Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2085. Be yours, be mine, dear

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz pisałam opowiadanie... Stresuję się, jakbym miała zaraz bronić tego nieszczęsnego licencjatu ;) W tekście pojawiają się przekleństwa, uwaga. W tytule Shawn Mendes i Fallin' All In You

2017 sierpień
 
Nie miała pojęcia, że ten semestr będzie miał tak duże znaczenie dla jej dalszego życia. Pierwszego dnia spóźniła się na nowe zajęcia, wchodząc do auli od razu zauważyła jedyne wolne miejsca w pierwszym rzędzie. Na wykładach zawsze siedziała na tyłach i nigdy uważnie nie wsłuchiwała się w słowa prowadzącego. Miała z przyjaciółką mnóstwo ciekawszych tematów do rozmowy, chociażby plotkowanie o imprezie w miniony weekend, podczas której doszło do małej sprzeczki pomiędzy Mattem a Brandonem. Villanelle miała do opowiedzenia Heather o swoim genialnym planie, na jaki wpadła i w który zamierzała ją wplątać.
— Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie. — Szepnęła w stronę prowadzącego posyłając mu delikatny uśmiech i licząc, że nie skomentuje tego w żaden sposób. Rozmowę z przyjaciółką musiała przełożyć na później, a zadowolić się w tym momencie mogła jedynie tym, że pan magister Morrison wydawało się, że nie zwrócił na jej spóźnienie większej uwagi. Rozłożyła zeszyt i zamiast notować jego słowa, rysowała koślawe linie nie skupiając się na niczym szczególnie. Łapiąc się na tym, że być może spoglądała na mężczyznę odrobinę za często, pospiesznie odwracając wzrok za każdym razem, gdy miała wrażenie, że zaraz na nią spojrzy.
— Heather! — Po zakończonych zajęciach pospiesznie odnalazła spojrzeniem przyjaciółkę i unosząc wysoko rękę pomachała do niej.
— Myślałam, że nadal masz wakacje, Vill — blondynka zaśmiała się idąc w stronę ciemnowłosej, aby po chwili stanąć naprzeciwko niej i objąć ją, wciąż z uśmiechem na ustach. — Jak tam? Słyszałam, że u Brandona była mała afera. — Wykrzywiła usta w grymasie, marszcząc przy tym brwi. Chwilę później znacząco spoglądała w stronę katedry i uśmiechnęła się złowieszczo, odzywają się odrobinę za głośno. — Niezłe ciacho, co?
— Ostatnie dwa tygodnie to była ciągła impreza. Niewiele brakowało, a ojciec nieźle by się wkurzył. — Elle chwyciła blondynkę pod ramię i pociągnęła w stronę wyjścia. Nie lubiła opowiadać o swoich wakacyjnych przygodach wśród tłumów. Odwróciła się przez ramię, zerkając raz jeszcze na prowadzącego, gdy przyjaciółka skomentowała jego wygląd. Zagryzła delikatnie wargę, gdy zdała sobie sprawę, że ich spojrzenia się spotkały i uśmiechnęła się, odwracając głowę w stronę Heather, aby kontynuować ich jakże poważną rozmowę. — Totalnie.
— Wracając do imprezy u Brandona.
— Powinnam zrobić dokładnie to co Lily. — Elle wypaliła nagle, przyspieszając kroku i ciągnąć swoją przyjaciółkę w stronę damskiej toalety, gdzie zamierzała opowiedzieć dokładnie co takiego planowała względem Nicolasa. Zaczynało irytować ją jego zachowanie i fakt, że ciągle traktował ją tylko jak przyjaciółkę, gdy dawała mu ciągle znać, że wyraźnie oczekuje od niego czegoś więcej. Uparła się jeszcze w zeszłym roku, że zrobi z niego grzecznego chłopca i nie zamierzała poprzestać jedynie na samych założeniach. Villanelle Madisson nie należała do osób, które rzucały słowa na wiatr.
— Czyli co?
— Matt i Brandon pokłócili się o nią. — Pospiesznie wyjaśniła, gdy zatrzasnęły za sobą drzwi i rozejrzała się, upewniając się, że są tylko we dwie. — Wiesz, że przecież do tej pory cały czas kręciła z Mattem, ale on nie zwracał na nią wystarczająco dużo uwagi, a gdy na celowniku pojawił się Brandon, Matt nagle zrobił się cholernie zazdrosny.
— Po pierwsze nie wiem, czy to taki dobry pomysł… a po drugie, naprawdę myślisz, że to podziała na Nica? Przecież on… raczej nie jest typem, któremu zależy na wyłączności. — Madisson doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co miała na myśli blondynka. Z trudem przyglądała się kolejnym miłosnym ekscesom swojego przyjaciela, ale podejrzewała, że skoro ona ciągle przy nim była i czekała na ten moment, aż chłopak zrozumie… może szybciej przejrzy na oczy, gdy Elle w jakiś pokaże mu, że nie będzie zawsze w pobliżu.
— Wiem, Heather, ale… może gdy nie będę na każde jego zawołanie. Może, kiedy zobaczy, że też mogę interesować się kimś innym. — Nie była pewna, nie miała pojęcia czy to aby na pewno dobry pomysł, ale… nie miała w tym momencie, żadnej lepszej alternatywy.
— Wiesz już, chociaż kto to miałby być?
— Ktoś… wyjątkowy. — Uśmiechnęła się tylko tajemniczo. — W końcu Nicolas nie jest po prostu Mattem.
— Jesteś pewna, Villanelle? To takie… strasznie dziecinne. Poza tym mówiłam ci już niejednokrotnie, że Nicolas po prostu nie jest dla ciebie.
Brunetka w głębi serca wiedziała, że Heather ma rację. Za każdym razem, gdy dochodziła do wniosku, że dobrze zrobiłoby jej przerwanie tego, Nicolas nagle zachowywał się zupełnie inaczej, a wszystkie ich krótkie momenty sprawiały, że Elle nie chciała niczego innego.
— Jestem w nim zakochana po uszy, Heath… sama już nie wiem ile to się ciągnie. Muszę spróbować, bo inaczej zwariuję. — Zacisnęła nerwowo wargi w cienką linię, spoglądając w swoje lustrzane odbicie. Była żałosna, zdawała sobie z tego sprawę, ale platoniczna miłość cholernie mocno ją zaślepiała. — Jeżeli to nie zadziała, zapomnę o nim. — Szepnęła, chociaż wcale w to nie wierzyła.
Heather skinęła tylko głową na słowa przyjaciółki. Przyjaźniły się już w high school i dobrze wiedziała ile to wszystko trwa. Wiedziała też, jak bardzo uparta potrafi być Elle w swoich postanowieniach. Heather była pewna, że gdyby nie ograniczenia finansowe, w tym momencie kontakt ze swoją najlepszą przyjaciółką miałaby tylko online, gdyż ta z pewnością studiowałaby w Szwajcarii, spełniając swoje największe marzenia.

2017 październik 

Dwa tygodnie po opowiedzeniu swojego planu przyjaciółce miała już wybraną ofiarę. Siadała zawsze na jego zajęciach w pierwszym rzędzie, tak jak to wszystko się zaczęło. Rozkładała zeszyt i z uwagą przysłuchiwała się temu, co opowiadał młody wykładowca. Spoglądała na niego coraz częściej i dłużej, nie odwracając już wzroku, gdy ich spojrzenia zaczęły się ze sobą spotykać. W zeszycie zaczęła starannie notować wszystkie wątpliwości, jakie jej się nasuwały, aby po pewnych zajęciach, gdy wymienili się kilkakrotnie uśmiechami, została na chwilę, pod pretekstem wytłumaczenia sposobu zaliczenia przedmiotu, gdyż przecież spóźniła się na pierwsze zajęcia, a jej koleżanka chyba nie słuchała zbyt uważnie. Od tamtego momentu po każdych zajęciach miała przygotowane chociaż jedno pytanie dotyczące poprzedniego wykładu. Nie chciała sprawiać wrażenia głupiej, dlatego na zajęcia zawsze przychodziła przygotowana i po lekturze dodatkowej literatury, aby móc zagłębić z panem magistrem w krótką rozmowę. Pewnego dnia przeżyła swój mały szok, uzmysławiając sobie, że naprawdę lubi rozmawiać z tym facetem, nawet jeżeli do rozmowy przygotowuje się wcześniej, uzbrajając się w porcję nazwisk doktorów i garść definicji.
Telefon komórkowy wsadzony pomiędzy kartki zeszytu zawibrował cicho, a brunetka uprzednio zerkając na wykładowcę, po chwili spojrzała na wyświetlacz i przeczytała wiadomość od przyjaciółki.
„Villa, zastanów się jeszcze, czy to na pewno dobry pomysł. Pomyśl o konsekwencjach… to jest nasz prowadzący. Proszę Cię. Nie chcę, żebyś miała kłopoty.”
Westchnęła cicho i zablokowała ekran, odrzucając od siebie natrętne myśli podpowiadające, że faktycznie jej zachowanie nie jest odpowiednie czy sensowne. Niby nie działała pod wpływem chwili, niby wcześniej wiedziała czego konkretnie chce, a jednak działała spontanicznie. Zwłaszcza, gdy wpatrywała się w mężczyznę i on robił dokładnie to samo. Tuż po zakończonych zajęciach, wcale nie spieszyła się ze zebraniem swoich rzeczy. Nie zamierzała gnać do przodu, aby jak najszybciej znaleźć się poza aulą. Nie rozglądała się nawet, gdzie jest Heather. Wzrokiem szukała Nicolasa i gdy miała pewność, że na nią patrzy, wstała i wolnym krokiem ruszyła w stronę biurka magistra Morrisona.
— Przepraszam, ma pan może chwilę? — Uśmiechnęła się, dokładnie w ten sam sposób, gdy po raz pierwszy wychodziła z jego zajęć wraz z przyjaciółką. — Mogę mieć pytanie? W zasadzie to dwa, bo jedno właśnie wykorzystałam. — Zaśmiała się melodyjnie, wsuwając kosmyk włosów za ucho, nie spuszczając spojrzenia z jego twarzy. Nie umiała tego wyjaśnić, ale jej serce biło znacznie szybciej, gdy znajdowała się w jego pobliżu. Zawsze wtedy brała głęboki wdech, wyczuwając zapach jego perfum i zastanawiała się nad tym, jak smaczne muszą być jego usta. Zapominając przy nim całkowicie o Nicolasie, a przecież w ogóle go nie znała.
— Skoro jedno zostało już wypowiedziane, proszę śmiało zadać drugie.
— Na zaliczenie z rysunku, mamy przynieść kilka naszych projektów… Mógłby pan rzucić okiem na moje i… doradzić co zmienić?
— Masz je przy sobie?
— Nie chciała bym pana nimi zasypywać, ale… — chwyciła torbę i oparła ją sobie o biodro, aby po chwili spojrzeć do środka i wyjąć z niej teczkę najróżniejszych jej prac — nie umiem się zdecydować, które się w ogóle nadają. Mam wrażenie, że we wszystkich brakuje czegoś istotnego, i… profesor Turner jest bardzo wymagająca. — Zagryzła nerwowo wargi, układając teczkę na blacie biurka i powoli wyciągając kolejne to rysunki. —Myślałam, że może wziąłby je pan i na spokojnie przejrzał w wolnej chwili, ale okazało się, że pani Turner zmieniła zdanie i prace mamy przynieść już w tym tygodniu, w środę mamy z nią zajęcia, a z panem dopiero za tydzień. Mogłabym podejść, jeżeli zgrałyby się nam… znaczy panu i mi okienka, albo może wieczorem odebrałabym je gdzieś na mieście. — Wzruszyła lekko ramionami, jak gdyby nigdy nic. — Przepraszam, zapędziłam się w tym wszystkim. — Powiedziała nieco ciszej, przyglądając się, jak jego dłonie suną po jej kartkach, jak chwyta kolejne prace i przygląda im się z uwagą. — I chyba trochę za dużo mówię, zawsze tak mam gdy się denerwuję, przepraszam. — Dodała, i zaczęła skubać skórki przy paznokciach, aby skupić się na czymś innym niż próbowanie spamiętania jego zapachu.

30 grudnia 2017 

Nie mogła uwierzyć, że to wszystko działo się naprawdę. Nie była pewna czy bardziej absurdalne jest to, do czego tak właściwie się posunęła, czy fakt, że Nicolas wydawał się być niczym niewzruszony. Była na siebie wściekła, bo czas cały czas mijał, a wszystko co robiła po to, aby wyprostować sytuację, coraz bardziej ją komplikowało. Spędzając coraz więcej czasu z Arthurem, częściej kłóciła się z Nicolasem, za wszelką cenę próbując odnaleźć w nim cech młodego doktoranta. Upierała się w swoim własnym przekonaniu, że jedyną osobą, którą kocha jest Nicolas. Częściej kłóciła się też z przyjaciółką, która próbowała powstrzymać Villanelle przed własnym unicestwieniem, bo jak uważała, wplątanie się Madisson pomiędzy tych dwóch facetów nie przynosiło jej niczego dobrego. Sama nie potrafiła jeszcze tego dostrzec i z każdym kolejnym razem, powtarzała sobie, że to jest ten ostatni raz. Ostatni raz, gdy robi coś ze względu na Nicolasa. Ostatni raz, gdy decyduje się na spotkanie z panem magistrem Morrisonem. Ostatni raz, gdy obiecuje przyjaciółce, że skończy to wszystko. Ostatni raz, gdy wysyła jej wiadomość tekstową z przeprosinami. Ostatni raz, gdy wybiera kogokolwiek, poza sobą samą.
Śmiała się, ale płakała.
Cieszyła się, ale była smutna.
Kochała ich, ale nienawidziła jednocześnie.
Zgubiła w tym wszystkim siebie i to najbardziej ją bolało.
Na własne życzenie wplątała się w coś, czego nigdy nie chciałaby przeżyć na własnej skórze. Zdawała sobie sprawę, że gdyby ktoś potraktował ją dokładnie w taki sposób, w jaki ona zaczęła traktować ich oboje, prawdopodobnie nigdy więcej nie zaufałaby żadnemu mężczyźnie. Nie umiała jednak tego przerwać. Nicolas był jej złym chłopcem, którego chciała naprawić, a Arthur był zakazanym owocem, będącym na wyciągnięcie ręki.
Na imprezę sylwestrową miała iść z Nicolasem. Mieli się świetnie razem bawić na domówce w domu rodziców Matta, którzy wyjechali do Europy na ten czas. Chłopak zapewniał, że będzie to największa i najlepsza impreza, na jakiej kiedykolwiek wszyscy zaproszeni byli. Villanelle chciała wierzyć, że tak właśnie będzie. Chciała wierzyć, że w ten wieczór, wraz z pożegnaniem starego roku, pożegna się ze wszystkimi swoimi problemami i zmartwieniami. Liczyła, że ta noc zostanie z nią na zawsze.
Dzień wcześniej umówiła się z Heather i Lily w pobliskiej kawiarni. Dziewczyny chciały obgadać szczegóły jutrzejszego wieczoru. Miały zdecydować, które z sukienek ubiorą i jak dobrze będą się bawić.
— Kupmy tylko żurawinową wódkę, błagam. Innej nie mogę pić, bo mnie później boli żołądek. — Madisson zaśmiała się, gdy przeszły już do mniej urodowych tematów, a Lily szybko potwierdziła słowa koleżanki.
— To nie sprawiedliwe, jesteście we dwie przeciwko mnie. — Heather westchnęła, marszcząc brwi. — Ja naprawdę jej nie lubię, ona jest okropna.
— Z sokiem pomarańczowym jest cudowna. Przecież takie drinki to ży… — Lily przerwała, spojrzeniem dając znać Heather, aby spojrzała w stronę kasy. — Życie. Te drinki to życie, Heather.
— Kogo tam obczajacie? — Dziewczyna bez skrępowania odwróciła się w stronę kasy, a uśmiech, który do tej pory gościł na jej ustach zniknął. Zacisnęła pięści na podłokietnikach fotela, na którym siedziała i wzięła głęboki oddech. — Trzymajcie mnie, albo go zabiję. — Szepnęła, nim jednak przyjaciółki zdążyły w jakikolwiek sposób zareagować, Elle podniosła się już i szła w stronę swojego… w zasadzie nie wiedziała już sama, trzymając w dłoniach kubek pełen kawy.
Popukała go delikatnie w ramię i uśmiechnęła się szeroko na jego widok.
— Cześć Nicolas. — Szeroki, sztuczny uśmiech pojawił się na jej ustach. — Ale świetnie, że się dziś widzimy. — Kontynuowała, czując, że zaraz nie wytrzyma i wydrapie mu lub dziewczynie oczy. Albo obojgu. Najlepiej jednocześnie. — Chciałam ci powiedzieć, że możesz zapomnieć o naszej jutrzejszej imprezie. Nie przyjeżdżaj po mnie, nie pokazuj mi się na oczy i… w ogóle najlepiej się do mnie nie zbliżaj. — Wycedziła przez zaciśnięte w uśmiechu zęby, a następnie uniosła rękę z kubkiem i bez skrępowania wylała napój na parę. — Jakim ty jesteś kurwa kretynem, Nico. — Mruknęła nie zważając na zdezorientowanie na jego twarzy, złość na twarzy jego koleżanki i wkurzone spojrzenie baristki. Odwróciła się na pięcie i wróciła do stolika, przy którym czekały na nią przyjaciółki gotowe do szybkiej ewakuacji dziewczyny, najlepiej jak najdalej od kawiarni. Zostawiły napiwek w ramach przeprosin za Elle, narzuciły na nią kurtkę i owinęły grubym szalem, a następnie wypchnęły z kawiarni. Była wkurzona. Była wściekła. Była zdenerwowana… Mogła obwiniać wszystkich dookoła siebie, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jedyną odpowiedzialną osobą za ten bałagan była ona sama.
— Nie chcę być wredna, ale przecież…
— Skoro tak to się nie odzywaj. — Burknęła, dobrze wiedząc co Heather zamierzała powiedzieć. — Albo wsadź sobie te swoje a nie mówiłam, gdzieś głęboko, bo naprawdę nie chcę tego słuchać. — Dodała czując, jak po jej policzkach spływają łzy.
— Nie przejmuj się, Vill. — Lily chciała ją uspokoić, jednak blondynka wtrąciła się w słowo koleżance.
— Nie trać na nią czasu, Li. Nigdy nie wiesz, kiedy postanowi zabawić się nami w ten sam sposób. — Heather była równie zdenerwowana co Villanelle. W końcu od samego początku roku akademickiego starała się odwieść ją od głupiego pomysłu i powstrzymać przed znalezieniem się w takiej czy podobnej sytuacji. — Poza tym, nasza Madisson zawsze i tak wie wszystko najlepiej. — Dodała, biorąc dłoń z pleców przyjaciółki i wciskając ją w kieszeń swojego płaszcza.
— Jesteś zła… ale to przecież
— Zamknijcie się obie. — Winowajczyni warknęła oschle i podniosła głowę, uprzednio ścierając dłońmi łzy z policzków. — Jesteście… — Nie dokończyła jednak. Ugryzła się w język, w odpowiednim momencie. — Moimi najlepszymi przyjaciółkami i możecie… i musicie mnie zjebać. — Zaszlochała, czując jak cała frustracja opuszcza jej spięte ciało. Objęcia dziewczyn sprawiały, że była w stanie ustać na nogach o własnych siłach.
Nie miała pojęcia, że Arthur również był w tej samej kawiarni i widział całą tę sytuację.

31 grudnia 2017 

Nie mogła nie przyjść. Skoro wszyscy wiedzieli, że pojawi się na tej imprezie, nie mogła przecież zrezygnować ze względu na jakiegoś chłopaka. Miała jeszcze Hrather i Lily, które były najlepszymi osobami w całym jej życiu. Były zawsze obok niej, nawet wtedy, gdy traciła rozum i zapominała, że w życiu są znacznie ważniejsze rzeczy niżeli posiadanie chłopaka, czy próbowanie zdobycia go.
Była ubrana zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami dziewczyn. We trzy przyszły ubrane w czarne sukienki. Na ich ustach kontrastowała mocna, czerwona pomadka. Villanelle, jak zawsze pachniała swoimi ulubionymi perfumami, a na nogach bez rajstop miała swoje najwygodniejsze, nieco schodzone już szpilki. Tylko im ufała, jeżeli chodziło o przetańczenie całej nocy bez żadnych szkód na stopach, a taki właśnie miała plan. Chciała się bawić, chciała zapomnieć o chłopakach i wszystkich problemach z nimi związanych. Przyszła z przyjaciółkami i to z nimi miała tańczyć, śpiewać głośno do puszczanej muzyki, popijać drinki z sokiem pomarańczowym i żurawinową wódką.
Tak też było. Bawiły się we trzy świetnie. Poruszały biodrami w rytm muzyki, aby po chwili zacząć skakać i piszczeć, gdy rozpoczynał się ich ulubiony utwór. Wszystko wyglądało idealnie, dokładnie tak jak zakładały przed przyjściem tutaj. W przypadku dziewczyn, nic jednak nie mogło być takie, jak sobie wyobrażały. W momencie, w którym Villanelle wypatrzyła w tłumie Arthura, wszystko przestało być dobrze. Nie ruszyła jednak za nim od razu. Udawała… nie, naprawdę starała się dobrze bawić. Chciała się dobrze bawić i nie zaprzątać sobie głowy niczym, a zwłaszcza nikim poza swoimi przyjaciółkami. Heather i Lily, które odkręciły właśnie butelkę kolejnej żurawinowej wódki, znacznie zmieniając proporcje jej mieszania z sokiem pomarańczowym.
— Nie mamy lodu. — Lily jęknęła zrozpaczona. Heather zaczęła się w reakcji tylko śmiać i rozejrzała dookoła, czy gdzieś przypadkiem nie leży worek lub kubeczek z lodem. Wpatrując się w drinki siedzących nieopodal znajomych ze studiów.
— Przecież w lodówce jest kostkarka. — Elle westchnęła, kręcąc przy tym głową i chwyciła ich szklanki, idąc w stronę kuchni. — Będziecie mnie za to kochać. — Uśmiechnęła się uroczo do koleżanek, powoli podnosząc się z kanapy, która w tym momencie wydawała się być zdecydowanie za bardzo wygodna i za miękka. Jakby trzymała Villanelle w swoich poduszkach, nie chcąc jej wypuścić. Z impetem podniosła się i wybijając się z nóg od razu pięknie stała z wyprostowaną sylwetką, wylewając przy tym odrobinę drinków ze szklanek. Pokręciła głową i ruszyła w stronę kuchni. Co prawda nie miała pojęcia czy kostkarka faktycznie działa, czy ktoś pomyślał i wcześniej ją napełnił, ale… miała to w tym momencie głęboko w poważaniu. Chciała po prostu napić się zimnego drinka i przy okazji odetchnąć odrobiną świeżego powietrza, chociaż podejrzewała, że wśród palących nie tylko papierosy studentów, może być to trudne zadanie.
— Gdzie to jest. — Mruczała, odstawiając dwie szklanki na blacie kuchennej wyspy, a z jedną podchodząc do lodówki i zastanawiając się, jak właściwie ma uruchomić urządzenie.
— Pomóc? — Usłyszała za sobą znajomy głos. Odwróciła się i uśmiechnęła szeroko.
— Cześć, Artie. — Ukazała zęby w szerokim uśmiechu, naciągając odrobinę podwinięty materiał sukienki. Zagryzła wargę i tylko pokiwała delikatnie głową. Nie miała pojęcia, która jest godzina, ile już minęło od ich przyjścia i kiedy po raz pierwszy widziała go na tej imprezie. — Poproszę. — Dodała po chwili, oddając mu szklankę i odsunęła się odrobinę od lodówki, biodrami opierając się o blat wyspy. — Jesteś w zasadzie studentem, że bywasz na studenckich imprezach, czy raczej wykładowcą, który wkręcił się, chcąc sprawdzić, jak bawi się teraz młodzież? — Zaśmiała się, nie zastanawiając się nad sensem swoich słów. Wypiła już całkiem sporo i chociaż wciąż trzymała się równo na nogach, umysł miała delikatnie przyćmiony.
— A wolałabyś, abym był tutaj jako kto? — Uśmiechnął się szeroko.
— Może… po prostu jako Arthur Morrison? Świetny facet, którego poznałam kiedyś w kawiarni. Brzmi bardzo neutralnie, prawda? — Zaśmiała się, podpierając się dłońmi o mebel i uważnie przyglądając się mężczyźnie, jak dodaje lodu do jej drinka.
— Coś mi podpowiada, że wypiłaś już dzisiaj wystarczająco. — Spojrzał na nią tym swoim spojrzeniem, za którym bardzo szalała. Westchnęła, wzruszając delikatnie ramionami.
— Żegnam stary rok wraz z wszystkimi problemami. Chyba mi się trochę należy. — Powiedziała, poruszając powoli biodrami w rytm właśnie rozpoczynającej się piosenki, którą tak bardzo lubiła. — Rozpoznajesz ją? Zawsze leci, gdy siedzimy w kawiarni. — Zauważyła, odpychając się od szafki i stając tak, aby swobodnie móc okręcić się wokół siebie, stąpając przy tym z nogi na nogę do znajomych dźwięków.
— Chcesz zatańczyć?
— Prosisz mnie o wspólny taniec czy po prostu pytasz? — Zaśmiała się, odrobinę za głośno i wyciągnęła rękę w jego stronę, dając mu wyraźny sygnał, że tak, że chce zatańczyć, z nim, tutaj i teraz. Zapominając o drinku i o tym, że miała przynieść przyjaciółką przecież lód, a te miały ją za to kochać. Najważniejsza była w tej chwili melodia, która kojarzyła jej się z chwilami spokoju i zapachem jego perfum.
Zapachem, który mogła ze spokojem poczuć i w tym momencie. Powoli poruszając biodrami, opierając się czołem o jego bark i przymykając powieki, delektować się przyjemnością. Spokojem, który ogarniał jej ciało i umysł za każdym razem, gdy była wystarczająco blisko starszego od siebie mężczyzny.
— Zrobiłam coś złego… i bardzo źle się z tym czuję. — Szepnęła nagle, nie przestając tańczyć i układając ostrożnie dłoń na jego policzku. Zacisnęła wargi, nie mówiąc jednak nic więcej. Nie mogła mu przecież powiedzieć, jak bardzo złą kobietą była. Nie mogła przyznać się do tego, że od samego początku ich znajomość miała służyć tylko temu, aby Nicolas zwrócił na nią wystarczająco dużo uwagi. — Bardzo, bardzo tego żałuję i… przepraszam. — Westchnęła powoli podnosząc głowę, aby spojrzeć w jego oczy. Uśmiechnęła się subtelnie i pokręciła delikatnie głową. — Wiesz, bardzo lubię zapach twoich perfum. — Szepnęła, przykładając nos do jego koszuli i zaciągnęła się zapachem, cały czas trzymając dłoń na jego policzku. Uśmiechnęła się, czując jak chwyta jej dłoń i przykłada sobie jej nadgarstek do ust, muskając go delikatnie.
— Skoro czujesz się z tym źle, znaczy, że żałujesz. Wbrew pozorom to dobrze. Znaczy, że po prostu jesteś człowiekiem i popełniłaś błąd, Elle. — Szepnął, cały czas trzymając jej dłoń.
— To naprawdę miłe, ale nie wiem czy zasługuję na czyjekolwiek przebaczenie.
— Jesteś pijana.
— Ty też musisz być. Jest sylwester, Arthur. Poza tym, nieprawda, po prostu wypiłam troszkę. — Zaśmiała się cicho, odsuwając się nieznacznie od mężczyzny, gdy ich piosenka ucichła. — To był najcudowniejszy taniec, jaki sobie mogłam wyobrazić do tego kawałka.
Zaśmiał się na jej słowa, a Elle pokręciła głową.
— Nie powinieneś się śmiać, mówię takie rzeczy naprawdę bardzo rzadko. — Wyjaśniła, mimowolnie ponownie się do niego zbliżając i zadzierając głowę, wpatrywała się w jego twarz.
— Rozumiem, w takim razie cała przyjemność po mojej stronie.
— Pocałuj mnie. — Szepnęła cicho, nie panując nad sobą.
— Co?
— Zrób to proszę, po prostu.
— Jesteś moją studentką… prowadzę twoją grupę.
— I co z tego? Jest pan na imprezie dla studentów, panie magistrze. — Zaśmiała się cicho, zmniejszając dystans pomiędzy nimi, który i tak był już niewielki.
— To nie właściwe, Villanelle.
— Po prostu przestań, pierdolić, Artie. — Zmrużyła powieki, gdy tylko poczuła smak jego słodkich ust, z żarliwością odwzajemniając słodką pieszczotę. Wtulając się w niego, zacisnęła dłonie na materiale jego koszuli i nie chciała już go puszczać, choćby na chwilę.
Nie umiała powiedzieć, w którym momencie pocałunki stały się dużo bardziej namiętne, kiedy jej serce zabiło mocniej, sprawiając, że naprawdę chciała poczuć bliskość Arthura Morrisona. Pana magistra, Arthura Morrisona. Zapomniała o drinkach i koleżankach, gdy jego dłonie sunęły wzdłuż jej ciała, gdy naparł na nią i ruszył powoli w nieznanym jej kierunku, układając dłonie na jej pośladkach i chwytając ją, podniósł tak, że musiała spleść nogi wokół jego pasa. Nie chciała odsunąć się od niego nawet na milimetry, czując te przyjemne ciepło i perfumy, które sprawiały, że wariowała. Nie sprzeciwiała się, gdy zatrzasnął za sobą drzwi jednego z pokojów w domu Matta. Nie powiedziała nie, gdy ułożył ją ostrożnie na materacu, cudzego łóżka. Wpiła się tylko zachłannie w jego usta, odwzajemniając słodkie pocałunki, nie mogąc doczekać się tego, co będzie dalej. Chciała tego, całą sobą.
Pożegnała stary rok, jęcząc głośno w ramionach młodego doktoranta.

2018 luty 

Początkowo sylwestrową noc wspominała z lekkimi rumieńcami na policzku, za każdym razem gdy podczas zajęć jej spojrzenie i Morrisona przecinały się. Myślała, że wszystko jakoś się ułoży, że skoro rozpoczął się nowy rok… W końcu chciała wraz z nim zacząć wszystko raz jeszcze. Nie było to jednak tak łatwe, jak myślała, że będzie. Zwłaszcza, że Nicolas w pierwszym tygodniu stycznia pojawił się w jej rodzinnym domu, przepraszając ją, za swoje wcześniejsze zachowania, a cała równowaga, która w jej mniemaniu udało jej się osiągnąć, została rozchwiana.
— Mamo. Strasznie źle się czuję. — Szepnęła czując, jak zbiera jej się na wymioty. Przełknęła z trudem ślinę, opierając się o futrynę drzwi prowadzących do kuchni. Pospiesznie cofnęła się jednak o krok, czując jak treści żołądka cofają się. — Mamo… ja. — Przerwała jednak, odwracając się szybko, biegiem ruszając do łazienki, gdzie upadła na kolana przy toalecie.
Alison, urocza kobieta z zatroskaną miną podążyła za córką i przystanęła przed drzwiami, przysłuchując się z niepokojem dźwiękom z wnętrza pomieszczenia.
— Jestem w ciąży, mamo. — Ciężko było odgadnąć czy łzy na jej policzkach były spowodowane torsjami, czy smutkiem i przerażeniem.
— Zaraz ci przejdzi… co takiego!? — Uniosła ton, spoglądając na bladą, zapłakaną twarz Elle. — Skarbie, jak, jak do tego doszło? — Kobieta nie była na bieżąco w sprawach sercowych swojej córki, a na ten moment nie kojarzyła, aby wspominała jej o jakimkolwiek chłopcu. Stąd niepokój w głosie pani Madisson.
— My… to było na noworocznej imprezie. — Przetarła policzki i zakryła twarz dłońmi, czując, kolejne, spływające łzy. — Nie skrzywdził mnie, chciałam tego, ale… Nie wiem jak. — Załkała, czując jak przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Myśl, że ojcem dziecka jest Arthur Morrison, który wpadł w jakąś obsesję i ciągle za nią chodził, doprowadzała ją do szaleństwa. Bała się wyjść z domu… nie miała pojęcia czego tak naprawdę od niej chce. Gdy w kieszeni spodni zawibrował jej telefon, wyciągnęła go powoli, a na ekranie widząc wiadomość od Arthura, wpadła w histeryczny płacz. — Nie chcę go więcej widzieć, mamo. A on… on jest wszędzie. Gdziekolwiek nie jestem, on tam też jest. — Łkała czując jak drży jej ciało. Uspokoiła się dopiero w momencie, w którym kobieta objęła ją swoimi ramionami i ułożywszy rękę na jej głowie, przyciągnęła ją do siebie.
— Wszystko się ułoży skarbie. — Szeptała, czule gładząc jej głowę i tuląc mocno do siebie córkę. Była gotowa chronić ją.
— Wcale nie… nic się nie ułoży, nic nie rozumiesz. — Wyszeptała pociągając przy tym nosem. Jak miała bowiem powiedzieć mamie, że facet z którym spała nie dość, że był jej prowadzącym to jeszcze śledził ją? Bo był nie dlatego, że uczestniczył w jej życiu, a dlatego, że wpadł w jakąś chorą obsesję, a Elle nie umiała przed tym uciec. — Chcę wyjechać. Chcę jechać do ciotki Kate, nie chcę tu więcej być. Muszę… Muszę wyjechać mamo.
— Villanelle, czy to dobry pomysł? On ma prawo wiedzieć.
— Pozwól mi, proszę. — Wszyscy wiedzieli, że panna Madisson była uparta, jak osioł. Gdy coś sobie postanowiła, nic nie było w stanie jej powstrzymać. Nic więc dziwnego, że gdy tylko kobieta wypuściła ją ze swoich ramion, Elle już płakała ciotce do słuchawki, zastanawiając się co musi ze sobą zabrać, skoro nie zamierza już nigdy wrócić.

29 sierpnia 2018 

— Musimy wrócić, Thea. — Szepnęła do swojej córeczki, trzymając ją mocno w ramionach. Trzymając małą dziewczynkę w swoich rękach, ciążyły nad nią ogromne wyrzuty sumienia. Szczególnie, gdy wracała myślami do lutego, do pierwszej rozmowy z ciotką. Gdy za zamkniętymi drzwiami swojego pokoju błagała, aby pomogła jej uporać się z tym problemem. Teraz, w tym momencie chciało jej się płakać, że mogła w ogóle pomyśleć o swojej kruszynce w ten sposób. Była przecież jej wszystkim. Była całym jej światem. Była cząstką jej samej i jego… Tego, za którym tak cholernie tęskniła i nie rozumiała właściwie dlaczego, nie rozumiała również dlaczego widziała jego twarz za każdym razem gdy zamykała oczy. Dlaczego usilnie próbowała znaleźć zapach jego perfum i dlaczego chciała, aby właśnie teraz ją przytulił. — Babcia miała rację, skarbie… twój tatuś ma prawo wiedzieć. — Szepnęła cicho. — Boże, chyba zwariowałam, króliczku.

2018 grudzień 

W najśmielszych marzeniach nie wyobrażała sobie tego czasu w ten sposób. Siedziała właśnie na kanapie w mieszkaniu Arthura Morrisona, obserwując jak ten usypia w swoich ramionach ich córkę. Musiała z bólem przyznać, że usypianie dziewczynki wychodziło mu znacznie lepiej. Może to przez te kołysanki, które ciągle jej nucił, a może ze względu na silne ramiona? Nie zastanawiała się nad tym. W tym momencie najważniejsze dla niej było to, że jego metody działały, dzięki czemu mogli cieszyć się chwilą dla siebie.
— Mam wrażenie, że ta choinka stoi krzywo. — Oznajmiła rzeczowym tonem, gdy Arthur odłożył Theę do łóżeczka i usiadł tuż obok niej. — Powinieneś ją odrobinę przestawić, strasznie mnie to irytuje. — Westchnęła, jednak chwyciła go pod ramię i ułożyła policzek na jego barku, wtulając się w niego.
— Nie, nie wstawaj. — Jęknęła, gdy mężczyzna ruszył się nieznacznie na kanapie, a po chwili stał już przy świątecznym drzewku. Sama brunetka wyprostowała się i uważnie go obserwowała. — Trochę w lewo. — Instruowała dokładnie, wzdychając przy tym głośno. Przecież prosiła, aby się nie ruszał. Było jej tak dobrze i przyjemnie, gdy był obok.
— I weź tu dogódź kobiecie.
— Masz jakiś problem, Morrison? — Zaśmiała się melodyjnie, przyglądając mu się z uwagą.
— Jeszcze nie, ale pewnie zaraz będę miał.
— Nie podoba mi się ta choinka.
— Przecież sama ją wybierałaś, słoneczko.
— Bo wtedy wyglądała na ładniejszą. — Westchnęła kręcąc głową. — Nic nie rozumiesz. Na pewno postawili ją na tle samych brzydkich, więdnących już. Dlatego wydawała się wtedy idealna. — Żachnęła się, wstając z kanapy i sięgając szklankę z sokiem, po chwili przystawiła ją sobie do ust, upijając odrobinę. — A masz lampki? Arthur, czy kupiliśmy lampki na choinkę? — Jęknęła z przerażeniem.
Pamiętała dokładnie, że chciała, aby tamta noc została z nią na zawsze. Dziś, dzięki niej miała znacznie więcej, niż mogła sobie wyobrazić.
— Kocham cię, Artie. — Szepnęła podchodząc do mężczyzny, czule muskając jego ust. — Obiecuję, że w przyszłym roku to ty będziesz miał decydujący głos, podczas wyboru choinki. — Dodała spoglądając na niego błyszczącym spojrzeniem.

4 komentarze

  1. Jak mnie ta notka wciągnęła! Pożerałam wzrokiem każde zdanie, szybciej i szybciej, bo natychmiast chciałam wiedzieć, co dalej! Muszę przyznać, że bardzo ładnie Ci to wyszło :) Że wyszło Ci wręcz świetnie! Uwielbiam, kiedy tekst wciąga mnie w ten sposób. Kiedy przestaję widzieć litery, a zaczynam dostrzegać zmalowane słowami obrazy :) Musisz dla nas pisać zdecydowanie częściej!
    Cieszę się niezmiernie, że ta historia znalazła swój szczęśliwy finał. Naprawdę dobrze było przeczytać ostatnią część :) Pouśmiechałam się trochę do monitora i mogę pomału wybierać się spać zadowolona ;) Przede wszystkim jednak chcę więcej, nie każ nam długo czekać na kolejne posty!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę bardzo, ale to bardzo miło jest mi czytać taki komentarz :) To zdecydowanie motywuje do dalszego pisania! Jeszcze miesiąc-dwa i będę miała mnóstwo wolnego czasu... kto wie, co to będzie! :)

      Usuń
  2. 💜 Wyraża więcej, niż tysiąc słów

    OdpowiedzUsuń