Reyes nigdy nie uważała życia za ciężar, ale wypadek wpłynął na jej postrzeganie świata i zrozumiała, że stanowi ono dług. Dług, który zaciągnęła wobec swoich rodziców pragnących spełnić jej marzenia o sztuce – dzięki ich poświęceniu znalazła się w Stanach Zjednoczonych, a choć musiała przełknąć gorzką pigułkę z naklejoną etykietką beztalencie, zaakceptowała rzeczywistość i odnalazła drogę, która wciąż pozwala jej się zatracać w nieskończonych barwach oraz łaskoczącym w nozdrzach zapachem farb olejnych. Dług, który zaciągnęła wobec siostry w dniu, w którym oddała ona swój ostatni oddech, a choć Reyes znajdowała się wtedy na wyciągnięcie ręki, nie było jej tam, a przynajmniej nie w taki sposób, w jaki powinna być – i ta wiedza będzie ją prześladować przez wieczność. Dług, który zaciągnęła wobec przyjaciół, lekarzy i fizjoterapeutów stawiających ją każdego dnia na nogi i będących niezłomną podporą asekurującą ją przed upadkiem – choć pewnego dnia w końcu zrozumiała, że tak naprawdę całą tę ścieżkę przeszła sama, nawet jeśli do dzisiaj nie wie, skąd znalazła w sobie siłę, by odepchnąć strach i chwycić się nadziei. Każdego poranka stara się spłacić swoje zobowiązanie; budzi się równo ze wschodem słońca i próbuje wypowiedzieć pięć rzeczy, za które jest wdzięczna i które pozwolą jej przetrwać cały dzień, a wieczorami zagłusza łkanie meksykańskimi telenowelami, włączając je w hołdzie dla siostry, która zawsze uwielbiała żenujące seriale z ich kraju i marzyła o zostaniu aktorką. Rutyna, której kiedyś nie akceptowała, teraz stała się jej sposobem na odnalezienie równowagi, a okruchy radości zaklęte w prostych przyjemnościach kolekcjonuje z równą pieczołowitością jak obrazy w galerii i tylko czasem, kiedy się zapomina, kładąc na stole dodatkowe nakrycie lub jest zmuszona odpowiadać na pytania, dlaczego z takim uporem unika środków transportu innych niż rower lub własne nogi, ma wrażenie, że próbuje uchwycić się czegoś, co od dawna pozostaje poza jej zasięgiem. Dzięki temu – lub mimo to – następnego dnia wstaje jeszcze silniejsza.
Reyes Castanedo
8.07.1990, MEKSYK, MEKSYK ––– KURATOR SZTUKI W EL MUSEO DEL BARRIO ––– OD 12 LAT MIESZKA W STANACH ZJEDNOCZONYCH ––– JAKO JEDYNA PRZEŻYŁA WYPADEK SAMOCHODOWY W PAŹDZIERNIKU 2019 ROKU, W KTÓRYM ZGINĘŁA JEJ MŁODSZA SIOSTRA CATALINA ORAZ TRÓJKA BLISKICH PRZYJACIÓŁ ––– BIEGLE POSŁUGUJE SIĘ JĘZYKIEM HISZPAŃSKIM, ANGIELSKIM ORAZ NAHUATL ––– MIŁOŚNICZKA WSPINACZKI SKALNEJ, WIECZORÓW SPĘDZONYCH PRZY OGNISKU I SITCOMÓW, KTÓRE ZDAJĄ SIĘ BAWIĆ TYLKO JĄ ––– NAJBARDZIEJ TĘSKNI ZA PICADILLO MATKI I PRAWDZIWĄ MEKSYKAŃSKĄ KUCHNIĄ, WIDOKIEM GWIAZD ORAZ ŚMIECHEM, KTÓRY UMILKŁ ZBYT SZYBKO
W tytule Emeli Sandé Read All About It (pt III), wizerunek Kayla Hansen.
Nie było w tej chwili żadnych słów, które uznałby za dobre i odpowiednie do wypowiedzenia. Zdawał sobie sprawę, że niektórym jest lżej, gdy mogą z marszu opowiedzieć o swoich koszmarach, ale znał również takich, którzy woleli mierzyć się z nimi samotnie, i osobiście był właśnie jednym z tych, którzy najskuteczniej potrafili ochłonąć w ciszy. Z natury był jednak człowiekiem, który nie uzewnętrznia się w sposób bezpośredni, więc w żadnym przypadku nie zwierzyłby się ze swoich trosk niemalże mimowolnie, produkując monolog przypadkowemu słuchaczowi, ale nie chciał mierzyć wszystkich swoją własną miarą. Dlatego był obok, gotów wesprzeć Reyes w taki sposób, który najlepiej zdoła ją ukoić, bez względu na to, czy będzie wiązało się to z milczeniem, czy rozmawianiem aż do samego śniadania. Ostatecznie, jeśli zdecydowałaby się, że chce zostać sama, wtedy również dałby jej tę swobodę i zniknął, chociaż nie brał tej możliwości pod uwagę, już nie tylko dlatego, że w obcym łóżku mogła czuć się wyjątkowo niespokojnie. Ufali sobie, więc polegali na wzajemnym wsparciu w kryzysowych sytuacjach podobnych do tej, która miała miejsce przed kilkoma chwilami, tym bardziej w miejscach, z którymi nie byli na co dzień związani.
OdpowiedzUsuńNie musiała go przepraszać, bo nie było ku temu powodów, jednak nie próbował już poruszać tej kwestii, bo poprzednio to właśnie od niej rozpoczęła się ich dziwna, słowna sprzeczka. Nie miał jej niczego za złe; ani odnośnie kierunku, w jakim potoczył się ten wieczór, ani tym bardziej odnośnie koszmarów, bo na to nie miała żadnego wpływu. Nie miało znaczenia także to, że krzykiem obudziła resztę domowników – oni również puszczą sprawę w niepamięć, z czystej grzeczności nawet nie próbując zaglądać w jej szczegóły. Może potrafili być ciekawscy, ale nigdy nie wścibscy. Szanowali prywatność swoją i cudzą.
— Tak, zdrzemnąłem się — odpowiedział, objąwszy ramieniem jej sylwetkę, gdy wtuliła się w niego, wciąż drżąc. — Może nie jakoś długo, ale wystarczająco — dodał w ramach zapewnienia, licząc na to, że winy za jego krótką drzemkę nie weźmie na siebie, chociaż w tym aspekcie nadzieje mogły być płonne, bo ton jej wypowiedzi jasno sugerował, że w świetle winnej stawia właśnie siebie. Jednak w rzeczywistości ilość snu zależała głównie od niego – późno wrócił, więc mało spał. Gdyby zdecydował się nie wychodzić z domu, możliwe, że podrzemałby chwilę dłużej.
— Ciepło ci? — Upewnił się najpierw, czując drgania jej skóry pod opuszkami swych palców. Pogoda dopisywała; na zewnątrz temperatura sięgała dobrych dwudziestu kresek, mimo że dzień w Barnardsville nie zdążył się jeszcze całkowicie rozgościć, a niebo było bezchmurne. Ale wiedział, że takie wyładowanie emocjonalne może skutkować wychłodzeniem, tym bardziej, że w pewnym momencie Reyes doszczętnie wykopała się spod kołdry i nie było nic, co mogłoby to ciepło w jej ciele zatrzymać.
— Chcesz porozmawiać o swoim śnie, czy spróbujesz ponownie zasnąć? — Zapytał, gładząc lekko jej ramię. — Do śniadania zostało jeszcze kilka godzin.
Z zasypianiem po koszmarach także bywa różnie. Jemu czasami się to udawało, a czasami nie, więc podejrzewał, że u Reyes mogło być podobnie, jednak jak było w tej chwili – mógł się wyłączanie domyślać. To, co najpierw musiała, to powoli ochłonąć; uspokoić myśli i drżące ciało. Jeżeli potrzebowała do tego jego bliskości, nie zamierzał się ruszać, gotów dołożyć się całym sobą do procesu wyciszania.
Reginald Patterson
— Tylko i wyłącznie dzięki swojej przystojnej twarzy, do bycia elokwentnym jest mi daleko do tej pory… — przyznał niby to żartobliwie w odpowiedzi na jej zaczepkę, ale obydwoje zdawali sobie sprawę z tego, że nie ma to żadnego sensu. Że nawet najlepszy żart czy najbardziej suchy suchar nie sprawi, że sytuacja między nimi będzie mniej napięta. Zbyt wiele niewypowiedzianych słów i nieokazanych emocji czaiło się pomiędzy Diego a Rey. Sytuacja była złożona, a oni sami ewidentnie zagubieni. Przynajmniej Diego czuł się zagubiony. Nie wiedział, czy powinien w to brnąć i na nowo wkradać się w życie Castanedo, czy raczej powinien postawić do odwrót, póki ten był możliwy i w miarę bezbolesny. Mogli pozostać dawnymi kochankami, zatrzymać się na stopie zwykłej znajomości albo rozejść w swoja stronę i zapomnieć. Domniemywał jednak, z dozą pewnej ostrożności, że skoro nie zapomnieli o sobie przez dziesięć lat, to nie zapomną i teraz.
OdpowiedzUsuńObrazy Rey trafiały w jego wrażliwą strunę, odkrywały tę bardziej emocjonalną stronę Villanuevy, która zwykle była skrzętnie skrywana przed całym światem za maską nonszalanckiego reportera. Diego nie słynął z użalania się nad sobą, nie wszczynał medialnych gównoburz, a kiedy pracodawca mu nie odpowiadał – zmieniał go. Stawiał jasne warunki współpracy i jeśli ktoś nie był w stanie ich zrealizować – nie zostawał jego współpracownikiem. Villanueva choć stosunkowo młody, miał ogromne doświadczenie w pracy dziennikarza, przez ostatnie dziesięć lat nie próżnował. Podróżował po całym świecie, decydując się na udział w wielu konfliktach zbrojnych, wojnach domowych i innych katastrofach, które dotykały ludzkość.
A jednak w stosunku do Reyes nie potrafił być tak stanowczy. Nie potrafił zamknąć tego rozdziału, nie potrafił nic nie czuć, nie martwić się i nie przejmować. Fakt, miał świadomość, że kiedy zostawiał Meksyk i Castanedo za sobą, Rey była dopiero na początku dorosłości. Miała całe życie przez sobą, mogła wybrać jakąkolwiek ścieżkę i spotkać się z sukcesem. Wierzył w to, że z jej uporem, talentem i zadziornym charakterem zwojuje świat. I nie potrzebowała do tego jego osoby. Nie sądził jednak, że trafi na kolekcję obrazów tak przesiąkniętą smutkiem, goryczą i czernią, która zdawała się oplatać cały świat Rey.
W momencie kiedy Castanedo chwyciła jego dłoń, zrozumiał. Zrozumiał, że te obrazy faktycznie dotyczyły jej życia. Przeżyć, które prawdopodobnie odcisnęły piętno na jej osobie. Kiedy spojrzał w jej prześliczne oczy, wiedział. Wiedział, że to wcale nie było jego gdybanie, wiedział, że wycierpiała więcej niż powinna. I choć nie znał szczegółów, chciał je poznać, chciał też otoczyć ją opieką i wsparciem. Ale nie był pewien, czy jest w stanie sprostać jej wymaganiom. Czy jest w stanie zostać i nie uciekać. Nowy Jork był od teraz jego bezpieczną przystanią, wracał tutaj po każdym wyjeździe. Miał tu rodzinę, a od niedawna również biznes. Parę lat temu został jednak ciężko ranny podczas wyjazdu z zespołem żołnierzy. Wjechali na jedną z zakopanych min. Kilku martwych, wszyscy ranni, w tym on. Była to tylko jedna z kilku niezbyt przyjemnych przygód, które go spotkały. Nie powinno go też być na tym wozie, był cywilem, ale jednak się uparł. Złamali wszelkie zasady, żeby zdobyć świetny materiał. Gotów był nawet zaryzykować swoje życie, więc jak mógł jej obiecać, że nie odejdzie.
Zacisnął palce na jej dłoni.
— Mogę ci obiecać, że zawsze będę wracał do Nowego Jorku, ale nie mogę Ci obiecać, że z niego nie wyjadę. Chciałbym jeszcze trochę popracować… — mruknął z nikłym uśmiechem, malującym się na ustach. A przynajmniej miał nadzieję, że uda mu się jeszcze popracować. Wszystko zależało od jednej rzeczy, którą musiał jeszcze załatwić w Nowym Jorku, przez co jego aktualny pobyt tutaj przedłużał się. Diego mógł zatem powoli przyzwyczajać się do roli udziałowca jednej z większych spółek w Nowym Jorku. Mógł bawić się w wydawcę, być bogiem dla tych, którzy chcieli pisać. Mógł naśladować w ten sposób Abigail, która choć pojęcie o literaturze miała marne, świetnie zarządzała i pieniędzmi i zasobami ludzkimi.
— Nie chcę jednak, żebyś uzależniała swoje szczęście ode mnie, Rey. — Dodał po chwili zupełnie poważnie. Wiedział, że Castanedo tego nie zrobi, nie postawi go na piedestale i nie rzuci wszystkiego, żeby tylko Diego wrócił do jej życia. Chciał do niego wrócić dobrowolnie, ale nie mógł jej obiecać, że będzie przy niej dzień i noc, każdego dnia w tygodniu. Diego po chwili ujął jej twarz w dłonie, tak jak robił to w Meksyku. Nie pochylił się jednak nad nią, nie złożył na jej ustach pocałunku. Nawet nie wiedział, czy nie była z kimś związana, właściwie mógł przypuszczać, że tak jest.
Usuń— Mogę ci obiecać, że nie zniknę bez słowa.
Nic więcej. Tego już nie dodał, bo prawdopodobnie znowu okazał się tchórzem. A może nie chciał robić jej niepotrzebnie nadziei. Może nie chciał tej nadziei robić też sobie. Nie wiedział o niej nic, poza tym, czego mógł dowiedzieć się dziesięć lat temu. Oboje mieli sporo do nadrobienia i wiedział, że powinni mieć jakąś podstawę zaufania, ale naprawdę nie był w stanie zagwarantować jej nic więcej.
Diego
[Też mi się podoba! W końcu udało mi się zakodować kartę i powiązania, i nawet wygląda to schludnie, więc jestem z siebie dumna. :D
A tutaj piekne, świeże zdjęcie, widzę. Urocze są te piegi. ♥]
[Cześć, bardzo chętnie zacznę :) Może po prostu zaczniemy dość standardowo- ognisko ze znajomymi, na którym przypadkowo się poznają, oboje będą potrzebowali chwili samotności, więc odejdą na bok i będą gapić się w gwiazdy i jakoś tak się stanie, że zaczną robić to razem? :D Co o tym sądzisz?]
OdpowiedzUsuńAlex
Parsknął cicho śmiechem, kiedy Reyes przedstawiła swój wywód na temat tego, dlaczego Noah nie może być głupi. Chociaż podkreśliła w nim swoje zalety, Woolf wcale nie zamierzał protestować, a nawet mógłby się pod tym podpisać. Miał też świadomość tego, że przyjaciółka próbuje uciec od spraw, które są dla nich obojga niewygodne. Temu również Noah nie zamierzał się sprzeciwiać. Rozumiał, że oboje będą potrzebowali czasu, żeby uporządkować myśli po tym, co działo się z nimi tego dnia. Wiedział jednak, że jest to trud godny wysiłku.
OdpowiedzUsuń- My zawsze jesteśmy rozważni, skarbie – odparł. – Tylko na nasz sposób – dodał i uśmiechnął się łagodnie. To była prawda. Robili głupie rzeczy, ale zwykle pilnowali, żeby ryzyko dotyczyło kogoś innego, a nie ich. Pocałunek czy nawet seks wystawiłby na odstrzał ich relację, a to było nierozważne. I choć Noah nie mógł powiedzieć, że nie jest ciekawy, jak smakowałyby te usta i jak przyjemnie byłoby zanurzyć się w błogim pożądaniu, to uważał, że cena prostej przyjemności jest zbyt wysoka w tym przypadku.
Dla Noah też nie była to łatwa sytuacja. Wiedział jednak, co jest dla niego ważne. I wiedział też, że pożądanie i miłostki mijają, a Rey... A Rey była z nim przez cały ten czas. I w tym widział znacznie większą wartość.
- Nie mogę żałować tego, że cię poznałem - odpowiedział i uśmiechnął się do niej. – Ale, Rey… oboje lubimy kontrolować. Oboje jesteśmy uparci i nieprzewidywalni. Na pewno coś byśmy sknocili… tacy jesteśmy – westchnął ciężko. – A… nie chciałbym stracić tej szczerości, na którą mogę sobie z tobą pozwolić – przyznał. – I znam siebie.. wiem, że pewnie zacząłbym głupio manipulować, żeby coś na tobie wymusić… A ja wolę te nasze intelektualne kłótnie. Nie nadaję się na pantoflarza – próbował żartować.
Uniósł jej dłoń i ucałował.
- Chyba powinniśmy się zbierać – przyznał. – Ale odwiedzisz mnie, prawda? – spojrzał na nią pytająco. Uważał, że oboje powinni ochłonąć po tym, co zaszło, ale nie chciał, żeby to było ich ostatnie spotkanie. Zdecydowanie chciał, żeby pozostała częścią jego życia.
Wytrzymałość jego organizmu została przystosowana do pracy na najwyższych obrotach, a w ciągu kilkunastoletniej służby w różnych warunkach, została już wielokrotnie przetestowana i jeszcze ani razu go nie zawiodła. Nie był cyborgiem, więc odczuwał zmęczenie tak, jak każdy normalny człowiek, ale posiadał tą jakże przydatną zdolność do prowadzenia długiego wysiłku fizycznego z określoną intensywnością, bez znacznego obniżenia jego skuteczności, a utrzymywał ją nieustannie, głównie dzięki temu, że prowadził aktywny tryb życia, bo poza momentami, w których się regenerował, nie potrafił zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu. Może, gdyby nie był teraz pewien, że nie zmruży już oka, spróbowałby się zdrzemnąć, jednak nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że ta próba skończy się przewracaniem z boku na bok – a to zmęczy go jeszcze bardziej, niż siedzenie w fotelu, z książką w dłoni chociażby. Właściwie, nic nie stało na przeszkodzie, żeby wziął prysznic i powoli zaczął dzień, skoro noc ustępowała dniu i świt roztaczał się już za oknem – i w normalnym przypadku zakładałby już buty gotów ruszyć do stajni – ale teraz był z Reyes i nie chciał zostawiać jej samej w tym nieprzyjemnym stanie. Zresztą świadomość, że została sama w sypialni nawet nie pozwoliłaby mu skupić się na pracy, więc w ogóle wykluczał zarówno możliwość położenia się spać, jak i wyjścia w teren.
OdpowiedzUsuń— Nie ma potrzeby, nie będę już próbował zasnąć — zapewnił, nie widząc sensu w zmienianiu pościeli, skoro żadne z nich nie zamierza z niej skorzystać; a przynajmniej takie wnioski wyciągnął po reakcji Reyes, która wskazywała na to, że nie chce kłaść się z powrotem, i że równocześnie nie chce rozmawiać o tym, co spotkało ją w krainie snów.
Nie przypominał sobie, że ktokolwiek kiedykolwiek w jakiejkolwiek sytuacji proponował mu oglądanie sitcomów, więc było to dla niego coś nowego, aczkolwiek nie miał pewności, czy okaże się dobrym kompanem do takiej rozrywki. Telewizji nie oglądał wcale, bo nawet nie był w jej posiadaniu, a jedyny sitcom, który kojarzył to Przyjaciele – tak się składa, że na słowo sitcom za każdym razem widział przed oczami właśnie tę grupę przyjaciół na kanapie w kawiarni Central Perk – i Simpsonowie, bo ci przewijają się wszędzie, nie tylko na ekranie telewizora, czy na nadrukach koszulek. Są takie seriale, których nie da się nie znać, bez względu na to, czy ma się dostęp do telewizora, czy nie.
— Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, to... — wzruszył nieznacznie ramieniem. — Pooglądajmy — zgodził się i uniósł lekko usta, po czym odchylił się, żeby móc na nią spojrzeć. — Zaznaczam jednak, że słaby ze mnie zawodnik w tej dziedzinie — rzekł, na powrót się uśmiechając. Czy sitcomy będą go bawić – tego nie wiedział, ale był za to pewien, że uśmiech Reyes z pewnością sprawi, że jego własny również nie będzie schodził z ust. Ona mogła odnaleźć rozrywkę w oglądaniu serialu, on mógł odnaleźć ją w obserwowaniu jej, a prawda jest taka, że dotychczas nie miał okazji popatrzeć na nią w chwili, w której szczerze uśmiecha się do ekranu telewizora.
— Jedyny telewizor, który znajduje się w tym domu, stoi w salonie, chyba, że obejrzymy na telefonie — powiedział, pozostawiając Reyes wybór, bo jemu było obojętne, czy rozsiądą się na kanapie w salonie, czy pozostaną w łóżku z telefonem wspartym gdzieś na torsie.
Zaraz wstał z miejsca i podszedł do swojej torby, po czym wyciągnął z niej znajdujący się na wierzchu polar taktyczny. Zabierał go ze sobą wszędzie, nie tylko na misje, bo sprawdzał się doskonale w każdych warunkach, chroniąc przed zimnem i równocześnie zapewniając odpowiednia wentylację. Wolał zapobiec ewentualnemu wychłodzeniu jej ciała, tym bardziej, że gęsia skórka mówiła wszystko sama za siebie.
Usuń— Ale najpierw załóż — poprosił, wręczając Reyes polar; zawsze może go zdjąć, gdy poczuje, że jest zbyt ciepło. Za moment chwycił kołdrę z zamiarem wywieszenia jej na balkonie, ale nim otworzył drzwi i wpuścił rześkie, poranne powietrzem, najpierw poczekał, aż Reyes wsunie na siebie miękki materiał odzieży.
[Dziękuję pięknie <3 Tutaj też cudnie się zrobiło!]
Reginald Patterson
Niespodziewana dostawa jedzenia wprost na imprezę urodzinową wywołała niemałe poruszenie, tym bardziej, że stół i blat kuchennej wyspy uginały się od smakołyków. Były to jednakże tak wyjątkowe dania, że nawet pomimo pełnych brzuchów goście chętnie ich próbowali, a Jerome sam opędzlował niemalże połowę zamówienia, nie mogąc się nadziwić potrawom, które dotychczas gościły wyłącznie na maminym stole. Choć nie wszystkie zaproszone osoby pojawiły się na jego urodzinach, drogą eliminacji szybko doszedł do tego, któż był sprawcą tego pozytywnego zamieszania i ucieszył się, że Reyes o nim pamiętała, nawet jeśli coś przeszkodziło jej w dotarciu na imprezę. Nie podejrzewał bowiem, by kobieta nie miała ochoty się na niej zjawić. Może i nie znali się nie wiadomo jak długo, ale złapali ze sobą naprawdę dobry kontakt i Jerome nie chciał, by zabrakło jej w tak ważnym dla niego dniu. Niestety, życie często miewało zupełnie inne plany niż te, które ludzie zwykli sobie czynić i rozumiał, że na jego urodzinach świat się nie kończył.
OdpowiedzUsuń— Dziękuję. Bardzo dobrze jak na trzydziestolatka, prawda? — odparł lekko pomimo tego, że bezbłędnie wychwycił odpowiednią nutę w tonie wypowiedzi kobiety i przez to uśmiechnął się tym szerzej, uświadamiając sobie, że najzwyczajniej w świecie zdążył się stęsknić za wzajemnym dogryzaniem. Jednocześnie jakby również gdzieś mu umknęło, że Reyes potrafiła być cwaną lisicą i już w następnej chwili przyglądał jej się uważnie i z przejęciem spod zmarszczonych brwi. Pionowa zmarszczka powstała na jego czole świadczyła o tym, jak bardzo starał się sobie przypomnieć, czy w ogóle i na kiedy się umawiali, lecz psotny umysł nie podsuwał mu żadnych konkretów zarówno dotyczących domniemanego spotkania, jak i jego braku.
— Naprawdę się umówiliśmy? — dopytywał i wciąż trzymając brunetkę w progu, sięgnął dłonią ku twarzy i w zamyśleniu zaczął gładzić krótką brodę. Ciekawe, czy na starość ją zapuści i będzie mógł w podobny sposób sięgać do siwych i długich kędziorów? Wielce prawdopodobne, że gdyby panna Castanedo od razu nie uświadomiła go, że stroi sobie z niego żarty, mogliby tak tkwić, aż wspomniana broda faktycznie by mu nie urosła, a on nadal nie wymyśliłby czy się umówili, czy też nie.
— Ładnie to tak igrać sobie z dziadkiem Jeromkiem? — Obruszył się i pogroził jej palcem, lecz jak to zwykle bywało, długo nie potrafił zachować powagi i już po chwili śmiał się głośno i wesoło. Od razu też przesunął się w bok, robiąc więcej miejsca w drzwiach i tym samym zachęcając kobietę do wejścia do środka. — Akurat dziś jestem słomianym wdowcem, więc trafiłaś idealnie. Jennifer jest u przyjaciółki i chyba nie kwapi się do powrotu na noc, a szkoda, bo chętnie bym was ze sobą poznał. No ale, co się odwlecze, to nie ucieczce. Wchodź, wchodź! — Tym razem to on się rozgadał i ponaglił Reyes, aż wreszcie mógł zamknąć za nią drzwi. Zaraz też odebrał od niej siatki z zakupami i poprowadził znajomą w głąb mieszkania, wprowadzając ją do otwartego na kuchnię salonu. Zakupy odstawił na kuchenną wyspę, jedynie pobieżnie przepatrując zawartość reklamówek.
— Wielka szkoda, że cię nie było, ale dobrze wiedziałaś, jak wynagrodzić mi swoją nieobecność — zauważył, posyłając jej znaczące spojrzenie. Może Reyes jeszcze tego nie wiedziała, ale dobre jedzenie było monetą, którą można było Marshalla kupić niezwykle tanio. — To co, napijemy się czegoś? — zagadnął wesoło i zatarł ręce. — Na urodziny dostałem kilka butelek dobrego alkoholu i chyba najwyższy czas otworzyć którąś z nich.
[Piękne zdjęcie 💙]
JEROME MARSHALL
— O gustach się nie dyskutuje… — mruknął niby to urażony jej gadką. Wiedział, że to wszystko żarty, przekomarzanie się. Wiedział, bo pamiętał doskonale, jak spoglądała na niego wtedy w Meksyku i jak on spoglądał na nią. Wiedział, że oboje byli dla siebie niezwykle atrakcyjni. Gdyby tak nie było – ich znajomość zakończyłaby się pewnie na kilku przyjacielskich spotkania, wymianie spostrzeżeń, żywych dyskusjach i tyle. Gdyby nie pociąg fizyczny, który – nie ma co ukrywać – stanowił poważny element ich pierwszych spotkań, prawdopodobnie nigdy nie odkryliby też swoich walorów intelektualnych w takim stopniu, w jakim zdołali tego dokonać. Diego uwielbiał chwile, które wykradał codzienności wraz z Rey. W Meksyku stanowiła jego bratnią duszę, jego osobę i choć miał przeczucie, że nie musiało to się kończyć wraz z pobytem w Meksyku, pozwolił na to, aby jednak się zakończyło. Dzisiaj było tego dowodem, bowiem szukał wymówek, którymi próbował nieudolnie usprawiedliwić porzucenie Reyes. Inaczej nie można było tego określić. Inaczej nie był w stanie nazwać tego, czego się dopuścił względem niej. Gdyby został albo gdyby próbował ją odnaleźć, ich losy prawdopodobnie potoczyłyby się zupełnie inaczej. Może teraz byliby ze sobą nieszczęśliwi albo mieli już nawet rozwód na koncie. Może właśnie tak miało być? Może właśnie dostali szansę, aby po dekadzie zbudować coś od nowa? Coś lepszego? Bardziej prawdziwego i mającego szanse na powodzenie?
OdpowiedzUsuńDiego uśmiechnął się, kiedy usłyszał jej niezadowolenie. Wyglądała przeuroczo i bardzo dziewczęco, kiedy złościła się na samą siebie. Ale nie dziwił jej się w najmniejszym stopniu. Zasłużył na każde wyzwisko, które dla niego przygotowała. Zasłużył na każdą minutę złości, na jaką byłoby stać Reyes. Zasłużył.
— Umówmy się tak, że każdego dnia wyślesz mi SMSa z wyzwiskiem, które akurat przyjdzie ci do głowy. Może tak być? — spytał, nawet sobie nie zdając sprawy, jak głupie jest jego założenie. Ale jednocześnie zrozumiał, że bardzo pragnie dostawać codziennie SMSa od Rey. Nieważne jakiej treści, ale i tak byłoby to miłe, pozwalałoby mu to myśleć, że jest gdzieś obok, że o nim myśli… Villanueva mając świadomość, że dekadę temu spieprzył ich relację, postanowił, że teraz zrobi wszystko, aby być dla niej chociaż przyjacielem.
Wiedział, że nie może obiecać jej więcej niż przed chwilą. Nie chciał jej też rzucać od razu na głęboką wodę i wyjawiać całą prawdę na temat swojego powrotu do Nowego Jorku. Nie chciał też, żeby myślała, że jest tutaj tylko dla pieniędzy z Millennium Press. Nigdy nie chodziło mu tylko o pieniądze. Wychował się w biedzie, w bardzo skromnych warunkach i dlatego był teraz wdzięczny, że może zapewnić sobie i najbliższym lepszy standard życia, ale pieniądze nie dawały mu oczekiwanej radości.
Słuchał jej uważnie, chociaż kiedy stała tak blisko miał doprawdy problem, żeby skupić się na jej słowach. W Meksyku uważał ją za śliczną dziewczynę, a teraz była po prostu piękną kobietą. Odnosił wrażenie, że na jej nosie i policzkach pojawiło się jeszcze więcej piegów, a kolor jej tęczówek nabrał na intensywności, usta były pełniejsze, a kości policzkowe bardziej uwydatnione. Jej twarz nabrała rysów, dzięki którym Reyes malowała się przed jego oczami niczym najpiękniejsza kobieta. Może do głosu doszła też tęsknota, którą przez dziesięć lat skutecznie tłumił.
UsuńSkłamałby, gdyby nie przyznał, że zaparło mu dech w piersiach, kiedy usłyszał o wypadku. Miał ją tutaj przed sobą. Całą i zdrową – na pierwszy rzut oka, a w głębi totalnie poranioną. Nie wiedział komu albo czemu powinien dziękować, że ponownie umożliwiono mu spotkanie z Reyes. Po tylu latach i w takim miejscu.
— Szczęściarzem powinien nazywać się każdy, kto może cieszyć się teraz z twojego towarzystwa — odpowiedział cicho. Nic innego nie był w stanie z siebie wydusić. Nie był w stanie powiedzieć, jak bardzo jej współczuje, że ją rozumie. To wszystko byłoby prawdą, ale kompletnie nie na miejscu. Nie sądził, aby Reyes potrzebowała współczucia i litości otaczających ją ludzi. Ale chciał też jej pokazać, że jest. Że może mu zaufać, powiedzieć wszystko i nie zniknie bez słowa. Chciał, żeby szukała w nim oparcia, a jednocześnie miał świadomość tego, że nie dojdzie do tego w kilkanaście minut, a nawet w kilka dni.
Potrzebowali czasu. I Diego bardzo chciał, aby Reyes mu go ofiarowała.
Przygarnął ją do siebie, obejmując ramionami. Miał nadzieję, że ten gest zdziała więcej niż próżne słowa. Był, jeżeli tylko go potrzebowała.
Diego
[Haha. Cóż. Poniosło mnie wtedy. :D Ale prawda jest taka, że miałam w końcu weekend tylko dla siebie. Brakowało mi tego. Ale już wiem, że jeżeli nie będę konsekwentnie odpisywać, to potem rozpisanie się cholernie boli i przeciągam to w nieskończoność, także obiecuję, że odpisy będą częściej niż raz na miesiąc! :D
Fakt. Znam ten ból z modelkami, dlatego częściej jednak sięgałam po zdjęcia aktorek, one czasami nie bywają aż tak urodziwe, ale za to mają mnóstwo korzystnych zdjęć. :D]
— Nie wiem, co na jakąś laskę powiedziałaby moja żona, ale takim prezentem też bym nie pogardził — zauważył stosunkowo prostacko i uśmiechnął się głupio, nie mając niczego na swoje usprawiedliwienie za ten słaby żarcik, przed powiedzeniem którego nie mógł się powstrzymać. Zdążył już zapomnieć, jak bardzo cięty język miała Reyes i przez to nie zdołał naostrzyć własnego, dzięki czemu ciemnowłosa kobieta mogła punktować go do woli. Gdy wytknęła mu używanie archaicznych powiedzonek, posłał jej spojrzenie spod byka i zazgrzytał zębami, czyniąc to tylko dlatego, że czasem naprawdę martwił się tym, iż odrobinę zdziadział. Nie potrafił choćby przypomnieć sobie, kiedy ostatnio był na jakiejś imprezie, nie licząc tej własnej.
OdpowiedzUsuńZdarzały mu się co prawda różne dziwne sytuacje, które raczej nie przytrafiały się poważnym dorosłym, lecz było to raczej wyłącznie zrządzenie losu, a nie celowe działanie Marshalla, chociaż… Jeśli się nad tym dobrze zastanowić, to wyspiarzowi daleko było do rozważnego trzydziestolatka. Zabawne, bo kiedy był młodszy, uważał, że w tym wieku człowiek faktycznie pochylał się nad grobem, ale który nastolatek nie myślał w ten sposób?
Oczy mu się zaświeciły, kiedy Reyes oznajmiła, ile w istocie miała lat, a na ustach zagościł chytry uśmieszek.
— Trupem to może nie, ale na pewno w kolejce do kostnicy jesteś przede mną — odparował, nic sobie nie robiąc z tego ostrzegawczego spojrzenia, skoro ich znajomość miała silne podstawy we wzajemnym dogryzaniu. Musiał jednak podzielić się z nią myślą, która natychmiast pojawiła się w jego głowie. — Chociaż nie powiedziałbym, że jesteś rok starsza ode mnie. Poważnie, mówię to z ręką na serduszku i wcale nie dlatego, że zabijasz mnie teraz wzrokiem — wyrzucił z siebie na jednym tchu, będąc przy tym mocno rozbawionym i nawet w kluczowym momencie swojej wypowiedzi przyłożył dłoń do piersi. Brunetka naprawdę nie wyglądała na te trzydzieści jeden lat i nie mogłaby tego zmienić nawet za pomocą ubioru czy mocniejszego makijażu, a przynajmniej właśnie tak wydawało się Barbadosyjczykowi. Miała może nie typowo dziewczęcą, ale na pewno delikatną urodę i świeże spojrzenie, w którym nie sposób było dopatrzeć się tragedii, jaką ją spotkała. Aż do tego momentu Jerome, choćby był poddawany najbardziej wymyślnym i okrutnym torturom, nie powiedziałby, że jego znajoma jest od niego starsza. Zakładał co prawda, że dzieliło ich kilka lat różnicy i może nie wpisałby Reyes w poczet studentów, ale też nie dałby jej więcej, niż dwadzieścia osiem lat.
Kobiet jednak o wiek się nie pyta, prawda?
— Niestety muszę cię rozczarować, ale nikt nie biegał nago — odparł ze śmiechem, jednocześnie krzątając się po kuchni. Zajrzał do siatek i zaczął wyciągać z nich kolejne produkty. — Co tam ciekawego przyniosłaś? — wtrącił, oprócz typowo imprezowych przekąsek znajdując też składniki, których jeszcze nie potrafił połączyć w jedno danie. — Właściwie to nie wydarzyło się nic skandalicznego — kontynuował zaraz, powracając do przerwanej opowieści o imprezie urodzinowej. — Jeszcze nigdy nie było u nas tyle osób na raz, więc na początku trochę trudno było się w tym odnaleźć… Tym bardziej, że większość osób się nie znała. Ale ostatecznie bawiliśmy się bardzo dobrze. Jen zrobiła tort i zastawiła cały stół jedzeniem. Robiliśmy nawet jakąś gąsienicę do polskich piosenek… — mruknął, przypominając sobie te dziwne wygibasy, które wyczyniali w salonie w rytm słów, których żadne z nich nie znało, ale takie piosenki podpowiedziało im automatyczne odtwarzanie na YouTube’ie. — Generalnie im później i im więcej alkoholu, tym weselej. Pod koniec imprezy zostali najwytrwalsi i żegnaliśmy się chyba przez kolejną godzinę… — westchnął z rozbawieniem i uśmiechnął się szeroko na samo wspomnienie tamtego dnia. Najbardziej cieszył go fakt, że wreszcie mógł zebrać wszystkie bliskie sobie osoby w jednym miejscu i je ze sobą poznać, przez co tym bardziej żałował, że nie mogło być z nimi Reyes.
— Oj tam, szklaneczka albo dwie czegoś dobrego jeszcze nikomu nie zaszkodziła — podsumował, tym samym zbywając uwagę znajomej i już po chwili otworzył butelkę rumu, bo też jego przyjaciele dobrze wiedzieli, że był to jego ulubiony trunek i po urodzinach Jerome miał naprawdę dobrze zaopatrzony barek.
Usuń— A co słychać u ciebie? — zapytał, rozlewając alkohol. — Jak w muzeum? Żadnych powodzi? Widziałaś się jeszcze z cabrón? — dopytywał, zasypując kobietę małym gradem pytań.
JEROME MARSHALL
OdpowiedzUsuńFakt – Diego nigdy nie należał do typów, którym z łatwością przychodzi przywiązywanie się i docieranie do statusu zobowiązania, jeżeli chodzi o jakiekolwiek znajomości. Nie tylko te z kobietami, ale Villanueva nie miał też zbyt wielu prawdziwych przyjaciół, bowiem zawsze wyznawał zasadę, że nie będzie uganiał się za ludźmi i nie chciał, aby inni uganiali się za nim. Nie chciał zobowiązań, bowiem zobowiązania nakazywały mu zostać w miejscu. Czekać albo być tym, na którego się czeka. Jedynym naturalnym zobowiązaniem, na jakie musiał sobie pozwolić, była rodzina – w myśl zasady rodziny się nie wybiera. Diego zawsze stał murem za matką i młodszym bratem, chociaż ten momentami doprowadzał go na skraj załamania nerwowego. Ojcu był wdzięczny za to, że nie wyparł się ojcostwa i pozwolił być częścią rodziny Page’ów, jednakże Diego wcale nie chciał być cudownym synem, który poświęci całe swoje życie nowej rodzinie. Rey też była pewnego rodzaju zobowiązaniem, które wiązał z przyjemnością, przyspieszonym oddechem, mocniejszym biciem serca i błogim spokojem. Rey była zobowiązaniem, na które mógłby sobie pozwolić, gdyby nie nieustanny lęk przed wiązaniem się. Związki nigdy nie były jego mocną stroną.
Cieszył się w duchu, że Castanedo nie ucieka od niego, nie krzyczy, nie robi wyrzutów, z którymi nie mógłby sobie poradzić. Nie chciał jej ani siebie do niczego zobowiązywać, ale póki miał zamiar pozostać w Nowym Jorku, chciał odnowić ich znajomość. Chciał im pozwolić na to, aby mogli poznać się od nowa, odkrywając zmiany, które zaszły w nich na przestrzeni dziesięciu lat. Nie byli już tymi samymi młodzikami, którzy wpadli na siebie przypadkiem w Meksyku. Niemniej Diego podejrzewał, że wciąż się w nich tli wspomnienie ich samych. Wciąż mieli w sobie młodzieńczą radość, którą mogli przenieść na grunt dzisiaj.
Villanueva nie chciał ponownie popełniać tego samego błędu. I chociaż nie miał pewności, że Reyes pozwoli na to, aby oboje mogli czerpać korzyści z ich znajomości, on zamierzał pozwolić jej korzystać z niego. Chciał być, jeżeli tylko potrzebowałaby jego wsparcia, pomocy, rozmowy. Służył ramionami, butelką whisky lub tequili.
— Dostaniesz odpowiedź, ale nie spodziewaj się, że codziennie będę dziękował za te pieszczotliwe epitety — uśmiechnął się lekko. Nieświadomie, ale zaoferował jej działanie terapeutyczne, jakby wierzył, że te wiadomości mogą mieć jakiś pozytywny skutek w oczyszczaniu atmosfery między nimi.
Diego sunął leniwie dłonią po jej plecach. Nie odsuwał jej, nie uciekał. Pozwolił na to, aby wtuliła się mocniej i zacisnęła dłonie na jego koszuli. Słuchał jej, rozumiejąc jej obawy i jednocześnie zazdrościł jej tego, że może tak swobodnie mówić o swoich obawach. On nie był w stanie. Kiedyś i teraz. Nie był w stanie opowiadać o tym, co czuje i jakie ma pragnienia. Nawet teraz nie był w stanie odpowiedź jej nic konkretnego, nie mógł odwzajemnić jej obaw, chociaż te uporczywie tliły się w nim, czaiły z tyłu głowy.
Odsunął ją na długość swoich rąk, delikatnie zaciskając palce na jej ramionach, jakby próbował dać jej do zrozumienia, że wcale nie ucieka i nie zamierza jej od siebie odpychać.
— Jestem już za stary na to, aby znikać, kiedy coś robi się popieprzone — odpowiedział zgodnie z prawdą. Wiedział, że musi zacząć stawiać czoła lękom, które mu towarzyszyły niemal do zawsze, ale również praktycznie za każdym razem były tłamszone, głównie znikały w pogoni za materiałem do kolejnego reportażu. — Może ciężko w to uwierzyć, Rey, ale jestem tutaj. I nie zamierzam uciekać. I wysłucham wszystkiego, o czym chcesz mówić, nieważne jak bardzo to wszystko jest popieprzone. Dlatego dzisiaj zabieram cię na najlepszą watę cukrową w Nowym Jorku. Mam nadzieję, że masz wolny wieczór.
Diego
[Mówisz - masz, aczkolwiek jakościowo to to nie powala. :D]
— Niestety raz na jakiś czas wychodzi ze mnie obrzydliwy samiec — westchnął i pokręcił głową, a następnie zacmokał z dezaprobatą, jakby co najmniej chciał skarcić samego siebie. Nie mógł nic poradzić na to, że był tylko człowiekiem i przy tym również mężczyzną, a stereotypy przecież nie brały się znikąd, prawda? Zdarzało mu się sporadycznie zażartować wyjątkowo grubiańsko czy też prostacko, lecz na co dzień mimo wszystko starał się trzymać poziom i jego poczucie humoru nie zniżało się do tak żenująco niskiego poziomu. Inną kwestią było również to, że nie przy wszystkich Jerome pozwalał sobie na podobne komentarze. Jeśli chodziło o Reyes, wyspiarz wiedział, że kobieta wybaczy mu to słabe zagranie i nie będzie suszyła mu z tego powodu głowy. A przynajmniej nie będzie robiła tego zbyt długo i właśnie to przede wszystkim cenił sobie w ich rozwijającej się znajomości; niewymuszoną swobodę, która towarzyszyła im już od pierwszego spotkania.
OdpowiedzUsuń— Poczekaj. Poczekaj, Reyes — mruknął i pogroził jej palcem. — Jeszcze będziesz wypłakiwać się w mój rękaw, kiedy dostrzeżesz w lustrze pierwszą zmarszczkę. Bo siwe włosy pewnie już masz? — rzucił i niby to mimochodem zadarł głowę, by tym sposobem lepiej przyjrzeć się jej ciemnej czuprynie. Pojedyncze siwe włosy potrafiły pojawić się w naprawdę wczesnym wieku i brunet wcale by się nie zdziwił, gdyby udało mu się doszukać pośród bujnych kosmyków swojej znajomej właśnie takiej oznaki upływających lat. — O! — zawołał po chwili uważnej obserwacji. — Chyba jednego widzę! — oznajmił podekscytowany i jednocześnie już, już sięgał dłonią w kierunku głowy kobiety, chcąc złapać delikwenta pomiędzy dwa palce. Nim jednakże to nastąpiło, ponieważ oczywistym było, że żadnego siwego włosa nie zdołał się dopatrzeć, roześmiał się wesoło. To ich przekomarzanie się i wzajemne dogryzanie zawsze potrafiło wprawić go w dobry humor; nie, żeby dzisiejszego wieczora był wyjątkowo posępny, ale też nie spodziewał się odwiedzin i dopiero musiał odpowiednio nastroić się towarzysko.
Drgnął niekontrolowanie, lekko wystraszony i przede wszystkim zaskoczony, kiedy Castanedo tak żywiołowo wyraziła opinię na temat jego imprezy urodzinowej. Otrząsnąwszy się, spojrzał na nią z ukosa i zmarszczył brwi, z uwagą wsłuchując się w rozwinięcie tego komentarza, aż jego twarz rozjaśnił chytry uśmiech.
— Mam już zacząć ratować ten wieczór? — spytał i odpiął sprzączkę paska, sugerując, jakoby zamierzał posunąć się dalej i opuścić spodnie do kostek, lecz Reyes mogła być spokojna; nic takiego nie miało nastąpić. Jerome poprzestał na samej sprzączce i śmiejąc się cicho, ponownie ją zapiął, przez co kluczowa cześć jego garderoby pozostała na swoim miejscu. Zostawiwszy pasek w spokoju, powrócił do rozpakowywania zakupów, aż wreszcie opróżnił siatki i rozłożył wszystko na blacie.
— Chili con carn znam, ale fatijas z kurczakiem brzmi dla mnie już bardziej tajemniczo i chętnie się nauczę, co i jak — odparł, wyraźnie ucieszony tym, że będzie mógł dzisiaj zjeść coś dobrego. Przebierając pośród składników, schował do lodówki wszystkie produkty, które tego wymagały i dołączył do siedzącej na rogówce kobiety, bo też uznał, że wcale nie muszą zabierać się tak od razu za gotowanie. Najpierw należało się do tego odpowiednio przygotować i w tym celu Marshall umoczył usta w alkoholu, jedynie spojrzeniem znad szklanki komentując wzmiankę o alkoholizmie.
— Nie, męskich łez nie było, aczkolwiek nie ukrywam, że kiedy wjechał tort i wszyscy zaczęli śpiewać… Zrobiło mi się jakoś tak ckliwie… — przyznał, ni to ze wstydem, ni to z zadowoleniem i wykorzystawszy fakt, że jeszcze nie odłożył szkła, czym prędzej schował własne zmieszanie za rumem, którego tym razem wziął większy łyk. Kiedy już przełknął i poczuł w żołądku przyjemne ciepło, nie pozostało mu nic innego, jak tylko zaśmiać się w odpowiedzi na kolejne słowa znajomej.
— Całe życie pracowałem na kutrze rybackim, chyba ciągnie mnie do wody — powiedział jedyne, co miał na swoje usprawiedliwienie i wyraźnie tym rozbawiony, lekko wzruszył ramionami. W następnej chwili wybałuszył oczy, zaskoczony tym, że w życiu Reyes więcej było tych cabrónów, jak to sobie po swojemu odmienił. — Będziemy musieli ich jakoś ponumerować, żebym się nie zgubił — zdecydował, jeszcze nim kobieta zaczęła mu o wszystkim opowiadać. Sam trzydziestolatek nie spodziewał się, że ta historia będzie tak rozwinięta i że kuratorka tak chętnie podzieli się z nim szczegółami, ale przecież już raz o tym rozmawiali i wspólnie doszli do wniosku, że Jerome miał w sobie to coś, co sprawiało, że ludzie często mówili przy nim więcej, niżby chcieli.
Usuń— Może dlatego, że tak ukształtował nas patriarchat? — podsunął jej nieśmiało, a następnie mrugnął do niej porozumiewawczo, by choć odrobinę obronić się przed jej zdenerwowaniem i złością na wszystkich mężczyzn tego świata. — Ale sama przyznajesz, że cię zaskakuje i się stara, więc chyba widać to przysłowiowe światełko w tunelu? Ja zapytałbym raczej, czego ty oczekujesz od niego na tym etapie znajomości, po tak długim czasie? Wiesz, ta kolejka do kostnicy jest jeszcze całkiem długa, nie musicie od razu i w mgnieniu oka rozwiązać wszystkich waszych problemów — pozwolił sobie zauważyć, prawdopodobnie znowu nieświadomie biorąc stronę mężczyzny, którego imienia chyba nawet nie zdążył poznać lub zdążył, ale też zdołał wyjątkowo szybko je zapomnieć, ponieważ skoro Reyes opowiadała mu o tym ze swojej perspektywy, on… Starał się nieco jej przybliżyć męski punkt widzenia. Oczywiście nie mógł każdego faceta mierzyć własną miarą, ale być może mógł w pewien sposób uspokoić Reyes i sprawić, by ta nieco ochłonęła i stała się odrobinę bardziej wyrozumiała?
— On nie rozwiąże twojego mętliku w głowie. To ty musisz wiedzieć, czego oczekujesz i czego chcesz — podsumował i sięgnął po rum, a mówił z własnego doświadczenia. Póki człowiek nie doszedł do ładu z samym sobą, ciężko było mu wpuścić do swojego życia tę drugą osobę.
JEROME MARSHALL
Noah parsknął cicho, kiedy przyjaciółka stwierdziła, że nie powinien odmalowywać samego siebie w tak czarnych kolorach.
OdpowiedzUsuń- Chyba tylko ty wierzysz, że nie jestem takim antybohaterem - westchnął cicho. Może nieco przesadzał, ale ostatnie rozmowy z siostrą nieco dały mu się we znaki. Jen ciągle doszukiwała się jego złej woli i Noah odkrył, że łatwiej mu podtrzymywać ten wizerunek, niż wyjaśniać, że pewne rzeczy robił dla jej lub własnego dobra, bo nie zawsze zadawał się z tymi ludźmi, co powinien. Każde złe słowo podwajało się natomiast w ustach Jerome'a, więc Noah mogł uznać, że ta dwójka już go skreśliła. O dziwo Jaime nie był do niego zniechęcony, choć on jako jedyny mógł mieć do tego prawo, skoro kilka lat temu Woolf sprzedał mu narkotyki. Niemniej Rey może nie wiedziała wszystkiego, ale jakoś nigdy nie szykowała mu stryczka. Sprawiała, że sam o sobie myślał lepiej.
Parsknął.
- Nie mówię o pantoflarzu... tylko o facecie, który by się tobą zaopiekował. Na wiele sposobów - seksualnych, intelektualnych i codziennych.Kogoś, kto byłby twoim realnym wsparciem, a kłótnię z którym kończyłabyś w pogniecionej pościeli - uśmiechnął się lekko. - Choć pamiętaj, że zlustruję każdego twojego poważnego wybranka - zapewnił żartobliwie.
Noah nie chciał drażnić kobiety ani jej niepokoić. Nie wiedział, że jego prosty gest wywołuje w niej tak silną reakcję. Spojrzał zdziwiony na Rey, kiedy stwierdziła, że jednak powinni przełożyć spotkanie. Potem jednak westchnął. Pomyślał, że jednak nie udało im się nie popsuć tej relacji.
- Obiecaj tylko, że to nie jest nasze ostatnie spotkanie - odpowiedział i wyciągnął rękę, żeby lekko unieść jej podbródek, by móc spojrzeć Rey w oczy. - Bo inaczej nigdy nie wybaczę sobie tej głupoty - zastrzegł. Nie wiedział, jakimi jeszcze innymi słowy przekonać ją, że jest dla niego naprawdę ważna. O niewielu osobach w swoim życiu mógł to powiedzieć, dlatego strata Reyes byłaby dla niego niezwykle dotkliwa.
Odsunął się ostrożnie, ponieważ miał wrażenie, że jego bliskość sprawia jej przykrość.
[Ja niestety też muszę pozbierać się po przerwie. Czy przeskakujemy do jakiegoś kolejnego ich spotkania?]
Noah
Noah nie do końca wiedział, co mógłby zrobić w sprawie jego relacji z Rey. Naprawdę nie chciał stracić jednej z nielicznych osób, które były ważne w jego życiu. Niestety wiedział, że zachował się głupio, kiedy przekroczył bezpieczną granicę zwykłych docinek. Miał nadzieję, że może czas będzie w tej sytuacji najlepszym lekarzem. Tymczasem jednak dziewczyna się nie odzywała, a on…Dziwne rzeczy się działy, nad którymi stanowczo nie panował,co szczególnie grało mu na nerwach. Już pomijając jeden dość szalony wieczór,to w poczet porażek należało wliczyć pobicie i wizytę w szpitalu. Długie dwa tygodnie spędził w łóżku, ponieważ każdy wysiłek powodował ból i zawroty głowy.Przez pewien czas niewiele jadł i wyraźnie schudł. Jednak nie chciał nikogo kłopotać i nikogo nie poinformował o swoim stanie. Z resztą… wtedy musiałby opowiedzieć, co się stało, a to stanowczo było żałosne, jak na dotychczasowe dokonania Noah. Na ratunek przybył przez nikogo niezapraszany Jaime i Noah musiał przyznać, że był mu za to wdzięczny. Przez to, że długie godziny spędzili na rozmowach, znacznie się do siebie zbliżyli i chociaż Woolf był tym szczerze zdziwiony,zupełnie mu to nie przeszkadzało. A jednocześnie starał się trzymać chłopaka zdala od niebezpiecznych tematów, ponieważ już raz naraził go na nieprzyjemne spotkaniez typami spod ciemnej gwiazdy. Niemniej Jaime się nie zniechęcał, nie przeszkadzały mu niedomówienia i wszystko wskazywało na to, że ich relacja nabiera rozpędu. W końcu Noah zdołał wrócić do życia i pracy. Znowu zaczęły się krótkie wypady i wyjazdy, ale po odsiadce w domu Woolf nie miał nic przeciwko dodatkowym wyprawom. Mało czasu spędzał w domu i wiecznie dokądś gnał, dlatego mniej myślał o tym, co zaszło w parku i jak bardzo zaszkodził przyjaźni z Rey.Nawet odsunął na bok myśli o tym, żeby do niej zadzwonić. Skoro sama nie dążyła do kontaktu, może powinien dać jej nieco czasu i przestrzeni, a nie zachowywał się jak zagubiony kundel, którego ktoś kopnął, więc jeszcze zacznie przepraszać.
OdpowiedzUsuńPewnego dnia znalazł w skrzynce pocztowej to, czego naprawdę nie chciał widzieć – zaproszenie na specjalny bankiet w galerii dziadka. Długo zastanawiał się, czy powinien tam iść. A właściwie czy musiał, ponieważ z całej duszy nie chciał. Niestety na kilka dni przed całym wydarzeniem dostał wyraźne polecenie szefa, żeby stawić się na wydarzeniu i nawiązać kilka relacji, więc niezależnie od swoich marzeń i snów, wcisnął się w garnitur i udał na miejsce o właściwej porze.
Poszedł jednak z nastawieniem, że jak najszybciej wypełni swoje obowiązki i zniknie. Szybko porozmawiał z kilkoma ważnymi, potencjalnymi klientami, obejrzał wystawione obrazy, pouśmiechał się do kogo trzeba i wreszcie zamierzał grzecznie powitać dziadka... i jednocześnie go pożegnać. Skierował się w jego stronę z prostym:
- Gregory, dziękuję za zaproszenie, ale... - Urwał, ponieważ zobaczył znajomą obok nielubianego dziadka. - Och... cześć, Reyes... - Uśmiechnął się i minął mężczyznę, żeby ucałować kobietę w policzek. - Długo się nie widzieliśmy. Nie spodziewałem się Ciebie tutaj - przyznał i zerknął na dziadka, w którego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia.- Znacie się? Jak miło!
Noah
Wyglądało na to, że Jerome mógł odetchnąć z ulgą. Ponadto obiecał sobie, że dzisiejszego wieczora postara się dbać o swój poziom żartów i już więcej nie zawiedzie znajomej, tym bardziej, że również dla niego droczenie się w bardziej wyważony sposób było znacznie przyjemniejsze. Nie chciał też przez przypadek palnąć czegoś, co zaburzyłoby rytm jego znajomości z Reyes; już raz popełnił podobny błąd w rozmowie z przyjaciółką i do dziś było mu z tego powodu wstyd, więc tym bardziej zamierzał wyciągnąć lekcję z tamtego wydarzenia i zważać zarówno na słowa, jak i czyny. Czasem bowiem coś, co jednej osobie wydawało się nieistotne i błahe, dla drugiej stanowiło przeszkodę, z którą nie sposób było się zmierzyć i w żaden sposób nie można było skonfrontować ze sobą tych dwóch, skrajnie różnych punktów widzenia. Jeśli wcześniej Jerome tego nie dostrzegał, to teraz, po wspomnianym przykrym wydarzeniu, starał się być bardziej uważnym.
OdpowiedzUsuńNie miał jednakże więcej czasu na rozważenie swojego nieostrożnego zachowania, gdyż kobieta zamachnęła się na niego niespodziewanie i choć wyspiarz wykonał unik, to zrobił to ze znaczącym opóźnieniem. Dłoń brunetki zdołała sięgnąć jego ramienia, po którym rozlała się piekąca, acz krótkotrwała fala bólu.
— No co ty, siwe brody są ekstra! — zawołał ze śmiechem tuż po tym, jak Reyes pchnęła go ku wyspie kuchennej. Marshall był bowiem pozytywnie nastawiony do starości, nawet jeśli teraz, w wieku trzydziestu lat, mówił zgoła co innego i ubolewał nad własnym wiekiem. Czynił to jednakże tylko po to, by sobie pożartować, a mijające lata, nawet jeśli działo się to w zastraszającym tempie, nie przerażały go. Całe jego dotychczasowe życie było wyjątkowo intensywne, natomiast trzy ostatnie lata w szczególności i przez to brunet nie miał nic przeciwko temu, by zwolnić, nawet jeśli otaczający go świat pędził jak szalony i ani myślał się zatrzymać. Starał się dostrzegać wynikające z tego plusy, a nie minusy, a poza tym chyba nie powinien się tak źle prezentować na starość, prawda? Dłuższe, siwe włosy, tegoż samego koloru broda i liczne tatuaże, których wciąż przybywało na jego ciele, powinny nadać mu wygląd całkiem spoko dziadka. I o ile się nie mylił, właśnie teraz podobni dziadkowie robili furorę w mediach społecznościowych, więc może za te dwadzieścia, trzydzieści lat będzie podobnie?
Niemniej jednak oczywistym było, że nie chodziło tutaj wyłącznie o wygląd i zmiany zachodzące w nim wraz z wiekiem. Dysputa dotyczyła samego życia i tego, czy człowiek pozwalał mu biernie płynąć, czy może wypełniał jego nurt po same brzegi. W tej chwili Jerome nie czuł, by coś tracił lub by coś mu umykało. Nie miał też wrażenia, że musi się pospieszyć. Znajdował się w punkcie, w którym całkiem mu się podobało i nie uważał, że powinien ruszyć dalej tylko dlatego, że tak wypadało i że jego wiek cokolwiek mu narzucał.
— Fuj?! — zawołał ze śmiechem, podczas gdy poduszka odbiła się od jego ud. Schylił się po nią i odrzucił na kanapę, niezmiernie rozbawiony, ale też urażony tym fuj. — Ja ci dam, fuj! Tabuny ludzi byłyby gotowe zapłacić miliony za to ciało! — zawołał gromko i podniośle, rozkładając lekko ramiona, tak by lepiej wspomniane ciało wyeksponować. Śmiał się przy tym wesoło, nie potrafiąc zachować należytej powagi przy tym drobnym przedstawieniu, aczkolwiek była w tym krztyna prawdy. Jego własna żona wyrzucała mu, że Jerome powinien zrobić karierę jako model, na co on sam reagował alergicznie i wcale nie marzył o tym, by wspomniane tabuny korzystały z jego wizerunku. Nie widział się ani na wybiegu, ani przed obiektywem aparatu i nie zamierzał zmieniać wysokich rusztowań oraz prętów zbrojeniowych na błysk fleszy i polubienia w mediach społecznościowych. Tym samym nie dzielił pracy na gorszą i lepszą. Starał się nie umniejszać modelom czy modelkom (nawet jeśli przekorna natura często podpowiadała mu coś innego), a przy okazji sam kompletnie nie widział siebie w podobnym zawodzie.
— Pewnie bym mógł, jeśli właśnie tego ode mnie oczekujesz — odparł na jej zarzut z przekornym uśmiechem. — Ale wiesz, rzadko kiedy mówię ludziom dokładnie to, co chcieliby usłyszeć, tylko po to, żeby ich zadowolić — dodał i mrugnął do niej porozumiewawczo. Jak najbardziej mógł karmić Reyes słowami miłymi dla jej uszu i razem z nią złorzeczyć na cabrón, ale odnosił wrażenie, że to nie na tym zależało kobiecie, nawet jeśli na głos twierdziła coś zupełnie innego. Poza tym nie wydawało mu się, by akurat ten jeden mężczyzna, o którym Castanedo mu opowiadała, był dupkiem do kwadratu. Fakt, w przeszłości mógł zachować się jak dupek i temu Jerome nie przeczył, ale od tamtych wydarzeń upłynęło zbyt wiele lat, by nadal kurczowo trzymać się tego przekonania.
Usuń— Właśnie — podkreślił łagodnie, kiedy Reyes oznajmiła, że wciąż jest wrakiem i uśmiechnął się słabo. Bynajmniej jej tego nie wypominał ani nie sugerował, że czym prędzej powinna się pozbierać i ruszyć na przód, również nie cieszyło go to ani trochę. Niemniej jednak, spostrzeżenie to było ważne i istotne. — Pomyśl sobie teraz, że jednego dnia dokładnie to samo zachowanie czy czyn cabrón mogłyby cię wprawić w zachwyt, a innego mogłabyś go zamordować. Facet na pewno nie wymaga od ciebie poważnych deklaracji, ale dostając tak sprzeczne sygnały, pewnie sam nie wie, co robić. Powiedziałaś mu o tym, czego się boisz? — spytał, uparcie spoglądając wprost w oczy swojej rozmówczyni, jakby chciał, by ta nie uciekała od odpowiedzi. — Niedomówienia są gorsze niż najbardziej gorzkie słowa. Ale z drugiej strony… Skoro ty opowiadałaś mu już o tym, co czujesz… — westchnął i rozłożył ręce, wargi zaciskając w wąską kreskę, kiedy przypomniał sobie jej wcześniejsze słowa. — Może to jest już odpowiedź na wszystkie twoje pytania i faktycznie trzeba go pieprzyć? — rzucił, tym razem spoglądając na nią z bezradną miną. Nie mógł podjąć tej decyzji za nią i nie chciał; nigdy nie był typem osoby, która mówiła innym, co mają robić i dziwił się tym, którzy tak czynili.
— Z drugiej strony, może to on potrzebuje więcej czasu i nie jest gotowy, żeby powiedzieć ci o pewnych rzeczach? Ty byłabyś zadowolona, gdyby ktoś cię tak poganiał?
Czy Jerome był mistrzem w zadawaniu niewygodnych i trudnych pytań? Całkiem możliwe.
JEROME MARSHALL
[Hej hej, miło znowu widzieć ciebie i Rey, dobrze, że tak trzymacie się tego bloga, bo po cichu liczyliśmy, że wraz z powrotem uda się odnowić nasz urwany wątek. ;) Mam więc ogromną ochotę, by go odgrzebać, choć, ostrzegam, Nathan prawdopodobnie wciąż jest tak samo nieznośny, o ile nie bardziej. Podobało mi się to, co tworzyłyśmy wcześniej, myślę, że możemy śmiało oprzeć się na tym, co już było i, skoro pierwsze lody Rey i Nathan mają już od nowa przełamane, możemy spróbować dalej zgłębiać ich relację. Co ty na to?]
OdpowiedzUsuńNathan
Reyes stanowczo myliła się, myśląc, że Noah nie zagląda na wystawy. Nie było też tak, że nie cenił sztuki. Po prostu bardziej do niego przemawiały piękne przedmioty, które mogły być jednocześnie użyteczne, a także dzieła, które wymagały wiele pracy i nie lada umiejętności, co zwykle wykluczało w jego mniemaniu sztukę współczesną, szybką, subiektywną i nieefektowną. Nie oznaczało jednak, że w ogóle jej nie cenił, można wręcz powiedzieć, że dobrze ją oceniał w dolarach.
OdpowiedzUsuń- Zaskakujące, że jesteś na bankiecie Gregory’ego – wyjaśnił spokojnie Noah, nie przejmując się przytykiem kobiety. Dobrze wiedział, kiedy Reyes zwyczajnie sobie z nim pogrywa, a kiedy naprawdę się z nim kłóci – jej oczy w takich sytuacjach lśniły zupełnie innym blaskiem.
Noah przyjął wyjaśnienie ich znajomości ze strony Reyes, chociaż podejrzewał, że było ono zupełnie zbędne, a pytanie, które padło ze strony dziadka, miało charakter kurtuazyjnego zawiązania rozmowy na potrzeby samej kobiety. Młody Woolf zorientował się jednak, że Rey nie nazwała ich przyjaciółmi, a raczej znajomymi, co było dość bolesną szpilką pod jego adresem. Najwyraźniej nadal nie wybaczyła mu ich ostatniego spotkania. Co jednak mógł zrobić? Jedynie przyjąć jej podejście, pogodzić się z dystansem i zaakceptować nową rzeczywistość. Nie był typem, który żebrałby o czyjąś uwagę.
- Właściwie jesteśmy spokrewnieni… - zaczął Gregory w odpowiedzi na pytanie Reyes, ale Noah wszedł mu w słowo:
- Ale tak naprawdę poznaliśmy się we Francji kilka lat temu. Studiowałem wtedy w Nancy – wyjaśnił młodszy mężczyzna i nie umknęło mu, że dziadek uśmiecha się znacząco.
- Och, tak! Kiedy dowiedziałem się, że Noah jest w mieście, postanowiłem, że koniecznie musimy wyjść na kawę i chociaż nie był szczególnie chętny, zgodził się porozmawiać ze staruszkiem. – Gregory zrobił taką minę, jakby ludziom w jego wieku wszyscy już szli na rękę, choć mimo swoich lat stanowczo nie wyglądał na sędziwego starca.
- Trzeba przyznać, że potrafisz być przekonujący – odparł Noah z przekąsem. I wcale nie miał na myśli tamtego spotkania sprzed lat… a kilka ostatnich, w których młodszy Woolf wcale nie chciał brać udziału, a jednak musiał. Teraz też najchętniej porwałby Rey jak najdalej od dziadka.
Noah
[Dziękuję za powitanie! Pomysł bardzo mi się podoba. Co sądzisz o takim założeniu, że Leo mógłby towarzyszyć Reyes w jakimś wydarzeniu kulturalnym/premierze wystawy/etc., na które zostałaby dostałaby dwa bilety, a potem w ramach wdzięczności/rewanżu to ona dałaby się zaprosić na jakąś rodzinną imprezę, na którą Leo został zaproszony z osobą towarzyszącą? Oczywiście nie obyłoby się pewnie bez wścibskich pytań i ciekawskich spojrzeń :D]
OdpowiedzUsuńLeo Rossi
Wiele osób oraz sytuacji w Nowym Jorku wywarło już na Nathana ogromny wpływ, zmieniając w pewnym stopniu jego podejście do pewnych spraw, najróżniejszych spraw, jednych mniej, drugich bardziej ważnych, ale na pewno wystarczająco znaczących, skoro każdą z tych zmian wciąż potrafił rozpoznać i nazwać. I nawet jeśli nie chciał tego przyznawać głośno, by nie oszukiwać samego siebie musiał zrobić to chociaż po cichu: ponowne spotkanie z Reyes, choć zupełnie przypadkowe i podyktowane tak niedorzecznym, że prawie prześmiewczym zrządzeniem losu, wywarło na nim ogromne wrażenie, zgarnęło w całości pod swoje wpływy i, o czym przekonał się w tygodniach, które później nadeszły, ani trochę nie zamierzało odpuszczać.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że próbował zapomnieć o całym tym spotkaniu w muzeum, a następnie i o tym, co wydarzyło się, gdy Reyes postanowiła pojawić się prosto na progu sklepu, Nathan nie byłby sobą, gdyby nie próbował wyprzeć wspomnień, z których nie był szczególnie dumny, ale, co tu dużo mówić, nie udało się. Żałował nie samego spotkania, a raczej tego, jak rozegrał zarówno chwilę, w której zobaczyli się, stanęli twarzą w twarz pierwszy raz od tylu lat, ale i wszystko, co nastąpiło później. Słuchanie tego, co Reyes miała do powiedzenia w krótkich, acz dosadnych słowach i uwagach, na temat faktu, jak bardzo się zmienił i jak bardzo go nie poznawała, nie należało do sytuacji ani łatwych, ani przyjemnych. Nathan zwyczajnie nie chciał przyjąć do wiadomości, że ani trochę nie przypominał już siebie z przeszłości, bo wspomnianą przeszłość pragnął zagrzebać głęboko na jakimś ciemnym i zapomnianym strychu, żeby już nigdy w pełni nie musieć do niej wracać. Nauczył się, by niewygodne tematy pomijać uprzejmym oraz przepełnionym rezerwą milczeniem, nie odkopywać je i wałkować od nowa, rozdrapując przy okazji stare rany. Ale Reyes nie była ani niewygodnym tematem, ani złym wspomnieniem, ani, jak zdał sobie sprawę, kimś, o kim chciałby lub byłby w stanie zapomnieć.
Skoro ona bez zapowiedzi pojawiła się w jego miejscu pracy, teoretycznie rzecz biorąc Nathan mógłby zrobić to samo (i w pewnym sensie już nawet zrobił, ale postanowił nie liczyć tego przypadku). Coś jednak powstrzymywało go na tyle skutecznie, że w ciągu następnych tygodni nie podjął próby nawiązania żadnego kontaktu, co nie równało się temu, że nie potrafił pozbyć się z głowy natrętnych myśli o tym, że powinien coś zrobić. Zastanawiał się nawet, czy Reyes mogłaby tego z jego strony oczekiwać, ale finalnie doszedł do wniosku, że jego zachowanie, to, jak się zmienił, jaki teraz był nieznośny i skupiony na wszystkim, co kiedyś ani trochę go nie obchodziło, musiało wydawać się jej wręcz odrażające. Nie takiego go znała, nie takiego zapamiętała z Meksyku. Ona również się zmieniła, nikt nie pozostawał wiecznie taki sam, ale nie stała się zupełnie innym człowiekiem. Wciąż rozpoznawał jej charakter i temperament i, szczerze, chciałby, żeby ona mogła powiedzieć o nim to samo. Ale to się już raczej nie stanie.
Muzeum, w którym, jak Nathan już doskonale wiedział, pracowała Reyes, miało przygotować jeszcze parę dokumentów w związku z tymi, teraz odrobinę przeklętymi szkicami, które, bądź co bądź, doprowadziły do całego zamieszania. Rozmawiając przez telefon z jednym z pracowników, Nathan celowo poprosił, by spotkanie przeprowadziła ta sama osoba, co ostatnio. Skoro i tak musiał się tam zjawić, mógł przynajmniej spróbować obrócić to w coś… A, zresztą. Sam nie wiedział, czego chciał i co planował. Kombinował, ot co. Nie miał odwagi odezwać się do Reyes w normalny sposób, potem udawał przed samym sobą, że zapomniał i wyleciało mu z głowy, a teraz doprowadzał do takich sytuacji. Cel jednak osiągnął, bo gdy zjawił się w muzeum po raz kolejny, powiedziano mu, że Reyes zaraz przyjdzie.
Obawiał się, że wścieknie się na jego widok, wścieknie się, jak to wszystko urządził, ale… Chciał z nią porozmawiać, właściwie to coś jej powiedzieć, tylko nie potrafił się do tego wcześniej zabrać. Lepiej późno niż wcale.
z przyjemnością zaczynamy ponownie
[Siemanko! Ja przychodzę po ustalenia. Biorę się za odpis, a tu bęc!, Rey mu uciekła. Mogę założyć, że się gdzieś umówili czy wpadną znowu gdzieś przypadkiem na siebie? Jak wolisz? :)]
OdpowiedzUsuńDiego
[Ale ze mnie gapa! W takim razie będzie wata! :D]
OdpowiedzUsuń— Nawet nie próbuję — odparł a propos sprostaniu wymaganiom i mrugnął porozumiewawczo do Reyes, by w następnej chwili schylić się po poduszkę i odrzucić ją kobiecie. — To fuj mówiło samo za siebie — dodał i dość nieudolnie tłumiąc śmiech, najpierw pociągnął nosem, a później otarł wierzchem dłoni wyimaginowaną łzę, która rzekomo spłynęła po jego policzku. To jednakże nie wystarczyło, by wyglądał na człowieka, który został mocno dotknięty, gdyż w kącikach jego ust wciąż czaił się wesoły uśmiech, którego Jerome w żaden sposób nie był w stanie przepędzić i z tego powodu, już dłużej się nie wygłupiając, po prostu odetchnął głęboko i pokręcił głową, tym samym dając kobiecie do zrozumienia, że temat został wyczerpany.
OdpowiedzUsuń— Widocznie jestem słabą psiapsi — westchnął, bezradnie rozkładając ręce. — Albo mam wbudowaną jakąś blokadę, która nie pozwala mi za bardzo złorzeczyć na przedstawiciela tej samej płci — dodał z krzywym uśmiechem. Naprawdę chciał pomóc Reyes w dojściu do ładu z relacją z cabrón, ale widać posiadał na ten temat zbyt mało informacji, by wszystko dobrze zrozumieć, a też nie zamierzał na silę wyciągać z brunetki wszystkich szczegółów. Stąd, widząc jej rosnące niezadowolenie, przyłożył dłoń do ust i w ślad za jej prośbą, aby już nie rozmawiać o tym nieszczęsnym mężczyźnie, wykonał charakterystyczny gest, jakoby zamykał wargi za pomocą zamka błyskawicznego. Nie lubił też wydawać opinii o drugim człowieku, uprzednio go nie poznawszy, więc może dlatego było mu nie w smak, aby czynić z cabrón tego najgorszego? Jednakże cokolwiek by nim kierowało, nie takiego wsparcia oczekiwała od niego Reyes i wyglądało na to, że innego Jerome nie potrafił jej udzielić, więc lepiej faktycznie było zmilczeć i skupić się na innych, zdecydowanie prostszych i przyjemniejszych czynnościach, bo też czasem usilne brnięcie w niektóre tematy niosło ze sobą więcej złego, niż dobrego.
— To co mam robić? — zapytał i kiedy już Castanedo wychyliła swoją szklaneczkę, co też wymownie kończyło ich dyskusję, podniósł się z kanapy i skierował do otwartej kuchni. — Coś pokroić czy posiekać? A może moją pomocą ma być to, żebym po prostu ci nie przeszkadzał? — zagadnął wesoło. Zawsze też mógł dbać o to, by ich szklanki nie pozostawały puste, choć teraz uznał, że napełni je nie wcześniej, niż przy posiłku. Już ostatnio w barze sobie pofolgowali, a to, że każde ich spotkanie miałoby być suto zakrapiane alkoholem, faktycznie mogłoby wypaść słabo.
Nim jednakże kuratorka udzieliła mu odpowiedzi, do ich uszu doleciał głośny i wysoki gwizd, dobiegając z drugiej części salonu.
— Wybacz, obowiązki mnie wzywają — rzucił z tajemniczym uśmiechem i ruszył w kierunku źródła dźwięku. Po donośnym gwiździe nastąpiła seria krótkich popiskiwań, aż Jerome stanął przy stosunkowo dużej klatce i wskazał na opierającego się o pręty Harolda, który domagał się kolacji.
— Lubisz świnki morskie? — spytał niezobowiązująco, nie wiedząc, czy może przedstawić gryzonia psiapsi. Harold był rasową świnką i nie tylko był ciekawie umaszczony, będąc czarnym w rude łaty, ale też posiadał śmieszną grzywkę, która prezentowała się tak, jakby świnka dopiero co opuściła najlepszy salon fryzjerski w mieście.
Nie wiedząc jeszcze, czy może wypuścić pupila Jennifer i czy ten będzie przeszkadzał Reyes, skupił się na tym, by podać zwierzakowi posiłek. Żona odpowiednio go w tym przeszkoliła, bo też Harold nie mógł się żywić byle czym i oprócz mieszanki ziaren, Jerome musiał przygotować dla niego również warzywa i owoce. Przy okazji sprawdził czy w poidełku znajdowała się odpowiednia ilość wody, co nie zajęło mu więcej, niż kilka minut i po tym czasie znów był do dyspozycji krzątającej się po kuchni brunetki.
JEROME MARSHALL
Ludzie znajdowali radość w wielu różnych rzeczach – jedni w sporcie, inni w spacerach, a jeszcze inni w oglądaniu sitcomów – i dobrze, bo świat byłby nudny, gdyby wszyscy lubili to samo, a chociaż Reginald nie mógł pochwalić się znajomością dziesiątek produkcji filmowych, to nie miał nic przeciwko, żeby od czasu do czasu przysiąść i oddać się scenariuszom rozgrywanym na ekranie któregoś urządzenia. Był to jeden z kilku dobrych sposobów na odmóżdżenie i odklejenie od codziennej monotonii, i wcale nie musiał być to film poruszający człowieka do szpiku kości – mogły to być po prostu humorystyczne sitcomy. Nie ważne, że nie będą śmieszyć go do łez, bo pewnym jest, że uśmiechnie się przy nich chociaż raz; przecież nie jest człowiekiem do reszty pozbawionym poczucia humoru, poza tym oglądanie ich w towarzystwie ma swój urok. I tak było również tym razem, bo to właśnie reakcje Reyes sprawiały, że na ustach Reginalda widniał uśmiech. To, gdy parskała śmiechem zupełnie niespodziewanie, zdając sobie sprawę, że robiła to dość głośno, albo gdy zasłaniała usta dłonią, starając się utrzymać swoje chichotanie w ryzach. Dobrze, że telefon znajdował się na jego torsie, bo gdyby za podpórkę służyła któraś część ciała należąca do Reyes, prawdopodobnie nie zdołaliby obejrzeć niczego, przez nieustannie drgający od śmiechów telefon.
OdpowiedzUsuń— Dziadek uwielbia Przyjaciół — przypomniał sobie po chwili. — Zawsze rozsiadał się wygodnie przed telewizorem na powtórki, mimo że widział je już po kilka razy — dodał. Niewykluczone, że wciąż to robi, ilekroć znajduje chwilę, chociaż jego wiek jest już na tyle sędziwy, że więcej przed tym telewizorem przesypia, a poza tym na stare lata upodobał sobie spędzanie czasu na zewnątrz, na werandzie w bujanym fotelu, bo stamtąd może zaczepiać sąsiadów.
— Myślę, że jeśli obudzisz ich śmiechem, to odetchną z ulgą — stwierdził, bo ta wersja mogła być teraz wyczekiwana, biorąc pod uwagę fakt, że jakiś czas temu obudziła ich swoimi krzykami. Słysząc śmiech mieliby przynajmniej pewność, że sytuacja została opanowana, a z Reyes nie dzieje się nic złego. — A tak naprawdę, to wątpliwe, że poczuliby potrzebę wytknięcia ci tego nawet gdybyś ich obudziła — zapewnił, unosząc usta w uśmiechu. — Oni tacy już są.
Niejednokrotnie bywało tak, że w ogrodzie były organizowane głośniejsze imprezy z ogniskiem i gitarami, i żaden z domowników nie wspomniał choćby słowem, że coś było nie w porządku. Jedyne co padało z ich ust, to wymowne słowa brzmiące: chyba świetnie się wczoraj bawiliście, tym bardziej, gdy następnego ranka wyruszało się na poszukiwania wody, a Linda krzątała się już po kuchni, mając wszystko przygotowane dla wymęczonej zabawą młodzieży. Oni słynęli z gościnności i do wielu spraw podchodzili wyjątkowo wyrozumiale, zakładając, że nikt nie przybywa tu, by specjalnie się naprzykrzać. W życiu pojawiają się czasem epizody nijak niezależne od człowieka – Ackermanowie doskonale znali to z autopsji. Farmerska rzeczywistość nauczyła ich zrozumienia i pokory w wielu dziedzinach, również w tych, które dotyczą ludzi.
Reginald Patterson
Niewykluczone, że Nathan chciał albo nawet miał plan wmawiać sobie, że wraz z Reyes mieli czas, mieli mnóstwo czasu, mieli go aż nadto, żeby przygotować się na ponowne spotkanie, ale tak naprawdę nic nie było w ich przypadku tak proste, jasne i klarowne, jakby tego pragnęli. Za bardzo się zmienili, próbował sobie jeszcze powiedzieć, bo przecież to wiele wyjaśniało, ale tak naprawdę walczył z wrażeniem, że to on zmienił się najbardziej, nie Reyes. Zawsze był podatny na wpływy. Miał słaby charakter, tak mówił o nim ojczym, a Nathan próbował się przekonać, że to była czysta złośliwość, kolejny przytyk, który padł tylko dlatego, że nie znosili siebie nawzajem i, każdy na swój sposób, rywalizowali o względu tej samej kobiety — jego matki. Pozwalał się więc naginać odpowiednio do sytuacji, dostosowywał się, jeśli czuł, że musiał (a może po prostu nie posiadał woli walki, może nie chciało mu się walczyć, może wcale mu się nie wypadało, ale po śmierci brata naprawdę opuściły go wszystkie siły). Był zniechęcony, słaby, pozbawiony nadziei oraz celu, bezsilny i obojętny. Chciał uciec, więc uciekł. Chciał się odciąć od dawnego życia, więc się odciął, tylko po to, by powrócić do niego po kilku latach, kiedy powrócił do punktu wyjścia i znów nie miał pojęcia, czego pragnął albo potrzebował, w którą stronę powinien iść. Był tym samym dzieckiem funduszu powierniczego, co kiedyś, nie zmienił się ani trochę. I dopiero ponowne spotkanie z Reyes sprawiło, że znowu zaczął mieć do siebie pretensje o to, kim był.
OdpowiedzUsuńZawsze mogło być gorzej, chyba już oboje powinni być tego faktu doskonale świadomi. Zawsze mogli powiedzieć sobie coś jeszcze bardziej niemiłego, potraktować się z większym chłodem czy rezerwą, mocniej i głębiej wbić szpilę, robić wszystko, żeby zabolało. Nathan czuł się śmiesznie, ponownie czekając na spotkanie z Reyes, choć tym razem nie było ono żadną niespodzianką, oboje wiedzieli, że się zobaczą. On był przewidywalny — przygotował sobie z grubsza, co chciał powiedzieć, z nadzieją, że pomoże im to dojść do porozumienia, że Reyes go zrozumie, ale po niej zawsze można było spodziewać się niespodziewanego, więc jakaś jego część z góry zakładała fiasko oraz porażkę, podpowiadając, że jego słowa do niej nie dotrą. Nie dogadają się, nie zrozumieją. Och, jak on pragnął, żeby to nie była prawda.
Lubił porządek, zamierzał więc zapoznać się z dokumentami, podpisać je, a potem mieć to z głowy i zająć się realizacją swojego prawdziwego celu, tego, który jednak i mimo wszystko krył się za tym spotkaniem, ale oczywiście na widok Reyes wszystko, co miał w głowie poukładane, wyleciało mu z niej jak pchnięte podmuchem nagłego wiatru. Nie potrafi wycisnąć z siebie żadnego słowa, przytaknął więc tyko w odpowiedzi na jej cześć i przeglądał przez chwilę papiery, aż nagle odsunął je od siebie i uniósł wzrok.
— Chciałem porozmawiać, ale nie miałem twojego numeru telefonu. Nie mogłem ani zadzwonić, ani napisać. — Nathan zaczął od wyjaśnień, próbując usprawiedliwić fakt, że znowu spotykali się w trącającym powagą miejscu, że w pewien sposób nachodził ją w pracy i zaburzał porządek dnia, upierając się, żeby pomagała mu w dopełnieniu formalności. Przecież na żadnych formalnościach mu teraz nie zależało. — Reyes, ja… — urwał, bo miał to wszystko poukładane, a teraz niczego nie pamiętał. Patrzył na nią, obserwował jej twarz, spoglądał w jej oczy i nie miał pojęcia, jak miał powiedzieć to, na czym mu zależało. Zdążył już sprawić wrażenie człowieka, któremu na niczym nie zależało.
— Próbowałem wszystko za sobą zostawić. Meksyk, rodzinę, ciebie. I zostawiłem. Zachowałem się jak skończony kretyn i bardzo tego żałuję, bardziej, niż mogłabyś sądzić. Żałuję, że o tobie wtedy nie myślałem, że myślałem tylko o sobie, żałuję, że się potem nie odezwałem, chociaż mogłem. Popełniłem błąd i wiem, że już go nie naprawię. Myślałem, że już się nie spotkamy, liczyłem, że o mnie zapomniałaś, bo wtedy przynajmniej nie musiałabyś myśleć o tym, co ci zrobiłem, ale się spotkaliśmy i… Nie chcę, żeby to był nasz kolejny ostatni raz — wyrzucił z siebie, chociaż był zaskakująco spokojny. Głos odrobinę mu drżał, trochę nie wiedział, co ma zrobić z własnymi rękami, więc zaciskał jedną dłoń na drugiej bez żadnego porządku czy metody, ale poza tym brzmiał, jakby był… Zdecydowany. I przygotowany na konsekwencje własnych słów. — Jeśli nie chcesz do tego wracać, zrozumiem. Wiem, że to moja wina, najwyraźniej potrzebowałem znowu cię zobaczyć, żeby to do mnie dotarło. Nic nie będzie już takie samo jak kiedyś, my też nie jesteśmy, ale nie chcę cię znowu… — urwał po raz kolejny, szukając odpowiedniego słowa —…tracić. Nie chcę cię znowu tracić, bo już raz to zrobiłem, wszystko na własne życzenie i z własnej głupoty, ale nie, nie chcę.
UsuńJeśli coś potrafił robić, to zrzucać bomby, a potem zastanawiać się, co on tak właściwie właśnie zrobił.
Nathan
[Jak zwykle zasługa Black :) Ale dziękuję :D]
OdpowiedzUsuńWłaściwie Noah przede wszystkim niepokoił się tym, że Gregory rozmawia z Reyes. Nie chciał, żeby dziadek wciągnął kobietę w coś niebezpiecznego lub nielegalnego, a był do tego zdolny. Noah wiedział to najlepiej. Fakt, że Gregory prawdopodobnie zdawał sobie sprawę z tego, że między wnukiem na kobietą z muzeum jest jakaś relacja, sprawiał, że mógł chcieć wykorzystać tę więź, aby ugrać jakiś interes za pośrednictwem Rey lub Noaha. Żadna z tych opcji nie była przez młodego Woolfa mile widziana.
Noah nawet nie myślał o tym, że właśnie ma okazję ponownie porozmawiać z przyjaciółką (ciągle ją za taką uważał). Po prostu chciał ją zabrać jak najdalej poza zasięg Gregory’ego.
- Tak... Miałem swój francuski epizod – odparł. Nie był dumny z tego, że porzucił studia po raz kolejny. Może inaczej potoczyłoby się jego życie, gdyby zdołał dotrwać do końca. Niestety popełnił kilka błędów, które zmusiły go do wyruszenia w dalszą podróż, a powrotu już nie było. – Najwyraźniej studia nie są dla mnie, ponieważ ich nie ukończyłem – dodał niby lekceważąco, ale przeszył starszego mężczyznę spojrzeniem. Prawda była taka, że Gregory miał swój udział w jego porażce.
Potem Reyes spróbowała dokonać dywersji i uciec, ale dziadek wyraźnie jej to uniemożliwił. Noah jednak zgadzał się z pomysłem ewakuacji.
- Jeśli to nie problem, Gregory, chciałbym coś pokazać Rey, nim wyjdę. Jak wiesz, jutro czeka mnie wczesna pobudka, więc nie mogę się zasiedzieć – westchnął niby to z żalem, ale podał ramię kobiecie z nadzieją, że przyjmie jego plan wymknięcia się z bankietu. Do tej pory zwykle doskonale odczytywała jego sposoby manipulowania i wykręcania się z nieprzyjemnych sytuacji, dlatego miał nadzieję, ze i tym razem się to powiedzie.
- Och, Noah, jesteś młody, więc z pewnością zdołasz…
- Wolałbym nie ryzykować – przerwał mu. – Dziękuję za miły wieczór, gdybyśmy już się nie spotkali… Rey, jeśli pozwolisz… - wskazał kierunek.
Noah
Postronny obserwator mógłby dojść do wniosku, że Diego się zmienił. Natomiast sam Villanueva odnotowywał zaledwie niewielkie zmiany w swojej osobie. Na pewno dojrzał, dorósł. Zmienił sposób spostrzegania świata, ale czy na pewno jego osobowość uległa jakiejś zatrważającej zmianie? Nie był najlepszym wyborem osoby, która mogłaby wyrokować w tej sprawie. Wraz z dojrzałością dotarła do niego pewna chęć stabilizacji, choć na pewno nie taka, jaką odczuwali ludzie w podobnym mu wieku. Nie zależało mu na tym, aby zaobrączkować jakąś kobietę, zbudować dom, zasadzić drzewo czy spłodzić syna. Nie miał dalekosiężnych planów, skupiał się przede wszystkim na dniu obecnym, na tym, żeby przetrwać. Wynikało to pewnie z tego, że sporo swoich młodzieńczych lat przeżył na granicy piekła. Brał udział w wydarzeniach, w których obecność człowieka była niewskazana, a jednocześnie były one wynikiem działań rodzaju ludzkiego.
OdpowiedzUsuńChciał wierzyć w to, że nie skrzywdzi po raz kolejny Reyes, która przecież zasługiwała na wszystko, co najlepsze, a przede wszystkim – na szczerość. Po wysłuchaniu jej opowieści, Diego coraz bardziej był przekonany o słuszności swojego stanowiska dotyczącego tego, że nie powinien był być obecny w jej życiu dziesięć lat temu i nie powinien był być obecny teraz. Nie mógł jednak zwalczyć tego uczucia, tej chęci, tego pragnienia bycia obok niej. Kiedy stała wtulona w jego klatkę piersiową, kiedy mógł wyczuć ciepło jej ciała i równie ciepły oddech na swojej szyi, był niemal sparaliżowany. Bał się, że ją skrzywdzi, a jednocześnie nie był pewien, jak mógłby wyrazić swoją radość związaną z tym, że w końcu ją zobaczył.
Villanueva nigdy nie był przesadnie wylewnym człowiekiem. To akurat się nie zmieniło. Był, dla nowo poznanych osób, miły w obyciu, o przyjemnej aparycji i miękkiej powierzchowności. Był elastyczny, potrafił dopasować się do danego środowiska, a jednak dzisiaj miał problem z tym, aby poczuć się w stu procentach swobodnie. Jego żarty, dogryzki i próby stłumienia tego, co ważne, na szczęście znalazły podatny grunt w odbiorcy, którym była Castanedo.
Krótkie chwile, które spędzili w składziku były czymś ulotnym, ale jednak nawet po opuszczeniu niewielkiego pomieszczenia, miał wrażenie, że zapach Rey pozostał na materiale jego koszuli. Pozwolił jej pójść w swoją stronę, a sam znalazł w końcu dyrektora muzeum, któremu wręczył obiecaną darowiznę. Dość szybko zaczął realizować pozostały plan na aktualny dzień, a gdzieś z tyłu głowy wciąż pozostawała myśl o niej.
Diego spędził kilka godzin w swoim biurze w wieżowcu, w którym siedzibę miało Millennium Press. Przeglądał dokumenty księgowo-finansowe, kompletnie nie mając pojęcia o co w nich chodzi. Nie mógł jednak uciec od tego obowiązku. Został wspólnikiem i udziałowcem, jako członek zarządu miał obowiązek uczestniczenia w jego spotkaniach. A jedno z nich miało mieć miejsce w przyszłym tygodniu. Wiedział, że od każdej kwestii, która jest omawiana na takim spotkaniu, są odpowiedni pracownicy, którzy nie dość, że przygotują prezentację na ten temat, to jeszcze omówią je, przedstawiając prognozy. Ale mimo wszystko – wolał być przygotowany. Nie mógł dać satysfakcji Abigail. Nie teraz, kiedy chcąc nie chcąc, zrodziła się między nimi niezdrowa rywalizacja.
W okolicach godziny dziewiętnastej, kiedy słońce potulnie chowało się za szeregiem drapaczy chmur, Diego przestąpił jedną z bram Central Parku. Było to miejsce popularne wśród mieszkańców, ale stanowiło też przede wszystkim miejsce wyjątkowo atrakcyjne turystycznie, dlatego nawet o tej porze można było tutaj spotkać grupki zwiedzających. Minął też paru biegaczy, rowerzystów i wrotkarzy. Nowojorczycy i ich goście spędzali letni wieczór, odrywając się zupełnie od wielkomiejskiego pędu, chociaż on nadal istniał. I był tuż za linią drzew. Diego cenił sobie Central Park właśnie za to, że pozwalał choć na moment oderwać się od samego miasta. W Nowym Jorku było wiele parków, nieco mniejszych niż ten, a sam Diego nie odwiedził nawet połowy z nich, może dlatego był też tak sentymentalny względem tego miejsca.
UsuńBudka z watą cukrową jeszcze była czynna. Starsza Azjatka ustawiona pod jedną z latarni przyciągała sporo młodych rodziców z pociechami, ale też roześmiane nastolatki, które mogły powybierać sobie w kolorach waty. Nad głową kobiety krążyło sporo nieszkodliwych owadów przyciągniętych pewnie wonią cukru i bladym światłem latarni. Villanueva rozejrzał się dookoła, ale nie dostrzegł nigdzie znajomej sylwetki. Przysiadł na jednej z ławek i wyciągnął z kieszeni, telefon, którym zaczął obracać między palcami.
Miał pewne obawy co do tego, czy Reyes zdecyduje się pojawić. Nie musiała. Mogła zniknąć tak, jak on zniknął dziesięć lat temu.
Diego
Ależ Nathan również był zaskoczony, że chciał rozmawiać właśnie z Reyes. W pierwszej chwili nie podobało mu się jej zachowanie, był zniesmaczony i odrobinę urażony poprzez niewybredne komentarze, które wypowiedziała pod jego adresem, poniesiona przez silne emocje. Kiedy jednak ochłonął, poukładał sobie od nowa wszystko, co zwichrowała jej ponowna, kompletnie niespodziewana obecność, doszedł do prostego wniosku: brakowało mu tego. Brakowało mu Reyes. Jej ognistego temperamentu, niepowtarzalnego charakteru, spojrzenia roześmianych i figlarnych oczu, tego, jaka była wygadana i bezpośrednia. Podejrzewał, że nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie zmieniła się tak bardzo przez te wszystkie lata, wewnątrz musiało kryć się dużo więcej i… Stała mu później przed oczami. Zamykał powieki i znowu ją widział, unosił je i przed pół sekundy miał wrażenie, że znowu stali zaskoczeni naprzeciw siebie w muzealnym gabinecie. Już dawno temu, jeszcze w Meksyku, odcisnęła na nim swój niepowtarzalny ślad i znów poczuł na sercu i duszy ucisk jej dotyku. I absolutnie nie potrafił przestać o niej myśleć. A przecież tak długo uczył się, by przestać to robić. Nigdy do końca mu się nie udało.
OdpowiedzUsuń— Nie chciałem zostawić ciebie. Stałaś się ofiarą mojej urażonej dumy, tego, jaka kontrolująca była moja matka i jak bardzo nie potrafiłem znieść faktu, że Francisco odebrał jej resztki rozumu — odpowiedział Nathan tak szczerze, jak tylko na tę chwilę potrafił. Reyes nie wiedziała o jego rodzinie wszystkiego, ale wiedziała dość, by mieć świadomość, że należeli do tego rodzaju ludzi, którzy mieli tak dużo pieniędzy, że w pewnym momencie własne bogactwo zaczynało im się nudzić i zrozpaczeni monotonnością każdego dnia, rzucali się w objęcia głupoty oraz szaleństwa. Szukali sobie sztucznych problemów, bo nie mieli tych prawdziwych, sprawowali nad sobą kontrolę, czuli wobec siebie wyższość, gardzili każdym, kto nie był do nich podobny, a potem, gdy wreszcie przychodziło im się zmierzyć z prawdziwą tragedią, zwracali się przeciwko sobie. — Uciekłem, ale zamierzałem się odezwać. Potem zorientowałem się, że minęło już dość dużo czasu, więc poczułem wstyd, że tego nie zrobiłem, że zawsze odkładałem to na później i żeby było mi z tym wstydem łatwiej, wmówiłem sobie, że przecież już za późno. Niczego nie zrobiłaś źle, to nie twoja wina — postanowił postawić sprawę jasno. Był stanowczy i a od jego słów bił jakiś metodyczny chłód. Widać było i słychać, że żałował, że gdyby mógł, wszystko zrobiłby inaczej, ale miał dość czasu, by dojrzeć i dorosnąć. Wiedział więc, że czasu nie cofnie, a z konsekwencjami własnych decyzji musiał po prostu nauczyć się żyć.
Zamilknął na chwilę, gdy w jego głowie rozbrzmiewało pytanie w Reyes. Mógłby pomyśleć, że czytała go w myślach. Że znała je na wylot. Ale nie znała. Ona zwyczajnie kiedyś bardzo dobrze znała jego, znała Nathana, znała go na pamięć. I zabrał to: sobie i jej, i żałował, i pragnął szansy, by to naprawić.
— Nie było warto. Ani trochę — przyznał wreszcie, uśmiechając się gorzko, gdy unosił wzrok na Reyes i chwycił się przenikającego spojrzenia jej niebieskich oczu.
Miał nadzieję, że to, co w nich widział, nie było litością, nie chciał litości. Był nieszczęśliwy nieszczęściem człowieka, który żył wygodnym życiem, nie musiał martwić się o to, co będzie jadł ani gdzie będzie spał, od dobrobytu przewracało mu się w głowie. Nie miał prawa narzekać i nie rościł go sobie, więc musiał szybko skończyć z użalaniem się nad tym, jak bardzo było mu źle. Bo nie było. Jeśli coś stracił, jeśli czegoś mu brakowało, za czymś tęsknił i czegoś żałował, to wszystko były tylko i wyłącznie jego decyzje, za które był gotów odpowiedzieć. — Nowy początek? Ponowny? Nasz? — zaproponował z odrobiną obawy i może nawet nieśmiałości w głosie, gdy drżenie jego dłoni uspokoiło się pod wpływem dotyku Reyes.
UsuńNiczego nie chciał wymazywać, niczego zapominać, żadnych plam wybielać. Chciał tylko zacząć jeszcze raz. Kontynuować to, co kiedyś przerwali. Znajomość, przyjaźń, tę więź, która ich łączyła. Mogli to odbudować, musieli tylko spróbować. I się postarać. Cholernie mocno się postarać.
Nathan
On też sobie nie wybaczył. Nathan nawet nie zamierzał sobie wybaczać, bo gdyby zaczął, to całkowicie już by odpuścił. Nic nie tłumaczyło go z krzywdy, którą wyrządził Reyes, a tłumaczył się tylko dlatego, że na jakieś wyjaśnienia zasługiwała. Mógł to wyjaśnić, co nie znaczyło, że ona zrozumie, tu nie było nic do rozumienia, popełni błąd. Mógł podać swoje powody, to, co kierowało nim przez te wszystkie lata, przyznać się przed nią do własnego wstydu, żalu i błędów, które popełnił, chociaż mógł przewidzieć ich konsekwencje. Wtedy myślał, że dokonywał jedynego właściwego wyboru, a resztą zajmie się później. Nie planował na początku tak po prostu uciekać, zapadać się pod ziemię, nawet to zniknięcie bez słowa nie do końca miał zaplanowane, ale rzeczywistość weryfikowała jego decyzje na każdym kroku.
OdpowiedzUsuń— Może było mi tak wtedy zwyczajnie… Wygodnie — przyznał po chwili głębokiego zastanowienia. Wciąż starannie dobierał słowa, próbując używać tych, które godziły w jego błędy, ale nie brały jeńców w postaci Reyes i jej uczuć. — Wmówiłem sobie, że jest za późno, wierzyłem w to, co wywoływało we mnie najmniej wyrzutów sumienia. Zostawiłem cię, Rey. Żałuję, że nie mogę cofnąć czasu, ale… Nie mogę. — Nathan zaczynał plątać się we własnym poczuciu winy i świadomości, że ona mu nie wybaczy. Czy oczekiwał tego wybaczenia?
Był realistą, sztywnym i nieugiętym, upartym i nieprzejednanym. Cokolwiek stanie się z nimi dalej, będzie się działo na jej warunkach. Jemu właściwie najbardziej zależało na tym, żeby coś się między nimi jeszcze działo. Żeby to nie był kolejny początek końca, bo on już nie zniknie. Nie zamierzał jednak zapewniać o tym Reyes, wiedział, że mu nie uwierzy i nie był to jego akt pokuty ani poświęcenia. Zwyczajnie jego słowo nie miało już dla niej żadnej wartości i nie mógł oczekiwać, że zgodzi się na nim polegać.
Och, to były pozory. To całe spełnienie, przecież oni, cała jego rodzina, już tak mieli, że mogli zaspokoić wszystkie swoje pragnienia, a wciąż pozostawali uparcie i żałośnie nieszczęśliwi. Nathan wyrwał się z tego na parę lat, właśnie wtedy, gdy zniknął, zrozumiał, że w życiu chodziło o coś więcej, niż tkwienie w złotej klatce i leżenie na posłaniu z pieniędzy, ale później musiał przyznać, że został pokonany i na powrót wpadł w to samo rozkoszne otępienie, w którym zaczynał już powoli całkiem od nowa wariować. A potem znowu spotkał Reyes i wszystko ruszyło z miejsca niczym lawina, prawie zagrzebując go pod natłokiem skrajnych uczuć i emocji.
Nathan zastanawiał się, czy to znowu już wszystko, gdy w napięciu czekał na reakcję Reyes. To w końcu było naprawdę dużo do przyjęcia i przetrawienia za jednym podejściem, ale przecież powinien wciąż pamiętać, że życie z nią nigdy nie było przewidywalne. Zaskoczyła go, że w ogóle chciała tego rodzaju bliskości, ale przyjął ją z ulgą, mocno zaciskając ramiona wokół jej drobnego ciała. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wstrzymał oddech.
— Ten dupek strasznie za tobą tęsknił — wydusił z siebie w końcu z pełną świadomością tego, jakie ryzyko podejmował, wypowiadając te słowa. Brakowało mu jeszcze trochę, żeby odsunąć swoją obsesję panowania nad własnymi emocjami i zacząć pociągać nosem podobnie do Reyes. — Bądź na mnie wściekła. Należy mi się. — Przyjmował na własne barki to przytłaczające poczucie winy, które wywoływały w nim jej słowa, ale… Zasłużył na wszystko, co mówiła. Na brak zaufania, na złość, na odmowę wybaczenia. To nie było coś, co odzyskiwało się w jeden dzień. Właściwie mógł nigdy u niej tego nie odzyskać, ale ta świadomość nie oznaczała, że zniknie. Nigdzie już nie zniknie. Dojrzał, zmądrzał, wreszcie trochę dorósł.
Nathan przesuwał powoli dłonią wzdłuż kręgosłupa Reyes, wędrując powoli po jej plecach. Dobrze mu było, gdy miał ją tak blisko i nie chciał z tego rezygnować, zamierzał trzymać ją w ramionach, dopóki sama z tego nie zrezygnuje.
Nathan
Byli kiedyś bardzo blisko i Nathan doskonale o tym pamiętał. Wiedział jednak, jak to wyglądało w oczach Reyes: odszedł, zostawił ją, nie odzywał się, nawet nie dawał znaku życia. Możliwe, że gdyby stała mu się jakaś krzywda, gdyby mieli się już nigdy nie spotkać i to nie z jego woli i decyzji, prędzej czy później by o tym usłyszała. A ponieważ nie stało się nic aż tak definitywnego i ostatecznego, żyła ze świadomością, że on gdzieś tam musiał być, tylko nie wiadomo gdzie, kiedy i jak. Taka niewiedza, połączona z poczuciem, że nawet gdyby chciała, to sama nic nie mogła na to poradzić, była chyba jeszcze gorsza. Bo nie mieli żadnego zakończenia, wszystko pozostało między nimi otwarte, a jeśli Nathan chciał tak koniecznie zapaść się pod ziemię, to mógł chociaż nie zostawiać po sobie miliona pytań bez odpowiedzi.
OdpowiedzUsuńSkoro spotkali się ponownie i to w dodatku w tak niespodziewanych oraz zaskakujących okolicznościach, to najwyraźniej ich historia nie miała jeszcze dobiegać końca. Zamiast jedynie przeszłości dostali znów wspólną teraźniejszość. Pozostało jeszcze pytanie co w takim razie z przyszłością, ale tym zajmą się później. Powoli. Wszystko było między nimi jeszcze takie świeże i kruche.
— Przepraszam cię za tamto. Nie wiem, co mnie wtedy opętało. Nie powinienem był — Nathan odpowiedział swoimi przeprosinami na przeprosiny Reyes. Prawda była taka, że pamiętała go jako całkiem innego człowieka. Nie czuł się ani trochę gotowy na mówienie o tym, co sprawiło, że się zmienił, że na jej niewybredne przy pierwszym ponownym spotkaniu komentarze zareagował chłodem i surowością. I chociaż się zmienił, to niektóre kwestie pozostały w nim całkowicie te same. Nie był ani ślepo upartym, ani zawzięcie złośliwy, nie zrobi tego więcej, jeśli nie zostanie sprowokowany. Wtedy najwyraźniej poczuł, że musiał się bronić, a te instynkty pozostały w nim silne i wyczulone. — Nie szkodzi. Zapomnij o tym. Gdybyś mi pobłażała, niczego bym od tamtej pory nie przemyślał i dalej szedł w zaparte. — Znasz mnie, miał ochotę jeszcze powiedzieć, ale zamilknął w obawie, że pod wpływem silnych emocji mogłaby zaprzeczyć.
Jednakże prawda była jedna: znała go. Znała go lepiej niż ktokolwiek inny i mimo że stanowili dwa skrajnie różne przeciwieństwa, to najwyraźniej ich bieguny przyciągały się z taką mocą, że to wszystko było zwyczajnie silniejsze od nich. Musiało być. Inaczej Nathan nie potrafił tego ani zrozumieć, ani wytłumaczyć, ale absolutnie nie czuł się źle z tym, że zdążyli się już nawzajem obrzucić obelgami, wytknąć sobie wzajemne błędy i znów dojść do porozumienia. Najwyraźniej tego potrzebowali.
— Rey, ja już nie ucieknę — zapewnił, nie odrywając uważnego spojrzenia od jej błyszczących ciekawością i wzruszeniem oczu. — Nie mam dokąd, nie mam po co, nie chcę już uciekać. — Wiedział, że mu nie ufała, że jego słowo nic dla niej nie znaczyło po tym, co już raz zrobił. Zostawiłeś mnie, ten argument już na zawsze będzie gdzieś nad nimi wisiał, będzie powracał jak niechciane wspomnienie, coś, co jego będzie prześladować, a jej nie da spokoju. — Nie zniknę — powtórzył po raz kolejny i przytulił Reyes jeszcze mocniej, chociaż już zdawało się, że może zdołają opanować własne emocje. Jeszcze nie teraz, pomyślał, ostrożnie przeczesując dłonią jej rozpuszczone włosy. Czuł, że pachniały zapachem, którego nie znał. Czymś słodkim, ale jednocześnie głębokim i absolutnie nietuzinkowym. Kiedyś pewnie potrafiłby to nazwać po imieniu, ale od tamtej pory minęło mnóstwo czasu. Za dużo. — Nie musisz wracać do pracy? Nikt nie będzie cię szukał? — zapytał nagle w chwili przypływu zdrowego rozsądku, choć jego głos został stłumiony przez włosy Reyes, których prawie dotykał wargami, opierając policzek na jej głowie. Pytał z nadzieją, że mieli jeszcze trochę czasu i spokoju w zapasie.
Nathan
Wraz z kolejnymi słowami Reyes do Nathana zaczynało docierać, co właściwie zrobił jej swoim odejściem. Jaka to musiała być dla niej trauma i to nie dlatego, że przypisywał sobie aż taką wartość, że uważał się za aż tak istotny element jej życia. W przeciwieństwie do niego nie była nieudolna i zepsuta przez własną rodzinę, jeśli już musiała poradzić sobie z czymś trudnym, to brała się w garść, zakasywała rękawy i po prostu to robiła. On wolał uciekać. Ignorować problem w nadziei, że jeśli będzie to robił wystarczająco długo, to ten problem po prostu zniknie. To tak nie działało, to nigdy tak nie działało, a on zwyczajnie nie znał życia i potrzebował czasu, żeby się o tym boleśnie przekonać. Tylko nie musiał tego robić w taki sposób, to nie musiało tak wyglądać. Nie musiał odchodzić, zostawiać jej bez słowa, sprawiać, że zastanawiała się, czy czymś się do tego przyczyniła. To były czysto rodzinne sprawy, kłopoty ludzi, którzy mieli tak dużo pieniędzy, że zaczynało się im nudzić, więc dla rozrywki zaczynali tworzyć sobie kolejne sztuczne dramaty, aż w pewnym momencie budzili się z rozkosznego otępienia tylko po to, by zdać sobie sprawę, że gdy oni przysypiali, sprawy nabrały tempa i, niekontrolowane, potoczyły własnych torem, urastając do rangi prawdziwych problemów.
OdpowiedzUsuńReyes mówiła, a Nathan jej słuchał i bał się powiedzieć głośno, że przerażało go trochę to, jak już zdążyła dotrzeć do opowiadania o tym, co działo się w ciągu tych lat, które z jego winy spędzili w rozłące. Nie przerażało go to dlatego, że nie chciał słuchać, co działo się u niej, doskonale pamiętał, że podczas tego pierwszego spotkania w muzeum wkroczyli na temat związany z jej siostrą, że tam coś się stało, a on nie miał pojęcia co, ale nic już nie było dla Reyes takie samo, teraz wspomniała jeszcze, że straciła już wiele bliskich osób i o tym również nic nie wiedział, ale… Nie był pewien, czy chciał mówić o sobie. Czy nie wolał, żeby po prostu zaakceptowała, że go nie było, że swoje w tym czasie przeszedł i że do tej pory nikt jeszcze nawet nie sugerował, że powinien się z tego tłumaczyć albo spowiadać. Owszem, Raphael, jego najstarszy brat strasznie się wściekał, że Nathan znikał i pojawiał się bez słowa wyjaśnienia, kiedy tylko mu się podobało, że był samolubny, głupi i nieodpowiedzialny i był winien wyjaśnienia wszystkim wokół, ale pokłócili się wtedy i na tej kłótni skończyli. Nikt nic nie wyjaśnił, na pewno nie Nathan. Nie chciał.
— Nie, nie planuję się ciebie pozbywać — sprostował natychmiast, chociaż ta sama nutka rozbawienia, która pojawiła się w głosie Reyes, zabrzmiała w jego słowach, mówił jednak całkowicie poważnie. — Po prostu nie chcę, żebyś miała przeze mnie jakieś problemy. Poza tymi, których już zdążyłem ci przysporzyć, rzecz jasna — wytłumaczył się trochę nieporadnie ze swoich intencji, jednocześnie udając, że dotyk miękkich warg Reyes na jego skórze wcale nie namieszał mu właśnie w głowie jeszcze bardziej, niż już miał tam namieszane. Okropny bałagan.
Nie nazwałby tego zawieszeniem broni. Gdyby rzeczywiście to robili, to by znaczyło, że zamierzali wrócić do okrutnych zarzutów i gniewnego wypominania sobie tego, kto kogo skrzywdził. Oboje wiedzieli, jaka była prawda i że wina właściwie w całości spoczywała na Nathanie, a on nie zamierzał się niczego wypierać, ale nie planował również boleśnie pokutować, bo nie na tym jego zdaniem polegało naprawianie błędów. Wszystko właściwie zależało od Reyes, od tego, czy ona przyjmie jego przeprosiny, których jeszcze wiele nadejdzie, od tego, jak blisko siebie go dopuści, na ile mu pozwoli, jakie granice wyznaczy i gdzie powie dość, wystarczy. Nathan nie będzie pokutował, ale weźmie odpowiedzialność za to, co zrobił. Dorósł już do tego, nareszcie i po tylu latach.
Przyjście tutaj, schowanie własnej dumy do kieszeni i przyznanie, że popełnił błąd i mu zależało, było świadomym wyborem. Nathan mógłby wręcz powiedzieć, że doskonale wiedział, co robił, dlaczego tu był i na czym (a raczej na kim) mu zależało. Nie oczekiwał, że Reyes cokolwiek mu ułatwi, choć jej niespodziewana otwartość i to, jak go potraktowała, oferując pokój z pomocą własnych ramion, okazały się bardzo pomocne. Było mu łatwiej, choć na to nie zasługiwał.
Usuń— Próbowałbym do skutku — uśmiechnął się, wypuszczając ją wreszcie z ciasnych objęć. — Żartuję. Cieszę się, że zdecydowałaś się mnie przyjąć i nie trzasnęłaś na mój widok drzwiami, ale gdybyś w którymkolwiek momencie zmieniła zdanie, to… Nie zamierzam cię dręczyć.
Reyes nie chciała wracać do pracy, a Nathan czuł, że wcale nie miał ochoty wracać do swoich spraw, a jednak… Chyba właśnie to musieli zrobić. I to on musiał być tym okrutnym, któremu gdzieś się spieszyło.
— Dasz radę się dzisiaj gdzieś wyrwać po pracy, czy chcesz trochę odpocząć od nadmiaru wrażeń? — postanowił zapytać, jednocześnie ujmując propozycję ewentualnego spotkania w jak najmniej zobowiązujący sposób. Nie widzieli się od tylu lat, to była ogromna zmiana. I rozumiał, jeśli wolałaby chwilę zaczekać, złapać oddech, przemyśleć, czy na pewno wciąż miała ochotę cokolwiek kontynuować. Teraz było im łatwo i przyjemnie, bo poczuli, że dawna zażyłość zupełnie ich nie opuściła, że nie obawiali się kontaktu fizycznego, wciąż umieli ze sobą rozmawiać. To nie znaczyło jednak, że konflikty nie narosną, a wzajemne pretensje nie wypłyną na wierzch.
Nathan
Zamiast wmawiać i powtarzać Reyes, że nie ucieknie, Nathan wolał dostać szansę na pokazanie, że naprawdę nigdzie się nie wybierał, ale nie śmiał też aż tak bezpośrednio o nią prosić. Nie on tutaj stawiał warunki i właściwie to nawet nie zależało mu na tym, by wyznaczać tempo ich relacji. Jeśli to w ogóle będzie jakaś relacja. Oboje zmienili się przez te wszystkie lata, jednak miał wrażenie, że podstawy ich charakterów pozostały te same: Reyes wciąż była porywcza i energiczna, a on odrobinę wycofany, uparty i, nie owijając w bawełnę, przemądrzały. Jakby tego było mało, w postawę Nathana wkradł się jeszcze ten dziwny i obcy chłód, który już miała okazję posmakować. Kiedy spotkali się pierwszy raz, patrzyła na niego, jakby go nie poznawała i dopiero później zrozumiał, że miała rację — on też siebie nie poznawał. Jeśli będzie miał się kiedyś przed nią otworzyć, to nie widział innego wyjścia: będzie musiał się do tego zmusić. Wiedział, że potrafi.
OdpowiedzUsuń— Cóż, nie jesteśmy już dziećmi — zauważył w odpowiedzi Nathan, choć jeśli tylko tyle miał to powiedzenia, to równie dobrze mógłby nie mówić nic i na jedno by wyszło. Ciche a szkoda cisnęło mu się na usta, opanował jednak przemożną chęć powrotu do czasów, kiedy byli dużo młodsi i ich największym problemem był fakt, że jego rodzina nie cierpiała nie tylko Reyes, ale również każdego, kto po prostu nie był nimi. Bo to oni mieli pieniądze, mieli więcej pieniędzy, niż kiedykolwiek mogliby potrzebować (bo wydawanie ich nie stanowiło żadnego kłopotu).
Reyes, przede wszystkim, nie była kimś, komu zależało na sprowadzeniu Nathana na złą drogę. Mogłaby, gdyby chciała, tak samo jak on mógłby zamienić ją w znudzoną życiem, cyniczną i zniechęconą podróbkę samej siebie, jednak ich relacja działała pomimo tej dzielącej ich społecznej i ekonomicznej przepaści, ponieważ zależało im na dbaniu o tę zażyłość, która szybko się między nimi zawiązała, a nie na próbach zmieniania czegoś, co nie zależało od nich. Nathan mógł walczyć ze swoją rodziną, ale był w tej walce samotny i z góry wiedział, że po prostu nie wygra — poddawał się im więc, chociaż wiedział, że Reyes tego nie lubiła, że gdyby nie szanowała jego wyboru i tego, że czasem wolał się podporządkować, niż utrudniać sobie życie, to oni nigdy by razem nie działali. A przez pewien czas byli przecież nawet jak drużyna… Najlepsza drużyna. Tylko oni, tylko we dwoje. Ale oczywiście Nathan musiał być tym nieszczęśliwym, niedogodzonym, wiecznie niezadowolonym. Musiał uciec. Musiał zapaść się pod ziemię, przestać odzywać, zmienić się diametralnie i stać zupełnie innym człowiekiem i wszystko to tylko po to, żeby teraz przyznać przed Reyes: nie było warto. Ani trochę nie było warto.
— Najpierw musiałabyś wygrać z moimi dziadkami. Od czterech lat codziennie powtarzają, że już za chwilę będą umierać, ale kompletnie odżywają, kiedy próbuję pozbyć się czegokolwiek. Nawet nie wiesz, jak długo musiałem im tłumaczyć, że miejsce tych szkiców nie jest u nas — przyznał Nathan, a zabrzmiał odrobinę, jakby to wszystko go już trochę męczyło. To życie, które teraz prowadził, te potyczki z rodziną, do których wrócił. Dziadkowie byli już naprawdę w podeszłym wieku, więc dopóki sam czegoś z nimi nie zaczął, to temat nie istniał, ale gdyby tylko Reyes dała mu okazję, żeby mógł popsioczyć o swoim bracie… Jego rodzinne problemy były jak niekończąca się (i bardzo męcząca) opowieść.
Nathan czuł, że musiał się teraz pilnować i mieć na baczności — nie chciał od nowa stracić tej cienkiej linii porozumienia, które udało im się nawiązać, więc każda propozycja, która wychodziła od niego, nosiła na sobie znamiona pozbawionej nacisku subtelności. Zależało mu na tym, by Reyes czuła, że to ona podejmuje tutaj decyzje, a on się do nich dostosowuje, bo to on schrzanił i jemu zależało, żeby to naprawić, nie na odwrót. Jej obawy w pierwszej chwili trochę go zaskoczyły, bo… Jak to? Bała się? Kogo, jego? Ale przecież wiedział, że nie to miała na myśli. I że miała prawo się bać. On też nie mógł powiedzieć, by cieszył się teraz nadmiarem odwagi.
Usuń— Rozumiem — przytaknął więc po chwili, przywołując na usta uśmiech, którego tym razem zabrakło jednak w jego oczach. — Więc o dwudziestej… Trzydzieści możemy spotkać się… Tutaj. Na neutralnym gruncie — pokazał jej na ekranie swojego telefonu nazwę i zdjęcie małej, włoskiej restauracji, o której wiedział, że na pewno znajdą się tam w piątkowy wieczór dwa miejsca, bo znał właścicieli. — Wyślę ci jeszcze adres — dodał, odbierając z rąk Reyes tę część dokumentów, która należała już do niego. — Czekaliśmy praktycznie czternaście lat, Rey, nie chcę tego przekładać na żaden inny wieczór. — Poczucie winy, które regularnie o sobie przypominało, prawie ścisnęło Nathanowi gardło, gdy wypowiadał te słowa, bo przecież nie czekali dlatego, że ona tego chciała. To wszystko była jego wina i właściwie to dopiero stopniowo zaczynało do niego docierać, co tak naprawdę się stało. — Daj mi znać, gdybyś zmieniła zdanie. Masz do tego prawo — rzucił jeszcze, zanim uścisnął ją przelotnie po raz ostatni i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Kilka godzin później czekał na nią w umówionym miejscu, walcząc z własnymi dłońmi, które drżały uparcie, ilekroć wypuścił jedną z ciasnego uścisku drugiej. Nie potrafił oszukać rzeczywistości: denerwował się. Obawiał, że popełni błąd, po którym definitywnie nie będzie już czego z ich relacji zbierać.
Nathan
Gdyby Nathan zamierzał wystawić Reyes do przysłowiowego wiatru, nie fatygowałby się aż tak bardzo. Przekonała się już na własnej skórze, że znikał kiedy mu się żywnie podobało, nie musiałby więc silić się na wymyślanie spotkania w restauracji tylko po to, żeby potem nie przyjść i sprawić, że zastałaby pusty stolik. Mógł zwyczajnie machnąć obojętnie ręką, powiedzieć, że zobaczą się jeszcze tak jak tym ostatnim razem, gdy widzieli się czternaście lat temu, a potem zapaść się bez ostrzeżenia pod ziemię. Miał już praktykę, co rzecz jasna nie oznaczało, że zamierzał wracać do starych i wypróbowanych metod.
OdpowiedzUsuńNawet jeśli nie chciał tego robić, to wbrew samemu sobie Nathan domyślał się, co Reyes mogła o nim teraz myśleć. Oczywiście nie mogły to być same przekleństwa i pełne rozgoryczenia, frustracji oraz zawodu osądy, przecież nie zdecydowałaby się przystać na jego propozycję, gdyby w pełni nim pogardzała, wiedział jednak, że ta pogarda i niechęć do wszystkiego, co sobą reprezentował (a nawet jeśli na chwilę przestał, to finalnie i tak do tego wrócił i to jeszcze z podkulonym ogonem, śmiechu warte), te uczucia wciąż w niej tkwiły. Zawsze miał wrażenie, że czegoś w nim nienawidziła, że było coś, czego w nim szczerze nie cierpiała i nie mogła tego znieść, a on miał ochotę krzyknąć to nie moja wina, że się w tym gównie urodziłem, ale cała reszta była już tylko i wyłącznie jego winą. Uciekał przed matką i jej nowym mężem, zdołał schować się przed całą swoją rodziną; starszy brat wprost powiedział mu, że zakładał, że on już pewnie nie żyje i kropka, a Nathan wrócił. I sam wstydził się tego, że po długich namowach Raphaela oraz perswazjach jego żony zgodził się uczynić własnej matce tę łaskę odezwania się do niej po tych wszystkich latach. Uległ, złamał się, zrobił to, chociaż doskonale wiedział, jaką potrafiła zdobyć nad nim kontrolę, jak zamieniał się przy niej w tę wersję samego siebie, której najbardziej nienawidził i którą Reyes zawsze tak głęboko gardziła. Rosa już urabiała go, żeby przyjechał do Meksyku, a Raphael i Mari jedynie wtórowali jej wysiłkom. Póki co Nathan uparcie odmawiał, jednak z góry mógł zakładać, że wreszcie pęknie. I co wtedy zrobi? Znowu ucieknie? Znowu zniknie, znowu przepadnie? Parę godzin temu obiecał Reyes, że już tego nie zrobi.
Ulżyło mu po raz kolejny tego dnia, tym razem kiedy jednak zobaczył Reyes. Poderwał się na jej widok z krzesła, poczekał, aż podejdzie bliżej, a potem mocnym i już nierozedrganym uściskiem odpowiedział na jej gest.
To nie była tylko ona, to była aż ona.
— Zamierzałem dać ci to — odpowiedział z odrobinę przekornym, nie do końca jeszcze śmiałym uśmiechem. Puściwszy jej dłoń odwrócił się na sekundę i nagle w jego rękach znalazł się niewielkich rozmiarów bukiet czerwonych goździków przeplatanych białymi gipsówkami. — Ale jeśli wolisz, żebym wyciągnął na wierzch jakiś incydent to mogę sięgnąć pamięcią nawet do czasów, kiedy nie umiałaś jeszcze jeździć na rowerze i potrzebowałaś trzech kółek, a i tak się przewracałaś. — Sięgnął tą pamięcią, sięgnął nią daleko, nawet dalej niż się spodziewał. Poniosło go wręcz odrobinę, a potem sam się sobie zdziwił, bo dotarło do niego, że nawet wtedy już się znali. Reyes nie umiała jeszcze jeździć na rowerze, a Nathan nie potrzebował roweru, bo ojciec tak szastał pieniędzmi, że mieli nawet prywatnych kierowców, a jednak oni, jako skończone dzieciaki, pokonali wszystkie dzielące ich bariery.
— Proszę, to dla ciebie — wrócił do rzeczywistości, wręczając jej kwiaty. — Wiem, że to wygląda, jakbym próbował cię urobić od samego początku w nadziei, że paroma kwiatkami wyczyszczę ci pamięć, ale tak nie jest. Zobaczyłem je, pomyślałem o tobie, nie mogłem się powstrzymać — wytłumaczył się odrobinę przesadnie, ale wierzył, że musiał wyrażać się teraz jasno i zdecydowanie, zwłaszcza teraz i od tego momentu. Odsunął Reyes krzesło i poczekał, aż usiądzie, a potem wrócił na swoje miejsce.
UsuńNathan był przystępny. Odrobinę mniej zestresowany, może nawet lekko zrelaksowany. Wciąż szukał takiej pozycji, by jedną dłoń trzymać w drugiej i kontrolować w ten sposób drżenie, czekając, aż w końcu minie. Wciąż było mu bardzo daleko do siebie, ale był… Lepszy. Znośny, pewnie tak nazwałaby to Reyes.
Nathan
Nathan mógłby krótko uciąć wątpliwości Reyes – dla niego było absolutnie jasne, że nie, nigdy już nie będzie między nimi jak dawniej. Żeby było jak dawniej, musieliby stanąć w miejscu i zatrzymać się w rozwoju, nigdy nie dorosnąć, nie mieć już po ponad trzydzieści lat i całej masy doświadczenia, jakie w tym czasie zebrali, musieliby nigdy nie opuścić Meksyku. Nawet fakt, że kiedyś rozmawiali ze sobą wyłącznie po hiszpańsku, a teraz posługiwali się jedynie angielskim, świadczył o tym, jak wiele się zmieniło. To już nie był ten punkt, w którym wraca się do tego, co było i zaczyna od nowa w tamtym momencie. Zwłaszcza, że cała wina leżała po stronie Nathana i… Znał Reyes, wiedział, że łatwo nie wybaczała, jeśli w ogóle wybaczała. Mogła nawet powiedzieć to wprost, a i tak do końca by jej nie uwierzył, bo ona zawsze nosiła potem w sobie jakiś żal, który nie potrafił znaleźć ujścia. Taka już była, nie krytykował jej za to, po prostu ją znał.
OdpowiedzUsuń— Bo za szybko jechałaś — usprawiedliwił się zaraz Nathan, chociaż to wspomnienie było tak odległe, że prawdopodobnie oboje zapamiętali je całkowicie inaczej. On na przykład wyraźnie pamiętał, że Reyes najpierw bała się wsiąść na ten rower, nawet kiedy dostała już trzy kółka, a potem ruszała z najbardziej stromej górki, jaką tylko mogła znaleźć i cały strach znikał, dopóki nie zapomniała jak się hamuje i nie kończyła z obdartymi kolanami.
To, że pewne rzeczy pamiętali inaczej, mogło im jeszcze wiele utrudnić, ale póki co oboje postanowili się ze wspomnianej sytuacji zaśmiać. Nathan był teraz przystępny i względnie opanowany, przez co nawet dało się go lubić. Kiedy niczego niespodziewająca się Reyes przyszła zastąpić przyjaciółkę przy podpisywaniu dokumentów, własne zaskoczenie sprawiło, że obrzuciła go paroma… Cokolwiek niewybrednymi zarzutami, nie dziwił się więc sam sobie, że zareagował tak, a nie inaczej, ale nie zamierzał już do tego wracać. Oboje słabo się wtedy zachowali i fatalnie rozegrali sytuację, która od samego początku nie była wcale taka prosta — nie musieli brać za to na siebie żadnej winy.
Nathan również nie wiedział, czy ich spotkanie było dobrym pomysłem, ale było jakimś pomysłem, tym, na który wpadł i się zdecydował, doskonale zdając sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji, które mogło ono za sobą pociągnąć. Albo pójdą od niego dalej, albo pozwoli im ono dojść do wniosku, że jednak zdecydowanie nie mieli ze sobą już nic wspólnego i powinni przestać udawać, że było inaczej.
— Kwiaty, jak już mówiłem, zobaczyłem, pomyślałem o tobie i trudno było mi się powstrzymać. A restauracja jest mniej zobowiązująca niż gdybym zapraszał cię prosto do swojego mieszkania — wyjaśnił jeszcze raz, cierpliwie i bez żadnej urazy. Chciał, żeby mieli jasność, że niczego nie kombinował, że to naprawdę nie było z jego strony urabianie i jego intencje pozostawały czyste, czego nie mógł niestety powiedzieć o własnym sumieniu.
Nathan nie kazał gryźć się Reyes w język za każdym razem, gdy chciała zażartować. Sęk w tym, że do niej zwyczajnie nie zawsze docierało, że czasem przekraczała pewne granice, zupełnie jak wtedy, w muzeum, kiedy spotkali się po raz pierwszy po tylu latach. Obrzuciła go wtedy tyloma niewybrednymi zarzutami, że pomimo bycia głównym winowajcą i sprawcą całego zamieszania, Nathan poczuł się zwyczajnie urażony. Szybko mu przeszło i teraz był gotów się z tego śmiać, co nie zmieniało faktu, że Reyes czasem najpierw coś mówiła, a potem dopiero docierało do niej, co takiego właściwie powiedziała. On zawsze obierał przeciwną strategię, a w tej chwili jeszcze uważniej niż zwykle dobierał słowa.
— To przy każdym spotkaniu będziesz dostawać kwiaty — odpowiedział na jej zaczepne i odrobinę retoryczne pytanie Nathan, jakby to było coś najzupełniej naturalnego na świecie. Może i przez kilka lat włóczył się nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim i cholera wie po co, ale to przesadnie dobre wychowanie, które od najmłodszych lat wpajano mu do głowy, zostało. Chwilami trącał wręcz jawnym zmanierowaniem i, rzecz jasna, wciąż czasem nie potrafił się zachować, bo dobrze wychowani ludzie jednak nie znikali bez słowa, ale podstawy jego charakteru wciąż pozostały w większości te same. — W porządku, Reyes — zapewnił szybko, kiedy tylko złapała się nad tym, że wspominała, co zrobił i co ich do tego momentu doprowadziło. — Przecież to prawda. Długo mnie nie było. Nie unikniemy tego. I, gdybyś się zastanawiała, to moja rodzina wciąż jak tak samo pretensjonalna, jak kiedyś. Raphael ma wspaniałą żonę, która zdołała odrobinę go ogarnąć i sprawić, żeby wyjął kołek z tyłka, ale przez większość czasu wciąż jest z niego straszny bufon. Poza tym nikt się nie zmienił — wyjaśnił, starając się, by ta smutna rzeczywistość jednak nie zabrzmiała aż tak strasznie. — Nie denerwuj się — poprosił cicho, chociaż wiedział, że to przecież wcale nie takie proste. — Moja matka wciąż jest w Meksyku, nie widziałem jej tak długo, jak ciebie, a rozmawiamy dopiero od niedawna. Nie wyskoczy zza rogu, żeby nagle zacząć cię od nowa terroryzować swoim poczuciem niezachwianej wyższości. — Rosa Straus, potem Canda, a w końcu de Valera zmieniała mężów i nazwiska, ale pod każdym innym względem pozostawała taka sama. — Nie masz się czym denerwować — zapewnił jeszcze raz, a przed niezręcznością tej chwili uratowała ich kelnerka, która pojawiła się, by przyjąć zamówienie.
UsuńNathan mimo późnej pory poprosił o kawę, a potem przypomniał Reyes, że może oprócz wazonu i wody dla kwiatów będzie chciała jeszcze coś dla siebie.
— Wszystko w porządku? — zapytał jeszcze dla pewności, kiedy kelnerka już odeszła.
Nathan
Sam fakt, że Nathan już raz zostawił Reyes, wcale nie oznaczał, że byłby w stanie odpuścić sobie ich relację teraz, kiedy ponownie się spotkali i, w pewnym sensie, z jego punktu widzenia, dostali drugą szansę. Powstrzymywał się od mówienia druga szansa na głos, ponieważ zdawał sobie sprawę, że nie od niego to zależało, ale… Patrzył na nią, kiedy tak siedziała po drugiej stronie stolika, obserwował światła i cienie, tańczące po jej twarzy i nie chciał znowu tego tracić. Wiedział, że popełnił błąd, wiedział, że to nie było coś, co po prostu się wybacza i zapomina, nie uwierzyłby w żadne wybaczenie nawet gdyby wprost powiedziała, że właśnie to zamierza zrobić, bo tego się nie wybacza, a jednak była tu. I on tu był. Byli tu oboje, nie szukali się, ale odnaleźli, czy mogli zignorować tę świadomość, że po tylu latach coś ich do siebie ostatecznie znowu sprowadziło i przyciągnęło?
OdpowiedzUsuń— Nie, nie jestem głodny — odpowiedział wyrwany z zamyślenia Nathan, pewnie to i dobrze, ponieważ czujne spojrzenie, którym mierzył Reyes, mogło zacząć wydawać się już natarczywe. — Kawa mi wystarczy — dodał, uprzejmie ignorując fakt, że najpierw wybrał restaurację na miejsce ich spotkania, a teraz nie chciał nawet niczego zamówić i nawet nie podawał żadnego powodu. Jego powody zawsze pozostawały tajemnicą, nieważne, czy znikał na czternaście lat, czy mijał się z celem przychodzenia do restauracji.
Nawet kiedy trochę sobie odpuszczał i pozwalał sobie na większą przystępność, wciąż pozostawał w nim jakiś chłodny cień, który ciągnął niczym uporczywy przeciąg pod drzwiami. Zimny, natarczywy, nieustępliwy. Mimo własnych ograniczeń, narzuconych wszystkimi tymi zmianami, które zaszły w jego charakterze, gdy z podrostka stał się mężczyzną, Nathan nie chciał doprowadzić do sytuacji, w której Reyes musiałaby hamować się i zważać na każdy swój krok ze względu na niego. Pamiętał ją jako młodą dziewczynę, teraz miał przed sobą piękną kobietę i łatwiej było mu ją poznać, niż jej jego. Nie miała z nim łatwo. Nikt nigdy nie miał z nim łatwo, ale Nathan nie stanowił wyzwania, które fascynowało i wzbudzało ekscytujące pragnienie rozwiązania zagadki. Był jak upierdliwy słoik, który za żadne skarby nie chciał dać się odkręcić, dosłownie. W jego postawie, nad którą jednak starał się panować, nie było nic, co zostawiałoby ochotę na więcej.
Zaśmiał się i pokiwał głową na zgodę, słysząc, co Reyes miała do powiedzenia na temat jego brata.
— Mężczyźni w mojej rodzinie już tacy są. Rozkochujemy w sobie cudowne kobiety, a potem dręczymy je przez resztę życia tym, jacy nieznośni jesteśmy — przyznał, zupełnie nie biorąc do siebie ostrych osądów, które padły z ust Reyes. — Mari jest prawniczką, jak Raph. Poznali się, bo pracowali dla procesujących się ze sobą klientów, jakieś grube ryby z górnego Manhattanu. Trudno w to uwierzyć, jeśli zna się mojego brata od zawsze, jak ty i ja, ale… Pasują do siebie, chociaż są kompletnymi przeciwieństwami. Uzupełniają, balansują nawzajem, te sprawy. Muszę przyznać, czasem kiedy na nich patrzę, łapie mnie zazdrość — zdradził jeszcze, kończąc wszystko konspiracyjnym tonem i uśmiechem.
Raph wciąż potrafił być bufonem i gnojkiem, ale Nathan dobrze wiedział, że w niczym mu nie ustępował. Z jednej strony całkiem inni, z drugiej momentami praktycznie tacy sami. Tak samo dumni, tak samo wściekli, tak samo pełni pretensji wobec ludzi, którzy ich takimi uczynili, ale umywali ręce od odpowiedzialności za to, do czego doprowadzili.
Zmartwienie, odbijające się w oczach Reyes wraz ze światłami przyciemnionych lamp, zaskoczyło Nathana, złapało go prawie tak, jak chwyta się za rękę kogoś, komu nie chce się pozwolić odejść, a kto zupełnie się tego nie spodziewa.
— Dopóki jestem w Nowym Jorku, panuję nad sytuacją — odpowiedział, uważnie ważąc słowa, chociaż pozostawał jak najbardziej szczery. W jego głosie brzmiały niepewność i obawa, objawiające się również w tym, jak nie potrafił znaleźć miejsca dla własnych dłoni, obracając nerwowo jedną w drugiej, jednak to nie było coś, czego był do końca świadomy, robił to praktycznie bezwiednie; zaczynał tak samo nagle, jak przestawał.
UsuńNieważne co Rosa by mu zrobiła, nieważne jak by go skrzywdziła i sponiewierała, iloma wyzwiskami obrzuciła i ile razy w gniewie uderzyła w twarz, Nathan i tak zawsze wracał po więcej. I był w pełni świadomy, że nawet teraz, po tylu latach… Kiedyś w końcu wróci. Wiedział, że znowu do niej wróci. Nie miał tylko pojęcia, czy będzie miał siłę, żeby się jej nie poddać.
— Nie mam pojęcia, czego pragnę, Reyes. — Słowa te mogły zabrzmieć niespodziewanie i prawie prześmiewczo, ponieważ, prawdę mówiąc, kto spodziewałby się ich po Nathanie? Nathan. Nathan się ich po sobie spodziewał, bo to była prawda i ani przez sekundę nie żartował. Nie miał pojęcia, czego chciał, czego pragnął, jak miał sobie ułożyć życie, czy w ogóle zamierzał je sobie układać. Przyznał już Reyes, że jego zniknięcie było bezsensowne, powiedział jej, że nie było warto i… Nie wiedział, co dalej. — Od czterech lat próbuję się zdecydować, od czterech lat tutaj jestem. Nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio czułem takie szczęście i spokój, jak teraz, kiedy ty tu jesteś, odkąd wiem, że tu jesteś i pozwalam sobie zgadywać, że chyba mnie nie nienawidzisz — wygadał się na całego, ale nie chciał karmić jej uprzejmymi półsłówkami, kazać zapchać się byle czym, bo zadawała mu niewygodne pytania. Był jej coś winien, dużo więcej, niż te odpowiedzi, ale one były wszystkim, co mógł w tej chwili zaoferować, więc… Równie dobrze mogła je mieć, nawet jeśli znaczyły, że był słaby i zrezygnowany. — Ty wiesz, czego pragniesz? — zapytał ze szczerą ciekawością, pochylając się nieznacznie w jej stronę.
Nathan
[Dzień dobry, syn marnotrawny wrócił ;) Przychodzę zapytać, czy nadal masz ochotę na wspólne pisanie? Ponieważ jeśli tak, to ja mam już nawet pomysł na nasz nowy wątek i pozwolę sobie go od razu przedstawić, żeby nie tracić czasu.
OdpowiedzUsuńMianowicie, jak będziesz mogła przeczytać w nowej karcie Marshalla, zdecydował się on na separację z żoną. Przyszło mi do głowy, że Reyes mogłaby znowu zaskoczyć Jerome’a niezapowiedzianą i niespodziewaną wizytą, jednakże trafiłaby na dzień, w którym miała miejsce rozprawa w sądzie dotycząca separacji i w którym Jennifer zabrałby z mieszkania resztę swoich rzeczy, więc Jerome najpewniej nie miałby najlepszego humoru. Reyes mogłaby nawet dobijać się do drzwi, wiedząc, że ktoś jest w środku, a on początkowo mógłby nie mieć ochoty jej wpuścić, lecz w końcu zmieniłby zdanie.
Jednocześnie jego nieobecność, spowodowaną przenosinami do wersji roboczych tłumaczę tak, że w tym czasie Jerome przebywał w Seattle i tam też pracował, ponieważ firma budowlana, w której jest zatrudniony, właśnie w Seattle wygrała przetarg na wykonanie nowej inwestycji.
I już na sam koniec przepraszam również za nagłe zniknięcie Jeromka. Decyzja o przeniesieniu go do wersji roboczych była naprawdę spontaniczna i poniekąd ja sama byłam nią zaskoczona, ale myślę, że ta przerwa zrobiła dobrze zarówno mnie, jak i jemu : ) Czekam zatem na informację czy masz jeszcze zarówno ochotę, jak i miejsce na wątek z nami, a jeśli tak, to czy moja propozycja Ci odpowiada : )]
JEROME MARSHALL
— Nie, Reyes. Po prostu kiepsko się ostatnio czuję — przyznał wreszcie Nathan, wykorzystując wymyśloną na poczekaniu wymówkę, która może i miała trochę wspólnego z prawdą, ale wciąż była od niej całkiem daleka.
OdpowiedzUsuńTłumaczył jej już, czemu wybrał tę restaurację: bo ją znał i nie byli tu sami, a nie chciał przecież, żeby Reyes musiała się zamartwiać, że tylko kombinował, jak zostać z nią sam na sam i odkręcić jakiś krzywy numer. Po pierwsze doskonale wiedziała, że był zdolny do różnych dziwnych rzeczy, po drugie może i chwilami rozmawiali całkiem szczerze i nawet próbowali się przed sobą po tych wszystkich latach od nowa otworzyć, ale wciąż brakowało między nimi zaufania. I nie było w tym nic dziwnego. Poczuwszy jednak, że może rzeczywiście swoją upartością wprowadzał ją w zakłopotanie, skorzystał z okazji, że kelnerka zdążyła już przynieść im napoje i, stwierdziwszy, że zmienił zdanie, poprosił o to samo, co Reyes wcześniej. Przynajmniej będzie miał w czym grzebać widelcem. Zawsze to jakieś zajęcie dla rąk, które w jego przypadku zdecydowanie tego potrzebowały.
Nathanowi nie zależało na tym, by ktokolwiek musiał próbować zgadywać jego intencje, a jednak wraz z Reyes wylądował w dokładnie tym miejscu i wystarczyło jedno spojrzenie na jej twarz, by wiedział, że już analizowała każdy możliwy scenariusz. Przyzwyczaił się, że jeśli mówił nie chcę i tyle, to dokładnie to oznaczało, nic więcej i wszyscy zainteresowani musieli ten zimny fakt zaakceptować. Z nią jednak nie miał tak łatwo. Za dobrze i za długo go kiedyś znała, za wiele o nim wiedziała. Czuł, że gdyby dostała wystarczająco dużo czasu, to samym spojrzeniem tych swoich niebieskich oczu przejrzałaby go na wylot. I wiele wskazywało na to, że teraz będzie ten czas mieć.
Zaśmiał się wbrew sobie, słysząc jej kolejne pytanie, ale nie był to śmiech drwiący czy pełen kpiny. Raczej… Odrobinę rozczulony? To ta niepewność w jej głosie tak na niego zadziałała.
— Powiedzmy, że… Sam nie wiem. Wiesz, jak ze mną jest. Trudno mnie kochać i te sprawy. Nieznośny, uparty, przemądrzały — spróbował udzielić jakiejś odpowiedzi, ale jednocześnie nie musieć wchodzić w żadne szczegóły, więc skrytykował jeszcze samego siebie, żeby odbić w inną stronę. — Tobie idzie lepiej? — postanowił szybko odbić piłeczkę i zaraz potem zatkał sobie usta kawą, bo z jednej strony Reyes mogła sobie nie życzyć, żeby interesował się tym tematem, a z drugiej pierwsza zapytała, więc chyba nie robił nic złego.
Wciąż testowali się nawzajem. Sprawdzali, co (albo czy cokolwiek) zostało z ich dawnej dynamiki, jak daleko mogli się posunąć i ile powiedzieć, zanim powiedzą za dużo. Trochę zaczynało to już przypominać jakąś grę, ale przecież nikt nie próbował z nikim wygrać, bo o żadne zwycięstwo się tu nie rozchodziło.
Nathan wyprostował się gwałtowniej niżby sobie tego życzył i spiął przez chwilę, słuchając pełnego rezygnacji szeptu Reyes. Z jednej strony trudno mu było uwierzyć, że nie zdołała się powstrzymać, a z drugiej… No, przecież to była Reyes. Burza. Huragan.
— Daj spokój, ledwo z nią rozmawiam — wtrącił się odrobinę ostrzej, niż początkowo planował, ale cóż, tak wyszło. — Zanim tu przyszedłem, byłem u Rapha i Mari. Mama nie daje mu żyć, bo ja nie chcę z nią rozmawiać, a on musi przez to słuchać, jak się wścieka w Meksyku. Przesadzasz, Rey — starał się brzmieć tak lekko i niefrasobliwie, jak tylko się dało, ale jego ostatnie słowa wybrzmiały jak ostrzeżenie. Dawał jej znać, że posunęła się o krok za daleko. To była jego rodzina, mógł mówić, co chciał, jednak każdy, kto czuł potrzebę skomentowania sytuacji, musiał znać wyznaczone granice.
Nathan westchnął ciężko i ledwo powstrzymał się od pełnego frustracji wzruszenia ramionami. Reyes nie bała się zadawać mu wyjątkowo trudnych i trafiających prosto w punkt pytań, a on niekoniecznie czuł, by miał ochotę na nie odpowiadać. Nie chciał jednak jej zbywać, cieszył się, że tu była, że rozmawiali, że próbowali się jakoś od nowa dogadać, ale… Nie, to zdecydowanie nie było łatwe.
Usuń— Czemu wszyscy myślą, że ta graciarnia to szczyt moich marzeń? — zapytał, nie oczekując żadnej odpowiedzi, bo to było coś, co musiał z siebie wyrzucić i po czym poczuł się odrobinę lepiej. Wyglądam ci jak człowiek, który się poddał?, miał ochotę jeszcze rzucić, ale wtedy już na pewno nie udałoby mu się uniknąć złości, którą jedynie by ją odstraszył. Był zmęczony, miewał się już lepiej niż czuł od jakiegoś czasu, pewnie od wygodnego życia przewracało mu się w tyłku, nic nowego, tylko problemy ludzi, którzy mieli za dużo pieniędzy. — Potrzebowałem zajęcia, wziąłem się za sklep, mam zajęcie i tak na chwilę zostało. Mam inne plany na przyszłość — trochę skłamał, trochę powiedział prawdy, bo z tymi planami na przyszłość to bywało różnie, ale to nie był ani czas, ani miejsce, by podejmować podobną dyskusję.
Burza, huragan, wzburzony ocean — czymkolwiek Reyes była, skutecznie sprawiała, że myśli w głowie Nathana szalały jak podczas sztormu.
— Tak to już jest z bogatymi dzieciakami. Zawsze pierwsi dostajemy to, co najmniej nam się należy — zgodził się, już bez tego cienia frustracji, który zniknął równie szybko, jak się pojawił. — Co się posypało, Rey? — zapytał, tym razem już z wyraźną troską w głosie. — Chcesz mi powiedzieć? — Mogła nie chcieć. Zrozumiałby. Nie musiała mu mówić, niczego nie musiała przy nim robić i Nathan bardzo chciał, żeby to było jasne. Że zawsze mogła powiedzieć mu nie, wyznaczyć granice tak samo, jak on to robił, i je uszanuje. Może i miewał pewne buntownicze zapędy, ale po pierwsze matka tresowała go, żeby znał swoje miejsce i wiedział, na ile może sobie pozwolić, a po drugie ledwo zaczął ten swój cały bunt, przy którym wpadł na cały pomysł z ucieczką i znikaniem, a już chciał wszystko odkręcić, tylko okazało się, że jest trochę za późno i brnął w zaparte przez dziesięć lat.
Nathan
Nathan nie mógł pozbyć się tego dziwnego i zarazem odrobinę niepokojącego wrażenia, że Reyes, gdyby jej na to pozwolić, mogłaby mieć szczerą ochotę zacząć go zmieniać. Nie podobało jej się to, co widziała i nie potrafiła tego ukryć, a Nathan, jeśli mu na tym akurat zależało, mógł udawać ślepego, ale nie był głupi. Myśląc o tym, poczuł nawet delikatne ukłucie irytacji, ale nie dał go po sobie poznać. Nie lubił krytyki, źle ją znosił i jeśli chciał być nieszczęśliwy i od czterech lat tkwić w tym samym miejscu, to mógł. Tracił teraz cierpliwość dużo szybciej niż kiedyś i naprawdę nie chciał, żeby musiało mu tej cierpliwości zabraknąć wobec Reyes.
OdpowiedzUsuń— Nie mówię, że nie jestem wart kochania, powiedziałem, że trudno mnie kochać — sprostował jej słowa tonem trochę bardziej oschłym, niż by sobie tego życzył, ale… Cóż, samo wyszło. Uważał na to, co mówił, starał się nie pleść głupstw tylko po to, by za wszelką cenę uniknąć ciszy, więc wolał unikać parafrazy, ponieważ chciał być dobrze zrozumianym.
Ale co się stało, miał ochotę zapytać Nathan, kiedy tak słuchał Reyes, która wyraźnie krążyła wokół jakiejś, jak podejrzewał, trudnej kwestii, jednak uparcie odmawiała mu wglądu w nią. Nie zależało mu na wyciąganiu z niej odpowiedzi za wszelką cenę, uważał jednak, że takie rzucanie aluzjami było całkowicie bez sensu. Nawet jeśli temat był trudny, to jeśli wobec niego krążyła, uważał, że właściwym byłoby oszczędzenie drugiej stronie konieczności domyślania się i zgadywania. Ale nie siedział w jej głowie i nie miał pojęcia, co próbowała w ten sposób osiągnąć, więc po prostu milczał i słuchał, robiąc sobie w tym milczeniu krótkie przerwy na napicie się kawy.
— Trochę za tobą nie nadążam, Reyes — odezwał się w końcu, starając się brzmieć tak, jakby nie próbował jej pouczać, bo naprawdę nie próbował, ale za to autentycznie czuł się lekko zagubiony w tym, co mówiła. — Nie wiem, co masz na myśli, kiedy mówisz, że coś się stało — przyznał, odruchowo rozkładając bezradnie ręce.
Nie rościł sobie prawa do jej sekretów i tajemnic, przestał być częścią jej życia na tyle lat, że naprawdę nie uważał, by na to zasługiwał, ale jeśli mieli rozmawiać i próbować się dogadać, to musieli stać w tej rozmowie na tym samym poziomie. Trzymała go w ciemności, takie odnosił wrażenie, i robiła to z premedytacją, chcąc wzbudzić jego uwagę i ciekawość poprzez omijanie sedna sprawy.
Jego matka nie była okropną kobietą, tylko złośliwą i diabelnie rozpuszczoną oraz rozczarowaną przez wielu mężczyzn w swoim życiu, a to są zupełnie inne rzeczy. Nathan nigdy nie dziwił się jej, że wysoko wieszała dla niego poprzeczkę i wciąż czuł trochę rozczarowania, że nie zdołał być takim, jakiego chciała go najbardziej, ale godził się powoli i z tą przeszłością, ponieważ i tak nie mógł jej zmienić. Żałował, ale był tu i teraz, nigdzie indziej.
— Dobrze, dajmy na chwilę spokój moim nieistniejącym marzeniom — rzucił tak obojętnie, jak tylko potrafił i dla lepszego efektu machnął jeszcze na to wszystko ręką.
Robiło mu się w tej rozmowie zdecydowanie niewygodnie, ale nie dlatego, że Reyes dotykała tematów, które by go bolały, zwyczajnie uważał, że nie widzieli się przez tyle lat, że o pewnych sprawach należało powiedzieć sobie wprost w swoim czasie, a nie od razu zakładać, że wiedziało się lepiej. Doceniał dobrą wolę Reyes, naprawdę zdawał sobie sprawę, że intencje i chęci miała dobre, ale takowymi akurat, jak mówi znane przysłowie, było wybrukowane również piekło. Jeśli Nathan czegoś na tym świecie jeszcze szukał, to jakiegoś zrozumienia, a nie ostrej oceny i kopniaków w tyłek.
— Reyes… — zaczął jednak raz jeszcze, mając ochotę uciąć tę dyskusję a wraz z nią komentarze na temat tego, ile powinno trwać zajęcie, które było tylko na chwilę, ale umilkł i zdecydował, że nie chciał doszczętnie niszczyć tej cienkiej linii porozumienia, którą udało im się nawiązać, a która powoli zaczynała stawać się coraz bardziej krucha.
UsuńMógłby jednak uspokoić jej nerwy — nie obrażał się za przytyki, celowe czy nie, wobec faktu, że pieniądze miał, odkąd tylko pamiętał i jeśli w przyszłości nie popełni jakiegoś fatalnego błędu albo nie zrobi czegoś doszczętnie głupiego, to pewnie będzie je miał już do końca życia. Wygodnie i łatwo, oto jak się żyło takim ludziom, jak on. Tylko że rzeczywistość często miała się trochę inaczej od teorii, ale nie zamierzał skarżyć się na swój przywilej, w którym dorósł i codziennie z niego korzystał.
— W porządku. Nie bój się, nie będę na ciebie naciskał — zapewnił natychmiast, gdy tylko zobaczył spłoszone spojrzenie Reyes, którym uciekała na boki. Jej głos już się zmienił, zahaczył o ten drżący ton, który oczywiście wywołał w Nathanie poczucie winy, ale próbował zachować spokój, powtarzając sobie, że nie takie były jego intencje i, jakby nie patrzeć, nie wiedział. I nie będzie wiedział, póki Reyes nie zechce mu powiedzieć, więc robił co mógł, starając się zachować przy tym delikatność.
Nathan
To nie było tak, że Nathan umówił się z Reyes i zjawił się tu dziś z zamiarem wyciągnięcia z niej jakichkolwiek informacji na temat tego, co robiła przez te wszystkie lata. To on był tym, który zniknął, jeśli więc ktokolwiek miał składać jakieś wyjaśnienia, na niego spadała ta odpowiedzialność, ale ledwie usiedli, ledwie zaczęli rozmowę, a już zeszła ona na jakieś dziwne tory. Nie potrafił odczytać zachowania Reyes, nie miał pojęcia, czy nosiła w sobie jakąś traumę, czy stało się coś, co wywoływało w niej wspomnienia, z którymi nie chciała teraz i przed nim musieć sobie radzić. W porządku, był w stanie to zaakceptować, ale jak miał zachować się w momencie, kiedy czyniła aluzje do pewnych wydarzeń z przeszłości, wspominając o nich raz za razem, jednak nie zamierzając wchodzić w żadne szczegóły? Oczywiście, że ich od niej nie wymagał, ale jeśli nie chciała o tym mówić, nie tu, nie w tej chwili, może nawet nie w żadnej najbliższej przyszłość to… Po co w ogóle zaczynała? Jak miał to zachowanie interpretować, jak na nie odpowiedzieć? Bo póki co czuł się przede wszystkim zdezorientowany, zaskoczony i odrobinę rozczarowany tym, jak go potraktowała. Nathan nie umiał sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatnio ktoś postawił go w tak niezręcznej sytuacji.
OdpowiedzUsuńAle stało się, rozminęli się w swoich oczekiwaniach co do tej rozmowy, a szukanie winnych nie miało sensu — czasem zwyczajnie nie wszystko szło po naszej myśli i należało się z tym pogodzić. Byli zupełnie innymi ludźmi niż czternaście lat temu, Nathan pozbył się własnej naiwności i teraz dostrzegał to już bardzo wyraźnie.
— Reyes, wciąż nie mam pojęcia, o czym mówisz. I w porządku, nie mam zamiaru na ciebie naciskać, ale z jednej strony próbujesz przyciągnąć do czegoś moją uwagę, z drugiej nie chcesz o tym mówić, bo to dla ciebie trudne, a potem przeskakujesz to szukania jakichś moich marzeń… — spróbował wyjaśnić swój punkt widzenia najlepiej jak potrafił, jednocześnie starając się pokazać, jak ta kuriozalna sytuacja dla niego wyglądała. Nie miał zielonego pojęcia, jak znaleźli się w tym punkcie i, szczerze powiedziawszy, nie czuł się już na siłach, by próbować tę zagadkę rozwikłać.
Wypadek, wypadek, jaki wypadek? Rzucała pojedynczymi określeniami, nawiązywała do czegoś, co kiedyś się stało i odcisnęło na niej ogromny ślad, a Nathan czuł, jak jego bezradność jedynie rośnie. Kiedy mówił, rozłożył nawet odrobinę bezradnie ręce, ale powstrzymał się wzruszania ramionami, ponieważ to byłoby już z jego strony zwyczajnie niekulturalne.
— W porządku, nie przepraszaj, nic się nie stało ani nie dzieje — zapewnił szybko, czując, jak powoli zmierzali do wyczerpania tematu, który w kilka sekund wyssał z niego całe siły, jakie jeszcze w sobie miał.
W głowie szalał mu okropny mętlik, próbował jakoś poukładać to wszystko, czego Reyes mu uszczknęła, ale to najwyraźniej nie był ich czas ani miejsce.
— Dobrze, poczekaj na mnie na zewnątrz — poprosił, uznawszy, że jeśli chciała wyjść, to nie miał już nic więcej do powiedzenia, ale niegrzecznym byłoby po prostu zapłacić za napoje i wyjść, zmarnowawszy czas kelnerki, która już zdążyła poświęcić go na obsłużenie ich. Jak większość pracowników restauracji w tym mieście, niezależnie od tego jak bardzo czy niewiele eleganckich, na pewno liczyła na napiwek.
Łzy, które dostrzegł w oczach Reyes stanowiły dla Nathana ostateczny dowód na to, że spróbowali ugryźć zbyt wiele i zbyt szybko. Najwyraźniej nie byli na siebie jeszcze gotowi.
— Potrzebujesz taksówki? — zapytał zaraz po tym, jak dołączył do niej na chodniku przed rozświetloną ciepłymi światłami restauracją. Wieczorne powietrze było chłodne i rześkie, miał nawet wrażenie, że zanosiło się na deszcz. — Nie jestem na ciebie zły. Ani trochę. Nie bój się powiedzieć tak, nie chcę, żebyś wracała do domu sama i po ciemku.
Nathan
Nie rozumiał, dlaczego parę miesięcy spędzonych w Europie na kręceniu filmu niczego nie zmieniło w tym pieprzonym Nowym Jorku. Parę miesięcy, matko wszechmogąca, w przeciągu tych paru miesięcy mogło wydarzyć się absolutnie wszystko, od włamania do jego mieszkania na ostatnim piętrze, do zmiecenia z powierzchni Ziemi całego Manhattanu przez morderczą asteroidę, a zamiast tego nie zmieniło się absolutnie nic. Sumienie rysowało mu jej twarz przed oczami w prawie każdej mijanej kobiecie, ona była po prostu wszędzie, mimo że zdołał już zapomnieć jej numeru telefonu i prawie już nie pamiętał, jak bardzo potrafiło go zagotować samo jej spojrzenie. Tylko spojrzenie. Potrafiła naprowadzić go na swój tok rozumowania, potrafiła go obezwładnić, nazwać imbecylem, uświadomić go, jak płytkim i odpychającym było to, co próbował sobą reprezentować po prostu patrząc na niego w ten swój przenikliwy i niebezpieczny sposób, za którym nie kryła się żadna wyszukana motywacja. Ona po prostu wiedziała, że gdzieś pod tymi wszystkimi koszulami i marynarkami, krawatami, drogimi zegarkami i całym tym gównem, które dobrze wyglądało na okładkach gazet, krył się zwyczajny i trochę zagubiony człowiek, który nie potrafił już wyznaczyć granicy pomiędzy prawdziwym sobą, a tym człowiekiem, którego udało mu się wykreować przez wiele lat brylowania w blasku fleszy. Przez to nie rozumiał jeszcze jednej rzeczy. Dlaczego właściwie nie ma władzy nad samym sobą? Uciekł, bo wiedział, że zaangażowanie nie wprowadzi niczego dobrego ani do jego życia, ani do życia Reyes, przecież był kim był. Był popierdolonym sobą, a ją zniszczyłaby sama wiara w to, że jeszcze kiedyś wyprowadzi go na piękną, usłaną różami i przede wszystkim, pokonywaną ramię w ramię prostą, nie wspominając już o zerowych efektach jej starań o tę świetlaną przyszłość. Wie-dział to. I co z tego? Przed wami, szanowni państwo, Jack Dawson, który miota się ze swoimi myślami, jak nastolatek z czarną, farbowaną grzywą na czole i jest to dla niego na tyle dobijające, męczące i absurdalne, że poszukuje wokół siebie wszystkiego, co tylko może sprowadzić go bezpiecznie na dawne tory. Alkohol, głębokie dekolty i durnowate, dwuznaczne rozmowy. Niekoniecznie w tej kolejności, ale koniecznie w podobnym natężeniu.
OdpowiedzUsuńStąd ta impreza, na której zgodził się pojawić w ostatniej chwili. Z założenia kameralna, ale szybko pojawiły się na niej tłumy ludzi, których oglądał na oczy po raz pierwszy w życiu (a ponieważ oni widywali go już nie raz i nie dwa na ekranie, od razu uznali go za swojaka) i bardziej zakrapiana, niż się tego wcześniej spodziewał. Jackie oddawał się wiernie romansowi z butelką tequili, niby panował nad sytuacją, niby nie chciał skończyć, jak ten goguś w fioletowej bluzie z kapturem, który leżał na podłodze i przytulał się do doniczki z jakimś egzotycznym kwiatem, ale z drugiej strony czuł, że każdy kieliszek oddala go od tego, o czym myśleć nie chciał, a przybliża do tego, co myślenia nie wymagało od niego nawet za grosz. Pił, pieprzył o bzdurach, uśmiechał się, znowu pieprzył o bzdurach, znowu się napił i w pewnym momencie uwierzył, że tak właśnie wygląda w tej chwili jego rzeczywistość. Unosił się leciutko na fali otaczających go szczebiotów i spojrzeń, znajdował się dokładnie tam, gdzie powinien się znajdować przez cały czas, do tego przecież został stworzony. Nie istniała żadna Reyes, żaden ojciec, który zaczynał tracić kontakt z otoczeniem, nie istniało nic, co nie pasowało do bajecznego świata Jackiego.
A potem wypatrzył ją w tłumie. Na początku tylko pobieżnie śliznął się wzrokiem po jej sylwetce i uznał, że oto po raz kolejny nawiedzają go jakieś halucynacje i tequila naprawdę zaczynała siać w nim spustoszenie. Spojrzał jednak na faceta wypychającego sobie usta chipsami, na młodą dziewczynę w za ciasnych dżinsach, których szwy wytrzymywały właśnie największe obciążenie życia, a potem znowu na tę majaczącą jak wspomnienie okrutnego snu sylwetkę, która za żadne skarby świata nie zamierzała przybrać innej formy.
W dodatku zaczęła rzucać w Jackiego oskarżeniami, które wydawały mu się więcej niż prawdopodobne. Przywidzenie nie znałoby tak dobrze wszystkiego, co leżało mu na sumieniu i co niezaprzeczalnie było jego udziałem. Przywidzenie nie obudziłoby w nim tak wielu wspomnień, tak skrupulatnie zagrzebywanych pod stosem nieistotnych i przypadkowych zdarzeń, że wydawały się z perspektywy czasu cieniem przepięknie opisanej historii, albo cudownego, emocjonującego filmu. Złość, gniew, żal, dominująca żądza mordu, a za nimi ciepło, zapach, energia spragnionego bliskości ciała, któremu zamierzał oddać wszystko, całego siebie, i przy którym najprzyjemniejszym nie było to, co sam od niego otrzymywał, ale to, co miał mu do zaoferowania swoim pożądaniem, tak szybko zdobywającym przewagę nad początkową delikatnością i niepewnością. Ile padło wtedy ciężkich oddechów, ile mocnych słów i niesamowitych deklaracji, tego Jackie nie potrafił sobie przypomnieć. Pamiętał za to, że najbardziej przerażającym w tamtej nocy było to, że… Mogła się kiedyś powtórzyć. Raz, drugi, trzeci, a wtedy nie można by było nazwać tego głupotą, ani przypadkiem. Wtedy zaczęłoby to coś znaczyć, na litość boską, a pomyłką były już te pierwsze momenty słabości.
Usuń— Rey… — mruknął prawie bezgłośnie i chwycił ją mocno za ramiona. Trzymał ją naprawdę pewnie, może nawet sprawiał jej ból, kiedy prowadził ją w stronę tarasu, ale nie chciał, aby mu się wyrywała. Wypchnął ją na zewnątrz. Tam, gdzie poza kilkoma zewnętrznymi lampkami i kompletem starych mebli ogrodowych nie było prawie niczego i nikogo, za to gdzie zaczynał prószyć śnieg i gdzie temperatura kręciła się w okolicach zera. Ich oddechy szybko zamieniły się w srebrną parę, ale Jackie wątpił, aby Rey czuła w tym momencie zimno. Ona prawie się gotowała, a on – był bezbronny. — Porozmawiamy, ale proszę cię, nie tu i nie teraz. — przetarł zmęczone oczy, ale w niczym mu to nie pomogło. Naprawdę wypił za dużo. — Jasne, powiem ci, że możesz mnie zabić i wrzucić mojego trupa pod pędzącego tira dla pewności, ale proszę cię, nie tutaj.
Już niedługo trup, którego nikt nie da rady zidentyfikować
Zastanawiał się, czy gdyby przygotował się wcześniej na tę rozmowę, byłaby ona dla niego łatwiejsza i czy potrafiłby jakoś zapanować nad jej przebiegiem. Nie zamierzał tego robić od samego początku; od momentu, gdy tylko zapakował się po tej przeklętej nocy do samolotu i czuł, jak z oddalającą się pod nimi ziemią oddalają się od niego wszystkie obawy, myśli i wątpliwości, którym i tak nie potrafiłby stawić czoła jak dorosły człowiek, wiedział, że po tym wszystkim nie będzie w stanie spojrzeć Reyes w twarz. Kłótnia w restauracji, po której udało im się kiedyś dojść do względnego porozumienia i rozejmu, wtedy jedno z najbardziej emocjonujących doświadczeń w życiu Jackiego, teraz wydawała mu się byle pierdołą, która nie przygotowała go w żaden sposób na to, co miało wydarzyć się za chwilę tutaj, na tym tarasie. Wtedy Jackie był pewien swego. Nieważne, jak bardzo Rey próbowała mu udowodnić jego błędne rozumowanie, bo był święcie przekonany o swojej nieomylności i o doskonałości planu, który doprowadził ostatecznie do odsunięcia Rey od jego życia. Nie chciał, aby uczestniczyła w jego chorym dramacie i nadal uważał, że miał wtedy absolutną rację. Teraz sprawa wyglądała nieco inaczej. Teraz nie mógł zasłaniać się swoim heroizmem, ani groźnymi opowieściami zatytułowanymi co-by-było-gdyby, bo gdybanie nie doprowadziłoby ich już o wiele dalej od tego, co już się pomiędzy nimi wydarzyło. Nie chronił jej już przed nikim ani tym bardziej nie zamierzał chronić jej przed samym sobą. Była dorosłą kobietą, mogła w tym przypadku decydować o samej sobie i należało jej na to pozwolić, nawet jeśli te decyzje były najbardziej debilnymi i toksycznymi pomysłami pod słońcem. Tym razem Jackie był po prostu pieprzonym egoistą. Uciekł od zobowiązania, bo zobowiązanie w jego głowie kojarzyło się tylko z jedną konfiguracją wydarzeń, a taką już przerobił, przechorował, ledwo się od niej uwolnił i uciekł na tyle daleko, że nie musiał już nigdy więcej do niej wracać. Patrzył teraz na Rey i nie mógł uwierzyć, że nawet po tych wszystkich przebojach, sądach, szarpaninach, bo wykrzyczeniu sobie nawzajem najgorszych obelg i zapewnień, że nie zobaczymy się już nigdy więcej, po opuszczeniu Nowego Jorku i rozmyciu się całkowicie w życiu Jackiego, Jeanette nadal zatruwa jego świat i zapewne już całkiem nieintencjonalnie stawiała granicę pomiędzy nim, a tym, co jeszcze mogło go w tym życiu spotkać dobrego. Wyjechała, zniknęła, ale zabrała ze sobą resztki czegoś, czego Jackie i tak nigdy nie posiadał za dużo. Zaufanie. Wiedział, że Rey nigdy by go nie skrzywdziła. Po prostu to wiedział, była dokładnie jego przeciwieństwem i prędzej wycelowałaby bronią we własne serce, niż pociągnęła za spust z lufą przystawioną do skroni kogoś innego, a i tak zostawił ją wtedy samą, jak skończony idiota, którym z resztą niezaprzeczalnie był.
OdpowiedzUsuń— A czy ta rozmowa cokolwiek zmieni? — zapytał i podążył za wzrokiem Reyes ku zebranym w mieszkaniu gościom. Miał w głowie całkowity bajzel, trochę przez tequilę, którą raczył się przez cały wieczór, a trochę przez swoje nastawienie, które popychało go od razu w stronę kapitulacji, mimo że nawet nie podjął jeszcze żadnej walki. — Rey, przecież oboje doskonale znamy ten scenariusz. Na każde moje słowo ty będziesz miała swoich dziesięć, będziesz mi wmawiać, że takie a nie inne zachowanie na pewno byłoby właściwsze od tego, co zrobiłem, a wszystko sprowadzi się do tego, że kawał ze mnie chuja. — stwierdził i zdziwił się, że jego głos nie przybiera jeszcze na sile. Naprawdę nie miał się o co z nią kłócić, nie miał czego jej udowadniać, bo nie kryła się za jego zachowaniem żadna wzniosła motywacja. Nie była pierwszą lepszą dziewczyną na jeden wieczór, której mógł powiedzieć byle bzdurę i brzmiałby przy tym bardziej przekonująco od prezydenta Stanów Zjednoczonych, bo Rey znała go na wylot i nie dałaby się ugłaskać rzewnym wyjaśnieniem. Jackie zapędził samego siebie w kozi róg i nawet on nie był na tyle cwany, na tyle wyszkolony w swoich kłamstwach, żeby wydostać się z niego bez uszczerbku na zdrowiu.
. — Więc tego się trzymajmy. Jestem chujem. Czego innego się spodziewałaś?
UsuńWcisnął zmarznięte dłonie do kieszeni spodni, a potem wzruszył lekko ramionami. Może właśnie o to mu chodziło od samego początku. O krótkie, pewne cięcie. Rey nie mogła spodziewać się niczego innego po Jackiem, a Jackie nie mógł spodziewać się niczego innego po samym sobie. Myślał teraz o tym, co jeszcze musiałoby się wydarzyć, żeby przy spotkaniu podobnym do tego dzisiaj oboje spojrzeli na siebie przelotnie, przypadkowo i wiedzieliby, że nie ma już ani sensu, ani potrzeby, żeby strzępić sobie język we wzajemnym przerzucaniu się oskarżeniami, bo to i tak niczego nie zmieni. Bo nie czują już nic, co by ich do tego skłoniło. A potem Reyes powiedziała coś, co wyprowadziło Jackiego z równowagi.
— Że co? — zapytał i zdziwiony przeniósł wzrok z imprezowiczów na Rey. Leciutko zaczynały drżeć mu brwi. — Możesz być nawet Ukrainką, która przypłynęła tutaj w kontenerowcu, co to ma w ogóle do rzeczy? I mam teraz przepraszać za to, że moje życie potoczyło się tak, a nie inaczej? O, faktycznie, o ja głupi i nieuważny, zapomniałem, że wpycham się do łóżka tylko tym ekskluzywnym panienkom z pierwszych stron gazet, co ja teraz z tym pocznę? — sarkazm wylewał się hektolitrami z każdego słowa Jackiego i nie wierzył, że coś tak głupiego mogło przyjść dziewczynie do głowy. Nigdy nie pomyślał o nich w ten sposób, nigdy nie postawił siebie wyżej od niej tylko ze względu na pochodzenie czy na to, kim stawali się w swoim życiu, bo przy Rey nie było czasu ani możliwości się nad tym zastanawiać. Przy niej to po prostu nie miało żadnego znaczenia. — Ale wiesz, trochę racji jednak w tym masz, tylko źle rozumujesz. Nieważne, czy tarzam się w pościeli z panienką z pierwszych stron gazet, czy z kobietą, która… Z którą… — odkaszlnął — Wolę, żeby nikt wtedy nie stał nade mną z aparatem. Ty też byś na tym nie skorzystała.
Już miał machnąć na to ręką, już prawie że zbierał się do powrotu do mieszkania, gdy padły z ust Reyes słowa, których się nie spodziewał, a które w ułamku sekundy doprowadziły krew w jego żyłach do wrzenia.
— No, dalej Rey, ile teraz kosztuje twoje milczenie, hm? — zapytał, prawie syczał przez zęby, kiedy wyciągał z kieszeni swój portfel. — Pięćset? Tysiąc? Jakaś karta kredytowa? Bierz, proszę bardzo, bierz co chcesz. — wcisnął w jej ręce cały ten portfel, razem z garścią wyjętych z niego w pośpiechu i pozgniatanych banknotów. Kilka z nich posypało się na drewnianą podłogę. — Jakbyśmy nie mogli dać sobie z tym wszystkim spokój. — dokończył, stojąc już przy zimnej barierce. Oparł się o nią dłońmi, opuścił głowę i ze wszystkich sił starał się wyrównać oddech.
Amen
[Śpieszymy z odpowiedzią ^^]
OdpowiedzUsuńSiedział na podłodze w sypialni, oparty plecami o łóżko i wpatrywał się w puste półki w szafie. Dokładnie te same, na których jeszcze przed dwoma godzinami spoczywały ubrania jego żony. Nie wiedział, ile dokładnie czasu spędził w tej właśnie pozycji i jak długo wpatrywał się w nowo powstałe przestrzenie, kiedy z otępienia wyrwał go dzwonek do drzwi.
Jerome zamrugał i rozejrzał się, powoli kręcąc głową, jakby nie był do końca pewien tego, gdzie się znajduje. Jednocześnie zaczął odczuwać, jak bardzo zdrętwiało jego ciało od długiego siedzenia na podłodze z podkurczonymi nogami. Ile godzin upłynęło od wyjścia Jennifer? Kiedy zabierała swoje rzeczy, a następnie opuszczała mieszkanie, było jeszcze jasno. Teraz za oknami panował mrok rozświetlony miejskim oświetleniem, choć o tej porze roku wyjątkowo szybko robiło się ciemno i był to marny wyznacznik czasu.
Dźwięk dzwonka do drzwi wybrzmiał ponownie, natrętnie wciskając się w jego myśli i nakazując ciału się ruszyć. Jerome podniósł się z cichym stęknięciem i potarł palcami powieki, a zamiast przynieść tym sobie ulgę, tylko bardziej podrażnił zaczerwienione od zmęczenia oczy. Nie zdążył wykonać kolejnego kroku, kiedy zamiast dzwonka do drzwi po mieszkaniu poniosło się pukanie, niedługo potem z korytarza doleciał do niego przytłumiony głos doskonale znanej mu osoby.
— Reyes — westchnął, nie wiedząc, co począć z faktem, że przyjaciółka zjawiła się niezapowiedziana pod jego drzwiami akurat dziś. Sądząc po jej tonie, miała mu za złe to, że się do niej nie odzywał, a wyspiarz nie tyle nie miał nic na swoje usprawiedliwienie, co nawet nie chciał się usprawiedliwiać. Wiedział, że popełnił błąd, wyjeżdżając bez słowa do Seattle, kolejnym błędem natomiast było niepoinformowanie jej o swoim powrocie, ale… Kiedy wrócił do Nowego Jorku, czekały na niego inne, palące sprawy, których odhaczenie doprowadziło go właśnie do tego dnia. Dnia, w którym on i Jennifer byli w sądzie, by sfinalizować decyzję o separacji.
Dziś Jerome nie miał ochoty na wizyty i rozmowy, nie czuł się na siłach do wchodzenia w interakcję z kimkolwiek, ale też nie mógł odprawić Reyes z kwitkiem. Nie, kiedy ta uparcie dobijała się do drzwi, kompletnie niezrażona tym, że pomimo swojej obecności w mieszkaniu, Marshall nie otwierał jej od dobrych kilku minut.
Wreszcie ruszył się z miejsca i noga za nogą powlókł się do drzwi, mając cichą nadzieję, że mimo wszystko kobieta będzie miała dla niego litość.
— Mam naprawdę dobry powód do tego, żeby być skończonym kretynem — powitał ją, kiedy już przekręcił zamek i otworzył, po czym uśmiechnął się blado i przesunął w bok, robiąc dla niej miejsce w progu. — No, wchodź, zanim ktoś zadzwoni na policję — zachęcił, jakby niemalże czytał jej w myślach, a kiedy już brunetka znalazła się po właściwej stronie drzwi, Jerome zamknął za nią drewniane skrzydło, o które następnie oparł się plecami, gotując się na odparcie ataku. Kiedy jednakże ich spojrzenia się skrzyżowały, uznał, że nie ma na co czekać.
— Ja i Jennifer byliśmy dzisiaj w sądzie — zaczął i nabrał powietrza w płuca, by wraz z ciężkim wydechem rozjaśnić sytuację: — Zdecydowaliśmy się na separację. Zabrała dziś resztę swoich rzeczy… — urwał, nie wiedząc, co więcej mógłby powiedzieć, bo też sam nie do końca wiedział, jak się z tym wszystkim czuł i to dlatego nie był gotowy na spotkania i rozmowy. Co innego bowiem było podjąć decyzję o separacji, co innego natomiast, kiedy to faktycznie się stało.
JEROME MARSHALL
Wiedział, że w końcu przyjdzie ten moment, gdy jego stopy ponownie przekroczą bliskowschodnią granicę. Wiązało się to z wieloma obawami, które napędzała kilkuletnia przerwa w regularnych wyjazdach, ale chciał tego, więc gdy otrzymał w jednostce zielone światło, od razu rozpoczął sumienne przygotowania, by na nowo wprowadzić się w tamtejsze zasady. Te kilka lat życia w błogim mieście, wśród ludzi, którym można ufać, i na których można polegać, uśpiło jego czujność, dlatego podczas przygotowań do wyjazdu, pracował głównie nad tym, aby odciąć się od błogości i skupić na zadaniach. Nie było ani krzty kłamstwa w tym, że podczas szkoleń Reginald wyżyłowywał się do takiego stopnia, że czasami nie miał nawet siły się rozebrać, ale potrzebował tego spustoszenia, aby móc na nowo poznać granice swojej wytrzymałości i sprawdzić co nadal wymaga poprawy. Jeśli miał jechać i czuwać nad życiem towarzyszy broni, musiał być do tego w stu procentach przygotowany.
OdpowiedzUsuńW przeciągu roku zaszło w jego życiu sporo znaczących zmian. Nie rozdzielał ich na dobre i złe – wszystkie niosły jakieś doświadczenie, z którego mógł wyciągać wnioski, choć nie każde było przyjemne, co dało się odczuć szczególnie podczas wyprowadzki Reyes. Dobrze było patrzeć na jej powrót do samodzielności, bo to oznaczało, że gotowa była układać koleje życia po swojemu, w oparciu o siebie i swoje możliwości, choć na jego wsparcie zawsze będzie mogła liczyć, ale mimo to przyzwyczajenie robiło co swoje, a brak jej osoby w tym wielkim domu był odczuwalny szczególnie podczas cichych wieczorów, gdy Belle Harbor zasypiało, a jedynym dźwiękiem w otoczeniu był szum oceanu. Brakowało śmiechu i meksykańskich żartów, wspólnych posiłków, czy dobranoc rzucanego przed snem. Oczywiście mogli to nadrobić każdego następnego dnia, rozmawiając chociażby przez telefon, nawet późną nocą, bo ich kontakt wciąż był tak samo dobry, ale rzeczywistość uległa zmianie i tego nie dało się przeoczyć. Byli w dwóch różnych miejscach, w ich życiach pojawili się nowi-starzy ludzie, a także możliwości, w tym ta związana z reginaldowym wyjazdem na misje.
Trzy tygodnie były idealnym okresem, żeby nauczyć się na nowo stąpać po wojennym lądzie: przypomnieć sobie jak to jest w przestrzeni, w której nie ma miejsca na żadne czułości, nawet na uśmiech posłany przelotem, i gdzie ta walka z upływającym czasem jest kluczem do sukcesu. O ile można mówić o sukcesie w miejscu, w którym nadal giną dziesiątki osób, aczkolwiek jego osobistym sukcesem było tylko, albo aż, poczucie ulgi w chwili, w której rannemu żołnierzowi udało się przywrócić podstawowe funkcje życiowe. Ten pierwszy haust powietrza złapany przez człowieka, który będzie żył, choć już nigdy nie poczuje jak to jest móc przejść się boso po trawie wilgotnej od rosy. Czasami Reginald automatycznie zastanawiał się, co czułby, będąc na miejscu takiego inwalidy. Czego ten człowiek pragnął w takiej sytuacji bardziej – życia, czy jednak śmierci.
Data jego powrotu była znana, w przeciwieństwie do godziny, która okazała się być już popołudniową, zanim samolot wylądował, a on przetransportował się na Belle Harbor, stając ostatecznie przed drzwiami. Wciąż miał na sobie mundur; z wojskowego plecaka wyciągnął klucze, którymi otworzył drzwi.
Przekraczając próg, nie był świadomy, że zaraz wskoczy na niego jakaś filigranowa sylwetka i otoczy mocnym, stęsknionym uściskiem. Wiedział wprawdzie, że Reyes będzie doglądała jego przybytku, ale nie sądził, że będzie tu na niego czekać, i że go przywita – sam nie wiedział, o której wróci; to mogła być nawet noc. Dlatego, gdy Reyes wpadła znienacka w jego ramiona, był wyraźnie zaskoczony i nawet pomimo zmęczenia odwzajemnił równie mocny uścisk, gładząc lekko włosy na jej plecach.
Usuń— W porządku, Rey — odpowiedział, czując jak drży. — Relájate, estoy aquí.
Wrócił w jednym kawałku, bo się nie wychylał. W rzeczywistości nie miał nawet zbyt wielu zadrapań, a wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak w dniu, w którym wyjeżdżał.
— Czekałaś tu na mnie cały dzień? — Musiał się lekko odsunąć, aby móc skrzyżować ich spojrzenia i posłać jej uśmiech.
Reginald Patterson
Jeśli Nathan mówił, że nic się nie stało i nie był zły, to dokładnie to miał na myśli. Nie widział sensu w kłamaniu tylko po to, by podnieść kogoś na duchu, zawsze był zbyt zepsuty i nieznośny, żeby troszczyć się o tego typu dyrdymały i o ile zdążył trochę dorosnąć i nastawić się na odrobinę inny kurs, pewne kwestie pozostały w jego przypadku zwyczajnie niezmienne. Dobrze więc, że ta sfrustrowana część ognistej osobowości Reyes postanowiła powstrzymać się przed zarzucaniem mu, że również miał wydarzenia z przeszłości, o których nie chciał rozmawiać, ponieważ wtedy już nie mieliby zbytnio innego wyjścia: musieliby się najzwyczajniej w świecie pokłócić. Nathan ani przez sekundę nie naciskał na Reyes. Sama zaczęła mimochodem wspominać o wypadku, o czymś, co stało się kiedyś i wpłynęło na jej teraźniejszość; gdyby nie mruczała na ten temat nic pod nosem między wierszami, nigdy nie uznałby, że jeśli chce mu o czymś powiedzieć, to niech to po prostu zrobi. Nienawidził gry w podchody i nie zamierzał w niej uczestniczyć, więc o własnym wypadku wspomniał tylko raz, jeszcze wtedy, kiedy zobaczyli się po raz pierwszy po tylu latach, i od tamtej pory konsekwentnie nie poruszał tego tematu.
OdpowiedzUsuńReyes nie chciała wracać do domu i Nathan, chociaż już zdecydowanie przestał za nią nadążać, nie zamierzał jej siłą pakować do taksówki ani zostawiać na środku chodnika, żeby resztę wieczoru spędziła sama, bo nie po to próbował odnowić ich znajomość, odkurzyć tę starą przyjaźń i zażyłość, która ich kiedyś łączyła, żeby teraz jednym głupim gestem wszystkiemu zaprzeczyć i zaniechać dalszych starań. Całkiem posłusznie podążył więc jej śladem, obserwując przy okazji, jak toczyła ze sobą jakąś wewnętrzną walkę, w którą nie uważał, by miał prawo się pchać, dopóki wyraźnie nie da mu zielonego światła. Póki to ściskała tylko zawzięcie czerwone kwiaty.
Pogoda zdecydowanie nie sprzyjała spacerom, a już na pewno nie tym nad rzeką Hudson, ale Reyes podążała przez siebie jak zaklęta, a Nathan podejrzewał, do czego doprowadził, chociaż przecież wcale tego nie planował: zastanawiała się, co powinna mu powiedzieć. Od początku unikał naciskania na nią, czuł się więc odrobinę niekomfortowo z faktem, że wszystko co zrobił i powiedział zostało w ten sposób odebrane i zaprowadziło ich aż tutaj, na tę pustą ławkę nad płynącą spokojnie rzekę. Owszem, zastanawiał się, jaki w tym wszystkim był cel, ale nie stracił jeszcze cierpliwości. Reyes znaczyła dla niego dużo więcej, niż zapewne teraz sądziła, Nathan zdążył się jednak przyzwyczaić, że zawsze szybko przeskakiwała do wyciągania własnych wniosków, przy których potem uparcie obstawała, nie pozwalając sobie wmówić, że prawda wyglądała całkiem inaczej.
Usiadł obok Reyes i oparł się o ławkę. Czuł, że na niego patrzyła, ale sam uparcie szukał gwiazd na ciemnym niebie. Kiedy jednak zaczęła mówić, poruszył się gwałtownie, wyprostował i wbił w nią przepełnione ogromnym zdziwieniem spojrzenie, ale nie przerywał, niczego nie mówił, słuchał tylko uważnie. Jakaś jego część podpowiadała mu, że mógł to poskładać do kupy ze wszystkich tych fragmentów, które zdążyła mu już do tej pory podrzucić, ale najwyraźniej albo brakowało mu odpowiedniego poziomu empatii, albo nie był aż tak bystry.
— Przykro mi. Z powodu Cat. Z powodu twoich przyjaciół. Z tego, że musiałaś przez to przejść i wciąż przechodzisz — odezwał się w końcu, zaskoczony, że tak dobrze panował nad własnym głosem. Zawsze tak miał: brzmiał jakby wszystko miał gdzieś i nic go nie ruszało, ale Reyes znała go wystarczająco dobrze, że nawet przykro mi nie mówił, kiedy naprawdę tego nie czuł.
UsuńTrudno było mu tak po prostu siedzieć z założonymi rękami i obserwować łzy spływające po jej policzkach. Zaczął więc powoli i bez zbytniej gwałtowności: przysunął się bliżej, objął Reyes ramieniem, a potem przytulił do siebie na tyle delikatnie, by w razie potrzeby łatwo mogła go odepchnąć albo dać znać, że wcale tego nie chciała. Nathan nie miał pojęcia, czego mogła teraz chcieć albo potrzebować, wiedział tylko, że na końcu języka miał już przeprosiny za to, że nie było go przy niej, kiedy to wszystko się stało, ale to by niczego nie zmieniło. Nie cofnie czasu, nie zmieni przeszłości. Nie było go przy niej i tyle. Był teraz. I teraz mógł cokolwiek zmienić.
Nathan
— Tu akurat masz rację — przyznał i oparł się plecami o barierkę. Portfel leżał dalej na podłodze, ale Jackie tylko spojrzał na niego pobieżnie i doszedł do wniosku, że nie chce mu się nawet po niego schylać. Może ktoś go po prostu znajdzie, zarobi parę dolarów, przy odrobinie szczęścia nikomu nie przyjdzie do głowy próbowanie wzięcia kredytu na jego konto, skoro już będzie miał pod ręką pliczek jego dokumentów. Boże, jak bardzo miał teraz w dupie ten portfel, ten taras, imprezę, blondynkę, która przechadzała się niby to przypadkowo w pobliżu oszklonych drzwi i posyłała mu dziwne spojrzenia (Jackie nie pamiętał, czy w ogóle z nią tego wieczoru rozmawiał, a jeśli rozmawiał, to co z tej rozmowy wyniknęło), ćpunów szprycujących się czymś przy barierce niedaleko niego. W jednej chwili zrozumiał, że jest już tym wszystkim zmęczony. Nie imprezami, blondynkami czy ćpunami jako takimi, ale sposobem, w jaki zaczął na to wszystko patrzeć, bo gdzieś głęboko pod skórą czuł, że było dokładnie tak, jak określiła to Rey — żałośnie. To wszystko było cholernie żałosne, choć nie działo się wokół niego nic, czego już wcześniej by nie poznał. — Spierdolę coś za każdym razem, kiedy mi się wydaje, że wiem, co jest dla ciebie dobre. Nie jestem w tym ekspertem, ok, to już mamy ustalone. Ale skoro jestem dla ciebie tak podły i okrutny, to co tu jeszcze robisz, co? Po co w ogóle jeszcze ze sobą rozmawiamy. Czyżbyś jednak ty też nie do końca wiedziała, co jest dla ciebie dobre? Albo może uważasz, że całe to gówno między nami jest właśnie czymś dobrym? Cholerna Matka Teresa. Spłynie na mnie ciepełko twojego dobrego, czystego serduszka i od razu zacznę planować budowanie dla nas domu na przedmieściach z białym płotkiem i wspólną emeryturę ze stadem wnuków biegających dookoła nas, tak to ma zadziałać? Chryste, czego ty ode mnie oczekujesz? Podejdź do tamtych, o tam — wskazał palcem na dwóch ćpunów, którzy wciągnęli, co mieli do wciągnięcia i teraz niebezpiecznie kiwali się na boki w pobliżu barierki. Jeden mamrotał coś pod nosem, a drugi najwyraźniej coś z tego zrozumiał, bo zaczął się głośno śmiać i wycierać rękawem bluzy zaplute usta. — I wytłumacz im, jak bardzo marnują sobie życie, jak straszliwie potrzebują pomocy. Zobaczymy, co ci na to odpowiedzą.
OdpowiedzUsuńJackie spojrzał na młodego chłopaka w porozciąganym swetrze, który wyskoczył przed chwilą na taras i głośno się z kimś wykłócał przez telefon. Normalnie nie zwróciłby na niego uwagi, ale młody trzymał w garści butelkę czegoś, co wyglądało na whisky albo inny podobny trunek i nie robił z niej żadnego użytku poza wymachiwaniem nią w powietrzu przy okazji dzikiego gestykulowania. Jackie pozbawił go więc tego ciężaru; gdy ten przemaszerował bezceremonialnie pomiędzy nim, a Rey, po prostu wyrwał mu butelkę z ręki i przegonił go jak malutkie dziecko, które niepotrzebnie kręciło się dorosłym pod nogami. Kto go tu w ogóle wpuścił?
— Albo wiesz co? Nie trać czasu. Podpowiem ci, co byś od nich usłyszała — ciągnął dalej Jackie, gdy udało mu się odkorkować swoją zdobycz. Gdzieś z tyłu głowy kołatała mu się myśl, że wypił tego wieczoru wystarczająco dużo, ale potem spojrzał na Rey i doszedł do wniosku, że te wcześniejsze kieliszki tequili nie pokryły nawet połowy jego obecnego zapotrzebowania. Sam nie wiedział, co zamierza tym osiągnąć; nie pamiętać jutro tego spotkania? Wyłączyć się już teraz? Zniechęcić do siebie Rey jeszcze bardziej, bo w końcu ile było sensu w przepychaniu się z nieprzytomnym? — Najdelikatniej mówiąc, żebyś popukała się w czółko. Żeby taki ćpun poczuł, że potrzebuje czyjejś pomocy, musiałby najpierw zauważyć, ze to co robi, faktycznie jest problemem. — pociągnął zdrowy łyk z butelki — W czym miałabyś mu niby pomóc, skoro jemu jest ze sobą dobrze? Mądra z ciebie dziewczyna, chyba już wiesz, do czego zmierzam. Nazywasz mnie chujem, skurwielem – w porządku, masz do tego prawo, ale nie rozumiem, co mi próbujesz wmówić i po co. Stwierdziłaś, że byłabyś w stanie to wszystko przełknąć, gdyby było warto i gdybym stanął przed tobą kurewsko szczęśliwy i zadowolony z życia.
Tłumacz to sobie inaczej, może wtedy cię to pocieszy. Gdybym był teraz szczęśliwy, gryzłabyś się z tym, że to szczęście nie jest twoim udziałem, a tak to możesz napawać się widokiem człowieka, który się bez ciebie rozsypuje. Podnosi na duchu, prawda?
UsuńJackie wyrzucał z siebie słowa z taką prędkością, że sam za sobą nie nadążał. Skupiał się na tym, jak bardzo wszystko wewnątrz niego zaczyna się przekręcać, piec i jak daleko ucieka od niego to, co jeszcze przed chwilą szumnie nazywał opanowaniem. Cieszył się, że nie ma w pobliżu rzeczy, którymi mógłby rzucić, które mógłby połamać, skopać, wywalić przez tę pieprzoną barierkę prosto na głowę kogoś, kto akurat miał nieszczęście przechodzić w pobliżu wieżowca, bo stałoby się dokładnie tu i w tym momencie. Łyknął z butelki, przetarł nos wierzchem dłoni, wziął głęboki wdech, zagryzł usta. Powinno być mu zimno, był pieprzony środek grudnia, ale zamiast tego gotował się, roznosiło go, nie mógł przestać myśleć o tym, jak Reyes niesamowicie go teraz wkurwiała. W natłoku tego wszystkiego, co uderzyło w niego w jednym momencie, nie zwrócił uwagi na to, co jej właściwie powiedział i do czego się przyznał, choć nigdy nie przyznał się do tego nawet przed samym sobą. Rozsypywał się bez niej. I to była prawda.
— Oczywiście, moja droga, że tak nie uważam. Uważam, że należy ci się wszystko. — stwierdził w końcu. W jego głosie dało się słyszeć rozbawienie, ale nie była to ani radość, ani ironia, ani nawet zwyczajna złośliwość. Jackie brzmiał zupełnie inaczej, niż jeszcze przed chwilą i przywodził teraz na myśl zbiega ze szpitala psychiatrycznego, któremu ktoś otwarcie zasugerował jego zaburzenia. Tracił nad sobą panowanie, jak wiele razy przed tym wieczorem i jak zapewne jeszcze wiele razy w przyszłości, choć pierwszy raz w towarzystwie Reyes i to go kurewsko przerażało. Wiedział jednak, że po przekroczeniu pewnej granicy w swoim chorym systemie poznawczym nie będzie już w stanie się zatrzymać i zawrócić. To musiało się dziać dalej, to musiało przejąć kontrolę.
Jackie dotknął leciutko szyi Reyes. Delikatnie, samymi opuszkami palców przesunął wzdłuż zagłębienia przy obojczykach, trochę na bok, potem wyżej. Dotarł do podbródka, złapał jej drobną twarz w swoją dłoń, zacisnął mocniej palce na jej szczęce i policzkach. Stanął bliżej niej i wpatrywał się intensywnie w jej wielkie oczy.
— Może powtórka, hm? Tu i teraz. Na kanapie, na stole, jak wolisz. Po wszystkim znowu będziesz mnie miała z głowy na parę miesięcy. — wysyczał w złości i puszczając twarz dziewczyny, odepchnął ją lekko od siebie.
To był moment, w którym uświadomił sobie, co jej właściwie zrobił i powiedział. Oddychał ciężko przez usta, rozejrzał się na boki, potem spojrzał na swoją dłoń, którą dalej trzymał zawieszoną w połowie drogi do twarzy Rey. Jeden krok wstecz, drugi i następny. Przełknął głośno ślinę.
— Rey… — nie był w stanie wydusić z siebie nic więcej.
J.
Chyba właśnie tego potrzebował. Wpatrywał się w Reyes trochę nieprzytomnym wzrokiem, ale docierało do niego każde jej słowo; rozumiał ją doskonale i wbrew oczekiwaniom (przede wszystkim tym własnym) zaczynała uchodzić z niego cała złość, która jeszcze przed sekundą była gotowa podnieść na dziewczynę jego rękę. Jackie mielił w głowie tych kilka słów. Naprawdę, debilu, podniosłeś na nią rękę., a jednak pod skórą czuł, że tak musiało się stać, że inaczej tkwiliby na tym balkonie w nieskończoność i wałkowali rozmowę, która i tak do niczego by ich nie doprowadziła. Może Rey miała rację, może zrobił jej dokładnie to, co jeszcze do niedawna spotykało go prawie każdego dnia ze strony Jeanette, co potwierdziło tylko jego podejrzenia, że nigdy nie wypleni tej suki ze swojego życia i czegokolwiek by w życiu nie dotknął, na czymkolwiek i kimkolwiek by mu w życiu nie zależało, zawsze znajdzie sposób, aby to spierdolić. Czy tego się bał, czy nie chciało mu się tego wałkować w kółko i w kółko, czy naprawdę nie chciał już nikomu robić krzywdy swoim chorym jestestwem, to nie miało już dla niego żadnego znaczenia. Miał przed sobą namacalny dowód na to, że dopóki nie dojdzie do porozumienia z samym sobą, nie powinien wciągać w swoje życie nikogo, kto mógł tylko na tym stracić. A Rey straciła już bardzo dużo. Nie była Terrym, ani nikim innym z jego otoczenia, którzy musieli znosić jego fanaberie i robili to tylko dlatego, że taka była część ich pracy i dlatego, że zarabiali na tym niemałe pieniądze. Jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało w przypadku ich znajomości, która zaczęła się przecież od propozycji zapłaty, Rey była ostatnią osobą, która mogłaby się w towarzystwie Jackiego doszukiwać dla siebie jakichś zysków. Zależało jej po prostu na nim. A on był po prostu sobą. Widocznie to nie mogło ze sobą współgrać na żadnej płaszczyźnie; chlaśnięcie, z jakim uderzyła go w twarz, jedynie to przypieczętowało.
OdpowiedzUsuń— Po raz pierwszy od chwili, kiedy zaczęliśmy tu sobie gawędzić, powiedziałaś coś sensownego. Cieszę się, że sama doszłaś do takiego wniosku. — stwierdził Jackie; ton jego głosu brzmiał protekcjonalnie i tak, jakby nie było tu już nic więcej do dopowiedzenia. Skóra na policzku piekła go jak dociśnięta do rozgrzanej kamiennej płyty, ale to był przyjemny ból. Urzeczywistniał wszystko, co zostało tutaj powiedziane; jedna gruba krecha, tak dla brutalnego podsumowania, którego Rey potrzebowała chyba bardziej, niż Jackie. On podsumował to sobie dawno temu, dokładnie tego samego poranka, którego postanowił zniknąć na jakiś czas z jej życia. Na jaki? Liczył, że na nieco dłuższy, niż mu się to udało. — Tego się trzymajmy — prychnął cichym śmiechem — Jestem taki sam, jak ona. Pewnie dlatego kiedyś coś mnie do niej przyciągnęło. Więc pozwól mi zgnić z kimś mojego pokroju, być nieszczęśliwym, skoro tylko na to zasługuję i nie łam sobie więcej nade mną swojej ślicznej główki.
Zostawił ją na tym balkonie zupełnie samą, nie licząc dwóch nieprzytomnych chłopaków przy barierkach i tego jednego młodego szczurka, który dalej wydzierał się niemiłosiernie do swojego telefonu. Obejrzał się przez ramię tylko raz, popatrzył na nią krótko, na dłuższe spojrzenie nie pozwalała mu jakaś durna myśl rodząca się dopiero w jego głowie. Nie potrafił nadać jej żadnego kształtu. Wydawało mu się, nie pierwszy raz w życiu z resztą, że spełnia w tym momencie wszystkie swoje oczekiwania i dążenia, ale jednocześnie pozwala nad sobą zapanować wszystkim swoim świrom, które wolałyby go trzymać z daleka od każdej nieoczywistości. Od wszystkiego, co nie ustępowało przed jego podłymi humorami, przed absurdalną i przerysowaną pewnością siebie, co nie chciało wpasować się w jego karykaturalne rozumienie świata. Taką nieoczywistością była właśnie Reyes. Jedyna niewiadoma, której Jackie się bał i jedyny lęk, do którego nie potrafił się przyznać.
Nie pamiętał dokładnie drogi, jaką pokonał po powrocie do wnętrza mieszkania, ani nie wiedział dokładnie, ile czasu mu to zajęło.
Porozmawiał z kimś przez chwilę w kuchni, prawdopodobnie coś tam przekąsił, napił się wody, potem jeszcze złapał za procenty. Tłumy wewnątrz wydawały się Jackiemu coraz większe. Co chwilę strzepywał coś ze swoich ramion, przeczesywał włosy, przecierał dłonie o spodnie, wygładzał koszulę. Starał się schodzić wszystkim z drogi, a i tak bez przerwy czuł czyiś łokieć w swoich żebrach, ktoś darł się do niego ze wszystkich sił, jakby dzieliły ich hektary dzikiej puszczy, mimo że deptał mu po piętach i prawie uwiesił się na jego ramieniu, ktoś inny przypominał mu o jakimś niedokończonym zakładzie, dusiło go powietrze uwędzone papierosami i mieszaniną przepoconych perfum, hałas miał zaraz rozsmarować jego mózg na ścianie. Był pijany. Bardzo pijany. Zmęczony. Wkurwiony na siebie, na nią (szlag wie, dlaczego), na wszystko i wszystkich dookoła. Złapał swoją marynarkę, płaszcz, wypadł z mieszkania prawie razem z futryną i drzwiami. Zatrzasnął je za sobą i uświadomił sobie jeszcze jedną, dziwną i przerażającą go rzecz. Nie mógł oddychać.
Usuń— Kurwa, co jest — powtarzał do siebie, siedząc na schodach i oddychając rozpaczliwie, jakby każdy taki oddech miał być jego ostatnim w życiu. Czuł dziwne mrowienie w palcach, dłonie miał zimne i mokre, nie mógł w ogóle nad nimi zapanować. Obraz przed oczami raz mu się przybliżał, raz oddalał, serce podjechało mu do gardła i Jackiemu wydawało się, że swoim rozstrojonym rytmem sprawia mu prawdziwy ból. Myślał o tym, że za chwilę zemdleje albo umrze, myślał o tym, że przed chwilą prawie ją uderzył, a ona stwierdziła, że między nimi wszystko skończone. Umrze albo zemdleje, umrze albo zemdleje… I mimo gigantycznego otumanienia alkoholem, braku powietrza, napędzających się nawzajem myśli i strachu, jego umysł podsunął mu wreszcie bardzo oczywiste i bardzo nieoczekiwane wyjaśnienie. Miał atak paniki. Pierdolony atak paniki.
W momencie, kiedy spłynęło na Jackiego olśnienie, usłyszał za sobą kolejne trzaśnięcie drzwiami. Kogoś, kto wypadł z mieszkania na klatkę schodową widział tylko kątem oka, ale to w zupełności mu wystarczyło; próbowała go ominąć, przejść obok niego jak najszybciej, ale wtedy złapał ją za rękę i zatrzymał w pół kroku. Nie myślał racjonalnie, akurat w tej sekundzie nie przyszło mu do głowy, że nie miała żadnego powodu, aby nie wyrwać się teraz z jego uścisku i nie odejść stąd bez słowa, ale to była Rey. Rey, Rey, Rey.
— Zabierz mnie stąd — wymamrotał — Gdziekolwiek, po prostu zabierz.
J
W pierwszej chwili Jackie w ogóle nie pomyślał o tym, że jego prośba może spotkać się z odmową; tyle razy uciekał do mieszkania Reyes, nie znajdując dla siebie żadnego innego bezpiecznego miejsca, tyle razy uspokajał go jej głos, jej dotyk, po prostu jej obecność, ciepło, zapach, bliskość, tyle razy zapominał przy niej, kim jest, jakim jest człowiekiem, jakim człowiekiem będzie musiał być następnego dnia, że zapomniał o tym, jak to jest mierzyć się ze swoimi demonami w pojedynkę. Demonami, które przez te wszystkie lata wyhodował w sobie na własne życzenie. Nawet na nią nie spojrzał. Kiwnął tylko niezauważalnie głową, prychnął cicho, tak jakby miał zamiar za chwilę roześmiać się do rozpuku z najlepszego żartu świata, ale nie dochodziła do jego świadomości jedna bardzo ważna myśl – najlepszym i najbardziej żenującym jednocześnie żartem świata był w tym momencie on sam. Jakim trzeba być idiotą, jaką amebą emocjonalną i jakim pokurwionym socjopatą, żeby oczekiwać teraz od Reyes jakiekolwiek pomocy? Nie miał dłużej siły iść w zaparte. Wiedział, że kiedy obudzi się za parę godzin, w swoim łóżku, na kanapie u Terry’ego, czy nawet na tych pieprzonych schodach, nie będzie pamiętał połowy rzeczy, które teraz czuł i o których teraz myślał, ale w tym momencie skapitulował przed samym sobą. Nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz, ale jeszcze nigdy nie czuł się tak bardzo malutki, zagubiony, zawieszony pomiędzy tym, co wydawało mu się, że musi zrobić, a między tym, czego w głębi duszy robić nie chciał. Bał się otworzyć oczy. Wszystko dookoła niego wirowało, nawet stopień, na którym przysiadł, przestawał być pod nim wystarczająco stabilny, w głowie miał jedną wielką mielonkę. Terry już wiedział, że jego najukochańszy na świecie klient znowu doprowadził się do poziomu szmaty do podłogi, znowu będzie musiał przeciągnąć go za wszarz do samochodu, taksówki, czegokolwiek, znowu będzie musiał śledzić Internet przez najbliższych kilka dni, aby wyłapać wszystkie wzmianki, zdjęcia, nagrania, które mogłyby tego klienta pogrążyć raz na zawsze, a przede wszystkim, znowu będą musieli odbyć kolejną poważną rozmowę pod tytułem przewrażliwiony ojciec-nieposłuszny syn, z których jeszcze nigdy nie wyniknęło nic dobrego. Jackie miał to kompletnie w dupie. Był w stanie przebrnąć przez Terry’ego i jego temperament o każdej porze dnia i nocy, pod wpływem alkoholu, piguł, na trzeźwo, po kilkudziesięciu godzinach bez snu i pracy na planie, ale nie wiedział, co ma w tym momencie zrobić z Reyes. To wszystko, co jej powiedział… Boże wszechmogący, to wszystko było takie odklejone od rzeczywistości, tak mocno podszyte egoizmem, strachem (o siebie, o nią?), rozegrane w najgorszy możliwy sposób, przerysowane, chore. Skrzywdził ją psychicznie, znowu, w tym przecież osiągnął mistrzostwo świata, ale niewiele brakowało, aby skrzywdził ją też fizycznie. Może było dokładnie tak, jak powiedziała to Rey. Może już nie potrafił sobie radzić z samym sobą w inny sposób. Nieważne, czy zapoczątkowała to Jeanette. Teraz był tylko Jackie, który nie musiał ślepo podążać za tym, do czego był przyzwyczajony. A jednak to robił.
OdpowiedzUsuń— Dzięki — wydyszał i poklepał się po kieszeni, w której z powrotem wylądował jego telefon. Być może byłby w stanie to zrobić samodzielnie, za jakieś dziesięć, dwadzieścia minut, ale to oznaczałoby dla niego dodatkowy czas spędzony na miotaniu się z samym sobą, którego wolał uniknąć. Była przy nim. Przecież tego najbardziej się bał, zanim trafił na tę obskurną klatkę schodową i zanim nie pogrążył się w swojej psychozie – że już nigdy jej przy sobie nie znajdzie. Zajęło mu to jeszcze chwilę, ale wreszcie przesunął się trochę na swoim schodku, oparł się plecami o chłodną ścianę, rozprostował przed sobą nogi. Miał Reyes tuż przy sobie, ale podobnie jak ona, potrzebował gigantycznej siły samozaparcia, aby chociażby nie przesunąć się odrobinę w jej stronę, nie spojrzeć na nią, nie sięgnąć do niej dłonią.
Złapać ją za rękę, otrzeć policzek – płakała, nie musiał widzieć łez w jej oczach, aby poznać to po jej głosie, gdy jeszcze rozmawiała z Terrym przez telefon – po prostu na nią spojrzeć, co byłoby chyba w tym momencie najtrudniejsze, ułożyć głowę na jej kolanach, na chwilę zapomnieć.
Usuń— Nie — powiedział w końcu, prawie wyszeptał, ale nie odrywał wzroku od popękanego sufitu nad głową. Jacie już sam nie wiedział, co było szczere; to, co powiedział i zrobił Reyes na balkonie, czy to, co kotłowało się w tej chwili w jego głowie, bo jedno i drugie było dyktowane silnymi emocjami, których nie do końca rozumiał i których nie potrafił w sobie opanować. Teraz był dodatkowo w połowie nieprzytomny. Może właśnie w takich chwilach wylewało się człowieka to, czego normalnie nie byłby w stanie z siebie wydusić? — Dobrze wiesz, że tak to by nie wyglądało. Nie przeszedłbym obok ciebie tak po prosu — przeciągnął po schodach swoja marynarkę, miał nadzieję, że uda mu się ja założyć, albo przynajmniej zarzucić na ramiona, ale zamiast tego po prostu zostawił ją rozwleczoną na swoich nogach i skubał palcami zakurzony materiał, którym dopiero co powycierał brudną posadzkę. Na nic więcej nie miał siły. — Nie traciłabyś na mnie czasu ani na tym balkonie, ani kiedyś w tej pierdolonej restauracji, ani nigdy i nigdzie wcześniej, gdybyś nie miała pewności, że nie zostawiłbym cię samej na tych jebanych schodach. Choćby nie wiem co. — zakaszlał. Przez chwilę wydawało mu się, że wyrzyga z siebie wszystko, co zjadł i wypił tego wieczora, ale powstrzymał się w ostatniej chwili i jedynie przetarł usta dłonią — Nie to jest najgorsze.
Terry na pewno był już w drodze. On albo ktoś oddelegowany przez niego na ratunek Jackiego w swojej najwyższej formie, kto miał go po prostu złapać za pysk, wrzucić do samochodu i nie pozwolić, aby ktokolwiek więcej tej nocy oglądał tę sfatygowaną gębę. Zostały im minuty. Być może ostatnie minuty w których mieli okazję porozmawiać ze sobą w cztery oczy.
— Najgorsze jest to — ciągnął dalej Jackie, ale nie potrafił już dłużej wytrwać w swoim postanowieniu. Sięgnął dłonią w stronę Reyes, bez konkretnego zamiaru, i jego palce zacisnęły się na jej łydce. Głaskał ją, drapał, po prostu dotykał. Cieszył się, że przez ułamek sekundy w ogóle może to robić. — Że możemy spędzić ze sobą fantastyczny wieczór nad jeziorem. Niesamowitą noc. A wszystko i tak sprowadzi się do szamba na jakiejś zagrzybiałej klatce schodowej, tak jak teraz, gdzie nie wiemy, czy się nienawidzimy, czy chuj jeden wie, o co nam chodzi. Tak byłoby zawsze. Nie musiałem cię szarpać, żeby ci to uświadomić, ale chyba sama przyznasz, że tego nie potrzebowałaś. Chciałabyś tego. Nie rozumiem, dlaczego, ale chciałabyś mnie zmienić. Może to możliwe, nie wiem, ale wolałbym się o tym nie przekonywać twoim kosztem. Nic więcej — westchnął. Trochę bełkotał, ale nie myślał już o tym, czy da się go zrozumieć. Po prostu mówił. — Za bardzo mi… Za bardzo cię… Kurwa — zamknął oczy — To nie jest twój świat.
J
Czy naprawdę wyglądał jak gówno? Całkiem możliwe. Do dnia wizyty w sądzie jeszcze się trzymał, trwając w słuszności własnej decyzji, lecz kiedy decyzja ta stała się czymś więcej – faktem, który nabrał mocy prawnej, zaczęło go to przytłaczać. Jerome zdawał sobie sprawę, że było to nieuniknione i na ten moment stanowiło jedyne rozsądne wyjście, lecz nie oznaczało to, że było zarazem łatwe. Kiedy został sam, w bardziej pustym niż zazwyczaj mieszkaniu, które na dodatek stało się wyjątkowo ciche, mimowolnie dopuścił do siebie wszystko co, co do tej pory wstrzymywał za barierą zbudowaną ze zdrowego rozsądku i… miał prawo wyglądać źle. Był bowiem zmęczony. Cholernie zmęczony długotrwałym procesem, który skłonił go do powzięcia odpowiednich kroków i do przyznania przed samym sobą, że on i jego żona potrzebowali przerwy. Że Jerome nie miał już więcej sił na to, żeby się starać i, co więcej, nie chciał, żeby to Jennifer się starała. Uważał, że był na to czas wcześniej. Że rozminęli się w swoich pragnieniach i oczekiwaniach, że podążyli dwiema różnymi śnieżkami i teraz nie sposób było im znowu się spotkać.
OdpowiedzUsuńTylko dlaczego czuł się tak cholernie źle z tym, że odważył się pomyśleć o sobie i postawić na siebie…?
— A nie mówiłem? — rzucił i uśmiechnął się blado, mimo wszystko czując nikłą satysfakcję, jakby nawet teraz, w tej beznadziejnej sytuacji czerpał przyjemność z ich słownych utarczek i cieszył się, że akurat tę słowną bitwę udało mu się wygrać i jednocześnie zdeklasować przeciwnika. Właśnie w tym momencie uświadomił sobie również, że cieszył się – naprawdę się cieszył – że dziś to Reyes, a nie ktokolwiek inny stanęła pod drzwiami i dobijała się do nich tak długo, aż zdecydował się ją wpuścić. Brunetka bowiem była właściwym człowiekiem na właściwym miejscu; Jerome nie był do końca pewien, czy potrzebował współczucia, czy może jednak czegoś innego i wiedział, że Reyes da mu dokładnie to, czego teraz potrzebował – nie będzie się nad nim roztkliwiać, ale też nie przejdzie obok niego obojętnie. Znajdzie przysłowiowy złoty środek.
— Mnie też jest przykro — zgodził się z nią, prowadząc kobietę w głąb mieszkania, aż znaleźli się w połączonym z kuchnią salonie. Tam trzydziestolatek opadł na kanapę i poklepał miejsce obok siebie, zachęcając, by kobieta również usiadła. Mając w pamięci to, że wyglądał jak gówno, rozplątał włosy, a następnie za pomocą wyłącznie rąk przygładził je i zebrał w nieco bardziej schludny kucyk. Kiedy zaś Reyes zaczęła mówić, podniósł na nią wzrok i nie odwracał go dopóty, dopóki z jej ust nie padło ostatnie zdanie. Wtedy też spuścił głowę i wbił spojrzenie we własne kolana, a następnie westchnął ciężko.
— Nie wiem, czego potrzebuję, Reyes — wyznał szczerze. — Dojrzewałem do tej decyzji przez długie miesiące i jestem przekonany co do jej słuszności, ale teraz… Co mam zrobić, kiedy wstanę jutro z łóżka? — spytał, zerkając na brunetkę. — Tak po prostu iść do pracy? — rzucił i wzruszył ramionami. — Przyjechałem za nią do Nowego Jorku. Dla niej walczyłem i chwytałem się wszelkich sposobów, żeby tu zostać. Ułożyłem sobie tutaj życie, założyłem rodzinę, znalazłem przyjaciół… A teraz sam, na własne życzenie pozbyłem się spoiwa, które, odkąd zjawiłem się w Nowym Jorku, scalało całe moje życie…
Reyes słusznie zauważyła, że Jerome mógł się rozsypać na miliony kawałków – było to coś, czego najbardziej się obawiał, konsekwencja separacji, jakiej wcześniej nie przewidział, ponieważ… Wszystko, co budował przez ostatnie dwa lata, budował wokół Jennifer. Czy teraz, bez tak istotnego fundamentu, ta konstrukcja nie miała po prostu runąć? Z jednej strony wyspiarz nie czuł, by jego życie chwiało się w posadach, z drugiej jednakże… Czy bał się tego, kim był bez swojej żony? Czy potrafił to określić?
JEROME MARSHALL
Dwudziesty czwarty grudnia był dla Marshalla pracowitym dniem; to, co sobie zaplanował, miało mu zająć całe przedpołudnie, natomiast wieczór miał już zajęty. Stąd wstał stosunkowo wcześnie i czym prędzej doprowadził się do porządku, gdyż realizacja jego planu zależna była od działania komunikacji miejskiej; gdyby od któregokolwiek ze swoich przyjaciół pożyczył samochód, ci na pewno zaczęliby coś podejrzewać i Jerome straciłby element zaskoczenia. Tym sposobem, niosąc kilka kolorowych toreb wypchanych po brzegi, już od wczesnych godzin przemierzał ospałe, nowojorskie ulice, rozpoczynając długą wędrówkę pomiędzy domami przyjaciół, by zostawić pod ich drzwiami prezenty.
OdpowiedzUsuńNie poznał jeszcze domowego adresu Reyes i przez to nie pozostało mu nic innego, jak tylko prezent dla niej zostawić na portierni w muzeum. Pozostawiając pod opieką ochroniarza – któremu daleko było do ich ulubieńca uprawiającego seks w kantorku – kolorową torbę, upewnił się, że ten na pewno przekaże ją Reyes, kiedy ta pojawi się w pracy. Zresztą, kiedy już opuścił muzeum, napisał do przyjaciółki krótkiego smsa, by ta upomniała się w portierni o paczkę dla siebie, kiedy już będzie w pracy.
Podobnie jak dla Jaime’ego, również dla brunetki Jerome kupił rum. Skoro już dawno temu ustalili, że żadne ich spotkanie nie mogło obyć się bez alkoholu, był to punkt obowiązkowy tego prezentu. I ta butelka była jedyną normalną rzeczą, którą kobieta mogła znaleźć w paczce, bowiem na pierwszy rzut oka widać było, że z świątecznej torby wystaje rączka kija baseballowego. Nie był to jednakże byle jaki kij, ponieważ Jerome własnoręcznie go opisał, dodając u jego szczytu krótką notę:
Na wszystkich cabrón Twojego życia
Kolejnym prezentem był wściekle czerwony czepek do pływania, na którym z kolei Jerome postanowił napisać:
W razie powodzi, zadzwoń na numer alarmowy:
I poniżej dołączył swój numer telefonu. Miał nadzieję, że Reyes się uśmieje, a żeby miała więcej pożytku ze swojego prezentu, to dorzucił do niego również sporo słodyczy i cóż, kiedy odchodził, wcale nie dziwił się, że czuł na plecach świdrujące spojrzenie muzealnego ochroniarza, który chyba poważnie zastanawiał się nad tym, czy zadzwonić na policję i donieść na podejrzanie zachowującego się mężczyznę.
SECRET SANTA 🎅
[Dziękuję za powitanie! Też nie umiałabym prowadzić takiego życia jak Bonnie ;) Kto wie, może faktycznie Nowy Jork okaże się ostatnim przystankiem. Zobaczymy!]
OdpowiedzUsuńBonnie
Nathan był w stanie zrozumieć właściwie wszystko, przez co samotnie przeszła Reyes, ale nie zamierzał wciskać jej żadnego doskonale wiem, jak się czujesz. Tak samo jak ona nie spędził tych lat, kiedy się nie widzieli, leżąc odłogiem na plaży, ale za to dostał od życia po swoim zarozumiałym tyłku tak, że do tej pory nie mógł się pozbierać, a wręcz nawet zaakceptował już fakt, że lepiej nie będzie, może najwyżej porobić się gorzej. Ale nie miał pojęcia, jak ona się czuła, nie siedział w jej głowie, nie znał już na pamięć ani jej serca, ani duszy, to było tak dawno, że praktycznie nieprawda i trudno mu było teraz pojąć, jak kiedyś w ogóle mogli rozumieć się bez słów, a teraz wylądować w miejscu, w którym musiał prosić ją o wyjaśnienia, bo bez nich nie pojmował niczego. Jeśli na czymś miało Nathanowi teraz zależeć, to na tym, by do Reyes dotarło, że nie przeszkadzała mu jej żałoba. Nie zamierzał uciekać przed tym, przez co przeszła, przed tym, co chciała z siebie wyrzucić, o czym musiała mu opowiedzieć, żeby cokolwiek zaczął pojmować, żeby jakoś poskładał to, co go ominęło i co sam ominął, bo wygodniej mu było zniknąć bez słowa, niż chociażby się potem odezwać.
OdpowiedzUsuńPóki trzymał własną rodzinę na dystans, miał własne życie pod kontrolą i nie posiadał żadnego powodu do ponownego zniknięcia. Nie mógł powiedzieć, by czuł, że Nowy Jork stał się jego miejscem na ziemi, ale domyślał się, że Meksyk jako opcja na zawsze pozostanie już prawdopodobnie poza jego zasięgiem, ponowne zniknięcie nie wchodziło jej w grę. Wyjazd, zmiana otoczenia — jak najbardziej, jednak nie bez słowa. Zniknięcia bez słowa cholernie bolały, przewrotny los zdążył już odwrócić się tutaj przeciw Nathanowi i spłatać mu okrutnego figla, zasmakował tego, czym raz już poczęstował innych. Nie zniknie, nie miał żadnego powodu, ale jednocześnie Reyes nie miała powodu, by mu uwierzyć. Powoli zaczynał rozumieć, czemu tak się zmieniła — pamiętał śmierć własnego brata, to nie było coś, co kiedykolwiek wyrzuca się z pamięci. Od tego nie da się odciąć. A rany Reyes po stracie Cat wciąż musiały być jeszcze takie świeże, boleć jak sól wcierana w te, które pozostały na jej ciele po wypadku. Nie wiedział jak dokładnie się czuła, ale miał pojęcia, jak mogła się czuć. To ich do siebie w tym momencie zbliżało. Kiedyś nie potrzebowali tej podobnej traumy, żeby coś trzymało ich blisko, ale najwyraźniej to też była jakaś oznaka tego, ze nie byli już tymi naiwnymi dzieciakami, jak kiedyś.
— Powoli, Rey. Przejdziesz przez to na własnych warunkach. We własnym tempie — powiedział łagodnie Nathan, przesuwając powoli dłonią po jej plecach, okrytych materiałem cienkiego płaszczu. Pozwolił się wczepić w siebie tak mocno, jak tylko tego potrzebowała i, zamiast karmić ją pustymi słowami wsparcia i współczucia, które, jak podejrzewał, słyszała już z dziesiątek ust, postanowił, że lepiej zrobi, jeśli pozostanie tym cierpliwym i stoicko spokojnym sobą, czekając bez żadnych znamion pośpiechu, aż łzy pozwolą Reyes złapać głębszy oddech. Znał ją na tyle dobrze, by pamiętać, że nie tylko lubiła być silna, ale po prostu była silna. Przejdzie przez to i mogło jej się wydawać, że dwa lata, które minęły od wypadku, to mnóstwo czasu, ale… To dosłownie nic. Wszystko było jeszcze świeże, żywe, bolało i nie pozwalało przeżyć choćby chwili bez poczucia winy.
Reyes wciąż płakała, Nathan wciąż ją do siebie przytulał, ale łzy trochę zwolniły, a jej oddech rzeczywiście się uspokoił. Teraz jednak odkrył, że drżała — i podejrzewał, że była to mieszanka zarówno gwałtownych emocji, jak i zwyczajnego zimna, które ziało od rzeki. Nathanowi było dziwnie gorąco, możliwe, że trochę z powodu tego, co właśnie się wydarzyło, że jednak wstydził się, że wycisnął z niej to wyznanie, że nie potrafił się bez niego obejść ani zrozumieć bez słów. Nie żałował, ale wolał, by inaczej się ten wieczór potoczył.
Zdawał sobie również sprawę, że jeśli zostawi teraz Reyes, to ona weźmie wszystko na siebie. Całą winę, której nie ponosiła, wmówi sobie, że coś zniszczyła i schrzaniła, a potem o tyle trudniej będzie im znowu nawiązać kontakt — Nathan będzie się wstydził, ona będzie się obwiniać i znów utkną w martwym punkcie, z którego bardzo ciężko będzie im wyjść. Nie chciał do tego dopuścić, więc potrzebował, by jego stanowczość przejęła kontrolę nad sytuacją. Niczego nie zjebała i nie mógł pozwolić, żeby to sobie wmówiła.
Usuń— Wrócisz ze mną do mojego mieszkania? — zapytał więc wprost, nie odsuwając jej jeszcze od siebie, dopóki sama się na to nie zdecyduje. Próbował w tym pytaniu połączyć również wyznanie, że nie chciał, żeby ona była dziś sama, co prowadziło do pragnienia, by mógł wiedzieć i widzieć, że była bezpieczna i pewna, że o nic jej nie winił.
Nathan
Reyes miała rację; poniósł stratę i prędzej czy później miał popaść w ten szczególny stan zwany żałobą. Wiedział jednakże już teraz, że nie chciał się w niej zatracić, tym bardziej iż wydawało mu się, że zaczął opłakiwać ten związek znacznie wcześniej; powoli godził się z tym, co nieuchronnie zbliżało się do niego, by właśnie dziś osaczyć go ze wszystkich stron i teraz, choć znalazł się w potrzasku, przygotował się do tego na tyle, iż widział drogę wyjścia. Niemniej jednak potrzebował chwili odpoczynku, by ruszyć widoczną już z daleka ścieżką, tym razem samotnie, lecz czyż właśnie nie tego pragnął, decydując się na separację? Coś w jego umyśle krzyczało, że to najwyższy czas, by skupił się na sobie. By dowiedział się, kim jest ten Jerome Marshall, który przyleciał do Nowego Jorku, ale bez Jennifer u boku. Co więcej, był tego ciekaw i poniekąd… nie mógł również się tego doczekać. Te uczucia czaiły się nieśmiało gdzieś pod zgryzotą, którą dziś odczuwał i czekały, aż będą mogły swobodnie wypłynąć na powierzchnię, by zostać w pełni dostrzeżonymi.
OdpowiedzUsuńNiegdyś Marshall myślał, że bez Jen sobie nie poradzi; że jego życie straci nie tylko sens, ale i cały swój urok. Dziś widział, że się mylił i że ani jego życie się nie rozsypało, ani on sam się nie rozpadł i… nie wiedział, czy powinien czuć się z tego powodu zadowolony, czy może jednak rozczarowany?
Siedząc na kanapie, powoli pokiwał głową w odpowiedzi na pierwsze słowa, jakie uleciały z ust przyjaciółki. Może faktycznie powinien chociaż jutro wziąć wolne i choć częściowo przetrawić to, co się wydarzyło? Wiedział, że szefostwo zrozumie i nie będzie miało mu tego za złe, tym bardziej, że w Seattle – cóż, nie było co się oszukiwać – naprawdę się wykazał i sobie poradził. Pierwszy raz miał pod sobą ludzi i okazało się, że potrafił całkiem nieźle i skutecznie nimi zarządzać; wraz z chłopakami mocno nadgonili robotę, przez co terminy określone w planie budowy znowu stały się osiągalne.
— Nie kopie się leżącego — wytknął jej i nawet uśmiechnął się słabo. Zamilkł jednakże, widząc wzburzenie, które targnęło siedzącą tuż obok brunetką i kiedy zaczęła mówić, nie odrywał od niej wzroku. Słuchał jej uważnie, w pewnym momencie nawet jak urzeczony. Jednocześnie był zaskoczony tym, że Reyes mówiła tak zdecydowanie i z całkowitym przekonaniem co do słuszności własnych słów; zaskoczony pozytywnie, nie negatywnie i kiedy kobieta bez ogródek podsumowała jego związek, zamrugał, odrobine skonsternowany, ale na pewno nie rozeźlony.
— Ja… — zająknął się, nie wiedząc, co powinien jej na to wszystko odpowiedzieć. Milczał więc przez kilka długich minut, trawiąc jej słowa i dopiero po pewnym czasie ponownie podniósł na nią wzrok, wcześniej lokując spojrzenie w swoich kolanach. — Masz rację, Reyes — odparł. — Bez wątpienia masz rację, tylko… Muszę to wszystko przetrawić — oznajmił i powoli pokręcił głową. — Nawet nie wiesz, jak się wkurwiałem, kiedy przyjaciele pytali, co tam u nas, a ja właściwie nie miałem co odpowiedzieć… — wycedził niespodziewanie przez zęby, a mięśnie jego szczęki napięły się wyraźnie. Bursztynowe oczy pociemniały, zdjęte nagłym gniewem. — Bo wtedy już nie było nas. Mogłem opowiedzieć, co u mnie, ba!, nawet co u Jen. Ale nie, co u nas — wyjaśnił tym samym, twardym tonem, czując, jak jego serce mocniej tłucze się o żebra, a oddech staje się płytszy. Potrzebował chwili, by spojrzeć na Reyes łagodniej. — Wiesz, że czuję ulgę, że już nie muszę się tym przejmować? — przyznał cicho, a potem wyciągnął rękę i sięgnął po dłoń kobiety. Zacisnął na niej palce i przytrzymał, tym samym dziękując jej, że w pewien sposób nim potrząsnęła.
Jesteś po prostu sobą i Nie jesteś nikim bez niej. To były dwa proste zdania, ale potrzebował je usłyszeć. Musiał utwierdzić się w przekonaniu, że istniał i funkcjonował jako całkiem odrębna jednostka; że nie było to nic nadzwyczajnego. I że bynajmniej nie powinien biczować się dlatego, że był zdolny do samodzielnego życia.
JEROME MARSHALL
Może to ten fakt, że Nathan miał pojęcie jak Reyes mogła się teraz czuć, trochę pomagał. Może to, że w pewnym sensie wiedział jak to jest sprawiało, że chociaż na tę sytuację potrafił zareagować czymś innym od tych domyślnych chłodu i rezerwy, do których tak się już przyzwyczaił. Od śmierci jego brata minęło już tyle lat, a on nie nosił w sobie takiego samego poczucia winy jak Rey, bo to, co ich spotkało, to było całkowicie co innego, a jednak… Wciąż bolało. Po tylu latach Nathan wciąż potrafił złapać się na tym, że wracał myślami do tamtego dnia, do wszystkiego, co działo się wcześniej i później, tej rozpaczy, tego poczucia, że wszystko wokół niego nagle zaczęło się rozpadać i w żaden sposób nie mógł tego uratować. Trochę więc Reyes rozumiał, jednak celowo nie mówił tego głośno, nie uważał, by potrzebowała teraz takiego wątpliwego pocieszenia. Ból, który czuła, był teraz prawdopodobnie większy od niej samej i żadne słowa, które wypowiedziałby Nathan, nie mogły tego zmienić.
OdpowiedzUsuńWiedział, że mącił jej w głowie, a nie powinien, kiedy tak drastycznie zmieniał podejście, raz był zimny, a raz całkiem ciepły i jedną propozycją wymazywał wszystko, co do tej pory zrobić, ale nie czuł, by miał inne wyjście albo żeby nawet chciał je mieć. Wiedział doskonale, że Reyes by mu nie uwierzyła, ale w pewnym sensie czuł się za nią odpowiedzialny — i to nie jedynie teraz, a odkąd pamiętał, nie licząc oczywiście tej ogromnej przerwy, której Nathan starał się nie żałować głównie dlatego, że nie był pewien, czy by sobie z tym uczuciem poradził.
Reyes jednak wciąż dobrze robiła, uważnie dobierając słowa. Nie mogła zapomnieć, na pewno pamiętała, że Nathan potrafił być tak samo wspaniały, uprzejmy, wręcz czarujący, jak i paskudny oraz zepsuty do szpiku kości. I wcale nie potrzebował wiele czasu, by przeskoczyć z jednej strony swojej osobowości w drugą. Możliwe, że po prostu potrafił udawać. Bo udawać, wbrew pozorom, też trzeba umieć.
— Przestań — poprosił więc tylko łagodnie, a mógł przecież wrzasnąć i skarcić Reyes, że mówiła coś, z czym się nie zgadzał. — Jestem ostatnim człowiekiem, przy którym musisz się martwić o jakąś prezencję.
Było jednak w jej słowach trochę racji: robili wszystko na odwrót. Nathan jednak nie mógł zgodzić się z tym, że powinni dokładać wszelkich starań, by pokazywać się sobie od jak najlepszej strony. Oboje zdążyli się już przekonać, że niektóre uczucia, jak na przykład żal, były między nimi silniejsze od reszty, tak silne, że nie potrafili z nimi walczyć. Gniew, rozczarowanie, poczucie, że coś stracili i świadomość, że wina leżała tylko i wyłącznie po jednej stronie, po jego stronie. To nie było nic, z czym dało się łatwo wygrać, a Nathan mimo wszystko nawet nie starał się, by cokolwiek wygrywać. Zdawał sobie sprawę, że to, przez co przeszli, to nie było coś, co się tak po prostu naprawiało tylko po to, żeby potem radośnie iść naprzód.
— A co, myślisz, że jestem starym kawalerem z pustą lodówką? — zapytał Nathan, próbując chwilowo choć odrobinę rozweselić Reyes, tylko na tyle, żeby jakoś się z tej ławki mogli pozbierać.
Poczekali jeszcze chwilę, aż w końcu zimno stało się ciężkie do wytrzymania i wtedy już zdecydowanie musieli ruszyć dalej. Całe szczęście, Nathan nie mieszkał daleko stąd, a spacer chyba dobrze działał na skotłowane emocje. Dotarli więc w końcu do tego ogromnego mieszkania, w którym nie brakowało tak samo metrażu, jak i wysokich sufitów, niewymiarowych okien, czy wystroju niewymienionego od dobrych… Trzydziestu lat? Może nawet więcej. Nathan niewiele tutaj ruszył, jedyne, o co dbał, to porządek (które, rzecz jasna, sam nie utrzymywał, bo po co miał to robić, skoro mógł komuś zapłacić i osiągnąć lepszy efekt). Jedynym, co świadczyło o jego obecności tutaj, były osobiste rzeczy, ubrania, buty, czy te nieszczęsne obrazy, wciąż zawinięte w szary papier i opierające się o ściany. Albo nie miał zamiaru ich wieszać, albo zwyczajnie jeszcze mu się nie zachciało. Wolał nie wspominać Reyes, że to było to samo mieszkanie, które przekazywali sobie w rodzinie z rąk do rąk od bardzo dawna, a w jego rękach znalazło się głównie dlatego, że Rosa dostała je od swoich rodziców, dziadków Nathana, jeszcze przed ślubem. Długo stało puste, krótko ktoś je wynajmował, raz ktoś chciał kupić, ale w jego rodzinie trzymali się swojego.
Usuń— Ogrzewanie trochę szwankuje, będę musiał coś z tym zrobić — skomentował Nathan, gdy na dobre zamknęli już za sobą drzwi wejściowe. Rzeczywiście, wewnątrz panował niezbyt przyjemny chłód. Nie było jakoś niesamowicie zimno, ale zwyczajnie niezbyt przyjemnie, zwłaszcza, jeśli dopiero co wróciło się z nieplanowanego spaceru w niesprzyjającej jakimkolwiek spacerom aurze. — Chodź, w kuchni z reguły jest lepiej — zachęcił, nie dając Reyes nawet zbyt wiele czasu, by mogła porozglądać się po salonie, do którego wchodziło się prosto w odbijającego w prawo długiego i wąskiego korytarza. Gdyby ktoś kupił to miejsce, prawdopodobnie w pierwszym kroku zabrałby się za wyburzanie ścian i zmienianie jeszcze przedwojennych planów pokoi.
Zostawił na chwilę Reyes w kuchni, a kiedy wrócił, okazało się, że w swojej wspaniałomyślności przyniósł własną bluzę, którą położył na wysokim stołku oprócz tego, na którym mogła usiąść przy masywnej kuchennej wyspie.
— Gdyby było ci zimno. Jest czysta — zaznaczył, bo trochę zmiął ją w dłoniach i już nie była tak porządnie poskładana jak wtedy, gdy wyjął ją z szafy w swojej sypialni. — Nie śmiej się teraz ze mnie, ale oczywiście byłem wczoraj na obiedzie u Rapha, żeby go wkurzyć, bo nigdy nie przestanie śmieszyć mnie działanie mu na nerwy samym faktem, że istnieję i jestem jego bratem — zaczął od przydługiego wstępu, tak na rozluźnienie atmosfery. — I zmierzam do tego, że Mari świetnie gotuje, ale z jakiegoś powodu uważa, że skoro mieszkam sam, to na pewno chodzę głodny, więc pakuje to potem w pojemniki i wciska mi przy wyjściu. I nie mogę nie wziąć. Więc skusisz się na curry mojej bratowej? Jest naprawdę niezłe.
To była propozycja nie do odrzucenia. Taka, która, jak miał nadzieję Nathan, kiedy patrzył na Reyes, pozwoli im choć przez chwilę poczuć się trochę normalniej.
Nathan
[Dziołcha, no oczywiście, że pamiętam!! Miałam zresztą odzywać się na maila w ten weekend, jakoś się przypomnieć. A tu proszę miła niespodzianka pod kartą od jednej z moich ulubionych autorek. :D Na pisanie z Tobą zawsze mam chęci, więc odezwę się w wiadomości i coś ogarniemy <3]
OdpowiedzUsuńJacob B
[Dzień dobry ^^ U Jeromka faktycznie sporo się pozmieniało, więc myślę, że jeśli chcemy kontynuować nasz wątek, to koniecznie powinnyśmy zacząć coś nowego z tej prostej przyczyny, że raczej już nie będę potrafiła wczuć się w zdruzgotanego separacją chłopa.
OdpowiedzUsuńHm, chwilowo tylko jeszcze nie mam pomysłu, do którego mogłybyśmy przeskoczyć. Może jest coś, co chciałabyś sobie rozpisać w wątku, jeśli chodzi o Reyes, a ja mogłabym pomóc w realizacji? :) Jeśli nie, to na pewno coś wymyślimy, choćby miało to być naprawienie cieknącego kranu w mieszkaniu Reyes albo ponowne ratowanie tonącego muzeum :)]
JEROME MARSHALL
Miasto, które nigdy nie śpi było spełnieniem jego marzeń. Nowy Jork nie był tylko kolejnym kontraktem i przystankiem w rozwijającej się karierze. Było etapem i pewnym osiągnięciem, na które wiedział, że zasłużył ciężką pracą. Niemniej w tym samym czasie wizja spędzenia roku w wielkim jabłku wydawała się tak surrealna, że aż niemożliwa, a jednak stała się jego rzeczywistością. W godzinach pracy podziwiał magię Manhattanu (i nie tylko), obserwując bezwzględne oblicze elity Upper East Side’u. Był dla dla nich jedynie powietrzem. Ci ludzie doskonale odczuwali efekt jego pracy, a zarazem w ogóle go nie widzieli. Max-Create Studio pracowało dla największych szych, przyjmowali oferty, które przynosiły im wielkie korzyści. Gdy zwracali uwagę na pomniejszych klientów, to nigdy bezinteresownie - musieli mieć pewność, że to, co uwiecznią, przyniesie dużo zysku i rozgłosu. Emre Demirci nie był człowiekiem, którego osobowość i wartości pasowały do motta i zasad Max-Create Studio. Niemniej praca dla tej agencji była dla niego drzwiami do świata. Oni dawali mu szansę na rozwój, on dawał im kawał dobrej pracy. Jego oko nie omijało żadnego ważnego szczegółu, zawsze zwracał uwagę na to, co znajdowało się na dnie. Miał ogromny talent i doskonale o tym wiedział, nie był jednak pyszny ani dumny (chociażby nie w ten niezdrowy sposób). Dlatego to, co robił po godzinach pracy, spełniało go najbardziej. To, ile widział w obcych ludziach przez ostatnie kilka lat, w szczególny sposób zbudowało jego samego. Nowy Jork nie miał być wyjątkiem. Nic zatem dziwnego, że zdążył już udokumentować ten kontrast i piękno nowojorczyków. Potrafił uchwycić wszystko i tak też uczynił ze wspaniałymi mieszkańcami miasta, które nigdy nie śpi. To wszystko było spełnieniem jego własnego amerykańskiego snu. Central Park, Times Square, Brooklyn, Queens, Harlem, Lower Manhattan i wiele innych. Właśnie tam zdążył zobaczyć i uwiecznić, dzieląc się swoimi odkryciami na instagramie. Pozwalał, aby ludzie na całym świecie widzieli innych jego oczami i było to piękne. Uwielbiał dzielić się z innymi, nawet w pracy. Wszystko czynił z miłości do swojej pasji i pewnie właśnie dlatego był dobrym fotografem. Zresztą, to przecież dlatego wysłano go do Nowego Jorku. Miał fotografować ważne i ogromne eventy, począwszy od wielkich wystaw aż po koncerty w Filharmonii Nowojorskiej. Nie sądził jednak, że od czasu do czasu zastąpi stałych fotografów. Sprzyjało mu szczęście, bo kiedy to na niego padła odpowiedzialność uwiecznienia wernisażu w El Museo del Barrio, dotychczasowy fotograf agencji nie był tym znacznie poruszony. Dla Emre to zlecenie było niezwykle przyjemne, bo uwielbiał muzea i galerie bardziej niż PR-owe eventy. Cenił to, że właśnie tam mógł zaobserwować ważnych artystów i krytyków, a w międzyczasie może nawet i poznać ciekawe osobistości. Niemniej przez zdecydowaną większość czasu skupiał się, oczywiście, na pracy i zlecenie od El Museo del Barrio nie było wyjątkiem. Był gotów dać z siebie sto jeden procent.
OdpowiedzUsuńPojawił się punktualnie. Odkąd rozpoczął się wernisaż, bacznie obserwował ważne osobistości, mniej znanych gości i wszystkie wystawione dzieła sztuki. Starał się uwiecznić każdy szczegół, który dla osób postronnych mógł być zbędny. Kiedy jednak jego prace były gotowe, nikt nie śmiał podważyć tego, co zauważył i uchwycił. W zamian było zadowolenie i wdzięczność. Jego pracodawcy ufali mu w zupełności, a on nie miał zamiaru zawieść ani ich, ani siebie. Przez zdecydowaną większość czasu nic go nie rozpraszało w godzinach pracy i liczył, że w tym przypadku również tak nie będzie. Obserwował, następnie robił zdjęcia. Skupił wzrok i spojrzał głębiej w tło całego wydarzenia. Hm, to będzie dobre, pomyślał i spojrzał przez obiekt aparatu, znajdując idealny kadr. Miał już uchwycić te idealne zdjęcie, gdy nagle poczuł jak aparat prawie spada mu z ręki. Serce zabiło mu dwa razy mocniej, a adrenalina skoczyła. Szybko chwycił urządzenie i mocno ścisnął w ręce. Po skroni spłynął mu stróżek potu, a w tamtym momencie jedynie na czym się skupił, to na tym, co udało mu się uratować. Nawet nie chciał myśleć, co by było, gdy aparat rozbił się o twarde płyty. Mimowolnie głośno, lecz z ulgą westchnął.
Usuń— Spokojnie, najważniejsze, że udało mi się uratować aparat — zaśmiał się serdecznie, oglądając urządzenie, choć to raczej z troski i obsesji, niż dla upewnienia. W końcu aparat nawet nie zdążył uderzyć o ziemię. Gdy uświadomił sobie, że zachowuje się jak wariat, w końcu podniósł wzrok, aby spojrzeć na kobietę i dodać parę słów otuchy. I dokładnie w momencie, gdy na nią spojrzał, świat wokół się zatrzymał. Nie wierzył własnym oczom. W jednej chwili przed oczyma wyobraźni przewinął się film wspaniałych wspomnień; tych wspomnień, gdy poznał stojącą przed nim kobietę. Widział te wspaniałe chwile weekendowej wycieczki, która zmieniła się w niesamowitą, wręcz surrealną przygodę życia. To tamten czas był jego własną definicją romantyzmu i intymności. Fotografia uliczna pozwalała mu nawiązać więź z obcymi mu ludźmi, jednak więź, którą rozwinął z tą kobietą, była całkiem inna. Była jedyna w swoim rodzaju, po prostu magiczna. Widział oczyma wyobraźni wspomnienia ich rozmów, tych sekretów, które sobie wyznali i które miały pozostać ich wspólną tajemnicą. Przypomniał sobie smak jej pocałunków, delikatność jej dotyku i to urokliwe spojrzenie jej błękitnych oczu. Widział to, co stało się jego snem na jawie. Stała przed nim kobieta, której chwilową, a zarazem wieczną i niepowtarzalną obecność uwiecznił na jednym z najważniejszych zdjęć.
Patrzył na nią, a jego wzrok był przepełniony wieloma sprzecznymi sobie emocjami, bo przecież mieli się już nigdy nie zobaczyć. Nigdy nie wymienili się kontaktem do siebie ani nie mieli takiego zamiaru. Ich epizod był snem; marzeniem, które udało im się spełnić i to było w tym wszystkim najpiękniejsze. Czyżby los z niego kpił? A może wręcz przeciwnie? Nagle szok ustał, ustępując miejsca swoistemu spokojowi. Jego serce naprawdę otuliło ciepło.
— Reyes… — powiedział cicho, kręcąc głową w niedowierzaniu. Chciał móc powiedzieć więcej. Chciał móc powiedzieć, że cieszy się na jej widok, bo tak było. Że minęło dużo czasu, bo minęło. Że wygląda pięknie, bo to prawda. A jednak to wszystko wydawało się tak banalne, a Reyes zasługiwała na coś lepszego, na o wiele bardziej wyjątkowe powitanie po latach.
Zawiesił aparat na szyi, nie odrywając wzroku od stojącej naprzeciw niego kobiety. Jego usta ułożyły się w szeroki, serdeczny uśmiech.
— Piękna Reyes... Twój widok to niepowtarzalna niespodzianka — oznajmił, patrząc jej w oczy. — I niewątpliwie udana.
zachwycony Emre
Reyes mogła o tym zapomnieć, nikt nie mógłby się dziwić, gdyby nie pamiętała tego szczegółu — w końcu nie widzieli się od tak dawna — ale Nathan był w stanie wziąć na siebie, unieść, znieść i wytrzymać naprawdę wiele. Nie przerażały go jej smutek i ból, nie planował wciskać jej litości, której nie chciała, choć rzeczywiście, nie był w stanie obiecać, że zawsze znajdzie w sobie dość motywacji czy zwykłej chęci, by nie trzymać się tego chłodu, który tak wspaniale wszystko mu ułatwiał, bo po co miał się patyczkować z ludźmi, skoro mógł ich po prostu odstraszać. Tracił czasem cierpliwość, tego już pewnie nie zmieni, ale wciąż zależało mu na tym, by Reyes zrozumiała, że nie naciskałby na nią, nie zadawał pytań i nie domagał się wyjaśnień, gdyby sama nie zaczęła krążyć wokół tematu. Wyraźnie sugerowała, że było coś, co prawdopodobnie powinien wiedzieć, jeśli mieli spróbować dać swojej przyjaźni kolejną szansę. Obszedł się z jej uczuciami w wyjątkowo niedelikatny sposób, było mu z tego powodu przykro, tam samo jak było mu naprawdę i głęboko przykro, że Reyes straciła siostrę.
OdpowiedzUsuńWiedział, jak to jest, jakie to uczucie, jaki to ból, który nigdy tak naprawdę nie odchodzi, przerabiał go aż dwa razy i do tej pory tak naprawdę niczego nie przerobił. Czas nie leczył ran, wręcz przeciwnie — wszystko stawało się jeszcze gorsze, tylko dla niego to już nie było aż tak świeże. Mógłby więc powiedzieć Reyes, że z czasem będzie łatwiej. Jeśli nie lepiej to przynajmniej choć trochę łatwiej, ale po co miałby jej wciskać coś, w co sam nawet do końca nie wierzył? Postanowił więc traktować ją normalnie. Jak kogoś, kogo już kiedyś znał, a teraz chciałby odkryć na nowo. To wydawało mu się po prostu… Uczciwe. Wobec wszystkich skrajnie nieuczciwych rzeczy, które jej zrobił, na przykład jak ten fakt, że zniknął bez słowa i w podobny sposób, bez żadnej zapowiedzi, znowu wkroczył w jej życie.
Więc może i Nathan nie do końca spodziewał się, że jeśli zostawi Reyes śpiącą w salonie, to rano postanowi wymknąć się bez ostrzeżenia, ale nie czuł się też specjalnie tym faktem zaskoczony. Najwyraźniej zrobiła to, co uznała za słuszne, tak samo tłumacząc sobie fakt, że w ciągu następnych kilku dni nie podjęła próby kontaktu. Nie zadzwoniła, nie pojawiła się nagle na jego drodze, najwyraźniej tego właśnie potrzebowała i Nathan nie zamierzał wpychać się z butami we wszystko, co musiała sobie przemyśleć i poukładać. On już nigdzie się nie wybierał, nie miał w planach na przyszłość kolejnego zniknięcia — mógł więc poczekać. I czekał, cierpliwie oraz spokojnie. Potrzebowała czasu, to zrozumiałe. Oboje go potrzebowali.
Nieśmiałość, z którą Reyes pomagała w jego stronę, gdy, zgodnie z przewidywaniami Nathana, pojawiła się w sklepie, zupełnie mu do niej nie pasowała. Podszedł do niej, gdy tylko uwolnił się od wyjątkowo niezdecydowanego klienta, który wiedział, że czegoś chciał, ale nie miał pojęcia, czego tak konkretnie i już od dłuższego czasu wspólnie próbowali rozwiązać ten problem.
— Cześć — odpowiedział, uśmiechając się na jej widok. To nie był odruch, miał to zaplanowane i przewidziane. Kiedy widzieli się ostatnim razem, zdecydowanie namieszał, gdy nie potrafił trzymać się swojego najlepszego zachowania. Dostał od tamtej pory dość czasu, by zdecydować, że drugi raz tego błędu wobec Reyes nie chciał popełniać, przynajmniej nie świadomie. — Dzięki. Nie musiałaś. Myślałem, że ją sobie zostawisz — przyznał całkowicie szczerze, ale przyjął starannie odprasowaną i złożoną bluzę, a potem odwrócił się na chwilę, żeby poszukać miejsca, które nie było zawalone stosem staroci, żeby móc ją odłożyć. Westchnął jednak ciężko, słysząc, z jaką ostrożnością i jakby wręcz strachem podchodziła do tej rozmowy. — Rey, dla naszego wspólnego dobra… Umówmy się, że nie ma złej pory, w której mogłabyś do mnie przyjść, okej? Wiem, że ostatnio się… Nie popisałem.
UsuńTo mało powiedziane, mógłby jeszcze dodać, ale od tego postanowił się już powstrzymać. Nie wyszło im, nie wychodziło im, odkąd po raz pierwszy wpadli na siebie w muzeum, ale to nie znaczyło, że musieli rozpamiętywać wszystko, co do tej pory poszło nie tak. Mówił więc dalej:
— Ale to już za nami. Nie zmieniłem się zbytnio, więc nie musisz mnie poznawać od nowa, ale jeśli chcesz, to dobrze. — Zgodził się, nie zamierzając odsuwać tej niewidzialnej dłoni, którą z pomocą swoich słów wyciągnęła do niego Reyes. — Jestem nudny, co tu dużo mówić — wzruszył obojętnie ramionami, rozglądając się odruchowo po sklepie. To był jego wolny czas. Próby rozprawienia się z tym interesem, z wieloma latami gromadzenia rzeczy, z których tylko niewielka część posiadała jakąś wartości. Ale Reyes nie interesowała jego praca, zresztą, przyznał się już przed nią, że nie lubił tego, co robił. — W wolnym czasie dręczę Rapha swoją obecnością. W jego mieszkaniu. Na zaproszenie jego żony. Rozumiesz, jak jego to drażni? — zapytał pół żartem, a pół całkowicie serio, bo to, że jako bracia na nowo zaczęli się tolerować, nie znaczyło, że Nathan zamierzał przestać działać Raphaelowi na nerwy. — Chodzę na siłownię, zmuszam się do spacerów, bo to podobno dobre dla zdrowia psychicznego i odwiedzam każdą niezależną galerię sztuki, jaką tylko jestem w stanie w tym mieście znaleźć. Może lepiej zróbmy coś, co ty lubisz robić — podsumował to wszystko śmiechem, choć to w sumie było trochę smutne: kiedyś miał wiele zajęć.
Brakowało mu czasu na sen czy odpoczynek, bo w Meksyku wiecznie go gdzieś nosiło i takiego Reyes go znała, zapamiętała. Teraz miała przed sobą innego człowieka, który nie dość, że próbował wmówić jej, że zupełnie się nie zmienił, to jeszcze celowo pomijał fakt, że oprócz wszystkich relacji, jakie kiedykolwiek w życiu zbudował, w ciągu ostatnich czternastu lat zdążył jeszcze całkowicie rozwalić własne zdrowie, a w konsekwencji niewiele mógł ze swoim wolnym czasem zrobić, bo wiecznie coś bolało, przeszkadzało, przypominało o sobie.
don't worry ♥
[ Cześć! Bardzo dziękuję za zostawienie komentarza pod kartą Diego i zaproszenie do stworzenia wspólnego wątku!
OdpowiedzUsuńUważam, że wątek oparty na kulturowym aspekcie życia w Stanach jest bardzo dobry. Wiadomo nie od dziś, że ludzie zdecydowanie chętniej tworzą jakieś grupy społeczne i relacje międzyludzkie, w których chętniej się obracają, jeśli są one zbudowane na zależnościach :D - niestety jednak nie wiem do końca jak to ugryźć.
Szczerze - wykluczyłabym ten gangsterski świat Diego i z osobistych pobudek poszłabym w coś innego. Muszę przyznać, że trochę za dużo ostatnio u mnie kryminalnej tematyki.
Proszę, powiedz mi na czym Tobie najbardziej zależy i czy może masz jakąś wstępną wizję! ]
Menendez
Kłamstwem byłoby upieranie się, że w ciągu kilkuletniej przerwy w wyjazdach, Reginald nie odzwyczaił się od całej tej otoczki. Do zamiany wygodnego łóżka na mniej wygodną pryczę przygotowywały go już wstępne szkolenia, podobnie jak do szybkiego reagowania na alarm, ale klimat, gęstość powietrza i nieustanny żar lejący się z nieba – do tego wszystkiego musiał przyzwyczaić się na nowo. Błyskawicznie przypomniał sobie, jak to jest, gdy mundur przykleja się do ciała już po pierwszej konfrontacji z górującym słońcem i jak to jest, gdy po pierwszym spacerze na palcach u stóp pojawiają się nieprzyjemne obtarcia, a z butów wysypuje się piaskownicę drobniutkiego pyłu. Rzeczy wyuczonych, takich jak procedura akcji ratowniczych, nie zapomina się jak jazdy na rowerze, więc tu Reginald wcale nie potrzebował czasu, ani prób, by wbić się w coś, co zawsze robił z pełnym zaangażowaniem i poświęceniem, ale reszta spraw przyziemnych wymagała od niego cierpliwości i wyrobienia pewnych nawyków. Dlatego ten wyjazd był męczący. Nie wiązał się z niczym, co szczególnie mogłoby mu ciążyć, bo wylotów zbyt dużo nie mieli, ale sama adaptacja w terenie nijak podobnym do nowojorskiego zgiełku, mocno zużyła zapasy jego sił. Znane, choć klimatycznie znów obce tereny; nowi ludzie i szerokie zmiany, których w ciągu kilku lat trochę na froncie przybyło – to wszystko zmęczyło go przede wszystkim psychicznie, aniżeli fizycznie. Kilka pierwszych nocy niemal bezsennych, bo suchość tamtejszego powietrza przypominała spanie z głową w grzejniku; chłodny prysznic możliwy jedynie podczas konkretnej godziny w nocy, bo tylko wtedy woda w wiadrze nie parzy, jak ta w czajniku dopiero zdjętym z gazu; do tego kurz nieprzyjemnie zgrzytający w zębach podczas każdego posiłku. Niby to tylko szczegóły, ale i one wymagają przystosowania się, szczególnie, że to nie kwestia przemęczania się przez kilka dni, a przez kilka tygodni, a czasami nawet miesięcy. Tam trzeba nauczyć się z tym po prostu żyć. Tak czy siak, uważał, że jak na pierwszy wyjazd po tak długiej przerwie, wypadł naprawdę dobrze. Działał prężnie i wciąż zadziwiająco szybko, jak na kogoś, kto ma tylko dwie ręce, a do tego miał sporą przerwę w regularnych odwiedzinach niestabilnego frontu. Po tylu latach służby i doświadczenia ciało samo wiedziało, co i w jakiej kolejności powinno robić; Reginald nawet nie zastanawiał się nad swoimi ruchami, po prostu działał dokładnie tak, jak za czasów, gdy u boku towarzyszył mu jeszcze Ethan. O nim też myślał, będąc tam na miejscu. Myślał i obserwując wojskowe konwoje, poruszające się wśród bezkresnych stepów, zastanawiał się, ile tak właściwie warte jest to życie.
OdpowiedzUsuńUniósł kąciki ust w trochę rozbawionym uśmiechu, gdy Reyes zsunęła się i zaczęła obrzucać jego sylwetkę badawczym spojrzeniem. Gdyby wydarzyło się cokolwiek poważniejszego, na pewno nie wróciłby w dniu, w którym ustalono powrót. Musiałby odsiedzieć swoje w szpitalu, czy gdziekolwiek indziej, a to wykluczałoby punktualny powrót do domu.
— Tak jest idealnie, Rey — zapewnił i wchodząc do środka, cicho zamknął za sobą drzwi. — Jestem zmęczony, to fakt, więc wątpliwe, że byłbym w stanie dotrzymać towarzystwa całej zgrai znajomych, którą mogłabyś tu zaprosić — stwierdził, spoglądając na Rey z uśmiechem. Byłaby zdolna wciągnąć w to przyjęcie wszystkich ludzi, których znała – na pewno byłaby zdolna!
Odłożył plecak przy schodach na piętro i zaczął rozpinać guziki mundurowej bluzy.
Usuń— Moje mięśnie, bardziej niż zajmowania się komitetem powitalnym, pragną teraz rozluźnienia, więc bardzo dobrze, że w niespodziankowym planie zostałaś tylko ty — oznajmił, nie kryjąc zadowolenia,. Przepadał za spotkaniami i domówkami w większym gronie, ale w tej chwili do szczęścia nie potrzebował zgrai znajomych. Jedyne czego potrzebował, to zrelaksować się i odpocząć – miał na to kilka dni, więc wcale nie wątpił, że się nie uda, ale chciał zacząć od razu. Może od kąpieli, może od dłuższego prysznica – najlepiej od czegoś, co sprawi, że spięte mięśnie zelżeją, a ciało ogarnie błogi, zapomniany w ciągu ostatnich tygodni luz.
Reginald Patterson
Nathan niczego nie planował od siebie odsuwać ani tym bardziej udawać, że pewne sprawy, jak na przykład jego nagłe zniknięcie, które tak brutalnie przerwało dobrze zakorzenioną już przyjaźń, nie miały miejsca. Zdawał sobie sprawę z tego, że popełnił ogromny błąd, którego żałował, ale pamiętał również, że wtedy zwyczajnie nie mógł zrobić inaczej. Nie czuł, żeby miał jakiekolwiek inne wyjście, kiedy nikt nie chciał go słuchać i cały świat, który do tej pory znał, sprzysiągł się przeciwko wszystkiemu, co wiedział i w co wierzył. Nie zamierzał więc pokutować za swoje nietrafione wybory, ale zależało mu, by Reyes — ona w szczególności — na pewno wiedziała, że nie był dumny z tego, jak ją potraktował. Nie zostawił wtedy tylko jej, ale tylko ją był gotów za to przepraszać i jej wybaczenia szukać.
OdpowiedzUsuń— Jest twoja — zgodził się, uśmiechem odpowiadając na uśmiech, gdy Reyes wzięła bluzę, której od samego początku nie spodziewał się zobaczyć już we własnej szafie. Była ciemnoniebieska, praktycznie granatowa. Ten kolor pasował jej do oczu.
Z jakiegoś dziwnego powodu, pomimo upływu czasu i braku żadnego kontaktu, Nathan nie potrafił czuć między nimi całkowitego dystansu. Oczywiście, że się w tym czasie zmienili, może nie drastycznie, ale w pewnym sensie na pewno. Że wszystkiego już o sobie nie wiedzieli, że gdyby chcieli, to mieli naprawdę dużo do nadrobienia, ale to wcale nie oznaczało, że byli w stanie dzielić się każdym szczegółem z tego, co ich ominęło. Łapał się więc każdej nici porozumienia, a jeśli teraz miała okazać się nią ta bluza, której, podobnie jak Reyes, lubił używać do ukrywania brzydkich blizn i, inaczej niż ona, konsekwencji swoich beznadziejnych życiowych decyzji, to niech i tak będzie. Niech od tej bluzy zacznie się ich do droga do osiągnięcia porozumienia, bo Nathanowi brakowało Reyes, ale nie zdawał sobie z tego do końca sprawy, dopóki ponownie jej nie zobaczył. Przecież znali się praktycznie od dziecka, wbrew wszelkim zasadom i tej krótkiej smyczy, na której jak salonowego pieska próbowała trzymać go matka. Nawet teraz, czternaście lat później, to wciąż coś znaczyło. Odróżniało ich od reszty.
Ostatnim razem im nie wyszło. Potknęli się wspólnie o własne nogi, nie zrozumieli kompletnie, więc Nathan teraz starał się zwyczajnie puścić to w niepamięć, zatrzeć złe wrażenie i niesmak, który pewnie pozostał. Miał wrażenie ¬— i wcale go ono nie myliło — że Reyes teraz w pewnym stopniu się go obawiała. Tego, że mógłby znowu potraktować ją z tym typowym dla siebie chłodem, który pojawiał się tak samo nagle, jak znikał.
Gdyby nie praca Reyes, mogliby nigdy na siebie w tym ogromnym mieście nie trafić. To było naprawdę bardzo możliwa. Praca Nathana była zajęciem. Czymś, co robił, bo coś robić potrzebował, co względnie zbiegało się z jego zainteresowaniami, ale nie czymś, co potrafiłby kochać.
— Rey, spójrz na mnie w tej graciarni i powiedz mi jeszcze raz, że nie jestem nudny — zaśmiał się szczerze, bo jakie też miał inne wyjście? Nie pozostało mu już właściwie nic poza śmianiem się z tej sytuacji, nie będzie przecież nad nią płakał. Nie martwił się też zbytnio swoją obecną sytuacją, w końcu jeszcze miał szansę ułożyć sobie życie tak, jak mu się podobało. Wolał myśleć, że to po prostu była kwestia czasu.
Nathan był wprawnym obserwatorem; zauważył więc tę nagłą zmianę w emocjach, które przebiegły przez twarz Reyes, ale tym razem postanowił nie pytać o więcej. Dość szkody wyrządził ostatnim razem, chociaż nie mógł pozbyć się tej myśli, że w jakiś sposób ich to do siebie zbliżyło, przełamało pewne lody. Szkoda, że musiało wyglądać w ten sposób, ale… Nie ucierpieli na tym.
Usuń— A często bywasz w tej części miasta? — zapytał, zaintrygowany jej pomysłem. Dotarło do niego nagle, że nie miał pojęcia, gdzie Reyes mieszkała, ale wiedział za to dokładnie, przekonał się o tym aż za dobrze, gdzie pracowało. El Museo del Barrio, znajdowało się praktycznie dokładnie po drugiej stronie Central Parku. Patrząc na swoje własne nawyki, Nathan mógł śmiało stwierdzić, że nie zwiedzał zbytnio Nowego Jorku, jeśli nie musiał pojawić się w jakimś konkretnym miejscu. Nowy Jork stał jednak małymi, niezależnymi biznesami, takimi jak kameralne galerie sztuki. — Ran jest praktycznie po drugiej strony ulicy. Lubię ich, mają dużo obrazów olejnych, pejzaży, krajobrazów — zauważył, a fakt, że lubił akurat ten typ sztuki, wcale nie był przypadkiem. Poza okazjonalnymi portretami, jego matka malowała praktycznie wyłącznie obrazy miasta, czy natury. Nawet tutaj nie potrafił pozbyć się jej wpływów. — Nova jest parę minut w dół ulicy, to głównie kolaże, ale całkiem interesujące — rozważał dalej, ale żadne z tych miejsc nie wydawało mu się odpowiednie. — Wiem! — oznajmił nagle, doznawszy olśnienia. — Peg Alston. Chodź, zamknę i nas tu nie ma. — Entuzjazm Nathana nie brał się znikąd. Wychował się wśród obrazów, dziwnych osobistości i egzaltowanych artystów, z którymi więzy zacieśniała jego matka. Miał to wszystko we krwi.
Nathan
Jego styl życia pozwolił mu na poznanie wielu wspaniałych i wyjątkowych ludzi. Byli tacy, z którymi utrzymywał kontakt, z niektórymi go stracił, a jeszcze z innymi nigdy nie rozpoczął tego etapu. Jednak każda z tych osób w mniejszy bądź większy sposób wpłynęła na to, jaką dziś był osobą. Emre kochał ludzi, dlatego nie bał się ich poznawać, nawet jeśli tylko na jedną, krótką chwilę. Z Reyes spędził właśnie taką chwilę, ale jak bardzo wyjątkową. Ich spotkanie i wspólny weekend było niezwykłym przeżyciem, którego nie był w stanie zapomnieć. Zdjęcie, które wówczas zrobił, budziło w nim wiele ciepłych uczuć. Jednak wcale nie musiał na nie patrzeć, aby myślami wracać do tamtych wspomnień. Doskonale pamiętał pierwsze nieśmiałe spojrzenia, które jednocześnie krzyczały wzajemną fascynacją. Pamiętał pierwsze słowa, które prędko zrodziły się w znalezienie wspólnego języka. Emre z natury był otwartą, śmiałą i uczuciową osobą, jednak z Reyes udało mu się rozwinąć wyjątkową więź zaufania. Bez żadnego zawahania był w stanie wyznać jej swoje najmroczniejsze, najgłębsze i najgorsze obawy, jednocześnie będąc w gotowości, aby poznać jej. Wizja dwóch obcych sobie ludzi, którzy rozmawiają jak wieloletni przyjaciele, wydawała się surrealna, a jednak naprawdę im się to przydarzyło. Emre pamiętał także ich zbliżenia, którym towarzyszyła wręcz magiczna intymność. Nie był nawet w stanie porównać ich wspólnej nocy z żadną inną, którą przeżył, bo to, co doświadczył z Reyes było jedyne w swoim rodzaju. Czasem, gdy to wszystko wspominał w trakcie bezsennych nocy, nie mógł uwierzyć, że naprawdę byli sobie obcy. Wtedy, gdy spędził z nią swój wyjazd - dokładnie ten wyjazd, który miał spędzić sam, oddać się refleksjom i podróżą w głąb siebie - czuł się, jakby znalazł bratnią duszę. Reyes była prezentem od losu i choć oboje wówczas zdecydowali, że nie będą dalej utrzymywać kontaktu, to nie oznaczało to, że miał o niej zapomnieć. Emre doskonale zdawał sobie sprawę, że natura ludzka miała tendencję do zakłócania pamięci. W pewnym momencie człowiek potrafił zapomnieć uczucia i twarze, chwile i przeżycia, które w danym punkcie w przeszłości miały znaczenie. Były jednak takie wspomnienia, które określa się mianem silnych, wywołujących wiele uczuć i emocji. Reyes była takim wspomnieniem. Reyes była osobą, która czasem pojawiała się w snach, a gdy tak się działo, kolejne długie dni stawały się przykrą rzeczywistością. Była osobą, o której myśli się, patrząc na pełnię księżyca i zadając sobie pytanie czy widzi to samo?. Była osobą, którą tkwiła w umyśle, a jej obraz przed oczami, gdy trwały bezsenne noce. Reyes była tą osobą, o której Emre wbrew samemu sobie potrafił snuć fantazje i zastanawiać się, co by było, gdyby… I choć był zadowolony z tego, że ich wspólny rozdział okazał się pięknym, nieuchwytnym snem na jawie, którego wspomnienie strzegło się w zaszczytnym miejscu pamięci, to czasem nie potrafił powstrzymać się od zwyczajnego, ludzkiego gdybania. I tak oto los, jak gdyby czyniąc sobie kpiny, a może żarty, ponownie skrzyżował ich drogi. A co jeśli było to jednak kolejnym darem? Może znakiem? Co jeśli wyłącznie przypadkiem?
OdpowiedzUsuńChciał wierzyć, że było to darem; drugą szansą, aby móc choć częściowo spełnić te gdybania i stworzyć kolejne wyjątkowe chwile, które miały zmienić się w niezapomniane wspomnienia. Emre był wolnym duchem, kroczył ze śmiałością przez życie aż w pewnym momencie zaczął unosić się nad powierzchnią codzienności. Jego rzeczywistość była piękna dla niego samego. Tutaj doświadczał pięknych uczuć, bo nie ulegał obawom i strachowi. To dzięki temu, że nie czuł lęku, udało mu się przeżyć tak intymne i magiczne chwile z Reyes. Tym razem jednak poczuł, jak te skrzydła, które unosiły go nad przykrą rzeczywistością, utrzymując w tym jego własnym świecie, zaczęły tracić siły. W sercu czuł strach, że wszystko to było jedynie zbiegiem okoliczności; przypadkiem, do którego nigdy nie miało dojść. Nie wiedział, co było gorsze - to, że prawdopodobnie było to prawdą czy to, że jeśli uczyni krok w jej stronę, bezpowrotnie zabierze wyjątkowość ich dawnych przeżyć. Mimo to, czuł radość, jak gdyby los choć trochę wynagrodził mu te noce, podczas których myślał o kobiecie z ulubionego zdjęcia.
Usuń— Wymknąć? — uniósł brew ku górze, lekko drocząc się z Reyes. Choć w pierwszej chwili poczuł się delikatnie zasmucony, że kobieta najpierw wolała odejść, to szybko odrzucił od siebie te emocje. Nie mógł się jej dziwić, bo przecież to nie tak miało być. Nigdy nie mieli się już spotkać, a jednak jakimś cudem do tego doszło. Biorąc pod uwagę, jak duży i różnorodny jest świat, to fakt, że znów ich drogi się skrzyżowały, był abstrakcją. Był też radością - dla Emre. — Cóż, w takim razie cieszę się, że nie wyszło, bo mogę teraz rozpłynąć się w spojrzeniu twoich oczu — powiedział, pozwalając sobie na śmiałość. Nie umiał inaczej - łączyło ich wszystko i nic. Byli sobie obcy, a zarazem bliscy. Paradoks w całej okazałości, ale jakże wspaniały… Wszystko wokół przestało istnieć. Była tylko Reyes. Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak bardzo rozproszył się czymś lub kimś w trakcie pracy. Zwykle, to właśnie to, co fotografował, zachwycało go. Jednak teraz interesowała go tylko Reyes.
— Też nie wiem — powiedział — No wiesz, co o tym myśleć — dodał, dokładnie ją obserwując. Analizował wszystko. Minęło już trochę czasu od ich wyjątkowej przygody, Emre rozumiał, że od tamtej chwili wiele mogło się wydarzyć. Reyes była zaskoczona ich ponownym spotkaniem, widział to. Ale wcale mu to nie przeszkadzało, chociażby na ten moment. — Jednak przyznam szczerze, że wolałbym usłyszeć “miło cię widzieć” albo coś tego typu niż to, że mój widok cię przeraża — roześmiał się i pokręcił głową. Mieli skrajnie różne odczucia w związku z tym, co się działo, ale Emre niekoniecznie chciał, żeby wpłynęło to na rozwój wydarzeń. Oczywiście, jeśli w ogóle miał istnieć jakikolwiek rozwój… Westchnął. Zaczął się zastanawiać, co tutaj robiła. Była gościem? A może pracownikiem? Miał tyle pytań. Pragnął choć na moment usiąść z Reyes u swojego boku i zachwycać się jej obecnością. Pragnął usłyszeć, jak się miewa i czy jest szczęśliwa, karmiąc się magią ich ponownego spotkania. Niemniej równie dobrze ta magia wcale nie musiała istnieć, czy jednak Emre był w stanie taką myśl do siebie dopuścić?
Westchnął, na moment opuszczając wzrok. Nie chciał wprowadzić Reyes w zakłopotanie. Przetarł palcami czoło, na moment zamykając oczy. To wszystko było tak surrealne. Podniósł wzrok i ponownie spojrzał na Reyes. W jego oczach znów rozbłysła iskra zachwytu, gdy zadał ryzykowne, wręcz szalone pytanie:
— Wyskoczymy później na drinka?
wciąż zachwycony Emre
[ Szczerze powiedziawszy, bardzo mi pasuje taki początek :) Powiedz mi proszę, czy wolisz zacząć, czy ja mam coś naskrobać ?]
OdpowiedzUsuńMenendez
Był świadomy, że nie uniknie komitetu powitalnego, i że w końcu jego bliscy znajomi zechcą się upewnić, czy rozpakował manatki i jest gotów na celebrowanie swojego powrotu – domówka z tego tytułu prawdopodobnie też go nie ominie, więc Reyes miała rację – ale na ten moment chciał odpocząć tak po prostu, bez całej tej imprezowej otoczki i ludzi zadających mu te same pytania. Chciał uwalić się wygodnie na kanapie i wsłuchać się w niezachwiany spokój otoczenia oraz w szum oceanu dochodzący z oddali, a choć impreza to dobry sposób żeby się odchamić – chętnie się zgodzi, ale może jutro, bo teraz, po wojennym harmidrze i bezładzie, potrzebował przede wszystkim chwili wyciszenia. Potrzebował złapać równowagę, by znów płynnie odnaleźć się w nowojorskiej codzienności, a do tego najlepiej posłuży mu leniwa, niczym niezakłócona atmosfera domu, dzięki której zdoła zredukować nadmierną, służbową czujność, którą w ciągu trzech tygodni mocno obrósł. Chociaż jego psychika na wojnie nie ulegała presji, on też potrzebował chwili, żeby wrócić do normalności i przestawić się z tamtej dzikiej rzeczywistości na tą miejską. Nie wszystko potrafił zrobić na pstryknięcie palcami, nawet jeśli bardzo by chciał, żeby większość spraw dało się załatwić w sposób tak banalny.
OdpowiedzUsuń— To prawda — odparł tylko, bo jeśli coś zostało mu odpuszczone i jest to impreza, to na pewno nie została odpuszczona na wieki i prędzej czy później faktycznie go dopadnie. Ale w tej chwili mógł cieszyć się tym, co go otaczało i czerpać przyjemność z jednoosobowego towarzystwa Reyes, a także z przytulnej domowej sielanki, która chyba już na stałe przylgnęła do tej nadmorskiej chaty. Czy potrzebował czegoś więcej? Absolutnie nie. Zewsząd otaczał go spokój, a obok znajdowała się osoba, której ufał, i która zawsze będzie zajmowała to szczególne miejsce w jego sercu, niezależnie od tego gdzie oboje znajdą się za miesiąc, rok, czy dwa, i czy ich drogi rozejdą się na dłużej, a ponownie przetną się dopiero po latach. Dzielił z nią mnóstwo wyjątkowych wspomnień, a chociaż minęło już trochę czasu, miał wrażenie, jakby spora ich część zdarzyła się wczoraj. Pamiętał, gdy pierwszy raz zobaczyli się w bazie HEMS, gdy Reyes po raz pierwszy wsiadła z nim do auta, a później po raz pierwszy przekroczyła próg tego domu; jak zwrócił jej łańcuszek i jak siedzieli w jednym fotelu i rozmawiali do późna, z kolei moment, w którym następnego dnia dostrzegł ją na podłodze przy swoim łóżku, wyrył się w jego pamięci najmocniej. Pamiętał również pierwszy atak paniki, który przeszła w jego towarzystwie; pamiętał obrazy, które pokazała mu w mieszkaniu i późniejszą konfrontację z Karen, która poskutkowała przeprowadzką. Urządzili w domu pracownię, a z czasem pojechali do Barnardsville, gdzie spędzili miło czas, i gdzie Reyes pozostawiła po sobie pamiątkę w postaci obrazu namalowanego na ścianie stodoły. Ich relacja kształtowała się samoistnie, swoim własnym, wyjątkowym tempem – rozumieli się w wielu kwestiach, często nawet bez słów; dzielili zbliżone do siebie emocje, traumy i przeżycia, a przy tym oboje wierzyli w przeznaczenie. W swoich sercach zajmowali więc te szczególne, trudne do określenia jednym trafnym słowem miejsca.
Popatrzył na Reyes i uśmiechnąwszy się dowcipnie, zdjął mundurową bluzę, po czym powiesił ją na poręczy schodów. Został już tylko w wojskowych spodniach i w gładkiej koszulce w kolorze pustynnej burzy.
— Czy ty nie planujesz przypadkiem połamać mi kości, płatku dalii? — Spytał, automatycznie unosząc brew ku górze. Rzecz jasna, żartował sobie i z daleka było to po nim widać. — Bo jeśli nie, to propozycja jest naprawdę kusząca i mógłbym na nią przystać — stwierdził, uśmiechając się kącikiem ust. Może znalazłby nawet jakąś oliwkę, albo inny specyfik potrzebny do posmarowania.
— Ale najpierw zorganizuję sobie coś do picia; powinienem mieć jeszcze butelkę szkockiej. — Ruszył od razu po odpowiednie szkło. — A ty napijesz się czegoś? — Zerknął na Reyes. — Nie odwiozę cię, ale nie mam nic przeciwko, żebyś nocowała — dorzucił swobodnie, bo jeśli sięgnie po alkohol, to opcja odwiezienia faktycznie odpadnie. Zamierzał poprzestać tylko na jednej szklaneczce, ale wolał nie wsiadać za kierownice w tym powojennym stanie, doprawionym odrobiną alkoholu, natomiast do dzielenia powierzchni z Reyes był już przyzwyczajony, więc przenocowanie jej to żadna nowość, która wymagałaby oswojenia. Wcześniej przerabiali to codziennie.
UsuńReginald Patterson
Może, gdyby nie fakt, że jego mięśnie naprawdę tego potrzebowały, trochę dłużej zastanowiłby się nad propozycją masażu i nad tym, jak to wszystko będzie wyglądać w ich wykonaniu, ale był tak przyzwyczajony do Reyes, że ta granica intymności w niektórych sprawach lekko się zacierała. Raczej powstrzymałby się z wyjściem przy niej nago, bo chociaż żadnemu z nich nie groziło zgorszenie, to takie paradowanie ze wszystkim na wierzchu bez wątpienia wywołałoby obustronne skrępowanie, z kolei masaż był czymś, co dało się jeszcze zrobić w sposób pozbawiony sensualności, a o tym Reginald wiedział, bo niejednokrotnie korzystał z masaży leczniczych i im naprawdę brakowało wszelkiej ckliwości. Dopiero się okaże jakim masażem uraczy go Reyes, ale zdecydowanie wolał, by w tym nacieraniu, nagniataniu i głaskaniu, oprócz chęci pomocy w pozbyciu napięcia, znalazło się chociaż trochę uczuć, które dodadzą jej ruchom delikatności. Bo po wyjeździe był częściowo obolały, a bardziej zależało mu teraz na złagodzeniu bólu, aniżeli na wyeliminowaniu go w sposób radykalny, za sprawą kilku bezwzględnych gestów i strzelania kośćmi. Proponując alkohol, nawet nie pomyślał o znieczulaniu się, ale faktycznie – tu, jeśli Reyes zechce solidnie i stanowczo rozprawić się z jego napiętym ciałem, alkohol z pewnością odegra taką właśnie rolę. Może sam zdąży go troszeczkę rozluźnić, za nim jej knykcie wbiją się w czułe miejsca na plecach i trafią w epicentrum naprężenia. Nie wiedział czego spodziewać się po tej propozycji, ale bardziej liczył na to, że masaż w jej wykonaniu go odpręży, a nie wyleczy.
OdpowiedzUsuń— Skoro spotykają mnie takie zaszczyty, może powinienem częściej wyjeżdżać, żeby wracać i stale móc korzystać — myślał sobie na głos, uzupełniając szklanki szkocką whisky, którą wyciągnął z półki, a potem zerknął za Reyes z uśmiechem. W rzeczywistości wolał, żeby podobnych wyjazdów było jak najmniej, bo chociaż to jego praca, którą zarabia na życie, ostatecznie gotów był ją poświęcić, byleby konflikty zbrojne przestały istnieć. Ratowanie ludzi w mieście też mu odpowiadało, więc mógłby pozostać tylko przy tym.
Odstawił butelkę na bok i wręczył Reyes szklankę z trunkiem, po czym stuknął się z nią lekko w ramach małego toastu. Upił łyk alkoholu, ciesząc podniebienie charakterystycznym smakiem słodowego destylatu i pokręcił głową na jej pytanie.
— Gdybym przerobił, to i tak nie miałbym czasu ćwiczyć, więc pokój dalej jest pokojem — odpowiedział. — Ale to nie ma żadnego znaczenia. Gdyby go nie było, wciąż miałabyś gdzie spać — zauważył, bo przecież powierzchni do spania w tym domu nie brakowało i byłoby tak nawet, gdyby wewnątrz stało tylko i wyłącznie jego łóżko. W przeszłości dzielili już łoże małżeńskie w pokoju w Barnardsville, więc spanie na jednym materacu to też dla nich żadna nowość. Przeszkodą mogła być jego sypialnia, czyli ten intymny, prywatny kąt, ale i w niej Reyes już była i nawet tam spała, tyle że na podłodze. Nie było więc niczego, czego już nie przerabiali, jeżeli mowa o dzieleniu się przestrzenią; w końcu jakiś czas ze sobą mieszkali i codziennie dzielili nie tylko przestrzeń, ale i czas.
— Dobra, skoro znieczulenie już podane, możesz się mną zająć. — Uśmiechnął się znad szklanki i zaraz upił kolejny łyk. — Potrzebujesz czegoś do masażu? Jakiegoś natłuszczacza w postaci oliwki lub kremu? — Upewnił się, gotów ruszyć na poszukiwania. — W łazience na pewno coś takiego jest.
UsuńNie miał wprawdzie tony kosmetyków, ale takie podstawowe rzeczy, jak kremy, znajdowały się w jego kosmetyczce, więc można było z tego skorzystać. Niewykluczone również, że w łazience zostało coś po Reyes, o ile wyprowadzając się, nie zadbała o to, by za wszelką cenę do ostatka zetrzeć ślady swojej obecności. Ostatecznie mogła masować go na sucho, bo było mu to właściwie obojętne, choć oliwkę i każdy inny, podobny produkt na pewno będzie musiał z siebie zmyć.
Reginald Patterson
[Cześć! Bardzo mi miło, że zajrzałaś pod kartę Everharta, choćby ze względu na pewną słabość do imienia, ponieważ dzięki temu — bądź co bądź przychodzę z kolosalnym poślizgiem, aczkolwiek okoliczności na świecie są jakie są i jak się człowiek wbija w niedoczas, to niemal automatycznie ze wszystkim znajduje się do tyłu — miałam okazję zapoznać się z twoją kartą. Nie jest ona może szalenie długa, ależ jaki ona ma skondensowany przekaz: trauma podsycona stratą siostry oraz przyjaciół, żałoba w pełni i windujące poczucie winy przez to, co się wydarzyło, a czego cofnąć się nie da. Bardzo trudne okoliczności i doświadczenia zaserwowałaś swojej bohaterce. Zatrzymał, a także zaintyrował mnie motyw z telenowelami meksykańskimi i być może uchylisz mi nieco rąbka tajemnicy. Czy Reyes ogląda je tylko dlatego, że że lubiła je jej siostra i to taka jej namiastka, czy to bardziej taka osobista forma terapeutycznego radzenia sobie z tym co się stało?]
OdpowiedzUsuńHarley Everhart & Hunter Armentrout
Jeśli Reyes czuła, że coś jej umykało lub że było coś, co chciała o Nathanie teraz wiedzieć, wystarczyło zapytać. Owszem, miewał momenty, w których traktował ją dosyć ostro, ale wynikały one raczej z drobnych nieporozumień, których mogliby łatwo uniknąć, gdyby tylko mniej kombinowali, a więc ze sobą rozmawiali. Nie wynikały one jednak z jego czystej złośliwości, a raczej z tego nieustępliwego charakteru oraz faktu, że nie miał już dwudziestu lat i wyzbył się swojego dawnego, bardzo naiwnego podejścia do świata. Może nie uważał się za skończonego realistę, ale po prostu… Nie lubił, gdy wciskano mu byle co. Nie tolerował pokrętnych tłumaczeń, cenił sobie szczerość i, w porządku, niezaprzeczalnie posunął się wobec Reyes o krok za daleko, gdy stwierdził, że nie ma siły się z nią patyczkować i znosić tego, jak wyraźnie chciała mu coś przy ich ostatnim spotkaniu zasugerować, ale nie dawała dość wskazówek, by mógł wysnuć własne wnioski. Schrzanił wtedy sprawę i ją za to przeprosił, nie wiedział ― nie mógł wiedzieć ― ale to była też jego wina, bo sam wykluczył się z jej życia, a potem był wielce zdziwiony, że tak wiele go ominęło. Wyjaśnili to sobie jednak i teraz Nathan wiedział, że Reyes potrzebowała cierpliwości i zrozumienia, a on potrafił taki być, dobrze wiedziała, że jeśli chciał, mógł być po prostu wspaniały.
OdpowiedzUsuńNie uważał, by jego położenie było skomplikowane. Próbował raczej powtarzać sobie, że robił to, co mógł z tym, co miał, a nad resztą po prostu starał się nie myśleć. Nie wracać myślami do Meksyku, choć to wcale nie było takie łatwe, zwłaszcza, gdy żył w tym przedziwnym, praktycznie paraliżującym poczuciu strachu, że mógłby coś jeszcze w swoim dorosłym i samodzielnym życiu spieprzyć tak bardzo, że z własnej i nieprzymuszonej woli znowu wpadłby pod kontrolę własnej matki, zupełnie jak bezdomne psy wpadają pod koła samochodów, a potem jakimś cudem wychodzą z tego cało, ale nigdy nie dochodzą do siebie i kuśtykają żałośnie do końca swoich dni. Nie przesadzał ani nie dramatyzował ― kochał tę kobietę, a jednocześnie się jej bał i zupełnie nie pojmował, jak te dwa uczucia mogły w nim jednocześnie żyć. Był od niej uzależniony.
― Nie mógłbym być księgowym, zawsze byłem na to zbyt tępy ― podsumował więc Nathan, dosyć surowo wyrażając się o swojej inteligencji, ale nie powiedział niczego, co nie byłoby prawdą. Nie bez powodu, gdy już zdecydował się na studia, młody, bogaty i niezrażony przeciwnościami losu, wybrał historię sztuki na miejscowym uniwersytecie. To była krótka przygoda, bo przecież zniknął tak nagle i w takim popłochu, ale Nathan nigdy nie należał do osób wybitnie uzdolnionych w wielu kierunkach. Miał swoje zainteresowania, swój charakter, a w końcu dorobił się też własnego zdania i to mu wystarczało.
Nathan nie odczuwał swojego wieku, dopóki ktoś mu o nim nie przypominał. Nie uważał, by wyglądał na tyle lat, ile miał i chociaż zdrowie miał spieprzone jak stetryciały dziad, to w pozostałych kwestiach jakoś się prześlizgiwał. Czasem czuł się już trochę zmęczony tym, jak nigdy tak właściwie nie zaczął swojego życia i w ciągu ostatnich lat nieustannie zmieniał kierunek, w którym zmierzał, ale życie bynajmniej nie skończyło się dla niego po trzydziestce. Nawet się jeszcze dobrze nie zaczęło.
― Och, Rey ― westchnął, pokręciwszy głową. Przez chwilę wydawało się, jakby zamierzał ją zganić, ale zamiast wyrazu surowości, na jego ustach pojawił się uśmiech. ― Więc rzuciłaś mi wyzwanie, z góry wiedząc, że nie mogę z tobą wygrać? ― zapytał, pewien swojej racji, chociaż Reyes jeśli chciała, mogła odpowiedzieć.
UsuńJeśli miał być szczery, to zbiła go teraz odrobinę z tropu ― postarał się dla niej, od razu wymyślając, gdzie mogliby pójść, podjął się zadania i zamierzał zrobić dla niej miejsce w środku swojego dnia. W pewien sposób chciał pokazać, że wciąż mu na niej zależało i mogłaby zacząć przyzwyczajać się do tego, że wciąż uważał jej za bliską sobie osobę, nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że brakowało między nimi dawnego zaufania. Wierzył jednak, że mogliby spróbować je odbudować, dlatego próbował ― dokładnie tak jak teraz ― mieć dla niej czas i każdej porze dnia i nocy. Ani trochę nie zapomniał o tym, jacy kiedyś byli sobie bliscy i jak naprawdę uważał ją za swoją szczerą przyjaciółkę. Takiej więzi nie sprzedawali na rogu ulicy razem z poranną gazetą.
― W porządku, to skoro nigdzie się nie spieszysz i utrudniasz mi zadanie, zmienimy delikatnie plany ― stwierdził, a uśmiech, który błądził na jego ustach, teraz dotarł również do oczu. ― Chodź, pokażę ci coś ― oznajmił, a potem gestem pokazał, żeby po prostu poszła za nim.
Sklep, choć wydawał się niewielki, posiadał duże zaplecze, gdzie gratów znajdowało się jeszcze więcej niż w głównej części, do której mieli dostęp klienci. To było prawie jak małe muzeum, tylko że kompletnie niezorganizowane i pełne przedmiotów, które pamiętały naprawdę odległe czasy. Prawdziwa zabawa zaczynała się więc za drzwiami, które normalnie Nathan pozostawał zamknięte, o ile akurat nie dostawał przypływu energii oraz ochoty, które od czasu do czasu pomagały mu tam wejść i rozprawić się z kilkoma przedmiotami.
Reyes poprowadził jednak pod jedną ze ścian, gdzie zawinięte z brązowy papier i oparte o siebie stały różnych rozmiarów obrazy, w większości oprawione w ramy. Nathan wyciągnął jeden z nich, a w powietrze nie wzniósł się tuman kurzu, co świadczyło o tym, że nie pierwszy raz w ostatnim czasie tu sięgał.
― Nie mam pojęcia i nikt nie jest w stanie powiedzieć mi, skąd te obrazy się tu wzięły. To różne style, podejrzewam, że różni artyści. Niektóre dziadkowie przywieźli tu z wizyt w Argentynie albo Meksyku, niektóre… Po prostu tu są. Leżą od lat. Nie próbowałem wyjmować ich z ram, chociaż podejrzewam, że gdzieś pod oprawą znalazłby się jakiś niewyraźny podpis, przynajmniej w kilku przypadkach. Nie wiem, to mogą być latynoamerykańscy artyści, może ty byłabyś w stanie coś rozpoznać? Albo naprowadzić mnie na jakiś trop ― wyjaśnił, ostrożnie odwijając z papieru, który przy okazji się porwał, pierwszy z obrazów. Nie pamiętał już dokładnie, co na nim było, a najpierw odwrócił go w stronę Reyes.
Nathan
[Rzecz oczywista, że chcemy coś kombinować, ale to w sumie Tobie zostawiam wolną rękę w wyborze, czy zaczynamy od nowa, czy kontynuujemy to co było. Diego zniknął, a życie Reyes się toczyło dalej, więc musisz mi dać znać, czy ewentualnie pasowałoby ci powrócenie do tego, co rozpisywałyśmy wcześniej. ;)]
OdpowiedzUsuńDIEGO VILLANUEVA
Gdyby Nathan wiedział, że Reyes zmieniła się w kobietę, która zamiast pytać o to, co ją ciekawiło lub mówić wprost, co leżało jej na sercu, wolała snuć domysły i zakładać własne tezy, to… To w sumie dobrze by było, bo przynajmniej mógłby spróbować jakoś z tym walczyć, zamiast pozwalać, by kontynuowali tę zabawę w kotka i myszkę, w której próbował zrobić, co tylko mógł, ale z tym, co miał wiele zrobić się nie dało. Póki co powoli zaczynał się pewnych rzeczy domyślać. Przewracał je jednak wciąż we własnej głowie, zastanawiając się, czy powinien cokolwiek mówić i czy było warto znowu zaczynać. Ostatnio doprowadził ją do płaczu, choć nie taki był plan; Nathan miał jednak wrażenie, że Reyes sama nie wiedziała, czego chce. On też nie wiedział, nie miał zielonego pojęcia czego sam chciał, czego potrzebował, co powinien robić, ale daleko na tym kabarecie pomyłek i nieporozumień nie zajadą. Nawet teraz byli dla siebie sztucznie uprzejmi, bo Reyes wpadła z pomysłem, a gdy Nathan zareagował natychmiastową gotowością, wycofała się i sprawiła, że poczuł się kompletnie zbity z tropu. Chciała, nie chciała? Grała z nim w coś, czegoś się obawiała? Skąd miał wiedzieć, skoro do niczego się nie przyznawała. Równie dobrze mogłaby rzucić mu jednym domyśl się i wyjść, choć oczywiście nie chciał, by gdzieś teraz wychodziła.
OdpowiedzUsuńPo prostu za nią nie nadążał.
— To właśnie próbowałem zrobić — mruknął więc jeszcze odrobinę niezadowolony, ale Nathan już taki był: szybko się zniechęcał, gdy coś nie szło po jego myśli albo gdy zwyczajnie nie do końca się w jakiejś sytuacji odnajdywał.
Zrobił kompletną głupotę, gdy właściwie od samego początku, pomijając to pełne negatywnych emocji pierwsze spotkanie, na którym oboje w żaden sposób się nie popisali, uda im się wrócić do tego, co mieli kiedyś. Zapomniał w tym wszystkim, rzecz jasna, że Reyes nie widziała go od czternastu lat, a, jakby dodając obrazy do całości, on już od czterech miał się przyzwoicie, mieszkał sobie w Nowym Jorku, odzywał się do swojego brata i nawet nad odnowieniem kontaktu z matką powoli zaczynał pracować. Oszukał Reyes i choć nie zrobił tego w dosłownym, najgorszym tego słowa znaczeniu, to wciąż miała pełne prawo by czuć, że zwyczajnie zrobił ją w konia albo innego balona. Cały Nathan. Zawsze myślał tylko o sobie. Pewne rzeczy się nie zmieniają, nawet po tylu latach.
Niczego też nie ułatwiasz, miał więc na końcu języka, zupełnie w swoim stylu, ale przecież nie o to chodziło, żeby znowu zaczęli się kłócić. To miało zmierzać w inną stronę i nawet jeśli słabo mu to wychodziło, to Nathan próbował wziąć na siebie część odpowiedzialności za to, co między nim a Reyes wciąż uparcie nie wychodziło. Jeśli nie postanowią dać sobie nawzajem spokoju, machnąć na to ręką, uznać, że nie warto i znowu zapomnieć, to jeszcze pewnie tysiąc razy im nie wyjdzie, zanim wreszcie coś, cokolwiek zacznie wychodzić. Teraz mogli jednak pozwiedzać sobie najbardziej zakurzone i zaniedbane części sklepu.
— Reyes, ja nie muszę dorabiać się żadnej fortuny. Zupełnie nie mam takiej potrzeby — odpowiedział Nathan, nie mając do końca pomysłu na to, jak powinien czuć się z tym komentarzem. Czy to wciąż był niewinny żart, czy jakaś uszczypliwość, mająca zasugerować, że kierowała nim zachłanność zamiast czystej, ludzkiej ciekawości. Aż tak stracił w jej oczach?
Usuń— Tak, gdybyś mogła i nie byłby to problem, chciałbym, żebyś spróbowała sprawdzić, czy te obrazy mogą mieć jakąś wartość. Moi dziadkowie kupowali dosłownie co tylko wpadło im w ręce, czasem chyba zupełnie nie myśleli, co tak właściwie robią. A wcześniej też stał tu sklep z antykami, założony przez amerykańsko-chińską rodzinę z Chinatown. Nie potrafię rozróżnić, co zostało tu po tamtych ludziach, a co sprowadzili dziadkowie — wyjaśnił najlepiej jak potrafił, próbując po prostu wytłumaczyć się z tego, że może i niezbyt ogarniał cały ten biznes, ale to wcale nie znaczyło, że chciał, żeby starocie zgromadzone przez lata pozostały tylko starociami.
Skończywszy mówić, Nathan umilkł na chwilę i w zamyśleniu przyglądał się tym nieszczęsnym złożonym w kącie obrazom. W końcu jednak westchnął cicho, a potem uniósł wzrok i spojrzał na Reyes.
— Nie mogę pozbyć się wrażenia, że czegoś się przy mnie obawiasz — powiedział w końcu, całkowicie zdając sobie sprawę z tego, że te słowa mogły brzmieć niedorzecznie. A w razie, gdyby jednak okazały się prawdą, to Reyes mogłaby zaprzeczyć, a on i tak figę by z tego wszystkiego wiedział. — Bez przerwy wydaje mi się, że chcesz mi coś powiedzieć, że chcesz, żeby było między nami inaczej, ale ja nie wiem jak, bo wymknęłaś się wtedy z samego rana, a dzisiaj oboje zachowujemy się, jakby tamten wieczór nie istniał. I w porządku, może tego właśnie chcesz, nie zamierzam na ciebie naciskać ani cię dręczyć, ale mówisz mi powiedzieć, Rey, bo w tym momencie ja po prostu nic nie rozumiem.
Cóż, Nathan albo właśnie przyznał się przed Reyes do swoich obaw, albo obnażył się z własnej głupoty. Jedno z dwojga, a koniec końców musiał to z siebie wyrzucić. Karmienie się uprzejmościami i udawanie, że wszystko było w porządku zwyczajnie pomiędzy nimi nie działało i nie miał zamiaru grać roli człowieka, któremu było z tym wygodnie.
Nathan
[Wiem, wiem, niedobry Diego. ;)
OdpowiedzUsuńCzyli... wracamy do ich czasu po ich spotkaniu po latach w muzeum? I do najlepszej waty cukrowej w mieście? :D]
Spotkanie z Rey mocno wpłynęło na Diego. Nie spodziewał się, że trafi na Castanedo w Nowym Jorku, chociaż mógł się spodziewać, że jej upór i ambicja zaprowadzą ją aż tutaj. Do jednego z muzeum w jednej z większych metropolii na świecie. Diego nie był znawcą sztuki, ale odwiedziny w galeriach czy muzeach pozwalały mu na to, aby mógł się wyciszyć. Starał się ukrywać przed światem, że dotychczasowe wyjazdy związane z reportażami i relacjami z zakątków świata ogarniętych konfliktami miały na niego wpływ. Villanueva wielokrotnie znajdował się bezpośrednio przy linii frontu. Wielokrotnie wpadał w wir wydarzeń, na które nie miał wpływu. I nie mógł mieć. Miał świadomość tego, że każdy kolejny wyjazd odciskał piętno na jego psychice. Miał też sporo blizn, które świadczyły o tym, że znalazł się zbyt blisko, że jego ciekawość i chora ambicja, żeby być najlepszym reporterem, doprowadziły go do miejsca, w którym prawie zginął. Diego po latach wyjazdów zdołał wytworzyć w sobie pewną obojętność. Nie reagował emocjonalnie na zło, głód, ból i śmierć. Nie reagował na wojnę. Nie reagował, kiedy ginęli kolejni amerykańscy żołnierze. Nie mógł i nie chciał reagować. Tłumił w sobie to wszystko, maskując to właśnie obojętnością. I chociaż jego terapeuta ostrzegał go przed tym, że nie wyjdzie mu to na dobre, robił to nadal.
Wychodząc z muzeum, czuł na policzku muśnięcie, które sprezentowała mu na odchodne Reyes. Nie był nawet w stanie zrozumieć, dlaczego tak to na niego wpłynęło. Dlaczego niespodziewane spotkanie z Castanedo wstrząsnęło jego mało poukładanym światem. Diego daleko było do stabilności. Zdawałoby się, że teraz miał wszystko. Miał parę mieszkań w Nowym Jorku, udziały w intratnej spółce, ojca, matkę i rodzeństwo. Jednak siedzenie w Nowym Jorku nie było wszystkim. Mimo tego, że miasto było ogromne, czuł się w nim zamknięty. Brakowało mu adrenaliny, więc często pojawiał się tam, gdzie nie powinien, często wdawał się w zupełnie niepotrzebne afery i bójki. W ciągu ostatnich dziesięciu lat zdarzało mu się myśleć o Rey, o Meksyku, o wszystkim, co ich wtedy łączyło. Teraz te wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Był wtedy młodym chłopakiem, facetem przed trzydziestką, bawiącym się pracą, traktującym ją jako przygodę. Potem pojawiła się ona.
I tak, jak wtedy, teraz też nie spodziewał się tego, że Castanedo pojawi się w jego życiu.
Obiecał jej, że zabierze ją na watę cukrową, ale obowiązki w firmie nie pozwoliły mu nawet na to, żeby napisać do niej wiadomość. Czuł się z tym źle, dlatego późnym wieczorem, kiedy wrócił do ogromnego apartamentu na Manhattanie, napisał jej krótką wiadomość. Pamiętam o wacie. Cabrón.
Tak, jakby nie mógł napisać, że pamięta o niej. O Reyes. Pamiętam o wacie. Wysłał wiadomość, oczekując odpowiedzi, w której pojawiłyby się obiecane wcześniej wyzwiska. Kolejne dni były równie intensywne, co poprzedni. Diego pojawiał się w siedzibie ABC, dopracowując film dokumentalny, który tworzyli o sytuacji na Sri Lance. Został też zaproszony do porannego programu na wywiad, który miał przeprowadzić jednym z weteranów. Resztę dnia zajmowały mu sprawy związane z Millennium. Mieli zaplanowanych sporo nowych premier, na których musiał być obecny i które musiał dopiąć na ostatni guzik. Villanueva nigdy nie spodziewał się tego, że będzie sobie dobrze radził w trybikach tak wielkiej maszyny, jaką było nowojorskie wydawnictwo.
Piątkowe popołudnie nadeszło szybko i okazało się jednym z nielicznych chwil, które miał w tym tygodniu. Był ciepły, przyjemny, wiosenny dzień. Nowojorczycy i turyści wyszli na ulice, na skwery i do parków. Wszyscy zdawali się korzystać z nagłego ocieplenia, które wszystkim było już potrzebne po kilku szarych, deszczowych tygodniach.
Diego wysłał Reyes kolejną wiadomość, z godziną i miejscem w Central Parku. Nie prosił, nie namawiał. Miał nadzieję, że kobieta się pojawi, że nie zrezygnuje ze spotkania, bo nie mógł ofiarować jej swojego czasu wcześniej. Ale od dnia spotkania z muzeum nie było takiego, w którym nie pomyślałby o Castanedo, a obrazy z Meksyku zdawały się coraz wyraźniejsze.
UsuńVillanueva siedział na parkowej ławce, obserwując młodzież rozkładającą się na kocach na trawniku, widział parę młodszych mieszkańców, którzy odkrywali uroki puszczania latawców. W oddali szczekało sporo psów. Kanonada dźwięków i barw była niezwykle intensywna. Wszystko zdawało się odżywać. Villanueva mimo pewnej czujności, większość czasu spędzał z nosem w telefonie. Dopinał pewne kwestie związane z jutrzejszą premierą. Ojciec dał mu pełną dowolność w organizacji tej imprezy, jedynie swoje trzy grosze wciskała Abigail, która akurat w tym przypadku nie miała siły przebicia.
Czekał. I choćby miał siedzieć na tej ławce do zmroku, zamierzał czekać nadal.
Diego
[Stuk, puk? To my nad czymś myślimy, czy jednak nie myślimy?]
OdpowiedzUsuńprzypominający się JEROME MARSHALL
Emre nigdy nie miał problemów z dostosowaniem się do okoliczności i panujących warunków. Na przestrzeni ostatnich kilku lat, gdy pracował w różnych miejscach, a tym samym w różnych środowiskach kulturowych, nauczył się czerpać garściami z tych różnic. Niejednokrotnie wychodził z własnej strefy komfortu, robiąc coś, co wówczas mogłoby wydawać się mu niemożliwe do osiągnięcia. W życiu zawodowym przychodziło to łatwo, bo tutaj angażowało się jedno serce. Gdy w grę wchodzi dwoje ludzi, zaczynają się schody. Łatwo wpaść w wir oczekiwań i szpony fantazjowania, gdy druga osoba budzi zachwyt. Emre i Reyes mieli ku temu kolosalną szansę, skoro łączyła ich tak magiczna, tak piękna i tak wręcz surrealna przeszłość. To, co przeżyli, było jednorazowym przeżyciem, które było niemożliwe do odtworzenia.
OdpowiedzUsuńEmre był optymistą. Kroczył z pozytywnym nastawieniem przez swoje życie i nigdy nie pozwalał, aby cokolwiek zaburzyło jego rytm. Jedną z cennych nauk, jaką udało mu się uzyskać, było zrozumienie, że życie jest pełne niespodzianek. Los nigdy nie podporządkuje się jednej osobie. Każda jednostka chciałaby, aby wszystko wokół działo się tak, jak pasowałoby to do ich oczekiwań. Gdyby dwie skrajnie różne osoby spotkały się w końcu na swojej drodze, powstałby chaos. Najwidoczniej Reyes mogła być inna. Najwidoczniej mogła różnić się od tej Reyes, która była obecna w jego wspomnieniach. Być może nie pozwoliłaby już, aby Emre zajrzał do najgłębszych i najintymniejszych zakamarków jej umysłu. Może nie pozwoliłaby, aby dotykał jej serca, tak jak wcześniej ani nie przynosił jej chwil uniesień, gdy pierwszy raz złączyli swoje usta w niezwykłym pocałunku. Niemniej jednak, cokolwiek miało być, Emre nie widział powodu, aby zrezygnować z szansy - być może jedynej w życiu - aby móc znów przeżyć kolejne chwile z Reyes Castanedo.
— Ukrywanie niepewności wcale nie musi być aż tak trudne — wyjaśnił i posłał jej ciepły, serdeczny uśmiech — Wystarczy poddać się chwili i postarać się zachować równowagę — sprecyzował, tym samym wyznając jeden ze swoich sekretnych sposobów. To prawda, że łatwo jest być upartym i nie ruszać się z miejsca. Niemniej utrzymanie na barkach trudności z tego wynikających już niekoniecznie. Wyjście ze strefy komfortu nigdy nie jest łatwe, ale gdy to zrobisz i złapiesz rytm, w pewnym momencie zachowasz równowagę i nauczysz się walczyć ze swoimi emocjami. To właśnie dzięki temu Emre mógł przeżyć tyle fantastycznych chwil w swoim życiu, takich jak te kilka wyjątkowych dni z Reyes.
Uważnie ją słuchał, nie odrywając od niej wzroku. Była magiczna, nawet wtedy gdy przedstawiała mu swoje obawy i dawała znaki, że raczej nie zgodzi się na kolejne wspólne dni. Nie przeszkadzało mu, że nie patrzyła na niego z takim ciągłym zachwytem i pewnością siebie, jak wtedy. Wystarczyło mu to, że to on mógł tak na nią patrzeć. Nawet jeśli nie mieli znów się spotkać i właśnie taką umową zakończyli swoją przygodę, to naprawdę cieszył się, że tutaj była. Jej postawa była zrozumiała, wielu powiedziałoby też, że sensowna. Emre mógł po prostu przytaknąć, przyznać jej rację i wrócić do pracy. W końcu nikt nie płaci mu za rozmowy ani bezczynne trzymanie w rękach aparatu nieprzerwanie od kilku długich minut. Mógł podziękować w myślach losowi za okazję i zaznaczyć, że z niej nie skorzysta. Mógł pozwolić Reyes odejść. Jednak zbyt dobrze znał siebie, aby tak zrobić. Wiedział, że żałowałby do końca życia, że nie wykorzystał szansy. Reyes nie powiedziała nie, a nawet jeśli to słowo miało paść, nie chciał aby wyszło z jego ust.
— Kiedy człowiek nie ma żadnych oczekiwań, nie może ulec lękom i obawom — oznajmił, udzielając krótkiej, choć treściwej odpowiedzi na jej obawy. Domyślał się, że takie słowa być może nie dałyby jej uczucia satysfakcji czy odrobiny bezpieczeństwa. Nie chciał zabrzmieć tak, jakby w ogóle na niczym mu nie zależało, czuł zatem pewną powinność aby wyprowadzić Reyes na odpowiednią ścieżkę zanim zgubi się w innej. — Reyes, nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co wydarzy się dalej. W momencie gdy życie daje okazję, korzystasz. To tylko od nas zależy czy wykorzystamy ją dobrze. — powiedział z uśmiechem. — A jeśli zabraknie nam tematów do rozmowy, to zawsze zostaje zachwyt nad pogodą… Lub inne, ciekawsze czynności — zaśmiał się i puścił jej oczko. Wyczuwał obawy Reyes, ale on sam ich nie miał. Jednak jedna jej obawa musiała już teraz przestać istnieć i musiał w tym kierunku coś zrobić.
Usuń— Cokolwiek miałoby się wydarzyć, nigdy mnie nie zawiedziesz ani nie rozczarujesz. Dla mnie pomyłką nie byłoby nasze ponowne spotkanie z tobą, ale zrezygnowanie z niego. — powiedział, patrząc jej w oczy. — Nie będzie żadnej presji, w końcu nie będę tu na zawsze. — dodał. Był gotów podtrzymać cały fundament ich ponownego spotkania, jeśli tylko dałoby to Reyes choć odrobinę podobną swobodę, co za pierwszym razem. Nie miał oczekiwań ani wymagań, zresztą nie mógł ich mieć. Miał tutaj być tylko rok, zatem nic, co miałoby dziać się między nim a Reyes, nie byłoby zobowiązujące. Natomiast bardzo chciał jednej rzeczy - aby zgodziła się na tego niewinnego, choćby jednego drinka.
— To jak - zgoda czy znikniesz mi tym razem już na zawsze?
rozmarzony Emre
[Haha rozumiem ^^ Ale wiesz, ja w burzy mózgów zawsze chętnie będę uczestniczyć. Mamy wiosnę (co prawda temperatury wciąż nie są tymi, które uważam za odpowiednio dla mnie wysokie), więc można wysłać tych naszych obwiesi choćby do Central Parku na jakąś kawkę. Ewentualnie mogą iść razem na imprezę, schlać się i wpakować w tarapaty. Tęsknimy za przekomarzaniem się z Reyes i chętnie dowiemy się, co tam u niej słychać :)]
OdpowiedzUsuńJEROME MARSHALL
Może pamiętał ją inaczej.
OdpowiedzUsuńOdkąd ponownie się spotkali, Nathan popełnił wobec Reyes wiele błędów, ale powoli zaczynał zdawać sobie sprawę z tego największego: próbował traktować ją tak, jakby nie widzieli się przez czternaście lat, a ledwo przez dwa tygodnie. Jakby w tym czasie, który spędzili osobno, prowadząc swoje własne, całkowicie odrębne życia, wcale nie dorośli, nie zmienili się, bo on nie chciał. Nie chciał, żeby byli innymi ludźmi, szukał więc zarówno w niej jak i w sobie tych cieni przeszłości, żeby mieć czego się trzymać, ale powodował jedynie, że coraz bardziej się od siebie odsuwali, a ich kolejne próby porozumienia stawały się coraz bardziej niezręczne.
Powoli zaczynało też do Nathana docierać, że to on był tutaj problemem i prawdopodobnie powinien się wycofać, zanim będzie za późno. Nie zamierzał jednak znikać bez wyjaśnień, bo już raz jej to zrobił i dlatego teraz tu byli, tacy zdezorientowani i pozornie niezdolni, by się porozumieć. A przecież oboje pamiętali, że potrafili być razem iście cudowni. Rozumieli się kiedyś bez słów, mieli to samo poczucie humoru, ale wtedy Nathan nie był zimnym i opanowanym dupkiem, który cierpiał na tę samą przypadłość, co jego najstarszy brat: kij tkwiący w zarozumiałym tyłku.
Gdyby mógł się z tego jakoś wytłumaczyć, prawdopodobnie obwiniłby zaskakującą i nierówną dynamikę ich niedawno odkurzonej relacji. Najpierw się pokłócili, potem próbowali dogadać, na końcu doprowadził Reyes do płaczu, ale z nim została i przez chwilę było całkiem dobrze, a teraz nie wrócili nawet do punktu wyjścia, bo to było coś gorszego. Teraz kompletnie przestali się rozumieć i Nathan w nikim poza sobą nie szukał już winy. Nie chciał tracić Reyes drugi raz, nie chciał, żeby znowu wrócili do życia daleko od siebie, w swoich odrębnych światach, w których nawet już o sobie nie myśleli, bo nie mieli ku temu powodu, ale jeśli nie potrafił się z nią dogadać, to nie mógł siłą trzymać jej przy sobie. To było trudne, cholernie złożone i Nathan zupełnie nie potrafił odnaleźć się w fakcie, że kiedy patrzył na Reyes, nie widział jej już takiej, jak czternaście lat temu, ale głęboko w sobie, tam, gdzie na co dzień nie zaglądał ani nie sięgał, wciąż czuł do niej dokładnie to samo. Jej śmiech, na który nie potrafił odpowiedzieć, napełniał go tym samym ciepłem, jej spojrzenie kojarzyło się z ufnością, ale nie byli już parą naiwnych nastolatków.
Zmienili się i musiał w końcu spróbować stawić temu faktowi czoła. Na chwilę stracił całą tę pewność siebie, z którą zwykle tak zawzięcie się obnosił.
— To moja wina, Rey — przyznał po dłuższej przerwie, przesuwając wzrokiem po wszystkich tych starych gratach i niepotrzebnych śmieciach, którymi byli otoczeni. Czasem miał ochotę podpalić to miejsce, wyjść, zamknąć drzwi i nie oglądać się za siebie, ale potem zawsze docierało do niego, że to było tym zajęciem, którego tak zawzięcie potrzebował, żeby przez ostatnie cztery lata w tym mieście nie zwariować. — Patrzę na ciebie, na nas i kompletnie nie potrafię zaakceptować tego, że to już nie jest Meksyk, a my nie jesteśmy tacy, jak kiedyś. Przez chwilę chciałem cię taką, jak kiedyś, bo wtedy wszystko było wspaniałe, ale musiałem schrzanić sprawę, naszą przyjaźń, i zostawić wszystko i wszystkich bez słowa.
Nathan zawsze upierał się, że był podobny do swojego ojca — tego nieobliczalnego wariata, który wiecznie pojawiał się i znikał, nigdy nie był w jego życiu obecny na stałe, a Nathan i tak czcił jego pamięć i każde wspomnienie z nim związane jak jakąś skończoną świętość. Zarzekał się, że nigdy nie będzie jak swoja matka, ale czy właśnie nie był tak samo zimny i okropny jak Rosa?
— Przepraszam, Reyes — powiedział jeszcze, choć podejrzewał, że te przeprosiny już nic nie znaczyły. Ale na tym nie kończył. Był albo zimny, albo za ciepły i nagle przeskakiwał w skończoną wylewność. Wszystko albo nic. Nigdy inaczej. Cały Nathan, nie bawił się w półśrodki, szedł na całość. — Tęskniłem za tobą i mam ci tyle do powiedzenia, że aż się w tym kompletnie pogubiłem — uznał, wzruszając ramionami. Ona nie uczyni cudu, nie odnajdzie nic za niego. Całe szczęście, nie oczekiwał, że to zrobi, próbował raczej wytłumaczyć się z faktu, że wcale przed te wszystkie lata nie zmądrzał. — Chodź, może stąd wyjdziemy — rzucił jeszcze, bo na tym zapchanym po brzegi strychu ciężko było się obrócić bez dotykania się ramionami.
UsuńNathan
Kiedyś, po powrocie z misji, faktycznie potrzebował dużo czasu w samotności, aby dojść do siebie i poukładać sobie pewne wydarzenia, jednak teraz, po tulu latach, był już innym człowiekiem – mocno doświadczonym i przede wszystkim przygotowanym na każdą ewentualność. Śmierć przyjaciela to był taki moment, który nie tylko zaznajomił go z okrutnym bólem po stracie bliskiej osoby, ale który również pozwolił mu spojrzeć na życie z zupełnie innej perspektywy. Czy była to dobra perspektywa, czy zła – wszystko zależało od patrzącego, jednak dla Reginalda kluczową rzeczą było zaakceptować śmierć, jakkolwiek ciężko to brzmi. Bo to co ważne dla nas na teraz, by mniej odczuwać lęk, by czuć się lepiej, by już teraz poczuć ulgę, to próbować chociaż częściowo uporządkować swoje życie. Jego zostało już uporządkowane; stare rozdziały zostały zamknięte i schowane do szuflady dokładnie w chwili, gdy Reginald stanął w miejscu, w którym odszedł jego przyjaciel. Tam, po kilku długich latach, wreszcie godnie się z nim pożegnał.
OdpowiedzUsuńNie chciał żyć przeszłością i starał się do niej nie wracać, przy czym powtarzał sobie, że czeka go przyszłość – nie tylko własna, ale również ludzi, którym być może ocali życie, gdy znajdzie się w odpowiednim miejscu i czasie. Próbował korzystać z życia i danej chwili, dlatego nie miał żadnych oporów przed uwaleniem się na kanapie i skorzystaniu ze sprawnych rąk Reyes, które zrobią mu dobrze w odpowiedni sposób, kiedy już skonfrontują się z twardą tkanką mięśniową. Naprawdę tego potrzebował – i nie tylko tego, bo równie mocno marzył o zanurzeniu się w wannie po szyję, ale to mogło jeszcze poczekać. Skoro zamierzał delektować się każdą chwilą odprężenia, to nie warto chcieć wszystkiego na raz. Przyjemności trzeba sobie dawkować.
— Daj Boże — dopowiedział z udawanym powątpiewaniem, kiedy Reyes zapewniła, że będzie ją błagał o powtórkę, a potem odstawił alkohol na stolik, ściągnął koszulkę i porzucił ją na fotelu. Przeciągnął się jeszcze w drodze do kanapy i ułożył się na niej wygodnie, wsuwając pod klatkę piersiową miękką poduszkę. Nie mógł się zdecydować co zrobić z rękami, ale gdy Reyes powróciła do salonu z butelką oliwki, przedramiona miał już wygodnie splecione pod głową.
Uśmiechnął się, gdy ostrożnie usiadła na wysokości jego bioder i zaczęła natłuszczać jego skórę. Pomyślał nawet, żeby sobie zażartować jaka ciężka jest, ale doszedł do wniosku, że nie będzie ryzykował, bo w tej pozycji to ona miała przewagę. Wystarczy, że mocniej wbije knykcie, by odpłacić mu pięknym za nadobne, a jego mięśnie na pewno tego nie zniosą.
— Maravillosamente, divinamente — wypowiedział z ulgą, gdy pełnymi ruchami zaczęła rozmasowywać spięte mięśnie, a potem przymknął powieki i skupił się na jej ruchach, a konkretnie na tym, jak powściągliwe wydawały się być. Powściągliwe, ale czułe i niezwykle przyjemne. Inne, niż te, z których skorzystał kilka lat temu w jednym z ośrodków; tamte działały mechanicznie, a w dłoniach Reyes nie brakowało troski, mimo tej lekkiej wstrzemięźliwości. Nie znał powodów, w związku z którymi pilnowała swoich ruchów, ale wiedział, że to robiła. Po prostu to czuł.
— Chryste, Rey. Właśnie tego mi było trzeba — wymruczał po chwili, czując zarówno lekki ból, jak i rozluźnienie, które pojawiło się od razu, gdy tylko mięśnie odrobinę odpuściły.
Ale plecy plecami – z przodu też znajdują się mięśnie, które bardzo chętnie skorzystają ze zbawiennego wpływu jej rąk. Dlatego za moment odchylił się lekko, asekuracyjnie złapał Reyes za przedramię, choć mogła też przytrzymać się oparcia kanapy, i uważając, żeby nie strącić jej ze swoich bioder, obrócił się w miejscu, finalnie lądując plecami na kanapie, a przodem do Rey.
UsuńPopatrzył na jej reakcję i uśmiechnął się, poprawiwszy poduszkę pod plecami tak, by znalazła się pod jego głową. To, co właśnie zrobił, było śmiałe, ale przecież Reyes nie była mu obca. Przez długi czas dzielił z nią tą samą przestrzeń.
Reginald Patterson
Do pewnego czasu nie wyobrażał sobie opuścić rodzinnego gniazda i odejść. Musiało minąć trochę czasu zanim zrozumiał, że to jedyna słuszna droga, która pozwoli mu wyrwać się ze szponów bierności i wrócić do życia, i nie ważne jak trudna i pełna wyrzeczeń okaże się w efekcie być. Ale jeśli miał wstawać z kolan, musiał znaleźć sobie nowe cele, na których się mógł się podźwignąć, a zmiana otoczenia na zupełnie nowe przyniosła mu tych celi całe mnóstwo. Rzucił się na głęboką wodę, przeprowadzając się z małej wioski do wielkiej metropolii, której zasad wcale nie znał, ale dzięki temu, że od ręki zmuszony był nauczyć się w niej pływać, nie miał już czasu tak bardzo skupiać się na tym, co wlekło się za nim od samego Afganistanu. I w rzeczywistości wcale nie zostawił przeszłości w tyle – nigdy się tak nie stanie, bo tamte wydarzenia zawsze będą częścią jego doświadczeń, ale zrobił dla nich specjalne miejsce w teraźniejszości. Dziś to on nad nimi panuje, a nie one nad nim. To było bardzo ważne, by móc skupić się w końcu na tym, co jest obecne tu i teraz: na rozwijaniu znajomości, na pielęgnowaniu przyjaźni i korzystaniu z życia tak, by na łożu śmierci przyznać przed samym sobą, że było warto. Może jego dobry nastrój zależny był od tego, że wraz z minionym już wyjazdem udało mu się przekręcić klucz w rozdziałach, z których często wymykały się różne, wciąż burzące równowagę troski. Chciał to zrobić – zamknąć przeszłość – i od samego początku zamierzał, ale i do samego końca nie był pewien czy te nadzieje się ziszczą. Nie było łatwo wrócić do miejsca, w którym rozpętało się całe to piekło i zasypać dogorywający tam żar. Po wszystkim czuł się jednak lżej, jakby ktoś ściągnął z jego barków kilka nadprogramowych kilogramów.
OdpowiedzUsuńWykrzywił się lekko, gdy Reyes sprytnie wcisnęła mu palec pod żebro. Nie miał łaskotek, ale ciało samo broniło się przed pewnymi gestami, więc i tym razem drgnęło pod wpływem tego nienachalnego nacisku. Pewność siebie wcale nie opuszczała jego twarzy, mimo dwuznacznej pozycji, w której się znaleźli, ale starał się wyczuć reakcję Reyes, żeby w razie czego odpuścić sobie tego typu figle. Nigdy nie chciałby zrobić niczego wbrew niej, nawet, jeśli chodziło tu o niewinne wygłupy, trącające o pewne podteksty. Miał nadzieję, że Reyes ufa mu tak samo, jak on jej, i że wie, że nigdy nie wykorzystałby jej w żaden sposób. Udało im się stworzyć wyjątkową znajomość i zniszczenie jej byłoby jedną z najgłupszych i najbardziej idiotycznych rzeczy, którą Reginald zrobiłby w swoim życiu.
— Gdym cię uprzedził, nie zobaczyłbym twojej zdumionej miny, więc nie miałoby to wtedy żadnego sensu — przyznał otwarcie. — Tak naprawdę, liczyłem na to, że się zarumienisz, ale... gdy zamierasz, wyglądasz równie uroczo. — Uśmiechnął się psotnie i zaraz zapobiegawczo złapał Reyes za nadgarstki, gdyby za te żarciki znów przyszło jej do głowy dźgać go w te bolące mięśnie. Nie pozwalając jej na ewentualną reakcję fizyczną, od razu przesunął jej dłonie w górę, przez brzuch i klatkę piersiową, aż zatrzymał na barkach i szczytach mięśni czworobocznych.
— Myślę, że możesz zacząć stąd — zdecydował, doskonale wiedząc, że jeśli zacznie masaż stąd, to będzie musiała przebrnąć przez wszystkie mięśnie ku dołowi. Oczywiście, gdy Reyes będzie uskuteczniać nieziemski masaż, on cały czas będzie się jej bezwstydnie przyglądał, dalej doprowadzając do szału. Tak to sobie cwanie zaplanował.
Gotowy do kontynuacji, wsunął jedną rękę pod głowę, a drugą położył wzdłuż ciała, tak żeby Reyes miała swobodny dostęp do jego mięśni.
Usuń— A jeśli można w pakiecie z całowaniem bolących miejsc, to poproszę — dodał jeszcze z udawaną manierą charakterystyczną dla wymagających klientów. Po chwili zastąpił ją wyraźny uśmiech, bo Reginald nie mógł już dłużej utrzymać w ryzach cisnącego się na usta rozbawienia, więc jego oznaki same wypłynęły na twarz. Nie mógł sobie odmówić tych żartów i przekomarzanek, bo poirytowana Reyes wyglądała równie uroczo, co zarumieniona, czy zdumiona, a ostatnio nieczęsto miał okazję widzieć ją w tych wydaniach.
Reginald Patterson
Nić porozumienia zawiązała się między nimi już od pierwszych chwil, zupełnie tak, jakby spotkanie w bazie HEMS było którymś z kolei, a łącząca ich relacja trwała jakiś dłuższy czas. I faktycznie można powiedzieć, że ich znajomość zaczęła się wcześniej, a dokładnie w październiku, gdy doszło do wypadku, ale to na korytarzu w bazie po raz pierwszy porozmawiali z pełną świadomością – widząc się, słysząc i nawet czując, bo było to spotkanie nasycone mnóstwem emocji, począwszy od zaskoczenia i na wzruszeniu skończywszy. A później wszystko potoczyło się samoistnie, jakby pewne sytuacje i cała ta znajomość były im po prostu pisane. Otwierali się stopniowo, jednak od samego początku byli ze sobą wyjątkowo blisko. Dogadywali się i rozumieli – w wielu sprawach również bez słów. Nie licząc Alexandra, który był przyjacielem z dzieciństwa, i z którym dzielił prawie cały okres dorastania, Reginald nie przypominał sobie, by ktokolwiek inny wzbudził jego zaufanie już podczas pierwszego spotkania i zaledwie jednego spojrzenia w oczy. W kontaktach zawsze trzymał rezerwę; dopuszczał ludzi tylko do pewnego etapu, bo nikomu nie mógł zagwarantować siebie w stu procentach. Praca pochłaniała go całkowicie i to jej oddawał całego siebie, wielokrotnie rzucając na szalę nie tylko własne poświęcenie, ale i życie. Był gotów walczyć o kogoś kosztem samego siebie, dlatego należało pogodzić się z myślą, że to, co jako jedyne może mieć go w stu procentach to cel, o który w danym momencie walczy. Reyes wydawała się to rozumieć. Na pewno bała się o niego i drżała w myślach, gdy wyjeżdżał lub brał udział w niebezpiecznych akcjach, i Reginald nie miał co do tego wątpliwości – wystarczy spojrzeć jak wskoczyła w jego ramiona kilkadziesiąt minut temu – ale nigdy nie dała mu do zrozumienia, że to co robi jest niekorzystne dla niego samego. Trwała przy nim, świadoma scenariuszy, które mogą być mu pisane, kiedy coś pójdzie nie tak, i ani razu nie dała mu odczuć, że czegoś nie powinien. Ich relacja była swobodna. Potrafili spędzać ze sobą czas w milczeniu, albo przeciwnie – na żartach i przekomarzankach, które dziś przybrały nieco śmielszą formę od wszystkich poprzednich, które razem uskuteczniali. Granica między żartami a flirtem potrafi być cienka i nietrudno ją zatrzeć w chwilach takich jak ta. Ich ciała miały już mnóstwo okazji, by być blisko siebie, czy to gdy leżeli na kanapie i oglądali filmy, czy gdy traktowali się kuksańcami, robiąc kolację, albo gdy przytulali się na powitania i pożegnania. Nawet jeśli Reyes nabiła sobie gdzieś guza, Reginald nie miał oporu, by to bolące miejsce podmuchać, a później ucałować. Ale ta obecna bliskość była inna. W tej bliskości krył się sensualizm.
OdpowiedzUsuńWcale mu się nie spodobało, gdy Reyes postanowiła odciąć go od obserwacji. I tak miał problem, by rozdzielić uwagę równocześnie na widoki oraz na dotyk, a kiedy zdążył już cieszyć się jej masażem i w tym samym czasie skupić się na jej twarzy: przebiec wzrokiem po oczach, kościach policzkowych i piegach – ledwie zatrzymał się na ustach, które z tej odległości prezentowały się bardzo niebezpiecznie, aż tu nagle zapadła ciemność. Chciał sięgnąć po tę poduszkę i już nawet wysunął rękę spod głowy, ale to co poczuł za sekundę, sprawiło, że sam mimowolnie zastygł, a jego ciało pokryło się drobną gęsią skórką.
Jej usta nie tylko prezentują się niebezpiecznie – one naprawdę takie są i Reginald był o tym wręcz przekonany, bo to co z nim zrobiły, zaskoczyło nawet jego – kogoś, kto ratując ludzi, nieustannie mierzy się z przekraczaniem granic ich prywatności, i kto w wielu przypadkach daje przekroczyć również własną. Ten dotyk, ta pieszczota, to wszystko rozbiło jego harmonię, jak żaden inny gest przez bardzo długi czas.
Musiał spojrzeć teraz na Reyes, dlatego pozbył się tej poduszki, zrzucając ją na ziemię kawałek dalej, by już więcej w niczym mu nie przeszkodziła. Musiał, bo potrzebował zobaczyć co ona w tej chwili czuje. Głos miała tak niepewny, jak on odczuwał własne doznania. To było niezaprzeczalnie przyjemne i to tak, że Reyes, siedząca wtenczas na jego biodrach, mogła zdać sobie sprawę z tego jak bardzo są przyjemne, jeśli będą to kontynuować, ale czy to było poprawne? Czy to było warte grzechu, przyjaźni i łączącej ich więzi? Gdzie skończył się ten figlarny żart, a gdzie zaczęły pieszczoty? Właściwie, on, i jego serce, wcale nie chciał żeby cokolwiek się teraz kończyło, ale zdrowy rozsądek z impetem próbował dobić się do jego świadomości i ustawić wszystko do pionu. Ale najwidoczniej wciąż robił to zbyt słabo, bo Reginald ani myślał, żeby kazać Reyes przestać.
UsuńPowoli pokręcił przecząco głową w odpowiedzi.
— Jeszcze troszkę boli — szepnął.
I tylko on wiedział ile w tej odpowiedzi było prawdy. I czy w ogóle w nim była.
Reginald Patterson
Czasem Marshallowi wydawało się, że od jego przyjazdu do Nowego Jorku minęło mgnienie oka. Innym razem odczuwał, jakoby mógł liczyć mijający czas nie w latach, a dziesięcioleciach – przecież tyle zdążyło się wydarzyć! I rzeczywiście, jego życie zdążyło wywrócić się o sto osiemdziesiąt stopni i to parokrotnie, za każdym razem stawiając go w zupełnie nowym położeniu. Musiał dopasowywać się do zmieniających się sytuacji i nie mógł sobie pozwolić na pozostanie w miejscu, przez co dziś był innym człowiekiem niż te trzy lata temu. Ba! Był innym człowiekiem, niż jeszcze przed miesiącem. W jego życiu ponownie nastał intensywny czas, który wymuszał na nim zmiany właśnie niemalże z miesiąca na miesiąc, co skłoniło go również do rozprawienia się z przeszłością. Jeśli więc Reyes, która opadła na fotel, znajdujący się obok zajmowanego przez niego na kanapie miejsca sądziła, że Jerome się postarzał, to prawdopodobnie miała rację.
OdpowiedzUsuń— To wina alkoholu — stwierdził i nachylił się ku przyjaciółce, by przejąć od niej drinka. — A raczej jego niedoboru — podkreślił i ze szklanką w dłoni z powrotem rozparł się wygodnie. — Mam właśnie ten stan, w którym wypiłem w sam raz, żeby iść spaść i jednocześnie za mało, żeby wskoczyć na wyższe obroty. A że nie chcę spać… — urwał, spojrzał na Reyes i wymownie uniósł swoją szklankę w geście toastu, po czym pociągnął kilka łyków podsuniętego mu napoju. Kiedy odsunął szklankę od ust, skrzywił się mocno bynajmniej nie dlatego, że drink był tak mocny.
— Czemu czuje posmak mydła? — wychrypiał i zamlaskał, próbując pozbyć się z języka nieprzyjemnego smaku, który wciąż wykrzywiał mu wargi. — Co on tam wlał? — rzucił i łypnął w stronę mężczyzny, który przy wyspie kuchennej bawił się w barmana. Jerome zaczął się obawiać, że Tony, zamiast jednej z licznych butelek, którymi był obstawiony, nieopatrznie chwycił opakowanie płynu do mycia naczyń. Skrzywił się raz jeszcze, otrząsnął niczym pies po kąpieli, zrzucający z siebie krople wody i odetchnąwszy, odstawił szklankę na niski stolik.
— W zasadzie, dawno nie grałem — przyznał, kontynuując temat, który brunetka rozpoczęła wcześniej. — Naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio — zamyślił się. Kiedyś nie rozstawał się z tym małym instrumentem, dziś ledwo pamiętał niektóre ze swoich ulubionych melodii. Czyżby aż tak bardzo porwało go życie w Nowym Jorku? A może przytłoczyły nowe obowiązki?
Wtem uprzytomnił sobie, kiedy przestał. I przez to aż chwycił ohydnego drinka. Musiał jednakże zapić myśl, że instrument zaczął obrastać kurzem, odkąd w jego małżeństwie przestało się układać. Dziś był rozwiedziony, choć na palcu serdecznym wciąż widniał ślad po obrączce; skóra była bledsza, a samo miejsce, na którym spoczywała obrączka, lekko zwężone i pewnie miało minąć trochę czasu, nim ta pamiątka na dobre zniknie.
Niemniej jednak Jerome nie przyszedł tutaj po to, żeby zapijać smutki.
— Nie ma ktoś przypadkiem gitary? — rzucił w eter, dość głośno, tak żeby zostać usłyszanym. Kilka par oczu strzeliło ku niemu ze zdziwieniem, ale Tony, właściciel mieszkania, w którym przebywali, wyraźnie się ożywił.
— Ja mam! — zawołał mężczyzna i zniknął w przyległym pomieszczeniu.
— Oby była w lepszym stanie, niż jego drinki — mruknął konspiracyjnie do Reyes.
[Zaczynam grzecznie ^^]
JEROME MARSHALL
Ich przyjaźń była dla niego tak ważna, że do tej pory nie był w stanie spojrzeć na Reyes z zupełnie innej perspektywy. W jakiś stopniu również tego nie chciał, ale głównie w obawie, że za sprawą jednego błędu, zniszczą coś tak wyjątkowego, na co zapracowali ciągiem wspólnych doświadczeń. Taka głęboka przyjaźń od pierwszego wejrzenia nie zdarza się często, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy wszystko jest jednorazowe i niezdatne do ewentualnej naprawy, więc utrata jej byłaby czymś niezwykle bolesnym, nawet dla kogoś, kto jest przyzwyczajony do tego, że ludzie odchodzą. Że nie są skłonni czekać i bardzo często kapitulują wtedy, gdy są najbardziej potrzebni. Reyes była piękną kobietą, o cechach, za które wielu facetów dałoby się pochlastać, nie wspominając już o znalezieniu się teraz na miejscu Reginalda, który stał się odbiorcą jej subtelnych, poniekąd ostrożnych, ale pełnych tęsknoty gestów. Jej czułość, dotyk, którym go raczyła, to było tak ujmujące, że każdy pocałunek, składany gdzieś na jego skórze, stanowił impuls przedzierający się daleko w głąb serca. I swoją intensywnością siał tam takie spustoszenie, że rozsądek ledwie radził sobie z przedzieraniem przez ten chaos, ale gdyby nie on – już dawno byłoby za późno, żeby nad czymkolwiek gdybać. Większość facetów wykorzystałaby tę sytuację, dopiero później przejmując się ewentualnymi konsekwencjami – albo wcale tego nie robiąc – ale Reginald, niezależnie od tego, czego naprawdę pragnął, nie potrafił podjąć ryzyka, które w takim samym stopniu, co zysk, gwarantowało straty. Jasne, gdyby chodziłoby tu o jakąś błahostkę, zdałby się na łaskę losu, ale w tym momencie chodziło o coś unikatowego. O coś, co już nigdy może się nie powtórzyć; czego już nigdy nie będzie mu dane mieć po raz drugi. Jak będzie wyglądała ich relacja, gdy popełnią błąd? Jak spojrzą na siebie, gdy chwila przeminie? Znikną, czy zostaną?
OdpowiedzUsuńGranica była tak cienka, że aż strach było oddychać, w obawie, że na dobre się zatrze. W rzeczywistości oddech Reginalda zastygał pod wpływem tego, co czuł, gdy usta Reyes stykały się z jego skórą. Ta miękka, wilgotna faktura sunąca subtelnie po czułych punktach jego szyi, stopniowo doprowadzała go do szału. To było tak przyjemne, że nie odważył się odchylić głowy, by dać jej większy dostęp do siebie, bo czuł, że wszystkie pragnienia, które z trudem trzymał na wodzy, w przeciągu sekundy zerwą się z niej z impetem. Musiał na chwilę przymknąć powieki i policzyć do trzech, żeby zawrócić pokusy, uparcie chcące wydostać się na zewnątrz. Nie było łatwo się powstrzymywać, a wręcz przeciwnie – to było tak cholernie trudne, że najchętniej przestałby to robić. Ale wiedział, że strata będzie stokroć trudniejsza do zniesienia, niż powstrzymywanie się.
Jednak zdążył już zamknąć sylwetkę w swoich objęciach. Zdążył już ulokować dłonie na jej plecach, a jedną przesunąć w stronę karku. To co chciał zrobić, było sprzeczne z tym, co zrobić powinien, dlatego, w ramach złotego środka, zdecydował się zanurzyć opuszki palców w jej włosach i pogładzić kciukiem policzek. Podążał spojrzeniem za swoim własnym ruchem, a gdy padło pytanie, w odpowiedzi pokiwał głową twierdząco. Tak bardzo niebezpiecznie jest brnąć w tę grę...
— Dokładnie tu, gdzie twój kciuk. — Przeniósł spojrzenie z jej policzka do akwamarynowych tęczówek, w których dostrzegł podobne emocje do tych, które targały nim samym. Jego słowa zabrzmiały jak zaproszenie, choć nie powinny. To on był ten rozsądny, ten myślący krytycznie i przyszłościowo – dlaczego jeszcze nie zatrzymał tej spirali pragnień? Dlaczego nie wymsknął się z łóżka i nie zapobiegł rozwojowi wydarzeń? Dlaczego w ogóle to zainicjował?
UsuńNaprawdę nie zdawał sobie sprawy, że mając ją na wyciągnięcie ręki, tak blisko, tak mocno zaangażowaną w tą dziwną wymianę czułości, będzie miał takie trudności przed wciśnięciem niewidzialnego przycisku: stop. Chciał tego i była to jedyna słuszna odpowiedź.
A dlaczego Reyes w to brnęła?
Reginald Patterson
Dziś był jej, w stu procentach, bo dziś to ona stała się celem, któremu zamierzał się poświęcić, oddając całego siebie. I już nawet nie próbował kryć się z tym, jak bardzo pragnie zapomnieć się w jej towarzystwie, jak bardzo chce ją poczuć i poznać ze strony, do której do tej pory nie odważył się zbliżyć, skutecznie barykadując sobie drogę wizją zaprzepaszczenia cennej przyjaźni. Tak, teraz szlag trafi wszystkie jego zasady, których tak skrupulatnie się trzymał, ale nie bał się zaniechać żadnej z nich, bo czuł, że to czego chciał on, jest bardzo zbliżone do tego, co chciała Reyes. Chcieli w tej chwili siebie. I niezależnie od sposobu, w jaki sobie siebie wezmą, w rzeczywistości nie robili przecież nic złego. Nie licząc własnych zasad, nikomu się nie deklarowali – niczego zatem nie łamali i nikogo nie krzywdzili. Byli szczerzy w tym jak na siebie oddziałują i potrzebowali się – na chwilę, może dwie, a może trzy. Zastanawianie się nad ilością, czy też długością, tych chwil było w tej chwili tak trudne, że Reginald nawet nie myślał poważnie się za to zabierać. Ale wiedział, że zmieni się wiele, jeśli nie wszystko, ponieważ po tym co przeżyją, już nigdy nie spojrzą na siebie tak, jak przedtem. Będzie im trudniej zachować wszelką powściągliwość względem siebie, bo raz podjęte ryzyko dodaje odwagi podejmowaniu każdych kolejnych. Pierwszy krok zawsze jest najtrudniejszy – każdy kolejny to już reguła.
OdpowiedzUsuńGdy poczuł jak wargi Reyes stykają się z jego własnymi, mocniej przyciągnął ją do siebie, tak, że dzieliły ich tylko milimetry, a w przerwę między ich ciałami wsunęłaby się co najwyżej linijka. Jej filigranowa sylwetka w jego barczystych ramionach, to było coś tak niesamowitego, tak rozpalającego i wabiącego, że najchętniej wcale by jej nie wypuszczał, tylko nieustannie sycił się bliskością i tym, jak jego dłonie doskonale wklejały się w budowę jej ciała. Ująwszy jej twarz w obie dłonie, rozchylił lekko jej wargi, pozwalając, aby ich języki splotły się w namiętnym tańcu. Delikatnie przygryzał dolną wargę, zachęcając ją, by pokazała jak bardzo pragnie tej bliskości, choć i bez tego ich pocałunki były tak intensywne, że ledwie łapali pomiędzy nimi oddech. Nie miał żadnych wątpliwości, że ta kobieta doprowadzi go dziś do szaleństwa, ale on też zamierzał sprawić, że zwariuje na jego punkcie.
Kiedy ich usta rozdzieliły się na moment, a spojrzenia skrzyżowały, wpatrywał się w nią w milczeniu, trochę nie dowierzając, że żadne z nich nie chciało tego przerwać. I gdy uświadomił sobie, że naprawdę do tego nie dojdzie, podciągnął się plecami na podłokietnik kanapy, przyłożył ręce do jej policzków i znów zaczął całować. Ten pocałunek różnił się od pierwszego. Tamten był pośpieszny i żarliwy, a ten nieśpieszny, głęboki i wydawał się wstępem do tego, co mogło czekać ich później.
Tym razem, kiedy oderwał się do jej ust to tylko po to, by dłońmi znów powędrować do jej pleców, a pocałunki przenieść na jej szyję. By móc pieścić językiem jej gładką skórę i bezwstydnie, z pełnym zaangażowaniem, coby nie przeoczyć żadnego skrawka, ją smakować. Chciał słuchać tych cichych jęków, które wydobywały się z jej gardła, gdy odnalazłszy czulsze punkty, zaczął poświęcać im więcej uwagi. Chciał jej dotykać, głaskać, pieścić. Chciał ją całować, czuć jej ciepło, przyśpieszony oddech i dreszcze przebiegające po plecach.
Chciał tyle rzeczy i tak bardzo, że to wszystko powoli zaczynało wykraczać poza dopuszczalną skalę. To, jak reagowała na jego pieszczoty, jak niecierpliwa momentami wydawała się być i jak sama odwdzięczała mu się namiętnymi gestami, to było cholernie podniecające.
UsuńDlatego w pewnym momencie jego dłonie odszukały sobie drogę i wsunęły się pod materiał jej bluzki. Szorstka faktura dłoni, naznaczonych ciężką praca, stopiła się z aksamitną skórą jej pleców. Sunęły ku górze, śmiało podwijając materiał i wpuszczając pod niego lekki chłód. Marzył już tylko o tym, by pozbyć się tej przeszkody. By bliskość Reyes pochłonęła go na dobre.
Reginald Patterson
Nie pamiętał, kiedy po raz ostatni – z podobnego jak ten powodu – jego serce uderzało tak mocno, że każdy skurcz i rozkurcz rozbijał się w głowie ciężkim i dalekosiężnym echem. Naprawdę nie sądził, że jego serce może, i potrafi, jeszcze tak bić! A ono z każdym jej gestem pompowało tyle uczuć, tyle głębokich odczuć i silnych emocji, że sprawiało wrażenie jakby ten niebotyczny dostatek miał za moment rozerwać je na strzępy. To naprawdę zaskakujące, że mieściło w sobie wszystkie chcę, każde pragnę i muszę, które kumulowały się wewnątrz w zawrotnym tempie kilkuset uderzeń na sekundę, a mieściły się już chyba tylko dlatego, że co rusz wychodziły z niego w postaci pieszczot. Bo tak – każda czułość i namiętność, którą ofiarowywał Reyes, szła prosto z serca. Nie wyobrażał sobie, że mogłoby być inaczej. Nie wyobrażał sobie, że przy czymś tak intymnym mógłby pozostać bierny uczuciowo; że mógłby ją przelecieć, tak po prostu, i zrobić cokolwiek bez cienia skruchy, wyłącznie z myślą o swoim własnym eldorado. Nigdy nie zdeklarowali granic w swojej relacji; niczego sobie nie przyrzekali, więc nie byli zobowiązani dawać sobie coś więcej ponad przyjemność, ale Reyes była dla Reginalda tak ważna, że wszystko to, co jej dotyczyło, było już samoistnie związane z jakimiś uczuciami. Można powiedzieć, że kochał ją na swój sposób, ponieważ zajmowała w jego sercu specjalne miejsce, które zawsze będzie do niej należeć, niezależnie od tego jakie jeszcze karty los trzyma dla nich w rękawie – czy ich rozdzieli, czy zwiąże z kimś innym, czy pozostawi w stanie nienaruszonym. Reyes dostała cząstkę jego serca i jeśli kiedykolwiek odejdzie, to razem z nią.
OdpowiedzUsuńJeżeli istniało coś, od czego Reginald naprawdę mógł się uzależnić, to właśnie trzymał to w swoich ramionach. Bliskość Reyes była niezwykła; mógłby ją dotykać i całować, a potem bez przerwy przyglądać się temu, jak jej ciało reaguje na każdy jego gest i jak chłonie subtelne bodźce. Sam z kolei czerpałby przyjemność z tego, jak oplata go nogami, jak wsuwa pace w jego włosy, jak się niecierpliwi w kilkusekundowych chwilach przerwy, i jak w obliczu przyjemności wydobywa z siebie cichutkie jęki. Zwariowałby na tym punkcie. Nie byłoby siły, która sprawiłaby, że kiedykolwiek się temu oprze.
— Jesteś taka piękna, Rey — szepnął, gdy jej ciało wyswobodziło się z materiału koszulki, a włosy znów opadły kaskadą na plecy. Przyciągnął ją do siebie, chcąc swobodnie smakować skórę jej ramion. — To okropne i nieludzkie, że jesteś tak piękna — stwierdził pomiędzy pocałunkami, które składał na jej obojczyku, i uśmiechnął się przy tym. Jej piękno to musi być męka pańska dla każdego faceta, który nie może jej mieć, choć bardzo by chciał. Reginald sam doskonale wiedział, że od tej pory nie będzie w stanie patrzeć na nią bez zainteresowania. Po tym, co przeżyją – kiedy już wie jak smakuje jej ciało i jak gładkie jest w dotyku – to będzie po prostu niemożliwe.
Chętnie ciągnąłby te zmysłowe czułości, bo były niezwykłe, ale nie mógł zbagatelizować diabelskiego uśmieszku i prowokujących ruchów, którymi uraczyła go okolicy miejsca najbardziej podatnego na pieszczoty. Dobrze, że miał na sobie spodnie od munduru, bo ich materiał był grubszy, a on był już na tyle twardy, że to z pewnością nie umknęłoby uwadze Reyes, gdyby zechciała sprawdzić.
Z przyjemnością pozwoliłby jej dobierać się do siebie z tym udawanym spokojem i wyzywającymi ognikami w oczach, ale założył sobie, że najpierw to on rozbierze ją. Dlatego przyciągnąwszy sylwetkę Reyes do siebie, sprawnie przejął inicjatywę, zamieniając ich miejscami. Tym razem, to jej plecy opadły na kanapę, a on zawisł nad nią i już na samym wstępie z wyczuciem chwycił ją za szyję, by złączyć ich usta w głębokim pocałunku.
Tę dłoń za chwilę przesunął w dół, aż dotarł do piersi skrytej za biustonoszem. Ścisnął ją delikatnie, po czym śmiało wsunął palce pod materiał. Jej sutki były twarde, niemalże tak jak on. To serce zaraz naprawdę rozerwie się na strzępy.
UsuńCiche jęki Reyes, które ulatywały wprost w jego usta, były tak podniecające, że musiał zrezygnować z ich całowania, żeby móc dalej cieszyć się chwilą i jej niespodziewanie nie zakończyć. Kiedy przeniósł się z pocałunkami na szyję, w tym czasie jego dłonie wędrowały już pod jej plecami, gdzie stoczyły sprawną bitwę z zapięciem biustonosza. Robił wszystko, żeby nie dać jej na razie dostępu do swoich spodni, włącznie z przytwierdzaniem rąk do kanapy, choć, po pozbyciu się biustonosza i zrzuceniu go na podłogę, ta metoda nie była już wskazana. Gdy zaczął całować jej piersi, z tej rozkoszy prawie sam zapomniał, że miał czegokolwiek pilnować, a co dopiero Reyes, która była odbiorcą tych pieszczot. Świat zawirował. A to serce chyba już naprawdę rozerwało się na strzępy.
Reginald Patterson
On też najchętniej od razu złączyłby ich ciała w ognistym akcie, ale każda namiętna pieszczota była formą poznawania się, a chciał poznać Reyes dokładnie, szczególnie, że była to strona, którą do tej pory sam wolał uważać za nieosiągalną. Sposób w jaki reagowała na jego gesty, jak przyjmowała je do siebie i oddawała w podobnej postaci, to wszystko było niezwykłe i wyjątkowe. To nie pierwszy raz, gdy czuł tak silną przyjemność – choć żaden z niego kobieciarz, miał za sobą różne doświadczenia, które niosły ze sobą wiele różnych uczuć, ale nie pamiętał już, kiedy po raz ostatni odczuwał z kimś przyjemność wręcz zharmonizowaną. Robił jej dobrze i sam równocześnie chłonął tę rozkosz, która wypływała ze strony Reyes w postaci zadowolenia. Był pewny siebie, choć wciąż niezmiennie czuły i odrobinę zniecierpliwiony, ale chciał żeby błogość wypełniała ją po koniuszki palców, a serce wręcz rwało się do zaspokojenia pragnień. Chciał doprowadzić ją na skraj, gdzie ochota zamienia się w żądzę, a ciało wręcz błaga o odrobinę ukojenia.
OdpowiedzUsuńTo było okropne i nieludzie, ale wcale nie tak bardzo jak jej piękno.
Nie było łatwo utrzymać te zamiary, gdy dłoń Reyes pokonała przeszkodę w postaci rozporka i sprawnie wślizgnęła się tam, gdzie znajdowało się centrum jego własnych pragnień. Sapnął z zadowolenia i na moment zacisnął usta, ale udało mu się nie dać porwać kolejnej fali przyjemności, która przepłynęła przez niego z impetem, gdy jej palce oplotły jego męskość. Z trudem, ale zdołał utrzymać się na powierzchni, choć fala była tak silna, że aż zakołowało mu się w głowie. Tak bardzo jej pragnął, tak bardzo chciał w nią wejść, że najchętniej sam wskoczyłby do rzeki i dał porwać się nurtowi dokądkolwiek zechce, ale jeszcze nie teraz. Miał do zrealizowania jeszcze kilka celów. Jeszcze jej nie rozebrał i jeszcze nie zdążył jej dokładnie poznać, a był coraz bliżej.
Niechętnie oderwał się od pieszczot, w tym od tego, jak Reyes bawiła się nim, i chwycił materiał jej spodni, by ściągnąć je sprawnie i odrzucić na podłogę w ślad za resztą ciuchów. Znalazłszy się między jej nogami, najpierw sięgnął jej ust, by czule je ucałować, a później zszedł z pocałunkami do brzucha. Powoli przesunął dłonie po wewnętrznej stronie jej ud, aż kciukiem pogładził materiał majtek.
Gdyby nie to, że miał naprawdę silną wolę, chyba doszedłby od samego faktu, jak wilgotna i rozgrzana była, jak bardzo pragnęła go teraz w sobie. Rzucił kontrolne spojrzenie w kierunku jej twarzy i wsunął kciuk za materiał bielizny, muskając jej kobiecość. Dotykanie jej to było coś nieziemskiego, jakby stanowiła unikalny klejnot, z którym należy troskliwie się zapoznawać. I gdyby miał w sobie tyle niezłomności, pewnie zbadałby dotykiem każdą jej fałdkę, ale w tym momencie nie miał siły walczyć z samym sobą. Nie spodziewał się, że może być tak ciężko trzymać na wodzy siebie samego, ale przy Reyes było to cholernie trudne, dlatego tak sprawnie, jak przed momentem pozbył się spodni, pozbył się zaraz dolnej części jej bielizny i reszty swojej garderoby. A potem ostrożnie wsunął w nią palec. Najpierw jeden, potem dwa.
I wróciwszy pocałunkami do jej ust, zaczął wykonywać dłonią delikatne, posuwiste ruchy, które nawet jego doprowadzały w tej chwili do szaleństwa. Zdawał sobie sprawę, że tak niewiele potrzeba, by na miejscu palców znalazła się jego twarda męskość, a rozkoszne jęki Reyes byłby jeszcze rozkoszniejsze. To były ostatnie granice jego wytrzymałości przed zanurzeniem się w niej na całą długość.
Usuń— Czego pragniesz, Rey? — Spytał, pomiędzy zapalczywymi pocałunkami i wysunął z niej palce, po czym chwycił za biodra i zamaszyście do siebie przyciągnął. Mogła poczuć go na swojej rozpalonej skórze, gdy wsparł się na rękach, ułożonych po bokach jej ramion, i zniżył nad sylwetką. Mogła poczuć, jak bardzo pragnie w pełni rozkoszować się jej bliskością.
Reginald Patterson
Jerome czuł się jak na studenckiej imprezie, gdzie nikomu nie przeszkadzało to, że zarówno drinki, jak i jedzenie były ohydne. Spojrzał najpierw na wsypane do miski nachosy, potem na salsę i całą jego twarz wykrzywił zdegustowany grymas, przez który wyspiarz zmarszczył nos i wydął wargi. Lubił meksykańską kuchnię, a potrawy wychodzące spod ręki Reyes szczególnie mu smakowały. Nie miał co prawda okazji spróbować ich zbyt wielu i pomyślał, że powinien to czym prędzej zmienić, lecz podejrzewał, że podana dziś salsa nie miała nic wspólnego z tą, którą zaserwowałaby mu ciemnowłosa kobieta. To dlatego Marshall wybrał bezpieczne rozwiązanie i sięgnął po najzwyklejsze, solone chipsy, a jednocześnie starał się nie myśleć o tym, że chyba rzeczywiście był już stary, skoro przywykł do innego, bo wyższego standardu imprezowania.
OdpowiedzUsuńZ rozbawieniem przysłuchiwał się tyradzie Reyes, aż w jego głowie, niczym zapalona o zmroku latarnia, jasno rozbłysło pewne wspomnienie.
— Byłem raz w podobnej sytuacji — zauważył i sam wyglądał przy tym na odrobinę zaskoczonego, ponieważ kompletnie zapomniał o tamtej sytuacji i zapewne gdyby nie Reyes, całkowicie wyparłby ją z pamięci. — Nie wiem, czy kiedyś ci wspominałem, ale raz grałem w studenckim filmie. To było ze dwa lata temu, dzieciaki musiały nakręcić coś krótkometrażowego na zaliczenie. Nasz film zajął pierwsze miejsce w mini-konkursie organizowanym przez filmówkę na zakończenie semestru. Poszliśmy opić ten sukces do mieszkania jednej z dziewczyn… I ktoś wpadł na genialny pomysł, że zagramy w to, no… — Jerome urwał, wyraźnie się zamyślił i zaczął pstrykać palcami, aż do jego głowy wpadło odpowiednie określenie. — Piwny ping pong! Podzieliliśmy się na dwie drużyny i żeby nie walczyć o złote gacie ktoś wymyślił, że przegrani wypiją przygotowane przez zwycięzców drinki — wyjaśnił i spojrzał znacząco na przyjaciółkę, ponieważ finału tej historii mogła z łatwością się domyślić, choć Jerome i tak zamierzał jej o tym opowiedzieć.
— Moja drużyna przegrała, wypiłem najohydniejszego drinka w życiu i rzygałem jak kot. Wszyscy rzygali, jedni do wanny, inni do zlewu, mnie udało się zająć sedes — mruknął, pokręcił głową, a potem roześmiał się głośno i wesoło. To wspomnienie sprawiło, że drink Tony’ego znacząco zyskał w jego oczach i sięgnąwszy po szklankę, trzydziestolatek opróżnił ją duszkiem.
— Nie przyniosłaś ze sobą butelki czegoś dobrego? Może jeszcze stoi gdzieś, nietknięta? — rzucił i wsparłszy dłonie na podłokietnikach, podźwignął się i wyciągnął, by przeczesać wzrokiem otwartą na salon kuchnię. Na blacie stało zatrzęsienie butelek, ale należało podejść bliżej, by ocenić, które z nich pozostały nietknięte, a chwilowo Jerome ani nie miał na to ochoty, ani nie mógł sobie na to pozwolić. Nie, kiedy Tony zbliżył się do niego w podskokach i wręczył mu gitarę tak, jakby składał w jego dłoniach swój najcenniejszy skarb.
Początkowe zainteresowanie gitarą, które wybuchło nagle waz z prośbą Marshalla, opadło tuż po tym, jak instrument spoczął w jego dłoniach, co ucieszyło bruneta. Poczuł się bowiem odrobinę zmieszany. W dzisiejszych czasach naprawdę nie grało się na gitarze na domówkach…? Kiedy jednak większość osób wróciła do przerwanych rozmów, a muzyka nie przestała płynąć z głośników, Jerome odetchnął i wzruszył ramionami. Reyes siedziała na tyle blisko, że powinna dobrze go słyszeć nawet pomimo otaczających ich dźwięków.
— Pozwól mi chociaż na rozgrzewkę — mruknął i uniósł wzrok na przyjaciółkę. Posłał jej spojrzenie równie wesołe, co uśmiech, a potem usadowił się wygodniej w fotelu. Mebel był na tyle szeroki, że mężczyzna mógł bez przeszkód rozsiąść się w nim po turecku i kiedy podciągnął pod siebie nogi, wsparł na nich gitarę. Następnie otulił instrument ramionami i zważył gryf w dłoni. W tym samym czasie Castanedo mogła zobaczyć, jak rysy jego twarzy wygładzają się i wstępuje na nią skupienie. Gitara to przecież nie to samo, co ukulele, prawda?
A nie dość, że Jerome dawno nie grał, to już od lat brzdękolił na ukulele właśnie i musiał przyzwyczaić się do tego, że nagle trzymał w rękach kilka razy większy instrument.
UsuńZaczął lekko szarpać palcami za struny, powoli zmieniając chwyty. Jego palce straciły na zwinności i Jerome miał wrażenie, jakby jego dłonie były zgrabiałe, jak podczas zbyt długiego przebywania na mrozie w zimowy dzień bez rękawiczek. W miarę jednak jak grał cicho znaną tylko sobie melodię, uczucie to ustępowało, aż nie musiał już zastanawiać się nad ułożeniem palców lewej dłoni i tempem bicia w struny. Wtedy też, do tej pory wpatrzony w gryf i przesuwające się pomiędzy progami własne palce, podniósł głowę i zerknął na Reyes.
I gotta go, I gotta go
I gotta go somewhere that I don't even know
I gotta be, I gotta be
I gotta be someone that you don't ever see
Zanucił i dopiero po cichym zaśpiewaniu tych kilku wersów zaczął również szarpać za struny, wygrywając właściwą melodię. Nie miał mocnego i czystego głosu, bardziej podśpiewywał niż faktycznie śpiewał i na pewno nie porywał za sobą tłumów, lecz zazwyczaj słuchało się go przyjemnie, ponieważ po prostu cieszył się tym, co robił. I w tym momencie dawał Reyes mały koncert, nie zważając na otoczenie, a śpiewał piosenkę, która jako pierwsza przyszła mu do głowy.
And now you're picking up the slack
I know you hate that
But you've still got my back
Just let me go, just let me go
But don't you fall for someone else before I'm home
Meanwhile you're living our life without me
Jednocześnie starał się nie myśleć o tym, kiedy po raz ostatni to robił i co się z tym wiązało. I choć starał się bardzo, na jego czole pojawiła się pionowa bruzda, gdy zmarszczył brwi. Pomimo tego, nie przestawał.
But I will make it up to you
'Cause I broke the rules
I'm doing it all, doing it all for us
And I've been acting like a fool
'Cause I love you too much
I'm doing it all, doing it all for us
Doing it all, doing it all for us
[A tutaj dorzucam LINK do piosenki ^^]
rozśpiewany JEROME MARSHALL
Jej dotyk sprawiał, że cały świat dookoła znikał, tak jakby to on był snem, a nie ciepła bliskość jaką oboje się darzyli. Nie myślał ani trochę o tym co wydarzy się za chwilę, o tym co będzie jutro, za miesiąc, czy za rok. Nie zastanawiał się kompletnie nad tym, jak spojrzy na Reyes, kiedy chwila chwyci za nogi koniec; nie obawiał się tego w jaki sposób będzie patrzeć na niego ona, bo te głosy dochodzące z czeluści głowy były zbyt słabe, by przebić się przez grom odczuć, które wezbrały się w nim, gdy ich usta jednoczyły się w elektryzujących pocałunkach. Nie wiedział, czy rzeczywiście wewnątrz drży, czy to tylko wyobraźnia płata mu figle, ale czuł rozpierające ciepło sięgające każdej najmniejszej żyłki w ciele, gdy wszedł w nią, a ich ciała złączyły się w jedność, wprawiając pożądanie w niezliczone pokłady siły. Miał wrażenie, że mógłby tak umrzeć – to zdecydowanie lepsze, niżeli śmierć na wojnie. Tak, kiedyś w życiu nie pomyślałby, że w aspekcie zejścia na tamten świat istnieje coś konkurencyjnego dla wojny, a jednak – po latach bezgranicznego oddania się wojaczce, byłby w stanie zaniechać ją dla tego, co miało miejsce właśnie teraz. Dla tej kobiety, która zjawiła się na drodze jego życia, wypełniając chwilę rażącym blaskiem błogiego światła. Ponieważ to nie był zwykły seks, a ona nie była zwykłą kobietą, którą przeleciałby na blacie bez większego zainteresowania, a potem porzucił, jak niepotrzebną, zużytą zabawkę. Warto było popełnić taki grzech, dla takiej chwili zapomnienia, którą przeżywał teraz z Reyes – choćby miała się już nigdy nie powtórzyć.
OdpowiedzUsuńPoruszał się w niej stanowczo, nieustannie mierząc spojrzeniem jej tęczówki, chcąc, aby i ona patrzyła na niego. Rejestrował każdy impuls kobiety, ucząc się jej tak, jak najciekawszej na świecie dziedziny, której wiedza prezentowała w nagrodę cudowne, a zarazem bezcenne uniesienie. Nasycał się każdym muśnięciem jej palców, każdym momentem, kiedy paznokcie subtelnie naznaczały obecność na jego rozgrzanych plecach; raczył się jękami, które grały dla niego seraficzną melodię z głębi jej serca. Napędzała go zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Poruszał się rytmicznie, szybciej i wolniej, błądząc dłońmi po pełnej wdzięku talii, otaczając rozpiętością swych rąk skąpany w żarze biust; nachylał do jej ust, chłonąc ich smak jak uzależniające opium. Odczuwał satysfakcję z rozkoszy jaką ją darzył, a szczególnie zależało mu na tym, by Reyes czuła się niebiańsko w jego objęciach, bo nie chodziło teraz wyłącznie o jego spełnienie, ale również o to, aby i ona, razem z nim, poczuła tą nieopisaną rozkosz.
Był w tej chwili szczęśliwy i nawet jeśli była to chwila ulotna, nigdy nie będzie jej żałował, bo złączenie się z Reyes w tak cudownym akcie było czymś niezwykłym i wartym każdego grzechu, tak po prostu. To było piękne móc ją poczuć w ten wyjątkowy sposób; móc poznać jej ciało od strony na co dzień niedostępnej dla nikogo. Ona potrzebowała teraz jego, a on potrzebował jej. Zachłanność w końcu ustępowała miejsca cierpliwości, a uczucie pragnienia zostało zastąpione przez uczucie posiadania. Wchodził w nią głęboko, na długość całego siebie, sycąc się tym, jak Reyes kołysała biodrami, a robiła to w tak cudowny sposób, że jego oddech przyśpieszył do takiego tempa, że nie był w stanie już wcale go kontrolować. Otoczyło go nierealne eldorado, z którego będzie musiał zejść na ziemię, ale nie miał sił, by rozważać ten problem akurat teraz. Nie miał sił na nic innego, oprócz karmienia się bliskością Reyes aż do zmęczenia, do utraty tchu, bez względu na upływający czas, i gdyby świat się walił, chyba pierwszy raz powiedziałby głośno: a niech się wali – i lekką ręką mu na to pozwolił.
Chciał się nią delektować właśnie w taki sposób – muskając wrażliwe na dotyk części ciała, dostrzegać jej drżenie, czuć jak wypełnia ją rozkoszne napięcie, a chęć pełnego zaspokojenia przepełnia każdy jej ruch, gest, pocałunek, jęk i westchnięcie. Chciał zapamiętać ją najdokładniej, jak tylko mógł, jakby drugi raz już nigdy nie było im dane znaleźć się w takim położeniu i ponownie wzajemnie się poczuć. Chciał mieć ją tego wieczoru dla siebie, w pełni i tak, jak nie będzie mógł jej mieć każdego innego dnia.
UsuńTo niebo, czy piekło – gdziekolwiek właśnie się znalazł, jeśli tak wygląda oblicze któregoś z tych miejsc, to nie chciał stamtąd wracać.
Reginald Patterson
Cóż, przewidywalność Nathana zwykle kończyła się tam, gdzie zaczynały trudne rozmowy, z którymi, jak mu się do tej pory wydawało, całkiem nieźle sobie radził, jednak przy Reyes jak zwykle wszystko wychodziło mu inaczej, pokracznie, zupełnie nie tak, jak sobie tego życzył. Jego przeprosiny nie były jednak aż tak przypadkowe, jak mogło się wydawać, właściwie to posunął się do nich celowo i z premedytacją, licząc, że w ten sposób uratuje rozpadające się między nimi porozumienie. Ale to nie zadziałało, od początku nie mogło zadziałać.
OdpowiedzUsuńCudem powstrzymał się od wycedzenia przez zęby złośliwości, która brzmiałaby dzięki za przypomnienie, nie zauważyłem. Dobrze wiedział, że to nie był Meksyk, prawie przecież przyznał, jak trudno było mu ten fakt zaakceptować, a na słuchanie pouczeń jak zwykle nie miał ochoty. Nathan lubił mieć rację, ostatnie słowo, uwielbiał, kiedy jego lądowało na wierzchu. I bardzo szybko wyciągał pochopne wnioski, ale, całe szczęście, nad tym co padało z jego ust jeszcze był w stanie całkiem nieźle panować.
— Zawsze chciałem cię tylko i wyłącznie taką, jaką byłaś — zauważył więc ostrożnie, uważnie obserwując przy tym Reyes. W jego głosie brzmiała wyraźna determinacja; wiedział, że minęło wiele lat i ona nie była już taka jak kiedyś, oboje się zmienili, ale nie próbował zrobić z niej teraz kogoś zupełnie innego. Nie znali się już praktycznie zupełnie, choć najwyraźniej oboje wciąż mieli trudności, żeby w to uwierzyć i ten fakt zaakceptować. — Nigdy nie próbowałem cię zmienić, Rey, zawsze mi wystarczałaś — przypomniał jeszcze, a ton jego głosu wraz ze zdecydowanym spojrzeniem zdradzały, że doskonale pamiętał, jak kiedyś wyglądała ich relacja i był pewien, że dobrze to wszystko zapamiętał.
Teraz też nie zamierzał jej zmieniać. Ani do niczego zmuszać. Jeśli chciała, mogli rozejść się w dwie różne strony i udawać, że nie odnaleźli się przypadkiem po tylu latach. Wcale nie chciał jej nastoletniej wersji i nie miał zielonego pojęcia, czemu zaczęła to sobie wmawiać. Do siebie sprzed tych czternastu lat też by nie wrócił, bo życie Nathana stanęło na głowie dwa razy: kiedy zabrakło jego ojca, a potem, gdy brat zmarł mu praktycznie na rękach i to była ta przeszłość, o której nie zamierzał zapominać, ale się z nią pogodził i ją zaakceptował. Nie ma sensu żyć od nowa tym, co było już tak dawno, tak uważał i tego zamierzał się trzymać.
— Zniknąłem, bo zginął Jordan. To był mój powód. Nie wiedziałaś? — zapytał, szczerze zaskoczony, ponieważ, jeśli dobrze zrozumiał, to Reyes właśnie wspomniała o jego powiedzie zupełnie w taki sposób, jakby tego powodu nie znała. Jasne, nigdy nie powiedział jej słuchaj, mój brat nie żyje, mam dość, spadam stąd, ale aż do tej pory sądził, że to było… Oczywiste. Myślał, że ona po prostu wie.
Nathan nie potrzebował, żeby ktokolwiek go usprawiedliwiał. Jasne, że jeśli Reyes chciała, to mogła to robić, ale on doskonale wiedział, co sam zrobił i nikt nie musiał szukać dla niego wymówek. On też ich nie szukał, dla niego to były po prostu zimne fakty, które zdążył od tamtej pory zaakceptować. Dla niego życie toczyło się dalej, czy mu się to podobało, czy nie.
Spuścił jednak z tonu i to tylko ze względu na Reyes, sama zresztą dobrze wiedziała, że pod jej wpływem potrafił zrobić naprawdę wiele i to… To akurat zupełnie się nie zmieniło, jednak mogła sobie jeszcze nie zdawać z tego sprawy.
Westchnął ciężko, pełen skonfliktowanych emocji.
— Dobrze — zgodził się, przytakując słowom Reyes. — Porozmawiamy. Szczerze. Tylko… Chyba musimy znaleźć ku temu nową okazję — zauważył, bo teraz emocje wciąż w nich buzowały i mogli potrzebować odrobinę ochłonąć.
Nathan
Był uwięziony. W swojej głowie, w ciele, nad którym nie miał teraz żadnej kontroli, na tej obeszczanej klatce schodowej, bo nie dałby rady samodzielnie poradzić sobie z pokonaniem tych kilku pięter w dół; mógł jedynie opierać się dalej o zimną ścianę, zaciskać palce na nodze Reyes, jakby to miało go uratować przed nieuchronną katastrofą, słuchać, jak rozkłada go na czynniki pierwsze z chirurgiczną precyzją. Co miał jej powiedzieć? Przyznać, że ma rację? Że przez całe swoje porąbane życie nigdy nie usłyszał tylu słów, które okrawały go do białej kości z mięcha, ścięgien, ze wszystkiego, co miało go utrzymywać nienaruszalnie w pionie? Że zawsze traktował ją jak pewnik, stały element swojego życia, swojego świata, który nawet jeśli oddala się od niego na jakiś czas, to jednak zawsze majaczy gdzieś na horyzoncie i nareszcie wraca, wyrozumiały, cierpliwy, gotowy zapomnieć i nie zaprzątać sobie głowy tym, co nigdy nie miało prawa się wydarzyć? Czy to w ogóle możliwe, żeby tyle rzeczy działo się z człowiekiem poza jego świadomością? Jackie westchnął głęboko, a ten oddech sprawił, że jeszcze bardziej zakotłowało mu się w głowie. Był zmęczony. Tak cholernie zmęczony tym wszystkim, co dzisiaj wypił, co usłyszał, co powiedział, co zrobił albo dopiero zamierzał zrobić, tymi wszystkimi ludźmi, którzy zapewne wyrzucali teraz telewizor przez okno albo gasili nieprzytomnego małolata z niedopałkiem papierosa na koszuli, że było mu już wszystko jedno. Reyes mogła mu tu po prostu poderżnąć gardło i zostawić trupa na pastwę szczurów.
OdpowiedzUsuń— Załóżmy, że przyznam ci teraz rację. Tak, zawsze chodziło i zawsze będzie chodziło o mój egoizm. Za każdym razem, kiedy zostawiam cię bez słowa, nawet nie zastanawiam się nad tym, co czujesz i co będziesz czuła, kiedy przez przypadek spotkamy się za parę miesięcy. Czy to coś zmieni? Nie wiem, chodzi ci teraz o wygraną, musisz postawić na swoim, chcesz się przekonać, jak to jest mnie w końcu złamać? Coś by to w ogóle zmieniło? Bo jeśli dzięki temu masz stąd odejść w pełni chwały, usatysfakcjonowana i spełniona to proszę, mogę to dla ciebie zrobić, mogę ci przyznać tę pierdoloną rację. — mruknął Jackie, ale w jego głosie nie było słychać złości. Był daleki od krzyków, miotania się w napadzie szału, rzucania wszystkim, co znajdowało się pod jego ręką, rozwalania mebli, łupania pięścią w ścianę, od tego wszystkiego, co potrafił zrobić kompletnie wyprowadzony z równowagi. Zastanawiał się, który to raz wylądowali z Reyes w tym samym punkcie i co jeszcze musiałoby się wydarzyć, żeby mogli minąć się na ulicy, obdarzyć się krótkim spojrzeniem albo i nie, nie czuć przy tym kompletnie nic, bo wszystko to, co było między nimi, cały ten chory i zapętlający się bez przerwy temat nareszcie się wyczerpał. I czym to niby różniło się od stanu, do którego się teraz doprowadził i zapewne jeszcze nie raz doprowadzi w najbliższej przyszłości? I jedno i drugie sprawiało, że na drugi dzień czuł się jak nie do końca wyżęta szmata do podłogi, a i tak bez przerwy to sobie robił. Pił, albo pozwalał na to, aby Rey po raz kolejny zapędziła go w kozi róg. Jednego i drugiego w jakiś durny, autodestrukcyjny sposób bez przerwy potrzebował.
— Nie wiem, czego teraz ode mnie oczekujesz i po co znowu rozkładamy to na czynniki pierwsze. Tak jakby to było dla ciebie zaskoczeniem, że jestem jaki jestem, jakbym pierwszy raz coś między nami spierdolił. Mówisz, że z Jeanette nie miałem takich oporów, żeby wciągnąć ją w mój świat. To prawda nie miałem. — ciągnął Jackie swoim zmęczonym, bełkotliwym głosem. Mówił coraz ciszej i coraz wolniej, jak stara dziecięca zabawka, w której od lat nie wymieniano baterii i oto właśnie nadchodził jej kres. — Ale to nie był taki sam świat. Od tego czasu bardzo dużo się zmieniło. Ja się zmieniłem. Co z tego, że potrafię być innym człowiekiem? Nie chcę być innym człowiekiem, rozumiesz? Tak jest o wiele łatwiej. — zamilkł na chwilę, a potem roześmiał się sam do siebie. — A wiesz co jest w tym wszystkim najlepsze?
Że każdy narzeka na ten spierdolony świat, a potem robi wszystko, co tylko możliwe, żeby go w tym spierdoleniu jeszcze bardziej pogrążyć. Miałem u boku kobietę, która miała zostać moją żoną, może kiedyś matką moich dzieci, fajnie było snuć te wszystkie bzdurne plany o starości w domku ogrodzonym białym płotem, tylko do czego to wszystko doprowadziło? Do szarpania się przez parę miesięcy z ławą przysięgłych po sądach i tłumach dziennikarzy, którzy mieliby w dupie nawet to, że w międzyczasie wynalazłeś syropek na raka, bo liczyło się zaglądanie ci do szafy, łóżka, portfela i szukania tam dowodu na to, że jesteś tak samo zjebany, jak całe to towarzystwo z pierwszych stron gazet. Skoro do tego ma się to wszystko sprowadzać, to proszę bardzo. Oto gwiazda na miarę naszych czasów, w pełnej okazałości.
UsuńJackie przesunął się na stopniu w stronę poręczy i powoli się na niej podciągnął. Kręciło mu się w głowie, w żołądku, przed oczami fruwały mu rozmywające się plamy światła. Kilka oddechów, przetarcie oczu, otrzepanie spodni z brudu powycieranego z zadeptanych schodów. Dał sobie chwilę, nim odważył się zejść na półpiętro, gdzie zarzucił sobie sfatygowaną marynarkę przez ramię i popatrzył na Reyes w ten swój firmowy, beznamiętny sposób. Za chwilę miał zgarnąć go stąd Terry. Czyjeś kroki zbliżały się do nich od parteru i po typowym dla niego szuraniu podeszwami butów o podłogę Jackie rozpoznał, że agentowi nie udało się znaleźć dla siebie zastępstwa do tej niewątpliwie ważnej i doniosłej misji. Musiał tymi strzępami człowieka zająć się sam.
— Zanim znowu to powiesz – nie, nie robię z siebie ofiary. Usiłuję ci tylko udowodnić, że to wszystko, co teraz robisz, z resztą nie pierwszy raz, nie ma żadnego sensu. Nie zmienisz mnie. Ja nie chcę się zmieniać. Chcę tylko, żebyś zauważyła w końcu, do czego się to wszystko sprowadza. Nie do mojego egoizmu, który mi tak usilnie wytykasz, ale do tego, że lokujemy uczucia, czy… — rozłożył ręce, rozejrzał się na boki za jakąś inspiracją, która jednak na niego nie spłynęła — Czy cokolwiek to jest, w niewłaściwych osobach. Jestem zmęczony tym, że sam nie wiem, co mam ze sobą przy tobie zrobić. Ta blondynka, tam na górze — wskazał palcem na drzwi do mieszkania, w którym dalej rozgrywała się dzika impreza — Wiesz dlaczego byłoby z nią łatwiej? Bo byłaby na raz. I jutro nie miałaby z tym żadnego problemu. A ty? Miej dalej do czynienia ze mną, a za parę miesięcy, może lat, obudzisz się przekonana o tym, że zrobiłem z tobą, z twoją głową dokładnie to, co Jeanette zrobiła z moją. Przyznasz chyba, że ani ty, ani ja tego nie potrzebujemy. Boję się tego, Rey. Boję się nas. I to wszystko.
— Dlaczego kiedy znajduję go w stanie agonalnym, zawsze ty jesteś w pobliżu?
To był Terry. Wspiął się do nich, schludny elegancik, świeży i przytomny niezależnie od pory dnia. Patrzył na Rey w taki sposób, że gdyby naprawdę zależało mu teraz na wyrządzeniu jej krzywdy, nie potrzebowałby noża, broni, ani nawet własnych pięści. Wystarczyłoby samo to spojrzenie.
— Uważaj… — Jackie najpierw zagroził Terry’emu idiotycznie palcem, a potem złapał go za przód koszuli. Przyciągnął go do siebie, ale zanim wymyślił, co dokładnie zamierza w tej chwili zrobić, Terry szarpnął go za rękaw i popchnął na schody prowadzące na dół. Lekko i bez wysiłku, jak szmacianą kukłę.
— Na dzisiaj wystarczy, bohaterze. Trzymaj te łapy przy sobie. Na dół. Auto stoi przed wejściem. — zważywszy na okoliczności, głos Terry’ego był chłodny i opanowany. Złością niczego więcej by tu nie wskórał. — A ty? — zwrócił się znów do Rey. — Odwieźć cię gdzieś?
J
Nieposkromiona ekstaza opętała go, gdy ciało Reyes ubrało się w dreszcze spełnienia – chłonął je całym sobą, samemu będąc na skraju wybuchu, a po chwili wszedł w nią głęboko, tak, że ten ostatni ruch i nasycenie się jej ciepłotą, wprawiło go w stan identycznego napięcia. Czuł się idyllicznie, błogo i po prostu wspaniale. Opadł lekko na jej ciało, pozwalając mięśniom dochodzić do siebie, choć wciąż zwisał nad nią tak, żeby nie przygnieść filigranowej sylwetki swoim ciężarem. Oddychał nierówno, odczuwając pulsującą w okolicach skroni żyłę i walące euforycznie serce, pragnące wyrwać się z lewego płuca i odfrunąć w nieznane. Powiódł dłonią do jej szyi i pogładziwszy kciukiem linię jej żuchwy, zamknął oczy doszukując się w przestrzeni błogostanu głuchej ciszy. Było mu wybitnie dobrze. Nadal nie dopuszczał do siebie myśli, że to koniec, jednak te zaczynały wkradać się powolutku w zakątki jego umysłu, stawiając tę wybitność w obliczu małej agonii. Nie uważał, że wydarzyło się coś złego, albo że ich zbliżenie przekroczyło jakieś cholernie ważne granice, których nie powinno było przekraczać. Czuł się wyśmienicie, a euforia nadal gwizdała mu w uszach, jednak w kwestii Reyes nie był to zwykły styk dwojga ciał, a pewnego rodzaju poezja – targały nim wahające się uczucia, które zawiadamiały go milionem impulsów, że ta relacja przekroczyła właśnie próg normalności, przechodząc na dużo wyższy stopień wariactwa. Reyes też nie była przypadkowa – i w tym tkwił cały szkopuł, bo o wiele łatwiej byłoby wstać, ubrać się i kontynuować codzienność, gdyby nic dla niego nie znaczyła. Tymczasem łączyło ich wiele wspomnień, wspólnych doświadczeń i to co najważniejsze: zaufanie, którego żadne z nich nie chciało stracić. Zadziwiające, że wcześniej, kiedy mieli o stokroć więcej okazji do przekroczenia granic, bo dzielili wspólną przestrzeń, i to nie tylko w postaci domu, ale również kanapy, czy nawet łóżka, tak jak było w Barnardsville, nigdy do niczego między nimi nie doszło. Dziś, ledwie zdążyli przywitać się i wejść do środka, a wszystko potoczyło się samoistnie, jakby oboje byli na to przygotowani, choć w rzeczywistości żadne z nich nie brało pod uwagę takiego scenariusza. Ciężko zwalić to na alkohol, bo Reyes wypiła tylko szklankę, a Reginald może pół, i ciężko zwalić to na potrzebę odreagowania, bo od początku byli w dobrych nastrojach, a nic nie wskazywało, że w głębi duszy miotają nimi jakieś skrajne emocje. Najwidoczniej podświadomie właśnie tego potrzebowali i pragnęli, i niewykluczone, że przyjęcie, jeżeli doszłoby do niego tego wieczoru, nie byłoby żadną przeszkodą, a jedynie rozciągnęłoby to wszystko w czasie.
OdpowiedzUsuńTeraz najprościej byłoby zostawić sprawę bez słowa i liczyć na to, że samo jakoś się poukłada, ale przecież nie mogli udawać, że nic się nie stało. Byli dorośli, natomiast niedopowiedzenia prędzej czy później zaczną im ciążyć, a w efekcie będą nawet w stanie odgrodzić ich murem, jeżeli urosną do rozmiarów problemu.
— Rey... — zaczął, zsunąwszy się na bok. Swoją syletkę wsparł na przedramieniu, by być wyżej i móc swobodnie zerkać na twarz Reyes. — To było... coś naprawdę wyjątkowego. Wiedziałem, że jesteś piękna, ale nie wiedziałem, że możesz być jeszcze piękniejsza — stwierdził, unosząc usta w uśmiechu.
O dziwo, nie czuł się ani odrobinę skrępowany, mimo że powinien, patrząc na to, z jakim rozmachem weszli w ten wieczór i jak to wszystko się potoczyło.
— A teraz skoro już wiem, jestem przekonany, że nie możemy dopuszczać do takich sytuacji, bo to mnie zgubi. Już teraz ledwie udało mi się wrócić, choć był to dopiero początek, a muszę przyznać, że był to najbardziej zawiły labirynt uczuć, jakiego kiedykolwiek doświadczyłem.
UsuńGdy mówił, lekki uśmiech cały czas widniał na jego twarzy, ale taki był fakt, bo uczuć targało nim wiele. Kim byli dla siebie teraz? Skoro już nie przyjaciółmi, ale jeszcze nie kochankami, to kim? Wygodniej, a może i słuszniej, byłoby nie szufladkować tej znajomości, ale tkwienie w czymś, czego nie można określić, przysporzy im z czasem sporo trosk. Oczywiście, mogli trwać w tym czymś bez konkretnej nazwy, ale tylko pod warunkiem, że nie będą mieli wobec siebie żadnych oczekiwań. Jeśli pojawią się oczekiwania, albo jeśli pojawi się ktoś inny, ich relacja będzie musiała obrać jakiś konkretny tor.
Reginald Patterson
[Najlepsze towarzystwo? Zawsze. :D]
OdpowiedzUsuńDiego stracił sporo ze swojej dotychczasowej wolności, decydując się na życie w Nowym Jorku. I chociaż miasto dawało szerokie pole do popisu i właściwie w niczym go nie ograniczało, miał jednak jasno wytyczone co musi, a co może. Miał wiele możliwości, ale musiał wywiązywać się także z obowiązków, które go zaskoczyły. Zasiadanie w zarządzie jednego z większych wydawnictw w Nowym Jorku było czasochłonne, a Villanueva nie należał do osób, które zajmują stołki członków zarządu tylko po to, żeby korzystać z wynikających z tego tytułu benefitów. Pracował, realizował nowe pomysły, wcielał je w życie, tworzył, czytał wstępne projekty książek i pracował nad własną, o czym jeszcze nikt nie wiedział. Diego nie miał czasu, żeby wyjeżdżać poza Stany Zjednoczone i tworzyć reportaże, którymi do tej pory żył.
Nie miał tyle wolnego czasu, ile chciałby mieć. Millennium Press było aktualnie w trakcie fuzji, bo przejmowali mniejsze, ale obiecujące wydawnictwo do swojej grupy i poza tym, że uwijali się przy tym ich prawnicy, to sam Diego też chciał być na bieżąco, bo został wyznaczony jako członek zarządu odpowiedzialny za to przejęcie.
Pamiętał o wacie. Nie był w stanie napisać Reyes wprost, że pamięta o niej. Nie chciał i nie mógł wprowadzać ją w pewnego rodzaju zakłopotanie, które mogłoby z tego wyniknąć. Minęło ponad dziesięć lat od ich ostatniego spotkania, nie licząc tego, że wpadli na siebie w muzeum. Dekada to okres, w którym może wydarzyć się wiele i wiele się zmienić, i dobitnie świadczyły o tym życiorysy Diego i Castanedo. Każde z nich po drodze pewnie miało inne osoby, które zajmowały znaczące miejsca w ich sercach. Diego wątpił w to, aby Rey pozostawała singielką i czekała na niego, tak samo jak on nie czekał na Reyes.
Usiadł na ławce obok niej. Właściwie rozsiadł się dość wygodnie, wcześnie wyciszając telefon. Nieważne, czy w wydawnictwie miałoby zacząć się walić i palić, Diego był w stanie poświęcić ten czas tylko dla Reyes i obiecanej waty cukrowej.
— Wydawnictwo... — odparł z bladym uśmiechem. Sam siebie nie poznawał, więc był w stanie uwierzyć w pewne zszokowanie młodej kobiety. Niegdyś dla niego media społecznościowe był tylko jednym ze sposób przekazu informacji, teraz musiał codziennie włączać instagrama i Twittera, żeby sprawdzić zasięgi postów wydawnictwa. Nie podobało mu się to, czuł się źle w szytych na miarę garniturach i eleganckich koszulach. Nie był sobą, ale jednak wiedział, że te pieniądze są mu potrzebne, że ta praca również. Nie mógł całe życie ryzykować i jeździć w najodleglejsze, niebezpieczne zakątki świata. I tak miał wiele szczęścia, skoro tyle razy udało mu się wrócić do domu. Jednak zarobki korespondenta wojennego nie pozwały mu na to, aby mógł zadbać o bezpieczeństwo bliskich. Młody i matka potrzebowali Diego, który od wielu lat był samozawańczą głową rodziny. Koślawej i kulawej, ale jednak.
— Kto by się spodziewał, że prowadzenie biznesu może być takie... absorbujące. — Rzucił nieco kąśliwie. Spojrzał w końcu na Rey, całą swoją uwagę skupiając na niej. Już w muzeum dostrzegł, że nie zmieniła się zbytnio. Owszem, było widać w jej oczach doświadczenie, rysy twarzy nieco się wyostrzyły. Ale nadal była tą Reyes Castanedo, dla której stracił głowę w Meksyku, dziesięć lat temu. Czy teraz miało być podobnie? Spoglądał na nią z niemałą fascynacją, ale nie był pewien, czy to, co zrobili dziesięć lat temu, decydując się na budowę relacji w miejscu ogarniętym wojną, było rozsądne.
— Masz ochotę na watę? — spytał, chociaż wcale nie było mu spieszno do tego, aby szukać wózka, w którym pani produkowała wspomniany przez niego smakołyk. Nie był pewien, czy Rey chce słuchać o jego biznesie, czy mają też na tyle czasu, aby każde streściło tego wieczoru dziesięć minionych lat.
— Co u ciebie, Rey? — zapytał, zagajając rozmowę w najbardziej normalny, niemal żenująco banalny, sposób.
Diego
Pomyłki językowe nie były czymś typowym dla Nathana. Cenił sobie jasną komunikację, nie znosił kombinowania, półsłówek, czy bezczelnego mydlenia oczy, gasił te zapędy u innych, gdy tylko wpadł na ich trop, więc, całkiem naturalnie, sobie również na to nie pozwalał. Myślał również nad tym, co mówił, a przynajmniej bardzo się starał, chociaż przy Reyes zdarzyło mu się, niestety, pleść już bez sensu, jednak jeśli coś w pewien sposób ujmował, to najwyraźniej tak miało być i na takim przekazie mu zależało.
OdpowiedzUsuńNie uważał również, by coś się między nimi stało. Po prostu byli teraz zupełnie innymi ludźmi niż kiedyś i próbowali jakoś tę nową rzeczywistość nawigować. Choć czuł lekką frustrację, gdy im tak uparcie nie wychodziło, to wciąż nie uważał tego za nic nadzwyczajnego. Był cierpliwy, nie planował zrażać się tymi nieudanymi do tej pory próbami komunikacji i, co najważniejsze, niczego od Reyes nie oczekiwał. Próbował się z nią jakoś dogadać, ale kompletnie jej nie ogarniał, podobnie jak ona jego, tylko że dla Nathana to nie była żadna tragedia, której nie da się za jakiś czas przeskoczyć. Wszystko się da, tak uważał, a oni może potrzebowali zmienić podejście albo spróbować z innej strony.
Dla niego to naprawdę nie było aż tak głębokie.
Westchnął jednak ciężko, odrobinę rozczarowany faktem, że wciąż wracała do tego, co zrobił. Że spieprzył, że wyjechał bez słowa, że nie wiedział, co się z nią przez te lata działo, bo się nie odzywał, a w konsekwencji nie miał aż do niedawna pojęcia, że Reyes miała wypadek, a Catalina nie żyła. Żałował, przeprosił, to, niestety, musiało wystarczyć, bo Nathan już dawno postanowił, że nie będzie żył własną przeszłością. Odcinał się od tego, co było, ale nie prowadzony własną ignorancją, tylko zdrowym rozsądkiem. Zdarzało mu się w tym twardym i niezmordowanym podejściu zapominać, że nie wszyscy tak potrafili, ale… Naprawdę, nic nie mógł na to poradzić.
— Mój brat zginął. To nie było oczywiste? — zapytał kolejny raz, całkowicie zaskoczony jej wyznaniem, bo z jednej strony się kiedyś przyjaźnili, a z drugiej Reyes nie skojarzyła faktów i teraz mówiła, że przez te wszystkie lata nie miała pojęcia, czemu Nathan zwinął się z powierzchni ziemi niedługo po tym, jak pochował starszego brata. — Nie wiedziałem o twoim wypadku, nie mogłem zrozumieć twoich uwag — podkreślił kolejny raz, ale tym razem tonem zdecydowanym i ostatecznym, który jasno mówił, że nie będzie już do tego wracał, bo to babranie się w przeszłości i zimnych faktach, których nie da się zmienić, wcale mu nie odpowiadało.
Każdy miał swoją traumę, każdy przez coś przeszedł, ale przecież nie można pozwolić się temu wiecznie definiować.
— No już, Reyes — powiedział trochę łagodniej, bo z tym przytulaniem wzięła go trochę z zaskoczenia, ale przecież nie mógł jej odepchnąć, to byłoby po prostu nieuczciwe i krzywdzące. — Na dzisiaj powinniśmy już dać sobie spokój, zobaczymy się innym razem — stwierdził, odrobinę tym wszystkim zmęczony, ale niczego ani nikogo nie skreślał, choć obawiał się, że Reyes zaraz wraz ze swoją impulsywnością wyciągnie właśnie takie wnioski. Żadne z nich nigdzie się już nie wybierało, więc teoretycznie mogli rozejść się w swoje strony, dać sobie ochłonąć i wrócić do tego z czystymi głowami.
Nathan
Wiedział czego chce od życia i w takim samym stopniu wiedział, że przyjaźń Reyes jest dla niego ważniejsza niż cokolwiek innego. W przyjaźni nie ma jednak miejsca na seks, nie ma miejsca na namiętne pocałunki, ani na dzielenie rozkoszy, bo tego typu intymne zbliżenia prędzej czy później doprowadzą tę relację do upadku i pogrzebią wszystko to, co do tej pory wspólnie wypracowali. Dlatego w tej chwili najrozsądniejszym działaniem było przestać i nie pozwolić ziarnku nadziei wykiełkować. Bo jeżeli teraz jego słowa wywołały w Reyes poczucie zranienia, to gdyby wypowiedział je nazajutrz, po nocy spędzonej na wtulaniu się w siebie, po namiętnych pocałunkach na powitanie i wspólnym śniadaniu niczym z amerykańskiego snu, zabolałyby ją jeszcze bardziej. Wtedy bez wątpienia miałaby prawo poczuć się zraniona. Dlatego Reginald postawił na szczerość od razu, licząc na to, że Reyes zrozumie co miał na myśli, gdy mówił, że takie zbliżenia doprowadzą go do uczuciowej zguby. Sądził, że dostrzegła to, co kryło się w ich zbliżeniu: że bez trudu dałby się wciągnąć we wszystko, w każdą, nawet najbardziej popieprzoną relację, byleby móc mieć ją na wyciągnięcie ręki, by móc wdychać jej zapach, zatapiać się w jej bliskości i przeżywać z nią te magiczne chwile. Przyjaźń jest w miarę prostą relacją, która nie przypomina zjazdu rollercoasterową kolejką bez trzymanki – popieprzone relacje przypominają natomiast diabelskie pętle, złożone przynajmniej ze stu inwersji. Ostatnie czego Reginald chciał, to doświadczyć ze strony Reyes niechęci, nie wspominając już o nienawiści, a wiedział, że w przypadku skomplikowanej relacji granica między miłością, a nienawiścią stanie się bardzo cienka. Gdy pojawią się oczekiwania, szczególnie te niespełnione, pojawią się również problemy. I doskonały dowód tych oczekiwań i problemów mieli właśnie teraz, bo to przez nie Reyes poczuła się odrzucona.
OdpowiedzUsuńUsiadłszy na kanapie, w ślad za Reyes zgarnął swoje ciuchy z podłogi i założył na siebie. Wyczuł w jej głosie rezerwę, choć nie do końca rozumiał w czym konkretnie miała ona swoje źródło: czy to dlatego, że tak radykalnie ściągnął ich na ziemię, przechodząc do rzeczy, czy dlatego, że Reyes żywiła nadzieję, że uda im się pchnąć relację na wyższy poziom, a on właśnie te nadzieje zdeptał? Ciężko wywnioskować co chodziło jej po głowie, szczególnie, że nie spodziewał się, by mogła oczekiwać, że ta bliskość stanie się stałą składową ich relacji. W ogóle nie zakładał, że mogłaby czuć do niego coś więcej, chcieć czegoś więcej, bo nigdy nie rozmawiali o tym co czują, ani nie demonstrowali tych uczuć względem siebie; nie licząc gestów w przyjacielskim tonie.
Dźwignął się zaraz z miejsca i podszedł do Reyes. Bez słowa przyciągnął się do siebie, szczelnie zamykając w ramionach, gdyby spróbowała się buntować i wyrywać pod wpływem rosnących gdzieś w głębi duszy uczuć.
— Rey — zaczął z lekkim westchnięciem. — Powiedziałem tak dlatego, bo boję się, że między nami wszystko się zmieni. Boję się, że cię zranię, że zniszczę naszą przyjaźń — powiedział, odsuwając się nieznacznie, by spojrzeć na jej twarz.
— Nie chciałbym tego. Nie chciałbym, żeby pojawił się między nami jakikolwiek kwas, żebyśmy nie mogli patrzeć sobie w oczy, albo żebyśmy czegokolwiek kiedyś żałowali. Jesteś dla mnie bardzo ważna. Tak ważna, że czuję potrzebę chronić cię nawet przed samym sobą, żeby nigdy nie stać się przyczyną twoich smutków — wyznał zupełnie szczerze. — To, co przeżyliśmy jest niezapomniane, ale od bliskości fizycznej cenniejsze jest dla mnie to, byśmy zawsze mogli być dla siebie przyjaciółmi, którzy sobie ufają.
UsuńReginald Patterson
— Sam nie wiem, jak mogłem o tym zapomnieć — odparł ze śmiechem, choć miał pewne podejrzenia co do tego, dlaczego mógł zapomnieć. To było dawno temu, wiele się w jego życiu od tamtej pory zmieniło i również całkiem niedawno miał w jego egzystencji miejsce zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, który ponownie postawił go w miejscu, w którym nigdy dotąd nie był. Miał przez to wrażenie, że tamten Jerome, który bez zastanowienia zgodził się na zagranie w studenckim filmie i doskonale się przy tym bawił jest mu obcy; że znalazł się za daleko, by móc sięgnąć ręką i poklepać go po plecach jak dawno niewidzianego, dobrego kumpla.
OdpowiedzUsuńZapytany o okoliczności wzięcia udziału w tym projekcie, musiał zastanowić się nad odpowiedzią. Naprawdę pamiętał piąte przez dziesiąte i uświadomił to sobie z pewnym żalem, lecz im intensywniej grzebał w wspomnieniach, tym więcej szczegółów do niego wracało. Część udało mu się przywołać, inne miały na zawsze pozostać skąpane w gęstej mgle, z której nie sposób było je wydobyć.
— Mam swój egzemplarz na płycie — powiedział i znacząco poruszył brwiami, ponieważ aż za dobrze wiedział, że to właśnie ta informacja była dla Reyes najcenniejsza i kobieta już zacierała ręce na myśl o wspólnym obejrzeniu tego krótkometrażowego filmu, dzięki czemu później będzie mogła mu do woli dokuczać.
— A zaczęło się tak, że byłem ze znajomą w barze. W pewnym momencie postanowiliśmy urozmaicić sobie ten wieczór i wymyśliliśmy, że podejdziemy do jakieś siedzącej niedaleko parki i założymy się z nimi o coś bzdurnego, żeby postawili nam darmowe drinki. Za cholerę nie pamiętam, o co dokładnie chodziło, ale wiem, że udawaliśmy narzeczonych i opowiadaliśmy o naszej wielkiej miłości — wyjaśnił i wzruszył ramionami, bo naprawdę nie wiedział, co miał piernik do wiatraka i chyba będzie musiał skontaktować się z Alanyą, z którą odstawili ten numer. Może ona będzie więcej pamiętała? — Wyobraź sobie, że w tym samym barze była moja była współlokatorka, jeszcze z czasów, kiedy dopiero co przyleciałem do Nowego Jorku. Słyszała to wszystko i urządziła mi karczemną awanturę, że jak mogę, że przecież jestem z Jen i o co tu chodzi, nawrzeszczała na mnie i wyszła… A moja znajoma postanowiła, że będzie kontynuowała nasze przedstawienie, nie wyszła z roli i urządziła mi awanturę życia o to, że lecę na dwa fronty. Żałuj, że nie widziałaś min tamtej pary — powiedział i pokręciwszy głową, zaśmiał się krótko.
— Ale, do brzegu! W tym barze był również wspomniany student filmówki, widział to wszystko i właśnie wtedy poprosił nas o wystąpienie w swoim filmie, który później kręciliśmy w jakimś garażu na obrzeżach miasta. Grałem… — zaczął, ale szybko urwał i spojrzał na przyjaciółkę z chytrym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy. — Co ja ci będę opowiadał! Sama zobaczysz. Kiedy masz czas? — zagadnął i tuż po wypowiedzeniu tych słów spłynęło na niego nagłe olśnienie. Wyprostował się, posłał Reyes szeroki uśmiech i mrugnął zachęcająco. — W zasadzie, to po co zwlekać? Możemy to obejrzeć od razu. Musielibyśmy tylko podskoczyć po płytę, a potem pojechać do ciebie… Ugotujesz mi coś dobrego? Tutaj i tak jest beznadziejnie — spytał i wymownie spojrzał na chipsy oraz stojącą obok, ohydną salsę. Cóż, nie bez powodu powiedział o tym, że musieliby pojechać do Reyes, ponieważ już nie mieszkał sam, ani tym bardziej w mieszkaniu, które brunetka zdążyła poznać. Niemniej jednak spoglądał na nią z nadzieją, która wyraźnie wskazywała na to, jak dużą ochotę Jerome miał na zmianę miejscówki. Paskudne drinki i jeszcze gorsze jedzenie nie były warte pozostania w tym miejscu, za to kto wie, jakie przygody czekały na nich poza tym mieszkaniem, w takim mieście jak Nowy Jork, który nigdy nie zasypiał…?
— Tak, ten drink był gorszy niż drink Tony’ego i na samo wspomnienie mam ochotę pójść się wyrzygać — oznajmił ze zdecydowaniem. — Cóż, ta dziewczyna była w mojej przegranej drużynie, więc sprzątała również po sobie. Wiesz jak mi było przykro, że przegraliśmy? — rzucił i roześmiał się serdecznie, a potem spojrzał na Reyes znad gitary. Po zagraniu piosenki jego dobry humor jakby przygasł, lecz ten pstryczek w czoło odgonił smutki i przypomniał Marshallowi, że przecież teraz już było dobrze. Procenty krążyły w jego krwiobiegu i zdążyły sprawić, że przyjemnie szumiało mu w głowie, a wizja obejrzenia wspomnianego filmiku z Reyes nagle wydawała mu się tym bardziej kusząca.
Usuń— Zagram, jeśli obiecasz mi, że po tej piosence przeniesiemy się do ciebie, ugotujemy coś dobrego do jedzenia i obejrzymy ten film. Jestem spragniony dobrego jedzenia i dobrego alkoholu, a tutaj tego nie uświadczymy i nie mam zamiaru szukać żadnej Lary. Proszę? — niemalże błagalnie wyjęczał i tym razem to on spojrzał na nią prosząco. Nie wiedział, skąd u niego ta nagła potrzeba wyjścia stąd, ale nie potrafił jej zignorować.
JEROME MARSHALL
Nathan z kolei doskonale wiedział, co zrobiło z nim ponowne spotkanie z Reyes, stanięcie z nią twarzą w twarz po tylu latach, zdarzenie, którego zupełnie się nie spodziewał. Oczywiście, że swój poziom zaskoczenia określiłby jako miły, ale to nie zmieniało faktu, że naprawdę nie sądził, że do podobnej sytuacji kiedykolwiek dojdzie. Zdążył wręcz zaakceptować już, że ich drogi rozeszły się w momencie, w którym postanowił opuścić Meksyk, podjął decyzję nagłą, ale podyktowaną, jego zdaniem, usprawiedliwiającymi go pobudkami i równie nagle zniknął. Myślał potem, że może powinien obejrzeć się za siebie i chociażby właśnie Reyes dać znać, gdzie był, co robił, że nie zapadł się pod ziemię i że cokolwiek się stało, to była jego decyzja, za którą mógł wziąć odpowiedzialność, jeśli poczuła się przed nią skrzywdzona. Ale obawa przed tym, że rodzina mogłaby się dowiedzieć, gdzie był, zanim sam sobie tego zażyczył, oraz pewna doza wstydu i żalu, że akurat tak wyszło, sprawiły, że usilnie odganiał od siebie podobne myśli i potem jeden dzień dodawał się do drugiego, miesiąc leciał za miesiącem, aż wreszcie wszystko to zlało się w całe lata i Nathan uznał, że jest za późno.
OdpowiedzUsuńNigdy nie sądziłby, że wpadnie na Reyes akurat w Nowym Jorku. Dobrze było zobaczyć, że miała dobrą pracę, wyglądała, jakby sobie radziła, a przecież to nie było tak, że jak on, miała dziecinnie łatwy start w życiu. Na wszystko, czego pragnęła, musiała zapracować, cholernie ciężko w dodatku. Nathan zawsze miał pod sobą przyjemną siatkę bezpieczeństwa w postaci upchanych na bankowych kontach pieniędzy i skorzystał z niej, kiedy po tak długim czasie udawania, że już nie istniał, nagle musiał zaakceptować fakt, że przestał sobie radzić. To nie było łatwe, przez ten czas, gdy się w pewnym sensie ukrywał też nie zawsze było prosto, ale wciąż miał o niebo łatwiej niż Reyes.
Wiele by oddał, by móc kompletnie wymazać to złe wrażenie, które na niej zrobił, jednak żadne z nich nie miało podobnej możliwości i skoro już przewrotny los postanowił, że ich drogi ponownie się połączą, to szkoda było zarówno czasu, jak i energii na ciągnięcie konfliktu. Póki co głównie łączyły ich te papiery, które Nathan próbował przekazać w dobre ręce, ale to nie o nich myślał, ilekroć zastanawiał się nad tym, jak teraz wyglądało życie Reyes i czy znalazłoby się w nim miejsce dla niego. Czy powinien w ogóle o tym myśleć.
Pamiętał ją jeszcze jako nastolatkę. Wtedy znał jej charakter i temperament na pamięć, wiedział, jaka porywcza potrafiła być, a to wszystko tylko po to, żeby zaraz zmienić się z powrotem w najsłodsze i najcudowniejsze stworzenie na ziemi. Wtedy rozumieli się bez słów, teraz nie potrafili ze sobą dogadać. Oboje byli całkowicie innymi ludźmi i właściwie gdyby postanowili, że ich znajomość nie skończy się po raz drugi, w tym przypadku na stosie papierów, to musieli zacząć od zaakceptowania, że co było już nie wróci, a oni nie mogą już z góry zakładać, że cokolwiek o sobie wiedzą. Tak naprawdę to teraz byli dla siebie właściwie obcy.
Podczas krótkiej rozmowy telefonicznej Nathan zaznaczył tylko, że miał ochotę ją widzieć i, chociaż nienawidził spotkań z prawnikami, bo miał ich już wystarczająco w swoim życiu, to nie zamierzał utrudniać Reyes życia swoimi fochami. Ani na chwilę nie zapominał, że oni mogli się znać od dziecka, ale teraz to Nathan stał się swego rodzaju problemem w karierze zawodowej Reyes i na pewno nie potrzebowała, by cokolwiek jej utrudniał. Pojawił się więc w umówionym miejscu punktualnie, jednak najwyraźniej prawnik, na którego czekali, nie zamierzał uczynić tego samego.
— Cześć — przywitał się więc z Reyes, a potem przytaknął głową na znak, że akceptuje ten stan rzeczy i poczeka. Nie miał innego wyjścia, naprawdę chciał już doprowadzić tę sprawę, którą sam zaczął, do końca. Milczał przez chwilę, rozglądając się po pustym korytarzu, na którym czekali, ale ewentualnie jego spojrzenie wróciło do Reyes, która wyglądała trochę, jakby była tu za karę. Nie mógł się jej dziwić. — Słuchaj, Rey… — zaczął nagle, chociaż wcale nie był pewien, czy dobrze robił. Obawiał się, że mógł właśnie rozpocząć proces rozdrapywania starych ran, ale skoro już zaczął, to wypadało również, żeby skończył. — Przepraszam za to, jak zachowałem się… Ostatnim razem. Kiedy nie wiem, co zrobić, wychodzi ze mnie straszny dupek, chociaż zupełnie mnie to nie usprawiedliwia. Nie musisz przyjmować tych przeprosin, ale po prostu.. Chciałem to powiedzieć. I mówię szczerze
UsuńNathan
Zdaniem Nathana zawsze było coś do ratowania, ale nie zamierzał narzucać własnej opinii Reyes, której charakter kiedyś znał wręcz na pamięć i nieważne, ile lat minęło odkąd widzieli się po raz ostatni albo jak bardzo się od tamtej pory zmieniła — kluczowe elementy w przypadku większości ludzi, których kiedykolwiek znał, pozostawały te same. O swojej matce, na przykład, słyszał, że zimna i wyniosła była właściwie od zawsze, i w jego oczach nie zmieniła się nigdy. Reyes więc, jak podejrzewał, wciąż miała na każdy temat swoje własne, nieugięte zdanie i nie pozwoli mu traktować się tak, jakby nic złego jej nie zrobił, bo przecież zrobił i w żaden sposób temu nie zaprzeczy. Myśli te może nie spędzały mu snu z oczu, wręcz przeciwnie, spał w ostatnich tygodniach całkiem dobrze, ale to pewnie dlatego, że nieważne, jak bardzo nienawidził tej świadomości, sam miał w sobie coś zimnego i wyniosłego.
OdpowiedzUsuńTeraz próbował się na Reyes bezczelnie nie gapić, ale jego wzrok wciąż uciekał w jej stronę i, rzecz jasna, zauważył, że mu się przyglądała. Nie miał pojęcia, że mogłaby myśleć o nim jak o kimś, kogo numer, w bardziej sprzyjających okolicznościach próbowałaby zdobyć, ale, z drugiej strony… Już miała jego numer. Mogła go wykorzystać.
— No dobrze, nie tylko wtedy — przyznał, ku własnemu zaskoczeniu całkiem rozbawiony, choć w ustach kogoś innego ten ton pewnie sprawiłby, że wściekł by się natychmiast. Może i nie widzieli się od kilkunastu lat, może i nie był już niewydarzonym chłopcem, a mężczyzną, doskonale świadomym tego, że ładna buzia, za którą wiecznie wszyscy go chwalili, mogła mu naprawdę na tym świecie pomóc, ale Reyes wiedziała, że mógł sobie wyglądać wspaniale i niewinnie, jednak tak naprawdę potrafił być paskudny i nigdy nic z tym nie robił. — W porządku. Też nie spodziewałem się, że na siebie wpadniemy, ale jak widać… Ten świat jest dosyć mały — wzruszył lekko ramionami, bo co więcej mógł zrobić w tej sytuacji?
Niekoniecznie liczył na przeprosiny Reyes. Jasne, trochę na niego naskoczyła i poczuł się wtedy odrobinę zaatakowany oraz potraktowany przez nią wręcz niesprawiedliwie, ale on też nie był wobec niej sprawiedliwy, nie w kontekście swojego zniknięcia. Ale nie chciał się też na ten temat wykłócać. Docierało do niego, że miała mu wiele do zarzucenia, kotłowało się w niej mnóstwo pytań, które tyle lat czekały na odpowiedź, a on nagle pojawił się w jej życiu, tej rzeczywistości, którą ułożyła sobie w Nowym Jorku, tak daleko od Meksyku, który oboje znali i kochali i… To nie mogło być łatwe, ale Nathan niekoniecznie pragnął znowu grzebać w przeszłości. Miał swoje zasady oraz granice i czuł, że nie nagnie ich dla nikogo. Nawet dla niej.
— Z nikim się nie kontaktowałem, Rey. Gdyby to ode mnie zależało, to nigdy by mnie tu nie było — powiedział, odwracając się w końcu do niej porządnie, tak, żeby spojrzeć jej w oczy i pokazać swoją determinację oraz szczerość.
Nowy Jork nie był jego wyborem, tylko miejscem, które kojarzyło mu się z matką i rodziną, którą słabo znał i właściwie nic go z tymi ludźmi nie łączyło. Nawet Raphael, który wyprowadził się tu na studia, a więc kiedy Nathan był jeszcze dzieciakiem, niewiele dla niego znaczył, gdy tu przyjechał, pojawił się, ożył również dla niego po tylu latach. Teraz ich relacja zmieniła się i wręcz zacieśniła, ale nie dokonaliby tego, bez pomocy jego żony.
— Nie umiem tego wyjaśnić. Spanikowałem, chciałem odciąć się od mojej matki, od Francisco, od Meksyku, od wszystkiego, co przypominało mi o tym, jaki byłem uwięziony — spróbował wyjaśnić najkrócej i zarazem najlepiej jak potrafił. Wytłumaczyć coś, co dla Reyes pewnie i tak nigdy nie będzie mieć sensu. — Od śmierci Jordana też — wydusił jeszcze z siebie, chociaż te słowa już naprawdę nie przyszły mu łatwo. — To był błąd, że się do ciebie nie odezwałem, ale nie odzywałem się do nikogo. Nikt nie wiedział. A potem… Nie wiem, może było mi wygodniej z tym, że już nie wracałem do tego, co było w Meksyku. Jest mi przykro, że to zrobiłem, ale nie zmienię błędów, które popełniłem w przeszłości — mówił szczerze, nawet jeśli to brzmiało niedorzecznie.
UsuńNie zamierzał w kółko przepraszać za to, co zrobił, bo dla niego to raczej była kwestia tego, czy ktoś, nawet nie tylko Reyes, będzie w stanie zaakceptować, że podjął kiedyś głupie decyzje, samolubnie kierował się tylko i wyłącznie własnym dobrem, a o reszcie nie myślał, bo był skupiony na tym, że on cierpiał i jego bolało. Wolałby też nie musieć tłumaczyć się z tego pod drzwiami gabinetu prawnika, na którego wciąż czekali, jednak z drugiej strony Reyes czekała na jakiekolwiek wyjaśnienia już tak długo, że odwlekanie tego nie miało sensu.
Nathan
Dystans, który Nathan obecnie przejawiał wobec swojego wyjątkowo nieeleganckiego zachowania nie był jednak czymś, co zdarzało mu się zbyt często. Zawsze miał w sobie coś ze skończonego, do bólu poprawnego i kompletnie przereklamowanego sztywniaka, a Reyes, doskonale pamiętał, często się z niego właśnie przez to śmiała. Ale wtedy to były niewinne żarty, które oboje łapali w mig i jedno nigdy właściwie nie pozostawało dłużne drugiemu. Teraz okoliczności wymuszały na nich uważność, to znaczy, tylko jeśli nie zależało im na rozpętaniu prawdziwej awantury, bo że byli do tego zdolni, to zapewne żadne z nich nie wątpiło, ale… Po co? Nathan, jeśli miał być szczery, a teraz przecież był, nie czuł się na siłach na dalsze spory. Miał nadzieję, że uda mu się spokojnie wyjaśnić tyle, ile mógł (i na ile wystarczy czasu, bo przecież czekali tu na kogoś, kto w każdej chwili mógł się pojawić), a reszta… Nad resztą się pomyśli, może właśnie tak to się ułoży.
OdpowiedzUsuń— Więc dzielimy podobny sentyment — podsumował krótko, bo on miał przecież podobnie.
Słowa Reyes, równie gwałtowne i nieprzemyślane jak te, które padły z jego ust, też go w pewien sposób zraniły; to, co wtedy mówiła, wydało mu się wulgarne i całkowicie nie na miejscu, niezależnie od tego, w jakich okolicznościach ich znajomość się zakończyła i jak bardzo szokujące było ponowne spotkanie. Nathan, ten poprawny, dobrze wychowany, który połknął kij twardo utrzymywał, że do pewnego poziomu nigdy w rozmowie czy kłótni nie zejdzie, ale to było również pokłosie tego, że nawet jeśli od tak dawna nie widział własnej matki, ona była w Meksyku, a on w Nowym Jorku, to i tak obawiał się, że w każdej chwili mógłby dostać od niej w twarz za pyskowanie. Nieważne, czy był głupim nastolatkiem, czy miał już ponad trzydzieści lat. Wychowała go na podszytym strachem szacunku, uzależniła w pewien sposób od swojej toksyczności i pewnym schematom w swoim zachowaniu wciąż nie potrafił się przeciwstawić.
I nie chciał już rozdrabniać się nad tym, co razem z Reyes odstawili, gdy spotkali się przed przypadek w muzeum. To była wpadka, którą zaliczyli wspólnie, ale nic, na co nie da się machnąć ręką, żeby pójść dalej, nieważne, czy razem, czy oddzielnie. Nathan już od dawna nie żył swoją przyszłością, przynajmniej nie pod każdym względem i kiedy coś się stawało, to rozumiał, że już się nie odstanie. Reyes przeżywała to wszystko jednak bardziej niż on i, z drugiej strony, wyszedłby na chama, ignorując w tej chwili jej emocje. Oczywiście, że nie były mu one na rękę, a Nathan należał do wyjątkowo wygodnych ludzi, ale skoro już coś zaczął, to zamierzał doprowadzić to do końca.
Nie podszedł do niej, nie dotknął jej ramienia, nie próbował dociekać, co tak nią wstrząsnęło. Po prostu czekał, dając Reyes tę chwilę, której potrzebowała, spodziewając się jednocześnie, że tłumaczyć to on właściwie dopiero się zaczynał. Nienawidził się tłumaczyć, ale dla niej mógł zrobić wyjątek, choćby ze względu na to, co ich kiedyś łączyło.
— Nie, Reyes, nie przy tobie — odpowiedział stanowczo, tonem nieznoszącym ani sprzeciwu, ani protestów, dając jednocześnie znać, że odpowiedź na jej pytanie brzmiała nie i koniec kropka, nie pozwoli tego podważyć. — Niczego wtedy nie zrobiłaś. Byłem młody, głupi, zupełnie niedoświadczony. Nie mówiłem ci o wszystkim, co działo się między mną, mamą, Raphem, a Francisco po śmierci Jordana, bo to były rodzinne sprawy, ale stało się coś, co sprawiło, że spanikowałem, wściekłem się i postanowiłem, że znikam. I zniknąłem, ale nie myślałem o tym, że oberwiesz rykoszetem za moje beznadziejne decyzje — wyjaśnił i ponieważ do tej pory nie wiedziała o żadnym z tych faktów, to przynajmniej w pewien sposób powinny one wystarczyć, by uzupełnić chociaż część układanki.
Spróbował uśmiechnąć się uśmiechem, który wyrażał pokorne zrozumienie dla obaw i wątpliwości Reyes, a przy okazji zapewniał, że on rozumie, w pewnym sensie jest mu wstyd za to, jak się zachował i że, przede wszystkim, żałuje.
Usuń— Byłaś dobrą przyjaciółką, a ja zepsutym gówniarzem z problemami, za które normalni ludzie oddaliby swoje prawdziwe problemy — podsumował, wzruszając odrobinę bezradnie ramionami. Nie zależało mu na tym, żeby się tu przed nią krzyżować, robić z siebie skończonego męczennika albo pokutnika, któremu natychmiast należy wybaczyć. Żadnego wybaczenia nie oczekiwał, bo potraktował ją paskudnie i rozumiał swój błąd, ale nie mógł go w żaden sposób naprawić. — To już było, Rey — dodał odrobinę bezradnie. — Wszystko toczy się dalej, a ja staram się nie żyć swoją przeszłością. Przykro mi, że zrobiłem, co zrobiłem, ale jedyna droga, jaką widzę, wiedzie teraz naprzód — powiedział, zupełnie jakby miał to gdzieś zapisane i teraz tylko recytował z pamięci, ale wcale tak nie było.
Nathan
OdpowiedzUsuńDiego niezaprzeczalnie się zmienił. Minione lata odcisnęły na nim piętno. Wyjazdy do zakątków świata ogarniętych konfliktami nie mogły nie wpłynąć na psychikę nawet zdrowego człowieka. Villanueva słynął ze swojego stoicyzmu. Rzadko kiedy udawało się komuś bądź czemuś wyprowadzić z równowagi. Wiele emocji po prostu w sobie tłumił. Musiał to później odreagować. Albo biegając, albo na siłowni, albo w barze. Znajdował różne sposoby na to, żeby zapomnieć. Aby ochłonąć, ale też po to, żeby nie mieć ciągle przed oczami ludzkich dramatów, krwawych obrazów, krzyków, wybuchów. Wypierał potrzebę korzystania z terapeuty, chociaż teraz było go stać na najlepszych specjalistów w Nowym Jorku.
Zmienił się. Z pewnością nie był tym samym chłopakiem, który dziesięć lat temu pojawił się w Meksyku, ale wierzył także w to, że Castanedo nie była tą samą nastolatką, która na chwilę zawładnęła całym jego światem. Odkąd spotkali się w muzeum, Diego dużo o niej myślał. Starał się te myśli ignorować i spychać na drugi plan, ale to wcale nie było łatwe, a jej numer w telefonie nie ułatwiał sprawy.
Miał już prawie czterdzieści lat, a to wymagało myślenia o przyszłości. Nie chciał przeżyć całego życia na walizkach. Czuł się zmęczony ciągłymi, ryzykownymi wyjazdami. Momentami tęsknił za adrenaliną i wiedział, że sporządzi jeszcze niejeden reportaż z zagranicy, ale na pewno nie miało to być jego stałym zajęciem. Bycie reporterem sprowadził do hobby, pasji.
Zadał jej proste pytanie. W jego mniemaniu było proste i też na prostą odpowiedź liczył. Na głupie, że wszystko u niej w porządku, że skończyła pracę i ma cały weekend przed sobą, że pójdzie na spacer z przyjaciółką, że odwiedzi nowo otwartą restaurację. Spodziewał się usłyszeć banałów, które byłoby buforem bezpieczeństwa, z którym mogliby schować się oboje.
Reyes zawsze dużo mówiła. Zawsze była tą, którą mówiła więcej. Lubił jej słuchać, ale teraz czuł się dziwnie skrępowany i zakłopotany, kiedy słuchał jej odpowiedzi. Myślała o nim, myślała o ich chwilach w Meksyku. To świadczyło tylko o tym, jaki wpływ mieli na siebie. Skoro pamiętali o tym po dziesięciu latach.
— Jestem Diego. Trochę starszy, trochę cięższy i mam odrobinę więcej siwych włosów — odpowiedział z uśmiechem, niby to swobodnie, a tak naprawdę maskując tym to całe zakłopotanie. Sam do końca nie wiedział, kim jest i nie mógł jej zapewnić, że ta znajomość będzie dla niej dobra. Nie był wróżką, nie umiał przewidzieć konsekwencji odnowienia ich relacji, nawet jeżeli w innej formie.
— Chodź. Może ta przeklęta, najlepsza wata cukrowa pomoże ci nie myśleć o tym facecie — dodał, wstając z ławki. — Możesz zadawać mi wszystkie pytania, które tylko chcesz zadać i nie musisz się obawiać, że ci nie odpowiem. I… masz rację. Nie widzieliśmy się dziesięć lat, nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi. — Odparł, czekając aż Rey wstanie. — I wydaje mi się, że nic nie stracimy, jeżeli spróbujemy poznać tych, którymi się staliśmy.
Diego
Pozwoliwszy jej wyswobodzić się z objęć, opadł na kanapę, siadając na niej ze wzrokiem chwilowo utkwionym w wysoki sufit. Nie żałował – gdyby tak było, nie miałby żadnych oporów, by przyznać jej rację. Nie żałował niczego, ale może powinien, skoro przez ten jeden epizod pojawiły się niesnaski, dla których prawdopodobnie nie będzie żadnego dobrego rozwiązania, a które ostatecznie i tak odbiją się na ich relacji. Oboje widzieli tę sytuację inaczej, z dwóch totalnie różnych punktów – Reyes z optymizmem, a Reginald z realizmem. Uzasadnionym, ponieważ miała przed sobą żołnierza – kogoś, dla kogo życie jest stałą wędrówką i kto będzie mógł pozwolić sobie na spoczynek dopiero na końcu, wtedy, gdy jedynym stałym miejscem stanie się ten skrawek ziemi, w którym zostanie pochowany. Bez wątpienia byłby z nich zgrany duet i temu Reginald wcale nie zaprzeczał. Gdyby każdego dnia mogli pielęgnować relację i powoli wznosić ją na wyżyny, ich rzeczywistość stałaby się piękna. Ale nie będą mogli. Nie będzie im to dane z oczywistego powodu, jakim jest powrót Reginalda do czynnej służby. Nowy Jork przestanie być miejscem, w którym mieszka, a stanie się miejscem, które tylko czasem odwiedza w przerwie między wyjazdami i szkoleniami. Dostrzegał katastrofę, bo nie wyobrażał sobie budować relacji z kimś, z kim będą dzielić go setki mil. Nie wyobrażał sobie uzależniać czyjegoś życia od siebie samego. Zwyczajnie nie jest na to gotowy.
OdpowiedzUsuń— Reyes — zaczął, przenosząc na nią spojrzenie. W tej chwili był już całkowicie poważny. — Za chwilę znów wyjeżdżam — oznajmił. — Nie wiem na ile tym razem: może na miesiąc, może na dwa, a może na rok. Teraz jestem tutaj i wszystko jest pięknie, ale co będzie, gdy przestanę tu bywać? Co jeśli przełożony oddeleguje mnie do jednostki na drugi koniec kraju, albo gdzieś do Europy? Jeśli będę zmuszony się wyprowadzić, wyjedziesz za mną? Poświęcisz swoje życie dla kogoś, kto nigdy nie zapewni ci żadnej stałej? — Popatrzył na nią, licząc na to, że tym razem zrozumie skąd biorą się wszelkie jego ale. Wszystko to, o czym mówił, to były wizje, które mogły zdarzyć się w każdej chwili. Tak wygląda realizm pracy w wojsku: tułaczka. — Nie jestem w stanie obiecać ci niczego, bo nie wiem gdzie będę jutro. Nie wiem gdzie wrócę, kiedy wrócę i czy w ogóle wrócę — kontynuował. — Odkąd się poznaliśmy, nie było jeszcze okazji, byś przeżyła ze mną to, co nadchodzi, a wierz mi, że ciągłe rozjazdy nie mają nic wspólnego ze spokojem. Jestem z tobą szczery i chcę, żebyś zrozumiała, że niczego nie żałuje. Po prostu nie jestem lekkomyślny i wiem, że moje życie jest uzależnione od decyzji moich dowódców. Jeśli oni powiedzą: pakuj się, jutro przenosisz się do San Diego na najbliższe dwa lata, zrobię to, Reyes. Rozumiesz? To jest wpisane w mój zawód — wyjaśnił, cały czas utrzymując w niej spojrzenie. Z całego serca chciał, żeby zrozumiała o czym mówi. Żeby zdała sobie sprawę, że wraca do zawodu, i że relacja z nim nie będzie już taka łatwa i beztroska, jak była dotąd. Byłby dupkiem, gdyby pozwolił się temu rozwijać, mając świadomość jak może się to skończyć, i nie wspomniał chociaż słówkiem o konsekwencjach jakiegokolwiek wiązania się z nim. Wolał, żeby sprawy były jasne, żeby Reyes wiedziała. Żeby zrozumiała, przede wszystkim.
— To, co mamy teraz, jesteśmy w stanie utrzymać niezależnie od odległości, mając do dyspozycji tylko wideorozmowy, listy i e-maile. Ale jak utrzymamy coś więcej? — Zapytał i uśmiechnął się smutno. — To nie wystarczy. Wiem o tym, Reyes, bo już to przeżyłem — zdradził, bezradnie wzruszywszy ramieniem. Pewnych rzeczy nie da się pogodzić. Czasami trzeba zrezygnować z jednego, by móc mieć to drugie. A na ten moment Reginald potrafił zrezygnować ze wszystkiego, tylko nie z wojaczki.
UsuńReginald Patterson
Nathan uważał ich wspólne wspomnienia za bardzo szczęśliwy okres, jego życie przecież, pomimo tych wszystkich wad, które, jeśli spojrzało się na nie z większej perspektywy, było całkiem łatwe i przyjemne. Nie miał powodów do narzekenia, nie takich prawdziwych, bo jęczenie, że matka go dręczy i traktuje jak swoją absolutną własność, a z ojczymem nie potrafi się dogadać, kiedy miało się kasy jak lodu i wszystko podane na złotej tacy, byłoby zwyczajnie… Nierozsądne. Nathan zdawał sobie sprawę ze swojego przywileju, z tego, o ile wszystko było dla niego łatwiejsze, bo miał więcej szczęścia niż rozumu i to szczęście sprawiło, że urodził się w rodzinie, która mogła mieć wiele problemów, ale pieniądze właściwie nigdy nim nie były. I wszystko układało się naprawdę w porządku, dopóki nie zginął Jordan. Wtedy ta bańka pękła, a wraz z nią absolutnie wszystko, co Nathan znał i rozumiał, ten porządek, wypełniony ciszą i chłodem, do którego się przyzwyczaił, został całkowicie zburzony. Jego reakcją była ucieczka i teraz zdawał sobie sprawę z tego, jak to niedorzecznie musiało dla Reyes brzmieć: że uciekł i nawet o niej nie pomyślał, a on w zamian mógł zaoferować tylko szczerość i nie kłamać jedynie po to, by przedstawić się w lepszym świetle. Uciekł, nie myślał wtedy o niej, myślał właściwie tylko i wyłącznie o sobie. Nie miał jej jak za to przeprosić poza tymi przeprosinami, które już zaoferował. Był tutaj, teraz, ona również. Spotkali się ponownie, chociaż żadne z nich nie sądziło, że jeszcze do tego dojdzie, nie szukali się, a w pewnym sensie nawet pogodzili, że oni skończyli się już całe lata temu. Byli dorośli, a dorosłość na tym w pewnym sensie polegała: na uczeniu się, jak akceptować to, że coś jest, a potem tego nie ma i jakoś trzeba z tym żyć. Nathan nie zamierzał też wiecznie pokutować za to, co zrobił. Wiedział, że to był błąd, przyznawał się do niego, tak samo jak do faktu, że zachował się zwyczajnie paskudnie i zrobił Reyes ogromną krzywdę. Ale żadna ilość przeprosin nie mogła tego zmienić i jeśli na coś nie miał wpływu, to Nathan po prostu nie chciał tym żyć. Teraz by się tak nie zachował, wtedy wydawało mu się, że to jedyne wyjście. Stało się. Nie cofnie czasu.
OdpowiedzUsuń— To już przeszłość, Reyes — odpowiedział odrobinę bezradnie Nathan, wzruszając ramionami. Próbował uśmiechnąć się niewyraźnie, by choć trochę podkreślić, że nawet jeśli nie był pogodzony z tym, co się kiedyś wydarzyło, to nauczył się to akceptować.
Zresztą, nie mógł powiedzieć, by czuł się zbyt komfortowo z tym, jak całą uwagę skupiali na jego smutnej historii, kompletnie pomijając fakt, że przegapił kilkanaście lat życia Reyes, a to wcale nie jest coś, co można nadrobić w jednej rozmowie, o ile w ogóle można. Nathan nawet nie sądził, że przez te wszystkie lata Reyes aż tyle o nim myślała. Naiwnie wmawiał sobie, że o nim zapomni, zwłaszcza, że zostawił ją w taki, a nie inny sposób. Tak byłoby dla niej lepiej. Łatwiej.
— Oczywiście, że o tobie myślałem. — Kiedy mówił prawdę, Nathan nie potrzebował nawet sekundy, by zastanowić się nad swoimi słowami, tak było również teraz. Wiedział jednak, jak to musiało brzmieć: skoro o niej myślał, to czemu się nie odezwał. I na to już nie miał dobrego wyjaśnienia, a czuł, że Reyes go jednak oczekuje. — Myślałem o tobie, tęskniłem nawet, ale sądziłem, że spaliłem za sobą wszystkie mosty. Dosłownie wszystkie — spróbował więc cokolwiek rozjaśnić, a determinacja w jego głosie świadczyła, że mówił poważnie.
Jeśli Reyes miała go zrozumieć, to musiała również zrozumieć, że był wtedy strasznie młody i głupi, i to, co teraz nawet dla niego brzmiało głupio i niedorzecznie, wtedy miało naprawdę dużo sensu. Nie myślał wtedy tak, jak myślał i postępował teraz.
UsuńTego jednak nie zdążył już jej wyjaśnić, bo zjawił się prawnik, na którego przecież czekali. Nathan miał jeszcze kilka planów na ten dzień, więc chciał pozbyć się tych formalności najszybciej, jak się tylko dało. Kiedy weszli do gabinetu i razem z Reyes usiedli po jednej stronie szerokiego, eleganckiego biurka, był więc rzeczowy i skupiony. No, może poza tymi momentami, gdy jego spojrzenie uciekało w jej stronę albo gdy złapali w pośpiechu za tę samą kartkę papieru. Wtedy skupienie przychodziło mu już zdecydowanie trudniej.
Z gabinetu wyszli już sami.
— Spróbujemy się jeszcze spotkać w mniej… oficjalnych okolicznościach? — zaproponował Nathan, gdy tylko zamknęli za sobą drzwi, przy okazji zerkając na zegarek, który nosił na lewej ręce.
Nie miał pojęcia, czy Reyes się zgodzi, ale czuł, że gdyby tego nie zaproponował, to po prostu by żałował.
Nathan
A on nie zamierzał się kłócić. Przede wszystkim, to nie uważał, że pojawiły się jakiekolwiek powody do kłótni – oboje zrobili to, na co mieli ochotę i byli świadomi możliwych konsekwencji tego zbliżenia. Kłócić nie było się jednak o co, ponieważ poza przyjaźnią nie łączyło ich nic więcej i ten jeden akt niczego między nimi nie powinien zmienić. Reginald nigdy nie usłyszał żadnego wyznania z ust Reyes, które uświadomiłoby go, że ona czuje do niego cokolwiek więcej, niż zażyłość związaną ze wspólnej powypadkowej przeszłości. Nie sadził, że chciałaby kiedykolwiek spróbować czegoś więcej, albo że zamknęła swój świat dla innych mężczyzn, licząc na jego uczucie. Nie miał o tym zielonego pojęcia, bo nigdy nie dostrzegł żadnych znaków, więc tym bardziej nie rozumiał pretensji w jej głosie. Obwiniała go o co? O to, że nie chciał zostawić swojego dotychczasowego życia dla czegoś, czego nawet sama Reyes wciąż nie ubrała w słowa? Żadne z nich nie przyznało się do choćby jednego grama uczuć. Nie było ani jednej rozmowy o nich. Oni w aspekcie innym niż przyjaźń zwyczajnie nie istnieli, bo żadne z nich nie podjęło próby przeniesienia tej relacji do innego wymiaru. Nie rozumiał więc, dlaczego Reyes robiła mu wyrzut o to, że nie chciał dać im szansy, skoro do tej pory nigdy nie wspomniała, że właśnie tego by chciała. Że chciała z nim spróbować. Nie wyobrażał sobie zrezygnować z czegokolwiek w swoim życiu, robiąc to w ciemno, bez deklaracji tej drugiej strony.
OdpowiedzUsuńTym bardziej nie chciało mu się brnąć w to, w co właśnie brnęła Reyes. Gdyby go nie pociągała, to nie miałby ochoty się do niej zbliżać w żadnej możliwej formie, i wydawało mu się to raczej oczywiste – nie jest aż tak zdesperowany, by brać nawet to co go odrzuca, i chyba na kogoś takiego nie wygląda. Nie zmienia to jednak faktu, że nie wyobrażał sobie prowadzenia związku internetowego z kimkolwiek i sama Reyes nie miała nic do tego. Męczyłoby go to, niezależnie z kim miałby być, bo jest człowiekiem i jak wszyscy inni, on również pragnie bliskości. Pragnąłby być przy tej osobie cały czas; cieszyć się i przeżywać z nią każdą możliwą chwilę. Nie mając takiej osoby, niczego nie odczuwa, a te potrzeby tkwią w nim uśpione. I tak jest na ten moment lepiej, bo pewnych rzeczy nie da się pogodzić, a jego dotychczasowe życie wymagałoby totalnego przemeblowania. Owszem, związek wymaga kompromisu i na taki kompromis Reginald gotowy byłby pójść, ale tylko pod warunkiem, że będzie pewny uczuć drugiej osoby. Ze będzie je czuł całym sobą.
W przypadku Reyes nie był pewny niczego. Nie był tak brawurowy, by porzucić życie w ciemno.
— Poświęciłem całe swoje życie temu, co ty nazywasz argumentem i wygodnym sposobem tłumaczenia się — powiedział chłodno. Zwyczajnie zabolało go to, co powiedziała. Człowiek nie jest w stanie porzucić ot tak czegoś, czemu oddał serce. Może Reyes potrafi rezygnować z rzeczy, które jako jedyne na razie nadają życiu sens, on jednak nie potrafi. — Ale niech tak pozostanie. Niech to będzie dla ciebie wytłumaczenie. Ja nie mam już nic więcej do powiedzenia — rzekł, po czym podniósł się z kanapy i ruszył w stronę schodów na piętro. Po drodze zgarnął jeszcze plecak, w którym miał kilka rzeczy z jednostki.
Na ten moment uważał, że przyjaźń będzie dla nich bezpieczniejsza. Chociaż kto wie, czy cokolwiek z tej przyjaźni pozostanie, skoro jedno zbliżenie zatrzęsło nią w posadach. Najwidoczniej wciąż nie ufają sobie na tyle, by powierzyć coś więcej, poza uśmiechem, dobrym słowem i wsparciem.
Reginald Patterson
Zauważył, że Reyes chwyciła zarzuconą przez niego przynętę. Nieprzypadkowo wspomniał o płycie z krótkometrażowym filmem – może i w jego krwiobiegu krążył alkohol, ale jeszcze nie w takiej ilości, aby Jerome całkowicie stracił umiejętność trzeźwego myślenia.
OdpowiedzUsuń— Jestem tego świadomy — odparł, ponieważ nie po raz pierwszy o tym słyszał. Sama Alanya, kiedy byli świeżo po opowiedzianej przez niego przygodzie, przyrównała ją do scenariusza komedii romantycznej, więc może Jerome powinien zastanowić się nad zmianą ścieżki zawodowej? Może mógł rzucić budownictwo na rzecz pisania scenariuszy filmowych, do których inspiracje czerpałby z własnego życia? Choćby jego związek z Jen był materiałem na film składający się przynajmniej z trzech części, ale akurat ten pomysł podsunięty mu przez rozluźniony alkoholem umysł był wyjątkowo kiepski i wyspiarz odruchowo się skrzywił. Niemniej jego historia poznania się z siedzącą tuż obok Reyes już nadawała się na film akcji z elementami komediowymi i może faktycznie powinni zastanowić się nad tym, aby ją spieniężyć? Marshall miał znajomości; mógł odnowić kontakt z tamtym studentem, który powinien być już po obronie i kto wie, może stawiał teraz pierwsze kroki w branży filmowej, będąc obiecującym scenarzystą bądź reżyserem?
Dopiero słowa przyjaciółki sprowadziły go na ziemię. Spojrzał na nią z ukosa, ponieważ jej słowa odebrał poniekąd jak naganę.
— Sugerujesz, że powinienem grzecznie siedzieć w barze, popijać piwo i przegryzać je orzeszkami, dyskutując o polityce i ostatnim wyniku meczu? — rzucił, a potem roześmiał się serdecznie i pokręcił głową. — Nie, zdecydowanie wolę mój talent do pakowania się w dziwne akcje — podsumował i wygodniej rozparł się na zajmowanym przez siebie fotelu. Niegdyś wydawało mu się, że kiedy będzie miał trzydzieści lat, będzie statecznym i spokojnym dorosłym. Nic bardziej mylnego! To było tylko błędne przekonanie nastolatków myślących o dorosłości, którzy wyobrażali sobie, że po przekroczeniu pewnego wieku nie było miejsca na dobrą zabawę. W istocie niewiele się zmieniało, oprócz tego, że nagle człowiek z większością problemów zostawał sam, ale nadal można było dobrze się bawić, prawda?
— Nie, to nie dla mnie — cmoknął, kiedy kobieta zauważyła, że mógłby zostać aktorem. Wyczuł te nutę ironii w jej głosie, ale nie przeszkadzało mu to w żaden sposób w dalszym zgrywaniu się, jakoby kiedyś poważnie brał tę możliwość pod uwagę. — Zastanawiałem się nad tym, ale nie dla mnie życie w blasku reflektorów — powiedział i w teatralnym geście przyłożył wierzch dłoni do czoła. Zerknął przy tym na Reyes, chcąc upewnić się, że ta dostrzega dramatyzm zawarty w tej scenie i kiedy pochwycił jej spojrzenie, tym mocniej odchylił głowę w wyrazie boleści. Tylko cudem się nie roześmiał, a pomogło mu w tym późniejsze sięgnięcie po paskudnego drinka, który skutecznie wykrzywił mu gębę.
— Pomyśl, że taka okazja już nigdy się nie nadarzy — zauważył, a jego głos był lekko ochrypły i niewyraźny przez posmak, jaki pozostawił po sobie drink. Jerome chciał go czymkolwiek zagryźć, ale w zasięgu jego wzroku oraz rąk nie znajdowało się nic wartego uwagi, więc mężczyzna opadł ciężko na fotel i sapnął w odpowiedzi na palącą zgagę, która nagle zaczęła dokuczać mu po tym jednym łyku. Teraz tym bardziej chciał stąd wyjść, choćby po to, by uporać się z dyskomfortem i nieco się przewietrzyć.
— Spoko, będę celował obok — odparł i zrobił zbolałą minę, bo naprawdę zrobiło mu się niedobrze. Potrzebował kilku minut, żeby dojść do siebie i wyraźnie odetchnął, kiedy nieprzyjemne pieczenie w przełyku ustało. Jeśli miał tu zostać, to tylko o suchym pysku. Wiele jednak wskazywało na to, że brunetka miała spełnić jego prośbę. Co prawda najpierw poddała go dokładnym oględzinom, co Jerome wykorzystał i kiedy kobieta ścisnęła jego policzki, zassał ich wnętrze, robiąc z ust rybi dzióbek, przez co musiał wyglądać dramatycznie, ale to wypity alkohol popchnął go ku tym głupotom. Nie był pijany, a przynajmniej nie na tyle, by nad sobą nie panować, lecz lubił się powygłupiać i ta jego cecha uwypuklała się po kilku drinkach, a te Jerome zdążył w siebie wlać.
Usuń— Juhu! — wykrzyknął, kiedy Reyes wygłosiła swój werdykt i poderwał się z fotela, wyrzucając przy tym ręce w górę. Przyciągnął tym kilka zaciekawionych spojrzeń, ale w ogóle się tym nie przejmował. — Idziemy — poinformował zarówno zebranych, jak i samą Reyes. — Papa wszystkim, do zobaczonka, było naprawdę fajnie, ale już musimy iść — wyrecytował, jednocześnie rozglądając się wkoło i zbierając swoje rzeczy. Zgarnął telefon, upewnił się, że po kieszeniach spodni ma upchane klucze oraz portfel, po czym ruszył w stronę wyjścia. Po chwili zawahania zahaczył jeszcze o toaletę, a kiedy ją opuścił, stanął pod drzwiami i poczekał na przyjaciółkę. Kiedy tylko ta pojawiła się w zasięgu jego wzroku, wyszedł na korytarz i radośnie zbiegł po schodach, każdorazowo na półpiętrze ciężko zeskakując z dwóch ostatnich stopni, przez co w środku cichej nocy kamienica zdawała trząść się w posadach.
JEROME MARSHALL
Czasem odpowiedź na wszystkie czemu brzmiała po prostu bo nie i to musiało wystarczyć. Nathan podjął w swojej młodości decyzje, z których teraz nie był dumny a nawet w pewnym stopniu ich żałował, ale wciąż nie zamierzał pokutować za nie do końca życia ani oferować wyjaśnień głębszych od tych, na które już się zdobył. Zrobił, co zrobił i dokonał tego wyboru ze względu na swoją rodzinę i, jego zdaniem, Reyes powinna te wyjaśnienia zaakceptować. Oczywiście, że ona prawdopodobnie miała na ten temat zupełnie inne zdanie i Nathan nie poddawał w wątpliwość tego, że miała prawo czuć się przez niego skrzywdzona, a może nawet w pewnym sensie i oszukana, ale… To było dawno temu. Naprawdę dawno. I od tamtej pory minęło okrutnie dużo czasu, a on zwyczajnie nie widział sensu w rozpamiętywaniu przeszłości.
OdpowiedzUsuń— Dorośliśmy i dojrzeliśmy, ale to nie mogą być aż tak ogromne zmiany — zasugerował Nathan, uśmiechając się dość uprzejmie i poprawnie, jak na niego przystało.
Odpowiadał mu spokojny ton ich rozmowy, nawet jeśli nie do końca pasował on do Reyes, która miała tendencję do pozwalania, by ponosiły ją własne emocje. Wtedy zaczynała, jak teraz, od razu dawać im margines błędu, zakładać, że coś może nie wyjść i ogółem w pewnym sensie nastawiała się na samym wstępie na najgorsze. Nathan, natomiast, nie nastawiał się absolutnie na nic, bo, jego zdaniem, to była sytuacja, do której należało podejść bez żadnych oczekiwań. Rozumiał, co Reyes próbowała mu przekazać, co ją w jego zachowaniu przez te lata bolało, ale nie miał już nic, poza tymi przeprosinami, które przed chwilą zaoferował. Żałował, że tak wyszło, ale próbował nie żałować tego, co zrobił, bo wtedy nie miałby innego wyjścia: musiałby spędzić resztę swojego życia na zamartwianiu się wyborami, których dokonał, gdy był niesamowicie młody, rozpieszczony, i głupi. A to zwyczajnie mijało się z celem.
Możliwe, że było to z jego strony trochę zimne; to, jak podchodził do spraw, które w Reyes wywoływały tyle sprzecznych emocji, jednak udawanie przed nią, że był kimś innym, nie miało żadnego sensu. Zmądrzał trochę, ochłonął. Nie był już taki porywczy jak kiedyś, choć wciąż łatwo było zagrać mu na nerwach albo zwyczajnie zirytować do tego stopnia, że kończył rozmowę i wychodził. Zrobił się w pewnym sensie bezwzględny, ale było mu z tym dobrze i nie planował się zmieniać. Tak samo jak obojętny, potrafił być cudowny, czarujący, ciepły, i wspaniały. Trzeba było tylko odpowiednio do niego podejść i nauczyć się, a potem zapamiętać, że jeśli czegoś nie tolerował, to nie robił wyjątków. Miał swoje zasady i uwielbiał według nich żyć.
— Tak, muszę gdzieś jeszcze dzisiaj być, a zaliczyłem tu poślizg — przyznał bez owijania w bawełnę, jednak nie wyglądał tak, jakby zaraz miał zerwać się do biegu. Cenił sobie punktualność, ale ze względu na Reyes mógł dzisiaj trochę odpuścić. Zresztą, oni tu już prawie kończyli. — Masz mój numer — powiedział, starając się, by brzmiało to jak zaproszenie. — Odezwij się, podaj czas i miejsce, zawsze znajdę dla ciebie czas — dodał, ocieplając te słowa kolejnym uśmiechem, tym razem dużo bardziej naturalnym. — A jeśli nie będziesz miała pomysłu, to po prostu daj znać, kiedy jesteś wolna, wyślę ci mój adres — stwierdził jeszcze na zakończenie, uznając, że to bardzo prosta sprawa, a potem pożegnał się z Reyes i wyszedł, ponieważ dziś, jak na złość, czas mu nie sprzyjał.
Nathan
— Wszystko i jeszcze więcej — zgodził się, kiedy Reyes wspomniała o piwie i orzeszkach. Nawet w najgorszej spelunie piwo smakowało lepiej, niż drinki na tej domówce, więc Jerome szczególnie by nie wybrzydzał, jeśli tylko miałby okazję przepłukać gardło czymkolwiek, co zabiłoby posmak ohydnych napojów serwowanych przez Tony’ego. Jeszcze jakiś czas później śmiał się wesoło, gdy przyjaciółka wytknęła mu starczy wiek, mimo że sama była od niego o rok starsza, ale finalnie do śmiechu mu nie było. Te o kilka łyków za dużo drinka o podejrzanym pochodzeniu podrażniło jego żołądek na tyle, iż rzeczywiście potrzebował chwili, aby dojść do siebie i był Reyes wdzięczny za to, że ta została u jego boku, nie lękając się tego, że mogła oberwać rykoszetem w razie, gdyby treść żołądka Marshalla jednak zechciała wydostać się na zewnątrz. Całe szczęście, nic podobnego nie miało miejsca i kiedy mężczyzna odzyskał dobre samopoczucie, wręcz promieniował radością i optymizmem. Tym samym nie widział nic niewłaściwego w radosnym obwieszczeniu wszem i wobec, że on i panna Castanedo postanowili opuścić imprezę. W przeciwieństwie do niej, choćby przez ułamek sekundy nie pomyślał o gospodarzach – uważał, że zarówno on, jak i oni byli za starzy na obrażanie się za podobne rzeczy, jak wcześniejsze wyjście z imprezy, aczkolwiek czasem niektórzy dorośli odwalali akcje rodem ze szkoły średniej, podczas gdy wyspiarz odnosił wrażenie, że ten etap wszyscy powinni mieć już dawno za sobą. Życie parokrotnie udowodniło mu, że się mylił.
OdpowiedzUsuń— To nie wiesz, że pijanym osobom prawie nigdy nic się nie dzieje? — odpowiedział, a raczej odkrzyknął, ponieważ nie zaprzestał zeskakiwania z dwóch ostatnich stopni, póki nie znaleźli się na parterze i swoją wypowiedź kontynuował dopiero, kiedy znaleźli się na zewnątrz i owiało ich przyjemnie chłodne powietrze. — O ile się nie mylę, jest to nawet naukowo udowodnione — podkreślił, unosząc przy tym palec wskazujący. — Ciało nie jest spięte, mięśnie się rozluźniają, stawy są bardziej ruchome, a to cudownie zapobiega urazom — powiedział i zapragnął poprzeć swoją teorię praktyką, ale w najbliższym otoczeniu nie wypatrzył niczego, co by mu w tym dopomogło, chyba że miałby wspiąć się na drzewo i zeskoczyć w najwyższej gałęzi. Zachował jednakże na tyle zdrowego rozsądku, bu tego nie robić i tylko raźnie kroczył u boku przyjaciółki, cicho pogwizdując pod nosem, aż nieopodal mieszkania, które opuścili, natknęli się na tajemnicze zbiegowisko. Dołączyli do kręgu otaczającego młodego mężczyznę, a dzięki uprzejmości jednej z nastolatek, którą zagadnęła brunetka, dowiedzieli się mniej więcej, o co chodzi.
— I będziemy sławni. Choć przez pięć minut — podkreślił i znacząco poruszył brwiami, jakby wbrew swoim wcześniejszym słowom, mimo wszystko miał parcie na szkło. Niedługo potem rzekomo sławny TikToker zaprosił do wyzwania kolejne osoby. W górę wystrzelił las rąk, ale Jerome nie zamierzał bawić się w te ceregiele i najzwyczajniej w świecie złapał Reyes za rękę, by następnie poprowadzić ją za sobą i wyciągnąć na środek kręgu, przez co znaleźli się na wprost dzierżącego aparat chłopaka.
— My jesteśmy chętni — powiedział, jakby nie było to oczywiste i uśmiechając się szeroko, obejrzał się na przyjaciółkę. — Co to w ogóle za wyzwanie? — spytał, marszcząc mocno ciemne brwi i wbił uważne spojrzenie w prowadzącego, gotów poznać szczegóły.
Czy właśnie zgłosili się do zabawy, nie znając jej zasad i specyfiki? Jak najbardziej, ale Barbadosyjczykowi w niczym to nie przeszkadzało. A przynajmniej miał nadzieję, że w niczym mu to nie będzie przeszkadzać. Czekał więc cierpliwie, aż TikToker przedstawi im istotę sprawy i nawet zaczął przebierać nogami. Postronnym obserwatorom mogło wydawać się, że z podekscytowania, ale w rzeczywistości te niedobre drinki okazały się wyjątkowo moczopędne.
— Hej! Wcisnęli się w kolejkę! — zawołał ktoś z publiki.
Usuń— Właśnie! Kto ich wybrał? — podchwycili inni i tłumek zafalował, a wzburzone, acz cienkie głosy poniosły się intensywniej.
— Sami się wybraliśmy — huknął Jerome, gromiąc wzrokiem nastoletnią publiczność. — Nikt was jeszcze nie nauczył, że sprawy zawsze trzeba brać w swoje ręce? — odezwał się niczym wujek dobra rada, przybierając karcący wyraz twarzy, po czym mrugnął porozumiewawczo do Reyes, by finalnie wrócić spojrzeniem do odpowiedzialnego za całe to zamieszanie chłopaka.
[Wybacz, że nie wspominam nic o rodzaju wyzwania, ale w tym względzie wena mi nie sprzyja i po cichu liczę na Ciebie… ^^]
JEROME MARSHALL
Nie było go i Nathan na tę własną nieobecność nic już nie mógł poradzić. W pewnym sensie jednak czuł się już pogodzony ze świadomością, że popełnił wtedy błąd, a czasu i tak nie cofnie, więc równie dobrze mógł sobie choć trochę odpuścić. Bo to wcale nie było tak, że żył sobie całkowicie niefrasobliwie z tym wszystkim, co zrobił. Też było mu z własnymi wyborami w pewnym sensie ciężko, też nie do końca potrafił pogodzić się z tym, jak to się potoczyło i do czego go doprowadziło, a teraz, gdy wiedział jeszcze, że Reyes to bolało i przeżyła jego zniknięcie mocniej, niż mógłby się spodziewać, własne błędy zaczęły ciążyć mu bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Właściwie to obudziła w nim jakieś głęboko ukryte pokłady poczucia winy, do których miał szczerą nadzieję, że już nigdy nie wróci, ale ot, los spłatał mu psikusa i oto był, najpierw wściekły, a potem pełen pokory i gotów na zaoferowanie wyjaśnień, do których nigdy nie czuł się zobowiązany, a to wszystko tylko dlatego, że widział jakąś nikłą nadzieję na odbudowanie ich relacji. Może popełniał błąd, że się na to godził, że postanowił w pewnym sensie ustąpić i zaakceptować, że Reyes najwyraźniej potrzebowała jego wyjaśnień, bo już wystarczająco utrudnił jej życie i zrozumienie tego, co zrobił i co nim kierowało, kiedy zniknął bez słowa.
OdpowiedzUsuńZdaniem Nathana oboje zdecydowanie potrzebowali przerwy i chwili, żeby odsapnąć, a przede wszystkim to przemyśleć to, co się między nimi wydarzyło i co spróbowali sobie choć trochę wyjaśnić. Nie widzieli się przez tyle lat i nie spodziewali zobaczyć, więc to naprawdę nie była prosta sytuacja. To, że przed spotkaniem z prawnikiem zachowali się jak cywilizowani ludzie jeszcze o niczym nie świadczyło, bo wcześniej potraktowali się w sposób naprawdę niewybredny, a znając ich charaktery, to równie dobrze to samo mogło wydarzyć się znowu.
Przede wszystkim jednak Nathan starał się na nic nie liczyć. Czy teraz czuł, że chciałby zacząć z Reyes wszystko od nowa, jednocześnie podejmując ich znajomość dokładnie w tym samym momencie, w którym ją tak nagle zakończył? Oczywiście, że tak. To byłoby przecież takie łatwe i niewątpliwie dla niego wygodne, ale przecież nie mogli. To nigdy by się nie udało, a oni zmienili się na tyle, by to musiała być całkowicie nowa relacja. Jeśli mieli się znowu dogadać, to czekała ich naprawdę ciężka i długa praca, tak podejrzewał.
Nie byli dziećmi i nic nie było już tak proste, jak kiedyś.
— Założyłaś, że nie mam w domu jedzenia? — zapytał na powitanie Nathan, przyglądając się torbom, które uniosła na progu Reyes, ale na jego ustach zamajczył dość wyraźny uśmiech. Cała ona, pomyślał nawet. — Daj, mam nadzieję, że nie dźwigałaś tego zbyt daleko — postanowił natychmiast, zabierając od niej te pakunki. — Też się temu dziwię. Praktycznie codziennie. Lepiej mi było gdzie indziej — przytaknął, celowo nie wspominając, jakie gdzie indziej miał na myśli. Nowy Jork był ostatnim miejscem, w jakim chciał wylądować, ale życie go do tego zmusiło i nie lubił zagłębiać się zbytnio w ten temat. — Ale skoro się tu nareszcie spotkaliśmy, to właściwie mogę powiedzieć, że jednak się cieszę, że tu jestem — dodał jeszcze, czekając, aż Reyes zostawi na wieszaku przy wejściu swój płaszcz. — Pamiętasz, że w kuchni mam dwie lewe ręce, prawda? — zapytał, zanim ruszyli przez długi korytarz w jego naprawdę ogromnym, choć klasycznie urządzonym mieszkaniu. Niedawno się przeprowadził, wymieniając stary apartament, który pamiętał jeszcze młodość jego matki na coś odnowionego, ale wciąż z duszą.
Nathan
Prawdopodobnie należał do grona tych ludzi, do których subtelne sygnały nie docierają, a już szczególnie w relacjach międzyludzkich, które ciężko w sposób konkretny zaszufladkować, bo o ile był w stanie wyłapać sygnały w związku z czymś zdrowiem fizycznym czy psychicznym, o tyle uczucia miały dla niego sens tylko wtedy, gdy mówi się o nich w konkretnej formie. Jego sytuacja życiowa jest na tyle niestabilna, że jedyne uczucia na jakich chciał w tym całym niestabilnym bałaganie polegać, to uczucia pewne i klarowne. Chciał lubić ludzi, którzy lubią jego, chciał kochać ludzi, którzy kochają jego – nie chciał poświęcać siebie dla czegoś nieodwzajemnionego. Świat nie jest czarno-biały i zdawał sobie z tego sprawę, tak samo jak rozumiał, że człowiek może gubić się i wahać w tym, co czuje, szczególnie jeśli jego serce już raz doświadczyło pogruchotania, ale każdy medal ma dwie strony. Jeśli uczucia są pewne i towarzyszy im zaufanie, nie ma potrzeby bać się o serce i o to, że po raz kolejny zostanie wystawione na cios. Tak czy siak, nie da się zrobić niczego milcząc – ani zepsuć ani zbudować. Świat się kręci tylko dlatego, że ludzie wymieniają się uczuciami.
OdpowiedzUsuńGdyby został i dalej ciągnął tę rozmowę, wszystko skończyłoby się kłótnią i finałem, po którym prawdopodobnie ciężko byłoby im wyrównać straty. Mieli przyjaźń opartą na wydarzeniach przeszłości, a w efekcie słownej przepychanki, gdyby padło o kilka słów za dużo, mogli zostać bez niczego. Oboje mają dumę, którą ciężko im schować do kieszeni i prawdopodobnie oboje trzymaliby się swoich racji do końca, poniekąd też dlatego, że widzieli tę sytuację z dwóch różnych punktów. Tymczasem mogli ochłonąć, zebrać myśli i zastanowić się, co zrobić, żeby poskładać do kupy wszystko to, co rozbiło się wraz z ich zbliżeniem. Jeśli chcieli dalej istnieć w jakiejkolwiek formie, to musieli temu zaradzić, bo inaczej dystans spowodowany niezręcznością sprawi, że zaczną się unikać, a co za tym idzie – oddalać się od siebie.
Potrzebował posiedzieć chwilę na świeżym powietrzu, dlatego wyszedł na dach, na szczycie którego się rozsiadł i gdzie później został z racji tego, że dostrzegł Reyes idącą w kierunku plaży z butelką w ręku. Nie sądził, że zdobyłaby się na zrobienie czegoś głupiego, ale mimo wszystko wolał czuwać nad jej bezpieczeństwem, bo to, że ona sama nie zrobi nic głupiego, nie oznacza, że ktoś nie spróbuje zrobić czegoś głupiego jej. Mogli się kłócić i być na siebie wściekli, ale nie ma to wpływu na jego zdroworozsądkowe podejście. Jej bezpieczeństwo było ważniejsze od chwilowych – daj boże – niesnasek. I dobrze, że nie było jeszcze tak zimno, bo Reyes najwidoczniej nie miała zamiaru wrócić do środka – co okazało się trafnym spostrzeżeniem, bo na piasku została do rana.
Nie skorzystał więc ze swojego pierwszego dnia po powrocie i się nie wyspał. Słyszał krzątaninę na parterze, ale spodziewał się, że to Reyes, dlatego ze spokojem dokończył prysznic, potem osuszył ręcznikiem włosy i założył jeansy. Pocieszające było to, że nie zdecydowała się odejść bez pożegnania; to oznaczało, że ich przyjaźń naprawdę miała jakąś wartość.
Czuł zapach kawy, gdy schodził po schodach, a choć zwyczaj miał taki, że z samego rana parzył yerba mate – dziś filiżanką kawy wcale nie pogardzi. Było wcześnie rano, ale nie sądził, że jeszcze się zdrzemnie, bo przestawienie się z trybu frontowego na tryb miejski wymagało odrobiny czasu.
— Cześć — przywitał się krótko, przekraczając kuchenny próg i dostrzegając Reyes przy jednym z blatów. W jego głosie nie było ani złości, ani pretensji, ani żalu – nie było w nim właściwie niczego konkretnego. Może wypadało powiedzieć dzień dobry, ale sam nie wiedział, czy właśnie taki ten dzień jest i czy taki będzie.
Nie pytał o to, czy się wyspała, bo było to mało prawdopodobne. Jego nocka na dachu też nie należała do najprzyjemniejszych, a podłoże do leżenia miał równie twarde, co ona.
UsuńSięgnął po filiżankę i nalał do niej kawy, a następnie odwrócił się w stronę Reyes, oparł się o blat i wziął niewielki łyk.
— Co dalej, Rey? — Odezwał się po chwili. — Chciałabyś, żebym odwiózł cię do mieszkania? Chciałabyś czegokolwiek?
Sam nie był pewien, co powinien jej powiedzieć, jak rozwiązać sprawę, by z powrotem mogli czuć się swobodnie w swoim towarzystwie. Wiedział, że do tego potrzebny będzie czas, ale mimo to miał wrażenie, że powrót na dawne tory wcale nie będzie łatwy.
Reginald Patterson
Może wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby był pewny samego siebie, ale nie był – tak jak już wcześniej wspomniał podczas rozmowy – bo w co niektórych dziedzinach życia los doświadczył go tak mocno, że ciężko było mu się otworzyć i pozwolić sobie zaryzykować. Chociaż minęło już tyle lat odkąd przeniósł się do miasta i zaczął żyć od nowa, te bariery, które zbudował wokół siebie lata temu, wciąż przy nim trwały, skutecznie odgradzając go od każdej relacji, która brnęła do tego, by stać się tą najbliższą i która pokłada w nim wszelką wiarę. Zawsze dopuszczał ludzi tylko do pewnego momentu; nie pozwalał nikomu przedrzeć się przez ten najgłębszy pancerz izolujący serce, bo nie chciał doprowadzić do sytuacji, w której czyjś świat – jego, czy drugiej osoby – ległby w gruzach, a wraz z nim nadzieja i zaufanie. Oczywiście, wcale nie musiałoby do tego dojść, może otworzenie serca okazałoby się najlepszym, co kiedykolwiek zrobił, ale ryzyko cały czas istniało, a on od tamtej pory, gdy przez jego zaryzykowanie zginął Ethan, nie był w stanie podjąć żadnego ryzyka. Nie potrafił przyjąć kredytu zaufania – nie był na to gotowy. Ethan też mu wtedy zaufał i za jego niedotrzymanie słowa zapłacił tym, co najcenniejsze. Reginald wciąż nie przepracował tej straty tak do końca; do dziś odczuwał na dnie duszy ciężar, który przypominał o sobie najczęściej w chwili, w której ktoś stawał mu się bliski i drogi. Do dziś nie potrafił żyć beztrosko, rzucać zaufaniem na prawo i lewo, i czasami naprawdę żałował, że bardziej od dobrej zabawy liczy się dla niego szacunek, bo w odwrotnym scenariuszu nie miałby żadnych oporów przed żonglowaniem relacjami, nie zważając na to, że w tym pędzie cześć z nich przypadkiem wypadła z gry. Wtedy nie bałby się straty – wtedy liczyłaby się tylko chwila, którą umiałby żyć.
OdpowiedzUsuńNie był gotowy na miłość, choć nie dlatego, że chciał się jeszcze wyszaleć. Bał się, że nie sprosta temu zadaniu z wielu innych powodów, które go dotyczyły – przez wymagającą pracę, która porywa go na cały dzień, przez wyjazdy na misje, które mogą porwać go na miesiące i lata, przez wewnętrzną bitwę, którą toczy sam ze sobą, gdy próbuje wybrać między tym co dobre, a tym co słuszne. Przełamywanie tego strachu wymaga czasu i cierpliwości; nie da się pokonać go, strzelając palcami.
Dobrze, że nie pił w tej chwili kawy, bo w obliczu jej wyznania prawdopodobnie zakrztusiłby się nawet kropelką. Może powinien spodziewać się takich słów, patrząc na to, co wydarzyło się wczoraj, ale dopiero w ustach Reyes to wszystko zabrzmiało namacalnie i jawnie do takiego stopnia, że zaskoczenie z nim związane zmusiło go do odstawienia filiżanki z kawą i do wysłuchania jej bez jakichkolwiek przedmiotów w dłoni. Nie przerywał jej, choć mało brakowało, bo nie chciał, żeby przepraszała za cokolwiek, z racji tego, że nie wydarzyło się nic, co wymagałoby przeprosin; chyba, że któreś z nich czegoś żałowało. Ale później, gdy zapewniła, a wręcz obiecała, że będzie potrafiła zakończyć to uczucie – wyhamował. Powoli skinął głową, przyjąwszy to do wiadomości.
Nie spodziewał się, że będzie w stanie, ale jeśli umiała zakończyć uczucie – w porządku, tak będzie lepiej. Jedyne czego chciał dla Reyes, to żeby była szczęśliwa, żeby znalazła kogoś z kim będzie mogła dzielić to szczęście w pełni; kogoś kto zapewni jej stabilne życie, dla kogo stanie się całym światem i kto nigdy świadomie nie narazi jej na cierpienie. On nie uważał się za kogoś takiego. Był dobrym człowiekiem i wielkodusznym, bo tego odmówić mu nie można, ale w żadnym wypadku nie był kimś, kto jest w stanie zapewnić stabilność, a już szczególnie teraz, kiedy zdecydował powrócić do wojskowych łask i złożyć pełną dyspozycję i gotowość do wyjazdów na front. Po prostu nie potrafił sobie wyobrazić dzielenia związku z takimi wyjazdami; to wychodziło poza ramy jego fantazji. Doświadczenie też nie mogło wyobraźni pomóc, bo miało złe podstawy. Znów musiałby oddać to do weryfikacji życiu.
Ale jeśli Reyes naprawdę umiała to zakończyć, to słuszniejszym i na pewno mniej kosztownym emocjonalnie wyborem było zakończenie, aniżeli zaangażowanie się w coś, co za jakiś może rąbnąć z impetem i rozkruszyć serca do stanu nienaprawialnego.
Usuń— Okej... W porządku, Reyes — powiedział, powoli wypuszczając powietrze z płuc. Poukładał sobie w głowie to, co powiedziała, ale wciąż nie potrafił wyobrazić sobie, jak ich relacja miałaby od teraz wyglądać. Mają się unikać, zerwać kontakt, czy próbować istnieć tak, jak robili to dotychczas? — Ale, co dalej? Chcesz, żebyśmy ograniczyli kontakty, powierzyli naszą znajomość w ręce losu? Mamy się nie widywać, czy próbować żyć tak, jak dotychczas? — Zapytał, utrzymując w niej spojrzenie. Nie czuł już potrzeby mówić o tym, co czuje on sam, mimo że do tej pory ani razu nie wspomniał na głos o swoim stanowisku i o tym jak on widzi ich relację. Sprawa jest jasna – Reyes będzie umiała to zakończyć, natomiast jego dodatkowe wyznania na pewno nie byłyby w tym pomocne.
— Nie wiem, czy w takim wypadku moja obecność cokolwiek ułatwi. Raczej utrudni.
Zastanowiwszy się na głos, sięgnął po filiżankę, wziął mały łyk kawy i odstawił naczynko do zlewu. Nie miał już ochoty na kawę. Właściwie, nie miał ochoty na nic, poza tym, by wyjść, ruszyć gdzieś wysoko w góry, zaszyć się w otoczeniu bezpretensjonalnej natury i wszystko w spokoju przemyśleć.
Reginald Patterson
[Cześć! Przepraszam za tak długą ciszę.
OdpowiedzUsuńJest mi bardzo miło, dziękuję za ten superfajny komentarz i dobre słówko na temat Moiry! Mam nadzieję, że trochę się tu ta moja panna rozwinie. Fakt, też nie lubię sztywnych ram, mam wrażenie, że potem postać specjalnie robi mi na złość i rozwija się w odwrotnym kierunku...
Dziękuję pięknie za powitanie, no a w razie chęci zapraszam do siebie. :D]
Moira Lyonne
[Hej!
OdpowiedzUsuńDzięki za powitanie. Mogę zdradzić, że Vincent naprawdę popełnił zbrodnie, co więcej, jest tego świadom i dokonał ich z premedytacją.
Jeśli masz ochotę, to oczywiście możemy coś wspólnie napisać. Jeżeli wyrazisz takie życzenie, to możemy nawet jakoś uwikłać Reyes w tę sprawę :>]
Vincent S.
[ZAJEBISTE. JEROME ZROBI WSZYSTKO, ŻEBY PRZEGRALI, A JA MU W TYM POMOGĘ 💛
OdpowiedzUsuńI ja również przepraszam za zwłokę, życie mi się trochę poprzewracało i pokoziołkowało, więc dopiero nadrabiam zaległości 💛]
Jerome nie rozumiał, dlaczego Reyes nie pochwalała jego zachowania. Niejednokrotnie przecież bawili się razem więcej niż wyśmienicie i również dzisiejszego wieczora, kiedy zdecydowali się opuścić ich zdaniem niezbyt udaną domówkę, wyspiarz odzyskał dobry, a wręcz szampański humor, już nie mogąc doczekać się tego, co przyniesie noc. Stąd nie tylko wyjątkowo ekspresyjnie pokonywał schody, ale i raźnym krokiem przemierzał ulice Nowego Jorku w poszukiwaniu kolejnych atrakcji, a krążący w jego żyłach alkohol tylko dodawał mu animuszu. Stąd, nawet jeśli towarzysząca mu brunetka chwilowo nie miała najlepszego nastroju, mężczyzna nic nie robił sobie z jej przytyków i docinek. Miał jej wybaczyć również to, że kiedy wkroczyli w sam środek kręgu nastolatków, ta odsunęła się od niego najdalej, jak to tylko możliwe i bez skrupułów zaczęła udawać, że go nie zna. Niemniej prowadzący szybko pchnął kobietę z powrotem ku Marshallowi i ten wyszczerzył zęby w szerokim, pełnym zadowolenia uśmiechu, kiedy tylko ich ramiona ponownie się ze sobą zetknęły.
— Reyes — odezwał się, skupiwszy wzrok na jej twarzy, nie był bowiem jeszcze na tyle pijany, by nie być w stanie tego zrobić. — Wyjmij ten kij z dupy — skarcił ją dosadnie, spoglądając na nią znacząco spod lekko zmarszczonych brwi. — Chyba że mam znaleźć sobie inną partnerkę do tej zbrodni? — rzucił i zatoczył dłonią półokrąg, wskazując na znajdujące się najbliżej nastolatki. — Daleko szukać nie muszę.
Kiedy TikToker zaczął tłumaczyć zasady zabawy, Barbadosyjczyk zwrócił się w jego stronę i poświęcił mu całą swoją uwagę, a w miarę tego, jak chłopak mówił, oczy bruneta otwierały się coraz szerzej i szerzej, aż zrobiły się wielkie niczym spodni od filiżanek.
— Świetne — zachwycił się. — Sam bym tego lepiej nie wymyślił — podsumował, a potem powoli obrócił głowę ku przyjaciółce i spojrzał na nią tymi szeroko rozwartymi, bursztynowymi oczami, na dnie których zdawał się czaić błysk pijackiego obłędu. — Oczywiście, że to robimy! — oznajmił i złapał Reyes za ramiona, by tym sposobem móc zajrzeć jeszcze głębiej w jej jasne (i dlaczego trzeźwiej patrzące, niż jego własne?) oczy. — Przecież to pikuś przy tym, przez co przeszliśmy, kiedy się poznaliśmy. Pamiętasz tę wannę z hydromasażem? I Berniego mającego zawał w składziku? — wyrecytował z wyraźnym rozbawieniem, a potem aż westchnął z rozrzewnieniem pod wpływem naporu wspomnień. To było coś! Dawno nie przeżyli nic tak szalonego, jak wtedy, więc oto może właśnie nadarzyła się okazja, aby temu dorównać lub nawet to przebić…?
Nim się zorientowali, podszedł do nich jeden z pomocników TikTokera. Nastoletni chłopak przykucnął przy nich, kiedy Marshall przekonywał przyjaciółkę do wzięcia udziału w wyzwaniu i bez pytania o pozwolenie czy ich zgodę, zapiął kajdanki wokół ich kostek. Tym oto sposobem lewa noga Jerome’a oraz prawa noga Reyes zostały ze sobą połączone dwoma metalowymi obręczami, które łączył ze sobą maksymalnie dziesięciocentymetrowy łańcuszek.
— Zapraszam na linię mety! — zawołał prowadzący. Skuci ze sobą Jerome i Reyes nieporadnie dokuśtykali na miejsce, a szło im to na tyle źle, że później mogło być tylko gorzej. Wyjątkowo nie potrafili się ze sobą zsynchronizować i kiedy podeszli bliżej, już byli lekko zasapani. Ktoś wręczył im kubeczki z piwem o pojemności trzystu mililitrów, ktoś inny zaczął odliczać od dziesięciu w dół, a zdezorientowany Marshall rozglądał się na prawo i lewo.— I to już? Nikt nam nie wytłumaczy, jakie są przeszkody? Nie omówimy ich kolejności? — zaniepokoił się, bo jedynym, co widział, były rozciągające się przed nimi dwa rzędy samochodowych opon.
— Nie — odezwał się TikToker, który niespodziewanie wyrósł tuż obok Marshalla. — Po prostu weźcie sprawy w swoje ręce — mruknął uszczypliwie i puścił wyspiarzowi oczko, podczas gdy ten aż się zaczerwienił, ni to ze złości, ni to ze wstydu.
— Trzy! — Brzmiało tymczasem odliczanie. — Dwa! JEDEN!
UsuńNa sygnał brunet przechylił kubek i kilkoma potężnymi haustami wypił jego zawartość. Zerknął na Reyes, która skończyła kilka sekund po nim, przez co uśmiechnął się do niej z dumą i zadowolony z tego, że już na samym starcie tak dobrze im poszło, jakby zapomniał, że powinni czym prędzej wyrwać na przód i zająć się pokonywaniem opon. Dopiero ponaglające krzyki kibiców mu o tym przypomniały.
— Dawaj, zgerdzie! Pokażcie, na co was stać!
— Oszuści!
Wyłowiwszy tę jedną obelgę, wyspiarz nie skupiał się na pozostałych, tylko ruszył na przód i… nieomal gruchnął na ziemię, nim choćby jeszcze zbliżyli się do opon, ponieważ Reyes szarpnęła jego lewa nogą, zapewne odruchowo chcąc ruszyć z prawej.
JEROME MARSHALL
Prawda jest taka, że nie oczekiwał od Reyes już niczego, bo i tak dała mu więcej niż zakładał, że w takiej sytuacji dostanie. Nie sądził, że dojdzie między nimi do takiej rozmowy, tymczasem Reyes przedstawiła swój punkt widzenia i szczerze opowiedziała o tym, co czuje; podała siebie na dłoni dokładnie taką, jaką teraz była. Zdawał sobie sprawę jak wiele ją to kosztowało i chciał to docenić, ale nie wiedział w jaki sposób powinien był to zrobić, skoro znajdowali się teraz na granicy urwiska, gdzie każdy ruch może okazać się tym, który zepchnie ich w przepaść. Domyślał się, że dla niej najlepszym wyrazem docenienia byłoby, gdyby on sam też opowiedział o tym co czuje i co dzieje się teraz w jego głowie, żeby powiedział jakie myśli się w niej kłębią i czy w ogóle jakieś tam są, ale na ten moment nie był w stanie. Nie chciał rzucać słów, których nie jest w stu procentach pewien. Jedyna dziedzina życia, w której nie potrafił działać pod presją, to ta związana z uczuciami, a to dlatego, że te błędy bolą najbardziej. Te rany goją się najdłużej. Czasami jedno źle wypowiedziane słowo może być przyczyną decyzji, których nie da się już odwrócić, dlatego zanim cokolwiek powie, najpierw musi zmierzyć się ze swoimi uczuciami, nazwać je i dać im czas. Bo chyba pierwszy raz w całym tym swoim wyboistym życiu naprawdę nie wiedział co czuje i czego w zasadzie pragnie. Rozum toczył zaciętą z sercem; jedne argumenty próbowały zepchnąć z planszy drugie. Dosłownie, niczym we wierszu Mickiewicza: Dla twego zdrowia życia bym nie skąpił; Po twą spokojność do piekieł bym zstąpił; Choć śmiałej żądzy nie ma w sercu mojem, Bym był dla ciebie zdrowiem i pokojem. I znowu sobie powtarzam pytanie: Czy to jest przyjaźń? czy to jest kochanie?
OdpowiedzUsuńJego uczucia też były pogmatwane, tyle że on o nich nie powiedział. W jego duszy trwa właśnie bitwa, której nie jest w stanie przerwać, dopóki któraś ze stron nie poniesie porażki. Z jednej strony chciał dać ponieść się fali, odrzucić na bok troski i powiedzieć sobie, że co ma być to będzie, ale z drugiej strony przebijał się krzyk zdrowego rozsądku, który sprowadzał go do parteru z każdym przeświadczeniem, że przecież nie będzie w stanie nieść się na fali przy specyfice swojej pracy. Nie będzie w stanie odchodzić z czystym sumieniem, walczyć spokojnie i wracać, by za jakiś czas znów wyjechać. Było mu ciężko, a robiło się jeszcze ciężej, gdy wracał myślami do chwil, które spędził z Reyes podczas minionego wieczoru.
Schował na moment twarz w dłoniach, licząc na to, że otarcie jej zabierze choć odrobinę tych wewnętrznych rozterek. W rzeczywistości nic się jednak nie zmieniło.
— Muszę to wszystko przemyśleć, Reyes — odpowiedział po chwili, pozwalając dłoniom bezwiednie opaść wzdłuż ciała. — Nie jestem w stanie powiedzieć ci co czuję, bo nie wiem. Nie mam cholernego pojęcia, Reyes. Jest we mnie teraz tyle sprzeczności, że boję się powiedzieć ci czegokolwiek, żeby później nie żałować — wyznał. Ona wbijała wzrok w podłogę, on dla odmiany wbijał go w sufit. — Chciałbym, żebyś była w moim życiu. To jedyne, czego na ten moment jestem pewien w stu procentach — dodał, zaciskając lekko wargi i powoli wypuścił powietrze przez nos. Dopiero później na nią spojrzał, choć jedyne, co dało się dostrzec, zarówno w jego spojrzeniu jak i twarzy, to wewnętrzna szamotanina. Jedna wielka potyczka serca i rozumu.
Reginald Patterson
[Cześć! Dość długo mnie nie było z powodu egzaminów, które nieco mnie wykończyły, ale już powracam, już mam wolną głowę i coś czuję, że uzupełnione pokłady weny. Dlatego przychodzę z zapytaniem, czy po takim czasie mam kontynuować spotkanie w parku, czy ustalimy sobie conieco, jak przebiegała ich znajomość w ostatnim czasie i zaczniemy rozpisywać już inne wydarzenie? :)]
OdpowiedzUsuńDiego
[Czyli jednak będą musieli przy sobie sikać, bo chyba nie muszę przypominać, jak to działa po piwie. Cudownie 💛]
OdpowiedzUsuńDlaczego Reyes zdawała się być tak bardzo trzeźwa, podczas gdy na domówce pili w równym tempie? Czy to on zdziadział i wyszedł z wprawy? Czy może po prostu zatruł się świństwami serwowanymi przez Tony’ego, podczas gdy organizm towarzyszącej mu kobiety był silniejszy i szczędził jej podobnych objawów? Jakakolwiek nie byłaby tego przyczyna, wzmożony brak koordynacji ruchowej u Marshalla nie ułatwiał im wykonania pierwszego zadania. Kiedy gruchnęli o opony, wyspiarz jęknął słabo, bo choć guma amortyzowała bez wątpienia bardziej niż asfalt, to wciąż było jej daleko do miękkiego materaca. Na dodatek krawędź opony wbił mu się między żebra, co odczuł boleśnie i na pewno miał przypłacić to siniakiem. A co dopiero biedna Reyes, która była znacznie delikatniejsza niż on?
Ta myśl w pewien sposób go otrzeźwiła. Kolejnym kubłem zimnej wody wylanym na jego głowę był łokieć, który brunetka wbiła dokładnie w to samo miejsce, w które wcześniej ugodziła go opona. Fala promieniującego bólu uruchomiła u pijanego Marshalla myślenie tunelowe, przez co ten mógł skupić się na zadaniu i zadziwiająco sprawnie przeczołgał się przez opony, pomagając Reyes, kiedy ta tego potrzebowała, przez co finalnie ramię w ramię i kostka w kostkę, które były skute kajdankami, dotarli do końca przeszkody, gdzie zgodnie podźwignęli się na nogi. Tam, brudni, spoceni i wyraźnie zasapani, zostali poczęstowani kolejną porcją piwa, które nie smakowało już tak dobrze jak to wychylone tuż przed wyścigiem z tej prostej przyczyny, że żołądek wyspiarza miał ograniczoną pojemność.
— Ścianka wspinaczkowa — skomentował, kiedy oto przed nimi wyrosła kolejna przeszkoda i złapał się bod boki, przez co jednocześnie leciutko zatoczył się do tyłu, ale bynajmniej nie stracił równowagi. — Musimy zrobić to dokładnie i powoli — zarządził i spojrzał na Reyes. Choć ciało odmawiało mu posłuszeństwa, zdawało się, że umysł wskoczył na nieco wyższe obroty, dzięki adrenalinie lepiej radząc sobie z zamroczeniem alkoholem.
Już odrobinę lepiej skoordynowani, podeszli do ścianki.
— Ręce ogarnia każdy sam, nogi działają razem. Będę szedł pierwszy, a ty… Będziesz stawiała stopę na mojej — oznajmił, wskazując przy tym na ich złączone nogi i zdawało się, że pomysł miał nawet niezły, przynajmniej w teorii, ponieważ w praktyce miało się to dopiero okazać. Również los postanowił się do nich uśmiechnąć, ponieważ jedna z par utknęła u szczytu sąsiedniej ścianki i wyraźnie sobie nie radziła. Skąd te dzieciaki w ogóle miały takie ścianki?! Mniejsza z tym. Marshall skupił się i pierwszy zawisł na ściance, a potem powoli ruszył w górę. Po każdym wykonanym ruchu czekał, aż Reyes znajdzie się na tej samej wysokości i w konsekwencji postawi swoją prawą stopę na jego lewej, przez co ich złączone kończyny wspierały się zawsze na tej samej wypustce i chyba tylko dlatego jeszcze nie spadli. Gdy w zaskakująco dobrym czasie znaleźli się u szczytu ścianki, napotkali pewne trudności. Nie mogli w żaden sposób się obrócić czy przekręcić, ponieważ niechybnie by spadli i roztrzaskali sobie głowy. Czy ktoś w ogóle zastanowił się nad tym, jak w istocie niebezpieczna była przeszkoda, którą właśnie pokonywali? Finalnie przełożyli nad krawędzią skrajne nogi i przysiedli na brzegu ścianki, by następnie ostrożnie i powoli najpierw podciągnąć skute nogi, a potem przełożyć je na drugą stronę. Nie był to prosty manewr i zachwiali się tak mocno, że na czoło wyspiarza wystąpił zimny pot. Mężczyzna zrobił jednak wszystko, by z tej wysokości nie polecieli na ziemię, ponieważ nieustannie towarzyszyły mu wizje ich roztrzaskanych czaszek. Prawdopodobnie dzięki temu cali i zdrowi wreszcie postawili obydwie stopy na ziemi i z tego powodu Jerome zaśmiał się triumfalnie, tym bardziej, że inna para nadal tkwiła na przeszkodzie.
— To nie będzie piwka? — spytał rozczarowany i autentycznie zasmucony trzydziestolatek, kiedy dotarli do kolejnej przeszkody. Pilnujący tej stacji chłopak z rozbawieniem pokręcił przecząco głową, a następnie wskazał na rozłożone na ziemi… skakanki.
Usuń— Trzydzieści przeskoków — oznajmił krótko i bezlitośnie, a usłyszawszy to, Jerome posłał Reyes zbolałe spojrzenie. Przeszkadzało im wszystko. Różnica wzrostu i gabarytów, złączone w kostkach stopy, krążący w żyłach alkohol i zmęczenie dwoma poprzednimi przeszkodami. A teraz jeszcze mieli skakać i to na dodatek synchronicznie?
Kiedy brunet był dzieckiem, widział, że dziewczynki potrafiły wyczyniać ze skakanką cuda i że często przez jedną skakankę przeskakiwało nawet kilka jego koleżanek naraz. Problem w tym, że on nie był dziewczynką i nigdy nie bawił się w ten sposób.
Pierwszy skok skończył się tym, że wyspiarz wywrócił się na chodnik, a w konsekwencji pociągnął za sobą Reyes, która miała tyle szczęścia, że wylądowała wprost na nim. Jerome pociągnął skakankę wyżej, kobieta z racji tego, że była niższa, niżej i przepis na katastrofę oraz podcięcie sobie nóg gwarantowany.
— Nic ci nie jest? — spytał, mocno przestraszony, bo cóż, taki bezwładny upadek na beton mógł się skończyć różnie. — Rey?
JEROME MARSHALL
Gdyby tylko Jerome był w stanie przewidzieć, jak skończy się spotkanie twarzy Reyes z jego klatką piersiową, na pewno nie wykonywałby na siłowni tych wszystkich serii rozpiętek. Nie spodziewał się jednakże, że zderzenie z jego stalowymi mięśniami kobieta przypłaci aż tak poważną kontuzją i przez to początkowo nawet specjalnie się jej nie przyglądał, walcząc z bólem w całym ciele, który zaatakował go po niefortunnym upadku. Dopiero słowa przyjaciółki zarówno przywołały go do porządku, jak i zaniepokoiły, bo o ile mogła widzieć podwójnie, ponieważ alkohol krążący po jej organizmie dał o sobie znać, o tyle przed chwilą chyba całkiem mocno uderzyła się w głowę, prawda?
OdpowiedzUsuń— Kurwa, Reyes! — krzyknął, kiedy tuż po tym, jak podniósł głowę, kobieta dźgnęła go palcem w oko. To od razu mocno załzawiło i przez kilka kolejnych chwil wyspiarz płakał wbrew własnej woli, starając się odzyskać ostrość widzenia. Ugodzone oko piekło i pulsowało, ale finalnie udało mu się zapanować nad zmysłem wzroku, przez co podźwignął się raz jeszcze i wtedy dostrzegł twarz ciemnowłosej kobiety.
— O kurwa… — zaklął po raz kolejny, kiedy spostrzegł krew. Krew, która obficie wypływała z obydwu dziurek nosa Castanedo, spływała po jej ustach i brodzie, a następnie wsiąkała w materiał jego kurtki, a później rękawa, kiedy to właśnie z niego Reyes postanowiła wykonać tymczasowy opatrunek.
— Reyes, ja cię bardzo przepraszam… — zaczął bełkotać, a w jego bursztynowych tęczówkach zalśnił strach. — Przerwijmy ten głupi wyścig i zadzwońmy po pogotowie. Szkoda twojej pięknej buzi na to wszystko — mówił, ale jego słowa zdawały się do kobiety nie docierać. Żaden z organizatorów nawet do nich nie podszedł, by zainteresować się jej stanem zdrowia, a główna poszkodowana zaczęła gramolić się na nogi, przez co to samo musiał uczynić również Jerome. Z niewiadomych przyczyn szło im wyjątkowo źle i wstali dopiero po kilku próbach, a wtedy Reyes stwierdziła, że nie mogą zrezygnować, czym zaimponowała Marshallowi. On bowiem gotów był się poddać, byle tylko zatroszczyć się o jej zdrowie, zdążył jednakże poznać kobietę na tyle, by wiedzieć, że ta na jego protesty zareagowałaby wybuchem złości. A skoro ona z taką kontuzją mogła kontynuować wyścig, to on miał być gorszy? Chwycił rączkę skakanki, a drugą dłoń splótł z dłonią Reyes i podjął próbę pokonania tej przeszkody, która jeszcze dobrze się nie zaczęła, a już przysporzyła im tak wielu kłopotów. Niemniej jak bardzo by się nie starali, szło im jak… krew z nosa. Nie potrafili ani się zsynchronizować, ani odpowiednio poruszać skakanką, przez co niewiele brakowało, by zaraz wypluli płuca. Kiedy brunetka zarządziła przerwę, Jerome podjął kolejną próbę negocjacji. Podszedł do chłopaka pilnującego aktualnej stacji z przeszkodą, ciągnąc za sobą biedną Reyes, jakby chwilowo zapomniał o tym, że są połączeni, i żywo gestykulując, zaczął tłumaczyć mu swoje racje. Początkowo młodzik zdawał się być nieugięty i twierdził, że trzydzieści przeskoków to trzydzieści przeskoków, ale kiedy Marshall stwierdził, że wsadzi mu koniec skakanki w dupę tak głęboko, że ta wyjdzie jego gębą i wyglądał przy tym, jakby mówił całkiem poważnie, nastolatek zaczął przebąkiwać coś o tym, że dobrze, że w sumie to łącznie już chyba mają tych trzydzieści przeskoków i że mogą ruszać dalej.
— Jeszcze piwko! — oznajmiła radośnie dziewczyna przydzielona do hulajnóg.
— A wsadź sobie w dupę do piwko — warknął Barbadosyjczyk, którego dobry nastrój gdzieś wyparował i prawdopodobnie dlatego wszystkim wokół groził penetracją odbytu. Za każdym razem, kiedy spoglądał na zakrwawioną twarz Reyes i tę mokra chusteczkę wciśniętą w jej nos, serce mu się krajało. Chwycił najpierw jeden kubek i wypił go duszkiem, a później wyszarpał z rąk dziewczyny napój przeznaczony dla Rey i jego również wychylił.
— Ej! To wbrew regulaminowi! — zaprotestowała nastolatka.
— A piłaś kiedyś piwo ze złamanym nosem? Bo jak nie, to możemy sprawdzić, jak to jest — zasugerował, zaciskając dłonie w pięści, przez co został wybuczany przez publiczność, ale też nikt nie wręczył brunetce drugiego kubeczka.
Kiedy podeszli do samotnie czekającej na nich hulajnogi, po ich przeciwnikach już nie było śladu. Jerome tymczasem bardziej niż dogonieniem konkurencji, martwił się stanem przyjaciółki. Niby to przymierzał się do tego, jak zainstalować się na hulajnodze, jednak były to tylko marne próby przerywane co rusz uważną obserwacją sylwetki towarzyszącej mu kobiety. Zaczynał mieć wyrzuty sumienia i w duchu liczył na to, że jej nos mimo wszystko nie okaże się złamany. Może uderzyła się na tyle mocno, że delikatne naczynka krwionośne w istocie nie wytrzymywały, ale jednocześnie wciąż za lekko i chrząstka była cała? Z drugiej strony, z tą mokrą chusteczką wetkniętą w nozdrza, która zaróżowiła się od krwi, wyglądała co najmniej zabawnie i wypite zarówno wcześniej, jak i przed chwilą procenty sprawiły, że Marshall mimo wszystko zarechotał.
Usuń— Może jak wywrócisz się drugi raz, to nos się wyprostuje? — zasugerował, kiedy nieporadnie stanęli na hulajnodze. Rey stała z przodu, zwrócona bokiem do wyspiarza przez łączące ich kajdanki, on z kolei znajdował się za nią i wsparł ręce na kierownicy w taki sposób, że ramionami otaczał brunetkę.
— Chodź, zrobimy to powoli, krok za krokiem — wymruczał skupiony, lekko marszcząc przy tym brwi. I co z tego, że mieli zrobić to powoli, skoro odepchnęli się równocześnie, zamiast na zmianę i przez to wywrócili się znowu, a hulajnoga zaplątała się między ich nogi. Komunikacja pomiędzy nimi ewidentnie leżała, zresztą jak oni sami, ale cóż… Wyglądało na to, że będą mieli całą noc na nadrobienie braków i znalezienie wspólnego języka.
JEROME MARSHALL
Jego świat nie był tak czarno-biały, jak ten należący do Reyes i w jego życiu najwidoczniej nic nie było takie proste i oczywiste jak w jej. A może zwyczajnie różniły ich zarówno charaktery, priorytety, jak i wartości, skoro Reyes nie potrafiła zrozumieć, co powstrzymywało go przed spróbowaniem. Nie miał problemu ze znalezieniem się w samym środku niebezpiecznej akcji, bo to jest jego praca i obowiązek, któremu podczas przysięgi ślubował swoje życie. Nie idzie w bój, bo ma taki kaprys, widzimisię, czy dlatego że rozpiera go testosteron – robi to, bo w tym boju znajdują się ludzie, którzy z nadzieją czekają na jego pomoc, którzy tej pomocy naprawdę potrzebują, i którzy mogą otrzymać ją wyłącznie od niego i kilku jego kolegów, którzy całe swoje życie szkolili się, by tych cudów dokonywać. To ryzyko nie miało nic wspólnego z ryzykiem dotyczącym wejścia w związek, więc stwierdzenie, że skoro w jej przypadku nie mógł zrobić czegoś podobnego, to znaczy, że ona nie jest tego warta, było prostu egoistyczne. Reginald nigdy nie zestawiłby w jednym porównaniu ryzyka pojawiającego się podczas ratowania ludzi na wojnie, do ryzyka wejścia w związek. To drugie jest małą pestką w porównaniu do pierwszego, bo partnerów można zmieniać jak rękawiczki, a złamane serce można wyleczyć szybko. Życia natomiast wrócić się nie da, zwłaszcza na wojnie, gdzie staje się ono naprawdę kruche. Nie zmienia to jednak faktu, że i przy tym drugim ryzyku należało zrobić wszystko, by to zobowiązanie wypełnić. Budowanie związku wiąże się z zaufaniem, oddaniem i poświęceniem – jedna strona staje się fundamentem istnienia dla tej drugiej. Staje się dla niej wiarą, nadzieją i ostoją. Czy Reginald w swojej obecnej sytuacji był w stanie zapewnić to wszystko drugiej stronie? Nie był i nie będzie, dopóki nie rezygnuje z wyjazdów na front. Jednak dla kogoś, kto z wyjazdami wiąże całe swoje życie, nie jest łatwo ot tak rzucić wszystko, oddać się miłości i zacząć radosne życie, niczym skowronek oczekujący przyjścia wiosny. Taki człowiek potrzebuje czasu, by to przemyśleć, by poukładać sobie w głowie plan na życie; pomyśleć co w zestawieniu miłości z wojskiem można pogodzić, a z czego trzeba zrezygnować, by móc spełnić wszystkie obietnice, zwłaszcza te dotyczące wiary i nadziei. Bo jeśli miał być dla kogoś wiarą i nadzieją, to na pewno nie setki mil stąd, tocząc batalię ze śmiercią przez kilka długich miesięcy. To wydawało się proste wyłącznie dla kogoś, kto całe życie nosi różowe okulary. Reginald nie nosi okularów w żadnym kolorze i pewne sprawy stawia ponad wszystko, a już szczególnie te dotyczące uczuć i zaufania, bo nie jest człowiekiem, który będzie mówił o miłości i uczuciach, nie mogąc ich jeszcze w pełni dać. Ale jeśli Reyes nie jest w stanie tego zrozumieć, to prawdopodobnie nie jest w stanie zrozumieć niczego, co jest związane z Reginaldem, bo ten czas na przemyślenie pewnych spraw był dla niego bardzo istotny. Dla niej zaś ten czas nie miał żadnego znaczenia. Dlatego sprawa rzeczywiście wydawała się postawiona jasno.
OdpowiedzUsuńDługo zastanawiał się nad tym kiedy zadzwonić i czy w ogóle zadzwonić, ale biorąc pod uwagę fakt, że Reyes czuła się zraniona po ostatnim spotkaniu, poczuł się zobowiązany do zainicjowania próby porozmawiania, a może, jak się uda, nawet spotkania się gdzieś w spokojnym, ustronnym miejscu. Było mu przykro, że tak się to między nimi potoczyło, ale najwidoczniej oboje mieli trochę inny pogląd na pewne sprawy – Reyes potrafiła oddać wszystko w imię miłości, tu i teraz deklarując uczucia, a Reginald potrzebował czasu, by swoje uczucia spakować z tym wszystkim w odpowiednią oprawę i oddać dopiero w chwili, w której będzie pewien, że jego kocham cię nikogo z czasem nie zawiedzie. Ale to normalne, że ludzie różnią się pod wieloma względami, więc całkowite skreślanie relacji tylko dlatego, że gdzieś nastąpił zgrzyt, nie było wcale słuszne.
Po ich ostatnim spotkaniu miał trochę czasu, żeby podumać nad całym swoim życiem, a szczególnie nad tym, jak będzie ono wyglądać już niebawem. Pojechał w góry na dwa dni, gdzie pod gołym niebem zmierzył się ze swoimi myślami, a później wrócił, spędził wieczór z przyjaciółmi na jubileuszu i po niespełna tygodniu sięgnął po telefon, by wybrać numer do Reyes. Nie miał pewności, czy odbierze, czy w ogóle chciała z nim rozmawiać, ale nie zamierzał odpuszczać dopóki się tego nie dowie, więc jeśli nie powiedzie się próba skontaktowania się telefonicznie – odwiedzi ją w miejscu pracy. Nigdy tam wprawdzie nie był, ale znał miejsce z nazwy, więc dotarcie do niego to kwestia kilku ruchów.
UsuńPo kilku sygnałach usłyszał jednak jej głos, więc od razu postanowił przejść do rzeczy:
— Hej, Reyes — przywitał się najpierw. Chyba nie musiał się przedstawiać, bo nawet jeśli Reyes skasowałaby jego numer, to raczej wciąż jest w stanie rozpoznać go po głosie. — Co u ciebie? Chciałem porozmawiać, więc jeśli masz wolne popołudnie lub wieczór, a przy tym ochotę, może moglibyśmy się gdzieś spotkać? — Zapytał do telefonu. Nie myślał o żadnym konkretnym miejscu, ale wystarczyłaby nawet jakaś skromna knajpka na uboczu, która po prostu spojrzałaby rozmowom.
Reginald Patterson
[Szczerze powiedziawszy mam dokładnie tak samo. Zwykle najpierw przebieram nóżkami i nie mogę się doczekać, aż pojadę w rodzine strony, a potem po dwoch dniach najchętniej znów zaszyłabym się w swoim mieszkanku :)
OdpowiedzUsuńWątek chętnie przygarniemy, a jakże! ]
Mauro De Santis
[Dzięki za powitanie! Mnie też praca i studia przyciskają do muru w okresie sesji, więc doskonale rozumiem jak to jest. Myślę, że możemy coś wspólnie napisać. Muszę tylko pogłówkować nad pomysłem, bo Oscar jest zbyt świeży, żeby pracował przy sprawie wypadku, który przeżyła Reyes. Może był znajomym jednej z ofiar i poznaliby się podczas pogrzebu?
OdpowiedzUsuńPS. Też mam sentyment do tej książki i uznałam, że jakoś to przemycę przy okazji tworzenia Oscara.]
Oscar
[Dzięki wielkie za powitanie. Wątek bardzo chętnie, ale zastanawiam się, jak moglibyśmy ich powiązać, bo niewiele mają ze sobą wspólnego. Może jakoś przez jej młodszą siostrę? Jeżeli była wiekiem zbliżona do Holdena, to może Springfield mógł ją znać z czasów liceum? Mogła być mu bardzo bliska, mocno przeżyłby jej śmierć i teraz pojawiałby się czasem na cmentarzu, zostawiając na jej grobie świeże kwiaty. Jak się kiedyś tam spotkają z Reyes, to mogą sobie wspólnie pomilczeć. Ale to daj znać, bo jak to się nie klei, to pomyślimy o czymś innym.]
OdpowiedzUsuńHolden Springfield
[Ach, te oczy mogą zaczarować każdego :> Niesamowicie współczuję Reyes, wypadek, w którym giną najbliżsi jest naprawdę wielkim ciężarem i traumą na całe życie. Podoba mi się element długu w metaforyczny sposób opisany w karcie, nadaje jej to wyrazu :) Pozostaje mi życzyć tego, by Rey uporała się z demonami przeszłości. Chętnie bym coś zaproponowała w ramach powiązania czy wątku, ale szczerze mówiąc jestem nieco wyprana z pomysłów, a też przez brak czasu nie chciałabym podejmować się zbyt wielu zobowiązań, ale serdecznie dziękuję za powitanie. Jeśli wpadnie ci coś do głowy - pisz śmiało, i ja przyjdę tu być może w przyszłości z taką inicjatywą. Morza weny i miłej zabawy życzę <3]
OdpowiedzUsuńNikolai Knight
[W takim razie cieszę się, że udało mi się Cię rozbawić ^^ I… pozwoliłam sobie już na ukończenie wyścigu, skoro dalsza część nocy zapowiada się równie interesująco ^^]
OdpowiedzUsuń— Aż nos! — zaprotestował. W swoim życiu, również dorosłym, zaliczył niejedną bójkę i aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że ciosy w nos oraz w szczękę były tymi najmniej przyjemnymi. Jakby jakiekolwiek ciosy wymierzone w twarz, które sięgnęły celu, miałyby być przyjemnie, niemniej… Istniało kilka wrażliwych punktów, które eksplodowały bólem intensywniejszym niż inne w zetknięciu z pięścią lub klatką piersiową przeciwnika.
— Już nie taką piękną — odparł odruchowo, a kiedy dotarł do niego sens wypowiedzianych słów, wyszczerzył zęby w głupkowatym uśmiechu, który sugerował, że Jerome nie miał pojęcia, dlaczego to mu się wymsknęło. Jeśli wcześniej Reyes miała ochotę go zabić, to teraz ochota ta miała prawo znacznie się zwielokrotnić i wreszcie pchnąć ją ku czynom. Póki co kobieta rzucała w jego kierunku groźby, niemniej straszne niż te, którymi on zasypywał osoby pomagające w obsłudze niedorzecznego wyścigu, co pomogło im przebrnąć przez przeszkodę ze skakanką bez powiększenia uszczerbku na zdrowiu.
Wyspiarz tylko jęknął żałośnie, kiedy ponownie się wywrócili. Nie było chyba takiego miejsca na jego ciele, które by go nie bolało i wolał nie wyobrażać sobie widoku, jaki zastanie po zrzuceniu z siebie ubrań. Wszystkie siniaki i otarcia bez wątpienia miały tworzyć malowniczy obrazek, tym bardziej, że tak mocne i rozległe stłuczenia zazwyczaj prezentowały całe spektrum barw, nim znikały. Marshall chyba jeszcze nigdy nie był tak bardzo poturbowany, a że nie był już nastolatkiem, tym dotkliwiej reagowało na to jego upojone alkoholem ciało. Jak bardzo miało boleć, kiedy już wytrzeźwieją i krążące w ich żyłach procenty przestaną być marnej jakości znieczuleniem?
Wciąż leżąc na ziemi, odwrócił głowę w kierunku przyjaciółki i zamrugał szybko ze zdziwieniem.
— Ale... — zaprotestował słabo, próbując się wtrącić, lecz zrezygnował i zamiast tego zasznurował usta, ponieważ mina Reyes oraz ton jej głosu sugerowały, że ta wcale nie żartowała. Spoglądała na niego z góry, klęcząc przy nim, a jej jasne oczy płonęły dzikim blaskiem. Włosy miała poczochrane i rozwiane przez chłodne podmuchy wiatru, a połowa jej twarzy była zalana krzepnącą krwią. Wyglądała jak mściwy demon przywołany zza światów, gotowy nieść śmierć, a podpita wyobraźnia Marshalla tylko podkoloryzowała to wyobrażenie i rosły mężczyzna skulił się w sobie, strwożony. Co mógł złożyć w ofierze, żeby udobruchać to diabelskie nasienie?
Zapobiegawczo się nie odezwał i urwał kontakt wzrokowy. Jęcząc i kwęcząc, zaczął podnosić się na nogi, na których stanął z wyraźnym wysiłkiem, ponieważ powoli zbliżał się do ściany i nieuniknionym było rozbicie się o nią z hukiem. Wszystko go bolało, a w głowie się kręciło zarówno od alkoholu, jak i licznych upadków. Wypite szybko oraz w dużej ilości piwo bulgotało w żołądku, przez co ten pobolewał. Przez ułamek sekundy Jerome autentycznie miał ochotę żałośnie się rozpłakać, ale zamiast tego podniósł hulajnogę i poczekał, aż Reyes znowu stanie przed nim. Tym razem dostosował swoje tempo do tempa ciemnowłosej kobiety, a dzięki dodatkowej pomocy litościwych kibiców udało im się dobrnąć do końca slalomu, gdzie wyspiarz z wyraźną ulgą rzucił hulajnogę na ziemię i… zachłysnął się wdychanym powietrzem, kiedy przed jego oczami zamajaczył charakterystyczny kubeczek.
— To jeszcze nie koniec? — zdziwił się i rozejrzał, a potem, zrezygnowany, znowu wypił dwa kubki, które zgniótł w dłoniach i cisnął na chodnik, by następnie potężnie beknąć. — Przepraszam — rzucił wyraźnie skrępowany, ale nic nie mógł poradzić na to, że w tym stanie wycieńczenia nijak nie panował nad fizjologią ciała.
— To jaka jest następna przeszkoda? — spytał i mimo że stał w miejscu, zatoczył się lekko, przez co wparł się ciężko na ramieniu stojącej obok Reyes, by nie stracić równowagi. Mimo że toczył mętnym wzrokiem po otoczeniu, nie widział niczego, co on i kobieta musieliby pokonać. I rzeczywiście, w następnej chwili wyrósł przed nimi organizator przedsięwzięcia.
Usuń— Żadna — odparł chłopak i skinieniem głowy wskazał za siebie, gdzie kilkanaście metrów dalej świętowali zwycięscy wyścigu. Pokonanie całego toru przeszkód zajęło im tak wiele czasu, że radosne okrzyki i wiwaty zarówno kibiców, jak i samych zwycięzców zaczęły tracić na entuzjazmie i cichnąć.
— Ukończyliście wyścig jako ostatni — oznajmił chłopak, a następnie zmierzył ich poturbowane sylwetki wzrokiem. Kiedy ponownie spojrzał na ich twarze, uśmiechnął się zjadliwie i zamachał przed ich nosami kluczykami od kajdanek. — Jutro, w południe, możecie odebrać kluczyk. Spotkamy się tutaj — poinformował i zerknął w górę, na wysokie zabudowania otaczające Times Square, a potem odwrócił się na pięcie i tak po prostu odszedł. Barbadosyjczyk chciał go zatrzymać; wyciągnął za nim rękę i coś zawołał, ale chłopak nie zareagował, a on nie zamierzał go gonić, nie w tym stanie. Zmartwił się jednakże, ponieważ nie mieli do niego żadnego kontaktu ani nie wiedzieli, jak ten się nazywał. A co, jeśli miał ich wystawić…? Kajdanki, którymi byli skuci zapewne nie były najlepszej jakości i ktoś pewnie zdołałby ich uwolnić, ale niby gdzie mieli kogoś takiego znaleźć? I kim właściwie był ten, którego powinni szukać…?
Brunet westchnął ciężko, a następnie spojrzał na stojącą obok Reyes i odezwał się cicho:
— Muszę siku.
JEROME MARSHALL
Diego powoli zapominał o tym, jaki był kiedyś – przynajmniej jeżeli chodzi o aspekty fizyczne. Spoglądał na siebie w lustrze codziennie, bo chcąc nie chcąc, był do tego zmuszony, więc nie zauważył tych zmian, które rzuciły się w oczy Reyes. Ona widziała go wtedy i teraz. Nie miała świadomości procesu, który przez dziesięć lat zachodził w ciele Diego. A czas upływał nieubłaganie, pojawiały się pierwsze siwe włosy, pierwsze zmarszczki. Villanueva natomiast dbał o tężyznę fizyczną i psychiczną również. Starał się biegać w miarę regularnie, co najmniej dwa-trzy razy na tydzień. Starał się odwiedzać siłownię, która była dostępna całą dobę dla mieszkańców apartamentowca, w którym miał teraz swój dom. Rozwiązywał sudoku i krzyżówki, aby nadchodzącą starość dość znacznie spowolnić. Jednak jeżeli wierzyć w to, że odziedziczył dobre geny po matce – wiedział, że zestarzeje się w miarę ładnie. Jego matka – Alba Villanueva – mimo swojego wieku była dalej piękną kobietą, często ocenianą na znacznie mniej niż miała w metryce. Z jednej strony Diego nie dziwił się temu, że Alba miała adoratorów. Z drugiej zaś – czasami wolałaby nie słuchać o randkach własnej matki.
OdpowiedzUsuńVillanuevie również umknął proces w osobie Rey. Nie miał już przed sobą młodziutkiej dziewczyny, która ledwo wkraczała w dorosłość. Nie uważał jej wtedy za niedojrzałą, ale miała wtedy w sobie tę niewinność, która go do niej przyciągnęła. Wtedy uważał ją za śliczną, teraz była piękna. Jej rysy nieco wyostrzały, a sylwetka nabrała odpowiednich krągłości. Sądził, że podobnie jak Alba, Reyes również przyciągała sporo zainteresowanych nią mężczyzn.
Fakt – nigdy nie potrafił zbyt długo usiedzieć w miejscu, dlatego praca korespondenta wojennego była dla niego idealna. Zapewniała mu odpowiedni zastrzyk adrenaliny, ale również nie pozwalała na to, aby spędzał zbyt wiele czasu w jednym miejscu. Nigdy nie traktował swojej pracy jako wakacji, zwiedzania – zbyt często słyszał nad głową świst przelatującej kuli, zbyt wiele razy odczuwał wibracje po wybuchu bomby, zbyt często narażony był na widok umierających z głodu ludzi, aby traktować swoją pracę rekreacyjnie.
Do wszystkiego podchodził poważnie, również do pracy w wydawnictwie, w której nadal miał możliwości wyjazdów, aby sporządzić reportaże. Wyjeżdżał znacznie rzadziej i jego nieobecności w Nowym Jorku były krótsze, a pobyt w mieście już go tak nie nudził – obowiązki w Millennium Press zajmowały mu większość czasu. Nigdy nie sądził, że wraz ze zdobyciem pieniędzy i aktualizacją statutu społecznego, będzie też zajęty towarzysko. Ale jednak był.
Spacer u boku Reyes po alejkach Central Parku napawał go jednak spokojem. Czuł się nieco zestresowany, ale w życiu by tego przed nią nie przyznał, ale był spokojny, można nawet powiedzieć – co paradoksalne – że zrelaksowany. Zaśmiał się krótko słysząc serię pytań. Mógł się tego spodziewać. To Castanedo należała do tych bardzo wygadanych. Diego za to wolał siebie w roli słuchacza, ale teraz nie miał wyjścia, jak zacząć mówić. Mieli trochę czasu, zanim dotrą do jedynej w swoim rodzaju, budki z watą cukrową.
— Lubię pracę w wydawnictwie. Nie lubię jednak tego, że co pół roku muszę sprawdzać sprawozdania finansowe, liczyć, przewidywać wydatki i w ogóle… — wzruszył ramionami. — Lubię za to czytać książki, które przesyłają do nas nieodkryci autorzy. Lubię spotkania z ich agentami. Lubię zatwierdzanie projektów okładek… — dodał, a potem wypuścił ze świstem powietrze z ust. — W sumie… praca jak praca. Ma minusy i ma plusy.
Zwolnił nieco, kiedy zauważył, że przyspieszył, pogrążony w rozmyślaniach o swojej aktualnej posadzie i o tym, jak ubrać w słowa to, co czuje odnośnie niej. Cała sytuacja związana z wydawnictwem była dla niego szokiem. Odkrył osobę ojca, a potem niedługim czasie został wciągnięty do rodziny Page’ów. Długo nie zgadzał się na przyjęcie udziałów w Millennium Press, ale po rozmowach z matką uznał, że ta ma rację mówiąc, że to mu się należy.
Usuń— Chyba od trzech lat jestem udziałowcem, a od niespełna dwóch tam pracuję… — odpowiedział zamyślony. — Nie chciałem mieć tego za darmo, a rodzina… Ojciec nie ma nic przeciwko mnie, natomiast jego córka, która do momentu mojego pojawienia się, była jego jedyną ewentualną spadkobierczynią, niezbyt mnie lubi. Zresztą… Poznałaś ją — mruknął, przypominając sobie, że w muzeum towarzyszyła mu Abigail. Młoda Page była dla niego na tyle nieistotna, że czasami faktycznie umykały mu z pamięci wydarzenia z jej udziałem.
— Czasami brakuje mi wolności — odpowiedział spokojnie na jej ostatnie pytanie. — Wiesz… Niby nie muszę pracować od dziewiątej do siedemnastej, ale będąc w terenie nie byłem ograniczany przez korporacyjne trybiki. — Spojrzał w końcu na Reyes, bo przez całą swoją wypowiedź, trzymał dłonie w kieszeni płaszcza i patrzył przed siebie. Zwierzanie czy chociażby mówienie o sobie nie było jego mocną stroną. — A Ty… wiążesz swoją przyszłość z Nowym Jorkiem?
Diego
Owija spojrzeniem czerwone światło na przejściu dla pieszych. Rozmyśla nad przebiegiem ostatnich dwóch tygodni. Czy mogło wydarzyć się coś, czego nie zauważył? Od zerwania z Mathildą, spotykali się wyłącznie na gruncie czysto zawodowym. Czasem nagrywali wspólnie odcinek do któregoś z podcastów. Słuchacze lubili rozmowy, które prowadzili między sobą. Mogli wałkować w kółko ten sam temat, a statystyki wciąż im rosły. W oczach internatów, przynajmniej poniektórych, tworzyli parę idealną. Ona, pełna optymizmu i on, pełen niewykorzystanych idei. Ponoć dobrze razem wyglądali. I może faktycznie przez pewien czas, przez pewien okres, stanowili wzór do naśladowania. Szybko doszli jednak do wniosku, że przyjaźń służyła im bardziej, niż daremne próby tworzenia romantycznej relacji. Nie było w tym winy ani jego, ani jej.
OdpowiedzUsuńMathilda Gregory lubiła znikać. Zwykle bez żadnej informacji o tym, gdzie i kiedy wróci. Pozostawiała po sobie jaśminowy zapach perfum, nieumyte naczynia i porozrzucane ubrania na podłodze. Na szczęście nie posiadała zwierząt, w przeciwnym razie musiałaby się do nich dostosowywać. A tego nie cierpiała bardziej, aniżeli życiowej stabilizacji. Pewnego sierpniowego popołudnia, jednego z tych upalnych do bólu, Mathilda opuściła swój apartament. Sędziwa sąsiadka spod 10a usłyszała głośny trzask drzwi, lecz ani myślała wstać z wygodnego fotela, by wyjrzeć przez wizjer. Męczyła się okropnie, jako że klimatyzacja od kilku dni praktycznie nie działała w budynku.
Sąsiad z piętra niżej wrócił z podwójnej zmiany w szpitalu około godziny trzynastej; do jego uszu doszedł dźwięk tłuczonego naczynia, którego śladem poszło donośne przekleństwo. Był zbyt zmęczony, aby stać w miejscu i podsłuchiwać, toteż skierował swe kroki w stronę sypialni i tam już pozostał na kolejne dziesięć godzin. Sąsiedzi nie przepadali za dwudziestopięcioletnią Afroamerykanką, nie z powodu koloru jej skóry, lecz jej frywolnego podejścia do świata. Owszem, była uprzejma, ale nigdy nie zdradzała niczego o sobie. Sprowadzała mężczyzn, słuchała hipsterskiej muzyki i ciągle nagrywała filmiki na telefonie. Starsze pokolenie nie rozumiało młodej kobiety, a ona nie zamierzała się przed nikim korzyć.
Craig przerabia kolejny scenariusz. Nie zauważa, że światło zmieniło barwę z czerwonej na zieloną, a to świadczyło, że otaczający go przechodni przeszli na drugą stronę. On przez dłuższą chwilę stał w miejscu, pogrążony we własnych rozmyślaniach. Znów analizując, jak tylko dobrze potrafił. Wytężał umysł, jak w trakcie każdego dochodzenia, które prowadził na potrzeby podcastów. Nic nie działo się bez przyczyny, ciągle powtarzał te słowa niczym mantrę; niczym zaklęcie odkrywające wszystkie zagadki świata. Rusza wreszcie naprzód. Lewa noga, prawa noga i znajduje się na zakręcie pomiędzy wysokimi budynkami. Patrzy w górę, na niebieskie niebo. Pogoda dopisała Nowojorczykom. Po długich miesiącu oziębienia, powoli nadchodziły cieplejsze dni. Wiley lubił jesień. Lubił jej zmienność. Zimę darzył obojętnym uczuciem, jak również i lato. Wiosna mu odpowiadała, bo wierzył słowom Margot, swej dwudziestotrzyletniej siostrze, która zawsze twierdziła, jakoby najlepsze rzeczy w życiu człowieka zawsze zdarzały się wiosną. Nie śmiał przeczyć jej opiniom, już dawno z tego wyrósł, więc zwyczajnie przyjął to za fakt. Wyczekuje więc wiosny. Może nie akurat na tej zaludnionej ulicy. Na zapełnionym chodniku. Ktoś szturcha go łokciem, sygnalizując mu, by ruszył tyłek i dał innym więcej swobody. Kiwa głową. W Nowym Jorku nie ma miejsca na długie postoje. Każdy gdzieś się spieszy.
Wyciąga telefon z kieszeni czarnej kurtki i raz jeszcze zerka na adres. Od mieszkanki budynku, niejakiej Florence o oczach czarnych jak smoła, dowiedział się o istnieniu znajomej, o której on sam nigdy przedtem nie słyszał. Florence, drobna kobieta o pochodzeniu meksykańskim, znała Catalinę. Bywały na tych samych imprezach. Nie był do końca pewny, czy mógł w stu procentach wierzyć słowom tej kobiety, ale nie szkodziło mu sprawdzić podane przez nią informację. Policja teoretycznie nareszcie zaczęła traktować sprawę poważniej, aczkolwiek nie oczekiwał, by włożyli w nią serce. Jak powszechnie wiadomo, zaginięcia zdarzały się zbyt często.
UsuńWiley znajduje się więc w posiadaniu adresu niejakiej Cataliny Castanedo. Nie do końca wie, czy ją tam zastanie. Ponoć minęło sporo czasu od wspólnych imprez Florence, Mathildy i Cataliny. Jeden słaby trop jest lepszy, niż brak jakichkolwiek poszlak. Wprawdzie nie zasługuje na miano detektywa roku, bardziej na status gwiazdy internetu, ale w przeciwieństwie do tych prawdziwych detektywów, nie brakuje mu motywacji. Wierzy, a właściwie ma nadzieję, że Mathilda Gregory poleciała do jakiegoś ciepłego kraju na kolejną z wielu swych wypraw.
Nieszczęsny smartphone pokazuje piętnaście procent baterii i milionowy alert pogodowy. Ale jest już prawie na miejscu. Wkracza do budynku, wsiada do windy, wciska odpowiedni guzik. Telefon ląduje w kieszeni. A gdy dzwoni do drzwi, przez myśl przechodzi mu następna teoria. Znacznie gorsza. Znacznie mroczniejsza. Odrzuca ją szybko w zakamarki umysłu. Tam, gdzie wysyła wszystkie mroczne przemyślenia.
— Dzień dobry — mówi na widok ciemnowłosej kobiety. — Poszukuje Cataliny Castanedo. Czy dobrze trafiłem? — Po jego twarzy przepływa niepewność. Nie wie, jak wygląda Catalina. Nie wie, czy właśnie nie nachodzi niewłaściwą osobę. Pozostaje mu pójść za ciosem i od razu przejść do rzeczy: — Jestem przyjacielem Mathildy Gregory, która ponoć z kolei jest dobrą znajomą Cataliny. Otrzymałem ten adres od Florence Martinez.
Na razie nie zdradza za wiele. Wyjaśnił powód obecności; prawdopodobnie niechcianych pytań.
Wiley
Rzadko się stresował, chyba dlatego, że w swojej pracy doświadczył już tylu rozmaitych sytuacji, że skala jego stresu dawno rozciągnęła się w nieskończoność, ale czuł się odrobinę zaniepokojony – głównie tym, że coś znowu pójdzie nie tak i spotkanie skończy się z takim samym skutkiem, jak poprzednio. A nie o to mu wcale chodziło. Nie zależało mu na tym, by ciągnąć topór wojenny z Reyes w jakiejkolwiek sprawie, bo nie był człowiekiem, który chętnie gromadzi wokół siebie wojenne znajomości, albo sprowadza do nich wszystkie te, które zaczęły się od czegoś zgoła innego: od przyjaźni, opartej na – wydawałoby się – solidnym zaufaniu. Nie wiedział też z jakim nastawieniem do kawiarni przyjdzie Reyes, a choć w jej głosie podczas telefonicznej rozmowy nie słyszał żadnych oznak niepohamowanej złości, wcale nie sądził, że będzie pełna radości, gdy już go zobaczy. Nie sądził też, że ta rozmowa zmieni cokolwiek na tyle, by Reyes odzyskała przy nim swobodę, ale podjął próbę, bo nauczony był walczyć o to, co się sypie – nie zamieniać na nowe, tylko naprawiać, a już szczególnie, gdy mowa o przyjaźni i wszelkich relacjach międzyludzkich. Pewne sprawy między nimi i tak wymagały domknięcia, dlatego należało zrobić to możliwie jak najszybciej, a potem zdecydować co dalej zrobić z tą znajomością: czy nadać jej nowy bieg, czy zostawić w tym ograniczeniu, w jakim trwała aż do teraz i czekać aż los sam coś z tym zrobi. Musieli podjąć tę decyzję razem, bo to, że on powiedział, że chciał, by była obecna w jego życiu, nie oznaczało wcale, że Reyes też nadal tego chce. W ciągu tych kilku dni mogła dojść do różnych wniosków, a nie kontaktowali się, więc Reginald nie miał pojęcia, jak aktualnie mają się sprawy z jej strony. Gotów był jednak przyjąć na klatę wszystko, niezależnie, czy będzie bolało czy nie.
OdpowiedzUsuńUdało mu się znaleźć wolne miejsce parkingowe kawałek dalej, więc do lokalu dotarł krótkim spacerkiem. W wejściu od razu namierzył spojrzeniem sylwetkę Reyes, wpatrzoną w nowojorską aurę za oknem, ale zanim udał się do stolika, przy którym siedziała z napojem, najpierw podszedł do kasy i zamówił herbatę z sokiem malinowym. Poprosił o dostarczenie zamówienia do konkretnego stolika i podziękowawszy, ruszył w stronę Reyes.
— Dzień dobry, czy można się dosiąść? — Przywitał się z uśmiechem i pierwszy wyciągnął ręce, żeby jakoś to powitanie ucieleśnić: uścisnąć się lub nie. Oczywiście, wiedział, że czekała na niego, ale o dosiadanie się zapytał trochę bardziej w ramach żartu.
— Długo czekasz? — Zapytał jeszcze i odruchowo spojrzał na zegarek, żeby się upewnić, że też był chwilę przed czasem. Specjalnie wyjechał wcześniej, żeby przebić się przez miasto i nie spóźnić. Najwidoczniej Reyes była tu na długo przed nim, skoro zdążyła zorganizować sobie coś do picia.
Reginald Patterson
Z rosnącym rozbawieniem obserwował to, jak Reyes coraz bardziej się piekli. W tym momencie było mu już wszystko jedno, a alkohol, który na dobre rozgościł się w jego organizmie, skutecznie go znieczulił i przy tym pozbawił empatii. Sam był zmęczony i obolały, a w dodatku pijany i to nie w ten przyjemny, rozluźniający sposób, ponieważ te kilka piw wypitych w ekspresowym tempie nieprzyjemnie ciążyło mu w żołądku, a co za tym idzie, na jego dobry humor coraz bardziej nacierało rozdrażnienie, gotowe zastąpić towarzyszącą mu chęć do żartów.
OdpowiedzUsuń— Nadrabiam pięknym wnętrzem — stwierdził bez zastanowienia, za to z wyraźnym zadowoleniem i znowu cały rozpłynął się w błogim, pijackim uśmiechu. Teraz, kiedy emocje towarzyszące wyścigowi zaczęły powoli opadać, jego spojrzenie stawało się coraz bardziej mętne, a powieki nieznośnie ciężkie, przez co obraz stojącej przy nim Reyes stawał się rozmazany. Niemniej Marshall szerzej rozwarł powieki i zachłysnął się powietrzem, kiedy kobieta rozpoczęła swoją tyradę. Chciał jej przerwać, zaprotestować i uzmysłowić, że ona również mogła coś zrobić, ale jego język stracił na ostrości wraz z umysłem przytłoczonym alkoholowym upojeniem. Stąd Jerome stał jak ten kołek, co jakiś czas bezgłośnie poruszając ustami niczym ryba wyrzucona na brzeg i wpatrywał się w przyjaciółkę, a gdzieś w jego wnętrzu zaczęło rodzić się przekonanie, że bura, którą otrzymywał, była zupełnie niesłuszna.
— Taka jesteś teraz mądra? To czemu sama go nie zatrzymałaś i nie zaproponowałaś mu tego układu? — spytał, spoglądając na nią z góry. Dłonie schował do koszeni zniszczonej kurtki i powoli pokręcił głową, zaraz jednak pożałował tego gestu, ponieważ świat przed jego oczami zawirował. Na moment zacisnął powieki, zatoczył się lekko, a potem zamrugał szybko, by się otrząsnąć. Niemalże czuł, jak etanol z tych kilku kubków piwa radośnie bulgoczących w jego żołądku przenika do krwiobiegu, skąd miał już prostą drogę do układu nerwowego, który skutecznie przytępiał i pozbawiał wrażliwości na bodźce.
— Czujni… — powtórzył za nią słabo, a później, kiedy spostrzegł, co też Reyes wyprawia, parsknął krótko. Nie wydawało mu się, by w tym stanie potrafili umknąć zmyślnym dzieciakom, ale mimo wszystko rozejrzał się wokół, co w ostatecznym rozrachunku na niewiele się zdało – naprawdę słabo widział i to bynajmniej nie z powodu wady wzroku, której nigdy nie miał. Większość kształtów przed jego oczami rozdwajała się i falowała, a że był to niepożądany objaw, Jerome mocno wciągnął w płuca zimne powietrze, a następnie dłońmi poklepał się po policzkach. Przyniosło to pewną poprawę, pytanie tylko, na jak długo?
Wtedy też Castandeo znowu na niego naskoczyła, jakby wcale nie przejął się stanem jej zdrowia i nie chciał wezwać karetki tuż po tym, jak kobieta rozbiła sobie nos o jego klatkę piersiową. To oskarżenie wraz ze zignorowaniem jego potrzeb fizjologicznych, które coraz intensywniej dawały o sobie znać – jak to zawsze bywa po wypiciu tylu piw – były kroplą, która przelała czarę goryczy. Dotychczas majaczący na ustach wyspiarza uśmieszek zastąpił nieprzyjemny grymas, a jego przytępione spojrzenie mimo wszystko stało się chmurne, kiedy wyraźnie zmarszczył ciemne brwi. Nawet jeśli wcześniej w głowie świtała mu myśl, że przegrana i pozostanie skutymi kajdankami przez całą noc było dobrą okazją do nadrobienia zaległości i rozmowy z przyjaciółką, teraz chciał jak najszybciej pozbyć się zbędnego balastu w postaci wylewającej na niego frustrację kobiety.
Zmilczał, nie komentując niczego z tego, co powiedziała Reyes. Miał nad nią oczywistą przewagę fizyczną i gdyby tylko chciał, mógłby pociągnąć ją za sobą w stronę bardziej ustronnego miejsca niż tętniący życiem nawet nocą Times Square, lecz postanowił się z tym wstrzymać.
— Tak się składa, że nie — burknął w odpowiedzi, nie zaszczycając brunetki spojrzeniem. Najpierw zrobiła z niego swój worek treningowy, a teraz to w nim pokładała nadzieję? Niedoczekanie! Niemniej jego odpowiedź była szczera i nie wynikała wyłącznie z chęci zrobienia kobiecie na złość. Po przeprowadzce do Charlotte trzydziestolatek nie trzymał żadnego ciężkiego sprzętu, ponieważ najzwyczajniej w świecie w jednopokojowym lokum nie było na to miejsca. Zastanawiając się nad tym, kogo mogliby poprosić o pomoc, przy okazji rozglądał się wokół, aż zamajaczył mu zaparkowany nieopodal radiowóz. Któż mógł poradzić sobie z kajdankami lepiej, niż używających ich na co dzień policjanci? Nie pytając ciemnowłosej kobiety o zdanie, Jerome ruszył ku funkcjonariuszom, ciągnąc ją za sobą.
Usuń— Przepraszam — wybełkotał, kiedy już przystanął przed opartym o samochód policjantem. — Ale mamy z koleżanką problem — poinformował, starając się wyraźnie wypowiedzieć każde słowo i dłonią wskazał na ich skute kajdankami nogi. — Może ma pan jakiś sposób na to, żeby nas uwolnić?
Odziany w policyjny mundur mężczyzna obrzucił parę zaskoczonym spojrzeniem, a następnie odepchnął się od wozu i stanął prosto. Jego siedzący w radiowozie partner wychylił się przez opuszczoną szybę, zainteresowany sytuacją, lecz nie kwapił się do pomocy koledze, który teraz taksował wzrokiem sylwetki Reyes oraz Jerome’a, którzy wyglądali, delikatnie mówiąc, nie najlepiej. Gregory, ponieważ tak miał na imię zaczepiony przez Marshalla policjant, pomyślał, że ta dwójka obdartusów stroi sobie z niego żarty. A Greg bardzo nie lubił, kiedy ktoś z niego żartował.
— Spływajcie stąd — odezwał się z lekką pogardą.
— Kiedy my naprawdę… — zaprotestował Marshall, a potem spojrzał na Reyes. Jego spojrzenie wyraźnie mówiło, że skoro była taka wygadana w przypadku TikTokera, to teraz miała niepowtarzalną okazję, żeby się wykazać.
JEROME MARSHALL
Układanie życia od podstaw to nie była dla Mauro nowość. W przeszłości wiele razy zmieniał swoje miejsce zamieszkania po to, by gdzieś daleko zacząć wszystko od nowa. Pierwszy raz wyjechał z domu jeszcze jako nastolatek, do szkoły z internatem we Florencji. Na studia wybrał się do Rzymu, ale w trakcie kilku lat nauki trzy razy skorzystał z możliwości zagranicznej wymiany, korzystając z uroków studenckiego życia w Londynie, Hong Kongu i Sydney. Ostatni semestr i pierwszy rok po studiach spędził w stolicy Włoch, przez wzgląd na szeroko rozumiane sprawy sercowe. Złamane serce przywiodło go z powrotem do rodzinnej miejscowości. Siena przywitała go upalnym latem i typowym dla siebie południowo europejskim spokojem, nieskończoną ilością pysznego jedzenia i wybornego wina. Miał okazję na nowo poznać swoich dawnych znajomych i spędzić trochę czasu z rodziną. Szybko przekonał się jednak, że to nie jest do końca to, czego chciał. Przyzwyczajony do ekscytujących przeżyć szybko zaczął się w Sienie nudzić i dusić. Praca w winiarni nie była spełnieniem jego marzeń, a nie miał tam zbyt wielu innych możliwości. Pewnego dnia spakował walizki i postanowił spróbować swojego szczęścia w biznesowej stolicy Włoch, i tak następnego dnia zasypiał już w Mediolanie, w którym spędził kilka kolejnych lat, do momentu w którym nie zapragnął rzucić wszystkiego i udać się w podróż dookoła świata. Zaczął od Meksyku, zahaczył o Kostarykę i Panamę, odwiedził Kolumbię i Ekwador, skąd trafił na wyspy Galapagos. Tam jego sielanka dobiegła końca, bo świat pogrążył się w szalonych restrykcjach. Dziesiątki tysięcy odwołanych lotów i zamknięte granice uwięziły go na wyspie. Kiedy tylko sytuacja nieco się unormowała, poleciał pierwszym lotem do domu, by zająć się schorowanymi bliskimi. Znów na kilka lat utknął w Sienie, która była jednocześnie piekłem i rajem na ziemi.
OdpowiedzUsuńW każdym z tych miejsc zaczynał od nowa. Poznawał nową kulturę, zdobywał znajomych, zakochiwał się i wsiąkał w nie jak rodowity mieszkaniec. Nowy Jork był pod tym względem inny, trudniejszy. Romantyzowany przez wszystkich obraz miasta, które nigdy nie zasypia i daje nieskończone możliwości, różnił się znacznie od tego, z czym zetknął się na miejscu. Nowy Jork to nie tylko Manhattan, Central Park i 5th Avenue. Ludzie żyją w ciągłym stresie, nie spędzają długich godzin w kawiarniach i na zakupach, tylko biegają z jednej pracy do drugiej, żeby jakoś związać koniec z końcem. Wieczorem wracają do małych, ciasnych kawalerek z daleka od centrum, a nie przestronnych apartamentów na Upper East Side. Nowy Jork był pełen ludzi zatroskanych, przepracowanych, przygnębionych i nie do końca szczęśliwych, ludzi, którzy zapomnieli co to uśmiech. Dla Mauro był to prawdziwy kulturowy szok, bowiem ostatnie lata spędził w prowincji Chianti, gdzie czas płynie powoli, słońce świeci niemal każdego dnia, bez względu na porę roku, a ludzie zawsze mają czas na popołudniową sjestę.
Budowanie życia towarzyskiego od podstaw w takim miejscu, wymagało od niego wielu kompromisów. Między innymi dlatego zgodził się na pomysł Jade, choć nie miał w zwyczaju umawiania się na podwójne randki, zwłaszcza, jeśli zawierały one element randki w ciemno . Kojarzyło mu się to ze sposobem randkowania średnio rozgarniętych nastolatków i uważał, że trochę nie przystoi osobom w jego wieku – zwłaszcza w takiej formie. Było wiele innych, bardziej subtelnych sposobów na przedstawienie sobie znajomych, jeśli już zachodziła taka potrzeba. Nie musiała być to od razu wykwintna kolacja w eleganckiej restauracji. To znaczy, sam pomysł z restauracją nie był jeszcze taki zły. Problem polegał na tym, że Jade uparła się, że sama zajmie się organizacją spotkania, trochę popłynęła i zarezerwowała dla nich dwa osobne, dwuosobowe stoliki. Kiedy kelner wskazał im ich miejsca, Mauro uniósł do góry brwi, próbując się nie roześmiać. Trochę go to zaskoczyło, spodziewał się spotkania w nieco luźniejszej, mniej zobowiązującej atmosferze.
-Nie patrz tak na mnie, to nie był mój pomysł. – Podniósł ręce do góry w żartobliwym geście obronnym.
Usuń-Mam nadzieję, że będzie warto. – Josh pokręcił głową z westchnieniem. W tym momencie Mauro usłyszał za sobą znajomy głos, wypowiadający jego imię i odwrócił się w kierunku, z którego dobiegał. Najpierw dostrzegł Jade, uśmiechniętą i wyjątkowo zadowoloną z siebie. Dopiero potem zza jej pleców wychyliła się jej towarzyszka. – Reyes… – szepnął do siebie. Próbował szybko zebrać myśli, choć był w absolutnym szoku. Oczywiście, że po przyjeździe do Nowego Jorku zdarzało mu się myśleć o Reyes. Skłamałby, gdyby zaprzeczył. Próbował ją nawet odszukać, ale nigdy nie powiedziała mu, gdzie konkretnie pracuje, w końcu obiecali sobie więcej się ze sobą nie kontaktować. Nie udało mu się również poprzez media społecznościowe. Tak, jakby w ogóle nie istniała. Mimo to odwiedził dziesiątki muzeów w mieście z cichą nadzieją, że trafi na jej ślad. Los mu jednak nie dopomógł, aż do teraz. Czerwona sukienka natychmiast przywiodła mu na myśl tą magiczną podróż, którą odbyli wspólnie z daleka od szarej rzeczywistości.
– Jade, miło cię widzieć – uścisnął kobietę na przywitanie. – A więc to jest ta twoja wspaniała koleżanka – zwrócił się do niej, by po chwili przenieść swoją uwagę nie mniej zmieszaną całą sytuacją Reyes.
– Reyes, to dopiero niespodzianka, i to w takich okolicznościach. – Pokręcił głową ze śmiechem, próbując zachowywać się wobec niej neutralnie i nie pokazać po sobie tej dziwnej ekscytacji, która ogarnęła go na jej widok. Nie było to łatwe, zwłaszcza w momencie, w którym pochylił się by ją uścisnąć. Mógłby przysiąc, że zakręciło mu się w głowie, kiedy tylko znalazł się tak blisko, by poczuć jej zapach. Musiał mocno się postarać, by powstrzymać chęć muśnięcia jej policzka, choć najchętniej wziąłby ją w ramiona i połączył ich usta w gorącym pocałunku, jak przystało na stęsknionego kochanka. Musiał się jednak opanować, bo sytuacja była nieco niezręczna, poza tym wciąż nie przedstawił kobietom ojego kolegi.
– To Josh, znamy się dość krótko, więc nie mogę zapewnić, że nie jest oszustem matrymonialnym ani seryjnym mordercą, ale będę miał go na oku. – Zapewnił, kiedy to Josh witał się z kobietami, wyraźnie podekscytowany i zainteresowany Reyes. Jeszcze tego brakowało.
Mauro De Santis
(przepraszam za ten poślizg z odpowiedzią)
Jerome nie zaangażował się zbytnio w rozmowę z policjantami. Kiedy oddał pałeczkę Reyes, przypomniał mu o sobie jego pęcherz, przez co wyspiarz zmuszony był do walki z silnym naciskiem na cewkę moczową, której mięśnie za wszelką cenę chciały natychmiast się rozluźnić. Nie mógł im na to pozwolić, więc odetchnął głęboko i przymknął powieki. Po chwili spurpurowiał na twarzy, ale udało mu się uporać z nieprzyjemnym parciem i wreszcie rozchylił powieki, a jego skóra odzyskała zwyczajowy koloryt. Właśnie wtedy drugi z funkcjonariuszy wykazał większe zainteresowanie zaistniałą sytuacją i wysiadł z radiowozu, by dołączyć do swojego partnera. Okazał się być bardziej otwarty na rozmowę, przez co we wnętrzu wyspiarza rozbłysła iskierka nadziei, niemniej ułamek sekundy później Reyes zdusiła ją tymi naprędce rzuconymi słowami, które stawiały pijanego trzydziestolatka w nie najlepszym świetle. Zacisnąwszy wargi, brunet spiorunował swoją towarzyszkę spojrzeniem.
OdpowiedzUsuń— Do jasnej… Reyes! — wycedził przez zaciśnięte zęby i znowu spurpurowiał, tym razem jednak ze złości, a nie dlatego, że w jego pęcherzu chlupotało przefiltrowane przez nerki piwo, chcąc za wszelką cenę wydostać się poza układ moczowy Marshalla.
Reakcja policjanta była niemal natychmiastowa. Niemal. Jeśli Jerome był złotą rączką jak z koziej dupy trąba, to ta dwójka… Cóż, na pewno żaden z nich nie pretendował na policjanta roku, którego portret mógłby zawisnąć na honorowym miejscu, gdzieś na komisariacie. Pytanie zadane przyjaciółce przez mężczyznę w mundurze tylko utwierdziło Barbadosyjczyka w przekonaniu, że oto uczyniła z siebie jego ofiarę, nawet jeśli zrobiła to zupełnie niechcący, w co pijany Jerome zaczynał wątpić. Może to miała być zemsta za to, że wzięli udział w tym durnym wyścigu? Jeśli brunet miał żałować czegoś w swoim życiu, to dziś nie miał wątpliwości, że będzie to ten jeden wieczór, który rozpoczął się niewinną domówką, a miał skończyć się na komisariacie.
Tym bardziej, że Castanedo, zamiast mu pomóc, tylko zaczęła go bardziej pogrążać. Jej nieskładne wyjaśnienia spowodowały, że zarówno Greg, jak i Paul spoglądali na niego z wyraźną niechęcią, która rosła proporcjonalnie do dostrzeganych przez nich szczegółów. Ubranie Marshalla było nie tylko brudne, ale i pobrudzone zatchniętą krwią towarzyszącej mu kobiety. I on był poobijany, ale to Reyes ze swoim rozbitym nosem prezentowała się o wiele gorzej. Jerome pomyślał, że każdy, ale to dosłownie każdy, kto znalazłby się na miejscu policjantów, to właśnie jego posądziłby o bycie czarnym charakterem i w żaden sposób nie zależało to od nierozgarnięcia dwójki funkcjonariuszy. Był z góry na przegranej pozycji, ponieważ właśnie tak funkcjonował ten świat, a na dodatek był imigrantem, dla którego wejście z konflikt z prawem mogło nie skończyć się najlepiej.
To właśnie dlatego Jerome bez zastanowienia zrobił to, co podpowiedziała mu pijana głowa, a co nie było niczym mądrym. Kto jednak po alkoholu nie zrobił niczego głupiego, niech pierwszy rzuci kieliszkiem.
— W nogi! — zarządził Jerome, a potem chwycił Reyes i uniósł ją nad ziemię na tyle, na ile pozwalał mu zamontowany w kajdankach łańcuszek, a później odwrócił się na pięcie i pędem puścił przed siebie. W jego głowie ta ucieczka wyglądała o wiele bardziej spektakularnie – sadził długimi susami pomiędzy ludźmi, których nawet o tej godzinie było pełno na Times Square, zostawiając policjantów daleko w tyle. W rzeczywistości po trzech, góra jego czterech długich krokach okazało się, że poruszanie się w ten sposób przeczyło każdemu znanemu ludzkości prawu fizyki i Jerome wraz z Reyes wyrżnął jak długi. Po chwili zaś, mocno poniewczasie, usłyszał za sobą krzyk:
— Stać, policja!
Nie miał pewności, czy to Gregory, czy może jednak Paul wskoczył mu na plecy, tym samym wyduszając powietrze z jego płuc. Następnie funkcjonariusz, dociskając go kolanem do chodnika, wykręcił mu ręce i sprawnie skuł je kajdankami na plecach. Drugi z mężczyzn kucał przy Reyes, sprawdzając, czy wszystko było z nią w porządku.
Kilka minut później, po tym, jak policjanci pozbierali ich z chodnika i zgodnie uznali, że trzeba tę dwójkę rozdzielić, siedzieli na tylnej kanapie w radiowozie, przy czym Jerome na przemian myślał o deportacji i o tym, żeby się nie posikać.
Usuń— Niech się pani nie martwi, na komisariacie czym prędzej uwolnimy panią od tego złego człowieka — zapewnił gorąco siedzący za kierownicą Paul, kiedy na sygnale pędzili ku najbliższemu komisariatowi.
— A ty lepiej niczego nie próbuj, cwaniaczku — wtrącił Gregory, wykręcony na swoim siedzeniu i wpatrzony w Marshalla. Brakowało, żeby celował w niego z pistoletu, ale chyba nie posunął się do tego tylko dlatego, że wyspiarz miał skute ręce.
— Kiedy to jedno wielkie nieporozumienie! — zaprotestował rozpaczliwie Jerome i szarpnął głowa, by spojrzeć na brunetkę. — Powiedź im, Reyes! Tylko tym razem może składniej, co?
— Proszę nie szantażować tej pani! — skarcił go Paul. — Wszystko, co pan powie, może być użyte przeciwko panu!
— Świetnie! — sapnął trzydziestolatek i wcisnął się głębiej w oparcie siedzenia.
JEROME MARSHALL
Mauro był romantykiem. Miał otwarte serce, którym kochał intensywnie i szczerze. Z przyjemnością dawał się porwać namiętnościom i emocjom, dzięki którym jego życie nabierało barw. Daleko było mu do wiecznie niezdecydowanych amerykanów, którzy jak ognia unikali zobowiązań i deklaracji. Kiedy tamtego wieczoru, na drugim końcu świata, spojrzał w jej głębokie, niebieskie oczy, wyrażające tak wiele i będące jednocześnie wielką tajemnicą, poczuł gdzieś głęboko w sobie coś, co na zawsze go odmieniło. Wyglądała jak marzenie, skąpana w blasku zachodzącego słońca, śmiejąc się dźwięcznie i próbując ujarzmić szalejące na wietrze kosmyki włosów. Tamta chwila była jego małą wiecznością. Złapał ją wtedy za rękę i obrócił wokół jej własnej osi, w rytm muzyki dobiegającej do nich ze znajdującego się nieopodal baru na plaży. Wygłupiali się tak często, nie była to w ich wydaniu żadna nowość, tym razem jednak wolną ręką oplótł ją w pasie i przyciągnął do siebie, zamiast puścić. Dotknął jej policzka tak delikatnie, jakby była z porcelany, a potem, nie czekając na pozwolenie musnął jej usta raz, i kolejny, za każdym razem bardziej intensywnie, wkładając w to coraz więcej serca i emocji.
OdpowiedzUsuńBywał w swoim życiu zakochany, ale tego co poczuł wtedy do Reyes, nie dało się z porównać niczym, czego zdarzyło mu się wcześniej doświadczyć. Ich relacja stała się dla niego nowym punktem odniesienia. Często żałował decyzji, którą podjęli wspólnie, gdy rajska bańka prysła, a życie zmusiło ich do powrotu do rzeczywistości. Teoretycznie miało im to pomóc. Oboje nie byli pewni swojej przyszłości, mieli w sobie wiele niepoukładanych spraw. Nie byli gotowi na poświęcenia, których wymagał od nich związek na odległość, poza tym, na tamtą chwilę, to była droga donikąd, żadne z nich nie brało bowiem pod uwagę możliwości przeprowadzki i próby ułożenia sobie życia gdzie indziej. A może chodziło o to, by nie rzucać wszystkiego w imię miłości? Od dziecka uczą nas przecież, by kierować się rozumem, a nie sercem. I kierując się rozumem właśnie uznali, że lepiej zachować dobre wspomnienia, niż obudzić się któregoś dnia z wzajemną niechęcią do siebie. Jakimś cudem uwierzyli, że to rozwiązanie będzie dla nich najlepsze, że ich nie zrani. I tak po tej magicznej znajomości zostały mu tęsknota, i kilka zdjęć dziewczyny o oczach, w których mógłby zatonąć.
Z zamyślenia wyrwał go głos Jade.
–… musicie opowiedzieć mi więcej o tej waszej podróży, ale najpierw coś zjedzmy – zarządziła.
– A o nas się nie martw – zwróciła się do Reyes – zdążymy jeszcze spędzić trochę czasu sam na sam po kolacji, prawda? – Spojrzała na Mauro, łapiąc go pod ramię. – Poza tym, wyjeżdżamy razem na weekend. Mówiłam ci, ale pewnie jak zwykle mnie nie słuchałaś. – Pokręciła głową ze szczerym uśmiechem, zajmując miejsce przy stoliku.
Jade miała w sobie to coś : była piękna, towarzyska i bardzo pewna siebie. Na początku znajomości wyraźnie zakomunikowała mu, że jest na takim etapie życia, kiedy chce się po prostu dobrze bawić. Gdyby wiedział, że może kryć się za tym coś więcej, że Jade w jakikolwiek sposób to swoje podejście zmienia, na pewno by się z tego wycofał. A tak, oboje potrzebowali się trochę rozerwać, a ich relacja właśnie to im dawała. O tym jakie było to podejście płytkie i nie w jego stylu, przekonał się dopiero teraz, kiedy miał przed oczami Reyes, a w głowie ten ogrom emocji, który w nim wywoływała. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, obecność Jade zaczęła go męczyć.
UsuńMauro był marnym aktorem. Choć starał się zachowywać naturalnie, na jego twarzy i tak pojawił się nieznaczny grymas. Wszyscy byli jednak zbyt zajęci, aby to dostrzec. Josh wydawał się być zachwycony Reyes, Jade nie przestawała trajkotać… Mauro najchętniej odsunąłby ją od siebie i wyszedł stąd razem z Reyes. Tym razem na pewno nie pozwoliłby jej odejść. Ale od ich płomiennego romansu minęło już niemal trzy lata, a Reyes poszła ze swoim życiem do przodu. Dopiero teraz zaczynał powoli łączyć wątki z opowieści Jade. Ktoś złamał Reyes serce. Tym kimś naturalnie nie był Mauro. Jej myśli zaprzątał więc ktoś inny, on pojawił się tutaj z jej przyjaciółką, by przedstawić ją swojemu znajomemu, a to był dopiero początek planu Jade, która uznała, że Rey jest za młoda i za ładna, by tak się marnować, dlatego wzięła sobie za punkt honoru wyciągnięcie jej z dołka.
Czy dało się z tego jeszcze jakoś wyplątać?
– Nazywamy to włoskim temperamentem Josh, to coś o czym amerykanie nie mają pojęcia – rzucił ze śmiechem, chociaż obecność mężczyzny zaczynała go frustrować. Żałował, że nie przyłożył się trochę bardziej do wyboru znajomego na to wyjście. Uwaga dotycząca ilości randek była dla Mauro trochę dyskredytująca i pozostało mu mieć nadzieję, że żart nie zostanie wzięty na poważnie, choć prawda była taka, że Mauro w randkowaniu się nie ograniczał. Nie mógł się jednak teraz z tego tłumaczyć, bo wyglądałoby to dość dziwnie. W końcu tłumaczy się ten, kto ma coś na sumieniu. Musiał płynąć na fali i jakoś utrzymać równowagę. Z jakiegoś powodu nie chciał, by Rey myślała o nim źle. Josh miał w tym jednak swój cel, czujny wzrok mężczyzny wyczuł między ta dwójką dziwne napięcie, które postanowił zdusić w zarodku. Reyes wpadła mu w oko i nie zamierzał unikać ciosów poniżej pasa.
– A tak zupełnie serio – tym razem zwrócił się już bezpośrednio do Reyes – jestem tu w interesach. Próbuję zarazić amerykanów miłością do prawdziwego, włoskiego wina. A to akurat nie należy do najtrudniejszych zadań, i w zupełności wystarczy mi moja półroczna wiza – dodał, nawiązując do tego, o czym wspomniał wcześniej Josh.
– Półroczna? – Ożywiła się Jade. – To znaczy, że zostało ci tu tylko… niecałe trzy miesiące? A co potem? Wrócisz do Włoch? – To wyznanie zdecydowanie zgromadziło na nim uwagę wszystkich obecnych przy stole osób. Josh patrzył na niego z trudnym do ukrycia zadowoleniem, Jade, z przerażeniem a Reyes… miał wrażenie, że Reyes wydaje się tą informacją zawiedziona.
– Taki jest plan – przytaknął. Taki był plan. Nie miał zamiaru osiedlać się w Nowym Jorku na stałe. W tym mieście nie było dla niego niczego ujmującego. Gdyby interesy nie poszły za dobrze, mógł swój pobyt przedłużyć o kilka kolejnych miesięcy, ale zostać tu na dłużej? Na zawsze? To nie wchodziło w grę i składało się na to wiele czynników.
– Opowiedz lepiej, co u ciebie Rey? Myślałem, że jakoś cię tu znajdę, ale Nowy Jork okazał się na to zdecydowanie za duży, a na odwiedzenie każdego muzeum w mieście nie wystarczyłoby mi wizy, mimo mojej wielkiej miłości do… sztuki.
Mauro <3
Wszystkie emocje targające wyspiarzem osunęły się w cień na rzecz dojmującej rezygnacji. Jerome boleśnie zdawał sobie sprawę z tego, że czegokolwiek by nie powiedział i nie zrobił, już nic nie mogło poprawić jego sytuacji, wręcz przeciwnie – podejrzewał, że przekonani o swojej racji policjanci każde jego słowo czy gest zinterpretowali by na jego niekorzyść. W ich oczach był zbrodniarzem; zwyrodnialcem, który w znany tylko sobie sposób planował skrzywdzić bezbronną kobietę. Na dodatek kobieta ta rozpłakała się żałośnie, kiedy po raz kolejny tego dnia wyrżnęli o twardy chodnik i Marshall wcale jej się nie dziwił – poniekąd sam miał ochotę się rozpłakać. Najchętniej przerwałby tę serię niefortunnych zdarzeń, ale nie miał jak. Greg i Paul poczuli się bohaterami, wręcz rycerzami na białych bojowych rumakach, ratującymi księżniczkę z opresji, przez co na ich oczy opadły klapki, które nie pozwalały dostrzec im prawdy.
OdpowiedzUsuń— No, już dobrze… — burknął tym razem brunet. — Tylko już nie płacz, Reyes. I nie chichocz jak głupia — najpierw poprosił, później poradził, kiedy już znajdowali się w radiowozie. Na nic jednakże się to zdało, ponieważ kiedy Gregory usłyszał o tym, że Jerome upił tą białogłową, wygłosił kolejną tyradę. W tym momencie zrezygnowanie zamieniło się miejscami ze wściekłością tak skocznie i sprawnie, jakby te dwie emocje tańczyły ze sobą oberka.
— Co chciałem zrobić? — spytał warkliwie i nachylił się, by zbliżyć się do policjanta i choć oddzielała ich od siebie stalowa kratka, Greg przełknął głośno ślinę i odsunął się nieco od przegrody. — Oczywiście, że zgwałcić. Wielokrotnie. A jak to by mi się znudziło, zamordować. Może poderznąłbym jej gardło? Lubię, jak jest dużo krwi — stwierdził wyjątkowo zimno, każde słowo cedząc przez zaciśnięte zęby. Było mu już doskonale wszystko jedno, więc nie zważał na słowa. Chcieli zrobić z niego najgorszego człowieka pod słońcem? Proszę bardzo, właśnie podawał im się na tacy.
Po tym, co powiedział, mowa obronna wygłoszona przez Reyes nie miała większego znaczenia. Jego słowa zmroziły krew w żyłach Paula i Gregory’ego. Ten pierwszy tylko docisnął pedał gazu, pragnąc, by jak najszybciej znaleźli się na względnie bezpiecznym posterunku, w obecności innych policjantów. Ten drugi popatrzył po Marshallu z pogardą i nie splunął prawdopodobnie tylko dlatego, że szkoda mu było brudzić tapicerkę w radiowozie. Oburzony i zniesmaczony, wyprostował się sztywno i wcisnął w siedzenie, by wzrok wlepiać już nie w Barbadosyjczyka, a drogę przed nimi.
— Przestań, Reyes — odezwał się ponuro, kiedy przyjaciółka kazała mu się uśmiechnąć. — Nie widzisz, że na nic się to nie zda? Panowie już wyrobili sobie o mnie zdanie i nie zamierzają go zmieniać, prawda? — rzucił głośniej, tak by siedząca z przodu dwójka na pewno go usłyszała. — Czego byśmy nie powiedzieli, zinterpretują to po swojemu — podsumował, a potem wzruszył ramionami i posłał kobiecie posępne spojrzenie. Jego słowa zaraz potwierdził Paul i tak jak właśnie tego się po nim spodziewał, tak nie przypuszczał, że Castanedo, która zdążyła się uspokoić, ponownie wybuchnie płaczem. Nim się odezwał, przez chwilę przyglądał jej się ze zdumieniem.
— Ty chyba jednak trochę mnie lubisz, co? — rzucił z niespodziewanym zadowoleniem i zamiast zacząć ją pocieszać, rozpłynął się w uśmiechu. Chwilę później radiowóz podskoczył na wyboju drogi, przez co pęcherz mężczyzny znowu o sobie przypomniał. Jerome aż się skulił, sycząc i klnąc z bólu. Nie podejrzewał, że walka z fizjologią może być tak wyczerpująca, a zarazem nierówna, wydawało mu się bowiem, że zaczyna widzieć na żółto. Jego oczy załzawiły z wysiłku i Marshall nabrał przekonania, że jeśli w ciągu kilku minut nie znajdą się na komisariacie, nie wytrzyma i popuści w spodnie. Tego Paul i Greg na pewno by mu nie wybaczyli.
Wreszcie zajechali na parking przed komisariatem. Musieli poczekać, aż policjanci pomogą im wygramolić się z radiowozu, a kiedy to nastąpiło, Jerome naprawdę nie mógł dłużej zwlekać. Wykorzystał moment nieuwagi Grega i ciągnąc za sobą Reyes, pognał ku najbliższej ścianie, jaką wypatrzył. Dopiero w momencie, w którym szarpnął dłońmi, chcąc skierować je ku rozporkowi, który zamierzał rozpiąć, przypomniało mu się, że przecież przed wsadzeniem do samochodu został skuty.
Usuń— Nie… — wyjęczał słabo i niemal cały zwiotczał. Czoło wsparł na chropowatej elewacji i mocno zacisnął powieki. — Nie, nie, nie… — jęczał cichutko i cieniutko, ale po chwili odetchnął głęboko i przekręciwszy głowę, wciąż wspartą o ścianę komisariatu, rozchylił powieki i spojrzał na przyjaciółkę. — Pozwolą mi się wysikać, prawda? — spytał żałośnie, podczas gdy Paul i Greg oderwali ich od ściany. Od tego momentu Jerome nie potrafił myśleć już o niczym innym, jak tylko o skorzystaniu z toalety.
— Przepraszam bardzo — odezwał się, kiedy funkcjonariusze prowadzili ich po stopniach wiodących do wejścia. — Ale muszę pilnie skorzystać z łazienki — poinformował. — Bardzo, ale to bardzo pilnie — podkreślił, starając się pochwycić spojrzenie któregoś z stróży prawa.
— Po moim trupie! — skwitował Greg.
— Kiedy ja naprawdę się posikam! — zaprotestował piskliwie.
— Jak dla mnie, możesz sikać w spodnie — oznajmił niewzruszony Greg, powtarzając niemalże to samo, co Reyes powiedziała mu już jakiś czas temu. Jerome jęknął rozpaczliwie.
— Greg… — Paul łagodnie upomniał towarzysza. — Chcesz później wąchać jego szczyny? — spytał rzeczowo, na co Greg szerzej otworzył oczy i pokiwał głową – o tym nie pomyślał.
— Ale najpierw musimy was rozdzielić — dodał Paul po tym, jak znaleźli się wewnątrz komisariatu. — Nie będziemy przecież narażać pani na takie przykre widoki — skomentował i uśmiechnął się ciepło do Reyes, jakby tym uśmiechem chciał przekazać jej, że od teraz wszystko już będzie dobrze i kobieta nie musiała się niczym martwić.
Usadzili ich na plastikowych krzesełkach. Pilnował ich Greg, podczas gdy Paul ruszył na poszukiwanie ciężkiego sprzętu, mającego pomóc im uporać się z kajdankami łączącymi kostki kobiety i mężczyzny. Wyspiarz, który miał wrażenie, że zaraz rozerwie mu wnętrzności i nie tylko, skulił się i pochylił tak, że wsparł czoło na kolanach przyjaciółki.
— Nie pozwól im na to, żebym posikał się w spodnie, dobrze? — wymamrotał, przekonany, że takiego upokorzenia nie zniesie.
JEROME MARSHALL
W Nowym Jorku mieściło się 145 muzeów. Dokładnie to sprawdził tuż po przyjeździe do miasta. I w wolnych chwilach odwiedzał je kolejno, z mniejszą lub większą nadzieją na to, że kiedyś spotka na swojej drodze Reyes. Szanse na to oceniał realistycznie nisko, dopuszczając do siebie wiele możliwości tego, jak potoczyło się jej życie po ich rozstaniu. Mogła zmienić pracę, wyprowadzić się do innego miasta, do innego stanu albo na inny kontynent. Mogła się zakochać, wyjść za mąż i zająć się wychowaniem dzieci. Trzy lata to cholernie dużo czasu na poważne życiowe kroki. Te myśli przeplatały się w jego głowie na zmianę z nadzieją na to, że pewnego dnia znajdzie się we właściwym miejscu i w odpowiednim czasie, zobaczy ją w tłumie, wpadną sobie w ramiona, jak stęsknieni kochankowie i napiszą drugą część tej historii, tym razem ze szczęśliwym zakończeniem. Po każdej bezowocnej wizycie w muzeum przez kilka kolejnych dni tłumaczył sobie, że to nierealne, że nie ma takich przypadków, Nowy Jork jest za duży, a on powinien ruszyć ze swoim życiem do przodu i przestać oglądać się za siebie. Rzucał się wtedy w wir pracy albo szedł na kolejną randkę dla zabicia czasu. Nie spodziewał się, że takie podejście wpędzi go w kozi róg. Dostał za swoje. Bawił się cudzymi uczuciami, a teraz miał wrażenie, że to on jest przedmiotem gry. W dodatku musiał uważać na każde swoje słowo, bo najwyraźniej Reyes nie podzieliła się z Jade tym, co przeżyła z nim na wyspach. Z jakiegoś powodu zachowała to dla siebie. Słodka tajemnica.
OdpowiedzUsuń– Jeszcze mi za to kiedyś podziękujesz, Rey. Zobacz, jakie mamy miłe towarzystwo – Jade wskazała na obu mężczyzn. – Chcesz nam powiedzieć, że wolałabyś leżeć pod kocem, objadać się lodami i oglądać komedie romantyczne? Ja tam te „komedie romantyczne” wolę na żywo, a nie na ekranie. – Kobieta nie odpuszczała, a w zachwycie wtórował jej Josh, który zachowywał się tak, jakby każdym gestem i słowem chciał Reyes dać znać, że jest nią bardzo zainteresowany. Wyglądało to dość zabawne, żeby nie powiedzieć – desperacko. Mauro obserwował go przez krótką chwilę i przywołało mu to na myśl zaloty Rajskiego Ozdobnika. Uśmiechnął się na to bardzo trafne skojarzenie i sięgnął po wysoki kieliszek. Jego myśli na chwilę skupiły się na winie. Zupełnie nieświadomie, z przyzwyczajenia wykonał swój mały rytuał oceny koloru, zapachu i smaku wina Było wyraziste i intensywne, uzupełnione o nieoczywiste nuty cedru. Zaakcentowane aromatem porzeczek, śliwek i borówek. Wyjątkowy efekt zyskało jednak dopiero dzięki czekoladzie, dopełniającej całości. Tak bardzo dalekie od klasycznego, znanego wina i absolutnie pasujące nie tylko do zaserwowanych przez kelnera potraw, ale także do nietypowej atmosfery przy stoliku.
-Nie martw się Josh. Myślę, że Rey nie będzie trzeba długo namawiać na kolejne spotkanie – rzucił w odpowiedzi i zatrzymał swój wzrok na brunetce. -Prawda? Miło będzie spędzić wspólnie jeszcze trochę czasu, może w nieco luźniejszej atmosferze – dodał wskazując na restaurację. Eleganckie i wystawne wnętrze, wystrojeni, sztywni ludzie, kelner w białej koszuli z czarnym krawatem zawiązanym wysoko pod szyją. To wszystko narzucało im pewnego rodzaju ramy i odzierało z luzu, na jaki mogliby sobie pozwolić w mniej zobowiązującym miejscu, przede wszystkim tylko we dwoje.
– W luźniejsze atmosferze, tak, Mauro, to doskonały pomysł i wcale nie musimy czekać do kolejnego spotkania! Wystarczy do końca kolacji. – Ożywiła się Jade. – Przecznicę stąd jest świetny klub, Rey, nie rób takiej miny, zgódź się. Nie tańczyłyśmy całe wieki.
Rozmowa znów pomknęła w kierunku, którego się nie spodziewał. Wiadomości, które między wierszami wysyłał do Rey, im wszystkim odbiją się jeszcze czkawką, bo Josh podchwycił ten pomysł niemalże od razu. Mauro był przekonany, że jego kolega oczyma wyobraźni już widzi siebie obejmującego Reyes w zmysłowym tańcu na parkiecie. Jade nie dawała za wygraną tak długo, aż na jej pomysł nie przystał również Mauro, z nadzieją, że limit niezręcznych sytuacji w końcu się wyczerpie. Co jakiś czas przywoływał się do porządku, by nie wpatrywać się nachalnie w siedzącą po przekątnej brunetkę. Czasami udawało mu się na krótką sekundę podchwycić jej wzrok, którym zaraz uciekała, oddając się niezobowiązującym pogawędkom przy stole. Na pierwszy rzut oka wyglądali jak grupa dobrych znajomych, ale Mauro wciąż był tak samo spięty jak momencie, w którym zorientował się, kogo przyprowadziła ze sobą Jade. Zastanawiał się, na ile można coś z niego wyczytać. Czy jego spojrzenia, rzucane w stronę Reyes, nie są za częste, albo za długie, czy to nerwowe spuszczanie wzroku nie wydaje się podejrzane, napięcie między nimi zauważalne, a w końcu czy tylko on wyczuwa w głosie Reyes pewnego rodzaju zmysłowość, która jest zarezerwowana tylko do jednego typu relacji. Może popadał w paranoję, bo zarówno Jade jak i Josh wydawali się zachowywać tak, jak zwykle. Być może dlatego, że historia Mauro i Reyes była tak niebywała i nieprawdopodobna, że była ostatnim co mogło przyjść na myśl komukolwiek przy tym stoliku.
Usuń– Wiesz, jak to jest ze sztuką, Reyes, kiedy ją pokochasz, nie ma odwrotu. Przepadasz na zawsze – powiedział, kiedy już wyspowiadał się Jade ze swoich planów. Kobieta zarzuciła go bowiem pytaniami tak, jakby ta wiadomość wyjątkowo ją poruszyła. Mauro przyjechał do Nowego Jorku w określonym celu. Miał to wszystko dokładnie zaplanowane i decydował się na kolejne kroki w oparciu o nowe zmienne, ale w żadnej z tych wariacji nie uwzględniał Jade. Do tej pory był przekonany, że to dla nich obojga jasne. Zakochana Jade stanowiła bowiem duży kłopot w jego i tak zagmatwanej już porządnie sytuacji. To nie wchodziło w grę.
– El Museo del Barrio – powtórzył na głos. – Tam jeszcze nie dotarłem – dodał, kładąc nacisk na słowo „jeszcze”. Była w tym zakodowana pewnego rodzaju obietnica. Prędzej czy później musiało przecież dojść do ich spotkania w cztery oczy. Nie wyobrażał sobie innego obrotu spraw. Miał do niej mnóstwo pytań, które nie mogły paść przy tym stole, a jednocześnie tak wiele chciał jej powiedzieć. Z drugiej strony zastanawiał się, czy to przypadkiem nie jest po prostu sentyment, emocje rozpalone przez nagły nawrót wielu miłych wspomnień, które wiązały się z Reyes. Bo na wyspach żyło im się jak w raju, ale teraz znajdowali się w prawdziwym świecie, bez taryfy ulgowej.
– Tak, połączyły nas interesy. Jestem właścicielem włoskiej restauracji na dolnym Manhattanie, a Mauro starał się u nas o kontrakt na dostawę wina. Zgodziliśmy się, bo w tym biznesie trzeba się wspierać, więc jeśli chciałabyś spróbować tego włoskiego cudu, to zapraszam na kolację.
Mauro zakasłał, w ostatniej chwili powstrzymując się przed małym sprostowaniem słów mężczyzny i skupił się na posiłku. Właścicielem restauracji byli jego rodzice, włosi, którzy wyemigrowali do stanów na początku lat osiemdziesiątych. Josh był należał zatem do pierwszego pokolenia rodziny, urodzonego w stanach, ale czuł się Amerykaninem bardziej niż niejeden Amerykanin. Do tego nie miał za grosz talentu kulinarnego, niezbędnego w prowadzeniu restauracji, serwującej włoską kuchnię najwyższych standardów. Jego ojciec był tym wyjątkowo zaniepokojony, Josh był jednak jedynakiem i w przyszłości restauracja zapewne trafi właśnie do niego.
Mauro
W ciągu ostatnich kilku dni w jego życiu wydarzyło się tyle rzeczy, że aż ciężko uwierzyć, że kilkadziesiąt godzin jest w stanie pomieścić tyle różnorakich wydarzeń. Najpierw powrót z misji, potem ich wieczór, który skończył się źle; później wyjazd na wspinaczkę, powrót na bankiet przyjaciółki, a po nim szarpanina z facetem, który znęcał się psychicznie i fizycznie nad kimś szczególnie mu bliskim. To był taki rollercoaster emocji i uczuć, że siadając teraz przy tym stole, Reginald nie był w stanie odczuwać większego niepokoju. Nie przyszedł tu zrelaksowany, ani wypoczęty, ale równocześnie nie był też zestresowany. Po prostu przyszedł, bo wciąż były między nimi zadry, które należało wyjąć, by następnie dać szanse ranom powoli się zagoić. Jeśli nie spróbują zrobić tego teraz, później ich znajomość rozmyje się z biegiem czasu, bo im dłużej będą odwlekać rozmowę, tym ciężej będzie im ten kontakt ponownie nawiązać, a brak kontaktu będzie równoznaczny z utratą tej znajomości. Oczywiście, Reginald zdawał sobie sprawę, że to wcale nie będzie łatwe, wrócić teraz na stabilne tory i beztrosko nimi brnąć. Rozumiał, że Reyes wciąż czuła do niego żal za to, co się wydarzyło, że w jakimś stopniu mogła poczuć się wykorzystana, bo to wszystko stało się w mało sprzyjających mu okolicznościach, czyli po powrocie z misji. Miała swoje przekonania, on też, i to właśnie one ich poróżniły, ale to jeszcze nie oznaczało, że odmienne postrzeganie pewnych spraw musi skazać ich przyjaźń na porażkę. Chciał porozmawiać, a nawet jeśli z pewnych rzeczy zdawał sobie sprawę, to mimo wszystko liczył na to, że Reyes wyrzuci z siebie żale, zalegające w sercu, bo tylko tak będą mogli zacząć od nowa. Musieli wywalić z siebie cały kwas, nawet jeśli wyrzucenie go z początku zaboli. Nie myślał, by obrzucać się mięsem, a żeby w miarę możliwości w sposób neutralny wyjaśnić to, co przysporzyło im smutków.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się krótko, słysząc żartobliwy docinek z jej strony, a potem zerknął kontrolnie w stronę wspomnianej studentki. Faktycznie nie wyglądała na szczęśliwą, a leżące przy niej tomiszcza podręczników tylko tę rozpacz dopełniały. Reginald naprawdę nie żałował, że nie było mu dane czegoś takiego doświadczyć. Z dobrymi urokami studiów szły także te niefajne, widoczne na załączonym obok obrazku, a tych wcale nikomu nie zazdrościł.
— W porządku — odparł, splatając dłonie na blacie. — Może mam trochę zamieszania i te myśli ciągle się gdzieś w głowie plączą, ale jest stabilnie i na pewno w porządku — dopowiedział, posyłając jej uśmiech w ramach potwierdzenia tego stanu. Bywało przecież gorzej. Jego życie się sypało, a on gnił w przyczepie kempingowej w gęstym lesie. To, co jest teraz, to bułka z masłem, patrząc na to, co było kiedyś.
— Rey, wiesz, że zadzwoniłem, bo chciałem porozmawiać... — przyznał otwarcie, nieco pochylając się w jej stronę. Chciał, żeby na niego spojrzała, dlatego bez zawahania dotknął palcem wskazującym jej podbródka, by go nieznacznie unieść i zmusić ją chociaż do sekundowego kontaktu wzrokowego. — Ale chciałem cię także przeprosić. Za swoje zachowanie — powiedział, cofając rękę. — Myślę, że zachowałem się jak dupek. Zostawiłem cię z tym wszystkim samą — kontynuował, biorąc głębszy wdech.
— A powinienem cię zatrzymać, poczekać aż oboje ochłoniemy i dopiero wtedy spróbować trzeźwo porozmawiać. Przepraszam, jeśli cię zraniłem, Reyes — wyznał, przyglądając się jej twarzy. — Możesz mi nie wybaczyć, zrozumiem, ale... chciałbym, żebyś wiedziała, że zależy mi na tobie. Nie chciałbym, żebyśmy kiedykolwiek stali się sobie obcy, niezależnie od tego, jak potoczą się nasze życia.
UsuńMówił szczerze, nie dlatego by odbębnić zdanie i mieć święty spokój. Chciał to naprawić, chociaż nie do końca wiedział jak, bo romantyk z niego słaby, a związków też nie przerobił kilkudziesięciu, by bez trudu radzić sobie w każdej zagmatwanej sytuacji. Zależało mu jednak na tym, by porozumieć się z Reyes, by w jakiś sposób dojść do rozwiązania, które pozwoli im kontynuować tę znajomość. Nie oczekiwał wiele, ale oczekiwał przynajmniej tego, że mu uwierzy. Że przyzna, że dla niej ta znajomość również jest tak samo ważna.
Reginald Patterson
[ Dobry wieczór, czołem! Moje serce zabiło szybciej, gdy wśród spisu mieszkanek NYC zobaczyłam NASZĄ REYES ^^ Tę dziewczynę od żółtego serduszka i chyba oceny jedenaście na dziesięć jak dobrze kojarzę :D Również przeczytałam to, co wtedy z tobą napisałam i wróciły piękne wspomnienia. Aż szkoda, że rok 2020 dał mi tak solidnego kopniaka w cztery litery i musiałam ogarnąć poturbowane życie. Nieważne, cieszę się, że jesteś, pamiętasz o Ivanie/Thiago, którego próbowałam odtworzyć, ale trzy lata temu byłam na tyle niemądrym człowiekiem, że wszystko zapisywałam na urządzeniu, które zepsuło się raz na zawsze. Mamy nadzieję, że u Reyes wszystko w porządku, a ja dziękuję za powitanie Pameli. ]
OdpowiedzUsuńPAMELA ROBERTS
Właściwe rozegranie tej sytuacji nie należało wcale do najlatwiejszych zadań. Po pierwsze, nie mógł przecież tak po prostu poprosić Rey o spotkanie, czy numer telefonu. Żeby to zrobić, potrzebował spędzić z nią chociaż kilka chwil na osobności, ale przeszkodę - w pewnym sensie nie do pokonania - stanowiła przyklejona do niego Jade i Josh, z każdą chwilą coraz bardziej napalony na Rey. Inne dostępne opcje wcale nie były lepsze. Gdyby pojawił się w El Museo del Barrio, z pewnością zostałby przechwycony przez Jade. To tylko pogorszyłoby sytuację, bo nieświadoma niczego kobieta uznałaby to za wyraz jego zaangażowania w ich relację i pewnie nawet przez chwilę nie przeszłoby jej przez myśl to, że jedyną kobietą, którą chciał zobaczyć, była jej przyjaciółka. Z wiadomych przyczyn nie mógł również zdobyć numeru Reyes od Jade, przynajmniej nie w sposób, który nie wzbudziłby u niej jakichś podejrzeń, a mimo wszystko nie chciał wyjść na dupka, któremu spodobała się koleżanka dziewczyny, z którą aktualnie się umawia, nawet jeśli to całe „umawianie” w jego mniemaniu nie było niczym poważnym. Zdobycie numeru Reyes bezpośrednio z telefonu Jade było natomiast poniżej jego godności. Był jeszcze Josh, ale o ile jakimś cudem uda mu się zdobyć numer Rey, na pewno nie przekaże go dalej, za to zadba o to, żeby Mauro usłyszał o - najpewniej podkoloryzowanych - szczegółach jego podboju. Jade była przyjaciolką Reyes i o ile nie miałby obaw przed tym, czy aby swoim zachowaniem nie zrani Josha, tak z Jade musiał być nieco bardziej ostrożny. Sytuacja wymagała więc zastosowania dodatkowych środków. Jeżeli wspólne wyjście do klubu miało mu załatwić chociaż jeden taniec z Rey, lub możliwość kilkuminutowej rozmowy w cztery oczy, poza zasięgiem słuchu czy wzroku Jade i Josha, to nie trzeba go było długo namawiać. Jego intencje były inne, chciał dać do zrozumienia Reyes, że chce się z nią spotkać, w luźniejszej atmosferze, sam na sam. I miał nadzieję, że nie trzeba jej będzie na takie spotkanie namawiać. Chciał to powiedzieć między słowami, tak, żeby nikt przy stole tego nie wychwycił. Sytuacja wymknęła mu się jednak spod kontroli a sprawy przyjęły nieco inny obrót, niż się spodziewał, ale Mauro był gotów na wiele poświęceń, by dopiąć swego. Właśnie dlatego, po chwilowym oporze, zgodził się na pomysł Jade, uznając to za swoją ostatnią deskę ratunku tego wieczoru. Pełnym nadziei wzrokiem spojrzał na Reyes i nie mógł powstrzymać się od nieznacznego uśmiechu. Ostatnim czego chciał było pożegnanie się dziś z Rey przyjacielskim uściskiem i zostawienie jej z przekonaniem, że czeka go ekscytująca noc, a potem także weekendowy wyjazd w towarzystwie jej przyjaciółki. Ten temat również nie należał do najłatwiejszych. Mauro kilka dni temu zgodził się towarzyszyć Jade na przyjęciu weselnym jej kuzynki. Teraz, w tej i tej zagmatwanej już sytuacji zastanawiał się, jak może się z tego sensownie wykręcić. Wiedział na pewno, że nie może dłużej kontynuować znajomosci z Jade. Nie może i nie chce. Ta relacja nie była nawet w małym stopniu bliska temu, co przeżywał kiedyś z Reyes. Wcześniej o tym nie myślał, ale to nagłe i niespodziewane spotkanie z Rey wszystko zmieniło i otworzyło mu na pewne sprawy oczy. Jeśli jakimś cudem wciaż nie jest jej obonętny, to na pewno nie pozwoli jej po raz kolejny zniknąć. Więcej tego błędu nie powtórzy.
OdpowiedzUsuńWyrwany z chwilowego zamyślenia spojrzał na Jade. Wyglądała na szczęśliwą i zadowoloną. Położyła mu dłoń na ramieniu i przesunęła ją powoli w stronę karku, jakby chciała tym skraść całą jego uwagę. Normalnie pewnie bez oporu odwzajemniłby takie czułości. Teraz wprawiły go w dziwne zakłopotanie. Spiął się mimowolnie, co nie uszło uwadze Jade, która spojrzała na niego pytającym wzrokiem. W odpowiedzi posłał jej nieznaczny uśmiech i wziął głębszy oddech. Obawiał się tego, co pomyśli sobie Reyes, że uzna ich za… zakochanych i w jakiś swój pokrętny sposób uzna, że lepiej usunąć się w cień. Dlatego ten nieznaczny uśmiech był jedynym gestem zwrotnym, na jaki się wobec Jade zdobył.
-Fascynatem sztuki, tak, wrócimy jeszcze do tego tematu. W El Museo del Barrio na pewno znalazłoby się coś, co mogłoby mnie zainteresować - odparł, znów przenosząc wzrok przed siebie, na Reyes.
Usuń-Jak myślisz, Rey? - zapytał. Mówił o niej. Sztuka była tylko otoczką, tłem tego, co było w tym wszystkim najistotniejsze.
-Reyes zdążyła już trochę poznać mój gust w jeśli chodzi o sztukę - dodał dla wyjaśnienia. -Wie od czego nie potrafię oderwać wzroku i co przyspiesza mi tętno - zażartował, uśmiechając się przy tym wesoło, chociaż w środku cały płoną, zastanawiając się, czy aby nie powiedział za dużo. Wtedy Josh, jak na zawołanie ułożył swoją rękę na oparciu krzesła Rey, tuż za jej plecami, tak, jakby chciał ją objąć, obsypując ją przy tym komplementami i proponując kolejną randkę. Pomysł „prywatnego zwiedzania” w towarzystwie brunetki aż rozświetlił mu oczy, a Mauro mógłby przysiąc, że mężczyzna zaczął już rozbierać ją w myślach. Zacisnął zęby, powstrzymując się przed jakąkolwiek reakcją i odwrócił wzrok w stronę Jade, która ochoczo Josha komplementowała, jakby chciała wypunktować wszystkie jego zalety i tym samym jakoś zainteresować nim przyjaciółkę.
-Josh to prawdziwy talent - przyznał Mauro i pokiwał głową z udawanym uznaniem. Gdyby wieczór potoczył się tak, jak był zaplanowany, towarzystwo Josha pewnie wcale by mu nie przeszkadzało. Jego drobne kłamstwa, czy naginanie prawdy, komplementy i próby uwiedzenia Reyes działały mu na nerwy tak bardzo, że miał ochotę wywlec go z tej restauracji i przegonić - raz na zawsze.
Odsunął nieco talerz i dopił na jeden raz resztę wina z kieliszka. Picie alkoholu nie było za dobrym pomysłem, ale potrzebował czegoś co pomoże mu choć trochę wyluzować.
-W takim razie musisz koniecznie przyjść do mojej restauracji. Gwarantuję, że zakochasz się we włoskich specjałach na nowo, Rey, bo reprezentują zupełnie inny, lepszy poziom. To będą niezapomniane doznania - zapewnił ją Josh, posyłając przy tym przelotne spojrzenie Mauro. Dokładnie w tym momencie Mauro zaczął zastanawiać się nad tym, co jego znajomy kombinuje i na ile domyśla się o co tutaj chodzi, bo jego słowa odebrał personalnie.
-To co, chyba będziemy się powoli zbierać? - Zapytała a raczej zasugerowała Jade, kiedy wszyscy skończyli posiłek i dopijali zawartość kieliszków. Mauro przytaknął i skinął na kelnera, prosząc go o rachunek, który zaraz potem uregulował.
-Chyba wpadli sobie w oko, jak myślisz? - Szepnęła do niego Jade, kiedy zakładał płaszcz, stojąc nieco dalej od Reyes i Josha.
-Nie wiem, może… - Wzruszył nieznacznie ramionami.
-Na pewno, teraz Josh musi się jeszcze tylko trochę postarać, ale widzę, że coś z tego będzie - dodała a on zbył tę uwagę milczeniem.
-Nie cieszysz się? - Zapytała wpatrują się w niego uważnie.
-Cieszę się - skłamał.
-Wydajesz się jakiś nieobecny - zauważyła.
-To nic takiego - zbył ją i podniósł wzrok na Reyes, która znalazła się tuż obok nich. W tym samym czasie Jade złapała go pod ramię i splotła ich palce, gotowa do drogi. Sytuacja była absurdalna. Szedł z tylu, tuż za Reyes i Joshem, w objęciach kobiety, od którą z każdą chwilą chciał się bardziej zdystansować. Ona jednak postawiła sobie za cel poprawić jego kiepski nastrój, co wiązało się z tym, że nie odstępowała go na krok. Ani w drodze do klubu, ani w samym klubie, gdzie co jakiś czas składała na jego policzku pocałunki, robiąc przy tym wszystko, by zostawić trochę przestrzeni na osobności dla Reyes i Josha. Sączył więc whisky z lodem, chociaż nie powinien, bo ostatnim czego teraz potrzebował, była utrata zdrowego rozsądku.
Mauro
To nie był najlepszy pomysł, myślał mając przed oczami Rey, poruszającą się zmysłowo na parkiecie, otoczoną stadem pożerających ją wzrokiem mężczyzn. Zastanawiał się o czym myśli, gdy raz na jakiś czas podchwytuje ich wzrok, obdarowuje ich uśmiechem, a nielicznym pozwala porwać się do tańca, sprytnie unikając przy tym kręcącego się wciąż w pobliżu Josha. Mężczyzna nie wyglądał na zadowolonego i desperacko, a czasami wręcz trochę natarczywie próbował ściągnąć na siebie jej uwagę. Czy jego frustracja sprawiała jej satysfakcję? Mauro uśmiechnął się widząc narastającą irytację Josha. Jego mina zdradzała to co ma na myśli. Zdobycz wymykała mu się z zasięgu i nie był tym faktem szczególnie zachwycony. Mimo to nie przeniósł swojego zainteresowania na żadną inną kobietę w klubie, wciąż walcząc o uwagę Reyes, jakby to stanowiło punkt honoru. Być może wciąż żywił jeszcze jakieś nadzieje co do tego jak zakończy się ta noc, a może po prostu wypił trochę za dużo i stracił zdolność logicznego myślenia a przerośnięte ego nie było w stanie udźwignąć odrzucenia.
OdpowiedzUsuń-Mauro… Mauro, słuchasz mnie? – Spojrzał na siedzącą obok niego Jade. Jeszcze wczoraj cieszył się jej towarzystwem, a dzisiaj zastanawiał się nad tym, jak tę znajomość zakończyć. O ile jeszcze kilka godzin temu miał na uwadze jej uczucia, tak z każdą chwilą robiło mu się to coraz bardziej obojętne. Spinał się pod wpływem jej dotyku, unikał patrzenia w oczy i pocałunków. Nie wyszli razem na parkiet. Mauro wymawiał się zmęczeniem a Jade odgrywała rolę troskliwej partnerki. A może po prostu była troskliwa?
-Słucham – skłamał, odwracając na moment wzrok od parkietu. Jade dotknęła jego policzka.
-Więc, co o tym myślisz? – Nie dawała za wygraną.
-O czym? – Nie słuchał.
-O tym, żebyśmy się stąd zerwali. Rey bardzo dobrze się bawi, Josh będzie miał na nią oko i odstawi ją do domu. Pojedziemy do mnie, zrobię ci odprężający masaż a rano zjemy razem śniadanie i omówimy szczegóły wyjazdu… - wyliczyła.
-Jade, to nie jest dobry pomysł, wolałbym dzisiaj wrócić do siebie… - zaczął, szukając w głowie jakiejś konkretnej wymówki.
-W takim razie pojedziemy do ciebie – odparła tak, jakby właśnie przystała na jego propozycję. Propozycję, która nie padła.
-Nie chodzi o to. – Wziął głębszy wdech wbijając wzrok w pustą szklankę na stoliku. Czuł na sobie świdrujący wzrok Jade. Wiedział, że czeka na wyjaśnienia.
-Jade, myślę, że powinniśmy sobie zrobić przerwę… - zaczął, ale mu przerwała.
-Przerwę? Mauro, co się stało? Chodzi o ten wyjazd? Jeśli myślisz, że to za wcześnie, żeby poznać moją rodzinę, to nie musimy tam jechać, spędzimy ten weekend razem z daleka od wszystkich. – Jak mógł tego wcześniej nie zauważyć? Jade była w nim zadurzona, a ich niezobowiązująca relacja okazała się bardziej skomplikowana, niż mogło mu się to wydawać. A może do tej pory tak było mu po prostu wygodnie? Korzystał z jej dobrego serca, kiedy tego potrzebował i chciał ją odrzucić, kiedy nadarzyła się ku temu okazja? Nie była jego pierwszym wyborem. Nie była priorytetem.
-Zgodziłem się na to trochę zbyt pochopnie – przyznał. Przynajmniej pozbędzie się jednego problemu. Jeszcze przez chwilę przekonywał ją, że nie powinna zmieniać dla niego swoich planów, że powinna pojechać sama. Powiedzieć, że wyglądała na przygnębioną, to jakby nic nie powiedzieć.