Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Before the truth will set you free. It’ll piss you off

Charlotte Lester


It's so nice to meet you, Let's never meet again

Charlotte Lotta Spark Lester

ur. 19 listopada 1995 roku w Southampton (Anglia)
| absolwentka ASP - grafika | barmanka | krav maga po godzinach |lęk do poruszania się jakimkolwiek naziemnym transportem publicznym|


Before you find a place to be,
you're gonna lose the plot
Pełna energii, optymizmu, lecz także nieufności wobec ludzi przyleciała do Nowego Jorku na wymarzone studia na Art Students League. Mocny charakter od najmłodszych lat pozwalał jej na spełnianie celów mniejszych i tych większych. W końcu nadszedł czas na ten najbardziej pielęgnowany. Rodzice obiecali sfinansować pierwszy rok studiów pod warunkiem, iż znajdzie na miejscu pracę i kolejne semestry będzie opłacać sobie sama. Lotta rozumiała, że młodszy o dwa lata brat też zamierzał iść na studia. Państwo Lester nie mogli faworyzować którejś ze swych latorośli i ona się z tym w pełni zgadzała. Po przyjeździe natychmiast zaczęła szukać pracy, lecz niewiele z nich dawało możliwość samodzielnego utrzymania i studiowania jednocześnie. Zegar tykał, a kobieta stała się zdesperowana. Odrzuciła dumę, a także zamknęła na klucz niektóre z wartości wyniesionych z domu rodzinnego i została striptizerką w klubie Sinner Night. Początki były trudne, jednak nigdy nie sypiała z klientami i to pozwoliło jej - na jako takie - odgrywanie roli podczas tańca na rurze. Oczy lub też cała twarz przyozdobione były maską ręcznej roboty, a wszyscy poza szefem znali ją pod pseudonimem Spark.

Po roku awansowała na barmankę w ekskluzywniejszym lokalu tego samego właściciela, w którym pracuje po dziś dzień. Jej pensja przekroczyła najśmielsze oczekiwania, więc spokojnie mogła kontynuować studia w trybie dziennym, a przeszłość zamknąć za żelaznymi drzwiami. Nauczyła się rozmawiać z ludźmi, kusić i sprawiać, by wracali po więcej, które nigdy miało nie nastać. Liczył się zysk dla baru i dobre napiwki dla niej. Niestety jeden z klientów nie przyjął odmowy zbyt dobrze i gdyby nie interwencja ochroniarza Lotta mogła skończyć tragicznie. Co dwa dni chodzi na zajęcia z krav magi, by nie musieć liczyć na niczyją pomoc. Już dawno przestała wierzyć w księcia na białym koniu, który ratuje niewinne niewiasty z opresji. Nastały czasy, gdy to damy sięgają po broń.

Po pięciu latach w Nowym Jorku nie przypomina już tej dziewczyny z lotniska, która częściej miała głowę w chmurach niż stopy na ziemi. Nadal jest pełna energii, nadal spełnia się artystycznie, choć zdobyła już dyplom uczelni wyższej i uśmiecha więcej niż przeciętny mieszkaniec tej metropolii, jednak zyskała też drugą twarz - czasem sarkastyczną, bezlitosną i przebiegłą. Mimo tej zmiany nadal nie stała się typem samotnika, lecz większość ludzi trzymała na dystans. Jakimś trafem znalazło się całkiem spore grono osób, które z czystym sumieniem może nazwać dobrymi znajomymi, czy też pokwapić się o określenie ich przyjaciółmi.

And I know this doesn't make a lot of sense,
All I'm asking for's a little bit of faith
Z najnowszych wydarzeń: Wróciła z pierwszej podróży po Stanach Zjednoczonych w nieco opłakanym stanie, gdyż jechała autobusem, który miał wypadek w drodze do Los Angeles. Charlotte była w gronie szczęśliwców, ponieważ jej obrażenia skończyły się na stłuczonej nodze, ręce oraz paru zadrapaniach od szkła. Przeżyła, jednak nabawiła się niemalże paraliżującego lęku do poruszania się naziemnym transportem publicznym. Zainwestowała w rower, by nie musieć korzystać z metra czy autobusu miejskiego. Czasem zmuszona zamówi ubera czy taksówkę, jednak woli tego unikać.

Po zetknięciu się ze śmiercią i spokojnym powrocie do Nowego Jorku postanowiła wyznać bratu prawdę o swoim pierwszym miejscu zatrudnienia, lecz Christopher nie przyjął tego zbyt dobrze. Rudowłosa kompletnie się załamała i co gorsza, gdy wydawało się, że już pogodziła się z jego odejściem, wróciła do starych nawyków. Odwiedza kluby częściej niż kiedykolwiek, pije, tańczy i szuka kompletnego zapomnienia. W pracy nie daje nic po sobie poznać i wykonuje obowiązki nienagannie. Stara się zapełnić każdą minutę dnia, by nie mieć za wiele czasu sam na sam, by nie wracać myślami do tego koszmarnego wieczoru, gdy młodszy brat porządnie zatrzasnął za sobą drzwi. Zaczęła szukać pracy w zawodzie i udało jej się sfinalizować kilka pojedynczych zleceń.Tak naprawdę rudowłosa potrzebuje bliskiej osoby, przed którą nie musiałaby niczego ukrywać i zostałaby zaakceptowana z całym bagażem doświadczeń. Tylko ona nie chce tego przyznać sama przed osobą, idąc w zaparte, że przecież nic się nie zmieniło i nadal przeżywa swój American Dream


[Hej, pomyślałam, że trzeba trochę uaktualnić kartę mego kochanego rudzielca. Dla leniwych bądź zaznajomionych z poprzednią >kartą< podpowiem, że najnowsze wydarzenia opisane są w drugim prostokącie. Szukamy kogoś, kto pomoże jej wybrnąć z tego dołka i ruszyć dalej! Kartę sponsoruje 'Mantra' od Bring Me The Horizon.]

113 komentarzy

  1. [To ja przychodzę powiedzieć, że bardzo ładna karta! I że może nasze postaci mogłyby się ponownie spotkać :D]

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  2. [Chciałam przyjść tutaj już z jakimś konkretnym pomysłem i od razu dziękuję za powitanie u Felixa, ale niestety nic konkretnego nie wpadło mi do głowy ;c Może ty masz jakieś propozycje? :)]

    Felix H.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uśmiechnął się ponuro, lecz głupkowato, kiedy Charlotte otworzyła drzwi i wypowiedziała jego imię, uśmiech ten jednakże na pewno nie sięgnął bursztynowych tęczówek; jego spojrzenie pozostawało przygaszone i zimne, choć gdzieś w czeluściach czarnych źrenic błyskały złowrogie iskry gniewu towarzyszącego mu podczas niedawnego wybuchu, tak jak niebo jeszcze co jakiś czas było rozświetlane jasnymi błyskami, mimo że nie było już nawet słychać pomruków oddalającej się burzy.
    Wszedł, zgodnie z jej poleceniem, przypominając sobie układ mieszkania, do tej pory był tu bowiem tylko raz, z okazji obrony Lotty, którą wspólnie świętowali. Bez większych problemów odnalazł salon, w którym bez pytania opadł ciężko na kanapę, zastanawiając się, czy aby na pewno dobrym pomysłem było przyjście tutaj. Nie chciał jej niepokoić. Nie chciał też obarczać rudowłosej jakąkolwiek winą, a wydawało mu się, że panna Lester mimo wszystko może to wziąć do siebie i to dlatego do ostatniej chwili miał zastanawiać się, czy zgrabnie nie skłamać, na poczekaniu wymyślając powód, przez który jego oko zapuchło tak, że nie był już w stanie rozchylić powiek.
    — Nie, to nie Michael — przytaknął, przyjmując od niej żelowy okład, który z cichym westchnieniem ulgi przyłożył do pulsującej i rozpalonej prawej części twarzy. — Zawsze jesteś tak dobrze przygotowana? — spytał, parsknąwszy krótkim śmiechem, ale uśmiechnął się do niej z wyraźną wdzięcznością. Do tej pory siedział pochylony i zgarbiony, jednakże teraz rozsiadł się wygodniej, zsuwając się nieco na kanapie tak, że oparłszy plecy o oparcie, mógł wygodnie ułożyć na nim samą głowę, przez co wygodniej było mu przetrzymywać okład.
    — Rozmawiałem z Parkerem — wyjaśnił początkowo krótko, a to, jak wyglądał, jasno świadczyło o tym, jaki przebieg miała ta rozmowa. — Tylko się nie denerwuj, dobrze? — poprosił, na moment odsuwając żelowy kompres od twarzy i unosząc głowę, by rzucić rudowłosej krótkie i uważne spojrzenie. Kontynuował, kiedy wrócił do poprzedniej pozycji. — Kiedy odbierałem wizę pracowniczą w ambasadzie na Barbadosie, okazało się, że została mi ona przyznana na miesiąc, a nie na rok, tak jak umawiałem się z Parkerem. Tylko on mógł namieszać, bo to na podstawie składanej przez niego petycji została uruchomiona cała procedura. A ja, głupi, poprzestałem na dogadaniu się z nim na gębę, zamiast zażądać, żebyśmy spisali jakikolwiek dokument, który później byłby dla mnie podkładką. Wkurwiłem się nieziemsko… — warknął, wracając wspomnieniami do tamtego dnia. — Byliśmy zmuszeni z Jen starać się o wizę narzeczeńską. Szczęście w nieszczęściu, że mi ją przyznali. A wracając do Parkera… Nawet nie pytałem, o co w tym wszystkim chodzi i czemu to zrobił. Od razu dałem mu w mordę. Mam nadzieję, że nie zrobiłem ci tym pod górkę? — spytał, dopiero teraz uświadamiając sobie, że swoim zachowaniem mógł jej narobić problemów. — Przepraszam, Lotti. Nie pomyślałem. Mogę to jeszcze jakoś odkręcić. Chyba — mruknął, marszcząc brwi, a że gest ten wywołał ukłucie bólu, to syknął krótko. Zaraz jednak wyprostował się, by mieć lepszy widok na rudowłosą i kiedy ta w pewnym momencie poruszyła głową, coś przyciągnęło jego uwagę.
    — Twoje włosy. Co się stało? — spytał z troską, zapominając w tym momencie o sobie. Widać przez te kilka tygodni, kiedy się nie widzieli ani nie utrzymywali ze sobą większego kontaktu, zarówno u niej jak i u niego wiele się wydarzyło i teraz mieli sporo do nadrobienia. Właściwie teraz, kiedy Jerome świadomie spojrzał na swoją dobrą znajomą, a może nawet i przyjaciółkę, nie dość, że zaczął zauważać delikatne zmiany w jej wyglądzie, to jeszcze uświadomił sobie, że tęsknił za jej towarzystwem i ich swobodną relacją.
    — Dobrze cię widzieć, Charlotte — powiedział zatem, w ślad za własnymi myślami i uśmiechnął się ciepło, a uśmiech ten już sięgnął jego oczu.

    [Widziałam Jeromka w powiązaniach 💙 Cudnie 💙 Dziękujemy bardzo za dodanie 💙]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  4. [Miałabym trochę za i przeciw, ale to może skontaktujemy się ze sobą na hangouts i wszystko ładnie złożymy w spójną całość? :D lifenotfair2@gmail.com ]

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  5. Kto przegra, ten płaci i grzecznie się rozstajemy. Kto by się spodziewał, że Jasper sam na siebie pozostawi pułapkę, wypowiadając te słowa? Wspólnie ze szwagrem przegrali jednym punktem, co było dla niego niemałym zaskoczeniem. Zawsze od lepiej wychodziła mu gra realistyczna; gdyby miał prawo wyboru, to zamieniłby ten stół piłkarski na prawdziwe boisko. Co innego było podawać piłkę między innymi zawodnikami, a co innego kierować nieruchomymi ludzikami. To nie było to samo, nie dało się nawet tego porównać, więc Jasper przyjął porażkę na klatę.
    Pamiętał, że kiedy stawiał pierwsze kroki w koszykówce, chciał jedynie opuszczać halę jako ten, który należał do wygranej drużyny. Wylewał siódme poty, aby z chytrym uśmieszkiem obracać pomarańczową piłkę przed ostatecznym rzutem. Do nazwiska Małecki przypisywano waleczność i niesamowite opanowanie. Podziwiano go, dlatego najważniejsza była wygrana i przedostawanie się z niższych miejsc w tabeli do tych najlepszych. Liczyła się pierwsza trójka; kolor brązowy, srebrny lub złoty widoczny na ciężkich pucharach albo znaczących medalach.
    Kiedyś nawet między nim, a zawodnikiem z numerem 22 powstał mały konflikt. Wykończeni siedzieli na ławkach w szatni; chcieli odsapnąć przed wzięciem chłodnego prysznica i przedyskutować to, co miało miejsce przed chwilą. Liczyli na zwycięstwo, lecz nie zdążyli zapanować nad pobudzoną w ostatnich minutach drużyną przeciwną. Też przegrali jednym punktem. Wtedy kolega odezwał się, że wolałby przegrać dwudziestoma punktami, aby nie czuć tej przeszywającej pustki. Jasper wkurzył się na wypowiedziane przez niego słowa i rzuciwszy mokrą koszulkę z numerem 14 powiedział tylko jedno zdanie, które na długo zapadło w pamięci koszykarzy oraz trenera.
    — Na Twoim miejscu wolałbym wygrać, John.
    W tym przypadku, w tym klubie również wolałby odnieść zwycięstwo, ale czasami nie wszystko szło po myśli Małeckiego. Idąc w kierunku Thomasa, który objął stery po rudowłosej, chciał się rozliczyć, dlatego wyjął telefon. Nigdy nie nosił do takich miejsc portfela pełnego gotówki lub z kilkoma kartami kredytowymi. To było zbyt wielkie ryzyko, a znacznie łatwiej płaciło się poprzez transakcję telefoniczną. Już miał to zrobić, lecz szwagier go wyprzedził, dotykając urządzenia zegarkiem.
    — No stary, chciałeś płacić za swój kawalerski? Panie Młody to Twoje święto — poklepał go po ramieniu, żegnając się z nim i przybił piątki z pozostałymi osobami z tej ekipy. — Tomuś, wracamy do domu, do żon, bo teść nie wpuści nas do środka.
    — Ja też spływam. Pojedziemy jedną taksówką, bo i tak mieszkamy w tej samej okolicy. Jeszcze raz najlepszego i opiekuj się tą boską żoną, kuzynie. — odezwał się chłopak, będący świadkiem w tym ważnym dniu.
    Dosłownie po minucie został sam, jednak należał do tej grupy ludzi, którzy byli znacznie szczęśliwsi. W końcu wypił kilka szklaneczek rumu, zagrał jedną partyjkę i rozmawiał z facetami, więc tematy różniły się od tych podejmowanych z Willow lub klientkami w salonie. Już miał wyjść na zewnątrz, zaczerpnąć zimnego powietrza i pójść o własnych siłach do mieszkania żony, lecz uwagę przykuła Charlotte. Co ona jeszcze tu robiła? Podobno miała wrócić do domu, a stała kilkadziesiąt metrów przed nim. Patrząc na twarz pozbawioną makijażu, przypomniał sobie pobudkę po pierwszej nocy; wówczas też była tak naturalnie piękna. Uśmiechając się do niej, wyciągnął dłoń, myśląc już o tym, aby porwać ją na zapełniony parkiet.
    — Zatańczysz ze mną? Noc jeszcze młoda i nie chcę stąd prędko wychodzić. Przy okazji muszę zrobić wszystko, żeby ponownie nie zostać kolorową plamą w Twojej głowie.
    Może nie powinien z nią tańczyć, ale czy to byłoby coś złego? Uważał, że o wiele gorsza jest zdrada, a tego nie dopuściłby się nigdy w życiu. Sam został zdradzony, więc nie mógłby takiego świństwa zrobić uroczej brunetce, której prosto w oczy, czwartego lipca wypowiadał słowa przysięgi małżeńskiej.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  6. Mieszkała w tym mieście przez pięć lat i często zdarzało się jej wracać z różnych imprez, nigdy jednak nie miała takiej sytuacji jak z dziś. Naprawdę się przestraszyła, nie chodziło nawet o wyrwaną torebkę, fakt, że mogłaby zostać okradziona tylko, że coś mogłoby się jej stać i tego się po prostu bała. Zawsze bezpiecznie wracała do domu, zwykle była z kimś, ale dziś to była wyjątkowa sytuacja, której nie miała, jak zaradzić i nie chciała przecież robić z siebie ofiary, która nie wróci sama do domu. Och, jakby zaczekała na tego przeklętego ubera to byłoby wszystko w porządku! Nie byłaby przynajmniej w takiej sytuacji i bezpiecznie dotarłaby pod same drzwi mieszkania, pewnie za kilka minut byłaby już w łóżku, a tymczasem okazało się, że trafiła w sam środek sceny wyjętej prosto z jakiegoś serialu i nie wiedziała co robić poza zwykłym krzykiem o ratunek. Zamierzała walczyć, jasne i była gotowa już coś zrobić, ale wszystko potoczyło się tak szybko, że do końca nawet nie zdążyła zobaczyć i zarejestrować następnych wydarzeń, które miały miejsce. Rudowłosa w tej chwili była niemal pewna, że cały spożyty alkohol tego wieczoru z niej upłynął i nie było już w jej krwi alkoholu. Szybko się orzeźwiła, nieco przerażona tym co zobaczyła. Chyba nie spodziewała się takich widoków, a może powinna? Poczuła naprawdę ulgę widząc znajomą twarz, Charlotte znała przelotnie. W zeszłym roku, gdy dziewczyna jeszcze studiowała często razem spotykały się w Central Parku czy to na kawę czy po prostu porozmawiać na niezobowiązujący temat i szczerze rudowłosą polubiła, w dodatku łączył je kolor włosów i to byłby już grzech, aby nie zawrzeć ze sobą znajomości.
    Jakby to był ktokolwiek inny, a nie Charlotte pewnie by po prostu uciekła. Nieznajoma rzucająca się na oprawcę niekoniecznie brzmi i wygląda dobrze, jednak Charlotte ufała i nie oczekiwała, że dziewczyna mogłaby zrobić jej jakąś krzywdę. Wzrok z leżącego na ziemi faceta przeniosła na Charlotte i naprawdę odetchnęła z ulgą.
    — On nie żyje? — wypaliła wpatrując się w nieprzytomnego mężczyznę. Najchętniej jakoś by się upewniła, że nagle nie ożyje i nie znacznie ich gonić, ale wolała tego chyba nie sprawdzać w obawie, że jednak by się przebudził, a tego dziewczyna już nie chciała. — Wracałam z imprezy. Uber miał opóźnienia i wolałam się przejechać metrem — odpowiedziała zgodnie z prawdą podnosząc wzrok na Charlotte i razem z nią prędzej oddalając się z tego miejsca. — A ty co tutaj robisz? Chyba mi niedobrze — mruknęła.

    [Mi też się trochę zeszło. Nie martw się!<3]
    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  7. [ U mnie wydarzył się jakiś cud i po długim czasie zrobiłam te powiązania :D Lotta to ważna postać w życiu Jaspera, więc miała tam miejsce gwarantowane c:]

    Obrączka skutecznie przypominała mu o Willow; o żonie czekającej na niego w mieszkaniu. Idąc na ten wieczór kawalerski nie spodziewał się, że fakty z przeszłości mogą zostać odświeżone, a on aktualnie będzie stał tuż za rudowłosą, oczekując na zmianę sygnalizacji świetlnej. Czerwony ludzik dawał odpowiedni znak, aby pozostać na chodniku. A może również przekazywał mu sygnał, żeby pożegnać się z barmanką i odejść bez konkretnego wytłumaczenia? Nie chciał być w stosunku do poślubionej kobiety nie fair, przecież troje ekspertów włożyło w to połączenie mnóstwo pracy, co było widoczne w pierwszym odcinku, kiedy to jeszcze przed ślubami par, prezentowano casting i początkowe przygotowania.
    Niepewnie zbliżył się do niej, wciągając kaptur na jej włosy; wtedy też zobaczył jak słodko prezentuje się przy nim ta niska kobieta. Porównywalnie byłaby równa z jego młodszą siostrą Rachel.
    — Och niewiasto, jesteś ładniejsza niż rok temu i myślę, że możemy świetnie zakończyć tą noc. Koniecznie musi być tango? Nie jestem we wszystkim taki dobry.
    O tej porze mogły tańczyć tylko demony, a jemu wydawało się, że Charlotte patrzy na niego jak na osiągalną zdobycz. Czy za dnia była aniołkiem? Czy kiedykolwiek należała do grzecznej, niekuszącej części przedstawicielek płci pięknej? Podczas tych dwóch, namiętnych nocy pokazywała rogi, a Jasper żałował, że po tym być może nic nieznaczącym seksie, nie może liczyć na więcej.
    Wtedy po tych bolesnych rozstaniach; najpierw z Candy, która wybrała innego koszykarza; później z imienniczką rodzonej siostry kochającej go za sławę sportową nie chodziło mu o stały związek, szybkie oświadczyny i jeszcze szybszy ślub.
    To dlaczego wziął udział w programie? Z samotności, z ogromnej chęci na próbne małżeństwo, ale też dlatego, że istniała ogromna szansa, aby pewna nieznajoma zauważyłaby go na ekranie telewizora umieszczonego w obszernym salonie, chcąc poznać Małeckiego w rzeczywistości. Pracując jako fryzjer obracał się wokół kobiet, łaknących poprawy humoru i wyglądu włosów, lecz większość albo była zajęta, albo należała do zbyt starszych od niego. Nie chciał wiązać się z kimś, kto kończył w tym roku trzydzieści pięć lat lub ponad czterdzieści. Nie chciał, żeby obcy ludzie myśleli, że idzie obok mamy czy cioci. Coraz częściej uważał, iż prześladuje go miłosny pech, doprowadzając do ciągłych rozczarowań. I wtedy został bohaterem Ślubu od pierwszego wejrzenia, poznając piękną, nieśmiałą, młodszą o dwa lata pannę Cleeves.
    To co w takim razie robił przy barmance z nocnego klubu? To małżeństwo było wyznaczone na pewny termin. Na równy miesiąc. Nie zamierzał zdradzić brunetki, lecz nie chciał rezygnować ze znajomości z przeciwną płcią. Skąd mógł mieć pewność, że za kilkanaście dni dalej będzie mężem Willow, nosząc tą szeroką obrączkę na palcu?
    — To tutaj? — zapytał dla pewności, po czym otworzył ciężkie drzwi i gestem ręki wskazał, żeby rudowłosa weszła jako pierwsza. — Znacznie spokojniej niż w Twoim miejscu pracy.
    Mama od maleńkości wpajała mu zasady, którymi kierował się przez całe życie. Juliet Małecka powtarzała mu, żeby traktował kobiety jak księżniczki; żeby był dżentelmenem; żeby przepuszczał w drzwiach płeć przeciwną i im ustępował, dopuszczając jako pierwsze do głosu. I tak właśnie robił, nie podpadając rodzicielce ani dziewczynom. Chyba przez to wychowanie miał zbyt dobre serce, które łamało się później z głośnym hukiem. Teraz obecność Willow sklejało je w wolnym tempie, lecz systematycznie, więc na wieść o rozwodzie znowu straci ochotę na cokolwiek.
    Opierając się o blat, za którym pracowały jedynie kobiety, uśmiechnął się do jednej z nich, rozpoznając koleżankę ze szkolnej ławy. Chciał po prostu zamówić dla siebie kolejną i jednocześnie ostatnią szklaneczkę rumu oraz to na co miałaby ochotę tajemnicza piękność z parku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto przypuszczałby, że Nadia wiedziała znacznie więcej o życiu Jaspera, niż on o tym, co działo się u niej? Od razu pisnęła rozradowana, musnęła policzek fryzjera, śmiejąc się cichutko. Nagle spoważniała, jakby przypomniała sobie o obecności rudowłosej i straciła nieco pewność siebie.
      — Najmocniej przepraszam, nie powinnam rzucać się tak na Twojego męża. Czytałam z miesiąc temu, że bierzesz udział w tym znanym programie, jednak dalej nie obejrzałam ani jednego odcinka — zagryzła wargę, odkładając wódkę na półkę. — Tworzycie bardzo zgraną parę, a pani jest naprawdę śliczną kobietą.

      Jasper

      Usuń
  8. Felix nienawidził wracać z pracy po godzinach, gdy miasto na dobrą sprawę dopiero zaczynało żyć, a tworzące się przez to korki, wydłużały jego czas powrotu do domu. Marzył o gorącej kąpieli, ulubionej herbacie i po prostu chwili świętego spokoju. Mimo zwolnienia lekarskiego, które stale wydłużało jego powrót do pracy pilota, podarowało mu nieco więcej czasu dla siebie, jednak nadal nie uszczupliło to obowiązków związanych z biurem podróży, które intensywnie tętniło życiem i powoli zaczęło wymagać jego obecności dzień w dzień. Nie sądził, że tak świeży biznes nabierze ogromnego rozpędu już na samym początku, przynosząc niewyobrażalnie dobre zyski. Po prostu wiedział, co robi i trzymał nie tylko kadrę, ale i marketing twardą ręką. Zakorkowane ulice budziły w nim poczucie irytacji, a dzisiejszego wieczoru jego dłoń wyjątkowo nie chciała odpuścić sobie nacisku na klakson. Remonty, wypadki, wszystko, to było elementem życia codziennego w tak wielkim mieście, które choć niepozorne, to na każdym kroku skrywało w sobie mroczą tajemnicę. Po drodze wstąpił do jednego z supermarketów, aby uzupełnić braki w swojej kuchni, która dosłownie świeciła pustkami, co dotarło do niego dopiero, gdy utworzona wcześniej lista poprzednich produktów, zamieniła się w trzy obszerne torby z zakupami. Nie zapomniał butelce białego wina, które znacznie bardziej posłuży gościom niż jemu samemu. Był czysty od ponad roku i nie miał zamiaru zaprzepaścić nowej szansy i po raz drugi stoczyć się na dno; nie, kiedy miał być, dla kogo silnym. Musiał przyznać, że nieco się natrudził, aby wszystkie trzy torby dotaszczyć pod drzwi pod swojego mieszkania, które okazało się być otwarte. Zmarszczył czoło. Nie spodziewał się dziś nikogo. Czyżby Lynie, jednak zmieniła plany i postanowiła potowarzyszyć mu tego wieczoru oraz z pewnością przez resztę nocy? Pchnął nogą drzwi, które również zamknął z trzaskiem z pomocą kopniaka. Nie ukrywał swojego zdziwienia, gdy w kuchni dostrzegł Charlotte. Coraz częściej zapomniał, że poza samą Lynie ktoś jeszcze posiadał klucze do jego mieszkania, jednak w żadnym wypadku mu to nie przeszkadzało. W końcu w pełni świadomie powierzył przyjaciółce przepustkę do wnętrza własnego azylu, zwłaszcza, że niezbyt chętnie dzielił się prywatnością.
    — Coś mnie ominęło? Zapomniałem o czymś? — zapytał, unosząc przy tym brew ku górze, gdy odstawił torby na kuchenny blat. Nie przypominał sobie, aby umawiali się na spotkanie, jednak po długim czasie znajomości, mógł się domyślić, że tutaj główną rolę akurat odegrała spontaniczność Charlotte. Zdjął z siebie skórzaną kurtkę, którą zawiesił na oparciu krzesła i ucałowawszy czule skroń rudowłosej w ramach przywitania, spojrzał na przygotowane przez nią przekąski. Nie pamiętał kiedy ostatni raz jadł chipsy.
    — Rozumiem, że zostajesz na noc? — rzucił z delikatnym uśmiechem na twarzy, po czym zaczął rozpakowywać zakupy, które dość sprawnie w całości trafiły na odpowiednie miejsca. — Idę pod prysznic i za niecałe dwadzieścia minut do ciebie wrócę, dobrze? Mam za sobą dość zwariowany dzień.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  9. W tym momencie wiedza na temat tego, skąd Charlotte posiadała żelowy okład, nie była Marshallowi niezbędna do szczęścia. Najważniejsze, że czuł przyjemny chłód w tej części twarzy, która do tej pory piekła i pulsowała tępym bólem. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że bez malowniczego lima pod okiem się nie obejdzie, ale być może tym sposobem uda się nieco zapanować nad opuchlizną i Jennifer nie ucieknie na jego widok, kiedy już Jerome wróci do mieszkania. Stąd wręcz delektował się uczuciem chłodu, które zdawało się nie tylko koić ból, ale również po części zszargane nerwy.
    Brunet zdążył przekonać się o tym, że Lotta działała impulsywnie i bez zastanowienia, o czym same za siebie mówiły okoliczności ich poznania się. Nie podejrzewał jednak, że rudowłosa kobieta tak gwałtownie zareaguje na to, co jej powiedział; jakby ktoś wyjął zawleczkę z granatu, a ten od razu wybuchł, ponieważ mechanizm opóźniający zapłon tak po prostu zawiódł. I gdyby nie to, że ten gniew nie był skierowany w Marshalla, to ten już dawno zostałby rozerwany na strzępy.
    — Parker wygląda gorzej — zapewnił, szczerząc się przy tym głupkowato i z niejaką dumą. — Chyba złamałem mu nos — dodał, gwoli ścisłości, przypominając sobie, jak poczuł pod pięścią i ostatecznie usłyszał charakterystyczne chrupnięcie przesuwanych kości. W następnej chwili z nosa krzyczącego mężczyzny puściła się krew, której część prawdopodobnie wciąż znajdowała się na dłoni Jerome’a, a kilka kropel wylądowało również na jego koszulce. — Próbował się bronić, kiedy mnie zobaczył i zorientował się, co się święci — wyjaśnił, tym samym tłumacząc swój opłakany wygląd. — Ale ostatecznie to jego współpracownicy wyprowadzali go z gabinetu.
    Jerome musiałby skłamać, gdyby powiedział, że było mu przykro, kiedy zobaczył, do jakiego stanu doprowadził Parkera. Wręcz przeciwnie, zamiast skruchy czuł ogromną satysfakcję i nawet nie martwił się ewentualnymi konsekwencjami. Zresztą, podejrzewał, że Parker miał choć na tyle rozumu i być może honoru, by nigdzie nie zgłaszać tego niefortunnego dla niego zajścia. Może bowiem wtedy na jaw wyszłyby nowe fakty? I okazałoby się, że to, co zrobił, wcale nie było takie legalne? Szczerze powiedziawszy, dwudziestoośmiolatek nie miał już ochoty się w to zagłębiać. Nie chciał mieć z Parkerem do czynienia, ani też już niczego od niego nie chciał. Ani wyjaśnień, ani tym bardziej jakiegokolwiek zadośćuczynienia.
    — Daj spokój, Lotti… — mruknął i zmarszczywszy lekko brwi, spojrzał na jej dłoń, która zacisnęła się na jego. — To nie twoja wina — dodał, unosząc na nią spojrzenie, przez co rysy jego twarzy momentalnie się wygładziły. Zaraz jednak Marshall ponownie wyraźnie spochmurniał, kiedy dziewczyna odpowiedziała na jego pytanie. — Wypadek? Jaki wypadek? — dopytał, wyrzucając z siebie te słowa z prędkością karabinu maszynowego. Poczuł ukłucie niepokoju, ale fakt, że Charlotte siedziała tuż obok niego, cała i najprawdopodobniej zdrowa, sprawił, że Jerome nie wszczął niepotrzebnie alarmu. Jedynie przyjrzał jej się uważniej, powoli sunąc wzrokiem po jej sylwetce, jakby próbując doszukać się widocznych oznak tego, że niedawno działo się coś niepokojącego.
    — Teraz tym bardziej cieszę się, że przyszedłem — przyznał, pozwalając sobie pogładzić jej plecy dłonią, kiedy zgodnie uznali, że najzwyczajniej w świecie dobrze i miło było znowu zobaczyć się po tak długim czasie. — Pytasz, a wiesz — mruknął z błyskiem rozbawienia w bursztynowych oczach, kiedy zapytała o alkohol. Oczywiście, że chętnie się znieczuli i nieco przytępi umysł, ponieważ na samą myśl o Parkerze wciąż gotował się ze złości. — Ten okład? To z powodu wypadku? — spytał, szybko kojarząc fakty. Raczej żadne z wypadków komunikacyjnych nie były przyjemne i nawet z tych niegroźnych człowiek potrafił wyjść obolały. A co dopiero, jeśli mowa była o czymś poważniejszym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — I skąd te zgolone włosy? Było bardzo źle? — Zdawał sobie sprawę z tego, że właśnie zasypywał rudowłosą gradem niewygodnych pytań, lecz dopiero w tym momencie zaczęło do niego docierać, że podczas gdy on spędzał czas na Barbadosie, z jego przyjaciółką mogło być bardzo źle. A on niczego nie wiedział. Chociaż, może to lepiej? Jak to mówią, czasem niewiedza bywa błogosławieństwem.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  10. — Prawo dżungli — skomentował i zaśmiał się dość wesoło, powoli bowiem schodziło z niego całe ciśnienie. Najwięcej nerwów zjadł na Barbadosie, w momencie dowiedzenia się o tym, co zrobił Parker. Był to jeden z nielicznych momentów, w którym Jerome po prostu zwątpił w sens tego wszystkiego. I tak jak był osobą, która raczej bez lęku spoglądała w przyszłość, śmiało sięgając po swoje, tak w tamtej chwili pozwolił, by ogarnęła go czarna rozpacz i rezygnacja. Miał dość. Zachowanie Parkera – kolejna przeszkoda na drodze do jego szczęścia z Jen – przelało czarę goryczy i Marshall potrzebował chwili, by na nowo odnaleźć w sobie siły. Nie było innej opcji, musiał je znaleźć i znalazł, jednakże pierwszy raz od dawna pozwolił w pełni wybrzmieć chwili słabości.
    Stąd, kiedy wrócił do Nowego Jorku, rozmowa z Parkerem była już tylko formalnością. Zrobiwszy, co zamierzał zrobić od samego początku, brunet nie zamierzał więcej oglądać tego mężczyzny na oczy.
    Skinął głowę, kiedy Charlotte oznajmiła, jakiego rodzaju był to wypadek. To słowo brzmiało groźnie. Autobusy były duże. W autobusach ludzie nie zapinali pasów. I kiedy przychodziło co do czego, fruwali po ich wnętrzu bezwładnie niczym marionetki. Stąd Jerome z troską spojrzał na krzątającą się po kuchni kobietę, ostatecznie przyjmując z jej rąk szklankę z drinkiem. Chwilowo odłożył też żelowy okład na bok, zamierzając uśmierzyć ból w nieco inny niż dotychczas sposób.
    — Darowanemu drinkowi w szkło się nie zagląda — odparł z powagą, by zaraz zaśmiać się krótko. Rum nie był jego ulubionym trunkiem, ale wymieszany z colą, tracił na smaku i Jerome na pewno nie zamierzał wybrzydzać. Na dowód swoich słów od razu pociągnął solidny łyk, czekając, aż Lotta ponownie rozsiądzie się na kanapie.
    Syknął krótko, kiedy rudowłosa powiedziała o przypadkach śmiertelnych. Mógł się tego spodziewać, ale teraz, kiedy padło to z jej ust, coś ścisnęło go za serce i wwierciło się w żołądek, sprawiając, że dwudziestoośmiolatek poruszył się niespokojnie. Nie chciał ciągnąć Charlotte za język. Podejrzewał, że niekoniecznie chciała wracać myślami do tamtego wydarzenia, to nie był dobry czas na rozgrzebywanie niewygodnych wspomnień. Mógł tylko wyobrażać sobie, co czuła, skoro i on na samą myśl czuł ten charakterystyczny, nieprzyjemny ucisk w dołku.
    — Chyba masz dość podróżowania na jakiś czas, co? — rzucił tylko, westchnąwszy ciężko. Jeszcze teraz nie wiedział, że za kilka dni dopisze mu szczęście i znajdzie pracę w świetnym salonie fryzjerskim. Inaczej już teraz zaproponowałby dziewczynie wizytę u najlepszych fryzjerów, jakich przyjdzie mu poznać, którzy na pewno zdziałaliby cuda z jej fryzurą. Chociaż, jeśli na co dzień chodziła w rozpuszczonych włosach, to pewnie nawet nie było tego widać.
    — Jeśli chcesz tego posłuchać, to lepiej dorób nam po drinku — zdecydował, wypił swoją porcję i ze znaczącym uśmieszkiem wręczył kobiecie pustą szklankę. — Tylko polej od razu więcej, żebyś nie musiała zbyt często kursować do tej kuchni. A jak to było z tymi zaręczynami? — powtórzył, wracając myślami do tamtych miesięcy i uświadomił sobie, że być może Charlotte umknął fakt, kiedy on i Jen tak naprawdę się zaręczyli. — To nie tak, że zdecydowaliśmy się na ślub dopiero ze względu na wizę. Oświadczyłem się już w kwietniu, kiedy byliśmy na dość niespodziewanej wycieczce w Bangkoku. I na pewno będziesz ze mnie cholernie dumna, jak dowiesz się, jak to zrobiłem — zapowiedział i rozsiadł się wygodniej, kiedy w jego dłoni ponownie znalazła się pełna szklanka, a rudowłosa znowu siedziała obok.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Akurat byliśmy wtedy lekko pokłóceni. Wiesz, Jen dość szybko zaczęła coś nieśmiało przebąkiwać o tym, że gdybym miał problem z wizą, to możemy wziąć ślub. A ja nie chciałem jej do niczego zmuszać ani tym bardziej nie chciałem, by w ten sposób się dla mnie poświęcała. To było słowo klucz. Poświęcenie — parsknął, kręcąc głową, ponieważ wyjątkowo przyjemnie się to teraz wspominało. — Dostałem o nim cały wykład i kiedy z wypadu do azylu dla słoni wracaliśmy do naszego hotelu, podjąłem decyzję. Uznałem, że nieważne jak i gdzie, ale chcę spędzić z tą kobietą resztę życia. Zostawiłem Jen w pokoju i ruszyłem w miasto, poszukać czegoś, czym można się oświadczyć. Wiesz, z czym wróciłem? Z takim tandetnym pierścionkiem z automatu, które za dolara wypadają w tych takich plastikowych kulkach — wyznał, śmiejąc się cicho. — Ale udało mi się dobrze trafić, bo oczko tego pierścionka to taka plastikowa i soczysta, wypukła malina, a Jen szaleje za malinami i wszystkim, co chociaż obok malin stało. Także tak, oświadczyłem się pierścionkiem z automatu w Bangkoku. Także zaręczyliśmy się już jakiś czas temu, a ślub… Cóż, chyba jednak musze podziękować Parkerowi, bo to wszystko przyspieszył.
      Skończywszy, zwilżył gardło chłodnym drinkiem. Miał nadzieję, że swoją nieco nieskładną paplaniną odciągnie myśli Charlotte od tego, co niedawno musiała przejść. I raczej dobrze, że nie wiedział o jej bracie, bo wielce prawdopodobne, że skończyłby on jak Parker. Zresztą, wszyscy bracia coś mieli z nim na pieńku. Starszy brat Jen również miał od niego oberwać, jeśli kiedyś przyjdzie im się spotkać, a że chyba obydwoje o tym wiedzieli, to niekoniecznie zależało im na rychłym zapoznaniu.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  11. Myśli Felixa niemalże od samego wyjścia z pracy były skierowane tylko i wyłącznie w stronę upragnionej kąpieli, dlatego też obdarzywszy przyjaciółkę raz jeszcze delikatnym uśmiechem, skierował się w stronę swojej sypialni, gdzie odnalazł komplet świeżych ubrań i zniknąwszy w łazience, odetchnął głęboko. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i nieco się skrzywił; rzeczywiście wyglądał, tak jak się czuł, czyli cholernie zmęczony. Prędko pozbył się ubrań i napełnił po brzegi wannę wodą. Gorąca woda wraz z migdałowym olejkiem, pozwoliła, aby spięte i obolałe mięśnie nieco się rozluźniły, a przede wszystkim zaznały chwili relaksu. Jego głowę nie zaprzątały już żadne, niepotrzebne myśli. Było, tak jak być powinno już zawsze, a mianowicie posiadał cudowny dom, przyjaciół, pracę i przyszłą żonę. Uchylił powieki, gdy usłyszał głos Charlotte, który gwałtownie sprowadził go na ziemię.
    — Jestem zalogowany automatycznie! Nie potrzebujesz hasła! — odkrzyknął w odpowiedzi na dostanie się do jego netflixa i ponownie przymknął powieki. Zeszło mu nieco dłużej, niż zakładał, jednak nic nie mógł poradzić na fakt, że naprawdę tego potrzebował. Wszedł do salonu w znacznie świeższym wydaniu, zaś jego kruczo czarne włosy pozostawały nadal delikatnie wilgotne. Przeciągnął się porządnie, nim zajął miejsce na kanapie obok rudowłosej. Uśmiechnął się na widok pizzy w momencie, gdy jego spragniony posiłku żołądek wyraźnie dał o sobie znać. Nie pamiętał kiedy ostatnio jadł pizzę, czy zwykłe przekąski. Gdy tylko zerwał z alkoholem, zaczął przywiązywać uwagę do tego, co spożywa i w jaki sposób przebiega jego plan dnia. Żartobliwie określał, to jako z prawie czterdziestką na karku nie ma żartów. Dzisiejszy wieczór był cholernie przyjemną odskocznią. Z cichym słowem dziękuje, wziął od Charlotte talerz z kawałkiem pizzy, której ser ciągnął się niemalże w nieskończoność. Wcześniej zadbał o to, aby materiał sporego koca okrył ich ramiona oraz kolana.
    — Po całym dniu, to nie jestem pewien, czy długo ci potowarzyszę podczas wspólnego oglądania — powiedział i gdy tylko uporał się ze swoim kawałkiem pizzy, chwycił za miseczkę z chipsami, którą ułożył między nimi, aby oboje swobodnie mogli do niej sięgać. Dał Charlotte w pełni wolną rękę w kwestii wyboru tego, co będą oglądać, Akurat w kwestii kina nie był wybredny jeśli nie był to nudny dramat, który sam w sobie był dramatem dla oglądającego. — Jednak bardziej od filmu, tak na dobrą sprawę ciekawi mnie, to co u ciebie słychać. Dawno nie mieliśmy okazji, aby porządnie porozmawiać — dodał Felix, odrywając wzrok od obszernego telewizora, by móc spojrzeć na twarzyczkę przyjaciółki. Chyba oboje mieli naprawdę wiele do powiedzenia, a żywa rozmowa, będzie w stanie go znacznie pobudzić niż wyświetlające się na ekranie obrazy.


    Felix

    OdpowiedzUsuń
  12. [Jestem z obiecanym początkiem :D I ale ładnie tu u Ciebie się zrobiło! :)]

    Maisie nie do końca była przekonana do Nowego Jorku. Miasto samo w sobie nie było złe, miała z nim masę wspomnień zarówno z życia nastoletniego, jak i tego późniejszego. Ponadto całkiem ładnie wyglądało. Budynki i reszta były całkiem przyjemne dla oka, chociaż czasami odnosiła wrażenie, że jest jakoś tak szarawo. Ludzie, których spotkała na swojej drodze, również nie byli najgorsi. Podczas pracy na statku spotykała o wiele gorszych, bardziej roszczeniowych i mających większe mniemanie o sobie. Maisie naprawdę lubiła ludzi, którzy byli świadomi samych siebie i nie przepadała za tymi wszystkimi, którzy bali się odezwać, ale nienawidziła zarozumialstwa i przerostu ego. Nienawidziła tych wszystkich chwil, kiedy pasażerowie statku wylewali na nią wiadro pomyj, uważając, że jest od sprzątania ich brudu. Owszem, była pokojówką, ale, nieskromnie mówiąc, wiedzą, inteligencją, a czasami nawet i saldem na koncie ich przewyższała. Mimo wszystko, lubiła tę pracę. Niby tylko sprzątała, ale niejednokrotnie pomagała też w innych pracach na statku. A to robiła za kelnerkę, a to stawała za barem. Poznała naprawdę bardzo wiele ciekawych osób, z niektórymi wciąż utrzymywała kontakt. Ponadto uwielbiała być po prostu na pokładzie statku. Powolne kołysanie, zapach wody i morskie powietrze ją zwyczajnie uspokajało i ładowało jej akumulatorki. Dopiero będąc tysiące kilometrów od lądu, czuła, że naprawdę żyje. Mogła oddychać pełną piersią, a szeroki uśmiech nie schodził jej z ust.
    Po śmierci ojca wszystko się zmieniło. Nie była na to gotowa. Sądziła, że na stałe zejdzie ze statku wtedy, kiedy sama o tym zadecyduje. Była pewna, że pewnego dnia obudzi się i powie sobie dość. Jednak, kiedy dowiedziała się o śmierci najważniejszej osoby w swoim życiu... Nie mogła dłużej kontynuować tej podróży. Jeszcze tego samego dnia się spakowała i wróciła do Bostonu, gdzie zastała matkę, która była w totalnej rozpaczy. Maisie doskonale wiedziała, jakie uczucie było pomiędzy Eleanor a Frankiem. Ich miłość była prawdziwa, szczera, wymagająca poświęceń. Za każdym razem, kiedy na nich patrzyła, szczerze im zazdrościła tego uczucia. Sama również chciałaby kochać i być kochaną tak mocno.
    Wcale nie chciała się przeprowadzać z Bostonu. Lubiła tamto miasto, ale tutaj nie chodziło tylko o nią. Widziała, jak matka się męczy, jak nie może sobie z tym poradzić. Przeprowadzka do Nowego Jorku miała dać im nowy początek. Eleanor zrezygnowała z kariery naukowej i całkowicie oddała się swojej pasji. Zatrudniła się w kwiaciarni, stała się zwykłym, szarym pracownikiem, a Maisie wydawało się, że z każdym dniem przyzwyczaja się do myśli, że Franklyn nigdy już nie wróci.
    Maisie natomiast porzuciła stałą pracę na morzu, jednak nie mogła całkiem porzucić wody. Dlatego postanowiła, że zatrudni się jako kelnerka. Na jachtach często organizowano różne przyjęcia. Bogaci ludzie lubili się chwalić swoim bogactwem. Lubili również ładną obsługę, aby chwalić się jeszcze bardziej. Osobiście uważała, że to cholernie seksistowskie i niektórych poważnych biznesmenów za ich brak kultury i żenujące teksty miała ochotę wywalić za burtę, ale powstrzymywała się. Płacili naprawdę dobrze, więc mogła swobodnie oddając się swojemu hobby i kupować ubrania w przeróżnych domach towarowych. Ponadto miała dostęp do morza, co stanowiło najmocniejszy argument. Brunetka podjęła też w końcu studia. Po części robiła to dla siebie, bo zawsze chciała iść na studia, ale przez prace, którą podjęła, nie mogła tego zrobić. Po części robiła to dla ojca. Franklyn zawsze chciał, aby poszła w ich ślady, aby była wykształcona, mądra i aby pokazała tym wszystkim przemądrzałym profesorkom, że jeśli się czegoś naprawdę chce, to można wszystko. Nie chciała go zawieść, chciała, aby był z niej dumny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obecnie jej życie było stabilne, ale nieco nudne. Od piątku do poniedziałku pracowała, od wtorku do piątku była na uczelni, a w międzyczasie rozbijała się po sklepach albo u znajomych. Brakowało jej czegoś... szalonego, niezwykłego i niecodziennego.
      Możliwe, że właśnie z tego powodu na czwartkowy wieczór umówiła się z Charlotte. Musiała wypytać o szczegóły związane z jej podróżą po Stanach, a potem się zobaczy. Nie wierzyła, że cały wieczór spędzą grzecznie w domku, dlatego na ewentualne wyjście również była gotowa, a kiecka na przebranie grzecznie leżała w torbie. Po drodze kupiła jeszcze dwie butelki wina, dochodząc do wniosku, że jedna to na pewno jest za mało, oraz chipsy oraz czekoladki.
      Chwilę przed osiemnastą nacisnęła dzwonek do mieszkania rudowłosej.

      Maisie

      Usuń
  13. Felix nie ukrywał faktu, że nie lubił rozmawiać o sobie, jednak zwykle raczył rozmówcę wyczerpującą odpowiedzią, która zawierała wszystko, to co było dla niego w danej chwili wygodne. Chwycił kolejny kawałek pizzy, który zdążył nieco wystygnąć i cały czas uważnie słuchając słów przyjaciółki, wgryzł się w puszyste pełne dodatków ciasto, zaś jego ramię nadal pozostawało wygodnie ułożone na ramionach rudowłosej w geście delikatnego objęcia. Kanapa może i była spora, jednak w mieszkaniu było lekko chłodnawo. Felix od ponad tygodnia czekał na porządną naprawę ogrzewania.
    — Wypadki lubią chodzić po ludziach, oboje coś wiemy na ten temat, zwłaszcza, że moje zwolnienie nie wzięło się z nikąd. Pół roku temu podczas wypadku została uszkodzona moja ręka i biodro, które nadal jest pod stałą opieką lekarza, według którego już niedługo będę mógł wrócić za stery, jednak niezbyt komfortowo czuję się jako kierowca podczas jazdy samochodem, dlatego zadowolę się kubkiem ulubionej herbaty — odparł i cicho westchnął. Tamte wspomnienia do zbyt przyjemnych nie należały, zaś jego ciało nadal skrywało na sobie wiele mniejszych oraz większych blizn. Z jego poprzedniego auta nic nie zostało, a on sam dosłownie cudem nie doznał większej ilości obrażeń i mógł cieszyć się obecnie prawie nienagannym zdrowiem. — Nie pijam żadnego alkoholu od roku, słońce, dlatego wszystkie butelki które skrywa mój barek oraz lodówka, są do twojej dyspozycji — zaśmiał się, choć mówił w pełni poważnie. — Sam posiadam rower, więc gdybyś tylko miała ochotę, to możemy się gdzieś wybrać — dodał, po czym chwycił ze stolika jedną z serwetek, którą otarł kąciki ust. — Co u mnie? Praca, siłownia, Alanya i tak w kółko, choć w żadnym wypadku w tej materii narzekać nie mogę — dodał i podniósł się z kanapy, aby nastawić wodę na wcześniej wspomnianą już herbatę. Wybrał dość spory kubek, by ilość ziołowego naparu wystarczyła mu na znacznie dłuższą część wieczoru.
    — Niedługo minie mi i Lynie rok i jeśli mam być szczery, to żadna z moich dotychczasowych kobiet nie miała w sobie tyle wdzięczności, empatii i po prostu szczerego uczucia, co panna Ayers, a o pokładach jej inteligencji i kobiecości już nie wspomnę bo rozgadałbym się na kolejne godziny niczym zakochany w pierwszej dziewczynie nastolatek, a przypomnę, że już trochę mam lat na swoim karku — rzekł i chwycił w dłoń czajnik, aby zalać przygotowany wcześniej kubek wraz z saszetką. Niczego w życiu nie był bardziej pewien, niż stwierdzenia, że na nowo odnalazł miłość i bez cienia strachu miał szansę ulokować w Lynie wszystkie swoje uczucia, troski oraz obawy i choć żadne z nich nie oczekiwało niczego w zamian, to wspólnymi silami sprawiali, iż każdy kolejny dzień stawał się coraz bardziej wyjątkowy od poprzedniego. Powrócił na kanapę tuż obok Charlotte, wcześniej odstawiając kubek na stolik, aby herbata nieco ostygła. Chwycił kilka chipsów i nim włożył je sobie do ust, ponownie się odezwał. — Byłaby cudowną matką moich dzieci.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  14. Jerome przeważnie wyczuwał, kiedy ktoś chciał porozmawiać na dany temat, a kiedy niekoniecznie wskazane było jego drążenie i Charlotte bez wątpienia załapywała się na tę drugą opcję. Zresztą, kto chciałby wracać wspomnieniami do tak poważnego wypadku? Brunet podejrzewał, że siedząca tuż obok kobieta, skoro wyszła z tego stosunkowo bez szwanku, chciała po prostu jak najszybciej o tym zapomnieć i przejść do porządku dziennego, wrócić do szarej i doskonale sobie znanej rzeczywistości. I choć sam nie miał na koncie żadnego takiego wypadku, podejrzewał, że na jej miejscu postąpiłby podobnie. Było, minęło i nie trzeba było niepotrzebnie tego roztrząsać, tak jak to niektórzy mieli w zwyczaju, dopytując o szczegóły, jakby za cel obrali sobie poznanie ich jak najwięcej.
    To dlatego Marshall zaczął tak ochoczo mówić o sobie, by skierować ich rozmowę na zupełnie inne tory i odciągnąć myśli Charlotte od ponurych tematów, a czy było do tego coś lepszego, niż historia o tak specyficznych zaręczynach? Nie sądzę.
    — Dziękuję, dziękuję — odparł tak, jakby właśnie co najmniej odbierał Oscara, kiedy Lotta mu gratulowała. Poważnie pokiwał głową, pomachał do wyimaginowanej publiki, a następnie uniósł swojego drinka w geście toastu i upił kilka mniejszych łyków, a kiedy przyjemne łaskotanie w przełyku ustąpiło, roześmiał się wesoło, otoczony wspomnieniami z tamtego dnia. Miał ogromne szczęście, iż Jennifer, widząc go z takim, a nie innym pierścionkiem nie odprawiła go z kwitkiem. Na szczęście obydwoje należeli do tego grona osób, które nie przywiązywały wielkiej wagi – o ile w ogóle jakąś przywiązywały – do rzeczy materialnych i w zupełności wystarczyła im ta symboliczna drobnostka, która chyba nawet chwytała za serce bardziej, niż robił by to pierścionek z wysokogatunkowego złota z pokaźnych rozmiarów diamentem czy też innym szlachetnym kamieniem.
    — Oczywiście, że jesteś. Nie wyobrażam sobie, żeby cię nie było — odparł, w tym momencie mówiąc całkiem szczerze i uśmiechając się do niej ciepło. Z Charlotte łączyła go szczególna więź, która zaplotła się między nimi wyjątkowo szybko. Sam fakt, że to do niej skierował się po incydencie z Parkerem chyba o czymś świadczył, prawda? I nie zrobił tego dlatego, że chciał, aby rudowłosa wiedziała, co za numer wyciął jej znajomy. Raczej przywędrował tu dlatego, ponieważ wiedział, że nie zostanie z góry oceniony i osądzony. Ot, szukał u niej zrozumienia i nie zawiódł się, ponieważ dokładnie to mu dała.
    — Ale to też jest nieco skomplikowane. Wiesz, przez to, że przebywam teraz tutaj na wizie narzeczeńskiej, mamy dziewięćdziesiąt dni na wzięcie ślubu. No, nieco ponad dziewięćdziesiąt dni, bo urzędnicy pierwszy i prawdopodobnie ostatni raz poszli mi na rękę i mogę wykorzystać ten miesiąc wizy pracowniczej, którą mam dzięki cudownemu Parkerowi — żachnął się, nazwisko mężczyzny wypowiadając tak, jakby miał ochotę splunąć na chodnik. — I dopiero po trzydziestu dniach wskakuję na wizę narzeczeńską. Także teraz, w Nowym Jorku, weźmiemy tylko szybki ślub ze świadkami. Ty natomiast możesz czuć się zaproszona na ślub z prawdziwego zdarzenia na Barbadosie — oznajmił, szczerząc się przy tym od ucha do ucha i dumnie wypinając pierś, oczekiwał na reakcję Lotty. Ciekaw był, czy spodoba jej się wizja spędzenia kilku dni na rajskiej wyspie. Zaraz jednak uderzyła go jedna rzecz, sprawiając, że Jerome momentalnie się skrzywił.
    — Nie wiem, jak dojedziesz tam na rowerze, Lotti, ale popracujemy nad tym, dobrze? — zasugerował, przyglądając jej się nieco niepewnie. Jeśli bowiem kobieta miała problem z autobusami – czemu Jerome wcale się nie dziwił – to z samolotami zapewne tym bardziej. Miało jednak minąć jeszcze sporo czasu, nim ten ślub zorganizują, więc może do tego czasu Charlotte zdoła się przemóc?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mogłabyś? — spytał, przejmując od niej szklankę. Mieli niezłe tempo i to prawdopodobnie dlatego Marshall zdążył już zapomnieć o napuchniętym oku i obitej kości jarzmowej. — Nie powiem, chętnie bym skorzystał. Dorobiłem się paru znajomych w Nowym Jorku, a przyjaciele z Rockfield pewnie byliby zachwyceni, gdyby na jakiś czas mogli wyrwać się do Nowego Jorku. Musiałbym im tylko powiedzieć, żeby zaczęli załatwiać wizy. No i to też raczej przed ślubem na Barbadosie niż teraz, kiedy mamy na wszystko tak mało czasu.

      JEROME MARSHALL po rumie, który cudownie rozwiązuje język 🍸

      Usuń
  15. Woolf spędzał wiele czasu w pracy. Zależało mu na tym, żeby się jakoś odbić, ustabilizować swoją sytuację finansową i wreszcie na stałe osiąść w Nowym Jorku. Przy okazji mógłby wtedy spełnić swoje jedno małe marzenie - zacząć pracować wyłącznie legalnie. Niestety do tego momentu było jeszcze daleko. Tymczasem jednak musiał się skoncentrować na celach osiągalnych w czasie teraźniejszym i nie dać się zwariować. Połączenie tych dwóch rzeczy nie było łatwe. Z jednej strony starał się odnowić kontakt z siostrą, z drugiej często brakowało mu pomysłów na wystarczająco przekonujące wykręty i wymówki. O wielu sprawach zwyczajnie nie chciał opowiadać Jen... o innych nie powinien. Szukał stabilizacji w życiu, ale nie chodziło mu o stabilizację w związku czy nudzie. Chciał poczuć, że może żyć swobodnie i nie oglądać się przez ramię na każdym kroku.
    Czy to tak wiele?Kiedy więc z szefem poszedł na kolejne spotkanie z klientami, starał się nie uciekać myślami za daleko. Szybko okazało się, że klient nie przyszedł sam - a wręcz z całą rodziną. Była to dość specyficzna trójca, w której partnerka pięćdziesięcioletniego klienta mogła być spokojnie jego córką, a syn był od macochy ze dwa... może trzy lata starszy. W każdym razie ten ostatni zupełnie nie interesował się sztuką, że przybyli nie należeli do miejscowych, to najchętniej urwałby się z nudnego dla niego spotkania. Po kilku sygnałach ze strony szefa, Noah zdecydował się wybawić nieszczęsnego Patricka i porwać go na miasto, na co zarówno młody, jak i stary przystali z entuzjazmem. Najwyraźniej ojciec rodziny miał podstawy do obaw względem swojej partnerki, bo w szczególny sposób podkreślił, że chętnie spędzi z nią wieczór, a młody może się "zabawić". Fakt, że Woolf nie parsknął śmiechem na ten komentarz, był najlepszym dowodem jego profesjonalizmu.
    W ten oto sposób Noah wylądował z Patrickiem w pobliskim barze. Z trudem udało się Woolfowi przekonać chłopaka, że jeśli chce poznać jakieś panienki, to przyjdzie mu to łatwiej w nieco mniejszej imprezowni niż największy klub w Nowym Jorku, do którego najpewniej po prostu by się nie dostali. Noah wybrał lokal, w którym można było się napić dobrych trunków, a na parkiecie trochę ludzi podrygiwało w takt puszczanej przez DJ-a muzyki. Patrick okazał się całkiem rezolutnym młodzieńcem i szybko zakręcił się wokół odpicowanych blondynek na parkiecie. Tymczasem Noah kupił sobie piwo i stanął z boku. Właśnie kończył swoją szklaneczkę, gdy jakaś laska wskoczyła na bar i zaczęła tańczyć. Woolf musiał przyznać, że był to całkiem miły dla oka widok. Niemniej po kilku chwilach zaczął się zastanawiać, skąd kojarzy tę twarz. W zamyśleniu zbliżył się do baru, aby lepiej przyjrzeć się dziewczynie. Czuł wyraźnie, że musiał z nią rozmawiać, bo te oczy wydawały mu się stanowczo zbyt znajome.Nagle piosenka się skończyła, a dziewczyna zaczęła lecieć z baru wprost na podłogę.
    Noah nie myślał. Po prostu podskoczył do przodu i chwycił ją w ramiona. Wokół rozległy się ciche jęki, jakby zgromadzeni żałowali, że to nie im przypadło w zaszczycie pochwycić kobietę. Tymczasem Noah spojrzał z bliska na tę jasną twarz i powiedział zdziwiony:- Podróżniczka! - potem roześmiał się i postawił ją na ziemi. - A wyglądałaś na taką spokojną duszyczkę. Kto by pomyślał... - pokręcił głową. - Za tę akcję samobójczą należy ci się piwo - zapowiedział i machnął ręką na barmana, żeby podał trunek.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie miał już pewności do niczego. Dalej był sobą, ale miał wrażenie, że dawno powinien stąd uciec. Może niekoniecznie uciec, ale rozstać się z rudowłosą. Co jeśli sam na siebie ściągnie niepotrzebne problemy? Może kiedyś zależało mu na ulotnych relacjach, a raczej tej jednej, którą rozpoczął z Charlotte. W trakcie tego roku zmienił się. Wziął ślub i co z tego, że z obcą kobietą? Było mu w tym małżeństwie dobrze i jako odpowiedni mąż, którego Willow miałaby się nie pozbyć, należało podziękować za spotkanie i wrócić grzecznie do mieszkania, gdzie zasnąłby w oka mgnieniu. Lecz dzisiaj późno poszedłby spać. Świat zaczął się robić dla niego dziwny, niezbyt zrozumiały. Był tylko mężczyzną, którzy podobno najpierw myślą tym, co mają w spodniach, a dopiero głową. Jak miał rozwiązać ową zagadkę? Co tam mocno trzymało go przy barmance, że nie potrafił ruszyć się na krok?
    Gdyby był innym człowiekiem. Gdyby mama nie wpajała mu tych cennych rad. Gdyby nie napatrzył się na szczęśliwe małżeństwa dziadków, rodziców i starszych sióstr, to być może zrobiłby coś głupiego. Istniałoby prawdopodobieństwo, że zaprosiłby Charlotte pod koniec spotkania do hotelu. Może wtedy zależałoby mu na romansie, intensywnej relacji, seksie kilka razy w miesiącu? Jednak miał doświadczenie i wiedział, jak cierpi się po zdradzie, więc to zachowanie nie mogłoby wejść w jego życie codzienne. Nie mógłby skrzywdzić żony. Jak miałby jej to wszystko wytłumaczyć? Zrzucić winę na alkohol czy na wspomnienia z przeszłości, które tak po prostu chciał wytrzeć z kurzu?
    — Oczywiście, już się robi — szepnęła Nadia, ustawiając potrzebne produkty w pobliżu ręki. — Na mój koszt, bo zawsze palnę jakąś głupotę.
    — To teraz możesz zapamiętać moją Willow — Małecki momentalnie włączył zdjęcie w galerii, zaznaczone serduszkiem, co oznaczało, że należało do tych ulubionych. — Dwie różne osoby, prawda?
    — No tak, twoja żona jest brunetka i ma zielone oczy, a Pani nie jest ani trochę do niej podobna. Po prostu zobaczyłam Was takich roześmianych, szczęśliwych i pomyślałam tylko o jednym. Szczerze? Wyglądaliście na takie początkowe małżeństwo, które pragnie wszystkiego spróbować.
    Poruszył nieznacznie brwiami, zamawiając to samo co towarzyszka. Czuł, że zaczyna gryźć go sumienie. Jaspera nikt nie powinien tu widzieć; ani Nadia, ani przypadkowi ludzie. Co jeśli siedzi w pobliżu fanka programu Ślub od pierwszego wejrzenia, a jutro umieści dwuznaczne komentarze, które mogłyby dotrzeć do Willow oraz ekspertów? Ciekawscy zaglądali na takie strony, chłonęli każde słowo, jak gąbka wodę. Sam lubił czytać opinie widzów; nie robił tego codziennie czy co chwilę, lecz z dwa razy w tygodniu zaglądał, żeby zapoznać się z tym, co uważali inni. Według statystyk uważano ich za spokojne małżeństwo; za ludzi, którym może wyjść i nie zakończą tego szybkim, bezbolesnym rozwodem.
    Odbierając szklaneczkę rumu z colą, stuknął naczynie o to trzymane przez rudowłosą, uśmiechając się nieznacznie. Po raz pierwszy nie potrzebowali alkoholu w krwiobiegu, ale za drugim razem, to spijane drinki popchnęły ich w kierunku hotelu. Co jeśli ponownie pobłądzą?
    — Teraz możemy spokojnie porozmawiać. Dużo się u Ciebie zmieniło przez ten czas?
    Umiejętnie przeszedł na grunt, gdzie każdy mógł czuć się bezpiecznie. Nie chciał wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania u dawnej znajomej. W końcu Nadia znała mamę Jaspera, a Juliet Małecka śmiało mogłaby donieść najnowsze informacje do swojej synowej. To nie było potrzebne. Chyba można spotkać się i miło spędzić czas z tymi, na których natrafiło się w życiu, prawda?

    Jasper z kolejną szklaneczką alkoholu

    OdpowiedzUsuń
  17. Zachariasz większość swojego życia spędził na Islandii, więc do tych niższych temperatur był naprawdę przyzwyczajony. Mimo że w Stanach przebywał od jakiś dziesięciu lat, to wciąż się nie przestawił do klimatu, który tutaj panował. Nie lubił lata i tych upałów, które panowały w tym czasie. Miał wtedy ochotę leżeć całe dnie przed wentylatorem i nic nie robić, bo na nic nie miał ochoty. Zmuszał się do wyjścia, jeśli naprawdę musiał i wiedział, że za niedługo wejdzie do klimatyzowanego pomieszczenia.
    Cieszył się, że Tyler zainwestował w klimatyzację w swoim barze. Dzięki temu całkiem ochoczo tam przychodził w czasie wakacji i sobie dorabiał do pensji. Niby nie musiał, bo z pensji, którą dostawał za bycie nauczycielem w prywatnej szkole mógł wyżyć i to na całkiem przyzwoitym poziomie, ale nie lubił się nudzić. Dzięki staniu za barem czas mu jakoś leciał, ponadto nawiązał kilka bardzo ciekawych znajomości, również takie, które kończyły się zaledwie dzień później, a z niektórymi był na cześć. Znał stałych bywalców, zdążył się zorientować, kiedy ludziom powoli zaczyna odbijać i za ile będzie musiał interweniować, bo jakiś idiota przesadził z drinkami. Nauczył się nawet udawać, że robi drinki, w rzeczywistości mieszając jedynie różne soki. Było to przydatne szczególnie wtedy, kiedy widział, jak ktoś miał naprawdę dość alkoholu, a dalej chciał pić. Najlepsze było, że taka osoba zazwyczaj była już tak przepita, że nawet się nie orientowała, że została oszukana, a on nie musiał się kłócić z takim klientem o sprzedaż alkoholu.
    Rudowłosy miał powiedzonko, które wieki temu usłyszał od kogoś i dopiero teraz, kiedy sam znalazł się po drugiej stronie baru, zaczął rozumieć. Barmanem się jest, a nie się bywa. Niby nieskomplikowane, ale dla niego kryło więcej niż tysiące słów. Chociaż lubił matematykę i lubił uczyć te rozpieszczone dzieciaki, to praca w barze stanowiła miłą odmianę i odskocznię od codziennych obowiązków. Nie rzuciłby dla niej ciepłej posadki w szkole, ale od czasu do czasu mógł sobie postać za barem, dorobić i się odprężyć. Najbardziej lubił te momenty, kiedy te dwa zawody się łączyły. Brzmiało to nieco komicznie, ale niejednokrotnie jakiś jego uczniak próbował kupić alkohol, udając starszego niż był w rzeczywistości. Za pierwszym razem Zachariasz nie miał pojęcia, co robić w tej sytuacji. Z każdym kolejnym nabierał wprawy i teraz nabijał się z ich przerażonych min, co prawda nie wprost, bo to byłoby bardzo niepedagogiczne.
    Idąc zatłoczonymi ulicami Nowego Jorku, uśmiechał się pod nosem. Lubił Halloween, choć to święto poznał dopiero, kiedy na stałe zagościł w Stanach. Miał wtedy prawie osiemnaście lat i był za stary na takie dziecięce zabawy, jednak miał młodszą siostrę. Niedużo młodszą, bo między nimi było tylko kilka miesięcy różnicy. Ponadto była to jedynie przyrodnia siostra, a koligacje w ich rodzinie były naprawdę trudne to streszczenia w kilku słowach. W każdym razie, to ona zachęciła go do tego, aby przebrał się w strój superbohatera i wyszedł na ulicę. Chodzili od domu do domu, zbierali cukierki i straszyli te nieco starsze dzieciaki. Rok później poszedł na imprezę do domu znajomego z drużyny i chociaż bawił się naprawdę świetnie, to w jego pamięci i tak na zawsze pozostanie to święto, które spędził z siostrą. Ubolewał nad tym, że w tym roku się nie widzą. Niestety, nie mógł pozwolić sobie na weekendowy wyjazd do Chicago, a Jessie była zbyt zajęta, aby przylecieć do Nowego Jorku.
    Dlatego postanowił zadowolić się tym, czym mógł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Założył na siebie koszulę w kratkę, obcisłe spodnie, a na to zarzucił jeden z ulubionych swetrów w gwiazdki, znalazł okulary, które dawno temu musiał zakładać do czytania i wyciągnął z nich szkiełka. Koszulę wciągnął w spodnie, włosy ulizał na jedną stronę, a po założeniu okularów, doszedł do wniosku, że wygląda trochę jak typowy kujon.
      Nie przewidział jedynie tego, że w taką pogodę jego idealna fryzura ulegnie zepsuciu. Do Aggie wszedł nieco zmarznięty z roztrzepanymi włosami na głowie.
      – Hej – rzucił do jednego z barmanów i wyszczerzył się od ucha do ucha. Usiadł na stołku barowym przy rudowłosej dziewczynie i spojrzał na nią nieco zaskoczony. Niejednokrotnie widywał kobiety z takim kolorem włosów, jednak ten odcień... Miał nieodparte wrażenie, że już kiedyś gdzieś widział. Westchnął cicho, po czym zamówił sobie jednego z halloweenowych drinków.
      – Czekasz na kogoś? – zagadnął do nieznajomej, zdając sobie sprawę, że mógł usiąść na miejscu dla kogoś zarezerwowanym.

      Zachariasz

      Usuń
  18. Taka sytuacja w jej wyobraźni nigdy nie miała mieć miejsca. Carlie się bardzo pilnowała, aby nic złego się jej nie stało w tym wielkim mieście. Ameryka wcale nie była takim bezpiecznym krajem, na jaki mogło się wydawać. Co chwilę słychać było o strzelaninach w szkole, centrach handlowych i całej reszcie. Wydawało się jej, że w samym Nowym Jorku przestępczość jest na jakimś wyższym poziomie i szczerze mówiąc rudowłosa teraz mogła na własnej skórze się przekonać, że wcale nie jest tu tak bezpiecznie. Prawdopodobnie, gdyby nie Charlotte, to dziewczyna mogłaby nie mieć tyle szczęścia i teraz pozostało jej zastanawianie się, jak ta cała sytuacja mogłaby się skończyć, gdyby nie koleżanka, która pojawiła się naprawdę w ostatniej chwili. Miała wiele szczęścia, że wracając akurat tędy udało się jej trafić na Charlotte, a nie na kogoś kto jeszcze chętnie pomógłby temu facetowi. I tak byłoby dobrze, gdyby skończyło się na samej kradzieży, a nie czymś o wiele gorszym, a na samą myśl przechodził ją dreszcz.
    Ostatnie czego chciała to wymiotować na ulicy do śmietnika. Nigdy nie wymiotowała po alkoholu, starała się nie doprowadzać do sytuacji, w której jej organizm przyjmie zbyt wielką ilość alkoholu i po nim będzie po prostu umierać. Teraz była przestraszona i nie do końca wiedziała co się dzieje, ale wystarczyło trochę odsapnąć i wziąć parę głębszych wdechów, aby się uspokoić. Facet był nieprzytomny, a ona względnie bezpieczna i naprawdę miała nadzieję, że na dzień dzisiejszy to już koniec jakichkolwiek wrażeń, bo zupełnie nie wyobrażała sobie, że dziś mogłaby przyjąć jakiekolwiek jeszcze ekscesy i nie dostać zawału serca.
    — Chyba mi lepiej. Dziękuję — odezwała się podnosząc wzrok na koleżankę i uśmiechając niepewnie. W tej chwili była skołowana i zastanawiała się, co najlepiej będzie zrobić. Potrzebowała iść do domu, ale sama już daleko raczej nie zajdzie, a wsiąść do samochodu obcego kierowcy ubera wydawało się być teraz głupie, choć technicznie nic jej nie groziło, skoro zamawiałaby go z używanej przez milionów mieszkańców aplikacji, ale na dziś i to wydawało się jej podejrzane.
    — Nie chcę ci sprawiać kłopotów, już i tak mi dość pomogłaś — zauważyła. Mimo wszystko bezpieczniej chyba czułaby się dziś z kimś, a wiedziała, że gdyby zadzwoniła to Matta, ten dostałby zwyczajnie szału wiedząc, co się wydarzyło i przejmowałby się za bardzo, a tego rudowłosa dziś nie potrzebowała. — Ale może to nie będzie taki głupi pomysł… o ile to nie żaden większy problem. Trafię do domu, jakby co — zapewniła. Skoro dopiero co skończyła zmianę, to ostatnie pewnie czego chciała to jeszcze zajmować się nią, ale z drugiej strony zwyczajnie było bezpieczniej wrócić z Charlotte niż dalej samej tułać się po Nowym Jorku, gdzie za rogiem mogło czekać na nią jakieś niebezpieczeństwo.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  19. Felix przeszedł swoje w życiu począwszy od niechcianej przeprowadzki, gdy jeszcze był dzieckiem, a skończywszy na rozwodzie, odebranym dziecku, alkoholizmie i wypadku samochodowym, który odebrał mu sprawność na ponad trzy miesiące, a mimo, to posiadał nadal wiarę w ludzi, a przede wszystkim w to, że odnajdzie wreszcie swoje miejsce na świecie i będzie mógł podzielić się z kimś tym, co udało mu się stworzyć przez prawie czterdzieści lat życia. Wszystko zależało od punktu widzenia. Codzienne życie definiował tylko i wyłącznie sam człowiek i jeśli uparcie skreśli szansę na miłość, lepszą pracę, czy chociażby inne drobiazgi będące elementem codzienności spoglądając na to, co było kiedyś, to w ostatecznym rozrachunku na własne życzenie skazuje się na porażkę. Nie chciał myśleć o tym co było, gdyż zdawał sobie sprawę jak bardzo toksyczne, to było. Nie kontynuował wcześniej rozpoczętego tematu, gdyż wiedział, iż w Charlotte nie odnajdzie kogoś, kto wyrazi zainteresowanie sferą miłosną i całą resztą wiążących się z tym rzeczy. Chwycił z miseczki kilka chipsów, którą następnie uzupełnił, po czym chwycił swój kubek z herbatą.
    — Niezłe masz tempo — zaśmiał się, gdy dostrzegł iż ilość wina w kieliszku rudowłosej znacznie się zmniejszyła. Choć sam nadal odczuwał pokusę względem alkoholu, to uparcie trwał przy całkowitej abstynencji. Domyślał się, iż jakiekolwiek odejście od normy w obranej kwestii, może go kosztować ponowną, dość niełatwą terapią. Nie chciał po raz kolejny popełniać tak kuriozalnego błędu. Uzupełnił również braki w kieliszku Charlotte oraz przyniósł z pokoju gościnnego obszerną poduszkę, na której Charlotte mogła wygodnie się oprzeć.
    — A tak poza tym, to mam dwa bony na miesięczną lekcje tańca latynoamerykańskiego. Niedługo wracam do pracy, moja młodsza siostra nie wyraziła zainteresowania, a nie chciałbym, aby taka okazja na coś nowego się zmarnowała. Może masz ochotę skorzystać, albo masz w swoim kręgu znajomych kogoś, kto wyraziłby chęć uczestniczenia w takich zajęciach? — zapytał, unosząc przy tym brew ku górze. Dostawał wiele drobiazgów od swoich wdzięcznych klientów biura podróży i z niektórych rzeczywiście zdarzało mu się korzystać, jednak teraz niestety nie był w stanie. Chwycił ponownie kilka chipsów, przenosząc wzrok na ekran telewizora. Nie pamiętał kiedy ostatni raz spędził tak leniwie wolny wieczór, jednak musiał przyznać, że była to niezwykle przyjemna odskocznia. Okrył swoje ramiona rąbkiem koca, którego kawałek zabrał nieco Charlotte i cicho westchnął. Pełen żołądek, który przyjął kolejny kawałek pizzy wraz z kubkiem herbaty, podziałały na Felixa usypiająco. Miał za sobą naprawdę ciężki dzień, choć nigdy na to nie narzekał.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  20. Jerome na siłę nie roztrząsał ani nie drążył tego, co złe. Oczywiście, były takie rzeczy, które na dłużej zakorzeniały się głęboko w umyśle i z trudem przychodziło je wyplewić, gdyż były jak wyjątkowo odporne na wszelakie warunki chwasty, lecz jeśli był w stanie bez większego wysiłku przejść nad czymś do porządku dziennego, to po prostu to robił. Tak właśnie miało być z Parkerem. Co prawda mężczyzna ten mocno zatrząsnął światem bruneta, ale teraz, kiedy już porozmawiali, Marshall mógł spokojnie zamknąć ten rozdział i skupić się na tym, co tu i teraz. A że życie nieustannie szalenie pędziło na przód, to naprawdę nie miał czasu na oglądanie się wstecz.
    Roześmiał się, kiedy Charlotte oznajmiła, że i tak zjawiłaby się na jego ślubie. No tak, w końcu on sam, mimo że wtedy ich znajomość dopiero się rozwijała, wprosił się na świętowanie jej obrony, prawda? Nic więc dziwnego, że rudowłosa miała ochotę się zrewanżować, do czego zresztą miała nawiązać w swojej późniejszej wypowiedzi.
    — Raczej nie zamknę przed tobą urzędu na cztery spusty — zażartował, unosząc ręce w niewinnym, ale też obronnym geście, robiąc przy tym dość wymowną minę, przez którą przebijało się również sporo rozbawienia. Wyglądało na to, że ze skromnej uroczystości zrobi im się całkiem huczna impreza, Jerome bowiem przebąkiwał już paru osobom o terminie i wydawało mu się, że w urzędzie faktycznie może zjawić się więcej osób, niż on i Jennifer oraz ich świadkowie. W tym momencie uświadomił sobie również, że zdążył już poznać w Nowym Jorku wielu wspaniałych ludzi, którzy wyjątkowo szybko stali się mu bliscy i może to przez alkohol, który sączył małymi łykami, a może właśnie przez te myśli po jego wnętrzu rozlało się przyjemne ciepło.
    — Dobrze, słuchaj uważnie, bo odpowiem na wszystko na raz. Po pierwsze, co do kawalerskiego, to nie mam zielonego pojęcia. I tutaj celowałbym w jakiś późniejszy termin, sama zaraz zrozumiesz, dlaczego, bo po drugie, termin w urzędzie mamy na osiemnastego listopada, czyli lada moment — wyjaśnił, tym razem nieco bezradnie rozkładając ręce. Wszystko działo się wyjątkowo szybko i Marshall sam nieco nie nadążał, a każda kolejna upływająca godzina przybliżała go do tego wielkiego dnia.
    — Także na spokojnie, Lotti — zasugerował z rozbrajającym uśmiechem i uniósł swoją prawie opróżnioną szklaneczkę w geście małego toastu. — Kawalerski nie zając, nie ucieknie. I tak jak mówiłem, chętnie ściągnąłbym przyjaciół z Barbadosu, a to nie takie hop siup. Pogadam z nimi, żeby zaczęli załatwiać sobie wizy — dodał, bo choć wiza turystyczna nie nastręczała tylu trudności, nie będąc wizą imigracyjną tak jak pracownicza czy narzeczeństwa, to i tak jej uzyskanie zajmowało trochę czasu.
    Odetchnął z wyraźną ulgą, kiedy Charlotte wyjaśniła, na czym polegał problem z transportem.
    — Całe szczęście. Musisz kiedyś zobaczyć Rockfield. Kupiliśmy dom na Barbadosie, wiesz? A właściwie to Jen kupiła, za pieniądze, które zostawił jej ojciec. Trzeba tam trochę wyremontować i doprowadzić go do porządku, ale to tam chcemy zorganizować ślub. Na plaży, do której zejście jest tylko od naszego podwórka, bo z dwóch stron otaczają ją skały. Podejrzewam, że jak Jen wpadnie w szał organizowania tego wszystkiego, to będę potrzebował więcej rumu — zaśmiał się i postukał palcem w szkło. — Ale na razie dziękuję — dodał, kiedy zaproponowała mu kolejnego drinka i sam sięgnął po butelkę, ale dolał sobie jedynie coli. Było mu już całkiem przyjemnie, opuchnięte oko nie bolało i nie chciał przekroczyć tej magicznej granicy, kiedy byłoby mu ciężko wrócić do domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miał również nadzieję, że panny Lester nie nudziły jego opowieści. Chciał po prostu podzielić się z nią tym wszystkim; czuł taką wewnętrzną potrzebę i nie potrafił oprzeć się tej pokusie, bowiem zależało mu na tym, by Lotta w tym wszystkim uczestniczyła. A żeby móc to zrobić, siłą rzeczy musiała wiedzieć, co się u niego dzieje.
      — A jak z Miśkiem? — zagadnął niespodziewanie, rzucając jej zaciekawione spojrzenie znad szkła. W końcu przed ich wyjazdami coś między nimi ewidentnie było na rzeczy, a teraz Charlotte raczej o nim nie wspominała.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  21. Noah wcale nie był zdziwiony, że kobieta nie od razu go poznała. W końcu sam potrzebował trochę czasu, żeby sobie przypomnieć, gdzie mieli okazję się spotkać. W końcu w tłumie ludzkich twarzy człowiek w końcu rezygnuje z rób zapamiętywania i całkowicie oddaje się u i teraz. Kiedy ogłosiła swoją teorię o spokojnej duszy, Noah parsknął cicho.
    - Tak... w takim razie ja jestem niemal sędziwym starcem, skoro ty jesteś spokojna - odpowiedział nieco złośliwie - Niemniej popis na barze był imponujący - dodał wesoło.
    - I nie ma za co. Cała przyjemność po mojej stronie. Chociaż teraz mógłbym rzucić jakimś tandetnym tekstem, w rodzaju "Czy jesteś aniołem? Bo spadłaś z nieba", ale oszczędźmy sobie tego, proszę - rzucił i chwycił swoje piwo. Stuknął lekko swoją szklanicą w jej.
    Kiedy go ostatecznie rozpoznała, parsknął śmiechem.
    - A już myślałem, że mnie nie rozpoznasz.... czyżbym bym aż tak nudny, że nie warto mi poświęcić ani skrawka swojej pamięci? - zagadnął wesoło. Widać było, ze całej tej wymiany zdań nie traktuje poważnie, a po prostu żartuje sobie z wyraźnie wstawionej już dziewczyny. - Pij, pij.... Bo chcę wyciągnąć cię na parkiet i bardziej powkurzać twoich fanów - dodał i mrugnął do niej, po czym przechylił swoją szklankę i za jednym zamachem opróżnił niemal całe naczynie. Stanowczo nie zamierzał pić niczego mocniejszego. Istniało zagrożenie, że jego umysł jeszcze do czegoś będzie tego wieczoru potrzebny, a po odpowiedniej dawce procentów lub innych środków odurzających mógłby nie nadawać się do niczego pożytecznego. W końcu powinien mieć oko na tego całego Patricka... przynajmniej w części.
    Noah bezmyślnie przebiegł wzorkiem po sali. Jego "podopieczny" nadal tańczył z blondynkami.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  22. - Jestem w pełni autentyczny, niepodrasowany - zapewnił, gdy zasugerowała, że mógł zwyczajnie ufarbować włosy. Uśmiechnął się wesoło. Potem przewrócił oczami.
    - E tam. Na diablicę też nie wyglądasz, więc sorki, ale będziesz musiała jeszcze trochę stąpać po ziemi jak reszta naszego biednego ludu tej planety - odparł. - No chyba że miałaś na myśli Florydę - dodał żartobliwie.
    Potem chwycił się za serce i zrobił minę, jakby strzeliła w niego ostrą strzałą.
    - Oh.... to było okrutne. Czyżbym był na końcu listy ciekawych zjawisk? Aż tak nisko upadłem? - Na jego twarzy pojawiła się teatralna maska rozpaczy, a potem Noah roześmiał się.
    - Ale ja potrzebuję - odparł. - Bez alkoholu we krwi moje nogi nie współpracują w tańcu - wyjaśnił. - A co do twoich fanów... chwilowo się pochowali ze strachu, ale gdy zaczniesz tańczyć, znowu wypełzną jak karaluchy, żeby sobie popatrzeć - zapewnił. Tym razem w jego głosie pobrzmiewała lekka pogarda dla otaczających ich mężczyzn.
    Wstał i wskazał drogę, kiedy oboje byli gotowi, żeby pójść potańczyć.
    Przemieścili się na parkiet. Noah z pewnym rozbawieniem zauważył, że kobieta zupełnie bezwiednie zaczęła dostosowywać rytm swoich kroków do wyraźnych uderzeń muzyki. Nim odnaleźli miejsce dla siebie w tańczącej grupie, podróżniczka już tańczyła. Woolf próbował przypomnieć sobie jej imię i gdzieś z tyłu głowy coś mu podzwaniało właściwymi głoskami, ale nie mógł tego jeszcze uchwycić. Za to pochwycił biodra towarzyszki i dostosował się do jej ruchów. Stanowczo klubowe warunki nie pozwalały na popis tanecznych umiejętności, ale Noah nie zamierzał wyjść na łamagę. Szczególnie, że nigdy zły w tańcu nie był... A w niektórych kręgach taniec jest uznawany za równie podstawową umiejętność, jak w innych gotowanie.
    W każdym razie po chwili, gdy zrobiło się wokół nich nieco luźniej, ujął dłoń partnerki i pociągnął lekkim ruchem do siebie, żeby chwilę później już odsuwać od siebie i obracać... O ile na początku starał się wybadać, czy partnerka się nie wycofa, to potem już z lekkością nią sterował. Musiał przyznać, że w tańcu poruszała się lekko i ponętnie. Gdyby nie to, że był tak skupiony na szalonej podróżniczce, zauważyłby zazdrosne spojrzenia rzucane w ich kierunku. Trzeba było oddać słuszność też spódnicy dziewczyny, która robiła niezwykły efekt, gdy kobieta poruszała się w takt muzyki.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  23. - Anglia i ciepło? To nie oksymoron? - zapytał. Potem pokręcił głową. - Najwyraźniej musiałaś trafić do nas - dodał wesoło. - Talie przeznaczenie, podróżniczko!
    Noah nawet nie zamierzał ukrywać faktu, że taniec podróżniczką okazał się niespodziewaną przyjemnością. Kobieta była seksowna, świetnie tańczyła i poruszała się nieziemsko. Potrafiła pokazać pazurki i całkowicie mu się oddać w kolejnej chwili. Dogadywali się zupełnie bez problemu, jakby tańczyli ze sobą od lat. Co chwilę któreś wpadało na nowy pomysł, a drugie odpowiadało z zapałem i zaangażowaniem. Jakby świat nie istniał albo miał się skończyć. Chociaż Noah w przeciwieństwie do swojej towarzyszki nie był pijany, to też bardzo dobrze się bawił. W myślał nawet trochę żałował, że dziewczyna jest aż tak zaprawiona, bo w życiu nie zaprosiłby wstawionej kobiety do dalszej zabawy poza klubowej, a musiał przyznać, że z podróżniczką odbyłby chętnie pewną podróż...
    Kiedy kilka piosenek później muzyka niespodziewanie zwolniła, Noah odsunął się od kobiety i z dżentelmeńską gracją ucałował jej dłoń, co zupełnie nie pasowało do klubowych warunków.
    - To było... imponujące - przyznał. - Idziesz na jeszcze jedno piwo? - zaproponował. Uśmiechnął się do niej. Nie, nie czuł motylków w brzuchu ani nic podobnego. Za to świetnie się bawił i miał ochotę jeszcze trochę przeciągnąć zabawę. Kiedy podeszli do baru, zamówił im po piwie. Rozejrzał się wokół i zobaczył Patricka. Facet obściskiwał się z jakąś laską na kanapie. Ot, chyba nie trzeba było mu więcej pomagać. Co jak co, ale za niańkę Noah nie zamierzał robić.
    - A tak wracając do tematu... czemu Nowy Jork, co? Z tylu miejsc na świecie.... - spojrzał z ciekawością na kobietę. Nagle zauważył ruch po swojej prawej stronie i obrócił się napięcie. Do Patricka podskoczył jakiś gość i zaczął się z nim szarpać. Noah w jednej chwili skoczył na równe nogi.- Przepraszam na chwilę... - mruknął i ruszył, aby rozdzielić mężczyzn. Udało m się zapobiec szarpaninie i wyciągnął swojego "podopiecznego". Podprowadził do baru.
    - Chłopiec... co jest? Obściskiwałeś się z blondynką, a potem nagle szykujesz się do bójki. Obiecałem twojemu ojcu, że odstawię cię w jednym kawałku, więc sorry, ale wychodzimy - westchnął. Obrócił się do swojej partnerki do tańca.- Przepraszam najmocniej... Muszę odstawić kolegę. Mam jednak nadzieję, że jeszcze na siebie wpadniemy - uśmiechnął się do niej i zapłacił w barze za ich alkohol, po czym wyszedł wraz z Patrickiem.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  24. To było zdecydowanie bardziej z nerwów niż przez wypity alkohol. Starała się nie mieszać różnych alkoholi ze sobą, aby później faktycznie nie skończyć z głową w dole i nieprzyjemnym posmakiem w ustach. Nie spodziewała się takich atrakcji na zakończenie wieczoru i była naprawdę wdzięczna, że w ostatniej chwili pojawiła się Charlotte. W głowie miała masę nieprzyjemnych myśli, ale te na całe szczęście nie zdążyły się spełnić, bo rudowłosa koleżanka zjawiła się w odpowiednim momencie. Nowy Jork to było ogromne miasto, a jak na ponad osiem milionów mieszkańców teraz wydawało się być zaskakująco ciche. I pewnie, gdyby nie szybka pomoc dziewczyny to zostałaby bez własnych rzeczy, a co tym co mogło się zdarzyć wolała już nie myśleć. Teraz przede wszystkim była już bezpieczna i nic więcej się nie liczyło. Carlie była trochę też taką panną dorosłą, która uważała, że da sobie świetnie radę bez pomocy osób trzecich, chciała być przecież samodzielna, tylko jak widać nie w każdej sytuacji da się poradzić całkiem samemu. Teraz nawet wolała mieć towarzystwo, a powrót do mieszkania samej wydawał się jej być przerażający.
    — Nie zamierzam się kłócić, a śniadanie obiecuję zrobić najlepsze jakie tylko potrafię — obiecała uśmiechając się delikatnie do dziewczyny. Była jej wdzięczna za szybką pomoc i przede wszystkim za to, że nie zostawiła jej zupełnie samej. Czuła, że jakoś będzie musiała się dziewczynie odwdzięczyć za tę pomoc, choć na ten moment pomysłu jeszcze nie miała, ale to było zmartwienie na inny dzień.
    Poczuła się chyba nieco lepiej, gdy znalazła się za zamkniętymi drzwiami od mieszkania dziewczyny. Nie zwracała uwagi na takie rzeczy, jak codzienny bałagan, to mieli przecież wszyscy i musiałaby całkiem upaść na głowę, aby zwracać uwagę na takie rzeczy czy marudzić, że nie jest czysto na błysk.
    — Dziękuję, nie wiem jak ci się za to będę mogła za to odwdzięczyć — powiedziała z lekkim uśmiechem, jak ściągała buty, które ustawiła przy innych oraz ściągnęła płaszcz odwieszając go na wolny wieszak. — Będę mogła pożyczyć coś do zmycia makijażu? — spytała. Nie miała nic przy sobie, a nie lubiła się rządzić cudzymi rzeczami i zwyczajnie w świecie wolała zapytać. Tego też zresztą wymagała kultura, a ona zwyczajnie czułaby się źle grzebiąc w rzeczach dziewczyny.
    — Chyba herbaty. Mam wrażenie, że się przyda po tym wszystkim — odpowiedziała — ale obsłużę się sama. Już i tak mi dość pomogłaś, to chociaż to mogę zrobić sama.

    [Ślicznie dziękuję!<33]
    Carlie

    OdpowiedzUsuń

  25. Felix może i był śpiący, to jednak nie chciał jeszcze iść spać. Było mu zbyt dobrze na kanapie przy miseczce chipsów z przyjaciółką u boku. Przetarł dłońmi w twarz, po czym spojrzał w stronę rudowłosej, która poniekąd jednak miała racje. Jeśli zostanie na kanapie, to tak czy siak po prostu uśnie. Był jedyny plus tego wszystkiego, że Felix nie był zmuszony zrywać się z łóżka skoro świt i mógł poleniuchować znacznie dłużej, choć nie był typem, który lubił tracić czas. Westchnął cicho, po czym porządnie się przeciągnął.
    — Zawsze możesz sprzedać te bony, hm? — zaproponował, unosząc przy tym brew ku górze, jednak ostateczną decyzję i tak pozostawił Charlotte, która lepiej będzie wiedziała, co z tym fantem zrobić. — Kanapa nie należy do najwygodniejszych, skorzystaj z pokoju gościnnego. Dobranoc — dodał i nim odszedł do swojej sypialni, raz jeszcze pocałował czubek głowy rudowłosej. Niemalże natychmiast zasnął, gdy tylko zakopał się po same uszy w przyjemnie ciepłej pościeli. Przespał całą noc, niczym małe dziecko, będąc na nogach już od siódmej rano zaczynając dzień zimnym prysznicem oraz kubkiem gorącej kawy prosto z ekspresu. Nie przywykł do jadania śniadań w domu, jednak jeśli już miał czas, a przede wszystkim chęci, to taki posiłek był przyjemną odmianą, zwłaszcza, że skorzysta na tym również Charlotte. Lubił gotować i umiał znacznie więcej niż przysłowiowego schabowego. Postawił na francuskie tosty na słodko z owocami, czego nie jadł naprawdę długi czas. Włączył radio, chcąc nieco umilić sobie stanie nad patelnią.
    — Wyspana? — zapytał, gdy tylko dostrzegł Charlotte, po czym podsunął jej pod nos kubek wraz z gotową porcją tostów. Miał nadzieję, że będą jej smakowały. — Smacznego — dodał z delikatnym uśmiechem, a gdy tylko ogarnął mały chaos na kuchennej szafce, usiadł obok przyjaciółki zabierając się za swoją porcję. Musiał przyznać, że wyszło całkiem niezłe, jak na dość długą przerwę od tak banalnych dań.
    — Jakie plany na dziś? — zapytał, po czym dolał sobie kawy i upił niewielki łyk.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  26. Maisie, choć spędziła tutaj dobre pół życia, nigdy nie przyzwyczaiła się do Nowego Jorku. Już jako dziecko często przyjeżdżała z rodzicami, którzy musieli brać udział w różnych konferencjach i innych spotkaniach naukowych. Teoretycznie mogłaby zostawać z opiekunkami, w praktyce od najmłodszych lat była ciągana, aby przyzwyczajała się do takiego życia. Jej rodzice byli dość specyficzni pod tym względem, ale doceniała, że mieli realny wpływ na jej rozwój i nie zrzucali wszystkich obowiązków na opiekunki. Co prawda miała kilka bardzo dobrych wspomnień związanych z tym miastem. Pierwsze randki, pierwszy seks, pierwsze udawanie pełnoletniej... Parada z marynarzami i zabawa do białego rana. Jednak nawet to nie sprawiało, że czuła się tutaj dobrze. Nowy Jork czasami ją przytłaczał. Była w bardzo wielu miastach, zwiedziła niemal cały świat, ale tylko tutaj czuła się tak... obco. Niby otaczała się rodziną, niby miała przyjaciół i znajomych, do których zawsze mogła zadzwonić, aby nie siedzieć samej, ale nawet oni nie mogli zapełnić pewnej pustki w jej sercu, która powstała po śmierci ojca i przeprowadzce tutaj. Tęskniła za Bostonem. Za specyfiką tego miasta, za tamtymi ludźmi, a szczególnie za Chrisem. Codziennie rozmawiali przez telefon albo Skype, ale nie było to czego dokładnie potrzebowała.
    Na swoje nieszczęście gorsze dni łapała coraz częściej. Nie chciało jej się wieczorami wychodzić z domu, a czasami nawet i za dnia. Zmuszała się, aby iść na uczelnię, a na zajęciach siedziała jakaś taka nieobecna. Nie wiedziała, czy to widmo nadchodzących świąt, do których został miesiąc, czy też to tylko pogoda i ta jesienno-depresyjna aura. Nie podobało jej się to, ale czasami nawet nie miała sił, aby z tym walczyć.
    Ten wieczór postanowiła, że spędzi inaczej. Żadnego użalania się nad sobą i własnym losem, żadnych smutków i popadania w nostalgię. Chciała napić się wina w towarzystwie rudowłosej koleżanki i posłuchać jej opowieści o wycieczce, a kiedy im się znudzą pogaduszki, iść na miasto i podbić któryś z nowojorskich klubów. Kilka do wyboru miały, więc na nudę na pewno nie będą narzekały.
    Zgodnie z poleceniem koleżanki zamknęła drzwi kopniakiem, bo normalnie zamknąć się nie chciały. Poszła do salonu, wcześniej ściągając buty na wysokim obcasie, bo nie chciała nanieść jej błota do mieszkania. Niestety pogoda pod tym względem również nie rozpieszczała.
    Wygodniej usiadła na kanapie i odwróciła się w taki sposób, aby móc obserwować koleżankę w kuchni. Oczy jej się zaświeciły na widok sera oraz winogron.
    – Myślałam, że sama będę musiała to proponować – zaśmiała się i wzięła z tacki kawałek sera, który w następnej chwili zniknął jej w ustach. – Tylko nie wiem, gdzie. Nie do końca orientuję się, który z klubów w tej okolicy jest najlepszy – dodała, kiedy już go przełknęła. – Ale jako, że się dawno nie widziałyśmy, to najpierw opowiadaj, jak ci podróż minęła! Chcę znać wszystkie szczegóły. Te pikantne również – puściła jej oczko.

    Maisie

    OdpowiedzUsuń
  27. W klubach nocnych, na prywatnych imprezach czy w nowo powstałych salonach fryzjerskich nie dało się zobaczyć Małeckiego. Od czwartego lipca unikał takich spotkań jak ognia. Tu nie chodziło o to, że postanowił żyć pod pantoflem żony, bo byli zwyczajnie innym małżeństwem. Nie kontrolowali siebie nawzajem, gdyż zależało im na tym, aby poznać siebie w codziennych, naturalnych sytuacjach, a nie takich zaplanowanych. Nie uczęszczał w życiu towarzyskim, gdyż nie dało się wymazać faktu o tym, że parę lat temu był znanym koszykarzem. To był brzmiało w jego głowie dość pesymistycznie, bo zrobiłby naprawdę wiele, żeby ponownie sięgnąć piłkę, wejść na boisko i zagrać w miarę udany mecz. To wszystko się skończyło; w trakcie jednej chwili, ale nazwisko Małecki nie kojarzyło się jedynie z ojcem i synem, którzy zaliczali się do bardzo dobrych fryzjerów. Kojarzono go z życia sportowego, a on nie chciał wychodzić z klubu z przyklejoną do siebie fanką.
    — Zaobrączkowałem się, fajne określenie — dotknął biżuterii, zatrzymując się w przeszłości. Dalej czul ten chłód obrączki, którą wkłada mu Willow. Pamiętał jak trzęsła jej się dłoń, gdy obróciła męską obrączkę, wsuwając ją na odpowiedni palec Jaspera. On miał tak samo; założył biżuterię subtelnym ruchem, patrząc żonie prosto w oczy i to pierwszy raz w życiu. — Można powiedzieć, że zacząłem moje małżeństwo od końca, bo nie znam mojej drugiej połówki, ale to się zmieni — upił większy łyk alkoholu. — Poza tym nie mam chwili oddechu, bo ciągle pracuję. Salon, dom, salon, dom i tak w kółko.
    Może i jego życie można było uznać za całkowicie monotoniczne, jednak zmieniał się kąt widzenia, gdy Jasper mówił, że ożenił się z nieznajomą dziewczyną. Z taką, której imienia, wyglądu ani charakteru nie miał okazji poznać. Wtedy wszyscy patrzyli na niego z ogromnym zdziwieniem, a ich oczy robiły się kształtu pięciozłotówek. W takim momencie przestawał być nudnym, dwudziestoośmioletnim mężczyzną.
    — A Ty masz kogoś, z kim byś mogła się zaobrączkować? Czy jednak planujesz wziąć udział w drugiej edycji Ślubu od pierwszego wejrzenia? Polecam z całego serducha.
    Przesunął palcami po niemal pustej szklaneczce, wpatrując się w rudowłosą. Jeżeli on się ustatkował, unikał wszelkich imprez jak ognia, to może i ona codziennie wracała do swojego ukochanego. Wiedział, że taka piękność nie może narzekać na brak adoratorów, więc wcale nie zdziwiłby się, gdyby powiedziała, że ma chłopaka albo narzeczonego, z którym planuje wspólną przyszłość. Szkoda było jedynie tych kolejek mężczyzn oglądających się za barmanką, bo Jasper nie miał problemów ze wzrokiem i widział blondyna w błękitnej koszuli, który od samego przyjścia przyglądał się Charlotte, siedzącej do niego tyłem.

    Jasper [Jestem, przeprowadzka wyłączyła mnie z blogowego życia, wybacz]

    OdpowiedzUsuń
  28. Noah nie był typem, który narzekałby na pogodę, jeśli nie psuła jego planów. Widział zalety każdej aury i starał się wykorzystywać zmienność natury do własnych potrzeb. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nawet porządna ulewa ma wiele zalet, jeśli się wie, do czego ją wykorzystać. Grunt to pozostawać elastycznym w każdej sytuacji i nie pozwolić sobie na lenistwo umysłowe.
    - Studia? - zdziwił się. - Odważnie... i poważnie - zauważył. Nie spodziewał się, że do Nowego Jorku zagnała ją ważna decyzja życiowa... Raczej podejrzewał ją o chwilę słabości lub oznakę buntu. A tu wychodziło, że rudowłosa podróżniczka wiedziała, po co przyjechała do miasta.... Czy może zatem coś zatem poszło nie tak? Nie dopytywał.
    - Bardziej.... wróciłem jakby do domu. Tu kończyłem szkołę - wyjaśnił spokojnie, a chwilę później już go nie było. Nie mieli szansy rozwinąć tematu celów podróży i potrzeb przemieszczania się, choć wyraźnie oboje mieli ku temu skłonności.
    Noah odstawił swojego "podopiecznego" do hotelu i załatwił mu odpowiednią opiekę. Po krótkiej informacji wysłanej do szefa, był wolny. Tylko co miał ze sobą zrobić? Imprezowy nastrój prysł, więc należało po prostu wrócić do siebie. Do wynajmowanego mieszkania nie miał daleko, dlatego zdecydował się wrócić pieszo. Okręcił się szalikiem i ruszył przed siebie. Nagle coś, a właściwie ktoś w niego uderzył. Odruchowo odskoczył w bok i ze zdziwieniem popatrzył na osobę przed sobą. Kobieta zaś minęła go i chyba planowała iść dalej, nie odrywając nawet spojrzenia od ekranu telefonu. Noah nie wytrzymał i parsknął śmiechem.- Podróżniczko, czy ty mnie śledzisz? - zapytał wesoło. Oczywiście taka możliwość jak najbardziej istniała i Woolf całkiem serio brałby to pod uwagę... gdyby nie to, że takie śledzenie byłoby zbyt oczywiste, żeby traktować je poważnie. A jeśli to naprawdę pułapka? Z niejednego już się wykręcić, z tego też da radę.... jeśli zajdzie potrzeba.
    - Czy to może przeznaczenie? Ale jeśli tak, to zapraszam.... nie wiem? Na wino? Czy co tam lubisz? - zagadnął ją. Nie liczył, że spotka rudowłosą tak szybko, ale dobrze się wcześniej bawili, więc czemu nie miałby wykorzystać okazji i kontynuować miły wieczór?

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  29. [Nic się nie stało, każdego czasem życie wciągnie :) I jeśli o mnie chodzi, to nie musimy przeskakiwać, bo w wątku z Jen jeszcze nie dotarłyśmy do ślubu xDDD Ale to już my, po drodze do jakiegoś wątkowego celu wpada nam jeszcze milion pomysłów do głów, które nie mogą zostać niezrealizowane.]

    Również Marshall niezbyt często zastanawiał się nad tym, co by było, gdyby. Życie pisało przeróżne scenariusze i na pewne rzeczy niestety nie miało się wpływu, tak jak na oszustwo Parkera czy choćby wypadek samej Lotty. Stało się. Nie można już było cofnąć czasu, nie można było temu zapobiec, należało po prostu otrząsnąć się i iść dalej, możliwie bez lęku, a przynajmniej nie takiego paraliżującego, który wzbraniał przed postawieniem kroku na przód.
    Stąd przyjemnie było skupić się myślami na nadchodzącym ślubie i wieczorze kawalerskim; na tematach, na które mieli realny wpływ, które wciąż można było dowolnie ukształtować i zaplanować, bo też w trakcie tych dwóch wydarzeń nie powinno mieć miejsca nic nieprzewidywalnego, a przynajmniej Jerome miał na jakiś czas dość niespodzianek.
    — Są też pewnie jakieś tunele od wentylacji — zasugerował, tak na wszelki wypadek, gdyby okna były zamknięte i sam roześmiał się serdecznie, wcale nie zamierzając utrudniać Charlotte pojawienia się na własnym ślubie. Naprawdę chciał zobaczyć pośród tych nielicznych gości jej rudą czuprynę i roześmiał się tym głośniej, widząc, jak bardzo okazała się być zaskoczona datą.
    — Tak, tego listopada — przytaknął z uśmiechem. — Wiza narzeczeńska obliguje do wzięcia ślubu w przeciągu dziewięćdziesięciu dni od znalezienia się na terenie Stanów Zjednoczonych. Na dobrą sprawę więc nie mamy na co czekać, tak czy siak musielibyśmy wyrobić się w tych dziewięćdziesięciu dniach — wyjaśnił, lekko wzruszywszy przy tym ramionami. Teraz już naprawdę nie mieli z czym zwlekać, urzędnicy zaakceptowali wszystkie dokumenty i chyba nawet lepiej było się pośpieszyć, bo co, jeśli nagle jeszcze znajdą jakiś błąd? Jerome wolał to uprzedzić i na wszelki wypadek mieć formalności za sobą, póki urząd Imigracyjny faktycznie wydawał się przychylnie nastawiony do ich sprawy.
    — Dam znać — zapewnił, a następnie zaraz pożałował zadanego pytania. Zauważył grymas, który przebiegł po twarzy Lotty, jej nagłe zmieszanie i uświadomił sobie, że pytanie o Miśka nie było trafionym. Na swoje usprawiedliwienie miał jedynie to, że długo się nie widzieli i naprawdę nie wiedział, co się u niej działo, nie posiadał również żadnych alternatywnych źródeł, z których mógłby się tego dowiedzieć.
    — Rycerz na białym koniu, który nagle rozpłynął się w powietrzu — podsumował z ciężkim westchnieniem, po czym zerknął na rudowłosą z pewnym żalem, by zaraz w znaczącym geście wyjąc z jej dłoni pustą szklankę. Dostawiając swoją obok, ułożył je na blacie, bez słowa polewając im rumu, który rozcieńczył colą. Mieli przystopować, ale wieści o Miśku zasługiwały na przynajmniej częściowe utopienie procentach.
    — Mam ci życzyć, żeby wrócił czy jednak zaklinać go, żeby nie pokazywał ci się na oczy? — spytał, mimo wszystko z nutą rozbawienia wybrzmiewającą w tym ponurym pytaniu i wręczył Charlotte szklankę. — Tylko raczej mu nie walnę, jak Parkerowi. To znaczy, mogę mu walnąć, ale pamiętam posturę Miśka i zrobię to tylko wtedy, jeśli po tym zagwarantujesz mi podwózkę na izbę przyjęć — oświadczył i uniósł szklankę tak, by w razie czego rudowłosa się z nim stuknęła, tym samym przypieczętowując z nim tę niepisaną umowę.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  30. Na jej komentarz o hakowaniu telefonu przewrócił oczami. Oczywiście, że mógłby to zrobić. Potencjalnie. Nigdy tego rodzaju zabiegi nie były jego pasją, ale matka potrzebą wynalazków, czyż nie? Podstawowe pytanie brzmiało jednak: po co? Nie miał do tej rudowłosej żadnej sprawy, żadnego interesu. Ich spotkania traktował do tej pory jako zwykły przypadek, który w końcu każdemu może się zdarzyć, a już szczególnie ludziom, którzy lubią przemieszczać się z miejsca na miejsce i wszędzie można się na nich natknąć.
    - Cóż... nie planowałem już zwiedzania nowojorskich lokali - przyznał. - Mogę zaprosić do siebie. Mam wino, piwo i mrożoną pizzę, jeśli cię to interesuje - dodał. - I nic nie proponuję. Po prostu mieszkam tuż obok, a jest cholernie zimno i mam ochotę na grzane piwo. W taką pogodę smakuje najlepiej - zaproponował. Potem parsknął cicho.- Tak. A ładna ze mnie niania? - uśmiechnął się niewinnie. - Syn klienta... odstawiony w bezpieczne miejsce. Chyba muszę policzyć sobie nadgodziny... - rzucił takim tonem, jakby rozważał tę opcję, a potem uśmiechnął się szeroko. - Kopciuszek? Jestem Kopciuszkiem? No wiesz? A ja miałem nadzieję na rolę księcia w tym przedstawieniu... do czego te walki feministek doprowadziły - pokręcił głową niby ze zrezygnowaniem, a potem jakby wyprostował się w sobie.
    - To co? Dasz się zaprosić? Czy robię też za złego wilka przy okazji?

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  31. Nie wiedział, czemu dziewczyna się tak skrada i nie chce mu wprost powiedzieć. Kiedy wszystko stało się jasne, roześmiał się.
    - Jasne. To może jeszcze raz, co? Jestem Noah Woolf - przedstawił się i wyciągnął do niej dłoń. Posłał jej lekki uśmiech, ale było w tym coś cwaniackiego. Kiedy zaczęła pleść dalej,parsknął cicho.- Uznam twoje słowa za komplement i nie będę czepiał się tej "niani" - odpowiedział wesoło. - A pizzy nie przypalam... szkoda byłoby takie skarbu - zapewnił gorąco. - Przyznam, że wolałbym tego księcia od Kopciuszka, ale zawsze lepsze to niż mysz, czyż nie? - zagadnął lekkim tonem. Sam nie wiedział, skąd u niego taki dobry nastrój. Może świadomość tego, że nie ma już żadnych obowiązków do spełnienia, a może fakt, że ponownie padł na rudowłosą kobietę, sprawiły, że zły nastrój prysł, a pozostało raczej lekkie zmęczenie. Niemniej nie wybierał się jeszcze spać, więc mógł spędzić trochę czasu z tą ciekawą osóbką, na którą niespodziewanie często wpadał.
    W końcu trzy razy to już dużo, prawda? - Mądrze prawisz, moja pani - powiedział wesoło, chociaż nie wierzył w żadne nadgodziny. Jego praca miała nielimitowane godziny pracy i raczej szef nie przejąłby się za bardzo jego marudzeniem na pilnowanie niesfornego klienta. Wyśmiałby Woolfa co najwyżej, gdyby ten odważył się skarżyć. Noah jednak nie planował pleść głupot przy szefie.
    Poprowadził kobietę uliczką w stronę kamienicy, w której mieszkał. Po chwili weszli już na klatkę, która wcale nie sprawiała wrażenia cieplejszej od ulicy... Kiedy jednak weszli na trzecie piętro i Noah otworzył drzwi, poczuli falę ciepłego powietrza, która w nich uderzyła.
    - Zapraszam. Skromnie, ale chociaż czysto - westchnął.
    Mieszkanie składało się z malutkiej sypialni i saloniku z aneksem kuchennym, a także łazienki i czegoś, co miało być garderobą, ale właściwie było zabudowaną wnęką. Stanowiło też najważniejszą szafę w mieszkaniu. Poza tym wśród mebli były tylko te, które należały do kuchni, kanapa i ława. W sypialni królował materac na podłodze i nic więcej. Noah nie potrzebował niczego więcej i uważał, że wydawanie pieniędzy na meble do cudzego mieszkania to niepotrzebny wydatek.
    Sam Woolf przeszedł do części kuchennej i wyjął z zamrażalki pizzę. Włączył piekarnik, żeby się grzał. Dopiero wtedy zrzucił z siebie kurtkę.
    - To co? Piwo czy wino? - zapytał, zaglądając do lodówki.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  32. Miała naprawdę wiele szczęścia, że tego wieczoru, a może raczej już ranka, trafiła na Charlotte. Wydarzyć mogło się wiele, a najlepiej wypadał fakt, że zostałaby po prostu okradziona. Ale rozpamiętywanie tego wieczoru przez cały czas również nie miało większego sensu, bo najważniejsze było jednak to, że znalazła się w zamkniętym mieszkaniu i nie była sama. Jakby była u siebie pewnie trzęsłaby się ze strachu na myśl o tym, że może ją ktoś tu śledził, wiedział, gdzie mieszka. Teraz może i miała podobne myśli, bo może jednak się podniósł i widział, w którą stronę odchodzą, ale to było raczej mało prawdopodobne. Dziewczyna chyba naprawdę mocno skopała napastnika i pewnie długo się nie podniesie, a przynajmniej na to liczyła rudowłosa. Przez ostatnie pięć lat nie spotkała jej taka sytuacja, wiedziała oczywiście, że Nowy Jork nie jest całkowicie bezpiecznym miejscem, ale to było jak szok. Na własnej skórze doświadczyła tego, co każdej nocy się tak naprawdę dzieje na nowojorskich ulicach i szczerze miała nadzieję, że już nigdy więcej nie będzie musiała się tak bardzo bać.
    Akurat było pewne, że Carlie tak wcześnie nie wstanie. I prawdopodobnie zaśnie dopiero o tej godzinie, o ile w ogóle udałoby się jej teraz zasnąć. Głowę miała pełną różnych, niekoniecznie miłych rzeczy i z jej typowym przemyślaniem wszystkiego po dziesięć razy zaśnięcie dzisiaj nie będzie szczególnie łatwym zadaniem. Poczekała na swoją kolej, aby skorzystać z łazienki, a gdy nadeszła zamknęła się w niej na dłuższą chwilę, aby doprowadzić do porządku po imprezie. Poczuła się lepiej, jak mogła z siebie zmyć makijaż, wziąć prysznic i nie czuć zapachu alkoholu, papierosów i potu. Było po prostu lepiej. Z turbanem na głowie, w rzeczach od Charlotte wróciła lekko się uśmiechając na widok miski z zupką.
    ― Coś ciepłego zawsze dobrze robi ― zgodziła się z nią i zajęła swoje miejsce. Wcześniej odłożyła rzeczy tak, aby żadnej z nich nie przeszkadzały i zabrała się za jedzenie. Zupka była wciąż gorąca, a to był dobry znak. I faktycznie zrobiło się jej lepiej, gdy trochę jej zjadła. ― Dawno cię nie widziałam, a jak już na ciebie wpadłam, to musiałaś mi akurat ratować skórę.
    Raczej nie spodziewała się, że ich spotkanie może przebiec w taki sposób. Prędzej myślała o spotkaniu w kawiarni czy gdzieś nawet przypadkiem na mieście idąc jedną z wielu ulic, a nie w środku nocy po tym jak jedna kończyła parę, a druga wracała do domu i miała to nieszczęście stać się łatwym celem do obrobienia.
    ― Więc, nadal pracujesz w barze? ― zagadnęła. Nie chciała siedzieć w ciszy, mimo lecącego serialu być może obie poczułyby się lepiej, gdyby nawet niezobowiązująco między sobą rozmawiały.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  33. Felix uwielbiał gotować i w tej materii nie był w stanie zaprzeczyć. Gotowanie sprawiało mu niemałą radość, a jeszcze bardziej się cieszył w momencie, gdy miał możliwość obdarowania kogoś swoimi kulinarnymi pysznościami. Uśmiechnął się delikatnie w stronę Charlotte, po czym podsunął jej pod nos karton z mlekiem i zajął miejsce obok niej, aby wziąć się za pałaszowanie swojej porcji.
    — Cieszę się, że ci smakuje — odpowiedział z delikatnym uśmiechem, po czym parsknął śmiechem, gdy Charlotte wspomniała o tym, iż Lynie była szczęściarą posiadając faceta z umiejętnościami kulinarnymi. — Cóż, coraz częściej odnoszę wrażenie, że moja dziewczyna również jest z tego faktu zadowolona — dodał i chwyciwszy swój kubek z kawą upił kilka porządnych łyków. Pogoda za oknem nie zachęcała, aby opuścić przyjemnie ciepłe wnętrze mieszkania, jednak tak czy siak oboje będą zmuszeni, aby popędzić do czekających na nich obowiązków.
    — Tak sobie pomyślałem, że… — zaczął Felix przerywając przy tym ciszę, która na kilka minut zapadła w kuchni, gdy każde z nich zajęło się zajadaniem tostów. — Może pomogłabyś mi wybrać jakiś pierścionek, hm? Kupiłem jej na święta wspólną wycieczkę do Paryża w lutym, gdzie mam zamiar po ponad rocznym związku się jej oświadczyć. Znam rozmiar pierścionka i wiem, że spodobałoby jej się różowe złoto, ale poza tym kompletnie nie wiem, co dalej… Potem byśmy zjedli obiad w jakiejś restauracji i odstawię cię do domu — powiedział, po czym uniósł brew ku górze, wyczekując przy tym odpowiedzi Charlotte. Nie musiała wcale się zgadać. Była, to jedyna propozycja i choć Felix w zapasie miał sporo czasu, to kwestii pierścionka chciał mieć już za sobą, czekając tylko na tej szczególny dla nich dzień. — I przydałaby mi się jakaś koszula, a może nawet dwie. Wy kobiety jesteście mistrzyniami przecen, promocji i wszystkiego, co wiąże się z zakupami, dlatego z chęcią wykorzystałbym twoje zdolności. — zaśmiał się i dolał sobie kawy, której nigdy za wiele.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  34. Zaśmiał się na wzmiankę o szczurach, wcale nie dziwiąc się, że tej opcji Charlotta nie zamierzała brać pod uwagę. Sam za nimi nie przepadał, choć co innego szczury, które można było kupić w sklepie zoologicznym, a co innego te uliczne, które często dorównywały rozmiarom kotom. Marshall uważał, że nie było po co porównywać do siebie tych dwóch rodzajów, bo tak jak te pierwsze rzeczywiście potrafiły był miłe i urocze, tak te drugie… Sam aż się wzdrygnął, tym bardziej, że nie wiązał ze szczurami miłych wspomnień.
    — Kiedyś, na Barbadosie, użarł mnie jeden taki — wyznał, krzywiąc się na samą myśl i wyciągając lewą dłoń. Palcem wskazał miejsce, gdzie widniała nieco poszarpana, jasna blizna w kształcie półksiężyca. — Byłem chyba w podstawówce. Graliśmy z chłopakami w nogę i piłka wpadła nam ni to do takiej dziury, ni to kanału… Próbowałem ją wyciągnąć, ale nie przewidziałem, że będzie tam siedział szczur. Pewnie się wystraszył i dlatego dziabnął mnie w rękę, trochę pobolało, ale potem musiałem brać zastrzyki… Co dla takiego dziewięciolatka było traumatycznym przeżyciem — wspomniał, mimo wszystko ze śmiechem, często ubarwiając swoje historie właśnie w ten sposób.
    — Pierwszy wolny, jaki zaproponował nam urzędnik — zgodził się. — Także nie wiem, czy ten wieczór kawalerski będzie się liczył, skoro będę już po ślubie, ale skoro ty będziesz go organizować, to nie mogę go sobie odpuścić — zauważył i mrugnął do niej porozumiewawczo, wcale nie mając nic przeciwko temu, by zorganizowaniem tego przedsięwzięcia zajmowała się kobieta. Choć podejrzewał, że jak już jego barbadoscy przyjaciele o wszystkim się dowiedzą, na pewną zechcą wtrącić swoje trzy grosze i zadbają o jakieś atrakcje, choć Jerome zdecydowanie wolałby na przykład wybrać się na paintball niż oglądać występy striptizerek. I chyba zawczasu powinien wspomnieć o tym na głos.
    Zmartwiła go reakcja Lotty. Z tego, co zdążył zauważyć i na ile ją poznał, wiedział, że miała raczej luźne podejście do wszelakich związków, widać jednakże Misiek nieco nagiął ten pogląd na swoją korzyść, skutecznie zakorzeniając się w myślach rudowłosej dziewczyny, kradnąc kawałeczek jej życia dla siebie, który zabrał, znikając i choć może i powstała luka była niewielka, to jednak nie można było tak szybko jej zapełnić. O ile w ogóle można było.
    — Będę wdzięczy za nauki, mistrzyni — odparł z udawaną powagą, w odpowiedzi na jej toast również unosząc szklankę i upijając kilka łyków drinka, który smakował mu wybornie, ale wiedział, że na tym powinien poprzestać, ponieważ niewiele brakowało, by przekroczył tę magiczną granicę, za którą się znalazłszy, mógł pić do upadłego.
    — Tak, byłoby fajnie — przytaknął. — Ale musisz liczyć się z tym, że nie wróci — dodał brutalnie, bo wszystko wskazywało na to, że teraz to on miał być osobą, która musi potrzasnąć rudowłosą. — Także wiesz, mogę być twoim skrzydłowym — oznajmił i znacząco poruszył brwiami, błaznując nieco, ale zależało mu na tym, by choć odrobinę poprawić przyjaciółce humor.
    — W sumie to ja też. Zamawiamy coś? — zapytał, od razu sięgając po odłożony na bok telefon, gotów do wyszukania czegoś, co by ich interesowało.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  35. Noah oczywiście by się do tego nie przyznał, ale ponowne przestawienie się było i jemu potrzebne do prowadzenia swobodnej konwersacji. Nie pamiętał jej imienia, choćby ktoś miał go pokroić. Szybka wymiana uprzejmości mogła zatem uspokoić ich oboje.
    - Miło mi poznać ponownie, panno Lester - odpowiedział żartobliwie i z teatralną kokieterią ukłonił się przed dziewczyną.
    Bawiła go nieco cała sytuacja, ale zauważył, że towarzyszka coraz bardziej marznie, więc niczego nie chciał przedłużać. W mieszkaniu mogli wreszcie odetchnąć, rozluźnić się i ogrzać przede wszystkim.
    - Poczekaj... sprawdzę... - odparł i otworzył lodówkę. Jak można było się spodziewać po samotnym mężczyźnie, w lodówce miał spory repertuar alkoholu, a znacznie mniejszy jedzenia.
    - Dobra... Mam. Ostatnie co prawda, ale jest - powiedział i wyjął wino, a potem kieliszki. Szybko rozlał płyn do naczyń i podsunął jedną lampkę Charlotte.
    - Proszę... - usiadł obok niej na kanapie.
    - Em... trudne pytanie. Moja praca wiąże się z wyjazdami. Od kilku miesięcy wynajmuję mieszkanie, ale nie przebywam tutaj stale - przyznał. - Poza tym.... wiedziałem, że pewnego dnia tu wrócę. Nie widzę siebie na pustkowiu. Lubię miasta. Moja siostra najlepiej czuje się na rzadko zaludnionych wyspach... a ja potrzebuję ludzi, żeby oddychać - odparł. - A ty? Czemu tutaj zostałaś? Mogłabyś ruszyć dokądkolwiek.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  36. Czuła się trochę winna, bo gdyby nie ona, to do tej sytuacji w ogóle by nie doszło i Charlotte nie musiałaby teraz zmieniać całego swojego planu pod nią. Myślała, jak mogłaby jej to wynagrodzić i tak naprawdę samo śniadanie nie mogło zwyczajnie wystarczyć. Konkretnego pomysłu jeszcze nie miała, ale wiedziała, że za jakiś czas coś jej wpadnie i będzie mogła się jej odwdzięczyć za pomoc, która teraz naprawdę okazała się być ratującą skórę.
    ― O proszę, no to gratulacje. Czemu się wcześniej nie chwaliłaś? ― spytała z lekkim uśmiechem. Nie miały ze sobą częstego kontaktu, więc to nawet nie było szczególnie dziwne, że dziewczyna nie dała jej znać, że już się obroniła i okres studiów ma za sobą. Sama Carlie z kolei też się do Charlotte nie odzywała szczególnie często i zwyczajnie nie mogła oczekiwać tego, że dziewczyna to zrobi, gdy sama nawet nie kiwnęła palcem w tym kierunku. Tylko też z drugiej strony żadna z nich sobie nie obiecywała, że będą się przyjaźnić na wieki i to były po prostu niezobowiązujące spotkania. Może teraz coś się zmieni? Pojęcia nie miała, ale na pewno nie chciała tracić znajomości z rudowłosą. Dobrze się jej z nią rozmawiało wtedy, gdy obie miały wolne okienka w trakcie zajęć i nie miały nic innego do robienia to na co dzień też raczej nie powinno być problemu w tym, aby się dogadały.
    ― Heeej, to jednorazowa sytuacja ― powiedziała z uśmiechem ― mieliśmy imprezę z okazji ostatniego roku, wiesz. Po kilku wspólnie spędzonych latach nadchodzi czas, aby się pożegnać i takie tam. I właśnie to już mój ostatni rok, potem się zobaczy. Chciałabym się gdzieś załapać na staż, jak nie tutaj to w LA, choć tam nie chcę wracać ― dodała lekko wzruszając ramionami. Już zbyt wiele ją trzymało w Nowym Jorku, aby porzucić swoje życie tutaj i pojechać z powrotem do Los Angeles, gdzie tak naprawdę byłaby całkiem sama.
    ― No a tak, poza tym, to chyba mi się wszystko układa. Nie mam raczej na co narzekać ― odpowiedziała ― na uczelni fajnie, prywatnie się układa. Dawno w sumie nie byłam tak… zadowolona z życia, wiesz? Po prostu mi w końcu dobrze. Tylko jeszcze siedzę w kawiarni, ale to kwestia czasu. Nie mogę tego rzucić, dopóki nie znajdę czegoś lepszego.
    To był akurat najmniejszy problem, z którym zamierzała sobie dość prędko i tak poradzić. Coś prędzej, czy później się w końcu jej trafi i będzie spokojnie mogła złożyć wypowiedzenie w kawiarni, w której co prawda spędziła cztery lata, a za chwilę zacznie się piąty. Ciężko będzie się pożegnać z tym miejscem, ale nadszedł czas na nowe i lepsze rzeczy w życiu.
    ― A w jakimś konkretnym miejscu szukasz pracy? ― spytała. Zrobiła przerwę, aby zjeść trochę zupki walcząc z makaronem, który się posklejał.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  37. Roześmiał się jedynie, uznając, że temat szczurów mieszkających w różnych nieprzyjemnych zakamarkach powinien jak najszybciej zostać zakończony i skupił się ponownie na wieczorze kawalerskim, unosząc kąciki ust, kiedy Lotta poklepała go po udzie.
    — Dziękuję za pocieszenie i rozwianie moich wątpliwości — odparł z dobrodusznym uśmiechem, przykładając dłoń do piersi i z trudem tłumiąc śmiech, udało mu się to jednak i nie zepsuł nieco teatralnego charakteru swojej wypowiedzi. — Nic z tych rzeczy — zapewnił zaraz, już nieco poważniej, przy okazji potrząsając głową. — Nie bawi mnie to. Wolałbym paintball. Gokarty. O, albo przejazd po torze wyścigowym, takim z prawdziwego zdarzenia — zaczął wyliczać, zawieszając wzrok na bliżej nieokreślonym punkcie gdzieś w przestrzeni, jakby to tam wyświetlały się kolejne pomysły, które po prostu odczytywał. Jednocześnie wcale nie przeszkadzało mu to, że rozmawiał o tym z rudowłosą, a nie kolegami. Przez swoją pracę kobieta znała się na rzeczy, więc szkoda byłoby nie wymienić z nią poglądów na ten temat, tym bardziej, jeśli wieczór kawalerski faktycznie miał być zorganizowany tam, gdzie pracowała. To jednak był temat na przyszłość, o którym Jerome na pewno będzie pamiętał.
    Nie uważał, by Charlotte ot tak powinna przejść do porządku dziennego po niespodziewanym zniknięciu Colina. Miała prawo być z tego powodu przygnębiona, miała też prawo się smucić i to było w porządku. Jerome zacząłby się niepokoić dopiero, kiedy trwałoby to zbyt długo i zamiast poprawy, robiłoby się gorzej. Wtedy bez wątpienia byłby zmuszony interweniować, tymczasem jednak zamierzał pozwolić dziewczynie uporać się z tym samej, ponieważ tylko ona wiedziała, na ile Misiek zdążył wkraść się do jej życia i jak bardzo jej go brakowało. Dziwił się tylko, że mężczyzna zniknął akurat teraz, niedługo po wypadku, kiedy to teoretycznie Charlotte najbardziej go potrzebowała.
    — Ależ nie ma za co — odparł ze zgoła niewinnym uśmiechem, lecz dla kontrastu wyciągnął rękę i lekko zacisnął palce na kolanie rudowłosej, w geście, który miał jej dodać choć odrobinę otuchy. — Jak to mówią, nie ten, to następny — podsumował tym razem zaczepnie i odetchnął w duchu, widząc, że Lotta wraca do siebie i odzyskuje tak charakterystyczny dla niej rezon.
    — Może być chińczyk — odparł, kiedy kobieta wróciła ze swojej małej wyprawy do sypialni. — Ja nie jestem wybredny. Byle żeby było dużo i smacznie — zastrzegł ze śmiechem, dla podkreślenia wagi swoich słów unosząc przy tym palec wskazujący.
    Poczekał, aż Charlotte wykona stosowny telefon, samemu w międzyczasie nieco chwiejnym krokiem udając się do łazienki. Dopiero kiedy wstał, z trudem odrywając się od kanapy, poczuł wypity do tej pory alkohol i uznał, że przez resztę wieczoru będzie grzecznie sączył colę. Umywszy ręce, zerknął w wiszące nad umywalką lustro, właściwie dopiero teraz oceniając szkody spowodowane przez Parkera. Jego prawe oko było spuchnięte na tyle, że powieki były jedynie lekko rozchylone, a istniało spore ryzyko, że jeszcze się ze sobą skleją. Poza opuchlizną pojawiał się również fioletowy siniec. Nie wyglądało to jednak tragicznie, ot, obrażenia spowodowane przez jeden celny cios. Ochlapawszy twarz zimną wodą, jakby miało to pomóc w szybszym metabolizowaniu alkoholu, odkrył ponadto, że miejsce uderzenia było wyjątkowo tkliwe i bolesne, ale nic w tym dziwnego. Dwa tygodnie, góra trzy i nie będzie po tym śladu.
    Wróciwszy do salonu, ciężko opadł na kanapę i odetchnął głęboko.
    — Nie wiem jak tobie, ale mi trochę szumi w głowie — zauważył z lekkim rozbawieniem, wymownie zerkając na butelkę rumu, którą prawie opróżnili. — Trzeba się nieco podładować tym chińczykiem.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  38. — Odpowiednia, czy też nie, Charlotte jesteś kobietą i to mi w tym momencie wystarcza. Z pewnością będziesz w stanie mi doradzić, jakkolwiek — odparł wyraźnie rozbawiony, widząc zaskoczenie malujące się na twarzy rudowłosej. Cóż, możliwe, że na jej miejscu zareagowałby zupełnie podobnie. — Dobrze, najpierw się przebierzesz i dopiero wtedy wyruszymy na zakupowy podbój — dodał i delikatnie się uśmiechnął, po czym zabrał się za szukanie swojego portfela oraz kluczy od samochodu, a co najważniejsze upewnił się, czy portfel zawiera kartę kredytowej bez, której w tej sytuacji ani rusz. Wedle umowy poczekał na przyjaciółkę w samochodzie, nie chcąc jej w żaden sposób poganiać, aby mogła swobodnie się przebrać. Co jak co, ale należał do grona naprawdę cierpliwych i wyrozumiałych facetów, choć może na pierwszy rzut oka wcale tak nie wyglądał.
    — Chcesz może jakaś kawę, herbatę? — zapytał, gdy w drodze zatrzymał się w starbucksie. Był uzależniony od Espresso Frappuccino i nie wyobrażał sobie wyjścia z domu bez dorwania tej jednej, konkretnej pyszności. Ku jego zaskoczeniu obeszło się bez większej kolejki dlatego też dość sprawnie wrócił do przyjaciółki.
    — I tak ja mogę zaczynać dzień — zaśmiał się, gdy upił kilka łyków, a następnie odstawił plastikowy kubek z jego imieniem na podłokietnik ze specjalnym wgłębieniem na napoje. Jubiler, którego już upatrzył sobie znacznie wcześniej Felix znajdował się w jednej z galerii, dzięki czemu będą mogli załatwić wszystko w jednym miejscu bez jeżdżenia po całym mieście.
    — Mam już upatrzonych kilka propozycji pierścionków bo zdążyłem się już nieco rozejrzeć i mam nadzieję, że chociaż jedna z nich ci się spodoba — powiedział Felix, gdy tylko weszli do galerii. Użyczył jej swojego przedramienia, aby mogła się swobodnie go złapać. Było naprawdę sporo ludzi i nietrudno było zgubić się w tłumie, czego Felix właśnie chciał uniknąć. Na szczęście w sklepie z biżuterią mogli poruszać się w pełni swobodnie.
    — Motyw przewodni, to różowe złoto — oznajmił i nachylił się nad pierwszą przeszkloną ladą.

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  39. Możliwe, że po prostu nie dotarło do niej zaproszenie, a nawet gdyby nie dostała działo się tyle, że nie była pewna, czy znalazłaby dość czasu, aby jeszcze zaliczyć imprezę z Charlotte. Choć zdecydowanie będą musiały w najbliższym czasie nadrobić i spróbować zobaczyć się w znacznie przyjemniejszych okolicznościach niż późne powroty do domu, które mogły skończyć się tragicznie. Na szczęście teraz jednak nie myślała o tym już prawie wcale, a pewnie za kilka dni całkowicie zapomni o całym wydarzeniu. Chyba kąpiel, ciepła zupka i rozmowa sprawiły, że jej myśli powędrowały w zupełnie innym kierunku, co tylko było plusem w tej sytuacji.
    — W takim razie chyba postawię sobie za cel, aby się zabrać do Los Angeles — powiedziała z uśmiechem — znam miejsca, których „turyści” nie znają, zobaczyłabyś je z lepszej strony niż oficjalne miejsca, które musi każdy szanujący się turysta zobaczyć — zapewniła. Akurat miała duże szczęście, jeśli chodziło o odkrywanie różnych miejsc w Los Angeles, o których ludzie zazwyczaj nie wiedzieli lub wiedziała bardzo mała garstka osób. Carlie spędziła tak dwadzieścia lat swojego życia, przy tych wszystkich imprezach, wymykaniu się z domu wieczorami i całą resztą zdążyła poznać miasto całkiem dobrze. Co nie znaczyło, że jest ekspertem, ale kryjówki, które miała i specjalne miejsca były tylko jej, a tak lubiła przynajmniej myśleć.
    Uniosła lekko brew, gdy dziewczyna odezwała się na temat ślubów. Akurat na ten temat nic jej nie było wiadomo, ale kto wie? Na pewno zamierzała sobie to zapamiętać.
    — Wiesz, na ten moment chyba nie zamierza mi wkładać pierścionka na palec — wyznała z lekkim uśmiechem. Nawet nie byłaby pewna, w jaki sposób by zareagowała, gdyby Matthew zdecydował się jej oświadczyć. Momentami wciąż czuła się jak takie zagubione dziecko, a to byłby bardzo poważny krok w ich życiu. — Ale będę miała to na uwadze. Mam rozumieć, że wszyscy w twoim otoczeniu wychodzą za mąż? Ja na ten moment też jestem otoczona samymi mężatkami lub przyszłymi mężatkami i mamami… ale to chyba już ten wiek, prawda? Kończy się balowanie, a zaczyna poważne życie. Czasem nadal nie wierzę, że nie mam już tych nastu lat tylko coraz szybciej zbliżam się do ćwiartki wieku — powiedziała. Wiek nigdy szczególnie jej nie przeszkadzał, to w końcu było nieuniknione, ale straszne było jak szybko ten czas leciał i gdyby się dało, to rudowłosa najchętniej by go zwolniła.
    — Marzy mi się staż w Kraus Swayer. Myślę, że mogłabym się tam świetnie odnaleźć. A jak nie, to spróbuję z firmą, dla której pracowałam na początku tego roku i jakoś w czerwcu. Pomagałam przy projektach mieszkań, a chciałabym się głównie tym chyba zajmować. No wiesz, Carlie Wheeler, ta która projektuje mieszkania na East Side czy coś takiego. Próbuję wysoko celować, ale coś mniejszego na początek też byłoby fajne.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  40. Po dwóch gwałtownych związkach i ciężkich do zapomnienia nocach z Charlotte, myślał o swojej miłosnej przyszłości w samych ciemnych barwach. I te myśli towarzyszyły mu aż do czwartego lipca. Do samego przyjścia Willow ze świadkową. Do wypowiedzenia słów przysięgi małżeńskiej. Do wyjścia z Urzędu Stanu Cywilnego. I chociaż telewizyjny eksperyment wkrótce zakończy się finałem serii, to czy oni pozostaną dalej mężem i żoną? Dla widzów mogłoby się wydawać wyzwaniem, zabawą, krótkotrwałą przygodą, ale Jasper niekoniecznie chciałby zostać rozwodnikiem po trzydziestu dniach małżeństwa. Chciał spróbować i wierzył, że młodsza o dwa lata brunetka również nie będzie dążyć do szybkiego rozwodu.
    Popychając w przód i w tył szklaneczkę z alkoholem, wsłuchiwał się w słowa rudowłosej. Może nie należał do najtrzeźwiejszych osób w Nowym Jorku, czy na całym świecie, ale skupił swoją całkowitą uwagę na wypowiedzi kobiety. Znał wiele pań, które przychodziły na jego fotel i mówiły wprost, że nie nadają się do długotrwałych związków, rodzenia dzieci, tworzenia własnej rodziny. Nie wstydziły się tego, a nawet przed swoimi partnerami nie deklarowały się na codzienne gotowanie obiadów, sprzątanie ich skarpetek lub robienie im niespodzianek. Cenił szczerość we wszystkich ludziach, więc i docenił ją u barmanki. Wydawało mu się, że nikogo nie udawała i była sobą.
    — Mój ojciec prowadzi kilka salonów fryzjerskich w tym mieście, które nigdy nie zasypia. Otworzył już piątą filię, a w jednej z nich pracuję — zerknął przelotnie na koleżankę, która odstawiła trzy butelki z alkoholem, odchodząc do dwóch mężczyzn. — Gdybyś nie chciała, żebym został jedynie kolorową plamą, to serdecznie zapraszam. Moja kochana sekretareczka o imieniu Jerome, na pewno wciśnie Cię na jeden z najbliższych terminów. Wtedy moglibyśmy poznać się bez obecności alkoholu.
    Mało kto wierzył, że jeden z najpopularniejszych, dobrze zapowiadających się koszykarzy, odnajdzie w tak odmiennym zawodzie. Rodzina Małeckich była znana z tego, że większość osób interesowało się fryzjerstwem w mniejszym lub większym stopniu. Obawiał się tego, że nie wzbudzi zaufania u klientek, które potrafiły cierpliwie czekać na odległe terminy w kalendarzu Rafała Małeckiego. Gdy zaczynał pracę, byli krótko po otwarciu trzeciej filii. W każdej z nich pracowało po sześć osób. Wykonywały one swoje obowiązki na pełnych obrotach, dlatego również Jasper wkładał w każdą fryzurę całe serce.
    Zwyczajnie nie zareagował na to, że kobieta nie wiedziała nic o jego życiu. W tamtym roku nie mieli czasu na to, aby poznać się w większym stopniu; przedstawili się sobie z imienia, nie podając dodatkowych informacji. Fryzjer nie wiedział, że rudowłosa pracuje w tym konkretnym barze; że nosi na pewno to samo imię; nie znał nawet jej daty urodzin, ale to nie ona była jego żoną, dlatego nie musiał nadrabiać zaległości w ekspresowym tempie.
    — Odprowadzę Cię, chociaż do taksówki, bo nie chcę mi się wierzyć, że mieszkasz w okolicy. Chyba, że przypadkowo trafiłem i masz w pobliżu swoje cztery ściany — wstał, prostując się i zapłacił koleżance za dwa drinki.
    Nie zamierzał przypominać jej o tańcu, zaproponowanym przed wejściem do tego miejsca. Tu nie chodziło o to, że Jasper nie znał podstawowych kroków, czy wypił za dużo, ale jeszcze nie aż tyle, żeby plątały mu się nogi. Nie widziałby w tym żadnej przeszkody, aby przez parę minut spędzili bliżej niż powinni, zgrywając się z dopasowaną muzyką. Tylko w tej chwili brunet przejrzał na oczy. Nie miał przed sobą Willow. Miał przy sobie obrączkę. Natomiast rudowłosą traktował jako byłą kochankę, z którą mógłby się zaprzyjaźnić. Dlatego też zaproponował wizytę w salonie fryzjerskim, wręczając jej właśnie wizytówkę z adresem i numerem telefonu, przypisanym do tego konkretnego miejsca.

    Jasper

    OdpowiedzUsuń
  41. Co jak co, ale Woolf wcale nie chciał zachowywać się jak inni. Uważał, że dążenie do bycia przeciętnym jest poniżające. Oczywiście potrafił zrezygnować z pewnych swoich przyzwyczajeń na rzecz wtopienia się w tłum, ale zwykle stał za takim działaniem jakiś sensowny powód - ukrywał się przed kimś albo kogoś obserwował. W obecnej sytuacji jednak był zupełnie niezainteresowany udawaniem przeciętnego, wolał pokazać jakąś swoją stronę, może nieco bardziej autentyczną... choć nie do końca, ponieważ na pełne rozluźnienie pozwalał sobie niezmiernie rzadko.
    - Tak... mam młodszą siostrę - potwierdził. - Ale jest to już dorosła kobieta. Mężatka właściwie. Niemniej uznaliśmy, że chcemy mieć jakiś kontakt ze sobą, dlatego uważam, że mieszkanie w tym samym mieście może nam nieco to ułatwić - wyjaśnił całkiem szczegółowo jak na siebie, a jednocześnie wystarczająco ogólnie, by nie zdradzać zbyt wiele na temat własnych spraw.
    Noah był za to bardzo zainteresowany odpowiedziami rozmówczyni, choć starał się tego za bardzo po sobie nie pokazywać. W końcu wtykanie nosa w nieswoje sprawy nigdy nie jest dobrym pomysłem... nawet jeśli jest to pewien sposób na życie.
    - Współczuję koszmaru... Chociaż życie nauczyło mnie, że samo nic się nie zrobi i o realizację wielkiego marzenia trzeba porządnie zawalczyć. Niemniej... marzenie to marzenie. Coś, za czym możemy gonić i co nas usprawiedliwia. Smutni są ludzie, którzy już o niczym nie marzą - odpowiedział spokojnie.
    - A zdradzisz mi, jaki jest twój wyuczony zawód? Nie powiem ci, że sprowadzę na ciebie pomoc w magiczny sposób, ale gdybym coś wiedział, to mógłbym cię kontaktować z kimś dalej... - wyjaśnił i jednocześnie od razu się usprawiedliwił ze swojego wypytywania o takie rzeczy. Nie każdy lubi mówić o tym, czym się zajmuje w życiu. Lub powinien zajmować.
    - Nie wydajesz się specjalnie udręczona swoją niewolą w tym mieście - zauważył.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  42. Jerome nie zdecydowałby się na zawarcie związku małżeńskiego, gdyby dochowanie wierności miało stanowić dla niego jakiekolwiek, najmniejsze nawet wyzwanie. Zresztą nawet w swoich wcześniejszych związkach, których nigdy nie miał ochoty formalizować, nie przydarzył mu się żaden skok w bok, gdyż decydując się na bycie z drugą osobą, uważał, że byłby to przejaw braku szacunku, a on szanował ludzi jako takich i został wychowany tak, aby ich nie krzywdzić, przynajmniej nie celowo. Matka, babcia oraz ojciec wpoili mu twarde zasady moralne, na tyle jasne i czytelne, że nigdy ich nie kwestionował, a postepowanie według nich nigdy nie sprowadziło na niego żadnych kłopotów, za to niosło ze sobą same korzyści.
    — To też brzmi dobrze, nawet bardzo dobrze. Będę wdzięczny za kontakt do właścicieli — przyznał z lekkim skinieniem głowy, w myślach już powoli planując ten szczególny wieczór, na który się cieszył, choć na pewno nie spodziewał się, że ten tak szybko nastąpi. Choć z drugiej strony, miał już dwadzieścia osiem lat i niektórzy jego znajomi byli nawet kilka lat po poślubie, po co jednak on miałby się do tego spieszyć i robić coś na siłę, jeśli nie miał na to najmniejszej ochoty? Nieśmiałe myśli o ślubie zaczęły pojawiać się dopiero przy Jen i to nie dlatego, że okazało się, iż nie mieli innego wyjścia i inaczej Jerome nie będzie mógł zostać w Stanach Zjednoczonych. Po prostu, musiał trafić na tę właściwą osobę.
    — Dobrze, że jestem w tej pozostałej jednej czwartej — odetchnął z wyraźną ulgą, wierzchem dłoni ocierając z czoła wyimaginowane kropelki zimnego potu, które rzekomo wystąpiły na nie z powodu stresu wywołanego słowami Lotty. Zaraz jednak Jerome zaśmiał się krótko, lecz dźwięcznie, dobrze wiedząc, że każdy miał swoje za uszami, również on.
    — Brzmi idealne, lubię z tobą zamawiać jedzenie — przyznał z rozbawieniem, które dodatkowo potęgował krążący w żyłach alkohol i mimo że niedawno rozsiadł się wygodnie po powrocie z toalety, to wstał, zaczynając powoli krążyć po salonie, by nieco się rozruszać i otrzeźwić. Pozwolił sobie nawet bez pytania otworzyć okno, by wpuścić do dusznego wnętrza, które zdążyli nagrzać swoimi oddechami, trochę świeżego powietrza.
    — Tak, herbaty, koniecznie z cukrem. I wody! — dodał, zerkając na rudowłosą zza kanapy, wokół której kręcił kolejne kółka. — Może to uchroni nas przed kacem. Ale jak zjemy, to powinno być lepiej — dodał, chyba zaczynając wpadać w delikatny słowotok. — Im starszy jestem, tym jednak te kace są coraz gorsze… I zauważyłem taką dziwną prawidłowość, że jeśli wypiję mało, to na drugi dzień jestem nie do życia, a jak porządnie się schleję, to ten kac nie jest aż taki dokuczliwy… — mruknął, utkwiwszy wzrok w pustej butelce po rumie, jakby zastanawiał się nad tym, czy otworzyć następną w myśl swoich własnych słów, zaraz jednak przecząco potrząsnął głową, uznając, że to rozchodzi i wrócił do wędrowania po salonie, tam i z powrotem.
    — A poproszę. Ten już chyba ma temperaturę pokojową — przyznał, odrywając od twarzy żelowy okład, który starał się przykładać do oka, kiedy tylko o tym pamiętał. — A tak poza tym, co u ciebie, Lotti? — zagadnął, przystając przy kuchennej wyspie. — Rozglądasz się za czymś w zawodzie?

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  43. Tak po prostu byłoby fajnie pojechać do Los Angeles i nie przejmować się niczym. Trochę pozwiedzać, zahaczyć o typowe turystyczne miejsca, a potem pokazać Charlotte te mniej uczęszczane, które już nie były bardzo znane właśnie przez turystów, którzy odwiedzali miasto aniołów. Była pewna, że taka wycieczka bardzo by się jej koleżance spodobała, gdyby odkryła nieznane miejsca LA. Zresztą sama Carlie również świetnie by się przy tym bawiła, bo to miasto kochała całą sobą.
    ― Z Mattem jest ten „problem”, że momentami bywa gorszy niż dziecko, a jak przychodzi co do czego to naprawdę jest cholernie odpowiedzialny i opiekuńczy. Taki idealny środek. Wie, kiedy musi zachowywać się rozsądnie, a w którym momencie może pozwolić sobie na rozluźnienie ― powiedziała. Wielu dorosłym tego zdecydowanie brakowało, niektórzy nie potrafili się zrelaksować i znaleźć w sobie tego wewnętrznego dziecka, a jeszcze innym przychodziło to bez problemu. Znajdowali się w zasadzie też i tacy, którzy nie umieli znaleźć za to tej poważnej strony. Carlie miała chyba to szczęście, że trafiła na faceta, który był pod tym względem po prostu idealny. ― Och, pewnie, że tak. Moje najbliższe przyjaciółki mają dzieci i są po ślubie, no w zasadzie jedna dopiero ma to przed sobą, bo jest i w trakcie załatwiania ślubu i maluch w drodze, a druga ma to wszystko już za sobą.
    Wiedziała, że takie zmiany również oznaczały nieco inne relacje między przyjaciółmi. Miało się rodzinę i to na niej głównie się skupiało. Zwłaszcza na małych dzieciach, które nie mogły zostać same w domu, potrzebowały ciągłej uwagi i opieki, ale jako tako Villanelle umiała to pogodzić z wizytami Carlie, ba sama rudowłosa często decydowała się odwiedzać przyjaciółkę, aby zobaczyć tylko jej maluchy, które uwielbiała, więc jeśli się trochę chciało to szło pogodzić między sobą dosłownie wszystko i nic nie było wymówką. Wystarczyło trochę się wysilić.
    ― Ja się z tobą zgadzam, choć może nam jest też łatwo mówić, bo nie jesteśmy w takiej sytuacji ― odparła ― tylko jakby już mi przyszło zostać mamą, wyjść za mąż i mieć ładny domek z ogródkiem, to nie potrafiłabym się zamknąć w domu. To takie… smutne, mam wrażenie. Nie spotykać się z nikim poza mężem, bo są inne obowiązki.
    Znalazły sobie idealny temat do rozmów na wieczór, który był pełen emocji, ale może właśnie tego potrzebowały? Pewnie tak właśnie było, a rudowłosa nawet nie zastanawiała się z jakiego powodu się tutaj znalazła.
    ― Dokładnie, czuję, że rozumiemy się lepiej niż myślimy ― mruknęła puszczając oczko do koleżanki ― i nie dziękuję, chyba mam już dość. Co najwyżej skoczę jeszcze po herbatę, ta może mi się przydać. Też może chcesz, od razu pójdę ogarnąć po małej kolacji ― zaproponowała biorąc dwie miseczki. Jakoś chciała się jej odwdzięczyć, nawet takim drobnym gestem jak pozmywanie dwóch misek i łyżek po niewielkiej kolacji.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  44. [Ciężko mi się pisze, a nie chcę pisać na siłę i wysyłać ci coś z czego nie jestem zadowolona, dlatego podziękuję za wątek oraz mam nadzieję, że kiedyś jeszcze coś ze sobą napiszemy :)]

    Felix

    OdpowiedzUsuń
  45. Sobotni poranek, który wbrew pozorom nie wyróżniał się w żaden sposób. No może poza faktem, że Colin Rogers właśnie żegnał się ze swoim pracodawcą, pakując ostatnią torbę ciuchów. Pięciomiesięczna trasa dobiegła końca. To miała być dla brodacza szansa na poukładanie sobie wszystkiego w głowie. Jednak czy w ogóle mu się to udało? Chyba sam nadal nie potrafił sobie na to pytanie odpowiedzieć. Nie mógł przyznać przed sobą, że ten kontrakt wpadł mu w ręce zupełnie przypadkiem, a on z niego skorzystał tylko dlatego, żeby uciec od zobowiązania, które niebezpiecznie zawisnęło nad jego głową. I nie, wcale nie chodziło tutaj o Jacksona, z którym po dziś dzień miał naprawdę dobrą relacje mimo dzielących ich setek czy tysięcy kilometrów. W końcu technika była w tym naprawdę pomocna i właściwie rozmawiali codziennie, widząc się na FaceTime. Cieszył się jednak z powrotu do Nowego Jorku, że w końcu będzie mógł wyściskać tego wygadanego sześciolatka i zabrać go na jakiś obiad, ale przede wszystkim i do siebie. Nie wiedział tylko czy Natalie nie będzie mu suszyła głowy o to, że znowu wyjechał na tak długo. Jednak nią przejmował się najmniej.
    Wyjechał, aby odciąć się od pewnej rudowłosej istoty, jednak tak usilnie cały czas siedziała mu w głowie. Nie potrafił tego zmienić, nie potrafił od tak po prostu zapomnieć. Najwyraźniej Ona miała w sobie to coś, co było dla niego niesamowite, choć niezdolne do opisania. Nie odzywał się prawie pół roku i wiedział, że nie powinien teraz pojawiać się w jej życiu. Właściwie wcale nie wiedział czy miał ku temu jakiekolwiek prawo. A czy w ogóle tego chciał? Nie był gotowy, nadal nie znał odpowiedzi na najważniejsze pytanie: Kim Ona w ogóle dla ciebie jest?
    Dlatego wolał to zostawić. Po prostu, tak jak jest teraz.
    Poniedziałek, zwlekł się z powoli z łóżka, przecierając zaspane oczy. Wczorajsza impreza powitalna na jego cześć skończyła się praktycznie nad ranem. Na szczęście Rogers ostatnimi czasy nie pił tak dużo. Co było do niego niepodobne, biorąc pod uwagę fakt, że przecież jeszcze rok temu, gdy pracował w trasie pił codziennie i jeszcze dodatkowo ćpał. Jasne, teraz też mu się to zdarzyło, ale miał niesamowite wyrzuty sumienia, że znów wziął to gówno. Poza tym na drugi dzień czuł się fatalnie. Dlatego teraz jako tako utrzymywał poziom, sącząc powoli whisky ze szklaneczki z lodem. Wcale nie musiał pić dużo, by dobrze się bawić.
    Dzisiaj umówił się z kumplem, który od lat pracował w salonie tatuażu. Nawet kiedyś wspominał o nim Charlotte, kiedy rozmawiali o jego dziarach na ciele. Większość z nich była autorstwa Alexa, który naprawdę wiedział, co robi łapiąc za maszynkę z tuszem.
    — Siema, stary! — drugi, dość postawny brodacz, wyciągnął rękę do dźwiękowca. Ten uśmiechnął się szeroko i mocno zacisnął palce na ręce przyjaciela.
    — Cześć, dziś dużo klientów? Czy mogę cię porwać na miasto? Mamy sporo do obgadania — szatyn nie miał zamiaru owijać w bawełnę. Potrzebował się wygadać, trochę jak jakaś baba, która ma problem z doborem koloru torebki do nowej sukienki.
    — Nie, ale za chwilę wpadnie tu jedna. Właściwie tylko na omówienie na razie, więc może uda się wyskoczyć wcześniej — tatuażysta, akurat porządkował miejsce swojej pracy.
    Colin usiadł sobie na obrotowym taborecie, bokiem do drzwi wejściowych, jednak nie odrywał wzroku od kumpla.
    — Widząc, twój uśmieszek pod nosem… To pewnie dobra dupa, co? — prychnął z rozbawieniem, kręcąc przy tym głową.
    — Nie jest zła, ale… Ten płomienny kolor na głowie, pewnie nie mnie by poruszył, a ciebie — kumpel odpowiedział ze śmiechem.
    Oboje początkowo nawet nie zwrócili uwagi na odgłos otwieranych drzwi. Dopiero po chwili Rogers ujrzał znajomą twarz w odbiciu wielkiego lustra, które miał przed sobą. W jednej chwili zamarł, nie wiedząc nawet, co powinien zrobić, a co dopiero powiedzieć. Nagle zaschło mu w gardle. Coś zawisnęło w powietrzu, co zauważył nawet Alex, który właśnie się wyprostował i uśmiechnął się dość sztucznie do nowoprzybyłej rudowłosej dziewczyny.

    Syn marnotrawny - Colin Rogers aka. Misiek

    OdpowiedzUsuń
  46. Starał się na różne sposoby uporać ze stratą, znaleźć ujście dla nagromadzonych w jego wnętrzu negatywnych emocji. Przez kilka pierwszych dni krzyczał i płakał na przemian, lecz rozsadzający go od środka ból nie ustępował. Mając zdarte gardło, upił się w barze do nieprzytomności, odcinając się od wszelkich bodźców, lecz nie zaznał upragnionego ukojenia, a kiedy obudził się kolejnego dnia, było tylko gorzej. Szukał więc nadal jakiegokolwiek sposobu, jednocześnie wiedząc, że tak naprawdę nic poza upływem czasu nie było w stanie mu pomóc. To jednak, co odczuwał, było na tyle dotkliwe, iż nie mógł wyłącznie biernie czekać. Za bardzo bolało, było zbyt niesprawiedliwe i sączyło za dużo strachu w najbliższą przyszłość.
    U Jennifer przesiadywała Edith, więc spakował torbę sportową i wyszedł z mieszkania. Mógłby wziąć taksówkę albo wskoczyć w metro, ale zamiast tego wybrał szybki spacer, uznając, że zmęczenie ciała było tym, czego jeszcze nie próbował, by kupić nieco wytchnienia dla umęczonego umysłu. Na miejsce dotarł po pół godzinie sprawnego marszu i odbił kartę przy wejściu, wymieniając pozdrowienia z tutejszymi pracownikami. Może nie był stałym bywalcem, nie zjawiał się też na zajęciach bardzo regularnie, lecz widywano go tutaj na tyle często, by zapamiętać.
    — Dawno cię nie było, Jerome! — zawołała do niego dziewczyna z recepcji, na co odpowiedział jej jedynie krzywym uśmiechem i skierował się do męskiej szatni, szybko się przebierając, by zaraz chwycić butelkę z wodą oraz ręcznik i udać się na salę. Michael zdołał wbić mu pewne rzeczy do głowy i choć tęsknie zerkał w stronę podwieszonych w kącie worków, zaczął od rozgrzewki, będąc jednym z niewielu obecnych w klubie. W przeciwległej części sali jeden z pracujących tu trenerów ćwiczył z podopiecznym, nieopodal dwójka mężczyzn odbywała luźny sparing. Co za tym idzie, jego obecność raczej nie powinna przyciągać ciekawskich spojrzeń.
    Kiedy kropelki potu zaczęły spływać wzdłuż jego kręgosłupa, a oddech stał się przyspieszony, chwycił swoje rzeczy i rozłożył się przy workach. Zabezpieczył dłonie przeznaczonymi specjalnie do tego bandażami, przyjął właściwą pozycję i pracując również na nogach, będąc nieustannie w ruchu, uderzył. Początkowo lekko i niemrawo, lecz wibracje, które rozeszły się od dłoni aż do ramienia, wywołane ciosem, wydawały się zachęcające. Kusiły, by skupić się tylko na tym. Uderzył więc znowu, tym razem mocniej, początkowo pozwalając myślom rozpierzchnąć się na wszelkie możliwe strony, lecz kiedy wpadł w rytm, celowo przywołał to, co najgorsze. Wydarzenia sprzed dziesięciu dni i ich konsekwencje, a także kumulujące się w jego wnętrzu emocje. Nie wiedzieć czemu, uderzał i kopał worek tak zapamiętale, że cały otaczający go świat przestał istnieć. Był tylko on i ten kawałek skóry z wypełniaczem, kumulujący w sobie wszystko to, o chciał wyszarpać z własnego wnętrza i zgładzić.
    Nawet nie zorientował się, kiedy zaczął pokrzykiwać przy każdym kolejnym ciosie, wkładając w nie coraz więcej siły i desperacji, a także złości i rozpaczy. Bił tak, jakby od tego miało zależeć jego życie i poniekąd właśnie tak było. Nikt mu nie przeszkadzał, nikt nie ośmielił się do niego podejść, mimo że już dawno zapomniał o jakichkolwiek zasadach techniki i walił na oślep, byle mocniej i szybciej. Czy pomagało? Odrobinę, ale to wciąż nie było to i rosnąca frustracja zaczęła napędzać go do działania, póki nie chybił. Wtedy impet ciosu i bezwład ciała, dodatkowo potęgowane zmęczeniem, pociągnęły go w dół, na maty. Upadł niemalże na twarz, zdążywszy jednak podeprzeć się rękoma, lecz i tak zwalił się ciężko na materace, dysząc wręcz spazmatycznie.
    — Jeszcze — wycharczał, wciąż nie będąc na tyle zmęczonym, by odczuć jakąkolwiek ulgę. Przekręcił się na plecy i wtedy dostrzegł stojącą nad nim rudowłosą kobietę.
    — Charlotte — stwierdził, dźwigając się do siadu. — Jeśli chcesz mi dziś skopać tyłek, to nie radzę.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  47. Uuuu, podoba mi się w jak barwny sposób podsumowalaś karte, która była pisana potocznym językiem i jak wyciagnelaś z niej sedno. Nie mylę się, że Twoja karta niesie ze sobą fabuły rozgrywane w grze, czy się mylę? Ciekawy pomysł z obawa przed środkami transportu publicznego. Fajnie może nakręcać rozgrywkę w mieście, w którym ten jest niemalże nieunikniony. XD Może przerzuc się na rower, jak Jude? W sumie nawet mógłby z tego wyjść jakiś wątek, jakby Lotta próbowała się na rowerze i rozegrać jakieś zderzenie w parku na drodze na skróty czy coś. Albo jakieś spotkanie w korku na środku ulicy.

    J. Cameron

    OdpowiedzUsuń
  48. Nom. Mysle, że to najlepszy sposób na zaczęcie, a co z tego wyjdzie to zobaczymy. Tylko czy jeśli Charlotte byłaby sprawczynią wypadku to mogłabym Cię wykorzystać do zaczęcia?

    Cameron

    OdpowiedzUsuń
  49. Przesunął wzrokiem po sylwetce Charlotte, kiedy ta usiadła naprzeciwko niego, starając się wyregulować oddech. Kiedy zaś zapytała, co się stało, przymknął powieki i pokręcił głową, opierając przedramiona na pociągniętych nieco bliżej ciała kolanach. Choć ten atak na worek zaczynał przynosić zamierzony skutek, Jerome jeszcze sobie nie ufał. Nie kontrolował tego, co się z nim działo, kiedy mówił na głos o tym, co spotkało jego i Jen. Otworzywszy oczy, rozejrzał się po sali, oceniając, ilu ludzi zdążyło się w niej zebrać i niekoniecznie chciał, by wszyscy widzieli go w niekoniecznie najlepszym stanie. Póki co, był dla nich jedynie facetem, który przyszedł się tutaj zmęczyć i tak miało pozostać.
    — Nie tutaj, dobrze? — sapnął, podnosząc się, a kiedy wstał, wyciągnął dłoń do rudowłosej i jej również pomógł dźwignąć się na nogi. — I później — zdecydował, spoglądając na worek, który wciąż kołysał się lekko po jego ciosach, zachęcając, by ponownie się nim zajął. Zamiast tego jednak zerknął na przyjaciółkę, oceniając, że nad nią również wisiały burzowe chmury. Coś w jej ochach o niespotykanym kolorze mówiło, że nie wszystko było w porządku, może jednak i ona nie chciała, żeby pytać? Jeśli przyszła tu w tym samym celu, co on, to spokojnie mogli porozmawiać za jakiś czas, kiedy obydwoje nie będą w stanie ustać na nogach.
    Jerome stanął więc za workiem, przytrzymując go rękoma. Sam potrzebował jeszcze chwili, ale Lotta nie wyglądała jeszcze na pozbawioną części sił.
    — Dawaj — zachęcił, szerzej stając na nogach i mocniej zapierając się o maty. Kiedy worek nie uciekał tak bardzo, było zdecydowanie łatwiej.
    O dziwo, zmęczenie zaczynało przeważać nad wszystkim innym. Nie był już tak bardzo wściekły, ja jeszcze jakiś czas temu, nim tu przyszedł. Czyżby znalazł jakiś, jakikolwiek sposób na to wszystko? Może. Wiedział, że i tak będzie musiało minąć sporo czasu, żeby jego życie wróciło do względnej normalności, ale jeśli miał mieć coś, co choć odrobinę mu w tym pomoże, to dobrze. Trzymał więc worek w oczekiwaniu na to, co zrobi Lotta. Na pewno nie zamierzał rozmawiać z nią teraz, jednocześnie nie chciał już wychodzić z klubu. Do tego, co miał jej do powiedzenia, potrzeba było spokojniejszego miejsca, ale żeby w ogóle był w stanie jej powiedzieć, musiał jeszcze trochę pouderzać w worek.

    [Wiem, sama sprawdzam to co jakiś czas, bo często zapominam tego słowa… ^^]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  50. To był zwykły dzień. Ziewnął przeciągle, zdejmując ręce z kierownicy roweru, żeby zasłonić sobie pół twarzy przedramieniem. Wolną ręką sięgnął do kieszeni po odtwarzacz muzyczny. Wraz z momentem, w którym Aerosmith zabrzmiało w słuchawkach, a czysty, cyfrowy dźwięk dotarł do jego uszu, zmrużył leniwie oczy, ale nie zdążył zrobić nic więcej. Nie zanurzył do końca palców w sportowej kurtce, kiedy spostrzegł, że kobieta, która jechała jeszcze moment temu jedną stroną ścieżki, zjechała teraz w jego stronę. Nie zwalniała, oglądając się za… co było tak ważne, że warte było zderzenia? Nie miał czasu zmienić toru ruchu. Szybko oparł ręce na kierownicy. Odtwarzacz wyleciał mu z ręki, chwilę żałośnie wisiał mu wzdłuż tułowia, ale odczepił się od słuchawek, kiedy chłopak gwałtownie zahamował. Impet tego ruchu sprawił, że rower upadł mu jeszcze przed zderzeniem z szaloną wariatką, lecącą na niego na czołówkę z naprzeciwka. Ledwie udało mu się schować nogę, kiedy nieznajoma przejechała po kołach jego roweru, a chwilę potem wylądowała gdzieś na trawie razem ze swoim morderczym sprzętem.
    — Kurwa mać! — zawołał za nią, czując, że jego hamowanie nie było tak miękkie, jak jej. Rozdarte spodnie zdawały się na to żywym dowodem, prawie tak samo przekonującym, jak piekący ból, który wykrzywił jego twarz w niezadowoleniu. Koło roweru jeszcze kręciło się w powietrzu, kiedy szarpnął nim, żeby się spod niego wygramolić i postawić go w pionie.
    — Kurwa, kurwa, kurwa — powtórzył zwlekając rower z ziemi. Najpierw zbadał jego stan, odnotowując wyraźną rysę na lakierze. Kucając, przez szprychy kół dostrzegł roztrzaskanego iPoda, przez co nastrój skoczył mu drastycznie jeszcze bardziej w dół. Na samym końcu, odstawiając swój rower na bok, na chyboczącej się nóżce.
    Zdejmując z głowy kask, cisnął nim o ziemię i rozmierzwiając włosy w gwałtownym, gniewnym ruchu, ruszył w kierunku winowajczyni, pod wpływem adrenaliny nawet nie kuśtykając na rannej nodze. Czując jedynie lekkie szczypanie i na zmianę zimno-ciepło na skórze.
    — Co to, kurwa, miało być?! — zbliżył się do niej, nie pytając czy wszystko w porządku. Póki co wyglądała na stosunkowo żywotną. Nie był wyspecjalizowanym ratownikiem. Nie w jego intencji było sprawdzać jej stan, do którego sama się doprowadziła.
    — Możesz chodzić? — nie czekając na jej odpowiedź dodał — Świetnie! To się zaraz przejdziemy do bankomatu. Masz pojęcie ile kosztował ten rower?
    Niestety. On miał. Aż zmarniał i pobladł, kiedy zdał sobie sprawę, ile wydał na niego wypłat. Chociaż jego reakcja mogła mieć jakiś związek z tym, jak mocno łupnął o ziemię i jak teraz dwoiło mu się w oczach.

    Cameron

    OdpowiedzUsuń
  51. Osobiście uważała, że bardzo się jej poszczęściło, jeśli chodzi o partnera. Mogła trafić o wiele gorzej lub nie mieć nikogo, a Matthew był naprawdę cudowny. Nawet jeśli czasami się nie zgadzali przy różnych rzeczach, sprzeczali, to jednak rozumieli się lepiej niż można było przypuszczać, a rudowłosa naprawdę była szczęśliwa, że udało się jej z nim zejść i przestała w którymś momencie tak się cholernie bać uczuć, które jej towarzyszyły od długiego czasu, a teraz wszystko rozwijało się w swoim tempie i szło w dobrą stronę, a to było najważniejsze.
    — Chętnie cię z nim zapoznam — odparła z uśmiechem. Lubiła, kiedy Matthew poznawał jej znajomych. Wtedy miała wrażenie, że stawał się jeszcze bardziej częścią jej życia, a jej znajomi też czuli się pewnie docenieni, że rudowłosa tak ich przed nim nie chowała, ani Matthew przed nimi. W końcu prędzej czy później doszłoby do momentu, że wszyscy by się spotkali, a lepiej było mieć już pierwsze, niezręczne spotkanie za sobą niż przy ważniejszej okazji nie zamienić ze sobą nawet słowa, bo nikt niezbyt wie o co mogą się pytać. — Oczywiście, że ma szczęście. Takiej jak ja, to ze świecą szukać — dodała rozbawiona. Oboje dobrze trafili i taka była prawda, żadne z nich lepiej mieć nie mogło. Nawet jeśli czasami mogło się wydawać, że byłoby inaczej to Wheeler doskonale wiedziała, że gdyby nagle zniknął z jej życia to nic nie byłoby już takie samo, jak przedtem.
    — Ja bym chyba nie potrafiła siedzieć w domu. NA pewien czas jasne, to może być fajne, ale na dłuższą metę to chyba byłoby męczące. Może dlatego, że całe życie mama z tatą pracowali? Ojca czasem przez tygodnie nie widziałam, mamę niby codziennie, ale zawsze na całe dnie znikała w fundacji i… może mi się zakodowało, że muszę coś robić, bo inaczej zwariuję? Sama nie wiem — stwierdziła wzruszając lekko przy tym ramionami. Nigdy jednak nie narzekała na swoje dzieciństwo, bo te miała naprawdę świetne i na pewno wiele osób mogłoby jej pozazdrościć tego, w jaki sposób je spędzała.
    Przeszła do kuchni, aby pozmywać miski wraz z łyżkami i wstawiła wodę na herbatę. Zalała dwa kubeczki wrzątkiem, a woda od razu się zabarwiła. Nie była pewna, jak Charlotte pija herbatę, więc zdecydowała się zanieść oba kubeczki do miejsca ich spoczynku, a potem jeszcze cofnęła się po cukier i maleńki spodeczek, aby mogły położyć na nim torebki po herbacie. Swoją kilka razy zamieszała, zanim wyciągnęła torebkę bez wyciskania jej. Zawsze miała wrażenie, że po odciśnięciu herbata zmienia smak na gorzki i nie zmienia się po posłodzeniu.
    — Jutro? Raczej nic, patrząc na to, że imprezowałam powinnam odsypiać kaca, ale tego już z całą pewnością nie będzie — powiedziała z lekkim uśmiechem. Przy tamtej sytuacji wytrzeźwiała w kilka minut i na szczęście nie zanosiło się na to, aby ból głowy miał jej rano towarzyszyć. — A co proponujesz?

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [XD zapomniałam odpisać. Prześliczne zdjęcie tam wrzuciłaś. <3 I nie wiem, czy widziałaś, ale Charlotte u Carlie już też wisi od jakiegoś czasu. :D]

      Usuń
  52. Przez ostatnie kilka miesięcy był naprawdę zapracowany. Tylko czy to było godne usprawiedliwienie na to, że nie odpisywał Charlotte na smsy? Zdecydowanie nie. Owszem, widział je i nawet nie raz leżał w łóżku z zamiarem napisania czegokolwiek, ale zawsze kończyło się na tym, że przytrzymywał bardzo długo przycisk usuwający całą treść wiadomości. Nie potrafił cały czas przyznać przed sobą, że zaczęło mu zależeć i właściwie nie wie, co powinien z tym fantem począć. Dać się temu porwać? Odciąć się i uciec? To drugie to akurat już zrobił i nie było odwrotu.
    Zostawił ją w najgorszym możliwym momencie. I akurat z tego zdał sobie sprawę dopiero po czasie. Zostawił ją, gdy ta przechodziła naprawdę trudne chwile ze względu na wypadek jakiego doświadczyła, ale przede wszystkim na to, że zdołała otworzyć się przed swoim bratem i o wszystkim mu powiedzieć, co nie było wcale łatwe. Rogers nie spodziewał się, że rodzony brat mógł w takiej sytuacji odwrócić się od swojej siostry. Jednak, co on tam mógł mówić, skoro sam wcale nie był lepszy, zostawiając chociażby swoje dziecko. Ok, teraz tego nie zrobił, ale przeszłości wymazać się nie dało.
    Gdy tylko rudowłosa przekroczyła próg studia Rogers dojrzał jej szeroki uśmiech, który jednak szybko zniknął z jej twarzy. Sam w tym momencie pewnie nie miał tęgiej miny, bo właściwie nie wiedział jak powinien się zachować w całej tej sytuacji. Wstać? Przywitać się, tak jak gdyby nigdy nic? To byłoby dziwne i raczej słabe. Więc, co miał robić?
    — Nie! — z tego dziwnego letargu wyrwał go głos Alexa, który klasnął w dłonie, jakby chcąc rozładować tą napiętą atmosferę, która wytworzyła się w pomieszczeniu — Siadaj — wskazał krzesło nieopodal Rogersa, choć nadal w bezpiecznej odległości — Ja zniknę na moment, bo muszę poszukać projektów, które zacząłem tworzyć z tego, co dałaś mi ostatnio. Przyniosę je i wszystko obgadamy. Dodamy wszystko, co zechcesz — uśmiechnął się, odbierając od dziewczyny kartkę z napisem — Właściwie od razu gdzieś spróbuję to tam wkomponować.
    Brodacz wiedział, że kumpel w ten sposób daje im chwilę sam na sam. Domyślał się, że tatuator nie wróci do nich tak szybko i pewnie będzie szukał papierów, ale też pójdzie tylnym wyjściem na dymka.
    Rogers przełknął powoli ślinę i przesunął dłońmi po swoich czarnych dopasowanych spodniach. Następnie wstał i odwrócił się w kierunku kobiety, spoglądając jej przy tym prosto w oczy. Nie był typem, który był skory do przeprosin. Ba! On chyba nawet nigdy tego nie robił, jednak w tym momencie to było jedyne słowo, które cisnęło mu się na usta. Tylko problem był taki, że wcale nie chciało mu ono przejść przez gardło. Poza tym dla niego nic te słowa by nie zmieniły, gdyby był na miejscu Charlotte.
    — Jeżeli wolisz by mnie tu nie było, to wyjdę — zaczął, łapiąc skórzaną kurtkę i już właściwie chciał ruszyć w kierunku drzwi, ale jakiś impuls nagle go zatrzymał. Uniósł głowę i jego wzrok spoczął na jej pięknych zielonych tęczówkach. Nie sądził, że praktycznie po pół roku uczucia mogą nie osłabnąć. Jakim cudem w jego żołądku coś się przewróciło, a na koniec ścisnęło? Niemożliwe. Na pewno zaszkodziło mu to mleko w porannej kawie. Albo to wina tej wczorajszej whisky. Prawda była jednak taka, że piękno panny Lester uderzyło go w tym momencie z podwójną siłą. Oczywiście, zapamiętał ją jako naprawdę atrakcyjną kobietę, jednak teraz gdy ta stała naprzeciw niemu jej stanowczość i hard potęgował to odczucie.
    — Mogę też zostać — rzucił niczym rasowy debil, który liczy na coś więcej od panny, którą dopiero, co poznał przy barze — Mogę też wyjść i wrócić, by wyjść gdzieś porozmawiać w bardziej neutralnym miejscu — dodał, zaciskając mocniej palce na swojej kurtce.
    Mieli wiele do obgadania, a może wcale nie? Może Charlotte wcale nie chciała już z nim o niczym rozmawiać? I wtedy Rogers powinien to uszanować… Tylko po tym niespodziewanym spotkaniu będzie to trudne. On już to teraz wiedział.
    [Jakie ładne nowe zdjęcia! :)]

    Rogers

    OdpowiedzUsuń
  53. [ Hej :) A na którego z diabełków masz ochotę i może nawet pomysł?]
    Leila Thomson

    OdpowiedzUsuń
  54. [Ja za to kiedyś pisałam postacią o tym samym nazwisku - Lester. Nazywał się Simon Lester i było to lata temu, jeszcze kiedy blog.onet.pl hulało. Także to kolejna rzecz, która nas łączy! Tymczasem dziękuję za powitanie i życzę, aby nigdy nie zabrakło Ci weny.]

    Terrence Blackbourne

    OdpowiedzUsuń
  55. Był wdzięczny Charlotte za to, co robiła, choć może lepiej byłoby powiedzieć, czego nie robiła? Nie pytała i nie drążyła, jeszcze nie teraz, zgodnie z jego prośbą, a ktoś inny na jej miejscu być może nie byłby w stanie się powstrzymać i to dlatego Jerome coraz bardziej zaczynał doceniać to, jakich ludzi poznał w Nowym Jorku i że to właśnie nimi mógł się otaczać. I choć każda z poznanych osób była inna, u każdej znajdował to, co było mu akurat potrzebne i przez to jakby niczego mu nie brakowało, mimo ogromnej straty, której doświadczył. Czuł jednak, że znajdował się w tym miejscu, w którym powinien. Pośród ludzi, którzy mogli mu pomóc, każdy na swój sposób i których bardzo teraz potrzebował.
    Kiedy rudowłosa wstała z jego pomocą, przyciągnęli kilka ciekawskich spojrzeń. O ile wzrok go nie mylił, właśnie na zajęcia zbierała się grupa początkująca, do której niegdyś sam mniej lub bardziej regularnie uczęszczał, od jakiegoś czasu jednak wcale nie pojawiając się za zajęciach. Ludzie rozpoznawali go, kilku mężczyzn skinęło mu głową, posłało pytające spojrzenia, lecz Marshall pozostał przy worku i swojej przyjaciółce. Sala na szczęście była na tyle duża, by pomieścić zarówno grupę, jak i tych kilku indywidualnie ćwiczących i nikt nikomu nie wchodził przy tym w drogę.
    — Nie uszkodzisz mnie bardziej, niż jestem uszkodzony — mruknął bez namysłu, zdradzając tym samym swoje paskudne samopoczucie, lecz nie zamierzał się wycofać ze swojej propozycji. Nie chciał zbywać Charlotte, wręcz przeciwnie. Liczył na to, że skoro kobieta już zjawiła się w klubie i na siebie wpadli, to później uda im się porozmawiać. Nie tyle ze względu na to, co u niego, ale co u niej. Widział, że coś musiało się wydarzyć. Lotta uderzała w worek tak zapamiętale, jakby ten zrobił jej krzywdę, wyglądając teraz tak, jak zapewne Jerome jeszcze kilka minut temu, kiedy sam wpadł w swoisty szał, wymierzając workowi cios na ciosem.
    Uśmiechnął się słabo, kiedy rudowłosa osunęła się na kolana z przekleństwem na ustach, doskonale rozumiejąc, co też musiała teraz czuć. Organizm odmówił posłuszeństwa, przynajmniej na tę chwilę, lecz głowie było wciąż za mało, ba!, zdawało się, że dopiero obudził się w niej głód nie do zaspokojenia.
    — Tak, zamiana — zdecydował i kiedy Charlotte podniosła się z maty, zajął jej miejsce przed workiem treningowym. Ponieważ teraz przytrzymywała go Lotta, uderzał w niego jakby z mniejszym zacięciem, podobnie jak ona, nie chcąc nieopatrznie zrobić krzywdy drugiej osobie, szybko jednak się zapomniał i już po chwili wściekle wymierzał kolejne ciosy, ponownie wlewając w nie całą złość i żal, aż zabrakło mu tchu i to on osunął się na matę.
    Nie wiedział, ile razy się tak zamieniali. Później już bez słowa – jedno padało bez sił, wstawało, zamieniali się, drugie opadało po kolejnych minutach i znowu, raz jeszcze, bez końca, jakby znaleźli się na karuzeli, która nie mogła się zatrzymać. W końcu jednak, po kilkudziesięciu minutach, a może nawet po ponad godzinie, padli obydwoje na materace i nic nie wskazywało na to, by którekolwiek z nich miało zaraz się podnieść.
    Jerome oddychał ciężko, a płuca paliły go niemiłosiernie przy każdym wdechu i wydechu. Mięsnie drżały z wysiłku, łapały go wręcz bolesne skurcze, krótkie i mocne. Dziękował w duchu, że tak mało dziś zjadł, ponieważ żołądek miał wywrócony na lewą stronę i ściśnięty. Serce, walące mocno o klatkę żeber, nie nadążało z pompowaniem wręcz przesyconej tlenem krwi i brunet miał przed oczami ciemne plamy, wokół których widniała jasna poświata. Głowę zaś miał przyjemnie pustą. Nie było czasu na myślenie, kiedy wyczerpany organizm zdawał się walczyć o życie. I o to właśnie chodziło.
    — To jest to — zdołał wymamrotać, w myśl swojego wcześniejszego, pełnego złości i niedosytu jeszcze, które dosłyszała również Charlotte, kiedy zastała go pierwszy raz leżącego na macie.

    [Śliczne nowe zdjęcia 💜]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  56. Carlie nie miała nic przeciwko temu, aby poznać swoich znajomych z Matthew. Brzmiało to okropnie, ale lubiła chwalić się swoim związkiem. Nie chodziło też o typowe podrzucanie ludziom prosto w oczy, że jest szczęśliwa i niech jej zazdroszczą, bo to można było samemu wywnioskować, wystarczyło na nią spojrzeć. Matthew był dla niej naprawdę wspaniałym facetem, chciała, aby więcej ludzi miało okazję poznać go z prywatnej strony, a nie tylko jako artystę. Nie pokazywał zbyt wiele prywatnego życia w social media i ciężko było raczej powiedzieć o nim jaki jest, co robi w wolnym czasie, więc chociaż przy zaczynaniu nowych znajomości bliscy Carlie mogli zobaczyć jaki Hesford jest, a była pewna, że niedługo i Charlotte dołączy do tej grupy ludzi, którzy go poznają.
    Tak na dobrą sprawę to Carlie również nie miała większego doświadczenia. Matthew był dopiero jej drugim poważnym związkiem, z którego mogła się czegoś nauczyć, a sama też nie lubiła zbytnio się wychwalać czy mówić, że wie lepiej. W niektórych kwestiach pewnie właśnie tak było, ale domyślała się, że znalazłby się ktoś o wiele bardziej doświadczony w związkach od niej. Tylko to raczej też nie był żaden wyścig, kto ma większe doświadczenie, komu jest w życiu gorzej czy coś jeszcze innego. Każdy powinien patrzeć się tylko i wyłącznie na siebie, a nie porównywać do innych i martwić tym, ze ktoś ma większe doświadczenie od niego czy miał więcej związków.
    — Wystarczy mi, że pewnie czasem będę pracowała z domu. Nie muszę siedzieć w nim dwadzieścia cztery na dobę i jeszcze nie mieć za to płacone — powiedziała z uśmiechem. Nie umiałaby zamknąć się w mieszkaniu, to po prostu nie mieściło się jej w głowie tak naprawdę. Wiedziała, że niektóre kobiety były z tego zadowolone, ale co, jeśli chodziło o kupienie sobie chociażby głupiej szminki? Trzeba było pytać o pozwolenie, bo nie miało się własnych pieniędzy, a to mimo wszystko była podstawa. W końcu wszystko w życiu mogło się zdarzyć. Raczej jednak ani Carlie ani Charlotte nie musiały się martwić o to, że nagle zmienią się w kury domowe, które nie będą widzieć niczego poza górą brudnych garów.
    — Czy masz na myśli kupienie koszulek z napisem I ❤️ New York i wielkie czapki robione na Statuę Wolności i oczywiście przejechanie się autobusem „bez dachu” i zaliczenie najbardziej topowych miejsc miasta? — zapytała z szerokim uśmiechem. Nie mogła raczej odmówić takiej wycieczce. Mieszkała tu już cztery lata, znała całkiem sporo miejsc i nie gubiła się tak często, jak robiła to kiedyś. Nadal nie znała wszystkich ulic, ale potrafiła trafić na uczelnię, z uczelni do domu i w ulubione miejsca. Od reszty miała po coś Google Maps. — Jestem absolutnie za takim dniem. Tylko najpierw musiałabym skoczyć do siebie, wyprowadzić szybko Babe i się przebrać. Ta kiecka niezbyt się nadaje na udawanie turystki — stwierdziła.

    [Jakie ładne zdjęcia! ♥]
    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  57. [Dziękuję pięknie za powitanie i przepraszam z całego serduszka za to, że odpisuję dopiero teraz, ale ten tydzień był dla mnie rollercoasterem i nie miałam do tego głowy.:c
    Przychodzę po wątek, ot co! Ezra raczej nie nadaje się do ekskluzywnego klubu na stałe, on jest mimo wszystko typem śmieszka - podrywacza w pracy i kompletnie nie pasuje do takiego miejsca. Ale może znać szefa Lotty, może faktycznie w jakiejś sytuacji podbramkowej pomagać. Możemy też pomyśleć o czymś innym - chodź na maila, albo na hangoutsy to się dogadamy :) blackxbirdx@gmail.com]

    Ezra Davis

    OdpowiedzUsuń
  58. Alex miał to do siebie, że nie przepadał za takimi sytuacjami. Dlatego też wolał się jak najszybciej ewakuować, aby nie brać w czymś podobnym udziału. Naprawdę początkowo nie miał pojęcia, że ten rudzielec ma cokolwiek wspólnego z Rogersem. Dopiero reakcja tej dwójki sprawiła, że domyślił się praktycznie od razu o co też chodzi.
    Brodacz nie zdziwiłby się, gdyby Charlotte kazałaby mu spierdalać i więcej nie pokazywać się jej na oczy. Miała ku temu prawo, zwłaszcza, że on nie był nawet w stanie odpisać na jej smsy.
    Naprawdę już miał zamiar się wycofać i zniknąć z pola widzenia rudowłosej, aby przypadkiem nie zostać ofiarą jakiegoś celnego ciosu, które z pewnością kobieta miała idealnie wyćwiczone na sali treningowej. Co jak co, ale akurat nie chciałby się z nią zmierzyć w pojedynku na ringu. Nawet jeśli nie wahałby się oddać ciosu, co i tak nie mieściło mu się w głowie. Ok, raz zdarzyło mu się uderzyć płeć piękną, ale naprawdę nie widział już innego wyjścia, bo dziewczyna była tak „zjedzona”, że nic ze świata zewnętrznego do niej nie docierało i pewnie gdyby nie wybrał takiej formy „otrzeźwienia” to skończyłby jako zgwałcony facet. Nie miał nic przeciwko dominacji kobiet, ale no już bez przesady.
    Znieruchomiał, słysząc jej pierwsze słowa, które właściwie były dla niego nie do końca zrozumiałe. Nie wiedział, jak powinien je interpretować. Jest zła? Wściekła, a może zagubiona? Nigdy nie był dobry w rozszyfrowywaniu uczuć innych w danym momencie. Po pytaniu, które padło z jej ust, sam wydawał się być zdezorientowany i przez kilkanaście sekund milczał, nie ruszając się z miejsca.
    — Nie wiem, Pixie… — mruknął niczym zbity pies, co właściwie nie było do niego podobne. Jednak czy jakiekolwiek zachowanie przy rudej było do niego podobne? Chyba tylko na początku, gdy jeszcze nie znali się tak dobrze. Chociaż czy on w ogóle dał się jej poznać? Tylko pytanie czy mógł komukolwiek dać się poznać, skoro sam chyba przed sobą nie potrafił przyznać tego, jaki tak naprawdę jest.
    Gdy tylko te zielone oczy przeszyły go na wskroś, a ból z nich bijący do niego dotarł. Coś w nim pękło. Coś dziwnego działo się w tym momencie z jego umysłem, ale i ciałem, bo czuł jak zimny dreszcz przeszedł przez cały jego organizm i aż nim wzdrygnął. Pierwszy raz w swoim życiu zgadzał się z tym, że ktoś nazwał go dupkiem. Tak, był dupkiem i czuł się nim w stu procentach. Wiedział doskonale, że nie powinien wtedy znikać. Może nie nie wyjeżdżać, ale nie znikać bez słowa.
    — Tak, wiem. Jestem dupkiem, tchórzem i wszystkim, co pewnie teraz przychodzi ci najgorsze do głowy — przytaknął na jej słowa. Gdzieś tam z tyłu głowy krążyła mu myśl, że powinien ją przeprosić. Jednak po pierwsze to słowo nigdy nie było w stanie przejść mu przez gardło, a po drugie wiedział, że ono nic tutaj nie zmieni. Musiał się bardziej postarać. Dużo, dużo bardziej. I nie chodziło wcale o jakieś ckliwe historyjki jak z tanich komedii romantycznych, bo to chyba by tylko dolało oliwy do ognia.
    Miał już się wycofać, ale widząc ją w tym stanie, w jakim teraz była nie potrafił. Pierwszy raz miał poczucie, że chce się kimś zająć i zaopiekować. Jednak z drugiej strony miał poczucie, że jest już za późno. Poza tym i tak nie potrafiłby tego przyznać na głos. No i też Charlotte nie wydawała się być kobietą, która chciałaby być zaopiekowana. W końcu oboje cały czas starali się sobie pokazywać, że są niezależni i samowystarczalni. Ale czy aby na pewno?
    — Fuck — syknął pod nosem, wsuwając jednocześnie palce w swoje przydługie już włosy. Zdecydowanie dłuższe niż te, w których mogła go widzieć ostatnim razem — Nie udało mi się pewnych rzeczy poukładać przez parę miesięcy i pewnie nigdy mi się to nie uda, ale chyba przyszedł czas się z nimi zmierzyć. Dlatego chciałbym po prostu się z tobą spotkać i porozmawiać — powiedział, ubierając swoją skórzaną kurtkę już z zamiarem opuszczenia lokalu — Powiedz tylko gdzie i o której, a ja się dopasuję. A jeśli nie przyjdziesz… Zrozumiem.

    Rogers

    OdpowiedzUsuń
  59. Tatuator w tym czasie zajął się sobą i nawet nie przyszło mu do głowy, aby podsłuchiwać rozmowę. Może i nie miał zbyt wiele do zmienienia w projekcie, bo dodanie drobnego napisu nie było kłopotliwe, ale i tak znalazł sobie coś do roboty. Dwie fajeczki na zewnątrz przecież mu nie zaszkodzą, prawda?
    Rogers nie wiedział kiedy jego garda opadła przed Charlotte. Bo fakt, że to miało miejsce nie uchodziło wątpliwościom. Przynajmniej on to wiedział. W końcu i tak pozwolił sobie na zbyt wiele w relacji z dziewczyną. W życiu nie pomyślałby, że był w stanie poświęcić wszystko i pojechać na ratunek drugiej osobie. Zawsze wydawało mu się, że nie ma żadnych uczuć, a już na pewno nie ma w sobie za grosz empatii. Ale czy aby na pewno to właśnie ją w sobie odkrył? A może zupełnie coś innego? Pewnie gdyby potrafił się wczuć w sytuację rudowłosej, nie wyjechałby bez słowa. Wiedział, że jego umiejętności w łóżku na nic się tutaj nie zdadzą, a Lotta potrzebuje po prostu wsparcia. To właśnie go przerosło. Nie potrafił być kimś kto wspiera i po prostu jest. Tak jakby miał poczucie, że cały czas powinien coś robić, coś od siebie dawać i to go przerażało.
    Na jego twarzy zamajaczył blady uśmiech, słysząc jej kolejne słowa. Tak, to było dla niego całkiem normalne. Słyszeć pod swoim adresem takie rzeczy. Był doskonale świadomy tego, że jest dupkiem, który nie jest zdolny do normalnych uczuć. Tak przynajmniej mu się wydawało. Zawsze odbierał siebie jako faceta gruboskórnego, który nie do końca potrafi mówić i okazywać to, co tak naprawdę czuje. W końcu tego nauczyło go życie bez rodziny, w tym brutalnym i brudnym świecie. Nigdy nie doświadczył bezgranicznej miłości i dopiero się jej uczył w stosunku do własnego syna. I wtedy pojawiła się też Ona. Jego uczucia z dnia na dzień rosły i to go skutecznie wystraszyło, aby uciec. Jak zwykle. Ona nie była, jak każda inna, choć potraktował ją właściwie tak samo jak resztę. A nawet i gorzej… Dał nadzieję, aby później brutalnie ją odebrać.
    Gdzieś tam w głębi duszy domyślał się, że Lotta mogła zdążyć poukładać sobie życie przez te miesiące. Spotkać kogoś, zakochać się. Nic sobie nie obiecywali, więc nie miał prawa się denerwować. Chociaż gdzieś tam w głębi coś go dziwnego zakłuło. Sam nie spodziewał się, że tak może się poczuć, po tych kilku słowach, które właściwie tak niewiele odkrywały.
    Przełknął powoli ślinę, gdy poczuł jej perfumy, gdy tylko się do niego zbliżyła. Sam nie ruszył się ani na milimetr, nie odrywając wzroku od jej zaciętego spojrzenia. Słuchał uważnie każdego jej słowa, nie mając zamiaru jej przerywać. Był wyjątkowo milczący, co właściwie nie było do niego podobne. Przecież zawsze miewał na wszystko ciętą ripostę. Tym razem tak nie było. Tym razem to kobieta wdepnęła go obcasem w ziemię i jeszcze nim mocno kręciła, dociskając go jeszcze mocniej do ziemi.
    — Nie jesteś niczym zobowiązana wobec mnie — odparł jedynie, utwierdzając ją w jej własnym przekonaniu.
    Właściwie sam nie pamiętał o tym, że obiecywała mu coś podobnego. To było coś czego chyba nikt nigdy wcześniej mu nie powiedział. Nawet Natalie nie była nigdy skora do takich wyznań, ale co tutaj porównywać. To była szczenięca miłość i to chyba tylko tyle. Szybko wyparowała, gdy zderzyła się z rzeczywistością i codzienną rutyną.
    — To ja zniknąłem, więc tym bardziej niczego nie musisz dotrzymywać — dodał jeszcze, odsuwając się od niej, gdy sama zrobiła to samo. Nie skomentował jej dalszych słów, a jedynie skinął głową. Uśmiechnął się tylko kącikiem warg, gdy Alex jak gdyby nigdy nic wyszedł z zaplecza na wołania rudowłosej. Brodacz uniósł jedynie rękę na pożegnanie, po czym bez słowa wyszedł ze studia.
    Wbrew pozorom to było dla niego ciężkie popołudnie. Sam nie spodziewał się, że to przypadkowe spotkanie będzie miało na niego, aż taki wpływ. Nie mógł sobie nigdzie znaleźć miejsca. Początkowo wrócił do siebie, ale nie wytrzymał w czterech ścianach dłużej, aniżeli pół godziny. Dlatego też wyszedł na miasto i stwierdzając, że jest jeszcze młoda godzina, poszedł wypić dwa drinki. W końcu do dziewiętnastej miał jeszcze od groma czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy zbliżała się godzina zero, wpakował do auta skrzynkę bezalkoholowego piwa i ruszył we wskazane przez Charlotte miejsce. Dotarł tam jakoś dwadzieścia minut przed czasem. Wyciągnął jedną butelkę i oparł się plecami o maskę swojego Jeepa, spoglądając na panoramę nocnego Nowego Jorku. Ten widok zawsze zapierał dech w piersiach i uspokajał. Choć chyba nie dzisiaj… Tym razem cały czas czuł, jak żołądek podchodzi mu do gardła, a serce próbuje wyskoczyć z piersi. A czy chociaż zdołał sobie poukładać w głowie to, co chciał powiedzieć rudowłosej? Raczej nie.

      Beznadziejny Rogers

      Usuń
  60. Pokiwał głową, gdy skomentowała sprawę kontaktów z rodzeństwem.
    - Taaak.... choć nie jestem mistrzem budowania rodzinnej relacji - przyznał. - Odnoszę wrażenie, że mój szwagier chętnie zakopałby mnie w ogródku, gdyby mógł - dodał żartobliwie, a potem przewrócił oczami. Potem się roześmiał.
    - Chociaż robot i mentalista brzmią atrakcyjnie, to chętnie przygarnę tego "cudaka". To takie urocze określenie - odparł rozbawiony. - A czemu się ze mną zgadzasz to już nie wiem. Miałem wrażenie, że raczej będziesz negować każde moje zdanie... Więc uznajmy, że sprawy nie było, żeby nie psuć prostoty naszej konwersacji, co? Jeszcze zdarzy nam się zgodzić w czymś więcej albo jakieś większe nieszczęście, jak na przykład się polubimy. Takie rzeczy są już niebezpieczne, stwarzają zagrożenie nawiązania z kimś jakieś emocjonalnej relacji - mówił niby poważnie, ale potem roześmiał się. - To brzmi bardzo... futurystycznie - dodał i pokręcił głową. Potem skoncentrował się na towarzyszce.
    - Grafik? - powtórzył za nią. - Zapamiętam... Może ktoś akurat będzie szukał. To co prawda nie moja branża... raczej sprzedaję obrazy, rzeźby i luksusowe przedmioty codziennego użytku, ale... w sumie spotyka się różnych ludzi, nie? - wzruszył ramionami. Nie był typem, który zignorowałby informację o poszukiwaniu pracy. Sam zajmował się w życiu dosłownie wszystkim - od pracy w biurze po przewalanie gnoju w stajni. Nie bał się pracy, ale rozumiał, że musi być ona odpowiednio wynagradzana.
    - Widocznie los nadal każe ci czekać na wielką szansę. Ale w końcu w Nowym Jorku rzeczy dzieją się w sposób nieprzewidywalny... nie wiesz, co cię może jeszcze spotkać.
    Nagle kobieta zmieniła temat, a Noah jakby wycofał się w sobie. Zamyślił się i westchnął.- Nie wiem - odparł i uśmiechnął się. - Jeśli chodzi o cel w życiu... To na pewno podróżować i pisać. Jeśli chodzi o cel w najbliższym miesiącu.... - przewrócił oczami. - Wypić kilka butelek dobrego rumu, poznać kilka fajnych kobiet i zarobić nieco grosza - odparł wesoło. - Nie patrz tak na mnie! Nie jestem skomplikowanym typem - zapewnił. Fakt, że był postrzegany w zupełnie inny sposób, to inna bajka.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  61. Uniósł butelkę z piwem bezalkoholowym do ust, aby upić z niej kilka większych łyków. Cały czas obserwował panoramę miasta. Nie zwracając nawet większej uwagi na odgłosy, które do niego dochodziły. Był to nieco stłumiony gwar metropolii, szum pobliskich drzew, ale i też czyjeś kroki, na które początkowo w ogóle nie zwrócił uwagi. Dzisiejszego wieczora nie przeszkadzał mu też mroźny wiatr, który muskał jego policzki, sprawiając, że te nieco się zaczerwieniły, choć ze względu na późną porę nikt nie mógłby tego za bardzo dostrzec. W końcu latarnie były zlokalizowane zbyt daleko i ich blask ledwie docierał do zaparkowanego Jeepa, przy którym Rogers stał.
    Cały czas starał się ułożyć w głowie to, jak rozpocznie rozmowę. Tylko, że to było trudniejsze niż mogłoby się komukolwiek wydawać. Każde słowo, które przychodziło mu na myśl, wydawało się w całej sytuacji trywialne i nie na miejscu. Chciałby, aby mieć gdzieś w ciele taki przełącznik, który sprawiałby, że wyłącza się natrętne myśli, ale niestety nie był robotem, więc pewnie nigdy czegoś podobnego się nie doczeka.
    Mimo tego, że minęło dwadzieścia minut, a on zdołał już dopić jedno piwo, nie było mu zimno. Owszem, policzki go nieco szczypały, ale musiał przyznać, że było to całkiem przyjemne uczucie. Słysząc z oddali jakiś dźwięk, który wcześniej nie mieszał się z innymi, odwrócił głowę, dostrzegając ciemną postać, która prowadzi jakiś przedmiot. Od razu się domyślił, że musi być to Charlotte, dlatego też odepchnął się od maski Wranglera i powoli skierował swe kroki w jej kierunku. Po drodze zgarnął jeszcze dwie pełne butelki napoju, który miał smakiem przypominać piwo.
    — Przyszłaś — rzucił, gdy znalazł się bliżej i mógł dostrzec w tym półmroku jej twarz. On sam przywołał na swe usta blady uśmiech, po czym wyciągnął jedną rękę z butelką w kierunku dziewczyny — Tak na dobry początek, a przynajmniej lepszy niż ten sprzed południa — skinął głową na piwo, po czym podważył jednym ze swoich sygnetów kapselek, który z sykiem odskoczył i wpadł gdzieś w głęboką trawę.
    — Mógłbym powiedzieć, że już zapomniałem jak tutaj jest — zaczął odwracając się z powrotem w stronę panoramy miasta. Odetchnął głęboko, po czym wyciągnął jej z rąk kierownicę jej roweru, aby doprowadzić go do swojego samochodu i oprzeć go o bagażnik. Powoli podszedł do krawędzi nasypu i nie spoglądając w dół, cały czas patrzył na miasto, skąpane w blasku różnokolorowych świateł. Uśmiechnął się kącikiem warg, ukratkiem spoglądając na Charlotte, która znajdowała się nieopodal.
    — To miejsce zawsze działało na mnie wyciszająco. Tylko nie wiem czy straciło swoją moc czy po prostu tym razem jest to po prostu nieosiągalne — prychnął niby to ironicznie i już chciał się wycofać, aby oprzeć się o karoserię swojego auta, gdy jego ciężki but dziwnie osunął się ze skarpy i Rogers nagle stracił równowagę. Większe odłamki ziemi poleciały w dół wraz z jego lewą nogą, a piwo upadło na ziemię, rozbijając się na małe kawałki. Na szczęście skończyło się jedynie na wywrotce, ubłoconym łokciu i krótkotrwałej palpitacji serca, która szybko została zastąpiona nerwowym śmiechem Rogersa. To było apogeum jego zdenerwowania, ale może przynajmniej ta sytuacja zdołała go nieco rozładować?
    — Nawet los daje mi do zrozumienia, że zjebałem sprawę tak bardzo, że właściwie mógłbym skoczyć w przepaść — odparł, gdy tylko się podniósł. Otrzepał się z kurzu, po czym uniósł wzrok na twarz rudowłosej — Chciałem ci po prostu powiedzieć, że nie zasłużyłaś na takie traktowanie.
    To było najsensowniejsze, co tego dnia przyszło mu do głowy. Logicznym dla niego było, że panna Lester zasługiwała na coś lepszego. I z jednej strony miał nadzieję, że spotkała na swej drodze kogoś takiego, choć z drugiej wcale tego nie chciał. Czuł, że ten facet ostro by go wkurwił, ale przecież nie miał nic do gadania, prawda?

    Rogers

    OdpowiedzUsuń
  62. Nie skomentował jej uszczypliwego komentarza na temat tego, że proponował jej piwo bezalkoholowe. Pod tym względem trochę się faktycznie zmieniło i pił mniej. A przynajmniej tak mu się wydawało. Chociaż miał dzisiaj ochotę na procenty to nie miał pewności ile spędzi czasu na pagórku i czy nie przyjdzie mu po jednym czy dwóch piwach wracać samochodem do domu. A jakoś nie miał ochoty ryzykować utratą prawa jazdy. Nie dzisiaj, a już na pewno nie w ten sposób.
    Gdy oboje upadli na ziemię, świat na chwilę jakby zamarł i to chyba nie tylko za sprawą tego, że mogli runąć w dół i już nigdy nie wstać, a chyba dlatego, że znów poczuł niebezpieczną bliskość i ciepło rudowłosej. Żałował jednak, że trwało to tak krótko, ale może z drugiej strony może to i lepiej? Chciał jeszcze trochę pożyć, mimo wszystko.
    Odetchnął głęboko, przeczesując palcami swoje włosy i spoglądając przed siebie. Cały czas nie wiedział, co powinien jej powiedzieć i co nieco poprawiłoby całą tą sytuację. Tylko czy jakiekolwiek usprawiedliwienie istniało w danej sytuacji? Czy cokolwiek było w stanie wytłumaczyć jego zachowanie?
    — Ok — zaczął, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. W końcu pewne rzeczy tak łatwo się nie zmieniały. Wsunął jednego z nich między wargi i odpalił go, od razu się zaciągając. Milczał przez dłuższą chwilę, nie patrząc nawet na dziewczynę.
    — Chciałem odpisać na twoje wiadomości, ale za każdym razem cokolwiek bym nie sklecił to wydawało mi się idiotyczne w całej tej sytuacji — zaczął mówić, a jego głos wydawał się być wyprany z emocji, co właściwie nie do końca pasowało do treści wypowiadanych przez niego słów — Zastanawiałem się, jak sobie radzisz, czy jest lepiej. Czy kogoś poznałaś — tutaj prychnął i uśmiechnął się kącikiem warg — Przyznaję, że ta myśl sprawiała, że nieźle się wkurwiałem — odwrócił głowę w jej kierunku, spoglądając uważniej na jej buzię — Uciekłem, bo… — zaciął się na moment, marszcząc przy tym brwi — Bo to, co się wydarzyło mnie przerosło. Tak wiem — wyprzedził jej słowa, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć — To mnie nie tłumaczy, ale nie cofnę czasu. Teraz możesz zrobić co zechcesz. Ty rozdajesz karty. Możesz mnie kopnąć i to dosłownie, możesz odejść bez słowa… Ale możemy zacząć od nowa — znów zaciągnął się papierosem, powoli odwracając głowę z powrotem spoglądając na panoramę Nowego Jorku.

    Rogers

    OdpowiedzUsuń
  63. Słowa, które opuszczały jego usta może i dla wielu mogły wydawać się nic nieznaczące, ale dla brodacza wcale nie były one łatwe. Nie był typem, który potrafi przyznawać się do błędu, a już z pewnością nie potrafił za nie przepraszać. Chciał jej wyjaśnić pewne sprawy, pokazać to ze swojego punktu widzenia, ale nie był do końca pewny czy ona w ogóle jeszcze tego chce. Czy w ogóle kiedykolwiek chciała?
    Po tych kilku zdaniach zaschło mu w gardle, ale nie ruszył się z miejsca, tylko obserwował każdy ruch rudowłosej, która nagle odsunęła się od auta i podeszła do krawędzi pagórka, co go nieco zdenerwowało, wspominając drobny wypadek sprzed chwili. Nie chciał, aby się ten powtórzył.
    Gdy dziewczyna się odwróciła w jego stronę i przyznała fakt, że jest dupkiem, nie mógł się z nią nie zgodzić. W końcu sam powiedział jej to samo zaledwie kilka godzin wcześniej. Był gotowy na wszystko, takiego był przekonania. Zmarszczył jednak brwi, gdy dziewczyna zarzuciła mu, że w jakiś sposób ją ogranicza. Nie tak to zaplanował. Wydawało mu się, że właśnie dzięki temu dał jej spory wybór. Mogła wszystko. No chyba, że jeszcze coś innego chodziło jej po głowie, na co nie wpadł? Skąd miał to wiedzieć?
    — Niczego ci nie zabraniam. To są tylko propozycje — rzucił, zaciskając przy tym usta w wąską linię. Nabrał też głębszego wdechu, gdy panna Lester wystartowała w jego kierunku z niebezpiecznie uniesionym kolanem. Niby spodziewał się ciosu z jej strony, ale chyba nie do końca był na niego przygotowany. Tym bardziej, gdy Charlotte niespodziewanie zmieniła zdanie i po prostu przywaliła mu w twarz z otwartej ręki. Zmarznięty policzek zapiekł jeszcze mocniej, a jego twarz zdradzała, że wcale nie przyjął ciosu zupełnie bezboleśnie. Mimo wszystko nie ruszył się z miejsca, a dłonie wsunął do kieszeni spodni, zaciskając w nich dłonie w pięści tak, aby dziewczyna tego nie widziała. Chyba żadne z nich w tym momencie nie poczuło ulgi.
    — Spróbuj tutaj, może w końcu poczujesz — powiedział, uśmiechając się w ten swój charakterystyczny zadziorny sposób, jednocześnie nadstawiając drugi policzek. Naprawdę nie miał nic przeciwko temu, aby Charlotte się na nim wyżyła. W końcu należało mu się.
    — A jeśli nie… To cześć, jestem Colin — wyciągnął w jej kierunku swoją dłoń, patrząc jej przy tym prosto w oczy i uśmiechając się nieznacznie — Niebezpiecznie jest się błąkać w takich okolicach samej po zmroku.
    Wiedział, że takie zagranie z jego strony nie rozwiązuje żadnych problemów, ale może na początek taka strategia nie była wcale najgorsza? Może oboje potrzebowali czasu, aby dojrzeć do poważnej rozmowy na to wszystko, co się właściwie między nimi wydarzyło?

    Rogers

    OdpowiedzUsuń
  64. Rogers nie wymagał od panny Lester tego, aby w pełni go zrozumiała. Jak mógłby, skoro sam nie potrafił siebie zrozumieć? Nie miał pojęcia czy to coś, co między nimi wcześniej było miało dalej rację bytu i czy kiedykolwiek ją miało. Chociaż gdyby tak lepiej się nad tym wszystkim zastanowić i gdyby brodacz dopuszczał do siebie pewne spostrzeżenia, to wiedziałby, że nadal to coś wisi w powietrzu – przynajmniej z jego strony.
    Na jej zdenerwowanie zareagował śmiechem. Nie chciał jej wyśmiewać. Po prostu sam reagował w ten sposób, gdy coś było dla niego po prostu trudne czy niewygodne. A w tym wypadku jeszcze spodobała mu się odpowiedź rudowłosej. Doskonale pamiętał, jak uwielbiał ją podpuszczać i bardzo często korzystał z tej umiejętności. Lubił patrzeć jak się wkurza, ale chyba tym razem wcale nie sprawiało mu to takiej radości, jak kiedyś. Pewnie dlatego, że dzisiejsze zdenerwowanie Charlotte kompletnie różniło się od tych, które zdarzały się jej w jego obecności w przeszłości. Widział też, że ta jest bliska płaczu, ale nie miał zamiaru do tego nawiązywać, aby przypadkiem nie wywołać potoku łez. Wcale tego nie chciał i wtedy już kompletnie nie wiedziałby, co miałby zrobić. Dlatego też wyskoczył z tym trywialnym pomysłem o rozpoczęciu znajomości od nowa. Wcale nie miał na myśli, aby wykasować zupełnie to, co ich łączyło wcześniej. Po prostu chciał to wszystko na chwilę zakopać, aby ten topór, który nad nimi zawisł gdzieś odleciał.
    — A ty nie zapominaj, że ja w gruncie rzeczy lubię ból — rzucił żartobliwym tonem, choć w gruncie rzeczy to nie żartował. Lubił adrenalinę, lubił jak ciało pulsowało czy mrowiło pod wpływem bólu. Dlatego po takich ciosach wymierzonych w jego kierunku czuł się wbrew pozorom lepiej.
    Uniósł nieznacznie brwi, gdy Pixie zaczęła się śmiać. Ta reakcja w sumie go zaskoczyła, bo nie spodziewał się, że dziewczyna tak po prostu zacznie się śmiać. Obserwował uważnie każdy jej ruch i nawet serce zabiło mu mocniej, gdy ta ponownie stanęła nad urwiskiem. Już chciał wyciągnąć ręce, aby złapać ją za kurtkę i zamaszystym ruchem odciągnąć ją od krawędzi, jednak na szczęście dziewczyna szybko odeszła od tego niebezpiecznego miejsca. A na jego ustach zagościł zawadiacki uśmieszek. Przypomniał sobie, jak nie raz, nie dwa potrafili wchodzić w swoje słowne gierki i w nich trwać, chociażby wtedy gdy Rogers udawał faceta Lotty, aby odpędzić jej natarczywego adoratora.
    — Zapamiętam, że dajesz mi właśnie ostatnią, ostateczną szansę — skinął głową, wsuwając przy tym swoje zmarznięte dłonie do kieszeni spodni. Powoli ruszył za dziewczyną, nie spodziewając się, że ta już ma zamiar wrócić do domu.
    — Tego obiecać nie mogę — wzruszył bezwiednie ramionami. Nie miał pewności, że tym razem będzie inaczej i znów nie stchórzy, i nie ucieknie. Co prawda zrobił coś, co było do niego cholernie niepodobne – wybrał się do psychologa… Ale czy to w czymkolwiek pomoże?
    — Chcesz już wracać? A może zdasz się na mnie i pojedziesz gdzieś ze mną? — wskazał kciukiem na swoje auto. Nie miał jeszcze jakiegoś konkretnego planu, ale przecież był całkiem niezły w wymyślaniu przygód spontanicznie.

    Rogers

    OdpowiedzUsuń
  65. Słysząc, że Charlotte odzyskuje swój cięty język na jego wargach zagościł zawadiacki uśmieszek. Chyba tęsknił za droczeniem się z dziewczyną i naprawdę sprawiało mu to przyjemność. Po prostu lubił wbić jej szpilkę to tu, to tam i z przyjemnością czekał aż ta obróci się przeciwko niemu. Dziwne? Owszem, ale Rogers nigdy nie należał do grupy tych bardziej normalnych ludzi.
    — Trzymam za słowo — odparł, śmiejąc się pod nosem.
    Jeżeli chodziło o takie kwestie to zawsze był szczery. Nigdy nie mydlił nikomu oczu tym, jakim to cudownym facetem jest i jakim będzie. Wręcz przeciwnie. Od początku podkreślał, że nie nadaje się do związków i bliższych relacji. Że rani i ucieka. Nie kłamał, chociaż to i tak nie było wystarczającym usprawiedliwieniem na jego zachowanie względem rudowłosej.
    — Na kopciuszka mi nie wyglądasz — przyznał, mierząc ją ostentacyjnie od stóp do głów — I wcale nie chodzi mi o twój wehikuł czasu, ani o ubiór… Ale twój wredny charakterek wcale nie pasuje do nieskazitelnego kopciucha — wyciągnął nieco swój łokieć, aby szturchnąć nim lekko pannę Lester. Przy tym wszystkim nie tracił swojego zawadiackiego uśmiechu, który ewidentnie wskazywał na to, że Rogersowi już coś chodziło po głowie. Zmarszczył brwi dopiero w momencie, gdy dziewczyna wspomniała o tym, że nadal ma problem z podróżowaniem samochodami. Przekręcił głowę i popatrzył przez moment z zadumą na swojego Mercedesa.
    — Cóż… To widzę, że mamy nad czym pracować, bo jeśli mamy zacząć wszystko od nowa i znowu dawać się porwać różnym przygodom to… — tutaj wrócił spojrzeniem na czerwony rower, należący do Charlotte — …to na tym niewiele zdziałamy. A moja dupa się na bagażniku nie zmieści. Co innego… — wychylił się nieznacznie — Twoja. Dlatego mogę się zgodzić na szaleństwo jednośladem, ale tylko pod warunkiem, że ja prowadzę — zakończył ze śmiechem, unosząc nieznacznie brwi, spoglądając przy tym prosto w oczy Lotcie.
    Nie miał problemu z tym, aby zostawić swojego jeepa na pagórku. Zawsze mógł tutaj podjechać jutro taksówką i zabrać go. A, co do podróżowania rowerem. No cóż. Nie miał zamiaru dzisiaj stresować jeszcze bardziej dziewczyny, ale wiedział, że jej nie odpuści i w przyszłości będzie ją męczył tym, aby w końcu przełamała strach i wsiadła z nim do samochodu. A kto wie? Może namówi ją nawet na to, aby wsiadła za kierownicę?
    — Poza tym, nie chcę cię straszyć, ale na tym możemy się łatwiej zabić niż w blaszaku — wzruszył nieznacznie ramionami, wcale nie chcąc jej straszyć. No może troszeńkę. Ale prawda była taka, że jeżeli ktoś by w nich wjechał, gdy oni będą jechać rowerem to nie będą mieli najmniejszych szans na przeżycie. No, ale… Raz się żyje!

    Rogers

    OdpowiedzUsuń
  66. [Jak najbardziej są warte zostania na dłużej, a co do Instagrama… Tak, zdecydowanie jest na co popatrzeć ^^]

    Kiedy tak leżał, wyczerpany, odzyskując powoli zdolność myślenia, zauważył, że jego myśli, snujące się powoli po skomplikowanej sieci neuronów, pozbawione były towarzyszącego im dotychczas ładunku emocjonalnego. Mógł na chłodno przenalizować to, co się dotychczas wydarzyło, przyjąć to jak suchy fakt, o którym informowano w wiadomościach. Gdzieś tam na świecie cierpieli ludzie, ale było dobrze, póki było to daleko i człowiek nie musiał doświadczać tego na własnej skórze. Właśnie tak czuł się teraz Jerome. Jakby ta tragedia, jakby strata nienarodzonego syna go nie dotyczyła, lecz usłyszał o tym gdzieś, przy okazji. Było to dla niego zaskakujące, ale było też potrzebne i to dlatego przymknął powieki, wsłuchując się we własny oddech i po prostu odpoczywając. Potrzebował tego. Odcięcia, kiedy jego ciało i umysł nie mogły już dłużej nieść tego ciężaru. Resetu. Wiedział bowiem, że tak jak powoli wracały do niego myśli, tak też w końcu wrócą uczucia, miał jednak czas na przygotowanie się i zebranie sił, nim ten ciężar ponownie zostanie narzucony na jego barki.
    Był jeszcze jeden plus tego wyczerpania. Mógł w spokoju, nierozpraszany własnymi problemami, wysłuchać tego, co miała do powiedzenia Charlotte i kiedy to ona pierwsza przerwała milczenie, przekręcił głowę w jej stronę.
    — Misiek — warknął, bezbłędnie interpretując jej słowa i skrzywił się, domyślając się, jak może czuć się rudowłosa. Wrócił. Wrócił, podczas gdy ona zdążyła wszystko na nowo poukładać, jak zresztą sama powiedziała i teraz bez wątpienia nie była pewna tego, czy warto było ponownie burzyć tej porządek rzeczy specjalnie dla niego. Ponieważ jaką miała gwarancję, że znowu nie zniknie? Czy mogła pozwolić sobie na czystą radość wywołaną jego obecnością, bez jakichkolwiek obaw i strachu? Czy może mogła się wściekać i zdecydować, że skoro wtedy odszedł, to raz i na zawsze?
    — A to dupek — pozwolił sobie skomentować, ponieważ powrót Miśka nie był ani trochę jednoznaczny i być może mężczyzna również zdawał sobie z tego sprawę, mimo wszystko jednak podejmując taką, a nie inną decyzję, a to już mogło o czymś świadczyć. — Ale jednak wrócił. Opowiedział, co się stało? — spytał, wreszcie dźwigając się na łokciach, a kiedy ciemne plamy sprzed jego oczu zniknęły, podźwignął się do siadu i przejął z rąk przyjaciółki butelkę. Upił kilka potężnych łyków, a następnie pochylił się nad butelką, zakręcając ją powoli.
    — Jennifer poroniła — zdecydował się powiedzieć, póki jeszcze nie zalały go te wszystkie emocje, których pozbył się, uderzając w worek. Może dlatego zabrzmiał wyjątkowo chłodno, mówiąc wypranym głosem, wiedział jednak, że łatwiej będzie powiedzieć mu o tym teraz, niż później. A Charlotte zasługiwała na to, żeby wiedzieć, choć jednocześnie Jerome wcale nie oczekiwał od niej wiele. Wystarczyło mu po prostu to, że była, nie pytała i nie oceniała.
    — Idziemy gdzieś? — zaproponował, nim zdążyła jakkolwiek zareagować. — Napić się? — uściślił i nawet zdobył się na blady uśmiech, ponieważ alkohol chyba był tym, czego obydwoje teraz potrzebowali, na równi ze swoim własnym, nawet milczącym towarzystwem.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  67. Spokojnie, wiem jak to jest i mam pełną świadomość, że czasami, na pierwszy rzut oka postać może się wydawać niekompatybilna, a wtedy nie ma sensu przychodzić i próbować stworzyć coś na siłę. Ostatnio pojawiło się sporo postaci, więc absolutnie nie mam Ci za złe, że nie przyszłaś przywitać Lyry. ;) Jeśli zaś chodzi o Cole'a - o niego się nie martwię. Pomimo przeciwności losu i traumatycznych przeżyć, zdążył się już pogodzić z tym, jaki tak naprawdę jest. I nawet jeśli po przeczytaniu treści karty może się wydawać, że Whistler jest złamany, to tylko pozory, ponieważ na chwilę obecną ma się naprawdę nieźle. Historia nie zdradza też zbyt wiele o jego aktualnym przysposobieniu, a prawda jest taka, że gdy zbiera mu się na absolutną szczerość, potrafi być prawdziwym dupkiem. xD Tak więc to on jest tutaj tym potłuczonym szkłem i ostrym mieczem, z czego dopiero niedawno zdał sobie sprawę.

    Po zapoznaniu się z obiema Twoimi postaciami muszę przyznać, że największe szanse na powiązanie z Colem ma Charlotte. Już mówię dlaczego... Otóż, kluczową rolę odgrywa tutaj jej przeszłe oraz obecne zajęcie. Barbie inwestuje swoje brudne (zresztą, teraz "czyste" również) pieniądze w kluby nocne: zarówno dance, jak i strip. Nieważne czy wybiera rolę udziałowca, czy cichego wspólnika, każdy z takich lokali stoi dla niego otworem dzięki wejściówkom czy przepustkom, które upoważniają go do darmowego wstępu oraz korzystania ze wszelkich atrakcji. Cole wykorzystuje to i jest częstym bywalcem swoich inwestycji; dba o swoje interesy i w miarę możliwości sprawdza czy się odpowiednio kręcą, wiadomo. Przyszło mi do głowy, że Whistler mógł zainwestować pieniądze także w klub, w którym Lotta się zatrudniła, a to dałoby nam już podstawy do powiązania i wątku. Teraz już tylko od Ciebie zależy czy chcesz w to pójść, czy może jednak sobie odpuszczamy... ;) Daj znać, a tymczasem życzę Ci czasu i mnóstwa super pomysłów!

    Barbie

    OdpowiedzUsuń
  68. Pokręcił głową, uśmiechając się przy tym nieznacznie.
    — Ok, ok. Już do mnie dotarło. Nie zliczę ile razy usłyszałem już z twoich ust, że dotrzymujesz słowa — dodał, ale nic więcej nie dodał, choć cisnęło mu się na usta, że chętnie to sprawdzi. Sam nie był przekonany, że człowiek we wszystkim był w stanie dotrzymać słowa we wszystkim. Nie zawsze jesteśmy w stanie przewidzieć jak zachowamy się w danej sytuacji.
    — Nie pretendowałem na rolę księcia — rzucił już ze śmiechem, gdy temat zszedł na inne tory. Zmarszczył jednak brwi, gdy Charlotte wspomniała o swoich nieudanych próbach wejścia do samochodu. Do psychologa było mu daleko, ale był wręcz przekonany, że nie można było tak żyć i należało przełamywać swe lęki. Zwłaszcza te, które utrudniały codzienne życie. A ewidentnie strach przed podróżowaniem samochodami do nich należał.
    — Ja wcale nie wyśmiewam twojego roweru, a stwierdzam fakty — przyjrzał się uważniej jej jednośladowi, uśmiechając się przy tym pod nosem. Uniósł spojrzenie na kobietę dopiero w momencie, gdy zadała mu dość osobliwe pytanie — Założę się, że wyjeździłem na rowerze dużo więcej godzin od ciebie, a takich rzeczy się nie zapomina, kochaniutka — rzucił, unosząc przy tym nieznacznie swoje brwi — To, że nie ufasz mi pod względem relacji to jestem w stanie zrozumieć, ale to… Że nie ufasz mi w kwestiach umiejętności prowadzenia jednośladów to już godzi w moją męską dumę — szturchnął ją lekko — No koledze nie dasz się przejechać, co?
    Zaczął się śmiać. Tak, nie chciał kończyć tego spotkania, ale nie chodziło mu o spędzanie czasu podczas spaceru – to nie byłoby w jego stylu. Ot, chciał się wyluzować przy piwku czy czymś takim. Już i tak zgodził się na podróż rowerem, która pewnie z tego miejsca nie będzie należała do najkrótszych. Chciał tylko odstawić jej maszynę do domu i ruszyć na podbój pubów w pobliżu miejsca zamieszkania panny Lester.
    — Przestań, wolałbym szybszą przejażdżkę i usadowić tyłek tam, gdzie tak nie wieje — powiedział i niewiele myśląc, a już na pewno nie czekając na jej zezwolenie zasiadł na jej rowerze, spoglądając wymownie na bagażnik, na którym musiałaby usiąść Charlotte.
    — Tchórzysz? — zarzucił z zadziornym uśmieszkiem.

    Colin Rogers

    OdpowiedzUsuń
  69. Nowy Jork to ogromne miasto, ostatecznie nietrudno tutaj właśnie o takie "odległe" powiązania. Ja, w każdym razie, nie mam z nimi problemu. Tym bardziej, że tutaj pasują nam idealnie. ;)

    Odnośnie samego powiązania z szefem Lotty, Barbie nie mógłby być jego oficjalnym wspólnikiem. Cichym - owszem, a to zakłada wniesienie swojego wkładu finansowego za określony procent zysków i wgląd do ksiąg, ale bez prawa do zgłaszania roszczeń odnośnie samego prowadzenia lokalu, jego wystroju czy charakteru rozrywki... Nikt z pracowników nie wiedziałby także o udziale Cole'a w tym interesie, ponieważ tak długo, jak sam nie postanowi się z tym zdradzić, pozostaje to tajemnicą. Wiedzieliby natomiast, że Barbie jest specjalnym klientem i niewiele ponad to. ;) Co innego, gdyby był inwestorem z prawnie usankcjonowanymi prawami do lokalu, ale w przypadku klubów ze striptizem, Whistler unika takich zobowiązań. Pozostaje nam więc ten cichy wspólnik.

    Wydaje mi się, że możemy zacząć aktualny wątek, po prostu bazując na tym, że Cole zna Lottę z wcześniejszych lat zarówno jako tancerkę, jak i jako barmankę, skoro to jeden lokal. Ta ich znajomość mogła się do tej pory opierać na zwykłych uprzejmościach typu pracownik - klient, przy czym na pewno zamienili ze sobą na przestrzeni lat kilka zdań. W karcie wspominasz, że ona szuka ostatnio zapomnienia, a więc może tego jednego, konkretnego wieczoru, postanowiłaby ponownie zatańczyć? Może będzie podpita? Albo po prostu zdesperowana? To już byłaby Twoja decyzja... W każdym razie, Cole wykupiłby prywatny taniec i padłoby właśnie na nią - co o tym sądzisz?

    Barbie

    OdpowiedzUsuń
  70. Podoba mi się ten pomysł. Tak czy inaczej Cole obejrzałby jej występ i mógłby jakoś do niej zagadać, nawiązując do przeszłości czym zapewne poruszyłby jakąś czułą strunę. Na pewno by jej jednak z tego powodu nie dokuczał i nie traktowałby jak trędowatej - on w końcu też zaczynał od mało pochlebnego zajęcia, a teraz zresztą wcale nie para się niczym lepszym. Zobaczymy jak to się nam rozwinie... ;) No dobrze, to kto pierwszy? Mogłabym podrzucić jakiś post, ale - mówiąc szczerze - o wiele łatwiej by mi było, gdybyś to Ty zaczęła. To w końcu Charlotte ma tutaj tańczyć, a ja nie chciałabym kierować twoją postacią, do czego byłabym poniekąd zmuszona żeby dobrze opisać sytuację.

    Barbie

    OdpowiedzUsuń
  71. Na rozmowy o Matthew, jeszcze przyjdzie czas. Z pewnością, któregoś razu dziewczyna nie będzie mogła się o nim zamknąć i będzie cały czas coś mówić, ale teraz chyba mogła zostawić go jako swoją słodką tajemnicę, której w całości przed rudowłosą koleżanką nie odkryła. Było dużo do opowiadania, ale wiedziała, że czasem takie ciągłe gadanie na temat partnera może doprowadzić do szału, więc uznała, że o wiele lepiej będzie po prostu siedzieć cicho, a na pewno na razie. Wspomniała chyba o najważniejszych rzeczach, cała reszta przyjdzie z czasem. Kto wie? Może dziewczyny za jakiś czas się spotkają i obie będą miały sobie o wiele więcej do opowiedzenia? Myśl o tym, że miały udawać turystki była naprawdę dla rudowłosej intrygująca. Chyba nigdy tego nie robiła, a miała w zasadzie powody, aby robić. Nie była urodzonym nowojorczykiem, nie znała ukrytych miejsc, choć te zdążyła poznać przez te kilka lat, które tutaj spędziła. Przeczuwała, że nadchodzący dzień będzie pełen wrażeń. Zarówno dla Carlie, jak i dla Charlotte, z którą zamierzała się dobrze bawić. W myślach zrobiła listę rzeczy, które koniecznie powinny zobaczyć jako turystki, które przybyły do Nowego Jorku. Musiały wymyślić skąd przyleciały, bo była pewna, że trafi się jakaś życzliwa dusza, która chciałaby dowiedzieć się, z której części kraju czy świata dziewczyny konkretnie przyleciały. Jutrzejszy dzień zapowiadał się naprawdę dobrze, Carlie nie mogła być bardziej nakręcona na wspólny dzień z rudowłosą, który po prostu musiał być udany.
    Sama również od razu zdecydowała się uciec do spania. Jak tylko położyła się do łóżka, prawie natychmiast zasnęła. Po emocjach z dzisiejszego wieczoru sen był tym, czego naprawdę mocno potrzebowała. Nic się jej nie śniło na szczęście, przespała spokojnie resztę nocy i gdyby nie budzik, który się włączył dalej spokojnie by spała. Mruknęła tylko coś w odpowiedzi, aby potem przekręcić się na drugi bok. Chyba nawet nie słyszała przeprosin Charlotte, za bardzo była spragniona snu. Po prostu. Przespała chyba jeszcze dwie, może trzy godziny. Nawet nie była pewna, w końcu nie wiedziała, o której budzik zaczął dzwonić, ale przebudziła się pierwsza. Pamiętała, że obiecała koleżance śniadanie. Wyszła z łóżka, starając się nie obudzić koleżanki. Podebrała jej leżącą bluzę, wątpiła, że się pogniewa za to, że na chwilę ją sobie przywłaszczyła i uciekła do kuchni, aby zrobić śniadanie dla nich. Zdecydowała się na zrobienie pancakes. Było trochę owoców, więc pokroiła je w kostkę i wrzuciła do miseczki, aby każda z nich mogła udekorować naleśniki tak, jak tylko im się zamarzyło. Była ich już dość spora góra, wstawiła je do włączonego piekarnika, aby nie wystygły całkowicie. Zaparzyła też kawę i wtedy zdecydowała się obudzić Charlotte. Walnęła się z powrotem do łóżka.
    ― Dzień dobry ― przywitała się dość głośno mając nadzieję, że Charlotte ją usłyszy ― zrobiłam śniadanie, naszą podróż po Nowym Jorku trzeba zacząć od nowego śniadania. Chodź, bo pożałujesz, że nie przyszłaś.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  72. Dlatego on wolał niczego, nikomu nie obiecywać. Wcale nie dlatego, że gdy to robił, specjalnie nie dotrzymywał słowa, a dlatego, że nieważne jakby się w przeszłości o to starał to i tak robił coś, co kompletnie przekreślało jego obietnicę. Po prostu był kiepski, ale miał zamiar nad tym teraz pracować. Nie miał zamiaru wspominać komukolwiek, że wybrał się do psychologa, aby przepracować to i owo, ale przynajmniej próbował coś zmienić.
    Nie miał też pojęcia, że panna Lester nie ma kontaktu z bratem. Sądził, że mimo wszystko ten młody człowiek nie był głupi i nie unosił się honorem w momencie, w którym chodziło o jego siostrę, która miała ciężki czas, ale przyznała się do wszystkiego, co w życiu przeszła. I ten jest w stanie zrozumieć, że wcale nie było to dla niej takie proste, jak niektórym mogłoby się wydawać. Naprawdę był przekonany, że na dzień dzisiejszy ci są w dobrych relacjach i nadal mogą na siebie liczyć, zupełnie tak jak kiedyś.
    Dotyk rudowłosej nie przeszkadzał brodaczowi. W końcu nigdy nie był człowiekiem, co by unikał bliskości płci przeciwnej. Poza tym zachowywanie się wobec Charlotte, tak jak wcześniej było dla niego dość naturalne. Wolał nie myśleć o tym, że to wcale nie jest na stałe i pewnie jeszcze nie raz wynikną zgrzyty spowodowane jego zniknięciem na prawie pół roku.
    — No tak, ja też zapomniałem, że ty też dopiero, co mleko spod nosa wytarłaś — odgryzł się, spoglądając na nią z rozbawieniem w oczach, choć mina wydawała się być zacięta. Wcale nie wkurzały go jej teksty, które uderzały w jego wiek. W końcu nie czuł się, jak stary zgred, więc nie brał tego do siebie. Ba, właściwie on niczego na swój temat nie brał do siebie, bo miał gdzieś, co kto o nim myślał. Tak przynajmniej mu się wydawało, bo nie zdawał sobie sprawy z tego, że mimo wszystko bolał go fakt, że musiał się zgodzić ze słowami panny Lester na temat tego, że jest skończonym dupkiem. Wiedział to, ale z jej ust było to jakieś takie bardziej dobitne.
    — Dobrze, dobrze. Będę uważał na tego twojego Choppera — zażartował, chwytając pewniej kierownicę jej czerwonego roweru. Gdy tylko dziewczyna zasiadła na bagażniku on ruszył do przodu, uśmiechając się pod nosem, czując doskonale jej dłonie oplecione wokół swojego pasa. Wiedział, że nie miała innego wyjścia, ale mimo wszystko było to dla niego przyjemnym uczuciem.
    — Jeżeli mieszkasz cały czas tam gdzie mieszkałaś to wiem — skinął głową, dobrze wiedząc, w którym kierunku powinien się zwrócić. W końcu praktycznie całe życie spędził w Nowym Jorku, a na tamtym pagórku tym bardziej. Skąd wiedział, gdzie kierować się z jego miejsca. Jasne, miasto było na tyle duże, że nadal mógłby się zgubić, ale… Jeżeli gdzieś jeździł więcej niż kilka razy to było to jednak trudne.
    Sama podróż zleciała mu szybciej niż się tego spodziewał. I co ważniejsze, bez uszczerbku na zdrowie jego, jak i jego pasażerki. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie czuł lekkiego zmęczenia po przepedałowaniu takiego kawałka, ale to było przyjemne zmęczenie, które sprawiało, że nabrał jeszcze większej ochoty na zimnego browara. Przekręcił powoli głowę w tył, aby spojrzeć na Charlotte.
    — No to, co? Nadal kiepski ze mnie książę? Kto cię ostatnio odstawił rowerem pod sam dom?

    Rogers

    OdpowiedzUsuń
  73. Kiedy Jerome słuchał Charlotte opowiadającej o Colinie, nie mógł nie myśleć o sobie i Jennifer. Czy te dwie historie nie miały ze sobą pewnych wspólnych elementów? Oczywiście ich podłoże było diametralnie różne, ale Marshall potrafił dostrzec pewne podobieństwo. On i wtedy jeszcze panna Woolf poznali się na Barbadosie, w jego rodzinnym Rockfield, spędzając wtedy dwa miesiące na wzajemnych podchodach, a później, cóż, blondynka musiała wyjechać i zniknąć z jego życia, zostawiając w jego głowie spory mętlik. I co więcej, mimo upływających miesięcy, wcale nie potrafił zapomnieć jej obecności, a jej nieobecność z każdym kolejnym dniem stawała się coraz bardziej dotkliwa. Postanowił więc postawić wszystko na jedną kartę i wyruszył na poszukiwania dwudziestoparolatki, ponownie pojawiając się w jej życiu bez żadnej wcześniejszej zapowiedzi, po równie wielu miesiącach rozłąki, kiedy mogło się wydawać, że obydwoje zamknęli już pewien rozdział. Tymczasem życie pokazało im, że tak naprawdę jeszcze dobrze nie zaczęli go pisać.
    Nie wiedział, co dokładnie kierowało Miśkiem ani dlaczego ten zdecydował się wyjechać, a później wrócić, podejrzewał jednak, że na nowo wprowadziło to chaos do życia jego rudowłosej przyjaciółki i przynajmniej częściowo znał targające nią emocje, nie widział nic dziwnego w jej złości i podejrzewał nawet, że być może, gdzieś głęboko w jej wnętrzu, czaił się również strach.
    — Wiesz, ja też zaskoczyłem Jennifer w wypożyczalni kostiumów i to również do niej należała decyzja, czy ze mną porozmawia i da mi szansę — rzucił tylko, unosząc dłonie w zgoła niewinnym geście, jakby tym samym chciał dać jej do zrozumienia, że wcale niczego nie sugeruje. Znał tylko ten schemat, a schematy, nawet te najprostsze, często potrafiły mieć kilka prawidłowych rozwiązań.
    Nie sposób było nie zauważyć zmiany w postawie Lotty, kiedy Jerome zdradził, co się stało. Widząc to, uśmiechnął się smutno i bezradnie, samemu pozostając zadziwiająco spokojnym, były to jednak nieliczne chwile wytchnienia, których doświadczał najczęściej po przeładowaniu bodźcami i emocjami, kiedy już nie dawał rady i w jakiś sposób udawało mu się rozładować, odciąć. Podejrzewał, że jego umysł momentami był na tyle wyczerpany, że sam odmawiał dalszej współpracy, nie będąc już zdolnym do dalszego poddawania analizie tego, co się stało i odpowiadania na pytanie dlaczego. Bez wątpienia nie było dobrze, ale jednak brunet mógłby pokusić się o stwierdzenie, że było ciut lepiej. Szczególnie po tym, kiedy udało mu się porozmawiać z żoną. Kiedy całkowicie odsłonili się przed sobą nawzajem i zrozumieli, że dręczą ich dokładnie te same rozterki. Dotarło do nich, że mogli być silni w swojej słabości.
    Skinął głową na wzmiankę o prysznicu i z jękiem podniósł się z maty. Pozbierał swoje rzeczy i powędrował za przyjaciółką do szatni, pozostawiając ją przed wcześniejszymi drzwiami i samemu otwierając kolejne, bo przecież nie zamierzał korzystać z damskich pryszniców. Szybko doprowadził się do porządku, nie mogąc nadziwić się temu, jak bardzo pomocne okazało się wyładowanie na worku treningowym. Czuł się przyjemnie pusty, a buzująca w jego żyłach adrenalina wreszcie znalazła ujście. Był wykończony i lekko drżały mu nogi, ale dla tego uczucia oczyszczonej głowy gotów był nieustannie podejmować się podobnego wysiłku.
    Spotkawszy się z Lottą przed wejściem, bez słowa ruszył za nią w drogę, szybko orientując się, że zmierzali do doskonale znanego mu lokalu. Nie miał nic przeciwko, tym bardziej, jeśli dzięki znajomościom rudzielca mogli liczyć na darmowy alkohol.
    Kiedy znaleźli się na miejscu, z ulgą opadł na kanapę, która stanowiła ćwiartkę koła i otaczała prostokątny stolik; całość tworzyła całkiem przyjemną lożę skrytą przed wścibskimi spojrzeniami, przez co Jerome nie miał wątpliwości co do tego, że będą mogli w spokoju porozmawiać i to dlatego uśmiechnął się lekko na widok kobiety, z aprobatą skinąwszy głową, kiedy przyniosła trzy różne alkohole.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Z tym rumem będę musiał być ostrożniejszy, niż ostatnio — mruknął, sięgając po butelkę i szklanki, które od razu napełnił trunkiem i mimowolnie westchnął ciężko, słysząc kolejne słowa Lotty. Zaraz też znajome uczucie odezwało się w jego wnętrzu, poruszając się gdzieś pomiędzy trzewiami i oplatając je ciasno, ściskając nieprzyjemnie. Przełknął głośno, walcząc z tym charakterystycznym uciskiem w dołku i niepokojem, który rozlał się na jego ciało, a w dół jego kręgosłupa spłynął lodowaty dreszcz.
      — Nie musisz niczego mówić, Lotti — odezwał się w końcu nieco ochryple, unosząc na nią smutne spojrzenie. — Wystarczy mi, że będziesz i się ze mną napijesz — dodał, unosząc swoją szklankę i lekko stukając w jej szkło, by następnie pociągnąć łyk rumu, który niczym paląca kula ognia, spłynął w dół przełyku i rozlał się ciepłem w żołądku. — Nie wiem, czy w ogóle chcę dziś o tym rozmawiać — przyznał, drapiąc się w pokryty zarostem policzek. — Ten dzisiejszy trening pozwolił mi się nieco uspokoić i chyba potrzebuję trochę normalności. Poopowiadaj mi o Miśku, hm? — poprosił. Bo cóż mógł jej powiedzieć? Że jest źle? I że nie dało się z tym nic zrobić? Takie były fakty i nie można było im zaprzeczyć, a kilka ostatnich dni było dla niego na tyle emocjonalnych, że obecnie chyba stawał się pustą, wypłukaną skorupką i nie protestował, jeśli właśnie taka miała być kolej rzeczy.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  74. Rogers nigdy nie był wylewny w mediach społecznościowych. Ok, wrzucił od czasu do czasu jakieś tam zdjęcie widoków, które udało mu się uchwycić. Czasami może nawet pozwolił sobie na sfotografowanie swojej facjaty, ale to raczej było święto, aniżeli codzienność. Natomiast to, że sam niewiele się udzielał, nie oznaczało, że codziennie nie zaglądał na facebooka czy instagrama. Co to, to nie. Jego kciuk pod tym względem był całkiem nieźle wyćwiczony i mniej więcej wiedział, co u Charlotte się działo, choć podejrzewał, że to była jedynie jedna czwarta tego, co było tak naprawdę. Poza tym brał też poprawkę na to, że ludzie w internecie nie do końca są sobą.
    Jeszcze zanim dotarli na miejsce Rogers miał okazję przetestować jej maszynę. W końcu miał do przebycia na niej całkiem duży kawałek drogi, więc wydarzyć mogło się naprawdę wiele. Zwłaszcza, że tym razem rower musiał poradzić sobie z podwójnym obciążeniem.
    — No, no… Bezcenny — rzucił, a na jego ustach od razu zamajaczył wredny uśmieszek — To nie świadczy o nim najlepiej. Czyżby był tak mało wart, że wolisz o tym nie myśleć? — zażartował, bo wcale tak sam nie myślał. Poza tym sam wychowywał się w domu dziecka, więc jego rower też nigdy nie był nowy i zadbany. Musiał się pocieszać jakimiś ochłapami po starszakach, a jak wiadomo przechodni sprzęt już niekoniecznie był pierwszej nowości. Natomiast rower Charlotte był niczego sobie, więc zdecydowanie nie mógł mu zarzucić temu, co jego staremu bmxowi.
    — Skoro już zapytałem to chyba chciałbym znać odpowiedź — przyznał, gdy zszedł już z jednośladu i oddał kierownicę jego właścicielce. Prawda była taka, że naprawdę chciałby znać odpowiedź na to pytanie. W końcu dziewczyna otwarcie przyznała, że od dłuższego czasu nie porusza się samochodami, więc jakie inne pojazdy wchodziły w tym wypadku w grę? No i przy okazji dowiedziałby się czy jest ktoś w życiu panny Lester, choć ta wiadomość pewnie nieźle by go wkurwiła na dany moment, choć pewnie starałby się to ukryć przed kobietą.
    Nie skomentował też tego, jak rudowłosa sprawnie poradziła sobie z zaniesieniem roweru na górę. Pokręcił tylko z rozbawieniem głową i wsunął dłonie do tylnych kieszeni swoich spodni, aby powoli ruszyć za dziewczyną. Sam nie wiedział czemu to zrobił. Może dlatego, że nie otrzymał jednoznacznej odpowiedzi, że ta za chwilę wróci? Wdrapał się na odpowiednie piętro i uniósł nieznacznie brwi, widząc uchylone drzwi. Wyciągnął rękę i otworzył je szerzej, po czym ze skrzyżowanymi ramionami oparł się o futrynę drzwi wejściowych do mieszkania Charlotte.
    — Mam rozumieć, że to ty zmachałaś się bardziej i już nie masz mocy, aby zwlec swój zgrabny tyłek na miasto? — powiedział, nie spuszczając uważnego spojrzenia z dziewczyny, a kącik jego warg nieco drgnął ku górze.

    Rogers

    OdpowiedzUsuń
  75. Uśmiechnął się nieznacznie, gdy oficjalnie pasowała go na Cudaka. Zupełnie mu to nie przeszkadzało. Ostatnio niemal cały czas musiał się zachowywać poważnie i budować dystans nie do pokonania dla każdego, z kim rozmawiał. Wbrew pozorom ta nieco głupowata rozmowa z poznaną przypadkowo kobietą była niemałą odmianą i traktował to jak pewnego rodzaju odpoczynek od jednej, stałej maski. Fakt, że była to po prostu zmiana kostiumu nie miał znaczenia - było to dostateczną dla niego rozrywką.
    Niemal się roześmiał, gdy ponownie przyznała mu rację, choć właśnie ułożył piękną przemowę o tym, że nie powinni tego robić zbyt często. Za to uśmiechnął się szeroko. Szczególnie, że najwyraźniej faktycznie rozumieli się w tej kwestii.
    Noah wiedział, że nie jest typem, który przyciąga do siebie tłumy. Ludzie zwykle go lubili, łatwo nawiązywał znajomości i chętnie wdawał się z niekiedy fascynujące rozmowy, ale nie oznaczało to, że dopuszczał ludzi blisko do siebie. Wbrew pozorom za licznymi wypowiadanymi przez niego słowami często nie kryło się nic konkretnego.
    Skinął głową, gdy przyjęła jego obietnicę pamiętania o niej w kwestiach pracy, ale w pewien sposób to zbagatelizowała. Zdawał sobie sprawę z tego, że jej reakcja też jest pewnego rodzaju pozą, ale musiał przyznać, że całkiem mu się to spodobało - nie lubił zbytnich wybuchów entuzjazmu i niepotrzebnego narzucania się komuś ze swoją bezpodstawną wdzięcznością. W końcu jeszcze nic nie zrobił.
    - Nikt jeszcze takiej nie potrzebował, ale gdyby trzeba było... pewnie i to bym znalazł - odparł. - Znacznie częściej są to jakieś zabytkowe meble, antyczne wazy i drogocenne kamienie - dodał spokojnie. Jestem... pośrednikiem. Szukam, znajduję, przekazuję, zbieram prowizję - wyjaśnił spokojnie.
    Sam napił się nieco wina, ale bardziej obserwował swojego gościa, który najwyraźniej był już porządnie wstawiony. Trochę go to bawiło. Nie miał względem niej żadnych zamiarów, bardziej był ciekawy jej zachowania.
    - To zależy od człowieka... i tego, czego oczekuje od życia - odpowiedział równie filozoficznie. Potem uśmiechnął się cwanie.
    - Tak? A skąd mam wiedzieć, że jesteś fajna? - zapytał prowokacyjnie, ale w jego oczach nie znalazłaby ani krztyny złośliwości, a jedynie lekkie rozbawienie. - Nie stawiam sobie wysokim wymagań, więc nie doznaję rozczarowania - dodał.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  76. Nie miała się tego dowiedzieć, póki nie podejmie decyzji. Decyzji odnośnie tego, czy da mu tę szanse czy też nie. Jeśli zdecyduje się spróbować, tylko wtedy będzie miała okazję przekonać się, czy Colin zasługuje na to, by ponownie zagościć w jej życiu i albo okaże się to najlepszą decyzją w jej życiu, albo rudowłosa ponownie się rozczaruje. W drugim przypadku, gdyby uznała, że nie da mu tej szansy, pozostawały jej tylko domysły i gdybanie, co by było, gdyby…? Gdyby co, tak właściwie? Chyba nie było jedynego i właściwego kierunku, w którym Charlotte mogłaby podążyć, ponieważ obojętnie którą stronę by wybrała, prawą czy też lewą, tył czy przód, otwierały się przed nią tysiące możliwych ścieżek prowadzących do kolejnych tysięcy bliźniaczo podobnych do siebie, a jednak różnych w szczegółach punktów.
    Musiała jednak zdecydować, zdając sobie sprawę ze wszystkich konsekwencji i będąc ich świadomą, ponieważ wtedy łatwiej było znieść pewne sprawy. Kiedy człowiek wiedział, przynajmniej częściowo, co kryje się za daną decyzją, mógł jakkolwiek się na to przygotować, prawda? Nawet jeśli życie sypało się jak domek z kart. Karty bowiem miały to do siebie, że przeważnie nie ulegały poważnym zniszczeniom podczas upadku. Można je było przetasować i zacząć od nowa, mają nadzieję, że tym razem budowla okaże się stabilniejsza.
    Czy zatem nie można było powiedzieć, że obydwoje, zarówno Jerome jak i Charlotte, byli teraz na podobnym etapie? To, co dotychczas znali, zdawało się runąć bezpowrotnie i musieli teraz znaleźć oraz zebrać siły na nowy początek, na cierpliwe stawianie kolejnych kondygnacji konstrukcji, jednakże chyba dobrze byłoby zacząć od solidnego fundamentu. A żeby to zrobić, należało pozwolić sobie na przepracowanie tego, co było i co miało już nie wrócić, a jeśli już, to w zupełnie nowej formie.
    Marshall oderwał wzrok od szklaneczki z alkoholem i posłał przyjaciółce lekki uśmiech. Dziś naprawdę nie miał siły na to, by rozmawiać o tym, co się wydarzyło, lecz nie wątpił w to, że kiedyś opowie jej o szczegółach. Może nie tych najbardziej intymnych, ale rudowłosa bez wątpienia miała jeszcze poznać zarys całej sytuacji, bo mówienie o tym, o tym, że stracili syna… Jakkolwiek było bolesne, chyba również pomagało. Mówiąc na głos o tym, co ich spotkało, wyspiarz czuł, jakby ktoś przypalał jego ciało rozgrzanym do czerwoności żelazem, zostawiając na skórze wyraźne piętno, lecz jednocześnie pozwalało na oswojenie się z sytuacją, osadzenie jej w znanej mu rzeczywistości i zaakceptowanie, bo czy miał inne wyjście? Nie mógł cofnąć czasu i odwrócić biegu wydarzeń, a nie chciał tkwić w miejscu i doszczętnie stracić tego, co mieli razem z Jennifer. Żeby to osiągnąć, pozostawało im wyłącznie ruszenie na przód, jakkolwiek bolesne i przykre by to nie było, jakkolwiek niewłaściwe im się w tej chwili wydawało, było po prostu konieczne.
    — Prawdopodobnie niedługo wylecimy na Barbados — zdecydował się powiedzieć, zerkając na Charlotte. — Nie będzie nas jakiś czas — dodał, bawiąc się szkłem, by zaraz upić rumu i choć Lotta twierdziła, że również nie może dzisiaj przesadzić, to widział, że idzie jej zdecydowanie szybciej, niż jemu. Szczególnie, kiedy zaczęła mówić o Miśku. Może mógł nie pytać? Może powinni po prostu posiedzieć razem w milczeniu, mając ten komfort, że nie musieli specjalnie odzywać się w swoim towarzystwie, by czuć się dobrze? Swoją drogą, to było wspaniałe. Fakt, że Lester nie wymagała od niego żadnych wyjaśnień, nie pytała i jednocześnie akceptowała to, w jakim był nastroju i że teraz nie było mu do śmiechu. Naprawdę doceniał w swoim życiu obecność tych osób, przy których nie musiał niczego udawać i cieszył się, że je miał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To o czym właściwie porozmawialiście? — zagadnął, teraz rozumiejąc więcej. Jeśli wpadła na niego właśnie dziś, przypadkiem i nadal niczego nie wiedziała, to jak najbardziej miała prawo być wściekła. — O pogodzie? — ośmielił się zażartować, lekko unosząc brwi i zaraz posłał kobiecie lekki uśmiech, mając nadzieję, że ta go nie walnie. — I wiesz, jeśli ja też mam o nic nie pytać, to po prostu powiedz — zaznaczył, zdążywszy się wtrącić, nim Charlotte zdążyła poprosić go o tę jedną szczególną rzecz.
      — Obiecuję — przytaknął, unosząc za nią szklaneczkę i lekko stuknął o brzeg szkła trzymanego przez przyjaciółkę. — W tym chyba jestem dobry — dodał z nieśmiałym, skromnym uśmieszkiem. — W najgorszym wypadku będziemy kopać się nawzajem, aż nam pośladki pękną na czworo — zdecydował, raz jeszcze wzniósł mały toast za ich pakt i upił rumu.
      — Spotkanie? — rzucił, przełknąwszy. — Z nim? Umówiliście się gdzieś? — dopytywał, nie wiedząc przecież, na czym skończyło się to niespodziewane spotkanie w studio tatuażu. — Sam jestem ciekaw, co będzie miał ci do powiedzenia — wymruczał znad krawędzi szklanki przytkniętej do dolnej wargi, zaraz też spoglądając na Lottę. — Wiesz, że nie musisz od razu na nic się decydować, prawda? Niczego obiecywać ani deklarować. Kurwa, nie widziałaś go pół roku — stwierdził jakże elokwentnie, mając w pamięci to, że Misiek dodatkowo zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach, pojawiając się teraz niczym grom z jasnego nieba.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  77. Po przeprowadzce tu niemal pięć lat temu, Carlie chciała zwiedzić wszystko. Bywała już wcześniej w Nowym Jorku, jednak ten raz miął być ostatecznym i na ten moment nie zmierzała się z tego miejsca wynosić. Naprawdę dobrze się tutaj czuła, miała przyjaciół, znalazła miłość i była po prostu szczęśliwa. Chyba miała wszystko, czego mogłaby chcieć każda dziewczyna. Trochę naiwnie tu przyjechała, bo miała głowę pełną marzeń, ale nie wszystko przyszło jej od razu od ręki. Tak naprawdę nie spodziewała się, że tak dobrze się jej poukłada. Nawet jeśli nie wszystkie wydarzenia, które miały miejsce sprawiały, że rudowłosa pozytywnie na nie patrzyła. Ale czyje życie składało się z wiecznych uśmiechów i dobrych momentów? Była szczęśliwa, że nie jest na nic poważnie chora, nie umiera i nie musi odliczać czasu, który jej został. Cała reszta już nie była tak naprawdę ważna, bo miała to, co najważniejsze. Jednak teraz, skoro miały udawać turystki, chciała się w swoją rolę naprawdę mocno wczuć. I cały czas myślała, czy powinna spróbować z akcentem. Wtedy byłaby mniejsza szansa, że ktoś mógłby ją rozpoznać jednak na ten moment najważniejsze było śniadanie, którego Carlie doczekać się nie mogła i miała nadzieję, że trafi w gust Charlotte z naleśnikami.
    — Późna, zniknie nam dzień zaraz — odpowiedziała z uśmiechem. Na pewno cały dzień będzie udany, nie mogła się już tak naprawdę doczekać tego dnia. Będzie taki… po prostu normalny, czego Carlie bardzo potrzebowała. Zeszła na dół i wyciągnęła z piekarnika naleśniki i zaniosła je na stolik przy kanapie, aby mogły w spokoju zjeść. — Oczywiście, że ja to wszystko robiłam. Masz jakieś wątpliwości? — spytała oczywiście żartując sobie z tego. Po prostu improwizowała, a do zrobienia puchatych naleśników wcale nie potrzebowała wiele składników. Przeszukała po prostu kuchenne szafki Charlotte, a po znalezieniu wszystkiego zabrała się za smażenie. I nie zajęło dużo czasu, jak miała gotową górę jedzenia dla nich.
    — I tak i nie, chyba za dużo wrażeń wczoraj miałam, aby się wyspać, ale jestem pełna energii. Co jest dość śmieszne — powiedziała. Nie było to dobre połączenie, ale tak naprawdę to świadomość, że dzień spędzony z Charlotte i to udawanie turystek dawała jej mocny zastrzyk energii. Była ciekawa, jak ten cały dzień pójdzie i czy będą z niego zadowolone.
    — Mam nadzieję, że będą ci smakować. Brałam co znalazłam w lodówce, ale chyba nie będzie źle. Chcesz kawę czy herbatę? Skoczę jeszcze zrobić.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  78. Roześmiał się.
    - Życie nie składa się z samych ciekawych rzeczy. Czasami po prostu trzeba zarabiać na życie - odpowiedział rozbawiony. Pijany gość wyraźnie coraz gorzej sobie radził z panowaniem nad sobą. Kiedy wpadła w pijacką czkawkę, podsunął jej szklankę z wodą. Szalona panna wydała mu się dziwnie smutną osobą mimo całej jej wesołości. W końcu co musiało pchnąć nieznajomą kobietę do tego, żeby samotnie spędzać noc wśród pijanych facetów. To, że nie miała partnera, to pikuś, ale gdzie jej troskliwe i wkurzające przyjaciółki, które zwykle psują każdy dobry podryw? Noah starał się nie przesadzać z psychoanalizą, ale mimowolnie jego myśli zmierzały ku tym niepotrzebnym w tym momencie myślom. Próbował je od siebie odsuwać, gdy tylko uświadamiał sobie swoją głupotę.- Dobra, dobra... tańczysz faktycznie.... znośnie - stwierdził spokojnie. - Ale rządzisz się niemiłosiernie - dodał złośliwie i pstryknął ją w nos. Wypowiedź o kulce rozpaczy była znacząca. Miał ochotę westchnąć. Nie nadał się na niańkę zagubionych kobiet. Nie był jednak takim draniem, żeby wyrzucić dziewczynę za drzwi. Za to polał jej więcej wina. Korciło go dosypać coś na sen, ale jak na przekór chyba nie miał żadnego silniejszego środka. Odkąd dorobił się współlokatorki (której aktualnie w domu nie było), nie trzymał podejrzanych substancji w mieszkaniu.
    - Zatem... możesz sobie wierzyć w swoją wyjątkowość, ale wiele jeszcze przed tobą - mruknął wyzywająco, ale uśmiechał się lekko. Był ciekawy, ile jeszcze dziewczyna wytrzyma. Sam już sobie nie dolewał, jedynie moczył ustna w winie. Nie zawsze należy tracić kontakt z rzeczywistością.

    Noah
    [Masz pole do przeskoku w czasie :D]

    OdpowiedzUsuń
  79. Posłał w jej kierunku jedynie rozbawiony uśmiech. Nie miał zamiaru przecież żartować dalej na temat roweru, który w gruncie rzeczy był najważniejszym środkiem transportu dla rudowłosej. Zwłaszcza teraz. Niemniej jednak chciał popracować nad zmianą tego stanu rzeczy i jednak namówić ją prędzej czy później to tego, aby wsiadła z nim do samochodu. Tylko zdawał sobie sprawę z tego, że zaufanie do jego osobie teraz było tak słabe, że nawet to by się nie udało, jeśli wcześniej ufała mu pod każdym względem za kółkiem. W końcu dobrze widziała, jak panuje nad kierownicą. Poza tym w mieście wcale nie szarżował i jeździł przepisowo. A drobne występki zdarzały mu się raczej sporadycznie.
    Skłamałby też, gdyby powiedział, że dziwna ulga nie zawładnęła jego ciałem w momencie, w którym panna Lester przyznała, że nie ma żadnego księcia. Dla samego Colina była to całkiem dobra wiadomość. Tak przynajmniej mu się wydawało, choć do końca nie potrafił z jakiego to powodu właściwie. Przecież nie planował niczego, nie miał ukrytych zamiarów wobec Charlotte, a może jednak?
    Gdy tylko oparł się ramieniem o framugę uchylonych drzwi, wsunął dłonie do kieszeni swoich czarnych spodni i wbił spojrzenie w dziewczynę, która siedziała na kanapie. Widział doskonale, że była w tym momencie spięta i początkowo nawet się nie odzywał, do czasu gdy w końcu zapytał czy aby na pewno chce jeszcze gdzieś wychodzić. Spodziewał się innej odpowiedzi z jej ust, ale jakoś nie poczuł tego dziwnego impulsu, aby ją do tego nakłania. Nie wyglądała tak, jak zawsze. Jakby gdzieś ta iskierka z jej spojrzenia uleciała. Zmarszczył jedynie nieco brwi i wyprostował się, odrywając przy tym ramię od framugi.
    W tym samym momencie z kanapy podniosła się ona i powolnym krokiem się do niego zbliżała. Przełknął powoli ślinę, nie odrywając ani na moment wzroku od kobiety. Była tak samo piękna, jak przedtem. W jej każdym kroku można było dostrzec świadomość własnego ciała, choć coś było odmiennego od tego, co zdołał zapamiętać. Dziwna niepewność, może delikatny strach? A może był to po prostu brak zaufania, którego Rogers nie potrafił do końca zinterpretować.
    — A jeśli nie ustalimy teraz terminu czy to kiedy indziej w ogóle dojdzie do skutku? — sam nie wiedział, dlaczego o to właśnie zapytał. Jednak miał dziwne przeczucie, że gdyby tego nie zrobił to ta historia właśnie tak by się zakończyła. A wcale tego nie chciał. Dopiero, gdy ją zobaczył poczuł, jak wiele stracił, nie odzywając się przez te wiele miesięcy. Teraz wiedział, że chce to naprawić, choć może wcale nie był w tym najlepszy. W końcu nigdy nie był dobry w relacjach międzyludzkich.
    — Nie ruszę się stąd dopóki nie powiesz mi kiedy idziemy na piwo — powiedział, pozwalając sobie na swój zwyczajny uśmiech. Jednak gdzieś tam w środku wcale do śmiechu mu nie było i obawiał się, że usłyszy odmowę. Tylko, że problem polegał na tym, że od teraz miał zamiar być upierdliwcem i nie dać łatwo za wygraną. Chciał walczyć, ponieważ czuł, że ma o co… Jakaś drobna iskierka podpowiadała mu, że powinien to zrobić.
    Wysunął prawą rękę z kieszeni spodni i powoli wyciągnął ją w kierunku panny Lester, aby założyć za ucho kosmyk zwichrzonych przez wiatr włosów. Zdecydowanie wolał oglądać jej buzię w całej okazałości, a nie ukrytą pod tą rudą kurtyną, za którą w gruncie rzeczy też niesamowicie swojego czasu szalał. A może wcale to nie uległo zmianie?

    Rogers

    OdpowiedzUsuń
  80. [Hej, hej!
    Ja z takim nieśmiałym pytaniem, czy nie chciałabyś kontynuować naszego wątku (mam ostatni odpis od Ciebie zapisany)/ zacząć czegoś nowego? Mam do zaoferowania jeszcze Kyle, z którym nie sposób się nudzić.
    Wiem, że pojawiam się i znikam, ale ze swojej strony obiecuję poprawę! :)]

    Maisie MacKenzie, Kyle Hofstadter i autorka, która bardzo przeprasza za zniknięcie!

    OdpowiedzUsuń
  81. A czy Rogers w ogóle znał znaczenie słowa zaufanie? To trudne pytanie, zważając na fakt, że on sam sobie nie potrafił zaufać, więc czy dało się w takiej sytuacji ufać innym? W dzieciństwie nie miał nikogo na kim mógłby polegać. Wtedy mógł liczyć tylko na siebie i chyba w tym względzie nie zmieniło się zbyt wiele. Chociaż faktycznie w tym wypadku, gdyby nieco mądrzej pomyślał to mógłby stwierdzić, że ta istota, która aktualnie przed nim sto – jest tą godną zaufania. Jednak był głupi i jego umysł nie potrafił sięgnąć takich rzeczy.
    — To, że to wiem nie oznacza, że nie byłabyś mistrzem unikania mnie — odpowiedział spokojnym, choć rzeczonym tonem. Nie dlatego, że był zły na to, że dziewczyna mogłaby tak postąpić. O dziwo rozumiał to bardzo dobrze i kto wie czy sam by nie unikał kogoś, gdyby miał go dość i chciał z nim zakończyć jakąkolwiek znajomość.
    Colin należał do tego typu ludzi, którzy już w ogóle nie potrafili mówić o swoich uczuciach. Można było uznać, że w sumie w tym aspekcie jest ułomny i chyba powinien nad tym popracować. Nie chciał nic mówić, ale naprawdę próbował zmienić coś w tym względzie. Zapisał się do psychologa, choć nie miał do końca pewności czy pojawi się na więcej niż na jednym spotkaniu. Kto wie… Mówienie tylko o sobie po chwili może go przerosnąć i to bardzo.
    — Dobrze wiesz, że byłbym do tego zdolny — odparł już z lekkim rozbawieniem, choć doskonale widział, że samej Charlotte średnio jest do śmiechu. Brakowało mu trochę tych docinków z jej strony i zaczepek, które kiedyś pojawiały się praktycznie na każdym kroku, a nie tylko sporadycznie.
    Uniósł nieznacznie brwi, gdy rudowłosa jednak zaczęła mówić o tym, że mimo wszystko nie ma pojęcia, jak to będzie z ich następnym spotkaniem. Mimowolnie zacisnął dłonie w pięści, a usta zrównały się w prostą cienką linię. Odetchnął głęboko, a po usłyszeniu całości tego, co miała do powiedzenia, uniósł nieznacznie brwi. Był zaskoczony tym, co właśnie przed chwilą usłyszał. Nie spodziewał się, że panna Lester planuje przeprowadzkę. Mieszkanko miała w gruncie rzeczy przytulne, ale w sumie każdy czasami potrzebował diametralnych zmian. Gdyby tak nie było to pewnie Colin nie zniknął na te kilka długich miesięcy.
    — No ok. Wierzę w to, że poradzisz sobie ze spakowaniem swojego dobytku, ale jakoś nie wydaje mi się żebyś dała radę przewieźć później kartony na tym pięknym wehikule — tutaj skinął głową na rower, który stał nieopodal nich. Gdy tylko przed oczami stanął mu obraz dziewczyny obładowanej kartonami z każdej strony, na jego ustach pojawił się komiczny uśmiech — Może nie namówię cię jeszcze do przejażdżki autem, ale chyba kartony z twoimi rzeczami już tak? — odwzajemnił jej niepewny uśmiech, po czym zrobił krok do tyłu, dając jej do zrozumienia, że rozumie iż w tym momencie już na niego czas. Skinął głową na znak, że zrozumiał i zapamięta datę planowanego na środę spotkania.
    — Będę — rzucił, nie dodając do tego żadnego obiecuję. Wiedział, że będzie, ale jednak taka deklaracja zupełnie by do niego nie pasowała. Poza tym, po co rzucać słowa na wiatr? A gdyby nie dożył tej środy i się nie pojawił? To znów by spierdolił po całości. Ot, co.
    Mijały dni. Nie chciał być nachalny, dlatego też nie zasypywał Charlotte wiadomościami. Ba, właściwie w ogóle się nie odzywał, chociaż nie raz sięgał po telefon z zamiarem wykręcenia jej numeru. Tylko po co? Co miałby powiedzieć, o co zapytać? Jakoś nigdy nie był dobrym rozmówcą przez słuchawkę i nie sądził, aby miało to się zmienić pod wpływem kilku uszczypliwości ze strony Charlotte, które pewne rzeczy przeszkadzały, chociaż pewnie nie tylko jej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo wszystko doskonale pamiętał o ustalonej dacie i krótko przed osiemnastą w środę, przekroczył próg dobrze mu znanego baru. Sunął między klientami z wsuniętymi dłońmi do tylnych kieszeni dopasowanych ciemnych spodni. Sztyblety, które miał na stopach były lekko przybłocone przez to, że na dworze od kilku godzin sączył deszcz, przez, co na jego czarnej skórze można było dostrzec jego krople. Przysiadł przy barze i zdjął z głowy pasujący do całej reszty kapelusz i przeczesał dłońmi nieco wilgotne włosy. No cóż… Przed taką pogodą człowiek nie jest w stanie uciec.

      Rogers

      Usuń
  82. Tak, każda podjęta decyzja była nieodwracalna, lecz też z każdą kolejną człowiek miał więcej doświadczenia i, co ważniejsze, Marshall odnosił wrażenie, że wraz z upływem lat coraz mniej rzeczy go martwiło. Uczył się, dojrzewał i przez to nieustannie przewartościowywał własne poglądy, przez co pewne sprawy bladły, inne zaś nabierały na znaczeniu. W pewnym momencie człowiek po prostu zaczynał rozumieć, że nie warto strzępić sobie nerwów na coś, na co nie miało się żadnego wpływu, bądź miało się wpływ pośredni, a przynajmniej tak to wyglądało w jego przypadku. Owszem, był porywczy. Dawał ponosić się emocjom, które były jak wiosenna burza – pojawiały się nagle, robiły dużo hałasu i równie szybko znikały, by pozostawić po sobie przyjemny zapach nagrzanego, mokrego asfaltu. Rzadko kiedy jednak wyglądało to tak, że niebo nad jego głową nieustannie zasnute było połacią czarnych chmur, lecz i od tej reguły istniały pewne wyjątki.
    Jerome nie znał historii Charlotte. Nigdy tak bardzo mu się nie zwierzała. Nie wiedział o jej przeszłości, o bracie, który postanowił ją ocenić i wycofać się z życia rudowłosej. Słyszał o Miśku i gratulował jej, kiedy skończyła studia, by następnie spotkać się z nią już dużo później, po wypadku. Niemniej jednak nawet jego okrojona wiedza sprawiała, że z chęcią sam rozrobiłby ten klej i solidnie oblał nim postawiony przez młodą kobietę domek z kart. A kto wie, mając tak mocne spoiwo, może mogłaby stworzyć całkiem fantazyjną konstrukcję, opierającą się wszelakim prawom fizyki?
    Uśmiechnął się lekko, kiedy Lotta uznała ich decyzję za słuszną. Sam podejrzewał, że to najzwyczajniej w świecie dobrze im zrobi, choć zwykle nie stronił od ludzi. Teraz jednak czuł się już nieco zmęczony tym, że musiał komukolwiek mówić o stracie syna, choć z drugiej strony poniekąd sam był sobie winien. To on sam, nikt inny, opowiedział tak wielu swoim znajomym o ciąży, lecz cóż w tym dziwnego? Cieszył się, tak po prostu się cieszył, a teraz, cała ta radość wyparowała i nie było już na nią miejsca. To było po nim widać. A nawet jeśli z czasem udawałoby mu się to ukryć, tak aby uniknąć niewygodnych pytań, to wciąż pozostawały te osoby, które wiedziały. I którym wolał od razu sam powiedzieć, co się wydarzyło, zamiast słyszeć zapytania o samopoczucie Jen i to, na kiedy wyznaczano termin. Żadnego terminu bowiem już nie było.
    Zaśmiał się, poniekąd również pod wpływem ulgi, że rudowłosa przyjaciółka zrozumiała jego żart i nie postanowiła zdzielić go w ucho. Upił jeszcze łyk rumu, przez co w jego szklance pozostało trunku może na wysokość jednego palca i odstawił szkło na blat, rozpierając się wygodniej na skórzanej kanapie i słuchając kobiety, zaraz ponownie parskając śmiechem.
    — Wbrew pozorom, to bardzo dobrze, że zgadzacie się w tej kwestii — przyznał, kiedy już nieco się uspokoił i wycelował w Lottę palcem. — Obejdzie się bez wzajemnego obwiniania się i takie tam — mruknął, machnąwszy tą samą ręką, którą wyciągnął w jej stronę. Następnie sięgnął po szklankę i dopił rum do końca, w ramach przypieczętowania ich małej umowy. Sam nie zamierzał już więcej pić; był zmęczony po treningu i alkohol bez wątpienia zadziałałby na niego szybciej niż zazwyczaj, poza tym nie tak dawno temu bardzo przesadził i upił się, cóż, po prostu do nieprzytomności.
    Skinął głową, kiedy Charlotte nieco rozjaśniła mu całą sytuację i potwierdziła, że chodzi o spotkanie z Miśkiem i uśmiechnął się lekko, kiedy skomentowała jego słowa.
    — Nic nie musisz i nic na siłę. Także jeśli będziesz czuła, że to nie to, to w długą — poradził jej, gwałtownie skinąwszy głową i uśmiechnął się lekko, zaraz mrugnąwszy do niej porozumiewawczo. Usłyszawszy pytanie o Barbadosie, zerknął na pustą szklankę i westchnął cicho, wiedząc, że dolanie sobie alkoholu nie było dobrym pomysłem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Za kilka dni, może za tydzień — wyjaśnił, nie mając pewności. — Doktor Spellman musi nam dać zielone światło. Jen straciła dużo krwi… — mruknął, krzywiąc się nieznacznie. — Zbyt wczesna podróż mogłaby jej zaszkodzić — dodał, drapiąc się po policzku pokrytym zarostem. — Nie mam pojęcia, ile tam zostaniemy, ale pewnie na dłuższy czas. Mam nadzieję, że Urząd Imigracyjny się do mnie nie przyczepi. Wzięliśmy ślub, ale ani jeszcze nie dostałem zielonej karty, ani żadnego wezwania co do dalszych procedur…
      Pokręcił głową, unosząc ręce i splótł dłonie na potylicy, tym samym prostując się i bardziej rozsiadając na kanapie. Zerknął na Lottę, posyłając jej blady uśmiech i odetchnął głęboko, nie mając pewności co do swojej najbliższej przyszłości. Nie wybiegał myślami byt daleko, nie chcąc wiedzieć, gdzie mogłyby zawędrować i w jakiś rejonach się zgubić.

      [To pierwsze zdjęcie jest przecudowne 💜💜💜]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  83. [Ja sobie założyłam, że Maisie przez ten czas jeszcze dłużej siedziała na uczelni i miała krótką wizytę w Bostonie, więc czasu za dużo też nie miała i większość jej relacji na tym ucierpiała. Mogłaby od czasu do czasu wysłać do siebie wiadomość, dać znać, że jeszcze żyją, a teraz w końcu umówiłyby się na spotkanie? Myślę, że mają sporo sobie do opowiedzenia :D]

    Maisie

    OdpowiedzUsuń
  84. Jemu udawało się to unikanie całkiem nieźle. Chociaż to chyba było kiepskie porównanie, gdyż przecież Rogersa nie było nawet w mieście. Wystarczyło, że nie odbierał telefonów i nie odpisywał na smsy, bo Charlotte nie miała nawet możliwości najścia go w mieszkaniu, bo po prostu go tam nie było przez te kilka miesięcy. Tutaj, dopóki rudowłosa mieszkała, tam gdzie mieszkała, brodacz mógł koczować na jej wycieraczce, ale czy byłby zdolny do tak dużego poświęcenia? Tego chyba nikt nie wiedział, nawet on sam.
    — Zabierasz ją ze sobą na nowe mieszkanie? — zapytał rozbawiony, zanim jeszcze zdążyli się rozstać tego wieczoru. Popatrzył na wycieraczkę, o której była w tamtym momencie mowa i pokręcił głową. Nie wyglądała najgorzej, ale jakoś nie miał ochoty teraz sprawdzać czy, aby na pewno panna Lester nie kłamie. Wiedział i tak, że czeka go jeszcze podróż Uberem z powrotem na wzgórze, gdzie przecież zostawił swoje auto, aby móc odwieźć dziewczynę w miarę bezpiecznie do jej mieszkania.
    — Jeżeli moja pomoc chociaż trochę sprawi, że przestaniesz się gniewać, to jak najbardziej jestem gotowy na bliższe spotkania z twoimi kartonami — dodał jeszcze na odchodne, po czym zniknął już za drzwiami.
    Naprawdę nie widział nic złego w tym, aby jej pomóc. Ba, tym razem nie miałby sumienia zostawić jej w tym samej, wiedząc, że nie ma o to kogo poprosić. Chociaż cały czas żył w przekonaniu, że ma dobry kontakt z bratem. W końcu skąd miał wiedzieć, że jest inaczej, skoro nie mieli okazji o tym porozmawiać? Przynajmniej jeszcze nie.

    Zasiadł na najbliższym wolnym barowym krzesełku i położył rękę na blacie. Mimowolnie jego wzrok szukał rudej czupryny, która jeszcze krzątała się wśród innych barmanów. Kącik jego ust drgnął ku górze, gdy ta przypadkiem stanęła naprzeciw niego, najwyraźniej z zamiarem powycierania lady przed nim. Wtedy też dostrzegł jej zarumienione policzki i te iskierki w oczach, których na ostatnim spotkaniu nie dane mu było ujrzeć.
    — Leć się przebrać, niczego nie chcę — skinął głową w kierunku zaplecza, na którym zazwyczaj znikała, gdy tylko kończyła swoją zmianę. Nie miał zamiaru się tutaj rozsiadać, bo uważał, że mimo wszystko nie powinno się spędzać wolnego czasu w miejscu pracy. Dlatego też chciał zmienić lokal, chociaż bardzo lubił to miejsce. Jednak może niekoniecznie, gdy Charlotte miała wolne. Nie miał jeszcze ułożonego planu na to, gdzie mogliby się wybrać, ale przecież zawsze działał spontanicznie i to raczej nie prędko miało ulec zmianie. Ot, zazwyczaj działał pod wpływem impulsu. Dlatego też wierzył w to, że po drodze znajdą odpowiednie miejsce na to, aby się napić, ale też i spokojnie pogadać.
    Założył z powrotem kapelusz na głowę i zszedł ze stołka.
    — Poczekam na ciebie na zewnątrz — odparł, po czym ruszył w kierunku wyjścia. Pogoda nie rozpieszczała. Chłodny wiatr wdzierał się pod materiał jego skórzanej kurtki, a lekki deszcz zacinał po twarzy. Jednak to nie zniechęciło go od tego, aby wyciągnąć paczkę papierosów i wyciągnąć z niej jednego, którego na szczęście odpalił bez trudu. Stanął pod małym daszkiem i opierając się plecami o mury lokalu, delektował się smakiem nikotyny.
    Nie miał zielonego pojęcia, jak ten wieczór się potoczy. Miał jednak cichą nadzieję, że będą mogli oboje poczuć choć namiastkę tamtych wieczorów sprzed jego zniknięcia. Że oboje dadzą się ponieść nocy i nie miał tutaj wcale w głowie tego, że powinni wylądować w łóżku. Wbrew pozorom wcale nie miał tego na myśli. Po prostu chciał, aby znów poczuli się swobodnie w swoim towarzystwie, po prostu.

    Rogers

    OdpowiedzUsuń
  85. [Przeczytałam karty obu Twoich postaci i hmmm… myślę, że chciałabym coś stworzyć jednak z Charlotte. Może Coralka mogłaby wnieść odrobinę radości w życie Lotty? Może być jej wyjściem awaryjnym, gdy już powoli traci kontrolę? Nie wiem jak to odpowiednio ująć. Wyczytałam o tym, że krótko mówią czasem ma takiego doła, że po prostu się stacza. Może przy pierwszym takim upadku pojawiłaby się Coralie i jakoś ją z tego wyciągnęła? No nie wiem, może ściągnęła z parkietu gdy Lotta pod wpływem pozwalała się obłapiać jakiemuś natrętowi? Albo zabrała jej drinka z ręki bo widziała, że dłuższy czas był bez opieki i ktoś mógł tam coś dosypać? Hmmm… Widziałabym tą moją blondynę w roli, no nie wiem, anioła stróża? Przemyśl to. Może coś Ci się wyklaruje ;)]

    Coralie

    OdpowiedzUsuń
  86. [Miałam właśnie skromną nadzieję, że zaczniesz od takiej typowej imprezy Lotty, w którą wparuje w odpowiednim momencie Coralie. :D]

    Coralie

    OdpowiedzUsuń
  87. LOTTA
    Nowy Jork! Miasto świateł, które nigdy nie zasypia. Ktoś kiedyś wprowadził w ruch tą olbrzymią machinę i do teraz widzimy efekty tego działania. Ludzie zjeżdżają tutaj ze wszystkich stron świata w poszukiwaniu… no właśnie? Czego szukają? Kto to może wiedzieć. Coralie jednak nie widziała nic specjalnego w tym mieście. Ot i zupełnie zwyczajna metropolia i tłum ludzi, których twarzy nikt nigdy nie byłby w stanie zapamiętać. Szara masa, przesuwająca się każdego dnia po Time Squere. Tłum, który latem oblega każdy metr kwadratowy zieleni w Central Parku. Zewsząd neony, reklamy i błysk fleszy. Oto Nowy Jork.
    Tętniące życiem dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Bez przerwy. Bez odpoczynku. Bez wytchnienia. Ilu ten pośpiech już zgubił? W tym mieście trzeba umieć się odnaleźć. Znaleźć równowagę. Utrzymać balans. Nie dać się stłamsić.
    Nocne kluby pełne były osób, które nie do końca radziły sobie z uciekającym przez palce czasem. Tańczący w rytm dudniącej muzyki ludzie czasem wyglądali, jakby próbowali zatrzymać czas, chociaż na jedną chwilę. Zatrzymać się, przemyśleć kilka spraw, odnaleźć rozwiązanie.
    Coralie stała przy barze obserwując ludzi. W zasadzie przyszła tutaj z koleżankami z pracy, ale te szybko znalazły towarzystwo kilku mężczyzn i zapomniały o blondynce. Webster na chwilę obecną miała dość mężczyzn. Po burzliwym zakończeniu dość długiego związku wolała zrobić przerwę. Do tej pory często łapała się na tym, że przesuwa opuszkami palców po miejscu, w którym do tej pory znajdował się pierścionek zaręczynowy.
    Wzięła w dłoń kufel. Kropelki wody spływały po naczyniu, sugerując jak zimna musi być jego zawartość. Tego było jej właśnie trzeba. Bursztynowy płyn o gorzkim smaku popieścił jej podniebienie. I właśnie w tym momencie rudowłosa dziewczyna, która stała nieopodal zamawiała swój kolejny drink. W sumie nic w tym dziwnego, ale z jakiegoś powodu jej osoba ściągała na siebie wzrok Coralie. Wydawała się dziwnie znajoma. Blondynka zamrugała kilkakrotnie, gdyż światła stroboskopowe mocno złapały ją za oczy, ale kiedy znowu uniosła powieki, po rudej nie było ani śladu. Chociaż… w zasadzie ślad był, a był nim drink, który pozostał samopas na barze. Nie było to zbyt odpowiedzialne z jej strony.
    Blondynka przeczesała wzrokiem tłum, lecz nigdzie nie mogła dostrzec rudej czupryny. Dopiero wracając spojrzeniem w stronę baru i drinka stojącego na ladzie dostrzegła znajomą-nieznajomą nieopodal. Widać było, że ma już serdecznie dość, a dookoła krążą już sępy. Coralie zeskoczyła ze stołka i ruszyła w jej kierunku. Czort jeden wie skąd nagle w niej taka troska o zupełnie obcą osobę. Jakie jednak było jej zaskoczenie, gdy zbliżając się do rudej czuprynki w końcu w pełni dostrzegła jej twarz. To był nie kto inny ja Charlotte. I nie wyglądała zbyt dobrze.
    - Lotta? – zaczęła, łapiąc ją za łokieć. – Chodź usiądziemy na chwilę.

    Coralie

    [Poprawię się, na razie nie mogę wpaść w rytm i słowa mi uciekają. I jeszcze pewien Pan mi dziś nie pozwala się skupić :<]

    OdpowiedzUsuń
  88. Był człowiekiem, który raczej nie narzeka na pogodę. Dlatego nawet taki deszcz nie sprawiał, że jego nastrój ulegał pogorszeniu. Wręcz przeciwnie. Miał poczucie, że miasto w takich momentach oczyszcza się z tego całego swojego brudu i kurzu, a człowiek mógł odetchnąć z ulgą. Choćby na moment. Może było to dość komiczne, zważając na fakt, że przecież sam Rogers podtruwał się papierosami. No, ale cóż… Taką już miał naturę i po prostu lubił te 3 minuty, które mógł zawsze spędzić w ciszy i spokoju.
    Mimo tego, że wypalił papierosa szybciej, to nie pieklił się, że rudowłosej jeszcze nie ma. Szanował to, że dopiero, co skończyła pracę i dawał jej czas, aby ta spokojnie mogła się ogarnąć i odświeżyć. W końcu jej praca nie należała do lekkich i każdy chciałby doprowadzić się do porządku po jej skończeniu.
    Odwrócił głowę w kierunku wejścia do klubu, gdy wyskoczyła z niego dziewczyna. Na jego twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech, słysząc jej pierwsze słowa.
    — Mi ona tam zupełnie nie przeszkadza — wzruszył nieznacznie ramionami, robiąc krok do przodu, wystawiając się w ten sposób na deszcz — Nie wydaję mi się, aby świat był już na tyle zanieczyszczony, aby z nieba leciał kwas — wystawił twarz ku niebu, jednak dzięki kapeluszowi, który miał na głowie i tak żadna z kropel nie wpadła mu do oczu — Chociaż w sumie kto tam wie…
    Następnie wsunął dłonie do kieszeni swojej kurtki, unosząc brwi, gdy panna Lester zaczęła mocować się z parasolem. Normalnie mógłby pomóc kobiecie w potrzebie, ale tutaj wiedział, że rudowłosa nie z tych, co potrzebują ciągłego udowadniania przez facetów, że te nie dadzą sobie bez nich rady.
    — Planu nie mam, ale to chyba cię nie dziwi? — rzucił z lekkim rozbawieniem. Może i nie wystartował z pomocną dłonią, gdy parasol był nieustępliwy, to jednak przejął go od dziewczyny, aby jednak mogli oboje się pod nim zmieścić. Bądź, co bądź Colin miał nieco dłuższe ramię, którym mógł lepiej manewrować od dziewczyny.
    — Jednak spokojnie, zaraz coś tutaj znajdziemy. Nie ma co odchodzić zbyt daleko, bo jednak siedzenie w przemoczonych ciuchach to nic przyjemnego. No chyba, że można je bez wstydu z siebie zrzucić — powiedział, wcale nie hamując się w nieco dwuznacznym tekście. Dlaczego niby miałby udawać kogoś kim nie jest? Nie chciał też na każdym kroku gryźć się w język, zwłaszcza przy kimś przy kim wcześniej mógł być w pełni sobą i czuł się z tego względu akceptowanym.
    Ruszył z Charlotte niespiesznie przed siebie, powoli przemierzając chodnik, ukradkiem, co jakiś czas spoglądając w witryny pobliskich pubów, aby wybrać jedno z lepszych miejsc na dzisiejszy wieczór.
    — I co? Jesteś już spakowana? Damy radę z pudłami w jeden dzień? — popatrzył na dziewczynę, zaczynając od zdecydowanie neutralnego tematu, przynajmniej jego zdaniem, jakim był temat przeprowadzki.
    W międzyczasie też przystanął przy barze, który niósł mało orginalną, ale nadal intrygującą nazwę Dragon.
    — Wyczuwam trudne questy do wykonania w tym miejscu — roześmiał się, już chwytając za klamkę.

    Rogers

    OdpowiedzUsuń
  89. Konsekwencje dokonanych wyborów potrafiły dogonić człowieka z pewnym znaczącym opóźnieniem i nawet pomimo tego nieźle dawały w kość, a może nawet przede wszystkim dlatego nieźle dawały w kość. Że kiedy już pojawiła się pierwsza nieśmiała myśl, iż podjęta decyzja być może przejdzie bez echa, to okazywało się, że odbijała się ona całą kakofonią trudnych do zniesienia dźwięków. Życie jednakże było surowym nauczycielem i to właśnie w momentach rozproszenia oraz nieuwagi przypominało, że ta długa i trudna lekcja wciąż trwa i wcale nie zmierza ku końcowi.
    Jerome zdawał się wciąż być nieco naiwnym w tej kwestii. Naprawdę czekał na moment, kiedy nie będzie zmuszony przeskakiwać kolejnych kłód rzucanych mu pod nogi. Choć to nie tak, że dotychczas miał wiele kłopotów i problemów. Na Barbadosie prowadził raczej spokojny i mało skomplikowany żywot, nie licząc kilku znaczących wydarzeń z przeszłości, które przeglądały się w teraźniejszości niczym w starym zwierciadle. To Nowy Jork stawiał przed nim kolejne wyzwania, jakby droga do upragnionego celu nie mogła okazać się zbyt prostą. Był jednak na to gotowy. Z pewnym poczuciem niesprawiedliwości, ale nie zamierzał zboczyć z obranej przed kilkoma miesiącami ścieżki.
    Skinął głową, kiedy Lotta powiedziała o obwinianiu się i mimo jej tonu, sam brunet wyglądał na zadowolonego. Cieszył się bowiem, że rozumiała i daleko jej było do jednej z tych kobiet, które wszelakiej winy zawsze doszukiwały się w sobie. Zresztą, już dawno zauważył, że jego rudowłosej przyjaciółce daleko było do stereotypowej kobiety, jakkolwiek nigdy nie patrzył na nikogo właśnie przez pryzmat stereotypów. Miał po prostu pewność, że jeśli przyjdzie co do czego, Charlotte doskonale poradzi sobie ze wszystkim sama, choć oczywiście nie oznaczało to, że musiała i że zamierzał na to pozwolić – miał nadzieję, że wiedziała, iż zawsze może do niego przyjść czy też chociażby zadzwonić, a on chętnie coś jej podpowie albo po prostu potowarzyszy jej przy szklaneczce rumu.
    — Pomyślałby kto, że mam taki posłuch — mruknął żartobliwie, lecz wcale nie starał się ukryć tego, że po słowach przyjaciółki zrobiło mu się najzwyczajniej w świecie miło. I to nie tak, że życzył jej źle bądź też za wszelką cenę starał się ją namówić do przekreślenia znajomości z Miśkiem. Po prostu zależało mu na tym, żeby Lotta niepotrzebnie nie cierpiała i jeśli istniał jakikolwiek sposób na uniknięcie tego, to tylko poprzez zachowanie zdrowego rozsądku. Czasem bowiem można było kogoś kochać lub, jak to raczej było w ich przypadku, coś do siebie czuć, lecz jednocześnie taki związek nie niósł ze sobą niczego dobrego. Był toksyczny i Jerome nie chciał, by podobna trucizna sączyła się w żyły rudowłosej. Nie zasługiwała na to.
    — Dzięki, będę pamiętał — odparł z lekkim uśmiechem. — Dam ci znać, jak już w ogóle kupię bilety — dodał, lekko kręcąc głową, ponieważ sam jeszcze nie znał przybliżonego terminu ich wylotu. Wiedział, że ich wyjazd będzie miał miejsce tuż po otrzymaniu zielonego światła przez doktor Spellman, ale kiedy to nastąpi? Nie miał zielonego pojęcia.
    — Jasne, leć! — rzucił tylko, kiedy zorientował się, co się dzieje i sam wstał, zaraz przygarniając Lottę do siebie. Uścisnął ją krótko, ale mocno, a kiedy się od niej odsunął, pokazał jej zaciśnięte kciuki. — Wiesz, może i Misiek brzydko się zachował, ale liczę na to, że się dogadacie — oznajmił, mrugnąwszy do niej porozumiewawczo. A przez dogadanie się rozumiał cokolwiek, co w tym momencie będzie satysfakcjonujące dla obydwu stron i co obydwoje uznają za słuszne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Postaramy się — zapewnił. — No, uciekaj! Bo twój książę na białym koniu znowu zwieje — zażartował, bo przecież na początku tej rozmowy ustalili, że Misiek żadnym księciem nie był. Pomachał jej jeszcze na odchodne i opadł na kanapę, kiedy rudowłosa zniknęła za drzwiami lokalu. Sam spędził w środku jeszcze kilkanaście minut, po prostu siedząc i rozmyślając, właściwie o wszystkim i o niczym, by dopiero za jakiś czas chwycić rzuconą w kąt torbę treningową i zebrać się do domu.

      [Nie jestem ani trochę zła, a w sprawie dalszej części odezwę się na mailu albo Hangouts ^^ Jeszcze tylko powyżej małe domknięcie z mojej strony ^^]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  90. [Jestem jak najbardziej za! I w takim razie już przechodzę do początku, a resztę możemy ustalić w trakcie :D}

    Maisie całkiem lubiła swoje życie. Miała bardzo dobrą pracę, która co weekend stawiała przed nią całą masę wyzwań i nigdy nie wiedziała, jak potoczy się wieczór. Przekrój jej klientów był naprawdę szeroki. Od przystojnych, młodych biznesmanów z głowami pełnymi pomysłów poprzez wredne kobiety na stanowiskach prezesowskich na typowych januszach biznesu kończąc. Maisie starała się nie oceniać za szybko i do każdego podchodziła indywidualnie. I tylko czasami musiała zagryzać wargi i siłą woli powstrzymywała się przed rzuceniem niezbyt kulturalnej wiązanki. Nienawidziła, kiedy ci wszyscy bogacze klepali ją w tyłek albo rzucali obraźliwe komentarze. Niby mogła się bronić, ale nie mogła przesadzić, aby nie wystraszyć klienta. Problem polegał na tym, że w takich chwilach miała ochotę wyrzucić ich za burtę i upewnić się, że zbyt szybko nie poradzą sobie z wyjściem. Była kelnerką, roznosiła drinki i inne przekąski, ale nie była ani ich maskotką, ani panią do szczęścia, a tym bardziej nie była dziwką. Na szczęście skrajnych sytuacji było niewiele i przez większość czasu po prostu dobrze się bawiła. Kiedy nikt nie widział, czasami przechyliła jeden kieliszek. Czasami spotkała kogoś interesującego, a czasami dostała takie napiwki, że mogła iść do domu towarowego i bez żadnych wyrzutów sumienia kupić nową parę butów, na punkcie których miała małego fioła.
    Lubiła również swoje studia, na których świetnie się bawiła. Kierunek wymagał od niej wiele pracy i jeszcze więcej poświęcenia, ale czuła, że warto. Poszła na studia znacznie później niż jej rówieśnicy, przez co była prawie najstarsza na roku. Jej to nie przeszkadzało, ale czasami nieco dziwnie się czuła. Szczególnie, kiedy nie potrafiła odnaleźć wspólnego języka ze swoimi kolegami i koleżankami z roku. Zawsze sądziła, że jest na tyle młoda, że „przepaść pokoleniowa” nie złapie ją w tę drugą stronę.
    Jednak ostatnio zaczęła czuć się znacznie gorzej. Miała dość presji, która nad nią ciążyła. Wiedziała, że jest bystra i zdolna. Radziła sobie świetnie, ale była oceniana przez pryzmat ojca. Franklyn był znanym profesorem astrofizyki, a w dodatku astronautą. Napisał całą masę książek, a niektóre nawet dawał Maisie do wcześniejszego przeczytania, aby wyłapała błędy przecinkowe. Był naprawdę znanym i cenionym profesorem, a większość prowadzących Maisie znała z różnych etapów swojego życia. Niektórzy pamiętali ją jako małą dziewczynkę, inni jako mądrą nastolatkę, a jeszcze inni jako największą dumę Franklyna. Nie miała nic przeciwko byciu w centrum uwagi, ale zaczynała źle się czuć, kiedy na każdych zajęciach musiała udzielać odpowiedzi, a potem słyszała porównywania do zmarłego ojca. Z początku nie przeszkadzało jej to, ale im więcej czasu spędzała na uczelni, tym gorzej się czuła.
    Aby nie zwariować, musiała zrobić sobie tydzień wolnego. Dobrze wykorzystała ten czas. Pojechała do Bostonu, odwiedziła grób ojca i wróciła z naładowanymi bateriami. Ponadto podjęła też decyzję, w efekcie której przez przeszło miesiąc nie mogła pić alkoholu.
    Naprawdę ucieszyła się, że w końcu spotka się z Charlotte, tym bardziej, że ostatnio znalezienie chwili na spotkanie było wręcz niewykonalne. Ponadto potrzebowała takiego spokojniejszego wieczoru wśród wina, plotek i innych przekąsek.
    Równo o dwudziestej znalazła się przed drzwiami do nowego mieszkania Lotty. W szmacianej torbie miała dwie butelki wina, opakowanie z czekoladą oraz paczkę z chipsami. Zapukała kilka razy do drzwi.

    Maisie

    OdpowiedzUsuń
  91. Wheeler szczerze mówiąc nie mogła się doczekać tego dnia. Naprawdę była chętna, aby zobaczyć Nowy Jork z perspektywy turystki, która dopiero co przyjechała do Nowego Jorku i nie wie o mieście zupełnie nic. Niedługo miał jej mijać piąty rok, jak tu przyjechała i choć wcześniej wiele razy bywała w Nowym Jorku, to teraz dopiero tak naprawdę poznała miasto, gdy na stałe tu się przeniosła. I od razu się w nim zakochała, a zwiedzanie miasta, jako turystka zapowiadało się naprawdę interesująco i na pewno dziewczyny będą miały mnóstwo wspomnień z takiej wycieczki, a przede wszystkim spędzą ze sobą sporo czasu. Rzadko się widywały, więc cieszyła się z faktu, że teraz mogła trochę pomęczyć Charlotte swoją osobą.
    ― Jest późno, ale nie musimy się spieszyć tak bardzo. Na spokojnie wszystko sobie ogarniemy ― zapewniła z uśmiechem. Zajęła się robieniem kawy dla obu, jednocześnie nucąc pod nosem piosenkę. Naprawdę miała świetny humor, co było zaskoczeniem. Patrząc na poprzedni wieczór powinna była być nieco smutna czy zaniepokojona, choć oczywiście nie miała przecież teraz żadnych powodów do tego, aby się martwić faktem, że wczorajszy wieczór był dość… trudny. Na szczęście Charlotte pojawiła się w odpowiednim czasie, a Carlie nie musiała się użerać z tamtym facetem sama i teraz to w pełni należało już do przeszłości, na czym skupiać się wcale nie musiała. ― Jem, jem. Chciałam ci najpierw zrobić kawę, w końcu obiecałam śniadanie, a czym jest śniadanie bez kawy? ― zapytała niekoniecznie oczekując odpowiedzi. Miała naprawdę dobry humor, czekała niecierpliwie na wyjście z rudowłosą.
    ― Sklep? Bardziej myślałam, aby wydać masę kasy na tym kupić u jednego z tych, którzy mają rozstawione stragany na ulicach i chcą dziesięć dolców za bluzkę i kolejne tyle za czapkę w kształcie statuy wolności ― powiedziała z uśmiechem i wzruszyła lekko ramionami, ale rozumiała doskonale, gdyby Charlotte nie miała ochoty tyle wydawać. W zasadzie również nie chciała tyle wydawać na coś, co założy na ten jeden dzień. Ale równie dobrze mogły się przecież targować ze sprzedawcami, nic im nie szkodziło. Carlie siadła do śniadania, zjadła trzy naleśniki, więcej nie dała rady już w siebie wcisnąć i to naprawdę było dla niej wystarczająco. Po śniadaniu Carlie założyła swoje wczorajsze ubrania. Nie mogła się doczekać tego, aż znajdzie się w swoim mieszkaniu, aby się przebrać w coś znacznie wygodniejszego.
    ― Zamówiłam nam ubera ― powiedziała, gdy wkładały na siebie już kurtki i buty w przedpokoju ― i będzie tu dokładnie za pięć minut ― dodała okręcając się szalikiem wokół szyi.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  92. Coralie wiedziała, że jej rozmówczyni nie jest trzeźwa, ale nie sądziła, że Charlotte jest aż tak wstawiona. Widząc ją lekko bujającą się na boki szarpnęła ją trochę niedelikatnie na wolne miejsce tuż obok siebie i pokręciła głową, jak opiekunka patrząca z niedowierzaniem na to, co wyprawiają jej mali podopieczni. Jakimś cudem ta rudowłosa dziewczyna wywołała w pannie Webster coś na wzór instynktu nadopiekuńczej przyjaciółki, choć tak naprawdę można powiedzieć, że dziewczyny praktycznie się nie znały. Minęło już wiele lat. Charlotta mogła jej nawet nie pamiętać, ale Coralie nie mogła jej ot tak zostawić. Dookoła krążyły sępy – mężczyźni już powoli zaczynali zdawać sobie sprawę z tego, że do dna nie pozostało jej zbyt wiele kolejek.
    - Nie pamiętasz mnie? – blondynka uśmiechnęła się lekko i założyła niesforny kosmyk włosów za lewe ucho. – Jestem Coralie Webster – przedstawiła się rudowłosej. Widziała na jej twarzy, że trybiki w umyśle zaczynają pracować pełną parą by odnaleźć głęboko w pamięci imię i nazwisko blondyny siedzącej tuż obok. Nie było to tak łatwe jak się Coralie mogło wydawać ponieważ dziewczyny spotkały się kilkakrotnie przeszło rok temu, gdy blondynka była w kiepskim stanie. Lotta pracowała na barze tej nocy, gdy Webster weszła do klubu i zajęła miejsce na jednym z wysokich stołków, gdzieś na końcu baru, z daleka od grupki wesoło pokrzykujących ludzi. Oczy miała zapuchnięte, a przed sobą obracała w dłoniach złoty pierścionek zaręczynowy, zastanawiając się czy aby nie powinna spuścić go w muszli klozetowej. Wtedy też naprzeciw niej zjawiła się rudowłosa. Rozmowa z początku nie kleiła się zbytnio. Coralie nie chciała się zwierzać obcej osobie, a Lotta nie drążyła na siłę, ale drink za drinkiem blondynka powoli zaczynała się otwierać przed dziewczyną. Koniec końców opowiedziała jej prawie całą historię, która doprowadziła ją do tego baru i tego stanu, w jakim się w końcu znalazła. Opowiedziała jej o śmierci kobiety, która jako jedyna na tym świecie zdawała się troszczyć o Webster, a była nią jej niania z czasów dzieciństwa, którą traktowała jak matkę oraz o zdradach i podłym traktowaniu przez narzeczonego. Dzięki rozmowie z tą dziewczyną, Coralie zrozumiała, że związek w który wierzyła jest przeszłością, a facet który miał zostać jej mężem jest zwykłym oszustem i palantem. I tak oto za sprawą Charlotty Coralie pozbyła się śmiecia ze swojego życia, wyrzucając przez balkon wszystkie jego manele. Oczywiście nie omieszkała odwiedzić Charlotty kolejnego dnia, by znów napić się dobrych drinków i opowiedzieć jej o minie Kastiela, gdy zbierał swoje rzeczy porozjeżdżane przez żółte, nowojorskie taksówki.
    - Kiedyś Ty dałaś mi parę dobrych rad i pomogłaś mi w jakiś sposób podnieść się z kolan – rzuciła pobieżnie Coralie – Teraz chyba pora się odwdzięczyć – dodała jeszcze pod nosem, widząc jak jakiś facet zainteresował się stojącym bez opieki drinkiem, przy którym coś zaczął majstrować.

    Coralie

    [Mam nadzieję, że nie gniewasz się iż dopowiedziałam pewną historię dla ich znajomości? :)]

    OdpowiedzUsuń
  93. Pokręcił z rozbawieniem głową, gdy tylko dotarł do niego sens słów rudowłosej. Nad tym akurat nigdy się nie zastanawiał i raczej w to wszystko wątpił. Naukowcy z całego świata pewnie prędzej rozpracowaliby taki kwas, który w mig rozprawiłby się z ludzkością, a nie odwrotnie. Nie wierzył w to, że ktokolwiek pokusiłby się o zadbanie o to, aby człowiek stał się odporny na kontakt z jakimikolwiek rażącymi substancjami.
    — Jednak wolałbym mieć pewność, że to co leci z nieba jest w miarę czyste — przyznał zgodnie z prawdą, bo na samą myśl o tym, co mogło się znajdować w takiej małej kropki aż mroziło krew w żyłach — Chociaż, co do tej odporności to chyba dzisiaj i tak nieźle zadbamy o dobrą dezynfekcję naszego organizmu? — rzucił, uśmiechając się przy tym pod nosem. Oczywiście miał tutaj na myśli picie alkoholu, który często znajdował się w składzie różnego rodzaju specyfików, które miały za zadania zabijanie bakterii.
    Charlotte zaskoczyła go w momencie, w którym wsunęła swoją rękę pod jego ramię po to, aby schronić się przed deszczem pod jej własnym parasolem, który aktualnie trzymał. Skłamałby, gdyby powiedział, że cholernie mu to przeszkadzało. Nie, wręcz przeciwnie. Sam poczuł się jakby nieco lepiej, czując obok siebie ciepło dziewczyny. Tak jakby wcześniej czegoś mu brakowało, a ta sytuacja sprawiła, że wszystko powoli wracało do normy. Ale przecież wcale tak nie było, prawda?
    — Widzisz, nie zawsze można porywać i zniewalać — przekręcił głowę w jej kierunku i popatrzył na dziewczynę z nieukrywanym rozbawieniem, które tliło się w jego tęczówkach — Ale niewykluczone, że kiedyś jeszcze do tego powrócę — dodał bez skrępowania.
    Prawda była taka, że sytuacja nie pozwalała na to, aby tym razem mógł postąpić tak jak kiedyś. Wcześniej między nimi nie stał żaden mur, który Rogers musiałby powoli rozbrajać, aby móc powrócić do tego, co było kiedyś. Wcześniej jedynie budował to zaufanie, nie zamartwiając się tym, że to co palnie czy zrobi źle wpłynie na relację, bo przecież wtedy nawet nie wiedział, że tak mu na niej będzie kiedyś zależało.
    Przepuścił panę Lester przodem, a sam zajął się zamknięciem parasola, który odstawił w odpowiednim miejscu obok wieszaka na ubrania. Przynajmniej nie musieli się martwić tym, że za chwile spowodują powódź w miejscu, w którym usiądą. Szedł tuż za dziewczyną, kompletnie nie przewidując tego, że ta nagle i niespodziewanie może się zatrzymać i odwrócić w jego kierunku, przy tym wpadając prosto na niego. Mimowolnie przytrzymał jej łokcie i popatrzył prosto w oczy, uśmiechając się przy tym nieznacznie. W końcu przecież nic takiego się nie wydarzyło. Wręcz przeciwnie, było to całkiem przyjemne „obicie się o siebie”. W tym też momencie dostrzegł, jak kosmyki jej włosów układały się w fantazyjne loki, których wcześniej nie dostrzegł. Dopiero po chwili do niego doszło, że musi być to spowodowane pogodą i musiał przyznać, że natura w tym wypadku dobrze wie, co robi. Charlotte prezentowała się w takim wydaniu naprawdę ponętnie, co wywoływało u szatyna dziwne uczucia lekkiego podniecenia, które oczywiście skrzętnie w sobie tłumił i ukrywał.
    — No to chodźmy — skinął głową i puścił jeden z jej łokci, jednak nawet się nad tym nie zastanawiając, jego druga ręka mimowolnie przesunęła się na talię rudowłosej, dzięki czemu delikatnie poprowadził ją w kierunku baru, o którym dopiero, co wspomniała. Było to zupełnie naturalne z jego strony i nawet nie pomyślałby, że mógłby w ten sposób zrobić coś krępującego dla kobiety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu zasiedli na wysokich stołkach i mogli złożyć zamówienie. Nikogo chyba nie zdziwił fakt, że mężczyzna postawił na whisky na lodzie. Nie minęło tyle czasu, aby jego upodobania uległy zmianie. No cóż, może i ostatnimi czasy pijał mniej, ale nie oznaczało to, że pijał inne trunki.
      — Myślisz, że mój kręgosłup jeszcze wytrzyma tyle dźwigania? — roześmiał się pod nosem, powracając do tematu przeprowadzki i noszenia przez cały dzień kartonów z jej rzeczami. Chodził na siłownię i wcale nie obawiał się tego typu obciążenia. W końcu był młody i żył zdrowiej niż kiedykolwiek wcześniej, wiec dlaczego miałby niby się tego obawiać, prawda?
      — Pewnie po wszystkim będę musiał się udać do jakiegoś specjalisty na dobry masaż albo nawet nastawianie kręgów.

      Rogers

      Usuń
  94. — A ten twój szef to daje ci czasem wolne? — zapytał, unosząc przy tym nieznacznie swe brwi. Oczywiście, że nie wierzył w to, że dziewczyna pracowała siedem dni w tygodniu, chociaż może? W końcu dawno się nie widzieli i wiele rzeczy mogło ulec zmianie. Jednak nie wydawało mu się, aby ktokolwiek nie chciałby czasami odsapnąć. Chyba nawet pracoholicy, chociaż o tych ludziach Rogers nie mógłby nic powiedzieć, bo po prostu nie znał nikogo takiego. A nawet jeśli to raczej nie utrzymywał z nim zażyłych kontaktów, aby z nim na ten temat dyskutować.
    Nawet gdyby brodacz wiedział, że dziewczyna musi się stawić w pracy o wcześniejszej godzinie to raczej nie przejmowałby się zbytnio czasem, który spędzaliby w swoim towarzystwie. Jeżeli nie wkradłaby się niezręczność i brak tematów do rozmowy to wcale nie wyganiałby rudowłosej do domu, aby poszła spać. No cóż… Wychodził z założenia, że raz na jakiś czas da się funkcjonować bez snu dłużej niż dwadzieścia cztery godziny. Właściwie będąc w trasie sam nie raz nie kładł się spać między koncertem w jednym miejscu a drugim. I żył, więc chyba było to realne.
    To, że szatynowi zależało na Charlotte nie uchodziło wątpliwości, choć może sam nie potrafił przed sobą tego przyznać. Pewnie gdyby tak nie było to nie miałby problemu się do niej odzywać, gdy zniknął bez słowa. Sam siebie chciał oszukać, że wcale nie była to ucieczka od jego własnych uczuć. No cóż… Całe życie nie dało się unikać zobowiązań. W końcu należało do nich dojrzeć i przyznać przed sobą: Tak, chcę się czuć odpowiedzialny za drugą osobę i zrobić wszystko, aby jej umyślnie nie zranić. Jeżeli było to w ogóle realne z jego strony.
    Nie pomyślał też, że jego drobny gest przytrzymania dłoni na talii dziewczyny, tak mógł na nią zadziałać. Chyba sami nie zdawali sobie sprawy z tego, że te drobne rzeczy tak na nich działały. I fakt, że starali się ukrywać swoje reakcje przed drugą osobą potęgowały wszystkie odczucia. Uśmiechał się nieznacznie, prowadząc pannę Lester do samego baru. Poczekał nawet chwilę zanim ta usiadła, aby samemu zająć miejsce tuż obok. Popatrzył uważnie na barmana, który od razu wiedział, co podać jego towarzyszce i posłał w jej kierunku zawadiacki uśmiech.
    — To, że cię tutaj znają to jeszcze mnie nie dziwi, ale to co masz w szklance już bardziej. Whisky od rumu stoi niedaleko, a pamiętam doskonale, jak się krzywiłaś na moje upodobania — pokręcił z rozbawieniem głową, odkładając jednocześnie swój kapelusz gdzieś na bok. Po czym sięgnął szklankę ze swoim alkoholem i upił z niej nieco zawartości.
    — Dziadku powiadasz? — przekręcił się nieco na swoim stołku, tak że tym razem siedział przodem do kobiety — Spokojnie, jeszcze tak źle ze mną nie jest. Pewnie bez fizjoterapeuty się obejdzie, ale jak zalegnę u ciebie na kanapie w sobotę to już musisz mi wybaczyć — chciał powiedzieć coś innego, jednak szybko ugryzł się w język, nieco zmieniając ton swojej wypowiedzi. Co, jak co… Rogers zazwyczaj na słowa nie zważał, ale chyba w towarzystwie Charlotte jednak coś się zmieniło i jeszcze nie był na tyle wyluzowany, aby mówić wszystko to, co ślina przynosiła mu na język.
    Uniósł nieznacznie brwi, gdy ta zmieniła niespodziewanie temat.
    — Nie masz mi za co dziękować — wzruszył lekko ramionami, naprawdę tak uważając — Chciałaś tatuaż, a ja ci jedynie poleciłem kogoś komu sam ufam — przyznał zgodnie z prawdą. Od wielu lat nie chodził do nikogo innego i nie miał zamiaru tego zmieniać. Alex był niezastąpiony w swym fachu. Jasne, może nie każdemu odpowiadał jego styl, jednak sam Rogers czuł się w nim bardzo dobrze. Poza tym kumpel nigdy go nie zawiódł i nawet, gdy coś działo się z tatuażem to ten potrafił mu zawsze szybko i fachowo pomóc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ja? Nie — pokręcił przecząco głową, mimowolnie trącając swoim kolanem udo rudowłosej. Jego ciało jakby samo ciągnęło do kontaktu z ciałem dziewczyny. Tak jakby łaknęło tej bliskości.
      — Właściwie niczego nie planuję na dzień dzisiejszy poza tym, aby otworzyć pod Nowym Jorkiem własny biznes. Chciałbym z Maxem (nie pamiętam już jak nazwałam kolegę od off-roadu, ale powiedzmy, że to ten sam :D) otworzyć wypożyczalnię, może z czasem uklepiemy jakiś większy teren na szaleństwa w błocie. A no i jeszcze chcielibyśmy uruchomić teren na paintball — w tonie jego głosu było można bez problemu wyczuć zapał, który miejmy nadzieję z czasem przerodzi się w czyny. Gdyby to wszystko faktycznie wypaliło to prawdopodobnie nie byłoby już sytuacji, że Colin mógłby z dnia na dzień zniknąć z miasta i wyjechać. W końcu miałby poważne biznesowe zobowiązania tutaj na miejscu.

      Rogers

      Usuń
  95. Czy chcesz dołączyć do wielkich iluminatów i spełnić swoje marzenie? Zyskać moc, bogactwo i sławę? Odbieraj 500 000 dolarów tygodniowo, awansuj na szczyt we wszystkim, co robisz, będziesz chroniony duchowo i fizycznie! jako członek rodziny iluminatów. nie przegap tej wspaniałej okazji, aby skontaktować się z nami teraz i być bogatym na zawsze. Aby uzyskać więcej informacji, zadzwoń lub wyślij do nas WhatsApp (+2347041743262) E-mail: johnrishgroup@gmail.com

    OdpowiedzUsuń