Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2073. We were always meant to say goodbye


2018 r., Staten Island, Nowy Jork

  Zawsze kiedy musiała zamknąć w swoim życiu pewien rozdział, czuła się podle. 
  Teraz również tak było. Jej mieszkanie nie wyglądało jak jej mieszkanie. Wszystko było teraz takie... obce. Ekipa z przeprowadzkami już dawno wyjechała i teraz było tu po prostu pusto. Mystic i Venus grzały miejsce w Nashville z jej rodzicami, którzy przez czas jej nieobecności mieli się nimi zająć. Choć nie wyobrażała sobie życia bez nich, tam ich zabrać nie mogła. Nie teraz. Stała w środku pustego mieszkania i pękało jej serce. To ile przeżyła tutaj przygód, ile rzeczy się wydarzyło i jak bardzo pokochała to miejsce było nie do opisania. A tymczasem musiała to wszystko porzucić. Mimo to wiedziała, że robi dobrze. Gdyby została... Wszystko posypałoby się jeszcze bardziej. Miała zamiar tu jeszcze trochę zostać. Powspominać, ale odgłosy dochodzące z mieszkania obok, które należało do jej najlepszej przyjaciółki, skutecznie wytrąciły ją ze stanu skupienia.I w tej właśnie chwili uświadomiła sobie, że możliwe, ale nigdy więcej już tego nie usłyszy. 
  Przełknęła ślinę, zacisnęła mocno powieki, a w myślach policzyła do dziesięciu, aby się nie rozpłakać. 
  — Hannah, wszyscy są gotowi, idziesz? 
  Głos Zachariasza przerwał jej, kiedy była na liczbie siedem. Wypuściła powietrze z płuc i skinęła głowa. 
  — Idę. Już idę... wiesz, że w tym miejscu rzuciłam w ciebie kieliszkiem? — Zapytała, uśmiechając się słabiutko na to wspomnienie. — Jak się dobrze przyjrzeć, to widać u ciebie taką małą bliznę, wiesz? 
  — Myślisz, że dlaczego teraz mam grzywkę? — uniósł lekko brew w górę. — To właśnie na tej klatce wpadliśmy z Maxem na pomysł, aby poznać Jessie z Jensenem. Sądziliśmy, że on pomoże jej się ogarnąć — westchnął cicho. — Przy tych drzwiach próbowałem cię pocałować. Sądziłaś, że chcę się oprzeć, bo mi niedobrze. Nie chciałem wyprowadzić cię z błędu, tym bardziej, że słyszałem, jak na dole Jessie się śmieje. 
  Nawet nie zauważyła, kiedy opuścili jej mieszkanie i znaleźli się na klatce schodowej, a ona zamykała drzwi od swojego mieszkania. Klucze w drodze na dół miała tylko wrzucić do skrzynki na listy, aby właściciel mógł je sobie zabrać, skoro nie mógł ich odebrać dziś osobiście.
  — Pamiętam to! I nie jestem teraz pewna, czy dostałbyś za to po głowie czy bym go odwzajemniła — wykrzyknęła, tym razem uśmiechając się nieco bardziej szczerze i weselej, ale nadal było jej daleko do prawdziwego i wesołego uśmiechu Hannah. — A ten pomysł z Jensenem… nie był chyba najlepszy, nie? Wyszło z tego więcej kłopotów, niż pożytku. Ale wiem, że była szczęśliwa. Przez jakiś czas. Teraz chyba też jest. Choć… ta cała sytuacja z Drakiem jest po prostu cholernie dziwna. I przerażająca. Nie powinniśmy ich zostawiać wtedy samych. 
  — Byli z Tylerem. Kto wiedział, że wezmą ślub? Kurde… Jessie była raz mężatką. Drake… To Drake. To nie miało prawa się wydarzyć. Ale zauważyłaś, że na dziwny i przerażający sposób są szczęśliwi? Od kłótni z Jensenem Jessie uśmiecha się tylko przy mężu. 
  — Po cichu jestem na nią obrażona. Chciałam być druhną. Skoro przyczyniłam się do rozpadu jej pierwszego małżeństwa… Boże, pamiętam jak do mnie przyszła i siedziała na balkonie. Czułam się okropnie, bo nic nie wiedziała. Ale… masz rację. W jakiś głupi sposób są szczęśliwi. Może Jessie odnalazła swoją drugą połówkę czy coś. On chyba pracował w liceum, gdzie oboje chodziliście w Chicago, nie? 
  — Miał wtedy praktyki. Tak cisnął Jessie, że ta prawie nie zdała z tego przedmiotu. Prawie go zamordowała. A potem obudzili się w jednym łóżku i… W sumie to nie wiem, co Max mu nagadał, ale jej odpuścił. Jessie zdała i wyjechała. Ja już raz byłem u niej świadkiem. Ale nie sądziłem, że moja druga połówka też będzie — parsknął cichym śmiechem i zatrzymał się przed drzwiami siostry.    — I szczerze w to wątpię. Daję im maksymalnie trzy lata. Potem będzie albo rozwód, albo morderstwo. Możemy się założyć. A co do pocałunku, to… Możemy się przekonać — mruknął i pochylił się nad Hannah. Złożył na jej ustach krótkiego całusa i dokładnie w tym samym momencie drzwi się otworzyły. Jessie, która od kilku dni nie czuła się zbyt dobrze, zbladła jeszcze bardziej, przypominając sobie inną scenę. 
  — Dlaczego przy tych drzwiach zawsze ktoś musi się całować? — mruknęła, wywracając oczami. — I wchodźcie już. 
  Hannah nawet nie zdążyła zareagować na jego pocałunek. Jednak śmiało mogła stwierdzić, że był on czymś na znak zakończenia ich rozdziału, który wspólnie pisali. Nie wiedzieli czy jeszcze kiedykolwiek się zobaczą, jak potoczy się ich życie. a teraz… To był czas, aby wszystko zakończyć. 
  — Może po prostu wybierasz takie momenty, co? I tylko ludziom przeszkadzasz? — mruknęła brunetka pozwalając sobie też na przewrócenie oczami. 
  Jessie nic nie odpowiedziała. Również wywróciła oczami. Zajrzała do łazienki, aby upewnić się, że na pewno nic nie zostało i dopiero wtedy wróciła do salonu, gdzie siedzieli pozostali. Spojrzała na Castiela, który zadowolony siedział pomiędzy Tylerem a Drake`m. Przez chwilę trwała dość dziwna cisza, którą zmuszona była przerwać. 
  — No właź tu, ty uparty kocie! — krzyknęła, starając się wpakować Castiela do transportera. Okazało się to być znacznie trudniejsze niż się spodziewała, ponieważ kocur ani myślał spełnić jej rozkazu. Zaparł się, a pazury wbił w obicie kanapy. — No właś! — warknęła, starając się zrobić z nim porządek. 
  — Jessie, daj to. Pomogę ci. — Zachariasz stanął obok siostry. Castiel na jego widok prychnął groźne i najeżył się, będąc gotów w każdej chwili na atak. Młody mężczyzna podszedł do sprawy bardziej dyplomatycznie. Mocno chwycił kota i pociągnął go do góry. Nim ten się zorientował, już siedział w specjalnym pudełku. Przez chwilę miauczał przeraźliwie, aż w końcu zdał sobie sprawę, że to na nic, a jego właścicielka tym razem go nie posłucha. — Chyba nie jest szczęśliwy, że wyjeżdża, wiesz?
  — Nie obchodzi mnie, co on czuje — odparła, wpatrując się w transporter. Założyła ręce na wysokości piersi i mocno wbiła zęby w dolną wargę, bo to zawsze pomagało jej się uspokoić. 
  — Nikt nie jest szczęśliwy, że wyjeżdża — mruknęła pod nosem Hannah. To na pewno była fajna przygoda. Wszyscy zaczną nowe życie, co poniektórzy już zaczęli i będzie dobrze. Jakoś sobie przecież poradzą. Jej wzrok padł na Tylera, który w ostatnim czasie miał chyba najgorzej z nich wszystkich. Clearidge przygryzła lekko wargę, próbując się powstrzymać przed zadaniem pytania. Ale przegrała sama ze sobą. — Tyler… jesteś pewien, że chcesz teraz wyjechać? 
  Mężczyzna podniósł głowę i wzruszył ramionami. No nie takiej odpowiedzi oczekiwała, ale w jakiś pokręcony sposób to rozumiała. 
  — Nie ma żadnej zmiany, a ja nie muszę być cały czas obok niej — odparł sucho — jeśli cokolwiek się zmieni wsiądę w samolot i będę tu w ciągu kilku godzin. Ale chyba wszyscy wiemy jakie szanse są w tej sytuacji, prawda? 
  — Szanse są takie, że wszystko może się zmienić w każdej chwili. Ale okej… Macie paszporty, bilety? Żeby nie było zamieszania na lotnisku. 
  — Ja mam — mruknęła Jessie, dokładnie sprawdzając niewielką torebkę, którą miała przewieszoną przez ramię. — Zachariasz? 
  — Tak. Ja też wszystko mam. Tylko kluczy od mieszkania nie mam. Ale ciotka ma być w domu, więc mi otworzy. 

Simple, restauracja Jensena Humphrey'a 

  — Proszę się tutaj zatrzymać! — krzyknęła do taksówkarza, którzy spojrzał na nią niczym na wariatkę. — No, nie patrz się pan, tylko się zatrzymaj!
  — Jessie, nie mamy czasu. Po co chcesz się zatrzymywać? — Zachariasz zmarszczył brwi i położył dłoń na dłoni siostry. — Musimy dojechać na lotnisko. 
  — Wiem, co musimy zrobić. Dajcie mi maksymalnie dziesięć minut — powiedziała. Taksówkarz, mrucząc coś pod wąsem, zrobił to, o co go poprosiła. Zatrzymał się na najbliższym miejscu, a Jessie wyskoczyła z samochodu, przepychając się przez brata. 
W kilku krokach znalazła się w restauracji i rozejrzała się dookoła.
  — Gdzie jest Jensen? — zapytała najbliżej stojącą kelnerkę, która w pierwszej chwili wyglądała, jakby miała zejść. Może nie powinna zachodzić jej od tyłu, ale teraz to nie było ważne. 
  — Chyba na zapleczu — powiedziała. Jessie kiwnęła głową i przepychając się koło ludzi, zmierzyła w tamtym kierunku. Wszystko było dobrze. Dopóki nie zobaczyła przed sobą drzwi i nie zrozumiała, że to naprawdę się działo. Wzięła głęboki oddech, dochodząc do wniosku, że nie może stchórzyć. Nie tym razem. Pchnęła drzwi i bez zbędnego pukania weszła do środka. 
  — Cześć… — powiedziała niepewnie, robiąc krok w jego stronę. — Musimy porozmawiać… Muszę ci coś powiedzieć, Jensen. 
  — Powiedzieliśmy sobie chyba wystarczająco dużo, nie sądzisz? Masz dla mnie jeszcze jakieś newsy? Adoptujecie dzieci, a ja mam zostać ojcem chrzestnym? A może poprawiny i chcesz mi wręczyć zaproszenie? Daruj sobie, dobrze? Mam naprawdę serdecznie dość twoich problemów. 
  — Co? Jensen, to nie o to chodzi — powiedziała spokojnie. Przełknęła ślinę, a w myślach szybko odliczyła do trzech. — Masz prawo być na mnie wściekły. Ale… Ah, nieważne — mruknęła, otwierając torebkę. — Mam coś dla ciebie. Nie wiem, przeczytaj, spal, wrzuć do niszczarki, cokolwiek. Zrobisz co uważasz. 
Po chwili wyciągnęła z torebki białą kopertę, którą zaadresowała do Jensena. Położyła ją na blacie stołu i przesunęła w jego kierunku. 
  — To… Wszystko — powiedziała. — A teraz muszę już iść. Taksówka na mnie czeka. Do zobaczenia, Jensen — uśmiechnęła się smutno, po czym odwróciła się i poszła do wyjścia. Jednak nim nacisnęła klamkę, to odwróciła się. Ten ostatni raz spojrzała przez ramię, chociaż nie wiedziała, co chciałaby ujrzeć. 
  Trzymał kopertę w dłoniach. I niby co miał z nią zrobić? Miał pewną świadomość, że może wszystkiego żałować, ale nie była ona wystarczająco mocna. Po prostu odrzucił kopertę na bok, wracając do swoich spraw. 
  Cokolwiek się w niej znajdowało - nie interesowało go. 
  Ze łzami w oczach nacisnęła klamkę i wyszła z pomieszczenia. Szybkim krokiem, przypadkiem popychając jakiegoś mężczyznę, który zaczął mruczeć coś o niewychowanej młodzieży, wyszła na zewnątrz. 
  — Jedźmy już — rzuciła w kierunku taksówkarza i zatrzasnęła za sobą drzwi.
  — Jessie… — Zachariasz spojrzał na siostrę i przesunął dłonią po jej policzku.
  — Jedźmy już, bo się spóźnimy. 

Port lotniczy Johna F. Kennedy'ego 

  Lotnisko jak zawsze było pełne ludzi. Wszyscy dookoła się żegnali. Niektórzy ze łzami w oczach, a jeszcze inni machali sobie tylko ręką, bo wiedzieli, że zobaczą się za jakiś czas. Cała piątka próbowała przepchać się do przodu. Zupełnie jak na złość dziś było tak wiele ludzi, że ledwo można było się poruszać. Naprawdę akurat dziś wszyscy musieli wyjeżdżać?! 
  — Przysięgam jeszcze jedna osoba na mnie wpadnie i się wkurzę — mruknęła Hannah pod nosem, kiedy jakiś facet potrącił ją ramieniem. Trudno było jej zliczyć ile razy już tak oberwała. Po twarzach przyjaciół śmiało mogła jednak stwierdzić, że nie tylko ona jest tym poirytowana. Każdy się gdzieś spieszył, nie? Wszyscy mieli samolot, taksówkę czy autobus do złapania. 
  Po cichu zastanawiała się też czemu ktoś powierzył jej wszystkie bilety. Jakby jeszcze była osobą odpowiedzialną na to miejsce. Zawzięcie szła przed siebie, ciągnąć za sobą cholernie ciężką walizkę i co jakiś czas poprawiając spadającą z ramienia torbę. I w tym momencie to była jej wina, bo zwyczajnie nie patrzyła przed siebie, kiedy zderzyła się z drobną blondynką. Automatycznie wypuściła z dłoni wszystkie bilety, a te rozsypały się po podłodze dookoła ich nóg. 
  — Przepraszam — wyrzuciła z siebie szybko kobieta. W tym samym momencie wraz z Hannah obie kucnęły, aby pozbierać bilety. — Jestem dziś strasznie roztargniona — dodała nieco drżącym głosem i słabo się uśmiechnęła.
  — Wszyscy tacy jesteśmy, dobra mam bilety. Każdy teraz niech pilnuje swoich — wymruczała, a swoje słowa kierowała do znajomych posyłając im przy tym znaczące spojrzenia. Każdy otrzymywał swoje bilety, a kiedy dotarła do biletu blondynki, aż krzyknęła. — Ojej! Jessie, zobacz Sydney! Joycelyne, mogę ci mówić Joycelyne? Ale Ci faaajnie, a na mnie czeka tylko nudne Los Angeles — westchnęła i wręczyła kobiecie jej bilet. 
  — Nie chcesz się zamienić, Joyce? — Jessie uśmiechnęła się niepewnie w kierunku blondynki. — Hannah da ci bilet do Los Angeles, a ty jej do Sydney. Im dalej od tej wariatki, tym lepiej — wyszczerzyła się wesoło, ale nie trwało to zbyt długo. Już po chwili oczy znów zaszły jej łzami. Mocniej ścisnęła dłoń Drake`a, jakby to miało jej w czymś pomóc. 
  — Chętnie bym się zamieniła. Miałabym wtedy bliżej do Nowego Jorku — odpowiedziała i na moment się zawiesiła. Przygryzła lekko dolną wargę, a następnie westchnęła cicho. — Przepraszam, ale… muszę się jeszcze z kimś pożegnać. Udanej podróży. 
Nikt jej już nie odpowiedział. Przez chwilę tylko obserwowali jak cofa się do miejsca z którego przyszła. Niewiele można było zobaczyć, ale na pewno wpadła w ramiona jakiegoś wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny. I jak widać nie tylko oni mieli tego dnia ciężkie pożegnania za sobą. 

*** 

  Przy bramkach jak zawsze było zamieszanie. W końcu jednak udało im się przez nie przedostać. Każdy po kolei wkładał swój bagaż, wyjmował z kieszeni przedmioty przez które mogli zostać zatrzymani. Pierwsze i bez problemu przeszły dziewczyny, a chwilę później dołączyli do nich Tyler i Drake. 
  — Zachariasz szybciej — pospieszył go Tyler spoglądając na przyjaciela, który szarpał się ze zdjęciem butów. Przewrócił oczami i usiadł na własnej walizce. Zapowiadało się na to, że sobie trochę na niego poczekają. 
  — No już! — mruknął rudowłosy, pozbywając się butów, które dodatkowo przechylił, aby pokazać, że na pewno nic w nich nie ma. — Co jeszcze? — zapytał, patrząc na resztę przyjaciół, którzy wyglądali, jakby powstrzymywali się od śmiechu. Wsadził buty do specjalnego koszyka, czekając na werdykt. 
  — Bramki! Zachariasz, bramki! — krzyknęła Hannah, mając ochotę popukać się w czoło. 
  Chłopak przeszedł zgodnie z poleceniem przez bramki. Ledwo przeszedł, a światełko zamieszone nad nimi zaczęło świecić się na czerwono i piszczeć, dając znać obsłudze, że coś jest nie w porządku.
Nie obyło się bez “przemacania”. Pozostała czwórka miała niezły ubaw, kiedy Zachariasz musiał stać w lekkim rozkroku i z rozłożonymi rękami, a w tym czasie pracownik lotniska go obmacywał w sprawdzeniu czy nie ma wszystkiem ze sobą niebezpiecznych przedmiotów. Nikomu też nie chciało się wierzyć, że Zachariasz mógłby cokolwiek próbować przemycać. Niezwykle niebezpiecznym przedmiotem okazały się być korony islandzkie, które sobie wymienił i chyba jak na złość dostał same monety. Zachariasz został oficjalnie “oczyszczony” z zarzutów i miał już do nich iść, kiedy woreczek w którym były monety po prostu mu pękł, a pieniądze rozsypały się po całej podłodze, robiąc więcej zamieszania, niż przeszukiwanie rudego.
  — No na nową drogę życia, Jessie i Jensena! — zaśmiał się, zbierając część monet. Jessie zatrzymała się w półkroku. Uniosła głowę w górę i rozejrzała się uważnie po lotnisku, starając się wypatrzeć w tłumie znajomą blond czuprynę.
  Tylko, że Jensena na lotnisku nie było, a w stronę Zachariasza poleciały oskarżycielskie spojrzenia i nikt nie poleciał, aby pomóc mu pozbierać monety, które rozsypał. 
  — Chodźcie, znajdźmy sobie jakieś siedzenia i poczekajmy dopóki jeszcze możemy być razem — wtrącił Tyler. Może nie przyjaźnili się z Jessie, ale wystarczająco dużo o niej wiedział i szanował na tyle, aby nie pozwolić na to, żeby tu stała i czekała na kogoś, kto jej nie chciał. 
  — To dobry pomysł — Zachariasz przytaknął, najwyraźniej nawet nie zdając sobie sprawy z błędu, jaki zrobił. Objął siostrę ramieniem i poprowadził w kierunku trzyosobowej kanapy. — Zmieścimy się — stwierdził. 

***

  — To… To naprawdę koniec? — Jassemine Merrick, choć teraz już Cavanaugh, spojrzała na pozostałych, jakby wciąż w to nie wierząc. 
  — Chyba tak… — mruknął Zachariasz, robiąc krok w kierunku Hannah. — To… Na mnie już czas — powiedział, wyciągając ręce w kierunku brunetki. 
  Hannah wypuszczała co jakiś czas powietrze z płuc, nie miała ochoty się z nikim żegnać. Jessie leciała do Chicago, a Rudy wybywał, aż na Islandię. Wszyscy się rozlatywali w różne strony. Brunetka uśmiechnęła się słabo do Zachariasza i przysnęła bliżej wpadając mu w ramiona. Dopiero teraz chyba do niej docierało, że to naprawdę się dzieje. A jeszcze nie tak dawno wszyscy się świetnie bawili na festiwalu w Vegas. 
  — A może jednak jebnąć tym wszystkim i lecimy gdzieś wszyscy razem? — mruknęła cicho brunetka. To na pewno byłaby wtedy przygoda życia. — Moja babcia ma spory dom pod Paryżem. Pomieści nas wszystkich.
  — Mieszkałam we Francji. Starczy mi — mruknęła Jessie, dokładnie w tym momencie, w którym Zachariasz odsuwał się od Hannah. Wyciągnął ręce w jej stronę i mocno ją do siebie przyciągnął. — Ponadto muszę zająć się Maxem. Tym razem to moja kolej — dodała, wtulając nos w ramię drugiego brata. 
  — Uważaj na siebie, Jessie. 
  Nikomu nie uśmiechało się pożegnanie. Nawet jeśli nie żegnali się na zawsze, to było im mimo wszystko ciężko. Hannah była zaskoczona jak szybko przywiązała się do Tylera i Drake, których wcześniej przecież nawet nie znała, a teraz miała ich w gronie najbliższych przyjaciół. Albo znajomych. Jak kto wolał. 
  Mimo wszystko, najgorszy moment dopiero miał nastąpić. Wszyscy powolnymi krokami szli w kierunku swoich terminali. Jessie, która do tej pory jeszcze się trzymała, zatrzymała się gwałtownie. 
  — Ja… Ja nie mogę — powiedziała dość twardo. — Muszę… Jensen na pewno przyjdzie. A jak nie przyjdzie, to polecę następnym samolotem. 
  — Zwariowałaś? Jessie, pojawiłby się wtedy już dawno. Od Simple na lotnisko nie jest, aż taki kawał czasu. Poza tym ma twój numer telefonu. Mógł zadzwonić. 
  — Nie! On na pewno przyjdzie. Muszę na niego poczekać. — Jessie odwróciła się na pięcie z zamiarem odejścia. — Dobrze wie, że nie odebrałabym telefonu. 
— Tylko sobie zaszkodzisz bardziej, Jessie. Wiesz, że on się nie pojawi. Daj spokój, zaraz odlatujemy. 
  — Nie. Nie lecę. On tutaj przyjdzie! — zawołała, starając się przepchnąć między Drake`m, a Tylerem.
  Drake podświadomie wiedział, że nie będzie w stanie przemówić swojej przypadkowej-żonie do rozumu. Nie mógł powiedzieć, że rozumie przez co przechodzi, ale widział zbyt wiele w ostatnim czasie. Poza tym jak tylko poznał tego całego Jensena, to czuł, że coś z nim jest nie tak. Tym bardziej teraz nie mógł jej pozwolić na to, aby tutaj została. Wycierpiała wystarczająco mocno. 
  — Jeśli w to wierzysz to jesteś naprawdę głupia rzucił mierząc brunetkę uważnie wzrokiem. 
  — Nie jestem głupia, Drake. I to wszystko moja wina. Cała ta chora sytuacja, to moja wina. Muszę to wyjaśnić z nim. Jak go nie będzie, to polecę następnym… — powiedziała, starając się przepchnąć koło Tylera. Jednak zatrzymała się wpół kroku. — Ty też uważasz, że on nie przyjdzie? 
  — Jesteśmy prości w obsłudze, Jess. Wie, że ci na nim zależy, a gdyby czuł to samo… Przyjechałby tu, a raczej zatrzymał jeszcze w Simple. Przestań tracić czas. — powiedział Tyler i westchnął cicho. Miał wrażenie, że wszyscy wyjeżdżając stąd z jakimiś problemami. Jednak chętnie wziąłby problemy Jessie, gdyby to oznaczało, że nic się tamtego dnia nie wydarzyło. — Bierz swoją walizkę i pakuj tyłek do samolotu, albo zaciągnę cię tam siłą i będziemy jeszcze bardziej skłóceni, niż do tej pory.
Jessie nic nie odpowiedziała. Powoli odwróciła się i mocniej chwyciła rączkę walizki. Niczym w transie ruszyła przed siebie. Jej zachowanie było niepokojące, ale w pełni zrozumiałe w świetle ostatnich wydarzeń. 
  Na zakręcie, ten ostatni raz, spojrzała przez ramię. Ale Drake i Tyler mieli rację. Jensena nie było, więc musiała zacząć żyć z dala od niego. 

***

  Myślał nad tym czy powinien przeczytać list od Jessie. 
  Przez pierwszą godzinę go ignorował, a przez następne pół czytał i nie tyle bił się z myślami, co po prostu zastanawiał co powinien w tej sytuacji zrobić. Zdał sobie sprawę z tego, że ma coraz mniej czasu, kiedy dostrzegł, że jeszcze trochę i Jessie na dobre może zniknąć z Nowego Jorku. Rzucił wszystko, wsiadł w samochód z zamiarem powstrzymania jej przed wylotem. Po tym co przeczytał nie liczyło się to, że narobiła głupst w Vegas. Każdy miał jakieś na koncie, a on… jakby powiedział jej wcześniej o Masonie i Monice byłoby wszystko w porządku, być może. Mógł się zastanawiać nad tym co by było gdyby, ale prawda była taka, że takie myślenie niczego nie zmieni. Kiedy dotarł na lotnisko miał wrażenie, że wszystko jest już stracone. Dostrzegł tablicę odlotów i miał jeszcze trochę czasu, niewiele. Wiedział, że bez biletu nie dostanie się za bramki. Dlatego kupił pierwszy lepszy bile, który kosztował o wiele więcej, niż powinien, ale nie zwracał na to teraz uwagi. Przebicie się przez bramki było naprawdę trudne, ale nie bawił się w uprzejmego mężczyznę. Przepchał się przez kilka osób, co oczywiście spotkało się z niezadowoleniem z ich strony, ale to nie miało teraz znaczenia. 
  Ale kiedy odnalazł odpowiedni terminal…
  — Nie, nie nie — jęknął. 
  Mógł tylko stać i patrzeć jak Jessie, która w liście - który okazał się być w zasadzie listem miłosnym - wyznała mu wszystko co czuła, odlatuje w kierunku nowego życia. 
Dla niego było już za późno.

  — Wiedziałam, że przyjedziesz.

6 komentarzy

  1. [popłakałam się! notka wspaniała, ale to co z niej wynika... nie, nie! :( czekam na powroty! wszystkich w nowych i starych odsłonach! <3 ]

    Charlie

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ to smutne... Mam przed oczami załamanego Jensena i nawet nie chcę sobie wyobrażać, co też musi on teraz czuć.
    Może nie miałam okazji z Wami popisać, ale mam nadzieję, że się kiedyś to zmieni. Wtedy gdy do nas wrócicie i mam nadzieję, że zatęsknicie za nami.
    Jeszcze raz, trzymajcie się!
    Bo kurcze... Tak nie może być no, nie! :(

    OdpowiedzUsuń
  3. O wy niedobrusy... Tak wszyscy na raz?! Tak nie może być! A niech te wszystkie samoloty mają awarię i nawet nie wystartują z lotniska! Uf, co jak co, ale tego się nie spodziewałam. Jeszcze przed wyjściem na jazdy mignęła mi notka, ale to tak dosłownie mignęła i nijak nie spodziewałam się tego, co przeczytam. A szkoda, przynajmniej miałabym jakieś usprawiedliwienie na to, jak słabo dziś jeździłam... Wracając jednak do tematu, mam nadzieję, że wrócicie do nas szybciej, niż nam wszystkim się wydaje :) Dzisiejszy dzień chyba jest jakiś pechowy, bo spora część z Was zdecydowała się na przeniesienie do roboczych... Ale mam nadzieję, że to jakieś spóźnione przesilenie wiosenne, które szybko minie. Także mocno trzymam kciuki za Jessie, Jensena, Hannah, Zachariasza, Tylera i Joycelyne. Żeby w czasie tej nieobecności wszystko sobie poukładali i wrócili do nas wypoczęci oraz opaleni! Chociaż na Islandii chyba o to ciężko...

    OdpowiedzUsuń
  4. Po cichu czytałam wspólne Vegas, a teraz już oficjalnie informuję, że czytałam i tę notkę. Wewnętrznie byłam przygotowana na ten zmasowany atak (chociaż powiększył się on o postaci, które polubiłam z poprzedniej notki), ale i tak zrobiło się bardzo nostalgicznie i smutno. Nie mam pojęcia dlaczego uciekli z Nowego Jorku wszyscy na raz, jakie mieli do tego powody, ale zakładam, że są one całkiem niezłe i przy okazji powrotów ładnie to wyjaśnicie. Bo powroty będą, trzymam za słowo przynajmniej jedną z Was w tej sprawie. :D Ale Vegas przynajmniej było prawdziwym Vegas z nieplanowanym ślubem!
    Odpoczywajcie i nabierzcie nowej energii do pisania tych historii, bo ja coś czuję, że kilka notek muszę nadrobić, żeby połapać się w tych wszystkich problemach miłosnych. ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Prima Aprilis to chyba już było, co, dziewczyny?
    Kurczę, zawsze ciężko powiedzieć mi cokolwiek w takich sytuacjach. Z żadną z Was wątku wprawdzie nie miałam okazji prowadzić, a jednak smutno, kiedy takie stare wyjadaczki znikają z postaciami, które szmat historii już na tym blogu przeżyły. Mam nadzieję, że ta rozłąka nie potrwa zbyt długo i jeszcze kiedyś będę miała okazję nacieszyć oczy widokiem Waszych notek. Póki co będę się pokrzepiać starymi, bo coś mi się widzi, że mam trochę do nadrobienia. :)
    Czytało się bardzo fajnie i szybciutko, mimo niewesołej tematyki. Strasznie szkoda mi Jessie i Jensena, nawet jeśli nie do końca wiem, co tam między nimi zaszło. Tak czy siak trzymam mocno kciuki, żeby mieli jeszcze okazję wyjaśnić sobie wszystko, co wytłumaczenia wymaga i wrócić jeśli nie do stopy romantycznej, to przynajmniej przyjacielskiej. Niesamowicie nurtuje mnie też, co takiego zadziało się w życiu całej tej Waszej gromadki, że wszyscy tak nagle zdecydowali się opuścić Nowy Jork – wnioskuję po tekście – na dość długą chwilę czy też nawet na zawsze. I podobnie jak Latessa cicho liczę na to, że kiedyś się dowiem. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. A niech tylko nie wróci, to William siłą za uszy przytarga! ❤❤

    OdpowiedzUsuń