Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1960. I’d trade all my tomorrows for just one yesterday

Przez koszmar, który ją obudził od dobrej godziny przekręcała się z boku na bok. Chciała znów zasnąć, ale nie było to łatwe. Zabrała się nawet za czytanie książki, jednak rażące światło lampki i zmęczenie, skutecznie to uniemożliwiały. Miała dość. Z impetem więc zrzuciła z siebie kołdrę i stanęła na równe nogi. Założyła na siebie przypadkowe ubrania i zwyczajnie wyszła z mieszkania. Schody poprowadziły ją na górę pięciopiętrowego budynku. Wspięła się po drabince zawieszonej na ścianie korytarza, otworzyła zamontowane w suficie drzwi, których zwykle używał kominiarz podczas kontroli i znalazła się na dachu. Odetchnęła mroźnym, styczniowym powietrzem. Nie mogła zobaczyć panoramy w całej okazałości. Nie stała w końcu na wieży Empire State Buliding, ale widok i tak był zadowalający. Ulice wciąż jeszcze oświetlały kolorowe świąteczne światełka, które zawsze wprawiały ją w dziwny, refleksyjny nastrój. Zbliżyła się do krawędzi i spojrzała w dół. Szybko tego pożałowała i cofnęła się kilka kroków. Zawartość żołądka podeszła jej do gardła. Od dziecka zmaga się z lękiem wysokości. Budynek otaczały ulice. Zastanawiała się chwilę, czy gdyby rozpędziła się dobrze, mogłaby przeskoczyć na dach budynku po drugiej stronie ulicy. Był w końcu sporo niższy. Doszła jednak do wniosku, że szybko utraciłaby pęd i zaczęła opadać prosto w dół. Zapewne wylądowałaby na ulicy i gdyby miała pecha, przejechałby po niej jakiś samochód. Kwestia wybicia też była ważna. Gdyby na przykład pośliznęła się, albo zaczepiła nogą, zrobiłaby z siebie pośmiewisko i stała się tą, co to nawet porządnie rzucić się z dachu nie potrafi. Szybko odpędziła od siebie te myśli. Co innego zawracało jej głowę.

Do miasta przyjechał cyrk wraz z wesołym miasteczkiem. Miał się też odbyć przemarsz wojsk oraz pokaz lotnictwa. W tym roku władze naprawdę się postarały aby uczcić pierwszy dzień lata. 
- Mamo! - krzyknęła Martina i zbiegła po schodach na dół. Bella spojrzała na nią uważnie i skrzywiła się lekko na jej widok.
- Mogłabyś chociaż raz ubrać się normalnie - powiedziała kobieta i wróciła do zmywania naczyń. Dziewczyna wywróciła oczami i usiadła na krześle. Przecież dziś wyglądała nawet normalnie. Brązowe szorty, czarna koszulka z nadrukiem zespoły Guns and Roses i trampki. Już dawno tak nie wyglądała.
- Pożyczysz mi trochę pieniędzy? - zapytała nastolatka, a jej matka spojrzała na nią kątem oka. Dziewczyna uśmiechnęła się do niej wesoło. - No, bo na wstępy. Wiesz, że za każdą atrakcję w wesołym miasteczku trzeba płacić? - zapytała takim tonem jakby to było coś nowego i nadzwyczaj strasznego, a Bella bezradnie wzruszyła ramionami. Wytarła ręce w ręcznik i otworzywszy szafkę wyciągnęła z niej portfel, a potem i kilka banknotów.
- Pięćdziesiąt? - zapytała, a Martina kiwnęła potakująco głową. Wzięła je od matki i schowała do kieszeni spodni. Oczywiście wcześniej była u ojca, który jej dał drugie tyle. Miała jeszcze swoje oszczędności, więc martwić się już nie musiała.
- Kocham cię, wiesz? - zapytała i musnęła rodzicielkę w policzek. Następnie wstała z krzesła i już miała wychodzić z kuchni kiedy przez drzwi do ogrodu wszedł młody i dość wysoki, jak na swój wiek, chłopak.
- Dzień dobry - przywitał i podszedł do Martiny. - I co? Jesteś gotowa? - zapytał, a brunetka pokiwała twierdząco głową i pożegnawszy się wyszli z domu.

- Marudzisz jak stara baba - stwierdziła patrząc na Enzo, który w odpowiedzi wzruszył lekko ramionami.
- To nie moja wina, że nie mam ochoty iść na tą głupią karuzelę.
- A niby kogo? Skoro nie chcesz to sobie tutaj siedź, bo ja nie mam zamiaru rezygnować - powiedziała i już miała iść kiedy chłopak złapał ją za rękę.
- A nie lepiej w jakieś ustronne miejsce? Z dala od tego wszystkiego? - spytał unosząc wymownie jedną brew w górę. Martina wbiła mu łokieć między żebra i pokazała język w odpowiedzi.
- Nie mam zamiaru rezygnować z takiej zabawy! Nie chcesz iść ze mną, to nie. Pójdę sama.
- A idź w cholerę.
Siedziała cierpliwie i czekała aż wszyscy się załadują. Już nie mogła się doczekać kiedy zobaczy to wszystko z góry. Już raz widziała ale tylko tak przelotnie, gdyż statek tak szybko się poruszał, że nie zdążyła się przypatrzyć. W pewnej chwili ktoś się do niej przysiadł. Spojrzała z szerokim uśmiechem na bruneta, który odpowiedział jej tym samy,. Po kilku minutach karuzela ruszyła. Martina mocniej złapała za rurkę i ze strachem spojrzała jak ziemia się od niej oddala. Ludzie robią się coraz mniejsi i mniejsi... Nagle coś zazgrzytało, rozległ się huk i karuzela stanęła. 
- Co się dzieje? - zapytała ze strachem patrząc na siedzącego obok chłopaka.
- Utknęliśmy - odparł tak jak gdyby nigdy nic, a brunetka zbladła. Z trudem powstrzymała żółć, która podeszła jej do gardła i chciała się wydostać na zewnątrz. Odkąd tylko sięgała pamięcią cierpiała na lęk wysokości. - Ale chyba się nie boisz? - zapytał, a dziewczyna szybko pokręciła przecząco głową.
- Nie... Tylko jest mi niedobrze... - skłamała gładko, a następnie jęknęła i mocno zaciskając powieki. Usłyszała cichy śmiech chłopaka i z tego powodu oberwał, od niej, lekko w ramię. Wagonik się jednak poruszył i bohaterka z cichym piskiem wróciła na swoje miejsce.
- Widziałem jak byłaś na statku. Nie bałaś się wysokości w tak szybkim ruchu, a boisz się jak stoisz? - zapytał, a Martina przytaknęła kiwnięciem głowy. - Pomyśl o czymś przyjemnym. Każdy tak mówi i to podobno pomaga - poradził. Na nią jednak ta rada nie działała. Im intensywniej myślała o przyjemnych sprawach tym bardziej miała wrażenie, że zaraz spadną i się wszyscy zabiją.
- Zaraz umrzemy - jęknęła głośno, a chłopak pokręcił głową z dezaprobatą.
- Ethan - powiedział wyciągając rękę w jej kierunku. Spojrzała na niego, potem na jego rękę i uśmiechnęła się do niego kącikami ust. - Skoro mamy umrzeć to wypadałoby się znać.
- Martina- odparła ale nie ścisnęła jego dłoni. W jej głowie wytworzyła się myśl, że metalowa rurka, którą ściskała, może uchronić ją przed zbliżającą się śmiercią.. - Jak to umrzeć? - jęknęła przeciągle i po raz kolejny spojrzała w dół. 
- Co nas nie zabije, to nas wzmocni - rzucił i spojrzał na nią kątem oka. - Skoro myśli nie działają, to może porozmawiamy? - zaproponował.
- O czym ty chcesz rozmawiać w takiej chwili? Zaraz możemy umrzeć, a ty chcesz rozmawiać?! - krzyknęła. Po raz kolejny dało się usłyszeć zgrzyt i karuzela ruszyła. Martina odetchnęła głęboko i spojrzała na chłopaka. - Przepraszam?
Wtedy jeszcze nie sądziła, że znajomość z karuzeli zamieni się w coś poważniejszego. Krótka rozmowa, wspólne wyjście na dyskotekę. I... stało się. Martina całkowicie straciła głowę dla przystojnego Amerykanina, który skradł jej serce. Zapomniała o całym świecie i przeżyła najlepsze wakacje w swoim siedemnastoletnim życiu. Ale niestety. Nic co piękne nie trwa wiecznie. Przynajmniej nie w życiu brunetki. Wakacje się zakończyły i jej związek także. Nie było sensu dalej tego ciągnąć. Związki na odległość mają to do tego, że rozpadają się szybciej 

Z wysokości wszystko wydaje się być inne. Patrzyła na wszystko z góry, podziwiała widoki i w końcu mogła się zastanowić nad swoim życiem. Nie było ono złe. Nie miała patologicznej rodziny, nie była biedna. Nie miała straszliwych nałogów i nie zmagała się z ciężką chorobą. Nie musiała się martwić o jutro i mogła żyć z dnia na dzień.
Ale tak było kiedyś. Teraz wszystko się zmieniło. Życie zaczęło jej się sypać kiedy w jej mieszkaniu wybuchł pożar. Na szczęście nikomu nic się nie stało. Tylko musiała zamieszkać ze swoją przyszłą teściową, która jej szczerze nienawidziła. Chociaż Martina nic jej nie zrobiła. Po prostu związała się z jej synem. Problemem też stawał się jej narzeczony, który pod wpływem matki zmieniał swoje podejście do ukochanej. Przestał ją traktować jak swoją królewnę. Stawała się dla niego wielkim problemem, z którym musiał walczyć siłą.

Dźwięk budziła wyrwał ją z pięknego snu. Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała na zegarek. Wskazywał godzinę siódmą. Westchnęła ciężko i podniosła się z łóżka. Ostrożnie i po cichu. Tak, żeby nie zbudzić przy tym Enzo. Mężczyzna nigdy nie wstawał przed 7.30 i wściekał się kiedy ktoś go wcześniej obudził. Miał idealnie zaplanowane dzień i jeśli coś z jego planu ulegało chociażby najmniejszej zmianie, to był zły. I głównie wyżywał się za to na Martinie. 
Swoje kroki skierowała do kuchni, gdzie zaczęła przygotowywać śniadanie. Jajecznica z czterech jajek, z cebulką (albo szczypiorkiem) i bekonem. Do tego dwie, przekrojone na pół, bułki i czarna, bardzo mocna kawa bez żadnych dodatków. Takie śniadanie jadał od bardzo dawna. I nie przypominała sobie aby kiedykolwiek zmieniał swój jadłospis. 
Po kilku minutach śniadanie było prawie gotowe. Została jeszcze kawa do przygotowania. Wsypała odpowiednią ilość ziarenek do kubka, a następnie wzięła czajnik. Musiała dolać do niego wody, gdyż to co tutaj było nie wystarczyłoby na kawę dla Enzo. 
Wlała odpowiednią ilość i zakręciła kurki od kranu. Odwróciła się i ruszyła do kuchenki. Jednak w drodze powrotnej rączka od czajnika odpadła od reszty. Dźwięk uderzającego metalu o kafelki nawet trupa by z grobu wydostał. Martina jęknęła głośno i szybko zaczęła sprzątać. 
- Martina! - Głos kobiety przerwał jej pracę. Szybko podniosła się na nogi i spojrzała na swoją przyszłą teściową. - Co ty wyprawiasz?! Nawet głupiego czajnika nie potrafisz trzymać! Czy ty wiesz, że niektórzy o tej godzinie jeszcze śpią?! Nie wszyscy tutaj siedzą i pasożytują na pieniądzach innych! Muszą się wyspać i chodzić do pracy!
- Rączka odpadła. Kiedyś to się musiało stanąć - powiedziała cicho i delikatnie zagryzła dolną wargę. Po chwili w kuchni pojawił się Enzo, który nie był zadowolony z tego, że został wybudzony ze snu wcześniej niż chciałby.
- Co tutaj się dzieje? - warknął i zajął miejsce przy stole.
- Twoja narzeczona jest nieudacznicą. Powtarzam ci to cały czas! Widzisz? Nawet czajnika nie potrafi donieść z jednego miejsca na drugie - powiedziała pani Pirozzi patrząc na swojego syna, który w odpowiedzi wzruszył lekko ramionami. 
- Mówię przecież, że odpadła rączka. To nie moja wina. Trzeba było kupić nowy czajnik. Już od dawna wspominam, że lada chwila to się może zdarzyć. No i w końcu stało się.- W głowie brunetki jakoś te słowa były bardziej przekonujące. Victtoria spojrzała na nią i gdyby mogła, to zapewne już w tamtej chwili by ją ukatrupiła.
- Mówiłaś mi? A powiedz mi, moja droga, skąd ja mam brać na to pieniądze? Pomyślałaś o tym kiedyś?!
- Podobno w waszej rodzinie kobiety są od zajmowania się domem, a nie od pracowania. Słyszałam, że nie tolerujecie feministek.
- Martina! - powiedział Enzo, a dziewczyna spojrzała na niego. Widziała w jego oczach ten dziwny błysk i dlatego postanowiła przybrać taktykę obronną. Gdyby po raz kolejny zaatakowała, to mogłoby się źle skończyć. 
- Słucham, kochanie? - zapytała jakby nic się nie stało. Podeszła do mężczyzny i lekko musnęła jego policzek. Dobrze wiedziała, że tego nie lubi. Tym bardziej kiedy robiła to przy matce. Chociaż dla niej to nie było nic dziwnego.

Już dawno straciła rachubę czasu. Nawet nie zwróciła uwagi kiedy powoli zaczęło świtać. Nowy Jork budził się do życia. Musiała szybko się stąd zwijać jeśli nie chciała mieć nieprzyjemności. Ktoś, przez przypadek, mógłby źle zrozumieć jej zamiary. Przecież nie chciała stąd skakać! 
Podniosła się ze swojego miejsca i otrzepała się ze śniegu. Dopiero teraz poczuła jak bardzo jest zimno.  Wracając miała nieodparte wrażenie, że lada chwila coś się wydarzy. Nerwy zżerały ją od środka i musiała się bardzo wysilić aby skupić się na drodze. Nie chciała wylądować na chodniku z bólem jakieś części ciała.
Na szczęście do mieszkania dotarła bez żadnych nieszczęśliwych wypadków. Wyciągnęła z kieszeni pęk kluczy, znalazła właściwy i wsadziła go do dziurki. Chwilę pokręciła, aż w końcu zdała sobie sprawę, że drzwi są otwarte.
- Dziwne - mruknęła do siebie. Była bowiem w stu procentach pewna, że zamykała drzwi na klucz!
Nacisnęła klamkę i weszła do środka. Odniosła wrażenie, że coś jest nie tak. Nerwowo rozejrzała się po mieszkaniu, a na podłodze dostrzegła płatki róż. Uśmiechnęła się szeroko i poszła drogą, które wskazywały. Zastanawiała się kto był tak mądry i wyrządził jej taki miły numer. 
Droga prowadziła prosto do sypialni, w której jednak nikogo nie było. Tylko na kanapie leżała pojedyncza, czerwona róża. 
- Niespodzianka - usłyszała za sobą i zbladła. Uśmiech zszedł jej z ust, a ona błyskawicznie się odwróciła.
- Enzo? Co ty tutaj robisz?!
- Twój ojciec to dobry i lojalny człowiek. Ale pod wpływem alkoholu wszystko idzie z niego wyciągnąć. Tęskniłem wiesz? - Uniósł lekko rękę w górę i pogładził ją po policzku.
- Idź stąd... - jęknęła cicho, a mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
- Już mi nie uciekniesz, kochanie. 

4 komentarze

  1. [cóż, Enzo ewidentnie do kastracji zgadzam się z autorką Janinki i nie bawiłabym się w subtelności, a mamuśka do odstrzału ot, co ;) i to wszystko wina zniknięcia Ethana! temu to trzeba w pape dać o xD
    oj przez Ciebie rośnie we mnie agresja xD]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Wiesz... Enzo wrócił, Ethan jest, więc Sol może się popisać swoimi umiejętnościami xP]

    OdpowiedzUsuń
  3. [ ale ona mordować i lac nie umie... moze ją na karate zapiszę xD ]

    OdpowiedzUsuń