Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] 'Cause this was only ever meant to be for one night

VILLANELLE MORRISON
III ROK ARCHITEKTURY NA NYU | 21.03.96
Miała wszystko, czego może pragnąć dziecko. Kochających się rodziców, pełną rodzinę i szacunek. Dom wypełniony po brzegi miłością i troską. Wsparcie rodziców, dziadków i ciotki, która z czasem stała się najlepszą przyjaciółką. Nigdy niczego jej nie odmawiano, była w końcu tym wyczekanym maleństwem, którego brakowało w rodzinie Madissonów. Mama powtarzała jej, że cały świat stoi przed nią otworem, a gdy marzyła o byciu księżniczką, wycinała z nią papierowe korony przyozdobione brokatowymi diamentami, zakładała tiulowe spódniczki i śniła, że pewnego dnia będzie jak wszystkie disnejowskie księżniczki, które odnalazły swoją prawdziwą miłość i radość, a później żyły długo i szczęśliwie.
Życie szybko zweryfikowało, że szczęśliwe zakończenia są tylko w bajkach i filmach, a rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Pakując swoje walizki, nie była w stanie uspokoić własnego oddechu i sprawić, aby łzy w końcu przestały spływać po policzkach. Wsiadając do samolotu lecącego do San Diego miała nadzieję, że jeżeli nie Nowy Jork, to słoneczna Kalifornia przyniesie jej lepsze jutro. Pamiętała jednak słowa swojej mamy, że On ma prawo wiedzieć, a im bardziej starała się zapomnieć, tym mocniej tęskniła. Powrót nie okazał się jednak tak łatwy, jak wydawało się młodej Madisson, a za każdym razem, gdy myślała, że wszystko będzie już dobrze... życie udowadniało jej, że to nie ona ustala zasady.
Uczy się spoglądania w przyszłość, w odcieniach różu, co wcale nie jest dla młodej kobiety łatwe. Villanelle wbrew wszystkiemu, do tej pory była specjalistką w czarnowidztwie, obiecała jednak, że wraz z dniem zmiany nazwiska, przestanie się wszystkim zamartwiać. Kolejny raz ktoś u góry zdecydował inaczej i postawił na jej drodze do szczęścia kolejną przeszkodę. Spojrzenie męża przestało być tak czułe, a świadomość, że w każdej chwili może dojść do utraty dziecka sprawiła, że wszystko inne przestało mieć znaczenie. Marzenie o ukończeniu studiów i założenie własnego biura projektowego zeszło na drugi plan, praktyka zawodowa okazała się nie być tak ważna, a sama Elle w końcu zrozumiała, że to, czego najbardziej jej brakuje to pokora, która jest przecież warunkiem uzyskania dojrzałość nie tylko duchowej, ale i psychicznej.

Ostatnia aktualizacja: 26-02-2019
wyborowealoe@gmail.com

200 komentarzy

  1. Nie spał najlepiej. Gdy tylko udawało mu się przysnąć miał tak złe sny, że praktycznie od razu się budził, a nad ranem ręka ponownie dała o sobie znać i nie zmrużył oka. Czuł się jak zombie po kolejnej zarwanej nocy. Oczy miał podkrążone, a twarz bladą, w dodatku zarost stawał się coraz wyraźniejszy po dwóch dniach nie golenia go i Arthur czuł się zwyczajnie źle sam ze sobą.
    Spojrzał na Elle, gdy rozchyliła powieki i uśmiechnął się delikatnie, trochę blado. Nie ruszał się, nie chcąc jej obudzić. Wyszedł z założenia, że chociaż jednemu z nich przyda się spokojny sen, dlatego dopiero teraz przekręcił się na bok i pozwolił sobie na grymas bólu.
    - Dzień dobry – odparł nieco zachrypniętym głosem i pokiwał głową na jej słowa. – Boli tak samo, jak wygląda – przyznał, obserwując, jak jego żona ogląda dłoń. Palce były opuchnięte i sine, ale mógł nimi poruszać, więc miał nadzieję, że nie są złamane. To by oznaczało więcej komplikacji, bo Arthur był skrajnie praworęczny i niewiele rzeczy umiał zrobić lewą ręką. A Elle i Thea wymagały jego pełnej sprawności. Nie śmiał prosić o pomoc swoich teściów, i tak na wiele sobie pozwolił, zostawiając u nich córkę. I miał wrażenie, że jej wakacje u dziadków nieco się przedłużą. – Jak bardzo jesteś głodna? I jak bardzo potrzebujesz mojej pomocy? – spytał cicho, spoglądając na twarz brunetki. – Chyba chciałbym najpierw iść z tym do lekarza, a dopiero potem zająć się tobą. Na razie i tak byłbym bezużyteczny, a… To naprawdę cholernie boli – przyznał z krzywym uśmiechem i podniósł się do siadu, drugą dłonią przeczesując roztrzepane włosy. – Po drodze może zrobiłbym jakieś zakupy, lodówka trochę świeci pustkami – wymamrotał i zsunął się z łóżka. Miał ochotę iść pod prysznic, ale przerażała go perspektywa poczucia na zranionej dłoni gorącej wody, dlatego zrezygnował i od razu podszedł do szafy, wyciągając z niej pierwsze lepsze spodnie i wkładaną przez głowę bluzę z logo NYU. Ubrał się z trudem, sycząc cicho, ale i tak uważał, że poszło mu całkiem sprawnie.
    - Cholera, naprawdę muszę cię wypakować. Zwariuję, jeśli będę musiał szukać twoich ubrań w kartonach – mruknął, pochylając się nad pierwszym lepszym i skrzywił się, znajdując w nim pościel, a nie ciuchy. Rozejrzał się po pokoju i z rezygnacją zgarnął spodnie, które Elle miała na sobie wczoraj, a także leżący na wierzchy sweter zdjęty po powrocie ze szpitala. – Na razie musi ci wystarczyć – stwierdził z delikatnym uśmiechem i kucnął przed łóżkiem, przygotowując spodnie, żeby jak najłatwiej było je wciągnąć na ciało Elle. W międzyczasie jęknął głośno, uświadamiając sobie, że przecież nie może ich założyć na nagie ciało swojej żony i usiadł z rezygnacją na podłodze, spoglądając na kartony. – Błagam, powiedz, że pamiętasz, gdzie pochowałaś swoje majtki… Wolę cię bez nich, ale bawić będziemy się później – wymamrotał i spojrzał na brunetkę ze zbolałym wyrazem twarzy. – Ach i jeszcze… Masz jakieś kulinarne życzenia? Żebym wiedział, co kupić…

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Z przychodni wychodził z receptą na naprawdę silne leki przeciwbólowe, dłonią owiniętą bandażem i okładem z czegoś, czego nazwy nie potrafił nawet wymówić, ale przyniosło ulgę niemal natychmiast. Opuchlizna nieco ustąpiła i straszyły jedynie fioletowe siniaki na kostkach, a Arthur czuł się o niebo lepiej. Poza tym wiadomość, że kości są całe, a ręka jedynie pozostaje porządnie zbita jakoś podniosła go na duchu i rozbudziła. Nie zamówił taksówki ani ubera, a do sklepu ruszył pieszo. Przez myśl przemknęło mu, że przydałoby się zainwestować w nowe auto, ale to nie tak, że wypadek nie pozostawił po sobie żadnych śladów na psychice Morrisona. Czuł dziwny opór, wyobrażając sobie siebie na miejscu kierowcy i choć z samego wypadku nic nie pamiętał, czasami w jego umyśle pojawiały się niepokojące migawki i rezygnował. Wiedział jednak, że to nieuniknione, bo z dwójką małych dzieci auto było wręcz niezbędne.
    Odczytał smsa i wywrócił oczami. Chodził wzdłuż półek i wrzucał do wózka sklepowego wszystko, czego życzyła sobie Elle, samemu wybierając jeszcze kilka rzeczy, na które miał ochotę. Na kwotę do zapłaty nawet nie spojrzał, przyłożył kartę do terminala z zamkniętymi oczami i tylko napakowane po brzegi papierowe torby dawały mu niejakie wyobrażenie, ile mogło zniknąć z jego konta.
    Wszedł do mieszkania, oddychając z trudem i zrzucił buty w korytarzu. Przeszedł do kuchni i postawił zakupy na blacie, a potem zdjął płaszcz i przewiesił go przez oparcie krzesła.
    - Wróciłem – oznajmił, wyjmując ułożone na samym wierzchu żelki i ruszył z nimi do sypialni. – Mam oszczędzać rękę i przykładać jakiś dziwny specyfik, ale nie jest złamana, tylko porządnie zbita – powiedział i z delikatnym uśmiechem usiadł na łóżku i podał swojej żonie żelki. – Nie najlepsze śniadanie, ale zawsze coś. I były na pierwszym miejscu, więc uznałem, że są dzisiaj twoim priorytetem – wzruszył lekko ramionami. – Jak się czujesz? W czym ci pomóc? Co ci zrobić do jedzenia? Mam się wziąć za wypakowywanie kartonów? – zarzucił ją pytaniami, by ostatecznie usiąść na podłodze i przysunąć do siebie stojący najbliżej karton. Villanelle powiedziała, że nic więcej nie ukrywa, ale prawda była taka, że Arthur nie wiedział, czego się spodziewać. Bał się, że kolejny raz zobaczy coś, czego widzieć nie chciał i dlatego zawahał się, zanim go otworzył. – Wiem, że nie chcemy wracać do tego, co działo się przez ostatnie kilka dni, ale... Boję się, na co mogę trafić. Nie chcę widzieć żadnych zdjęć i innych pamiątek, które podkopałyby resztki naszego związku – wymamrotał i ostatecznie odstawił karton, po czym wstał, żeby wziąć Elle w swoje ramiona. – Dlatego zrobię to później, teraz idziemy zjeść śniadanie – powiedział z nieco bladym uśmiechem. W kuchni posadził brunetkę na blacie, jak zrobił to wczoraj i zabrał się za wypakowywanie zakupów. – Na co masz ochotę?

    OdpowiedzUsuń
  3. Xander sam nigdy nie myślał, że tak właśnie będzie. Wydawało mu się, że ta sytuacja jest zwyczajnie nieprawdopodobna. Naprawdę się czuł jakby został wrzucony w środek filmu, który był bardzo słabą komedią. Nie mógł zapewnić jej, że gdyby wiedział w tamtym czasie o ciąży nie zachowałby się inaczej. Sam tego nie wiedział. Prawda była jednak taka, że czuł jakby ominęło go coś naprawdę sporego. Odjeżdżając był pewien, że się więcej nie spotkają, ale wyjeżdżał ze świadomością, że są przyjaciółmi i może gdyby naprawdę było źle, to będą mogli na siebie liczyć? Choć myśląc logicznie, Xander nie dziwił się, że mu nie powiedziała. Mało, kiedy ludzie reagowali pozytywnie, gdy dziewczyna, z którą się spotykało była w ciąży i to jeszcze nie z nimi. Może i to lepiej wyszło, że nic nie wiedział? Poczuł się w pewien sposób zraniony, ale z drugiej strony Villanelle nie miała obowiązku go informować, skoro Thea nie była jego córką. A tak przynajmniej mu powiedziała, bo mimo wszystko ciężko było mu uwierzyć, że ta mała istotka mogłaby nie być jego. Aczkolwiek spadł mu z ramion ciężar, który pojawił się na moment, gdy ją zobaczył. Taka odpowiedzialność… to nie było dla niego.
    — Nie robię z ciebie winnej, Elle. Po prostu próbuję to wszystko zrozumieć.
    To było o wiele cięższe niż się spodziewał. Wydawało mu się, że mógłby zrozumieć po chwili, ale informacje napływały, a on miał większy mętlik w głowie niż kilka minut temu. Rozsądnie było chyba skończyć tą rozmowę i skupić się na czymś innym, albo po prostu się pożegnać i porozumiewać się tylko odnośnie psa. Xander nie chciał, aby w ten sposób się skończyła ich znajomość. To co mieli w San Diego to było tylko i wyłącznie zauroczenie, pociąg fizyczny i nic innego, gdyby tak było to Xander by o tym wiedział, ale mimo to naprawdę mieli miłe wspomnienia i na pewno pobyt w obcym mieście był umilony.
    W tej chwili pewnie zachowywał się jak rozpieszczony szczeniak, który nie dostał tego co chce i po części tak było. Jakoś nie docierała do niego ta myśl, ale może zwyczajnie potrzebował więcej czasu, aby to wszystko sobie przyswoić. Sam nie był pewien, a na pewno nie chciał, aby teraz jeszcze rozeszli się w kłótni, która w zasadzie była bezpodstawna.
    — Masz rację, przepraszam.
    Westchnął zbierając w sobie myśli.
    — No prostu… Wiesz co sobie pomyślałem jak cię zobaczyłem? Że fajnie cię znowu widzieć, tak po prostu. A potem zobaczyłem małą i… i się zwyczajnie przeraziłem, że mogłem ci ją zostawić jako prezent pożegnalny. I się tylko zastanawiałem na jakiego dupka musiałem wyjść. I… nie wiem, V. Nie na co dzień wpadam na byłe dziewczyny, które kilka miesięcy po rozstaniu pojawiają się w mojej pracy z maleńkim dzieckiem u boku. Też byś pewnie sobie tak pomyślała, jakbyś była na moim miejscu.
    Więcej raczej nie mógł dodać. Nawet nie był pewien czy powinien cokolwiek dodawać, a nie chciał, aby się rozeszli na siebie źli.
    — Mogę ci zrobić herbatę i… nie wiem, po prostu siądziemy i… zaczniemy od nowa?

    [Tak chyba będzie najlepiej. Tak jak już trochę lepiej poznałam Xandera to średnio mi pasuje to głupie upieranie się, że Thea jest jego. :D]
    Xander

    OdpowiedzUsuń
  4. Parsknął cicho.
    - Spokojnie, nie zamierzam zdradzać twoich szalonych postępków - powiedział rozbawiony. - Chociaż w imię cierpień, które przechodziłem na tych imprezach, to chyba powinienem - mrugnął do niej. Oczywiście żartował. Może faktycznie był wyciągany na te wszystkie zloty, ale wcale tak bardzo nie cierpiał. Może nie był duszą towarzystwa, ale z pewnością nie był też samotnikiem. Lubił spędzać czas wśród ludzi, nawet jeśli bardziej obserwował, niż brał udział w zabawach. Poza tym... gdyby nie imprezy, może nigdy nie poznałby Liama.
    - Wiesz... adopcja to spora odpowiedzialność. Rodzicielstwo też, ale.... no wiesz... jednak nas kontrolują bardziej. A czasami myślę... że nie da się dobrze wychować dziecka. Zawsze jakiś błąd się popełni. Prędzej czy później. Warto się starać, by było ich jak najmniej - westchnął. - Wybacz... nie chciałem dołować.
    Vic pokiwał głową i patrzył, jak Elle wychodzi. Rozumiał, że przyjaciółka musi zająć się tym, co najważniejsze. I tak był jej wdzięczny za rozmowę i troskę. Gdy po chwili wróciła, stwierdził, że do twarzy jej z maluszkiem. Victor popatrzył na dziewczynkę z ciekawością, ale i niepokojem. Nigdy wcześniej nie miał do czynienia z małymi dziećmi i nawet nie wiedział, jak się zachować.
    - Oczywiście, że coś kupię. Taka księżniczka potrzebuje wszystkiego, co najlepsze - odparł i uśmiechnął się do dziecka.

    Victor

    [Wybacz, ale szykuje mi się słaby tydzień, więc i odpis byle jaki :(]

    OdpowiedzUsuń
  5. [Hej, dzięki za miłe powitanie! Ale tu macie przyjemnie. :D
    Hm, też nie bardzo mam w tej chwili pomysł na Elle, ale Tony to jest chłopak to wszystkiego, lubi ludzi i trzymają się go przypadkowe sytuacje, więc gdyby nam nic już nie wyszło, to zawsze można ich w coś takiego wrzucić. Niezbyt ambitnie, ale zawsze coś.]

    Anthony

    OdpowiedzUsuń
  6. Musiał zatrzymać się na moment i głęboko sobie odetchnąć. Podejrzewał, że dostał jakąś pochodną morfiny, choć ta zamiast go uspokoić, wprowadzała w nieco euforyczny stan. Nic go nie bolało, ciało wydawało się lekkie i gdyby nie nieco wilgotny okład, prawdopodobnie Arthur wcale by nie pamiętał, że ma zranioną dłoń.
    - Owszem. Szkoda, że nie dostawałem czegoś takiego w szpitalu, doszedłbym do siebie dwa razy szybciej – odparł z wesołym uśmiechem na ustach i zostawił na blacie jajka, bekon i świeże warzywa. – Wybacz, kochanie, ale o twarożku mogłaś pomyśleć wcześniej. Obejdziesz się smakiem – dodał i przelotnie musnął jej wargi, jakby nigdy nic. W tej chwili dopuszczał do siebie, że ich życie mogłoby wyglądać jak wcześniej, a przejście do porządku dziennego nie będzie tak trudne, jak na początku mu się wydawało. Pragnął tego szczęścia, które powoli budowali i nie chciał niczego rozpamiętywać. Tak długo, jak coś znowu nie stanie na ich drodze był w stanie nie myśleć o przeszłości.
    - Przestań, poradzimy sobie sami. Nic mnie nie boli, mogę się tobą zajmować. Poza tym... Mieszkasz tutaj, bo chcieliśmy być samodzielni, prawda? No, może trochę odstąpiłem od planu, skoro Thea jest u nich, ale... – urwał i zajął się rozbijaniem jajek. Zamieszał je w misce i wyjął patelnię, po czym wylał rozbełtaną mieszankę na rozgrzane naczynie. – Tęsknię za nią, ale myślę, że przyda nam się jeszcze jeden dzień we dwoje. Na rozpakowanie cię, dojście do siebie... Dziecko ma to do siebie, że trzeba się nim zajmować i choć bardzo nie chcę wykorzystywać twoich rodziców, jeden dzień spokoju, dobrze? Jutro rano po nią pojadę, może nawet dzisiaj wieczorem, ale uporajmy się z tymi pudłami, hm? – podsunął, znowu się uśmiechając i mieszając jedzenie na patelni. Sam nie był szczególnie głodny, chociaż wiedział, że musi zjeść. Dlatego z szafki wyjął dwa talerze, a sałatkę przygotował tak, by powstała z niej więcej, niż jedna porcja.
    - Jestem zmęczony. Zarwałem dwie noce, zrobiłem się na to za stary – roześmiał się cicho. - Ale i tak chciałbym cię rozpakować. Denerwują mnie te kartony, poza tym łatwiej będzie mi przeszukiwać szafę, niż grzebać w pudłach, żeby cię ubrać. No i prędzej czy później i tak będzie trzeba to zrobić, a wolę teraz, póki nie ma Thei i mogę się zająć tylko tym. Ty możesz sobie ewentualnie usiąść obok i mówić co i gdzie mam położyć – wzruszył ramionami i podszedł do Elle, by rozsunąć jej nogi i znaleźć sobie miejsce między nimi. – Nie chcę nigdy więcej takich kryzysów, Elle. Obiecaj, że rozpakowanie twoich rzeczy będzie równoznaczne z obietnicą, że oboje postaramy się więcej do nich nie doprowadzić... I że będziemy rozmawiać, zamiast ukrywać przed sobą pewne sprawy... – urwał i wyciągnął przed siebie dłoń, by wyprostować mały palec. Owszem, był staruchem, który właśnie zamierzał złożyć pinky swear. – A ja obiecuję, że się przed tobą otworzę. Będę o sobie mówił, choćby nie wiadomo jak bardzo to było niewygodne – wyszeptał i uśmiechnął się nieco szerzej, poruszając palcem tak, jakby chciał zachęcić brunetkę, by również swój wyciągnęła.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  7. Victor pokręcił głową.
    - Żartowałem sobie... - zapewnił. - Te wyjścia były zabawne. Serio. I gdyby nie to, że nauczyłaś mnie chodzić na imprezy, pewnie nigdy nie poznałbym Liama. Jestem wdzięczny - skłonił się lekko z teatralną gracją.
    - Tak... kiedyś to nie głupi termin - odparł bez przekonania. A potem pokręcił głową. - Nie... chyba jednak nie. Próbuję sobie wyobrazić siebie jako ojca i to jakoś nie działa. Lepiej nie. Nie każdy jest stworzony do rodzicielstwa - stwierdził z przekonaniem. Nie potrafił się przyznać do tego, że problem tkwi w czymś innym. W czymś bardzo realnym. Nie chciałby zostać takim ojcem jak jego własny, a wątpił, by możliwe było uciec przed tym, co ma się tak mocno zakorzenione w psychice. A gdyby Liam wyzdrowiał i miał mieć z nim dziecko...? To nie miało racji bytu. Żaden z nich nie wyniósł z domu dobrego wzorca wychowawczego. Mogliby zniszczyć życie niewinnemu dziecku.
    Victor spojrzał rozbawiony na Elle. To był przyjemny obrazek - matka zakochana w swojej córce. Troska i miłość wręcz biła od kobiety, a dziewczynka przyjmowała to z dziecięcą ufnością.
    - Nie da się przewidzieć, kim będzie za kilka lat, ale... trzeba się cieszyć, a nie martwić za dużo. Szkoda byłoby przegapić najlepsze chwile - odpowiedział.
    Wyciągnął rękę do małej, żeby mogła go chwycić za palec. Oczywiście bałby się ją wziąć na ręce i zupełnie nie wiedziałby, jak to zrobić.
    Nie odpowiedział na komentarz Elle o kupowaniu - i tak zamierzał coś przynieść następnym razem.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  8. |Mam nadzieję, że nie pogniewasz się za mocno za ten poślizg :* Dopiero dzisiaj udało mi się na spokojnie zabrać za pisanie, eh.|

    Z rzadka, bo z rzadka, ale czasami zastanawiał się nad tym, jak wyglądałoby teraz jego życie, gdyby potoczyło się inaczej, niż potoczyło się faktycznie. Może mieszkałby w ogromnym wieżowcu na Manhattanie, studiowałby rozchwytywany kierunek na NYU, doczekałby się trójki rodzeństwa i sam planowałby założenie w przyszłości szczęśliwej rodziny. Może wypracowałby zupełnie inny od posiadanego teraz system wartości, może byłby zarozumiałym dupkiem, może miałby w głowie siano i suche powietrze, a wieczorami, zamiast czytać książki i bazgrać w notatniku kolorowymi długopisami, jeździłby po mieście motocyklem o wartości zdrowej nerki sprzedanej na czarnym rynku. Przestawał, gdy po raz kolejny wszystkie jego pomysły rozbijały się o posiadanie rodziców. Tak, to od nich uzależniał wszystkie alternatywne wizje swojej rzeczywistości. Nie pamiętał ich i nie zdążył poznać. Miał tylko jako takie wyobrażenie o ich osobowościach, które wypracował na podstawie dwóch posiadanych fotografii – są na nich uśmiechnięci, więc zapewne byli ze sobą szczęśliwi. Ojciec ma na nosie okulary w grubych oprawkach, a pod szyją schludnie zawiązany krawat pod kolor koszuli. Mama włosy zawiązane w luźnego warkocza, którego pędzelek ozdabia intensywnie czerwony sztuczny kwiat. Intelektualista i hipiska? Dziennikarz i artystka? A może…
    I w tym miejscu to przestawało mieć znaczenie, bo Valentin naprawdę lubił swoje życie takim, jakim było obecnie. Dziwne, ale nieskomplikowane. Wolne. Nic nie zatrzymywało chłopaka w miejscu, nie zmuszało do podejmowania właściwych decyzji, bo nigdzie nie istniała wyznaczona granica tego, co było dobrą, a co fatalną decyzją. Z perspektywy czasu można było sklasyfikować kilka z nich jako złe, całe mnóstwo nazwać naprawdę głupimi, ale koniec końców Valentin otoczył się całą masą ludzi godnie zastępujących mu rodziców, którzy na te głupstwa przymykali oko i pozwalali mu być… Po prostu Valentinem.
    Takimi ludźmi byli na przykład rodzice Elle.
    Przywiązał się do nich w przedziwny sposób. Na przestrzeni lat ta więź zmieniała się tak samo, jak miała to prawo robić w zwyczajnej rodzinie. Raz czuł ich wyjątkowo blisko, innym razem znowu wydawało mu się, że odpychają go od siebie i w ich świecie zaczyna brakować dla niego miejsca. Chciał przytulenia, chciał rozmowy, chciał, żeby dali mu wreszcie spokój i chciał od czasu do czasu poczuć bat nad swoją głową, ale ponad tym wszystkim zawsze roztaczało się przekonanie, że cokolwiek by się nie wydarzyło, będą zawsze istnieć w jego malutkim świecie. No więc istnieli prawie od zawsze i istnieją dalej, czego potwierdzeniem było naręcze książek pożyczonych od Henry’ego, które Valentin taszczył ze sobą mimo późnej pory, z zamiarem zwrócenia ich właścicielowi. Złapał zadyszkę i chyba trochę zdrętwiało mu lewe przedramię, ale po raz pierwszy uda mu się oddać coś pożyczonego dokładnie w terminie, w którym faktycznie obiecywał to oddać. Przepełniało go poczucie misji.
    — Wybacz, że tak późnym wieczorem ale… — stop, to nie Henry otworzył mu drzwi. Valentin wychylił głowę zza książek i powiódł oczami po łzach spływających po bladym policzku. To był policzek dziewczyny i ten widok wykręcił mu serce — Elle? Co się dzieje?
    Może jednak pora nie była taka nieodpowiednia.

    Valentin Caverly

    OdpowiedzUsuń
  9. [Cześć! Bardzo podoba mi się twoja karta, ładnie ukazuje przemianę wewnętrzną bohatera(wybacz, włączyło mi się zboczenie zawodowe filologa literaturoznawcy :P).
    Trudno mi znaleźć jakiś punkt zaczepienia, bo nasi państwo to jednak dwa różne światy. Jakimś punktem wspólnym jest ta Kalifornia, ale nie wiem, na ile chcesz poruszać kwestię tego okresu w życiu swojej postaci.]
    Constantine Brewer

    OdpowiedzUsuń
  10. | Żadna długość mi niestraszna, nie krępuj się. :D |

    Przekroczył próg domu i myślał tylko o tym, ja bardzo zaczęły mu się trząść dłonie. To był ten rodzaj niepokoju, który czuje się po obejrzeniu trafiającego w serce dramatu, albo po przeczytaniu historii, której absolutnie się nie rozumiało – natomiast wyczuwało się jej sens gdzieś głęboko na granicy świadomości. Nie było sensu powtarzać wyświechtanego powiedzenia, że Villanelle była zawsze szczęśliwa i zawsze uśmiechnięta. Znali się z Valentinem… O mamo, czy ktokolwiek pamiętał, jak długo?... i na przestrzeni lat działy się w ich życiu różne, czasem śmieszne, czasem dla nich śmiertelnie poważne dramaty, które budziły smutek. Łzy. Złość. Całą gamę reakcji, która od prawdziwego szczęścia była co najmniej delikatnie odległa. Znał jej żal, ale ten żal nigdy nie sięgał tak głęboko wnętrza Villanelle, nie targał nią tak silnie i nie wyrzucał wszystkiego na zewnątrz z taką gwałtownością. Co Valentinowi umknęło? Nie widział jej tak dawno, nie otrzymał od niej najkrótszego słowa wyjaśnienia, zwyczajnego spieprzaj, co samo z siebie byłoby cenną informacją, a jednak nie potrafił wyładować na niej swoich frustracji. Nie teraz. W zasadzie szybko o nich zapomniał, a na ich miejsce wpełzała powoli niepewność i lęk, ale takie przerażające, które wlekły za sobą cały tobół bezsilności: ciężki, upierdliwy i pozbawiający stałego gruntu pod stopami. Czy będzie potrafił jej pomóc?
    Przytuliła się, a on oparł swoją brodę o czubek jej głowy. Kołysał się lekko, głaskał powoli jej włosy i nie znajdował żadnego argumentu, który by mu tego zabraniał. Nieoczekiwanie zniknęła z jego życia, ale miał teraz egoistyczne poczucie nadrabiania straconego czasu. Wreszcie miał ją przy sobie, tak samo jak miał ją przy sobie niemal przez całe swoje życie i wyglądało to tak, jakby nabierał głębokiego oddechu po przebywaniu pod wodą o kilka sekund za długo. Zaczynały boleć go płuca i nagle pozwolił zaczerpnąć im życiodajnego tlenu. Villanelle była dla niego namiastką rodziny. Nie prawdziwą siostrą, nawet nie daleką krewną, ale w świecie, w którym nie istniało dla niego coś takiego, jak rodzeństwo, a rodzice zachowali się jedynie na fotografii, każda taka namiastka była uzależniająca. A teraz działo się z nią coś niewytłumaczalnego.
    — Masz rację, komuś należą się przeprosiny — odsunął Villanelle od siebie, ale tylko po to, żeby pozbyć się swojego płaszcza. W nim zaczęło robić mu się za gorąco. — Ale jeżeli chodzi o mnie, możesz co najwyżej przeprosić samą siebie. Gdyby nie twoja tajemniczość, znalazłbym się tu o wiele szybciej i nie czekałbym na okazję oddania książek twojemu tacie. Jak zawsze jesteś nieznośna.
    Żarty żartami, ale może naprawdę mógłby czemuś zapobiec, gdyby zjawił się tu trochę wcześniej? Godzinę, dzień lub dwa. Może nawet potrzebny byłby miesiąc? Dopóki nie usłyszał słowa wyjaśnienia, snuł teorie na temat lichej wartości złożonej przez siebie obietnicy. Vilanelle miała nie stracić z głowy ani jednego włoska, a teraz niedużo brakowało, żeby sypały się z niej włosy, zęby i resztki psychicznej stabilizacji. Psia mać, jestem najbardziej bezużytecznym prawie-bratem na świecie! – powtarzał sobie w myślach Valentin, przekopując butelki alkoholu w salonowym barku. Henry, jak zwykle, był dobrze wyposażony.
    — Mów mała, wszystko. Jak na spowiedzi — szklanka, którą jej podał, była hojnie wypełniona kilkunastoletnią whisky. Valentin wetknął sobie w zęby papierosa. Gryzł go tylko, nawet go nie odpalił. Odruch. To go uspokajało.
    Tylko dlaczego tak bardzo bał się tego, co może usłyszeć?

    Valentin Caverly

    OdpowiedzUsuń
  11. - Czy ty myślisz, że chcę cię odciąć od rodziny i zabronić kontaktu z matką? – spytał z rozbawieniem i gdyby nie to, że był zajęty nieprzypaleniem jajecznicy (żeby nie dać Elle kolejny raz powodu do śmiania się z jego kulinarnych zdolności), prawdopodobnie poszedłby po jej telefon, żeby mogła zadzwonić do Alison. – Wiem, że małżeństwo porównuje się do więzienia, ale nie wiedziałem, że jest z nami tak źle – zachichotał i zamilkł, gdy zdał sobie sprawę z tego, jaki dźwięk wydobył się z jego ust. Znaczyło to tylko tyle, że środki są naprawdę mocne, Arthur jest naćpany, a zmęczenie dwoma nieprzespanymi dobami tylko wzmagało narkotyczną euforię.
    - Nie ma mowy o żadnym spaniu, mam za dużo energii – powiedział jedynie i wydął usta, niczym obrażony chłopiec. – No wiesz co? Liczyłem, że zaprzeczysz. Nie mam jeszcze nawet trzydziestki, a ty potwierdzasz, że jestem stary... Zraniłaś mnie, Elle. Aż zabolało mnie serce, chyba mam zawał – mruknął i nieco teatralnie złapał się za klatkę piersiową.
    Odwzajemnił krótki pocałunek i wysunął się z objęć brunetki, wracając do przygotowywania wszystkiego, czego życzyła sobie jego żona. Cichym mruknięciem dał znać, że wciąż jej słucha, a chwilę później poświęcał jej całą swoją uwagę. Zmarszczył czoło, powtarzając w myślach słowa urlop dziekański i zanim się odezwał popatrzył jeszcze na jajecznicę, którą przełożył na talerze. Postawił wszystko na stole i dopiero wtedy wrócił do Elle. Korzystając z tego, że siedziała na brzegu blatu chwycił ją za pośladki i przycisnął do siebie, by w tej pozycji przenieść ją na krzesło. Sam usiadł naprzeciwko i chwycił widelec tylko po to, żeby uniknąć kolejnego wykładu o zdrowym odżywianiu, cały czas jednak wpatrywał się w jej jeszcze nieco bladą, zmęczoną twarz.
    - Jesteś pewna? – spytał w końcu, przerywając ciążącą ciszę. – Nie chcę, żebyś źle mnie zrozumiała, uważam, że studia to twoja sprawa, tak samo jak praktyka, tylko wiesz, prawdopodobnie mógłbym zdziałać coś w kierunku dodatkowych terminów, przeniesienia zaliczeń, nie mówiąc już o Blaisie, bo staż to w tej chwili małe piwo – powiedział szybko i westchnął cicho. – A jeśli jesteś pewna, to może lepszy byłby urlop zdrowotny? Z tego nikt cię nie rozliczy, a dziekankę możesz wykorzystać tylko raz... Nie lepiej ją sobie zostawić, skoro są wyraźne wskazania medyczne i lekarz na pewno podpisze zaświadczenie? – podsunął po chwili zastanowienia i wpakował dobie do ust porcję jajecznicy, ale zdawał się nie czuć smaku. Nie miał pojęcia, czy to wpływ stresy, dragów, czy zmęczenia, ale był skłonny stwierdzić, że żuje rozmiękły karton, a nie cudownie pachnącą jajecznicę. Skrzywił się lekko i odłożył widelec. Zamiast tego sięgnął po kawałek pomidora i wrzucił go sobie do ust, znowu po to, żeby niepotrzebnie nie denerwować Elle swoim wątpliwym stanem. – To twoja decyzja, ja tylko podrzucam... Bardziej korzystne rozwiązanie, o. Zwłaszcza, że zdrowotny nie musi kończyć się po roku, może trwać dłużej, jeśli nie będziesz się czuła na siłach – wzruszył lekko ramionami.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  12. W czterech ścianach mieszkania powoli dostawał szału. Nigdy nie był przesadnie pracowitym człowiekiem, pracował, bo musiał, ale zwolnienie lekarskie uświadomiło mu, jak cholernie nienawidzi bezczynności. Elle wracała do siebie, Thea pochłaniała coraz więcej uwagi swoich rodziców, a rosnący powoli brzuch uświadamiał, że niedługo na świecie pojawi się kolejna żywa istota, ale Arthur i tak miał dojmujące wrażenie, że mają zbyt wiele wolnego czasu.
    Pragnął wyrwać się z tej rutyny choć na chwilę, a biorąc pod uwagę, że przecież oboje nie mogli wrócić do swoich zwyczajowych zajęć, zaklepanie wyjazdu nie było trudne. Było to raptem kilka dni, właściwie trzy, bo wiedział, że Elle za żadne skarby świata nie zostawi ich córki ze swoimi rodzicami na dłużej (właściwie nie był pewien, czy w ogóle ją zostawi), a cała podróż była owiana tajemnicą. Wszystko dogadał za plecami swojej żony, prawie przy tym chlapnął, że ma to być namiastka miesiąca miodowego, ale w porę ugryzł się w język, a spakowane walizki upchnął w swojej części dużej szafy, by Elle tak szybko ich nie znalazła.
    Na lotnisku mieli być za dwie godziny, a Morrison wciąż nie wykombinował jak dojechać tam w taki sposób, żeby Villanelle do samego końca nie miała pojęcia gdzie lecą. Los Angeles może nie było zbyt wyszukane, ale wystarczająco ciepłe, w tym samym kraju i zwyczajnie ciekawe, gdyby mieli ochotę na coś innego, niż tylko leżenie w hotelowym łóżku i podziwianie widoków z najwyższego piętra.
    Słysząc dźwięk otwieranych drzwi uśmiechnął się pod nosem i kolejny raz podciągnął się na drążku. Dzięki ćwiczeniom dość szybko odzyskał dawną formę i uwielbiał to wykorzystywać. Wciąż nie mogli szaleć, jeśli chodziło o seks, a doprowadzanie Elle na skraj wytrzymałości samym widokiem swojego ciała w odpowiednim miejscu i czasie sprawiało mu niesamowitą satysfakcję. Pamiętał, jakie wrażenie wywarł na niej wtedy, gdy zjawiła się w jego mieszkaniu pierwszy raz i chętnie to wykorzystywał. Teraz był spocony, nieco zdyszany, delikatnie zarumieniony na twarzy, a jego włosy w nieładzie opadały mu na czoło, choć precyzyjniej byłoby powiedzieć, że na oczy, bo zrobiły się nieco przydługie.
    Wykonał ostatnie podciągnięcie, a w momencie, gdy Elle znalazła się w kuchni zeskoczył na podłogę i wyjął z uszu słuchawki, w których rozbrzmiewała rytmiczna muzyka. Wbił spojrzenie w zdejmującą kurtkę dziewczynę i powoli zwinął kabelek, a telefon wcisnął do kieszeni spodni dresowych.
    - Masz jakieś plany na dzisiaj? – spytał, przechylając lekko głowę. Podszedł do lodówki i wyjął z niej butelkę wody, przymykając na moment powieki, gdy chłodne powietrze uderzyło w jego nagi tors i twarz. – Bo jeśli tak, chyba będziesz musiała je zmienić – dodał, opierając się ramieniem o drzwiczki i napił się prosto z butelki, mając w poważaniu, że to niekulturalne.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  13. Przyłożył zimną butelkę do czoła i wziął kilka głębokich wdechów, żeby uspokoić skołatane serce. Jego ciało drżało od niedawnego wysiłku i wiedział, że musi iść pod prysznic nie tylko po to, żeby nie śmierdzieć, ale też dlatego, że chłodna woda miała zbawienny wpływ na mięśnie. Pochylił się lekko, żeby Elle mogła ucałować jego policzek i uśmiechnął się, czując na sobie jej spojrzenie. Naprawdę to uwielbiał, a świadomość, że to właśnie jego obdarza takim spojrzeniem była mocno budująca.
    - Szkoda, podobają mi się – powiedział, przesuwając palcami po kosmyku włosów na jej ramieniu. Właściwie Villanelle była na tyle piękna, że był pewien, iż pasowałaby jej każda fryzura, ale Arthur nie potrafił wyobrazić sobie życia bez przeczesywania jej ciemnych włosów. Dotykanie ich stało się jego nawykiem, którego nie chciał się pozbywać, a i miał wrażenie, że jego małe przyzwyczajenie nie przeszkadza jej za bardzo.
    - Właściwie… Właściwie to tak. Możesz to przełożyć na jutro? – spytał, spoglądając na torbę, którą postawiła na kuchennym blacie. – Obiecuję, że ci pomogę, jeśli będzie trzeba, ale dzisiaj… - urwał i zagryzł dolną wargę, by przypadkiem nie powiedzieć zbyt wiele. Nie chciał jej nic zdradzić, na pewno nie do momentu przekroczenia progu lotniska, bo tam było to nieuniknione, ale w taksówce miał zamiar zasłonić jej oczy jednym ze swoich krawatów.
    Uśmiechnął się szerzej i odstawił butelkę, po czym objął swoją żonę ramionami w pasie i przycisnął do swojego ciepłego, mokrego torsu. Zrobił to celowo, by Elle również musiała się przebrać. Ciepły sweter zdecydowanie nie nadawał się do Los Angeles, wolał, by ubrała to, co sam jej przygotował. Ubrania leżały złożone na poduszce po jej stronie łóżka, ale stąd nie mogła ich dostrzec.
    - Bo się przeziębię, czy raczej zaczniesz się ślinić? – spytał z wrednym uśmieszkiem i wycisnął na jej wargach szybki, acz namiętny pocałunek. – A może zostanę dzieckiem kwiatem i zrobię sobie dredy? – rzucił i roześmiał się cicho, ale ostatecznie pokiwał głową, uznając, że ciemne loki zaczynają mu przeszkadzać. Odsunął się od Elle i odruchowo zgarnął swoje włosy do tyłu, jednak te szybko opadły z powrotem, łaskocząc go. Kilka kropelek potu skapnęło z nich na sweter dziewczyny, ale Arthur jedynie uśmiechnął się uroczo i wzruszył ramionami, jakby nic nie zrobił. – Chyba powinnaś się przebrać – stwierdził po chwili. – A ja umyć – dodał, spoglądając na drzwi łazienki. – Ubierz to, co leży na łóżku i załóż na to sweter, żeby groszek nie zmarzł – polecił, muskając palcami brzuch żony i obrócił ją delikatnie w kierunku sypialni, a sam ruszył pod prysznic. Nie odmówił sobie jednak klepnięcia jej w pośladek, ale odskoczył w porę, gdyby przyszło jej do głowy go uderzyć. – Za dwie godziny masz być zwarta i gotowa do wyjścia – rzucił jeszcze, zamykając za sobą drzwi i odkręcając wodę.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  14. Philipp nie pamiętał, kiedy ostatnio miał tak zły dzień. Wszystko zaczęło się o poranku, gdy uświadomił sobie, że ma potężnego kaca i ani pół litra alkoholu w domu, by zapić podły początek. Oczywiście, mógł iść do sklepu i kupić butelkę swojego ulubionego whisky, którym raczył się większości wieczorów w tygodniu, ale kolejną sprawą, która nie dawała mu spokoju była sesja terapeutyczna ze, znienawidzoną przez niego, psycholożką, którą zwierzchnictwo przydzieliło mu po jego wybryku w Kandaharze. Nie wypadało jednak przyjść do niej wstawionym.
    Ostatnia misja miała dla niego gorzki posmak, który pomimo powrotu przed kilkoma miesiącami do domu, wciąż odbijał się i powodował niesmak za każdym razem, gdy tylko pomyślał sobie o tym, dlaczego utworzono grupę specjalną w skład której wchodziło dwudziestu trzech strzelców wyborowych Stanów Zjednoczonych Ameryki. Była hańbą i skazą na jego życiorysie, tak samo jak i dobrym imieniu Ojczyzny. Z dwudziestu trzech mężczyzn powołanych do akcji Ares, do domu wróciło tylko czternastu, w tym on - żołnierz w stopniu porucznika, który za pobicie agenta CIA dowodzącego całą misją, został postawiony przed komisją dyscyplinarną. Nie pisnął słowem, dlaczego dopuścił się brutalnego pobicia swojego zwierzchnika, bo nie miał wystarczających dowodów, by słowa znalazły pokrycie. Wszystko to skutkowało przymusowym urlopem na czas nieokreślony, który zakończyć mogła tylko psycholog. A że nie było im ani trochę po drodze, słowa czas nieokreślony nabierały dosłownego znaczenia.
    Na domiar złego, przed kilkoma dniami trzasnął drzwiami mieszkania swojej byłej narzeczonej, w sercu której tliła się jeszcze nadzieja, że Philipp otworzy oczy na świat i użyje całej swojej siły, by przywrócić do życia człowieka, którego pokochała osiem lat temu. Niestety, niegdysiejszy Phil już nigdy miał nie powrócić, o czym sam poinformował ją dobitnie przed kilkoma miesiącami, gdy zerwał zaręczyny, a uświadomił o prawdziwości tych słów niecały tydzień temu, gdy odprowadził ją do domu po imprezie w klubie, w którym pracował.
    Od wypadku, który miał miejsce cztery lata temu, w którym zginął jego młodszy brat, a on przeżył, wszystko się zmieniło. Rzeczywistość nie nosiła już kolorów, a same odcienie szarości, nie ważne czy na niebie świeciło słońce, czy dzień był cholernie mroźny. Życie Philippa Davisa było naznaczone wyrzutami sumienia, bo to przecież on kierował samochodem, który wpadł w poślizg i uderzył w drzewo, pewnego styczniowego wieczora. To on powinien zginąć na miejscu, a nie jego brat, gdy po długich godzinach operacji, na sali szpitalnej, Philipp trzymał go za rękę i nagle usłyszał przeraźliwy dźwięk aparatury, który oznajmił zatrzymanie funkcji życiowych najbliższego przyjaciela, bratniej duszy i człowieka, którego zabił… Tamtego dnia wszystko się zmieniło. Życie straciło na wartości, a Philipp odnalazł ukojenie w alkoholu i samotności. Chował się za maską gbura, nie odzywał się do ludzi, nie prowadził rozmów, nawet gdy inni zagajali do niego w klubie, czy gdy upijał się w barze do nieprzytomności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten dzień po prostu nie zapowiadał się dobrze od samego jego początku. Późnym wieczorem opuścił gabinet pani doktor, która tym razem chciała wyciągnąć z niego wspomnienia Kandaharu - misji, która została zaklasyfikowana, jako ściśle tajna i nie miał prawa o niej nawet głośno wspominać, jednak na potrzeby terapii zwierzchnictwo zezwoliło na rozmowę o uczuciach Davisa. Tyle, że Davis nic do powiedzenia nie miał, bo ostatni pobyt w Afganistanie został zepchnięty daleko w niepamięć, zakopany żalem i wstydem, jaki za sobą niósł. Uczucia też były wątpliwym tematem, bo Davis miał to do siebie, że rozmawiał z ludźmi mało, a co dopiero o tym, co go trapi czy uszczęśliwia. Jedyną osobą, która potrafiła z niego cokolwiek wyciągnąć zawsze była Erin, ale te czasy minęły bezpowrotnie i nie wrócą.
      Gdy wyszedł z gabinetu, który znajdował się nieopodal Central Parku, zdecydował, że skoro ma wolny wieczór i nie musi jechać kilka przecznic metrem do pracy, po prostu przejdzie się do sklepu w pobliżu swojego mieszkania by kupić dwie butelki whisky; rozkoszując Nowym Jorkiem i jego wieczornym przebraniem. Neonami świecącymi ze sklepów, harmidrem dobiegającym jego uszy zewsząd, potwornymi klaksonami, które kierowcy używają nagminnie i nie mają zamiaru przestać; uwielbiał Nowy Jork, kochał Nowy Jork. Choć urodził się w New Jersey, to jednak temu miastu oddał serce i za obywatela Wielkiego Jabłka chciał być uważany. Jego związek z wielomilionowym miastem przypominał mu czasami relację z Erin. Rozumieli się bez słów, kochali do szaleństwa, nie chcieli bez siebie żyć. Jednak po wypadku zmieniło się tak wiele, że Phil nie potrafił żyć w mieście, w którym miał tak wiele wspomnień ze swoim bratem, w mieszkaniu, które razem z nim kiedyś wynajmował, nim Erin pojawiła się w jego życiu i Noah zdecydował za nich, że by kobieta zamieszkała z Philem, on znajdzie sobie inne miejsce. Nowy Jork bolał go, bo był naznaczony szczęściem, które bezpowrotnie utracił i już nigdy miał nie odzyskać. Może dlatego tak bardzo chciał znaleźć się w Afganistanie po raz kolejny?
      Wszedł do sklepu monopolowego, mijając grupkę małoletnich imprezowiczów, którzy z podrobionym dowodem chcieli zakupić kilka butelek alkoholu; kilku mężczyzn, których już po pierwszym spojrzeniu szufladkujesz, jako typów spod ciemnej gwiazdy; a także stałego bywalce - Billa, który tak, jak i on mierzył się ze złem całego świata samotnie. Nigdy nie zamienili słowa, ale widzieli w swoich oczach, że życie żadnego z nich nie szczędziło. Wziął dwie butelki ulubionego trunku i rzucił na ladę czarnoskórego sprzedawcy dwadzieścia dolarów. Podziękował skinieniem głowy i wychodząc przed sklep schował butelki do kieszeni bluzy, a kaptur zaciągnął na głowę. Stanął obok Billa i wyciągnął paczkę papierosów podając mu, mężczyzna poczęstował się i oby dwoje odpalili swoje, zaciągając się mocniej dymem. Erin nienawidziła, gdy palił, często go o to ganiła.
      Jego wojskowe przeszkolenie sprawiało, że choć nie zawsze tego chciał, notował całe otoczenie z większymi detalami, aniżeli normalny cywil. Widział dwóch mężczyzn wymieniających uścisk, w którym podali sobie zawiniętą działkę amfetaminy; młodzież, która z zachwytem oddalała się w stronę ruchliwej ulicy; ledwo trzymającego się na nogach mężczyznę; jak i kobietę, która właśnie obok nich przeszła zmierzając w stronę ciemniejszych o tej porze uliczek. Od razu wiedział, że to zły pomysł, bo Nowy Jork nie należał do najbezpieczniejszych miejsc na świecie, zawsze suszył głowę Erin, że jeżeli ma się włóczyć sama nocami, to ma mieć przy sobie broń, pozwolenie na którą wyrobili jej już w pierwszym roku ich związku.

      Usuń
    2. Jeden z mężczyzn, którzy wymienili uściski, całkowicie mu nieznany, bo Davisa można było zaliczyć do stałych klientów, ruszył za nią nawołując i przyspieszając kroku. Philipp westchnął i rzucił niedopałek na ziemię przydeptując go, z kieszeni wyciągając butelki i podając je Billy’emu.
      - Zaraz wracam - Billy pokręcił głowa z uśmiechem. Wiedział kim z zawodu jest mężczyzna i domyślał się, jak bardzo źle trafił typ spod ciemnej gwiazdy, który zaczął nagabywać młodą damę.
      Philipp ruszył za nimi, a gdy zobaczył, że mężczyzna zaczyna ciągnąć kobietę za rękę, zagotował się i zacisnął pięści. Podszedł do nich i bez słowa szarpnął go za kurtkę, by kobieta mogła uwolnić się z jego uścisku, po czym solidnie mu przyłożył prawym sierpowym, powalając mężczyznę na ziemię. Niewystarczająco, bo ten zaraz wstał i próbował oddać cios. Na jego nieszczęście, Philipp Davis wiedział doskonale jak się bronić, więc zrobił unik, a później uderzył kilkukrotnie mężczyznę sprowadzając go z powrotem na ziemię. Kilka kolejnych ciosów sprawiło, że jego ręce były całe we krwi i opanował się tylko dlatego, bo kątem oka zauważył przerażenie w oczach kobiety, która zamiast w popłochu odejść, stała i patrzyła na to, jaką przyjemność z tego czerpie Philipp.
      - Powinien zapamiętać, że kobiet się nie rusza…


      Philipp Davis
      Ps. Ja się mogę dostosować, bo piszę różnie :D

      Usuń
  15. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  16. [ Dziękuję za komentarz u Lou <3 Myślę, że to super pomysł, żeby zostały koleżankami. Im obu przyda się wzajemne wsparcie <3. ]

    Louisa

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie spodobało mu się to, co usłyszał. A może bardziej nie podobało mu się to, że usłyszał to dopiero teraz? Elle snuła swoją opowieść szybko, trochę nieskładnie, próbowała w kilku zdaniach zmieścić wszystko, co mogło ją usprawiedliwić, choć tak naprawdę nie usprawiedliwiało jej żadne jej słowo. Powinno, oczywiście że powinno to robić, bo Valentin nie był w żaden sposób upoważniony do dysponowania jej życiem, decydowania o tym, co byłoby dla niej lepsze, albo co uczyniłoby ją choć trochę szczęśliwszą. Skoro postanowiła wykluczyć go ze swojego świata, podobnie jak dziesiątki innych osób, miała do tego pełne prawo i być może tego właśnie potrzebowała najbardziej. Tylko niech ktoś przetłumaczy to chłopakowi, który poczuł się jak grzmotnięty trzema tonami cegieł przez łeb. Może o wiele łatwiej byłoby mu znieść obrywanie pojedynczymi cegłówkami w regularnych odstępach czasu?
    Miała rację. Potrzebował tej szklanki o wiele bardziej, niż ona.
    — Ty cholerna, cholerna egoistko! — nie od razu się odezwał, ale czas, jaki wyznaczył sobie na uporządkowanie myśli, nie zadziałał na korzyść Valentina. Przeciwnie. Jego złość eskalowała. Działo się w jego głowie wszystko to, czego obiecał sobie w ogóle do tej głowy nie dopuszczać, smucił się, troszczył i denerwował jednocześnie, i ta mieszanina rozpaczliwie poszukiwała dla siebie ujścia. Jeśli nie słowem, to jak nic rozerwie to patykowate ciało na strzępy! Czego właściwie się spodziewał? Nie wiadomo, ale na pewno nie takich rewelacji. — Pomijam już fakt, że postanowiłaś sobie zniknąć bez słowa. Pewnie, rozumiem, sam też nie zawsze mam normalne pomysły. Ale nie zastanowiłaś się ani przez chwilę nad tym, że zostawiasz za sobą ludzi, którym na tobie zależy i którzy się o ciebie martwią? Najgorsze jest to, że pozwoliłaś mi przez cały ten czas myśleć, że po prostu ci odbiło, mimo że siedział we mnie ten paskudny niepokój. Może leżysz sobie na plaży na Karaibach, popijasz zimne drinki i masz wszystko w głębokiej dupie, a może trzy razy przejechał po tobie autobus i musieli zeskrobywać cię z asfaltu. Hm, zagadka życia! I okazuje się, że nawet temu pieprzonemu autobusowi zrobiłaś niezłą konkurencję.
    Mało brakowało, a Valentin wydeptałby wokół siebie ścieżkę na głębokość kolan. Nie było tego widać, bo całą jego postać spowijał gęsty obłok dymu z papierosa, któremu znudziło się bycie przeżuwanym w zębach.
    — Nawet nie wiedziałbym, że wróciłaś do miasta, gdyby nie te książki. Płacz. Przeżywaj te swoje dramaty. Sama na to zapracowałaś — i bardzo dobrze, chciałaś być sama, bądź z tym teraz sama. Popatrzę na to i będę miał niezły ubaw – chciał jeszcze dodać, ale na tym się zatrzymał. Skąd to się bierze? Przecież wcale tak nie myślę, nie jestem taki! Nie mógłbym jej tego życzyć! Zagryzł usta, prawie do krwi i naszła go ochota obicia gęby samemu sobie, tak podle poczuł się ze swoimi słowami. — Elle… Prze… Przepraszam, nie wiem, dlaczego to powiedziałem. Wiesz, że możesz liczyć na moją pomoc, zawsze. Zrobię wszystko. Po prostu… To był szok, zdenerwowałem się i… Eh, kurwa. Może już nic nie będę mówił.
    Przyklęknął obok kanapy, tuż przy Villanelle, ujął jej dłonie w swoje własne dłonie i modlił się o to, żeby nie zostać w trybie natychmiastowym wykopanym za drzwi.

    Valentin Caverly

    OdpowiedzUsuń
  18. - Tak bardzo, że mógłbym ci pleść warkoczyki – roześmiał się w odpowiedzi i ponownie musnął palcami kosmyk jej włosów. – Tilly mnie nauczyła. Jako dziecko była całkiem urocza, a jako kochający brat bawiłem się z nią lalkami. I lalki najczęściej korzystały z usług najlepszego fryzjera w tym mieście – wypiął dumnie pierś i nieco teatralnie odrzucił włosy do tyłu.
    Nie potrzebował wiele czasu na doprowadzenie się do porządku, a z łazienki wychodził suchy i pachnący zdecydowanie lepiej, niż kilkanaście minut temu. Przeszedłszy do sypialni wyjął z szafy dżinsy, koszulkę z krótkim rękawem i bluzę, którą założył tylko po to, żeby nie zamarznąć jeszcze w Nowym Jorku. Zmierzył nieco krytycznym spojrzeniem nagie nogi swojej żony i otworzył jedną z jej szuflad, a po chwili rzucił w dziewczynę rajstopami.
    - Owszem, wychodzisz. A jeśli nie wyjdziesz, sam cię wyniosę – powiedział, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Nie mógł jej odpuścić. Czuł, że tego potrzebują. Odpoczynku od wszystkiego, co znają, żeby podreperować ten związek, bo choć nie wracali do tematu Arthur nie mógł o tym zapomnieć. Tutaj mógł pomóc tylko całkowity reset. I wyniki testu na ojcostwo, których pojawienie się było kwestią dni. – Chcesz coś do jedzenia? Masz coś jeszcze do załatwienia? Pomyśl, bo po wyjściu z mieszkania już tego nie zrobisz – powiedział, całą uwagę poświęcając poszukiwaniu odpowiedniego krawatu. Wyjął go i owinął wokół dłoni, uśmiechając się tajemniczo. Wsunął materiał do kieszeni bluzy, a kierując się do kuchni myślał, jak przenieść walizki do taksówki tak, żeby Elle ich nie zauważyła. – I zanim zaczniesz... Nie ma sensu zgadywać, a ja i tak ci nic nie powiem. Za jakieś... – urwał i wyjął z kieszeni telefon, by odblokować ekran i spojrzeć na godzinę. Przy okazji zobaczył smsa od znajomej laborantki, a dłoń nieznacznie mu zadrżała. Bał się tego, czego może się dowiedzieć, choć przecież sam prosił Blaise’a o to, żeby pociągnął za kilka sznurków. – Za półtorej godziny wszystkiego się dowiesz – dodał nieco ciszej. Długo patrzył na powiadomienie o wiadomości, aż telefon zgasł. Arthur znowu go odblokował i lodowatą dłonią stuknął w ikonę. Sms pojawił się na ekranie, ale na początku do mężczyzny nie dotarł sens tego, co jest w nim zapisane.
    Przymknął na chwilę powieki i wsunął smartfona z powrotem do kieszeni spodni, a potem ruszył do siedzącej na łóżku Villanelle. Zatrzymał się kilka centymetrów od niej i wyciągnął przed siebie dłonie, ale nie mógł czekać, aż je chwyci, dlatego pochylił się i splótł palce z jej palcami, po czym pociągnął ją w górę. Kiedy wstała wyswobodził ręce z uścisku i zrobił krok do przodu, oplatając ją ramionami.
    - Teraz już nic nie może się schrzanić – wyszeptał, opuszczając głowę tak, żeby ustami sięgnąć ucha ukochanej. – Dostałem wyniki, Elle – dodał, a cały dystans, który wciąż miał gdzieś z tyłu głowy nagle zniknął. Arthur odsunął się nieznacznie, ale tylko po to, żeby ułożyć dłoń na policzku Elle i kciukiem popchnąć jej brodę do tyłu. Przez krótką chwilę wbijał spojrzenie w jej oczy, a potem wpił się w jej usta, wymuszając namiętny, ale czuły pocałunek. Nie przerwał go przedwcześnie jak to miał w zwyczaju, wręcz przeciwnie, rozkoszował się tym, że obecnie jest jedynym człowiekiem na świecie, który ma pełne prawo to robić z czystym sumieniem.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  19. - A co mnie obchodzi, co inni myślą o guście mojej żony? – prychnął, kręcąc głową z dezaprobatą. – Cokolwiek byś ubrała, dla mnie i tak najlepiej wyglądasz nago. A z oczywistych powodów nie pozwolę, żeby ktoś oprócz mnie cię w takim wydaniu oglądał, więc... Trafiaj gdzie chcesz, trudno – wyszczerzył zęby w uśmiechu i pokiwał twierdząco głową, słysząc pytanie. – Chociaż... Właściwie zależy co masz na myśli. Jeśli jej pokój w tym mieszkaniu, to muszę powiedzieć, że nie. A jeśli w swoim rodzinnym domu no to tak, najprawdopodobniej teraz śpi u ciebie albo rozkochuje w sobie dziadka – wymruczał, kolejny raz w myślach dziękując wszelkim bóstwom za to, że teściowie tak bardzo kochają swoją wnuczkę, że cieszyli się z każdej okazji do opiekowania się nią. Arthur wolał raczej w życiu być zdany na siebie i nie lubił prosić o pomoc, ale przemógł się, bo wiedział, że ten wyjazd zdecyduje o całej ich przyszłości. O tym, czy jako małżeństwo potrafią odciąć się grubą kreską od tego, co było, czy na neutralnym gruncie również będą pamiętać o tym, co się stało. A raczej czy on będzie pamiętał.
    - Owszem, mogę, bo właśnie to robię – oznajmił jakby nigdy nic. – Możesz zrobić, co tylko zechcesz, najważniejsze było to, żebyś ubrała sukienkę, resztę zostawiam tobie – dodał i zagryzł dolną wargę, przez moment się nad czymś zastanawiając. – I tak ci nic nie powiem, więc nawet nie próbuj mnie podchodzić, nic nie wskórasz. I wyjątkowo argument o nazwie seks również nie zadziała – powiedział, choć tak naprawdę nie był pewien, czy by się nie ugiął. Przez zagrożenie utraty groszka mieli ograniczone pole manewru i Arthur tęsknił za prawdziwą bliskością. Mogli się dotykać, przytulać, całować, ale nic nie było równie intensywne co ich zbliżenia. Uwielbiał patrzeć, jak Elle drży w jego ramionach, słuchać jej przyspieszonego oddechu, jęków, szeptów, krzyków...
    Westchnął cicho i odwzajemnił uśmiech, po czym przytulił do siebie Elle. Jedną dłoń oparł na jej głowie i wplótł palce we włosy, a drugą oparł na talii, głaszcząc ją opuszkami palców przez materiał swetra i zwiewnej sukienki.
    - Tak. Teraz tak – wyszeptał do jej ucha i przymknął powieki. – A to co zaplanowałem powinno nam w tym pomóc – powiedział nieco głośniej i odsunął się na tyle, żeby swobodnie patrzeć na rozpromienioną twarz ukochanej. – Ale rób to, o co cię poproszę, dobrze? Bez zadawania pytań, po prostu mi zaufaj, hm? Obiecuję, że nie pożałujesz – wymruczał z uśmiechem i opuścił jedną rękę, sięgając nią do kieszeni. Wyjął zwinięty krawat, a uśmiech zmienił się w nieco drapieżny, jakby planował naprawdę coś niecnego. Z jednej strony nie mógł się doczekać jej reakcji, gdy dowie się, gdzie lecą, a z drugiej trochę się jej obawiał. Cały czas był przekonany, że jego żona się ucieszy, a tak naprawdę mogła zareagować zupełnie inaczej. Pozostawała mu tylko nadzieja, że jednak doceni wspólny weekend z daleka od problemów. – Będziesz tak miła i pozwolisz sobie zasłonić oczy, czy będę musiał cię przekonać? – wychrypiał i zaczepnie trącił nosem jej nos.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  20. Naturalnym odruchem w tym momencie było poddanie się jej pieszczotom, bo ciało Arthura samo prosiło o więcej. Nie miałby nic przeciwko delikatnemu rozładowaniu napięcia przez podróżą, ale coś sobie obiecał i nie chciał łamać danego słowa, jednocześnie pokazując, jak bardzo jest słaby przy swojej żonie. Dlatego też zacisnął zęby i włożył cały wysiłek w to, by nie zareagować na dotyk Elle. Odetchnął z ulgą, gdy cofnęła dłoń i odnotował mały sukces w związku z tym, że wypukłość w spodniach się nie powiększyła. Sam Arthur wciąż grzecznie opierał jedną rękę na talii brunetki, a drugą zaciskał na materiale krawata i jedynie patrzył jej w oczy, uśmiechając się zadziornie.
    - Wyjątkowo jestem pewien, że nic nie zdziałasz – wymruczał i znowu trącił nosem jej nos. – właściwie wydaje mi się, że prędzej samą siebie rozochocisz, a ja jedynie będę na to patrzył – dodał, a jego ciemne tęczówki rozbłysły od samego wyobrażenia. Wciąż pamiętał, jak zagroziła, że sama się zaspokoi, chociaż nie odbierał tego właściwie jako groźby, tylko jako urozmaicenie ich i tak dość bogatego pożycia.
    - Tak? Masz na myśli jakąś konkretną, czy wystarczy, że obiecam ci karton żelek? – spytał, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu i pokręcił przecząco głową. Dłoń, którą do tej pory obejmował ukochaną przesunął wyżej, by palcami odgarnąć jej włosy do tyłu i opuszkami musnąć obojczyk, wbijając w niego spojrzenie. Czuł, że rodzi się w nim pożądanie, jedno z tych typowo zwierzęcych, ale wiedział, że nie może nic z tym zrobić i nie była to jedynie kwestia bezpieczeństwa dziecka. Czy to nie tak, że najlepiej smakuje jedzenie, o którym myślało się cały dzień na tyle intensywnie, żeby specjalnie się nieco przegłodzić? W tej chwili brak możliwości zbliżenia odbierał jako ten głód, a Elle była nagrodą.
    - Widzisz, kochanie, właśnie chodzi o to, że nie mogę. Muszę to zrobić tutaj, zanim wyjdziemy. Nie możesz widzieć, gdzie idziemy, jedziemy i co mamy ze sobą – mruczał, przesuwając palcami po jej skórze. Przeniósł spojrzenie na jej oczy i uśmiechnął się uroczo, niczym mały chłopiec. – Więc tak czy inaczej muszę to na tobie zawiązać i od ciebie zależy, czy będę musiał skrępować ci nadgarstki i wynieść cię stąd siłą, czy będziesz grzeczną dziewczynką – dodał i pochylił się, by musnąć ustami jej wargi. Początkowo miał poprzestać na tym, ale ostatecznie pogłębił pocałunek. – Taka zachęta wystarczy? – wyszeptał, odsuwając się nieco, ale wciąż byli na tyle blisko, że stykali się nosami, a ich oddechy się mieszały.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  21. - A mi bardzo się podoba. Wręcz myślę, że powinienem zachowywać się tak częściej – stwierdził z uśmiechem i rozmarzeniem w oczach. Tak naprawdę nie odbierał się ani jako pantoflarza, ani jako antagonisty, właściwie był gdzieś pośrodku. Czasami lubił, kiedy to Elle przejmowała kontrolę nad ich związkiem, ale sam również miał coś do powiedzenia i uważał, że taka równowaga jest dla nich najlepsza. – Poza tym... Sama przyznaj, że są sytuacje, w których to lubisz – wyszeptał i zsunął dłoń w dół pleców brunetki, ale zatrzymał ją tuż nad pośladkiem. Gdyby teraz dotknął jej w bardziej dwuznaczny sposób, nie byłoby już odwrotu. I tak zawzięcie ze sobą walczył, zwłaszcza, gdy słyszał przyspieszony oddech ukochanej i widział jej wyraźnie błyszczące spojrzenie, a przygryziona warga jednoznacznie zachęcała do dalszych działań.
    - Powiedz to komuś, kto cię nie zna – prychnął cicho w odpowiedzi i odsunął się, by obejść Elle i stanąć za jej plecami. Naparł na jej ciało i pochylił się, łaskocząc ciepłym oddechem ucho swojej żony. – Wcale tak nie myślę, ale dzisiaj nie masz wyjścia, więc będę z tego korzystał maksymalnie – wyszeptał i musnął wargami jej szyję, po czym wyprostował się i wygładził materiał. Zawiązał go na tyle mocno, żeby nie mogła nic podejrzeć, ale też nie tak, żeby zrobić jej krzywdę, a na sam koniec stanął przed Elle i oparł ręce na jej ramionach, delikatnie popychając ją tak, że musiała usiąść na łóżku. – Więc bądź grzeczną dziewczynką i chwilę tu posiedź, za chwilę do ciebie wrócę – powiedział i ucałował jej czoło. Szybko narzucił na siebie płaszcz i wciągnął buty, a potem wyjął z szafy walizki, upewniając się co kilka sekund, czy Villanelle gra fair i nie podgląda. Schował je do bagażnika czekającej pod budynkiem taksówki, od razu podając kierowcy cel ich podróży, po czym w pośpiechu wrócił po ukochaną. Założył jej kurtkę, owinął szyję szalikiem i założył buty, by na koniec bez żadnego ostrzeżenia chwycić ją w swoje ramiona.
    - A teraz dasz mi się znieść po schodach, bo nie będę ryzykował, że się poślizgniesz i przewrócisz – oznajmił.
    Usadziwszy dziewczynę na tylnej kanapie obszedł samochód i wsiadł z drugiej strony. Upewnił się, że krawat się trzyma i objął ukochaną ramieniem.
    - Możemy jechać – powiedział, a kierowca ruszył, spoglądając na nich we wstecznym lusterku i uśmiechając się lekko. – Masz jakieś pomysły? Czy kompletnie nic? – spytał cicho, wbijając spojrzenie w profil Elle i zagryzając dolną wargę, żeby nie uśmiechać się z satysfakcją.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  22. Pokręcił jedynie przecząco głową i dopiero po chwili uświadomił, że przecież Elle nie może tego zobaczyć. Westchnął cicho i ucałował jej skroń, uśmiechając się przy tym.
    - Nie, nie jesteś nawet blisko – powiedział w końcu. – Chociaż fakt, że później moglibyśmy przysiąść nad projektem. Remont trochę potrwa, więc i tak szybko nie spojrzysz na te kartony – wymamrotał i skrzywił się nieznacznie, przypominając sobie cały proces rozpakowywania, który mimo wszystko chwilę zajął. Niemniej jednak Arthur bardzo chciał, żeby ten wyjazd wyszedł im na dobre i wszystko naprawił. Marzył o szczęśliwej rodzinie, ukochanej żonie u boku i dzieciach biegających po ogrodzie ich domku na przedmieściach. Żałował, że nie potrafi wymazać z pamięci pewnych wydarzeń i wszystkiego, co go zraniło. Nie umiał zaufać osobie, która jest dla niego najważniejsza, bo bał się, że jeśli tylko sobie na to pozwoli, Villanelle kolejny raz go zawiedzie, a wiedział, że tego nie wytrzyma. Opcje były dwie – albo odejdzie, albo zwariuje i cholernie go to przerażało. Sama myśl o następnym takim kryzysie sprawiała, że wzdłuż kręgosłupa przebiegał mu zimny dreszcz, dlatego szybko skierował swoje myśli na inne tory. Wyobraźnią był już w Los Angeles.
    - Zapomnij. Niedługo i tak wszystkiego się dowiesz, ale tylko dlatego, że sytuacja mnie do tego zmusza. Gdybym miał jakiś wybór, zdjąłbym ci to dopiero na miejscu, a tak... – urwał i przesunął palcami po materiale zawiązanym na głowie brunetki.
    Kiedy taksówka dotarła do celu Arthur jedynie westchnął ciężko, wiedząc, że tajemnica za moment rozpłynie się w powietrzu. Zanim to jednak miało nastąpić wręczył taksówkarzowi pieniądze, a mężczyzna wysiadł, by wyjąć ich walizki z bagażnika. Morrison w tym czasie obszedł samochód i pomógł wysiąść Elle.
    - Wiesz... Cały czas nastawiałem się pozytywnie, że się ucieszysz, ale teraz nie mam pojęcia. Mam tylko nadzieję, że w razie czego mnie nie zabijesz... – powiedział cicho i zanim zdjął krawat, musnął ustami wargi brunetki. Uśmiechnął się lekko i przesunął się w bok, odsłaniając jej tym samym widok. W międzyczasie wyjął z kieszeni płaszcza bilety i paszporty i wręczył Elle te należące do niej, cholernie żałując, że są jedynie przeciętnymi Amerykanami i muszą przejść przez wszystkie lotniskowe procedury. – Co prawda to tylko weekend, ale pomyślałem sobie, że nawet te kilka dni dobrze nam zrobi – dodał i splótł swoje palce z jej palcami. Uniósł dłoń dziewczyny do ust i ucałował jej wierzch, wstrzymując oddech w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję z jej strony. – Żeby zacząć wszystko od nowa. I zobaczyć, czy będziemy umieli to zrobić. To mieszkanie stało się takie... – urwał i wzdrygnął się. – Zgadzasz się? W każdej chwili możemy wrócić do domu – wymamrotał i zagryzł dolną wargę, powstrzymując się przed przestępowaniem z nogi na nogę w oczekiwaniu na decyzję żony.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  23. Do ostatniej chwili zagryzał dolną wargę niepewny, czy nie będzie musiał zamówić kolejnej taksówki, żeby jechać do domu. Nie brał pod uwagę scenariusza, w którym Elle nie godzi się na wyjazd, był przekonany, że będzie zachwycona pomysłem, ale zapomniał, że teraz jej humor mógł się zmieniać z minuty na minutę.
    Dlatego uśmiechnął się dopiero wtedy, gdy żona splotła swoje palce z jego palcami i pociągnęła go za dłoń w kierunku wejścia.
    - Niby dlaczego? – spytał, zrównując swój krok z jej krokiem i delikatnie ciągnąc ją do innej odprawy. Wiedział, że uprzywilejowane są osoby niepełnosprawne i rodziny z małymi dziećmi, ale nigdzie nie znalazł nic na temat ciężarnych, więc wolał wziąć sprawę w swoje ręce. Pierwszeństwo wejścia na pokład nie kosztowało znowu aż tak dużo, a siedzenie przed gatem było dla Elle lepsze, niż szaleńczy bieg po lotnisku w obawie, że nie zdążą na samolot. – Czyżbym wydawał ci się za mało romantyczny? – dodał i uśmiechnął się nieco ponuro. – Więc chyba nie masz pojęcia, co jestem w stanie zrobić dla osoby, którą kocham – wymamrotał i objął ją na moment, by ucałować skroń. – Będziemy decydować razem. Chociaż nie do końca, tylko przez dwa dni. Pokój w hotelu zarezerwowałem sam i mamy plany na dzisiejszy wieczór, o ile nie będziesz za bardzo zmęczona. Resztę zaplanujemy wspólnie – powiedział i przepuścił brunetkę przed sobą. Przeszli przez uprzywilejowaną bramkę, a chwilę później Arthur stawiał obie walizki na taśmie. Uznał bowiem, że na weekend nie potrzebują ogromnych toreb i w zupełności wystarczą im takie, które można umieścić w bagażu podręcznym. Zdjął również płaszcz, wyłożył telefon i zegarek, a potem zsunął z Elle kurtkę i z delikatnym uśmiechem przeszedł tuż za nią przez bramkę.
    - Mamy jeszcze godzinę – zaczął, spoglądając na zegarek przy okazji jego zakładania i zestawił walizki na podłogę. – Może jak dobrze pójdzie uda nam się jeszcze coś zjeść? – podsunął. – Może nie będzie to romantyczna kolacja, ale najbardziej romantyczna kanapka jaką jadłaś – roześmiał się i rozejrzał w poszukiwaniu jakiejkolwiek kawiarni gdzieś w pobliżu. – A potem czeka nas pięć godzin w samolocie w klasie biznesowej – mówił dalej, przysuwając się na tyle blisko brunetki, by tylko ona go słyszała i objął ją, zatrzymując dłoń na jej lędźwiach tuż nad pośladkami. – Więc będziemy mieli swoją lożę... A w pobliżu bardzo przytulną łazienkę – wyszeptał do jej ucha, po czym z szerokim uśmiechem przesunął rękę wyżej i pociągnął ukochaną do kawiarni, która zamajaczyła mu w oddali. – Na co masz ochotę, skarbie? Poproszę obsługę, żeby nie zwracali uwagi na twoje dziwne zachcianki, nawet jak to będą żelki z bekonem – stwierdził, spoglądając na nią wyczekująco.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  24. To z pewnością była sytuacja, w której nie chciałby znaleźć się żaden facet. Spotkać swoją byłą, która na dodatek jest z małym dzieckiem, a te spokojnie mogłoby być jego. Tylko, że z każdym kolejnym zdaniem Xander coraz bardziej wierzył Elle i zauważył jak bardzo się wygłupił z tymi różnymi oskarżeniami. Wiedział przecież, że nie dał jej nigdy żadnego powodu, aby nie powiedziałaby mu, gdyby Thea była jego córką. Wydawało mu się, że traktował ją w porządku i jakby nie patrzeć nawet się nie kłócili, bo nie mieli o co. Byli zgraną parą, a że nadszedł czas rozstania i oni się rozstali, zupełnie w zgodzie. Dobrze było usłyszeć, że u niej jest wszystko w porządku i tego chyba Xander jej najbardziej życzył.
    — Przepraszam. Ja tylko… Nie spodziewałem się po prostu ciebie tutaj zobaczyć. Ani w ogóle w przyszłości i jeszcze jak zobaczyłem małą… Pierwszą myślą było to, że coś jednak przede mną zataiłaś i to właśnie tu wyjdzie, że po wyjeździe zostawiłem po sobie coś więcej, niż tylko bluza, której nie mogłem znaleźć. Ale naprawdę się cieszę dla ciebie.
    Pewnie, gdyby utrzymali kontakt wszystko wyszłoby zupełnie inaczej. Tylko skoro uznali, że ich związek się skończył wraz z jego wyjazdem to Xander uznał, że nie ma sensu rozmawianie. Skoro on był tutaj, a ona w san Diego i nie dość, że dzielił ich kilkugodzinny lot to jeszcze mieli różnicę w czasie. Niewielką, bo były to zaledwie trzy godziny różnicy, ale wraz robiło to czasem swoje.
    — Nie będzie dziwnie, obiecuję. Przesadziłem z tą reakcją i to tyle.
    Skoro już tutaj była, a przede wszystkim, skoro mieszkała w Nowym Jorku, to czemu mieliby teraz po raz kolejny zakończyć swoją znajomość? Xander nie wierzył w przypadki, ale skoro się tu znalazła to mogli spróbować się zaprzyjaźnić. Na pewno nie zamierzał wchodzić w jej życie z butami albo wtrącać się tam, gdzie się go nie chce i jak na razie chciał tylko po prostu złożyć propozycję i zobaczyć co dalej z tego wszystkiego wyjdzie.
    — O Boże, nie! Nie to miałem na myśli — zaczął się tłumaczyć i nawet lekki uśmiech wkradł mu się na usta — źle to zabrzmiało. Chodziło mi, żebyśmy zaczęli tę rozmowę od nowa. To wszystko poszło źle. Ja zamiast posłuchać zacząłem rzucać jakieś bzdurne oskarżenia. I… ty też wyglądasz świetnie. I chyba służy ci ta mała. Wydajesz się być bardziej szczęśliwa. I cieszę się, że układasz sobie życie. Zasłużyłaś na to.
    — Chodź. Zrobię tą herbatę i może jednak zdecydujesz się coś zjeść.
    [Tak sobie pomyślałam, że może można jakoś przeskoczyć w wątku? :D Pewnie u Elle sporo się pozmieniało, a już trochę tą kłótnię ciągniemy. :D]
    Xander

    OdpowiedzUsuń
  25. Spojrzał na nią jedynie tym spojrzeniem mówiącym, że ma się w porę uciszyć, bo nie będą znowu odbywać tej rozmowy.
    - Owszem. Mam nadzieję, że ci się spodoba – powiedział, uśmiechając się lekko i tuż przed kawiarnią zatrzymał się, stając naprzeciwko Elle i dłoń, którą nie trzymał swojej walizki i płaszcza, ułożył na boku szyi dziewczyny i wbił spojrzenie w jej oczy. – Wiem, że nie mamy szans na podróż poślubną, na pewno nie do momentu, aż nasze dzieci będą w miarę samodzielne, ale... Niech to będzie nasz weekend miodowy. Więc zanim znowu zaczniesz narzekać na pieniądze pomyśl sobie, że chcielibyśmy, żeby było idealnie, bez względu na koszty. No to... Niech będzie idealnie – zakończył z uśmiechem i zanim zdążyła powiedzieć choćby słowo wpił się w jej wargi. – Ani słowa, Morrison, bo przełożę cię przez kolano – dodał i ponownie objął ją ramieniem, ruszając do kawiarni. – Ja? Absolutnie nic, nie rozumiem o co ci chodzi – wymruczał, mrugając kilka razy oczami i roześmiał się, kiedy ukochana powiedziała mu, na co ma ochotę. Zaczął czytać sporo książek o ciąży, głównie po to, żeby wiedzieć jak pomagać Elle w takich, a nie innych sytuacjach, więc jej zachcianki żywieniowe przestały go przerażać. Nie upewniał się nawet kilkukrotnie, czy na pewno ma ochotę na tę konkretną mieszankę, bo było to po prostu na porządku dziennym.
    Rozumiał jednak obawy brunetki, bo z pewnością nie było to normalne danie, ale jej ciążowy brzuszek był na tyle widoczny, że jej zamówienie nie powinno nikogo szokować.
    - Wiesz co, zaczynam wątpić w to, że to będzie chłopiec. Tylko kobieta może mieć takie dziwne zachcianki – skwitował i musnął wargami jej skroń. – Dzień dobry. Czy istnieje możliwość zamówienia czegoś na specjalne życzenie? – spytał niemal natychmiast, a ekspedientka spojrzała ze zdziwieniem najpierw na niego, potem na kolegę krzątającego się za ladą, a na koniec na brzuch Villanelle.
    - Zależy, co by to miało być... – powiedziała powoli i uśmiechnęła się zachęcająco. Arthur nie zamierzał czekać, aż Elle uśpi swoje wątpliwości i przeniósł na nią wzrok, żeby w razie czego go poprawiła, jeśli wymieni coś źle.
    - Chleb tostowy z serem, ostrym sosem, bananem i dżemem jagodowym? – rzucił, unosząc brwi. – I ze szczypiorkiem. O i milkshake – uzupełnił z uśmiechem. Dziewczyna za ladą pokiwała głową, starając się przy tym nie krzywić z obrzydzeniem i podała karteczkę mężczyźnie. – A ja poproszę zwykłe tosty i czarną kawę – dodał jeszcze i podał swoją kartę pokładową, chwilę później regulując rachunek.
    Przysunął się do Elle tak, że pod stolikiem mógł sięgnąć jej kolana i wsunąć dłoń pod materiał sukienki, delikatnie zaciskając palce na udzie.
    - Co chciałabyś zobaczyć, skarbie? – spytał, masując delikatnie jej nogę. – Nawet dzisiaj, jeśli nie spodoba ci się moja niespodzianka – dodał, uśmiechając się szerzej.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  26. – Matko kochana – wyrwało jej się, kiedy usłyszała wszystko to, co miała jej do powiedzenia przyjaciółka. Sama również była nierozważna, zachowywała się dziwacznie i dla niektórych bez sensu. Ale teraz zdała sobie sprawę, że Villanelle przegoniła ją w tym wszystkim. Nie dość, że miała romans ze swoim wykładowcą, to w dodatku urodziła mu córkę i jeszcze się zeszli. Miranda próbowała sobie poukładać to w głowie, ale niekoniecznie jej to wychodziło. Od samego początku mówiła, że pomysł z uwiedzeniem wykładowcy był, delikatnie mówiąc, do kitu. Takie akcje nigdy nie kończyły się dobrze. I to jeszcze dlaczego? Aby dopiec innemu chłopakowi, który nie zwracał na nią uwagi. Miranda czasami żałowała, że nie poszła na takie prawdziwe studia, bo swoją karierę na uczelni zakończyła szybciej niż ją w ogóle zaczęła, ale w takich chwilach… W takich chwilach naprawdę się cieszyła, że to wszystko ją ominęło. Takie podchody, zdrady, kręcenia, motania, udawadnianie swoich racji… nie, to naprawdę nie było dla niej. Możliwe, że była na to za stara, albo miała zupełnie inny system wartości. Mimo wszystko, byłoby jej nieco szkoda czasu na takie podchody, starania się, aby koniec końców nic z tego nie mieć.
    Okej, u Elle było inaczej, ale takie przypadki zbyt często się nie zdarzały. Tak, jak przystojni wykładowcy. Zazwyczaj byli to starszy i momentami obleśni profesorowie albo wredne doktorki, których kariera zakończyła się właśnie na obronie doktoratu i wyżywały się na biednych studentach. Tak przynajmniej słyszała i tyle zdążyła zaobserwować, kiedy jeszcze była na uczelni.
    – Podsumowując… – zaczęła i upiła trochę ze swojej kawy. Całkiem dobra była, chociaż za taką cenę, to spodziewała się czegoś lepszego. Od pewnego czasu kawiarnia przechodziła jakieś rewolucje i z całą pewnością nie działało to na plus. Herbaty wciąż były tak samo dobre, ale kawy… teraz wiedziała, że smak kawy znacznie się zepsuł. – Uciekłaś od Arthura, bo zaszłaś w ciążę. Chciałaś ją przerwać. Ale tego nie zrobiłaś, więc masz córkę – zacięła się na moment i spojrzała na przyjaciółkę, jakby oczekując jakiegoś potwierdzenia albo zaprzeczenia, czy jej tok myślenia jest dobry. – Dziewczynka nazywa się Thea. Uciekłaś od Arthura, ale poinformowałaś go o dziecku, więc Thea ma jego nazwisko. Okej, pewnie też bym tak zrobiła, bo dziecko akurat nie jest winne i powinno mieć ojca, a ojciec powinien wiedzieć – znów wzięła łyk kawy i lekko się skrzywiła. – Ale teraz następuje coś, czego nie rozumiem. Po pierwsze, jak to uzgodniliście, że spróbujecie? To, że macie razem dziecko, nie oznacza, że zaraz ma być wielka miłość, prawda? Ponadto, gdzie w tym wszystkim Nicolas? Z tego co pamiętam, to byłaś w nim szaleńczo zakochana i… tak po prostu ci przeszło? – zapytała, marszcząc lekko brwi. Coś czuła, że zbyt szybko ta rozmowa się nie skończy, dlatego też przywołała kelnera u którego zamówiła kawałek bezcynamonowej szarlotki z bitą śmietaną. Oczywiście zaznaczyła, aby było jak najmniej glutenu i laktozy, a z tego co widziała, to takie połączenia mieli w swojej karcie. Po chwili talerzyk z ciastem znalazł się pod nosem Mirandy, która szybko zabrała się za jedzenie.
    – Ja ciebie nie skreśliłam, Elle – powiedziała spokojnie, kiedy już przeżuła kawałek. – To ty mnie skreśliłaś, kiedy nagle przestałaś się odzywać i nie dawałaś znaku życia – wytknęła. Możliwe, że nadszedł już czas, aby przestać to wypominać, ale jakoś nie potrafiła ot tak zapomnieć. Elle naprawdę ją wkurzyła swoim zachowaniem. Z początku kompletnie nie wiedziała, co się działo, potem było jej zwyczajnie przykro, bo straciła przyjaciółkę, a teraz była zwyczajnie wkurzona. Elle zniknęła, a teraz się pojawiła i… w sumie, to Miranda nawet nie wiedziała, czego przyjaciółka od niej oczekiwała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Westchnęła ciężko. Może powinna nieco spuścić z tonu. W końcu przyjaciółka teraz siedziała przed nią skruszona z taką miną… ale Miranda była zbyt uparta, aby ot tak jej wybaczyć.
      – Byłam we Włoszech – powiedziała w końcu, bo potrzeba, aby komuś o tym powiedzieć okazała się silniejsza niż foch spowodowany zniknięciem przyjaciółki. – Dokładnie w Mediolanie. Jakoś pod koniec maja to było – zmarszczyła lekko brwi i zjadła ciasto do końca. – Było bosko i poznałam tam kogoś.

      Wciąż zła psiapsi Missy

      Usuń
  27. - Jeśli to chłopiec, nazwijmy go Harry. Jak Potter. Wiesz, przynajmniej będzie miał w życiu więcej szczęścia niż rozumu – roześmiał się i sięgnął brzucha ukochanej, głaszcząc go opuszkami palców. Nie mógł się doczekać, aż poczuje na swoich dłoniach te pierwsze kopniaczki i dziecko stanie się dzięki temu bardziej realne. Niby wiedział, że za kilka miesięcy będzie je tulić w swoich ramionach, kołysać do snu i narzekać, że musi co chwilę je przewijać, ale to wydawało się teraz bardziej planami na przyszłość, niż rzeczywistością. Długo nie mógł się przyzwyczaić, że Thea jest jego córką, traktował ją bardziej jako dziecko dobrego kumpla i dopiero kiedy mała zaczęła zachowywać się tak, jakby był nierozerwalnym elementem jej codzienności, uświadomił sobie, że naprawdę jest ojcem tej maleńkiej, wesołej istotki.
    - I obowiązkowo aleja gwiazd – uzupełnił, upijając łyk mocnej kawy. – Ale od jutra. Musimy się wyspać. Moglibyśmy to zrobić w samolocie, ale... Wydaje mi się, że mogę mieć trochę inne plany, niż siedzenie pod kocem i podziwianie widoków za oknem – mruknął, uśmiechając się kącikiem ust i ciut za mocno ścisnął udo ukochanej, by szybko zabrać dłoń i oprzeć łokieć na stole.
    Zmrużył lekko oczy, zastanawiając się, czy Elle mówi poważnie. Żartowanie w ten sposób było raczej w jego stylu, ale nie wykluczał, że jego żona mogła przejąć niektóre zachowania. A jeśli nie, i tak nie pozwoliłby jej przejąć inicjatywy. Wieczór miał zaplanowany co do minuty, a plan nie uwzględniał żadnego masażu czy kąpieli w oceanie.
    - Nie. Chcę po prostu, żeby było dobrze, oprócz tego nie mam żadnych wymagań – zaczął powoli. – A kąpiel w oceanie możemy uwzględnić, ale ewentualnie w nocy, nie wieczorem. Chociaż nie jestem przekonany, czy to na pewno dobry pomysł w twoim stanie – mruknął, spoglądając znacząco na brzuch dziewczyny, ale szybko odwrócił wzrok i skrzywił się lekko. – Mogę akceptować wasze dziwne relacje z jedzeniem, ale nie zjem tego. Wolę normalne odżywianie – powiedział, unosząc swojego tosta i odgryzając kawałek. – I to, i to. Właściwie wannę mamy w pokoju, a łazienka z prysznicem jest przeszklona – odparł, marszcząc brwi. – Dlaczego pytasz? – dodał nieco podejrzliwie.
    Tak naprawdę w gruncie rzeczy nie miałby nic przeciwko temu, żeby Elle również wykazała chęci i... I pokazała Arthurowi, że go kocha. Morrison nie był z gatunku romantyków, chociaż wierzył w ideę prawdziwej miłości. Nigdy nie zakładał jednak, że będzie zdolny do zaskakiwania ukochanej osoby, do poświęcania się dla niej i że kiedyś zapragnie tego samego. Owszem, wciąż miał w pamięci, że trwała przy nim, gdy nie było wiadomo, czy jeszcze się obudzi, ale wiadomość o związku z Boltonem niweczyła ten cudowny obraz idealnej ukochanej. Nie ufał jej, nie był w stu procentach pewien, czy na pewno go kocha i nie jest z nim wyłącznie ze względu na dzieci, a Elle nie rozwiewała swoim zachowaniem wątpliwości.
    LA miało we wszystkim pomóc. Musiało we wszystkim pomóc, bo na szali leżała ich przyszłość.
    - Elle... Wiesz, dlaczego wyjeżdżamy, prawda? – spytał nagle, wbijając spojrzenie w filiżankę z kawą. – I że od tego wyjazdu zależy... Właściwie wszystko? – dodał, zerkając na dziewczynę spod rzęs.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  28. - A może… - zaczął nieśmiało, mieszając łyżeczką w kawie, chociaż nawet nie nasypał do niej cukru, bo nie miał tego w zwyczaju. Musiał jednak zająć czymś ręce, bo nie lubił tematu, który zamierzał poruszyć. Minęło prawie osiem lat, więc śmierć rodziców już tak nie bolała, ale Arthur nie lubił wspominać. – Helen dla dziewczynki, a Matthew dla chłopca? To imiona moich rodziców… Więc może chociaż na drugie, hm? – spytał, spoglądając na swoją żonę i uśmiechając się, choć zrobił to w sposób nieco ponury.
    - Teoretycznie, ale znając nas, pewnie i tak zaśniemy – odparł, śmiejąc się cicho i pokiwał głową, uznając, że kąpiel w oceanie rzeczywiście nie brzmi źle. – Okej, wieczorem przejdziemy się na plażę i wykąpiemy nago w oceanie. Ale nie wejdziemy głęboko i cały czas będę cię trzymał za rękę – oznajmił nieco poważniej i pochylił się nad stolikiem, by musnąć wargami usta Elle.
    Odsunął się jednak, uważnie obserwując jej zmieniający się nastrój, a z jego własnej twarzy zniknął uśmiech. Przestraszył się, bo nie miał pojęcia, że jego żona tak zareaguje na stwierdzenie, które wydawało mu się oczywiste. Nie chciał jej dopieprzać, pragnął po prostu, by wiedziała, jak ważna jest ich mała namiastka podróży poślubnej… Że oboje muszą dać z siebie wszystko, by to mogło działać. I najważniejsze, żeby chcieli tego w równym stopniu, bo ratowanie związku na siłę, jeśli jedna osoba miała przed tym opory, nie miało najmniejszego sensu.
    - Elle… - zaczął, ale urwał, gdy dostrzegł, że ktoś z podróżujących obejrzał się, słysząc płacz dziewczyny. Arthur jedynie pokręcił lekko głową i pokazał na jej wypukły brzuch, a mężczyzna wrócił do stukania w klawisze laptopa. – Elle, błagam, nie płacz… Nie miałem nic złego na myśli – powiedział cicho, mocno ściskając jej drobną dłoń. Obserwował, jak wstaje z krzesła i również się podniósł, by objąć ją ramionami i mocno do siebie przytulić. Jakoś nie przeszkadzały mu zaciekawione spojrzenia klientów kawiarenki, to Villanelle była teraz najważniejsza i fakt, że wciąż nie mogła się denerwować, bo nie mieli pewności, czy to nie zaszkodzi dziecku. – Chciałem tylko, żebyś wiedziała, że oboje musimy o to zawalczyć… Źle to ująłem, nie pomyślałem nawet, że… - szeptał jej do ucha, przeczesując palcami jednej dłoni długie włosy, a drugą wciąż przyciskając jej drobne ciało do swojego ciała. – Przepraszam, skarbie, proszę, nie płacz… Naprawdę nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało… - odsunął się nieco, by spojrzeć na jej zapłakaną twarz, a na jego własnej pojawił się zbolały wyraz. – Nic nie musimy realizować, mamy jedynie plan na dzisiejszy wieczór, bo wszystko było dopracowane wcześniej, a resztę możemy olać i całymi dniami leżeć w łóżku, jeśli właśnie tego będziesz chciała… Najważniejsze, żebyśmy byli szczęśliwi, reszta się nie liczy, rozumiesz? – powiedział cicho i ucałował jej czoło, po czym odsunął się, owinął jej kanapkę serwetką i podał jej shake’a, a sam przerzucił sobie przez zgiętą rękę ich okrycia. – A teraz dostarcz rozwijającemu się żołądkowi naszego dziecka tego, czego chce i nie płacz, bo nieszczęśliwa mama to nieszczęśliwy bobas – dodał, uśmiechając się lekko i jeszcze raz złożył na jej czole pocałunek.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  29. Popatrzył na swoje zakrwawione ręce i mimowolnie uśmiechnął się szeroko. Tęsknił za tym. Tak cholernie tęsknił za zapachem świeżej krwi, która toczyła się z ran osoby, z którą się rozprawił. Tęsknił za błogim stanem, który wypełniał każdą komórkę w jego ciele, przeszywającym cieplem gdzies w okolicy zoladka. Jego serce rwalo na front, gdzie byl jego dom. Nowy Jork był miejscem, w którym nie potrafił się odnaleźć, widział zbyt wiele, stracił jeszcze więcej. Stracił pragnienie powrotu do bezpiecznego życia, w którym nie słyszysz wystrzeliwanych pocisków z karabinów maszynowych, albo Sig Sauera, którego trzymasz w mundurowych spodniach po prawej stronie. Nowy Jork jest zbyt cichy bez wybuchających bomb, czy samochodów pułapek. Zapomniał, jak żyć w miejscu, gdzie nie boisz się o życie swoje i swoich braci bez przerwy.
    To prawda co mowia byl zaprogramowany do przemocy; juz w pierwszych dniach szkolenia w jednostce okazalo sie, ze dzieki swojej rezerwie do ludzi, czy umiejetnosci chowania swoich emocji, byl idealnym zolnierzem, ktoremu przelozeni zaplanowali swietlana przyszlosc. Po dzien dzisiejszy mial potwierdzone 133 zgony od broni palnej w trakcie trzech tur na Bliskim Wschodzie - nikt nigdy nie wzial uwage tych, ktore zdarzyly sie poprzez pobicie (8), czy uduszenie (4). Druga tura byla zdecydowanie ta najkrwawsza, w ktorej prawie stracil zycie od ran postrzalowych podczas ataku wroga na amerykanska baze, ale i to on rozprawial sie, jako poczatkujacy snajper, z osobami wskazanymi przez zwierzchnictwo. Mial w swoich rekach smiercionosna bron, ktora potrafila zabrac zycie w mgnieniu oka. Był panem czasu ludzi na ziemi i mogl to robic bezkarnie, tak długo, jak pozostaje na ziemi wroga, która nieopatrznie stała się jego domem.
    Mężczyzna miał szczęście, że są gdzieś na Manhattanie, a nie pośród piasków Kandaharu, tam najprawdopodobniej nie odsunąłby się od niego w momencie, kiedy ten stracił przytomność. Tam dokończyłby co zaczął, bo znając zamiary typa spod ciemnej gwiazdy, kobieta, która skryła się gdzieś za kontenerem na śmieci, nie wspominałaby tej nocy, jako jednej z najlepszych w życiu. Na pewno byłaby niezapomniana, ale i pełna bólu, wylanych łez i podupadnięciu na zdrowiu psychicznym.
    Philipp zrobił w swoim życiu niewyobrażalnie wiele złego. Poczynając od błahych spraw, jakim było traktowanie kolegów w szkole, a kończąc na zabijaniu niewinnych ludzi, którego dopuścili się podczas ostatniej misji. Jednego był jednak pewien bardziej, niż tego że słońce wstanie kolejnego dnia: kobiety i dzieci się nie tyka. I nigdy nie wycelował bronią w płeć przeciwną, choć pośród Talibów jest kilkaset kobiet, które walczą na froncie. Owszem, one celowały w niego, ale te kilka razy gdy wystrzeliwały, po prostu skutecznie unikał każdej kuli przeznaczonej by go zabić. Nie potrafił sobie wyobrazić więc tak zwierzęcego instynktu, który pokierował mężczyzną, by późnym wieczorem ruszyć za bezbronną, bogu ducha winną, kobietą i napastować ją w ciemnej uliczce. Należało mu się za to o wiele więcej, niż obicie gęby i utrata przytomności, choć nie wierzył w sprawiedliwość systemu karnego, to jednak teraz nawet chciał dać znać swojemu znajomemu, by przyjechali i pozbierali z ziemi gorszy sort ludzkości, z którym się rozprawił.
    Wszystko w porządku? - podszedł do kobiety i uśmiechnął się niewyraźnie. Nie miał zamiaru jej przestraszyć jeszcze bardziej, ale zakrwawione ręce i ubranie nie przekonałoby do niego nikogo. Kucnął w odległości półtora metra od niej i wyciągnął z kieszeni paczkę chusteczek, starając się doczyścić przynajmniej miejsca na ciele. Musiał wrócić jeszcze pod sklep, by odebrać od Billy’ego zakupione butelki, bo na pewno ratowanie dam w opałach nie było idealnym pomysłem na spędzenie wieczoru. - Zamówić ci taksówkę, żebyś bezpiecznie dojechała tam, gdzie się wybierasz? Nie chciałbym żeby sytuacja ponownie ci się dzisiaj powtórzyła… A najlepiej unikaj ciemnych uliczek, nigdy nie zwiastują niczego dobrego, to Nowy Jork…

    Philipp

    OdpowiedzUsuń
  30. Victor westchnął ciężko.
    - W tej chwili to ja już niczego się nie spodziewam... - wymamrotał. - Byle wyzdrowiał - pokręcił głową. - Nie ważne - machnął ręką. Trudno było mu oderwać się od swojego złego nastroju. Wiedział, że powinien, ale czarne myśli przybijały go do ziemi skuteczniej od grawitacji. Dusił się własnymi lękami i chwilami po prostu marzył o końcu świata.
    - Bywają... - zgodził się cicho. - Ale... nadgorliwość gorsza od faszyzmu. Nadmierną troską też można ranić -- odpowiedział spokojnie. Kiedy mała zacisnęła małą dłoń na jego palcu, uśmiechnął się lekko.
    - Powiedz mamie, skarbie, że będziesz silną dziewczynką i nie musi się tak bardzo martwić, bo za kilka lat to ty będziesz ją wspierać - rzucił pieszczotliwie do dziewczynki. Zerknął na Elle. - Nie jesteś sama. Gdy czegoś potrzebujesz, to dzwoń, pisz, wal do drzwi. I uwierz w siebie, w nią i w swojego faceta. Wszystko się jakoś ułoży, jasne? - Ostatnie zdania wypowiadał z mocą, której się po sobie nie spodziewał. Może sam chciał wierzyć, że będzie lepiej? A może po prostu chciał, żeby chociaż jej życie się poukładało.
    - A ty, mały skrzaciku, jesteś piękna i cudowna. Nic dziwnego, że mama jest w tobie tak zakochana.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  31. Patrzył na jej zaokrąglony brzuch i mimowolnie zastanawiał się, czy za kilka miesięcy przytuli kolejną córkę, czy może ich męskie siły w tej rodzinie zostaną wzmocnione i na świecie pojawi się chłopiec o ciemnych oczach i kręconych włoskach. To z jednej strony było przerażające, bo dwoje maleńkich dzieci musiało nieźle przytłaczać, a Villanelle i tak zrobiła się trochę denerwująca przez hormony, ale Arthur w myślach powtarzał sobie, że marzył o tym od lat – o szczęśliwej rodzinie i pełnym domu, żeby już nigdy nie odczuwać tej dojmującej samotności.
    Westchnął ciężko, ale się nie odezwał, bo nie miał pojęcia, co właściwie powiedzieć. Miał wrażenie, że teraz nic nie będzie odpowiednie i zaczął się zastanawiać, czy ten wyjazd na pewno jest dobrym pomysłem. Oboje byli jeszcze rozchwiani po niedawnych wydarzeniach, a ich związek przeżywał kryzys, jakiego nie mogli się spodziewać. Może neutralny grunt wcale nie miał pomóc, tylko jeszcze wszystko pogorszyć, a oni powinni załatwić swoje sprawy w czterech ścianach mieszkania?
    Podał swoją kartę i przeszedł przez bramkę zaraz za dziewczyną. Wygłuszony rękaw zawsze przytłaczał Morrisona, generalnie niezbyt lubił latać samolotem, ale teraz był pogrążony w zupełnie innych myślach i zdawał się zapomnieć o swoich obawach.
    - Teraz masz mnie i możesz się za to wyżywać do woli – powiedział w końcu, uśmiechając się lekko. – Dobry trening przed porodem, bo tym bardziej mnie pewnie zwyzywasz, pobijesz i kilka razy oświadczysz, że chcesz się rozwieść... Teoretyzuję, jedynie czytałem historyjki porodowe, ale biorąc pod uwagę... To... – urwał i zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów. -...dasz mi nieźle popalić – dokończył z cichym westchnieniem i uśmiechnął się do stewardessy, która sprawdziła ich karty i paszporty, a potem powitała na pokładzie z firmowym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Druga natomiast poprowadziła ich w kierunku pomieszczenia z klasą biznesową, a potem wskazała miejsca nieco oddzielone od reszty, co dawało Morrisonom dużo prywatności. Arthur uśmiechnął się szerzej i włożył walizki oraz kurtki do luku bagażowego. – Nawet jeśli przypominałabyś ludzika Michelin, i tak będziesz dla mnie najpiękniejsza – powiedział i nie pozwolił jej usiąść, zamiast tego przyciągnął ją do siebie i wykorzystał moment siadania pozostałych pasażerów na swoich miejscach na wyciśnięcie pocałunku na ustach Elle. Na jego wargach została wilgoć i słony posmak od jej łez. – Jeśli ci to pomoże, możesz narzekać. Masz na to trochę ponad pięć godzin lotu, bo wieczorem ci na to nie pozwolę – wymruczał, wycierając kciukami jej policzki.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  32. Zawsze reagował w ten sposób na krytykę i nijak nie zdziwiło go to, że tak szybko stracił nad sobą panowanie. Nie przyjmował do wiadomości, że ktoś może robić coś od niego lepiej, nawet jeśli dotyczyło to zupełnie innej branży. Nigdy nie interesował się działem nieruchomości i architekturą, ale to nie zmieniało faktu, że poczuł się urażony i nieoceniony. Wszyscy powinni marzyć o stażu w jego firmie, a nie wybierać ją jako alternatywę czy co gorsza ostateczność. W normalnym wypadku pewnie machnąłby na nią ręka i faktycznie zadbał później o to, aby jak najbardziej uprzykrzyć jej życie, ale była kimś ważnym dla jego przyjaciela, a to zmieniało całkiem postać rzeczy. Obserwował z uwagą jak dziewczyna kieruje się do wyjścia, bijąc się z własnymi myślami. Wiedział, że wyjdzie teraz w oczach innych na idiotę i pokaże swoim pracownikom, że pokonała go jakaś głupia stażystka, ale Artur był dla niego prawie jak brat i nie mógł dłużej wyżywać się na kimś, kto jest mu aż tak bliski i kto wyciąga go z jego pokręconej rzeczywistości i choroby.
    - Tak, masz rację, jestem totalnym dupkiem - westchnął ciężko, podchodząc do niej bliżej. Dużo kosztowało go takie wyznanie i jedyne o czym teraz marzył to szklanka zimnej whisky. Wiedział, że wychodzi teraz przed swoimi pracownikami na wariata, ale był skłonny poświęcić się dla dobra zdrowych relacji z przyjacielem. Jeśli Artur dowiedziałby się jakie słowa skierował kilkanaście minut temu do jego ukochanej, pewnie znienawidziłby go do końca życia i przy okazji zdrowo przyłożył w pysk.
    - Nie unoś się honorem i chodź ze mną do gabinetu. Naprawdę nie chcę, żeby cała moja firma była świadkiem tej rozmowy - pokręcił zrezygnowany głową i nie czekając na słowa sprzeciwu z jej strony, zaciągnął ją za sobą do wnętrza wspomnianego pomieszczenia, zaznaczając przy tym swojej sekretarce, że nikt nie ma prawa mu teraz przeszkadzać. Nie był do końca pewien co powinien jej teraz powiedzieć, aby jakkolwiek ją uspokoić, więc tak grzecznie i serdecznie jak tylko mógł, uśmiechnął się do niej delikatnie i gestem zaprosił do zajęcia miejsca na wygodnej kanapie w rogu pokoju.
    - Popełniłem błąd, przyznaję. Nie powinienem aż tak się unosić i robić afery z niczego, tym bardziej, że sam stworzyłem sobie w głowie jakąś dziwną wersje wydarzeń – wzruszył bezradnie ramionami i skinieniem głowy podziękował sekretarce, która postawiła przed nimi wspomniane wcześniej ciasto i pyszną kawę – Mam problem z przyjmowaniem krytyki i wiem, że później odbija się to na moich relacjach z innymi ludźmi. Nie odchodź, ogarnę dla ciebie coś, co pozwoli ci się rozwijać i przy okazji łączyć pracę z wychowaniem dziecka. I spokojnie, nie mówię tego ze względu na twojego ojca, w wojsku też mam znajomości i się go nie boję - zaśmiał się, usiłując w ten sposób rozładować jakoś napiętą atmosferę. Wbił widelczyk w kawałek brownie i pakując spory kawałek do ust, wpatrywał się w nią z uwagą, oczekując na pozytywną reakcje z jej strony.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  33. Zamruczał cicho, czując, jak ukochana odwzajemnia pocałunek i pokręcił głową, gdy zadała mu pytanie. Uśmiechnął się przy tym uroczo jak mały chłopiec, który coś zbroił i nie chce, by jego mama się o tym dowiedziała. Teraz, kiedy zaczynali powoli odbudowywać swoją relację, nie miał zamiaru pokazywać, że jego żona może w jakiś sposób dawać mu się we znaki. Jakby nie patrzeć, nosiła pod sercem jego dziecko i właściwie jedynie on był sprawcą całego zamieszania. Był przekonany, że póki Elle karmi Theę, kolejna ciąża jest niemożliwa, a Arthur wyobrażał sobie, że o następne dziecko postarają się dopiero za parę lat. Los spłatał im figla, ale Morrison cholernie się z niego cieszył. Mimo strachu przed opieką nad dwójką maleńkich dzieci.
    - Ja? Śmiałbym sugerować, że jesteś wredna? Kochanie... O co ty mnie podejrzewasz... – westchnął i pokręcił głową, po czym usiadł obok ukochanej i zapadł się w miękkim siedzeniu. Gdy chwyciła jego dłoń, uniósł ich splecione ręce do ust i ucałował jej palce. – Przestań. Nie będę na nic ci zwracał uwagi. Masz prawo się tak zachowywać, ja to przeżyję. Założę się, że też będę miewał gorsze chwile i marudził... Musimy zachować równowagę – stwierdził, opierając ich ręce na swoim udzie. Palcami wolnej ręki głaskał delikatnie przedramię Elle i co chwilę wyglądał przez okno, żeby nie przegapić kołowania, choć wiedział, że sygnalizacja o zapięciu pasów i instrukcja wykonywana przez stewardessę będzie aż nadto wymowna.
    - A miałbym nie chcieć? Elle, to moje dziecko, to samo w sobie jest wystarczającym powodem... Poza tym... Na dobre i na złe, będzie źle, a potem dobrze, więc powinienem wtedy przy tobie być – powiedział, przenosząc spojrzenie na jej ciemne oczy i uśmiechając się kącikiem ust. – Chyba, że ty nie będziesz tego chciała, to w końcu tobie ma być komfortowo, a ja się dostosuję. Mogę tylko powiedzieć, że jednak wolałbym przy tobie być i trzymać cię za rękę – zakończył, a uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy rozległ się charakterystyczny dźwięk, a przed nimi rozbłysła kontrolka informująca o konieczności zapięcia pasów. – Właśnie, skoro już jesteśmy przy nas... – urwał i przełknął ślinę, gdy samolot delikatnie ruszył do przodu. – Bo widzisz... Ja tak naprawdę nie przepadam za lataniem... Bardzo będziesz zła, jeśli napiję się trochę czegoś mocniejszego, żeby się uspokoić? – spytał, nieco mocniej ściskając jej palce. Tak naprawdę sam lot nie był szczególnie okropny, jeśli samolot nie wpadał w turbulencje, ale Morrison nienawidził startu i lądowania, dlatego teraz nieco zbladł, a jego oddech nieznacznie przyspieszył. Starał się jednak nie myśleć o tym, że za chwilę wciśnie go w fotel i znajdą się kilka kilometrów nad ziemią. – Póki jesteś moją żoną, zawsze będziesz latać klasą biznesową – powiedział i spojrzał na nią wzrokiem, w którym nie potrafił ukryć strachu. Wiedział, że strach przed lataniem jest nielogiczny, bo statystycznie był to najbezpieczniejszy środek lokomocji, ale to było silniejsze. – Mów do mnie, Elle. Mów cokolwiek podczas startu, nienawidzę tego – wymamrotał, wędrując dłonią do jej pasa, by sprawdzić, czy dobrze go zapięła i tam też zostawił rękę, jakby chciał się upewnić, że w międzyczasie z jego ukochaną nic się nie stanie.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  34. Wywrócił oczami w odpowiedzi i delikatnie pokręcił głową.
    - Dobrze, marudo. Od dzisiaj masz w takim razie zakaz narzekania. Chociaż ja i tak uważam, że powinnaś ponarzekać sobie na zapas. Jak już urodzisz nie będę ci na to pozwalał, bo nie będziesz miała żadnego usprawiedliwienia dla wyżywania się na mnie – powiedział i pochylił się, by musnąć wargami jej policzek i przymknął na moment powieki. Samolot kołował i coraz bardziej trzęsło, ale Arthur starał się myśleć o wszystkim tylko nie o tym, że za moment znajdą się w powietrzu i spędzą tam najbliższe pięć godzin.
    - Spokojnie. Przecież obiecałem… Muszę tylko… Trochę się rozluźnić. Troszeczkę – wydusił, ściskając mocniej jej dłoń i starając się skupić na wypowiadanych przez nią słowach. Miał lekki kłopot z przetwarzaniem ogólnego sensu zdań i wyobrażeniem sobie wszystkiego, o czym mówiła Elle. Dopiero po przymknięciu powiek odpowiednie obrazy pojawiły się w jego głowie, ale zważywszy, że od kilkunastu dni mieli celibat, to również nie był najlepszy pomysł. Ciepło rozlało się po podbrzuszu Arthura, ale za to skutecznie odwróciło jego uwagę od startu.
    Spojrzał na Villanelle i uśmiechnął się delikatnie, nieco blado.
    - Oczywiście… Wydaje mi się, że pomyślałem o wszystkim. A nawet jeśli nie… Kupimy coś na miejscu. Nie chcę, żeby nago oglądał cię ktokolwiek poza mną – wyszeptał i wypuścił ze świstem powietrze, słysząc jej zapewnienie. Wiele razy mówiła, że go kocha, ale chyba pierwszy raz usłyszał z jej ust coś więcej, niż tylko wyznanie miłości. – Nie chcę, żeby marzył o mnie ktoś inny. Zależy mi tylko na marzeniach jednej kobiety. No… Może dwóch albo trzech, w zależności od tego, czy w twoim brzuchu jest kolejna córka, czy syn – powiedział nieco głośniej, gdy silniki samolotu go zagłuszyły. – Nastoletnie marzenie? A masz może jakąś bucket list? Może zdążymy coś jeszcze wykreślić w ciągu tych kilku miesięcy? – zaproponował i wciągnął głośno powietrze, gdy samolot trafił na jakiś opór i potrząsnęło nim trochę bardziej, niż standardowo podczas wznoszenia. – Cholera – jęknął cicho i zacisnął palce na podłokietniku. Rozluźnił je dopiero, gdy pilot powiedział, na jakiej znajdują się wysokości i wyłączył sygnalizację nakazującą zapiąć pasy. Arthur od razu przywołał stewardessę i poprosił ją o potrójną porcję whisky, po czym spojrzał na Elle przepraszająco. – Jeśli mam być grzeczny i trzymać ręce przy sobie… Nie możemy rozmawiać o kąpieli w oceanie. Tym bardziej kąpieli nago. I może to dobry moment, żeby powiedzieć, że nasz taras w hotelu to tak naprawdę basen, w którym też możemy kąpać się nago, jeśli tylko nam się zachce – wymruczał i zamilkł, gdy kobieta wróciła ze szklanką wypełnioną bursztynowym płynem. Morrison uśmiechnął się z wdzięcznością i wychylił szkło, upijając spory łyk. Skrzywił się lekko w reakcji na pieczenie, ale ciepło rozchodzące się po jego przełyku wydawało się w tej chwili zbawienne. – Teraz tylko przeżyć pięć godzin… Damy radę – wymamrotał bardziej do siebie niż do żony.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  35. - Dobra, kobieto, skończ marudzić, bo za chwilę się rozmyślę – odparł ze śmiechem i ponownie tego dnia uniósł jej dłoń do ust, by ucałować palce tam, gdzie powinna spoczywać obrączka. Tych niestety wciąż nie mieli i Arthur zaczynał tego żałować. Nie chodziło nawet o to, że chciał, żeby cały świat wiedział, że Elle jest tylko i wyłącznie jego. Sam chciał mieć na palcu złoty krążek, by wreszcie w pełni rozkoszować się myślą, że życie dało im szansę, by być małżeństwem. Fakt, że rzucało im również kłody pod nogi na każdym kroku, ale chyba całkiem dobrze wychodziło im budowanie z tych kłód schodów do swojego szczęścia. Chyba.
    - Wiesz, że to nieuniknione. Za bardzo je kochamy, żeby o nich nie rozmawiać – wymamrotał, muskając przelotnie opuszkiem palca brzuch ukochanej i wyplątał swoją dłoń z jej uścisku, żeby kciukiem pociągnąć jej brodę delikatnie w dół tak, że musiała wypuścić spomiędzy zębów dolną wargę. – Nie rób tego, bo za chwilę zwariuję – wymruczał i pokręcił głową w odpowiedzi na pytanie. – Nastoletnich chyba nie, ale w ciągu ostatnich paru lat trochę się tego nazbierało – powiedział, przenosząc rękę na kolano brunetki i ściskając je delikatnie. Chciał się z nią trochę podroczyć, dlatego palcami przez moment wybijał sobie tylko znany rytm, by powoli przesunąć je w górę uda, głaszcząc je delikatnie. – Wiesz, że jestem Nowojorczykiem od urodzenia, ale nigdy nie byłem na Empire State? – rzucił, śmiejąc się cicho. – Chciałbym też zwiedzić przynajmniej jeden kontynent poza Ameryką, zaliczyć jakąś szaloną, spontaniczną podróż autostopem, skoczyć ze spadochronem… Właściwie nic ciekawego, oklepane – wzruszył ramionami i jednym łykiem opróżnił szklankę do końca, tym razem już się nie krzywiąc.
    - Owszem, mówiłem… W ciągu pięciu godzin można zrobić bardzo wiele – stwierdził, pochylając się odrobinę w kierunku Elle. Spojrzał na jej wyprostowane nogi, po czym niezbyt delikatnie pociągnął ją za rękę, żeby wstała. Sam szybko przesiadł się na miejsce przy oknie i korzystając z tego, że fotele można było zmienić niemalże w łóżko, odchylił do tyłu oparcie i ułożył się wygodnie, na sam koniec przyciągając do siebie ukochaną tak, że musiała usiąść okrakiem na jego biodrach. Jej ciepło sprawiło, że spodnie zaczęły go uwierać, ale nie chciał nic robić, jeśli Elle nie będzie zdecydowana. W końcu, jakby nie patrzeć, samolot był miejscem publicznym, a dość intymnie rozłożone loże nie świadczyły o idealnych warunkach sprzyjających zbliżeniu. – Moja bucket list obejmuje seks w miejscu publicznym – wyszeptał do ucha brunetki z łobuzerskim uśmiechem i opadł na oparcie, obejmując dłońmi jej biodra. – Może na mnie ci będzie wygodniej, hm? Jestem w stanie wytrzymać tak te kilka godzin – stwierdził, przenosząc ręce na uda Villanelle i masując je lekko. – Możemy poprosić o koc, obejrzeć film, przespać się i generalnie zostać tutaj albo zobaczyć, jak wygląda łazienka w klasie biznesowej… I trochę w niej posiedzieć… - dodał, poruszając nieco biodrami, jakby chciał się wygodniej ułożyć, choć tak naprawdę chodziło o niezbyt delikatne otarcie się o kobiecość Elle. Nie powiedział jednak nic, jedynie przygryzł dolną wargę i uniósł zaczepnie brew, czekając na jakąś reakcję.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  36. Prychnął w reakcji na jej stwierdzenie i wywrócił oczami. Za każdym razem, gdy rzucała podobną uwagą, zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele lat zmarnował na… Właściwie sam nie wiedział na co. Z trudem przypominał sobie czas przed poznaniem Elle, zupełnie jakby wszystkie romantyczne dyrdymały sprawdzały się w jego przypadku, a on znalazł przy dziewczynie sens swojego życia. Bardzo skomplikowany i kręty sens, ale jednak. Jakkolwiek by się starał, nie potrafił wyobrazić sobie swojej codzienności bez Elle i Thei, nie zamierzał się więc poddawać, jeśli chodziło o ratowanie ich związku.
    - Powinnaś się przygotować na kryzys wieku średniego – mruknął, kręcąc głową, ale po chwili uśmiechnął się lekko. – Powiedzmy, że chorowałem, kiedy moja grupa była tam w ramach zajęć… Byłem odwodniony, bolała mnie głowa i w ciągu godziny opróżniłem butelkę wody. Kac nie ma litości – wzruszył ramionami i roześmiał się. – Skoro mówimy o kryzysie wieku średniego… Wtedy już będziesz miała mnie dosyć, więc najpierw kupię sobie motocykl, a potem skoczę ze spadochronem. Na razie sobie daruję – dodał cicho i przesunął dłonie na pośladki Elle, by przycisnąć ją mocniej do swojego ciała. Rumieńce jedynie dodawały jej uroku, więc uśmiechnął się szerzej, nie odrywając spojrzenia od jej twarzy i kolejny raz poruszył się tak, jakby chciał się ułożyć wygodniej, ale nie miało to wiele wspólnego z jego rzeczywistymi zamiarami.
    - Samolot jest w powietrzu – wymruczał cicho, owiewając oddechem twarz ukochanej, gdy się nad nim pochyliła. – Więc nas nie wyproszą. Poza tym, nigdy więcej ich nie zobaczymy, a… Pamiętasz, jak w święta byliśmy nakręceni, bo ktoś mógł nas nakryć? – dodał, przesuwając ręce na uda ukochanej i wodząc po nich opuszkami palców. – No i spełnisz jedno z moich nastoletnich marzeń – zacytował i odwzajemnił pocałunek. Nie był zaskoczony gwałtownością, wręcz przeciwnie, oddał go z całą mocą i zamruczał z niezadowoleniem, gdy brunetka się odsunęła. Niezadowolenie jednak szybko zniknęło, a Arthur zagryzł dolną wargę, by nie skomentować poczynań dziewczyny. Zrozumiał aluzję i powoli podniósł się z wygodnego fotela, zerkając jeszcze kontrolnie na innych pasażerów. Wszyscy jednak byli zajęci swoimi sprawami, a młode małżeństwo nie zwróciło na siebie zbytniej uwagi, bo miejsca na samym końcu samolotu były wcześniej przemyślane przez Morrisona. Zrobił więc kilka kroków do przodu, aż przywarł ciałem do pleców ukochanej i popchnął ją delikatnie w stronę niewielkiego pomieszczenia, choć i tak łazienka była trochę większa niż w klasie ekonomicznej. Arthur przekręcił zamek w drzwiach i oparł się o nie, spoglądając na Elle z bezwstydnym pożądaniem.
    – Może jednak polubię to całe latanie – powiedział zachrypniętym głosem i uniósł ręce, łapiąc za kaptur swojej bluzy, po czym zdjął ją przez głowę i rzucił na umywalkę. Przeczesał palcami roztrzepane włosy, doskonale wiedząc, że za chwilę znowu będą w nieładzie przez, a raczej dzięki, Villanelle i zagryzł dolną wargę, zdając sobie sprawę z tego, jak ten gest działa na jego żonę. Dokładnie tak samo jak na niego, gdy robiła to ona. Nie zrobił jednak kroku w jej stronę, nie dotknął jej, czekając, aż to ona zrobi pierwszy ruch.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  37. Zacisnął usta w wąską linię i zmrużył oczy, patrząc na dziewczynę z czymś w rodzaju kiełkującej złości i nie miał pojęcia, czy jest ona tak zupełnie udawana. Miał dwadzieścia osiem lat, już dawno stuknęło mu ćwierćwiecze i minął połowę drogi do pięćdziesiątki, właściwie było do niej bliżej niż dalej. Dobitna świadomość, że jego żona jest od niego młodsza o pięć lat trochę dawała się w takich momentach we znaki, zwłaszcza, że ze swojego rodzinnego domu Arthur wyniósł trochę inny wzór małżeństwa. Między państwem Morrison był zaledwie rok różnicy, a Helen urodziła go mając dwadzieścia dwa lata. Biorąc pod uwagę, że Arthur został ojcem w wieku dwudziestu siedmiu lat, czuł się zwyczajnie staro, a Elle tylko to podkręcała.
    Nie lecieli do LA jednak po to, żeby się kłócić, dlatego nie odparował jej żadnym wrednym tekstem.
    - Przecież lubisz niespodzianki… Zaskoczę cię. Któregoś dnia pod naszym domem zatrzyma się motocykl, umówmy się, że to będzie ten moment – odparł jedynie, uśmiechając się lekko. – Jestem stary, mam problemy z pamięcią. Dopiero sobie przypomniałem – powiedział, za jej plecami wywracając oczami.
    Oparł dłonie na szyi Elle i odwzajemnił pocałunek, pozwalając dziewczynie, by robiła z jego ubraniami to, co jej się żywnie podobało. Odchylił głowę do tyłu, wzdychając w reakcji na jej pieszczotę i odruchowo również naparł swoimi biodrami na biodra ukochanej. Był jednak silniejszy, dlatego swoim ciężarem zmusił ją do tego, by się cofnęła, znajdując się bliżej blatu obok umywalki.
    - Absolutnie nic – wyszeptał, odsuwając się nieco i zsuwając dłonie na jej biodra. Nieco zbyt gwałtownie szarpnął za rajstopy i bieliznę, opuszczając materiał, po czym zacisnął palce na pośladkach brunetki i podniósł ją gwałtownie, żeby posadzić na owym blacie. Chwilę później przeszkadzające mu części garderoby znalazły się na podłodze zaplątane w buty, a Arthur rozsunął nogi Elle i przycisnął nabrzmiałą męskość do jej krocza. – Dalej masz jakieś obiekcje do mojego wieku? I że czy to na pewno dobry pomysł kochać się dziesięć kilometrów nad ziemią? – wychrypiał, zdejmując przez głowę sweter Villanelle wraz z sukienką, ale nie dał jej czasu na odpowiedź, bo wpił się łapczywie w napuchnięte od pocałunków wargi i wsunął palec w jej wnętrze, rozpoczynając delikatną acz stanowczą pieszczotę. W normalnej sytuacji już poruszałby rytmicznie swoimi biodrami, ale od momentu gwałtownego zbliżenia podczas kłótni nie mieli okazji, by wszcząć kolejne, poza tym Arthur miał jakiś wewnętrzny opór, bo nie chciał zrobić krzywdy groszkowi. Pozostawał jednak tylko facetem, który aktualnie całował swoją cholernie piękną, seksowną żonę i czuł jej ciepło i wilgoć, nie był więc pewien, czy zdoła jej dać satysfakcję przed osiągnięciem własnego spełnienia, a nie chciał jej rozczarować, dlatego jego dłoń sprawnie pieściła jej kobiecość, wyczekując oznak orgazmu. Pamiętał jednak, że wciąż są w miejscu stricte publicznym, dlatego nawet na chwilę nie odsunął się od warg Elle, tłumiąc pocałunkami wszelkie dźwięki, które mogłaby z siebie wydawać, choć te przecież uwielbiał.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  38. - Wiedziałaś w co się pakujesz – zauważył z łobuzerskim uśmiechem na ustach i objął mocniej ukochaną, całkowicie poddając się rozkoszy. Czuł dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa, jego ciało drżało, skórę zrosiły kropelki potu, a palce zaciskały się na biodrach Elle, by nigdzie mu nie uciekła. Jedynie mimochodem zwrócił uwagę na pukanie do drzwi niewielkiego pomieszczenia, ale był zbyt pochłonięty zbliżeniem, żeby się tym przejąć.
    Nie powstrzymał cichego jęku, który wyrwał się spomiędzy jego warg i wplótł dłoń w roztrzepane włosy Villanelle, by przedłużyć moment ich wspólnego spełnienia. Zamknął oczy, uważnie słuchając zwalniającego oddechu żony i czekając, aż rozgrzane ciała ostygną na tyle, żeby mogli się ubrać.
    - Proszę państwa, wszystko w porządku? – usłyszał i otworzył oczy, odwracając głowę i patrząc ze złością na drzwi.
    - Cholera, czy ona naprawdę o to zapytała? – wymamrotał, zerkając na wtuloną w niego dziewczynę. – Tak, proszę się nie martwić. Za chwilę wyjdziemy… Żona po prostu źle się poczuła – powiedział głośniej, a chwilę później ich uszu dobiegł odgłos oddalających się kroków. Arthur zachichotał jak nastolatek i odsunął się na tyle, że swobodnie mógł naciągnąć z powrotem spodnie. Zapinał pasek z uśmiechem, kręcąc lekko głową, jakby wciąż nie dowierzał, że naprawdę przed chwilą uprawiali seks w samolocie, w dodatku na pokładzie pełnym innych ludzi, którzy mogli usłyszeć każdy jęk. – Za to demoralizowanie mnie kochasz – stwierdził nagle i ujął twarz Elle w dłonie, by złożyć na jej wargach czuły pocałunek. – Następnym razem będziemy jeszcze bardziej bezczelni – wyszeptał, podążając myślami do wygodnego fotela. – Tylko zrób coś dla mnie i nie zakładaj rajstop, hm? – wymruczał, podając żonie sukienkę i bieliznę. Sam wciągnął przez głowę nieco zmiętą koszulkę, a zanim opuścili łazienkę zerknął jeszcze w lustro i przeczesał palcami roztrzepane loki.
    Rumieńce na ich twarzach były dość jednoznaczne, zważywszy, że Arthur wychodził ze swoją bluzą i swetrem oraz rajstopami Elle w swoich rękach. Za drzwiami stał jakiś starszy jegomość w garniturze i najwyraźniej chciał skorzystać z toalety, bo niemal staranował parę w przejściu. Przy okazji prychnął głośno i pociągnął nosem, krzywiąc się.
    - Wstydzilibyście się – warknął, zatrzaskując za sobą drzwi. Morrison znowu się roześmiał i wymienił porozumiewawcze spojrzenie ze stewardessą, która wcześniej się o nich martwiła, a teraz nieudolnie tłumiła wybuch śmiechu.
    Brunet opadł na siedzenie obok Elle, wcześniej wciskając ich rzeczy do luku i odchylił swój fotel do tyłu, by objąć dziewczynę ramieniem i przyciągnąć ją do swojego torsu.
    - Właśnie zmieniłaś moje nastawienie do latania, wiesz? – wyszeptał, wodząc opuszkami palców po jej plecach. – Kocham cię, Morrison. Ty moja mała bezwstydnico – dodał weselej, ale wciąż równie cicho, muskając wargami czubek jej głowy.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  39. - Owszem, przyłapała nas... I co z tego? – spytał, jakby kompletnie nie widział w zaistniałej sytuacji problemu. Bo właściwie tak właśnie było. Wychodził z założenia, że skoro nie uszczęśliwiają nikogo na siłę stosunkiem na środku pokładu samolotu wszystko jest w najlepszym porządku.
    Odetchnął, gdy Elle wtuliła się w jego ciało i z uśmiechem przywołał stewardessę, która jeszcze przed chwilą tłumiła śmiech. Podeszła do nich, nawet nie wspominając o ich małej przygodzie w łazience i Arthur mimowolnie zaczął się zastanawiać, jak wiele takich przypadków ta kobieta musiała już widzieć. Pokręcił jednak głową i poprosił o koc, o którym wspomniała Villanelle. Na takiej wysokości nie było za gorąco, a jego ukochana była w ciąży i miała na sobie jedynie letnią sukienkę, nic więc dziwnego, że martwił się, iż za chwilę doszczętnie rozpłynie się ciepło po niedawnym zbliżeniu i dziewczyna zwyczajnie zmarznie.
    Stewardessa przyniosła koc i dwie poduszki, a Arthur szczelnie opatulił materiałem swoją żonę i niedbale przykrył też siebie.
    - Kochanie... My naprawdę nigdy więcej nie zobaczymy tych ludzi, więc czym się przejmujesz? Ja na przykład jestem cholernie zadowolony z tego, że szukamy jakiejkolwiek okazji, żeby się kochać, bo podobno po ślubie i mając dzieci życie łóżkowe kompletnie wymiera – powiedział wesoło i sięgnął obejmującą Elle dłonią do jej piersi, drażniąc nabrzmiały sutek przez zakrywający go materiał. – Cieszę się, że to bujda, a moja piękna żona wciąż mnie kręci, z każdym dniem coraz bardziej – wymruczał i cofnął rękę, by wpleść palce w jej ciemne włosy i przeczesywać je powolnymi ruchami. – I szczerze, nie żałuję ani jednego momentu, kiedy nie myślałaś racjonalnie... Zaczynając od sylwestra – dodał szeptem i uśmiechnął się czule. Mimo że byli blisko, Arthurowi to wciąż wydawało się za mało, dlatego podparł się na łokciu i sięgnął uda Villanelle, po czym pociągnął jej nogę tak, że ułożyła łydkę między jego udami, a kolano oparła na jego biodrach. – O, tak lepiej – powiedział bardziej do siebie niż do niej, wodząc opuszkami palców po jej skórze. – Dlaczego tak ma nie być za każdym razem? Mógłbym przysiąc, że nie tylko mnie bardzo się podobało – westchnął i pokręcił głową, zaciskając wargi w wąską linię. – To ma być niespodzianka, Morrison, zapomnij, że cokolwiek ci powiem. No, może tyle, że nie masz się czego bać – wymruczał i przymknął na moment powieki, a resztki uśmiechu zniknęły z jego twarzy. – Wiem – przyznał po dłuższej chwili myślenia. – I nie jestem zły. Po prostu za każdym razem, kiedy mi to wypominasz, uświadamiam sobie jak wiele lat straciłem. Ty jesteś młodziutka, masz plany na przyszłość, hobby i wcześnie zostałaś mamą. A ja... Ja za chwilę dobiję trzydziestki i mam wrażenie, że marnowałem swoje życie. I cholernie żałuję, że nie poznałem cię wcześniej, bo czasami się zastanawiam, jak by to mogło wyglądać, gdyby nasz związek rozwijał się normalnie – wyrzucił z siebie i otworzył oczy, by wbić spojrzenie w widok za oknem i w zamyśleniu przyłożyć usta do czoła Elle. – Niewykluczone, że teraz Thea i tak byłaby już na świecie, ale może uniknęlibyśmy wielu pułapek po drodze... Może ty nie musiałabyś uciekać, a ja byłbym zdrowy... Wiem, że takie gdybanie nie ma sensu, ale... Nie mogę przestać o tym myśleć, bo chciałbym wcześniej mieć to, co mam teraz. Wcześniej zyskać jakiś cel, mieć dla kogo żyć i kogo kochać... – ostatnie słowa wyszeptał i przytulił ją nieco mocniej, wypuszczając ze świstem powietrze. – Jesteś moim sensem, słoneczko.

    he loves her to the moon and back ❤️

    OdpowiedzUsuń
  40. | Przepraszam, że musiałaś czekać tak długo na odpis, z kolejnymi już nie będę się tak ociągać <3 |

    Jesteś skończonym palantem, Cavelry. Bezmyślnym, pozbawionym hamulców, żyjącym w przerysowanym świecie palantem, który wie o życiu tyle, co pająki siedzące na parapecie za twoim oknem. Spójrz na jej łzy, patrz do czego doprowadziła twoja niewyparzona gęba, ty bezczelny gnojku. Elle mogła równie dobrze wyjechać z miasta popychana beztroskim kaprysem. Nie miała ochoty oglądać rodziców, ciebie i każdego, którego musiała na jakiś czas odsunąć od siebie. Nie tobie to oceniać i nie tobie się o to obrażać, jak zmanierowana i znudzona życiem nastolatka.
    Sparaliżowała go własna głupota i emocje, których nie zdołał w sobie zagłuszyć. Naprawdę niewiele wiedział o życiu. Nie wiedział, jakimi torami może się potoczyć, że ludzie podejmują czasami decyzje zmieniające całe ich otoczenie i nie boją się tego robić, że czasami porywają się na szalone w konsekwencjach kompromisy. Nie miał okazji się tego nauczyć, nie w swojej maleńkiej bańce mydlanej, w której zamknął się przed wszystkim, co mogło być dla niego straszne, wiążące, co wymagałoby od niego poświęcenia wynikającego z konieczności, nie dla zabawy i prostej zachcianki. Gdyby miał normalną rodzinę i normalne zobowiązania wobec niej, zamiast ciotek przelewających na niego całe przyzwyczajenie do swobody i zabawy rzeczywistością, wiedziałby, że niektóre decyzje muszą zostać podjęte, a niektóre osoby powinny być z tego procesu wyłączone. Choć może inaczej. Zdawał sobie z tego sprawę na poziomie konstruktu myślowego, ale nie udało mu się tego przepracować w praktyce. Ni mniej ni więcej dlatego reagował czasami zbyt impulsywnie na sprawy, które wykraczały poza granice jego światopoglądu.
    Ten światopogląd nie był jedynym właściwym. W ogóle nie był właściwy.
    Valentin długo kiwał się na podłodze, zanim odważył się usiąść na kanapie obok Elle. Bał się do niej zbliżyć, chociaż wszystko, czego mógł się po niej spodziewać, byłoby w pełni zasłużone. Mogła go uderzyć, trzepnąć w sam czubek tego pustego łba, aż zadzwoniłoby echo między uszami, albo wyrzucić go za drzwi bez cienia sentymentu. Bał się, ale był na to gotowy. Wtedy żal, jaki przed chwilą wylał się z niego całym wodospadem, musiałby skierować na samego siebie. Dopiero ją odzyskał, swoją ukochaną niby-siostrę i właśnie spektakularnie wszystko spieprzył.
    — Po prostu mi ciebie brakowało, Elle — po jego policzku spłynęła pojedyncza łza. Odwrócił się i otarł ją wierzchem dłoni, chociaż dziewczyna nie mogła jej zauważyć, ciągle ukrywała twarz w swoich własnych dłoniach. Powoli dopuszczał do siebie wszystkie uczucia, z którymi przekroczył przed paroma minutami próg tego mieszkania. Dokładnie tak to powinno przebiegać, od początku do końca, bez wybuchu histerii i potoku niepotrzebnych słów. — Czy będę… Czy będę mógł poznać twoją córkę?
    Być może prosił o zbyt wiele.

    Valentin Caverly

    OdpowiedzUsuń
  41. Zmarszczył czoło i wbił spojrzenie w sufit, czując, jak jego policzki robią się znacznie cieplejsze. Nie sądził, że Elle odbierała to w ten sposób, dlatego zwyczajnie się zawstydził. Objął ukochaną jeszcze mocniej i oparł brodę na czubku jej głowy, wzdychając cicho ze zrezygnowanie.
    - Przepraszam. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy… Masz rację, to nasz moment – wymruczał cicho i roześmiał się cicho, słysząc coś o jej napuchniętym ciele. Jego dłoń odruchowo przesunęła się z uda na zaokrąglony brzuch i pogłaskał go z największą czułością, na jaką potrafił się zdobyć. – Możesz przestać tak na to patrzeć i spróbować z mojej perspektywy? – spytał, ciągnąc ją delikatnie za włosy, żeby móc spojrzeć w jej ciemne oczy. – Kocham cię i jesteś moją żoną, a jako moja żona jesteś dla mnie najpiękniejsza na świecie. Poza tym, groszek to moja sprawka, więc nosząc w brzuchu moje dziecko musisz się liczyć z tym, że mam cię trochę za boginię. A nie muszę ci chyba przypominać z mitologii, że boginie były niezłymi laskami, nie? – roześmiał się i musnął ustami jej wargi. Odsunął się jednak, słysząc dalszy ciąg jej wypowiedzi i wyrwał spomiędzy jej palców materiał koca, by odkryć zapłakaną twarz. – Cholera, naprawdę jesteś beksą – zauważył, ścierając z policzków ścieżki, które utworzyły sobie łzy. – Ustalmy po prostu, że oboje jesteśmy największymi szczęściarzami na świecie, bo mamy siebie, okej? I że się kochamy i pokonaliśmy razem już tyle przeszkód, że nie wierzę, żeby cokolwiek mogło nas pokonać. I ten kryzys też przeskoczymy, zobaczysz – wyszeptał, co jakiś czas muskając wargami jej czoło, nos i policzki, by na sam koniec ją pocałować i mocno do siebie przytulić. Jej ciepło i zapach mąciły mu w głowie i chciał, żeby ta chwila trwała wiecznie, dlatego pierwszy raz ucieszył się z tego, że LA jest tak daleko i spędzą jeszcze trochę czasu w samolocie.
    - Muszę przestać mówić ci takie rzeczy. Nie lubię, kiedy płaczesz. Groszek na pewno też nie, że nie wspomnę o Thei, która pewnie daje teraz twoim rodzicom popalić, bo czuje, że coś się dzieje z jej mamą – westchnął i opadł z powrotem na oparcie. – Chcesz obejrzeć jakiś film na uspokojenie? Albo pospać? Jeśli chcesz, mogę ci zaśpiewać kołysankę Thei – dodał po chwili zastanowienia i wplótł palce we włosy ukochanej, po czym przymknął powieki i nie czekając na odpowiedź zaczął cicho nucić melodię, którą znali tylko oni. Robił to tak, by tylko Elle mogła usłyszeć. Nie przepadał za swoim głosem, ale przy niej nie wstydził się niczego, nawet śpiewu. Między innymi to był powód, dla którego się jej oświadczył i podjął decyzję o wspólnym spędzeniu reszty życia. Bo choć byli w związku, Arthur czuł się przy niej bardziej wolny, niż gdy był sam.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  42. Nie był typem faceta, który potrzebuje w sferze seksu dowartościowania, a na pewno się o coś takiego nie podejrzewał. Fakt, że jego ego podupadło, gdy dowiedział się o związku Elle gdy była w San Diego i przez jakiś czas wątpił w swoje umiejętności. Bał się, że jej nie zadowala, że ma kontakt z tym facetem dlatego, że czegoś jej brakuje, choć Arthur naprawdę się starał. Wydawało mu się, że traktuje ją jak księżniczkę, gdyby mógł, cały czas nosiłby ją na rękach, dlatego tamte zdjęcia i połączenie pewnych faktów złamały mu serce.
    Nie spodziewał się więc, że usłyszenie, iż było jej dobrze sprawiło, że zrobiło mu się lżej. Tak naprawdę nigdy nie mówili sobie takich rzeczy, dlatego pierwszy raz uśmiechnął się lekko po takich słowach i zerknął na ukochaną.
    - Nigdy tego nie mówiłaś – wymamrotał i westchnął cicho. – Może to głupio zabrzmi, ale cieszę się, że nasze życie łóżkowe ci odpowiada. Jakoś tak... Lepiej mi z tą świadomością – roześmiał się i ponownie przeniósł dłoń na jej udo, jednak nie miał na myśli nic zdrożnego. Ta bliskość była kojąca, sprawiała, że Arthur przestał myśleć o tym, że znajdują się kilka kilometrów nad ziemią. Właściwie nie myślał o niczym, co mogło być złe, chłonął obecną chwilę i musiał przyznać przed samym sobą, że powinien częściej doceniać to, co mają.
    - Hormony hormonami, ale wciąż nie lubię, kiedy płaczesz, nawet jeśli ze szczęścia. Wiem, że nie raz przeze mnie płakałaś i naprawdę nie chcę doprowadzać cię więcej do takiego stanu – wyszeptał i musnął wargami jej czoło.
    Przestał nucić dopiero, gdy oddech Elle zwolnił i sam zamknął oczy, odpływając. Nie spał jednak dłużej niż dziesięć minut, a czas snu Elle wykorzystał, żeby przeczesywać palcami jej ciemne włosy i poprosić sympatyczną stewardessę, żeby włączyła im jakiś film, gdyż nie chciał się podnosić, żeby nie obudzić ukochanej. Dzień i tak był dla niej pełen wrażeń i miała prawo odpocząć od płaczu, który towarzyszył jej zdecydowanie za często.
    Roześmiał się, kiedy zaczęła wycierać jego koszulkę i pokręcił głową.
    - Nasza córka przyzwyczaiła mnie do gorszych wydzielin ciała na ubraniach, to przy tym pikuś – stwierdził z rozbawieniem i wsunął jedną rękę pod głowę, wbijając spojrzenie w twarz brunetki. – Jak się spało? – spytał i zerknął na zegarek. – Wiesz, że niedługo powinniśmy lądować? A podobno nie byłaś śpiąca... Chyba jednak moje towarzystwo nie jest aż tak ciekawe – dodał, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  43. Zagryzł dolną wargę i przesunął kciukiem po ustach Elle, uśmiechając się przy tym delikatnie. Może jednak potrzebował czasami zapewnień, że jest jej z nim dobrze, bo poczuł się zdecydowanie lepiej. Nie potrafił powstrzymać pomruku zadowolenia i właściwie zaczął planować, jak bardzo się postara, by było im równie dobrze już na lądzie, w hotelu. Nie powiedział tego jednak na głos, a jedynie pokiwał z uznaniem głową dla swojego pomysłu i przeciągnął się, gdy Elle na moment przestała się do niego przytulać.
    - Tak. A potem zacznie nas nienawidzić, uciekać przez okno na imprezy, pójdzie na studia i będziemy się widywać w święta... Ja na pewno bardzo nie polubię swojego zięcia, a ty przed każdą ich wizytą będziesz kazała mi być miłym, bo przecież nasza córeczka go kocha – powiedział i ponownie się uśmiechnął, tym razem do wyobrażenia przyszłości. Zaraz jednak zmrużył oczy i spojrzał na Elle nieco podejrzliwie, po czym ponownie ułożył dłoń na jej brzuchu.
    - Elle, czy ty coś wiesz? Wiesz, że to chłopiec i nic mi nie powiedziałaś, czy masz jakieś silne matczyne przeczucie? Bo wolałbym to drugie, w pierwszym wypadku będę bardzo, bardzo zły, bo obiecałaś, że pójdziemy akurat na to usg razem... – powiedział powoli i uśmiechnął się niemrawo, gdy Elle stwierdziła, że ją zmęczył.
    - Chwilkę. Oglądałem jakiś durny film. A twoje spanie na mnie wcale mi nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Lubię mieć cię blisko – wymruczał, wyciągając się nieco, by musnąć jej wargi swoimi ustami. – Nic szczególnego, ale i tak mam nadzieję, że ci się spodoba – wyszeptał i pomógł jej otulić się szczelniej kocem. Na początku nie dotarł do niego sens wypowiadanych przez Elle słów, ale gdy tylko się to stało uniósł jedną brew i rozchylił wargi ze zdziwienia. Miał wrażenie, że się przesłyszał... Czy ona nie stwierdziła jakiś czas temu, że chce, by ich życie intymne pozostało... Intymne, a nie wystawione na ryzyko usłyszenia czy zobaczenia przez kogoś co robią?
    - Słucham? – rzucił w końcu i podparł się na łokciach, patrząc to na brunetkę, to znowu na swoje przykryte kocem ciało. – Rozruszać? Masz na myśli... Przecież to miał być nasz moment, myślałem, że wrócimy do tego w nocy... Ale skoro chcesz, ja się dostosuję... – urwał i sięgnął swojego rozporka jakby dla potwierdzenia swoich słów.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  44. [ Jeżeli tylko masz pomysł, zapraszam, zapraszam. Ray jest o wiele bardziej otwarty niż Phil :D ]

    Ray & Phil

    OdpowiedzUsuń
  45. [To kolejny dowód na to, że studia odbierają motywację i chęci do życia. Kończ je jak najszybciej, albo rzuć, póki jeszcze nie jest za późno :D Dzięki serdeczne za powitanie Marcella i dawaj znać, jak przebiega proces przypominania sobie pomysłu. Bo jeśli nic z tego, to spróbujemy coś wytworzyć wspólnie :)]

    Marcell

    OdpowiedzUsuń
  46. [ Hej :)
    Dziękuję bardzo za powitanie obu moich postaci i za miłe słowa pod kartami. Cieszę się, że te dwie osóbki są tak dobrze odbierane pomimo zawiłych przeszłości ;)
    A co do wątku to bardzo chętnie z obojgiem twoich postaci, siedziałam dziś i sama nie wiem gdzie, z kim łatwiej byłoby coś sklecić, ale taki mały pomysł mi wpadł do głowy.
    Ojciec Kate jest architektem, więc może Villanelle uczęszczała by do niego na jakieś praktyki? I stąd by się dziewczyny znały? :)]

    Kate / Christian

    OdpowiedzUsuń
  47. [ Mi to jak najbardziej odpowiada :D
    Wiesz co myślę, że mogłaby się dowiedzieć o tym całym zdarzeniu, pewnie od jego ojca, który przez chwilę byłby rzadziej w pracy lub mogłaby nawet przypadkiem usłyszeć jakąś rozmowę między Kate, a jej ojcem, czy między nim i kimś innym ;)
    Może ojciec Kate byłby na tyle zdesperowany by pomóc swojej córce otrząsnąć się z tego wszystkiego, że poprosił by twoją panią by jakoś spróbowała zagadać do Kate, wyciągnąć ją z domu itp? ;) ]

    Kate / Christian

    OdpowiedzUsuń
  48. [ Jeśli tylko masz ochotę to zaczynaj :D
    A szczegóły wyjdą w praniu ^^ ]

    Kate / Christian

    OdpowiedzUsuń
  49. [Cześć, dziękuję bardzo! C:
    Jeśli masz chęć na wątek, to my się piszemy, nasze panny są w tym samym wieku, więc może coś nam się uda wymyślić. :)]

    Ann Marie Fox

    OdpowiedzUsuń
  50. [ Dzień dobry i bardzo dziękuję za powitanie!
    Sesja depresja - znam to, niestety :(
    Oczywiście, ochotę na wątek mam jak najbardziej! Zastanawiam się tylko, jak można panie połączyć. Hm. A co byś powiedziała na to, żeby dziecko zaginęło? Trochę ostry i ryzykowny krok, ale powiedzmy, że Elle na chwilę tylko zostawiłaby wózek przed sklepem (czy coś), a wtedy Jen by się nim zaopiekowała?
    W ogóle - jakie nietypowe imię! ]

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  51. [Dziekuje za powitanie :) Baw sie dobrze razem z Elle, moze kiedys jeszcze coś ze sobą napiszemy przy lepszym i bardziej stabilnym pomysle, zwazywszy na fakt iz nasze wątki maja ze soba od jakiegoś czasu nie po drodze :)]

    Matthew

    OdpowiedzUsuń
  52. Chłopak pokręcił głową. Rozumiał obawy przyjaciółki i nie miał do niej pretensji o to, że była załamana i potrzebowała wsparcia. Po jej reakcji na początku spotkania domyślał się, że Elle nie ma zbyt wielu osób, które próbowałyby podtrzymywać ją na duchu czy chociażby słuchać.
    - Wróci do ciebie... na pewno. Nie trać wiary - szepnął Victor. Wstał i podszedł bliżej, żeby pogłaskać kobietę po ramieniu. - Wróci do swych pięknych dziewczyn - zapewnił i pogłaskał po głowie malutką dziewczynkę. - Ale zanim to nadejdzie, musicie żyć dla siebie nawzajem.
    Potem Elle zaczęła wyrzucać sobie, że jest złą przyjaciółką, więc Victor potrząsnął zdecydowanie głową.
    - Nie jesteś. Elle... jesteś dla mnie ważna. Przechodzisz trudne chwile. To zrozumiałe, że jest ci ciężko. A przyjaźń działa w obie strony. Ty starałaś się pocieszyć mnie, więc pozwól się odwdzięczyć - spróbował się uśmiechnąć, ale nie wyszło mu to najlepiej. Za to pochylił się do Thei.
    - Cześć, wisienko. Nudzisz się? Nie boisz się nowego wujka, co? - zapytał i spojrzał na Elle.
    - Pokażesz mi, jak można ją wziąć na ręce?

    Victor

    [Też powoli wracam ;)]

    OdpowiedzUsuń
  53. - Moja kochana żono, jesteś inteligentną kobietą, a jako matka w sprawach naszej córki zazwyczaj masz rację, ale teraz nie mogę ci jej przyznać – westchnął ze smutkiem i pokręcił głową. – Mogę go tolerować, ale nie lubić. Poza tym, nie pozwolę skrzywdzić mojej małej księżniczki jakiemuś fagasowi. Jeśli złamie jej serce, ja mu złamię kręgosłup – stwierdził i wzdrygnął się na samą myśl. Wyobraził sobie nastolatkę o ciemnych kręconych włosach i brązowych oczach biegnącą do swojego pokoju z płaczem spowodowanym pierwszym zawodem miłosnym. Na samą myśl czuł wściekłość, nie miał więc pojęcia jak koszmarne będzie zderzenie się z rzeczywistością.
    - Nie. Chyba. Nie wiem. Tak czy inaczej, chciałbym tam z tobą być i to widzieć. Ale i tak czuję, że to będzie Matt. Od początku mam takie wrażenie – powiedział z uśmiechem i najpierw pogłaskał brzuch ukochanej pod materiałem koca, a potem go odchylił, by musnąć wargami rosnącą z dnia na dzień wypukłość. – Wiesz co? Uwielbiam go dotykać. Mam wtedy wrażenie, że jestem bliżej dziecka – wymruczał, opadając z powrotem na oparcie swojego fotela. – Nawet jeśli, nigdy się nie dowiesz. Bo wolałaś zaślinić mi koszulkę, niż wspólnie obejrzeć jak Bridget Jones wybiera Marka – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, po czym objął Elle ramionami, przytulając ją do siebie. Zadrżał lekko, gdy dziewczyna znalazła się tak blisko jego ucha, a oddech przyjemnie ogrzewał skórę i nie mógł pozbyć się wrażenia, że zrobiła to specjalnie. Uwielbiał jej bliskość, nie potrzebował zbytniej zachęty, żeby się zatracić, a tym bardziej teraz, skoro kilka godzin temu zbliżyli się do siebie pierwszy raz po dłuższej przerwie.
    - Ależ oczywiście, że jest, mój mózg jest naprawdę pojemny... Ale naprawdę za tobą tęskniłem i kilkanaście minut w łazience na pewno mi nie wystarczy, żeby to nadrobić – wymruczał w odpowiedzi, ale posłusznie cofnął rękę ze swojego własnego ciała i splótł swoje palce z palcami brunetki. – Nie. Mówiłem poważnie, dzięki tobie chyba polubię latanie. Fakt, start i lądowanie nie są zbyt przyjemne, ale skutecznie mnie rozpraszasz – dodał, posyłając Elle łobuzerski uśmiech. – Wiem. Ale i tak mnie kochasz, Morrison – wyszeptał i z ciężkim westchnieniem spojrzał na sygnalizację informującą o zapięciu pasów. Stewardessa jedynie potwierdziła, że podchodzą do lądowania, więc Arthur podniósł obydwa oparcia foteli i chwycił dłoń dziewczyny, ściskając ją mocno. – To gdzie lecimy następnym razem? Włochy? Francja? A może... Genewa? – podsunął, starając się nie zwracać uwagi na to, że samolotem zaczyna trząść, a ciśnienie rozsadza bębenki w uszach. – Mieliśmy tam lecieć w podróż poślubną, pamiętam... Właściwie pierwotnie zabukowałem bilety, ale obstawiałem, że mnie zabijesz, jeśli znajdziemy się tak daleko od Thei... Ale obiecuję, słoneczko, że kiedyś tam polecimy. Nawet, jeśli zrobimy to dopiero, gdy nasze dzieci będą w liceum – powiedział, spoglądając na Villanelle z uśmiechem i kciukiem głaszcząc wierzch jej dłoni.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  54. Kate skończywszy zajęcia, skierowała się w kierunku biura swojego ojca. Już w trakcie zajęć wysłał jej wiadomość żeby do niego przyszła. Miała dziś wolny dzień od pracy, więc nie widziała ku temu przeszkód. Miała jednak cichą nadzieję, że chodzi o coś konkretnego, że ma mu w czymś pomóc i tak dalej. Nie chciała by na siłę starał się wypełnić jej czas, znów ciągnąć za język jak się czuje. Nie miała ochoty na kolejne pocieszenia typu będzie dobrze.
    Zdawała sobie sprawę, że to co jej się przytrafiło, odbiło się na całej rodzinie, a nie tylko na niej. Była wdzięczna rodzicom za troskę, na początku gdyby nie oni nie wiedziała jakby sobie z tym wszystkim poradziła. Po wyjściu ze szpitala była wrakiem człowieka, który żył dzięki antydepresantom i opiece bliskich. Teraz było nieco lepiej choć wciąż daleko jej było do osoby, którą była przed napaścią. Rodzicie wciąż traktowali ją jak jajko, jak kogoś kto potrzebuje specjalnej troski. Kate teraz po prostu potrzebowała czasu. Sama musiała sobie poukładać pewne sprawy. Spróbować zwalczyć strach.
    - O cześć. - odparła niemal wpadając na dziewczynę.
    Biuro jej ojca działało prężnie, na tyle, że często brał pod swoje skrzydła studentów, którzy szukali praktyk i chcieli chłonąć jak najwięcej wiedzy. Zastanawiała się kiedy on na to wszystko znajduje czas. Od zawsze był zapracowanym człowiekiem, miał wiele projektów nad którymi pracował, a do tego znajdywał czas na wdrażaniu w ten świat młodych adeptów architektury. Kate z pewnością nie miała jego cech. Nie była tak poukładana jak on, nie miała wszystkiego zaplanowane od a do z.
    - Miałam spotkać się z ojcem, ale... - widziała przez dużą szybę, że jej ojciec wisi na telefonie i zaciekle coś przez niego tłumaczy. Wzruszyła ramionami i znów spojrzała na dziewczynę. Objęła się nieco ramionami. Znała Elle dość dobrze. Całkiem długo miała praktyki u jej ojca, więc naturalne, że się w końcu poznały. Kate mimo wszystko przeszło przez myśl, że to może być intryga ojca.
    Kate po napaści kompletnie się wycofała z życia towarzystkiego. Odsunęła od siebie rodzinę, przyjaciół. Nie chciała być dla nikogo ciężarem, ale przede wszystkim nie umiała już żyć tak jak wszyscy. Wychodzić na imprezy, spotykać się i beztrosko plotkować.
    - Mogą być lody. - odparła w końcu. Elle była radosną osobą, a Kate nigdy nie lubiła rozczarowywać innych. - Niedaleko jest fajna kawiarnia, mają też dobre lody. - dodała wskazując kierunek.

    Kate
    [Jest super ^^ ]

    OdpowiedzUsuń
  55. [ Absolutnie mi to nie przeszkadza :) Kto ma zacząć? ]

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  56. - Jeśli polubi Harry'ego Pottera komórka pod schodami będzie spełnieniem jej marzeń. Jestem za małym praniem mózgu naszej kruszynce i wysłaniem jej do zakonu, bo jeśli będzie postępować tak jak jej matka... Umrę na zawał przed pięćdziesiątką – powiedział z uśmiechem, choć nie do końca żartował. Gdyby Henry dowiedział się, w jaki sposób rozpoczął się związek Morrisonów, co Arthur robi z Elle, gdy zostają sami i o czym myślał nawet teraz... Biorąc pod uwagę zawód Madissona pewnie po prostu zabiłby swojego zięcia w afekcie. – Ja to coś innego, twój tata mnie lubi, bo wie, że skoczyłbym za tobą w ogień. A właściwie skoczyłbym zamiast ciebie, żebyś ty nie musiała. A moja mała księżniczka może się sparzyć i chcę ją przed tym uchronić – wzruszył ramionami, jakby nigdy nic i ułożył dłoń na brzuchu ukochanej, starając się myśleć wyłącznie o dziecku, a nie o tym, że samolot jest coraz bliżej ziemi, a opór powietrza powoduje turbulencje. – Zmieniłem zdanie, wolę syna. Po pierwsze musimy wyrównać siły w tej rodzinie, po drugie jako facet będzie łamał serca, a nie cierpiał przez zawody miłosne no i... Żartuję, groszku, mama ma rację. Masz być zdrowy i siedzieć tam w środku. Przynajmniej ci ciepło i dostajesz ciekawe mieszanki jedzenia – powiedział cicho i ucałował policzek Elle, po czym wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
    Zmrużył oczy i wstrzymał oddech, gdy zobaczył, co Elle robi ze swoimi ustami i językiem. Nie wątpił, że robiła to specjalnie, bo wiedziała, jak to na niego działa. Pragnął jej i bez kuszenia, ale teraz przed rzuceniem się na nią powstrzymywał go jedynie fakt, że są w miejscu publicznym i za kilkanaście minut będą w hotelu.
    - Masz rację, skarbie. Nie powinnaś nic więcej mówić jeśli chcesz, żebym grzecznie trzymał rączki przy sobie i dał ci spokój. A już na pewno nie powinnaś... – urwał i uniósł dłoń, by kciukiem uwolnić jej dolną wargę spomiędzy zębów. – robić tego, bo przysięgam, że za moment zwariuję, Elle – wymruczał.
    - W takim razie podrzucimy ich do dziadków, zabierzemy telefony i będą żyć wyłącznie żywiąc się kanapkami i pijąc wodę, bo o alkoholu w liceum mogą zapomnieć. Wiesz, tak sobie myślę, że kiedyś musimy przeprowadzić z nimi szczerą rozmowę, żeby uniknęli naszych błędów... Albo żeby je powtórzyli i ostatecznie byli szczęśliwi – westchnął i korzystając z tego, że Elle nachyliła się w jego kierunku, wplótł palce we włosy ukochanej i wymusił na jej wargach krótki, acz pełen pożądania i pasji pocałunek. Fakt, iż nie potrzebowała potwierdzenia, jak cholernie działa na swojego męża, ale nie mógł się powstrzymać przed tą bliskością, która w tej chwili jeszcze bardziej mąciła mu w głowie. – Masz szczęście, że cały wieczór jest dopięty na ostatni guzik, bo inaczej po drodze kupiłbym krawat, żeby znowu cię przywiązać – wyszeptał, odsuwając się nieznacznie i nie odrywając spojrzenia od jej oczy sięgnął swojego pasa i rozpiął go z łobuzerskim uśmiechem. Chwilę później wstał i sięgnął z luku obydwie walizki oraz kurtki. Okrycia podał brunetce, uznając, że są wystarczająco lekkie, a sam zajął się wyniesieniem bagażu.
    Taksówka czekała na nich przed lotniskiem, a Arthur podszedł pewnym krokiem do mężczyzny, którego zdjęcie widział już wcześniej w aplikacji. Kierowca włożył torby do bagażnika, a kiedy małżeństwo ulokowało się na tylnej kanapie, bez słowa ruszył we wskazanym dużo wcześniej kierunku. Brunet przysunął się do Elle i oparł dłoń na jej nagim udzie, głaszcząc je opuszkami palców i uśmiechając się przy tym kącikiem ust.
    - Masz jakieś przypuszczenia co do wieczoru? – spytał cicho i przesunął rękę ciut wyżej na tyle, że czuł ciepło w zwieńczeniu jej nóg.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  57. Jen niezbyt często robiła zakupy. Oczywiście, jeśli chodziło o rzeczy spożywcze, czy zoologiczne, to niemalże codziennie odwiedzała jeden z potrzebnych sklepów, potem taszcząc wielkie siaty do domu. Wtedy cieszyła się, że chociaż przeprowadzkę ma za sobą - drugi raz by tych ogromnych pudeł nie wniosła.
    Czasem jednak trzeba było odświeżyć swoją garderobę. W końcu liczne podróże sprawiały, że część ubrań się niszczyła, kilka ciuchów gdzieś się po drodze zgubiło, a niektóre już po prostu na dziewczynę nie pasowały i źle na niej leżały.
    Tego dnia, kiedy nie musiała iść do pracy, zdecydowała się na zakup małego co nie co. Maszerowała alejkami galerii, przez szybę przyglądając się kilku rzeczom, lecz nic szczególnego nie wpadło dziewczynie w oko. Może tylko jedna sukienka, ale była za droga i, poza tym, nie miałaby gdzie jej ubrać. A ta idealnie pasowała na jakąś elegancką, romantyczną kolację. Jak pech, to pech.
    Zrezygnowanie coraz bardziej zjadało chęci Jen na dalsze poszukiwania - promocje ewidentnie dawno temu się skończyły.
    Westchnęła i zaczęła kierować się do wyjścia, kiedy nagle zobaczyła pozostawione przed sklepem dziecko w wózku. Zmarszczyła brwi przez chwilę tylko mu się przyglądając. Miała nadzieję, że jego opiekun zaraz przyjdzie i zajmie się nim, lecz nikt nie nadchodził. Panienka Woolf, nie zastanawiając się dłużej, wkroczyła do akcji.
    - Hej, nie płacz, ciii - próbowała uspokoić dziewczynkę, jednak ta nie przestawała szlochać. Blondynka chwyciła więc rączkę wózka i skierowała się do najbliższej ławki, by nie odchodzić za daleko. Wiedziała, że jeśli ktoś postanowi wrócić po zgubę, to musi być stosunkowo blisko danego sklepu. Przecież ów rodzic, czy opiekun, będzie się strasznie martwić! Tylko dlaczego maleństwo zostało same?
    Usiadła i wzięła na ręce małą nieznajomą i zaczęła jej cicho nucić. Zauważyła, że powoli zaczęła się uspokajać, a przy tym zainteresowała się też włosami Jen. Może tym razem faktycznie przesadziła z tym blondem? Ale przecież w dyskotekowym świetle jeszcze nie dawała odblasku jak neon…
    Zauważyła, że w miejscu, gdzie znalazła małą, wybuchła mała afera. Dwie kobiety ewidentnie się ze sobą kłóciły i nie wyglądało to najlepiej. Obie były spanikowane i rozglądały się dookoła, na pewno czegoś szukając… Lub kogoś.
    Jen usadowiła dziewczynkę w wózku i podjechała nim do pań.
    - Przepraszam… Czy to jest wasze dziecko? - spytała, nie do końca zastanawiając się nad tym, jak mogło to pytanie zabrzmieć. Ale sytuacja była zbyt poważna, żeby się nad tym roztkliwiać. - Płakała i była sama, więc zaopiekowałam się nią… - wyjaśniła powoli, uważnie obserwując Kate i Vilanelle. - Przepraszam, że ją tak wzięłam, ale nie odeszłam daleko… No i nie chciałam, żeby coś jej się stało, złodziei dzieci nie brakuje - dodała z krzywym uśmiechem. Nie wiedziała, czy polepsza, czy pogarsza właśnie swoją sytuację…


    Jennifer Woolf

    OdpowiedzUsuń
  58. Zmarszczył brwi i spojrzał na Elle z lekkim zdziwieniem. Okej, powiedzenia o ślubie jej rodzinie na razie nie było w planach, ale nie miał pojęcia, że Henry wciąż nie wie, czym zajmuje się Arthur. Wywnioskowanie, jak się poznali w takim wypadku nie mogło być trudne, a Morrison wychodził z założenia, że im dłużej będą to ukrywać, tym gorsze okaże się w skutkach, ale, z drugiej strony… Przecież to właściwie nie była jego sprawa tylko Elle.
    - Dokładnie tak. Nie dam skrzywdzić swojego syna – powiedział jedynie i westchnął cicho. – Coraz częściej zastanawiam się nad jakimś kursem samoobrony albo zakupem broni. Chociaż mam wrażenie, że w starciu z twoim ojcem nawet to by mnie nie uratowało. Musiałbym cię użyć jako żywej tarczy – wymamrotał i pokręcił głową z dezaprobatą, uśmiechając się przy tym lekko.
    Jego myśli szybko jednak powędrowały w zupełnie innym kierunku i brunet musiał wsunąć dłoń do kieszeni spodni, żeby ukryć oznaki swojego podniecenia. Nie rozumiał, dlaczego Elle wzbudza w nim aż takie pożądanie, bo przecież nie był człowiekiem, który nie potrafi się obyć bez seksu. Owszem, zanim poznał Villanelle bywał w krótkich związkach, nie gardził nawet one night stand, ale nigdy nikt aż tak na niego nie działał.
    - Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiłaś – wymruczał, spoglądając na nią zamglonymi oczami. – Owszem, lubię. O ile wiem, że sytuacja szybko się zmieni. A czeka nas jeszcze zameldowanie, winda i przejście długiego korytarza, żeby dotrzeć do pokoju – wychrypiał na tyle cicho, by kierowca nie usłyszał ani jednego słowa. Uśmiechnął się, gdy ukochana założyła nogę na nogę i mocniej zacisnął palce na jej udach, oddychając powoli, żeby uspokoić swoje ciało, które niemal rwało się w jej kierunku.
    - Rozumiem, że tak wygląda twoja definicja romantyzmu – rzucił jakby od niechcenia i zapłacił kierowcy, po czym wysiadł i otworzył drzwi Elle. Mężczyzna w tym czasie wypakował ich walizki, życząc miłego pobytu, a chwilę później przejął je boy hotelowy z charakterystycznym wózkiem, choć Arthur nie uważał, by było to potrzebne. Oznaczało bowiem, że mężczyzna będzie im towarzyszył w windzie, a potem w drodze do pokoju, podczas gdy Morrison miał nadzieję na choć niewielką wymianę czułości ze swoją żoną, gdy nikt nie będzie na nich patrzył.
    Nic jednak nie powiedział, zamiast tego splótł swoje palce z palcami Elle, uprzednio oddając obsłudze jeszcze kurtki i dość szybkim krokiem skierował się do recepcji.
    - O kto komu miałby robić ten masaż, hm? – wymruczał jeszcze, zanim podał swoje nazwisko uśmiechniętej recepcjonistce. Otworzył również rachunek, uznając, że odrobina luksusu aż tak go w kieszeń nie zaboli i dopiero wtedy odebrał kartę magnetyczną, która była kluczem do ich pokoju na ostatnim piętrze. Hotel sam w sobie był nowoczesny i minimalistyczny, ale jednocześnie w oczy rzucał się panujący tu przepych. Arthura to nie dziwiło, zdołał dokładnie zapoznać się ze zdjęciami, wiedział też, jak ogromne wrażenie robił ich apartament, choć nie mógł się doczekać, aż zobaczy go na żywo. – Skarbie, masz lęk wysokości? – spytał cicho, kiedy weszli do windy, a towarzyszący im pracownik przycisnął guzik ze znajdującą się najwyżej cyfrą. Spoglądanie przez przeszklony taras, który był jednocześnie basenem, z wysokości dwunastu pięter również musiało robić piorunujące wrażenie.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  59. Nie skomentował w żaden sposób ich ewidentnego pragnienia się wzajemnie, jedynie uśmiechnął się kącikiem ust i ucałował czoło ukochanej. Wiedział, że nie może się za bardzo nakręcić, jej również nie, skoro mieli plany, których Morrison nie zamierzał odwoływać, ale to było silniejsze. Ciepło jej ciała, zapach i dotyk sprawiały, że nie mógł odgonić od siebie naprawdę brudnych myśli, a przez cały czas spędzony w windzie wyobrażał sobie jedynie, jak zrywa z Elle tę zwiewną sukienkę, przypiera ją do ściany i...
    Zamrugał oczami, przywołując się do porządku i zdając sobie sprawę z tego, że dziewczyna coś do niego mówiła. Zagryzł dolną wargę i spojrzał na jej twarz, próbując nie myśleć o tym, jak bardzo uwierają go spodnie i że wystarczyłoby jedynie objąć Villanelle i przyciągnąć ją do siebie, by rozkoszować się jej bliskością choćby przez materiał ubrań.
    - Nie sądziłem, że jesteś jedną z tych kobiet, które marzą o księciu na białym koniu – wychrypiał i odchrząknął, krzywiąc się przy tym. Normalnie lubił, gdy jego głos brzmiał w taki sposób, ale tylko wtedy, gdy słyszała go Elle, a miał wrażenie, że boy czuje się w ich towarzystwie i tak wystarczająco niezręcznie. – Właściwie bajki nie są zbyt romantyczne, najromantyczniejszym momentem jest pocałunek, ale ci kolesie zbytnio się nie starają. To komedie sprawiają, że normalny facet musi stanąć na głowie, żeby kobieta się rozpływała i miała go za swój ideał – powiedział i nie wytrzymując dłużej, przysunął się do brunetki, objął ją w talii, a dłoń szybko zsunął po lędźwiach w dół na jej pośladek i ścisnął go delikatnie. Jego twarz nie zdradzała jednak nic, Arthur patrzył na cyfrowy wyświetlacz, gdzie pojawiały się kolejne numery pięter, aż zatrzymały się na dwunastce. – Okej, to mi pasuje. A może pomyślimy o bitej śmietanie? Miałaś kiedyś taką fantazję, jeśli dobrze pamiętam – wymruczał do ucha żony, gdy opuszczali windę za pracownikiem.
    Mężczyzna otworzył drzwi i zestawił ich walizki z wózka, a Arthur wręczył mu napiwek i przy okazji cicho spytał, czy wszystko jest gotowe. W odpowiedzi usłyszał, że jedynie czekają na jego decyzję. Morrison pokiwał głową i poprosił jeszcze, by na razie nikt im nie przeszkadzał, po czym zamknął drzwi i oparł się o nie plecami, wbijając spojrzenie w Villanelle i wyczekując reakcji.
    Apartament, jak i cały hotel, był minimalistyczny i nowoczesny, ale czuć było aż nadmiar luksusu. Ogromna przestrzeń, wypoczynek na środku, dobrze zaopatrzony barek i basen, o którym mówił Arthur, rzucały się w oczy jako pierwsze. Wiedział, że z salonu przechodzi się do ogromnej sypialni z łóżkiem z baldachimem i kolumienkami, które Morrison zamierzał wykorzystać w swój własny sposób, a najbardziej bajerancka była z tego wszystkiego łazienka, choć mężczyzna osobiście tak by jej nie nazwał. Wanna znajdowała się w sypialni i była pełna gorącej wody z pianą, prysznic natomiast był właściwie przeszkloną ścianą kawałek dalej. Wątpił jednak, że skupią się na nim teraz, bo nie bez powodu prosił o wcześniejsze przygotowanie kąpieli z myślą o Elle.
    - Na razie daję radę? – spytał cicho i odepchnął się rękami do drzwi, by podejść do żony i bez ostrzeżenia wziąć ją na ręce. Z uśmiechem zaniósł ją do sypialni i zatrzymał się w progu, po czym postawił ją na podłodze i stanął za jej plecami. – Na razie mogę ci powiedzieć, że trafiłaś z wspólną kąpielą – wyszeptał i odgarnął ciemne włosy Villanelle na jedno ramię, a następnie musnął językiem i wargami jej szyję. – Chyba, że chcesz sobie posiedzieć sama w gorącej wodzie i się relaksować – dodał, łapiąc za dół zwiewnej sukienki, po czym zdjął ją przez głowę dziewczyny i rzucił materiał na podłogę.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  60. - Ale to i tak nie fair. Stawiacie przez to wymagania, którym po prostu nie da się sprostać. A nam nie należy się nic od życia? Może marzę o księżniczce, która zawalczy o moje serce i zjawi się pod moim oknem na białym rumaku, hm? – spytał, choć słowa wypływały z jego ust niemalże automatycznie. Nie zastanawiał się w tej chwili, jak bardzo bajki mogą zepsuć dzieciom światopogląd, myślał jedynie o tym, że za kilka sekund zamkną się za nimi drzwi pokoju.
    Patrzył z uśmiechem na rozchylone usta ukochanej i przez moment pozwolił jej chłonąć widok. Wszystkiego dopełniały okna, które właściwie pełniły rolę ścian, a przed nimi rozciągała się panorama LA. Arthurowi kojarzyło się to z tymi wszystkimi instagramowymi modelkami, które robiły sobie zdjęcia na tle takich okien, najczęściej owinięte samym prześcieradłem.
    Westchnął cicho, wsuwając palce pod ramiączka biustonosza Elle i powoli je ściągnął, nie odrywając od nich spojrzenia.
    - Teoretycznie masz rację – powiedział nieco zachrypniętym głosem, ale teraz z tym nie walczył. – Ale praktycznie nie mamy aż tak wiele czasu. Chciałem, żebyś się rozluźniła, a potem ubrała w to, co ci przygotuję – wymruczał, obserwując uważnie, jak jego żona pozbawia go ubioru. Nie protestował, wręcz przeciwnie, ochoczo skopał spodnie w bok. – Kąpieli nie odmówię, ale nad masażem muszę się jeszcze zastanowić – dodał i podszedł do brunetki, a korzystając z tego, że się pochyliła, z łobuzerskim uśmiechem klepnął jej pośladek i nachylił się, odpinając jej stanik.
    - Chociaż wiesz co, właściwie nic się chyba nie stanie, jeśli spóźnimy się z pół godzinki... – wyszeptał i pociągnął Elle za dłoń, żeby się wyprostowała. Pomógł jej wejść do wanny i sam również to zrobił, by zanurzyć ciało w gorącej wodzie i oprzeć się wygodnie. Rozłożył nogi tak, żeby Villanelle miała wystarczająco dużo miejsca i między nimi usiadła, a kiedy to zrobiła oparł jej plecy na swoim torsie. – Co ty na to, żeby w naszym nowym domu też zrobić taką wannę? Najlepiej w sypialni, jak tutaj... – powiedział cicho, przesuwając dłonie w górę rąk dziewczyny. Kciuki oparł na jej karku, masując go delikatnie, a pozostałymi palcami uciskając barki. Jego oddech przez cały czas był nieco przyspieszony, serce waliło niczym młotem, a penis w tym momencie był twardy jak kamień i dałby sobie uciąć rękę, że Elle czuła to na swoich plecach, ale Arthur walczył ze sobą. Miała rację, uwielbiał być na skraju wytrzymałości i mieć świadomość, że jego żona pragnie go równie mocno, dlatego chciał doprowadzać ich do szaleństwa najdłużej, jak się da. Żeby dolać oliwy do ognia objął swoimi nogami jej uda i rozsunął je nieco, by nie mogła ich zacisnąć i w żaden sposób sobie ulżyć, a gorąca woda obmywająca tak wrażliwe części ciała musiała dodatkowo komplikować sprawę. – Och, albo możemy zrobić dwie sypialnie. Jedną normalną, a drugą podobną do tej, co ty na to? – wyszeptał, przygryzając przy tym płatek ucha ukochanej i zwilżając go językiem.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  61. - Nieprawda. Wcale nie mówiłem o tobie, tylko o kobietach jako ogóle. Chociaż powinienem chyba psioczyć na scenarzystów. Nierealnych standardów im się zachciało – westchnął i pokręcił głową, a na wzmiankę o księżniczkach jedynie uśmiechnął się pod nosem. Owszem, ich związek miewał więcej upadków niż wzlotów, ale kochał Elle jak nigdy wcześniej nikogo innego i był więcej niż pewien, że to właśnie z nią u boku chce spędzić resztę życia. Los dał im kolejną szansę i Arthur nie chciał jej zmarnować, tym bardziej uszczypliwościami, które w tym momencie nie powinny mieć miejsca. W sumie cała ta rozmowa powinna odbyć się kiedy indziej...
    - Owszem. Moja żona to moja księżniczka, nigdy nie mówiłem, że jest inaczej – zauważył i zagryzł dolną wargę. – Ale to przyjemna presja czasu, tak mi się przynajmniej wydaje. Zresztą, tylko dzisiaj, teraz... Później nie będzie żadnej presji, mówiłem ci, jeśli zechcesz, resztę weekendu możemy spędzić tutaj, nie ruszając się z łóżka – powiedział cicho i uśmiechnął się szerzej, kiwając jedynie głową. – Przecież nie odmawiam, nie chcę, żeby zjadły mnie myszy – roześmiał się, ale śmiech szybko uwiązł w jego gardle, gdy usłyszał odgłos, który Elle z siebie wydała. Nie przywykł do takich reakcji, więc był zaskoczony, ale zaskoczenie szybko ustąpiło miejsca coraz większemu pożądaniu, głównie dlatego, że właśnie się dowiedział, na jak wiele może sobie teraz pozwolić.
    - Okej, skoro ma być nagroda i nie mogę ci odmawiać... Przez najbliższe... – urwał i rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegokolwiek zegara, ale tego w pobliżu nie było. – Załóżmy, że przez najbliższe pół godziny możesz zrobić ze mną wszystko, co ci się podoba, a ja się dostosuję – powiedział cicho i posłusznie rozplótł nogi. Uważnie obserwował, jak Elle zmienia pozycję, choć przez większość czasu i tak starał się skupić na jej oczach. Był za bardzo podniecony, żeby jeszcze nakręcać się widokiem jej ciała, które w ciąży nabrało krągłości i dla Arthura wydawało się jeszcze apetyczniejsze niż zwykle. Jego żona była zwyczajnie piękna i nie mógł temu zaprzeczyć.
    Posłusznie odsunął się nieco od oparcia i pozwolił Villanelle usiąść na jego udach. Ułożył dłonie na jej pośladkach, ale nie przycisnął do siebie, jak to miał w zwyczaju. Zamierzał poddać się wszystkiemu, co jego ukochana wymyśli, całkowicie oddać jej kontrolę i czerpać z tego maksymalną przyjemność.
    - Ale ta sypialnia musi być zamykana, najlepiej na kod albo czytnik linii papilarnych... Żeby była tylko dla nas – wyszeptał, przymykając powieki i wzdychając, kiedy podrażniła wargami jego szyję. – Jak sobie życzysz... Po powrocie możemy zrobić mały remont. Prysznic z tobą też nie jest zły, ale teraz... Jest idealnie... – dodał i odwzajemnił pocałunek, unosząc jedną rękę i wplatając mokre palce we włosy Elle. – Co z tym masażem, słoneczko? Miałem dostać jakąś nagrodę, chyba za grzeczne zachowanie, dobre sprawowanie... Bycie cudownym mężem, hm? – wyrzucił z siebie, gdy zabrakło im oddechu i z uśmiechem wyciągnął się, sięgając wargami szyi dziewczyny. Przygryzł jej skórę i musnął ślad swoich zębów językiem. Opamiętał się dopiero po kilku długich sekundach i wyprostował plecy, czekając na ruch ze strony ukochanej i patrząc na nią wyzywająco.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  62. - Cholera, naprawdę jesteś młoda… Chciałbym pamiętać, o czym marzyłem w wieku siedmiu lat – stwierdził ze śmiechem, choć to nie był dobry pomysł. Znowu uświadomił sobie, w jaki sposób się poznali i że jego żona urodziła dziecko, zaledwie rok wcześniej zyskując prawo do legalnego spożywania alkoholu. Czuł, że jego myśli wędrują w tej chwili w złym kierunku, ale tym razem nic nie mógł na to poradzić.
    Dlatego tak ochoczo poddawał się zabiegom swojej ukochanej. Pokiwał głową z uśmiechem i ułożył się wygodniej, rozkoszując się bliskością Elle. Rzadko miewali okazję do tak nieskrępowanego okazywania sobie uczuć, a nawet jeśli im się udawało, Thea dość szybko domagała się uwagi. Codzienne życie nie było usłane różami, ich związek też nie, dlatego Arthur zamierzał czerpać z tej chwili najwięcej, jak tylko się da.
    - Przydałoby się też wyciszyć ściany, hm? – wymruczał i odchylił głowę do tyłu, wzdychając głośno z przyjemności. Palce zaciśnięte na jego włosach zamiast sprawiać mu ból, dawały jeszcze większą rozkosz i brunet nie był pewien, jak wiele zdoła wytrzymać, zanim złamie dane Elle słowo i zamiast pozwolić jej robić to, co sobie zamarzy, sam się do niej dobierze i zrobi to, co będzie chciał.
    Odchylił się do tyłu, by dać dziewczynie więcej miejsca i zacisnął palce na krawędziach wanny. Jego biodra same wyrwały się do przodu, gdy tylko poczuł dłoń Elle i jęknął cicho, jakby z zawodem, że jeszcze nie przeszła do rzeczy, ale przywołał się do porządku i usiadł z powrotem. Oddychał szybko i nierównomiernie, patrząc uważnie na każdy ruch ukochanej i czując, że za moment zwariuje. Już rozumiał jej frustrację, gdy sam przedłużał pieszczoty i nie chciał, by to było właśnie już, teraz, natychmiast. Nie dziwił się, że go błagała, bo w tej chwili zaciskał wargi, żeby nie prosić o to, czego tak bardzo pragnął.
    - Torturujesz mnie, Elle – wyszeptał zamiast tego i rozchylił usta, ułatwiając sobie oddychanie. Gorąca woda sprawiała, że dyszał jak po wyczerpującym wysiłku fizycznym i miał wrażenie, że serce za moment wyskoczy mu z piersi, nie mówiąc już o tym, że podbrzusze i krocze niemalże bolały od nadmiaru podniecenia, które w tej chwili nie miało żadnego ujścia. – Wiem, że obiecałem, ale nie wytrzymam długo… Proszę… - wychrypiał nieco głośniej i znowu poruszył biodrami, jakby chciał zwrócić uwagę brunetki na to, co naprawdę powinna w tym momencie zrobić. – Proszę, skarbie… - powtórzył, a wypowiedź zakończył cichym jęknięciem, w którym przebrzmiewało błaganie. Palce zaciskał na wannie tak mocno, że chyba tylko cudem nie zrobił sobie krzywdy, a rozbiegane spojrzenie chłonęło widok ukochanej, która miała teraz nad nim całkowitą kontrolę.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  63. Uśmiechnęła się ciepło na słowa dziewczyny.
    - Jak jest was dwoje to nie musisz się o to martwić. - stwierdziła. Była między nimi lekka różnica wieku, ale chyba każda dziewczyna czasem marzy o zostaniu mamą. Prędzej czy później. Kate także kiedyś zastanawiała się jak to będzie. Teraz nie sądzi by kiedykolwiek było to możliwe zważywszy na fakt, że obecność obcego mężczyzn wywołuje w niej atak paniki.
    - Tak, mają tam przepyszne rzeczy i cudowną kawę. - przytaknęła. W Nowym Jorku było mnóstwo świetnych lokali, zarówno tych wielkich i drogich, jak i tych mniejszych, przytulnych i dostępnych dla każdego. Kate uwielbiała za to Nowy Jork, pełen kontrastów, pełen różnych ciekawych miejsc. Choć i tak zawsze marzyła o podróżach, o przepięknych, egzotycznych krajach. Świat był pełen intrygujących miejsc, czy kultur.
    - Myślę, że każdy ma już dość tych mrozów i czeka tylko na Słońce i odrobinę ciepła. - Kate także należała do tych ciepłolubnych osób i każdy spadek temperatury dawał się jej we znaki. Miała ochotę siedzieć w domu, pod kocem z kubkiem herbaty i najchętniej nigdzie się nie ruszać. Oczywiście zima także miała swój urok, gdy wszystko było pokryte śniegiem miasto wyglądało przepięknie, ale mimo wszystko zima przegrywała z latem. Tak samo swetry, kurtki i milion innych warstw które było trzeba zakładać przegrywały z trampami i krótkimi spodenkami.
    - W takim razie rogaliki maślane, czy lody? - zapytała przyglądając się Elle. - Wiem, trudna decyzja. - dodała widząc niezdecydowaną minę koleżanki. - Zawsze można sobie pozwolić na jedno i drugie. - stwierdziła.
    Podczas takich luźnych rozmów praktycznie o niczym czuła się najpewniej. Nie musiała wracać wspomnieniami do napaści, nie musiała niczego tłumaczyć i słuchać jak to życie w końcu samo się ułoży i wróci na właściwy tor. W tedy była zniechęcona, wycofana i miała ochotę uciec. Dlatego też tak często unikała spotkań z innymi. Każdy był ciekaw jak się trzyma, jak to było... A kate marzyła jedynie o tym żeby zapomnieć tamten dzień i żeby powracające co noc koszmary przestały ją męczyć.

    Kate

    OdpowiedzUsuń
  64. [Cześć i wielkie dzięki! Tim to po części taki właśnie mały chłopak, który tkwi w ciele dorosłego faceta, a ze względu na Logana to może sobie pozwolić takim chłopakiem bywać od czasu do czasu. Bardzie ciekawa jestem z kim Ci się skojarzył, bo szczerze mówiąc nie wzorowałam się na nikim, a fajnie byłoby wiedzieć o kim mówisz! Ojej, wielka szkoda, że on uczy na innym uniwerku, ale pomyślałam, że zawsze mogłoby wpaść jakieś zastępstwo bądź coś w ten deseń i zgaduję, że Villanelle pewnie na angielski też uczęszcza, a jeśli nie to w roztrzepaniu Tim może nawet wpaść na złe zajęcia i zacząć prowadzić zajęcia. Wszystko fajnie, przedstawia się i tu wyskakuje nagle z jakimś typowo angielskim tematem, a tu wszyscy małe zaskoczenie, bo to przecież nie te zajęcia. Villanelle mogłaby się zgłosić na ochotnika, aby mu pokazać odpowiednią salę. Chwilowo nie wiem, jak dalej można byłoby to pociągnąć, ale zawsze to jakiś pomysł na początek, racja?
    I pozachwycam się trochę Emmą, bo ją wręcz kocham.♥]

    Timothy Cardwell

    OdpowiedzUsuń
  65. Natomiast Xander zaczynał mieć dość monotonności w swoim życiu, która zaczynała się robić przytłaczająca. Powinien się cieszyć, że nie ma poważnych problemów, bo wtedy wszystko zazwyczaj szło nie tak, jak powinno. Tylko ileż można było cały czas powtarzać te same schematy? Co prawda w Nowym Jorku nie można było się nudzić, bo na każdym kroku czekało coś nowego i ekscytującego, ale prawda była też taka, że czasem i to było za mało. Skoczył do rodziców do Salt Lake City, a nawet odwiedził babcię na weekend w Phoenix (i znowu wydał fortunę na bilety lotnicze), ale był zadowolony, że mógł to zrobić. Potem wrócił do codziennego życia. Zataczał koło; klinika, domowe obowiązki z Fridą, trochę czasu dla siebie i tak cały czas. Ale chyba nie powinien narzekać tak bardzo, bo gdyby nagle wszystko zaczęło mu się walić łeb na szyję to byłoby dopiero tragicznie. Zwłaszcza, że na takie rzeczy nie był gotów.
    Dzisiejszy dzień miał wolny; wczoraj był na nocnej zmianie zresztą tak jak przez ostatnie kilka dni. Zaczynała się też wiosna, więc zamierzał zrobić generalny remont szafy. Nie był typowym facetem, który na słowo zakupy uciekał, gdzie popadnie. Mieszkał sam, nie miał stałej partnerki, ale nadal musiał je robić. Zgodnie ze swoim planem przejrzał wszystkie ubrania i okazało się, że bardzo duża ich część jest zupełnie nieużywana, a niektóre miały nawet metki doszyte. Te z metkami zdecydował się sprzedać (i trochę na tym zarobić, bo nikogo nie musiało obchodzić, że kupił te rzeczy i o nich zapomniał, więc napisał w ogłoszeniu, że przez pomyłkę – jak to facet – kupił dwie pary), a rzeczy sprzedawał za taką samą cenę, albo podobną. Trudno było pamiętać dokładne ceny. Po wszystkim wypadało dokupić nowe, a wiedział, że niektóre sklepy miały przeceny. Zamierzał polować na jakąś wiosenną kurtkę, najlepiej czarną i skórzaną, bo w takich czuł się najlepiej, ale to już zobaczy przecież na miejscu.
    Samochód zaparkował w miejscu, do którego miał łatwy dostęp. Nie chciał korzystać z podziemnych parkingów. Na tej ulicy miał szereg sklepów, z których mógł korzystać o każdej porze dnia, a bez sensu było biegać po parkingach i szukać, gdy zupełnie przypadkiem trafił na idealne miejsce. Zdążył zjeść lunch, była to co prawda tylko kanapka i kawa, ale zawsze coś i zaczął na nowo chodzić po sklepach. Tu spodnie, bluzki czy bluzy, a nawet trafiły mu się buty i chyba, jak nigdy miał szczęście, bo były przecenione o ponad połowę. Zamiast wydać sporą, trzycyfrową liczbę wydał znacznie mniej i jego karta kredytowa wcale nie ucierpiała.
    Chował akurat portfel do wnętrza kurtki, kiedy zaczęło się całe zamieszanie. Z początku nawet nie wiedział o co chodzi, ale szybko zrozumiał. Od razu chciał się usunąć na bok, aby nie przeszkadzać. Nie minęło wcale wiele, kiedy dostrzegł znajomą twarz. Nie widział jej od czasu wypadku z Piną, ale zapamiętał na dobre. Wymienili może jeszcze parę wiadomości przez Facebooka, ale Xander nie chciał się narzucać. Zwłaszcza, że nie wiedział o czym mogliby rozmawiać. Tylko teraz się nie zawahał, ani nie myślał, czy powinien to zrobić, albo sobie darować. Gołym okiem widział, ze dziewczyna ma problemy z wydostaniem się z tłumu, który chcąc nie chcąc, robił się coraz większy.
    Brunet od razu ruszył przed siebie, przedzierając się przez ciekawskich ludzi, którzy chcieli zobaczyć, jaki będzie ta sytuacja miała finał. Jak znalazł się wystarczająco blisko, aby złapać ją za rękę od razu to zrobił. Posłał kobiecie delikatny uśmiech, dając znać, aby poszła razem z nim. Musiał się przepychać łokciami, aby spokojnie mogli się stąd wydostać.
    — Mam auto po drugiej stronie ulicy — powiedział spoglądając w miejsce, gdzie dokładnie stał biały Range Rover — wszystko w porządku? Elle? Mów do mnie. Wszystko jest w porządku?
    Nie wyglądała najlepiej, a nie chciał, aby przypadkiem coś się jej stało.

    Xander

    OdpowiedzUsuń
  66. [ Ciesze się, że Mia się podoba :3 I zapraszamy serdecznie, od razu na maila, bo tam najlepiej nam się myśli :D]

    Mia Donoghue-Woolf

    OdpowiedzUsuń
  67. Zastanawianie się nad swoimi latami dziecięcymi zdawało się w tym momencie mocno groteskowe, żeby nie powiedzieć niemożliwe. Nie zamierzał porzucać tematu, bo ten sam w sobie był lekki i przyjemny, akurat na ich weekend, kiedy mieli oderwać się od rzeczywistości, ale myślenie o czymkolwiek teraz wychodziło mu co najmniej tragicznie. Skupiał się jedynie na tym, żeby w ogóle oddychać, bo nawet wydawało się zbyt trudne.
    - Owszem. I też będzie zamykany, żebyśmy mieli chwilę dla siebie – wychrypiał z trudem i uniósł głowę, otwierając zamglone z podniecenia oczy. Wciąż rozchylał wargi i w dalszym ciągu zaciskał dłonie na krawędziach po obydwu stronach wanny, bo naprawdę nie chciał łamać danego Elle słowa i za wszelką cenę starał się wytrzymać. Patrzył prosto w jej ciemne oczy, gdy wsuwała się na jego męskość i nie powstrzymał przy tym cichego jęku. Dopiero, gdy zaczęła poruszać swoimi biodrami, wyprostował się, by przycisnąć swoje ciało do jej i objął ją w talii, nadając rytm ich wspólnemu uniesieniu. Odwzajemniał każdy pocałunek, każdą kolejną pieszczotę i rozkoszował się bliskością Elle, która w tej chwili zabierała go do ich własnego świata, gdzie nikt nie mógł im przeszkodzić. Zapomniał już, jak to jest nie hamować się w żadnym stopniu, ale ostatecznie przestał powstrzymywać wyrywające się z jego gardła odgłosy, chłonąc jednocześnie te wydawane przez Villanelle i miał w głębokim poważaniu rozlewającą się na posadzce wodę przy każdym gwałtowniejszym ruchu.
    Uśmiechnął się szeroko, gdy jego żona osiągnęła spełnienie, choć jemu samemu trochę jeszcze do tego brakowało. Nic jednak nie powiedział, przypominając sobie, że to przecież ona miała przejąć całkowitą kontrolę nad tym zbliżeniem i jeśli będzie miała ochotę na następne na pewno da mu o tym znać. Sam nie zrobił nic, po prostu siedział, tuląc do siebie drżące ciało brunetki i odwzajemniając każdy pocałunek. Odsunął się dopiero, gdy zabrakło im oddechu i uniósł jedną dłoń, by oprzeć ją na boku szyi dziewczyny, a kciukiem pogłaskać jej żuchwę.
    - Nie chcę niczego w zamian – wyszeptał, wbijając spojrzenie w jej oczy. – Kocham cię ponad wszystko i jedyne, czego mogę chcieć, to żebyś też mnie kochała – dodał nieco głośniej i jeszcze raz musnął jej wargi, po czym ostrożnie wysunął się z jej wnętrza, zagryzając usta, gdy wciąż twarda męskość zetknęła się z gorącą wodą. Nie wypuszczając Elle ze swoich ramion uniósł się na kolanach i przesunął kawałek, żeby mogła oprzeć się po przeciwnej stronie wanny, a sam usiadł po turecku i z delikatnym uśmiechem uniósł nogę żony. Jego palce automatycznie rozpoczęły masaż jej stopy, a Arthur pochylił się na tyle, żeby sięgnąć wargami jej łydki, całując ją subtelnie, niemal niewyczuwalnie. – Cholera, dlaczego musisz być tak idealna... To aż bolesne, wiesz? – westchnął, kręcąc głową. – Ach, a wracając do naszej wcześniejszej rozmowy... Chyba chciałem być muzykiem – dodał, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. – Skrzypkiem konkretniej. Ale słuch muzyczny to nie jest moja mocna strona...

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  68. - Wiem – westchnął w odpowiedzi i wbił spojrzenie w swoje dłonie wciąż masujące stopę Elle. Stopniowo przesuwał je wyżej, na kostkę, potem łydkę, aż dotarł do uda, po czym puścił ją i tę samą czynność powtórzył z drugą nogą. – Ale przez cały nasz związek rzadko to czułem tak na dobrą sprawę – dodał, wciąż nie podnosząc na dziewczynę wzroku. – Dopiero po... Po tym, co się stało... Teraz jest dobrze. Mogłoby tak zostać. To znaczy, jesteś taka jak wcześniej, ale zachowujesz się trochę inaczej... Okazujesz mi więcej czułości i teraz naprawdę wiem, że nie chcesz mnie stracić – ostatnie słowa niemal wyszeptał i uniósł spojrzenie na Elle. To nie był czas ani miejsce na poważną rozmowę, ale czuł, że musi jej powiedzieć o swoich spostrzeżeniach. Obserwował ją naprawdę uważnie przez kilka ostatnich dni, a nocami, gdy nie mógł zasnąć, patrzył na nią, przeczesywał delikatnie długie włosy i porównywał ich związek po kryzysie do tego sprzed kryzysu. Nie mieli jakiegoś szczególnie długiego stażu, na dobrą sprawę nie znali się nawet tak dobrze, jak powinno się znać małżeństwo z jednym dzieckiem i drugim w drodze, ale przed kilka ostatnich miesięcy widywali się codziennie i praktycznie ze sobą mieszkali, a po powrocie ze szpitala jedynie przenieśli rzeczy Elle. Teraz było w porządku, tak jak Arthur sobie wymarzył i choć wciąż nie ufał swojej własnej żonie i podejrzewał, że minie jeszcze trochę czasu, zanim ponownie się tego nauczy, ale było naprawdę okej.
    - Ty dla mnie też. Ty i Thea jesteście najważniejsze i to się nie zmieni – powiedział z delikatnym uśmiechem i pochylił się nieco, by ułatwić Elle dostęp do swoich ust. Chwycił jej nadgarstki i uniósł ręce, po czym zarzucił je sobie na ramiona, a swoje własne dłonie umieścił na jej talii. Pociągnął brunetkę i wyprostował nogi, po czym usadził ją na swoich udach i pokręcił głową. – Wcale nie przesadzam. Chociaż możliwe, że mam klapki na oczach i jedynie dla mnie jesteś taka idealna, a za parę lat to się zmieni. Pewnie zacznie mnie wkurzać twoje ponuractwo i że każda pierdoła w twoim umyśle urasta do rangi problemu, ale na razie uważam za urocze uspokajanie cię – roześmiał się cicho i trącił nosem jej nos nieco zaczepnie. Wciąż pragnął jej bliskości i ból podbrzusza dobitnie mu to uświadamiał, ale Arthur doszedł do wniosku, że za często naciskał na swoją żonę, jeśli chodzi o seks i był w stanie obyć się smakiem przez jakiś czas. Przez cały weekend zamierzał się skupić wyłącznie na ukochanej, na tym, by było jej dobrze i aby spełniać jej zachcianki, nie swoje.
    - Mówisz? – wymruczał, opierając się plecami o ściankę wanny i pociągając Elle za sobą tak, że musiała przycisnąć swoje ciało do jego torsu. Mężczyzna przesunął dłonie na jej uda, głaszcząc je powolnymi ruchami. – Może jak nie wyjdzie mi założenie biura pomyślę o byciu piosenkarzem, hm? – dodał i odwzajemnił pocałunek, mrucząc z zadowoleniem. – Nie wiem, zależy na co... A co chciałabyś robić? – wyszeptał, odsuwając się na moment od jej warg. – Musimy się ubrać... Masz w walizce wieczorową sukienkę, bo wiesz... Powinniśmy wyglądać elegancko... Ale z drugiej strony ta woda jest taka przyjemnie ciepła... – wymruczał i uśmiechnął się łobuzersko.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  69. Spojrzał na jej dłonie, które robiły to co zwykle, gdy się denerwowała i poczuł cholerne wyrzuty sumienia. Nie chciał jej stresować, nie o to miało chodzić przez kilka najbliższych dni, mimo że wiedział, iż będą musieli odbyć tę rozmowę prędzej czy później. Obstawiał, że nieuchronnie poruszą temat wieczorem i nie zamierzał go kontynuować teraz.
    Dlatego sięgnął nadgarstków Elle i rozdzielił jej dłonie, uśmiechając się przy tym delikatnie i kręcąc głową.
    - Czasu nie cofniemy – zauważył cicho. – Poza tym... Dałem ci wcześniej mnóstwo powodów, żebyś traktowała mnie źle i z dystansem. Ważne, że teraz jest dobrze. Prawie idealnie, zwłaszcza w tej chwili – wyszeptał i musnął wargami jej policzek, a potem szyję, oddychając głęboko i rozkoszując się zapachem, który unosił się w powietrze. Nie był to, co prawda, ten zapach, który zawsze czuł od Villanelle, ale był równie przyjemny. W dodatku ciepła woda i bliskość ukochanej sprawiały, że Arthur czuł się... Spokojnie. Spokojnie i bezpiecznie. Nie obawiał się, że za kilka sekund coś może im to wszystko zepsuć, że za rogiem czeka kolejny kryzys, któremu tym razem nie będą potrafili stawić czoła. Nie mieli przecież już nic do ukrycia, a byli w takim punkcie swojego wspólnego życia, że teraz mogło być już tylko lepiej. – Nie psujmy tego. Przepraszam, że zacząłem ten temat, nie brnijmy w to, dobrze? – powiedział jeszcze, wodząc opuszkami palców po udach dziewczyny i uśmiechając się nieco szerzej.
    - Tak? Nie przypominam sobie... – odparł i roześmiał się cicho. – Ale jeśli tak, to zmieniam wersję. Nie będziesz stać w pierwszym rzędzie, tylko czekać za kulisami. I będziesz krzyczeć moje imię nie dlatego, że zechcesz usłyszeć jak śpiewam – wymruczał i pokiwał głową. – I szpilki, tak na wszelki wypadek, gdybyś zechciała. Ale spokojnie, nie martw się, nie będziesz w tym sama. Ja mam garnitur – westchnął, ale westchnienie zmieniło się w jęk, kiedy Elle wbiła paznokcie w jego skórę. – Teoretycznie. I sam nie wiem, czy lepiej będzie, jak jeszcze trochę tu posiedzimy, czy może jak już będziemy wracać – wyszeptał i podążył spojrzeniem za dłońmi brunetki. Wciągnął gwałtownie powietrze, gdy zacisnęła palce na jego męskości i zagryzł dolną wargę, żeby znowu nie jęknąć. Jego ciało domagało się spełnienia i nic nie mógł na to poradzić, jedynie udawać, że się kontroluje, a zabiegi Elle nie działają na niego tak mocno, jak robiły to w rzeczywistości.
    - Cholera – jęknął, przenosząc wzrok na jej pełne, nabrzmiałe piersi, które unosiły się z każdym oddechem. Z pozycji, w której był, wystarczyło jedynie opuścić głowę, żeby ich sięgnąć... Czego nie omieszkał uczynić. Zassał twardy sutek, drażniąc go językiem, a jedna z dłoni powędrowała na pośladek dziewczyny, przyciskając ją do swojego ciała. – Naprawdę powinniśmy już iść, ale jest tak dobrze... – wychrypiał z lekkim trudem, gdy nieznacznie się odsunął, ale ostatecznie rozsądek przejął kontrolę, a Arthur przestał pieścić pierś Elle i sięgnął jej ręki, żeby przestała nią poruszać i uniósł ją do ust, całując wewnętrzną stronę mokrej dłoni. – Jeszcze nie masz tej sukienki na sobie, a ja już nie mogę się doczekać, aż ją z ciebie zerwę – mruknął i wpił się w jej wargi, cały czas trzymając dłonie w swoich, by nie mogła go dotknąć.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  70. Jakkolwiek by nie naginał rzeczywistości, jej wyjazd był jego winą. Wcześniej nie potrafił tego przyznać, obwiniał ją o tchórzostwo, ale prawda wyglądała tak, że gdyby zachowywał się inaczej, gdyby jej wtedy nie osaczył... Wiele razy wyobrażał sobie, że wtedy Elle znalazłaby w sobie siłę, żeby zostać i powiedzieć mu o tym, że spodziewają się dziecka. Nie byłoby związku w Diego, nie byłoby urojeń, widziałby każdego dnia, jak ciążowy brzuch się powiększa i gdyby było między Elle a nim wystarczająco dobrze, może pozwoliłaby mu być przy porodzie i trzymać Theę w swoich ramionach od pierwszych chwil jej życia. Ich związek rozwijałby się normalnym tempem, a oni mieliby szansę dokładniej się poznać i uniknąć tych wszystkich kryzysów, które miały miejsce.
    Ale gdybanie nie miało żadnego sensu, ważniejsze było skupienie się na tym, co mieli teraz, a raczej co Arthur zyskał. A zyskał rodzinę, której nie miał od dawna i której cholernie mu brakowało. Dlatego uśmiechnął się i w odpowiedzi jedynie pokiwał głową, całując ukochaną, by nie mogła powiedzieć nic więcej.
    - O to chodziło – odparł wesoło. – Długie spacery z Theą to idealny moment, żeby gdzieś zadzwonić, poszukać czegoś w internecie... A twoje wizyty u ginekologa są na tyle długie, żeby bez problemu spakować to, co się wcześniej upatrzyło – stwierdził, wzruszając ramionami, jakby nie przyznał się właśnie, że kombinował za plecami swojej własnej żony i jeszcze wykorzystywał do tego wspólne chwile z córeczką.
    - Tak? Pewnie tak samo, jak ty w wieczorowej sukience... Zamiast skupić się na wspólnym wieczorze będę skupiał się tylko na tym, jaka moja żona jest piękna – wymruczał, co kilka słów muskając jej wargi swoimi, aż wszczął pocałunek, który idealnie odzwierciedlał, jak cholernie jej w tym momencie pragnie.
    Oczekiwanie jednak wydawało się w tej chwili ciekawsze, niż szybkie zaspokojenie potrzeby zbliżenia, dlatego, choć dosłownie cierpiał z tego powodu fizycznie, przytrzymał jeszcze przez moment dłonie Elle, by ostatecznie zarzucić je sobie na kark i pokiwać głową.
    - Powinniśmy. I to bardzo sprawiedliwe... Pomyśl sobie, jak cholernie będzie dobrze, jak już wrócimy i w końcu dotrzemy do tego łóżka – powiedział cicho i odetkał wannę, a letnia już woda powoli zaczęła spływać. – Wiesz, skarbie, na wszelki wypadek jednak wziąłem krawat... A nawet dwa. Ostatnim razem sprawdziły się idealnie – dodał z łobuzerskim uśmiechem i jedną ręką objął brunetkę w pasie, a drugą złapał krawędzi wanny, żeby ułatwić sobie wstawanie. Postawił Elle i sięgnął po jeden z puchatych ręczników leżących na półeczce przy wannie, po czym okrył nim ukochaną. Miał w planach delikatnie ją wytrzeć, ale nie czuł się szczególnie swobodnie ze stwardniałym penisem, gdy atmosfera między nimi wciąż była gęsta od pożądania, dlatego zrezygnował z pierwotnego planu i sięgnął po drugi ręcznik, by wyjść z wanny i owinąć się nim wokół bioder. Dopiero wtedy spojrzał na twarz dziewczyny, która dzięki temu, że Elle wciąż była wewnątrz znajdowała się na tej samej wysokości i trącił nosem jej nos, po czym ponownie ją objął, tym razem pod pośladkami i uniósł tak, że musiała opleść go nogami. – Pół godziny wystarczy? – spytał cicho, układając Elle ostrożnie na łóżku i pochylając się nad nią wciąż z tym samym uśmieszkiem na ustach.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  71. Roześmiał się i pokręcił głową w reakcji na jej przypuszczenia.
    - Przeceniasz mój romantyzm. Nie będę robił takich rzeczy i nawet nie chodzi o to, że naprawdę nie chcę być romantycznym, dobrym mężem… Po prostu prędzej czy później to przestałoby cię zaskakiwać, może nawet by się znudziło, a ja tego nie chcę. Więc nie nastawiaj się często na takie knucie – powiedział, całując jej czoło i również wstał z łóżka. Pobieżnie wytarł ciało i włosy, starając się nie patrzeć na Elle, żeby jakoś zdusić podniecenie i założył przygotowany wcześniej granatowy garnitur, zostawiając dwa górne guziki czarnej koszuli rozpięte. Nie przepadał za tego typu ubiorem, ale biorąc pod uwagę, co zaplanował, była to niejako konieczność. Korzystając z tego, że dziewczyna jest w łazience zadzwonił do recepcji, żeby dać znać, iż są gotowi, po czym odłożył telefon, nie planując nawet go ze sobą brać. Nie chciał, by ktokolwiek im przeszkadzał, rodzina Elle była wtajemniczona w to, że dzisiejszy wieczór należy wyłącznie do nich, choćby się waliło i paliło.
    Uśmiechnął się na widok brunetki i oparł dłonie na jej biodrach.
    - Wyglądasz cudownie – wymruczał, muskając ustami jej wargi. – Jak zwykle, ale dzisiaj jakoś lepiej – dodał, a uśmiech na jego twarzy nieco się poszerzył. Odsunął się od Elle i chwycił jej dłoń, splatając ze sobą ich palce. Wyszli z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi, ale zamiast do windy, Arthur delikatnie pociągnął ją w przeciwną stronę. Na końcu korytarza znajdowały się schody prowadzące do drzwi, za którymi czekała przygotowana przez Morrisona niespodzianka. Albo, żeby być precyzyjnym, przygotowana przez obsługę hotelu na prośbę Arthura.
    - Panie przodem – powiedział, ustępując miejsca swojej żonie, gdy tylko otworzył drzwi.
    Dach pełnił tutaj rolę restauracji dla bardziej wymagających klientów w ciepłe wieczory. Teraz jednak na środku stał jeden stolik przygotowany specjalnie dla młodego małżeństwa, w niejakim oddaleniu stał kelner czekający na polecenia, a przezroczysta barierka u zwieńczenia dachu przyozdobiona była wszelkiego rodzaju białymi kwiatami. Rozbrzmiewała cicha, spokojna muzyka, a obok stolika, przy którym mieli siedzieć, stał jeszcze jeden, nieco mniejszy, na którym spoczywało czarne pudełeczko. Arthur zdawał sobie sprawę z tego, że to, co wymyślił jest cholernie oklepane, ale nie mógł się powstrzymać. Pragnął, by ten wieczór tak wyglądał i miał wrażenie, że Elle również nie będzie miała nic przeciwko. No, może dołożyłby do tego jeszcze butelkę wina, ale jako, że dziewczyna nie mogła pić alkoholu, sam również z tego zrezygnował. Początkowo chciał też wybrać wcześniej dania, jednak ciążowe zachcianki sprawiły, że to też odpuścił, uznając, że sama będzie wiedziała, co najchętniej by zjadła.
    - Wystarczająco księżniczkowo? – wyszeptał, podchodząc do ukochanej i obejmując ją od tyłu w pasie. Przywarł torsem do jej pleców i pochylił głowę, muskając wargami jej ucho. – Sprostałem tym wszystkim komediom romantycznym? – dodał mrukliwie, uśmiechając się kącikiem ust.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  72. Uważnie obserwował Elle, nie chcąc przegapić żadnej reakcji. Uśmiechnął się nieco szerzej na widok jej rozchylonych warg, po czym rozejrzał się, samemu nie mogąc powstrzymać niemego zachwytu. Efekt przerósł jego oczekiwania w każdym calu, a jako architekt potrafił docenić to, co stworzył ktoś inny. Jakkolwiek jego własne instrukcje nie byłyby dokładne, sam nie przyłożył do tego ręki i podziwiał widok, uznając, że ten wieczór dzięki temu będzie jeszcze bardziej magiczny.
    - To dobrze. Teraz nie będziesz ich oglądać, śliniąc się do tych facetów, bo obok masz takiego, który przebił ich wszystkich – stwierdził wesoło, choć wciąż mrukliwie i nie odsuwając się od niej nawet o milimetr. Zatrzymał w swoim umyśle ten moment, uznając, że to będzie jedno z wspomnień, do których będzie wracał w gorszych chwilach.
    Chwilę później zatrzymał jeszcze jeden, choć nie był pewien, czy wyobraźnia nie płata mu figli. Przywarł obydwoma dłońmi płasko do zaokrąglonego brzucha Elle i otworzył nieco szerzej oczy.
    - To on? – zdołał wydusić, a kiedy brunetka odwróciła się do niego przodem, natychmiast przyłożył jedną dłoń z powrotem do miejsca, gdzie przed momentem poczuł… coś. Coś, czego nie umiał opisać słowami, ale było wspaniałe. Dopiero po ponownym ruchu uniósł spojrzenie na twarz ukochanej i tym razem to on rozchylił usta nie tyle ze zdziwienia, co z niemego zachwytu. – To musi być chłopiec. Faceci muszą trzymać się razem, a on właśnie zrobił coś dla swojego ojca – zauważył, gdy udało mu się otrząsnąć z pierwszego szoku i przykląkł przed dziewczyną. Gdyby nie obecność kelnera, zapewne podwinąłby jej sukienkę, żeby pocałować nagą skórę na brzuchu, ale ograniczył się do muśnięcia go przez materiał ubrania i pogłaskania z niezwykłą, nawet jak na siebie, czułością. – Mama ma rację, nie mogłeś wybrać lepszego momentu. I wiem, że mnie słyszysz, więc powiem ci, że kocham cię za to jeszcze bardziej – wyszeptał i jeszcze raz ucałował podbrzusze, po czym podniósł się i przytulił do siebie żonę, kołysząc się lekko na boki i przeczesując jej włosy palcami. Odsunął się po dłuższej chwili i zagryzł dolną wargę, gdy wspomniała o ślubnej kolacji tylko we dwoje.
    - Właściwie… Pierwotnie sukienka miała być biała, ale stwierdziłem, że to przesada… To jest nasza kolacja ślubna, a to… - urwał i wypuścił ją ze swoich ramion, by podejść do stolika, na którym stało czarne pudełeczko. Podniósł je i zawahał się, ale tylko przez sekundę. Wrócił do Elle i wziąwszy głęboki oddech otworzył pudełko. Na ciemnej satynie leżały dwie obrączki; jedna zwykła, złota dla niego, druga zdobiona białym złotem w przeplatany wzór kwiatów. – Wiem, że małżeństwo to nie jest rzecz materialna, ale… Źle się czuję bez tej ozdóbki – powiedział cicho, spoglądając na dziewczynę spod rzęs. – Możemy ją wymienić, jeśli ci się nie spodoba – dodał i zagryzł wargę, żeby nic więcej nie powiedzieć i nie zepsuć tego momentu.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  73. Szczerze mówiąc, na dłuższą chwilę wstrzymał oddech, bojąc się reakcji Elle. Planował to już od jakiegoś czasu i naprawdę uwierała go świadomość, że nikt nie widzi na ich palcach obrączek. Okej, pierścionek zaręczynowy był wymowny, zwłaszcza teraz, po wszystkim co się stało. Obrączki, co prawda, kupił już dawno, ale trzymał je w miejscu, w którym Elle by ich nie znalazła, nie wiedząc, w którym momencie o nich wspomnieć, nie mówiąc o idealnej scenerii, żeby się nimi wymienić. Na pomysł wpadł po stwierdzeniu, że dadzą sobie ostatnią szansę i postarają się wszystko naprawić.
    - Ja chcę, żeby wiedzieli – odparł, nie odrywając spojrzenia od jej twarzy. – Jesteś moją żoną. I nie zamierzam do końca życia się z tym ukrywać – dodał i uśmiechnął się, gdy wyjęła przeznaczoną dla niego obrączkę. Przełożył pudełeczko do prawej dłoni, a lewą podał dziewczynie, żeby mogła wsunąć złoty krążek na serdeczny palec. Po chwili sam wyjął ten delikatniejszy pierścionek i zatrzasnął pudełeczko, po czym wsunął je do kieszeni i ujął drżącą dłoń ukochanej. – Denerwujesz się? Zbyt realne? – spytał, uśmiechając się kącikiem ust i zanim wsunął obrączkę na jej palec, uniósł rękę do ust i pocałował miejsce, w którym miała się za chwilę znaleźć. – Też cię kocham, pani Morrison – wymruczał i założył pierścionek, po czym ujął twarz Elle w dłonie i wpił się w jej wargi, zapewne rozmazując przy tym szminkę, która zdecydowanie dodawała brunetce uroku. Nie przejmował się jednak w tym momencie tak trywialnymi sprawami jak makijaż. Poczuł się tak, jakby z jego pleców spadł ogromny ciężar, paradoksalnie zaobrączkowanie w jakiś sposób go uwolniło, zupełnie jakby do tej pory potrzebował namacalnego dowodu na to, że naprawdę spędzi resztę życia przy tej kobiecie.
    Oderwał się od jej ust i pogłaskał kciukami policzki, uśmiechając się przy tym.
    - Te obrączki to czysta karta – powiedział cicho. Wiedział, że nie musi tłumaczyć, o co mu chodzi, Elle doskonale to wiedziała. – Cały dzisiejszy dzień to czysta karta, kochanie. Podobno cierpienie umacnia i uczy, ale ja nie wierzę w te bzdury, dlatego od dziś nie będziemy się wzajemnie ranić. Jesteś miłością mojego życia i nie chcę tego zmieniać. Wspominam o tym, co było, ostatni raz, nigdy więcej do tego nie wrócimy, dobrze? – ostatnie słowa wyszeptał, wbijając spojrzenie w jej błyszczące oczy. Musnął jeszcze raz jej wargi, po czym wyprostował się i objął dziewczynę ramieniem, prowadząc ją do okrągłego stolika. Odsunął krzesło, by mogła usiąść, a następnie sam usiadł naprzeciwko i skinął na kelnera, który podał im karty. – Mieliśmy być tu sami, ale stwierdziłem, że groszek musi sam wybrać, co by zjadł. Więc musimy przeżyć tego pana przez jakiś czas, a później cały dach należy do nas – powiedział, spoglądając na Elle dość jednoznacznie i pochylił się do przodu, jedną dłonią trzymając kartę, a drugą wsuwając pod stół, żeby sięgnąć jej kolana.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  74. Uśmiech, który pojawił się na twarzy Arthura był najszczerszym uśmiechem od kilku ostatnich tygodni. Ciężar naprawdę spadł mu z serca, jakby złoty krążek na palcu miał jakąś magiczną moc. Elle nigdy by się do tego nie przyznał, ale nie chodziło tutaj tylko o to, by formalności stało się zadość. Jakaś część jego umysłu wiedziała, że obrączka znaczy więcej, niż pierścionek zaręczynowy, który w każdej chwili można zdjąć i pozbyć się zobowiązania wobec kogoś. Pragnął, by coś innego rzucało się w oczy jako dowód na to, że Elle jest z nim, że to nie chwilowy kaprys i próbowanie, by być ze sobą dla dobra dziecka. Była życiową partnerką Arthura, którą kochał ponad wszystko i wiedział, że to się nie zmieni. A od czasu znalezienia zdjęć... Morrison był zwyczajnie zazdrosny, a Bolton stał się jego zmorą. Chciał być ponadto, ale to nie było tak proste, jak mogłoby się wydawać, zwłaszcza teraz, gdy budował zaufanie do Elle na nowo.
    - Tak. Teraz już tak – wyszeptał w odpowiedzi, patrząc przy tym prosto w ciemne oczy ukochanej, jakby chciał utwierdzić się w przekonaniu, że rzeczywiście tak będzie.
    Przeglądał kartę od niechcenia, bardziej skupiając się na wędrówce swojej dłoni po nodze brunetki. Nie potrafił skupić się na tym, co czyta, dlatego stwierdził, że najlepszym wyjściem będzie zamówienie tego samego co Elle. Przez moment kusiło go, żeby jednak zażyczyć sobie wino, ale przypomniał sobie o obietnicy solidaryzowania się z jej niemożnością spożywania alkoholu i ostatecznie zrezygnował. Poza tym akurat oni nie potrzebowali wina do tego, żeby zakręciło im się w głowie, a słowa Elle utwierdziły go w tym przekonaniu. Przestał wodzić palcami po jej udzie i odkaszlnął, zachłysnąwszy się własną śliną. Odłożył kartę, już nawet nie udając, że się na niej skupia i wbił nieco zamglone spojrzenie w uśmiechniętą twarz żony.
    - Nie zrobiłaś tego... – wyszeptał tak, by tylko ona mogła to usłyszeć, z lekkim niedowierzaniem. Nie spodziewał się po niej czegoś takiego, a myślał, że zna ją całkiem dobrze. Wyprostował się na chwilę, gdy kelner zjawił się przy stoliku i powiedział jedynie, że poprosi to samo, nie odrywając od ukochanej spojrzenia. Gdy mężczyzna odszedł, Arthur pochylił się tak, żeby sięgnąć pod stołem znacznie wyżej, niż tylko kolana, a podwinąwszy sukienkę Elle przesunął opuszkami palców po jej podbrzuszu i wzgórku łonowym, szukając materiału, który powinien tam być. Ale go nie było. – Ty mała, podstępna wredoto... Zrobiłaś to specjalnie. Wiedziałaś jak to zadziała, zwłaszcza teraz... – powiedział cicho, odchylając się na oparcie krzesła i wsuwając dłoń do kieszeni garniturowych spodni. Czuł, jak jego męskość kolejny raz tego dnia twardnieje, sprawiając mu przy tym ból, więc przymknął powieki, biorąc kilka głębokich oddechów, żeby uspokoić rozszalałe pożądanie.
    - Owszem – powiedział nieco zachrypniętym głosem i uniósł do ust kieliszek z zimną wodą, która teraz nie dawała żadnego ukojenia. – Rozumiem, że nie spodziewałaś się u mnie przejawów romantyzmu... – dodał, uśmiechając się lekko i odstawiając kieliszek. – Ryan Gosling to przy mnie pikuś, skarbie. Mamy jeszcze całe życie, żebym cię zaskakiwał. W sumie mam nadzieję na jakiś rewanż od czasu do czasu, nie to, że cokolwiek sugeruję... – wymruczał, wzruszając ramionami, a uśmiech zmienił się w najbardziej niewinny, na jaki potrafił się zdobyć.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  75. Zmrużył oczy i zacisnął usta w wąską linię, przyglądając się ukochanej badawczo. Nie potrafili sobie czytać w myślach, ale Arthur coraz częściej wierzył w istnienie telepatii. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że wspomniała o ślubnej kolacji, nie mając pojęcia, jakie intencje przyświecały brunetowi, gdy przygotowywał niespodziankę? Miał wrażenie, że podświadomie się tego spodziewała. A jeśli nie…
    - Co z tego? – wymamrotał, prostując się, ale nie spuszczając z niej badawczego spojrzenia. – Właśnie dlatego jesteś podstępna. Cokolwiek bym nie wymyślił, chciałaś mnie doprowadzić do szału. Na twoje szczęście i moje nieszczęście ci się udało – dodał nieco ciszej, gdy kelner pojawił się z ich daniami. Poczekał, aż mężczyzna postawi talerze i odejdzie i dopiero wtedy pochylił się z powrotem, chwytając stopę Elle, po czym oparł ją na swoim krześle, uprzednio rozsuwając nogi. Jego oddech również przyspieszył, a świadomość, że jego żona jest tak blisko, a jednocześnie tak daleko, pobudzała wyobraźnię. W swoim umyśle zrzucał wszystko ze stołu i delikatnie, acz stanowczo układał na nim dziewczynę, a korzystając z tego, że nie miała na sobie bielizny…
    - Spokojnie, nie mam wielkich wymagań. Zresztą, po tym weekendzie pewnie wystarczy nam tej słodkości na dłuższy czas – roześmiał się i nawinął makaron na widelec, drugą ręką wciąż błądząc po nodze Elle i tym samym przytrzymując ją przy sobie. Dotyk jej ciepłej skóry działał kojąco i Arthur pożałował, że nie pozwolił jej zabrnąć dalej, gdy jeszcze byli w wannie. Na swoje własne życzenie cierpiał teraz katusze związane z pragnieniem, którego nie mógł zaspokoić.
    Uśmiechnął się, gdy brunetka odłożyła swój widelec i zerknął na nią spod rzęs, przełykając to, co miał w ustach.
    - Ja też nie. Czuję inny rodzaj głodu – przyznał, opadając plecami na oparcie i nie odrywając od niej wzroku kolejny raz tego wieczoru uniósł do ust kieliszek z wodą. Nie napił się jednak, uważnie obserwując zachowanie ukochanej. – Nie wiedziałem, że aż tak na ciebie działam. Może te wszystkie komedie miały rację, wystarczy trochę kwiatków i światełek, żeby laska wskoczyła do łóżka – roześmiał się, ale śmiech szybko zamarł mu w gardle. Odstawił szkło i odsunął się z krzesłem, nie bardzo wiedząc, co ma w tej chwili robić. Bo właściwie nie wiedział, co się dzieje. – Elle, wszystko w porządku? Nie wygłupiaj się, to przestało być zabawne – powiedział, ale nie wyglądała, jakby sobie żartowała. – Orzechów? Masz uczulenie na orzechy? – spytał i zerwał się z miejsca, choć nie wiedział po co. W przypływie paniki na moment go zamroczyło, a potem sięgnął po jedną z kart, którą kelner zostawił na stoliku i przejrzał listę alergenów. – Cholera! – warknął, rzucając kartą i podszedł do z trudem łapiącej powietrze żony. Odsunął jej krzesło i odruchowo podał jej wodę, chociaż wątpił, że to pomoże. – Telefon… Zostawiłem telefon w pokoju. Pobiegnę po niego i zadzwonię po karetkę, okej? Tak, zostań tutaj, będzie szybciej niż z tobą na rękach – mamrotał do samego siebie. – Wytrzymaj, dobrze? Za sekundę wracam, obiecuję – dodał i zerwał się na równe nogi, biegnąc do wyjścia i przeklinając się w myślach za bycie idiotą.

    spanikowany Artek

    OdpowiedzUsuń
  76. Miał wrażenie, że czas zwolnił, a on sam biegł do apartamentu cholernie długo. Zazwyczaj nie był panikarzem, myślał jasno i brał wszystko na chłodno, ale… Ale tu chodziło o Villanelle, jego ukochaną Villanelle, która była dla niego całym życiem. Ręce mu drżały, twarz pobladła i czuł, że robi się cały mokry a koszula klei się do ciała od zimnego potu, ale nie miał czasu, by zwrócić na to uwagę. Miał problem z przyłożeniem karty do czytnika, a gdyby ktoś go usłyszał, poznałby kilka nowych przekleństw. Wpadł do pokoju, rozglądając się nerwowo, a torebka i kosmetyczka powtarzał jak mantrę. Bliżej zdawała się kosmetyczka leżąca w łazience, dlatego to właśnie z niej po kilku długich sekundach wysypywał całą zawartość. Adrenalina spadła na podłogę, przez co Morrison ponownie puścił niezłą wiązankę, ale nie tracił czasu. Podniósł strzykawkę i wybiegł z łazienki, a następnie z pokoju najszybciej jak umiał, choć wciąż miał wrażenie, że robi to zbyt wolno. Wrócił na dach, od razu dostrzegając, że jego żona łapie oddech z coraz większym trudem, a oprócz twarzy poczerwieniał również jej dekolt.
    - Jestem, skarbie, już jestem – wyrzucił z siebie zdyszany i przykląkł obok Elle. – Co mam robić? – zdołał zapytać, ale dziewczyna sama wskazała miejsce, w które powinien wbić zadziwiająco krótką igłę. Odbezpieczył strzykawkę i zacisnął na niej dłoń na tyle mocno, że aż zbielały mu palce, po czym wbił ją w udo brunetki i docisnął niewielki tłoczek, a jednostki natychmiast się wyzerowały. Spodziewał się, że będzie jak w filmach, że adrenalina natychmiast zacznie działać, dlatego przeżył kolejny szok, gdy tak się nie stało. – Elle, co się dzieje, dlaczego nie jest lepiej? – wyszeptał, patrząc na nią z przerażeniem. Gdyby nie to, że bał się ją teraz zostawić, prawdopodobnie biegłby po telefon, żeby wezwać karetkę. Ostatecznie jednak jakaś część jego umysłu zwróciła uwagę na to, że przecież nie podał leku dożylnie i musi dać mu chwilę, by rozszedł się po mięśniach.
    Ale odetchnął z ulgą dopiero, kiedy oddech ukochanej powoli przestawał świszczeć, a ona sama mogła nabrać w płuca więcej powietrza. Opadł na kolana, jakby uleciały z niego wszystkie siły i oparł czoło o udo Elle, przymykając powieki. Dopiero po chwili się zreflektował i wyprostował na tyle, żeby sięgnąć ze stolika kieliszek z wodą.
    - Dlaczego nic nie mówiłaś? – jęknął i podał jej szkło, po czym, z braku laku, objął jednym ramieniem jej udo i ucałował tuż nad miejscem, gdzie parę minut wcześniej wbił igłę. – Powinniśmy jechać do szpitala… Cholera, tak bardzo się o ciebie bałem… Kiedy ta adrenalina nie zadziałała od razu… - urwał i pokręcił głową, znowu opierając czoło na jej nodze i oddychając głęboko, żeby się uspokoić. – Odpocznij chwilę i jedziemy do szpitala – powtórzył.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  77. Nawet na moment nie przestał przytulać jej nogi, patrząc przez cały czas gdzieś w dal i nieustannie odtwarzając w umyśle ostatnie minuty. Zrozumiał, co musiała czuć Elle, gdy on sam był w szpitalu tak bliski śmierci. Miał wrażenie, jakby wszystko spowijał mrok, który rozjaśniła dopiero, gdy jej oddech się unormował. Nie mógł sobie darować, że biegł tak wolno i stracił cenne sekundy na otworzenie drzwi, czy znalezienie adrenaliny. Gdyby był szybszy, nie musiałaby tak cierpieć.
    - Nie zostawię cię, nawet tak nie mów – wyszeptał, układając dłoń na jej karku, gdy wtuliła twarz w jego szyję. Poczuł, że serce omija jedno uderzenie, gdy osunęła się z krzesła, ale odetchnął z ulgą, czując jej ramiona nie bezwładne, a obejmujące go. – Ja też będę nosił. Na wszelki wypadek – dodał, obejmując ją ciasno w talii. Uniósł ją delikatnie, by nie siedziała na ziemi, po czym zmienił pozycję tak, by usiąść po turecku i usadzić ją na swoim udzie. – Nie płacz, skarbie, proszę, wszystko jest dobrze – wymamrotał, jedną ręką wciąż ją obejmując, a drugą układając na jej głowie. – Wszystko jest w porządku, wszystko w porządku – powtarzał, kołysząc się lekko w przód i w tył. Odruchowo, niemal bezwiednie, zaczął nucić kołysankę Thei, nie odsuwając się nawet o milimetr. Pozycja nie była zbyt wygodna, garniturowe spodnie nie należały do rozciągliwych, w dodatku razem z Elle byli splątani w jakimś dziwnym uścisku, ale ani myślał, by pisnąć słówkiem na ten temat. Ważne było, żeby się uspokoiła, wieczór i tak już był spisany na straty. – Dobrze, nigdzie nie pojedziemy – powiedział wbrew sobie, ale nie chciał jej niepotrzebnie stresować szpitalem w obcym mieście, bez kontaktu z jej ginekologiem czy innym zaufanym lekarzem.
    Po dłuższej chwili wyprostował się i rozejrzał po dachu. Zatrzymał wzrok na białych kwiatach zdobiących krawędź barierki, po czym opuścił głowę, żeby ucałować czoło dziewczyny.
    - Chodź, coś zobaczysz – wyszeptał i sięgnął jedną ręką stolika, żeby się podnieść. Postawił ukochaną na ziemi, ale tylko na moment, wziął sobie bowiem do serca prośbę, by nie zostawiać jej nawet na chwilę i zamierzał ją spełnić. Nie wiedział, dlaczego jego umysł skupił się na informacji, że Elle nie ma na sobie bielizny, ale to zrobił, dlatego zanim ponownie wziął ją w swoje ramiona upewnił się, że dół rozkloszowanej sukienki znajdzie się między jego ręką, a jej udami. Tuląc ją do siebie, ruszył do krawędzi dachu i zatrzymał się dopiero, kiedy przed ich oczami rozciągnęła się panorama Los Angeles. Słońce dawno schowało się za horyzontem, więc światła i neony były zdecydowanie lepiej widoczne, a z wysokości, na której się znajdowali, tworzyły niesamowitą plątaninę, która w swoim bezładzie miała pewien urok. W dodatku hotel znajdował się niedaleko plaży, dlatego mimo tego, iż było ciemno, z daleka można było dostrzec plażę i czerń oceanu. – Pomyśl sobie, że nikt na świecie nie widzi tego teraz tak jak my – zaczął, wsuwając nos w jej włosy i przymykając powieki. – I nikt nie zobaczy, bo jesteśmy niepowtarzalni. A z miejsca, w którym jesteśmy, mamy świat u swoich stóp i jakiś głupi orzeszek nam tego nie schrzani – dodał, na koniec uśmiechając się kącikiem ust i ponownie składając delikatny pocałunek na jej czole.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  78. Zacisnął usta i spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. Wiedział, że to silniejsze od niej, czarnowidztwo zdawało się być nieodłącznym elementem jej jestestwa, ale Arthura w tej chwili wkurzał sam fakt, że pomyślała o czymś takim.
    - Nie dłużej jak godzinę temu stwierdziłaś, że przestaniesz snuć swoje apokaliptyczne wizje – powiedział, kręcąc głową ze zrezygnowaniem i wzdychając cicho, a ostatecznie mocniej ją do siebie przytulić. – Nigdy, przenigdy tak nie myśl. Temat śmierci nas nie dotyczy, jesteśmy dobrzy w unikaniu jej – zauważył, starając się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego jedynie niemrawy grymas. Roześmiał się za to, gdy jego żona raczyła w nieśmieszny sposób zażartować i oparł ręce o barierkę, pozwalając, by Elle ‘zawisła’ niejako w jego ramionach. – Tak, o niczym innym nie marzę, jak o zeskrobywaniu twoich resztek z chodnika – mruknął, wywracając oczami, po czym oparł czoło o skroń brunetki i przymknął na moment powieki. Wsłuchiwał się w jej spokojny oddech, tak inny od tego, który go przerażał, ignorując wciąż grającą cicho muzykę i odgłosy miasta. Spojrzał na Elle dopiero po dłuższej chwili, myśląc nad jej propozycją. Wieczór był ciepły, a obsługa miała zadbać o to, by dzisiaj jedynie Morrisonowie mieli wstęp na dach. Potem jednak spojrzał na sukienkę Elle, która mimo wszystko była jedynie cienkim materiałem i na swój garnitur, który z kolei nie należał do najwygodniejszych na świecie.
    - Nie. Poza tym, gdybym poszedł po kołdrę, musiałbym cię zostawić, a obiecałem, że dzisiaj tego nie zrobię – odparł, muskając wargami czubek jej głowy. – Chyba, że wchodzi w grę inna opcja… Pójdziemy się przebrać, bo po dzisiejszym wypadku wolę, żebyś nie była dodatkowo chora, a te spodnie… - urwał i ostrożnie postawił Elle na ziemi, jednak nie odsunął się nawet na moment. – Są cholernie niewygodne – przyznał, krzywiąc się. – I muszę umyć zęby. Też to jadłem, nie będziemy ryzykować – dodał i przytulił do siebie dziewczynę. – A właściwie… To nie podlega dyskusji, nie będziesz leżała w tej kiecce na ziemi, nie ma mowy – rzucił nagle i ponownie chwycił ją w swoje ramiona, tym razem zapominając o tym, by naciągnąć sukienkę i ruszył w stronę wyjścia.
    Dojście do pokoju nie zajęło dużo czasu, a przyłożywszy kartę do czytnika Arthur pchnął drzwi i puścił ukochaną dopiero, gdy znaleźli się przy łóżku. Usadził ją na materacu, a sam podszedł do walizek. Ze swojej wyjął ciemne dżinsy i szarą bluzę, po czym zajrzał do tej należącej do Elle, ale stwierdził, że dzisiejszego dnia zdecydował i zbyt wielu rzeczach, by jeszcze teraz wybierać jej ubiór.
    - Co chcesz założyć? – spytał, prostując się i zdejmując marynarkę, a następnie wyszarpnął koszulę ze spodni i powoli ją rozpiął, jednocześnie podchodząc do łóżka i rzucając przygotowane dla siebie ubrania obok Elle.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  79. - Ale takim nastawieniem sobie nie pomagasz – zauważył, kręcąc lekko głową. – Wiesz, co zawsze mówi mój psychiatra? Że nastawienie to ponad połowa sukcesu, a psychika jest w stanie kogoś zabić, niekoniecznie przez samobójstwo – powiedział cicho. Temat może nie był zbyt wesoły, ale już od jakiegoś czasu starał się zmienić podejście i w końcu stwierdził, że musi to zrobić w bardziej dobitny sposób. – Nie możesz tak, Elle, po prostu nie możesz… Bo stracę nie tylko ciebie, ale też maleństwo, Thea nie miałaby mamy i rodzeństwa i… I zostalibyśmy sami. Żadne z nas tego nie chce, prawda? – wyszeptał z ustami tuż przy jej uchu i musnął je delikatnie.
    Nie odwzajemnił pocałunku, bo nie miał pojęcia, czy jej tym nie zaszkodzi. Dlatego, rozpiąwszy koszulę zaledwie do połowy, ruszył do łazienki, by chociaż przepłukać usta i dopiero wtedy wrócił do pokoju. Uśmiechnął się, gdy wspomniała o bieliźnie i pochylił się nad jej walizką, wyjmując legginsy i sweter. Majtek nawet nie szukał, uznając, że może się z nią podrażnić tak, jak ona wcześniej drażniła się z nim.
    - Nie. Nie podam ci ich – powiedział, układając na łóżku przygotowane dla niej ubrania. – Sama to zaczęłaś, a ja skończę – dodał, odruchowo układając jedną rękę na jej talii, a drugą wracając do rozpinania guzików swojej koszuli. Przymknął powieki, czując, jak wzdłuż kręgosłupa przebiegają mu przyjemne dreszcze, ale kolejny raz tego dnia wziął głęboki oddech, żeby uspokoić rozszalałe pragnienie. – Elle… - jęknął i odsunął się nieznacznie, żeby spojrzeć na nią zamglonym wzrokiem. – Nie kuś mnie, proszę… Parę minut temu nie mogłaś oddychać, nie wierzę, że to cię nie zmęczyło, więc nie ma dzisiaj mowy o seksie, a ja… - urwał i przez moment rozważał, czy się odsunąć, ale ostatecznie tego nie zrobił, uznając jej bliskość za namiastkę tego, co naprawdę chciał w tej chwili zrobić. – Ja naprawdę ledwie się powstrzymuję, praktycznie jestem na granicy, więc błagam, nie znęcaj się nade mną – dodał i musnął jej wargi i choć wszystko w nim krzyczało, by pogłębić pocałunek, cofnął się nieznacznie i zdjął z siebie koszulę, pozwalając jej opaść na podłogę. – Poważnie? Garnitur na plaży? – roześmiał się i zabrał za odpinanie spodni, mimo że nie był to najlepszy pomysł. Jego męskość kolejny raz tego dnia stwardniała i o ile teraz nie rzucało się to w oczy aż tak, Arthur wiedział, że sytuacja ulegnie zmianie, gdy zostanie w samych bokserkach. Westchnął głośno i spojrzał w dół, po czym zapiął rozporek i rzucił się na łóżko. Jęknął przy tym, bo pozycja w tym momencie nie była zbyt wygodna, ale stwierdził, że musi to przeżyć. – Przebierz się i daj mi chwilę, okej? Muszę się… uspokoić. Zaraz pójdziemy na dach – wymamrotał, obracając głowę, żeby swobodnie oddychać i mówić.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  80. - Wiem, skarbie, wiem. I ja ci pomogę. Przynajmniej się postaram – wymruczał i uśmiechnął się, po czym ucałował jej czoło. – Jesteś trudnym przypadkiem, ale może damy radę – dodał i westchnął głęboko, próbując się uspokoić. Słuchał jej słów, wyobraźnia działała bez udziału jego woli, a podbrzusze zdawało się boleć coraz bardziej. – Wiem, nie jestem przecież głupi. Nawet gdyby seks wchodził teraz w grę, nie pozwoliłbym ci się dotknąć. Nieźle mnie nastraszyłaś, Elle – powiedział nieco poważniej, ujmując jej twarz w dłonie. – Dobrze, założę garnitur, co tylko sobie życzysz – wyszeptał, muskając ustami jej wargi i odsuwając się.
    Korzystając z tego, że Elle poszła do łazienki, Arthur obrócił się na plecy i rozpiął spodnie, po czym skopał je ze swoich nóg. W ich miejsce wciągnął dżinsy i jęknął cicho, zapinając rozporek i krzywiąc się. Musiał jednak wytrzymać, nie było innej opcji. Nałożył przez głowę bluzę i przekręcił się na brzuch, nasłuchując kroków żony. Podniósł się, gdy usiadła na łóżku i ukląkł obok niej.
    - Co? – rzucił, nie bardzo rozumiejąc, o co jej w ogóle chodzi. – Czy się na ciebie nie gniewam? Dlaczego miałbym się gniewać? – spytał i pokręcił gwałtownie głową. – Elle... To, że potrzebuję chwili, żeby doprowadzić się do porządku nie znaczy, że jestem zły. Po prostu... – urwał, siadając tak, żeby znalazła się między jego nogami i przywarł do jej pleców, opierając głowę na ramieniu. – Wiesz, że mam problem z utrzymaniem rąk przy sobie, kiedy jesteśmy całkiem sami. Przepraszam, jeśli źle to odebrałaś... – westchnął i po chwili namysłu podniósł się z łóżka, po czym pociągnął Elle za dłonie, by również wstała i z uśmiechem zgarnął hotelową narzutę na podłogę, a kołdrę przerzucił sobie przez ramię. – Chodź. Idziemy poleżeć pod gołym niebem i się poprzytulać, jak na małżeństwo na wychodnym przystało – roześmiał się i splótł swoje palce, jej palcami, kierując się do wyjścia.
    Rozłożył kołdrę i przyciszył muzykę, by stała się jedynie towarzyszącym im tłem. Chętnie też wyłączyłby te wszystkie lampki, ale nie bardzo wiedział, gdzie znajdują się wyłączniki, dlatego ostatecznie machnął ręką i wrócił tam, gdzie znajdowało się ich ‘legowisko’. Przechylił głowę na bok, stwierdzając w duchu, że przydałyby się jeszcze poduszki, ale nie wrócił po nie, bo zamierzał dotrzymać danego słowa i nie zostawiać ukochanej nawet na chwilę.
    Dlatego wzruszył ramionami i ułożył się na plecach, spoglądając na Elle ze swojej pozycji z łobuzerskim uśmiechem na ustach.
    - No, dalej, słoneczko, chodź do mnie – powiedział, wyciągając ręce w jej stronę. – Mieliśmy się przytulić pod gołym niebem, ja jestem gotowy – dodał, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  81. Pokiwał głową, a w myślach odnotował, czego nigdy, przenigdy nie dawać swojej żonie. Nie wybaczyłby sobie, gdyby coś jej się stało, zwłaszcza z jego winy. Już wcześniej się o nią martwił, ale teraz, gdy nosiła pod sercem ich dziecko, drżał o każdy jej ruch i gdyby tylko mógł, nosiłby ją cały czas na rękach.
    - Zapamiętam. Ale i tak będę nosił przy sobie adrenalinę, tak na wszelki wypadek. Poczuję się trochę pewniej, bo teraz... Wiesz, że nie jestem kimś, kto daje się ponieść emocjom, ale dzisiaj naprawdę nie wiedziałem, co mam zrobić... Gdybyś nie powiedziała o zastrzyku... – urwał i przymknął powieki, kręcąc głową, po czym objął mocniej dziewczynę, wdychając jej zapach, który jak zawsze zadziałał na niego kojąco. – Nie rób mi więcej takich numerów, bo przysięgam, że przełożę cię przez kolano i gwarantuję, że nie będzie przyjemnie – wymruczał do jej ucha i wyprostował się, gdy zaczęła mówić na głos o obawach dotyczących jego wymagań co do dzisiejszego wieczoru. Skwitował to cichym śmiechem.
    - Za kogo ty mnie masz, Morrison? – spytał, patrząc na nią z niedowierzaniem. – Wiesz, ile razy coś nie poszło zgodnie z naszym planem? – dodał, unosząc wysoko brwi. – Nawet tak nie myśl. Skarbie, jesteśmy tu, bo cię kocham. Twoje szczęście jest dla mnie najważniejsze i jeśli leżenie na dachu i patrzenie w niebo cię uszczęśliwi, ja też będę szczęśliwy. Na tym to chyba polega, przynajmniej takie miałem wyobrażenie o kochaniu kogoś tak mocno, jak kocham ciebie, ale popraw mnie, jeśli się mylę – powiedział i ucałował przelotnie jej policzek.
    Może nie było zbyt miękko i wygodnie i lepiej sprawdziłby się materac, ale Arthur i tak leżał z uśmiechem, obserwując, jak Elle układa się obok niego. Poczuł się jak filmowy nastolatek, który zabiera swoją szczeniacką miłość na pustkowie, wyjątek był taki, że nie przesuwał nieśmiało dłoni, tylko po prostu splótł ze sobą ich palce i zerknął na profil Elle.
    - Ja też nie mam doświadczenia w pielęgnowaniu żyjątek, ale kaktusa jeszcze nie zabiłem – przyznał ze śmiechem i przekręcił głowę, by swobodnie patrzeć w niebo. – Jimmy odpada w takim razie. Nie skażemy naszego syna na śmierć w męczarniach – stwierdził, uśmiechając się szerzej. – Światełka i kwiatki. I huśtawka. Taka, na której będziemy mogli usiąść i się trochę poprzytulać. I pies. Zawsze chciałem psa, skoro ty też, koniecznie musimy go mieć. To będzie takie... – urwał, szukając w myślach odpowiedniego słowa. – Takie dopełnienie rodzinnego obrazka. Oczywiście będzie miał zakaz spania w łóżku, ale nawet teraz wiem, że razem z dziećmi będziecie go przemycać jak się na chwilę odwrócę – dodał wesoło i uniósł ich splecione dłonie, by pocałować palce Elle. – Nie mogę się tego wszystkiego doczekać, wiesz? – wyszeptał.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  82. - Wiem – wyszeptał, wsuwając nos w jej włosy. – I nie dopuścimy do tego więcej, zobaczysz – dodał i pokręcił głową, odganiając od siebie złe myśli. Owszem, wyobrażał sobie ten wieczór inaczej. Po kolacji mieli zatańczyć do tej cichej muzyki, która wciąż rozbrzmiewała na dachu, tak w ramach ich pierwszego ślubnego tańca, którego nie mieli okazji zatańczyć. Później w jego wyobraźni szli na plażę i pływali w ciepłym oceanie całkowicie nago, by na sam koniec wrócić do pokoju i całą noc tonąć w swoich wzajemnych objęciach i kolejnych uniesieniach.
    Rzeczywistość jednak szybko zweryfikowały, ile uda im się zrobić i Arthurowi pozostało jedynie posłać Elle uśmiech, kiwając przy tym głową na znak, że ma rację.
    - Z wzajemnością – powiedział jedynie.
    Roześmiał się głośno, obracając głowę na bok i patrząc na zmrużone oczy ukochanej. Gdyby był normalnym facetem, zapewne teraz by ją przepraszał, ale Arthur w takim wypadku nie byłby sobą. Całe jego jestestwo opierało się na żartach, gdy żartować nie powinien i wrednych komentarzach.
    - Gdybyś nie zasłużyła, to bym się nie śmiał. Poza tym... – urwał i uniósł lewą dłoń. Obrączka odbiła światła lampek i nie sposób było ją przeoczyć, nawet gdyby nie eksponował jej specjalnie. – Wiedziałaś, w co się pakujesz. Powiem więcej... Nie masz wyjścia, jak tylko to zaakceptować, bo jesteś na mnie skazana na resztę życia – wymruczał z wrednym uśmieszkiem na ustach. Ten jednak zniknął, kiedy Elle zaczęła mówić coś o kozie i był tym tak zaabsorbowany, że nawet nie odwzajemnił pocałunku.
    - Dobrze słyszałem? – spytał, choć wątpił, żeby się przesłyszał. – Proszę, powiedz, że powiedziałaś łódka, a nie koza... – jęknął i zasłonił oczy dłonią. – Nie, nie zgadzam się. Pies, okej, przeżyłbym nawet małą świnkę, ale nie będziemy mieli kozy, Elle – powiedział i pokiwał głową, choć zrobił to z grymasem na twarzy. Wierzył, że Elle jest zdolna do tego, by przyprowadzić im do domu nietypowe zwierzę, dlatego zwerbalizowanie jej marzenia niezbyt mu się podobało. Miał nadzieję, że jeśli będą unikać tematu, dziewczyna sama o tym zapomni.
    - Ewentualnie możemy iść na kompromis i jeśli nie będziemy się w czymś zgadzać, ty zaprojektujesz jedno pomieszczenie, ja drugie i tak aż do końca – wzruszył ramionami i uniósł się na łokciu, by przesunąć się w dół i musnąć wargami przykryty swetrem brzuch ukochanej. – A już na pewno, jeśli chodzi o męską jaskinię, prawda, Matty? Sami ją sobie urządzimy – wymruczał i podniósł się z kołdry. Zrobił to bez przemyślenia, mając nadzieję, że Elle nie jest aż tak zmęczona, by nie ustać na nogach. Wyciągnął do niej ręce, patrząc błyszczącymi oczami na jej twarz i kolejny raz tego dnia szeroko się uśmiechając. – Po kolacji mieliśmy zatańczyć... Zatańczymy? Chociaż jeden punkt planu wypełnimy bez komplikacji...

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  83. Roześmiał się jeszcze głośniej i na wszelki wypadek odsunął się nieco, nie wiedząc, jakiej reakcji się po niej teraz spodziewać. Jej oburzenie było przekomiczne, a im więcej argumentów przeciw niemu wysuwała, tym bardziej Arthur był rozbawiony. Wychodził założenia, że trzeba umieć śmiać się ze wszystkiego, zwłaszcza z siebie i nie zamierzał wykreślać Elle z tej listy tylko dlatego, że była jego ciężarną żoną.
    - Ewentualnie przyniesie odwrotny skutek i będę się ze swojej żony śmiał jeszcze bardziej. Tak jak teraz – stwierdził, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu i uniósł swoją dłoń, przyglądając jej się spod przymrużonych powiek. – Nie tylko dłonie – wymruczał do siebie, jednak na tyle głośno, by Elle na pewno to usłyszała.
    Uśmiech jednak zniknął z jego twarzy, gdy usłyszał pisk ukochanej. Wywrócił jedynie oczami i westchnął ciężko, kręcąc przy tym głową.
    - Nie będziemy mieli kozy – powtórzył stanowczo i wzdrygnął się na samą myśl o tego typu zwierzęciu na ich podwórku. Okej, kochał wszelkie żyjątka, szczególną sympatią obdarzył czworonogi i choć chciał spełniać marzenia swojej ukochanej bez mrugnięcia okiem, nawet on miał swoje granice, których nikomu nie pozwoli przekroczyć. – To nie podlega żadnym dyskusjom i negocjacjom, Elle. Nie zgadzam się i koniec kropka, to moje ostatnie słowo – oznajmił, a na jego twarzy wyjątkowo zaraz po tym nie pojawił się uśmiech. Patrzył na dziewczynę twardo, z zaciśniętymi wargami i pokręcił głową, jakby chciał tym podkreślić swoje stanowisko w tej sprawie.
    - Dobrze, że masz wspaniałego męża, który był twoim wykładowcą, skończył ten sam kierunek i pomoże ci wszystko ogarnąć – powiedział, tym razem uśmiechając się lekko. – Wiesz, podejrzewam, że raczej nie będziemy mieli problemu z dogadaniem pewnych rzeczy. Widziałem twoje prace, mamy podobny gust. I kreskę. Kreska była prawie identyczna – roześmiał się cicho i westchnął, wracając myślami do tamtych wspomnień.
    Objął ją jedną ręką w pasie, a na drugiej pozwolił ułożyć jej dłoń i przytulił do siebie ukochaną, kołysząc się powoli w rytm płynącej muzyki. Oparł policzek na głowie dziewczyny i przymknął powieki, rozkoszując się tą chwilą. Nie mieli jeszcze okazji, by tańczyć ze sobą w ten sposób, tamten sylwester mocno odbiegał od tego, co działo się teraz. Wtedy ich ruchy były przepełnione skrywanym pożądaniem, a ciała przylegały do siebie, splątane tak, jak nigdy nie powinny być, biorąc pod uwagę, że była jego studentką.
    - Dobry pomysł. Ale to nie może dostać się w ręce naszych dzieci, lepiej, żeby nie były zdemoralizowane przez własnych rodziców – wymruczał i musnął wargami czubek jej głowy. – Wiesz, przypomniałem sobie tamtego sylwestra… I myślę sobie, jakby to było, gdybym zaprosił cię na randkę, kiedy pierwszy raz miałem ochotę to zrobić… Wtedy w kawiarni, kiedy zamiast wziąć się za projekt rozmawialiśmy o wszystkim i niczym – urwał i uśmiechnął się. Przypomniał sobie śmiech Elle, jak oczarowała go jej błyskotliwość i fakt, że znaleźli wspólny język mimo stopy wykładowca-studentka. – Zgodziłabyś się? – spytał cicho.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  84. Posłał jej całusa w powietrzu, a w przypływie rozbawienia poklepał po głowie, jak grzeczne zwierzątko, które wykonuje polecenia i roześmiał się jeszcze głośniej. Po chwili obrócił się tak, by znaleźć się nad nią, ale jednocześnie nie tak, by przygnieść ją swoim ciężarem i z łobuzerskim uśmieszkiem pochylił się, odnajdując wargami jej ucho.
    - Mówisz tak, jakbym nie miał ku temu powodów – wymruczał i westchnął ciężko, spoglądając na jej ułożoną na brzuchu dłoń. – Ale warunek jest taki, że to twoja świnka. Ty się nią zajmujesz, sprzątasz po niej, karmisz, wyprowadzasz i jak umrze tłumaczysz dzieciom, co się stało z ich zwierzątkiem – oznajmił i przesunął się w dół, by oprzeć ręce na jej brzuchu. – Słyszysz, kolego? Gdyby mamusia zapomniała, przypomnisz jej o tym kolką, dobrze? – wymamrotał i musnął wargami podbrzusze dziewczyny.
    - Owszem, ale wspaniały mąż może dać ci motywację do nauki – zauważył i opuścił głowę, całując jej skroń. – I wymyślić jakąś nagrodę za każdy przerobiony temat. A wiesz, że moja wyobraźnia jest dość bogata pod tym względem – wyszeptał i przez moment korciło go, żeby zsunąć dłoń na jej pośladek, ale ostatecznie tego nie zrobił. Wiedział, że sam wtedy skaże się na tortury, mając świadomość, iż żadna pieszczota nie zabrnie dzisiaj dalej, a przecież właśnie tego chciał. – Czy ty się śmiejesz z naszej kreski? – spytał, prostując się i patrząc na nią spod przymrużonych powiek. – Kreska to nie jest temat do żartów, moja droga. To bardziej romantyczna rzecz, niż zakochanie od pierwszego wejrzenia. Na niej opiera się cały nasz związek i będzie się opierało całe wspólne życie! – prychnął nieco teatralnie i wziął głęboki wdech, udając, że musi się uspokoić. – Zraniłaś moje uczucia, Morrison. Nie wybaczę tak łatwo, będziesz musiała się postarać – dodał i ponownie ją do siebie przytulił, z uśmiechem opierając policzek na jej głowie.
    - Owszem, nie ma znaczenia, ale lubię sobie wyobrażać, że nie jesteśmy pewni co do regulacji prawnych i ukrywamy się z naszym związkiem, aż ktoś ze studentów nas przyłapuje – powiedział i roześmiał się cicho. – Z mojej strony na pewno – przyznał i odsunął się, by ułożyć dłoń na jej policzku i spojrzeć w ciemne oczy. – Nie puściłbym cię do żadnego Diego. I zrobiłbym wszystko, żebyś nie musiała sama się z tym mierzyć – wyszeptał, po czym pochylił się gwałtownie, by złapać ją pod udami i unieść tak, że musiała opleść jego biodra nogami. – I nigdy, przenigdy bym z ciebie nie zrezygnował. Czasem mam ochotę cię udusić, wredna babo, pewnie milion razy pokłócilibyśmy się, jaki kocyk kupić Thei i opieprzałabyś mnie za picie alkoholu, kiedy ty nie możesz, ale i tak nie dałbym ci spokoju – stwierdził i wyciągnął się, by złożyć na jej ustach subtelny pocałunek i obrócić się kilka razy wokół własnej osi, wciąż z ukochaną na rękach. Potknął się jednak o kołdrę i zdołał jedynie ustawić się tak, by Elle nie ucierpiała w kontakcie z ziemią. Opadłszy na plecy jęknął głucho i poprawił ją na swoich biodrach, upewniając się, że całą siłę zderzenia przyjął na siebie, a brunetka bezpiecznie spoczywała na jego torsie. – Hej, wiesz, że to nasza pierwsza prawdziwa randka? – spytał nagle, unosząc się na łokciach i spoglądając na jej twarz.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  85. [Ja tam uważam, że ludzie powinni się ruszyć i ją przeczytać, a mi i tak było ciut głupio ją zakrywać. :D Tak, goldenki są cudowne. Sama mam... miszmasz i moja Joy to po części goldenek z jakimś innym, a ta sierść jest wszędzie, więc to historia z życia wzięta. XD Wyobraź sobie, że wyciągasz świeżo uprane spodnie z pralki, a tam na nich sierść. XDDDDD Ona jest wszędzie. XD
    Dziękuję ślicznie za powitanie i chętnie porwałabym Elle do kolejnego wątku, bo w przypadku wątków to ich nigdy nie ma za dużo, ale mam taką pustkę w głowie i totalnie nie wiem, jak ich połączyć. XDD]

    Jak tylko ją zobaczył, to wiedział, że nie może jej w tym tłumie tak po prostu zostawić. Potrafił sobie wyobrazić, że gdyby się nie pojawił to pewnie nikt nie zwróciłby większej uwagi na blondynkę i jeszcze doszłoby do tragedii. Zupełnie nie zwracał uwagi na obrączkę czy na zaokrąglony brzuch. Nawet jeśli je widział, to musiał je ignorować, kiedy cały czas skupiał się na Villanelle i tym, aby jej po prostu pomóc. Wydawało się, że druga strona ulicy już nie należała do tamtego świata. Tam wciąż trwała gonitwa, ludzie nadal czekali na rozwój wydarzeń, a na tutaj ludzie jakby w ogóle nie zwracali uwagi na to, co działo się parę metrów dalej. I pewnie tylko cudem sam ją zobaczył. Chyba nawet wolał nie myśleć, co mogłoby się stać, gdyby go tam jednak nie było.
    — Spokojnie, zaraz będzie po wszystkim — powiedział przenosząc dłoń na jej plecy, w geście pocieszenia. Widział, że nie jest dobrze, ale chyba sam nieco zaczął panikować i zastanawiać się czy na pewno wszystko będzie dobrze. I może zwyczajnie potrzebował też z jej strony zapewnienia, że tak właśnie będzie. Xander otworzył drzwi od auta, ale nie zdążył nawet jej zaproponować, aby wsiadła do środka. Zamiast tego nachylił się i ze schowka wyciągnął mokre chusteczki, które zawsze ze sobą woził. Przydawały się głównie wtedy, kiedy jadł hot dogi z ulubionej stacji i ubrudził się sosem.
    Westchnął bezgłośnie i wlepił wzrok w dziewczynę. Współczuł jej w tej chwili takiej reakcji, po prostu nie spodziewał się, że może być tak ciężko. Zdecydował się nie komentować tego w żaden sposób, bo to nie była też przecież rzecz, którą powinni roztrząsać, jakby stało się nie wiadomo co. Też w tym momencie zobaczył dokładniej co znajduje się na jej prawej dłoni i przeszedł go dreszcz. Chyba nie spodziewał się, aż takich zmian w życiu blondynki i zwrócił bardziej uwagę na jej poprzednie słowa odnośnie uderzenia. Odruchowo przesunął wzrokiem po sylwetce dziewczyny, zauważając drobne zmiany. Nieco bardziej zaokrąglona, to zamartwianie się.
    Zacisnął na moment wargi. Nie chodziło o nic personalnego, bo gdyby się poczuł zazdrosny to byłoby to po prostu głupie. Sam nie potrafił tego do końca wytłumaczyć.
    — Nie przepraszaj — powiedział otwierając opakowanie chusteczek i jej ją podając — trzymaj. Mam gdzieś butelkę z wodą, możesz przepłukać usta i dostaniesz miętówkę. Od razu zrobi ci się lepiej — dodał. Odwrócił się na moment, aby wyjąć wspomnianą wodę i gumy.
    — Chyba powinienem ci pogratulować — mruknął zerkając na dłoń Elle.

    Xander

    OdpowiedzUsuń
  86. Kolejny raz tego dnia uśmiechnął się łobuzersko i skradł jej całusa, przytrzymując przy tym jej nadgarstki, żeby go nie odepchnęła.
    - Ale mam to szczęście, że przecież tak baaaaardzo mnie kochasz i mi to wybaczysz, prawda, kochanie? – wymruczał, przyciskając ją do siebie nieco mocniej. Otarł się udem o zwieńczenie nóg Elle, ale zrobił to na tyle umiejętnie, że wyglądało bardziej jak kolejny krok ich spokojnego tańca, niż w pełni zamierzone działanie.
    Uniósł brew, patrząc na nią badawczo i przechylając głowę lekko w bok. Dobrze, może jeszcze nie potrafili czytać sobie w myślach, a sytuacja z orzechami pokazała, że nie znają się na wylot, ale Morrison wiedział, kiedy jego żona gryzie się w język, żeby czegoś mu nie powiedzieć. A biorąc pod uwagę temat rozmowy, rozbudziła tym jego niezdrową ciekawość i nie zamierzał odpuszczać.
    - Nawet gdybyś zaprzeczyła... Za wiele razy krzyczałaś, żebym mógł w to uwierzyć – powiedział jakby mimochodem i przestał się kołysać. – Dokończ, skarbie. Mówiłaś nawet co? I komu? – spytał, początkowo chcąc utrzymać poważny wyraz twarzy, ale kącik ust mimowolnie mu drgnął i nie potrafił tego ukryć. Wiedział, że przed ucieczką Elle miała kilka naprawdę dobrych przyjaciółek, towarzyszyły jej w końcu nawet podczas tamtej imprezy, a Tilly nauczyła go wiele, jeśli chodzi o wymienianie się informacjami ze znajomymi. Wątpił, by bzyknięcie wykładowcy, do którego wzdychało trzy czwarte dziewczyn z roku, przemilczała przed najbliższymi przyjaciółkami, zwłaszcza, że plan przecież zakładał wzbudzenie zazdrości u Nico.
    - Elle, nawet jej jeszcze nie mamy... – westchnął, przewracając oczami. – Nie ty będziesz pocieszać dzieci, tylko one ciebie. Mam jakieś takie dziwne przeczucie – mruknął i pokiwał głową ze śmiechem. – Tak, przeglądałem rysunki wszystkich studentek i stwierdziłem, że te Villanelle Madisson najbardziej mi się podobają. Najpierw zakochał się w tobie mój zawód, dopiero potem ja. Wiedziałem, że kiedyś to się wyda... – urwał, obejmując brunetkę w pasie i przytulając ją do siebie. Opadł przy tym z powrotem na plecy i wbił spojrzenie w niebo, na którym gdzieniegdzie było widać gwiazdy, choć trzeba się było naprawdę dobrze przyjrzeć przez światła miasta. – Wiesz, że wcześniej bym się upewnił, że nic nam nie grozi, nawet jeśli bym ci o tym nie powiedział, prawda? Jesteś w innej grupie tylko dlatego, że nie chciałem, by oskarżyli mnie o faworyzowanie, a ciebie po każdym kolokwium przepytywali komisyjnie. Jestem szarą strefą, Elle – przypomniał, spoglądając na ukochaną z uśmiechem. – A po obronie i tak rzucę tę pracę i otworzę własne biuro, bo nie chcę do końca życia użerać się ze studentami – dodał i uniósł głowę, żeby musnąć wargami jej czoło i położyć się z powrotem. – Czyżby ta randka nie wystarczyła ci na kilka lat? Myślałem, że mam to z głowy – roześmiał się, ale szybko przestał i pokręcił głową. – Musimy teraz zaliczyć kino, bo jeśli zaczniesz rodzić w ciemnej sali i miałbym cię z niej wynieść... Powinniśmy też przejść się po central parku i zjeść hot dogi z foodtrucka. I koniecznie do centrum handlowego, czym byłby związek bez trzymania dziewczynie torebki – wymruczał i przesunął jedną dłoń na brzuch Elle, głaszcząc go opuszkami palców. – Mogę wybrać dla niego łóżeczko? – spytał cicho, jakby w zamyśleniu.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  87. No cóż, no trudno. To na razie chyba podziękuję, bo też nie mam pomysłu.
    Chyba, że urodzi Ci się jakiś pomysł z Danielsem, bo w sumie tam nie mam praktycznie wątków. ;)

    OdpowiedzUsuń
  88. [Zdradzisz mi co to za pralka? Przydałaby mi się, aby zedrzeć tą sierść ze wszystkiego. xDDDD Też będę myśleć, ale z tego co widzę to nie tylko Elle masz. Nie wiem jak stoisz z męsko-męskimi wątkami, ale może coś z Twoimi panami można byłoby wykombinować?;D
    I Xander mi wychodzi na zazdrośnika, a nie powinien. XDD]

    Uważał, że nie ma sensu, aby się Villanelle przejmowała całym tym zajściem. Mogło się zdarzyć każdemu, a on na całe szczęście tam był, aby jej pomóc. Nikt inny jakoś nie szykował się do tego, żeby dziewczynie pomóc i sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie jest szczególnie dobrze, ale teraz chociaż wszystko powoli, może, się uspokoi. Odwrócił wzrok, chcąc dać jej trochę prywatności. Sam chyba wolałby uniknąć sytuacji, gdy ktoś się na niego patrzy w takiej sytuacji. I tak niewiele więcej mógł zrobić.
    — Nie masz za co mnie przepraszać — zapewnił posyłając kobiecie delikatny uśmiech. Nie było tak, że przecież zwróciła mu na buty czy w samochodzie. Tego drugiego już chyba by nie przeżył albo na pewno miałby trochę żalu. Przyłapał się też na tym, że po raz kolejny, w nieświadomy sposób ją za to oceniał. Nie miał żadnego prawa i przede wszystkim nie rozumiał, o co mu chodzi z tymi komentarzami. Spotykali się, było miło i na tym koniec. Zacisnął na moment wargi. — Przepraszam, nie chciałem… co spotkanie to jakieś nowości. Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Naprawdę.
    Nie przyjaźnili się, więc nie musiała mu nawet o tym wszystkim mówić. Xander nie chciał teraz wyjść na buraka, który uważa, że ze względu na krótką przeszłość powinna teraz mu o wszystkim mówić. Na pewno nie, a on nie miał prawa tego wymagać. I nawet nie chciał. Było mu tylko zwyczajnie dziwnie, ale to też nie usprawiedliwiało faktu, że ma się zachowywać jak skończony dureń.
    Na jej pytanie spojrzał w stronę sklepu. Przez moment wydawało się, że wszystko już ucichło, ale nie mógł się bardziej mylić.
    — Wydaje mi się, że tak. Pewnie te kilka przecznic dal…
    Nie zdążył już powiedzieć dalej. Urwał swoją wypowiedź, kiedy usłyszeli oboje komentarz jednego z ochroniarzy.
    Z początku całą ta sytuacja wyglądała, jakby po prostu jakiś koleś włamał się do sklepu i chciał zwiać z jakąś cenną rzeczą. Nikt chyba nawet nie przypuszczał, że mogłoby być źle, albo bardzo źle. Posiadanie broni nie było jakoś szczególnie zaskakujące. Prawda była taka, że w Stanach chyba mieli ją wszyscy. Dla własnego bezpieczeństwa, w razie problemów, gdyby coś się działo czy z powodów kolekcjonerskich. Sam dziadek Xandera miał ładną kolekcję, a jego ojciec trzymał w sejfie rewolwer, w razie, gdyby coś się stało. Jemu samemu nigdy akurat nie przyszło do głowy, aby posiadać broń, bo nie czuł takiej potrzeby i chyba nie byłby nawet w stanie z niej skorzystać. Co innego, gdy chodził na strzelnicę. Tam strzelał do zwisającego papieru z narysowaną tarczą, a nie do prawdziwego człowieka.
    Przeniósł wzrok na Elle, zastanawiając się co najlepiej będzie w tej sytuacji zrobić. Nie mogli przecież tu zostać, a i odjechanie wydawało się być teraz równie głupim pomysłem. Xander drgnął lekko, a następnie bez słowa chwycił blondynkę za rękę i delikatnie ją przyciągnął do siebie.
    — Wsiadaj do auta, spróbuję stąd odjechać — powiedział otwierając jej drzwi — kierują się w tamtą stronę, więc moż…
    Tym razem przerwał mu huk. Odruchowo się schylił, jakby to właśnie w niego celowano i to on był celem. Już nie tak szybko odwrócił się, aby zobaczyć co się w ogóle dzieje i ocenić, jakie mają szanse, aby się stąd wydostać.

    Xander

    OdpowiedzUsuń
  89. Zamruczał z uznaniem, kolejny raz opuszczając głowę, by sięgnąć ucha Elle i owiać je swoim gorącym oddechem. Po chwili przygryzł płatek zębami i musnął wargami. Zrobiło mu się nieco cieplej, a bicie serca przyspieszyło i znowu musiał przyznać, że chcąc nakręcić ją, bardziej nakręcił sam siebie.
    - Nie wiesz nawet, jak bardzo żałuję, że teraz też nie mogę o ciebie zadbać w prawidłowy sposób – wyszeptał z łobuzerskim uśmiechem i opadł z powrotem na kołdrę. Nie wbił jednak spojrzenia w gwiazdy, zamiast tego przymknął powieki i odetchnął głęboko, uspokajając swoje ciało, jednak bliskość Elle w żaden sposób mu tego nie ułatwiała. Dlatego po chwili namysłu przekręcił się tak, że to ona leżała na plecach, a Arthur przesunął się niżej, do jej podbrzusza. Ręce wsunął pod spodem pod jej uda i objął je, a głowę oparł na brzuchu. Poczuł delikatne muśnięcie w policzek i wstrzymał oddech, wyczekując kolejnego, jednak dziecko najwyraźniej wolało dawkować emocje. – Nieprawda, powinienem wiedzieć, jaki obraz mnie przedstawia przyjaciółkom moja żona. Nie mam pojęcia, czy mam się przy nich puszyć jak paw, czy raczej wstydzić – powiedział, uśmiechając się nieco szerzej, czego Elle prawdopodobnie nie mogła teraz widzieć. Tematu świnki wolał nie poruszać, uznając, że im szybciej zapomni o tego typu zwierzątku, tym lepiej dla niej samej.
    Westchnął cicho, dając sobie tym samym więcej czasu na odpowiedź. Obiecali sobie, że nigdy więcej nie będą się okłamywać i nic przed sobą ukrywać, nie wiedział jednak, jak Elle zareaguje.
    - Przynosiły – przyznał i na moment zagryzł wargę. – Wciąż to robią, ale nie ma w nich nic, co by mnie zainteresowało. O tej kresce... – urwał i roześmiał się pod nosem. – Mówiłem poważnie. Coś było w tych twoich rysunkach. Nawet podczas ćwiczeń od razu wiedziałem, które są twoje. Nie wierzę w bzdety o zakochaniu od pierwszego wejrzenia, ale chyba powinienem przestać traktować komedie romantyczne jak idiotyzmy – powiedział, unosząc nieco głowę, żeby spojrzeć na twarz dziewczyny. – Cieszę się, że pamiętasz. Tak czy inaczej bylibyśmy bezpieczni, więc uznaję, że randka wchodziłaby w grę. Chociaż wiesz, tak szczerze, nie było kolorowo, ale nie żałuję, bo dzięki wszystkiemu, co się stało, jesteśmy tu gdzie jesteśmy, mamy cudowną córeczkę, czekamy na drugie dziecko, a ty zostałaś zaobrączkowana – dodał i sięgnął po jej dłoń, by musnąć wargami obrączkę. – I tak na razie nie wrócę do pracy. I jakoś nie tęsknię. Wcześniej miałem chociaż do kogo mówić, teraz nieszczególnie, ale cieszę się, że udało ci się to załatwić. Mam porozmawiać z Blaise’m o praktyce? Może zgodzi się na home office? – podsunął i pożałował nagle, że nie zabrał ze sobą telefonu, bo mógłby to załatwić od razu.
    - Stoi w miejscu. Nie wiem, czy to dobry pomysł, bo mam wrażenie, że po przerwie do tego nie wrócę, ale... Zacząłem myśleć o tym, żeby urządzić to na własną rękę. Byłoby moje od początku do końca i chyba miałbym satysfakcję... Ale najpierw projekt domu, bo czasu mamy niewiele – mruknął, układając głowę z powrotem na jej brzuchu. – Ja też mam przeczucie. Twój tata też. Chyba niemożliwe, żebyśmy wszyscy się mylili – zauważył ze śmiechem, ale ten zamarł mu w gardle, gdy usłyszał, co jeszcze jego żona ma mu do powiedzenia. – Słucham? Sześćset? Jak my wybierzemy z tego cokolwiek? – jęknął i podniósł się na łokciach, po czym podwinął sweter brunetki, odsłaniając jej zaokrąglony brzuszek. – Słyszysz, synu? Twoja mama zwariowała. Kto by przeglądał sześćset zdjęć... – westchnął i podciągnął się wyżej tak, że mógł bez problemu sięgnąć twarzy Elle i trącił nosem jej nos. – Skoro już mówimy o randkach, mam ochotę pomigdalić się jak napalony nastolatek – stwierdził wesoło i skubnął jej dolną wargę zębami, ciągnąc ją w swoją stronę z delikatnym uśmiechem.

    Artie ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  90. - Wiem. Będę grzeczny, obiecuję, ale nie zabronisz mi… Wyobrażać sobie – wymruczał w odpowiedzi. – Chyba już je znam, hm? Pewnie nie raz i nie dwa wyklinały mnie, na czym świat stoi za bycie dupkiem na zajęciach – powiedział i odsunął się nieco, by swobodnie patrzeć w oczy Elle. – Jesteś blisko z Heather, prawda? To by tłumaczyło, dlaczego kiedyś została po zajęciach i próbowała wypytać, czy kogoś mam. Chyba chciała ci pomóc w tym twoim niecnym, genialnym planie – stwierdził i roześmiał się cicho. Jeszcze kilka miesięcy temu nie potrafiłby się z tego śmiać, czuł się wtedy wykorzystany i zraniony, a rola środka do celu zwyczajnie mu nie odpowiadała. Teraz, gdy Elle zmieniła nazwisko na jego, na jej palcu widniała obrączka, a oni, mimo problemów, byli szczęśliwi, było po prostu łatwiej. – I owszem, będę ci wypominał twoją przebiegłość do końca życia, kochanie – dodał i złożył szybkiego całusa na jej ustach, po czym uśmiechnął się lekko i oparł jedną dłoń na jej policzku, kciukiem gładząc jej dolną wargę.
    - O jednym i drugim. Moje zainteresowania ograniczają się do jednej konkretnej studentki i jej rysunków naszego wspólnego domu – odparł. – Ale pochlebia mi, że jesteś o mnie zazdrosna. Nie mam nic przeciwko temu – powiedział i pokiwał głową, przystając na jej propozycję. Nie chciał rozmawiać o uczelni, nie przepadał za swoją pracą i do tej pory żałował, że postanowił się doktoryzować. Owszem, mógł to rzucić w cholerę, problem w tym, że był uparty i skoro wziął sobie za cel obronę pracy, zamierzał go osiągnąć. Poza tym teraz, gdy Elle była w ciąży, praca wykładowcy była mniej czasochłonna, niż własne biuro, dzięki temu mógł przy niej być i we wszystkim aktywnie uczestniczyć, a firma to obowiązek, na który aktualnie nie chciał tracić czasu przeznaczonego dla rodziny.
    - Właściwie nie chcę tego robić koniecznie teraz. Myślałem, żeby najpierw zrobić projekt domu i tym się w pełni zająć – westchnął i kolejny raz tego dnia oparł jedną rękę na brzuchu brunetki. – Byłoby super zamieszkać tam jeszcze zanim ten mały kolega się urodzi i jeśli uporamy się z tymi wszystkimi zdjęciami, dojdziemy do porozumienia z wyglądem pomieszczeń i tak dalej… Myślę, że to wykonalne. Thea mogłaby stawiać swoje pierwsze kroki na puchatym dywaniku w swoim pokoju – powiedział, uśmiechając się szeroko. – Tylko najpierw musimy zobaczyć te piny… To przerażające, Elle. Nie wiem, czy nie zmienię zdania o wspólnych zakupach, skoro tyle rzeczy ci się podoba – jęknął i zagryzł dolną wargę, słysząc w jej słowach nutkę wyzwania. Nie chciał pozwalać sobie na zbyt wiele, ale nie potrafił stwierdzić, jak daleko zabrnie w swoich działaniach, dlatego stwierdził, że warto oddać inicjatywę dziewczynie.
    Odwzajemnił pocałunek równie namiętnie, odruchowo podążając dłonią do jej uda, a zacisnąwszy na nim palce oparł je na swoim biodrze. Kiedy zabrakło im oddechu nie otworzył oczu w obawie, że widok jej spojrzenia, nabrzmiałych warg i piersi unoszących się z każdym nierównym oddechem będzie dla niego zbyt intensywny, by się powstrzymać. Nie zdołał jednak zdusić westchnienia, a dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa były aż nader przyjemne.
    - Na razie dobrze nam idzie – wyszeptał i podniósł się na tyle, żeby usiąść po turecku tuż przed nią. Chwycił jej dłonie i pociągnął ją tak, że również musiała usiąść. Złapał brunetkę pod kolanami i przyciągnął do siebie, a gdy znalazła się na tyle blisko, że bez problemu mógł objąć ją w pasie, uniósł ją i kolejny raz tego dnia usadził na swoich nogach. – Nigdy nie byliśmy na randce, nigdy się nie migdaliliśmy… Chyba mamy dzisiaj wieczór pierwszych razów, hm? – wymruczał, sunąc nosem po jej szyi, by tę samą ścieżkę pokonać językiem i na koniec pociągnąć zębami płatek jej ucha. – Ty rządzisz, skarbie – dodał szeptem, zanim wszczął pocałunek.

    Artie ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  91. - Z tego co pamiętam na tej imprezie miałaś dużo ciekawsze zajęcie z kimś innym – zauważył, uśmiechając się kącikiem ust. – Nie wiem, odebrałem to jakoś inaczej. A jeśli nie jesteście... Może jeszcze da się to jakoś naprawić. Razem z Lily martwiły się o ciebie, nawet próbowały mnie posądzić o to, że coś ci zrobiłem... – urwał, zdając sobie sprawę z tego, że chyba powiedział trochę za dużo. – Oj, uwierz, nie mogę się doczekać aż opowiem o tym naszym dzieciom. Ze wskazaniem, jakie miałaś intencje. I nie omieszkam powiedzieć, jak bardzo zawróciłem ci w głowie, skoro koniec końców to na mnie jesteś skazana na resztę życia – roześmiał się i musnął wargami jej policzek. – Okej, więc poprawka. W kręgu moich zainteresowań są tylko moje dwie cudowne kobiety i jeden rosnący koleżka. I daj mi znać, kiedy będziesz im o tym mówić, naprawdę cholernie chcę to usłyszeć – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
    Pokiwał entuzjastycznie głową, wyobrażając sobie swoją ukochaną z dużym brzuchem wchodzącą do ich wspólnego domu. W swoim umyśle widział również, jak udaje im się przebudować basen na tyle, by bez problemu w nim pływać. Arthur mógłby trzymać w ramionach Theę, która uderzałaby rączkami w taflę wody, a Elle przyglądałaby się temu z uśmiechem, głaszcząc palcami swój brzuch.
    - A jeśli wcześniej ustalimy, gdzie co postawić, do jakiej szafki włożyć i inne takie pierdoły? Nie mogę ci obiecać, że ostatni miesiąc ciąży spędzisz w nowym domu, ale wydaje mi się, że byłoby to możliwe. Ty prasowałabyś ubranka, a ja zająłbym się wszystkim, co związane z przeprowadzką. Potem ewentualnie przełożysz coś po swojemu, ale dałoby się tam mieszkać bez obaw, że coś się stanie dzieciom i bez ryzyka, że trzeba będzie coś jeszcze kończyć – wzruszył lekko ramionami. – Poza tym, nie wszystkie pomieszczenia są do generalnego remontu, w niektórych wystarczy jedynie wstawić nowe meble albo po prostu posprzątać. Projekt raczej nie zajmie nam więcej niż tydzień, może dwa, a same prace też nie potrwają nie wiadomo jak długo, bo to przecież przeróbka, a nie budowanie domu od podstaw – mówił dalej, a jakaś jego część chciała już wrócić do Nowego Jorku, żeby się tym zająć. Rodzina w dużym domu była spełnieniem jego marzeń, choć o tym nie wiedział nikt, nawet Elle.
    Odsunął jednak myśli o planach na przyszłość, skupiając się na teraźniejszości, a tu i teraz jego żona siedziała na nim, zaciskała palce na jego włosach i wyglądało na to, że planowe szczeniackie migdalenie stopniowo przekształcało się w coś innego, dojrzalszego.
    - Nie wiem, jeśli wymyślę coś w trakcie dam ci znać – wychrypiał i odwzajemnił pocałunek, wodząc spragnionymi dotyku dłońmi po jej ciele. Jęknął cicho, gdy otarła się o jego krocze i docisnął ją do siebie trochę mocniej, znajdując namiastkę ukojenia w jej przyjemnym cieple i zapachu, który niezmiennie mącił mu w głowie.
    Wbił zamglone spojrzenie w jej zarumienioną twarz i uśmiechnął się łobuzersko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Kolejny pierwszy raz – wymruczał, zdając sobie sprawę z tego, że nie prosiła go jeszcze o nic podobnego. Zazwyczaj zamiast opowiadać o swoich fantazjach, po prostu je realizowali. – Wyobrażam sobie, że gryzę twoją wargę – zaczął cicho, układając kciuk tak, by rozchylić jej usta i przygryźć dolną wargę, o której mówił. – Potem odgarniam ci włosy i całuję szyję, dekolt... – mówił dalej, wykonując wszystkie wspomniane czynności. – Rozbierasz mnie, wbijasz paznokcie w skórę, ciągniesz za włosy... Nie pozwalam ci na więcej, sam cię rozbieram – szeptał do jej ucha, nie robiąc jednak nic więcej. Od czasu do czasu muskał jej szyję, a dłońmi błądził po ciele. – Całuję twoje łydki, uda, pachwiny... Rozsuwam ci nogi i smakuję tak długo, aż będziesz czuła siebie na moich wargach. A na koniec tym razem ja ciągnę cię za włosy, a ty klęczysz przede mną, prosząc, żebym poruszał się mocniej, szybciej... Jęczysz moje imię, krzyczysz z rozkoszy, prawie mdlejesz, a potem leżymy obok siebie zmęczeni. Idziemy pod prysznic, zaczynamy od początku, kolejny raz i kolejny, bo to przecież nasza podróż poślubna i tej nocy nie mieliśmy zmrużyć oka – urwał i wziął głęboki wdech, próbując uspokoić swoje rozszalałe pragnienie, ale bliskość Elle wcale w tym nie pomagała. – Daj mi chwilkę... – wyszeptał, uśmiechając się przepraszająco i opuścił głowę, by oprzeć czoło na jej barku i nieco ochłonąć.

      Artie ❤️

      Usuń
  92. Z cichym westchnieniem pokręcił przecząco głową, a dobry humor powoli zaczął odpływać. Przypomniał sobie te wszystkie emocje, fakt, że na niewiele zdawały się jego tłumaczenia, a dziewczyny uwierzyły mu dopiero gdy dał im do przejrzenia swój telefon. Nie mogły zignorować tego, że on również próbował się z nią kontaktować, ale Elle najwyraźniej nie chciała, by ktokolwiek jej szukał. Wtedy to wszystko się zaczęło. Smutek, tęsknota, wyobrażenia, które z czasem w jego umyśle stały się realne, a schizofrenia dała pierwsze objawy. I był pewien, że ta nieodwzajemniona miłość prędzej czy później by go zabiła. Potem się okazało, że wystarczyła sama obecność Elle w pobliżu, żeby jego problemy si| uspokoiły i Arthur mógłby z tym żyć.
    Ale nie musiał. I nie chciał, żeby Elle dowiedziała się, co tak naprawdę musiał przejść, by jej przyjaciółki nie poszły na policję.
    - Nie – powiedział więc zamiast wszystkiego, co sobie przypomniał. – Po prostu się o ciebie martwiły i sprawdzały wszystko, co im przyszło do głowy – dodał z uśmiechem. – A w tej rozmowie chcę uczestniczyć. Nie dam ci tej satysfakcji – roześmiał się cicho i wsłuchał uważnie w jej wątpliwości. Arthur był niepoprawnym optymistą, owszem, ale naprawdę wierzył w to, że uda się zdążyć z przeprowadzką.
    - Możemy też spróbować zrobić to tak, że będziemy projektować na zmianę, a potem wspólnie nanosić ewentualne poprawki. Chociaż mam wrażenie, że nie będzie ich szczególnie dużo, bo nasze rysunki są podobne – wzruszył lekko ramionami i musnął przelotnie jej usta. – Albo po prostu przesuniemy termin – przyznał. – Tak czy inaczej, po powrocie się za to zabierzemy. I szczerze, nie mogę się doczekać – wyszeptał, odgarniając jej kosmyk włosów za ucho.
    Co jakiś czas odsuwał się nieznacznie, patrząc na jej pogłębiające się rumieńce i z trudem ukrywał uśmiech pełen satysfakcji. Cieszył się, że nie tylko na niego działa wypowiedzenie na głos swoich pragnień. Było mu duszno, tlenu zdawało się jakby mniej, a ciepło ciała brunetki sprawiało, że kręciło mu się w głowie. Wiedział, że nie może, a mimo to nie potrafił powstrzymać pożądania, które było zwyczajnie silniejsze od jego woli.
    - Nie możemy – wydyszał w odpowiedzi, pieszcząc jej szyję kolejnymi pocałunkami i przygryzieniami. Jego oddech był ciężki, ale Elle brzmiał gorzej, a biorąc pod uwagę, co działo się wcale nie tak dawno temu, że nie mogła złapać tchu i to były chyba najstraszniejsze minuty ich życia...
    - Słyszę, że nie jest w porządku – wyszeptał, próbując się uspokoić z głową opartą na jej barku, ale wyprostował się gwałtownie, czując dłonie ukochanej pod ubraniami i jęknął głośno, gdy zostawiła po sobie ślady paznokci. – Nie, nie był – wychrypiał. – Cholera, nie mogę... Tak bardzo cię pragnę, chcę urzeczywistnić te wyobrażenia, ale wiem, że nie mogę, bo boję się, że zrobię ci krzywdę – powiedział cicho, przymykając powieki. – To musi wystarczyć, musi. Kurwa mać... – jęknął i wsunął dłoń pomiędzy ich ciała, między którymi nie było żadnej przestrzeni. Sięgnął rozporka i rozpiął spodnie, niemal natychmiast odczuwając ulgę, gdy materiał przestał uciskać jego męskość i sprawiać mu ból. – Pieprzone orzechy – wymamrotał i wpił się w usta brunetki, kolejny raz całując ją żarliwie i przysięgając sobie w duchu, że na tym poprzestanie.

    Artie

    OdpowiedzUsuń
  93. - Mój też. Czuję, że to będzie dzieło naszego dzisiaj – wymruczał, przymykając na moment powieki i wyobrażając sobie ich wspólny kącik, który nie miał być taki znowu maleńki. Część pomieszczeń w jego głowie już dawno zyskała nowy wystrój i wystarczyło przelać to na papier, żeby mieć jakiś początek. I naprawdę wierzył, że Thea postawi swoje pierwsze kroki w nowym domu, w którym będzie dorastać i prawdopodobnie wymykać się przez okno na imprezy.
    Słuchał jej słów, a pożądanie zamiast ustępować, coraz bardziej rosło. To sprawiało niemal fizyczny ból. Każda komórka jego ciała rwała się do Elle, pragnął ulżyć zarówno jej, jak i sobie i uczynić tę noc niezapomnianą. Był rozdarty pomiędzy tym, co powinien zrobić, a pomiędzy tym, co bardzo chciał zrobić i trudno było w tej chwili powiedzieć, która ze stron wygra.
    - Nie mów tak, błagam… - wyszeptał z trudem, obejmując jej ciało ramionami. Ponownie jęknął, kiedy wbiła paznokcie w jego plecy i miał wrażenie, jakby wzdłuż kręgosłupa przeszedł przyjemny prąd. Uwielbiał, gdy byli tak nakręceni, zwłaszcza, że ostatnio nie mogli sobie na to pozwolić. Teraz, gdy zagrożenie nie było tak realne i gdy tak niewiele brakowało im, żeby się zatracić… Pamiętał jednak o tym nieszczęsnym wypadku i martwił się o swoją ukochaną, a niemożność zaspokojenia pożądania wydawała się niczym w porównaniu z niemożnością złapania tchu.
    Westchnął głośno, czując ciepło jej kobiecości przez materiał bielizny, ale tę przyjemność za moment zepsuł chłód ogarniający jego ciało. Była tak blisko, a jednocześnie tak daleko i miał świadomość, że nie tylko jego to boli. Patrzył z zafascynowaniem mieszającym się ze smutkiem, jak oblizuje wargę pokrytą kropelkami krwi i miał świadomość, że równie dobrze on mógłby ją teraz przygryzać, ssać, drażnić językiem…
    - Ja też. Cholera, to boli. Fizycznie boli – wymamrotał, gdy udało mu się nieco uspokoić oddech. Problem w tym, że nic innego uspokoić się nie chciało. Wciąż było mu gorąco, pożądanie kumulowało się w podbrzuszu, a Arthur chciał złapać ją w swoje ramiona, zanieść do pokoju i wprowadzić w życie wszystko, o czym mówił kilka minut temu.
    Uciszenie zdrowego rozsądku okazało się nie być tak trudne, jak mu się wydawało, a Elle nie siedziała tak daleko, żeby nie mógł sięgnąć jej twarzy i wycisnąć na wargach namiętnego pocałunku. Obejmował jej szyję dłońmi, a z każdym muśnięciem podnosił się stopniowo, aż w końcu klęczał nad nią, pochylając głowę i nie pozwalając jej się odsunąć.
    - Jeśli… - wydyszał, odsunąwszy się od niej kilka milimetrów, ale tak, że wciąż stykali się nosami. – Jeśli cokolwiek będzie się działo… Poczujesz się źle, słabo, coś cię zaboli i nie będzie to ból, który sam bym wywołał klapsem czy gryzieniem… Masz mi natychmiast o tym powiedzieć i więcej cię dzisiaj nie dotknę. To nie podlega dyskusji i jest moim jedynym warunkiem – powiedział, co jakiś czas robiąc przerwę na głębszy oddech. Nie czekając na odpowiedź, uznając, że jest oczywista, podniósł się i pociągnął Elle za ręce, żeby również wstała, po czym pochylił się gwałtownie i przerzucił ją sobie przez ramię, uważając, żeby nie przygnieść jej brzucha. Przy okazji chwycił kołdrę, którą zwinął niedbale jedną ręką, a zanim ruszył do pokoju, jego dłoń wylądowała na pośladku Elle. – To za to, że tak na mnie działasz – wymruczał, po chwili muskając wargami klepnięte miejsce i ruszył w stronę ich pokoju.

    Artie ♥♥

    OdpowiedzUsuń
  94. Nawet gdyby chciał, to nie potrafiłby zareagować na to co właśnie powiedziała brunetka. Zapadło mu w pamięć, co powiedziała, ale dalsze wydarzenia skutecznie odciągnęły go od tego, aby jej teraz pogratulować i przejść kolejną fazę szoku. Villanelle zdecydowanie wiedziała, jak zszokować ludzi i wychodziło jej to zawodowo. Może gdyby byli w innej sytuacji nawet by zażartował, aby zatrudniła się jako profesjonalna osoba do szokowania innych. I może jeszcze byłaby pierwszą osobą, która wykonuje taki zawód. Teraz już w głowie miał to, że nie są tu tylko we dwoje i musi uważać dodatkowo, aby ani Elle, ani dziecku nic się nie stało. Sytuacja nie wyglądała kolorowo. Jemu samemu życie przeleciało przed oczami, jakby sam dostał kulkę i kończył swój żywot. O ile się nie mylił, to na ich szczęście wszystko rozgrywało się spory kawałek dalej. A przynajmniej na to Xander miał nadzieję. Odgłos huku był głośny, zbyt głośny i to równie dobrze mogło znaczyć, że człowiek, który był za to odpowiedzialny jest blisko.
    — Elle, Elle uspokój się — powiedział łapiąc ją nagle za rękę, aby zwrócić na siebie uwagę.
    Ostatnie czego potrzebowali to panika. Sam się bał. W tej chwili z pewnością nie miał zamiaru należeć do tych heroicznych ludzi, którzy robili z siebie żywe tarcze i biegli na ratunek innym. Był tu z Elle i to jej zamierzał się trzymać i bezpiecznie stąd wyprowadzić. Mogli się chwilę temu jeszcze pokłócić i może nie powinni byli się spotykać, ale to nie miało dla mężczyzny żadnego znaczenia. Xander wolał, aby była żywa i nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby teraz coś jej się stało.
    Odwrócił się, aby zobaczyć co się dzieje. Ludzie zaczęli uciekać, każdy biegł w inną stronę i robiło się zamieszanie.
    — Wejdź do auta — poleciał — i usiądź między fotelami na podłodze.
    Wtedy chociaż będą mieli pewność, że nawet jeśli trafią w szybę, to nic im nie będzie. Ludzi było teraz zdecydowanie zbyt wiele, aby ryzykował i ją zabrał. Wystarczyło, że się potknie, a on nie zareaguje w porę… a ludzie w stresie byli w stanie zrobić wiele i fakt, że Elle jest w ciąży nie robiłby wtedy na nikim wrażenia, skoro chcieliby ratować własne życie.
    — Nie pozwolę, aby stała się wam krzywda, okej? Po prostu mi zaufaj, proszę — powiedział spoglądając w jej oczy i niemal wpychając do samochodu.

    [Skończę odpisy to zerknę do Damiena i zobaczę czy uda mi się coś wykombinować. :D I dziękuję, że mnie poprawiłaś! xD Żyłabym dalej w błędzie i nazywała ją blondynką. :D]
    Xander

    OdpowiedzUsuń
  95. - Moja tym bardziej nie – mruknął, kręcąc przy tym głową z dezaprobatą. – To ty prosiłaś, żebym opowiedział ci o swoich wyobrażeniach. Jeśli ktoś tu jest winny takiego stanu rzeczy, to tylko ty – powiedział, a po chwili zastanowienia przekręcił głowę i przez materiał legginsów przygryzł jej pośladek akurat w momencie, gdy jego uszu doszedł komentarz pary zniesmaczonych gości hotelowych. Arthur jedynie uśmiechnął się łobuzersko i już miał zamiar odpowiedzieć, kiedy Elle go w tym wyręczyła. Zamrugał szybko oczami, mając wrażenie, że się przesłyszał, ale nie, ona naprawdę to powiedziała. Zazwyczaj gorszenie niczemu winnych ludzi i taki rodzaj żartobliwości był w jego stylu i przyznał w duchu, że chyba ma na nią wpływ, nie umiał jedynie określić, czy jest dobry czy zły.
    Zachichotał pod nosem i przyłożył kartę do czytnika, a zanim zamknął za nimi drzwi obrócił się jeszcze i wyjrzał na korytarz.
    - A najlepiej poproście o pokój na innym piętrze, bo będziemy tutaj przez najbliższe trzy dni – dopowiedział, uzupełniając wypowiedź swojej żony i zanim zdążyli odpowiedzieć zatrzasnął drzwi.
    Do sypialni przeszedł bez pośpiechu, równie powoli układając Elle na materacu. Upuścił kołdrę na podłogę, uznając, że nie będzie im dziś do niczego potrzebna, po czym ukląkł na łóżku i pochylił się nad dziewczyną, odwzajemniając żarliwy pocałunek. Nie protestował, gdy niemal zdarła z niego górną część garderoby, ale nie zamierzał być dłużny. Podwinął jej sweter i zdjął go, odrzucając na podłogę.
    - Pamiętasz, jaka jest umowa, prawda? – wyszeptał, pochylając się nad nią i zatrzymując się tuż przed jej twarzą. – Jeden niepokojący objaw, mówisz mi i kończymy zabawę – przypomniał i musnął ustami jej wargi, po czym, nie odrywając języka od jej skóry, przesuwał się powoli w dół, zostawiając za sobą wilgotny ślad. Zatrzymał się dopiero nad gumką legginsów i spojrzał w górę, żeby się upewnić, że wszystko jest w porządku i dopiero wtedy zabrał się za dalsze rozbieranie ukochanej, co również robił boleśnie powoli. Twarda męskość dawała się we znaki i nie miał pojęcia, ile jeszcze wytrzyma, ale plan był taki, żeby zrealizować chociaż część z tego, co wcześniej zdążył jej powiedzieć. Spodnie jednak za bardzo uciskały, dlatego zdjąwszy z niej legginsy razem z bielizną stanął na podłodze i siebie również pozbawił reszty ubrania, by ponownie znaleźć się na łóżku. Znalazł sobie miejsce między nogami Elle, ale zamiast przejść do rzeczy uniósł jedną z nich i przyłożył wargi do kostki, całując ją delikatnie. Powtarzając tę czynność przesuwał się powolutku w górę, przez łydkę i udo, jednak na tym nie poprzestał. Zerknął w oczy ukochanej, uśmiechając się kącikiem ust i tuż przed jej kobiecością podniósł się, żeby zrobić to samo z drugą nogą. Miał świadomość, jak cholernie jest w tej chwili złośliwy, ale chciała wprowadzić wyobrażenie w życie, prawda? A tak właśnie wyglądało ono w głowie Arthura, gdy o tym mówił.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  96. - Trzymam cię za słowo – wymruczał, trącając nosem jej nos i uśmiechając się przy tym łobuzersko, tak typowo dla niego.
    Chciał to przeciągać w nieskończoność, problem w tym, że to, co miało być przyjemną grą wstępną, stało się zgubą Arthura. Kiedy zbliżył się do pachwiny, poczuł na policzku ciepło i wilgoć swojej żony, po prostu przepadł, a plan obrócił się w popiół. Zdołał jedynie zebrać tę wilgoć językiem i jęknął głośno. Nie był w stanie skupić się tylko na niej, bo sam boleśnie domagał się spełnienia, dlatego dalsze sprawianie przyjemności jedynie Elle, bez swojego własnego czynnego udziału stało się niemożliwe. Podniósł się gwałtownie, by sięgnąć jej ust i pocałować je żarliwie.
    - Nie dam rady. Wyobrażenia muszą zaczekać – wyszeptał z trudem i wyprostował się, po czym chwycił Elle za biodra i przekręcił ją tyłem do siebie. Przyciągnął ją tak, że musiała klęknąć, a sam przywarł torsem do jej pleców, jedną dłonią chwytając ją za włosy, a drugą nakierowując swoją męskość, by powoli wsunąć się w jej ciepłe wnętrze. Zacisnął powieki i wydał z siebie westchnienie ulgi, opierając czoło na jej łopatce i przez moment trwając w tej pozycji, by rozkoszować się tym, że w końcu po tylu godzinach gaszenia pożądania mogli je w pełni rozpalić i z niego czerpać.
    - Kocham cię. Nie masz pojęcia jak bardzo – wymruczał prosto do jej ucha, przygryzając jego płatek i powoli poruszył biodrami. Musnął wargami jej policzek, szyję i kręgosłup, po czym wyprostował się i puścił jej włosy, ale tylko dlatego, że przecież jeszcze nie uporał się z jej stanikiem, co miał zamiar zrobić właśnie teraz. Gdy ostatnia część ubrania brunetki zsunęła się po jej rękach na materac, Arthur zacisnął palce na jej biodrach, poruszając się swoimi własnymi i niezbyt delikatnie wbijając się w nią raz za razem. Pragnienie przejmowało nad nim kontrolę, a jego ruchy były coraz szybsze i mocniejsze, ale kiedy ponownie pochylił się nad jej plecami i zsunął jedną dłoń na podbrzusze zdrowy rozsądek przypomniał mu, że musi być delikatny, bo może ją skrzywdzić.
    Zwolnił nieco, a metodyczne pchnięcia zmieniły się w pełne czułości zbliżenie. Wodził dłońmi po jej rozgrzanym, spoconym ciele, całował kark, plecy i ramiona, a kiedy kumulujące się od tylu godzin pragnienie znalazło ujście jęknął głośno i przytrzymał przy sobie biodra ukochanej.
    - Jesteś cudowna. Jesteś moim ideałem – wychrypiał do jej ucha, oddychając szybko i przytulając ją do siebie.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  97. Przedłużenie tego konkretnego momentu było przyjemniejsze nawet od zbliżenia. Nie sądził, że kiedykolwiek do kogokolwiek poczuje coś tak silnego, by przestać się liczyć tylko ze swoimi potrzebami i wykorzystywać każdy moment, żeby choćby przelotnie musnąć kawałek skóry ukochanej swoimi palcami. To uczucie było tak obezwładniające, że niemal wyciskało łzy, a Arthur nie umiał walczyć z własnym sercem. Był gotów poświęcić dla niej wszystko, uchylić jej nieba, żeby tylko uśmiechnęła się szczerze i powiedziała, że jest szczęśliwa.
    Pomógł Elle obrócić się na plecy, przez cały czas pozostając w jej wnętrzu, po czym podparł się na łokciach, by nie przygnieść jej swoim ciężarem i odgarnął z jej czoła wilgotne kosmyki włosów. Patrzył na jej zarumienioną, zroszoną potem twarz, na błyszczące oczy i nabrzmiałe od pocałunków usta i chciał, by ten obraz został z nim na zawsze.
    Uśmiechnął się lekko, wciąż uspokajając oddech i obrócił głowę tak, żeby musnąć wargami opuszki jej palców.
    - Ty dla mnie też – wyszeptał i oparł czoło na jej czole, przymykając powieki. Ich przyspieszone oddechy mieszały się ze sobą, a ciepło ciała Elle sprawiało, że było mu zwyczajnie przyjemnie. – Mam nadzieję, że dobrze się czujesz, bo to było preludium – dodał zachrypniętym głosem i roześmiał się cicho, odsuwając się na tyle, żeby spojrzeć ukochanej w oczy. – Nie mam zamiaru zmrużyć oka, póki nie zacznie świtać. I wtedy też nie obiecuję... Tęskniłem za tobą, wiesz? Za dotykaniem cię w taki sposób... – wymruczał i powoli wysunął się z niej, jednak jego męskość wyraźnie dała znać, że nie ma jeszcze dosyć. Czuł delikatne pulsowanie przepływającej krwi i wiedział, że za moment znowu będzie gotowy, żeby wsunąć się w jej wnętrze, tym razem nie tak chaotycznie i powoli, bez niemal obezwładniającego pragnienia.
    Przyssał się do jej szyi, zostawiając po sobie niewielki ślad w postaci malinki i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, patrząc na swoje dzieło z zadowoleniem.
    - No, teraz jest jak prawdziwe nastoletnie migdalenie – skomentował, ale nie skupiał się na tym zbyt długo. Dotyk miękkiej skóry pod wargami i językiem bardziej zaprzątały jego uwagę, a przesuwając się w dół rozkoszował się tym uczuciem. Kolejny raz rozsunął jej nogi, jednak teraz nie zamierzał całować jej nóg. Wolał wykorzystać moment, gdy jeszcze nie doszła do siebie, żeby prawdziwie skupić się na jej satysfakcji z ich, jakby nie patrzeć, nocy poślubnej niż na swojej. – A teraz trochę mniej nastoletnie... – wyszeptał, zanim odnalazł językiem nabrzmiałą łechtaczkę i wsunął palec w ciepłe wnętrze, odnajdując opuszką chropowaty punkt. Każdy głośniejszy jęk był muzyką dla jego uszu i nie miał zamiaru się odsuwać, póki nie usłyszy krzyku.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  98. Nie miał już pomysłu jak do niej podejść i co zrobić, aby w końcu przestała zachowywać się w ten sposób. On chciał wyciągnąć do niej rękę, a ta zamiast ucieszyć się z zakończenia tego jakże niekorzystnego dla niej sporu, pogrążała się w jego oczach jeszcze bardziej, snując jakieś dziwne teorie i chore domysły. W normalnym wypadku pewnie znów by wybuchnął i odprawił ją z kwitkiem, ale jak mantrę powtarzał sobie w głowie, że robi to dla swojego przyjaciela i nie może źle wypaść przy dziewczynie, którą tamten kochał niczym wariat.
    - Tak, dokładnie to chcę zrobić. Jesteś dobra, uczysz się na prestiżowej uczelni, więc zasługujesz na coś lepszego niż parzenie dla mnie kawy czy kserowanie dokumentów – westchnął ciężko, wpatrując się w nią z krzyżowanymi na piersi ramionami – Zawsze jesteś taka nerwowa czy tylko dziś masz menstruację albo jakiś PMS? – zlustrował ją wzrokiem, gryząc się przy okazji w język i mając nadzieję, że nie wywołał swoimi słowami kolejnej wojny. Starał się, naprawdę się starał, ale panowanie nad emocjami to zawsze była jego największa słabość i choć starał się nad tym pracować ze swoim psychoterapeutą, nie zawsze mu to wychodziło.
    - Masz prawo łączyć wychowanie dziecka z karierą, a ja nie powinienem ci tego utrudniać ani zabraniać. To, że dalej masz ochotę na rozwój i kontynuowanie studiów świadczy o tym, że jesteś bardzo ambitna, a przy ty dobrze zorganizowana, a ja cenię sobie takie cechy u swoich pracowników – rozsiadł się wygodnie na kanapie i upił łyk aromatycznej kawy – Dalej będziesz tak stała czy może jednak usiądziesz i porozmawiamy o tym, czego oczekujesz od swojego pracodawcy, hm? – poruszył znacząco brwiami, ponownie klepiąc miejsce obok siebie. Naprawdę wierzył w to, że ich chwilowy topór wojenny został na dobre zakopane, ale jej kolejne słowa wyprowadziły go z równowagi na tyle, że niemalże zakrztusił się i opluł pitym właśnie espresso.
    - Słucham?! Czy ty oszalałaś? Nie jesteś nawet w moim typie – poderwał się zdenerwowany z miejsca i zaczął krążyć po swoim gabinecie – Po pierwsze, nie sypiam z ludźmi, którzy dla mnie pracują – wyliczał wszystko na palcach, żywo przy tym gestykulując – Po drugie, nigdy nie muszę nikomu płacić za seks, mam każdą, która tylko mi się spodoba. I trzecie, najważniejsze, mam dziewczynę i nie zamierzam…zresztą, nieważne, nie ufam ci i nie mam zamiaru ci się z niczego więcej tłumaczyć – machnął ręką i poprosił swoją sekretarkę, aby zamiast kawy przyniosła mu coś mocniejszego. Zazwyczaj nie spożywał w pracy żadnego alkoholu, ale dzisiaj sytuacja była wyjątkowa i czuł, że balansuje na granicy swojej wytrzymałości.
    - Ja i Arthur znamy się od lat, to mój przyjaciel – wydusił z siebie w końcu, opadając bezradnie na wygodny fotel za biurkiem – Nie wiedziałem wcześniej, że coś was łączy, w innym wypadku na pewno nie potraktowałbym cię tak, jak kilka godzin temu – wyjaśnił już nieco spokojniej niż wcześniej i wbił w nią wyczekujące spojrzenie, licząc na to, że to ostatnie zdanie rozjaśni jej całą sytuacje i przestanie go atakować niczym lwica broniąca swoich młodych.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  99. Jen aż jednocześnie zmroziło, rozpaliło i zgniotło w środku. Przełknęła z trudem ślinę czując, jak serce zaczyna łomotać coraz bardziej. Może i faktycznie - co ona sobie myślała? Ale czy lepiej było zostawić dziewczynkę i obojętnie przejść obok? Gdyby sama była matką, to jednak wolałaby, żeby zgubą zajął się ktoś odpowiedzialny, niż by maluch tak po prostu czekał na powrót rodzicielki.
    Chyba dlatego w duchu pocieszała się, że przecież nie chciała źle… Czy to było głupie działanie?
    Spojrzała się wystraszona na Kate, zapominając języka w gębie. Druga kobieta nieco opanowała sytuację, więc panna Woolf zaczęła trochę bardziej kontaktować.
    Zmierzyła spojrzeniem starszą z nich, potem przenosząc wzrok na matkę dziecka. Uśmiechnęła się przyjaźnie, zaczesując kilka kosmyków za ucho.
    - W porządku, nic się nie stało…
    W tym momencie znów poczuła na sobie wzrok tej drugiej, ale usilnie starała się o tym zapomnieć.
    - Oczywiście chodziło mi o to, że… No… Zobaczyłam dziecko samo i… Ja… - dukała, przygryzając delikatnie dolną wargę. Nie pamiętała, kiedy ostatnio się tak denerwowała. Chyba kończąc szkołę. Nawet podczas licznych podróży, gdzie wielokrotnie znajdowała się w różnych sytuacjach, nie czuła nic podobnego. Widocznie presja społeczna potrafiła nieźle namieszać w emocjach dziewczyny.
    Zrobiła wielkie oczy, poprawiła zjeżdżający z ramienia pasek torebki i przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą, biorąc wdech.
    - Po prostu stwierdziłam, że jeśli zostawię ją samą, to ktoś może małą wziąć i cholera wie, co by się stało, a ja nie miałam złych zamiarów, co chociażby widać o tym, że nie odeszłam daleko, tylko siadłam na ławce nieopodal, żeby od razu przyjść, kiedy któraś z pań wróci. Nie zrobiłam jej krzywdy, po prostu ją uspokajałam, bo strasznie płakała. Chyba lubi, jak się jej śpiewa, bo wtedy zaczęła się uśmiechać.
    Aż się sama zaskoczyła, że tak szybko potrafiła powiedzieć tyle słów, praktycznie nie robiąc pauzy. Nagle ciśnienie z Jen zeszło, a ona uśmiechnęła się nieco szerzej, wreszcie rozluźniając ciało. Stała się nawet pewniejsza siebie. - A Pani chyba powinna lepiej pilnować… Thei, tak? Nie zostawia się dziecka samego! - mruknęła, krzyżując ręce na wysokości piersi i marszcząc brwi.
    No właśnie. Dlaczego to Jen miałaby być winna?
    - Skoro sytuacja wyjaśniona, to ja lepiej już sobie pójdę - powiedziała, tym razem kierując słowa do Villanelle. - Zdrowia dla małej i… dla kogoś jeszcze - dodała melodyjnym tonem, wskazując na brzuch.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  100. Kate nieco się zamyśliła. Jeszcze kilka miesięcy temu miała mnóstwo planów zarówno na swoją przyszłość jak i wakacje. Część wolnego czasu miała spędzić z rodziną, a później miała szaleć ze znajomymi. Teraz to wszystko było już nie ważne, a pewnie wolny czas spędzi w swoich czterech ścianach zatapiając się w kolejnych rysunkach.
    Doskonale pamiętała poprzednie wakacje, wyjazdy i zabawę. To były piękne chwile, które już nie wywoływały uśmiechu na jej twarzy. Teraz na dobrą sprawę nawet za bardzo nie rozmawiała z ludźmi. Być może z własnej winy, twierdząc że nie jest już w stanie spotykać się ze swoimi znajomymi, że już do nich nie pasuje. Obawiała się po prostu, że za nimi nie nadąży, że będzie ciężarem kimś w rodzaju piątego koła u wozu. Nie chciała się tak czuć, a po drugie nie była w stanie nałożyć na siebie takiej presji by gdzieś wychodzić i luźno plotkować. Teraz głównie rozmawiała z klientami w pracy i czasem z kimś na zajęciach.
    Westchnęła cicho pod nosem. Mimo wszystko tęskniła za latem, za ciepłymi promieniami Słońca muskającymi jej twarz, za kolorami i życiem jakie zaczynało wtedy tętnić. Poza tym nienawidziła mrozów całym sercem i wcale nie sądziła, że miasto zimą wygląda magicznie. Śnieg spadał rzadko, a jak już spadł to praktycznie za chwilę się topił, robiło się brudno i pochmurno... Zdecydowanie nie dla niej.
    - Wiesz chyba te wakacje spędzę na miejscu, mam kilka dużych prac do ogarnięcia. - wzruszyła ramionami. Nie za bardzo chciała rozmawiać o prawdziwym powodzie jej niechęci do jakiejkolwiek rozrywki w lato. Nie wyobrażała sobie, że wyskoczy gdzieś ze znajomymi. Nie mogłaby spędzać czasu nad wodą, nie... Zrezygnowała z tańca bo to było dla niej zbyt wyzywające, tym bardziej nie wskoczy w strój i nie będzie udawać, ze wszystko gra.
    Pokiwała głową na przestrogę dziewczyny.
    - Teraz przed tobą nieco spokojniejsze lato. - chociaż dziecko wcale nie musiało oznaczać spokoju, ale co ona mogła o tym wiedzieć.
    Podniosła wzrok na kelnera i znów na krótką chwilę się zamyśliła.
    - Dla mnie latte i rogalik z czekoladą. - odparła.

    Kate

    OdpowiedzUsuń
  101. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  102. Przytrzymywał przy sobie jej biodra kiedy drżała, patrząc w górę na wykrzywioną w ekstazie twarz i uśmiechając się lekko na tyle, na ile było to możliwe. Uwielbiał, gdy przestawała się wszystkim przejmować i skupiała się jedynie na swojej przyjemności i wydawaniu odgłosów świadczących o tym, jak jest jej dobrze. A przynajmniej miał nadzieję, że tak jest, bo przecież nie mógł mieć stuprocentowej pewności, że dziewczyna nie udaje orgazmów tylko po to, żeby nie rozdeptać nieco rozdmuchanego pod tym względem ego swojego męża.
    Wolał jednak bezkrytyczne przyjmowanie jej reakcji i rozkoszowanie się każdym dreszczem. Nie podniósł się od razu po spełnieniu Elle, przez moment jeszcze poruszał językiem, a przesuwał się w górę składając delikatne pocałunki na nagim ciele. Przytulił ją do siebie, odwzajemniając pocałunek.
    - Tak? – wymruczał, przeczesując palcami jednej dłoni jej ciemne włosy. – A wiesz, że przez moment miałem taką myśl, czy aby na pewno nie udajesz każdego orgazmu? Niby wiem, że kobiety mogą kończyć tyle samo razy, ile zaczynają, ale szczytowanie za każdym razem, kiedy się kochamy wydaje się jedynie pięknym snem, a nie rzeczywistością – roześmiał się cicho i delikatnie odchylił głowę, by dać brunetce więcej miejsca. Uwielbiał skupiać się na Elle, ale lubił też, gdy ona skupiała się na nim. Czerpał przyjemność z tego, w jaki sposób go dotykała, całowała i wbijała paznokcie w skórę, zostawiając po sobie ślady, dlatego przymknął powieki i zamruczał z aprobatą w reakcji na muśnięcia, które składała na jego szyi i palce przesuwające się po jego ponownie stwardniałej męskości.
    Tak naprawdę najchętniej wbiłby się w nią kolejny raz, teraz jednak nie dając podnieść się emocjom i kochając się z nią długo i namiętnie do samego rana, ale uwielbiał urozmaicenia i nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy Elle spojrzała na taras. Może do właśnie dlatego nie mogli utrzymać rąk przy sobie i korzystali z każdej okazji, żeby uprawiać seks. Nie nudzili się, każde ich zbliżenie było inne i lepsze od poprzedniego, bo poznawali się coraz dokładniej i zdawali się we wszystkim naprawdę dobrze zgrywać. Wystarczyła chwila, by Elle doprowadziła Arthura na skraj wytrzymałości i miał wrażenie, że z wzajemnością.
    - Mam nadzieję, że ta woda jest podgrzewana, bo nie chcę się dzisiaj studzić – wychrypiał i złożył krótki pocałunek na jej wargach, po czym podniósł się i zsunął z łóżka. Zazwyczaj czuł się nieswojo, chodząc nago z twardą męskością, ale teraz jakoś mu to nie przeszkadzało. Może dlatego, że nie chciał, by taki stan rzeczy uległ zmianie.
    Przeszedł kilka kroków i zatrzymał się po prawej stronie Elle, a następnie pochylił się i wziął ją na ręce z uśmiechem. Postawił ją dopiero przed wejściem do basenu i otworzył drzwi balkonowe, by pokonać kilka stopni i sprawdzić, jaka jest woda. Nie była gorąca, ale wystarczająco ciepła, żeby wejść do niej bez szoku termicznego. Morrison bez zastanowienia odepchnął się od schodów i odpłynął kawałek. Zatrzymał się przy przezroczystej ściance i z zachwytem spojrzał w dół. Widok zapierał dech w piersiach jeszcze bardziej, niż gdy stali na dachu. Teraz nie ograniczały ich żadne mury, basen był nieco wysunięty, a oni zdawali się pływać w powietrzu. Obrócił się przodem do ukochanej i wyciągnął do niej ręce, uśmiechając się nieco szerzej.
    - Chodź do mnie, skarbie – powiedział cicho, ale tak, żeby mogła go usłyszeć.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  103. A Villanelle mieszkała pod NY? Bo Daniels nie pochodzi stricte z miasta, a z małego miasteczka pod nim. Tam się wychowywał i uczęszczał do szkoły, choć będąc już w szkole średniej jeździł ze znajomymi na imprezy do Nowego Jorku i tam mogliby się faktycznie poznać. Wpaść na siebie na ulicy, może na jakimś skateparku czy czymś w podobie :D
    A reszta to tak jak już mówisz.
    Daniels wypadek miał w październiku. Dziś już praktycznie stanął na nogi, otworzył firmę, kupił mieszkanie, więc całkiem nieźle sobie radzi, choć ostatnie miesiące faktycznie nie były najłatwiejsze.
    Czy da się to jakoś połączyć? Znaczy ich aktualne historie?


    John Daniels

    OdpowiedzUsuń
  104. - Nie masz pojęcia jak bardzo mnie to cieszy – wymruczał, patrząc na nią z wesołymi iskierkami w oczach i zagryzając dolną wargę, żeby przestać się uśmiechać. Może wieczór nie był idealny, może gdzieś byli faceci, którzy wykazywali się większą wyobraźnią, a ich romantyczność biła na głowę wszystkie pomysły, na jakie Arthur w swoim życiu wpadł i jeszcze wpadnie, ale i tak od momentu, gdy samolot wylądował w LA ten dzień był najpiękniejszym, co Morrison mógł sobie wymarzyć. Podpływała do niego piękna naga kobieta, która kilka godzin wcześniej wymieniła się z nim obrączkami, tworzyli swoją własną małą rodzinę, a ona wybrała właśnie jego spośród wszystkich, których mogła wybrać. Chciała go i nieustannie doceniał przywilej bycia jej mężem, teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. A gdyby mógł, trzymałby ją cały czas w swoich ramionach chcąc dać jej bezpieczeństwo i samemu czuć się bezpiecznym.
    Obserwował, jak podpływa i zdusił śmiech. Wyglądała uroczo niezdarnie i niemal nie wierzył, że to ta sama osoba, która przed chwilą wydawała się nader rozciągnięta i sprawna. Wyszedł jej naprzeciw i odetchnął, gdy objęła go ramionami, po czym podszedł do przezroczystego zwieńczenia basenu i podążył za spojrzeniem ukochanej, wypuszczając powoli powietrze. Miała rację, tu było pięknie, lepiej, niż Arthur to sobie wyobrażał. I żałował, że za trzy dni ten widok zostanie jedynie w ich wspomnieniach.
    - Znana ci jest instytucja internetu? – spytał, śmiejąc się cicho, a kiedy objęła go nogami w pasie obrócił się tak, by oprzeć się plecami o ściankę i ułożył dłonie na pośladkach dziewczyny. – Szukałem czegokolwiek gdziekolwiek i złożyło się tak, że na głównej stronie hotelu był właśnie ten basen. Wiedziałem, że ci się spodoba – wymruczał i skubnął ustami jej górną wargę, by następnie posłusznie odchylić głowę do tyłu i jęknąć cicho, kiedy poczuł na języku metaliczny posmak. – Widzę, że wzięłaś sobie do serca to, co wcześniej mówiłem – wyszeptał, gdy udało mu się uwolnić wargę spomiędzy jej zębów. – Cholera, kiedy już myślę, że nie mógłbym cię kochać bardziej, ty wchodzisz naga do basenu, spełniasz moje fantazje i mówisz mi, że masz nadzieję, że nie zmrużymy dzisiaj oka... Idealna i do tego cała moja – powiedział z zadowoleniem i pochylił głowę, przygryzając skórę na jej szyi i to samo miejsce zwilżając po chwili językiem. W międzyczasie ponownie się obrócił, tym razem tak, żeby przycisnąć do ściany plecy Elle. Jedną dłoń wciąż zaciskał na jej pośladku, a drugą pomógł sobie wsunąć się w jej gorące, dalej wilgotne wnętrze kolejny raz tego dnia. Robił to powoli, wcześniej prostując się tak, że przez cały czas patrzył w ciemne oczy ukochanej. Rozchylił usta i pozwolił sobie na cichy jęk, gdy jego męskość w całości zatopiła się w jej kobiecości. Powtórzył czynność, nie odrywając spojrzenia od twarzy Elle i oparł się jedną dłonią ponad jej ramieniem o krawędź basenu, a drugą zacisnął mocno na jej skórze, zapewne zostawiając po sobie kilka siniaków, ale to w tej chwili było jego najmniejszym zmartwieniem. Skupiał się na czerpaniu przyjemności z powolnych ruchów i fakcie, że odhaczają właśnie kolejny pierwszy raz, bo nigdy nawet razem nie pływali, nie mówiąc już o kochaniu się w basenie.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  105. Miał ochotę podejść do ściany i walić o nią głową niczym w mur. Do tej dziewczyny naprawdę kompletnie nic nie docierało i naprawdę robiła wszystko, aby wyprowadzić go z równowagi. Miał nadzieję, że informacje na temat jego przyjaźni z Arthurem nieco ją uspokoją, ale ta ni stąd ni zowąd wściekła się jeszcze bardziej, a on kompletnie nie rozumiał o co tej kobiecie tak właściwie chodzi.
    - Jeśli nie chodzi o menstruacje i jesteś taka na co dzień, to jedyne co mogę, to serdecznie współczuć temu idiocie, który się w tobie zakochał – westchnął, krzyżując dłonie za karkiem i odchylając się do tyłu na krześle. Wolał trzymać się od niej jak najdalej, bo zachowywał się na tyle nieobliczalnie, że nie zdziwiłby się, gdyby rzuciła się na niego z pięściami lub rozbiła mu niespodziewanie szklankę na głowie. Nigdy wcześniej nie spotkał na swojej drodze kogoś, kto aż tak go nie szanował i nie dało się ukryć, że takie zachowanie cholernie się mu nie podobało.
    - Dobrze, nie wierzysz mi, trudno. Jakoś będę musiał z tym żyć, może Arthur mnie zrozumie, ewentualnie wybierze ciebie zamiast mnie i zwyczajnie przestanę go lubić – wzruszył zrezygnowany ramionami i zaczął obracać w dłoniach szklankę z whisky. Naprawdę chciał dać jej szanse i otworzyć przed nią możliwości o których dotąd jedynie mogła pomarzyć, ale skoro odrzucała jego propozycje i marnowała tym samym szanse na karierę w branży, nie zamierzał się jej więcej prosić i błagać o to, aby została u niego na stażu i zaprojektowała jedną z kolejnych siedzib firmy.
    - Nie, ty o nim nie wspominałaś, ale za to on mówił mi o tobie i dopiero przed chwilą skojarzyłem, że ty jesteś tą Villanelle, o której jęczał mi wczoraj przez cały wieczór – przewrócił oczami, od niechcenia gestykulując przy tym rękoma. Kompletnie nie ogarniał jakim cudem Arthur zakochał się w tej kobiecie i w dodatku aż tak bardzo oszalał na jej punkcie. Słuchając wczoraj jego wywodów na temat ukochanej zupełnie inaczej wyobrażał sobie Elle i był teraz niemalże pewien, że uczucie jakim darzy tą wariatkę to jedynie wymysł jego chorego umysłu i niepoczytalności ze względu na schizofrenię.
    - O nie, nie, nawet…nie próbuj – dokończył wściekły, kiedy zwymiotowała do stojącego obok kosza. Naprawdę myślał, że już gorzej być nie może, ale najwyraźniej brunetka rozkręcała się coraz bardziej i najpewniej założyła się z kimś, że pojawi się w tej firmie tylko po to, aby jak najbardziej uprzykrzyć mu życie i zaburzyć jego wewnętrzny spokój.
    - O co ci chodzi, co? Ktoś specjalnie cię tu przysłał, hm? Nasłała cię i zapłaciła ci za to jakaś moja konkurencja? A może z Morrisonem też umawiasz się tylko dlatego, że ktoś ci za to płaci? Nie zdziwiłbym się, gdybyś go wykorzystywała i wrabiała w tego brudnego, małego i wrzeszczącego gówniaka – warknął, wykonując szybko telefon do działu porządkowego i wzywając w trybie pilnym ekipę sprzątającą. Ostatnie czego dziś potrzebował to zapach wymiocin unoszący się w jego ukochanym i perfekcyjnie schludnym gabinecie.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  106. Oparł jedną dłoń na jej szyi i pogłaskał kciukiem linię szczęki, jednak tym razem spoglądając w jej ciemne oczy się nie uśmiechnął.
    - Nie, nie myślę tak – powiedział cicho i delikatnie pokręcił głową. – Ale mam nadzieję, że kiedyś poznam cię na tyle dobrze, żeby przyznać to z czystym sumieniem – dodał i w końcu pozwolił sobie na wygięcie ust w delikatny łuk. – Mam na to całe życie – stwierdził, a serce zabiło mu przez krótką chwilę nieco szybciej. Sama świadomość tego, że się razem zestarzeją napawała Morrisona niebywałym szczęściem i miał wrażenie, że będzie tak już zawsze, ilekroć przywoła to w swoim umyśle.
    - Z wzajemnością, kochanie – wyszeptał, rozkoszując się ciepłem rozchodzącym się po całym organizmie od podbrzusza. Wiedział, że nie może sobie pozwolić na spełnienie i to nie tylko ze względu na to, że niedawno przeżył dość intensywne i fizycznie nie czuł, by zbliżał się do finału. Chodziło też o to, że naprawdę miał zamiar kochać się całą noc, a nie zwykł rzucać słów na wiatr. Dlatego, gdy mięśnie ukochanej zacisnęły się na nim kolejny raz tego dnia, przestał poruszać biodrami, pozostając w jej wnętrzu i przytulając ją do siebie. Wsłuchiwał się w przyspieszony oddech, starając się uspokoić własny i czerpał rozkosz ze śladów, które po sobie zostawiła w postaci paznokci wbitych w skórę. Nie odsunął się, jedynie odchylił delikatnie głowę, żeby swobodnie patrzeć na twarz Elle zamglonym z podniecenia spojrzeniem i dłonią, którą do tej pory opierał na ściance odgarnął jej mokre kosmyki włosów do tyłu i wpił się w jej wargi. Pocałunek jednak nie był tak żarliwy i chaotyczny jak do tej pory, teraz całował ją powoli, wręcz leniwie i namiętnie.
    - Poważnie. Powiedz mi, czego byś chciała. Nigdy o to nie pytałem i to był błąd – powiedział cicho, odsunąwszy się kilka milimetrów od jej ust. Wciąż jednak stykali się nosami a ich gorące, przyspieszone oddechy się mieszały. Arthurowi było cholernie duszno nawet mimo wody, która powinna chłodzić ich ciała, ale nie zamierzał się skarżyć, bo to ciepło było nadzwyczaj przyjemne. Takie, które tylko Elle mogła mu dać. – Ja ci powiedziałem, teraz twoja kolej... Opowiedz mi o swoich fantazjach, a postaram się je spełnić... – urwał i wysunął się z niej. Czuł, że nie jest w stanie dłużej stać na nogach, dlatego, nie wypuszczając Elle ze swoich ramion, obrócił się i ruszył w kierunku schodów. Usiadł na nich ostrożnie, sadzając brunetkę okrakiem na swoich udach. Woda sięgała im zaledwie do żeber i ciała owiał delikatny wiatr, ale podmuch powietrza był przyjemnym wytchnieniem od gęstej atmosfery między nimi. Miał wrażenie, że wystarczyłaby niepozorna iskra, żeby wzniecić pożar, który niełatwo będzie ugasić, o ile w ogóle się to uda. – Proszę – wyszeptał na sam koniec, przesuwając nosem po jej szyi, by ostatecznie skupić się na płatku ucha, który przygryzł i zassał, oddychając przy tym głęboko, żeby choć trochę uspokoić skołatane serce.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  107. - Jest - szepnął Victor. - Jest trudne, ale nie możesz się poddawać. Bo to wcale nie pomoże... Nie jest twoją winą to, co się stało. Złe rzeczy po prostu się dzieją... nie mamy na to wpływu. Myślisz, że on chciałby, żebyś się tak zadręczała? Nie sądzę, Elle.. - pokręcił głową. Westchnął ciężko. Nie wiedział, co kobieta czuje, ale rozumiał, że to nie jest dla niej łatwe i że bardzo się męczy. Niestety Nikitin nie był w stanie jej pomóc, tak samo jak ona jemu. Mogli tylko być dla siebie tak, jak to przyjaciele powinni być.
    - Jeszcze wszystko naprawicie... - szepnął.
    Zgodnie z instrukcjami wziął dziecko na ręce.
    - Hej, malutka. Nie złość się na starego wujka, że trochę nie ogarnia. Jeszcze się nauczę - zapewnił cicho i uśmiechnął się do dzieciątka. Potem zerknął na Elle.
    - Tak... jakieś zajęcie to całkiem niegłupi pomysł... tylko... czy dałoby się jakoś wyłączyć myślenie?a

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  108. Ok, no to przeszłość w sumie miałybyśmy ogarniętą.
    No, ale skoro się do niego odezwała to on powinien wiedzieć, gdzie byłą itp.? Czy utrzymywaliby ze sobą kontakt? No i też nie wiem za wiele o Twojej Villanelle :D Przynajmniej na razie, więc nie wiem jak ten fakt ugryźć. Bo mój Daniels już sporo na NYC przeszedł i też ma dość bogatą historię jak by nie patrzeć.
    No, co do dramatów w życiu Danielsa to w sumie dramatów nie ma, ale sheep wyskoczyła ze śmiercią Olivii, a John mimo, że z nią nie był to nie jest kompletnym bezdusznym dupkiem więc pewnie w jakiś sposób by się to na nim odbiło, więc to też zależy co masz na myśli mówiąc lekki i wiosenny wątek :D
    Ciężko mi też na razie coś wymyślić, bo muszę zrozumieć jak wygląda ich relacja teraz. No odezwała się do niego gdy jej nie było, ok… Ale co mu powiedziała i jak to między nimi się potoczyło? Utrzymywali jedynie kontakt wirtualny? Widywali się?


    John Daniels

    OdpowiedzUsuń
  109. Pokręcił głową i uśmiechnął się wesoło, ponownie przeczesując palcami jej włosy. Nie wiedział, czy zdradzić jej o czym myśli, dlaczego zrobił to co zrobił, ale widząc blady uśmiech uznał, że powinien się wytłumaczyć. Jej zwątpienie w siebie nie było w jego intencjach, więc westchnął cicho i pocałował ją jeszcze raz, po czym oparł czoło na jej czole i na moment przymknął powieki.
    - Nie zrobiłaś nic nie tak. Przeciwnie. Ale mieliśmy się kochać całą noc i mam zamiar dotrzymać słowa, czy ci się to podoba, czy nie – wyjaśnił, rytmicznie wodząc opuszkami palców po obejmujących jego biodra udach ukochanej.
    Słuchał jej słów z przygryzioną wargą i zamkniętymi oczami, nie chcąc przerywać i jak najdokładniej wyobrazić sobie to, o czym mówiła.
    - Ustaliliśmy, że plażę zaliczymy jutro. I będę w garniturze, obiecuję – roześmiał się cicho i wyprostował się, spoglądając w ciemne oczy Elle. W mieszkaniu szafa miała lustro do samej podłogi, więc spełnienie jej fantazji byłoby możliwe bez żadnych problemów. Tutaj jednak sprawa nie była tak prosta, a Morrison nie mógł sobie przypomnieć, co znajduje się w apartamencie zbyt zaabsorbowany swoją żoną.
    - Słucham? – mruknął, unosząc jedną brew i przestał wodzić palcami po jej ciele. Patrzył, jak jej policzki robią się jeszcze bardziej zarumienione, choć nie przypuszczał, że to możliwe i ułożył na nich dłonie, kręcąc przy tym głową. – Jak możesz tak mówić? Skarbie... Żadna twoja fantazja nie jest i nie będzie dla mnie głupia, tym bardziej, że chcę spełnić je wszystkie. Jesteś moją żoną, do cholery, komu masz o tym powiedzieć, jeśli nie mnie? Że nie wspomnę o realizacji, bo to chyba oczywiste – powiedział i wpił się w jej wargi, nie dając czasu na odpowiedź. Pocałunek nie był długi, ale wystarczający, by zabrakło im tchu, a kiedy się od siebie odsunęli Arthur objął dziewczynę jedną ręką w pasie, a drugą podparł się o wyższy stopień, żeby wstać i wyjść z basenu. Postawił ukochaną dopiero, gdy znaleźli się na dywanie w części apartamentu, która miała być salonem i rozejrzał się uważnie. Jedyne lustro wisiało przy drzwiach wyjściowych i nie sięgało podłogi, ale Arthur nie zamierzał odpuścić. Podszedł do ściany i zdjął je ostrożnie, po czym przeniósł w stronę kanapy, o którą je oparł. Dywan był puchaty i zapewne wygodniejszy od podłogi, dlatego odsunął jeszcze szklany stolik, żeby zrobić miejsce i wyprostował się, by następnie bez zbędnych ceregieli chwycić Elle pod udami tak, że znowu znalazła się w jego ramionach i ukląkł razem z nią na dywanie, uśmiechając się przy tym łobuzersko.
    - Teraz miało być całowanie całego ciała, tak? – wymruczał, choć doskonale wiedział jaka była kolejność. Ostrożnie ułożył ukochaną na plecach i przywarł wargami do jej szyi i począł przesuwać się w dół jej ciała, scałowując kropelki wody ze skóry.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  110. - Powiedz mi, jeśli będziesz miała dosyć, a przestanę – powiedział nieco poważniej i musnął palcami jej zaokrąglony brzuch. Nie chciał zrobić jej krzywdy, nie chciał też, by coś stało się dziecku, dlatego wbrew pozorom zamierzał być ostrożny. Ich zbliżenia zazwyczaj były pełne namiętności i gwałtowności, a Arthur raczej się nie hamował. Teraz było inaczej i chociaż pozwolił sobie na zatracenie, mimo tego co działo się kilka godzin temu, nie był aż tak lekkomyślny. Z tego powodu nie wchodziło w grę spełnienie fantazji Elle w całości, bo o ile dopuszczał sprawianie jej bólu zębami i klapsami, o ile będzie tego chciała, tak wolał być ostrożny, jeśli chodziło o jej kobiecość.
    Podniósł się, reagując na jej działania i odchylił głowę do tyłu, mrucząc z przyjemności. Rzadko pieściła jego ciało w ten sposób, ale Arthur musiał przyznać, że to uwielbiał. Jej wargi na skórze były czymś, co przez długi czas jej nieobecności jedynie sobie wyobrażał, dlatego czerpał teraz maksymalnie, nie mając zamiaru jej przerywać. Jedyne, na co sobie pozwolił, to ułożenie dłoni na jej głowie i delikatne przeczesanie włosów palcami.
    Stłumił westchnienie, gdy przerwała i zagryzł wargę, by nie wyrazić z tego powodu swojego niezadowolenia. To jednak była jej fantazja i chciał zrobić to, czego ona sobie zażyczy. Odwzajemnił pełne pożądania spojrzenie i objął Elle, ponownie sadzając ją okrakiem na swoich udach.
    - Nie mam nic przeciwko – przyznał i trącił nosem jej nos. – A kiedy już groszek pojawi się na świecie musimy spróbować zamienić bitą śmietanę na jakiś dobry alkohol – wymruczał z łobuzerskim uśmiechem i zerknął na ich lustrzane odbicie. Byli mokrzy, woda spływała z ich włosów i ciał i wsiąkała w dywan, twarze były zarumienione, a oczy błyszczące tym charakterystycznym blaskiem, który nie raz widział u Elle, z tym wyjątkiem, że teraz jego wyglądały tak samo. Przesunął jedną dłoń na pośladek ukochanej, drugą objął ją w pasie, a jego odbicie zrobiło to samo. – Nie sądziłem, że tak dobrze razem wyglądamy – wyszeptał i wrócił spojrzeniem do twarzy Elle. – Pasujemy do siebie – dodał jeszcze i podniósł ją nieco, żeby chwilę później opuścić, jednocześnie zagłębiając się w jej wnętrzu i wzdychając z przyjemności. – Przepraszam, że nie zrealizujemy całej fantazji, ale nie chcę zrobić ci krzywdy. Wrócimy do tego w domu, przed naszym lustrem – powiedział cicho i pochylił głowę, żeby obdarować pocałunkami jej szyję, kiedy w pomieszczeniu rozległ się dźwięk wibracji. Telefon Arthura leżał na szafce nocnej i zupełnie zapomniał go wyłączyć, a teraz skutecznie go rozproszył, pojawiła się bowiem myśl, że teściowie, mimo że wiedzieli, iż mają im nie przeszkadzać, nie mogli czekać, bo coś się stało.
    Wyprostował się i odchylił głowę do tyłu, spoglądając w sufit i zaciskając zęby.
    - Nie wierzę. Po prostu nie wierzę – wymamrotał i popatrzył na ukochaną, jakby chciał znaleźć u niej pozwolenie. – Mam iść sprawdzić, czy mamy to w tej chwili gdzieś i zobaczymy rano? – spytał, choć domyślał się, jaka będzie odpowiedź. Ich rodzicielski instynkt weźmie górę nad pożądaniem i jedno z nich pójdzie odebrać telefon, a jeśli nie odebrać, to chociaż zobaczyć, kto śmie zawracać im głowę.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  111. Pokiwał głową z uznaniem, przyznając w duchu, że impreza to dobry pomysł. Może i miał dwadzieścia osiem lat na karku, ale lubił czasami oderwać się w ten sposób od rzeczywistości, a ta ostatnio dla młodego małżeństwa nie była zbyt łaskawa. Poza tym, wciąż miał w pamięci ich pierwszą i ostatnią wspólną imprezę i ten jeden taniec, podczas którego zobaczył, że rzeczywiście może się podobać swojej wymarzonej Villanelle Madisson. Przyciąganie między nimi było wręcz namacalne i nagle zaczął się zastanawiać, czy gdyby nie byli pijani tamta noc skończyłaby się w ten sam sposób. Niewykluczone, że zatańczyliby ze sobą, jednak nie tak śmiało i wyuzdanie i nie miał pojęcia, czy dziewczyna na trzeźwo miałaby odwagę powiedzieć, że ma ją pocałować.
    Niemniej jednak zastanawianie się nad tym nie miało najmniejszego sensu, bo Arthur nie żałował ani sekundy z tamtej nocy. Gdyby nie ten jeden taniec, nie miałby tego, co teraz mógł nazwać swoją rodziną.
    - Mhm... Ciekawe, jak smakowałaby whisky zlizana z twojego brzucha – wymruczał, trącając nosem jej ucho i przyciskając do siebie nieco mocniej jej biodra, by wsunąć męskość do samego końca i cichutko jęknąć. – Impreza, tak? A może na tej imprezie znajdziemy sobie jakieś przytulne pomieszczenie? Jak para studenciaków albo licealistów – roześmiał się i odsunął na tyle, żeby spojrzeć w jej ciemne oczy. – Ale nie zrobimy następnego dzidziusia. Chciałbym dużą rodzinę, ale po groszku powinniśmy sobie zrobić chwilę przerwy – dodał i zagryzł dolną wargę, żeby nie powiedzieć nic więcej. Nie chciał psuć tego momentu, bo choć kochał swoje dzieci, ta chwila miała być ich.
    Jednak bez względu na uciszenie się Arthura los miał dla nich inne plany. Naprawdę mocno pożałował, że nie wyłączył tego telefonu, ale teraz mógł jedynie ciężko westchnął i złożywszy ostatni raz pocałunek na wargach ukochanej podniósł się razem z nią i ruszył do sypialni, żeby odebrać telefon.
    Nie znał numeru, który pojawił się na ekranie i początkowo miał zamiar zwyczajnie go zignorować. Uświadomił sobie jednak, że miał kontakt jedynie z Kate i Alison i nie przyszło mu do głowy, żeby zapisać numer Henry’ego, a przecież to mógł być on.
    - Nie wiem kto to – mruknął i przesunął palcem po ekranie, po czym przyłożył telefon do ucha. – Halo? – rzucił, ale nie usłyszał odpowiedzi, jedynie czyjś ciężki oddech. Już miał zamiar powtórzyć, ale dobiegł go głos, którego w pierwszej chwili nie rozpoznał.
    - Nie powinieneś tego robić – powiedziała dziewczyna. – Nie powinieneś robić mi nadziei, a potem jej odbierać. Gdzie jesteś, do cholery? Stoję przed blokiem i nie widzę zapalonych świateł. Gdzie jesteś?
    - Słucham? – warknął, gdy dotarło do niego, z kim ma do czynienia. – Nie dzwoń do mnie, zostaw mnie w spokoju – dodał i rozłączył się, ale po paru sekundach znowu rozległ się dźwięk wibracji. Morrison odrzucił połączenie i wyłączył telefon, uznając, że jeśli coś się stanie rodzice Elle skontaktują się z nią. Rzucił urządzenie na łóżko i przetarł dłońmi twarz, kręcąc głową. Podniecenie natychmiast uleciało, a brunet usiadł na materacu. – Nie uwierzysz – powiedział, spoglądając na ukochaną niewidzącym wzrokiem. – To była Claire. Stoi pod naszym mieszkaniem... Chyba... Chyba powinienem zadzwonić do Blaise’a, żeby sprawdził o co chodzi – wymamrotał bardziej do siebie niż do Elle, ale się nie ruszył.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  112. [Tylko nie banany. Wszystko, ale nie banany.
    Heeej. :D Eeee, nie, to tylko pierwszy sezon Homeland za ostro mi wszedł. Głowa do góry i Louis sobie radę da. :D]

    Louis

    OdpowiedzUsuń
  113. Jeśli nie znajdowaliby się aktualnie w budynku jego firmy, pewnie nawrzeszczałby na nią tak, że słyszałoby go co najmniej pół Nowego Yorku. Nie mógł już dłużej powstrzymać rosnącej góry w gardle i jedynie spokój od plotek i komentarzy jego pracowników powstrzymywał go przed nagłym wybuchem i atakiem na Villanelle. Wszystko co mówił i robił nijak nie było przez nią odbierane tak, jak on to pierwotnie chciał przekazać. Wyrobiła sobie o nim konkretne zdanie dobre kilka godzin temu i jak widać nic nie wskazywało na to, że jej opinia na temat prezesa może ulec kiedykolwiek zmianie. Normalny człowiek przyjąłby jego wcześniejszą propozycje z pocałowaniem ręki i na kolanach dziękował za możliwość realizacji zawodowej i ogromne sumy, jakie się z tym wiązały, ale najwyraźniej ta kobieta miała nie mniejsze problemy psychiczne niż jej partner.
    - Ile jeszcze razy będziesz to powtarzać, co? Wyzywaj mnie dalej, nie robi to na mnie żadnego wrażenia słonko – wzruszył bezradnie ramionami, z niesmakiem obserwując jak pochyla się nad jego koszem. Zachowywała się zupełnie jak jego przyjaciółka, kiedy była w pierwszym trymestrze ciąży, ale nie chcąc oberwać od niej w twarz, darował sobie komentarze na temat kolejnej ciąży. Jeśli Elle spodziewałaby się dziecka na pewno nie szukałaby powrotu na uczelnie i nie biegała za stażem, a jedynie wypoczywała gdzieś na wygodnej kanapie, obsługiwana przez wpatrzonego w nią Arthura. Morrison zresztą na pewno nie omieszkałby wspomnieć mu wczoraj o kolejnym potomstwie, więc zdecydowanie nie mógł podejrzewać brunetki o ‘błogosławiony stan’.
    - Świetnie, wyobraź sobie że to zauważyłem – warknął, odsuwając się na drugi koniec pomieszczenia. Skoro nie była to ciąża, mogło istnieć realne podejrzenie, że dziewczyna cierpi na jakieś zatrucie pokarmowe, a on nie zamierzał przejąć od niej żadnych wirusów. Ostatnie czego jeszcze dzisiaj potrzebował to kilka dni spędzonych w toalecie i przeżywania ‘kaca’, kiedy nie wypiło się ani grama alkoholu.
    - Tak, jestem normalny. W przeciwieństwie do ciebie, ja od początku chcę z tobą zakopać topór wojenny, a ty zachowujesz się jak małe, rozkapryszone dziecko – przewrócił oczami, siadając na brzegu parapetu i wpatrując się w zapierający dech w piersiach widok za oknem, który zawsze od razu go uspokajał – Jestem szefem i to moje biuro, w tym już na pewno cię nie oszukałem. Jestem też przyjacielem Arthura, a ty…ty o zgrozo jesteś jego dziewczyną – westchnął ciężko i podniósł się z miejsca, zrywając się szybciej w jej kierunku i łapiąc ją delikatnie pod ramię – Wszystko w porządku? Strasznie pobladłaś, a jak już mówiłem, nie jesteś w moim typie i nie zamierzam cię tutaj reanimować…- wpatrywał się w nią z niepokojem, gotów w każdej chwili wezwać dyżurującego na dole lekarza.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  114. Cudowny nastrój prysł jak bańka mydlana. Zimne powietrze uderzyło w rozgrzane ciało Arthura i poczuł się zwyczajnie źle, zwłaszcza, gdy Elle owinęła się kołdrą. Domyślał się, że z kochania się przez całą noc zostały jedynie piękne plany, dlatego podniósł się i z ciężkim westchnieniem odnalazł spojrzeniem swoje zmięte, zaplątane w spodnie bokserki i wciągnął je na siebie, po czym usiadł z powrotem i opadł na plecy, zasłaniając oczy przedramieniem.
    - Thea jest bezpieczna – powiedział, zamiast odpowiedzieć na pytanie, jakby chciał uspokoić samego siebie. – Nie wiem, Elle, może zadzwoni po policję, jeśli będzie trzeba, bo ja dodzwonię się tylko do LAPD – mruknął i zacisnął zęby, zdając sobie sprawę z tego, że ton, którego używa, nie jest zbyt miły. Przecież to nie była wina jego żony, że Claire okazała się ciut namolna i robiła sobie nadzieje tam, gdzie nie było nawet ich zalążka. – Adres to akurat moja wina. Wtedy, kiedy spotkaliśmy się w kawiarni... Zaprosiłem ją na tę imprezę, ale jako znajomą, więc nie czułem się w obowiązku, żeby po nią iść, a moje mieszkanie było po drodze między jej, a tamtym domem. Podałem jej adres, zadzwoniła, kiedy była blisko i wyszedłem... Nie sądziłem, że... Że go zapamięta... – urwał i opuścił rękę, opierając ją na swojej klatce piersiowej i nieco nerwowo wystukując palcami rytm na swojej skórze. – I jakie nadzieje? Nie robiłem jej żadnych... – zaczął, ale kolejny raz nie dokończył, uświadamiając sobie, co zrobił, gdy dowiedział się o Boltonie. Nie sądził, że Claire weźmie na poważnie coś, co było jedynie marną prowokacją i nigdy nie doszło do skutku. Właściwie nie widział tej dziewczyny od momentu feralnej imprezy, bo ulubiona kawiarnia kojarzyła mu się teraz jedynie z oddalającą się Elle i przestał do niej chodzić.
    - Zignorujmy to. Nie będzie tam stała wiecznie i nie wie, gdzie mieszkają twoi rodzice, więc nic im nie grozi – powiedział cicho i podniósł się do siadu. – Po powrocie się tym zajmę. Zagrożę jej policją... Nie wiem, coś wymyślę – westchnął i potarł jedną dłonią skroń. Czuł, że zaczyna boleć go głowa, a myśli biegną w kierunku, którego Arthur nie lubił przywoływać w pamięci, bo zwyczajnie się wstydził. Zrozumiał, co czuła Elle, gdy wpadł w obsesję. Różnica między nim a Claire była taka, że on był chory i jeszcze wtedy o tym nie wiedział. Ale teraz rozumiał. I bardzo nie chciał o tym myśleć.
    - Dlaczego nie wyłączyłem tego pieprzonego telefonu... – jęknął i zacisnął powieki, opuszczając głowę i kręcąc nią z niedowierzaniem. – Przepraszam, słońce. To miał być nasz czas, a jedna głupia dziewucha wszystko zepsuła... – wymamrotał i ponownie opadł na plecy, jednak tym razem wyciągnął ręce, prosząc ukochaną bez słów, by się do niego przytuliła. – Nie ma szans, żeby odbudować nastrój, co? Naprawdę chciałem, żeby ten wieczór... Właściwie ta noc była idealna... – powiedział jeszcze bardziej do siebie niż do brunetki, a jakaś jego część mimo wszystko liczyła, że spróbują wrócić do tego, co przerwali. Nie chodziło o sam seks tylko o to, co się między nimi działo. Arthur miał wrażenie, jakby swoją otwartością przeskoczyli pewien etap w swoim związku i tym samym coś zyskali i nie chciał tego tracić.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  115. - Nie – odparł natychmiast, ale zagryzł wargę w zamyśleniu. Nie chciał jej stresować, nie mogła się denerwować, bo przecież to zaszkodziłoby nie tylko jej samej, ale i groszkowi. – To znaczy... – wymamrotał po chwili i pokręcił głową, ostatecznie rezygnując z powiedzenia jej wszystkiego. Miał świadomość, że obiecali sobie szczerość, ale to przemilczenie prawdy było dla jej dobra. – Nie, nie ma się czym martwić. Po prostu... To silniejsze ode mnie. Jestem ojcem, myślę i swoim dziecku, a nie mogę być przy Thei i jej przytulić. Komu jak komu, ale tobie chyba nie muszę tego tłumaczyć, prawda? – spytał w końcu i zerknął na ukochaną z uśmiechem, jednak ten po chwili zniknął z jego ust. Humor siadł mu doszczętnie i miał ochotę narobić Claire za to koło dupy. Nie dość, że od początku musieli z Elle mierzyć się z przeciwnościami, to jeszcze teraz, gdy wszystko szło ku lepszemu i mieli spędzić ten weekend skupiając się tylko i wyłącznie na sobie, jakaś blond flądra bezczelnie zepsuła piękne chwile.
    - Wiem, wiem... Ale i tak czuję się z tym źle. Było... Było naprawdę cudownie, Elle. I nie masz pojęcia jak cholernie wściekły jestem, że ktoś nam to zepsuł – westchnął, nieco zbyt nerwowo przeczesując palcami swoje włosy i spoglądając w sufit, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem.
    Zamrugał szybko, słuchając jej słów.
    - Co proszę? – mruknął, ale nagle go oświeciło i zaśmiał się cicho. – Aaa, tak... Raczej nigdy o tym nie mówiłem, nie tylko tobie... Wiesz, w swoim idealnym życiu w wyobraźni mam cudowną żonę... Akurat to mam nie tylko w wyobraźni – przerwał na moment, by pocałować czubek głowy ukochanej. – Duży dom na przedmieściach... Taki z basenem i ogrodem, w którym moja cudowna żona pielęgnuje kwiatki, bo stwierdziła, że na przedmieściach tak wypada, a ja własnoręcznie buduję huśtawkę dla dzieci. Zawsze myślałem o czwórce. Lubię zgiełk i rodzinną atmosferę, a święta w twoim domu tylko mnie w tym utwierdziły – powiedział i po chwili zastanowienia owinął szczelniej kołdrą ciało brunetki, by popchnąć ją delikatnie na plecy. Uśmiechnął się szeroko i ułożył się na brzuchu między jej nogami, po czym oparł głowę na jej podbrzuszu, mając nadzieję na kolejne muśnięcie ze strony dziecka. – Ale to nie jest konieczny warunek. Życie i tak to zweryfikuje. A ty? Myślałaś o tym? – spytał, unosząc na nią spojrzenie.
    Nie dał jej jednak czasu na odpowiedź. Podniósł się szybko i kolejny raz tego dnia wziął Villanelle w swoje ramiona, po czym ruszył w stronę łazienki.
    - Może i noc mamy spisaną na straty, ale obiecałaś mi wspólny prysznic – wyjaśnił i postawił ją dopiero w kabinie, powoli zsuwając z niej kołdrę. Wychylił się do pokoju, żeby rzucić ją na podłogę i wrócił do brunetki, po drodze zdejmując z siebie bokserki. Odkręcił gorącą wodę i ustawił ich pod strumieniem, przytulając do siebie ukochaną. – To co, myślałaś o tym? O rodzinie?

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  116. - Prosiłem Kate, że gdyby coś się działo, cokolwiek... Miała zadzwonić. Nie dzwoniła, więc myślę, że nasza księżniczka naprawdę śpi ze swoim królisiem i nikt nie gotuje lepiej niż babcia – roześmiał się, chociaż wesołość nie sięgnęła jego oczu. Zmartwienie Elle dość mocno mu się udzielało i wiedział, że teraz nie ma to związku z tym, czy Claire mogłaby coś zrobić, czy nie. Może przegapił trzy miesiące z życia swojej córeczki, ale jego żona miała rację, jeszcze nie byli tak daleko od niej. Arthur miał jednak wrażenie, że gdyby nie pozwolili sobie na ten weekend, nie uwolniliby się od problemów. Na neutralnym gruncie zmierzenie się z nimi było łatwiejsze i choć nie poruszyli tematu San Diego, coś między nimi już uległo delikatnej zmianie. – Zadzwonimy z samego rana. Ale proszę, skarbie, nie nakręcaj się, dobrze? Znam to twoje negatywne nastawienie i wiem, że zaraz coś wymyślisz... Nie rób tego. Ona wie, kiedy coś się dzieje z tobą, więc ty wyczułabyś, gdyby coś się działo z nią – zauważył i musnął ustami jej wargi, jednak pocałunek nie miał w sobie nic z namiętności, która towarzyszyła im nie dawniej, jak godzinę temu. Teraz brunet był czuły i delikatny, jakby się bał, że zbyt mocne dotknięcie Elle ją skrzywdzi.
    Westchnął cicho i zmniejszył temperaturę wody, po czym wyszedł na kilka sekund z kabiny i otworzył drzwi łazienki, by zachować cyrkulację powietrza. Nie chciał, żeby cokolwiek stało się Elle i wolał dmuchać na zimne.
    Wrócił pod strumień wody, patrząc uważnie na wykonywane przez ukochaną czynności i uśmiechnął się, gdy zaczęła rozprowadzać żel po jego ciele. Nie protestował, a jedynym jego działaniem było ułożenie rąk na jej talii i przysunięcie się do niej, żeby czuć ciepło jej ciała.
    - Nie wracamy do tematu kozy – przypomniał, mrużąc oczy i pokiwał ze zrozumieniem głową. – Dwoje dzieci wystarczy. Jeśli poczujemy instynkt rodzicielski jak już będą duże, zaadoptujemy sobie pieska i jego będziemy traktować jak dzidziusia – roześmiał się i przymknął powieki, rozkoszując się delikatnym dotykiem. Mruczał przy tym cicho i odchylił głowę do tyłu, zupełnie poddając się tej przyjemnej chwili. Słysząc jednak kolejne słowa dziewczyny otworzył oczy i spoważniał, a następnie, żeby uporządkować myśli, sam sięgnął po żel i wycisnął go na swoją dłoń. Rozgrzał go i zaczął pocierać ramiona i barki Elle, od czasu do czasu ugniatając je palcami.
    - Masz prawo. Los na tyle nam dopieprza, że należy się też coś dobrego... – zauważył i przesunął ręce wyżej, na szyję ukochanej. Oparł kciuki na jej brodzie i pchnął lekko do góry, żeby wbić spojrzenie w jej oczy. – Nie przytłacza cię to? – spytał cicho. Zdał sobie bowiem sprawę, że choć teoretycznie pytał ją o zgodę, tak naprawdę pobrali się tak szybko tylko i wyłącznie przez niego. Poza tym, gdyby trochę poczytał wiedziałby, że zajście w ciążę jest możliwe w trakcie karmienia piersią i by się zabezpieczał. A przede wszystkim, powinien to zrobić tamtej nocy. Przez niego Villanelle musiała tak szybko stać się odpowiedzialną dorosłą, zamiast być wciąż szaloną studentką. W ciągu roku ich życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni i choć Arthur nic by nie zmienił, bo kochał ją wcześniej, niż ona pokochała jego, również z dnia na dzień musiał dorosnąć. Był mężem i ojcem i musiał dbać o rodzinę, która była dla niego wszystkim. Zdarzały się jednak chwilę zwątpienia i nie potrafił sobie wyobrazić, jak źle musiała się z tym czuć Elle.
    - To wszystko stało się szybko – przyznał, nie odrywając wzroku od jej ciemnych oczu. – Elle... Jesteś szczęśliwa? Z tym, że właściwie mamy dwoje dzieci i w ciągu trzech miesięcy ze studentki i wykładowcy staliśmy się żoną i mężem ze wspólnym mieszkaniem, domem i planami na przyszłość? Kocham cię ponad życie, ale odpowiedz szczerze, dobrze? Jesteś szczęśliwa? – powtórzył i wstrzymał oddech, nie mając pojęcia, jaką usłyszy odpowiedź. Wiele razy powtarzała mu, że jest jej dobrze, że go kocha, ale teraz, po wszystkim co się stało, nie wiedział czy to wciąż aktualne.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  117. Patrzyła na trwającą akcję z małym uśmieszkiem pod nosem. Sama nie miała takiej relacji z rodziną. Najbardziej bolało, jeśli chodziło o babcie - jedna umarła, gdy Jen była mała, więc nawet nie zdążyła jej poznać. Druga zaś odsunęła się od swoich córek, kiedy te wybrały inną ścieżkę życiową, niż się pani babci podobało. A rodzice… Cóż, rozwód bardzo tutaj namieszał.
    Rozciągnęła jeszcze bardziej usa, kiedy Elle przyznała jej rację. Spojrzała na uspokojone dziecko i zaczęła myśleć nad tym, czy sama kiedyś zdecyduje się na potomka. Póki co nie widziała siebie w ogóle w tej roli, ale może kiedyś… Kto wie? Mówi się, że osoby pochodzące z rozbitej rodziny potem same mają problem z tym, żeby stworzyć kochający, pełny ciepła dom, w dodatku zostając w związku małżeńskim na długo, o ile nie do samej śmierci. Czyżby właśnie tego się bała? Bo w końcu… Jak mogła zbudować coś, gdy jeszcze grunt i fundamenty rodzinne były jednym wielkim wykopaliskiem. Czy będzie więc kiedykolwiek na to gotowa?
    - Ojcowie są bardzo ważni dla córek - stwierdziła od tak, nie zastanawiając się nad wypowiedzią. I tutaj nawiązywała do własnej historii oraz do utraconej więzi, której, niestety, nie dało się już odzyskać.
    Westchnęła cicho i nieco zmniejszyła uśmiech, a w oczach panny Woolf pojawiły się smutne iskry. Nie chciała jednak dać po sobie tego poznać, więc potrząsnęła głową i zaśmiała się.
    - Nie, spokojnie, nie masz mi za co dziękować - odparła, marszcząc delikatnie brwi. - Każda przyzwoita osoba powinna zrobić to samo. To oczywiste - wzruszyła ramionami, a potem uścisnęła dłoń dziewczyny. - Jennifer Woolf. Albo po prostu Jen. Może być też Dżem, bo… uwielbiam malinowy dżem - dodała, zgodnie z prawdą. - Jeśli już tak bardzo chcesz mi podziękować, to może powiesz, czy nie rzuciły Ci się gdzieś w oczy promocje? Krążę bez sensu po tej galerii, a muszą kupić jakieś nowe ciuchy. Zapasy mi się pokończyły - przyznała trochę się krzywiąc. Przygryzła delikatnie dolną wargę, rozglądając się dookoła. - Nawet jeden, czy dwa sklepy w zupełności by mi wystarczyły. Naprawdę, nie jestem wybredna. Nie lubię szukać ubrań, a tym bardziej jestem zniechęcona, jak widze te wszystkie liczby na metkach… - przewróciła oczami i machnęła ręką. - Więc, jak mi powiesz, gdzie mogę się udać, to z chęcią dam się zaprosić na herbatę… Malinową - zaśmiała się wesoło, zaczesując kilka kosmyków za ucho.
    A drugą z kobiet całkowicie zignorowała. Nie chciała wszczynać niepotrzebnej nikomu kłótni, więc tylko na moment spojrzała na Kate, szybko wracając wzrokiem na Elle.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  118. Zagryzł wargę, żeby się nie uśmiechnąć i pogłaskał kciukami jej policzki, które wciąż były delikatnie zarumienione. Miał ochotę je ucałować, potem to samo zrobić z jej czołem, nosem, brodą i generalnie z całym jej ciałem. Chciał również przytulić ją do siebie i nie wypuszczać z ramion do końca tego ich krótkiego urlopu. Nie wiedział, że można kochać kogoś tak bardzo, jak on kochał ją i Theę, a także rozwijające się w jej brzuchu maleństwo. Ale nie zamieniłby tego uczucia na nic innego na świecie.
    - A jak miałbym zareagować? – spytał tak, jakby zwracał się do dziecka, dla którego coś powinno być oczywiste. – Nie pamiętasz jak się cieszyłem, gdy poznałem Theę? Jak błagałem, żebyś pozwoliła mi być jej tatą? – westchnął, kręcąc głową i odwzajemnił pocałunek, po czym opadł na kolana, wbijając spojrzenie w zaokrąglony brzuszek. Ułożył na nim pokryte pianą dłonie i zanim wrócił do mycia ciała Elle przycisnął wargi do jej skóry. Dziecko jednak tym razem nie dało o sobie znać.
    - Nie. Nie jesteś typem osoby, która robi coś z rozsądku. Gdybyś nie chciała ze mną być, raczej zrobiłabyś wszystko, żeby do tego nie dopuścić – stwierdził, spoglądając w górę na jej twarz z szerokim uśmiechem. – Nigdy ci za to nie podziękowałem. Za to, że zobaczyłaś, że... Że się zmieniłem i dałaś mi szansę, żebym mógł ci to udowodnić. Mam wrażenie, że do końca życia nie odwdzięczę się za szczęście, które mi dajesz – powiedział cicho i ucałował jej biodro, jednocześnie wprawiając ręce w ruch. Mył jej brzuch z największą czułością, na jaką potrafił się zdobyć i robił to zdecydowanie dłużej, niż mogło trwać zwykłe mycie, ale niezbyt się tym przejmował. Owszem, mówił do rozwijającego się brzdąca, całował podbrzusze, gdy tylko miał ku temu okazję, ale nieszczególnie tak po prostu się mu przyglądał. I teraz zamierzał to nadrobić.
    - Dlatego przerwa jest rozsądna. Zobaczymy jak bardzo nam dadzą popalić – roześmiał się i przesunął dłonie niżej, na nogi ukochanej, masując jej uda. – Do dzisiaj ten mały kolega był tylko rosnącym brzuchem, humorkami i dziwnymi zachciankami, ale kiedy kopnął... Zdałem sobie sprawę z tego, że on naprawdę tam jest i za parę miesięcy go poznamy – powiedział bardziej do siebie niż do Elle.
    - Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Chciałbym, żeby tak zostało – przyznał i podniósł się, by ująć jej dłonie w swoje i zarzucić je na swój kark. Objął ją ramionami i pochylił się, żeby ją pocałować, mrucząc przy tym z zadowolenia. Noc może nie miała się skończyć równie spektakularnie jak się zaczęła, ale Morrisonowi w zupełności to wystarczyło. – Ciekawy wieczór, co? – wymruczał z ustami tuż przy jej wargach, po czym odsunął się nieznacznie. – Co ty na to, żeby poprzytulać się trochę przed snem? – spytał, uśmiechając się łobuzersko.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  119. - Wszystko będzie w porządku. Musi być. Jeśli zajdzie taka potrzeba przez całą ciążę będę cię nosił na rękach, byle wszystko było z wami w porządku – powiedział cicho, głaszcząc dłonią jej brzuch. Nie wiedział, jak na początku poradzą sobie z dwójką małych dzieci. Jedno będzie płaczącym niemowlęciem, a drugie będzie stawiać pierwsze kroki, zacznie mówić i z ciekawości świata wkładać do buzi wszystko, co znajdzie się w zasięgu rączek. Miał świadomość, że będą wykończeni, a każda chwila sam na sam, gdy dzieci w końcu zasną będzie błogosławieństwem, a zamiast nie odrywać od siebie rąk będą wykorzystywać te momenty na drzemkę, ale… Prawda była taka, że Arthur nie mógł się tego doczekać. I może nie umiał dokładnie sobie wyobrazić ich życia za kilka miesięcy, ale trudniejsze było wyobrażenie sobie, że ich maleństwu nie dane jest cieszyć się pierwszym oddechem. Nie mogli go stracić. Przeszli już wystarczająco dużo.
    - Tak, od wizyty w aptece zaczniemy – odparł, tracąc na chwilę resztki uśmiechu i wracając myślami do tego okropnego wydarzenia. Miał do siebie pretensje, że o tym nie wiedział. Mógłby zaoszczędzić swojej ukochanej sporo cierpienia, ale to przecież nie była jego wina. – Wiesz, powinniśmy chyba zagrać w sto pytań, żeby uniknąć powtórki z rozrywki – stwierdził i spojrzał na nią z uśmiechem, choć oczy pozostały poważne. – I do listy dorzucić jeszcze napis Hollywood i może Universal, hm? – podsunął i posłusznie wyszedł za brunetką z łazienki. Zgarnął jeszcze po drodze drugi komplet ręczników, który leżał na szklanej półce i przerzucił je sobie przez ramię. W sypialni zatrzymał się przy łóżku i obrócił ukochaną przodem do siebie, rozwijając jeden ręcznik i zarzucając go na plecy Elle. Fakt, że w apartamencie było ciepło, ale wolał nie ryzykować na to wszystko przeziębieniem. Swoim również, bo wtedy nieuchronnie by ją zaraził, a wrażeń i tak mieli w nadmiarze.
    - Zazwyczaj tak, ale wiesz… Nie zdążyliśmy za wiele zjeść – zauważył ze śmiechem, owijając ręcznikiem swoje biodra. – Odczytał telepatyczne sygnały mojego żołądka. W barku raczej nic nie mamy, ale możemy poczuć się trochę jak w filmie i zamówić coś do pokoju – dodał, a oczy rozbłysły mu wesoło. Wcześniej nie myślał o jedzeniu zbyt pochłonięty najpierw ratowaniem życia Villanelle, a potem zbliżeniem z nią. Zazwyczaj był dość wytrzymały, jeśli chodziło o niejedzenie, ale przy Elle jego nawyki żywieniowe trochę się zmieniły na nieco zdrowsze. I nie zdawał sobie sprawy z tego, że gdy pożądanie nieco odpuściło, żołądek zaczął domagać się jedzenia i nie dziwił się, że Elle również była głodna.
    Arthur podszedł do biurka, na którym stał telefon i otworzył szufladę w poszukiwaniu jakiegoś pomniejszonego menu. Wyjął zalaminowaną kartkę i przejrzał pobieżnie.
    - Masz jakieś specjalne życzenia, czy wybierzesz sobie coś z tego?

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  120. Pokiwał głową ze zrozumieniem i bez zbędnych słów objął Elle ramionami, przytulając do siebie. Również nie chciał, by cokolwiek się zmieniło. Ich wspólne życie nie należało do najłatwiejszych, ale mimo wszystko Arthur był szczęśliwy. Przy niej. I nie chciał nigdy więcej wracać do tego, co było złe.
    - Więc nie myśl. Myśl o tym, że za chwilę będziemy leżeć wtuleni w siebie na łóżku w pięciogwiazdkowym hotelu, a jutro zwiedzimy wszystko, co nam przyjdzie do głowy – wymruczał do jej ucha i ucałował jej szyję. – I jutro zaczniemy grać. Dzisiaj raczej nie będę zbyt twórczy – przyznał z cichym westchnieniem i odsunął się od ukochanej, głaszcząc jej ramiona przez materiał ręcznika.
    - Przecież od początku ci to powtarzałem. To dziecko to nadzieja na wyrównanie sił w rodzinie Morrisonów. Świnka będzie dziewczynką, a piesek chłopcem, żeby zachować równowagę – oznajmił, uśmiechając się uroczo i przecierając włosy i strzepując na podłogę kropelki wody. Rozejrzał się przy okazji i pokręcił głową na widok bałaganu, który zdołali tu zrobić w ciągu zaledwie kilku godzin. Wszędzie porozlewali wodę z basenu, ubrania leżały tam, gdzie zdecydowanie leżeć nie powinny, a i kosmetyki Elle, które wysypał w poszukiwaniu adrenaliny potoczyły się z łazienki do sypialni. W mieszkaniu raczej utrzymywali porządek mimo obecności Thei i uśmiechnął się na myśl o tym, jak bardzo dali się ponieść emocjom, gdy nikt im nie przeszkadzał.
    - Właściwie nie – powiedział, zerkając znacząco na jej odkryte nogi. – Nie sądziłem, że w ogóle będziesz ich potrzebować... Naprawdę miałem nadzieję na maraton seksu bez hamowania się – roześmiał się cicho, choć w słowach przebrzmiała nutka smutku. Uważał, że potrzebowali odreagowania rzeczywistości w łóżku, ale miał też świadomość, że telefon od Claire wszystko zrujnował, dlatego nie zamierzał więcej o tym wspominać. Ani pozwalać, by Elle jakkolwiek go kusiła. – Ale mogę dać ci coś swojego, też będzie okej – zauważył i podszedł do swojej walizki. Wziął do ręki zwykłą czarną koszulkę i podał ją żonie, całując ją przy tym w czoło.
    Wstukał numer restauracji i zamówił to, co życzyła sobie Elle, przynajmniej pięć razy prosząc przy tym, by na pewno nie znalazły się tam orzechy ani nic z soją. Jako, że był porządnie głodny dla siebie zamówił stek, a odkładając słuchawkę wyobrażał sobie, jak go pochłania. Zanim usiadł obok brunetki podszedł do kołdry, która kolejny raz tej nocy leżała na podłodze i wrócił do łóżka. Ułożył się na poduszkach i wyciągnął ręce, bez słów prosząc dziewczynę, by położyła się obok i w niego wtuliła. Objął ją mocno i przymknął zmęczone powieki.
    - Jeśli będzie trzeba, przełożymy coś na pojutrze – wymruczał w jej włosy, wodząc opuszkami palców po nagim ramieniu. – Nie możemy zaliczyć podróży poślubnej bez śniadania do łóżka – wyszeptał z cwanym uśmieszkiem. Oczywiście nie miał zamiaru jej mówić, że owe śniadanie było zaplanowane i zamówione i mieli dostać do niego dodatek, którego raczej nie mogła się spodziewać.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  121. - Owszem. Ale nawet to jest już dzisiaj zbyt trudne. Zresztą, ty też wyglądasz na zmęczoną, a po tym… Incydencie powinnaś odpocząć – powiedział i wzdrygnął się na samą myśl. Naprawdę nie chciał do tego wracać i żałował, że w umyśle nie ma żadnego przycisku, który choć na moment by tu uciszył. Jego własny wypadek uświadomił mu, jak kruche jest życie, ale moment duszenia się Elle pokazał, że niekoniecznie można zginąć w tak tragicznych okolicznościach jak wypadek. Wystarczyła chwila nieuwagi, by jedną nogą znaleźć się na tamtym świecie.
    - Nieprawda! Po prostu myślę, że musimy zachować równowagę. I to nie ja czuję się poszkodowany tylko twój ojciec. Od kiedy dowiedział się o ciąży cały czas mi jęczy, że mam się postarać, żeby to był chłopiec, jakbym miał na to jakiś wpływ – wywrócił oczami, ale chwilę później roześmiał się cicho i musnął palcami brzuszek ukochanej. Uwielbiał to robić i wiedział, że teraz, gdy poczuł tego magicznego pierwszego kopniaczka będzie wykorzystywał każdą okazję do choćby przelotnego dotknięcia. – Słyszysz? Spełnij życzenie dziadka i bądź chłopcem, bo nie da twojemu ojcu żyć – powiedział, pochylając się nad brzuchem, by chwilę później wrócić do poprzedniej pozycji. Ułożył dłoń na opartym na swoich biodrach udzie Elle, a drugą objął ją mocno, przytulając do siebie i przymykając powieki.
    - Dla ciebie wszystko, księżniczko – wyszeptał, odwzajemniając krótki pocałunek. – Myślę, że przyda nam się jeszcze jeden taki wyjazd tuż przed narodzinami. Ale bliżej. I bez niespodzianek, żeby relaksujący wyjazd nie zmienił się w poród – powiedział wesoło, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. – Miałem taki pomysł, żeby zafundować tobie, Alison i Kate jakiś babski wypad, ale… Gdybyś naprawdę zaczęła rodzić, a mnie by przy tym nie było… - urwał i pokręcił głową. Nie było go przy narodzinach Thei i obiecał sobie, że zrobi wszystko, by tym razem było inaczej. Chciał uczestniczyć we wszystkim, co dotyczyło drugiego dziecka i gdyby dłużej nad tym pomyśleć, było to dyktowane zwykłym egoizmem. Owszem, wspieranie Elle było bardzo ważne, ale już raz poradziła sobie bez niego, więc był pewien, że zrobiłaby to drugi raz. Ale Arthur zwyczajnie nie chciał do tego dopuścić. Była jego ukochaną i nosiła pod sercem cząstkę ich oboje. I to było piękne, wręcz magiczne, a Morrison nie chciał nic z tej magii przegapić.
    Zamruczał z niezadowoleniem, gdy dziewczyna się odsunęła i uniósł się na łokciach. Obserwował z uśmiechem, jak niesie tacę do łóżka i poklepał swój brzuch, który wyraźnie domagał się jedzenia.
    - Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam już dzisiaj się z tego łóżka podnosić – stwierdził, ale po chwili zaprzeczył swoim własnym słowom. Podniósł się i podszedł do walizki, po czym odwinął ręcznik i wciągnął na siebie bokserki oraz spodnie dresowe. Zazwyczaj spał w samej bieliźnie, ale doszedł do wniosku, że naprawdę przyda im się odpoczynek, a dodatkowa warstwa materiału oddzielająca go od ciepłego ciała Elle była zbawienna.
    Usiadł po turecku naprzeciwko dziewczyny i zaciągnął się zapachem jedzenia, przymykając przy tym powieki. Wziąwszy do rąk sztućce niemal rzucił się na stek, wzdychając z przyjemności.
    - Wybacz, kochanie, ale to w tej chwili jest lepsze niż seks – wymamrotał.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  122. - No i to będzie chłopiec. Już z czystej przyzwoitości powinien się o to postarać. Choćby po to, żeby przestać słuchać biadolenia swojego dziadka i ojca – powiedział, uśmiechając się szeroko. Nie miał pojęcia skąd w nim przeświadczenie, że tym razem na świecie pojawi się chłopczyk, ale naprawdę był o tym święcie przekonany. Zupełnie, jakby nagle dostał kobiecej intuicji. – Dlaczego? Uwielbiam twój śmiech. Poza tym kiedy się uśmiechasz jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką widziałem – wymruczał, układając dłoń na jej policzku i kciukiem głaszcząc dolną wargę. Zaraz potem przygryzł ją delikatnie i pociągnął w swoją stronę, ale szybko tego pożałował. Bliskość Elle na nowo budziła w nim pożądanie i wyklinał się w duchu za to, że odebrał ten pieprzony telefon. Gdyby tego nie zrobił, teraz mógłby całować jej ciało, trzymać w swoich ramionach i słuchać jęków, które tak u niej uwielbiał…
    Teraz jednak sam cicho jęknął i odsunął się nieznacznie, czując, że podniecenie znowu kumuluje się w podbrzuszu.
    - Zaczynam się zastanawiać czy nie lepiej będzie spać na kanapie. Nie wiem, czy utrzymam ręce przy sobie, gdy obok mnie będzie leżeć moja piękna żona, w dodatku półnaga i koszulka w każdej chwili może jej się podwinąć – mruknął, skupiając się całym sobą na zapachu jedzenia i swojej porcji. – Nie, mówię, że w tej chwili jedzenie jest lepsze od seksu, bo byłem cholernie głodny. Za pięć minut zmienię śpiewkę, nie martw się – roześmiał się i obrócił swój talerz tak, by Elle miała swobodny dostęp do frytek, których nie zamierzał jej wypominać. Wręcz przeciwnie, skończywszy jeść zostawił kilka, twierdząc, że on nic już w siebie nie wciśnie i jeśli tak jej smakują, to ma się nie krępować.
    Gdy głowa Arthura spoczęła na poduszce, poczuł przy sobie ciepło żony i szczelnie zakrył ich kołdrą wszystkie wrażenia z dzisiejszego dnia zdawały się nagle odpuścić. Stres zrobił swoje i marzył o tym, żeby zasnąć, ale okazało się to łatwiejsze niż przypuszczał.
    Otworzył oczy nie wiedząc, co go właściwie obudziło. Promienie słoneczne wpadające przez olbrzymie okna drażniły powieki, ale nie na tyle, by wyrwać Morrisona ze snu. Uniósł się na łokciach, spoglądając z uśmiechem na śpiącą Elle i zmarszczył czoło, gdy jego uszu dobiegło pukanie. Wstał ostrożnie, uważając, by nie obudzić dziewczyny i pokonał drogę dzielącą go od drzwi szukając w pamięci, czy zamawiał może budzenie o określonej godzinie.
    Widok kelnera z wózkiem zastawionym śniadaniem rozjaśnił mu w głowie. Popychając wózek przed sobą brunet wrócił do sypialni i ukląkł na łóżku za Elle. Delikatnie odsunął kołdrę i podwinął jej koszulkę, po czym pochylił się nad jej plecami, podpierając się na rękach i kierując się w górę obsypał jej kręgosłup czułymi pocałunkami, wcale się przy tym nie spiesząc.
    - Wstawaj, słoneczko – wymruczał, gdy dotarł do karku i musnął skórę językiem. – Mam coś dla ciebie – dodał, zerkając na bitą śmietanę w spreju stojącą na wózku i uśmiechając się przy tym łobuzersko.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  123. - Nie. Naprawdę masz cudownego męża ze snów – roześmiał się cicho i wtulił się w jej plecy, przymykając przy tym powieki i zaciągając się jej zapachem. Jeśli by to od niego zależało, cały weekend spędziliby właśnie w takiej pozycji z przerwami na jedzenie, ale leżeć równie dobrze mogli w Nowym Jorku, a nie bez powodu wybrał LA na ich małą podróż poślubną.
    Otworzył oczy, zerkając na śmietanę i pokiwał delikatnie głową. Jego wargi znowu odnalazły szyję Elle, całując ją delikatnie i co jakiś czas muskając językiem, zostawiając po sobie wilgotne ślady.
    - Już dawno. Z miłości do ciebie – wymruczał między pocałunkami, nie zastanawiając się nawet nad sensem swoich słów. Owszem, zwariował jakiś czas temu z miłości do niej i to nie w bajkowym tego słowa znaczeniu. Teraz mógł się z tego śmiać, bo leki skutecznie przeniosły chorobę w stan uśpienia, ale gdzieś z tyłu głowy zawsze będzie miał świadomość, że Elle będąc w ciąży uciekła przez niego. Przez własną obsesję stracił możliwość bycia z nią w tym czasie i przez własną obsesję z opóźnieniem poznał swoją córeczkę, która teraz była jego oczkiem w głowie.
    Myśli jednak nie podążyły w tym kierunku, a cudowny nastrój Morrisona nie prysł jak bańka mydlana. Skupiał się wyłącznie na ukochanej i ich wspólnym czasie, doceniając każdą sekundę.
    - Jesteś marudna – skomentował, podnosząc się z łóżka i biorąc ją w swoje ramiona. W łazience postawił ją przed umywalką i wziął swoją szczoteczkę, by również umyć zęby. Mieszkając ze sobą, czy nawet wcześniej pomieszkując nie raz znaleźli się w takiej sytuacji, ale w tej chwili Arthur niemal czuł przeskakujące między nimi iskry. Czegoś wyczekiwał, choć nie mógł określić czego dokładnie. Dopiero, gdy Elle splotła palce na jego karku zamruczał z przyjemności, stwierdzając w duchu, że chodziło o dotyk. Oparł ręce na biodrach ukochanej, a przysunąwszy się do niej zsunął dłonie na pośladki z uroczym uśmiechem na ustach i odwzajemnił czuły pocałunek, pogłębiając go niego.
    - Tak? – spytał, jakby nie rozumiał o co chodzi i zagryzł wargę, czując opuszki palców na podrapanej skórze. – Ja tak nie uważam. Właściwie żałuję, że nie mam ich więcej – wymruczał, pochylając się nad Elle i przesuwając nosem po jej policzku. Dotarłszy do ucha przygryzł delikatnie jego płatek i nacisnął na jej pośladki, by nie było między nimi nawet milimetra przerwy. – Jeśli chcesz, możemy nie próbować. Pewnie jest dość dobra z naleśnikami, ale jednak wolałbym zlizać ją z twojego ciała – wyszeptał i odsunął się z łobuzerskim uśmiechem, po czym ponownie wziął brunetkę na ręce i wrócił do pokoju. Usiadł na łóżku, moszcząc ją na swoich kolanach i przysunął wózek. Na talerzach leżały wspomniane naleśniki, tosty, jajecznica i różne dodatki typu dżemy i musztarda, gdyby groszek nagle stwierdził, że ma ochotę na udziwnienia. Arthur wziął jednak do ręki śmietanę i po chwili zastanowienia wycisnął jej trochę na naleśnika, a następnie na swój palec wskazujący. Odstawił pojemnik i spojrzał na Elle wyzywająco. – To jak? Wolisz ją na naleśniku czy na mnie? – spytał i usta, żeby znowu się łobuzersko nie uśmiechnąć. Nie dał jej jednak czasu na odpowiedź, zamiast tego przysunął dłoń do jej twarzy i potarł palcem jej dolną wargę, zostawiając na niej specyfik.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  124. - Wiesz, chyba za bardzo cię rozpieściłem – wymamrotał, mrużąc oczy. – W ciąży czy nie w ciąży, masz jeszcze czelność na mnie narzekać? Powinienem sobie teraz iść i więcej się do ciebie nie odezwać – stwierdził i westchnął ciężko. Jeszcze kilka miesięcy temu nie uznałby jej słów za żart, bo w ich związku to raczej Arthur wiele rzeczy obracał w dowcip i śmiał się ze spraw, z których śmiać się nie powinien, a Elle podchodziła do wszystkiego poważniej. Teraz jednak był w stanie stwierdzić, że jego poczucie humoru trochę jej się udzieliło i pozwalał sobie na nieco odważniejsze zaczepki, ciesząc się, że ich małżeństwo idzie w takim kierunku.
    - Słuchać swojego serduszka – odparł wesoło i odwzajemnił pocałunek, mrucząc, kiedy poczuł na języku słodki smak śmietany. – Ta śmietana to był cholernie dobry pomysł – wyszeptał w przerwie na oddech. Uśmiechnął się kącikiem ust, wykonując jej polecenie. Powoli ułożył się na plecach, opierając dłonie na jej udach i podwijając nieco materiał koszulki. Obserwował, jak sięga po butelkę, odruchowo wodząc rękami po jej skórze i czując, że budzi się w nim pożądanie. Oddech Arthura nieco przyspieszył, tak samo jak serce, a ciało samo zareagowało na jej bliskość i mimo dzielącego ich materiału nie było opcji, żeby Elle nie poczuła wyraźnie jego podniecenia. Eksperymentowanie było jedną z rzeczy, które uwielbiał w swojej żonie i nie zamierzał tego ukrywać.
    W kontakcie z zimnym pojemnikiem na ciele Morrisona pojawiła się gęsia skórka i odruchowo wciągnął nieco brzuch, jednak nie na tyle, by przerwać poczynania Villanelle. Zżerała go ciekawość jaki pomysł zrodził się w tej jej ślicznej główce i przypatrywał się każdemu ruchowi z największą uwagą, nawet mimo charakterystycznej mgiełki na oczach, która próbowała mu w tym przeszkodzić. Westchnął cicho, gdy śmietana znalazła się na jego klatce piersiowej. Przymknął powieki i sięgnął rękami do tyłu, zaciskając palce na materiale poduszki. Miał ogromną ochotę chwycić ramiona brunetki, przewrócić ją na plecy i samemu skupić się na zlizywaniu z niej słodyczy, ale musiał przyznać, że podobało mu się, gdy to ona przejmowała inicjatywę.
    - I nie przeszkadza ci, że cię obudziłem i zdjąłem z ciebie kołdrę? – wychrypiał nieco zaczepnie i otworzył oczy, unosząc głowę i spoglądając w dół na jej twarz. Sam widok warg przy jego skórze i języka zlizującego śmietanę działał na bruneta piorunująco. Nagle zapomniał, co jeszcze miał powiedzieć i odruchowo poruszył nieco biodrami, wyraźnie domagając się dotyku. – Nie wierzę, że do tej pory tego nie próbowaliśmy – wyszeptał, choć nie miał pojęcia czy mówi bardziej do Elle, czy do siebie i opadł na materac. Rozchylił usta, ułatwiając sobie oddychanie, ale nie wytrzymał tak długo. Jęknął cicho, jakby z frustracją i uniósł się na tyle, żeby bez problemu sięgnąć warg ukochanej i wpił się w nie łapczywie, rozkoszując się słodkim smakiem na jej języku.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  125. - Mieliśmy nie wracać do tematu kozy – przypomniał, spoglądając na nią spod przymrużonych i kręcąc przecząco głową, jakby chciał jej dobitnie uświadomić, że w tej kwestii się nie ugnie i nie zadziała nawet argument w postaci seksu. Za dobrze pamiętał odcinek HIMYM, w którym Ted walczył z kozą, którą przyprowadziła Lily, a Arthur miał wrażenie, że akurat z tym zwierzęciem nieszczególnie by się polubił.
    To nie był jednak czas ani miejsce na myślenie o kozie i sitcomach. Siedziała na nim piękna kobieta, pieściła językiem jego ciało i najwyraźniej miała ochotę trochę się z nim podrażnić, co już Arthurowi nieszczególnie się podobało. Był cholernym hipokrytą, bo wszystko było cudownie, gdy on przeciągał zbliżenie w czasie, ale frustrowało go, kiedy Elle to robiła. Nic jednak nie powiedział. Śmietana była jej fantazją i obiecał ją spełnić, dlatego to do niej należała inicjatywa. I tak zrobił zbyt wiele, pozwalając sobie na wyciśnięcie na jej wargach pocałunku. Ten nie trwał długo, bo przez przyspieszony oddech szybko zabrakło mu tchu. Brunet opadł na poduszkę i ponownie oparł dłonie na udach ukochanej, ściskając je chyba nieco mocniej, niż powinien.
    - Och, wybacz, nie chciałem – wychrypiał w odpowiedzi i zagryzł wargę, obserwując, jak Elle zdejmuje z siebie jego koszulkę. Nagle spodnie i bielizna zaczęły mu jeszcze bardziej przeszkadzać, bo były jedyną barierą między ich ciałami. – Co zechcesz – wyszeptał, przesuwając ręce wyżej, przez jej pośladki i biodra, aż dotarł do talii. O ile kilka minut temu chciał całkowicie się jej poddać, tak teraz, gdy leżała na nim całkowicie naga nie było to takie łatwe. Odetchnął głęboko kilka razy, żeby się uspokoić, ale niewiele to dało. Zanim zdążył w ogóle przemyśleć swoje działanie starł palcami nieco śmietany ze swojego torsu i rozmazał ją na piersi Elle. Objął ją mocno i podniósł się, przytrzymując ją na swoich biodrach. Ich twarze znalazły się na równej wysokości, ale nie na tym mu teraz zależało. Bardziej interesowała go pokryta słodkim specyfikiem pierś, dlatego odchylił dziewczynę delikatnie w swoich ramionach i przywarł wargami do jej szyi.
    - Ale za chwilkę. Najpierw ja – powiedział cicho między kolejnymi muśnięciami jej skóry, nieznośnie powoli kierując się w dół jej ciała. Na dłużej zatrzymał się dopiero przy ubrudzonym śmietaną sutku i zlizał słodycz, by ostatecznie się do niego przyssać. W normalnej sytuacji pewnie by go przygryzł, ale co nieco czytał i wiedział, że piersi jego żony są teraz bardzo wrażliwe na wszelki dotyk, a nie chciał sprawić jej bólu, jedynie przyjemność, dlatego każdą mocniejszą pieszczotę łagodził językiem, tak samo postępując z drugą. Dopiero uznawszy, że na razie przez moment da radę być grzeczny i pozwolić jej działać uniósł głowę i uśmiechnął się uroczo, a usta zastąpiły palce, a raczej ich opuszki, którymi wodził po jej klatce piersiowej. – Okej, teraz możesz robić, co ci się tylko podoba – wymruczał.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  126. Roześmiał się cicho w reakcji na jej stwierdzenie i opadł na łóżko zgodnie z jej wolą. Uniósł delikatnie biodra, pomagając dziewczynie zdjąć swoje ubranie i skopał je z nóg. Materiał wylądował na podłodze, ale to było chyba w tej chwili najmniejsze zmartwienie Arthura. Ułożył dłonie z powrotem na biodrach Elle i przymknął powieki, czując jej przyjemne ciepło i wilgoć. Westchnął głośno z rozkoszy, przez moment przytrzymując przy sobie ciało ukochanej, jakby chciał zatrzymać ten moment.
    - Nie ma sprawy – wyszeptał i zagryzł dolną wargę. – Mogę cię tak budzić codziennie – dodał, wychodząc jej naprzeciw swoimi biodrami i wsuwając się w nią mocno. Początkowo powolne ruchy brunetki nieco przyspieszyły przez Morrisona, który zaciskał palce na jej ciele, unosząc ją i nadając zbliżeniu własne tempo. Wyrzucał sobie w duchu, że mieli się tym rozkoszować i odkładać spełnienie najdłużej, jak się tylko da, żeby było jeszcze intensywniejsze, ale pożądanie nieszczególnie chciało słuchać głosu rozsądku. Finał i tak przewyższył oczekiwania Arthura, chyba dlatego, że wczoraj nie było mu dane dojść kolejny raz. Teraz z jego gardła wyrwał się głośny jęk, paznokcie wbiły się w miękką skórę ukochanej, pozostawiając po sobie czerwone ślady, a całe jego ciało zesztywniało na moment, bo dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa były zbyt silne, żeby mógł się ruszyć.
    Uspokajał swój oddech, nie mając nawet pojęcia, czy Elle również osiągnęła spełnienie. Po prostu leżał, próbując dojść do siebie po tak silnym orgazmie, a kiedy unosił się, by objąć dziewczynę, jego dłonie wciąż drżały.
    - Chyba robię się stary, mam wrażenie, że za chwilę umrę na zawał – wydusił z siebie, ale uśmiechnął się szeroko i wpił się w usta brunetki, całując ją powoli i namiętnie. Odsuwając się przygryzł zębami jej dolną wargę, ciągnąc ją w swoją stronę z cichym mruknięciem wyrywającym się z gardła.
    - Jeśli myślisz, że to koniec, grubo się mylisz – wyszeptał, zanim popchnął ją tak, że opadła na plecy, a sam znalazł się nad nią, uśmiechając się łobuzersko. – Moja kolej – dodał nieco zachrypniętym głosem i sięgnął po leżący na łóżku pojemnik. Wstrząsnął nim i wycisnął śmietanę na podbrzusze ukochanej, ale na tym nie zamierzał poprzestać. Cofnął się nieco na kolanach i rozsunął jej nogi, a chwilę później trochę słodyczy znalazło się tuż nad jej kobiecością. Odrzucił butelkę, uznając, że nie będzie mu więcej potrzebna i pochylił się nad dziewczyną, a wargi przycisnął do jej skóry. Język bez problemu odnalazł śmietanę, zlizując ją i zostawiając po sobie jedynie wilgotne ślady. Przesuwał się w dół do momentu, gdy poczuł nabrzmiałą łechtaczkę i zassał ją, mrucząc przy tym cicho.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  127. Nie przestał, póki nie usłyszał jęku głośniejszego od pozostałych i nie poczuł pod językiem charakterystycznego pulsowania. Dopiero wtedy przesunął się nieco wyżej, całując pachwinę Elle, jej biodro, a potem zaokrąglony brzuszek. Wyznaczał sobie wargami ścieżkę do jej piersi, które znowu obdarzył subtelną pieszczotą, a potem do szyi, policzka i w końcu ust, w które wpił się łapczywie. Podparł się na łokciu obok jej głowy, uważając, by nie przygnieść brzucha, a wolną dłoń ułożył na zarumienionym policzku, głaszcząc go kciukiem. Odsunął się dopiero, gdy zabrakło mu oddechu i uśmiechnął się, oddychając przez rozchylone wargi.
    - Uwielbiam tego słuchać – wymruczał, palcami drugiej dłoni odgarniając kosmyk ciemnych włosów z policzka Elle. – Jak jęczysz, a potem mówisz, że mnie kochasz. Zawsze odbieram to jako takie... Takie małe podsumowanie tego, co się stało – dodał, śmiejąc się cicho. – I gdyby nie to, że mamy na dzisiaj sporo planów chciałbym tego słuchać dalej – wyszeptał i przygryzł delikatnie płatek jej ucha.
    Normalnie w takiej sytuacji sięgałby po spodnie czy choćby bokserki, żeby się ubrać. Teraz jednak nie miał takiego zamiaru. Naprawdę od wczorajszego wieczoru towarzyszyło mu wrażenie, że coś się zmieniło między Elle i nim. Zupełnie, jakby ich małżeństwo wkroczyło w jakiś nowy etap, gdzie nie było miejsca na wstyd przed najbliższą sercu osobą. Choć wciąż nie mógł powiedzieć, że ufa swojej żonie, był w stanie powiedzieć jej wszystko, co będzie go uwierać, a i zachowywał się dużo swobodniej, niż miał to w zwyczaju. I żywił nadzieję, że to nie tylko jego wrażenia i Elle również będzie się tak przy nim czuć.
    Niemniej jednak nie ubrał się, jedynie podniósł tak, żeby usiąść po turecku naprzeciwko ukochanej i ujął jej dłonie w swoje, by ona również usiadła. Po chwili chwycił ją pod kolanami i pociągnął do siebie tak, że nie miała innego wyjścia, jak oprzeć swoje szanowne cztery litery na jego skrzyżowanych łydkach. Jedną ręką objął ją w pasie, żeby mu się nie zsunęła, a drugą pociągnął wózek, żeby znalazł się jeszcze bliżej łóżka i wyprostował się, sprawdzając, co właściwie zamówił na śniadanie.
    - Co sobie życzysz, księżniczko? – spytał, samemu sobie przysuwając talerz, na którym leżały tosty i wziął jednego, odgryzając kawałek. – Naleśniki ze śmietaną? Tosty z dżemem? Czy groszek ma może ochotę na jakąś kulinarną rewolucję i zjecie jajecznicę z... Właściwie z czymś...? – dodał, uśmiechając się uroczo i nieco zaczepnie trącił nosem jej nos.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  128. Ich znajomość zaczęła się w wyjątkowo burzliwy sposób, ale mimo wszystko z przykrością obserwował, jak dziewczyna na siłę stara się walczyć ze swoimi dolegliwościami. Miała dzisiaj jakiś kiepski dzień, pewnie przytruła się czymś w jakieś taniej stołówce czy restauracji i nie rozumiał dlaczego za wszelką cenę starała się pokazywać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, chociaż nijak nie było.
    - To czy ja zacząłem, czy ty, to nie ma większego znaczenia. Wyciągnąłem do ciebie rękę na zgodę, a czy ją przyjmiesz czy nie, to zależy już tylko i wyłącznie od ciebie – oznajmił spokojnym tonem, zajmując znów miejsce na wygodnej sofie. Na wszelki wypadek cały czas się jej bacznie przyglądał, gotów przy tym zareagować, kiedy jej zdrowotne dolegliwości przybiorą na sile i będzie potrzebowała czyjejś pomocy.
    - Nie zrobiłaś nic złego? Zazdroszczę, bo na ogół każdy z nas ma jakąś głupotę na sumieniu. Jesteś taka święta i czysta? A sprawa z dzieckiem i Arthurem? – parsknął, ale zaraz po tym ugryzł się w język i znów przybrał opanowaną pozę. Nie interesowały go jej sprawy i jej problemy, nie zamierzał tez wnikać w jej przeszłość i zmuszać do jakiś zwierzeń. Miał dzisiaj naprawdę dużo pracy, a ona i tak zmarnowała wystarczająco dużo jego cennego czasu.
    - Lepiej? – rzucił, kiedy zgodnie z poleceniem otworzył okno i postawił przed nią szklankę z wodą – Nie, nic mu nie powiem. Po pierwsze, nie zamierzam rozmawiać z nim na twój temat, po drugie, wasze życie i wasz związek to nijak nie jest moja sprawa – zadeklarował zgodnie z prawdą i sięgnął po komórkę, aby wybrać numer do swojego kierowcy. Nie wiedział, czy dziewczyna ma prawo jazdy i czy przyjechała do pracy swoim samochodem, ale nawet jeśli tak było to i tak nie była w stanie prowadzić. Był pewien, że gdyby jego dziewczyna kiepsko się poczuła, Arthur też zrobiłby wszystko, aby dotarła bezpiecznie do domu i to był właściwie jedyny powód, dla którego jeszcze jej stąd nie wyrzucił i nie pozostawił na pastwę losu.
    - Mój szofer czeka na dole, odwiedzie cię pod wskazany przez ciebie adres. Na wszelki wypadek odprowadzi cię do niego moja sekretarka i ochroniarz, bo nie chcę, żebyś gdzieś osunęła się w kącie na podłogę bez niczyjej wiedzy i pomocy – poprawił mankiety od koszuli i podszedł do niej bliżej, gotów ofiarować jej swoje silne ramię, przejść wspólnie kilka kroków przez jego gabinet i przekazać ją szybko za drzwiami swojej asystentce.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  129. - Podobają mi się takie plany – wymruczał z uśmiechem i pocałował ją jeszcze raz, ale krótko i nie tak namiętnie jak robił to jeszcze przed chwilą. Musiał przyznać, że najchętniej spędziłby z nią w łóżku cały dzień, naprzemiennie kochając się i przytulając, ale przecież równie dobrze mogliby to robić w jakimś hotelu w Nowym Jorku, lub nawet nie w hotelu, a we własnym mieszkaniu, oddawszy Theę pod opiekę dziadkom. Tymczasem byli w LA i mieli okazję zobaczyć chociaż kawałeczek świata, bo przez następne kilka lub kilkanaście lat nie będzie to takie łatwe.
    - Więc ty możesz być królową – odparł i musnął wargami jej czoło. Nie wiedzieć czemu w jego głowie zrodziła się myśl, że naprawdę dobrze by wyglądała w koronie i odnotował sobie, żeby jakąś jej kupić. – Skarbie, jesteś w ciąży, możesz jeść co tylko zechcesz i nikt nie może cię z tego rozliczać. Zaczniemy jeść zdrowiej jak już urodzisz – stwierdził, patrząc z uśmiechem, jak dziewczyna pochłania naleśniki. Zanim się obejrzał jego talerz również był pusty.
    - Pamiątki? – jęknął, jedną ręką obejmując jej ciało, a drugą podpierając się, żeby wstać. Postawił Elle na podłodze i delikatnie pociągnął ją za dłoń, kierując się do łazienki. Cóż, szczerze mówiąc nie sądził, że uda im się wyjść spod prysznica szybciej, niż gdyby myli się oddzielnie, ale skoro Arthur miał niepowtarzalną okazję, by przez cały weekend nie odrywać rąk od swojej ukochanej, zamierzał z tego w stu procentach korzystać choćby przez samo mycie jej ciała. – Okej, o ile nie będziemy chodzić godzinami i patrzeć na breloczki – powiedział w końcu, zamykając za nimi drzwi łazienki. Odkręcił ciepłą wodę i z uśmiechem wciągnął Elle do kabiny, ustawiając ich pod deszczownicą. Ich ciała kleiły się od śmietany i potu i choć dotychczas brunet nie zwracał na to większej uwagi, poczuł niewypowiedzianą ulgę, gdy woda częściowo zmyła ze skóry resztę słodyczy. Odchylił głowę do tyłu, przymykając powieki i przez dłuższy moment po prostu tak stojąc. – Wiesz, myślę, że w naszym nowym domu powinniśmy mieć i prysznic, i wannę, ale większą, niż ta, która stoi tutaj – wymruczał, otwierając oczy i sięgnął z półki jeden z niewielkich żeli, by wycisnąć go sobie na palce i rozgrzać w dłoniach. Nie pytając o zgodę oparł je na ramionach Elle i powoli, dokładnie zaczął ją myć, choć nie był w stanie skupić się jedynie na tym. Patrzył, jak gorąca woda spływa po jej szyi, piersiach, brzuchu… I miał świadomość, że za moment nieuchronnie rozbudzi się w nim pożądanie, które kumulowało się w podbrzuszu. Nic jednak nie powiedział, ignorując swoją własną twardniejącą męskość i zagryzając dolną wargę.
    - Cholera, nie, nie mogę – wychrypiał i odsunął się nieznacznie, zaciskając powieki. – Nie wierzę, jak bardzo ty na mnie działasz. Nie mogę cię nawet zwyczajnie umyć, żeby przy okazji cię nie pragnąć – dodał ciszej i z ciężkim westchnieniem podszedł do drzwi kabiny. – Zaczekam aż wyjdziesz. Potem wezmę szybki prysznic i możemy iść – powiedział, uśmiechając się delikatnie i pchnął szklane drzwi, żeby wyjść, stanąć przy umywalce i głęboko odetchnąć, próbując uspokoić swoje ciało.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  130. - Wiedziałem. Po prostu wiedziałem, że ubranka dla dzieci z I love LA to będzie twój must have – westchnął, wywracając oczami, ale nie dał rady zbyt długo powstrzymywać delikatnego uśmiechu, który pojawił się na jego wargach. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale uwielbiał chodzić po tych wszystkich dziecięcych sklepach i kupować dla swojej córeczki nowe rzeczy. Siedział w tym wszystkim na tyle mocno, że potrafił połapać się w rozmiarach i w kolejnych postaciach z bajek, których wizerunki widniały na śpioszkach czy skarpetkach. Chociaż czasami starał się przemycić coś w swoim stylu, ale o ubranka z Gwiezdnymi Wojnami dla dziewczynek nie było tak łatwo i był pewien, że jeśli w następnej kolejności na świecie pojawi się ich syn, Morrison wyżyje się, jeśli chodziło o wyprawkę dla niego.
    - Tak, w pokoju, ale mówię teraz też o łazience. Właściwie moglibyśmy coś takiego zrobić w każdym użytkowanym tylko przez nas pomieszczeniu. Wiesz, niektórzy wieszają wszędzie zdjęcia, a my będziemy stawiać wanny i w nich przesiadywać – roześmiał się wesoło i pokręcił głową, żeby dać znać, że żartuje. Choć może nie do końca…
    Wyszedł spod prysznica, strzepując wodę z włosów i patrząc na lustrzane odbicie swojej żony. Brzuszek nie był jeszcze zbyt duży, ale obcisła sukienka idealnie podkreślała, że mimo wszystko tam jest i Arthur spoglądał na to z rozczuleniem i niejaką dumą, że to właśnie jego dziecko Elle nosiła pod sercem. Nie mógł się powstrzymać i zanim poszedł się ubrać, objął ją od tyłu w pasie, głaszcząc jedną dłonią jej podbrzusze i całując w czubek głowy.
    - Nie. Po prostu mam niezły gust – odparł i wytknął jej język. Nie miał najmniejszego zamiaru przyznawać się, że wtajemniczył Kate nie tylko w plan wyjazdu, ale też zaangażował ją w wybranie odpowiedniej obrączki dla Elle. Owszem, ta była jego pierwszą myślą, ale Ward potwierdziła jego przypuszczenia i nawet wyjątkowo darowała sobie dogryzanie Morrisonowi, że nic nie wspomnieli o potajemnym ślubie. Ona też pomogła mu pakować ukochaną, wyjmując te rzeczy, które dziewczyna najbardziej lubiła, a Arthur układał je w walizce bez żadnej dyskusji. I miał u Kate ogromny dług wdzięczności za tę pomoc, bo wiedział, że gdyby nie ona i jej chęć, by iść mu na rękę, z wyjazdu nic by nie wyszło. – Mówiłem ci już, że ten brzuszek jest piękny? I że w ogóle wyglądasz ostatnio naprawdę cudownie? – wymruczał i musnął wargami jej szyję, po czym odsunął się i ruszył do pokoju. Wyjął z walizki ciemne spodnie i koszulkę z krótkim rękawem, a ubrawszy się wciągnął na nogi czarne conversy i wyszczerzył się wesoło, patrząc na obuwie swojej żony. Właśnie w takim wydaniu uwielbiał ją najbardziej i choć wyglądała oszałamiająco w szpilkach, miał wrażenie, że wtedy oglądał inną Elle. A zakochał się właśnie w tej, która stała teraz przed nim, gotowa do wyjścia.
    Upewniwszy się kilka razy, że wziął portfel i telefon zatrzasnął za nimi drzwi pokoju i objął ukochaną ramieniem, kierując się do windy.
    - Co chcesz zobaczyć najpierw? – spytał, wciskając odpowiedni przycisk. – Aleja gwiazd? Hala Disney’a? – dodał i korzystając z tego, że nie było w windzie nikogo poza nimi staną przed brunetką i ułożył dłonie na jej policzkach, by pochylić się i ją pocałować, nie dając czasu na odpowiedź.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  131. - Mam tego świadomość – przyznał, poruszając zaczepnie brwiami. Zreflektował się dopiero po chwili i wydał z siebie charakterystyczne aha. – Mówisz o ciąży, okej… Rozumiem. Myślałem, że chodzi o seks – roześmiał się i ostatni raz przed odsunięciem się pogłaskał jej brzuszek.
    Pokiwał głową, poważniejąc nieco, gdy przypomniała o wizycie w aptece. Miał ochotę wykupić całą adrenalinę, co do ostatniej strzykawki, ale przyznał w duchu, że grunt to nie dać się zwariować. Pojutrze mieli wracać do Nowego Jorku i oboje wiedzieli, na co powinni uważać, więc nie powinno być żadnych niespodzianek i dlatego stwierdził, że dwie ampułki powinny na razie wystarczyć.
    - Będziemy jedną z tych rodzin, które obwieszają zdjęciami klatki schodowe, a dzieci zdejmują je ze wstydu przed pierwszą imprezą pod nieobecność staruszków? – spytał wesoło, spoglądając na ukochaną z szerokim uśmiechem i zawrócił, by podejść do hotelowej recepcji. Blat był zastawiony wszelkiego rodzaju ofertami zabiegów dostępnych w spa i przewodnikami turystycznymi z lokalizacjami, które koniecznie należy odwiedzić będąc w LA. Arthur po chwili zastanowienia wziął i jedną, i drugą, uznając, że jeśli zwiedzanie pójdzie im wystarczająco sprawnie, jutrzejszy dzień mogą przeznaczyć wyłącznie na relaks. Złożył ulotkę na pół i wsunął ją do tylnej kieszeni spodni, a drugą z nich podał ukochanej i objął ją ramieniem, idąc do wyjścia.
    - Szczerze mówiąc… Alei gwiazd nie chciałbym za bardzo przeciągać – mruknął, na moment tracąc dobry humor. Nie lubił mówić o chorobie, ale jakaś jego część cieszyła się, że może się podzielić swoimi obawami z własną żoną i nie musi nic ukrywać. – Tam zazwyczaj są straszne tłumy, trudno się przecisnąć, a… Schizofrenia nie lubi tłumów – westchnął i zagryzł dolną wargę, gdy wzdłuż kręgosłupa przeszedł mu nieprzyjemny dreszcz. – Co nie znaczy, że tam nie pójdziemy. Po prostu… Niech to będzie najszybszy punkt wycieczki, dobrze? Bardziej skupimy się na całej reszcie – dodał z uśmiechem i zerknął na Elle wzrokiem, z którego bez problemu można było odczytać, że jest mu przykro. Kiedy brał leki, choroba nie dawała mu się we znaki i od kilku miesięcy funkcjonował normalnie, starając się nie ograniczać. Były jednak sytuacje, w których wolał dmuchać na zimne, a gdyby cokolwiek w jego umyśle miało spłatać im figla… Byli tu sami, pięć godzin samolotem od wszystkich, którzy mogli Arthurowi w takim momencie pomóc i świadomość tego uderzyła w mężczyznę ze wzmożoną siłą. O tym akurat nie powiedział na głos, przekonując samego siebie, że wszystko będzie w porządku.
    Wyszedłszy z apteki Morrison odchylił głowę do tyłu i przymknął powieki, rozkoszując się ciepłymi promieniami słońca. Pogoda w Nowym Jorku nie była wymarzona i cieszył się, że choć przez chwilę mogą poczuć na skórze coś innego, niż tylko zimny wiatr.
    - Więc najpierw aleja i Hollywood, potem hala, a jeśli starczy czasu Universal – zarządził, rozglądając się w poszukiwaniu jakiejś taksówki na postoju, ale jego spojrzenie przyciągnęło coś innego. Sklep z zabawkami wręcz go do siebie przywoływał. – Poczekaj tu chwilę, zaraz wrócę – rzucił, muskając przelotnie wargi brunetki i przebiegł przez ulicę.
    Parę minut później szedł do Elle, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Dopiero znalazłszy się kilkanaście centymetrów od niej wyjął zza pleców plastikowy diadem usiany różowymi imitacjami brylantów i obsypany brokatem. Nie pytając o zgodę założył ozdóbkę na głowę dziewczyny.
    - Teraz jesteś prawdziwą królową – stwierdził, ani na moment nie przestając się uśmiechać.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  132. Natychmiast pokręcił przecząco głową. Nie miał zamiaru nawet dyskutować z Elle na ten temat. Nie chciał rezygnować z robienia fajnych rzeczy tylko dlatego, że był chory. Schizofrenia była uśpiona, leki działały bez zarzutu i Arthur wątpił, że stanie się cokolwiek.
    - Z niczego nie będziemy rezygnować. Wszystko jest w porządku, po prostu uznałem, że powinnaś wiedzieć. Jeśli poczuję, że cokolwiek się dzieje… Po prostu ci o tym powiem i zawrócimy – wzruszył lekko ramionami i uśmiechnął się, choć nie był to ten wesoły wyszczerz, który towarzyszył mu jeszcze chwilę temu. Nie miał pojęcia po co w ogóle zaczął temat, skoro nie czuł się źle. Chyba chciał, żeby Elle miała świadomość, że musi być przygotowana na wszystko. – Właśnie, skoro mówimy o napisie… - zaczął, podchwytując temat i spojrzał na Elle błyszczącymi z podekscytowania oczami. – Mam taki trochę szalony pomysł… I nie mówiłbym ci o nim, gdybym nie wiedział, że mam żonę, która jest równie szalona jak ja, bo miała odwagę przespać się z wykładowcą – roześmiał się, ale nie powiedział nic więcej na ten temat.
    Objął ukochaną, uśmiechając się do zdjęcia i zerknął na nią ze zdziwieniem, kiedy spytała go o zgodę.
    - Dlaczego miałbym mieć? Jestem chodzącym bogiem seksu – prychnął, teatralnie przeczesując palcami kręcone włosy. Już miał ponownie zacząć mówić, ale stwierdził, że zrobienie tego w taksówce nie jest zbyt dobrym pomysłem. Wolał, by osoby trzecie nie słyszały o jego planie, zwłaszcza, że ten mógł się skończyć poważnej wysokości mandatem.
    - Jestem pewien. Być w LA i nie zobaczyć alei gwiazd to jak być w Paryżu i nie zobaczyć Wieży Eiffla – odparł i zapłacił kierowcy, po czym wysiadł za brunetką i rozejrzał się nieco niepewnie. – Jakim cudem ci ludzie wrzucają na instagram zdjęcia, na których nie widać takich tłumów? To chyba niemożliwe – wymamrotał bardziej do siebie niż do niej, ściskając mocno jej dłoń. – Właśnie, a wracając do pomysłu – podjął po dłuższej chwili, starając się skupić jedynie na tym, a nie na turystach. – Moglibyśmy spróbować wejść nie pod napis, ale na napis – powiedział cicho, nachylając się nieco nad żoną. – Wyobrażasz to sobie? Selfie pod h albo o… To byłoby warte uwiecznienia. I powieszenia na klatce schodowej jako zdjęcie, którego nasze dzieci nie będą się wstydzić – dodał, uśmiechając się łobuzersko. – Gdybyś założyła tam koronę, byłabyś prawdziwą królową świata. Podobno widok z samej góry jest niesamowity… - urwał i zerknął na jej ciążowy brzuszek. – O ile będziesz czuła się na siłach. To taka… Luźna propozycja na stworzenie wspomnień, których możemy pożałować, jeśli ktoś nas przyłapie… Czy raczej nie my, a mój portfel, bo podobno mandat za wejście na litery jest kosmiczny – rzucił wesoło i spojrzał w dół na gwiazdy, które mijali. – Przy której chcesz zdjęcie? – spytał, wyjmując z kieszeni telefon, odblokowując go i włączając aparat.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  133. - Tak, ale do szaleństwa potrzeba odwagi – zauważył najbardziej rzeczowym tonem, na jaki potrafił się zdobyć i spojrzał sugestywnie na jej zaokrąglony brzuszek. Gdyby nie jej szaleństwo, raczej nie szliby teraz objęci, z obrączkami na palcach, robiąc sobie zdjęcia z podróży poślubnej. – Dzięki temu na łożu śmierci za sześćdziesiąt lat będziemy mogli powiedzieć, że mieliśmy ciekawe życie – stwierdził i musnął wargami jej skroń, po czym pochylił się nieco, żeby przyjrzeć się zdjęciu, które zrobiła. Roześmiał się i pokiwał energicznie głową, nie poświęcając nawet sekundy na zastanowienie się nad tym. Tak naprawdę nie przejmował się tym, co mogłaby napisać pod zdjęciem, bo wiedział, że są bezpieczni. Były rzeczy, których nie dało się zataić, a zmiana nazwiska Villanelle była jedną z nich, bo choć brzmiały podobnie, trudno było nie dostrzec tej nieznacznej, ale jednak, różnicy. Istnienie Thei też przestało być tajemnicą, a ciążowy brzuch Elle i indywidualny program studiów też były aż nadto wymowne. Nawet jeśli nagle zmieniłoby się prawo i status Arthura zostałby w jakiś sposób uregulowany… Nic by to nie zmieniło, bo byli małżeństwem i władze uczelni nie mogły tego zmienić.
    - Powiem więcej, możesz nawet napisać to w hashtagach! – powiedział, uśmiechając się jeszcze szerzej. – Chociaż, po namyśle… Boga seksu może zmieńmy na króla, bo tym pierwszym wolę być tylko dla jednej konkretnej kobiety na świecie – wymruczał do jej ucha, muskając wargami jego płatek, po czym odsunął się, niemal klaszcząc w dłonie z wręcz dziecinnej radości, gdy przystała na jego propozycję. Oczywiście nie zamierzał w żaden sposób narażać swojej żony, bo choć wątpił, że dałby radę wnieść ją pod sam napis, na pewno by ją zniósł, gdyby poczuła się źle.
    - Miałaś co do tego wątpliwości? – spytał, słysząc coś o bratniej duszy. – Zgadzam się na topless, ale pod jednym warunkiem… Że to zdjęcie tylko dla mnie i zostanie w pamięci mojego telefonu, nigdzie więcej. I że będę mógł patrzeć na nie w chwilach tęsknoty, kiedy ten mały kolega całkowicie przejmie nad nimi kontrolę na jakiś czas – dodał, uśmiechając się uroczo i spoglądając na nią najbardziej niewinnie, jak tylko potrafił.
    Również się zatrzymał, a potem odsunął się kilka kroków, żeby ująć całą sylwetkę brunetki łącznie z gwiazdą. Wrócił na poprzednie miejsce i zrobił kolejne nad jej głową tak, że na pierwszym planie znalazł się jej brzuszek, pod nim trampki, a obok trampków gwiazda, a na sam koniec zrobił im wspólne selfie, mrużąc oczy przez promienie słoneczne.
    - Nie potrafię się zdecydować, za dużo ich tutaj – odparł, chowając smartfona do kieszeni. – Ewentualnie… Moglibyśmy poszukać Queen, ale to raczej nie będzie łatwe i szybkie, a… - urwał, gdy do jego uszu w końcu dotarło, że wokół nie słychać zwykłego szumu, a gwar rozmów turystów. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po ciele Morrisona i wiedział, że jeśli nie ulotnią się stąd w ciągu kilku minut, jego umysł przestanie być tak przejrzysty. To uczucie spotęgował fakt, że ktoś go potrącił ramieniem, przechodząc obok. Arthur rozejrzał się niepewnie, czując się jak zwierzę w pułapce. Zrobiło mu się zimno mimo pięknej pogody, pod nosem i na skroniach pojawiły się kropelki potu, a głębokie wdechy i liczenie ich w myślach wcale mu nie pomagało. Miał wrażenie, jakby wszyscy wokół patrzyli na niego z pogardą, a każde delikatne muśnięcie przez przypadek stało cię celowym atakiem.
    Spojrzał prosto w oczy Villanelle i odruchowo, niemal nieświadomie, ujął jej dłoń, splatając ze sobą ich palce, licząc na to, że jej obecność mu pomoże. W końcu to ona była lekarstwem, to dzięki niej normalnie żył.
    - Opowiedz mi coś – poprosił cicho słabym głosem. – Coś, nad czym się skupię. Muszę poświęcić ci całą uwagę – dodał niemal szeptem.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  134. Jakaś część jego umysłu zastanawiała się, czy to nie za dużo. Gdy dowiedziała się o chorobie, chciała go zostawić i Arthur był pewien, że gdyby nie wypadek, nie zaczęłaby sprawdzać, na czym w ogóle polega schizofrenia. Obawiał się, że ją wystraszy, że za chwilę zobaczy jej oddalające się plecy i usłyszy płacz, gdy będzie dzwoniła do rodziców z prośbą, by jak najszybciej zabukowali jej bilet na samolot powrotny. I naprawdę przerażał go fakt, że ta wizja mogła okazać się rzeczywistością. Ujął jej dłoń, żeby poczuć się bezpieczniej i wiedzieć, kiedy zechce go opuścić.
    Ale to był chyba ten moment, kiedy poczuł, że Elle naprawdę go kocha i to nie tylko słowami, ale też czynami. Jej palce zaciskające się na jego własnych w trudnej chwili były czymś, czego od początku pragnął w razie trudnej sytuacji, takiej jak ta. Chciał pewności, że może na nią liczyć, że ich małżeństwo to nie jedynie papierek, a przysięga nie została wypowiedziana, żeby dopełnić formalności.
    I chwycił się tej świadomości jak tonący brzytwy. Przez chwilę jeszcze patrzył w oczy ukochanej, potem przymknął powieki, a kiedy dziewczyna ruszyła w stronę wyjścia z alei z powrotem je otworzył i ruszył za nią. Koncentrował się na jej ciepłej dłoni i słowach, które do niego kierowała, a kakofonia rozmów znowu stawała się jednostajnym szumem. Wraz z oddalaniem się od tłumy Morrison myślał jaśniej i nikt już nie patrzył na niego z pogardą. Nie zwracał też uwagi na przypadkowe dotknięcia zupełnie obcych ludzi, których mijali, bo Elle swoim dotykiem zdominowała wszystko inne.
    - Nieźle. W starciu z twoim ojcem gdybym rozwalił mu łuk brwiowy… Chyba uciekłbym do Meksyku – zdołał wydusić, gdy się zatrzymali. Zupełnie nie myśląc nad swoim działaniem ujął w dłonie twarz Villanelle i wpił się w jej wargi, przelewając w ten pocałunek całą desperację, która zdołała się w nim zgromadzić w ciągu tych kilku minut. Było to też swego rodzaju nieme podziękowanie, bo nie potrafił wyrazić słowami tego, jak bardzo był jej teraz wdzięczny.
    Odsunął się dopiero, gdy zabrakło mu tchu i oparł czoło na jej czole, przymykając powieki.
    - Dziękuję – wyszeptał w końcu, nie odsuwając się nawet o milimetr. Potrzebował teraz jej bliskości, bo to właśnie ona trzymała go na powierzchni. – Że się nie przestraszyłaś i nie uciekłaś… Obawiałem się, że jeśli dojdzie do takiej sytuacji, ty… - urwał i delikatnie pokręcił głową. – Dziękuję. Nie masz pojęcia, jak bardzo cię w tym momencie kocham – dodał nieco głośniej zachrypniętym głosem, a po krótkiej chwili zastanowienia oplótł ją ramionami, by nie przytulić ją do siebie, jak to zwykle bywało, ale wtulić się w nią. – Możemy tak trochę postać? Proszę… To cholernie mi pomaga – powiedział, opuszczając głowę i chowając twarz w jej włosach.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  135. Czuł jak jej dłonie drżą i wyklinał się za to w duchu. Nie chciał, by się go bała, a świadomość, że właśnie on ją doprowadził do takiego stanu była nie do zniesienia i musiał zagryźć zęby, by nie zacząć krzyczeć z frustracji. Powstrzymywał go jedynie fakt, że swoim wybuchem pewnie wystraszyłby ją na tyle, że nie miałby co liczyć na jej dotyk, a ten był w tym momencie potrzebny Arthurowi jak tlen.
    - Mam – odparł, kręcąc lekko głową. – Uwierz, naprawdę mam. A teraz, kiedy mówisz… - urwał i odsunął się nieznacznie, ale tylko na tyle, żeby swobodnie na nią spojrzeć, bo wciąż przylegali do siebie całym ciałem. Ludzie nie zwracali na nich uwagi, dzięki czemu czuł się jak w ich własnym prywatnym świecie, do którego nikt inny nie ma wstępu. – Pamiętasz, jak wtedy powiedziałem, że nie chcę, żebyś mówiła, że mnie kochasz tylko żebyś naprawdę to robiła? – spytał cicho i odchylił głowę, gdy zaczęły piec go oczy. Nadmiar emocji chciał znaleźć ujście, a Arthur, choć zazwyczaj brał wszystko na chłodno, w takich chwilach był naprawdę słaby. – Teraz to poczułem. Że mnie kochasz równie mocno jak ja ciebie i już nigdy w to nie zwątpię – wyszeptał, układając jedną dłoń na jej policzku i głaszcząc go kciukiem.
    - Ulubiona kara wszystkich rodziców na świecie – przyznał, uśmiechając się delikatnie. – Zafunduję taką Thei po pierwszym upiciu. Przynajmniej się nauczy robić to z umiarem – dodał wesoło, ale uśmiech szybko zniknął z jego twarzy. Nie chciał psuć tego wyjazdu. Mieli na ten dzień mnóstwo planów i Morrison nie był typem człowieka, który lubi siedzieć w miejscu, problem w tym, że znalazł się na krawędzi, z której mógł spaść. Musiał się uspokoić.
    - Będziesz bardzo zła, jeśli przełożymy zwiedzanie na jutro? – spytał, spoglądając na nią z wyraźną skruchą. Czuł się winny, że muszą coś przełożyć. – To znaczy… Zamieńmy dni. Pomyślałem, że moglibyśmy się trochę zrelaksować. W hotelu jest spa – wymamrotał z nieco ponurym uśmiechem i wyjął z kieszeni ulotkę, którą wcześniej tam schował, by podać ją ukochanej. – Według planu dzisiaj mieliśmy zwiedzać, a jutro odpoczywać, ale… Chyba będzie lepiej, jeśli odwrócimy kolejność… - wyszeptał i przymknął powieki, kręcąc głową. – Chociaż jeżeli nie będziesz chciała, wystarczy, że usiądziemy gdzieś, gdzie nie ma tłoku, na jakieś pół godzinki – dodał i pokiwał głową, gdy powiedziała, że chciałaby uczestniczyć w jego spotkaniu z lekarzem. – Oczywiście. Już dawno chciałem cię ze sobą zabrać, ale cały czas coś się dzieje i… - westchnął i wzruszył bezradnie ramionami. Wplótł palce w jej włosy, przeczesując je powoli i ponownie przymykając na chwilę powieki. – Nigdy ci nie mówiłem, jak ważny był twój powrót. Nie tylko dlatego, że za tobą tęskniłem i mam teraz rodzinę, ale… Wtedy, kiedy na siebie wpadliśmy, nagle wszystko ustało. Wystarczyła mi świadomość, że wróciłaś i jesteś w pobliżu, żeby zacząć normalnie żyć. Funkcjonuję, bo przy mnie jesteś i wiem, że to zabrzmi ckliwie, ale wystarczył twój dotyk, żebym pozostał tu gdzie jestem. Jesteś moim lekarstwem – powiedział i zagryzł dolną wargę. – Przepraszam. Chyba nie powinienem tego mówić. Nie przemyślałem tego – dodał, opuszczając głowę, gdy poczuł, że się rumieni i to nie uroczo czy delikatnie, a zwyczajnie stał się czerwony na twarzy ze wstydu, że jest tak słaby.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  136. Powoli zaczynał się uspokajać, a na smutną twarz coraz częściej wkradały się zalążki uśmiechu, choć miał wrażenie, że nie powinien się teraz z niczego cieszyć. Zepsuł dzień, który miał być cudowny. Dzisiaj mieli tworzyć wspomnienia i je uwieczniać, a zamiast tego Morrison jak zwykle wszystko skomplikował. Sęk w tym, że nie chciał sprawdzać, jak skończyłby się dalszy spacer wzdłuż alei, bo był pewien, że stałoby się coś złego, a od tylu miesięcy było tak dobrze… Nie złamał się przecież mimo problemów, chociaż wcześniej wszelkiego rodzaju kryzysy były katalizatorem.
    - W takim razie chyba będziemy musieli im zamontować kraty w oknach, bo chyba nie myślisz, że będą cię grzecznie słuchać – powiedział, kręcąc głową i uśmiechając się lekko. Temat ich dzieci był kolejnym kołem ratunkowym, którego Arthur się chwytał. Myśl o ślicznej córeczce i rozwijającym się pod sercem jego żony maleństwie była uspokajająca, dlatego chciał skupić się wyłącznie na osobach, które kochał ponad życie. A jedna z tych osób stała właśnie przed nim i specjalnie dla niego odsuwała w czasie plany.
    Spojrzał na ulotkę i pokiwał powoli głową, w duchu przyznając jej rację.
    - Śmietana wciąż czeka w pokoju, nic nie stoi na przeszkodzie – zażartował, ale uśmiech szybko zniknął z jego twarzy. – Więc dzień relaksu, a jutro zwiedzanie. Ale jest jeden punkt dzisiaj, którego nie odpuszczę. Obiecałem ci kąpiel w oceanie – przypomniał i musnął ustami jej wargi, ale tym razem nie pogłębił pocałunku. Czuł, że coś jest nie tak i uświadomił sobie, że powiedział za dużo. Trochę tak, jakby wywierał na Elle presję i tak naprawdę nie planował, że kiedykolwiek jej to wyzna. Owszem, obiecali sobie szczerość i że nie będą więcej ukrywać przed sobą wzajemnie żadnych ważnych spraw, ale miał wrażenie, że tym razem przekroczył jakąś granicę i wyraźnie to widział. Gdyby uznała to za coś pozytywnego… Powiedziałaby przecież, prawda? Bo nie zostawiała jego wyznań bez odpowiedzi, nawet jeśli miał to być gest, jak ściśnięcie mocniej jego dłoni, czy pocałunek. Przynajmniej do tej pory tak to wyglądało.
    Ale teraz było inaczej.
    - Powiedziałem za dużo – odezwał się, ale to nie było pytanie. – To jest ten moment, kiedy powinienem coś przemilczeć i nie wywierać na ciebie wpływu. Nie miałem takiego zamiaru. Po prostu… Chciałem ci pokazać, że twój głos i historyjki to nigdy nie będzie za mało. Tak samo myśl o Thei, bo przed chwilą właśnie tego się uczepiłem. Ja… - urwał i wziął głęboki wdech. – Po prostu was kocham, Elle, a to jeden z powodów, dzięki którym z dnia na dzień robię to coraz mocniej – wymamrotał, kręcąc głową. – Powinienem się zamknąć, prawda? Tak, powinienem – westchnął, spoglądając na nią nieśmiało i posłusznie podążył za nią do taksówki. Podał kierowcy nazwę hotelu i zapadł się w miękkim siedzeniu, splatając ze sobą ich palce. Chciał ją objąć, ale znowu ogarnął go ten dziwny, niewytłumaczalny strach, że jeśli zrobi coś nie tak, Elle znowu zniknie.
    - Możemy iść na chwilę do pokoju? Muszę… Coś zrobić – powiedział, gdy wysiedli z samochodu i zatrzymali się tuż przed obrotowymi drzwiami.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  137. Czując jej palce na lewej dłoni i delikatny uścisk zrobiło mu się zdecydowanie lepiej, a przede wszystkim lżej na sercu. Widział po Elle, że coś jest nie tak i miał świadomość, że to jego wina, dlatego jej gest był w tym momencie cholernie ważny. Arthur uśmiechnął się lekko, jakby z ulgą i musnął przelotnie jej policzek wierzchem dłoni, po czym podążył w ślad za nią, kierując się do windy. Oparł się o ściankę po przeciwnej stronie, wbijając spojrzenie w twarz brunetki.
    - Ja ciebie też, wiesz o tym – powiedział cicho i rozciągnął wargi w nieco nieśmiałym uśmiechu. – To spa chyba nam się przyda... Po wczorajszym wieczorze i tym, co stało się dzisiaj... I w ciągu kilku ostatnich tygodni... Należy nam się trochę relaksu, skarbie. Wiesz, zawsze chciałem spróbować tego całego masażu dla par... Że ty masujesz mnie, a ja ciebie. Musi być cholernie przyjemnie – wymamrotał, myślami wędrując do strefy, gdzie odbywały się zabiegi. Tak naprawdę jemu wystarczyłby tylko taki masaż, bo na samo wyobrażenie zaczynał się ciut rozluźniać. Ramiona wciąż miał spięte i czuł pulsowanie w skroniach zapowiadające ból głowy, ale mimo wszystko cieszył się, że skończyło się tak, a nie inaczej.
    - To, co zwykle mnie wycisza – westchnął, opuszczając głowę i wpatrując się w podłogę, jakby była najbardziej interesującym elementem windy. – Chciałem coś narysować. Pewnie nic konkretnego, raczej bazgroły, ale to pomaga całkowicie wypłynąć na powierzchnię. Skupiam się wtedy na jednej rzeczy i... – zaczął, ale urwał słysząc trzask. Podniósł głowę i spojrzał w sufit, jakby miał dzięki temu dowiedzieć się co się stało. Przytrzymał się ściany, gdy porządnie nimi szarpnęło, a potem winda się zatrzymała.
    - Nie wierzę... Wszechświat robi sobie z nas żarty – wymamrotał i zerknął na ledowy wyświetlacz nad drzwiami, ale ten najwyraźniej przestał działać. Tak samo jak światło, które kilka razy zamigotało, by w końcu zgasnąć, a w niewielkim pomieszczeniu zapadła całkowita ciemność. – Cudownie – jęknął i wyciągnął przed siebie dłoń, szukając po omacku Elle. Jego palce ścisnęły delikatnie jej przedramię i zrobił kilka kroków do przodu, by stanąć tuż przy dziewczynie. – Wszystko w porządku? – spytał cicho, przesuwając ręce na jej ramiona i głaszcząc je powolnymi ruchami. – To miał być cudowny dzień, a nic nie idzie tak jak chcieliśmy... Może ten wyjazd... Może to nie był dobry pomysł? Sam już nie wiem... – wyszeptał bardziej do siebie niż do swojej żony i przymknął powieki, choć dookoła i tak było na tyle ciemno, że nie robiło to żadnej różnicy. – Chyba powinienem sprawdzić, czy nie jesteśmy między piętrami. Może udałoby się jakoś stąd wydostać – mruknął i sięgnął do kieszeni po telefon. Włączył latarkę i położył urządzenie na podłodze, po czym podszedł do drzwi i pogładził je dłonią. Zamykały się z dwóch stron, więc na samym środku było niewielkie wgłębienie. Za małe, żeby zmieściły się w nim palce Arthura. – Masz w torebce coś, co można by tam wsunąć? – spytał, zerkając na Elle przez ramię.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  138. - Chyba z tego spa nic nam nie wyjdzie – mruknął, wciąż patrząc na drzwi, jakby samo to miało sprawić, że się otworzą. Nic takiego się jednak nie stało i w tym momencie Arthur cieszył się jedynie z tego, że żadne z nich nie zaczęło świrować. Brakowało na to wszystko jeszcze klaustrofobii... – Z jednej strony dobrze, że nikt z nami nie jechał – powiedział, choć nie miał pojęcia po co właściwie to mówi.
    - Oj tak, na pewno będziemy mieli co wspominać. Morrisonowie wrócili do hotelu zamiast zwiedzać LA i zatrzasnęli się w windzie – westchnął i pochylił się, żeby sięgnąć po telefon. – Zadzwonię do recepcji, może chociaż wiedzą co się stało – dodał i znalazł w internecie numer. Wykonanie telefonu nie było najlepszym pomysłem, bo nie usłyszał nic, co by go w tej chwili pocieszyło. Recepcjonista twierdził, że prądu nie ma w części miasta, a hotel nie posiada awaryjnego zasilania. Na pytanie o pomoc powiedział jedynie, że przyślą kogoś jak najszybciej, ale prosił o uzbrojenie się w cierpliwość. Arthur położył telefon z powrotem na podłodze tak, by latarka dawała światło i nieco nerwowo przeczesał palcami włosy, przez chwilę nic nie mówiąc.
    W końcu usiadł po turecku i oparł się plecami o lustrzaną ścianę, przymykając powieki.
    - Mamy czekać – rzucił nieco mrukliwie. – Niedługo ktoś powinien się pojawić, ale nigdzie nie ma prądu. Więc właściwie... Chyba nie mamy nic lepszego do roboty poza siedzeniem. Ewentualnie możemy pograć w łapki. Albo w sto pytań – stwierdził, wzruszając lekko ramionami i uśmiechając się, ale uśmiech kolejny raz tego dnia zniknął z jego twarzy. Kiedy wychodzili z pokoju czuł od Elle ciepło i miał wrażenie, że może powiedzieć jej wszystko bez obaw, że to cokolwiek między nimi zmieni. Teraz to wrażenie zastąpił niepokój i niewytłumaczalny chłód. Przypomniało mu się spotkanie tuż po powrocie dziewczyny i w jaki sposób powiedziała, że ma jej nie dotykać. Teraz... Teraz towarzyszyło mu coś podobnego i nie potrafił myśleć o niczym innym tylko o tym, że coś zepsuł. Nie wiedział jedynie czy tym, co się z nim stało podczas spaceru po alei, czy tym, co odważył się jej wyznać.
    - Po prostu powiedz o co chodzi – powiedział, odchylając głowę, by ją również oprzeć o ścianę i w miarę możliwości wbić spojrzenie w twarz ukochanej. – Czuję, że coś jest nie w porządku. To jednak dla ciebie za dużo, tak? Wystraszyłem cię? Jeśli tak... Naprawdę nie chciałem. Ale nic na to nie poradzę. Ta choroba to nie jest coś, co da się tak po prostu usunąć. Ale jest uśpiona, wszystko w porządku, jestem spokojny... – mówił, nie kontrolując słów, które opuszczały jego usta. – A jeśli to przez to, co powiedziałem... Nie powinienem. Ale poczułem, że chcę, żebyś wiedziała jak bardzo cię kocham i jak wiele dla mnie znaczysz... – urwał i pokręcił głową, po czym ugiął nogi w kolanach tak, by oprzeć o nie łokcie i ukrył twarz w dłoniach. – Szkoda, że nie mogę cofnąć czasu i dwa razy się zastanowić przed tym spacerem i wszelkimi wyznaniami... Zapomnij, Elle. Przepraszam – wyszeptał niemal niesłyszalnie i opuścił ręce, jednak oczy wciąż miał zamknięte.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  139. - Chciałem tylko zobaczyć, czy jesteśmy między piętrami – wymamrotał, spoglądając to na drzwi, to na wyświetlacz. Nie spodziewał się, że prąd magicznie wróci w ciągu kilku minut, ale jakaś tam nadzieja się w nim tliła. Przebywanie w niewielkim zamkniętym pomieszczeniu może nie było tak okropne, ale nie należało też do zbyt przyjemnych. – Nie, nie jestem ostatnimi czasy zbyt twórczy – uśmiechnął się kwaśno i wbił wzrok w twarz Villanelle. Przez moment chciał ująć jej dłoń w swoją, przyciągnąć do siebie i przytulić, ale najpierw się zawahał, a potem całkowicie zrezygnował, splatając ręce na klatce piersiowej.
    Słuchał jej słów, choć tak naprawdę nie wierzył, że w ogóle mogła dopuścić do siebie takie myśli. Dłuższą chwilę zajęło mu przyswojenie informacji i ułożenie ich w głowie i nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Dotychczas myślał, że uczucie, którym ją darzył nie podlega dyskusji, ale jak widać się mylił. Wahanie zniknęło, a Arthur obrócił się w jej stronę i chwycił jej rękę, tę, na której spoczywała obrączka, by przysunąć jej palce do swojego policzka i się w nie wtulić.
    - Rozumiem, że przegapiłaś ten moment – zaczął teoretycznie bez ładu i składu i westchnął cicho z uśmiechem. – Kochałem cię na długo przed twoim powrotem, nawet przed twoim wyjazdem. Podobałaś mi się od samego początku, ale zakochałem się, kiedy spędzaliśmy popołudnia w tej kawiarni. Elle, tak szczerze... Doskonale wiemy, dlaczego trzy czwarte moich grup to dziewczyny. Nigdy nie narzekałem na brak zainteresowania, że tak to ujmę... – mówił dalej, czując, że się rumieni i podziękował nieistniejącym bóstwom za to, że w windzie jest ciemno, a światło latarki należy raczej do tych słabych. – Po twoim wyjeździe mogłem zapomnieć i ułożyć sobie życie. Ale tego nie zrobiłem, bo wiedziałem, że cię kocham. Dlatego cię pocałowałem na tamtej imprezie. Dlatego zgadzałem się na te wszystkie doradztwa w projektach, chociaż wiedziałem, że nie ma żadnych projektów. To, że najwidoczniej działasz też w jakiś sposób na moją zwichrowaną psychikę okazało się dużo później. Ale to nie ma wpłynęło na moje uczucia do ciebie. Kocham cię mocniej za to, że przy mnie zostałaś, nie uciekłaś, kiedy zrobiło się źle, chociaż bałem się, że to zrobisz. I uwierz mi, nikt inny oprócz naszej córki nie byłby lekarstwem. Jesteście nim, bo kocham was nad życie, a nie kocham za to, że nim jesteście. Nie wiem, jak to ująć prościej – westchnął i oparł swoje czoło na jej skroni, przymykając powieki i oddychając głęboko. – Jak mogłaś pomyśleć, że... Że mógłbym nie wiedzieć, co do ciebie czuję? Jesteś moją żoną, cholera jasna, mamy cudowną córeczkę i niedługo pojawi się jeszcze jedno cudowne dziecko, po powrocie zaczniemy projektować dom naszych marzeń... Uważasz, że tkwiłbym w czymś takim tylko dlatego, że jest dobre dla mojej psychiki? Elle, ja biorę leki – przypomniał, prostując się i uśmiechając delikatnie. – Uczestniczę w psychoterapii i mój psychiatra chyba by się zorientował, gdybym popieprzył kochanie z przywiązaniem. I ja też bym się zorientował, bo myślę jasno i wszystko jest w najlepszym porządku – mówił dalej, aż w końcu zagryzł wargi, ale mimo wszystko uśmiechnął się nieco szerzej, patrząc na ukochaną błyszczącymi oczami. – Skarbie, czy taka odpowiedź jest dla ciebie wyczerpująca, czy podczas wspólnej wizyty u Browna mam go poprosić, żeby mnie zahipnotyzował i o to zapytał?

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  140. Victor z bólem obserwował jej rozterki. Chciałby jej pomóc, ale wiedział, że na niektóre rzeczy nie ma wpływu. Szczególnie, że sam ze sobą tez nie najlepiej sobie radził.
    - Tak... poproszę - westchnął. - Kawa na drogę dobrze mi zrobi - dodał. Przez chwilę zabawiał dziecko, które nudziło się ułożone w jednej pozycji. - Myślenia nie da się wyłączyć, ale trzeba próbować nad nim zapanować - stwierdził. - Inaczej zaczniemy popełniać błędy.
    - Myślę, że to nie byłoby nic złego. Wiem, że to trudne... ale czasami wyjście... z domu dobrze robi - przyznał. Spodziewał się, że dla żadnego z nich nie będzie to łatwe, ale stanowczo nie złe. - Nie pomożemy im, jeśli sami zwariujemy - stwierdził cicho.
    - Prawda, szkrabie? Trzeba dbać o mamusię - pogłaskał maleństwo po główce. - Mamusia jest dla nas bardzo ważna i musi troszczyć się też o siebie.

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  141. Automatycznie zacisnął zęby, gdy wspomniała, że przecież mieli nie wracać do przeszłości, ale... Przypomniało mu się wszystko, z czym mierzyli się wcale nie tak dawno temu i fala uczuć przelała się przez jego umysł, psując to, co od wczoraj zdołali wypracować. Znowu wyobraził sobie swoją ukochaną w czyichś objęciach, wrócił myślami do telefonu, który odebrała w święta i... I tak naprawdę nie miał pojęcia, jakim cudem na te kilka tygodni zdołał o tym zapomnieć, odsunąć to na krańce podświadomości.
    - Więc nie rób nic, żeby to zepsuć – mruknął nieco bardziej ponuro, niż jeszcze kilka minut temu i opuścił głowę. Wziął kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić i odsunąć od siebie to, co mogłoby boleć. – Elle, ja nie chcę znowu cierpieć – zaczął, unosząc na nią spojrzenie. – Wiem, że nie byłem święty, ale naprawdę się staram. Chcę, żebyś była szczęśliwa, żeby nasza rodzina była jedną z tych szczęśliwych rodzinek mieszkających na przedmieściach, z których inni biorą przykład... I uwierz, zrobię wszystko, żeby ratować to małżeństwo, ale sam nie dam rady. Chciałbym też ci znowu zaufać i miałem wrażenie, że od wczoraj coś się zmieniło, że mogliśmy sobie powiedzieć więcej i wciąż czuć się z tym w porządku, ale... Ale właśnie się dowiedzieliśmy, że to jednak tak nie działa – westchnął i uśmiechnął się smutno, po czym obrócił się tak, żeby znowu oprzeć się plecami o ścianę i wyciągnął przed siebie nogi, splatając je w kostkach. – Kiedyś może wszystko wróci do normy – wyszeptał bardziej do siebie, niż do swojej żony i na moment przymknął powieki. Pod powiekami po chwili zrobiło się jednak zupełnie ciemno, a gdy otworzył oczy nie zobaczył żadnej różnicy. – Zajebiście – skwitował, unosząc się nieco na kolanach i wodząc dłońmi po podłodze mniej więcej w miejscu, w którym zdawał się leżeć telefon. Szybko zrezygnował, zdając sobie sprawę z tego, że bez prądu nie ma opcji, by go znalazł i opadł z powrotem na swoje miejsce, a przynajmniej zdawało mu się, że to zrobił. Usiadł bowiem na tyle blisko Elle, że niemal przygniótł jej dłoń. Podskoczył i było to na tyle gwałtowne, że uderzył głową w krawędź metalowej poręczy. Zacisnął powieki, przykładając dłoń do ciemienia i jęknął głucho.
    - O nie – wymamrotał i zgiął palce, rozsmarowując gorącą lepką ciecz na swoim ręku. – Chyba... Chyba coś sobie zrobiłem – dodał równie cicho, przyciskając dłoń z powrotem. – Masz chusteczki? Potrzebuję chusteczek. Najlepiej kilku... – wyszeptał i jęknął ponownie, gdy pulsujący ból zaczął się rozchodzić po całej głowie. Skulił się nieco w sobie i przycisnął również drugą rękę do rozciętej, najwyraźniej krwawiącej skóry.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  142. Zmarszczyła brwi przyglądając się Kate. Rany, co ona sobie myślała? Przecież gdyby Jen chciała porwać dziecko, czy cokolwiek mu zrobić, to już dawno by jej tu nie było, a na pewno nie czekałaby na powrót jego matki. Dobrze jest swoją winę zwalać na kogoś innego, prawda? Kobieta sama powinna mieć do siebie wyrzuty, a nie czepiać się Woolf.
    Już miała jej coś odpowiedzieć, ale ostatecznie ugryzła się w język. Atmosfera była wystarczająco napięta, więc nie chciała pogarszać sytuacji. Posłała jedynie ostre spojrzenie w kierunku ciotki Villanelle, zaciskając szczęki. Nienawidziła, kiedy ktoś jej zarzucał złe intencje, gdy wówczas prawda była wprost przeciwna.
    - Spokojnie, rozumiem. Sprawy rodzinne bywają bardzo zagmatwane - uśmiechnęła się do niej pocieszająco. Kto, jak nie Jen, wiedział o tym lepiej? O życiu jej rodziny można by książki pisać. A już na pewno o jakże tajemniczym, prawie-zaginionym bracie.
    Kiedy usłyszała o promocjach i o tym, że jednak znajdzie dzisiaj coś dla siebie, aż humor jej się poprawił. Przynajmniej ten dzień nie zakończy się tak fatalnie, jak zakładała jeszcze chwilę temu. Uśmiechnęła się szerzej i pokiwała twierdząco głową.
    - Byłoby świetnie! Sama jeszcze nie odnajduję się tu tak dobrze… - przyznała rozglądając się dookoła. Ktoś mógłby stwierdzić, że to przecież tylko galeria handlowa, ale niektórzy ludzie potrafią się w takich gubić i po tysiąc razy, odwiedzając ją kilkakrotnie w ciągu miesiąca. A co dopiero taka Jen, która chwilę temu przybyła do Nowego Jorku. Tak więc tego typu sklepu również musiała się dopiero nauczyć.
    Zaśmiała się wesoło.
    - Okej, ale naprawdę, jest w porządku - mrugnęła do niej, na moment spoglądając jeszcze w stronę oddalającej się kobiety. Zaraz jednak wróciła wzrokiem na Elle. - Zadowoli mnie chyba wszystko. Jestem tak wyczerpana tymi poszukiwaniami, że padam na pysk! - zawołała wywracając oczami i unosząc ręce w błagalnym geście. - Tak to jest, kiedy się podróżuje po świecie z małym bagażem. Parę uniwersalnych ubrań wystarczy. Przy zatrzymaniu się gdzieś na dłużej, bywa nieco gorzej - przyznała lekko się krzywiąc. - Dlatego już samo zaprowadzenie mnie do tych sklepów będzie super odwdzięczeniem się, serio - znów się zaśmiała. - Totalnie zapomniałam, jak to jest żyć normalnie…
    Oczywiście, chodziła do różnych sklepów podczas tych kilku lat. Musiała, każdy musi. Ale już od bardzo dawna nie było okazji do zwykłego szwędania się po podobnych alejkach. Żyjąc na karaibach wystarczały dziewczynie nieduże, przydrożne butiki, w których zaopatrywała się na kolejne miesiące. W innych miejscach - to samo. A z przyjaciółką… No cóż. Miała jedną, ale widziały się rzadko. W zasadzie tylko wtedy, gdy blondynka przyjeżdżała do rodzinnego Los Angeles. Zdobywała nowe znajomości, ale te zazwyczaj urywały się po pewnym czasie i tylko niewielkie grono osób potrafiło zaakceptować momenty długiego nieodzywania się panny Woolf. Pościg za bratem całkowicie zabierały dziewczynie czas, pochłaniając ją w całości. Mając taki tryb życia po prostu nie dało się mieć stałych przyjaźni.
    Ale teraz była w Nowym Jorku. I miała zamiar zatrzymać się na dłużej. I miała też wrażenie, że chyba tutaj jej życie się zmieni. Zdecydowanie na lepsze.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  143. No to musisz mi więcej powiedzieć o tych komplikacjach i wydarzeniach losowych :D I rozumiem, że w Diego była jeszcze przed wypadkiem Johnego, bo po powiem szczerze to on raczej miał w dupie wszystkich innych ludzi, nawet tych najbliższych i praktycznie do końca stycznia się nikim innym nie interesował tylko sobą. Wtedy walczył, aby wstać z wózka i zacząć znowu chodzić.
    A co do stopowania, to na pewno, bo pukałby się w czoło i niestety porównywałby do Olivii, ponieważ on jest zdania, że takich decyzji nie powinno podejmować się pochopnie. No i znów jest ciężarna, skoro niedawno, co urodziła? No też mógłby tego trochę nie pojmować.
    Może nie byłaby to jakaś wielka przyjaźń, bo Daniels nie zgadzałby się z wyborami Vill trochę, ale bliska znajomość czemu nie.
    Akurat jest przy remoncie nowego mieszkania, ale skoro ona jest w ciąży to opary farby w sumie średnią są dla niej odpowiednie. No i rąk do góry nie może podnosić :D Więc nie wiem, co mogliby luźniejszego porobić w sumie.


    John Daniels

    OdpowiedzUsuń
  144. Nie chciał jej w żaden sposób oceniać czy krytykować, martwił się jedynie o przyjaciela i jego zdrowie psychiczne. Powrót Elle znów dużo namieszał w jego życiu i choć wszystko wskazywało na to, że Arthur jest w końcu naprawdę szczęśliwy, wciąż miał pewne wątpliwości odnośnie obrazu szczęśliwej rodzinki, jaki obydwoje chcieli mu sprzedać. Wystarczył jeden niewłaściwy ruch ze strony ukochanej Morrisona a ten z pewnością załamałby się tak, że nie byłby w stanie normalnie funkcjonować i skończyłyby pewnie w jakimś psychiatryku.
    - Owszem, powiedział. To w jaki sposób zaczął się wtedy zachowywać w żaden sposób go nie tłumaczy, ale był chory i nie był świadom tego co robi. Zresztą, cokolwiek się wtedy między wami wydarzyło, jako ojciec tego dziecka, zasługiwał na to, aby poznać prawdę – podszedł do niej bliżej, aby wesprzeć ją na swoim ramieniu i zadbać o to, aby nie osunęła się na ziemię razem z krzesłem. Jej stan był coraz gorszy i naprawdę podziwiał ją, że mimo wszystko wciąż jest w stanie zachować równowagę i wdawać się z nim w dalsze sprzeczki i dyskusje. Jedyne czego teraz potrzebowała to wygodne łóżko i jakiś rozpuszczony w szklance wody magnez, a mimo to dzielnie trwała przy swoim, nie prosząc ani przez moment o pomoc.
    - Zrobiłaś czy nie, to teraz nie istotne. Nikt z nas nie ma wpływu na przeszłość, nawet ktoś tak zajebisty i obrzydliwie bogaty jak ja – zaśmiał się cicho, chcąc jakkolwiek rozładować w końcu tą napiętą atmosferę. Przez cały ten czas wyciągał do niej rękę i nie miał już pomysłów co takiego może zrobić, aby dziewczyna zwyczajnie się poddała i zapomniała o tym, jak bardzo się ze sobą przed momentem posprzeczali. Miał nadzieję, że Arthur nauczy ją z czasem, że wjeżdżanie na ambicje Blaise Ulliel’a i krytykowanie jego firmy, jest zawsze najgorszym wyjściem z każdej możliwej sytuacji.
    - Dziękuje? Takie słowa z twoich ust? Naprawdę ? – wpatrywał się w nią z lekkim niedowierzeniem, ale zanim zdążył ruszyć choć kilka kroków do przodu, dziewczyna bezładnie osunęła się w jego ramionach – Elle? Elle, halo, obudź się – zaczął ją od razu cucić, przy okazji krzycząc w stronę sekretarki, aby wezwała ratowników medycznych. Wszyscy pracownicy jego firmy mieli zapewnioną prywatną opiekę medyczną, a w holu budynku czekała zawsze na wszelki wypadek karetka pogotowia, aby w razie konieczności, wszelka fachowa pomoc została natychmiastowo udzielona.
    - Dziwnie się dzisiaj zachowywała, a przed chwilką straciła przytomność, zabierzcie ją na wszelki wypadek do kliniki i przeprowadźcie wszelkie możliwe badania. Niech ktoś z recepcji zadzwoni do mnie, kiedy dziewczyna się ocknie i będziecie wiedzieć co jej właściwie dolega – poinstruował zajmujących się nią ratowników i z niepokojem obserwował, jak wywożą ją na noszach z jego gabinetu. Fakt, była cholernie irytująca, ale mimo wszystko zdążył ją nawet polubić, nie mówiąc już o tym, że była ukochaną Arthura, a ten pewnie umierałby z niepokoju, gdyby coś poważnego stało się Elle.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  145. - Nic takiego nie powiedziałem – mruknął, nawet na nią nie patrząc. To była bezpieczna odpowiedź, nie potwierdzał jej przypuszczeń, ani też im nie zaprzeczał. Bo właściwie sam nie wiedział, co o tym myśleć. Starał się nie wracać do tego co było, ale co, jeśli podłożyła to zdjęcie specjalnie? Żeby go sprawdzić, sprowokować, a może nawet powoli wykończyć to małżeństwo, bo nie była w nim szczęśliwa? Może chciała odciąć się od Arthura, ale nie wiedziała jak to zrobić, a potem po prostu nie mogła, bo ktoś musiał się nią zajmować przez ten czas, kiedy sama nie mogła sobie radzić?
    Odrzucił takie możliwości, ale teraz dopadła go myśl, że nie powinien tego robić. Przecież to ona coś zepsuła i to ona powinna to naprawić. Nie sądził, że w ogóle pragnie zaangażowania wyłącznie z jej strony, jednak w tym momencie nie mógł się od rozważania takiej ewentualności uwolnić.
    - Nie wiem, Elle. A starasz się? Czy przez kilka ostatnich tygodni zrobiłaś cokolwiek, żeby to naprawić? Dzisiaj, dzisiaj naprawdę poczułem, że coś się zmieniło, uświadomiłem sobie, że odwzajemniasz wszystko, co do ciebie czuję, ale w tej chwili nie jestem tego pewien. Byłem z tobą szczery na temat tego, jak wiele dla mnie znaczysz, ale chyba jak zwykle powiedziałem o jedno słowo za dużo. I to boli, bo swojej ukochanej chciałbym mówić o wszystkim – ostatnie słowa powiedział na tyle cicho, że niemal je wyszeptał, a potem kontynuowanie i tak nie było możliwe.
    Syknął, kiedy Elle przyłożyła chusteczkę do jego głowy i zacisnął powieki. Dopiero teraz ból zaczął się rozlewać po jego głowie i musiał zacisnąć zęby, żeby sobie z tym poradzić. Wstrzymał również oddech, czekając, aż pierwszy szok minie i rana zacznie jedynie pulsować, zamiast promieniować bólem na całe jego ciało, przyprawiając o nieprzyjemne dreszcze.
    - Nie, przestań, zaraz się zasklepi – wymamrotał, opuszczając ręce, by Villanelle mogła swobodnie przyłożyć miękki materiał do rany. Ta nie była może wielka, ale wystarczająco bolesna. – I przestanie boleć. Będzie okej – dodał, oddychając powoli i głęboko. Nakrył jej dłoń swoją dłonią, a potem odsunął jej palce od prowizorycznego opatrunku, uznając, że sam sobie poradzi. Nie chciał, by kolejny raz coś między nimi uległo zmianie tylko dlatego, że sobie coś zrobił. Tak przecież było, gdy dowiedziała się o chorobie i Arthur miał tego dobitną świadomość. Gdyby nie wypadek, prawdopodobnie więcej by się do niego nie odezwała i w jakimś sensie cieszył się z takiego obrotu wydarzeń. Ale tym razem to nie mogło mieć znaczenia. Musieli porozmawiać o pewnych rzeczach, zanim te zniszczą do cna nie tylko ich związek, ale też ich samych.
    - Już jest lepiej – mruknął, wciąż przyciskając dłoń do swojej głowy. Odsunął się nieco i wbił spojrzenie w przeciwległą ścianę, by po chwili przenieść je z powrotem na Elle. Jego twarz nie wyrażała nic, tylko w oczach widniało coś na kształt bólu pomieszanego z rozczarowaniem tym, dokąd ta rozmowa zmierzała. – Ten wyjazd to nie był dobry pomysł – powiedział i na moment zagryzł dolną wargę. – Nie wierzę w takie rzeczy, ale nie da się ignorować tego, że wszechświat daje nam znaki. Najpierw twoja alergia, potem aleja, teraz to… Chyba… To chyba nie działa tak, jak powinno. Chyba za dużo się stało… - wyszeptał i odwrócił spojrzenie. Wiedział, że Elle zrozumie, że nie mówił tylko o ich romantycznym wypadzie we dwoje, który wcale nie był taki romantyczny. I sam nie wierzył w to, że powiedział coś takiego.

    Artek ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  146. Skupiał się na bólu fizycznym, bo to w tej chwili było dużo łatwiejsze. Wolał, by bolała go głowa, niż po raz kolejny pękło serce przez to, co się między nimi działo. Chciał być po prostu szczęśliwy, stworzyć kochającą się rodzinę z jego własnym ucieleśnieniem ideału i nie martwić się, czy kolejny raz życie podłoży im kłody pod nogi i będą musieli próbować sobie poradzić z czymś, co w rzeczywistości cholernie ich przerasta.
    Uciekanie było jednak rozwiązaniem tymczasowym, które na pewno nie przybliżało ich do chociaż namiastki tego wymarzonego szczęścia i choć powiedział, że nie chce wracać do tego, co się stało... To po prostu musiało ujrzeć światło dzienne, bo Morrison wciąż czuł się zraniony, a brak zaufania był jednocześnie wyrzutem w stronę Elle. To było cholernie niezdrowe, toksyczne i... I właśnie to doprowadziło ich do punktu, w którym teraz się znaleźli.
    Na chwilę opuścił głowę, przymykając powieki, ale szybko powrócił spojrzeniem do twarzy Elle, teraz oświetlonej słabym światłem latarki. Nie było jednak na tyle ciemno, by Arthur nie dostrzegł łez w jej oczach i jeszcze jakiś czas temu sam również byłby bliski płaczu, ale teraz... Teraz jedynie patrzył i milczał, bo nie miał pojęcia co zrobić. Westchnął, żeby dać sobie odrobinę więcej czasu i ułożył na swoim udzie rękę, którą dotychczas przyciskał chusteczkę do rozciętej skóry. Rana była teraz jego najmniejszym problemem.
    - A co, jeśli naprawdę stało się zbyt wiele? – wyszeptał, całą swoją siłę wkładając w to, żeby nie odwrócić spojrzenia od jej oczu. – Jeżeli wszystko zaczęło się, kiedy znalazłaś moje wyniki, a zdjęcia pogorszyły sprawę? – spytał nieco głośniej i odchrząknął, gdy jego głos zachrypł od nadmiaru emocji. – Kocham cię najbardziej na świecie i przez to wybaczę ci wszystko, ty też wybaczyłaś mi to, że nie powiedziałem ci o chorobie, ale.. Wybaczenie nie jest równoznaczne z tym, że jest w porządku. Teraz myślę tylko o tym, że jemu pozwoliłaś ze sobą być, a mi nie, przegapiłem tyle ważnych momentów i... To jest coś, czego z kolei nie mogę sobie sam wybaczyć, bo gdybym wiedział wcześniej, że jestem chory, zacząłbym się leczyć, może byś nie wyjechała, może wszystko potoczyłoby się inaczej – mówił, nie do końca wiedząc, czy jego słowa mają jakikolwiek sens, a myśli są spójne. Uczucia nie pozwalały mu się uciszyć.
    - Nie chcę do tego wracać i się zadręczać, zastanawiać się czy coś do niego czułaś i myśleć nad każdym słowem, które do ciebie skieruję, bo możesz je źle zrozumieć przez to, że jestem chory. A podważanie tego, że cię kocham, że może tylko to sobie wmówiłem... Nie masz pojęcia, jak bardzo to boli i jak cholernie żałuję, że dla ciebie nie mogę być zdrowy – ostatnie słowa z trudem wyszeptał i gdzieś na krańcach świadomości odnotował, że w kącikach oczu zbierają się łzy. – To ja przepraszam, że tak wiele zniszczyłem. Za to, że się mnie bałaś i przeze mnie nie możemy cieszyć się tym głupim weekendem, który miał wszystko naprawić – opuścił głowę i przymknął powieki, oddychając nieco spazmatycznie. – Też tego chcę, jak niczego innego. Ale czy to ma sens? A co, jeśli znowu coś się stanie, jeśli cię zranię albo leki na chwilę przestaną działać? Co, jeśli wtedy będziemy cierpieć bardziej niż teraz? Ja chyba nie wytrzymam takiego bólu, to byłoby za dużo – jęknął i wyprostował się, pozwalając kilku łzom spłynąć po policzkach. Czystą dłonią nakrył dłoń Elle spoczywającą na jego kolanie, po czym splótł swoje palce z jej palcami. – Tak bardzo cię kocham, Elle... Ale teraz mam wrażenie, że to nie wystarcza. I chciałbym to naprawić na tyle, żeby wystarczyło, ale nie wiem jak... Powiedz mi, co mam zrobić, żeby było dobrze?

    Artie 💔

    OdpowiedzUsuń
  147. Nigdy w życiu nie przypuszczał, że uda mu się szczerze polubić Elle. Od początku był do niej negatywnie nastawiony i choć czasem zdarzało mu się być dla niej miłym i serdecznym, robił to głównie ze względu na Arthura. Widywali się ze sobą tylko wtedy, kiedy było to konieczne, w pracy też spotykali się sporadycznie, pochłonięci swoimi sprawami w firmie. Właściwie nie mieli nigdy okazji nawet lepiej się poznać, bo na imprezach i tak starali się siebie unikać, nie chcąc wdawać w niepotrzebne dyskusje pod wpływem alkoholu. Sytuacja diametralnie się zmieniła, kiedy życie Arthura zawisło na włosku, a on, zgodnie ze złożoną jeszcze kilka miesięcy temu obietnicą, musiał w tym czasie zaopiekować się nim i jego rodziną najlepiej jak tylko potrafił. Nie mógł pozwolić na to, aby córkom i ukochanej przyjaciela czegokolwiek brakowało i był niemalże na każde ich zawołanie. Spędzał w towarzystwie Elle niemalże każdą wolną chwilę i kiedy udało mu się ją bliżej poznać, zrozumiał dlaczego przyjaciel stracił dla niej głowę. Cieszył się, że Arthur ma u boku kogoś, kto jest w stanie aż tyle dla niego zrobić i choć wcześniej był do tego związku sceptycznie nastawiony, pod wpływem ich chwilowej, rodzinnej tragedii, diametralnie zmienił zdanie na ten temat.
    - Hm? – uniósł głowę znad papierów, zaskoczony tą niespodziewaną wizytą. Sekretarka zazwyczaj nie wpuszczała nikogo do środka bez wcześniejszych uzgodnień z nim, ale najwyraźniej Elle znów pokazała swój silny charakterek i nie przejmowała się protestami drobnej brunetki, siedzącej zaraz przy drzwiach gabinetu prezesa – O, witaj. Co was do mnie sprowadza? Coś się stało ? – poderwał się z miejsca i ruszył szybkim krokiem w jego kierunku. Nigdy wcześniej Ell nie przyprowadzała do firmy córki i miał nadzieję, że nie jest to spowodowane jakimiś problemami z Arthurem. Normalny człowiek pewnie od razu podszedłby do dziewczynki i porwał ją z szerokim uśmiechem na ustach na ręce, ale Blaise nigdy nie miał do czynienia z dziećmi i wszelkie spotkania z Theą wciąż były dla niego niczym czarna magia.
    - Pomóc? Z czym? Coś się stało Morrisonowi ? – wbił w nią wyczekujące i nieco przestraszone spojrzenie, zakładając od razu najgorsze scenariusze z możliwych. Jeden, jedyny raz, kiedy poprosiła go o pomoc i wsparcie, miał miejsce, kiedy Arthur walczył w śpiączce o życie, więc jej słowa nie wróżyły za pewne nic dobrego.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  148. Miała rację, przeszli razem tak wiele, że inny związek prawdopodobnie nie wytrzymałby takiej próby. Morrison zaczął się zastanawiać, czy całe ich wspólne życie usiane będzie czyhającymi za rogiem dramatami i nieszczęściem, które coraz bardziej będzie ich niszczyło. Utrata rodziny wywróciła jego osobisty świat do góry nogami, ale prawdziwa rewolucja miała miejsce w chwili, gdy usłyszał diagnozę. Od tamtej pory nie potrafił znaleźć spokoju i równowagi, a potrzebował tego prawie tak samo jak tlenu. Elle miała być jego ukojeniem i kłamstwem byłoby stwierdzenie, że zupełnie nie działała na niego w tak pożądany sposób, w końcu to po jej powrocie schizofrenia odpuściła na tyle, że był w stanie normalnie żyć, ale... Ale cała ich relacja nie przynosiła upragnionego spokoju pogrążonemu w chaosie umysłowi Arthura. I to go przerażało.
    - Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałbym w to wierzyć... – wyszeptał, spoglądając na jej twarz przez ułamek sekundy. – Wiem, że nie możemy cofnąć czasu i cholernie tego żałuję. Z jednej strony jesteśmy w tym miejscu przez wszystko, co się stało w ciągu tych dwóch lat i to jest cudowne, ale... Tak wiele rzeczy zrobiłbym inaczej. Przede wszystkim dałbym ci poczucie bezpieczeństwa, zamiast zagrażać. To przeze mnie szukałaś oparcia w kimś innym i... Przeraża mnie to, że mogłabyś zrobić to znowu. Dlatego tak bardzo bolało, kiedy połączyłem fakty i to on okazał się tym weterynarzem. To... To zdjęcie i to nazwisko było jak powiedzenie, że nie jesteś pewna co czujesz i że masz wyjście awaryjne, gdyby nasz związek jednak nie wypalił – wyrzucił z siebie, starając się ignorować nieprzyjemny uścisk w żołądku i niewielki problem z nabieraniem głębokiego tchu. – A potem robisz coś, przez co taka perspektywa wydaje się głupia i kiedy już mam nadzieję, że jest dobrze, że dotarliśmy tam, gdzie powinniśmy być, mówię coś, co cię straszy i wszystko wraca do punktu wyjścia... Nie chcę czuć ten niepewności, Elle. Niepewność rodzi frustrację, a frustracja... Chyba nie muszę ci mówić, jak działa w połączeniu z jakąkolwiek chorobą psychiczną – dodał i wyciągnął dłoń, by kciukiem zetrzeć z policzka dziewczyny ślad krwi, a przy okazji łzy.
    - Chcę... – zaczął, ale urwał, szukając w głowie odpowiednich słów. Podniósł się na kolanach, ignorując ból, który przeszył jego czaszkę i ujął twarz ukochanej, wplatając palce w jej włosy i delikatnymi ruchami masując jej skórę. Robił to zupełnie nieświadomie, jakby miało mu to pomóc w ułożeniu myśli i uspokojeniu się. – Nie, nie chcę. Proszę, właściwie błagam cię na kolanach, dosłownie, o jedno... – mówił dalej, nie odrywając spojrzenia od jej ciemnych oczu. Przysunął się jeszcze trochę tak, że zaokrąglony brzuszek Elle nacisnął na pasek spodni Arthura, a ich oddechy się zmieszały, jednak teraz nie było w tym podniecenia i pożądania, które towarzyszyło im wcale nie tak dawno temu. To był moment, od którego zależało zbyt wiele, by sprowadzać go do pierwotnych instynktów. – Nie uciekaj ode mnie więcej. Nie w taki sposób. Jeśli poczujesz, że coś cię przerasta, że musisz odpocząć, że coś się zmieniło i... I jednak przestałaś mnie kochać... Powiedz, że odchodzisz. Postaram się to zrozumieć, zaakceptować i pozwolić ci żyć tak, jak będziesz tego chciała beze mnie... Ale nie uciekaj bez słowa, proszę... – wyszeptał z trudem, niemal dławiąc się gulą, która urosła mu w gardle. Łzy jednak nie spłynęły ponownie po jego policzkach, za to oddech zamarł w płucach, jakby w obawie, co za chwilę może usłyszeć.

    Artie 💔?

    OdpowiedzUsuń
  149. Serce mu pękało, gdy patrzył na spływające po policzkach Elle łzy, ale po jego własnych również toczyły się powoli, by ostatecznie wsiąkać w materiał koszulki. To wszystko było zbyt trudne, by poradzić sobie bez jakiegokolwiek wzruszenia i to niekoniecznie pozytywnego. Każde wypowiedziane przez nich słowo było w tym momencie wiążące bardziej, niż Arthur był gotowy to przyznać. W ciągu ich krótkiego związku odbyli wiele trudnych rozmów, ale ta... Ta była inna. Stawiała wszystko pod znakiem zapytania, a rozwiązań nie było wiele. Właściwie tylko dwa; mogli albo wrócić z LA jako dwoje ludzi, których łączą dzieci i sprawa rozwodowa, lub jako małżeństwo, które potrafi wyjść z tak wielkiej opresji.
    To nie było jednak tak proste, jak mogłoby się wydawać. Morrison nie ufał swojej własnej żonie, która była mu najbliższą osobą. Zaufanie było natomiast podstawą udanego związku i choć dotychczas uważał to za oklepany frazes, teraz nie mógł się z nim nie zgodzić. Z drugiej jednak strony kochał Villanelle całym sercem, jak nigdy nikogo i pragnął mieć ją przy sobie bez względu na wszystko.
    Westchnął ciężko i przymknął powieki, odtwarzając w myślach momenty, które najbardziej zaważyły na obecnej sytuacji. Nie mieli łatwo, los od początku im nie sprzyjał, ale razem zdawali się na tyle silni, że wszechświat nie miał w tej kwestii nic do powiedzenia. A to nie czyniło tej rozmowy łatwiejszą.
    - Nie skreślam cię – wyszeptał w końcu, otwierając oczy i spoglądając wprost w jej ciemne tęczówki. Teraz nie miał z tym problemu, chciał, by jego słowa do niej dotarły. – Nigdy tego nie zrobiłem. Nawet, kiedy uciekłaś. Czekałem, chociaż nie miałem pewności, czy w ogóle jeszcze wrócisz. I opłaciło się, bo dzięki temu mam przy sobie największe szczęście, o jakim mógłbym marzyć. Tylko problem w tym, że osoby, które kochamy najbardziej ranią nas najmocniej. I nie wiem, czy jeśli coś się stanie wytrzymam kolejny cios, Elle. Cholernie się boję, wręcz przeraża mnie cierpienie, którego oboje moglibyśmy doświadczyć – mówił cicho, wciąż odruchowo głaszcząc opuszkami palców głowę brunetki, by się uspokoić. – Ale... Kocham cię i nie chcę cię stracić. To małżeństwo jest cudowne bez względu na problemy i wierzę, że nasza rodzina będzie jeszcze kiedyś obrzydliwie szczęśliwa. Tylko musimy dać sobie czas, znowu zaufać, rozmawiać... Mówić wprost o tym, co nas dręczy zamiast dusić to w sobie. Nie chcę mieć przed tobą tajemnic, nie bać się mówić o tym, o czym nie powiedziałbym nikomu innemu... I oboje musimy dać z siebie wszystko, odbudować to powoli, na solidnych fundamentach, jak nasz dom na przedmieściach – uśmiechnął się delikatnie przez łzy, a potem pochylił się nieznacznie i pocałował ukochaną. Ten pocałunek był głęboki i przeładowany czułością. I taki właśnie miał być.
    Odsunął się od niej po naprawdę długiej chwili, zdając sobie w końcu sprawę z tego, że dziewczyna drży. Potarł dłońmi jej pokryte gęsią skórką ramiona, po czym przysiadł na piętach i przyciągnął ją do siebie, przytulając mocno.
    - Wszystko będzie dobrze. Teraz już będzie dobrze... – wyszeptał, wsuwając nos w jej włosy i zaciągając się ich zapachem.

    Artie ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  150. Daniels czuł się coraz lepiej. Nie było jeszcze idealnie, ale gdy przemierzał ulice Nowego Jorku, ktoś kto go nie znał nie powiedziałby nawet, że mężczyzna miał jakiekolwiek problemy z kręgosłupem. Jasne, jego chód nadal nie był idealny, ale zdecydowanie było już dużo, dużo lepiej. Nawet mógł ćwiczyć. Korzystał jednak nadal z rad rehabilitanta, który układał mu cały czas program treningowy, aby te przypadkiem go niezbyt obciążyły. Powoli odbudowywał tkankę mięśniową i nie można było powiedzieć, że wyglądał źle. Wiadomo jego mięśnie nie były tak rozbudowane jak kiedyś, ale czy to było najważniejsze? Jego firma się rozwijała całkiem nieźle i nawet już myślał o wprowadzeniu nowej kolekcji, bo pierwsza schodziła jak świeże bułeczki. Ale czy John odnalazł nową pasję? On sam by tego tak nie nazwał. Owszem, nie był to w sumie najgorszy biznes, ale nie powiedziałby, że równie ekscytujący, co chociażby hokej. Na modzie znał się średnio i wszystkie projekty konsultował ze swoją projektantką. Właściwie to ona była w tym wszystkim głową, a on szyją, która jedynie podpowiadała, co i komu byłoby potrzebne. Dlatego też, widząc, że sfera zawodowa uległa stabilizacji zdecydował się na cholernie poważny i odważny krok. Kupił mieszkanie z zaoszczędzonych pieniędzy jeszcze, gdy grał w Rangersach. Obawiał się tylko reakcji Lenny, bo wiedział, że działanie za jej plecami może po prostu się źle skończyć. Jednak musiał w końcu to zrobić. Męczył się w tych czterech ścianach, w których właściwie nie mógł nic zmienić, bo nie były to jego cztery kąty. Czym więcej czasu spędzał w mieszkaniu Charlie tym więcej jego mankamentów zaczął zauważać. Lubił estetykę i meble z różnej parafii kompletnie nie wpasowywały się w jego gusta. W tych wnętrzach źle mu się myślało, a co za tym idzie i pracowało. Potrzebował swojego kąta, który w końcu będzie mógł urządzić w taki sposób jaki tylko sobie wymarzy. I takim oto sposobem wydał większość swoich oszczędności na mieszkanie. Mógł je wynająć, oczywiście. Ale chyba potrzebował czegoś, co będzie tylko i wyłącznie jego. Kupił mieszkanie. Może nie był to żaden apartament, ale do najmniejszych też nie należało. Sypialnia, salon z jadalnią, kuchnia, łazienka, garderoba i dwa dodatkowe pomieszczenia. W jednym miało znaleźć się jego biuro, a w drugim? Drugie pozostawiał do dyspozycji Marlene, mając tylko nadzieję, że nie wpadnie na pomysł ulokowania tam łóżka, aby mogła uciekać gdy się tylko o coś pokłócą. Na razie mieszkanie stało praktycznie puste. Jedynie, co było w miarę urządzone to łazienka i nic poza tym. Pewnie trochę minie zanim urządzi się lepiej, bo prawdę mówiąc teraz nie miał na to funduszy. Mógłby wstawić meble z pokoju, który wynajmował u Charlie, ale to nadal nie rozwiązywało problemu prania czy gotowania. Dlatego też musieli się z Lenny jeszcze wstrzymać z przeprowadzką.
    Akurat zajmował się przykręcaniem list w salonie, ponieważ dzień wcześniej go malował. Pewnie zajmie mu to tutaj jeszcze pół dnia. Nie wiedział nawet która jest godzina, gdy rozbrzmiał po pustym mieszkaniu dzwonek do drzwi. Daniels z przyklejonym uśmiechem na ustach, złapał za klamkę i otworzył drzwi na oścież. Dobrze wiedział kogo się spodziewać.
    — Cześć, Vill. Wskakuj, zapraszam — rzucił od razu nie tracąc uśmiechu — Właściwie nic tutaj jeszcze nie ma, więc musisz mi wybaczyć, ale herbatę jestem w stanie zrobić — dodał, śmiejąc się pod nosem i prowadząc ją do salonu, gdzie stała jedynie przenośna turystyczna lodóweczka i czajnik elektryczny. Full wypas.
    [A no to już zaczęłam :D]

    John Daniels

    OdpowiedzUsuń
  151. Zamruczał z zadowoleniem w reakcji na jej oplatające go w pasie ramiona i uśmiechnął się delikatnie pod pocałunkiem. Miał wrażenie, że teraz wszystko jest na swoim miejscu, że oni są na swoim miejscu, a ciepło jej ciała tak blisko było tym, czego teraz potrzebował. Niechętnie pozwolił ukochanej nieznacznie się odsunąć, ale nie zamierzał wypuszczać jej ze swoich ramion nawet na chwilę, nie po tak trudnej rozmowie. Musiał czuć ją przy sobie, dlatego skorzystał z okazji i ujął jej nadgarstek jedną dłonią, by drugą zetrzeć z bladych policzków łzy i ponownie ją do siebie przytulić. Objął brunetkę mocno i przyciągnął do siebie, sadzając na swoich udach.
    Wspomnienie o głowie wywołało pieczenie, o którym Arthur z nadmiaru emocji zdołał zapomnieć. Te jednak opadły, a rana zaczęła boleć i szczypać. Zacisnął zęby, bo nie chciał psuć tego dnia jeszcze bardziej, ale w duchu przyznał, że musi się wybrać do recepcji choćby po opatrunek, plaster, czy cokolwiek innego. Miał przy sobie tabletki przeciwbólowe, alkoholu i tak nie pił, więc w tym przypadku nie powinno być tragedii.
    - Zostańmy przy tym, że kochamy się na zabój, zrobimy dla siebie nawzajem wszystko, uratujemy nasze małżeństwo, a za pół roku będziemy mieszkać w naszym cudownym domu, kąpać się w równie cudownym basenie kiedy nasze cudowne dzieci zasną i pławić się w szczęściu, którego inni mogą nam tylko pozazdrościć – powiedział, uśmiechając się lekko i przeczesując palcami jej włosy. Go również miało w sobie jakąś uspokajającą moc, z której Arthur chętnie korzystał, możliwe, że nawet w nadmiarze.
    Skrzywił się lekko, ale powstrzymał jęk bólu, który wyrywał się z jego gardła.
    - Nie jest źle – skłamał, przymykając na moment powieki. Ćmiło go lekko, ale to nie tak, że zamierzał zostawić tę ranę zupełnie bez medycznej interwencji. – Pójdę do recepcji, poproszę o opatrunek, wezmę coś przeciwbólowego i będzie okej – dodał, uśmiechając się uspokajająco. Nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej, bo w windzie rozbłysło światło. Ekran nad drzwiami zamigotał i jeszcze przez chwilę stali w miejscu, ale dźwig w końcu ruszył z głośnym zgrzytem. Arthur przymrużył powieki i pokręcił głową jakby z niedowierzaniem. – To podejrzane – mruknął w końcu i zacisnął wargi. – Zbieg okoliczności, czy jakiś zaplanowany spisek, żebyśmy w końcu uporządkowali swoje sprawy? – westchnął nieco weselej i przetarł oczy wierzchem dłoni, po czym jedną ręką objął Elle w pasie, a drugą zacisnął na barierce, by razem z dziewczyną się podnieść. Potem schylił się jeszcze i sięgnął po leżące na podłodze telefony, a po powrocie do poprzedniej pozycji oparł się ramieniem o ścianę, walcząc z zawrotami głowy. – Prześpimy się chwilę? Chyba muszę się położyć – wymamrotał cicho.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  152. [Hej! Tobie to należą się potrójne, poczwórne, a nawet potysięczne przeprosiny – mi zaś opierdziel. Chciałam teraz dać Ci oficjalnie znać, że Vincent wylądował na odrobinkę dłuższym urlopie w wersji roboczej. Prawdopodobnie do niego wrócę, ale na tę chwilę muszę zrobić sobie przerwę. Służba zdrowia w pracy, służba zdrowia w domu i służba zdrowia na blogu odrobinę mnie po prostu przytłoczyła i potrzebuję oddechu. To zapewne tylko kwestia czasu jak wróci do łask, ale chciałam jednak żebyś wiedziała o przerwie, tym bardziej, że wyczekiwałaś odpisu i mnie (bardzo słusznie zresztą!) ponaglałaś :) Kajam się, proszę o wybaczenie, a przy okazji ściskam i całuję!]

    urlopujący, Vincent Wolfe

    OdpowiedzUsuń
  153. Jen zaśmiała się głośno, w pewnym momencie aż zasłaniając usta dłonią, by nie rozbudzić małej dziewczynki. Musiała przyznać, że spotykając kolejne osoby w Nowym Jorku, nabierała coraz większej chęci, by się tu faktycznie na dłużej osiedlić.
    - Spokojnie… Nie robisz nic złego! Wiesz, co to znaczy naprawdę zdziczeć? - spytała, unosząc jedną brew i wpatrując się w nią uważnie. - To jest wtedy, kiedy przez kilka tygodni mieszkasz na całkowitym odludziu, gdzie w nocy zamarzasz, a w dzień zamieniasz się w kiełbaskę na grillu, a towarzyszą ci jedynie sępy i cały arsenał skalny. To jest dopiero problem, żeby później się wśród ludzi odnaleźć - machnęła ręką, mrugając do niej porozumiewawczo. Tym samym chciała dać dziewczynie do zrozumienia, że nie musi się aż tak przejmować tym, co mówi. W końcu wszyscy byli tylko i wyłącznie ludźmi. A Jen była zupełnie zwykłym człowiekiem. No… Może poza tym uwielbieniem do malin.
    Kiwnęła głową, na potwierdzenie jej słów.
    - Tak, przyjechałam jakieś półtora miesiąca temu. Zdążyłam więc poznać tylko okolice mojej wynajmowanej kawalerki i domu kuzyna, u którego się chwilowo zatrzymałam - przyznała z lekkim uśmiechem. Nagle zauważyła kawiarnię, wyłaniającą się zza rogu. Wnętrze wyglądało na całkiem sympatyczne, a panna Woolf, nawet z takiej odległości, dojrzała za ladą ciasto z całą górą malin. - W zasadzie… Możemy się zatrzymać o tutaj - wskazała brodą na miejsce, a w jej oczach pojawiły się małe błyski. - Chętnie ci o wszystkim opowiem na miejscu - dodała. Zaczęła mieć tak wielką ochotę na ten deser, że skierowała tam swoje kroki, idąc w zasadzie tyłem, bo odwróciła się w stronę Elle i w ten sposób z nią rozmawiała. - Ooo, chyba widzę idealne miejsce dla kobiet z wózkiem! Widzisz, tam w rogu - dodała, tym razem pokazując już palcem. - Zdecydowanie MUSIMY TUTAJ WEJŚĆ - parsknęła, w tym momencie przekraczając próg lokalu. Tym sposobem, czy Villanelle chciała, czy też nie, została po części zmuszenia do małego odpoczynku od zakupów. Ale to chyba nie było takie złe, prawda? Thea mogła spokojnie zasnąć, a jej mamie na pewno chwila spokoju i oddechu się przyda.
    Jennifer usiadła na krześle przy wspomnianym stoliku, zdejmując płaszcz.
    - Od czego by tu zacząć… - mruknęła, zaczesując palcami włosy. - Od kilku lat podróżuję po świecie, bo szukam brata. Powiedzmy, że zaginął… Ale nie do końca - skrzywiła się nieco, kładąc przedramiona na blacie stolika, a palce dłoni ze sobą splatając. - Po prostu z jakichś przyczyn ode mnie ucieka, a ja jestem wścibską młodszą siostrą, która chce naprawić relacje rodzinne. W każdym razie, zdążyłam zwiedzić Alaskę, Europę, Kolorado, Meksyk… Wyspy Kanaryjskie. Trochę się po tym świecie nabiegałam - westchnęła, po czym pokiwała głową. - Teraz potrzebuję spokoju i… Chyba zatrzymam się tutaj na dłużej - dodała, tym razem podpierając głowę dłonią. - Więc, jeśli mam tutaj mieszkać, to z chęcią się dowiem, gdzie powinnam się udawać i jakich miejsc unikać. Zatem jestem jak najbardziej za! - odparła, poruszając zabawnie brwiami. Dziewczyńskie towarzystwo również przyda się pannie Woolf bardzo… Może nawet bardziej, niż zdawała sobie z tego sprawę.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  154. Odwzajemnił jej uśmiech, przesuwając się w drzwiach, aby ją w nich przepuścić.
    — Zapraszam w moje skromne progi — rzucił nieco rozbawiony, bo wiedział, że faktycznie póki co, było tutaj naprawdę skromnie. Pokoje były puste, białe i jedynie, co to łazienka była wykończona. Wszędzie indziej była wyłożona folia na podłogach, a w salonie można było znaleźć dwie skrzynki, na których można było sobie cupnąć, przenośna lodówka turystyczna i czajnik elektryczny. Dlatego też tam właśnie poprowadził Villanelle, co by nie musiała przypadkiem cały czas stać. Na obejście dokładnie mieszkania mieli jeszcze sporo czasu.
    — Polemizowałbym z tym, że w takim wydaniu smakuje najlepiej, ale niech ci będzie — pokręcił z rozbawieniem głową, po czym kucnął przy czajniku, aby nastawić w niej wody. Dobrze, że miał dwa kubki, bo tak to już w ogóle nie byłby w stanie ugościć swojego gościa.
    — Wiesz, nie widziałem sensu w kupowaniu czegoś małego. W końcu nie mam zamiaru już nigdy więcej się przeprowadzać, więc musiałem się przygotować na wszelkie ewentualności — tutaj spojrzał wymownie na jej odznaczający się brzuszek, jednak uśmiechał się przy tym cały czas. W końcu nie wykluczał tego, że kiedyś zostanie ojcem. Ba, nawet na to liczył i musiałby przyznać, że nawet jakby teraz okazałoby się, że Lenny jest w ciąży to chyba skakałby pod sufit z radości.
    — Ja chyba nie mam zbyt wiele do gadania — roześmiał się cicho, prostując się i łapiąc się pod boki — Widzisz, tak to z wami kobietami jest, że wy rządzicie w domach, a my faceci to chyba jesteśmy tylko od tej brudnej roboty. Dlatego to na mojej głowie jest malowanie i inne takie. Pewnie gdybym mógł, to pewnie też każdy mebel musiałbym dygać, a tak? Tak to mam całkiem dobrą wymówkę jaką jest mój kręgosłup — rzucił żartobliwie. Wiadomo, jeszcze nie do końca pogodził się z brakiem pełnej sprawności, ale żarty były jednym z elementów, który pomagał mu się z tym wszystkim uporać.
    Zasiadł na jednej ze skrzynek i popatrzył na Vill, uśmiechając się przy tym nieznacznie.
    — A jak ty się czujesz? I co w ogóle u ciebie teraz słychać? Trochę minęło odkąd spotkaliśmy się ostatni raz.

    John Daniels

    OdpowiedzUsuń
  155. Raymond Donovan od początku swojej politycznej kariery walczył zawzięcie o dwie sprawy: prawa kobiet w społeczeństwie amerykańskim, zyskując po czasie wśród republikanów przydomek feministka Donovan; jak i zaostrzenie prawa do posiadania broni przez obywateli USA. Po wydarzeniach, które miały miejsce w liceum Stoneman Douglas w Parkland na Florydzie, gdzie dziewiętnastolatek zabił siedemnaście osób, uczniów, jak i pracowników szkolnych, raniąc kolejnych siedemnastu, dla polityka z partii demokratycznej miarka się przebrała. Wśród ofiar strzelaniny była jego chrześnica, która była jego oczkiem w głowie i najważniejszą osobą, zaraz po ojcu, który poświęcił całe swoje życie by mężczyzna mógł sięgnąć gwiazd w polityce. Strata ukochanej córki chrzestnej, prawdopodobnie jedynego dziecka, jakie kiedykolwiek będzie miał Ray, sprawiła, że zaostrzenie regulacji prawnych związanych z posiadaniem broni stało się jego obsesją. Całymi dniami i nocami, gdy nie przygotowywał się do posiedzeń kongresu, ani nie starał się pomóc ludziom w sądzie, przygotowywał ulepszenie ustawy, spotykał się z ludźmi, którzy popierali jego działania, a także starał się przeciągnąć na swoją stronę przedstawicieli opozycji, która niestety przez większy czas wtórowała drugiej poprawce konstytucji Stanów Zjednoczonych Ameryki, która jasno dawała do zrozumienia, że naród ma pełne prawo do posiadania broni.
    Wielu przed nim próbowało, jeszcze więcej się nie powiodło. Bowiem prawo posiadania broni było skazą na kraju, który wielu jawił się jako spełnienie marzeń, ilość zwolenników konstytucyjnego zapisu równała się przeciwnikom, a oni by dokonać zmiany potrzebowali zdecydowanej większości.
    Mial na dzisiaj zaplanowane posiedzenie z kongresmenka Alexandria Ocasio-Cortez bedaca najmlodsza kobieta, ktora zasiadla w kongresie bezsprzecznie wygrywajac zeszloroczne wybory w okregu Queens i Bronx. Donovan reprezentowal zas Manhattan i Brooklyn, wiec dopelniali sie perfekcyjnie dzielac te same przekonania, skupiajac na pozbyciu z Bialego Domu – miejsca, do ktorego Ray pragnal kiedys wrocic na stale, nie jako glowa panstwa, ale na pewno jeden z doradzcow – aktualnego Prezydenta, ktory w ich mniemaniu, naduzywal wladzy i hanbil dobre imie amerykanow. 
    Podziwial mloda kongresmenke za upor w dazeniu do ujawnienia prawdy, za glebokie wartosci, ktore wyniosla z domu, heroiczna praca pokonujac przeszkody by w koncu zasiasc w upragnionym fotelu walczac o prawa zwyklych amerykanow. Od samego poczatku postawila jasno granice i byla jedna z osob w amerkanskim rzadzie, ktore potrafily glosno i wyraznie sprzeciwic sie, gdy wymagala tego sytuacja.
    Od czasu wygranych wyborow, zdecydowali wspolnie, ze raz w miesiacu beda organizowac wieczory urzedowe, podczas ktorych kazdy mieszkaniec miasta bedzie mogl przyjsc do glownej siedziby, w ktorej na codzien pracowal Raymond, by opowiedziec o swoich troskach i problemach, ktore dwojka politykow i aktywistow w jednym, moglaby pomoc. Niewatpliwie najwazniejsza sprawa wsrod nowojorczykow tego wieczora, byla sprawa strzelaniny, do ktorej doszlo w poblizu osrodka wychowania mlodziezy wymagajacej specjalnej pomocy. Jeden z wychowankow otworzyl ogien do swoich kolegow, w efekcie czego zginely dwie osoby, a osiem zostalo rannych. 
    Dochodzenie prowadzace przez policje wyraznie wykazalo, ze czlowiek, ktory dopuscil sie strzelaniny, nabyl bron od niezarejestrowanego dealera. Nie mial na nia ani pozwolenia, a sam sig sauer, ktorego uzyl, byl nielegalny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zarowno on, jak i zaprzyjazniona kongresmenka mieli ciezki orzech do zgryzienia, bowiem to jedna z sytuacji, w ktorej musieli pokazac spoleczenstwu, ze oby dwoje staraja sie z calych sil by takie zdarzenia nie mialy miejsca w przyszlosci. Z racji tego, ze Bronx byl pod szczegolnym nadzorem Alexandrii, to ona zdecydowala sie wziac na siebie cale brzmienie i sprobowac wytlumaczyc ludziom, ze z powodu konstytucji, ktora okresla prawo w dosyc jasny sposob oraz zwolennikow drugiej poprawki zawziecie broniacych prawa, ktorego ten zapis im nadaje, zmiana prawa nie jest latwa. Potrzebuja do tego znacznej wiekszosci glosow w kongresie, ktory sklada sie z 50 reprezentatow demokratow, jak i 50 reprezentanotow republikanow. Ustawa potrzebuje niby tylko 51 do przeglosowania, ale zmiana Konstytucji nie jest tak latwa, jak wielu sie moze wydawac.
      Ocasio-Cortez radzila sobie jednak niezle, opowiadajac o zawilosciach przepisow, ktorych musza przestrzegac by w koncu przedstawic przed rzadem dopracowana i przekonywujaca ustawe, ktorej nikt nie zawetuje, a wiekszosc przyjmie z usmiechem na ustach. Byli juz prawie na finiszu batali, dlugich nocnych spotkan, w ciagu ktorych starali sie zrobic co tylko w ich mocy, by uchronic Stany Zjednoczone przed plaga, ktora po kolei ciagnela za spust w kolejnych miastach.
      Ludzie wierzyli w nich, w to, co robia, wkladaja serce. Bo oby dwoje byli wrecz stworzeni do bycia aktywistami – bo tak okreslali sie najpierw – oraz politykami – to byl tylko ich zawod, z ktorego obowiazkow solidnie sie wywiazywali. Przybyli na sale sledzili ich poczynania w mediach, wiedzieli wiec, ze Nowy Jork prowadzil polityke ukierunkowana na zwyklych mieszkancow, ktorzy domagaja sie swoich podstawowych praw do zycia.
      Najwyrazniej jednak jedna z kobiet nie do konca byla przekonana w slusznosc dzialan duetu Ocasio-Cortez i Donovan, wpadajac rozkrzyczana do sali ratuszu i przerywajac mlodej kongresmence w polowie zdania. To Rayowi jednak dostalo sie od, ewidentnie ciezarnej, kobiety, ktora celujac w niego palcem wprost uzyla slow, ze jego prawda jest gowno warta.

      Usuń
    2. Ray podszedl do Alexandrii, ktora starajac ukryc sie niesmak zaistniala sytuacja, pokrecila jedynie glowa i przekazala mu mikrofon, a sama usiadla w pierwszym rzedzie obok mieszkancow Bronxu. Z tlumu ktos krzyknal Czy pani ma pojecie jakie oszczerstwo rzuca pani pod adresem kongresmena Donovana? Jednak Ray jedynie usmiechnal sie w kierunku obroncy i sam zajal sie rozmowa ze zdenerwowana kobiete.
      - Pani… - poczekal az stormujaca pomieszczenie brunetka poda swoje nazwisko, by nie zwracac sie do niej bezosobowo. Nie lubil tego, uwazal za przejaw braku szacunku, wiec zawsze pytal swojego rozmowce o imie. Gdy ta odburknela jak sie nazywa przeszedl do rzeczy. – Pani … dziekuje, ze zechiala pani wyrazic swoje zdanie, kazde jest cenne, jednak jestesmy kongresmenami, ktorzy moga fizycznie poczynic jakies zmiany w Konstytucji Stanow Zjednoczonych, ktorej druga poprawka niestety ma wiele niedociagniec i stawia nas przed sytuacjami, w ktorej bron trafia do nieodpowiednich rak, dopiero od niedawna. Zarowno ja, jak i pani Ocasio-Cortez, pracujemy od listopada nad uchwala, ktora bedziemy mogli przedstawic kongresowi i ktorej prezydent nie bedzie w stanie zawetowac. Moge pania zapewnic, ze juz prawie finiszujemy i za dwa tygodnie udamy sie do Waszyngtonu na posiedzenie Kongresu by przedstawic ja wszystkim stu przedstawicielom – wyjasnil pokrotce kobiecie, jak wyglada sytuacja ustawy. – To nasz priorytet… - szeczegolnie od kiedy Amelie nie ma juz z nami, pomyslal, ale nie odezwal sie ani slowem. – Moze zostanie pani z nami i wyslucha do konca tego, co moja kolezanka z partii ma do powiedzenia? – usmiechnal sie serdecznie wskazujac wolne miejsce obok niego.

      [ wybacz brak polskich znaków, ale pisałam z pracy xD ]

      Ray

      Usuń
  156. Kilka ostatnich tygodni nie było najłatwiejszych. Może poukładali sprawy między sobą i starali się powoli odbudować to, co stracili, ale cała reszta nie miała się najlepiej. Arthur nie potrafił pogodzić się z tym, co zrobiła jego siostra, potem jednak przyszła złość na Henry’ego. Uwielbiał Alison, traktował ją jak matkę od samego początku, tym bardziej, kiedy została jego teściową, choć nie była tego świadoma. Kate, choć czasami go denerwowała, również wydawała się poszkodowana niewiernością swojego szwagra. Kiedy Elle opowiedziała mu o zaistniałej sytuacji… Poczuł się tak, jakby nie panował nad własnym ciałem. Nie słyszał jej wołania, zaślepiła go wściekłość i nie wiedział jedynie, na kogo z tej dwójki przelewał ją bardziej. Od dawna nie potrafił znaleźć wspólnego języka z Tilly, ale fakt, że sypiała z jego teściem przelał czarę goryczy.
    Od tamtej pory zdawał się nieobecny myślami i zdarzało się, że odpływał naprawdę daleko. Czuł, że leki powoli przestają wystarczać, ale miał jeszcze trochę czasu, zanim będzie musiał powiedzieć o tym Villanelle i wybrać się na wizytę do Browna. Do tego doszła również bezsenność, ale znajdował delikatne ukojenie w siedzeniu przy łóżeczku Thei, gdy spała. Widok pogrążonej w śnie dziewczynki pozwalał mu na moment odetchnąć, oderwać się od wszystkiego, co się stało i chociaż wiedział, że to nie jego wina, nie mógł uwierzyć, że jego własna siostra rozpieprzyła czyjeś małżeństwo. I miał świadomość, że zrobiła to celowo, mszcząc się na nim za to, że przywłaszczył sobie dom, a po jej przylocie do Stanów nie dał jej ani centa. To jednak była informacja, której nie potrafił przekazać Elle. Nie ze strachu, bardziej liczył na to, że uda mu się przemówić Henry’emu do rozsądku, zanim będzie za późno.
    Jednak już było, tak przynajmniej sugerował pozew rozwodowy i rozprawa, która miała odbyć się na dniach. Morrison nie mógł jednak pozwolić, by widmo rozwodu rodziców zepsuło urodziny jego ukochanej, dlatego cały pierwszy dzień wiosny został dopięty na ostatni guzik.
    Wpadł do mieszkania jak burza, sprawiając, że drzwi wejściowe odbiły się od ściany i niemal zamknęły na jego nosie. Było południe, a Arthur odwołał planowe zajęcia z trzecim rokiem, narażając się tym samym na gniew dziekana. Jakby nie patrzeć, dopiero wrócił ze zwolnienia lekarskiego i zamiast nadrabiać nieobecność właśnie wziął wolne. Były jednak rzeczy ważne i ważniejsze, a jego żona była dzisiaj najważniejsza.
    - Elle, wstałaś? – zawołał od progu, zrzucając cienki płaszcz i buty. Pogoda naprawdę była wiosenna i ubieranie się w ten sposób wydawało się grzechem, dlatego szybko wciągnął na nogi trampki i wziął do rąk te należące do Elle, kierując się do kuchni. – To świetnie, ubieraj się, kochanie, zaraz wychodzimy – oznajmił, podchodząc do ukochanej i muskając wargami jej policzek z tajemniczym uśmieszkiem.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  157. Westchnął ciężko, ale w ostateczności uśmiechnął się delikatnie, gdy Elle postanowiła jednak się ubrać.
    - Musimy. I to nie dlatego, że nie wykorzystałbym chętnie dnia z tobą w domu, bo wiesz, że wyobraźnię mam bujną i zrobiłbym z niej użytek, ale… - urwał, zdając sobie sprawę z tego, że w każdej chwili może powiedzieć trochę za dużo. Kate by go za to zabiła, a i tak był u niej na warunkowym i wolał się nie narażać. Co prawda nie bardzo rozumiał, dlaczego ciotka Elle obwinia go za grzechy jego siostry, o których nie miał pojęcia, ale pozwalał jej na to, wmawiając sobie, że w jakiś sposób wszystkim to pomoże. – Po prostu chodź, dobrze? Obiecuję, że szybko wrócimy. Dwie godzinki, a resztę dnia będziemy świętować sami – wymruczał, obejmując ukochaną w pasie i całując ją przelotnie, po czym podszedł do Thei siedzącej w swoim krzesełku, gdzie zazwyczaj dziewczynka jadła bezsmakowe papki dla niemowląt i wziął ją na ręce. Uniósł ją na tyle, by mieć na wysokości twarzy jej maleńką twarzyczkę i przycisnął swoje wargi do policzka, a Thea wydała z siebie radosny pisk i zacisnęła piąstki na ciemnych włosach Arthura, ciągnąc za nie niezbyt delikatnie.
    - Tak, księżniczko, ja też za tobą tęskniłem – roześmiał się, przekładając dziecko w swoich ramionach. Stojący w korytarzu wózek popchnął przed sobą dla formalności, bo wiedział, że próba ułożenia w nim córeczki spotka się z jej stanowczym protestem.
    Zamiast ruszyć w stronę rodzinnego domu ukochanej, poszedł w przeciwną, na parking pod blokiem, gdzie jeszcze jakiś czas temu stał jego mercedes. Teraz miejsce tamtego auta zajmowało inne, tej samej marki co prawda, ale było zdecydowanie mniejsze, trochę bardziej kobiece i nie czarne, a bordowe. Arthur uśmiechnął się pod nosem, gdy Elle stanęła obok niego i wolną ręką wyjął z kieszeni kluczyk, by zawiesić go na palcu wskazującym i pomachać lekko przed twarzą ukochanej.
    - Wszystkiego najlepszego, kochanie – powiedział cicho, a Thea znowu zapiszczała jakby to ona dostała prezent, a nie jej matka. – Zanim zaczniesz tę swoją śpiewkę o pieniądzach… To prezent od nas wszystkich. To znaczy… Od twojej mamy, Kate i ode mnie. Ode mnie tylko na urodziny, a od nich też ślubny – dodał szybko, domyślając się, co za chwilę nastąpi. Temat wciąż wypływał mimo usilnych starań Morrisona, by jego ukochana nie martwiła się o takie rzeczy jak pieniądze, ale znał ją na tyle, by wiedzieć, że ‘trawiła’ to na swój pokręcony, czarnowidzki sposób. Nie zamierzał jej informować, że on wyłożył połowę kwoty, nie pozwalając Alison i Kate na równy podział, a one obiecały, że jej o tym nie powiedzą i taki układ był świetny. Liczyło się tylko to, żeby miała świadomość, że nie kupił tego samochodu sam. – I obiecuję, że nie pisnę słówkiem o twojej jeździe, ty rządzisz w Mercy dwa zero. I to robocza nazwa, możesz ją zmienić – rzucił jeszcze, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu i wciąż machając kluczykiem przez jej twarzą.

    najlepszy mąż ever ♥

    OdpowiedzUsuń
  158. - Przeproszę cię w sposób, który najbardziej lubisz – odparł z łobuzerskim uśmiechem na ustach, w duchu ciesząc się, że ich córeczka była jeszcze za mała, żeby cokolwiek zrozumieć i pamiętać. Nie chciał deprawować dziecka, ale… Czy w korzystaniu z czasu, który im został przed narodzinami drugiego dziecka i pierwszymi krokami pierwszego było coś złego? Jako para przeszli sporo, ale wciąż pozostawali młodym małżeństwem i ludźmi, którzy nie widzieli się przez prawie rok. I Arthur podświadomie chyba próbował ten czas nadrobić, pragnąc spędzać z ukochaną każdą wolną chwilę. – Nie, że zamierzam łamać obietnicę, ale wiesz jak to jest – dodał i zacisnął usta, by nie powiedzieć nic więcej.
    Szczerze mówiąc cholernie się zdziwił, że nie usłyszał kazania z serii masz za dużo pieniędzy?, ale nie dał nic po sobie poznać. Cieszył się z tego, że Elle cię cieszy i jedynie uśmiechał się szeroko. Odwzajemnił pocałunek, obejmując dziewczynę jedną ręką w pasie i przytulając do siebie. Thea kolejny raz wydała z siebie jakiś wesoły odgłos i kilka dźwięków, które były jej własną próbą mówienia, a Morrison roześmiał się i pokiwał głową, spoglądając na jej uśmiechniętą twarzyczkę.
    - Tak bym tego nie ujął. Nie pomagała, sama wybierała. Obśliniła przy okazji kluczyki, ale… Ale chyba to jej wystarczyło – powiedział i kolejny raz uśmiechnął się tajemniczo. – Cieszę się, że ci się podoba. Ale nie jedziemy podziękować mamie i Katie – mruknął, a kiedy Elle odebrała od niego Theę złożył wózek i schował go do bagażnika. Wprawdzie o foteliku przypomniał sobie dzisiaj rano, ale ważne, że był i chociaż tego Villanelle nie mogła się czepnąć. Nie, że to robiła, ale jego żona z dnia na dzień coraz bardziej go zaskakiwała i nie wiedział, czego może się spodziewać.
    - Nie – skłamał, nawet nie mrugnąwszy okiem. Arthur nie miał zaufania do samochodów drugiego sortu i o ile dla siebie jeszcze by coś takiego kupił, tak jeśli chodziło o Elle nie zamierzał ryzykować. Kochał ją ponad życie, w dodatku była w ciąży i jeśli cokolwiek by zawiodło i stałaby jej się krzywda przez to, że zapłaciłby trochę mniej, nie wybaczyłby sobie tego. Ale Elle nie musiała o tym wiedzieć i miał cichą nadzieję, że Alison i Kate również się nie wygadają.
    Podszedł do ukochanej i ujął jej twarz w dłonie, wzdychając cicho. Musnął wargami jej czoło, po czym odsunął się nieznacznie, żeby spojrzeć w jej ciemne oczy i pogłaskać kciukami policzki.
    - Czy możesz po prostu ucieszyć się z prezentu, zamiast się zastanawiać ile kosztował? Błagam, skarbie, tyle razy cię prosiłem, żebyś nie martwiła się o pieniądze, a ty wciąż to robisz… Poczujesz się lepiej, jeśli ci powiem, że jesteśmy cholernymi milionerami i moglibyśmy zrobić sobie pościel z banknotów? – spytał i uśmiechnął się lekko, niby żartobliwie, choć tak naprawdę nie do końca żartował. No, może odrobinę przegiął z pościelą z banknotów, ale naprawdę nie miał na co narzekać. Właśnie to najbardziej bolało jego siostrę; Tilly roztrwoniła swoją część w kilka lat, a Arthur, mimo że wcześniej był debilem, podchodził do wydatków racjonalnie. Nawet, jeśli Elle miała inne zdanie, nie wydawał pieniędzy na głupoty; samochód był im potrzebny, dom prędzej czy później i tak trzeba było wyremontować, a to, co musieliby przeznaczyć na wesele przeznaczyli na podróż poślubną. I zamierzał wbijać to swojej żonie do głowy, aż w końcu zrozumie. – Po prostu odpal to cudowne autko, adres już jest wbity w nawigację, a zegar tyka. Została godzina i pięćdziesiąt minut – mruknął, zerkając przelotnie na zegarek na nadgarstku i skradł jej szybkiego całusa, po czym odebrał od niej Theę i zapiął ją w foteliku, by chwilę później obejść samochód i usiąść na miejscu pasażera.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  159. Wspólnie z Elle podjęli decyzje o tym, że powinni wyjść z domu. Dla Victora było to o tyle istotne, że ostatnia rozmowa z Liamem wytrąciła go zupełnie z równowagi i nie bardzo potrafił sobie z tym poradzić. Wyjście z przyjaciółką miało mu pomóc oderwać się od przytłaczających myśli i poukładać pewne sprawy w głowie ze spokojem, a nie pod wpływem szaleńczego potoku myśli.
    Ubrany w dość nietypowy jak dla niego strój (zamiast zwyczajowego T-shirtu i bluzy z kapturem założył koszulę i sportową marynarkę, którą kiedyś wybrał mu Liam i wręczył z oświadczeniem, że kiedy wychodzą razem na miasto Victor ma wyglądać jak dorosły mężczyzna a nie małpa z boiska) dotarł na miejsce spotkanie niemal o czasie. "Niemal", ponieważ Elle już na niego czekała. Wyglądała o wiele lepiej, niż podczas jego wizyty uu niej w domu. Ubrana porządnie, doprowadzona do ładu wyglądała świeżo. Lekki uśmiech sprawił, że wyglądała naprawdę ładnie.
    Lekko przytulił kobietę do siebie.
    - No właśnie nie wiem... to zależy na co masz ochotę. Możemy iść po prostu na kawę lub spacer, chętnie wyciągnę cię na jakąś kolację. To zależy na co masz siłę, czas i chęci - uśmiechnął się do niej. Nie chciał przywoływać złych myśli na początku spotkania, dlatego nie pytał o Arthura i sam nie zamierzał wspominać o Liamie. Lepiej im będzie bez tych złych myśli. W końcu mieli odpocząć i się rozerwać, czyż nie?

    Victor

    OdpowiedzUsuń
  160. Zacisnął usta w wąską linię i przymrużył oczy, nie do końca wierząc w jej zapewnienia, ale nie skomentował tego w żaden sposób. To był jej dzień i nie chciał kolejny raz poruszać tematu, którego wcale nie lubił. Nie wiedział, co prawda, czy Elle wie jakim dysponują majątkiem, ale dzisiaj na pewno nie miał najmniejszego zamiaru przytaczać cyferek. Dlatego jedynie pokręcił lekko głową i usiadł wygodnie w miękkim fotelu, zaciskając jednak dłonie na tapicerce, gdy jego żona nie patrzyła. Nie uważał, by jeździła źle, przeciwnie, ale wypadek jednak pozostawił po sobie ślad, do którego Arthur nie chciał się przyznać nawet przed samym sobą. Dlatego mowy samochód należał do Villanelle, a nie do nich oboje. Nie był pewien, czy jeszcze kiedykolwiek to on zasiądzie za kierownicą i chociaż nie pamiętał samego zdarzenia, które miało miejsce wcale nie tak dawno temu, wiedział, że nie powtórzyłby tego za żadne skarby.
    - Naprawdę uważasz, że wieczór poświęcimy na projektowanie naszego domu? – mruknął pod nosem i zerknął na dziewczynę z łobuzerskim uśmiechem. – Okej, właściwie czemu nie. Ku chwale przyszłości Morrisonów – dodał i pokiwał głową. – Uznałem, że twoja ulubiona restauracja to lepszy prezent, niż obiad w jakiejś wymyślnej, w której nic nie będzie ci smakowało. I to wyjście z domu dalej nie jest dobrym pomysłem, bo jednak miałbym kilka zdecydowanie lepszych, no ale... Nie możemy całego życia spędzić w łóżku – westchnął ciężko i wysiadł z samochodu, by po chwili z bagażnika wyjąć wózek, a potem ułożyć w nim Theę, która wciąż wydawała się bardzo zadowolona z zaistniałej sytuacji, a Arthur w duchu dziękował wszechświatowi, że ich dziecko jest jednym z tych, nad którymi rodzice się rozpływają i nie ma w tym ani grama przesady.
    Uniósł ich splecione dłonie do swoich ust i uśmiechnął się pod delikatnym muśnięciem, które złożył na palcach Elle.
    - Cieszę się, że ci to odpowiada. Mam nadzieję, że reszcie też będzie... – westchnął i uśmiechnął się nieco wymuszenie, gdy weszli głębiej, a ich oczom ukazały się Alison i Kate siedzące przy jednym ze stołów. Arthur nie miał pojęcia czego się spodziewać i trochę się obawiał kolejnych ataków ze strony ciotki Elle, ale skrycie liczył na to, że chociaż dziś się powstrzyma. Albo, że w ogóle da sobie spokój, bo ani Elle, ani Arthur nie mieli z całą tą aferą nic wspólnego poza spokrewnieniem z głównymi zainteresowanymi. – Dzień dobry, mamo... Kate – powiedział nieco głośniej, gdy zatrzymali się przy stole i wzdrygnął się delikatnie, wciąż nie mogąc się przyzwyczaić, że zwracał się do Alison inaczej. Odsunął krzesło, na którym miała usiąść Elle i musnął przelotnie jej wargi, po czym sam również usiadł, przysuwając do siebie wózek z Theą, która rozglądała się z zaciekawieniem po pomieszczeniu i machała rączkami, jakby chciała czegoś sięgnąć, ale nie mogła. – Zamówiłyście już coś? – spytał bardziej z grzeczności, niż z rzeczywistego zainteresowania.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  161. [Cześć!
    Przychodzę, aby Cię przeprosić, że urwę nasz wątek. Ze względu jednak na to, że mój pan od Victora zniknął, a nie udało mi się jakoś bardzo rozkręcić tej postaci, postanowiłam go usunąć. Dlatego bardzo dziękuję za wspólny wątek i przepraszam, że do przerywam. :(
    Życzę dobrej zabawy i zapraszam do innych moich postaci.]

    Victor Nikitin

    OdpowiedzUsuń
  162. Atmosfera nie była wymarzona i Arthur przez moment gorączkowo zastanawiał się, jak ją rozluźnić, ale ostatecznie doszedł do wniosku, że to nie jego działka. Nie odpowiadał za to, co się wydarzyło w ostatnim czasie, a oboje z Elle mieli prawo być źli na Kate. Właściwie Morrison zastanawiał się, czy powinien ją zaprosić, jednak urodziny ukochanej bez ojca i bez ciotki wydawały się być naprawdę złym pomysłem. Wiele razy słyszał o tym, że zawsze spędzali je razem i nie chciał jej tego odbierać. Alison i Kate też nie, chociaż wydawało się, jakby były myślami gdzieś indziej, zwłaszcza teściowa.
    Uśmiechnął się do Elle i przekręcił głowę tak, że całus w policzek zmienił się w delikatne zetknięcie warg.
    - Zdaję się na ciebie, kochanie, wiesz, że lubię wszystko – wymruczał w odpowiedzi i odchrząknął cicho, odsuwając się nieznacznie od żony. Nie był typem faceta, który powściąga czułość do swojej partnerki, póki nie było to dla otoczenia zbyt wulgarne i wyuzdane, ale gdzieś z tyłu czaszki odbijała się informacja, że naprzeciwko nich powinna siedzieć Alison z Henrym i uśmiechać się czule na widok swojej szczęśliwej córki i objęciach męża. Teraz też widział uśmiech, ale wymuszony i jedynie na ustach starszej kobiety, bo Madissona przecież z nimi nie było.
    Pogłaskał wierzchem dłoni policzek brunetki i jeszcze raz posłał jej uśmiech pełen tłumionego w tej chwili uczucia, po czym przeniósł spojrzenie na Kate. Otworzył kartę jedną ręką tylko po to, by zachować pozory, bo i tak zamierzał zamówić to samo co Elle i zacisnął zęby, żeby powstrzymać cisnący mu się na usta komentarz. Nie było to jednak tak proste jak przypuszczał.
    - A ty robiłaś może jakieś specjalistyczne badania? Bo chyba miewasz kłopoty z koncentracją i gubisz sporo rzeczy. Na przykład dzieci – mruknął, nie zdoławszy ugryźć się w język i szybko ułożył dłoń na kolanie Villanelle, ściskając je lekko, żeby ją uspokoić. Nie chciał się wdawać w słowne przepychanki z jej ciotką, ale jej podejście do sprawy Henry-Tilly działało mu cholernie na nerwy. Miał wrażenie, że wzięła sobie za punkt honoru doprowadzenie Morrisonów do szału, a jej przeświadczenie, że cały świat jest zamieszany w jakąś dziwną intrygę tylko pobudzały jego złość jeszcze bardziej. – Przeproszę was na chwilę – powiedział, odsuwając krzesło od stołu. – Kate, mogę cię prosić? I pytam dla formalności, bo sam cię zaprowadzę na stronę – wycedził, nie odrywając twardego spojrzenia od kobiety i ruszył w kierunku wąskiego korytarza prowadzącego do toalet. Oparł się plecami o ścianę, splatając ręce na klatce piersiowej.
    - Wybacz, czy urodziny mojej żony przeszkadzają ci w byciu wredną zołzą? – warknął, kiedy znalazła się na tyle blisko, by bez problemu go usłyszeć. – Możesz się ogarnąć i darować sobie takie teksty? Po pierwsze dlatego, że Elle naprawdę nie może się denerwować i doskonale o tym wiesz, a po drugie… Nie widzisz, jak wygląda twoja siostra? – spytał, a wyraz jego twarzy i głos nieco złagodniał. – Naprawdę chcesz dopieprzać jej na każdym kroku? Nie bolałoby cię, gdyby ktoś cały czas wspominał przy tobie o byłym, którego kochałaś tyle lat i on nagle cię zostawił?

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  163. Patrzył na kobietę, jakby sama rozmowa z nią bodła w jego godność, tym bardziej, gdy zignorowała jego słowa. Nie chciał się kłócić, a ten dzień nie był dobrym dniem na jakiekolwiek przepychanki słowne, nie zamierzał jednak tak po prostu odpuścić. Może trochę pogubił się w życiu, może nie do końca kontrolował wcześniej to, co się z nim działo i Elle miała prawo przedstawić go jako skończonego dupka, ale był przekonany, że do tej pory zdołał zmienić ten obraz w głowie członków jej rodziny. Kochał swoją żonę, kochał córeczkę i kochał nienarodzone maleństwo, a Kate miała czelność w jakikolwiek sposób podważać jego intencje?
    Wyprostował się i zadarł nieco brodę, by dobitnie pokazać Kate, jak wielką ma nad nią przewagę w tej chwili i odruchowo napiął nieco mięśnie. Na jego twarzy pojawił się wredny uśmieszek, zarezerwowany zwykle dla studentów, których Arthur nie lubił, a jego oczy błysnęły niemym zrozumieniem tej sytuacji. Owszem, były to jedynie jego przypuszczenia, ale Kate przecież nie miała pojęcia, że on wie. Bo niby skąd mogła wiedzieć, skoro Morrison miał wrażenie, że ona i Villanelle jakoś się od siebie oddaliły i nie miały zbyt wielu okazji, żeby porozmawiać o ich kryzysie? Poza tym sprawa rozwodu przyćmiła wszystkie problemy, a im nie spieszyło się, by do nich wracać.
    - Skoro nie znasz wszystkich szczegółów związanych ze mną, znaczy, że Elle nie chciała ci ich zdradzić i tak ma zostać – zaczął, a uśmiech delikatnie się poszerzył. – Owszem. Akurat my nie mamy przed sobą zbyt wielu tajemnic. O ile w ogóle je mamy w tej chwili – mruknął, przechylając lekko głowę w bok i przyglądając jej się badawczo. – Skąd w tobie nagle troska o moje małżeństwo? I o to, czy nam na sobie zależy? Nie wiem, czegoś nam zazdrościsz? Elle zazdrościsz, bo na tobie nikomu nie zależy i jesteś na dobrej drodze do tego, żeby odsunąć tę niewielką garsteczkę, która ci została? – spytał, nie tracąc ani trochę ze swojego rezonu, a jego ton zmienił się w zdecydowanie chłodniejszy. Właściwie nie sądził, że do kogokolwiek, rodziny Elle kiedykolwiek zwróci się w taki sposób, ale Kate nie zostawiała mu wielkiego wyboru. I tak mieli od jakiegoś czasu na pieńku, a stojąca przed nim kobieta dodatkowo to nakręcało i Arthurowi wcale się to nie podobało. – Dobrze, pojmuję, że w twojej głowie tworzą się jakieś dziwne procesy, ale możesz sobie to dzisiaj darować? Poważnie, wystarczająco już w tej chwili schrzaniłaś i jeśli będziesz się tak zachowywać, zadzwonię po taksówkę i siłą cię do niej wepchnę, żebyś pojechała stąd w cholerę i może wyładowała frustrację w domu. Albo nad kieliszkiem, to już twoja sprawa – mruknął, tracąc resztki dobrego humoru. Rozplótł ręce, by wsunąć dłonie do kieszeni i zerknąć w stronę stolika, przy którym wcześniej siedzieli. Elle wyglądała na zmartwioną, Alison wcale nie lepiej, a im dłużej tu stali, tym większe Arthur miał wyrzuty sumienia, że psuje dzień swojej ukochanej. – Ogarnij się – dodał jeszcze, odpychając się stopą od ściany i ruszając w kierunku swojego miejsca. Usiadł przy stole z nieco wymuszonym uśmiechem i odebrał od Elle córeczkę, sadzając ją z powrotem na swoich kolanach. Thea wymamrotała coś po swojemu i sięgnęła rączkami po serwetkę, po chwili wpychając ją do swoich usteczek. – Był już kelner? – spytał brunet, jak gdyby nigdy nic.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  164. Roześmiał się, choć w tym śmiechu nie było ani trochę wesołości. Nie odwrócił się, by zobaczyć, czy Kate za nim idzie, a jej ruch całkowicie mu umknął. Skupiał się na odzyskaniu resztek dobrego humoru, który towarzyszył mu od rana. Myślał o tym, że przecież po powrocie do mieszkania mieli zająć się projektami, o tym, że jego żonie spodobała się niezbyt wymyślna z jego strony niespodzianka i że wystarczyło odbębnić ten obiad, żeby przez resztę dnia nie musieli być skazani na towarzystwo Kate.
    Uśmiechnął się i pochylił się nad Theą, dobitnie ignorując fakt, że ciotka Elle usiadła przy stoliku. Jeśli miało to w czymś pomóc, zamierzał ignorować kobietę przez resztę dnia, a może i przez resztę wspólnego życia u boku ukochanej, bo skoro najwyraźniej miała problem z ich związkiem, Morrison był daleki od tego, żeby kopać się z koniem, zwłaszcza tak cholernie upartym koniem.
    - Kochanie, pamiętaj, że ty masz teraz dwa żołądki do nakarmienia, ja tylko jeden – stwierdził, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu i rzucając brunetce nieudawanie rozbawione spojrzenie. Skupianie swojej uwagi na dwóch najważniejszych osobach jego życia okazało się być nad wyraz skuteczne. – Ale dobrze, niech ci będzie, najwyżej trochę ci dorzucę – dodał, wyjmując z rączek dziewczynki serwetki i zgniatając je w dłoni. Nie przejął się tym niewielkim wypadkiem, bo było to jego dziecko, gdyby miało to miejsce z kimś innym, prawdopodobnie wcale nie pozwoliłby na to, żeby berbeć znalazł się na jego kolanach. – Dokładnie. Powiedziałbym nawet, że to całkiem urocze – powiedział, podnosząc Theę tak, żeby pocałować jej policzek. Dziewczynka zapiszczała wesoło i roześmiała się, wypuszczając gryzak, który spadł na podłogę. – No wiesz co? Chcesz zabić żyrafkę? – wymamrotał, mocno przytulając do siebie córeczkę i podnosząc się wciąż z nią w ramionach, żeby sięgnąć po zabawkę.
    Dokończenie tej czynności nie było mu jednak dane, bo jego spojrzenie odruchowo powędrowało do drzwi. Zamarł, wpatrując się w Henry’ego, który właśnie przekraczał próg restauracji... Przepuszczając przed sobą Tilly. Morrison nie wierzył, by jego teść pojawił się tutaj, domyślając się, gdzie spędzają urodziny Elle, wyglądało to na zwykły zbieg okoliczności, ale wystarczająco tragiczny, żeby do końca schrzanić ten dzień. Arthur zesztywniał na całym ciele, na moment przestając nawet oddychać. To samo zrobiła jego siostra, zatrzymując się w pół kroku, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Madisson chyba zrozumiał, że coś jest nie tak, bo również uniósł wzrok.
    - Misiaczku, powinniśmy wyjść – zaszczebiotała Tilly, a Arthur zacisnął zęby, by nie zacząć na nią wrzeszczeć.
    - Tak, zdecydowanie powinniście – warknął, zupełnie nie kontrolując, jak głośne będzie to polecenie. Zwrócił na siebie uwagę osób siedzących przy kilku najbliższych stolikach, ale zdawał się tego nie zauważyć. Skupiał się jedynie na tym, żeby nie rzucić się na ojca żony z pięściami, a jedyną osobą, która go przed tym powstrzymywała, była wiercąca się w jego ramionach Thea.
    - Albo nie. Skoro mój braciszek bardzo tego chce, zrobimy dokładnie na odwrót – dodała brunetka, a jej wargi rozciągnęły się w ironicznym uśmiechu. Chwyciła dłoń Henry’ego i pociągnęła go do stolika stojącego tuż obok tego, przy którym siedział Arthur razem z trzema kobietami, po czym usiadła na krześle, patrząc po ich twarzach i nawet na moment nie tracąc uśmiechu. – To jakaś rodzinna uroczystość? Wiecie, wolałabym się dowiedzieć o tych waszych sprawkach jak najwięcej, zanim zostanę nową panią Madisson – powiedziała, nieco teatralnie odrzucając włosy do tyłu.
    Arthur stał w niezmienionej pozycji, oddychając głęboko i licząc w myślach z zaciśniętymi powiekami. Czuł, jak z każdą sekundą wściekłość wzbiera niczym fala gotowa zalać cały ten lokal.
    - Elle, weź ją ode mnie – wycedził, mając nadzieję, że ukochana go posłucha. – Nie chcę, żeby wyczuła to, co się ze mną teraz dzieje – dodał nieco ciszej, czując, że Thea wierci się niespokojnie i zamiast wydawać z siebie wesołe odgłosy zaczyna marudzić.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  165. Najtrudniejsze w tym momencie było zaufanie własnym oczom i uświadomienie sobie, że cała sytuacja miała miejsce naprawdę. Zastanawiał się, czy to nie jest jakiś nawrót choroby, czy wyobraźnia nie próbuje zepsuć dnia, który miał być przyjemny i spokojny, bez żadnych dramatów, ale obecność Elle, jej dotyk i uspokajający ton głosu zdawały się zbyt realne, by mógł zrzucić to na karb schizofrenii.
    Posłusznie opadł na swoje miejsce, mechanicznie pozwalając Elle wziąć Theę w swoje ramiona. Nie patrzył w stronę sąsiedniego stolika, wbijał spojrzenie w przeciwległą ścianę i w myślach starał się uspokoić, ale ani głos jego siostry, ani Henry’ego w tym nie pomagały. Czara goryczy przelała się, gdy niemowlę zaczęło płakać, a hałas w jego głowie wzrósł tysiąckrotnie. Arthur chwycił zgniecioną wcześniej serwetkę i zacisnął na niej pięść, oddychając coraz szybciej i płyciej.
    - Tilly, pamiętasz, kiedy jako dziecko notorycznie spuszczałem ci ostry wpierdol, kiedy grzebałaś w moich zabawkach? – wycedził przez zęby na tyle cicho, żeby nie zwracać na siebie uwagi wszystkich dookoła, chociaż wątpił, że ktoś jeszcze choć raz się na nich nie obejrzał. W każdym razie jego intencją było to, żeby usłyszała go wyłącznie Tilly i mimo że dla kogoś z zewnątrz ta groźba wydawała się bardziej zabawna, niż z pokryciem w rzeczywistości, brunetka wiedziała, o czym Morrison mówił. Jako dzieci byli dla siebie bezwzględni, bywało, że podbijali sobie wzajemnie oczy. – Jeszcze jedno słowo, a przysięgam, że wrócisz do domu z rozwaloną głową – syknął, w końcu na nią patrząc. W odpowiedzi otrzymał jedynie ironiczny uśmieszek i dłoń siostry zaciśniętą na dłoni Henry’ego. Dziwił się, że Alison jest tak spokojna, bo on nie mógł utrzymać swoich nerwów na wodzy, a stwierdzenie Madissona, że nawet nie próbował zadzwonić do własnej córki w jej urodzony jedynie dolewało oliwy do ognia.
    - Tak, rzeczywiście nie miałeś żadnych innych opcji. Nie masz pojęcia gdzie mieszkamy, nie masz mojego numeru, no właściwie jesteś od Elle odcięty, biedaku. Na własne życzenie, zresztą – warknął, patrząc prosto w oczy swojego teścia.
    I wiedział, że to, co stało się potem, to tylko i wyłącznie wina jego siostry, bo Henry nie był na tyle bezczelny, żeby zrobić to przy rodzinie, którą zostawił. Zresztą Tilly ewidentnie dążyła do tego, by zepsuć ten dzień do reszty i to ona pochyliła się nad stołem, układając palec na policzku starszego od siebie mężczyzny tak, żeby obrócił głowę w jej stronę, szepnęła coś do niego, a potem czule pocałowała. Dla Arthura to było jak zapalnik, nad którym nie zdołał zapanować. Z hukiem odsunął krzesło, które chyba się przewróciło, ale nie miał czasu się nad tym głowić, niemalże wybił się z nóg i w sekundę znalazł się przy stoliku obok. Odepchnął Tilly na tyle mocno, żeby prawie wywróciła się przez oparcie, po czym jedną ręką pociągnął Henry’ego w górę za kołnierzyk koszuli, a drugą zamachnął się i wymierzył prosty cios w jego nos. Krew trysnęła, a mężczyzna zatoczył się i przewrócił na podłogę, gorączkowo wycierając twarz.
    Wiedział, że obsługa prawdopodobnie zaraz go wyprosi przez powstały z jego winy harmider, ale nie żałował. Mógł jedynie tego, że Tilly była kobietą, dorosłą kobietą i bicie się z nią, mimo pokrewieństwa, nie było społecznie akceptowalne. Ona zasługiwała na sponiewieranie dużo bardziej, ale i tak ciężar spadł mu z serca, kiedy Henry upadł przez jego cios.
    - Nie masz pojęcia, jak cholernie chciałem to zrobić – wycedził, dysząc ciężko. Nie miał wyrzutów sumienia, ale i tak w następnej kolejności wrócił do żony i pochylił się nad nią. – Przepraszam. Nie chciałem ci zepsuć tego dnia. Nie schrzanię go jeszcze bardziej, wrócę do domu – powiedział cicho i wyprostował się, gotów wyjść.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  166. Tak naprawdę w mieszkaniu jeszcze niewiele było zrobione. Pomalowane ściany, zabezpieczone podłogi i… No i właśnie nic więcej. Brakowało oświetlenia, drzwi, kuchni. Mogłoby się w sumie wydawać, że to już niewiele, jednak dla Danielsa wydawało się to naprawdę dużo. Bał się, że minie jeszcze wiele miesięcy zanim zdoła usiąść na kanapie i odetchnąć od wszystkiego.
    Kucnął przy czajniku i kubkach, które wcześniej opłukał w łazience. Pokręcił z rozbawieniem głową, spoglądając na Villanelle i jej marzenia, których niestety nie mógł spełnić. Nie tutaj, a już na pewno nie teraz.
    — Z przyjemnością przygotowałbym ci taką herbatę, ale niestety takich luksusów nie posiadam. Mam jedynie cukier. Sam właściwie nie słodzę, ale wiem, że nie każdy tak lubi — przyznał, po czym zalał obydwa kubki, gdy czajnik tylko się wyłączył, oznajmiając o tym, że woda się właśnie zagotowała.
    Podniósł się powoli, po czym podał kobiecie napar, uśmiechając się nieznacznie, gdy ta ułożyła swą dłoń na nieco już zaokrąglonym brzuchu. Musiał przyznać sam przed sobą, że nieco zazdrościł parom, które spodziewały się dziecka. Sam nie wiedział kiedy to się stało, że obudził się w nim taki ojcowski instynkt. Jednak prawdopodobnie stało się to, gdy Olivia była przy nadziei z jego córką. Zdążył przywiązać się do Mii, choć psychologowie zgodnie przyznawali, że ojcowie dopiero byli do tego zdolni po narodzinach dziecka. Jednak czy była to do końca prawda? Z pewnością uczucie wtedy pojawiało się zupełnie inne, jednak przecież nie był bezduszny i też posiadał jakieś uczucia.
    Podsunął Nelle skrzynkę, a sam usiadł na jednej, ustawionej naprzeciw tej, na której miała usiąść dziewczyna.
    — Z przyjemnością? — prychnął rozbawiony — Właśnie już się cholernie boję tego jak Marlene będzie mnie ciągała od sklepu do sklepu. Wyjdziemy rano z domu, a wrócimy pewnie późnym wieczorem. Mam jednak nadzieję, że takich wyjść będzie jak najmniej — dodał ze śmiechem, odstawiając swój kubek z herbatą na ziemię, aby ta nieco ostygła.
    Słuchał uważnie tego, co Nelle miała do powiedzenia. Ciekawy był, co się u niej pozmieniało, prócz tego, że spodziewała się dziecka. Drugiego dziecka – trzeba było dodać.
    — No tak, w tym stanie to byś mu bardziej przeszkadzała niż pomagała w remoncie — przyznał, kręcąc z rozbawieniem głową.
    Tego, co usłyszał na samym końcu kompletnie się nie spodziewał. Przełknął powoli ślinę i próbował uśmiechnąć się nieznacznie, choć to wcale nie było takie proste. Ta historia wydawała mu się jak jakieś deja vu. Oczywiście sam nigdy z Villanelle w związku nie był i nic takiego nigdy ich nie łączyło. Jednak dziecko, szybki ślub i kolejne dziecko. To brzmiało bardzo podobnie do historii Kovalewski, jednak nie miał zamiaru mówić o tym głośno. Posłał lekki uśmiech kobiecie i pokiwał lekko głową.
    — No… To gratuluję — dodał, po czym sam uśmiechnął się nieco szerzej — Jeszcze nie planujemy potomstwa, ale gdyby się przypadkiem pojawiło to bym tam nie narzekaj — roześmiał się — Nie wiem tylko czy Lenny byłaby równie szczęśliwa.

    John Daniels

    OdpowiedzUsuń
  167. [Bardzo dziękuję za tyle miłych słów, nigdy bym się nie spodziewała ;) Może kiedyś spróbuję napisać coś dłuższego, ale na razie nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić :) Mnie za to z przyjemnością czytało się obie Twoje karty, które wręcz płyną. Pięknie to wszystko napisane!
    Jeżeli chciałabyś stworzyć coś z Tildą, to daj znać ;)]

    Tilda Ashbery

    OdpowiedzUsuń
  168. Wściekłość zbierała w jego ciele niczym fala gotowa za chwilę wypłynąć. Ostatni raz czuł się tak wtedy, gdy dowiedział się o Boltonie, a teraz nie wróżyło to niczego dobrego. Krew szumiała mu w uszach, przez co nie słyszał, co się wokół niego dzieje, a cały świat zewnętrzny spowiła nieprzyjemna mgła. Jedynymi ostrymi elementami w tej mozaice zdawali się być Henry i Tilly i Arthur nie miał bladego pojęcia, jak ta sytuacja może się zakończyć. Wiedział tylko, że nigdy nie czuł do swojej własnej siostry takiej nienawiści, właściwie nie podejrzewał, że można kogoś darzyć takim uczuciem. Owszem, bywał zły, nie raz i nie dwa jego złość była wymierzona w ukochaną, gdy na jaw wychodziły nowe fakty, ale nic nie równało się z tym, co działo się teraz.
    Kelner wydawał się jakby wycięty z innej bajki, a przytyk nie zrobił na Morrisonie wrażenia. Skupiał się na czymś innym, na czymś, co było niebezpieczne nie tylko dla niego samego, ale i dla wszystkich wokół. Tracił nad sobą kontrolę, czuł, że odsuwa się na skraj swojej własnej świadomości, gdzie nie liczyło się nic poza zaspokojeniem agresji i frustracji.
    Poniewczasie zorientował się, że dzieje się już coś innego, akcja skupiła się na czymś, nad czym on nie mógł zapanować i pozostawało jedynie odpuścić. Nie wiedział, co go wyciągnęło na powierzchnię, ale zadziałało na tyle skutecznie, że złość powoli odpływała, przynosząc niewypowiedzianą ulgę. Arthur musiał przyznać, że choć dziwna siła wydawała się przyjemna, nie chciał więcej znaleźć się w takim stanie.
    Rozejrzał się dookoła i natychmiast odnotował, co zadziałało kojąco. Dłoń Elle na jego ramieniu wydawała się zbawienna, więc nakrył ją swoją dłonią i odetchnął głęboko.
    - Tak, za chwilę wyjdziemy – wymamrotał, czując napływające wyrzuty sumienia. Nie żałował fangi w nos, żałował zepsucia swojej ukochanej dnia, w którym to ona powinna być najważniejsza.
    Zmarszczył czoło, nie rozumiejąc, czemu Alison zwraca się również do niego. Okej, był teraz w jakimś stopniu rodziną, mimo że Kate dobitnie pokazywała mu na każdym kroku, że tak nie jest, ale nie czuł potrzeby bycia informowanym, jakie plany ma teściowa. To była matka Elle, to ich najbliższa rodzina się rozpadała, a skoro Alison chciała odpocząć, powinna o tym mówić swojej córce, a nie swojej córce i jej mężowi. Nie skomentował tego jednak, uśmiechnął się jedynie, kiwając ze zrozumieniem głową.
    Spojrzenie Kate sprawiło jednakże, że uśmiech szybko zniknął. Chwilę trwało, zanim połączył fakty, bo nie spodziewał się, że Alison również mogła być krzywdzącą stroną w tym związku, a nie jedynie pokrzywdzoną. Zdenerwowanie Henry’ego utwierdziło go w tych niedorzecznych przypuszczeniach, a uśmieszek ciotki Elle był jak postawienie kropki na końcu zdania.
    - To o tym mówiłaś? Że są siebie warte? To było odniesienie do Boltona? – wymamrotał, zanim zdołał ugryźć się w język i wbił spojrzenie prosto w oczy Kate, oczekując odpowiedzi, choć w głębi duszy wiedział, że już ją zna. Ward mogła sobie być złem wcielonym, ale przecież nie wymyśliłaby czegoś, co nie ma poparcia w rzeczywistości, prawda? I jakoś tak z niewiadomej przyczyny poczuł dziwną nić porozumienia z tą kobietą. – Zresztą nieważne, to nie moja sprawa. Powinniście to załatwić między sobą – dodał, odbierając Theę od Elle i jedną ręką przytulając do siebie niespokojne niemowlę, a drugą chwytając za rączkę wózka i prowadząc go w stronę wyjścia w towarzystwie oburzonych spojrzeń gości restauracji.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  169. Złość powoli ulatywała, zostawiając po sobie jedynie zmęczenie i zrezygnowanie. Thea nagle stała się ogromnym ciężarem na ramieniu, wózek niemal niemożliwy do popychania przed sobą, a Arthur marzył jedynie o tym, by znaleźć się w swoim mieszkaniu, w swoim łóżku i co najważniejsze, z ukochaną w objęciach. Fakt, wspomnienie Boltona budziło niesmak, ale nic ponad to. Przepracowali swoje problemy, odbudowywali to, co zdołało się rozsypać, a Arthur nie mógł do tego wracać przy każdej gorszej chwili i naprawdę tego nie chciał. A spojrzenie Elle jedynie utwierdziło go w przypuszczeniu, że... Że powinni zostać w domu i olać jej własną tradycję, by cieszyć się wzajemną bliskością i ewentualnie wybrać się do tej restauracji we dwoje wieczorem. Od jakiegoś czasu żadne spotkanie w większym gronie z jej rodziną nie kończyło się dobrze, ale przecież... Przecież nie miał złych zamiarów, do cholery! Pragnął umożliwić swojej żonie spędzenie miłego czasy wśród najbliższych. To los miał inne plany, zresztą jak zwykle.
    - Dlaczego to zrobiłaś, Kate? – spytał, spoglądając na kobietę, która wyszła za nim. – Wiesz, że to jej urodziny, że nie może się denerwować i... Mamy swoje problemy, Elle dodatkowo przejmuje się rodzicami, a ty dokładasz. Okej, rozumiem, że masz na pieńku ze swoją siostrą, ale co zrobiła ci twoja siostrzenica? Podaj mi jeden argument usprawiedliwiający twoją żmijowatość dzisiaj, a dam ci spokój – westchnął, pochylając się nad wózkiem, żeby ostrożnie ułożyć w nim wiercącą się niespokojnie Theę. Widząc grymas niezadowolenia na twarzy córeczki natychmiast podał jej ukochanego królika upchniętego za poduszką i wyprostował się, otwierając usta, żeby coś jeszcze powiedzieć.
    Na widok Elle zrezygnował, zwłaszcza, gdy dotarło do jego zamroczonej mózgownicy, że dziewczyna jest zalana łzami. Najgorsza była świadomość, że się do tego przyczynił i pękało mu serce, ale pozwolił sobie jedynie na wypuszczenie ze świstem powietrza przez nos i podejście do brunetki. Uniósł ręce i objął ją mocno, przytulając do siebie i opierając brodę na czubku jej głowy.
    - Co myślałaś? Że sobie poszedłem? – wymamrotał, przeczesując palcami ciemne włosy ukochanej. – Nie zrobiłbym ci tego. To przeszłość, nie będziemy do niej wracać, uzgodniliśmy to, pamiętasz? – wyszeptał, pochylając się nad jej uchem, żeby Kate nie usłyszała ani słowa. To były ich sprawy i nie uważał, by kobieta miała być w nie wtajemniczana. Jeśli Villanelle sobie tego życzyła, jej wybór, ale ze swojej strony nie chciał się dzielić ich niezbyt łatwą i przyjemną historią. – Poza tym... Schrzaniłem mojej ukochanej żonie urodziny i teraz muszę stanąć na głowie, żeby je naprawić – dodał i odsunął się nieznacznie, ujmując jej twarz w dłonie i patrząc w czerwone od płaczu oczy. – Przepraszam, kochanie. Bardzo cię przepraszam, naprawdę nie chciałem, żeby tak wyszło... Kocham cię i zrobię wszystko, żebyś poczuła się dzisiaj lepiej. Właściwie spełnię każde twoje życzenie, bez żadnych wyjątków, może być nawet najgłupsze na świecie, ale to zrobię – mówił dalej, kciukami ścierając świeże łzy i swój wywód przerywając delikatnymi muśnięciami swoich warg na jej nosie, policzkach, czole, czy powiekach. – Proszę, nie płacz. Thea też jest marudna, a wolę jedną płaczącą kobietę mojego życia na raz, obu was nie ogarnę – uśmiechnął się delikatnie, ale uśmiech szybko zniknął, spomiędzy ust wyrwało się kolejne westchnienie, a ramiona odruchowo objęły brunetkę ponownie, mocno ją do siebie tuląc. – Wybacz mi, skarbie... – wyszeptał jeszcze, przymykając powieki.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  170. Nie skomentował słów Kate i to nie tylko dlatego, że nie miał ochoty się do niej odzywać. Po prostu miała rację, ale Arthur był teraz w o tyle dobrej sytuacji, że znał grzechy swojej żony i może pogodzenie się z nimi nie było łatwe, ale zaakceptowanie, że nie jest nieskazitelna, już trochę bardziej wykonalne. Odbierał to bardziej jako pozbycie się klapek z oczu, wyjście z tego pięknego okresu w związku, podczas którego widzi się jedynie dobre cechy drugiej osoby, a jak na małżeństwo z tak niewielkim stażem przeszli już wystarczająco dużo, żeby zwyczajnie dojrzeć.
    - Obiecuję – wyszeptał w odpowiedzi, ani myśląc o tym, żeby ją puścić. – Nie obiecuję, że nie będziemy świętować sami, ty, ja i nasze dzieci, ale na pewno bez twoich rodziców. I ciotki – dodał, uśmiechając się delikatnie, jednak mówienie o Kate wzbudziło w nim swego rodzaju niepokój. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że Ward zrobiła to wszystko z jakiegoś konkretnego, pokręconego i tylko jej samej znanego powodu i miał w związku z tym złe przeczucia.
    Ale nie zająknął się słowem, nie chcąc jeszcze bardziej zepsuć tego dnia.
    - Wiem, rozumiem. Nawet bym ci nie pozwolił – westchnął i mimowolnie zadrżał z nadzieją, że Elle tego nie zauważy. Perspektywa prowadzenia auta była przerażająca, ale któreś z nich musiało to zrobić. – Daj kluczyki. Ja... Ja pojadę – wychrypiał i ostatni raz musnął jej wargi, po czym odsunął się, żeby przejść z wózkiem Thei w stronę samochodu. Zatrzymał się przy aucie, zaczekał, aż Elle otworzy drzwi, a potem usadził córeczkę w foteliku i podał jej pluszowego królika. Wciąż nie wyglądała na zbyt zadowoloną, ale przynajmniej nie płakała. – Spokojnie, nawet tego nie zaproponuję. Ewentualnie to, że możemy zamówić jakieś skrajnie niezdrowe żarcie, kupić cholernie kaloryczny tort po drodze, a potem obejrzeć film, serial, posiedzieć nad projektem... Cokolwiek sobie zażyczysz – powiedział, składając wózek, by włożyć go do bagażnika i wyprostować się z nieco ponurym uśmiechem. – Twoja decyzja, z wyjątkiem tego, że kupimy jedzenie, bo jestem głodny. I raz możemy sobie odpuścić zdrowe dietki dla przyszłych mam i facetów po wypadkach – stwierdził, a uśmiech nieco się poszerzył. Jego miejsce jednak szybko zajął wyraz zmartwienia. Cisnęło mu się na usta pytanie, co tam się stało po jego wyjściu, ale poruszenie tego tematu w mieszkaniu, wśród ich własnych czterech ścian zdawało się odpowiedniejsze. – Chodź, księżniczko, jedziemy do domu – wymruczał, otwierając przed nią drzwi od strony pasażera. Obszedł samochód i sam usiadł na miejscu kierowcy, czując, że na dłonie wstępuje zimny pot. Drżącą ręką przekręcił kluczyk w stacyjce i wziął kilka głębokich wdechów, choć wrażenie, że jego gardło się zaciska, znacznie mu to utrudniało. – Mam prośbę – wychrypiał i odchrząknął, nawet nie spoglądając na swoją ukochaną. – Połóż mi dłoń na kolanie, dobrze? Proszę, to dla mnie ważne. Ostatnio... Ostatnio prowadziłem ze świadomością, że cię straciłem, chyba... Muszę cię czuć przy sobie – ostatnie ałowa wyszeptał i przymknął powieki, wstrzymując oddech w oczekiwaniu na jakikolwiek ruch ze strony Villanelle.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  171. - Tak, jasne. Nic nie zamówisz, a potem będziesz jeść z mojego talerza – mruknął, wywracając oczami, ale zrobił to z uśmiechem. Cóż, kochał ją tak bardzo, że był w stanie dzielić się jedzeniem i jego ukochana powinna to docenić, bo niewiele osób było gotowych na takie poświęcenie. – Więc jesteś królową, tak? Okej, mogę z tym żyć, o ile będę królem, a nie nadwornym błaznem albo podnóżkiem – dodał, jednak to już nie zabrzmiało tak wesoło, jak poprzednia wypowiedź. Śmieszkowanie było jego mechanizmem obronnym w stresujących sytuacjach, nie kontrolował tego i wygadywał głupoty, których świadomie w życiu by nie powiedział i może to jeszcze nie było tak do końca głupie, ale jazda samochodem była na tyle obarczona stresem, że nie zanotował odezwania się w swojej pamięci.
    Odetchnął nieco głębiej dopiero, gdy Elle spełniła jego prośbę, układając ciepłą dłoń na jego kolanie. Arthur wrzucił bieg i powoli, ostrożnie wyjechał z parkingu, by włączyć się do ruchu. Ręką, która w tej chwili nie była mu potrzebna, sięgnął palców ukochanej i ścisnął je, odnajdując choć odrobinę ulgi w tym dotyku. Na tyle, że był w stanie skupić się na jej słowach i wypatrzeć w oddali cukiernię. Zatrzymał się na pierwszym wolnym miejscu i wyjął z kieszeni portfel, po czym podał go dziewczynie z uśmiechem. Lekko wymuszonym ze względu na zaistniałą sytuację, ale intencje miał dobre.
    - Poszedłbym z tobą, ale nie chcę, żeby ktoś mi wybił szybę, kiedy zobaczy w samochodzie dziecko – powiedział, zerkając do tyłu na Theę, która wydawała się spokojniejsza i bardzo zajęta odkrywaniem anatomii pluszowego królika przez ciągnięcie go za uszy. – Zaszalej, skarbie. Masz tu wrócić szczęśliwa z bombą kaloryczną w torbie – dodał, pochylając się nad dziewczyną i muskając jej wargi z nieco szerszym uśmiechem na twarzy.
    Kiedy zniknęła za drzwiami cukierni, Arthur sięgnął do kieszeni po telefon i bez wahania wybrał numer Kate. Nie chciał rozmawiać z Alison, tym bardziej z Henrym, o swojej siostrze nie wspominając i choć Ward również się dzisiaj nie popisała, wrażenie, że w jakiś sposób się porozumieli popchnęło go do tego, żeby to właśnie do niej zadzwonić. Rozmowa miała być krótka i rzeczowa, Morrison nie wiedział ile ma czasu do powrotu żony. I miał nadzieję, że chociaż raz Kate nie zrobi na przekór wszystkiemu i go wysłucha, a potem wcieli to w życie.
    - Mam prośbę – rzucił, gdy odebrała. – Powiedz swojej siostrze, jej mężowi i samej sobie, żeby wszyscy dali nam dzisiaj spokój. Dość już schrzaniliśmy, nie wiem, czy zdołam to naprawić, a wydzwanianie do Elle nic nie da, bo ona i tak raczej nie odbierze. Nie mam pojęcia, co tam się stało po moim wyjściu, ale ona nie ma ochoty z wami rozmawiać, widzieć was… Więc proszę, przekaż im, żeby odpuścili, okej? – wyrzucił z siebie szybko, nie dając jej dojść do głosu. – Mogę liczyć na to, że chociaż raz zrobisz coś zgodnie z moją prośbą, czy powinienem wyłączyć obydwa telefony?

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  172. Raymond Donovan od początku swojej politycznej kariery obrał sobie za cel honoru dwie kwestie: sytuację kobiet w społeczeństwie - równouprawnienie, równe płace i przestępstwa na tle seksualnym; ale i równie zaciekle walczył o zmianę drugiej poprawki w Konstytucji Stanów Zjednoczonych, która miała tyle samo zwolenników, co i przeciwników. Choć zdecydowana część demokratów i bezpartyjnych polityków była za całkowitym zaostrzeniem prawa i robiła co mogła, by ustawa została przyjęta przez kongres, to jednak republikanie nie wychodzili im na przeciw, wręcz rzucając kłody pod nogi.
    Nie był zdziwiony postawą kobiety, która przerwała comiesięczne wystąpienie przed mieszkańcami miasta, które reprezentował. Większość amerykanów miała już dosyć i bała się powoli posyłać swoje dzieci do szkoły, czy czasami nawet wyjść z domu. Każde miasto w USA było naznaczone krwią niewinnych ludzi, która spływała po kostkach chodnikowych, gdy broń dostała się w niepowołane ręce.
    - Pani Morrison - zwrócił się do niej, gdy kobieta wyraziła swoje obawy. - Nie chcę robić z tego spotkania opowiadanie o moich prywatnych sprawach, ale nie wiem, jak przekonać panią do moich politycznych zamiarów. Wydaje mi się, że opowiedzenie pani jednej z tysiąca historii łamiących serce będzie jak najbardziej na miejscu - Ray po raz kolejny wziął mikrofon od swojej koleżanki po fachu, a ta uśmiechnęła się do niego blado, wiedząc, że Donovan przejdzie do jednej z najbardziej bolesnych historii, których doświadczył w ciągu swojego życia. Historii, która odcisnęła piętno nie tylko na życiu większości amerykanów, ale i na jego, polityka, który przez lata doradzał samemu prezydentowi Stanów Zjednoczonych Ameryki. - Od zawsze byłem skupiony na zaostrzeniu prawa do posiadania broni, jednak w zeszłym roku wydarzyło się coś, co wstrząsnęło całym krajem, a mnie dotknęło osobiście. W dwutysięcznym czwartym roku zostałem ojcem chrzestnym dziewczynki, która była dla mnie całym światem - uśmiechnął się szeroko na wspomnienie swojej chrześnicy, Amelie. - współpracownicy, jak i przyjaciele, przez wiele lat podśmiewali się, że to jedyne dziecko, jakie będę rozpieszczał. I w zasadzie przez czternaście lat tak było… Nie było dla mnie ważniejszej osoby niż ona, córka mojego najbliższego przyjaciela, dla której poświęciłbym wiele. Wiedział, kogo wziąć za najbliższego wujka - większość osób na sali znało tę historię, bo Donovan odwoływał się do niej bardzo często, gdy chciał przekonać ludzi, jak wiele znaczyło dla niego zaostrzenie przepisów. Oprócz tego prasa bardzo szybko powiązała jego osobę z zdarzeniem, które miało miejsce przed rokiem. - W Walentynki zeszłego roku, jak codzień, przyszedłem do swojego biura, rozgościłem się w nim popijając kawę i sprawdzając najważniejsze wiadomości. Przy trzecim łyku zadzwonił mój telefon, był to gubernator DeSantis z wiadomością, że w liceum Stoneman Douglas w Parkland na Florydzie, gdzie mieszka mój najlepszy przyjaciel, wybuchła strzelanina. Nie miał pojęcia, kim dla mnie jest jedna z ofiar, którą zidentyfikowano w chwile po ujęciu zamachowca. Nie mam pojęcia, czy bardziej jestem dumny, że do końca swojego krótkiego życia wierzyła w wyższe cele, które wpoili jej rodzice, które wpoiłem jej ja, czy bardziej za nią tęsknię. Miała tylko czternaście lat, ale według świadków, zasłoniła swoim ciałem koleżankę, która dzięki jej heroicznej postawie, zdołała wydostać się ze szkoły… - uśmiechnął się delikatnie do kobiety, która stała jej na przeciw. - Pani Morrison, choć przytknięto mi raz broń do skroni, gdy porwano mnie i piętnastu innych polityków podczas szczytu na Kubie przed czterema laty, to nigdy nie zrobiło na mnie wrażenia. Śmierć Amelie, mojej chrześnicy, to coś, co naznaczyło całe moje przyszłe życie, czując się jakbym stracił własne dziecko… Dlatego walczę. Tak bardzo, jak tylko mogę, by nikt więcej nie cierpiał z powodu nieprawidłowego użycia broni…

    Ray

    OdpowiedzUsuń
  173. - Słucham? – wydusił, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie stało. Od początku odnosił wrażenie, że Kate nieszczególnie za nim przepada, pewnie za sprawą Elle, która przecież uciekła i nie wierzył, by na początku mówiła o nim w jakimkolwiek pozytywnym świetle. Owszem, raz skomentowała jego muskulaturę, zamienili kilka zdań, gdy zostawali jedynie w swoim towarzystwie, ale żadne z nich do tego nie dążyło. A teraz chciała się z nim spotkać i wszystko opowiedzieć? Za plecami Elle? – O czym ty… - zaczął, ale nie dane było mu dokończyć, bo połączenie zostało przerwane. Odsunął telefon od ucha i spojrzał na wyświetlacz z niedowierzaniem, które pogłębiło się znacznie, gdy urządzenie zawibrowało, sygnalizując nadejście wiadomości. Nie miał podejrzeń co do tego, czym rzeczywiście mogła kierować się Kate, obstawiał raczej, że potrzebuje rozmowy z kimś, kto wpisał się w tę rodzinę, a nie był w niej od urodzenia i wiedział, że jest to dość naciągane, ale wmówił sobie, że to paranoja, wyobraźnia podsuwa mu rozwiązania, które nie mają pokrycia w rzeczywistości.
    Dlaczego więc schował szybko telefon, uprzednio usuwając wiadomość od Kate i notując ją jedynie w pamięci, a po powrocie Elle nie wspomniał słowem, że jej ciotka złożyła mu taką, a nie inną propozycję? Wiedział, że robi źle, ale obawiał się, że mówienie ukochanej byłoby jeszcze gorsze. Nie mogła się denerwować, a teorie spiskowe w tym momencie by jej nie posłużyły.
    Uśmiechnął się do ukochanej, ale uśmiech szybko zniknął, gdy usłyszał, co ma do powiedzenia.
    - Elle, co ty mówisz? – spytał, przekręcając się odrobinę na fotelu, by swobodnie patrzeć na dziewczynę. – Jedyną osobą, która powinna kogokolwiek przepraszać, jestem ja – dodał, chwytając jej dłoń w swoje i muskając wargami jej palce. – Nie powinienem tak reagować, ale… To wciąż moja młodsza siostra… I spotyka się z facetem, który mógłby być jej ojcem, a jest twoim i to jeszcze pogarsza sprawę… Naprawdę nie chciałem, to instynkt… Tak samo zareagowałbym, gdyby to dotyczyło naszej córki i mężczyzny dwa razy starszego od niej. Żałuję jedynie, że to się stało akurat dzisiaj, to miał być twój dzień – ostatnie słowa wyszeptał i wyprostował jej palce, by wtulić w nie policzek i przymknąć na moment powieki.
    Gasząc silnik odetchnął z ulgą i oparł głowę o zagłówek. Nie mógł uwierzyć, że udało mu się dojechać bez szwanku, w dodatku mając za pasażerów ciężarną żonę i córeczkę, ale zrobił to, a dłonie przestały mu drżeć. Myśli stały się jasne i kontroli nad jego ciałem nie sprawował stres, jedynie świadomość, że mu się udało, pierwszy raz po tak długim czasie i tak tragicznych wydarzeniach.
    Wywrócił oczami, gdy brunetka kolejny raz go przeprosiła i szybko wysiadł z samochodu, po czym obszedł go, otworzył drzwi i pociągnął Elle za dłoń. Reklamówka ze słodkościami spadła na ziemię, ale biorąc pod uwagę, że wszystko było owinięte papierem nie powinno stać się nic poza delikatnym przemieszaniem poszczególnych składników, dlatego nie przejął się tym zbytnio. Zamiast tego ujął twarz dziewczyny i wymusił na jej ustach pocałunek, na tyle długi, że zabrakło im tchu i dopiero wtedy odsunął się nieznacznie.
    - Jesteśmy cali i zdrowi pod naszym domem, więc zamknij się i przestań mnie przepraszać, bo przysięgam, że zaczniesz tego żałować – wychrypiał, spoglądając w jej oczy spod rzęs, a na jego wargi wpłynął łobuzerski uśmiech. – Chcesz jeszcze coś powiedzieć, czy możemy iść?

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  174. Zmarszczył czoło i zerknął na Elle z niepokojem. Wiedział, że jego żona ma tendencję do zaginania rzeczywistości na tę niekorzystną stronę, ale jej słowa zaczynały go poważnie martwić. Ostatnimi czasy spadło na nią zbyt wiele; wielka kłótnia, szpital i ryzyko utraty dziecka, potem rozwód rodziców, informacja, że to jej własna szwagierka jest sprawczynią całego zamieszania… A im więcej działo się złego, tym bardziej Arthur bał się o to, co jego ukochana mogła zrobić.
    - Dlatego nie jesteś w tym sama – powiedział cicho, ściskając mocno jej dłoń i kciukiem głaszcząc kłykcie. – Na dobre i na złe, Elle. Nie musisz tego wytrzymywać, możesz zrzucić to na mnie – dodał, posyłając jej delikatny uśmiech, choć do śmiechu wcale mu nie było, zwłaszcza teraz, gdy znalazł się między młotem a kowadłem. Nie chciał mówić jej o tym, z jaką prośbą dzwonił do Kate, nie dzisiaj, ale z drugiej strony uwierała go myśl, że Ward z jakiegoś powodu chciała się z nim zobaczyć i wymusiła to praktycznie szantażem. Cholernie obawiał się tego, co takie spotkanie mogłoby przynieść w zaistniałych okolicznościach. A raczej do czego dążyła Kate, bo motywy Arthura były jasne.
    Pogłaskał kciukami jej policzki, uśmiechając się przy tym delikatnie, a zanim się odsunął musnął jej wargi swoimi i z lekką niechęcią ruszył do bagażnika. Nie rozłożył wózka, bo i nie było takiej potrzeby, torbę Elle przewiesił sobie przez szyję, a pluszowego królika ścisnął w dłoni, by chwilę później podać go córeczce, która przytuliła do siebie zabawkę, a Morrison zyskał wolną dłoń, żeby otworzyć drzwi wejściowe.
    Odstawił wózek pod ścianą, torbę żony na komodę i niedbale zrzucił buty, na końcu odbierając od brunetki reklamówkę i ruszając z nią w stronę kuchni, szczerze ciekaw tego, co kupiła. Rozłożył pierwszy lepszy pakunek i zanurzył palec w śmietanowej masie, po chwili mrucząc z przyjemności i przymykając powieki. Był cholernie głodny, dotychczas nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale po posmakowaniu niezbyt zdrowego ciasta jego żołądek dał o sobie znać. Nie zdejmując papieru wyjął z szuflady łyżeczkę i oparł się lędźwiami o kuchenny blat, szczerząc się wesoło, gdy Elle pojawiła się w zasięgu jego wzroku.
    - Wybacz, kochanie, właśnie pozbawiłem cię praw do jednego z tych tutaj – wymamrotał z pełnymi ustami i nabrał kolejną porcję na sztuciec, podchodząc do dziewczyny wciąż z szerokim uśmiechem na twarzy. Przełknął to, czego nie zdołał dotychczas i zamiast podsunąć jej łyżeczkę, rozmazał śmietanę na jej policzku i nosie, śmiejąc się ze swojej własne pożalsięboże przebiegłości. – Oj, przepraszam, nie trafiłem – stwierdził i przesunął palcem wskazującym po jakże artystycznej plamie na policzku i zatrzymał go w połowie drogi do swoich ust, spoglądając na Elle z fałszywą niewinnością. – Kupiłaś dla siebie… Chcesz trochę?

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  175. On się tam średnio znał na tych wszystkich architektach, projektantach czy inżynierach. Sam nie miał pełnego wyższego wykształcenia. Owszem, zaczął studia, jednak nadarzyła się spora okazja, aby zacząć grać w New York Rangers. Zawodowa gra w hokeja była dla niego ważniejsza od samej nauki, wiec nic dziwnego, że poświęcił studia dla kariery sportowej.
    — No gorzkiej nie każę ci pić — powiedział ze śmiechem, podając jej słoiczek z cukrem, w którym była łyżeczka, którą spokojnie mogła sobie nasypać odpowiednią ilość cukru. To, że on sam nie słodził nie oznaczało, że był jakimś żandarmem, który nie pozwalał tego robić w jego obecności. Co to, to nie!
    Posłał w jej kierunku ciepły uśmiech, uważnie jej słuchając. Tak, spędzał już z Marlene godziny przed komputerem, przeglądając różne strony z inspiracjami. Chwilami nie chciał się nawet przyznawać do tego, że często przysypiał, choć naprawdę starał się nie usnąć w takich momentach. No, ale niestety nie raz już dostał od partnerki po głowie, gdy wymiękł.
    — Serio? Jakieś luźne pomysły zawsze są w cenie — uniósł kubek, aby nieco z niego upić herbaty — Plany, plany… Gdzieś tutaj je mam nawet — wstał nagle ze skrzynki, na której akurat siedział. Odstawił na ziemię kubek, po czym ruszył w kierunku miejsca, gdzie był prowizoryczny kącik kuchenny. Tam stał jeszcze karton, w której trzymał jakieś papiery. Faktycznie pogrzebał w nim chwilę i wyciągnął z niego kilka kartek.
    — O, są! — podał je dziewczynie, po czym zasiadł z powrotem na skrzynce, uśmiechając się przy tym cały czas.
    Uniósł nieznacznie brwi, gdy Villanelle zaczęła coś wspominać o biologicznym punkcie widzenia.
    — Ja tam jeszcze jestem młody — powiedział ze śmiechem — Marlene też. Jeszcze mamy te kilka lat, a pewnie za te trzy, cztery… Dopiero zaczniemy się martwić jeśli nic nam nie będzie wychodzić — pokręcił z rozbawieniem głową. Naprawdę uważał, że jeszcze wiele przed nimi i nie musieli od razu zakładać rodziny. W końcu teraz był czas, aby nacieszyć się sobą.
    — Ale ty z Arthurem z pewnością nie przegapicie tego wieku — powiedział, uśmiechając się kącikiem warg — Będziecie chcieli mieć jeszcze więcej dzieci? — zapytał, szczerze zaciekawiony.

    John Daniels

    OdpowiedzUsuń
  176. - Dzidzi się nie boję. W sumie mamusi też nie, bo jest urocza, kiedy się złości – stwierdził, szczerząc zęby w jeszcze szerszym uśmiechu. Może to egoistyczne, ale czuł się zdecydowanie lepiej, gdy zobaczył na twarzy Elle trochę wesołości, zwłaszcza, że to on był jej przyczyną. Miał świadomość, że zachowuje się jak głupek, ale mógł to robić tak długo, jak będzie dawało jakiś efekt.
    - Wiem. Ale i tak dałaś się zaobrączkować, kto tu jest przegrany? – spytał z rozbawieniem i odsunął rękę, by ukryć ciasto za plecami. Prychnął głośno, wywracając oczami i kręcąc głową z niedowierzaniem, kiedy usłyszał, że różowe ozdóbki świadczą o dziewczyńskości ciasta. – Mamy dwa tysiące dziewiętnasty rok, daj spokój. Jak będę chciał jeść dziewczyńskie ciasto to będę je jadł. Nie przypominam sobie, żebyś narzekała na brak męskości z mojej strony – zauważył, przechylając lekko głowę w bok i wstrzymał na chwilę oddech. Był tylko facetem i wilgotny język przesuwający się delikatnie po jego palcu zadziałał niczym rażenie piorunem. Powstrzymał się przed rzuceniem się na Elle tylko dlatego, że miała na rękach Theę i dzisiejszy dzień był na tyle ciężki, że nie miał złudzeń, iż jego żona podzieliłaby jego ochotę odreagowania wszystkiego seksem. Jakkolwiek przyjemne by to nie było odreagowanie.
    Odetchnął głębiej, kiedy się odsunęła i starł śmietanę ze swojej twarzy, zlizując ją z opuszki palca.
    - Owszem, ale i tak mnie kochasz. Śmiem twierdzić, że głównie właśnie za to – odparł, wyjmując ciasto zza pleców i odkładając je na blat. Nabrał na łyżeczkę jeszcze trochę masy, ale tym razem podsunął ją Elle z uroczym uśmiechem. Odsunął się w ostatniej chwili, gdy już miała zjeść swoją porcję i ubrudził tym razem swój policzek, wskazując go jakby w oczekiwaniu, że potraktuje tę część ciała tak samo jak jego palec. – Nigdy nie brałem udziału w bitwie na jedzenie. Powinniśmy spróbować – mruknął i po sekundzie zastanowienia zanurzył kilka palców w cieście, po czym rozmazał masę na twarzy Elle, szyi i dekolcie. Sukienki nie tknął w obawie, że raczej by ją tym wkurzył niż rozbawił, nawet teraz nie miał pewności, czy jego działania przyniosą zamierzony efekt, nie wiedział kiedy posunie się w tej całej zabawie zbyt daleko i kolejny raz tego dnia doprowadzi do tragedii. Thea podnosiła go jednak na duchu swoim śmiechem, piskiem i tym, że starała się sięgnąć do tego, co miała na twarzy jej mama. Arthur uśmiechnął się z rozczuleniem i pozostałościami na swoich palcach musnął delikatnie jej rączkę, zostawiając odrobinę śmietany. Dziewczynka spojrzała na nią ze zdziwieniem, a potem wsunęła do ust, jak wszystko ostatnimi czasy. Arthur nie liczył, że to odwróci jej uwagę na długo, ale wystarczająco, by mógł poświęcić całą uwagę Elle. – Do twarzy ci. Tak jakby – stwierdził, przysuwając się, żeby zlizać troszeczkę słodkości z żuchwy ukochanej, mrucząc przy tym cicho. – O, smakujesz też całkiem fajnie – dodał, prostując się i wyjmując z kieszeni telefon, jak gdyby nigdy nic. – Co zamawiamy? Coś niezdrowego, ale masz ochotę na coś konkretnego?

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  177. - Nie powiedziałem, że jestem błaznem. Król też może być zabawny i rozśmieszać swoją królową. Dla poddanych powinien być twardzielem, dla swojej ukochanej mięciutki jak podusia – powiedział, uśmiechając się szeroko. Żałował, że nie mają żadnych zabawkowych koron, które teraz byłyby na wagę złota. W jego pogiętej główce skrystalizował się jednak pomysł, ale sprawa była na tyle delikatna, że musiał albo to dobrze rozegrać, albo porządnie zaskoczyć swoją żonę i obmyślić awaryjny plan ucieczki, gdyby rozważała morderstwo w afekcie.
    Włączył aplikację i zamówił pizzę, by po chwili schować telefon z uśmiechem i pochylić się w stronę Elle, chcąc ugryźć ciastko. Skończyło się tak, że jedynie zlizał masę z ust tam, gdzie zdołał sięgnąć językiem i spojrzał na dziewczynę spod przymrużonych powiek.
    - Ty mściwa bestio – mruknął, kręcąc głową z rozbawieniem, ale objął ją ramionami, przytulając do siebie dwie najważniejsze kobiety w swoim życiu. Przez moment kołysał się delikatnie, opierając brodę na czubku głowy ukochanej i przymknął powieki, chłonąc tę chwilę całym sobą. – Jak się czujesz? Trochę lepiej? Błaznowanie pomogło? – spytał cicho, nie odsuwając się ani trochę. Jedyne, na co sobie pozwolił, to sięgnięcie dłonią do tyłu, gdzie na blacie po omacku odnalazł ciastko, ale tym razem nie zanurzył w nim palców. Wziął papier do ręki i odchylił głowę z uśmiechem, spoglądając prosto w oczy Elle. Wyglądała uroczo z tym uśmieszkiem, upaćkana śmietaną i z ich córką na rękach i musiał przyznać przed samym sobą, że mimo problemów z każdym dniem zakochiwał się z niej na nowo. A może nie tyle w niej, co w jej wersjach, które poznawał z upływem czasu. Nie ma co się oszukiwać, Elle wcześniej była rozrywkowa, a potem przygasła i Arthur doceniał każdy moment, w którym pozwalała sobie na odstępstwa od swojego odpowiedzialnego, dorosłego zachowania i brnęła w tę dziecinadę razem z nim, nie przejmując się konsekwencjami. Teraz jedyną konsekwencją była potrzeba zmycia z siebie lepkiej substancji i to też było cudowne, bo stanowiło przyjemne oderwanie się od tego, co działo się wcale nie tak dawno temu. A Morrison zamierzał to ciągnąć tak długo, jak tylko będzie mógł.
    - Wiesz, w czym by ci było do twarzy, moja królowo? – wymruczał, a uśmiech zmienił się w łobuzerski. Ścisnął mocniej ciastko w papierze, rozgniatając je jeszcze bardziej. – W koronie. Śmietanowej koronie – powiedział cicho, nieco złowieszczo, a potem bez zbędnych ceregieli uniósł rękę i przycisnął ciasto do głowy Elle. Pobrudził przy okazji siebie, Theę, podłogę i prawdopodobnie meble, ale widok spływającego po włosach brunetki papieru wraz z pozostałościami śmietany był tego wart. Arthur zaniósł się takim śmiechem, że niemal się przy tym przewrócił, a Thea mu zawtórowała, machając rączkami i nóżkami, jakby chciała podskoczyć w ramionach swojej mamy. – Dobrze, że masz na obciążeniu dwójkę dzieci – wydusił i potruchtał przed siebie, by na końcu odwrócić się przodem do ukochanej i powoli kroczyć do tyłu, wciąż z szerokim uśmieszkiem na ustach. Był gotów w każdej chwili rzucić się do biegu i bronić własnego życia.

    Artie ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  178. - Przez ciebie stałem się dla nich jakiś milszy – odparł zgodnie z prawdą, marszcząc przy tym czoło w zamyśleniu. Jego życie tak bardzo pędziło do przodu, że nie miał czasu na rozrywki związane z gnębieniem studentów, a wszelkie ich zaliczenia w pierwszym terminie były mu bardzo na rękę. Właściwie nawet kolokwia sprawdzał trochę na odczepnego, żeby po prostu mieć podkładkę, że jednak po tak długiej przerwie nie kładzie lachy na studentów, ale czas, który wcześniej poświęcał na przygotowywanie wykładów, ćwiczeń i nowych wersji zaliczeń wolał spożytkować inaczej. Nie był już samotnym ponurakiem, od którego wszyscy stronią. Elle go zmieniła, diametralnie. Jej powrót był dla jego duszy jak katharsis, a świadomość, że jest czyimś tatą wypełnieniem ogromnej wyrwy w sercu. – To dobrze. Gdybyś wolała mnie w tej drugiej zacząłbym się o ciebie poważnie martwić – dodał nieco weselej i roześmiał się cicho pod nosem.
    Później jednak od śmiechu zaczął boleć go brzuch i z ledwością łapał kolejne hausty powietrza. Skręcał się wręcz na tyle długo, że w końcu opadł na kanapę, układając jedną dłoń na przeponie, a drugą ścierając łzy z kącików oczu. Jej złość tylko go bardziej nakręcała, choć nie miał już siły wydawać z siebie wesołych dźwięków, w których wtórowała mu Thea i był gotów stwierdzić, że to początek czegoś, co nazywało się córeczką tatusia, choć już wcześniej snuł takie podejrzenia; mniej więcej wtedy, gdy dziewczynka nauczyła się zasypiać w jego ramionach, a potem wytykać język, co zresztą teraz robiła.
    Normalnie pewnie by jakoś zareagował na fakt, że jego żona stoi przed nim półnaga, w dodatku w dużej mierze pokryta smakołykiem, który mógłby z niej zlizać, ale rozbawienie tym razem wzięło górę, zmęczenie również. Po jej zniknięciu za drzwiami łazienki jeszcze przez moment siedział na kanapie, patrząc z uśmiechem na córeczkę, która coraz lepiej radziła sobie ze stabilnym siedzeniem, w dodatku samodzielnie, a potem wstał i wziął ją na ręce.
    - Chodź, księżniczko, przebierzemy się, żeby mamusia nie krzyczała – zaświergotał i przeszedł z niemowlęciem do pokoju. Położył ją na przewijaku, rozebrał, wytarł dokładnie wilgotnymi chusteczkami, a potem ubrał w przeurocze śpioszki i z uśmiechem ułożył ją w łóżeczku, podając jej królika. Nakręcił pozytywkę w karuzeli nad jej główką, a gdy urządzenie wydało z siebie przyjemne, wysokie dźwięki Morrison wciąż z wesolutkim uśmiechem wyszedł z pokoju, by przebrać również siebie, z czego ostatecznie zrezygnował, bo w jego głowie znowu skrystalizował się niezbyt mądry plan.
    Dlatego ścierał śmietanową masę z paneli umorusany, nie przejmując się swoim wyglądem, nawet wtedy, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Zapłacił dostawcy pizzy z głupim uśmieszkiem na ustach i odstawił karton na blat. Wytarł jeszcze szafki i w ostatniej chwili przypomniał sobie o macie Thei, na której również znalazło się trochę ciasta, a na sam koniec wyprostował się i popatrzył z zadowoleniem na swoje dzieło.
    Potem ruszył do łazienki, po drodze zrzucając z siebie koszulę, a po wejściu do środka zrobił to samo z resztą garderoby i bez pytania otworzył zaparowaną kabinę na tyle cicho, na ile potrafił to zrobić. Zasunął ją za sobą i przywarł do mokrych pleców Elle, obejmując ją ramionami i mrucząc z niezadowoleniem, orientując się, że po śmietanie zostało jedynie wspomnienie.
    - No wiesz co? Chciałem to z ciebie zlizać – wymruczał do ucha brunetki i opuścił głowę, by skubnąć wargami jej szyję. – Gniewasz się na mnie, królowo? – spytał, wodząc opuszkami palców po jej okrągłym brzuchu.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  179. Szczerze, nie spodziewał się, że jest aż tak wściekła. Wiedział, że posunął się za daleko, miał tego świadomość już w momencie, gdy ten niedorzeczny pomysł wykwitł pod jego czaszką, ale mimo wszystko to zrobił i z pokorą musiał ponieść konsekwencje. Dlatego nie zrobił nic, żeby zatrzymać Elle pod prysznicem, posłusznie opuścił ręce wzdłuż ciała i cierpliwie słuchał, co dziewczyna ma do powiedzenia. Nie ze wszystkim się zgadzał, ale nie odezwał się, czując, że dyskusja w tej chwili nie skończyłaby się dobrze.
    Westchnął, gdy Elle opuściła łazienkę i przymknął powieki, pozwalając, by woda spływała po jego skórze, zabierając ze sobą resztki śmietanowej masy. A potem Arthur wpadł na kolejny pomysł, który nie był już tak bardzo durny i umył się w rekordowym czasie, pospiesznie wychodząc z kabiny. Przemknął do części sypialnej jak przeciąg, po drodze pobieżnie wycierając się z resztek wody i ubrał się, jakby co najmniej się paliło. Zanim wybiegł z mieszkania zaniósł Elle pizzę, która wciąż była ciepła i pocałował ukochaną w czubek głowy.
    I to na tyle, jeśli chodziło o działanie w domu. Trzasnął drzwiami i zbiegł po schodach, nie mając zamiaru tracić czasu na windę. Pogratulował sobie w duchu tego, że sporo ćwiczył, a kondycję zdołał wyrobić na tyle, żeby bieg do ukochanej cukierni własnej żony nie powinien być problemem. Owszem, mógłby wziąć jej samochód i tam podjechać, ale odbierał to jako pójście na łatwiznę, a zależało mu, żeby zobaczyła, że naprawdę żałuje tego szczeniackiego wybryku.
    Paręnaście minut później wracał do domu z reklamówką, w której znajdowało się dziewczyńskie ciasto. Po drodze zatrzymał się jednak przy mijanym sklepie z zabawkami i po chwili wahania wszedł do środka, by niedługo później wyjść z szerokim uśmiechem na ustach.
    Wszedł do mieszkania i od razu skierował się do kuchni, gdzie ostrożnie, ale na tyle szybko, na ile potrafił, odwinął ciasto z papieru i przełożył je na sporej wielkości talerz, bo i kawałek był słusznych rozmiarów. Z drugiej torby wyjął papierową koronę i wcisnął ją sobie na głowę, potem złożył drugą, nieco mniejszą i rozejrzał się w poszukiwaniu czegokolwiek, na czym mógłby obydwie rzeczy położyć. Gdyby był w kreskówce, pewnie nad jego czupryną pewnie zaświeciłaby żaróweczka, a Arthur pobiegł do sypialni, niemal się po drodze wywracając. Wrócił do kuchni z poduszką, na której postawił talerz, a obok koronę przeznaczoną dla królowej, poprawił swoją i powoli przeszedł do salonu, gdzie Elle siedziała na kanapie. Ostrożnie przesunął szklany stolik jedną nogą, żeby zrobić sobie miejsce, po czym ukląkł przed dziewczyną na jednym kolanie, trzymając przed sobą poduszkę.
    - Wybaczysz swojemu durnemu mężowi, że zamiast naprawić, schrzanił wszystko jeszcze bardziej? – wymamrotał, spoglądając w jej oczy spojrzeniem zbitego psa. – Wiem, że cię wkurzam, czasami przesadzam, ale nigdy nie mam złych zamiarów. Myślałem, że weźmiesz to drugie ciastko i zrobisz mi to samo, naprawdę… Obiecuję, że jeśli kiedykolwiek urządzimy sobie bitwę na jedzenie, zrezygnuję podczas przytulania, bo to będzie nasz sygnał, że czas się ogarnąć – powiedział cicho i opuścił głowę, przymykając powieki. – Wybaczysz, królowo?

    Artie ♥?

    OdpowiedzUsuń
  180. Kolejny raz tego dnia go zaskoczyła i to zaskoczenie miało zdecydowanie pejoratywny wydźwięk. Odsunął się nieznacznie, zdezorientowany jej wybuchem i przykląkł też na drugim kolanie, by ostatecznie przysiąść na piętach. Popatrzył na poduszkę, na której wciąż stało ciasto, a obok korona i po chwili zastanowienia zdjął swoją. Ostrożnie rozłożył obydwie tak, że znalazły się w takim stanie, w jakim je kupił i odstawił poduszkę na podłogę obok siebie, nie unosząc wzroku na Elle.
    - Ale ja przecież... – zaczął, ale urwał, bo z jej ust ani na moment nie przestawał płynąć potok słów. Chciał powiedzieć, że żartował, że ona nazwała go wcześniej wredną małpą, więc to była jedynie odpowiedź na zaczepkę i nie miała na celu jej dogryźć, ale zacisnął wargi i opuścił głowę. Czuł się jak dziecko, którego rodzic wywleka wszystkie przewinienia od najmłodszych lat.
    Konsternacja jednak z każdą chwilą była coraz głębsza, a Arthur podniósł głowę, marszcząc czoło. Nie musiał więc się zastanawiać, co się działo w restauracji po jego wyjściu, bo właśnie uzyskał odpowiedź, zanim zdołał o nią poprosić. Przemknęło mu przez myśl, że powinien powiedzieć Elle, że rozmawiał z jej ciotką, ale nie opuszczało go wrażenie, że to teraz najgorsza z możliwych opcji.
    - Elle, Elle, spokojnie, uspokój się, proszę – powiedział, opierając ręce na jej kolanach. To, że ich nie odepchnęła uznał za dobry znak i zaczął powoli pocierać przykryte materiałem dresów uda, układając sobie wszystko w głowie, chociaż nie było to proste. – Po kolei – mruknął po chwili. – Po pierwsze, nigdy nie powiedziałem, że jesteś wredna, tylko ciut ponura, a to zupełnie inna kategoria – mówił powoli, nie przestając wodzić rękami po jej nogach. Pomagało mu to zebrać myśli, chociaż te obijały się o czaszkę jak piłeczki w totku podczas losowania. – Po drugie, ja naprawdę żartowałem i powinnaś już na tyle mnie znać, żeby o tym wiedzieć, bo kocham cię najbardziej na świecie i poważnie nigdy bym czegoś takiego nie powiedział – wyliczył i dopiero wtedy wbił spojrzenie w jej oczy, uznając, że kwestię żartów zakończył. – Kate sugerowała, że twoja mama zdradzałaby Henry’ego? Ale po co miałaby to robić, przecież to on tutaj zawinił i... Powinna wspierać Alison, a nie obracać kota ogonem – wymamrotał bardziej do siebie niż do niej. – Ona... – zaczął, ale zawahał się, nie wiedząc, czy mówienie o tym Elle to dobry pomysł. Z drugiej strony słyszała jednak, że wspomniał o Boltonie, a skoro mieli do tego nie wracać, musiała wiedzieć, że miał powód, by przywołać to nazwisko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Westchnął cicho i usiadł po turecku na podłodze, nie odrywając rąk od nóg dziewczyny. Pocieranie zmieniło się jednak w delikatne ugniatanie, jakby chciał lekkim masażem zdjąć z niej stres.
      - Ona powiedziała dzisiaj coś dziwnego – podjął, tym razem nie odwracając spojrzenia od twarzy ukochanej. – Najpierw sugerowała, że nie jesteś święta i nie wiem wszystkiego. Potem stwierdziła, że ty i twoja mama jesteście siebie warte. Kiedy wspomniała o tym... Jak mu tam... Larry’m, o. Kiedy wspomniała o Larry’m połączyłem fakty. Ona nie wiedziała, że ja wiem i później, pod restauracją, zachowywała się... Dziwnie – wyrzucił z siebie i zamyślił się na moment, walcząc z samym sobą. – Dzwoniłem do niej – powiedział w końcu, czując, jak ciężar spada mu z serca. – Prosiłem, żeby żadne z nich dzisiaj do ciebie nie dzwoniło, bo wystarczająco już nabroili. Kate stwierdziła, że nie ma nic za darmo i zażądała spotkania. Tylko ze mną. Nie wiem o co chodzi, ale... – urwał, nie wiedząc, dokąd właściwie zmierza z tym wyznaniem. – Przepraszam. Nie mówiłem ci, bo nie chciałem cię denerwować. W każdym razie... Co jej odbiło? Przecież byłyście blisko, a ona teraz zachowuje się tak, jakby chciała rozpieprzyć ci życie... – kolejny raz urwał i podniósł się, by usiąść obok żony i ją do siebie przytulić. – Nawet gdybyś chciała się mnie pozbyć, to też moje dzieci i nie miałabyś tak łatwo – powiedział, uśmiechając się delikatnie i przeczesując palcami jej wilgotne włosy. – Jeśli chcesz się wypłakać, nawrzeszczeć na mnie, cokolwiek, co przyniesie ci ulgę... Lepszej okazji ci nie zapewnię.

      Artie ❤️

      Usuń
  181. Chciał jej jakoś pomóc, ale w tej sytuacji był bezużyteczny, bo nie rozumiał o co mogło chodzić. Rodzinę Elle znał od niedawna i nie miał pojęcia o koligacjach między nimi, orientował się pobieżnie, wiedział jedynie, że ona i Kate były ze sobą blisko, a Alison od początku była dla Arthura życzliwa, Henry z czasem również.
    - Wiesz, zastanawiam się... Jak oni się poznali – mruknął znowu bardziej do siebie niż do swojej żony. Tilly nie znała Madissonów, nie miała żadnej możliwości, żeby poznać Henry'ego, bo gdy zaczęła się sytuacja z Villanelle jej już nie było w Stanach. Nie mieli wspólnych znajomych, nie znała adresu, nie wiedziała o ich relacjach i Morrison był pewien, że nawet gdyby chciała coś wyciągnąć z Blaise’a, nie powiedziałby jej nic. – A może... Elle, kiedy byłem w śpiączce Henry zmieniał zamki w mieszkaniu, prawda? – rzucił nagle, prostując się, a wszystkie puzzle w umyśle wskoczyły na swoje miejsce. – Ona musiała tu wrócić. Pewnie liczyła, że tym razem jej nie wykopię i wtedy się poznali. Nie dałem jej pieniędzy, więc się zemściła – ostatnie słowa wyszeptał i opadł plecami na oparcie kanapy, przymykając powieki. Rozbolała go głowa, ten dzień był przeładowany wydarzeniami i emocjami i Arthur naprawdę miał tego dosyć.
    Westchnął ciężko i pociągnął Elle za dłoń tak, że wylądowała na jego torsie i objął ją mocno, przytulając do siebie. Oparł policzek na czubku jej głowy, powolnymi ruchami głaszcząc jedną ręką jej plecy, a drugą brzuch.
    - Nie chcę jej bronić, bo sobie na to nie zasłużyła, tylko wiem, że coś musiało się stać. Coś u niej, niekoniecznie w związku z twoimi rodzicami. Zawsze jest jakaś przyczyna, nikt nie robi się tak podły i intrygancki sam z siebie. Tylko nie wiadomo, czy komukolwiek powie, co jest na rzeczy – powiedział cicho, chociaż robił to tylko po to, by znowu wszystko sobie ułożyć. – Elle, ale jesteś tego częścią. I to się nie zmieni tylko dlatego, że nie chcesz nią być, wiesz o tym przecież. Owszem, to ich małżeńskie problemy, ale jesteś córką rozwodników i to się na tobie odbije, nawet jeśli jesteś dorosła, masz swoją rodzinę i swoje problemy – wymamrotał, po czym odsunął ją od siebie nieznacznie, ale tylko po to, żeby przeciągnąć jej nogę nad swoimi udami i posadzić okrakiem na swoich biodrach. Zwykle by to wykorzystał do innych celów, ale teraz chciał swobodnie patrzeć Elle w oczy, a uniósłszy się plecami z oparcia ułożył dłonie na jej szyi, głaszcząc kciukami kości policzkowe. – Nikt od ciebie nie wymaga, żebyś sobie z tym radziła, w dodatku jesteś w ciąży i nie możesz się denerwować, dlatego... Ale to tylko moje zdanie, zrobisz jak uważasz – zaznaczył i zagryzł na chwilę wargę. – Myślę, że najlepiej dla ciebie byłoby na jakiś czas trzymać ich na dystans. Żeby nie myśleć o tym, co jeszcze może się spieprzyć, żeby nie brać udziału w batalii, w której ty nie masz żadnego interesu, bo to, że będą cię szarpać nie znaczy, że zrobią dla ciebie coś dobrego... Jeśli chcesz mogę z nimi porozmawiać i przypomnieć, że ty jesteś człowiekiem, a nie kukłą, nad którą można się pastwić – wycedził, czując, że narasta w nim złość. – Ale... Nie uciekniesz od tego. Kiedy wszystko się uspokoi, emocje opadną, a do nich dotrze, że jesteś ich dzieckiem, będziesz musiała z nimi porozmawiać – westchnął i wyciągnął się, żeby znowu ją do siebie przytulić i złożyć kilka delikatnych pocałunków na szyi. – Jeśli to przynosi ci ulgę, krzycz. Krzycz, mów, co się dzieje i nie duś tego w sobie. Chciałbym ci pomóc w każdy możliwy sposób, ale nie mamy zbyt wielu opcji – wymruczał i uniósł jej brodę, by musnąć jej wargi swoimi. – Kocham cię, wiesz o tym, prawda?

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  182. Po chwili zastanowienia pokiwał powoli głową. Nie był pewien, z jego siostrą nic nigdy nie było do końca wiadome, bo w jej umyśle rodziło się tysiąc pomysłów na minutę, a sama Tilly od zawsze była dość perfidna w swoich działaniach. Arthur też potrafił być wrednym skurwielem, owszem, ale tylko jeśli miał naprawdę cholernie dobry powód. Pod tym względem nie umywał się do Tilly, która cudze uczucia miała za nic.
    - Byłaby – powiedział w końcu cicho. – Kiedyś się nad tym nie zastanawiałem, ale kiedy zdiagnozowano u mnie schizofrenię… Nie mam pewności, ale podejrzewam, że Tilly jest socjopatką. Radzi sobie z ludźmi, potrafi ich owinąć wokół palca, ale… Nie zakręciła się przy Henry’m dlatego, że oberwała strzałą miłości. Nie wierzę w to, pewnie wybadała teren i stwierdziła, że to najlepszy cel. Ona jest złym człowiekiem, Elle, i zdziwiłbym się, gdybyś ją polubiła. Ja jestem jej starszym bratem i tylko dlatego czasami ze sobą rozmawiamy i trudno mi patrzeć, jak spotyka się z moim teściem, ale Tilly jest trudna we współżyciu. Przynajmniej jeśli się ją zna – wzruszył lekko ramionami, jakby mówił o zwyczajnej sytuacji, chociaż daleko jej było do codzienności. – Myślę, że dla twojego ojca nie skończy się to dobrze, ale… Przepraszam, kochanie, że tak do tego podchodzę, ja nie zamierzam go przed tym ostrzegać. Jest dorosłym facetem i powinien ponieść konsekwencje swoich durnych decyzji, które rozbiły mu rodzinę – westchnął, krzywiąc się na samą myśl o tym, jakby mógł się skończyć długoterminowy związek Tilly i Henry’ego.
    - Tak, wprost. Ale nie ująłbym tego w ten sposób. Ona nie poprosiła, zażądała tego. Wymusiła jako zapłatę za święty spokój dla ciebie. I… Nie wiem. Nie chcę, nie mam pojęcia o co jej chodzi, czego może chcieć ode mnie i dlaczego stara się wszystkich skłócić, ale z drugiej strony jestem ciekawy, co ma mi do powiedzenia. Ja znam prawdę, wiem, co działo się w Diego, przepracowaliśmy to i ufam ci i zastanawia mnie, co ona mogłaby jeszcze wymyślić. I co nią kieruje – powiedział, przez cały czas wodząc rękami po ramionach i plecach ukochanej, jakby musiał się upewnić, że wciąż jest blisko niego i nigdzie się nie wybiera. Oparł się wygodnie o poduszki i zsunął dłonie na jej biodra, by zacząć wystukiwać palcami tylko sobie znany rytm. – Chyba chciałbym iść. Ze zwykłej ciekawości. Może… Skoro zaczęła kluczyć między San Diego a Toskanią akurat przy mnie, powie mi trochę więcej i dowiem się, o co jej chodzi? Elle, jesteś moją żoną i niesamowicie wkurwia mnie fakt, że twoja własna ciotka cię tak traktuje, a jeśli miałbym okazję, żeby jej to wyperswadować, chciałbym z niej skorzystać – mruknął nieco pewniejszym głosem. – Jeśli ty tego nie chcesz, trudno, dostosuję się, ale nie mogę na to patrzeć bezczynnie, rozumiesz? – jęknął cicho i przesunął ręce, żeby nakryć jej dłonie spoczywające na jego klatce piersiowej swoimi. – Ten dzień to jakaś tragedia. Mógłby się już skończyć…

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  183. - Szkoda tylko, że nasz konflikt musiał odbić się na was – wymamrotał, opuszczając głowę i przymykając powieki. – Nie chcę tego. Bardzo lubię twoją mamę i żałuję, że cierpi przez moją własną siostrę i gdybym nie miał ciebie i Thei prawdopodobnie ustąpiłbym dla świętego spokoju, ale nie pozwolę jej roztrwonić mojej części majątku tylko dlatego, że ma taki kaprys... To jest nasza przyszłość, nasza rodzina, a Tilly sama sobie zapracowała na taki los i nie zamierzam odpuszczać. Nie w sytuacji, gdy ma kto po mnie dziedziczyć – powiedział, opierając dłonie na brzuchu Elle i uśmiechając się, kiedy poczuł delikatne kopnięcie. Wciąż nie mógł się do tego przyzwyczaić i zachwycał się każdym momentem, w którym dziecko dawało znać, że naprawdę istnieje, a niedługo będzie razem z nimi na tym świecie. – Tak, o tobie mówię – wymruczał, pochylając się, żeby ucałować brzuch żony przez materiał bluzy i pogłaskać miejsce, w którym padła seria kopniaków.
    - Wiesz, że to będzie świadczyć wyłącznie o niej, prawda? – spytał, prostując się i obejmując brunetkę w pasie. Pociągnął ją w swoją stronę, by się na nim oparła, uważając przy okazji, żeby nie naciskać za mocno na zaokrąglony brzuszek. – Jasne, przepraszam – zmitygował się i zacisnął usta, żeby powstrzymać wiązankę przekleństw w stronę Kate, bo te same się cisnęły. – Naprawdę mam gdzieś to, co może powiedzieć o tobie, bo na to nie pozwolę. Okej, może czasami jesteś małym diabełkiem, który robi głupoty – urwał i uśmiechnął się z rozczuleniem, by pokazać, że nie ma na myśli nic złego. No, może troszkę, po prostu nie miał zamiaru jej wypominać. – Nikt nie jest ideałem, ale jesteś moją żoną, kocham cię za wszystko i mimo wszystko i nie dam twojej ciotce w żaden sposób cię obrażać. Zresztą, jeśli ma taki zamiar to znaczy, że nie jest wcale lepsza od mojej siostry. I że nie jest warta tego, żeby zawracać sobie nią głowę – mruknął, kolejny raz tego dnia wzruszając ramionami. – Wiem, łatwo powiedzieć, ale jeżeli będzie dalej dla wszystkich taka toksyczna... – urwał, uznając za oczywiste, jaki będzie koniec jego wypowiedzi. Miał świadomość, że dla Elle ewentualne zerwanie kontaktu z ciotką wcale nie byłoby takie łatwe, ale Arthur zrobiłby wszystko, żeby jakoś to przetrwała. Widział jak cierpiała przez zachowanie Kate i cholernie żałował, że nie ma na to wpływu, że nie może przyjąć na siebie tych negatywnych uczuć.
    - Byliśmy głodni – przypomniał ze śmiechem, zerkając ponad ramieniem dziewczyny na karton, w którym leżała nietknięta pizza. – Ale sen byłby naprawdę fajny w tej chwili... – dodał nieco ciszej, a po chwili zastanowienia chwycił Elle za pośladki i podniósł się razem z nią, pozwalając, by oplotła nogami jego biodra. – Idziemy spać, królowo. Spróbuję przekonać księżniczkę, że ona też powinna – powiedział, pochylając się nad łóżkiem, gdy znaleźli się w sypialni i ostrożnie ułożył ukochaną na miękkim materacu, musnął wargami jej nos i ruszył do pokoju Thei. Zajrzał do łóżeczka, by przekonać się, że chyba z nadmiaru wrażeń córeczka nie potrzebowała kołysanki, wystarczyła pozytywka. Nie łudził się, że prześpi resztę wieczoru i całą noc, ale liczył, że da im chociaż trochę czasu.
    - Nasza córka to aniołek – stwierdził, rzucając na łóżko poduszkę, na której wcześniej stało ciasto i korona, po czym opadł na brzuch i przekręcił głowę w bok, żeby móc swobodnie patrzeć na ukochaną. – Masz jakieś życzenia? Miałem spełnić każde – przypomniał, wyciągając rękę i głaszcząc wierzchem dłoni ramię Elle.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  184. - Spokojnie, w razie czego Ulliel zostanie opiekunką. Jestem pewien, że będzie zachwycony – stwierdził, parskając śmiechem na samo wyobrażenie Blaise’a z dzieckiem na rękach. Od tego wolał jednak drugie, te z obrazem usg maluszka, na którym widać było rączki, nóżki i generalnie małego człowieka, którego stworzyli razem. Arthur chłonął to wszystko podwójnie, jakby chciał nadrobić fakt, że nie dane mu było oglądać w taki sposób Thei. Uwielbiał też mówić do brzucha ukochanej i czuć pod dłońmi te delikatne kopniaczki, które pewnie z czasem staną się dużo mocniejsze. – Pewnie, że nie. Rozmawialiśmy już o tym, siła mężczyzn w tym domu musi się wyrównać, prawda, kolego? – spytał, pochylając się nad brzuszkiem. – O, widzisz, mówi, że prawda i się postarał – dodał, zerkając z uśmiechem na twarz ukochanej.
    Uśmiech jednak zniknął, a Arthur westchnął, powoli kiwając głową. Nie chciał tego, sam fakt, że ma się spotkać z Kate sam na sam wydawał się abstrakcją, w dodatku zachowywała się jak wredna suka i to dodatkowo go zniechęcało, ale… Był ciekaw, tak zwyczajnie po ludzku.
    - Jeżeli zacznie być paskudnie, po prostu wyjdę i więcej się do niej nie odezwę, przynajmniej póki się nie ogarnie – powiedział, przesuwając opuszkami palców po linii kręgosłupa dziewczyny. – Jutro popołudniu. U niej – dodał. Najmądrzejszym posunięciem pewnie byłoby zadzwonienie i zażądanie neutralnego gruntu, tylko jaki to miałoby sens? I tak nie wiedział, o co chodzi, a nie planował zagrzewać u niej miejsca. Wręcz przeciwnie, zamierzał szybko wyciągnąć z niej, co ma do powiedzenia, a potem się zmyć.
    - Jestem po prostu spełnieniem twoich najskrytszych marzeń – stwierdził, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. – I nie tknę tego ciasta. Nie po to biegłem kilka przecznic w tę i z powrotem, żeby samemu je zjeść i znowu cię wkurzyć – dodał, wyciskając na jej wargach buziaka.
    - Nie możesz też leżeć na brzuchu, więc to życzenie chyba się nie spełni – odparł i przez moment głaskał kciukiem jej policzek, wsłuchując się w ciche mruczenie, po czym przekręcił się na plecy i przyciągnął Elle tak, żeby ułożyła się na jego torsie. – To śpij. Należy ci się – wyszeptał, przenosząc dłonie na jej kręgosłup i delikatnie wodząc po nim palcami. Przymknął powieki i zanucił cicho kołysankę Thei, samemu dość szybko odpływając.

    Stanął przed drzwiami mieszkania Kate i nacisnął dzwonek bez wahania, chcąc mieć to jak najszybciej za sobą. Normalnie pewnie coś by ze sobą przyniósł, bo tak nauczyli go rodzice, ale nie odbierał tego jako spotkanie towarzyskie tylko przymus, w dodatku miał dziwne przeczucie, że to ostatnie chwile, gdy darzy tę kobietę jakimkolwiek szacunkiem, chociaż i tego posiadał w sobie jedynie resztki.
    Wbił lodowate spojrzenie w jej twarz, gdy drzwi w końcu się otworzyły i wcisnął dłonie w kieszenie ciemnych spodni.
    - Nie wiem, czego chcesz, ale załatwmy to szybko, bo w domu czeka na mnie ciężarna żona i nasza córeczka – mruknął na powitanie, mając gdzieś konwenanse.

    Artie ♥

    OdpowiedzUsuń
  185. Ciekaw był tego, dlaczego jego instynkt samozachowawczy uruchomił się jeszcze przed przekroczeniem progu mieszkania. Miał wrażenie, że nie może pokazać Kate zawahania, bo odbierze to na swoją korzyść, dlatego wszedł pewnym krokiem, prostując się i nie rozglądając po wnętrzu, chociaż był tu pierwszy raz. Wyszedł z założenia, że nie zagrzeje tu długo miejsca, dlatego oswajanie się z mieszkaniem nie miało większego sensu.
    Usiadł na kanapie, krzyżując nogi i opierając się jedną ręką o zagłówek. Otwartą postawę zachował podświadomie, tak samo jak lodowate spojrzenie, którym co chwilę raczył ciotkę Elle.
    - Nie dałaś mi wyboru – mruknął i zacisnął wargi w wąską linię, powstrzymując się przed głośnym prychnięciem. – Myślisz? Powinnaś jej to powiedzieć, nie mnie. Ja byłem przy niej, gdy doprowadziliście ją do histerii, a nie ty, chociaż do niedawna byłaś jej najbliższa – warknął, patrząc na szklankę, którą przed nim postawiła. O ile w towarzystwie Blaise’a pozwoliłby sobie nad małe odstępstwo od obietnicy złożonej Elle, tak w tej chwili nie miał takiego zamiaru. Przytępianie zmysłów alkoholem nie pomogłoby w tej rozmowie, a musiał myśleć jasno.
    - Ja wolę nie pić. Ty rób co chcesz – powiedział, nie ruszając się ani o milimetr poza tym, że obrócił głowę w jej stronę, słuchając tego, co miała mu do powiedzenia. – Wiem dużo więcej, niż mogłoby ci się wydawać. Wyobraź sobie, że nie wszyscy knują na boku intrygi, a jeśli ktoś chce szczęśliwego małżeństwa, nie ma tajemnic przed drugą osobą – zauważył i prychnął cicho, a potem uśmiechnął się nieco złośliwie. Nie dał po sobie poznać, że jest zaskoczony. Według jego informacji Bolton był jedynie przelotnym pocieszeniem, chwilowym zapełnieniem miejsca, które Arthur zajął na stałe po jej powrocie i nie spodziewał się, że mogła za tym facetem płakać.
    Myśli wróciły szybko na poprzednie tory i przypomniał sobie, co Kate zrobiła wczoraj. Nie mógł wykluczyć, że teraz robi to samo.
    - Gdybyś była w ciąży, pewnie płakałabyś nawet za kotkami kurzu wciąganymi przez odkurzacz – stwierdził, nie przestając się uśmiechać. – Do rzeczy, Kate. Naprawdę nie mam zamiaru spędzić tu reszty wieczoru, znalazłbym tysiąc innych rozrywek – dodał, przechylając lekko głowę w bok i świdrując ją spojrzeniem. – Zastrzegam, że jeśli spróbujesz w jakikolwiek sposób obrazić moją żonę, wyjdę stąd szybciej, niż wszedłem. A jeżeli dalej będziesz mieszać, zemszczę się. A nie chcesz znać mnie z tej strony – mruknął, pozwalając, by uśmiech zniknął, ale nie odwrócił wzroku, ciekaw, co jeszcze może usłyszeć.

    przywrednawy Artek

    OdpowiedzUsuń
  186. Wywrócił oczami, jednak nie skomentował nic z tego, o czym powiedziała Kate. Dla niego to nie było zabawne, wręcz przeciwnie, nie rozumiał, z czego mogła czerpać satysfakcję i dlaczego akurat teraz postanowiła o wszystkim powiedzieć, w dodatku jemu. Był pewien, że miała jakieś bliskie koleżanki, z którymi mogłaby oplotkować swoją siostrę i siostrzenicę, chociaż… Jej działania ostatnimi czasy mogły poddać to w wątpliwość.
    - Rodzeństwo ze strony matki czy ojca? Bo to drugie mnie wcale nie dziwi, jeśli wziąć pod uwagę to, że bzyka moją siostrę – odparł bez większych emocji. Zrobiłby teraz wszystko, żeby tylko jej nie pokazać, że… Że tego się nie spodziewał. Pod jego czaszką zabębniło milion pytań jednocześnie, zaczynając od tego, czy Elle w ogóle miała o wszystkim pojęcie.
    - Powiedz mi – zaczął, gdy skończyła mówić. Pochylił się do przodu i oparł łokcie na udach, wciąż patrząc na Kate. – A nie przyszło ci do głowy, że twoja siostra mogła wyjść z założenia, że dziecko zwyczajnie mogłoby chcieć znać swojego ojca? – spytał, ignorując przytyk do teściowej. To akurat nie był jego interes, powinny to załatwić między sobą, a bez przekazania tych informacji Elle czułby się z tym po prostu dziwnie. – Wiem, że chciała usunąć ciążę, jeśli o to ci chodzi. I wiem, że Xander wcale o tej ciąży nie wiedział. Do czego więc dążysz? – rzucił nieco agresywniej, niż miał na początku w zamierzeniu i ponownie się wyprostował, przywołując ten sam wredny uśmieszek.
    Uśmieszek dość szybko zmienił się w szyderczy śmiech, w którym nie przebrzmiewała żadna nutka wesołości.
    - Chyba masz za duże mniemanie o sobie, skoro myślisz, że to ty jesteś wystarczająco sprytna, żeby wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi – prychnął, spoglądając w sufit, żeby ułożyć myśli. O schizofrenii nie wiedział nikt poza jego psychiatrą, Blaise’m i Elle, która dowiedziała się stosunkowo niedawno, w dodatku przypadkiem. Arthur nigdy nie był zbyt otwarty, mówienie o sobie stanowiło problem, wystarczy wziąć pod uwagę, że nie powiedział nawet swojej ukochanej, kiedy ma urodziny, rozmawianie o chorobie nie stanowiło wyjątku, wręcz przeciwnie. Potrafił rozmawiać o tym w pełni swobodnie jedynie ze swoim lekarzem, ale teraz… - Jestem chory, Kate. Poważnie chory, a Elle wiedziała o tym, wychodząc za mnie. Powiem więcej, ani razu nie odniosłem wrażenia, że chce mnie przez to zostawić, chociaż wie, z czym będzie się mierzyć do końca życia. Jest obok zawsze, kiedy tego potrzebuję, mimo że spokojnie mogłaby odejść, a ja nie mógłbym jej za to winić, bo sam nie skazałbym się na taki los, jeśli bym kogoś nie kochał. Więc brawo, drogi Watsonie, do Sherlocka jeszcze trochę ci brakuje, bo nie jesteś tak sprytna, jak sama o sobie myślisz – powiedział spokojnie, by na sam koniec rozsiąść się wygodniej na kanapie i rzucić kobiecie pobłażliwe spojrzenie.

    Artek

    OdpowiedzUsuń
  187. - Słucham? – mruknął, zanim zdołał się powstrzymać. Teraz nie potrafił ukryć zaskoczenia i choć wiedział, że musi brać sporą poprawkę na informacje uzyskane od Kate, nie mógł przejść obok tego obojętnie. Spodziewałby się tego po Henry’m, skoro nie potrafił utrzymać kutasa w spodniach i wziął się za Tilly, ale nie po Alison. Nie określał, na ile była to chęć zdyskredytowania teściowej, a na ile ziarno prawdy i wiedział, że od Kate się tego nie dowie. – Nie mówisz o Elle, jest za młoda, Alison ma 45 lat… - urwał, marszcząc brwi w zamyśleniu. – Nie wie o tym – bardziej stwierdził, niż zapytał i przymknął powieki, wypuszczając powoli powietrze. Dopiero pozbył się jednego ciężaru z barków, a spadł na niego kolejny, tym razem dużo większy, bo przecież obiecali, że nie będą mieć przed sobą tajemnic. A jeśli Elle nie wiedziała o rodzeństwie… - Co się stało z tym dzieckiem? – spytał, nawet nie próbując udawać, że to wszystko go nie przytłoczyło. Wciąż spoglądał na Kate zimno, z rezerwą, ale zniknął ten wredny uśmieszek, którym ją dotychczas raczył.
    - Wystarczy mi to, że siedziała przy moim łóżku, kiedy byłem w śpiączce, mimo że już wtedy była w ciąży i powinna o siebie dbać. Więc nie, nie mam takiego poczucia, a nie tobie oceniać, kto na mnie zasługuje – powiedział i zerknął na jej dłoń spoczywającą na jego ramieniu. Czuł od kobiety alkohol, widział, jak wzrok jej mętnieje, a na policzki wstępują charakterystyczne rumieńce towarzyszące upojeniu i wyczuł w tym swoją szansę. Prastara prawda mówiła, że procenty rozwiązują język, a jeśli chciało się usłyszeć prawdę, wystarczyło delikwenta napoić.
    Dlatego sięgnął po szklankę, która była przeznaczona dla niego i opadł z powrotem na oparcie, unosząc ją do ust. Nie napił się, jedynie zamoczył górną wargę, by tak to wyglądało, a potem podsunął szkło Kate, posyłając jej wymuszony uśmiech i mając nadzieję, że wygląda na szczery.
    - Nie, już wcześniej byłem chory. Ale nic więcej nie musisz wiedzieć. Moja choroba to moja sprawa – odparł, patrząc, jak zmniejsza między nimi dystans. Coś mu nie pasowało. Do tej pory dawała mu odczuć, że jedynie go toleruje, nie inicjowała kontaktu, bliskości, czy czegokolwiek, co mogłoby świadczyć o tym, że po prostu go lubi jako osobę.
    Aż do wczoraj.
    - Dlaczego? – spytał, mierząc spojrzeniem jej twarz. – Co takiego się stało, że nagle chcesz dla mnie dobrze? Do tej pory chciałaś tego dla swojej rodziny, tak mi się wydawało… Co się zmieniło, że twierdzisz, że mogę na ciebie liczyć?

    Artek

    OdpowiedzUsuń
  188. Patrzył na uśmiechniętą twarz na ekranie. Według obliczeń mężczyzna był zbliżony wiekowo do Arthura i tak też wyglądał. Miał oczy podobne do oczu Elle i niemal identyczne usta, jakby ktoś je odkalkował od ust dziewczyny. Potem przekonał się jednak, że to nie oczy Elle, a Larry’ego widzi u chłopaka, a usta nie są po Alison, lecz po…
    - Nie, to nie jest możliwe – wyszeptał do samego siebie i przyłożył palce do ekranu, żeby powiększyć zdjęcie. Nic się nie zmieniło, Elle wciąż pozostawała nieznacznie podobna do Larry’ego. Z Henry’ego natomiast nie miała w sobie nic i to nie była autosugestia, bo przecież przyszedł tu z nastawieniem, że nie uwierzy Kate w ani jedno słowo, skoro sama ostatnio plątała się w swoich intrygach. – Przecież Alison… To Henry i moja siostra… I ten facet… - mamrotał, aż w końcu ukrył twarz w dłoniach i odchylił głowę do tyłu. Powoli przeczesał palcami ciemne loki, roztrzepując je jeszcze bardziej. – Cholera, mam wrażenie, że biorę udział w jakimś głupim show z ukrytą kamerą. Albo w operze mydlanej – mruknął, opuszczając ręce i prostując się nieznacznie.
    Tym razem nie zwrócił uwagi na dłoń Kate na swoim ramieniu z prostej przyczyny; pogrążył się w myślach, których nigdy nie powinien mieć, zwłaszcza teraz, bo wciąż nie wiedział, o co tak naprawdę chodzi kobiecie, a tracił czujność. Skupiał się na rozplanowaniu swoich kolejnych kroków i ułożeniu tego, jak miałby Elle o tym powiedzieć, bo wydawało mu się oczywiste, że ani Alison, ani Kate tego nie zrobią, a… To mogło diametralnie zmienić całe jej życie i powinna o tym wiedzieć.
    - Tak, ale to nie tłumaczy, dlaczego zmieniłaś nastawienie. Na początku byłaś neutralna, potem, jak wyszło na jaw, że się pobraliśmy odniosłem wrażenie, że wręcz mnie nie lubisz. Wciąż nie rozumiem, skąd ta zmiana. To z Elle powinnaś o tym wszystkim rozmawiać, nie ze mną. Ja jestem tylko jej mężem – powiedział i skupił spojrzenie na szklance, którą Kate znowu mu podsunęła. Walczył ze sobą krótką chwilę, a potem sięgnął po whisky i wychylił je jednym haustem. Nawet się nie skrzywił, bo razem z Blaise’m często raczyli się akurat tym rodzajem trunku i pieczenie w gardle nie robiło na nim wrażenia. Nie zamierzał jednak pić więcej, bo choć był zaprawiony i potrafił wlać w siebie całkiem sporo, to nie był czas ani miejsce, żeby folgować. Zbyt wiele informacji przewijało się teraz przez jego umysł. – Nie powiesz nic Elle, bo nie ma o czym. Więcej nie wypiję – mruknął, pochylając się, by odstawić szklankę na stolik i oprzeć się z powrotem na miękkich poduszkach. Odchylił głowę do tyłu, wbijając wzrok w sufit. – Dlaczego mi o tym powiedziałaś? – wyszeptał, bojąc się, że jeśli odezwie się głośniej, głos zwyczajnie mu się załamie.

    Artek

    OdpowiedzUsuń
  189. Czujność odeszła na drugi plan, ale wróciła natychmiast, gdy usłyszał, że Kate wspomina o dzieciach. Nie miał zamiaru przyznawać się do tego, że jeszcze niedawno sam miał wątpliwości, a przez test DNA miał stuprocentową pewność, że jest ojcem Thei. On miał powód, by to zrobić, ale to były sprawy między nim a Elle. Kate nie miała prawa się w to wtrącać.
    Nic nie powiedział, wychodząc z założenia, że im mniej kobieta wiedziała o małżeństwie Morrisonów, tym lepiej dla samego małżeństwa. Nie wziął szklanki, bo wyraził się jasno w sprawie wlewania w siebie kolejnych porcji procentów. Zresztą nie miałby jak tego zrobić, bo całe jego ciało zesztywniało, gdy zrozumiał, do czego pije Kate. Przestał nawet oddychać, ale nie podniósł głowy, pewien, że gdyby teraz na nią spojrzał, nie powstrzymałby się przed zwyzywaniem jej od najgorszych.
    Najpierw pomyślał, że choroba daje rzut i to dzieje się jedynie w jego głowie i tylko dlatego nie zareagował w pierwszej sekundzie po tym, jak kobieta przycisnęła swoje wargi do jego. Odzyskał jednak władzę nad własnym ciałem, uświadamiając sobie, że cała sytuacja ma miejsce naprawdę i zacisnął dłoń na szyi Kate, odpychając ją od siebie mocnym, zdecydowanym ruchem.
    - Co ty odpierdalasz, Kate?! – wrzasnął, zrywając się z kanapy i z trudem łapiąc oddech. – Więc to o to chodzi? Chcesz, żebym cię przeleciał i tylko dlatego starasz się namieszać w moim małżeństwie?! – krzyczał dalej, zaciskając dłonie w pięści i patrząc na Kate z góry. – To nie jest nawet podłe, a powiedzenie, że jesteś wredną zołzą to za mało. To skurwysyństwo, a ty jesteś najgorszym typem podludzia, jaki chodzi po tej ziemi! Ty... Ty głupia flądro, robisz to własnej siostrzenicy! Mojej żonie, do kurwy nędzy! Myślisz, że jesteś w czymkolwiek lepsza?! Nie, kurwa, nie dorastasz jej do pięt pod żadnym względem! W życiu bym na ciebie nie spojrzał, rozumiesz?! – wyrzucał z siebie, cofając się powoli w kierunku wyjścia. Drżał z wściekłości, miał ochotę rozbić wszystko, co znajdzie na swojej drodze, ale nie chciał tu być ani chwili dłużej. – Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj, nie odzywaj się do mnie... Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego ty wredna, podstępna... – miał ochotę określić ją dosadniej, ale nie zniżył się do takiego poziomu.
    Dlatego wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami tak mocno, że niemalże wypadły z zawiasów i zbiegł po schodach, oddychając głęboko, gdy znalazł się na świeżym powietrzu. W pierwszym odruchu sięgnął po telefon, żeby zadzwonić do Elle i o wszystkim jej powiedzieć, problem w tym, że musiał zweryfikować wersję wydarzeń, którą przedstawiła mu Kate.
    Kiedy tylko drzwi się otworzyły bez słowa przepchnął się w przejściu, nie zawracając sobie głowy powitaniem. Skierował się do kuchni teściowej, drżącą dłonią sięgnął po kubek i nalał sobie do niego wody, po czym wypił ją jednym haustem. Z hukiem odstawił naczynie na blat i obrócił się przodem do wyraźnie zszokowanej Alison, a potem wskazał jej jedno z krzeseł przy stole. Nie był u siebie i miał świadomość, że zachowuje się co najmniej nieodpowiednio, ale to była ostatnia rzecz, którą się teraz przejmował.
    - Siadaj, Alison. Tak będzie dla ciebie bezpieczniej – powiedział, pierwszy raz od dawna zwracając się do niej inaczej, niż mamo. Zaczekał, aż zajmie miejsce i dopiero wtedy odetchnął nieco głębiej. – Właśnie odbyłem ciekawą rozmowę z Kate. Problem w tym, że po tym, co zrobiła, muszę dowiedzieć się od ciebie, czy to wszystko prawda – zaczął, wzdrygając się na samo wspomnienie zachowania Ward. – Wiem o tym chłopaku. O tym, którego urodziłaś jako pierwszego. Wiem, że to dziecko Larry’ego, widziałem zdjęcie i nie musisz nawet próbować zaprzeczać, bo podobieństwo jest nie do podważenia – mówił dalej, podchodząc powoli do krzesła, które stało po przeciwnej stronie stołu i oparł się o nie drżącymi dłońmi. – Tak samo jak podobieństwo między Elle i Larry’m – zakończył, wiedząc, że nie musi dodawać nic więcej.

    wściekły Artek

    OdpowiedzUsuń
  190. - Nie powiedziała mi nic konkretnego. Była zbyt zajęta kombinowaniem, jak mi się dobrać do rozporka – wycedził, zaciskając dłonie mocniej na oparciu krzesła i przymykając powieki, żeby choć trochę się uspokoić. Marne próby nie przyniosły efektu, a im dłużej myślał o tym, co stało się kilkanaście minut temu, tym bardziej się wkurzał zamiast uspokajać.
    Jęknął cicho i odsunął sobie krzesło, by opaść na nie ciężko, oprzeć łokcie na blacie stołu i ukryć twarz w dłoniach. Nie miał powodu, żeby nie wierzyć Alison. Nikt nie kręciłby bicza na własny tyłek, zwłaszcza w takiej sprawie, bo okazywała się winna jak ocet. Dotychczas to Henry był tym złym. Teraz... Teraz oboje byli tak samo źli nie tylko dla siebie, ale też dla swoich dzieci.
    - Więc to prawda... On naprawdę jest jej ojcem – wyszeptał, jakby powiedzenie tego na głos miało pomóc przyswoić informację.
    Opuścił ręce, słysząc kolejne słowa teściowej i zamrugał szybko oczami, nie wierząc w to, co powiedziała.
    - Zapewne wiesz o Boltonie... Masz pojęcie, co czuje ojciec, mając świadomość, że ktoś inny wychowuje jego dziecko? Bo ja jestem ojcem, niewiele brakowało, a byłbym w takiej sytuacji i moje wyobrażenie nie sięga tak daleko, żebym potrafił chociaż w niewielkim stopniu odczuć tę rozpacz – wycedził i opadł plecami na oparcie, kręcąc głową. Roześmiał się przy tym bez wesołości i wbił spojrzenie prosto w oczy Alison. – Owszem, znam ją dobrze. Zaczynam myśleć, że lepiej, niż którekolwiek z was, a mieliście na poznanie jej całe życie – powiedział i w przypływie złości uderzył dłonią w stół, a potem wstał i szybko opuścił rodzinny dom Elle.

    Wszedł do mieszkania dopiero, gdy miał pewność, że jego dłonie przestały drżeć, a całą sprawę przemyślał kilkakrotnie, chociaż tylko dla zachowania pozorów, bo decyzję podjął już w chwili, gdy Alison potwierdziła, że Henry nie jest ojcem Elle. Wiedział, że jego żona jest w ciąży i nie powinna się denerwować, problem w tym, że jej matka całe życie podejmowała za nią decyzje, których podejmować nie powinna. A Arthur obiecał, że będzie przy niej zawsze i będzie mówił o wszystkim. I był jej winien prawdę.
    - Chodź do mnie – powiedział cicho, patrząc na siedzącą na kanapie brunetkę. Podszedł do niej powoli i pociągnął ją za dłonie, żeby wstała. – Proszę, na razie o nic nie pytaj, za chwilę wszystko ci powiem. Ale najpierw po prostu mnie przytul, dobrze? Potrzebuję tego – wyszeptał, ale nie objął jej sam z siebie. Wiedział, że wyczuje słabą woń alkoholu, nie łudził się, że nie będzie za to zła, nie był jednak pewien, jak bardzo. Czy na tyle, żeby nie spełnić jego prośby, czy może odłoży to na później.

    Artie 💔

    OdpowiedzUsuń
  191. Miał gdzieś prośbę Alison. Zrobiła krzywdę swojej własnej córce i najgorsze było to, że pomimo świadomości, jak wielka jest to sprawa, wciąż chciała to ukrywać. Arthur nie mógł postąpić w ten sposób. W czym byłby wtedy lepszy od najbliższych osób, które ją zraniły?
    Przymknął powieki, opierając policzek na czubku jej głowy i objął ją ramionami, mocno przytulając. Zaciągnął się przyjemnym, znajomym zapachem ukochanej, uspokajając się z każdą kolejną sekundą. Dotyk Elle, jej bliskość, ciepło i cichy głos, który tak bardzo uwielbiał, były wszystkim, czego potrzebował.
    - Wiem – wyszeptał, powoli przeczesując palcami jej ciemne włosy. – Przepraszam. Ale... Za chwile zrozumiesz dlaczego – dodał, odsuwając się od niej nieznacznie. Ułożył dłoń na jej policzku, głaszcząc go kciukiem i uśmiechnął się smutno. – Cokolwiek usłyszysz... Pamiętaj, że przy tobie jestem, dobrze? Kocham cię ponad życie i gdybym tylko mógł, przyjąłbym to na siebie... – powiedział, pochylając się, żeby złożyć na jej wargach delikatny pocałunek. – Zrobię herbatę, dobrze? Zrobię herbatę – zwrócił się bardziej do siebie niż do żony i ruszył do kuchni, pocierając czoło, jakby miało go to uchronić przed bólem głowy.
    Woda jak na złość zagotowała się zbyt szybko i musiał wrócić do salonu, niosąc dwa kubki z parującym napojem. Postawił naczynia na szklanym stoliku i przesunął go, żeby zrobić wystarczająco miejsca na dywanie, na którym usiadł. Rozłożył nogi i nakierował Elle, żeby usiadła przodem do niego między jego nogami, po czym ujął jej dłonie w swoje, przyciskając szczupłe palce do swoich ust i całując miejsce tuż nad obrączką i pierścionkiem zaręczynowym.
    - Kate zaczęła od tego, o czym mówiła wcześniej w związku z Larry’m – zaczął cicho, początkowo patrząc w podłogę, ale ostatecznie podniósł wzrok i wbił go w oczy Elle. – Mówiła też o tobie, wmawiała mi, że jestem dla ciebie wyjściem awaryjnym i płakałaś po odejściu Boltona. Potem uczepiła się dzieci, że nie mam pewności, czy są moje, że na mnie nie zasługujesz, że jeszcze nie jest za późno, żebym się rozwiódł i... – urwał i wzdrygnął się na samo wspomnienie. – Rzuciła się na mnie. Tego ode mnie chciała, dopieprzała nam, bo chciała dobrać się do mnie. Odepchnąłem ją, coś wrzeszczałem, ale byłem tak wściekły, że niewiele pamiętam i wyszedłem. Ale... Elle, to chyba nie jest najgorsze, co dzisiaj usłyszysz – wyjęczał, przysuwając się do niej, jakby miał nadzieję, że dzięki temu złagodzi wybuch bomby, którą za chwilę na nią zrzuci. – Zanim to się stało, pokazała mi dwa zdjęcia. Larry’ego i Connora. Connor jest w moim wieku, ma brązowe oczy, ciemne włosy i... Alison urodziła go, mając osiemnaście lat. Henry o wszystkim wiedział, oddali go do adopcji. I... Elle, jesteś do nich podobna. Bardzo, chociaż nie chciałem w to wierzyć. Więc poszedłem do Alison, miałem nadzieję, że Kate kłamała... Ale nie kłamała, skarbie. Od początku mówiła prawdę – wyrzucił z siebie, by wyszeptać ostatnie słowa. – Alison chciała mnie powstrzymać. Ale uważam, że zasługujesz na prawdę. I wiem, że nie możesz się denerwować i pewnie sam teraz szkodzę wam najbardziej, tylko że... To twoje życie, a nie ich. Powinnaś wiedzieć i sama zdecydować, co z tą wiedzą zrobisz... – zakończył i zamarł w bezruchu, nie mając pojęcia, jakiej reakcji się spodziewać.

    Artie 💔

    OdpowiedzUsuń
  192. Rozumiał, dlaczego skupiła się na informacji, że Kate się na niego rzuciła, bo był prawie pewien, że sam w takiej sytuacji zachowałby się podobnie. Fakt, że ciotka Elle się do niego dobierała był z tego wszystkiego najlżejszy, najbardziej do zniesienia i... Jakkolwiek nie zachowywałaby się ta kobieta, miała na sumieniu mniejszy grzech niż to, co zrobiła Alison.
    - Złapała mnie za twarz i pocałowała. Elle, naprawdę mam gdzieś swój obraz w jej głowie, właściwie mam gdzieś ją całą, bo w tamtej chwili przestała dla mnie istnieć – powiedział, masując jej palce swoimi, żeby rozluźniła pięści. – Ale to jest właśnie powód, przez który poszedłem do Alison. Byłem nawet w stanie uwierzyć, że znalazła w internecie zdjęcia kolesi, którzy są do ciebie podobni, żeby to wszystko nakręcić, tylko że... – urwał i przymknął powieki. Opuścił głowę, słuchając jej śmiechu, przekonywania samej siebie, że to nieprawda, aż w końcu krzyku. Nie miał jej tego za złe, przeciwnie, dziwiłby się, gdyby przyjęła to spokojnie, ale teraz musiał zrobić wszystko, żeby jakoś ją uspokoić i pomóc. Nie łudził się, że to drugie mu wyjdzie, bo tu nie dało się pomóc, ale zamierzał przy niej być tak długo, jak będzie go potrzebowała.
    - Nie wiem – westchnął, unosząc głowę i wbijając w Elle pełne smutku spojrzenie. – Nie mam pojęcia, nie pytałem. Ale zapytałem o to, czy... Czy jesteś córką Larry’ego. A twoja mama to potwierdziła – wyszeptał i pokręcił gwałtownie głową i ścisnął nadgarstki ukochanej, by przycisnąć jej ręce do swojej klatki piersiowej. – Nie mogę, Elle, nie mogę! – odparł równie głośno, mimowolnie wykrzywiając usta w grymasie. – Nie masz pojęcia, jak bardzo bym chciał, żeby to był jeden z moich głupich żartów, które cię wcale nie śmieszą. Ale nie jest! Wiesz co mi powiedziała Alison? Że ty i Connor odziedziczyliście dużo genów Larry’ego. To są jej słowa! – krzyknął, nie przejmując się tym, że łamie mu się głos. To nie dotyczyło go bezpośrednio, ale i tak czuł się, jakby tonął w morzu rozpaczy. Bo wiedział, jak cholernie źle będzie z tym jego ukochanej żonie, jednej z dwóch osób na tym świecie, które miały dla niego tak olbrzymie znaczenie.
    - Wiem, że to zabrzmi absurdalnie, ale musisz się uspokoić. Musisz, rozumiesz? Powinnaś być teraz najważniejsza, w takiej chwili powinnaś się liczyć tylko i wyłącznie ty, ale masz pod sercem maluszka, który odczuwa wszystko, co się z tobą dzieje, a nie może mu się stać krzywda. Wiesz o tym, prawda? – wyrzucił z siebie na wydechu i przycisnął jej drobne ręce mocniej do swojego torsu, by samemu po chwili ułożyć dłonie na jej policzkach i pogłaskać je kciukami. Oparł czoło na jej czole, przytrzymując ją przy sobie, żeby się nie odsunęła, choćby się waliło i paliło. – Nie krzycz, skarbie, proszę, uspokój się. Jestem przy tobie, jestem. I zrobię dla ciebie wszystko, pomogę tak bardzo, jak będę potrafił w takiej sytuacji, tylko postaraj się uspokoić – szeptał gorączkowo i odsunął się, ale tylko po to, żeby chwycić Elle pod kolanami i przyciągnąć ją do siebie tak, że usiadła na nim okrakiem, czy jej się to podobało, czy nie. Objął ją ramionami i przytulił do siebie mocno, kołysząc się rytmicznie w przód i w tył. – Nawet jeśli mnie teraz pobijesz, pogryziesz, podrapiesz, cholera wie co jeszcze wymyślisz, nie puszczę cię. Nie zostawię cię, póki tego nie przetrawisz – dodał, opierając dłoń na karku dziewczyny.

    Artie ❤️

    OdpowiedzUsuń
  193. Im mocniej się szarpała, im głośniej krzyczała i im dłużej próbowała się wyrwać, ty mocniej Arthur zaciskał wokół niej ramiona i przytrzymywał przy sobie. Nie chciał jej puszczać, bał się, że jeśli to zrobi, Elle zniknie. Zaszyje się gdzieś, gdzie nawet on nie będzie mógł jej znaleźć i finalnie przejdzie przez to sama, a... Obiecał, że przy niej będzie. I zamierzał dotrzymać tej obietnicy.
    - Możesz – odparł pewnym głosem, a kiedy zrozumiał, co próbuje zrobić, złapał za dół jej bluzki i zdjął ją pewnym ruchem. Odgarnął do tyłu długie włosy i przytrzymał je nad karkiem jedną ręką, drugą wachlując jej twarz. – Spokojnie, kochanie, wszystko jest dobrze. Jestem przy tobie, spokojnie – mówił, starając się, by jego głos brzmiał jak najbardziej kojąco. Gdy w końcu złapała głębszy oddech, ponownie ją do siebie przytulił, wtulając twarz w zgłębienie jej szyi i muskając skórę wargami.
    Wyprostował się, słysząc kolejne słowa i pokręcił gwałtownie głową.
    - Nie waż się. Nigdy tak nie mów, Elle – mruknął, ujmując jej zaczerwienioną, załzawioną twarz w dłonie. – Nie byłbym zdrowy, bo to była kwestia czasu, coś innego stałoby się katalizatorem. Bez ciebie nie miałbym dla kogo żyć, nie byłoby naszej córeczki... Kate może się pieprzyć, a twoi rodzice... To sprawa między nimi, nic nie jest twoją winą, Elle. To też była kwestia czasu, oni zawinili, nikt więcej – powiedział, wbijając spojrzenie w jej ciemne oczy. – Jesteś lepsza od niej, skarbie... Zrobiłaś to, czego ona się bała... Pozwoliłaś naszej córeczce poznać obie połówki, z których się składa. Twoja matka była tchórzem i wolała bezpieczną opcję. Jesteś od niej lepsza – powtórzył, przeczesując palcami jej włosy. – Jesteś też wszystkim dla rodziny, którą sama sobie stworzyłaś, którą ty wybrałaś, kochanie... Błagam, postaraj się uspokoić – wyszeptał, patrząc na nią jeszcze przez moment, a potem sięgnął do tylnej kieszeni spodni po telefon. Po tamtym wydarzeniu, które skończyło się przymusem leżenia w łóżku, wolał być ubezpieczony na wypadek, gdyby znowu zaczęło się coś dziać. Dlatego zapisał sobie numer Russella, który teraz wybrał drżącą dłonią. Nie przestając przytulać Elle drugim ramieniem przyłożył telefon do ucha, czekając niecierpliwie, aż mężczyzna odbierze.
    - Dobry wieczór, doktorze... – zaczął łamiącym się głosem. – Jest... Mam sytuację awaryjną. Muszę wiedzieć, czy mogę podać Elle coś uspokajającego... – urwał, słuchając odpowiedzi. – Szpital odpada, będzie jeszcze gorzej... Coś ziołowego? Jasne, dziękuję – rzucił i rozłączył się, bez wahania rzucając telefon na podłogę. Nie przestając obejmować ukochanej jedną ręką, drugą podparł się o kanapę, żeby się podnieść i przejść z nią do kuchni. Usadził dziewczynę na blacie i ucałował jej spocone czoło, po czym odsunął się i otworzył szafkę, która pełniła funkcję apteczki i wyjął z niej przezroczyste pudełko. W większości były tam jego leki, mocne i zdecydowanie nienadające się dla ciężarnej, ale w późniejszej fazie terapii, gdy wątroba zaczęła protestować, na jakiś czas zastąpił silne medykamenty ziołowymi uspokajaczami i wciąż miał kilka opakowań. Przejrzał je pobieżnie, aż znalazł te, które miały w nazwie calm i wyjął dwie tabletki. Nalał wody do szklanki i podał Elle lek.
    - Weź, nie zaszkodzą dziecku, a tobie pomogą – powiedział cicho, wstrzymując oddech w oczekiwaniu na decyzję ukochanej.

    Artie 💔

    OdpowiedzUsuń