Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2081. They will run you down

Robimy wielki come back z panem Hughesem! Nie jest to notka najwyższych lotów, ale jest, a tutaj macie nawet link do karty postaci, gdzie zapraszamy po wątki! Chodźcie. :)


Obecnie, Nowy Jork — Brooklyn

— Callie?
W mieszkaniu było podejrzanie cicho, kiedy zrzucił ze stóp na podłogę w przedpokoju ubłocone buty i przeczesał palcami mokre włosy. Jedynym dźwiękiem, który mógłby świadczyć o czyjejś obecności w lokum był grający niezbyt głośno telewizor. Cooper od razu poznał znajomy głos prezenterki lokalnych wiadomości.
— Call?
Poza odgłosami dobiegającymi z telewizora, wszędzie doskonale słyszalny był szum rzęsistej ulewy, która nieoczekiwanie spadła na miasto, które od wielu dni się tego domagało. Metry sześcienne wody z impetem uderzały we wszystko, co stawało im na drodze. Dzięki deszczowi do mieszkania wpadał przyjemny, rześki wiaterek.
Zwykle, kiedy wczesnym wieczorem wracał do mieszkania po zamknięciu Tostmanii, siostry albo nie było wcale, albo wesoło podśpiewywała oddając się najprostszym domowym czynnościom. Fakt, że klucz w drzwiach nie był przekręcony i nie słyszał nigdzie krzątania siostry, obudził w nim niepokój. Hughes nie zwykł popadać w panikę z byle powodu, ale jeśli chodziło o Calliope – serce podchodziło mu do gardła, kiedy tylko nabrał najmniejszą choćby obawę, że coś może być nie w porządku.
Zastał ją w salonie. Siedziała nieruchomo na jednej z sof, wpatrując się beznamiętnie w telewizor. Plecy miała proste jak struna i zdawała się w ogóle nie mrugać. Nie był nawet pewien, czy dziewczyna pozwala sobie na oddech. Calliope nie należała do przesadnie poważnych ludzi, życie traktowała jako rozrywkę, ludzi miała za najlepszych przyjaciół i nie szczędziła sobie na przyjemności, wszystko tłumacząc tym, że żyje się tylko raz. Coop wiedział, że po części to jego wina, bo obserwując go i ucząc się od niego, nie mogła nabrać innej postawy.
Przysiadł na stoliku z palet, gdzie za blat robiła drewniana płyta ze sklejki i zmarszczył czoło. Miał ją teraz na wyciągnięcie ręki, a ona nadal nie zareagowała. Już chciał coś powiedzieć, kiedy dziewczyna mrugnęła, a po jej policzku spłynęła łza.
— Wrócił. — Powiedziała cicho, jakby dopiero teraz zarejestrowała obecność brata. — On tu jest, Cooper.
Nie potrzebował nic więcej. Żadne kolejne słowo nie było potrzebne. Zrozumiał. Zacisnął dłonie w pięści, w tej samej chwili kiedy Callie dotknęła swojego brzucha i wybuchła niepohamowanym płaczem, który dorównywał w sile nawet ulewie za oknem. Usiadł obok niej i objął ją ramieniem, nie odzywając się. Zbyt mocno zaciskał szczękę i doskonale wiedział, że każde słowo, które mógłby teraz powiedzieć, sprowadzałoby się do tego, że chciałby kogoś teraz zabić. Zabić właśnie jego. Potwora, który powrócił.

Pięć lat temu, Nowy Orlean

La Queue było popularnym miejscem na gastronomicznej mapie Nowego Orleanu. Swoim eklektycznym wystrojem i niesamowitymi widokami z tarasu na dachu budynku czarowało najbardziej wymagających, a jeśli ci nadal nie dali się przekonać młodej, ale osławionej już restauracji — zaczynała działać magia kuchni.
Cooper Hughes był młodym, ambitnym mężczyzną, który w zatrważającym tempie odniósł spektakularny sukces i wiedział, że nie dotarłby tak wysoko, gdyby nie pieniądze wspólnika. Nie byłoby go stać na kupno niewielkiego budynku na rogu dwóch ruchliwych ulic w mieście, a tym bardziej na odrestaurowanie go na tyle, aby móc stworzyć w nim miejsce, z którego byłoby się dumnym.
Jako szef kuchni nie miał sobie równych, karty dań układał tak, aby każdy mógł znaleźć w nich coś dla siebie, menu degustacyjne przyciągały wielu krytyków kulinarnych, nie tylko tych z Nowego Orleanu, ale i tych z miast oddalonych o kilkadziesiąt mil. W ogromnej przestrzeni, gdzie powstawała magia na talerzach, pracował zespół młodych, energicznych ludzi. W pocie czoła kroili, obierali, smażyli, gotowali i opiekali wszystko, co tylko mogli, aby stworzyć arcydzieło i zadowolić każdego klienta. Każdego wieczoru w La Queue sala zapełniona była po brzegi, a miejsca trzeba było rezerwować z co najmniej dwutygodniowym wyprzedzeniem.
Był dumny z tego, co udało mu się osiągnąć w tak krótkim czasie. Nigdy nie ośmieliłby się myśleć, że zajdzie tak daleko, podążając jedynie drogą, która wydawała mu się słuszna. Nie słuchał innych, którzy zacięcie odciągali go od gastronomii, nie przejmował się krytycznymi uwagami i zatroskanymi spojrzeniami. I teraz mógł się cieszyć. Cieszyć się tak, jak nigdy dotąd. I nigdy później…
Tego wieczoru na stoły podawano nowe menu degustacyjne, w którym każde danie było starannie dobrane, a składniki do nich wyselekcjonowane. Przyłożył się do najmniejszego szczegółu, a kiedy Chad wszedł do kuchni i skinął głową, Cooper w lot pojął, że na sali pojawił się jeden z bardziej wymagających krytyków w całym stanie.
— Dobra, ludzie! Teraz musimy dać z współpracowników. Mijał każdego z nich i kontrolował, czy wszystko odbywa się tak, jak zaplanował. A Cooper lubił mieć plan i lubił, jak ten podczas realizacji przynosił zamierzone efekty.
Trzy godziny później było po wszystkim. Restaurację opuścili ostatni klienci, a menadżer sali – wysoka, urokliwa Sophie i Chad weszli do kuchni, aby dołączyć do załogi uwijającej się przy sprzątaniu w szampańskich nastrojach.
— Dobra robota, wspólniku!
Mężczyzna ubrany w idealnie skrojony garnitur, w idealnie zawiązanym krawacie i równie idealnie zaczesanymi włosami, podszedł do Coopera, który wierzchem dłoni mógłby jeszcze zetrzeć perlący się na czole pot. Wyciągnął dłoń w stronę blondyna, posyłając swój wyćwiczony, niemalże hollywoodzki uśmiech. Młody Hughes mógł Chadowi zazdrościć wszystkiego – od bogactwa począwszy, powodzenia u kobiet, aż do zwykłej, a może niezwykłej smykałki do interesów. Chad był biznesmen tuż po trzydziestce, a osiągnął dużo więcej niż niejeden stary wyga. Ale teraz stał wyszczerzony, jakby to on odniósł sukces tego wieczoru, jakby to on był powodem tego sukcesu. Właśnie w takich momentach Cooper żałował, że zawiązał z nim spółkę. Mógł poczekać parę lat, zacząć od małej knajpki, zaoszczędzić i się rozwinąć. Powoli, w swoim tempie. A potem przypominał sobie o tym, ile satysfakcji przynosiły mu chwile spędzone w tej ogromnej, profesjonalnie wyposażonej kuchni.
Uścisnął dłoń wspólnika i zmusił się do lekkiego uśmiechu, a potem szybko odwrócił się do swoich prawdziwych współpracowników, wydał parę dyspozycji i sam wziął się do roboty. Im szybciej doprowadzą to miejsce do porządku, tym szybciej będą mogli pójść do domu i odpocząć przed kolejnym wariackim dniem. Chciał jeszcze podejść do Sophie i podziękować jej za dzisiejszy wysiłek, ale kobieta mizdrzyła się już do Chada. Pokręcił tylko głową i aby umilić czas, zaczął podśpiewywać to pod nosem, a Lucy zajmująca się w kuchni rybami, szybko podjęła przyśpiewkę. Wkrótce śpiewali (bądź też wyli) już wszyscy.

Obecnie, Nowy Jork — Brooklyn, Manhattan

Siedząc na kanapie, zastanawiał się, co w tamtym momencie zrobił źle. Dlaczego nie uchronił swojej siostry przed Chadem, dlaczego pozwolił, aby ten skurwiel zamotał nastolatce w głowie na tyle, aby zrujnować jej życie. Callie radziła sobie nieźle, ale odżyła dopiero w momencie, kiedy zaaklimatyzowała się w Nowym Jorku, a zajęło jej to trochę czasu. Teraz wszystko wróciło. Dziewczyna przepłakała co najmniej godzinę, zostawiając mokre ślady na koszulce brata, a teraz spała na kanapie. Spoglądał na nią i choć z pozoru wyglądał na spokojnego i odprężonego, w jego głowie kotłowały się przeróżne myśli. Starał się zrozumieć, ile czasu minie nim na dobre uwolnią się od byłego wspólnika. I wtedy pomyślał o Maille, nabierając przekonania, że Irlandka nigdy nie postawiłaby go w takiej sytuacji. Byłaby dobrym wspólnikiem. Nawet się uśmiechnął, jakby zrozumiał, co musi zrobić, żeby uwolnić się od starego życia ostatecznie. Sięgnął po telefon siostry leżący na stoliku i bez problemu odblokował urządzenie, żeby móc spojrzeć na ostatnie wiadomości.
„Maleńka, spotkajmy się dzisiaj o 21. Twój C.M.”
W wiadomości podany był adres drogiego hotelu wraz z numerem pokoju, w którym musiał zatrzymać się Chad. Cooper nakrył siostrę ciepłem kocem i wyszedł z mieszkania, odrzucając rozsądek, rozwagę i zimną kalkulację. Był wściekły. Miał świadomość tego, że nie polepszy swojej sytuacji w ten sposób, który właśnie spontanicznie zaplanował.
Mijał kolejne przecznice, nawet nie myśląc o zejściu w podziemia, jakby liczył na to, że nieco przydługi spacer pomoże mu ochłonąć, że może zdecyduje się w końcu zawrócić. Mijał kolejnych ludzi, zupełnie ignorując ich obecność, przystawał jedynie wtedy, kiedy wymusiła to na nim sygnalizacja świetlna. Dzień był coraz krótszy, więc uliczne latarnie już od jakiegoś czasu rozświetlały chodniki Nowego Jorku, a mimo to – ludzi na nich nie ubywało, dlatego raz na jakiś czas zderzał się z kimś ramieniem lub wpadał na kogoś, nim zdążył się zorientować w sytuacji.
Jego myśli daleko były od epizodów, które miały miejsce po drodze do hotelu. Wiedział jedynie tyle, że wskazana ulica znajduje się w rejonach Manhattanu położonych stosunkowo blisko do Brooklynu, mimo to spacer miał mieć kilka kilometrów, jak nie więcej, więc w momencie kiedy zaczął padać deszcz, Cooper zerknął w górę, potem na zegarek i nawet za siebie, ale nie zawrócił, zbiegł po schodach prowadzących do metra.
Przed dwudziestą drugą wszedł do wysokiego, przestronnego lobby, w którym słychać było szum wody z dwóch fontann i cichą muzykę. Oprócz recepcjonisty siedzącego za wysokim kontuarem, w pomieszczeniu nie było nikogo. Cooper, nieco zamoknięty, stał przez chwilę w miejscu, a dopiero po jakimś czasie minął go prawdopodobnie jeden z klientów hotelu. Hughes otrząsnął się i podszedł do recepcjonisty, prosząc o to, aby zaanonsował klienta z pokoju 315 o przybyciu gościa bez podawania szczegółów.
Stojąc w windzie, wsunął dłonie do kieszeni kurtki, zaciskając je automatycznie w pięści. Idąc długim korytarzem, wyłożonym czerwoną wykładziną, która tłumiła kroki, miał moment zawahania. Przez ułamek sekundy gotowy był odwrócić się na pięcie i opuścić budynek. Przyćmione ciepłe światło padające z kinkietów na jasne ściany sprawiało miłe wrażenie i pewnie w każdej innej sytuacji zauważyłby, że hotel spełnia najwyższe normy, a jego kuchnia musi być rajem na ziemi. Teraz jednak myślał tylko o jednym…
Zapukał lekko do drzwi opatrzonych tabliczką z odpowiednim numerem.
— Cal… — Uśmiech z twarzy Chada znikł bardzo szybko, zastąpiony zdziwieniem. Cooper błyskawicznie wyprowadził atak z pięści celując w nos nieco niższego od siebie mężczyzny. Korzystając z tego, że były wspólnik zatracił równowagę, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
— Dzień dobry, wspólniku… Dawnośmy się nie widzieli. — Warknął, szykując się do kolejnego ciosu, ale Chad wciąż nie wyprostował się po kolejnym. — Chyba nie wyrównaliśmy rachunków, co?
Chad nadal wyglądał tak samo, jak wtedy, kiedy widzieli się po raz ostatni na sali sądowej, z tymże teraz pozbawiony był swoich głównych atrybutów – marynarki i krawata. Biała koszula nie była zapięta na ostatni guzik i perfekcyjnie wsunięta za ciemne, eleganckie spodnie. Jasny materiał zaplamiły plamki krwi, ale Cooperowi wcale nie było żal idealnego wizerunku mężczyzny.
Chad Mitchell w końcu zdecydował się wyprostować. Odpiął guziki od rękawów koszuli i zaczął podwijać materiał, spoglądając na Hughesa wyzywająco. Nie zamierzał się ugiąć, a blondyn wcale się tego nie spodziewał.
— Masz rację, Coop. Nie wyrównaliśmy.

Trzy lata temu, Nowy Orlean

Hughes do tej pory uwielbiał poniedziałkowe poranki, bo właśnie wtedy mógł wylegiwać się w łóżku do oporu – La Queue było zamknięte po weekendowym szaleństwie, a on miał aż jeden dzień na to, żeby nic nie robić. Zwykle pozwalał sobie nawet na to, żeby nie myśleć o nowych smakach, przepisach i kompozycjach, które mógłby stworzyć na talerzu. Zwykle nie myślał o niczym. Wyciszał się i uspokajał.
Ten poniedziałek był jednak inny. Dochodziła piąta rano, a on ani nie był w swoim mieszkaniu, ani tym bardziej w łóżku. Minionej nocy nie miał okazji nawet przyłożyć głowy do miękkiej poduszki, nie zmrużył też oka. Nie chciał i nie mógł.
Siedząc pod ścianą pokrytą jasnymi kafelkami, na zimnej podłodze, rozglądał się niepewnie po opustoszałym wnętrzu. Źródłem światła w dużej, teraz zupełnie obcej kuchni, były słabe jarzeniówki zapalone nad dotychczasowym stanowiskiem, gdzie jego współpracownicy przygotowywali ryby. Przymknął powieki, próbując przywrócić regularny, głęboki oddech. Jego serce momentami kompletnie zwalniało, by po chwili podjąć pracę w szaleńczym tempie.
Jeszcze dwa miesiące temu niczego nie podejrzewał, jeszcze dwa miesiące temu był współwłaścicielem świetnie prosperującej restauracji, wydawało mu się nawet, że uchodził za najszczęśliwszego człowieka. A teraz? Ten poniedziałkowy poranek był ostatnim, który spędził w kuchni restauracji będącej całym jego światem. Restauracji, którą sprzedał, żeby móc pokryć przynajmniej część długów, jakimi obarczony był jego biznes.
Coraz częściej docierało do niego, że nie był to jego biznes i nigdy miał nie być, włożył w niego zbyt wiele serca, poświęcił się w całości czemuś, co nigdy miało nie być jego. Włożył zbyt wiele i był ślepy na to, co działo się dookoła niego. Musiał przyznać, że Chad był sprytny, umiejętnie maskował swoje przekręty i malwersacje, a teraz…
Hughes westchnął i uniósł głowę, po raz kolejny przyglądając się każdemu elementowi wnętrza i wyposażenia. Na wyczyszczone sprzęty, na garnki pozostawione na blatach. Brakowało mu odgłosów gotowania i wesołych pogadanek zaangażowanej załogi. Podnosząc się z podłogi, nie był pewien, czy nogi utrzymają ciężar ciała. Był zmęczony. Psychicznie i fizycznie.
Ignorował uporczywie dzwoniący telefon, rejestrując kątem oka, tylko tyle, że to Callie wydzwania od kilku dobrych godzin. Mimo troski, którą chciał i musiał ją otaczać, miał jej wiele za złe. Winił ją za to, że wdała się w romans z Chadem, że broniła kogoś, kto wykorzystał naiwność Coopera, że pozwoliła na to, aby Mitchell sterował jej życiem, że była cholernie i paskudnie uległą marionetką. I choć wiedział, że postawa Callie nie miała żadnego znaczenia dla sytuacji La Queue, to w ogólnej sytuacji Coopera odcisnęła olbrzymie piętno. Mimo życia walącego mu się na barki, mimo tego, że nie miał siły być silny, musiał być — w momencie, kiedy Callie za namową Chada usunęła ciążę i zmuszona była przez komplikacje przebywać w szpitalu, musiał być silny. Dla niej. Mimo całego rozgoryczenia, które trawiło jego duszę, nie mógł okazywać słabości. A chciał. Raz w życiu. Chciał być słaby choć raz.
Zostało około pięciu godzin do momentu, w którym nowi właściciele budynku przyjdą odebrać klucze. Miał zatem pięć godzin, aby przygotować perfekcyjny uśmiech i pożegnać się z dotychczasowym życiem. A potem będzie mógł być słaby. Najsłabszy.

Obecnie, Nowy Jork ─ Brooklyn

Przed wejściem do budynku splunął śliną wymieszaną krwią, otarł usta i lekko chwiejąc się na nogach, wdrapał się na drugie piętro. Nacisnął na klamkę, ale drzwi do mieszkania, o dziwo, nie otworzyły się pod naporem jego ciężaru. Stęknął cicho, podpierając się o ścianę i walnął w drzwi, wydobywając z siebie resztki energii. Powtórzył czynność, ale nim zdołał zrobić cokolwiek więcej, osunął się po kancie ściany, ignorując ból w plecach i wylądował na wycieraczce.
Po spotkaniu z Chadem wylądował w barze na Brooklynie i wlał w siebie cztery mocne drinki, które pomogły mu uśmierzyć ból. Zakładał, że gdyby wylądował w lokalu o nieco lepszej reputacji, jego stan mógłby zainteresować kogokolwiek, od członków personelu począwszy, na klienteli kończąc.
— Cooper?!
Głos Callie nie wyrwał go ani z zadumy, ani z letargu. Podniósł jedynie głowę, pokazując jej w pełnej okazałości pokiereszowaną twarz. Uśmiechnął się nawet. W zamiarze miał wstać, żeby pokazać swojej siostrze, że wszystko jego w porządku, ale zamiast tego tylko czknął.
— Coś ty najlepszego narobił? — spytała, kucając tuż przy nim, ale kiedy mężczyzna spróbował skupić na niej spojrzenie, wzięła głębszy wdech i od razu cofnęła głowę. — Śmierdzisz jak najgorszy menel, a wyglądasz gorzej niż najgorszy menel. Coś ty zrobił? — ponowiła pytania.
— On już tu nie wróci.
Nie powiedział nic więcej. Wyszczerzył się tylko, jakby to, co zrobił, było faktycznie powodem do przeolbrzymiej dumy.
— Coś ty zrobił? — spytała raz jeszcze i usiadła tuż obok niego, a potem zaczęła się śmiać. Głośno, radośnie i nieprzymuszenie, jakby ktoś wreszcie zdjął z jej barków ogromny ciężar.
Brawo, Cooper. Jesteś najlepszy.

8 komentarzy

  1. Jejku, jej, czy mnie oczy nie mylą? Czy to właśnie nasz ulubiony sprzedawca tostów wraca do Nowego Jorku? ^^
    Czuję się całkowicie oczarowana tą notką, choć to chyba nic zaskakującego. Masz cudownie lekkie, a przy tym konkretne pióro i szczerze Ci tego zazdroszczę – mnie przeważnie wychodzą tasiemce, z których połowę tekstu mogłabym wyciąć. ;D Przykro mi czytać o tym, co wydarzyło się z życiu Coopera te trzy lata temu, chyba nie potrafię sobie wyobrazić, jak to musiało na niego wpłynąć, dlatego tym bardziej podziwiam go za hart ducha i to, jak radosnym facetem potrafi być teraz. Do tego jego relacja z Callie – jestem zupełnie zafiksowana na punkcie braterskich więzi i zawsze chwytają mnie za serce. Tu rodzeństwo Hughes ma coś tak wyjątkowego, pięknego, że aż przyjemnie się czyta.
    Dobrze widzieć Cię ponownie wśród Nowojorczyków, Farbowany Lisku! A gdyby przypadkiem brakowało Ci wątków, to wiesz, gdzie nas znaleźć. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż się mordka cieszy, jak się czyta takie komentarze! <3
      Potrzebowłam z Cooperem odrobiny wytchnienia, ale brakowało mi i jego, i wątków, i pisania, i Darlene! Dlatego cieszę się, że się cieszysz i zapukałam już do Ciebie. Chodźmy pisać! <3

      Usuń
  2. [Aaaa! To pierwsze na co mnie stać. Losie, w życiu nie podejrzewałam, że kochany Cooper ma za sobą takie dramaty! Mam ochotę go wyściskać i przytulić do serduszka, bo przecież taki poczciwy i złoty z niego facet! Teoretycznie jestem przeciwniczką każdej przemocy, ale poczułam wewnętrzne spełnienie, kiedy Chadowi się dostało! No i znowu będę płakać w następnych dniach, że nie dane mi mieć starszego brata <3]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie wiem jak to się stało, że znowu ucięło mi cały akapit komentarza, blogger serio musi mnie nienawidzić. W każdym razie pisałam jeszcze, że cieszymy się z Miley, że Cooper jest cały, bo już się bałyśmy, że jednak uderzył się mocno w głowę podczas rowerowego wypadku, także uff! Oprócz tego chwaliłam jeszcze samą notkę, ale blogger jest aż tak złośliwy (może zazdrośnik z niego), że bardzo się postarał, żebyś tego nie przeczytała :D W każdym razie konkluzja była jedna: czekamy na kolejne notki, ale już takie bez wcześniejszych ucieczek! :D]

      Usuń
    2. Cooper bardzo skrzętnie ukrywa te dramaty przed całym światem, bo nie lubi do tego wracać, ale no... W notkach mogę Wam co nieco tajemnicy uchylić.

      I cieszę się, że się podobało. A zazdrosny blogger niech sobie da spokój, a nie. :D

      Usuń
  3. Zakończyłaś notkę w taki sposób, że troszkę obawiam się tego, co Cooper faktycznie zrobił i mam nadzieję, że moje myśli powędrowały w złym kierunku, a współpracownik Maille nie zostanie zamknięty za kratami :P Także jeśli Cooper zrobił jedynie to, co powinien i nic więcej, to z chęcią przybijemy mu piątkę, a nawet dwie! I cieszymy się, że nasz ulubiony kolega z pracy w końcu do nas wrócił! Ja się stęskniłam, Maille się stęskniła i stali klienci Tostmanii również się stęsknili! Także, no... Niech Cooper tam lepiej szybko trzeźwieje, rano widzimy się w pracy! ^^
    A to zakończenie chyba nie da mi spokoju. Ale nawet nie chcę Cię pytać, co i jak, żeby nie psuć sobie zabawy przy czytaniu kolejnych Twoich opowiadań, bo mam nadzieję, że jeszcze jakimiś nas uraczysz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaak, ja się tu koniecznie muszę podpiąć, bo zakończenie jest trochę straszne. Właściwie to Coop wydaje się w nim taki... nienormalny, jak wariat odrobinę :P
      ale cała notka to sztosik na najwyższym poziomie ;) jak wspomniała na pierwszym miejscu sierściuchowa, Twoje pióro jest jak marzenie, wciąga nie wiadomo keidy, jest lekkie, a przy tym po prostu niesie przez treść bardzo przyjemnie ;D zazdroooo! :)
      wracaj, trzeba podkarmić Charlie ;)

      Usuń
    2. Dziewczynki! Miło mi naprawdę czytać takie komentarze. Cooper już do Was biegnie po wątki. :D I karmić też, bez obaw. :D

      Usuń