Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2074. "W przeszłość przenoszą nas wspomnienia, a w przyszłość - marzenia."

Drodzy Autorzy!

🎉Dziś szczególny dzień! Świętujemy dziesiąte urodziny bloga i przyznam szczerze, iż nie chce mi się wierzyć, że już tyle czasu minęło od dnia jego otwarcia. Doskonale pamiętam moment, w którym dołączyłam na NYC. Moje powitalne opowiadanie było jednym z pierwszych, lecz wtedy dość szybko zniknęłam z bloga. Wyjechałam na wakacje, a po moim powrocie na NYCu było już tyle postaci i tyle się działo, że szesnastoletnia wówczas ja stwierdziłam, że tego nie ogarnę... Wróciłam rok później i od tamtej pory jestem. Najpierw jako zwyczajny autor, później pomoc administracji, aż w końcu złożyło się tak, że przejęłam pieczę nad blogiem, ponieważ związałam się z nim na tyle, że nie wyobrażałam sobie, by NYC mógł przestać istnieć. Ten blog jest dla mnie jak powrót do domu po całym dniu poza nim, choć może to nieco toporne porównanie... Tutaj wszystko jest znajome, Wy jesteście znajomi i nawet nie wiem kiedy, NYC stał się stałą w moim życiu, bez której nie wyobrażam sobie codziennej rutyny.
🎉Jednakże sama niczego bym tutaj nie zdziałała. Często śmieję się, że choćbym miała pisać sama ze sobą, to bloga nie usunę i taka jest prawda. Lecz gdyby nie Wy, autorzy, nie udałoby się w tym miejscu stworzyć tak niepowtarzalnej atmosfery. Bez Was ten blog nie miałby duszy. Duszy, która przez te wszystkie lata rozkwitała i wciąż, nieustannie kwitnie, czym nie mogę przestać się zachwycać. Dlatego w tym miejscu chciałabym Wam serdecznie podziękować. Za to, że zawsze jesteście, zarówno w tych gorszych jak i lepszych okresach. Że mimo wszystko nie muszę pisać sama ze sobą... ;) Dziękuję. Po prostu dziękuję, po żadne słowa nie oddadzą tego, jak bardzo jestem Wam wszystkim wdzięczna za to, że jesteście i że razem tworzymy to miejsce.
🎉Dziękuję również Wam, drogie dziewczyny: El Eno, Farbowany Lisie i Nicponiu, za ogromną pomoc i serce, które wkładacie w bloga. Dziękuję za to, że pozostajecie na posterunku, kiedy ja nie mogę i czuwacie nad wszystkim, często prześcigając się w administracyjnych obowiązkach. Odwalacie kawał dobrej roboty! Dzięki Waszemu wsparciu i obecności zarówno ja, jak i pozostali autorzy nie musimy się o nic martwić i cieszę się niezmiernie, że mam tak zgraną i dobraną ekipę do pomocy!
🎉Cóż, po podziękowaniach przyszedł czas na jeszcze jedno, nie takie znowu małe życzenie. Życzę nam wszystkim kolejnych wspólnych dziecięciu lat! Nie mam pojęcia, jak potoczą się nasze życia. Nie mam pojęcia, jak potoczy się dalszy los tego bloga. Ale póki będą chętni, by na nim pisać, póty my postaramy się tworzyć dla Was to miejsce. A teraz... Sto lat! Bawmy się i świętujmy! Poniżej znajdziecie nadesłane do nas opowiadania, ale też nie martwcie się, nic straconego! Jeśli przyślecie coś na nasz administracyjny adres po terminie, chętnie to opublikujemy! Zostawiam Was z opowiadaniami, zachęcam do czytania, a także wspominania Waszych losów na NYC w komentarzach. I wiecie co? Kocham Was wszystkich z całego serducha!

- Dzwoniłeś do Maxwella? – zapytała brunetka, poprawiając krawat pod szyją wysokiego blondyna. 
- Tak, już od wczoraj jest w Nowym Jorku.
- A do Irm?
Tutaj na dłuższą chwilę zapadła cisza. Uśmiechnął się blado, po czym złożył delikatny pocałunek na czole kobiety. To wszystko nie było takie proste. Życie spotkanej tu dwójki, nie należało do usłanych różami. Pożegnanie z Nowym Jorkiem nie było szczęśliwe. Ani dla jednego, ani dla drugiego. Jednak czy był jakikolwiek sens, aby wracać do tych bolesnych chwil, które wręcz siłą, wyrwały ich z miasta, które nigdy nie zasypia? Musicie po prostu uwierzyć na słowo, że ten blondyn, który stał przed wami, jeszcze kilka lat temu był wrakiem człowieka. Musiał wszystko budować od nowa. Stracił ogromną, nieźle prosperującą, firmę, a to wszystko przez fakt, że został uznany za zmarłego. To było okropne, że błędnie zidentyfikowano zwłoki. Pomylili się, potwornie. 
Dziś był człowiekiem, który po tych wszystkich zawirowaniach ledwie, co wszedł do samolotu. Musiał naćpać się prochami, by w ogóle, wylądować z powrotem w Ameryce. Jednak to nie był błąd. Na stałe osiadł w San Francisco, poznając tam drobną brunetkę, która sama nie chciała wracać do Wielkiego Jabłka. Obawiała się szykan ze strony swojego byłego partnera. Nie mogła go winić za to, że zabrał syna do siebie. W końcu nie było jej w Ameryce całe trzy lata, zanim wyrwała się z koszmaru, który rozgrywał się w jej ojczystym kraju. 
Alva Pettersson i Daniel Ryder od prawie sześciu lat tworzyli szczęśliwe małżeństwo. Oboje pomagali sobie wrócić powoli do życia i chyba można ich nazwać lekko dysfunkcyjnymi, bo nie zawsze zachowywali się jak reszta społeczeństwa. Co przez to rozumiem? Mimo młodego wieku po prostu prowadzili spokojne i sielankowe życie. Oboje byli ledwie ludźmi po trzydziestce, a co? Ich życie kręciło się tylko i wyłącznie wokół piekarni, którą razem stworzyli i sporego ogrodu przed domem. Mieli dosyć jakichkolwiek afer, szybkiego tempa życia i innych tego typu rzeczy. Dlatego też, nie utrzymywali kontaktu z osobami w swoim wieku, którzy zazwyczaj byli dopiero na etapie rozwijania kariery zawodowej i ciągłych imprez. To nie był świat państwa Ryder. Jedyny kontakt ze starym światem jaki mieli, to znajomość z Maxwellem Pullmanem, który około pięć lat temu sam przeniósł się z Nowego Jorku do Chicago. Miał w końcu niewiele do gadania w momencie, gdy kontrakt w Rangersach wygasł, jego osobę wykupiono, za grube miliony, do Chicago Blackhawks. Tam przyczynił się do, wcale nie tak małego sukcesu, bo w 2015 roku udało im się, jako drużynie, zdobyć prestiżowy Puchar Stanleya. Niestety przez ten kontrakt utracił miłość swojego życia. Jego związek z Inez Grant nie przetrwał próby czasu i dzielących setek mil. Niby dzielił ich dwugodzinny lot samolotem, jednak niestety chyba Max dodatkowo przyczynił się do rozpadu ich związku przez to, że miał słabość do kobiet i niestety oglądał się za krótkimi spódniczkami. Wylądował kilkukrotnie z inną w łóżku. Jednak miał na tyle honoru, aby powiedzieć o tym Inez wprost. Wtedy oboje stwierdzili, że to kompletnie nie ma sensu. A może Pullman tak stwierdził? Bo Nezia prawdopodobnie nie chciała już go w ogóle znać.  
Nadszedł maj. Dla państwa Ryder to był przełomowy dzień, bo oboje zgodnie zdecydowali się na moment wrócić do czasów, które nie należały do najprostszych. Przekroczyli próg uczelni, na której studiował blondyn. Nie wiedzieli czy dobrze robią pojawiając się na Jubileuszu, ale chyba nadszedł czas pogodzić się z przeszłością i bez bólu zacząć ją wspominać. A to była najlepsza ku temu okazja, prawda?
Max czekał już na nich przy ich stoliku, gdzie mogli odnaleźć winietki ze swoimi nazwiskami. Alva uśmiechnęła się delikatnie i powitała bruneta muśnięciem jego policzka. Pullman też już nie wyglądał na tak roztrzepanego człowieka jak kilka lat temu, a może po prostu próbował zachować spokój i jakieś zdystansowanie?
- Co siedzisz tak na szpilkach? – zapytał w końcu blondyn, siadając obok starego przyjaciela. 
- Widziałem ją… - mruknął, rozglądając się po ogromnej balowej Sali, przez którą przewijało się tysiące osób.
- Kogo? – Daniel zmarszczył brwi, nie bardzo rozumiejąc.
- Inez – sportowiec ściszył głos, jakby bał się, że ktokolwiek, poza nimi, ich usłyszy. 
Alva jedynie pokręciła lekko głową, uśmiechając się delikatnie. Popijała szampana, rozglądając się po sali. Czyżby podświadomie szukała sylwetki Alastora Ławrowa? Nawet nie wiedziała, co się u niego teraz w życiu dzieje. Miał kogoś? Czy jej syn był szczęśliwy? Dwa dni temu miał ósme urodziny. Niesamowite prawda? Wysłała mu paczkę, ale nawet nie miała pojęcia czy do niego dotarła, bo nigdy nie otrzymała odpowiedzi zwrotnej. Westchnęła cicho, a w tym samym momencie Max przerwał jej rozmyślania, wyciągając z kieszeni marynarki grubą i dość pokaźnych rozmiarów kopertę.
- Znalazłem to przy ostatniej przeprowadzce.
Daniel od razu uśmiechnął się nieznacznie, już domyślając się co się w niej znajdowało.
- Pokaż – poprosił, wyciągając w jej kierunku rękę. 
Nie pomylił się, bo wyciągnął z niej kilkadziesiąt zdjęć, które na szczęście Pullman zachował. 
- To był twój łącznik ze światem po amnezji, pamiętasz? – brunet, przekazał mu kopertę.
Blondyn drżącymi rękami po nią sięgnął i zaczął wyjmować zdjęcia.
Eli. Jej zdjęć było naprawdę sporo. Byli młodymi ludźmi, którzy dopiero, co zaczynają przygodę z New York College. To był burzliwy czas dla nich obojga. Mieli ledwo po siedemnaście lat, gdy byli ze sobą być. Niestety tak młody wiek zweryfikował wszystko, a raczej głupota Rydera. Tak, w wypadku komunikacyjnym stracił pamięć. Wróciła, ale już było zdecydowanie za późno. 
Irmelin. Fotografii blondynki w całym stosie było zdecydowanie najwięcej. 
- Mogliście otworzyć prywatne przedszkole – roześmiał się brunet, przeglądając razem z parą fotografię, na których widać było wieli brzuch Turlington i blondyneczkę, która stała tuż obok niej. Na innym znowu zdjęciu uchwycili całą szóstkę. Kto by pomyślał, że tak wiele może się zmienić. Niestety, wyjechała do Bostonu. Dziś? Utrzymywali jedynie kontakt korespondencyjny i wymieniają się opieką nad bliźniakami.  
April. Wariatka, którą w tamtych czasach nazywał siostrą. Ona natomiast, ochrzciła Daniela skrzatem i Złomkiem. Nie pytajcie dlaczego, bo niestety nikt nie pamiętał skąd się to wzięło. Może po prostu dlatego, że razem wpadali zazwyczaj na durne pomysły i cofali się w rozwoju, oglądając przez cały dzień bajki w telewizji?
Na samą myśl o blondynce, chciało mu się śmiać.
Juli, z którą było kilka nieporozumień, ale wybrnęli z tego cało. Wspaniała osoba, która zawsze bezinteresownie pomogła, o każdej porze dnia i nocy. 
Rose, która pracowała w jego firmie. Przez, co oboje musieli radzić sobie z plotkami na temat tego, że to właśnie z nim jest w ciąży i robi karierę przez łóżko. Zawsze starali się jednak to obrócić w żart i nawet kilkukrotnie zdarzyło im się wkręcać pracowników, że się nie mylą.  
Zdjęcia Maxa, też się zachowały. Jeszcze z czasów liceum, gdzie razem grali w jednej drużynie. Od zawsze jego tok myślenia był nieco inny, jednak był jedyną osobą, która trwała obok. Jeden i drugi zawsze mógł na siebie liczyć i nigdy się to nie zmieniło. 
Charlie. Oj, to była chodząca encyklopedia, gdy rozpierała go energia, uśmiech sam pojawiał się na twarzy jego towarzyszy. Daniel traktował go jak młodszego brata. Będzie musiał wybrać się na cmentarz. Zdecydowanie. 
Jonas Brothers. Jednym słowem nie dało się ich nie lubić. Wystarczyło spojrzeć na zdjęcie, które przyprawiało o łzy ze śmiechu. Z nimi człowiek nigdy nie mógł się nudzić.  
Czy którekolwiek z nich żałowało tego, że tego dnia się tutaj pojawiło? Nie, to był najlepszy pomysł od kilku dobrych lat. Miło było pobyć w starych, poczciwych szkolnych murach i powspominać młode lata. 


Może i Inez nie była absolwentką New York College, bo szkołę skończyła w Chicago i przeprowadziła się do Wielkiego Jabłka znacznie później, lecz nie mogła przegapić takiej okazji i gdyby nie pojawiła się na zjeździe absolwentów połączonym z balem charytatywnym, pewnie żałowałaby tego do końca życia i o jeden dzień dłużej. Decyzja była więc prosta i blondynka podjęła ją błyskawicznie, bez mrugnięcia okiem. Aiden nie miał tutaj niczego do gadania, mógł właściwie zdecydować jedynie o tym czy będzie jej towarzyszył, czy też nie. Inez nie zamierzała na niego naciskać, lecz mężczyzna stanął na wysokości zadania i nawet specjalnie z dużym wyprzedzeniem postarał się o urlop. Ostatecznie wszystko mieli dopięte na ostatni guzik jeszcze na długo przed dwudziestym trzecim maja.
— O rany, o rany, o rany — powtarzała nerwowo jak mantrę, kiedy kilka miesięcy później późnym popołudniem zatrzymali się na rozległym parkingu przed szkołą. Była pod wrażeniem tego, jak wiele osób zdecydowało się wziąć udział w tym wydarzeniu. Mimo że przyjechali odpowiednio wcześniej, długo szukali wolnego miejsca, a za nimi ciągnął się jeszcze sznurek samochodów.
— Spodziewałaś się tylu osób? — Wyciągnąwszy kluczyk ze stacyjki, Aiden uśmiechnął się szeroko, widząc rumieńce, które wypełzły na twarz Inez.
— Nie — szepnęła gorączkowo, kręcąc głową. Jej rozbiegane spojrzenie omiatało parking, aż w pewnym momencie blondynka zamarła i mocno zacisnęła palce na krawędziach fotela.
— O rany! — powiedziała najgłośniej i najbardziej dramatycznie jak do tej pory. — Sienna! — wykrzyknęła i posłała mężowi przelotne spojrzenie, odrobinę przepraszające, bo też zaraz jak oparzona wyskoczyła z samochodu i ruszyła w kierunku dawno niewidzianej przyjaciółki.
— Sienna! Si! — zawołała, starając się przekrzyczeć zgiełk panujący na parkingu. Podczas gdy prawą ręką jej machała, lewą przyciskała dół rozkloszowanej sukienki do ciała, przez co ktoś o uważnym spojrzeniu mógłby dostrzec odcinający się pod błękitnym materiałem zaokrąglony brzuch. — Sienna! — Już nie tyle wołała, co darła się jak głupia, uśmiechając się tym szerzej, im mniejsza była dzieląca je odległość.

Jordan nie był zachwycony tym, że jego żona upierała się na zjazd absolwentów szkoły, do której uczęszczała może niecały rok. Nie śmiał jednak się sprzeciwiać komuś, kto zarządzał sprawnie całym jego życiem. Siedząc na kanapie w pokaźnym salonie, spoglądał na raczkującego po miękkim dywanie syna, wsłuchiwał się w odgłosy dobiegające z jednej z łazienek i nie pozostało mu nic innego jak co jakiś czas poprawiać swój krawat.
─ Mamo! To boli! Nie szarp!
─ Maddie, do jasnej cho… Przestań się wiercić. Chcesz mieć tego warkocza czy nie?
Głos Sienny wcale nie brzmiał groźnie. Miała zbyt wielką słabość do swojej córeczki i nie mogła nawet udawać, że się na nią złości. Po chwili, mała blond włosa bestia wpadła do salonu i wskoczyła na kolana Jordana.
─ Nie chcę tam iść ─ szepnęła konspiracyjnie, spoglądając na ciemnoskórego mężczyznę, który uśmiechnął się szeroko. Madelaine może i nie była jego córką, ale kochał ją nad życie, choć bardzo trudnym było dzielenie się małą z jej biologicznym ojcem. Spojrzał na małego Jaspera, który natomiast zajęty był sobą i nowymi, kolorowymi klockami.
Na całą tę scenkę spoglądała też Sienna, zastanawiając się, kiedy nastąpił moment, w którym została najszczęśliwszą kobietą na świecie. Mimo wyroku ginekologa, że nigdy nie będzie mogła mieć dzieci, miała ich teraz dwójkę. Mimo wielu sercowych niepowodzeń, nie poddała się i teraz miała najwspanialszego męża na świecie.
─ Idziemy, kochani. Młoda damo, bez obrazy majestatu proszę, wstawaj i do auta ─ próbowała zabrzmieć stanowczo. Podeszła do niespełna dwuletniego syna, spojrzała na sześciolatkę i westchnęła. Wtedy też rozbrzmiał głęboki śmiech Jordana.
─ Jesteś pewna, że te papcie to odpowiednie obuwie do sukienki, mała?

Sienna stała przy ciemnym SUVie wypinając Maddie z fotelika. Tłum, który się tu zebrał przeszedł jej wyobrażenia. Trzymając sześciolatkę w górze, rozejrzała się dookoła, w końcu postawiła ją na ziemi, poprawiła tiulową sukieneczkę i złapała za małą rączkę. Upewniła się, że Jasper jest bezpieczny w ramionach Jordana i zamknęła wóz. Odetchnęła. Ubrana w przylegającą, bandażową sukienkę w pięknym, bordowym kolorze, nie wyglądała jak zakręcona matka, która nie potrafi zapanować nad sześciolatką, a jak kobieta sukcesu. I tak też się czuła. Wraz z wiekiem i po dwóch ciążach przybrała nieco, nabyła pełniejszych kształtów, ale nadal była wysportowana i szczupła, ale zdecydowanie bardziej kobieca.
Słyszała bardzo znajomy głos. Odwróciła się na pięcie i wśród tych wszystkich ludzi wypatrzyła swoją ukochaną blondynę. Chciała się wyrwać i biec, ale raz, że przeszkadzały jej w tym wysokie szpilki, a dwa, że uniemożliwiała to mała Maddie. Dopiero teraz do Sienny dotarło, że już dawno przestała być beztroską dwudziestolatką. Spojrzała błagalnie na męża, który prędko zrozumiał jej intencję i odebrał dłoń córki. Sienna, dziwnym truchtem, ale truchtem, pognała w stronę przyjaciółki i zatrzymała się tuż przed nią, szczerząc się jak głupi do sera. Ale mogła być głupia, o ile jej serem była Inez.
─ Inez ─ sapnęła w końcu, wyciągając ramiona w stronę blondynki. Była ratowniczka medyczna zwolniła dopiero, gdy znalazła się jakieś dwa metry od przyjaciółki, co oznaczało, że wpadła w jej ramiona ze sporym impetem. Czując, że z tego powodu Sienna zachwiała się na wysokich obcasach, najpierw przytrzymała ją stanowczo, a dopiero później obdarzyła solidnym uściskiem na przywitanie.
─ Dobrze cię widzieć! ─ powiedziała z uśmiechem, kiedy w końcu się odsunęła. Co prawda jedynie na wyciągnięcie ramion i wciąż delikatnie przytrzymywała dłońmi łokcie Sienny, ale jednak. To pozwoliło jej na uważne zlustrowanie wzrokiem sylwetki kobiety, a w miarę tych oględzin na usta blondynki wypełzł zaczepny uśmieszek.
─ No, no ─ cmoknęła, z rozbawieniem kręcąc głową. ─ Jeśli tak wygląda matka dwójki dzieci, to ja powinnam już planować kolejne! ─ oznajmiła i roześmiała się wesoło. ─ Aiden, słyszałeś! ─ zawołała, przez ramię spoglądając na mężczyznę, który zamknął samochód i nieśpiesznie zbliżał się w ich kierunku, z rozbawieniem obserwując, jak jego żona zachowuje się niczym licealistka.
─ Nie i chyba nie chcę wiedzieć, co wymyśliłaś ─ przyznał, gdy tylko zobaczył ten charakterystyczny błysk w jej niebieskich oczach, po czym wymienił z Jordanem nie tylko uścisk dłoni, ale również porozumiewawcze spojrzenie. Prawdopodobnie obydwaj mężczyźni czuli, że nie zapanują dzisiaj nad tą dwójką kobiet, które myślami były daleko stąd, w czasach, gdy żadna z nich nie znała swojej przyszłości, będącej obecnie ich aktualną, jak najbardziej namacalną teraźniejszością.
Sienna zaśmiała się. Nic innego nie przychodziło jej teraz do głowy, jak tylko się śmiać. Utrzymywała kontakt z Inez, była mniej więcej na bieżąco z wszystkimi informacjami, ale przez pęd życia i natłok obowiązków nie mogła widywać się z przyjaciółką zbyt często, dlatego to spotkanie cieszyło ją tak bardzo.
Utuliła ciężarną blondynkę. Gdyby nie fakt, że przyprowadziły ze sobą towarzyszy życia, pewnie byłyby obojętne na cały zewnętrzny świat. Sienna wpatrywałaby się w Inez bez przerwy, nie mogąc się nadziwić temu, jak poznana kiedyś przypadkiem młoda kobieta, teraz rozkwitła, ale coś małego przylepiło się do jej nogi, ciągnąc za skrawek spódnicy.
─ Maddie nie może się doczekać kuzynostwa, także nie przerywajcie produkcji ─ zaśmiała się, spoglądając teraz na biednych mężczyzn, którzy oddali się pewnie o wiele ciekawszej rozmowie. Sienna złapała za rączkę swoją córkę, a potem drugie ramię wyciągnęła w kierunku Inez. I znowu wychodziło na to, że musiały radzić sobie same.
─ Myślisz, że spotkamy kogoś znajomego? Gabriela? Silver? Dana? ─ spytała, momentalnie przypominając sobie znajome twarze. Fakt faktem z Gabrielem miała raczej stały kontakt, podobnie jak z jego siostrą, w końcu Maddie była Garsonówną, nie mogła uniemożliwiać jej biologicznemu ojcu spotkań. Mimo tego, nie wiedziała, czy starzy znajomi wybierali się na bal.
Niegdyś panna Grant, teraz pani Henderson z przyjemnością ujęła ramię Sienny i uśmiechnęła się do Maddie, którą pogładziła po główce. Delikatnie, by przypadkiem nie zniszczyć pieczołowicie zaplecionej przez mamę fryzury.
─ Albo Soel i Collen. Rosalie, Iana i Quinn. Leę, Petera, Narcisse, Cass i Matthew ─ wymieniła i westchnęła ciężko, po czym zamrugała szybko, by przegonić gromadzące się w niebieskich oczach łzy. Przez burzę hormonów, wcześniej raczej nieskora do płaczu, teraz wyjątkowo szybko i nader często się wzruszała, co wyjątkowo bawiło Aidena.
─ To były czasy… Tyle się wtedy działo, tyle czasu spędzało razem, a teraz mam kontakt zaledwie z garstką tych osób ─ mruknęła i pokręciła głową, po czym mocniej zacisnęła palce na ramieniu Si, ciesząc się, że kobieta była jedną z tych, z którą znajomość wciąż trwała i nie widać było jej końca.
Mury college’u rosły przed nimi, w miarę jak powolnym krokiem pokonywały dzielącą je od wejścia odległość. Blondynka nawet nie oglądała się na męża, który szedł za nimi w towarzystwie Jordana. Zamiast tego co jakiś czas wspinała się na palce i rozglądała w poszukiwaniu znajomych twarzy.
Nie wiedząc czemu jej serce zwolniło, by potem zacząć bić w szaleńczym tempie. Szła powoli u boku przyjaciółki, mając wrażenie, jakby po raz kolejny szła do ołtarza. Podobnie jak blondynka, rozglądała się dookoła, próbując wypatrzeć kogoś znajomego, jednak dziwne napięcie jej nie opuszczało. Tak jak wtedy…

Sienna nie była tego dnia sama. Wokół niej kręciły się najlepsze przyjaciółki ubrane w sukienki przed kolano w tym samym, miętowym kolorze. Wszystkie były piękne, uśmiechnięte i zadowolone, tylko ona stała przed wysokim oknem w hotelowym pokoju, wpatrując się w niespokojny ocean. Biała suknia była skromna, a skóra zdenerwowanej Wright przypominała jej kolor. Odwróciła się w stronę lustra…
...i wziąwszy ostatni głęboki oddech, skinęła głową na druhny, tym samym dając im do zrozumienia, że mogą wychodzić. Nie było już odwrotu i Inez z całą mocą uświadomiła to sobie w ciasnym wnętrzu specjalnie wypożyczonego i przystrojonego na tę okazję samochodu. I choć tak bardzo się denerwowała, chociaż w nagłym przypływie paniki targały nią ostatnie, kompletnie niepotrzebne wątpliwości, to nie zamierzała uciekać. Nacisnęła klamkę i wyszła na nasłoneczniony plac przed niedużym, starym kościołem…
...ołtarz stał na plaży, goście usadzeni na białych, przystrojonych krzesełkach, spoglądali na bezkresny ocean, a Sienna szła środkiem jasnego dywanu, zmierzając w stronę ołtarza. Jordan spoglądał na nią, posyłając szeroki, olśniewający uśmiech. Serce podskoczyło jej do gardła, kiedy stanęła tuż przed nim, delikatnie ujmując jego silne dłonie. Spojrzała na narzeczonego, słowa pastora do niej nie docierały, skupiała się tylko na tym, co mówił Jordan, jak zahipnotyzowana wpatrywała się w jego usta, żeby usłyszeć to jedno wyczekiwane słowo…
─ Tak. ─ Głos Aidena drżał lekko, gdy wypowiadał to na co dzień błahe słowo, teraz nabierające wielkiej mocy, podobnie zresztą jak głos Inez, gdy ta składała małżeńską przysięgę. Blondynka zarzekała się, że nie będzie płakać, bo też nie należała do łatwo wzruszających się kobiet, lecz w tym momencie czuła rosnącą w gardle gulę i musiała intensywnie mrugać, by przegonić zbierające się w oczach łzy. Wciąż mocno drżąc, ujęła w dłonie twarz mężczyzny swojego życia i pocałowała go czule, ledwo słysząc radosne okrzyki zgromadzonych w kościele gości. Po chwili zdającej się trwać całą wieczność, mocno ściskając rękę swojego świeżo upieczonego męża, odwróciła się w stronę zapełnionych ławek…
…wszyscy stali, klaszcząc w dłonie. Roześmiani i szczęśliwi. Sienna, szczerząc się tak szeroko jak to tylko możliwe, przyglądała się swoim gościom, najbliższym ludziom, który, była wdzięczna za to, że towarzyszą jej w takim dniu. Stojąc po prawej stronie swojego męża, uniosła ich dłonie w geście zwycięstwa…

─ Co wy najlepszego wyprawiacie? ─ Z zamyślenia wyrwał je znajomy głos. Kobiety niemalże synchronicznie zamrugały szybko, chcąc się otrząsnąć i powrócić do rzeczywistości. Gdy spojrzały po sobie, z niemałym zaskoczeniem zauważyły, że wysoko unoszą splecione ze sobą dłonie i nic z tego nie rozumiejąc, szybko je opuściły.
─ My tak tylko… ─ bąknęła Inez, posyłając Siennie niezrozumiałe spojrzenie. Blondynka odpowiedziała jej wzruszeniem ramion, choć chyba obydwie podświadomie podejrzewały, co właśnie miało miejsce i przez to na ich twarzach zaczęły się błąkać wesołe uśmieszki. Ich mężowie przecież nie musieli wiedzieć o wszystkim. W tym także między innymi o tym, że na długo przed ich poznaniem w improwizowanych warunkach ślubowały sobie miłość i wierność aż do grobowej deski. Chichocząc głupio niczym nastolatki, wciąż trzymając się za ręce, przekroczyły próg wyjątkowego college’u, który już na zawsze splótł ze sobą ich losy.


Quin stanęła przed ich dawnym domem i uśmiechnęła się smętnie. Lubiła mieszkanie tutaj. Czuła wtedy, ze wszystko jest na swoim miejscu. Ona, Ian, Chris… Że wszystko się poukłada i będą prowadzić nudne życie we własnym gronie. Tymczasem los pchnął na inne tory i popędzili w zupełnie innym kierunku. Ian przejął rodzinną kancelarię, a oni ruszyli za nim. Wyprowadzili  się z Nowego Jorku i wydawało się, że to normalne. Znalazła jakąś pracę, zajmowała się dziećmi. Nie można było powiedzieć, że źle im się żyje. Na biedę też nie można było narzekać. Jednak czasami z bólem wspominała ten okres po ślubie, kiedy jeszcze się tym wszystkim cieszyli i codzienność nie zabijała całego entuzjazmu.
Westchnęła cicho i ruszyła dalej. Złapała taksówkę i pojechała do ojca. Ostatnio nie spotykali się za często, więc zdecydowała, że u nich przenocuje. Spędzenie z nim czasu wydawało się dobrym pomysłem. Wspólna kolacja, pogaduchy, wspomnienia. Szybko jednak okazało się, że sama siebie oszukuje, próbując przywołać dawne czasy na siłę. Nie była już tą zakochaną nastolatką, która patrzyła na świat przez różowe okulary, a wszędzie i tak widziała tylko jedno – a właściwie jednego. Po latach miała wrażenie, że w pewien sposób gdzieś się w tym pogubiła. Ian robił karierę. Był lubiany, często zapraszany na przyjęcia, spotkania. Zawalony robotą. A ona czuła się jak ozdoba. I chociaż nie wątpiła w ich uczucie, to zastanawiała się, czy nie powinna bardziej zdecydowanie określić swój obszar działania w życiu i poza domem. Szczególnie teraz, gdy dzieciaki już nie siedzą z nią, a spędzają czas w szkole, gdy Chris woli kolegów od matki. To normalne. Tylko… że Quin czuła, że dla niej nie ma już miejsca. Że życie jest zbyt zatłoczone.
Miała nadzieję, że wizyta w Nowym Jorku pomoże jej poukładać myśli i własne uczucia. Tymczasem powrócił tylko żal… i wspomnienia słodkich chwil. A przecież nie wszystkie były takie… Nawet jeśli wokoło wcale tak przyjemnie nie było.

Słyszałam, jak drzwi się powoli otwierają, i uniosłam jedną powiekę. Do sali przez uchylone drzwi zaglądał Ian, a jego ciemna czupryna była jeszcze bardziej potargana niż zwykle.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, choć nie mogłam zrozumieć, co on tutaj robi.
- Ian! – powiedziałam wesoło. - Co Ty tu robisz? I czy widziałeś się dzisiaj w lustrze?
- Przyszedłem, żeby zobaczyć, jak się czujesz. - Chłopak uśmiechnął się lekko, odruchowo przygładzając wolną dłonią potargane włosy. W drugiej trzymał bukiet białych róż, które położył na stoliku obok mojego łóżka. To było miłe. Bardzo miłe. - Możliwe, że widziałem się w lustrze, ale to tylko włosy. - Usiadł obok mnie. Chwycił moją zabandażowaną dłoń i ścisnął ją lekko.

Quin oderwała wzrok od zakochanej parki, która tuliła się do sobie na ławce. Nie myślała o dwojgu nieznajomych. Wspominała swoje uczucia. Miała wrażenie, że niedługo utonie w tej całej emocjonalnej bańce.
Wtedy jej telefon z cichym brzęczeniem zawibrował w kieszeni. Wyjęła go w pośpiechu.
- Tak?
W odpowiedzi dostała potok słów, z którego udało jej się wyłowić tyle, co nic. A właściwie dwa wyrazy: „bal” i „idziesz”. To stara znajoma dowiedziała się przypadkiem od ojca Quin, że blondynka jest w mieście. Zadzwoniła więc, aby zabrać ją ze sobą na bal absolwentów ich starego, dobrego college’u. Pani Dawson nie potrafiła odmówić. Nawet nie próbowała tak naprawdę. Od przyjazdu uganiała się po mieście za wspomnieniami i śladami minionych dni, więc jak mogłaby zignorować tak wyraźny sygnał od losu? Po dobrych dwudziestu minutach dostała nie tylko mailowe zaproszenie na bal, ale też poważny ból głowy. A musiała zdobyć jeszcze sukienkę na tę imprezę.

Kiedy weszła w szkolne mury, zadrżała  lekko. Nie miała złych wspomnień z tym budynkiem – przeciwnie, bardzo lubiła to miejsce. Nigdy nie była sobą popularną czy zaangażowaną, ale miała swoje miejsce, swoje skrytki. Kiedyś godzinami przesiadywała w bibliotece, ślęcząc nad tekstami w wymarłych językach. Lubiła pracę w ciszy i spokoju. Nie wiedziała, jakim cudem później mogła pracować w miejscach tak gwarnych jak wytwórnia czy niespokojnych jak muzea. Czas spędzony w murach college’u był dla niej niczym utopia lat dziecinnych.
Wyjęła telefon i cyknęła sobie selfie na tle drzwi z symbolem college’u. Wysłała do męża.
Żałuj, że cię tu nie ma. Kocham was. Buziaki napisała szybko i wysłała. A potem pewnym krokiem weszła do sali, w której gromadzili się też inni goście.
Zżerała ją ciekawość, łaknęła widoku znajomych twarzy. A może chciała znaleźć samą siebie?

Sol Duval, niebawem Schriver, przyłożyła dłoń do płaskiego brzucha, nie mogą nadziwić się, że tak szybko wróciła do dawnej figury. W tym momencie ich wspólne mieszkanie z Ethanem stojące nieopodal Central Parku tonęło w błogiej ciszy, ale wiedziała, że kiedy narzeczony wróci z niemal roczną córcią z krótkiego spaceru, ściany wypełni cudownie słodka rodzinna melodia. Nie była do końca pewna, po kim mała Rose to odziedziczyła, ale gdy tylko się nie uśmiechała, gaworzyła po swojemu, doprowadzając rodziców do bardzo intensywnej pracy mózgów nad rozszyfrowaniem tego, co ma na myśli. I o ile ona spędzała z małą więcej czasu nić Ethan, to jednak on intuicyjnie zawsze wiedział, czego Rosie chce i po co wyciąga pulchne rączki.
Odgarnęła z czoła krótkie, łaskoczące ją w twarz marchewkowe kosmyki i spojrzała na jasną kopertę, którą trzymała w dłoni. Minęło dobre kilka lat od ostatniego momentu, jak chociażby pomyślała o swojej dawnej uczelni, zatem zaproszenie na Bal Charytatywny I Zjazd Absolwentów było niemałym zaskoczeniem, gdy listonosz dostarczył jej to na aktualny adres. Nie sądziła nawet, że Dyrekcja New York College w ogóle doszuka się zmiany lokalizacji  zamieszkania absolwentki, która nawet nie świeciła na scenie, jak dawniej i to już od sporego szmatu czasu.
Z sentymentem spojrzała na komodę przy oknie, na której razem z ukochanym ustawili kilka
najpiękniejszych zdjęć, łapiących najważniejsze momenty z ich życia. Większość stanowiły wspólne ujęcia, jak te z okazji chrztu synka Joyce – wtedy oboje zostali rodzicami chrzestnymi maluszka; jedyny raz gdy Ethan dał się wyciągnąć na zabawę karaoke w barze u Petera; albo jak wspólnie z babcią Ruby wybrali się nad jezioro pod miastem i obydwie kobiety świeciły bladymi skórami, a Ethan dumnie prezentował nieco czerwoną, ale jednak istniejącą opaleniznę. Znalazło się tu jednak także kilka fotografii, na których każde z nich stało osobno. Młodziutka zaledwie osiemnastoletnia Sol podczas swojej pierwszej roli primabaleriny, gdy niemal z łzami w oczach wieńczyła spektakl z resztą tancerzy w wyraziście cudacznym makijażu i stroju, który błyszczał jak usiane gwiazdami niebo. Otwarcie małej autorskiej pracowni projektowania i szycia strojów na spektakle baletowe z kostiumologami, które wciąż miało ją wiązać z baletem, mimo iż diagnoza lekarska była niczym wyrok, zakazując już bliskich starć z sceną po wypadku. Jej dwudzieste szóste urodziny, które spędzała u rodziny w Włoszech, dumnie prezentując każdemu pierścionek na palcu serdecznym, którym Ethan się oświadczył przed ostatnim wyjazdem na misję ze swoją jednostką SEALsów. Potem fotka z szalonymi przyjaciółkami podczas jednego z ostatnich wypadów w Nowym Jorku, kiedy jeszcze wszystkie były na miejscu i mogła codziennie odwiedzać April, Rosalie, Cyzię i Inez, nim wszystkie rozpłynęły się gdzieś po świecie. Frontowe wejście New York Theatre Ballet po jednym z lżejszych spektakli, na które zabrała swoją klasę maluszków, które wprowadzała w świat sztuki i miłości do desek. To wszystko było masą jej najcudowniejszych wspomnień z zaledwie kilku ostatnich lat. Ruda wyciągnęła dłoń po jedną z ramek, przesuwając opuszkami delikatnie szkiełko chroniące fotografię, Ethan stał dumnie salutując z swoimi chłopakami, którzy byli jego braćmi, jego rodziną. I o których bała się równie mocno jak o swojego mężczyznę, gdy kolejny raz opuszczali kraj.
– Jesteśmy! - usłyszała od progu i odstawiła zdjęcie, kierując się do drzwi wejściowych, żeby powitać swoje skarby.
Ucałowała Ethana w polik i wyciągnęła ręce do swojej córki, z którą nie potrafiła się rozstać nawet na jedną godzinę. Choć gdy szła do pracowni na pół dnia, albo prowadzić zajęcia dla dzieciaków, ciągłe zajęcie okazywało się skutecznie zasnuwać myśli o tęsknocie za tym uroczym bąbelkiem, które oczy miało ewidentnie po tacie. Choć uśmiech po niej, zdecydowanie!
– Jedziemy na zakupy, słonko – oznajmiła, wręczając Porucznikowi zaproszenie i odstawiając wózek na bok korytarza, przeszła do salonu, by usiąść na sofie z Rosie na kolanach i zdjąć z niej lekki sweterek.
Nie była pewna, czy trzeba będzie jakoś szczególnie namawiać Ethana do wskoczenia w garnitur, ale obydwoje doskonale wiedzieli, że gdy Sol bardziej się postara, on ulegnie każdej jej prośbie. To już tak z nimi było, że twardy żołnierz przy byłej baletnicy trochę miękł i serdecznie bawiły ją te pełne szacunku, ale i trwogi spojrzenia jakie rzucali swojemu dowódcy chłopcy z jednostki, gdy spotykali się raz na jakiś czas na wspólnym przyjacielskim grillowaniu. Jakby nawet bez munduru gotowi byli wypełnić każdy jego rozkaz, a przecież nie był wcale tak surowy i nieprzejednany, jakby się mogło wydawać. Nie dla niej.
Zaśmiała się pod nosem, widząc minę wchodzącego do salonu narzeczonego. Ostatnio, gdy zaciągnęła go na zakupy, spędzili prawie dwanaście godzin na odwiedzaniu salonów sukien ślubnych, bo gdy tylko jej ciało po porodzie zaczęło nabierać dawnych kształtów, a skóra na brzuchu znów stała się sprężysta, tak że Sol mogła wskoczyć w dawne sukienki i jeansy, nie chciała dłużej odwlekać przygotowań. Zresztą ich ślub i tak odwlekany był blisko półtora roku, bo to raz wypadła Ethanowi misja na kolejne sześć miesięcy i nie mógł odmówić, a to znów ona musiała pomóc rodzicom w rozwiązaniu najmu winiarni, gdy przenosili cały interes do Palermo, a nie wszystkie dokumenty były w Nowym Jorku i latała kilka razy w ciągu miesiąca do Włoch. A później ciąża, a Duval zdecydowanie nie chciała wyglądać w najważniejszym dniu kobiety jak bela.  Rozumiała więc, skąd ten grymas na twarzy mężczyzny, choć była pewna, że tym razem spodoba mu się to o wiele bardziej.
– Podrzucimy Rosie do babci – oświadczyła, bo z dzieckiem ani nic by nie kupili, ani nawet nie byłaby w stanie na spokojnie żadnej kreacji przymierzyć, a skoro obowiązywał strój wizytowy, chciała pokusić się o coś zjawiskowego, bo dawno temu miała okazję nosić cokolwiek, co by było eleganckie, kobiece, wyrafinowane. - I będziesz musiał skupić się na mnie, wchodzić do przymierzalni razem ze mną, zapinać haftki, odpinać zamki i mówić całkowicie szczerze, jak to co zakładam na mnie leży – poinstruowała rozbawiona przyglądając się zmianom, jakie zachodzą w jego twarzy, spojrzeniu i nastawieniu do tego przedsięwzięcia. Bo zakupy w przypadku świeżo upieczonych rodziców, to była istna przygoda. Ekscytująca i podniecająca!
Ułożyła córkę w łóżeczku, ustawionym przy łóżku i podeszła do ukochanego, układając miękko jasne dłonie na jego torsie. Pocałowała go krótko i gdy ją objął, przyciągając bliżej, przesunęła dłońmi w górę po jego ramionach i zatrzymała ręce na karku, muskając skórę nad kołnierzem kurtki opuszkami.
– Dzięki Bogu jeszcze zostało mi trochę biustu po karmieniu, to będzie wesoło – zaśmiała się i wspięła na palce, całując go znów. Jeśli jednak którekolwiek z nich nabrało ochoty na coś więcej, przypomnienie o obowiązkach w postaci cichego popłakiwania i nawoływania z łóżeczka, skutecznie ostudziło wszelkie zapędy.
Kilka lat temu skupiała się jedynie na balecie. Scena była jej życiem, ledwie znajdywała czas, aby dbać o przyjaźnie, które nawiązała z tyloma wyjątkowymi osobami. W chwili obecnej wciąż ta sztuka istniała i była ważna w jej życiu, ale... teraz najważniejsza była rodzina i ludzie. Jej ludzie. I nie mogła doczekać się tych wszystkich znajomych twarzy, które na pewno ujrzy na zjeździe.
'

21 komentarzy

  1. Aaa hahahahahah! ♡ ♥ ♡ ♥
    Ależ mi się tęsknię zrobiło! Mimo że wciąż tu jestem xd to wyszło na prawdę świetne! Idę po szampana xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Coś pięknego! Myślałam co prawda, że dużo więcej będzie prac i aż mi się szkoda zrobiło, że jednak nie udało mi się zdążyć na czas, żeby również tutaj powisieć, ale cieszę się tym, co jest!
    Gratuluję wszystkim każdej cegiełki, którą wkładamy w NYC, szczególnie tobie, Maille! Najlepsze życzenia i trzeba dzisiaj po pracy jakiegoś drineczka uskutecznić <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi też nie chce się wierzyć, że to już dziesięć lat. Tutaj zaczynałam swoją przygodę z grupowcami i nie chcę nawet sobie wyobrażać, że kiedyś się skończy :D
    Tak, przewinęłam się przez NYC z grupką postaci, które miały czasami szalone losy. Tak, Ryder dwa razy wywinął się śmierci, pochowali go za życia i w ogóle. A i by było zabawniej to miał firmę produkującą środki antykoncepcyjne, a wpadł dwa razy! Ironia losu, prawda? xD W sumie śmiać mi się chce, ale dobrze, że żyje i ma się dobrze.
    Cudownie przeczytać o tym, co słychać u dawnych bohaterów. Inez! To powinno być dziecko Maxa, ale może faktycznie nie był dojrzały i chyba nadal nie jest, to może i lepiej dla niej :D
    W ogóle tęskno trochę za tą beztroską i tym, że miało sie tyle czasu kiedyś. A pamiętacie jak wymiana komentarza między autorami trwała góra 5-10 min?! :D Szaleństwo.
    No nic! Jako autorka, która też tu już trochę jest (choć z przerwami, to w lipcu też mi stuknie 10 lat), dziękuję głównie Muminkowi za to, że ma do nas anielską cierpliwość i nigdy się nie poddała, nie zostawiła tego projektu, bo bez niego byłoby smutno... Naprawdę! Życzę nam wszystkim kolejnych lat świetnej zabawy i szalonych pomysłów!
    Zdróweczko!

    OdpowiedzUsuń
  4. Pamiętam, że dawno temu dołączyłam do tego bloga, wiedząc, że czeka mnie świetna przygoda. Niestety, przeciwności losu w moim życiu sprawiły, że musiałam z tego zrezygnować. Teraz, po dobrych kilku latach, pomyślałam, że wspaniale byłoby znów przeżyć coś takiego. I jakież było moje szczęście, kiedy zobaczyłam, że NYC wciąż funkcjonuje! Nie zastanawiając się, wysłałam prośbę o zaproszenie, teraz tylko czekam na akceptację KP i mogę z uśmiechem na twarzy zaczynać tą przygodę! Dziękuję wszystkim Wam, że dzięki temu, że wciąż wierzycie w tego bloga, będę mogła być tutaj z Wami :>

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wierzę, że to już tak długo :D Moje postacie przewijały się przez tego bloga od... baaaardzo dawna. Tak, pamiętam czasy, jak na Onetowym NYC był zamknięty nabór na kobiety i jak musiałam wysyłać notkę do weryfikacji administracji, żeby w ogóle chcieli mnie przyjąć do grona autorów. Boże, co za czasy. I w dodatku dziesięć lat! Sto lat wszystkim, którzy wytrwali! Mnie się niestety nie udało, ale nie każdy jest dobry w długoterminowych związkach :D
    Wiecie co? Ja wam życzę kolejnych dziesięciu lat owocnego pisania. Raz jeszcze - STO LAT!

    dawniej: Hunter Price/Charlotte Stone

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przelotne romanse też nie są złe :P
      I kto powiedział, że jeszcze kiedyś Cię tutaj nie przywieje xD


      Usuń
    2. Zaczynam się poważnie zastanawiać nad przeniesieniem tu naszego wątku, wiesz? :D

      Usuń
    3. Tu nie ma się nad czym zastanawiać! Huntera dobrze pamiętam (o ile to ten Hunter, o którym myślę ^^), także wracaj do nas ^^

      Usuń
    4. Hunter jest tylko jeden i tęskni za Inez <3 Ale nie wiem, czy nie pogmatwałam za bardzo jego historii przed odejściem xD W każdym razie cieszę się, że tyle osób ze starej ekipy nadal tu jest, to budujące :)

      Usuń
  6. Takiej okazji nie mozna przepuscic, nawet jak nie jest sie chwilowo na blogu. Mimo, iz nie kojarze postaci z postu - poza Inez z ktorej karta sie moglam zapoznac, kiedy dolaczalam na NYC - to bardzo przyjemnie czytalo mi sie caltki post, a atmosfera, ktora wytworzyliscie dala poczucie jakby sie wszystkich znalo. :D
    Ciesze sie, ze moglam byc czescia tego bloga i tworzyc cudowne historie z rownie cudownymi autorami. ;D
    Sto lat dla bloga!♥ I oby lat i autorow, ktorzy tworza tu historie bylo jeszcze wiecej!:)
    I przede wszystkim podziekowania dla administracji, ktora tu caly czas jest i ogarnia wszystko!;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem tutaj dopiero od paru dni, więc nie mam za wiele do powiedzenia z powodu zwyczajnego braku większej wiedzy na temat bloga i jego przeszłości, ale muszę przyznać, że świetnie się czytało posta i zawarte w nim notki. :) Na podziw zasługuje to, że NYC wytrzymało tyle lat, a autorzy dalej o nim pamiętają, administracja wciąż porządnie pracuje... STO LAT DLA BLOGA, ADMINISTRACJI I AUTORÓW, oby nas przybywało, a kolejnych wspólnie spędzonych lat było jeszcze więcej. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Co prawda w kontekście tych dziesięciu lat bloga czuję się, jakbym wciąż śmigała na NYCu w pieluchach, ale strasznie ciepło zrobiło mi się na sercu, kiedy przeczytałam sobie z rana to opowiadanie. Nawet jeśli z wymienionych postaci kojarzę tylko Inez i Sol, niesamowitą przygodą było móc dowiedzieć się, co działo się u nich, odkąd zniknęły z bloga i jakie (szalenie zawiłe – i bardzo życiowe!) relacje łączyły wszystkich ówczesnych bohaterów i jak przełożyły się one na teraźniejszość. Tak jak wspomniała Ice Queen, udało Wam się stworzyć czarująco ciepłą, rodzinną atmosferę tym postem i aż żal było go kończyć.
    Gratuluję Wam, dziewczyny, tak wspaniałego bloga, jaki udało się przez te dziesięć lat stworzyć i utrzymać na tak wysokim poziomie. Dziękuję, Mamo Muminka, że mimo trudu nie poddałaś się i nie spisałaś bloga na straty, bo dzięki temu mogę dziś śmiało powiedzieć, po tych kilku miesiącach spędzonych z Wami, że odnalazłam swój kącik w blogosferze, gdzie po prostu jest mi dobrze. Trzymam mocno kciuki, żeby przetrwał kolejną dekadę (i oby nie jedną), autorzy wciąż pozostawali tak zaangażowani, jak do tej pory i żebyście nie musiały za mocno przywoływać nas do porządku. Sto lat, niech nam gwiazdka pomyślności i inne takie! ♥

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie było mnie tu sporo czasu, ale baaardzo miło wspominam NYC i moje 4 postaci, które tu stworzyłam. Każda z nich zalega mi gdzieś zapisana, jakbym chciała do niej wrócić. Blog jest cudowny! Przyjemnością jest patrzeć, jak dołączają tu kolejne osoby. Mamo Muminka, stworzyłaś piękne miejsce w blogosferze :) W dobie, kiedy blogi znikają po kilku miesiącach, 10 lat NYC to dowód na to, że jeśli jest się życzliwym i ma się odpowiednio dużo zapału, to się da! Pamiętam, jak napisałaś kiedyś, że nie zamkniesz NYC, nawet jeśli miałabyś pisać sama ze sobą. To jest wyjątkowo rzadkie. Mam nadzieję, że rozpiera Cię ogromna duma! <3 Sto lat dla bloga, sto lat dla Ciebie, jeszcze więcej zapału i radości z prowadzenia tego miejsca <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Co prawda mnie już na NYC nie ma i pewnie nieprędko tu wrócę, mimo sentymentu; ale chciałam byłym, obecnym i przyszłym autorom pożyczyć wszystkiego dobrego :)
    Gratulacje z okazji rocznicy i bawcie się wybornie!

    OdpowiedzUsuń
  11. Spóźnione, ale jak najbardziej szczere: wszystkiego najlepszego dla autorów i całej ekipy czuwającej nad NYC - wielkie dzięki za waszą motywację, cierpliwość i upór, dzięki któremu wciąż możemy bawić się na blogu. Mnie co prawda niebawem stuknie tutaj rok, ale mam nadzieję, że za kolejne dziewięć lat (albo i wwięcej) również będę mogła się podpierać pod wspaniałą notatkę i życzeniami! <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Wczoraj średnio miałam czas pisać, ale zapoznałam się z każdym komentarzem i serdecznie dziękuję Wam za miłe słowa ♥ Są one bardzo budujące i utwierdzają mnie w przekonaniu, że nie tylko warto robić to wszystko, co jest związane z blogiem, ale też że przede wszystkim jest dla kogo to robić :) Cieszę się niezmiernie, drodzy autorzy, że jesteśmy tutaj wszyscy razem i dobrze się bawimy, oby trwało to jak najdłużej!

    OdpowiedzUsuń
  13. Ale było fajnie w ciągu tych dziesięciu lat! Nawet nie pamiętam wszystkich nazwisk swoich postaci, a było ich sporo! Przyjmuję zatem, że wszystkie te osóbki wiodą teraz szczęśliwe życie i są spełnione.

    Wszystkim Autorom, którzy tu byli, są i będą - wszystkiego najlepszego i mnóstwa weny. :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Chociaż po czasie, to szczere i najpiękniejsze życzenia dla NYC’a i całej jego wspaniałej załogi! Jestem dumna, że blog przetrwal taki szmat czasu, a Wy razem z nim! Przy okazji i ja mogłam być częścią tego wszystkiego, spędzić tu kilka dobrych, świetnych lat i przeżyć masę ciekawych, pełnych przygód wątków. Dzięki Wam miałam szansę rozwijać się pod kątem pisania, a poza tym poznałam niesamowitych ludzi, Dzieki którym żaden dzień nie był szary.
    Cieszę sie niezmiernie, że April została w jakiś sposób w notce wspomniana, dzieki Danielowi (wow, Złomek, wzruszki, łzy jak grochy, wow), a poza tym, że była częścią społeczności przez całkiem długi czas. Dla mnie to niesamowicie nostalgiczne wspomnienia, do których lubię wracać z uśmiechem na buzi, myśląc nad tym co razem wymyślaliśmy naszym bohaterom. Żałuje tylko szczerze, że pomimo chęci i ambitnych początków nie udało mi się nic Wam dziewczęta wysłać, ale ostatnie pół roku to dla mnie szalony okres. Ale moge zapewnić tylko, że April ma się bardzo dobrze i jest szczęśliwa jak nigdy dotąd ;)
    Poza tym powiem, że nadal do Was zaglądam zobaczyć co sie dzieje, bo z NYC’em ciężko się rozstać. Czasami zastanawiam się czy by nie wrócić z Sófią chociażby, ale wiem że czasu brakuje, a mózg szkolenia lansują totalnie. Także zobaczymy co czas pokaże.
    Poza tym pozdrowienia dla całej administracji, brawa i oklaski dla Was za solidną pracę i nieustające chęci, a także dla wszystkich autorów, którzy mnie kojarzą, a także tych których ja cieplutko pamietam! :* <3

    April/ Sófia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No Złomek nie mógł zapomnieć o April, no! :D ❤

      Usuń
  15. No to jeszcze raz! Mnie najlepiej kojarzy chyba Administracja (którą cieplutko pozdrawiam i podziwiam, że tyle razy wysyłała mi zaproszenia), bowiem nigdy nie miałam okazji zagrzać tu miejsca na dłużej. Powody bywały różne, od zwyczajnego lenistwa po losowe wypadki, ale nie ma sensu teraz tego przytaczać. To, co jest moim zdaniem ważne, to to, że nieustannie do Was wracam. Dlaczego?
    Jesteście serdeczną, zgraną drużyną. Atmosfera na blogu magicznie przenosi mnie w czasy, kiedy pisało się pod zdjęciami w albumach, coś wspaniałego! Byłam na onetowskiej odsłonie bloga, tradycyjnie na chwilę, było to jednak jedno z moich pierwszych podejść do prowadzenia postaci ludzkich (zaczynałam od watah i stad), dlatego nawet jeśli w żaden znaczący sposób nie przyłożyłam się do tworzenia historii tutaj, chciałam powiedzieć, że Wy wyryliście się na dobre w mojej pamięci. Życzę Wam wszystkim kolejnych dziesięciu lat okraszonych niezliczoną ilością wątków, a osobom opiekującym się blogiem dodatkowych pokładów cierpliwości do mnie, bo zamierzam kręcić się tu tak długo, aż zostanę na dobre, o. Wytrwałości, kochani! :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Chlip, troszkę się wzruszyłam, nie ukrywam ♥️ Nie do wiary, ze to już 10 lat! Pamiętam jak dzisiaj lato 2008, kiedy dolaczylam że swoja pierwszą postacią �� Tyle godzin spędzonych na blogowaniu, pisaniu notek na GG (głównie z autorami Kath,Inez, Sól, Coleen i Nathana, ale wszystkich Was darzę wielką miłością, chociaz nie znamy się prywatnie) Zawsze w moim sercu będzie miejsce na NYC, chociaż po tylu latach pewnie zadne z nas nie przypomina siebie z poczatków bloga �� Zapewniam, że moje 4 ukochane "córki" (najstarsza już w okolicach 40) maja się dobrze i właśnie ugniataja mi neurony w mózgu �� Wasze postaci pewnie nie raz mijaja je na ulicach, w koncu to także ich przyjaciółki ♥️ Dziękuję Wam za tyle wspaniałych wspomnień, a blogowi życzę wielu lat pomyślnej działalności �� Na ten moment nie wroce, ale nigdy nie mów nigdy. Rany, właśnie sobie uświadomiłam jaka jestem stara ��

    Autorka Enkeli/Johanny/JJ/Szarlotki ��

    OdpowiedzUsuń