Reyes nigdy nie uważała życia za ciężar, ale wypadek wpłynął na jej postrzeganie świata i zrozumiała, że stanowi ono dług. Dług, który zaciągnęła wobec swoich rodziców pragnących spełnić jej marzenia o sztuce – dzięki ich poświęceniu znalazła się w Stanach Zjednoczonych, a choć musiała przełknąć gorzką pigułkę z naklejoną etykietką beztalencie, zaakceptowała rzeczywistość i odnalazła drogę, która wciąż pozwala jej się zatracać w nieskończonych barwach oraz łaskoczącym w nozdrzach zapachem farb olejnych. Dług, który zaciągnęła wobec siostry w dniu, w którym oddała ona swój ostatni oddech, a choć Reyes znajdowała się wtedy na wyciągnięcie ręki, nie było jej tam, a przynajmniej nie w taki sposób, w jaki powinna być – i ta wiedza będzie ją prześladować przez wieczność. Dług, który zaciągnęła wobec przyjaciół, lekarzy i fizjoterapeutów stawiających ją każdego dnia na nogi i będących niezłomną podporą asekurującą ją przed upadkiem – choć pewnego dnia w końcu zrozumiała, że tak naprawdę całą tę ścieżkę przeszła sama, nawet jeśli do dzisiaj nie wie, skąd znalazła w sobie siłę, by odepchnąć strach i chwycić się nadziei. Każdego poranka stara się spłacić swoje zobowiązanie; budzi się równo ze wschodem słońca i próbuje wypowiedzieć pięć rzeczy, za które jest wdzięczna i które pozwolą jej przetrwać cały dzień, a wieczorami zagłusza łkanie meksykańskimi telenowelami, włączając je w hołdzie dla siostry, która zawsze uwielbiała żenujące seriale z ich kraju i marzyła o zostaniu aktorką. Rutyna, której kiedyś nie akceptowała, teraz stała się jej sposobem na odnalezienie równowagi, a okruchy radości zaklęte w prostych przyjemnościach kolekcjonuje z równą pieczołowitością jak obrazy w galerii i tylko czasem, kiedy się zapomina, kładąc na stole dodatkowe nakrycie lub jest zmuszona odpowiadać na pytania, dlaczego z takim uporem unika środków transportu innych niż rower lub własne nogi, ma wrażenie, że próbuje uchwycić się czegoś, co od dawna pozostaje poza jej zasięgiem. Dzięki temu – lub mimo to – następnego dnia wstaje jeszcze silniejsza.
Reyes Castanedo
8.07.1990, MEKSYK, MEKSYK ––– KURATOR SZTUKI W EL MUSEO DEL BARRIO ––– OD 11 LAT MIESZKA W STANACH ZJEDNOCZONYCH ––– JAKO JEDYNA PRZEŻYŁA WYPADEK SAMOCHODOWY, W KTÓRYM ZGINĘŁA JEJ MŁODSZA SIOSTRA CATALINA ORAZ TRÓJKA BLISKICH PRZYJACIÓŁ ––– PO KILKU MIESIĄCACH INTENSYWNEJ REHABILITACJI STARA SIĘ POWRÓCIĆ DO ŻYCIA ––– BIEGLE POSŁUGUJE SIĘ JĘZYKIEM HISZPAŃSKIM, ANGIELSKIM ORAZ NAHUATL ––– MIŁOŚNICZKA WSPINACZKI SKALNEJ, WIECZORÓW SPĘDZONYCH PRZY OGNISKU I SITCOMÓW, KTÓRE ZDAJĄ SIĘ BAWIĆ TYLKO JĄ ––– NAJBARDZIEJ TĘSKNI ZA PICADILLO MATKI I PRAWDZIWĄ MEKSYKAŃSKĄ KUCHNIĄ, WIDOKIEM GWIAZD ORAZ ŚMIECHEM, KTÓRY UMILKŁ ZBYT SZYBKO
W tytule Speechless Naomi Scott, wizerunek Kayla Hansen.
Cassian miewał dni, gdy stawał się nieco bardziej gadatliwy. Była to raczej kwestia przypadku niźli konkretnych okoliczności. Czasami zmęczenie ciążyło mu w tak rozległym stopniu, iż nie miał ochoty trzymać gardy już dłużej; czasami trzeba było zdjąć z siebie maskę powagi i pozwolić myślom płynąć, nawet jeśli nie niosły niczego pożytecznego. Skoro już i tak został skazany na jej towarzystwo – a jego protest nie przyniósłby żadnych rezultatów poza jej niezadowoleniem – mógł choć trochę odpuścić, nie skupiając się na minionej pracy, która tego dnia została ostatecznie zakończona.
OdpowiedzUsuń— Mhm — skwitował jej komentarz o temperamencie i przyszłych atrakcjach, jakie miała mu zapewnić. Nie wątpił w ich istnienie, jednakże nie czuł potrzeby, by dowiadywać się więcej, doskonale świadomy faktu, iż jego ciekawość i tak nie zostanie zaspokojona. A przynajmniej nie na tyle, by czuł się nasycony; zadawanie pytań nie leżało zresztą w jego naturze, zwłaszcza, że spotkanie, do którego doszło nie zakrawało o miano przesłuchania policyjnego.
Na jego twarz wpełzł delikatny uśmiech z gatunku tych tajemniczych, których nie dało się jednoznacznie rozszyfrować, gdy na tapetę wzięła jego brata, sugerując, że dobrze sprawdziłby się jako tajny agent. Cillian po prostu go znał – znał precyzyjność Cassiana i wiedział w jaki sposób podrobić pismo, by wziął je za wiarygodne. Nie było to zresztą aż takie trudne, jeśli doskonale wiedziało się na co zwrócić uwagę; a Cillian, podświadomie wyczuwając elementy zmysłów poznawczych Cassiana, doskonale potrafił podołać temu zadaniu. Jego różnobarwne tęczówki zdawały się błyszczeć w słabym świetle przybytku, przywodząc na myśl taflę wody i połacie namokłego gruntu; tym razem jednak nie wychylały się spomiędzy nich żadne martwe ciała.
Gdy wspomniała o zemście, jego uśmiech nieco zelżał. Nie był fanem odpłacania pięknym za nadobne — zemsta na bracie byłaby dla niego obrzydliwa, zwłaszcza, że pomimo idiotycznych pomysłów, najwyraźniej chciał dobrze. Quatermaine nienawidził karania ludzi za dobre chęci — chętnie pozbywał się ich ze swojego życia, gdy zanadto im zależało, jednakże celowe czynienie im krzywd w odwecie za próby polepszenia świata uważał za niehumanitarne. Nie odezwał się jednak, doskonale wiedząc, że kolacja i tak spocznie na jego portfelu; Cillian już to załatwił, najwyraźniej zdając sobie sprawę, że Cassian byłby zły w innym stanie sytuacji. Tymczasem zadbał o to, by kelner nie wziął ani grosza od towarzyszącej mu niewiasty.
Reyes nie musiała jednak o tym wiedzieć.
Nie mógł w końcu odmówić prawdziwości jej słowom – więcej pracy było w istocie główną przesłanką, pchającą go w kierunku szpitalnego wyjścia; pracoholizm dawał się we znaki na każdym kroku, szczelnie otaczając go jak płaszczem na gruncie istnienia. Nie potrafił myśleć o niczym innym, nie potrafił się zrelaksować, nie potrafił próżnować, gdy na świecie czekali ludzie, którym mógłby pomóc. Do tego był powołany, takie było jego przeznaczenie – nie miał zresztą zobowiązań wobec żony, czy dzieci. Było mu więc zdecydowanie łatwiej – a założenie rodziny nigdy nie miało zakłócić jego codziennego funkcjonowania.
— Mhm, mhm — mruczał, gdy narzekała na jego ubiór. Nie miał zamiaru wyprowadzać jej z błędu, choć ludzie, tak jak on, interesujący się medycyną, byli dla niego naprawdę nudni. Nie wnosili do jego życia niczego nowego – powielali jedynie jego własną wiedzę, czasami nieco ją poszerzając lub wręcz zwężając, wymagając, by sprostował ich błędy. Wolał zdecydowanie obcować z tymi, którzy parali się zupełnie innymi dziedzinami życia; wtedy przynajmniej miał dużo sposobności, by dowiedzieć się czegoś, o czym nie miał pojęcia i nieco poszerzyć swoje ogólne postrzeganie świata. Reyes była jedną z takich osób, choć i tego by jej nie powiedział. Jego mruknięcia były jedynym na co mogła liczyć, biorąc pod uwagę, że jej gadatliwość zawsze brała górę, uniemożliwiając mu stosowne odniesienie się do sytuacji.
Słuchając jej, na jego twarzy znów pojawił się tajemniczy uśmiech, a palce zaczęły bardzo delikatnie wybijać rytm o krawędź stołu, choć zapytany, nie wiedziałby, dlaczego to robi. Jego spojrzenie stało się bardziej intensywne, gdy zawiesił je na jej oczach, badając wyzywające ogniki, tańczące w jej niebieskich tęczówkach. W jego, różnobarwnych, trudno było dostrzec cokolwiek konkretnego. Jednoznaczność nigdy nie była tym, co przodowało w jego charakterze.
Usuń— Wszystko da się poprawić — skomentował, nie mając w istocie na myśli konkretnie jej; nie ulegało jednak wątpliwościom, że generalizacja, którą się posłużył, mogła brzmieć prowokacyjnie — Wymazałbym kilka strun głosowych i uwydatnił cieniami co ładniejsze elementy — dodał po chwili, odwracając się, by złapać kontakt wzrokowy z kelnerem. Mężczyzna, zbawiony jego spojrzeniem, zaraz pojawił się koło jego stolika, oczekując zamówienia.
— Je demande le vin le plus cher pour cette belle dame. — wymruczał po francusku, idealnie oddając każdą głoskę, doskonale zdając sobie sprawę, że restauracja prowadzona była przez francuską rodzinę, która na pewno zrozumie jego słowa. Chciał też potrzymać Reyes w niepewności, doskonale zdając sobie sprawę, że nie zrozumie jego słów.
— Oui monsieur — odpowiedział kelner, skłonił się lekko i zniknął na zapleczu, udając się na poszukiwanie.
Cassian tymczasem znów przeniósł spojrzenie na Reyes.
pierwszy komentarz, zaklepane *pluje*
Serce Lionela biło jak pokręcone, jak nienormalne, co wzbudziłoby wielkie zainteresowanie Evelyn, jeżeli Reyes wysłałaby go teraz na badania, ale sądził, że szybko by się sprzeciwił, nie chcąc wyjść ani za drzwi tego mieszkania. Nie chciał uciekać, zatrzymywać tego biegu wydarzeń. Nie planował niczego żałować, więc dlaczego miałby nie podjąć inicjatywy? Oboje byli dorosłymi i w pełni świadomymi ludźmi. Nie stosowali żadnych narkotyków, żeby za kilka godzin lub następnego dnia stwierdzić, że nie pamiętają ani najmniejszego ułamka z tego, co miało miejsce. Świat zaczął mu falować przed oczami, więc postawił wszystko na jedną kartę, korzystając z tego, iż Reyes nie potraktowała tej gry jako żartu i dalej siedziała na jego kolanach, wsuwając tym razem dłonie pod jego koszulkę, opuszczając tym samym dobrze zbudowane ramiona i barki. Czy ktoś wpuścił go nieświadomie do raju, pokazując tajemnicze miejsce w całości? Tlące się delikatnie iskry doprowadziły do tego, aby między nimi wybuchł najprawdziwszy pożar.
OdpowiedzUsuń— Myślę, że oboje coś na siebie znaleźliśmy — mruknął zadowolony, nie mogąc skupić się na niczym innym, niż subtelnym aplikowaniu kolejnych dawek tego pożądania. Kiedy tak Castanedo przebiegała długimi, smukłymi palcami po mięśniach jego brzucha, nie robił nic innego, niż wstrzymywanie oddechu na nieco dłużej. — Strasznie tu duszno. — zaczął podwijać koszulkę Reyes do góry, aż ostatecznie rzucił ubranie na drugi koniec kanapy.
Wiedział, kiedy skończyć mówić i wrócić ponownie do działania. Nie miał złego serca, żeby aż tak wystawiać Reyes na próbę czasu. Wewnątrz Lionela toczyła się największa nawałnica emocji. Pozytywnych emocji. Chwilowo tłumione pożądanie ma pełne prawo, aby ponownie wyjść na pierwszy plan, zastępując wszystkie inne w tym minioną niepewność. Nie było szans na powrót do luźnej pogawędki, która tak naprawdę na dobre rozpoczęła się w kawiarni Julianne. Jak mógłby chwalić dzisiejszą pogodę czy mówić o tym, że Prince nauczył się nowej sztuczki, kiedy miał przed sobą taką kobietę, z takim temperamentem? Chociaż to nie było możliwe, to naplułby sobie w twarz, nazywając siebie skończonym idiotą. Przestał myśleć o tym, że ponad dekadę temu w swoich ramionach trzymał pierwszą dziewczynę Andreę, nie bardzo wiedząc, co dzieje się aktualnie w życiu jego pierwszej, ale nieszczęśliwej miłości. Nie wracał myślami do tych wszystkich nocy, które spędzał z ukochaną żoną. Tą jedyną, wymarzoną, taką jakiej chciał od samego wejścia w dorosłość. Miał przed sobą Reyes Castanedo, a jako rozwodnik od prawie pięciu miesięcy nie robił czegoś, co zabolałoby osobę trzecią. Byli tylko oni. On i Rey, a swoim wybuchem pożądania nie rozcinali ostrym nożem czyiś serc. Żałoby po córce do tego nie wliczał, nie rozmyślając nad tym, że mógłby ją zranić. Skoro nie miał żadnej styczności z Nicolette, to sądził, że wszystkie te dobre aniołki, do których pofrunęła, nie pozwolę małej dziewczynce oglądać widoku przeznaczonego dla innej kategorii wiekowej. Skoro Prince ich zostawił, to inni tam na górze, na pewno mieli pełną kontrolę, dlatego brał pod uwagę to, iż jest jedynie z Reyes, której zaczął składać pocałunki na szyi, przechodząc niżej, aż do pełnych piersi, zakrytych stanikiem. Z każdym swoim i kobiety ruchem odczuwał, jakby serce za chwilę miało mu wyskoczyć na powierzchnię widoczną gołym okiem. Co tu się wyprawiało? Czy same pocałunki aż tak na niego działały? Po wyjściu z kawiarni myślał, że naprawdę ich spotkanie skończy się po krótkiej rozmowie w jego mieszkaniu i odwiezie pod wskazany adres Reyes, aby ta nie męczyła się za nadto, idąc przez miasto na własnych nogach, a on sam pojedzie wykonać kolejne zlecenie. Właśnie! Dla Maddena to nie był wolny dzień od pracy. Było już dawno po dwunastej, w domu pediatry i chirurga miał być kilka minut po piętnastej, lecz niestety nie mieszkali obok, dlatego powinien wyjechać co najmniej o czternastej trzydzieści. Nie zostały im nawet dwie pełne godziny.
Powracając do szyi, na której najbardziej wyczuwał perfumy brunetki, zsunął palcami ramiączka od stanika, szukając zapięcia na kręgosłupie. Chwilę później zaczął namiętnie całować usta Reyes i mocniej chwytając ją w pasie, pozwolił jej się położyć, sprawiając tym samym, że znajdowała się pod nim i miała nieco ograniczone ruchy, bo Lionel uniósł ręce kobiety do góry, mając z tego ogromną satysfakcję. Nie proponował przenosin do sypialni, bo materac nie wypadał lepiej, niż kanapa w salonie. I wtedy właśnie rozległ się dźwięk dzwonka telefonu, a dokładnie piosenka z dwa tysiące osiemnastego roku - Girls Like You. Nie potrzebował pomocy Adama Levine, aby zdobyć to, czego oboje chcieli, ale Nicolette lubiła ten numer, prosząc tatusia o muzyczkę z radia i ustawił utwór bez zastanowień z dobry rok temu.
Usuń— Muszę odebrać, przepraszam — przyłożył telefon do ucha, puszczając tym samym dłonie Reyes. — Lionel Madden, słucham?
— Dzień dobry, niestety ale dzisiaj nie możemy pana przyjąć, żeby dokończyć tę instalację. Mam jeszcze dwunastu pacjentów w ośrodku, a Blake musi pilnie operować. Czy możemy przełożyć to zlecenie na jutro?
— Tak, oczywiście. Mogę być o siedemnastej piętnaście dopiero, ale nie ma żadnego problemu. Dziękuję za informację, miłego dnia — po tych słowach z ust pediatry prawie wzbił się pod sam sufit, bo nigdzie nie musiał jechać tego dnia, zostając u siebie z Reyes. Szybko skończył połączenie trwające zaledwie czterdzieści osiem sekund. — Wzorowy, a nie pojętny uczeń jest do Twojej dyspozycji bez żadnego limitu czasowego i to dla mnie wciąż za mało. Zajęcia są interesujące, jednak niezbyt wiele jeszcze wiem — musnął wargi Reyes, wyjmując ze szlufek własnych spodenek skórzany pasek, dość powoli. Jedna szlufka za drugą w żółwim tempie. — Chyba trzeba Ci związać rączki.
Jako, że jemu nigdzie się nie śpieszyło, to zamierzał delektować się tym popołudniem. Innym od tych minionych w tym roku, bo od początku października nie miał okazji, aby pocałować jakąś kobietę, przytulić, iść z nią na randkę, czy kochać się z tą wymarzoną. Oby Castanedo też powiedziała, że to dalej za mało, próbując być może przejąć inicjatywę i kontynuować te przyjemne doznania.
Lio ♥ [Chcieliśmy być tutaj z pierwszym komentarzem, ale zajęcia mnie zatrzymały...]
Cassian uwielbiał ciszę. Jej słodycz rozpływała się miękko po jego umyśle, gdy tylko miał okazję się jej oddawać; ciszę, tak różną od melodyjnego głosu Reyes, rysującego w powietrzu jak pędzlem. Jego świat był czystym płótnem, a Castanedo usilnie próbowała ubarwić je słowami; kim był, żeby protestować? Czy nie do tego stworzono płótna? Do zapełnienia? Nie mógł oponować przeciwko naturalnej kolei rzeczy, nawet jeśli nieskazitelna biel odpowiadała mu bardziej niźli jakikolwiek odcień. Był jak dziecięcy balonik, wypełniony helem i trzymany przez delikatną dłoń, która nie pozwalała mu odlecieć. Czy dłoń ta należała do Reyes? Być może. Trzymała go przy rzeczywistości, nie dopuszczając do zatracenia we własnej ciemności; skuwała kajdanami codzienności, zmuszała do kontaktu, ingerowała w milczącą obojętność, próbując usilnie przekuć ją we własne dzieło.
OdpowiedzUsuńChciał uciec, zrzucić to jarzmo kontroli, które mimowolnie nad nim trzymała; nie podobało mu się, że wciąż go ogranicza, oddala od ostatecznego kroku, mającego przekształcić go w cień człowieka, użyteczny tylko na gruncie zawodowym. Utrudniała mu to – silnie trzymała za poły płaszcza, gdy próbował zanurzyć się w ciemności, gotowy podporządkować jej cały swój na nowo uplastyczniony żywot.
Nie mógł uciec, bo jakiś fragment jego duszy, zwęglony i dogorywający gdzieś w otchłani, nie chciał uciekać. Krzyczał, rozrywając gardziele piekieł, piastujące ważne miejsce w hierarchii jego czynów. Niektóre mistyczne obszary i dla niego były niedostępne – i nieważne jak bardzo by się starał, nie był w stanie uzyskać nad nimi zwierzchnictwa. Choć próbował, łaknął, potrzebował kontroli – był tylko człowiekiem, a żaden człowiek nie był w stanie do końca odkryć tajemnic życia wewnętrznego.
Był tylko człowiekiem i Reyes też była tylko człowiekiem; a jednak dopuszczał ją do siebie, choć nie mógł jej dać tego, czego oczekiwała. Nie potrafił być dla niej nawet prawdziwym przyjacielem, bo niewiele można było z niego uzyskać. Jedynym, co był w stanie jej zaoferować, a co nie było wyzute z emocji i przerażające, były jego własne ramiona, w których (nie często) mógł kryć ją przed złem całego świata. Ale jak długo można było zadowalać się tylko tym? Nie potrafił zdobyć się na słowa, nie mógł zdobyć się na słowa – mógł ją obronić, ale jego obrona kończyła się na odpędzeniu zła, bo sam nie potrafił wykrzesać z siebie dobra.
W głębi duszy naprawdę liczył, że znajdzie kogoś, kto odda jej swoje serce, a jego rola ograniczy się do współdzielenia jej szczęścia i obserwacyjnego patrzenia jak jej życie wreszcie zyskuje upragniony bieg.
Nie on chciał być tym kimś. Nie był stworzony do miłości i nie potrafiłby nikogo pokochać. I nie miał zamiaru tego zmieniać.
Wzruszył ramionami, intensyfikując spojrzenie na jej oczach, gdy jej wargi bezgłośnie zarzuciły mu pozerstwo. Nie myliła się zbytnio; doskonale wiedział w końcu, że Reyes nie znała francuskiego, a jego słowa ją zdenerwują, zwłaszcza, że nie wiedziała o co chodzi. Nie powiedział jednak nic, wyłącznie lekko się uśmiechając; i ciągle na nią patrzył, jakby udowadniając, że niczego nie wskóra, bo nie ma zamiaru powiedzieć ani słowa. Złapał się na wybijaniu rytmu, więc zaraz zaprzestał tej czynności, zdejmując dłoń ze stołu. Poprawił mankiety od garnituru, dbając, by ich idealność nie odbiegała od odgórnie zamierzonego schematu. I znów podniósł wzrok na Castanedo, domyślając się, że łamigłówka wkrótce zostanie rozwiązana.
— Po francusku znacznie łatwiej się o Tobie rozmawia, bo ten język ma znacznie bardziej adekwatne przymiotniki — powiedział tylko, wiedząc, że jeszcze bardziej ją sprowokuje i napił się wody ze szklanki, która stała przed nim od początku ich spotkania.
UsuńKelner, z którym rozmawiał wcześniej, znów znalazł się przy ich stoliku. Skłonił się wytwornie i postawił przed Reyes butelkę wina, odkorkowując ją na jej oczach. Widząc, że jej kieliszek był już pusty, napełnił go do połowy i odkładając butelkę na tacę, skłonił się ponownie.
— Veuillez vous assurer que le verre de la dame est toujours plein — rzucił Quatermaine, a kelner odpowiedział mu krótkim Oui Monsieur, po czym znów zniknął, wracając na zaplecze.
pozer
Posiadał w życiu kilka żelaznych zasad, które stosował w oparciu o swoje różnorakie doświadczenia – jedną z nich była znana wszem i wobec zasada realizowania postanowień. Możliwe, że było mu łatwiej, bo w życiu przerobił wiele wzlotów i upadków – sytuacji, które go ukształtowały i pozwoliły spojrzeć na tę rzeczywistość z zupełnie innej perspektywy. Ale pierwsze od czego zaczął, to złamanie strachu, bo strach jest jak balast w balonie, wystarczy go wyrzucić, aby wnieść się wyżej. Ilekroć rozkładał go na czynniki pierwsze, za każdym razem do chodził do tego samego wniosku – granice strachu mieszczą się wyłącznie w jego głowie, a więc tylko od niego zależy, czy podejmie wyzwanie, czy je odpuści. Dotyczyło to wszystkiego: skoków z gór, roadtripu po kraju, czy zorganizowaniu własnej wystawy. Każda z tych rzeczy jest na wyciągnięcie ręki i zaledwie kwestią przełamania wewnętrznych barier jest ich zrealizowanie. Reginald zdawał sobie sprawę, że sposób w jaki on sam przedstawia sytuację, dla wielu może być oderwany od rzeczywistości, bo czymże jest rzucanie głębokich aforyzmów w obliczu prawdziwego życia. Czymże są te piękne słowa, które tak lekko przechodzą przez gardło, gdy za plecami wali się niejeden świat. I tutaj znów musiałby użyć sentencji: bez wiary potykamy się o źdźbło słomy, z wiarą przenosimy góry. Jego świat także się walił, nie raz i nie dwa, ale bez względu na skalę rozłamywania, nie zapomniał, że to przecież on sam trzyma ten świat we własnych dłoniach. Los stawia na drodze życia punkty, które niosą ze sobą wielkie doświadczenie dla duszy, jednak to od nas zależy jaką trasą do nich dotrzemy, a jeśli te punkty mają być złe, to niech chociaż trasa do nich będzie dobra. Miejmy coś z tego życia, skoro już tutaj trafiliśmy.
OdpowiedzUsuń— W takim razie, widzimy się niebawem na twojej wystawie — odparł na wzmiankę o tym, że nie śmie wymyślać żadnych wymówek. — Albo w drodze do Ameryki Południowej — dodał, bo uważał, że to także jest plan do zrealizowania od ręki. Nie widział żadnych przeszkód przed wzięciem urlopu w pracy, wgramoleniem się do auta i ruszeniem w siną dal na południe. Jedyne, co może ograniczać ludzi, to czas i pieniądze, ale cała reszta to tylko przeszkody, które sami sobie tworzą w oparciu o niepewność – bo może coś się nie uda, bo może coś się schrzani, może komuś się to nie spodoba. Reginald nauczył się nie odmawiać sobie szczęścia na poczet nieszczęścia oferowanego przez innych.
— Hej, jak ktoś się tu sypie, to na pewno nie ja — odbił piłeczkę w żartobliwym tonie, nawiązując do jej stanu fizycznego, chociaż ten i tak był już o niebo lepszy, niż przed kilkoma miesiącami. Był to taki dowcipny przytyk z przymrużeniem oka, w odpowiedzi na trącenie łokciem, dodatkowo zakończony wyszczerzeniem się dla podbicia jego humoru. Nie chciał dźgać jej w żebra, chociaż naszła go taka ochota, ale nie był pewien, czy ich stan jest już stabilny, a zadanie jej bólu to coś, czego nie chciałby zrobić nawet jako ostatnie. — Często to słyszę i trochę mnie to dziwi. Strażaków nikt nie nazywa szaleńcami, a ryzykują bardziej niż ja — wzruszył lekko ramieniem. Ktoś mógł powiedzieć, że Reginald robi to dobrowolnie, i tak to się zgadza, ale strażacy też dobrowolnie zostają strażakami. Ryzyko jest nierozerwalną częścią wielu dziedzin życia, z kolei szaleństwem byłoby skoczenie ze szczytu goło i wesoło.
Przełożył rękę za plecami Reyes, głównie dla wygody, bo fotel, na którym siedzieli został skonstruowany dla jednej osoby, a taka pozycja ułatwiała mu zaglądanie do albumu, i rzucił okiem na zdjęcia z wojska. To były początki, jeszcze za nim dostał się do Zielonych Beretów i na pokład MEDEVAC'a. Skinął głową w potwierdzeniu, gdy wspomniała o spełnieniu dwóch marzeń i lataniu helikopterem.
— Miałem dwadzieścia jeden lat, byłem najmłodszy w grupie — odpowiedział, przypomniawszy sobie te żołnierskie porachunki, które dotyczyły jego wieku. W tamtym okresie przynajmniej trzy razy zamierzał rzucić wojsko i zając się czymś innym, ale za każdym razem wracał, i za każdym razem silniejszy.
Przyglądał się zdjęciom, gdy Reyes przerzucała strony. To były jego prywatne wspomnienia; w tych albumach zapisało się całe jego dotychczasowe życie – dzieciństwo z farmy, jazdy konne, wyprawy górskie, skoki, momenty z wojskowych koszar, a później z praktyk w szpitalu na Florydzie; kilka ujęć z Afganistanu i z misji, sporo kadrów z Meksyku i jego wolontariatu podczas zamieszek, z podróży na Wyspy Żółwie, a także fotografie w ratowniczym uniformie. Pojawiali się na nich ludzie najważniejsi – wujostwo, rodzina i przyjaciele, choć niektórych nie będzie mu dane spotkać już nigdy, przynajmniej nie w tym wcieleniu. To były pamiątki, które ukazywały całą historię jego istnienia bez użycia słów. Gdyby kiedykolwiek przyszło mu walczyć w tym domu z płomieniami, to nie ratowałby pieniędzy i całej próżnej reszty, tylko właśnie te bezcenne albumy, skrywające cały scenariusz jego życia.
Usuń— Tak, jestem jedynakiem — powiedział z dostrzegalną niepewnością w głosie. Raz, że ciężko było mu to określić, bo dorastał z rodzeństwem ciotecznym, a dwa, że nie miał stu procentowej pewności, czy jego biologiczni rodzice nie sprawili sobie drugiego potomka. Prawdę mówiąc, raczej ciężko byłoby to ukryć ciotce – siostrze jego matki – ale ona również od wielu lat nie miała zbyt dobrego kontaktu z matką Reginalda, dlatego wcale tego nie wykluczał. Nie czuł żadnej więzi z rodzicami i czasami aż sam się dziwił, że jedyne, co widzi, gdy o nich myśli, to pustka. Czarna dziura. A nawet jeśli mieliby drugie dziecko, nie odczuwałby wobec nich żalu – nie odczuwałby już absolutnie niczego, bo dawno nauczył się dźwigać świadomość, że urodził się jako dziecko niechciane i podrzucone ludziom o dobrych sercach.
Westchnął głębiej, słysząc ostatnie pytanie. Reyes była spostrzegawcza, a on zauważył, że rozmowa brnie stopniowo do tematów, które pozostawiały najwięcej znaków zapytania, jednak nie dziwiła go jej ciekawość. Pewne rzeczy nie trzymały się w tej historii kupy, zatem musiało stać za nimi coś potężnego, ważnego i przewrotowego, i Reyes po prostu to dostrzegła. Uniósł lekko kącik ust.
— Wyjechałem, bo musiałem, Rey. To było dla mnie jedyne wyjście — odpowiedział, odchylając się w tył na skrawek oparcia, który pozostał mu za plecami. Bił się z myślami, czy powinien opowiadać jej tę historię, chociaż nie dlatego, że jej nie ufał – był to najgorszy moment jego życia i wymagało to od niego wiele więcej odwagi, niż cokolwiek innego. Odrobinę spoważniał, ale swoje spojrzenie wciąż utrzymał na jej twarzy.
— Ta betonowa dżungla pozwoliła mi się podnieść z kolan. A upadłem tak mocno, że moje kolana do dziś noszą znamiona — stwierdził, niewątpliwie w punkt, nawet jeśli na tym etapie dla Reyes mogło to nie być do końca oczywiste. Pochylił się na chwilę w przód, żeby przewrócić dwie kartki w albumie, po czym przyłożył palec do jednego ze zdjęć z misji w Syrii. Wskazał na nim mężczyznę średniego wzrostu, w mundurze, z medycznym ekwipunkiem. Obok niego stał Reginald – obejmowali się z uśmiechami na twarzy, w gotowości do działań, które zaplanowano im na ten dzień. To było krótko przed atakiem na Damaszek, z kolei mężczyzna ze zdjęcia, to jego wieloletni kompan, będący niemalże jak brat. Zdjęcie zostało podpisane: Blood brothers; Ethan Miller, 2018, Damaszek & Hims a obok narysowany był znak – Valknut.
— To była nasza ostatnia misja, a jego ostatni dzień — zaczął, układając w myślach słowa.
— Znaliśmy się od dziesięciu lat, należeliśmy do tej samej jednostki, a na front zawsze wyjeżdżaliśmy razem, bo byliśmy jak zgrany duet, który nie potrzebuje słów, żeby się porozumieć. Znaliśmy się na wylot, chociaż byliśmy z innych światów; po prostu łączyły nas te same wartości. Tego kwietniowego ranka razem zabezpieczaliśmy atak na lotnisko w Hims, a chociaż spodziewaliśmy się odwetu, to nie aż tak potężnego. Ja odpowiadałem za triage i strategię, a kiedy zbieraliśmy rannych podczas ofensywy, w trakcie działań, zostaliśmy ostrzelani przez wrogie jednostki. To były właściwie sekundy; kule latały wokół nas, gromiąc wszystko — zmrużył nieco powieki, przypominając sobie tamtą sytuację. — Ethan zawsze był trochę porywczy i pewny siebie, miał żonę i dwójkę dzieci, ale nie bał się niczego i zdarzało mu się lawirować na granicy ryzyka. Był jednak bardzo zdolnym i doświadczonym medykiem, jednym z najlepszych, jakich poznałem. Ale nienawidził zakładać kevlaru. Tego dnia dostał dwie kulki — urwał na chwilę. Miał wrażenie, że w domu zrobiło się niebywale cicho. — Ja odpowiadałem za triage wszystkich rannych, za żołnierzy, cywilów i medyków. Ocenienie kilkudziesięciu rannych, kiedy ma się nad głową fruwające kule i zaledwie kilka minut, to wyzwanie, ale to nie ma znaczenia. Powinienem to zrobić dobrze, bez względu na sytuację i doskonale o tym wiem, ale tamtego dnia zrobiłem to najgorzej jak tylko potrafiłem. Ethan dostał ode mnie żółty kolor, bo założyłem, że da radę wytrzymać odrobinę dłużej, niż żołnierz piechoty, którego również postrzelono dwa razy. To był największy błąd, jaki mogłem popełnić, więc niósł ze sobą najdotkliwsze skutki — przeczesał opuszkami palców kosmyki swoich włosów i odchylił głowę, spojrzawszy w wysoki sufit. Za moment wrócił uwagą do Reyes. — Czułem potrzebę odpokutowania za to, dlatego poprosiłem dowódcę o powrót i jeszcze tego samego dnia pojechałem do jego żony, żeby przekazać o śmierci Ethana. Nie jestem ci w stanie opisać reakcji tej kobiety, ani tym bardziej swojej z poczuciem winy. Ale byłem winny śmierci swojego przyjaciela i ciężar ten przygniótł mnie tak mocno, że nie pojawiłem się nawet na jego pogrzebie. Nie byłem w stanie spojrzeć tej kobiecie drugi raz w oczy. Wróciłem na farmę i pozwalałem sobie tam powoli umierać. Poddałem się — rzekł, bo dokładnie tak wyglądało jego chylące się wówczas ku dołowi życie. — Te wszystkie wojskowe odznaczenia, pieniądze, zasługi, to nie miało dla mnie żadnego znaczenia, bo czułem do siebie taki uraz, że gdy widziałem swoje odbicie lustrzane, to uderzałem w nie pięścią i tłukłem w drobny mak. Nie mogłem spać, ani jeść, a ponieważ potrzebowałem jakiejś ulgi, sięgałem po whisky i butelką kończyłem dzień. Kiedy widziałem radosnych ludzi, wzbierała się we mnie agresja, dlatego w pewnym momencie zamieszkałem w przyczepie kempingowej w lesie, bo bałem się, że zrobię krzywdę komuś z rodziny. To wszystko trwało kilka miesięcy. Policja odwiedzała mnie trzy razy dziennie, na prośbę ciotki, bo z kolei ona się bała, że znajdzie mnie rano martwego. Odezwali się do mnie nawet rodzice, ale tylko po to, żeby mi powiedzieć, że w końcu doczekałem się nauczki za swoje wybory — parsknął z wyraźną niechęcią i pokiwał głową. — Znienawidziłem Karolinę Północną do szpiku kości, Reyes — powiedział. — Ale gdy pojawiła się szansa, żeby coś z tym zrobić, nie broniłem się przed nią, chociaż życie w mieście, to ostatnie czego kiedykolwiek chciałem, ale bardziej niż to, denerwowało mnie moje własne zachowanie. Gdyby Ethan wiedział, że pozwoliłem sobie na takie załamanie, posłałby mnie do diabła — stwierdził, unosząc lekko usta. — Pewnego razu wspiąłem się na Mount Mitchell i przemyślałem całe swoje życie raz jeszcze, a kiedy stamtąd zszedłem, spakowałem walizki i wyjechałem. Obiecałem sobie nigdy więcej się nie poddawać, i niech mnie piorun strzeli, jeśli kiedykolwiek to zrobię.
UsuńJasny gwint! Ale się rozpisałam...
Reginald Patterson
[Kochaniutka, zapomniałaś o mnie? Smutny Dorio
OdpowiedzUsuńKiedy po incydencie opadł kurz, a Reginald przekroczył próg bazy w At-Tanf, mając na sobie ślady skrzepniętej krwi i pył syryjskiej ziemi, wewnątrz panowała głucha cisza, jakby ta wojna niespodziewanie zgasła, a świat dosłownie stanął w miejscu. Żołnierze milczeli jak zaklęci, nie trzeszczały nawet radiotelefony, przez które zwykle co chwilę się porozumiewano. Wtedy nikt nie ośmielił się zabrać głosu – może jego spojrzenie tysiąca jardów dawało wówczas odpowiedzi na wszystkie pytania, a może żadne z pytań nie otrzymałoby adekwatnej odpowiedzi. Dla wielu żołnierzy cała ta sytuacja mogła równać się z końcem ich świata, gdy dwaj medycy, zawsze naładowani pozytywną energią i niepokonaną wolą walki, która napędzała wszystkich wokół do działania, przypominali zużyte wraki – jeden dosłownie, bo z zginął, drugi emocjonalnie, bo się poddał. Dzięki nim wielu żołnierzy szło na wojnę z zapałem, wiarą i wewnętrzną siłą, która była potężniejsza, niż siła jakichkolwiek naboi wypuszczonych w eter. Mając ich, mieli przy sobie aniołów stróżów, a także świadomość, że cokolwiek złego się stanie, wrócą do domu cali. I nagle ta pozytywna bańka pękła, odsłaniając ich wszystkie słabości. Reginald bez słowa, a jedynie pod ostrzałem przejętych spojrzeń, położył na biurku dowódcy swoją Combat Medical Badge, a później zerwał z ramienia jedną z najważniejszych dla siebie morale patch: do no harm do know harm i odmeldowawszy się krótko przed milczącym oficerem, po prostu wyszedł. Oddział medyczny stracił tym samym sierżanta dowodzenia, a ci, którzy poderwali się z krzeseł w efekcie tej sytuacji, zamierzając odwieść Reginalda od decyzji, zostali zatrzymani przez dowódcę – i słusznie, bo każda próba przekonania go do zastanowienia się, przyniosłaby tylko więcej szkód. Dopiero gdy wsiadał na pokład Lockheeda Herculesa, mierzył się z tego typu głosami, ale wszystkie odbijały się od niego, jak od ściany. Nie słyszał ich, bo nie był w stanie słuchać o swojej niewinności w obliczu osobistej tragedii, poza tym, przekonanie perfekcjonisty, że nie popełnił błędu, kiedy ten wie, że to zrobił, należało określić próbą dokonania cudu.
OdpowiedzUsuńPoczuł przyjemne ciepło, gdy Reyes otoczyła ramionami jego sylwetkę, układając na policzku swój własny. Chociaż to poczucie winy wciąż jeszcze tkwiło gdzieś w jego głowie, to dziś zdawało się nie mieć aż tak wielkiego wpływu na jego życie, jednak gest Reyes dodał mu otuchy, a fakt, że go wysłuchała sprawił, że lekki ciężar opuścił jego barki. Poza serdecznym przyjacielem Alexandrem, którego Reginald zna od dzieciństwa z rodzinnej wioski, Reyes była druga osobą w tym mieście, która usłyszała tę historię. Opowiedział jej o tym, bo wiedział, że zrozumie stan, w którym się przed dwoma laty znalazł – sama borykała się z czymś podobnym; znała potęgę upadku. Trwanie w takim bagnie to żadne rozwiązanie, dlatego zależało mu na tym, żeby znów wstała z kolan, uwierzyła w siebie i odbiła od dna.
Uśmiechnął się na wzmiankę o pięknej Meksykance i sam objął jej talię, czując pod opuszkami palców niezwykłą miękkość opadających na plecy włosów. Te pukielki miały gładką strukturę i delikatną woń; kojarzyły mu się z włókienkami aksamitnego lnu. W jego ramionach cała sylwetka Reyes wydawała się delikatna, wręcz filigranowa, jak kryształ, który po wymsknięciu mógłby roztłuc się na milion drobinek.
Jej słowa były trafne, teraz to wiedział, ale na samym początku ta perspektywa była dla Reginalda nie do zaakceptowania. Nie potrafił przetrawić tej porażki, gdy jego nazwisko nosiło zasłużone odznaki i stanowisko sierżanta dowodzenia – ktoś taki nie ma prawa się mylić i świadomość ta w połączeniu ze śmiercią przyjaciela i doskonałego medyka pola walki, tym bardziej dociskała go do dna. Dopiero siedząc w swojej samotni, w głębi lasu Pisgah, zaczynał spoglądać na całokształt tej sytuacji inaczej, choć przełomowy moment zapadł po wspięciu się na Mount Mitchell.
Pogoda na górskie wyprawki była tamtego ranka kiepska, ostry wiatr smagał jego twarz, a duża wilgotność sprawiała, że buty ślizgały się po płaskiej powierzchni, utrudniając stąpanie po bardziej wymagających skałkach. Ale wtedy otrzymał niewiarygodny przypływ siły, bo wspięcie się było celem, a te zaprzysiągł sobie realizować, i kiedy znalazł się na szczycie, nawet nie odczuwał zmęczenia, a jedynie płynącą w żyłach adrenalinę. Stał wtedy z rozpostartymi ramionami i odchyloną w tył głową, pozwalając podmuchom wiatru uderzać w swoje ciało z wyraźną siłą. Czuł się po prostu oczyszczony i być może nawet ukojony, dlatego był to doskonały moment na przekalkulowanie swojego życia i podjęcie ważnych decyzji. Nie chciał, żeby zapamiętano go właśnie takim, bo przecież nigdy nie akceptował porażki, a chociaż sam upadek się do niej nie zaliczał, to brak próby do wstania z kolan już tak. Musiał coś z tym zrobić – miał dwa następne lata, żeby przydać się światu, a skoro nie mógł na razie ratować ludzi na froncie, postanowił ratować ich tutaj.
Usuń— Szkoda, że ta piękna Meksykanka nie spadła mi z nieba, gdy siedziałem w karolińskiej dżungli. Wtedy od razu podniósłbym się do pionu — rzucił z nutą żartu i podniósł lekko usta w uśmiechu. Otwarcie przyjrzał się jej tęczówkom, gdy wymierzyła swe spojrzenie w jego oczy. Błękit przenikał zieleń, jak w czystym lazurowym jeziorze. Miała ciepłe dłonie, jak na meksykańską krew przystało, ale ich faktura była łagodna i przyjemna.
— Nie wątpię, już raz mnie znalazłaś w HEMS i przyjechałaś tam na rowerze, więc podejrzewam, że pustynia po drugiej stronie świata, to dla Ciebie żadne wyzwanie — zauważył i znów się uśmiechnął, choć odrobinę bladziej, po czym spojrzał na moment w bok, w kierunku gitary. Wiedział, że nie może jej niczego zagwarantować, chociaż wcale nie zamierzał uciekać – nie bez słowa. Był po prostu świadom, że dziś jest tutaj, ale za jakiś czas może być gdziekolwiek indziej. Nowy Jork traktował wyłącznie jako przystanek w tej drodze życia. Nie miał tu niczego, co miałoby zatrzymać go na zawsze.
Spojrzał ponownie w jej oczy.
— Wrócę tam, Rey. Wrócę tam, bo ostatnim razem zostawiłem ludzi samych sobie, bez pożegnania, a tak się nie robi. Ale wierzę, że siedząc w którejś bazie, będę mógł czytać od ciebie listy, wspominać twoje obrazy, bo chciałbym je zobaczyć przed wyjazdem, że będę mógł myśleć o najlepszych na świcie tacos i magicznej salsie. Że będę mógł być przekonany, że walczysz i realizujesz tutaj swoje marzenia, a wiem, że masz w sobie całe mnóstwo siły, bo widziałem ją na własne oczy — powiedział, unosząc palec do jej skroni. Wzrokiem podążył za swoim ruchem, kiedy ujął w palce kosmyk włosów, lekko przekładając go przed jej ramię. Przy okazji zwrócił jeszcze raz uwagę na wisiorek w kształcie dali, zdobiący jej szyję, który symbolizował między innymi wewnętrzną siłę. Wierzył w przeznaczenie i nie wierzył w przypadki. Reyes nosiła symbol, który był powiązany z jej usposobieniem. — Jesteś piękna, Reyes. I nawet jak się sypiesz, to wyglądasz dobrze. Chciałbym, żebyś była szczęśliwa i najlepiej, jakbyś znów znalazła kogoś, z kim to szczęście będziesz mogła dzielić — powiedział, powróciwszy uwagą do jej twarzy. Były z Cataliną zżyte, a łatwiej jest iść przez to życie, gdy ma się obok solidną podporę w postaci drugiej osoby.
— Staram się odwiedzać farmę chociaż co miesiąc, albo dwa — odpowiedział zaraz na jej pytanie. — Tam zawsze jest sporo pracy, więc jak przyjeżdżam, to spędzam tydzień na ogarnianiu wszystkiego wokół. Ciotka chciałby, żebym wrócił na stałe, ale ja sam nie wiem czy tego chcę, więc musi się na razie zadowolić moimi odwiedzinami — wyjaśnił. — Spodobałoby ci się tam — stwierdził za moment. — Miałabyś wgląd we wszystkie krępujące sceny z mojego dzieciństwa, a dziadek byłby pewnie wniebowzięty, bo miałby z kompankę do oglądania sitcomów. — Uśmiechnął się, choć nie żartował. Jego rodzina była wyjątkowo gościnna; wszystkich przyjmowali z otwartymi ramionami, nie oczekując niczego w zamian. Ostatni grosz oddaliby potrzebującemu.
UsuńNawet nie wiesz, jak ja czekam na Twoje odpisy. Jak tylko otwieram oczy w łóżku, to od razu łapię za telefon i na dzień dobry sprawiam sobie miłą lekturkę. Od razu lepiej i szybciej dzień w pracy mija, jak głowa zamiast skupiać się na fachu, błądzi w pomysłach na odpis – to coś pięknego :D <3
Reginald Patterson
Alexander od razu zrozumiał swój błąd. Jego towarzyszka wcale nie musiała mieć na myśli jego byłej partnerki, gdy mówiła, że muszą porozmawiać. Przecież nie mogła wiedzieć, że Victoria nie żyje. A gdyby się domyślała, na pewno nie wiedziała, że jej zmarła przez egoizm i głupotę Alexa.
OdpowiedzUsuń- Przepraszam, nie chciałem. Musimy porozmawiać, to oczywiste, tak dawno się nie widzieliśmy, po prostu… - urwał, próbując przełknąć rosnącą w gardle gulę – Ja też się cieszę, że cię widzę.
Dorio miał ochotę ją przytulić i nigdy nie wypuszczać z objęć. Nie wiedział jednak, co pomyśli sobie pan Marquito, który stał obok nich i przyglądał się obrazom. Był pewien, że ich podsłuchuje, a okazywanie sobie uczuć nie byłoby ani trochę profesjonalne.
Uniósł oczy, szybko mrugając. Chciał powstrzymać łzy, które napłynęły mu pod powieki. Nie mógł sobie na nie pozwolić, nie teraz, nie tutaj, nigdy. Nie chciał pokazywać swojej słabości, przecież mężczyzna powinien być silną, niewzruszoną ostoją spokoju, która nie pozwala sobie na wylewne okazywanie uczuć, a on na samą myśl, że miałby się wygadać, rozpadał się na kawałki.
Wsłuchiwał się w słowa kobiety, która opisywała jej przygodę z malarstwem. Pochłaniał każde słowo, jakby były one lekarstwem na każde zło. Bardzo lubił, gdy ktoś próbował zamknąć swoją pasję w kilku zdaniach, choć wiedział, że jest to niemożliwe.
Pamiętał jeszcze, jak to on opowiadał gościom o swoim kurorcie, oprowadzał ich po Saint Thomas. Wtedy był zakochany w wyspie, nie wyobrażał sobie innego miejsca, gdzie mógłby się osiedlić. Chcąc nie chcąc, musiał jednak się wyprowadzić i przenieść się do Nowego Jorku.
- O tak – skłamał, wpatrując się w pana Marquito. Chciał mieć pewność czy wsłuchuje się również w jego słowa – Praca w banku to to, o czym marzyłem od dzieciństwa. Każdego dnia spotykam się z nowymi wyzwaniami, o których kilka dni temu powiedziałbym, że są nie do wykonania. Na pewno wiecie, że transport gotówki nie jest wcale taki prosty jak przetransportowanie dwudziestu ton owoców, ale to mnie się najbardziej podoba. Ciągle musimy trzymać rękę na pulsie, aby eskorta zbrojna była na czas, by ciężarówka nie wyjechała za wcześnie bez obstawy. Mieliśmy niedawno taką sytuację, że jedna z naszych pracownic nie dopięła do końca wszystkich procedur, a co za tym idzie, naraziła kierowców i wojsko na niebezpieczeństwo. Na szczęście nic się nie stało, chociaż biedaczka musiała pożegnać się z pracą – nie możemy sobie pozwolić na takie ryzyko.
Nigdy nie sądził, że kłamanie przyjdzie mu tak łatwo. Tyle razy powtarzał sobie przed lustrem te słowa, że był pewien, iż pan Marquito nie będzie miał świadomości, że prawie wszystko, co powiedział było nieprawdą. Miał jedynie nadzieję, iż Reyes nie uwierzy w to, co właśnie usłyszała, że domyśli się, że wszystko było bujdą.
Kolejny raz poczuł, jak zaciska mu się gardło. Chciał przeprosić swoich towarzyszy na chwilę, lecz nie potrafił wypowiedzieć słowa. Musnął jedynie dłonią chude palce szatynki, a gdy ta odwróciła wzrok w jego stronę, kiwnął nieznacznie głową. Po chwili odwrócił się i skierował do wyjścia na świeże powietrze.
Gdy znalazł się poza widokiem, wyciągnął z marynarki papierosa, wsunął go między wskazujący i środkowy palec prawej ręki, odpalił go i wpuścił w płuca drapiący dym. To, co właśnie się działo, było dla Alexandra całkowicie niezrozumiałe. Przecież poradził sobie już z najgorszymi momentami, od ponad trzech lat nie rozkleił się w miejscu publicznym tak, jak to miało teraz miejsce. Może to dlatego, że spotkał znajomą z dawnych lat, która pamiętała go i Victorię jako udaną, zakochaną w sobie parę, a może dlatego, że ich córeczka mogłaby już mieć cztery lata?
Oparł się o betonowy murek, który służył za donicę i włożył lewą, trzęsącą się rękę do kieszeni spodni. Zaciągał się papierosem raz po raz, wręcz delektując się duszącym dymem, który wypełniał jego płuca, krtań i nozdrza.
UsuńNie wyobrażał sobie powrotu do miejsca, z którego przed chwilą uciekł. Gdyby nie Reyes, zapewne opuściłby Marquito bez żadnego pożegnania. Żył z nikłą nadzieją, że kobieta na tyle zaciekawi klienta, że ten nie będzie miał żalu do Alexandra, że go opuścił. Miał też nadzieję, że jego szef go nie udusi po powrocie do banku.
Gdy w papierosie nie było już nikotyny, a Dorio poczuł obrzydliwy smak filtra, wyrzucił go z dłoni i przydepnął czarnym lakierkiem. Po chwili przetarł dłonią twarz, wzdychając ciężko.
Dorio
Reyes nie mogła dać mu więcej, jeśli tego nie chciał – jakiekolwiek próby rozpalenia w nim ognia na nowo degradowane były do przymusowej pomocy, która nie mogła przynieść niczego dobrego. Cassian nie chciał być ratowany; dobrze czuł się w miejscu, w którym się znalazł. Dobrowolnie spętał swoje życie z mackami obojętności, utrudniając rozróżnienie, co było nim, a co było ciemnością; ludzie, którzy uważali, że było inaczej – mylili się. Quatermaine zdawał sobie sprawę, że Cillianowi nie odpowiada jego ponadprzeciętny chłód; Cillian jednak nie był nim, a jedynie kopią, o własnej duszy i odmiennych poglądach, które nie mogły narzucać mu schematu istnienia.
OdpowiedzUsuńSzanował Reyes, cieszył się z jej obecności w swoim życiu – na swój osobliwy, nietuzinkowy sposób – choć doskonale rozumiał, dlaczego nie powinno jej tu być. Nie był człowiekiem przyjemnym, nie nadawał się na towarzysza życia, a jego skute lotem serce w końcu ją złamie, degradując do życia na klęczkach.
Nie chciał być jej bólem, a jedynie podporą. Uważał – i miał nadzieję – że, gdy już nie będzie go potrzebować, po prostu odejdzie. Nie mogła marnować czasu na człowieka, który nie był warty jego marnowania.
— Mhm — skwitował jej pytanie retoryczne, nie kwapiąc się do rozwinięcia odpowiedzi. Nie próbował się bronić, nie próbował niczego wyjaśnić, a jedynie krótko mruknął, beznamiętnie pogłębiając wszelkie wątpliwości. Być może sam zainicjował słowną grę; sam jednak miał również ją utrudniać, patrząc jak Castanedo próbuje się opanować.
Być może czuł swoistą satysfakcję wynikającą z faktu, że tak łatwo dało się ją sprowokować. A może po prostu w ten sposób próbował sobie udowodnić, że jego znieczulenie faktycznie nosi znamiona pragmatyzmu? Trudno powiedzieć, bo żadnej z tych rzeczy nie przyznałby przed samym sobą.
— Mhm — ponowił mruknięcie, gdy wymieniła przykładowe przymiotniki, naciskając, by miały właśnie taki wymiar. Jednocześnie, tym razem, obdarzył ją łagodnym uśmiechem, gdy cienie zatańczyły na jego twarzy, osobliwymi iskrami elektryzując atmosferę między nimi.
Znów wzruszył ramionami, gdy zaszczyciła go hiszpańską sentencją, a jej słodki uśmiech próbował stopić jego okute lodem serce; tym razem nawet nie mruknął, zadowolony z aktywności, którą podjął po ich ostatnim spotkaniu.
Co stało na przeszkodzie, by nauczył się hiszpańskiego? No właśnie, nic. Być może nie dysponował czasem, jednakże zawsze potrafił go wygospodarować; z tego powodu od kilku tygodni, to właśnie hiszpańskiego uczył się z fiszek, internetu i kursów. Nie był w stanie w tak krótkim czasie opanować go w stopniu komunikatywnym – przyswoił go jednak na tyle, by pobieżnie rozumieć jej słowa, a przy odrobinie logicznego myślenia wyciągać z nich właściwy sens. Był ciekawy, czy dowie się czegoś interesującego. Zwłaszcza, że nie miał zamiaru mówić jej o swojej nowo nabytej umiejętności.
A statyczna mimika twarzy uniemożliwiała odszyfrowanie jego zagadki; tej łamigłówki nie rozwiąże, bo nie da jej pola do dowiedzenia się o jej istnieniu.
Obserwował jak kobieta unosi lampkę wina, poprzedzając to oczywiście standardowym pytaniem, sugerującym, że próbował ją otruć. Jej mimika wyraźnie wskazywała, że alkohol w istocie był wytworny; zadowolony ze swojego wyboru, poprawił mankiety, obserwując ekspresję, malującą na jej twarzy wszystkie doznania smakowe.
— Cieszy mnie to — odpowiedział krótko, gdy doceniła aromat świeżych, dojrzewających w słońcu winogron i długiego leżakowania; sam nie miał ochoty na alkohol. Prowadził, a już to samo w sobie rzutowało na jego decyzję. Wolał zresztą mieć kontrolę nad wszystkim, a po kolacji bezpiecznie odstawić Reyes do domu; licząc, że tym razem wytrzyma w jego samochodzie.
— Myślę, że domyślasz się, że gdybym chciał Cię zabić, zrobiłbym to w nieco bardziej wyrafinowany sposób. I zakonserwował Twoje śliczne narządy w formalinie. Trucizna jest bronią kobiet — dodał, powielając dość popularny pogląd, którego w istocie nie wyznawał; zasadniczo, po prostu nigdy się nad tym nie zastanawiał. Wiedział jednak, że Reyes prawdopodobnie połknie haczyk, fundując mu kolejną porcję wrażeń. — A z Cillianem chyba nie chciałbym jechać. Zadowolę się tym, że będziesz pić za nas oboje — i tym razem naprawdę się uśmiechnął, ale włożył w ten uśmiech jakby więcej serca; czy raczej resztek, które zostały pomiędzy żebrami, nieśmiało wybijając ckliwą melodię życia, tak niepasującą do pustej skorupy, którą Quatermaine był.
UsuńCzy chłód, którym dysponował, nie był w końcu przyczyną wszystkich jego problemów? Poza pozytywnym aspektem, czynieniem z jego palców precyzyjnych maszyn i ratowaniem ludzi z opresji, czy to nie całokształt jego jestestwa malował się jako źródło na rozgałęzionej mapie kłopotliwych rzek?
Najwyraźniej tak, bo jakiś mężczyzna, skryty w cieniu restauracji, przyglądał się im od dłuższego czasu, jakby w zadumie. Jakby oczekując, rozważając, układając myśli. Niepewny co do następnego kroku, który nikomu nie miał przynieść pozytywnych następstw.
Nie wiedzieli o tym jednak; jak mogli wiedzieć? Narrator nie zaznaczył na wstępie, że ta historia obróci serca w pył i zrówna z ziemią sielankowe standardy. Mężczyzna nie wiedział, kiedy podejmie działanie – powoli jednak kiełkowała w nim wyraźna potrzeba rozbicia domyślnie miłej atmosfery, na którą żadne z nich, jego zdaniem, nie zasługiwało.
Zaciskał wargi i oczekiwał na impuls, który pchnie go do działania.
będzie jatka
Czas, który wiązał się z mieszkaniem w niewielkiej przyczepie kempingowej w głębi lasu, był dla Reginalda czasem próby i mało brakowało, a oblałby ten test bez możliwości poprawki. Reyes miała rację – gdyby pojawiła się w tamtym okresie w jego życiu, na pewno nie ugościłby jej tak, jak dziś, a raczej zniechęcił do swojego towarzystwa, i to dość dosadnie. Nie był złym człowiekiem, a jednak jego problemy zdawały się dotykać wszystkich wokół, bo wtedy potrzebował tej samotności – dzięki niej zdobył się na rachunek sumienia, a chociaż była drastyczna, ostatecznie doprowadziła go do zrozumienia.
OdpowiedzUsuń— To prawda, nie doceniłbym cię — przyznał, dobrze zdając sobie sprawę ze stanu, w jakim się wtedy znalazł i z awersji, jaką odczuwał względem ludzi. — Ale nie zmienia to faktu, że chętnie poznam te wyzwania, bo brzmią naprawdę zachęcająco.
Od tych kilku lat Reginald skupiał się tylko na pracy; na swoich zadaniach, które musiał wykonać prawidłowo, i które wtenczas były całym jego światem, bo teraz żył właściwie tylko dla ratownictwa – na pewno nie dla drugiego człowieka, do którego miałby powód wrócić, albo dla którego miałby powód w ogóle istnieć. I było to po części rozwiązanie bezpieczniejsze z tego względu, że jeżeli na wyjeździe stałoby się coś dramatycznego, to ucierpiałby na tym jedynie on sam – i nikt poza nim. Walka bez ciążących na barkach zobowiązań była łatwiejsza, a dla zapaleńców nierzadko bardziej efektywna, bo kiedy nie ma się nic do stracenia, można właściwie wszystko. Dziś Reginald niewiele miał do stracenia – poza wujostwem, które kochał, serdecznym przyjacielem z dzieciństwa, miał jeszcze jedynie dobra materialne, aczkolwiek tych nie brał wcale pod uwagę, bo to tylko zewnętrzna dekoracja, która w dniu ostatecznym straci jakiekolwiek znaczenie. Kiedyś był nawet zakochany, ale życie szybko zweryfikowało to uczucie, stawiając go przed trudnymi wyborami, których podjęcie odebrało mu wiarę w silną więź, jeśli jej tłem stają się wyjazdy na wojskowe misje. Miał sporo znajomych, koleżanki i kolegów, z którymi mógł wyjść na drinka, czy pograć w kręgle, ale oni wiedzieli o nim naprawdę niewiele i nie sądził, że jego zniknięcie mogłoby jakkolwiek wpłynąć na ich życie. To byli ludzie, którzy na pewno przeżyliby jego śmierć, ale równocześnie tacy, na których nie odcisnęłaby ona żadnego piętna, z czasem stając się jedynie przykrym incydentem. Stawanie granic w odpowiednim momencie rozwoju relacji, pozwalało mu wyjeżdżać na front z czystą głową, bez żadnych trosk – tak było przed śmiercią Ethana i tak będzie również teraz, a może nawet lepiej, bo ilekroć panowie wyruszali gdzieś razem, na niestabilny front, troska o jego życie nieustannie dawała się we znaki. Zawsze bowiem odwracał się przez ramię, aby nabrać pewności czy Ethan nadal trzyma się te kilka kroków za jego plecami i wówczas sam nastawiał swoje na celownik potencjalnego wroga. Teraz nie będzie musiał się odwracać – będzie mógł iść na przód, bez jakiejkolwiek obawy zaprzątającej myśli.
Nie potrafił odpowiedź sobie na pytanie, dlaczego żadna z granic nie wyrosła w znajomości z Reyes. Znał ją zaledwie dzień, a wiedziała o nim już niemalże tyle, co Alexander, z którym łączy go przyjaźń tkana trzydzieści lat. Może faktycznie potrzebował uwolnić zalegające gdzieś głęboko w duszy utrapienia w towarzystwie kogoś, kto je zrozumie, a może ta kobieta była wtenczas jedyną, dla której gotów był nagiąć swoje zasady. Odrobinę go to zdumiało, bo już na tym etapie wiedział, że jeśli ta znajomość zacznie kiełkować, bez względu na to, w którą stronę, jej prośby będą znaczące i możliwe, że będą jedynymi, które postanowi rozpatrzeć, czy nawet na nie przystać.
Kiedy ciotka mówiła mu, żeby może jednak nie wyjeżdżał na następną misję, bo ona znów będzie konać z tęsknoty, Reginald machnął jedynie ręką, rzucając tekst typu: „no co ty, Linda, nie zdążysz się obejrzeć, a ja znów będę z powrotem; miesiąc zleci raz dwa”. A co, gdyby takie słowa padły z ust Reyes? Czy wtedy byłby w stanie tak lekko je zbagatelizować? Za wcześnie było na tę odpowiedź, a jednak, o dziwo, cień niepewności zdążył się już zadomowić w przypadku imaginowania sobie takiej sytuacji.
Usuń— Byłem na jego grobie, ale nie były to szczere odwiedziny — odpowiedział. Doszedł wtedy do białych rządków krzyży i zawrócił. — Dlatego wiem, że muszę tam pojechać i zrobię to w najbliższym czasie. — Zamierzał pojechać na cmentarz w drodze do rodzinnej miejscowości, bo Ethan został pochowany na cmentarzu wojskowym nieopodal Greensboro.
Objął Reyes ramionami i odruchowo zaczął bawić się końcówką kosmyków jej włosów, które wpadły akurat w jego palce. Każda czułość z jej strony emanowała szczerością, którą dało się nie tylko dostrzec, ale przede wszystkim również poczuć na własnej skórze.
— W takim razie, za nim wyjadę i zasypiesz mnie listami, najpierw spełnię z tobą twoje marzenia — powiedział, w głębi duszy sam zaskoczony, że tak łatwo mu to przyszło. — Na powołanie mogę czekać długo. My jako oddział specjalny zabezpieczamy te misje, które niosą największe zagrożenie odwetem, a obecna sytuacja na froncie nie jest już tak zaogniona, jak przed kilkoma laty — wyjaśnił. Medycy polowi i sanitariusze są obecni na każdej misji, włącznie z tymi, które nie mają nic wspólnego z atakowaniem, czy odpieraniem ataku. Z kolei oddział medyczny Zielonych Beretów wyjeżdża głównie w te miejsca, w których ofensywa jest planowana i gdzie w związku z tym nie obejdzie się bez pożogi. Dwuletni okres odboju dobiegał już końca, ale nie jest to równoznaczne z powrotem na front – Reginald na pewno będzie musiał jeździć co jakiś czas do jednostki na kilka dni, żeby pobierać szkolenia, ale na sam wyjazd za wschodnią granicę może czekać jeszcze długo. Dlatego też, w związku z brakiem zleceń na misje, oferowano im posadę instruktorów na kursach SOCM i w ośrodkach, w których szkoli się sanitariuszy. Ale na razie Reginald nie myślał, żeby się tego podjąć, bo wierzył, że czas oczekiwania na wyjazd nie będzie ciągnął się w nieskończoność, niemniej jednak, była to również oferta stałego przebranżowienia się. Mógł zrezygnować z wyjazdów i zająć się szkoleniem swoich następców – miał dużo możliwości, tylko że wtenczas nie miał powodu, aby brać je pod uwagę.
— Oczywiście, że będę tak mówił, ale jak będziesz miała osiemdziesiąt lat i będziesz mnie denerwować, to możesz być przy okazji pewna, że będę chował ci sztuczną szczękę po kątach — zastrzegł, uśmiechając się szerzej, bo taka sytuacja była zabawna, nawet, jeśli widziało się ją tylko oczami wyobraźni.
— I nie ma problemu, Rey, ja bardzo chętnie cię tam zabiorę — powiedział, już szykując się do podkreślenia przy tym kilku istotnych rzeczy. — Ale wiesz co to będzie? Powiem ci. Zostaniemy po prostu zbombardowani tysiącem pokręconych pytań i niezręcznych sytuacji. Ciotka pokaże ci moje zdjęcia i filmy z dzieciństwa, ale przy okazji zapyta o datę ślubu i ulubione kwiaty, które mogłyby pasować do sukni. Dostaniemy pokój z jednym łóżkiem, a przy kolacji będziemy musieli opowiedzieć o tym, jak się poznaliśmy, do czego wszyscy zgromadzeni będą się wzruszać, jak do filmu „Zostań, jeśli kochasz”, albo „Twój na zawsze” — zreferował.
— Mało tego, za nim zdążymy wyjechać, nauczymy się wszystkich ich porozumiewawczych spojrzeń i gestów, dziadek zdąży rozplanować następne spotkanie z udziałem twojej rodziny, wuj mu w tym pomoże, a babka nas pobłogosławi — dodał, próbując się nie roześmiać na tę wizję, ale wiedział, że tak to mniej więcej będzie wyglądać. — Jak ich znam, Rey. Jak oni cię zobaczą, bez zastanowienia połączą kropki, między innymi dlatego, że ja się tam nie pojawiam w towarzystwie koleżanek i dlatego, że znają powierzchowną wizję mojego ideału kobiety. Babka zawsze mnie o to pytała, a ja zawsze jej odpowiadałem: najlepiej jakby była brunetką i miała zielone, albo niebieskie oczy, a jeszcze lepiej jakby lubiła meksykańską kuchnię, pianki z ogniska i wyprawy w dalekie góry. Wtedy to był żart, bo wiedziałem, że spotkanie kogoś takiego w Barnardsville, to raczej utopia, i wszyscy się z tego śmialiśmy. Ale ty tak wyglądasz, rozumiesz powagę sytuacji? — Spojrzał na nią z rozbawionym wyrazem twarzy. Reyes byłaby właściwie drugą kobietą, której pokazałby rodzinne strony. — Jeśli jesteś gotowa na to szaleństwo, to możesz już pakować walizki.
Usuń[Haha, już sobie to wyobraziłam! :D Akurat teraz późno kończyłam dyżury i te odpisy faktycznie wysyłałam po nocach (albo raczej nad ranem). Ja i Reggie właściwie nic konkretnego nie szykujemy, bo ten wątek płynie sobie sam, więc jak macie z Reyes jakieś pomysły, to śmiało, śmiało – wcielaj w życie bez pytania, my ramiona otwieramy dla Was szeroko! Chociaż nie ukrywam, że super byłoby ich wysłać gdzieś razem, choćby do tej Północnej Karoliny (rodzinka Reginalda na pewno zagwarantowałaby im wariackie sytuacje), mogliby sobie zorganizować nocowanko gdzieś na trasie w Paśmie Błękitnym, o takie :D Ale mamy maila, więc możemy tam to obgadać, jak coś <3 I myślę, że to już obsesyjne uzależnienie, więc łączmy się w tej przyjemności!]
Reginald Patterson
Z jego ciałem musiałoby być coś nie w porządku, gdyby każdy z fragmentów nie zareagował odpowiednio na taką ilość pożądania z tak cudownie obezwładniającą zmysły Reyes. Każda następna chwila go urzekała, tak jakby wcześniej czegoś podobnego nie przeżył, a przecież kochał się z dwoma kobietami w swoim życiu. Seks nie był dla niego tajemnicą, lecz zbliżenie z Castanedo największą, przykrytą jakby cieniutką warstwą mgły. Miała inne przyzwyczajenia, niż Andrea czy Margaret. Chłonęli siebie nawzajem, nigdzie się nie śpiesząc, a jego ostatnie zbliżenia seksualne dosłownie trwały kilkadziesiąt minut; daleko im było do co najmniej godzinnej przyjemności. Wspólnie z żoną robili wszystko mechanicznie; ściągnięcie ubrań, namiętne pocałunki, ale w znacząco mniejszej ilości, niż te z Reyes, łóżko i prędki orgazm. Chciał więcej swojej drugiej połówki, ale w ostatnim czasie ciągle wymykała mu się z rąk, tłumacząc się zawodowymi obowiązkami. Teraz rozumiał w czym leżał ten błąd. Przede wszystkim to Mags była jego błędem, leżącym w zmiętej pościeli z innym mężczyzną. Zdradziła go, zamykając serce na bruneta, wybierając ponoć wspanialszego prawnika, który nim rozpoczął te studia, skończył kurs rehabilitacyjny, wiec Lio sam nie wiedział, czy uwiódł jego żoną większą wiedzą prawniczą, czy może darmowymi masażami, no czym?
OdpowiedzUsuńSkupiając się już tylko na brunetce, zaśmiał się dźwięcznie na uwagę o ubraniach, które wciąż miał na sobie, wciąż było ich zbyt dużo, porównując to z nagością Rey, bo wystarczyło, żeby Lionel z czułością ściągnął jej spodnie i widziałby ją prawie nagą, od góry do dołu, a on dalej miał na sobie większość ubrań. Kiedy kobieta wkroczyła do akcji, nie musiała długo czekać na widok nagiej klatki piersiowej Lionela. Mogła teraz go całować do woli, oglądając też tatuaże z bliska, a ich wcale nie było tak mało, jak mogłoby się wydawać. Wątpił w to, czy aby na pewno to dobry moment, aby pozbyć ich reszty warstw, zakrywających ciała? Czemu mieliby się śpieszyć? Nie było jeszcze pierwszej, więc mogli swoje plany rozciągnąć na cały dzień i także noc. Tylko czy warto aż tak się katować i zamiast dawkować kolejne porcje przyjemności, to siłą je zatrzymywać? W oczach Reyes widział całą gamę emocji. Na czym mogło jej zależeć? Też miała wątpliwości, nie wiedząc, czy lepiej się pośpieszyć, czy jednak robić to tak wolno, jakby wraz z nimi zatrzymał się także świat?
— Najmocniej przepraszam, ale ja zajmuję się rozbieraniem Ciebie, a ty mnie i musisz się pośpieszyć, bo jak zwiążę Ci rączki, to dalej będę w spodniach i bokserkach — ułożył pasek na jej brzuchu, całując powoli blizny, które może i przypominały o tamtym strasznym wypadku, lecz umocniły ją w jakiś sposób, dlatego pewnie widząc te oznaki, nie mogła zapomnieć o tym, co było, jednak ruszyła do przodu w nieco zwolnionym tempie. Dopełniały ją w jakiś sposób, jakby od zawsze tutaj były, a Lionelowi blizny w niczym nie zamierzały przeszkadzać. Rozpiął guzik jej spodni i z każdym centymetrem odsłaniającym nogi kobiety, całował zakryte jeszcze przed momentem ciało, dokładniej rzecz ujmując nogi sięgające do nieba. — Rey, ja tak długo nie wytrzymam. Pozostają mi ostatnie procenty cierpliwości... — mruknął, wracając do ust kobiety, a kciuki ułożył na sutkach.
Popchnął ją mocniej na poduszkę, zakrywając swoim ciałem. Wolał zapomnieć o tej całej elegancji, powolnym zachwycie, wypełniając resztki przestrzeni nagromadzoną namiętnością. Nie miał na myśli brutalności, gdyż to nie byłoby dobrym rozwiązaniem. Chciał doprowadzić Reyes do szaleństwa, na granicę wytrzymałości, ale tak by zapamiętała ten seks jako subtelne przeżycie, które będzie wspominać przez następne dni, tygodnie i może miesiące, kto wie. Ułożył jej dłonie na guziku spodni, pomagając brunetce w końcu je ściągnąć. Chwilę później obojgu nie pozostało wiele do zdejmowania ze swoich buchających gorącem ciał. Ona pozostała w majtkach, a on w bokserkach. Tylko albo aż tyle ich dzieliło. W tej kwestii postanowił oddać Rey pole do popisu, w niczym jej nie pomagając czy utrudniając. Pełna decyzja miała należeć do Castanedo, ważne było to, że Lio wiedział, co chce robić. Jęknął przeciągle, wiedząc jak blisko im było do pełnej rozkoszy. Musnął jej wargi, szyję, obojczyki, podrażnił zębami sutki, całując brzuch, aż zatrzymał się przy koronce majtek. Ułożył w tym miejscu lekko chłodne palce, całując ją po tym przeszkadzającym mu materiale.
Usuń— Mam jeden niewielki problem, proszę pani — ścisnął ją za biodra, może trochę za mocno, więc poluzował ten chwyt. — W tym mieszkaniu nie ma prezerwatyw, a jako wzorowy uczeń czytałem, że są one potrzebne, ale można z nich zrezygnować, gdy kobieta stosuje takie specjalne tabletki — uśmiechnął się, jakby właśnie wyszedł na największego prymusa, który liczy na szóstkę w dzienniku. — Rey, mówię serio.
Lio ♥
Trucizna może i była wyrafinowana w powszechnym tego słowa znaczeniu. Wszystko jednakże zależało od rodzaju – a niektóre z nich bezpowrotnie zmieniały narządy wewnętrzne, tak piękne w swojej naturalnej krasie. Czasami można było się spotkać ze zmianą kolorystyki, wypaleniem, czy doszczętnym zniszczeniem niektórych fragmentów; a to już całkowicie burzyło piękno świata wewnętrznego. Choć chorobowo zmienione miejsca na początku rozwoju chirurgii były na wagę złota – teraz wiedza była o wiele większa, a potrzeba eksponatów niewielka; nie musiano wstrzykiwać barwionej żywicy w giętkie żyły, by uświadamiać sobie rozgałęziony system połączeń. Była to powszechna wiedza, spisana i dostępna nawet dla laika – medycyna rozwinęła się na tyle, by radzić sobie bez zaglądania do ludzkich wnętrzności każdego dnia.
OdpowiedzUsuńNie było już operacji na ślepo, a stawianie baniek nie stanowiło lekarstwa na wszystko. Przestano stosować podręcznikowe metody starożytnych, których trzymano się długo – zdecydowanie za długo. Zanim nastąpił przewrót, ludzie umierali milionami, a wojny o ciało do sekcji były krwawe jak nigdy; teraz nie musiano tego robić, nie musiano wykradać zwłok z cmentarzy, by mieć okazję poznać tajemnice ludzkiego ciała.
Wystarczyło słuchać i korzystać z dorobku przeszłości, który obfitował w liczne osobliwości.
Skwitował jej hiszpańską sentencję krótkim mruknięciem, nie zdradzając, że choć słowa były dla niego nieco za trudne, z łatwością zrozumiał ich sens, opierając się na podstawach logiki. Nie potrzebował komplementów – nie łaknął ich i doskonale radził sobie, brodząc w samotności, jedynie z własnymi przeświadczeniami; nie oznaczało to jednak, że ich nie doceniał, nawet jeśli nijak nie rzutowały na jego wewnętrzne ja.
Jej makabryczne poczucie humoru bardzo mu odpowiadało. Sam był zwolennikiem tego rodzaju żartów; być może dlatego, że w ten sposób starał się przekuć w coś przyjemnego stres płynący z potworności jego pracy. Lub naprawdę tak myślał, traktując ludzi jak partycje narządów, połączeń i gruczołów; nikt miał nigdy nie poznać jego właściwego zdania na ten temat. Tym razem jednak nie odpowiedział mruknięciem, a jedynie delikatnym uśmiechem, trudnym do rozczytania i naprawdę ledwo zauważalnym; nie miał zamiaru jej przytakiwać, choć mógłby połechtać nieco jej ego, powoli przesiąkające alkoholem. Nie czuł się jednak zobowiązany, by ją komplementować – a przynajmniej jeszcze nie teraz, gdy obdarzył ją i tak naprawdę dużą dozą miłych słów.
Reyes w końcu naprawdę była piękna; nie tylko w jego rozumieniu, a tym ogólnym, powszechnym i obiektywnym. Jej ognisty temperament był w stanie owinąć sobie wokół palca wielu mężczyzn; a to, że Cassian mu nie ulegał – nie było kwestią osobistą. Cassian po prostu nie ulegał, nawet jeśli miał przed sobą tak uroczą istotę, z którą przecież miał szansę przejść wcześniej na poziom wyżej.
Ale czy tego chciał? Być może, ale nie tym mózgiem, któremu pozwalał sobą rządzić.
— Nie wykluczam — powiedział tajemniczo, reagując na wzmiankę o niecnym planie; nieco zastanowiło go porównanie do Dextera, z którego trafności nie zdawała sobie sprawy. Jego mroczny pasażer nie miał jednak aż takiej mocy jak ten serialowy. Nie miał zamiaru jej upijać, choć wszystko do tego zmierzało; jeśli jednak chciała wlać w siebie takie ilości alkoholu, nie miał zamiaru jej bronić, z najwyższą precyzją mając zamiar zadbać o nią po fakcie. Odwieźć do domu, wnieść do łóżka, jeśli będzie trzeba – ewentualnie czatować przy łóżku całą noc, jeśli miałaby udusić się własnymi wymiocinami.
Nie robiło mu to różnicy, była trochę jak praca, tylko nie w sterylnych ścianach szpitala.
Po jej minie jednak widział, że szykuje się do zadania jakiegoś innego pytania; poruszenia materii, którą ją dręczyła, a którą chciała poznać, nie potrafiąc jednak ubrać jej słowa. Wiedział, co nadchodziło.
Spytała o Cilliana, bardzo delikatnie, lecz nonszalancko; poczuł się traktowany trochę jak małe porcelanowe dziecko, któremu starała się nie zrobić krzywdy. Nie podobał mu się ten stan rzeczy. Jego spojrzenie zintensyfikowało się na jej oczach, gdy kontynuowała, obiecując, że nie będzie naciskać. Ale czy musiała to robić? Jeśli już miał jej odpowiedzieć na pytanie, mógł powiedzieć jej wszystko – nie był dzieckiem błądzącym we mgle, a choć sytuacja nadal była dla niego niejasna, nie miał problemów, by podzielić się nią z Reyes.
Usuń— Jakieś dwa miesiące temu? — było to lekkie pytanie, sugerujące, że czas naprawdę umyka mu spomiędzy palców. Mówił spokojnie, chłodno, ale nie było w tym tej niebezpiecznej iskry, sugerującej, że powinna przestać drążyć. — Trudno powiedzieć. Matka po prostu zadzwoniła do mnie i poprosiła, bym przyjechał, bo ma mi coś ważnego do powiedzenia. Prawdę o ojcu — prychnął, co wydawało się naprawdę rzeczywiste i zawierało w sobie pewną dozę irytacji. — Na miejscu zobaczyłam Cilliana siedzącego na sofie. Spojrzałem na niego i po prostu wyszedłem — wzruszył ramionami, zdając się w ogóle nie wzdrygać przed dotykiem ciepłej dłoni Reyes, która dotykała jego dłoń. Nie wyglądał, jakby miał zamiar ją zabierać. — Nadal nie wiem dlaczego nas rozdzielono, matka nie kwapi się do wyjaśnień, które, szczerze mówiąc, mnie nie obchodzą. I tak sobie żyjemy, bo Cillian nie chce zniknąć z mojego życia — wyjaśnił, mówiąc zdecydowanie za dużo jak na siebie i sięgnął wolną dłonią po szklankę wody, by upić z niej łyk. Dłoń, na której spoczywała drobna rączka Reyes, odruchowo zaczęła lekko wybijać rytm o stół, co robił całkowicie nieświadomie.
Tymczasem mężczyzna z krwawą dłonią, zacisnął wargi w wąską linię, decydując się przerwać tę sielankową eskapadę. Co miał zamiar zrobić? Jego pierwszą myślą było chwycenie za nóżkę kieliszka z naostrzonym końcem i wbicie jej w odsłoniętą tętnicę szyjną, która zaważyłaby o jego ostatecznym zwycięstwie.
Czy był jednak gotowy do tak otwartego morderstwa z premedytacją?
Co jednak miał do stracenia, skoro jego jedyny sens życia odpłynął w zaświaty wraz z nienarodzonym dzieckiem, którego już nigdy nie potrzyma w zmęczonych ramionach?
Powoli uniósł się znad stołu, zaciskając dłonie na jego końcu. Myślał. Rozważał. Analizował.
Cass się może nawalać, lubię opisywać nawalanki
PS ^ MY ABORCJI PRZEPROWADZAĆ NIE BĘDZIEMY
Nie był przygotowany do lekcji podrywu, która dawno temu skończyła się na cennych radach dawanych przez cioteczkę Reyes. Cioteczka przestała być cioteczką, którą uwielbiała mała Nicolette, a lekcje zamiast przepełnione teorią stały się tymi praktycznymi. Co prawda tylko wierzył w te teoretyczne, bo myśli o tym, co robili w tej chwili nie krążyły w jego głowie, gdy siedzieli w kawiarni, wyszli z niej albo nawet przekraczali próg tego mieszkania. Rozciągnęli swoje granice, zapominając o wszelkich konsekwencjach, gdyż czując pierwsze muśniecie warg Reyes był pewny, że kobiecie za chwilę przejdzie i zacznie się tłumaczyć z tego niekontrolowanego ruchu. Oboje zabrnęli w stronę, której nie znali. Szli nieco po omacku, sugerując się dawnymi doświadczeniami. Nie przypuszczał, że ta niewinna brunetka poznana na jednym z oddziałów szpitalnych, przestanie być osobą, którą jako ostatnią poznała Teeny. Kojarzył ją jedynie z długich wieczór, kiedy wspólnie z córką przesiadywali u niej w sali, nie płosząc się przed srogim wzrokiem innych pielęgniarek. Im nie podobało się to, że Madden i dziecko przesiadują tutaj do tak późnych godzin nocnych, ale co mógł poradzić, że osłabiona księżniczka dalej chciała do cioci? Brał ją na ręce, prowadząc lekki stojak z podłączoną kroplówką lub kolejną dawką wyniszczającej chemii. Skradali się do Reyes, ostatecznie witając się z nią cichutkim śmiechem i oboje nawzajem przykładali sobie palce do ust, żeby zachować potrzebny spokój. Mała wygodnie rozsiadała się na kolanach tatusia, wymyślając najróżniejsze formy rozrywki. Albo wrzucali pieniądze do specjalnej puszki, aby załączyć telewizor, albo wspierali się pachnącymi kartkami którejś z książek, a Lio nie czytał tylko Nicolette, lecz także Reyes. I tak trwali aż do ostatniego dnia, w którym po Teeny wcale nie było widać bólu, ponieważ dziewczynka zaczęła źle się czuć dopiero kilka minut przed śmiercią, a kiedy do sali przybiegł lekarz, to już nic nie mógł zrobić.
OdpowiedzUsuńTeraz byli w innej rzeczywistości. Z bólem, ale stanowczo mniejszym. Zaczęli żyć, nie prosząc o rychłe odejście, bo nie wiedział, co dokładnie czuła Reyes po wyjściu ze szpitala, ale gdy on wyszedł na zewnątrz godzinę po tym, jak Niki zamknęła na zawsze swoje błękitne oczka, to chciał umrzeć. Dla ludzi zaczął się nowy dzień i miesiąc, bo o północy nie było już tego przeklętego października, a jeszcze zimniejszy listopad. I chociaż ich znajomość nie była ubrana w same radosne, przyciągające wzrok kolory, to zaczynała całkiem dobrze się rozwijać. Przeszli przez piekło. Rozgrzane do czerwoności. Teraz było inaczej. Otworzono przed nimi raj w pełnej okazałości. Okazała się kojącą i kuszącą kobietą. Roztopiła jego silne mięśnie, a drobna niepewność dawno uleciała w nieznajome rejony. To było coś więcej niż zwykłe pożądanie, ale nie potrafił tego określić słowami. I zamarł na moment, gdy Reyes się odezwała. Co mógł poradzić, że nie wliczał się w tłumy rozwodników, którzy korzystali z wolności? Widział w wielu damskich spojrzeniach, że go chcą, kiedy szedł do klubu albo wykonywał zawodowe zlecenia, ale widocznie nie był gotowy, żeby zostać i usłyszeć z tych pełnych ust takie, a nie inne propozycje. Jak widać opłacało się czekać i patrzeć na leżącą pod nim rozkoszną Castanedo. Jak to nie brała tabletek? Pewnie po wypadku też nie siedziałoby mu to w głowie, jednak czy to oznaczało, że ta wirująca karuzela rozkoszy miałaby się właśnie zakończyć? Bo czy któreś z nich dałoby radę zjechać na partner budynku i skierować się do apteki? Do pobliskiego sklepu było znaczniej dalej, gdyż należało iść prawie na koniec tego zamkniętego osiedla. Przeczesał włosy, żałując mocno, że nie przyłożył się do tych zajęć, ale z tego, co wiedział, to nauczycielki informują swoich uczniów, kiedy mają wykłady i sprawdzenie wiedzy z danego materiału, prawda? Między nimi było inaczej i opuścił głowę, wsuwając dłoń do jej majtek.
— Aha, ja powiedziałem prawdę, a ty tak perfidnie kłamałaś. Możesz być aktorką, bo naprawdę myślałem, że ich nie bierzesz, ale jako, że wprowadziłaś mnie w ogromne wyrzuty sumienia i strach, to zasługujesz na karę. Będziesz moją ulubioną oszustką, a ja obiecuję, że na następne spotkanie będę już w pełni przygotowany, chociaż jeszcze się nad tym zastanowię. — chwycił jej dłonie i pasek także otrzymał swoje zadanie. Jedną dłonią trzymał jej ręce w górze, nad głową brunetki, a drugą ściągnął ostatnie ubranie dzielące ich od finału.
UsuńKiedy rzucił majtki Rey obok swoich bokserek, nie widział już żadnych wskazań do nagłego zatrzymania się. Nie musiała Maddena prosić drugi raz, bo pomimo wieku i wypominanej przez nią starości, jeszcze głuchy nie był. Położył się między jej długimi nogami i nadszedł najprawdziwszy cud, gdyż ich ciała zaczynały się łączyć, tak jak oboje tego pragnęli od początku. Wystarczyło kilka pchnięć, żeby rozpocząć powolne poruszanie się w niej, a on z radością patrzył w jej oczy i wcale nie żałował tego, że kobieta ma ograniczone ruchy. Należało nie wprowadzać Lionela w taką niepewność, w taki fałsz. Palcami zaczynał masować jej brzuch, a następnie piersi, przechodząc tym samym do najczulszych pocałunków tych delikatnych ust Reyes. Przymknął oczy, czując drżenie własnego ciała i zapominał jak to jest prawidłowo oddychać. Kiedy ostatni raz było mu tak przyjemnie? Chyba bardzo dawno temu, bo nie mógł sobie za żadne skarby przypomnieć konkretnego zdarzenia. Wszedł w nią głębiej, przyśpieszając swoje ruchy i ostatecznie uwolnił jej związane dłonie, nie chcąc, żeby to się kiedykolwiek skończyło.
Lio ♥
Czy jego emocje można było porównać do dziecięco strzeżonej zabawki? Poniekąd. Może kiedyś. Raczej nie teraz. Kiedyś stanowiły obszar jego jestestwa, którego nie pokazywał nikomu, usilnie odgradzając od nieuprawnionego otoczenia. Ale teraz? Teraz tych emocji nie było. A nie dało się strzec czegoś, co nie istniało; nie obdarzał nimi ludzi, bo pozbawił się ich do cna, głęboko wierząc w fakt, że uczynił z siebie maszynę w ludzkiej skórze.
OdpowiedzUsuńNie mógł pokazać jej czegoś, czego nie było. Nie mógł raczyć jej emocjonalnymi tikami, które spłonęły przed laty, zamieniając się w spopielone zgliszcza. A nawet jeśli by mógł, na pewno by tego nie zrobił; bo nie chciał. Nie chciał być człowiekiem, bo bycie człowiekiem oznaczało słabość. A on gardził słabością, gardził byciem istotą tak żałosną, by nie radzić sobie z własnymi problemami.
Chciał być silny, był silny, jak spiżowy posąg nietykalny przez żadne wiatry. Świat wokół niego mógł ulegać tańcowi emocji; on jednak twardo nie dawał się porwać muzyce, brzmiącej w jego uszach mniej hipnotyzująco niźli powinna.
Był inny. Chciał być inny. Skazał się na bycie innym.
Wiedział, że ranił; wiedział, że Reyes wolałaby, żeby było inaczej. Że wolałaby było w pełnej okazałości, niewyprutego z duchowego wnętrza, które rzucałoby światło na sprawę; między chęciami innych, a jego czynami widniała jednak gruba, permanentna granica. Nigdy nie ulegał cudzej melodii – nie dawał sobą dyrygować, nie podporządkowywał się, nie uznawał zwierzchnictwa cudzego uroku, który wymuszał na nim określone funkcjonowanie.
Mogła próbować go złamać, ale na tej płaszczyźnie nie był zdolny do poświęceń; mógł oddać wszystko, by uratować swojego pacjenta. Nie był w stanie jednak oddać niczego, by uratować siebie.
Jego westchnienie było dość wymowne, gdy Reyes zaczęła zastanawiać się nad sytuacją, która spotkała go w życiu. Robiła to właściwie za niego; on do tej pory nie chciał tego roztrząsać, po prostu przyjmując nowy stan rzeczy za aktualny. Nie miał zwyczaju zastanawiania się nad niezmiennymi stałymi i analizowania bez końca; jedynie marnował czas, który mógł spożytkować na niego bardziej użyteczne dla ludzkości poczynania.
— Wszystko wyszło z inicjatywy Cilliana. Ojciec zabrał go do babci na Florydę, gdzie Cilly się wychował. Kilka miesięcy temu babcia zmarła, powiedziała mu o mnie na łożu śmierci, więc zapragnął mnie odnaleźć. Matka nie chciała niczego zdradzać, ale była zmuszona, gdy Cillian stanął pod jej drzwiami. Clara nic nie wiedziała, nadal nie akceptuje Cilliana, za mną zresztą przecież też nie przepada — wyjaśnił pokrótce, gdy skończyła zadawać pytania, mając nadzieję, że zawarł w swojej porażająco długiej wypowiedzi odpowiedzi na wszystkie jej pytania. Nie wiedział nic ponad to, co jej powiedział: nie był zresztą tym zbyt zainteresowany, przyjmując, że tak to czasami bywa; nie można wymagać od życia sprawiedliwości, jeśli nie chce się mocno zawieść — Musiałem się przyzwyczaić — poprawił ją, a zauważywszy swój tik, przestał wybijać rytm pod jej dłonią. — Jesteśmy bliźniakami. Jest między nami ta osobliwa, niezbadana przez naukowców więź. Wiem w każdej chwili jak Cillian się czuje, a on potrafi odgadnąć moje myśli nawet na mnie nie patrząc — wyjaśnił, choć chyba nie powinien był tego robić. Czy nie zasugerował właśnie, że Cillian był kluczem do jego umysłu? Choć byłoby to stwierdzenie mocno na wyrost, brat bliźniak miał dość spory dostęp do jego myśli; czasami odkrywał karty, których Cassian nawet nie przetasował, zaskakując jego samego taką przenikliwością.
Więź ta była upiorna, ale żaden z nich nie potrafił jej przeciąć. Nawet jeśli próbował, Cillian zaraz pojawiał się na miejscu i protestował, cierpliwie tłumacząc mu, dlaczego jest to niemożliwe. W końcu więc się poddał; nie było sensu walczyć z wiatrakami, jeśli CIllian (zazwyczaj) nie przeszkadzał mu w codziennym funkcjonowaniu.
UsuńCiepła dłoń Reyes powoli zaczynała sprawiać, że czuł się nieco rozluźniony; przestał myśleć o pracy, skupiając się nieco na innych, bardziej przyziemnych chwilach. Sielanka jednak najwyraźniej nie miała trwać długo, bo już zaraz obejrzał się na mężczyznę, który wcale nie wyglądał jak kelner, a zdawał się czegoś od nich chcieć.
Widział jego wściekłe spojrzenie, ogień płonący w jego rozszerzonych źrenicach; miał wrażenie, że go kojarzy, a sam ten fakt raczej nie mógł zwiastować niczego dobrego.
Reyes odezwała się pierwsza, zwracając uwagę na świeżą krew, pokrywającą pięści mężczyzny. I już sam ten widok utwierdził go w przekonaniu, że nie wyniosą z tej sytuacji niczego dobrego.
Mężczyzna szarpnął nim gwałtownie, podnosząc głos. Cassian, choć drgnął pod wpływem jego dotyku, nie mruknął nawet, zdając się nadal wbijać w oponenta różnobarwne spojrzenie zimnych oczu.
— Nie chce Pan tego robić — odpowiedział mu lodowato, odsuwając jego dłonie i wstając, by górować nad nim wzrostem, co nie było niczym niezwykłym. — Nie w miejscu publicznym pełnym ludzie. Nie przy kobiecie, która nie powinna oglądać pańskich napadów — kontynuował, a jego głos brzmiał hipnotyzująco, bardzo spokojnie, zupełnie jakby próbował wprowadzić stojącego przed nim mężczyznę w trans. Uwaga gości restauracji, a także kelnera skupiła się właśnie na nich. Kelner trzymał dłoń na słuchawce, będąc gotowym do wezwania policji. — Radzę Panu powściągnąć język i emocje, zanim dojdziemy do nieprzyjemnych konsekwencji — ciągnął, a jego głos brzmiał jak żyletka, sunąca po nadgarstkach. Patrzył prosto w oczy czerwonego ze złości mężczyzny, który najwyraźniej zaczął zastanawiać się nad sensem swojego postępowania.
— Zabiłeś ich, skurwysynu! — powtórzył raz jeszcze, najwyraźniej będąc zdecydowanym, by brnąć dalej, bez względu na skutki, jakie miały go spotkać. Spróbował uderzyć Quatermaine’a w twarz, jednakże Cassian pełnym gracji ruchem uniknął jego ciosu, zastanawiając się nad sensem tego wszystkiego.
Niestety prawo nie zezwalało na prozaiczne znokautowanie przeciwnika, więc musiał czekać na przymus samoobrony.
Albo dalej produkować się z mówieniem, które zdążyło go naprawdę znudzić.
ja wysłałam odpisy minutę przed tym, jak mi odpisałaś, więc się mszczę :* A i Clara jest w sumie młodsza, ale Reyes nie musi o tym wiedzieć, nawet logiczne, że myśli o niej jako o starszej, skoro ma dziecko D:
Kiedy zauważył, że Reyes wyszła, a właściwie wybiegła z muzeum rozglądając się wokoło, być może za nim, poczuł się winny. Winny temu, że przez nieumiejętność okiełznania uczuć prawdopodobnie zaprzepaścił nowy kontrakt w banku, to być może sprawił również, że galeria, w której pracowała kobieta także na tym ucierpi. Nie potrafił jednak zamknąć w sobie uczuć w momencie, gdy jedna z bliskich mu sercu osób właśnie stanęła mu na nowej drodze życia. Nienawidził tej drogi, jednak nie miał wyboru. Był zmuszony przyzwyczaić się do takiego rozwoju wydarzeń.
OdpowiedzUsuńKobieta usiadła obok niego, a on sam nie wiedział, co zrobić. Czy zacząć mówić, skoro swoim zachowaniem już pokazał, że coś jest nie tak, czy może po raz kolejny zamknąć się w sobie i odsunąć pomocną dłoń. Czuł się jakby był między młotem a kowadłem – z jednej strony chciał się uwolnić od demonów, które czyhały na niego na każdym kroku, z drugiej zaś nie chciał wciągać nikogo w swoje problemy. Zawsze powtarzał, że ten, kto nawarzył piwa, powinien je sam, w całkowitej samotności wypić, a na koniec podziękować losowi, że stało się tak, a nie inaczej.
Widział w jej oczach troskę, która podnosiła go na duchu. Od czego miałby jednak zacząć? Może od Victoria nie żyje, bo ją zabiłem? A może powiedzieć, że nienawidzi jej tak, że gdyby mógł cofnąć czas zrobiłby to samo jeszcze raz? Sam nie wiedział, jednak był pewien, że każda próba opisania historii skończy się fiaskiem. Albo rozpłacze się jak małe dziecko, któremu zabrano ulubioną zabawkę, albo, nawet najwierniejszy słuchacz, ucieknie nim zdąży opowiedzieć połowę z jego przeszłości.
- Myślisz, że potrafię kłamać? – syknął wściekle – Że chcę być tu, gdzie jestem? Że sprawia mi to ogromną przyjemność?
Gdy Reyes go objęła, wpadł w szał. Czuł, że nie zasłużył na troskę, na dobroć, która biła z oczu kobiety. Gdyby wiedziała, do czego się dopuścił, nie patrzyłaby na niego z takim ciepłem. Wstał z impetem, prawie strącając szatynkę z murku i odwrócił się w jej stronę.
- Kurwa, gdybym mógł, to nie siedziałbym w jakiejś zapyziałej dziurze, nie oglądałbym pieprzonych obrazów, które wyglądają jakby ktoś na nie nasrał! – wrzasnął, wplątując dłonie w nieułożone włosy.
Zaczął chodzić w jedną i drugą stronę, oddychając głęboko. Próbował się uspokoić, choć nie wychodziło mu to tak, jakby chciał. Był rozbity. W końcu wyciągnął kolejnego papierosa, a po odpaleniu go uświadomił sobie, że nikotyna zawinięta w papierku była ostatnio, poza alkoholem, jego jedyną deską ratunku. Po chwili westchnął ciężko, po czym usiadł z powrotem na murku.
- Cholera, przepraszam – jęknął, a gdy zauważył, z jakim przerażeniem szatynka na niego spogląda, łzy napłynęły mu do oczu – Przepraszam, przepraszam. Nie powinienem, ja po prostu…
Nie potrafił dokończyć. Nie wiedział, co powinien powiedzieć, a poza przepraszam nic nie przychodziło mu do głowy. Czuł ogromną pustkę w sobie, przede wszystkim w głowie. Był wymięty ze wszystkich pozytywnych uczuć na tyle, że nie potrafił ich nawet opisać. Zapomniał już, jak to było, kiedy naprawdę był szczęśliwy, a nie tylko udawał przed wszystkimi, że tak się czuje. Cztery lata temu jego serce rozpadło się na kawałki i do dzisiaj, przez tak długi okres czasu nie był w stanie sobie z tym brzemieniem poradzić.
Nie przyznawał się do tego, ale gdzieś w głębi siebie wiedział, że potrzebuje pomocy z zewnątrz, lecz nigdy nie zasięgnął czyjejś porady, ani nie poszedł na żadną terapię. Przez wiele lat było mu to obojętne – w końcu w Nowym Jorku nie nawiązywał żadnej znajomości, a dawni goście odwiedzający jego kurort wypoczynkowy dawno zapomnieli o tym okularniku, który był tak świetnym przewodnikiem. Dopiero teraz zaczął sobie uświadamiać, że ból, który tak długo w sobie tłumił, każdego dnia narastał. Był niczym jad uśmiercający każde pozytywne wspomnienie, każdą relację z innym człowiekiem.
UsuńGdy wypalił papierosa, a filtr kolejny raz zdeptał, schował twarz w dłoniach.
- Przepraszam, przepraszam… - powtarzał raz po raz, niczym mantrę, której nauczył się na pamięć.
Dorio
Nie pamiętał, kiedy ostatni zdołał wycisnąć z siebie łzy. Możliwe, że był to moment z Tampa General Hospital, gdzie został zatrudniony w ramach stażu na OIOM po kursie SCOM. Karetka przywiozła wtedy na oddział siedmioletniego chłopca, potrąconego przez samochód, a zadaniem Reginalda była transfuzja krwi. On, lekarze i cały personel długo walczyli o życie tego dziecka, ale pomimo pracy na pełnych obrotach, w pewnym momencie jego serce stanęło w miejscu. Rozpoczęli więc procedurę resuscytacji krążeniowo-oddechowej, która nie przyniosła żadnych pozytywnych skutków – siedmiolatek zmarł. Miał rozległy krwotok wewnętrzny głowy i nie udało się go uratować, choć zrobili wszystko, co było w ludzkiej mocy, aby nie pozwolić świeczce jego życia zgasnąć. Ta śmierć miała na Reginalda duży wpływ, w dodatku, gdy pracowali, cała rodzina chłopca stała za szybą sali zabiegowej obserwując to zdarzenie. Upust swoim emocjom i ogarniającej go niemocy, postanowił dać w pokoju socjalnym, a jak się okazało, kiedy dotarł do pomieszczenia, wewnątrz był już drugi medyk, który ocierał łzy – a później dołączyła do nich także młoda pielęgniarka. Od tego zdarzenia minęło już dziewięć lat, podczas których Reginald stopniowo uczył się trzymania swoich emocji na wodzy. Nie zdarzało mu się już ani płakać, ani bać, a przynajmniej nie w sposób, który mógłby wzniecić w nim panikę. Po prostu nauczył się panować nad sobą, oddzielać emocje od sytuacji i podchodzić do wszystkiego z zachowaniem zimnej krwi. Śmierć Ethana odrobinę zagięła tę równowagę, ale nie wpędziła go w rozpacz, a w niezwykle wielką złość, która kumulowała się w jego duszy jeszcze kilka następnych tygodni, za nim nie pozwolił jej ulecieć przy katorżniczej wspinaczce na Mount Mitchell. Odwiedziny jego grobu będą momentem, w którym niektóre troski powrócą, i tego Reginald był pewien, ale to była odpowiednia chwila, aby nadrobić swoje zaległości. Nie zdążył go nawet przyzwoicie pożegnać, a od tego powinien był zacząć cały swój wielki powrót do wojskowych łask.
OdpowiedzUsuń— Pojedziemy razem — przytaknął. Nie miał nic przeciwko obecności Reyes w tak osobliwym momencie, kiedy pochyli się nad grobem przyjaciela, oddając mu należyty hołd. Właściwie to miał wrażenie, że obecność Reyes tuż obok, przyniesie mu odpowiednie ukojenie i wewnętrzny spokój, inaczej nie przyszłoby mu tak łatwo o tym opowiadać.
Pytania o marzenia się nie spodziewał, choć powinien, a było ono jedynym, które nie posiadało odpowiedzi. Gdyby powiedział, że nie ma marzeń, zabrzmiałby co najmniej dziwnie, ale prawda jest taka, że swoje własne zdążył już spełnić w biegu życia, a to co posiadał dziś, to przyziemne cele, stawiane sobie na bieżąco wraz z rozwojem pasji. Ostatnio starał się o certyfikat instruktora spadochroniarstwa – nie było to marzenie, a cel, który miał na wyciągnięcie ręki, i który chciał zrealizować dla poszerzenia własnych umiejętności. Zdobył go i dziś mógł skakać ze śmiałkami w tandemie, a także prowadzić szkolenia z Accelerated FreeFall. Poza tym, w życiu chętnie zdobyłby Aconcagua i z ciekawości wybrałby się na Przełęcz Diatłowa, ale nie były to cele ku którym jakoś szczególnie dążył, i które za wszelką cenę potrzebował spełnić. Mógł bez nich żyć. Poza tym, planował odwiedzić Angkor, spłynąć kajakiem po słoweńskiej rzece Soca, a także po grenlandzkiej Blue River i dalej zagłębiać Meksyk – to wszystko było z kolei na wyciągnięcie ręki, jeżeli dobrze rozplanuje swój czas.
— W porządku, w takim razie będziemy spełniać je na przemian — zgodził się, unosząc usta w uśmiechu. Miał już przygotowane jedno, na którego spełnienie liczył w najbliższym czasie, a dotyczyło ono jej obrazów. Chciałby je zobaczyć i dopnie swego, choćby dopiero na jej wystawie.
Przechylił lekko głowę, z powątpiewaniem lustrując jej niby niewinny wyraz twarzy, gdy zapewniała, że jest niezwykle uroczą osobą, a za moment zagroziła mu pozbawieniem laski i dźganiem.
Usuń— No więc właśnie. Z zewnątrz anioł, a wewnątrz diablica — stwierdził, wyraźnie się drocząc, i zabarwił swoją wypowiedź uśmiechem, nadając jej żartu. Reyes posiadała specyficzny meksykański temperament, do którego należało się po prostu przyzwyczaić. Nie wiedział, czy nie miała w Stanach Zjednoczonych problemów z niektórymi ludźmi, którzy mogli nie rozumieć jej żartów, czy wtrąceń, ale gdyby tak było, to wcale by się nie zdziwił. Za Meksykanami ciężko czasami nadążyć, ale to naprawdę niezwykli ludzie.
Nie sądził, że Reyes postanowi temu wszystkiemu tak lekko przytaknąć, a co więcej – dołożyć dalszy temu plan wydarzeń, dlatego musiał złapać się chwilowo za głowę i przesunąć dłońmi po twarzy, bo zdumienie właśnie go pokonało. Oczywiście chciało mu się z tego śmiać, bo całe przedstawienie tej sprawy, było po prostu szalone, tym bardziej kiedy to sobie wyobrażał, widząc w myślach ciotkę, która toczy z Reyes rozmowę o sukni i kwiatach, racząc ją przy tym zdjęciami z reginaldowego dzieciństwa. Nawet, gdyby już na wstępie, przy samej bramie wjazdowej do Barnardsville, wyjaśnili im kim dla siebie są, negując wszelkim pomówieniom – oni i tak nie uwierzyliby w żadne z nich. Cała rodzina Reginalda wierzyła, że ten chłop w końcu odnajdzie bratnią duszę i byli gotowi mu w tym pomóc, choćby musieli stawiać go w żenujących sytuacjach, bo robiliby to z myślą, że za jakiś czas na pewno im podziękuje. Poza tym, chichot Reyes był tak zaraźliwy, że Reginald z trudem powstrzymywał własny.
— Za rok? Jeden rok? Jeden? — Dopytał, nie wierząc, że te słowa naprawdę padły z ust Reyes. Położył dłonie na jej ramionach i lekko się pochylił, żeby móc spojrzeć w jej oczy z nie tak prawdziwą powagą, jaką starał się utrzymać. — Dios mio! Rey, gdybyś to powiedziała, to wpakowałabyś nas w poważne kłopoty, a wtedy spanie na podłodze byłoby ostatnim, o co mógłbym się martwić — oznajmił, odczuwając przyjemny ból w okolicach kącików ust, które stale pozostawały w uśmiechu. — A co do filmów, jakbyś robiła za regularnego dostawcę chusteczek do salonu, w którym płaczą wszystkie kobiety, oglądające ten sam film po raz setny, też nauczyłabyś się tytułów, a może nawet scenariusza — stwierdził, nie mijając się z prawdą. Siostra cioteczna, ciotka, a nawet babka potrafiły oglądać te same filmy po kilka razy, wzruszając się na nich tak samo mocno za każdym razem. Wtedy tylko dziadek ratował sytuację tekstami typu: „we trzy na głowę upadły, Reg, jak boga kocham”, które dawały mu nadzieję, że nie jest w tym domu sam ze swoimi wnioskami.
— Cieszę się, że powoli odnajdujesz się w roli przyszłej małżonki, bo ona cię raczej nie ominie, jeśli tam pojedziemy. Ale tak szczerze, to wolałbym się pobrać w Meksyku, więc jestem za — przyznał po kilku sekundach zastanowienia. Nigdy wcześniej o tym nie myślał, bo nie miał powodu, teraz zaś w ramach żartów doszedł do wniosku, że ten kraj naprawdę byłby odpowiednim miejscem na taką okazję. Jego rodzina na pewno zaakceptowałaby ten wybór, bo nigdy nie próbowali układać mu życia, czy podejmować za niego decyzji, a zawsze stawiali na jego szczęście. I nawet jeśli to szczęście wiązałoby się z zaślubinami na końcu świata, oni nie mieliby żadnych oporów przed dotarciem na miejsce.
— Jak widzisz, miejsca jest tu bardzo dużo — odpowiedział, wyciągając rękę, żeby wskazać na przestrzenny salon w którym siedzieli. Co ciekawe, gnietli się na jedynym fotelu, mając do dyspozycji jeszcze dwie kanapy, ale Reginaldowi to absolutnie nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie – nie sądził, że gdziekolwiek indziej byłoby mu teraz wygodniej i przyjemniej.
Ciepło jej ciała i lekkie drżenie pod wpływem jej śmiechu naprawdę go relaksowały.
Usuń— Twoje pudła nikomu nie będą tutaj zawadzać, więc będą mogły stać tak długo, jak będzie trzeba. Popatrz... — wskazał palcem całkiem spory, wolny na kąt przy zasłonie i tuż przy szerokich oknach, wyglądających na taras i ocean, którego teraz, ze względu na wieczór, nie było już tak dobrze widać. — Tam je na początku przechowamy — stwierdził, wracając do Reyes spojrzeniem. Stopniowe wprowadzanie było bardziej skuteczne, niż nagły i twardy rzut, dlatego najpierw zaproponował miejsce na pudła, tak, aby Reyes miała świadomość, że zawsze może się spakować i zmienić lokum, że nie zostanie tu na dobre uwiązana. Chciał jej dać jak najwięcej swobody, a później, jeżeli zechce zostać, wówczas Rey rozpakuje zawartość i obaj złożą puste kartony na płasko, a następnie wyniosą do składzika.
[Myślę, że użyczy jej bardzo chętnie! :D To w takim razie lecimy dalej, niech się dzieje :D]
Reginald Patterson
[ To zdjęcie jest piękne, że nie mogłam przez dłuższą chwilę oderwać od niego wzroku! Dziękuję Ci za piękne przywitanie! Oczywiście gdyby Reyes miała ochotę na spotkanie z "duchem" to zapraszamy! ]
OdpowiedzUsuńBaby Bloom
W całej tej rozmowie, która dotyczyła rodziny i ślubu, kryły się żarty, ale Reginald był przekonany, że gdyby przyjechał na farmę z Reyes, to pierwsze co pomyśleliby sobie jego bliscy, to że ciemnowłosa dziewczyna o niebieskich oczach jest dla niego kimś więcej, niż jedną z wielu koleżanek, czy nawet przyjaciółek. I nawet pomimo szczerych zapewnień, oni i tak snuliby swoje podejrzenia, próbując się dyskretnie dopytać o ich znajomość, nie wspominając o tym, że toczyliby równie dyskretne obserwacje, wyciągając z nich osobiste wnioski i założenia. Akurat tak się składa, że partnerka, z którą Reginald wiązał kiedyś plany, również była brunetką – pochodziła z Fayetteville i lubiła pianki z ogniska, ale nie smakowała jej meksykańska kuchnia, a góry wolała obserwować z oddali. Nie była szczególnie podobna do Reyes, bo miała szare tęczówki, krótsze, proste jak igła włosy i mniej wzrostu, ale była w podobnym wieku, niemniej jednak, dla jego rodziny te różnice nie byłyby wówczas znaczące. Reginald przyjechał z brunetką, więc na pewno coś jest na rzeczy – takie byłoby ich pierwsze założenie, bo z automatu przypomnieliby sobie dziewczynę, i jego relację z tą dziewczyną, z którą odwiedził farmę przed laty. Sam fakt, że była to wybranka serca, byłby dla jego bliskich równoznaczny z tym, że Reyes także musi nią być. A gdyby faktycznie powiedziała im z tym swoim szczerym wyrazem twarzy, że ślubują za rok, to oni po prostu doznaliby szoku, który po chwili przemieniłby się w zachwyt i euforię, a wtedy zatrzymanie tej fali radości byłoby cudem.
OdpowiedzUsuńReginald nigdy nie poruszał z rodziną tematu zaślubin, bo nigdy nie było ku temu powodów, a wyglądanie tak daleko w przyszłość nie leżało w jego naturze. Nie rozmawiali także o założeniu rodziny, chociaż babka – wieczna romantyczka – ponaglała go, bo chciałaby doczekać się prawnuków, ale ilekroć Reginald ich odwiedzał i zasiadali przy stole, a później w trakcie rozmów pojawiał się temat odnalezienia bratniej duszy, zawsze padały te same słowa – może kiedyś. Prawda jest bowiem taka, że Reginald nie szukał miłości i nie robił nic, co mogłoby wskazywać na to, że próbuje ją znaleźć. Raz, że wiązał swoje życie z wojskiem, a po nieudanej próbie zbudowania związku tym bardziej utwierdził się w słuszności swojej decyzji, bo przechodzenie przez kolejny zawód miłosny go nie interesowało – a dwa, wychodził z założenia, że jeśli w tym życiu prawdziwa miłość faktycznie jest mu pisana, to prędzej czy później sama go znajdzie. A wtedy on będzie doskonale o tym wiedział.
— Nie obchodzę urodzin — oznajmił, zupełnie tak, jakby to było czymś normalnym. — Rok temu miałem dyżur, a po nim znajomi wyciągnęli mnie do baru na bilarda, więc w tym roku będzie pewnie podobnie — stwierdził, nie kryjąc się z tym, że nie miał żadnych szczególnych planów, ale od dawien dawna nie świętował urodzin i nie czuł z tego powodu żalu. Traktował ten dzień tak, jak wszystkie, chociaż z reguły jest tak, że ci, którzy pamiętają, dzwonią do niego z życzeniami albo wpadają na spontaniczną kawę z drobnym upominkiem. Popijawy w gronie medyków wojskowych zatem nie planował.
— Oczywiście, że cię polubią, Rey, a to czy jesteś Amerykanką, czy nie, nie będzie miało dla nich znaczenia — odparł, nie mając co do tego żadnych wątpliwości.
— Sama zobaczysz, jak tylko zaczną opowiadać o tym, ilu różnych ludzi ugościli podczas festiwali na farmie, a spora ich część pochodziła z różnych zakątków globu — zapewnił, posyłając jej swój poświadczający, ciepły uśmiech. Podczas North Carolina Fourth of July Festival do stanu zjeżdżała cała masa ludzi, a chociaż kolebką tego festiwalu od wieków jest małe Southport, to turystów dało się ujrzeć w każdym zakątku Północnej Karoliny, włącznie z Barnardsville. Poza tym, Reginald sądził, że Reyes bardzo szybko złapie z jego rodziną wspólny język i może się jeszcze okaże, że przykro będzie jej wyjeżdżać, bo w to, że ciotka się wzruszy, oczywiście wcale nie wątpił.
Usuń— Czyżbyś przywiozła ze sobą do Stanów połowę Meksyku? — Upewnił się z rozbawieniem na twarzy. — W takim razie, pożyczymy Forda Rangera, a twoje rzeczy jakoś tu poupychamy. Mamy całe piętro do zagospodarowania — stwierdził, a za moment zastanowił się nad jedną kwestią. — Zostaniesz dziś na noc? — Zapytał, celując spojrzeniem w jej tęczówki. Rano mógłby od razu pożyczyć auto i pojechać do HEMS po jej rower, a później razem z rowerem podrzucić Reyes do mieszkania, tak żeby nie musiała jechać taki kawał drogi.
[Cieszę się, dzięki! <3]
Reginald Patterson
Kiedy zapytał Reyes o to, czy zostanie na noc, nie zrobił tego ze względu na niechęć do niemalże dwugodzinnej podróży – zapewnił wcześniej, że ją odwiezie, jeśli będzie taka potrzeba i zamierzał się z tej obietnicy wywiązać. To pytanie było cichą próbą i testem jej zaufania, bo gdyby czuła się tutaj niepewnie, to nie zdecydowałaby się zasnąć w obcym miejscu, a przynajmniej tak uważał, mając na uwadze swoją kilkugodzinną obserwację, toczoną podczas rozmów. Ta znajomość trwała zaledwie dzień, więc jedyne na czym mogli polegać, to szczerość, która padała wraz słowami, gdy rozmawiali o sobie i swoich przeżyciach, a chociaż dla wielu taka wymiana wspomnień to zdecydowanie za mało, aby komuś zawierzyć – i nawet sam Reginald zazwyczaj potrzebował do tego przynajmniej kilku różnych bodźców – to tutaj czuł, że Reyes jest osobą, której nie trzeba dawać czasu, ażeby cokolwiek samemu sobie udowodnić. W jej uśmiechach kryła się prawda, w spojrzeniach zaś autentyczność i uczciwość, bo w tych błękitnych tęczówkach kryły się emocje kreowane sercem, i co do tego Reginald był już pewien. Nie wiedział, czy każdemu pozwalała czytać z siebie, jak z otwartej księgi, a nawet jeśli tak – słusznie, bo inaczej ukryłaby całe swoje niepowtarzalne piękno.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się na wzmiankę o pominięciu tej części opowieści w rozmowie z rodziną i przytaknął zgodnie. Karolina Północna stanowiła solidny fundament jego życia, bo w tym stanie, w małej wiosce ulokowanej pośród pagórków, dolin i lasów, kryła się cała esencja jego dorastania. Wszystko to, co skrywało w sobie Barnardsville, było związane bezpośrednio z nim, dlatego jeśli Reyes naprawdę chciała odwiedzić to miejsce i równocześnie poznać tą najbardziej strzeżoną część jego życia – gotów był, i chciał, ją zabrać, poza tym, okolica skrywa w sobie wiele pięknych widoków, więc pomijając rodzinę, Reginald nastawiał się także na pokazanie jej terenów oraz rąbka Blue Ridge Mountains. Nie znał wprawdzie jej pobudek, wobec których zdecydowała się pojechać do ludzi, których nie zna, z facetem, którego zna dzień, ale skoro wraz z ustaniem żartów, nie wycofała się z tego pomysłu, musiała mieć w tym jakiś wewnętrzny cel. Ktoś inny na jej miejscu raczej już na wstępnie zanegowałby ten pomysł, uznając, że to szaleństwo, a jednak Reyes trzymała się tego planu. Należało przy tym pamiętać, że Reginald nie rzuca słów na wiatr i jeśli proponował jej przelot helikopterem, mieszkanie, a w końcu wyjazd do rodziny – robił to szczerze z zamiarem zrealizowania. Nie uznawał obietnic bez pokrycia, dlatego gdy nie czegoś nie mógł, albo nie chciał, to nigdy nie obiecywał.
Czas zleciał tak szybko, że nawet nie zdarzył się spostrzec, kiedy wskazówki zegara zatoczyły połowę tarczy.
— Podróż będzie długa, więc podejrzewam, że wyciśniesz ze mnie wszystko, co zechcesz — przyznał, bez cienia złośliwości. Jej pytania nie były wścibskie; Reyes potrafiła rozmawiać, a jeśli pytała o coś wrażliwego, robiła to zupełnie nienachalnie. — Ale zaznaczam, że ja też mam taki zamiar — dodał z uśmiechem. Istniało kilka aspektów, które go ciekawiły, a kilkugodzinna podróż będzie doskonałym momentem, żeby je poznać.
— Twoja obecność, to najlepsze, co mogło mi się dziś przytrafić, Rey. Niczego nie zepsujesz i zapewniam cię, że ten strach niedługo stanie się już tylko wspomnieniem — powiedział, przyglądając się jej tęczówkom, po czym nachylił się do jej czoła, żeby delikatnie je ucałować. — Zaufaj mi — dopowiedział, unosząc kącik ust. Za moment wygramolił się fotela, czując jak mięśnie nóg, które trwały przez ten czas właściwie w tylko jednej pozycji, domagają się choć odrobiny rozprostowania.
Przejął od Reyes albumy i wsunął pod ramię.
Usuń— Śpij tyle, ile potrzebujesz, ja na pewno wstanę przed ósmą — powiedział, zmierzając do regału, na którym ułożył zamknięte w oprawę fotografie. Swój dzień zaczynał wcześnie, z przyzwyczajenia. Najpierw robił kilka podciągnięć na drążku, który teraz stał na tarasie, bo pogoda zaczęła dopisywać, a później zabierał się za prysznic i śniadanie – jego poranki prawie zawsze wyglądały tak samo. — Zaraz dam ci wszystko co potrzeba i zaprowadzę na piętro do sypialni. Mam nadzieję, że dodatki w odcieniach niebieskiego przypadną ci do gustu, a jeśli nie, to najwyżej się zamienimy — oznajmił, chwytając gitarę, którą umieścił na stojaku. Swoją sypialnię przerobił na własną Karolinę Północną, więc opiewała w zieleń. — Chcesz jakąś koszulkę? — Spojrzał na Reyes, lustrując jej sylwetkę. Miał kilka za dużych t-shirtów, gdyby potrzebowała czegoś na zmianę. On sam sypiał w zwiewnych spodenkach, bo najczęściej jest mu tu zwykle za gorąco.
[Osz Ty! Miałam iść spać, bo o 5:00 pobudka, ale jak zobaczyłam odpis, nie było już siły, która by mnie odciągnęła od odpisania :D A zrobiłam to, bo sobie przekalkulowałam, że jutro znów minie cały dzień, za nim coś poślę, a tak, to będziemy jeden odpis do przodu. Czego się nie robi dla tych wątków! Swoją drogą, dodałam zakładkę z miejscami u Reginalda, jakbyś chciała popatrzeć na ładne, karolińskie widoczki, to zachęcam :D]
Reginald Patterson
Sytuacje beznadziejne wymagały drastycznych kroków. Pozostawienie Reyes na górnym pokładzie było ryzykowne, ale Marlon szczerze wierzył, że szybciej wróci z rodzicami jej przyjaciółki. Starsza kobieta wymagała wyniesienia na rękach, a wątłe ciało jego przybranej narzeczonej na pewno nie podołałoby zadaniu. Na pomoc zbirów nie mieli w ogóle co liczyć. Martwiło go położenie dwójki pozostałych nielegalnych imigrantów siedzących w ciasnych, dusznych kajutach, ale na razie nie mógł nic więcej zrobić. Zupełnie sam bez żadnej broni ani wsparcia czekającego na znak do wkroczenia na miejsce zbrodni. Towarzyszyła mu jedynie Reyes. Wolał nie narażać czyjegoś życia bardziej aniżeli zmuszały go do tego okoliczności. Gdyby to ona poszłaby przyprowadzić Hernandezów, nic nie stałoby na przeszkodzie, by przywódca szajki zarządził przetrzymanie jej tam i zlikwidowanie przeszkody w postaci Marlona. Wybrał mniejsze zło, mając szczerą nadzieję, że kobieta będzie w stanie wykorzystać słabość zamaskowanej postaci przeciw niemu na tyle, żeby uciec ze statku. On nie miałby takiej sposobności.
OdpowiedzUsuńChapman wrócił dosłownie w tym samym momencie, kiedy Lucia podbiegała do skulonej Reyes. Zdenerwowany boss spróbował złapać ją w swoje szpony, gotów odreagować kolejną serią uderzeń. Marlon szybko postawił panią Hernandez. Za plecami mieli jednego uzbrojonego pomagiera. Pozostała dwójka nadal przebywała pod pokładem, lecz nadchodzące krzyki z górnego pokładu zaraz miały ich przywołać. Dlatego Chapman wykorzystał chwilę nieuwagi faceta za sobą, trafił go łokciem w nos. Zwinnym ruchem wyrwał mu broń z rąk i wykorzystał ją do znokautowania przeciwnika. Mężczyzna padł nieruchomo na drewniane podłoże. Państwo Hernandez odeszło na bok, ściśle obejmując swoje ciała ramionami. Jeśli wcześniej byli wystraszeni, to teraz wyglądali na śmiertelnie przerażonych. Nie było jednak czasu, żeby ich uspokajać.
Przemytnicy posługiwali się bronią typową dla piratów somalijskich, czyli karabinami AK. Na szczęście podobnie jak jazdy na rowerze, doświadczony człowiek nie zapomina o obsłudze broni palnej. Mimo wszystko zgraja zamaskowanych postaci wciąż mogła mieć nad nimi przewagę liczebną. Statek był pełen dogodnych miejsc obserwacji i kryjówek. Dwójka, która pilnowała żywego towaru w kajutach być może stanowiła niewielki odłamek większego zgrupowania. Na razie nie było jednak po nich śladu.
— Odsuń się od nich — krzyknął w stronę oprawcy Reyes. Mężczyzna dotykał swojego karabinu przewieszonego na wskroś ciała, ale nie miał jak go użyć. Marlon wymierzył w niego broń wyrwaną nieprzytomnemu Meksykaninowi.
— I co zrobisz? Zastrzelisz mnie? — zarechotał paskudnie. Miał rację, nie zastrzeli go. Ale był w stanie puścić kulkę w nogę, żeby uniemożliwić mu ucieczkę. Tak też uczynił. Potem usłyszał głośny okrzyk wymieszany z przekleństwami wypowiedzianymi w języku hiszpańskim. Nadbiegli jego pomocnicy. Państwo Hernandez pośpieszyli do córki. Cała czwórka skuliła się wokół Reyes, a nieopodal nich w wielkich bólach leżał prowodyr całego zamieszania. Rzucał przekleństwami na prawo i lewo, przytrzymując ręką ranę postrzałową.
Marlon celował w przywódce przemytników, a jego pomagierzy w Marlona. Ostrożnie zbliżył się do Reyes, Lucii oraz państwa Hernandez, dając jasno do zrozumienia, że był gotów w każdej sekundzie wyrządzić większe szkody w ciele postrzelonego mężczyzny. Na pewno nie zaryzykowaliby jego życia. Dlatego chwilowo utracili przewagę. Jednakże ten stan rzeczy nie utrzymałby się zbyt długo, gdyby bezczynnie czekali aż droga będzie wolna. Przy próbie opuszczenia statku któryś z pomocników na pewno trafiłby jednego z uciekinierów. Chapman nie zdawał sobie sprawy, że Lucia współpracowała z policją, a Reyes zdążyła zadzwonić pod numer alarmowy. Koniec końców ktoś powinien przybyć im ratunek. Tylko, czy mieli wystarczającą ilość czasu?
— Reyes, możesz chodzić? — spytał półszeptem, nie spuszczając wzroku z wykrzywionej w bólu twarzy swojej ofiary. Musiał pozostać czujny, więc jedynie kątem oka dostrzegł oblicze poturbowanej kobiety. Dostrzegł krew lecącą z górnej wargi, a może nosa. Ciężko było mu obecnie stwierdzić. On sam siłował się z jednym z podwładnych, ale nie oberwał aż tak mocno. Nie odczuwał właściwie żadnych oznak szamotaniny.
UsuńMatka Lucii objęła córkę w mocnym uścisku, nie chcąc wypuszczać jej za nic w świecie. Obydwie rozpłakały się na dobre. Łkały cicho w swoje ramiona. Przemytnicy wymienili ze sobą parę zdań po hiszpańsku. Marlon nakazał postrzelonemu bossowi wstawać. Ten uczynił to niechętnie, wciąż rzucając niezrozumiałe przekleństw. Przez cały czas przytrzymywał nogę. Chapman odbezpieczył broń przewieszoną przez jego ramię. Następnie złapał mocnym ruchem za ręce bossa, nie dając mu możliwości ucieczki.
Usłyszał strzał padający z odległości. Kolejny głośny okrzyk. Nie potrafił określić do kogo należał. Przed oczami pojawiły się mroczki. Świat jakby stracił równowagę. Ktoś lub coś wymierzył mu silny cios z zaskoczenia. A może trafiła go kulka. Nic już nie wiedział; nic nie czuł, bo padł na podłogę...
Marlon
Dla świata mógł być niewidocznym człowiekiem, przemierzającym Wielkie Jabłko tymi samymi uliczkami, skrótami i drogami. Mógł wypadać blado na tle innych, wtapiając się w tłumy mieszkańców oraz tych, którzy zaplanowali sobie urlop w Nowym Jorku. Nie wyróżniał się niczym. Normalny wzrost, spotykany u wielu facetów, bo czym jest metr osiemdziesiąt siedem przy kimś, kto może ma ponad dwieście dziesięć centymetrów? Nie był też ani przerażająco chudy, ani nie przypominał fana fast-foodów lub kogoś, kto przez chorobę nie mógł schudnąć. Zwykły kolor włosów. Nigdy niefarbowane. Błękitne oczy, może dla niektórych mylące, bo kiedyś spotkał się ze stwierdzeniem, że bruneci zazwyczaj mają ciemne tęczówki. Taka jego natura, ale jak mógł urodzić się z innym kolorem oczu, kiedy taki przeważał w rodzinie Maddenów? Tylko dwie siostry wrodziły się w bliskich ze strony mamy, dziedzicząc piwny kolor. Tatuaże albo sobie robiono, albo o nich nie myślano. Nikt nikogo nie zmuszał, żeby miał też tyle tuszu zaaplikowanego w skórze. To była decyzja Lionela. Świadoma i w pełni przemyślana przez wiele tygodni. Co prawda myślał, że skończy na jednym, może dwóch, ale się uzależnił, tak samo jak od leżącej Reyes na tej kanapie. Z większą pewnością siebie wykonywał kolejne ruchy, słysząc własne i kobiety westchnienia. Nie przejmował się tym, że jego słowa o kolejnym spotkaniu zostaną źle odebrane. Zapewnił brunetkę tylko w tym, że ten seks nie był przygodą, która musi skończyć się dzisiaj. Nie był mężczyzną, który wypchnie ją za drzwi, kiedy dojdzie wraz z nią. Nie nadawałby się na pozbawionego uczuć bohatera jakiegoś dobrze sprzedającego się romansu, bo co było nieprawidłowego w tym, żeby za jakiś czas przygotuje zjadliwy obiad, wróci do luźnej pogawędki z Rey i nie wypuści jej albo do późnego wieczoru, albo następnego dnia? Doskonale pamiętał jej imię i cenne informacje, które przekazywała podczas wizyty w kawiarni lub leżąc jeszcze w szpitalu, gdy najpierw lekarze walczyli o jej kruche życie, ale jak bardzo ważne i później starali się, aby mogła wrócić do normalności fizycznej, oferując pewnie też pomoc psychologiczną.
OdpowiedzUsuńJako, że to nie był skok w bok, pomyłka czy przygoda po zwiększonej ilości alkoholu, to czemu nie mieliby chociaż jeszcze raz się spotkać? Nikogo nie miał i przypuszczał, że Reyes po tym zdarzeniu nie wróci do mieszkania, w którym będzie czekał ukochany z kolacją lub śniadaniem, bo zależało od tego, o której rozstaną się w tym mieszkaniu. Co prawda nie brał jej za taką wyrachowaną postać, jednak Mags też podobno miała być tylko jego, otwarcie kochając pięciu ulubionych aktorów, ale czy nawet zajęte kobiety nie mają prawa ślinić się na widok idealnego faceta na ekranie telewizora lub innego urządzenia? Ryan Gosling, Tom Hardy, Sam Claflin i dwóch braci Hemsworth nie byli dla niego konkurencją. Odgrywali dane role, ale czym miał się przejmować? Że nagle jeden z nich wtargnie do ich mieszkania, odbierając mu tą jedyną? Niedorzeczne, jednak w prawniku z Chicago, którego gdyby poznał nazywałby kolegą po fachu, dostrzegł zagrożenie zbyt późno o jakiś czas, bo miał Margaret jako kochankę, a nie koleżankę z pracy.
Chyba, że Reyes Castanedo otwarcie powie o tym, aby więcej nie robili tego, co dzisiaj i zapomnieli o całym zdarzeniu, to wtedy się dostosuje, nie kolidując Meksykance w niczym. Na pewno nie będzie jak rzep przy psim ogonie, śledząc ją każdego dnia. Uważał to za dziecinne zachowanie, więc Reyes po tym spotkaniu nie dorobiłaby się stalkera. Przestał myśleć o tym, że może więcej nie powiedzą sobie cześć, a ona wybiegnie od niego jak oparzona. Skupił się na przyjemności i ostatniej ścieżce prowadzącej do spełnienia. Pchnął jeszcze kilka razy, poczuł paznokcie wbijające się w jego plecy, które zupełnie nie wywoływały bólu, a dodatkową przyjemność.
Może na złożonej kanapie nie mieli wystarczająco miejsca, ale kto by się przejmował tym, że powinni być w wygodnym, dużym łóżku? Nie planowali tego miesiącami czy długimi latami, więc skąd mógł wiedzieć, że oddanie łóżka nie będzie dobrym pomysłem i dostarczenie tego nowego zajmie jeszcze kilka dni? Jak już będzie po remoncie, po odświeżeniu tego mieszkania i oboje zapragną powtórki, to zaprosi ją, testując wspólnie wytrzymałość nowego mebla. Chociaż zostało im jeszcze tyle nieodkrytych miejsc, niekoniecznie na swoich ciałach, ale w tych czterech ścianach, jej kąciku czy jakimś miejscu publicznym. Zakołysał w przód i tył, powtarzając tę czynność z dwa razy i słysząc jak szepnęła zdrobnienie jego imienia, zamarł na chwilę, wiedząc że dłużej nie wytrzymają przed pełnym poznaniem rozkoszy. Może parę minut temu nie chcieli się śpieszyć, jednak to była przeszłość. Chwilę po tym jak zaobserwował kilka ważnych emocji na twarzy Reyes, zamknął oczy i z głośnym jękiem doszedł, wykrzykując imię kobiety, z którą łączyła ich jedynie szpitalna znajomość. Spocony, z jeszcze drżącym ciałem opadł na nią powoli i pocałował dość namiętnie, tak jakby za sekundę świat przestałby istnieć. Jak dobrze, że nigdzie nie musi jechać, bo nie wytrzymałby w innym miejscu. Nie mógłby się skupić, wracając pamięcią do jej miękkich warg, jędrnych piersi, blizn wcale nieszpecących tego ciała, długich nóg i całej wspaniałej reszty. Już samymi pocałunkami powaliła go na kolana, a co dopiero tym wyjątkowym zbliżeniem. Lewą dłoń wyciągnął po długi wrzosowy koc i zakrywając nagie ciała, uszczypnął zębami skórę na szyi Rey, ostatecznie siłą ssania tworząc tam pamiątkę w postaci malinki.
Usuń— Nie wiem jak Tobie, ale mi było cholernie dobrze, bogini. Myślałem, że ten dzień będzie do bani, a okazał się najlepszym w tym roku i od wielu długich miesięcy. Rey, jesteś doskonała — sapnął i zsunął się w dół, pod koc, całując to najczulsze miejsce kobiety i nie chcąc przestawać, zaczął masować je kciukiem. Nie przesadzając zbytnio, bo skąd mógł wiedzieć, czy na pewno chce tego samego drugi raz? Powrócił więc do góry, skradł prędkiego całusa i zaczął gładzić zaróżowiały policzek Castanedo. Była po prostu obłędna. Najchętniej by się stamtąd nie ruszył, jednak oprócz ciastka nie jadł niczego więcej. Na pobranie krwi poszedł na czczo i nim zamierzał przygotować posiłek, marzył o chłodnym, wcale nie takim krótkim prysznicu. — Idziesz ze mną? A jeśli nie masz ochoty, to nigdzie mi nie uciekaj, gorąca kochanko. — wstał, minął porozrzucane ubrania, a z komody wyciągnął czyste, czerwone bokserki Calvin Klein, granatową, gładką koszulkę i czarne szorty.
Z szafy obok sięgnął wieszak z czarną koszulą, która posiadała liczne wstawki. Takie jak białe rękawy, biały kołnierzyk i także białą kieszonkę. Nosił ją raz i to w trakcie sześćdziesiątych urodzin matki. Pachniała znajomym płynem do prania i specjalnie dla niej psiknął materiał trzykrotnie perfumami, wychodząc nago z sypialni. Zostawił ubranie na brzegu kanapy i z zaczepnym uśmiechem popatrzył na nią, odchodząc w stronę łazienki. Tak jak niektórzy nie mogli zmusić kogoś do tatuażu, to on nie zamierzał nalegać na Reyes. Pozostawił podjęcie decyzji Meksykance, bo chyba nie ma nic gorszego od faceta, który chce spełniać jedynie swoje marzenia i pragnienia, prawda? Należało też zadbać o nią, więc mogła śmiało dołączyć do niego, ubrać się i leżeć, zasnąć albo robić to na, co miała największą ochotę. Nie było żadnych nakazów i zakazów, gdyż ta relacja szybko mogła zamienić się w nienawiść, a tego na pewno oboje nie chcieli.
sexy lover ♥
Chwile z nią mogły go jarać tak, jak innych trawka, której w życiu nie spróbował, chociaż koledzy na studiach oferowali używkę aż do znudzenia. Nie mógł uwierzyć, że oboje zaczęli znajomość od niewinnych wizyt w jej sali szpitalnej, musieli więcej stracić, niż zyskać, kiedy Lionel stracił dziecko, a Reyes rodzoną siostrę i przyjaciół, a właśnie dzisiaj okazuje się, że dawno temu powinni na siebie trafić, przechodząc przez niemal identyczne lekcje podrywu. Rozpalało, wręcz rozrywało od środka, gdy wsunął się pod koc, rozpoczynając pieszczotę. Chciał powtórzyć czynność sprzed kilku minut, ale czy nie powinien zmądrzeć i nieco uspokoić gorącą, strasznie duszną i elektryzującą sytuację w mieszkaniu? Inaczej nie dotrwają do wczesnego wieczoru, a chyba nie chcieli paść za godzinę, tracąc tyle cennego wolnego czasu? Jutro nie będzie tak dobrze i Lionel będzie musiał wyjść stąd około dziesiątej, wracając przed dwudziestą. Nie wierzył w takie szczęście, żeby pediatra znowu zadzwoniła i odwołała zlecenie, a nawet jeśli znowu tej parze by coś wypadło, to trzech innych klientów nie zrezygnuje z usług instalacyjnych, a on jako syn właścicieli firmy musiał dbać o dobry wizerunek ich interesu. Ale rozmyślanie o pracy w takiej chwili, to cholernie zły pomysł. W szczególności, gdy widzi Reyes w takiej pozycji, że co najwyżej w dwóch susach pokonałby odległość od drzwi, za którymi była łazienka do tej złożonej kanapy. Nazywanie tej przygody błędem albo powiedzeniem wprost, że go jedynie poniosła chwila, to skrajna nieodpowiedzialność i brak jakiegokolwiek dobrego wychowania. Ojciec uczył jego i starszego Josepha szacunku do kobiet, dlatego nie kazałby po seksie ubierać się w mig Reyes, rzucając bardzo przykrymi słowami do kompletu i na koniec dodać chłodnym tonem - wynocha. Takiego Lionela żadna z pań nie poznała i chociaż jedynie mógł zrobić to w obecności Andrei, a także Margaret, tak zawsze z czułością przygarniał je w swoich ramionach, całował z czułością w czoło, zaczynając fazę wielkiej ekscytacji od nowa, ewentualnie przenosząc się z nimi do krainy Morfeusza, zasypiając naprawdę głębokim snem.
OdpowiedzUsuńW oczach szalały doskonale widoczne płomienie ognia. Rozpaliła go od nowa, jedynie przeciągając się niewinnie na kanapie, a z każdym stopniowym uniesieniem tego wyjątkowego ciała, koc wrzosowy nie trzymał się tak, aby zapewnić jej osłonę i ciepło. Zsunął się od razu, prezentując te miejsca, które pozwoliła mu poznać tego dnia. Podczas tych licznych odwiedzin widział, jak leży nieruchomo w łóżku często zbolała od góry do dołu, więc prosił Nicolette, żeby nie męczyła swojej cioteczki. Dziewczynka spełniała prośbę ojca za każdym razem, mówiąc Reyes, że będzie dobrze i głaskała ją po ręku, omijając miejsce z wenflonem. Wówczas miał przed sobą cierpiącą kobietę, ale wciąż piękną, ubraną jedynie w piżamę. Przez takie cienkie materiały można było szybciej cokolwiek dostrzec, ale po pierwsze byli nieznajomymi, po drugie zajmował się Teeny i po trzecie, to miał żonę, której więcej nie było, niż była, ale to nie oznaczało tego, aby Lio pchał się w cudze ramiona. Jak musiałby być zdesperowany, żeby sprawiać sobie chwilową radość i zranić Mags na zawsze? Wtedy nie przypuszczał, że kiedykolwiek ją spotka, a kiedy wychodzili z kawiarni, to brał pod uwagę krótką rozmowę, pokazując jej mieszkanie opisywane bardzo licznie przez Niki i wspólną podróż jego samochodem. Może na koniec by ją przytulił, ale to tyle. Kto by pomyślał, że od wypadku samochodowego powróci do takiej sprawności? Co się stało, że obudziła w niego zapomnianą cząstkę i znowu poczuł się stuprocentowym mężczyzną? Musiała być boginią i nie zamierzał traktować jej jak powietrze, na które częściej nie zwraca się uwagi i staje się ważne, gdy w którejś z chwil nie można zaczerpnąć pełnego, swobodnego oddechu.
Nim zniknął w przestronnej łazience, wchodząc do wanny pod strumień wody, automatycznie poczuł jak jego męskość reaguje na czyny Reyes. Jeśli wydawała mu się taką niewinną osóbką w tamtym szpitalu, to cofnął swoje zbudowane przypuszczenia. Siedziała w niej prawdziwa diablica, która szybko nie da mu wytchnienia. Kiedy ustawił sobie taką pokojową wodę, ani nie za gorącą, ani nie za zimną, nalał na gąbkę dość sporo męskiego żelu przeznaczonego do skóry wrażliwej, zdążył przyłożyć ją do prawego ramienia, nieco obolałego barku i wtem usłyszał jak Reyes się skrada. Jak taki lisek chytrusek, któremu rzucił skórkę chleba, ale to stanowczo za mało dla tak wygłodniałego zwierzęcia. Odstawił pomarańczową buteleczkę do doczepionego koszyka, próbując zapanować nad śmiechem. Miała go, zatrzaskując ich w pułapce. Poprawił niesforne włosy, wytargane przez Reyes, które chociaż nie wyglądały tak dobrze jak przed wyjściem do szpitala, to nie narzekał, bo żaden profesjonalny fryzjer nie zrobiłby mu na głowie takie nieładu. Patrząc na te kosmyki poukładane w różne strony, od razu czuł jej palce wplątujące się w jego włosy, nim jeszcze rozebrali siebie nawzajem. Madden nie obrócił się, kiedy weszła do kabiny, stojąc tuż za nim. Ustawił sobie doczepione lustro tak, aby obserwować jej twarz z wciąż zarumienionymi policzkami.
Usuń— Sama bogini postanowiła towarzyszyć mi w trakcie tej kąpieli, czuję się zaszczycony. Super, że doszłaś. Tfu, przyszłaś — wziął ją za jedną dłoń, przemywając każdy palec brunetki gąbką. — Jaki jestem? Okrutny? Co znaczy to nieznane mi słowo? — wyczuł ponowne zainteresowanie jego osobą przez Castanedo, to czemu tak mówiła?
Wydął wargę, ignorując jej pieszczoty. Kiedy za pierwszym razem palce powędrowały w dół i szybko wróciły do góry, zaśmiał się krótko, ale za drugim razem złapał je w odpowiedniej chwili, nie mając zamiaru puszczać. Poprowadził w kierunku swojej męskości, przymykając oczy. Zapach Reyes stał się wyczuwalny. Taki wyrazisty i przypominający o pocałunkach na szyi. Ciekawe jak tam ma się malinka, którą tworzył wcale nie tak dawno temu? Czy bogini przystaje chodzić z taką pamiątką w widocznym miejscu? Nie kryjąc rozbawienia, zamierzał dokończyć to, co zaczął w salonie, jednak w pierwszej chwili warto było nieco wystawić ją na ciężką próbę przetrwania.
— Co?! — stanął do niej przodem, mrużąc oczy. — Nie słyszę! Mów głośniej, stary dziadek ze mnie! I nie brałem tabletek na wspomaganie, więc nici z powtórki! — uniósł prysznic nad ich głowy, zawieszając go nad nimi, ale przykręcając bardziej wodę, tak że zamiast strumienia skapywały powolne krople. Nieśpiesznie zaczął masować plecy Reyes, przechodząc od okolic krzyża w górę. — Jakie kalorie, jakie spalanie? Wybacz dziewczynko, ale mam okropne zaniki pamięci.
Reyes musiała się natrudzić, a on nie zamierzał jej niczego ułatwiać. Skoro chcieli się bawić, to czemu mieliby nie żartować, powracając do rozmowy prowadzonej w trakcie kosztowania tylu dobrych słodkości? Dalej pamiętał smak ciasta, ale nie tego pochłanianego z talerzyka u bratowej. Wciąż odczuwał nutę kawy, jednak to wszystko było obecne na jej kuszących, pełnych wargach, a nie w kawiarni. Walić grę! Przyciągnął ją do siebie i koniuszkiem języka zaczął obrysowywać brodawki Castanedo. Objął dłońmi jej cudowne biodra i chłonął nie tylko wzrokiem najmniejszy milimetr damskiego ciała. Pieścił coraz intensywniej twarde sutki, odsuwając się nagle. Tak jak na tej kanapie.
— Cholera, pamięć niby została odświeżona, a jednak nie. Przypomnij mi ostatnie dwadzieścia minut mojego życia. Nie odmawiaj staremu dziadkowi, bo może to ostatnia szansa widzieć takie kusząco ciało. — oparł się plecami o ścianę zakrytą jasnymi płytkami, którymi zastąpił te wściekle pomarańczowe wybierane jeszcze z żoną.
Wyleciało mu z pamięci też to, że pierwszy raz przeżył z Andreą, później już tylko był z Margaret. Tamte kobiety nie miały dla niego żadnego znaczenia. Miał przed sobą anioła, diablicę i boginię w jednym. Popatrzył na nią uważnie, zagryzając dolną wargę. Kusiła, ale rozplanował wycieczkę krajoznawczą na kilka godzin, nie chcąc pokonywać tej ścieżki w krótkie minuty. Należało się delektować najpiękniejszymi widokami w życiu.
Usuńdziadziuś ♥
Piękno, za które pokochał Meksyk, było związane z ludźmi – z ich czystymi intencjami i przekonaniami, które stanowiły solidny fundament ich głębokiej wiary. To kraj o stu twarzach, ale równocześnie o tysiącach zagadek i bogatej historii, będącej filarem ich siły. To miejsce, w którym agent 007 i zaklinacz deszczu stoją koło siebie, nie wchodząc sobie w paradę, kraj, który lepi swą duchową tożsamość, zerkając na okruchy prekolumbijskiej świetności. Miejsce gdzie żywe feerie barw przeplatają się w tańcu, gdzie pucybut czyści buty na głównej arterii miasta, starszy pan w kapeluszu sprzedaje lody, a młody chłopak zaczepia ludzi siedzących w ogródkach kawiarnianych i proponuje pokaz magicznych sztuczek. Pokochał ten kraj za legendy o niezamożnym młodzianie Popoca zakochanym w księżniczce Mixtli, za modły przy wierzchołkach gór o urodzaj i deszcze w wyjątkowo trudnych okresach, za skryte pomiędzy potężnymi wulkanami wioski, w większości ubogie i skupiające rdzennych mieszkańców Meksyku – ludzie często żyją tam z rękodzieła, wciąż noszą tradycyjne stroje i odrzucają modernizację, z nieufnością patrząc na gringos. Pokochał ten kraj za jego szczerość, wolność i ciekawość, której nigdy nie zaspokaja, nie ważne jak wiele razy dane mu było błądzić tą dżunglą różnorodności. Reyes miała w sobie wszystkie te cechy, chociaż nie mógł się dziwić, zważywszy na fakt, że jest rodowitą Meksykanką – nie mógłby znudzić się jej opowieściami i odkrywaniem jej kart, tak samo jak nie mógłby znudzić się Meksykiem. Zarówno ten kraj, jak i Reyes, miały mu jeszcze dużo do pokazania i powiedzenia, bo to co zdążył poznać dotychczas, to zaledwie wierzchołek góry lodowej, w całej okazałości skrytej pod lustrem wody głębokiego oceanu. Chciał słuchać jej opowieści, rozważając nad melodyjnym tonem głosu i iskierkami przenikającymi tęczówki w towarzystwie emocji, chciał ją obserwować, bo była jak płatek dalii, upuszczony na zgliszcza tego świata. A co ciekawsze, tak szczerze poznali się w maju – w miesiącu doskonałym na sadzenie tych kwiatów.
OdpowiedzUsuńUfał sobie i swojemu instynktowi – długie lata pracował nad zrozumieniem swojego jestestwa, gdy siedząc na szczytach wysokich gór, czy leżąc na afgańskim piachu i dzierżąc w palcach starą fotografię z dzieciństwa, zagłębiał się w sens swojego istnienia. Podarowanie cząstki zaufania zawsze było najtrudniejszą rzeczą, na którą mógł się zdobyć, bo w tym trzydziestoletnim życiu nie raz poczuł już ból wykorzystania. Nie raz zasmakował utraty wiary, przede wszystkim w ludzi. Ale każda z tych skaz niosła ze sobą doświadczenie, bo błędy zawsze uczą, bez względu na to, czy ktoś się nad nimi szczerze pochyli. Miał powody, żeby nie dopuszczać do siebie ludzi i zamykać im drogę dotarcia, bo sam skrywał w głębi kilka wad, choć dziś największą z nich była jego ryzykowna praca, która przechylała szalę. Ale miał również powody aby ufać, szczególnie tym, którzy na to zasługują, i którzy naprawdę tego chcą. Znajomość z Reyes wychodziła poza wszystkie utarte schematy – powaliła nawet jego własne zasady. Dlatego był przekonany, że jeżeli istniał na tym świecie ktoś, komu mógłby i chciałby powierzyć swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, to na samym początku tej króciutkiej listy stałaby Reyes.
— Gdyby nie czas, który depcze nam po piętach, nie wypuściłbym cię z fotela, dopóki nie dowiedziałbym się wszystkiego, czego chcę. Siła wyższa — powiedział, uśmiechając się w drodze na wyższą kondygnację i jeszcze raz rzucił okiem na zegarek, który oplatał jego nadgarstek. Chociaż miał wrażenie, że siedząc na fotelu, wspomniany czas się zatrzymał, wskazówki zegarka dawały mu do zrozumienia, że w rzeczywistości gnał jak szalony.
Nie mógł milej spędzić tego wieczoru – gdyby nie obecność Reyes, zapewne dokończyłby go na sklejaniu modelu, a później przeczytałby kilka stron książki i w końcu udałby się spać.
UsuńOtworzywszy drzwi do jednej z sypialni, zaprosił Reyes gestem dłoni i przekroczył próg zaraz za nią. Uśmiechnął się, widząc jak brunetka testuje giętkość materaca, a na pytanie o wystrój, odruchowo rozejrzał się po ścianach.
— Gdy kupowałem dom, był pusty. Poprzedni właściciele, starsze małżeństwo, nie mieli tu zbyt wielu rzeczy, po tym jak ich dzieci dorosły i ruszyły w świat. Cała kolorystyka tego domu opierała się na szarości i bieli, a chociaż lubię te odcienie, to jednak w okresie przeprowadzki potrzebowałem dać temu miejscu trochę więcej życia; sama rozumiesz — wyjaśnił, wracając uwagą do Reyes i wsunął dłonie do kieszeni jeansów. — Bliscy pomogli mi dokonać wyboru przy dodatkach i fizycznie odświeżyć to miejsce — rzekł, przypominając sobie jak bity miesiąc wszyscy wspólnie malowali ściany i dźwigali meble. Oczywiście, nie obeszło się wtedy od fachowców, czyli ekipy dekarzy, która musiała dokonać poprawek na szczycie tego budynku i od hydraulika, który zajął się zużytą instalacją wodną. Jednak najwięcej pracy włożył tu on sam, jego rodzina i przyjaciele.
Ściągnął brwi, kiedy Reyes zsunęła się z łóżka, krocząc ku niemu w stylu zawadiaki, ale nie drgnął, jedynie lekko chyląc głowę w bok. Spojrzeniem powiódł za jej dłońmi, które spoczęły ostatecznie na krańcu koszulki, zadzierając ją ku górze, a później uniósł kąciki ust w zaczepnym wyrazie, wzrok wymierzając w jej tęczówki.
— Powiedziałbym, żebyś w takim razie sama ją sobie wzięła, ale chyba nie zabrzmiałoby to zbyt gościnnie — stwierdził, pozwalając, aby w tonie jego głosu wybrzmiały prowokujące tony. Ale skoro upatrzyła sobie akurat tą, to cóż... Chwycił za materiał i ściągnął go z siebie jednym ruchem, odsłaniając skórę brzucha, klatki piersiowej i ramion, a tym samym mapę drobnych śladów i skaz. To była jego osobista mapa zdarzeń, a choć część tych większych blizn ukrywało się dziś na jego skórze pod tuszem kilku znaczących tatuaży, te mniejsze były dostrzegalne z bliska gołym okiem, zaś pod opuszką palca dało się wyczuć ich zgrubiałą fakturę. — Dam ci ją, zgodnie z obietnicą... — powiedział, wyciągając dłoń z koszulką w stronę Reyes, a jednak w ostatnim momencie przed wręczeniem jej, schował koszulkę za plecami. — Ale ponieważ za nią przepadam, coś bym w zamian chciał, tylko nie wiem jeszcze co — zastanowił się krótko. — Zaproponuj coś, będziemy kwita — rzucił, wraz z wyzwaniem. Oczywiście, Reyes mogła próbować odebrać ją siłą, wtedy on zmuszony będzie ten atak odpierać, ale w pracy i w życiu najpierw zawsze wychodził do ludzi z negocjacjami słownymi, więc i tu skorzystał z tej zasady.
[A ja ze spokojnym sumieniem nie mogę pracować, bo rozpływam się nad Twoimi odpisami ♥ Wyprawa do Barnardsville będzie wielka, gwarantujemy :D]
Reginald Patterson
Żałował. Żałował tego, że zgodził się towarzyszyć panu Marquito w wystawie, że nie powiedział Santosowi co myśli o tak żałosnych próbach pozyskania akcjonariuszy. Liżcie dupy, zawsze to wychodzi , a Alexander już teraz był pewien, iż wcale tak nie jest. Nie dostaną ani dofinansowania z zewnątrz od jednego z bogatszych klientów, ani on sam nie otrzyma żadnej premii. Żałował również tego, że zachowywał się jak skończony idiota. Był świadom, że szatynka, która teraz taksowała go przerażonym wzrokiem, oferowała mu pomoc, której bardzo potrzebował, a w chwili, gdy wybuchnął, prawie zaprzepaścił jej ofertę.
OdpowiedzUsuńBył również w szoku, że Reyes wypowiedziała przekleństwa. Zapamiętał ją jako uprzejmą, nikomu niezawadzającą kobietę, która zawsze każdemu pomoże. Nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek przy nim czy przy Victorii przeklęła, bądź komukolwiek pogroziła. Gdy pierwszy raz się spotkali i zakolegowali miał wrażenie, że spotkał anioła w ludzkim ciele.
Każda sekunda w ciszy, która, swoją drogą trwała w nieskończoność, przynosiła ogromny ból Alexandrowi. Chciał cofnąć czas o tę godzinę, którą spędzili w muzeum i zareagować zupełnie inaczej na widok Reyes. Chciał móc przytulić kobietę, zatonąć w jej ramionach, a teraz, kiedy prawdopodobnie skutecznie ją odrzucił, mógł tylko zastanawiać się co by było gdyby. Myśl, która nie odstępowała go na krok - co by było gdybym…
- Przepraszam – powtórzył i po raz kolejny, tym razem rozważniej, powoli niczym obładowany ślimak wstał – Nie musisz mnie wyzywać. Wiem, że jestem palantem. Nic się nie zmieniło odkąd wyjechałaś z Saint Thomas. Po prostu piwo mi się rozlało i ni cholery nie potrafię go wypić samemu. Mimo, że piję dziennie hektolitry, to od czterech lat nie umiem go skończyć.
Spojrzał kobiecie w oczy, tym razem głębiej, jakby chciał wyczytać z nich wszystko, co kotłowało się w jej głowie. Próbował dowiedzieć się, w jaki sposób będzie w stanie zburzyć mur, który przed chwilą z łatwością wyrósł między nimi i zagrodził z każdej strony. Wyciągnął w stronę Reyes pomarszczoną, z obgryzionymi paznokciami dłoń mając nadzieję, że ta ją uściśnie i pozwoli się zaprowadzić Alexandrowi na burrito albo chociaż tacos. Na samą myśl o tortilli z mąki kukurydzianej, zaburczało mu głośno w brzuchu. Po chwili sobie przypomniał, że pierwsze tacos, które zjadł w swoim życiu, to właśnie z Reyes, kiedy spędzała czas w ich kurorcie.
Nie czekając jednak na reakcję kobiety, postanowił działać. Stanowczym, acz rozważnym ruchem przyciągnął kobietę do siebie, pozwalając sobie na chwilę bliskości. Słodki perfum unoszący się w powietrzu sprawił, że Alexander przymknął oczy i głęboko go wdychał. Przez ułamek sekundy miał wrażenie, że stoi w objęciach z Victorią, a jego ukochana jednak zwyciężyła.
- Chodźmy stąd. Paskudna ta twoja praca, tyle tutaj gamoni i złej energii – powiedział, próbując nadać swojemu głosowi nonszalancki ton – Gbury tu, gbury tam, wszędzie gbury.
Alexander pociągnął kobietę, wciąż ją obejmując. Nie chciał usłyszeć dezaprobaty z jej strony, choć wiedział, że mu się należy. Powinien dostać w twarz i zostać zwyzywanym od najgorszych. Zasłużył na wszystko, lecz na pewno nie na uprzejmość ze strony Reyes. W końcu on jej tego nie zapewnił, to dlaczego ona miałaby mu to dać?
- Swoją drogą, pięknie wyglądasz – rzucił, niczym od niechcenia, choć w głębi serca czuł, że idzie za tym coś więcej. Po raz pierwszy od czterech lat poczuł, że uda mu się zakończyć złą passę w jego życiu. – Wyglądasz niczym La Catrina.
Tonący brzytwy się chwyta, dlatego Alexander próbował w jakikolwiek sposób rozśmieszyć towarzyszkę. Nie chciał, aby miała mu za złe jego zachowanie, tym samym pragnął opowiedzieć jej wszystko, co się stało. Bał się jednak, że kobieta nie zrozumie zachowania Alexandra, wytknie mu wszystkie błędy, z których spowiadał się każdego dnia przed samym sobą. W głowie brzmiała mu jedna myśl, kiedy ucałował Reyes w czubek głowy - lepiej wyjść bez twarzy, czy stanąć w miejscu?
Dorio
Urlop. Cudowne słowo, gdy człowiek pracuje od rana do wieczora, wykonując zawód, którego nie planował kontynuować po studiach. Tyle lat ciężkiej nauki. Czy to wszystko miało pójść na marne? Dawniej prawie wszystko olewał. Zależało mu tylko na studiach, praktykach w kancelarii cenionej prawniczki i odniesieniu sukcesu, z którego oprócz niego byłaby dumna cała rodzina. Prawo nie powodowało trwałego, długo utrzymującego się zmęczenia. Prawo było motorem napędowym. Kiedyś siedmioma cudami świata nie nazywał miejsc na świecie czy ładnych koleżanek z roku, które przez jego kolegów były oceniane dość surowo pod wieloma względami. Dla niego zupełnie coś innego składało się na siedem cudów świata - kodeks cywilny, kodeks postępowania cywilnego, kodeks karny, kodeks postępowania karnego, kodeks pracy, kodeks postępowania administracyjnego i kodeks spółek handlowych. Brzmiało źle dla nie zwolenników prawa, ale co on mógł poradzić, że na innym kierunku, nawet mniej wymagającym siebie nie widział? Liczyło się to, aby nazwisko Madden podziwiano na salach sądowych, szeptano między klientami, a on by nie narzekał na brak kolejnych spraw. All I Need is LAW i do przodu. Ile to już razy jeszcze z Margaret musieli odwoływać zaplanowane urlopy, nie zostawiając poszkodowanych klientów skazanych na niesprawiedliwość? Nawet ten, który zaowocował ciążą, musieli przełożyć dwukrotnie, aż w końcu jadąc na lotnisko, żeby dostać się do upragnionego Zurychu, nie dowierzali, że naprawdę zostawili służbowe telefony w mieszkaniu, a na te prywatne nie przychodziły żadne powiadomienia; nawet te pochodzące ze sklepów, które informowałyby o korzystnych promocjach.
OdpowiedzUsuńPrzyjąłby niespodziewany urlop, zatrzymując Reyes na dłużej niż jeden dzień, chociaż i takiej pewności nie miał, bo czy kobieta zostanie z nim aż do rana? Na pewno mocno ją irytował swoim zachowaniem, ale to tylko utwierdzało go w przekonaniu, że może być wściekła jak osa, a i tak nie wyjdzie w jednej chwili, rzucając przekleństwami w swoim ojczystym języku. Przecież mogłaby uderzyć Lionela powtórnie w ramię i obolały bark. Akurat ten prawy. Wszystkim tłumaczył, że to sędziwa starość zaczyna o sobie przypominać, jednak to były efekty nie całkiem lekkiej i przyjemnej pracy na budowach. Był monterem instalacji budowlanych od listopada, lecz jeszcze czasem przychodziły dni, kiedy ubrałby śnieżnobiałą koszulę, granatową lub czarną kamizelkę i równie elegancki garnitur z najlepszej kolekcji. A tak wystarczyło zabrać najzwyklejszy bezrękawnik i luźne spodnie albo robocze ogrodniczki. Nie narzekał, bo wcześniej w szkole z radością dbał o to, żeby za kilka lat mieć zawód w dłoni. Tak niespodziewanie pojawiło się prawo, które traktował jak niechwilowe natchnienie, jak najlepszej jakości powołanie. Wybrałby cały urlop, zamawiając nawet podstawowe składniki spożywcze przez Internet, ale co z Prince'em? Nie chciał być prorokiem, jednak znał wiernego przyjaciela od dwóch lat i zacznie wkrótce domagać się spaceru. Dość długiej wędrówki, bo z rana wyprowadził go jedynie po całym osiedlu, trzymając kurczowo smycz, a on wolał biegać bez żadnych ograniczeń. Był na tyle łagodnym psem, że Lionel bez obaw pozwalał mu na samotne wędrówki, obserwując go z ławki albo wykonując kolejne ćwiczenia.
Jako, że w tym roku trafiło mu się trochę gorszych dni, podczas których nie chciał wychodzić z łóżka, a co dopiero iść do firmy, to dzwonił z samego rana, informując o swojej nagłej nieobecności. Całe szczęście to nie była firma teścia, który kategorycznie odmówiłby mu tego, aby został w domu. Pracował u rodziców, więc wiedział, że pozwolą mu na wytchnienie i spędzenie tego dnia w samotności oraz raz pogłębiającej się, a raz pomniejszającej się żałobie. Tylko jeśli dzisiaj zadzwoni do matki lub ojca, prosząc o wybranie całych sześciu dni za jednym razem, to na pewno Emily Madden korzystając z dorobionych kluczy przyjdzie tutaj wieczorem, martwiąc się o swojego młodszego syna. Prawie na sto procent był pewny tego, iż spotkałaby Reyes, o której na pewno już wspomniała jej Julianne. Co wtedy? Miałby przedstawić ją jako ukochaną cioteczkę ze szpitala Nicolette? Powiedzieć, że jest tylko znajomą czy może kochanką? Wcześniej przedstawiał mamie jedynie dziewczyny i to samo robił Joseph. Obaj mieli po dwie dziewczyny, a te ostatnie szybko stały się żonami. A co ich łączyło? Jedynie dobra relacja, prawie taka przyjacielska, na pewno bardzo się wspierali, ale nie mógł nazwać jej miłością życia ani tą ukochaną. Przestał o tym myśleć, obserwując uważnie Castanedo. Piękna, najpiękniejsza i na pewno cudowna pod każdym względem. Nie tylko dobrze im się rozmawiało, bo tą gwałtowną relację rozpoczęli w nieziemski sposób. Co on mógł poradzić, że najchętniej zapomniałby o kąpieli i jedzeniu, nie wypuszczając jej z ramion, ale oboje chcieli więcej i więcej. Czy się sobą nasycą i za kilka albo kilkanaście godzin będą w stanie się pożegnać? Aż dziw brał, że faceci, którzy mieli okazję podziwiać jej ciało, całować wszelkie zakamarki, piegi, pieprzyki i szeptać czułe słówka być może po hiszpańsku, tak po prosto odchodzili. Lionel był mężczyzną po przejściach, więc niczego nie planował do przodu. Żył chwilą, dlatego nie myślał nawet o tym, że mogą stać się dla siebie kimś więcej, niż idealnie niedoskonałą parą kochanków.
Usuń— Rey... — odchylił głowę do tyłu, masując palcami jej miękkie, lśniące włosy. Sam oddech kobiety wyczuwalny w okolicach jego męskości doprowadzał go do szału. Chciał więcej, ale już teraz przypuszczał, że zemści się na nim, zabijając go tą samą bronią, co on w salonie i na początku wspólnej kąpieli. — Reyes... — jeszcze trochę takiego dotyku, a dojdzie po raz drugi w trakcie tego dnia i roku, jeśli wziąć pod uwagę towarzystwo takiej charakternej piękności.
Miała w sobie magię i na tyle oczarowała trzydziestotrzyletniego staruszka, że odstąpił jej miejsce, pozwalając na objęcie władzy nad nim, jego ciałem, umysłem i zmysłami. Diabelskie ogniki w tych błękitnych oczach dały ostateczny znak. Oficjalnie miał do czynienia z najpiękniejszą damską wersją Lucyfera, która opuściła swoje miejsce w piekle, przybrała postać bogini, oczarowując go w trakcie białego dnia, to co będzie w nocy, gdy jedynym oświetleniem stanie się księżyc i towarzyszące mu gwiazdy? Westchnął przeciągle, kiedy przestała za wcześnie i wstała na równe nogi. Mógł ją oglądać z bliska, ale było mu za mało. To trochę tak jak przyglądać się wystawie sklepowej, nie mogąc niczego dotknąć na manekinie. To takie uczucie, jakby miało się kogoś ważnego na wyciągnięcie ręki, jednak nie można tego zrobić. Jak w śnie na jawie.
— Niegrzeczna. — szepnął, zaciskając mocniej zęby. Odczuwał przyjemny puls, ale nie spełnienie z ogromną satysfakcją.
Nie zamierzał powielać trzeci raz błędu sprzed bliżej nieokreślonego czasu. Nie chciał zwlekać, wystawiając ją znowu na naprawdę ciężką do przetrwania próbę. Poznał to na własnej skórze i to dosłownie, bo jeszcze chwilę temu czule całowała dane miejsca na jego ciele, nie oszczędzając w tym czułości, więc najwyższa pora zakończyć komedię z dziadziusiem w roli głównej oraz prawdziwy dramat, podzielony na zbyt wiele scen. Powinni być złączeni w jedną całość, rozpoczynając od nowa swój sekretny romans, którego nie powstydziłyby znane pisarki z Wielkiego Jabłka.
Wymruczał przepraszam i już przestał bawić się jak naburmuszony dzieciak ze stojącej nieopodal któregoś bloku piaskownicy. Obrócił ją tyłem do siebie, opierając gorące ciało Reyes o przerażająco zimne kafelki. Może to nie było najlepsze uczucie na świecie, ale tutaj mieli jeszcze mniej wolnej przestrzeni, niż na kanapie, która według niej bez Lionela nie należała do wygodnych. Zgodził się bez zwątpienia, ponieważ ile razy leżał tam sam, narzekał na ból kręgosłupa i szyi, a tak mając pod sobą rozgrzaną do czerwoności i podnieconą Meksykankę mógł w końcu pochwalić swój zakup sprzed trzech czy czterech miesięcy. Złożył dosłownie dwa krótkie pocałunki za uchem brunetki i zrozumiał, że musi widzieć jej piękne oczy oraz ten zarażający uśmiech. Mogła czuć się jak w tańcu, ale żeby zbytnio nie przeciągać oparł ją teraz plecami o tę ścianę, wędrując rozgrzanymi ustami przez szyję, dekolt, piersi, aż po płaski brzuch swojej bogini. Teraz to on uklęknął przed nią, pieszcząc wrażliwą łechtaczkę i nie musiała czekać nawet minuty, gdy wargi zostały zastąpione palcami, które zanurzyły się w tej wilgotnej kobiecości. Przeszedł do konkretów, raz zwalniając, a za drugim razem przyśpieszając systematyczny ruch. Drugą dłonią wędrował po mniejszych i większych pieprzykach, obrysowując jakby wyznaczoną ścieżkę, specjalnie ułożoną na tą niezaplanowaną jeszcze rano krajoznawczą wycieczkę tego duetu.
Usuń— Te dwadzieścia minut temu, to pewnie akurat szeptałaś moje zdrobnienie imienia, diablico. Czy teraz jest już lepiej?
Lio ♥ [To teraz grzecznie, żeby zaspokoić własną ciekawość biegnę na włączoną obok kartę, nadrabiając zaległości w Twoim i Smoły wątku ♥ I obym nie zasnęła, bo czyta się wspaniale, ale jakoś bardzo jestem wymęczona ^^ Nauka i długi spacer zrobiły swoje, chociaż uważam, że za mało czasu na to poświęciłam, a jak tam egzamin? Trzymałam kciuki razem z panem prawnikiem :D I przepraszam za to wyżej! Takie chyba bez ładu i składu wyszło]
Uśmiechnął się krótko, kiedy Reyes podpowiedziała mu pomysł na inny zawodowy fach, w przypadku rezygnacji z obecnego. Wizja projektowania może była ciekawa, ale w wykonaniu Reginalda raczej niemożliwa, chyba, że za sprawą zrządzenia losu wróci pewnego razu tak poturbowany, że służba sama go opuści – takiego rozwiązania nie brał jednak pod uwagę, zgodnie z esprit de corps, które w sobie wypracował na przestrzeni lat spędzonych w armii, i które nie dopuszczały do wyjazdu z myślą o jakiejkolwiek przegranej. Prawdę mówiąc, miał całe mnóstwo innych możliwości, a z wojska mógł zrezygnować bez żadnych konsekwencji, ale na tę chwilę wcale o tym nie myślał i wątpliwym jest, że pomyśli w najbliższej przyszłości, więc możliwe, że dopiero oficjalna emerytura postawi tą ostateczną kreskę na wyjazdach na front. A wówczas zostanie w jednostce jako instruktor tak długo, jak tylko pozwoli mu na to zdrowie, i tak czy siak skończy to życie w mundurze – tak to przynajmniej widział, jednak tak odległe plany to w tej chwili wyłącznie efekt gdybania, które może nie mieć żadnego pokrycia w nadchodzącej przyszłości.
OdpowiedzUsuńAle skoro wystrój sypialni trafiał w gusta Reyes, to dobrze – cieszył się, bo z własnego doświadczenia wiedział, jak duży wpływ na komfort snu ma najbliższe otoczenie. Ta sypialnia była odzwierciedleniem karolińskiego oceanu, z kolei sypialnia Reginalda odzwierciedlała karoliński las. Kiedy zamieszkał w Nowym Jorku, potrzebował namiastki rodzinnego gniazdka, bo ilekroć gubił się w tym wielkim mieście, nie tyle co fizycznie, a mentalnie, w tych czterech kątach zawsze odnajdywał spokój – stanowił on skrawek jego prywatnej Karoliny Północnej, do której wracał zupełnie tak, jak niegdyś wracał z misji do domu na farmie. Możliwe, że to dzięki temu patentowi tak szybko zaadaptował się w metropolii, której unikał niegdyś jak ognia.
Gdy Reyes określiła go mianem dzieła sztuki, spojrzał po sobie w milczeniu i lekkim zdumieniu. Sylwetkę miał wysportowaną, to fakt, ale dbał o nią od zawsze, zresztą, na farmie, gdzie obowiązki piętrzą się każdego dnia, a praca fizyczna to chleb powszedni, nie da się nie angażować pracy mięśni. Jego tkanka wzrastała wraz z wiekiem i ilością powinności, z kolei później, gdy dołączył do grona wojskowych, katorżnicze poligony, długie testy wytrzymałościowe i szkolenia pozwalały mu utrzymać tę formę. Miał ciężką rękę i to jest pewne – na tyle ciężką, by udźwignąć nią karabin i rannego na polu bitwy, a jeśli przyszłaby taka potrzeba, to nawet kogoś powalić. Potrafił zabijać, ale wyszkolono go by ratował życie. I nawet, gdyby kiedykolwiek szczerze zechciał, nie mógłby nazywać się już chrześcijaninem, bo piąte przykazanie dekalogu złamał kilka razy.
Wypuścił powoli powietrze z płuc, kiedy Reyes zbliżyła palec do jego skóry, rysując na jej fakturze niewidzialną linię i podążył spojrzeniem za jej ruchem, w ciszy obserwując jak bada znaki na ciele. Jej dotyk był poznawczy, ale czuły i przyjemny, zupełnie nienachalny, jakby studiowała fakturę kruchej, unikatowej rzeźby. Zerknąwszy na jej twarz, dostrzegł w niej ciekawość i nutę fascynacji. Na kilka sekund przymknął swoje powieki, gdy przesuwała palce niżej – pamiętał, jak te drobne blizny, powstałe wskutek ostrzału rakietowego, które właśnie badała, dotkliwie piekły na krótko po ataku. Siedział wtedy na masce starego, ale poczciwego M3 Bradley'a, gdzieś na terenie irackiej bazy w Balad. Blacha bojowego wozu rozpoznawczego, mocno nagrzała się w górującym słońcu, niczym płyta indukcyjna parząc suche opuszki palców. Wszyscy czekali na znak; mieli ruszyć w teren, ale za nim dowódca wydał zezwolenie, w ich bazę uderzyły trzy pociski rakietowe, rozsypując piach po namiotach z siłą potężnego huraganu, który wywrócił do góry nogami wszystkie moździerze typu M120, jakie stały w bazie uzbrojone.
Odłamki rozprysły się wokół, jak woda, która z impetem uderza o twardą powierzchnię, a część bazy dosłownie przestała istnieć – zmiotło ją z powierzchni ziemi. Stracili wtedy kilku ludzi, a większa część poniosła obrażenia, nie wspominając o charakterystycznym pisku w uszach, który przez wszystkich słyszany był jeszcze kilka następnych nocy po ostrzale.
Usuń— Jeśli mam wybór tylko pomiędzy tymi dwoma wariantami, to zdecydowanie opcja numer jeden: nie planuję ci jej oddać — odpowiedział, stojąc w miejscu i wyciągając dłoń z koszulką na dalszą odległość, tak żeby Reyes nie zdołała jej chwycić. Rzeczywiście nie była to jakaś szczególna koszulka, którą uwielbiał bardziej, niż inne. — Nie dobrowolnie — zaznaczył, przerzucając materiał ubrania z jednej ręki do drugiej, kiedy jej ręce niebezpiecznie zbliżyły się do celu, aż w końcu uniósł ją do góry. Nawet jak usłyszał zgodę, co do wymiany korzyści, zachował czujność i lekko zmrużył powieki, obserwując jej poczynania.
— Myślę, że to bardzo dobra wymiana — stwierdził, wymieniając koszulkę na telefon, który z powrotem wsunął w kieszeń. — Z determinacją podjęłaś moje wyzwanie, zostawiłaś mi swój numer i nawet w połowie mnie przytuliłaś, perfecto negocio — zauważył, uśmiechając się z satysfakcją i równoczesnym żartem, po czym postąpił kilka kroków do drzwi. Nie powinien był zabierać jej snu, chociaż zabawnie było się chwilę podroczyć. — A teraz na serio: w łazience będzie czekać na ciebie świeża koszulka i cała reszta potrzebnych rzeczy... I nie wiem czy ktoś ci to mówił, czy nie, ale uroczo wyglądasz jak się denerwujesz — przyznał, stając bezpiecznie w progu, gdyby Reyes zamierzała zbombardować go serią poduszek z łóżka. Nie zostawiłby jej bez koszulki, nawet jeśli nie podjęłaby wyzwania. Był po prostu ciekaw, jak silna jest w niej niezłomność i inicjatywa.
Reginald Patterson
[Wchodzę w to bez zastanowienia! ♥ :D I kurczę, mam nadzieję, że kolokwium poszło wyśmienicie, trzymam za Ciebie kciuki bardzo, bardzo mocno!]
[Nie potrafię napatrzeć się na te jej piękne oczy. Hipnotyzują mnie i odciągają mnie od karty, która skrywa w sobie zdecydowanie więcej niż owe spojrzenie. Vincent sam był ofiarą wypadku samochodowego, więc w pewnym sensie rozumie jej ból, choć to wydaje się być bardziej skomplikowane. Jedna te powikłania dają jakieś pole popisu dla nas, autorów :D Szczerze, to nie sądziłam, ze karta się tak spodoba, a zdjęcie wręcz do mnie samo przemówiło. To było dziwne zjawisko :D Tak więc chęci mamy duże i choć 1/2 zespołu jest ślepa, to widzimy tu potencjał <3]
OdpowiedzUsuńVincent H. Clark
Myśli wędrujące po głowie Alexandra były na tyle niespójne, że właściwie nie wiedział, co robił. Pragnął pomocy, jak niczego innego w życiu - tonął, wyciągając rękę ponad taflę wody, a gdy już znajdował podporę, to chował dłoń szybciej, aniżeli zdążył pomyśleć. Za każdym razem, gdy znalazła się pomocna ręka, on odwracał się i zatapiał jeszcze głębiej. Dlatego dziękował w myślach, że Reyes miała więcej oleju w głowie, aniżeli on.
OdpowiedzUsuń- Problem w tym, że gdybyś wiedziała ile tego piwa jest do wypicia, uciekłabyś prędzej, aniżeli zdążyła powiedzieć cabrón - odpowiedział zimnym tonem, choć tak naprawdę ucieszył się na myśl, że Reyes wyciągnęła w jego stronę pomocną dłoń. – Nie mówiłem ci nigdy, że piwo pije ten, który sobie go nawarzył? Przecież to moja myśl przewodnia.
Był pewien, że chociaż raz w życiu jej o tym wspominał. Było to jego motto życiowe, które powtarzał każdemu, kto postanowił go poprosić o poradę. To nie tak, że Alexander był dupkiem i nie chciał pomóc innym, którzy tego potrzebowali – po prostu uważał, że każdy człowiek powinien sobie ze swoim problemem poradzić sam. Ta złota myśl Dorio, w którą wierzył jak głupi, sprowadzała na niego same nieszczęścia.
Dorio był świadomy tego, że towarzysząca mu brunetka to jedna z najlepszych osób, którym mógłby się wygadać. Przynajmniej tak ją zapamiętał z okresu, gdy mieli ze sobą kontakt – nigdy nie oceniała i zawsze dawała możliwość przedstawienia swoich racji każdemu, kto tego chciał. Wysłuchała, doradziła, a czasem nawet brała sprawy w swoje ręce i sama naprawiała błędy tego, który sobie już z nimi totalnie nie radził. Nie tak, jak jego matka, która kazała mu się wynosić i nigdy nie przekraczać progu domu, w którym mieszkała.
Od czterech lat nie miał kontaktu ani z nią, ani jej facetem, za którego nigdy nie wyszła, a także z jego córką, która nie zdążyła poznać jego ukochanej Victorii. Jedynie przeczytała garść informacji z lokalnej gazety, usłyszała kilka zdań od ojca, dopowiedziała sobie kilka rzeczy i wiedziała, że nie chce mieć z Alexandrem nic wspólnego mimo, że ten wysyłał do niej raz na jakiś czas listy, w których próbował wytłumaczyć zaistniałą sytuację. Nie wiedział jednak czy kobieta je przeczytała, czy od razu spaliła w kominku, gdy przeczytała adresata.
Zaśmiał się, po raz pierwszy szczerze, gdy kobieta pisnęła zaskoczona. Po chwili jednak ucichł, zdziwiony własną reakcją. Dawno nie słyszał tego dźwięku wydobywającego się z jego ust – zazwyczaj śmiał się wymuszenie i tylko wtedy, gdy naprawdę musiał. A kiedy kobieta odwzajemniła jego uścisk poczuł, że ściana, która przed chwilą między nimi wyrosła, równie szybko się rozsypuje w drobny mak. Musiał uważać, zacząć myśleć nim zrobi po raz kolejny coś głupiego. Wiedział, że próba przekonania do siebie Reyes wtedy byłaby jeszcze cięższa.
- Musiałabyś mnie chyba związać, zakneblować i torturować, abym polubił namalowane na płótnie domki i powiedział, że to prawdziwa sztuka – odpowiedział z przekąsem. Oboje wiedzieli, że było to niemożliwe – Alexander po prostu był za głupi, aby zrozumieć tą twórczość.
Uśmiechnął się pod nosem, gdy uświadomił sobie, że nie musi już ciągnąć kobiety za sobą. Uległa, dotrzymując mu kroku, a to podpowiadało Alexandrowi, że faktycznie może na niej polegać. Że może powiedzieć jej wszystko, co go męczyło od tylu lat. Niewykluczone, że brunetka chciałaby nawet skosztować tego piwa, które się rozlało, które męczy szatyna każdego dnia.
- Mógłbym nawet powiedzieć, że jesteś najpiękniejszą kobietą na kuli ziemskiej, we wszechświecie, a nawet na galaktyce, choć jest ogromne prawdopodobieństwo, że obrosłabyś w piórka i zwariowała, a wolałbym nie musieć wysyłać cię do psychiatryka – odpowiedział, a w myślach dopowiedział sobie, że jedyna konkurentka, którą posiadała już nie żyje. – Daj spokój, przecież oboje wiemy, że w tej waszej Meksykańskiej kulturze czci się La Catrinę bardziej niż cokolwiek innego.
UsuńPowoli odsunął się od kobiety, gdy wyciągnął papierosa. Spodziewał się, że brunetka nadal nie ma żadnych uzależnień, a Alexandrowi doszły minimum dwa od momentu, gdy utracił miłość swojego życia.
- Mogę? – zapytał, unosząc papierosa do ust. Nie czekał jednak na odpowiedź Reyes, tylko od razu go odpalił, a po chwili zaciągnął się łapczywie nikotyną.
Dorio
Roześmiał się, unikając serii poduszek, które poleciały w jego stronę, wraz ze słowami Reyes, a później z uśmiechem poszedł przygotować dla niej wszystkie rzeczy. Koszulek miał całą masę, chociaż nosił tylko połowę tego asortymentu i najczęściej tę w stonowanych odcieniach – ciotka miała manię kupowania dla niego rzeczy, bo Reginald za młodu wyrastał ze wszystkiego w tempie natychmiastowym. Ta mania pozostała jej do dziś, a że Reginald wciąż był – i pewne na zawsze już pozostanie – dla niej chłopcem, potrafiła wyszukać wzory, których nie powstydziłby się żaden fashion designer. Nie wiedział, czy nadruk będzie miał dla Reyes jakiekolwiek znaczenie, jednak bagatelizując oprawę, postawił przede wszystkim na wygodny i przyjemny dla skóry materiał, dlatego podarował jej bawełniany t-shirt z logiem swojej jednostki. Poza tym, w łazience pozostawił jeszcze ręcznik i zapakowaną szczoteczkę do zębów, a wszelkie dodatki do kąpieli przesunął na środek blatu, tak żeby Reyes mogła skorzystać z nich bez zbędnych pytań. Upewniwszy się, że niczego nie pominął, skierował się do swojej sypialni, gdzie zamienił jeansy na szorty piżamowe i uwalił się wygodnie na łóżku, powoli oddając w objęcia snu.
OdpowiedzUsuńReginald większość tych długich, bezsennych nocy miał już za sobą, ale dobrze pamiętał czasy, kiedy wraz z nocą przychodził niepokój, burzący wszelką harmonię. Wtedy łóżko było ostatnią rzeczą, w której chciał się znaleźć, bo doskonale wiedział, że każdy sen, który odtworzy się w jego głowie, będzie koszmarem z jego udziałem w roli głównej. Wiedział, że jeśli zaśnie, to wybudzi się po kilku godzinach z trwogą ściskającą gardło i z przeszywającym go poczuciem dotyku, a wszystkiemu będzie towarzyszył kolejny paraliż senny, pozostawiający niezmywalną skazę w pamięci. To był stan, gdzie tkwił niczym więzień we własnym ciele i nie miał żadnej pewności czy z niego wyjdzie – kiedy budził się umysł, a nie ciało, bo chociaż miał pewność otwierał usta, żaden krzyk nie wydobywał się z jego krtani, pomimo szczerych chęci, a nawet rosnącej w takich chwilach desperacji. Doskonale czuł otoczenie całym sobą, widział je, ale nie mógł choćby ruszyć ręką, aby się przed tym obronić. Jednak gorsze od niemożności poruszenia się były wizje – stojący nad nim polegli żołnierze, niewyraźne cienie, a nawet Ethan, dociskający jego klatkę piersiową do takiego stopnia, że z trudem nabierał oddech. Wtedy ogarniała go pustka; czuł się obnażony z każdej cząstki życia i sam nie wiedział, czy już umiera, a ci, którzy gdzieś w przestworzach oczekiwali na pokutę, przyszli tu żeby go zabrać. To były momenty tak znamienne, że po faktycznym wybudzeniu się jego ciało drżało w spotęgowanym strachu i nierzadko miały długie chwile, za nim dochodził do siebie.
Dziś nie borykał się już z tymi przypadłościami, pomijając gorsze sny, które od czasu do czasu nawiedzają każdego, ale sen miał bardzo płytki i potrafiło obudzić go skrzypnięcie podłogi. Musiał nawet zdjąć z tarasu dzwonki wietrzne z bambusa, bo gdy zaczynały grać w środku nocy, za każdym razem serwowały mu niechcianą pobudkę. Możliwe, że był to efekt zboczenia zawodowego i faktu, że żołnierz musi być czujny i gotowy, nawet jak słodko sobie śpi, żeby w porę zareagować na niespodziewany atak, a pewnych przyzwyczajeń nie da się pozostawić wyłącznie w granicach pracy i często przenosi się je do życia codziennego.
Żeby zasmakować głębokiego snu, musiał być albo porządnie wymęczony – stąd tyle tych zajęć i obowiązków, które dźwigał na barkach – albo zrelaksowany i dziś najwidoczniej tak się czuł, bo wejście Reyes do sypialni przeszło bez żadnego echa.
Reginald nawet nie drgnął, gdy z jej ust wydobył się lekki dźwięk, a stopy kroczyły po drewnianej podłodze, zbliżając się do łóżka, choć w normalnym przypadku dawno dźwignąłby się do pozycji siedzącej i pobudził szare komórki do życia. Tej nocy było inaczej – Reginald błogo sobie spał; jego oddech był spokojny, cichy i niczym niezmącony, a wszelkie troski uleciały z jego twarzy, pozostawiając na niej stoicki wyraz ukojenia.
UsuńZbudziły go dopiero promienie unoszącego się nad horyzontem słońca, które wpadając przez szerokie okno, rozświetliły pokój blaskiem poranka i wdarły się bezpardonowo pod jego powieki. Kolory wnętrza nabrały intensywniejszej głębi, niczym las po deszczu, a do pełnego odzwierciedlenia go brakowało już tylko woni mokrej ziemi i dźwięcznego świergotu małych kardynałów szkarłatnych. W Belle Harbor zastępowały je mewy i powiew rześkiej bryzy wdzierający się przez uchylone okno.
Zamrugał kilkakrotnie, pozwalając oczom przyzwyczaić się do ilości światła, aż w końcu osłonił je dłonią, żeby móc skupić spojrzenie na ściennym zegarze, którego wskazówki ułożyły się na wpół do ósmej. Czuł się wypoczęty i odrobinę sam się temu dziwił, bo z reguły wstawał z lekkim niedosytem, dlatego chcąc w całości wykorzystać tę chwilę osobistej sielanki, zrzucił z siebie kołdrę i przewrócił się na brzuch z zamiarem poleżenia. Ale wtedy zaskoczony aż podniósł się lekko na przedramionach i wytężył wzrok, bo widok Reyes śpiącej przy łóżku na podłodze wydawał mu się tak mało realny, że sam nie był pewien, czy wciąż nie śni. Był zupełnie nieświadomy momentu, w którym Reyes postanowiła uwić sobie tutaj to małe gniazdko, więc zakładał, że wcale nie śmiał się obudzić, kiedy przekroczyła próg jego sypialni. Zresztą, gdyby tak było, za żadne skarby nie pozwoliłby jej spać na podłodze. Skulona na narzucie przypominała bezbronną łanię, odpoczywającą w poletku wysokiej trawy i niespodziewającą się żadnego zła wokół.
Przysunąwszy się do krawędzi łóżka, ułożył sylwetkę z powrotem na materacu i jedną rękę wsunął wygodnie pod brodę. Prześledził spojrzeniem jej pogrążoną we śnie twarz i uśmiechnął się sam do siebie, gdy stwierdził w duchu, że bez makijażu Reyes jest tak samo piękna, jak bez niego, a później wyciągnął drugą dłoń w jej kierunku. Delikatnie pogładził wierzchem wskazującego palca jej piegowaty policzek, zgarniając z niego kilka niesfornych kosmyków, które uciekły z upiętego na noc koka.
— Rey — odezwał się ciszej, nie chcąc zbudzić jej zbyt radykalnie i pokiwał nieznacznie głową na ten pomysł spania na podłodze – przecież jego łóżko pomieściłoby ze trzy Reyes razem wzięte.
Uniósł kąciki ust, kiedy dostrzegł, że się przebudziła.
— Dzień dobry, płatku dalii — przywitał się, tym sposobem podsumowując swoją obserwację i cofnął rękę, również wsuwając ją dla wygodny pod brodę. — Myślę sobie jak się tu znalazłaś i dlaczego wybrałaś miejsce najmniej niekorzystne dla twoich pleców, kiedy wokół jest tyle miękkich powierzchni. — Uśmiechnął się krótko. — Na pewno czułbym się lepiej, gdybyś położyła się na łóżku. Możemy się zamienić miejscami — zasugerował, bo widok Reyes obok, choć niewątpliwie piękny, odrobinę go bolał. Nie chciał, żeby odpoczywała na podłodze – to było sprzeczne z jego życzliwością i wolałby odstąpić jej swój łóżkowy dobrobyt, niżeli pozwolić jej spać na drewnianej podłodze.
Reginald Patterson
[Ojej, jak świetnie, gratuluję Ci! ♥ To teraz niech Reggie przyniesie trochę szczęścia Rey!]
[Pomysł mi się bardzo podoba, ale chciałabym go odrobinę modyfikować jeśli nie masz nic przeciwko :D Wstępnie musielibyśmy się cofnąć tak co najmniej o rok, bo mój pan mniej więcej wtedy miał wypadek i nie mógłby zobaczyć owych ilustracji i nie mógłby czytać jej fragmentów. Ale nic nie stoi na przeszkodzie żeby spotkali się jakiś czas przed owym wypadkiem, wtedy mogliby omawiać owe sytuacje. Możemy założyć że znała się z jego siostrą i to ona ich sobie przedstawiła. Tylko też muszę uprzedzić, że tworząc jego postać wyobrażałam go sobie przed wypadkiem jako strasznego flirciarza, ale mogę go pohamować jeśli zajdzie potrzeba ;) Wprowadziłabym też wątek, że nie doszliby do finałowej wersji przed jego wypadkiem i ona kontaktowałaby się z nim wielokrotnie aż w końcu by dowiedziała się o wszystkim. Z jego strony pewnie poleciałyby dość nieuprzejme zwroty i złamałby ich umowę, mówiąc ze żadnej książki nie będzie. A skoro to miałby być jej zarobek to pewnie by o niego walczyła. Koniec końców pewnie książka by została opublikowana, a on by ją jej dedykował bo gdyby nie ona to by jej nie wydał. Z góry też przepraszam za moje autorskie wypociny tutaj, ale piszę co mi w duszy gra i jest trochę chaotycznie i pewnie jest dużo powtórzeń. Ale my pisarze mamy ten bałagan w głowie i tupet żeby się nazywać pisarzami jak widać :D]
OdpowiedzUsuńVince
Nie znał powodu, który sprawił, że Reyes poczuła potrzebę zmiany miejsca akurat na to, w którym ostatecznie się znalazła, więc mógł się jedynie domyślać, mając na uwadze swoje własne obserwacje i wiedzę, którą wyciągnął z jej opowieści. Najsensowniej byłoby założyć, że poczuła się samotnie – to była jej pierwsza noc w tym domu, w miejscu zupełnie obcym i niemalże nieznanym, więc całkiem możliwe, że czuła się niepewnie śpiąc w cichej i spowitej ciemnością sypialni zupełnie sama. W takich momentach ludzka wyobraźnia zaczyna fiksować – podsyła do głowy różnorakie scenariusze, i nawet jeśli gdzieś w głębi serca Reyes czuła, że nic jej nie grozi, to w otoczeniu nocy mózg tak czy siak wysyła sprzeczne sygnały, potęgując w duszy rosnące napięcie. Biorąc jednak pod uwagę jej przeżycia, zakładał również, że ta przeprowadzka mogła być powodem złego snu, który zbudził ją napawając niekontrolowanym strachem. Akurat siłę koszmarów znał z autopsji, więc był sobie to w stanie wyobrazić, zresztą, jakiś powód musiał istnieć – nie sądził, że zrobiła to dobrowolnie, bo uznała, że nocleg na podłodze w sypialni Reginalda będzie fascynującym przeżyciem.
OdpowiedzUsuńNa widok jej reakcji, tuż po tym, gdy pozwolił sobie nazwać Reyes płatkiem dalii, przechylił lekko głowę i uniósł usta w rozbawionym wyrazie. Kobieca ekscytacja potrafiła przybrać różne, nawet najbardziej zdumiewające formy, a choć ta Reyes nie była czymś niepospolitym, bo pisk euforii to częsty odruch, to jednak byłoby lepiej, gdyby odbyła się bez uderzenia nogą w kant łóżka. Nie do końca był wprawdzie pewien, co konkretnie wzbudziło w niej taki zachwyt – czy było to samo określenie, czy jednak sam fakt, że postanowił ją tak osobliwie określić, ale nie porównał jej reakcji z niedoświadczonym nastoletnim zachowaniem. To był po prostu niepowtarzalny styl o nazwie Reyes, czyli coś, co wynika bezpośrednio z natury jej pozytywnego charakteru. Poza tym, w jej wykonaniu to było urocze.
— Zasłużyłaś — odparł, przesunąwszy spojrzenie na koszulkę. Grafitowy odcień dobrze współgrał z jej muśniętą słońcem karnacją. — I tak, ale wiem, że z takim idealnym dodatkiem żaden z nas nie skupiłby się na swoich zadaniach, chociaż bylibyśmy niewątpliwie najbardziej zadowoloną jednostką na świecie — stwierdził z przekonaniem w głosie i uśmiechnął się żartobliwie.
Ściągnął lekko brwi, kiedy wspomniała o prezencie urodzinowym. Czyżby myślała o jakichś niespodziankach? Wspomniał wprawdzie, że nie obchodzi urodzin i sam niczego nie planował, zamierzając potraktować ten dzień tak, jak setkę poprzednich i następnych, a jednak kiedy z jej ust wypłynęły te dwa słowa, w głowie zaraz zapaliła mu się lampeczka. Pomimo jego odpowiedzi, Reyes nie pozbyła się myśli o urodzinach – to mocno podejrzana sprawa.
— Myślę, że gdybyś wywiozła mnie do dżungli, raczej nie chciałbym marnować w niej czasu na sen — pomyślał, a kiedy Reyes uniosła się wyżej, zaraz skupił uwagę na wzmiance o masażu. — I teraz wszystko jest już jasne! Sądziłem, że jednak nie przypadły ci do gustu niebieskie odcienie, albo że poczułaś się tam naprawdę samotna, ale widzę, że to tylko podstępna zagrywka, żebym zafundował ci darmowy masaż — zgrywał się w odpowiedzi, kiwając głową z udawanym niezadowoleniem.
Przeczuwał, że stoi za tym coś konkretnego, ale na razie nie chciał wyciągać z Reyes tych informacji, bo wczoraj faktycznie zapewniał, że może spać tak długo, jak będzie potrzebowała, a tak się składa, że właśnie odrobinę jej to utrudniał.
Usuń— Nie przeszkadzasz mi Rey, możesz tutaj zostać i spać nawet do południa — zapewnił, obracając się na plecy. Wyciągnął mocno rękę po telefon, pozostawiony na szafce po drugiej stronie łóżka i zerknął na wyświetlacz, za chwilę odkładając go z powrotem. Miał zadzwonić i załatwić Forda Rangera, ale było odrobinę za wcześnie, tym bardziej, że kolega po fachu odsypiał pewnie nocny dyżur. — Ja i tak zaraz wstaję, bo to moja godzina, więc łóżko będzie do twojej dyspozycji — powiedział, obróciwszy głowę w jej stronę, po czym podniósł się nieco na łokciach. — Rano pijesz kawę, czy herbatę? — Zapytał po chwili, zdając sobie sprawę, że nie wie o Reyes podstawowej rzeczy, jaką jest pierwszy poranny napój. I nawet gdyby chciał strzelić, to ciężko było mu wybrać i wytypować którąś z tych odpowiedzi. Wyglądała w połowie na smakoszkę herbat, a w połowie na kawoszkę.
Reginald Patterson
[Oczywiście, że tak! Już sobie zanotowałam w pamięci :D]
Alexander uśmiechnął się pod nosem, gdy kobieta nazwała go swoim przyjacielem. Mimo, że za każdym razem, gdy ktoś próbował się wedrzeć z buciorami w jego strefę komfortu, jakaś mała cząstka jego starej osobowości krzyczała ciągle daj sobie pomóc pajacu! Tym razem było tak samo, chociaż miał wrażenie, że głos był nad wyraz wyraźny.
OdpowiedzUsuń- W takim razie albo mój trzydziestopięcioletni umysł zaczął mi płatać już figle, albo udawałaś przede mną normalną, stonowaną kobietę Reyes – odpowiedział, próbując nadać tonowi poważny wydźwięk. Chciał się z kobietą podroczyć, choć nie był pewien czy wciąż wie, jak to się robi.
Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Po raz pierwszy od czterech lat czuł się tak, jakby nic się nie stało, jakby nie musiał nosić na ramionach dusz osób, które przez niego odeszły, a które ciążyły mu tak mocno, że się w nich zatapiał. Czuł się swobodnie w towarzystwie innych osób, aniżeli tych z pracy, z którymi rozmawiał przez obowiązek, a nie z przyjemności. Uczucie lekkości, które temu towarzyszyło, było dla Alexandra tak dziwne, że nie potrafił go zrozumieć. Z jednej strony pragnął czuć się tak już każdego dnia, a z drugiej wiedział, że wcale na to nie zasługiwał. Powinien cierpieć tak, jak Victoria i maleństwo, które zabił.
- To chyba dobrze, co nie? – zapytał, odwracając ku niej wzrok – Każdy z nas wie, co dobre. Ja wiem lepiej, no ale cóż… Zdarza się. Jak będziesz starsza, to zrozumiesz, że moje mądrości są lepsze od twoich wypocin. Wtedy przybiegniesz do mnie, choć jest prawdopodobieństwo, że ziemia mnie już przykryje.
Na samą myśl o grobach, Alexander zesztywniał. Od dawien dawna nie był na grobie swojej ukochanej. Nie zapalił jej znicza, ani nie zaniósł tulipanów, które tak uwielbiała. Nie miał jednak wstępu do miejsca, gdzie została pochowana. Oboje byli jednymi z nielicznych katolików na Saint Thomas, w związku z tym jej pochówek znajdował się niedaleko domu jego niedoszłych teściów. Przez rok, gdy jeszcze próbował się pogodzić ze śmiercią Victorii, chciał odwiedzać miejsce, gdzie leżała. Teraz jednak wiedział, że chęci to za mało, aby było mu to dane. Był uważany za mordercę, a takim nie pozwala się odwiedzać swoich ofiar.
- Zawsze wiedziałem, że jest z tobą coś nie tak, Castanedo. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby słuchać tak żałosnych i nietrafionych komplementów. Tylko ty – odpowiedział i to tym razem on wcisnął między jej żebra palec wskazujący.
Usłyszawszy komentarz Reyes dotyczący palenia papierosów, wzruszył ramionami. Nie obchodziło go właściwie to, co kobieta myśli na temat palenia. Papierosy pomagały mu się uspokoić, a tego w tym momencie bardzo potrzebował. Nie był pewien tego czy poprzedni wyskok był jedynym tego wieczora.
- Na coś trzeba zdechnąć, prawda? – A jak to się stanie, to przynajmniej nie będę musiał więcej się męczyć, dopowiedział w myślach.
Jeszcze niedawno pragnął śmierci. Może nie na tyle, by próbować popełnić samobójstwo, ale na tyle, by o nim myśleć i rozważać wszystkie za i przeciw. Chciał móc skończyć z zatracaniem się w myślach, które nie pozwalały mu czasem normalnie funkcjonować. Miał dość zamartwiania się i sięgania po alkohol, który jeszcze przed chwilą uważał za najlepszy środek przeciwbólowy. Być może się mylił, a najlepszym sposobem na uporanie się z tragedią była najzwyklejsza rozmowa z kimś innym.
Wciąż jednak obawy, które zrodziły się w jego głowie lata temu skutecznie zabraniały mu swobody, by dzielić się swoimi problemami z kimś innym. Jednak otoczka, którą Alexander tak dawno stworzył wokół siebie, powoli się rozpadała. Z każdą chwilą była coraz bardziej spękana i nietrwała. Być może Dorio spotkał idealną osobę do tego, by podzielić się swoimi problemami, rozterkami i pytaniami, które nie pozwalały mu spokojnie spać.
Usuń- Burrito? – zapytał, świdrując wzrokiem kobietę. Chciał wyczytać z jej oczu czy ma w ogóle na nie ochotę. – Albo tacos? Podobno to najlepsze dania kuchni meksykańskiej, więc pewnie znasz niejedną knajpę na tej ulicy, która nam zaserwuje niezapomniane doznania smakowe. Chyba, że wolisz coś innego – dodał szybko, nie będąc pewnym czy Reyes wciąż takie rzeczy jada.
Dorio
Nie mógł zaprzeczyć, bo twardy z niego orzech do zgryzienia, jeżeli mowa o próbie rozproszenia. Było to bezpośrednio związane z niezłomnością, którą w sobie wypracował na przestrzeni minionych lat dzięki służbie i cierniowych szkoleniach, organizowanych na kursach. Byli uczeni przede wszystkim centralizowania swojej uwagi na danej rzeczy, a przy tym również tego, aby nie dać się zwieść otoczeniu. Długie godziny spędzone na krześle w skrępowaniu i zimnie, dokładanym co rusz z każdym kolejnym wiadrem wody oraz pokusą w postaci gorącej herbaty i pachnącego obiadu, który każdy z nich marzył zjeść, będąc od połowy dnia na czczo i o suchym pysku. Chwile, w których toczył nieprzejednaną walkę z samym sobą, usilnie opierając się temu, czego najbardziej wtedy potrzebował, choć dobrze wiedział, że od przyjemności dzieli go zaledwie jedno słowo klucz wypowiedziane na głos. Ale gdyby się poddał, nie przeszedłby testu, a chęć ukończenia go była jednak silniejsza od wszystkiego, co działo się wtedy wokół – silniejsza od zimna, głodu, pragnienia, zmęczenia i bólu, który zaczęły sprawiać mu liny, ciasno zaplecione na nadgarstkach. Wiedział, że aby przejść kurs, musi wygrać z samym sobą; tego oczekiwali od niego instruktorzy, organizujący wówczas to małe piekło na ziemi. Chcieli żeby zapanował nad własną wolą, bo tylko ci, którzy naucza się ją kontrolować, mogą przetrwać w objęciach wojny i nie dać się zwieść jej pokusom.
OdpowiedzUsuń— Rzeczywiście zamierzasz być dziś księżniczką, wasza wysokość — skomentował, chociaż gdy opatuliła się kołdrą, chowając głowę w poduszkach, doszedł do wniosku, że mógłby przygotować jej na śniadanie pyszne naleśniki z jakimś słodkim syropem, przywiezionym z Barnardsville. Może nie było to nic wyszukanego, czym mógłby zaskarbić sobie miano nowatora, jednak dobre naleśniki z dodatkami zawsze świetnie spełniają swoją rolę. — Ale okej, zaskoczę cię — zapewnił, na razie nie ruszając się jeszcze z miejsca. Już dawno powinien był okupować drążek i liczyć w myślach podciągnięcia, ale obecność Reyes sprawiła, że cała jego chęć ugrzęzła w towarzystwie, które wolał jej tutaj dotrzymać. Poza tym, miał wrażenie, że zdążyła się już rozbudzić na tyle, aby jej powieki nie opadały mimowolnie, gotowe do dalszego snu, więc nie czuł się aż tak winny, że przeszkadza jej w regeneracji.
— Kawa z cukrem — powtórzył. — A może jednak cukier z kawą — zauważył, posławszy Reyes krótki uśmiech, po czym spojrzał na skrawek swojego ciała, który dotknęła palcem i chwilę utrzymał wzrok na dekorującej go bliźnie. Nie wszystkie były związane bezpośrednio z wojną, ale większość na pewno, chociaż nie potrafił sobie ustalić, która z nich jest najgorsza. One wszystkie niosły ze sobą widmo tych mało pozytywnych wydarzeń – jedne wiązały się z większym bólem, inne z mniejszym; niektóre powstały przypadkiem, a niektóre z zamierzeniem. Czasami jedyną drogą wyjścia, była ta, w której należało zrobić krzywdę samemu sobie.
Zastanowił się chwilę nad pytaniem i przeniósł spojrzenie na tęczówki Reyes.
— Naprawdę mało jest w moim życiu rzeczy, których żałuję — odpowiedział. — Nie ma złych decyzji, nie ma też dobrych, są tylko konsekwencje tych, które się podjęło, a wszystkie moje decyzje sprawiły, że jestem dziś tutaj. Nie mógłbym ich żałować, bez względu na to, z czym się wiązały, tak samo jak sytuacji losowych. Nie byłbym wtedy szczery sam ze sobą — wyjaśnił, lekko się uśmiechając.
Dla wygody położył się na płasko i splótł dłonie na klatce piersiowej.
Usuń— Myślałem kiedyś o studiach; rodzice całe moje dzieciństwo wiercili mi w brzuchu dziurę, żebym złożył gdzieś papiery. Dla nich to był taki wyznacznik wyższości: ukończone studia — opowiedział, przechyliwszy głowę w kierunku Reyes. — Studia nie są wyznacznikiem niczego — rzekł, powracając zaraz do dalszej opowieści. — Myślałem o inżynierii kosmicznej i satelitarnej, ale nie mogłem ich wybrać, bo znałem już swoje powołanie, a nie chciałem tracić czasu na coś, z czego nie skorzystam. Praca nie jest pracą, kiedy robi się to, co się naprawdę lubi, a jako inżynier nie do końca byłbym zadowolony — wyjaśnił, uśmiechnąwszy się ponownie. Mógł podjąć studia, kiedy odbywał służbę przygotowawczą, bo jedno nie przeczyło drugiemu, ale nie skupiłby się wtedy na tym, czego naprawdę chciał. Wątpliwe, że byłby dziś medykiem, gdyby poświęcił czas na studia, bo nie mógłby wtedy poświęcić czasu na dodatkowe szkolenia, których ukończenie pozwoliło mu wstąpić w szeregi specjalsów.
Reginald Patterson
Reginald chętnie robił innym niespodzianki, szczególnie siostrze ciotecznej, bo kiedy przyjeżdżał na farmę, a ona jako jedyna o niczym nie wiedziała, siedząc w zagrodzie i jak co dzień pielęgnując konie, niemalże płakała z radości, gdy przypadkiem dostrzegała go siedzącego w kapeluszu na białym płocie – dopiero później rugała go za to, że nie pisnął choćby słówkiem, zachowując wszystko w tajemnicy, jednak mimo to żadna złość nie była w stanie przyćmić płomienia radości, związanego z jego przyjazdem. Z kolei sam Reginald niekoniecznie był wielkim fanem niespodzianek, bo podobnie do Reyes męczyła go wtedy ciekawość, ale i pewnego rodzaju niepewność – w ostatnim czasie większość niespodzianek niosło ze sobą więcej negatywów, niż pozytywów, a Reginald był typem człowieka, który nie przepada za rozczarowaniami, i któremu żyje się lepiej, kiedy ma swoje otoczenie pod kontrolą. Niespodzianki zawsze niosą ze sobą niewiadomą, nawet jeśli mają być w efekcie czymś wyjątkowo przyjemnym.
OdpowiedzUsuńRodzice faktycznie go nie znali, więc na to określenie, pokiwał lekko głową. Nie byliby nawet w stanie powiedzieć, co Reginald woli na śniadanie, a co na lunch, nie wspominając już o tym, że od lodów czekoladowych bardziej smakują mu waniliowe. Ta wiedza była im obca – nie wychowywali go, nie znali jego upodobań, przyzwyczajeń, ani wartości, bo te zaszczepiło w nim wujostwo i dziadkowie. Nie mieli czasu, żeby poświęcić mu swoje zainteresowanie i tak właściwie to poza czasem, nie mieli także ochoty. Początki w szkole były trudne, bo kiedy na zajęciach każdy z uczniów miał za zadanie opisać swoich rodziców, Reginald jako jedyny opisywał ciotkę i wujka. Dla rówieśników było to wówczas niezrozumiałe – trochę się z niego śmiali, zakładając, że Reginald nie zrozumiał polecenia, chociaż on doskonale wiedział co powinien był zrobić, ale jak miał opisać ludzi, których nie zna? Jakich słów miał użyć do określenia dwójki osób, które widywał tylko na chwilę i to od święta? Do szóstego roku życia nie był w stanie zapamiętać ich imion, a co dopiero spróbować sklecić na ich temat kilka zdań. Linda i Jack nigdy nie chcieli zastąpić mu rodziców; zawsze powtarzali, że są ciotką i wujkiem, a mama i tata są na razie zbyt zajęci, żeby móc być obok – jeszcze wtedy nie rozumiał ile kłamstwa wymykało się z ich wykrzywionych w grymasie ust, ale z biegiem czasu dostrzegł tą niepewność, malującą się w tęczówkach, ilekroć ich wzrok raptownie uciekał gdzieś w przestrzeń. Z czasem dowiedział się wszystkiego, włącznie z tym, że rodzice do pewnego czasu płacili ciotce za tę opiekę – był wtedy zły na każdego z nich, ale zrozumiał, że te pieniądze były im wtedy potrzebne. Ciotka zapewniała, że bez względu na to, czy otrzymywaliby taką formę wsparcia, czy nie, nigdy nie zdecydowałaby się go porzucić.
W tej chwili Reyes wiedziała o nim wiele więcej, niż jego rodzice i to nie ulegało wątpliwościom.
— Myślę, że czasami los stawia nas w takich sytuacjach, żebyśmy pozbyli się naszych własnych niedostatków, bo mamy w sobie skłonność do rezygnowania z własnych przekonań, wartości i korzyści na rzecz innych ludzi. Często odrzucamy poczucie własnej wartości i wyjątkowości, a nie powinniśmy — stwierdził. — Możliwe, że kiedy coś zyskujemy i tracimy, to po to, abyśmy nauczyli się doceniać. A jeśli na naszej drodze pojawiają się różni ludzie, to może po to abyśmy czegoś się wzajemnie od siebie nauczyli — wzruszył ramieniem, zastanawiając się chwilę nad tymi dywagacjami.
— Dziwny jest ten świat — powiedział, unosząc usta w wesołym uśmiechu. Za chwilę znów wsparł się na łokciach. Wskazówki zbliżały się do ósmej.
Usuń— Okej, moja propozycja jest taka: ty możesz sobie tutaj zostać i poleniuchować, ja wstanę, przygotuję nam śniadanie, a później odzyskam twój rower z bazy — zaproponował, posławszy Reyes pytające spojrzenie. Nie miał nic przeciwko, aby została w domu sama, bo nie miał tu nic do ukrycia. Salon zdążyła już zwiedzić, z kolei tu, w sypialni, poza kolejnym regałem z książkami i gablotką, w której spoczywały jego odznaczenia, nie było nic więcej. Chyba, że postanowi zajrzeć do niewielkiej garderoby i urządzić sobie mały pokaz mody w jego flanelowych koszulach w kratę. — A jeśli nadal jesteś pewna, że chcesz odwiedzić ze mną wioskę, to możesz już zacząć załatwiać sobie wolne na najbliższy weekend — dodał. Sam miał wtedy trzy dni wolnego, więc gotów był spożytkować je na wyjazd do Barnardsville. Pogoda powinna im dopisać, nastroje również.
Reginald Patterson
[Osobiście uwielbiam wątki w przeszłości, bo jestem z tych gnomów, co lubią zaczynać od bazy i budować wszystko od podstaw. Trochę przy tym zachodu, ale jakie efekty, o panie! Tak więc jeśli nie masz żadnych przeciwwskazań to ja w ogóle bym zaczęła od ich pierwszego spotkania. Te pierwsze niezręczne momenty muszą przecież zostać właściwie uchwycone! Oczywiście nie byłabym też sobą gdybym nie zapytała, czy lubisz zaczynać żeby wstępnie przygotować się na 'małą męczarnię' :D]
OdpowiedzUsuńVince ♥
Zastanowił się chwilę nad tym, czy Reyes mogłaby coś dla niego zrobić, a chociaż naszła go pewna myśl, to jednak postanowił zgasić ją w zarodku – pokiwał przecząco głową, nie mając nic do zaoferowania i uśmiechnął się krótko. Skoro obiecał jej leniuchowanie, to niech ta obietnica ziści się w rzeczywistości, poza tym, miał już pomysł na śniadanie do łóżka, więc warto było wykorzystać tę próbę zaskoczenia Reyes, nawet jeśli naleśniki nie zrobią na niej żadnego wrażenia. Mógł być przynajmniej pewien, że wypełnią jej żołądek po brzegi, bo przecież dobre śniadanie to podstawa każdego dnia, a ten obecny Reyes rozpoczęła naprawdę wcześnie.
OdpowiedzUsuńPodniósłszy plecy z miękkiego materaca, przysunął się do krawędzi łóżka w poszukiwaniu telefonu, który leżał tuż obok uwitego w nocy gniazdka. Wciąż ciężko było mu uwierzyć, że Reyes przespała się jedynie na cienkiej na narzucie, która niczym nie różniła się od snu na gołych deskach, poza odcinaniem od ewentualnego zimna, ciągnącego z podłogi, ale miał przed sobą autentyczny dowód dla tego zaskakującego pomysłu. Nachylił się w końcu po telefon i wręczył go Reyes, zaraz rozciągając się nad jej sylwetką, żeby sięgnąć do szafki po swój. Pozostał jeszcze chwilę na miejscu, bo rzeczywiście chciał, aby raz jeszcze, tym razem w pełni świadomie, przemyślała propozycję wyjazdu do Barnardsville. Wczorajszy wieczór był przepełniony różnorakimi emocjami, a w przypadku Reyes także małą dawką alkoholu, i nawet jeśli była wtedy tak samo szczera, a dziś wciąż chętna na wyprawę do Karoliny Północnej, wolał się upewnić, za nim zdąży zadzwonić do rodziny i poinformować ich o przyjeździe w towarzystwie uroczej panny, a przy tym nasłuchać się serii dociekliwych, wybiegających hen w przyszłość pytań. Przed nim także stało to trudne wyzwanie zatelefonowania do ciotki, chociaż kiedy posłuchał rozmowy Reyes z niejaką Jade, naprawdę poczuł nagły skok dobrej motywacji. Oczywiście, na jego twarzy wypisało się zdumienie, a brwi powędrowały wyraźnie do góry wraz z kącikami ust, gdy Reyes nagle wspominała o turnusie rehabilitacyjnym, a później temat zszedł niespodziewanie na kierownika, w którego rolę wcielał się prawdopodobnie on sam. Jeszcze chwilę wpatrywał się w Reyes z zaskoczeniem i rozbawieniem, bo nie miał pojęcia, jak powinien był się do tego odnieść, ale kiedy pchnęła go w kierunku drzwi, wstał w końcu z łóżka i doszedłszy do klamki, odwrócił się na pięcie.
— Turnus rehabilitacyjny? Atrakcyjny kierownik? — Odezwał się i pokiwał głową z niedowierzaniem. — Por Dios, Rey, jak ty się z tego wyplączesz — stwierdził ze śmiechem i zniknął zaraz za drzwiami. Czekała go podobna, albo gorsza rozmowa, ale za nim zdecydował się na telefon do ciotki, najpierw zszedł do salonu, zebrał ze stołu butelkę wina wraz z kieliszkiem i wykonał kilkadziesiąt szybkich podciągnięć na drążku. Bryza oplatająca jego ciało na tarasie była rześka, choć promienie słońca dogrzewały już od samego rana – zapowiadał się pogodny dzień, na niebie nie było jeszcze żadnego obłoczka.
Po tej krótkiej rozgrzewce, przeszedł do kuchni, gdzie przygotował wszystkie składniki potrzebne do naleśników. Zmieszał je w znanych sobie proporcjach, a kiedy ciasto było gotowe do smażenia, rozgrzał patelnię, tworząc na talerzu pierwszy stosik placków; w międzyczasie sięgnął po telefon, wykonując połączenie do kolegi, który zgodził się pożyczyć auto bez żadnych korzyści w zamian, a nawet zaproponował jakiś mały wypad na piwo w przyszłości – umówili się na konkretną godzinę po odbiór samochodu i zakończyli rozmowę. Reginald przy okazji zajął się parzeniem kawy, którą mielił, pilnując naleśników, a także klasycznego yerba mate dla siebie.
A później, kiedy wszystko było gotowe, wyjął z szafki syrop jagodowy, który babka wytłoczyła przy okazji robienia przetworów, a także bitą śmietanę. Udekorował nimi obie naleśnikowe wieżyczki i ustawiwszy wszystko na szerokiej tacy, wraz ze sztućcami, kubkiem kawy i tykwą ze swoim naparem, ostrożnie przetransportował się na piętro, szczególnie uważając na stopniach i przy otwieraniu drzwi, gdzie pomógł sobie trzecią ręką, czyli niezastąpioną nogą.
Usuń— Śniadanie gotowe, wasza wysokość — powiedział na wejściu, powoli układając tacę z dwiema porcjami naleśników i napojami na łóżku. Z reguły nie jadał w tym miejscu, bo w planie każdego poranka do sypialni wracał już tylko po ciuchy, ale nie miał nic przeciwko, żeby zajadać się naleśnikami tutaj. Otworzył tylko okno, chcąc wpuścić więcej świeżego powietrza i przesunął zasłonę bliżej środka, tak żeby słońce dało oczom trochę spokoju – dziś było wyjątkowo jaskrawe.
— Mam nadzieję, że nie spodziewałaś się kawioru — zażartował, przysiadając na brzegu łóżka. — Żaden kawior nie dorówna puszystym naleśnikom — stwierdził zaraz, sięgając po tykwę, żeby upić łyk naparu. Dobre sposoby, to sprawdzone sposoby.
Reginald Patterson
[Ja to tylko tu o cichutku zostawię *.* ♥]
UsuńGarnitur szyty na miarę w połączeniu z kolorową muchą, która łączyła w sobie królewski błękit z krwistą czerwienią, tworzył swego rodzaju kompozycję. Spinki były natomiast srebrne, w kształcie delfinów, jednak nie z przypadku. szukał ilustratora od dłuższego czasu. Po ostatnim sukcesie, chciał stworzyć coś nowego, innego. Stwierdził, że ta seria, będzie mniej wymagająca dla czytelnika. Pozwoli mu ujrzeć sceny i zrozumień poszczególnych, często skomplikowanych bohaterów. Jednym z nich miał być rybak, który zwodzony przez cudowne i eleganckie morskie zwierze, wypływa zbyt daleko od brzegu. Cała akcja pierwszej części opowiadała jego historię i samotną tułaczkę, która wcale taka samotna nie była. Zadziwiające było, jak kolejne odkrywane wyspy niosły za sobą kolejne wątki i odkrywały nowe postacie. Jego siostrze naprawdę nie podobał się cały ten pomysł, uważała ze ten powinien skupić się na romansach. Była jego osobistym menadżerem i zawsze chciała dla niego jak najlepiej. Jednak Vincentowi nigdy nie zależało na zdobywaniu popularności czy fortunie. Chciał pisać i móc utrzymywać z tego rodzinę, a jednocześnie dać upust temu co siedziało w jego głowie. Wypuścić myśli na wolność, pozwolić im zaczerpnąć świeżego powietrza. Dawne romanse przyszły wraz z nową miłością i osiągnęły punkt kulminacyjny, gdy ta zaakceptowała jego oświadczyny. Teraz jednak, coraz mniej ekscytowała go kolejna przygoda skupiająca akcję w pokoju sypialnianym. Poszukiwał czegoś głębszego. Nie potrafił dalej zaspokajać się tym, co już sam posiadał. Może dlatego tak ciągnęło go do teko pomysłu, potrzebował zgromadzić odrobiny samotności, żeby zacząć doceniać wszystko inne. Nie pozostawił jednak swojego bohatera na pastwę losu. Wraz z każdą podbitą przez niego wyspą, znajdował miejsce w szałasie, łożu czy gromadzie liści i mchu, ale zawsze u boku dzikiego pożądania. Każdy rozdział był już napisany. Od napotkanego zagubionego delfina, do ostatniej wyspy. Książka skradła serce wydawcom, ale nie była jeszcze gotowa. Nie potrafił napisać do niej właściwego zakończenia. Może też dlatego zadecydował się na ilustracje, chciał wydłużyć proces. To jeszcze nie czas na pożegnania — mówił do siebie, poprawiając ostatni raz muszkę przed lustrem.
OdpowiedzUsuńVincent wraz z siostrą udał się do teatru na spektakl dawnej znajomej. Przedstawienie samo w sobie nie powalało na kolana, ale może to dlatego, ze on sam za nim nie przepadał. Zdecydowanie bardziej wolał koncerty muzyki poważnej, a nawet występy baletu. V uważał, że film jak i teatr są złodziejami kreatywności, ale nie śmiał przyznać tego w obecności aktorki. Ze sztucznym uśmiechem na ustach podziękował za wspaniały występ i pogratulował debiutu na deskach teatru. W jego głowie jednakże wskazówki zegara ruszały się mozolnie aż same prosząc się o własną drogę ucieczki. Sunnie zmusiła go do zostania na imprezie po przedstawieniu, choć on z pewnością wolałby teraz studiować kolejne rozdziały swojej książki i w końcu napisać zakończenie. Nie pogardziłby też lampką wina czy czymś słodkim, ale zakładał, że to uda mu się znaleźć w miejscu, do którego właśnie się udawali. Stoliki faktycznie uginały się od ciężaru niezliczonych talerzy i szklanych mis wypełnionym mieszanką owoców i alkoholu. Vincent kiedyś był wielkim zwolennikiem imprez, ale od czasu zaręczyn. te straciły już swój dawny urok. Wpatrywał się w mężczyznę zgrabnie ujmującego jakąś dziewczynę w talii stojącą przy stoliku i szeptał jej gorące słówka. To kiedyś był on, ale zdecydowanie miał lepszą fryzurę. Zdecydowanie. Z tego lekkiego oderwania się od rzeczywistości uratowała go siostra, która przyprowadziła ze sobą kolejną towarzyszkę.
Usuń— Vinnie, Reyes. Reyes, Vinnie — uśmiechnęła się. Vincent wziął jej dłoń i złożył pocałunek na jej zewnętrznej stronie. Chciał zganić siostrę za to jak go przedstawiła, ale jego uwagę przykuwało hipnotyzujące spojrzenie kobiety. Tonął w nim jak w bezkresnym oceanie. Przez moment czuł się jak bohater swojej kolejnej powieści, a ona była syrena prowadzącą go na dno. Mimo to nie potrafił odwrócić wzroku.
— Miło mi. Napijemy się szampana? — zaproponował.
[Moje początki potrafią być lekko drętwę, ale później się poprawię, obiecuję! Tymczasem delektujmy się szampanem, o!]
Vinnie ♥
Sytuacje takie jak ta nie robiły na nim wrażenia. Obcując na co dzień ze śmiercią, rzeczywiście stał się na nią aż zanadto obojętny: z tego powodu odejście ciężarnej kobiety na jego stole nie wywołało w nim żadnych emocji, o ile cokolwiek było w stanie obudzić w nim ludzkie uczucia. Nie uważał tego za konieczne i normalne – zrobił jednak wszystko, co było wówczas w jego mocy i nie miał żadnych, najmniejszych możliwości, by ją uratować. Wypadek, któremu uległa, przerastał nawet jego – a dziecko, noszone w jej łonie, wcale nie ułatwiało sprawy. Zasadniczo, nie powinien był jej nawet operować: nie był specjalistą w dziedzinie kobiet ciężarnych, a jego wiedza z tej dziedziny nie miała zbyt wiele odniesienia praktycznego. Nie oznaczało to, że nie miał do tego uprawnień: po prostu byli chirurdzy lepiej wyspecjalizowani na tej płaszczyźnie. Wydelegowano jednak jego – zapewne dlatego, że przypadek był tak fatalny, że tylko on mógł się z nim mierzyć. Operacja była niewiarygodnie długa i wymagała niewiarygodnie wiele precyzji; nawet jednak dysponując czasem, który starał się skraść, walcząc z własnymi ograniczeniami i światem – nie miała wielkich szans powodzenia. Nie był cudotwórcą, tylko lekarzem. Nie posiadał zwierzchnictwa nad życiem i śmiercią; nie mógł według własnego uznania dysponować ludzkimi duszami, umieszczając je po dwóch stronach cienkiej granicy, która tak przerażała człowieka.
OdpowiedzUsuńByć może przekazał informacje o jej śmierci zbyt beznamiętnie: nie miał jednak w zwyczaju robić tego w inny sposób, więc dlaczego tamtym razem miałoby być inaczej? Dlaczego mężczyzna, który właśnie wymierzył mu cios miałby zyskać uprzywilejowaną pozycję i otrzymać wieści w sposób, po jaki Quatermaine nigdy nie sięgał?
Przecież wszystkie życia były warte tyle samo. Żadne nie było cenniejsze od drugiego – każde serce, wybijając ckliwą melodię istnienia, koiło zmysły w jednakowy sposób, przypominając, że tyrania świata wciąż trwa, nieważne jak wielkie żniwo zbierze kościotrup ze stalową kosą. Nawet jeśli śmierć matki z dzieckiem była tragedią dla tego mężczyzny, dla świata stanowiła jedynie kroplę w oceanie, kwitnącym dryfującymi ciałami. Był lekarzem – jego zadaniem było ratować życie i czasami polegać, gdy walka ze śmiercią okazała się przegrana; a nie psychologiem, pocieszycielem, czy człowiekiem, który udawałby, że przywiązał się do kobiety, którą kilka godzin starał się przywrócić do świata.
Miłość była obrzydliwie nieprzewidywalnym uczuciem. Rozumiał, że mężczyzna nie mógł pogodzić się ze stratą; szukanie winnych nie mogło mu jednak pomóc i Cassian wiedział to doskonale, choć pogląd ten nie miał zamiaru opuszczać nigdy jego umysłu. Nie miał kompetencji do prób złagodzenia temperamentu mężczyzny.
Reyes również nie miała, a mimo to zdecydowała się odgrywać bohaterkę. Nie mogła tego dostrzec, ale pierwszy raz przedsięwziętym wyczynem wywołała w nim rzeczywistą złość – nie wynikało to z zuchwałości tego działania, a głęboko zakorzenionego instynktu, już na starcie podpowiadającego mu, że musi ją chronić. Zaczęła mówić do mężczyzny, a jej łagodny głos zdawał się rzeczywiście opatulać jego skołatane nerwy; zdecydował się więc zacisnąć zęby i pozwolić jej działać, nawet jeśli pięści świerzbiły, by krwawą pręgą nakreślić granice w złamanym świecie oponenta.
Potwór.
Był potworem. Nie wypierał się tego. Był wyzutym z emocji potworem, który jednak decydował się ratować życia wbrew swojej potworności. Wychodził poza założenia własnego jestestwa, starając się tchnąć życie z pomocą swoich martwych dłoni; krzesał z niczego to, czego nie potrafił wykrzesać we własnym sercu.
Jego instynkt najwyraźniej od początku miał rację, bo spokojna, pozornie dobrze idąca, rozmowa przemieniła się w porażająco szybką szarpaninę; najpierw mężczyzna spoliczkował Reyes, a później zaczął ją dusić.
Nazwał ją dziwką.
Cassian nigdy się nie złościł. Nigdy nie wybuchał gniewem, nigdy nie pozwalał, by jakiekolwiek emocje przejęły nad nim kontrolę. Był pustą skorupą, niezdolną do odczuwania; potworem z gardzieli piekieł, niezdolnym do miłości i zamartwiania, nieważne kogo dotyczyła gra.
UsuńA jednak na zgliszczach jego duszy zapłonął ogień, gotowy strawić nie tylko miasto, ale cały kontynent za pomocą swojej niezłomności.
Jego niewzruszona twarz nawet nie drgnęła – lecz oczy zmieniły swój wyraz. Zdawać by się mogło, że na spokojnym oceanie, niby polanym benzyną, pałęta się olbrzymi pożar, a zwilgotniała ziemia staje w płomieniach, gotowa rozszerzyć się na grunt całego świata, by spopielić każde najmniejsze źdźbło, każde styrane serce i każde kajdany, uciskające nawet tych, którzy powinni być uciskani.
Czy do tego to wszystko prowadziło za każdym razem? Do uświadamiania mu, że może rzeczywiście jest jedynie monstrum, próbującym ukryć się za fasadą człowieczeństwa: urodzonym mordercą, który zdecydował się przekuć odbieranie w dawanie, by stłumić swoją złą naturę, jak mroczny pasażer idącą za nim krok w krok.
Czy byłby gotowy w tym momencie zabić tego mężczyznę? Bez wątpienia. Z przyjemnością patrzyłby jak ostrze noża obiadowego sunie po szyi, przecinając tętnicę. Jak z jego ust toczy się piana; jak upada, próbując zatamować krwotok, a po chwili, w przedśmiertnych konwulsjach, nieruchomieje pod jego stopami, w kałuży krwi, gdy w jego pięści błyszczy zaplamione ostrze, które jeszcze chwilę wcześniej bez wahania zabiło jakiegoś człowieka.
Mógłby go zabić. Nie było w tym nic przerażającego, żadnego zawahania, żadnego smutku, czy ludzkiego odruchu – po prostu poczuł, że chciałby go zabić. Chciałby przestać ratować i choć raz zrobić coś, do czego pchały go myśli od lat; nie bacząc na konsekwencje, wieloletnie więzienie, pogardę społeczeństwa i niezrozumienie, jakim obarczono by jego potencjalnie spontaniczny czyn.
Bo tak by to zakwalifikowano. Jako morderstwo w afekcie; przesadną obronę będącej w niebezpieczeństwie kobiety. A byłoby jedynie skrzętnie zaplanowaną zbrodnią, która wykwitła na płaszczyźnie jego umysłu. Popełnioną bez żadnego wahania, bez cienia wątpliwości, bez ukłucia sumienia, mówiącego cicho, że obrana droga prowadzi przecież donikąd.
Czy cała jego egzystencja nie zmierzała jednak donikąd? Czy nie mógł już teraz po prostu pogodzić się ze swoją naturą, przekroczyć tej nieodwracalnej granicy i wreszcie dopuścić, by kuszące szepty ciemności opanowały jego dłonie, tak gotowe do tej pory ratować życie, które powinien był przecież odbierać?
Co go powstrzymywało? Co trzymało go przy myśli, że powinien się przystosować? Co kazało mu uczyć się zachowań społecznych, przyswajać konwenanse, starać się jak najdokładniej odwzorować właściwe czyny, które powinny być naturalnym odruchem, którego jednak nie posiadał? Dlaczego zdecydował się porzucić to, co pętało go od dawna i jak ślepiec błądzić w ciemności, decydując się na siłę zmienić, uplastycznić na kogoś, kto będzie użyteczny społecznie, skoro jego pragnieniem była tylko i wyłącznie dekapitacja?
Chciał go zabić. Chciał patrzeć jak krwawi, stara się zaczerpnąć ostatni oddech, sztywnieje, a oczy pełne życia robią się matowe – za jego sprawą, jego sprawnym ruchem, którym zabiłby go, prawdopodobnie wyświadczając przysługę umierającemu z rozpaczy sercu.
Chciał go zabić, ale od podstaw skręcony, pomalowany i obleczony w ciało kręgosłup powstrzymał demona, którego zamknął przed laty w ołowianej skrzyni, czując się w obowiązku stać na straży jego grobowca; szczelnie splecione z diamentowych oczek więzienie wytrzymało, nie pozwalając, by jego dłoń zbuntowała się przeciwko sztucznie wykreowanemu mózgowi.
Chociaż ten sztuczny, ludzki i skupiony na ratowaniu umysł również miał ochotę sunąć ostrzem po szyi i patrzeć jak krew szkarłatnym szalem okala eleganckie linoleum.
Lecz umysł ten posiadał hamulec; rozróżniał, choć czysto sztucznym schematem, dobro od zła i wiedział, że czyny takie nie powinny być przedsięwzięte.
Jedynym, co zrobił, a co było natychmiastową reakcją po tym, jak mężczyzna zacisnął dłonie na szyi Reyes, był więc gwałtowny chwyt, jakim obdarzył go, wsuwając swoje ramię pod ramię przeciwnika, by następnie chwycić go za kark. Wykonał więc klamrowy chwyt Nelsona, którym natychmiast obezwładnił przeciwnika, sprawiając, że odstąpił od Reyes i runął w tył, gdy Cassian gwałtownym ruchem popchnął go w tamtym kierunku. Jednocześnie ostrożnie chwycił Reyes trochę powyżej talii, by stanowić ewentualną podporę, gdyby miała się przewrócić. Spojrzał na odbite palce na jej szyi, a w jego oczach znów zawrzał ogień, choć tym razem piekielna dusza zdawała się nie opuszczać na nowo zapieczętowanej trumny.
Usuń– Reyes, mów do mnie – powiedział, przenosząc dłonie na jej policzki, zdając sobie sprawę, że jeden z nich jest czerwony od uderzenia, które za niego przyjęła. Obrócił twarz, by spojrzeć na mężczyznę, które oszołomiony jego przemyślanym chwytem, zdawał się wycofywać.
Naprawdę miał nadzieję, że zniknie. Nie wiedział jak długo zdoła powstrzymać szamoczącego się w sercu diabła, który zdawał się nie odpuszczać, nieważne jak wielkim jarzmem obojętności spływały wszystkie jego myśli.
przewidziało Ci się, mam urlop
W co niektórych dziedzinach życia Reginald funkcjonował wedle utartych schematów, chociażby poranki, które prawie zawsze wyglądały tak samo bez względu na nastrój, czy pogodę za oknem, ale dla kogoś, kto wymaga od siebie żwawego i wartkiego rozpoczęcia dnia, taka stała była udogodnieniem, aniżeli męką. W tygodniu wstawał wcześnie, odmawiając sobie jeszcze tych kilkunastu minut leżakowania, bo ze względu na ilość obowiązków – czasami od rana do południa prowadził instruktarz z pierwszej pomocy, w którejś ze szkół, a później jechał jeszcze na dyżur – musiał dobrze rozplanować swój czas, a zazwyczaj wypełniał go po same brzegi. Taki nawyk z wojska. Nie zmienia to jednak faktu, że nie miał nic przeciwko pewnym modyfikacjom, tak jak dziś, budząc się w towarzystwie Reyes i zaczynając dzień zupełnie inaczej, niż w standardzie i na pewno o wiele przyjemniej. Takie poranki były wisienką na torcie, szczególnie, że Reginald nie był przyzwyczajony do takich urozmaiceń – nie w Nowym Jorku, bo jeżeli mowa o wiosce, to tam poranki bywają różne, czasami wręcz szalone, kiedy dziadek przypadkiem nie domknie stajni i konie o świcie rozbiegną się po kilku hektarach ziemi, albo gdy Sueno – stary dobry, czworonożny przyjaciel, który z Reginaldem przemiezył niemalże wszystkie doliny Pasma Błękitnego – postanowi po raz kolejny wymknąć się między nogami ciotki i pogonić nielubianego w okolicy kuriera, który podczas szybkiego odwrotu nie zostawi im w bramie jakiejś cholernie ważnej paczki. A z racji tego, że Sueno najchętniej słucha się Reginalda, a najmniej ciotki, wówczas Linda z impetem wyciąga go z łóżka, byleby zapanował nad sytuacją i przyprowadził do domu w całości zarówno psa, jak i pakunek. Dzień wygląda zupełnie inaczej, kiedy od samego rana dzieli się go z kimś innym – nierzadko zaczyna się piękniej.
OdpowiedzUsuń— Będę domagał się jakiejś rekompensaty za ten kawałek — zastrzegł w żarcie, zabierając się za swoją porcję naleśników. Przełożył wygodnie talerz z tacy na kolana i wbił sztućce w stosik placków, zaczynając krojenie od brakującego, skradzionego rąbka. To była solidna porcja śniadaniowa, a w przypadku Reginalda spełniała zapotrzebowanie na cukier przynajmniej do następnego dnia.
Uśmiechnął się na wzmiankę o widokach i pysznym śniadaniu, spojrzawszy jak Reyes zajada się naleśnikami. Skoro faktycznie najedzona Reyes, to szczęśliwa Reyes, mógł strzelać, że tego dnia humor na pewno jej dopisze.
— Gdyby w wojsku zaczęto serwować kawior, pewnie mielibyśmy sto razy więcej ochotników — stwierdził, nabijając na widelec kolejny kawałek naleśnika. Teraz nawet sam generał nie uświadczy w bazie takich rarytasów, a co dopiero, gdyby były one dostępne na każdej wojskowej stołówce. Karmiono ich dobrze, ale w granicach rozsądku i nie ma co ukrywać, że świętem był dzień, w którym podano coś więcej ponad standardowe menu.
Na pytanie o ćwiczenia skinął twierdząco głową.
— Ćwiczyłem. Codziennie ćwiczę, taki nawyk — odpowiedział, znów skupiając się na jedzeniu. Nie był jakimś zapaleńcem, który dzień w dzień spędza godziny na siłowni, bijąc rekordy w podnoszeniu ciężarów, bo nawet nie miałby na to czasu, ale chciał trzymać formę, a taka rozgrzewka z samego rana mu wystarczała i dodatkowo dotleniała. Poza tym, zbliżały się poligony w jednostce i niewykluczone, że wraz z nimi także kontrolne testy wytrzymałościowe, które przyjdzie mu zaliczyć, więc czuł się zobowiązany dbać o kondycję, mimo że pasje i obecna praca ratownika już same w sobie zapewniały odpowiedni wycisk. W Forcie Bragg zawsze należy dać z siebie wszystko, a prawdziwego znaczenia tych słów zaznał na własnej skórze, mieszkając kilka lat w tamtejszych koszarach – tym bardziej, jeśli służy się pod banderą 82 Dywizji Powietrznodesantowej.
— Por favor, el placer es mío — odpowiedział z uśmiechem na to podziękowanie i po chwili odstawił swój talerzyk na tacę. — Wiesz, tak sobie myślę... — zaczął, nawiązawszy do tego, co Rey powiedziała Jade. Podparł sylwetkę na łokciach, pozwalając naleśnikom ułożyć się brzuchu, a nogom zwisać przez kraniec łóżka. — Jak powiedziałaś to na głos, jestem zmuszony przyznać ci rację: twoja wersja wydarzeń brzmi lepiej — przyznał, lokując spojrzenie w twarzy Reyes. — Mnie też czeka telefon do ciotki, bo muszę oswoić ich z myślą, że kogoś przywiozę. I zastanawiam się co powinienem powiedzieć: czy że przyjadę z uroczą meksykanką zakochaną w sztuce, czy z kobietą, która przejechała pół miasta na rowerze, żeby mi podziękować za pomoc... czy jednak po prostu z kimś wyjątkowym? A może wszystko naraz? — Uniósł brew, a wraz z nią kąciki swych ust. — Zawsze mogę powiedzieć, że po drodze zgarnąłem autostopowiczkę z Meksyku, która wparowała mi do auta i zagroziła, że jak jej nie pokażę Karoliny Północnej, to nie będę mógł po nocach spać, ale nie uwierzą w to. A jak unikniemy ściemniania już na starcie, powinno być nam na miejscu łatwiej, tak sądzę — dodał. Na jego twarzy pojawił się rozbawiony wyraz. Trochę sobie żartował, ale tylko trochę.
UsuńReginald Patterson
[Czasami zaglądam na instargama tegoż pana, co użycza twarzy Reginaldowi, a to foto jakoś samo mi się skojarzyło z tą dwójką :D I nie, nie chciej, żebym Ci tu podsyłała takie smaczki, bo jak się rozochocę, to będziesz miała totalnie dość! :D ♥ ]
Kolejny raz parsknął szczerym śmiechem, oplatając brzuch rękoma w udawanym skręcie kiszek. Śmiał się jak głupi, jakby żadne problemy nie towarzyszyły mu każdego dnia. Niczym nastolatek, który spotkał swoich starych przyjaciół, z którymi grał w nogę pod blokiem, gdzie bramki były stworzone ze skakanek.
OdpowiedzUsuń- Jeszcze można by dodać do twojego opisu, że jesteś najskromniejszą kobietą na świecie i wszystko by się zgadzało, prawda? – zapytał w momencie, gdy udało mu się powstrzymać śmiech.
Kolejny raz objął kobietę ramieniem, wyrzucając papierosa. Chcąc zatrzymać ją w swoich objęciach na zawsze. Jego ciało krzyczało, aby została, by towarzyszyła mu każdego następnego dnia, który spędzi na użalaniu się nad sobą. Pragnął, aby Reyes nigdy więcej go nie porzuciła. Właściwie, ich rozstanie nie mogło być nazwane rozstaniem – to on zerwał kontakty z kobietą. Był nawet moment po tragedii, że chciał do niej napisać, przeprosić za brak odzewu i najnormalniej w świecie zapytać co u niej słychać. Ostatecznie uznał, że byłoby to nie na miejscu i musiałby jej opowiedzieć wszystko, co się zdarzyło w ciągu kilku miesięcy od ich spotkania, a na to nie był gotowy. Zresztą, był wtedy pewien, że już nigdy więcej się nie spotkają i nie będzie musiał się nigdy tłumaczyć z tego, dlaczego już nigdy więcej nie odpisał.
Drugą rzeczą, której był równie pewien to tego, że od dawna nie spędził tak długiego czasu bez alkoholu. Dorio musiał przyznać przed samym sobą, że było to dla niego ciężkie, lecz towarzystwo Reyes sprawiało, że prawie o tym nie myślał. Właściwie rzecz ujmując – nie myślał nawet o Victorii, która odeszła z tego świata. Miał nadzieję, że kobieta, która, być może, patrzy na niego z góry cieszy się, iż w końcu udało mu się choć odrobinę opamiętać i stanąć na nogi.
Nigdy nie spodziewałby się, że ich spotkanie wywoła w nim taką burzę uczuć. Pierw załamanie, następnie wściekłość, przez którą mógłby roznieść wszystko, co napatoczy mu się pod rękę, a następnie szczęście, którym mógłby się dzielić z każdym, kto ich mijał.
- Powtórzę jeszcze raz – odpowiedział Alexander poważnym tonem – Jak dorośniesz, to wtedy zrozumiesz. Chociaż, znając ciebie, to duma wtedy nie pozwoli ci się przyznać do błędu.
Lekkość, z jaką Alexandrowi rozmawiało się z Reyes była do mężczyzny niezrozumiała. Przed chwilą wybuch wściekłości, którą raczył szatynkę. Było mu za to niezmiernie głupio, lecz miał nadzieję, że ona go zrozumie. Zawsze rozumiała. Mimo, że widzieli się tylko przez kilka tygodni, a następnie kontakty utrzymywali tylko mailowe, Alex miał wrażenie, że znają się jak łyse konie. Niczym bratnie dusze, które gdzieś po drodze się zagubiły.
- Masz prawo cieszyć się z komplementów, ale tylko pod warunkiem, że nie prawisz ich sama sobie. To trochę zakrawa o narcyzm, a to już jest totalnym przegięciem.
Dorio odrobinę przygasł. Dobry humor, który jeszcze przed chwilą go nie opuszczał, powoli zaczynał się ulatniać, a na jego miejsce wstępowała nostalgia, której nienawidził z całego serca. To właśnie w takich momentach zastanawiał się, co robiłby, gdyby Victoria była w Nowym Jorku wraz z nim. Czy wtedy również pracowałby w banku rezerwy federalnej, czy spędzaliby wspólnie z Reyes wieczór? Na te pytania i wiele innych, które zaczęły nabiegać mu do głowy, nie mógł sobie odpowiedzieć. Gdyby Victoria żyła, teraz byłby ojcem trzy i pół letniej dziewczynki (albo chłopca) i zapewne wciąż mieszkaliby na Saint Thomas, gdzie gościliby przyjezdnych.
Westchnął cicho, a rękę, którą nie obejmował Reyes włożył w gęste, kruczoczarne włosy. Pragnął wyrzucić myśli z głowy. Gdyby było jakieś lekarstwo na jego ból, dawno by je zażył, nie zważając na konsekwencje.
Usuń- Nigdy się to nie stanie, kochana. Chyba, że będę żył sto lat, a tego byś nie chciała, bo musiałabyś się wtedy mną zaopiekować. – Alexander spojrzał na zmartwioną twarz kobiety dostrzegając, że sprawił jej przykrość. Ją również coś musiało gryźć, choć nie wiedział co. Coś związanego ze śmiercią. – Właściwie, to już mogłabyś się mną zaopiekować – wyszeptał cicho, prawie niesłyszalnie.
- Zabierzesz mnie do Aquiles Chávez? – Klasnął w dłonie udając, że nie zrozumiał przesłanki kobiety. Gdy ta dokończyła, wzruszył ramionami. – Może być i twoja kuchnia. Pod warunkiem, że jedzenie będzie jadalne. Mało czerwonej fasoli, a za to jak najwięcej kukurydzy, dobrze?
Dorio
Nie spodziewał się tej rekompensaty tak szybko, ale sposób, w który Reyes postanowiła zadośćuczynić swoją małą kradzież był bardzo trafiony, co dało się zresztą zauważyć w jego zadowolonym i całkowicie usatysfakcjonowanym wyrazie twarzy.
OdpowiedzUsuńReginald faktycznie był człowiekiem o złotym sercu, a choć życie niekoniecznie było wobec niego łaskawe, czasami zsyłając ponadwymiarowe komplikacje, on sam żył z przeświadczeniem, że warto czynić ten świat lepszym również dla innych – dla ich uśmiechu i dla ich wiary w lepsze jutro, szczególnie wtedy, gdy płomyk nadziei niebezpiecznie chwieje się na wietrze, chyląc ku zagaśnięciu. Potrafił tak funkcjonować, bo w życiu wiedział wiele zła, czającego się także pośród ludzi, którym nie powinno być pisane, a doskonale rozumiał, że czasami naprawdę niewiele potrzeba aby komuś pomóc i choć trochę zmienić bieg wydarzeń – nierzadko wystarczy tylko okazanie zainteresowania; dobre słowo, wyciągnięcie dłoni i danie szansy na powstanie z kolan. Nauczył go tego Afganistan, bo poza utwierdzeniem się w przekonaniu, że kraj został wciągnięty w konflikt niesłusznie, zrozumiał, że tubylcy to ludzie wyjątkowo gościnni i spragnieni kontaktu z drugim człowiekiem, i że to właśnie dla nich warto było brać udział w tych wszystkich misjach stabilizacyjnych. Żeby w gąszczu ruin i zniszczonych zabytków, znów mogli zaznać spokoju, którego wyczekiwali przez wiele ciężkich lat.
Nie był jednak doskonały, bo żadna z niego dusza towarzystwa czy człowiek zaskarbiający sobie sympatię jednym zdaniem, bo zamiast mówić, w towarzystwie woli słuchać, poza tym wielokrotnie zderzył się także z tą drugą stroną medalu – z wykorzystaniem i nieczystymi intencjami, dlatego o ile gotów był zaproponować pomoc w potrzebie, o tyle nie proponował jej każdemu. Miał mnóstwo znajomych, bo ze względu na ilość swoich pasji, bywał w wielu miejscach, dzieląc ten czas z różnymi osobami i charakterami, a choć pieniędzy starał się nie odmawiać nikomu – a rzadko ktoś go o nie prosił – to zaproponowanie komuś pokoju we własnym domu wymagało zaufania i przekonania, które jeszcze nigdy nie przyszło do niego wraz z pierwszym wejrzeniem. Reyes była wyjątkiem – rządzącym się swoimi prawami – który wtenczas ciężko było mu jakkolwiek racjonalnie wytłumaczyć, ale w normalnym przypadku nie pokusiłby się o taką propozycję, bo zbyt mocno cenił swoją prywatność i dotychczas zwyczajnie sobie nie wyobrażał dzielić jej z kimkolwiek innym – pomijając oczywiście bliskich, którym nie odmówiłby niczego w chwili kryzysu. Zresztą, miał żelazne zasady, których się trzymał, a przecież dokonał świadomego wyboru wyznaczania sobie i ludziom granic w rozwoju relacji. Miał dopuszczać ich tylko do określonego przez siebie etapu, żeby uniknąć przywiązania i późniejszych problemów z nim związanych, bo nikomu nie mógł zagwarantować żadnej trwałości, a troski, płacz i przykrości, to ostatnie co chciałby tu po sobie pozostawić. Może trzymanie ludzi na dystans, i mimowolne poddanie się samotności, nie było wcale dobrym rozwiązaniem, ale uważał, że w jego życiu było ono słuszne – czasami nadchodzi czas, kiedy trzeba wybrać między tym co dobre, a tym co łatwe, a o ile łatwo w tym świecie zdobyć czyjąś sympatię i ją zniszczyć, o tyle trudniej, a w jego przypadku lepiej, jest sobie wszystkiego odmówić. Ktoś mu kiedyś powiedział – ten zawód to ciężkie brzemię i będziesz je dźwigał sam do końca. Miał mnóstwo racji.
Musiał jednak przyznać, że znajomość z Reyes zaczęła się z takim rozmachem, jakiego nie uświadczył od czasów nastoletnich i było to tak niekontrolowane, że nie był nawet w stanie tego pojąć. To zupełnie tak, jakby jakaś magiczna moc z zewnątrz przejęła stery i samoistnie rozkładała w tej znajomości karty, nader wszystko burząc cały reginaldowy zbiór zasad. A co ciekawsze – rozkładała te karty po mistrzowsku, zgodnie z tym, czego sam wewnętrznie pragnął. Nie miał bowiem żadnych wątpliwości, co do tego, że los zesłał mu w to życie bezcenny unikat i istotę, dla której warto nagiąć wszystkie reguły, i bez względu na to, jaką misję mieli we dwójkę wykonać na tym ziemskim łez padole, czy ich drogi się rozejdą, czy nie, to już sama przygoda stanie się czymś, za co będzie dziękował przeznaczeniu po wsze czasy. Już na tym etapie wiedział, że znajomość ta przyniesie wpływy, których owoce będzie zbierał w przyszłości.
Usuń— Żaden najlepszy prezent świata nie zastąpiłby tych podziękowań, Rey — przyznał, zaraz sięgając po jej dłoń, gdy zaczęła nerwowo obgryzywać skórkę przy kciuku i odsunął od ust, zamykając na chwilę we własnej dłoni. Zdawał sobie sprawę, że to nawyk pobudzany przez stres, ale nie było w tej chwili żadnych powodów do zdenerwowania; nie musiała tego robić. — I proszę, nie zawracaj sobie głowy upominkami, one wcale nie są potrzebne. Nie mogę ci tego zabronić, jeśli poczujesz się lepiej i pewniej, dając im coś drobnego w ramach gościny, ale musisz wiedzieć, że to my, sami w sobie, będziemy stanowić dla nich najbardziej trafiony upominek — zapewnił, unosząc usta ku górze. Znał ten zwyczaj, kiedy to nie wypada pojawiać się w gościach z pustymi rękami, ale był przekonany, że jego rodzina będzie tak zainteresowana Reyes, jej osobowością, pochodzeniem i zainteresowaniami, że nie będą mieli czasu zawracać sobie głowy drobnostką, którą im wręczy. Na pewno docenią gest, jednak materialna rzecz na pewno nie zyska takiej uwagi, jak Reyes w całej swej okazałości, a zaszczytem stanie się fakt, że zechciała odwiedzić to maleńkie Barnardsville i zapoznać się ze zwyczajami rodziny Ackerman. Kto mając do wyboru tyle pięknych zakątków Ameryki, chciałby dobrowolnie odwiedzić nudną z pozoru wioskę?
— Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie — powiedział, podnosząc się do siadu, gdy Reyes szturchnęła go poduszką. — Wizja, w której miałbym tylko marzyć, jakoś mnie nie zadowala — dodał, sięgnąwszy po napar, żeby upić większy łyk. — I tak, ja będę sypiał dobrze, ale chciałbym, żebyś ty także mogła. Jeszcze mi nie powiedziałaś, co sprawiło, że uwiłaś sobie to małe gniazdko prawie u mego boku, ale jak wiesz, mogę się domyślać — zauważył, podpierając kubek z tykwy na kolanie. — Musimy pomyśleć jak temu zaradzić, bo mój zmysł estetyki strasznie się zbulwersował widokiem delikatnego płatka dalii na twardej podłodze, a gościnność ogłosiła bunt i więcej tego nie zniesie — dodał z nutą żartu, ale prawda była taka, że nie mógł pozwolić na to, aby Reyes sypiała na podłodze. Poza gościnnością, chodziło przede wszystkim o jej zdrowie.
— I dobrze, zadzwonimy razem — zgodził się z uśmiechem. To była zaskakująca propozycja, ale już wcześniej dostrzegł, że Reyes jest kontaktową osobą i cieszył go fakt, że postanowiła podjąć pierwszą próbę kontaktu już w rozmowie telefonicznej. Zależało mu na tym, aby przedstawić ją w takim świetle, które nie sprawi, że poczuje się niezręcznie, bo znał swoją rodzinę i wiedział, że niektóre z ich pytań mogą być bezpośrednie, a przy okazji odrobinę zawstydzające.
Z kolei nie podobało mu się określenie jej jako zwykłej znajomej, koleżanki, bo miał wrażenie, że uwłacza to całej jej osobie. Zresztą, nic, co dotyczyło tej dwójki, nie było w tej chwili zwykłe. — Wątpię, że kiedykolwiek uwolnisz się od tych słów. Czy tu, w Nowym Jorku, czy w Barnardsville, czy gdzieś indziej, bo nie będę w stanie powiedzieć o tobie czegokolwiek, co jest niezgodne z prawdą — przyznał, popatrzywszy w jej tęczówki z brakiem wątpliwości i po chwili odstawił kubek na tacę. — Bueno, ubiorę się, czyli dokończę zaczynanie dnia jak należy, i zatelefonujemy — oznajmił w gotowości do wstania. Miał jeszcze chwilę, za nim ruszy do kolegi po pożyczone auto, chociaż zakładał, że rozmowa może potrwać dłużej, niż wstępnie oszacował. A najlepiej zacząć ją od Jocelyne, bo to jedyna osoba z tej wiejskiej chaty, która podejdzie do tematu profesjonalnie.
UsuńReginald Patterson
[Oj, ta rozmowa to będzie ubaw nie z tej ziemi, coś czuję! :D Ja też zaglądam do tej fotki, także rozumiem ten stan. Oczywiście Sueno też ma swoją własną historię, jak wszystko i wszyscy, jestem nienormalna, haha :D Tak w ogóle pomyślałam, że po rozmowie Reg mógłby bujnąć się po rower, a później mogliby we dwójkę pojechać do mieszkania Rey, bo jest to chwila, w której Reginald miałby możliwość zapoznać się z jej obrazami (a chcę tego, bo jestem ciekawa jak to przedstawisz!). Nie wiem jak się na to zapatrujesz, ale może odwiedziłaby ją w tym czasie właścicielka i doszłoby do lekkiej spiny? Wtedy Reg na pewno sam zapakowałby Reyes do auta wraz z jej manatkami i zabrał stamtąd, czy tego chce, czy nie :D]
Jej czerwona suknia idealnie podkreślająca wszystkie jej kobiece kształty nasunęły na jego usta wiersz jednego z ulubionych poetów. Żałował że sam paja się sztuką lekko odmienną i żaden z niego kuglarz czy żongler frazesów. Oni gdy pisali, okradali świat i obdarowywali go na nowo. On? On jedynie był zwierciadłem scen życia. Nie potrafił na niego wpłynąć, ale wkraczał do rzeki póki ta była jeszcze wartka, napełniona akcją i trzymająca w napięciu.
OdpowiedzUsuńMy jesteśmy ludzie pokrwawieni,
Bo ostre ognie wydzieramy z przestrzeni.
[...]
Świat gryziemy w ustach jak czereśnie,
Jak dwadzieścia wiśni jednocześnie.
Im obojgu było doskonale w tym kolorze, a sam wybór owej sukienki wiele zdradzał o jej nowej towarzyszce rozmów. I gdy już zdołał oderwać swój wzrok od jej pięknych oczu, nie schodząc znacznie niżej skupił się na pełnych ustach, które drgały wraz z każdym uśmiechem, który posyłała. Zastanawiał się, czy zdawała sobie sprawę z tego jak na niego działa. Była piękną kobietą i wystarczyłoby jedno jej słowo, a on byłby już stracony. By wiernym narzeczonym, ale nie odmawiał sobie kilku niewinnych spojrzeń. Tych ukradkiem posłanych i tych bardziej stanowczych, czasem nawet flirciarskich, atakujących.
Tort. Pochłonięty wcześniejszą sceną nawet go nie zauważył. Kobiety na tego typy przyjęciach raczej zalewały puste już od kilku czy nawet kilkunastu godzin żołądki, nie myśląc nawet o zjedzeniu przystawki by sukienka pasowała idealnie i nie podkreślała żadnych w ich mniemaniu niedoskonałości. Reyes nie pasowała do tego schematu przez co jeszcze bardziej się mu spodobała. Nie miał jednak bladego pojęcia o czym ani o kim mówiła, wymieniając kolejne nazwiska. Studia miał już za sobą, nie żeby dużo z nich wyciągnął. Nie wyciągnął wiele wiedzy z kierunku, który po prostu nie był mu pisany. Biznes studiował tylko ku uciesze rodziców i ewentualnej możliwości zostania własnym szefem, jeśli jego książki nie pojawiły się w żadnej księgarni. Tym razem ku własnej uciesze został autorem bestselleru, który skradł serca głównie kobietom po trzydziestce. Nigdy nie spodziewał się, że tak blisko mu do jednej z nich — śmiał się pod nosem sam do siebie.
— Pomogę ci z przyjemnością, chica caliente — szepnął do ucha, a jego usta ułożyły się w krzywy uśmieszek. Z hiszpańskim ostatnio miał do czynienia również na studiach, nie licząc jednego razu w meksykańskiej knajpce, gdzie obraził przez przypadek kucharza i starał się go przeprosić. Później okazało się, że pogarszał tylko sytuację i od tamtej pory zaprzestał. Aż do dzisiaj, kiedy to starał się jej może w pewnym stopniu zaimponować. — Nie ma niczego lepszego od sprzymierzeńca, szczególnie takiego, który niesie czekoladę, prawda? Co gorsza, nic nie muszę udawać.
Właśnie czegoś takiego potrzebował. Chciał nałożyć maskę, sam stać się aktorem i być kimś innym. Robił to już wiele razy, kreując kolejnych bohaterów. Chciał czuć ich pragnienia, dzielić z nimi ból i szczęście, być jednym z nich i zarazem móc ich kontrolować. Był monarchistą w swych czterech ścianach, a jego postanie były poddanymi. Przejechał delikatnie palcami wzdłuż linii jej szczęki. Uniósł ją odrobinę, by móc niebezpiecznie blisko się do niej zbliżyć. dzieliły ich zaledwie cale, które i tak mogłyby nie istnieć.
— Jeśli po tym wszystkich będziesz chciała udać się do mnie to nie będę cię powstrzymywać — zażartował, cicho szepcząc prosto do jej ucha. Buzowało się w nim podniecenie, które szybko zajęło miejsce dawnego złudzenia. Nie myślał już o pisaniu książki, czy innych bardziej przyziemnych sprawach. Teraz chciał być tylko tutaj i odrobinę się zabawić. — Zaśmiej się, chica.
Rozkaz był nagły, surowy. Vincent momentalnie się zmienił i już przez jakiś czas miał nie wracać. Rozpoczęło się przedstawienie, a oni grali główne role. Może choć w ten sposób nabierze do nich choć odrobiny im należnego szacunku. Jego dłoń powędrowała wzdłuż jej talii, zatrzymując się tuż nad linia bioder. Bawił się materiałem czerwonej sukienki, jakby chcąc się jej już pozbyć. Sunnie na szczęście dawno już znikła, z pewnością nie pochwalałaby jego zachowania.
Usuń— Krzycz kiedy, a raczej jeśli będziesz chciała bym przestał — mruknął zanim ujął jej ramię i ruszył w kierunku ich nagrody. Tort, nie był jej najsłodszą częścią.
tuwim ♥
[To poszło w znacznie lepszą stronę niż się spodziewałam! No i Vincent okazuje się, że jest chyba strasznym hipokrytą więc z góry za niego przepraszam! I za moje nieposkromione przecinki, które pojawiają się i znikają. ♥]
Liczył się ze zdaniem Reyes i jej potrzebami, dlatego nie zamierzał niczego wymuszać, a nie był typem człowieka, który w tempie natychmiastowym musi pozyskać upragnioną wiedzę, i który nie spocznie, dopóki nie dostanie tego czego chce, walcząc zacięcie o swoje racje. Nie wątpił, że prędzej czy później będzie mu dane poznać to, co sprawiło, że Reyes pojawiła się w jego sypialni, jednak oczekiwanie na tę wiedzę nie stanowiło dla niego najmniejszego problemu – nie przepadał zresztą, gdy wszystko od razu serwowano mu na tacy, bo do działania potrzebował zadania sobie odrobiny trudu, jako że trud jest nieodłącznym elementem jego istnienia. Z kolei w kontaktach z ludźmi, Reginald do wielu rzeczy podchodził stopniowo, powoli, małymi krokami, a sytuację Reyes porównywał sobie do czerwonego maku – wiedział, że kiedy na siłę otworzy się jego niedojrzały pąk, kwiat już nie wyrośnie, a pomięte płatki wewnątrz uschną. Żeby roślina mogła wydać na świat dorodne plony, musi samoistnie do tego dojrzeć – z ludźmi w wielu przypadkach jest podobnie. Trzeba dać im czas i swobodę, żeby zrozumieć jacy są.
OdpowiedzUsuń— W porządku — zgodził się lekko i wstał w końcu z łóżka, nieznacznie rozciągając mięśnie pleców w drodze po jakieś odzienie. Alexander zawsze porównywał drzwi do garderoby z wejściem do Narnii, bo choć wydawałoby się, że kryje się za nimi jedynie szafa wbudowana w ścianę, to w gruncie rzeczy było za nimi pomieszczenie, do którego można bez trudu wejść i nawet z łatwością się wewnątrz rozejrzeć. Nie zastanawiając się zbytnio, ściągnął z półki T-shirt w jednym z wielu nieznanych mu z nazwy odcieni szarości i wygodne, ciemne jeansy ze skórzanym paskiem. Niewielkie naręcze ciuchów przełożył przez ramię i zabrawszy tacę z łóżka, zszedł z całym tym gabarytem na dół, bo swój telefon zostawił w kuchni podczas przygotowywania naleśników – a będąc tam przy okazji, umieścił naczynia w zmywarce, mając z głowy ogarnięcie otoczenia po śniadaniu. Później skorzystał z łazienki, rezygnując z prysznica na rzecz szybkiego umycia się w zlewie i zamieniwszy nocne spodenki na strój dzienny, powrócił do sypialni, wreszcie gotowy do rozpoczęcia dnia. W oczekiwaniu na Reyes, założył jeszcze zegarek na nadgarstek, a gdy pojawiła się w progu, niczym modelka na światowym wybiegu, odwrócił się, nieco chyląc głowę i marszcząc czoło w wyrazie zdumienia.
— Chyba muszę przyznać, że wyglądasz w niej nawet lepiej niż ja — stwierdził z rozbawionym uśmiechem i wyciągnąwszy telefon z tylnej kieszeni spodni, usiadł obok Reyes na krańcu łóżka. Wyprostował nogi w kolanach, wygodnie krzyżując kostki i odblokował ekran, wchodząc w rejestr połączeń, gdzie odnalazł kontakt do Jocelyne. Nie był pewien, czy załatwią to szybko, biorąc pod uwagę gadatliwą stronę Ackermanów.
— Spodziewam się jazdy bez trzymanki — powiedział, spojrzawszy na Reyes z uniesionymi kącikami ust. — To trochę szalona rodzina — skwitował. — Najpierw pogadamy z siostrą. Gotowa? — Uniósł nieznacznie brew, po czym wcisnął zieloną słuchawkę obok odpowiedniego numeru, a za moment uruchomił opcję głośnomówiącą.
Minęły trzy długie sygnały, za nim po drugiej stronie zaczęło się coś dziać, a w słuchawce rozbrzmiał łagodny w swym tonie, ale tym razem dziwnie zafrapowany, głos starszej kobiety.
— Halo? Reggie? — Pytania słychać było z oddali, jakby starsza kobieta nie trzymała komórki przy uchu, a stosunkowo dalej. — To się odebrało, czy nie odebrało, nie wiem... Halo? — Powtórzyła głośniej, w końcu zbliżając usta do aparatu.
Dla babki Grace telefony wciąż były czarną magią, a już szczególnie te dotykowe. Miała swój jedyny, ukochany, z tak wielkimi klawiszami, że literki na nich dało się odczytać z odległości kilku metrów.
— Babcia? Dlaczego odbierasz telefon Jo? — Reginald spytał, łapiąc się po raz pierwszy za głowę.
Usuń— Reggie, kochanie, jak miło cię słyszeć! — Ucieszyła się z radością w głosie. — Willy miał dzwonić i Jo prosiła, żebym przekazała jej telefon... Ale co u ciebie? Tak się stęskniliśmy!
— Wszystko w porządku, jak zawsze, babciu — odpowiedział krótko. — Możesz zawołać Jo?
— Właśnie idzie i nie wygląda na zadowoloną... — stwierdziła, a sekundę później w tle dało się usłyszeć podirytowany głos młodej dziewczyny i przeciągłe: baaabcia, miałaś tylko przynieść telefon, gdyby dzwonił i adekwatną do tego odpowiedź babci: ale to Reginald.
— Reg? — Odezwała się, odebrawszy telefon od babki. — Jejku... Babcia zaczyna łapać nowe technologie. — Było słychać, że Jo się uśmiecha. Mówiła z południowym akcentem i bez trudu można było wyobrazić ją sobie w kapeluszy, jeansach i wysokich kowbojkach. — Jak tam, braciszku? Stęskniłeś się?
— No jasne, że tak Joy, ale co to za Willy? — Zapytał bezpośrednio, korzystając z okazji.
Jo westchnęła ciężko do słuchawki.
— A niech cię, Reginald! Odpowiem, bo wiem, że i tak będziesz drążył temat: Willy to chłopak, z którym się spotykam. Pamiętasz? Przyjeżdżał często do McNeilów, razem chodziliśmy na kajaki — wyjaśniła ze wzruszeniem ramion.
— Ach, ten... — Reginald skrzywił się nieco, na co Jo znów ciężko westchnęła.
— Nie waż się nic mówić — zastrzegła. — Już ja znam tę twoją gadkę; wszyscy są nieodpowiedni i do bani. Chyba nie znajdzie się na tym świecie taki, któremu nie będziesz musiał prawić reguł życiowych, i który w końcu nie ucieknie po takim wykładzie, braciszku — dodała z żartem w głosie. — To, że raz z kimś innym nie wyszło, to nie znaczy, że już nigdy nie wyjdzie. Chciałabym dać temu szansę.
Reginald podrapał się odruchowo po brodzie i podciągnął kolana, nieco pochylając w przód,. Przedramiona oparł dla wygody na udach.
— Okej, pogadamy o tym później. Jo, dzwonię do ciebie, bo jest obok mnie ktoś, kogo chciałbym ci przedstawić.
Po drugiej stronie zapadła cisza, dziwnie głęboka, a jednak naznaczona wdechem podekscytowania.
— Właściwie... — Spojrzał na Reyes, unosząc kącik ust zachęcająco. — Ona sama ci się przedstawi.
Reginald Patterson
[No, to zaczynamy! To na pewno będzie złoto, haha! :D A ta kolekcja brzmi bardzo intrygująco, już jestem ciekawa co tam wymyśliłaś za fajności, a więc niech się dzieje! ♥]
Specyfika i szaleństwo tej rodziny nie polegały na wybuchowości, a na nieokiełznanych pokładach radości, które potrafiły towarzyszyć im w dosłownie każdym momencie życia, bez względu na to, czy był to ślub krewnego, sprzedaż jodeł kaukaskich podczas bożonarodzeniowego okresu, czy wygrana w zdrapce. Ta rodzina potrafiła w sposób niezwykły celebrować z pozoru zwykłe chwile – szczęście czerpali z małych rzeczy, niedostrzegalnych w wielkim świcie; cieszyły ich drobnostki, wspólna rozmowa przy rodzinnej kolacji, wyczekiwany uśmiech na twarzy sąsiada, który ostatnio cięgle topił smutki w alkoholu i widok tęgich kłosów złotego żyta, gotowego do zbioru. Reginald odwiedzał ich regularnie, a mimo to za każdym razem witali go z taką euforią, jakby ich ostatnie spotkanie miało miejsce lata świetlne temu i jakby mieli do nadrobienia setki super ważnych tematów, z którymi musieli wyrobić się w zaledwie kilka dni. W wielkim świecie człowiek co chwilę poznaje nowe osoby, choćby w pracy, na imprezach i spotkaniach, i nie wydaje się to niczym szczególnym – poznać kogoś nowego można nawet w hipermarkecie, przy półce z ulubioną czekoladą. Ale w skrytej pomiędzy górami wiosce, gdzie mieszkańcy znają się niemalże na wskroś i to na kilka pokoleń wstecz, wygląda to inaczej – niektórym odpowiada ta hermetyczna skorupa, w której się zamknęli, ale innym brakuje ludzi, brakuje im kontaktu z kimś nietutejszym, nowym i nieznanym, dlatego gdy pojawia się okazja do poznania przyjezdnych, korzystają i cieszą się nią. W tym rejonie rancho Ackermanów uchodziło za szczególnie gościnne. Gdy zbliżał się karoliński festiwal, a wokół pojawiali się turyści, potrzebujący w drodze do Southport jednego noclegu, Linda zawsze zapraszała podróżnych na swoje włości, goszcząc ich nie tylko łóżkiem, ale również obiadem i serdecznością, machając ręką ilekroć ktoś chciał opłacić swój pobyt. Z kolei w sezonie, kiedy obowiązki piętrzyły się po sam sufit, wujostwo co rok zatrudniało do pomocy chętnych studentów, nie tylko godnie im płacąc, ale równie godnie traktując. Nowi ludzie przynosili do tego miejsca świeżość, którą lubili, a jeśli były to osoby szczególnie bliskie dla któregoś z domowników, do świeżości dochodziła fascynacja. Znali sposób w jaki Reginald dobiera sobie przyjaciół – jak niewielu z nich zechciał zabrać do rodzinnego gniazda, dlatego przyjazd Reyes był dla nich czymś wielkim, co sprawi im niewyobrażalną radość i co chcieli właśnie w ten radosny sposób celebrować. On sam niekoniecznie wpasowywał się w ich energiczną naturę, bo chociaż wujostwo go wychowało przekazując różne wartości, to większość cech otrzymał wraz z genami po rodzicach, oni zaś byli ludźmi o spokojnych usposobieniach i pasywnej naturze. Stąd te różnice.
OdpowiedzUsuńUważnie przysłuchał się tej niepewnej wymianie zdań, nie dowierzając momentowi, do którego doszła po części za sprawą Reyes i po części dzięki entuzjastycznemu podejściu rodziny. Oczywistym było, że już na wstępie określą Reyes jego bratnią duszą, bo wszyscy od kilku dobrych lat czekają aż takową odnajdzie i wreszcie przedstawi rodzinie, ale punkt kulminacyjny, do którego szybko brnęła ta rozmowa, zaczynał robić się bardzo poważny. Nie wątpił, że jak tak dalej pójdzie, to ciotka z babką przygotują im na ten przyjazd ślubną karetę z kwiatami, dlatego musiał coś w końcu powiedzieć żeby to zatrzymać.
— Jocelyne — odezwał się, przerywając tę konwersację dość stanowczym tonem. Jeśli zwracał się do siostry pełnym imieniem, to oznaczało, że albo ma złe wieści, albo miał ją ochotę udusić. — Weź telefon i wyjdź na chwilę sama na zewnątrz — poprosił, choć zabrzmiało to jak polecenie i oparł łokcie na udach, układając głowę w dłoniach.
— Dobrze, Reg. — Jo odpowiedziała cicho, a po chwili w słuchawce rozległ się szum wiejącego lekko wiatru, który ucichł, gdy się przed nim osłoniła.
— Jak myślisz, dlaczego wybrałem twój numer telefonu? — Zapytał, nie czekając, aż odpowiedź i siedząc, powrócił do poprzedniej pozycji, lokując spojrzenie w telefonie. — Właśnie po to, żeby uniknąć niedomówień. Wiedziałem, że reszta oszaleje, jak się dowie, że w weekend przyjedziemy, a ty podejdziesz do tego z zimną głowa. Powiedzmy.
Usuń— Wiem, dałam się wciągnąć, Reg, ale sam rozumiesz jakie to nietypowe — wtrąciła z westchnięciem. — Właściwie, jak pierwszy raz odwiedził nas Ethan, to też był szał... chociaż nie aż taki — dodała na pocieszenie, nie próbując dalej ciągnąć akurat tego tematu. Co innego, kiedy przyjechał z kumplem, a co innego, gdy miał przywieźć dziewczynę, to było oczywiste.
— Wolałbym żebyście nie stawiali Reyes w niezręcznych sytuacjach, bo nie jesteśmy parą, a to wyjątkowa osoba i chciałbym, żeby ta wycieczka utkwiła jej w głowie wyłącznie jako dobre wspomnienie, więc proszę: staraj się okiełznać Linde i chociaż trochę przystopować jej za daleko idące dywagacje, okej? Zresztą, zaraz przekażesz jej telefon i z nią porozmawiamy — powiedział i odetchnął ciężej, kiwając nieznacznie głową. Musiał pograć z nimi nieco ostrzej, bo inaczej sami napisaliby sobie do tego historię, a ta byłaby po prostu wariactwem nie z tej ziemi.
— Dobrze, w porządku, obiecuję, że będę trzymać rekę na pulsie, i że wybiję mamie i babce z głowy wszystkie dziwne pomysły — zapewniła Jo z nutą żartu i uśmiechnęła się do słuchawki. — Ale naprawdę się cieszę, że przyjeżdżacie! Nie wiem, czy wystarczy nam czasu, żebyśmy się sobą nacieszyli, jejku! — Niemal zapiszczała z euforią, tak jak Reyes krótko po przebudzeniu. — Reyes, czyli nie jesteście parą, no kurcze szkoda, ale ty, jeśli chcesz, dalej możesz mówić do mnie szwagierko — zażartowała. — Co lubisz robić, hm? Muszę nam przygotować jakieś świetne atrakcje, jako siostra tego wielkoluda czuję się wręcz zobowiązana! — Oznajmiła, gotowa do stworzenia doskonałego planu na najbliższy weekend. — Wolisz wybrać się na kajaki, czy na spacer? A może to i to? Lubisz pianki z ogniska? Musze uzupełnić zapasy pianek... — kontynuowała, totalnie wkręcona.
Reginald spojrzał na Reyes i uniósł wyżej kącik ust. A to był dopiero początek, szaleństwo zacznie się, kiedy dotrą na miejsce.
Reginald Patterson
[W porządku, wszystko jest okej, tak jak trzeba! :D No, i jestem już teraz strasznie ciekawa tego, co tam przygotowałaś, chętnie wymęczyłabym Cię o jedną maluteńką próbkę opisu, ale nie będę świnią i poczekam, jak należy :D Właściwie, to poczekamy ♥]
[Dzień dobry! Jak miło czytać takie powitania od rana, no dobra, już takie rano to nie jest, ale jednak :D
OdpowiedzUsuńA ja zachwycam się Reyes i jej kartą, w której jest tyle emocji, chęci życia, niezależności i siły, a zarazem smutku, poczucia winy i ciągłego braku. Na wątek z przyjemnością damy się porwać i zaraz coś wymyślimy. Powiedz tylko, jaka data kryje się pod stosunkowo niedawnym wypadkiem Reyes. Starałam się ukryć, kiedy Benjamin zrezygnował z zawodu, więc może jeszcze nie warto przekreślać pomysłu z dawną pacjentką i uda się go obronić. Nawet jeżeli miałaby to być pierwsza i jedyna sesja, co może być nawet ciekawsze.]
Benjamin Haggard
[O! W ogóle to chętnie wykorzystałabym te klimaty meksykańskie, z którymi Benjamin wciąż nie potrafi sobie poradzić. Jego matka jako studentka wyjechała do Nowego Jorku, pozostawiając za sobą rodzinę i Meksyk, zwłaszcza gdy doświadczyła rasizmu, dyskryminacji (dodatkowo jeszcze jako kobieta, która chce zostać lekarką) i tego, że Ameryka wcale nie jest takim wolnym i pięknym krajem, a na pewno nie dla wszystkich. Dlatego usilnie próbowała pozbyć się akcentu, nie mówiła po hiszpańsku i nie wspominała dzieciom o Meksyku. Po prostu chciała zapomnieć o tym aspekcie życia, który sprawiał, że było ono znacznie trudniejsze. Dopiero po śmierci rodziców dowiedział się, że o jej pochodzeniu. ALE! Ja tu popadłam w dygresję, choć z puszczeniem oczka... Hm, hm. Właściwie nie odbiega to za bardzo od mojej wizji, bo raczej sytuowałam jego zmianę zawodu bliżej niż dalej w czasie, więc faktycznie mogli zacząć psychoterapię, jednakże po jednym, dwóch spotkaniach musiał ją zakończyć ze względu na proces i własną rezygnację. Mógł też w samym szpitalu otoczyć ją opieką psychologiczną i nagle zniknąć.]
OdpowiedzUsuńBenjamin
Nie miał wątpliwości, że dziewczyny złapią wspólny język, bo obie posiadają dość energiczne charaktery i głowy pełne pozytywnych pomysłów, nie wspominając już o żartach, które będą się ich trzymały zapewne przez cały pobyt. Ale w tej chwili Reginald doszedł do wniosku, że skoro udało mu się ściągnąć na ziemię tą „właściwą” Jocelyne, która tam na miejscu miała strofować rodzinę w przypadku niepoprawnych refleksji i ganić ich za tworzenie jakichś szalonych wizji, pozostawi te zaczepne żarty bez odpowiedzi. Wolał nie kusić na razie losu i trzymać pod kontrolą fakt, że Jo przynajmniej w jakieś części odeszła od założeń reszty, pozwalając sobie uwierzyć, że nie planują z Reyes ślubu, a ich znajomość nie jest powiązana tym szczególnym uczuciem, zarezerwowanym dla miłości. Ona prawdopodobnie i tak obstawa przy swoich przypuszczeniach, że ta dwójka musi mieć się ku sobie, bo inaczej nigdy nie zdecydowaliby się wspólnie odwiedzić Barnardsville, ale Reginald wiedział, że są to przypuszczenia niegroźne, a w jakieś części trafne, bo gdyby się nie polubili, to przecież nie zdecydowaliby się na taką wycieczkę. Takie założenia można jednak okiełznać, więc teraz kwestia tego, aby reszta ferajny je przyjęła, porzucając tym samym myśli o ich partnerstwie.
OdpowiedzUsuń— Właściwie, jak Ethan przyjeżdżał, to spali w namiotach, albo na hamakach pod gołym niebem — przypomniała sobie Jo. — Raz, podczas burzy, w popłochu zwinęli się do domu, ale... wtedy świętowali swoje dziesięciolecie w wojsku, więc spali gdzie popadnie, bo wypili hektolitry babcinej nalewki z czarnego bzu i się ładnie porobili — zdradziła bez przejęcia, jakby od razu uznała, że Reyes to wszystko o Reginaldzie wie. Nikt nie podejrzewał, że znają się zaledwie dzień, a szczególnie Jocelyne, która była świadoma ilości czasu, którego Reginald potrzebuje, żeby kogokolwiek do siebie dopuścić, dlatego nawet przez myśl jej nie przeszło, że to znajomość zapoczątkowana niemalże przed chwilą.
— Nie wiem czy to dobry pomysł, Reyes — odpowiedziała w temacie zaproszenia Willy'ego na kajaki. — Chciałabym się nim nacieszyć jeszcze przynajmniej kilka lat, a kiedy tak zestawię sobie Reginalda, Willy'ego i wodę w rzece, to w głowie stają mi same czarne myśli — dodała zaczepnie i zaraz parsknęła śmiechem. — Ale, wiesz co? Może, jakbyśmy wsadziły ich we dwie w jeden kajak i wypuściły na rwący nurt rzeki, to wtedy nie mieliby wyjścia i musieliby się dogadać. — Zaśmiała się, na co Reginald pokiwał głową.
— Jo, przypomnij sobie nasz ostatni wypad do Asheville i twoje zachowanie — odezwał się w końcu w ramach odwetu.
— Oj, Reg! — Jo żachnęła się głośno. — Nie możesz tego porównywać! Przecież tamta tleniona blondyna chciała sobie wyrwać fagasa na jedną noc, to więcej jak pewne! Lepiej się ciesz, że odkleiłam od ciebie ten lep na kasę, bo przynajmniej twój wizerunek nie ucierpiał. — W jej głosie dało się usłyszeć lekką irytację na samo wspomnienie tamtego wieczoru.
Reginald podniósł usta w rozbawionym uśmiechu.
— A skąd wiesz, może to była miłość mojego życia? A ty ją tak chamsko przegoniłaś, przecież tak się nie robi bratu... — kontynuował, wyraźnie zadowolony z faktu, że zagrał jej trochę na nerwach, na co wskazywało ciche warczenie po drugiej stronie telefonu.
— Nie denerwuj mnie, Reg, bardzo cię proszę — powiedziała. — Reyes, jeśli możesz, trzepnij go za to ode mnie najmocniej, jak potrafisz — poprosiła, korzystając z obecności Reyes u jego boku.
Lubili się czasami pospierać i podroczyć, ale poważniejsze kłótnie nigdy się ich nie imały, choć o ile Reginald potrafił być na Jocelyne zły, tak ona bardzo szybko zapominała o niesnaskach i zaraz wracała z uśmiechem na twarzy.
Usuń— Dobra, Jo, będziemy mieli dużo czasu na pogaduszki, jak przyjedziemy. Przekaż telefon Lindzie, bo teraz kolej na nich — powiedział, zerkając przy okazji na zegarek. Był umówiony po odbiór auta, więc musieli trochę się pośpieszyć.
— Okej, już idę — oznajmiła, a wiatr znów uderzył lekko w słuchawkę. — To będzie weekend nie z tej ziemi, już nie mogę się doczekać! — Niemal znów zapiszczała. Nie wiadomo ile pomysłów kłębiło się teraz w jej głowie, ale Reginald nie wątpił, że będzie chciała zrobić dziesięć rzeczy naraz, żeby się z tym wszystkim wyrobić. Weekend to trochę mało na poznanie wszystkiego w otoczeniu Barnardsville, ale czas, który tam spędzą, na pewno będzie warty zapamiętania.
Reginald Patterson
[W takim razie idziemy do tej części, czym prędzej! :D]
Dorio wsłuchiwał się w słowa kobiety, próbując wyłapać z nich jak najwięcej. Kiedyś udawało mu się czytać między wierszami, lecz teraz albo Reyes mówiła tylko to, co miała na myśli, albo po prostu się zagubił.
OdpowiedzUsuń- Czasem arogancja może cię stracić, kochana – odpowiedział, a jego głosie można było wyczuć smutek tak ogromny, że mógłby się nim dzielić z całym stanem Nowy Jork. Mocniej objął kobietę, próbując jej dać do zrozumienia, że mówi całkowicie poważnie.
Wiedział o tym bardzo dobrze. Kiedyś też myślał, że z życia należy mu się wszystko to, co sobie wymarzy. Miał wrażenie, że może dosięgnąć to, co było dla niego nieosiągalne, że zasługuje na wszystkie przyjemności, a nic, zupełnie nic nie może iść nie tak, jak on to zaplanował. Że może kreować się na ostatniego dupka bez żadnych konsekwencji. A ta pewność siebie, egoizm i arogancja sprawiły, że Alexander stracił wszystko, co próbował pielęgnować. Miłość, opiekę i podporę w momentach, gdy wszystko sypało się jak domek z kart. A gdy już myślał, że stracił wszystko to, co otrzymał, życie pokazało mu, iż jego definicja wszystkiego miała się nijak do tego, co się działo. Brunet chciał powiedzieć towarzyszce, że powinna zwolnić, zrezygnować ze złych zachować, jednak jak miał to zrobić, żeby nie musieć wyjawiać jej wszystkiego, co go dręczyło?
Przygryzł dolną wargę, próbując się uspokoić. Nawet nie wiedział, w którym momencie jego wolny oddech przyspieszył. Mimo, że kobieta nic znaczącego nie powiedziała, poczuł się zaatakowany. Wiedział jednak, że kolejny wybuch gniewu nic nie pomoże.
- Dziękuję za komplement. Marny, jak te moje, ale doceniam starania. Może kiedyś będzie ci to wychodziło lepiej. – Choć nie chciał, jego ton głosu stał się chłodny. Nie potrafił się pozbierać, a przed jego oczami zaczęły pojawiać się wspomnienia sprzed czterech lat. Plama krwi pod piegowatą twarzą, brak kontaktu z kobietą, którą próbował ocucić. Na marne…
Uśmiechnął się pod nosem słuchając, jak Reyes komentuje ich kuchnię na Saint Thomas. To prawda, jego kucharze byli chyba najlepszymi na wyspie. Co prawda, ich utrzymanie nie było tanie, lecz kwoty, które Alexander otrzymywał z napiwków sprawiały, że prawie tego nie odczuwał. Dodatkowo, ich szefem kuchni, który robił popisowe dania, była jego ukochana.
- Nigdy nie zrobiłabyś lepszego schabowego, niż Victoria – odpowiedział, a jego głos przybrał milsze tony.
Nie był pewien czy kobieta go kosztowała. Owego dania Victoria nauczyła się, kiedy na wyspę przybyło kilkunastu Europejczyków, którzy zachwycali się nad polską kuchnią. Gdy raz ze swoją kobietą go skosztowali, byli pewni, że muszą go wprowadzić do karty dań. Mięso sprowadzali z Polski, z nadzieją, że będzie wystarczająco dobrze traktowane, by przetrwało kilka tysięcy kilometrów. Zdarzały się sytuacje, że musieli je wyrzucić, lecz satysfakcja, jaką Victoria miała, gdy je przyrządzała, nie pozwalała Alexandrowi z tego dania zrezygnować.
Dorio w pewnej chwili zdecydował się na to, aby wytłumaczyć Reyes swoje zachowanie sprzed kilku lat, gdy zerwał ich kontakt. Nie chciał zdradzać jej zbyt wielu szczegółów, jednak czuł, że kobieta oczekuje wyjaśnień, a wyrzuty sumienia gryzły go z każdą chwilą coraz mocniej.
- Przepraszam, że zerwałem kontakt z tobą. Nigdy nie chciałem tego robić, lecz…
Odsunął się od kobiety i odwrócił twarz. Nie chciał, żeby kobieta widziała emocje, które nim targały, a wiedział, że można z niego czytać jak z otwartej księgi. Jeśli Reyes dobrze by się przyjrzała, od razu zauważyłaby, że jego oczy się zaszkliły. Ścisnął obie dłonie, wbijając obgryzione paznokcie w ich spód. Oddychał coraz szybciej czekając tylko na kolejny wybuch złości. Głupotą było to, by na środku ulicy, wśród dziesiątek świadków zacząć się tłumaczyć. Mógł zaczekać z tą decyzją do momentu dojścia do mieszkania szatynki. Westchnął ciężko, szukając ostatniego papierosa w marynarce, jednak na nic się to nie zdało. Przed chwilą wypalił ostatniego. Zaczął żałować, że wciąż słuchał się rad Victorii.
UsuńDorio
Asheville zawsze stanowiło dla wiejskiej młodzieży ośrodek rozrywki – od Barnardsville dzieli je tylko dwadzieścia mil, więc jest to najbliżej położone miasto, oferujące usługi z niemalże każdego zakresu. Kiedy oboje byli jeszcze dzieciakami, boso biegającymi po połaciach zielonej trawy, Asheville zawsze uchodziło w ich kręgu za krainę mlekiem i miodem płynącą, która otwiera drzwi do nieograniczonych możliwości – rodzina jeździła tam na większe zakupy, ciotka załatwiała formalności w strzelistych biurowcach, a ulice zdobiły kolorowe bilbordy z tysiącem wystrzałowych reklam. Dla młodych dzieciaków miasto to było synonimem wolności i nic dziwnego, że gdy wszyscy z czasem podrośli, razem zaczęli wymykać się do Asheville na pierwsze imprezy organizowane w klubach z dudniącą głucho muzyką. Ten pewnego rodzaju sentyment, pozostał do dziś zarówno z Reginaldem, jak i Jocelyne, dlatego ilekroć nadarzała się okazja, a wraz z nią chęci, wspólnie z garstką znajomych wybywali do Asheville, żeby się zrelaksować w kameralnym klubie i powspominać stare czasy, bo każde z tych miejsc, do których wracali w teraźniejszości, niosło ze sobą szczególne wspomnienia, połączone z okresem nastoletnim. Oczywiście, poza dobrymi epizodami, były również te zabawne i odrobinę brawurowe, a to co nie zmieniło się do dziś, to istotny fakt, że Jocelyne ma słabą głowę do alkoholi i to z nią zawsze były największe problemy po kilku nadprogramowych kieliszkach tequili. Jej tendencje do bezpośredniego wygłaszania swojego zdania, najczęściej stanowiły iskrę zapalną do sprzeczek, a nierzadko było również tak, że źle interpretowała czyjeś intencje, tym bardziej, gdy udział w nich brał Reginald, Alexander, czy inni koledzy, z którymi wspólnie się bawili – wtedy potrafiła nazwać niczego sobie dziewczynę tlenioną blondyną, chociaż ta wspomniana w ich rozmowie rzeczywiście nie mogła pochwalić się niczym więcej poza urodą, i tu można było przyznać jej rację. Nie odwiedzali Asheville zbyt często, bo w Barnardsville mieli dziś wszystko czego potrzebowali do udanego świętowania, jednak ilekroć się wybierali, najczęściej wracali uśmiechnięci i otoczeni radosną atmosferą. Krzywe akcje były rzadkością.
OdpowiedzUsuń— Nie odpuściłbym sobie kajaków, szczególnie w takim towarzystwie, więc wybiorę się na pewno — odpowiedział, zerknąwszy na Reyes z uśmiechem. Pomijając fakt, że Reginald przepadał za aktywnością fizyczną, uprawianą na wiele różnych sposobów, a najczęściej tych ekstremalnych, spływy kajakowe przynosiły mnóstwo frajdy, a był to pierwszy sport, z którym się zetknął, i który wciągnął go w całą resztę. Nierzadko już na sam widok tych smukłych łódeczek, nabierał ochoty na poigranie z nurtem rzeki, poza tym, wspólny spływ z Reyes mógł być bardzo ciekawym doświadczeniem.
— Wszystko jest w porządku, w jak najlepszym — potwierdził, nachyliwszy się nieznacznie w stronę telefonu, gdy głos ciotki rozbrzmiał po drugiej stronie. Rozumiał jej troskę – kiedy obierała od niego połączenie, nigdy nie mogła być pewna tego, co usłyszy, a obawiała się najgorszego – informacji o wyjeździe na misję. Prawdę mówiąc, istniało niewielkie prawdopodobieństwo, że Reginald postanowiłby podzielić się nią tą informacją przez telefon, chyba że zostałby powołany z dnia na dzień i nie miał czasu na odwiedzenie Barnardsville przed wylotem, ale w normalnym przypadku, najpierw pojechałby na farmę, a dopiero później na front. Już na początku służby obiecał sobie, że przed każdym wyjazdem musi odwiedzić rodzinę i na miejscu należycie się z nimi pożegnać, a równocześnie nie pozostawić ich nagich, bez odpowiedniej dawki nadziei i wiary. Musieli być pewni, że wróci – tak jak za każdym razem.
Przeniósł swoje spojrzenie na Reyes, gdy sama zaczęła rozmowę, a później zsunął tęczówki na jej palce, które lekko wygięła w akcie zdenerwowania. Pozwoliwszy sobie ująć jej dłoń bez pytania, obrócił ją wewnętrzną stroną do własnego spojrzenia i powoli prześledził wzrokiem fakturę skóry, zupełnie tak, jakby oglądał ciekawą pocztówkę z wakacji. Nie szukał na niej niczego szczególnego, poza śladami, które dopiero mogłyby wzbudzić jego zainteresowanie – w rzeczywistości chciał, żeby się nie denerwowała, a tym nienachalnym gestem mógł zyskać tę część jej uwagi, która skupiała się na stresie.
UsuńNie sądził, że rozmowa z Lindą potoczy się w taki sposób, ale usłyszawszy słowo przyjaciółka, zdał sobie sprawę, że Jo naprostowała sytuację zgodnie z jej stanem rzeczywistym, za nim przekazała kobiecie telefon. Mimo to, brwi Reginalda lekko podniosły się ku górze w wyrazie zdumienia, bo chociaż w głosie ciotki ukryły się powątpiewające nuty, to miał przynajmniej jakąś część pewności, że podczas ich pobytu, wszyscy oficjalnie będą się trzymać tej wersji. Oczywiście, niezaprzeczalnym stanie się fakt, że gdzieś za plecami rodzinka będzie kontynuować swoje wizje i wnioski, dyskretnie obserwując ich zza zasłonki, ale Reginaldowi zależało przede wszystkim na tym, żeby nie atakowali ich otwarcie kuriozalnymi teoriami, bo te z czasem stałyby się po prostu uciążliwe, nie tylko dla ucha, ale w końcu także dla duszy.
Uśmiechnął się wyraźniej na komplementy, które Linda prawiła w kierunku Reyes. Był z nimi całkowicie zgodny.
— Zadzwonię, adios — pożegnał się krótko i sięgnął po telefon, żeby zablokować ekran. Obrócił go odruchowo w dłoniach, a na słowa Reyes powoli pokiwał głową. Biorąc pod uwagę wcześniejsze założenia i szacowany przebieg rozmowy, poszło im znakomicie.
— Poszło tak dobrze, że nie jestem pewien, czy rozmawialiśmy z moją rodziną — przyznał i spojrzawszy na Reyes, uśmiechnął się żartobliwie. — Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek, choć raz, po tylu wspólnych latach, nazwał mnie w tym domu przeuroczą osobą, a ty otrzymałaś to miano już przy pierwszej rozmowie. I gdzie tu sprawiedliwość? — Ciągnął żart z przymrużeniem oka, a za moment podniósł się z miejsca i wsunął telefon w kieszeń swych spodni.
— Zbieram się. Powinienem wrócić za jakąś godzinę, o ile nie będzie korków — oznajmił, utrzymawszy spojrzenie w twarzy Reyes. — Masz mój numer, gdyby było coś nie tak, zadzwoń to zawrócę — powiedział, choć słowa te zabrzmiały bardziej jak prośba. Sądził, że będzie wiedziała co konkretnie kryje się za słowami: coś nie tak, a miał nadzieję, że postanowiłaby wykonać do niego telefon, gdyby jej samopoczucie nagle zaczęło się pogarszać.
Nie zwlekając dłużej, bo czas i tak zaczynał już naglić, nachylił się do czoła Reyes i ucałowawszy je w ramach chwilowego pożegnania, zerknął jeszcze na chwilę z uważnym spojrzeniem w jej jasne tęczówki.
— Czuj się tu jak u siebie — zaznaczył. Pod jego nieobecność mogła robić wszystko to, co robiła w jego obecności i chciał, aby miała to na uwadze, swobodnie poruszając się w tych czterech kątach. Miała czuć się komfortowo, przede wszystkim.
Reginald Patterson :*
Na rozpostartej pomiędzy budynkami linie balansował człowiek, bez strachu patrząc w niebezpieczną otchłań. Człowiek ten, świadomy swej siły i wartości, wiedział, że nie ugnie się pod żadną zewnętrzną mocą. Trenował latami, by osiągnąć perfekcję, pozwalającą bez wątpliwości podjąć się tego odważnego przedsięwzięcia. A jednak otchłań, do której obecności przywykł, zdawała się kusić bardziej niż zwykle. Stała się niemalże namacalna, wyszedłszy spomiędzy sztywnych ram hipotetyczności. Wyćwiczony przez życie człowiek był zmuszony zmierzyć się z jej ogromem. Przytłaczała. Mąciła, kusząc łagodnym szeptem, uświadamiając, że może — i chce. I nic nie jest w stanie powstrzymać ciągu przyczynowo skutkowego, bo niezachwiana aura pewności wokół człowieka nie mogła przygotować na wersję, w której wprawiony akrobata oddałby się ramionom ciemności.
OdpowiedzUsuńCassian był tym właśnie akrobatą; czuł, że nic go nie krępuje, żadne kajdany nie okalają kostek, a wpojona moralność nie próbuje przytrzymać wrót, próbowanych zostać wyważonymi przez demona z najbrutalniejszych głębi jego duszy.
Nie nienawidził. Nie potrafił zdobyć się nawet na tak złe uczucie, które napędzałoby jego zamiar – zamiar ten nie miał w końcu żadnego podłoża emocjonalnego. Zrodził się na płaszczyźnie świadomej trzeźwości, czyniąc się jeszcze bardziej przerażającym niźli wtedy, gdy byłby następstwem afektu.
Nigdy nie doprowadził do żadnej śmierci celowo – zawsze toczył przeciwko niej zawziętą walkę, włączając wszystkie możliwe środki; nie pozwalał sobie na chwilę wytchnienia, nie poddawał się i nie zwalniał. Walczył, nawet jeśli rokowania nie dawały mu żadnych szans; walczył i czasami, na skutek jakiegoś nagłego cudu, udawało mu się przegonić śmierć w nierównym wyścigu życia.
Gdy jednak przegrywał, nawet jeśli szanse powodzenia nie istniały, zawsze raczono go gorzkimi słowami. Obarczano poczuciem winy, bluzgano i krzyczano, przekuwając w symbol piekielności, przyczynę wszystkich tych krzywd, którym próbował przecież zapobiec.
I co najgorsze – nie obchodziło go to. Nie czuł się urażony, nie czuł bolesnych wątpliwości, nawet przez chwilę nie zastanawiał się, czy nie mieli racji; po prostu wiedział, że nie mieli. Nawet tak otwarte starcie nie wywoływało w nim smutku ani poczucia niewdzięczności; nie zniechęcało do podejmowanych czynności, nie rzutowało na efektywność, nijak nie nawiedzało życia.
Ludzie umierali, umierają i umierać będą. Miał szansę temu zapobiec, ale nie miał i nigdy nie zyska pełnej kontroli. Każdy kiedyś odchodził – młodo, czy staro, na każdego czekała śmierć, śmiałym ramieniem zapraszająca w kierunku zwilgotniałej ziemi.
Nie obchodziła go żona i dziecko tego mężczyzny, choć starał się ze wszystkich sił ich uratować. Nie udało się jednak, a on nie wiedział nawet kim była – wyrzucił ją więc z pamięci, robiąc miejsce na nowych, żywych, pacjentów, którzy przecież stanowili priorytet wobec niewidzialnych dusz, mogących pisać już tylko do niewidzianych.
Mężczyzna mógł więc mu grozić, mógł go atakować, mógł nawet próbować go zabić, a demon z gardzieli piekieł nawet by nie drgnął, nadal grzejąc miejsce głęboko na dnie jego zwęglonej duszy; zdecydował się jednak przekierować agresję na Reyes, co stanowiło przesłankę, by poluzować węzy i czysto podświadomie zechcieć dopuścić do głosu swoje upiorne instynkty.
Cassian miał prawo być nienawidzony. Miał prawo być pogardzany, miał prawo być uważanym za mordercę – ludzka rozpacz w taki sposób działała, a on nie miał wpływu na życie wewnętrzne, stanowiące zagadkę nawet dla ludzi, którzy specjalizowani się w tej materii.
Jeśli ktoś jednak przekierowywał nienawiść na ludzi, którzy próbowali rozstąpić mroki jego życia, cudem zdobywał się na litość. Płonący ogniem, skłonny do zabójstwa, wewnętrzny inicjator rozrywał mu duszę ciszą, w której brzmiały piekielne akordy.
Chciał krwi. Chciał, by ten mężczyzna zapłacił – by jego oddzielona od reszty ciała głowa toczyła się u jego stóp krwawym szlaczkiem, muskając idealne linoleum.
Chciał, by tętnica szyjna pod ciśnieniem tryskała posoką, a ostatni oddech należał do niego. Chciał odebrać zamiast dawać; czuł, że morderstwo byłoby tym, co wreszcie pozwoliłoby mu coś poczuć.
UsuńNie obchodziło go, że Reyes przez oczy może zajrzeć do jego duszy. Nie obchodziłoby go, gdyby się wystraszyła; nie skrzywdziłby jej, nie skrzywdziłby nikogo, kto w jego mniemaniu by na to nie zasłużył.
Próba uduszenia kobiety, która nie musiała, a próbowała być dla niego światłem, nie mogła ujść na sucho, choć wiedział, że gorzko zapłaci za takie przedsięwzięcie.
– Mhm – wymruczał, gdy próbowała rozładować atmosferę wzmianką o byciu złym lekarzem; jego głos docierał jednak jakby z daleka, jakby spod połaci rozszalałego oceanu, ciągnącego na dno ciało zsiniałego topielca. Wzrok mimowolnie skupiał na mężczyźnie, który zdawał się już na dobre zrezygnować, opuszczając restaurację w niemałym pośpiechu.
Mógłby dopaść go w ciemnym zaułku i jednym cięciem odebrać ostatni oddech, który mógłby należeć do niego.
Reyes coś do niego mówiła; rozumiał każde słowo, czuł każdy dotyk jej łagodnych dłoni. Nie wywoływało to w nim jednak nic, wcale nie przygaszało ognia, gdy próbował rozgorzeć na nowo, zerwać się ze smyczy, spopielić cały świat w odwecie za to, co próbowano jej zrobić.
Nie mogła poskromić mroków jego duszy, bo były zbyt gęste, smolistą chmurą pochłaniając każde światło. Nie mogła skłonić go, by wrócił do światła, bo żadne światło nigdy nie docierało do serca, skamieniałego od zawsze i niezdolnego do odczuwania.
Opanować mógł się jedynie sam i właśnie sam natychmiast to zrobił; nie warto było obnażać swojej piekielnej duszy dla człowieka, który nie był warty jego splunięcia. Nie warto było narażać Reyes na ten widok i pokazywać jej człowieka, którego nikt nigdy nie powinien ujrzeć, zważywszy na jego upiorność.
Jego spojrzenie stało się tak beznamiętne jak zawsze, gdy ogień przygasł, zdeptany i przysypany piaskiem przystosowania; zwrócił różnobarwne tęczówki na jej twarz, palcami prawej dłoni wodząc po pręgach na jej szyi, które wywołały w nim takie wewnętrzne piekło.
— Przepraszam, powinienem był to przewidzieć, powinienem był zareagować szybciej — powiedział, jakby puszczając w niepamięć wszystkie te okraszone zmartwieniem słowa, które do niego skierowała. Przeszedł do porządku dziennego, udając, że nie ma żadnego demona, a jego dusza jest pusta i nie zamieszkuje jej diabeł, zdolny zgotować prawdziwe piekło na ziemi. Nadal nie przestawał gładzić palcami jej rany, jakby namacalnie uświadamiając sobie, że sytuacja rzeczywiście miała miejsce. — Nie powinienem był tu z Tobą przebywać, nie powinienem Cię narażać — kontynuował, a spomiędzy jego obojętnych słów przebijała troska, której nie czuł, ale jednak nie potrafił nią nie żyć. —Może lepiej odwiozę Cię do domu? Tam będziesz bezpieczna.
zdałam jednego kolosa, to odpisuję <3
Nie miał żadnych złudzeń co do tego, że podczas pierwszego dnia ich pobytu jego rodzina będzie dyskretnie obstawać przy swojej teorii, wysnutej na podstawie wielu różnych wniosków, włącznie z tym, że przyjaźń damsko-męska z upływem czasu najczęściej przeobraża się w głębsze uczucie – ich dowodem na to była poprzednia relacja Reginalda, a mimo że nie doczekała się happy endu, to ewoluowała właśnie z przyjaźni – ale był przekonany, że ostatniego dnia, kiedy będą wracać do Nowego Jorku, już nikt z domowników nie zwątpi w tezę, że to co ich łączy, nie wychyla się poza granice przyjaźni. Rozumiał troskę bliskich, a przynajmniej starał się rozumieć, bo zależało im przede wszystkim na jego szczęściu i czasami próbowali mu z tym szczęściem pomóc, nawet jeśli mieliby wcielić się w rolę swatek i nawet jeśli nic nie wskazywało na to, że Reginald takiej pomocy oczekuje, ale on, choć miał dobre serce i należał do grona ludzi życzliwych, w pewnych aspektach życia bywał bezwzględny, a w większości nieubłagany – miał swoje zasady i potrafił uderzyć pięścią w stół, jeśli wymagała tego sytuacja, a w tym przypadku bynajmniej nie zamierzał z tej możliwości rezygnować, a wręcz przeciwnie – jeśli sami nie odpuszczą, pomimo jasnych deklaracji, to on wyperswaduje im z głów wszystkie błędne założenia. Szanował rodzinę i tego szacunku do nich nigdy nie podważył, oni zaś znali jego szczere podejście do życia, więc mogli się spodziewać dobitnego przekazu z jego ust, jeśli za bardzo sobie pofolgują.
OdpowiedzUsuńWiedział, że Reyes sobie poradzi, tak jak dotychczas radziła sobie ze wszystkim w pojedynkę, więc chciał jedynie dać jej do zrozumienia, że może bez skrępowania dzwonić, jeżeli poczuje taką potrzebę. Nie był bowiem pewien, w jakich jeszcze sytuacjach, poza podróżowaniem w pojazdach, Reyes mierzy się z atakami paniki, a widząc ją śpiącą na podłodze w swojej sypialni, miał prawo wnioskować, że transport drogowy to tylko jeden z kilku aspektów, który wzbudza w niej panikę. Dbanie o ludzi we własnym otoczeniu podchodziło w przypadku Reginalda pod zboczenie zawodowe, ale ratownikiem jest się nie tylko na dyżurze, czy na misji, a także po godzinach, bo niemożliwym jest odłączenie złożonych w zawodzie obietnic od życia prywatnego i można stanąć nawet na rzęsach, a do dbania o zdrowie innych w życiu prywatnym podejdzie się z takim samym zapałem i dokładnością, jak w tym zawodowym. Na pewno są na świecie wyjątki, ale ktoś, kto ceni sobie tę pracę, nigdy nie będzie w stanie rozdzielić obowiązku ratowniczego na zawodowy i prywatny. Jest to po po prostu integralna całość.
Zgarnąwszy kluczyki z szafki w przedpokoju, pożegnał się z Reyes i posławszy jej ostatni uśmiech przy samochodzie, wsiadł za kierownicę, obierając azymut na Sheepshead Bay, gdzie mieszkał kolega od dużego wozu. Droga nie była szczególnie zapchana, pomijając jakąś lekką stłuczkę za mostem i tworzący się tam zator, dlatego pod dom kolegi dotarł całkiem szybko, bo w jakieś dwadzieścia pięć minut. Z kolei na miejscu panowie chwilę sobie porozmawiali, a gdy padło zaproszenie na kawę, odmówił, usprawiedliwiając się sprawą do załatwienia i zaraz ruszył dalej do bazy HEMS, do której dojazd wydłużył się przez uliczny ruch. Nie wchodził do środka, bo był przekonany, że na dobre się zasiedzi, więc przywitawszy się jedynie ze stróżem, który przechadzał się kontrolnie po parkingu, zabezpieczył rower na pace auta i ruszył w drogę powrotną do Belle Harbor.
Całość zajęła mu lekko ponad półtorej godziny. Gdy wszedł do domu, nie ściągał butów, przekonany, że Reyes na pewno jest już gotowa do podróży na Manhattan, i dostrzegłszy uchylone drzwi na taras, przemierzył salon, wychodząc na zewnątrz. Słońce niezwykle rozpieszczało tego dnia – jego jaskrawe promienie odbijały się od falującego lustra wody oceanu, który rozciągał się za piaszczystym kawałkiem lądu, dekorowanym pagórkami i suchą trawą.
Usuń— Załatwione. Rower ma się dobrze i czeka na ciebie na pace — oznajmił, uwaliwszy się na drugim leżaku obok Reyes. Wygodnie oparł ręce na podłokietnikach, a nogi skrzyżował w kostkach. — Gotowa do drogi? — Spytał, przechyliwszy głowę w bok, żeby spojrzeć na Rey. Dobra pogoda sprzyjała spacerowiczom i fakt jest taki, że na ulicach było znacznie więcej przechodniów, a to z kolei powodowało opóźnienia w ruchu aut. Tabuny ludzi przechodzących przez manhattańskie pasy, zapewne ciągną się tam dziś bez końca.
Reginald Patterson
— Im trudniejsze zadanie, tym słodsza wygrana — mruknął, zdając się nawet uwodzicielsko. — Znajdę coś, co naprawdę ci zaimponuje.
OdpowiedzUsuńLubił stawiać sobie nowe wyzwania. Życie lubiło zaskakiwać, a on jeszcze bardziej lubił z nim igrać. Dzięki temu niczego nie żałował i tylko żył chwilą jak przystało na kogoś, kto zwykł spisywać różnorakie historie i wplątywał postacie w najniebezpieczniejsze historie. W tym momencie równie dobrze mógł być rycerzem na białym koniu u boki pięknej księżniczki i wiernie jej służąc, odganiać złe duchy i nieprzyzwoitych ochotników, którzy zwabieni cenną nagrodą ręki księżniczki byli nadal mniejszym zagrożeniem niż nieświeże mięso wrzucone do gulaszu podanego podczas uczty. Mógł być również zakochanym młodzieńcem, który miał niewiele do zaoferowania cudnej dziewczynie poza granymi na małym instrumencie skocznych utworów i małej chatki w środku lasu. Mógł być wszystkim i niczym, ale idea kilku wcieleń była jedną z jego ulubionych i często się jej oddawał. Jego wyobraźnia potrafiła też płatać figle w najmniej oczekiwanych momentach, ale w ten sposób mógł też umilać czas swym towarzyszom rozmów przy kawie i tych w potrzebie kawałku tortu czekoladowego.
Wymiana ich zdań była niczym rzeka rwąca i nieposkromiona. Ekscytował się na samą myśl wzięcia udziału w tym przedstawieniu. Chciał wypaść śpiewająco, nawet jeśli nie niosłoby to za sobą wywalczonych przez niego przywilejów. Już w tym momencie wiedział, że trafił na kogoś o równie gorącym sercu i nieugaszonym temperamencie. Zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno wszyscy wyjdą z tego cali, a jeśli nie to czy wspólnie ramie w ramie będą mogli rozkoszować się ich małym zwycięstwem.
— Ja również się poczęstuję tortem, ale będę go zjadał z twojego nagiego ciała. — Ponownie zbliżył usta do jej ucha, by upewnić się że tylko ona słyszała jego niepozorną obietnicę, którą złożył wyraźnie zadowolony sam z siebie. Zrobił to jeszcze zanim opuszki jej palców dotknęły jego ust. Chętnie przytrzymałby je na choć chwilę dłużej, a jeszcze chętniej dobrałby się do innych części jej kobiecego ciała. Doskonale wiedziała co powiedzieć i w jaki sposób. Przez moment był w stanie jej uwierzyć i faktycznie zostać jej upragnionym kochankiem. Przez moment nawet nie pomyślał o swojej narzeczonej, która najpewniej znajdowała się w jakimś hotelu gdzieś na drugim krańcu świata. Robił jej już większe przykrości w przeszłości, ale z jakiegoś powodu zawsze godzili się, udając przed całym światem, że są szczęśliwi. Możliwe, ze ją kochał, ale sam nie był tego pewien. Gdy pisze romanse nigdy nie myśli o tym, co już ma. Woli uciekać do chwil jak ta i oddać się im całkowicie. To one sprawiały, że czuł niepohamowany apetyt i zatracał się w nim całkowicie tylko żądając kolejnych kęsów rozkoszy i pożądania.
— Nawet nie wiesz jak mogą dłużyć się te spotkania, gdy nie ma ciebie w pobliżu bomboncito. Mogłem myśleć tylko o tym, co chętnie bym z tobą zrobił. — Złożył czuły pocałunek na jej prawym policzku zostawiając na nim odrobinę lukry, którego szybko pozbył się delikatnym muśnięciem palcem. — Po balu jestem cały twój.
Dał chwilę mężczyźnie, by skupił swoją uwagę na ich dwójce, co nie trwało dłużej niż kilka sekund. Musiał mieć wielka ochotę na kobietę skoro wystarczyło tak niewiele, by czuł się zagrożony, a raczej już bez marnych szans przeciwko Vincentowi. Brał to na co miał ochotę, nie ustępował i nie zadowalał się resztkami. Reyes była wisienką na torcie, a on nie dostał nawet talerzyka.
— Pozbędę się wtedy tej sukienki, a ty będziesz cała moja — powiedział, w końcu łapiąc kontakt wzrokowy z mężczyzną. — Ach, przepraszam! Z pewnością nie chce pan słuchać o naszym bogatym życiu łóżkowym, ale widzi pan jaką piękną mam u swego boku kobietę. Muszę bardzo się starać ją zadowalać, by nie wpadła w ręce kogoś innego. Nieproszonego.
Postawił akcent na ostatnie wypowiedziane słowo i posłał mu znaczący uśmieszek. Vincent doskonale czuł się w odgrywanej teraz przez siebie roli. Jego dłoń znacząco zsunęła się z tali Reyes i zatrzymała się na jej pośladku. Obcy mężczyzna zdecydowanie musiał to zauważyć, bo odkaszlnął lekko. Stał jednak nadal w tym samym miejscu jakby jeszcze licząc na szczęśliwy traf albo lekkie potkniecie ze strony Clarka. W bezpośrednim starciu nie miał jednak szans i pewnie już w tamtym momencie planował podstępny plan, by go przechytrzyć. Wtedy też Vincent nagle obrócił kobietę i teraz to jej pozwolił atakować spojrzeniem swego oprawcę. Zanim się to jednak stało jego wzrok ukradł większość jej uwagi, gdy ten złożył gorący pocałunek na jej ustach. Z początku był delikatny, niepewny. Przez jednak tą krótką chwilę chciał delektować się smakiem jej ust. Może nie powinien był tego robić, ale pogłębił odrobinę pocałunek, dłonią przytrzymując jej twarz. trwał tak zdecydowanie zbyt długo i z niechęcią odsunął się trochę. Czyżby i udawane pocałunki smakowały słodyczą? — zapytał sam siebie i posłał nieśmiały uśmiech kobiecie.
Usuń— Smakują równie słodko, co zwykle — powiedział tym razem już do Reyes.
całuśny rycerz ♥
[Hop hop! Jestem na urlopie, ale podsyłam odpis. Taka słodka niespodzianka dla was <3]
Wzruszył lekko ramieniem na pytanie Reyes – właściwie, to nie miał nic przeciwko spędzeniu dnia w taki sposób, mimo że sam we własnym towarzystwie nie kusił się na możliwość przeleżenia całego dnia na leżaku, bez względu na to jak wygodny był mebel i ile kresek wskazywał ścienny termometr. Przywykł do aktywnego trybu życia i do znacznej ilości dziennych obowiązków, które skutecznie odciągały go od leniuchowania, ale dziś miał obok siebie Reyes i znów skłonny był nagiąć kilka zasad, bo czas, który w normalnym przypadku poświęciłby na zobowiązania, dziś mógł poświęcić Reyes – cenne godziny tak czy siak nie zostałyby więc zmarnowane, a możliwe, że wykorzystane o wiele lepiej, niż gdyby przeznaczył je na dłubanie przy starym samochodzie u kolegi sąsiada, nie zyskując żadnych powalających efektów.
OdpowiedzUsuńPrzypomniawszy sobie o załatwieniu jeszcze jednej sprawy, wyciągnął telefon z kieszeni i dźwignął się z leżaka, podążając z Reyes w kierunku auta. Przyłożył telefon do ucha, wykonując połączenie do aeroklubu z prośbą o przesunięcie skoków spadochronowych z klientami na inny termin, bo najbliższy weekend spędzi w gronie rodziny i przyjaciół, a w międzyczasie załączył domowy alarm, zamknął drzwi na klucz i wyjął pilot do auta, na którym wcisnął odpowiedni guzik, otwierając wielki samochód w pomarańczowym odcieniu, który czekał na podjeździe, zajmując połowę powierzchni, wyłożonej kostką brukową. Pokaźny Ford Ranger zapewniał świetny komfort jazdy i Reginald, wracając z HEMS, zastanawiał się nawet, czy nie wymienić swojego zabytku na coś podobnego, bo kupca na starego Mustanga znalazłby w ciągu pięciu minut, tylko nie był pewien czy warto porzucać sprawdzone, bezawaryjne auto dla czegoś, co zmuszony będzie regularnie serwisować.
Gdy wsiadł za kierownicę, pożegnał się z instruktorem po drugiej stronie słuchawki i wrzucił komórkę do schowka, ulokowanego tuż przy gałce biegów. Spojrzał kontrolnie na Reyes, nim uruchomił silnik i ruszył wzdłuż ulicy – wyglądała na zestresowaną, co potwierdziła trzykrotna próba zapięcia pasów i jej niespokojne ruchy, ale kiedy zamierzał jej z tym pomóc, zatrzask zdążył strzelić charakterystycznie, zapewniając stabilne przymocowanie pasów. Ułożył więc dłoń na kierownicy i wrzuciwszy bieg, włączył się do niewielkiego jeszcze ruchu, kierując się na jedną z głównych tras, łączących tę część miasta z Manhattanem. Zwykle jeździł z nieco wyższą prędkością, niż ta dozwolona, ale tym razem starał się zapewnić Reyes płynną, spokojną i niczym niezmąconą jazdę, bo dostrzegł na jej twarzy rosnące poruszenie, poza tym im dalej od Belle Harbor tym ruch był większy, a możliwość rozpędzenia się mniejsza. Oczywiście, pewnych rzeczy nie mógł przewidzieć, dlatego gdy rowerzysta ni stąd ni zowąd pojawił się na jezdni, Reginald musiał przycisnąć mocniej hamulce, żeby nie spowodować jakieś kolizji. Pokiwał głową sam do siebie z wyraźnym gniewem, choć najchętniej zatrzymałby tego człowieka i przytoczył zasady pierwszeństwa na drodze, ale nie chciał dokładać Reyes kolejnych trosk, zresztą, to co stało się za chwilę było niepodważalnym dowodem na to, że panika powoli zaczyna przejmować nad nią kontrolę. Zatrzymał się na poboczu zgodnie z jej potrzebą, a gdy Reyes wyskoczyła z auta, oparł plecy o fotel kierowcy i chwycił głębszy oddech, zaciskając na moment usta w wąską linię. Obserwował jak Rey spaceruje w tą i z powrotem, i rozmyślał w tym czasie nad sposobami, które mogłyby zapobiec takim sytuacjom w przyszłości. Chciał jej pomóc, bo czekała ich podróż do Barnardsville, a choć dla niego nie było to uciążliwe, bo był jedynie świadkiem i obserwatorem, to wiedział jak wielką udręką jest to dla Reyes, mimo że nie był w tej chwili w jej skórze.
Na trudy z jakimi się w tym stanie zmagała, wskazywały bladość skóry i drżenie rak, które zauważył, gdy wsiadła z powrotem do auta, dłonie zaciskając kurczowo na krawędziach fotela, jakby tym sposobem mogła uchronić się od wciągnięcia w wir paniki. Tym razem pomógł jej zapiąć pas i upewniwszy się, czy może ruszać, na powrót włączył się do ulicznego ruchu, choć jeszcze ostrożniej niż dotychczas. Miał przeczucie, że te objawy zaraz się nasilą, dlatego wolał jechać wolniej, żeby w razie nagłej akcji, móc od razu się zatrzymać. Nie spodziewał się, że za drugim razem Reyes wyskoczy z auta bez uprzedzenia, dlatego całe szczęście, że nie jechali którąś z ekspresówek, bo skończyłoby się to fatalnie, ale Reginald zaraz połączył tą jej nagłą ewakuację z widokiem stłuczki, którą minęli, i która stała się kluczowym zapalnikiem dla ataku paniki. Szybko wysiadł z wozu i zatrzasnąwszy za sobą drzwi, podbiegł do Reyes, kucając tuż obok.
Usuń— Spokojnie, Rey, jestem obok — zapewnił łagodnym tonem i usiadł na chodniku, otaczając ją mocno ramionami i kolanami, tworząc tą pozycją prowizoryczny parawan, odgradzający Reyes od reszty świata. Przyłożył jej policzek do swojej klatki piersiowej i pogładziwszy włosy, opadające na plecy, zbliżył usta do czubka jej głowy, zastygając w tym przytuleniu. Jedynie jego kciuk poruszał się bez pośpiechu, kojąco gładząc jej skroń. — Zamknij oczy, Rey i oddychaj ze mną, powoli i głęboko — powiedział, biorąc wolny, spokojny wdech, który po chwili równie spokojnie wypuścił. Czuł jak łzy spływające po jej policzkach, delikatnie moczą materiał jego koszulki, ale intensywniejsze wydawało mu się teraz bicie, a raczej walenie, jej serca, które czuł niemalże tak, jakby zdołało już wyskoczyć z jej piersi.
— Petalo de dalia unico en su clase — szepnął cicho, w oczekiwaniu aż jej mięśnie zaczną się rozluźniać. Przykładając usta do głowy Reyes, przymknął swoje powieki, chcąc panować równocześnie nad własnym oddechem. Zupełnie bagatelizował ruch aut nieopodal i ludzi, którzy rzucali im w oddali dziwne spojrzenia – chciał się wyciszyć i pozwolić oddechowi Reyes zsynchronizować się ze swoim własnym.
Reginald Patterson
[W nagrodę spełnimy jedno Wasze życzenie! :D]
Alexander nie wiedział, dlaczego Reyes tak na niego działała. Z jednej strony chciał jej bliskości, by móc poczuć się tak, jak kiedyś na Saint Thomas. Z drugiej jednak czuł, że jeśli pozwoli Reyes się do niego zbliżyć, ta będzie wymagała od niego wyjaśnień, a nie był pewien czy to idealny moment, aby otwierać się przed kimkolwiek. Ludzie mieli w zwyczaju osądzać kogoś po kilku wypowiedzianych zdaniach, a świadomość, że nie byłyby to najprostsze słowa sprawiały, że Dorio zupełnie nie wiedział co powinien zrobić. Sumienie go gryzło od czterech lat, być może da radę przeżyć kolejnych czterdzieści bez mówienia o swojej tragedii komukolwiek.
OdpowiedzUsuń- Czyli jednak nie zdążyłaś zjeść najlepszego dania na świecie. – Zaśmiał się, a jego kubeczki smakowe robiły mu na złość, przypominając smak schabowego. – Szkoda, że tak mało czasu spędzałem w kuchni z Victorią. Gdybym był tam częściej, właśnie dziękowałabyś mi na kolanach, że poczęstowałem cię tym kotletem.
Przytyku dotyczącego jego rozchmurzenia specjalnie nie skomentował. Niepewność, która nim targała w każdej sekundzie była dla niego na tyle nowa, że nie potrafił sobie z nią poradzić. Przez te cztery lata, kiedy był sam w Nowym Jorku niczym palec, nie mając świadomości, że jego dawna przyjaciółka jest gdzieś w pobliżu, nie czuł ani razu tego, co czuł w tym momencie. I choć miał ogromną ochotę wykrzyczeć całemu światu, że zabił swoją ukochaną, nie bardzo wiedział w jaki sposób obrać to w słowa tak, aby nie zrazić swojego towarzysza. Rozmowa o śmierci nigdy nie była łatwa, a kiedy miało się naprzeciwko siebie kogoś, kto przyczynił się czyjejś śmierci, ciężar konwersacji był jeszcze trudniejszy do uniesienia. Nie tego chciał Alexander dla Reyes. Pragnął spędzić z nią spokojny wieczór, lecz wiedział, że kobieta nie da mu za wygraną. A słowa, które płynęły z jej ust sprawiały, że Dorio był tego bardziej niż pewien. Przegrywał, a tego nienawidził. Nie miał jednak możliwości, aby się zmyć. Wiedział bowiem, że Reyes będzie za nim szła i nie odpuści do momentu, aż po raz kolejny wybuchnie. A powoli kończył się lont.
Spojrzał na kobietę, unosząc brwi. Dlaczego, do cholery, tak bardzo jej zależało, aby się otworzył? Czy kierowała nią tylko czysta ciekawość, czy może naprawdę jej na nim zależało? Nie wiedział tego, choć bardzo potrzebował zapewnienia, że będzie z nim cały czas. Tak długo, jak będzie tego potrzebował. Gdy zauważył w jej oczach troskę, poczuł, jak serce jeszcze bardziej się rozpada. Nie był już pewien niczego.
- Nigdy mi się nie znudziłaś, Castanedo – warknął, choć wcale tego nie chciał. Otoczka, którą stworzył wokół siebie sprawiała, że z automatu się bronił. Przed nią, a przede wszystkim przed samym sobą. – Za każdym razem, kiedy czułem, że życie mnie przerasta, otwierałem laptopa i pisałem do ciebie. Pisałem, że jest mi kurewsko ciężko, że nie potrafię żyć sam ze sobą. Następnie usuwałem wszystko to, co udało mi się wylać z siebie, wyłączałem laptopa i zapijałem się na umór. Gdy już byłem kurewsko pijany, po raz kolejny włączałem pocztę i pisałem bzdury, których nigdy nie dostałaś. Że potrzebuję pierdolonej pomocy, wsparcia i twojego ramienia, by móc się przytulić. Za każdym pieprzonym razem – dopowiedział, tym razem spokojniejszym tonem, choć wciąż można było usłyszeć zawarty w nim jad.
Oczy zaszły mu mgłą. Podniósł okulary i przycisnął kciuk wraz z palcem wskazującym do oczu, próbując powstrzymać łzy. Miejsce publiczne nie było dobrym miejscem do płaczu. Szczególnie w momencie, gdy turyści zaczęli wylewać się z mieszkań i przepychali się między nimi na imprezy. Za to Alexander nienawidził Nowego Jorku. Było tu tak dużo ludzi, że zamykał się w sobie jeszcze bardziej, nie wiedząc nawet, do kogo może się zwrócić, by wskazał mu dobry kierunek. Westchnął przeciągle, próbując uspokoić zszargane myśli. Odwrócił się w stronę Reyes i chwycił jej ramiona w silnym uścisku.
- Nigdy byś mi się nie znudziła, wiesz o tym bardzo dobrze. Nigdy nie powinnaś w to wątpić – odpowiedział, uśmiechając się smutno. – Cztery lata temu, gdy… - urwał i kolejny raz westchnął – Cztery lata temu przyjechałem do Nowego Jorku. Nie uwierzysz, ale nadal nie rozpakowaliśmy… Nie rozpakowałem swoich kartonów.
UsuńZagryzł wargę, czując coraz silniejszą ochotę ucieczki. Wciąż zdarzało mu się, że mówił o sobie w liczbie mnogiej, jakby Victoria była z nim. A gdy to robił, karał sam siebie. Czasem uderzając pięściami w ścianę tak długo, aż upadał z bezsilności, a czasem myśląc o sobie jak o potworze.
- Daleko jeszcze do ciebie? Zaraz zboczę z drogi i udam się do pierwszego lepszego baru na coś mocniejszego.
Dorio
[Dobry wieczór, czołem! Dziękuję za powitanie pod kartą Ivana. Nie do wiary, miałam pisać na czacie, czy jest tu jakaś postać z Meksyku, ale pojawiłaś się wcześniej :D ONA JEST ZE SNU, WY JESTEŚCIE! No miałam mega szczęście, że Reyes powstała ^^ Dlaczego tak musiała zostać skrzywdzona? Bosze... I teraz proszę mi odpowiedzieć, jak mogłabym nie wziąć wątku z Wami? Popełniłabym olbrzymi błąd :D Nie był Ivanem, jedyne co mogę zagwarantować, to to, że był na pewno mężczyzną :D W tej kwestii nic się nie zmieniło, więc Reyes ma prawo rozpoznać go w tłumie. U mnie kawa, u Ciebie meksykańskie jedzenie i już jestem głodna, aż mam ochotę wydostać się z łóżka, żeby coś sobie przygotować, ale jest już po 23 :D Te kody, to gotowce, więc miałam ułatwione zadanie, jedynie powstawiać odpowiednie linki. Chyba dzisiejszy upał wyssał wszystkie pomysły, ale może krok po kroku, wspólnie ustalimy porządny i mega interesujący wątek? Jeszcze raz dzięki! ]
OdpowiedzUsuńIVAN RUTHERFORD
Kim jesteś? To dość odpowiednie pytanie, które może zadawać sobie Ivan, bo sam traci kontrolę nad tym, kim tak naprawdę jest, czy ktoś pomoże mu odnaleźć prawidłową odpowiedź? Buntownikiem? Facetem, którego chce na wyłączność aż kilka, a może kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt kobiet? Najlepszym bileterem w teatrze? Tym cudownym chłopakiem, wynajmującym pokój na poddaszu u właścicielki siedmiu kotów? Łamaczem damskich serc? Największą tajemnicą całego Nowego Jorku? Łatwiej byłoby przenieść się do przeszłości, gdzie był zupełnie innym człowiekiem, ale oficjalnie nie mógł o sobie mówić - hej, jestem Thiago, a na drugie mam Vito. Musiał uciec z Meksyku i witając się z tym miastem kontrastów miesiąc temu w dość ulewny dzień, stał się w pełni Ivanem Rutherfordem. Tamten chłopak oficjalnie nie żył i chociaż nie wziął na serio udziału w danse macabre, to dla rodziców, dziadków i mieszkańców był jeszcze niewyblakłym wspomnieniem, spoczywającym na pobliskim cmentarzu. Został z niego proch, dlatego wiedział, że Meksyk pozostał mu w pamięci, na zdjęciach i stronie, ukazującej miasta na żywo. Ściskało go w gardle na samą myśl o tamtym miejscu i wszystkich ludziach, ale co mógł poradzić? Posiadał żal do własnego ojca, jednak w jakimś stopniu panowali nad tą dziwną sytuację i najważniejsze było dla niego to, że ma przy sobie siostrę, która oficjalnie była dla niego kimś obcym. Zamierzali widywać się raz w miesiącu, ale ona miała większe szczęście, niż Ivan. Uciekła z mężem, którego poślubiła w wakacje zeszłego roku, więc miała chociaż małą namiastkę rodziny, kiedy on tak naprawdę nie posiadał nic. Łatwiej byłoby mieć tą jedyną, jednak szybko zaufania do kobiet nie odbuduje, dlatego wymyślił drugi sposób zarabiania na życie, oferując swoje, dość niebanalne towarzystwo samotnym paniom.
OdpowiedzUsuńOd czasu, aż wyszedł z pracy, minęło jakieś sześć godzin. Oszczędzając na wszystkim, na czym tylko się dało, pokonał odległość od teatru do domu na rowerze, takim nowoczesnym, zakupionym zaledwie trzy dni temu na jednej z najbardziej przystępnych promocji. Dzięki niemu był widoczny chyba nawet z najwyższych pięter, bo neonowa, zielona rama nie była typową szarością czy innym, dość popularnym kolorem. Jak zobaczył ten rower na wystawie z przewieszoną kartką, gdzie skreślono dość wysoką cenę, a zastąpiono taką, że Ivan nie musiałby głodować, to od razu skojarzył ten kolor z zieloną papryczką chili. Używano jej do chile en nogada, a nie było większego smakosza, niż Thiago, bo kiedy zbliżał się Dzień Niepodległości, to przepadał i już kilka dni wcześniej dopytywał matkę lub babkę, czy na pewno zrobią tę potrawę? One wówczas żartowały, że nie mają takiego zamiaru, jednak kto by na serio odmówił takiemu chłopakowi? Dzisiaj minęło dokładnie dwadzieścia siedem dni od ostatniego, ale i pierwszego spotkania na terenie Nowego Jorku ze starszą o rok siostrą. Poszli do meksykańskiej knajpki, gdzie zamówili ulubione zupy, drugie dania i deser, co skutkowało, że Ivan czuł się, jak kulka, a jeszcze czekało go wyjście do pizzerii z nieznajomą, która wróciła ze stażu do rodzinnego miasta, chcąc przedstawić swojemu licznemu rodzeństwu, tego życiowego partnera. Na życzenie klientki mówił po francusku, doprowadzając jej najmłodszą siostrę do rozległych rumieńców, które zaczynały się na policzkach, a kończyły gdzieś na linii dekoltu. Wtedy dziękował za swój urok osobisty i upartą matkę, która nie chciała, żeby jej dzieci umiały tylko hiszpański i angielski. Zapisała ich do prywatnej szkoły językowej i tym samym ukończył trzyletni kurs języka francuskiego, roczny japońskiego, a także miał jakąś styczność z norweskim, lecz trwało to może trzy lub cztery miesiące, bo pani nauczycielka postanowiła urodzić drugą parę bliźniąt.
Nie zawiódł dwudziestodziewięcioletniej dziennikarki, więc otrzymał solidny napiwek i wiedział, że pierwszego sierpnia zatańczy z nią, niby przyszłą teściową, pewnie wszystkimi siostrami i innymi paniami na weselu jej przyrodniego, prawie czterdziestoletniego brata, uważanego za jednego z najlepszych autorów książek kryminalnych. Jakież było jego zdziwienie, gdy nazwisko mężczyzny skojarzył z książką leżącą w stercie bałaganu współlokatorki, bo na poddaszu nie mieszkał oczywiście sam. Wszystkie cztery pokoje były zajęte i Ivan był jedynym osobnikiem płci męskiej w całym domu, chociaż nie można w tym przypadku zapomnieć o kotach.
UsuńPowrót okazał się spełnieniem jego marzeń. Zapytał swoje koleżanki, czy nie chcą skorzystać z toalety, a kiedy zobaczył, że otworzyły prywatny salon spa i robią sobie hybrydę, zamknął drzwi od pokoju tej najmłodszej, znikając w łazience. Zrzucił z siebie wszystko i wszedł pod zimny strumień wody. Krople skapywały po zmęczonej twarzy i spiętych mięśniach, którym mogło pomóc tylko ciepło, więc przekręcił korek w stronę czerwonego oczka, nalewając na gąbkę aż za dużo płynu do kąpieli. Nucił pod nosem meksykańską melodię, przypomniał sobie o rozmowie z siostrą, która oznajmiła, że wspólnie z mężem zaczynają starać się o dziecko, a później próbował przypomnieć sobie wszystkie imiona tych osób, przy których wspólnie z ukochaną zjedli pizzę jedynie z serem, bo mięso i pieczarki nie były przez nią tolerowane, a na inne dodatki nie miała ochoty. Trzeba było jednak przyznać, że mógłby podziwiać pusty, czysty talerz, bo pozole (zupa bazująca na kukurydzy, z dodatkiem mięsa i chili), tacos i na sam koniec podwójna porcja jabłka i mango w tortilli z posypką czekoladową, dały tyle kalorii, iż głodówka powinna go obowiązywać do przyszłego tygodnia. I tak jak sobie przypomniał imię tego przyrodniego brata, kolejnego, aktualnie trzydziestodwuletniego prezesa firmy o międzynarodowym zasięgu, rumieniącej się siostry i dwóch, które zostały urodzone w tym samym roku, tak jedna blondynka z tatuażem na dłoni i ta, która urodziła synka w zeszłym miesiącu, nie mogły zostać odpowiednio i definitywnie dopasowane względem imion. Nie wiedział, która to Anabel, a która Allison. Ciężko zapamiętać tyle szczegółów o siódemce dorosłych ludzi. Będą musieli zrobić porządną powtórkę, najlepiej dzień przed ślubem, żeby nie zaliczył wtopy.
Kiedy owinął beżowy ręcznik wokół bioder, przeczesał mokre włosy i nałożył na szczoteczkę pastę, zobaczył rozświetlający się ekran telefonu. Quiero silencio. To tak wiele? Ale zamiast obcego numeru zobaczył literę R z żółtym serduszkiem i wiedział, że nie może odrzucić tego połączenia. Włączył tryb głośnomówiący i odłożył szczoteczkę na bok. Czy ktoś potrafi rozmawiać tak, żeby go zrozumiano w trakcie mycia zębów? Proszę nauczyć tej umiejętności biednego Ivana.
— Posiadam nawet kilka, wolnych chwil - wyjął z opakowania ostatnią, jednorazową maszynkę, nałożył piankę na policzki i postanowił zgolić ten tygodniowy zarost. Będzie wyglądał, jak dziecko i pewnie piwa bez dowodu by nie kupił, ale mniejsza o to, trzeba wyglądać. — Masz jakieś wielkie szczęście, bo tylko raz zadzwoniłaś, gdy miałem zlecenie. Jestem sam i mogę rozmawiać, ale włącz oszczędzanie baterii, proszę - przesunął kilka razy maszynką po skórze, opłukując ją w zlewie. — Za moich czasów, to się ciągnęło koleżanki za warkocze, ale może wpadłaś mu w oko i wpadł na głupi pomysł - roześmiał się cicho, kontynuując golenie, ale jednocześnie zaczął myśleć o tym, jak wygląda kobieta, z którą rozmawiał chyba około osiem razy, może mniej, ale nie liczył. Niska czy wysoka? Chudzina czy z dość widocznymi, kobiecymi kształtami? Jaki kolor włosów i oczu mogła mieć? Lubiła się malować, czy mogła chodzić bez słynnej tapety na twarzy? Wiele pytań, ciężko z odpowiedziami.
— Ciii, zachowaj spokój. Wyobraź sobie, że jedziesz do swojego ukochanego miejsca na Ziemi, zamknij oczy i jedź do celu, którego najbardziej pragniesz. Miej takie uczucie, jakbym siedział obok i trzymał Cię za rękę. Albo skup się na twarzy kierowcy w lusterku, może jest wyjątkowo przystojny. A ja? Wróciłem niedawno do siebie i zdążyłem zakończyć prysznic, kiedy zadzwoniłaś. Akurat stoję przed lustrem i golę swój nieszczęsny zarost. W ogóle, to stwierdzam, że przytyłem i od jutra muszę zacząć ćwiczenia, ale mam popołudniową zmianę, więc będzie ciężko ruszyć z tym postanowieniem. I zdążyłem uciec przed regulacją brwi, czy mężczyźni poddają się takim zabiegom? Moje są chyba normalne, a jedna ze współlokatorek straszyła mnie jakąś pęsetą w kwiatki. To nie było mądre posunięcie, to trochę tak, jakby mi chciała wydepilować nogi - wytarł jeden policzek czarnym ręcznikiem w jakieś śmieszne, bezsensowne wzorki i nie chciał widzieć efektu końcowego. Szczyl. — Nie bardzo wiem, co jeszcze mówić. Teatr od rana, spotkanie z piękną ciemnowłosą kobietą, gdzie pochłonąłem tonę meksykańskiego jedzenia i wyjście do pizzerii z inną.
UsuńPo trzech minutach rozmawiania jeszcze o dziwnej, wcale nieletniej pogodzie, bo Ivan zdążył przyzwyczaić się do innych temperatur, obmył twarz, wyrzucił maszynkę i usiadł na jakimś stołku, odczuwając, jak jedna noga dziwnie się kołysze. Najchętniej, za pozwoleniem chyba uspokajającej się znacząco kobiety, ubrałby się i odnalazł ją w odpowiednim miejscu na mapie. To dziwne, że tylko rozmawiają i nic więcej. Żadnego spotkania, rozmowy video ani nawet takiej propozycji. Chciał jej to zaproponować, ale po co podwajać czyiś stres? Niepotrzebnie wyrządziłby więcej krzywdy, więc mówił dalej, zmieniając temat z pogody na rudą kotkę, która spała z nim już trzecią noc, uciekając przed właścicielką.
IVAN RUTHERFORD
[Ajjj napisałam, ale stresuję się na pewno bardziej, niż Ty!]
Odsłanianie własnych słabości, defektów i wad przed innymi, było chwilą niekomfortową dla większości ludzi na tym globie, bo wiązała się ona z poczuciem kompromitacji i ośmieszenia, dlatego Reyes nie musiała nic mówić – Reginald doskonale rozumiał co w tej chwili czuje, że poza objawami ataku paniki, ogarnia ją również zażenowanie i pospolity wstyd. Otaczał ją zupełnie obcy obszar miasta, w pakiecie z gapiami rzucającymi skrzywione spojrzenia i facet, którego poznała niemalże przed chwilą, a któremu na pewno wolała pokazywać tylko pozytywne i warte zapamiętania strony swojej osoby. Miała prawo się tak czuć. Miała absolutne prawo odczuwać zakłopotanie i następującą po nim potrzebę zdystansowania się – wszystko to było dla Reginalda zrozumiałe, bo był świadomy, że zaufanie, którym go obdarowała jest dopiero iskierką na tle ognia, do którego rozmiarów rzeczywiście mogło urosnąć. Nie znali się na tyle dobrze i długo, aby z otwartym sercem wyzbyć się wszelkich mechanizmów obronnych, czasami niezależnych od woli człowieka – Reyes chciała schować przed nim swoje słabości i możliwe, że minie jeszcze naprawdę wiele lat, za nim gotowa będzie bez krępacji poruszyć je w jego obecności. Było to zachowanie całkowicie naturalne i nawet gdyby poprosiła go o odsunięcie się i pozostawienie samą sobie – zrozumiałby to, bo zdawał sobie sprawę, że to co w tej chwili przeżywała, wiązało się czymś głębokim, co pozostawiło w jej świadomości niezmywalną skazę i co dotyczyło tych najbardziej prywatnych czeluści jej duszy, niewykładanych na dłoni przypadkowemu człowiekowi. Może, gdyby nie był doświadczonym świadkiem tego typu sytuacji, poczułby się urażony jej milczeniem, gdy po trzydziestu minutach wydostała się z objęć i bez słowa skierowała kroki do auta, ale ratując braci na froncie, nie spotykał się wyłącznie z otwartymi ranami, kulami zakleszczonymi gdzieś pomiędzy mięśniami, czy ze złamaniami. Przychodziło mu mierzyć się ze wstrząsem psychicznym w różnorakich postaciach – z żołnierzami, którzy w wyniku szoku zaczynali tracić głowę i mówić o rzeczach oderwanych od rzeczywistości, czasami krzycząc i na przemian płacząc, a w tych gorszych przypadkach, jeżeli wciąż posiadali broń, celując do swoich ludzi, bo w amoku każdego uznawali za potencjalnego wroga i niebezpieczeństwo. To byli kompani, którzy raptownie popadali w dezorientację, przestawali rozumieć bodźce docierające z otoczenia i nierzadko zamieniali się w tonące wraki, dla których jedynym ratunkiem pozostawało już tylko odejście ze służby. Granica pomiędzy śmiercią, a życiem jest niewyraźna, a w obliczu dotkliwych przeżyć mocno się zaciera – dla wielu żołnierzy takie sytuację są niczym śmierć za życia, bo nie wszystkim dane jest na powrót się podnieść i wlec beztroski żywot, z tym samym uśmiechem na ustach. Reginald był tego świadom i rozumiał to, bo istnienie tych ludzi leżało w jego dłoniach. Taka była jego rola – pojawić się, pomóc i zniknąć bez oczekiwania na podziękę.
OdpowiedzUsuńReyes potrzebowała wsparcia, ale to wsparcie nie miało dociskać jej do ziemi i pozbawiać tchu, a wychodzić naprzeciw jej potrzebom i pozostawiać należytą swobodę. Zamierzał to uszanować, dlatego gdy ruszyli w dalszą drogę na Manhattan, nie próbował na siłę rozpoczynać rozmowy, bo mówienie byleby mówić, wypełnić ciszę i udawać, że coś się dzieje, nigdy nie było w jego stylu. Skupił się na trasie za szybą i tylko co jakiś czas zerkał kontrolnie w kierunku Reyes, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że dobrzeje, a jej twarz powoli nabiera cieplejszych kolorów. Należał do ludzi cierpliwych i posługujących się zmysłem obserwacji – nie potrzebował słów, żeby poznać czyjś nastrój i stan.
— Świetnie, jestem naprawdę ciekaw — rzekł, gdy przekroczyli próg klatki schodowej i znaleźli się w windzie. W drodze na docelową kondygnacje, oparł plecy o chłodną ścianę windy i zawiesił spojrzenie w zmieniających się na panelu cyferkach.
Nie potrafił sobie wyobrazić jak mogłyby te obrazy wyglądać; jakie barwy byłyby na nich dominujące, czy reprezentowałyby jakiś konkretny styl, czy byłyby mieszaniną wielu. Reyes posiadała żywiołowy temperament, więc spodziewał się kompozycji dynamicznych, ale z drugiej strony nie wykluczał również czegoś odmiennego, jakieś skrytej delikatności.
UsuńUniósł lekko kącik ust na powitanie w skromnych progach i ostrożnie wymijając nogę wystającej sztalugi, wszedł w głąb mieszkania, rzucając zaabsorbowane spojrzenie po wnętrzu. Od razu dostrzegł popakowane kartony, stojące niemalże w każdym zakamarku domu, ale to, co skutecznie przykuło jego uwagę, było niczym historia przedstawiona na żywo – wspomnienia żywcem wyrwane z głowy i zamknięte w mieszaninie barw, smug i kresek, ukształtowanych na gładkim płótnie. Powoli prześledził spojrzeniem stojące obok siebie obrazy, zauważając pewną zależność – pięć obrazów, pięć miesięcy, a później skupił się na każdym z osobna, wychwytując znaczące szczegóły malowideł. Jasne serce na tle mrocznych odcieni, błękitne oczy na zamglonej twarzy, nietypowe kolory ognia na trzecim płótnie i brak błyszczącej poświaty wokół serca na czwartym, gdzie szczególne wydawały się wówczas żywe barwy małej dziewczynki, a także pogodniejsza aura piątego dzieła, symbolizującego postęp w powrocie do życia. Może gdyby nie znał jej historii, musiałby prosić o pomoc w interpretacji tych malunków, ale teraz, kiedy stał przed tymi wspomnieniami, wypełniającymi płótna i przyglądał się im cal po calu, potrafił zrozumieć prawie wszystko, a nawet dopasować kolory do odpowiednich emocji. Spodziewał się ujrzeć obrazy, z których uczucia wręcz krzyczą, ale nie spodziewał się, że będzie mu dane dojrzeć jej wspomnień na własne oczy.
Ciężko było mu przerwać tę cisze, która otoczyła ich zewsząd, bo miał wrażenie, że żadne słowa nie odzwierciedlą tego, co faktycznie chciałby jej teraz przekazać. Te obrazy były piękne, ale określenie ich tak przy tym co przedstawiały byłoby dziwne, bo ta historia wcale taka nie była i Reginald nie życzyłby jej nikomu. Powrócił więc uwagą do trzeciego obrazu i lekko ściągnął brwi, przyglądając mu się raz jeszcze, nieco uważniej. W końcu wskazał palcem na malowidło i odwrócił się prze ramię, aby spojrzeć na Reyes.
— Chciałabyś mi o nim opowiedzieć? — Spytał, lokując wzrok w jej tęczówkach. Było w tych obrazach kilka szczegółów, które go zaciekawiły, i których historii jeszcze nie znał, a nie sądził, że nadarzy się lepsza okazja do poznania ich. Teraz nie tylko mógł słuchać tych wspomnień, ale również je dostrzec.
Reginald Patterson
[Musze przyznać, że pomysł na tę historię w obrazach jest świetny! Genialnie to przedstawiłaś :) I dobra, niech będą dwa życzenia! :D Tak w ogóle, korzystasz z Hangouts? Mogłabym Cię tam dodać? Bo czasami nachodzi mnie jakieś pytanie, a wygodniej byłoby dopytać mi w tamtym okienku, niż pod kartą przy odpisie :D]
Nie dopytywał o obraz, który przedstawiał karetkę i ratownika o błękitnych tęczówkach, bo prawdopodobnie znał już odpowiedzi na pytania, które mógłby zadać, jako że tamtego dnia to w jego rękach leżało istnienie Reyes, gdy jako jedyny na miejscu podjął się zabiegu, ratującego jej życie. Prawdę mówiąc, byli z nim wtedy koledzy po fachu, bo w zespole zawsze jeździ ich kilku, ale tamtego dnia, w ferworze skupienia, nawet on sam nie dostrzegał ich obecności w otoczeniu, polegając głównie na sobie i swoim doświadczeniu. Poprowadził tę akcje od początku do końca, tak jak nakazywał mu obowiązek i chciał wierzyć, że gdyby wysłano na miejsce wypadku zupełnie inną załogę, podeszliby do swoich powinności z identyczną sumiennością i dokładnością. Dobrze pamiętał to wezwanie i jego przebieg, dlatego nie czuł potrzeby wracać do tych wspomnień, tym bardziej, gdy szczegóły na pozostałych obrazach klarowały tak wiele niewiadomych, które właśnie teraz było mu dane poruszyć na głos i w jakiejś części poznać. Chciał skorzystać z tej okazji, bo być może była ona jedyną taką okazją w najbliższym czasie, jako że sam nie miałby serca poruszać z Reyes tematu wypadku, widząc jak na co dzień emanuje pozytywną aurą. Nie potrafiłby zmusić jej do ponownego błądzenia w odmętach cierpienia i żalu, równocześnie chcąc, aby budowała swą przyszłość w wierze, że ma w sobie mnóstwo siły, aby móc pozostawić przeszłość krok z tyłu i kreślić to życie dalej, ale już tylko w ciepłych barwach.
OdpowiedzUsuńNa pewno miała rację mówiąc, że od teraz ten obraz już zawsze będzie miał dla niego jeden wymiar i to w dodatku ten opleciony jej słowami, ale chciał poznać emocje, które jako pierwsze wykreowały tę wizję w jej głowie, bo były impulsem, które pchnęły ją do stworzenia tego działa – sądził, że te pierwsze będą najszczersze i najbardziej znaczące dla całokształtu, i na nich mu w tej chwili szczególnie zależało. Nie wybrał tego obrazu z przypadku – chciał potwierdzić swoją teorię, a już na początku podejrzewał, że będą to emocje tak ciemne i głębokie, jak odcienie, w których przedstawiła je na płótnie.
Wziął ramkę ze zdjęciem w swoje dłonie i nie przerywając słuchania, przyjrzał się uważnie uchwyconemu kadrowi, mimowolnie ściągając brwi na widok niepasującego tu skrawka papieru, który zasłaniał twarz Reyes na fotografii. Prześledził wzrokiem sylwetkę Cataliny, porównując sobie jej osobę na zdjęciu, do tej, która zapisała się w jego pamięci wraz z dniem szesnastym października – to były dwie różne kobiety, choć nie mógł się dziwić – na zdjęciu widział ją żywą, dumną i radosną, mimo że wspięcie się na niespełna czterotysięczny szczyt, musiało wiązać się z wielkim wysiłkiem i trudnościami, z kolei w pamięci mógł przywołać tylko te obrazy, na których trwała we wiecznym śnie, mając na sobie rażące ślady wypadku. Dobrze, że mógł zobaczyć ją na zdjęciu, bo możliwe, że teraz to ten widok zastąpi poprzedni.
— Jesteśmy tylko ludźmi i mamy prawo błądzić. Czasami jest to jedyny sposób aby zrozumieć siebie — powiedział, zerknąwszy na Reyes. Doświadczył tego na własnej skórze przed dwoma laty, dlatego nie wątpił w te słowa. Kiedy sam przechodził przez okres żałoby, mając w głowie różnorakie myśli i chęci, błądził nieustannie, ale równocześnie dochodził do odpowiednich wniosków, które skutecznie odwodziły go od głupot. — Najlepszych ludzi uformowało naprawianie własnych błędów — dodał, wracając uwagą do zdjęcia i jeszcze raz prześledził spojrzeniem uchwycony kadr. Reyes chciała dołączyć do Cataliny, a jednak coś sprawiło, że odrzuciła tę wizję. Musiała zmierzyć się sama ze sobą, żeby móc wyprzeć negatywne pomysły.
— Te paskudne rzeczy to tylko efekt naszej bezsilności, Rey — kontynuował i ostrożnie odkleił od szybki skrawek papieru, nie chcąc pozostawić żadnej skazy – trudno, Reyes najwyżej go za ten śmiały gest zlinczuje – po czym przebiegł spojrzeniem po uśmiechniętej sylwetce Rey, którą mógł dostrzec teraz na fotografii w całej swej prawdziwej okazałości. — Taka jesteś naprawdę — wskazał na jej twarz ze zdjęcia, zbliżając palec do uśmiechniętych szeroko ust, i podniósł wzrok w kierunku Reyes. — I jeśli coś skryło się pod powierzchnią, to właśnie to. Twój uśmiech i cała ty — powiedział, za moment oddając jej zdjęcie bez naklejonego skrawka papieru.
UsuńPrzeniósł uwagę z powrotem na malowidła.
— Są naprawdę niezwykłe — ocenił, raz jeszcze obrzucając dzieła swym spojrzeniem. Był ciekaw, czy Reyes dalej zamierza ciągnąć tę historię, przedstawioną za pomocą pędzla i czy namaluje kolejne etapy swojego życia, stawiając je kolejno jedno po drugim. Posiadała talent i dusze artystki, a chociaż Reginald nie wiedział o sztuce zbyt wiele, patrząc na te obrazy był pełen podziwu. Jeśli Reyes wystawiłaby kiedykolwiek któreś ze swoich dzieł na sprzedaż, wcale nie zawahałby się przed kupnem, mimo że nie był znawcą i kolekcjonerem. Jednak jeśli coś miało dla niego wartość, gotów był to nabyć i znaleźć temu odpowiednie miejsce, aby móc czasami na to spojrzeć i chwilę się się zastanowić.
Reginald Patterson
Jego jedyna "klientka", z którą wyłącznie utrzymywał kontakt telefoniczny, nie miała takiego całkowitego pecha, bo inaczej nie chciało się wierzyć Ivanowi, że akurat nie dzwoniłaby wtedy, gdy brał udział w kolejnym zleceniu. W trakcie wesela, chrzcin, czyiś urodzin lub rocznicy nie odebrałby. W trakcie spotkania w całkowicie damskim towarzystwie, gdy podchodzisz do tej samotnej kobiety, która od dzisiaj będzie mogła śmiało uczestniczyć w rozmowie o tych wymarzonych mężczyznach, nie odebrałby. W klubie, gdy tańczyłby z tą jedną kobietą, której dotrzymywałby kroku także w piciu ulubionych drinków, nie odebrałby. W kinie, teatrze, na kręgielni albo basenie także nie pasowałoby, żeby odebrał, więc bez zastanowienia odrzuciłby połączenie od pani zapisanej jako R z żółtym serduszkiem. Nie przepadał za określeniem klientka, jeżeli myślał o tej dziewczynie, aktualnie walczącej ze swoimi lękami. Siedział na niestabilnym stołku i gryzł skórki przy palcach, bo nie chciałby być w skórze Reyes. Pewnie coś niewidzialnego obejmowało ją na tyle mocno, że każdy kolejny oddech przychodził z większą trudnością, a ona podróżując z zamkniętymi oczami, niby jechała tym cholernym autobusem, ale jakoś chciała wyrwać się ze szpon strachu, żeby nie odczuwać tego całego zdarzenia.
OdpowiedzUsuń— Pewnie wszystkie w klasie ciągnąłem za warkocze, może jakieś starsze i młodsze też, prawdziwa frajda dla dorastającego chłopaka. Lepiej było ciągnąć za włosy, niż jak moi koledzy, wybierali sobie za cel ramiączka od staników i strzelali nimi dość mocno - miał wtedy być może z trzynaście lat, a meksykański upał nie pozwalał na to, żeby siedzieć w szkolnej ławce w strojach na krótki rękaw. Wszyscy korzystali z ubrań na drobniejsze lub szersze ramiączka. Siedział wtedy w gładkim podkoszulku, a siedzący obok wysportowany, znacznie wyższy Francisco, który podjadał na lekcji kostki czekolady, wychylił się nieco i pociągnął za ramiączko od biustonosza. Nie potrzebował długo czekać, żeby zobaczyć wściekłą, rudowłosą koleżankę, która przeprowadziła się z jakiegoś francuskiego miasteczka i miała piekielnie, zły charakter. Wzięła encyklopedię od biologii, która liczyła blisko pięćset pięćdziesiąt stron i ten ciężar rzuciła na dłonie chłopaka, który właśnie zapisywał kolejny podpunkt z tablicy. — Ciebie na pewno ktoś, chociaż jeden un chico malo pociągnął za warkocze. Chyba że takich nie nosiłaś.
Wstał z zajmowanego stołka, bo stary mebel nie wzbudzał zaufania, a on nie chciałby połamać tego wielbionego krzesła właścicielki, która miała jeszcze podobnych pięć, porozstawianych po całym domu w różnych miejscach. Może warto przed pracą go naprawić? Takich łatwo nie znajdzie się w sklepach, miały magię tamtych lat, jakiejś zaginionej już epoki, a właścicielka lubiła siadać w fotelu, brać koty na kolana (oczywiście, nie wszystkie, ponieważ siedem kotów w jednym miejscu, to nie byłby codzienny widok, jedynie przy misce z jedzeniem można byłoby zobaczyć każdego) i wtedy włączała telewizor, a nogi wygodnie układała na takim stołku, opowiadając wielokrotnie, że taki ruch działa na jej krążenie.
Ivan momentami się zapominał, a kiedy rozmawiał z Reyes, a ich tematy schodziły na te związane z Meksykiem, to czuł, jakby był tym Thiago Vito Madera. W pełni żywym oczywiście, ponieważ ciężko było myśleć, że uważają go za martwego, kiedy funkcjonował jako dwudziestosiedmioletni bileter w teatrze, żyjący swobodnie w Nowym Jorku od ponad miesiąca, bez żadnych problemów. Tylko czy przybieranie licznych masek, bycie kimś innym, tak odbiegającym od celów i marzeń chłopaka z Meksyku, nie było już wystarczającym problemem? Jak można zaufać osobie, która nie wiem, kim jest? Kim jesteś, Ivanie? Na pewno sobą? Cwaniakiem? Kłamczuchem, któremu brakuje tak długiego nosa, jak u Pinokia? Romantycznym mężczyzną, spełniającym zachcianki pań? Zagubionym dzieciakiem w skórze dorosłego?
Ściemnia na każdym kroku i gdyby do Nowego Jorku przyjechała babcia. Matka jego ojca. Lubiana i utalentowana malarka, która była autorką wielu portretów, to nie chciałaby słuchać wyjaśnień wnuka. Byłby zerem w oczach tej kobiety, dlatego nawet nie chciał myśleć, z jaką prędkością przewraca się w grobie druga babka, matka jego matki. Ginekolożka z Hawany. Ta, która przyjęła dwa porody swojej córki; witając w październiku, dwadzieścia osiem lat temu wnuczkę, a za rok w listopadzie wnuczka. Został wkręcony w zgubną nić, jak te ryby, które namiętnie były łowione przez wędkarzy. Ale Reyes nie mogła wiedzieć, że ma nową tożsamość i nie ma nic wspólnego z Ivanem Rutherfordem. Nowe imię i nazwisko traktował, jak ten pseudonim artystyczny, kiedy lecąc samolotem, wymyślił plan na życie, bo z pracy biletera w teatrze, nie mógłby żyć na takim poziomie, chociaż do luksusowego życia, to dalej była daleka droga. Nigdy nie dojdzie do bogactwa, zdobytego przez własnego ojca.
Usuń— Dla Ciebie odkaziłbym je trzykrotnie i miałbym przy sobie chusteczki antybakteryjne, ale pewnie te zarazki dalej byłyby na moich dłoniach.
Zamilkł, odchodząc nieco od roli tego kojącego głosu po drugiej stronie. Czy zabolało go stwierdzenie dziewczyny? Kiedyś olałby taki komentarz, ponieważ wielokrotnie widziano w nim dobrego księcia, ale też diabła z rogami. Jeśli Reyes pomyślała o nim w taki sposób, to co zrobiłaby babka? O rodzicach nie myślał; ojciec miał wiele za uszami, grzechy wypływały spod ciasno zapiętego kołnierzyka najczęściej czarnej koszuli, a matka miała dość luźne podejście do świata. Pewnie przepraszałaby Boga za słowa, jednak nazwałaby Thiago męską dziwką, który dla pieniędzy robi takie ohydne rzeczy, a gardziła taki ludźmi, bo pierwszy narzeczony i to krótko przed ślubem zdradził ją z taką osobą, która nie skusiła go mądrością, a atutami swojego ciała.
— Pedro Infante? Czy nasze babcie nie są przypadkiem zaginionymi siostrami? Moja w czasie pracy albo go namiętnie słuchała, albo nuciła jego kawałki tak głośno, że sąsiadka z góry zawsze uderzała w sufit, bo czasami babka się zapominała i śpiewała nawet w trakcie ciszy nocnej. Kiedy Alvaro Soler stał się sławny i zacząłem pokazywać jej teledyski, to powiedziała, że Pedro śmiało mógłby mieć takiego wnuka. - tú estúpido, ugryzł się w język i znowu zamilkł, jakby ponownie Reyes niekoniecznie dobrze dobrała żart. Już chciał mówić o związku swojej siostry, bo kiedy przyprowadziła swojego chłopaka do rodzinnego domu na początku dwa tysiące czternastego roku, to babka szepnęła, że musi być młodszym bratem Solera. Zatrzymaj się, Ivan. Nie jesteś już Thiago, nie wygaduj takich bzdur, nie kompromituj się!
Nerwowo przełknął ślinę, zakasłał i usłyszał pukanie do drzwi. Poprosił współlokatorkę o dłuższą chwilę i myjąc zęby, starał się kontynuować rozmowę, która nie powinna zabrnąć, aż tak daleko i nawet mówił dość wyraźnie. Może go w tym czasie ktoś zapisał na kurs? Po jakimś czasie wrzucił szczoteczkę do kubka, wziął nić dentystyczną i minął dwudziestoczteroletnią studentkę drugiego kierunku związanego z fizyką, ale pracującą w salonie, gdzie można było wypożyczyć niemal każde auto.
— Albo ciąża urojona - przełączył telefon na normalny tryb, bo nie chciał, żeby współlokatorki słyszały jego rozmowę i mijając ich otwarty pokój, gdzie kończyły pierwszą hybrydę, wsunął się po cichu do własnego kącika. Uczynił to na paluszkach i zasłonił rolety, uchylając przy okazji okno. — Zostaniesz moim trenerem personalnym? Chyba wejdę przy Tobie na wagę - szepnął smutno, wychodząc na korytarz. — Chicas! Pożyczam i oddam. - wziął urządzenie, a kiedy wrócił do siebie, ubrał luźne spodenki, bo chodzenie w ręczniku nie zostałoby zaakceptowane przez właścicielkę, która lubiła niespodziewanie wchodzić na piętro.
— Osiemdziesiąt jeden kilogramów, a na początku maja ważyłem siedemdziesiąt osiem, matko kochana! Muszę to zrzucić, więc na pewno skorzystam z Twoich usług. Ej, przedwczoraj byłem na dwóch spotkaniach. Jedno odbywało się na basenie, a drugie na korcie tenisowym i nie było żadnego jedzenia - zaznaczył, przypominając sobie te dwie kobiety, a szczególnie tą ostatnią, której dałby jedenaście na dziesięć, ale miał zasady i jedną z nich było nieuprawianie seksu w pracy. Ale boska to ona była. — To umów się ze mną na ściankę wspinaczkową, co Ci szkodzi? Przecież rozmawiam z kobietą, więc nie zobaczę przed sobą wysokiego, zarośniętego faceta, Reyes. Wtedy przekonasz się, jakie mam brwi i czy pozwoliłem sobie wydepilować nóżki. A tak w ogóle, to Was podziwiam, bo nie chciałoby mi się co chwila golić tych włosków albo chodzić na specjalne zabiegi. Okropieństwo! Skoro Wy drogie panie walczycie o swoje prawa, to ja jestem za tym, że albo mężczyźni też powinni golić nogi i pachy, albo Wy mogłybyście zaprzestać tym ciągłym depilacjom. Kiedyś tak było i nikomu nie przeszkadzało.
UsuńLudzie w tamtych czasach normalnie tworzyli związku, niczego się nie wstydząc, a teraz świat gnał w nieznane strony, gdzie wszyscy chcieli ukryć swoje niedoskonałości, bo inaczej zostaliby wyśmiani lub popadliby w kolejne kompleksy. Czy to nie było chore? W dwudziestym pierwszym wieku mężczyzna wychodząc na randkę, kąpał się, spryskiwał ciało perfumami, dbał o czystość zębów, być może szedł do fryzjera, żeby okiełznać rosnące włosy, zakładał eleganckie ubrania i tyle. Co wtedy robiły kobiety? Pewnie też szły na odświeżenie koloru, manicure, pedicure, jakaś hybryda, regulacja brwi, depilacja innych części ciała, szukanie cudownej bielizny, nakładanie umiejętnie makijażu i inne sprawy, o których czasami faceci nie mieli zielonego pojęcia. Gdzie sprawiedliwość? Nie było jej.
Nalewając do szklanki trochę wody z posmakiem truskawki, oparł się o parapet, spoglądając na ludzi, których nawet po zmierzchu nie brakowało na ulicach tego miasta. Nie mógł powiedzieć, że w Meksyku następowała cisza w nocy, ale Nowy Jork różnił się znaczące od tego miejsca, w którym spędził aż dwadzieścia sześć lat i chciałby kontynuować tam swoje życie. W wymarzonym, porzuconym zawodzie, może kiedyś z żoną i gromadką dzieci; w pięćdziesięciu procentach podobnych do niego i kolejnych pięćdziesięciu do swojej mamy, a tym samym partnerki Thiago. Zbyt wiele nastąpiło spraw i niestety musi pokochać nowego siebie z utraconą tożsamością. Omijając temat potraw przygotowywanych przez Reyes, zaczął opowiadać o przeczytanej ostatnio książce, na podstawie której mają zrobić serial. Rzucał banały, byle tylko dziewczyna zapomniała o kierowcy, pasażerach, niewygodnym pewnie siedzeniu i całej tej podróży. Najbardziej jednak interesowało go to, jak daleko ma jeszcze do domu i ile zostało jej procent tej uciekającej baterii?
IVAN RUTHERFORD
Uśmiechnął się lekko na wzmiankę o osiągnięciu wyższego oświecenia. Nie kierował się życiu żadnym systemem filozoficznym i religijnym – przerabiał różne książki, choć wyłącznie z czystej ciekawości, a samo czytanie było najlepszym pożeraczem czasu wtedy, kiedy skutecznie potrzebował zająć czymś dłużące się godzinny podczas bezsennych nocy, albo w bazie w oczekiwaniu na kolejną ofensywę na froncie. Wówczas zagłębianie się w literki, wdrukowane w pożółkłe kartki, miało moc wyciszania, a Reginald odkrył, że w chaosie najlepiej czyta mu się o istnieniu, wartościach i życiu. Ale to, co składało się na to jakim Reginald jest dziś człowiekiem, było bezpośrednio związane z doświadczeniem, które przyniosło mu istnienie – te wszystkie momenty, w których dostrzegał dobro, zło, kruchość istnienia, a także siłę płynącą z wiary we własne możliwości. Widział jak wygląda śmieć i bezsilność człowieka w agonii, a z drugiej strony, ilekroć obserwował żołnierzy, którzy prawdziwie zawierzyli swoim zdolnościom, poznał również potęgę nadziei i niezłomnego hartu ducha. Droga, która podążał, dała mu całe mnóstwo bodźców, aby chwilę się zastanowić, zrozumieć świat i siebie, a później dostrzec jak wiele zależy od nas samych. Chociaż, będąc pewnego razu w rejonie Pátzcuaro i towarzysząc przy obrządkach plemienia Purhepecha, powiedziano mu, że jest numerologiczną jedenastką – którą wyliczono między innymi z daty urodzenia – więc kto wie, możliwe, że liczby faktycznie skrywają w sobie jakąś cząstkę prawdy.
OdpowiedzUsuń— Na pewno, Rey — rzekł, uśmiechając się wyraźniej. Słowa te nie brzmiały jak jedno z wielu zapewnień, rzuconych odpowiednią barwą głosu w odpowiednim momencie – one zawierały w sobie gwarancję, a także pierwiastek zobowiązania, i mimo że Reginald nie był jasnowidzem, który ma solidną podstawę do głoszenia takich deklaracji, to naprawdę wierzył w nadejście lepszego jutra w jej przypadku i dzięki własnym obserwacjom sądził, że jest jej do niego bliżej, niż dalej. Kiedy poznawał kogoś nowego, najpierw zawsze skupiał się na analizowaniu gestów i zachowań, bo nauczono go czerpać najważniejszą wiedzę z mowy ciała, a słowa traktować jako dodatek uzupełniający, zresztą, słowa są rzetelne tylko wtedy, kiedy odzwierciedlają się w czynach i tego Reginald niezmiennie przestrzegał. Reyes była wyjątkowym obiektem obserwacji, bo posiadała w sobie wiele różnych, przeplatających się wzajemnie cech – jej osobowość przypominała wiosenny pejzaż, muśnięty feerią różnorakich barw, który przyciąga uwagę bogactwem kolorów, tańczących na szerokim płótnie. Taki, któremu człowiek chce się przyglądać, bo wie, że za każdym razem znów zaskoczy go czymś nowym, czego chwilę temu nie dostrzegł. Stanowiła księgę emocji i uczuć, dostrzegalnych w niebiańskich tęczówkach, w dołeczkach kącików ust i w pojawiającej się niekiedy zmarszczce na czole – jej słowa zawsze integrowały się z jej mową ciała, a to co zaskakiwało Reginalda najbardziej to fakt, że w tej integralnej całości nigdy nie zabrakło choćby grama szczerości, natomiast szczerość ta była tak lekka i niewymuszona, jakby Reyes sama nie zdawała sobie z jej istnienia sprawy. Była częścią jej prawdziwej natury, tak jak jej uśmiech i optymizm, dlatego Reginald nie wątpił, że Reyes definitywnie wygra walkę z widmem złych wspomnień, i że to co dobre na powrót w niej rozkwitnie. To nie jest osobowość lubiąca pogrążać się w smutku, posiada bowiem temperament, który nie pozwoli wyprzeć się czemuś tak słabemu, jak apatia.
Gdy Reyes odłożywszy ramkę ze zdjęciem, pokonała dzielącą ich odległość i objęła go w pasie, Reginald otoczył ją ramionami, przytulając do siebie. Pogładził lekko jej włosy i uniósł usta krótko w górę na słowa, dotyczące ich znajomości.
Swoboda z jaką rozwijała się ta relacja, rzeczywiście była zaskakująca i nietypowa, zupełnie tak, jakby odgórnie utorowano jej drogę, którą miała podążać. To się po prostu działo samoistnie.
Usuń— W takim razie, dzielimy to samo wrażenie — przyznał. Od razu pomyślał o swojej rodzinie, której zapewne ciężko będzie uwierzyć w staż tej znajomości, jeżeli postanowią się o ten szczegół zapytać, ale ilość nigdy nie mogła odpowiadać za jakość. Niekiedy wieloletnie znajomości okazują się totalną klapą, podczas gdy te krótkie zaskakują szybkim i pozytywnym rozwojem. Bywa po prostu tak, że niektórzy nie potrzebują czasu żeby się zrozumieć – ani słów.
Przeniósł spojrzenie w tęczówki Reyes, kiedy nieznacznie się odsunęła, ubierając twarz w proszący, ujmujący wyraz. Już na wstępie przeczuwał, że padnie tu jakaś propozycja, na którą prawdopodobnie zgodzi się przystać i trafił w dziesiątkę.
— Encanto — powtórzył, nieznacznie unosząc brew. — Hm... — zastanowił się, przesunąwszy dłonią po linii swojej szczęki w geście dumania. — To znaczy, że wtedy dzieliłaby mnie od tworzących się dzieł tylko ściana, ciekawa propozycja, jakże mógłbym się nie zgodzić — powiedział uśmiechając się żartobliwie. — Udostępnię pokój, ale chciałbym móc tam czasem na chwilę zajrzeć, żeby popatrzeć jak pracujesz i... — urwał na sekundę, żeby chwycić dłoń Reyes i obrócić ją tyłem do siebie, a później wskazać na obraz, który przedstawiał meksykański pejzaż. — Jeśli wyczarujesz dla mnie coś podobnego. Tak abym mógł, oprócz Karoliny Północnej, mieć w sypialni także skrawek Meksyku.
Reggie Patterson
Wyjście na ściankę wspinaczkową z Reyes potraktowałby tak, żeby mówić o tym spotkaniu, jak o dobrej rozrywce, mającej miejsce w któryś poranek lub wieczór. Byłby wtedy Ivanem Rutherfordem, a nie wynajętym chłopakiem. Łączyła ich zupełnie inna relacja. Tylko z nią rozmawiał w środku nocy, obserwując gwieździste niebo. Nie przeszkadzało mu nawet to, że z rana usłyszy znienawidzony dźwięk alarmu. Zasypiali w akompaniamencie swoich głosów, a w trakcie rozmów, gdy używali hiszpańskich słówek, czuł się trochę tak, jakby na nowo był w rodzinnym domu i następnego dnia wszystko będzie po staremu. Przy nikim, nawet przy niej nie odkrywał swojej przeszłości z widocznymi demonami. Rany zostały utkwione głęboko w sercu i starał się, jak najmniej myśleć o Meksyku. O wszystkich znajomych z roku. Studia były wykończające, bo nie studiowali łatwego kierunku, gdzie wystarczy zdobyć od kogoś notatki i zaliczyć sesję w formie ustnej lub pisemnej. Lekarzem być. To wcale nie taki łatwy kawałek chleba. Tu nie chodziło o kolejne zarobione pieniądze, a o pacjenta w lepszej czy gorszej formie. Było ich bardzo dużo. W salach pooperacyjnych, na blokach operacyjnych, korytarzach, poczekalniach i tych chcących od lekarza pomocy, leczenia, wsparcia, rozmowy, czasu, dużej dozy cierpliwości, dobrej diagnozy i niegasnącej nadziei. Wiedział, że starsi znajomi, którzy wyjechali z Meksyku do innych miast i kontakt urwał się przy pierwszej możliwej okazji, nie wiedzieli, co robił Thiago. Jako dzieciak albo nastolatek nie miał planu na przyszłość. Uczył się najchętniej biologii i chemii, jednak świat artystyczny nie pozostawał mu obcy. Malował z babką, która często zapraszała go na swój strych z utalentowaną koleżanką. Starszą córką wielbionego przez nią państwa Castanedo. Wiedział, że dusza artysty się w nim nie obudzi. Gdy mama, Ana Sofía Madera otworzyła prywatną klinikę, zarządzając tak, żeby odnieść sukces, a nie porażkę, to podjął stuprocentową, w pełni przemyślaną decyzję. O byciu lekarzem z wymarzoną specjalizacją. Przed ucieczką ukończył odpowiednie studia. Pozostały mu lata rezydentury, ale takich ludzi poszukiwano i zatrudniano. Dostał staż u matki i chociaż częściej uzupełniał dokumenty, parzył prawdziwą, meksykańską kawę, prowadził pacjentów do odpowiednich gabinetów, to nie mógł zapomnieć o ważnych dniach, kiedy nie widziano w nim chłopaczka, młodszego syna państwa Madera, a lekarza w białym kitlu. Może mniej doświadczonego, jednak takiego, którego zapraszano do operacji, zabiegów i widziano w nim potencjał, wyssany albo z mlekiem matki, albo otrzymany w genach po babce z Hawany. Myślał o rodzicach i babce. Czy dalej nosili żałobę, chodzili na cmentarz i płakali przy wbudowanej, fałszywej urnie z prochami Thiago? Milczeli, chociaż Ivan nie potraktował zaakceptować tej ciszy, bo jego życie zawsze było kolorowe i głośne. W szczególności, gdy z siostrą szli do domu Reyes i Cataliny. Ta młodsza nie żyła. Zginęła w wypadku samochodowym. Chciałby, żeby to wszystko zaczęło się jeszcze raz. Inaczej by postąpił w wielu kwestiach. Nie chowałby uczuć po kieszeniach, a teraz oprócz pustego serca nie pozostało mu nic więcej. Gorący piach gryzł płuca i tym oto sposobem Rutherford prawie umierał każdego dnia. Gdyby nie ta nowa, niechciana tożsamość i los sprawiłby, że zamieszkałby w Nowym Jorku, w pierwszej kolejności odnalazłby Reyes, odbudowując zmiętą relację, której mógłby pozazdrościć im cały świat, bo byli wyjątkowi, rozumiejąc się wielokrotnie bez słów.
OdpowiedzUsuńLekceważąc całkowicie słowne potknięcie dziewczyny, wymyślał kolejne powody do tego, żeby ta podróż minęła jej jak najszybciej i mogłaby wyjść z tego przeklętego autobusu, gdzie pewnie panowała duchota z brakiem poczucia bezpieczeństwa. Roześmiał się, kiedy doradziła mu odwiedziny z babcią u okulisty. Tu zupełnie nie chodziło o wygląd zewnętrzny mężczyzn z hiszpańskimi korzeniami. Malarce nie dało się przemówić, że oprócz Pedro Infante istnieją jeszcze inni wokaliści.
Uważała go za najlepszego, a Thiago pękała głowa podczas niezapowiedzianych wizyt na jej strychu. Machała pędzlem po płótnie, rozprowadzając równomiernie farby. Ktoś mógłby powiedzieć, że się do tego nie przykłada, ale efekty zapierały dech w piersiach, nawet człowiekowi najbardziej odpornemu, jeśli chodziło o sztukę. W czasie tej pracy słuchała, śpiewając utwory Pedra. Dopiero gdy wnuk ukazał talent Alvaro, przyznała śmiało z ognikami w oczach, że może być konkurencją dla jej ulubieńca i gdyby tamten tylko żył, to chciałby takiego utalentowanego Solera za wnuka bez dwóch zdań.
Usuń— Ma bardzo donośny głos. Chyba cała okolica ją słyszała przede wszystkim wtedy, kiedy podbierałem jeszcze gorące ciastka z dopiero, co wyciągniętej z piekarnika tacy.
Chciałby dostać znowu po dłoniach ścierką. Zaprowadzić ją do okulisty na kontrolę, która odbywała się raz w roku. Zatańczyć z nią w trakcie kolejnych jej urodzin. Przebadać w gabinecie, bo do lekarzy pierwszego kontaktu nie miała ani chwili czasu. Kiedy spotykała tego rodzinnego w trakcie zakupów, zawsze odwracała wzrok i między półkami wyrabiała specjalną ścieżkę, uciekając ze sklepu. Dopiero wnukowi pozwoliła na wykonanie podstawowych badań i jeszcze dobrze ich nie odczytał, a ona już wstawała z krzesła, brała najczęściej czerwoną torebkę i tyle ją widziano w klinice. Wcale o siebie nie dbała, lecz dalej zachowywała ten wigor i wówczas wyznawała, że stosuje tajemniczą miksturę na długowieczność.
Znowu wolał zmienić temat. Było to dla niego bezpieczniejsze położenie. Niekoniecznie tolerowane zajęcie było najmniejszą przeszkodą. On musiał wymazać wspomnienia, a i tak posługiwał się nimi w trakcie rozmów z Reyes. Paplałby bez końca o swoim meksykańskim pochodzeniu, ale ten siedzący w nim Ivan Rutherford szczypał mocno, wybijając mu popełnienie głupstwa z głowy. Nigdy nikomu nie powie o tym, co go spotkało w Meksyku. Tylko Reyes wiedziała coś więcej, a tak współlokatorki wyciągnęły prawie siłą podstawowe informacje od jedynego mężczyzny w domu. Wyznał, że urodził się na Hawanie i mieszkał jakiś czas w Meksyku, ale później podróżował już z rodziną, ostatecznie wybierając Nowy Jork jako nowe miejsce zamieszkania.
— Obyś miała rację i żeby zamiast tłuszczyku tyle ważyły moje mięśnie. Dobrze, że w najbliższych dniach żadna z kobiet nie zaprosiła mnie do jakiejś kawiarni czy restauracji. Tylko cine, juego de bingo w domu spokojnej starości, bo tam mieszka babcia Niny, więc powtórka z rozrywki i jeszcze raz kort tenisowy.
Niespecjalnie interesował go powód, który zmuszał kobiety do wynajmowania przypadkowego mężczyzny. Czy naprawdę aż tak były zdesperowane? Chodziło jedynie o ten męski pierwiastek w trakcie najprzyjemniejszej czynności, zwanej odpoczynkiem? Nie wiedział i wolał nie znać tych powodów. Jak widać zajęcie nie było głupie i zupełnie niepotrzebne. Dostawał kolejne zlecenia, a to było dla niego najważniejsze.
— Nie wiem, dlaczego zostałem wynajęty na kort tenisowy, ale na basen zabrała mnie po to, żeby pokazać swojemu byłemu środkowy palec. Oczywiście niedosłownie, ale facet jest ratownikiem i widział doskonale, że świetnie bawię się z tą, z którą planował ślub, ale ostatecznie stwierdził po czterech latach związku, że chyba jej nie kocha - zgasił światło, odstawił wagę na bok i położył się pod cienką kołdrą. Odpowiednio ułożył poduszki i zamierzał kontynuować kolejną, dość przyjemną odsłonę rozmowy. — Nie zostałem i niech tak pozostanie. Nie mam żadnych zastrzeżeń do związków homoseksualnych, bo każda miłość jest piękną historią, ale wolę swoje owłosione nogi, niż napalonego, wręcz obślinionego faceta przy sobie. Pociągają mnie tylko kobiety. Kiedyś nawet podobała mi się taka, która była starsza ode mnie o trzy lata. Później miałem udzielać korepetycji młodszej dziewczynie, która nie mogła przyswoić dość przyjemnego dla mnie działu z biologii i nie wnikajmy, na czym się skończyło.
Bawiąc się ulubionym naszyjnikiem, usłyszał nagle, że coś niepokojącego wydarzyło się po tej drugiej stronie. Automatycznie z pozycji leżącej podniósł się i usiadł, dotykając stopami zimnych paneli, które za dnia były ogrzewane przez promienie słoneczne. Co tam się stało? Wyszeptał jej imię kilka razy. Próbował uzyskać jakąś wskazówkę, odpowiedź, ale to wszystko nie docierało do dziewczyny. Czy on słyszał płacz? W trakcie normalnej podróży, która powoli powinna dobiegać do końca, nie usłyszałby cichych jęków, które spowodowały obecność ciarek na jego skórze, przyśpieszonego oddechu Reyes i jakichś przekleństw najpewniej wypowiedzianych przez zdenerwowanego kierowcę. Próbował ją uspokajać, jednocześnie wciągając na siebie splątane spodnie rzucone obok na pufę, wyciągnął z szafy czystą koszulkę, która przeprasował wczoraj i z wieszaka ściągnął bluzę z nadrukiem postaci z serialu La Casa Del Papel. Kiedy naciągnął kaptur na włosy, wziął portfel, paczkę papierosów i ładowarkę, próbował wymusić na Reyes dokładny adres. Podniósł nieco głos, żeby wybudzić ją z tego lęku, aż usłyszał, jak ktoś inny mówi, gdzie dokładnie są. Bez pukania otworzył drzwi od pokoju, gdzie zrobiono ten salon spa i poprosił o kluczyki od któregoś z samochodów. Tylko dwie współlokatorki posiadały takie udogodnienie, więc podziękował tej najstarszej i mijając śpiące koty na schodach, wybiegł z domu. Nie obchodziło go to, że Reyes nie zaproponowała tego wyjścia na ściankę wspinaczkową, najpewniej z jakiegoś powodu obawiając się tego spotkania na żywo. Musiał jej pomóc, nawet jeśli tego od niego nie oczekiwała. Wsiadł do białej Alfy Romeo i ruszył z piskiem opon. Jeszcze bardziej denerwował go widok czerwonego światła, który zatrzymał Ivana po pokonaniu niecałej mili. Jak na złość nie przełączyło się szybko i zdążył porozrywać nitki w dziurze, którą wycięto na prawym kolonie. Ostatecznie po dziesięciu minutach zaparkował obok autobusu i zmielił przekleństwo na widok stłuczonego auta. Może naprawa nie kosztowałaby wiele. Profesjonalny mechanik zająłby się tym od ręki, ale czy naprawdę nie można było tego uniknąć?
Usuń— Natychmiast otwórz te drzwi - uderzył w szybę z pięści, powtarzając swoją prośbę jeszcze raz. Smak nikotyny nieco ostudził nerwy Ivana, ale wiedział, że na trzymanym między palcami papierosie się nie skończy, bo wypali z tego wszystkiego jeszcze z dwa. — Nie widzisz, że się boi. Otwórz je, bo inaczej rozwalę ten popierdolony autobus!
IVAN RUTHERFORD
Wątpił, że kiedykolwiek będzie w stanie jakoś sensownie zagospodarować wolne pomieszczenie w domu, bo większość jego zainteresowań była bezpośrednio związana z przebywaniem na zewnątrz, a gdyby spróbował stworzyć w nim coś na siłę, prawdopodobnie i tak wcale by z tego nie korzystał, więc dawno odrzucił plany urządzenia tej wciąż wolnej przestrzeni. Dotychczas był to zwykły pokój z dwoma jednoosobowymi łóżkami, a jednak rzadko ktoś w nim sypiał z tego względu, że Reginald gości miewał sporadycznie, a znajomi, którzy wpadali niekiedy na piwo, tak czy siak woleli nocować w salonie, bo tamtejsze kanapy były o niebo wygodniejsze, z kolei błękitny pokój, który od teraz Reyes miała mieć dla siebie, z jakiegoś powodu zawsze był dla gości niedostępny, chociaż Reginald sam nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego tak zadecydował. Na jej pomysł przystał z łatwością, bo widział w nim same plusy – raz, że pokój przestanie być przestrzenią mieszkalną dla kurzu, który gromadził się tam chętniej, niż w używanych na co dzień miejscach, a dwa, że Reyes będzie mogła na bieżąco się rozwijać i nie tracić czasu na dojazdy gdziekolwiek indziej, gdzie musiałaby wówczas tworzyć swoje dzieła. Mogłaby to robić wprawdzie w przestrzennym salonie, ale miał wrażenie, że malując i przelewając swoje wewnętrzne emocje na płótno, potrzebowała czasami ciszy, odosobnienia i zachowania odrobiny prywatności – wolny pokój był w stanie zagwarantować jej każdą z tych rzeczy, a mogła być pewna, że nikt nie wparuje znienacka do środka, burząc wszelki ład i harmonię, nawet Reginald, bo pomieszczenie stałoby się jej własnym, najskrytszym kącikiem. Dlatego gotów był złożyć łóżka, zgarnąć kilka postawionych ot tak pierdółek i oddać jej ten kawałek przestrzeni, bo Reyes przynajmniej zrobi z niej dobry pożytek, nawet jeśli będzie wiązało się to z pozostawieniem pewnych niezatartych śladów. One i tak nie będą w tym domu jedyne – obecność Reyes zagnieździ się bowiem w każdym zakątku, stając się ich trwale zapisaną częścią. Zostanie zaklęta w błękitnym pokoju, w salonowym fotelu, pracowni, którą stworzy i nawet w jego sypialni, gdzie tego ranka tak niespodziewanie go przywitała, śniąc na drewnianej podłodze. Jej obecność już zawsze będzie wieczną pamiątką dla tego domu.
OdpowiedzUsuńNie wiedział, że od dawna marzyła o pracowni, ale jej reakcja na tę zgodę mówiła sama za siebie, kiedy ucałowała reginaldowy policzek z takim entuzjazmem, że niemal poczuł jak jej usta miażdżą tamtejsze mięśnie. Ciężko było się nie uśmiechnąć na ten euforyczny pisk, który wydobył się z jej gardła wraz z podekscytowaniem. Była to w końcu oznaka szczerej radości... Która nagle przemieniła się w wyraźne niezadowolenie, a dodatkowo także w cios w ramię! Kobieta zmienną jest, zdecydowanie.
— Ale, halo, ja dalej chcę obraz, Rey, nie myśl nad niczym innym — odezwał się zaraz, rozkładając chwilowo ręce, bo przecież nie wiedział, że Reyes planowała dla niego jakąkolwiek niespodziankę, poza tym, wcale niczego sobie nie zniszczył. Nawet nie był w stanie się domyślić, co konkretnie Reyes chciała uwiecznić na płótnie, a już tym bardziej przez myśl mu nie przeszło, że może być to odzwierciedlenie którejś z jego pamiątkowych fotografii. Raczej stawiał na pejzaż, który to ona sama chowa gdzieś w czeluściach pamięci.
— Tak, dziś faktycznie miałem, zgadza się — potwierdził, splatając ręce na wysokości klatki piersiowej. — Ale chciałbym dostać coś, co mógłbym zatrzymać sobie w tej sypialni na stałe — wyjaśnił, marszcząc nieznacznie brwi, gdy Reyes oddaliła się do farb, wspominając o tym, że może zacząć malować obraz już teraz.
Nie spodziewał się tego, ale skoro naszła ją nagła wena, to nie miał serca jej zniechęcać i sugerować, że może zacząć malować na spokojnie w domu, kiedy wrócą i rozpakują kartony – nie do końca wiedział, jak funkcjonują artyści, ale doszedł do wniosku, że nie należy im przerywać, gdy nachodzi ich nagła wizja, bo może wtedy zniszczy coś, co mogłoby stać się wielkim dziełem, a za takie szkody odpowiadać nie chciał. Gdyby tylko wiedział, co Reyes zamierza rzeczywiście zacząć, na pewno zdołałby temu zapobiec.
UsuńDrgnął lekko, gdy przyłożyła palce do jego twarzy, smarując skrawek policzka farbą, a jego dłoń automatycznie podniosła się ku górze, gotowa zbadać to, co udekorowało skórę w tamtym miejscu. Zaraz jednak cofnął rękę, przywołując na usta krótki grymas, a spojrzenie wymierzył w zadowoloną buzię Reyes, najwyraźniej dumną ze swojego czynu.
— Dziękuję, Rey, teraz czuję się tak szczęśliwy, że muszę się czym prędzej tym szczęściem z tobą podzielić — powiedział z nienaturalną nutą radości i złapał ją zaraz, żeby mu tylko nie czmychnęła, po czym przyciągnął do siebie, mocno zamykając w ramionach. — Es perfecto ahora! — Rzekł, śmiało przykładając w tym uścisku swój policzek do policzka Reyes, aby odbić na jej skórze meksykańskie barwy. Podejrzewał, że te kolory zaraz także udekorują jego t-shirt, bo Reyes wciąż miała je na palcach i jeśli tylko spróbuje się wymykać, naznaczy nimi bawełniany materiał, ale warto było poświęcić koszulkę dla tej maleńkiej, żartobliwej zemsty.
Reginald Patterson
Możliwe, że pamiątka w formie obrazu wcale nie będzie mu potrzebna, bo to co najbliższe Meksykowi będzie miał tuż obok, na wyciągnięcie ręki, w formie ciemnowłosej dziewczyny o piegowatym nosie i akwamarynowych oczach, ale reginaldowa przyszłość stanowi nieodkryty ląd, oferujący dotychczas wyłącznie to co nieznane – nie mógł pokładać w niej wszystkich swoich nadziei, nie będąc jej ani trochę pewnym. Doświadczenie już kilkakrotnie mu podpowiedziało, aby odłożył na bok daleko idące plany, sięgające następnej dekady, i skupił się na teraźniejszości i nadchodzącym jutrze, budując tą przyszłość w oparciu o realizm, stabilnie krok po kroku, żeby móc uniknąć zawodu, gdy wszystko znów sypnie się jak domek z kart – choć ten zawód dotyczył najczęściej jego pracy i ludzi, bo te dwa aspekty w przypadku Reginalda nie potrafią ze sobą trwale współistnieć. Kiedyś też miał pewne ambicje, pomysły i plany – wiele z nich miało moc dodawania zapału, a nawet skrzydeł – i chciał zatrzymać obok siebie pewne, ważne niegdyś osoby, z którymi łączyło go wiele więcej ponad pospolitą znajomość, ale za każdym razem, gdy w grę wchodził wyjazd na front, wszystkie te aspiracje obracały się w popiół i to z takim impetem, że nie było już co po nich zbierać. Te teoretycznie najważniejsze znajomości, najczęściej nie potrafiły przetrwać próby czasu, z kolei Reginaldowi łatwiej było zrezygnować z ludzi, niż z wojaczki. Nigdy nie wrzucał wszystkich do jednego wora, mierząc ich jedną miarą, bo byłoby to zupełnie niesprawiedliwe, ale do relacji międzyludzkich podchodził w sposób zachowawczy – nie wybiegał planami daleko w przyszłość, bo ta z reguły zawsze miała swój koniec wraz z nadejściem kolejnego powołania, bez względu na to, czy był to związek, czy przyjaźń. Chociaż on, zgodnie z obietnicą, zawsze wracał.
OdpowiedzUsuńKoszulka, którą miał na sobie, zapewne także stanie się już teraz jedną z niezwykłych pamiątek, bo sądził, że spranie z niej kolorowych śladów może przerosnąć nawet pralnie chemiczną. Nie będzie jednak za tym t-shirtem rozpaczał, bo nie był on jakimś szczególnym elementem jego garderoby, a jeśli nie nada się do noszenia po mieście, to z pewnością posłuży za koszulkę roboczą, w której Reginald będzie paradował podczas robót przydomowych – do impregnacji drewnianej podłogi w salonie i na tarasie będzie jak znalazł, poza tym, może te meksykańskie ślady właśnie dodały temu szaremu materiałowi nieprzeciętnej i jedynej w swym rodzaju oryginalności.
— Bardzo się cieszę, że mówisz to na głos — przyznał, gdy wspomniała o byciu idealną, ale nie wypuścił jej z objęć nawet, gdy poczuł na karku lepką maź, choć było to uczucie mało przyjemne, jak każde kleiste uczucie na skórze, a wiedział, że farba za chwilę zacznie zasychać, a jej nadmiar delikatnie się kruszyć i te drobinki powpadają wszędzie tam, gdzie nie powinny.
— Brakowało mi tylko meksykańskiej czułości, ale pewnie za chwilę będę miał jej przesyt — stwierdził, dostrzegając, że oboje przesunęli się do zapasu farb, a Reyes już zdążyła umoczyć w nich paluchy, gotowa kontynuować dzieło. Nie chciał na razie używać siły – a miałby sposobność aby całkowicie skrępować jej ruchy, przerzucić sobie przez ramię i bez względu na pisk niezadowolenia oraz uporczywe wierzganie nogami, odstawić ją na drugi koniec mieszkania, jak najdalej od kleistej, kolorowej broni – więc i tak był już przekonany, że chociaż weszli tu wyglądając jak ludzie, to wyjdą umorusani niczym dzieciaki, które pierwszy raz w życiu dorwały w swe łapy kolorowy pigment.
Była to jednak wizja, która zaraz została rozwiana przez spektakularne wejście niespodziewanego gościa wraz z towarzyszącym temu hukiem drzwi, uderzających o ścianę z taką siłą, że sąsiedzi po drugiej stronie na pewno podskoczyli siedząc na kanapie przed telewizorem. Reginald aż sam zbystrzał, pozwalając spłoszonej Reyes wyswobodzić się ze swoich objęć, a później odwrócił się w kierunku stukotu szpilek, wbijających się groźnie w podłogę.
Musiał kilkakrotnie zamrugać, gdy jego spojrzenie wylądowało na kolorowej kreaturze, bo nie był pewien, czy rzeczywiście ma przed sobą coś tak nieestetycznego, czy jednak nawdychał się oparów farb i wzrok zaczął płatać mu figle. Jej głos dał mu jednak do rozumienia, że wcale nie odleciał, ale mimo to, odruchowo potarł jedno oko dla pewności, zaraz lustrując tę przedziwną kobietę swoim z lekka zdumionym spojrzeniem.
UsuńNie czuł potrzeby zacieśniania z nią jakichkolwiek więzi, dlatego gdy wyciągnęła w jego stronę dłoń w ramach zapoznania, zerknął na nią najpierw, a dopiero później symbolicznie uścisnął.
— Reginald — przedstawił się krótko i splótł ręce na wysokości torsu. Jego brew powędrowała ku górze na propozycje, którą Karén zaczęła oferować. Starszy faceci jej nie chcieli, to próbowała szukać naiwnych wśród młodszych – całkiem w jej stylu, biorąc pod uwagę to, czym sobą w tej chwili reprezentowała. Może wyrwie jakiegoś pantoflarza na sztuczne cycki i gruby porfel.
Wyraźniej spoważniał, gdy ta konwersacja potoczyła się dalej, trącając o ludzi, którym należał się w tej chwili szacunek i wieczny odpoczynek. Nie podobał mu się sposób, w jaki odzywała się do Reyes i nie zamierzał tego tak zostawić, bo kimże była ta kobieta, żeby traktować ludzi z taką pogardą, jakby sama pozjadała wszystkie rozumy świata, choć w gruncie rzeczy nie miała nawet swojego?
— Świetnie, pojawiła się pani w dobrym momencie, Karén — przerwał jej, powtarzając imię w sposób, w jaki ona się przedstawiła, z tak samo źle brzmiącym akcentem. Było to złośliwe, choć nie podejrzewał, że kobieta się połapie, nie wyglądała na inteligentną, ale Reyes mogła dostrzec, że zrobił to premedytacją. Z formalnych zwrotów rezygnować nie zamierzał, mimo zalecenia, żeby mówić jej po imieniu.
— Nie wiem, czy pani wie, ale czas jest wartościowszy od pieniędzy. Możesz dostać więcej pieniędzy, ale nie możesz dostać więcej czasu, a nam zależy wyłącznie na tym drugim — powiedział chłodno. — Rey, udostępnij nam proszę kawałek kartki i długopis — zwrócił się do Reyes i uniósł lekko usta, po czym na powrót objął uwagą sylwetkę Karen. — Zrywamy umowę przed czasem, zgadza się? — Znów powtórzył jej słowa. Nie oczekiwał odpowiedzi. — Więc, skoro już tu pani jest, zrobimy to teraz — zadecydował. — Sporządzimy rozwiązanie umowy najmu za porozumieniem stron i dziś zabierzemy wszystkie rzeczy. Pani zyska pieniądze, my zyskamy czas, to chyba doskonały kompromis — powiedział, choć wydawało się to oczywiste. Ona przyszła tu po pieniądze.
Reginald Patterson
Nie miał w zwyczaju oceniać ludzi, dopóki nie poznał choć skrawka ich historii, bo życiowe wydarzenia potrafiły mocno zaważyć na usposobieniu człowieka, a nierzadko były one niezależne od woli własnej – życie kształtuje ludzi, podobnie jak otoczenie, a na nie mamy wpływ dopiero wtedy, gdy zaczynamy podejmować decyzje we własnym zakresie i kiedy zaczynamy za nie osobiście pokutować. Reginald nauczył się, że człowieka najłatwiej jest poznać po jego wartościach – Karen podawała mu swoje wartości na dłoni, zupełnie tak, jakby otworzyła przed nim księgę, wewnątrz której sportretowano cały jej styl bycia. Była zgorzkniałą kobietą po pięćdziesiątce, która otoczyła się bańką arogancji, próbując tym sposobem udowodnić swój wyimaginowany autorytet, podczas gdy za maską bezczelności skrywają się spalone ambicje, złość i samotność, na którą przez lata prawdopodobnie sama sobie zasłużenie zapracowała. Wyglądała na kogoś, kto kiedyś mógł mieć wszystko, ale dziś ze względu na pychę i pazerność nie ma nic, prócz garści banknotów, którymi próbuje zastąpić sobie każdą inną wartość. Chciałaby być silna, a w rzeczywistości jest słaba, jak suchy liść ledwie trzymający się gałęzi – byle podmuch byłby w stanie ją zerwać. Reginald czasami naprawdę się zastanawiał, ile szkód musieli ludzie wyrządzić i jak nieuczciwi być, żeby stoczyć się do takiego bagna i musieć w nim nieustannie brodzić celem odkupienia win. A żadna inna nauczka nie byłaby tak konsekwentna, jak obnażenie ze wszystkiego, co nadaje życiu sens.
OdpowiedzUsuńPrzeniósł uwagę na Reyes, kiedy poczuł ucisk na przedramieniu – spojrzenie, które ulokował w jej tęczówkach było dłuższe, bo nie spodziewał się, że Rey postanowi podjąć walkę. Rozumiał, że chciałaby czegoś więcej, nie tylko dla siebie, ale i dla Cataliny oraz Bonnie, które na to zasługiwały, ale on w tej chwili przyglądał się tej sytuacji z absolutnym realizmem i wiedział, że ceną, którą poniosłaby w tej potyczce prawnej z Karen, prawdopodobnie przewyższyłaby wartość całego jej majątku. W tych czasach ciężko walczy się o sprawiedliwość, a już najciężej w sądach, które wcale nie są tak niezawistne, na jakie się kreują, z kolei biorąc pod uwagę przewagę finansową pani Hall – możliwe, że Reyes więcej by w tym utopiła, niżeli zyskała, i nie tylko pieniędzy, ale również swojej własnej energii. Im szybciej uwolni się od tej kobiety, tym szybciej stanie na nogi, poza tym, łatwiej było zakończyć to w ramach porozumienia, niżeli wypowiedzenia, bo wówczas musiałyby zostać spełnione warunki zawarte w umowie, a to działałoby na korzyść Karen, jeśli Reyes spóźniała się z opłatami, czy cokolwiek jeszcze zalegała. Reginald nie był tu jednak stroną, więc na dłoniach Reyes pozostawiał wszelkie decyzje odnośnie dalszego postępowania, bo jedyne co on był teraz w stanie zrobić, to zakończyć to raz, a dobrze. Ale wybór należy tylko do Reyes – Reginald tak, czy siak ją wesprze, cokolwiek postanowi zrobić. Chociaż miał wrażenie, że Karen, mówiąc o spożytkowaniu kaucji na piersi, z premedytacją próbowała wzbudzić w Reyes złość, jakby karmiła się zadręczaniem i irytowaniem innych.
Powiódł uwagą do Karen, gdy ta zbliżyła się nadzwyczajnie blisko. Lekko zmrużył powieki, dostrzegając kokieterię w jej twarzy i stopniowe skracanie dystansu.
— Jeśli jest w tym mieszkaniu coś, co jest bezduszne, to prawdopodobnie tylko pani — odparł, ściągając jej rękę ze swojej klatki piersiowej. — I nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że to spotkanie będzie naszym pierwszym i ostatnim, Karen. A na tych przyjemniejszych rzeczach będę skupiał się w towarzystwie Reyes, jak już się z panią pożegnamy — zapewnił, a gdy za chwilę poczuł dłoń kobiety na pośladku, lekko drgnął nie spodziewając się tak bezpośredniej zagrywki.
To jedynie utwierdziło go w przekonaniu, z jak trywialną osobą przyszło mu tu dziś rozmawiać, ale na tym etapie nie czuł się jeszcze wyprowadzony z równowagi, a co najwyżej podirytowany. Do utraty cierpliwości brakowało mu jeszcze dużo, czego nie mógłby powiedzieć o Reyes, bo kiedy chwyciła kobietę za nadgarstek i z impetem ją odciągnęła, wydawała się być wyraźnie rozjątrzona. Ale Reginald zetknął się z właścicielką pierwszy raz, więc dla niego było to czymś w rodzaju epizodu zapoznawczego, natomiast Reyes konfrontowała się z nią nieustannie, więc ta złość musiała zbierać się w niej już od dłuższego czasu. Nie dziwił się – sam chętnie odłożyłby na bok wszelki bon ton i wyklarował co myśli na temat Karen i jej pustej duszy, ale czemu miałby zniżać się do jej poziomu? Wolał tę grę prowadzić na swoim własnym, bo tu miał stuprocentową przewagę.
UsuńPołożył dłonie na ramionach Reyes i lekko odsunął ją od Karen, przyciągając w zamian do siebie. Nie znał pani Hill i nie wiedział czy byłaby w stanie swoje groźby spełnić, ale angażowanie w to policji nie miało żadnego sensu – mundurowi mają ciekawsze rzeczy do robienia w Nowym Jorku, niż łagodzenie tego typu sprzeczek. Szkoda zarówno ich czasu, jak i czasu Reginalda oraz Reyes.
— Relájate, Rey, mi querida — poprosił, zaglądnąwszy w jej tęczówki. — No vale la pena, pronto nos desharemos de ella. — Uniósł usta w górę w krzepiącym wyrazie i przejął od Reyes kartkę, wracając uwagą do Karen już bez cienia jakiegokolwiek uśmiechu. Zorganizował sobie długopis i przeszedł do najbliższego blatu, żeby móc wygodnie sporządzić porozumienie.
— Wracając do formalności... — zaczął, spojrzawszy znad karki w kierunku Rey, a później Karen. — Reyes zabierze dziś wszystkie swoje rzeczy i odda klucze, więc formalnie umowa wygasa z końcem dzisiejszego dnia. Pani zatrzymuje kaucję, Reyes jest zwolniona z warunków najmu — powiedział, choć lepiej brzmiałoby tu powiedzenie, że Reyes zyskuje wolność, ale nie chciał na nowo potęgować napięcia, bo Karen mogłaby poczuć się urażona tym przytykiem i zacząć produkować zbędne problemy. Mówiąc o zwolnieniu z warunków najmu miał na myśli również zwolnienie z ewentualnych dopłat, jeśli takowych wciąż brakowało. To było najsensowniejsze rozwiązanie, a jednak nim wrócił do pisania, wciąż czekał na jakieś potwierdzenie od Reyes, choćby na krótkie skinięcie głową.
Reginald Patterson
Noc zapadła już na dobre, a na niebo wtoczył się taki wielki księżyc, który nikomu by nie umknął. Wystarczyło spojrzeć do góry i zobaczyć, że gdyby latarnie w mieście przestały działać, życie na dłuższą chwilę się zatrzymało, to nie byłoby zupełnie ciemno. W tej ciszy i nieco chłodniejszym, wilgotniejszym powietrzu rozgrywały się sceny, tak jednocześnie wyczekiwane przez Ivana, ale i niechciane w całości. Wracając do domu widział jeszcze obraz nieba przesyconego różowym blaskiem, a teraz ta noc okazała się zupełnie niełaskawa i dla niego, i dla przerażonej Reyes, którą za prośbą Rutherforda wypuszczono z tego nieszczęsnego autobusu. Te eché mucho de menos, Thiago. No lo puedo creer. Por favor diga que no es un sueño. Te extrañé. Nie mógł usłyszeć piękniejszych słów w języku hiszpańskim, po prostu wątpił, żeby ktoś inny ujął tęsknotę jeszcze lepiej, niż jego najlepsza przyjaciółka. Jedyna best friend forever. Ta sama, która wyjechała z Meksyku jakieś jedenaście lat temu. Ta sama, z którą kontakt urwał się z dnia na dzień i głupio było nawet składać sobie życzenia na ważne uroczystości, w tym jej urodziny, przypadające na ósmy dzień lipca, bo pamiętał, jak zawsze w podekscytowaniu wspólnie z siostrą szykowali prezent dla najstarszej z całego towarzystwa Reyes. I także ta sama zupełnie niedoinformowana, bo rodzice Castanedo musieli na pewno wiedzieć o tragedii w domu Any Sofii i Samuela, gdzie w nocy okrutny los zabrał nie tylko Thiago, lekarza i rezydenta ginekologii, ale też Pilar, odnoszącej sukcesy w dziedzinie muzyki, bo od lat pisała teksty, wykorzystywane przez znanych artystów i grywała na gitarze, skrzypcach, a także próbowała wydobywać dźwięki bez fałszu z saksofonu i ich zięcia, który dołączył do rodziny w wakacje zeszłego roku, kiedy stanęła przed nim Pilar w zwiewnej, krótkiej sukience. Czy to prawda, że zawsze człowiek musi trafiać do miejsca, gdzie przebywa ważna osoba? Świat nie składał się jedynie z Meksyku i Nowego Jorku, więc mógł trafić w różne rejony, ale właśnie podczas odbierania nowych dokumentów, usłyszał - Ivan, ty też jedziesz do miasta kontrastów. Należałoby zgnieść papierosa pod butem i wziąć w ramiona Reyes, przepraszając za wszystkie popełnione w przeszłości błędy. Nie mógł tego zrobić, bo musiał grać przed nią Ivana Rutherforda, nikogo innego. Założyć maskę przed osobą, potrzebującą wsparcia i prawdy, a nie kolejnego kłamstwa. Przyznałby się przed nią, że jest tym dawno niewidzianym Thiago, ale co jeśli dziewczyna zadzwoni do rodziców i oznajmi, że nie jest już sama, mając przy boku tego cholernego syna Any Sofii i Samuela, który w ostatnim czasie wyrządził jej więcej krzywdy, niż wniósł radości w życie? W Meksyku zacznie wrzeć i nie miał na myśli zbliżających się upałów, nieporównywalnych do tych panujących w Nowym Jorku. Ludzie sprzeciwiliby się, że nie ma co narzekać na dwadzieścia osiem stopni, jednak Ivanowi one w zupełności nie wystarczały. Tam panował inny klimat. Fale upałów potrafiły zabijać, a odnotowano kilkanaście razy nawet czterdzieści siedem stopni Celsjusza i to w cieniu! Kontrolował to ktoś? W zeszłe lato, rozpoczynając życie lekarza, które zabierało wolne chwile z życia prywatnego, pijał schłodzoną wodę, odstawił meksykańską kawę na ponad miesiąc, w nocy zakrywał ciało cienkim prześcieradłem i w gabinecie czuł, jak biała koszulka przykleja się do niego i kitel nosił zarzucony jedynie na ramionach. Meksykanie latem chodzili bardziej odkryci, niż zakryci i tyle należało powiedzieć. Reyes chodziła najczęściej w bandanie, a on jak na złość, jak ten zupełnie niedojrzały chłopaczek, wyplątywał ją z włosów przyjaciółki i sam plótł we własne kosmyki, wielokrotnie sięgające za ucho, bo kto pamięta, ten pamięta, ale Pilar robiła mu śmieszne, krótkie kiteczki lub drobne warkoczyki i pacjentki nagle się dziwiły, że ma kręcone włosy, gdy przychodził na dyżur.
OdpowiedzUsuńCzasów po skończeniu medycyny nie znała Rey, jednak dziwne fryzury Thiago już wcześniej odgrywały pierwszorzędną rolę i żałował, że nigdy nie przyszła do jego gabinetu i broń Boże myśleć tutaj o choróbskach. Tak pogadać o wszystkim i niczym, żeby zabić wlekący się czas przeznaczony na okienka dla Madery. Jednak, kiedy częściej rozmawiał z Cataliną i omijał wszelkie próby kontaktu z jej starszą siostrą, to o pierworodnej córce państwa Castanedo przypominała mu taka delikatnie różowa wstążka we wzory, którą nosiła także we włosach i przesiąknięta była albo jakimś cudownym płynem do prania, albo mgiełką.
UsuńTeraz pachniała tak znajomo. Wyblakłymi czasami, gdy jeszcze nie miał dwudziestu lat i wówczas przeżywali najgorętszy okres ich znajomości. Chociaż chodziła uśmiechnięta, wypoczęta, czasami ubrudzona farbami i nie ignorowała Thiago, bo i takie panie się zdarzały, uważając go za szczeniaka. Widząc te podpuchnięte, zaczerwienione oczy, rozmazany makijaż, bladość i zsiniałe wargi, zamarł w bezruchu, orientując się dopiero w tym momencie, że ta cudowna dziewczyna z Meksyku musiała przejść przez niekończące się piekło. Jakoś wierzyć mu się nie chciało, że z autobusu wydostać się mogła jedna z sióstr, a ta druga naprawdę nie żyła. Jak to więcej nie porozmawia z Cataliną? On też umarł, a jakoś żyje, lecz pod innym nazwiskiem i imieniem. Śmierć istniała i tylko jemu udało się przechytrzyć los, unikając przedwczesnego odejścia z tego świata. Pamiętał ten przerażający obraz, który przedstawiał rodziców tych dziewczyn. Oboje pogrążeni w żałobie, wdzięczni jednocześnie za to, że chociaż Reyes pozostawiono przy życiu i po rehabilitacji będzie zraniona, ale jak nowo narodzona. Pewnie teraz byli oparciem dla Any Sofii i Samuela, którzy musieli udawać, że stracili ukochane dzieci. Ani Pilar, ani Thiago nie przeżyli i oni pewnie krążyli po Meksyku, próbując nie rozsypywać się aż za bardzo.
Gdyby mógł wyznać, że jest Thiago, to wytłumaczyłby to obce imię wraz z nazwiskiem jako pseudonim do tego dziwnego, niemającego sensu zajęcia, bo kobiety były piękne, wszystkie bez wyjątku, ale nigdy nie interesowały go przelotne romanse, zakończone nad ranem bez śniadania. Przeżył taką noc z wnuczką byłego piłkarza. Przyleciała do niego, a Madera zupełnie nie kojarzył dziewczyny. Dopiero jak po raz trzeci wystawiał receptę na te same leki i mężczyzna zapinający koszulę, wyznał z dumą, że bez ukochanej wnuczki już dawno by nie żył, przytulając do siebie naturalną piękność. Bez makijażu, a jakoś Thiago nie dostrzegał mankamentów w urodzie. W prostej, najprostszej jasnej sukience. I z jednym tatuażem na stopie, prezentującej jakby cieniutki splot bransoletki z krzyżykami, a czerwone sandały na podwyższeniu odsłaniały to perfekcyjne wykonanie. Po tym powiedział dość. Nie słuchał nawet niemoralnych propozycji pacjentek i tej natrętnej, co najpierw męczyła jego wuja, a kuzyna matki o badanie i później jemu tłumaczyła, że powinien przebadać ją pod każdym kątem. Tłumaczenia o tym, że rezydentury jeszcze nie ukończył wcale na nią nie działały i gdyby kobieta nie musiała wyjechać w sprawach zawodowych, to chyba nie brnąłby dalej w ginekologię.
— Spokojnie, musiałaś mnie z kimś pomylić - wyznał to szeptem, przytulając dalej do siebie kobietę i jakimś cudem udało mu się ściągnąć rzemyki z lewego nadgarstka, a kiedy oboje przerwali uścisk, niby ot tak schował dłoń do tylnej kieszeni spodni. Słynny naszyjnik ze stali szlachetnej z mapą świata od początku był schowany za bluzę i nawet największy obserwator nie zauważyłby, że coś na tej szyi się znajduje. Jej Thiago nie palił, gdyż uzależnienie nastąpiło w wakacje, nim jeszcze ukończył ćwierć wieku. — Mówisz o jakimś Thiago, a przecież ja jestem Ivan. - kolejne kłamstwo i znowu trafił na nowy szczegół. W młodości do czytania nosił okulary, bo wada wzroku odziedziczona po matce, pogarszała się raz na kilka lat, a teraz bezpieczniejsze dla niego były soczewki, których nie musi zmieniać przy Reyes.
Jeszcze tak podle nie czuł się w trakcie dwudziestu siedmiu lat. Przed przyjazdem po zlęknioną dziewczynę zgolił zarost, a szczycił się nim, jakby był oznaką dorosłości i zdarzało się, że w wieku piętnastu lat wyglądał na znacznie starszego. Próbował bronić samego siebie w myślach. Eres patético. Matka nie uczyła was kłamstwa, a ty właśnie oszukujesz najbliższą osobę zaraz po siostrze, która pomogłaby Ci w tym nowym wcieleniu. Na pewno swoim zachowaniem obraził Boga, ale czym była wiara w takim momencie? Wiara. Niby to tylko przekonanie, że coś jest słuszne, prawdziwe, wartościowe lub na pewno się spełni, jak nie dzisiaj, to jutro albo za rok. Wiarą może być też przekonanie o istnieniu istot i zjawisk nadprzyrodzonych. Można też do wiary zaliczyć wierność komuś lub czemuś. W co wierzył Ivan? Czy w cokolwiek mógł wierzyć człowiek, który żył z nową tożsamością, próbując zapomnieć o dawnym, szczęśliwym życiu? Które zniszczono za jednym zamachem, a ostatecznie odebrano by mu możliwość dalszego funkcjonowania, gdyby nie ta nagła ucieczka do Nowego Jorku. No la engañes.
Usuń— Jak się czujesz?
Tylko tyle był w stanie powiedzieć. Najchętniej zniknąłby na Manhattanie. Gdy już dojdzie do rozstania i wróci do wynajmowanego pokoju, to na pewno zostawi Reyes z milionem pytań i określeniami typu oszust, kłamca, kombinator, manipulant i fałszywiec. Inaczej go nie nazwie. Może bardziej wulgarnie. W co najlepszego się wplątał? Czy nie było najmniejszej szansy, żeby wywieźć go do jakiejś pustyni i puszczy, a nie do rozwiniętego miasta? Dopalił papierosa i zupełnie nie wiedząc, co dalej począć, sięgnął kolejnego z paczki, podpalając go trzęsącą się dłonią.
IVAN RUTHERFORD
Kochał Meksyk. Ich Meksyk. Jego miejsce na Ziemi dalej zaliczano do jednego z najbardziej żywiołowo rozwijających się miast na świecie. Klimat Meksyku nie był jednoznaczny. Latem uwielbiał znikać w znacznie wyższych i bardziej lesistych częściach miasta na zachodzie oraz południowym zachodzie, bo tam było chłodniej i wilgotniej. Czy to tam dla mieszkańców przypadkiem nie istniał raj? Obszary pozbawione roślinności są tylko uporczywie gorące i suche. Kiedy nie dało się swobodnie oddychać i funkcjonować w fale upałów, nie było szans, żeby najbardziej blady człowiek nie opalił się, dzięki nieodpuszczającym promieniom słonecznym. Sam Thiago przybierał kolor czekoladki, która zanikała wraz z jesienią, a Pilar zazdrościła mu tego, że wystarczy mu jeden dzień poza domem, aby wyglądać jeszcze lepiej, kiedy ona leżałaby cały miesiąc na leżaku i dopiero zobaczyłaby pierwsze efekty. Najgorszym problemem ciudad de México i tak było przeludnienie, więc może odejście Thiago, Pilar i Mateo przyniosło jakąś ulgę dla miasta, do którego wciąż na nowo docierały wielkie grupy ludności o przeróżnym pochodzeniu. Teraz zrzucili się na Nowy Jork, gdzie osobom mieszkającym tu na co dzień też było ciężko przecisnąć się przez tłumy. Jednak wolałby żyć w jakiejś pustyni i puszczy, żeby nie mieć dostępu do internetu, telefonu i innych udogodnień życiowych. Nie miałby swobodnego życia, może walczyłby o krople wody i suchą kromkę chleba, ale nie musiałby grać obojętnego na Reyes mężczyznę, w którym nie powinna dostrzec najmniejszego cienia po ukochanym przyjacielu. Czuł się tak, jakby kazali mu tańczyć bez żadnej melodii. Jakby świat stracił te piękne kolory i wszystko łączyło się w biel z czernią. Jakby nie mógł oddychać, bo patrzył w te oczy dziewczyny i widział w nich ból, jednak przedzierając się przez mgłę cierpienia, tuliłby ją aż do wschodu słońca i miałby wrażenie, że jest w domu. Tym rodzinnym, gdzie siedzi zamknięty w pokoju i uczy się do trudnych egzaminów. Odróżnia układ kostny człowieka, używając wszystkich tych łacińskich nazw, które najchętniej zamieniłby na język hiszpański. Brzmiały dźwięczniej i dopiero, gdy nazwał poszczególne części ciała w ojczystym języku, odpowiednio w głowie wskakiwały te nazwy, których nie lubił się uczyć. Zajmuje się badaniem położenia, kształtu, składu oraz ewolucji narządów, tkanek i komórek. Rzuca nieudanymi rysunkami w stojącą nieopodal biurka modelkę szkieletu człowieka. Siostra śmiała się wówczas, że ten widok ją rozprasza, kiedy oboje zamieszkiwali jeden wielki pokój. Może i ich dom wyglądał na taki należący do bogaczy, jednak rodzeństwo nie chciało być rozdzielone i mieszkali wspólnie na dwudziestu ośmiu metrach kwadratowych, które można było odpowiednio rozdzielić, kiedy przychodziła jakaś koleżanka do Pilar lub bliski znajomy do Thiago. Chociaż kiedy pojawiała się Reyes z młodszą siostrą, to przesiadywali w czwórkę, najczęściej blisko siebie i kiedy odchodziły, to mówił do Pilar - im nie przeszkadzała Dolores. W takich chwilach brał swoją modelkę w objęcia i poprawiając okulary na nosie udawał, że oboje tańczą i czekają na oklaski. Tęsknił za tym domem i wiedział, że żadna meksykańska knajpka nie dorówna talentowi kulinarnemu matki, babki czy rodzicielki Reyes, bo trzeba było wziąć pod uwagę, że kiedy chciał gdzieś zabrać pierworodną córkę państwa Castanedo, musiał spróbować potraw tej kobiety i nigdy nie odmawiał. Smakowały równie dobrze, jak te podane przez lekarkę czy malarkę.
OdpowiedzUsuńTeraz musiał udawać. Odgrywać obojętność. Być jedynie Ivanem Rutherfordem i do niczego nie przyznać się przed roztrzęsioną i zmęczoną przyjaciółką, a wystarczyłoby, żeby Rey wkroczyła do wynajmowanego pokoju biletera i nawet nie potrzebowałaby długich minut, żeby połączyć te cholerne kropki w odpowiedni rysunek. Znalazłaby ich obraz, wykonany przez nią, ale równie ważny dla niej i dla Thiago. Urodziny Rey przypadały na lipiec i kiedy między nimi było dobrze, wręcz perfekcyjnie zabrał ją pewnego razu do Tulum.
Pojechali w piątkę. Z Pilar, do której obecnie należało mówić Gabrielle. Z Mateo przedstawiającym się obecnie nowym imieniem, bo od ponad miesiąca był Jacobem. I oczywiście z Cataliną, po której pozostały jedynie wspomnienia. Jeżeli umarłby w Meksyku, to na pewno trafiliby na siebie w nowym wcieleniu, a tak musiał kłamać i krzywdzić Reyes. Tamto miasto należy do dobrze zachowanego stanowiska archeologicznego z kompleksem świątyń Majów. Ruiny otoczone prze zielone krajobrazy dodawały uroku temu miejscu, lecz najbardziej charakterystycznym obiektem, który umieszczało się na niemal wszystkich pocztówkach, jest świątynia Boga Wiatru położona na klifie. I to namalowała Rey. Daleko nie musiałaby szukać, żeby w szufladzie odnaleźć swoją ozdobę do włosów, gdyż w pośpiechu, kiedy pakował niewielką torbę, wrzucił ją do niezbyt elegancko poukładanych ubrań. Tamtego dnia siedzieli na schodach jej domu. Z tego co pamiętał, to nikogo oprócz nich nie było, gdyż rodzice gdzieś wyszli, a Catalina pobiegła do Pilar, żeby zrobić jakieś bransoletki. I wiecie co było najlepsze? Siedział tam ze zwieszoną głową, dławiąc w sobie prawdziwe uczucia względem dziewczyny i już sobie zaplanował, że nawet jeśli go odepchnie, wyśmieje i stwierdzi - za wysokie progi jak na twoje skromne nogi, to pocałuje ją i tak, ale pies sąsiadów wkroczył pomiędzy nich, domagając się zainteresowania ze strony wesołej młodzieży. Dalej wystarczyłoby wsunąć dłoń do tylnej kieszeni spodni Thiago, wyciągając rzemyki. Zestaw tych czarnych bransoletek dostał chyba na siedemnaste urodziny i nigdy ich nie zdjął, co zdarzało się często Pilar, bo cieszyła się z otrzymanej biżuterii, ale następnego dnia leżała ona samotnie na szafce nocnej i siostra zapominała o nowych kolczykach, bransoletkach czy srebrnym naszyjniku z ważnymi dla niej zawieszkami. Nie było sensu, żeby właśnie taki prezent kupować dla starszego dziecka państwa Madery. Wydawało się niemałe pieniądze, a ozdoby leżały na dnie szkatułek. Kolejnym kluczowym elementem była ta mapa świata ze stali szlachetnej, schowana pod bluzą. To dostał znacznie później, niż rzemyki, jednak miała dla niego sentymentalną wartość i kiedy przewracał się z boku na bok, a łóżko nieprzyjemnie skrzypiało, ponieważ nie było pierwszej nowości, to zdejmował z szyi naszyjnik i przewracał między palcami. Na koniec Castanedo odnalazłaby album ze zdjęciami. Przeróżnymi. Kilka z lat dzieciństwa, w tym jedno lub dwa, kiedy roczny Thiago mieszkał jeszcze u dziadków ze strony matki na Hawanie. Stał, trzymając się spódnicy ginekolożki, a dziadkowi przeszkodzili w treningu, dlatego mężczyzna stał w rękawicach bokserskich. Kolejne przedstawiały etap przedszkola, przedstawienia, gdzie grał Meksykanina z gęstym wąsem i odbierania najważniejszych dyplomów. Miał też pełno z siostrami Castanedo. Ze znajomymi ze szkoły. Ostatnie natomiast przedstawiały ekipę z prywatnej kliniki założonej przez matkę. Może pacjentki nie mogły chodzić do niego jako ginekologa, ponieważ drobnymi kroczkami pokonywał uroki rezydentury, jednak uczestniczył w operacjach, zabiegach, badaniach USG pod czujnym okiem innego doktora. I pewnego dnia na początku stycznia tego roku, gdy mama wyjechała na wizytę domową do starszej kobiety. Wuj, jej kuzyn odebrał zaległy urlop, a starsza o pięć lat lekarka zszywała łuk brwiowy dwóm szalonym chłopakom, zobaczył na poczekalni ciężarną kobietę, która oznajmiła - ja rodzę! Logiczne, że nie zostawił jej samej. Wezwał zaspanego wuja do pomocy, który zszedł w nocy z dyżuru, chcąc lecieć następnego dnia do Hiszpanii. Książkowo przygotował się do tego porodu i o jedenastej trzynaście powitał małą dziewczynkę, przypominającą aniołka albo uroczą Calineczkę. Po dwóch godzinach, kiedy ochłonął po całym wydarzeniu i wszedł do ich sali, uśmiechnął się do tej istotki w różowych śpioszkach z niedźwiadkiem. Wcześniej nie miał do czynienia z takim maleństwem, chociaż od swojej ówczesnej dziewczyny nasłuchał się, że ona chce być już mamą.
UsuńPacjentka poprosiła, żeby wziął Alice w ramiona i przedostatnie zdjęcie w albumie przedstawiało jego z tą królewną, która aktualnie skończyła piąty miesiąc życia. Odwiedziła go jeszcze w przeddzień jego śmierci. Widać było, że została fanką różu i tiulu, bo w takiej sukieneczce wtuliła się w tego pana doktora, który zachował zimną krew i jej mama szeptała - to będzie twój ulubiony wujek. Alice ułożyła maleńką rączkę na jego szyi, a on szeroko się uśmiechając, został uwieczniony na ostatnim zdjęciu w Meksyku, które kobieta dostarczyła mu wieczorem. Nim jeszcze je wywołano, to oznajmił, że ciężko mu oderwać się od Niej.
UsuńOd takiej strony nie znała go Reyes. Gdyby nie to odejście i zmiana tożsamości, to wcale nie zdziwiłby się, gdyby dwudziestosześcioletnia ekonomistka przekonała ukochanego Thiago do ojcostwa. Mówił jej, że mają czas, jednak teraz pewnie przeklinała w myślach to jego charakterystyczne zdanie. Nie było ani oświadczyn, ani ślubu, tym bardziej mogła zapomnieć o dziecku, które byłoby owocem ich miłości, a raczej wielkiej namiętności, bo byli ze sobą od blisko dziesięciu miesięcy. Nawet za nią nie tęsknił. Trochę przyczyniła się do tego nieszczęścia Thiago, chociaż wydawało się Ivanowi, że to przypadek i zrobiła to w pełni nieświadomie, zakochując się w młodym lekarzu.
— Może ja mam jakiegoś bliźniaka na tym świecie albo jestem sobowtórem tego Thiago, ale na pewno nie mieliśmy ze sobą do czynienia. Zapamiętałbym taką piękną kobietą - uśmiechnął się, wypuszczając dym w bok, żeby zapach nie uderzył w nozdrza Rey. Jakby nie udawał przed nią kogoś, kim w ogóle nie powinien być, to wyrzuciłaby ten papieros, zniszczyłaby i wściekła zaczęła tłumaczyć, ile to złych rzeczy czyha w tej bibułce i pragnie go zabić w każdej możliwej chwili. Nagle poczuł podmuch wiatru i nad Nowym Jorkiem pojawiła się mżawka. Zaprowadził dziewczynę do pożyczonego od współlokatorki samochodu i żeby nie protestowała, ukucnął, pociągnął pas bezpieczeństwa i po zapięciu jej, szybko usiadł na fotelu kierowcy. — Nie musimy jechać. Pewnie nie chcesz teraz podróżować żadnymi samochodami, autobusami i innymi dostępnymi środkami komunikacji, rozumiem. Nie chciałem, żebyś zmokła - włączył wycieraczki, bo rozpadało się na dobre. — Daleko masz stąd do domu? - włączył telefon i wyszukał aplikację, w której znajdowała się cenna informacja. O kolejnej, pełnej godzinie przestanie padać, a do tego momentu zostało jedynie dwadzieścia minut.
Po tej odegranej scence zamiast być bileterem, powinni mu zaproponować stanowisko aktora w teatrze. Nie zająknął się. Nie dał jej poznać, że to ten właściwy Thiago Vito Madera. Poprawił się na siedzeniu tak, żeby nie odczuwać rzemyków w kieszeni, bo czuł się, jak ta księżniczka na ziarnku grochu. W ten sposób wiedzieli o niej wszystko i tak samo prawdę odkryłaby zbliżająca się do trzydziestki przyjaciółka. Powiedziałby jej prawdę, ale nie mógł tego uczynić, jednak gdyby ją poprosił o zachowanie tego w tajemnicy, to nie obawiałby się, że następnego dnia zadzwoni do rodziców i wyzna, że znalazła Maderę. Ten szczeniak wypadł na aut, a miejsce na boisku zajęła kreatura zwana Ivanem. Gdzie jest prawdziwy syn Any Sofii i Samuela? Gdzie jest prawdziwy brat Pilar Madery? Gdzie jest prawdziwy wnuk malarki i zmarłego dekadę temu farmaceuty, a także ginekolożki, która zmarła po dwudziestoczterogodzinnym dyżurze, zostawiając swojego męża z zawodu boksera, który czekał na nią, żeby świętować kolejną rocznicę ślubu? Nie było go i wszyscy, a także Reyes będzie musiała przyzwyczaić się do faktu, ponieważ niedługo ta bezsensowna gra przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie, a nie chciał tracić swojej best friend forever. Tylko ona, Gabrielle i Jacob mogli dać mu namiastkę prawdziwego domu i realnego Meksyku.
— Też byłbym zdezorientowany w takiej sytuacji - pokiwał głową twierdząco i zamiast na nią patrzył w kierunku autobusu, rozbitego nieco samochodu i dwóch zdenerwowanych kierowców. Kiedy mężczyzna pokazywał wszystkie gniecione elementy, błysnęło raz, drugi i Ivan przestał wierzyć w to, że przestanie zaraz padać. Zapiął swój pas i zerknął w końcu na Reyes. — W taką pogodę chyba nigdzie nie pójdziemy. Odwiózłbym Cię i odprowadził pod same drzwi, ale nie wiem... Chcesz tego? Będę jechał naprawdę bezpiecznie, lo prometo.
UsuńNic bez jej zgody nie zrobi. Co prawda ułożył stopę na sprzęgle i przekręcił kluczyki w stacyjce, ale samochód nie bujnął się nawet na maleńki kawałek do przodu. Gdyby nie trzymał nogi na tym pedale, to nastąpiłby niekontrolowany ruch auta, ale zapewniał bezpieczeństwo Reyes i jedynie od niej zależało, czy mają jechać pod wskazany adres, czy siedzieć bez ruchu? Najchętniej wysiadłby z samochodu i wypalił trzeciego papierosa, bo przeżył najpiękniejszy moment w nowym życiu, choć połączony z wielkim cierpieniem. Najwłaściwiej byłoby zabić ten smak nikotyny w ustach ulubioną gumą, ale jeśli wyjmie tę mentolową z wyczuwalną czarną porzeczką, to pogrzebie się żywcem. Innej gumy nie tolerował Thiago, którego doskonale znała siedząca obok dziewczyna. Wówczas pozostanie mu jedna jedyna możliwość. Podzielenie się bolesną prawdą. Mogliby spędzić więcej, niż jeden pieprzony tydzień w Nowym Jorku, jednak w mieście, które nie zasypia, nikt nie może poznać prawdziwego imienia i nazwiska biletera pracującego w Helen Hayes Theatre.
IVAN RUTHERFORD
Nie wiedział dlaczego siostry postanowiły wynająć mieszkanie u kogoś tak niezrównoważonego, ale możliwe, że pani Hall na samym początku wcale nie musiała prezentować się jako próżna kobieta o egoistycznym usposobieniu, a wręcz przeciwnie – mogła grać właścicielkę do rany przyłóż dopóki dziewczyny nie zdecydowały się podpisać umowy najmu, a później zakładać tę maskę pozorów cały czas, aż do momentu wypadku i problemów Reyes z płatnościami. W tej chwili nie miało to już jednak większego znaczenia, bo Reginald sklecając starannie zdania na kartce papieru, właśnie kładł temu kres. Napisał wszystko co potrzeba, nie zapominając o kilku kluczowych słowach, które definitywnie miały zamknąć Karen furtkę do jakichkolwiek prób dochodzenia swoich racji, i sporządziwszy pismo w dwóch egzemplarzach, podsunął oba w kierunku Reyes, aby złożyła swój autograf na ich samym dole. Później zaś tego samego oczekiwał od Karen, a kiedy formalność nabyła mocy prawnej, wręczył jedno z pism właścicielce i pożegnał się z nią, salutując krótko i odprowadzając spojrzeniem do wyjścia, za którym zniknęła z wyraźnym niezadowoleniem, głucho trzaskając drzwiami.
OdpowiedzUsuńGdyby pani Hall znała hiszpański, z pewnością byłaby zaskoczona epitetami, które Reyes słała w złości, chodząc po mieszkaniu, ale Reginald nie wątpił, że z językami nigdy nie było tej kobiecie po drodze, bo ich nieznajomość zaprezentowała w chwili, w której nieudolnie spróbowała zabarwić swoje imię francuskim akcentem. Zresztą, wyszła z mieszkania bez słowa, niczego nie rozumiejąc.
— Nic się nie stało, nie masz za co przepraszać, Rey — powiedział, odkładając długopis na swoje miejsce. Akurat jedyną osobą, która powinna pokusić się o ten uprzejmy zwrot, w związku z sytuacją, była nieobecna już Karen, ale nie sądził, że należało oczekiwać tych słów od kogoś tak pustego, kto prawdopodobnie nie ma ich nawet w słowniku. — Myślę, że spotka mnie jeszcze wiele podobnych i gorszych sytuacji — przyznał lekko, bo w zawodzie ratownika medycznego mierzył się z przeróżnymi sytuacjami i nie wszystkie zaliczały się do tych pozytywnych, kiedy to druga strona okazywała wdzięczność. Każdy wyjazd na syto zakraplaną imprezę, z reguły kończył się obelgami ze strony pijanych balangowiczów, a czasami także rękoczynami, do których dochodziło w starciu z pacjentami nafaszerowanymi jakimiś pigułami, czy dopalaczami. Można powiedzieć, że do tego Reginald był już w jakiś sposób przyzwyczajony, albo inaczej – był już zupełnie nieczuły wobec takich zaczepek i każda próba ubliżenia mu kończyła się fiaskiem. Reagował dopiero wtedy, kiedy musiał, najczęściej w obronie własnej podczas fizycznego ataku. Konfrontacja z Karen miała jednak nieco inny wymiar – był to czysty flirt, a chociaż nie mógł porównać go do romansów starszych babć, z którymi Reginald stykał się w pracy, bo tamte panie miały w sobie stokroć więcej ogłady i skromności, to sytuację z Karen mierzył właśnie tą kategorią. Niegroźne zaloty starszej kobieciny.
— Skoro najgorsze mamy już za sobą, to chyba możemy w końcu przejść do tych przyjemniejszych spraw — zasugerował, dotknąwszy policzka, gdy poczuł jak farba zasycha na skórze, lekko ją ciągnąc. — Co pozostało ci do spakowania? — Spytał, gotowy do pomocy. Wyglądało wprawdzie na to, że Reyes większość rzeczy dawno zdążyła już popakować, ale wspominała, że musi jeszcze schować ubrania i zgarnąć trochę manatków z łazienki oraz z kuchennych szafek.
Ewentualnie mógł już powoli zacząć znosić pudła do samochodu, jeśli do spakowania pozostały tylko drobnostki, bo nie czuł się upoważniony do przebierania w jej ciuchach, nawet jeśli sam nie miał nic przeciwko, gdy Reyes przeglądała jego koszule w garderobie.
Usuń— Jak dobrze pójdzie, może uda nam się zacząć dziś przerabiać pokój na pracownie — kalkulował, zerknąwszy kontrolnie na zegarek na nadgarstku. Mieli jeszcze pół dnia i wieczór, więc jeśli uporają się z przewiezieniem rzeczy Reyes do Belle Harbor, to istnieją duże szanse, że jeszcze dziś Reginald zwolni pokój, a Rey postawi w nim swoje sztalugi.
Reginald Patterson
[Cześć i dziękuję serdecznie za powitanie! Miło nam gościć u nas rodowitą Rzeszowiankę; choć nie udało mi się nigdy należycie zwiedzić tego miasta, to jednak mam do niego ogromny sentyment, bo zawsze stanowi moją bazę przesiadkową w drodze w Bieszczady, a to już moje najukochańsze miejsce na tym świecie. Z Ukrainą łatwo pomylić, bo ukraińskich handlarzy sprzedających ukraiński alkohol i słodycze za grosze można liczyć tam na pęczki ;)) Theo kilka miesięcy temu stracił swojego brata, ale wydaje mi się, że nie do końca może poczuć to samo, co poczuła Reyes po stracie swojej siostry; Sebastian od wielu lat był uzależniony od narkotyków i jego rodzina musiała liczyć się z ryzykiem, że pewnego dnia go to wykończy. Byli bezsilni, choćby stawali na rzęsach, niewiele by to w jego życiu zmieniło. Natomiast wypadek samochodowy to pół sekundy, którego nie można przewidzieć i się na niego przygotować, pewnie zapamiętuje się tylko chwilę przed i chwilę po, a najgorsze dzieje się w międzyczasie i tego nawet nie można świadomie zarejestrować. Z Reyes jest bardzo silna dziewczyna. Rehabilitacja stawia na nogi, ale z głową najlepiej uporać się w pojedynkę. Serce rośnie, gdy można przeczytać o tym, że powoli wraca do normalnego życia. Na pierwszy rzut oka nasuwa się powiązanie właśnie powypadkowe, gdzie Theo pomagałby Reyes otrząsnąć się z tego wszystkiego, ale mam sporą obawę, że nie raz i nie dwa się takie u ciebie przewinęło i nie ma co rozpisywać tego raz jeszcze :) Za to chętnie porwiemy ją od czasu do czasu na ognicho, albo pooglądamy wspólnie meksykańskie telenowele, jeśli tylko wymyślimy, jak do tego doprowadzić. Możemy dla przykładu zaproponować Reyes agroturystykę prowadzoną przez rodziców Theo, gdzie mogłaby w ramach rehabilitacji zażywać trochę ruchu na świeżym powietrzu (może jazda konna?) i tam mieliby okazję poznać się z Theo? Wyobrażam sobie spokojny wieczór za miastem, ciepło, cicho, leciutki wiaterek, pachnie już rosą i dwójka ludzi fajnie spędza ze sobą czas, rozmawia, żartuje, wygłupia się. Oboje mają za sobą trudne przeżycia, ale nawet nie muszą się przed sobą przyznawać, że właśnie próbują się z nich wyleczyć. To może wypłynąć gdzieś później. Póki co nie ma tam dziewczyny z wypadku, chłopaka, którego brat się zaćpał, ani nawet księdza. Po prostu oni. Myślę, że mogłaby to być fajna przyjaźń. Zapraszam oczywiście na burzę mózgów, bo nie chcę absolutnie niczego narzucać, poza może jednym faktem, że wątek bardzo chętnie z Wami napiszemy, oj tak :)]
OdpowiedzUsuńTHEO KILINSKY
[Tak właśnie podejrzewałam, że oderwanie dziewczyny od myślenia od przeszłości dobrze jej zrobi i niesamowicie się cieszę, że pomysł przypadł Ci do gustu, bo i dla Theo planowałam znaleźć tego typu znajomość, zanim zacznę mu jakoś komplikować życie. A zacznę na pewno, w końcu kto nie lubi się znęcać nad swoimi postaciami :D Dokładnego położenia agroturystyki faktycznie nigdzie nie opisywałam, ale sąsiedztwo gór brzmi w tym przypadku doskonale, szczególnie że tata Theo dopiero co wygrał walkę z nowotworem i nie wyobrażam sobie lepszego miejsca na rekonwalescencję, niż nieduże gospodarstwo z tak wspaniałymi widokami. Reyes kocha góry, Theo również odziedziczył tę miłość po mnie, więc wszystko pięknie będzie się zazębiało. I jestem absolutnie na tak, jeśli chodzi o zamieszanie Cataliny (jakie ciekawe imię!) w towarzystwo, w którym obracał się prawie przez całe swoje życie Sebastian; z resztą nie tylko on, bo zanim Theo postanowił zerwać na dobre z tamtym światem, sam był jego znakomitą częścią i znał bez mała każdego w otoczeniu swojego brata. Mógł więc kojarzyć też siostrę Reyes. Wiele lat temu to była zwyczajna grupa przyjaciół, która od czasu do czasu zaliczała łobuzerskie wybryki, ale tak naprawdę nikomu nie szkodziła; dopiero z czasem ewoluowało to niebezpiecznie w kierunku prawdziwej przestępczości, bo w grę zaczęły tam wchodzić kradzieże i handlowanie skradzionym towarem, interesy z nowojorskim półświatkiem, narkotyki. Theo zdążył się stamtąd "wypisać", zanim zaczęło chodzić o coś więcej niż włóczenie się po mieście w środku nocy, imprezy czy wandalizm, ale Sebastian utonął w tym wszystkim po uszy i gdyby nie przedawkował, prędzej czy później na pewno zgniłby w więzieniu. Gdyby to towarzystwo mogło Ci się przydać do zbudowania jakiegoś wycinka przeszłości siostry Reyes, to możesz je wykorzystać na wiele sposobów, bo tak jak wspomniałam, mieli i nadal mają bardzo dużo za uszami. Tymczasem dla Theo to na pewno nie byłoby łatwe; nie byłby pewien, czy Reyes jest świadoma powiązania swojej siostry z takim środowiskiem, a jeśli nie jest, to czy na pewno on jest odpowiednią osobą do opowiedzenia jej całej prawdy. A teraz dajmy już im się nacieszyć świeżym powietrzem i czystym umysłem, bo strasznie chciałabym już napisać ten wątek <3 Mam zacząć, czy Ty chciałabyś to zrobić? :)]
OdpowiedzUsuńTHEO KILINSKY
Przyzwyczajony był, że idąc przez to życie, spełnia po drodze wszystkie swoje postanowienia, bo cele, które sobie stawiał, mieściły się zawsze w granicach jego możliwości, a w tej chwili jednym z takich postanowień było wspieranie Reyes w jej powrocie do rzeczywistości. Chciał tylko, żeby stabilnie chwyciła wyciągniętą w swoją stronę dłoń i pozwoliła ciągnąć się ku górze, aż w efekcie wstanie na proste nogi, gotowa do stawiania kolejnych kroków sama, bez jakiejkolwiek podpory. A dobrze wiedział, że jest to możliwe, bo Reyes miała w sobie dużą wolę walki i wywieszenie białej flagi byłoby prawdopodobnie ostatnim rozwiązaniem, na które zmuszona byłaby przystać, dlatego jedyne czego teraz potrzebowała do swojego powrotu, to odpowiednie narzędzia – tymi zaś dysponował Reginald i udostępniał je bez oczekiwania czegokolwiek w zamian. Może ta bezinteresowność była nietypowa i dziwna, jak na dzisiejsze czasy, w których dominuje handel wymienny w niemalże wszystkich dziedzinach życia, ale uważał, że Reyes po prostu zasługuje na tą pomoc – że jest jej ona potrzebna. Bo jeśli coś takiego, jak efekt motyla ma prawo istnieć, to istnieje wówczas na wszystkich płaszczyznach, a kto wie, czy dzięki jego pomocy Reyes sama, za jakiś czas, nie udzieli jej komuś innemu, zmieniając bieg wielu wydarzeń? Może pomoże bliskim, może wpłynie na bieg wydarzeń któregoś z przyjaciół, a może nawet jego samego? Bądź co bądź, ta interwencja w wynajem mieszkania była dość znacząca – przekraczała granice przestrzeni osobistej i sięgała czegoś, czego Reginald powinien był być co najwyżej świadkiem, a nie inicjatorem, dyktującym warunki. Reyes wykazała się wielkim zaufaniem wobec niego, pozwalając mu załatwić sprawy w swoim imieniu, dlatego był jej wdzięczny za ten bezcenny kredyt, który mu ofiarowała. A mogła być pewna, że ulokowała go w odpowiedniej osobie.
OdpowiedzUsuńPrzysiadłszy na taborecie, odchylił lekko głowę, gdy Reyes wróciła z mokrym ręcznikiem, powoli ścierając farbę z jego policzka. Mógł w tym czasie, w ramach wygłupów, opleść jej nogi swoimi własnymi i chwilę w tej pozycji przetrzymać, albo policzyć piegi na jej nosie, bo była na tyle blisko, że mógł dostrzec, jak jedne kropki nachodzą nierównomiernie na drugie, ale wolał zwrócić uwagę na ruch jej dłoni i poprzyglądać się ustom, które w skupieniu mimowolnie lekko się zaciskały i poruszały, gdy cierpliwie ocierała jego policzek, zbierając ze skóry lepką maź. Kiedy skończyła, rzucił krótkie gracias i podniósł się z miejsca z uśmiechem w kąciku ust. Nie sądził, że aż taki z niego magnez na kobiety – niewiele miał tak właściwie do zaoferowania, a bynajmniej nie w dobie obecnej ery, ale nie powiedziane, że sąsiadka spod siedemnastki nie lubuje się w bardziej przyziemnych przyjemnościach, tak jak on, niż tych luksusowych, za miliony dolarów.
— W takim razie, zabieram się za znoszenie kartonów do auta — oznajmił, sięgając po pierwsze pudło, które faktycznie było dość ciężkie i nieproporcjonalne do drobnej sylwetki Reyes. Przeszedł z nim przez mieszkanie i otworzywszy sobie drzwi, zjechał windą, po czym pozostawił je na pace, za moment wracając z powrotem. W ten sposób zrobił przynajmniej kilkanaście kursów w obie strony, a o ile nie przeszkadzał mu lekki wycisk, odczuwany w łydkach i udach, o tyle układanie pudeł na pace okazało się być zaawansowanym Tetrisem – musiał kilkakrotnie zmieniać położenie kartonów, żeby ułożyć je na tyle ciasno, aby w drodze się nie porozjeżdżały i nie uszkodziły.
Ochotę miał teraz na szklankę burbona, ale w tej krótkiej chwili na przerwę poprosił jedynie o szklankę samej wody, którą wypił zaledwie dwoma łykami i zaraz powrócił do kursowania z góry na dół z całym naręczem pakunków, włącznie z wystawionymi obrazami i fotografiami, które Rey odpowiednio zapakowała, a także z ubraniami i butami, kiedy uporała się również z tą kolekcją.
Zgodnie z jej zaleceniem, marynarki położył wraz z wieszakami na sam wierzch całego wyposażenia, a kiedy wydawało się, że do spakowania nie pozostało nic więcej, oboje weszli jeszcze do mieszkania, żeby po raz ostatni się upewnić. Wyprowadzka zajęła im kilka godzin, choć tych rzeczy nie było jakoś naprawdę dużo, sądząc po tym, że zmieściły się na pace Forda i po części także na jego tylnym siedzeniu.
Usuń— Mylisz, że wszystko zabraliśmy? — Upewnił się, spojrzawszy kontrolnie po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby należeć do Reyes. Puste pokoje wydawały się być wyjątkowo smutne i szare bez tych wszystkich dodatków, które siostry zgromadziły tu na przestrzeni lat.
— Nie myśl, że cokolwiek tu pozostawiasz — powiedział, lokując wzrok w twarzy Reyes, gdy zbliżał się moment ostatniego pożegnania z tym miejscem. Nie zdziwiłby się, gdyby było jej trochę przykro ze względu na wielki sentyment, którym obdarzyła to mieszkanie, pomimo trudów z właścicielką. — Zabierasz wszystko, całą siebie, włącznie ze wspomnieniami — zapewnił, gdyby pomyślała, że jakaś jej cząstka jednak tutaj pozostaje. Jeśli zabierze wszystko ze sobą, będzie mogła być szczęśliwa w każdym miejscu na ziemi – mówi się przecież, że czas i miejsce nie ma znaczenia.
Reginald Patterson
To niewielkie gospodarstwo szybko stało się moim drugim domem. Szczególnie od kiedy tato wykaraskał się z choroby nowotworowej staram się nie tracić żadnej okazji do spędzenia z nimi chociaż kilkunastu minut pod koniec dnia, przy herbacie i podwieczorku, albo naprawiając drewniane ogrodzenie wybiegu szalonego siwka za domem. Ich agroturystyka po kilku latach prężnego funkcjonowania doczekała się wielu stałych klientów, a oni sami nigdy nie stronili od towarzystwa innych ludzi; wiem, że nie czują się tutaj samotni, ale wiem też, że tęsknota za rodziną to nieco inny rodzaj samotności. Teraz czuję się podwójnie odpowiedzialny za ich dobre samopoczucie. Sebastian bardzo rzadko przypominał sobie o ich istnieniu, ale oni o jego istnieniu nie zapominali nigdy i dopóki mogłem opowiadać im o kolejnych problemach mojego starszego brata, wieczorami przykładali głowy do poduszek z nadzieją na lepsze jutro. Przestaliśmy o nim rozmawiać dokładnie w dniu jego pogrzebu, wydaje mi się, że nie tylko ja miałem wtedy myśli wyprute z każdej możliwej emocji, nie miałem siły na płacz, nie chciało mi się krzyczeć, nie miałem ochoty patrzeć na rosnący stosik kwiatów pod małym krzyżem, na który powoli kapały krople deszczu. Z rodzicami zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej, żeby ta luka po Sebastianie zupełnie się między nami zatarła. Nie jest tak, jakby nigdy nie istniał, ale jego istnienie nie może już dłużej mieć wpływu na nasze życia. Żadne z nas nie wypowiedziało tego na głos, ale dla każdego z nas stało się to oczywiste. Świat nie zatrzymał się w miejscu.
OdpowiedzUsuńZatrzymuję samochód na ubitym podjeździe przed domem. Gaszę silnik, sięgam po plecak zapakowany kilkoma drobiazgami, który na czas podróży rzuciłem nieco niedbale na tylną kanapę. Nie wysiadam jeszcze z auta, lecz patrzę na mały salonik oświetlony bladym światłem, wychylający się przez okno zza mdłych, różowych zasłonek i na dwoje ludzi krzątających się w jego wnętrzu. Układają książki na regale, na pewno mamie zechciało się poprzecierać półki z zalegającego na nich kurzu, zanim przygotuje swoje ulubione filiżanki i będzie mogła usiąść przy stole z poczuciem spełnienia kolejnego obowiązku. Lubię, kiedy dba o takie drobiazgi. Czasami mocno z nimi przesadza, ale to niepodważalny dowód na to, że cały czas na czymś jej zależy. Nie zamierza usiąść z założonymi rękami i przeklinać cały świat za to, że nie takimi torami powinno potoczyć się jej życie, życie całej jej rodziny, a mam nieodparte wrażenie, że niekiedy dopadają ją takie myśli. Mnie na szczęście zaczęła traktować z przymrużeniem oka.
— Spóźniłeś się — woła Andrew, rzucając w moim kierunku wielkim czerwonym jabłkiem. Pojawił się na werandzie w tej samej chwili, w której ja zatrzasnąłem za sobą drzwi samochodu. Ma na sobie za duże ogrodniczki, zwisają z jego zmęczonych ramion jak worek i są ubrudzone od pasa w dół. Wcześniej musiał pracować przy czerwonych różach mamy w ogrodzie za domem. Ich krzewy są naprawdę dopieszczone. — Musiałem zawołać do pomocy przy skręcaniu szafy tego młodego, Adama. A wiesz, jaki to idiota.
— Wydaje ci się idiotą, bo nie pozwalasz mu się wykazać. Mi zabraniałeś kiedyś patrzeć w stronę twoich narzędzi w warsztacie…
— I nadal zabraniam. Dzisiaj przynajmniej wyglądasz lepiej ode mnie.
Na pewno ma na myśli moją starą koszulkę, która pamięta jeszcze czasy szkoły średniej. Parskamy krótkim śmiechem.
— Jest już?
— Przyjechała niedawno. A ty aby nie za bardzo uganiasz się za dziewczynami? Tobie chyba nie wypada.
Zbywam go machnięciem dłoni. Trudno uwierzyć, że po dziesięciu latach nadal trzymają się go te suche żarty, ale z drugiej strony wolę go wyśmiewającego się z mojego życia, niż walczącego o swoje własne. Nadal nosi na sobie znamiona przebytej choroby, ale jest w niezłej formie. Cieszy się każdym kolejnym dniem jak najcenniejszym darem, a ja uświadamiam sobie, że w taki sam sposób cieszyłem się ostatnio każdą przeżytą minutą w towarzystwie Reyes. Widzę ją, spacerującą wzdłuż ogrodzenia padoku i to nawet zabawne, że nowo poznana osoba może tak mocno odcisnąć się w czyjejś świadomości.
To nietrudne, kiedy zapomina się przy niej o wszystkich ciemnych stronach samego siebie i kiedy widzi się ją czującą się w podobny sposób. Nic o niej nie wiem. Idę w jej kierunku, chcę jak najszybciej się z nią przywitać i myślę tylko o tym, że niczego o niej nie wiem. Ani dlaczego postanowiła tu przyjechać za pierwszym razem, ani czy ma jakąś rodzinę, kota, rybkę, czy musi codziennie rano wyprowadzać psa. Może nawet nie chcę tego wiedzieć. Jestem egoistą, ale boję się, że tylko ta niewiedza pozwala mi poczuć się przy niej tak swobodnie. Zatrzymuję się tuż za nią i wysuwam ręce z kieszeni spodni. Korzystam z okazji, że jeszcze mnie nie zauważyła.
Usuń— Pan Kilinsky jest dzisiaj w nastroju do nazywania wszystkich idiotami. Muszę cię stąd porwać na bezpieczną odległość — łapię ją za ramiona i bez uprzedzenia ciągnę ją za sobą w stronę ceglanego murka. Mała metalowa bramka w jego rogu oddziela teren gospodarstwa od wielkiej trawiastej łąki, porastającej z jednej strony rozległe wzniesienie, a z drugiej opadającej po jego zboczu aż do granicy gęstego lasu i tam wyprowadzam Reyes, ciągle zwróconą tyłem do kierunku, w którym się poruszamy. Dopiero za ogrodzeniem obracam ją i pozwalam razem ze mną nacieszyć się widokiem; niebo po swojej zachodniej stronie zaczyna się już wypalać, a w samym dole, tuz nad ziemią, unosi się już leciutki opar mgły. Gdyby nie wszędobylska zieleń, moglibyśmy poczuć się tutaj jak w samym sercu jesieni. Klimat w pobliżu gór potrafi zaskakiwać.
— Chcę ci dzisiaj coś pokazać. Chodź, tym razem dobrowolnie — schodzę kilka kroków w dół zbocza i wyciągam rękę w stronę Reyes, by ruszyła tuż za mną. Kawałek dalej odnajduję wąską wydeptaną ścieżkę; jest ledwo widoczna w trawie, ale nią będzie nam o wiele łatwiej dotrzeć do celu. — Dawno temu, zanim rodzice kupili ten kawałek ziemi, podobno mieszkała tutaj rodzina, która zaadoptowała w sumie ósemkę dzieci z sierocińca. Mieszkali tutaj do czasu, aż każde z nich dorosło i co do jednego rozjechali się we wszystkie strony świata. Wiesz, co musi znajdować się w miejscu, w którym wychowuje się aż tyle dzieci? — zatrzymuję się i wskazuję na ogromne drzewo, wyraźnie górujące ponad wszystkimi rosnącymi w zasięgu naszego wzroku. — Domek na drzewie.
Z tej odległości wydaje się prawie niewidoczny, ukryty głęboko w koronie drzewa. Jeśli się przyjrzeć, zaczynają rysować się między gałęziami pierwsze krzywizny podniszczonego dachu.
— Jakiś czas temu znalazł go mój bratanek, kiedy znudziło mu się bieganie za kurami. Każdy potrafi podjechać do kina samochodowego i tam obejrzeć jakiś film pod chmurką, ale oglądanie seriali w małej ruderze na drzewie to dopiero może być coś. Mam prowiant — potrząsam plecakiem na swoim ramieniu — Więc pozostaje mi zaprosić cię na seans.
[Wracam więc z zaczęciem :) Założyłam, że pierwsze spotkanie Reyes i Theo mają już za sobą, ale daj mi znać, jeśli wyobrażałaś to sobie jakoś inaczej, w razie czego chętnie coś pozmieniam :)]
THEO KILINSKY
Pokiwał głową w zrozumieniu, kiedy Reyes wspomniała o chwili, w której zapadła ostateczna decyzja o jej przeprowadzce do Nowego Jorku. Strach przed nieznanym jest zawsze większy niż strach przed tym, do czego się już przyzwyczailiśmy, dlatego rozumiał ten nagły spadek entuzjazmu i proporcjonalny do tego wzrost niepokoju. Samotny wyjazd do zupełnie obcego miejsca i to z zamiarem ułożenia sobie w nim życia, bez stuprocentowej gwarancji na powodzenie, to nie była błaha decyzja, pokoju zmiany fryzury – to wielki krok, który wymaga od człowieka przede wszystkim odwagi, bo wiąże się z oderwaniem od wszystkiego co znane, stałe i bliskie. W takich momentach, szczególnie gdy dana możliwość jest już praktycznie na wyciągnięcie ręki, zawsze wkrada się niepewność, czasami tak wielka, że zdolna nawet odwieść człowieka od celu. Poza tym, Reyes miała wtedy zaledwie dziewiętnaście lat! Niektórzy dziewiętnastolatkowie nie potrafią jeszcze sami udać się na wizytę do lekarza, a co dopiero wyprowadzić się do jednej z największych na świecie metropolii, oddalonej od rodzinnego gniazdka o tysiące mil. Był to zatem doskonały dowód, poświadczający dojrzałość Reyes w młodym wieku – podjęła decyzję, spróbowała i poradziła sobie ze wszystkimi trudami, włącznie z tymi, które wiązały się z dyskryminacją. Reginald sądził, że powinna być z siebie po prostu dumna, bo osiągnąć coś w tym życiu, kiedy nie ma się otwartych furtek i przyszłości podanej na tacy, to prawdziwe wyzwanie. Nie wszyscy są zdolni je podjąć.
OdpowiedzUsuńWiedział, że pozostawienie tego miejsca nie będzie łatwe i podejrzewał, że minie jeszcze kilka dni, za nim Reyes pogodzi się z tą zmianą. Niewykluczone, że jej nastrój przez jakiś czas będzie dyktowany melancholią i możliwe, że odbije się to nawet na Reginaldzie, który, bądź co bądź, był inicjatorem tego radykalnego posunięcia. Ale bez względu na wszystko, nie zamierzał naciskać i próbować na siłę ją uszczęśliwiać jakimiś cudacznymi pomysłami, osaczając ją z każdej strony i strzegąc, żeby uśmiech nie schodził z jej twarzy ani na chwilę – chciał dać Reyes przede wszystkim swobodę, tak aby mogła stopniowo przyzwyczaić się do tego co nowe, bo przez pewne momenty musiała po prostu przejść, aby za jakiś czas całkowicie uwolnić się od smutku. Jeżeli będzie potrzebowała przyjechać pod kamienicę, pchnięta tęsknotą – przywiezie ją. Jeśli będzie potrzebowała pobyć w samotności, albo popłakać w poduszkę – nie będzie jej powstrzymywał. Zamierzał być obok, ale jako asekurant i ostoja – sprawiać że z nadejściem każdego kolejnego dnia będzie jej łatwiej, aż ostatecznie sama odetchnie pełną piersią, gotowa ruszyć dalej.
Kiedy znaleźli się przy samochodzie, a Reyes chwyciła za klamkę i zaraz cofnęła się o kilka kroków, Reginald zatrzymał się obok, lokując w niej uważne spojrzenie. Negatywne emocje sprzyjały atakom paniki, a tych z pewnością kłębiło się teraz w Reyes znacznie więcej, bo pomijając istotny fakt pozostawiania za sobą przeszłości, stoczyła dziś także potyczkę z Karen i nieprzyjemną bitwę z samą sobą na chodniku. Raz, że niewesołych chwil było więcej, dwa, że one zazwyczaj są bardziej dotkliwe, niżeli te wesołe. Szkodę zawsze pamiętamy intensywniej.
Sztuki teleportacji niestety nie opanował, choć i jemu takowa przydałaby się w życiu.
— To nic złego, że się boisz — powiedział i pokonawszy kilka kroków, przytulił Reyes do siebie. — Rozumiem — zapewnił, chcąc ukoić jej zdenerwowanie i rosnące skrępowanie. Sytuacja była niewygodna przede wszystkim dla niej; Reginalda te troski zaledwie tylko muskały, bo wszystko to, co najgorsze, toczyło się w głowie Reyes.
— Sugerujesz, że będę miał cię dość i sobie pójdę — kontynuował, unosząc lekko kąciki ust, po czym pogładził końcówki jej włosów, opadające na materiał flanelowej koszuli. — Ale przecież obiecałem, że jak będziesz miała osiemdziesiąt lat, będę chował twoją sztuczną szczękę. Zamierzam doczekać tego momentu — przypomniał, ubierając słowa w nutę żartu, aby nieco rozluźnić napięcie. Zaraz odsunął się nieznacznie, przenosząc spojrzenie na tęczówki Reyes i uśmiechnął się krótko, z pokrzepieniem w wyrazie twarzy. — A teraz wsiądziemy do samochodu, ułożysz się wygodnie w fotelu, a później zamkniesz te swoje piękne oczy, przypomnisz sobie najlepsze chwile swojego życia i zaczniesz mi o nich opowiadać — zaproponował. — Liczę tylko na to, że droga nie okaże się zbyt krótka, chciałbym poznać wszystkie — zaznaczył, na powrót unosząc usta w górę.
UsuńMiał wrażenie, że jeśli Reyes zajmie czymś swoje myśli, będzie jej łatwiej znieść podróż na Belle Harbor, a warto było zacząć od wspominania chwil, do których uwielbiała wracać pamięcią, bo były cudowne, budujące i wzniecały w niej radość. Jeśli będzie robić to z zamkniętymi oczami, a Reginald wyszuka w radio stację z nienachalną muzyką tła, żeby dodatkowo odciąć ją od ulicznego zgiełku, możliwe, że nawet nie zdąży się obejrzeć, a samochód dawno zaparkuje pod domem. Musieli spróbować, żeby się dowiedzieć czy było warto, z kolei w tej sytuacji mogli już jedynie tylko zyskać.
Reginald Patterson
Vincent by białym, uprzywilejowanym mężczyzną. Od dziecka rodzice zachęcali go do rozwijania pasji i wspierali go w tej gonitwie za marzeniami. Nigdy nie musiał martwić się kredytem studenckim, a teraz był wstanie odpłacać im w tą wiarę i zaparcie. Kupił rodzicom domek nad morzem, ale rzadko ich odwiedzał. Nie chciał by ktokolwiek z jego świata o nich wiedział, nie wspominał o nich w żadnym wywiadzie i nigdy nie pojawili się na promocji żadnej jego książki. Ludzie duchy. Wyobrażał sobie, że nad nim czuwają i są przy nim w tych dobrych, ale też i trudnych chwilach. Wiedział, że są z niego dumni. Choć z pewnością jego mama nie pochwalałaby jego flirtów z dopiero, co poznana kobietą, szczególnie gdy ten miał już na siebie czekającą w domu narzeczoną. Nie widział jednak sensu udawać kogoś innego. chwytał każdą chwilę jakby miała być tą ostatnią i nie oglądał się za siebie. To właśnie to kiedyś miało go zgubić, ale nie wiedział o tym i działał bezmyślnie. Potrafił docenić wszystko co miał dopiero, gdy to stracił, a wtedy nie potrafił się już pozbierać. Ból był zbyt ogromny i zdawał się cały czas narastać. Niewinne uśmiechy i skradzione pocałunki, kosztowały go wiele, ale teraz nie pragnął nic więcej.
OdpowiedzUsuń— Żaden szanujący się magik, nie zdradza swoich sztuczek. A mogę cię zapewnić querida, że dzisiejsza noc będzie magiczna. Najpierw tylko pozbędę się tej sukienki — zahaczył palcami za jej ramiączko. Mógłby ją zdjąć już teraz, ale wtedy pozwoliłby też innym parom oczu delektować się jej nagim ciałem. Chciał jej pokazać, że jest tego wart, a dzisiejszej nocy na długo nie zapomni. Może właśnie przemawiało jego ego, a może był spragniony czegoś nieprzyzwoitego. Przeszywał ją swym spojrzeniem na wylot, jakby chciał poznać jej myśli, zgłębić ciemne korytarze prowadzące do jej serca. Zaimponowanie jej miało być jego małym zwycięstwem. Postawił sobie małe wyzwanie, które królowało nad dzisiejszą imprezą, czy nawet niecnym planem jego własnej siostry. Nadal nie wiedział dlaczego poznała go z Reyes, ale wyczuwał w niej pokrewną duszę. Duszę pełną pomysłów i ideałów, innych od tych spotykanych na co dzień, a zbliżonych do tych w sennych marzeniach i najpiękniejszych wyobrażeniach. Może i tym było ich dzisiejsze spotkanie. — O alkohol też mogę zadbać. Tak czy inaczej, trudno będzie ci wstać z łóżka następnego ranka. Chyba że pozwolisz mi się tobą delektować jeszcze dłużej.
Była to szczera propozycja w ustach mężczyzny pełnej niepohamowanym pożądaniem. Nie dbał o to kim był, czy businessmanem, czy pisarzem. Pragnął odrobiny niebezpieczeństwa, nawet jeśli to on miał je stworzyć. Udało się im pozbyć nieistotnych osób trzecich, ale przedstawienie nie mogło skończyć się tak wcześnie. To był dopiero akt pierwszy, był gotów przystać na przerwę, ale nie był gotowy wielkiego finału, gromkich oklasków.
— Nie tylko on — mruknął zawadiacko do jej ucha, zahaczając o nie delikatnie zębem. Miał gdzieś to, że natarczywy mężczyzna już poszedł. Nie zdążył jej jeszcze zaimponować, pokazać, co tak naprawdę potrafi. Wziął kęs ciasta oferowany mu przez jego rozweseloną towarzyszkę — Na razie mogę zadowolić się i tym, ale pamiętaj, że apetyt często rośnie w miarę jedzenia, cariño.
Nie pozwolił jej długo czekać i jego dłoń znów powędrowała ku jej twarzy, tym razem zatrzymując się na szyi. Pokryta jedynie słodkimi perfumami, odkryta, delikatna i naga. Zaczął wyobrażać sobie jak zahacza o nią zębami, gdy składa na niej tysiące pocałunków. Z pewnością wygięłaby się jeszcze bardziej, dając jeszcze lepszy do niej dostęp. Wtedy też pojawili się grajkowie, czego nawet sam Vincent nie był w stanie przewidzieć, choć samotnie stojące pianino było wcześniej dość zauważalną podpowiedzią. Pierwszy utwór był powolny, a nawet romantyczny, urzekający.
Usuń— Bardzo chętnie pozwoliłbym ci dokończyć twój wyczekany tort, ale co powiesz na choć jeden taniec? — uśmiechnął się, wyciągając przed siebie dłoń i lekko się kłaniając. — Ktoś taki jak ty z pewnością potrafi królować na parkiecie. Ja będę tylko twoim skromnym dodatkiem. Obiecuję nie kraść światła reflektorów.
tancerz♥
[Nie przejmuj się! U mnie z odpisami też jest różnie więc się dopełniamy, tylko że ja nie mam aż tak dobrej wymówki :D ♥]
Nie istniało żadne prawdopodobieństwo, że Reginald kiedykolwiek pojmie emocje, które potęgowały się w Reyes podczas ataku paniki, bo nie borykał się z tą przypadłością, i daj boże, żeby nigdy nie przyszło mu mierzyć się z trudami tego pochodzenia. Na kartach historii posiadał jednak wiele innych doświadczeń, które ocierały się o bezpośredni strach i paraliżujący lęk, więc znał siłę tego zjawiska i wiedział, jak ogromne potrafi być, gdy pojawia się w całej swej okazałości, tym bardziej w momencie tak nieoczekiwanym i niepożądanym. To były doświadczenia zupełnie inne, różne, dotykające całkowicie odrębnych aspektów życia – on co swoje przeżył na wojnie, ona tu, w szarej rzeczywistości – jednak strach zazwyczaj miał ten sam smak i oboje zdążyli go skosztować, nawet jeśli na innych płaszczyznach. Reginald rozumiał, jak to jest się bać, bo kimże byłby nie odczuwając jednego z podstawowych bodźców? To, że był odważny i miał w sobie krztę heroizmu, nie było równoznaczne z nieodczuwaniem strachu i brnięciem przez życie na ślepo. W końcu odwaga to panowanie nad strachem, a nie jego brak, a mimo stąpania po cienkiej granicy życia, Reginald nie odznaczał się brawurą. Z odwagi korzystał tylko mądrze.
OdpowiedzUsuńKiedy zasiedli w aucie, a Reyes raz jeszcze upewniła się, czy na pewno ma zamknąć oczy, Reginald pokiwał twierdząco głową i lekko się uśmiechnął. Nie zakładał, że po wykonaniu tej czynności cały strach z niej uleci, bo nie działa to w taki sposób, ale logika podpowiadała mu, że najłatwiej było odciąć się od tego nieprzyjemnego odczucia wraz z odcięciem się od bodźców, które go produkują. Jeżeli uliczny ruch stanowił jeden z głównych czynników, wzbudzających w niej atak paniki, to najlepiej byłoby na niego nie patrzeć. Oczywiście, to nie takie proste – wiedział, że to zadanie wymaga od Reyes przede wszystkim zaufania i jej odwagi, ale wierzył, że będzie w stanie spróbować i nie podda się, nawet jeśli przez pierwszą połowę drogi będzie otwierać powieki i mimowolnie spoglądać na otoczenie. Pewne potrzeby mogły być silniejsze od niej – ludzkie odruchy bywają niezależne od woli, szczególnie te, popychane wielkimi emocjami.
Tak jak przy wcześniejszych podróżach, teraz również starał się utrzymywać odpowiednią prędkość, aby nie tworzyć sytuacji, które mogłyby rozstroić harmonię Reyes. Nie miał wprawdzie wpływu na niektóre momenty – kiedy kierowca przed nim nagle zahamował na skrzyżowaniu, żeby przepuścić rowerzystę, on również musiał wcisnąć pedał hamulca i zatrzymać auto dotkliwiej, niżby chciał. Ale te drobne epizody przeszły bez większego echa, a on mógł dalej wsłuchiwać się w opowieści Reyes i częściowo je sobie wyobrażać, podnosząc usta na wzmiankę o szlabanie po wycieczce do Tulum, o noclegu w górach, malarstwie, czy chwilach ze szpitala, które stały się częścią jej życia i na dobre utkwiły w jej pamięci. Na wspomnienie, które dotyczyło jego, odruchowo zmarszczył brwi – stawiała moment ich poznania w towarzystwie tych, które były dla niej naprawdę znaczące. Tego się zwyczajnie nie spodziewał.
Słuchanie Reyes było przyjemnością, nieporównywalną do paplaniny spikera radiowego, który najczęściej towarzyszył mu w podróżach. Teraz z głośników płynęła jakaś nienachalna nuta, ale gdyby istniała możliwość zamiany radioodbiornika, i wydobywających się z niego na co dzień głów, na Reyes – nie zawahałby się, choćby miała mówić cokolwiek. Poza obrazami, jej dusza artystyczna była dostrzegalna również w słowach i w sposobie, w jaki przemawia, a było to coś niezwykłego. Czuł lekki niedosyt tych wspomnień, gdy zatrzymali się na podjeździe pod domem, więc założył sobie, że pokusi się o pociągnięcie jej za język, szczególnie w przypadku wspomnienia z wycieczki do Tulum i tych niedorzecznych pomysłów, których lepiej, żeby nie słyszał. Wypowiedziała to w taki sposób, że ciekawość wykiełkowała samoistnie.
— Myślę, że widok oceanu zdąży ci się znudzić — zapewnił i odpiąwszy pas, obrócił się w stronę Reyes. — Rey, właśnie przetrwałaś trasę z Manhattanu ani razu nie prosząc mnie o zatrzymanie się, brawo, to duży postęp — zakomunikował, uśmiechając się z wyrazem podziwu na twarzy. — Muszę w takim razie zorganizować tort i dopełnić tradycji — dodał z nutą żartu, choć Reyes jak najbardziej zasługiwała na słodką nagrodę, ale już w tej chwili był sobie w stanie wyobrazić, jak wyglądałoby w ich przypadku wypychanie sobie ciasta do ust, skoro byli w stanie wymazać się farbami.
Usuń— Proponuję, żebyś sobie odpoczęła, ja wniosę pudła do środka — oznajmił, otworzywszy drzwi, gotów do wysiadki. Cały czas miał na uwadze stan jej zdrowia, a nie chciał, żeby się przemęczała. — I przy okazji mogłabyś powiedzieć coś o realizowaniu tych niedorzecznych pomysłów w Tulum, bo zabrzmiało to intrygująco — zasugerował, niby niezobowiązująco, a jednak z uśmiechem, który mógł wskazywać na to, że na przestrzeni najbliższego czasu będzie dążył do uzyskania choć rąbka tej wiedzy.
Reginald Patterson
To nic zobowiązującego… To znaczy, nie chcę, żebyś myślał, że do czegokolwiek Cię
OdpowiedzUsuńzmuszam. Proszę Cię tylko o to, żebyś się zastanowił.
— Papá? Wszystko okay?
Odchrząknął, jak gdyby nagle wrócił do rzeczywistości. Wzrok jego piwnych oczu w jednej
chwili skupił się na sylwetce drobnej, młodej dziewczynki. Spojrzał w jej przepełnione
zmartwieniem oczy, po czym przytaknął, unosząc nieco kącik ust w uśmiechu. Nastolatka odwzajemniła uśmiech, aby po chwili móc już wrócić do poprzedniego zajęcia. Szybko
wróciła do tematu przerwanej rozmowy, jak gdyby nigdy tego nie zrobiła. Joe potrafił
rozpoznać, kiedy czuła się swobodnie i tak było właśnie w tamtym momencie. Na jej twarzy
raz po raz gościł szeroki uśmiech, a dźwięk jej uroczego śmiechu mimowolnie tworzył
jeszcze milszą atmosferę. Serce rosło mu w radości, kiedy Sophie miała dobre
samopoczucie, szczególnie odkąd ich dotychczas dość przyjemna rzeczywistość uległa
zmianie. Śmiech jego córki działał na niego kojąco, odganiał wszelkie negatywne myśli, a
nawet wspomnienia. Sophie, choć nieświadomie, nieraz ratowała go ze szponów pożerających refleksji. Tym razem również jej się to udało, chociażby na chwilę.
Wstał leniwie, kierując się w stronę wyspy kuchennej, na której stał dzbanek z
sokiem pomarańczowym. Trwająca w pomieszczeniu rozmowa zmieniła się w tło, kiedy ze
zbyt intensywnym skupieniem nalewał napój do wysokiej szklanki.
Wiem, że proszę o wiele, ale nie robię tego dla siebie, tylko dla Sophie. Dla Ciebie. Dla
nas, Joe.
Dźwięk piekarnika oderwał go ze skupienia. Uniósł wzrok, powoli odstawiając
dzbanek. Ominął wyspę, podchodząc do wysokiej szafki kuchennej. Jednym ruchem
wyłączył piekarnik, a drugą dłonią otworzył jego drzwiczki. Wydobył się ciepły podmuch,
który lekko musnął skórę jego twarzy, a po kuchni zaczął roznosić się przyjemny zapach
jedzenia.
— Kolacja gotowa. Tak myślę chociażby — zaśmiał się, odwracając się w stronę
dziewczyn. Odstawił na drewnianą deskę białe naczynie żaroodporne, po czym ściągnął
rękawicę i mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, czując-zapach przygotowanych przez
niego placków.-Enchiladas było jednym z jego ulubionych dań, które szczególnie kojarzyły
mu się z domem rodzinnym. Lubił wracać do wspomnień z dzieciństwa, szczególnie za
pośrednictwem jedzenia. Jego mama często spędzała czas w kuchni, ucząc synów
gotowania. Daniel niekoniecznie był tym zainteresowany. Joe natomiast uwielbiał spędzać
czas z rodzicielką w kuchni i wciąż pamięta, że pomimo licznych problemów rodzinnych,
wtedy wszystko było zdecydowanie łatwiejsze. Wydawałoby się, że jego dotychczasowe
życie również było dosyć przyjemne i proste, niezależnie od tego, że nieraz zmagał się z
wieloma problemami. Prawdopodobnie właśnie tak było, dokładnie do momentu, gdy to
wszystko musiało się wydarzyć, a ból na stałe wpisał się w tło życia rodziny Ximenezów i nie
tylko ich... Westchnął, marszcząc oczy.
— Poczekaj papá, tylko pójdę do łazienki.
Sophie szybko wstała z szarej kanapy i ruszyła w stronę ciemnych drzwi. Joe wyciągnął
Usuńdwie czyste szklanki i postawił je obok dzbanku. Wyciągnął także talerze oraz sztućce, by
zaraz móc nakryć do stołu. Ogromnie cieszył się z tej wspólnej kolacji, szczególnie teraz,
gdy życie niekoniecznie wydawało się łaskawe. Choć minęło ponad 9 miesięcy od wypadku,
Joe wciąż nie potrafił w pełni powrócić do “normalnego” życia, głównie ze względu na
Sophie. Jego córka w dalszym ciągu nie pogodziła się w większej mierze ze śmiercią
Bonnie, natomiast Joe zmagał się z duchami przeszłości. Co by było gdyby… okazało
się najgorszym z nich. Jednak nie mógł się temu dziwić, nikt nie pozbierałby się w
zupełności po takiej rozmowie, a gdzieś w głębi siebie raz po raz zastanawiał się, czy jeśli
tylko odpowiedziałby jej szybciej, to czy teraz Bonnie byłaby tutaj razem z nimi. To prawda,
że nie darzył jej żadnym uczuciem, ale przecież była matką jego córki.
Kiedy Reyes podeszła do wyspy, stojąc tuż naprzeciw niego, prędko powrócił do rzeczywistości. Odchrząknął. Mogłoby się wydawać dla osoby trzeciej, że obecność Reyes
to ostatnia rzecz, jaka mogłaby pomóc Sophie. A jednak było przeciwnie - od jakiegoś czasu
Reyes Castanedo okazała się największym wsparciem dla Sophie, nawet jeśli Joe
doskonale wspierał swoją córkę. Mężczyzna nie mógł przestać się zdumiewać nad siłą
Reyes. Straciła nie tylko przyjaciółkę, ale również swoją siostrę, a jednak tu była… Była z
nimi i sprawiała, że życie Sophie Ximenez nabierało barw.
— Nie wiem jak to robisz, ale czasem aż mnie zdumiewa, że potrafisz z nią
rozmawiać dosłownie o wszystkim — powiedział żartobliwie, gdy upewnił się, że Sophie nie
ma już w salonie. Nalał soku do pustej szklanki i po krótkiej chwili podał jej napój, kierując
wzrok w jej stronę — I dziękuję za to… — oświadczył, posyłając jej serdeczny, ciepły
uśmiech. Był świadom, że tego wieczora troszkę poległ. Nie potrafił się skupić na tyle, na ile
by chciał, kiedy wspomnienia tamtej rozmowy z Bonnie wracały do niego niczym bumerang.
Minęło tyle miesięcy, a on wciąż czuł się, jakby usłyszał te słowa zaledwie kilka tygodni
temu. Na domiar złego, życie zawodowe również nie szczędziło mu trosk.
— Wszystko jest dobrze, Reyes — zapewnił, patrząc jej w oczy. Castanedo bez
wątpienia była dobrą przyjaciółką. — Ciężki dzień w pracy. —oznajmił. Nikomu nie mówił o
napiętej atmosferze w firmie, odkąd wyszło na jaw, że ktoś w jego dziale sprzedaje pomysły konkurencji. Joe czuł za to podwójną odpowiedzialność jako kierownik, ale najbardziej
przerażała go wizja utraty nie tylko stanowiska, co zatrudnienia, jeśli ta sytuacja prędko nie
ulegnie zmianie.
Tego wieczoru jednak naprawdę nie chciał skupiać się na pracy ani nawet na Bonnie. Jego
ukochana córka miała dobry humor, a Reyes naprawdę starała się o dobrą atmosferę. Joe
był w zupełności świadom, że teraz był jego krok i nie chciał tego zepsuć. Poza tym, nawet
jeśli Reyes nie była tego świadoma, jej obecność nie działa kojąco tylko na Sophie, ale
również na niego. Jej towarzystwo było miłe i naprawdę je lubił, czasem może nawet zbyt
bardzo.
— Dobrze, że jesteś — powiedział cicho, patrząc jej w oczy o jedną chwilę dłużej.
Nagle odchrząknął, prostując się. — Naprawdę, sprawiasz, że ten wieczór jest o wiele
weselszy niż byłby, no, bez Ciebie. — wyjaśnił i zaśmiał się.— Głodna? — posłał w jej
stronę szeroki uśmiech, biorąc talerze i sztućce do rąk.
Joe X
Każdy ma swoje demony. Mniejsze, większe – zawsze czają się gdzieś na tyle czaszki, czatując w uśpieniu na odpowiedni moment. Ciemność i mroczne potwory mają to do siebie, że z racji własnej nieśmiertelności, odznaczają się wręcz ponadprzeciętną cierpliwością. Czekają, najmniejszym szeptem nie zdradzając swojego istnienia – czekają, wiedząc, że prędzej czy później zbiorą żniwo, które pogrąży setki tysięcy istnień. Niektórzy wiedzą o ich pasożytnictwie; zdają sobie sprawę, że upiorni pasażerowie zatruwają ich serca, planując kiedyś przejąć ich słabnące umysły.
OdpowiedzUsuńWiedział, co czyha w odmętach jego duszy. Miał świadomość jak podłe, toksyczne i do szpiku kości zepsute jest to coś. Potrafił przyznać przed sobą, że gdzieś w głębi siebie jest zły – po prostu. Zły, zepsuty, znieczulony na innych i obojętny wobec ludzkiego cierpienia. Mógł ukrywać to za fasadą lekarskiej maski; mógł ukrywać to, manewrując skalpelem i ratując. Ale nie mógł oszukać natury – i tak pojawiały się myśli. Pytania, wątpliwości. Zatruta wewnętrzna niechęć do ratowania istnienia, które przecież mogłoby po prostu zgasnąć. Czyż nie był stworzony do odbierania? Patrzenia w gasnące oczy, trzymania powoli nieruchomiejącego ciała. Wzdychania oparów metalicznej krwi, otaczającej śmiertelną ranę. Prawdopodobnie był. Prawdopodobnie w tym byłby najlepszy. Prawdopodobnie wtedy działałby w zgodzie ze swoim instynktem.
Ale nie był zwierzęciem, a człowiekiem. Człowiekiem, który miał kontrolę nad własnym życiem. Człowiekiem, który potrafił zdominować narzucone przez geny potrzeby, kształtując na nowo człowieka, o którego sylwetce decydował tylko on sam.
Nie potrafił wykrzesać uczuć. Nie potrafił zbudować sztucznego systemu emocjonalnego – a nawet jeśli, już dawno zwalczył tę umiejętność, nie chcąc mierzyć się z obrzydliwościami, jakie mogły spłynąć na niego na skutek złych myśli.
Był psychopatą. Po prostu. Zdawał sobie z tego sprawę – zdawał sobie sprawę z osobowości psychopatycznej, skłonności psychopatycznych, profilu psychopatycznego. Zdawał sobie sprawę, że jego ciało migdałowate jest upośledzone; że neurony nie działają tak jak powinny, czyniąc go bardziej potworem niźli człowiekiem.
Wszystko to wiedział i nie godził się na to. Nie miał zamiaru podporządkowywać się poleceniom instynktu, który czynił go tym, kim mógłby się stać. Nie miał zamiaru każdego dnia mierzyć się z wątpliwościami, potrzebami, dziwnymi ciągotami.
Dlatego wyzbył się ich wszystkich, zakopał w metalowej trumnie, pochował i na zawsze się wyrzekł. Nie miał dobrych ani złych uczuć. Nie kochał, nie nienawidził. Nic nie mogło wytrącić go z równowagi i odebrać życia, które sam ukształtował na własną, osobistą zachciankę.
Był tym, kim chciał być, nawet jeśli potwór nadal drzemał gdzieś w środku, tylko czekając na okazję, by zerwać żelazne kajdany.
Nie dało się wyplenić wszystkich korzeni – nie dało się zniszczyć czegoś, co było częścią Ciebie. Dało się to tylko uśpić, ukryć, przyskrzynić i zakopać. Owinąć szczelnie łańcuchem, zalać betonem i utopić gdzieś na odludziu tak, by nigdy nie wypłynęło na powierzchnię.
Nikt nie był czystą kartką, którą można było dowolnie zapisać; pewne rzeczy rodziły się razem z nami, czasami w przerażający sposób dając o sobie znać po latach.
Czając się w spojrzeniu, mącąc w umyśle, brodząc w powoli czerniejącym sercu. Ale skoro życie człowieka i tak było wieczną walką, jaką różnicę czynił fakt, czy była to walka wewnętrzna, czy zewnętrzna?
Nie odpowiedział zupełnie, gdy zarzuciła mu omylność. Nie skomentował też domniemanego braku możliwości przewidzenia takich następstw – doskonale zdawał sobie sprawę, że miała rację. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie powinno jej tu być. Jeśli jego wewnętrzna nienawiść przyciągała obcą nienawiść, nie powinien był obarczać jej konsekwencjami nikogo innego. Sam był w tym mrocznym tańcu i nie chciał ciągnąć nikogo do siebie, samotnie kiwając się w rytm złowrogiej muzyki.
Muzyki, wtórującej pojedynczym tancerzom; nie było tu miejsca na partnerkę, która musiałaby podzielić jego smutny los. Jego różnobarwne spojrzenie skupiło się na jej twarzy, nie pozwalając jednak na odczytanie czegokolwiek; pozwolił jej na subtelną pieszczotę, dotknięcie jego policzka, zupełnie jakby był to naturalny następnik sytuacji. Nie czuł już bólu — nie czuł, by mroczne szpony próbowały rozerwać jego duszę, wydostać demona, zmusić do ulegnięcia jego wpływowi. Czuł się znów statyczny; jak statek dryfujący na morzu pozbawionym gwałtownych fal.
UsuńReyes poniekąd osiągnęła swój cel, bowiem Cassian uśmiechnął się do niej delikatnie, na skutek jej długiego, przeplatanego hiszpańskim, słowotoku.
— Nie pozwolę, by ktoś zrobił Ci krzywdę — powiedział tylko, jakby próbując podkreślić słowa, które sama przed chwilą powiedziała. Nie była to obietnica, ani przysięga, choć nosiła znamiona wielkich słów, których nie miał w zwyczaju wypowiadać. Jego jak zwykle niezłomne spojrzenie nie zdradzało nic, jedynie błyszcząc pewnością i upiornym skupieniem. — Jednakże, wolałbym Cię stąd zabrać i spędzić czas w inny sposób, w innym miejscu — dodał, a choć to, co powiedział, wydawało się nieco prowokacyjne, jego ton wcale tego nie sugerował. Nie miał na myśli niczego konkretnego, nie chcąc po prostu tu zostawać. Wolał zabrać Reyes gdzieś, gdzie będzie w stanie zapewnić jej całkowite bezpieczeństwo. Restauracja nie była takim miejscem.
Quatermaine
Od teraz mają tyle czasu, ile tylko zechcą, bo Reginald dogadał się z kolegą po fachu, że najwcześniej odstawi mu auto dopiero jutro, więc nie musiał się już dziś nigdzie ruszać, jeśli nie będzie to konieczne. Razem z Reyes mogli na spokojnie zjeść, rozpakować rzeczy, a jeśli wystarczy im sił, zabrać się również za utworzenie pracowni malarskiej, dla której należało najpierw zwolnić pokój. Humor mu dopisywał, dlatego gdy Reyes zasugerowała, że powinien zacząć wnoszenie pakunków od niej samej, przytaknął z uśmiechem na ustach i zaraz znalazł się po stronie pasażerskich drzwi. Wtedy przechwycił jej sylwetkę w swoje ramiona i wraz z kilkoma żartami na języku, w których stwierdzał, że nigdy w życiu nie nosił czegoś tak ciężkiego, wniósł Reyes po schodach i śmiało przekroczył z nią próg domu, ostrożnie sadzając dopiero w kuchni na blacie, gdzie oboje jeszcze na chwilę zostali, żeby dogadać się co do jedzenia – i zgodnie uznali, że zamówią coś na dowóz. Wybór knajpy Reginald pozostawił Reyes, będąc ciekaw, który z lokali skradł sobie jej sympatię, a kiedy zamówili co nieco, w oczekiwaniu na dostawę Reginald przygotował im do picia lemoniadę z cytryny, pomarańczy i limonki, a także mięty, której kilka listków miał jeszcze schowane w szufladzie lodówki, a później powoli zabrał się na wnoszenie pudeł. Poprosił tylko Reyes o koordynowanie logistyczne tej akcji – czyli co ma iść do sypialni, co do łazienki, a co do przyszłej pracowni, tak żeby nie musieli na powrót taszczyć kartonów z jednego miejsca na drugie. W międzyczasie zdążyli zjeść; Reginald wysłuchał opowieści o Tulum, o którą oczywiście miał czelność się przypomnieć, a gdy po obiadokolacji ich brzuchy trochę odpoczęły, powrócili do transportowania ostatnich pudeł, aż w końcu Reginald pokazał Reyes wolny pokój, w którym dotychczas stały dwa łóżka, i który miał stać się jej małym światem. Uśmiechnął się, widząc entuzjazm w twarzy Reyes, ale żeby nie marnować czasu, zaproponował, aby ona zaczęła sobie powoli rozpakowywać pudła z osobistymi rzeczami w sypialni, a on wyniesie z pokoju wszystkie manatki i zwolni go do zera. Zajęło mu to trochę czasu, bo o ile szafkę nocną wyniósł bez rozkręcania, o tyle łóżka musiał złożyć, bo w żadnej innej formie nie były w stanie przejść przez drzwi. Wieczór był na tyle ciepły, że musiał zdjąć z siebie koszulkę, jeśli nie chciał się od środka zagotować, szczególnie przy ścieraniu kurzy, które osadziły się w zakamarkach wcześniej niedostrzegalnych ze względu na meble, ale jeśli mieli zrobić tu pracownię, to należało zacząć od podstawowego sprzątania. A to, co dalej działo się w tym pomieszczeniu, było już inicjatywą Reyes, która miała możliwość urządzić pracownię zgodnie z własną wizją i wyobraźnią. Reginald udostępniał jej jedynie siłę swoich ramion, jeśli trzeba było przenieść coś cięższego i pomagał dokonać ewentualnego wyboru, gdy Reyes nie wiedziała, czy postawić coś po prawej, czy lewej stronie. Tym sposobem udało im się oficjalnie ukończyć pracownię i choć godzina już była późna, a zmęczenie zaczynało dawać się mocno we znaki, oboje jeszcze chwilę w niej posiedzieli, ciesząc się dobrze wykonaną robotą.
OdpowiedzUsuńW oczekiwaniu na weekend, kolejne dni płynęły szybko. Reginald przywykł do wspólnych śniadań, kolacji i wieczorów tak, jakby one od zawsze towarzyszyły trybowi jego życia, a obecność Reyes była czymś naturalnym, trwającym przy nim od lat. Spędzali ze sobą czas, równocześnie dając sobie tyle samo swobody – Reginald nie przeszkadzał Reyes, gdy skupiała się nad obrazami, z kolei Reyes nie przeszkadzała Reginaldowi, gdy ten układał plan zajęć na przyszły instruktarz z pierwszej pomocy.
W końcówce tygodnia miał jeszcze dwa dyżury, z czego jeden nocny był na tyle wyczerpujący, że zasnął na kanapie w salonie, nie mając ani siły, ani chęci wspinać się po stopniach na piętro. I chociaż przyzwyczaił się do udziału Reyes w swoim życiu, koc, którym został okryty, gdy spał i kubek z yerba mate czekający na stoliku zaraz po przebudzeniu, pozytywnie go zaskoczyły. Odkąd Reyes pojawiła się w czterech ścianach tego domu, zaczął on przede wszystkim żyć – wypełnił się radością, śmiechem, hiszpańskimi wtrąceniami i prawdziwym ciepłem, którym emanowała. Zdecydowanie piękniej wyglądały półki, kiedy Reyes dostawiła na nich swoje ozdoby i zdecydowanie lepiej prezentowały się kuchenne przedmioty, gdy ktoś zaczął ich w końcu używać. Całe reginaldowe otoczenie stało się jakby żywsze, bardziej kolorowe i znośne. Reyes Castanedo była lekiem na wszystkie jego troski.
UsuńGdy nadszedł dzień wyjazdu, Reginald wstał skoro świt, chcąc pieczołowicie przygotować samochód do jazdy, żeby zapewnić Reyes jak najlepszy komfort podróży, a kiedy skończył, dopakował do walizki ostatnie potrzebne rzeczy. Ciotka dzwoniła już od samego rana, dopytując, czy w końcu wyjechali, bo przecież nie mogą się doczekać, a on odpowiadał tylko, że jak wyjadą, to da znać. Na szczęście, pogoda dopisywała, nie było ani zbyt gorąco, ani zbyt zimno, a słońce kryło się za drobnymi obłoczkami, dającymi tu na ziemi dobrą ilość cienia.
— I jak? Gotowa do drogi? — Zapytał, zajrzawszy przez otwarte drzwi do jej sypialni. On sam był już spakowany i ubrany w wygodny T-shirt oraz spodenki, z kolei w samochodzie znajdowało się wszystko co potrzeba, włącznie z kocem, gdyby Reyes zechciała się w trasie przespać. Podejrzewał, że Rey może się stresować, dlatego chciał wybadać jej nastrój i ogólne nastawienie. Jeśli ta podróż miałaby być dla niej istną katorgą, a już nie daj boże jej zaszkodzić, to gotów był wszystko odwołać bez wahania.
Reginald Patterson
Rozumiał, że Reyes zależało na tym, żeby dobrze wypaść przed jego rodziną, i że jako kobieta przykładała dużo większą wagę do detali i szczegółów – choć niezaprzeczalną prawdą jest fakt, że to właśnie w nich kryje się diabeł – ale nie ważne, jak wiele razy Reginald powtarzał i zapewniał ją, żeby ubrała się po prostu wygodnie i zgodnie z własnym komfortem – wątpliwości kłębiły się nieustannie i było to nawet odrobinkę zabawne, ale tego rozbawienia Reginald starał się nie okazywać, coby nie rozjuszyć jej meksykańskiego temperamentu. Nie wątpił zresztą, że teraz to i tak jest dopiero wierzchołek góry lodowej, a kulminacja stresu nastąpi wtedy, gdy przekroczą granice wioski, a farma Ackermanów powita ją białym płotkiem i wielkim szyldem na wjeździe. Dopiero wtedy żołądek znajdzie się w krtani, a serce zacznie pompować krew z zawrotną prędkością.
OdpowiedzUsuńZabrawszy walizkę Reyes, skierował się schodami w dół z uśmiechem na ustach. Miał prawo się martwić, bo w tej podróży to on będzie odpowiadał za jej bezpieczeństwo i chciał, żeby przetrwała trasę bez większych trosk, nawet jeśli na ataki paniki nie miał żadnego wpływu. Ale to miała być wycieczka, którą za jakiś czas będą wspominać tylko pozytywnie, dlatego chciał wykorzystać wszystkie swoje możliwości, żeby taki przebieg i finał jej sprezentować.
— Rey, proszę cię, co to za czarnowidztwo? — Zapytał, wrzucając walizki do bagażnika i zerknął na nią, gdy wsiadała do auta. — Nikt nie poczuje się rozczarowany, uwierz mi, a w trasie zatrzymamy się tyle razy, ile będzie potrzeba — zapewnił, nie widząc żadnego problemu w zatrzymywaniu się nawet co kilka mil. Wiedział, że ta podróż będzie inna, niż wszystkie, które dotychczas odbył, gdy odwiedzał rodzinne włości, dlatego podchodził do niej zupełnie inaczej, równocześnie nie tracąc ani grama swobody. — Poradzimy sobie ze wszystkim, jak zawsze — dodał, unosząc usta w wyrazie, który dawał gwarancję powodzenia, po czym pomógł jej zapiąć pas i sam wrócił jeszcze na werandę domu, żeby sprawdzić, czy na pewno zamknęli wszystkie ona i drzwi solidnie na klucz. Alexander obiecał, że będzie tu kontrolnie zaglądał, ale Reginald nie byłby sobą, gdyby jeszcze raz się nie upewnił.
Za moment, powróciwszy do auta, zajął miejsce za kierownicą i poprawił odrobinę wsteczne lusterko. Następnie zapiął pas i przekręcił kluczyk w stacyjce, gotów do drogi. Obiecał ciotce, że da znaj, jak będą wyjeżdżać, więc puścił do niej szybkiego smsa i odłożył telefon do schowka.
— Moja kolej, mówisz — powtórzył, wyjeżdżając z podjazdu. — A to nie jest tak, że wiesz już o mnie wszystko? — Zerknął na Reyes z uśmiechem. Wszystkiego na pewno nie wiedziała, bo nie mieli sposobności, aby opowiedzieć sobie o całym kilkudziesięcioletnim życiu, ale wiedziała już naprawdę dużo, jak na tak krótki staż znajomości. Zresztą, na farmie Jo na pewno powie Reyes to, czego zapomniał powiedzieć jej Reginald, bo jęzor to Ackermanówna ma akurat długi i czasami nie trzeba ją nawet za niego ciągnąć.
— Nawet nie wiem o czym mógłbym ci jeszcze opowiedzieć — przyznał, skupiając uwagę na ulicznym ruchu, który pojawił się, gdy wyjechali na główną drogę, prowadzącą do nowojorskiej obwodnicy.
Najgorzej będzie przebić się przez miasto – później ich podróż powinna pójść gładko, bo na trasach szybkiego ruchu po prostu się płynie. A kiedy dotrą już do Karoliny Północnej, Reginald obierze trasę z widokami, choćby była ona dłuższa, niż w standardzie. I tak mieli zahaczyć jeszcze o cmentarz, więc dobrze się składa, aby w trasie trochę pozwiedzali i nasycili się pięknymi widokami, o ile Reyes będzie miała na to siły, bo nie chciał nadwyrężać jej komfortu psychicznego. Już sam fakt, że miała przesiedzieć kilka godzin w aucie był nie lada wyzwaniem dla kogoś, kto akurat z tym środkiem transportu ma najgorsze wspomnienia.
UsuńReginald Patterson
Dzień dobry!
OdpowiedzUsuńRozumiem miłość do Zury, sama mam dwie kicie (co prawda dachowce, ale są równie piękne!) i czekam, aż zainwestuję w brytyjskiego srebrnego kocika :D
Dziękujemy bardzo za powitanie, z miłą chęcią zaczniemy kolejny wątek, szczególnie z tak pięknym piegusem <3 Pytanie tylko czy masz jakiś pomysł? Ja ostatnio jestem wypluta :(
Stan
Reginald wcale nie wątpił w to, że gdy tylko nadarzy się okazja, Reyes bez trudu dowie się, jaki był z niego dzieciak, czy nastolatek. Wystarczy, że zada tylko jedno pytanie, a ciotka w towarzystwie Jo zacznie snuć niekończące się opowieści, podparte pamiątkowymi fotografiami z rodzinnych albumów. Nie przerażało go to, bo nie miał tak właściwie nic do ukrycia, choć na kartach swojej historii miał zapisanych kilka żenujących sytuacji, ale który dzieciak ich nie miał. Ciotka uwielbiała przytaczać historię, gdy Reginald jako kilkuletni chłopiec biegał po Barnardsville z pękiem polnych kwiatów i wręczał po jednym każdej napotkanej damie, aby w zmian dostać całusa – każdy wtedy śmiał się, że wyrośnie z niego prawdziwy uwodziciel, na szczęście tak się ostatecznie nie stało, choć szacunek do kobiet miał niezmienny. Poza tym, Linda zapewne zechce pokazać Reyes zdjęcia, na których był jeszcze szczerbaty, albo te, na których twarz umorusaną miał w błocie, i oczywiście całą resztę, którą zebrała w ciągu całego życia. Jako kobieta darząca wiele rzeczy ogromnym sentymentem, miała niebywałą frajdę, gdy mogła pokazywać pamiątki i o nich opowiadać, więc jeśli tylko ktoś miał ochotę posłuchać o klanie Ackermanów, nie musiał się nawet prosić.
OdpowiedzUsuńNie spodziewał się, że Reyes zechce dowiedzieć się czegoś o jego rodzicach. Po prostu tak rzadko o nich opowiadał, że nie brał tego pod uwagę, dlatego na tę wzmiankę odetchnął lekko. Wiedział, że jeśli Reyes chciała zrozumieć, dlaczego wobec rodziców ma taki, a nie inny stosunek, będzie musiał streścić jej kilka lat wczesnego dzieciństwa, bo sam powód, który sprawił, że trafił pod opiekę wujostwa, niczego nie wyjaśni. Potrzebował kilku sekund na zastanowienie się od czego w ogóle powinien zacząć.
— To wszystko jest trochę skomplikowane, ale postaram się jakoś wytłumaczyć — powiedział, zerknąwszy chwilowo na Reyes. — Tak ogólnie, pod opiekę wujostwa trafiłem na krótko po skończeniu roku. Rodzice stwierdzili, że nie dadzą rady się mną zająć; oboje startowali wtedy ze swoimi karierami, poza tym, byli naprawdę młodzi, a ze mną, mówiąc krótko, wpadli, więc matka podrzuciła mnie swojej rodzonej siostrze — zaczął, skupiając uwagę na trasie. — Wiedziałem o istnieniu rodziców, ale byli oni bardziej jak cienie, niż osoby czynnie biorące udział w moim życiu, dlatego nie potrafiłem nawet zapamiętać ich imion, których nauczyłem się dopiero mając jakieś pięć, sześć lat. Najgorzej było w szkole, kiedy jako dzieci mieliśmy za zadanie opisać swoich rodziców, a ja nie potrafiłem tego zrobić, bo zarówno Linda, jak i Jack od samego początku pozostali dla mnie ciotką i wujkiem, a ja nawet nie znałem imion rodziców... — Zerknął na Reyes i wzruszył lekko ramieniem. — W sumie, nic dziwnego, ze dzieciaki z klasy się śmiały; oni też tego nie rozumieli — stwierdził, unosząc kącik ust. Teraz nie było mu z tego powodu przykro. — W każdym razie, kiedyś byłem świadkiem, jak matka kłóciła się z ciotką. Miałem wtedy lekko ponad osiem lat, więc niewiele jeszcze wiedziałem na temat zapomogi, którą matka płaciła ciotce, a one kłóciły się właśnie o pieniądze. Wraz z moim wiekiem rosły koszty utrzymania mnie, więc ciotka próbowała prosić matkę o wsparcie, które dogadały przed laty, a od którego matka próbowała uciec. Błędnie założyłem, że gdyby Linda nie dostawała pieniędzy, to pewnie wcale by się mną nie zaopiekowała i zwiałem wtedy z domu — powiedział nieco rozbawiony. Prawdopodobnie wkraczał już w okres buntu, stąd ten pomysł ucieczki z domu. — To był tak właściwie moment, w którym ciotka wszystko mi ze szczegółami wytłumaczyła, i od którego na bieżąco poruszała ze mną temat rodziców — kontynuował.
— O dziwo, kiedy zostałem już odchowany i miałem te dwanaście lat, moi rodzice stwierdzili, że przyszedł czas, aby to oni się mną zajęli. Ciotka niewiele miała do wtedy powiedzenia, bo nie była moją opiekunką prawną, więc niechętnie musiała na to przystać. Problem polegał na tym, że z biologicznymi rodzicami nie czułem żadnej więzi, więc kiedy próbowali mnie ustawiać po swojemu, wciskać mi swoje towarzystwo i zasady, a co gorsza zaplanowali za mnie moją własną przyszłość, robiłem im mocno na przekór. Znów odpuścili, ale mimo że po kilku tygodniach wróciłem z Asheville z powrotem na wioskę, nadal starali się wciskać swoje trzy grosze w moje życie. Przyjeżdżali, pouczali mnie, próbowali być mili, narzucać mi przyszłość i tak dalej — wytłumaczył. — Dużo było awantur i sporów, aż w końcu przyszedł czas, gdy dałem im klarownie do zrozumienia, że niewiele dla mnie znaczą. Zaufania nie budują słowa, ale spełnione obietnice, a oni tą najważniejszą obietnicę złamali już na samym starcie — opowiedział, znów spoglądnąwszy na Reyes. Dziś pojawiali się w jego życiu bardzo rzadko, ale Reginald wcale z tego powodu nie cierpiał, bo to nie ich mianował w rzeczywistości rodziną, a ciotkę, wuja i Jocelyne, z którymi dzielił wszystkie chwile swojego życia.
UsuńReginald Patterson
[ Po pierwsze ogromnie dziękuję za powitanie i cieszę się, że zdjęcie Ade przypadło innym do gustu – przyznam troszkę, że to właśnie za jego sprawą zjawiłam się na blogu. Mała Ade na szczęście śmieje się z tego co było, choć pozostawiło to na jej życiorysie ślady, których już się nie pozbędzie, jak również wciąż nie wie co się stało z jej matką. Również mamy nadzieję, że uda jej się tutaj odnaleźć coś na wzór spokoju.
OdpowiedzUsuńAle! Nie mogę nie skomentować oczu tej pięknej pani ze zdjęcia! SĄ PRZEPIĘKNE! I te piegi! Dlaczego od matki natury dostałam krótkie nogi, a nie dostałam piegów? Uważam to za ogromną niesprawiedliwość. I jakoś tak mi lepiej po przeczytaniu karty, bo mam świadomość, że krzywdzenie postaci tragicznymi wydarzeniami, my autorzy mamy już chyba we krwi. Oby nie zabrakło jej tej siły.
Dziękujemy jeszcze raz za powitanie :)]
Adelaide Harrow
A, a, a! Dziękuję za powitanie i w ramach ciekawostki dodam, że jak byłam tutaj na wiosnę pod innym nickiem i z innym panem, to miałyśmy mieć wątek :>
OdpowiedzUsuńTeraz też damy się porwać, bo nasze postaci z całą pewnością obracają się w tych samych kręgach, także jest to wspaniały punkt wyjścia. Tylko co dalej, co dalej, czy masz może jakiś zarys pomysłu?
SYD LOWELL
[Ach, w końcu jesteśmy! ♥ Powrót do Reyes trochę nam zajął, ale mam nadzieję, że odpis choć troszkę wynagrodzi te miesiące (!) rozłąki. Musisz mi wybaczyć za treść, bo pisałam w pracy między kolejnymi zleceniami, więc mogło coś tam nie wyjść, trochę się rozmyć, wybrzmieć nierówno, znów się powtarzać. Może być niespójne z poprzednimi odpisami. Troszkę pozmieniałam kolejność, troszkę opuściłam, aby nasze dzieciaki w końcu przestały być dzieciakami i powróciły do dzisiaj. Ale chyba i to nie wyszło. Pod koniec jest słabiej. I starałam się pisać krócej, serio! Był plan zmieszczenia się w najwyżej trzech komentarzach, naprawdę! Wybaczcie! ♥]
OdpowiedzUsuńWięc dlaczego, Laurie?
Milczał. Zacisnął wargi, jakby w obawie, aby niespostrzeżenie znów nie wyrwały się z nich słowa, które powinny pozostać niewypowiedziane, aby w końcu ból odczuwany zaprzestał być bólem zadawanym, aby zdusić gniew, który wciąż zamykał się w pięści – zadusić, udusić, zatopić. Ten sam gniew, będący jedynie wspomnieniem tamtej złości sprzed dziesięciu lat, której poddał się pewnego iskrzącego się dnia oraz pozwolił jej przejąć kontrolę nad mową i gestami, którą dopuścił do głosu, gdy swój własny stłumił, a dzisiaj wciąż odbijała się ogłuszającym echem we wnętrzu dwudziestosiedmioletniego Lauriego, skrywającego w zielonych oczach szalejącą destrukcyjnymi emocjami burzę tamtego ostatniego dnia ich wspólnego lata. Wspomnienie, które przez te wszystkie miesiące było tak wyraziste, że wrosło w skórę, scaliło się z myślami i wyryło w nim jątrzącą się dziurę. Pamięć zdawała się wypełniać każdą najmniejszą komórkę nerwową, każde spięcie mięśni mężczyzny, będącego częścią zbyt nagle przerwanego życia, które ucichło w obrazach ukochanej matki; dojrzałego już mężczyzny otoczonego przez młodzieńcze wspomnienia, wypełnione nuceniem Maudie, jej czułym dotykiem, troskliwym spojrzeniem i tym uśmiechem, którym go obdarzała, gdy po raz pierwszy zabrała go na koncert do filharmonii i zadecydował, że zostanie pianistą; gdy Laurie grał dla niej Czajkowskiego, dzielił się z nią spisanymi wierszami i kolejnymi pomysłami; gdy uczył się tańczyć walca pod jej okiem i transkrybować muzykę na fortepian lub inne instrumenty, bo czasem zdarzało mu sięgnąć po gitarę lub skrzypce; gdy próbował swych sił w kuchni i, o dziwo, niczego nie spalił ani nie przypalił, a tarta cytrynowa na urodziny Maudie zniknęła w okamgnieniu; gdy składał papiery na studia i postanowił wybrać historię sztuki, marząc jednocześnie o dostaniu się do Juilliard School; otulonego przez młodzieńcze wspomnienia, spoglądające na niego tym pierwszym oniemiałym spojrzeniem, niewierzącym, że została tak ciepło przyjęta przez rodzinę Hallów, która przez te kilka tygodni stała się i jej rodziną; wspomnienia wypełnione dźwięcznym śmiechem Reyes, delikatnymi muśnięciami dłoni o jego policzek, tymi samymi, które wczesnym rankiem malowały w ogrodzie, mieniącym się barwami pierwszych promieni słonecznych zaplątanymi w koronach drzew owocowych; wspomnienia pachnące kwiatowym zapachem jej kasztanowych włosów i rozgrzaną skórą, błyszczącą od kropli wody, które leniwie zsuwały się po jej długiej szyi; wspomnienia ukradkowych spojrzeń i gestów, lodów w Balboa Park, które wylądowały na nosie i koszuli chłopaka, inspirujących spacerów po galeriach sztuki, gdzie roziskrzone oczy Reyes nasycały się barwami i odbijały się konturami obrazów, dzieląc się zachwytami i komentarzami z Lauriem, który podchwytywał jej interpretacje, skupiał się na szczegółach i kompozycji, pokazując złamania i przejaśnienia, będące charakterystyczne również dla malarstwa Maudie; gdzie wpatrywała się w obrazy, zanurzając się w ciszy białych ścian między nią a Lauriem, który uśmiechał się wtedy tak samo, jak Maudie, gdy patrzyła, jak jej kilkuletni syn po raz pierwszy zasiada przy tym czarnym fortepianie obok żółtego fotela.
Więc dlaczego, Laurie?
Mocniej zacisnął wargi, odruchowo przygryzając tę dolną, jakby w ten sposób sam sobie sprawiał ból tymi słowami o ostrych krawędziach, które uparcie szukały najmniejszego rozchylenia, by i ranę z przeszłości wciąż drążyć i rozsuwać; tymi słowami o ostrych krawędziach, które kaleczyły swą zjadliwością gardło i zdradliwie parzyły język; drapały i uwierały, próbując znów zawładnąć słowami, by ożywić tamtą kłótnię. By znów ich rozdzielić.
UsuńSkoro mnie kochałeś, dlaczego nam to zrobiłeś?
Po chwili poczuł w ustach metaliczny posmak. Z trudem przełknął ból sprzed dziesięciu lat, tę złość, którą był podszyty, zazdrość, którą był przesiąknięty, ten strach, obawę, to okropne przeczucie rozstania, palące skórę ostatnimi promieniami słońca kolejnego mijającego dnia, palące ciepłym dotykiem, tym najczulszym, jakby już wtedy żegnało się z każdą ich wspólną chwilą, która miała minąć wraz z zachodzącym słońcem. Stojący w kącie zegar wybijał godziny, których miało już nie być. Tik tak. Tik tak. Z każdym dniem wystukiwał coraz szybciej i głośniej, szydząc z ich zapewnień i obietnic, wyśmiewając ich próby przeciągania bycia razem. Cierpko wybrzmiewał fałszującą melodią, która z każdym uderzeniem przyspieszała i gubiła rytm. Tik tak. Tik tak. Czas ciągle przypominał o sobie, nie chcąc zatrzymać się tamtego lata.
Chciałabym to zrozumieć, Laurie, ale nie potrafię.
Oblizał wargi i przyłożył nadgarstek do ust. Po chwili odjął rękę, aby przyjrzeć się krwistej plamce, która barwiła skórę wspomnieniem gniewu; pozostał jedynie ślad po kłujących słowach, przełknąwszy je wraz z metalicznym posmakiem. Wygładził je. Stłumił. Opanował. Ponownie oblizał wargi, sięgając po chusteczkę, którą przyłożył do rany, namiastki jedynie tej, którą obydwoje w sobie pielęgnowali, by czas, który ich zdradził ostatniego lata, nie zabliźnił jej, przypominając, że tylko w ten sposób mogą być razem; łączył ich tylko ból.
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
Zwinął chusteczkę i znów przyłożył do rany, jednakże po chwili nie pozostawiała już krwistego śladu. Dlaczego? odbijało się w jego pustce, drążyło we wspomnieniach, grzebało w emocjach i myślach – dojrzewało. W ułamku sekundy, między jednym mrugnięciem a drugim, między wdechem a wydechem, próbował objąć cały czas miniony, czas trwający i tego Lauriego, którym był, którym nie był, którym się nie stał, którym stać się pragnął – wszystkie jego uczucia, te zapomniane, upychane i wciąż odczuwane; słowa przemilczane, zaniechane i wykrzyknięte, tych, których zabrakło, gdy były najbardziej potrzebne, tych, w których nie znalazł oparcia i te, które go zdradziły.
Dlaczego przestał grać, skoro po wypadku można zawsze powrócić do formy? Dlaczego tak łatwo się poddał? Dlaczego woli uciekać, niż stawić czoło trudnościom? Dlaczego zrezygnował z pasji, którą było przeniknięte całe jego życie, ciało i dusza? Dlaczego zmienił zdanie? Dlaczego nie chce spróbować? Dlaczego wciąż się chowa? Dlaczego nie chce wysłać na jakiś konkurs swojego scenariusza? Dlaczego ukrywa wiersze? Dlaczego pozostaje w tyle, gdy wszyscy inni potrafią ruszyć do przodu, pozostawić za sobą przeszłość? Dlaczego nie pójdzie na terapię? Dlaczego nie pisze recenzji filmowych dla jakiegoś czasopisma kulturalnego? Dlaczego wciąż rozpamiętuje? Dlaczego nie panuje nad emocjami? Dlaczego poddaje się złości? Dlaczego żyje przeszłością? Dlaczego zapada się w pamięci? Dlaczego nadal pracuje w kinie, bo przecież to praca dla studentów? Dlaczego wciąż tkwi w tej dziurze? Dlaczego mówi, że nie ma ojca? Dlaczego go uderzył? Dlaczego go szukał? Dlaczego zgodził się, aby reprezentował go prawnie? Dlaczego nie chciał zagrać na pianinie znajomym? Dlaczego odmówił? Dlaczego odwołał spotkanie? Dlaczego czegoś nie ugotował? Dlaczego nie posprzątał? Dlaczego nie zna odpowiedzi? Dlaczego milczy? Dlaczego odwraca wzrok? Dlaczego postawił kwiaty na instrumencie?
Dlaczego zrezygnował z historii sztuki? Dlaczego nie nadał imienia swojemu kotu? Dlaczego spowodował wypadek? Dlaczego nie chce podjąć się rehabilitacji? Dlaczego nie współpracuje z lekarzami? Dlaczego nie chce złożyć zeznań? Dlaczego wybrał studia w Nowym Jorku? Dlaczego wyjechał? Dlaczego zostawił Ninę i dziadków? Dlaczego zostawił Maudie w San Diego? Dlaczego tak rzadko przyjeżdża do rodzinnego domu? Dlaczego wciąż nie potrafi się rozstać z rzeczami matki? Dlaczego w końcu nie dorośnie? Dlaczego się nie rozerwie, nie wyjdzie gdzieś, tylko ciągle siedzi w tych książkach? Dlaczego nie przyjęli go do Juilliard? Dlaczego próbował aż trzy razy? Dlaczego nie zrezygnował? Dlaczego dalej nie próbował? Dlaczego więcej nie ćwiczył? Dlaczego jest taki? Dlaczego nie dał z siebie wszystko? Dlaczego tak długo zwlekał z wystawą Maudie? Dlaczego ośmielił się pokazać jej obrazy? Dlaczego wcześniej nie zauważył objawów u matki? Dlaczego pozwolił jej umrzeć? Dlaczego sam próbował popełnić samobójstwo? Dlaczego nie powiadomił o jej śmierci? Dlaczego nie pozwolił przeżyć żałobę? Dlaczego jest takim egoistą? Dlaczego nie potrafił żyć?
UsuńDlaczego tak mnie ranisz? Dlaczego tak bardzo cierpisz?
Dlaczego nam to zrobiłeś? Dlaczego znaleźliśmy się właśnie w tym miejscu, zamiast być ze sobą szczęśliwi? Dlaczego zmarnowaliśmy tę szansę?
Dlaczego wszystko zamieniło się w nic?
Więc dlaczego? Dlaczego, Laurie?
Przymknął oczy. Nie mógł znieść spojrzenia Reyes, w którym wciąż odbijał się tamten ból rozstania, pogłębiony dziesięcioletnim milczeniem i stratą Maudie, której nie zdążyła pożegnać, nie przytuliła po raz ostatni, wzmocniony przez doświadczenia nieznanymi drugiej osobie, bo nie były ich, a przeżyte oddzielnie i w ciszy. Nie było już ich. Było już tylko osobno. Samotnie. Zacisnął powieki i potrząsnął głową, aby odgonić myśli, aby w końcu ucichły wspomnienia, które bólem głowy przypominały o sobie, które rozpływały się w krwi wraz z wypitym alkoholem, przez które szczypały usta. Reyes nie potrafiła już spojrzeć w jego oczy, odszukać w nich ciepła i wsparcia, choć najmniejszej nadziei, nieśmiałego zapewnienia, że ten ból w końcu minie, że razem dadzą radę. Że znów będzie my.
— Nie wiem, Reyes, nie wiem — wymamrotał, kręcąc głową i rozkładając bezradnie ręce. — Nie pamiętam… Nie potrafię sobie przypomnieć. Nie potrafię powrócić. Nie do tego, dlaczego pozwoliłem ci odejść. Nie do tamtego Lauriego. Do jego myśli. Emocji. Uczuć. Motywacji. Pamiętam każde słowo, którym cię zraniłem. Każde! Wciąż czuję ten gniew i niewzruszenie na twoje prośby, abym przestał, abym się zatrzymał, abym… — przerwał, wbił wzrok we własne stopy i opuścił dłonie wzdłuż ciała w geście bezsilnym. Poddał się. Znów słyszał własne okrutne słowa, znów czuł, jak ściska jej nadgarstki, jak mocno odpycha, gdy próbuje go przytulić, ująć jego twarz, aby odnalazł jej oczy i wziął głęboki wdech, zanurzając się w błękit spokojnego oceanu, nad którym jeszcze wczoraj urządzili piknik. Jego twarz wykrzywił grymas bólu i tego okropnego poczucia winy, kolejnej wyrządzonej krzywdy. — Rey… — wyszeptał, podnosząc wzrok, aby tym razem odnaleźć jej jasne oczy, jednakże ona wciąż nie potrafiła spojrzeć w jego, w których spokojna zieleń została przytłumiona przez smutny granat i zrezygnowany brąz. Nie mogąc dłużej tego znieść, delikatnie ujął jej podbródek i niepewnie uniósł tak, aby w końcu spojrzała na niego. Jej oczy zachmurzyły się, przygasły. Nie skrywało się w nich cierpienie, one były cierpieniem.
— Chyba się bałem — zaczął cicho, szukając w jej twarzy jakiegokolwiek znaku, że to w końcu odejdzie w zapomnienie, a ból przestanie uwierać. — Miałem tylko siedemnaście lat. Byłem gówniarzem! Zagubionym gówniarzem, który nic nie wiedział o miłości — zawołał, marszcząc brew, próbując odnaleźć chociaż cień zrozumienia w oczach Reyes. Ponownie opuścił ręce, dłoń, która przed chwilą czule ujęła twarz kobiety, opadła bezradnie. Znów uciekał, znów przestraszył się tej bliskości, która tak bardzo przypominała tę sprzed dekady, przypominała każdy dotyk, którym się dzielili, a która tak bardzo była inna, uświadamiając, że już nie byli tamtymi dzieciakami, które przeżywały swoją pierwszą miłość. — Stchórzyłem. Zresztą jak zawsze — dodał ciszej, chowając dłonie do kieszeni i odwracając wzrok. Wzruszył ramionami. — Bałem się, że mnie zostawisz, gdy tylko wakacje się skończą, że znajdziesz kogoś innego, że gdzieś tam rozminiemy się i już nie będziemy potrafili do siebie dotrzeć — łamał mu się głos, próbując na nowo poznać tamtego nastolatka, odgadnąć jego obawy, które często nawet przed Maudie ukrywał. Podniósł wzrok i błądził po jej twarzy. Twarzy dzisiejszej Reyes. Kim była? Kim była nie jego Reyes? Co czuła? O czym myślała? Co przeżyła, gdy przestała być jegoReyes? Pokręcił głową, otrząsnął się. — Nie chciałem, abyś odeszła — wyjął z kieszeni prawą dłoń, którą po chwili zanurzył w burzy loków. — Po prostu… Nie wiem, Reyes — przybrał niemalże błagalny ton, zmarszczył brwi, które krzywiły się pod wpływem rozdrapywania rany, przebijania się przez te lata, aby znów zadać sobie wzajemnie ból. Próbował przypomnieć sobie tamto lato, tamtego Lauriego, zrozumieć go, poczuć go. Ale wciąż wyślizgiwał się, skrywał się jeszcze głębiej, gdzie tym bardziej nie potrafił dotrzeć. — To, co wtedy powiedziałem… Tamte wszystkie oskarżenia, które wtedy padły, które krzywdzą do dzisiaj, które wybrzmiewają w każdym moim słowie, które przysłaniają rzeczywistego mnie… One nigdy nie były prawdą. Nigdy tak nie myślałem. Ale chyba tylko w ten sposób potrafiłem sobie z tym wszystkim poradzić. Wierzyłem, że w ten sposób cię nie stracę, że nie będzie to tak boleć — prychnął, zdając sobie sprawę, jak absurdalnie to brzmi. Pokręcił głową, uśmiechając się krzywo i chowając dłoń w kieszeni. Zamilkł.
UsuńNie chciał dalej się pogrążać. Odsłaniać się. Po raz kolejny zawieść. Wielu rzeczy nie rozumiał, nie potrafił znaleźć wyjaśnienia dla własnego postępowania. Nie potrafił się wytłumaczyć z decyzji, które zbyt często podejmował pochopnie, które same wyrywały się pod wpływem emocji. Nie radził sobie ze sobą. Już nie potrafił unieść tej całej pustki, która mu pozostała po tych wszystkich latach pogrążania się w bólu i własnej niemocy, zanurzył się w niej, pozwolił jej przykryć go falą niczym wieko trumny, opadł na dno, gdzie nie dochodziły najgłośniejsze dźwięki i najjaśniejsze światło. Był sam. Choć to on wskoczył do tej otchłani ziejącej chłodem, odrzucając ciepło innych. Utonął.
Dopiero, gdy ujęła jego podbródek, podniósł wzrok, aby zachłysnąć się błękitną tonią, kryjącą się w oczach Reyes, w których nie próbował już odszukać tamtej dziewczyny sprzed lat. Chciał widzieć ją, nie wspomnienie, które było równie wyraziste. Jego spojrzenie złagodniało, zepchnęło swój własny ból, aby przyjąć i ten jej, aby go odebrać, wyrwać i już nie pozwolić mu zawładnąć. Ostrożnie ujął kciukiem samotną łzę, która spływała po jej piegach. Uśmiechnął się delikatnie i poczuł, jak się czerwieni, gdy Reyes próbowała mu pomóc w odnalezieniu siebie – tamtego Lauriego, którego kochała, którego miała nadzieję wciąż w nim rozpoznać. Nie odsunął dłoni, tylko jeszcze delikatniej ujął jej twarz i pogłaskał po policzku, gdy dotyk Reyes błądził po jego twarzy, sunął w górę po kościach policzkowych, wprawiając go w drżenie, na nowo uzależniał, na nowo przypominał o tamtej czułości i namiętności. O pewności, której wciąż mu brakowało – także w dłoniach, które wciąż jedynie muskały jej karmelową skórę, obawiając się, że znów będzie parzyć.
Pokiwał głową, gdy zapytała, czy na pewno chce wyjść. Musiał ochłonąć. Musiał zapalić. Musiał wyrwać się z tych dźwięków, uciszyć melodię, której nigdy później nie wygrywał na pianinie, której nigdy po ich rozstaniu nie słuchał. Bach też musiał odejść. Razem z Reyes. A teraz obydwoje do niego mówili – Bach wywołując kolejne wspomnienia, Reyes próbująca je zagłuszyć, nie pozwolić, aby znów w nich się pogrążył, aby z nią został. Ten prawdziwy Laurie.
UsuńPrzytrzymał jej dłonie, a gdy się odsunęła, nie puścił ich. Nie chciał, aby odeszła, nawet o te dwa kroki, które jawiły się jako przepaść. Wpatrywał się w nie z zamyślonym uśmiechem. Niepewnie przesunął po nich kciukiem, delikatnie muskał palcami, obracał je, poznawał, kreślił wzory i rozkoszował się ich miękkością. Czy nadal w ten sam sposób zakładały za ucho niesforne kosmyki?
Dopiero po chwili delikatnie odsunął swoje i ukrył w kieszeniach, jakby bojąc się własnego gestu, własnej czułości. Zarumienił się lekko i uniósł kąciki ust w chłopięcym uśmiechu. W końcu oprzytomniał. Sięgnął po paczkę papierosów i wyciągnął jednego z nich, którego włożył do ust. Przeszukał wszystkie kieszenie, aby odnaleźć zapalniczkę, która koniec końców nie chciała zapalić. Przeklął cicho. Próbował kilka, ale po chwili się poddał i schował z powrotem do marynarki. Akurat nikt nie przechodził. Spojrzał na Reyes i uśmiechnął się leciutko, wzruszając ramionami. Na razie jakoś wytrzyma. Później będzie gorzej.
— Wybaczysz mi kiedyś, Reyes? — zapytał cicho, jego oczy delikatnie zabłysły, choć wciąż pozostawały przygaszone smutkiem. Nie wiedział tylko, czy on sam sobie wybaczy, czy w końcu uda mu się zagłuszyć tamte słowa. Uciszyć. Utopić. Schować na samo dno pamięci, skąd nie docierają żadne najdonośniejsze, najżarliwsze dźwięki. Przeczesał włosy, pozwalając im prostować się i wykręcać. Cicho wypuścił powietrze. Czuł, jak spokój Reyes znów go przepełnia, jak wszystkie naprężone mięśnie powoli się rozluźniają, a splątane myśli i emocje rozplątują. Jej łagodne oczy, jej melodyjne słowa, w których kryła się nadzieja, jej ciepły dotyk.
— Jakie nieodpowiedzialne decyzje ma na myśli Reyes Castanedo? — zapytał nieco zdziwiony, nieco rozbawiony, odpowiadając na jej zadziorny uśmiech swoim niepewnym. — Czego powinienem jutro żałować? — uniósł delikatnie brew i przygryzł wargę, starając się wyczytać z jej roziskrzonej twarzy, jakie pomysły chodzą jej po głowie. Jeżeli w ogóle jakiekolwiek były. — Chyba nie chcesz okraść bank? — zapytał głupio, krzyżując ręce na piersi. Uniósł jeszcze wyżej brew, próbując coś wywnioskować z jej zaczepnego spojrzenia. — Kąpiel w oceanie? — zgadywał, przypominając sobie o nocach w San Diego, kiedy często wymykali się na plażę i pływali w poświecie odbijającego się w wodzie księżyca. Alkohol szumiał w głowie, a o ciało rozbijały się fale. — Czego dzisiejsza Reyes może jutro żałować? — zapytał podejrzliwie, choć jego ton stawał się coraz lżejszy, radośniejszy, przybierał coraz cieplejsze barwy. Na jego twarzy błąkał się onieśmielony uśmiech, a jego policzki zapłonęły. Znów mógł mieć siedemnaście lat. — Cokolwiek będziesz chciała ze mną zrobić, to i tak najpierw będę musiał zapalić — zastrzegł, uśmiechając się łobuzersko i rozkładając ręce w bezradnym geście, nie miała innego wyjścia.
we’re just kids
[ Też mu zazdroszczę tego jak sobie po prostu spełnia zachcianki i bierze od życia garściami ;; Zdecydowanie rodzicom, a także rodzeństwu napędził nie raz solidnego stracha! Takie dziecko jak on to tylko na smyczy xDDD
OdpowiedzUsuńA ja chętnie przyjmę zaproszenie, jednak na chwilę obecną nie mam punktu zaczepienia ;c Gdybyś ty takowym dysponowała to wbijaj na maila, będzie łatwiej i szybciej; iwoyii@gmail.com ]
Giuseppe
Nie mógł przyznać, że odczuwa z powodu rodziców jakąś przykrość, bo może nie do końca potrafił zrozumieć prawdziwą rodzicielską miłość. Nigdy nie było mu dane jej poczuć, więc swój obraz tego zjawiska, mógł stworzyć jedynie dzięki obserwacjom i wnioskom, które wyciągał, przyglądając się innym rodzinom. Nie był w stanie żałować, że jego rodzice postanowili się go pozbyć i nie uczestniczyć podczas najważniejszych chwil życia, bo nie wiedział jak to jest celebrować z nimi chwile radości. To wszystko, co powinien był przeżywać z matką i ojcem, częściowo przeżywał z ciotką i wujem, chociaż oni też zachowywali ten specyficzny dystans, od zawsze mu wpajając, że są tylko wujostwem. Być może Linda się domyślała, że jej siostra w końcu upomni się o syna i w efekcie zrodzi to wiele więcej problemów, dlatego od samego początku postawili sprawy jasno, nie chcąc mydlić dzieciakowi oczu. Reginald nie miał do nich żalu – dali mu dach nad głową, wychowali, nauczyli życia i pozostawili możliwość ułożenia przyszłości w zgodzie z wewnętrznym powołaniem. Za to wszystko był im dozgonnie wdzięczny, stawiając tę farmerską rodzinę na szczycie swojej piramidy wartości. Byli bowiem jedyną rodziną, jaką posiadał i strata ich byłaby dla niego najdotkliwszym ciosem we wszechświecie.
OdpowiedzUsuń— Nie byłem przykładny i grzeczny, ale więcej nie uciekałem — przyznał. Sposób wychowania wujostwa był na tyle doskonały, że nie miał ani potrzeby ani chęci, żeby gdziekolwiek uciekać. W okresie buntu sprzeczał się ze starszymi, tak jak każdy, ale oni zawsze pozostawiali mu tyle swobody, że świadoma ucieczka w złości, nawet nie przyszła mu do głowy. Incydent z dzieciństwa był czymś mimowolnym, bo informacje, które usłyszał, zwyczajnie go przerosły i nie potrafił się z nimi samotnie zmierzyć. — Znaleźli mnie po kilku godzinach. Sąsiadka im powiedziała, bo widziała, że pobiegłem do ich sadu. Siedziałem sobie na jabłoni — wyjaśnił, spoglądając na Reyes z uśmiechem. Nie myślał wtedy, żeby uciekać gdzieś daleko, bo ucieczka w nieznane przerażała go stokroć bardziej. Wybrał znane sobie, bezpieczne miejsce, niemniej jednak, napędził ciotce takiego stracha, że ta przepłakała później pół nocy, żeby dojść do siebie. Do dziś nie lubiła tego wspominać. — Spokojnie, Rey, mnie to naprawdę nie boli — zapewnił. — Kiedyś faktycznie ciężko było mi się w tym połapać; koledzy z podstawówki tego nie rozumieli, więc byłem trochę inny i tak dalej. Ale w tej chwili nie odczuwam żadnej pustki, oni po prostu dla mnie nie istnieją jako rodzice — odpowiedział, zastanawiając się czy użył dobrych słów, żeby objaśnić to Reyes zrozumiale. — Nie ma między mną, a nimi tej specyficznej więzi, bo ona nie miała szans w ogóle powstać. To są po prostu obcy ludzie — dopowiedział dla jasności.
Sytuacja z rodzicami z pewnością miała swój wpływ na to, że Reginald nie był chętny do nawiązywania bliższych znajomości. Jednak to w większości była jego świadoma decyzja, podjęta ze względu na zawód, który nikomu nie byłby w stanie zapewnić żadnej emocjonalnej stabilności. Będąc żołnierzem, który czynnie wyjeżdża na misje i wraca dopiero po kilku, czy kilkunastu miesiącach, czasami ciężko nawet o utrzymanie przyjaźni. Niełatwo dbać o jakąkolwiek więź, gdy kontakt odbywa się tylko sporadycznie i Reginald na podstawie własnego, dobitnego doświadczenia, zdążył to w końcu zrozumieć. Oczywiście, wszystko zależało od tej drugiej osoby, bo prawdziwe uczucie przetrwa każdą zawieruchę, aczkolwiek jemu trafiła się naprawdę garstka osób, która zechciała czekać aż wróci i wierzyć, że w ogóle wróci żywy. To były zaledwie trzy, czy cztery osoby – zaledwie kropelka w porównaniu z ilością ludzi, które w swym życiu poznał, i które ostatecznie przestał znać. Część tych relacji rozpadła się samoistnie, a część świadomie, bo nie wszyscy byli w stanie trwać ze świadomością, że Reginald zmaga się z trudami w istnej pożodze, jaką jest wojna.
Uśmiechnął się na propozycję śpiewania, ale w końcu dołączył do tego maleńkiego chórku i zacząć wyśpiewywać tekst, płynącego z głośników utworu. Był naprawdę dumny z Reyes, że odnalazła w sobie tyle siły, aby do tej pory zapanować nad wzrastającą gdzieś w głębi paniką. Wiedział, że jest to dla niej trudne, ale kiedy śpiewała z uśmiechem na twarzy, dostrzegał w jej obliczu szczerość i niezwykłą pogodę, która była trochę jak iskierka nadająca wszystkiemu większy sens. Nawet śpiewanie mogło być niezwykłe, szczególnie w chwili, w której Reginald zaczął wciskać w oryginalny tekst swoje słowa, tak aby pasowały po części do ich sytuacji. Tym sposobem, kiedy utrzymywali wesołą atmosferę i wzajemnie zajmowali swoją uwagę, droga płynęła o wiele szybciej, a Reyes nie skupiała się na tym, co mogło wzbudzać w niej lęk. Mijali ładne widoki i ciekawe miejsca, które Reginald pokazywał Reyes przez okno – o niektórych co nieco opowiadał, jeżeli wiedział więcej, a często tędy jeździł, więc mijane obiekty były mu w jakimś stopniu znane. Gdy przebrnęli już jakąś część drogi i zbliżali się do zajazdu, przy którym Reginald niekiedy się zatrzymywał, zmniejszył prędkość i spojrzał na Reyes.
Usuń— Chcesz coś zjeść, Rey? Jakiś obiad, deser? Albo w ogóle zatrzymać się na postój? — Zapytał. — Zaraz dotrzemy do bardzo fajnego zajazdu — oznajmił. Jeżeli nie miała takiej potrzeby, mógł jechać dalej. Pytał głównie w trosce o jej samopoczucie, bo nie chciał nadwyrężać tego stanu, kiedy panika dała o sobie zapomnieć.
Reginald Patterson
Tak, Stanley jest w Nowym Jorku od dziewiętnastu lat, większość swojego życia tutaj przeżył, więc na spokojnie mogłybyśmy pokombinować w tę stronę. Co więcej, tli mi się w głowie pewien pomysł – co ty na to, aby Reyes i Stanley poznali się gdzieś w szkole średniej/college i bardzo się ze sobą zżyli, jednak po śmierci ciotki i odejściu jego siostry, Stanley przestał dawać jakikolwiek znak życia? Aż ostatecznie udało im się gdzieś spotkać?
OdpowiedzUsuńStanley
Stanley jest o rok starszy od Reyes, więc mogłybyśmy uznać, że był na studiach rok wyżej, co nie zmienia faktu, że mogliby się poznać właśnie na jakiejś imprezie integracyjnej - wtedy pił i imprezował zdecydowanie zbyt często, w ten sposób odreagowując utratę oczka w głowie, swojej siostrzyczki. Mógłby również być poniekąd jej aniołem stróżem, który, najpierw łaziłby za nią krok w krok, a następnie Reyes w końcu dałaby mu zieloną kartę i tak zaczęłaby się ich przyjaźń, co ty na to? Mogłybyśmy pójść w stronę jednostronnych zalotów, ale to raczej ze strony Reyes, gdyż Stanleyowi wtedy nie były w głowie miłości, raczej imprezy, alkohol i imprezy jeszcze raz.
OdpowiedzUsuńMogłybyśmy również pójść w te ślady, że Reyes przeszkadzałoby wieczne picie Stanleya i podczas kolejnej libacji doszłoby między nimi do kłótni, która sprawiła, że urażona duma Kensingtona nie pozwoliła mu na ponowne odezwanie się do niej.
Co ty na to? Jeśli ci pasuje, to mogę zabrać się za odpisy :)
Stanley
Stanley żałował wielu rzeczy w swoim życiu. Pierwszym błędem, jaki popełnił w swoim życiu było zostawienie matki ze swoją pięć lat młodszą siostrą w Polsce i wyjechanie bez słowa do Nowego Jorku. To nie tak, że żałował tego, iż znalazł się w Ameryce. Bardziej zastanawiał się nad tym, jakby jego życie się potoczyło, gdyby porozmawiał wtedy ze swoją matką, spróbował jej wytłumaczyć, dlaczego chce wyjechać i poprosić, aby zaopiekowała się należycie jego siostrą. Nie mógł jednak cofnąć decyzji, która była podyktowana głównie szałem ciotki i jego buntowniczego wejścia w nastoletnie życie.
OdpowiedzUsuńDrugą rzeczą, której żałował, było zostawienie na pastwę losu swojej siostry, którą kochał najbardziej na świecie. Już w wieku dwunastu lat wiedział, że Ynes jest dla niego najważniejszą osobą w życiu, a on postanowił uciec. Jak szczur, który schował się w kanałach przed słońcem i nie wychylał tak długo, dopóki miał co jeść. Zostawił ją wtedy, a także przez resztę ich wspólnego życia, które zakończyło się osiem lat temu, kiedy wróciwszy z Polski, nie zastał już jej więcej w domu ciotki na Manhattanie.
Mógłby jej szukać. Właściwie, szczerze powiedziawszy, robił to do dnia dzisiejszego, jednak z marnym skutkiem. Codziennie próbował się do niej dodzwonić, lecz, mimo sygnału, telefon milczał, a jednostajny dźwięk w słuchawce sprawiał, że na twarzy Stanleya pojawiały się czerwone wypieki. Czy ze złości? Tego nie był pewien, jednak z tyłu głowy za każdym razem słyszał, że z powodu winy.
Kolejną rzeczą, której żałował z całego serca, był okres swojego college. To tam upijał się na umór, imprezował tak, jakby kolejnego dnia miało nie być. Zyskiwał w oczach imprezowiczów i dziewczyn na jedną noc, zaś tracił w oczach tych, na których poniekąd mu zależało.
Jedną z tych osób była Reyes Castanedo. Słodki rudzielec, którego uwielbiał do tego stopnia, że mógłby dla niej przestać imprezować, chlać i Bóg jeden wie co jeszcze. Ale tego nigdy nie zrobił, a jedyne, co potrafił zrobić, to po raz kolejny odrzucić jej połączenie czy też nie odpisać jej na sms’a. Był zbyt głupi, zbyt pyszny na to, aby zgodzić się na odłożenie alkoholu na bok i spojrzenie na świat trzeźwo. Nawet słowa, że powoli staje się jak jego znienawidzona matka, na niego nie działały.
Przeglądając zdjęcia, na których siedział uśmiechnięty, trzymając w objęciach brązowowłosą dziewczynę, Stanley nalał sobie do szklanki kolejną porcję whisky. Nie pił już tak, jak podczas studiów, jednak alkohol wciąż grał w jego życiu ważną rolę. W dniach, kiedy nie miał co robić w klinice, wracał do domu, a zbyt wielka ilość wolnego czasu na tyle go przytłaczała, że musiał coś w siebie wlać.
Gdyby nie był kretynem, nigdy nie odrzuciłby pomocy ze strony Reyes. Traktowałby ją znacznie lepiej niż swoją siostrę, a ona zapewne byłaby dla niego oparciem. Prawdopodobnie nigdy jednak nie będzie mu to dane. Właściwie, mógł być tego pewien. Nawet gdyby udało mu się zaciągnąć w jakikolwiek sposób Reyes na kawę, ona na pewno by mu tego nie wybaczyła.
Chciał jednak spróbować. Co prawda bał się cholernie, gdyż tajemnice, które przed nią ukrył, były na tyle zagmatwane, że nie byłby w stanie jej wszystkiego powiedzieć. W alkoholowym szale kłamał jak z nut na temat siostry, która, w wyobrażeniach Reyes, była wciąż z nim, a tak naprawdę nie było już jej dawno.
W końcu wstał i udał się do przedpokoju, gdzie założył na biały t-shirt granatową bluzę i ubrał czarne adidasy. Pewnie będzie mu za gorąco, jednak zbliżał się wieczór, który nie był już tak gorący jak kilka tygodni temu. Biorąc pod uwagę fakt, że nie do końca wiedział, gdzie powinien szukać Castanedo, bluza ostatecznie mogła okazać się niewystarczająca.
Reyes wspominała mu, że jej marzeniem jest praca w muzeum Del Barrio, dlatego postanowił, że właśnie się tam uda. Zamówił taksówkę, która przyjechała w kilka sekund, a następnie kierowca lawirował między innymi uczestnikami ruchu z taką precyzją, że Stanley był pod wrażeniem.
Znalazłszy się pod muzeum, odpalił papierosa i zaciągnął się jego dymem. Serce biło mu tak, jakby właśnie znalazł się przed restauracją, gdzie uda się na pierwszą randkę. Westchnął przeciągle i zaczął rozglądać się po przechodniach, którzy zajęci byli rozmową, słuchaniem muzyki czy swoimi myślami.
UsuńKiedy wypalił papierosa, podszedł do drzwi prowadzących go do wejścia, a następnie zamknął oczy, próbując uspokoić oddech. Przyznawanie się do winy było dla Stanleya równie ciężkie, jak opowiadanie o swojej siostrze. Był pewien, że jeśli Castanedo postanowi go wysłuchać, będzie musiał zrobić obie rzeczy.
Spojrzawszy przez szklane drzwi, dostrzegł brunetkę, która kręciła się wokół innej kobiety. Stanley wypuścił głośno powietrze, próbując utrzymać równowagę. Nie sądził, że aż tak ciężkie dla niego będzie stanięcie twarzą w twarz z osobą, którą kilka lat temu tak bardzo lubił. Musiał jednak to zrobić – za wiele czasu spędził na użalaniu się nad sobą. Nadszedł najwyższy czas odrzucić dumę i przejść przez wszystko, co najgorsze.
Otworzył drzwi, skupiając się głównie na tym, aby nie poplątać nóg. Jego koordynacja była słaba, a po wypiciu kilku drinków miał wrażenie, że zaraz upadnie.
Nie miał zamiaru od razu do niej podchodzić. Chciał rozejrzeć się po sali, rozeznać w tym, czy ktoś nie będzie mu przeszkadzał. Podszedł do jednego z obrazów i, nie widząc nawet, co jest na nim namalowane, zaczął się zastanawiać, co ma kobiecie powiedzieć.
Stan na pewno jej nie powiedział nic na temat siostry, był to dla niego swego rodzaju temat tabu. Pozwoliłam sobie w takim razie rozpocząć, mam nadzieję, że jest okej :)
Stanley
Pokiwał głową twierdząco na pytanie o jabłoń – drzewo cały czas rosło w sadzie, choć przez tyle lat zdążyło zwiększyć swój rozmiar kilkukrotnie, a w niektórych miejscach także przyschnąć, ale jabłka wciąż dawało soczyste i okazałe. Ciężko było mu wyjaśnić, dlaczego zdecydował się akurat na to drzewo, ale za dzieciaka zbudował tam sobie z kolegami huśtawkę, która zwisała na gałęzi, więc dobrze je kojarzył, poza tym, był to całkiem dobry punkt obserwacyjny, a dodatkowo drzewo dawało jabłka – to zawsze jakiś zapas jedzenia w razie, gdyby jego pobyt miał się nieoczekiwanie wydłużyć. Przez te kilka godzin spędzonych na gałęzi i tak doszedł do wniosku, że nie był to zbyt dobry pomysł, a im ciemniej się robiło, tym bardziej utwierdzał się w tym przekonaniu, więc gdy tylko zobaczył nawołującą go rodzinę i sąsiadów, dobrowolnie im się pokazał. Nie był wtedy jeszcze takim odważniakiem, aby przesiedzieć noc na zewnątrz bez jakiejkolwiek obawy.
OdpowiedzUsuńŚwiadomość, że Reyes gotowa była wypatrywać jego powrotu po kilkumiesięcznej misji, była naprawdę miła, bo mimo że miał ludzi, którzy troszczą się o niego, to ich ilość była naprawdę niewielka i nie wychylała się poza rodzinę – poza ciotkę, wuja, Jocelyne i Alexandra, który od dziecka traktowany był jak swój, bo razem z Reginaldem wychowywał się w Barnardsville. Z doświadczenia był jednak realistą, a dodatkowo takim, który miał już okazję zderzyć się z rzeczywistością, kiedy te wszystkie wielkie zapewnienia obracały się w pył, gdy wizja wyjazdu stawała się faktem i dochodziła do skutku. Wierzył, że Reyes nie rzucała tych słów na wiatr, i że zechce dotrzymać danego słowa, ale jakaś jego część, być może mała lampeczka świecąca gdzieś z tyłu głowy, przypominała mu o tym, co sobie przed kilkoma laty obiecał. Nie popełniał tych samych błędów, a już raz naprawdę uwierzył, że jeśli wróci, to powita go taki sam skład, jaki go żegnał – jednak rzeczywistość kształtowała się zupełnie inaczej, a ludzie, którzy mówili mu, że poczekają, po prostu odeszli. Nie dziwił się znajomym, z którymi prawie nie utrzymywał kontaktu, bo rozmył się on samoistnie w związku z brakiem rozmów i spotkań – dziwił się ludziom, których uważał za szczególnie bliskich swojemu sercu. Ich decyzji nie potrafił do końca zrozumieć, może dlatego, że sam był tym człowiekiem, który bez względu na wszystko czekałby do ostatniej sekundy.
Uniósł usta, przenosząc na moment spojrzenie na Reyes.
— Jeśli tego właśnie chcesz, to okej, akceptuję to — odpowiedział i powrócił uwagą do trasy za szybą. Nie był pewien, czy to dobra decyzja, bo nie chciał, aby Reyes borykała się z ciężarem jakiejkolwiek tęsknoty, czy nawet obawy o jego życie. Po prostu nie zasługiwała na żadne troski z jego strony, ale jeżeli pragnęła być tą osobą, którą ujrzy tuż po powrocie – nie mógł się nie zgodzić, szczególnie kiedy sam tego pragnął. Nie uważał, że ta zgoda jest odpowiedzialna, ale jaki miał tak właściwie na to wpływ? Żaden, bo czy się zgodzi czy nie zgodzi, nie mógł stłumić jej uczuć i swoich także.
Zbliżali się do malowniczej góry Catawba i popularnego Mcafee Knob, leżących nieopodal miejscowości Roanoke, za którą mieścił się wspomniany przez Reginalda zajazd. Rozpościerał się stamtąd widok na pasmo Blue Ridge, a wokół było całkiem mnóstwo zielonej przestrzeni, więc zorganizowanie pikniku nie powinno przysporzyć im żadnych trudów, tym bardziej, że zajazd mieścił się kawałek dalej od głównej trasy, w otoczeniu przyrody, pola kempingowego i drogi, którą można dotrzeć na górę Catawba.
— Dam się schrupać, ale tylko pod warunkiem, że zrobisz to w swoim stylu, a nie w stylu Karen — odpowiedział, uśmiechając się żartobliwie na tę wzmiankę i fakt, że Rey schowała twarz za dłońmi.
Zaraz przypomniał sobie tę przedziwną kobietę, u której wynajmowała mieszkanie i cieszył się w duchu, że konfrontację z nią mieli już za sobą, bo wszystko wskazywało na to, że upierdliwe z niej babsko.
Usuń— I możemy zorganizować piknik — dodał zaraz. — Jest tam sporo miejsca, gdzie można się rozłożyć, więc bez problemu damy radę — oznajmił, obijając już od głównej trasy w kierunku gór i mniejszych miejscowości. Zajazd nie był jakoś szczególnie wielki, ale pobudowano go w takim miejscu, które zawsze gościło turystów, właśnie ze względu na bliskość malowniczych gór, więc nie była to dziura, zapomniana przez świat. Jedzenie było dobre, menu całkiem obszerne, a klimat mimo wszystko kameralny i spokojny. Idealny punkt, aby chwilę odpocząć i nabrać sił do dalszej trasy.
Reginald Patterson
[Cześć! Skoro wstawiłam konika, to pomyślałam, że sama zajrzę :) Może udałoby się coś ze sztuką zrobić? Mój Noah pracuje przy aukcjach i generalnie sprzedaży dzieł sztuki, więc mogliby się gdzieś poznać ;) Co o tym sądzisz?]
OdpowiedzUsuńNoah Woolf
[Ale szczegółowy plan! Bardzo mnie zaskoczyłaś!
OdpowiedzUsuńA co do szczegółów. Jak najbardziej spotkanie w Meksyku wchodzi w grę! Nawet mam zaznaczone, że miałam jakąś notkę o Meksyku napisać XD [Może kiedyś coś razem?] Im bardziej szalone tym lepiej ;) Jeśli chodzi o notes, to akurat nie bardzo... Noah chyba padłby na zawał, gdyby go zgubił. Dość skrupulatnie ukrywał swoją tożsamość, publikuje pod swoim drugim imieniem. Noah do NY wrócił około rok temu... może dwa? Wcześniej przez kilka lat bywał tu tylko przypadkiem. Opcja z kościołem już wchodzi w grę ;) Może nawet cmentarz sprzątał... to by do niego pasowało, bo odwiedza grób ojca.A teraz mogliby się spotkać... w trakcie jakiejś aukcji. Może kobiecie nie podobało się to, że do rąk prywatnych ma trafić jakieś dzieło sztuki, a Noah kupowałby je dla klienta?]
Noah
[Mi również zbrzydło bycie na czysto, poradzimy coś na to razem?]
OdpowiedzUsuńJEROME MARSHALL
[Oczywiście, że pozytywnie! Jestem pełna podziwu!
OdpowiedzUsuńPropozycja z notką jak najbardziej aktualna, w razie czego zapraszam na mail lub hangout.
Co do wątku, to podpisuję się obiema łapkami. Możemy wyjść od momentu, w których spotykają się na tej kolacji :)
Ponieważ tyle wymyśliłaś, to chyba wypada, żebym zaczęła. No chyba że masz ochotę, to oczywiście odstąpię :P A jak nie, to postaram się jak najszybciej coś podesłać :)]
Noah
[W takim razie postaram się usiąść jutro... jakoś mi dzisiaj wena nie sprzyja :(]
OdpowiedzUsuńNoah
[A! I zaproszenia nie dostałam jak na razie :(]
UsuńŻycie bywa zaskakujące. Człowiek nawet nie jest w stanie wyobrazić sobie ilości zbiegów okoliczności, które muszą zajść, żeby dwoje ludzi wpadło na siebie na ulicy. A ilu takich zbiegów okoliczności potrzeba, żeby ta sama para ludzi spotykała się ze sobą kilkukrotnie w różnych miejscach i w różnym czasie? Przytłaczający ogrom tych przypadków powoduje, że obezwładniony nimi człowiek może zacząć wierzyć w przeznaczenie.A jednak Noah nie spodziewał się tego wszystkiego, co miało wydarzyć tego wieczora, kiedy szykował się na wyjście z domu.
OdpowiedzUsuńWyjął z szafy wyjściowy komplet, odprasował koszulę i nawet pokusił się o krawat. Czekała go wizyta u ważnego klienta, od którego zamierzał odkupić obraz na rzecz innego klienta... Transakcja z wyższej półki gwarantowała wysoką prowizję. Mógłby odkuć się po urlopie i na nowo odłożyć coś na kolejne wyjazdy, które z kolei generowały pieniądze z bloga... Ot, takie zamknięte koło wzajemnych zależności. Nic, tylko ludzie życie.
Przed wyjściem sprawdził jeszcze swoje notatki na temat gospodarza oraz dzieła. Niemniej niepokojące było to, że mężczyzna ciągle się wahał, chociaż mógł zarobić na obrazie niemałe pieniądze. Faktycznie nie należał do ludzi, którym brakowało grosza, ale skoro zamierzał pozbyć się malowidła, to czemu nie chciał przystać na ofertę Woolfa? A może nie tyle nie chciał, co ciągle się wahał, jakby coś irracjonalnego go powstrzymywało. Noah był przekonany, że jeszcze tego wieczoru wyciągnie z gospodarza tę informację, ale zdawał sobie sprawę z tego, że musi być możliwie jak najdelikatniejszy, aby nie nadepnąć bogaczowi na odcisk. Niby miły i hojny facet, ale nigdy nie wiadomo, dokąd sięgają granice ludzkiej cierpliwości....Noah wyszedł szybko z mieszkania, chwilę po tym, jak jego telefon zadrżał od powiadomienia o czekającym na Woolfa uberze. Na miejsce dotarł bez większych problemów. Nie pierwszy raz witał w tych progach, więc nie zdziwił go ani obszerny podjazd, ani imponujący ogród widoczny obok domu, ani fontanna z łabędziem. Pewnym krokiem Noah przeszedł przez podjazd i zadzwonił do drzwi. Był uzbrojony w butelkę najlepszej jakości rumu, na jaki było go stać, oraz bukiet kwiatów dla żony kolekcjonera.
Nim drzwi się otworzyły, Noah poprawił jeszcze marynarkę, otrzepując ją dynamicznym ruchem, po czym uśmiechnął się uprzejmie i czekał.
Na pewno nie spodziewał się, że zastanie w środku kogoś więcej niż gospodarzy.
[Stanowczo początki nie są moją mocną stroną XD]
Noah
[I co ja teraz zrobię z tymi wszystkimi punktami? Można je gdzieś wykorzystać? ^^
OdpowiedzUsuńMoje serducho zdecydowanie skradł pomysł z ukulele ♥ Myślę tylko, czy uda nam się jakoś fajnie zgrać to czasowo, ponieważ pomyślałam sobie, że Jerome mógł dawać podobne koncerty, kiedy przebywał w Nowym Jorku jeszcze dzięki wizie turystycznej, czyli od marca do kwietnia 2019 roku. Później słuch mógł o nim zaginąć, bo też zmuszony był wrócić na Barbados i dopiero starał się o kolejną wizę, co zajęło trochę czasu. Do Stanów finalnie wrócił, ale w grudniu 2019 ponownie wyjechał w rodzinne strony wraz z żoną i wrócił po - strzelam - około 2 miesiącach. Czyli mniej więcej od lutego 2020 już przebywa na stałe w Stanach. I tutaj rodzi się moje pytanie, kiedy mniej więcej miał miejsce wypadek? :) Bo to jego ranie na ulicy spokojnie mogę wcisnąć w inne widełki czasowe, jeśli nie pasuje Ci marzec-kwiecień 2020 i na razie pozwolę sobie nie rozpisywać się na temat innych szczegółów, póki się nie zgramy w tym względzie, ponieważ mój komentarz nie miałby końca ^^]
JEROME MARSHALL
[Marshallowi na pewno podobna wymiana przypadnie do gustu, on dobrym jedzeniem nigdy nie pogardzi, zresztą ja również ^^
OdpowiedzUsuńCzyli mój pomysł z marcem 2019 odpada, ale w niczym nam to nie wadzi, ponieważ wiem, jak to rozwiązać. Pomyślałam sobie, że Marshall najzwyczajniej w świecie mógłby przegrać zakład z jakimś kolegą, w którym karą byłoby właśnie to przygrywanie na ulicy, powiedzmy przez miesiąc i mogło się to dziać właśnie w okolicy marca/kwietnia 2020. Później siłą rzeczy słuch o wyspiarzu by zaginął, ale pojawiłby się viral. Jerome nie jest za pan brat z social media (ponieważ na Barbadosie nie były mu one do szczęścia potrzebne), ale załóżmy, że gdzieś tam jakieś konto ma i z pewnym opóźnieniem dotarłby do ogłoszenia, zorientowawszy się, że to o nim. Kierowany ciekawością, mógłby nawet pójść w to samo miejsce i zagrać, ale co Ty na to, by jakimś cudem z Reyes się minęli? Można by było zrobić coś z tego na zasadzie gonienia króliczka ;) Aż trafiliby na siebie zupełnym przypadkiem, choćby przy okazji tej pękniętej rury? Mam ochotę nieco im to pokomplikować ^^ Co Ty na to?]
JEROME MARSHALL
[Sądzę, że mamy świetny pomysł na wątek i nawet znalazłam dla niego idealny podkład muzyczny - klik ^^
OdpowiedzUsuńPodrzuciłaś nam cudny pomysł, także chętnie napiszę rozpoczęcie. Myślę, że zacznę od momentu, jak Jerome dowiaduje się o viralu i postanawia coś z tym zrobić, będziemy mogły trochę opisać ich perypetie ^^]
JEROME MARSHALL
Zdawał sobie sprawę z powagi tej deklaracji, jednak odebrał ją w tym typowo przyjacielskim, żartobliwym tonie, który towarzyszył im przez większość czasu, a chociaż słowa dotyczące oddania się na całe życie były dwuznaczne, dla Reginalda stanowiły wyłącznie jedną z przyjacielskich obietnic. Nie był też pewien, jaka reakcja zadowoliłaby Reyes bardziej, niż akceptacja, której oczekiwała – czy byłby to śmiech, łzy wzruszenia, czy okrzyk radości, ale nie był tak żywiołowym charakterem, aby reagować na wyznania nazbyt emocjonalnie; bardziej cenił sobie szczerość przekazu, niż jego otoczkę, a słowa, które padły z jego ust w odpowiedzi na deklarację takie właśnie były. Może gdyby nigdy wcześniej nie słyszał podobnych gwarancji ze strony osób, którym powierzył swoje zaufanie, a które nie wywiązały się z obietnic, byłby w stanie wykrzesać z siebie wiele więcej entuzjazmu, ale Reginald już kilkakrotnie to słyszał i znał ten schemat wydarzeń standardowo kończący się kapitulacją. Rozumiał, że czekanie na jego powrót, czy chociażby na jakikolwiek kontakt z jego strony, może być przytłaczające i naprawdę nie oczekiwał, że ktoś poświęci całe swoje życie, byleby na niego czekać, bo zupełnie nie o to prosił. Jedyne czego tak właściwie chciał, to brania odpowiedzialności za słowa i w gruncie rzeczy wolał, żeby takie deklaracje w ogóle się nie pojawiały, jeżeli w efekcie mogły stać się tylko czczą obietnicą. Oczywiście, nie wrzucał wszystkich do jednego wora, bo każdy człowiek zasługiwał na swoją szansę, i nie ważne ile razy Reginald zdążył się na tym forever and ever przejechać – cały czas był w stanie komuś zawierzyć i tak też się stało w przypadku Reyes. Wierzył, że jej głos będzie pierwszym, który usłyszy zaraz po opuszczeniu samolotu, i który jako pierwszy sprawi, że na jego twarzy pojawi się uśmiech.
OdpowiedzUsuń— Musze przyznać, że wypadłaś naprawdę dobrze, jak na moją pierwszą współlokatorkę w życiu — przyznał po chwili. — Oczywiście, pomijając dzielenie domu z Jocelyne, to się nie liczy — dodał, posławszy Reyes uśmiech. Nie brał pod uwagę dzielenia tego samego domu z Jo, bo to zupełnie inna bajka, podobnie jak dzielenie koszar z kolegami po wojskowym fachu – tego również nie uwzględniał w tym zestawieniu. Jeszcze dobry rok temu Reginald w życiu nie zdecydowałby dzielić swoich czterech ścian z kimkolwiek obcym i teraz także nie wynająłby nikomu skrawka swojej powierzchni, głównie ze względu na prywatność, którą tak bardzo sobie cenił. To, że postanowił przyjąć Reyes pod swój dach było po części niewytłumaczalne i stało się za sprawą intuicji, ale nawet jeśli zapach olejnych farb nie dałby mu po nocach spać, tej decyzji nigdy by nie pożałował. Jej obecność wniosła w te puste ściany mnóstwo życia.
— Dziś widowni nie pozbędziemy się pewnie do późnych godzin nocnych — założył, po czym wysiadł z auta, gdy znaleźli się na sporym parkingu, otoczonym przyjemnymi dla oka widokami gór. Był przekonany, że Jocelyne długo nie da im spokoju, podobnie jak ciotka, która zechce porozmawiać z Reyes o wszystkim, wypytując się przy okazji o jej pochodzenie, rodzinę, pasje i marzenia. Ten pierwszy dzień rodzina Ackermanów będzie chciała wykorzystać w pełni, chociaż podejrzewał, że będą mieli chwilę wytchnienia, gdy ciotka skupi się na obiedzie i zagoni Jo do roboty. Może wtedy uda im się na spokojnie zwiedzić chociaż ranczo, o ile nie będą zmęczeni po podróży.
Pokiwał głową na ocenę miejsca. Miało swój urok, choć na pewno nie było jedynym takim na trasie, bo całe Pasmo Błękitne zachwycało swoim majestatem.
— Skoczę po jakieś menu i coś wybierzemy — oznajmił, gdy Reyes zabrała się za rozkładanie koca i ruszył do mieszczącego się nieopodal zajazdu, wewnątrz którego kręciło się trochę ludzi, oczekujących na zamówienia.
sprawnie załatwił od kelnera menu oprawione w drewno i na szybko zamówił w barze dwie orzeźwiające lemoniady z miętą, pomarańczami i limonką, do których barman wcisnął dodatkowo kolorowe parasolki i długie słomki. Wsunąwszy menu pod łokieć, wrócił do Reyes z dwiema wysokimi szklankami, w których dzwoniły kostki lodu.
Usuń— Proszę, tak na dobry początek — rzekł, wręczając Reyes szklankę, po czym usiadł obok na kocu i wygodnie rozprostował nogi w kolanach, czując jak jego stawy zastały się od ciągłej pozycji, utrzymywanej podczas jazdy. Podał jej także menu i uśmiechnął się zachęcająco. — Dziś daniem głównym jest zupa rybna z małżami, więc to odpada, ale na pewno znajdziesz coś dla siebie — zapewnił, pamiętając o jej uczuleniu na owoce morza, o czym wspomniała podczas telefonicznej rozmowy w sypialni.
Reginald Patterson
Noah spojrzał zdumiony na kobietę, która stała za panem Arnoldem. Całkowicie zgadzał się ze słowami, które wykrzyknęła. Widok znajomej twarzy, której przecież długo nie widział, sprawił, że Noah uśmiechnął się lekko, ale i z pewną zwykłą sobie nonszalancją. Reyes Któżby mógł tak utrudniać mu pracę, jeśli nie ona? Z drugiej strony to wyjaśniało, dlaczego tak długo trwały negocjacje z klientem. Przynajmniej Woolf nie mógł sobie zarzucić braku profesjonalizmu czy lekceważenia sprawy. Chociaż nie mógł powiedzieć, że dobrze zna kobietę, zdążył się przekonać, że jest zdolna do szalonych rzeczy, ma niesamowite wyczucie emocji rozmówcy i potrafi być uparta, jeśli na czymś jej zależy. Co jednak nie oznaczało, że Noah zamierzał się tak łatwo poddać. Chciał jednak wiedzieć, jaką motywację ma kobieta, ponieważ jego pobudki były raczej proste - pieniądze.
OdpowiedzUsuń- Empiezo a sospechar que me estás espiando - odpowiedział żartobliwym tonem i podszedł bliżej, żeby ją przywitać pocałunkiem w dłoń. Wiedział, że niewielu mężczyzn robi jeszcze coś takiego. Niejedna kobieta była zawstydzona takim gestem, a jednocześnie zwykle miały potem dla Woolfa nieco więcej przychylności. - Miło cię znowu spotkać, moja droga - odpowiedział i dodał jeszcze:
- No llevan el mal al diablo.
Następnie Noah obrócił się i skinął głową mężczyźnie.- Tak... Poznaliśmy się kilka lat temu zupełnie przypadkiem - potwierdził słuszne podejrzenie gospodarza. - I od tamtej pory przewrotny los ciągle krzyżuje nasze ścieżki w najmniej spodziewanych momentach. Powinienem już przywyknąć, że panna Castanedo pojawia się niczym duch duch o północy. Niby to pora duchów, a jednak nikt nie spodziewa się, że przyjdą naprawdę - zakończył żartobliwie. Spojrzał też z pewną ciekawością na Reyes. Czy kobieta potwierdzi jego wersję zdarzeń? Czy doda coś od siebie? Czy może wykorzysta jego opuszczoną gardę do ataku? Przecież mogłaby wykorzystać ten moment, żeby oskarżyć o coś Noah i pozyskać sobie pana Arnolda. Wystarczyłaby jedna kąśliwa uwaga. Tylko... ta ich dziwna relacja... wspólnie przeżyte tarapaty, smutki, prace... Czy była wstanie sprzedać to wszystko za obraz? Czy on był w stanie to wszystko sprzedać za dzieło sztuki? Wiedział, że musi sobie odpowiedzieć na to pytanie jak najszybciej, żeby dobrze rozegrać spotkanie, w którym oboje brali udział.
Noah
Noah już nie odpowiedział na zaczepkę o sekretach. Oczywiście, że miał ich... kilka... trochę... no może wiele, ale większość z nich wynikała z jego przesadnej ostrożności, na którą narzekać nie zamierzał, ponieważ dzięki niej cieszył się życiem, a nie służył za nawóz w czyimś ogródku. Tylko oczy Woolfa zaświeciły rozbawieniem. Miała rację, jeśli chodzi o mały błąd dedukcyjny, a on nie zamierzał się głupio upierać przy swoim, gdy chodziło o taką błahostkę. Z resztą miał wrażenie, że kobieta nie byłaby sobą, gdyby mu czegoś nie wytknęła. Spokojne przyjmowanie wszystkiego stanowczo nie leżało w jej naturze... a przynajmniej nie leżało w naturze Reyes, gdy ostatnio się widzieli. Noah miał wrażenie, że za każdym razem musi poznawać ją na nowo, a każde spotkanie to poznanie innej jej wersji. Kim zatem była ta Reyes?
OdpowiedzUsuńO mało się nie roześmiał, kiedy obdarzyła go nie tylko powitalnym pocałunkiem, ale i kuszącą propozycją, z której żadne z nich nie mogło skorzystać. Woolf tylko uśmiechnął się i nie odpowiedział na prowokację. Przybyli nie bez powodu i powinni tę sprawę doprowadzić do końca.
- Powiedzmy.... że jesteś przyjaznym duszkiem Kacperkiem - odparł żartobliwie. - Ale chwilami złościsz się na mnie przynajmniej jak Biała Dama - dodał z przekąsem. Mimowolnie spojrzał na gospodarza, który przyglądał się gościom z nieskrywaną ciekawością, ale i rozbawieniem. W końcu gdyby popełnił błąd i zaprosił wrogów, nie rozmawialiby ze sobą tak swobodnie, prawda? Nawet nie wyglądał na niezadowolonego, że goście przechodzą chwilami na nieznany mu język. Noah zaś pomyślał, że dobrze, że zawsze tak chętnie uczył się języków. Nigdy nie wiadomo, kiedy takie umiejętności się przydadzą.
- Pero supongo que te estoy molestando un poco ahora... - Spojrzał kobiecie w oczy. - ¿Verdad?Mimo wszystko Woolf nieco odetchnął, gdy Reyes potwierdziłą jego wersję wydarzeń.
- Teraz to brzmiało tak, jakbym to ja śledził ciebie - rzucił z pewnym rozbawieniem. - Przepraszam, że tak sprowadziliśmy rozmowę na nasze relacje. Nasze spotkania mają tak niespodziewany charakter, że czasem trudno przejść z tym do porządku dziennego - zapewnił Noah.
Poczekał, aż mężczyzna zaproponuje, żeby przeszli dalej i udali się do jadalni.
Noah
Noah nie wiedział, dlaczego spotkania z Reyes miały tak dziwny charakter. Poznała go... w nie najszczęśliwszym momencie w jego życiu. Widywała go w chwilach, kiedy pewne rzeczy wymykały się spod jego kontroli. Jednocześnie wielu rzeczy o nim nie wiedziała, choć wiedziała więcej niż większość osób, z którymi utrzymywał jakiś... względny kontakt. Trudno byłoby mu też powiedzieć, jak Reyes go widzi... jakim go widzi. W przypadku innych osób starał się robić określone wrażenie, tworzyć swój własny obraz w ich głowach. Tymczasem z tą kobietą było to znacznie trudniejsze, ponieważ nie dało się wymazać tego, co już o nim wiedziała. Może dlatego było i jemu tak trudno ją rozgryźć? Nie czuł się bezpiecznie ze świadomością, że nie może kontrolować tej relacji, a jednocześnie swobodniej, ponieważ mniej musiał udawać? Było to skomplikowane i trudne do pojęcia dla niego samego.
OdpowiedzUsuńPodniósł dłonie w geście kapitulacji.
- Nie będę się kłócił. Czasem i mnie należy się nagana. Ale musisz przyznać, że to niezmiernie rzadko się zdarza - spojrzał na nią z rozbawieniem. Dobrze było usłyszeć jej śmiech. Przynajmniej wiedział, że nie jest na niego obrażona ani wrogo nastawiona. Jeśli przyjdzie im walczyć o obraz... mogli liczyć na zdrową rywalizację, a nie konkurs na to, po czyich szczątkach łatwiej przemaszerować. Jednocześnie Woolf spodziewał się, że czeka go trudna potyczka. W zwykłych warunkach nie wahał się sięgać po chwyty nie do końca dozwolone, ale mimo iż zależało mu na zdobyciu klienta, nie chciał urazić Reyes. Należało zatem tak dobierać broń, aby obyło się bez rozlewu krwi.
- Oh... gdybym cię śledził, widywalibyśmy się znacznie częściej - zapewnił, kiedy zasugerowała, że to on mógłby być jej stalkerem.
Woolf westchnął, kiedy zasiedli przy zastawionym stole. Trzeba przyznać, że koneser zamierzał zapewnić im prawdziwą ucztę, a nie jakąś prostą kolację czy zwykły poczęstunek. Noah był pewien, że to nie dla niego ten pokaz, a dla Reyes, z którą najwyraźniej łączyła go przyjaźń. Noah jednak nie miał nic przeciwko temu, żeby skorzystać z tej odrobiny luksusu. Reyes wydawała się nieco zdziwiona poziomem przyjęcia, a także nieprzekonana co do tego, czy właśnie tak powinni spędzać wieczór. Na jej znaczące spojrzenie Noah odpowiedział przewróceniem oczami, jakby chciał powiedzieć: Dzisiaj bądź księżniczką, na Kopciuszka znajdziesz czas...Noah zmarszczył na chwilę brwi. Zagadkowy uśmiech i wyraźne zadowolenie z siebie w wykonaniu konesera były niepokojące. Woolf nie lubił zastraszać klientów, ale lubił mieć kontrolę nad sytuacją, a tu okazało się, że nagle nie zna wszystkich kart w partii... albo nie zna jakiejś podstawowej zasady tej gry, o której pewnie szybko przyjdzie mu się dowiedzieć. Tymczasem jednak podniósł kieliszek.
- Zdrowie gospodarzy - odparł i skłonił głowę w stronę kolekcjonera i jego żony. Potem napili się zacnego alkoholu.
- Skoro... poznał pan tajemnicę naszej z Reyes znajomości... to może zdradzi pan, w jaki sposób wam udało się spotkać - zaproponował Woolf. Miał nadzieję, że może nieco więcej dowie się o ich relacji i uzbroi w jakieś sensowne informacje.
Noah
Nie trudno było ocenić, że przegranie zakładu z Jaime’em nie było w stu procentach przegraną ze swej definicji i niosło ze sobą coś dobrego oraz niepowtarzalnego, a sam Jerome nie posiadał większych oporów przed tym, by wyjść na ulice i grać na ukulele to, co akurat palce postanowiły przynieść na struny. Śpiewakiem nie był dobrym, ale też jednocześnie nawet nie najgorszym i wraz z niektórymi wygrywanymi melodiami płynęły również słowa, czy to piosenek znanych w świecie, czy tych wymyślonych zupełnie na poczekaniu, adekwatnych do sytuacji i współmiernych do poczynionych na ulicy obserwacji.
OdpowiedzUsuńPrzez miesiąc niemalże codziennego grania stał się lokalną atrakcją, może nie tyle gromadząc dużą publiczność, co bardziej przyciągając ciekawskie i rozbawione spojrzenia, przez co w miarę upływających tygodni niektóre z mijających go twarzy stały się znajome. Ulokował się bowiem w stałym miejscu, stając się nieodłącznym elementem czyichś powrotów z pracy czy szkoły, wypraw do pobliskiej piekarni i sklepów, a także popołudniowych spacerów, nie podejrzewał jednakże, że kiedy już go zabraknie, ktokolwiek będzie tęsknić. Te trzydzieści dni minęło jak z bicza strzelił i dnia trzydziestego pierwszego Jerome nie pojawił się na rogu ulicy, nie rozłożył koca, by chłodna płyta chodnikowa stała się bardziej znośna i nie rozsiadł się po turecku, uśmiechając się pod nosem zawsze, kiedy ktoś rzucił na koc jakieś drobniaki. I nie mógłby powiedzieć, że za tym nie tęsknił, ale też element ten nie zakorzenił się na tyle mocno w jego codzienności, by nie sposób było go wyplewić i granie na ulicy, wynikające z przegranego zakładu, szybko zostało zastąpione innymi obowiązkami, jak i przyjemnościami, stając się jedynie miłym wspomnieniem i anegdotką do opowiadania przy piwie ze znajomymi. Do czasu.
Kilka miesięcy później, tuż po cotygodniowym wypadzie na ściankę wspinaczkową, podekscytowany Jaime pokazał mu coś, co znalazł w sieci, będąc święcie przekonanym, że to właśnie o Marshallu mowa. Wyspiarz bez przekonania i z dużym sceptycyzmem wziął telefon do rąk, spoglądając na ogłoszenie i nie wiedząc, czy też powinien cieszyć się z przyrównania do niedźwiedzia grizzly, czy może jednak nie, nie do końca potrafił uwierzyć w to, że to właśnie o niego chodzi. Wtedy Jaime wypunktował mu, że przecież zgadza się zarówno miejsce, w którym grywał jak i czas, w którym ogłoszenie się pojawiło i zyskało na popularności, a oni za sprawą złośliwego cudu na nie nie trafili. Po krótkiej dyskusji Jerome zgodził się z młodszym brunetem, ale jakoś tak nie wiedział, czy powinien cokolwiek z tym fantem zrobić i tak minęło kilka kolejnych tygodni, w których myśl o ogłoszeniu wracała i odchodziła od wyspiarza łagodnie niczym pływy w trakcie przypływu i odpływu. W końcu jednak przypływ wdarł się w ląd dalej, niż zwykł to robić i pod wpływem nagłego impulsu Marshall podjął decyzję.
Korzystając z wolnego po dużym kontrakcie, kiedy to firma Fibre postanowiła urządzić swoim pracownikom trzydniowy weekend, Barbadosyjczyk chwycił ukulele i w piątkowe wczesne popołudnie udał się w miejsce, gdzie niegdyś przez miesiąc przygrywał przechodniom. Czas i miejsce się zgadzały, lecz czy osoba, która zamieściła ogłoszenie w sieci, również miała się pojawić i przede wszystkim, zdradzić się ze swoją obecnością? Tego Jerome nie wiedział, ale rozsiadłszy się na starym kocu, zgromadził publiczność odrobinę większą, niż zazwyczaj, jakby ludzie pamiętali i uśmiechali się do niego życzliwie. Przyszedł nawet Jaime, sprawca całego tego zamieszania, którego brunet poinformował o swoim pomyśle i tupiąc nóżką do rytmu, przyglądał się z boku temu niespodziewanemu występowi, jednocześnie służąc za dodatkową parę oczu wypatrującą osoby, która mogła okazać większe zainteresowanie, niż inny.
— Wiesz, nikogo nie widzę — przyznał, przysiadając obok, kiedy po dłuższej grze Jerome zrobił sobie przerwę. — Może ten ktoś już tędy nie chodzi? Ciekawe, kim jest ta osoba i czy w ogóle pamięta jeszcze o występach.
Usuń— Posiedzimy tu jeszcze trochę i się przekonamy — zdecydował starszy brunet, a ciepły wrześniowy dzień sprzyjał siedzeniu na świeżym powietrzu i nie istniało ryzyko, że chłód przepędzi go stąd wcześniej, niż będzie to konieczne. Ta minęła kolejna godzina, a potem następna, kiedy Jaime zdecydował się skoczyć po coś do jedzenia, a Jerome bliski był przyznania, że chyba jednak nic z tego i czas zbierać się do domu.
[Jestem z obiecanym rozpoczęciem i przepraszam za zwłokę, ale życie się u mnie upomniało i wymagało uwagi, by niedługo mogły nadejść fajne zmiany :) Mam nadzieję, że może być i na Twoje barki zrzucam dodanie, dlaczego ta nasza parka się rozminęła ;) Gdyby coś było nie tak, krzycz, a się poprawię!]
JEROME MARSHALL
Uniósł lekko kącik ust na to ciche pytanie. Nie czuł się jakoś szczególnie poszkodowany, bo doskonale wiedział, że nie był jednym człowiekiem na ziemi, który choć raz miał okazję poczuć smak rozczarowania, poza tym, zawsze uważał, że istnieją bardziej dotkliwe rodzaje zniszczonego zaufania, takie jak umyślna zdrada fizyczna i psychiczna, chociażby, która dotyka przy okazji aspektów poczucia własnej wartości i nierzadko znacznie ją obniża. Możliwe, że zachowanie ludzi, którzy odeszli w jego życiu, także można było określić jakąś formą zdrady, ale on sam uważał to po prostu za zbyt szybkie oddanie się i zbyt ochocze zawierzenie co niektórym zapewnieniom. Musiał przynajmniej kilka razy się sparzyć, żeby nauczyć się dawkowania znajomości i dawania jej czasu na dokładne rozwinięcie się, za nim tak naprawdę postanowi komuś zaufać. U jednych przychodziło to szybciej, u innych później, a u niektórych wcale, bo dziś Reginald miał zupełnie inne, bardziej krytyczne podejście do wszelakich znajomości i nie brnął ślepo w coś, co już z początku wydawało mu się nieszczere.
OdpowiedzUsuń— Prawdę mówiąc, nie boli mnie ilość, a jakość tych rozczarowań, bo dotyczyły one naprawdę ważnych osób — odpowiedział, z kolei na pytanie o współlokatora pokręcił głową przecząco. Nie miał, bo nigdy nie chciał go mieć, z pominięciem jednostki wojskowej, gdzie koszary są wspólne i dzielenie z innymi żołnierzami stołówki czy pokoju, to sprawa oczywista na całym globie. Tego jednak nie porównywał do współdzielenia z kimś mieszkania, bo w jednostce wojskowej niewiele miał prywatnych rzeczy, podobnie jak trzej koledzy, z którymi dzielił pokój, i każdy z nich żył tam ze świadomością, że to miejsce jest tak właściwie obce. Poza tym, nie istniało tam coś takiego jak dzielenie tej samej lodówki, czy jednej łazienki, bo w jednostce było ich kilka dla wszystkich, a dodatkowo większość dnia spędzało się na zajęciach na rozległych terenach, więc życie w tej samej przestrzeni z całym dywizjonem, było prawie nieodczuwalne.
— Myślę, że to byłaby naprawdę ciekawa książka — stwierdził po jej krótkiej opowieści i wzmiance na temat pralki, o którą lepiej żeby nie pytał. — Może jednak warto spisać te wspomnienia? Wyczuwam tu bestseller — dodał z rozbawieniem i spojrzał na Reyes zachęcająco, bo nie wątpił, że poradziłaby sobie z wydaniem książki, i że znalazłaby sporo odbiorców w przypadku mniej lub bardziej pikantnych szczegółów z życia współlokatorek. Przy okazji on sam mógłby się dowiedzieć, jak wiele stracił rezygnując ze współdzielenia mieszkania z kimś innym, bo odkąd oddał Reyes cztery kąty w swoim domu, był już w stanie wyliczyć plusy tej decyzji. Zakładał, że nie z każdym żyłoby mu się tak dobrze, jak z Reyes, ale niewykluczone, że decydując się wcześniej na współdzielenie mieszkania, stałby się posiadaczem równie dobrych wspomnień, a jego podejście do znajomości miałoby dziś zupełnie inny wymiar. Nie mógł żałować, bo nie miał czego, ale wciąż poznawał świat i uczył się czegoś nowego. Akurat w ten świat współdzielenia przestrzeni jako pierwsza pozytywnie wprowadziła go Reyes, więc ten fakt już zawsze będzie łączył z jej osobą.
— Widownia raczej wymagająca nie będzie, ale może stać się z czasem upierdliwa — sprostował z lekkim westchnięciem, bo dobrze wiedział, że ciotka będzie zabiegać o Reyes na równi z Jo i prawdopodobnie obie będą wyrywały ją sobie z rąk, żeby zapoznać ją z wiejskim dorobkiem. Zakładał również, że jego zadaniem będzie hamować te zapędy i wyciągać Reyes w momentach, kiedy poczuje się przytłoczona zainteresowaniem jego rodziny, choć od początku będzie robił wszystko, żeby w ogóle do takiej sytuacji nie dopuścić, ale wiedział, że czasami wystarczy wyjście do łazienki, żeby obie panie przyssały się do gościa i osaczyły swoją nadmierną niekiedy gościnnością.
Mimo to miał jednak nadzieję, że po jego wcześniejszym ostrzeżeniu wszyscy w tym domu spasują i dadzą Reyes żyć, bo jeśli nie, to zmuszony będzie nieco zgasić atmosferę swoją niezbyt miłą reprymendą.
Usuń— I masz rację, u Ackermanów bez uczty się nie obejdzie — przyznał, zerkając w kartę, gdy Reyes przerzucała strony. — Właściwie, to ja nie jestem zbyt głodny, ale może skusze się na bruschettę. Albo najwyżej ukradnę ci kawałek liścia z sałatki, jeśli mi ładnie zapachnie — ostrzegł z żartem w głosie i sięgnął po lemoniadę, upijając łyk przez słomkę. Zaraz jednak wyciągnął plastikową rureczkę ją ze szklanki i odłożył na bok, bo picie przez nią jakoś nigdy mu nie leżało.
— To co, sałatka Cezar? — Upewnił się, gotów pójść złożyć zamówienie. Przy okazji pokaże kelnerowi gdzie się z Reyes usadowili, żeby ten wiedział dokąd zanieść zamówienie, ale nie sądził, że ktoś z obsługi lokalu miał coś przeciwko, skoro i tak kręcili się na zewnątrz przy okupowanych stolikach.
Reginald Patterson
Ogłoszenie umieszczone w sieci pozostało anonimowe, a Jerome nie mógł ukryć lekkiego rozczarowania. Był ciekaw, komu jego gra na tyle przypadła do gustu, że postanowił go poszukać, tym bardziej, że nigdy nie zależało mu na poklasku. Grywał dla siebie i dla znajomych czy przyjaciół, czasem w ten sposób łatwiej było mu wyrazić coś, czego nie potrafiły oddać zwykłe słowa pozbawione melodii, lecz w jego głowie ani razu nie zrodził się pomysł, by na poważnie spróbować swoich sił w muzyce. Jego sceną była barbadoska plaża, tajlandzka dżungla, zacisze mieszkania czy też róg u zbiegu nowojorskich ulic; światła reflektorów mógł zostawić innym, nie mając nic przeciwko pozostaniu w cieniu, gdzie miał pewność, że jego muzyka zawsze dotrze do właściwych uszu. Aczkolwiek musiałby skłamać, gdyby powiedział, że występy będące wynikiem przegranego zakładu z przyjacielem niczego mu nie dały.
OdpowiedzUsuńPo długiej, bo kilkutygodniowej nieobecności w Nowym Jorku, ciężko było mu odnaleźć się na nowo pośród miejskiego zgiełku. Miał drobny cel, jakim była zmiana pracy i co w niedługim czasie mu się udało, lecz nie wiedział, co dalej, jakby kręcił się w kółko, nie mogąc zdecydować się, którą z dróg obrać. Nie miał nawet pewności, czy rozciągała się przed nim jakakolwiek droga; błądził na oślep, poruszając się, lecz nie zmierzając na przód, jak w złowrogim kołowrotku. Granie na ulicy, początkowo potraktowane przez niego po macoszemu, szybko stało się stałym punktem jego dnia. Czymś, na co czekał, do czego mógł odliczać upływające godziny i wreszcie minuty, by później, po wybrzmieniu ostatnich dźwięków wydobywanych z ukulele, ponownie nie wiedzieć, co teraz. Potrzebował więcej podobnych, drobnych kotwic. Czegoś, co na nowo zakorzeniłoby go w rzeczywistości i pozwoliło przesuwać się jak po sznurku pomiędzy kolejnymi elementami, tak by móc nadać kształt zarówno dniu, jak i nocy. Nowa praca w firmie budowlanej męczyła go fizycznie, pozwalała się wyładować i odciąć wszelkie myśli, lecz wieczorami w jego głowie na powrót huczało od niewiadomych, od braku jakichkolwiek planów, jakby wraz z wydarzeniami sprzed kilku miesięcy stracił nie tylko nienarodzonego syna, ale również sens życia i kawałek siebie.
Irytowało go to coraz bardziej. Miał przy sobie żonę, miał też przyjaciół i licznych znajomych, którzy wypełniali mu dnie. Po pracy wpadał do miejskiego schroniska, gdzie był wolontariuszem, w weekendy chodził na ściankę wspinaczkową, ale… dokąd to wszystko miało go zaprowadzić? Czy gdziekolwiek prowadziło?
Kilka dni po swoim ostatnim występie, tuż po pracy Marshall odwiedził Urząd Imigracyjny. Jak się okazało, po przyznaniu zielonej karty, którą posiadał już stosunkowo długo, musiał wypełnić jeszcze ankietę dotyczącą swojego pobytu, w której pytano o wszystko i o nic. Gdyby tylko mógł, najchętniej wymigałby się od tego obowiązku, lecz wolał nie zadzierać z urzędnikami, którym czasem naprawdę niewiele było trzeba, by zrobić komuś pod górkę i przez to grzecznie odczekał swoje w kolejce do odpowiedniego biura, by spędzić w nim niecałą minutę i zostać wygnanym z powrotem na korytarz z wspomnianą ankietą, liczącą sobie kilka kartek A4. Wcale się nie irytował, brnąc przez szereg formularzy, pytań z odpowiedziami tak lub nie czy tych, gdzie trzeba było ocenić coś w pięciopunktowej skali. Z Urzędu wyszedł zmęczony i głodny, a jak się później okazało, uciekło mu metro. Nie chcąc tracić czasu na czekanie na następną kolejkę, zdecydował się na spacer – i tak miał być późno w domu, więc godzina w tą czy we w tą niczego nie zmieni.
Nie podejrzewał, że na swej trasie napotka nagłe poruszenie. Przed jednym z budynków zgromadziło się kilka osób, które dyskutowały o czymś gorączkowo. Ktoś gdzieś dzwonił, podczas gdy ktoś inny zaczął dopytywać, gdzie podziewa się ten cholerny hydraulik? Na dźwięk dobrze znanego mu słowa wyspiarz drgnął i zamarł w pół kroku, by jednak ruszyć dalej, acz zdecydowanie wolniej. Jakby nie wiedział, co zrobić. Zaoferować pomoc czy może jednak udać, że niczego nie słyszał i podjąć przerwany marsz do domu? Kiedy jednak pewna młoda kobieta zaczęła mówić o tym, że powinni zacząć wynosić obrazy, zamiast stać bezczynnie i czekać, aż wszystko szlag jasny trafi, zacisnął zęby, obrócił się na pięcie i podszedł bliżej.
Usuń— Przepraszam? — zagadnął, wchodząc w sam środek zgromadzonych, przez co rozrzedził nieco gęstniejącą atmosferę. — Znam się trochę na różnych naprawach, a państwo chyba mają jakiś palący problem. W czymś pomóc? — Powiódł wkoło wzrokiem, a kiedy zadał pytanie, spojrzenie zatrzymał na kobiecie, która mówiła wcześniej o dziełach sztuki. Wyglądała na najbardziej zdeterminowaną i gotową do działania ze wszystkich, więc naturalnie liczył na to, że to ona podejmie decyzję i wyjaśni mu, o co chodzi, jeśli zajdzie taka potrzeba.
JEROME MARSHALL
Zdawał sobie sprawę z wyjątkowości ich relacji, która od samego początku rozwijała się tak, jakby trwała nieprzerwanie już kilka dobrych lat. Być może połączyła ich jakaś niewidzialna więź, która splotła ich losy właśnie tego nieszczęśliwego dnia, przydającego na szesnastego października, a może połączyły ich podobne zainteresowania, poglądy i wartości stanowiące pewnego rodzaju priorytety. Potrafili zrozumieć się na wielu płaszczyznach, w większości z nich również bez słów, dlatego stali się sobie bliscy tak niezwykle szybko, jakby byli sobie pisani i niekoniecznie jako para, a chociażby jako bratnie dusze, przyjaciele, którzy będą się wspierać bez względu na okoliczności, i których nie złamie żadna przeciwność losu. Reginald był gotów stanąć na wysokości zadania i dbać o relację z Reyes tak długo, jak będzie mu dane, bo wiedział i sam na własnej skórze się przekonał jak wiele ma w sobie szczerości i dobra, które nie zasługiwało na żadne krzywdy tego świata. Gotów był chronić tę relację, jak i samą Reyes, równocześnie wierząc, że sam nie zrobi niczego, co mogłoby ją zranić, nawet jeśli nie był tego pewien. Bo czy kiedy pewnego razu nie wróci z frontu, nie zada jej ran? Czy nie sprawi jej wtedy żalu i smutku? To było jedyne, czego się w tej znajomości obawiał – nie chciał narażać Reyes na ponowny ból, wiedząc, że już raz straciła w swoim życiu osobę niezwykle ważną. Dlatego nie chciał zajmować podobnego miejsca, bo nigdy nie będzie w stanie jej obiecać, że nie odejdzie.
OdpowiedzUsuńChwilowa przerwa spędzona na kocu, nieopodal zajazdu, była dobrą okazją do rozprostowania nóg i do zregenerowania sił na dalszą podróż, która na całe szczęście upłynęła bez większych przeszkód. Reginald starał się nie jechać za szybko, głównie ze względu na Reyes, która w następnej części ich podróży jeszcze dwukrotnie potrzebowała wydostać się z auta i uspokoić szalejące myśli. Radziła sobie coraz lepiej, chociaż ujarzmienie ataków paniki nadal wymagało od niej mnóstwa energii, ale Reginald był z niej naprawdę dumny – pamiętał ich pierwsze wspólne podróże samochodem i momenty, kiedy Reyes wybiegała z auta, kuląc się następnie na chodniku. Może nigdy nie pozbędzie się tej nieprzyjemnej przypadłości tak do końca, ale od tamtego czasu zrobiła ogromny postęp w zwalczaniu jej i zasługiwała na szczerą pochwałę, a raczej na słowa uznania, bo z czymś takim nie jest łatwo żyć.
Pogoda dopisywała również w Karolinie Północnej; niebo było niemalże czyste i nic nie zwiastowało nagłego pogorszenia się warunków. Barnardsville przywitało ich porośniętymi kukurydzą polami i raz mniejszymi, raz większymi pagórkami. W oddali ciągnęło się majestatyczne Pasmo Błękitne, wyłaniające się zza licznych liściastych drzew, rosnących w tych rejonach, a farmerskie domostwa rozdzielały szerokie łąki i sady. Pomimo, że ludzie ciężko tu pracują, zewsząd dało się wyczuć spokój tego miejsca i wolno płynący czas.
Spojrzał na Reyes, gdy przejechali przez bramę wjazdową do rancza Ackermanów i jechali głębiej, wzdłuż białego płotka, za którym ciągnął się pagórzasty wybieg dla koni, a dalej za nim las. Ranczo było czyste i zadbane; trawa była skoszona, a żywopłot równo przycięty. Sądził, że im bliżej będą, tym bardziej Reyes będzie zestresowana, jednak wcale nie wierciła się w fotelu cała w nerwach, a wręcz przeciwnie – wydawała się emanować w jakiejś części spokojem, który Reginald przyjął z uśmiechem. Dopiero gdy dotarli na podjazd nieopodal domu, dostrzegł cień niepokoju w jej twarzy.
Położył na chwilę dłoń na jej palcach, żeby nie urządzała im tej nagłej gimnastyki.
— Jeśli moją sympatię zyskałaś w przeciągu kilku minut, to ich sympatię zyskasz w przeciągu kilku sekund — zapewnił z uśmiechem, po czym wysiadł z auta, gdy Jo pojawiła się bliżej. Miała na sobie zwiewną, jasną sukienkę do kolan w kwiatowy wzór, brązowe kowbojki i reginaldowy kapelusz, pod którym chowały się jej ciemne, pofalowane z natury włosy.
Za nim jednak zdążyła wyściskać Reginalda, jako pierwszy dopadł do niego średniej wielkości bies w biało-czarne łatki. Zaczął skakać ze szczęścia, wyraźnie domagając się pieszczot w ramach powitania i długiej nieobecności.
Usuń— Está bien, Sueno, ya es suficiente — powiedział do czworonoga, tarmosząc go po pysku. — Jesteśmy przywitani, koniec — dodał, na co futrzak zakręcił się kilka razy i pobiegł do Reyes, witając się z nią tak, jakby za nią również się stęsknił. I dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że widzi ją pierwszy raz, na co się zawahał, ale mimo wszystko, z wywieszonym ze szczęścia jęzorem wciąż domagał się od Reyes jakiejś pieszczoty.
— Reggie, witaj w domu, braciszku. Wreszcie — Jocelyne w końcu wyściskała Reginalda i przełożyła kapelusz ze swojej głowy na jego. — Mama chciała wyjść ze mną, ale ostrzegłam ją, żeby się lepiej trochę pohamowała i nie robiła nam wstydu — oznajmiła, uśmiechając się do Reginalda porozumiewawczo i zaraz przeniosła spojrzenie na towarzyszkę, którą ze sobą przywiózł. Przez chwilę przyglądała się Reyes z lekko szerokimi oczyma, zaskoczona widokiem kogoś o tak niezwykłej urodzie.
— Dziewczyny, poznajcie się — zaproponował i spojrzawszy na Reyes z zachęcającym uśmiechem, wyciągał ku niej dłoń, aby podeszła bliżej.
— Hej, to ja, ta co rozmawiała z tobą chwilę przez telefon. Jocelyne, chociaż częściej Jo — przedstawiła się z uśmiechem i darując sobie wymianę uścisków dłoni, dała śmiały krok, żeby w ramach zapoznania wymienić się od razu uściskiem ramion. — Pięknie wyglądasz, Reyes — dodała zaraz, gdy na powrót się odsunęła, aby przesunąć spojrzeniem po sylwetce Reyes. — Reggie, myślałam, że w twoim otoczeniu nie ma ładnych kobiet, jestem naprawdę zaskoczona — zażartowała, puszczając w kierunku Reginalda oczko.
— Ja myślałem, że w twoim otoczeniu są w końcu faceci. A jednak jest tylko Willy — odgryzł się i posłał siostrze triumfalny uśmiech, na co ta cmoknęła z niezadowoleniem i wywróciła oczami.
— Żebyś wiedział, że później tu zajrzy — ostrzegła go, ale zaraz odpuściła przekomarzanki. — W każdym razie, ogromnie się ciesze, że jesteście, bardzo! — Przyznała entuzjastycznie, spoglądając uśmiechem to na Reyes to na Reginalda. — Proponuję wejść do domu, bo mama na pewno przebiera już nogami w niedoczekaniu — oznajmiła, rzuciwszy krótkie spojrzenie w stronę jednego z okien. Reginald tylko westchnął i zamknął drzwi od auta. — Później coś zjemy i na spokojnie się rozpakujecie. A później pomyślimy co dalej — dodała, ruszając w stronę domu.
Reginald Patterson