Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1959. W Boga trzeba wierzyć, ale Bogu niekoniecznie. On ma tyle spraw do załatwienia, że często zapomina.


          Patrzył przez celownik karabinu snajperskiego. Lustrował drogę, biegnącą przez niewielkie afgańskie miasto. Niespełna 50 metrów dalej otworzyły się drzwi małego domku. Wyszła z nich jakaś kobieta z dwójką wesołych dzieci. Poza tym ulica była pusta. Miejscowi mieszkańcy, w większości przerażeni, pochowali się do swoich domów. Nie byli zachwyceni ich widokiem, zupełnie jakby mieli po dziurki w nosie widoku amerykańskich żołnierzy. Przy niektórych oknach wywieszone były czarne flagi,  na znak, że nie są w tym rewirze mile widziani. Wioska była pod silnym wpływem nieprzyjaciela. Z informacji wynikało, że w tym miejscu znajduje się duży skład z materiałami wybuchowymi. Niebezpieczeństwo  czyhało z każdej strony, ale musieli to sprawdzić. Nie mogli pozwolić by te materiały posłużyły do wytworzenia domowej roboty bomb. Musieli przeczesać miasto. Ich zadaniem było zapewnienie ochrony kolegom. Chodziło o to, by zapobiec ewentualnemu wpadnięciu w nieprzyjacielską zasadzkę.
Schriver jest wyszkolonym do akcji specjalnych komandosem marynarki wojennej. Prawie trzy lata zajęło mu szkolenie. Trzymał w rękach karabin snajperski należący do dowódcy plutonu, który już od dłuższego czasu zapewniał ochronę ulicy i potrzebował chwili odpoczynku. W tamtym czasie nie przeszedł jeszcze szkolenia na snajpera. Strasznie chciał nim zostać, ale droga do tego była długa. Dając mu tego ranka swój karabin, dowódca chciał sprawdzić, czy jest odpowiednim materiałem na strzelca.
Znajdowali się na dachu starego, podniszczonego budynku, stojącego na skraju miasteczka. Spojrzał przez celownik. W pobliżu nie było nikogo poza tą kobietą i dziećmi. Od początku wydawało mu się to podejrzane. Patrzył jak zbliża się do jego kolegów. W pewnym momencie wyjęła coś spod ubrania i wykonała dziwny ruch. Odbezpieczyła granat. W pierwszej chwili nie zdał sobie nawet z tego sprawy.
-To coś żółtego. - zakomunikował dowódcy. -Żółte i ma...
-Ona trzyma granat. - powiedział starszy stopniem mężczyzna. -To chiński granat.
-Cholera.
-Strzelaj.
-Ale...
-Strzelaj. Zdejmij ten granat Schriver.
Zawahał się.  Ktoś próbował połączyć się z żołnierzami będącymi w środku akcji, ale nie mógł ich wywołać. Szli wzdłuż ulicy, prosto w stronę kobiety.
-Strzelaj!- padł rozkaz.
Pociągnął za spust. Kula wyleciała z lufy. Strzelił. Granat padł. Kiedy wystrzelił po raz drugi - wybuchł. To był pierwszy raz, kiedy zabił kogoś z karabinu snajperskiego. Pierwszy raz w Afganistanie i jedyny, kiedy zabił kogoś innego niż biorącego udział w walce mężczyznę. Miał obowiązek strzelić. Kobieta i tak nie przeżyła by tej akcji. Zadbał jedynie o to, by nie zabrała ze sobą żadnego żołnierza. Było jasne, że chce ich zabić. Nie zwracała uwagi na to, kogo mógł rozerwać granat. Nie obchodziły ją biegające wokół dzieci, być może nawet jej własne, ani ludzie w domach. Była zaślepiona przez zło. Chciała za wszelką cenę zabić Amerykanów. Jego strzały ocaliły kilku rodaków. Uważał, że ich życie jest więcej warte, niż dusza tej kobiety. Wierzył, że może stanąć przed Bogiem z czystym sumieniem i odpowiedzieć za to, co zrobił. Jeden z żołnierzy zbliżył się do domu z którego wyszła kobieta. Pchnął drzwi, ostrożnie zajrzał a potem wszedł do środka. Wtedy nastąpił wybuch. Przez chwilę wstrzymali oddechy. Pluton rzucił się na ratunek jednego ze swoich przyjaciół. Kilku z nich, dokładniej ci, którzy stali bliżej miejsca wybuchu odniosło drobne obrażenia. Josh nie miał takiego szczęścia. To był jeden z tych momentów, kiedy człowiek patrzy i ma łzy w oczach, niezależnie od tego, jakim jest twardzielem. To był ten moment, kiedy Ethan głęboko znienawidził zło, które opętało kobietę i jej towarzyszów. Nienawidzi go po dziś dzień. Dzikie, nikczemne zło. To z nim walczyli w Afganistanie. To dlatego mnóstwo ludzi, także on, nazywało wrogów "dzikusami". Naprawdę, nie dało się inaczej opisać tego, z czym się tam stykali.

          Siedział za kierownicą swojego samochodu, jadąc główną ulicą miasta. Minął kilka sklepików i stację benzynową. Znajdował się już w Long Island, razem z dowódcą swojego plutonu. Niebo miało ołowiany kolor, świat tonął w szarawej mgle. Pogoda doskonale oddawała jego nastrój. Znaleźli punkt orientacyjny, niewielki drewniany kościół. Skręcił w lewo i przejechał jakiś kilometr wzdłuż drogi. Z daleka już widzieli  czerwony domek, wyróżniający się na tle białego krajobrazu. Zaparkował. Wysiedli z samochodu. Zaatakował ich styczniowy mróz a płatki śniegu spadały na ich głowy i płaszcze. Zanim odważył się ruszyć do przodu, stali chwilę przed furtką. Dom był parę metrów dalej. Robił to już kiedyś, teraz będzie tak samo. Bliskich zmarłego ogarnie smutek, ból, który towarzyszy myśli, że młody człowiek stracił życie na początku drogi. Uczucie pustki, niekontrolowane łzy, osamotnienie. Chcą być silni i dzielni, ale ich życie jest roztrzaskane w proch. Nie da się ich pocieszyć. Są przepełnieni żalem. Ethan próbował wziąć się w garść, jednak do dziś, kiedy zamyka oczy widzi przyjaciela, błagającego o pomoc. Czuje jak ściska jego dłoń powtarzając, że nie chce umierać. Nie mógł odpowiedzieć na to błaganie. Do tej pory nie może o tym zapomnieć.
Zatrzymali się na chwilę, a potem weszli do środka i zapukali do drzwi. Otworzyła im starsza kobieta, była ładna i zadbana, w oczach szkliły jej się łzy. Matka. Miał wrażenie, że smutek przetnie go w pół.
-Dziękuję, że przyjechaliście. - powiedziała cicho.
-Jesteśmy tu z powodu pani syna.- padła równie cicha odpowiedź. Weszli do domu. Na stoliku w holu stało duże zdjęcie Josha, oprawione w ramki. Znów widział go przed sobą, z lekkim uśmiechem, który zwykle gościł na jego twarzy.
-Nie cierpiał, prawda? Powiedz mi, że nie cierpiał.- usłyszał za sobą głos kobiety. Zanim odpowiedział, ukradkiem wytarł oczy mankietem.
-Nie, nie cierpiał. Od razu umarł.- powiedział dokładnie to, co chciała usłyszeć. Chciał opowiedzieć o niezłomnej odwadze jej syna, ale widział, że jeszcze nie pogodziła się z prawdą.
Przez następną godzinę próbowali rozmawiać jak dorośli. Było to trudne. Wiele można było powiedzieć, jeszcze więcej przemilczeć. Mimo wszystko musiał odbyć tą podróż. Obiecał sobie, że tak zrobi. Uważał, że to jego obowiązek, ale nie ułatwiało to sprawy. Przed wyjściem matka Josha uściskała ich jeszcze. Ethan sztywno skinął przed fotografią przyjaciela i wrócił do auta. 
          Często ktoś pyta go: "Ilu ludzi zabiłeś?". Ethan standardowo odpowiada: "A czy od tego co powiem, będzie zależało to, czy jestem w mniejszym lub większym stopniu człowiekiem?"
Liczba ofiar nie ma dla niego znaczenia. Żałuje, że nie zabił więcej wrogów. Nie po to, by mieć się czym przechwalać. Schriver uważa, że świat byłby lepszy bez tych dzikusów, którzy pozbawili życia jego rodaków, rodzinę i przyjaciół.  Każdy kogo zastrzelił, próbował zrobić jakąś krzywdę Amerykanom. Dręczą go wspomnienia sukcesów nieprzyjaciela. Nie było ich za wiele, ale nawet życie jednego Amerykanina jest tą jedną stratą za dużo. Ludzie próbują go zaszufladkować jako twardziela, równego gościa, dupka, snajpera, SEALsa a są pewnie i inne kategorie. Każda z nich mogła być prawdziwa jakiegoś konkretnego dnia. Schriver nie przejmuje się jednak tym, co myślą o nim inni. To jedna z tych rzeczy, za które podziwiał swojego ojca, kiedy był młody. Miał w nosie to, co myśleli inni. Był taki jaki był. Taka postawa to jedna z cech, dzięki którym nie zwariował. 
Jest coś jeszcze o co ludzie często go pytają: "Nie dokucza ci myśl, że zabiłeś tylu ludzi?"
Odpowiada: "Nie"
I na prawdę tak jest. Za pierwszym razem, kiedy się do kogoś strzela, człowiek robi się trochę spięty. Myśli: "Czy na prawdę wolno mi go zabić? Czy to rzeczywiście jest w porządku?". Ale kiedy już zastrzeli swojego wroga, przekonuje się, że to jest w porządku. I mówi: "Świetnie", a potem robi to znowu. Robi to po to, żeby wróg nie zabił jego rodaków. Na tym polega wojna.

9 komentarzy

  1. [Cały ten ostatni akapit podsumowujący rozdział i końcowe zdanie sprawiły, że dreszcz przebiegł mi po plecach. To ten moment, w którym zaczynam się zastanawiać, co ja bym zrobiła i ten przenikliwy chłód, gdy zdaję sobie sprawę, że zgadzam się z bohaterem.
    Dobra notka, nie cukierkowata, a ja lubię takie :)]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Przebiegłam wzrokiem po tekście, przekonana, że przeczytam później, w chwili wolnego czasu. A tu proszę, zaczęłam czytać i nie potrafiłam przestać, niezmiernie ciekawa zakończenia.
    Szczerze powiedziawszy nie wiem, co mogę tutaj napisać. Rozwodzenie się nad moimi poglądami i odczuciami zajęłoby zbyt wiele miejsca. Wiem tylko, że dla moich bliskich zrobiłabym wiele. I kiedy teraz tak sobie pomyślę, że ktoś mógłby skrzywdzić szczególnie ważną dla mnie osobę... Rozszarpałabym, rozdarła na kawałki i tak dalej, i tak dalej. Zatem mogę powiedzieć, że te ostatnie akapity są dla mnie jak najbardziej zrozumiałe pod tym względem, stratą bliskich, bo sama wojna... Zbyt długo by o niej dyskutować.
    Tak, nota jak najbardziej mi się podobała :) Skłania do refleksji, jak wyżej widać ;) Błędów nie wyłapałam, bo też skupiłam się na treści i nawet jeśli jakieś były, niczego nie widziałam^^]

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałam wypisać kilka błędów, jednak na sam koniec stwierdziłam, że nie są one istotne. Piękna notka, która porusza. Czyta się z zapartym tchem. Genialny przekaz, uczucia, cała sytuacja, brawo!

    Ps. W pewnym momencie cały post skojarzył mi się z tym utworem i teledyskiem
    http://www.youtube.com/watch?v=ScNNfyq3d_w

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurcze, tyle razy słuchałam tego utwory a nigdy nie zwróciłam uwagi na teledysk... Dzięki :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Proszę bardzo ;) Jak widać nawet znajome rzeczy potrafią zaskoczyć.

    OdpowiedzUsuń
  6. http://www.youtube.com/watch?v=_DboMAghWcA

    Tę piosenkę też polecam.

    OdpowiedzUsuń
  7. [ W notce został poruszony bardzo trudny temat jakim są działania na froncie i zachowania żołnierzy, które początkowo mogą nam się wydać nieludzkie, jednak jeśli bliżej się zastanowimy to musimy się z nimi zgodzić. Tak też tutaj było. Podobnie jak moi poprzednicy miałam ciarki na plecach, bo wyobrażenie sobie tego koszmaru z perspektywy osoby cywilnej, kobiety, która na 99.9% nie będzie nigdy w podobnej sytuacji jest dosyć wstrząsające. Dziękuję Ci bardzo ;)]

    OdpowiedzUsuń
  8. Cyziu, dziękuję za tą piosenkę, śliczna!

    JJ, to ja dziękuję, za miły komentarz :)

    OdpowiedzUsuń