Reyes nigdy nie uważała życia za ciężar, ale wypadek wpłynął na jej postrzeganie świata i zrozumiała, że stanowi ono dług. Dług, który zaciągnęła wobec swoich rodziców pragnących spełnić jej marzenia o sztuce – dzięki ich poświęceniu znalazła się w Stanach Zjednoczonych, a choć musiała przełknąć gorzką pigułkę z naklejoną etykietką beztalencie, zaakceptowała rzeczywistość i odnalazła drogę, która wciąż pozwala jej się zatracać w nieskończonych barwach oraz łaskoczącym w nozdrzach zapachem farb olejnych. Dług, który zaciągnęła wobec siostry w dniu, w którym oddała ona swój ostatni oddech, a choć Reyes znajdowała się wtedy na wyciągnięcie ręki, nie było jej tam, a przynajmniej nie w taki sposób, w jaki powinna być – i ta wiedza będzie ją prześladować przez wieczność. Dług, który zaciągnęła wobec przyjaciół, lekarzy i fizjoterapeutów stawiających ją każdego dnia na nogi i będących niezłomną podporą asekurującą ją przed upadkiem – choć pewnego dnia w końcu zrozumiała, że tak naprawdę całą tę ścieżkę przeszła sama, nawet jeśli do dzisiaj nie wie, skąd znalazła w sobie siłę, by odepchnąć strach i chwycić się nadziei. Każdego poranka stara się spłacić swoje zobowiązanie; budzi się równo ze wschodem słońca i próbuje wypowiedzieć pięć rzeczy, za które jest wdzięczna i które pozwolą jej przetrwać cały dzień, a wieczorami zagłusza łkanie meksykańskimi telenowelami, włączając je w hołdzie dla siostry, która zawsze uwielbiała żenujące seriale z ich kraju i marzyła o zostaniu aktorką. Rutyna, której kiedyś nie akceptowała, teraz stała się jej sposobem na odnalezienie równowagi, a okruchy radości zaklęte w prostych przyjemnościach kolekcjonuje z równą pieczołowitością jak obrazy w galerii i tylko czasem, kiedy się zapomina, kładąc na stole dodatkowe nakrycie lub jest zmuszona odpowiadać na pytania, dlaczego z takim uporem unika środków transportu innych niż rower lub własne nogi, ma wrażenie, że próbuje uchwycić się czegoś, co od dawna pozostaje poza jej zasięgiem. Dzięki temu – lub mimo to – następnego dnia wstaje jeszcze silniejsza.
Reyes Castanedo
8.07.1990, MEKSYK, MEKSYK ––– KURATOR SZTUKI W EL MUSEO DEL BARRIO ––– OD 11 LAT MIESZKA W STANACH ZJEDNOCZONYCH ––– JAKO JEDYNA PRZEŻYŁA WYPADEK SAMOCHODOWY, W KTÓRYM ZGINĘŁA JEJ MŁODSZA SIOSTRA CATALINA ORAZ TRÓJKA BLISKICH PRZYJACIÓŁ ––– PO KILKU MIESIĄCACH INTENSYWNEJ REHABILITACJI STARA SIĘ POWRÓCIĆ DO ŻYCIA ––– BIEGLE POSŁUGUJE SIĘ JĘZYKIEM HISZPAŃSKIM, ANGIELSKIM ORAZ NAHUATL ––– MIŁOŚNICZKA WSPINACZKI SKALNEJ, WIECZORÓW SPĘDZONYCH PRZY OGNISKU I SITCOMÓW, KTÓRE ZDAJĄ SIĘ BAWIĆ TYLKO JĄ ––– NAJBARDZIEJ TĘSKNI ZA PICADILLO MATKI I PRAWDZIWĄ MEKSYKAŃSKĄ KUCHNIĄ, WIDOKIEM GWIAZD ORAZ ŚMIECHEM, KTÓRY UMILKŁ ZBYT SZYBKO
W tytule Speechless Naomi Scott, wizerunek Kayla Hansen.
[Pierwsza! :P
OdpowiedzUsuńNajpierw porwały mnie obowiązki, a teraz walczę z zabijającym serce brakiem weny... Więc przepraszam za jakość i czas realizacji zadania :(]
Noah nie miał pojęcia, jakie wyobrażenie o nim ma Reyes. Miał nadzieję, że nie był dla niej człowiekiem podejrzanym, którego trzeba mieć na oku lub się go wystrzegać. Biorąc jednak pod uwagę entuzjazm, z jakim go powitała, chyba nie powinien się obawiać... albo kobeitra była lepszą aktorką od niego. Woolf wiedział, że nie jest mistrzem kłamstwa, a jednak udało mu się dotrwać do tej chwili. Jego metoda polegała na tym, że nie kłamał... a jedynie ubierał prawdę w strojne szaty. Dzięki temu nie obawiał się, że zapomni, co komu powiedział. Rzadko jednak stawiał na otwartość, ponieważ wiedział, jak wiele osób chętnie wykorzystałoby tę chwilę słabości w jego wykonaniu.
Z Reyes było jednak inaczej. Podczas pierwszego ich spotkania... palił mosty, po których nigdy już nie chciałby chodzić, więc nie było sensu ukrywać pewnych spraw. I czasu. Podczas kolejnych... zwykle nie robił nic takiego, z czego musiałby się tłumaczyć. Wiązało się to po części z tym, że Noah starał się chronić swój wizerunek w Nowym Jorku i unikał od rozrabiania w tym mieście. Wolał, by pozostało dla niego czułym wspomnieniem chwil spędzonych z ojcem i nie chciał tego niszczyć głupimi wybrykami. W ten sposób... mógł być tutaj sobą bardziej niż gdziekolwiek indziej.
- Najwyraźniej fatum nad nami czuwa - odparł rozbawiony, kiedy z jednej strony stwierdziła, że to on jest czarujący, by po chwili niemal oczekiwać potwierdzenia komplementu.
Następnie Woolf skoncentrował się na wypowiedzi ich gospodarza, mając nadzieję, że w ten sposób uzbroi się w jakieś informacje, które przybliżyłyby go do wygranej w małym, przyjacielskim pojedynku.- Proszę mi wierzyć, nie tylko pan - skomentował wesoło Noah.
- I zapewniam, że Reyes nie tylko zna się na dziełach sztuki, ale i nieźle radzi sobie z pędzlem w dłoni... a przynajmniej wtedy, gdy chodzi o kolorowanie literek w tablicy pamiątkowej - dodał. - Zatem nie tylko jest panią teorii, ale i praktyki. - Spojrzał na kobietę z pewnym rozbawieniem, ale i złośliwością. Czy chciał stworzyć nieco groteskowy obraz Reyes? Może trochę... niemniej sam przyznawał się do wykonywania dziwnych zadań.
W między czasie zajęli się przystawkami.
- Muszę jednak przyznać, że wystawy podniosły zainteresowanie pana kolekcją - dodał niby mimochodem.
Noah
Kłótnie między Reginaldem, a Jocelyne były rzadkością i pojawiały się wyłącznie w niezwykle kryzysowych sytuacjach, z jakimś przykrym wydarzeniem w tle. Ich charaktery były troszeczkę różne, ale łączyła ich przede wszystkim szczerość intencji, dlatego polegali na sobie i w pełni ufali w każdej dziedzinie życia. Nie mieli żadnych tajemnic, nawet jeśli mowa o pojawiających się w biegu życia miłostkach, czy przewinieniach – po prostu dzielili się ze sobą niemalże wszystkim, bo kiedyś mieli tylko siebie i doskonale wiedzieli, że nie mogą tego zaprzepaścić. Jocelyne miała w sobie większe pokłady energii i była tą bardziej żywiołową jednostką w domu Ackermanów, jednak nie mogła pochwalić się ani przesadną pewnością siebie, ani przesadną śmiałością. Nigdy nie była twardzielką, która byłaby w stanie przewodzić jakiejś grupie, bo nie potrafiła ustawiać ludzi i dyktować im warunków – wymiękała przy każdej negocjacji, dlatego zdziwiły go te słowa, odnośnie ucieczki przez okno, bo szczerze nie sądził, że Jo byłaby to w stanie kiedykolwiek zrobić, podobnie jak sugestia o dobrej zabawie – żadna z niej przecież okupantka lokalnych dyskotek. Miała na koncie kilka wybryków, ale to nie ona była ich inicjatorką, a tak właściwie, częściej obrywała rykoszetem, przypadkiem pojawiając się tam gdzie nie powinna. Tu na farmie była odpowiedzialną córką, na którą spadł cały obowiązek opiekowania się końmi, poza tym, nastoletnie wybryki już dawno zostawiła w przeszłości. Reginald założył więc, że Jo nie chciała wypaść przy Reyes na nudziarę i stąd ta brawura w jej głosie.
OdpowiedzUsuńDom był dość duży z tego względu, że w jednej jego części mieszkają dziadkowie Reginalda, a w drugiej wujostwo. Wnętrze było urządzone w farmerskim stylu, a przeważającym elementem wystroju było drewno, estetycznie współgrające z dodatkami i domowymi przedmiotami, które nie stały na blatach na próżno, a faktycznie służyły tu ludziom w życiu codziennym. Nie można było doszukać się żadnych luksusowych elementów, których cena przewyższałaby cały majątek rodziny – było skromnie, ale porządnie, czysto i rodzinnie; dom wewnątrz żył i nie przypominał wystawy rodem z kolorowego czasopisma.
Reginald przekroczywszy próg, odłożył kapelusz na półkę i skierował się zaraz za dziewczynami do kuchni, gdzie Linda zdążyła już uzbroić stół w różnorakie dania, a także przygotować talerze oraz sztućce. Linda była średniego wzrostu brunetką, o normalnej budowie ciała; jej włosy zawsze sięgały ramion i ścięte były na prosto. Dziś miała na sobie jeansowe spodnie i beżową bluzkę w luźnym fasonie, którą na rękawach, sięgających łokci, dekorowały wiązania z rzemykami. Nigdy nie miała potrzeby przesadnie się stroić, a że pichciła pół dnia, cała jej kreacja i tak przykryta była fartuchem w grochy, którego nie zamierzała się pozbywać, dopóki nie obsłuży swoich gości.
— Miło cię poznać, Reyes — powiedziała ze szczerym uśmiechem na ustach i ujęła jej obie dłonie w ciepłym geście powitania. — Cieszymy się, że zechciałaś nas odwiedzić — dodała i zaraz przeniosła uwagę na Reginalda, którego zlustrowała krótkim spojrzeniem, żeby ostatecznie przytulić go w ramach powitania.
— Mam wrażenie, że jesteś coraz wyższy, Reggie — stwierdziła. — Albo to ja się kurczę na starość — sprostowała z westchnieniem i wskazała na zastawiony stół. — Siadajcie kochani — ponagliła wszystkich, a sama stanęła przy kuchence, żeby przemieszać zupę. — Jack jest z dziadkiem na polu, niedługo powinni wrócić, ale nie kazali na siebie czekać, także śmiało, rozgośćcie się — oznajmiła. — Reggie, obok ciebie jest miejsce dla Reyes. Ach, Jo, podaj serwetki, kochanie, bo całkiem o nich zapomniałam — poprosiła i sama zajęła się przelaniem zupy do porcelanowej wazy, po czym postawiła ją na stole, z kolei Jo w tym czasie przyniosła dwa pełne serwetniki. Stół był duży, gotowy pomieścić osiem osób.
Linda postanowiła przygotować popularną w tym rejonie Bruswick Stew – ichnią zupę gulaszową, gotowaną na bazie pomidorów, składającą się z lokalnej fasoli, a także wołowiny. Zwykło się ją jadać z pieczywem, więc świeżo upieczony chleb skrywał się w wiklinowym koszyku, pod haftowaną serwetką. Linda zaraz zdjęła tę dekorację i przysunęła koszyk z chlebem bliżej gości.
Usuń— Babcia piekła — oznajmiła z uśmiechem. — Częstujcie się — wskazała na parującą wazę z zupą i wróciła do podgrzewania drugiego dania.
— Okej, a gdzie jest babcia? — Reginald zapytał, z nieco podejrzliwym tonem. Ten brak połowy rodziny, przy tak wielkim wydarzeniu, jakim jest jego przyjazd wraz z towarzyszką, wydawał mu się szalenie dziwny.
— Babcia obiecała, że później zajrzy. Nie chciała się zwalać na głowę — Linda odwróciła się chwilowo przez ramię i znów powróciła uwagą do garnków przed sobą. Reginald ściągnął brwi i przeniósł spojrzenie na Jo, która usiadła naprzeciwko i zaraz zajęła się wybieraniem dodatków do jedzenia. Na jego spojrzenie uśmiechnęła się tak triumfalnie, że nie musiał już o nic więcej pytać. Najwyraźniej poważnie potraktowała prośbę o ujarzmienie zapędów tutejszych domowników.
Przeniósł więc spojrzenie na Reyes i posłał jej uśmiech w ramach dodania otuchy.
— Spróbujesz, Rey? — Zachęcił, gotów do uzupełnienia jej talerza porcją zupy gulaszowej. Południowe jedzenie miało specyficzny smak, ale Reyes z pewnością dostrzeże kilka podobieństw rodzimej kuchni, bo jest sporo jej naleciałości.
Reginald Patterson
Matthew Broderick był jedyną osobą, która wierzyła, że kiedykolwiek uda mu się zrealizować młodzieńcze pragnienia o skończeniu prestiżowego uniwersytetu, dostaniu pracy w jednej z najlepszych firm inwestycyjnych w kraju, a także w końcu założeniu swojego biznesu. Znali się od pierwszej klasy liceum, uczęszczali na te same zajęcia, grali w tym samym szkolnym zespole footballowym, a później kibicowali sobie wzajemnie, gdy otwierali koperty nadane w szkołach Ligii Bluszczowej. Matthew od zawsze chciał zostać prawnikiem korporacyjnym, więc Harvard był marzeniem, o które walczył od dziecka – z tym, że on miał łatwiej, bo jego rodzina od pokoleń miała liczne udziały w Dolinie Krzemowej. Nie musiał zaciągać niebotycznego kredytu z wizją spłacania go przez kolejnych kilka lat, a wieczory i weekendy w Harvardzie poświęcał na naukę i imprezowanie, a nie – tak jak Jensen – na łapanie się dorywczych prac i zapamiętywanie kolejnych wykładów pomiędzy dojazdami z akademika do restauracji, gdzie był barmanem.
OdpowiedzUsuńRozeszli się w trakcie studiów, choć dzwonili do siebie często utrzymując stały kontakt. Spotykali na święta, gdy Jensen nie miał najmniejszej ochoty spędzać ich z ojcem, a rodzina Matta wolała Hawaje od tradycyjnego indyka na wielkim dębowym stole ich jadalni. Siedzieli w akademickich pokojach i grali na konsoli do gier, podgryzając zimne pizze i popijając je zimnym piwem. A gdy oby dwoje skończyli z wyróżnieniami swoje szkoły – zamieszkali w Nowym Jorku, gdzie każdy z nich w natłoku pracy i biegu za karierą, próbował wygospodarować choć godzinę w tygodniu na szybkiego drinka i rozmowę o tym, jak im się wiedzie.
Z biegiem czasu Matt założył rodzinę, a Jensen postanowił, że ojcowskie powołanie nie jest dla niego, więc pomimo kilkuletniego związku ze Scottie, nigdy nie zdecydował się na przeniesienie go na wyższy level. Matt walczył jak lew o zostanie starszym partnerem w kancelarii, która zatrudniła go jeszcze w trakcie studiów, a Jensen wspinał się po kolejnych szczeblach kariery w Gianopoulos Ltd. Matt uwikłał się w romans z jedną z współpracownic, który doprowadził do rozpadu małżeństwa, Jensen wiedział, że nie ma nic gorszego niż relacje pracownicze wepchane w prywatne życie, więc trzymał się od kobiet w firmie z daleka. Matt dostał papiery rozwodowe, a starszym partnerem w kancelarii mianowali kogoś innego, a Jensen wraz ze swoją firmą debiutował na nowojorskiej giełdzie.
Żyli całkowicie inaczej, ale wciąż wspierali się wzajemnie w codziennych błahostkach, byli też dla siebie w trudniejszych chwilach: śmierci ojca Jensena, rozwodu Matta z Elizabeth. Więc Jensen nie zdziwił się gdy przed rokiem w środku nocy odebrał telefon, że powinien natychmiast przyjechać do swojego domku letniskowego w Hamptons. Nie pytał po co, ton głosu Matta zdradził, że po prostu go potrzebuje. Jensen zebrał się bez gadania, wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku miejscowości, w której bogaci nowojorczycy spędzają wolne letnie dni. Na miejscu zastał rozbity nie tylko samochód przyjaciela, ale i jego samego tępo wpatrującego się w czarnego Mercedesa klasy C, którym jeździł od niespełna roku. Ze szklanką whisky siedział na schodkach prowadzących na werandę ośmiopokojowego domku, który Jensen kupił przed rokiem, gdy zyski jego firmy potroiły się trzykrotnie dzięki zakupie akcji jednej z najnowszych firm technologicznych.
- Jensen, zrobiłem coś strasznego… - i opowiedział mu o wszystkim, co wydarzyło się przed kilkoma godzinami. Gdyby Sanders miał wybierać, czy chciałby wiedzieć o całym zdarzeniu, czy nie, na pewno wolałby życie w niewiedzy, bo kompletnie nie miał pojęcia co powinien doradzić swojemu przyjacielowi. Ale to nie była jego historia do opowiedzenia, do przyznania się do winy, więc nie namawiał go do pojechania na żaden z pobliskich komisariatów i przyznania się do winy, po prostu wysłuchał go i zapewnił, że cokolwiek nie postanowi, Sanders będzie go wspierał.
UsuńA Matthew postanowił całą sprawę przemilczeć.
Przez kilka kolejnych tygodni wypierał wypadek ze swojej świadomości. Żył, tak jak wcześniej. Może nawet stał się lepszym ojcem dla swoich dzieci, dostrzegła to nawet była żona, która nie widziała w nim już niemającego dla rodziny czasu pracoholika. Ale w końcu, gdy prawie zapomniał o tej nocy, której wypił kilka drinków za dużo i wsiadł do samochodu, natrafił na artykuł w gazecie leżącej na biurku jego sekretarki, w którym była mowa o łudząco podobnym wypadku.
Zaczął przekopywać internet w poszukiwaniu więcej informacji, a wyrzuty sumienia wróciły na nowo. Zaczęły ciążyć niemiłosiernie, powodując ataki paniki, zmieniły go we wrak człowieka w tym samym momencie, kiedy doszukał się artykułu o zdarzeniu drogowym z tamtego dnia, informującego, że w tym wypadku zginęły cztery osoby, a jedna uszła cudem z życiem. Myśl, że przez jego jeden nieodpowiedzialny wybryk życie straciły cztery niewinne osoby, młodzi ludzie którzy niedawno przekroczyli próg dorosłości, nie dawała mu spokoju…
Był słoneczny maj, żar powoli lał się z nieba, a Jensen najchętniej nie opuszczałby swojego klimatyzowanego biura, albo apartamentu na Upper East Side na dłużej niż to konieczne. W natłoku spraw w pracy, zapomniał o wszystkim, co Matthew powiedział mu jesienią zeszłego roku, przeszedł z tym do porządku dziennego, choć gdy czasami wieczorami pił szklaneczkę whisky na swoim tarasie i patrzył na światła Nowego Jorku, myślał o tym, czy podjął odpowiednią decyzję przemilczając to, co przyjaciel powierzył mu w tajemnicy. Może powinien namówić go do przyznania się do winy, do wzięcia na barki odpowiedzialności za pijacką eskapadę, do zmierzenia się z konsekwencjami? Nie wiedział jeszcze wtedy o czterech osobach, które zginęły tamtej nocy, o jednej która walczyła o życie, o dziesiątkach, które straciły bliskie im osoby. Jensen nigdy nie był zainteresowany tym, co dokładnie wydarzyło się tamtej nocy, nie przekopywał internetu w poszukiwaniu kolejnych doniesień, nie pytał Matta, widząc, że całkiem dobrze sobie radził. Spał spokojniej. Ale pewnego upalnego majowego wieczoru, Matt przyszedł do niego i powiedział mu o wszystkim, co znalazł w prasie i sieci. Każdy artykuł wydrukował i zamknął w czarnej teczce, którą mu pokazał na dowód prawdziwości swoich słów. A później wybiegł, zostawiając ją na szklanym stoliku w salonie przyjaciela.
Kolejnego dnia Jensen odebrał telefon od byłej żony Brodericka, która zapłakanym głosem oznajmiła mu, że Matthew popełnił samobójstwo wieszając się w swoim apartamencie…
Gdy składał papiery do Yale, nigdy nie pomyślałby, że jego najlepszy kumpel skończy w ten sposób. Nie uwierzyłby, że życie ma dla nich tak chory plan, który przewróci ich życia do góry nogami, by w końcu jednego z nich pchnąć do ostatecznej decyzji, do której nie było już odwrotu. Już nie byli nierozłączni. Matthew Broderick zmarł, a wraz z jego śmiercią, na światło dzienne wyszedł głęboko skrywany w Jensena sercu żal. Żal, że nic nie zrobił, by uchronić kumpla przed śmiercią, ale i żal, że gdzieś w Nowym Jorku są rodziny, które przez niego straciły wszystko…
UsuńZaczął robić to, przed czym wzbraniał się miesiącami – przekopywać Internet. Chciał zadośćuczynić w imieniu przyjaciela, chciał wszystkim wynagrodzić to, co wydarzyło się tamtej nocy. Pewnego dnia natrafił na imię i nazwisko kobiety, która uszła z życiem. Reyes Castanedo. Od artykułu do profilu na Linkedin, do zdjęć uśmiechniętej kobiety na Facebooku i Instagramie, kilku komentarzy na temat wydarzeń kulturalnych na Twitterze. I nagle nie wiedział kiedy kupował obraz wart kilka milionów, ani gdy wieszał go na wschodniej ścianie swojego biura, by wpatrywać się w niego godzinami. Jakby nie był sobą, gdy dzwonił do Rey i zapraszał ją na kolację. A później kolejną i kolejną. Wymyślił sobie, że wynagrodzi jej krzywdę wyrządzoną przez Matthew, choć dążył do tego w zajebiście pokręcony sposób okłamując ją na każdym kroku. Manipulował sytuacją dla uspokojenia własnego sumienia, by po kilku tygodniach zapomnieć o swoich prawdziwych pobudkach i odkryć, że przebywanie w jej towarzystwie po prostu jej odpowiada.
Siedząc w biurze zerknął na kalendarz, który wskazywał datę 15go października, zmarszczył czoło i zerknął przez przeszklone drzwi w stronę Sophii, jego sekretarki. Wstał od biurka zapinając guzik czarnej marynarki i przeszedł pewnym krokiem przez swój gabinet, otwierając drzwi i podchodząc do kobiety.
- Odwołasz spotkanie z Macintyre? Powiedz proszę, że wypadło mi coś ważnego. Muszę wyjść… I proszę dzwońcie tylko jeżeli będzie się paliło i waliło. – uśmiechnął się do niej serdecznie, po czym ruszył w stronę windy. Z czterdziestego ósmego piętra w wieżowcu, w którym zlokalizowana była siedziba firmy Sanders Investment Ltd., na parter budynku zjeżdżało się przeszkloną windą z widokiem na Wall Street. Gdy znalazł się na parterze, przywołał swojego szofera, który odwiózł go kilka przecznic dalej na Upper East Side, gdzie przebrał się w bardziej wygodny strój (ciemne dżinsy, koszulę w kratę, której był wielkim fanem oraz wygodne sportowe obuwie). Wziął kluczyki do swojego Mercedesa klasy G i ruszył w stronę El Museo del Barrio, gdzie pracowała Rey. Zaparkował samochód na ostatnim wolnym miejscu i przeszedł przez zatłoczoną boczną ulicę Madison Avenue. Wszedł z uśmiechem do środka i odnalazł jej biuro. Drzwi były lekko odchylone, więc oparł się o framugę i zaczął wpatrywać się w nią w ciszy licząc na to, że szybko oderwie się od stukania w klawiaturę i dostrzeże go.
<3
Jeśli się nad tym zastanowić, świat okazywał się zaskakująco mały, a momentami wręcz mikroskopijny. Gdyby Jerome wiedział, że właśnie miał przed sobą kobietę, która umieściła ogłoszenie w Internecie, pewnie roześmiałby się w głos, nie mogąc wyjść z podziwu nad tym, jak los przewrotnie pchał ich ku sobie. On jednak nie znał osoby, która go poszukiwała, a ona najwyraźniej w ferworze walki o dzieła sztuki nie skojarzyła jego twarzy i tym sposobem najprawdopodobniej mieli się znów rozminąć, choć byli tak blisko siebie. Jak dwie okrążające się planety, które z każdym obrotem znajdowały się bliżej siebie, lecz ich kolizja mogła okazać się katastrofalna w skutkach.
OdpowiedzUsuńWysłuchał nieznajomej, uśmiechając się z pewnym pobłażaniem, kiedy ta wspomniała o zmoknięciu. To na pewno nie było mu straszne, lecz w połączeniu z panująca aurą mogło okazać się wyjątkowo nieprzyjemne. Miała to być dopiero jego druga zima w Nowym Jorku, z czego tę pierwszą w pewnej części i tak spędził na Barbadosie, lecz zdążył się już przekonać, że jesienno-zimowe miesiące nie były jego ulubionymi, a zmoknięcie bez wątpienia wiązało się z silniejszym odczuwaniem panującego na zewnątrz chłodu. Wyspiarz nie musiał jednak długo się zastanawiać, by uznać, że obrazy były ważniejsze od jego komfortu.
— Na odległość na pewno w niczym nie pomogę — zgodził się, dobrze wiedząc, że wejście do budynku było konieczne i pozwolił dokończyć kobiecie myśl, by wreszcie zacząć się martwić, że jeśli mieli do czynienia z pękniętą rurą, to sam mógł sobie z tym nie poradzić. Miał już poprosić, by brunetka zaprowadziła go w miejsce przecieku, lecz zaczął zastanawiać się, czy nie byłoby lepiej od razu poszukać głównego zaworu i odciąć dopływ wody, choć w zależności od pionu, w którym wystąpiła usterka, mogło to okazać się czasochłonne i nieskuteczne.
— Dobrze — zdecydował w końcu, bo przecież od stania w miejscu i gdybania nic nie mogło się wydarzyć. — Proszę mnie zaprowadzić do tego przecieku — postanowił, by wreszcie wejść za swoją przewodniczką do środka. Kluczenie przez korytarze i obszerne pokoje zajęło im chwilę, aż wreszcie dotarli we właściwe miejsce i Marshall zaklął, kiedy ledwo po przekroczeniu progu poczuł wlewającą się do butów zimną wodę. — Szlag by to… — mruknął, sunąc wzrokiem przez całkowicie zalaną podłogę, po wilgotną ścianę, po której wręcz płynęła cała struga, by wreszcie zatrzymać na suficie, z którego nie tyle kapało, co wręcz ciurkało i Jerome musiał przyznać w duchu, że wyglądało to o wiele poważniej, niż początkowo to sobie wyobrażał. Teraz już nie dziwił się temu, że pracownicy muzeum byli cali mokrzy, jeśli ratowali obrazy wiszące na ścianie, która teraz stała się modernistycznym wodospadem.
— Mamy możliwość dostać się do pomieszczeń nad nami? — spytał, palcem wskazując na sufit. — Tutaj niczego nie zdziałamy, a tam dopiero musi panować istny armagedon — przyznał z bladym uśmiechem, mając nadzieję, że dostęp do wyższego piętra nie będzie w żaden sposób utrudniony. I oby nie trzeba było kuć ściany, by w ogóle móc się do wspomnianej usterki dostać, bo jeśli tak… To szybciej prawdopodobnie będzie jednak poszukać tego zaworu, który pozbawi wody cały budynek, ale pozwoli na uratowanie obrazów i zapanowanie nad przeciekiem. Teraz liczyła się każda minuta i z tego też powodu coś przyszło mu do głowy.
— Jeśli masz możliwość, zadzwoń do któregoś z pracowników. Niech pójdzie do piwnicy — polecił, odruchowo rezygnując z wszelakich zwrotów grzecznościowych. — Mam nadzieję, że macie do niej dostęp… Ktoś powinien znaleźć pion z rurami pod usterką i spróbować pozakręcać zawory. My sprawdzimy jeszcze górę, a jeśli tam nic nie wskóramy, to sami zejdziemy na dół.
Może i przyległa do niego łatka złotej rączki, lecz bez odpowiednich narzędzi i przede wszystkim określenia przyczyny awarii, sam niewiele mógł zrobić. Metodą prób i błędów mógł spróbować jedynie zmniejszyć lub chwilowo powstrzymać wyciek wody aż do przyjazdu odpowiedniej ekipy, która bez wątpienia przy okazji posiadała plany budynku i będzie wiedziała, gdzie czego szukać. On działał na oślep oraz pod namacalną presją czasu.
Usuń— I lepiej zacznij się zastanawiać, co gorsze dla obrazów. Zalanie wodą, czy trochę wilgoci na zewnątrz — dodał, z nieco kwaśnym uśmiechem spoglądając na swoją towarzyszkę. Słyszał strzępki kłótni grupki osób przed muzeum, w tym dyskusję na temat wyniesienia obrazów i cóż, w ostatecznym rozrachunku mogło to być najlepsze rozwiązanie, a raczej po prostu wybranie mniejszego zła.
[Ja również przepraszam za zwłokę ;c Ostatnio odpisywanie poza weekendami, również w tygodniu nie jest moją mocną stroną, ale staram się dzielnie nad tym pracować ;)]
JEROME MARSHALL
Gdy trzy miesiące temu wykręcił znaleziony przez jego sekretarkę numer z zamiarem zakupienia jednego z obrazów, nie spodziewał się, że relacja z kustoszką obierze taki obrót. Nawet Sophia patrzyła na niego podejrzliwie, bo wszelkie zakupy jego biurowych widzi-mi-się były realizowane przez brunetkę, nigdy wcześniej nie interesował się sztuką, więc wzbudził w niej tym większą ciekawość. Zbył swoją pracownicę niewinnym uśmiechem i pozwolił jej myśleć, że nigdy nie chodziło o obraz a tak naprawdę to Reyes była obiektem jego zainteresowań - nie było w tym najmniejszego kłamstwa. Kłamstwem było to, skąd dowiedział się o dziele sztuki, które wisiało w jego biurze.
OdpowiedzUsuńPrzez pierwszy miesiąc nie czuł się z tym za bardzo komfortowo. Ilekroć nie spotykał się z trzydziestoletnią meksykanką, miał z tyłu głowy bardzo istotny fakt, że każda minuta ich wspólnie spędzonego czasu jest przez niego zmanipulowana. Gdyby nie Matthew nigdy nie znalazłby jej nazwiska, nie dotarł do numeru telefonu, nie pokazał się w miejscu jej pracy. Gdyby nie spowodowany przed rokiem wypadek, Jensen nie musiałby nieść na swoich barkach tajemnicy, o której nie wie już nikt z żyjących osób. Chciałby obudzić się któregoś dnia i po prostu nie pamiętać o wszystkim, co jego wieloletni przyjaciel powiedział mu pewnej deszczowej nocy na werandzie jego domku. Ale stało się, a wyrzuty sumienia nie pozwalały mu wcześniej spać spokojnie. Aż do czasu kiedy poznał Reyes.
W drugim miesiącu złapał się na tym, że zapomina o prawdziwym powodzie ich spotkań. Wypadek przestał go interesować, bo Reyes była kobietą, przy której mógł być sobą, Jensenem Sandersem z Utah, a nie Jensenem Sandersem CEO jednej z największych firm na Wall Street. Oczywiście, że nie miał problemów ze swoim statusem, bo ciężko na niego pracował, ale miło było czasami nie rozmawiać o biznesach, a po prostu posłuchać o rzeczach, które cieszą każdego innego człowieka, który nie musi codziennie badać słupków i wykresów na giełdzie. Reyes nie przypominała też kobiet z którymi spotykał się do tej pory. Po związku ze Scottie, który zakończył się osiem lat temu, wszystkie znajomości kończył bardzo szybko, po kilku randkach. Kobiety te były głośne i pragnące atencji, ciągłej adoracji. Widziały w nim człowieka sukcesu, który mógł przychylić im nieba i dać nazwisko, które znaczyłoby coś w świecie Manhattanu. A on nigdy nie pasował do takich osób, doskonale pamiętając, że jeszcze dziewiętnaście lat wcześniej był nastolatkiem z ubogiej rodziny, który przekraczał próg wymarzonej szkoły.
Trzeci miesiąc przyniósł prawdziwą fascynację. I to zadziwiło Sandersa niebywale, bo on nie miał w zwyczaju zabiegać o kobiety. Nie był typem Casanovy, nie zmieniał ich jak rękawiczki, ale też nie szukał nikogo do randek w piątkowe wieczory na siłę. Ale każdą kolejną randkę z panną Castanedo wychodził. Jak jakiś małolat, ciesząc się na wspólnie spędzony czas, przez pół dnia zastanawiając się dokąd ją zabierze. Patrząc w lustro nie poznawał sam siebie… Jensen Sanders, zadurzony niczym nastolatek…
- Powinienem być w pracy, ale nie potrafiłem się skupić od rana na czymkolwiek. Zirytowałem się, bo rzadko mi się to przydarza i wziąłem wolne, chyba sobie poradzą raz na kilka lat beze mnie - uśmiechnął się do niej szeroko, wtulając ją mocniej w swoją klatkę piersiową. Chwile trwało nim zaufała mu w pełni, nie zawsze ochoczo przystawała na propozycje spotkań, czy wypadów za miasto. Jensen jednak należał do mężczyzn upartych i wiedział, że aby osiągnąć sukces nie można się poddawać. Owszem, miał z tyłu głowy, że postępuje źle, bo cała ta znajomość zbudowana jest na kłamstwie, ale jeżeli kłamstwo jest w dobrej wierze, to czy należy przestać? Szczególnie gdy Rey stawała się dla niego coraz ważniejsza? – Kawę chętnie bym wypił, ale mam dla nas inne plany. Możesz się urwać dzisiaj? – Gdy odsunęła się od niego, oparł się o jedno z biurek i wsadził ręce do kieszeni spodni wędrując za nią wzrokiem.
UsuńJensen
W jego mniemaniu Reyes była dobra w wielu rzeczach, które zdążył odkryć. Była fachowcem w swoim zawodzie - chociaż biorąc pod uwagę niewiedzę Jensena na punkcie sztuki, każda osoba, która chodziła po muzeach chociażby dwa razy do roku nim była. Podchodziła do każdego dzieła jak on do kolejnego wykresu na giełdzie, z czułością i pasją. Na pewno też była doskonała w szukaniu wymówek dlaczego nie powinna się z nim spotkać, gdy on po raz kolejny próbował ją namówić na kawę i spacer w Central Parku, albo kolację w przytulnej restauracji w Williamsburg, którą niedawno odkrył i której był wielkim fanem. Okazało się też, że jest specjalistką w dokuczaniu mu, co Jensen uznał za kolejny atut kobiety. Dlatego gdy wytknęła mu słabą wymówkę na urwanie z pracy, a później stwierdziła, że świat może się zawalić gdy nie będzie go dłużej niż kilka godzin w biurze zaśmiał się odchylając głowę do tyłu.
OdpowiedzUsuń- Gdy już świat runie, a Wall Street stanie w ogniu, pozwoliłem Sophii zadzwonić, ale do tego czasu jestem cały twój - przeczesał dłonią swoje blond włosy i popatrzył na nią spod przymrużonych oczu. - Moje ostatnie wakacje? - Zamyślił się na chwilę. Owszem, nie pamiętał kiedy ostatni raz odpoczywał tak naprawdę, kilka razy do roku jeździł albo latał na Florydę albo do Kalifornii, ale raczej nigdy nie nastawiał się tam na odpoczynek. Zamiast leżeć na plaży, zażywać kąpieli słonecznych, czy tych w oceanie, albo oglądać się za kobietami w bikini, on wolał siedzieć w barze z widokiem na ocean, popijając czarną kawę i sprawdzać wykresy giełdowe. Był pracoholikiem, tego nie ukrywał - ba, on to wręcz uwielbiał, bo tylko dzięki temu udało mu się spełnić wszystkie swoje plany i marzenia. Nie potrafił się zatrzymać w życiu i odetchnąć, bo wciąż czuł, że rywale depczą mu po piętach i jeżeli tylko weźmie kilka dni wolnego Sanders Investment nie będzie już na szczycie. A tego by nie zniósł.
- Przyznaję się bez bicia, że gdy dwa miesiące temu byłem w Miami to raczej w sprawach biznesowych aniżeli po to by wylegiwać się na słońcu - wzruszył ramionami i zanotował w głowie, że może nadszedł czas by urwać się z Nowego Jorku na kilka dni i dać sobie spokój ze sprawdzaniem stanu firmy, przecież miał od czegoś zarząd, dadzą sobie rady. - Zawsze możesz mnie zabrać na wakacje do, powiedzmy… San Francisco, znam tam naprawdę dobrą restaurację z koreańskim jedzeniem. Lubisz koreańskie jedzenie? - Chętnie spędziłby w jej towarzystwie więcej niż kilka godzin. Na chwilę przed oczami stanęły mu wieczory na plaży, popijając najlepsze wino Chianti Classico pochodzące z malowniczej Toskanii, z jednorazowych tekturowych kubeczków i oglądając zachód słońca. - Przemyśl to - wycelował w nią wskazującym palcem - znam idealne miejsce na Marshall's Beach skąd widać piękny zachód słońca z widokiem na Golden Gate… Aczkolwiek nie wiem, czy tak młoda kobieta jak ty chce spędzać czas z tymi oto starzejącymi się kościami - teatralnie przejechał przed swoim ciałem dłonią prezentując jej całość i odgryzł się w tym samym stylu wodząc za nią wzrokiem, gdy kroczyła w stronę drzwi swojego gabinetu na kilkucentymetrowych obcasach, które wydłużały jej nogi. Nie mógł przestać się w nią wpatrywać i zapewne żaden facet, który ją widywał zachowywał się dokładnie tak samo. - Zapewniam, że nie będziesz żałować… Przemyśl to - uśmiechnął się szeroko, gdy wychodziła za drzwi i ostatni raz na niego spojrzała.
Zostając sam w jej gabinecie stanął do pionu z biurka, na którym wygodnie się usadowił i podszedł z ciekawością do biblioteczki, na której oprócz kilkudziesięciu książek różniej grubości, na których grzbietach malowały się wielorakie nazwy związane z sztuką, stały dwie ramki ze zdjęciami. Na jednej z nich Reyes obejmowała łudząco do niej podobną młodszą kobietę szczerząc się do obiektywu, była kilka lat młodsza, a zdjęcie zrobiono chyba w Meksyku - przynajmniej malownicze tło pełne meksykańskich dekoracji o tym świadczyło. Doszedł do wniosku, że musiała to być jej siostra, ta sama, która zginęła rok temu w wypadku spowodowanym przez jego przyjaciela. Nie lubił przypominać sobie co było pierwszym powodem, dla którego zaczął zabiegać o względy Rey. Gdy była obok niego łatwo było zapomnieć o tym, że odnalazł ją przez zwykłe wyrzuty sumienia i pragnął wynagrodzić wszystkie krzywdy, które spowodował Matthew…
UsuńOdwrócił się od biblioteczki w momencie, kiedy usłyszał nadchodzący stukot obcasów i zrobił kilka kroków w przód, przestając myśleć o tym, co wydarzyło się rok temu i powodzie, dla którego ją odnalazł. Przecież teraz chodziło już tylko o to, jaką osobą była Reyes, o to, że czuł się przy niej swobodnie i uwielbiał nakłaniać ją do tego, by spędziła z nim czas. Co jak co, ale Jensen przyzwyczaił się, że najwartościowsze rzeczy wymagają czasu.
- Jakim kłamstwem obdarowałaś przełożonego? - porwał swoją kurtkę z oparcia krzesła i przeszedł przez drzwi jej biura zmierzając do wyjścia. Drzwi rozsunęły się a oni wyszli na ruchliwą ulicę, Jensen wskazał brunetce głową, że powinni udać się w lewym kierunku i już po chwili otwierał przed nią drzwi do swojego samochodu, a sam rozgościł się za kierownicą. - Wierzę, że chcesz ubrać coś wygodniejszego? Zaplanowałem dla nas turniej w tenisa, a przegrany stawia kolacje - nacisnął guzik zapłonu i wrzucił kierunkowskaz w prawo, by włączyć się do ruchu pomiędzy kilkoma, znanymi na całym świecie, żółtymi taksówkami. - A po kolacji pokażę ci coś, za co będziesz w stanie te San Francisco naprawdę przemyśleć. - Popatrzył na nią z szerokim uśmiechem.
Stary ale jary, Dżens <3
[Chętnie, nawet bardzo, chociaż ciągle wiszę Ci odpis. Masz jakiś pomysł, czy mam nad czymś intensywnie myśleć? :D]
OdpowiedzUsuńCharles Teller
ensen wychował się w rodzinie, w której pieniędzy nigdy nie było aż nad to. Od urodzenia mieszkał po środku niczego w małej mieścinie w Utah wraz z tatą, którego szczytem ambicji było otworzyć podrzędną restaurację z burgerami, więc dobrze wiedział jak to jest być biednym. Od kiedy sięga pamięcią jego ojca nigdy nie było w domu, bo ciągle dorabiał na kolejnych budowach, albo w warsztatach samochodowych odkładając każdy zarobiony grosz na otwarcie własnego biznesu, który okazał się kompletną klapą. Pamiętał wiecznie rozczarowaną matkę, która choć doskonale zdawała sobie sprawę, że jej highschool sweetheart nie jest milionerem, oczekiwała, że z dnia na dzień nim się stanie. Sama pracowała w Walmart jako ekspedientka i nie przynosiła do domu zbyt wiele dolarów. Jensen nie był najlepiej ubranym, czy rozpieszczanym dzieckiem i dopóki nie wybrał się na kampus Yale, by zobaczyć jak wygląda jego wymarzona szkoła, nawet nie wyjechał nigdzie dalej niż do kolejnego miasteczka w Stanie, w którym się wychowywał. Gdy patrzył jak jego ojciec coraz gorzej radzi sobie z życiem codziennym, a matka oznajmia, że odchodzi (notabene z gościem, który prowadził całkiem dobrze prosperujący warsztat samochodowy i miał pieniędzy trochę więcej niż Sanders senior), poprzysiągł sobie, że nie będzie wiódł takiego życia.
OdpowiedzUsuńGdy zarobił swój pierwszy milion - odłożył go bezpiecznie na koncie i do pracy wciąż jeździł metrem; po kilku kolejnych miesiącach pracy w Gianopoulos Ltd. suma na jego koncie bankowym zaczęła rosnąć. Zainwestował wtedy w apartament na Upper East Side, nie dla prestiżu czy przechwałek przed bogatymi znajomymi - a dla samego siebie, jako oznaką tego, że doszedł w życiu tam, gdzie pragnął być od dziecka. Znalazł się w gronie ludzi będących bardzo dobrymi w swoim fachu i potrafiącymi dzięki temu wieść godne życie. Stary, proszący się o remont, domek w Redmond, przez okna którego widział tylko zabrudzone ulice i stare pickupy sąsiadów, zamienił na apartament z bajki, przez okna którego widział Central Park, ale i swoją świetlaną przyszłość.
W końcu przyszedł moment, gdy Jensen mógł pozwolić sobie na wiele, bo po dwóch latach od założenia swojej własnej firmy i wylewania siódmych potów nad zdobywaniem klientów i inwestowaniem ich pieniędzy w przynoszące gigantyczne zyski biznesy, przestał liczyć pieniądze wpadające codziennie na jego konto. Owszem, znalazł się wśród najbogatszych mieszkańców Nowego Jorku, przed kilka laty był nawet na szarym końcu listy stu najbogatszych Nowojorczyków po trzydziestym roku życia, ale nigdy nie chełpił się tym. W głębi duszy pozostał chłopcem, który pamięta jak ciężko jest zaciągnąć kredyt studencki; jak to jest być tym najbiedniejszym w szkole, w której zdecydowaną większością są dzieciaki z bogatych domów. Dlatego też co roku pomagał kilku osobom dostać się do Yale i spłacał ich kredyty zaciągnięte na naukę na Uniwersytecie Ligii Bluszczowej. Owszem, byli to ludzie, którzy później lądowali na stażach w Sanders Investment Ltd, a finalnie zostawali zatrudnieni jako pełnoprawni pracownicy po skończeniu studiów. Ale wierzył, że gdy tylko uwierzy w nich, tak jak uwierzyli w niego Tony Gianopoulos czy Warren Buffett, odmieni ich życie i być może będą równie dobrzy na ulicach Wall Street, jak on.
Gdy masz określoną sumę pieniędzy, przestajesz się nimi przejmować, powtarzał zawsze gdy ludzie pytali się dlaczego wciąż jest normalny i nie przechwala się zerami na koncie, nowymi domami w Hamptons, czy rezydencjami letniskowymi w Santa Barbara. Dla niego każdy dom, w którym nie mieszka to kolejna inwestycja, każdy pieniądz na koncie, to okazja do jego podwojenia, a nie przechwałek.
Pamiętał, jak traktowano go, gdy nie należał do bogatych i nie chciał tego samego fundować innym, więc przychody, jakie dostaje na konto, zawsze pozostawiał tylko dla swojej wiedzy. I może dlatego potrafił dogadać się ze wszystkimi jednakowo i nie traktować ludzi z mniejszymi zasobami pieniężnymi w sposób inny?
Usuń- Reyes, byłem pewny, że jesteś miss independent, więc dam się na te wakacje zaprosić - zaśmiał się jadąc powoli przez Piątą Aleje, sznur taksówek przed nim uniemożliwił mu skutecznie rozpędzenie samochodu do chociażby 50 km na godzinę. Poza tym cieszył się, że nie musi jechać szybciej, bo kątem oka zauważył, że brunetka jest lekko spięta od kiedy siedzą w samochodzie. Cóż, nie był tym za bardzo zdziwiony, jutro miała przypaść rocznica wypadku, w którym zginęły cztery ważne dla niej osoby, a ona sama cudem uszła z życiem. Niektóre traumy leczy się do końca swoich dni, a w jego mniemaniu minęło jeszcze zbyt mało czasu by kobieta mogła odprężyć się na siedzeniu pasażera i pokonać trasę w spokoju. Dlatego jeżeli już zabierał ją gdzieś samochodem, nie planował dalekich podróży. Kort tenisowy również znajdował się tylko kilka przecznic od jej mieszkania, a kolejne niespodzianki w jego okolicy.
Ale zastanawiał się, czy w końcu mu powie… I czy uda mu się przekonać ją, że o niczym nie wie. Wydawało mu się, że nie należał do dobrych kłamców, ale ostatnie miesiące weryfikowały jego własne zdanie. Czekał cierpliwie, nie lawirował obok tematów, które mogłyby nakłonić ją do opowiedzenia mu historii wypadku. Wiedział, że któregoś dnia to w końcu nastąpi i cieszył się, że odwleka się to w czasie, bo bał się, że jego reakcja nie będzie prawdziwa.
- Mam skrzynkę z narzędziami w bagażniku i oczywiście nową rurę na wymianę, już pędzę do sąsiadki - zaparkował pod jej mieszkaniem i wyłączył silnik zwracając się twarzą ku niej. Parsknął śmiechem, gdy zapytała czy pokaże mu penisa. Uwielbiał ją za bezpośredniość i czarne poczucie humoru, a jeszcze bardziej, że w jego towarzystwie potrafiła być naturalną dziewczyną, bez udowadniania mu czegokolwiek. - Jeżeli widok mojego penisa cię zadowoli, to nie będę musiał sobie zadawać wiele trudu tą niespodzianką, w sumie ułatwiasz mi sprawę… - wyszedł z samochodu i obszedł go dookoła by otworzyć przed nią drzwi. - Milejdi, zapraszam - wysunął w jej stronę swoją dłoń niczym rasowy dżentelmen, by pomóc wyjść z czarnego Mercedesa. Pomimo jego nienagannych manier, to było raczej w żartobliwym tonie. - Oczywiście, że idę z tobą… Może uda mi się dojrzeć kawałek odkrytego… ramienia. Poza tym sprawdzam jak mieszkasz, bo taki milioner jak ja, nie może się pokazywać byle gdzie - zażartował i poczekał aż Rey opuści samochód po czym zamknął za nią drzwi i zablokował zamki na kluczyku, wkładając go do kieszeni spodni. Ruszył za nią do windy mieszczącej maksymalnie cztery osoby i stanął tuż obok, czekając aż zamknął się za nimi drzwi a ona naciśnie odpowiedni guzik. - Masz taką białą mini niczym Sharapova?
jej własny, prywatny Rafael Nadal xD
Usłyszawszy o tym, w jaki sposób rozplanowane było wyższe piętro, Jerome sapnął z niezadowoleniem, ponieważ to niczego im nie ułatwiało. Sprawców zamieszania mogło być zdecydowanie zbyt wielu, tym bardziej jeśli nad nimi znajdowało się wiele mniejszych pomieszczeń, swoim rozkładem w ogóle nie odpowiadając temu, co można było zaobserwować już w muzeum. To przeszkadzało nie tylko w dokładnym zlokalizowaniu usterki, ale i późniejszym dotarciu do niej. Jeśli faktycznie mieli uratować dzieła sztuki, należało albo szybko powstrzymać wyciek, albo podjąć decyzję co do przeniesienia obrazów, co jak później miało się okazać, wcale nie było takie proste.
OdpowiedzUsuń— Jasne, na pewno dam pani znać — odparł, od razu zastanawiając się, czy gdzieś po drodze nie mignął mu podobny człowiek, ale nie przypominał sobie, by od momentu pojawienia się w muzeum, widział kogokolwiek choćby podobnego do stróża. Wnioskując po opisie brunetki, mężczyzna był bardzo charakterystyczny i chyba nie sposób było go przeoczyć. Wyspiarz mógł mieć tylko nadzieję, że starszemu panu nic się nie stało w całym tym zamieszaniu i że być może po prostu wyszedł na przerwę, zupełnie nieświadomy tego, co się dzieje? Nie omieszkał jednak poinformować swojej towarzyszki, gdyby mimo wszystko Bernie rzucił mu się w oczy. Tymczasem, podczas gdy młoda kobieta telefonowała zgodnie z jego poleceniem, on sam z opartymi na biodrach dłońmi obserwował wyciek, jakby samą tylko siłą woli mógł powstrzymać lecącą ciurkiem wodę. Jeszcze na samym początku swojej przygody w Nowym Jorku, podczas wizyty w wypożyczalni kostiumów, którą pomylił ze zwykłym sklepem odzieżowym, małoletni klient posądził go o bycie Aquamanem. W tym momencie Jerome żałował, że nie posiadał ani jednej z umiejętności charakterystycznych dla bohatera uniwersum DC, ponieważ wystarczyłoby, żeby pstryknął palcami i byłoby po kłopocie.
Odwrócił się do kuratorki, kiedy ta skończyła rozmawiać i ponownie do niego podeszła, zaraz wysoko unosząc brwi na wieść o tym, co miała do przekazania.
— Chyba sobie pani żartuje? — rzucił zgodnie z własnymi odczuciami, nie do końca wierząc w to, co słyszy. — Pracownicy muzeów w ogóle myślą w ten sposób? — kontynuował zdziwiony, dotychczas będąc święcie przekonanym, że ludzie pracujący w podobnych miejscach daliby się pokroić za gromadzone latami eksponaty, w tym między innymi bez wątpienia cenne obrazy, tymczasem słyszał coś z goła innego. Nieco oszołomiony tym zastrzykiem gorzko smakującej wiedzy, bez słowa sprzeciwu podążył za brunetkę na górę, jednocześnie walcząc z gryzącym go sumieniem. Może powinien wziąć to na klatę i podjąć decyzję, każąc im zacząć wynosić obrazy? Był gotów wziąć to na siebie, tym bardziej że bezczynność zwykle była ostatnim, na co sobie pozwalał i jeśli już, to czynił to wyjątkowo niechętnie, uprzednio zawsze drążąc w poszukiwaniu jakiegokolwiek, nawet najbardziej beznadziejnego rozwiązania.
Pochłonięty własnymi myślami nieomal nie zauważył, jak opuścili muzealne korytarze i wspięli się po schodach, a te były niczym magiczna brama, prowadząc ich do diametralnie innego świata. Zapach farb i środków konserwujących, a także drewnianego parkietu szybko ustąpiły na rzecz powiewu dusznego i nieświeżego powietrza; takiego pochodzącego z długo niewietrzonego pomieszczenia. Ciszę wypełniły dźwięki charakterystyczne dla biurowca, a na korytarzu kręciło się całkiem sporo ludzi. Uderzony tą nagłą zmianą Jerome musiał się skupić, by szybko przełożyć plan muzeum na to, co znajdowało się tutaj i podążyć we właściwym kierunku; dobrze, że nie miał większych problemów z orientacją w terenie. Nie wiedzieć kiedy, wysunął się na przód i tylko raz po raz zerkał przez ramię na podążającą za nim kobietę, by wreszcie przystanąć poniekąd w ślepym zaułku. Gdzieś tutaj powinno być źródło wycieku, tymczasem otoczeni byli przez różnorakie biura, którym Marshall przyglądał się uważnie, aż jego wzrok natrafił na coś, czego nie spodziewał się tutaj w ogóle.
— Bingo — mruknął, delikatnie kładąc dłoń na ramieniu kuratorki, by zwrócić ją w stronę przeszklonych drzwi, na których wyklejono napis „wanny z hydromasażem”. Widocznie jakiś przedstawiciel miał tutaj swoje biuro i niewiele myśląc, Jerome postanowił wparować do środka, znajdując tam obraz nędzy i rozpaczy.
UsuńJego nagłe pojawienie się sprawiło, że pochylająca się nad jedną z wanien kobieta pisnęła i odskoczyła od niej, jakby przyłapana na gorącym uczynku. Chyba tak też było, ponieważ w dłoni trzymała element kranu, starając się wcześniej gorączkowo przymocować go na właściwe miejsce. Jeśli zaś chodziło o samą wannę… Dysze pracowały na pełnych obrotach, a z kranu lała się woda, przelewając się przez krawędź i wypływając na podłogę wesołą kaskadą.
— Szef mnie zabije… — jęknęła młoda blondynka, kiedy zdała sobie sprawę, że to nie on wpadł do pomieszczenia i zrezygnowana, przysiadła na krawędzi biurka, nie zważając na chlupoczącą wokół kostek wodę. Była młoda, mogła mieć najwyżej dwadzieścia lat i ubrana była w przylegającą do ciała, nieco już przemoczoną sukienkę. Jasne włosy były wilgotne i zmierzwione, co wskazywało na to, że długo już walczyła z awarią, ewidentnie sobie nie radząc.
— Miałam przygotować mały pokaz dla klienta. Zgłosiła się do na sieć hoteli, chcieliby wyposażyć w nasze wanny swoje apartamenty… Szef mnie zabije… — zaczęła zawodzić, podczas gdy Jerome zdążył otrząsnąć się z oszołomienia i posłał Reyes znaczące spojrzenie.
— Ktokolwiek szuka tego zaworu, niech lepiej się pośpieszy — mruknął i sam ruszył do wanny, zaraz dopadając do niej i szukając czegokolwiek, co odcięłoby dopływ wody.
[Wena mnie poniosła i nie mogłam się powstrzymać… ^^]
JEROME MARSHALL
[Ten pomysł z jej siostrą brzmi dobrze, szczególnie, że Charlie długo pracował w K9, więc wielokrotnie przeszukiwał domy czy samochody w poszukiwaniu narkotyków. Czy to możliwe, żeby Catalina miała poważniejszą przygodę kryminalną i ktoś ją (może jej ówczesny chłopak) próbował wrobić w przemyt narkotyków między stanami? Miałaby składać zeznania. Nie wiem, jaki miałaś na to pomysł, ale wypadek Reyes nie musiałby być nawet do końca przypadkiem. Ale jak to odpada, to możemy iść wtedy na początku w kradzież w muzeum. :D]
OdpowiedzUsuńCharlie Teller
- tak, dokładnie, jutro będziemy na ustach całego Wall Street. Już widzę te nagłówki Jensen Sanders, CEO jednej z największych firm inwestycyjnych w NYC, w towarzystwie tajemniczej malarki wchodzi do budynku w dzielnicy innej niż Upper East Side. - zaśmiał się i rozgościł się w na beżowej sofie w jej salonie, oparł się wygodnie, a ręce rozłożył na oparciu wyczekująco wpatrując się w nią - A pomyśl jakie będą nagłówki, jak zarezerwujesz hotel dla nas w San Francisco Czy to koniec fortuny Sandersa? - pokręcił ze śmiechem głową i zmarszczył brwi. Bawił go klasizm. Manhattan nie potrafił spędzić jednego dnia bez wytykania innym, że są lepsi bo pracują w miejscach, do których nie wpuszcza się byle kogo. Skończyli prestiżowe uczelnie, w większości tylko dzięki wpływowym rodzinom, by trafić do miejsca, które hermetycznie zapakowane miało w sobie małe dziurki, przez które wtargnęło do ich środka powietrze i sprawiło, że towarzystwo gniło od środka. On i jemu podobni byli takim powietrzem. Nie pasowali do rodzin, gdzie fortuny pochodziły od pradziadków, a nazwiska zapisywane były na kartach historii Manhattanu; sami zapracowali na wszystko, co w życiu osiągnęli, a pomimo tego większość z nich wciąż była zapraszana do śmietanki towarzyskiej. Sanders oczywiście chętnie i często brał udział w towarzyskich spotkaniach organizowanych przez najznakomitsze nazwiska Nowego Jorku. Tylko on pojawiając się tam, za każdym razem miał w tym interes, chciał znaleźć kolejnych klientów aniżeli obnosić się swoim nazwiskiem. Obracając się na salonach ludzi z Wall Street nigdy nie robił tego bezinteresownie, każde takie wyjście to dla niego dodatkowo pomnożony dochód. Gdyby nie ambicje zawodowe, podarłby każde otrzymane zaproszenie, a telefony od znanych mu osób, które mają więcej pieniędzy niż będą w stanie wydać przez całe swoje życie, nigdy nie zostałyby odebrane. Nie tolerował przechwalania się posiadaniem większego domu, apartamentu, większej ilości samochodów, biżuterii z większą ilością karatów, życiem na pokaz. Jeżeli chodziło o Jensena, on sam pozostawał w cieniu nazwiska swojej firmy. Owszem, wiele osób spoza Manhattanu wiedziało jak wygląda, bo od czasu do czasu jego twarz zdobiła najnowsze wydanie Forbsa czy Wall Street Journal. Wiedzieli, że do wszystkiego doszedł sam, ale nikt nie miał pojęcia ile naprawdę jest warte jego nazwisko, ani co robi gdy przychodzi wieczór. Życie prywatne było przez niego strzeżone od samego początku. Gdy dostał się na wymarzony Yale, skasował wszystkie portale społecznościowe i nigdy do nich nie wrócił, nie rozmawiał o kobietach, z którymi się spotykał z nikim innym niż najbliższymi przyjaciółmi. A od kiedy Matthew zmarł, nie miał nawet z kim usiąść i porozmawiać od serca, więc wszystko zatrzymywał dla siebie, sprawiając, że naprawdę wiele osób jeszcze bardziej zaczęło się interesować jego życiem.
OdpowiedzUsuńGdy był jeszcze ze Scottie, nikt nie interesował się jednym z pracowników Gianopoulos Ltd., owszem był młodym ambitnym asystentem samego Tony’ego, ale wciąż znaczył za mało w światłach Wall Street. Nikt nie interesował się tym z kim się spotyka, więc mógł bez problemu wieść najnormalniejsze życie z dala od wścibskich spojrzeń. Teraz wszystko się zmieniło, przecież w końcu coś znaczy, więc powoli ludzie zaczynali zastanawiać się kim jest Reyes i dlaczego tak bardzo nie pasuje do reszty towarzystwa. Zauważał jak na nią patrzą, gdy kładzie dłoń na jej lędźwiach i szepce jej coś do ucha w trakcie kolejnej kolacji zorganizowanej przez jednego z klientów, ba, oni już na pewno przeszukali internet by dowiedzieć się, kim jest kobieta, która od kilku miesięcy pokazuje się u jego boku. I na pewno 95 procent z nich zabrakło tchu, gdy w sieci nie znaleźli nic konkretnego, oprócz tego, że była malarką. A jemu to odpowiadało, bo nie chciał ciągle żyć otoczony ludźmi którzy nad twoją głową widzą jedynie cyfrę.
Chciał normalnej relacji opartej na wspólnie spędzonych chwilach bez stawania na uszach by zaimponować partnerce, a tak właśnie było, gdy spotykał się z kobietami Wall Street. Wciąż chciały więcej i więcej, widziały w nim tylko jego nazwisko. Reyes widziała w nim gościa we flanelowej koszuli i dżinsach, a nie garniturze za kilka tysięcy dolców, dzieciaka z Utah, który w dzieciństwie całymi dniami zapieprzał jak koń, któremu przed oczami uwieszą marchewkę i stara się ze wszystkich sił, by ją dorwać. Może dlatego stawała się coraz ważniejsza w jego mniemaniu? Może gdzieś w głębi serca cieszył się, że życie potoczyło się w taki, a nie inny sposób i mógł na nią trafić?
Usuń- Nie powiem ci co to za niespodzianka - wstał z kanapy i wyjrzał przez okno, zza którego wyłaniał się widok na ruchliwą ulicę. Ludzie nadciągali do stacji metra z każdej strony, zapracowani. Cieszył się na wolny dzień, w ciągu którego nie musiał myśleć o tym, o ile spadnie na giełdzie notowanie jego klientów, ani o ile wzrosną wykresy konkurencji. - Ale weź może coś na wierzch, jakąś bluzę, sweter, cokolwiek. Przyda się, bo wieczory są już zimne. - odwrócił się plecami do okna i oparł pośladkami o parapet patrząc na drzwi do jej sypialni znajdujące się po drugiej stronie pomieszczenia. Skrzyżował nogi oraz ręce na piersiach i cierpliwie czekał, aż się przebierze. Gdy w końcu wyszła na jego ustach zagościł zawadiacki uśmiech, a brwi uniosły się ku górze - Cieszę się, że na korcie będziemy tylko we dwoje, mógłbym być trochę zazdrosny, panowie na pewno zerkaliby na ciebie ukradkiem. - Podszedł bardzo blisko niej, tak, że stykali się palcami u stóp, gdy zrobiła krok w tył, przysunął się i oparł prawą rękę nad jej lewym ramieniem na ścianie, nie miała dokąd się ruszyć, bo z prawej strony blokowała ją komoda. Popatrzył głęboko w jej oczy i nachylił się nad jej uchem - I tak się nie skupię - wyszeptał i przejechał dłonią po jej ramieniu, po czym niespodziewanie się odwrócił na pięcie i ruszył w stronę drzwi. - To znaczy, że jesteś gotowa? Możemy jechać?
Dżens
[Jak widać z tym powrotem weny nie jest najlepiej, ale się staram. Niestety przekłada się to raczej krótkie odpowiedzi :(]Noah stanowczo nie zamierzał robić sobie z Reyes wroga. Rywalizacja to jedno, a znajomość rządzi się swoimi prawami. Z resztą nie był osobą skorą do chowania urazy. Chyba że ktoś mu grozi nożem, bronią palną lub innym niebezpiecznym narzędziem, ale chyba sytuacja mogła go usprawiedliwiać, prawda? Niemniej biznesowe spotkanie nie powinno definiować ich całej relacji. Z pewnością Woolf zamierzał zadbać o to, żeby kobieta szczęśliwie dotarła do domu. Szczególnie, że znając życie, nie wpadła na to, żeby znaleźć sobie jakiś transport na powrót...Niemal skrzywił się, gdy kobieta kopnęła go pod stołem. Zamiast tego spojrzał na nią z naganą i uśmiechnął się cwanie.- Nie doceniasz artystycznej interpretacji mojej twórczości - odpowiedział żartobliwie. - Wolę jednak stać za obiektywem aparatu niż brudzić się w kredzie. Jeśli chcesz, możemy się kiedyś wybrać na jakąś sesję - odpowiedział poważnie, starając się, żeby jego propozycja nie brzmiała nachalnie, a jednocześnie pokazać znacznie dojrzalsze zachowanie.
OdpowiedzUsuńNastępnie rozmowa przeniosła się bardziej na gospodarza. Właściwie wydawało się, że rozmowa prowadzi we właściwym kierunku, kiedy żona kolekcjonera stanowczo przerwała swobodny bieg tematu.
Noah z trudem powstrzymał się przed zmarszczeniem brwi. Posłał uprzejmy uśmiech starszej kobiecie.
- Czasami trudno się opanować, kiedy rozmowa dotyczy sztuki. A kwestie finansowe jedynie podnoszą to napięcie, dlatego wcale się panu nie dziwię. Niemniej dziękuję za pańską uwagę - zwrócił się żony kolekcjonera. - Trudno jest zachwycać się jednocześnie dziełami, wspaniałą kolacją i doskonałym towarzystwem. Szczęście należy dawkować, żeby nie straciło ono swojego uroku - zerknął przelotnie na Reyes.
- Jakie pokoje? - mruknął zdziwiony, zmarszczył brwi i zastygnął z ręką na klamce. Odwrócił się do niej z poważną miną i podniósł prawą dłoń na wysokość swojej brody, z uniesionym palcem wskazującym ku górze. - Reyes, jeden pokój. Liczba pojedyncza - uśmiechnął się po chwili wpatrywania w nią. - Nie jadę na żadne wakacje, gdzie będziemy musieli spać w osobnych sypialniach, w takie wypoczynki się nie bawię… - otworzył drzwi jej mieszkania na oścież czekając aż przez nie przejdzie, po czym zamknął je za nimi pozwalając by przekręciła w nich klucz i ruszył ku windzie. - Popsułabyś tym cały romantyczny nastrój, który właśnie ci zaprezentowałem zdradzając największą tajemnice, jaką jest kawałek plaży z widokiem na Golden Bridge. Później znowu zamienię się w Jensena z Wall Street, zimnego i wzdychającego tylko do wykresów i będziesz narzekać, że nie potrafię wywołać ani krzty intymnego nastroju. - Wszedł do windy, czekając aż do niego dołączy i przycisnął guzik z narysowanym zerem na nim.
OdpowiedzUsuńIm dłużej myślał o tym pomyśle, tym był bardziej chętny zakomunikować zarządowi, że musi odpocząć i wziąć kilka dni wolnego. Jeszcze dzisiaj wieczorem Sophia mogłaby zarezerwować im dwa bilety w pierwszej klasie do San Francisco liniami American Airlines na poranny rejs do SFO z lotniska JFK. Po kilku godzinach wygrzewaliby się w słońcu zachodniego wybrzeża zajadając się koreańskim jedzeniem na wynos, przechadzając się ulicami zatłoczonego miasta. Całkowicie anonimowo, bez sterty białych koszul i garniturów przez kilka dni. Wyłączyłby telefon i uwierzył swoim współpracownikom na słowo, że dadzą sobie radę i będzie miał do czego wrócić.
Ale z drugiej strony wiedział, że nie mógł działać pochopnie, bo nie chciał naciskać na Reyes. Nie chciał jej przestraszyć, że jest narwanym facetem, który za pięć minut zaproponuje by przeprowadziła się do jego penthouse’a na Upper East Side. Znał takich ludzi. Miał ich na pęczki dookoła, widział jak angażują się nagle w związki, dają się ponieść chwili i uczuciu, a rok później liżą bolesne rany, bo któraś ze stron się wycofuje. Nigdy do nich nie należał, zawsze był ostrożny. Tym bardziej, że tym razem wisiało nad nim widmo kłamstwa, które w każdej chwili może wyjść na jaw.
- Nie bój się, nie wynająłem całego obiektu, z jednego prostego powodu: kobiety też lubią popatrzeć na takie wyrzeźbione ciało, jak moje - zaśmiał się wychodząc przed budynek i prężąc żartobliwie przed nią muskuły. Nie miał zbyt wiele czasu na uprawianie sporu, miał swój mały rytuał od lat, którym był poranny jogging w Central Parku. Dziesięć kilometrów, przez alejki budzącego się dookoła serca Manhattanu, stawiały go na nogi i dawały siły na cały dzień, ale na siłownie zwyczajnie brakowało mu czasu. Nie podnosił więc ciężarów, a w tenisa grał bardziej towarzysko, aniżeli z zapałem. - Będziesz zazdrosna? - Podeszli z powrotem do czarnego Mercedesa, odblokował automatyczne zamki na pilocie i otworzył przed nią drzwi, podając jej rękę by weszła do środka i usadowiła się wygodnie. - Na pewno będziesz zazdrosna - stwierdził i obszedł samochód dookoła, po czym wsiadł od strony kierowcy zapinając pasy. Odpalił silnik i włączył się do ruchu, zmierzając w stronę Hell’s Kitchen.
Niecałe dwadzieścia minut później zatrzymał się przed obiektem sportowym, w którym wynajął na najbliższe dwie godziny kort. Należał do członków tego miejsca tylko dlatego, że czasami w niedziele grywał tutaj z Matthew, gdy ten jeszcze żył. Nadrabiali tu wszystkie wydarzenia, które miały miejsce w ich życiu, opowiadali anegdoty z pracy i wyżywali się na piłkach, gdy coś nie szło po ich myśli. Od ich ostatniego wspólnego meczu minął przeszło rok, bo po wypadku, którego rocznica przypadał jutro, jego przyjaciel już nigdy nie zadzwonił by umówić się na rozgrywkę i pogawędkę z wieloletnim kumplem z Utah.
Usuń- Szatnia damska jest po prawej, męska po lewej, spotkamy się tutaj za dziesięć minut - przełożył przez ramię czarną, sportową torbę i ruszył w stronę recepcji by zakomunikować kobiecie siedzącej za długą ladą, że przybyli na miejsce. Dziesięć minut później stał oparty o ścianę i przerzucał w dłoniach jaskrawo zieloną piłeczkę czekając na Reyes.
Jens
- Tak, tak, surfer… yhym… - odchrząknął drapiąc się po czole. Gdy zabrała mu piłkę zaczął w dłoni obracać rakietę śmiejąc się w duchu, że on, poważny mężczyzna, daje się wciągnąć jej w te gierki. Uwielbiał ich słowne potyczki, które prowadzili ze sobą prawie od momentu, w którym się poznali. Ale musiał przed sobą przyznać, że lubił też kiedy prowokowała go i w ostatniej chwili się wycofywała. Zachowywali się jak dwójka nastolatków, chociaż już lata temu obydwoje weszli w dorosłość pełną parą. A jednak przy niej czuł się, jakby był znowu na trzecim roku studiów i na chwilę dał upust swojej młodości, odłożył na bok książki i zaczął uganiać za dziewczynami. Brunetka działała podobnie. On, skupiony wiecznie na pracy, przy niej zapominał o bożym świecie, nie liczyły się wykresy, czy kolejne wskaźniki na nowojorskiej giełdzie, pal licho Hongkong. Singapurem też nie zawracał sobie głowy, gdy przed nim stała Reyes. - Oj mylisz się, gdybyś weszła nago do mojego biura… Poprosiłbym tylko Sophię, by poszła zrobić sobie kawę, oszczędziłbym jej widoków. Ale pamiętasz, że mam przeszklony gabinet? I osiemdziesiąt procent zespołu to faceci? - zamarzył się na chwilę, wyobrażając sobie opisaną przez kobietę sytuację, wciąż stojąc oparty o ścianę. Gdy w końcu ruszył za nią, poprawił kołnierz swojej białej koszulki polo i zajął się kontemplacją ruchów kołyszących się, przed jego oczami, bioder. - Reyes, wiem co zamierzasz i naprawdę zapowiadam ci, że to się nie uda - podszedł do niej, kiedy stanęła po bliższej stronie kortu. Wiedział doskonale, że da jej fory, bo chciał widzieć na jej twarzy satysfakcję, że była od niego lepsza. W całym tym dniu chodziło o to, by mogła zapomnieć o nadchodzącej dacie, która niosła za sobą zbyt wiele bólu. - Jestem za stary na te sztuczki - zmierzył ją od góry do dołu, w obcisłych legginsach wyglądała fenomenalnie i doprowadzała go do szału, a wysoko upięte włosy, z których kilka kosmyków spadło na jej policzki, dodawały jej twarzy ostrzejszych rysów. Chciał dalej prowadzić tę zabawę, w której ciągle przyciągali się do siebie, by za chwile odepchnąć, więc położył dłoń na jej lędźwiach, gdy stali twarzą w twarz i przyciągnął ją do siebie. Przesunął po jej policzku prawą dłonią i pochylił się nieznacznie, po czym powoli założył niesforne ciemne włosy za ucho. - Uczesz się, bo nie będziesz widziała nadlatującej piłki, a wtedy o ambaras bardzo łatwo. - wysunął z jej dłoni piłkę, gdy wpatrywała się z niedowierzaniem w to, co zrobił, po czym odsunął się od niej i zaczął odbijać piłkę od ziemi idąc na swoją połowę kortu.
OdpowiedzUsuńZaczął się śmiać sam do siebie, bo wiedział, jak bardzo nakręcał i siebie, i ją. Od tygodni powietrze w ich towarzystwie było naelektryzowane i wiedział, że to tylko kwestia czasu, aż któreś z nich pęknie i przekroczy magiczną granicę, która zakończy tę wątpliwie platoniczną przyjaźń, a przerodzi w całkowicie coś innego. Od lat nie był z nikim na poważnie w związku, żadne kobiety nie zawracały mu głowy na dłużej, bo pewne niezamknięte rozdziały z przeszłości, były ważniejsze do odtwarzania, niż pisanie nowych. Jeszcze rok temu uczuciowo był w całkowicie innym miejscu, niezdatnym do zaangażowania się w jakąkolwiek relacje, ale śmierć przyjaciela utwierdziła go w tym, że życie jest zbyt krótkie, by wciąż patrzeć wstecz. I choć na początku nie planował zbliżyć się do Reyes w sposób, w który właśnie to zrobił, widząc wszystkie czerwone flagi, które powiewały mu przed nosem i nakazywały nie wchodzić do tej wzburzonej wody, on całkowicie je ignorował.
Reyes dawała mu poczucie, że tli się w nim jeszcze szansa na zbudowanie swojego prywatnego życia nie tylko na fundamentach pracoholizmu, ale także na głębszych uczuciach. Momentami zapominał także o prawdziwym powodzie, dla którego się poznali, chciał upchać go jak najgłębiej w swojej szafie pełnej tajemnic i kłamstw, przekonując się nieustannie, że to dla ich wspólnego dobra. Tylko czy nie było to egoistyczne patrzenie na życie? Sanders czegoś chciał, więc musiał to mieć. Znowu coś sobie ubzdurał, obrał cel - i będzie do niego dążył.
Usuń- Gotowa? - Stanął po przeciwnej stronie siatki wpatrując się z powagą w kobietę. Kiedy skinęła głową zaserwował w jej stronę płynnym ruchem podrzucając piłkę do góry i uderzył ją rakietą tenisową. Piłka poszybowała wysoko nad siatką w jej stronę.
let's play the game
Cóż... Noah nie lubił marnować czasu. Faktycznie było tak, że wolałby mieć już ten obraz dla siebie... jeśli nie w ręku, to chociaż na papierze. Nie oznaczało to jednak, że był niecierpliwy jak dziecko. Skoro tylko stwierdził, że w tej chwili przegrał potyczkę, zamierzał się nieco wycofać i podreperować swój wizerunek. Na kilka sekund jednak stracił kontrolę i wiedział, że może tego gorzko pożałować. Szczególnie, że Reyes chyba wiedziała, jak wykorzystać to dla siebie. Nie spodziewał się po niej specjalnego knucia, ale wiedział też, że ta kobieta potrafiła go zaskoczyć i zupełnie nieumyślnie zrobić coś, co zupełnie rozbroiłoby sytuację, a jemu odbierało broń.
OdpowiedzUsuńPokręcił głową, kiedy tak lekko podeszła do tematu modelingu.
- Z pewnością... mogę ci się wypłacić - zapewnił, choć po jego spojrzeniu trudno było stwierdzić, czy rzeczywiście miał na myśli pieniądze. - I zapewniam cię, że jak dotąd nikt na moje zdjęcia nie narzekał.... - dodał ostrożnie. - Widzisz... nie każdy ma talent do pociągania pędzlem. I dość cierpliwości do ćwiczeń, a bez nich nie da się osiągnąć mistrzostwa. Ja... lubię dynamikę w życiu. Fotografia to właśnie uchwycenie tej chwili, momentu, który za chwilę przeminie. Nie muszę stawiać idealnych linii... wystarczy dobre oko i trochę świadomości artystycznej - zapewnił spokojnie. Mówił takim tonem, jakby opowiadał historię obcego człowieka, a nie wychwalał własne zdolności. Spojrzeniem przesuwał po wszystkich obecnych, ale słowa stanowczo kierował do Reyes. Nie mogła mówić, że go zna po tych kilku spotkaniach. Może czasami widziała go autentycznego, ale życie było znacznie bardziej... nieprzewidywalne, a on sam... po prostu nauczył się reagować na tę zmienność losu.
Woolf miał ochotę się roześmiać, kiedy kobieta odpowiedziała tak jawną prowokacją. O tak! Ta psotka potrafiła się bawić. Bardzo chętnie znalazłby się na miejscu tego kolekcjonera i tylko obserwował jej grę. Czy jednak nie traciłby tego napięcia, które wywoływało u niego wyzwanie?Spojrzał jej w oczy.- ¿El corazón del asesino tiembla ante el golpe final?- zapytał. Potem uśmiechnął się szeroko. Nie był to ani czas, ani miejsce na dłuższe dyskusje. Nawet jeśli miał na to ochotę. Na razie jednak dawał kobiecie znać, że wie, kto tu jest na wygranej pozycji, ale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Jej żarty akceptował, ale nie zapominał, o co toczy się gra. Czy to oznaczało, że był nieczuły lub obojętny? Wolał myśleć, że jest skoncentrowany na celu i nie lubi rezygnować z tego, co mu się należy.
- Co sprawiło, że zainteresował się pan sztuką? - zapytał gospodarza.- Biorąc pod uwagę to, że tak chętnie ukrywa pan te dzieła przed światem, mam pewność, że to nie tylko poza czy maniera... A w takim razie... co sprawiło, że poświęcił się pan nie jednej... - tu spojrzał na żonę gospodarza. - Ale dwóm miłością w swoim życiu - zakończył żartobliwie, ale oczy Noah błyszczały szczerym zainteresowaniem. SIęgnął po kieliszek,żeby upić wina.
Naoh
Majstrowanie przy wannie niczego nie dało i rozeźlony tym Jerome płasko uderzył dłonią o jej brzeg, mieląc w ustach przekleństwo. Woda ciurkała z uszkodzonego kranu, którego kluczowy element wciąż spoczywał w dłoniach młodej pracownicy salonu i nijak nie można było przytwierdzić go z powrotem, by zatrzymać strumień lub chociaż zmniejszyć go i zapanować nad sytuacją. Wyspiarz nie posiadał również sprzętu, za pomocą którego mógłby poradzić sobie z problemem, a szukanie teraz jakichkolwiek narzędzi mijało się z celem, ponieważ tylko tracili na czasie. Nie pozostało im nic innego, jak skupić się na zaworze i albo uda się to osobie przebywającej w piwnicy, albo im, o ile na terenie salonu z wannami do hydromasażu znajdował się w ogóle jakikolwiek zawór umożliwiający odcięcie wody. Zdaniem Marshalla, powinien, ale patrząc na młodziutką asystentkę, wcale by się nie zdziwił, gdyby osoba projektująca to pomieszczenie i instalacje z wannami w ogóle o tym nie pomyślała.
OdpowiedzUsuńPodczas gdy on skakał w koło wanny, moknąc przy tym już doszczętnie, pani kurator zdołała dopaść do blondynki, a następnie do wskazanego przez nią magazynu. Jerome rozejrzał się w poszukiwaniu brunetki akurat w momencie, w którym ta zdecydowała się go zawołać i przez to od razu zbliżył się do kobiety, przystając w progu, za jej plecami, by następnie zmierzyć się z widokiem dość niecodziennym i bez wątpienia zaskakującym. Przyglądając się, jak naga starsza kobieta próbuje cucić równie nagiego i jeszcze starszego mężczyznę, z trudem wyłapał pośród gorączkowych szeptów imię stróża, lecz kiedy już jego umysł je pochwycił wraz z informacjami sprzedanymi mu przez brunetkę, złapał mocno i nie zamierzał puścić.
— Bernie! — zawołał zgoła radośnie, a jego wzrok mimowolnie ulokował się na kroczu mężczyzny. — Jak dobrze, że się znalazłeś! — dodał, wciąż wpatrzony w newralgiczny punkt. W pewnym momencie nawet zmarszczył brwi i przekrzywił głowę, tym intensywniej wwiercając się spojrzeniem w mężczyznę, aż wreszcie zacmokał z niedowierzaniem i delikatnie przecisnął się obok Reyes. Magazyn nie był duży, a wzrost i postura Marshalla nie pomagały mu w sprawnym dostaniu się do środka, lecz miał pewną palącą sprawę do załatwienia.
— Bardzo panią przepraszam, czy mogłaby pani… — sapnął, wciskając się pomiędzy nagą nieznajomą, a Berniego w taki sposób, by przypadkiem w nie otrzeć się o jej ciało. Kiedy już mu się to udało, obrócił się nieporadnie i przykucnął przy stróżu, sięgając ku jego biodrom.
— Wybacz, Bernie — mruknął z krzywym uśmiechem i podparł się drugą ręką o jedną z półek metalowego regału, by drugą wyciągnąć… dalej, obok uda i biodra mężczyzny, gdzie jego palce podążyły w poszukiwaniu zaworu, który wypatrzył, przystanąwszy w progu. Zadanie miał o tyle utrudnione, że ten znajdował się niemal tuż za plecami mężczyzny i by go dosięgnąć, Jerome prawie przycisnął głowę do ramienia staruszka, usilnie starając się spoglądać przy tym wszędzie, tylko nie w dół. W końcu namacał opuszkami odpowiedni kształt, chwycił za rączkę i pociągnął ją tak, by znalazła się prostopadle do rury, na której była zamontowana. Kiedy tylko to nastąpiło, odskoczył od stróża jak oparzony, dłonie nerwowo wycierając o mokrą koszulkę wystającą spod kurtki, jakby coś wyjątkowo go obrzydziło.
— Nie leci! — doleciał do nich krzyk blondynki. — Woda nie leci!
— Tego kurka nie można było nie zauważyć — stwierdził Jerome, pozwalając, by cała uwaga ponownie skupiła się na stróżu, który oddychał głęboko, ze świstem wciągając powietrze w płuca i posłał swojej towarzyszce wymowne spojrzenie. Nim jednak zdążył dodać coś jeszcze, uderzył w niego jakiś niewielki ciężar. Wyspiarz znieruchomiał, spojrzał na kuratorkę szeroko otwartymi oczami, a potem zerknął w dół, chcąc sprawdzić, co się dzieje.
— Uratował mi pan życie! — wyznała dziewczyna od urwanego kranu, ciasno przyległszy do jego torsu i mocno obejmując go ramionami.
Usuń— Ktoś z państwa wzywał pogotowie? — zawołał ktoś od wejścia i kiedy Marshall spojrzał w tamtą stronę, dostrzegł ratowników medycznych, którzy nieco zawahali się przez wszechobecną wodę, której było na tyle dużo, jakby ludzkość miała ponownie doświadczyć kary potopu. — Czy to ta pani potrzebuje pomocy? — dopytywał ratownik, wskazując na blondynkę, najpewniej zmylony jej słowami.
— Będę musiał się napić — stwierdził tymczasem Jerome, odsuwając się wraz z asystentką, by zrobić ratownikom medycznym dostęp do Berniego i jego kochanki, która zdążyła już się przyodziać.
[Stawiamy z Marshallem flaszkę po tych przeżyciach ^^]
JEROME MARSHALL
Cztery miesiące. Osiemnaście tygodni. Sto dwadzieścia dni. Może blisko trzy tysiące siedemdziesiąt godzin, ale ponad sto osiemdziesiąt cztery tysiące minut. Tyle minęło czasu od tamtego dnia, kiedy rozmawiali ze sobą po raz ostatni, lecz ona wciąż była zapisana w kontaktach jako R z żółtym serduszkiem; tyle minęło od pierwszego spotkania najprawdziwszej Reyes i Tiago niewiele mającego z realnością, bo została w nim przeważająca cząstka Vito Madery. Może i w dokumentach nikt nie znalazłby potwierdzenia, że jest tym samym chłopakiem z Meksyku, urodzonym w Dublinie, któremu łatwiej było umrzeć na niby, niż żyć po tych pokręconych wydarzeniach, pełnych lęku, strachu i gróźb, ale wciąż wolał swoją starą wersję siebie, niż tą stworzoną przez człowieka, zajmującego się nielegalnym wyrabianiem fałszywych dokumentów. Odwiózł ją bezpiecznie do domu, spędził noc, kojąco uspokajając swoimi ramionami i głosem, ale nie przyznając się do tego, że ma cokolwiek wspólnego z jej przyjacielem. Uciekł nad ranem, więcej nie zjawiając się w okolicy, omijając na tyle skutecznie te uliczki, jakby były parszywe. Zranił ją. Czy oskarżała go o strumienie łez, cierpienie, obojętnienie, osamotnienie, zdradę i gniew? Czy któraś z tych następnych nocy przyniosła jej lepszy dzień i przestała się na niego złościć? Zapomniała go, wyrzucając z serca całe jego zło? Może zamknęła za sobą wszystkie drzwi, nie pozostawiając śladu w myślach o tym, że może w tym obcym dla nich obojga mieście przeznaczenie pozwoliło im się ponownie spotkać? Była mu bliska i gdyby to ona udawała kogoś innego przed nim, nie wytrzymałby tych kłamstw, rzucanych prosto w oczy. Stoczył się na samo dno, chcąc choć raz spotkać ją, nawet z daleka i ostatecznie odejść stąd jako kreatura, a nie prawdziwa wersja siebie.
OdpowiedzUsuńWystraszony wybudził się ze snu, zatrzymując wzrok na zamkniętych drzwiach i mruczącej cicho rudej kotce. Tej samej, która zasypiała z nim krótko po jego przeprowadzce, uciekając od właścicielki i swojej sześcioosobowej zwierzęcej rodzinki. Szybko wtuliła się w ciepły bok Tiago, a ten sunął dłonią po miękkiej sierści, nie wiedząc, co robić i jak żyć, bo czy można funkcjonować w takim zawieszeniu? To zabawne, ale unikając wszelkiego kontaktu z tą cudowną kobietą, która może w niektórych fragmentach życia znała go lepiej od samej matki, babki i starszej o rok siostry, unikając jej tak, coraz bardziej popadał w obłęd, gdyż nawet w trakcie tej godzinnej drzemki śniła mu się. Oboje przesiadywali na strychu babci, widząc jak kobieta zmywa z rąk czerwoną farbę i kończy obraz czwórki najdroższych jej sercu dzieci. On. Reyes. Catalina. Pilar. Jakby tego było mało szturchał ją łokciem w kolano, nie pozwalając dziewczynie na względny spokój, a ta za każdym razem kopała go już na tyle zaczerwienioną kostkę, że mało, co różniła się kolorem od farby w pudełku, torebki babci lub nieba stworzonego nie tylko z takiego odcienia na dużym płótnie.
Obudźcie go z tego przeklętego życia. Ile można znosić tyle cierpień? Dlaczego po prostu nie mógł być sobą? Mówić otwarcie ja to ja. Ma dosyć takiego istnienia. Przeprowadzając z nim ankietę i mając w niej pytanie dotyczące tego, czy jesteś radosny, czy smutny? Bez wyjątku odpowiedziałby, że jest przeraźliwie smutny. Mógłby tego dnia dostać podwyżkę, pogoda za oknem nie przypominałaby tej jesiennej, "klientka" jedenaście na dziesięć zechciałaby w nim mieć prawdziwego, a nie udawanego chłopaka albo dostałaby torbę zakupów za darmo lub wymieniono by mu rower na najbardziej pożądany samochód, to on wciąż nie byłby zadowolony. I chyba nigdy nie będzie...
Godzinę przed zaplanowaną wystawą malarki o pseudonimie León, związanym ze znakiem zodiaku kobiety, pojawił się przed El Museo del Barrio. Tu pracowała Castanedo, czego dowiedział się z potajemnej rozmowy z babcią. Ustalił ze staruszką z blaskiem w błękitnych oczach jedynie szczegóły tego spotkania, na którym miała także pojawić się Pilar z Mateo, którzy byli dla Nowojorczyków rodziną Sterling, mając zupełne imiona, bo ludzie stąd znali ich jedynie jako Gabrielle i Jacoba. Chcieli jedynie kilkunastu minut, niczego więcej. Staliby w oddali, będąc bardziej jak niewidzialne duchy, niż goście podziwiający z wielkim uznaniem talent artystki. Nie muszą martwić się, który uśmiech założyć do zdjęcia, bo znikną w popłochu, nie pozwalając sobie na niewygodne pytanie. Czy są fanami, czy może rodziną, a może zupełnie przypadkowo zawędrowali do tego miejsca, chcąc w inny sposób spędzić wtorkowy wieczór? Zaciekawiony zmrużył oczy, widząc babcię w czarnej sukience, przekazującej tym samym otwarcie, że ma żałobę i Rey, która według najnowszych informacji pomagała w zorganizowaniu tego wydarzenia. Obie wyglądały zjawisko, a on zazdrościł matce ojca tego, że można stać tak blisko starszej córki państwa Castanedo. On też tak chciał. Być blisko. Tylko albo aż słyszeć jej przyśpieszony oddech, oglądać twarz pokrytą piegami, czuć znajomy zapach perfum i milczeć.
Usuń— Ależ drogie dziecko... - malarka obróciła się w stronę obrazów, unosząc dwa palce, które ostatecznie ułożyła na policzku. Widać było, że jest zdenerwowana. Bez powodu nie wyjęła chusteczek z równie ciemnej torebki, jak sukienka, a trzeba pamiętać, że kochała te dodatki w czerwonych barwach; jaśniejszych lub ciemniejszych, ale zazwyczaj w tym kolorze. Dla potwierdzenia swojego fatalnego stanu psychicznego wyjęła listek tabletek uspokajających i tym samym chciała złagodzić stres związany z wystawą, a nie fikcyjną śmiercią trzech bliskich osób. Nie łatwo udawać smutek, żal i rozpacz po utracie wnuka, wnuczki i jej męża, ale jej to wychodziło niemal perfekcyjnie, więc w Meksyku na pewno wszyscy uwierzyli w tragedię.
— Kochana moja, bardzo Cię cenię, jesteś dumą swoich rodziców, ale Vito nie żyje - załkała cicho, kiwając głową kilka razy w przód, jak te pieski w samochodach, stanowiące dla niego niezbyt fajną ozdobę. — Nie mogłaś go widzieć w Nowym Jorku, bo oby to dziecko zwiedzało teraz niebo, a trzeba przyznać, że z niego złoty chłopak był. To tak słoneczko, jakbym Ci powiedziała, że ja przed wyjazdem widziałam świętej pamięci Catalinę w Meksyku. Musisz zasięgnąć po fachową pomoc psychologa i zwalczać te problemy tworzące się przez zespół stresu pourazowego.
Naprawdę babciu? Swoją odpowiedzią wypaliłaś jej wnętrze bardziej niż papryczka chili. Tu nie było żadnej czułości. Odważyła się na największe oskarżenie, wykorzystując śmierć jej młodszej siostry i lęki tkwiące w niej po październikowym wydarzeniu ubiegłego roku. Zadrżał cały i poprawiając troczki od szarej bluzy, założył prędko dżinsową kurtkę, chcąc odejść, ale w tym czasie ich spojrzenia się połączyły na kilka sekund. Uciekaj i to już! Wybiegł na ulicę, wtapiając się w tłum ludzi i zatrzymał się kawałek dalej, szukając wzrokiem wolnej taksówki.
TIAGO WATTS
Wystarczyłoby dosłownie kilkanaście dodatkowych sekund, żeby charakterystyczna nowojorska taksówka zatrzymała się przy nim, zabierając go z tego miejsca, gdzie zostawiłby Reyes ze wbitymi szpilkami w to słabe i poturbowane serce, a także babcię, z którą ostatecznie spotkaliby się w ustronnym miejscu. Tam staruszka mogłaby na spokojnie porozmawiać z tym niby zmarłym wnuczkiem i na niby zmarłą wnuczką, co było niewytłumaczalne dla przeciętnego człowieka, który każdego dnia, od poniedziałku do piątku wstawał bladym świtem, kończąc pracę o zmroku, żeby wyżyć do następnego miesiąca i doczekać się godnej starości. On by nie zrozumiał, dlaczego Tiago wraz z Gabrielle ukrywają się w Nowym Jorku ze zmienionymi tożsamościami, wypierając wspomnienia z Meksyku, gdzie wszystko było takie naturalne i radosne. Nie mogliby tak po prostu wyjechać? Dlaczego odebrano im możliwość powrotu, chociażby na najważniejsze uroczystości, na które zjeżdżaliby w trzyosobowej grupie, skutecznie ją powiększając? Ten fałszywy Tiago z czasem poznałby tą jedyną, w końcu szczerze w nim zakochaną, chcącej tego samego, co on w tym samym czasie, a nie na siłę wymuszonej rodziny. Przyjeżdżałby jako Vito z żoną, Pilar z mężem, a wkrótce może siostra urodziłaby dziecko, może on nieco później sam zostałby ojcem, aż ostatecznie rodzeństwo doczekałoby się kilku uroczych dzieciaków. Kto wie...
OdpowiedzUsuńZa wszystko mógł podziękować ojcu. Gdyby został w Meksyku, na pewno by nie żył, a jeśli jakimś cudem darowano by mu życie, to podziwiałby świat zza krat, będąc całkowicie zniszczonym człowiekiem. Z jednej strony żałował, że kobieta urodzona na terenie Dublina, posiadająca korzenie kubańskie, musiała właśnie pojechać w jedne wakacje do Meksyku, poznając mężczyznę, którego on musiał nazywać ojcem. Byli najprawdopodobniej jedyną rodziną z przeważającą ilością tajemnic niż prawdy. Czy ktokolwiek wiedział, że nazwisko Madera nie jest tym noszonym przez jego ojca, a panieńskim matki? Czy wszyscy byli pewni na sto procent, że starszy od niego o dwadzieścia trzy lata Meksykanin jest na pewno Samuelem? Czy ktokolwiek widział tego ojca z dziećmi, przechadzającego się po uliczkach? Przecież sama Reyes mogłaby potwierdzić, że w tym bogato urządzonym domu mogła spotkać zazwyczaj jego matkę, babkę i Pilar. Dlatego teraz płacił za błędy idealnego tatusia, umierając jako Vito Madera, a żyjąc z imieniem Tiago i nazwiskiem Watts?
Powoli oddychał, próbując wyzwolić się spod niewidzialnego sznura zaciskającego jego krtań. Czuł to ciepło bijące od Castanedo. Pytała o tak wiele, a on nie mógł uraczyć jej niezbędnymi odpowiedziami, bo nie był jak ten wolny ptak, który mógł lecieć na cztery główne kierunki wyznaczone na powierzchni kuli ziemskiej. Co by odpowiedziała, gdyby zapytał, jak ma na imię jej największy życiowy błąd? Był pokręconą pomyłką i czasami marzył, żeby wybudzić się z tego cholernego koszmaru. Dlaczego musieli trafić na siebie te cztery miesiące temu? Co za licho zaprowadziło go przed El Museo del Barrio? Przecież jak znowu ją okłamie, to trzydziestolatka poczuje, że nie ona jest jakaś szurnięta w tym towarzystwie, ale on ma jakiś poważny problem sam ze sobą. Czy poleci mu wizytę u polecanych w mieście psychiatrów? Co powie, gdy znowu uprze się, że nie jest tym najdroższym Vito? Weźmie go za dziwaka? Westchnął głośno, bo nie był wypruty z uczuć i słysząc sformułowanie pieprzony gnojku, zabolało go to bardziej, niż te utracone lata, które poświęcali jedynie na rozmowy, kiedy on wolał nie pojawiać się w Nowym Jorku. Czy los z ludzi perfidnie nie kpi? Tyle miejsc na świecie. Małych miasteczek i wielkich aglomeracji, lecz musieli skierować go właśnie tu. Zamknął oczy, zaczął przesuwać ulubioną mentolową gumę z wyczuwalną czarną porzeczką po zębach i chciał jedynie wyswobodzić się z objęcia Reyes, ale ona naprawdę zasłużyła na wyjaśnienie. Czy podzieli się prawdziwą historią, czy może znowu skłamie?
Tego nie wiedział, ale nie chcąc spotkać znajomych babci, których nie miała wyłącznie w Meksyku, zamierzał uciec z Reyes w jakieś odległe miejsce. Widząc ją przed sobą, badał uważnie te znajome oczy. Zranione oczy. Takich u niej nie widział za poprzedniego życia, bo oboje żyli tak, żeby nigdy się nie pokłócić, nie sprzeciwić sobie i wielbić się ponad wszystko.
Usuń— Por favor - zdjął kurtkę dżinsową, widząc, że kobieta się trzęsie, jak ten liść na drzewie, który wkrótce spadnie na ulicę i zostanie zdeptany pod milionami stóp. Boże! Jak on za nią tęsknił, ale tu będzie ciężko o jakiekolwiek porozumienie. — Nie bawię się Tobą, nie bawię się żadną inną kobietą, bo mam do płci piękniejszej ogromny szacunek.
Co, jeżeli zrani ją jeszcze bardziej? Może najlepiej będzie, jeśli ani nie przyzna się do bycia Vito, ani do istnienia jako Tiago. Czy poradzi ten ciężar, który spadł między nimi i zmieni ich relację na taką z zabarwieniem kolorów? Na pewno miała w sobie ogromny żal, kiedy babka wykorzystała śmierć Cataliny w tej rozmowie sprzed kilku minut. On nie zabrnąłby tak daleko... Nie oskarżyłby przyjaciółki o to, że śmierć siostry tak źle na nią wpłynęła, aby przedstawiał jej się obraz żywego Vito.
— Reyes... - ułożył dłonie na tej znajomej twarzy. — Znasz mnie jako Tiago, jako chłopaka do wynajęcia i niech tak pozostanie, proszę Cię. Ja wiem, że widzisz we mnie Vito i żyj z taką świadomością, ale błagam, zostaw to dla siebie.
Ostatecznie wziął jej dłoń, splatając ze swoimi palcami i przedostając się przez tłum osób pędzących z pracy, do pracy, być może na wernisaż tej meksykańskiej malarki, na kolację, po dzieci, do dzieci, gdziekolwiek. On zamierzał zabrać ją na kameralny koncert mężczyzny, który pracował razem w nim teatrze, w wolnych chwilach tworząc własne utwory albo perfekcyjnie śpiewając covery. Był mało prawdziwy w tym, co robił, ale Reyes niestety musiała zaakceptować nową wersję, czekając cierpliwe na wyjaśnienia, których nie usłyszy dzisiaj, a jeśli w przyszłości usiądzie przed nią i szczerze zacznie opowiadać, to i tak ominie większość szczegółów, skupiając się na swoich przewinieniach, niż na tym, co zaczęło się jeszcze przed narodzinami jego, krótko po tym, jak na świat przyszła Pilar.
Na miejscu, w parku przy licznie rozstawionych ławeczkach, odnowionych huśtawkach, zamówi wszystko, na co będzie miała ochotę Reyes. Mogą się zdecydować na lody w ten jesienny wieczór, zamiast chłodnego deseru wypić piwo najlepiej z sokiem albo w zwyczajnej ciszy i skupieniu posłuchać niskiego głosu Thomasa, z pewnością przesuwającego palcami po strunach czarnej, klasycznej gitary, gdzie własnoręcznie nakleił białe drobne litery, układające się w jego inicjały, takie same, jak te sfałszowane Tiago, które nosił oficjalnie od maja. Wkrótce minie pół roku, odkąd przestał przedstawiać się jako Vito Madera, ale nigdy nie zapomni o dawnym siebie, bo skutecznie i ze wcale nieprzypadkowym zamiarem tak będzie mówić do niego Castanedo, do której nie chciałby mówić inaczej, niż moja droga, uparta przyjaciółko Reyes. Chciałby chociaż ją zachować przy swoim boku ze starego życia i pisać z nią po zmroku, rozmawiając do samego wschodu słońca, aby móc się szeroko uśmiechać, słysząc ją delikatnie zaspaną lub czytając wiadomości jej głosem. Wtedy nie czułby się jak w zamknięciu, a może za kilka miesięcy, kontynuując jedyną damsko-męską przyjaźń z dzieciństwa i lat młodzieńczych, spojrzy w lustro czy to przypadkiem, czy w trakcie porannej lub wieczornej toalety, widząc w odbiciu siebie, a nie obrzydłą kreaturę, na której widok robi mu się po prostu słabo i niedobrze.
To oznaczałoby niewielki sukces w tym prawie dwudziestosiedmioletnim życiu, lecz może uwolniłby się od demonów przeszłości, żyjąc nieco swobodniej w tym mieście, niż ciągle obracając się przez ramię, mając wrażenie, że ktoś niebezpiecznie depcze mu po piętach.
Usuń— Ani tamten Vito, ani ja nie potraktowalibyśmy Cię jak śmiecia. Czy moim wyjaśnieniem na tę chwilę mogą być meksykańskie lody paletas? Jakie chcesz? Te z mango i truskawkami? Ananasowe? Z arbuzem? Brzoskwiniowe z bananem, czy może mango z połączeniem papryczki chili?
Uśmiechnął się najbardziej szczerze od momentu tej niespodziewanej przeprowadzki i poszedł z nią do budki, gdzie w kolejce stało blisko dziesięć osób, chcących zapewne spróbować przysmaku, którego jako dzieci nie mogli jeść codziennie w gorące lato.
TIAGO WATTS
Spojrzał na znajomą z uwagą, kiedy podjęła problem twórczości i porównania malarstwa i fotografii. Podniósł dłoń w obronnym geście.
OdpowiedzUsuń- Może faktycznie jestem staroświecki. Rozumiem ideę sztuki współczesnej i intelektualnie ją doceniam. Nie potrafię się nią jednak zachwycać - stwierdził prostodusznie. - Nic nie poradzę na to, że odczytywanie symboli, kolorów, światłocieni uważam za zabawną grę, ale nie potrafię tego traktować poważnie. Przedkładam utylitarny charakter sztuki ponad jednostkowe przeżycia, które tak naprawdę nie mają większego znaczenia dla reszty ludzi, jeśli nie są charakterystyczne dla szerszego grona twórców. To jednak spojrzenie jest możliwe dopiero z perspektywy czasowej. Sztuka jako wyraz nastrojów i potrzeb społecznych... To ma sens. Na przykład twórczość ukraińskich artystów po awarii elektrowni w Czarnobylu. Chociaż mamy do czynienia z różnymi stylami, nie można powiedzieć, że z ich prac nie bije treść - wyjaśniał spokojnie swoje pojmowanie malarstwa. - Fotografia... bardziej przypomina mi reżyserowanie. Widzę rzeczywistość, ale nie próbuję oddać jej za pomocą mimetyzmu, a nadać jej znaczenie. Nazwałbym to... odczarowywaniem rzeczywistości - powiedział ostrożnie. Nie było mu wcale łatwo o tym mówić. Uważał się przede wszystkim za człowieka kultury - ze wszystkimi wadami i zaletami tego pojęcia. Nie mógł powiedzieć, czy bardziej jest pisarzem, czy artystą z obiektywem w dłoni. A może żadnym z nich? - Poza tym... możesz uznać mnie za miłośnika emblematów, ponieważ uważam, że nie ma nic ciekawszego od dziwnych połączeń obrazu i słowa - dodał spokojnie i przyjrzał się Reyes z uwagą.
Czy powinien komentować jej intymne wyznanie?
- Nie twierdzę, że obcowanie ze sztuką czy jej tworzenie nie wywołuje w człowieku niepokojącego dreszczu... Szuka może mieć znaczenie terapeutyczne i nie zamierzam tego podważać. Niemniej uważam, że jesteśmy zdolni do tworzenia znaków, które wpływają na myślenie tłumów. - Swoją odpowiedzią chciał utrzymać rozmowę na poziomie teoretycznym i nie zagłębiać się w osobiste przeżycia, ale próba zmiany tematu przyniosła skutek przeciwny do założonego. Wyznanie kolekcjonera zrujnowało małą manipulację Woolfa.
Noah obserwował sentymentalną scenę gospodarzy i westchnął cicho w sposób zupełnie nieokreślony. Spojrzał ze współczuciem na rodziców straconego dziecka.
- Nie znam lepszego na uczczenie pamięci bliskiej osoby - powiedział cicho i całkiem szczerze. Uśmiechnął się ze współczuciem. Nie był draniem. Albo przynajmniej nie tak wielkim, żeby wykorzystać smutek gospodarzy i walnąć własną opowieść, żeby ich zmanipulować. Mógłby to zrobić i pewnie tak właśnie by postąpił, gdyby nie było z nimi Reyes. Nie chciał jednak grać w nieczystą grę z tą kobietą. Czyżby sam był zbyt sentymentalny? Z pewnością. Powinien wybić sobie z głowy takie miękkie podejście do sprawy.
Noah
Pracowanie po godzinach to w jego przypadku było niedopowiedzenie. On żył giełdami od czternastego roku życia, kiedy postanowił, że zwiąże swoją przyszłość z bankowością inwestycyjną. Dzień zaczynał o piątej rano, kiedy zaraz po przebudzeniu brał w swoje ręce, leżący na nocnym stoliku, czarny iPad Pro, sprawdzając notowania na giełdach Chińskich. Po porannej przebieżce w Central Parku sprawdzał giełdę Niemiecką, a w pracy siadał nad tym, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych. Wieczorem znowu wracał do giełdy chińskich, o których później śnił nocami. Choć opanował rynek amerykański i niemiecki, a na hongkońskiej giełdzie czuł się, jak ryba w wodzie; to jednak świat kontynentalnych Chin wciąż zostawał przez niego niezdobytym, a każdy laik wie, że to tam znajdowały się największe pieniądze na świecie.
OdpowiedzUsuńOstatnimi czasy odrywał się jednak od swoich wieczornych rytuałów śledzenia wykresów po drugiej stronie globu, bo coraz częściej spędzał czas z Reyes na droczeniu się, jak nie na żywo, to przez telefon. I kompletnie mu to nie przeszkadzało.
Tak, jak chciała, nie dał jej forów. Starał się rozegrać najlepsze sety i musiał przyznać, że kobieta całkiem nieźle radziła sobie w tenisie. Odbijał jej mocne piłki, sam serwował dosyć agresywnie, jakby jego przeciwnikiem był Matt, albo inny z kolegów, z którymi grywał od czasu do czasu; nie dał jej w ogóle odczuć, że traktuje ją z jakąkolwiek ulgą, choć pierwotnie miał taki zamiar. Gdy zarządziła przerwę dla kaleki, jedynie się zaśmiał i podrzucając piłkę podszedł w jej stronę, gdy opadła na krzesełkach i sięgnęła po wodę. Na jej twarzy błyszczało kilka kropel od potu, ale mimo to wyglądała w dalszym ciągu zniewalająco.
Wyglądasz dobrze, jak na kalekę przystało - przysiadł się do niej i wziął z torby biały ręcznik, po czym otarł nim spoconą twarz. Wrzucił go z powrotem i odkręcił butelkę wody, wygodnie rozsiadając się na krześle. - Idzie ci całkiem nieźle, nie spodziewałem się. Grywałaś już? - zerknął na nią, gdy próbowała unormować oddech.
Jednym z powodów, dla którego był zdziwiony jej dobrą grą, był niewątpliwie wypadek, któremu uległa przed rokiem. Gdy przekopywał internet w poszukiwaniu informacji o stanie zdrowia osób, które brały udział w kolizji do której doprowadził jego przyjaciel, dowiedział się, że ona jako jedyna przeżyła i była w dosyć ciężkim stanie. Na pewno musiała poddać się długim miesiącom rekonwalescencji, więc naturalnym było, że spodziewał się gorszej gry. Ona jednak była zbyt zacięta, zbyt ambitna by pokazać po sobie, że coś jest w stanie ją złamać. Nie wiedziała o tym, ale bardzo podziwiał w niej to, że nie złamała się, że pozbierała się i stara żyć dalej, a w dodatku jest nieugięta. Przypominała mu samego siebie, bo pokłady ambicji miała nieograniczone, tak jak i on. Wciąż pokazywała mu, że gdyby nie wygrzebał z otchłani internetu informacji, nie miałby nawet pojęcia o tym, że cokolwiek przewróciło jej życie do góry nogami, zmieniło w nim wszystko, nawet nie domyśliłby się, że coś się stało. Nie chciała mu zwierzyć się z wypadku, w którym straciła najbliższych; nie wiedział do końca, czy chciała udawać, że wszystko jest w porządku, czy po prostu nie ufała mu na tyle, by podzielić się z nim tą informacją.
[Kolejne będą dłuższe!]
Dżens
Zajęty nierówną walką z zaworem, Jerome chyba nawet nie zorientował się, że jego zamiary zostały opatrznie odebrane przez kochankę stróża. Jedynie gdzieś na skraju postrzegania odnotował, że ta wydarła się wniebogłosy, kiedy sięgał do zaworu, jakby obawiała się, że wyspiarz zamierzał ukręcić inny bezcenny dla niej sprzęt. Na szczęście daleko było mu do pracującej tutaj blondynki, by zostać z urwanym… kranem w dłoni i dzięki temu już wkrótce kryzys został niemalże zażegnany. Teraz należało zająć się przede wszystkim Bernim, którego stan zdrowia pozostawiał wiele do życzenia i brunet miał nadzieję, że ta przygoda skończy się dla stróża szczęśliwiej, niż dla salonu wanien z hydromasażem.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się krzywo do kuratorki i podczas gdy ona pokierowała ratowników medycznych do właściwej osoby, Jerome ułożył dłonie na ramionach asystentki, starając się ją od siebie odkleić, lecz ciężko było mu położyć kres tym niespodziewanym czułościom. W końcu zrezygnował z bycia delikatnym i w swoje poczynania włożył zdecydowanie więcej siły, stanowczo na wyciągnięcie ramion odsuwając od siebie nieznajomą. Uczynił to w momencie pozwalającym mu na natychmiastowe podtrzymanie osłabłej Latynoski i nim skupił na niej całą swoją uwagę, odprowadził jeszcze wzrokiem ratowników medycznych wynoszących stróża. Zdążył krzyknąć za nimi, by uzyskać informację, do którego szpitala go zabierają (na wszelki wypadek, gdyby jego nowa znajoma bądź nawet on sam postanowił dowiedzieć się o jego stanie zdrowia) i zwrócił się w stronę brunetki, w skupieniu sunąc wzrokiem po jej twarzy.
— Hej, jak się czujesz? — zagadnął, zwracając się do niej w ten sposób, by złapać z nią jakikolwiek kontakt. Gdyby znał jej imię, zapewne użyłby właśnie jego, lecz z powodu niewiedzy pozostało mu ratowanie się ogólnikami. Podtrzymywał ją, dopóki nie poczuł, że pewnie i samodzielnie stoi na nogach, choć nawet kiedy to nastąpiło, odsunął się tylko odrobinę, gotów do kolejnej interwencji, gdyby takowa była potrzebna.
— Zwariowanych to mało powiedziane — zauważył z uśmiechem, jeszcze przez jakiś czas przypatrując jej się uważnie. Wszystko jednakże wskazywało na to, że kobieta czuła się już lepiej, więc pozwolił sobie na rozluźnienie się i odetchnął głęboko, rozglądając się wokół. Blondynka nieporadnie walczyła z mokrą podłogą, ale zdawało się, że w salonie zapanował względny spokój – oczywiście w porównaniu z tym, co działo się tutaj jeszcze przed chwilą.
— Jerome — odpowiedział i ująwszy jej dłoń, ścisnął ją lekko. — Miło mi cię poznać, Reyes. Nie tylko ze względu na szalone okoliczności — zażartował, podejrzewając, że jeszcze długo będzie wspominał to, co miało dziś miejsce. Sam w życiu nie wymyśliłby podobnej historii i musiał zgodzić się, że to życie pisało najlepsze scenariusze. — Szkoda, ale już dziś zbytnio nie szalej — poprosił, mrugnąwszy do niej porozumiewawczo. — Chodź, odprowadzę cię — zaproponował i postąpił kilka kroków w stronę wyjścia.
Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie wycierającej podłogę blondynce. Szkoda mu było tej dziewczyny, podejrzewał bowiem, że przez to zamieszanie z hukiem wyleci z pracy. Nie dość, że doprowadziła do strat w salonie i wspomniany ważny klient nie miał tu czego szukać, jeśli nie chciał zmoczyć drogich butów, to na dodatek mogła też ponieść odpowiedzialność za zalanie muzeum. A wszystko to, bo najzwyczajniej w świecie miała pecha. Marshallowi wydawało się jednakże, że niczego nie można było na to poradzić i jednie pokręcił głową, odwracając się w stronę drzwi. Właśnie wtedy w progu stanęła dwójka elegancko ubranych mężczyzn. Obydwoje zamarli w bezgranicznym zdziwieniu, aż jeden z nich, stojący odrobinę na przedzie, złapał się za głowę.
— Alice! — tchnął, blednąc wyraźnie i wyspiarzowi przemknęło przez myśl, czy przypadkiem zaraz nie będzie im potrzebny drugi zespół ratowników. — Co tu się stało?!
— Szefie, ja przepraszam, ja… — zaczęła się jąkać. Tymczasem Jerome, chcąc uniknąć udziału w karczemnej awanturze, złapał Reyes pod ramię i poprowadził ją w stronę wyjścia. Zarówno właściciel salonu, jak i klient byli na tyle zszokowani, że bez słowa sprzeciwu przepuścili dwójkę uciekinierów i dopiero, kiedy Jerome oraz brunetka znaleźli się na schodach, do ich uszu doleciały stłumione krzyki.
Usuń— Nie zazdroszczę jej — mruknął, zerkając krótko na swoją towarzyszkę. — Ale wam również — dodał, mając na myśli zarówno samą Reyes, jak i pozostałych muzealników, którzy zmuszeni byli do posprzątania powstałego bałaganu. — Wygląda na to, że ja już na nic się wam nie przydam, ale gdybyście potrzebowali małego remontu albo odświeżenia ścian… — urwał i korzystając z okazji, zatrzymał się na półpiętrze, sięgając do tylnej kieszeni spodni, z której wyciągnął portfel. Z niego z kolei wymuskał wizytówkę i wręczył kobiecie kartonik z nazwą firmy budowlanej oraz jej podstawowymi danymi. — Pracuję tam — wyjaśnił krótko, uśmiechając się przy tym lekko. — Realizujemy duże budowy, ale też mniejsze remonty. W razie czego powołaj się na mnie.
[Jak najbardziej aktualne ^^ Myślę, że w moim kolejnym odpisie nieco już nam przeskoczę, co Ty na to?]
JEROME MARSHALL
[Oczywiście, że przyjmiemy! Uwierz - mnie też w tym czasie głównie nie było XD]- Chciałbym wierzyć, że tłum tłum to zbiór jednostek i indywidualności, ale bliższe mi twierdzenie, że włączenie się w tłum jest równoznaczne z zatraceniem swojej indywidualności. Jedyne osoby, które się wyróżniają to te, które mu przewodzą - odparł. Potem uśmiechnął się lekko i pokręcił głową.
OdpowiedzUsuń- Nie mówię, że powody do tworzenia muszą być jakieś ambitne czy globalne. Można tworzyć dla siebie... tylko wtedy nie należy wymagać zainteresowania świata - wyjaśnił. Potem posłał jej rozbawiony spojrzenie.
- Wybrałaś sobie trudne zadanie... jestem wymagający - zapewnił. Nie był na nią zły ani urażony jej uporem. Ciekawie było obserwować te różnice między nimi. Nawet tę, że ona chyba czuła się niekomfortowo w obecnej sytuacji, podczas gdy Woolf odnajdywał się w niej całkiem nieźle. Przynajmniej do momentu, kiedy weszli na poważne i intymne tematy.
Noah nie wiedział, co się dzieje z Reyes, ale jasne było, że kobieta przeżywała coś wewnętrznie i była na granicy własnej wytrzymałości. Woolf martwił się o gospodarzy, a tymczasem kryzys miał nadejść z innej strony. Kiedy Reyes wstała, przeprosiła i wyszła, Noah podążył za nią wzrokiem, po czym odwrócił się do bogaczy.- Ja też na chwilę przepraszam - posłał im lekki uśmiech i podążył za Reyes. Jasne było, że nie powinna być sama. Że potrzebowała wsparcia. Dlatego wyruszył, żeby ją odnaleźć. A kiedy znalazł ją przy oknie, podszedł najciszej jak potrafił, po czym objął ją od tyłu i przytulił.
- Hej... spokojnie... to tylko ja... - szepnął jej do ucha i ucałował w czubek głowy. - Opowiesz, co się dzieje? - zapytał cichutko.
Noah potrafił być draniem. Uciekającym tchórzem. Ale dla niektórych chciał być wsparciem. Lista tych osób była dość krótka, ale nie oznaczało, że ich nie było.
Noah
Nie wyglądał na zaskoczonego, kiedy nogi Reyes znalazły się na jego. To było kolejne zagranie ich pokroju, kolejne droczenie się między sobą. Momentami zachowywali się bardziej jak nastolatkowie, a nie dwójka poważnych dorosłych, którzy codziennie w elegancko skrojonych ciuchach przemierzali ulice Nowego Jorku, śpiesząc do ich bardzo poważnej pracy. Lubił to w spotkaniach z Reyes, przy niej stawał się całkowicie innym mężczyzną: weselszym, przyjaźniejszym, zapominał o wszystkim, co zaprzątało mu głowę gdy siedział całymi dniami, gdy jego oczy wędrowały za kolejnymi słupkami na wykresach. Był mniej gburowaty, co zdarza mu się notorycznie w kontaktach z ludźmi. Był skłonny stwierdzić, że przy kobiecie jakby przeistaczał się w najlepszą wersję siebie, a niezbyt wielu osobom udało się zmienić Jensa.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się pod nosem i od razu położył na nich swoje duże dłonie i delikatnie zaczął je ugniatać, udając, że wie co robi. Tak naprawdę nie był specem od jakiegokolwiek masażu i niechętnie oferował swoje wątpliwe usługi fizjoterapeutyczne jakimkolwiek kobietom, z którymi się spotykał. Zachowując pokerową twarz, udawał jednak najznakomitszego fizjoterapeutę, rozmasowując zgrabne łydki kobiety, od czasu do czasu podjeżdżając rękoma odrobinę nad kolana i uśmiechając się przy tym głupio.
- O której pięknej kobiecie mówisz? - Zapytał z udawaną powagą. Wiedział, że w towarzystwie Reyes może pozwolić sobie na niewybredne żarty pod jej adresem, bo przyjmie je ze śmiechem. Nie znał wielu kobiet, które miały do siebie zdrowy dystans, z którymi mógłby ciągle żartować, ale i przyjmować rykoszety z ich strony. Reyes za to była w tym mistrzynią, uwielbiała mu dogryzać i liczyła się z tym, że nie pozostanie dłużny. Nie chodziła obok niego na paluszkach i na siłę nie starała się przypodobać Sandersowi. - Zapewne gdyby tutaj była, sam bym się do tego zabrał… - położył rękę na tyle jej uda, by rozmasować mięśnie dwugłowe. - Tutaj cię nie boli? - popatrzył z zawadiackim uśmiechem, nachylając się odrobinę w jej stronę. - Wiesz, że jutro będziesz na pewno miała zakwasy na całym ciele, pośladki ucierpią najbardziej. Gdybyś potrzebowała pomocy z poradzeniem sobie z tym bólem, znasz mój numer, myślę, że znajdę dla ciebie czas i nie dam się zbyt długo prosić.
W tym samym momencie, w którym brunetka zaczęła mówić o kobiecie z recepcji, ta wkroczyła na sąsiednie korty oprowadzając po obiekcie sportowym młodą pare, która ewidentnie rozważała zakup członkostwa w tym miejscu. On był jego posiadaczem od lat, bywał tutaj od czasu do czasu z klientami, czy przyjaciółmi, ale tennis nigdy nie był jego pasją. Nie interesowały go rankingi, turnieje, czy wiadomości ze świata sportu. Grał bardziej dla towarzystwa, nie przejmował się swoim poziomem, dopóki potrafił dotrzymywać kroku swoim przeciwnikom. Przez lata rozegranych spotkań, nigdy nie zwrócił uwagi na kobietę z recepcji, bo raczej nie należał do osób, które nawiązują relacje z osobami, które pracują w miejscach, w których się obracał. Zerknął na nią i wzruszył ramionami, po czym wrócił do Reyes.
- Nie wydaje mi się żeby ze mną flirtowała, tu przychodzą ludzie pokroju Goslinga, gdzieżby popatrzyła na mnie - odrzekł ze skromnością, przecież nie był typem łamacza damskich serc, owszem niczego mu nie brakowało, ale raczej nigdy nie przyuważył jakichkolwiek maślanych oczu pod jego adresem. - Ale nawet jeśli, to pewnie od dzisiaj przestanie, bo właśnie wlepia w nas wzrok i doskonale widzi, że jestem zaaferowany tobą. - Słysząc o gwiaździstych nocach spędzonych w górach, które panna Castanedo tak wychwalała pragnął się jedynie zaśmiać, bo przypadkowo chyba wpadł na kolejny pomysł, gdzie mógłby ją porwać. - W Utah mamy trochę gór, ale nigdy szczególnie nie chodziłem na szlaki, bo większość czasu albo spędzałem na pomaganiu ojcu w restauracji, albo ucząc się, a w przerwach wpatrując w herb Yale, który miałem powieszony nad biurkiem. Przez plany na przyszłość, które ukształtowały się gdy byłem jeszcze dzieckiem, nie miałem zbyt wiele czasu na beztroskę. - zamyślił się na chwile przypominając sobie, że po lekcjach od razu biegł do restauracji, by pomóc przy zmywaniu talerzy czy sprzątaniu restauracji za kilka marnych dolarów, które ojciec dawał mu w ramach kieszonkowego. Nie miał łatwego dzieciństwa, które wypełnione brakiem wiary ze strony ojca w jego marzenia oraz nieobecnością matki, nie należały do najlepszych wspomnień. - Co robisz w weekend? Może polecimy do Kanady na parę dni, byłaś kiedyś w Parku Narodowym Banff? Zawsze chciałem zobaczyć czy te jeziora są naprawdę tak niebieskie, jak pokazują na zdjęciach. Będziesz miała okazje pokazać mi, jak to jest spać na szlaku, bo zdaje się, że znajomy ma tam małą chatkę w górach. Na namiot niestety może być już trochę za zimno. - Nie spodziewał się po sobie takiej spontaniczności, biorąc pod uwagę, że we wtorek powinien być w Seattle u klienta, ale przecież z Calgary też istnieją jakieś komercyjne połączenia lotnicze do miasta na zachodnim wybrzeżu Stanów. I na pewno będą o wiele krótsze niż te z Nowego Jorku. - A na resztę dnia mam zaplanowane o wiele mniej aktywności fizycznych… Chyba że będziesz bardzo chciała, to jeszcze jakieś możemy skombinować… - uniósł znacząco brwi i wstał z krzesła. Podszedł do niej i przykucnął obok. - Wskakuj, zaniosę cię na barana do szatni…
UsuńDżens
- Skradanie się jest częścią mojej natury... przecież wiesz - próbował zażartować, ale wyszło to blado i raczej nie przyniosło pożądanego efektu. A może po prostu Reyes nie była w nastroju do głupich żartów? Nie miał jednak nic przeciwko temu, by kobieta oparła się o niego i pozwoliła odjąć sobie nieco ciężaru... bardziej duchowego niż fizycznego. Kiedy się wtuliła w jego ramiona, ciaśniej oplótł ją rękoma, jakby chciał odgrodzić od reszty świata.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się lekko, gdy wytknęła mu, że Noah może chcieć wykorzystać sytuację, aby zdobyć obraz. Cóż... pewnie tak właśnie powinien zrobić. Tylko nie chciał. Cenił sobie to, że do tej pory był w stosunku do Reyes fair i nie chciał tego psuć tak perfidną zagrywką. Szczególnie, że.... praca to tylko praca.Jeśli nie ta, to inna. Życie nauczyło go tej elastyczności, przetestowało jego możliwości adaptacyjne i wyszedł z tej próby cało.
- To byłoby podłe, prawda? - odparł, ale w ten sposób ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył. Nie chciał się przed nią całkowicie odkrywać, skoro potrzebował doprowadzić ją do stanu spokoju...
- Czas... jest względny - odpowiedział cicho. - Czasami całe życie prześladuje nas jedna chwila, a inne, może nie mniej ważne, umykają... Niektóre sprawy sprzed lat powracają do nas, jakby wydarzyły się zaledwie wczoraj, a inne, całkiem świeże odchodzą w niepamięć... - rozwinął swoją myśl i przytulił policzek do jej włosów. - Wiele zależy od tego, czy potrafimy żyć dalej.... pozwolimy sobie na zapomnienie... a niekiedy i wybaczenie - wyszeptał i mocniej ją do siebie przytulił. - Nie daj się zastraszyć przeszłości... bo umknie ci przyszłość... Tylko ty możesz pozwolić sobie być szczęśliwą.
Mówił do Reyes, ale prawda była taka, że sam ostatnio dużo się nad tym zastanawiał. Czuł, że znaczną część jego życia definiowała przeszłość i to taka w dodatku, na którą nie miał zbyt wiele wpływu. Najpierw dotyczyło to decyzji jego rodziców... potem decyzji ojca kobiety, którą pokochał. Chociaż przez lata wmawiał sobie, że nad tym wszystkim panuje, dopiero niedawno stwierdził, że faktycznie tak jest... że już się nie zadręcza, że jego cele powoli się zmieniają, w głowie pojawiają się nowe marzenia, otwierają się nowe drogi. Nie... nie przeszedł magicznej przemiany, nie było to objawienie.... raczej powolna zmiana paradygmat, na która wpływ mieli różni ludzie, w tym jego własna siostra.
Teraz jednak skupiał się na kobiecie, którą obejmował. Ich relacja była dziwna i nie do końca potrafił ją zrozumieć, przyjmował jednak to, co dostawał, starając się zachować równowagę między braniem a dawaniem. Obecnie reyes potrzebowała tego drugiego.
Noah
[Ach, ten korespondent wojenny to zupełny przypadek... W pierwowzorze Diego był dziennikarzem w brukowcy i wydawcą w Millennium Press, ale zdjęcie, które wykorzystałam w karcie, okazało się objawieniem i oto jest i on, Diego - korespondent. :D Dziękuję za wszystkie miłe słowa! Myślę, że Diego bez większych problemów da się wyprzytulać.
OdpowiedzUsuńSmutno mi się zrobiło po przeczytaniu jej karty, ale bardzo chętnie wplątamy Diego w jej życie. Masz wakat w jakimś konkretnym powiązaniu czy robimy burzę mózgów? :)]
Diego
Zdążył zapomnieć już nie tylko o tym, że w wyniku przegranego zakładu przez miesiąc grał na ukulele na jednej z nowojorskich ulic, ale także o tym, że brał udział w dość niespotykanej przygodzie, mającej miejsce w muzeum (na pewno nie było jej w programie zwiedzania umieszczonym na ulotkach), połączonej z odwiedzinami w salonie z wannami do hydromasażu. Wydarzenia te zatarły się w jego pamięci pod nieustępliwym natłokiem spraw bieżących, które najzwyczajniej w świecie domagały się uwagi i tym sposobem Jerome ani się obejrzał, a nastał grudzień i ulice metropolii zostały przyozdobione świątecznymi iluminacjami. Podobało mu się Wielkie Jabłko w tym wydaniu, aczkolwiek jego mieszkanie nie nabrało świątecznego charakteru. Nie miał do tego talentu, a jego żona przebywała na stażu w Los Angeles i to tam, wraz z jej rodziną, mieli spędzić święta.
OdpowiedzUsuńJeden z weekendów przeznaczył na upolowanie prezentów i właściwie nim jeszcze na dobre się rozpoczęły, na tym skończyły się jego przygotowania do Bożego Narodzenia. Nie musiał nawet pakować podarków, o to bowiem zadbały przemiłe panie ekspedientki oraz jedna wyjątkowo utalentowana dziewczyna, której stanowisko znajdowało się na środkowym piętrze galerii. Za drobną opłatą wyczyniała z prezentami takie cuda, że wyspiarz nie ośmielił podważać jej kompetencji i z nieukrywaną przyjemnością powierzył upominki profesjonalistom.
Co miał począć z zaoszczędzonym w ten sposób czasem? Pracował. Niekoniecznie zależało mu na przebywaniu w pustym mieszkaniu, gdzie właściwie mógłby tylko zalec na kanapie, więc korzystał z niepowtarzalnej okazji i brał nadgodziny, starając się podreperować dwuosobowy budżet państwa Marshall. Remont barbadoskiego domu pochłonął większość ich oszczędności, tak samo jak utrzymywanie wynajmowanego mieszkania w Nowym Jorku, podczas gdy oni przebywali na słonecznej wyspie. Niemalże się spłukali, a że miasto, które nigdy nie zasypia, wcale nie było tanim miejscem do życia, to odkucie się nie było łatwe. Stąd, kiedy Jennifer wyjechała, on zaczął pracować po kilkanaście godzin dziennie, mimo wszystko zachowując przy tym zdrowy rozsądek. Zmęczenie nie było bowiem sprzymierzeńcem nawet najbardziej wprawionego budowlańca i kiedy tylko czuł, że ciało odmawiało posłuszeństwa, a umysł zasnuwała zdradziecka mgła otępienia, wracał do normalnego, zmianowego trybu, weekendy przeznaczając na leniuchowanie. Dzięki temu, że przez ostatnie trzy, jeśli nawet już nie cztery miesiące pracował na najwyższych obrotach, nie miał problemu z dostaniem urlopu na święta.
Składał właśnie kartę urlopową u kadrowej i sekretarki w jednym, kiedy do jego uszu doleciał znajomy głos. Nie potrafił jednak przypisać go do właściwej osoby, a przynajmniej nie od razu i przez to, kiedy odwrócił głowę w kierunku Reyes, rysy jego twarzy wyrażały wyłącznie zagubienie. Kiedy jednak spojrzenie napotkało kobietę, wyspiarz natychmiast rozpromienił się w wesołym uśmiechu.
— Reyes? Kopę lat! — zaśmiał się i pokręcił głową. Zwrócił się jeszcze tylko do kadrowej, czy wszystko w porządku, a kiedy dostał zielone światło, pożegnał się i zamaszystym, rozbujanym krokiem, świadczącym o jego wyborowym humorze, podszedł do brunetki. — Nie mogłaś lepiej trafić, ponieważ od jutra zaczynam urlop. I ja miałbym się wywinąć? Ja? — powtórzył, bijąc się w pierś. — Niedoczekanie! — zawołał wesoło.
Obrócił się jeszcze w progu, by pomachać na do widzenia i poprowadził swoją znajomą do wyjścia, ponieważ w siedzibie firmy budowlanej raczej nie mieli czego szukać, no, chyba że zależało im na znalezieniu kilku kompanów o mocnych głowach. Jerome założył jednakże, że kobieta szukała wyłącznie jego towarzystwa i przez to poprowadził ją ku barowi znajdującemu się kilka przecznic dalej; wystarczająco daleko, by nie dopadli go tam kumple z pracy i przeszkodzili w rozmowie. Samo miejsce było przytulne i ciche, nie przyciągało tłumów, a właśnie takie lokale wyspiarz szczególnie lubił.
— To na co masz dziś ochotę? — zagadnął, kiedy na przejściu dla pieszych zatrzymało ich czerwone światło. Oczywistym było, że to on stawiał, jednak wybór alkoholu zamierzał pozostawić Reyes. — I jak sytuacja w muzeum? Opanowana? Żaden obraz nie ucierpiał? — dopytywał, zerkając na jej profil, a kiedy mówił, z jego ust ulatywały szare kłęby pary. — Wyobraź sobie taki wyciek o tej porze roku. Siadłoby jeszcze ogrzewanie i mielibyście tam niezłe lodowisko. Nic, tylko dostawić wypożyczalnię łyżew i automat z gorącą czekoladą — paplał wesoło, ni to do swojej towarzyszki, ni to sam do siebie i ruszył dalej, kiedy światło zmieniło się na zielone. Cieszył się nadchodzącym wolnym, nawet jeśli wizja spotkania z rodziną małżonki nie była już tak kusząca. Jerome jednak nie zamierzał robić problemów. Ani też szczególnie dbać o miłą atmosferę; babka Jen chyba trochę się go bała, Edith z kolei wiedziała, że ma u swojego zięcia zaciągnięty kredyt zaufania. Kto jak kto, ale nie on powinien być tym który będzie się starał i chyba dlatego, mimo wszystko, czuł się wyjątkowo lekko i beztrosko.
Usuń[Nie przeszkadza ani trochę, jest super! 🧡]
JEROME MARSHALL
[ Dlaczego Reyes należy do osób, które chce się od razu utulić i schować przed całym złem tego świata? Byłaby idealną małżonką, ale kurde no za mało profitów z meksykańskiego obywatelstwa. Ale jeżeli ona chce obywatelstwo, to Mati po rozwodzie może się jeszcze raz hajtnąć :D
OdpowiedzUsuńDo brzegu: proponuje integrację imigrantów w trakcie Bożego Narodzenia. W menu wchodzi: gnieżdżenie się w klitce Mateuszka (całe 18m2), szwedzki stół (na parapecie) a na nim sałatka jarzynowa, pierogi z kapustą ulepione przez Matiego i barszcz w kubkach ze Starbucksa, które podprowadził z lotniskowej kawiarni. Wisienką na torcie jest oczywiście Kevin w wersji live - czyli picie grzańca przy choince pod Rockefeller Center i pijackie wkradanie się na lodowisko!
Reyes się pisze na to? :D ]
Mateuszek
Gdyby rozpisać proste dodawanie na: święta plus komercyjny kicz, po znaku równości można byłoby umieścić imię Mateusza. Mężczyzna był uformowany ze świątecznego ducha, który budził się do żywych zaraz po Święcie Dziękczynienia. Wpadał w nastrój tylko Wham! może nas uratować i katował w kółko słynną piosenkę, narażając się na gniew sąsiadów. Co wieczór siedział przed świątecznym drzewkiem zlokalizowanym tuż przed Rockefeller Center, śmiejąc się w duchu, że owe drzewko jest sprawcą całego zamieszania. Gdyby nie Kevin czekający na mamę, być może nigdy nie chciałby tak bardzo zamieszkać w Nowym Jorku.
OdpowiedzUsuńW tym roku, piąte święta z rzędu, musiał wytłumaczyć rodzicom dlaczego nie znajdą go siedzącego przed udekorowanym drzewkiem iglastym w ich salonie. Przez pierwsze trzy lata po prostu nie mógł opuścić terenów USA, bo już nigdy mógłby tutaj nie wrócić, więc nie pokazywał się w rodzinnym Wrocławiu ze względów prawnych. Gdy przyznano mu Zielona Kartę, a on został obywatelem, w jego mniemaniu, najwspanialszego kraju na świecie, także nie pofatygował się w odwiedziny do rodziny, bo po prostu nie było go na to stać. Z drugiej strony, nie pragnął być w ich oczach facetem z piosenki Kukiza, który wiózłby torby z darami, a jego portfel miałby być wypchany dolarami. Bo ani na bilet do Polski, ani na dary tych dolarów w kieszeni nie miał. Zmyślił więc kolejną historyjkę o tym, że musi pracować w święta, bo to najbardziej busy okres na lotnisku (notabene, jego rodzice byli święcie przekonani, że jest tam szefem ochrony a nie zwykłym przerzucaczem bagażów), zbyt wiele osób wzięło urlopy i sam musi ten chaos ogarnąć. Zrozumieli, dumni ze swojego syna, że jego Amerykański Sen się spełnia. Szkoda tylko, że Mati nie poinformował ich nawet o swoim ożenku na niby, a co dopiero o prawdziwym powodzie dla którego, nie przyleciał piąte święta z rzędu do domu.
Nie byłby jednak sobą, gdyby nie skrzyknął wszystkich znajomych na wódeczkę i zakąski z okazji narodzin Jezuska, a że większość z nich była imigrantami, którzy podobnie jak Mati – do domu się nie wybierali, to w kolejnej edycji Wigilii dla zbłąkanych lub Bożonarodzeniowej integracji imigrantów (Mati wolał nazywać to oczywiście po imieniu, czyli opcją numer jeden), wzięło udział dwunastu znajomych, którzy ledwo mieścili się na jego osiemnastu metrach kwadratowych, które wynajmował na Greenpoincie. Każdy w NYC wiedział, jak ciężko o wynajem mieszkania, a mieszkanie za śmieszne dolce to już w ogóle było nie do znalezienia, więc Mati w tej swojej klitce mieszkał i nie myślał w ogóle o zmianie. Dla jednej osoby było całkowicie wystarczające. Każdy miał dla siebie nieco ponad metr, więc ogłosił standing party i rozdał wszystkim po szociku zmrożonej, polskiej wódeczki, zagryzł to ogórkiem kiszonym i dostrzegł w tłumie Reyes, w ramach powitania zamykając ją w niedźwiedzim uścisku.
- Feliz Navidad, Mi Amor. Trochę się nas tutaj nazbierało, to jest Jan z Pragi, pracuje ze mną na lotnisku. Tam w kącie sałatkę je Zibi, mój rodak. Tutaj mamy Ginę z Wenezueli – wskazał na brunetkę, która zainteresowała się butelką tequili przyniesioną przez Reyes – a tego dżentelmena już znasz – uścisnął dłoń Samuela, ciemnoskórego Brytyjczyka, który uwielbia polską wódkę i nie raz rozkręcał wszystkie imprezy, na które Mateusz zapraszał pannę Castanedo. Po chwili uśmiechnął się i do niej, po czym objął ją lewym ramieniem prowadząc do szerokiego parapetu, który przykryty białym obrusem, robił za szwedzki stół. Skrzywił się, gdy ta zaczęła psioczyć na świętość, bez której żadna z prawdziwych polskich imprez nie może się odbyć i postanowił opowiedzieć brunetce nieco więcej na temat sałatki jarzynowej. – Reyes, pozwól, że ci wytłumaczę, to jest sałatka jarzynowa. Nie ma nic lepszego niż ona. Włosi mają spaghetti, Francuzi zajadają się kawiorem, Niemcy uwielbiają Käsespätzle, a my Polacy mamy oto to cudo. Na urodzinach może zabraknąć solenizanta, nikt nie zauważy, ważne żeby była sałatka jarzynowa. Nie znam człowieka, który powiedziałby, że jej nie lubi. Wszyscy lubią. A jak nie lubią to i tak jedzą. Ja nie wiem, co ona w sobie ma. Mogę zadzwonić do moich rodziców, czy wujka Stacha i oni ci wszyscy potwierdzą, że właśnie zrobili trzy tony sałatki jarzynowej, bo święta bez niej to dupa nie święta. Ją powinni rozdawać na lotniskach w Polsce jako prezent na powitanie, a nie jakiś tam chleb i sól… - zaśmiał się i nałożył jej trochę na spróbowanie. – Raz posmakujesz i już zawsze będziesz mnie prosić żebym ci trochę przygotował – podał jej talerzyk z wyśmienitym, w jego mniemaniu, daniem. – Babcia Maria poprosiłaby mnie na pewno o przepis… Jak mnie już w końcu zabierzesz do Mexico, jako swojego męża, to zrobię im wszystkim wielki gar tradycyjnej, polskiej sałatki.
UsuńMateuszek
[ Bardzo dobrze zrobiłaś zaczynając, nie ma czasu do stracenia na zbędne gadanie :D ]
[Nie ugramy raczej nic z tym, że są imigrantami, bo Diego urodził się już na terenie Stanów, więc jest pełnoprawnym obywatelem od momentu pierwszego krzyku. :D Ale... Podobają mi się oba pomysły. I w sumie jestem za tym, żeby je połączyć. Musiałabym troszkę przybliżyć sobie historię Meksyku i tej całej wojny gangów, i starć z władzami, ale myślę, że Diego bardzo chętnie znalazałby się w takiej stresie, nawet jeśli przez krótki czas.
OdpowiedzUsuńTam mógłby poznać Reyes i nawet jeśli byłoby to krótki czas, to ich znajomość mogłaby być... dość intensywna. Nie umiem znaleźć na to lepszego słowa. Mogliby po prostu wpaść sobie w oko, albo poszukiwać we własnym towarzystwie odrobiny normalnośći. I tak, możemy to rozpisać albo potraktować jako retrospekcję.
Powiązanie ze sztuką natomiast albo zostawimy na potem, albo rozpiszemy od razu (to wszystko zależy od tego jak potraktujemy wątek z Meksykiem). Diego zmuszony do kontemplowania sztuki wraz z przyrodnią siostrą, z którą ma za zadanie zbudować braterskie relacje, będzie szukał ratunku w Reyes, którą przypadkowo spotkają... A potem już popłyniemy z prądem, myślę. :D
Mam nadzieję, że w miarę logicznie odniosłam się do Twoich świetnych pomysłów i zdołałam coś od siebie dodać, chociaż odrobinę. Teraz przyjdzie nam ugrać te drobne szczegóły i bedzie można pisać... :D]
Diego
Zalewski będąc osobą szalenie towarzyską potrafił podchodzić do innych na ulicy i zagajać rozmowę, która często przeradzała się w regularną znajomość. Dzięki temu nazbierał całkiem pokaźne grono znajomych, a przede wszystkim podobnych do niego ludzi. Choć przyjaźnił się z kilkoma Amerykanami, o tyle więcej w jego towarzystwie można było spotkać podobnych do niego Dyziów Marzycieli zza granicy. Wiele osób podzielało marzenie, które hodował od wczesnych lat szkolnych, o wyjeździe do ciekawej Ameryki, która jawiła się im jako najciekawszy kraj na świecie. Samo słowo „Ameryka” od lat niosło za sobą, w ich mniemaniu, smak czegoś lepszego. Wszystko co amerykańskie wydaje się lepsze, fajniejsze, kojarzy się z bogactwem, przepychem, innowacyjnością i spełnieniem marzeń o dostatnim życiu. Mamieni widmem atrakcyjniejszego bytu, za wszelką cenę chcieli przekroczyć granice zmieni obiecanej, wylądować w tym przepięknym kraju pełnym skrajności. Niestety, każdy z nich boleśnie przekonywał się, że nie tylko oni podzielają mrzonki o american dream i niezbyt wielu z nich uda się w ogóle doczekać jego spełnienia.
OdpowiedzUsuńLubił zbieraninę ludzi z każdego zakątka świata, uwielbiał organizować imprezy, na które przychodzili zarówno Latynosi, jak i Europejczycy, czy Azjaci. Każda znajomość uczyła go czegoś innego; znał zwyczaje i tradycje innych kultur, wiedział czego nie powinien robić w Tajlandii, czy Chinach, a co jest tam regułą. Słuchał o życiu w Meksyku i o tym, jak jest ciężko wyrwać się z Ukrainy. Obracał się w tym różnorodnym, zaskakującym towarzystwie ludzi, którzy nic nigdy nie brali za pewnik i cieszyli się z tego, że udało im się zrealizować choć jedno marzenie. Diametralnie różnili się od Polaków, z którymi Mateusz raczej niechętnie przystawał, bo Polak za granicą zazwyczaj był Polakowi wilkiem, a on uwielbiał nazywać ich swoją amerykańską rodziną, na którą zawsze mógł liczyć.
Organizując pierwszą Wigilie dla zbłąkanych chciał po prostu ulżyć sobie w tęsknocie za domem. Nie wyobrażał sobie spędzić tak ważnych dni w samotności i czterech ścianach, od których czasami można było dostać klaustrofobii. Chciał pośpiewać kiczowate piosenki wraz z ludźmi, na których mu zależy i umilić im czas Bożego Narodzenia, które powinno być świętem radosnym. Jednak dla tych, którzy spędzali je w osamotnieniu, było dołujące. Po pięciu latach mógł przyznać: stało się to małą tradycją, że co roku dwudziestego piątego grudnia przez drzwi Mateuszowego mieszkania, przechodzi kilka osób, przynosi najlepsze dania świąteczne z kuchni swojego kraju i popijając alkohol spędza najlepsze święta z dala od rodziny.
- Nic z tego nie zmyśliłem – zarzekł się Mati, kładąc prawą dłoń na swojej lewej piersi – słowo harcerza, czy tam skauta… Nie wiem z jakimi Polakami przystawałaś wcześniej, ale w końcu trafiłaś na kogoś, kto powie ci prawdę o tym małym, leżącym gdzieś po środku Europy, kraju. Gar sałatki raz w miesiącu, wyłącznie dla ciebie. Będziesz musiała wszystko zjeść, a ja w międzyczasie poproszę o tlayudas, oglądałem ostatnio reportaż na Netflixie o street food w Oaxaca i widziałem takie tortille z serem, fasolą i zgrillowanym mięsem, wszystko polane jakąś, pieczącą podwójnie - if you know what I mean, salsą. Jak potrafisz to zrobić to dla ciebie i babci Marii stanę się prawdziwym muy guapo hombre de Mexico. Jedno obywatelstwo już przyjąłem ożenkiem, więc Meksykańskie może też się jeszcze mi przyda – zaśmiał się Mateusz podając jej kieliszek zmrożonej polskiej wódeczki, po czym stukając się z Samuelem i Reyes wlał płyn do ust. Obojętnie czy był trzeźwy, czy pijany, zawsze gadał jak najęty, ciągle skacząc z tematu na temat. Wielu osobom ciężko było za nim nadążyć i zastanawiali się, jaki bajzel myśli musi kłębić się pod kopułą Zalewskiego. – Mi amor, ostatnio harowałem jak wół na lotnisku, a później biegałem po budowie, bo brakowało mi na czynsz, wybacz, poprawię się. Zabiorę cię na taką randkę, że sama mnie o rękę po niej poprosisz – uśmiechnął się szeroko, a warto dodać, że Mateuszek uśmiecha się wręcz rozbrajająco szeroko.
UsuńMateuszek
[Oj, uwierz mi, też już nie umiem się doczekać, żeby nimi coś rozpisać. Bo wydaje mi sie, że będzie to duet-petarda. :D
OdpowiedzUsuńDobra, co do wątku w Meksyku, to w kwestii ich pożegnania jestem za tym, aby to Diego szybko się ewakuował z Meksyku. Dajmy na to, że jeden z dziennikarzy wpadł w łapy kartelu, bo nie podobał się jego członkom, że władza miesza się w ich sprawy. Więc wtedy cała ekipa ABC News, z którą był Diego, dokonałaby natychmiastowego odwrotu.
I podoba mi się opcja z jakimś nieporozumieniem między nimi. Może Diego był na etapie namawia Reyes, żeby wyjechała z nim? Mimo tego, że miał świadomość, że ich relacja nie ma szans na przeniesienie się w inne realia, to mógł próbować poruszać ten temat z dziewczyną, a Reyes mogłaby być trochę niezadowolona? Rozdarta?
Kwestia czasu - to już od Ciebie zależy, ile lat temu miałoby to być. Diego od kilkunastu wyjeżdża do różnych krajów, więc przygoda w Meksyku mogła zdarzyć się na początku jego kariery. Albo nieco później.
To teraz kwestia ostatnia - kto zaczyna i od czego? :D]
Diego
[To tak w skrócie: trzy razy tak! Przechodzi Pani do nastepnego etapu. :D Bardzo podoba mi się to, co rozpisałaś i nie mam żadnych zastrzeżeń. I w sumie... Nie ma sensu rozpisywać tego od początku, wydaje mi się, że wplatanie ich przemyśleń dotyczących przeszłości tylko wzbogaci nasz wątek, także ten... bierzmy się za pisanie od chwili bieżącej. Mogę liczyć na rozpoczęcie z Twojej strony? ;>]
OdpowiedzUsuńDiego
- Wiem, że niektórzy mogliby powiedzieć, że wyglądam jak skończony żul, szczególnie, że ostatnio nie miałem czasu na fryzjera i wyglądam, jak mieszkaniec jakiegoś schroniska na Harlemie, ale hola hola: całe życie szkolne byłem harcerzem! - i jakby na potwierdzenie tych słów, z jego ust popłynęła polska pieśń biesiadna. W dodatku w ojczystym języku, który nie miał prawa być zrozumiałym dla Reyes. W końcu naprawdę wiele wyrazów w nim po prostu szeleściło. - Płonie ognisko w lesie, wiatr smętną piosnkę niesie, przy ogniu zaś drużyna gawędę rozpoczyna. Czuj, czuj, czuwaj, czuj, czuj, czuwaj - Mati był już lekko podpity, a gdy tylko wpadał w ten stan, uwielbiał wyśpiewywać wszystkie znane mu piosenki biesiadne. O dziwo, nie kończyło się tylko na polskich, bo czasami do swojego repertuaru dorzucał niemieckie Beate die Harte, czy włoskie O sole mio. Mateusz miał w zwyczaju zapamiętywania rzeczy tak bardzo niepotrzebnych i te piosenki były jednym z nich, choć może jako nastolatek przy ognisku chętnie śpiewał to, co znajdowało się w harcerskich śpiewnikach, o tyle szlagiery niemieckie już niekoniecznie były mu do życia potrzebne, a jednak uparcie zajmowały kilka cennych megabajtów jego mózgu. - Teraz już nie powinnaś mieć wątpliwości - skwitował, kłaniając się przed nią w pas po zakończonym występie i sam sobie zaczął bić brawo. - Powiedz, że utalentowana ze mnie bestia!
OdpowiedzUsuńMateusza życie szczędziło, ba, był w czepku urodzonym. Nie przeżył żadnej tragedii, która miałaby wpływ na całe jego dorosłe życie. W ojczyźnie wciąż czekali na niego rodzice i dwóch młodszych braci, żyjąc spokojnie z dnia na dzień. Nie trafił też na ludzi, którzy w jakikolwiek sposób by go wykorzystali i zachwiali jego spojrzenie na świat, te naiwne, radosne, otwarte. Może fakt, że nigdy nie przywiązywał się do innych osób, a raczej płynął przez kolejne etapy z myślą: wszystko jest tymczasowe, sprawiło, iż choć wiedział doskonale aby trzymać się z dala od rodaków, bo jeszcze nikt na konszachtach z Polonią dobrze nie wyszedł, to o tyle, nikt nie odebrał mu tego naiwnego, radosnego i otwartego spojrzenia na świat. Ciężko było zranić kogoś, kto mało kiedy brał cokolwiek na poważnie. Przecież on nawet rozwodu nie potrafi sfinalizować, bo samo małżeństwo jest dla niego niczym znaczącym. Gdyby ktokolwiek zapytał go o motto życiowe, to z całą pewnością byłoby to: co ma być, to będzie i brał życie, jakim jest, bez zbędnego zastanawiania się nad tym.
Jednak wiedział, że Reyes przeszła w życiu przez coś, co sprawiło, że nie każdą noc prześpi spokojnie, a codzienność może od czasu do czasu doskwierać. Pomimo łatki beztroskiego, znał się na ludziach. Czasami potrafił się zamknąć i posłuchać, co mają do powiedzenia. Był naprawdę dobrym słuchaczem, ludzie ufali mu i chętnie opowiadali o tym, co ich trapi. Czasami widział po ich oczach, że czegoś im w życiu brakuje, the eyes chico they never lie. I pewnie dlatego chodził za Reyes na okrągło przez ostatni tydzień i nękał ją telefonami, że powinna przyjść i zapomnieć o troskach, które zajmują jej głowę. Święta nie są od tego, aby się smucić.
- Ja tylko obejrzałem ten odcinek na Netflixie! - zarzekł się - ale jeżeli ma być to aż takie wyzwanie, to ja chętnie poczekam na efekty i zjem te tlayudas, wg rodzinnego przepisu. A skoro nie będę mógł ci się oprzeć, to oznacza, że jednak zabierzesz mnie do Meksyku! Aribba!
UsuńMało kto kończył dobrze, gdy Mateusz zaczynał pić alkohol. To tak, jakby zamiast nieśmiertelności, czy innej magicznej mocy, jemu przypadały głupie pomysły. Łyk talentu pod postacią drinka i Zalewski był gotów na przeżycie przygody życia, nawet jeżeli miałaby to być tylko wycieczka do Central Parku, albo na Staten Island. Kilkukrotnie został spisany przez nowojorską policję za zakłócanie porządku i jest pewny, że któregoś dnia go deportują.
- Jak się uśmiechnę jeszcze szerzej to wtedy nie będziesz mogła ustać na nogach i będę musiał wykorzystać klucze do mieszkania sąsiadki, które zostawiła mi, bym wyprowadzał na spacer jej psa, a sama pojechała do Miami pływać w oceanie z okazji świąt. Tu jest zdecydowanie zbyt mało prywatnie - zaśmiał się i spróbował uśmiechnąć się jeszcze szerzej, niestety w efekcie wyglądał jak zielony Grinch. Niestety uśmiech zniknął tak szybko, jak Reyes wspomniała o pożyczeniu pieniędzy. - Spokojnie, dam sobie radę… Po Nowym Roku mam rozmowę o pracę w firmie ochroniarskiej na Manhattanie, możliwe, że wtedy zrezygnuję z budowy, a lotnisko wezmę tylko na pół etatu. No i mam cel na 2021, by w końcu znaleźć pracę w zawodzie - a był w nim cholernie dobry, brakowało mu tylko przetłumaczonych papierów, ale w końcu odłożył potrzebne pieniądze na tłumaczenie dyplomów i mógł się za to zabrać. - O, i dopisuję kolejny goal by w końcu się rozwieść, abyś mnie zechciała… - zaśmiał się zmieniając temat.
[założyłam, że ona mu nie powiedziała wszystkiego o tym wypadku, pasuje? :D Jak oni w ogóle się poznali? Cho na @ na burze mózgów pensoupen@gmail.com ]
Mateuszek
[Długość wybaczam, bo rozpoczęcie przewspaniałe! ♥ Ty wybacz mi moją, za bardzo się nie popisałam. :D]
OdpowiedzUsuńDiego już od kilku lat był udziałowcem w Millennium Press, jednak do tej pory dość skutecznie unikał odpowiedzialności z tym związanej. Prawnik spisał odpowiednie pełnomocnictwo na rzecz Dustina Page’a, który decydował w sprawach firmy za syna. To było wygodne rozwiązane, zarówno dla właściciela wydawnictwa, jak i Villanuevy, który niekoniecznie czuł się dobrze w świecie nowojorskich elit. Przywykł do zgoła innych warunków, do krajów pochłoniętych konfliktami, mniejszymi bądź większymi, wojnami domowymi, atakami z zewnątrz, spoza granic. To wszystko odcisnęło na nim przeolbrzymie piętno i nawet jeżeli nie dawał tego po sobie poznać, był poraniony. Oburzało go to, że nowojorscy milionerzy beznamiętnie wpłacają kolejne sumy na pomoc cywilom w krajach, gdzie sytuacja jest fatalna, ale żaden z nich nigdy się nie zastanowił nad tym dlaczego tak jest, dlaczego tak się dzieje. Diego nie rozumiał tej niesprawiedliwości, ale nauczył się z nią żyć. Zwykle pochłonięty był swoją pracą, a teraz przyjazd na świąteczny urlop okazał się nieco dłuższym urlopem, a Diego został z przymusu pchnięty w trybiki Millennium Press i w ramiona wielce znaczących osobistości.
Najgorszym, a właściwie najbardziej przykrym ze wszystkich obowiązków wynikających z piastowaniem zaszczytnego stanowiska członka zarządu firmy, było poznawanie przyrodniej siostry. Abigail był najzimniejszą, najbardziej wyrachowaną osobą jaką do tej pory poznał w Nowym Jorku. Blondynka przyciągała spojrzenia mężczyzn, Diego mógłby przysiąc, że nie była faceta, który by się za nią nie odwrócił. Miała wysportowaną, smukłą sylwetkę, wąską talię i nieco szersze biodra. Dla wielu mogła uchodzić za ucieleśnienie ideału, do którego masturbowali się wieczorami. Zakładał też, że Abigail była tego świadoma i niechlubnie wykorzystywała ten atut, aby osiągnąć nieraz paskudne cele, do których samodzielnie nigdy by nie doszła. Przez większą część swojego życia myślała, że jest jedynaczką i jedyną spadkobierczynią Millennium, które było źródłem niezłych dochodów i zapewniało godne życie do samego końca. Diego, który w jej życiu pojawił się tak samo niespodziewanie, jak ona w jego, początkowo nie chciał nawet słyszeć o swoim udziale w działalności firmy. Jednak kiedy spostrzegł, jak nieczysto gra Abi, obrał sobie za cel utarcie jej nosa.
Dustin naiwnie wierzył w to, że dwójka jego dzieci znajdzie wspólny język. Zarówno Diego, jak i młoda Page, doskonale wiedzieli, że jest to niemożliwe. Nie teraz. Niemniej jednak świetnie odgrywali swoje role. Spędzali razem czas, pojawiali się na kulturalnych bankietach i spotykali się na rodzinnych brunchach kurtuazyjnie wymieniając swoje poglądy i uśmiechy. W ostatnim tygodniu Page zlecił im wybranie muzeum, na którego rzecz w tym roku wpłacą spory datek. Diego miał świadomość tego, że po pierwsze jest to świetnie zagranie, które wpłynie na PR firmy, a po drugie – zbliżał się koniec roku podatkowego, wobec czego Dustin i cały zarząd szukali na chybcika kosztów, które mogliby odliczyć i stosownie udokumentować. Abigail upierała się przy Metropolitan Museum of Art., natomiast Diego stanął w obronie El Museo. Postawił na swoim, bo udało mu się przekonać Dustina i czterech innych członków zarządu.
Po paru dniach po burzliwej wymianie argumentów, zostali umówieni przez osobistą asystentkę Abigail na prywatne zwiedzenia muzeum, które zamierzali wesprzeć finansowo. Villanueva nadal nie potrafił wyjść z podziwu, że Abigail nie potrafi nawet zorganizować swojego czasu, że za takie banalne sprawy odpowiada młodziutka studentka, która pragnie sobie dorobić. Czuł się dobrze zwiedzając wystawy nawiązujące do kultury latynoskiej i wiedział, że jego matka z pewnością poparłaby ten krok. Argentynka przez dłuższych czas nie potrafiła nauczyć się angielskiego i do tej pory z utęsknieniem wspominała swoją rodzimą Argentynę, jednak wiedziała, że tam nie będzie miała lepszego życia niż tutaj, w Stanach Zjednoczonych.
Abigail uczepiła się jego ramienia, kiedy minęli już którąś z kolei pracownicę muzeum. Diego nawet nie zauważał spojrzeń, które ukradkiem mu rzucały, a nawet jeśliby się domyślił, że ktoś mu się przygląda, uznałby, że reakcja blondynki jest przesadzona. W wysokich obcasach, które ubrała, niemal dorównywała mu wzrostem, więc przyjął za fakt, że po prostu bolą ją nogi od chodzenia w tych szczudłach i potrzebowała po prostu oparcia. A Diego nigdy nie odmawiał pomocy, nawet swojemu wrogowi.
UsuńDiego drgnął, słysząc jak pod muzeum przejeżdża wóz strażacki z głośnym dźwiękowym sygnałem. Obrócił się, jakby to miało coś zmienić, a wtedy zobaczył ją. Szybko się odwrócił, przymykając na moment powieki. To niemożliwe, żeby Reyes przebywała w tym muzeum. Może fakt, że przepełnione było kulturą Latynosów, przywołał jej ducha? Miał majaki? Ale… wyglądała nieco inaczej, bardziej dorośle. I widział zmiany w jej sylwetce, chociaż zdołał patrzeć na nią zaledwie przez kilka sekund. Kiedy odwrócił się drugi raz za siebie, kobiety już nie było.
— Skoczę do toalety, poczekaj tu.
Zostawił nieco skołowaną Abigail pod jednym z większych gabarytowo obrazów w całym muzeum. Przed obiektem stała ławeczka, na której blondynka szybko przycupnęła, wyciągając od razu z torebki telefon. Diego miał dziwne przeczucie, że jeśli to faktycznie była Reyes, to pewnie szukała drogi do wyjścia. Nie rozumiał tylko dlaczego. Fakt, ich rozstanie nie było zbyt bajkowe, bardziej przypominało horror, ale przecież poznali się w koszmarnych okolicznościach i w niezbyt przystępnych warunkach rozwijali tę znajomość na przekór wszystkiemu. Zwolnił kroku dopiero w momencie, kiedy ponownie dostrzegł sylwetkę kobiety. Stała do niego przodem, więc teraz nabrał pewności, że to faktycznie była ona. Jego Rey. Zrobił parę kroków w przód, a słowa drugiej z kobiet rozbawiły go na tyle, że byłby skłonny wybuchnąć śmiechem, ale z szacunku dla miejsca, w którym się znajdował, pozwolił sobie jedynie na uśmiech.
Diego minął znajomą Rey i wtedy mógł w końcu pokonać dzielących ich dystans doszczętnie, do najmniejszego centymetra. Miał cholerną ochotę przyciągnąć ją do siebie, poczuć jej słodki zapach i ciepło bijące od drobnego ciała, ale nie zrobił tego. Zatrzymał się w odległości kilkudziesięciu centymetrów, które z łatwością pokonałby w jednym kroku. Nie zrobił tego. Wpatrywał się w jej buzię, nie wiedząc nawet jak odczytać emocje, jakie się na niej malowały. Sam pewnie wyglądał, jakby ujrzał ducha i nie wierzył do końca w to, co się dzieje.
— Mogłaś przynajmniej przyznać rację koleżance — zaczął, zupełnie ignorując te formalne regułki, które padły z jej ust, a tu kawka, toaleta, wystawa, a serdecznie dziękuję i zapraszam ponownie, Diego stał niewzruszony, chowając dłonie do kieszeni spodni. — Oboje wiemy, że pieprzę się nie najgorzej — mruknął i oparł się ramieniem o ścianę. Nie był pewien, czy te słowa są odpowiednie do tego, aby rozładować napięcie, które między nimi teraz powstawało. Nie był pewien, czy w ogóle powinien z nią rozmawiać.
Diego
Diego prędzej odebrałby sobie życie niż związał się z kobietą pokroju Abigail. Być może nie pokazywała przed nim swojego prawdziwego oblicza, ale jednak… nie był w stanie i nawet nie chciał się do niej przekonywać. Dla niego była usposobieniem obłudy, fałszu i pogardy. Wierzyła w swoją lepszość tylko dlatego, że miała nieograniczone – przynajmniej w rozumowaniu zwykłego człowieka – zasoby gotówki. Miała cztery mieszkania w różnych częściach świata, miała ojca, który to wszystko gwarantował i zostawiła za sobą trzech różnych narzeczonych, z których każdy nosił miano byłego. I również każdy z nich miał miano niedoszłego męża. Abigail nie była w stanie obnosić się ze swoimi uczuciami, ba, zdawać by się mogło, że wcale ich nie miała. W tym Diego był do niej podobny, ponieważ na co dzień sprawiał wrażenie niewzruszonego i nieugiętego. Pozwalał na to, aby ludzie odbierali go jako sympatycznego, ale niezbyt wylewnego. Jako dziennikarz był skupiony na swojej pracy i z pasją oddawał się zajęciu, które traktował niemal jak życiową misję. Natomiast względem bliskich sobie osób… miękł. Był miękki i czuły w stosunku do matki, był dobry i cierpliwy w kontaktach z młodszym bratem. Tolerował kochasiów Alby i kolejne dziewczyny Jake’a. Potrafił nawet znieść obecność ojca, ba, przywiązywał się powoli do Page’a. Kochał albo przynajmniej bywał zauroczony swoimi dziewczynami, jednak nigdy nie był w dłuższym związku, który rokowałby na przyszłość.
OdpowiedzUsuńZnajomość z Rey, która rozpoczęła się Meksyku i tam też się skończyła, mógł traktować jako przygodę. Jako gorący seks z równie gorącą, młodą Meksykanką. Nic nie stawało temu na przeszkodzie, jednak Reyes znaczyła dla niego więcej. Nie był w stanie powiedzieć, że dziewczyna była miłością jego życia, ale mogłaby nią zostać, gdyby los nie rozdzielił ich w brutalny sposób. Wierzył w to, że gdyby nie pewnie nieporozumienia, które pomiędzy nimi pozostały, bo nie było okazji, żeby je sobie wyjaśnić, byliby w stanie się zgrać. Już wtedy między nimi poza ewidentnym i widocznym gołym okiem przyciąganiem, pociągiem fizycznym, pojawiła się więź, pewnego rodzaju porozumienie. Diego cieszył się, że mógł z nią swobodnie rozmawiać o tym, co leży mu na sercu. Nie wstydził się wtedy też swojego strachu, a bał się potwornie. Bał się o życie swoje i swoich towarzyszy ze stacji, bał się o Reyes, która znajdowała się bliżej centrum wydarzeń niż on. Która była częścią Meksyku, który wtedy poznał. Lubił też słuchać. Słuchał z przyjemnością o jej marzeniach, wizjach i postanowieniach, słuchał o żalu i obawach. Była młodziutką, pełną pasji kobietą, a on cenił w niej to oddanie, ten ogień w oczach, kiedy mówiła o sztuce, kiedy wspominała o Ameryce. Wtedy, wierząc w siłę swoich uczuć, jakimi ją obdarzał, pragnął zabrać ją ze sobą. Do ciasnej kawalerki w Queens.
Uśmiechnął się. Poczuł się dziwnie rozbawiony, widząc jak kobieta próbuje się bronić nie tylko przed jego słowami, ale i swoimi uczuciami. Byłby ślepy, gdyby nie dostrzegł zmian, jakie w jej zaszły w przeciągu tych lat, kiedy w pamięci pozostawała mu twarz wkraczającej w dorosłość Meksykanki. Musiałby być też ślepy, gdyby nie widział teraz złości, a może rozżalenia, które było reakcją na jego słowa. A on przecież wykorzystał tylko słowa współpracownicy Reyes. Zwykle mówiło się, że to mężczyźni traktują kobiety przedmiotowo, a seks jest mechaniczną czynność. Koleżanka Reyes była dowodem na to, że kobiety też są ludźmi.
— Dobrze wiesz, że nie.
Krótka, stanowcza odpowiedź. Diego rzadko kiedy się unosił, rzadko kiedy pozwalał ludziom wyprowadzić się z równowagi. Nie zmienił pozycji, ba, nawet nie drgnął. Jedynie na jego ustach zamajaczył lekki uśmiech. Naprawdę czuł się rozbawiony jej reakcją i nic nie mógł na to poradzić. Bawiła go butność dziewczyny. Nagle poczuł ochotę, żeby zamknąć jej usta delikatnym pocałunkiem, żeby w końcu przestała się burzyć i dała dojść mu do słowa, żeby dała szansę na to, aby wytłumaczył się z chwili obecnej i z przeszłości. Nawet nie drgnął, kiedy Rey kontynuowała, umniejszając jego roli jako kochanek, równając go do zera jako mężczyznę. Może byłby w stanie uwierzyć w jej słowa, gdyby tylko w Meksyku leżała pod nim niczym kłoda, gdyby próbowała go z siebie zepchnąć, gdyby wiedział, że nie była nigdy gotowa. Ale była. Nigdy jej nie zmuszał do zbliżeń, wszystkie ich spotkania, jeśli kończyły się seksem, były pełne pasji i nieprzymuszonej woli obydwojga.
Usuń— Pięknie malujesz, ale aktorką jesteś okropną, Rey… — dodał na sam koniec jej wypowiedzi i w końcu zrobił kolejny krok w jej stronę, rezygnując z podpierania muzealnej twarzy. Kiedy był już na tyle blisko, żeby móc się pochylić, ktoś szarpnął go za ramię.
— Diego, do kurwy nędzy, mówiłam, że nie spędzę tutaj całego dnia! — Abigail pojawiła się znikąd i z imponująca siłą szarpnęła mężczyzną, odsuwając go od Meksykanki. — Sam przekażesz im pieniądze, braciszku. — Wysyczała, wręczając mu firmową książeczkę czekową. — Ja za pół godziny mam pilates.
Blondynka zlustrowała spojrzeniem młodą kobietę, która stała naprzeciw Diego, od stóp do czubka głowy. Uśmiechnęła się, ale był to uśmiech jakby pogardliwy, przez co młoda Page doskonale pokazywała jak z łatwością przychodzi jej wywyższanie się nad innymi. Prychnęła tylko i skierowała swoje kroki w kierunku wyjścia. Diego zaś nieco skonsternowany stał z książeczką czekową w dłoni, spoglądając na oddalającą się sylwetkę przyrodniej siostry.
Diego
— Wolałabyś zatem, żebym udawał, że się nie znamy? — spytał zaczepnie. — Albo nie tyle nawet udawał, co po prostu zapomniał o wspólnych przygodach? — dociekał z rozbawieniem. — Jeśli tak, to następnym razem mogę się bardziej postarać — zaoferował przekornie, jednocześnie dobrze wiedząc, że okoliczności ich poznania miały sprawić, iż niezwykle trudno byłoby mu zapomnieć Reyes i przestać rozpoznawać jej twarz pośród tłumu, nawet jeśli od ich ostatniego spotkania minęłoby znacznie więcej czasu, niż miesiąc. Miał raczej dobrą pamięć do ludzi i twarzy, szczególnie, jeśli wiązały się z nimi silne i wyraziste wspomnienia, a tak bez wątpienia było w przypadku pani kurator. Nie mógłby przecież wyrzucić z głowy obrazu nagiego stróża czy też zepsutej wanny do hydromasażu, prawda?
OdpowiedzUsuń— A zdołam chociaż wrócić do domu o własnych siłach? — mruknął, zerkając na nią niby to podejrzliwie. Sam starał się uważać z alkoholem, odkąd doprowadził do pewnego nieprzyjemnego incydentu i zawiódł zaufanie swojej żony, znikając z mieszkania na całą noc. Upił się wtedy do nieprzytomności i to na dodatek w samotności. Z ulubionego i wspólnie odwiedzanego baru zgarnął go wtedy przyjaciel, poinformowany o całym zajściu przez znanego im z widzenia barmana i zabrał Marshalla do siebie, gdzie wyspiarz ocknął się dopiero późnym popołudniem, wciąż będąc lekko wstawionym. Spędził u Ethana długie godziny, uwieszony muszli klozetowej, nim był w stanie wrócić do domu i cóż, nie czuł się po tym wszystkim najlepiej, nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Długo gryzło go z tego powodu sumienie, równie długo miał koszmary, ponieważ zajście to miało miejsce tuż po pogrzebie nienarodzonego syna państwa Marshall i Jerome obiecał sobie, że już nigdy nie doprowadzi się do takiego stanu. A już na pewno nie będzie zagłuszał alkoholem tak silnych i negatywnych emocji, ponieważ… Było miło wyłącznie do czasu, kiedy pozostawał dosłownie nieprzytomny, później zaś wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. W niczym mu to nie pomogło, a tylko bardziej zaszkodziło.
Stąd przygasł nieco, kiedy jego myśli powędrowały w tym kierunku i mimowolnie skrzywił się lekko na wzmiankę o tequili. Nie przepadał zbytnio akurat za tym trunkiem, choć tamtego dnia urządził się tak za pomocą wódki. Humor poprawiło mu słowo rum, które wypadło z ust kobiety niczym brzęcząca moneta, od razu przykuwając jego uwagę.
— Co, proszę? — parsknął niekontrolowanie, roześmiawszy się w głos, kiedy Reyes oznajmiła, z czym jej się kojarzył. — Czegoś takiego jeszcze nie słyszałem — musiał przyznać, wciąż wesoło rozchichotany, ponieważ jak można było zauważyć, daleko było mu do człowieka, który mógł się obrazić o podobne określenie. — Ale… trafiłaś — przyznał, kiedy już się uspokoił i spojrzał na swoją towarzyszkę z uznaniem. — Pochodzę z Barbadosu i mamy tam jeden z lepszych rumów na świecie. Podejrzewam, że wymieszanie tradycyjnych trunków naszych regionów źle się dla nas skończy, ale możemy spróbować. Od dawna jesteś w Nowym Jorku? I też miałaś takie kłopoty z wizą? — zagadnął z uśmiechem, bo kiedy już usłyszał, że Reyes nie była stąd, zaczął być ciekaw, czy może przechodziła przez perypetie podobne do jego własnych. — A przede wszystkim, co cię tutaj przygnało?
Wysłuchał tego, co miała do powiedzenia na temat muzeum, co jakiś czas kiwając potakująco głową, jakby tym samym chciał dać jej znać, że nadąża i rozumie, z czym musieli się borykać. Cieszył się, że udało im się uporać ze szkodami i że nie były one tak duże głównie ze względu na ich szybką interwencję. Jedynie przypadek sprawił, że Jerome znalazł się wtedy w okolicy o właściwej porze, ale czuł satysfakcję, iż wyniknęło z tego coś dobrego.
— Nigdy nie jeździłem na łyżwach i chyba wolę nie próbować — przyznał. Wpadł kiedyś na podobny pomysł z przyjacielem, ale ostatecznie nie wcielili go w życie. Jerome był wtedy krótko przed ślubem i nie chciał stawić się w urzędzie z rozbitą głową czy złamaną ręką.
— Naprawdę? Ominęła mnie taka ceremonia? — spytał, udając zdumienie i przejęcie. Zaraz też zasępił się wyraźnie, jakby żałując, że nie mógł uczestniczyć w tym podniosłym wydarzeniu, nie potrafił jednak długo udawać i w następnej minucie śmiał się wesoło, przejmując z rąk Reyes niespodziewany podarek. Nie spodziewał się, że kobieta mówiła poważnie, więc sceptycznie przyjrzał się plakietce i aż szerzej otworzył oczy, kiedy dostrzegł, co było na niej napisane.
Usuń— Nie trzeba było! — zawołał. — Ale dziękuję — dodał, uśmiechając się z wdzięcznością. — Teraz czuję się zobowiązany do odwiedzin. I wypadałoby, żeby z tej okazji pierwsza kolejka wypadła na mnie — oznajmił i podnosząc się ze swojego miejsca, mrugnął do niej porozumiewawczo. Podszedł do baru, przy którym zamarudził na kilka minut, by wrócić do ich stolika z dwoma drinkami na bazie wspomnianego rumu. Rozstawił szkło na blacie i usiadł, rozpierając się wygodnie na skrzypiącym krześle.
JEROME MARSHALL
Całe to wydarzenie związane z ich przyjazdem do Barnardsville, było dla Ackermanów czymś w rodzaju święta i to nie wyłącznie dlatego, że ktoś w końcu postanowił odwiedzić ten mały koniec świata, skryty wśród gór. Oni bardzo często goszczą na farmie ludzi, więc to, że ktoś przyjeżdża i odjeżdża, to nie jest okoliczność, z którą nie byliby obeznani; w końcu to farmerzy, którzy utrzymują się ze sprzedaży swoich plonów – potrzebują drugiego człowieka, żeby dobić targu i prowadzić interes. Kwestią, którą wymagała wielkiego celebrowania, było coś stokroć bardziej wyjątkowego, niż goszczenie przedstawiciela pionierskiej firmy, skupującej potężne ilości kukurydzy – tu chodziło o przyjazd Reginalda z towarzyszką u boku, a więc o coś tak rzadkiego, jak dostrzeżenie czterolistnej koniczyny w gąszczu tych, które posiadały tych listków tylko trzy.
OdpowiedzUsuńSpodziewał się, że Linda dołoży wszelkich starań, aby ta gościna była dopieszczona w każdym calu, a już szczególnie w przypadku jedzenia, którego nagotowała jak dla wojska, choć ich wizyta miała trwać tylko kilka dni. To, że część dań zabiorą do Nowego Jorku, bo pojemniki z jedzeniem zostaną wciśnięte im na siłę, to było więcej jak pewne, dlatego nie zadawał sobie trudu i niczego nie komentował. Właściwie, był nawet zadowolony. Znał swoją rodzinę i wiedział jak bezpośredni potrafią być w sytuacjach, w których nie powinni mówić wcale, ale przez cały ich pobyt w karolińskiej wiosce, nie zrobili nic, co wymagałoby z jego strony radykalnego linczu. Czasami Jo palnęła coś głupiego, a Linda jej w żarcie zawtórowała, z kolei dziadek szturchał go w bok, gdy przez chwilę zostawali sam na sam, patrząc na poczynania dziewczyn, ale były to ruchy nieinwazyjne i nie wprawiające nikogo w większe zażenowanie. Byłby nawet skłonny ich pochwalić, że wzięli sobie jego prośby do serca i nie próbowali bawić się w swatki, ale założył, że wstrzymanie się z pochlebstwami to słuszna decyzja.
Ostatnia wspólna kolacja, zorganizowana pod gołym niebem tuż przed zachodem słońca, upłynęła im w wesołej atmosferze, przy akompaniamencie żywych rozmów, opowiadań i żartów. Po wszystkim, gdy panie od razu zdecydowały się zebrać naczynia ze stołu, żeby mieć to za sobą i resztę wieczoru przeznaczyć na coś ciekawszego, Reginald wyruszył na krótki spacer. Kamyki na szutrowej drodze, otoczonej drewnianym, białym płotem, chrzęściły mu pod butami, a promienie słońca przebijały się przez korony wysokich dębów, tworząc na rozproszonym kurzu świetliste smugi. Ten miniony, już prawie, weekend, był jednym z przyjemniejszych, jakie przyszło mu w ostatnim czasie spędzać w tym miejscu. Zapach ogniska, które urządzili sobie pierwszego dnia, gdy tylko przebrnęli przez zapoznawcze formalności, towarzyszył mu do teraz, a opuszki palców nadal były lekko nadwyrężone po szarpaniu strun, które grały dla nich wtedy biesiadną muzykę. Niezwykłym było przypomnieć sobie stare dobre czasy; zobaczyć ludzi, z którymi posiadał te same wspomnienia i uścisnąć rękę Willy'ego, do którego mimo wszystko podchodził sceptycznie, ale starał się hamować za każdym razem, gdy Jocelyne piorunowała go wzrokiem za sztywne przytyki i sugestie. To był udany dzień i wieczór, podobnie jak ten wczorajszy, kiedy mogli dosiąść konie, zwiedzić malownicze tereny, i kiedy Jocelyne z Reyes odnalazły w składziku pistolety na wodę i rozpętały wojnę, która zakończyła się tak, że żaden z domowników nie miał na sobie choćby jednej suchej nitki. Dawno nie wiedział tak roześmianych twarzy u swych dziadków, ciotki i wuja. Oni byli naprawdę szczęśliwi, mając u boku wszystkie swoje dzieci i dopiero teraz Reginald zrozumiał, z jak wielką tęsknotą muszą się mierzyć, gdy wyjeżdża i z jak wielką trwogą kładą się spać, gdy wiedzą, że gdzieś na froncie ich syn toczy walkę ze śmiercią. Zrozumieli, że z Reyes łączy go przyjaźń i uszanowali to, chociaż znaczące uśmiechy nieustannie trzymały się ich twarzy, zupełnie jak nadzieja, która pozwalała im wierzyć, że gdzieś w tym świecie jest dla Reginalda brania dusza, i że dane im będzie ujrzeć go kiedyś na ślubnym kobiercu.
Przysiadłszy na skrzeczącej z lekka huśtawce, która stabilnie trzymała się wielkiej gałęzi drzewa, bujnął się lekko, nie odrywając stóp od ziemi. Spojrzenie ulokował w ledwie widocznych górach, piętrzących się na horyzoncie, a dłonie wsparł na siedzisku po swoich bokach. Zawsze wychodził z założenia, że przyszłość będzie szczodra jedynie wtedy, kiedy wszystko ofiarujesz teraźniejszości i w taki sposób żył, ale czasami zastanawiał się nad możliwościami, które na obecną chwilę wspomniana przyszłość mogła mu dać. Był ciekaw, co miał dla niego w planach los; czy kiedyś tu wróci, do poczciwego Barnardsville, czy pozostanie w Nowym Jorku, czy znajdzie się gdziekolwiek indziej na ziemi. Czy będzie szczęśliwy, tak jak jego rodzina podczas tego weekendu. Nigdy nie przewidzi co przygotuje dla niego jutro, ale jeśli mógł chociaż prosić, to chciał, żeby zawsze było takie jak wczoraj i dziś, a gdy znów wyjedzie na front, dotrze do bazy i po ciernistej ofensywie położy się na zimnej pryczy, będzie wracał do tego miejsca i do tych chwil. To będą jego ostatnie myśli, nim zaśnie. Zawsze i na zawsze.
UsuńReginald Patterson
Odkąd przeniósł się do Nowego Jorku, traktował Barnardsville jako przystanek – małą oazę wypełnioną kojącym spokojem, w której czas przestaje uciekać przez palce, a pogoń za dobrobytem staje się zbędna, bo tutaj jest go pod dostatkiem, choć w tej innej, bardziej majestatycznej formie – w błyszczącej o poranku rosie, w letnich wieczorach oraz w intensywnym zapachu pobliskiego lasu, szumiącego przy każdym lekkim wietrze. Wcześniej, kiedy miał tę oazę na co dzień, a całe jej powleczone rutyną piękno było na wyciągnięcie ręki, docenianie tego miejsca nie przychodziło mu tak łatwo. Nie dostrzegał magii towarzyszącej codziennym sprawom i nie chłonął otoczenia tak zapalczywie, bo wtedy był jego nieodzowną częścią. Dziś natomiast, po tych kilku latach spędzonych wśród drapaczy chmur, blokowisk i gęstych skupisk ludzi, potrafił spojrzeć na rodzinną farmę z boku, zupełnie tak, jak patrzą na nią ci wszyscy goście, którzy odwiedzają wioskę każdego lata i jesieni, gdy zaczyna się szał na dynie i rzeźbienie w nich różnorakich figur. Dziś potrafił przyznać przed sam przed sobą, że jest w niej coś naprawdę niezwykłego. Coś, czego nie ma nigdzie indziej na ziemi – domowe ognisko.
OdpowiedzUsuńCzęsto nasycał się tym miejscem, za nim wyruszał w trasę powrotną. Chciał nacieszyć się na zapas, chociaż wiedział, że jest to fizycznie niemożliwe, ale zazwyczaj przysiadał na chwilę na tej skrzypiącej huśtawce i przyglądał się odległym górom, po których swego czasu z uporem maniaka łaził, i nieopodal których mieszkał, gdy kilka lat temu, po wydarzeniach na wojnie, zdecydował się przenieść do przyczepy kempingowej. Gdzieś tam, w lesie Pisgah, walczył sam ze sobą – dochodził do wniosków, później je porzucał, a za chwilę na powrót się z nimi mierzył, bo chociaż nie miał ochoty żyć, wiedział, że nie mógł tam dłużej zostać. Przecież nie tak miał wyglądać jego koniec.
Odgłos lekkich kroków wyciągnął go z zamyślenia dopiero w chwili, gdy usłyszał je tuż za sobą, ale nim zdążył się odwrócić, zaskoczyła go ciemność przed oczami. Od razu rozpoznał, że dłonie, które przysłoniły mu widok, należały do Reyes, i to jeszcze za nim wydała z siebie pierwszy dźwięk. Uśmiechnął się krótko, gdy światło ponownie wpadło do jego oczu, a kosmyki jej włosów połaskotały go po karku, gdy wsparła swój podbródek na jego barku.
— W porządku — rzekł, zastanawiając się, czy jego zniknięcie bez słowa faktycznie wypadło dziwnie. Ale z reguły nie ostrzegał nikogo przed realizowaniem potrzeb, włącznie z potrzebą nasycenia się tym miejscem, więc przez myśl mu nie przeszło, żeby dać komuś znać, że idzie się przejść. Sądził, że spacer nie przekroczy kilku minut, ale może rzeczywiście trochę się tu zasiedział.
— Właściwie, nie myślę o niczym konkretnym — odpowiedział, splatając dłonie między kolanami, gdy Reyes usiadła tuż obok. Huśtawka była dwuosobowa, ale tylko pod warunkiem, że te dwie osoby nie nosiły na sobie rozmiarów z kilkoma iksami na metce. W takim wypadku nie pomieściłaby więcej niż jednej, chociaż tu należało wziąć jeszcze pod uwagę wytrzymałość gałęzi starego klonu, na której trzymała się cała ta konstrukcja. Wytrzymała dużo przez te lata, ale miała prawo w końcu odmówić.
— Próbuję nacieszyć się chwilą — sprostował. — Jutro na pewno nie będzie na to czasu.
Zerknął na Reyes i uśmiechnął się wymownie. Był przekonany, że Linda postanowi wykorzystać ten ostatni dzień jak tylko się da, a Jocelyne będzie chciała poruszyć wszystkie te kwestie, których nie zdołała poruszyć do tej pory.
Na pewno zechce wymienić się numerem telefonu, umówić się na kolejne spotkanie i zrobić jeszcze kilka wspólnych zdjęć, żeby później podpisać je w albumie zdaniem: godzina przed rozłąką – albo nieco innym, acz wciąż podobnym. Może postanowi dać coś Reyes na pamiątkę; jakąś część garderoby, bo zawsze miała szufladę pełną różnokolorowych, jedwabnych apaszek, które nosiła we włosach. A może przyzna się, że bardzo by chciała pójść z nią na jakąś nowojorską imprezę i będzie trzymała kciuki, żeby ten plan udało im się szybko zrealizować.
Usuń— Jak ci się tutaj podoba? — Zapytał, powracając spojrzeniem do malowniczych terenów, rozciągających się w oddali. Nie miał jeszcze okazji jej o to spytać, a ciekaw był, czy miejsce to spełniło jej oczekiwania. Zdawał sobie sprawę, że Barnardsville to wioska, jakich w tym kraju wiele, ale był to w końcu kawałek jego świata i o to głównie pytał – co sądzi o tym jego świecie.
Reginald Patterson
Pozwolił sobie na kontynuowanie ich rozmowy już w barze, a że był pod wrażeniem rytmicznego monologu swojej nowej znajomej, to pozostałą im do przebycia drogę poświęcił na wyjście z tegoż podziwu i odezwał się dopiero, kiedy wygodnie siedzieli przy stoliku, znajdując się w miłym i ciepłym wnętrzu, gdzie nie docierały zdradliwe podmuchy zimnego i przeszywającego wiatru, bezlitośnie odnajdujące każdą, najmniejszą nawet lukę w ubiorze, by zręcznie wcisnąć się pod ubranie.
OdpowiedzUsuń— Zwolniliby mnie z pracy — zawyrokował, siląc się na powagę. — Mają mnie tam za porządnego i ułożonego faceta, a tu takie rewelacje — cmoknął niby to z niezadowoleniem i pokręcił głową, choć kiedy spoglądał na Reyes, w jego bursztynowych tęczówkach wyraźnie pobłyskiwało niezbyt starannie tłumione rozbawienie. — Wybacz, jeśli sprawiłem ci przykrość, ale pieniądze nie rosną na drzewach — oznajmił, obdarzając ją przy tym szerokim i zgoła niewinnym uśmiechem, który przez tą właśnie niewinność, która była wyłącznie udawana, stawał się bezczelny, z czego wyspiarz doskonale zdawał sobie sprawę i cóż, wcale się tego nie wstydził. Zamiast tego, słuchał dalej tego, co kobieta miała do powiedzenia i aż podparł głowę na dłoniach, wciskając policzki w zwinięte pięści. Wyobrażał sobie przebrania, których wizje przed nim roztaczała i doszedł do wniosku, że jedno z nich na pewno wywołałoby poruszenie.
— Jack Sparrow z głową niedźwiedzia. — Podjął tę decyzję za nią, a następnie wymownie zerknął na znajdujący się na lewym nadgarstku zegarek, sprawdzając, ile czasu pozostało im do wspomnianego święta i oceniając, czy zdążą się odpowiednio przygotować. — Co robisz trzydziestego pierwszego października dwa tysiące dwudziestego pierwszego roku? — spytał, a że nie zdołał się powstrzymać, to parsknął i zaśmiał się krótko. — Pragnę zaznaczyć, że poczułaś się jeszcze zaproszona na lodowisko i gorącą czekoladę. Jak tak dalej pójdzie, to dni w roku nam nie starczy na zrealizowanie wszystkich naszych planów — kontynuował wesoło, lecz jednocześnie jego propozycja wcale nie była żartem. Mimo że on i Reyes ledwo się znali, to bardzo dobrze i przede wszystkim swobodnie mu się z nią rozmawiało, jakby od razu złapali nić porozumienia. Jerome zazwyczaj był otwarty na nowe znajomości i nie potrzebował wiele, by zjednywać sobie ludzi, jednakże nie każda znajomość z automatu musiała przerodzić się w przyjaźń, prawda? Czasem jednak w jego życiu zjawiali się ludzie, do których najzwyczajniej w świecie go ciągnęło; których potrzebował i, jak się okazywało, oni potrzebowali jego. Nie wiedział jeszcze, czy podobnie będzie w przypadku Latynoski, lecz wydawało mu się, że mogli mieć ze sobą wiele wspólnego i że istniała na to szansa. Póki co, postanowił cieszyć się miłą rozmową i równie miłym towarzystwem, a także tym, że ich poczucie humoru oscylowało na podobnym poziomie i przez to mógł pozwolić sobie na wygłupy.
— Jedenaście lat…! — powtórzył za nią, zdumiony i spojrzał z podziwem po swojej towarzyszce. Później jednak milczał, póki Reyes nie opowiedziała mu wszystkiego. Studia. On nigdy nie pchał się na żadną uczelnię i gdyby nie niespodziewany zwrot w jego życiu, wiódłby spokojny i przewidywalny żywot na Barbadosie, zapewne pewnego dnia przejmując rodzinny interes po ojcu. Tymczasem był tutaj i niedługo miały minąć już dwa lata jego nowojorskiej przygody, która zdawała się być najlepszą w jego życiu.
— W takim razie, co studiowałaś? — zagadnął. Wzbudziła w nim ciekawość i musiał pociągnąć ją za język. — Chciałaś malować? — pozwolił sobie zgadywać, łapiąc się tego, co wiedział. Pracowała przecież w muzeum sztuki, otoczona cennymi obrazami, zatem może niegdyś chciała stać po drugiej stronie i zapełniać płótna, które inni by podziwiali, rozmyślając o tym, co autor miał na myśli? Jerome nigdy nie był w tym dobry ¬– w domyślaniu się, co poprzez sztukę chciała przekazać druga osoba.
Sam był raczej bezpośredni, prosty i nieskomplikowany, choć przecież grał na ukulele i w pewien sposób wyrażał przez to siebie, prawda? Jego melodie jednak rzadko kiedy kryły w sobie drugie dno, a układ nut był prosty jak on sam i od razu zdradzał, co grało również w jego duszy.
Usuń— Dla tego — odparł, wymownie unosząc prawą dłoń i paznokciem postukał o szarą obrączkę, przez co ta wydała z siebie cichy, miękki dźwięk. — Choć uwierz mi, nie spodziewałem się, że to wszystko tak się potoczy. Ja i moja żona poznaliśmy się na Barbadosie. Jakieś pół roku po jej wyjeździe dotarło do mnie, że nie potrafię wyrzucić jej z głowy i ruszyłem za nią do Nowego Jorku, nie mając nawet pewności, czy ją znajdę. A później… Później różne sytuacje doprowadziły do tego, że stawiliśmy się w urzędzie stanu cywilnego szybciej, niż którekolwiek z nas by się spodziewało — wyjaśnił, naprawdę przedstawiając brunetce wszystko w telegraficznym skrócie, ponieważ nocy by im nie starczyło, gdyby od razu miał opowiedzieć wszystko. Stąd, spodziewając się pytań, nie dodał więcej od siebie i upił kilka łyków drinka, zwilżając gardło.
JEROME MARSHALL
[Cześć! Dziękuję za miłe słowa, ja za to nie mogę przejść obojętnie obok tak pięknej pani kurator (a raczej Oscar nie może). Trochę jej współczuję, bo Oscar to mały manipulator, więc na pewno będzie się wokół niej kręcić, by w razie czego pamiętała jego nazwisko, jak i profesję. Przecież nigdy nie wiadomo, kiedy będzie trzeba pomóc przy konserwacji, a co jak co, ale przecież sam jest Latynosem, więc El Museo nie powinno być mu obce. Możemy więc zacząć od pierwszego ich poznania się, albo wręcz przeciwnie. Reyes może go spotkać w muzeum, wiedząc, że znowu coś kombinuje, a tym czasem od grając niewinnego przyznałby, że jest tu tylko pozwiedzać. Co Ci bardziej pasuje?]
OdpowiedzUsuńOscar
Na jej pierwsze pytanie przytaknął kiwnięciem głowy. Od rodzinnej wioski dzieliło go na co dzień niespełna siedemset mil drogi i ponad dziesięciogodzinna podróż, więc nie miał fizycznie możliwości odwiedzać jej co kilka dni, poza tym, nigdy nie mógł mieć stuprocentowej pewności, kiedy ponownie będzie mu dane tutaj przyjechać. Wszystko zależało od pracy; ilości dyżurów i wyjazdów na misje, bo te w końcu znów staną się częścią jego egzystencji. Chciał nasycić się tutejszym spokojem na zapas, bo wiedział, że następnym razem poczuje go może za miesiąc, za dwa, a może dopiero za rok, i chociaż przyzwyczaił się już do życia w Nowym Jorku, to jednak wciąż nie nazywał tego miasta swoim domem. Ten jedyny, słuszny dom był właśnie tutaj, w Barnardsville, bo cokolwiek by się nie działo, tutaj będzie mógł wrócić zawsze, choćby ciągnęły się za nim lata nieobecności. Mógł sięgnąć dna, stracić wszystko i wszystkich wokół, ale tego nie straci nigdy i doskonale o tym wiedział.
OdpowiedzUsuń— Nie żałowałem — odpowiedział. — Może na początku nie byłem przychylny wyprowadzce, ale nigdy jej nie żałowałem — wyjaśnił i uśmiechnął się krótko, słysząc jej opowieść o pierwszych momentach, spędzonych w tym kraju. Ich sytuacje były zupełnie różne, bo podczas gdy on zmieniał tylko miasto, pozostając wciąż w dobrze znanym sobie kraju, Reyes zmieniała wszystko – kraj, język, którym posługiwała się na co dzień, zwyczaje, obyczaje i otoczenie, które czasami nie traktowało jej zbyt dobrze przez utarte uprzedzenia. Obie ich ścieżki nie były łatwe, bo wiązały się z opuszczeniem znanej sobie strefy komfortu i pójściem w nieznane, jednak dotyczyły zupełnie innych problemów i dylematów. Dla Reyes to była wielka szansa na wspaniałą przyszłość, a dla Reginalda to było po prostu być, albo nie być. Na arenie życia ona musiała chwycić byka za rogi, a on musiał podnieść się z kolan. Różniły ich wówczas priorytety, ale łączył ten sam cel – otwarcie nowego, nowojorskiego rozdziału.
— Myślę, że nikt nie miałby nic przeciwko, gdybyśmy utknęli — potwierdził, będąc co do tego przekonanym, włącznie z reakcją Lindy i Jocelyne, które chętnie zorganizowałyby im tutaj kącik mieszkalny, bo obie przepadały za przestawianiem mebli i odświeżaniem tego, co ich zdaniem dawno się wszystkim przejadło. Od razu zaczęłyby przemeblowanie, gotowe ruszyć na zakupy i zmienić wystrój jakiejś części domu na taki, który pasowałby zarówno Reyes, jak i Reginaldowi. Zresztą, chyba lepszego zagospodarowania nieuważnych pomieszczeń nie mogłyby sobie wymarzyć.
Pokiwał w zrozumieniu głową, gdy porównała swoje odczucia z tymi, które on odczuwał będąc w Meksyku. Ten kraj wywoływał w nim przede wszystkim fascynację – zachwycała go tamtejsza aura, którą w bezruchu mógł obserwować godzinami, wiedząc, że nigdy mu się nie znudzi. Czuł się tam poniekąd jak u siebie, chociaż mogła być to zasługa jego częstych wyjazdów i przyzwyczajenia, ale mimo to, nie był w stanie nasycić się tym krajem w pełni. Zawsze odnajdywał w nim coś ciekawego, a żaden nowy kadr, który pojawiał się przed oczami, ilekroć tam bywał, nigdy nie przypominał poprzedniego. Nigdy nie mierzył się tam z rutyną, choć niewykluczone, że gdyby żył tam na stałe, rutyna w końcu zakradłaby się w jego egzystencję.
— Na Belle Harbor dojazd jest tragiczny, to fakt, ale tutaj wcale nie jest lepszy, więc wszystko się zgadza — zauważył, spojrzawszy na Reyes z uśmiechem.
— A wracając do jutrzejszego wyjazdu, chyba powinienem pójść sprawdzić, czy wszystko spakowałem — rzekł z lekką niepewnością w głosie, jakby jednak zostało gdzieś jeszcze coś, czego nie zdążył dotychczas spakować. — Poza tym, mam przeczucie, że Linda włożyła do mojej torby trochę ponadprogramowych ciuchów, które nie będą mi wcale potrzebne — dodał, krzywiąc się nieznacznie na tę przesadną opiekuńczość ciotki. Nie chciał zabierać czegoś, co będzie mu tylko zawalało szafę, a w Nowym Jorku i tak nigdy nie ujrzy światła dziennego. Najlepiej jeśli po cichu przekaże ponadprogramowe ubrania Jo, a ona wciśnie je Willy'emu. Wtedy wszyscy będą zadowoleni.
UsuńReginald Patterson
Ze znaczącą miną wycelował w kobietę palcem, tym samym dając jej do zrozumienia, że słusznie prawi, choć nie do końca zależało mu na podkreślaniu bohaterskości swojego czynu. Nie chciał po prostu mieć złej opinii w pracy, a gdyby ktoś nieodpowiedni usłyszał o genitaliach i obściskującej go młodej blondynce, mógłby już dorobić co trzeba do tej historii, nie znając przy tym jej sedna. Koledzy z ekipy przecież żyć by mu nie dali! Oczyma wyobraźni już widział Nico, który kręcąc pomiędzy czubkami palców koniuszek gęstego, wywiniętego wąsa, dociekałby, co tak naprawdę Jerome zamierzał zrobić biednemu stróżowi.
OdpowiedzUsuń— Właśnie, a co z Bernim? — zagadnął, kiedy jego myśli mimowolnie zaczęły krążyć wokół starszego mężczyzny. — Mam nadzieję, że wrócił do zdrowia? — Wcześniej jakoś nie przyszło mu do głowy, by dopytać o to, co też działo się ze stróżem zabranym przez pogotowie, liczył jednak na to, że jego dolegliwości sercowe okazały się przejściowe i mógł wrócić do pracy w muzeum. O ile oczywiście dyrektor El Museo del Barrio pozwolił mu na to po tak haniebnym zaniedbaniu, jakim było opuszczenie stanowiska ze względu na miłosną schadzkę. Wszystko wskazywało na to, że Jerome faktycznie skorzysta z karty umożliwiającej mu darmowe wejścia na wystawy, chociażby po to, by przekonać się, jakie plotki krążyły po tym wszystkim wśród pracowników muzeum.
— Będę zobowiązany — rzucił, kiedy Reyes oznajmiła, że postara się gdzieś go wcisnąć i zadumał się, kiedy padło o pytanie o strój dla niej. Wywrócił oczami i uniósł dłonie w obronnym geście, na pewno nie zamierzając przyczynić się do rozbijania szklanek na swojej własnej głowie i milczał jeszcze przez kilka uderzeń serca, nim spłynęło na niego niespodziewane olśnienie. — Przecież to oczywiste! — zawołał i aż klasnął w dłonie, zachwycony własnym pomysłem. Nie wiedział jeszcze, że z pewnych względów wcale nie musiał on przypaść Reyes do gustu. — W Meksyku obchodzicie Dzień Zmarłych w wyjątkowy sposób. Wciśniemy cię w strój ludowy i wymalujemy, jak trzeba — oznajmił, mając nadzieję, że brunetka bez dodatkowych podpowiedzi zorientuje się, co też chodziło mu po głowie i jakie miał na ten temat wyobrażenia. — Albo raczej sama się pomalujesz, chyba że mam zrobić z ciebie maszkaradę — dodał, uśmiechając się szeroko i zupełnie niewinnie. Podobała mu się ta wizja i był zdania, że będą wyjątkowo do siebie pasować, a dzięki temu na pewno zbiorą więcej cukierków, niż niejeden dzieciak. Jerome bowiem, mimo że był dorosłym mężczyzną, nie miał nic przeciwko chodzeniu od drzwi do drzwi i zbieraniu słodyczy. Skoro na co dzień czasem zachowywał się jak duże dziecko, to dlaczego miałby się przed tym wzbraniać w ten jeden, szczególny dzień?
— Właśnie dlatego, że byłaś młodziutka, naiwna i z głową pełną marzeń — powtórzył za nią z premedytacją, uśmiechając się przy tym wesoło. — Wydaje mi się, że mimo wszystko z wiekiem gorzkniejemy. Może i nabieramy pewności siebie, ale też dużo częściej zastanawiamy się, co by było, gdyby — zauważył, wzruszając przy tym ramionami i zaczął bawić się swoim drinkiem. Kostki lodu cicho postukiwały o ścianki szklanki, kiedy wyspiarz wsłuchiwał się w słowa swojej towarzyszki, starając się przy tym zapamiętać jak najwięcej.
— Szkoda, że wymarzony kierunek studiów tak cię rozczarował, ale wydaje mi się, że finalnie całkiem nieźle na tym wyszłaś. W muzeum byłaś w swoim żywiole — wspomniał, mając przed oczami Reyes z tamtego popołudnia, kiedy jako jedyna spośród wszystkich pracowników, była gotowa do działania i realnie pragnęła ratować dzieła sztuki. — Wystawiałaś już gdzieś kiedyś swoje obrazy? — spytał, kierowany czystą ciekawością. Sam nie miał za grosz talentu; nie, jeśli chodziło o malowanie. Być może potrafiłby jeszcze naszkicować coś ołówkiem, ale farby zdecydowanie go przerastały.
— A może próbuję ci się pożalić i proszę o ratunek? — odpowiedział pytaniem na pytanie, równie rozbawiony, co ona. — Dziękuję — powiedział, by zaraz uważniej i podejrzliwie przyjrzeć się brunetce. — Coś podobnego? — podchwycił. — Wiesz, że teraz nie możesz tego przemilczeć, prawda? — rzucił z chytrym uśmieszkiem i spojrzał na nią znad drinka. Upił trochę rumu, odstawił szklankę i spojrzał wyczekująco na brunetkę, nie zamierzając jej odpuścić.
UsuńJEROME MARSHALL
Wybacz, że tak długo musiałyście czekać z Rey na odpis. Życie mnie trochę przygniotło, ale mam nadzieję, że będzie już tylko lepiej i mam nadzieję, że nadal masz chęć tworzyć z Diego historię. ;)
OdpowiedzUsuńDiego od najmłodszych lat oceniał wszystko z bezpiecznej odległości. Dystansował się w niemal każdej sprawie, która mogła dotyczyć jego albo bliskiej mu osoby. Łatwiej było oceniać problemy i zażegnywać kryzysy, kiedy nie było się z nimi w emocjonalnej relacji. Kiedy chłodnym spojrzeniem i nienaturalną kalkulacją tworzyło się za każdym razem bilans zysków i strat. Diego nie potrafił inaczej. Miało to pewnie swoje korzenie w zachowaniu Alby, która nigdy nie była stateczną matką i choć nie sposób było odmówić jej ciepła i matczynej miłości, to jednak ciężko było mówić o stabilizacji i równowadze. Matka Diego nie panowała nad swoim życiem na poziomie, który pewnie w równoległym świecie mógłby być wymagany jako wpis w CV, gdyby ktoś ubiegałby się o pracę na stanowisku rodzica. Diego bardzo szybko zrozumiał, że musi przejąć stery w rodzinnym domu, a opieka nad matką i młodszym bratem będącym jego totalnym przeciwieństwem, nie była najlepszą atmosferą do rozwijania sfery uczuciowej. Diego potrafił kochać, cieszyć się, wkurwiać i smucić, jednak najczęściej światu pokazywał jedną maskę – obojętności. Niewiele było osób, które wiedziały o jego koszmarach, o wiecznej żałobie, niewiele było osób, które miały zaszczyt usłyszeć z jego ust słowa, które mogłoby świadczyć o przejawie silniejszych uczuć. Na palcach jednej ręki mógł zliczyć osoby, którym wyznał miłość albo nienawiść. Wolał oszczędzać emocje i słowa.
W przypadku Reyes było inaczej. Niemal od razu poczuł do niej coś, czego nie był w stanie na początku określić słowami. Więc je oszczędzał. Nie wiedział skąd bierze się to całe przyciąganie i ta cała chemia, mimo sporej różnicy wieku i widocznych różnic kulturowych – w końcu mimo latynoskiej krwi, Diego wychowywany był w Stanach. Poddał się temu, bo w obcym kraju, który pogrążony był nieustającym konfliktem, potrzebował ciepła, potrzebował czułości. Chciał się móc troszczyć o jedną konkretną osobę, bo wiedział, że całego świata nie zbawi. Egoistycznie pragnął też tego, aby ktoś mógł martwić się o niego. Był wtedy chłopcem. Czuł się jak chłopiec, który rzucony został na nieznane wody i mógł sobie poradzić tylko za jej pomocą. Za pomocą Rey.
Reakcje kobiety były piękne i chociaż zupełnie różniły się od irytująco stoickiej postawy Diego, były piękne. Z przyjemnością zczytywał z jej twarzy emocje, które malowały się na niej niczym na płótnie. Nie miał problemów z przypisaniem ich do kolorów, bowiem ponad dziesięć lat temu z przyjemnością o nich słuchał. Słuchał o jej pasji, o jej marzeniach, planach. I chociaż gdzieś podświadomie wiedział, że nigdy nie uda im się do siebie wrócić, to przedłużał chwile spędzone razem, nie myśląc o rozstaniu. Ich czas był intensywny, mocny i emocjonalny. Villanueva zrozumiał wtedy, że posiada uczucia, że potrafi je okazywać i kochał się z Reyes, a później z nią kłócił, nie bał się godzić i nie miał problemów z podnoszeniem na nią głosu, bo wiedział, że tylko w taki sposób może do niej dotrzeć. Ale tamten Diego znikł, zamknął się bezpiecznie za maską obojętności.
Cieszył się na jej widok. Paradoksalnie cieszyła go nawet jej postawa, ta butna, pełna emocji, złości i żalu. Cieszyło go to, że wzbudza w niej emocje. Być może trudne do opisania i zniesienia, ale jednak.
— Wiesz. — Powtórzył, unosząc przy tym brew. Dziwił jej się. Dziwił się, że nie wie. Albo udawała, że nie wie. On był prosty. Nie byłby w stanie jej okłamać co do tego, co wtedy do niej czuł i co zostało stłumione przez nieubłagany upływ czasu. — Wybacz, Reyes, że nikt nie przygotował wiecu pożegnalnego, na którym mogłabyś wylać swoje żale — mruknął i przetarł dłonią twarz. Czuł się zmęczony. Zmęczony tym, że nie potrafi jej pokazać i wytłumaczyć, zmęczony jej brakiem wiary w to, co wtedy miało miejsce. — Porwali i zabili jednego z naszych, decyzja o powrocie została podjęta w nocy, póki mogliśmy jeszcze uciekać. Nie udawaj, że nie wiesz. — Powiedział jeszcze i w sumie nie chciał dodawać nic więcej, ale kolejne jej pytanie zupełnie zbiło go z tropu.
UsuńMiał ochotę złapać ją za ramiona i nią potrząsnąć. Powiedzieć, że to najgłupsze pytanie, jakie usłyszał. I jakiego się nie spodziewał. Nie po niej. Już miał jej odpowiedzieć, podejść bliżej, zacisnąć palce na ramieniu, być może nawet przyciągnąłby ją wtedy do siebie i powiedział prawdę, ale niespodziewane pojawienie się Abigail uratowało go przed reakcją. Mógł nadal pozostać niewzruszony.
Podobnie obojętny pozostał w momencie, kiedy Abigail powiedziała co miała powiedzieć i odeszła. Miał wrażenie, że czas się zatrzymał, a obecność Reyes jest jego wymysłem, że zmęczony życiem umysł płata mu figle. Ale stała. Była naprzeciwko, a jej pretensje zdawały się nie mieć końca. Nagle poczuł, że to boli, że Meksykanka - celowo bądź nie – zadaje mu ból. Nie należał do tego typu facetów, którzy potrafią na głos przyznać się do tego, że są krzywdzeni, ale tak właśnie teraz się czuł.
Jakby cała ich piękna, ale krótka historia w ogóle nie miała miejsca. Jakby Reyes to wszystko przeżywała z kim innym, Diego zresztą też. Wsunął książeczkę czekową do kieszeni spodni i jednym krokiem pokonał dzielący ich dystans. Miał gdzieś, że wszędzie dookoła są kamery, a muzeum jest miejscem pracy kobiety. Ujął powoli i delikatnie jej twarz w dłonie, usiłując dojść do tego, aby nie uciekała spojrzeniem. Zmienili się przez dziesięć lat. Patrzyli na siebie zupełnie inaczej, spoglądali na świat oczami bardziej doświadczonych i mniej niewinnych ludzi. Obydwoje byli poranieni, a Diego wyjątkowo skutecznie zbudował wokół siebie mur, przez który nie sposób było się przebić.
— Przestań, Castanedo. Przestań pieprzyć głupoty. — Poprosił. Cicho i spokojnie, wciąż przypatrując się jej twarzy. Teraz z tej odległości mógł zauważyć każdą plamkę malującą się na tęczówce i każdy pieg zdobiący jej skórę. — Wszystko było prawdziwe. O tym, że Page jest moim ojcem dowiedziałem się po powrocie z Meksyku, a o tym, że mam przyrodnią siostrę jeszcze później, więc przestań tworzyć w tej pięknej główce tak niedorzeczne historie.
I ot. Tyle. Potraktował ją tak bardzo protekcjonalnie, jak tylko mógł. Przebłysk emocji, który pojawił się w nim na ułamek sekundy, znikł. Cofnął dłonie i zrobił krok w tył. Musiał. Musiał zachować bezpieczną odległość, zdystansować się. Dokonać rzetelnej i chłodnej kalkulacji. Bilans zysków i strat.
Diego
Z każdym kolejnym słowem Reyes jego oczy rozwierały się coraz szerzej, aż można było zacząć się obawiać, że jego gałki zaraz wyskoczą z przysłowiowych orbit. Kobieta jednakże skończyła opowiadać o stróżu na tyle szybko, by powstrzymać ten groźny proces i Marshall, zreflektowawszy się, najpierw zamrugał szybko, a później parsknął wesołym śmiechem. To nie tak, że nie żal mu było Berniego, który za jednym zamachem stracił nie tylko pracę, ale i kochankę, lecz ta sytuacja była tak absurdalna, że choćby wyspiarz bardzo się starał, to nie potrafił pohamować wesołości. Ostatecznie powoli, jakby ze zrozumieniem pokiwał głową i westchnął cicho.
OdpowiedzUsuń— Bernie stanął na nogi, ale widać co innego już nie chce stawać… — palnął głupio jakże filozoficznym tonem i mimo że starał się zachować powagę, roześmiał się raz jeszcze. Miał nadzieję, że po tych słowach Reyes nie poczuje się zgorszona i nie ucieknie z krzykiem od stolika, który razem zajmowali, przy okazji wołając na cały głos zboczeniec!, ponieważ mogła zauważyć, że podobne żarty wyjątkowo trzymały się bruneta i cóż, momentami ten w ogóle się nie hamował, plotąc dokładnie to, co ślina przyniosła mu na język. Zważywszy jednak na sceny, które właśnie odgrywały się w jej wyobraźni, Jerome chyba nie musiał martwić się tym, że czymkolwiek ją urazi, prawda?
— Masz rację — zgodził się. — To mogłoby być trochę upiorne — dodał, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Dla niego mogło to być coś egzotycznego, natomiast dla siedzącej po drugiej stronie kobiety wiązało się to z tradycją, która – choć miała pewne założenia – wcale nie musiała być przyjemna w praktykowaniu. Tym bardziej, że obydwoje byli w tym wieku, w którym prawdopodobieństwo, że człowiek już miał styczność ze śmiercią, zdecydowanie rosło. I nagle, kiedy myśli Marshalla swobodnie krążyły wokół meksykańskiego Święta Zmarłych, z całą mocą uderzyło go to, jak bardzo tragiczne to było – chcąc, nie chcąc, Reyes użyła najlepiej pasującego słowa. Brunet nie wyobrażał sobie bowiem, by tuż po śmierci młodszego brata czy też nienarodzonego syna potrafił hucznie się bawić, wierząc w to, że ich dusze były na wyciągnięcie ręki. Szczerze powiedziawszy, byłby raczej nieziemsko wkurwiony, niż szczerze rozweselony i przez to, kiedy jego spojrzenie ponownie padło na twarz brunetki, było ono zdecydowanie cięższe, a bursztynowe tęczówki jakby straciły swój wewnętrzny blask.
— To musi być cholernie trudne — odezwał się, ani słowem nie komentując tego, co kuratorka powiedziała o znanym teleturnieju i po raz pierwszy tego wieczora w tonie jego głosu nie wybrzmiewały wesołe nuty, układające się w melodię płynącą rozbawieniem. — Nie wyobrażam sobie… — zaczął, lecz urwał szybko, nim nawet w jego głowie ułożyło się całe zdanie i sięgnął po szklankę, upijając kilka większych łyków.
Milczał przez kilka chwil, a później uśmiechnął się niemrawo.
— Nie martw się, coś wymyślimy. Mamy jeszcze kilka długich miesięcy — zauważył i kąciki jego ust znowu nieśmiało drgnęły ku górze, jednakże szybko jego wargi wykrzywiły się w grymasie niezadowolenia, kiedy usłyszał o komentującym prace Reyes profesorze.
— Ciekawe, co jemu powiedziano na studiach… — westchnął. — Na szczęście masz mnie, a ja nie znam się kompletnie na sztuce i na pewno będę wychwalał wszystko, co tylko wyjdzie spod twojej ręki, ponieważ mogę się założyć, że malujesz milion razy lepiej ode mnie — wyrecytował na jednym wydechu i uśmiechnął się szeroko. Może i nie był odbiorcą obrazów, jakiego Reyes sobie wymarzyła, ale przynajmniej mówił szczerze i był przekonany, że kobieta miała talent i nie potrzebował na to dowodów.
— Rozumiem, czyli żeby wziąć cię pod włos, trzeba się nad sobą rozckliwiać. Zapamiętam to sobie — oznajmił, a że cały czas trzymał szklankę na wysokości ust, to tylko oderwał od niej palec wskazujący i przyglądając się kobiecie spod lekko przymrużonych powiek, wycelował w nią, by lepiej podkreślić to, co miał zapamiętać. — Szkoda — podsumował krótko, ponieważ już coś innego chodziło mu po głowie. — Ale zastanawia mnie, dlaczego przypomniało ci się o tym akurat teraz. Powiedz, Reyes, czy ten facet przypadkiem znowu nie pojawił się w twoim życiu? — spytał bez ogródek i być może się mylił, ale coś podkusiło go, by zadać właśnie to pytanie. Ludzie nie wspominali ot tak historii z przeszłości, a przynajmniej nie sypali nimi jak z rękawa w odpowiedzi na opowieści innych, chyba że… No właśnie. Chyba że coś ożywiło ich wspomnienia i wyciągnęło je z odmętów pamięci bliżej powierzchni.
Usuń[Mamo, nie popisałam się w tym odpisie, wybacz! W tygodniu średnio jestem w formie, ale też miałam chwilę na pisanie i nie chciałam dłużej zwlekać ♥]
JEROME MARSHALL
Może był trochę dziwnym człowiekiem, ale niespodzianki nie były czymś, co darzył szczególną sympatią. Raczej traktował je neutralnie ze skłonnościami do niechęci, bo jego natura momentami buntowała się na wieść o tym, że zostanie postawiona przed faktem dokonanym, który może mu się wcale nie spodobać. Wprawdzie, na frocie tego typu niespodzianki zdarzały się często, ale ciężko nazywać je tak pieszczotliwie w obliczu śmierci, stale plączącej się tam pod nogami, poza tym, tam człowiek jest przygotowany niemalże na każdą ewentualność, a już szczególnie ten, który zna bojowe warunki. Porównywanie spokojnej farmy z chaosem wojny, nie było zbyt trafione, ale należało mieć na uwadze, że charaktery Reginalda i Reyes nieco się od siebie różnią, przy czym to właśnie Reyes jest tą bardziej szaloną osobą w ich relacji, więc o ile dla niej dana sytuacja mogła być chociażby zabawna, o tyle dla niego wcale nie musiała. Ale zaufanie, o którym wspomniała, było tak duże, że nie miał oporów przed zamknięciem oczu i zgodzeniem się na tę wędrówkę w nieznane.
OdpowiedzUsuń— Niech będzie — odparł, krocząc z zamkniętymi oczami dokładnie tam, gdzie prowadziły go dłonie Reyes. Będąc na tę chwile pozbawionym jednego ze zmysłów, jakim był wzrok, bardziej skupiał się na tym, co odbierały z otoczenia jego uszy, a także na podłożu, które deptał, i które składało się z nierówności, o których dotychczas nie miał pojęcia. Nawet w pewnym momencie przeszło mu przez myśl, że Jack powinien zorganizować jakiś sprzęt i wyrównać te dziury, na których kilka razy nieznacznie omsknęła mu się noga. Wiedział jednak, że cały ten region składał się właśnie z takich górek i dołków, najczęściej żłobionych przez deszcz i strugi wody spływające z wyższych partii, więc żeby pozbyć się wszystkiego, należałoby cały teren zrównać do zera, a to było nierealne.
Nie był pewien dokąd zmierzali i jedynie chrzęst kamyków pod butami oraz szum liści na mijanych przy drodze drzewkach, dawał mu do zrozumienia, że opuścili wzgórze z huśtawką i zbliżyli się do budynków gospodarczych. Chciał zapytać, ile jeszcze zajmie im ta wędrówka, ale Sueno wytrącił go z tego zamierzenia, a chwilę później odpowiedź pojawiła się sama.
Stanął więc w miejscu i splótł ramiona na torsie, gdy Reyes wypuściła jego dłonie z uścisku i postanowiła się oddalić. Przestąpił z nogi na nogę, biorąc większy wdech i wypuścił powietrze przez nos. Słyszał jakiś lekki harmider i był pewien, że uczestniczył w nim plastik, ale wciąż nie miał pojęcia, co takiego Reyes przyszykowała i do czego potrzebne były jej jakieś plastikowe wiadra, jednak zgodnie z prośbą nie podglądał. Nawet odchylił głowę do tyłu i skierował twarz prosto do nieba, w razie, gdyby powieka mu drgnęła i nie chcący zepsuła to wyczekiwanie. Był ciekawy, a także odrobinę już zniecierpliwiony, bo miał wrażenie, że żadna z możliwości, które snuł we własnych myślach, nie mogła pasować do niespodzianki i otoczenia, w którym została ona zorganizowana.
Gdy usłyszał nadchodzące kroki Reyes, a później jej słowa, pochylił głowę z powrotem do przodu i podniósł kąciki ust na to wciąż wyraźne wspomnienie z bazy HEMS.
— Pamiętam — odpowiedział. W ostateczności wpadli na siebie na korytarzu – nie mogło być inaczej, skoro porozumieli się zupełnie tak, jakby zostali sobie w jakieś części przeznaczeni, i jakby odszukanie się było tylko kwestią czasu i zrządzeń losu, niestety niekoniecznie radosnych. Z jakiegoś powodu to on był ratownikiem, walczącym o jej życie i z jakiegoś powodu to on odnalazł naszyjnik, który należał właśnie do niej. Można było wierzyć w przypadki i zbiegi okoliczności, ale dla Reginalda coś tak nietypowego zawsze będzie powiązane z jakimś wyższym celem. Zbyt wielu dziwnych sytuacji był świadkiem i zbyt wiele dziwnych wydarzeń dotknęło również jego, aby bez wahania odrzucić możliwość, że los człowieka ma odgórnie nakreślone przystanki, na których musi się w życiu zatrzymać. Spotkanie Reyes było takim przystankiem, a czy do całej reszty tych, które mają na drodze życia, dotrą tym samym autobusem – to już pokaże czas.
Otworzywszy oczy, zamrugał kilkakrotnie i wytężył spojrzenie w kierunku ściany, która uwieczniała niezwykle kolorowy pejzaż. Za nim dotarło do niego, co tak właściwie się na nim znajduje, najpierw musiał przetworzyć feerię barw, która namacalnie obrazowała radość i szczęście, i wręcz kontrastowała ze znacznie mniej kolorowym otoczeniem szopy. To trochę tak, jak kredowe obrazki, namalowane na szarej płycie chodnika – od tego dzieła na ścianie również biła beztroska aura, kojarzona z promiennym uśmiechem, ciepłem i optymizmem. Przy głębszej analizie, można było doszukać się w nim również nadziei na to, że zarówno jego świat, jak i ten należący do Reyes, będą właśnie tak kolorowym, pełnym soczystych barw pejzażem.
Usuń— Rey, to jest coś pięknego — powiedział po dłuższej chwili wpatrywania się w udekorowaną farbami ścianę. Zaskoczenie nie opuszczało jego twarzy, a przemieszane było z zachwytem, bo kto by się spodziewał, że szopie będzie tak „do twarzy” w kolorowym wydaniu. — Coś niemożliwego — dodał i postanowił podejść bliżej, tak, żeby móc przyjrzeć się z bliska pojedynczym muśnięciom i plamkom, a w końcu także dalii, zdobiącej dolny, prawy róg, bo ta niemal od razu rzuciła mu się w oczy.
— Czy to twój podpis? — Zgadywał, i wskazawszy palcem na dalię, spojrzał na Reyes. Z tego, co pamiętał, artyści zazwyczaj podpisywali prace w którymś z rogów, więc automatycznie skojarzył sobie dalię z podpisem. — Coś czuję, że za kilka dni lokalna gazeta zechce o tym wspomnieć. Będziesz sławna na całe Barnardsville — stwierdził, uśmiechając się. — A może i dalej, kto wie.
Reginald Patterson
Diego nie zmienił się aż tak bardzo. Nie zmienił się prawie wcale, jeśli chodziło o stosunek do Reyes. Po prostu w Meksyku, tylko w jej towarzystwie, pokazywał tego Villanuevę, który nie był dostępny dla innych ludzi. Chłodny, dokonujący prostych kalkulacji – tak żyło się łatwiej. Gdyby całe życie kierował się silnymi emocjami i pozwalał na to, aby namiętności brały kontrole nad jego losem – nie osiągnąłby tak wiele, nie doszedł by do tego, co miał. Owszem, sporo zawdzięczał dzięki ojcu i jego nazwisku, ale przyjął to tylko dlatego, że granie zbuntowanego synalka nie było w jego stylu. Wiedział, że część majątku Page’a i część udziałów w wydawnictwie zwyczajnie mu się należała. Na szczęście Dustin poczuwał się do tego, aby traktować nieślubnego syna na równi z córką pochodzącą ze średnio udanego, ale pożądanego w świecie białych bogaczy, małżeństwa. Teraz Diego był bogaty, mógł pozwolić sobie na wiele, mógł być rozpieszczonym chłopcem, który spełni każdą, nawet najgłupszą zachciankę. Nie robił tego, bo nadal był sobą. Nadal był tym Diego u progu dorosłości, którego poznała Rey. Ale musiał maskować tę część siebie, która była podatna na zranienia.
OdpowiedzUsuńReyes mimo wszystko nadal stanowiła jedną z ważniejszych osób w jego życiu, jedną z dwóch przeogromnie ważnych kobiet. Pamiętał ją mimo upływu czasu i często wspominał. To nie było tak, że pozostawał obojętny na to, co działo się wtedy i na to, co działo się teraz. Od tamtego czasu zaliczył kilka krótszych związków i sporo przelotnych znajomości. Tylko jednej kobiecie udało się go zatrzymać przy sobie na dłużej, na około dwa lata, ale oboje zgodnie stwierdzili, że to nie jest to. Fakt, iż Diego bywał w domu sporadycznie nie ułatwiał ustabilizowania się. Przez dłuższy czas nawet o tym nie myślał. Nie było mu śpieszno do założenia własnej rodziny, bo w dalszym ciągu czuł się wolnym duchem. Lepiej mu było w pojedynkę, bo wiedział, że dzięki temu nikogo nie skrzywdzi.
Miał świadomość tego, że mocno jej podpadł swoim zniknięciem z Meksyku. Towarzyszyło mu jednak poczucie, że nie jest odpowiednim mężczyzną dla niej. Właściwie był Amerykaninem, właściwie był starszy, właściwie nie mógł zagwarantować jej stabilności i poczucia bezpieczeństwa, którego tak pragnęły kobiety. Nie mógł jej obiecać, że nigdy jej nie opuści, bo wiecznie go dokądś ciągnęło, zwłaszcza w tamtym czasie, kiedy gotów był ryzykować swoje życie tylko po to, aby uzbierać materiał do kolejnego reportażu. Fakt, że mogli wtedy błyskawicznie się wycofać z Meksyku był mu na rękę. Uznał, dość egoistycznie, że tak będzie najlepiej. Najlepiej dla Reyes, która była młodziutka i pewnie szybko byłaby w stanie zapomnieć o korespondencie ze Stanów i spotkać mężczyznę swojego życia.
Natomiast teraz, kiedy stał naprzeciwko niej, twarzą w twarz, zupełnie ignorując wszelkie bariery, które winny być między nimi, nie miał żadnego wytłumaczenia na swoje zachowanie. Postąpił wobec niej niesprawiedliwe, wpierw dając jej poczucie, że należą do siebie, że on zaangażował się, traktował ją poważnie, a potem po prostu ją porzucił. Zniknął niczym duch. Teraz wiedział, że tak powinno pozostać. Powinien pozostać jedynie wspomnieniem dla niej, a ona wspomnieniem dla niego. Spotkanie jej w muzeum było dla niego szokiem tak samo wielkim, jak i prawdopodobnie dla niej.
— Powinnaś rozumieć, że cisza w tamtej sytuacji była najlepszym rozwiązaniem, Reyes. Nie mogłem i nie powinienem był ci nic obiecywać, nie wtedy, kiedy nie byłem pewien, jak będzie wyglądać moje życie. A ty nie powinnaś była obiecywać mi, nie powinnaś była powierzać mi siebie — mruknął, ale bez cienia wyrzutu, bez agresji. Cóż, lepsze to niż nic. Niż brak jakichkolwiek słów. A może jednak lepiej byłoby gdyby milczał? Może nie psułby po raz kolejny tej kruchości, która między nimi powstała w zaledwie parę minut. Ten strzępek uczucia, o którym powinni byli zapomnieć.
UsuńSplótł swoje palce z jej, jakby to był zupełnie naturalny odruch. I chociaż w dalszym ciągu miał świadomość, że jego postępowanie nie należało i nie należy do honorowych, pozwolił prowadzić jej się korytarzami muzeum.
— Dokąd idziemy, Rey? Jeśli chcesz mi pokazać jakiś obraz… Nie musisz. — Dodał nieco skonsternowany, bo nie był pewien, co zamierza Castanedo. A mimo to nie puścił jej dłoni, ba, nawet mocniej ją uścinął, chociaż nie próbował jej zatrzymać.
Diego
Reyes wcale nie musiała rozumieć Diego, a Diego nie musiał rozumieć Reyes. Każdy kierował się wtedy emocjami, każdy interpretował je w różny sposób. Villanueva nie był gotów w tamtym czasie, aby przyznać przed sobą, że na kimś mu diabelnie zależy. Może dlatego, że zależało mu tak mocno, postanowił wtedy odpuścić. Odejśćbez pożegnania. Wiedział, że gdyby wrócił do niej na chwilę, na krótki moment, aby powiedzieć żegnaj, aby ostatni raz złożyć pocałunek na jej ustach – wiedział, że byłoby to cholernie trudne. Dla niej. Ale dla niego również. Zachował się egoistycznie znikając bez słowa, ale miał nadzieję, że z upływem czasu Rey dostrzeże, że nie robił tego tylko dla siebie. Pożegnanie mogłoby być rozdzierające, rozrywające na strzępy. Nie chciał jednak uzewnętrzniać się teraz, tłumaczyć, że nie byłby w stanie spoglądać na jej smutek, złość, na jej łzy, a był przekonany, że te musiałyby się pojawić w momencie pożegnania. Być może faktycznie w tamtej chwili myślał więcej o sobie, ale mimo wszystko myślenie było podszyte troską o Reyes.
OdpowiedzUsuń— Masz rację. To było tchórzliwe, egoistyczne i godne pożałowania, ale zastanów się… Nie bolałoby bardziej, gdybym się pożegnał? Wolałem, żebyś była na mnie zła. Nie chciałem, żebyś się smuciła. — Odpowiedział. — Złość jest o wiele łatwiej przepracować. Nie sądzisz?
Odpowiadał zdawkowo. Urywając zdania. Nie rozbudowując swojej wypowiedzi, nie argumentował zbyt sensownie i nie bronił się w całej okazałości. Nie chciał dzisiaj być swoim adwokatem. Zasługiwał na jej gniew, żal i gorycz. Był gotowy na to, aby przyjąć ten cały jad płynący z jej słów. Dlatego był spokojny, szybko schował emocje pod maską obojętności, ale była to obojętność pozorna w stu procentach. Nie sądził jednak, aby korytarz muzeum był dobrym miejscem na okazywanie jakichkolwiek uczuć. Czy to dobrych, czy złych.
— Teraz jestem pewien tego, że będę w jednym miejscu, że mam większe szanse na powrót do domu w jednym kawałku niż wtedy, Rey. Poznanie mojego ojca nie zmieniło niczego poza stanem mojego portfela, który jest dla mniej najmniej istotnym aspektem życia, ale może próbować dalej uzasadniać moje zachowanie sprzed dziesięciu lat. Wiem, że postąpiłem słusznie, Rey ¬— niemal warknął. — Musiałem to zrobić, żebyśmy mogli ruszyć do przodu. Żebym ja mógł ruszyć do przodu. Żebym mógł się skupić na pracy. — Przyznał. Lepiej było zakryć się wymówką w postaci rozwoju kariery, chorej ambicji niż tego, że nie byłby w stanie normalnie funkcjonować, gdyby tęsknota za nią doszła do głosu i wiodła prym w jego nastawieniu.
Przez chwilę w milczeniu szedł za kobietą, a potem parsknął śmiechem, kiedy Reyes wspomniała o pilatesie. Cóż, przynajmniej nadal była kąśliwa i zabawnie błyskotliwa. Cenił to, że nawet jeśli nie chciała, to umiała go rozbawić. Nadal. Owszem, mógłby się obrazić o tę uwagę, ale wtedy nie byłby sobą.
— Tak, mam zajęcia indywidualne za dwie godziny — mruknął, kręcąc przy tym głową. W tonie jego głosu nie brakowało ironii, ale nie był to wydźwięk skierowany w stosunku do jej osoby, a ogólnie do całej sytuacji, w jakiej się teraz znajdowali. Gdyby miał lepsze zajęcia, byłoby już przy wyjściu z muzeum i Rey powinna o tym wiedzieć. Był uparty i zawzięty, a jeśli coś postanowił – dążył do tego za wszelką cenę. Nie pozwalał nikomu na to, aby wpływał na jego osąd. Nie pozwalał też na to, aby ktoś nim kierował bądź do czegoś przymuszał, więc sam fakt, że szedł za Reyes wynikał tylko i wyłącznie z podjętej przez Villanuevę decyzji.
— Mam ci pozować? — spytał od razu, kiedy usłyszał dokąd go prowadzi. Nie wiedział natomiast skąd w nim tyle spokoju, swobody i wydawać by się mogło, że dobrego humoru. Nie był jednak pewien, czy takie nastawienie jest odpowiednie do dzisiejszej sytuacji. Wiedział, że w ten sposób wypiera buzujące w nim emocje. Wiedział, że jeśli tylko pozwoliłby sobie na to, aby ją przyciągnąć do siebie i przytulić… byłby w pułapce.
Diego
— Reyes — wysyczał zduszonym głosem, kiedy poczuł na swojej twarzy mokre krople i przymknął powieki, w myślach licząc do dziesięciu. Nie wiedział jeszcze, przed czym to odliczanie miałoby go uchronić: nagłym wybuchem śmiechu czy może zamordowaniem swojej towarzyszki za ten mało elegancki wybryk. Bliżej jednakże było mu do tego pierwszego, ponieważ jak słusznie zauważyła kobieta, sam był sobie winien. Mógł nie rzucić żartem rodem ze szkoły średniej, to nie zostałby opluty, prawda? Stąd kiedy był przy ośmiu, kąciki jego ust drgnęły w rozbawieniu, a gdy po dziesięciu otworzył oczy, jedynie spojrzał na brunetkę z pobłażaniem i przyjął od niej kilka serwetek, by doprowadzić się do porządku. Czy był rozczarowany postawą kuratorki, ponieważ wyobrażał ją sobie inaczej? Niekoniecznie, a można było nawet powiedzieć, że przeciwnie, ponieważ czuł się mile zaskoczony. Zresztą gdyby Reyes okazała się chłodną i zmanierowaną wielbicielką sztuki, raczej nie siedzieliby teraz przy barowym stoliku i nie staraliby się go osuszyć, ponieważ gdy Jerome uporał się z własną twarzą, zdecydował się pomóc kobiecie w doprowadzeniu blatu do względnego porządku.
OdpowiedzUsuń— Straciłem tak młodszego brata. Miałem wtedy szesnaście lat, on jedenaście — wyznał niespodziewanie, co poniekąd tłumaczyło jego wcześniejsze pytanie i stwierdzenie, że obchodzenie w ten sposób święta zmarłych musiało być trudne. — Z całym szacunkiem, ale wtedy bez zastanowienia wystrzelałbym tych wszystkich wesolutkich ludzi — dodał i uśmiechnął się niewinnie, podczas gdy jego spojrzenie pozostało wyjątkowo chłodne i mógł przez to wyglądać upiornie, jakby faktycznie był zdolny do podobnych czynów. To wrażenie jednakże szybko minęło, kiedy wyspiarz zaśmiał się krótko, chcąc załagodzić brzmienie własnych słów, bo przecież nie mówił poważnie i po czternastu latach od tamtych wydarzeń był w stanie mówić o nich nie tyle nawet ze spokojem, co sporym dystansem. — Z żoną straciliśmy też nienarodzonego syna — dodał, czym zaskoczył samego siebie i co doskonale było po nim widać. Jakby to zdanie wypadło z niego zupełnie bezwiednie i usłyszawszy je, Jerome szerzej otworzył oczy, wyraźnie wystraszony tym, że tak szybko się zdradził. Strach jednakże szybko przeszedł w zwyczajne zmieszanie i wyspiarz pochylił głowę, błądząc wzrokiem po słojach w drewnianym blacie stolika i tym razem to on jednym haustem opróżnił swoją szklankę. — Lepiej nie zabieraj mnie do Meksyku w okolicy tego święta — zażartował niemrawo, kiedy już po niezręcznej chwili milczenia jego serce przestało niespokojnie tłuc się w piersi.
Więc, wyglądało na to, że mówił o tym. Mówił przy zupełnie obcej osobie, zatem czy to oznaczało, że każda rana, nawet ta najdotkliwsza, miała się w końcu zabliźnić? I nawet jeśli blizna już powstawała, czy i ona nie potrafiła doskwierać, swędząc i napinając skórę?
Uniósł głowę i ostrożnie spojrzał na brunetkę, mając nadzieję, że uda mu się ponownie skierować ich rozmowę na weselsze tory. Naturalnym było, że przez jego wypowiedź umknęło mu podpytywanie o obrazy kobiety i o to, czemu był taki pewien, że mu się spodobają, ale niczym tonący brzytwy, chwycił się powracającego jak bumerang tematu Jacka Sparrowa z głową niedźwiedzia.
— Chyba jeszcze ci się nie chwaliłem, ale miałem przyjemność zagrać w studenckim filmie, który zdobył pierwsze miejsce w organizowanym przy okazji rozdania świadectw małym konkursie. Stąd, zapewniam cię, nie musisz wątpić w moje aktorskie umiejętności — oznajmił i nawet wyprostował się, wypinając przy tym pierś. Sugerował, że kiedy chciał i się postarał, to potrafił, a Reyes miała przekonać się o tym w odpowiednim momencie, czyli podczas zbliżającego się, póki co małymi krokami, Halloween, które ze względów bezpieczeństwa powinni spędzić w Nowym Jorku, a nie chociażby w Meksyku.
— Masz zatem szczęście, że niczego nie studiowałem. Chyba wiedziałem, co robię, kiedy postanowiłem zakończyć edukację na szkole średniej — oznajmił, siląc się na powagę, lecz zaraz mrugnął porozumiewawczo do kuratorki sztuki i uśmiechnął się wesoło. Pomijając to, że te kilka lat temu znajdowali się w dwóch różnych miejscach na świecie, rzeczywiście mogliby dać nieźle popalić prowadzącym, gdyby było im dane poznać się wcześniej. I gdyby jakimś cudem Jerome zaczął studiować historię sztuki w Nowym Jorku.
Usuń— Podejrzewam, że mam to po babci — odparował bez zawahania, kiedy posądziła go o czarnoksięstwo. — Nie chciałabyś jej poznać. A raczej chciałabyś, bo Yamila to cudowna kobieta, ale to jej spojrzenie… Człowiek ma wrażenie, że prześwietla cię na wylot — wyjaśnił i wzdrygnął się na samo wspomnienie, bo choć babcia była daleko, poczuł na karku osobliwy powiew. A może był to zwyczajny przeciąg? — Zawsze kiedy byliśmy mali, wiedziała, które z nas coś przeskrobało — wspomniał, opowiadając o sobie i rodzeństwie. — Teraz wydaje się to być tym bardziej męczące, bo babcia zdaje się widzieć nie tylko grzeszki, ale też zgryzoty człowieka. A czasem nie chcemy, żeby inni widzieli, co nas gryzie — westchnął i lekko wzruszył ramionami. Gdyby cokolwiek pozostało na dnie jego szklanki, zapewne znów by ją opróżnił, ale że szkło pozostawało puste, to wstał od stolika i przeszedł się do baru. Po kilku minutach wrócił ze świeżą porcją alkoholu dla siebie oraz Reyes i dopiero wtedy kontynuował temat tamtego mężczyzny.
— Prawdopodobnie nie miał zielonego pojęcia, że tak to wtedy odebrałaś — odezwał się, wiedząc, że może sobie przez to nagrabić i choć brzmiał tak, jakby bronił przedstawiciela swojego gatunku i odezwała się w nim męska solidarność, nie do końca to miał na myśli. — Uwierz mi, czasem bywamy bardzo niedomyślni i niektóre rzeczy trzeba nam tłuc kijem do głowy. Niedomówienia często nie są dla nas. Albo to po prostu nieczuły skurwysyn, przepraszam za wyrażenie — rzucił, nie chcąc nikogo obrażać, ale ludzie byli różni i kierowały nimi różne motywy. Nie znał cabrón, więc mógł jedynie rzucać ogólnikami i domysłami, lecz po chwili coś zaczęło mu nie dawać spokoju i musiał podzielić się tym z Reyes:
— Cabrón to łagodniejsze czy gorsze określenie, niż skurwysyn?
JEROME MARSHALL
Wtedy ich spotkanie było jednym z wielu, w jakich przyszło mu brać udział, bo ludzie potrafili przychodzić do bazy i przedzierać się przez znudzoną ochronę na bramce, byleby tylko móc złożyć na dłonie ratowników gest szczerego podziękowania. To nie zdarzało się codziennie, ale przynajmniej raz na dwa tygodnie, zależnie od częstotliwości wezwań, więc było uznane za częściowo pospolite. Jednak teraz, w obliczu wszystkich wydarzeń związanych z Reyes, nie mógł nazywać już tego spotkania jednym z wielu, bo stało się ono czymś tak niespotykanym, jak wielka koniunkcja zachodząca daleko w przestrzeni pozaziemskiej, czy zjawisko zielonego promienia – według legendy przytoczonej w książce Juliusza Verne’a każdy, kto zobaczy zielony promień, będzie zawsze dokonywał trafnych wyborów uczuciowych, i może coś w tym jest, kto wie, Pamiętał, jak pierwszego dnia ich znajomości został zapytany, czy wierzy w przeznaczenie – odpowiedział wówczas twierdząco, bo nie miał żadnych złudzeń co do tego, że los zestawił ich na wspólnej ścieżce nie bez przyczyny. Może czas, który spędzili wspólnie nie sięgał wielu dekad; może ich wspólne doświadczenia nie wiązały się z zatrważającymi przeżyciami, bo dotychczas trwali w czymś w rodzaju bańki szczęścia, ale prawdą jest, że w tym czasie Reginald zdążył się wiele od niej nauczyć. Przede wszystkim, nauczył się znowu uśmiechać, a choćby była to jedyna lekcja, jaką miał zyskać dzięki tej kobiecie, to był przeznaczeniu niezwykle wdzięczny, że to właśnie jej uśmiech stał się tym wzorcem, z którego mógł czerpać. On rozjaśniał bowiem nawet najciemniejsze zakamarki umysłu, czyniąc go wolnym od zła.
OdpowiedzUsuńCo by było, gdyby tamtego dnia się minęli? Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie, jednak jeśli ta znajomość była im pisana i jeśli bez niej nie mogliby ruszyć dalej, to prędzej czy później wpadliby na siebie gdzieś w biegu życia – choćby w zatłoczonej stacji metra, choćby za rogiem spożywczaka, czy na pokładzie samolotu, lecącego do Meksyku, na którym przypadłyby im znajdujące się obok siebie miejsca. Te dwa szlaki zjednoczyłyby się w najmniej oczekiwanym momencie, a może w najbardziej oczekiwanym, bo jeśli ich przeznaczenie zostało zapisane w gwiazdach, to właśnie za ich blaskiem zawsze będą podążać.
Pokiwał głową na wszystkie jej pytania, chcąc tym gestem potwierdzić swoje wcześniejsze słowa i zachwyty, bo były autentyczne i szczere, zgodne z tym co czuł, gdy jego spojrzenie śledziło każde muśnięcie pędzla, pozostawione na tym niezwykłym już teraz kawałku stodoły.
— Oczywiście, że mi się podoba — powtórzył. — Jesteś naprawdę niemożliwa, Reyes Castanedo — stwierdził zaraz z nutą niedowierzania w głosie, ale miał do czynienia z czymś, czego żaden człowiek na ziemi nie dostaje przecież na co dzień. Namalowała mu spersonalizowany obraz, nawiązujący do jego egzystencji – jak mógł się tym nie zachwycić? On jak on, ale jeśli zobaczy to Linda, prawdopodobnie wzruszy się do takiego stopnia, że zacznie mylić radość ze smutkiem, a już szczególnie wtedy, gdy dostrzeże to, co Reyes w tymże dziele przekazała.
— Jestem przekonany, że nie mógłbym dziś zobaczyć tu piękniejszych barw — zapewnił, doskonale pamiętając inne jej dzieła, na których przeważały ciemne kolory, i które były odzwierciedleniem jej pokiereszowanej duszy. Ten obraz był dowodem na to, że w końcu wdarło się do niej wiele więcej światła, ciągnącego za sobą długo wyczekiwaną harmonię i spokój. To był naprawdę dobry znak dla kogoś, kto wiedział jak wyglądało jej życie.
Podszedł do niej, gdy schowała twarz w dłoniach, najwidoczniej przejęta jego wcale nie rzuconym w żarcie stwierdzeniem, dotyczącym trafienia do lokalnej gazety. Nie myślał, że przysporzy jej to zmartwień, dlatego powstrzymał się od dopowiedzenia, że to więcej jak pewne, że na którejś ze stron pojawi się o tym wzmianka, bo farma sama w sobie jest atrakcją, która przyciąga turystów, więc fakt zaistnienia tu takiego dzieła na pewno zostanie przez tutejszą prasę wykorzystany.
To w końcu wioska położona niemal na końcu świata – tutaj naprawdę nie dzieje się nic ciekawego, a za wielkie wydarzenie uznaje się wybór dyni roku! Nic dziwnego, jeśli „dzieło kobiety z Meksyku” długo nie będzie schodzić z ust tutejszym mieszkańcom, ale Reginald przynajmniej utwierdzi się przekonaniu, że mają bardzo dobry gust, jeśli chodzi sztukę.
Usuń— Powinnaś być z siebie dumna — powiedział i zatrzymawszy się tuż przed nią, delikatnie ujął jej podbródek, żeby podnieść go ku górze i nakierować jej spojrzenie na swoje własne. — Sukces to bardzo często suma małych osiągnięć — rzekł, unosząc kącik ust. Ach, te jego życiowe aforyzmy. — Nawet jeśli w skali całej twojej kariery to osiągnięcie będzie twoim najmniejszym, to możesz być pewna, że dla wielu ludzi będzie ono tym najważniejszym — zapewnił i przyciągnął Reyes do siebie, żeby ostatecznie zamknąć w objęciach i po prostu przytulić. — Dziękuję ci za to.
Tak jak nie przepadał za niespodziankami, tak w tej chwili był naprawdę urzeczony całym tym zjawiskiem, zorganizowanym przez Reyes i nie mógł wyzbyć się zdumienia, że zechciała zrobić to wszystko – poświęcić siebie i swój czas – dla niego. Teraz miał wrażenie, że jego podziękowania są zupełnie nieadekwatne do prezentu, chociaż naprawdę starał się jak najlepiej przekazać cały swój zachwyt.
— Obiecuję, że załatwię ci egzemplarz gazety, albo dwa — szepnął, nie wypuszczając jej jeszcze z objęć, a po chwili uśmiechnął się pod nosem sam do siebie. Zrobi to bez wahania i z największą przyjemnością.
Reginald Patterson
Nie musiała malować dla kogoś, aby przyciągnąć ciekawość ludzi – wystarczy, że będzie malować szczerze wszystko co czuje i co potrzebuje przelać na płótno, a otoczenie samo zacznie interesować się jej dziełami, gdy tylko jego jednostki zechcą odszukać w sztuce lustrzane odbicie własnych emocji. I tak właśnie jest – Reyes uwiecznia na płótnie cząstki własnej duszy; oddaje swoje przeżycia i nakreśla swoją historię, pełną różnorakich wspomnień, a jej obrazy noszą ślady jej osobistych wrażeń, do których nikt ze świata zewnętrznego nie ma wstępu. Jej dzieła są jej światem i to właśnie ten aspekt czyni jej styl niepowtarzalnym, a ktoś, kto miał zaszczyt skonfrontować swoje zmysły z jej twórczością, doskonale wiedział, z jak osobliwą sztuką ma do czynienia. Możliwość poznawania takiego indywiduum była dla Regianlda czymś cenniejszym, niż dotykanie tych samych, utartych wielokrotnie schematów, dlatego w jego oczach jej obrazy zawsze będą zasługiwały na uznanie. On już raz dostrzegł w nich lustrzane odbicie części swoich emocji, dlatego będzie do nich wracał i nie ważne który raz z rzędu, bo choćby zapamiętał każde muśnięcie i plamkę z osobna, to nieustannie będzie odnajdywał w nich coś, czego nie zdążył odnaleźć wcześniej. Dodatkowo miał sposobność dopasowywać sobie elementy do samej Reyes – zastanawiać się, co ona mogła w danym momencie czuć; dlaczego zdecydowała się ubrać coś w ciemniejsze barwy, a nie jaśniejsze; czym były niewyraźne kształty w jej głowie i jak bardzo różnią się od tego, co przypominają w tej chwili jemu. Jej sztuka była po prostu ciekawa i głęboka, dlatego śmiał twierdzić, że może zaskarbić sobie sympatię wielu ludzi na tym świecie, i wcale nie zdziwiłby się, gdyby z czasem tak się stało. Nawet jeśli wszystko miałoby się zacząć od Barnardsville.
OdpowiedzUsuńMiło było słyszeć, że zaliczał się do tych ważnych, i że jego opinia miała dla Reyes znaczenie, ponieważ nie znali się długo, a jego słowa były szczere, niepodyktowane żadną koniecznością słodzenia. Jeżeli sprawy dotyczyły wewnętrznych odczuć, to zawsze był szczery, czasami aż do bólu, ale to dlatego, że w tej materii nie lubił pozostawiać złudzeń. Może nie wszystko potrafił przekazać tak, aby w pełni odzwierciedlało jego uczucia, bo ich część zatarła się w biegu życia, tam we wschodniej części globu, i czasami ciężko było mu znaleźć solidny odpowiednik danej emocji, ale liczył się z tym, co po sobie pozostawiał, dlatego nie sięgał po mrzonki. Reyes mogła stanąć się znaną malarką, bo nikt nie wie, co za asa przyszłość trzyma w rękawie.
— Bezimienną? — Ściągnął brwi na tę nieprawidłowość, która wyszła przed chwilą z jej ust. — Nigdy nie będziesz już bezimienna, bo masz najpiękniejsze imię na świecie: jesteś płatkiem dalii — przypomniał wymownie, nie chcąc, żeby o tym zapominała, po czym odsunął się od niej na odległość ramion i posłał żartobliwy uśmiech. W rzeczywistości mówił tak na nią chyba tylko on, ale to nie zmienia faktu, że imię było najpiękniejsze i jedyne w swoim rodzaju.
— Zastanowię się, jak to dalej będzie z tymi niespodziankami — obiecał, pozwalając spojrzeć sobie raz jeszcze na obraz z tej odległości, w której od niego stali. Reyes musiała się sporo przy nim napracować, co zdążył zresztą dostrzec w jej twarzy i pozostałych na niej śladach po farbie. — A trzeci egzemplarz wolałbym wcisnąć w ramkę — stwierdził, chwilę wahając się pomiędzy oprawieniem gazety, a przyczepieniem jej do lodówki. Wygrała opcja z ramką, bo były w domu miejsca, do których zaglądał częściej, niż do lodówki, i to właśnie w jednym z takich miejsc wolał umieścić tę pamiątkę.
Powróciwszy spojrzeniem do twarzy Reyes, lekko zmrużył powieki, śledząc kolorowe dekoracje między jej piegami, aż zatrzymał spojrzenie na czubku jej nosa.
— Wiesz, że do twarzy ci z fioletowym nosem i kolorowymi piegami? — Ocenił, zaraz unosząc usta w uśmiechu. Prawdopodobnie dla każdego innego koloru ta ocena byłaby taka sama. — Z otarciami na dłoniach już niekoniecznie, dlatego zaraz pójdziemy do domu jakoś temu zaradzimy — dodał, w tym samym momencie ujmując jej dłonie, żeby móc przyjrzeć się zmordowanej ciężką pracą skórze. Szopa nawet w ułamku procenta nie jest taka, jak płótno, a jej dechy z pewnością zdobią wystające sęki i zadry, więc Reginald zdążył już z marszu sobie wyobrazić, ile razy Reyes nadziała się na którąś z tych niedogodności podczas malowania. Przemycie rąk w naparze z rumianku powinno trochę pomóc i złagodzić zaczerwienienia, a tego mieli tu pod dostatkiem.
UsuńReginald Patterson
On również się tego nie spodziewał; słowa popłynęły same, jakby bez jego udziału. Nie wiedział, dlaczego zdecydował się wspomnieć Reyes o dwóch najtragiczniejszych wydarzeniach w swoim życiu. Być może podświadomie czuł, że kobieta go zrozumie, ale też że może sama doświadczyła czegoś podobnego? Temat ich rozmowy osiadł bowiem na wyjątkowo grząskim gruncie i Marshall zauważył, że kiedy wspomniał o meksykańskim święcie zmarłych, brunetka stała się nieswoja, nie będąc już tak beztroską, jak wcześniej i chyba miał przez to wyrzuty sumienia. Może dlatego poczuł się zobowiązany, by podzielić się osobistymi przeżyciami? Bynajmniej nie miał na celu wzbudzenia jej współczucia; raczej chciał pokazać, że jeśli było coś, co wyjątkowo ciążyło jej na sercu, będzie potrafił to zrozumieć.
OdpowiedzUsuńI tak jak śmierć młodszego brata stanowiła na jego duszy bladą bliznę, tak śmierć syna wciąż była raną, której brzegi rozwierały się z zaskakującą łatwością. Ilekroć wydawało mu się, że przechodził nad tym do porządku dziennego, coś rozpychało brudnymi paluchami ledwo zrośniętą ranę i na nowo ją rozkrwawiało. Wiedział jednak, że to kiedyś się skończy. Że był to proces, który może i wydawał się błędnym kołem, lecz w końcu i ten rozdarty kawałek serca miał pokryć się bliznowatą tkanką. Cierpiał jednakże nie tylko z powodu utraty dziecka, a także dlatego, że widział, jak wypłynęło to na jego żonę, podczas gdy on nie miał żadnej realnej mocy, by cokolwiek na to poradzić. Ta bezradność zjadała go od środka i Jerome bał się, że w końcu skurczy się w sobie i zniknie, że nie udźwignie tego ciężaru. Że nigdy nie wybaczy sobie, że nie potrafi pomóc ukochanej, i że odczuwał złość, na siebie, na nią, na cały świat. To były emocje, na które nie miał wpływu, które pojawiały się i znikały, ponieważ ludzka natura była przewrotna i nawet jeśli rozum podpowiadał mu, że to niedorzeczne, że złość była ostatnim, co powinien czuć, to ta jednak towarzyszyła mu każdego dnia, a po jej śladach podążał palący wstyd.
— Niestety nie znam hiszpańskiego — odparł, a kąciki jego ust drgnęły mimowolnie. Minęło czternaście lat od śmierci Nahuela. I ponad rok od dnia, w którym Marshallowie stracili syna. Choć toczyła go choroba, choć w jego żyły sączyła się trucizna, nie miał rozpaść się w następnym ułamku sekundy i nawet jeśli pozostawał rozbity na drobniejsze kawałki, nauczył się je trzymać w garści i wraz z upływającym czasem jego uchwyt miał być pewniejszy; nie chciał widzieć dla siebie innej drogi.
— Lionel. Ma na imię Lionel. — Nie mógłby wypowiedzieć tego w czasie przeszłym, bo choć te wydarzenia należały do przeszłości, kształtowały ich teraźniejszość i miały pozostać obecne również w przyszłości. — Nie czuj się zobowiązana do pociągnięcia tego tematu — zaznaczył, spoglądając na nią uważnie, by wiedziała, że może poważnie potraktować jego słowa. — Sam nie wiem, dlaczego zdecydowałem się o tym powiedzieć — przyznał i lekko wzruszył ramionami. Nie chciał, by reszta tego wieczoru przebiegła w ponurej atmosferę, lecz widać, że skoro on powiedział A, Reyes zdecydowała się dopowiedzieć swoje B.
Wysłuchał jej w ciszy, mimo wszystko nie mogąc się nie uśmiechnąć, kiedy wspomniała o grze na ukulele. Jeśli głupi zakład miał przyczynić się do poprawy czyjegoś nastroju, mógł robić to wcześniej.
— Bardzo mi przykro, Reyes — powiedział i miał nadzieję, że dzięki jego wcześniejszemu wyznaniu wiedziała, że nie były to dla niego tylko puste słowa. Rozumiał, co czuła i domyślał się, z jak wielkim poczuciem winy musiała się borykać. Co gorsza, wiedział, że ono prawdopodobnie nigdy nie zniknie, a przynajmniej tak było w jego przypadku, jej natomiast z całego serca życzył, by była w tym względzie wyjątkiem i to prawdopodobnie dlatego przełożył rękę ponad stolikiem po to, by krótko uścisnąć spoczywającą przy szklance dłoń brunetki. Gest ten był krótki, ale wyraźny i nim Jerome cofnął dłoń, posłał kuratorce lekkie spojrzenie.
— Następnym razem przyniosę ukulele. I to naprawdę ty zamieściłaś ogłoszenie? I mówisz mi o tym dopiero teraz, kiedy już tyle razem przeszliśmy? — Mimo ciężkiej atmosfery, pozwolił sobie na żart i mrugnął do niej porozumiewawczo. Później rozparł się na krześle i chwycił szklankę, na dłużej zatrzymując ją przy ustach. Nie miał nic przeciwko ciszy, która zapadła pomiędzy nimi na kilka kolejnych minut, ponieważ prawdopodobnie obydwoje potrzebowali jej na uporządkowanie myśli i przez to wyspiarz drgnął, kiedy Reyes ponownie się odezwała. Upił jeszcze trochę rumu, a potem odstawił szkło na stolik.
Usuń— Nie miałem na myśli waszego ostatniego, a zarazem najświeższego spotkania — podkreślił, czując się zobowiązanym do wyjaśnienia. — Chodziło mi o waszą relację w Meksyku. Że nie zdawał sobie sprawy z wagi, jaką ona dla ciebie miała. Ale… — urwał i uniósł dłonie w obronnym geście. — Nie chcę, żebyś pomyślała, że go bronię, skoro nie znam dokładnych okoliczności. Na potrzeby tej rozmowy możemy założyć, że każdy facet to cabrón. A ja jestem wyjątkiem potwierdzającym tę regułę — dodał i wymownie zakołysał się na tylnych nóżkach krzesła.
JEROME MARSHALL
Nie znał jej przed wypadkiem, ale nie miało to większego znaczenia, bo wychodził z założenia, że istnieją w ludzkiej naturze takie cechy, które są niezmienne, bez względu na uderzające z zewnątrz doświadczenia. Są ukryte gdzieś głęboko w duszy, w miejscu, do którego nie mają dostępu żadne bodźce, życiowe zawieruchy i trzęsienia – są jak fundament, na którym stoi cała budowla i nawet jeśli ona runie, to jej podstawa przetrwa i gotowa będzie wznieść całość od nowa. To, co wydarzyło się w życiu Reyes musiało mieć na nią wpływ, bo nie ma na tym ziemskim padole ludzi, którzy w obliczu tragedii pozostawali by nijak niewzruszeni. To było oczywiste, że takie przeżycie odciśnie na niej swoje piętno, nawet jeśli wyjdzie z niego obronną ręką. Teraz może mniej się uśmiechała, może nie podchodziła do życia tak beztrosko i borykała się z powypadkową traumą, ale mimo trosk, wciąż pozostawała tą samą, dobrą i szlachetną osobą, której warto powierzyć zaufanie i siebie, choćby w małej części. Nadal była sobą, tyle tylko, że to jej własne „ja” zostało przygniecione ciężarem bólu i cierpienia, który należało pomóc jej stopniowo z siebie zdjąć. Ptak ze źle zrośniętym złamanym skrzydłem nigdy nie wróci na wolność – Reginald był przy Reyes po to, żeby jej skrzydła zrosły się tak, jak należy. I naprawdę nie chciał zamian niczego więcej ponad jej szczęście.
OdpowiedzUsuńZ początku trochę żałował, że nie miał przy sobie telefonu, którym mógłby uwiecznić tę niespodziankę, ale z drugiej strony – jeszcze nic straconego; na pewno zdąży zrobić to przed wyjazdem, a jeśli nie, to Jocelyne prześle mu tyle zdjęć, że będzie w stanie wytapetować nimi cały pokój, więc o to się ostatecznie nie martwił. Całość tej chwili z pewnością utrwali się w jego pamięci na stałe, aczkolwiek chciał mieć tę swobodę spoglądania na prezent zawsze, gdy tylko najdzie go ochota, więc poza wspomnieniem, chciał posiadać także jego fizyczną miniaturkę w formie zdjęcia. A najlepiej w dwóch egzemplarzach, aby jedno z nich móc dołożyć do albumu, a drugie zabrać ze sobą w podróż tam, gdzie takie przedmioty są czasami jedynym elementem, łączącym żołnierza z domem i normalnością. Bo w końcu przyjdzie ten czas, gdy do życiowych drzwi zapuka powołanie, a wraz z nim wizja wyjazdu na front, tego był pewien.
— Wtedy specjalnie zacznę sprowadzać do domu wszystkich swoich znajomych, żeby podziwiali tę ramkę, Rey — odpowiedział w tym samym, droczącym się lekko tonie i uśmiechnął się krótko. Byłoby to coś nowego, bo akurat Reginald nieczęsto miewa gości, co Reyes z pewnością miała okazję dostrzec, z racji tego, że mieszka z nim pod jednym dachem. Czasami zaprosił jednego kolegę, czy dwóch, na symboliczne piwo i partyjkę jakiejś planszowej gry, ale z reguły to on częściej chodził do kogoś, niż na odwrót. Odpowiadało mu to, bo nie ze wszystkimi chciał dzielić się swoją prywatną przestrzenią i zamkniętą w niej codziennością.
Popatrzył na otarcia z bliska, starając się nie dotykać ich zbyt mocno, żeby nie wpędzać Reyes w dyskomfort, który i tak odczuwała już ze względu na samo istnienie tych ranek. Ale słysząc te zapewnienia, jakoby wszystko było w porządku, podczas gdy jej ciało mówiło coś zgoła innego, przeniósł na nią powątpiewające spojrzenie. Dopiero, gdy poprawiła się swoim firmowym, niewinnym uśmiechem, westchnąwszy, pokiwał lekko głową i z uniesionym kącikiem ust powrócił uwagą do jej dłoni, raz jeszcze muskając kciukiem ich fakturę.
— Teraz nie jest tak źle, ale jak saprotrofy postanowią zamieszkać sobie w tych otarciach i urządzić fiestę, to zrobi się naprawdę kiepsko. Może nawet tak kiepsko, że nie będziesz mogła malować — ostrzegł, wypuszczając jej dłonie z rąk.
Może z tym malowaniem to trochę przesadził, ale musiał nadać temu wyższy priorytet, a wątpił, że fiesta saprotrofów przerazi ją bardziej, niż niemożność chwycenia za pędzel przy największym stadium weny twórczej. — Dlatego proponuję zrobić z tym porządek teraz, dopóki tej roboty jest mało — zasugerował, chociaż zdanie zabrzmiało tak, jakby decyzja została już podjęta, a od oporządzenia otarć nie było odwrotu. Bakterie saprofityczne bytują na skórze przez całe życie niezależnie od innych czynników i nazywane są florą stałą, ale gdy wnikają w mikrourazy, potrafią doprowadzić do stanów zapalnych i zakażeń, dlatego Reginald wolał zapobiegawczo temu zaradzić, póki wciąż są na etapie używania metod naturalnych.
Usuń— Linda ma w spiżarni potężny zapas suszonego rumianku; to powinno wystarczyć — rzekł. Woda, szare mydło i rumianek – święta trójca w radzeniu sobie z dolegliwościami, metodą domowych sposobów. — Jak jest rumianek po hiszpańsku? Chyba wyleciało mi z głowy — zwróciwszy się do Reyes, rzucił ostatnie spojrzenie niespodziance na ścianie stodoły i skierował kroki w stronę domu.
Reginald Patterson
[Bardzo dziękuję za powitanie :P I oczywiście, że musiałyście się pojawić w powiązaniach! Ale ciesze się, że karta przypadła do gustu :)
OdpowiedzUsuńA co do porwań i wyjazdów... Nie wiem, czy jest ktoś lub coś, co lub kto mogłoby powstrzymać go przed wyjazdami. Taką naturę włóczęgi już ma. Ale do porwania też jest nastawiony przychylnie ;P]
Noah
— Moja mama jest Francuzką, chérie — odparł, spoglądając na Reyes spod lekko przymrużonych powiek, jakby tym samym chciał jej zasugerować, że właśnie weszła na bardzo grząski grunt, w porównaniu z którym wcześniejsze pole minowe było niczym. W końcu tą lekceważącą, ba!, pogardliwą wręcz uwagą piła do jego rodzicielki, do której Jerome żywił ogromny szacunek. Brunetka jednakże szybko mogła się przekonać, że wyspiarz wyłącznie się zgrywał, co zresztą robił wyjątkowo często w towarzystwie osób, z którymi czuł się dobrze, więc kuratorka powinna zacząć się do tego przyzwyczajać. — W każdym razie, nie tłukła mnie i mojemu rodzeństwu swojego ojczystego języka do głów, nie na siłę. Natomiast w szkole… Cóż, barbadoskiemu szkolnictwu daleko do światowego poziomu — mruknął z rozbawieniem. — Raczej dbano o to, byśmy poprawnie nauczyli się angielskiego. Niech żyje królowa! — zażartował i uniósł swoją szklankę w geście toastu, by następnie pociągnąć kilka drobnych łyków alkoholu. W końcu Barbados, jako była kolonia brytyjska, podlegał władzy królowej Elżbiety II, choć kilka dni temu Marshallowi rzucił się w oczy artykuł, iż obecny gubernator generalny chciałby to zmienić.
OdpowiedzUsuń— Zawsze możesz mnie nieco podszkolić. Jeśli chodzi o słownictwo w typie cabrón, na pewno okażę się pojętnym uczniem. — Mrugnął do niej porozumiewawczo i uśmiechnął się pod nosem. Prawdopodobnie znalazł swoje nowe, ulubione słówko i Reyes powinna liczyć się z tym, że przez to w najbliższym czasie będzie go nadużywał, póki kobieta nie podsunie mu czegoś lepszego.
Również spoważniał, acz mimo wszystko posłał brunetce lekki uśmiech, jakby tym samym chciał podziękować jej za zrozumienie.
— Strata dziecka… — zaczął ostrożnie, nie do końca wiedząc, czy powinien się odzywać, a jeśli już, jak ubrać w słowa to, co chciał jej przekazać. — Dotyka człowieka na wielu różnorakich płaszczyznach, o których nawet by się nie pomyślało. Tym bardziej nienarodzonego dziecka. Tęskni się za czymś, czego na dobra sprawę się nie poznało. Za kimś — powiedział z zaskakującym spokojem, ponieważ z tym, o czym mówił wiązały się emocje, które zdążył już przepracować i uporządkować. — To było trudniejsze doświadczenie, niż kiedy zginął mój brat, choć wtedy byłem gówniarzem i wydawałoby się, że powinienem gorzej radzić sobie z takimi rzeczami — mówił, choć na dobrą sprawę nie wiedział, dlaczego. Może po cichu liczył na to, że w jego słowach Reyes odnajdzie coś, czego mogłaby się kurczowo złapać i co pomogłoby uporać się z jej własną stratą oraz bólem? — Ale nie mieliśmy ciągnąć tego tematu — upomniał samego siebie i machnąwszy ręką, lekko pokręcił głową. Ból po tych stratach miał zostać z nim już na zawsze, choć wraz z upływającym czasem na pewno stawał się on coraz lżejszy i należało się z tym pogodzić. Niektórzy pielęgnowali ten ból w sobie, w obawie przed tym, że zapomną utraconych bliskich, przez co mogliby czynić sobie wyrzuty sumienia, lecz Jerome zdążył się nauczyć, że nie tędy droga. I jak absurdalne by to nie brzmiało, musiał poświęcić się też problemom dnia codziennego, do których zaliczała się choćby praca nad jego własnym małżeństwem. On i Jennifer nie mogli pozwolić na to, by wraz z Lionelem został pogrzebany ich związek. Nie chcieli tego, czasem jednak chęci nie wystarczały i obydwoje zdawali sobie z tego sprawę.
Marshall nie chciał jednakże przytłaczać tym wszystkim swojej towarzyszki. A już na pewno nie zależało mu na tym, by licytowali się, które z nich miało gorzej, ponieważ sam szczerze nie przepadał za czymś podobnym. Nigdy nie zwierzał się osobom, które mogłyby mu odpowiedzieć „słuchaj, to jeszcze nic, mi to dopiero się coś przydarzyło!” i omijał je szerokim łukiem, bo przecież nie o to w tym wszystkim chodziło. Również nie o samo pocieszenie, ale po prostu o wzajemne zrozumienie.
— Jak nazywa się twoja siostra? — spytał więc ostrożnie, wcale nie oczekując, że usłyszy odpowiedź. W następnej chwili zaśmiał się wesoło i zaraz otworzył usta, by powiedzieć coś na swoją obronę.
— Wcale nie czuję się rozczarowany! Byłem szczerze zdziwiony tym, że ktoś w ogóle mnie szuka i zachodziłem w głowę, po co ta osoba to robi. Teraz już wiem i mam wrażenie, że los maczał w tym palce, pchając nas ku sobie. Mogłem przecież wcale nie zainteresować się powodzią w muzeum, prawda? — rzucił wesoło, w duchu postanawiając, że na ich następne spotkanie na prawdę powinien zabrać ze sobą ukulele. Choć nie było to gwarancją tego, że cokolwiek zagra; musiał mieć odpowiedni nastrój, a melodia i słowa często przychodziły do niego pod wpływem chwili. Czasem tworzył coś na poczekaniu, czasem jedynie śpiewał swoje ulubione piosenki, choć jego głos nie wybijał się na tle innych. Ot, po prostu miał to szczęście, że nie fałszował.
Usuń— To tylko mój urok osobisty — odparował, kiedy już jej wysłuchał i wyszczerzył zęby w szerokim, rozbrajającym uśmiechu. Ludzie… otwierali się przed nim z zaskakującą łatwością, co dostrzegł szczególnie po przylocie do Nowego Jorku. Nie wiedział, z czego to wynikało. Może po prostu był dobrym słuchaczem? Może szybko potrafił wzbudzić zaufanie? Nigdy głębiej się nad tym nie zastanawiał i przyjmował pokornie rolę, jaka przypadła mu w udziale, starając się przy tym nie oceniać swojego rozmówcy. Po prostu był dla tej drugiej osoby. Słuchał. Poświęcał swoją uwagę. Doradzał, ale nie podsuwał gotowych rozwiązań.
— Cóż, na pewno obydwoje znaleźliście się w trudnym położeniu i chyba macie sobie wiele do wyjaśnienia. Pytanie czy ty, Reyes, chcesz poświęcać energię na tę relację, tu i teraz, czy to tylko echa przeszłości? I czemu ja ci doradzam w kwestii twojej nastoletniej miłostki? — zażartował, przedrzeźniając ją. — Nie jestem przecież moją babcią — dodał, wciąż śmiejąc się wesoło. Yamila na pewno nie omieszkałaby wyrazić swojego zdania, Jerome natomiast, w przeciwieństwie do babki, potrafił ugryźć się w język.
JEROME MARSHALL
Można rzec, że z cechą dobrego negocjatora przyszło mu się urodzić, ale to późniejsze życie i doświadczenia sprawiły, że wiedział jak ją wykorzystać i kiedy należy to zrobić, żeby plan przekonania kogoś do czegoś – a nierzadko również do wyprowadzenia z błędu – nie spalił na panewce. Od zawsze wolał używać słów do rozwiązywania tego typu przeszkód, więc po siłę fizyczną sięgał dopiero wtedy, gdy nie miał już innego wyjścia, albo gdy był świadomy, że paplaniną nie wywalczy niczego, ale mimo wszystko starał się tej zdolności nie nadużywać. Znał techniki manipulacji, bo uczono go tego na kursie SERE, podczas którego musiał mierzyć się z bezpośrednią konfrontacją z wrogiem, czy kiedy sam wcielił się w rolę jeńca więzionego w nieprzyjacielskim obozie, a jego nadrzędnym celem było wówczas mówienie jak najmniej, ale równocześnie tyle i w taki sposób, aby zadowalać pytających przeciwników i unikać wymierzanych mu tortur – mimo wszystko nie korzystał z nich na co dzień, wykluczając zagrania nieświadome, które wychodziły z rozpędu i z przyzwyczajenia. Tutaj, w cywilizowanym świecie wolnym od konfliktu zbrojnego, starał się być normalnym człowiekiem, próbującym żyć bez piętna, jakie pozostawiła na nim wojna, aczkolwiek pomimo tych starań, wciąż bywają momenty, kiedy nawyki biorą górę i przejmują stery, a on automatycznie im się poddaje, choćby tylko na chwilę. Bo czasami to dzieję się po prostu samo.
OdpowiedzUsuń— Sam rumianek może nie wystarczyć, ale na pewno będzie pomocny — odpowiedział, wsuwając dłonie do kieszeni spodni i utkwił spojrzenie w przestrzeni przed sobą. — Zobaczymy, co Linda ma w apteczce i będziemy działać — dodał, zakładając, że znajdzie tam spirytus salicylowy, żeby pozbyć się z ran niechcianych mikro-kolegów wraz zabrudzeniami. Nigdy nie próbowałby się wywyższać swoją wiedzą, bo to wykluczało się z jego skromną postawą. Nie brał udziału w wywiadach, odmawiał udzielania publicznych komentarzy, ilekroć przy jakiejś akcji kręcili się dziennikarze, ani nie wchodził w żadne dyskusje z kimś, kto z kolei uważał, że pozjadał wszystkie rozumy. Nie potrzebował karmić swojego ego, natomiast wiedza była mu potrzebna do efektywnego działania, a nie do tworzenia wokół siebie otoczki eksperta w danej dziedzinie. Nie musiał chwalić się, że potrafi więcej – najważniejsze, żeby umiał tę wiedzę wykorzystać, gdy znajdzie się w kryzysowej sytuacji, chociaż takie przypadki zazwyczaj samoistnie weryfikują wiedzę wszystkich tych, którzy uważają się za lepszych od innych. Bo pycha zawsze kroczy przed upadkiem.
Spojrzał na Reyes po tej chwilowej ciszy, podczas której przypominała sobie hiszpańską wersję słowa rumianek, po czym uśmiechnął się lekko i przeniósłszy wzrok na żwirową dróżkę, kopnął jeden z niedużych kamyków, który poturlał się na trawę. Sam z pewnością nie przypomniałby sobie tej nazwy, bo chociaż potrafił się porozumieć po hiszpańsku, to jednak nie władał tym językiem jak człowiek takiego pochodzenia i niektóre słówka były mu obce.
Rzeczywiście nie umknął mu ten zwodniczy ton, ale na jego podstawie doszedł do wniosku, że temat odwiedzin meksykańskiej familii był dla niej trudny. Nie wiedział dokładnie, jak mają się sprawy w ich rodzinie, ponieważ w to nie wnikał, nie czując się aż tak uprawnionym do wglądania w jej osobiste troski, ale mieszkając z Reyes jakiś czas, zdążył dostrzec, że ona nie rozmawia z rodziną tak, jak część jego znajomych, którzy potrafią z radością uruchamiać kamerkę w laptopie i paplać przez kilka godzin o wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatniego tygodnia.
Odnosił nawet wrażenie, że Reyes może czuć się przez to trochę samotna, ale nie tyle co samotna przez brak ludzi wokół, a właśnie przez brak rodzinnego ciepła. Za tym człowiek tęskni automatycznie, zupełnie mimowolnie.
Usuń— Myślałaś w ogóle o tym, żeby odwiedzić rodzinę? — Spytał, krocząc powoli w stronę domu. Rozumiał, że tym pytaniem może wchodzić na odrobinę grząski grunt, ale nie wątpił, że jeśli nadwyręży jakiś jej czuły punkt, to będzie zdolny go ukoić. Był jednak ciekaw, czy Reyes w ogóle brała to pod uwagę, czy w ogóle nachodziła ją chęć kupienia biletu, wskoczenia w samolot i odwiedzenia rodzinnego gniazda. Zastanawiał się, czy to, że wciąż tego nie zrobiła, dotyczy wyłącznie sytuacji z wypadkiem i śmiercią Cataliny, czy jest coś więcej, co odwodzi ją od tego pomysłu. Nie znał szczegółów jej relacji rodzinnych, dlatego pewne pytania pojawiały się samoistnie, jednak większość z nich nie ujrzy światła dziennego. Przynajmniej nie teraz, kiedy jest na to jeszcze odrobinkę za wcześnie.
Reginald Patterson
[Dziękujemy bardzo za powitanie ♥
OdpowiedzUsuńHm... Alexander raczej nie bywa na żadnych wystawach, więc z tym może być problem. Raczej woli spędzać wolny czas przy szklance whisky :P Niemniej jednak chęć na wątek jest, więc mógłby dostać dwa bilety od szefa w ramach podzięki za nadgodziny na jakąś wystawę i tam spotkać Reyes.]
Alexander
Dla Woolfa walka z Reyes o obraz była dużym wyzwaniem, ale to, co wydarzyło się w trakcie, sprawiło, że przestało mu zależeć na obrazie. A przynajmniej dla siebie. Nadal pozostawał pracownikiem, którego zadanie przedstawiało się jasno: zdobyć to, co zażyczył sobie szef. Noah nie spodziewał się jednak, że zdobędzie ten kawałek płótna. Od pewnego momentu bardziej martwił się o kobietę, z którą walczył, niż o obiekt sporu.
OdpowiedzUsuńKiedy zdobył obraz, szef go pochwalił, ale okazało się, że klient się wycofał. I wtedy Noah wyprosił, aby do czasu, gdy nie znajdzie się nowy kupiec, dzieło zostanie wystawione w muzeum Reyes. Chociaż tyle mógł zrobić.Nie spodziewał się jednak tego, że zaledwie kilka dni później ich drogi znowu się rozejdą. Noah wyjechał i nie było go dłuższy czas. A po powrocie nie chciał się zdradzić, że jest w Nowym Jorku, aby ktoś przypadkiem nie przypomniał sobie, że czegoś od niego żąda. Minął jednak miesiąc od ponownego zawitania Nowym Jorku i mężczyzna musiał zgłosić swoją obecność redaktorce. Był jednak odpowiednio przygotowany - wyposażony w szkic kolejnej publikacji i fragment tekstu udał się do wydawnictwa. Zgodnie z przewidywaniami został zaatakowany i wyklęty od najgorszych drani, ponieważ uciekł z kraju zaraz po wyjściu jego książki i zupełnie nie przydał się podczas jej promocji, chociaż tak długo przygotowywali kampanię. Nie mógł zatem odmówić, kiedy poleciła mu zjawić się na spotkaniu autorskim. Zdołał jedynie wybłagać, by było to małe, kameralne spotkanko w jakiejś kawiarni. Wiedział, że ma na to szansę, bo minęło 5 miesięcy od publikacji.Tego dnia, kiedy miało się odbyć to piekielne zgromadzenie, sprawdził, gdzie się ono odbędzie i ze zgrozą stwierdził, że tuż obok EL MUSEO DEL BARRIO. Na wszelki wypadek spakował więc dodatkową torbę z pakunkiem... Tak, gdyby musiał tam wejść z jakiegoś powodu.
Noah
— Wiesz co? — zaczął i odchylił się na krześle, ręce krzyżując przy tym na piersi. Pochyliwszy głowę, rzucił Reyes spojrzenie spod byka i przez kilka uderzeń serca tylko mierzył ją wzrokiem, nim odezwał się ponownie. — Jeśli dla cabrón też jesteś taka wredna, to wcale mu się nie dziwię, że tak się zachowuje — ocenił śmiało i z pełną premedytacją, odpłacając się jej pięknym za nadobne. Wcale nie zamierzał obrażać się z powodu tych żartów, ponieważ jak już obydwoje zdążyli zauważyć, poczucie humoru mieli bardzo podobne i między innymi dlatego Jerome nie zamierzał zmarnować okazji, w której mógł się odgryźć. Co prawda wykorzystał do tego czuły punkt kobiety, lecz niestety momentami nie znał litości, przez co przestał kołysać się na krześle i posłał swojej towarzyszce wredny uśmieszek.
OdpowiedzUsuń— Och, tak! — odparł żywo na jej pytanie, wcale nie speszony, ponieważ lepiej nie mogła trafić. — Jest nas piątka, ja jestem najstarszy. Później jest moja siostra Ivana, osiemnastoletni bliźniacy Gian i Diego oraz najmłodszy, trzynastoletni Thian. Na nim na szczęście ta wyliczanka się kończy — oznajmił z rozbawieniem, mając nadzieję, że rodzice nie szykowali dla nich więcej niespodzianek, bo żeby tak było, w ich wieku musieliby się bardzo napracować. A że wolał nie wyobrażać sobie własnych rodziców w wiadomej sytuacji, jak chyba miała większość dorosłych, to szybko porzucił te rozważania i skupił się na kolejnych pytaniach, znajdując się w ich małym ogniu.
— Poniekąd tak… — przyznał przeciągle. — I przez to babcia śmieje się, że to u nas rodzinne. Mój ojciec jest z Barbadosu i poznali się z mamą, kiedy ta była tam na wakacjach. Mieli może po dwadzieścia lat. Mama rzuciła dla niego studia, a właściwie to całe swoje dotychczasowe życie we Francji, więc możesz wyobrazić sobie, jaka rozgorzała awantura po jej stronie rodziny. Ale proszę, są razem do dziś, więc to chyba nie była zła decyzja? — rzucił żartobliwie i jak można było zauważyć, lubił opowiadać o swojej rodzinie. Może dlatego, że była ona stosunkowo liczna i przez to miał na pęczki różnorakich historii? A może, ponieważ byli tak bardzo zgrani i sobie bliscy? — W drugim pokoleniu role się odwróciły i to ja wyjechałem — dodał nieprzerwanie wesołym tonem, jakby jeszcze przed chwilą wcale nie poruszali poważniejszych i zdecydowanie bardziej przykrych tematów. Nie był bowiem człowiekiem, który smucił się dłużej, niż było to konieczne i rzadko następowały w jego życiu takie momenty, w których dawał się pochłonąć czarnym myślom i wstępował na drogę, z której trudno było zawrócić. Jednym z nich była strata syna i kiedy Reyes do tego powróciła, momentalnie sposępniał i odczuł nieprzyjemny ucisk w dołku, lecz o dziwo chciał o tym mówić. Jakby uporządkowanie myśli poprzez wypowiedzenie ich na głos pozwalało na ich zaakceptowanie, jakiekolwiek by one nie były.
— Domyślam się, co masz na myśli i chyba sam nie do końca to rozumiem — przyznał, uciekając wzrokiem w bok. Zabębnił palcami w blat stolika i ostatecznie to na nim skupił spojrzenie, bo też rzadko kiedy utrzymywał kontakt wzrokowy, kiedy mówił o sprawach dla siebie ważnych. To go rozpraszało i wybijało z rytmu. — Nie powiem ci, jak wygląda to z perspektywy mojej żony, ponieważ tego nigdy nie zrozumiem. Ale słyszeliśmy bicie jego serca. Mieliśmy zdjęcia z USG i snuliśmy plany, które z dnia na dzień zostały przekreślone. Jen poroniła na początku piątego miesiąca — wyjaśnił. To nie był początek ciąży, kiedy ryzyko naturalnie było większe i kiedy wiele mogło się wydarzyć. — Tu nie chodzi tylko o Lionela… — powiedział ciszej, niż dotychczas i spojrzał szybko na brunetkę, zaraz znowu uciekając wzrokiem. — Kiedy widziałem, jak ona cierpiała i się obwiniała, kiedy patrzyłem, jak coraz bardziej pochłaniał ją mrok i nic nie mogłem z tym zrobić… — urwał i sięgnął po szklankę, na której mocno zacisnął palce, aż pobielały mu kłykcie.
Przed jego oczami zatańczyły obrazy ze szpitalnej sali, gdzie Jen gubiła się pośród pościeli, wyglądając jak ulotna zjawa. W następnej chwili był już na cmentarzu, gdzie chowali w ziemi małą, białą trumnę i jeszcze tego samego wieczora zrobił najgłupszą rzecz w całym swoim życiu. Kiedy myślał o tym wszystkim, ból odżywał w nim na nowo, a wraz z nim budziła się złość, ponieważ dziś wiedział, że wiele rzeczy mógł zrobić inaczej. Wiedział też, że to zostanie z nimi już na zawsze, że to doświadczenie zmieniło ich i zabrało im coś cennego, ale czy wszystko, co mieli? Czasem spoglądał w oczy Jen i głęboko na dnie źrenic widział zimną pustkę, która go przerażała. Chciał ją stamtąd wyrwać, wyplewić niczym chwast, wyciąć jak nowotwór, ale to nie było możliwe. I nie miał innego wyjścia, jak tylko nauczyć się z tym żyć.
UsuńPrzystawiwszy szklankę do ust, opróżnił ją jednym haustem, po czym uniósł chmurne spojrzenie na Reyes. Podejrzewał, że gdyby wystarczająco dobrze się przyjrzał, na dnie jej oczu odnalazłby dokładnie to samo.
— Gdzie jest pochowana? — spytał, ponieważ nie było to dla niego takie oczywiste. Jednocześnie jego oczy zabłysły żywiej, jakby w głowie rodził się pewien plan, ale jego realizacja zależała głównie od odpowiedzi kobiety.
W następnej chwili, wraz z kolejnymi słowami kuratorki, nieco się rozluźnił, a na jego twarzy zagościł lekki uśmiech.
— Przejrzałaś mnie — przyznał i może nawet by coś dodał, ale zamilkł, ponieważ Reyes mówiła dalej i wystarczyła sekunda, by jednocześnie poczuł się miło oraz lekko speszony. Naprawdę bowiem nie spodziewał się, że jego muzyka mogła znaczyć dla kogoś tak wiele. Że ta prosta czynność była czyimś promykiem słońca, lekko rozświetlającym szare dni. — Cieszę się, że mogłem pomóc, choćby nieświadomie — odparł z lekkim uśmiechem, nawet zbytnio nie wiedząc, co mógłby na to odpowiedzieć. To było zadziwiające, ponieważ sam wtedy nie czuł się najlepiej i praktycznie ledwo co wrócił z Barbadosu, gdzie wraz z Jen starali się jakoś dojść do siebie po wiadomych wydarzeniach. Granie na ulicy było wtedy ostatnim, na co miał ochotę, ale i jemu w pewien sposób pomogły te występy będące wynikiem przegranego zakładu.
— Wygląda na to, że tak — odparł, odruchowo unosząc ręce w obronnym geście, jakoby niczemu nie był winny. — Chyba sama możesz to potwierdzić? — zażartował, spoglądając na nią znacząco.
[Dziękuję! Przy okazji, tak sobie pomyślałam, że może można by było już gdzieś przeskoczyć? Ale z drugiej strony, chyba szkoda mi tak nagle przerywać tę rozmowę…? ♥ Jak myślisz? ]
JEROME MARSHALL
Jerome Marshall zaprosił Cię na wydarzenie Zmiana kodu na 3 z przodu! 🤴
OdpowiedzUsuńJerome Marshall zaprasza Cię: Wezmę udział 🔔 Może 🔔 Nie wezmę udziału 🔔
👥 Wydarzenie Jerome'a Marshalla
📍 Nowy Jork
⏰ Sobota, 17 kwietnia 2021 o 18:00
🔒 Prywatne ▪ Tylko zaproszone osoby
Moi drodzy, zapraszam Was gorąco do wspólnego świętowania moich trzydziestych urodzin – trzeba wykorzystać moment, póki jeszcze nie zaczęło łamać mnie w krzyżu 😉 Koniecznie zabierzcie ze sobą osoby towarzyszące - mężów i innych towarzyszy życia, kozy i świnki morskie również są mile widziane 🦄 Dzieci niekoniecznie (Charlotte, dla Nektarynki zrobię wyjątek), a to ze względu na lejący się alkohol i inne planowane (bądź nie) ekscesy 💃🎸🍕🥂
Impreza odbędzie się w naszym mieszkaniu, adres znajdziecie poniżej. Nie musicie przynosić ze sobą niczego, poza dobrym humorem i gotowością do zabawy do białego rana 🍹 Nie obowiązuje też żaden dress code, więc generalnie niczym się nie przejmujcie tylko przychodźcie! 🍺 Na wszelkie dodatkowe pytania chętnie odpowiem 🍸
101 8th Ave
Park Slope
Brooklyn, NY
Odautorsko: Takie cudo sobie wymyśliłam i mam nadzieję, że również Wam ten pomysł przypadnie do gustu. Zdecydowałam się na Discorda (który także dla mnie jest nowością) ze względu na liczbę osób – wydaje mi się, że tak pisanie będzie nam szło zdecydowanie sprawniej, choć nie mam pojęcia, co z tego wyjdzie ^^ W razie pytań zapraszam na hg (panienkazokienka92@gmail.com), a tymczasem mam nadzieję, że do zobaczenia na czacie! Naszym miejscem zbiórki jest kanał #odautorsko i oczywiście przekażcie link (https://discord.gg/kHZZEvmfAA) swoim blogowym osobom towarzyszącym 🧡
Woolf najspokojniej w świecie uśmiechał się, odpowiadał miło i grzecznie oraz podpisywał książki, kiedy nagle nad jego głową wybuchło zamieszanie w postaci zdenerwowanej kobiety. Początkowo nie mógł zrozumieć, co właściwie się dzieje, wkrótce jednak jakieś sensowne wnioski zaczęły docierać do jego świadomości. Po pierwsze, stała przed nim nie nieznajoma wariatka, a ta całkiem swoja, choć niezbyt udomowiona, czyli Reyes. Po drugie, nazywała go oszustem, co w sumie może nie było dalekie od prawdy, ale co najmniej wyrwane z kontekstu, a przez to nieco niejasne. Należało się dowiedzieć, o co chodzi. Po trzecie zaś, wszyscy wokół skupili na niej swoją uwagę, co źle wróżyło marketingowi, za co redaktorka go na pewno ukatrupi. Była w końcu wystarczająco zła, że zniknął od razu po premierze...
OdpowiedzUsuńMoże pod wpływem tych przemyśleń, ale prawdopodobnie bardziej pod wpływem impulsu, Noah wstał, minął stolik, za którym siedział, i podszedł do Reyes.
- Cześć... Widzę, że jesteś zła, ale... musiałem wyjechać. Praca mnie wezwała... - powiedział powoli. Ujął jej dłonie i uniósł, żeby ucałować, po czym spojrzał jej w oczy. - Proszę.. porozmawiajmy spokojnie... gdy skończę, dobrze? Wszystko ci opowiem i wyjaśnię... - dodał. Następnie się pochylił i szepnął jej do ucha. - I nie kłamałem.
Odsunął się ostrożnie i sięgnął do swojej torby, z której wyjął swój paszport i podał go kobiecie. - Oto dowód - powiedział poważnie. Gdyby zajrzała do niego, wiedziałaby, że Noah to tak naprawdę Noah Daniel Woolf, a wśród pieczątek ma całkiem świeże znaki z Japonii i Korei.
Właściwie nie zastanawiał się, na ile jej gniew był słuszny czy nie. Zwyczajnie nie miał czasu o tym myśleć, ponieważ musiał uspokoić sytuację. Dobrze, że nie było żadnego dziennikarza, ale nie mógł mieć pewności, że ktoś nie puści jakiegoś złośliwego tweeta. O ile sama awantura by go nie obeszło, to fakt, że jego zdjęcie mogłoby dotrzeć do niewłaściwych ludzi, było mu bardzo nie na rękę.
Właśnie dlatego obrócił się w stronę zgromadzonych, uśmiechnął ze skruchą.- Przepraszam za zamieszanie i przedstawiam moją przyjaciółkę, Reyes, która poznałem swego czasu w Meksyku. Gdyby byli państwo zainteresowani, Reyes pracuje w EL MUSEO DEL BARRIO, dokąd wszystkich serdecznie zapraszam. - Spojrzał na Reyes i niemo wypowiedział błagalne "Proszę".
Noah
Nie sądził, że uspokojenie Reyes będzie łatwym zadaniem, ale miał nadzieję, że chociaż nie będzie chciała się kłócić na oczach wszystkich. Przez krótką chwilę wydawała się opanowana i patrzyła na niego mniej wściekle. Niestety tylko przez chwilę, bo już chwilę później zaczęła na niego syczeć groźnie jak wściekła kotka. Najwyraźniej jej gorący temperament dawał o sobie znać i bardziej niż kiedykolwiek wcześniej Noah przekonał się, że woli mieć ją po swojej stronie, niż z nią walczyć. Niestety teraz potrzebował zrobić coś, żeby ją uspokoić i odsunąć od tego coraz bardziej pobudzonego tłumu. Widział, że jego słowa jej się nie podobają, ale co innego mógł zrobić? Przecież nie wydałby żadnych sensownych oświadczeń wśród obcych ludzi. Powinna go na tyle znać!
OdpowiedzUsuń- Żebyś wiedziała, że chcę zgody między nami - odparł, gdy wspomniała obraz. Naprawdę nie przyszło mu do głowy. żeby odczytywać to w jakikolwiek inny sposób. - Komu innemu mógłbym go powierzyć, jeśli nie tobie? Wiedziałem, że będzie u ciebie bezpieczny - odpowiedział cicho.
Widział, że kobieta trochę niepewnie bierze jego paszport. Pewnie nawet nie wiedziała, jak trudne było dla niego powierzenie komuś tego dokumentu. Niemal nigdy się z nim nie rozstawał, ponieważ nigdy nie wiedział, dokąd pogna go życie i zawsze wolał mieć go przy sobie, gdzieś w kieszeni. Tak, był mistrzem uciekania. Ale dzięki temu był tym, kim był, a nie człowiekiem zniszczonym przez własne błędy. Potrafił uciec i od nich. Zatrzasnąć za sobą drzwi i ruszać pewnie nową ścieżką. Od nowa i bez końca.
Choć i on bywał zmęczony. Nowy Jork miał być dla niego oazą, przystanią, azylem. A Reyes była na dobrej drodze by to zaprzepaścić. Szczególnie wspominając o nielegalnych działaniach.
- Czy kiedykolwiek mnie to powstrzymało? - szepnął jej do ucha i odsunął się, a w jego spojrzeniu był ten niebezpieczny błysk, który mogła u niego już kilkukrotnie spostrzec podczas ich pokręconych przygód.
- Wszystko ci wyjaśnię. Obiecuję. Tylko poczekaj jeszcze pół godziny. I trzymaj paszport. Będziesz miała pewność, że bez niego nie odejdę - poprosił. Kątem oka zauważył, że co niektórzy zaczynają się już niecierpliwić. Ostrożnie objął reyes ramieniem i poprowadził na bok, pod opiekę oburzonej redaktorki. Jeśli komuś miał zaufać w panowaniu nad chaosem, to właśnie jej. W końcu redaktorka opanowała i jego szaleństwo.
- Zaopiekuj się Rey - poprosił redaktorkę, a potem obrócił się i wrócił do stolika, żeby dokończyć rozdawanie dedykacji. Pocieszał się myślą. że przynajmniej przemawianie ma już za sobą, a tłum będzie się przerzedzał z każdą chwilą.
Noah
♥ Przepraszam! Ja ciągle tu jestem i pamiętam o Tobie. Odpis dla Ciebie jest na szczycie listy odpisów. Staram się coś od czasu do czasu podesłać, ale ostatnio po raz kolejny zaczęłam pracę w nowym miejscu i to wybiło mnie nieco z rytmu.
OdpowiedzUsuńPostaram podrzucić się coś przez weekend. ♥
Kiedy pytał o jej wyjazd, nawet nie przyszło mu na myśl, aby łączyć to z potrzebą przypomnienia sobie jak wygląda pusty dom. Zdał sobie jednak sprawę, że to tylko żarty, i że Reyes tak naprawdę wiedziała, co miał na myśli, gdy stawiał pytanie, poza tym, słusznym wnioskiem było to, że gdyby rzeczywiście zamierzał jakoś przemeblować swoje życie wraz z kwestią dzielenia z kimś podłogi, to bez wątpienia użyłby do tego prostego, klarownego przekazu. Nie czerpał frajdy z krętactwa, zresztą, niczego nie potrafił obchodzić na około, posługując się przy tym wykrętnymi odpowiedziami, bo nie bał się prawdy, bez względu na to, czy była bolesna, czy nie. Szkoda byłoby mu czasu na mydlenie komuś oczu, tym bardziej, że taka gra pozorów i odsunięcie się od szczerego i bezpośredniego przekazu, uderzałoby również w niego samego, a nie należał do osób, które czerpały przyjemność z autoagresywnych zachowań. Świat jest znacznie łatwiejszy w obsłudze, gdy stawia się sprawy jasno.
OdpowiedzUsuńNiezwykle indywidualną kwestią jest to, jak człowiek interpretuje możliwość przeżycia. Dla jednych bycie „tym, który przeżył”, to wstyd i kara, a dla innych cud i druga szansa, którą należy wykorzystać w możliwie najbardziej satysfakcjonujący sposób. Wprawdzie, bez względu na interpretację, takie przeżycie samo w sobie jest brzemieniem, które człowiek będzie dźwigał po kres swych dni, ale to od tego człowieka zależy, czy w pewnym momencie pozwoli mu się przygnieść, czy zechce znaleźć sposób, który uczyni je lżejszym. Reginald stał po stronie tych, którzy każdą możliwość przeżycia traktowali jako drugą szansę. Poza tym jednym razem, gdy straciwszy przyjaciela faktycznie pozwolił brzemieniu się przygnieść, ilekroć wracał z frontu, siedząc już na pokładzie samolotu zawsze powtarzał sobie, że skoro los dał mu kolejną szansę, musi ją w pełni wykorzystać. W jego przypadku było to coś, jak dodatkowe życie w grze – jeśli wpadło, to właśnie po to, aby móc stawić czoła nadchodzącej przyszłości. Jeśli wracał z wojny w jednym kawałku, to po to, aby wciąż podejmować wyzwania rzucane przez fortunę. Starał się żyć w zgodzie z samym sobą, bo wiedział, jak ulotne potrafi być ludzkie istnienie, a obiecał sobie kiedyś, że ostatnie czego chciałby na łożu śmierci, to poczucia żalu w związku z tym, że czegoś nie zrobił.
Cisza wewnątrz domu go nie zaskoczyła – prawdopodobnie każdy zajął się w tej wolniejszej chwili swoimi obowiązkami, bo na farmie nie dało się tak po prostu zatrzymać porządku dnia. Czy jest święto, czy go nie ma, cały czas należało napoić konie, wyścielić słomą boksy, albo dojrzeć siewek na polu i podlać cześć z nich. A skoro Sueno nie kręcił się w pobliżu, to znaczy, że pobiegł z Lindą i Jackiem w teren.
Kiedy wszedł do spiżarni, rozejrzał się po wysokich regałach w poszukiwaniu rumianku. Z początku poszukiwał suszu, ale gdy natrafił na kilka sztuk ciemnych buteleczek z olejkiem, do których przyklejone były karteczki z początkową datą warzenia, susz był mu już nie potrzebny. Pamiętał, że wytwarzanie takiego olejku rumiankowego trwa lekko ponad miesiąc, więc zabrał tę buteleczkę, której data odpowiadała miesięcznemu procesowi i wrócił z nią do kuchni. Odkręcił na moment nakrętkę, chcąc tylko sprawdzić zapach, i wyjął z szafki domową apteczkę, w której znajdowały się wszystkie potrzebne przedmioty do opatrzenia rany.
— Nie, w moich oczach wcale nie wyglądasz na wyrodną córkę — odpowiedział, kładąc wszystko na blacie kuchennego stołu. Mógłby ją tak określić, gdyby faktycznie miała w głębokim poważaniu swoją rodzinę, zachowując się wobec nich podle z jakiegoś własnego widzimisię, aczkolwiek tu sprawa miała się zupełnie inaczej i błędem byłoby ocenianie jej pospolitymi schematami. — Nie znam twojej rodziny, ani waszych relacji, bo nie mieliśmy okazji o tym porozmawiać, ale naprawdę wątpię, że byliby w stanie uważać, że według nich powinna była umrzeć inna córka; że w ogóle ktokolwiek powinien umrzeć w zamian — stwierdził, wyraźnie zaskoczony tym, że Reyes w ogóle brała pod uwagę taką możliwość.
Mógł jedynie wnioskować, że ich stosunki już wcześniej nie były idealne, ale nie chciał brać tego za pewnik, bo Reyes wspomniała, że to jedynie jedna z jej obaw.
UsuńOdwrócił jedno z krzeseł, a drugie ustawił naprzeciwko, po czym wskazał jej miejsce i sam również zasiadł, od razu wyciągając z apteczki ampułkę z roztworem soli fizjologicznej.
— A może byłoby im jednak łatwiej gdybyś była obok? — Zastanowił się na głos i ująwszy dłonie Reyes, położył je sobie na kolanach. Nasączył jałowy gazik, po czym nieznacznie uniósł jedną z jej rąk i skupiwszy się na swoich ruchach, zaczął z wyczuciem przemywać ranki. — Poniekąd stracili was obie — zauważył, mając na myśli to, że z Reyes dzieliło ich tysiące kilometrów, a po wypadku ona także się odsunęła. — Nie mam doświadczenia w sprawach rodzinnych; sama wiesz, jak to u mnie wygląda. Ale wydaje mi się, że nie możesz zranić ich już bardziej, Rey. Oni stracili już jedną swoją cząstkę i podejrzewam, że teraz największym ich zmartwieniem jest to, że mogą stracić drugą. A życie po stracie i tak nigdy nie będzie już takie, jak przedtem — powiedział, sięgając po następną dłoń, którą zaczął oczyszczać, powoli przesuwając materiałem gazy po skazach. — W przeżyciu żałoby nie ma drogi na skróty i tylko skonfrontowanie się ze swoimi przeżyciami może doprowadzić nas do uwolnienia się od tych trudnych uczuć — rzekł, odnosząc się teraz do samego siebie, do swojej walki ze stratą. Zmienił gazę na nową i nasączył ją spirytusem, powtarzając czynność oczyszczania ran, choć tym razem delikatniej, mając świadomość, że teraz może odczuwać lekkie pieczenie. — Jeśli chcemy pójść dalej, musimy zaakceptować poniesioną stratę, musimy otworzyć się na ból, przeżyć go i znaleźć w naszym życiu nowe miejsce dla osoby zmarłej. Musimy również zrozumieć, że przyjmując rolę człowieka bezradnego, nigdy nie znajdziemy na to siły, ale do zrozumienia tego potrzebujemy wsparcia najbliższych. Macie tylko siebie, Rey. Wspólnie możecie sobie pomóc i myślę, że powinniście spróbować — powiedział, na moment podnosząc na nią spojrzenie. Sięgnął po olejek i uroniwszy kilka kropli na wewnętrzną część jej dłoni, zaczął powoli i delikatnie wmasowywać go w jej skórę, choć te większe ranki starał się jedynie muskać kciukiem, nie chcąc sprawiać jej dyskomfortu.
Nie ma sprawy!
Reginald Patterson
[To nawet lepiej, bo zaraz zbłaźniłbym się jakimiś koślawymi podziękowaniami i żadnemu z nas nie wyszłoby to na dobre. Poprzestanę na tym, że mi niezmiernie miło po przeczytaniu Twojego powitania i nie będę się więcej motał w zeznaniach. Na pewno stać Jackiego na kawałek wybornego sernika, ale czy go stać na wypożyczenie takich wybornych kolan, tego już pewien nie jestem :D Reyes ma niezły staż na blogu i pewnie już sporo się u niej tutaj wydarzyło, dlatego nie wiem, co mogę zaproponować, żeby z niczym Ci się to nie powielało. Może masz jakieś specjalne życzenia? :)]
OdpowiedzUsuńJack D.
Obserwował, jak przyjaciółka walczy sama ze sobą i własnym gniewem. Naprawde nie zamierzał jej oszukiwać czy zwodzić, ale nie mógł sobie w danej chwili pozwolić na swobodę otwartości i niezobowiązująca pogawędkę o przeszłości i przyszłości. Wiele ich ze sobą łączyło i nie zamierzał temu przeczyć, ale na wszystko jest odpowiedni czas i miejsce, a te były akurat zupełnie nieodpowiednie. Zdziwił się jednak, kiedy Reyes oddała mu paszport. Chciał, żeby poczuła się pewniej, a przede wszystkim udowodnić kobiecie, że nie zamierza się przed nią chować. Skoro jednak zamierzała mu zaufać... to może była jeszcze dla nich jakaś nadzieja na pokojowe rozwiązanie?
OdpowiedzUsuńNoah nieco odetchnął, kiedy Reyes odpuściła. Wiedział, że będzie musiał się z nią jeszcze zmierzyć, ale przynajmniej miał szansę rozwiązywać problemy po kolei. Z tego względu skupił się przede wszystkim na czytelnikach, czy też czytelniczkach, ponieważ panie zdecydowanie stanowiły większość wśród zgromadzonych. Pisał dla nich dedykacje swoim ukochanym piórem, z każdą odwiedzającą wymieniał kilka słów, odpowiadał na pytania i się uśmiechał. Naprawdę starał się załagodzić złe wrażenie, które mogło powstać wskutek nalotu Reyes. Niemniej kiedy jakiś czas później pełnymi serdeczności słowami pożegnał ostatniego gościa, opadł na krzesło i jakby przygasł. Wyprostowana sylwetka, uśmiech i grzeczność zapadły się w zwykłym zmęczeniu. Na chwilę zamknął oczy i marzył o tym, by znaleźć się we własnym łóżku, co było niemożliwe z wielu powodów. To mu przypomniało, że nie może jeszcze odpocząć.
Zdecydowanym ruchem stanął na równych nogach i zbliżył się do redaktorki i przyjaciółki. Ta pierwsza zaczęła właśnie zbierać materiały.- No dobra... dałem się wymęczyć i jesteśmy kwita - powiedział zdecydowanie, na co wysłanniczka wydawniczego piekła podniosła na niego oburzone spojrzenie.
- Za tę swoją ucieczkę jesteś nam winny o wiele więcej niż to skromne spotkanie autorskie. Szykuj się na wtorek za tydzień na występ w mediach - zadecydowała.- Powiedziałem już, że w żadnych śniadaniówkach ani niczym podobnym nie zamierzam się pojawiać - zastrzegł.
- Dlatego umówiłam ci spotkanie w radiu - odparła niefrasobliwie redaktorka, a Noah wyraźnie się skrzywił, ponieważ faktycznie nie miał na to sensownego argumentu. Byli umówieni, że nie będzie ujawniał swojego wizerunku, ale nie dotyczyło to głosu. - Więc dziś jesteś wolny. Ale do piątku chcę zobaczyć szkic drugiego rozdziału - zastrzegła, a Woolf naprawdę miał ochotę zgrzytać zębami. - Danielu, wiesz, że to dla twojego dobra. Uciekłeś wtedy, gdy było o twojej książce najgłośniej. Straciłeś moment. My w ciebie zainwestowaliśmy, więc mógłbyś wykrzesać choć trochę wdzięczności i zapewnić swojemu kolejnemu tekstowi dobry start, co? W końcu to twoje dziecko! - próbowała go przekonywać, a Noah uśmiechnął się kpiąco.
- A nie twoje?
- Oczywiście, że twoje! Ja jestem tylko.... akuszerką - powiedziała wesoło i wrzuciła do kartonu ostatnie ulotki. - No dobra... na dziś to tyle. Jesteśmy w kontakcie - stwierdziła i chwyciła za karton, po czym na swoich niebotycznych szpilkach popędziła do drzwi z kartonem w rękach.
Wtedy też Noah obrócił się do przyjaciółki. Uśmiechnął się lekko, ale z wyraźną ulgą, że nie towarzyszy im jego pisarski kat.
- Masz trochę czasu? Dasz się zaprosić na obiad? Gdzieś, gdzie moglibyśmy spokojnie porozmawiać? - zapytał jakby ostrożnie.
Przyglądał się Reyes uważnie. Z jej twarzy i oczu starał się wyczytać wyrok na siebie - wybaczy mu? Da szansę wyjaśnić? Odrzuci? Nie chciał psuć tego wszystkiego, co było między nimi. Z drugiej strony, czy mogła wymagać, żeby porzucił swój styl życia i bycia? Kim właściwie dla siebie byli?
Noah
[To oznacza, że dobrze się z tą panią czujesz, więc obok długiego stażu należą się chyba podwójne wyrazy uznania za stworzenie sobie takiej skrojonej na wymiar postaci :D Niepotrzebnie się wychylałaś z tym przekupywaniem jedzeniem, bo Reyes może skończyć jak ten kościotrupek z memów, który nie chciał się kiedyś podnosić z kanapy, żeby nie zrzucić śpiącego na jego kolanach kota i lekko obrósł pajęczynami. Żeby nie było, że nie ostrzegałem.
OdpowiedzUsuńCo do Twoich pomysłów to są tak dobre, że szkoda by było z któregoś rezygnować, więc może zgotujemy im trochę przerażające zrządzenie losu i połączymy je w jedną historię. Jackie mógł kiedyś współpracować z siostrą Reyes przy jednej produkcji i tak jak mówiłaś, wydarzyło się tam coś niedobrego, o czym wszyscy zobowiązali się milczeć ze względu na możliwy zły rozgłos. Dawson unika takich sytuacji jak ognia, więc byłoby to więcej niż prawdopodobne, że wolał zachować wiedzę na ten temat dla siebie i pozwolić, by to co się działo, działo się dalej, niż brać udział w jakimś medialnym zamieszaniu. Jego bezpośrednio to nie dotyczyło. Później, kiedy już ruszyło go sumienie, próbował wielokrotnie kontaktować się z Cataliną, aby w jakiś sposób wynagrodzić jej jej krzywdę i swoje milczenie, ale nigdy mu się to nie udało, o czym Reyes w zasadzie mogła wiedzieć i nawet sama odradzać siostrze ponowne mieszanie się w to towarzystwo. W końcu Jackie dał sobie spokój, od tamtych wydarzeń minęło sporo czasu i przeskakujemy do spotkania w szpitalu, gdzie Reyes jest świadkiem ostrej wymiany zdań pomiędzy Dawsonem, a jego ojcem (rzeczywiście, ich relacje nie są i nigdy nie były najlepsze, delikatnie rzecz ujmując), tylko że Jackie nie ma zielonego pojęcia o tym, że Catalina nie żyje i jest przekonany, że to właśnie ona przysłuchiwała się jego kłótni ze staruszkiem. Cataliny nie widział ani razu od ich spotkania na planie, a skoro siostry były do siebie mocno podobne, mógł się bardzo łatwo pomylić. Udaje się do Reyes z zamiarem sprostowania sytuacji, której była świadkiem i dopytania o jej losy po niefortunnej współpracy na planie filmowym i w tym momencie okazuje się, kto jest kim. Nie umiem przewidzieć, w jaki sposób skończyłoby się to spotkanie, bo kiedyś Catalina, a teraz Reyes jest postawiona w sytuacji, w której pieniędzmi próbuje się kupić milczenie, a Jackowi po prostu eksplodowałby mózg.
No i mamy jeszcze Twój trzeci pomysł, który też możemy wykorzystać, jeśli chcemy zacząć trochę spokojniej i to też byłoby wyborne, więc w sumie jak wolisz :D]
Jack D.
[Jackie podejmuje wyzwanie. I zaczyna gromadzić odpowiednią ilość jedzenia, żeby te kolana jednak nie za szybko zamieniły się w gołe kości. Trzeba je będzie na bieżąco zasilać :D
OdpowiedzUsuńNie byłoby czego ładnie łączyć, gdyby nie Twoje ładne pomysły, więc wiesz, pełnia zasług dla Ciebie. Co do tego, czy Reyes powinna wiedzieć o całej sytuacji z Cataliną już wcześniej, możliwe, że ciekawiej byłoby zostawić to na później, kiedy już ich znajomość trochę się rozwinie. Jackie miotałby się pomiędzy wyrzutami sumienia z powodu ukrywanej tajemnicy, a ulgą, że przez cały czas udaje mu się unikać poruszania tego tematu, a więc i konsekwencji za popełnione kiedyś błędy. A po drugie, gdyby prawda wyszła na jaw dopiero w momencie, kiedy ich relacja byłaby już solidniej zbudowana, no, powiem wprost, byłaby większa draka i o wiele trudniej byłoby Jackiemu odzyskać zawiedzione zaufanie, o co jednak starałby się z całych sił, bo byłby już w takim położeniu, że szczerze by mu na tym zależało. W sumie mamy to na tyle dobrze rozpisane, że moglibyśmy też zostawić to spotkanie w szpitalu za sobą i przejść od razu do przypadkowej rezerwacji tego samego stolika w restauracji, chociaż z drugiej strony może przy okazji opisywania retrospekcji wpadłoby nam do głowy coś jeszcze do rozbudowania. Jak wolisz, w sumie obie opcje są spoko, a ja jednak nie mogę się powstrzymać przed podpytaniem, jaki pomysł na późniejszy rozwój ich relacji przyszedł Ci do głowy :D]
Jack D.
[Ok, w tym momencie zacząłem się zastanawiać, w jaki sposób tak łatwo przychodzą Ci do głowy tak sprytnie obmyślone pomysły, bo mi wypracowanie czegoś podobnego w głowie zajęłoby pół roku, o ile w ogóle udałoby mi się na coś takiego wpaść :D Jeśli przyjmujemy, że ich pierwsze spotkanie, to w szpitalu, miało miejsce w 2019 roku to narzeczoną Jackiego dałoby się w to wszystko łatwo wplątać, a nawet okazałaby się, podła baba, w całej tej historii całkiem przydatna. W ich znajomości wszystko wydarzyło się bardzo szybko, bo Jackie jak to Jackie, bardziej kierując się uczuciami niż zdrowym rozsądkiem, na momencie podjął decyzję o oświadczynach i dopiero potem zaczęli się z tą narzeczoną przysłowiowo "docierać". A raczej z biegiem czasu coraz bardziej przekonywał się o tym, że to niemożliwe i może właśnie im bardziej oddalał się od Jeanette, tym bardziej zbliżał się do Reyes, która dodawała mu w tym wszystkim otuchy i przy niej, nawet jeśli nie mówił jej tego wprost, czuł się bezpieczniejszy i chociaż przez chwilę pewniej stąpał po ziemi. Jackie był wtedy wrakiem człowieka i sama Reyes mogłaby w pewnym momencie zauważyć, że to co dzieje się między nimi jest niestosowne, zważywszy na jego słabą kondycję psychiczną i fakt, że on stoi już tylko jedną nogą na granicy "pieprzyć to, wszystko mi jedno" - to raz, a dwa, wtedy mogłoby się zacząć jego sądowe przeboje i Jackie nie chciałby, aby Reyes uczestniczyła w tym całym dramacie. W ten sposób ich drogi mogłyby się rozejść, na zasadzie porozumienia stron, że tak to ujmę, i wydaje mi się całkiem zabawne to, że przy ich ponownym spotkaniu w tej restauracji oboje będą udawali, że to "porozumienie stron" załatwiło wszelkie nieścisłości i mogą spokojnie powyrównywać wszystkie rachunki, zjeść steka, napić się wina i generalnie przybić sobie piąteczkę jak starzy dobrzy kuple :D]
OdpowiedzUsuńJack D.
[A wiec zrobiłem Ci tym dzień, wieczór, a w zasadzie to noc... No dobra, przynajmniej tyle mojego wkładu w to wszystko :D Już nawet nie śmiałbym wymagać od Ciebie rozpoczęcia, więc powiem tylko tyle, że aż mnie się ręce trzęsą z ciekawości, jak to się wszystko rozwinie i niedługo coś podeślę :D]
OdpowiedzUsuńJackie
Nie wiedział, czemu tego popołudnia postanowił odwiedzić akurat tę restaurację. Nie było mu po drodze, tak naprawdę nie był nawet głodny. Odrobina wolnego czasu przygnała go najpierw do Central Parku, gdzie wypił butelkę soku jabłkowego, siedząc na ławce i bezmyślnie wpatrując się w prawie bezchmurne niebo, potem przejechał kilka przecznic dalej żółtą taksówką, która wysadziła go przy pierwszym podobającym mu się adresie (był to mały sklepik z płytami winylowymi, z wielką oszkloną witryną i zielonkawą, łuszczącą się farbą na drewnianych drzwiach), a dalej pomaszerował już pieszo, powoli i niespecjalnie przejmując się kilkoma młodymi ludźmi już z daleka pokazujących go sobie palcami, szepcząc coś między sobą. Po chwili zrozumiał, dlaczego podświadomość kazała mu wysiąść akurat pod tym starym sklepikiem. Kiedyś, nie tak dawno temu, ale jednak w czasach, gdzie takie drobnostki pomagały mu zachować resztki zdrowego rozsądku, przechodził tą samą uliczką co najmniej dwa razy w tygodniu, a ów sklepik i jego złuszczone zielone drzwi były punktem orientacyjnym, od którego liczył kolejne budynki. Dwa biurowce, kino, nieduże centrum handlowe, wreszcie apartamentowiec remontowany od około 2016 roku, którego z niewyjaśnionych powodów nie udało im się dokończyć do dnia dzisiejszego i wąska uliczka tuż za nim, w którą należało skręcić mimo naturalnego odruchu ucieczkowego na jej widok. Na samym jej końcu znajdowała się właśnie ta mała restauracja, w której Jackie zajął miejsce obok wypłowiałego sztucznego krzaka w wielkiej betonowej donicy, z widokiem na krzątających się po drugiej stronie ulicy staruszek obrabiających kwiatową rabatę przed ich kamienicą. Kiedyś to miejsce zaczynało mu się kojarzyć jedynie z oszustwem i to dokonanym na samym sobie. Wtedy przy stoliku naprzeciwko niego zazwyczaj siadała Reyes. Była taka uparta. Pewnego razu wpadła tutaj kompletnie przemoczona deszczem i wściekła jak osa. Cisnęła na stolik mały kartonowy pakuneczek owinięty w jednorazówkę, jakąś przesyłkę o której odbiór ją poprosił, a potem wykręciła nad jego ramieniem swoje ociekające wodą włosy. Nie mógł przewidzieć, że po drodze dopadnie ją majowa burza i ona doskonale o tym wiedziała. Musiała jednak pokazać swoje, a potem po prostu się roześmiała. Przynajmniej tak to zapamiętał. Przez następne dwie godziny zajadał się zimną pizzą, popijał ją jeszcze zimniejszym piwem i bardzo łapczywie chłonął te drobne okruchy normalności, zanim wrócił do swojego pustego mieszkania, którego jedyna poza nim lokatorka snuła się po nim jak złośliwy duch.
OdpowiedzUsuńDzisiaj czuł się tam całkiem inaczej i już nie jak przestępca. Nie spodziewał się kiedykolwiek usiąść przy tym samym stoliku z takim spokojem i bez wyrzutów sumienia, że powinna mu w tym towarzyszyć zupełnie inna osoba, a choć widział naprzeciwko siebie tylko puste krzesełko, łatwo było je wypełnić ciepłym wspomnieniem i wcale się tym nie katować. Myślał też o swoim ojcu, bo tak po prawdzie to od niego wszystko się zaczęło. Od jakiegoś czasu znowu przebywał w tym samym szpitalu, ale lekarze twierdzili, że jeszcze uda im się podstawić go na nogi, by mógł na kilka miesięcy wrócić do stosunkowo normalnego życia w swoich czterech ścianach na Manhattanie. To wydawało mu się absurdalne. Nigdy nie pałali do siebie ani sympatią, ani szczególnym wzajemnym szacunkiem (tak naprawdę żaden z nich nie potrafił wytłumaczyć takiego stanu rzeczy), ale Jackie coraz częściej mierzył się z wizją jego śmierci i to napawało go niepokojem. Nie znosili się, ale staruszek jednak cały czas był obecny w jego życiu. Pustka po nim może okazać się nieznośna i bolesna, przynajmniej przez jakiś czas.
— Dawno cię tu nie było, Jackie. — stwierdził z uśmiechem kelner, facet na oko po pięćdziesiątce i z fartuszkiem opinającym jego imponujący brzuchol. Wyrwał tym Jackiego z głębokiego zamyślenia.
— Tak jakoś. Nie po drodze mi było. — wyjaśnił w najbardziej wymijający i ogólnikowy sposób, na jaki było go stać. Kelnerowi najwyraźniej to wystarczyło, bo skinął głową ze zrozumieniem i nie drążył już tematu. Wyglądało na to, że jest na bieżąco i doskonale zdaje sobie sprawę z tego, dlaczego Jackiemu w minionych miesiącach było tu nie po drodze.
Usuń— Kawy?
— Jakiejkolwiek. I mocnej. Dzięki, stary.
Odprowadził kelnera wzrokiem i dopiero po chwili zwrócił uwagę na osobę wchodzącą do restauracji. Gdyby był postacią jednej z tych idiotycznych kreskówek nadawanych na kanale z bajkami, najpierw przetarłby sobie dokładnie oczy dłońmi, a potem te oczy wyskoczyłby mu z orbit na co najmniej pół metra. W jednej chwili poczuł niewytłumaczalną mieszaninę niepokoju, radości i zaskoczenia, która przybiła go do krzesełka jak gigantyczne gwoździe. Nigdy nie unikał ludzi, nigdy go nie zawstydzali ani nie peszyli, czasami wręcz wydawało się, że są mu tak samo obojętni, jak powietrze albo szklanka wody wypita po przebudzeniu, ale tym razem naprawdę nie był pewien, w jaki sposób powinien się zachować. Zapewne dlatego, że kiedy widział ją po raz ostatni, nie wiedział nawet, na czym dokładnie zatrzymała się ich znajomość, a ona mogła mieć w głowie jedynie jeszcze większy mętlik.
— Ciągnie człowieka na stare śmieci, co? — zapytał głupkowato, kiedy Reyes zbliżyła się do jego stolika. Do ich stolika. — Dobrze cię widzieć, Reyes.
Jackie
Stanowczo redaktorka Woolfa była prawdziwym tyranem i tylko dlatego druga już książka ukazała się drukiem. Kobieta potrafiła nie tylko jego postawić do pionu, ale i całą redakcję. Łatwo było ją lubić, a jeszcze łatwiej nienawidzić i Noah naprawdę nie był przekonany, czy są to uczucia wzajemnie się wykluczające. Jednocześnie podziwiał jej upór, charyzmę i zdecydowanie, jak i nie znosił jej przekonania o własnej wyższości nad wszystkim i wszystkimi oraz poczucia, że jeśli ona mówi, że coś da się zrobić... to się da. Chociaż zwykle, jakimś cudem, właśnie tak było...
OdpowiedzUsuńTeraz jednak Woolf nie zamierzał zajmować się pracą. Czekało go inne, niełatwe zadanie.- To nie była ucieczka - westchnął. - Tylko druga praca - dodał. To nie do końca była prawda, ale naprawdę wolał przenieść się w bardziej odpowiednie miejsce do rozmów. Poza tym potrzebował jeszcze nieco czasu, żeby zastanowić się nad tym, co właściwie jej powiedzieć. To nie tak, że planował kłamstwo. Niestety czasami prawdę należało pokazać z odpowiedniej strony, by była przekonująca. Co więcej w tym przypadku składała się z wielu elementów i nie o wszystkim Noah mógł i chciał mówić. Jednak lata krążenia na granicy legalności nauczyły go działania pod presją, a z jego splątanych myśli powoli wyłaniał się jakiś mniej lub bardziej sensowny koncept.Na szczęście! Gdyż, niestety, Reyes nie od razu odpuściła. Najpierw rzuciła kolejne pytania i groźne miny.- To się łączy z wyjazdem... choć ma nieco większą skalę. Naprawdę zależy mi na zachowaniu twarzy.. dla siebie. Poza tym nie bawi mnie kariera celebryty. Na brak partnerek seksualnych nie narzekam, więc pisanie mogę poświęcić prawdziwym czytelnikom - wyjaśnił na swój pokrętny, nieco wyzywający sposób.
Złożył swoje rzeczy do torby i uśmiechnął się lekko, kiedy zauważył zmianę w tonie Rey.
- Temperament pewnie tak, ale zainteresowanie zapewne mniejsze - odpowiedział. - Poza tym... to nie moja wina, że zamierzasz tracić energię na niepotrzebne wybuchy. A jestem głodny, więc proponuje jedzenie zamiast kolejnej kawy - dodał, jakby zupełnie nie wiedział, o co Reyes się tak wścieka i czemu w ogóle miałby się tym przejmować. Jedynie po uśmiechu i błysku w oku mogła poznać, że zwyczajnie bawi się tą sytuacją. Jasne było, że teraz już złość kobiety jest inna i można było sobie na coś takiego pozwolić.Chwycić książkę i parsknął cicho.- Po co ci to? - zapytał. - Część tych historii znasz... lepiej, niż zostały opisane - zapewnił, ale schował tomik do torby. - Ale nie będę się kłócił, skoro ma ci to zrobić przyjemność - dodał. Dopinał suwak, gdy Reyes wstała gotowa do wyjścia. Noah parsknął cicho śmiechem, gdy jeszcze go pospieszyła.
- Do widzenia! - zawołał do kelnerki, która po nich sprzątała i pobiegł za przyjaciółką. Nawet zdążył otworzyć przed nią drzwi.
- To tandetne, ale niedaleko jest fajna japońska knajpka, więc może tematycznie się tam wybierzemy? - zaproponował, gdy stanęli na ulicy. Nie zamierzał dodać, że szczególnie cieszą go w tej restauracji oddzielne sektory dla klientów.- Jak w ogóle mnie znalazłaś? - zapytał. - Szpiegujesz mnie? - rzucił prowokująco.
Noah
Powiedziała, że nie powinno go tu być, a Jackie w jednej chwili w to uwierzył. Kiedy zobaczył ją wchodzącą do restauracji i potem zmierzającą niepewnie w jego stronę, miał w głowie totalny bałagan i tysiące różnych scenariuszy opisujących ich powitanie, późniejszą rozmowę, może wspólne wypicie kawy i zjedzenie czegoś taniego, ale zaskakująco smacznego tak, jak kiedyś, ale nie spodziewał się usłyszeć od niej takiego stwierdzenia. Właściwie nie wiedział dlaczego, skoro takie słowa powinny znaleźć się na samym szczycie jego przypuszczeń po tym, jak wiele miesięcy temu pożegnał ją beznamiętnym i suchym „to się wymknęło spod kontroli”, po tym wszystkim, co dla niego zrobiła początkowo w ramach ich umowy i potem już zupełnie nie czując się niczym zobowiązana, czego nie rozumiał w każdej minucie trwania ich specyficznej znajomości i długo, długo po zerwaniu z Rey kontaktu. Powiedzieć, że Jeanette Lee była osobą toksyczną, to jak nazwać tygrysa bengalskiego doskonałym towarzyszem życia człowieka zamieszkującego najmniejsze mieszkanie na samym szczycie największego wieżowca w Nowym Jorku – bardzo poważne niedomówienie, którego nigdy nie dane mu było Rey wyjaśnić i tak naprawdę nigdy nie zamierzał tego robić. Przynajmniej wtedy, kiedy ona, nie będąc świadomą planowanego przez Jackiego przewrotu w ich wspólnym i zabałaganionym świecie, upychała w jego lodówce trzy torby zakupów zawierających przerażającą ilość zieleniny i owoców, krzyczała, że pewnego słonecznego dnia znajdzie go na podłodze jego mieszkania rozłożonego na czynniki pierwsze przez chemiczne śmieci, którymi zapychał się pod jej nieobecność, a on przyglądał się temu wszystkiemu ze zdziczałą miną i wiedział, że takie wyjaśnienie jej nie wystarczy i choćby wymienił w swoich drzwiach wszystkie zamki, a okna zabił dębowymi deskami, ona znalazłaby sposób na przebicie się do niego przez sufit. Rey nie przyjęłaby do wiadomości tłumaczenia, że obłąkana narzeczona Jackiego dołożyłaby wszelkich starań, by zatruć życie także bogu ducha winnej dziewczynie tylko dlatego, że pojawiła się w ich porąbanym życiu w najmniej oczekiwanym momencie i w dodatku będąc świadomą tego, że sama utorowała jej drogę do Jackiego swoim obłędem. Zniszczyłaby ją, tak samo jak zniszczyła Dawsona i wszystko, co kiedykolwiek próbowali wokół siebie zbudować, bo takim człowiekiem była Jeanette, a Rey… Rey po prostu chciałaby przy nim być, bez względu na wszystko, a może właśnie to wszystko mając na szczególnym względzie. „To się wymknęło spod kontroli”. Musiała uwierzyć, musiała mieć absolutną pewność, że nie chciał jej więcej widzieć w swoim życiu i że było to powodowane jego kaprysem, albo potrzebą zachowania resztek ludzkiej godności przed pożerającymi ich dziennikarzami, czymkolwiek, co nie było, zapewne bzdurną w jej mniemaniu, potrzebą osłonięcia jej przed tym, co miało się jeszcze wydarzyć. Pytanie, czy skoro nadarzyła się ku temu okazja i wszystko dookoła zaczęło powoli wracać do swojej dawnej równowagi, Reyes pozwoli mu to wyjaśnić, a jeśli pozwoli mu to wyjaśnić, to czy w ogóle w te wyjaśnienia uwierzy, zamiast uznać to za kolejny popis zdolności doświadczonego aktora.
OdpowiedzUsuń— Formułka dla każdego przypadkowego znajomego. — przyznał bez wahania, ale i to nie było do końca zgodne z prawdą. Przypadkowi czy nieprzypadkowi znajomi Jackiego, każdy z nich był przyzwyczajony do jego lekceważącego spojrzenia i gburowatego głosu, kiedy bez zahamowania dawał im do zrozumienia, że zdecydowanie nie jest zadowolony z tego spotkania i najchętniej znalazłby się na momencie w innym miejscu, najlepiej oddalonym o setki tysięcy mil stąd. Paradoks Dawsona polegał na tym, że zwykle miał wypisane na twarzy wszelkie negatywne emocje i myśli, natomiast te pozytywne zachowywał wyłącznie dla siebie samego lub dla ludzi takich jak Rey, którzy potrafili się do niego przekopać i byli na tyle zdeterminowani, by nie poddać się w połowie drogi. Łatwiej mu było być chujem, niż okazać się choć w minimalnym stopniu żyjącą i czującą istotą, i to był kolejny wrodzony talent, z którego był, nie wiedzieć czemu, całkiem dumny.
— Ale ty nie jesteś każdym przypadkowym znajomym, Rey. Przecież to wiesz.
UsuńWestchnął i pozwolił sobie pochylić się nad stolikiem trochę bardziej, niż wcześniej. Był gotowy chwycić ją za nadgarstek albo za kawałek ubrania, gdyby w którymś momencie ich rozmowy nabrała ochoty na odepchnięcie się od stolika i czmychnięcie gdzie pieprz rośnie przez uchylone drzwi restauracji i teraz był w najlepszym ku temu położeniu. Wystarczyłoby, aby wyprostował własną rękę, ale o tym pomyślał dopiero po chwili. Intuicyjnie chciał znaleźć się trochę bliżej Rey, tak jakby nie dowierzał własnym oczom i musiał udowodnić swoim pozostałym zmysłom, że ona naprawdę siedziała naprzeciwko niego i nie wymyślił sobie czegoś, za czym podświadomie tęsknił już od dawien dawna.
Kelnerka szczebiotała gdzieś ponad czubkiem jego głowy, ale spojrzał na nią tylko kątem oka. Uśmiechnął się, trochę od niechcenia i trochę dla zachowania pozorów, żeby nazajutrz nie oglądać na pierwszych stronach wszystkich nowojorskich szmatławców swojego zdjęcia opatrzonego nagłówkiem „największy bufon wszech czasów”, ale miał ochotę wrzucić ją do stojącej obok nich donicy ze sztucznym kwiatem i to nogami do góry, żeby jej usta zakopały się w drobnych kamykach utrzymujących łodygę kwiatu w miarę pionowo. Gdyby był tu sam, zapewne poświęciłby jej chwilę czasu, bo nie miałby niczego do stracenia. Teraz nie był pewien, czy dwie sekundy spędzone na rozmowie z blondyneczką o porcelanowej buźce nie pozbawią go jedynych dwóch sekund, jakie pozostały mu na rozmowę z Rey.
— Benji , a nie przyszło ci do głowy, że podpisywaliśmy wtedy papiery rozwodowe tylko dlatego, że dowiedzieliśmy się o naszym wspólnym ojcu? Świat to obrzydliwe miejsce, Nora. Nawet nie wyobrażasz sobie, jakie idiotyczne zrządzenia losu czekają na ciebie na każdym kroku. — rzucił troskliwym głosem i na odchodne puścił oko do kelnerki, która w jego wyjaśnienia nie uwierzyła jeszcze bardziej, niż w wyjaśnienia Benji’ego i dobrze, bo chodziło wyłącznie o pozbycie się jej natrętnego towarzystwa i irytującego, mysiego głosu.
— Jeszcze jedno — dodał Jackie i gestem dłoni przywołał mężczyznę z powrotem do stolika. Gdy ten podszedł, wcisnął mu do kieszeni ciasnawego fartuszka kilka banknotów w ramach napiwku i poklepał je przez zmechacony materiał, aby upewnić się, że nie wypadną kelnerowi po drodze na podłogę. — Przynieś nam butelkę czegokolwiek i zadbaj, żeby nikt się koło nas nie kręcił, dobrze?
A potem zwrócił się już bezpośrednio do Reyes. Korzystając z tego, że nadal pochylał się nad stolikiem o wiele bardziej, niż to było konieczne, chciał delikatnie wsunąć swoją dłoń pod dłonie kobiety i nawet zaczął do nich powoli sięgać, rozmyślając się jednak w połowie drogi. Zatrzymał się i zaczął bębnić leciutko opuszkami palców o blat.
— Pamiętasz to popołudnie, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni? — zapytał w końcu i zanim dopowiedział, o co dokładnie mu w tym pytaniu chodziło, westchnął i odchrząknął cicho. — Chciałbym wiedzieć jak to zapamiętałaś.
[Ja z kolei przeważnie zamykam się w jednym komentarzu, no ale tutaj odpis pisze się sam, więc co się będę ograniczał :D Prawdopodobnie z czasem moje odpisy się trochę skrócą, ale Ty też się tym nie przejmuj, broń Cię siło wyższa :)]
Jackie
Co miał jej odpowiedzieć? Właściwie nikomu nie mówił, że pisze.. tak bez powodu. Wiedziała o tym Lotta, ale tylko dlatego, że przypadkowo wydawnictwo zatrudniło jej firmę do przygotowania jego kampanii reklamowej. Swoją drogą Lotta musi być nieźle wkurzona z powodu tego, że ją nieco popsuł swoim zniknięciem. Drugą osobą wyposażoną w wiedze o jego literackiej twórczości była Jen. Siostra dostała od niego pierwszy wydany przez niego tom wraz z szczerym wyznaniem o prowadzeni bloga. Był wtedy ogromnie zaskoczony, gdy okazało się, że Jen również chwyta się pióra. A jednak byli w jakiś sposób do siebie podobni.
OdpowiedzUsuń- Nie ogłaszam się z tym zbytnio – przyznał w odpowiedzi na zarzut Reyes. Miał swoje powody, żeby nie mówić o pisaniu. Może i chciał w jakoś to opowiedzieć przyjaciółce, ale jeszcze nie znalazł odpowiednich do tego słów. Z resztą ich spotkania były zawsze tak dziwne, niekontrolowane i nieprzewidywalne, że zwyczajnie nigdy nie było czasu na tę rozmowę. Zawsze było coś pilniejszego, wymagającego natychmiastowej reakcji. A jego pisanie? Ono po prostu było. Stanowiło pewien stały element jego rzeczywistości i czasami zapominał, że nie dla wszystkich jest to coś naturalnego.
- Rey… przecież wiesz, że zajmuję się handlem – przypomniał jej. – To moje… stałe zajęcie. Drugie to pisanie. Nie powiem… czasem zdarza mi się robić inne rzeczy. Ostatnio na przykład robiłem remont kuchni – spróbował się uśmiechnąć. – Pojawiła się oferta, klient i zlecenie. Nie miałem czasu na myślenie – wzruszył ramionami. Nie miał wyrzutów sumienia z powodu swojego wyjazdu. Z resztą nie mógł odmówić szefowi, ponieważ wiedział, kto stał za tym zleceniem. Mógł się jedynie cieszyć, że sprawa została zamknięta bez… wielkich komplikacji.
Tak! Reyes zaczynała się droczyć, co było bardzo zdrowym objawem. Oznaczało, że znacznie mniej się na niego złościła i jeszcze trochę, a może zupełnie mu wybaczy, do czego oczywiście dążył. Na swój sposób. Przecież nie mógł jej tak po prostu przeprosić. Za to kiedy zaczęła komentować jego życie seksualne, na jego twarzy pojawił się zawadiacki uśmiech i zmniejszył dystans między nimi.
- Nie wiń mnie za odpowiedź, skoro sama poruszyłaś temat – odparł, patrząc jej w oczy uważnie. A wtedy Reyes się zawiesiła i Noah z trudem ukrył ciekawość. Wyglądała zmieszana tym, że co chciała mu wyznać. Może dlatego jeszcze bardziej się do niej zbliżył.
- Martwiłaś się? Przecież wiesz, że jestem jak kot, który zawsze spada na cztery łapy – powiedział cicho. Nigdy specjalnie nie zastanawiał się nad tym, jak dziwna jest ich relacja. Bez wahania nazywał ich przyjaciółki, bo wiedzieli o sobie rzeczy, których nie dzielili z innymi, ale przecież nie wiedzieli o sobie znacznie więcej.
I tak, manipulował nią. Miał to w swojej naturze. A jednocześnie wcale nie unikał wszystkich odpowiedzi. Po prostu… nie mówił o wszystkim. I chciał zdobyć jej przychylność.
- Akurat właściwa chwyciłaś – odparł. – Wydałem dwie. Jesteś w pierwszej – pośpieszył z wyjaśnieniem. – Oczywiście bez imienia – dodał szybko. Nie zmierzał zdradzać personaliów osób, które pojawiały się na kartach jego książek. Chyba że mówimy o przestępcach – z tymi miał mniej skrupułów. – Jasne, jasne – parsknął cicho, gdy stwierdziła, że zwyczajnie zamierza na nim zarobić. Nie uwierzył w ani jedno jej słowo. Zamiast tego objął ją w pasie.
- Oczywiście, że płacę. Inaczej nie byłoby to zaproszenie – odparł wesoło, szczególnie, że kobieta właśnie nabijała się z perspektywy, że mogłaby być w nim zakochana. Może dlatego zatrzymał się i obrócił ją do siebie, żeby spojrzeć jej w oczy. Pochylił się jeszcze, żeby ich do siebie zbliżyć.
- I możesz powiedzieć bez wahania, że nigdy nie pomyślałaś o pocałowaniu mnie? – zapytał z chytrym uśmiechem na twarzy. Oczywiście bawił się tą sytuacją. On sam pomyślał o niej jako obiekcie seksualnym nie raz, ale wiedział, że w ten sposób zabiłby ich intymność innego rodzaju. Nie. Seks był przeznaczony dla innych kobiet.
Potem się odsunął.
Usuń- Nie wybrałem. To decyzja redaktorki. Ja tylko powiedziałem, że ma być małe, skromne i bez szumu – odpowiedział spokojnie i ponownie skierował ich kroki ku restauracji. Kilka chwil później usiedli przy stoliku w rogu sali, gdzie nikt nie powinien ich słyszeć.
- To na co masz ochotę? – zapytał, gdy dostali karty menu.
Noah
Ich znajomość nie trwała oszałamiająco długo, ale w ciągu tych kilku miesięcy wydarzyło się wiele rzeczy, które w ogóle nie powinny mieć miejsca, a jeszcze więcej takich, które można było rozegrać w zupełnie inny sposób, może przynoszący ostatecznie trochę mniej opłakane skutki, a przede wszystkim, nie wprowadzający do ich życia tak wielu komplikacji. Jack nie żałował jednak ani jednego wypowiedzianego przy Rey słowa, ani jednej nocy przegadanej do bladego świtu, ani nawet żadnego mniej lub bardziej przypadkowego dotyku i innych malutkich dowodów świadczących o tym, że kompletnie nie rozumieli łączącej ich relacji. Żałował jedynie okoliczności, w jakich się poznali. Nie pamiętał, czego dotyczyła ta straszna awantura z ojcem, za którą oberwało mu się kilka razy od lekarza prowadzącego staruszka (on musi odpoczywać! awanturować to może się pan w kolejce do kasy w supermarkecie, a nie tu!), ani tym bardziej dlaczego było tak ważnym zachowanie jej w tajemnicy przed całym światem, do czego mogła przyczynić się, lub nie, jedynie Reyes, przypadkowy i nieszczęsny świadek całego tego zajścia. Pewnym jest natomiast, że Jackie nie przypuszczał wtedy, do czego może doprowadzić taka zwykła łapówka, albo że Rey będzie na tyle upartą osobą, że przyjmie sobie za punkt honoru odpracowanie zainwestowanych w nią pieniędzy.
OdpowiedzUsuńA teraz nawet nie mógł mieć do niej pretensji i nie mógł odwinąć się jej za wszystkie podłe słowa, którymi obrzuciła go prawie od pierwszej chwili, kiedy spotkali się dzisiaj przy tym pieprzonym, sentymentalnym stoliku. O tym, że Reyes się myli i jak bardzo jest niesprawiedliwa w swojej ocenie sytuacji, mógł wiedzieć jedynie Jackie, ale przecież sam dołożył wszelkich starań, aby myślała o nim w dokładnie taki sposób. Dokonał wtedy chyba najbardziej wymagającego i zarazem doskonałego popisu swoich aktorskich umiejętności w całym swoim życiu, kilkoma zaledwie słowami sprawiając, że osoba bliższa mu niż ktokolwiek inny na całym świecie zapałała do niego czystą nienawiścią i nawet nie próbowała przetłumaczyć samej sobie, że zachowanie Jackiego nie ma przecież żadnego racjonalnego wytłumaczenia.
Dlatego pozwalał jej mówić. Milczał, cały czas jednak analizując każde wypowiedziane przez nią słowo. Musiał powstrzymywać się wiele razy przed ironicznym uśmiechem, ale ten uśmiech nie miał być wymierzony w Rey, lecz w niego samego i w to, jak wiele jej zarzutów dosięgało samego sedna jego jestestwa. Słyszał to przecież tak wiele razy. Dziwił się, że niektórzy nadal pamiętają jego imię i nazwisko, biorąc pod uwagę częstotliwość, z jaką serwowali mu soczyste epitety i częstotliwość, z jaką na te epitety zapracowywał, i nie było w tym nic, co by go obrażało lub zachęcało do zmiany postępowania. Takim po prostu był człowiekiem, czasem podłym, aroganckim i niemożliwym do zniesienia. Pogodził się z tym sam, pogodzić mogli się i inni. Kilka miesięcy temu potraktował Reyes dokładnie w taki sam sposób, w jaki traktował każdą niepotrzebną mu lub zawadzającą osobę i nawet nie chodziło już o powody, jakie nim kierowały (a wydawały mu się całkowicie uzasadnione i sensowne) lecz o to, że nie potrafiłby tego zrobić, gdyby nie musiał. Może dlatego czuł się z tym dwa razy gorzej.
— To chyba wypiłaś wtedy za mało, skoro znowu się spotykamy. — mruknął. Jego głos był przygaszony i nienaturalnie niski, ale ci, którzy mieli do czynienia z Dawsonem trochę częściej, nierzadko na co dzień, wiedzieli, że taki ton głosu w jego przypadku nie oznacza tego, że będzie z podkulonym ogonem czekał na to, co jeszcze na niego spadnie, lecz że powolutku coś w nim wzbiera i za chwilę wyleje się, wybuchnie, pierdolnie z rozmachem bomby atomowej, a on nie będzie potrafił nad tym zapanować, dopóki nie skończy. Prowokowała go swoim sarkazmem, denerwowało go to, że ciągle niczego nie rozumiała, że z czasem nie domyśliła się prawdy i karmiła się tymi bzdurami aż do dzisiejszego popołudnia. Że wierzyła, że Jackie naprawdę mógłby być wobec niej takim człowiekiem.
— Jasne, że mogę wszystko załatwić za sprawą pieniędzy. Po to je mam, prawda? Kilka dolarów i już mamy w kelnerze prywatnego ochroniarza. Opłaciłem twój rachunek za szpital i zobacz, jakie zacne towarzystwo sobie wyczarowałem. Może spróbuję jeszcze raz. Wolisz gotówkę, czy czek? Ile kosztuje twój uśmiech, co? Ile muszę wyłożyć, żebyś o wszystkim zapomniała? Może dorzucę coś ekstra i nasza znajomość wskoczy na wyższy poziom, to byłoby coś.
UsuńNie zauważył, w którym momencie wstał ze swojego krzesełka i zaczął krążyć w tę i z powrotem. Coraz szybciej i szybciej. Prośba o to, aby nikt nie zbliżał się do ich stolika i im nie przeszkadzał, przestała mieć w ogóle znaczenie, bo gdyby w restauracji znajdowali się jeszcze jacyś klienci poza Reyes i Jackiem, i tak mogliby podziwiać to przedstawienie jak z najlepszej loży w teatrze. Tymczasem brzuchaty kelner musiał zapanować jedynie nad swoją współpracownicą o mysim głosie, wyskakującą co chwilę zza baru jak wściekła kukułka i próbująca zanotować, czego dotyczy przybierająca na sile dyskusja.
— Dlaczego jesteś taka niedomyślna? Nie pamiętasz, co się wtedy działo pomiędzy mną, a Jeanette? Nie pamiętasz, jaka ona była? Miałbym głęboko w dupie to, co sobie pomyśli o tobie czy o nas, gdyby nie świadomość, że ona jest zdolna do wszystkiego. Ciąganie się po sądach z tą absurdalną sprawą to jedno, a czekanie na to, by pojawić się na którejś rozprawie z rączką kuchennego noża wystającego z ucha to zupełnie inna historia. Przeżuła, zjadła i wysrała mnie na pierwsze śniadanie i to samo zrobiłaby z tobą, nawet jeśli tylko dla zasady. Czy byłabyś w jej oczach winna całego tego syfu? Bez dwóch zdań. Nie przeżyłaby ze wiadomością, że jej wali się wszystko, a ty oglądasz jebane seriale na Netflixie w moim towarzystwie i wszystko gra jak w świeżo nakręconym radyjku.
Zrobił przerwę, by wziąć głęboki oddech. Odchrząknął, potem upił łyk zimnej kawy. Czuł, że trzęsie się absolutnie każda komórka jego ciała. Pobladł na twarzy, raz za razem to luzował palce, to znowu z powrotem zaciskał dłonie w pięści. Za chwilę będzie żałował tego, że sprowokowała go zwykła sarkastyczna uwaga, ale to jeszcze nie był ten moment.
— Nie wiem, może jestem na to za głupi i wybrałem najgorszy możliwy sposób, żeby rozwiązać tę sprawę, ale sama powiedz: odpuściłabyś, gdybym po prostu cię o to poprosił? Nie, pchałabyś się w to bagno jak skończona kretynka! Musiałaś uwierzyć, że nie chcę cię więcej w swoim życiu. Powiesz, że to durne, ale tak, to było dla twojego dobra. Udana inwestycja… A co by innego zadziałało, skoro jesteś uparta jak osioł? Ona niszczyłaby cię kawałeczek po kawałeczku, ale przecież ty, do ciężkiej kurwy… — westchnął — Wiem, że zostałabyś wtedy przy mnie bez względu na wszystko.
Kończył swój wywód oparty obiema dłońmi o stół. Zawiesił na chwilę wzrok w twarzy Reyes, pewnie jeszcze nigdy nie widziała takiego obłędu w jego oczach. Spuścił głowę, stał tak przez chwilę nieruchomo, a potem wcisnął ręce do kieszeni stanął przy samym oknie, gdzie miał jedynie ochotę na przebicie się na drugą stronę za pomocą własnego czoła. Reyes mogła mu pomóc, szarpiąc go za włosy i ciskając jego głową w odpowiednim kierunku, było mu chwilowo wszystko jedno.
Jackie
Noah nie wątpił, że Reyes była inteligentną kobietą i jest w stanie rozwiązać zagadkę jego dziwnego zachowania. Musiał przyznać, że była blisko setna sprawy. Nie mógł jednak się przyznać do tego, że obok dzieł sztuki… handlował też innymi towarami. A i same dzieła sztuki ze zawsze były legalnie pozyskiwane. Niemniej bardzo starał się zamknąć ten etap swojego życia i prowadzić interesy zgodnie z planem. Również szef Woolfa zdawał sobie z tego sprawę i nie wyznaczał mu zadań, których Noah mógłby nie chcieć wykonać. Nie zmieniało to jednak faktu, że zdarzało im się ślizgać po powierzchni podstępu.
OdpowiedzUsuń- Rey… czy zrobiłem coś, co złamałoby twoje zaufanie? Nadużyłem naszej relacji? – zapytał. – Przecież wiedziałaś, że mam swoje sprawy, swoje życie, które nie tyle nie ma związku z tobą, co zwyczajnie… nie powinno mieć dla ciebie znaczenia, nie powinno na ciebie wpływać – odpowiedział całkiem poważnie. Było to na swój sposób typowe dla Woolfa, że tak łatwo przeskakiwał z żartu do powagi i odwrotnie.
- Myślenie jest przereklamowane – odparł i uśmiechnął się łobuzersko. Potem pokręcił głową. – Odezwałbym się za kilka dni… Kiedy byłbym pewny, że nic i nikt się za mną nie ciągnie – powiedział niby wesoło, ale mogła w jego spojrzeniu odkryć niebezpieczny błysk, który był świadectwem jego niepokoju. Faktycznie nie był pewny, czy ktoś nie będzie go śledził lub próbował udupić za wydanie drugiej książki o handlarzach narkotyków. To był główny powód jego ukrywania się po powrocie do Nowego Jorku. Chciał mieć pewność, że nie ściągnie kłopotów na nikogo, na kim mu zależało.
Noah nie był stworzony do wielkich słów i patetycznych wyznań. Jego dbałość o ich relację polegała na tym, że dbał o bezpieczeństwo Reyes, sprawdzał, czy niczego nie potrzebuje. Również wtedy, gdy się nie ujawniał. W podobny sposób traktował Jen, za co siostra parokrotnie chciała go udusić. Jej wściekłość, kiedy dowiedziała się, że nie tylko ona go śledziła, ale i on ją… była już legendarna wśród znajomych.
- Rey… robię to, co uważam za słuszne i dobre dla wszystkich – odpowiedział łagodnym, niemal czułym tonem. – Nie mogę ci tego obiecać – dodał i spojrzał jej w oczy. – Mogę dać ci kontakt do Jen. Gdyby coś mi się stało… to ona jest moim kontaktem awaryjnym – zaproponował w zamian. Widział, że Reyes czuje się niezręcznie w obecnej sytuacji, ale nie bardzo wiedział, jak mógłby jej w tym pomóc. Ich relacja nie była typowa i standardowe zagrywki nie działały.
- Nie wiń się za szczerość – wyszeptał tylko.
Potem jego myśli zostały rozproszone zupełnie innym tematem. Oczywiście, że chciał ją sprowokować swoim zachowaniem. Zarzucała mu lekkie podejście do tematu seksu i… wcale nie zamierzał się przed tym bronić! Jednak jej zadziorna reakcja całkiem mu się spodobała. Musiał się uśmiechnąć, kiedy zaczęła go kusić i nęcić.
- Nie do twarzy ci z zazdrością – odpowiedział cicho. Najchętniej objąłby ją i przyciągnął do siebie, ale w ten sposób przekroczyłby tę cienką granicę, która między nimi była.
- Oczywiście, że chciałbym usłyszeć odpowiedź – rzucił z przekonaniem i słabo wyczuwalną kpiną. Rey wiedziała, jak zagrać mężczyźnie na wytrzymałości. Noah sam nie wiedział, jak udało mu się powstrzymać i jej nie pocałować. I odetchnął z ulgą, gdy od niego odskoczyła. Czy długo wytrzymałby w tej sytuacji, kiedy lekkie prądy zaczęły przepływać po jego ciele w określonym kierunku?
Parsknął śmiechem, gdy ruszyli dalej.
W restauracji odgradzał ich stół i mogli nabrać nieco dystansu do całej sytuacji.
- Nie wiem, co lubisz – odparł. – I jak bardzo jesteś głodna – dodał. – Ja preferuję ramen… to mój sposób na najedzenie się do syta, a nie zapchanie – wyjaśnił spokojnie. – Sushi jest smaczne… ale trudno się tym najeść. A dania z ryżem? – pokręcił nosem. – Dobre, gdy jesz takie rzeczy codziennie, ale kiedy to okazjonalny wypad, lepiej zdecydować się na coś…rozkosznego dla podniebienia – mrugnął do niej.
- Co się u ciebie działo w tym czasie? – zapytał. I to nie tylko dlatego, że chciał odciągnąć rozmowę od jego osoby. Naprawdę był ciekawy tego, co się z nią działo w tym czasie.
Nie wiedział, co tak naprawdę chciał usłyszeć od Reyes. Czy oczekiwał oklasków, wdzięczności, łez wzruszenia i ulgi, że to, o czym myślała w minionych miesiącach, okazało się jedną wielką, wykreowaną przez niego bzdurą? Nie, raczej nie o to mu chodziło. Może miał jedynie nadzieję, że go wysłucha, skinie głową, może zasunie krzesełko z takim impetem, że aż trzaśnie oparciem o ten biedny, powycierany stolik i wyjdzie z restauracji bez słowa. Da sobie trochę czasu, może kilka dni, po których powie Jackiemu, że absolutnie nie pochwala sposobu, w jaki ją potraktował tamtego popołudnia, ale stara się to zrozumieć. Jest idiotą, socjopatą, psychopatą, lub zwyczajnie pierdolniętym gościem, więc rozegrał to według strategii na miarę swoich możliwości. I się pomylił. Nadal patrzył nieruchomo w okno i nagle zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo jest przyzwyczajony do natychmiastowego rozwiązywania problemów. Pieniędzmi, krzykiem, gniewem, stawianiem absurdalnych warunków, nieważne. Po prostu to, co sobie wymyślił, musiało dziać się natychmiast i chyba dlatego tych kilka miesięcy temu Reyes tak bardzo zagnieździła się w jego głowie. Nie była łatwym materiałem do urobienia go pod siebie, a tak naprawdę nigdy nawet nie ośmieliłby się tego na niej próbować. Była przekorna jak pogoda wiosną, nie wiadomo było, w jaki sposób zareaguje na to, co miał jej do opowiedzenia, czy nie zruga go za to, że znowu porozstawiał wszystkich po kątach na planie serialu, albo czy nie będzie miała nic przeciwko temu, że strącając jej paprochy z ramienia sweterka, niby to przypadkiem zahaczy koniuszkiem palca o jej ciepłą szyję. Czy to nie było właśnie jej największym urokiem? Nigdy nie powiedziała mu: przestań. Nigdy nie powiedziała mu, że jest skończonym arogantem, egoistą, że nie potrafi postępować z ludźmi. Nie, Reyes zamiast oceny, zawsze pokazywała mu alternatywę, ale naprawdę alternatywę, nie nakaz. Nie musiała wymagać od niego konkretnego postępowania, żeby sam Jackie w końcu zastanowił się nad sobą dwa razy i doszedł do wniosku, że ona naprawdę może mieć rację. Takiej władzy nie miała nad nim nawet Caroline, jego młodsza siostra, którą uważał za swój osobisty kompas moralny i to skuteczniejszy, niż wszystkie mandaty, kłótnie i nieporozumienia razem wzięte, po prostu nie do zastąpienia, dopóki na horyzoncie nie pojawiła się Rey. Zrobiła to szybko, ale Jackie własnoręcznie zadbał o to, aby jeszcze szybciej z tego horyzontu spadła i w minionych miesiącach nawet się z tym pogodził. Przynajmniej tak mu się wydawało. Teraz jebała go z góry do dołu jak największego zbrodniarza ludzkości. On gotował się od środka i miał wrażenie, że za chwilę usmaży mu się ostatnia działająca synapsa. Chciał nad sobą zapanować, chciał, aby i Reyes zapanowała nad swoimi nerwami, ale z drugiej strony myślał sobie: pieprzyć to, to musiało się w końcu wydarzyć i niektóre słowa musiały zostać wypowiedziane na głos. Mogła go nawet uderzyć, jeśli to przyniosłoby jej ulgę. Przynajmniej tym razem wiedziałby, za co oberwał po mordzie.
OdpowiedzUsuń— Jasne, nigdy jeszcze nie grałem rycerza na białym koniu, więc może postanowiłem uzupełnić swoje zawodowe kwalifikacje, czemu nie? — wtrącił Jackie i nie wiedział, dlaczego nie może się powstrzymać przed rzucaniem idiotycznymi złośliwymi komentarzami, zamiast zmierzyć się z tą sytuacją jak na dużego chłopca przystało. Może dlatego, że Reyes miała w tym co mówiła, całkiem sporo racji? Żeby nie powiedzieć, że miażdżyła go swoimi argumentami i dopiero w ich obliczu Jackie uświadomił sobie, jak bezsensowny i krzywdzący był jego plan i jak bardzo nie docenił tego, że Rey nie jest przecież małym dzieckiem. Jest świadoma sama siebie w więcej niż stu procentach, jest dojrzała, potrafi racjonalnie spojrzeć na świat, jest w tym o wiele lepsza o Jackiego, przyzwyczajonego do ślizgania się po powierzchni każdego problemu tak samo, jak można się prześliznąć nad niezapłaconym rachunkiem i zrzucić to na barki błędu bankowego systemu. Ale była przy tym tak trudna! Tak bardzo komplikowała i tak już skomplikowaną sytuację, że Jackie nie mógł po postu skapitulować.
Na pewno będzie tego żałował, tylko pogorszy swoją sytuację, ale tak po prawdzie: czy dało się już bardziej nie mieć kręgosłupa moralnego w oczach osoby, która kręgosłupa nigdy w nim nie widziała?
Usuń— Gówno wiesz, co jest dla ciebie dobre, Rey. — stwierdził w końcu. Czuł, jak jej palce splatają się z jego palcami, ale nie od razu odwzajemnił ten gest. Trzymał swoją dłoń wyprostowaną i spiętą jak struna, myślał o tym, że zabroniła mu nazywać się „Rey” i że miała go za skończonego idiotę, materialistę, egoistę, że to wszystko, czego się o nim dowiedziała (i tylko ona!) było dla niej tylko kolejnym przedstawieniem utalentowanego aktora. — Weszłaś w układy z dwoma obcymi ludźmi, którzy byli gotowi zapłacić ci każde pieniądze za twoje milczenie. A potem, uwaga! Postanowiłaś ten dług w jakiś sposób odpracować! Czy w taki sposób postępuje osoba dbająca o swoje własne dobro? Przecież wiadomo, że tam, gdzie w grę wchodzą cudze pieniądze, tam chodzi o jakiś gnój. Ty po prostu lgniesz do takiego syfu. — w końcu ścisnął jej dłoń, ale to nie był jednoznacznie czuły gest. Z jednej strony ściskał ją bardzo mocno, a z drugiej głaskał delikatnie wierzch jej dłoni swoim kciukiem jak zawsze wtedy, kiedy po prostu próbowała dodać mu otuchy, a on nie potrafił wydusić z siebie żadnego znaczącego słowa. Nie usłyszała tego, ale mogła poczuć, co mu wtedy w duszy gra. — Więc jak to było? Miałem czekać, aż wylądujesz ze mną ramię w ramię na sprawie w sądzie, dasz sobie połamać nos i żebra, czy może opublikują twoje zdjęcie na pierwszej stronie jakiegoś szmatławca i nazwą cię zdzirą? Ok, zgodzę się. Może i nie wiem, co jest dla ciebie dobre. Jezu, gdym to wiedział, to uchyliłbym ci jebanego nieba, żebyś dostała wszystko to, co jest dla siebie dobre. Ale wiem i wiedziałem, co byłoby dla ciebie złe. To tyle.
Opadł na swoje krzesełko jak szmaciana kukiełka uwolniona od lalkarza. Nie puścił jednak dłoni Reyes. Trzymał ją, w zamrożonym i nieruchomym uścisku obu swoich dłoni, ale nawet nie patrzył na twarz czy w oczy kobiety. Patrzył na te splątane place, które zdawały się nie mieć pewności, czy to nie jest jedyna i ostatnia okazja na to, aby móc zapamiętać swój dotyk.
— Nie — stwierdził po chwili namysłu. Gdyby nie głęboki oddech, Jackie wcale by się nie poruszał. — Właściwie to nie mogę przysiąc, że to było tylko ze względu na Jeanette. Może i uciekłem, może to był po prostu sprzyjający zbieg okoliczności. A ty jesteś absolutnie pewna, że to, na czym i na kim ci zależało, było w stu procentach prawdziwe?
Jackie
Nie odpowiedział na komentarz na temat opiekowania się nim. Był dużym chłopem i potrafił poradzić sobie sam, co wielokrotnie udowodnił. Robił różne głupie i ryzykowne rzeczy, ale zawsze z tego wychodził cało. Głównie dlatego, że zawsze był sam i nie musiał się martwić o tę druga osobę. Nie musiał myśleć o konsekwencjach, bo był sam. Samotność bywa przygnębiająca ale jest bezpieczna. Wątpił jednak, by takie wyjaśnienie przekonało Reyes, dlatego wolał to przemilczeć.
OdpowiedzUsuńParsknął cicho śmiechem, kiedy kobieta zaczęła żartować na temat jedzenia i seksu.
- Wbrew pozorom nie śpię na pieniądzach, ale stać byłoby mnie na spełnienie twoich zachcianek w tej knajpie – odparł z rozbawieniem. Cóż… wynagrodzenie z wydawnictwa nie było imponujące. Było.. znośne, a przy tym niewypłacane jednorazowo, a rozłożone na raty, czy jak on wolał to nazywać – wypłaty. Nie przeszkadzało mu to za bardzo, ponieważ książki nie były jego jedynym źródłem dochodu. Były jeszcze wpływy z influenserki i handlu. Co prawda ostatnia wypłata od szefa trwała w zawieszenia tak długo, jak długo nie zawita do jego gabinetu, by odebrać czek, a jeszcze nie zrobił tego od powrotu.
- To dlatego za mną tęskniłaś! Chcesz się wykąpać nago w ocenia! – roześmiał się. – Jasne. Możemy zrobić sobie taką wycieczkę – zapewnił i spojrzał na nią z łobuzerskim uśmiechem. Potem jednak potrzasnął głową.
- Nie ma nic złego w spokoju i poukładaniu. Pomyśl… masz pracę, możesz malować. Nie musisz martwić się o przetrwanie kolejnego dnia. Czy to taka zła perspektywa? – zapytał. Mogło to brzmieć nieco dziwnie w ustach osoby, która od kilku lat nie potrafi usiedzieć w miejscu, ale właśnie dlatego było to szczere. Noah lepiej niż ktokolwiek inny rozumiał, jak wielkim skarbem jest spokój i możliwość zadomowienia się. Sam próbował to osiągnąć, jak na razie z miernym skutkiem. Był wolnym duchem, który nie potrafi pozostać w zamknięciu, nawet jeśli byłoby to dla niego dobre.
- A jeśli potrzebujesz czasem zaszaleć… to szalej. Co stoi ci na przeszkodzie? – zapytał. – Jestem pewien, że znalazłabyś odpowiednich towarzyszy bez trudu – dodał.
Po kilku minutach pojawiła się kelnerka z ich zamówieniem.
- いただきます – wymamrotał niemal odruchowo. Doskonale pamiętał opierdziel od współlokatora, gdy o tym zapomniał. Niełatwo mieszka się z tradycjonalistą…
Noah przełamał pałeczki i zabrał się do jedzenia. Naprawdę był głodny. Spotkanie wydawało się ciągnąć w nieskończoność, a on rano zaspał i nie zdążył zjeść śniadania. Może nie powinien pić poprzedniego wieczoru.
Po chwili popatrzył uważnie na Reyes. Westchnął cicho.
- Wiem… że jesteś rozczarowana, że nie mówię ci o wszystkim… i pewnie z twojej perspektywy wygląda to tak, jakbym cię wykorzystywał… i nie dawał nic w zamian – powiedział ostrożnie. – Ale z mojej… jesteś jedyną osobą, której mówię o tym, co tak naprawdę ważne. Tylko ty wiesz o Jen… o moim dziadku… Rozumiem, że oczekujesz czegoś innego…- pokręcił głową. Nie lubił się otwierać przed ludźmi i tylko Rey potrafiła go do tego zmusić. Robił to niechętnie. Łatwiej było zakopywać wszystko gdzieś głęboko. – Po prostu… jestem sobą. Jeśli oczekujesz… że się zmienię, to pytanie, czy chcesz znać mnie… czy zobaczyć we mnie swoje wyobrażenie o mnie – dokończył. Wiedział, że jego słowa mogą zostać odebrane jako atak, ale nie wiedział, jak inaczej zasygnalizować kobiecie, żeby nie przekraczała pewnych granic.
Noah
[Dziękujemy serdecznie za powitanie, a skoro nie odpuścisz, to pewnie nie mamy innego wyjścia, niż automatycznie się zgodzić? Haha, to tylko żart, pierwsze lody przełamane. ;) O tak, masz rację, dużo tu między Reyes i Nathanem podobieństw, zauważyłaś je od razu, więc ja zapytam, czy może przy okazji zaświtały Ci w głowie jakiś pomysł, relacja albo powiązanie, do których cieszącej się takim zainteresowaniem wśród panów Reyes pasowałby Nathan?]
OdpowiedzUsuńNathan Canda
[Odmawianie wątku trochę minęłoby się z naszym celem, bo przyszliśmy je tutaj pisać, a i okazji na wprowadzenie do życia Nathana mini słoneczka to z kolei ja nie przepuszczę. Dobrze, więc powiązanie z przeszłości it is. Nie próbujemy się tu przechwalać ani wywyższać, ale rodzina Nathana to tzw. stare pieniądze, więc jego znajomość z Reyes, jeśli sięgałaby jeszcze Mexico City, musiałaby być naprawdę wyjątkowa i dosyć na przekór przeciwnościom losu. Ale w sumie od tego są przyjaciele, nieprawdaż? Do kłótni i wielkiego nieporozumienia może między nimi dojść, ale Nathan raczej nie należy do ludzi, którzy chowają urazę. Szybko mu przechodzi, nie jest przesadnie uparty, sam o sobie mówi, że wie, kiedy odpuścić. Teraz mogliby próbować odnowić kontakty, odbudować przyjaźń, może nawet już od dłuższego czasu, bo wiadomo, że po tylu latach to raczej byłby proces.]
OdpowiedzUsuńNathan
Parsknął cicho śmiechem, tak jak sobie tego życzyła Reyes.
OdpowiedzUsuń- Z pewnością postarałbym się najlepiej jak potrafię – odpowiedział rozbawiony i pokręcił głową. Żarty ocierające się o tematy erotyczne były w ich wykonaniu niezobowiązująca i raczej świadczyła o tym, że pewne kwestie po prostu mogą omawiać. Z resztą Rey była jedyną osobą, której opowiedział o swoich nieudanych zaręczynach i o tym, jak długo to odchorowywał. Reyes była dla niego osobą, z którą mógł z jednej strony zbliżyć się do swoim problemów, jak i od nich uciec. Nie być samemu ze wszystkim, co go spotyka. Dlatego zwykle pozwalał sobie przy niej na więcej – i w słowach, i w szaleństwie. Nie był jednak przyzwyczajony, żeby być otwartym cały czas.
Nie dziwił się Rey, że mu nie dowierza. Sam sobie nie ufał pod pewnymi względami. Nie chciał jej zawodzić, ale jasne było, że jeśli kobieta zdecyduje się kontynuować ich przyjaźń, to zawiedzie ją jeszcze wiele razy. Taki był.
- Może kiedyś uda mi się spełnić tę obietnicę – odparł. – Może nad oceanem? – dodał, ale pokiwał głową. – To może chwilę zająć. Muszę też wrócić do zwykłej pracy… więc pewnie zostanę rasowym pracoholikiem na kilka tygodni – przyznał. Wcale mu się to nie uśmiechało. Nie tak że nie lubił swojej pracy… po prostu nie był dobry w chodzeniu według ustalonych reguł.
Cóż… nie spodziewał się, że swoim pytaniem i głupią gadką wywoła u niej przygnębienie i wyznania. Nie chciał jej dołować. Ale może potrzebowała wyrzucić z siebie to, co ją bolało? Gdy spostrzegł, że oczy Rey zachodzą łzami, ujął jej dłoń i lekko ścisnął.
- Nie możesz się winić za to, że chcesz żyć. Myślę, że to im byłoby przykro, gdybyś odmawiała sobie szczęścia. Bo co warte jest życie, jeśli nie pozwalamy sobie nawet na małe radości? – odpowiedział cicho. – Na pewno nie chcieli, żebyś się wiecznie smuciła. Nie zdradzasz ich w ten sposób – dodał. – Pozwól sobie być tutaj, a nie tam z nimi – wyszeptał.
Potem jednak Rey jak zawsze odbiła piłeczkę.
- Jestem ciekawa, jak by to wyglądało… uklękłabyś przede mną? – zapytał, kiedy spróbowała zażartować na temat oświadczyn. – I wiesz… nie chciałbym pierścionka z dużym oczkiem. Może sygnet z czarnego złota? – zasugerował. Tak, próbował poprawić humor im obojgu, żeby poważne tematy zupełnie ich nie przytłoczyły.
- Zaprzeczasz sama sobie, wiesz? - uśmiechnął się do niej łagodnie. - Mówisz, że nie chcesz stracić nikogo... a jednocześnie próbujesz odsunąć mnie od problemu, bo jest dla ciebie trudny. Trochę to się nie łączy... - Przesunął palcami po wierzchu jej dłoni.
- Nie obciążasz mnie. Jestem po to, byś mogła mi powiedzieć, co Cię gnębi. Nawet jeśli nie we wszystkim zawsze się zgadzamy – zakończył. Uniósł jej dłoń i ucałował.
Noah
Jej obawy były dla niego zrozumiałe, dlatego nie starał się dążyć do tego, aby je z siebie wyparła, tym bardziej, że on również nie wiedział na jakim etapie przeżywania żałoby są jej rodzice. Nie znał ich, ale nie zdziwiłby się, gdyby z ich ran po stracie córki wciąż sączył się ból, bo czasami, żeby przywyknąć do życia z piętnem straty kogoś bliskiego, żeby ściągnąć z barków poczucie winy, potrzeba mnóstwa wylanych łez, wielu nieprzespanych nocy i długich lat. Jednak dopóki człowiek nie zaakceptuje straty, nigdy nie postawi kroku w przód, a wtedy po prostu umrze za życia – zwiędnie niczym roślina pozbawiona dostępu do wody. Zaakceptowanie straty nie polega przecież na tym, by odmawiać sobie życia i egzystować w wiecznym uciemiężeniu – ono polega na tym, aby dźwignąć to brzemię, znaleźć dla straty nowe miejsce i nieść ją ze sobą, bo czas będzie płynął dalej bez względu na wszystko, a człowiek, choćby stanął na rzęsach, już nigdy nie powróci do życia, jakie wiódł przedtem. Tutaj zaczyna się nowy etap – można w niego wejść, albo ugrząźć w jego progu i biernie się przyglądać, jak z każdym dniem jest go coraz mniej.
OdpowiedzUsuńReyes pozwoliła sobie przekroczyć te drzwi. Znalazła siłę, aby udźwignąć stratę i wejść z nią w nowy rozdział, a to przecież wcale nie tak, że Cataliny w tym rozdziale już nie ma – ona była, jest i będzie w każdym kolejnym etapie jej życia, bo w całej tej akceptacji nie chodzi o to, aby zapomnieć o zmarłym, tylko nauczyć się żyć wspomnieniami o nim i zrozumieć, że to naprawdę nie jest nic złego.
Wziął głębszy wdech, a po sekundzie powoli wypuścił powietrze przez nos, skupiając się na wcieraniu olejku w jej rany. W pewnym momencie pokiwał przecząco głową, odpowiadając tym gestem na większość jej pytań.
— W żałobie nie chodzi o to, żeby podzielić los zmarłego — powiedział, po czym starł z jej dłoni nadmiar olejku i wmasował w swoje własne.
Zakręciwszy fiolkę, podniósł spojrzenie na Reyes.
— Odmawianie sobie szczęścia i wmawianie, że po śmierci kogoś bliskiego nie mamy już do niego prawa, to dzielenie takiego losu. Ból jest nieodłączną częścią życia, ale cierpienie jest naszym wyborem — powiedział, przez chwilę zastanawiając się nad kwestią pochówku. Międzynarodowy transport zwłok rzeczywiście jest drogi, aczkolwiek istnieje jeszcze możliwość skremowania zwłok i przetransportowania urny z prochami na pokładzie samolotu jako bagaż podręczny – większość linii lotniczych w USA nie pobiera za to dodatkowej opłaty, pod warunkiem, że urna jest dyskretnie przechowana. Trzeba jednak załatwić trochę formalności: zgodę konsulatu i różnorakie zaświadczenia, co z kolei przeciąga moment samego pochówku, a ten rodzina zazwyczaj chce mieć czym prędzej za sobą. Poza tym, nie wszyscy chcą kremować zwłoki – w USA jest to bardzo popularne, aczkolwiek meksykańskie tradycje rządzą się trochę innymi prawami. Nie wiedział, jak to wygląda w rodzinie Reyes, ale postanowił nie ciągnąć tego tematu.
— Myślę, że nie pozbędziesz się tych obaw, dopóki nie spróbujesz się z nimi zmierzyć. Naprawdę ciężko mi uwierzyć, że rodzice mogliby cię za to obwiniać, ale jeśli ty uważasz, że jest to możliwe, to wydaje mi się, że nie masz już nic do stracenia. Próbując, albo utwierdzisz się tylko w swoim aktualnym przekonaniu, albo wręcz przeciwnie: zaskoczysz się ich podejściem — stwierdził.
— Tak czy siak, jeśli nie spróbujesz, będzie ci to ciążyć przez bardzo długi czas. Z kolei niewykluczone, że gdy kiedyś w końcu zdecydujesz się spróbować, być może będziesz żałować, że zrobiłaś to tak późno. Sama wiesz, że los bywa przewrotny — zauważył i popatrzywszy na Reyes jeszcze przez moment, zabrał się za pakowanie rzeczy do apteczki. Nie chciał jej umoralniać, czy nawet nakłaniać do działania – jedyne co chciał, to aby zrozumiała, że w tym położeniu nie ma nic do stracenia. Jeżeli rodzice byli gotowi ją obwiniać, to po części już ich straciła, a skoro bierze taką opcję pod uwagę, to znaczy, że jest jej świadoma – przynajmniej dopóki oni sami nie pogodzą się ze stratą i nie postanowią spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy. Ale problem sam się nie rozwiąże i będzie uwierał, jak kamień w bucie tak długo, aż ktoś nie spróbuje się go pozbyć. Tylko podjęcie próby może sprawić, że troski tego rodzaju w końcu spadną z jej barków. Nie ma innej drogi.
UsuńReginald Patterson
Noah nie tylko nie był w stałym związku, lecz także chętnie korzystał z tych przelotnych. Nie dotyczyło to co prawda Reyes, ale podejrzewał, że kobieta jest świadoma jego sposobu życia. A żarty? To tylko żarty. Niewinna zabawa, która ubarwia ich rozmowy i spotkania.
OdpowiedzUsuń- Cóż… nie musi odebrać – odpowiedział powoli. – Na pewno nigdzie nie wyjadę w ciągu tych kilku tygodni. A jutro wracam do mojego mieszkanka, którego jeszcze nie widziałaś, więc mogłabyś mnie odwiedzić – zaproponował. Doskonale pamiętał zdziwienie siostry, kiedy powiedział jej, że kupuje mieszkanie. Czy potrzeba było większego dowodu na to, że zamierzał nieco poskromić swoje zapędy włóczykija od własnych czterech ścian?
- Nie jest to jakiś apartament czy nie wiem… coś wielkiego, ale własne lokum… częściowo urządzone – dodał i uśmiechnął się do niej lekko. – Chociaż oczywiście jestem za tym, żebyśmy wykorzystali ten dzień jak najlepiej się da. Każdy dzień na to zasługuje – mrugnął do niej.
- No wiesz? Jak miałbym nie być wybrednym?! Nie chcę czegoś pospolitego. Takie czarne złoto wygląda bardzo poważnie. A do tego… czy ja wiem? Klasyczne diamenty byłyby w porządku. Żadnych nowinek, które mogłyby się popsuć i zmniejszyć jego wartość – odpowiedział niby poważnie, ale oczywiście tak samo jak Reyes miał ochotę uśmiechnąć się wesoło. Roześmiał się jednak, kiedy kobieta zaczęła snuć plany na temat oświadczyn nie do odrzucenia.
- Mam wiele funkcji – odparł. – Bycie wsparciem nie wyklucza kąpieli w negliżu – dodał wesoło. Potem jednak nieco spoważniał i posłał jej ciepły uśmiech. – Nie jesteś dla mnie ciężarem. A to, co mnie dotyczy mnie… nawet ja nie mam na to wpływu, więc nie zamierzam temu wejść sobie na głowę. A znajdzie się zawsze miejsce na trochę twoich spraw – odpowiedział spokojnie i spojrzał na nią z lekkim ponagleniem. Nie chciał, żeby w jego obecności uciekła. Chciał ją wspierać, a nie tylko dawać pozorne wytchnienie, jeśli ich przyjaźń miała być cokolwiek warta.
Kiedy skończyła bawić jego wargami, ucałował jej palec, a potem zaczepnie chwycił zębami, żeby potem mrugnąć do niej łobuzersko .
Noah
[Nie tyle miał skomplikowane relację z rodziną, co od nadmiaru pieniędzy trochę im się w głowach poprzewracało i połknęli przysłowiowego kija. ;) Ale masz rację, czemu miał się chłopak nie zbuntować? Grunt to bunt, tak też się mówi. Wydaje mi się, że z odnowienia takiej relacji, która zagubiła się przez pełne turbulencji lata, może wyniknąć tylko i wyłącznie coś interesującego (a przynajmniej o to postaramy się zadbać). Czy Ty i Reyes chcecie zaczynać?]
OdpowiedzUsuńNathan
Roześmiał się.
OdpowiedzUsuń- Bo trochę się denerwuję – przyznał. – Kiedy powiedziałem siostrze, że mam mieszkanie, to patrzyła na mnie jak na UFO – odpowiedział i przewrócił oczami. Kupno własnego lokum było dla niego dużym krokiem ku stabilizacji, choć jak się szybko okazało, nie dość mocnym. A jednak cieszył się, że już następnego dnia wróci do swoich ścian, wprowadzi się do mieszkania na nowo. Nie miał dużo rzeczy, a te, których nie zostawił w samym mieszkaniu, przechowywał w skrytce i wystarczyło je odebrać, co też zamierzał wkrótce uczynić.
- Myślę, że jedno wino wystarczy – odpowiedział rozbawiony. – No chyba że zamierzasz się całkowicie upić i urządzić mi striptiz – dodał zaczepnie, żeby trochę jej podokuczać.
Co do kwiatka – miała rację. Rośliny i zwierzęta nie były stworzone dla niego. Zaleta była jednak taka, że mniej mu się brudziło w domu, bo nie było komu brudzić. Jedynie kurz wkradał się do środka nie wiadomo skąd i dlaczego.
Pochylił się w kierunku Reyes.
- Oj, wcale nie chciałabyś zobaczyć mnie w kajdankach – odparł. – Szczególnie odprowadzanego przez smutnych panów w garniturach, prawda? – zrobił równie smutną min jak tę przywołaną w wypowiedzi. – Chociaż kajdanki mają niewątpliwe zalety na obszarze łóżka, to jednak stanowią dość duże ograniczenie w innych okolicznościach – dodał i spojrzał na nią uważnie. W końcu Reyes wiedziała, że nie wszystkie jego działania były w przeszłości w pełni legalne, i chociaż nie znała szczegółów, to mogła sobie co nieco wyobrazić. Gdyby się pojawił w niektórych miejscach na świecie ponownie, faktycznie kajdanki mogłyby się naleźć na jego rękach i trudno byłoby mu się wybronić. Nawet nie dlatego, że popełnił jakiś straszny czyn – po prostu nie zdołałby znaleźć odpowiedniej wymówki dla swojego działania, nie zdradzając większego planu czy problemu.
- Oczywiście, że jestem głodny – odpowiedział wesoło i wrócił do swojej miski z ramenem. Chwycił porzuconą łyżkę, przez co teraz obie ręce miał zajęte. Wtedy Rey pochyliła się w jego stronę ze swoimi dziwnymi groźbami. Dziwnymi, bo jakoś niespecjalnie strasznymi. Popatrzył rozbawiony na kobietę i wciągnął kolejną dawkę makaronu.
- No wiesz? To nazywasz tarapatami? – prychnął. – Po tym jak wkurzyłem cię zniknięciem, a jednak ze mną jesz… to chyba nie mam się czego obawiać – powiedział na pozór lekceważąco, ale jego spojrzenie zdradzało, że oczekuje odpowiedzi.
Noah
Prawda była taka, że faktycznie zależało mu na mieszkaniu. Nie tyle na opinii innych, ale w jakiś sposób czuł się dość niecodziennie z wizją tego, że może zaprosić kogoś „do siebie”, a nie do wynajmowanego pokoju w hotelu czy nawet kawalerki za grosze na przedmieściach. Miał swoje mieszkanie i potwierdzenie notariusza o prawdzie tego stanu. Dziwił się sam sobie, bo jeszcze kilka lat temu powiedziałby, że to zupełnie niemożliwe, by gdzieś osiadł na dobre. Teraz już nie wydawało mu się to niemożliwe… a co najwyżej wysoce nieprawdopodobne.
OdpowiedzUsuńRoześmiał się na komentarz o Jen.
- Mniej więcej... tak. Może niekoniecznie w namiocie, ale ma rację, że nigdy nie zagrzewam zbyt długo w jednym miejscu - przyznał. – I nie, nie będziesz pierwszym gościem, chociaż na pewno pierwszym po powrocie – dodał. – A co do przygotowań… cóż… życzę ci długiego i owocnego życia, dlatego powstrzymam się od kulinarnego popisu. Potrafię gotować tylko proste dania. Więc coś zamówię – zaproponował. – A tak… możesz być pewna, że będzie nieporządek i generalnie nie oczekuj zbyt wiele – powiedział takim tonem, jakby robił wszystko, byle zniechęcić ją do wizyty, a przy okazji nic z tego nie miało seksualnego podtekstu. Można by to wziąć na poważnie, gdyby jego oczy nie świeciły wesołością. A jednak uciekał. Jak zawsze uciekał od tematu, który mógłby być niewygodny dla niego lub dla niej.
- No proszę! Nie wierzę, że takie chucherko mogłoby mieć mocniejszą głowę ode mnie! Żebyś mnie przebiła, to musiałbym pewnie zacząć już pić kilka godzin wcześniej i to czystą wódkę białoruskiego pochodzenia albo przynajmniej jakiś podejrzany bimber! – Uśmiechnął się kpiąco. – Także pamiętaj, żeby założyć odpowiednią bieliznę – dodał złośliwie, rzucając jej w ten sposób wyzwanie.
Rozumiałby, gdyby odmówiła picia jakiegokolwiek alkoholu. Naprawdę nie miał zamiaru do niczego jej zmuszać. Niemniej nie miał nic przeciwko opiciu tego spotkania kieliszkiem wina… czy dwoma. Z pewnością nie popchnąłby Rey do czegoś, czego sama by nie chciała. Wiedział, że kobieta ma za sobą traumatyczne przeżycia i nie chciał, żeby wracały do niej niepotrzebnie. Wolałby, żeby nauczyła się żyć na nowo, odciąć od tego, co ją spotkało.
Posłał jej też czuły uśmiech, kiedy zapewniła, że żadne inne kajdanki niż te erotyczne nigdy nie pojawią się za jej przyczyną. Jasne było, że Rey tak naprawdę nie ma wielkiego wpływu na to, czy kiedyś policja go nie zgarnie, ale był jej wdzięczny za troskę. A jednak pochylił się nad stolikiem i spojrzał z ciekawością i rozbawieniem.
- Czyli lubisz mocną zabawę w łóżku, tak? I dominować? No kto by pomyślał… a sądziłem, że jesteś z tych grzecznych… - Zawiesił prowokacyjnie głos.
Potrząsnął głową.
- Nie twierdze, że jesteś pobłażliwa, ale że masz do mnie słabość i pewnie trochę ci na mnie zależy, więc potrafisz właściwie ocenić sens złoszczenia się na mnie i uznać, że zapomnienie mi tych kilku małych grzeszków będzie korzystniejsze dla nas obojga – odparł.
Noah
Noah popatrzył na nią zdziwiony. Nie wątpił, że mogła posiadać jakieś zdolności kulinarne. Z resztą wiedział, że z niejednego chleba jadła chleb, więc i takie umiejętności mogła gdzieś zdobyć. Nie sądził jednak, że może mu zaproponować wspólne gotowanie. Pomijając już fakt, że raczej nie wyglądał na znawcę kulinarnych sztuk, to nie był pewien, czy ma odpowiednie narzędzia w domu. A jednocześnie nie był na tyle głupi, by odmawiać jedzenia w niemal nielimitowanych ilościach. W końcu była szansa, że kobieta zrobi dość, by miał jeszcze na następny dzień, a czemuś takiemu trudno byłoby odmówić.
OdpowiedzUsuń- Niech będzie gotowanie – zgodził się. Nie powiedziałby, że wspólne… chyba że jego udział miał polegać na testowaniu składników.
Prychnął, kiedy zaczęła insynuować, że mógłby się schlać przed posiłkiem.
- No wiesz?! Niedoczekanie twoje. Nigdy nie upijam się przed jedzonkiem – powiedział takim tonem, jakby obraziła jego cały ród z dziesięcioma pokoleniami wstecz. Z trudem powstrzymał kolejne prychnięcie, kiedy Rey stwierdziła, że będzie z własnej przekorności wymagać i oczekiwać od niego więcej… niż obiecał zaoferować.
- Skoro lubisz się zawodzić, to już nie moja wina – odparł kpiąco.
Oczywiście, że ją prowokował. Przez większość czasu. I choć Rey miała z tego powodu wysnuć wniosek, że Noah nie interesuje jej życie, to prawda była taka, że poważne tematy wiązały się z myśleniem o rzeczach, na które on nie miał tego dnia ochoty. Był nieco zmęczony spotkaniem autorskim i nieco podekscytowany na myśl o powrocie do własnych czterech ścian. Znacznie chętniej kontynuowałby nie tylko temat seksu, ale i faktyczne działania, ale stanowczo nie chciał myśleć o obowiązkach, które pewnie wcześniej czy później pojawiłyby się w ich konwersacji. Lub chociażby sprawa pewnego obrazu.
- Myślę, że nawet nie odważyłabyś się podjąć takiego wyzwania – odpowiedział i uśmiechnął się łobuzersko. – Tak jak nie odważyłabyś się przyjść bez bielizny i w sukience – dodał zaczepnie. Jeśli liczyła, że Noah da się zaskoczyć i wytrącić z równowagi uwagą o bieliźnie, była w błędzie – ochoczo podchwycił temat.
Możliwe, że na komentarz o wyobraźni powinien się wycofać, ale uznał to raczej za prowokacje niż czytelne „spadaj”. Szczególnie, że kobieta stanowczo nie zachowywała się skromnie. – A to nie była niewinna odpowiedź? – zapytał niby zdziwiony, ale spoglądał na Rey z rozbawieniem. – Skoro nic nie chcesz zdradzić, to cóż ja mogę powiedzieć i co ja mogę myśleć? – Zrobił minę niewiniątka. – Nawet nie próbujesz pobudzić mojej wyobraźni do kreatywności… - dodał niby z pretensją i żalem. Potem jednak Rey spróbowała obrócić kota ogonem.
- No wiesz! – roześmiał się. – W pełni angażuję się w nasza rozmowę, a tymi zarzucasz, że nie interesuję się wszystkim innym? Czy nie powinnaś pochwalić mojego skupienia i oddania tej konwersacji? - zapytał, odgrywając oburzenie.
I nagle atmosfera się zmieniła. Noah odchylił się w krześle i spojrzał uważnie na kobietę. Wyrzuciła z siebie litanię pretensji. A Woolf tylko zmarszczył brwi, słuchał uważnie i wpatrywał się w kobietę. Po jej tonie wiedział, że nie może odpowiedzieć głupim żartem, ponieważ mógłby ją naprawdę obrazić, a tego zdecydowanie nie chciał. A jednak nie chciał też dać się wciągnąć w poważną rozmowę o uczuciach i obowiązkach względem drugiej osoby. Przecież powinna rozumieć, że Noah nie nadawał się do czegoś takiego…
W końcu westchnął cicho.
- Rey, na co tak naprawdę jesteś zła? Że wyjechałem? Że ci o wyjeździe nie powiedziałem? A może, że wróciłem? Chcesz mnie kopnąć w tyłek? – pytał. – Czego ode mnie oczekujesz? - Zawiesił głos. - Chcesz rozmawiać ze mną czy swoim wyobrażeniu o mnie? - zakończył cicho.
Noah
Miała trochę racji w tym, jak widziała jego posiłki przez te wszystkie lata. Poza tym nieźle radził sobie z wszelkimi wariantami dań z jajek i ziemniaków. Do perfekcji opanował nadawanie smaku sosom ze słoika. Przy odpowiedniej dawce alkoholu jego żołądek akceptował wszystko.
OdpowiedzUsuńParsknął cicho śmiechem, kiedy stwierdziła, że nie podziela jej entuzjazmu dla wspólnego gotowania.
- Wybacz… stanie w kuchni nie jest dla mnie kuszącą rozrywką. Za to bardzo doceniam propozycję i dlatego ją przyjąłem – odpowiedział zgodnie z prawdą. – To jak… z darmową wizyta u lekarza. Nic przyjemnego, ale wiesz, że jest to dobre i tylko głupi by odmówił – dodał. Może nie było to szczególnie poetyckie porównanie, ale Noah za poetę nie zamierzał uchodzić. Poza tym obiecał sobie kiedyś, że będzie z Rey na tyle szczery, na ile może.
Zmarszczył brwi, kiedy kobieta stwierdziła, że jest zbyt samolubny. Uśmiechnął się lekko, kiedy stwierdziła, że mogłaby podjąć się wyzwania, gdyby i on się jakoś… podłożył. Zastanowił się, a potem ponownie wyciągnął rękę, żeby dotknąć jej dłoni, a konkretnie przebiec palcami po wierzchu dłoni i przedramieniu.
- To zależy, czego potrzebujesz… doznań estetycznych czy zmysłowych – odpowiedział cicho. Spoglądał jej w oczy i uśmiechał się łobuzersko. Widział jej gest ze szklanką i prawda była taka, że nie był obojętny na jej kuszenie. Stanowczo pomocne było to, że znajdowali się po przeciwnych stronach stolikach i w miejscu publicznym. – Mogę zrezygnować z koszulki albo… - zawiesił głos i ponownie musnął opuszkami po jej skórze.
Wiedział, że poruszają się po cienkiej granicy. Że prawdopodobnie przekroczyli już linię przyzwoitości. I cóż… jego wyobraźnia faktycznie chciała pracować i ochoczo przyjęłaby więcej detali od Rey. Najchętniej zaś spiłaby je z jej ust. A jednak Noah zachowywał spokojny wyraz twarzy i łagodność ruchów. Na pewno nie zamierzał się tak łatwo poddać w tej przepychance.
- Czynów? – uniósł pytająco. Odsunął się i wyprostował, jakby właśnie kapitulował w ich dziwnym pojedynku. – O jakich czynach mówisz? – zapytał rozbawiony, a końcówka buta dotknął jej kostki i zaczął niby to przypadkiem gładzić. – Masz jakieś perwersyjne pragnienia? – dodał zaczepnie.
I nagle całe to napięcie przemieniło się w coś, co niewiele miało wspólnego z tym prowokacyjnym flirtem.
Cóż… nie spodziewał się, że Reyes wstanie z zamiarem wyjścia, ale wszystko na to wskazywało. Nie miał czasu unosić się dumą, więc szybko podniósł się z miejsca i zagrodził jej drogę.
- Nie rozumiesz tego, co próbuję ci powiedzieć – powiedział zdecydowanie. – Znasz… jakąś część mnie. I na tej podstawie tworzysz sobie pewien obraz. Każdy tak ma, czy tego chce, czy nie. Ale nie wiesz, jak wygląda mój szary dzień, jak wygląda moja praca i gdzie zwykle jem. I dlatego zaprosiłem cię do siebie, żebyś mogła… poznać tę drugą stronę. Ale ty zachowujesz się tak, jakbyś już wszystko wiedziała. Tak nie jest. I dlatego nie zgadzam się na twój gniew. Wiem, że nie masz w nim racji. – Patrzył jej w oczy z powagą i uporem. Wiedział, że kobieta próbuje uciec, ale nie zamierzał jej na to pozwolić.
Podniósł dłoń i pogładził ją po policzku, a potem ostrożnie się pochylił w jej stronę.
- Naprawdę chcesz z nas zrezygnować, bo cię zawiodłem? – wyszeptał jej do ucha, a potem powoli się odsunął i spojrzał na nią wyczekująco.
OdpowiedzUsuńParsknął śmiechem. Wiedział, że nie każdemu podobają się jego analogie, metafory czy skojarzenia. A jednocześnie miał świadomość, że dzięki temu nie jest banalny i powtarzalny. Że nie zgadza się na schematyczne i odtwórcze myślenie. Na podporządkowanie go pod pewne stereotypy.
Nie wiedział, co ich łączy i kim właściwie dla siebie są. Najłatwiej było to nazwać przyjaźnią, ponieważ starali się stawiać na szczerość i potrafili przeżywać razem naprawdę trudne chwile, ale z drugiej strony nie znali się od tej prostszej, banalnej strony codziennych zwyczajów i nawyków. A teraz w dodatku balansowali na dość wysoko zawieszonej linie. Oczywiście wcześniej często rzucali sobie jakieś nieznaczące docinki o erotycznym wydźwięku, ale chyba pierwszy raz posunęli się aż tak daleko. Oboje to czuli. A Noah tak naprawdę nie wiedział, co dalej. Czy powinien odpuścić? Dać jej wygrać i przerwać tę sytuację? Czy może ciągnąć to i sprawdzić, dokąd zaprowadzi ich gra? Wiedział, że jakaś jego część chce, żeby to skończyło się w całkiem oczywisty sposób – aby od słowa przejść do czynów. Dotknąć, ucałować, przygarnąć do siebie. Sprawdzić, czy ich ciała oddadzą się tej elektryzującej przyjemności zgodnie, czy będzie to pojedynek ich rządz czy walka o każdy krok… Istniało jednak wysokie prawdopodobieństwo zniszczenia ich relacji – dziwnej i niemożliwej do nazwania, ale wygodnej i bezpiecznej.
- Gdybym nie kazał ci wybierać, musiałbym się pogodzić z przegraną i przyznać, że perspektywa twojego nagiego ciała na mojej pościeli jest nie tylko kusząca, ale i cholernie podniecająca – powiedział ściszonym głosem i uśmiechnął się przy tym kpiąco. Zagrał ryzykowną kartą, ale w ten sposób chciał wybrać z pewnej klatki, która się wokół nich domykała – uciec od urażenia Reyes, od własnej przegranej i narastającego napięcia, które kusiło go przetestować.
A widział jej reakcję na dotyk i wiedział, że wcale nie było jej obojętne to, co się miedzy nimi działo. Może dobrze, że wolała analizować jego skrzywioną psychikę? W ten sposób skupiała się na zupełnie innych tematach. Choć podobno można mieć równie seksowny umysł…
Właściwie nie wiedział, czego się po niej spodziewać. Krzyków? Pretensji? Wiedział, że Reyes jest do tego wszystkiego zdolna. A jednak liczył, że trącił właściwe struny, że zdoła zostać przy swoim i jednocześnie nieco ją obłaskawić. Rey była czasem jak wściekły kot, który drapie właściciela, ale nie opuszcza go tak naprawdę. Mówiła i mówiła. Próbował zrozumieć jej punkt widzenia, pojąć, o co tak naprawdę jej chodzi i jak reagować. Ale tym razem się przytuliła.
Noah niewiele myśląc, przygarnął ją w ramiona i przytulił do siebie. O ile wcześniejsze rozmowy były nasączone erotyzmem, o tyle ten uścisk był wyrazem troski i tęsknoty.
- Ja też, Rey – wyszeptał. I milczał. Są chwilę, w których słowa mogą tylko przeszkodzić. A jednak coś powiedzieć należało i dopiero po chwili w jej uścisku znalazł właściwą odpowiedź:
- Pozwolę ci na tyle, na ile będzie to dla ciebie bezpieczne – wyszeptał jej do ucha. – To moja ostateczna granica – dodał cicho i ostrożnie ją odsunął, ale tylko na tyle, by spojrzeć Reyes w oczy. W tym spojrzeniu kryło się nieme pytanie o jej decyzje. Czy chce wyjść? Zostać?
Noah
Nie mógł nie zauważyć jej rumianych policzków i ogólnej reakcji na jego słowa. I upewnił się, że nie tylko on ma problem z powstrzymaniem pewnych odruchów. Ale skoro oboje tego chcieli…? Czy byliby w stanie przejść do zbliżenia na zasadzie… no stało się, ale niczego to nie zmienia? Nie był pewien. Szczególnie, że Rey już pokazała, że potrafi rościć sobie prawa do jego osoby. Już samo to wywoływało w nim chęć ucieczki, choć wiedział, że to nie jest wina samej Reyes, a jego nieprzyjemnych doświadczeń z pewną kobietą. Z drugiej strony… nikomu innemu tak nie ufał jak tej szalonej meksykance. Wiedziała o nim więcej, niż powinna, i tylko jedna Jen mogła poszczycić się taką znajomości rzeczy. Czy to źle, że rozważał, jakby to było poznać Rey jeszcze bliżej? Sprawdzić, jak wygląda, kiedy budzi się o poranku na jego poduszce? Jak reaguje na jego dotyk? Jak brzmi jej słodki głos, gdy jest naprawdę zadowolona? Czy rumieni się, gdy dostaje śniadanie do łóżka? Co złego było w pragnieniu bliskości przez dwie osoby, które poznały smak samotności? Szczególnie, że potrzeba ta paliła ich pod skórą, przyspieszała krążenie krwi i wołała pożądaniem?
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się lekko, z rozbawieniem.
- Moje łóżko chętnie cię powita… ale niestety jutro – odpowiedział żartobliwie. O tak, był mistrzem wykrętów. – To moja ostatnia noc w wynajmowanym pokoju – dodał. Potem jednak Reyes się odsunęła.
- Pod warunkiem, że naprawdę mi zaufasz – odparł. Pogłaskał ją po policzku i odgarnął jej włosy na bok. – Nie skrzywdziłbym cię celowo – dodał ciszej, a potem uśmiechnął się zadziornie. – Chyba, że właśnie tego pragniesz. – O tak. Nie zamierzał jej tak łatwo odpuścić. Lubiła go prowokować i raczej nie powinna liczyć na jego pokorne korzenie się.
- Zapłacenie rachunku – odparł rozbawiony. Ucałował jej dłoń i puścił, żeby zawrócić i zapłacić za ich posiłek. Potem dołączył do Rey. A konkretnie podał jej ramię, gdyby chciała się na nim oprzeć. – Chodźmy… - zastanowił się. – Do Central Parku – zaproponował. – Nie chcę dzisiaj myśleć o pracy – przyznał. – Poza tym miałaś opowiedzieć o tym, co robiłaś przez ten czas, kiedy mnie nie było – dodał i uśmiechnął się ciepło. – I o moim obrazie. Mam nadzieję, że nie spaliłaś go w imię zemsty!
Noah
Cóż… w przypadku pokoju Reyes za bardzo kombinowała. Powód jego nocowania gdzieś indziej był bardzo prozaiczny i gdyby zapytała, to bez wahania by jej to wyjaśnił. Nie miał jednak ku temu okazji.
OdpowiedzUsuńNoah zdołał ukryć swoje zadowolenie z jej reakcji, ale tylko dlatego, że nie chciał stracić tego, co osiągnął. Prawda była jednak taka, że cieszył jej odruchami i nie zamierzał wcale przestać ich testować. Może było to głupie i nieodpowiedzialne… ale kto kiedykolwiek nazwałby go rozważnym i zachowawczym?
- Czemu nikt nie chce wierzyć w moją niewinność? – westchnął teatralnie, ale uśmiechnął się, kiedy przyjęła jego ramię i pozwoliła się poprowadzić.
- Obu – odparł z rozbawieniem. – O ile redaktorka była wkurzona… mój szef będzie wku**ny – zapewnił. – Zapomniałem mu wspomnieć, że wróciłem – wyjaśnił i popatrzył na Rey z łobuzerskim uśmiechem. Tak, nie była jedyną osobą, której zapomniał wspomnieć, że ponownie postawił stopy w Nowym Jorku. Lista niezadowolonych była dość pokaźna, ale Noah nie był osobą, która miała się tym szczególnie przejmować. Potem zastanowił się nad jej pytaniem.
- Oba? Chyba… - Zamilkł. – Zacząłem pisać… dość wcześnie. Najpierw bałem się coś z tym robić, więc wrzucałem głównie zdjęcia i krótkie opisy. Potem proporcje się odwróciły. Poniekąd nie chciałem zapomnieć tych wszystkich miejsc, które odwiedzałem – wyjaśnił poważnie. – Nie myślałem o karierze pisarskiej, jeśli o to pytasz. Ale… - zawiesił głos i spojrzał żywiej na Reyes. – Ostatnio odkryłem, że moja siostra też pisze – dodał z wyraźną dumą.
Potem przewrócił oczami.
- Nie uwierzę, że żaden się tobą nie interesował – stwierdził z przekonaniem. – Ale skoro czekałaś właśnie na mnie… - spojrzał wymownie w górę, a potem mrugnął do niej porozumiewawczo. – To musimy wymyślić coś głupiego – zadecydował entuzjastycznie.
- Jest m ó j - odparł. – Ja go zdobyłem i ja go sprzedam. I dobrze na tym zarobię. A ty możesz ubolewać, że się nie kurzy w muzeum – dodał złośliwie. Widać było, że nie mówi poważnie, a jedynie z czystej przekory.
- To twoje słowa! Ja mogę co najwyżej milcząco potwierdzić – zaśmiał się. Nie był aż takim narcyzem, żeby nazwać się dziełem sztuki, ale skoro o to prosiła, to przecież nie mógł jej odmówić. – Planujecie jakąś nową wystawę? – zapytał.
Powoli szli ulicami miasta...
Noah
Parsknął cicho. Nie był nawet w połowie tak zły, jak myśleli o nim ludzie, ani w połowie tak niewinny, jak chcieliby by był. Był… po prostu sobą. Gdzieś tam pomiędzy. Nie czerpał przyjemności z nielegalnych działań, ale nie każdy czyn poza prawem traktował jako zło. Bliżej było mu podejściem do Kantowskiego założenia, że moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. A skoro unikał krzywdzenia innych… to przecież nie wykraczał poza prawo. Przynajmniej w pojęciu Kanta, bo pewnie prawo większości państw by się z nim nie zgodziło.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się mimowolnie, kiedy Reyes przyznała, ze jego słowa i kuszenia nie były dla niej obojętne. Czy zabrnęli za daleko zależało od tego, dokąd chcieli dotrzeć, a tego Noah był coraz mniej pewien. Wcześniej traktował to wszystko tylko jako zabawę, ale… trudno było oszukiwać samego siebie i musiał otwarcie stwierdzić, że zabawa ta bardzo mu się podobała i chętnie by ją kontynuował. Tylko czy powinien?
- Może… zapomniałem celowo – zgodził się. – Właściwie nie dałem jej znać – przyznał. – Wpadłem przypadkiem na znajoma z wydawnictwa i się wygadała. – Spojrzał na Reyes z miną zbitego psa. – Więc raczej to ona mnie dopadła. Zamierzał się odezwać za tydzień czy dwa… kiedy ukończę szkic rozdziału. A teraz… sama słyszałaś. Mam go oddać najlepiej na wczoraj – wzruszył ramionami. – I dlatego nie mogę powiedzieć szefowi, że wróciłem… Bo też każe pojawić mi się w pracy i nie będę miał czasu na pisanie – wyjaśnił spokojnie. Nie zamierzał mówić o tym, kiedy planował się odezwać do Rey. Bo… właściwie nie wiedział. Planował to zrobić jak najszybciej, ale nie było też tak, że miał wpisaną datę w kalendarzu.
- Jen? – zdziwił się. – Nie… Choć może tak? – zastanowił się. Dzwonił do Maybel, a znając staruszkę, mogła już nakablować na niego Jen. Z drugiej strony starsza pani potrafiła utrzymać w tajemnicy jego regularne odwiedziny w Nowym Jorku przez tyle lat. – Może. Właściwie to nie wiem – przyznał. – Ja jej nie mówiłem, ale mogło do niej dotrzeć – wyjaśnił nieco precyzyjniej. – Odezwę się – dodał na znak, że wcale nie zamierza ukrywać się przed całym światem.
- Nie no… jako dzieciak miałem inne rozrywki – odparł z rozbawieniem. – Kiedy zacząłem podróżować… nie chciałem się pogubić… z pewnymi sprawami – zawiesił głos. Potem pokręcił głową. – Oj nie! Ona dowiedziała się niedawno. Myślałem, że będzie bardziej wkurzona, ale nie była. Chyba trafiłem na dobry dzień. – Uśmiechnął się z zadowoleniem. – Bo.. no… później ci pokażę. – Machnął ręką. Nie chciał ubierać w słowa czegoś, co powinno zostać pokazane. Chociaż znając niecierpliwość Rey, mógł spodziewać się protestów. – Za to pokazała mi swoje teksty… i zaimponowała – dodał.
Roześmiał się.
- Oczywiście, że tak! – odparł na jej protest i rzeczywiście jej nie puścił. Kiedy zaś dotknęła jego twarzy, spojrzał na nią z błyskami w oczach. – Robimy? – ponowił jej pytanie. Tym razem nie dał się jednak sprowokować do dalszej gry. Wiedział, że wtedy porzuciliby plany spaceru, bo mógłby mieć dla niej znacznie mniej skomplikowaną propozycję i podejrzewał, że mogłaby się zgodzić.
- Winny – przyznał pokornie. Nigdy nie twierdził, że nie lubi pieniędzy. – Ale gdybym był tylko materialistą bez serca, to czy tak bardzo pragnęłabyś spotkania ze mną? – zapytał. – Będzie się kurzył w bezpiecznych warunkach i poza decyzjami idiotów, którzy nie potrafią docenić jego piękna – odparł. – Nie chodzi mi o wasze muzeum… tylko o rządzących, którzy traktują dzieła bardzo… niesprawiedliwie. Gdyby nie muzealnicy i kuratorzy, to większość z nich mogłaby robić za reklamy na przystankach, o ile wywołałoby to jakąś sensację – wyjaśnił spokojnie.
- Z ciekawości! – Pokręcił głową. Naprawdę oczekiwała po nim samego zła.
Potem jednak zaczęła się wygłupiać. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby potrafiła patrzeć pod nogi. Kiedy tylko się zachwiała, Noah od razu ruszył, więc nim padła na ziemię, zdążył chwycić ją za rękę i pociągnąć do siebie. Nie poprzestał jednak na pociągnięciu jej do góry. Objął ją i przygarnął do piersi.
- Widzisz? Muszę uważać na twoje bezpieczeństwo… bo i bez mojej pomocy robisz sobie krzywdę – stwierdził złośliwie, ale nadal trzymał ją w objęciach.
UsuńNoah
Jeżeli mógł określić się specjalistą w jakiejś dziedzinie, to była to wyłącznie medycyna ratunkowa, choć nie dlatego, że pozjadał wszystkie rozumy i zdołał posiąść wiedzę absolutną, gotów rzucać na prawo i lewo definicjami wyrwanymi wprost z naukowych książek. Nie, akurat regułek nigdy nie uczył się na pamięć, bo znacznie łatwiej było mu przyswoić informacje przy pomocy skojarzeń – jeżeli mógł nazwać się specjalistą, to dlatego, że posiadał duże doświadczenie i był pewien siebie oraz swoich umiejętności w każdym możliwym scenariuszu, w którym mógłby wziąć udział. Wiedział jak ratować czyjeś życie, bo robił to już setki razy, a do tego posiadał w sobie wielkie pokłady wiary w zwycięstwo i wolę walki, która nie pozwalała mu odpuścić przy pierwszym potknięciu, czy większej trudności, które w terenie pojawiają się prawie zawsze. To było życie, któremu się poświęcał, i któremu chciał poświęcać się najlepiej, jak potrafi, stąd te dobrze rozwinięte umiejętności. Takiego doświadczenia nie posiadał jednak w sprawach życiowych, mimo że chodził po tym ziemskim padole dobre trzy dekady i sporo miał okazji, podczas których zaznajamiał się ze sposobem, w jaki funkcjonuje człowiek oraz jego psychika. Ale sama wiedza i obserwacje nie czyniły go mistrzem, którego rady powinno się brać garściami, więc o ile mógł podjąć się jakiegoś zabiegu medycznego będąc pewnym, że przyniesie on wyczekiwany efekt, o tyle nie potrafił dać komuś rady z pełnym przekonaniem, że przyniesie ona same korzyści. Dlatego nigdy nie narzucał nikomu działania, a co najwyżej sugerował na podstawie własnej intuicji, którą drogą powinien ktoś podążyć, żeby choć w niewielkim stopniu sobie pomóc. Reyes nigdy więc nie usłyszy od niego klarownych instrukcji poruszania się kolejami życia, bo on sam takowych nie posiadał, a nawet jeśli jakieś doświadczenie miał, to nie oznaczało, że mógł na nim w stu procentach polegać w dosłownie każdej sprawie. Wszystkich łączą pewne schematy postępowania, a jednak każdy człowiek to jednostka indywidualna i czasami jeden schemat nie rozwiąże dwóch tych samych problemów dwojga innych ludzi. To, że on sądził, że rodzina Reyes nigdy nie byłaby w stanie zrzucić ciężaru winy na jej barki, nie oznaczało, że oni rzeczywiście nie byliby w stanie tego zrobić. Kiedy myślał o swoich rodzicach, był przekonany, że nie uznaliby go winnym śmierci Ethana, ale równocześnie wiedział, że dobitnie uświadomiliby go, że sam sobie na taki los zapracował. W tej rozmowie był przekonany jedynie do tego, że Reyes powinna podjąć próbę porozmawiania z rodzicami, bo bez rozmowy nieustannie będzie tkwić w dokuczającej niewiedzy, aczkolwiek wszystko musi stać się swoim czasie, gdy będzie na to naprawdę gotowa.
OdpowiedzUsuń— Zrobiłem — odpowiedział krótko. On miał już tę próbę za sobą – jego przekonania się potwierdziły, dlatego relacje z rodzicami cały czas toczą się w oficjalnym tonie i tak już raczej pozostanie do samego końca. Może skrywał za to jakąś urazę, ale jeśli tak, to gdzieś bardzo głęboko, bo tego rodzaju żal doskwierał mu już teraz bardzo rzadko. Jego życie zawsze toczyło się bez nich, dlatego nigdy nie stanął przed zadaniem przyzwyczajenia się do pustki po rodzicach. W jego psychice wcale tej pustki tak właściwie nie było – rodzice stanowili w niej raczej dodatkowy element, dla którego nie ma już po prostu miejsca.
— To nie są zakazane tematy — stwierdził, wstając z krzesła. — Możemy rozmawiać o wszystkim, Rey. Tylko musimy mieć na uwadze, że niektóre tematy będą nas po prostu rozstrajały — dodał, posławszy jej uśmiech, po czym wziął wszystkie przybory do oczyszczania ran i poodkładał je na miejsce.
Nie przeszkadzało mu to, że Reyes poruszyła kwestię rodziny, bo niewiele było już teraz tematów, o których nie potrafiłby mówić, a poza tym był ciekawy, jak układa się między nimi po tym okropnym, październikowym wydarzeniu. W rzeczywistości liczył na to, że będą otaczać się wzajemnym wsparciem, bez względu na odległość, a jednak niekoniecznie tak to aktualnie wyglądało.
UsuńZgarnął z lodówki dwie buteleczki lemoniady własnoręcznie przygotowanej przez Lindę, a kiedy Reyes zatrzymała się na schodach, skinął głową twierdząco.
— Idę. Wypada, żebym wstał w miarę wypoczęty — oznajmił, wręczając jej na stopniach jedną z buteleczek. — Jutro znowu czeka nas długa trasa — przypomniał, bo podróż bez wątpienia sięgnie kilkunastu godzin. Plusem tej trasy jest to, że można podziwiać piękne widoki: górskie szczyty, doliny i gęste lasy, którymi usłany jest niemalże cały stan Wirginia. Minusem z kolei to, że po jej przebyciu, czeka ich powrót do szarej, nowojorskiej rzeczywistości.
Reginald Patterson
Ilekroć Nowy Jork zaczynał go zanudzać lub męczyć (co zdarzało się zdecydowanie częściej niż był skłonny przyznać), Nathan wracał myślami do Meksyku. Do wszystkiego, co tam zostawił i czego na co dzień starał się nie żałować, bo im więcej żalu, tym mocniejsza tęsknota, a wiedział, że… Że nie chciał wracać. Nie mógł, nie potrafiłby, nie miał po co. Wmawiał sobie to wszystko, w nadziei, że kłamstwo powtórzone wystarczająco wiele razy w końcu stanie się prawdą, tymczasem dalej od jakiejkolwiek prawdy nie mógłby się znaleźć nawet, gdyby próbował.
OdpowiedzUsuńNie dało się ukryć: miał nadzieję, że to miasto coś w jego życiu zmieni. Na przykład naprawi relacje ze starszym bratem, skoro te z matką zostały zniszczone, wymieni coś za coś. W tej kwestii nie ruszyło się jednak dosłownie nic, ale co tu się dziwić. Raphael wciąż był tym samym zadufanym dupkiem jak wtedy, gdy wyjeżdżał na opłacane przez małą fortunę dziadków studia, nawet piękna żona, której łagodny charakter tak ostro kontrastował z jego upartością, pewnych rzeczy nie mogła zmienić. Nie dogadali się pomimo wielokrotnie podejmowanych przez Nathana prób. Teraz uważał, że skoro nie osiągnęli niczego, nie naprawili przez ostatnich sześć lat złości i pretensji, które wciąż pozostawały między nimi tak żywe i bolesne, to nie naprawią już niczego. Odpuścił sobie, chociaż żałował. Skupił się na sklepie, skoro akurat z tym aspektem ich rodziny Raph nie chciał mieć nic do czynienia. Dziadkowie jednak, pomimo zaawansowanego wieku, który ograniczał ich życie do ogromnego domu w Murray Hill, prędzej kazaliby zmienić mu nazwisko, niż pozwolili wprowadzić jakiegokolwiek zmiany wśród ich ukochanych antyków. Staroci, które w znakomitej większości zbierały kurz i odstraszały sensownych klientów. Ludzie z portfelami o takiej grubości, jak te, które należały do nich, ludzie, którzy znakomitą większość życia mieli już za sobą i teraz mogli z wygodnych pokoi narzekać na to, jak zmienił się świat wokół nich, nie widzieli tego, co dostrzegał Nathan. Rodzinny biznes potrzebował zmian, tych samych, na które oni tak złorzeczyli, jeśli nie chcieli, by po ponad sześćdziesięciu latach zniknął z mapy miasta na dobre.
Więc może i większość czasu uciekała mu w sklepie albo na myśleniu o sklepie, utrzymywaniu kontaktu z klientami i wyszukiwaniu najciekawszych perełek, które już dawno przestał traktować jak zwykłe przedmioty, a zaczął odnosić się do nich jak do cennych kawałków historii, ale przynajmniej coś robił. Nie błądził bez celu jak dziesięć lat temu w Teksasie. Nocą koszmary prawie już nie wracały, a dni nie uciekały na powtarzaniu, że w ogóle nie powinno go tu być. Oczywiście poczucia winy charakterystycznego dla ludzi, którzy przeżyli wydarzenie, którego przeżyć nie powinni, jednocześnie zostawiając za sobą innych, wciąż się nie pozbył i szczerze wątpił, że kiedykolwiek pozbędzie, ale podobno z tym można żyć. Nie pogodzić, ale po prostu iść dalej. Nie zapomnieć, ale nie pozwolić się zadręczyć.
Koniec kwietnia w Nowym Jorku diametralnie różnił się od tego w Meksyku, ale szerokość geograficzna przecież robiła swoje. Mieszkańcy miasta z wdzięcznością przyjmowali zmianę w pogodzie, dłuższe, jaśniejsze i cieplejsze dni, rozkwitające kwiaty i drzewa oraz zieleńszą trawę w parkach, w których odpoczywali od otaczającego ich ze wszystkich stron zgiełku. Nathan obawiał się, że właśnie przez ten zgiełk spóźni się na spotkanie, na które już od tygodnia był umówiony z jednym z kuratorów w El Museo, z którym miał podpisać ostatnie dokumenty, przypieczętowujące fakt, że rodzina Strausów przekazywała do zbiorów muzeum zakupione przed laty na aukcji rysunki i szkice autorstwa Martína Ramíreza.
Nie spóźnił się, a nawet pojawił się odrobinę za wcześnie, czekał więc cierpliwie w gabinecie, do którego go skierowano, a kilka minut wolnego czasu zabijał, przyglądając się tytułom książek na półkach ustawionych za biurkiem przy oknie. Stał plecami do drzwi, odwrócił się więc, gdy usłyszał, że zaskrzypiały cicho. Nie ujrzał w nich jednak osoby, której się spodziewał. W pierwszej chwili właściwie nawet nie miał pojęcia, kogo właściwie ujrzał, aż w końcu w jego głowie zaświeciła się jakaś lampka, której błysk pewnie zalśnił nawet w jego oczach.
UsuńPrzez chwilę nie mógł wydobyć z siebie żadnego słowa.
— Rey? — zapytał ciszej, niż sobie tego życzył. Chciał powiedzieć coś jeszcze, oczywiście, że chciał, ale słowa uparcie nie opuszczały jego ust, a indywidualne myśli zlewały w głowie w niezrozumiałe jedno.
Rey?, zapytał, ale nie pytał, czy to ona, poznał ją przecież od razu i nie potrzebował potwierdzenia. Zamilknął jednak, czekając na ruch z jej strony. Mogła nie chcieć mieć z nim nic do czynienia i był przygotowany na zaakceptowanie tego faktu, nie widzieli się w końcu od tylu lat, a rozstali w okolicznościach dalekich od tych, które nazywa się przyjemnymi. Przyszedł tu w końcu by podpisać parę papierów, nie po to, by przywoływać możliwie niechciane wspomnienia.
Nathan
Noah wiedział, że czasami trzeba kombinować, żeby poradzić sobie w życiu. A jego losy nie były linią prostą. Nie raz fart, przebłysk geniuszu czy instynkt pomagały mu przetrwać w sytuacjach, które powinny skończyć się dla niego tragicznie. Niestety… nie zawsze. Czasami musiał przełknąć gorzką pigułkę i pogodzić się z tym, że kara jest zasłużona… mniej lub bardziej.
OdpowiedzUsuńI tak, widział satysfakcję kobiety. Może powinien ją za to winić, ale bardziej bawiło to Woolfa. W końcu Rey traktowała go jako źródło zła, ale takim gestem odsłaniała i swoją bardziej bezlitosną stronę.
- Nie masz dla mnie ani krztyny litości? – zapytał. Chciał odwołać się do sumienia kobiety, chociaż podejrzewał, że to daremny trud. Potem jednak zastanowił się nad jej pytaniem.
Noah naprawdę nie chciał szokować Rey i nie robił tego specjalnie, żeby udowodnić, że kobieta o nim nie wie wszystkiego. Po prostu jego relacje z ludźmi nie przypominał tych z podręczników. Jedynie względnie klasyczną więź miał z ojcem, który spoczywał od lat na cmentarzu. Na temat kontaktów z matką nawet nie warto było wspominać.
- Jutro – odpowiedział zdecydowanie. - Będzie ci trudniej znaleźć wymówkę, żeby wkręcić się od spotkania ze mną - dodał żartobliwie, żeby nieco odsunąć temat od jego związków z pisaniem. I od reakcji Jen na jego pisanie. To wymagało dłuższych przypisów, a Noah nie tyle nie chciał o tym powiedzieć Reyes, co wiedział, że potrzebuje do tego więcej siły i organizacji samego siebie, a prawda była taka, że tego dnia brakowało mu obu tych rzeczy. Może wyglądał swobodnie i wesoło, ale był zmęczony spotkaniem i wytrącony z równowagi przez napięcie, które wybuchło między nim a Rey.
- Jeśli prowokujesz mnie do powiedzenia komplementu, to wiedz, że naprawdę uważam cię za inteligentną i bystrą osobę – odpowiedział rozbawiony. – Co też dowodzi, że nie jestem skończonym materialistą i kobieciarzem, bo wtedy podkreślałbym twoją ponadprzeciętną aparycję -dodał, żeby jak zwykle odwrócić kota ogonem. W zamian jednak dał jej postawić kropkę nad sprawą obrazu. Wiedział, że Rey by się nim zaopiekowała odpowiednio. Rzecz w tym, że ich interesy w tym przypadku nie szły w parze, a Woolfowi naprawdę potrzebna była na transakcja – w pełni legalna i niemała.
Usłużnie nie skomentował słabego żartu, a jedynie posłał jej lekki uśmiech.
- Nie zrobiłbym tego, ale ciągle mnie zaskakuje, że masz mnie za takiego bezwzględnego drania – odpowiedział rozbawiony, kiedy zasugerowała, że mógłby jej coś dosypać do jedzenia.
Uśmiechał się również wtedy, gdy podążała dłońmi po jego klatce. I naprawdę starał się nic nie zrobić. Nie było to łatwe, ale się starał. Spojrzał na nią nieco zdziwiony, gdy zaczęła się lekko bujać i zaprosiła go do tańca, a potem pokręcił głową z rozbawieniem i odsunął ją na tyle, by móc chwycić ja tak jak do walca.
- A umiesz tańczyć? – zapytał zaczepnie. Wyprostował się nieznacznie i mocniej przytrzymał jej korpus. Zerknął w bok, czy na nikogo nie wpadną, a potem poprowadził ją w cichym walcu. Raz, dwa, trzy… raz, dwa, trzy… obrót… raz, dwa, trzy…
Cóż… lubił ją zaskakiwać, a salsa nie była jego mocną stroną.
Noah
Skrzywił się i zamrugał szybko, kiedy niespodziewanie oberwał pierwszym orzeszkiem. Przed kolejnymi zaczął się już nieporadnie zasłaniać, śmiejąc się przy tym głośno i wesoło. Nie zamierzał pokajać się ze względu na swoje słowa i też w jego planach nie rysowała się zmiana podejścia w stosunku do Reyes, Jerome bowiem nie zwykł rozczulać się zbytnio nad innymi. Może dlatego, że sam nie oczekiwał niczego podobnego? Ludzie mieli różne doświadczenia i różne traumy, dźwigali na swoich barkach różnorakie bagaże doświadczeń. Czy świat nie byłby wyjątkowo smutny, gdyby mierzyć ich jedynie tą miarą?
OdpowiedzUsuńPoza tym, poznawszy to, z czym musiała się zmierzyć, i na pewno wciąż zmagała się brunetka, wiedział, na ile może sobie pozwolić, z drugiej strony natomiast… Czy było coś, co miało zranić ją bardziej niż śmierć Cataliny? Czy w obliczu tych wydarzeń słowa Marshalla mogły cokolwiek zmienić? Nie analizował więc przesadnie tego, co padało z jego niewyparzonej gęby i nie gryzł się w język, oferując tym samym cząstkę normalności nie tylko samej Reyes, ale również sobie.
— Wcale temu nie przeczę! — odparł rozbawiony, kiedy brunetka posądziła go o bycie starszym strasznym bratem. Nie wątpił w to, że momentami był upierdliwy i nieznośny, nawet teraz, po tylu latach, przez co ochoczo pokiwał głową, gdy nawiązali do Ivany. — Nie chcesz wiedzieć, jak często potrafiliśmy doprowadzić ją do płaczu ze złości i bezsilności. Naprawdę miała z nami przechlapane — zgodził się, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że kiedy o tym opowiadał, miał przed oczami siebie oraz nieżyjącego już Nahuela. Wspominał ich trójkę, ponieważ dzieliła ich najmniejsza różnica wieku i nim na świecie pojawili się bliźniacy, przez kilka lat byli tylko oni. Jego (ich) relacja z najmłodszym rodzeństwem układała się już zupełnie inaczej.
— Nie, babcia i dziadek poznali się zupełnie zwyczajnie i nie gonili za sobą przez pół świata — wyjaśnił z uśmiechem, a nad odpowiedzią na kolejne pytanie Reyes nie musiał zastanawiać się choćby przez sekundę. — Nie, tego nigdy nie żałowałem — powiedział zgodnie z prawdą, ponieważ istniały rzeczy, które wspomniany żal w nim budziły, lecz wyjazd do Nowego Jorku nie zaliczał się do jednej z nich. — Nawet teraz, po tym wszystkim, nie żałuję — dodał z nikłym uśmiechem. — Miejsce to nie tylko punkt na mapie, opisany za pomocą odpowiednich współrzędnych. To też ludzie. A nawet, przede wszystkim, ludzie — rozwinął swoją myśl, nie przestając się przy tym lekko uśmiechać, jakby skrywał zawiłą tajemnicę, która była niedostępna dla większości ludzkości, lecz przy tym okazywała się niezwykle prostą, kiedy już się ją poznało.
Zaskoczył go ten dotyk; nie spodziewał się go zupełnie, jednakże wraz ze słowami kobiety tworzył spójną całość i chyba po raz pierwszy wyspiarz nie znajdował odpowiednich słów, by odpowiedzieć swojej rozmówczyni. Zaprzeczanie i udawanie, że wcale tak nie było mijałoby się z celem, z kolei na przyznanie jej stuprocentowej racji chyba jeszcze nie był gotowy. To było zbyt świeże i jego własne myśli pozostawały zbyt nieuporządkowane, by przyznać, że nie potrafił pomóc własnej żonie – że pewne rzeczy nie leżały w mocy człowieka, że były obszary dla innych niedostępne, że wiele zależało po prostu od danej osoby i żadna ingerencja z zewnątrz nie mogła na nic wpłynąć.
Zmilczał więc, pokiwał głową i tylko odwrócił dłoń, by móc swobodnie zacisnąć palce na dłoni brunetki. Tym gestem chciał dać jej do zrozumienia, że trafiła w samo sedno lecz jednocześnie była to prawda, po którą jeszcze nie był gotów sięgnąć. Przyglądał jej się tylko nieśmiało, wiedząc, że prędzej czy później będzie musiał to zrobić, ale to jeszcze nie był ten moment.
UsuńUniósł głowę, wpatrując się intensywnie w znajomą, a kiedy już jej wysłuchał, wstał i wyciągnął ku niej dłoń.
— Chodź ze mną. Pokażę ci coś.
[Tak, szkoda tej rozmowy, która emocjonalnie mnie wykańcza, ale takie wątki są najlepsze ^^ Mam jeszcze coś małego w zanadrzu, a potem będzie można skakać!]
JEROME MARSHALL
To, co jeszcze kilka minut temu wydawało mu się w pełni uzasadnione, a więc cały jego misterny plan odsunięcia Reyes od swojego życia i pozwolenie na to, aby czuła się nie tyle od niego odsunięta, co wykopana, wyrzucona jak ostatni niepotrzebny grat, teraz zamieniło się w kompletnie absurdalną sytuację, która pomiędzy takimi ludźmi, jak oni, w ogóle nie powinna mieć miejsca. To nie pierwszy raz, kiedy kilka jego nieprzemyślanych słów wywołało całą lawinę konsekwencji, których nie potrafił przewidzieć. To był cały Jackie. Mówił coś, albo robił tylko dlatego, że widział w tym możliwie najszybsze osiągnięcie swojego celu, ale zwykle zapominał przy tym o jednym bardzo ważnym fakcie: świat, i nie tylko jego, ale cała otaczająca go rzeczywistość, nie działały w systemie zero-jedynkowym. Nie wszystko było po prostu białe, albo po prostu czarne, tylko że Jackie nigdy tych odcieni szarości nie wyłapywał. W ten sposób kilka miesięcy temu zaplanował dwa, może trzy kroki do przodu. Zadbać o to, aby Rey nie uczestniczyła w jego małym życiowym dramacie, a potem dopilnować tego, by nigdy nie miała ochoty do niego wrócić. Pomyślałby, że Rey to po prosty kobieta i w jej naturze leży komplikowanie każdej, nawet najprostszej rzeczy, gdyby nie przeczucie, ta jedna, świdrująca mu na wylot mózg obawa, że miała w tym wszystkim sporo racji. Głupiej, niszczącej ją, niszczącej jego, sprawiającej, że tęsknili teraz za sobą równie mocno, jak mocno chcieli rzucić się sobie do gardeł, ale jednak racji. Być może zapomniał, jak to jest mieć ją przy swoim boku, machać ręką i prychać na wszystko, co miała do powiedzenia, żeby po jakimś czasie dojść do wniosku, że ma w głowie trzy razy więcej oleju od niego, ale teraz dobitnie sobie o tym przypominał i wolał wkurwiać się na nią z zupełnie innego powodu, niż wkurwiał się teraz. Za to, że wybierała komedię romantyczną zamiast serialu kryminalnego i nie pozwalała mu na niej przysypiać, albo nalegała na zjedzenie czegoś (podobno) zdrowego, co wyglądało na talerzu tak, jakby ktoś nie do końca to zamordował i mogło wyskoczyć przez okno w każdej chwili. Za to, że znowu trzepnęła go poduszką przez głowę, bo miała dość jego prymitywnej życiowej filozofii. Wreszcie za to, że prawie w każdej sytuacji nie można było jej przegadać.
OdpowiedzUsuń— Zaraz, zaraz — wtrącił stanowczo, robiąc przy tym taką minę, jakby Rey powiedziała do niego coś w niezrozumiałym dla niego języku. Zamknął na chwilę oczy, a kiedy ponownie spojrzał na dziewczynę, na jego twarzy wymalowało się coś na wzór niedowierzania. — Masz pretensje o to, że potraktowałem cię niesprawiedliwie i jednocześnie twierdzisz, że zrobiłem tym większą krzywdę sobie, niż tobie? I komu tu podoba się rola męczennika, co? Taką podjąłem wtedy decyzję i taka wydawała mi się wtedy najlepsza. Sam wpieprzyłem się w nienormalny związek, więc sam musiałem sobie z tym poradzić. Nie byłaś ani nie jesteś mi nic winna, żeby próbować wtedy nadstawiać dla mnie karku. To co teraz mówisz, jest totalną bzdurą. Nie mam pięciu lat, żeby nie umieć po sobie posprzątać, Rey, ani tym bardziej nie potrzebuję niańki, która będzie mnie trzymała za rękę i chroniła przed wszystkim, co złe. Poradziłem sobie ze wszystkim, ty masz na głowie jedynie awanturę ze mną, zamiast psychopatki wybijającej ci okna w mieszkaniu, więc chyba wszyscy na tym zyskali.
Oddychał coraz szybciej i coraz mocniej zaciskał zęby. Zmusił się, aby otrzeć samotną łzę spływającą po policzku Reyes, ale nie wystarczyło mu siły woli na to, żeby na nią popatrzeć. Wiedział, że potem zrobiłby i powiedziałby wszystko, byleby tylko przestała płakać, przyznałby jej rację, przeprosiłby, rzucił wyświechtanym tekstem, że zachował się jak ostatni gnój, ale to nie byłoby szczere; tym razem nie mógł sobie pozwolić na takie kłamstwo. Nie chciał, aby Rey poczuła się upoważniona do wkraczania w jego życie z buciorami i z dziwnym poczuciem misji akurat wtedy, kiedy była w tym życiu zupełnie niepotrzebna i kiedy oznaczało to dla niej więcej bałaganu niż dla Jackiego, zostawionego ze wszystkim samemu sobie.
Nadal nie mieściło mu się to w głowie, nie potrafił sobie uporządkować jej rozumowania, tracił powoli zarys tego, czego właściwie dotyczyła ta rozmowa. Był w tym naprawdę kiepski, nigdy nie domyśliłby się nawet połowy tego, co działo się w tej chwili z myślami Reyes, a troska o niego była ostatnią rzeczą, jakiej by się po niej spodziewał po tym wszystkim, co jej powiedział i w jaki sposób ją potraktował. Zbity z tropu, czuł się jak dzikie zwierzę zapędzone w ciemny zakamarek, z którego nie można było uciec w inny sposób, jak tylko napierać naprzód, atakować tego, kto zastawiał mu drogę.
Usuń— Ja pierdole, Rey, nie pisałem się na psychoanalizę. — stwierdził ze zrezygnowaniem i przetarł twarz dłonią. Wyglądał na coraz bardziej zmęczonego, rozwleczonego jak balonik nadmuchany do granic możliwości, z którego powoli zaczynało schodzić powietrze, ale ciągle jeszcze gotowała się w nim irytacja. Wiedział, że w ten sposób nigdy nie wypracują porozumienia, ale znał siebie zbyt dobrze, by spodziewać się po sobie choćby cienia uległości. Tak naprawdę zgubił się już w tym, co nim teraz motywowało; chciał przekonać Rey do swoich racji, bo naprawdę wydawały mu się słuszne, czy tylko dlatego, że jej punkt widzenia różnił się od jego i nie mógł sobie poradzić ze świadomością, iż nie poszło mu z nią tak łatwo, jak szło zazwyczaj z innymi ludźmi. — Nie wiem, kim albo czym jestem w twoim życiu, albo na co zasługuję lub nie, ale na pewno nie jestem człowiekiem, którego chciałabyś we mnie widzieć. Albo widzisz. Jestem sukinsynem, egoistą i co tam jeszcze może komuś przyjść do głowy, ale rzecz w tym, że mi jest z tym wszystkim bardzo dobrze. Wkurwiają mnie tylko ludzie tacy, jak ty, którzy na siłę próbują mnie uzdrowić i nie zwracają uwagi na to, co to oznacza dla nich samych. Jezu, zajmijcie się wszyscy sami sobą i wszyscy będą zadowoleni, tylko tyle i aż tyle.
Odetchnął głęboko, zamarł na chwilę w bezruchu, a potem prześliznął się obok stolika, by zbliżyć się o parę kroków do drzwi restauracji. Poruszał się tyłem, chciał jeszcze na koniec odwzajemnić tę namiastkę uśmiechu czającą się w kącikach jej ust, choć był pewien, że wyglądało to w jego wykonaniu bardziej na grymas po zjedzeniu plasterka cytryny, niż coś pozytywnego. Skapitulował, miał dość.
— Może właśnie tylko o to chodziło. — stwierdził, opierając dłoń o klamkę — Odskocznia. Wiesz, kiedyś jakiś bardzo mądry człowiek powiedział mi, że rzadko tęskni się za ludźmi, a częściej za konkretnymi sytuacjami i tym, jak się wtedy czuliśmy. Skoro uporałaś się już z wypadkiem, a ja pozbyłem się z życia tej idiotki, może nie ma już do czego wracać i ta rozmowa w ogóle nie miała sensu.
Działał i mówił trochę poza swoją świadomością. Dopiero na zewnątrz zdał sobie sprawę, że wszystko w nim jest jakoś dziwnie pobudzone, trzęsie się i wymyka spod jego kontroli, a on sam, zamiast od razu złapać taksówkę i odjechać stąd jak najdalej, krążył chwilę w tę i z powrotem, na zmianę trąc palcami i gryząc usta jak zawsze wtedy, gdy nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. W końcu zatrzymał się, przeklął (i nie silił się przy tym na dyskrecję), a potem wrócił do restauracji jeszcze szybciej, niż przed chwilą z niej wyszedł.
— Chciałem dobrze, nic więcej, rozumiesz? Czemu ty zawsze wszystko musisz tak komplikować. — podszedł do Reyes, wymijając jeszcze raz ich stolik, i przytulił ją, przycisnąwszy ją do siebie może trochę za mocno. Gładził leciutko jej miękkie włosy i po raz pierwszy od początku tego spotkania, naprawdę szczerze się uśmiechnął. Jeśli wciąż wyglądał na zbyt mało zdenerwowanego, niż był w rzeczywistości, Reyes mogła w tej chwili poczuć, co się z nim naprawdę działo. — Wyjdźmy z tej pieprzonej restauracji, co? Gdziekolwiek.
Jackie
- Myślę, że litość to coś, co ma się dla kogoś, a nie coś, na co się zasługuje – odpowiedział w zamyśleniu.
OdpowiedzUsuń- Uwierz, że nie zamierzam się wykręcać. Bardzo jestem ciekawy, czy sprostasz wyzwaniu – uśmiechnął się złośliwie. O tak, chciał to zobaczyć. I gdyby nie to, że byli w sprzyjających dla niego warunkach, pewnie nie dałoby się ukryć, jak bardzo mu się podobała jej odpowiedź. – Poza tym… liczę na mile spędzony dzień, pomoc z jedzeniem, a może nawet szybki sek…retny wypad na dach – zakończył wesoło. Potem zaś parsknął głośno śmiechem.
- Czyli wcale nie chciałaś komplementów, ale moje uważasz za niewystarczające? – zapytał. O tak, jasne było, że jednak chwyciła przynętę. Tylko oczywiście mogła się spodziewać, że nie zamierza dać się podporządkować i zapantoflować dla samej zasady bycia facetem w tej relacji. Mógł jej powiedzieć coś miłego, mógł flirtować, ale na pewno nie zamierzał tracić głowy. Już raz zrobił coś takiego… i przypłacił to poważnym ciosem w dumę i gębę równocześnie. Nauczył się więc ostrożności. Nawet jeśli ufał Reyes, to nie wiedział, czym ta ich relacja ma być.
Chwilami miał wrażenie, że mógłby przekroczyć granicę przyjaźni, a kiedy indziej odnosił wrażenie, że Reyes odsyła go do friendzony. Było to nieco frustrujące, ale i… motywujące do podejmowania wyzwań. Nawet jeśli sam nie był ostatecznie zdecydowany. Po prostu jego przekona natura popychała go do działania.
Lubił ją zaskakiwać, nawet jeśli chodziło o takie drobnostki, jak taniec. I faktycznie z latynowskimi rytmami nie poradziłby sobie tak dobrze, jak z walcem, ale z pewnością podjąłby się próby, gdyby musiał. Skoro zaś mógł jej coś narzucić, to zamierzał przekuć na swoją kartę. Właśnie dlatego pewnie poprowadził ją w tańcu. Obracał, podprowadzał… Widział uśmiech Rey i wiedział, że jest dobrze. Że nie tylko jemu się to podoba, ale i kobieta z nim jest pobudzona i zaangażowana. A sam Noah? Lubił walc, ponieważ z jednej strony utrzymywał zdecydowany dystans, a z drugiej strony nadawał figurom jakiejś nietypowej intymności. Ruchy były płynne, spokojne, ale zdecydowane. Było w tym tańcu jakieś oczekiwanie, niedopowiedzenie. W końcu jednak musieli się zatrzymać.
- Bezwzględni oprawcy posługują się różnymi narzędziami, żeby dopaść swoje ofiary – odpowiedział złowieszczo, ale uśmiechnął się rozbawiony. – A tak naprawdę to miałem lekcje tańca w szkole. A potem… było kilka okazji, żeby poćwiczyć – odpowiedział zgodnie z prawdą. Potem pochylił się i szepnął jej do ucha:
- Nie radzę sobie z tangiem… - Musnął, niby przypadkowo, jej skroń wargami. Potem jednak się odsunął. – Możemy iść dalej? – poprosił. Ujął jej dłoń, ale tym razem po prostu splótł ich palce. – Już niedaleko – zapewnił i spojrzał na nią z uśmiechem.
Przeszli alejką jeszcze kawałek, a potem Noah skręcił przez trawnik na polankę. Mijali kilka krzaków i drzew, a w końcu Noah podszedł do jednego z nich i rzucił torbę na ziemię. Następnie zdjął kurtkę i rozłożył na ziemi i usiadł na części.
- Zapraszam – poklepał miejsce obok siebie.
Noah
Nie to miał na myśli, gdy tydzień temu westchnął ciężko, mrucząc pod nosem, że życie już od dawna niczym go nie zaskoczyło.
OdpowiedzUsuńPrzez głowę Nathana przebiegała w tej chwili istna gonitwa pozbawionych jakiegokolwiek porządku, a chwilami nawet i sensu myśli. Nie miał nawet najmniejszego pojęcia, co powinien był myśleć, ponieważ nigdy nie sądził, że znajdzie się w takiej sytuacji. Co to była za złośliwość losu, jaki przedziwny przypadek, który sprawił, że po tych wszystkich latach spotkali się z dala od domu, kiedy oboje sądzili, że rozstali się już na zawsze, pogodzili z tym faktem i możliwe, że zaczęli o sobie już zapominać. Gówno prawda. Nathan mógł oszukiwać się ile tylko chciał, ale przecież nigdy nie zapomniał o Reyes. O jej głosie, który teraz, gdy mówiła po angielsku, brzmiał całkiem inaczej, niż po hiszpańsku potrafili przegadać całe gorące noce Meksyku, od zmierzchu do świtu. O jej oczach, w tej chwili patrzących na niego spojrzeniem, którego zupełnie nie rozpoznawał.
Zamarł na moment, a gdy ten zaczął się karykaturalnie dłużyć, zdobył się wreszcie na cień wyćwiczonego do perfekcji uprzejmego uśmiechu. Tłamsił z jego pomocą wszystkie emocje zbyt silne, by miał siłę się z nimi mierzyć, przywoływał się do porządku, a potem bezczelnie wciskał każdemu, kto śmiał cokolwiek zauważyć, że przecież zawsze taki był. Nigdy inny. Nie potrzebował i nie chciał naruszać mocniej tych strun, które ze spokoju wytrąciła w nim Reyes samą swoją obecnością.
— Ramirez — odpowiedział, uderzając w dziwny konkret, kiedy już zebrał się w sobie i przestał patrzeć na kobietę jak na ducha. Nie mógł uwierzyć w to, że prawie zupełnie się nie zmieniła, jakby przez ostatnich dziesięć lat czas w ogóle jej nie dotknął. Zdawał sobie jednak sprawę, że wewnątrz najprawdopodobniej była już całkiem inną osobą, której nie znał i nie miał prawa nazywać Rey. Czuł niezadowolenie, pozwolił wziąć nad sobą górę odruchowi, który nie powinien mieć już miejsca. — Moi dziadkowie kupili te rysunki lata temu, ale dali mi się przekonać, że ich miejsce jest tutaj — dodał, choć dopiero gdy skończył mówić, dotarło do niego, że to nie była odpowiedź na pytanie Reyes.
To znaczy… Częściowo wyjaśnił sprawę. Nie miał pojęcia, że ją tutaj spotka, nie miał nawet żadnych powodów, by podejrzewać, że mogła tu pracować. Nigdy nie wpisał jej imienia i nazwiska w internetową wyszukiwarkę. Nie próbował szukać jej na portalach społecznościowych, a gdy spotkał kogoś, kto stanowił łącznik pomiędzy teraźniejszością i przeszłością, nie pytał o nią. Nie próbował zniszczyć porządku jej życia, które, patrząc na to, że spotkał ją jako kuratora sztuki w nowojorskim muzeum, sprawiało pozory całkiem poukładanego. Wiedział, że popełnił błąd, zostawiając ją tuż po tym, jak narobił jej nadziei na ich wspólne plany, ale to nie było coś, co mógł teraz naprawić, przynajmniej on to nie wierzył.
— Przyjechałem do Nowego Jorku sześć lat temu — powiedział więc w końcu, czując odrobinę frustracji, ponieważ napięcie, które nagle nim zawładnęło, było doskonale słyszalne w jego głosie. — Zajmuję się sklepem należącym do dziadków. Straus Antiques — przyznał jeszcze, nie chcąc, by pomyślała, że próbował coś przed nią ukryć. Znał jej ognisty temperament, ale nie miał pojęcia, jak się przed tych dziesięć lat zmieniła. Wiedział tylko, że oczy i uśmiech, którego cień udało mu się zobaczyć, zanim zdała sobie sprawę, że on to on, pozostały te same. — A ty? Od dawna tu jesteś? — zapytał, zanim zdążył ugryźć się w język, czego natychmiast pożałował.
Powinni podpisać dokumenty i na tym zakończyć całe to spotkanie.
Nathan
Mogli targować się w ten sposób w nieskończoność, ponieważ ani Rey, ani Jackie nie byli gotowi zupełnie ustąpić ze swojego stanowiska i przyznać drugiej osobie rację. Ta leżała gdzieś pośrodku, na taki kompromis zgodził się Jackie przed samym sobą, czerpiąc jakąś niewytłumaczalną przyjemność z palców Rey zaciskających się na jego marynarce. Pomyślał przez chwilę, że dokładnie tam było ich miejsce, tak samo, jak jego miejscem była w tej chwili ta restauracja, ten stolik i ramiona tej konkretnej dziewczyny, chociaż jeszcze wczoraj ani razu nie wspomniał w myślach choćby jej imienia. Ona cała, jej dotyk, nadal działały na niego tak, jak kiedyś. Był w stanie zapomnieć o wszystkim, co wyprowadzało go z równowagi, nawet jeśli kilka minut temu była to sama Reyes, uspokajał się, wszystkie jego mięśnie przestały zachowywać się tak, jakby szykowały się do jak najszybszej ucieczki. Zastanawiał się nad tym, co mu powiedziała. Że nie wygląda na człowieka, który dopiero co uwolnił się z psychopatycznego związku i nareszcie może odetchnąć pełną piersią. Rzeczywiście, Rey potrafiła kiedyś wyzwolić w nim to, co najlepsze i robiła to jakby zupełnie bezwiednie, nie planując każdego wypowiedzianego przez siebie słowa przez pryzmat oczekiwanych rezultatów, nie poświęcając mu swojej uwagi tylko dlatego, że czuła wobec niego niewyrównane zobowiązanie. Była zwyczajnie sobą, taka była jej natura, mimo że los zestawił ich ze sobą na wspólnej drodze w sposób, który nie sugerował takiego rozwoju wydarzeń. Tamtego popołudnia w szpitalu, kiedy nie interesowały go przeżycia powypadkowej dziewczyny, co się jej naprawdę przytrafiło, kogo straciła, jak będzie wyglądało jej życie po powrocie do domu, nie miał powodu przypuszczać, że znajdą się pewnego dnia w małej restauracyjce schowanej przed oczami nowojorczyków w wąskiej uliczce, porozwalają całą zastawę na stole, przestraszą pracowników, doprowadzą siebie nawzajem do granic wytrzymałości i że będą wtedy mieli kawałek wspólnej, lecz intensywnej historii za sobą. Nigdy nie doszukiwał się w sobie tej subtelności, swobody, ale zupełnie innej od tej, do której przyzwyczaił samego siebie i wszystkich w swoim otoczeniu, głębszej, może intymnej, ale teraz miał wrażenie, że Jeanette pozbawiła go tej dziwnej części jego osobowości bezpowrotnie i nie musiał już silić się na prostactwo w swoim zachowaniu. Po prostu stał się takim prostakiem, a Rey nie miała już czego się w nim doszukiwać. Po raz pierwszy uświadomił sobie w pełni, jak bardzo różnili się od siebie z Reyes i jak bardzo ona go sobą dopełniała, mimo że on nie potrafił wnieść do jej życia niczego pozytywnego, ani niczego, co mogłaby z czystym sumieniem uznać za prawdziwe.
OdpowiedzUsuń— Jesteś niewyobrażalnie głupią dziewczyną, wiesz o tym? — zapytał w końcu, odsunąwszy Rey nieco od siebie, aby móc spojrzeć jej w twarz. Miała zaróżowione policzki, lśniące oczy i rzęsy posklejane łzami, których nie chciał u niej oglądać już nigdy więcej, chyba że po kilkuminutowej sesji łaskotek, albo po z pozoru normalnej rozmowie, po której zacznie bawić ich absolutnie wszystko, od dywanu na podłodze, po wąsy prezentera wiadomości w telewizji. — Może trochę bezprawnie zagarnąłem wtedy dla siebie prawo do krzywdzenia cię, ale sądzę, że lepiej wyszłaś na byciu skrzywdzoną przeze mnie, niż gdyby zrobiła ci to ona. — ujął jej wilgotną od łez twarz w swoje dłonie i trwał tak przez chwilę, nim musnął delikatnie ustami jej czoło. Na nim również zatrzymał się dłużej, niż zamierzał to zrobić. — Mogę ci teraz obiecywać, że to się nigdy nie powtórzy, ale oboje wiemy, że to nieprawda. A ty nadal tutaj jesteś, wczepiłaś się we mnie jak miś koala, ani myślisz stąd uciekać i jeszcze zastanawiasz się nad tym, jak bardzo swego czasu złamała mnie… Ona. Dlatego właśnie jesteś głupia.
Wiedział, że tak na dobrą sprawę powinien znowu ją zostawić, widział, ile ją kosztowała ta rozmowa i konfrontacja z prawdą, która kryła się za jego zachowaniem kilka miesięcy temu, udowodnił, że jedno jego kłamstwo to zaledwie czubek góry lodowej i delikatny przedsmak tego, co mogło wydarzyć się za dzień, dwa albo za miesiąc, ale nie potrafił tego zrobić, mimo że znał samego siebie i wiedział, że prędzej czy później nie będzie umiał nad sobą zapanować. Miał jednak wrażenie, że resztki zdrowego rozsądku odbierał mu fakt, że Rey nie trzasnęła go po pysku, nie obróciła się na pięcie na wejściu do restauracji, gdy zobaczyła go siedzącego przy ich stoliku, i że ponad wszystkim próbowała zrozumieć jego postępowanie. Dlatego właśnie wyprowadził ją z restauracji (Benji i piszcząca kelnerka zdawali się jednocześnie czuć ulgę i być rozczarowani zakończonym nagle przedstawieniem), przez cały czas obejmując ją leciutko w pasie i nie wypuszczał jej nawet wówczas, gdy starał się zatrzymać dla nich jedną z taksówek. Dopiero wewnątrz samochodu, zdając sobie sprawę, że kierowca dziwnie mu się przygląda, oparł się łokciem o drzwi i zwrócił się bardziej w stronę okna, niż w stronę Rey. Wyciągnął jednak do niej dłoń; nie wiedział, czy podróżowanie samochodem, ze względu na nie tak dawny przecież wypadek, nie jest dla niej zbyt stresującym przeżyciem, a mężczyzna za kierownicą wyglądał na kogoś, kto potrafi docisnąć pedał gazu do oporu. Jackie podał mu swój adres i polecił dojechać do niego możliwie jak najspokojniejszą i mniej ruchliwą trasą.
Usuń— Skoczymy do mnie tylko po kilka rzeczy. Zabierzemy auto, podjedziemy do ciebie, spakujesz się i wyjedziemy z miasta. — wyjaśnił, zarysowując Reyes zalążek swojego planu. — Choćby tylko na weekend, nieważne. I nie wiem, gdzie, będziesz nawigować, albo będziemy skręcać w przypadkowe drogi. Kiedyś ci taki wyjazd obiecałem, co prawda dla jaj, ale wtedy nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będziemy mieli możliwość go zrealizować. Nie widzę lepszej możliwości, niż to popołudnie.
Dziwnie było zmierzać do swojego mieszkania w towarzystwie Reyes. Bywała tam wielokrotnie, ale jeszcze nigdy Jackie nie czuł się przy tym tak swobodnie, jak teraz, nie obawiał się podejrzeń, szpiegowania, oskarżeń i kolejnej awantury, w końcu nie czuł się we własnych czterech ścianach jak przestępca, któremu można było zarzucić najcięższe przewinienia. Kiedy znaleźli się już wewnątrz budynku, kiedy Jackie uporał się już z lekko przycinającym się zamkiem, Rey mogła zauważyć, że wszystko w tym mieszkaniu wyglądało dokładnie tak samo, jak to zapamiętała, z kolei Jackie zdał sobie sprawę, jak wiele śladów jej obecności nadal się w nim znajdowało. Futerkowa poduszka na kanapie, którą Rey przyniosła kiedyś ze sobą twierdząc, że te, które leżały przed telewizorem do tej pory, były zbyt twarde i drapały ją po policzkach, mały kaktusik na parapecie w kuchni będący kompromisem pomiędzy absolutnym brakiem zieleni w tym mieszkaniu, a roślinami, o które Jackie i tak nie potrafiłby zadbać, czy wreszcie książki uporządkowane na półce dokładnie w takiej kolejności, w jakiej kiedyś ustawiła je Rey, bo nie mogła zrozumieć bałaganu w tytułach i nazwiskach autorów, który pośród nich zapanował. Jackie starał się ją odsunąć od swojego życia, ale tak naprawdę nigdy nie wyrzucił jej raz na zawsze ze swojego świata.
— Chyba, że wolisz zostać w domu. Właściwie to nie miałbym nic przeciwko włączeniu ci jakiegoś romansidła, zjedzeniu w końcu czegoś normalnego, napiciu się wina i udawaniu, że znowu jest cudownie.
Jackie
Chociaż gapienie się było w złym guście, Nathan również nie potrafił oderwać wzroku od Reyes. Nie był na tyle głupi ani naiwny, by łudzić się, że zostało w niej wiele z dziewczyny, którą znał w Meksyku. Zmieniła się, ale w jaki sposób? Co było w niej innego? Czy dalej była tak samo nieprzewidywalna i pełna szalonych pomysłów, które pojawiały się w jej głowie szybciej, niż sama mogła za nimi nadążyć, czy może raczej stała tak samo stonowana, jak barwy jej eleganckiego i profesjonalnego stroju? Wiedziałby to, gdyby został, ale zdecydował inaczej, zbyt skupiony wtedy na sobie, żeby chociaż spróbować jej posłuchać. Słowa Reyes, to, co krzyczała i szeptała, co powtarzała i o co prosiła, nie raz wybrzmiewały mu później w głowie, podejrzewał, że nie byłby w stanie o nich oraz o niej samej zapomnieć nawet, gdyby bardzo mocno próbował. Odcisnęła ślad na jego młodości. Na najlepszych i najbardziej niewinnych, niedotkniętych przez strach i cierpienie latach jego życia. Nie mógł tak po prostu tego wszystkiego wymazać, nawet nie chciał. Teraz jednak, gdy myśleli, że już nigdy się nie spotkają i nagle znowu stanęli twarzą w twarz — dziesięć lat starsi, przez dziesięć lat zmienieni, inni ludzie niż ci, których znali i pamiętali — Nathan poczuł żal. Żal, że nie miał nawet najmniejszego pojęcia, kim Reyes stała się przez te wszystkie lata. Zupełnie jej nie znał i chyba właściwie dopiero teraz uświadomił sobie, że przecież tak wcale nie musiało być. Musiał wziąć się w garść, zanim naprawdę zacznie płakać nad rozlanym mlekiem. Tamci Rey i Nate przecież już nie wrócą.
OdpowiedzUsuńSchował swój profesjonalny i uprzejmy uśmiech do kieszeni, zmył go ze swoich ust tak szybko, jak się na nich pojawił. Nie zależało mu na tym, by swoją obecnością wyprowadzić Reyes z równowagi lub zniszczyć porządek jej dnia. Była w pracy, wykonywała swoje obowiązki i miała dość pecha, by trafić na niego, na człowieka, który nigdy nie przestał przed samym sobą wstydzić się tego, jak ją wtedy potraktował. Zawiódł jej zaufanie, zniszczył przyjaźń, która ich łączyła i na której długo polegali jak na prawdziwym ratunku. I potrzebował zdecydowanie zbyt dużo czasu, by to zrozumieć, jednak w końcu i na szczęście do niego dotarło. Nie szukał jej i nie potrafił powiedzieć, dlaczego. Podać jednego konkretnego powodu, który wszystko by wyjaśnił.
— Miałem wypadek — odpowiedział Nathan krótko, odwracając wzrok, by nie dostrzegła w jego oczach czegoś, co pragnąłby ukryć. Nie zamierzał w tej chwili dodawać niczego więcej. Sięgać po litość czy współczucie, zdradzać, że to nie był tylko wypadek, a cholerna platforma, która stanęła w płomieniach, zabierając ze sobą tamtego dnia wiele żyć. Coś mu się przytrafiło i to powinno wystarczyć. Jego świetlana przyszłość, którą, nie oszukujmy się, rozświetlały tylko i wyłącznie pieniądze dziadków, bez których wszyscy w jego rodzinie byliby niczym i nikim, skończyła się w Zatoce Meksykańskiej. — Takich rzeczy nie da się przewidzieć. — Uśmiechnął się znowu i wzruszył nieznacznie ramionami.
Co zrobisz, jeśli nic nie zrobisz. Stało się i musiał z tym żyć. Wiedziała, jak to jest. Reyes wiedziała.
— Pisałaś do mnie? — powtórzył nagle, na sekundę odsuwając na bok wszystkie pozostałe informacje, które mu przekazała o ostatnich dziesięciu latach swojego życia. Jego oczy znowu rozbłysły tylko po to, by zaraz zgasnąć. — Nie miałem pojęcia. Zmieniłem większość danych i adresów, żeby trudniej było mnie znaleźć — wyjaśnił, czując, że był jej te wyjaśnienia właściwie winien. Po śmierci Jordana stał się ulubieńcem matki, ale po tej samej śmierci nie potrafił znieść widoku jej i człowieka, który stał u jej boku. Nie chciał, by Rosa i Francisco znaleźli go wcześniej, niż sobie tego życzył. Nie żartowałby, gdyby powiedział, że przez pewien czas dosłownie się przed nimi ukrywał.
— Przykro mi, że nie wyszło z malarstwem. Masz talent — sprowadził się z powrotem na ziemię, celowo używając czasu teraźniejszego. Reyes pięknie rysowała i malowała. To nie było coś, co znikało z czasem. Przynajmniej tego mógł być co do niej pewien. — I cieszę się, że udało ci się znaleźć tu pracę. Naprawdę.
UsuńZnaleźli się w sytuacji nie tyle krępującej, co zwyczajnie dziwnej. Ich niespodziewane spotkanie wstrząsnęło Nathanem do tego stopnia, że na parę chwil zapomniał o tym, po co tu przeszedł, chociaż jeszcze przed chwilą miał w ustach nazwisko artysty, który doprowadził ich aż do tego zamieszania.
— Nie chciałbym zajmować ci więcej czasu, niż to konieczne — powiedział wreszcie, sugerując, że może powinni załatwić to, po co tu przyszli i… I nie miał pojęcia, co dalej.
Nathan
Temat rodziców był nie tyle, co trudny, a dość drażliwy. Reginald nie potrafił mówić o biologicznych rodzicach bez dostrzegalnego poddenerwowania, dlatego uciął temat, bo nie chciał tworzyć w tej chwili napiętej atmosfery, a wiedział, że jego spokój zostanie mocno zachwiany, jeśli wda się w szczegóły. Z wujostwem posiadał taką niepisaną zasadę, że tu, na tej niezwykłej farmie, otoczonej niegasnącym, pozytywnym nastawieniem, nie rozmawia się o rodzicach – Reyes tego nie wiedziała, bo nie miała możliwości się dowiedzieć, ale nie chciał jej o tym wspominać głównie dlatego, że miała prawo pytać i pogłębiać swoją wiedzę. Z wujostwem o tym nie rozmawiał bo oni i tak byli już wszystkiego świadomi, jako że częściowo odgrywali rolę świadków podczas spotkań, natomiast Reyes nie wiedziała absolutnie nic, a on nie chciał jej blokować dostępu do tych informacji. Obiecał, że będzie ją wspierał, ale żeby móc to robić skutecznie, sam również musiał się przed nią otworzyć. Zestawianie wspólnych doświadczeń było bardzo pomocne i nie chciał rezygnować z tej możliwości, tylko czasami potrzebował wbicia się w odpowiedni nastrój, żeby móc rozwlekać te tematy, które napawały go złością.
OdpowiedzUsuń— Nie chciałbym — odpowiedział, będąc pewnym tych słów. — Jestem zadowolony z tego co mam, z tego co osiągnąłem, co przeżyłem, gdzie się znalazłem i naprawdę niewiele jest rzeczy, których żałuję. Brak rodzicielskiej relacji się do tych rzeczy nie zalicza — rozwinął, wchodząc powoli po schodkach. Może, gdyby był świadomy, że stracił coś cennego, wtedy byłby w stanie odczuwać gorzki żal, ale jemu nigdy nie było dane żyć z rodzicami tak, jak przedstawiają schematy cudownej rodziny, dlatego ta strata go nie bolała. Nie uważał bowiem, że odebrano mu coś ważnego, jakąś cząstkę samego siebie, bo to nie rodzice tworzyli z nim całość, a wujostwo. Oni go wychowali i przekazali wartości oraz autorytety, więc to ich strata będzie dla niego końcem świata, a nie ludzi, którzy postanowili go porzucić, bo nie byli na tyle dorośli, aby zająć się istnieniem, które wcześniej tak ochoczo zesłali na ten świat. Dlatego potrafił zrozumieć obawy Reyes i wcale nie zdziwiłby się, gdyby wolała żyć marzeniem, że ta szansa na odzyskanie rodzinnego ciepła nadal jest, a nie przepadła, być może bezpowrotnie. Ona wiedziała, co może stracić, on nie wiedział, dlatego ich sytuacje się różniły. Nie chciał jej doradzać, bo nie miał pojęcia, co Reyes czuje, gdy roztacza przed sobą wizję utraty rodziców.
Wszedłszy do sypialni, przeciągnął się nieznacznie i podszedł do okna, żeby zaciągnąć zasłony. Mieli okno na wschód, więc słońce, gdy tylko unosi się nad horyzont, bezlitośnie zagląda do środka, obrzucając wnętrze złotym blaskiem. Sypialnia nie była urządzona jakoś wykwintnie, a raczej prosto, tak jak reszta farmerskiego domu. Było dwuosobowe łóżko, szafa na ubrania, lustro, stolik z nocną lampką i wygodny fotel, w którym można było się rozsiąść z książką, czy kawałkiem gazety. Plusem tej sypialni był nieduży balkon, na który można było wyjść z samego rana i z widokiem na góry zaczerpnąć rześkiego powietrza, a także dostęp do łazienki, bo mieli ją tuż za drzwiami.
— Rey, obiecuję, że jeśli raz jeszcze mnie przeprosisz, nie mając ku temu powodów, zapakuję cię do bagażnika i wywiozę do lasu. A wtedy, jak będziesz miała osiemdziesiąt lat, to na pewno nie ja będę chował ci sztuczną szczękę, tylko towarzysze z lasu. Na pewno tego chcesz? — Zastrzegł z nutą żartu w głosie.
— Poza tym, musisz wiedzieć, że nie dałbym ci usiąść za kierownicę, choćbyśmy musieli zatrzymać się w jakimś pensjonacie, żebym mógł zregenerować siły — oznajmił. Rzeczywiście, oboje dobrze wiedzieli, że wymiana ról w samochodzie to bardzo ryzykowny manewr.
UsuńWziąwszy łyk lemoniady, opadł na jedną połowę łóżka i wsunął rękę pod głowę, a drugą, z butelką, ułożył na torsie.
— Jakie masz plany na przyszły tydzień? Kiedy już wrócimy do tego nowojorskiego chaosu — spytał, lokując swoje spojrzenie w Reyes. Dzień powrotu do rzeczywistości i obowiązków zbliżał się nieubłaganie, wielkimi krokami.
Reginald Patterson
- Nie mogę zrealizować warunków wymowy, ponieważ nie zdecydowałaś, na czym ci bardziej zależy - odpowiedział z rozbawionym uśmiechem. Potem parsknął cicho.
OdpowiedzUsuń- Nie wiedziałem, że aż tak lubisz dachy - stwierdził bez zająknięcia, jakby zupełnie nie wiedział, czego tak naprawdę ta rozmowa dotyczyła, a Rey wcale nie poddała w wątpliwość jego męskości. Rzecz w tym, że nie czuł potrzeby nikomu niczego udowadniać. Nie cierpiał na jakieś kompleksy na tle własnej potencji czy czegokolwiek z tym związanego. - Może powinienem przygotować ci jakąś wycieczkę na drapacze chmur czy coś w tym stylu - dodał rozbawiony.
Ich droczenie się miało dla Woolfa kilka funkcji. Z jednej strony było po prostu dobrą zabawą, z drugiej mógł wyrzucić z siebie pewne rzeczy bez konsekwencji jej świętego oburzenia i wreszcie odwrócić uwagę Reyes od spraw, o których nie chciał mówić. To ostatnie zadanie było najtrudniejsze, ponieważ kobiecie nigdy nie brakowało pytań i Noah podejrzewał, że gdyby nie bała się, że nie odpowie już na żadne więcej, zadawałaby je niczym żołnierz kule na froncie.
- W różnych momentach... - odparł. - Głównie... niedługo po szkole - odpowiedział mało konkretnie. Potem uśmiechnął się i spojrzał jej głęboko w oczy. - Chętnie wziąłbym kilka lekcji - odpowiedział cichym i zmysłowym tonem. Tango podobno jest tańcem namiętności i pożądania, a tego im nie brakowało. Ciekawym doświadczeniem mogło być sprawdzenie, jak długo wytrzymają w spokoju i do czego ich doprowadzi.
- Skąd wiesz, że tak nie jest? - odpowiedział rozbawiony, kiedy wytknęła mu, że wykorzystuje każdą okazję do zbliżenia się do niej, po czym objął ją ramieniem, kiedy tylko przysiadła się do niego. - Ale nie dlatego wybrałem to miejsce - dodał cicho zgodnie z prawdą. - Prosiłaś... żebym się meldował... albo dawał ci znać i w ogóle... - Przewrócił oczami. - Nie, nie zmieniłem zdania - rzucił ostrzegawczo. - Ale myślę... że to akurat chciałabyś wiedzieć - dodał i pogłaskał kobietę po ramieniu. - Kiedy z Jen próbujemy się znaleźć, a nie wiemy, gdzie jesteśmy... to próbujemy się tutaj spotkać. Tata nas tu przyprowadzał... bawiliśmy się we trójkę. Teraz to takie nasze miejsce kontaktu - wyjaśnił. Zamilkł. Ojciec zmarł wiele lat temu, ale w jakiś sposób nadal był obecny w życiu Noah, w przeciwieństwie do całkiem żywej matki.
Po chwili Noah uśmiechnął się lekko i pocałował ją w głowę.
- Wiem, że mi nie ufasz i pewnie jeszcze długo tego nie zrobisz... ale... chcę cię pokazać tyle, ile mogę - szepnął. Przesunął palcami po jej ramieniu, a potem drugą dłoń uniósł i podniósł jej podbródek, żeby na niego spojrzała.
- I jeśli mam być szczery... to cholernie mam ochotę cię pocałować, ale liczę się z tym, że dasz mi po gębie - dodał tak otwarcie, że sam siebie zaskoczył. Może była to atmosfera miejsca, może to, że ogólne pobudzenie zaczęło mu nieludzko dokuczać, a może fakt, że zabierając ją w to miejsce, naprawdę postanowił się przed nią odkryć.
I miło swojej zapowiedzi nie zrobił nic, poza patrzeniem jej w oczy z żarem, którego nie lubił dawać znać po sobie.
Noah
— Znasz odpowiedź. — stwierdził i aby zająć czymś ręce, zaczął oskubywać z prawie niewidocznych paprochów rękaw swojej marynarki, którą przewiesił przez oparcie kanapy. Wiele razy przechodziło mu przez myśl, aby spróbować skontaktować się z Reyes, jeszcze zanim dobiegła końca ostatnia i chyba najbardziej wyczerpująca sprawa w sądzie i zaraz po niej, kiedy już nic nie stało na przeszkodzie, by wreszcie zacząć żyć jak normalny człowiek. I za każdym razem się rozmyślał. Wyobrażał sobie setki tysięcy podobnych scenariuszy, co może się wydarzyć, kiedy Rey dowie się prawdy i przekona się, że niezupełnie chodziło Jackiemu o odstawienie jej na półeczkę razem z innymi zabawkami, którymi się znudził, mimo że na początku ich znajomości nie widział w niej nikogo ani niczego więcej. Zastanawiał się, czy ona tej prawdy rzeczywiście potrzebowała, skoro powodowała ona jeszcze więcej komplikacji i niedopowiedzeń, niż wykonanie jednego precyzyjnego cięcia, aby raz na zawsze rozdzielić to, co ich połączyło. Możliwe też, że on sam obawiał się konfrontacji i biorąc pod uwagę to gigantyczne, emocjonalne spustoszenie, jakie zasiała w nim odbyta w restauracji rozmowa, Jackie nie dziwił się dawnemu sobie. To nie było w jego stylu, nie rozgrzebywał ponownie niczego, na czym już raz postawił krzyżyk, ponieważ uważał, że to może człowieka co najwyżej popchnąć o kilka kroków do tyłu, a on nienawidził oglądać się za siebie, nawet jeśli znajdowała się tam jedna z najbardziej wartościowych osób, jakie kiedykolwiek stanęły na jego drodze. Nie, nigdy nie zdecydował się powiedzieć Rey prawdy, nie przyszedł mu do głowy idiotyczny pomysł zadzwonienia do niej tylko po to, aby usłyszeć jej głos i od razu się rozłączyć, nie chciał już nigdy więcej komplikować im życia. Teraz spoglądał na to z nieco innej perspektywy. Być może ta kłótnia, wylewanie wzajemnych pretensji i żali, nazywanie siebie głupkami, emocjonalnymi amebami, zaciśnięte pięści, łzy, poprzewracane filiżanki po kawach, nie były wcale krokiem wstecz, a ogromnym skokiem naprzód. Pojawiało się jednak kolejne pytanie, co z tym faktem zrobić dalej. Niewykluczone, że o wiele lepszym rozwiązaniem byłoby wyjście z tamtej restauracji tak, jak to zamierzał zrobić i definitywnie zamknąć w życiu cały rozdział związany z Reyes, najbardziej zagmatwany, siejący zamęt w jego uporządkowanym świecie, poddający w wątpliwość całe jego dotychczasowe mniemanie o sobie i o tym, jak powinno przebiegać jego życie. W końcu tego nie potrzebował, nie chciał, aby cokolwiek go rozpraszało, nie miał na to czasu, chęci, o wiele prostszym było spędzić z kobietą noc i na drugi dzień dostać od niej po mordzie za pomylenie imienia, niż faktycznie się w coś zaangażować. Ani razu nie wyszedł na tym dobrze. Jedna przeprowadziła go w ciągu jednego roku od pierścionka zaręczynowego na salę sądową. Druga próbowała mu udowodnić, że to nie on tutaj zawinił, że nie zasługiwał na to, co go spotkało, bo choć sam w to nie wierzy, w gruncie rzeczy jest dobrym człowiekiem. A on przeżył sam ze sobą ponad trzydzieści sześć lat i dobrze wiedział, że to gówno prawda. Patrzył jednak na Rey, która załamywała ręce nad malutkim kaktusikiem na parapecie w kuchni i naprawdę szczerze się cieszył, że jakaś tajemnicza siła zagnała go z powrotem do restauracji, gdzie przytulił dziewczynę i postanowił jak najszybciej ją stamtąd zabrać. Zastanawiał się tylko, jak długo to potrwa i kiedy nadarzy się kolejna idealna okazja do tego, żeby znowu wszystko koncertowo spieprzyć.
OdpowiedzUsuń— Konkurencja? Proszę cię. — wziął do ręki malutką doniczkę z lekko już zdrapaną i zwilgotniałą naklejką i podniósł ją do góry na tyle wysoko, żeby mieć ją tuż przed swoimi oczami. — Siadam codziennie na stołku ze swoją kawą, patrzę na to zdjęcie i wiem, że zjadam tego człowieczka na śniadanie. Poza tym Leonardo DiCaprio na pewno nie pozwoliłby ci się panoszyć po swoim mieszkaniu, więc radzę ci docenić, to co masz.
Przewrócił oczami na widok Rey zadzierającej głowę do góry. Rzeczywiście, pośród wszystkich tych rzeczy, które były między nimi tematem drwin, dogryzek i głupich żartów łatwo było zapomnieć o tym, że znajdował się pośród nich również jej imponujący wzrost. Posadził ją więc na blacie wysepki kuchennej, bo na nim czubek jej głowy podskakiwał o kilka centymetrów w górę. Kiedyś z resztą to było jej ulubione miejsce w tym pomieszczeniu; miała z niego widok na każdy zakamarek i łatwej było z niego krytykować mało praktyczne rozłożenie naczyń po szafkach i nieudolne poszukiwania wszystkich przyrządów potrzebnych do przygotowania meksykańskiego jedzenia, o czym Jackie nie miał zielonego pojęcia.
Usuń— To niezdrowe dla kręgosłupa. Na następne urodziny kupię ci buty na porządnym obcasie. Z góry jest lepszy widok.
Zostawił ją w kuchni ze szklanką soku i zapewne rozdrażnioną tą uwagą, co jeszcze bardziej poprawiło mu nastrój. Wiedział, że to rozluźnienie atmosfery może być tylko chwilowe i że jeszcze wrócą do tematu, który jeszcze niedawno omal nie doprowadził ich do rękoczynów, bo miał wrażenie, że nie wszystko jeszcze zostało powiedziane, zarówno przez Rey, jak i Jackiego. Czuł jednak ulgę, że udało się go odsunąć przynajmniej na jakiś czas na bok, nim wszystko, co mieli i nadal mają sobie do zarzucenia, wymknęło się całkowicie spod kontroli. Pomysł z wyjazdem najwyraźniej spodobał się Reyes i Jackie nie zamierzał teraz roztrząsać wszystkich za i przeciw; oboje potrzebowali tego resetu. Nie wiedział, jak daleko i w jakie konkretne miejsce zawiedzie ich ta wyprawa, ale zależało mu na tym, żeby ani dla niego, ani dla niej nie wiązało się ono z żadnymi wspomnieniami, tak, aby za dzień lub dwa stało się ono tylko ich miejscem, bez widma szalonych narzeczonych, dziennikarskich szmat, albo straconych w wypadku samochodowym bliskich.
Chwilę zajęło mu poszukiwanie małej sportowej torby i kilku najpotrzebniejszych rzeczy, jakie zamierzał ze sobą zabrać. Przez cały ten czas rozmawiał przez telefon z Terrym, swoim agentem, który, zgodnie z podejrzeniami Reyes, nie był zachwycony tym pomysłem. Jackie nie opowiadał mu o szczegółach. Po pierwsze, poza oczywistym faktem wyjechania na jakiś czas z miasta, nie znał ich zbyt wiele, a po drugie Terry zwykle uważał Reyes za niewyobrażalne niebezpieczeństwo, które odciągało myśli jego klienta od tego, na czym powinien być skupiony przez cały czas. Nie dało się go szczerze lubić. Można było jedynie przywyknąć do jego despotycznego charakteru i nauczyć się ignorować wszystkie jego kąśliwe uwagi, co Jackie opanował do perfekcji i co swego czasu doradzał również Rey. Na szczęście, nie mieli wielu okazji do przebywania w swoim towarzystwie w trójkę i może dzięki temu jeszcze nie wymordowali się nawzajem.
— Zapytał, czy wolę, żeby urwał mi łeb, czy żeby urwał mi jaja. Za kilka dni mu przejdzie. — powiedział z uśmiechem, rzucając na podłogę swój niewielki bagaż. — A ja przy okazji znalazłem coś, co kiedyś miało należeć do ciebie.
Zarzucił na ramiona Rey jedną ze swoich koszul, która miała być kiedyś jej nagrodą za wygrany zakład, albo wygraną partię pokera, tego już nie pamiętał. Koszula miała wtedy na rękawie ogromną plamę po winie i zanim trafiła w ręce Rey, musiała zostać odesłana do pralni. Koszula wróciła, jednak Rey od tamtego wieczora pojawiła się w mieszkaniu Jackiego tylko jeden raz, aby dowiedzieć się, że nie powinna tego robić nigdy więcej. Ponieważ nigdy już nie miała trafić do swojej prawowitej właścicielki, zaraz po wizycie w pralni koszula zawisła na ostatnim wieszaku w szafie i Jackie ani razu już jej nie założył.
— Wygląda prawie tak dobrze, jak na mnie. — stwierdził ze złośliwym uśmieszkiem. Wygładził potem materiał na kołnierzyku i ramionach, ale to nie pomogło pozbyć się wrażenia, że Rey zwyczajnie by w tej koszuli utonęła. — Jedną rzecz już masz. Gotowa pojechać po resztę?
Jackie
Nathan nie mógł oczekiwać, że Reyes zadowoli się tym naprędce rzuconym ochłapem informacji, ale jednocześnie nie zamierzał brnąć dalej w odkopywanie dawno pochowanych wspomnień i rzeczy, które zdarzyły się ponad dziesięć lat temu. Nie jeśli chodziło o to, co stało się po tym, jak ją oszukał, zawiódł, opuścił i zostawił. Żałował swoich błędów, co nie oznaczało, że zamierzał się nimi torturować na jej oczach, teraz, gdy próbował ukryć delikatne drżenie rąk, wywołane całym wstrząsem, jaki spowodowała wkraczając znowu w jego życia, nawet jeśli zrobiła to całkowicie nieświadomie.
OdpowiedzUsuń— Na platformie. Nie rozmawiajmy o tym, proszę — spróbował uciąć temat, ale ostatecznie to ona zdecyduje, czy został zakończony. Nie zdążył zapomnieć, że prędzej czy później zawsze jej ulegał. Wiele wskazywało na to, że nawet tyle lat później wciąż miała na niego wpływ bliski temu, co kiedyś. Pewne rzeczy się nie zmieniały.
— Nie chciałem, żeby znaleźli mnie moja matka i Francisco — sprostował, starając się nie podsycać jej złości, do której miała pełne prawo, a on tego prawa nie zamierzał jej odmawiać. — Byłem na nich tak skupiony, że nie przeszło mi nawet przez myśl, że będziesz pisać. Zostawiłem cię, ale nie chciałem od ciebie uciec — wyjaśnił najlepiej jak potrafił, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że to i tak nie wystarczy.
Nie mógł naprawić takiego błędu paroma słowami. Wątpił, czy mógł naprawić go w ogóle, a przecież gdy tylko ujrzał Reyes, od razu poczuł, że bardzo by tego chciał. Nie był już jednak dzieckiem, rozumiał, że każda decyzja ciągnęła za sobą pewne konsekwencje, a w tym przypadku… Nie on decydował o szansach, które dostanie lub nie.
— Oczywiście — zgodził się natychmiast. — Nie to miałem na myśli. — Uśmiechnął się jeszcze ostrożnie, oszczędnie, ze swego rodzaju rezerwą.
Był taki… Do bólu uprzejmy i poprawny. Pozbawiony jakiejkolwiek swobody, wyraźnie spięty, ale przecież nie mógł zrzucić swojego zachowania na nerwy, które poruszyło niespodziewane spotkanie. To było coś, co siedziało w nim już od dawna. Zmiana, która zaszła, a on ją widział i miał nadzieję, że nie była nieodwracalna, bo nie poznawał samego siebie, nieważne, czy patrzył w lustro, czy łapał się na tym, że zaczynał słuchać własnego głosu, gdy mówił. To nie był on. To nie był Nathan.
— I wciąż brudzisz się przy tym farbą — zauważył, ale nie po to, by coś jej wytknąć czy sprawić przykrość z pomocą przytyku. Kolory, których używała, znajdował później na jej ciele. We włosach, na nosie, na dłoniach, nadgarstkach czy obojczykach. Jego matka prędzej spaliłaby swoją pracownię, niż pozwoliła sobie na taką niedbałość, jak zwykła nazywać jakikolwiek odchylenie od ustalonego przez siebie standardu perfekcji. Może dlatego po latach Nathan tak bardzo nienawidził wszystkiego, co perfekcyjne i idealne.
Odwrócił na chwilę wzrok, wbijając spojrzenie w widok wysokich ścian muzeum za oknem, wszystko to tylko po to, by Reyes nie dostrzegła tęsknoty, która błyszczała w jego oczach. Może błyszczało w nich jeszcze coś. Może jakaś łza, nad którą nie potrafił zapanować. Nieważne.
— Rey… — zaczął, zanim zdążył ugryźć się w język. Rey, nie Reyes. Chciał powiedzieć coś więcej, ale rozmyślił się w ostatniej chwili. Miała rację. Po prostu miała rację. — Dobrze, zajmijmy się formalnościami — zgodził się i usiadł na wskazanym krześle po drugiej stronie solidnego biurka z ciemnego drewna.
Unikał teraz jej wzroku, wpatrzony w jej dłonie, w zadrapania na biurku. Mógł tylko wyobrażać sobie jej ból, rozczarowanie i pogardę, którą wobec niego czuła. To po to ją zostawił, po to zawiódł jej nadzieje i złamał złożone obietnice, żeby skończyć… Tutaj? W Nowym Jorku? Wśród antyków, po uszy w rodzinnych interesach i pieniądzach, o których mówił, że ich nie chciał i nie potrzebował? Podejrzewał, że tak myślała. Oczywiście kwestia pieniędzy była trochę bardziej skomplikowana, sprawy rodzinne miały się jeszcze dziwniej, ale między nimi wszystko miało się zaskakująco jasno. To nie Nathan został skrzywdzony przez Reyes, tylko Reyes przez Nathana. Cała wina leżała po jego stronie, a wzięcie jej na siebie teraz w niczym nie pomoże i niczego nie zmieni. Tak bardzo chciałby móc cofnąć teraz czas...
Usuń— Wszystko się zgadza — odpowiedział w końcu, unosząc spojrzenie na jej twarz, potem przeniósł je na dokumenty. Już wiedział, gdzie ma podpisać, wziął więc tylko długopis i złożył jeden podpis, drugi, trzeci... — Dziadkowie chcieliby też pokryć koszty konserwacji, jeśli w ocenie muzeum będzie ona potrzebna. Poinformowali mnie o tym dopiero wczoraj, obawiam się, że w tym celu trzeba będzie sporządzić jeszcze parę dokumentów — wyjaśnił, a potem odłożył długopis na bok i uniósł gwałtownie głowę. — Reyes… A Catalina? — zapytał nagle, jeszcze zupełnie nieświadomy tego, co tak naprawdę właśnie zrobił.
Nathan
Pamiętał tamten wieczór bardzo dobrze, pomimo ilości wina, jaka przelała się wtedy przez ich kieliszki i pomimo dziesiątek tysięcy rożnych tematów, które wtedy poruszyli, raz śmiejąc się z czegoś do upadłości, to znowu ścierając się na jakimś polu, na którym zajmowali zupełnie przeciwne sobie stanowiska. Nie musiała mu wtedy mówić, że wygląda w jego ubraniach o wiele lepiej, niż on sam. Oczywiście zaprzeczał, tak samo jak mógł zaprzeczyć teraz, ale robił to dla samej tylko zasady robienia Reyes na przekór przy każdej nadarzającej się okazji, choć tak naprawdę wolał ją wtedy pozbawić absolutnie wszystkiego, co miała na sobie, oprócz tej jednej, wygranej i wiszącej na niej jak rozwleczony worek koszuli, która, gdyby faktycznie została na niej w pojedynkę, zasłaniałaby i odsłaniała wystarczająco dużo, aby przy reszcie oszalała jego wyobraźnia. Czuł wtedy wyrzuty sumienia. Wiedział, że nie powinien myśleć o niej w ten sposób i nawet przyszło mu do głowy, że wszystko, co do tej pory zgotowała mu Jeanette i co zapewne wydarzy się następnego dnia, miało swoje uzasadnione podstawy, bo Rey nie była mu już wtedy całkowicie obojętna. Nieważne, co próbował wmówić jej, albo udowodnić samemu sobie, bo ta dziewczyna była jak wirus, który wkrada się niepostrzeżenie i bez ostrzeżenia zaczyna siać spustoszenie w całym organizmie. Może dobrze się stało, że nazajutrz sprzedał Rey swoją bajeczkę o tym, jak bardzo nie chce jej więcej widzieć na oczy i że ta znajomość zmierzała zdecydowanie w niewłaściwym kierunku. I może tak właśnie było. Trudno mu był przewidzieć, w jakim położeniu znajdowaliby się w tym momencie, gdyby wtedy nie pożegnałby się z nią raz na zawsze (tak mu się przynajmniej wtedy wydawało), jak daleko by to zaszło i czy w ogóle zaszłoby w jakimś sensownym kierunku. Było jednak wystarczająco dziwnie i momentami nawet niezręcznie, aby teraz Jackie nie potrafił potraktować dzisiejszego spotkania jako oczyszczenia i szansy na zupełnie nowy start; przeszłość miała ciągnąć się za nimi jak cień i czekać na odpowiedni moment, żeby znowu zasiać pomiędzy nimi zamęt. Nie wierzył, że w ogóle dobrowolnie wmieszał się w taki bajzel i że w którymś momencie stracił przy Rey czujność; unikał takich sytuacji i takich znajomości jak ognia, i działo się to nie bez powodu. Po prostu poruszał się w nich jak dziecko we mgle, a to co było płytsze, było jednocześnie o niebo łatwiejsze.
OdpowiedzUsuń— Wracając do tematu — wtrącił, zgodnie z poleceniem Reyes, skręcając w prawo na kolejnym skrzyżowaniu. Wyjechali już z Nowego Jorku, drogi z każdym kilometrem stawały się coraz bardziej opustoszałe i spokojnie, a po obu ich stronach coraz rzadziej przytrafiały się budynki lub światła świadczące o obecności człowieka. W bagażniku na co ostrzejszym zakręcie grzechotały jednorazówki z zakupami i lekkim prowiantem, które Jackie zdobył w małym sklepiku na granicy miasta, chyba ostatnim przed co najmniej kilkunastokilometrową podróżą po absolutnych pustkowiach. — Wzrost naprawdę się przydaje, ale zależy, kto jakie widoki preferuje. Dekolty są niezłe, ale jeśli wolisz inne części ludzkiego ciała, twoje metr trzydzieści w kapeluszu w zupełności ci wystarczy.
Siłą rzeczy pomyślał o Jeanette i o tym, że przy niej tego typu poczucie humoru mogło czasami kończyć się awanturą. Potrafiła żartować i potrafiła się śmiać, w zasadzie to właśnie jej śmiech był pierwszą rzeczą, która go w niej zauroczyła na początku ich znajomości, ale nie miała w sobie tej swobody, tego złośliwego chochlika, którego hodowała w sobie Reyes i wiele rzeczy zwyczajnie ją zniesmaczało. Miała swoje wady jak każdy, ale pierwsze miesiące ich wspólnej drogi pozwoliły Jackowi myśleć, że dokładnie tak powinna wyglądać reszta jego życia. Właśnie u jej boku, w taki a nie inny sposób. Zdawał sobie sprawę z tego, że oboje mają silne charaktery, są nieustępliwi, próbują być dominujący, ale nigdy nie przypuszczał, że o to rozbije się cały ich wspólny świat.
W pewnym momencie okazało się, że nie są parą, która swoją siłą może zdominować wszystko i wszystkich w swoim otoczeniu, jak przypuszczali, a jedynie niepokornym gościem, którego nie powstrzymywała nawet najmocniej zaciśnięta na szyi smycz i dziewczyną mającą na tym punkcie więcej niż obsesję. A pomiędzy nich wcisnęła się Reyes, która, nawet jeśli zrobiła to nieumyślnie, pokazała Jackowi, że można inaczej.
Usuń— Czy ktoś ci kiedyś mówił, że masz skłonności samobójcze? — zapytał i jakby na potwierdzenie swoich wątpliwości, poprawił pas Reyes, prostując podwiniętą taśmę na wysokości jej obojczyka i sprawdzając, czy aby na pewno jego sprzączka jest dociśnięta jak należy. Ufał samemu sobie jako kierowcy, przynajmniej jeśli brał odpowiedzialność za pasażera podróżującego razem z nim (kiedy jeździł w pojedynkę, czasami wyglądało to nieco inaczej), ale nie ufał wszystkim innym mijającym ich od czasu do czasu na pogrążonej w ciemności drodze. — To znaczy, wierzę, że taka podróż po Stanach to niezapomniane przeżycie, ale spójrz na siebie, nie jesteś typem wojownika. Gdyby komuś zamarzyła się twoja nerka, po prostu by sobie ją zabrał. — stwierdził z rozbawieniem, a zaraz potem wybrał kolejny skręt w prawo, zjeżdżając w nieco węższą dróżkę, nieoznaczoną już liniami oddzielającymi oba pasy i fragmenty pobocza. Po bokach otaczał ich gęsty szpaler drzew. — Wiesz, pomyślałem sobie właśnie, że gdyby mi kiedyś przyszło do głowy wyruszenie w taką podróż, zaraz ktoś bardzo szybko wybiłby mi ją z głowy. Zobacz, za wyjazd z Nowego Jorku na dzień lub dwa Terry był gotowy oberwać mi jaja, co, jak słusznie zauważyłaś, wolałbym zamienić na głowę, ale gdybym zniknął z pola widzenia na trochę dłużej, nie miałbym już do czego wracać. Wszystkim się wydaje, że mogę wszystko, a tak naprawdę wydaje mi się, że nie mogę, kurwa, zrobić nic. — puknął kilka razy palcami w kierownicę i zdjął na moment stopę z pedału gazu, bo zdał sobie sprawę, że nieświadomie docisnął go trochę mocniej, niż powinien. Nie wiedział, co go podkusiło do takiego wyznania i w zasadzie nigdy nie pomyślał o tym w podobny sposób, dlatego postanowił już dłużej nie drążyć tego tematu i skupił się na przeczesywaniu wzrokiem nieprzeniknionych ciemności przed nimi; droga była kręta, opadała coraz stromiej w dół, a las dookoła nich stawał się coraz gęstszy. Gałęzie co większych drzew prawie że tworzyły nad dachem ich samochodu szczelny tunel.
— No dobra, wygląda na to, że za chwilę przekonam się, co jest bardziej wartościowe. Żywa ty, czy twoja śliczna wątroba . — powiedział, gdy udało mu się odnaleźć jeszcze jeden skręt z ich trasy, tym razem już nie w asfaltową drogę, a w wąską dróżkę prowadzącą głębiej w las; dwa wąskie pasy odpowiadające akurat rozstawowi kół w samochodzie schodziły najpierw pomiędzy fragmentem wyciętego lasu, potem pomiędzy strzelającymi wysoko w niebo pniakami jakichś iglaków, aż wreszcie rozchodziły się w malutki placyk wysypany żwirem, okalający małą drewnianą wiatę i otoczone cegłami miejsce na ognisko. Podobne stawiali czasami na górskich szlakach dla turystów, którzy planowali urządzić sobie mały przystanek w trakcie wspinaczki, zjeść coś, odpocząć i zebrać siły przed dalszą trasą. Kiedy Jackie wysiadł z samochodu i przeszedł kilka kroków przed siebie, zauważył, że umiejscowienie wiaty nie było przypadkowe. Posadzono ją na niedużej skarpie, a o jej brzeg rozbijały się wody niedużego jeziora; drugi brzeg można było zauważyć w blasku wspinającego się po niebie księżyca. Na niebie nie było widać żadnej chmury, która mogłaby go przesłonić.
— Niezłe miejsce na odpoczynek. Weź sobie koc z bagażnika, jest dosyć chłodno. — zawołał, a sam w tym czasie powędrował w stronę małego, drewnianego pomostu wychodzącego na kilka metrów w głąb jeziora. Podskoczył kilka razy, potupał, sprawdził prawie każdy jego centymetr, ale cała konstrukcja wyglądała na dosyć solidną.
Jackie
— Niektórzy mają swoje ulubione miejsca, albo rytuały, ale widzę, że u nas to będzie raczej ulubione słowo. Odskocznia. — wtrącił z uśmiechem, kiedy opowieść Reyes o jej podróży po Stanach dobiegła końca. Wspominała mu kiedyś o tym, jak wyglądały jej pierwsze miesiące w Nowym Jorku, a on próbował jej wtedy uświadomić, że nie ona jedna na tym świecie przejechała się na swoim wielkim amerykańskim śnie, i że samo to sformułowanie było jedną wielką, przeważnie kończącą się rozczarowaniem bzdurą. Jackie zawsze uważał, że ten kraj wydaje się obiecujący jedynie na ekranie telewizora, albo w ofertach biura podróży, ale koniec końców spotyka się tu takich samych imbecyli, rasistów, materialistów i oszustów, jak na całym świecie i nieważne, jak szczerozłote były czyjeś marzenia. Zawsze znajdowało się tutaj coś, lub przytrafiał się na drodze ktoś, kto skutecznie człowieka od tych marzeń odciągał. Ostateczne Reyes nie wyszła na tym wszystkim najgorzej. Tak jak sama to określiła, nabrała dystansu, pewnie też przekonała się o tym, że z każdej, nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji można znaleźć jakieś wyjście awaryjne, choć to tylko dowodziło tego, jak bardzo upartą i nieustępliwą była osobą. Jackie uśmiechnął się sam do siebie. To, że stała teraz tutaj obok niego, że mogli ogrzać się pod jednym kocem, którym się z nim podzieliła, że wcześniej, jeszcze w samochodzie, pogłaskała jego policzek, wywołując jakiś dziwny, niewytłumaczalny dreszcz na jego karku, że ciągle zdobywała się na takie drobne, ale nieprzypadkowe gesty, mimo nerwów i krwi, których napsuli sobie nawzajem, utwierdzało go w przekonaniu, że jeśli w tym momencie oderwałby jej obie nogi, ona w trzy sekundy nauczyłaby się chodzić na rękach, byleby tylko pokazać, że może być ponad wszystkimi przeciwnościami. — Chociaż nie wiem, czy powinienem krytykować ten pomysł z samotnymi podróżami na stopa. Tobie mogli po drodze wyciąć wątrobę i sprzedać ją na czarnym rynku, a ja swoją wątrobę prędzej czy później wykończę w jakiejś spelunie na Brooklynie. Wiesz, wydaje mi się, że powinniśmy znaleźć sobie jakieś zdrowsze sposoby na odreagowywanie. Tylko niczego mi nie urywaj ani nie odcinaj, bo to trochę ograniczy nam dostępne możliwości.
OdpowiedzUsuńWyśliznął się spod koca i przykucnął na krawędzi pomostu, obracając się na moment przez ramię, aby puścić Rey oko. Uśmiechnął się, ale tylko na chwilę. Potem zapatrzył się w wodę, zastanawiając się, czy potrafi jej odpowiedzieć na pytanie, które mu zadała. Prawda była taka, że to, co udało mu się osiągnąć w swojej karierze, uważał za jedyny pewnik; coś, co trzymało go cały czas pewnie przy ziemi i definiowało go jako człowieka, bo gdyby wyjąć z jego życia plany filmowe, role, scenariusze, reżyserów i to wszystko, czym otaczał się niemal każdego dnia swojej pracy, zostałby tylko miotający się jak ryba wrzucona na brzeg człowieczek, który prawie na wszystko kręci nosem, nudzi się wszystkim i wszystkimi jak malutkie dziecko i sprawia wrażenie kogoś, komu nie zależy absolutnie na niczym. Aktorstwo pozwalało mu zamknąć całą swoją osobowość w ramach popapranego, ekscentrycznego artysty, któremu, z racji tego, czym się zajmował i czego od niego oczekiwano, można było wybaczyć trochę więcej niż zwykłemu śmiertelnikowi i może właśnie dlatego trzymał się tego oburącz jak wariat. Bycie sobą, czy może raczej bycie tysiącami wersji samego siebie miało odrobinę więcej sensu, czego oczywiście postanowił Reyes w tym momencie nie wykładać. Wiedział, jaka byłaby jej reakcja na taką odpowiedź. Powiedziałaby, że nie wierzy w siebie, że jest czymś więcej niż tylko wykreowanym przez media tworem, on wtedy popukałby się w czoło, po raz kolejny nazwałby ją idiotką i zamiast porozwalanego stolika w kawiarni, mieliby w tym momencie na głowie samochód zepchnięty do jeziora, albo płonący naokoło las, a mieli przecież od tego wszystkiego odpocząć.
— Jakieś trzy lata temu zrezygnowałem z jednej roli, chociaż nie miałem niczego innego na oku i oczywiście przy najbliższej okazji pokłóciłem się o to z ojcem. — powiedział po chwili milczenia, prostując się i wciskając ręce do kieszeni spodni. — Powiedział, że jeszcze nie jestem nim, żeby móc sobie pozwolić na kręcenie nosem i jeśli sam o sobie nikomu nie przypomnę, raczej nikt nie przypomni sobie o mnie. Wyobraź sobie, jak się poczułaś, kiedy jakiś kretyn na uczelni powiedział ci, że nie jesteś wystarczająco utalentowana i pomnóż to razy dziesięć, a będziesz miała mniej więcej wizję tego, jak poczułem się przy tej rozmowie z ojcem ja. Nienawidzę, kiedy porównuje mnie do siebie, więc po kilku minutach „wymiany zdań” mama wybiegła z jadalni krzycząc i płacząc na zmianę, chyba potłukły się ze dwa półmiski, ogólnie nie chciałabyś uczestniczyć w niedzielnym obiedzie u rodziny Dawsonów, ale ostatecznie musiałem przyznać staruszkowi rację. Przywilej zrobienia sobie dłuższej przerwy trzeba sobie wypracować i zawsze znajdzie się coś, co można poprawić, nawet przy całej mojej zajebistości.
UsuńJack uśmiechnął się, zadowolony, że po raz kolejny udało mu się obrócić swoje słowa w delikatny żart. Robił to tak często, że przyzwyczaił do tego nawet Reyes, choć jako jedna z nielicznych ludzi w otoczeniu Jackiego potrafiła czasami przebić się przez te wymijające odpowiedzi i doszukać się w nich wszystkiego, czego w gruncie rzeczy nie zamierzał jej wyjawiać. Czasami wydawało mu się, że o wiele bezpieczniej byłoby w jej towarzystwie po prostu milczeć.
— A co do listy moich pragnień… — mruknął w zamyśleniu, poprawiając i naciągając wyżej koc, którym owinięta była Rey. Oplótł ją nim trochę szczelniej i potarł delikatnie jej ramiona, na których potem zatrzymał swoje dłonie, by móc leciutko gładzić je palcami. Nachylił się nad jej uchem i nawet gdyby otaczały ich w tym momencie tłumy ludzi wyczekujące w napięciu tego, co miał do powiedzenia, tylko Rey mogłaby usłyszeć jego cichutki głos. — Jeśli mam wyrzucić z tej listy wszystkie sytuacje z udziałem striptizerek i góry narkotyków, obawiam się, że nie zostanie na niej ani jedna pozycja.
Odsunął się od Rey jeszcze szybciej, niż wymamrotał jej swoje wyznanie, bo wiedział, że może zarobić za nie trochę więcej niż tylko gniewne spojrzenie, a nie uśmiechało mu się podduszanie kocem i wyrzucenie jego siniejącego trupa do jeziora. Miał wiele marzeń. Niektóre z nich wydawały się zupełnie oderwane od rzeczywistości i niemożliwe do zrealizowania, inne z kolei całkowicie przyziemne i tak przesycone zwykłą, szarą codziennością, że żaden normalny człowiek nie wyciągałby po to ręki z utęsknieniem. Kilka z nich, i Jackie uważał, że bezpowrotnie, zabrała ze sobą Jeanette, dlatego przestał spoglądać w przyszłość na dystans dłuższy niż jutrzejszy poranek i od tego momentu sypiał zdecydowanie lepiej.
— Tym razem akurat nie oszukiwałem. Czasami mi się udaje. — stwierdził hardo, będąc już w bezpiecznej odległości od Rey. Wsunął się za kierownicę samochodu z zamiarem odpalenia silnika i przygotowania się do dalszej trasy, i wtedy okazało się, że silnik nie zamierza z nim ani trochę współpracować. Przekręcił kluczyk raz i drugi, sprzęgło wycisnął niemal na wylot przez podłogę, ale nic to nie zmieniło.
— Bez jaj. — mruknął, przewieszając przez otwarte drzwi swoją marynarkę. Podwinął rękawy koszuli, otworzył maskę i świecąc sobie telefonem podjął próbę znalezienia usterki bez potrzeby przesadnego paprania się smarem. — Zakładam, że na twojej liście pragnień, Rey, nie ma utknięcia tutaj na dobre?
Jackie
Dobrze było widzieć, że pozytywny nastrój jej nie opuszczał, i że pomimo trudnych spraw, zalegających w podświadomości, potrafiła wykrzesać z siebie tak dużą dawkę wesołości. Wierzył, że w swoim czasie zdoła przezwyciężyć te wszystkie trudy, bo magazynowała w sobie ogromne pokłady siły, a poza tym, jej podejście charakteryzowało się optymizmem, a ten jest dobrym, zastrzykiem nadziei, który zawsze podbudowuje hart ducha i ściąga z barków odrobinę trosk.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się mimowolnie kiedy zapytała, czy uknuł już jakieś plany i spojrzawszy na nią, dźwignął się nieznacznie, żeby zestawić butelkę na podłogę, bo i jemu zaczęła w tej chwili przeszkadzać. Tak, jak sama wywnioskowała, to pytanie nie było podchwytliwe, a jego jedynym zadaniem było dostarczenie mu informacji i zaspokojenie naturalnej ciekawości. Przy okazji zaraz sobie przypomniał, że rzeczywiście czekało ją wyspowiadanie się przed Jade, którą to w rozmowie telefonicznej pozostawiła ze szczątkowymi, ale jakże intrygującymi informacjami. Nad całą resztą chwilę sobie podumał, szczególnie nad tym spacerowaniem po nowojorskich ulicach i gubieniem się wśród wysokich budynków. Nigdy czegoś takiego nie praktykował, ale faktycznie jest to dobry sposób na znalezienie w tej dżungli naprawdę niezwykłych perełek, czy to w kwestii gastronomicznej – małych kawiarni jest od groma – czy nawet tej związanej z architekturą, bo z pewnością są w Nowym Jorku mniej znane miejsca, które prezentują o wiele ciekawsze walory, niż te najbardziej promowane na świecie. Ale z drugiej strony – tak samo, jak na perełki, można natknąć się na brud i zakamarki, do których nie powinno się zaglądać dla własnego bezpieczeństwa, więc było to nieco ryzykowne, aczkolwiek wciąż bardzo ekscytujące. I, przede wszystkim, to pasowało do kogoś takiego, jak Reyes; do całej jej artystycznej duszy. Bez trudu potrafił wyobrazić ją sobie, spacerująca wąskimi uliczkami i rozglądającą się za czymś, co na dłużej zaskarbi sobie jej zainteresowanie.
— Gubienie się w Nowym Jorku to naprawdę ciekawy pomysł na urozmaicenie sobie życia — stwierdził po chwili milczenia i posławszy jej krótki uśmiech, zamknął oczy, pozwalając sobie na czysty relaks. Manhattan został skonstruowany tak, że pomimo metrażu, chyba nie da się tam tak zupełnie zgubić, bo bardzo łatwo można policzyć sobie ulice we wszystkie cztery strony świata i dojść do głównych punktów nawigacyjnych. Gorzej, jeśli mowa o reszcie dzielnic, gdzie ulice mają pełne nazwy i nijak nie da się ich logicznie uporządkować. — Ciągle mnie zaskakujesz, Reyes Castanedo — dodał, bo nieustannie dowiadywał się o niej czegoś nowego, a poza tym, nieustannie dostrzegał, jak kreatywną jest osobą.
Kiedy odbiła piłeczkę, westchnął nieznacznie i przekalkulował w głowie najbliższą przyszłość. Ciężko tu jednak o jakieś niespodziewane szaleństwa, czy wielkie plany.
— A ja po prostu wrócę do życia — odpowiedział ogólnikowo, choć zamierzał to nieco klarowniej rozwinąć. — Czeka mnie kilkudniowy maraton dyżurów, więc one, standardowo, zabiorą większość mojego czasu. Dodatkowo muszę zgłosić się do jednostki na nowe szkolenie i podejść do sztabu, żeby odświeżyć swoją gotowość do wyjazdu. Wypadałoby też odwiedzić aeroklub i sprawdzić, jak się tam sprawy mają, więc pewnie o tym pomyślę — wyjaśnił i otworzył za moment oczy, żeby móc spojrzeć na Reyes.
— Ale, gdyby działo się coś ciekawego, to chętnie się dowiem — zastrzegł zaraz, chcąc, żeby Reyes podczas poszukiwań pamiętała również o nim, bo może znajdzie chwilę, żeby zrobić coś ponadprogramowego między pracą, a pracą. Jakiś dzień wolnego na pewno pomiędzy dyżurami się pojawi, więc będzie to dobry moment, aby skorzystać z uroków miasta. Jednak w tej chwili, tu na farmie, zamierzał cieszyć się tą ostatnią resztką całkowicie luźnego wieczoru, choćby upłynął mu właśnie tak, jak płynie teraz.
UsuńReginald Patterson
— Mamy, oczywiście że mamy, tylko że wiesz… — zagadnął, przerywając na chwilę grzebaninę przy silniku. Musiał rozmasować i rozruszać sobie nadgarstek, bo przy ostatniej próbie dostania się tam, gdzie nie dał rady dokładnie przyświecić sobie latarką, wyginał go pod nienaturalnym kątem i czuł teraz pod skórą nieprzyjemne mrowienie. — Normalni ludzie wspominają wyjazdy na wakacje, bo nareszcie zobaczyli miejsce, o którym zawsze marzyli, albo poznali tam miłość swojego życia. Przychodzą od dwudziestu lat do tego samego baru, bo tam bawili się jako studenci i przeżywają w nim drugą młodość. Ty torturujesz mnie kaktusami z wizerunkiem Leo i lejesz mnie po głowie poduszkami za każdym razem, kiedy nie spodoba ci się coś, co akurat powiedziałem czy zrobiłem. Czyli, nie wypominając — odkaszlnął znacząco — Zawsze. Ja zasypiam pijany na twoim dywanie w salonie i tam przykrywasz mnie kocykiem, bo nawet nie dajesz rady doprowadzić mnie do kanapy, albo musimy sprzątać połowę mieszkania z kawałeczków szkła, bo wkurwiony rzucam teczkę z dokumentami na szklany stolik i okazuje się, że robię to trochę za mocno. — zaśmiał się na wspomnienie tego wypadku.
OdpowiedzUsuńMiało to miejsce na jakieś dwa, może trzy miesiące przed tym, kiedy zobaczyli się po raz ostatni. Jackie nie miał w swoim otoczeniu zbyt wielu osób, którym bez wahania powierzał swoje rozchwiane stany emocjonalne, i absolutną mistrzynią w zapanowaniu nad jego temperamentem była jego siostra, która z kolei nie zdawała sobie prawdopodobnie sprawy z istnienia kogoś takiego jak Reyes; a Reyes powoli ją detronizowała. Dlatego, kiedy Jackie otrzymał w swoje ręce kontrakt opisujący warunki w połowie odbiegające od tego, o czym z producentami rozmawiał za pierwszym podejściem, pierwszą myślą, jaka przyszła mu do głowy, było wyładowanie swojej frustracji u Rey, która w przeciwieństwie do Caroline, nigdy nie próbowała na siłę odwracać jego uwagi od problemu, ani nie próbowała obracać wszystkiego w żart. Być może dlatego sytuacja nieco wymknęła się spod kontroli i wyhamowała dopiero w momencie, gdy szklany blacik trzasnął z impetem o podłogę; ten huk uświadomił Jackiemu, że oto nadeszła odpowiednia chwila na wzięcie głębokiego oddechu i zapanowanie nad sobą, zanim po pomieszczeniu zaczną walać się noże, potłuczone talerze, albo strzępki porozdzieranej tapicerki.
— Swoją drogą, do tej pory ci tego stolika nie odkupiłem. Chodzi o to, że nie mogę tak całkiem pozbyć się destrukcyjnych nawyków, bo nawet nasze wspólne miejsca, rytuały i słowa wiążą się z destrukcją. My po prostu jesteśmy jedną wielką, chodzącą destrukcją. Podejrzewam, że nawet Terry nie będzie się musiał męczyć z zakopywaniem cię w ogródku.
Zanurkował ponownie pod maskę samochodu, ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że niczego nie znajdzie w tych ciemnościach i z coraz bardziej zziębniętymi dłońmi. Bardziej chodziło mu o ukrycie swojego dziwnego wyrazu twarzy, bo wydawało mu się, że wymieszało się na niej coś na wzór krzywego uśmiechu i grymasu przypominającego głębokie intelektualne utarczki z samym sobą. Teraz rzeczywiście mogli nazywać to wolnością, bo to, od czego uciekali na początku swojej znajomości, oboje zostawili już dawno za sobą, ale tak na dobrą sprawę nigdy nie wydarzyło się między nimi nic w stu procentach nie dotkniętego jakimś rodzajem niepoprawności, czymś niewłaściwym i wszystko działo się w jakiejś wywróconej kolejności. Nie znali się, a już pierwszego dnia, wtedy w szpitalu, Jackie uczestniczył nieświadomie w najtragiczniejszym momencie życia Reyes, z kolei ona oglądała go w sytuacji, która nigdy nie powinna była wypłynąć poza cztery ściany rodzinnego domu Dawsonów, a potem mogli albo dopilnować warunków swojej śmiesznej umowy i rozejść się raz na zawsze, albo zamknąć oczy i brnąć najlepsze w bałagan, który sam przed sobą tworzyli. Jackie uśmiechnął się sam do siebie: oczywiście wybrali to drugie.
— Z ojcem jest… Nieźle. — mruknął, wspominając niedawne odwiedziny u rodziców, kiedy to ojciec zjadł prawie całą porcję swojego puddingu, wypił kubek soku pomarańczowego i nie rzucił przy tym ani jednym przekleństwem. Mama podkreślała w zachwytach, że nawet pojawiły się na jego policzkach delikatne rumieńce, co na jego zmęczonej i wyniszczonej chorobą twarzy prawie w ogóle już się nie zdarzało. Jacie starał się wówczas nie myśleć o tym, co jest trudniejsze: patrzenie na jego gasnące spojrzenie, ten blaknący błysk inteligencji i szalonego geniuszu, czy raczej patrzenie na matkę żyjącą z dnia na dzień jakąś popieprzoną nadzieją, jakby w jego przypadku można jeszcze było mówić o jakiejkolwiek nadziei. Czasami łapał się na tym, że traktował swojego ojca jak jedno wielkie utrapienie, ciężar dla wszystkich, bo każdego w ich rodzinie w jakiś sposób pożerała jego choroba i może łatwiej byłoby się pogodzić z jego śmiercią, niż kradzionym życiem. — Niedawno trochę go postawili do pionu i wrócił do domu na jakiś czas. Tak między słowami jego lekarz ostatnio stwierdził, że kiedy następnym razem trafi do szpitala, to już raczej z niego… A, jebać to.
UsuńTrzasnął maską samochodu i na tyle, na ile mu się to udało, powycierał dłonie o kawałek szmatki przygotowanej właśnie na takie specjalne okazje. Nie wiedział, czy pod tym stwierdzeniem kryło się naprawianie samochodu w sercu ciemnego lasu, czy raczej fakt, że kiedy ojciec po raz kolejny trafi do szpitala, to już z stamtąd nie wyjdzie, a go wyniosą. Chociaż kto wie, Jackie zawsze powtarzał matce, że złego diabli nie biorą i zapewne ten stary choleryk pociągnie więcej, niż daje mu jakikolwiek lekarz w tym czy innym szpitalu.
— Koniec przedstawienia, zanim zaczniesz mnie tu zmuszać do tańca i rozbierania się… Nie wiem. Co za pieprzony grat, nie wiem, co się z nim dzieje! — przechodząc obok przedniego koła sprzedał mu soczystego kopniaka, z którego samochód raczej niewiele sobie nie zrobił, natomiast Jackiego, oprócz powyginanych nadgarstków, zaczęła boleć dodatkowo noga. Powyjmował z bagażnika jednorazówki ze wszystkim, co udało mu się pozgarniać z półek małego sklepiku na przedmieściach, a sam wyprostował się i rozejrzał naokoło. Rzeczywiście, z pespektywy bycia tutaj uwięzionym co najmniej do rana, to miejsce nie prezentowało się już tak urokliwie, jak wcześniej. — Jeśli nie znajdziesz tam pianek, to dobrowolnie oddaję się w twoje ręce. Nanosimy drobne zmiany w scenariuszu. Morderca dał się zbajerować ofierze i sam został rozerwany na kawałki. Kolejna wspaniała sceneria do listy naszych ulubionych miejsc. Miejsce mordu.
Jedynym plusem tego miejsca był niemal nieograniczony dostęp do suchego drewna. Nie minęło kilka minut, a Jackie zgromadził pokaźny stosik połamanych (lub takich, które musiał jeszcze przełamać swoim butem na mniejsze kawałeczki) gałęzi i w momencie, kiedy Rey przekopywała zakupy w poszukiwaniu czegoś nadającego się na kolację, udało mu się rozpalić ognisko, przy okazji wyładowując złość po nieudanej próbie zreperowania samochodu. Kiedy usiadł na drewnianym siedzisku w pobliżu płonącego ognia, prawie nie pamiętał już o swoim zamiarze podłożenia kilku żarzących się gałęzi pod ich bezużyteczny pojazd, bo skoro i tak nie zamierzał ich donikąd dowieźć, przynajmniej wyprodukowałby trochę ciepła.
— Za chwilę spróbuję jeszcze raz do niego zajrzeć. Nie mam zamiaru się z tobą cisnąć w tej puszcze przez pół nocy. Wystarczy mi, że kilka razy przysnęliśmy razem na jednej kanapie, do tej pory czuję, jak mnie wtedy pokopałaś. — przyznał, siląc się na śmiertelną powagę. Wyciągnął jednak do niej rękę, co oznaczało, że skopane doszczętnie nogi i żebra nie zniechęcały go całkowicie do jej bliskości. — Chodź tutaj, ogrzejesz się trochę i pomyślimy, co dalej.
Jackie
Nathan nie zamierzał negować faktów: Reyes zasługiwała na prawdę, ale nie w tych okolicznościach ani tym momencie. Wszystkie emocje były w nich teraz tak świeże i wrażliwe, że poruszanie tego, o czym od ponad dziesięciu lat uparcie i konsekwentnie próbował zapomnieć, nie miało w sobie nawet odrobiny sensu. Dopiero co na nowo odkryli swoje wzajemne istnienie. To nie był ani czas, ani miejsce na drążenie tematów, które tego nie potrzebowały. Dość starych ran zostało już rozdrapanych w ciągu zaledwie kilku minut.
OdpowiedzUsuń— Zależało mi na tobie. Bardzo — postanowił, że nie pozwoli jej wierzyć w coś, co nie było prawdą. Nikt go już nie powstrzymywał. Przed nikim już teoretycznie nie uciekał. — Popełniłem błąd, Reyes. Nie odezwałem się od razu i potem uznałem, że bez sensu byłoby od nowa wkraczać w twoje życie z butami — wyjaśnił najprościej jak potrafił, choć domyślał się, że to nie wystarczy, że nie uciszy tymi słowami jej żalu i rozczarowania, bólu, który czuła osoba pozostawiona bez słowa. — Dzisiaj również nie zamierzałem tego robić, ale… Stało się. Przepraszam.
Nawet się wtedy porządnie nie pożegnali, tyle było między nimi złości i łez. Nathan dopiero teraz dorósł to tego, by winę oraz odpowiedzialność wziął na siebie, więc robił to najlepiej jak potrafił, choć doskonale wiedział, że to i tak nie wystarczy. Nic nie wymaże tamtego błędu, tej pomyłki, tego, że zniknął i praktycznie zapadł się pod ziemię, choć nie taki był plan. Więc jaki, skoro nie taki? Na to pytanie, jak na wiele innych, nie potrafił odpowiedzieć. Miał wtedy dwadzieścia lat i powinien był wiedzieć lepiej, ale nie wiedział. Dziś ponownie przyszło mu zapłacić za to cenę. Płacił ją codziennie.
Wszystko, co kiedykolwiek ich łączyło, przyjaźń, która zrodziła się między nimi wbrew dwóm różnym światom, w których się wychowali i dorastali, zawsze była prawdziwa. Nathan nie potrafił odciąć się od nazwiska swojego ojca, ale nie odziedziczył jego charakteru. Nie był krętaczem i kombinatorem, choć wobec Reyes okazał się parszywym oszustem, a jednak wciąż stawiał się odrobinę wyżej od ojca, ponieważ szczerze żałował wszystkiego, co jej zrobił. O pewnych rzeczach wiedziało tylko jego serce i o ile kiedyś kierował się nim dużo częściej niż głową, pozwalając sobie na wszystko, czego ono zapragnęło, nauczył się nad sobą choć trochę panować. Nie zauważył, by Reyes się miotała, prowadzili względnie spokojną rozmowę, więc starał się w żaden sposób jej nie ograniczać. Gniew robił z ludźmi różne rzeczy, a jej Bóg nie pożałował temperamentu. Nathan natomiast zawsze wiedział, że nie była osobą, którą ktokolwiek mógł kontrolować. A on… Dziesięć lat później był tak samo dobrze wychowanym tchórzem, jak kiedyś. Pewne rzeczy się nie zmieniały.
Zmarszczył brwi, a na jego twarz wstąpił pełen niezrozumienia i zaciętości wyraz, zielone oczy pociemniały gwałtownie.
— Serio, Rey? — zapytał, po raz pierwszy odkąd przeszła przez drzwi pozwalając opaść całej tej zasłonie uprzejmości i kurtuazji. Wciąż się zachowywał, tylko jego dłoń dziwnie drgnęła. — Po co mi o tym powiedziałaś? — kolejne retoryczne pytanie padło już dużo ostrzejszym, pełnym dezaprobaty tonem. Usłyszał jawną kpinę w jej głosie i nie miał pojęcia, komu próbowała zrobić tym komentarzem na złość: jemu, sobie samej, czy własnej koleżance z pracy.
To jej sytuacja wymykała się spod kontroli, nie Nathana. Zresztą, właśnie i tak przypieczętowała koniec rozmowy, którą obecnie toczyli. Nie miał nawet najmniejszego zamiaru bawić się z nią w słowne przepychanki, mające polegać jedynie na tym, kto i komu wbije większą szpilę.
Usuń— Chciałem zapytać, co u twojej siostry. Gdzie jest, co robi. Niestety, muszę się już zbierać — oznajmił tonem, który nie znosił żadnego sprzeciwu, podsunął złożone razem dokumenty w stronę Reyes i podniósł się z krzesła. — Moje dane, numer telefonu, adres, wszystko jest tutaj. Będę czekał na informację w sprawie konserwacji — ruchem głowy wskazał na papiery. — Do zobaczenia, Reyes. Pozdrów ode mnie panią Cohen — poprosił jeszcze, mając oczywiście na myśli kurator, z którą spotkał się poprzednim razem i którą przed chwilą wciągnęła w swoje prywatne sprawy.
To powiedziawszy, uśmiechnął się po raz ostatni, nie chcąc sprawiać wrażenia urażonego, ponieważ tak się nie czuł. Zwyczajnie nie rozumiał jej motywacji i nie chciał wszczynać kłótni w miejscu pracy Reyes. Odwrócił się więc i wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi.
Nathan
Nathan siedziałby naprzeciw Reyes pewnie i dużo dłużej, gdyby nie uciekła się do dziecinnych i zupełnie bezzasadnych zagrywek, które prędzej spodziewałby się usłyszeć w kłótni między parą niedojrzałych nastolatków zamiast we względnie spokojnej rozmowie, którą dorośli ludzie odbywali po raz pierwszy od dziesięciu lat. Jasne, że sam nie był dobrze ułożonym świętoszkiem, musiałby chyba przejść w tym celu całkowitą zmianę osobowości, ale pewnego, bardzo niskiego nawiasem mówiąc, poziomu osiągać nie zamierzał. Jedno wiedział na pewno: jeśli miał jeszcze kiedyś z Reyes porozmawiać, nie chciał się z nią kłócić. Gdy zamienili pierwsze słowa, po cichu zaczął nawet liczyć na drugą szansę dla siebie i dla nich, szansę na systematycznie odnowienie kontaktu, a może nawet na odbudowanie przyjaźni, która kiedyś łączyła ich tak mocno, że na pewnym jej etapie uważali się za nierozerwalnych. Uniósłszy rozczarowaniem, nie przestał żywić tej nadziei.
OdpowiedzUsuńUważał jednak, że wyraził się jasno i w czytelny sposób przekazał swoje intencje. Był skłonny próbować dalej, ale kolejne dni mijały, a Nathan nie podejmował żadnej próby kontaktu, nie dlatego, że próbował zmusić Reyes do schowania własnej dumy do kieszeni. To nie była sprawa ani honoru, ani żadnej dumy, zdecydował po prostu, że tyle czasu czekali na tamto spotkanie, które okazało się, no cóż, klapą, więc mogli poczekać jeszcze trochę, dać sobie czas na przemyślenia i ochłonięcie, zanim spróbują ponownie. Tym razem przecież żadne z nich nigdzie nie uciekało.
Dni więc mijały, a życie toczyło się dalej. Nathan, który miał na głowie sklep i błyskawiczne odpowiadanie na każde życzenie wyrażone przez dziadków (oraz od czasu do czasu wdawanie się w kłótnie ze starszym bratem), odkrył, że był całkowicie niezdolny do wyzbycia się z głowy obrazu Reyes, patrzącej na niego jak na ducha. Próbował jednak nie analizować drobnych uprzejmości, którymi się wtedy wymienili, uznawszy, że do niczego dobrego go to nie doprowadzi. Myślał o niej, ale były to myśli głównie pozytywne. Zdarzyło mu się nawet znowu wrócić wspomnieniami do upalnych dni i gorących nocy, które spędzali razem z Meksyku. Nie pamiętał, kiedy ostatnio sobie na to pozwolił. Za wszelką cenę przecież próbował bronić się przed podobnymi sentymentami, obawiając się, że im dalej w nie zajdzie, tym prędzej obudzi się z tego dziwnego marazmu z jedną nogą za meksykańską granicą.
Nie zauważył przemoczonej postaci, stojącej dłużej niż było to normalne czy konieczne przed sklepowymi wystawami. Nie zwrócił uwagi, gdy zjawiła się wewnątrz, przynosząc ze sobą krople wody, które spadły na podłogę. Tym większe było jego zdziwienie, gdy odkrył kolorową karteczkę, krzywo przyklejoną na jedną z półek. Uniósł znad niej wzrok i zauważył kolejną. A potem następną, i jeszcze jedną, i dalej… Pod koniec ich treść nawet już do niego nie docierała. Poczuł, jak w jego żyłach gotuje się krew. Miarka powinna się przebrać w momencie, w którym kątem oka dostrzegł postać, przemykającą na czworaka po podłodze. Westchnął głośno i dogonił ją, zanim zdążyła umknąć.
— Reyes, na litość boską — oznajmił głośno, jednocześnie dochodząc do wniosku, że miała cholerne szczęście, że wokół nie było już żadnych klientów. — Co to za cyrk? — zapytał, patrząc na nią z góry i czekając cierpliwie, aż uniesie wzrok, chociaż najbardziej to preferowałby, gdyby wstała z klęczek i przestała się wygłupiać.
W najśmielszych snach nie podejrzewałby jej o podobne przedstawienie. Może dziesięć lat temu. Ale nie dziesięć lat później.
Usuń— Wstań, proszę — odezwał się ponownie, wyciągając do niej dłoń. Liczył, że skorzysta z jego pomocy. Cała złość, która wstrząsnęła nim na parę sekund, wyparowała równie szybko, co się pojawiła. Nigdy nie potrafił długo się złościć, a już na pewno nie na nią, nieważne, jaką głupotę by wymyśliła. — Chciałbym z tobą porozmawiać. Nie tutaj, zaraz będę zamykał. Możemy gdzieś wyjść, jeśli wolisz miejsce publiczne albo pójść do mojego mieszkania, to niedaleko — zaproponował jeszcze, by zachęcić ją do zostania. Bardzo chciał porozmawiać i bardzo zależało mu na tym, by nie uciekała. — Jeśli pytania z karteczek wciąż są aktualne, to nie, nie jestem zły. — Był rozczarowany. Ale nie zły. Od samego początku nie był zły.
Nathan
Nie zakładał, że gdziekolwiek utknęła, ale równocześnie nie zakładał, że spontaniczne zwiedzanie miasta to jej sposób życia. Prędzej celowałby, że to sztuka zajmuje to miejsce ze względu na zainteresowania, jak i pracę, ale to dlatego, że nie znali się zbyt długo i nie miał okazji zaobserwować jej w innym wydaniu, a już szczególnie tym związanym z błąkaniem się po ulicach wielkomiejskiej dżungli. Nie było mu znane to, co robiła wcześniej, za nim pojawiła się w bazie HEMS, żeby złożyć podziękowania. Nie wiedział jak spędzała swój czas, jak wyglądała jej codzienność po wypadku, poza tym, że przechodziła żmudną rehabilitację i uwieczniała swoje przeżycia na płótnie. Chociaż ich znajomość rozwinęła się w mgnieniu oka i natychmiast pozwoliła zaistnieć wzajemnej sympatii, oni cały czas mieli przed sobą bardzo dużo tematów do poruszenia, jeżeli faktycznie chcieli poznać się na wylot. Zakładając, że będzie im to dane, bo przyszłość bywa nieprzewidywalna.
OdpowiedzUsuńPopatrzył przez chwilę w jej tęczówki, gdy powiedziała, że nie podoba jej się ten plan. On nie miał co do niego żadnych zastrzeżeń; taki tryb życia prowadził od kilku lat i nic nie wskazywało na to, że z niego zrezygnuje. To był z kolei jego sposób życia. Owszem, w jego życiu pojawiła się Reyes, co samo w sobie było naprawdę dużą odskocznią od codzienności i niemałym jej ubarwieniem, aczkolwiek nie mógł skupić całej swojej egzystencji na niej. Chciał pracować, chciał wyjeżdżać na misje, realizować pasje i cele, i będzie to robił, ponieważ to właśnie to składało się na sens jego istnienia. Jak sama słusznie zauważyła, nie potrafił osiąść w jednym miejscu, zapuścić korzeni i nie ruszać się z miejsca.
— Nie muszę ich brać, ale chcę — odpowiedział. To wyłącznie od niego zależało ile zmian zechce wziąć na swoje barki; nikt go nie zmuszał do maratonów. Mógł pozostać tylko przy dyżurach w pogotowiu lotniczym, czyli odpracować swoją dwunastogodzinną zmianę i wrócić do domu, ale ponieważ wylotów jest znacznie mniej, niż wezwań w karetce, nie zawsze czuł się odpowiednio usatysfakcjonowany kilkoma akcjami ratunkowymi, a co za tym idzie – nie zawsze czuł się odpowiednio zmęczony. Dlatego dobierał sobie zmiany w jednostce ratowniczej straży pożarnej, bo taki dodatek zazwyczaj wystarczał, żeby mógł powiedzieć sobie: dobra, stary, czas do domu.
— SFMSSSC, czyli kurs utrzymania umiejętności sierżanta medycznego sił specjalnych. Potrwa pewnie półtorej tygodnia, więc nie będę wracał, bo odbywa się w Forcie Bragg — odparł, poprawiając nieco swoją pozycję, gdy Reyes podniosła się i usiadła do niego plecami. Jednostka mieści się w Karolinie Północnej, nieopodal Fayetteville, ale mimo że to rodzinny stan, od Barnardsville będzie dzielić go aż pięć godziny drogi w jedną stronę, więc na farmę również nie będzie zaglądał.
Sięgnął po butelkę lemoniady i upił łyk napoju, cały czas utrzymując badawcze spojrzenie w sylwetce Reyes. Jego brwi ściągnęły się w wyrazie zastanowienia, gdy przypomniała mu jego obietnicę, a za chwilę stwierdziła, że nie zasłużył na wyjście we wspólnym towarzystwie. Czasami ciężko było odróżnić słowa wypowiedziane w żarcie od tych, w których jednak kryło się jakieś ziarno prawdy, i jej ostatnie zdanie należało właśnie do takich trudnych do zidentyfikowania. Czy ona próbowała teraz żartować, czy jednak mówiła poważnie?
— Ale skąd pomysł, że będę chciał iść z tobą? — Zauważył, odbijając piłeczkę w takim samym tonie. — Chciałem tylko, żebyś dała znać, jak coś ciekawego będzie działo się na mieście — wyjaśnił, stawiając butelkę na swoim mostku. — Nie będę wkupywał się w łaski Reyes Castanedo, co to to nie. Ale tak, obiecałem ci lot helikopterem i możesz być pewna, że obietnicy dotrzymam — zapewnił, cały czas pamiętając o tej atrakcji, którą zaoferował jej na samym początku pierwszego spotkania. Akurat tu okazja może pojawić się niejedna, bo loty sprawdzające są wykonywane regularnie, więc tylko kwestią dogadania się będzie spełnienie tej obietnicy.
UsuńReginald Patterson
— Pozwoliłem na to, aby twój strach się spełnił, tak? Na to, abyś była zła, rozgoryczona i smutna. A nadal ze mną chcesz rozmawiać? — spytał, nadal nie tracąc swojej nonszalancji i pewności siebie, chociaż w duchu nie czuł się wcale taki mocny. Każde słowo Reyes było jak mała igiełka, wbijana w jego serce i sumienie z niezwykłą, niemalże chirurgiczną precyzją. Chciała, żeby bolało – a przynajmniej takie wrażenie odnosił Diego. Zasłużył na to, dlatego nie protestował. Nie mógł protestować. Nie był w stanie się wzburzyć, szukać kolejnych wymówek, dawać jej powody, które mogłyby go usprawiedliwić.
OdpowiedzUsuńMiała rację – zostawił ją bez słowa, ale teraz nie był w stanie przyznać tego choćby jednym słowem. Nie był w stanie jej przeprosić. To było ponad miarę niezwyciężonego Diego Villanueva. Przeprosić kobietę, na której niegdyś – a może także nadal – mu zależało. Nie chciał, aby młoda kobieta traktowała go jak wroga, ale też nie robił nic, aby właśnie tak było. Bał się jej dotknąć tak prawdziwie, tak jak kiedyś. Mógł schować ją w swoich ramionach i czuć, że jest w stanie obronić ją przed całym światem, ukryć przed byłym, obecnym i nadchodzącym złem. Mógł być bohaterem tej jednej, ale zdecydował się już dawno bohaterzyć dla publiki.
Fakt, że osiadł w Nowym Jorku i nie wyjeżdżał już od paru miesięcy – był dziwny, nietypowy. Nikomu jednak nie przyznał się do tego, jakie lęki towarzyszyły mu po ostatniej reporterskiej misji. Nikomu nie wyznał prawdziwego powodu powrotu do domu. Często pytali go o to, jak sobie radzi bez wyjazdów, bez buzującej w żyłach adrenaliny – odpowiadał lakonicznie, mijając się z prawdą. Pieniądze. Większość była skłonna mu uwierzyć bez dociekania. W końcu powszechnie było wiadomo, że pieniądze łamią nawet tych najtwardszych. Dlaczego więc i Villanueva nie miałby się dać skusić wizji bogactwa?
— Rey… — westchnął, idąc korytarzami muzeum za kobietą. — Zawsze chodziło o mnie i o moją pracę. Dobrze wiedziałaś, że tak jest. Dobrze wiedziałaś, że nie powinnaś pojawiać się w moim życiu. Byłaś w stanie mnie zatrzymać. Nawet nie musiałabyś mnie do tego zmuszać i gdyby nie ten nagły wyjazd… — mruknął. Diego był oddany swojej pracy. Wykonywał ją z pasją, gotów nawet narazić zdrowie czy poświęcić życie dla prawdziwego reportażu. Zawsze zależało mu na prawdzie, ale paradoksalnie nigdy do końca nie mówił prawdy o sobie, o tym, co czuje, o tym, czego oczekuje. Teraz oczekiwał tego, aby Reyes przestała go kłuć, aby przestała zadawać te wszystkie drobne ranki, które wyrządzały mu jej słowa.
Ale teraz powiedział prawdę. Zgubił na moment pięknie wykonaną maskę, aby pokazać Diego, który zostałby z nią w Meksyku, gdyby nie nagły odwrót dziennikarzy. Zostałby, znalazłaby dojścia do prawdziwego dziennikarstwa właśnie tam, zbierałby materiały, które mogłyby powstać tylko przy obserwacji codziennego życia. Nigdy nikomu o tym nie mówił. Nawet jej, bo choć snuli młodzieńcze plany i zapuszczali się w świat fantazji, Diego nigdy nie obiecał jej, że zostanie. Przynajmniej był tego pewien. Nie do końca pamiętał przecież wszystkie słowa, które jej mówił podczas ich spotkać albo te, które wyszeptywał podczas zbliżeń. Nie był pewien, co mógł jej zadeklarować, ale miał pewność, że nie obiecywał pozostania w Meksyku. Miał to cały czas z tyłu głowy, być może łatwiej byłoby ją zaskoczyć i samego siebie pozostawić przed faktem dokonanym.
Nie był jednak typem człowieka, który rozmyślał. I choć po brawurowej ucieczce z Meksyku Reyes długo tkwiła w jego głowie, a on przed oczami widział jej piękną buzię i roziskrzone oczy, to nie był w stanie analizować sytuacji, w której się znaleźli. Możliwe, że poddał się zbyt łatwo. I możliwe, że Rey miała rację, kiedy robiła mu wyrzuty. Powinien pozwolić jej teraz na to, aby się wykrzyczała, aby przelała złość i smutek, które były w niej od dziesięciu lat. O ile tylko miała na to ochotę. Przecież istniało też prawdopodobieństwo, że Villanueva zobojętniał jej do tego stopnia, że nie chciała poświęcać na niego swoich uczuć.
Już był gotów wejść za kobietą do pomieszczenia, kiedy ta niemal brutalnie zamknęła drzwi i zasłoniła je swoim ciałem. Diego w tym momencie puścił jej dłoń, ale nie po to, aby siłą ją odsunąć i zdobyć tajemne lokum, ale po to, aby oprzeć ją na framudze i tym samym uniemożliwić kobiecie wyminięcie go. Uniósł brwi, przez co uwydatnił zmarszczki na czole.
Usuń— Zakładam, że żaden z francuskich chłopców nie dorasta mi do pięt i gdybyś tylko mnie namalowała… — mruknął cicho, a w tym momencie na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. — Ale bez żartów… Trzymasz tam trupa? Zdążyłaś porwać Abigail?
Chciał zażartować, nieco dalej pójść w rozluźnianiu napięcia, które było między nimi. Pieprzysz, Diego…, pomyślał, zdając sobie sprawę, że zachowuje się przy niej niezbyt naturalnie. Mimo tego, że nie widział jej dziesięć lat, to wzbudzała w nim emocje, o których zdążył zapomnieć, gdzieś głęboko zakopać i skupiać się na tym, co pozwalało mu funkcjonować, przeżywać każdy dzień.
— Mamy tyle czasu, żeby chodzić po całym muzeum albo Nowym Jorku i szukać miejsca, gdzie będziesz mogła ze mną porozmawiać? — spytał, odsuwając się od niej. Jej zapach działał na niego zbyt pobudzająco. — Mam może poczekać do końca twojej zmiany?
Diego i mało sumienna ostatnimi czasy autorka
- przepraszamy
— Nawet na podłodze nie dadzą człowiekowi odpocząć… — mruknął ponuro, niby to obrażony, jednak tak naprawdę nie potrafił wykrzesać z siebie żadnej sensowniejszej odpowiedzi na to, o czym opowiedziała mu Rey. Że zdarzało jej się pilnować go na podłodze, bo nie wiadomo było, co mogło się z nim wydarzyć po wypiciu tego wszystkiego, co wlał w siebie przez cały długi wieczór i że w gruncie rzeczy nigdy wcześniej mu się do tego nie przyznała. Zastanawiał się, dlaczego, ponieważ to raczej on powinien czuć na drugi dzień skrępowanie za zaleganie trupem na cudzej podłodze, gdzie jedynym jego sukcesem było to, że w całości jej nie zarzygał, a nie Rey, która z niewyjaśnionych powodów się o niego troszczyła. Starał się nie dawać tego po sobie poznać, ale chyba po raz pierwszy w jej obecności poczuł się naprawdę zmieszany. Raz czy dwa podczas takich podłogowych nocy wydawało mu się, że słyszy obok siebie czyiś oddech, i że nawet coś albo ktoś wbija mu się lekko w plecy, ale był za mocno zamroczony, aby potrafić to wtedy odróżnić od snu, przywidzenia, czy może w końcu rozbujałej wyobraźni i może tak było lepiej; w przeciwnym razie już dawno temu wydusiłby z siebie równie idiotyczną odpowiedź, co przed chwilą, a wtedy bezapelacyjnie następnym razem mógłby co najwyżej zdrzemnąć się na wycieraczce przed drzwiami do mieszkania Rey i tam faktycznie się udusić. Na pewno nazwałaby go też skończonym idiotą, który nie rozumie jednej bardzo ważnej zasady rządzącej tym światem: że nie zawsze i nie ze wszystkim trzeba sobie radzić w pojedynkę. Próbowała mu to udowodnić na każdym kroku, a on na każdym kroku odbijał piłeczkę i przekonywał ją, a przede wszystkim samego siebie, że to wierutna bzdura i wytarty komunał, powtarzany tym, którzy chcieliby zawojować świat tylko nie wiedzą dokładnie, z którego miejsca powinni zacząć. A przecież on wiedział, uważał, że całkiem nieźle mu to wychodzi i przeszkadzała mu świadomość, że ktoś może załamywać nad nim rączki, nawet jeśli nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że w danej chwili naprawdę tego potrzebuje. Zerknął na Rey i pomyślał o tym, że nie ją pierwszą (i zapewne nie ostatnią) odpychał od siebie jak najdalej, kiedy tak naprawdę potrzebował mieć ją cały czas przy sobie, ale tylko ona ciągle i ciągle do niego wracała, jakby połączyła ich jakaś dziwna, niemożliwa do przełamania siła, której on nie rozumiał, a którą ona podtrzymywała bez przerwy przy życiu, czego Jackie nie rozumiał jeszcze bardziej.
OdpowiedzUsuń— Co do ojca, to nie zabrzmi. Ja sam czasami łapię się na tym, że mam w dupie to, w jakim on jest stanie, bo on ani razu przez całe moje życie nie myślał o tym, w jakim ja jestem stanie. Tutaj. — popukał się lekko palcem w skroń — Nie mogę przez niego patrzeć na matkę, nawet już to mi obrzydził. Ona się męczy, bo on się męczy. W ogóle wszyscy już są tym zmęczeni. To taka sprawa, którą można mielić i mielić w głowie bez końca, a i tak nie wymyślisz nic sensownego, co uspokoiłoby twoje sumienie. Wydaje mi się, że możesz czuć coś podobnego w związku z… Wypadkiem. — żałował, że zagalopował się tak daleko. Rey nigdy nie opowiadała mu o szczegółach tego zdarzenia, znał tylko kilka najistotniejszych faktów, które dawały mu ogólny zarys tego, co się wówczas zdarzyło i nigdy nie dopytywał się o więcej. Nie chciał, aby wracała pamięcią do tamtego dnia i nie chciał, żeby musiała przeżywać to wszystko na nowo, a przez długi czas na początku ich znajomości nie czuł się nawet upoważniony do tego, aby zadawać jej tak osobiste pytania. Widział jedynie, co się z nią dzieje, a resztę podpowiadała mu intuicja. Nazywali sami siebie odskocznią, ale w trakcie trwania ich znajomości Jackiemu ani razu nie przyszło do głowy to określenie; wszystko działo się jakby w naturalnym tempie, taki musiał być porządek rzeczy, potrzebowali siebie nawzajem, a nie musieli nawet nazywać tego, co nimi wówczas kierowało. Pewnie dlatego temat wypadku, w którym zginęli przyjaciele i siostra Rey, nigdy nie wypływał na pierwszy plan, choć teraz Jackie zaczął doszukiwać się w tym jeszcze jednego powodu.
Możliwe, że zwyczajnie zdominował ją swoim życiowym burdelem, a Rey zamiast raz kiedyś pozwolić sobie na chwilę słabości, bez reszty pozwoliła wciągnąć się w jego bagno. — W każdym razie — wtrącił stanowczo, mając nadzieję na jak najszybszą zmianę tematu. Do tej pory nie mówiła o wypadku zbyt wiele i nie chciał, aby smuciła się tym akurat dzisiaj i tutaj, gdzie jeszcze nie wydarzyła się żadna emocjonalna katastrofa — Co po niektórym nie miałbym oporu przyłożyć gałęzią, ale samochód? Samochód, Rey, naprawdę? To jedyna istota na świecie, której nie byłbym w stanie skrzywdzić za żadne skarby.
UsuńRey dołączyła do niego przy ognisku i gdy zaczęła ogrzewać jego dłonie, bardziej chłonął ten moment swoim wzrokiem, niż dotykiem. Patrzył na swoje palce, gdzieniegdzie jeszcze niedoczyszczone po zmaganiach z silnikiem i na jej drobne dłonie, niewiele tylko cieplejsze od jego własnych i ten krótki moment sprawił, że coś w nim całkowicie się wyciszyło. Ta jedna, choć przejmująca nad nim całkowitą kontrolę cząsteczka, przez którą miotał się, złościł o byle pierdołę, odwracał kota ogonem za każdym razem, kiedy Rey próbowała się do niego przebić, zbywał ją żartem, krytyką, nazywał ją wścibską, głupią, wychodził z mieszkania trzaskając za sobą drzwiami, była w jakiś dziwny sposób urzeczona, oczarowana tym widokiem równie mocno, co on sam. Nic, absolutnie nic przez kilka minionych miesięcy na to nie wskazywało, nie wskazywała na to żadna spędzona dzisiaj w jej towarzystwie minuta, a jednak Jackie poczuł się w jednej chwili tak samo, jak kiedyś, gdy pierwszy raz przegadali ze sobą prawie całą noc i dowiedzieli się o sobie więcej, niż dowiadywał się o niektórych ludziach przez długie lata znajomości (które, notabene, nigdy nie zachodziły mu tak bardzo za skórę). Nie mógł pozbyć się tego wrażenia, mimo że była to ostatnia rzecz, jaką chciał w tym momencie czuć. Znowu zaczął się tego bać, ale tak zupełnie odruchowo, bo w tym momencie już nie miał ku temu żadnych powodów.
— Jak to szło z tym jagnięciem? — zapytał po chwili. Splótł ze sobą ich palce, potem całe ręce i w ten sposób przytulił, przysunął Rey jeszcze bliżej siebie. Wydawało mu się, że bije od niej więcej ciepła, niż od ogniska i od koca zarzuconego na jego ramiona razem wziętych i przestał już zwracać uwagę na to, że ich oddechy zaczynały zamieniać się w obłoczki pary. Jeszcze przez chwilę udawał głęboko zamyślonego, a potem bez ostrzeżenia nachylił się do szyi Reyes i tam przyszczypnął leciutko zębami jej chłodną skórę, zupełnie już niechcący trącając ją przy tym koniuszkiem języka. Uśmiechnął się. Pachniała po prostu sobą. — Jakieś takie żylaste to jagnię. Jak tu nie mówić o destrukcji, skoro nawet podjeść sobie nie można? — zapytał oburzony, spodziewając się co najmniej ciosu łokciem prosto w żebra — Nie wiem, po prostu wydaje mi się, że z tej znajomości jeszcze nic dobrego nie wynikło, a już na pewno nic dobrego dla ciebie. Teraz jest miło i sympatycznie, a jutro znajdziemy jakiś idiotyczny powód, żeby wydrapać sobie nawzajem oczy. I to wygląda trochę tak, jakbyśmy dla takich pięciu minut jak teraz, potrafili podłożyć się pod walec, potem dać zeskrobać się z asfaltu, strzepnąć jak stary dywan i cieszyć się, że znowu jest przepięknie. Chwila odwyku i znowu cug. Jak narkomani. Niektórzy twierdzą, że to niezdrowe.
Zaśmiał się cicho i na moment wyprostował się, rozciągając sobie plecy. Może tak właśnie było i wszystko między nimi opierało się o jeden jedyny fenomen, ale jednocześnie największą głupotę człowieka, jaką była ciągota do tego, co dostarczało mu lęku, emocji, niepewności, tajemnicy.
— Naprawdę chcesz teraz kombinować z gotowaniem wody na zupkę błyskawiczną? — wtrącił i po raz kolejny ukrył twarz w szyi Reyes, tym razem już bez gryzienia i szczypania. — Nie chce mi się stąd teraz ruszać.
Jackie
Już jakiś czas temu wraz z żoną nieśmiało poruszyli ten temat i zgodnie uznali, że chcieliby założyć razem rodzinę, lecz jednocześnie nie zamierzali z niczym się spieszyć. Wszystko miało nadejść w swoim czasie i w swoim rytmie, a już na pewno Jerome nie zamierzał naciskać na Jennifer i pierwszy wychodzić z podobną propozycją; decyzja ta miała należeć wyłącznie do niej. Tym bardziej, że teraz musieli zmierzyć się z czymś zupełnie dla nich nowym – po raz pierwszy od dawna, a właściwie od początku ich znajomości nic ich nie goniło, ani też oni niczego nie ścigali. Wytracili towarzyszącym im nieustannie pęd i wydawali się zagubieniu w życiu pozbawionym pośpiechu, bez załatwiania kolejnych wiz, bez pilnowania wyznaczonych przez urząd terminów, jakby byli najzwyklejszą na świecie parą. Pytanie tylko, czy potrafili nią być?
OdpowiedzUsuńStojąc z wyciągniętą w stronę Reyes dłonią, zauważył jej zawahanie i przez to uśmiechnął się zachęcająco. Co prawda nie wiedział jeszcze czy jego pomysł jest dobry i czy cokolwiek wniesie, może nie tyle do ich znajomości, co do życia panny Castanedo, ale chciał podzielić się z nią czymś, co jemu osobiście w pewien sposób pomogło uporać się ze stratą i… czymś jeszcze. Czym było to coś, brunetka miała dowiedzieć się już na miejscu.
— Nic podobnego, ale początkowo to miejsce może cię zwieść, więc się nie przestrasz. Naprawdę nie poluję na twoją uroczą wątrobę ani nerkę — zapewnił i nieco niecierpliwie poruszył rękę. Oczywiście, że nie zamierzał zdradzić jej lokalizacji, do której zmierzali, ponieważ to zepsułoby całą niespodziankę. Wyglądało jednak, że nie zaskoczy Reyes bardziej, niż robiła to większość mężczyzn.
Roześmiał się w głos, usłyszawszy jej komentarz i jeszcze długo nie potrafił się uspokoić, bo nawet kiedy wreszcie wyszli z baru, chichotał wesoło. Dopiero kiedy przystanęli przy postoju taksówek, udało mu się złapać oddech.
— Dziwię się, że to sflaczałe, a nie sterczące fiuty — pozwolił sobie sprzedać jej ten bardzo nieoczywisty komplement, spoglądając na nią błyszczącymi z rozbawienia oczami i nachyliwszy się, szarmancko otworzył przed nią drzwi taksówki. Kiedy Reyes zajęła miejsce, zatrzasnął drzwiczki i obszedł samochód, by również zająć miejsce na tylnej kanapie. Podał kierowcy dokładny adres, ale w taki sposób, by nie zdradzić przeznaczenia lokalizacji, do której zmierzali. O tej porze, w końcu była już głucha noc, miasto nie było zakorkowane jak zazwyczaj i na miejsce dotarli po kilkunastu minutach. Taksówkarz wysadził ich pod starym, ceglanym kościołem, na który wyspiarz zerknął jedynie przelotnie i poprowadził swoją towarzyszkę dalej, obchodząc wiekowy budynek.
Za kościołem, który był położony na niedużym wzniesieniu, w owalnej niecce majaczył cmentarz otoczony starym, miejscami sypiącym się ogrodzeniem.
— Mówiłem, żebyś się nie wystraszyła — rzucił, zerkając na kobietę, a potem pchnął stalowe skrzydło kutej bramy. To skrzypnęło złowrogo, lecz nic poza tym się nie wydarzyło; to miejsce zdawało się być zapomniane przez świat i na pewno nie mieli uświadczyć tu nocnego stróża, choć nie było podobnej pewności co do innych, zbłąkanych dusz.
Prowadził znajomą pomiędzy nagrobkami, aż dotarli niemalże do przeciwległej części ogrodzenia i to wtedy przed ich oczami zamajaczyła figura. Różniła się wyraźnie od pozostałych; kamień był jasny, jakby ktoś gorliwie ją wyszorował i nie porastał jej mech, a rosnąca wokół wysoka trawa została przycięta tak, by nie zasłaniać napisu. Przed nią leżało kilka małych, glinianych miseczek wypełnionych woskiem, z upalonymi knotami. Ktoś wyraźnie dbał o to miejsce, podczas gdy pozostała część cmentarza została nadgryziona przez ząb czasu.
Nie stali przed standardową płytą nagrobną, jakimi usiane były cmentarze w stanach zjednoczonych. Przed sobą mieli rzeźbioną w marmurze figurę anioła, wzrostem dorównującą kilkuletniemu dziecku. Anioł ten, nieznacznie pochylony, z na wpół złożonymi skrzydłami, trzymał w dłoniach tabliczkę i to na niej zostały staranie wyryte wszystkie niezbędne informacje.
— Tobias urodził się w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym ósmym roku i zmarł w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym. Miał jedenaście lat. Wiem jeszcze tylko, że chyba już nikt długo go nie odwiedzał, przynajmniej do czasu — wyjaśnił, skinieniem głowy wskazując na figurę. — Znalazłem to miejsce przypadkiem, ale od razu to we mnie uderzyło… Wiesz, mój przyjaciel również stracił brata, kiedy byli dziećmi. Nahuel pochowany jest w Rockfield, a Jaime w Miami, więc pomyślałem, że dobrze będzie mieć w Nowym Jorku takie miejsce… Chociaż jego namiastkę… — wyjaśnił pokrętnie i lekko wzruszył ramionami, jakby nie do końca wiedząc, co chce przekazać kobiecie. — Mogę tu zebrać myśli i odetchnąć, jakkolwiek to nie brzmi. Pobyć sam ze sobą, wyciszyć się.
UsuńTen nagrobek był symbolem, który dla każdego z nich – Jerome’a i Jaime’ego – znaczył coś innego (a jednak łudząco podobnego), więc może i dla Reyes mógł nabrać szczególnego wydźwięku?
JEROME MARSHALL
Nie był człowiekiem, który dobrowolnie przykłada się do eskalacji konfliktu. Potrafił zapanować nad sobą i swoimi emocjami – nawet, jeśli na jego język także cisnął się tabun słów, które usilnie domagały się wypuszczenia w eter – dlatego ostre uwagi Reyes nie spotkały się już z żadną odpowiedzią z jego strony. Bez względu na to, jak odebrała jego słowa, to nie miało znaczenia – on i tak nie zasługiwał na jej towarzystwo. Gdzieś w bliżej nieokreślonym momencie zatarła się granica między żartami, a powagą, ale jeśli ona nie odbierała jego słów jako zgrywanie się, mimo że wypowiedział je w dokładnie takim tonie, którego sama użyła, to znaczy, że sama również nie żartowała. Dlatego nie miał już nic do powiedzenia. Jedyne co należało w tej chwili zrobić, to pozwolić emocjom osiąść, a temu posłużyć mogło chyba tylko milczenie, bo miał wrażenie, że cokolwiek teraz powie, to wszystko tak, czy siak zostanie odebrane, jako atak. Wycelował spojrzenie w sufit, kiedy Reyes zerwała się z łóżka i w napięciu zaczęła krążyć po pokoju. Zastanawiał się przez chwilę, w czym znajdowało się źródło jej złości; czy chodziło tylko o słowa, którymi się wymienili, czy zarzewie tych nerwów mieściło się w czymś innym, czego nie brał dotychczas pod uwagę. Analizował również słowa, które wypowiedziała. Ile prawdy i chęci mieściło się w wizji niewchodzenia sobie w drogę, ale ile było w tym tylko pozoru i czystego gniewu. Czy naprawdę mogłaby tego chcieć, czy za jakiś czas uzna, że żadne z tych słów nie powinno ujrzeć światła dziennego. Zastanawiał się, bo w swoim życiu nie zatrzymywał ludzi na siłę. Nie potrafił powiedzieć komuś: nie odchodź, i nie mógł tego potrafić, bo nie widział niczego sprawiedliwego w sytuacji, w której prosi kogoś o zostanie, choć dobrze wie, że sam z czasem odejdzie. Jeśli ona podejmie taką decyzje, nie zatrzyma jej. Nie miał takiego prawa.
OdpowiedzUsuńPowiódł spojrzeniem za jej sylwetką, gdy oznajmiła, że idzie się umyć i zaraz zniknęła za zatrzaskującymi się głośno drzwiami. Nie wątpił, że huk rozniósł się echem po tej części domu i dotarł do kilku dodatkowych par uszu, ale nie przejął się tym wcale. Kłótnie nie są niczym nadzwyczajnym, nawet na tak pozytywnej farmie, aczkolwiek nikt z tutejszych domowników nie zdawał sobie sprawy z tego, że w ich relacji taka kłótnia miała miejsce po raz pierwszy.
Po kilku minutach usiadł na krawędzi łóżka i odstawił butelkę na podłogę. Dźwignąwszy się z materaca, podszedł do drzwi łazienki z zamiarem wejścia do środka, ale gdy jego ręka zawisła nad klamką, zawahał się. I nie dlatego, że nie był pewien, czy Reyes nie stoi w tej chwili nago pod prysznicem, bo gdyby naszedł ją w takim wydaniu, najwyżej dostałby solidny policzek, a świat wcale by się z tego powodu nie zawalił. Po prostu doszedł do wniosku, że jeśli mierzyła się teraz z jakimiś myślami, czy decyzjami, jego obecność zakłóci obiektywność tych rozważań. Sama powinna zdecydować dokąd to wszystko zmierza – on również, dlatego cofnął rękę i ruszył do wyjścia na korytarz, uznając, że świeże powietrze ukoi go podobnie, jak woda. Akurat, gdy wyszedł z sypialni, dostrzegł Jocelyne, wchodzącą po schodach ze wzrokiem utkwionym w telefonie. Kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, schowała komórkę do kieszeni jeansów z wysokim stanem i przyjrzała mu się uważnie.
— Wszystko w porządku, Reggie? — Upewniła się, zatrzymując krok na jednym ze stopni. Reginald minął ją bokiem na wąskich schodach i bez większego entuzjazmu dźgnął palcem pod żebro w ramach okazyjnej zaczepki, zrobionej jednak bezcelowo.
— Jak zawsze, Joy Joy — odpowiedział, nawet się nie zatrzymawszy, na co Jocelyne zmarszczyła brwi w zastanowieniu. Nic jej tu nie pasowało.
Usuń— Dokąd idziesz? Już późno — zapytała, aczkolwiek jedyne, co dostała w odpowiedzi, to wzruszenie ramion. Za sekundę już go nie było; wyszedł na zewnątrz, zamykając za sobą drzwi. Nie wziął ani telefonu, ani kluczy od domu, ani kluczy od samochodu, czy chociażby bluzy, żeby osłonić się przed chłodem nadchodzącej nocy – po prostu wyszedł bez słowa, a wychodził zazwyczaj wtedy, kiedy było coś nie tak.
Jocelyne już długo nie miała okazji widzieć go nieswojego, więc poczuła się trochę zaniepokojona tą zmianą, a ponieważ Reyes była jedyną osobą, która mogła jej potwierdzić, czy wszystko w porządku, postanowiła, że ją zapyta. O ile jeszcze nie śpi.
Pokonała ostatnie stopnie na piętro i zapukała do drzwi sypialni, zaraz przykładając do nich ucho.
— Rey? Jesteś tam?
Reginald Patterson
Możliwe, że Nathan doceniłby pomysłowość i inwencję Reyes, gdyby oboje wciąż mieli po piętnaście lat. Ale nie mieli, a on lubił trzymać się tego, że jeśli był dorosły, to tak też starał się zachowywać. Pewne doświadczenia, dokładnie te, o których nie chciał i nie planował rozmawiać bez absolutnie ostatecznej potrzeby, skutecznie zabiły w nim część młodzieńczej naiwności. Nie miał pretensji do Reyes o to, że tego nie wiedziała, gdyby mógł, grubą linią podkreśliłby, że nie miał do niej pretensji dosłownie o nic, bo nie ona tu zawaliła. Owszem, mogła się ugryźć w język, gdy spotkali się muzeum, ale to znowu też nie było tak, że Nathan się czegoś podobnego po niej nie spodziewał. Jej niewybredny komentarz w innych okolicznościach mógłby nawet wydać mu się zabawny. Wybrała jednak zły moment, cóż, zdarza się każdemu. Mieli dwa wyjścia: albo nic już z tym nie zrobić, albo spróbować pójść naprzód. Część Nathana cieszyła się, że Reyes przejęła inicjatywę, że potrafiła schować do kieszeni złość, którą niewątpliwie wciąż wobec niego czuła, że nie pozwoliła, by uraza wzięła nad nią górę i podyktowała chłodne traktowanie. Może był naiwny, ale uważał, że zasługiwali na drugą szansę wobec siebie, oboje. Podejrzewał nawet, że gdyby się tu dziś w taki dość spektakularny sposób nie zjawiła, to on pewnie zdecydowałby się w końcu wyciągnąć rękę na zgodę. Teraz też w pewien sposób ją wyciągał, czekając, aż ona ją ujmie i wstanie z podłogi. Poczuł ulgę, gdy nie odmówiła.
OdpowiedzUsuń— Nie przepraszaj. W porządku, nic się nie stało — odpowiedział więc, kiedy już nie musiał patrzeć na nią z góry. — Twoja kreatywność zawsze mnie zaskakiwała — dodał jeszcze z cieniem uśmiechu na ustach, choć karteczki, które miął w dłoni, przeczyły rozbawieniu, o którym postarał się, by zabrzmiało w jego głosie.
Dręczyła go paląca niejednoznaczność tej sytuacji.
— Niczego nie spieprzyłaś, Reyes, po prostu wolałbym, gdybyś zadzwoniła albo po prostu przyszła i podjęła jakąś rozmowę, zamiast urządzać mi grę w podchody — wyjaśnił więc swoje stanowisko najczyściej jak potrafił.
Gierki, zwłaszcza takie, męczyły go. Zdawał sobie jednak sprawę, że ona go takiego nie znała. Dziesięć lat temu przecież sam byłby gotów wpaść i zrealizować podobny pomysł. I nikt by mu się nie zdziwił, bo każdy by się tego po nim spodziewał. Ale to nie było dziesięć lat wcześniej, tylko dziesięć lat później i oboje naprawdę musieli dołożyć starań, by jakoś się w tej sytuacji odnaleźć. Ta rozwaga, ten stoicki spokój, starannie dobrane słowa… To nie był on. To nie był jego charakter, nie jego zadziorność, nie to, czym kiedyś przyciągał zainteresowanie innych ludzi. Był teraz trochę jak wyprana z kolorów, mdła wersja samego siebie. Ale nie miał żadnego powodu, by z tym walczyć. Aż do teraz.
— I vice versa — pozwolił sobie stwierdzić Nathan, przekrzywiając nieznacznie głowę na bok, gdy uważnie przyglądał się stojącej przed nim w… interesującym stanie Reyes. Jeśli ona czuła, że nie potrafi go odczytać, niech tylko pomyśli, że on czuł się tak samo wobec niej. I śmiał twierdzić, że z nich dwojga to on miał dużo trudniejszy orzech do zgryzienia.
Tym razem uśmiech na jego ustach nie był cieniem, był bardzo wyraźny, ale zniknął równie szybko, jak się pojawił.
— Ani mi się waż wychodzić — zaprotestował natychmiast, gdy tylko usłyszał jej niedorzeczny pomysł. — Zdejmuj to — zarządził, wskazując na jej ociekającą wodą kurtkę. — Dam ci coś suchego chociaż na wierzch, zamknę i pójdziemy do mnie. Cała przemokłaś — wariatko miał ochotę dodać, ale obawiał się, że wtedy w jego głosie zabrzmiałyby rozczulenie i pobłażliwość, a na to nie czuł się jeszcze wobec Reyes gotowy.
Zniknął na chwilę z zasięgu jej wzroku, wpadł na coś na zapleczu i narobił przy tym strasznego huku, a potem zjawił się znów, ze swoją prywatną, czarną kurtką w dłoni.
— Przebieraj się natychmiast — rozkazywał jej na prawo i lewo, aczkolwiek chwilowo miał to głęboko gdzieś. Wcisnął jej swoją kurtkę i z wyciągniętą ręką czekał, aż poda mu własną, do cna przemoczoną.
Nathan
Nie widzieli się od ponad dziesięciu lat, rozstali w gniewie i smutku, ich niepewność oraz dystans, na który się trzymali, wydawały się więc jak najbardziej na miejscu. Tego samego Nathan nie mógł jednak powiedzieć o niektórych z pomysłów czy zagrywek Reyes. Jej intencje pozostawały dla niego niezrozumiałe i niejasne, uważał, że jeśli chcieli cokolwiek w nowo odkurzonej relacji osiągnąć, musieli zacząć od wyjaśnień tak porządnych i uczciwych, na jakie tylko było ich stać, oczywiście zachowując przy tym granice, które sami sobie wyznaczyli.
OdpowiedzUsuńNathan wzruszył ramionami, słysząc o powodzie, dla którego Reyes zdecydowała się urządzić całe przedstawienie, zamiast pójść utartą ścieżką i po prostu wziąć do ręki telefon. Zmieniła się, był pewien, że się zmieniła, w końcu minęło tyle czasu, odkąd widzieli się, dotykali i rozmawiali po raz ostatni, a jednak jej charakter pozostał właściwie ten sam. Wyostrzył się, nabrał nowych odcieni, większej głębi, wciąż bazując na tym, po czym już dobrze ją znał. A jednak wciąż potrafiła go zaskoczyć.
— Reyes… — zaczął, ponieważ na chwilę dosłownie odebrało mu mowę. — To tylko kurtka, co ty opowiadasz? — zapytał ostro, nawet odrobinę ostrzej, niż planował, przyglądając się jej z wyrazem kompletnego niezrozumienia wobec komentarza, o który właśnie się pokusiła. Czy miał się spodziewać, że za chwilę znowu zaatakuje go niewybredną sugestią na temat tego, co jeszcze mówiła o nim jej koleżanka z muzeum? Nie, nie zgrywał cnotki niewydymki, tak, posiadał jeszcze poczucie humoru, a jednak odnosił wrażenie, że nadawali w tej chwili na dwóch zupełnie różnych falach. Pokręcił głową. — Nie uważam się za despotę. Nie chcę po prostu, żebyś jeszcze dłużej stała w przemoczonym ubraniu — dał się sprowokować i odpowiedział na jej retoryczne pytanie, czując, że pozwalał irytacji na przejęcie sterów.
Nigdy nie znaleźliby się w tej sytuacji, gdyby wtedy nie wyjechał, nie zostawił jej tak bez słowa i nie trwał w upartym milczeniu przez kolejne lata. Pokora i rozgoryczenie, które z tego powodu odczuwał, powstrzymywały go przed powiedzeniem czegoś, o czym sądził, że mógłby tego później żałować. Zmiana kurtki była jak plaster przyklejony na ranę po nożu — nie rozwiązywała problemu, którym był fakt, że pozostałe części odzieży Reyes również zdążyły wsiąknąć trochę wody, a w sklepie panował przeciąg i lekki chłód, typowy dla lokali znajdujących się w starych budynkach.
— Ja również się tego nie spodziewałem — stwierdził, starając się brzmiąc tak beznamiętnie, jak to tylko możliwe, choć odrobina niezadowolenia zabrzmiała gdzieś w jego głosie.
Doskonale wiedział, co Reyes uważała o jego rodzinie. O ich starych pieniądzach, głupich uprzedzeniach i przestarzałych przekonaniach. O tym, jak wysoko zadzierali głowy, śmiejąc się w głos z cudzych problemów i niepowodzeń, podczas gdy własne sprawy zamiatali głęboko pod dywan, by potknąć się o stworzone w ten sposób nierówności przy pierwszej lepszej okazji. Wygadał się jej już, że uciekł przed matką i jej drugim mężem, nie doszedł jeszcze do tego, jak czasami miał ochotę za pomocą gołych rąk udusić własnego brata, a dziadkom powiedzieć, że szczerze wolał, żeby już poumierali i przestali dyktować mu, jak miał żyć tylko dlatego, że miał czelność skorzystać z ich pomocy, którą sami zaoferowali w jakże szczodrym geście miłosierdzia. Nathan nienawidził życia, w którym wszystko, co miał zawdzięczał innym i przerażało go, że nie tylko zaczynał czuć się w nim względnie wygodnie i bezpiecznie, ale jeszcze stopniowo godził się z własną wściekłością. Coś podpowiadało mu, że Reyes poczułaby satysfakcję, gdyby zobaczyła, że pod maską spokoju i opanowania praktycznie się w nim gotowało.
Gdyby chciał, mógłby zostać w sklepie jeszcze przez co najmniej godzinę, ale ze względu na Reyes nie chciał. Zignorował więc wszystko, co normalnie zrobiłby pod koniec dnia, sprawdził szybko, czy wszystko było w porządku i wrócił do Reyes, gestem pokazując jej, że czas wychodzić. Karteczek się pozbył, w dłoni ściskał jej przemoczoną kurtkę, która do niczego się jej nie przyda, póki nie wyschnie.
Usuń— Te drzwi mnie wykończą — skomentował, gdy już wyszli i mocował się z nimi w drobno siąpiącym deszczu, powtórka z codziennej rozrywki. — Dobra — oznajmił, gdy w końcu wygrał i z drzwiami, i z kratą, i z alarmem. — Idziemy do mnie, czy masz ochotę podyskutować ze zmokniętym despotą? — zapytał w pierwszym przebłysku tego poczucia humoru, którego podobno jeszcze nie stracił.
Nathan
Wieczór był naprawdę ciepły, jak na karolińskie lato przystało, a spokój otoczenia kojący – jak przystało z kolei na sporych rozmiarów rancho, skryte w maleńkiej wiosce. Cisza była tak głęboka, że można było usłyszeć w niej bicie własnego serca i wirujące w głowie myśli, dlatego wyjście na zewnątrz było bardzo dobrym rozwiązaniem, z którego nie zamierzał rezygnować zbyt szybko. Z początku chciał się tylko przejść, ale im więcej kroków robił, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że bezcelowe szwendanie się nie ma sensu, i że równie dobrze mógłby klapnąć na bujanym fotelu na werandzie i tam stoczyć wewnętrzną kontemplację. Dlatego obrał sobie konkretny cel, do którego zmierzał, a celem tym była przyczepa, w której przed laty mieszkał, i do której od wyprowadzki zaglądał niebywale rzadko. Zabrał ze stodoły latarkę i puściwszy snop światła na szutrową drogę, której koniec majaczył daleko w lesie, powędrował nią spokojnym krokiem, co jakiś czas kierując światło na rozległe pola. Przyczepa nie stała już w głębi lasu Pisgah, tak jak kiedyś. Teraz była ulokowana na jego skraju, tuż nad stawem, nad którym Jack dawno temu pobudował drewniany pomost do łowienia ryb. Na to hobby nie miał jednak czasu, ale pomost przysłużył się dzieciakom jako miejsce do zabaw, szczególnie latem, gdy często pławili się w stawie i wygłupiali. Minęło kilkanaście minut za nim dotarł na miejsce, a chociaż nie orientował się, która mogła być godzina, w tej chwili znajomość czasu wydała mu się do niczego nie potrzebna. W przyczepie wciąż było całe wyposażenie – nieduża kuchenka, łóżko, a nawet kubek, z którego kiedyś korzystał. Wspomnienia z tym miejscem wracały automatycznie; bez problemu dostrzegł w nim siebie egzystującego w jej wnętrzu podczas długich dni i jeszcze dłuższych nocy. Przebiegł spojrzeniem po niedużych szafkach, w większości już pustych i wyszedł na zewnątrz, zastanawiając się, czy nie przenocować właśnie tutaj. Nim jednak podjął decyzję, skierował się na pomost i na nim przysiadł. Rozgwieżdżone niebo, odbijające się na tafli wody, drżało nieznacznie wraz z kłosami gęstej trzciny. Kiedy sprawdził ręką temperaturę wody, nie było nawet szans, żeby odmówił sobie krótkiej kąpieli, a kiedy ściągnął z siebie ciuchy i zanurzył się w wodzie, odpływając w głąb stawu, wtedy dotarł do niego głos Sueno, który zaczął ujadać z pomostu, aż w końcu władował się do wody z nieskrywanym entuzjazmem. Zaraz za czworonogiem na pomoście pojawiła się nieco zmachana biegiem Jocelyne – jej obecność wystarczyła, żeby wiedział, z czym przyszła.
OdpowiedzUsuńDługo rozmawiali i nie tylko o Reyes, ale również o innych sprawach, chociażby o Ethanie, którego temat także nie pojawiał się zbyt często. Jo w końcu przekonała Reginalda, żeby razem z nią wrócił spać do domu, więc po pewnym czasie oboje na palcach przemierzyli schody, starając się aby ani razu nie skrzypnęły, i z cichym pożegnaniem rozeszli się w swoje strony.
Nie wiedział, czy w chwili, w której wszedł do sypialni Reyes spała, ale od świtu dzieliło noc już tylko kilka godzin, więc starał się poruszać bezszelestnie, nie chcąc jej zbudzić. Okrył ją nieco skuteczniej, a sam z kolei zabrał jeden wolny koc i ulokował się z nim w fotelu, nie licząc wcale na to, że faktycznie będzie w stanie zasnąć. Ale nawet jeśli się uda, to będzie to prawdopodobnie bardzo płytki sen, z którego jego organizm nie wyciągnie zbyt wielu korzyści, więc ostatecznie bardziej odpowiadała mu opcja przyglądania się Reyes. Jej spokojnej twarzy i sylwetce falującej przy miarowym oddechu. Może śniła o czymś przyjemnym, a może wręcz przeciwnie.
Reginald Patterson
Mimo, że wielkość fotela była nieporównywalna do łóżka i wygody związanej z leżeniem na materacu, po pewnym czasie udało mu się zrelaksować do takiego stopnia, aby lekko odchylić głowę w tył, przymknąć powieki i utonąć w głębokich myślach. Wydawało mu się nawet, że przysnął, bo gdy do jego uszu dotarły jęki ze strony Reyes, niebo było już jaśniejsze, a księżyc nie zaglądał przez okna, wyraźnie zmieniwszy swoje położenie na sklepieniu. Gdy coraz to głośniejsze dźwięki wydobywały się z ust Reyes, potrzebował dosłownie ułamka sekundy, żeby wyostrzyć swoją czujność w pełni i rozruszać mózg do najwyższych obrotów. Natychmiast zrzucił z siebie koc i wstał na równe nogi, obrzucając uwagą wijącą się w pościeli sylwetkę Reyes. Jej wilgotne od potu włosy przylegały do skroni, a mięśnie twarzy były wyraźnie napięte, wręcz zmęczone wysiłkiem, jaki sprezentował im koszmar, toczący się w czeluściach jej głowy. Słowa, które wypowiadała były niewyraźne; możliwe, że nie miały żadnego sensu, jednak klarownie wskazywały na to, że targa nią silny strach i niepokój, bo każda z tych emocji nieustannie przebijała przez jej twarz.
OdpowiedzUsuń— Rey — odezwał się, usiadłszy tuż obok. Położył dłoń na jej ramieniu i lekko nią potrząsnął, nie chcąc zasiać w niej dodatkowego lęku, gdyby wybudziła się nagle zupełnie zdezorientowana.
— Rey! — powtórzył głośniej, zgarniając z jej twarzy kilka ciemnych kosmyków. Znał te stany nie tylko z autopsji, ale również z wielu różnych akcji, w których było mu dane wziąć udział. Takie koszmary bardzo często łączyły się z atakiem paniki, bo ich intensywność była niekiedy tak realna, że niewiele różniła się od rzeczywistego życia, a więc odczuwało się je całym sobą. Można było nauczyć się chociaż trochę kontrolować te stany, jednak nie zawsze dało się pokonać to nacierające zło, które wyobraźnia potrafiła mocno podkoloryzować, czyniąc je potężniejszym od własnej woli.
Nim zdążył skuteczniej ponowić próbę zbudzenia jej, do sypialni wparowała reszta domowników z zaspaną Jocelyne na czele, która była tak wystraszona, jakby kogoś faktycznie tutaj mordowano. Krzyki Reyes były głośne, a to w połączeniu z głęboką ciszą, zalegającą nocą w tej części wioski, sprawiło, że wszyscy zerwali się z łóżek, jak na alarm. Joyce sama lekko spanikowała na ten widok – chciała jakoś pomóc, ale kiedy pomyślała, aby skoczyć po miskę z wodą i tym sposobem wyciągnąć Reyes z koszmaru, Reginald od razu wybił jej ten pomysł z głowy, każąc nie zbliżać się choćby na metr. Linda chwyciła ją w tym czasie za dłoń i zapobiegawczo przyciągnęła do siebie.
Reginald skupiwszy uwagę z powrotem na Reyes, ujął jej twarz w dłonie i lekko się nachylił, chcąc kierować swoje słowa prosto w jej oblicze.
— Reyes, obudź się! — Powiedział głośniej, gładząc jej policzki kciukami. — Otwórz oczy. To tylko sen — mówił, cucąc ją powoli, bez narażania na dodatkowy szok, który mógłby stać się skutkiem nagłego wybudzenia. Jego głos był więc stanowczy, ale opanowany i całkowicie kontrolowany. — Jestem tutaj — zapewnił, po czym uniósł jej sylwetkę i zamknął w swoich ramionach. — No tengas miedo, esta bien. Calmate.
Reginald Patterson
- Interes musi się zgadzać– odpowiedział, kiedy wytknęła mu, że zachowuje się jak komornik. Międzyinnymi. I chociaż celowo ją torturował, to miał wrażenie, że ta gra akurat nieliczyła się za bardzo. Przede wszystkim wątpił, by kobieta spełniła swoją częśćobietnicy. Słowa słowami, ale… Reyes nigdy nie zrobiła nic, co wskazywało nato, że serio chciałaby iść z nim do łóżka. Gry, flirty – jasne. Ale taknaprawdę nawet nie wykazywała zazdrości, gdy wspominał o swoich miłostkach czy kochankach.W jego ocenie raczej nie żywiła do niego romantycznych uczuć, a głupi blef byłbardziej dla niej właściwy niż działanie. Może tym razem zachowywali się mniej standardowo iprzekraczali granice, które do tej pory były niedostępne, ale… czy to naprawdę ażtak duża różnica? Skłamałby, gdyby powiedział, że jej zachowanie na niego nie działa. Był zdrowym facetem i nie był ślepy, a Reyes stanowczo nie uchodziła za szkaradę. A kiedy zachowywała się tak wyzywająco, to jego ciało reagowało w odpowiedni sposób. Niemniej nie chciał podlegać stereotypom i myśleć jedynie dolną częścią ciała.
OdpowiedzUsuńParsknął cicho, gdy znowu odwołała się do metafory dachów. - Nie uwierzę, że jesteś taką cnotką! – Uśmiechnął się zprzekąsem. Z resztą o sobie powiedziałby to samo. Pokiwał głową, kiedyprzytoczyła ten zabawny epizod z ich życia. Nie było to coś niezwykłego, alemiało swój urok.- Przynajmniej na starość nie będziesz narzekać, że twojeżycie było nudne – odparł. Nie zamierzał obalać pomówienia o próbie otrucia. Nadobrą sprawę naprawdę nie pamiętał, skąd wziął alkohol. Dostał? Kupił? Ukradł?To bez znaczenia. Istotniejsze jest to, że był przydatny. Wierzył w swoją intuicję, która wielokrotnie pomogła mu wydostać się z niemałych tarapatów.
Noah nie oczekiwał zrozumienia od Rey. Właściwie nigdy od nikogo tego nie oczekiwał. Wiedział jednak, że ma rację, postępując tak, a nie inaczej. W innym przypadku osobom, na których mu zależy, mogłoby wydarzyć się coś złego, a do tego nie zamierzał dopuści. Jego życie... było takie i już, ale nie chciał ciągnąć innych za sobą. Pod tym względem rozumiał swojego dziadka, który nigdy nie wrócił do rodziny, choć nie zmieniało to niczego w kwestii uznawania przodka za skończonego drania.
Wypowiadając swoje pragnienie, Noah miał nadzieję, że kobieta na chwilę zapomni o byciu opanowaną i oddadzą się prostemu szaleństwu, które usatysfakcjonowałoby ich oboje. Tymczasem Reyes miała potrzebę zagadania tego wszystkiego, byle odsunąć od siebie problem. Z trudem powstrzymał westchnienie. Kobieta za bardzo to analizowała. Przecież mogli pozwolić sobie na czysty układ friends with benefits i nie robić z tego jakieś wielkiej dramy. Niestety wyglądało na to, że to jedynie jego perspektywa.
Westchnął ciężko i odsunął się od niej. Położył się na ziemi.
- A może za bardzo to komplikujesz? Czy dwoje dorosłych ludzi nie może uprawiać bezpiecznego seksu, jeśli mają na to ochotę? Nie mówimy przecież o zakładaniu rodziny, ustatkowywaniu się czymkolwiek w tym stylu - odpowiedział, wpatrując się z niebo. Potem spojrzał na Rey z ukosa. - Jesteś moją przyjaciółką i wiesz dużo więcej o mnie, niż komukolwiek bym na to pozwolił. Nie rozumiem, czemu zaspokojenie naszych potrzeb miałoby zniszczyć naszą relację - stwierdził spokojnie.
Noah
— Wiesz, nawet próbowałem kiedyś myśleć o nim w ten sposób. — prychnął z nutą rozbawienia w głosie, choć to rozbawienie najpewniej było w tej sytuacji nie na miejscu. — Że to ostatnie miesiące, może tygodnie, żeby się ze skurczybykiem dogadać, ale z drugiej strony to byłoby takie… Wymuszone. W końcu nie zdecydowałbym się na to w innych okolicznościach, więc dlaczego miałbym to robić teraz, w ostatnim możliwym momencie? Może się wydawać, że jestem w lepszym położeniu od ciebie, bo mogę się na to przygotować i mam wybór, ale jeśli mam być szczery, chyba wolałbym być postawiony przed faktem dokonanym. Przynajmniej w tym konkretnym przypadku. A z resztą. — wzruszył lekko ramionami — Nikt jeszcze nie zaszedł za daleko na zastanawianiu się, co by było gdyby. A świat byłby idealnym miejscem, gdyby wszyscy zawsze robili to, co powinni byli zrobić. Przekonanie, że ma się na wszystko mnóstwo czasu, to jeszcze nie grzech, a twoja siostra na pewno wiedziała, że ją kochasz, nawet jeśli powiedziałaś jej to o ten jeden raz za mało.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, jeszcze nigdy nie udało się Jackiemu osiągnąć czegokolwiek samym tylko gdybaniem, ale teraz zaczął się zastanawiać, czy jeśli taka rozmowa miałaby pomiędzy nimi miejsce od razu na początku ich znajomości, mogłaby cokolwiek między nimi zmienić. Czy Reyes szybciej uporałaby się ze stratą, albo czy on sam zdecydowałby się wyciągnąć do swojego ojca rękę, zmusić się do przeprosin i zmusić się do wybaczenia, albo czy staliby się, choćby tylko przy sobie i na ten krótki moment wspólnego chowania się przed światem na kanapie i pod kocem, całkiem innymi ludźmi, czy zaczęliby patrzeć na siebie i traktować siebie nawzajem w zupełnie inny sposób, niż traktowali się teraz. A potem doszedł do wniosku, że to wszystko przecież bez przerwy w nich siedzi, że są tego w pełni świadomi, mimo że niechętnie pozwalają temu wypłynąć na światło dzienne, a jednak ciągle pozostają po prostu Reyes i Jackiem; uwielbiają się nienawidzić, nienawidzą się uwielbiać, kłócą się o kompletne bzdury, śmieją się z jeszcze większych bzdur, a tego wszystkiego po prostu nie da się upchnąć w żadnych konkretnych ramach. Byłoby dobrze, gdyby o tym rozmawiali, na swój przewrotny sposób stało się dobrze, że zamiast rozmawiać, postanowili po prostu działać i odciągać się nawzajem od tego, czego w pojedynkę nie potrafili unikać; byłoby dobrze, gdyby znaleźli jeszcze inne, trzecie, czwarte, dziesiąte rozwiązanie i z jakiegoś powodu Jackie był o tym bardziej niż przekonany. Tak bardzo, jak nie odnajdował się w skomplikowanych relacjach z innymi ludźmi i tak bardzo, jak starał się ich unikać i ich nie potrzebował (nie miał na nie czasu, cierpliwości, nie był sentymentalny i dziesiątki tysięcy temu podobnych wymówek), tak bardzo w przypadku Reyes nie chciał, aby cokolwiek się upraszczało. Trochę patrząc z nadzieją na to, co jeszcze może pójść w dobrym kierunku, a trochę z masochistycznej ciekawości, co jeszcze może się spierdolić, albo co, prędzej czy później, spierdoli on sam.
— Ale mniejsza już teraz o to wszystko. — podsumował, o wiele pogodniejszy i bardziej rozluźniony, niż jeszcze przed chwilą. Przechylił się trochę, dosięgnął kawałek grubszej gałęzi i jej czubkiem przegrzebał płonące w ognisku drewienka sprawiając, że płomienie ognia wysmukliły się i sięgnęły jeszcze wyżej nad ziemię. Dorzucił w nie tyle opału, ile zdołał zgarnąć ręką bez podnoszenia się z ławeczki, a kiedy skończył, zaczęło do nich docierać jeszcze więcej ciepła i leniwego, czerwonawego światła. — Zapewniam, że nie masz powodu do zazdrości, jeżeli chodzi o mój samochód. Szkoda twoich nerwów i nadziei, bo w każdych możliwych okolicznościach i tak wybrałbym samochód, nic tego nie zmieni.
Wiedział, że za taki komentarz przyjemna pieszczota, jaką czuł teraz na swoim karku, najpewniej zamieni się w solidny cios łokciem pod żebra, dlatego napawał się nią, dopóki jeszcze mógł.
Reyes dotykała tylko jego włosów i tylko małego kawałeczka skóry tuż pod nimi, ale Jackie miał wrażenie, że ten dotyk rozchodzi się po całym jego ciele maleńkimi, szczypiącymi iskierkami i sprawia, że chciał ich czuć na sobie jeszcze więcej. Przy całej swojej niepokorności, której, jak do tej pory, nikomu nie udało się przełamać, zaczynał się obawiać, że Rey potrafi dotrzeć do niego na każdym możliwym poziomie; słowem zmusić go do myślenia i mówienia o tym, co nigdy nie było jego domeną, dotykiem docierać dużo głębiej, niż te zmierzwione przez nią palcami włosy. Być może o wiele łatwiej byłoby żreć się z nią w nieskończoność w tamtej restauracji, rzucać w siebie szklankami, kurwami i oskarżeniami o wszelkie możliwe zło dotykające ludzkość, niż być tutaj i zastanawiać się, czy to wszystko w ogóle jest właściwe. To był cały Jackie. Niechęć i nienawiść były dla niego o wiele bardziej zrozumiałe, niż czułość i bliskość drugiej osoby, bo nienawiść zawsze miała swoje niepodważalne i jednoznaczne powody do istnienia, czego nie można było powiedzieć o bliskości. Ta mogła być zimną kalkulacją, mogła też być po prostu bezpodstawna i przez to nieprzewidywalna w skutkach tak, jak teraz, choć to nie był dla Jackiego wystarczający powód, aby strzepnąć z siebie rękę Reyes; teraz nie myślał, teraz było mu po prostu dobrze.
Usuń— Przepraszam bardzo — wtrącił oburzony — Nie mam nic przeciwko spaniu w samochodzie jako takim, tylko mam coś przeciwko spaniu w nim razem z tobą, a to jest różnica. To nie jest kwestia wygodnictwa mojego bogatego tyłka, tylko kwestia towarzystwa, to już nie moja wina. Chyba, że będę mógł owinąć cię w koc i obwiązać sznurkiem, żebyś wyglądała jak kokon, nie mogła się ruszyć i nie mogła mnie skopać, wtedy mój wygodnicki tyłek będzie usatysfakcjonowany. I byłbym gotowy wziąć na siebie winę za to, że w dalszym ciągu nie mamy zagotowanej wody na zupkę, gdyby nie to, że ty też nie wyrywasz się teraz do pracy, a przypominam, że wiązanie cię sznurkiem i unieruchomienie to na razie tylko luźny pomysł, no i nie trzymam cię tutaj przy sobie na siłę. — zaśmiał się cicho. Wpatrywał się w płomienie ognia, delikatnie i bardzo powoli ocierając się policzkiem o głowę i włosy Rey. Były gładkie, miękkie, ciągle jeszcze nie przesiąkły zapachem dymu z ogniska, za to czuć było w nich wiatr i wilgoć ciągnącą od jeziora. — Poza tym te korzyści wynikające z naszej znajomości są nierównomierne. Ty sprzedasz koszulę na eBayu i będziesz bogata, a ja co? Codziennie rano przy śniadaniu patrzę na kaktusa nazwanego DiCaprio, który przypomina mi o tym, że dla ciebie nie jestem wystarczająco dobry. W nosie mam taką sprawiedliwość.
Pomiędzy nimi było wiele rzeczy, których Jackie nie potrafił w żaden sposób potraktować jako korzyść, ani dla siebie, ani dla Rey, ale może miała w tym wszystkim rację i warto było czasami poderżnąć sobie nawzajem gardło, zwyzywać, sponiewierać, odepchnąć tę druga osobę jak najdalej od siebie, patrzeć na tego przeklętego kaktusa i przetasowaną połowę mieszkania dla takich pięciu minut jak te, gdy można było poudawać, że to wszystko jest zupełnie normalne i właściwie to połowa świata nie wie, czego od siebie chce, poza tym, że chce wszystkiego. Jackie rysował palcem wzroki na udzie Rey, błądząc nim od kolana w górę i z powrotem, trochę opuszką palca, trochę paznokciem; dokładał potem po jednym palcu, aż w końcu ułożył na nim całą dłoń, ale tak niepewnie, że niemal unosiła się nad nim milimetr lub dwa.
— W tym rzecz, że ja też uważam to za popieprzone. Pomyślałem właśnie, że gdyby była tu ze mną jakakolwiek inna dziewczyna, do tej pory najprawdopodobniej nie miałaby na sobie połowy ubrań, a ciebie nawet nie wiem, jak mam dotknąć, żeby to nie stało się jeszcze bardziej popieprzone. Nie wierzę, że czuję w ogóle jakikolwiek opór, ja tak nie działam. — stwierdził z rozbawieniem, a potem odsunął od Rey i powoli, trochę niechętnie dźwignął się z ławeczki. — I w zasadzie to sobie do końca nie ufam, więc może jednak poszukam czegoś do zagotowania tej wody.
Jackie
— Poczuciem władzy? Chyba kpisz, Reyes. Albo próbujesz mnie wkurwić — mruknął i teraz nawet cień uśmiechu zniknął z jego twarzy. Nie był zły na nią, ale na to, że jest w ogóle w stanie tak o nim myśleć. Owszem, był gburowaty, czasami bywał draniem i wolał chować się za maską sarkazmu i arogancji, ale w życiu nie traktował nikogo z góry i nigdy w życiu nie nazwałby jej idiotką. Ale właściwie czego mógł się spodziewać? Wiedział, że dziesięć lat temu popełnił błąd, ale o wiele łatwiej było się do tego nie przyznawać, iść dalej, szukać wytłumaczenia, które pomogło im obojgu, które przyniosłoby oczekiwaną ulgę dla nich obojga.
OdpowiedzUsuńDiego nie był pewien, co właściwie powinien zrobić. Nie miał pojęcia, w którą stronę ruszyć, jakie wypowiedzieć słowa, na czym się skupić, a co zignorować. Sam fakt, że znajdowali się w muzeum – w miejscu publicznym – w niczym nie pomagał. Może gdyby mieli szansę spotkać się w innym miejscu, o nieco innym czasie, gdyby mogli znowu poświęcić sobie trochę więcej czasu… Villanueva cofnął się jeszcze o krok, dając jej tyle swobody, ile w jego mniemaniu potrzebowała. Nie chciał na nią naciskać i nie chciał, żeby ona naciskała na niego. Momentami odnosił wrażenie, że jest jej łatwiej, kiedy może obarczyć go odpowiedzialnością za to, co się między nimi wydarzyło i za to, co mogło się wydarzyć… On wolał twierdzić, że jej wina polegała na tym, że zamieszała mu w głowie, w życiu i sercu.
Uznał, że nie ma większego sensu wypominać sobie przeszłości. Spotkali się. Liczyło się tu i teraz. Być może najwspanialsze, a całkiem możliwe, że najgorsze. Nie był pewien, jak teraz pokierują swoim losem, czy dadzą sobie szansę na to, aby nadrobić stracony czas, czy raczej pozwolą sobie odejść, ale tym razem tak, jak trzeba. Z jednej strony Diego nie chciał na nowo rujnować jej rzeczywistości, wkraczać w jej codzienność i niszczyć to, co zdołała sobie budować. Z drugiej strony miał cichą nadzieję, że może jednak jest tym fragmentem układanki, którego jej brakuje.
— Mam urlop — odparł wprost, ale też nieco wymijająco. Nie był pewien, ile może i ile chce powiedzieć. Temat jego pobytu w Nowym Jorku nie był chwilowo najważniejszy. Po prostu tutaj był. I chciał wykorzystać ten czas, jak najlepiej. Nie spodziewał się jej tutaj spotkać, nie miał nadziei na to, że jeszcze kiedyś ją zobaczy. Ale była tu, stała teraz przed nim. Niby taka sama, ale jednak inna. Zmieniła się. Życie odcisnęło piętno na jej twarzy, choć pozostawała tak samo piękna, równie urocza co dziesięć lat temu.
— Wtedy śpiewałbym peany na twoją cześć, stawiał pomniki i urządzał pochody… — uśmiechnął się, już lekko uśmiechnięty, mniej spięty niż jeszcze przed chwilą. Chore było to, że rozbawiła go – nawet jeśli tylko humorystyczna – uwaga o śmierci Abigail. Oczywistym było, że ani Diego, ani Reyes nie życzyli śmierci Abigail. Może dlatego mogli sobie żartować na takie tematy.
I znowu. Wiedział, że był drwiący. A ona powinna przynajmniej się domyślać, że tak jest łatwiej. Wygodniej. Że taki po prostu był. Nie był czarusiem skaczącym po kwiatkach i szykującym końca tęczy. Nie był słodziakiem, który śpiewał serenady i przynosił kwiaty za każdym razem, kiedy coś zepsuł.
Diego wykorzystując sytuację, że kobieta odwróciła się do niego tyłem, prawą dłoń oparł na drzwiach, jakby dając jej znak, że powinna je otworzyć, a drugą oparł na jej biodrze. Delikatnie, nie wywierając żadnego przymusu. Chciał tam wejść, chciał móc z nią porozmawiać, ale gotów był w każdej chwili się wycofawać.
— Nie. Nie poczekałbym. Ale byłbym tutaj po twojej zmianie. Albo w jakimkolwiek innym miejscu, w którym chciałabyś mnie widzieć. — Odparł. — Przełożyłbym pilates na jutrzejszy poranek.
Tyle sprzecznych emocji się w nim pojawiało, że nie był w stanie nawet sobie tego poukładać w głowie. W jednej chwili czuł się zły, w drugiej rozmiękczony, w trzeciej zaś paradoksalnie radosny. I wiele by dał, żeby zrozumiec dlaczego właśnie tak się zachowuje i jakie znaczenie w tym wszystkim ma osoba Rey.
Diego
Mógł wpaść na to, że Reyes będzie bała się jazdy samochodem, ale mając parcie na zrealizowanie swojego pomysłu, w ogóle się nad tym nie zastanowił. Tak to już niestety bywało, że kiedy człowiek nie doświadczył czegoś na własnej skórze, z trudem pojmował to, co przeżywała druga osoba. Mógł zrozumieć, jakiego rodzaju straty doświadczyła znajoma i z czym się borykała, ponieważ sam stracił jedno z rodzeństwa, jednak okoliczności tego zdarzenia były zupełnie inne i nie tak codzienne, przez co trudno było wzbudzić w nim odczucia towarzyszące mu tamtego dnia. Raczej nieprędko będzie miał okazję, by w Nowym Jorku popłynąć kutrem rybackim, prawda? Niemniej jednak po śmierci Nahuela przez pewien czas miał problem, by wsiąść na pokład łajby i towarzyszyć ojcu w połowach. Sam Abisai na jakiś czas zrezygnował z codziennych wypraw, lecz wrócił do pracy stosunkowo szybko. Jako jedyny żywiciel rodziny, utrzymujący jej członków z rybołówstwa, poniekąd nie miał innego wyjścia i można było jedynie się domyślać, jakie przeżywał katusze.
OdpowiedzUsuńStąd niebywale im się poszczęściło, że Reyes tak dobrze zniosła podróż i wyspiarzowi nie umknęła jej bladość. W trakcie drogi starał się bardziej nie wytrącać jej z równowagi, tym bardziej, że miejsce, do którego zmierzali, nie należało do tych przyjemnych.
Miała rację. Jerome nie byłby w stanie odpowiedzieć na wszystkie pytania, które kłębiły się w jej głowie i które miała ochotę mu zadać, ponieważ odpowiedzi na nie również przed nim pozostawały ukryte. Znalazł to miejsce w przypływie nagłego przebłysku, kierowany nieokreśloną potrzebą wypełnienia luki, która ziała w nim od momentu opuszczenia Barbadosu, a to dlatego, że nie mógł odwiedzać grobu brata. Podobny problem miał jego przyjaciel i tak razem dbali teraz o to miejsce, czasem przychodząc tutaj razem, a czasem osobno. Reyes co prawda mogła odwiedzić Catalinę kiedy tylko chciała, ale może czasem będzie potrzebowała miejsca, w którym mogłaby się od tego oderwać i nabrać dystansu, spokojnie pomyśleć? Czy jakakolwiek inna lokalizacja nadawała się do tego lepiej, niż opuszczony cmentarz? Otworzył przed nią możliwość, ale to czy miała z niej skorzystać, zależało wyłącznie od niej.
Tym ponurym akcentem zakończyli swoje spotkanie. Do centrum ponownie wrócili taksówką i podróż ponownie przebiegła bez większych komplikacji, co być może zawdzięczali wypitemu wcześniej alkoholowi. W każdym razie Jerome odprowadził kobietę pod same drzwi, a później udał się do siebie, gdzie po przyłożeniu głowy do poduszki zasnął niemalże od razu.
Czas płynął nieubłaganie i mijały kolejne tygodnie. W Nowym Jorku na dobre buchnęła wiosna i zdawało się, że zawitała ona również do życia samego Marshalla. Do miasta wreszcie wróciła jego żona i ponoć już nigdzie się nie wybierała, a on sam zdecydował się zorganizować swoje trzydzieste urodziny, spraszając na nie wszystkich przyjaciół i znajomych. Niestety nie wszyscy mogli zjawić się na imprezie, czego nie mógł odżałować, ale zabawa i tak była przednia i zarówno gospodarze, jak i goście jeszcze długo mieli ją wspominać. Życie jednakże nie polegało wyłącznie na zabawie i powrót do szarej rzeczywistości był nieunikniony, a kiedy już Jerome dał się jej wciągnąć, przepadł na dobre. Pochłonęła go praca, pochłonęły go też problemy dnia codziennego i kiedy znalazł za kanapą sflaczały balon, zdziwił się, jak wiele już czasu minęło od momentu, w którym został trzydziestolatkiem. Nie chciało mu się wierzyć, że miał już tyle lat na karku.
Z westchnieniem wyrzucił kawałek kolorowej gumy do kosza i drgnął, kiedy do jego uszu wdarł się dźwięk dzwonka do drzwi. Czyżby Jen czegoś zapomniała? Umówiła się na dzisiejszy wieczór z Emily i wcale by się nie zdziwił, gdyby postanowiła zostać tam na noc. Nie spodziewając się nikogo innego, powlekł się do przedpokoju i otworzył, dziwiąc się niezmiernie, kiedy jego oczom ukazała się nie blondynka, a doskonale znana mu brunetka.
— Reyes? — rzucił, nawet nie starając się ukryć zaskoczenia. — A co ty tu robisz? Umawialiśmy się na dzisiaj? — zaczął dopytywać, obawiając się, że najzwyczajniej w świecie zapomniał o umówionym spotkaniu i nie był ani trochę przygotowany. Nie chodziło nawet o to, że był ubrany całkowicie po domowemu, ale czy miał dobrze zaopatrzoną lodówkę, w której można było znaleźć coś dobrego do jedzenia? I picia?
Usuń[Pozwoliłam sobie już nam przeskoczyć, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? :)]
JEROME MARSHALL
[Cześć, bardzo Ci dziękuję za miłe powitanie :) Po przeczytaniu karty postaci już uwielbiam Reyes. Mówi po hiszpańsku, pochodzi z Meksyku, a ja uwielbiam hiszpański i dobrze się nim posługuję (Alex też :P). Do tego wspinaczka i wieczory przy ognisku! Wydaje mi się, że mogliby zostać z Alexem dobrymi przyjaciółmi, zatem jak najbardziej jestem chętny na wątek! Masz jakiś pomysł, czy chciałabyś, żebym ja zaczął? ;)]
OdpowiedzUsuńAlex
Nie można powiedzieć, że z takimi sytuacjami rodzina Ackermanów była doskonale zaznajomiona, bo mieszkańcy tej farmy zwykli spać jak susły i żadne z nich nie borykało się z koszmarami, jednak przed kilkoma laty, tuż po feralnej misji Reginalda, z której wrócił psychicznie poturbowany, mieli okazję doświadczyć takich stanów z jego strony. Wiele było niespokojnych nocy, nie tylko dla Reginalda katowanego ciężkimi snami, ale także dla rodziny, na której odbijało się całe to napięcie. Często bywało tak, że po wybudzeniu się z koszmaru Reginald, pozostawiając wszystkich bez słowa, wychodził z domu w środku nocy i wracał dopiero rankiem, a wtedy taka noc kończyła się dla domowników czuwaniem z duszą na ramieniu, bo nikt nie był w stanie przewidzieć, co takiego może przyjść mu do głowy. Nie było z kolei możliwości pójść za nim i starać się przekonać go aby został, bo gwałtowność, którą wtedy emanował, odwodziła wszystkich od jakikolwiek prób wymuszenia zmiany zdania. Oni wiedzieli, że wtedy, z tak pokiereszowaną duszą, pchnięty impulsem, mógł zrobić im krzywdę. To, że później zamieszkał w przyczepie, nie zmieniło wiele poza tym, że domownikom nie groził już żaden nagły wybuch z jego strony, jednak wszystkie utrapienia ciążyły im nadal i ciążyły im nawet wtedy, gdy zdecydował się wyprowadzić do Nowego Jorku. I dopiero, kiedy sami odwiedzili go w wielkiej metropolii i dostrzegli pozytywne zmiany w jego egzystencji, troski odpuściły, a spokój powrócił.
OdpowiedzUsuńDlatego nie wątpił, że teraz, stojąc i obserwując sytuację, porównywali ją sobie do tego, co działo się z nim przed kilkoma laty. Tyle tylko, że jego historię znali, a historia Reyes była im obca i nie byli sobie w stanie wyobrazić przez co musiała przejść i z czym musiała się mierzyć. Byli świadkami skutków czegoś, czego nie rozumieli, ale mimo wszystko poczuli się zmartwieni nagłym pogorszeniem się stanu Reyes, która jeszcze nie tak dawno, przy kolacji, raczyła ich uśmiechami, wyglądając na osobę, która wewnątrz nie boryka się z żadną traumą. Był przekonany, że jedyne, co teraz odczuwają to niepokój, wykluczając jakiekolwiek zażenowanie, czy tym bardziej uznanie tego za przesadę. I pewnie nawet nie zdawali sobie sprawy, że mogą wpędzać Reyes w zakłopotanie, choć mieli świadomość, że to intymne przeżycie, które każdy człowiek wolałby przechodzić bez tłumu gapiów. Dlatego żadne z nich z pewnością nie poruszy tego tematu przy śniadaniu, poza jakimś kontrolnym zapytaniem o samopoczucie.
— Está bien — powtórzył, słysząc przeprosiny, i powoli pogładził dłonią jej plecy w kojącym geście. Nie gniewał się za to, co wydarzyło się kilka godzin temu, zresztą, nie chciał teraz wracać do tego tematu, bo okoliczności ani trochę mu nie sprzyjały. Teraz zależało mu wyłącznie na tym, żeby Reyes się uspokoiła i, jeśli się uda, ponownie zasnęła, bo przed nimi długa droga, która może przysporzyć jej jeszcze kilka podobnych sytuacji.
Na jej prośbę odwrócił się przez ramię w kierunku Lindy i Jocelyne, dostrzegając, że same już zamierzały się wycofać, nie chcąc robić za niepotrzebną do niczego publikę.
— Wracajcie do łóżek — powiedział, na co obie pokiwały głowami i wyszły bez słowa, cicho zamykając za sobą drzwi. Dało się usłyszeć jeszcze głuchy dźwięk krótkiej wymiany zdań, która prawdopodobnie dotyczyła pożegnania się i oddelegowania do swoich sypialni, ale za moment dom znów wypełniła tylko cisza. Z kolei na zewnątrz świat budził się powoli do życia; ptaki zaczynały ćwierkać, a bezchmurne niebo jaśniało, barwiąc się bladym odcieniem błękitu.
Pochyliwszy się nieco, sięgnął po butelkę lemoniady, która wciąż stała przy łóżku, odkąd ją tam pozostawił, i podał ją Reyes, zakładając, że może będzie miała ochotę zwilżyć odrobinę usta i gardło.
Reginald Patterson
Te ich utarczki były podniecające i pobudzające. Wiedział, że oboje czują się poruszeni i oboje z łatwością poddają się swoim wzajemnym manipulacjom. Dobrze się znali. Poza tym flirt i głupie żarty sprawiały, że Rey nie złościła się na niego tak bardzo i nie wymagała dalszych wyjaśnień w sprawie zniknięcia, co było dla mężczyzny bardzo ważne. Nie czuł się gotowy do tego, by wyjaśnić całą sprawę swojego wyjazdu. I wcale nie chodziło o zaufanie względem kobiety, a to, że Noah sam jeszcze nie odkrył wszystkich kart. Bał się, że odkrycie ich spowoduje, że dowie się o swojej rodzinie czegoś, o czym nie chciał wiedzieć. Nie byłoby to pierwszy raz i dlatego zachowywał odpowiedni dystans. Bezpieczny.
OdpowiedzUsuń- Z pewnością będzie warto – odpowiedział i spojrzał na nią z triumfującym uśmiechem, jakby od zawsze wiedział, że Reyes wybierze przeżycia zmysłowe nad estetycznymi.
Noah czuł się nieco wtrącony z równowagi. A właściwie bardziej niż trochę. Słuchał jej wyjaśnień i próbował połączyć jej słowa ze wszystkim, co się z nimi działo tego dnia. I nie znajdował żadnego sensownego wyjaśnienia. Niemniej wiedział jedno – nie umie się tak rzucać między „tak” a „nie”. I nie rozumiał, dlaczego Reyes tego od niego oczekuje. Przyjaźnili się od dawna, kobieta wiedziała, że źle przyjął koniec swojego jedynego związku z perspektywą. Takie szarpanie się między tym, czy mogą być przyjaciółmi z dodatkami, czy może kimś więcej po prostu nie było dla niego. Potrzebował jasnej sytuacji, żeby się nie dusić. Najwyraźniej jednak kobieta była na innym etapie w życiu. Nie mógł mieć o to do niej pretensji, ale też nie zamierzał czekać. Kiedy ona mościła się jego ramionach, Noah czuł, że zamyka się dla niego jakaś furtka. Boleśnie, ale jednak niezaprzeczalnie.
- Nie… Jen jeszcze nie wróciła do Nowego Jorku – odpowiedział spokojnie. Nie chciał myśleć o siostrze w tym momencie. Podejrzewał, że wyśmiałaby jego głupie rozterki. – Rey… wiesz… - westchnął. Zamyślił się na moment. Potem pogłaskał ją po ramieniu. – Chyba… masz rację. Nie powinniśmy nic robić. Przyjaźnimy się tyle czasu. Głupio to tracić. – Spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się lekko, po czym pocałował ją w czoło. – Więc jak znajdziesz już sobie faceta, zamierzam go prześwietlić i sprawdzić, czy się dla ciebie nadaje, jasne? – Zrobił groźną minę, ale parsknął cicho śmiechem.
Potem znowu spojrzał w niebo.
- Przepraszam, że… pozwoliłem temu dobrnąć do tego momentu. Przez chwilę… myślałem, że to dobry pomysł. Masz jednak rację, że to wszystko by popsuło między nami. A ja nie mam zbyt wielu osób, którym bym ufał – wyszeptał. Wiedział, że tylko przed Reyes potrafi się w ten sposób otworzyć i tylko jej zdradza, co czuje. Skomplikowanie sytuacji między nimi mogłoby doprowadzić do sytuacji, w której nie mógłby być z nią szczery, a tego nie potrafiłby zwyczajnie zaakceptować. Mógł jej nie mówić o pewnych rzeczach, ale przynajmniej nigdy nie kłamał.
Noah
Woolf nie podejrzewał, że jego słowa wywołają tak gwałtowną reakcję u kobiety. Chciał tylko wyjaśnić sprawy między nimi, żeby wydobyć się z tego zawieszenia i w tym wszystkim nie stracić osoby, na której naprawdę mu zależało. Nie miał wielu przyjaciół. Właściwie lista na zaczynała się i kończyła na tym jednym nazwisku, które nosiła siedząca obok niego osoba. Pozostali? Miał trochę znajomych. Dużo wrogów. Siostrę, z którą relacja była tak skomplikowana, że sam nie wiedział, jak ją traktować. Tylko jednej Reyes był pewien. Przez chwilę myślał, że może mogłoby być między nimi coś więcej, ale przyjaciółka słusznie mu przypomniała, że to by wszystko między nimi zmieniło, a to nie brzmiało jak coś dobrego.
OdpowiedzUsuńA tymczasem Rey mówiła, zacinała się i wyraźnie gubiła. Noag podniósł się z ziemi, żeby móc popatrzeć na nią uważniej. Ujął jej dłoń.
- Wiem, Rey. Może jestem głupi, ale nie ślepy – odparł, starając się brzmieć na spokojnego. – Ale miałaś rację, że to byłoby nierozsądne. Jesteś dla mnie bardzo ważna. Wiesz… chyba tylko ty znasz mnie… moje gorsze momenty i troski. I nie czuję się z tego powodu dumny, ale nie wyobrażam sobie, żebym z kimś dzielił coś takiego. A gdyby między nami coś… się działo, to komu mógłbym się wyżalić? – Tak, znowu próbował żartować. Ale i mówił prawdę. – Więc… czy moglibyśmy pozostać przyjaciółmi? – poprosił. – Uznać… że to dzisiaj to był tylko jakiś taki szał związany z tym, że zwyczajnie się za sobą stęskniliśmy? – dodał.
Naprawdę mu zależało na wyjaśnieniu tej sytuacji. Oczywiście zrozumiałby, gdyby kazała mu się wypchać. Choć to by bolało. Był jednak.. sobą. Przełknąłby to jakoś. Może trudniej byłoby mu zostać w Nowym Jorku, może częściej by ruszał choć na małe wycieczki, ale… przecież wiele osób już zniknęło z jego życia. Dałby sobie radę. Choć wolałby, żeby nie musiał sobie dawać rady. Chciał nadal robić głupie rzeczy z Reyes. Kłócić się o sztukę. Wpadać w kłopoty. Jak przez te wszystkie lata.
Noah
[Nie przeszkadza mi to nic a nic! Bardzo przyjemnie się Ciebie czyta. <3 Ja mam nadzieję, że nie przeszkadza Ci za bardzo, że piszę tak krótko, ale ostatnio nie umiem dać z siebie więcej. :D]
OdpowiedzUsuńDiego przez krótką chwilę miał wrażenie, że tak powinno być. Że oni powinni być od zawsze i na zawsze blisko siebie. Że tylko wtedy wszystko miało większy sens. Bliskość Reyes była w jego odczuciu czymś naturalnym i właściwym. Mimo upływu dziesięciu lat czuł, że tak naprawdę niewiele się między nimi zmieniło. Że dzisiaj było zwyczajnym, kolejnym dniem w Meksyku, podczas którego wyrywali dla siebie właśnie te kilkanaście cennych minut. Ciepło jej ciała przeniknęło przez materiał drogiej koszuli. Jego myśli prędko powędrowały do wspólnych momentów. Nie mógł wiedzieć przecież o czym myśli w tej chwili Reyes, ale miał dziwne przeczucie, że nie tylko on chce się pozbyć teraz wszelakich barier, które pojawiały się między nimi.
Byli w muzeum. I tylko ta myśl powstrzymała go od tego, żeby odwrócić Reyes w swoją stronę i na nowo skosztować jej ust. Pozwolił na to, aby się na nim wsparła, pozwolił na to, aby te parę sekund trwało niemal w nieskończoność. Mieli do tego prawo. Mogli bez żadnych przeszkód nacieszyć się sobą, mimo tej całej niechęci z jej strony, mimo zgrywania cwaniaka przez Diego. Obydwoje wkładali sporo wysiłku w kreowanie masek, za którymi skrywali prawdziwych siebie i prawdziwe emocje. Początkowo był pewien, że te dziesięć lat zmieniło sporo w ich relacji, ale z każdą kolejną minutą spędzoną w jej towarzystwie wiedział, że tak naprawdę zmieniło się niewiele, bowiem obydwoje czuli do siebie nawzajem przeogromną słabość. Wiedział, że prawdopodobnie będą zaczynać wszystko od nowa, bo jednak dziesięć lat to spora przepaść, która dzieliła tamtego Diego i tamtą Rey od tych obecnych. Z pewnością mieli wiele do nadrobienia.
Wszedł za nią do sporego pomieszczenia, w którym nie spodziewał zobaczyć się takiej kolekcji obrazów. Spodziewał się jednego lub dwóch dzieł, raczej pięknych krajobrazów albo kolorowej impresji. Widok, który go przywitał w sekretnym pokoju Rey, przytłoczył go. Diego nigdy nie był wybitnym znawcą sztuki. Nie był też prostakiem i laikiem, ale jednak… Nie czuł się godnym roli krytyka. Każdy obraz, który pozwoliła obejrzeć mu Rey, był piękny. Stanowiły raczej mroczny zbiór. Villanueva zatrzymał się w pewnej odległości przed pierwszym z nich, aby powoli przenosić uwagę na kolejne obrazy. Stał akurat przed obrazem przedstawiającym dziwne ognisko, kiedy Reyes podeszła bliżej. Nie od razu odpowiedział na zadane przez nią pytanie, wsunął dłonie do kieszeni spodni.
— Ja… — mruknął, odrywając wzrok od obrazu, na którym jedna z namalowanych kobiet przypominała mu tą stojącą obok niego. Albo przynajmniej takie miał wrażenie. Potrząsnął głową. Miał świadomość tego, że artyści bardzo często uzewnętrzniali w ten sposób swoje przeżycia i emocje. Jeśli tak było w przypadku Reyes, jej życie nie malowało się w kolorowych barwach.
— Czy to wszystko… — W tym momencie wskazał dłonią na zamalowane płótna. — Znaczy, że było ci ciężko? — spytał niezbyt mądrze i elokwentnie, ale nie był pewien, czy może i czy powinien pojawiać się w jej życiu, ingerować w nie i rozgrzebywać przeszłość. Może powinien tylko wyrazić jakąś pochlebną opinię, udając, że nie dostrzega w obrazach nic podejrzanego, ale większość z nich kryła w sobie mrok, który porównywalny był do tego, co często próbował przekazać na swoich zdjęciach z różnych regionów świata.
Naprawdę nie chciał dowiedzieć się, że Reyes nie miała lekkiego życia. Zawsze życzył jej najlepiej i zapewne każda tragedia, którą przeżyła, byłaby też ciosem po części skierowanym w niego. Mógł nie być już częścią jej życia, ale ona na pewno była częścią jego historii i nigdy o niej nie zapomniał, więc naturalnym wydawała się ta dziwna troska, kiedy teraz na nią spoglądał, po cichu licząc na odpowiedź, która nie miałaby nic wspólnego z dramatycznymi przeżyciami.
Diego