Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2137. I once had a heart...

Krople deszczu powoli spływają po szybie, uczestnicząc w wiecznym wyścigu rozstrzyganym na parapecie; mały chłopiec kibicuje swojej, malutkiej, będącej znacznie szybszą niźli pozostałe. Patrzy na swoje odbicie i uśmiecha szeroko, przewracając oczami.
Szalejąca za oknem nawałnica przed chwilą zelżała — w powietrzu pozostał jednak orzeźwiający zapach niosący głębokie znamiona wilgoci. 
Dziecko odwraca głowę, spoglądając dziwnymi oczami na matkę, pogrążoną w lekturze, której tytułu nie potrafi przeczytać. Kobieta uśmiecha się ciepło, kiwa głową i wraca do książki. Uraczony przyzwoleniem chłopiec zrywa się na równe nogi, wciąga niebieskie kalosze w zielone dinozaury, narzuca płaszcz przeciwdeszczowy i wybiega na zewnątrz, nie oglądając się za siebie. 
Świat zmienił się — rozrzucone tu i ówdzie kałuże doprawiają krajobraz wyczuwalną szczyptą smutku; szare niebo, wiszące nad powoli zasypiającym miastem, wprowadza do świata upiorność. 
Chłopiec jednak, jako dziecko odważne, nie boi się wielkiego świata.
Przeskakuje z nogi na nogę, osiągając kolejne kałuże. Rozbryzgi wody unoszą się w powietrzu, mocząc włożone do kaloszy nogawki. Nie przejmuje się tym — śmieje radośnie śmiechem brzmiącym jak szum wierzb w obrośniętym malinami zagajniku. 
Kaptur opada mu na oczy, przysłaniając widok. Śmiech przybiera na sile, gdy błądzi w ciemności, kręcąc się wkoło jak baletnica; świat wiruje coraz szybciej, szybciej, aż w końcu wytraca kształty, oddaje kolory, zanika w plamie wszystkiego i niczego, która majaczy mu przed oczami. 
Dziecko traci równowagę. Upada wprzód, przejeżdżając kolanem po szorstkim asfalcie. Rozgląda się nieobecnym wzrokiem, klęcząc przed Bogiem, któremu jeszcze nie powierza swej duszy. Podnosi się, zauważając rozdarte spodnie i spływającą po skórze krew. Wrzeszczy "Mamo!" i biegnie do domu, zalany łzami jak każde raptem trzyletnie dziecko.
Kobieta opatruje ranę, zawija bandażem, całuje chłopca w czoło i raczy kakao z piankami.
Uśmiechnięte dziecko od razu zapomina o dolegliwości.
***
Ciemność, wszędzie ciemność. Mrok wlewa się do samochodu, gdy posuwistym ruchem gasi silnik, wychodząc na skąpaną w zatęchłym żółtym świetle ulicę. Iluzja uśmiechu przemyka po jego twarzy, schowanej w cieniu stojącego obok bannera. Cieszy się. Pomimo apatii, trawiącej jego serce od lat, naprawdę się cieszy. Unosi różnobarwne tęczówki ku niebu: widzi osadzającą się mgłę, będącą efektem ulewnego deszczu, który nawiedził wiecznie żyjące ulice Nowego Jorku.
Matka zadzwoniła. Matka powiedziała, że to pora, by poznał prawdę o ojcu. Choć wydało mu się to podejrzane: uznał, że ma dobre intencje.
Czekał na to całe życie. Choć znieczulił się na świat — zawsze gdzieś z tyłu, raz na jakiś czas, kotłowało się pytanie: dlaczego nas opuścił? Dlaczego odszedł?
Cassian nie pamiętał go. Miał wtedy niecałe cztery lata; jak przez mgłę widział twarz i nader często swoje własne odbicie.
Zamknął samochód. Światła mrugnęły i zgasły, znów pozostawiając go w ulicznym świetle. Ruszył w kierunku drzwi; zatrzymał się na moment, jakby wahając. Poczuł mrowienie w dłoniach; nie czuł go od wielu wielu lat, lecz pamiętał to uczucie. Pamiętał, że kiedyś coś takiego odczuwał, nie pamiętał jednak, z czym się to wiązało. Co się ze mną dzieje?
***
Domofon rozbrzmiał w mieszkaniu. Laura Quatermaine uśmiechnęła się do swojego gościa, siedzącego na niebieskiej kanapie, niezmiennie stojącej w kącie salonu.
— Na pewno tego chcesz? To nie będzie takie, jak sobie to wyobrażasz... — przemówiła, lustrując mężczyznę spojrzeniem. Jej twarz wygięta była szczerą troską.
Rozmówca skinął głową, złączył dłonie i uśmiechnął się ciepło.
— Nie zmienię zdania. Po to tu jestem — powiedział pewnie, a w jego głosie rozbrzmiewała wyraźna ekscytacja. Laura, patrząc na niego, poczuła dziwne mrowienie. Widok ten był tak nietypowy, że aż nieprzyjemny. Zupełnie nie pasował do życia, do którego zdążyła przywyknąć.
Skinęła głową i wpuściła Cassiana, który czekał pod klatką.
***
Quatermaine w kilka minut znalazł się pod mieszkaniem matki, które póki co zajmowała samotnie. Z każdym krokiem mrowienie nasilało się — zupełnie jakby zbliżał się do jego epicentrum, czego nie potrafił zrozumieć. Czy czekał tam na niego ojciec? Czy po raz pierwszy od wielu lat Cassian Quatermaine dopuścił do siebie emocje? Czy tak wyglądał stres? Czy bał się spotkania, które miało nadejść? Kilka długich sekund zajęło mu zebranie się w sobie i ponowne przybranie maski zimna i chłodu, która na ten krótki moment ustąpiła z jego twarzy.
Mrowienie stało się uciążliwe.
***
— Cassian, miło Cię widzieć — powiedziała matka z uśmiechem, wpuszczając go do środka. Przytuliła do siebie, stając na palcach i spojrzała mu w twarz. Znów poczuła się dziwnie. Znów to znajome lico w innym wydaniu. Nie potrafiła zebrać myśli, nie wiedziała, że kiedyś do tego dojdzie. Nie spodziewała się.
— Dobry wieczór, mamo — odpowiedział chłodno, jak to miał w zwyczaju. Dłoń przestała mrowić, zupełnie jakby znalazła ukojenie. Oczy próbowały odnaleźć jakąś zmianę, cokolwiek, co mogłoby świadczyć o obcej obecności. Czuł coś dziwnego. Coś wisiało w powietrzu, coś, co mocno go dotyczyło. A on nie miał pojęcia, co to mogło być.
— Cassian... chciałabym Ci kogoś przedstawić. — a więc jednak! Jednak pozna ojca, będzie mógł zapytać, co takiego się stało. Dlaczego odszedł te dwadzieścia pięć lat temu, dlaczego zostawił jego i Clarę bez słowa, a on nawet go nie pamiętał.
— To nie jest to, czego się spodzie... — zaczęła matka, ale Cassian nie słuchał. Chciał odpowiedzi. Tu i teraz. Chciał wiedzieć. Poczuł się jak dziecko, rzucone na głęboką wodę. Dziecko, które za wszelką cenę pragnie poznać powód swojego cierpienia.
Wszedł do salonu. Panował w nim półmrok. Jego spojrzenie powędrowało do sylwetki, siedzącej na kanapie.
Znieruchomiał. Nie wierzył w to, co widzi. Te same włosy. To samo spojrzenie tylko odwrotnie — prawe oko niebieskie, lewe brązowe. Te same rysy twarzy. Ta sama sylwetka; zupełnie jak dwie krople wody. Dosłownie dwie krople wody. Czy na kanapie leży lustro?
— Cassian... to jest Cillian. Twój brat bliźniak.
***
Krople deszczu powoli spływają po szybie, uczestnicząc w wiecznym wyścigu rozstrzyganym na parapecie; mały chłopiec kibicuje swojej, malutkiej, będącej znacznie szybszą niźli pozostałe. Uśmiecha się do brata, którego kropla okazała się wolniejsza.
Szalejąca za oknem nawałnica przed chwilą zelżała — w powietrzu pozostał jednak orzeźwiający zapach niosący głębokie znamiona wilgoci.
Dziecko odwraca głowę, spoglądając dziwnymi oczami na matkę, pogrążoną w lekturze, której tytułu nie potrafi przeczytać. Jego brat stoi obok, uśmiechając się: nigdy nie wychodzi przed szereg. To pierwszy bliźniak jest tu od negocjowania.
Kobieta uśmiecha się ciepło, kiwa głową i wraca do książki. Uraczony przyzwoleniem chłopiec zrywa się na równe nogi, wciąga niebieskie kalosze w zielone dinozaury, narzuca płaszcz przeciwdeszczowy i wybiega na zewnątrz, nie oglądając się za siebie. Brat dotrzymuje mu kroku.
Świat zmienił się — rozrzucone tu i ówdzie kałuże doprawiają krajobraz wyczuwalną szczyptą smutku; szare niebo, wiszące nad powoli zasypiającym miastem, wprowadza na ziemię upiorność.
Chłopcy jednak, jako dzieci odważne, nie boją się wielkiego świata.
Przeskakuje z nogi na nogę, osiągając kolejne kałuże. Rozbryzgi wody unoszą się w powietrzu, mocząc włożone do kaloszy nogawki. Nie przejmuje się tym — śmieje się radośnie śmiechem brzmiącym jak szum wierzb w obrośniętym malinami zagajniku. Brat wtóruje mu, zawsze idąc jego śladem.
Kaptur opada mu na oczy, przysłaniając widok. Śmiech przybiera na sile, gdy błądzi w ciemności, kręcąc się wkoło jak baletnica; świat wiruje coraz szybciej, szybciej, aż w końcu wytraca kształty, oddaje kolory, zanika w plamie wszystkiego i niczego, która majaczy mu przed oczami. Brat przygląda się i sam oddaje w ręce wiatru.
Dziecko traci równowagę. Upada wprzód, przejeżdżając kolanem po szorstkim asfalcie. Rozgląda się nieobecnym wzrokiem, klęcząc przed Bogiem, któremu jeszcze nie powierza swej duszy. Podnosi się, zauważając rozdarte spodnie i spływającą po skórze krew. Patrzy na brata bliźniaka, który wybucha śmiechem i wskazuje na własne, będące w całości, spodnie. Zraniony wrzeszczy "Mamo!" i biegnie do domu, zalany łzami jak każde raptem trzyletnie dziecko. Brat bliźniak nadal dotrzymuje mu kroku.
Kobieta opatruje ranę, zawija bandażem, całuje chłopca w czoło i przygotowuje synom kakao z piankami.
Uśmiechnięte dziecko od razu zapomina o dolegliwości, wracając do życia w trakcie zabaw ze swoim własnym odbiciem.
***
Wcale nie był samowystarczalny od dziecka. Wcale nie bawił się wyłącznie ze sobą, racząc się własnym towarzystwem. Wcale nie było tak, że nikogo nie potrzebował. Wcale nie zamykał się na ludzi, nie ograniczał do samego siebie. Wcale nie spędzał czasu na patrzeniu we własne odbicie.
To nie było jego odbicie.

SPOJLERY W DOPISKU AUTORSKIM. Co ta kwarantanna robi z ludźmi. Pomysł wpadł mi podczas bezsennej nocy i gnębił, gnębił, gnębił, aż pozwoliłam mu zaistnieć. Cillian na pewno pojawi się w niejednym wątku: jest on całkowitym przeciwieństwem Cassa. O tyle, o ile Cassian pozbawiony jest emocji, Cillian ma ich aż za dużo. Jedyną różnicą między nimi jest zamienna heterochronia - jeden z nich ma prawe oko niebieskie, lewe brązowe, a drugi prawe brązowe, lewe niebieskie. Więc pomyłki na pewno będą się zdarzać. To chyba moja druga notka w życiu, więc nie jest tak ładnie, jakbym chciała. Ale pisząc to jeszcze raz od nowa, oszalałabym... cóż, mam nadzieję, że jest przyjemne w odbiorze! :D

7 komentarzy

  1. Bardzo dobrze, że cię ten pomysł gnębił, bo z reguły najbardziej prześladują nas te najlepsze, najbardziej wartościowe pomysły – wydaje mi się, że tak było i w tym przypadku! Wykorzystanie tego, jak umysł lubi nam płatać figle i zakrzywiać rzeczywistość oraz tego, jak często nasze wspomnienia stają się wypaczone, było genialnym posunięciem! Uwielbiam sposób, w jaki odwróciłaś odbicie w osobę z identyczną twarzą, ale jestem też bardzo ciekawa tego, jaki będzie Cillian, jaka jest jego historia i jak jego obecność wpłynie na Cassiana, który prawdopodobnie po raz pierwszy od dawna miał szansę doznać głębokich, burzliwych emocji dzięki pojawieniu się bliźniaka. Jedyne, co mnie zastanawia, to jaka matka puściłaby takie małe dzieci same na dwór, ale to może moje skrzywienie wychodzi na wierzch :D A te niebieskie kalosze w zielone dinozaury totalnie mnie urzekły i… dla nas też wystarczy kakałka z piankami? <3

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  2. Po pierwsze kocham zapach deszczu, więc już samym początkiem mnie w pewien sposób kupiłaś. Hahah czy tylko mnie odmiana kakao tak bardzo bawi? Niby nie powinno się go odmieniać, ale czasami aż samo się nasuwa. Kakao brzmi tak super, a w innej wersji tak bardzo (nie chcąc użyć nieodpowiedniego słowa) źle.
    Przed tą przymusową kwarantanną często bawiłam się z trzyletnim synkiem mojego kuzyna. I tak czasami się zastanawiałam, ile Antoś będzie pamiętał z tych zabaw? Sama nie pamiętam prawie nic z tamtego czasu, może jakiś wyjątkowy szczegół, ale i tak niemal w całości zamazany. Cassian również miał prawo nie pamiętać, lecz byłam pewna, że zapomniał jedynie twarzy ojca. Bardzo przyjemnie czytało się ten sam (a jednak inny) fragment już z udziałem brata. Jak się okazało, nie wpatrywał się w lustro, tylko we własnego bliźniaka. Czyli wychodzi na to, że mama po rozstaniu z mężem, wzięła Cassiana, a Cillian trafił pod opiekę taty? Quatermaine pewnie w szoku, jednak gdzieś odczuwał może cząstkę bliźniaka, ale nie miał o nim zielonego pojęcia. Przykre, bo mają tyle do nadrobienia. I od razu nasuwa się pytanie, czy pan chirurg będzie chciał, żeby niemal identyczny facet uczestniczył w jego życiu?
    Przyjemne w odbiorze i napisz coś w niedalekiej przyszłości :)

    Lionel Madden

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właśnie mi coś nie pasowało, ale słownik nie podkreślił i zostawiłam... kakao poprawione! :D
      Cassian został z matką, Cillian wyjechał z ojcem. Dlaczego chłopców rozdzielono... to materiał na inną notkę. :D
      Dziękuję! <3

      Usuń
  3. Po sobie wiem, że notki pisane pod wpływem impulsu są najlepsze i wychodzą najlepiej. Umiliłam sobie czytaniem na pewno dzień, a takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Niestety zaspoilerowałam sobie notkę czytając dopisek autorski, teraz wiem, aby już tego więcej nie robić. Przyznam szczerze, że nie tego się spodziewałam, a temat zaginionych/rozdzielonych bliźniąt jest zawsze intrygujący i można go pociągnąć na wiele różnych sposobów. Ciekawa jestem w jaki sposób będzie to wyglądało u Ciebie. No i mam nadzieję, że jeszcze nas uraczysz jakąś notką z życia Cassiana. ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Powracam, bo notkę przeczytałam w momencie, gdy zorientowałam się, iż nie zdążyłam opublikować się przed Tobą. W każdym razie widzę, że Iris pomyliła się tylko w płci znalezionego nagle rodzeństwa! Ja nawet domagam się go w wątku!
    W kwestii samego tekstu: doceniam bardzo zamierzone powtórzenia, to jedna z wielu rzeczy, które sama stosuję i bardzo lubię dostrzegać je w innych miejscach. Tym bardziej podoba mi się porównanie brata bliźniaka do odbicia w lustrze. Czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojacie! Ciekawa forma postu, czytało się bardzo przyjemnie. ♥ Jestem gotowa na to, aby Zoey stawiła czoła bliźniakom, dlatego lecę do Was czym prędzej i czekam na kolejne posty fabularne Twojego wydania. :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Noo, tego to się nie spodziewałam! Oczu nie mogłam przestać przecierać ze zdumienia, ale bardzo mi umiliłaś poranek tą notką. Chociaż w mojej głowie zostawiłaś nią więcej pytań niż odpowiedzi. ^^ Będę niecierpliwie czekać na kolejną w nadziei, że cokolwiek mi rozjaśni! A fragment o zabawie z własnym odbiciem niesamowicie mnie zasmucił, matka Cassa zdecydowanie nie powinna pozwolić mu w to wierzyć. Za to zabieg z klamrą uwielbiam. ♥

    OdpowiedzUsuń