
Sloane Senna Fletcher ——— 22 latka; urodzona 16 maja 2003 roku w Los Angeles. Piosenkarka, tancerka i autorka tekstów o francusko-amerykańskich korzeniach, tworząca emocjonalny pop z elementami zmysłowości i surowej szczerości. Rodzice mieli fantazję, plany i prochy, dlatego Sloane w dokumentach widnieje jako Sloane Senna Fallon Delphina-Roux Petronille Fletcher-Basset. Jedyna córka Ivonne Basset - francuskiej modelki i jedno z wielu dzieci Desmonda Fletchera - amerykańskiego perkusisty zespołu alternatywnego Hollowed Souls. Właścicielka podążającej za nią krok w krok Rue. Zwyciężyni Grammy 2025 za Best New Artist, krążą plotki, że ojciec maczał palce w tym, aby dostała statuetkę. Między 2024, a 2025 była w międzynarodowej trasie don't call him back po wydaniu drugiego albumu old receipts. Mieszkanie w SoHo. Instagram.
Sloane Fletcher jest dziewczyną, która ma w życiu wszystko, a przynajmniej takie sprawia wrażenie. Bo nie pozwoli, aby obcy dostrzegli więcej niż chce pokazać. O swoich słabościach do ciemnych oczu, perfum z nutami tytoniu i słodkich słów, w które nie wierzy, opowiada w piosenkach podbijając TikToka i listy przebojów, na których króluje przez tygodnie. Urodziła się z nazwiskiem znanym od dekad. Otworzyło to przed nią wiele drzwi, zza które chętnie zagląda i garściami bierze to, co jest jej oferowane. Starannie pielęgnuje swoją karierę od szesnastego roku życia, kiedy pierwszy raz podzieliła się ze światem swoimi tekstami i głosem. Filmik wybił się momentalnie, a wytwórnie rozpoczęły między sobą wojnę, aby przygarnąć Sloane pod swoje skrzydła. Pierwszy poważny kontrakt podpisała dwa lata później. Wbrew matce, która wymarzyła dla niej karierę w Hollywood. Wbrew ojcu, który kręcił nosem na popowe szmiry, ale nawet mimo swojej niechęci, o ile nie jest czymś akurat naćpany lub nie szuka swoich zagubionych dusz na pustyniach, pojawia się na koncertach.
Sloane Fletcher sama do końca nie wie, jaka jest tak naprawdę. Na scenie jest głośna, pewna, nieco niebezpieczna. Nie ma tam chwili na zawahanie, a każda sekunda jest dokładnie zaplanowana. Poza sceną wśród mniej lub bardziej znajomych osób zdaje się, że wcale z niej nie schodzi. Ciągle odgrywa narzuconą sobie rolę, tyle, że przed mniejszą publicznością. Szuka towarzystwa, które bez mówienia tego na głos, da jej hałas i adrenalinę, aby zagłuszyć wszystkie niewypowiedziane na głos emocjonalne i fizyczne potrzeby. Nie pozwala ludziom się poznać, a oni, zdaje się, że wcale też nie chcą wiedzieć co tak naprawdę w niej się kryje.
Sloane Fletcher próbuje być autentyczna, ale nie wie, gdzie zaczyna się ona, a gdzie akt.
🎶🎶🎶
Zaire nie odpowiedział od razu. Patrzył przez chwilę na nocne światła miasta, które odbijały się w masce auta, jakby szukał tam odpowiedzi. Silnik cicho mruczał pod maską, a jego dłonie powoli przesunęły się na kierownicę, zupełnie bez pośpiechu. Było w nim coś innego niż ostatnio. Coś subtelnie zmienionego. Przymusowe prace społeczne, które przez długi czas wydawały się dla niego najgorszym upokorzeniem, okazały się pewnym punktem zaczepienia. W schronisku musiał być codziennie rano, o ósmej, więc musiał przystopować z imprezowaniem, z dragami, z alkoholem. Nie dlatego, że chciał. Musiał. I o dziwo, wywiązywał się z tego. Regularnie.
OdpowiedzUsuńSam wyrok do tej pory udawało mu się utrzymać we względnej tajemnicy. Media nie miały jeszcze pojęcia, że Zaire zaczyna dzień od karmienia bezpańskich psów i sprzątania po nich pod okiem… no właśnie, pod okiem osoby, która potrafiła uczynić to wszystko bardziej znośnym.
Zaczął jeść śniadania. Czasem było to tylko coś słodkiego, ale jadł. Potem, kiedy wracał do domu po kilku godzinach fizycznej pracy, zmęczony i głodny, ogarniał sobie obiad. Zwykle na wynos. Palił mniej, jeśli coś brał to w dużo mniejszych dawkach, pracował fizycznie a potem pozwalał sobie na odpoczynek. Mniej sie stresował. To nie była wielka zmiana, ale organizm to zauważył. Wyglądał lepiej. Nie był już tak wychudzony, nawet jego spojrzenie, choć nadal ostre i czujne, nie nosiło tego samego szaleństwa, które widziała w nim parę miesięcy wcześniej. Sylwetka była bardziej zbita, ruchy nieco mniej nerwowe. Gdyby ktoś spojrzał na niego pierwszy raz od dłuższego czasu, mógłby uznać, że Carter ogarnął swoje życie.
Ale nie ona. Nie Sloane. Ona widziała więcej. Widziała, że choć ciało funkcjonowało lepiej, głowa nadal była w rozsypce. Że ten chłopak, który jeszcze niedawno potrafił wejść na scenę i roznieść publiczność jednym ruchem ręki, teraz patrzył przed siebie jakby szukał w tym sensu. W jego oczach było coś niepokojącego. Tęsknota, ale nie tylko za nią. Tęsknota za tym, kim był kiedyś. A może kim nigdy nie udało mu się być. Patrzył przed siebie, jakby próbował się z czymś pogodzić. Albo coś z siebie zrzucić. Cokolwiek, co siedziało mu na piersi jak kamień. Czuła, że coś się w nim kotłuje, ale nie zamierzał się z tym dzielić, jeszcze nie teraz.
Kiedy zapytała o Rue, spojrzał na nią, wdzięczny, że przełamała tę ciszę. Westchnął przez nos, krótko, ale ciężko, jakby właśnie tam, w tej jednej chwili, zniknął opór, który jeszcze w nim został. Skinął głową.
— Jasne, chętnie — rzucił tylko, cicho, ochrypłym głosem, ale przez jego twarz przemkną cień uśmiechu. Silnik zamruczał, auto ruszyło płynnie spod klubu.
Droga minęła szybko. Ulice o tej porze były puste, a jej apartamentowiec nie znajdował się daleko. Prawie nie rozmawiali. W tej ciszy było wszystko, czego bali się wypowiedzieć na głos. Niewypowiedziana nostalgia. Wjechali na podziemny parking. Zaire zaparkował na tym samym miejscu, co zawsze, kiedy jeszcze do niej przyjeżdżał regularnie. Kiedy jeszcze miał klucz. Kiedy wszystko było inne. Wysiedli z auta. Znów towarzyszyła im cisza, nie taka niezręczna, ale napięta. Elektryczna. Winda czekała już na nich otwarta. Weszli do środka. Mała, dobrze oświetlona kabina zdawała się zamykać nad nimi klosz, odcinając ich od świata. Tego klubu, hałasu, całej tej pierdolonej rzeczywistości. Zaire patrzył na nią. Dłonie miał spuszczone wzdłuż ciała, palce lekko drgały, jakby zastanawiał się, czy ma prawo do tego, co czuł. Do tej chwili. Zaire wszedł do apartamentu za Sloane i już po dźwięku pazurów uderzających o panele wiedział, co zaraz się stanie. Rue wybiegła z głębi mieszkania jak rakieta, rzucając się w stronę drzwi z typową dla siebie energią, która wciąż, mimo upływu czasu, potrafiła zaskoczyć. Carter nawet nie zdążył się dobrze rozejrzeć, a już został osaczony przez rozemocjonowanego psa. Radość Rue była czysta, nieskażona niczym, zupełnie inna niż to, z czym mierzył się ostatnimi miesiącami.
OdpowiedzUsuń— No cześć mała… — wymamrotał z uśmiechem, który pojawił się mimowolnie. Schylił się, a potem bez większego namysłu opadł na podłogę. Usadowił się tam, jak wtedy, kiedy jeszcze tu mieszkał, i rozłożył ręce, pozwalając Rue wskoczyć na jego kolana. Liznęła go po twarzy, po szyi, po dłoni. Obracała się w miejscu, skomląc z zachwytu, a on tylko parsknął cicho śmiechem i pozwolił jej się przez chwilę nacieszyć. Wyglądał wtedy zupełnie inaczej. Siedząc na podłodze z psem, przez moment nie był Zairem, ikoną chaosu, burzliwej miłości i skandali. Nie był raperem z ciemną przeszłością, nie był chłopakiem, który odszedł, ani mężem, którego zostawiono. Przez te kilka minut był po prostu facetem z psim językiem na twarzy i uśmiechem, który wyglądał, jakby naprawdę do niego należał. Nie patrzył jeszcze na Sloane. Nie był gotów. Rue dawała mu alibi. Dawała mu moment, krótki, spokojny wydech. Uciekł na tę chwilę w bezpieczniejszy świat, w ten prosty kontakt, który nie niósł za sobą ciężaru przeszłości. A mimo to gdzieś w środku wiedział, że gdy tylko spojrzy na nią, wszystko wróci.
Carter
Nico parsknął krótkim śmiechem, klepiąc dłonią w kierownicę, jakby cała ta sytuacja z patrolem była dla niego bardziej anegdotą do opowiedzenia niż powodem do stresu.
OdpowiedzUsuń— Widziałem po jego minie. — rzucił, opierając łokieć o szybę i zerkając na nią z półuśmiechem. — Jak tylko zobaczył dokumenty, to chyba załapał, z kim gada. I pewnie dlatego machnął ręką, zamiast nas ciągnąć na komisariat. — Jego głos zabrzmiał lekko ironicznie, ale i z pewnością, jakby cała sytuacja była dla niego niczym więcej niż potwierdzeniem, że nawet kłopoty mają w tej relacji inny smak. Spojrzał na nią, kiedy uniosła stanik w jego stronę, kręcąc głową z rozbawieniem.
— Pamiątka? Mam oprawić w ramkę? — mruknął, sięgając dłonią, jakby chciał go przejąć, ale zaraz z rezygnacją oparł dłoń znów na kierownicy.
— Sloane, myślę, że to dopiero początek. — poprawił ją, jakby od niechcenia, a jednak w tym krótkim zdaniu było coś cięższego. Wbił w nią spojrzenie, ciemne, nabrzmiałe emocjami, które nie potrzebowały już żadnych dodatkowych słów.
— Nie mów mi, że nie lubisz tego dreszczyku. — dodał ciszej, a jego ton sprawił, że w przestrzeni samochodu nagle znowu zgęstniało powietrze. Kącik jego ust drgnął, jakby znał odpowiedź, zanim Sloane zdążyła ją wydać z siebie.
Nico zamrugał, odpalając silnik, auto zanurkowało w noc, a miasto rozciągało się przed nimi jak świecący dywan. Prędkościomierz powoli piął się w górę, a w kabinie znów zrobiło się ich, ciepłe, intymne, z napięciem, które jeszcze tliło się w powietrzu. Miał w sobie coś rozbrajającego: spokój faceta, który właśnie przegrał z przyjemnością i nie zamierza się z tym kryć.
— Może zgarniemy coś po drodze? — rzucił, palcami stukając rytm w kierownicę. — Coś nieprzyzwoicie kalorycznego. Burgery? Pizza?
W jego głosie było ciepło i żart, propozycja, która brzmiała jak obietnica przedłużenia wieczoru. Nie pytał, czy ma ochotę; wiedział, że będzie miała. Wiedział też, że po tej nocy żadne uczciwe jedzenie nie wchodzi w grę, tylko coś sycącego, tłustego i absurdalnie przyjemnego. Spojrzał na nią kątem oka, gdy zmieniał pas, światła odbijały się w jego oczach.
— Znasz jakiś miejsce, gdzie robią coś dobrego, czy chcesz, żebym zawiózł cię do mojego miejsca, które robi najlepsze wersje „po imprezie”? — dodał, półżartem, półpoważnie, jakby już planował trasę: koncert, chaos, burger, łóżko.
Nico
Carter podniósł głowę, kiedy wyciągnęła do niego szklankę. Przez sekundę jeszcze się wahał, jakby sam do końca nie wiedział, czy chce ją przyjąć, czy odepchnąć, jak odpychał wszystko, co od niej pochodziło przez ostatnie miesiące. Ale w końcu sięgnął, zabrał od niej szkło i wciąż siedząc na podłodze, spojrzał na nią z dołu. I właśnie wtedy to do niego dotarło. Sloane też wyglądała lepiej. W jej twarzy nie było już tego zmęczenia, które pamiętał z ostatnich tygodni ich bycia razem. Była w niej jakaś świeżość, może nawet spokój, którego nigdy nie potrafił jej dać. W jej ruchach było coś lżejszego, w spojrzeniu większa świadomość, może nawet siła. I choć wciąż miał wrażenie, że widzi w niej tę samą zagubioną dziewczynę, którą znał aż za dobrze, to jednak nie mógł zaprzeczyć: to rozstanie jej służyło. I to właśnie bolało najbardziej. Że ta odległość, faktycznie ich uleczyła. Że rozstanie działało. Że wbrew temu, co czuli, wbrew temu, co ciągnęło ich teraz z powrotem w swoje ramiona, osobno zdawali się funkcjonować lepiej. Jakby to było najokrutniejsze potwierdzenie, że razem mogą mieć chwilowe uniesienia, ale nigdy spokoju.
OdpowiedzUsuńA Carter, siedząc na podłodze ze szklanką, którą mu podała, czuł, że to właśnie ta świadomość jest najtrudniejsza do przełknięcia, że potrzebowali od siebie uciec, żeby na chwilę zacząć normalnie funkcjonować.
— Powinienem był starać się o opiekę naprzemienną. — Mruknął z tym swoim gorzkim, pół śmiechem, który bardziej ciął, niż rozluźniał atmosferę. Rue szturchnęła go łapą, jakby wyczuła ciężar w powietrzu, a Carter pogłaskał psa odruchowo, wzrok wciąż zawieszony na Sloane. Jakby szukał w niej odpowiedzi, czy to, że wyglądają lepiej osobno, znaczyło, że razem zawsze będą dla siebie trucizną.
Kiedy uniósł szklankę do ust, poczuł, że nie jest to zwykły łyk whisky, a ciężar, który jeszcze mocniej przygniatał mu pierś. Rue znów oparła łapy o jego kolano, ale on prawie tego nie zauważył. Myślami był gdzie indziej, jakby nagle oderwał się od tej chwili i patrzył na nią z dystansu. Czy dobrze zrobił, że tu przyjechał?
Z każdą minutą w jej towarzystwie coraz bardziej docierało do niego, że balansuje na granicy, której nie powinien przekraczać. Wszystko, co osiągnęli przez te miesiące, on swoim mozolnym odstawianiem używek, ona swoim powrotem do równowagi, teraz wisiało na włosku. Czuł, że wystarczy jeden błąd, jedno niepotrzebne zbliżenie, a runie to, co powoli, boleśnie budowali osobno. Spojrzał na Sloane raz jeszcze. Piękniejsza, spokojniejsza, jakby to rozstanie naprawdę jej służyło. A on? Może faktycznie wyglądał lepiej, trochę silniej, trochę zdrowiej, ale wewnętrznie był wciąż tym samym bałaganem. I jeśli miał być szczery, to właśnie jego obecność mogła ją z powrotem wciągnąć w tamto bagno.
Pomyślał, że nie powinien był tu przychodzić. Że powinni byli pozostać wspomnieniem, a nie ponownie żywą raną. Ale przecież już było za późno. Był tu. Z nią. I od tego momentu wszystko, co się wydarzy, będzie konsekwencją tej decyzji.
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę wyglądał, jakby miał coś ważnego powiedzieć, lecz brakowało mu słów. Westchnął ciężko, przeciągle, jakby ten dźwięk miał zastąpić całe zdania, które kłębiły się w jego głowie. — Nie mam planu — przyznał wreszcie, podnosząc na nią spojrzenie. Głos miał niższy, nieco ochrypły, zupełnie inny niż tam, w klubie, kiedy maskował się przed kumplami. — Chciałem cię zobaczyć… — zawahał się, przesuwając językiem po wargach. — Ktoś o tobie wspomniał w klubie, a ja… od tamtej chwili nie mogłem cię już wyrzucić z głowy. — Wzruszył jednym ramieniem, jakby to miało umniejszyć ciężar jego słów, choć oboje wiedzieli, że niczego nie umniejszało.
— Tam w klubie… serio, miałem odejść. Nim mnie zobaczysz. Nim cokolwiek się wydarzy. — Wypowiedział to z nutą goryczy, która ciągnęła się za każdym jego słowem. Jakby był zły na siebie za to, że dał się wciągnąć w to spotkanie.
— Tak bardzo chciałem się znaleźć blisko ciebie, a teraz… nie wiem co z tym zrobić.
Carter spojrzał na nią jeszcze przez moment, dłużej, niż powinien. Jakby wciąż nie rozumiał, jak doszli do tego punktu, do wspólnej whisky, do Rue śpiącej już spokojnie obok kanapy, do tej rozmowy, która wcale nie miała prawa się wydarzyć.
Carter
Nico uśmiechnął się pod nosem, patrząc przed siebie na sznur świateł. Słowa Sloane unosiły się w kabinie jak echo ich całego wieczoru – zakazane, ekscytujące, a zarazem dziwnie beztroskie.
OdpowiedzUsuń— Wyobrażasz sobie minę sprzątaczki, kiedy obok rodzinnych zdjęć będzie wisiała twoja bielizna? — mruknął z lekkim rozbawieniem, przerzucając dłoń z kierownicy na jej udo, jakby to było najnaturalniejsze miejsce odpoczynku dla jego palców. — Może powinniśmy zrobić z tego galerię. „Pamiątki z nieprzyzwoitych przygód”.
Jego ton był lekki, ale oczy błyszczały znajomym, ciemnym ogniem. Tym, który zdradzał, że pomysł wcale nie wydawał mu się taki niedorzeczny. Zerknął na nią, kiedy wspomniała o liście miejsc do odhaczenia, a jego półuśmiech zamienił się w coś bardziej drapieżnego.
— Może mam. Może właśnie ją tworzę, odkąd znów się spotkaliśmy. — Uniósł brew i wrócił spojrzeniem na drogę. — Więc nie udawaj, że tego nie lubisz. Bo każdy zakazany owoc smakuje ci aż za bardzo.
Podobało mu się, jak pewnie rzuciła „burgery”. To brzmiało jak prośba dziecka, które wcale nie zamierzało się hamować, a on był gotów jej to dać.
— Frytki z bekonem i colą zero zapisane. — Potwierdził tonem, jakby przyjmował zamówienie w restauracji. — Zaufaj mi, to miejsce robi takie burgery, że twój dietetyk płacze, a ty błagasz o dokładkę.
Zakręcił kierownicą w stronę mniej oświetlonej ulicy, jakby prowadził ją do tajnego skarbu. Palce mocniej zacisnęły się na jej udzie, a kącik ust uniósł się w szelmowskim uśmiechu, nim znów skupił się na drodze.
Nico zaparkował pod niewielką, neonową budką z burgerami, wyglądającą jak żywcem wyciągniętą z lat 80. Miejsce było otwarte całą dobę, pachniało grillem, bekonem i smażonymi frytkami już od parkingu. Spojrzał na Sloane, która siedziała zapięta w jego bluzie i wyglądała tak, jakby świat mógł się dla niej zatrzymać – zmęczona, ale pełna energii, której nie potrafiła zdusić.
— Załatwię nam ucztę bogów. — Rzucił z rozbawieniem, wysiadając. Kilka minut później wrócił z wielką papierową torbą, z której bił zapach, od którego nawet jemu zaszkliły się oczy. Z grymasem triumfu wrzucił torbę na tył auta i zasiadł za kierownicą, ocierając dłonie o spodnie.
— Burgery, frytki, cola zero… — Podał jej kubek z grubą słomką, po czym odpalił silnik. — Ale… zjemy u mnie. — Spojrzał na nią spod rzęs, z tym znajomym błyskiem, który zawsze zwiastował kłopoty. — To pięć minut stąd. Lepszy klimat niż parking.
Ruszył płynnie, a nocne światła migały im w szybach. Jego ręka znowu odnalazła jej udo, jakby to miejsce należało tylko do niego.
— Poza tym… — mruknął, przesuwając kciukiem po jej skórze — nie wyobrażam sobie, żebyśmy zakończyli wieczór na zaparowanych szybach i policyjnym upomnieniu. Ty i ja zasługujemy na coś lepszego. Odwrócił na moment głowę, by uchwycić jej spojrzenie. Intensywne, ciemne oczy Nico mówiły wyraźnie: noc jeszcze się dla nich nie skończyła.
Nico zaparkował na podziemnym parkingu i poprowadził ją do windy. Klucz-karta kliknęła w czytniku i chwilę później drzwi otworzyły się na jego piętro. Apartament Nico wyglądał niemal tak samo, jak wtedy, gdy Sloane była tu po raz pierwszy. Otwarta przestrzeń, salon z ogromnymi oknami od sufitu do podłogi, które wpuszczały nocne światła miasta. Ciemne, minimalistyczne wnętrze, z miękką sofą w odcieniu grafitu i dużym stołem w jadalni. Na ścianie wisiały czarno-białe fotografie zrobione na jego walkach, zamrożone momenty ciosów, triumfów i skupienia.
Puchary, medale, trofea. Miejsce, w którym czuło się jego obecność w każdym detalu.
OdpowiedzUsuń— Zasada jest jedna. — Spojrzał na nią, opierając się o stół. — Najpierw jemy, potem… reszta.
Spojrzał na nią z półuśmiechem, unosząc torbę z jedzeniem jak trofeum. Położył torbę na stoliku w salonie, wyjął kartoniki z burgerami i frytkami, a potem zajął się butelkami coli. Szkło stuknęło o blat, kiedy je postawił. Nico otworzył kartoniki i od razu w salonie rozszedł się zapach mięsa, roztopionego sera i chrupiącego bekonu. Postawił przed nią burgera, a obok dorzucił frytki z sosem serowym. Sam usiadł naprzeciwko, ale zamiast od razu jeść, opierał się o stół i patrzył na nią z tym charakterystycznym, półzadziornym uśmiechem.
— Wiesz, że to chyba pierwszy raz, kiedy cię widzę w mojej bluzie przy… burgerze? — Uniósł brew. — Niebezpieczne połączenie. Możesz mi ją ubrudzić.
Sloane odpowiedziała mu tylko spojrzeniem, takim, które jasno mówiło, że wcale się tym nie przejmuje. Ugryzła wielki kęs burgera, a sos od razu spłynął jej po kąciku ust a Nico tylko parsknął śmiechem.
Nico
Carter roześmiał się cicho i krótko, ten śmiech był pusty, gorzki, trochę zmęczony. Potarł dłońmi kolana, jakby chciał się jakoś rozruszać albo oderwać od własnych myśli, które znów zaczynały mu się kotłować pod czaszką. Spojrzał na nią z boku, unosząc brew.
OdpowiedzUsuń— Sloane, o tobie nigdy nie mówią dobrze, kiedy próbują mi podnieść ciśnienie. — Przyznał bez owijania w bawełnę. — I wiesz co jest w tym zabawne?
Odwrócił spojrzenie przed siebie. Rue leżała teraz z głową opartą na jego bucie, jakby uznała go za jedyny możliwy punkt stabilizacji. Przez chwilę zapatrzył się w psa, zanim mówił dalej.
— Że ja się na to zawsze daję złapać. — Dodał z takim rozgoryczeniem, że niemal słychać było, jak to go w środku męczy. — Jakby wystarczyło jedno zdanie, jedno imię i… już mi odpala. Wiem, że robią to celowo. A i tak pozwalam, żeby mi się rozlało po głowie… — urwał, pokręcił głową.
Potem spojrzał na nią z czymś pomiędzy uznaniem a lekkim niedowierzaniem.
Carter nie odpowiedział od razu. Uniósł tylko lekko brew i przez dłuższą chwilę po prostu patrzył na nią, zaskoczony, ale nie tak wprost, teatralnie. To było to subtelne zaskoczenie, które ściskało coś w środku, zostawiało po sobie ślad. I zamiast pytania “naprawdę?”, które cisnęło się na usta, tylko lekko rozchylił wargi, jakby nie był pewien, czy dobrze usłyszał, czy może chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował.
W końcu uśmiechnął się, słabo, krzywo, z bólem, który gdzieś pod tym wszystkim nadal siedział. Przeniósł wzrok na szklankę, którą trzymał w dłoniach, po czym znowu uniósł go na nią.
— To dziwne, nie? — rzucił cicho. — Przez miesiące próbowałem wmówić sobie, że nie myślisz o mnie wcale. Że już ci przeszło. Że… że życie idzie dalej.
Przełknął ślinę, pokręcił głową, jakby sam nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić. Odstawił szklankę na podłogę, wolno, bez pośpiechu, i oparł łokcie na kolanach, pochylając się lekko w jej stronę.
— Popieprzone... — Mruknął, unosząc szklankę do ust i upijając w końcu łyk. — Albo jakieś cholerne fatum.
Znów spojrzał jej w oczy. I tym razem nie było w nim już ani grama udawanej obojętności. Było tylko zmęczenie, tęsknota i to ciche, ledwo wyczuwalne coś, co kiedyś było miłością, a teraz… teraz po prostu wracało.
— Ale… cieszę się, że to powiedziałaś. Chociażby po to, żebym nie czuł się jak skończony idiota.
Głos miał już spokojniejszy. Nie było w nim kpiny, tylko coś bardziej cichego, zmęczonego, może niedowierzającego w to, że mimo wszystko myśleli o sobie nawzajem w tej samej chwili. Przesunął wzrokiem po jej twarzy, dokładnie tak, jakby chciał się upewnić, że to wszystko dzieje się naprawdę, że siedzą razem na podłodze w tym samym mieszkaniu, a nie śnią osobne sny o tym samym.
Spojrzał znów na nią, tym razem dłużej. Nie komentował tego, że mogą tak tu siedzieć całą noc. Ale jego spojrzenie mówiło, że właśnie to by mu teraz wystarczyło. Tylko tyle. Cokolwiek chcą.
Carter
Carter parsknął cicho pod nosem, bardziej jak ktoś, kto sam nie wie, czy ma się śmiać, czy wkurzyć.
OdpowiedzUsuń— Nie. Jak mówią dobrze, to się jest jeszcze gorzej — odpowiedział, nie patrząc na nią od razu, tylko gdzieś przed siebie. Zamilkł na moment. Przesunął dłonią po karku, jakby chciał zetrzeć napięcie, które w nim narastało. I nie odpowiedział od razu na drugie pytanie. Zrobił to dopiero po chwili, nie spiesząc się z tą odpowiedzią, bo każde słowo trzeba było dobrze wyważyć. Może nie dla niej. Dla siebie.
— I nie wiem. Może to był tylko głupi tekst. Może nie powinienem się tym przejmować. Ale... Nagle nie mogłem myśleć o niczym innym. Jakby wypchnął wszystkie inne tematy z mojej głowy. Jakby… wszystko, co próbowałem zepchnąć gdzieś głęboko, wróciło. I było głośne.
Wziął szklankę do ręki i obrócił ją w palcach, nie pijąc. Przez chwilę patrzył tylko na lód wirujący w bursztynowym płynie.
— I wiesz co jest najgorsze? Że ja dobrze wiem, że on o tobie mówił, żeby mnie sprowokować.
Zamilkł znowu, unosząc w końcu szklankę do ust, ale wypił tylko łyk. Potem westchnął cicho, niemal bezgłośnie i dodał:
— Nie miałem prawa się wkurwić, co? Skoro sam cię zostawiłem.
Nie patrzył już na nią. I nie mówił tego, żeby wywołać litość. Raczej jak ktoś, kto nie może dłużej utrzymać ciężaru, który i tak go przygniata.
Carter słuchał jej w ciszy. Głowa lekko przechylona, jakby chciał złapać każde słowo. Nie przerywał. Nie komentował. Nawet nie unosił brwi, kiedy przyznała się do przeglądania jego życia z daleka. To wszystko… było mu zbyt dobrze znane. Sam przecież robił dokładnie to samo. Na słowa, że wyglądał, jakby nic go nie obchodziło, uśmiechnął się z goryczą. Taki półuśmiech, który miał więcej wspólnego z bólem niż rozbawieniem.
— Tak to działa, prawda? — mruknął. — Wrzucasz coś, co wygląda jak szczęście, żeby sobie wmówić, że już jest dobrze. Żeby inni myśleli, że jest dobrze. I czasem nawet przez kilka godzin sam w to wierzysz… a potem wracasz do mieszkania i zdychasz w środku.
Zamilkł na chwilę. Spuścił wzrok, jakby myślał, czy w ogóle powinien to mówić. Ale nie po to tu przyszedł, żeby udawać.
— Myślałem, że jak będę udawał wystarczająco długo, to naprawdę przestanę o tobie myśleć. Że w końcu mi przejdzie. Że… nie będę tęsknić. — Jego głos obniżył się nieco. Jakby zmęczony. — I może czasem faktycznie miałem dzień, w którym było mi lżej.
Spojrzał na nią wtedy. Już nie z chłodem. Nie z gniewem. Ale też nie z miękkością. Patrzył na nią tak, jakby chciał zapamiętać ten moment — Sloane z kolanami podciągniętymi do siebie, szklanką w dłoni, rozmazanym gdzieś w cieniu bólem i szczerością na twarzy.
Przechylił szklankę i dopił resztkę, ale zamiast odstawić ją na podłogę, trzymał ją jeszcze chwilę w dłoni. Spoglądał na przezroczyste szkło, jakby mógł tam coś jeszcze znaleźć. Odpowiedź. Przyszłość. Cokolwiek.
— To było chore, Sloane. — Przyznał w końcu, cicho. — Coś między nami. Ale było też prawdziwe. I nigdy, kurwa, nie udało mi się znaleźć czegoś, co byłoby nawet w połowie tak… intensywne.
Spojrzał na nią. Prosto, uczciwie. Bez zasłony dymnej w oczach, bez obronnych żartów i zgrywy. Tak, jakby była jedyną osobą, przed którą mógł sobie pozwolić na bycie prawdziwym.
— Nie wiem, czy lepiej. Może po prostu inaczej. — Oparł łokcie na kolanach, obracając szklankę w palcach. Jego głos był spokojny, chociaż wyraźnie nosił w sobie ślady zmęczenia. Tego głębokiego, psychicznego zmęczenia, które nie mija po przespanej nocy.
— A ty? — zapytał w końcu. Delikatnie, jakby nie chciał naruszyć czegoś, co w niej wciąż mogło się trzymać tylko na słowo honoru. — Ty się czujesz lepiej, Sloane?
Nie pytał z wyrzutem. Nie pytał, żeby usłyszeć, że żałuje. Pytał tak, jak ona. Bo mu zależało.
Carter zerknął kątem oka na szklankę w jej dłoni, a potem z powrotem na Sloane. Dostrzegł w jej twarzy to znajome skrzywienie, subtelne, ale nie do pomylenia. Znał je zbyt dobrze. Taki wyraz miała zawsze, gdy coś jej wyraźnie nie smakowało, ale z jakiegoś powodu uparcie to piła. I choć nie odezwała się ani słowem, on już wiedział, co za moment powie.
OdpowiedzUsuń— Daj to, dziecino — mruknął z lekkim rozbawieniem i wyciągnął rękę, zanim zdążyła zaprotestować. Zabrał jej szklankę, jakby właśnie odebrał coś niebezpiecznego, broń w nieodpowiednich rękach. Uśmiechnął się kątem ust i spojrzał na zawartość.
— Nadal udajesz, że lubisz to świństwo tylko dlatego, że ja to piję? — zapytał, przechylając lekko głowę. Wlał sobie zawartość szklanki do ust jednym haustem, jakby zapomniał, że jest ru samochodem. Postawił pustą szklankę na podłogę, obok swojej. Dłoń znów położył na kolanie i spojrzał na nią spokojnie, z czymś miękkim w spojrzeniu. Nie musiała nic mówić. Już dawno przestała udawać przed nim.
Carter
Carter nie zareagował od razu. Jakby każde słowo, które wypowiedziała, trafiało prosto w jego klatkę piersiową i wbijało się powoli, z precyzją chirurgicznego skalpela. Patrzył na nią, na opalone nogi, palce, usta, które raz po raz ocierała językiem, jakby próbowała pozbyć się smaku emocji. A potem spojrzał jej w oczy. I wszystko się w nim poruszyło.
OdpowiedzUsuń— Nie jesteś jedyną, która się wkurwia — powiedział w końcu, cicho, sucho. Bez patosu. — Jak widzę te komentarze… że „to był najlepszy wybór w życiu”, że „w końcu się uwolniłaś” to mam ochotę komuś rozwalić telefon o ścianę — przesunął dłonią po twarzy, jakby próbował się z niej otrząsnąć. — Ale potem… potem dociera do mnie, że przecież mają rację.
Westchnął cicho, ledwo słyszalnie, jakby próbował tym westchnieniem wypuścić z siebie ciężar, który przytargał razem z butelką wspomnień. Jego palce, wciąż trzymające szklankę, opadły swobodnie na jego kolano.
— Znasz mnie. Wiesz, że nie wierzę w to, co wrzucają do sieci. Ale ty… ty byłaś moim domem. I kiedy patrzyłem na to z zewnątrz, jak się uśmiechasz, jak flirtujesz, jak udajesz, że się świetnie bawisz, miałem ochotę tam wejść i cię stamtąd wyciągnąć. Nie po to, żeby cię zatrzymać, tylko żeby przestać sam siebie dojeżdżać pytaniami, czemu do cholery nie jestem już tym, kto cię rozśmiesza. — Zamilkł na chwilę, jakby potrzebował przerwy. Przesunął wzrokiem po suficie, jakby tam miał znaleźć odpowiedzi, które wciąż mu umykały.
— A co do kumpli… — Uśmiechnął się gorzko, krótko, bardziej do siebie. — To bez znaczenia. Powiedzieli, że cię widzieli. Tyle wystarczyło. Nie dopytywałem. Nie wiem, po co tam poszedłem. Miałem po prostu wyjść. Odwrócić się, spłynąć z tłumem i wrócić do tego pieprzonego programu samooszukiwania się. Ale spojrzałaś… i to było po wszystkim.
Cisza rozgościła się między nimi na chwilę. Rue leżała gdzieś z boku, spokojna, jakby zrozumiała, że teraz nie jest czas na zabawę. Nie wiedział, co jeszcze powinien powiedzieć. A może nie powinien mówić już nic. Siedział z nią na tej podłodze i z każdym kolejnym spojrzeniem docierało do niego coraz wyraźniej, że… Nie da się tego z siebie wyrwać. Ani wypić. Ani wypalić. Ani wybiegać o szóstej rano. Ani zastąpić. Ani zapomnieć. Słowa, które wypowiedziała wcześniej, „Byłeś mój.”
brzmiały w nim długo po tym, jak zamilkła. I paliły go pod żebrami. Był. Ale najgorsze było to, że nadal czuł się jej.
Carter zauważył to spojrzenie. Te kilka sekund, w których jej wzrok skupił się na jego ustach. I choć między nimi nadal była przestrzeń, niewielka, może kilka centymetrów, czuł ją aż nazbyt wyraźnie. Czuł napięcie, które rosło gdzieś między żebrami. Napięcie, które znał za dobrze, bo zawsze prowadziło ich prosto w ogień. Zerknął na nią jeszcze raz. Dłużej. Zbyt długo. W tym spojrzeniu było wszystko, niedopowiedzenia, tęsknota, wspomnienia, cholerna słabość, której nienawidził, a która zjawiała się zawsze wtedy, gdy była blisko.
Nie był pewien, czy to dobrze. Ale to była prawda. Nawet gdyby był na drugim końcu świata. Nawet gdyby właśnie kogoś pieprzył. Nawet gdyby był na kolejnej autodestrukcyjnej imprezie życia. Dźwięk jej imienia zawsze odcinał cały świat.
Zamilkł na chwilę, a potem spojrzał jej prosto w oczy.
— I tak, pewnie dałaś mi powody, żeby cię zostawić. Ale to ja dałem ci powody, żebyś mnie znienawidziła, a niewystarczająco dużo powodów, żebym był dla ciebie jedynym. I nie wiem, co gorsze. To, że nie odeszłaś wcześniej… czy to, że ja odszedłem za późno.
Była tu. Z nim. A mimo to oboje trzymali się tej dziwnej granicy, jakby bali się, że jej przekroczenie uruchomi lawinę, której nie zatrzymają. A przecież wiedzieli oboje, że to i tak już się zaczęło. Zamilkł, jakby przez chwilę sam musiał sobie przypomnieć, gdzie dokładnie to miejsce się znajduje.
Chciał pocałować ją znowu. Tak cholernie chciał. Ale trzymał się jeszcze tej jednej nici samokontroli, która wisiała na włosku.
Carter
Nico parsknął cicho, odkładając frytkę na bok, jakby potrzebował obu rąk, żeby podkreślić to, co zaraz powie.
OdpowiedzUsuń— Hmm… — przeciągnął, udając, że się zastanawia naprawdę poważnie. — To zależy, co dla ciebie jest „dziwne”. Bo jak mówimy o kolekcji winyli z lat 70., to raczej mało kontrowersyjne. Ale jak sprzątaczka trafiła kiedyś na maskę wrestlingową i kilka rzeczy, które wyglądają jak rekwizyty do filmu akcji… to mogło się jej wydawać, że mam drugie życie.
Uniósł brew, sięgając po frytkę i zanurzając ją w serowym sosie, jakby rzucał wyzwanie jej cierpliwości.
— Ale spokojnie, żadnych zwłok nie chowam w szafie. — Uśmiechnął się pod nosem, patrząc na nią z tym swoim spokojem, w którym jednak czaiła się zaczepna iskra. — Choć… gdybyś zapytała o dziwniejsze pamiątki po nocach takich jak nasza… wtedy mogłabyś się zdziwić.
Nachylił się lekko w jej stronę.
Nico aż zakrztusił się colą, kiedy to usłyszał. Otarł kącik ust wierzchem dłoni i przez moment po prostu patrzył na Sloane z takim niedowierzaniem, jakby właśnie opowiedziała mu o jakiejś akcji wyjętej z filmu. Potem jednak parsknął śmiechem, głęboko, szczerze i bez cienia skrępowania.
—Wyobraziłem to sobie aż za dobrze. Tę twoją panią od sprzątania, krzyżyk na szyi… — mruknął, odchylając się na krześle. Zachwiał lekko głową, jeszcze nie przestając się uśmiechać.
Zerknął na nią spod przymrużonych powiek, tym swoim ciemnym, błyszczącym spojrzeniem.
— Więc, jeśli się boisz, że ja wykorzystam to przeciwko tobie… masz rację. Teraz za każdym razem, jak będziesz udawała grzeczną dziewczynkę, przypomnę ci tę scenę z różowym czymś na podłodze.
Uśmiech mu jeszcze nie zniknął.
— A teraz jestem już naprawdę ciekawy… masz jeszcze tę szafkę pełną „dowodów rzeczowych”, czy po tamtej akcji wszystko wyrzuciłaś?
Nico zaśmiał się nisko, takim rozbawionym, ale i lekko drapieżnym tonem, jakby sam siebie tym rozbawił.
— Nie mam żadnej listy, Sloane. — Pokręcił głową, odsuwając od siebie pudełko po frytkach. — To tak nie działa. Nie planuję i nie odhaczam: „dobra, jeszcze parking pod galerią, jeszcze dach budynku X”.
Nachylił się do niej przez stół, łokcie oparł o blat, a w oczach błysnęło mu coś psotnego.
— To zawsze kwestia chwili. Okoliczności. Nastroju. Czasem nie mam ochoty czekać, aż wrócę do domu. — Wzruszył ramionami, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. — I wtedy… czasem ktoś gubi majtki w moim samochodzie. — Zamilkł na ułamek sekundy, jakby wrócił do jakiegoś obrazu w głowie. Półuśmiech mu nie znikał. — Albo na sali treningowej. — Dodał tonem, który sugerował, że ta historia ma zdecydowanie więcej szczegółów, niż był gotów zdradzić. — Albo na basenie… — wyliczył. — Albo… w innych miejscach.
Przeciągnął spojrzeniem po niej, jakby chciał, żeby się domyśliła, że to „inne” może równie dobrze dotyczyć ich teraźniejszości.
— Więc zamiast listy mam tylko jedną zasadę: jak mam ochotę, to działam. Bez kalkulowania.
Oparł się wygodniej o krzesło i uniósł brew, jeszcze rozbawiony.
Nico oparł się wygodniej na krześle, burgera odłożył na chwilę z powrotem do papierowego opakowania i patrzył na nią tak, jakby właśnie złapał ją na czymś karygodnym.
— Spróbuj, a skończysz jeść w samej bieliźnie, bo bluzę ci zdejmę — rzucił spokojnie, ale w jego tonie kryło się wyzwanie.
Sięgnął po serwetkę, nie spiesząc się ani trochę, a potem nachylił się nad stołem, żeby powoli zetrzeć ślad sosu z jej nosa. Zamiast odsunąć się od razu, zatrzymał spojrzenie na jej oczach.
— Wiesz, że takie widoki są dla mnie groźniejsze niż cała twoja scena z czerwonymi światłami i tancerzami, prawda? — mruknął, uśmiechając się pod nosem. — Ty i ten cholerny ser, to jest dopiero show.
Usiadł z powrotem, udając, że znów skupia się na jedzeniu, ale kącik jego ust zdradzał, że tylko czeka, aż Sloane podejmie wyzwanie i rzeczywiście wytrze się rękawem.
Nico
Nico parsknął śmiechem, aż musiał odchylić się na krześle.
OdpowiedzUsuń— Ta maska… — zaczął, kiwając głową, jakby sam nie wierzył, że w ogóle o tym mówi. — Została mi z jakiegoś durnego programu. Chyba u Ellen. Wiesz, takie ich „śmieszne gierki” na antenie.
Przetarł dłonią twarz, jakby nadal czuł wstyd z tamtego momentu, ale uśmiech nie schodził mu z ust. Z jakiegos powodu jego PR team uznał, że Nico powinien się więcej pokazywać, z tej zabawnej strony, bo to przyciąga fanów i sponsorów.
— Jestem pewny, że znalazłabyś w necie jakieś video. — Uniósł brew, patrząc na nią wesoło. — I nie zdziwiłbym się, gdyby miało z pięć milionów wyświetleń, bo ludzie kochają oglądać, jak człowiek się kompromituje.
Wziął frytkę, zamoczył ją w sosie i wskazał nią na nią, z udawanym ostrzeżeniem.
— Ale jeśli kiedykolwiek puścisz to nagranie, kiedy ja będę w tym pokoju… — Pokręcił głową teatralnie. — To przysięgam, że od razu każę ci włożyć tę maskę i będziesz mi winna coś więcej niż burgera.
Nico wybuchnął śmiechem, opadając łokciami na stół i chowając twarz w dłoniach, jakby ta wizja kompletnie go rozbroiła.
— „Dziewczyny przy mnie gubią majtki”… — powtórzył, kręcąc głową z niedowierzaniem. — To brzmi jak hasło które ktoś mógłby umieścić na moim nagrobku. I wtedy powiesić tam ten czerwony top… na dowód.
Podniósł na nią spojrzenie, wciąż rozbawiony, ale z tym znajomym błyskiem w oku, który zawsze zwiastował kłopoty.
— A wiesz co? Może powinienem to sobie wydrukować na koszulkach. — Parsknął. — Albo zrobić z tego neon nad łóżkiem.— Uniósł brew. — Wchodzisz, a tam różowe światło: „Uwaga, wchodzisz na własną odpowiedzialność, wyjdziesz bez bielizny”.
Sięgnął po napój, ale zatrzymał się na moment i zmrużył oczy, jakby nagle coś mu przyszło do głowy.
— A ty? — spytał, nachylając się ku niej. — Kiedy zaczniesz mi opowiadać te swoje historie? Bo wiem, że masz takie, o których jeszcze nawet się nie zająknęłaś. — Pochylił się jeszcze bliżej, udając, że szepcze jej do ucha. — I nie wmówisz mi, że w twoim przypadku nigdy nikt nie znalazł majtek tam, gdzie nie powinien.
Nico odchylił się wygodnie na krześle, wciąż patrząc na nią z tym półuśmiechem, który aż prosił się o spoliczkowanie, albo o pocałunek.
— Wiesz, Sloane… — zaczął powoli, obracając kubek z colą w dłoni. — Ja doskonale wiem, że ty masz za sobą wiele… naprawdę ciekawych doświadczeń.
Przechylił głowę, jakby dokładnie analizował jej reakcję.
— I nie wierzę ani przez sekundę, że to wszystko, czym się do tej pory podzieliłaś, to kompletna lista. — Palcem wskazał na nią, prawie w oskarżycielskim geście, ale w jego głosie było tylko rozbawienie. — Bo ty… ty jesteś typem, co lubi zostawiać po sobie ślady. I to takie, ale nie w postaci bielizny. Tylko takie po których ktoś miesiąc po fakcie zastanawia się nad tym co tu się do cholery wydarzyło.
Oparł łokieć o stół, przysunął się do niej odrobinę bliżej.
— Więc? — uniósł brew. — Co takiego próbujesz przede mną jeszcze ukryć, hm?
Nico patrzył na nią, jakby właśnie zobaczył coś, czego nie miałby odwagi nazwać na głos. Najpierw roześmiał się krótko, ten niski, zachrypnięty śmiech, który zawsze pojawiał się, gdy Sloane robiła coś absolutnie bezczelnego i rozbrajającego jednocześnie.
— Ty się ze mną droczysz, a ja ci przysięgam, że wyglądasz teraz groźniej niż wtedy, gdy cały stadion ryczy twoje imię. — Pokręcił głową, opierając się o oparcie krzesła. — Wiesz czemu? Bo tam wszyscy mają cię na chwilę. A tu, taką, rozczochraną i umazaną w serze, mam tylko ja.
Uniósł brew, kiedy zobaczył, jak ostentacyjnie używa jego bluzy zamiast serwetki.
— Serio? — mruknął, ale w kącikach ust zatańczył mu uśmiech. — Moja bluza najpierw osłania cię przed policjantem, a teraz robi za chusteczkę? Jest już oficjalnie twoja.
Oparł się na stole, wyciągając rękę, żeby odgarnąć kosmyk jej włosów za ucho.
— „Dzięki”? — powtórzył cicho, jakby testował słowo na języku. — Tak po prostu? Znasz mnie, Sloane. Nie wierzę, że zamierzasz się ze mną rozliczyć tylko jednym „dzięki”.
I spojrzał na nią tym swoim ciężkim, ciemnym wzrokiem, który mówił więcej niż wszystkie jego żarty razem wzięte.
Nico
Zaire spojrzał na nią bez pośpiechu. Długo. Milczał przez moment, jakby ważył każde słowo, które mogłoby paść. Nie dlatego, że bał się je powiedzieć, tylko dlatego, że wiedział, jak bardzo mogą zaboleć, lub uleczyć. Ale potem tylko pokręcił głową, wolno i bez zawahania.
OdpowiedzUsuń— Nie. — mruknął. — Nie sądzę, że to było za wcześnie.
Podniósł szklankę do ust i upił mały łyk, nie spuszczając z niej wzroku. Jego głos nie był ani miękki, ani ostry. Był spokojny. Zadziwiająco szczery. Prawda była prosta. Małżeństwo ich zatrzymało. Przetrzymali się nawzajem dłużej niż ktokolwiek inny by to zrobił. Gdyby nie tamten ślub w Vegas, gorący, pochmurny i kompletnie nierozsądny, już dawno rozeszliby się w swoje strony. Spaleni, pokłóceni, nienawidzący się. Ale obrączki ich trzymały. Formalność. Wspólne nazwisko. Publiczny status. I może to był chaos, ale dzięki niemu mieli też czas na więcej dobrych chwil. Nie tylko awantury i dramat. Ale też śniadania o czwartej rano, głupie tańce w kuchni, słowa wypowiadane szeptem w środku nocy, gdy nie mogli spać. Te dobre wspomnienia istniały tylko dlatego, że trwali.
I on naprawdę ją kochał. Nie za to, jaka była w ich najpiękniejszych momentach. Tylko za to, jaka była zawsze. Za tę cholerną zadziorność, która sprawiała, że musiał podnosić głos, by w ogóle go usłyszała. Za siłę, którą nosiła w sobie jak kolce róży, piękne, ale niebezpieczne. Nawet wtedy, kiedy rzucała w niego butelkami. Kiedy go popychała a potem całowała. Za nieustępliwość, która potrafiła doprowadzić go do szału, i za to, że nigdy nie patrzyła na niego jak na boga. Nie modliła się do niego, nie klękała. Kochała go, ale nie potrzebowała.
I to właśnie go gubiło. Ta sama siła, która go do niej przyciągała, z czasem zaczęła go dusić. Bo nie potrafił jej złamać. A czasem bardzo chciał.
— To pojebane. — powiedział w końcu, cicho. Nawet nie z gniewem, tylko z niemal nostalgiczną rezygnacją. — Kochałem cię za to, że byłaś silna, niezależna i nieugięta. A potem miałem ci to za złe. Bo nie mogłem cię mieć na swoich zasadach. Nie patrzyłaś na mnie jak na zbawcę, tylko jak na faceta, który ciągle coś spieprza.
Uśmiechnął się gorzko, bardziej do siebie niż do niej.
— Ale właśnie dlatego… kochałem cię najmocniej. Bo byłeś moim cholernym lustrem. Odbijałaś wszystko, czego o sobie nie chciałem widzieć.
Zamilkł na chwilę. Przesunął spojrzeniem po jej twarzy, jakby szukał na niej potwierdzenia, że rozumie, co mówi. Że nie chce walczyć. Że nie musi tego wszystkiego wymazywać. Po prostu, potrzebował jej obecności, tak samo brutalnie, jak kiedyś.
— Więc nie, nie było za wcześnie. Bo gdybyśmy nie przeszli przez to wszystko, nigdy bym się nie nauczył, co to znaczy naprawdę cię kochać.
Potem odchylił głowę do tyłu, oparł się na rękach i westchnął głęboko, jakby właśnie zrzucił z siebie coś, co ważyło od miesięcy zbyt dużo.
Zaire spojrzał na nią, a jego wzrok przesunął się od jej oczu do kącików ust, które układały się w ten znajomy, przekorny półuśmiech. Taki, który znał lepiej niż własne odbicie. Jej słowa uderzyły w niego dziwnie ciepło. Niespodziewanie łagodnie, choć przecież niosły ze sobą cały ciężar ich wspólnej historii. Wszystko, co powiedziała, było jak nałożenie opatrunku na ranę, która przez długi czas sączyła się w ciszy. Zaire przez moment nie był pewien, co z tym zrobić. Była blisko. Za blisko. I on też już się nie cofał. Nie odsuwał. Ich kolana się stykały, oddechy splatały, a to wszystko sprawiało, że przestrzeń między nimi gęstniała z każdą sekundą. Przez chwilę tylko na nią patrzył. Bez słów, bez żadnego konkretnego zamiaru, jakby samo to patrzenie było wszystkim, czego w tej chwili potrzebował.
I może właśnie tak było.
— Wiesz… — zaczął, głosem niższym, miększym. — Jesteś pierwszą osobą, która potrafiła mnie pokochać, znając mnie całego. Nie tylko wersję, którą pokazywałem przed kamerami. Ale tę popieprzoną, poskładaną z kawałków, które sam próbowałem kiedyś wyrzucić.
Zaire odchylił się nieznacznie, jakby potrzebował dystansu, choćby paru centymetrów przestrzeni, by nie rozpaść się od środka. Milczał chwilę, zerkając gdzieś w bok, w pustą przestrzeń ich salonu, choć wyraźnie nie chodziło mu o nic, co było tam do zobaczenia. Potem jednak spojrzał z powrotem na nią. Wprost. Bez żadnej zbroi. I zapytał cicho, z chropowatością w głosie, która zdradzała wszystko, co ukrywał przez te miesiące.
OdpowiedzUsuń— Ale dlaczego, Sloane? Dlaczego nie mogłaś kochać tylko mnie? Mogłaś się z nim nawet pieprzyć… Dlaczego musiałaś się w nim zakochać?
Pokręcił głową powoli. Nie było w nim gniewu, przynajmniej nie takiego, który mógłby roztrzaskać szklankę o ścianę. To był ten cichy, duszny rodzaj bólu, który zalegał w człowieku i nie dawał spać nocami.
— Nie umiem tego z siebie wyciągnąć. — Głos miał niższy niż zwykle, jakby każde słowo go kosztowało. — Co on takiego miał w sobie, Sloane? Co w nim znalazłaś… czego nie widziałaś we mnie?
Oparł łokieć na kolanie, drugą dłonią przecierając twarz. W geście zmęczenia, wściekłości, bezradności wszystkiego naraz.
— Myślałem o tym tysiące razy. Próbowałem się postawić na jego miejscu, próbowałem przestać. Ale za każdym razem wracało. To pytanie. I nigdy nie znałem odpowiedzi.
Spojrzał na nią z czymś trudnym do opisania, nie była to już tylko zazdrość. To było coś głębszego, bardziej pierwotnego. Rozdarcie.
— Nie mówię tego, żeby ci coś wypominać. — Dodał po chwili, miękko, ale szczerze. — Po prostu… Chcę wiedzieć. Muszę wiedzieć. Dlaczego nie wystarczyłem?
Zaire nie poruszył się przez dłuższą chwilę. Wpatrzony w nią tak, jakby właśnie złożył jej w ręce serce, po raz kolejny, ale tym razem odwrócone na drugą stronę. Obnażone do mięsa. Surowe. Bez skóry. Jego słowa nie były wyrzutem, choć mogłyby być. Miał do nich pełne prawo. Ale to, co wybrzmiało między nimi, niosło w sobie coś o wiele gorszego niż gniew, niezrozumienie. Rozczarowanie sobą. Siedział obok niej, niby niewzruszony, ale jego dłoń zacisnęła się nieznacznie na materiale spodni, jakby próbował kontrolować emocje, które od miesięcy dusił pod powierzchnią. W klatce piersiowej zbierało mu się wszystko, co przez ten czas rozgrzebywało go od środka. Żadne “przejdzie ci”, “czas leczy rany” czy “było, minęło” nie działały. Może właśnie dlatego wrócił, po odpowiedź, której nigdy nie dostał. Nie chciał jej karać ani słowami, ani spojrzeniem. Ale nie potrafił już dłużej udawać, że ta myśl go nie zjada. To pytanie wisiało nad nim każdego pieprzonego dnia od tamtej nocy, gdy wyszedł, trzaskając drzwiami.
Dlaczego nie wystarczyłem?
Nie potrafił zapomnieć sposobu, w jaki patrzyła na niego na początku, tak, jakby świat zaczynał i kończył się na nim. A potem… patrzyła tak samo na kogoś innego.
I to go zniszczyło. Nie z powodu dumy. Nie z ego. Z miłości.
Carter
Carter patrzył na nią, a w jego spojrzeniu nie było już nawet złości, tylko ten powolny, przeszywający ból, który sączył się z niego jak trucizna. Nie wiedział, czego się spodziewał, gdy ją pytał. Może podświadomie liczył na to, że usłyszy coś innego. Że James był tylko błędem, chwilą słabości, głupim odruchem, czymś, co już dawno przeminęło. Byłby w stanie wtedy rzucić wszystko, swoją dumę, złość, to, co próbował zbudować bez niej i błagać ją o powrót, jeśli tylko usłyszałby, że kocha tylko jego. Że Carter wystarczy. Ale nie wystarczał. Sloane nie kłamała. Nie w tym. I choć już kiedyś padły te słowa, że kocha ich obu, choć wydawało mu się, że zdążył się do tego przyzwyczaić, przygotować, to teraz bolało tak samo, a może nawet bardziej. Teraz nie było już krzyku, furii, wzajemnego ranienia się. Było spokojniej, ciszej, przez co każde jej słowo uderzało jak nóż w miękkie miejsce. Takie, którego sam przed chwilą odsłonił, pytając „dlaczego”. Słuchał, jak wymienia cechy Jamesa, a w środku miał wrażenie, że ktoś zdejmuje z niego kolejne warstwy i zostawia pusty szkielet. Te wszystkie rzeczy, które ją do niego ciągnęły, spokój, stabilność, umiejętność wyciągania jej z kłopotów, zatrzymywania, on tego nie miał. I nawet gdyby się starał, nigdy by tego w sobie nie zbudował, nie ze Sloane, nie w starciu z jej mocnym charakterem. Carter potrafił pchać, rozpalać, iść z nią na dno. Ale nie potrafił być jej kotwicą, choć próbował. I wiedział, że właśnie tego w nim brakowało, i to Sloane znalazła u Jamesa.
OdpowiedzUsuńCzuł, jak w gardle rośnie mu coś gorzkiego, jakby chciał coś powiedzieć, ale każde słowo zlepiało się w grudę. To nie był gniew. To była świadomość, że nawet jeśli by wróciła, to nie mógłby dać jej tego, czego szuka. I że być może on sam już nigdy nie przestanie mieć wrażenia, że czegoś w nim brak. Że w nim zawsze będzie ta luka, której nie wypełni. Patrzył na nią długo, w milczeniu. Jakby próbował ją zapamiętać taką szczerą, odsłoniętą, bez masek i pozorów, i jednocześnie oswoić ten ból, który wrócił w podwójnej sile.
Carter westchnął ciężko i odwrócił wzrok, jakby nagle ściana naprzeciwko była jedynym punktem, na którym mógł się skupić, żeby nie pozwolić, by to wszystko w nim pękło. Walczył z tym znajomym, piekącym uciskiem w oczach, z tym drżeniem powiek, które zapowiadało łzy, ale jeszcze się ich nie doczekał. Przesunął dłonią po karku, wbijając paznokcie w skórę tak, jakby to mogło go przywrócić do porządku.
– Powinienem już iść – powiedział w końcu, głosem niższym, ochrypłym, jakby te słowa musiały się przez niego przepchnąć. Wstał powoli z podłogi, a jego ruchy były ciężkie, jakby nagle stał się o kilka kilo bardziej zmęczony. Wziął głęboki, drżący oddech, wciągając powietrze, które pachniało jej mieszkaniem, psem, whisky, wspomnieniami.
Spojrzał na nią z góry, jakby chciał, żeby ostatnie słowa dotarły prosto do niej, bez żadnych niedopowiedzeń. – Ty… dla mnie zawsze byłaś wszystkim – powiedział cicho. – Nigdy ci niczego nie brakowało. Tak samo mocno jak kochałem twoje zalety… kochałem też twoje wady. – Głos na ostatnich słowach lekko mu się załamał, ale utrzymał spojrzenie, jakby w ten sposób chciał wyryć w niej te zdania na zawsze.
– Mam nadzieję, że było warto – dodał po chwili ciszy. Gorzko, ale bez wyrzutu. Może z odrobiną rezygnacji w głosie, która mówiła więcej niż jakiekolwiek oskarżenie. – Że masz to, czego chciałaś.
Nie powiedział że jesteś szczęśliwa. Nie był pewien, czy byłby w stanie to z siebie wydusić. Nie chciał wiedzieć. Może dlatego, że jeszcze jakaś część niego liczyła, że nie… że nie dostała wszystkiego. Że to wszystko nadal miał tylko on.
Patrzył na nią chwilę, zupełnie nieruchomo. Jakby coś w niej próbował zapamiętać. Jakby już wiedział, że zaraz odwróci się i wyjdzie. Że więcej tej wersji Sloane, tej miękkiej, bliskiej, tej, która mówiła mu rzeczy, których nie powinien już słyszeć, nie zobaczy.
OdpowiedzUsuńZaire wyszedł bez słowa, jakby w obawie, że każde kolejne może już nie przejść mu przez gardło. Był jak w transie. Dopiero kiedy zszedł na parking podziemny, jego krok się załamał. Powietrze, które do tej pory trzymał w płucach, wyszło z niego ciężkim, drżącym oddechem.
Podszedł do swojego auta i oparł łokciami o jego dach. Pochylił głowę, oparł czoło o dłonie i przez chwilę stał tak, jakby w tej pozycji próbował się nie rozsypać. Serce biło mu za szybko i zbyt ciężko, jakby naprawdę miało się zaraz wybuchnąć. Myślał, że już jest na to odporny, że przez te miesiące się uodpornił, ale czuł tylko to znajome, przenikliwe pieczenie pod mostkiem, takie, które nie przypominało żadnego bólu fizycznego, a jednak potrafiło ścisnąć go tak mocno, że prawie nie mógł złapać tchu. Wyglądał, jakby miał się przewrócić. Jakby całe napięcie z mieszkania dopiero teraz uderzyło w niego pełną siłą. W głowie pulsowały mu jej słowa, obrazy, gesty, dotyk, który jeszcze przed chwilą miał na swojej skórze. Zastanawiał się, czy to właśnie tak wygląda umieranie na złamane serce, nie cicho i poetycko, tylko brutalnie, na parkingu, z zimnym betonem pod nogami i własnym samochodem jako jedynym oparciem.
Carter
Nico oparł łokieć o stół i przetarł dłonią brodę, przyglądając jej się z tym swoim półuśmiechem, który zawsze wyglądał jak mieszanka rozbawienia i niedowierzania.
OdpowiedzUsuń— Wiesz, że teraz nie odpuszczę. — rzucił spokojnie, ale jego oczy błysnęły ciemno. — Sama zaczęłaś. Drzazgi od pomostu, trzy osoby… prawie cztery? — zaśmiał się krótko, ochryple. — Ty to potrafisz rzucić historią tak, że człowiekowi wyobraźnia sama rusza.
Nachylił się trochę nad stołem, opierając ciężar ciała na przedramieniu.
— Ale wiesz, Sloane… — jego głos stężał lekko, choć dalej brzmiał miękko, — ja cię znam. Wiem, że niektóre z tych twoich „ciekawych doświadczeń” to tylko dym i lustra.
Wyciągnął rękę i leniwym gestem poprawił jej włosy, jakby wcale nie robił tego po raz setny tej nocy.
— I właśnie dlatego jesteś dla mnie groźniejsza niż wtedy, kiedy stoisz przed tłumem z mikrofonem. — uśmiechnął się półgębkiem. — Bo tam każdy coś sobie myśli, każdy coś dopowiada, a ja tu widzę prawdziwą ciebie. Tę, która przy stole w mojej bluzie mówi mi o drzazgach w tyłku i merchu z majtkami.
Zamilkł na moment, po czym dodał ciszej, z tym charakterystycznym błyskiem w oku:
— Więc dawaj, Little Chaos. Chcesz mnie podkręcić, to opowiadaj dalej. Ale miej świadomość, że jak mi za bardzo rozpalisz głowę tymi historiami… to nie skończymy wieczoru tylko na burgerach i frytkach.
Oparł się wygodniej o oparcie krzesła, przeciągnął dłonią po karku i patrzył na nią tym swoim spokojnym, ale ciężkim spojrzeniem. Nie wyglądał na faceta, który zamierza naciskać albo próbować ją rozgryźć na siłę. Wręcz przeciwnie, emanował cierpliwością, której po nim nikt by się nie spodziewał. Kącik jego ust uniósł się w półuśmiechu, takim, który równie dobrze mógł być ostrzeżeniem, co akceptacją.
— Nie będę zgadywał, Sloane. Ani ciągnął cię za język — powiedział w końcu, ton miał niski, spokojny, ale pod spodem czuć było tę chropowatą nutę charakterystyczną dla Nico. — Nie chcesz mówić, to nie mów. Nie każdy sekret potrzebuje widowni. To twoja sprawa.
Zrobił krótką pauzę, pozwalając, żeby jego słowa wybrzmiały. Oparł łokcie na stole, ale trzymał się przy sobie, nie sięgał do niej ręką, nie próbował skracać dystansu. Był tam, naprzeciwko, w pełni obecny, ale jednocześnie dawał jej wyraźny sygnał, że nie zamierza jej osaczać.
— A jak kiedyś będziesz chciała… — urwał, a jego oczy błysnęły ciemnym rozbawieniem — to wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Odstawił pustą butelkę po coli na bok i oparł się mocniej, jakby cała sprawa przestała być dla niego tematem. On swoje powiedział i teraz miał zamiar zostawić piłkę po jej stronie. Był cierpliwy. Zbyt cierpliwy, żeby się prosić.
Nico
Carter stał przy samochodzie tak, jakby to metalowe nadwozie było jedyną rzeczą, która trzyma go jeszcze na nogach. Nie chodziło o samą jazdę, o to, że wypił czy że miał w głowie kłębek emocji, chodziło o to, że wiedział, jak łatwo w tym stanie mógłby zrobić coś głupiego. Dlatego nie wsiadał od razu za kółko. Oparł łokcie o dach i próbował oddychać tak, żeby uspokoić serce. Wciągał powietrze głęboko, ale płuca odmawiały mu posłuszeństwa, a gardło miał tak ściśnięte, że każdy oddech bolał. Po raz pierwszy od bardzo dawna pozwolił sobie na to, żeby emocje wzięły nad nim górę. Nie było maski, nie było zimnej, wyuczonej obojętności. Tylko on, samotny na parkingu, z czerwonymi oczami i mokrymi policzkami. Łzy wcale nie przynosiły ulgi, bardziej go paliły, jakby wypalały resztki tej twardej skorupy, którą przez miesiące nakładał na siebie kawałek po kawałku. W głowie tłukły mu się słowa, które usłyszał przed chwilą, obrazy, które widział, wspomnienia, które wróciły, wszystko naraz. Czuł się tak, jakby ktoś wepchnął mu w klatkę gorący kamień i kazał go dźwigać.
OdpowiedzUsuńCarter usłyszał jej głos i w pierwszej chwili aż zaklął w myślach. Przekleństwo było krótkie i ostre, jakby miało odgonić ją, odgonić to, co czuł, schować go z powrotem pod twardą skorupą. Nie podniósł na nią wzroku. Patrzył gdzieś w bok, w ciemną ścianę parkingu, jakby liczył, że w ten sposób odzyska panowanie nad sobą, że jeśli nie spojrzy, to ona nie zobaczy co mu swoimi słowami zrobiła. Oddychał ciężko, próbował uspokoić dłonie zaciśnięte na dachu auta, liczył sekundy, ale serce dalej tłukło się w klatce, a gardło miał jak zaciśnięte stalową obręczą.
Nie chciał, naprawdę nie chciał, żeby ktokolwiek go takiego zobaczył. Zwłaszcza ona. Zawsze starał się przy niej wyglądać na tego silnego, nawet jeśli sam w środku się rozsypywał. A teraz stał tam z oczami zaszklonymi od łez, spuchniętą szczęką i drżącymi dłońmi. Stał tak, bo musiał się pozbierać, złapać powietrze, odsunąć się od krawędzi, na której balansował. Musiał odzyskać chociaż trochę kontroli, zanim wsiądzie za kierownicę i pojedzie.
Przez ułamek sekundy chciał coś powiedzieć, odepchnąć ją słowami, tak jak potrafił. Ale głos odmówił mu posłuszeństwa. Zaciągnął się powietrzem, jakby właśnie wynurzył się po długim czasie spod wody. Palce rozwarte na błyszczącej karoserii drżały nieznacznie, całe ciało spięte tak mocno, jakby próbowało utrzymać w środku to, co już i tak wylewało się bokiem. Gdy usłyszał jej głos, aż zadrżał. Jakby ktoś złapał go za skórę na karku i brutalnie ściągnął z powrotem do rzeczywistości. Przez chwilę po prostu tam stał, udając, że nie słyszy, że się przesłyszał, że to echo jego cholernych myśli. Ale potem ten stukot obcasów znów się zbliżył i nie miał już żadnych złudzeń. To była ona.
— Nic mi nie jest. Wracaj do domu. — Pokręcił głową, jakby chciał odpędzić wszystko naraz.
Carter wiedział, że nie powinien był przyjeżdżać. Czuł to już wtedy, kiedy zatrzymał się na tym cholernym parkingu klubu i patrzył, jak wchodzi do środka. Wiedział to, kiedy obserwował ją z loży, z baru, z dystansu, który wciąż był zbyt mały, żeby nie poczuć tego, co z niej bije. Ale teraz… teraz czuł to w każdej komórce swojego ciała. Nie powinien był przyjeżdżać. Nie powinien był pozwalać sobie na choćby jedną myśl, że może coś się zmieniło. Że może ona go jeszcze kocha.
— Kurwa, Sloane… — wysyczał pod nosem, ledwo słyszalnie, zaciskając oczy, jakby sam dźwięk jej głosu palił go od środka. Nie mógł na nią spojrzeć. Nie chciał, bo wiedział, że jeśli to zrobi, ona zobaczy wszystko, czerwone oczy, mokre policzki, roztrzęsione dłonie. Po raz pierwszy od miesięcy, może lat, pozwolił tym emocjom wypłynąć. Bo wcześniej wszystko rozpuszczał w alkoholu, rozwiewał w dymie, wściekłości, seksie, krzyku. Teraz… teraz został tylko on.
Nie był gotowy na to, co usłyszał w jej mieszkaniu. Na tę prawdę. Na spokojne słowa, którymi zburzyła go bardziej niż jakimikolwiek krzykami. Kiedy powiedziała, że James był tym spokojem, którego potrzebowała, że jego zabrakło. Te słowa go zabiły. W środku. Bo on nie miał tej spokojnej wersji siebie. Nie miał czegoś, czym mógłby ją przytrzymać. A wszystko, co jej dał, było dla niej zbyt ciężkie. Odchylił się nagle, jakby coś go oparzyło. Przetarł twarz dłonią, a potem spojrzał na nią. I w jego oczach było wszystko, niedowierzanie, złość, niedokończona miłość, rozczarowanie, ale przede wszystkim: ból.
OdpowiedzUsuń— Wracaj do domu, Sloane. — Jego głos się załamał. — Proszę cię. Daj mi to chociaż. Daj mi spokój.
Zrobił krok w bok, jakby musiał stworzyć między nimi dystans, choć i tak oddzielały ich lata bólu.
— Myślałem… kurwa, myślałem, że może… – Wypuścił z siebie cichy śmiech, bez żadnego rozbawienia. — Że jak cię zobaczę, to wszystko się ułoży. Że może powiesz mi, że wciąż mnie kochasz, że to wszystko… nie miało znaczenia, że to był błąd… Spojrzał gdzieś obok niej, nie mając siły patrzeć wprost. Wciągnął powietrze, ale nie przyniosło ulgi. Zamiast tego zadrżał. Ramiona mu opadły, ciało napięte jak struna po prostu się poddało. To nie miało prawa boleć aż tak, a jednak, bolało. Do kości. Do samego rdzenia. Czerwone oczy, przetarte dłonią, która nic nie dała, i mokre policzki, których nie chciał dotykać. Bo to był dowód. Na słabość. Na przegraną. Na miłość, która dalej tam była, silna, gorzka, nie do wykorzenienia. A teraz jeszcze Sloane, stała tuż obok. Przyszła za nim. Oczywiście, że przyszła. A on był tak połamany, że nie miał już nawet siły, żeby tego chcieć.
— Nie patrz tak na mnie… Nie masz prawa się nade mną litować…— wydusił z siebie. Przełknął ślinę, jakby to miało stłumić ból, ale on nie ustępował. Zaciągnął się powietrzem raz jeszcze, ale tym razem było to płytkie, drżące tchnienie. Patrzył na nią, na jej sylwetkę w półmroku parkingu, na te oczy, które znał na pamięć i nagle poczuł, jakby całe powietrze z niego zeszło. Jakby wszystko, co próbował trzymać w środku, pękło, wysypało się na beton pod jego nogami.
— Jestem idiotą. — Wyrzucił z siebie nagle, szorstko, prawie jak splunięcie. — Kurwa… nie powinienem był przyjeżdżać.
Ścisnął kluczyki w dłoni, jakby to była jedyna rzecz, która go jeszcze trzyma przy rzeczywistości.
— Nie powinno mnie tu być. — Powtórzył ciszej, patrząc gdzieś obok niej, jakby wciąż próbował się uspokoić. — To wszystko… to nie powinno się wydarzyć.
Otworzył drzwi i usiadł za kierownicą. Przez moment jeszcze trwał w bezruchu, patrząc przed siebie, na brudną ścianę parkingu, zaciskając zęby tak mocno, że bolała go szczęka. Zatrzasnął drzwi, oddech drżał mu jak w gorączce. Włożył kluczyk do stacyjki, silnik zaryczał, a potem jego auto wydało z siebie przeciągły pisk opon, kiedy gwałtownie ruszył z miejsca. Echo opon rozniosło się po parkingu tak, jak echo jego słów krótkich, pękniętych, pełnych bólu. Sloane została w tym półmroku sama, z zapachem spalonej gumy w powietrzu i pustką po nim. Carter już był tylko światłami cofającymi się w dal, dźwiękiem silnika odbijającym się od betonowych ścian, coraz bardziej przytłumionym, aż w końcu zapadła cisza.
Carter
Nico parsknął śmiechem, tym swoim niskim, chropowatym, jakby naprawdę bawiło go to, co właśnie usłyszał. Oparł się wygodniej na krześle, splótł ramiona na piersi i spojrzał na nią spod lekko przymrużonych powiek.
OdpowiedzUsuń— Sloane — mruknął, a w jego głosie było rozbawienie i coś niebezpiecznie bliskiego czułości. — My się tu nie bawimy w kotka i myszkę. Jesteśmy zespołem i jakby nie było swojką dorosłych ludzi.
Wzruszył ramionami, jakby cała sprawa była dla niego tak prosta, że aż dziwił się, że ona w ogóle to zauważyła. Nie wyglądał na kogoś, kto zamierzał się za nią uganiać, prosić czy wciągać w jakieś gierki. Jego oczy mówiły jasno, jeśli chciała mówić, to świetnie. Jeśli nie, to on i tak znajdzie sposób, żeby się dowiedzieć, ale na pewno nie będzie jej ciągnął za język. Uniósł brew, kąciki ust mu drgnęły, a potem roześmiał się jeszcze raz, tym razem pełniej.
— Czy ty naprawdę myślisz, że ja nigdy nie uprawiałem seksu na pomoście? — zapytał z niedowierzaniem, jakby to była największa herezja, jaką mogła mu zarzucić. W głosie miał to lekkie, zadziorne „heh”, które sugerowało, że jeśli tylko chciała, mógł jej podrzucić całą listę takich historii, a ta z pomostem wcale nie była jedną z najdzikszych. Nico nie odrywał od niej spojrzenia, bawił się jej reakcjami jak zawsze, z tą swoją cierpliwością, która doprowadzała ją do szału, i nonszalancją, którą nosił jak drugą skórę.
— Wiesz co… — przeciągnął, opierając łokieć o stół i nachylając się lekko w jej stronę. Uśmiech miał ten typowy, półdrwiący, półkuszący. — Na przyszłość, jak znowu najdzie cię ochota, żeby zaszaleć w miejscu publicznym… daj mi znać.
Palcem stuknął lekko w blat, jakby to była poważna rada, której powinna posłuchać.
— Udzielę ci paru wskazówek. — Jego oczy błysnęły rozbawieniem, ale ton miał spokojny, pewny siebie. — Nie sztuka się rzucić na kogoś w aucie pod latarnią. Sztuka to zrobić tak, żeby obyło się bez ofiar.
Odchylił się z powrotem na krześle, zupełnie jakby właśnie wygłosił coś między żartem a złotą zasadą. I oczywiście, jedno i drugie pasowało do Nico aż za dobrze.
Nico aż się zatrzymał w pół ruchu, kiedy do niego dotarło to, co Sloane właśnie opowiedziała. Na twarzy pojawił mu się szczery, zaskoczony uśmiech, a chwilę później wybuchł krótkim, gardłowym śmiechem.
— Poczekaj, poczekaj… — pokręcił głową, jakby chciał się upewnić, że dobrze usłyszał. — Trójkąt z ochroniarzem?
Oparł się wygodniej o krzesło i przyłożył dłoń do karku, wciąż rozbawiony tym obrazem, który sam sobie właśnie w głowie stworzył.
— No to ładnie. — Zaśmiał się z niedowierzaniem. — Widzę, że etyka zawodowa nie istnieje. Facet zamiast pilnować porządku, spełniał swoje mokre sny ochroniarza.
Pokręcił głową, a jego oczy błyszczały tak samo jak wtedy, kiedy łapał ją na jakimś kłamstewku czy zaczepce. — No, Fletcher, ty to naprawdę potrafisz zamieszać.
Nico spojrzał na nią spokojnie, jakby to pytanie wcale go nie zaskoczyło. Oparł łokieć o stół, drugą dłonią od niechcenia przesunął po szklance, ale w oczach miał ten sam wyważony błysk, który mówił, że wcale nie zamierza robić z tego wielkiej sceny.
— Co miałoby mi w tobie przeszkadzać? — odezwał się w końcu, cicho, ale pewnie. Wzruszył ramionami, jakby sprawa była oczywista. — Przecież wiedziałem, jaka jesteś, zanim jeszcze zaczęliśmy się znowu kręcić koło siebie. Nie będę udawał, że chciałem Sloane, która nagle zmieni całe swoje życie tylko po to, żeby mi się przypodobać.
Uśmiechnął się pod nosem, odchylając lekko na krześle, jakby chciał jej pokazać, że w tej rozmowie jest kompletnie rozluźniony, bez cienia oskarżeń.
— Ty jesteś… sobą. Gdybyś nagle zaczęła udawać kogoś innego, to dopiero by mnie wkurzyło.
Wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste, a jednocześnie w jego głosie pobrzmiewała szczerość, której nie dało się podważyć.
— Poza tym, wiesz… — zaśmiał się cicho, przełamując powagę — Nie jestem tu po to, żeby cię naprawiać. Ja też nie jestem święty, i dzięki Bogu.
Nico
Nico patrzył na nią, kiedy mówiła, nie z tym swoim ironicznym półuśmiechem, który wyprowadzał ją z równowagi, tylko naprawdę uważnie. Opierał się na krześle z ręką luźno opartą o oparcie, drugą przesuwał po krawędzi stołu, jakby w rytmie, który tylko on słyszał. W jego twarzy nie było cienia oceny ani zniecierpliwienia, tylko spokój, który czasem działał na Sloane jak zimny prysznic.
OdpowiedzUsuń— Wiesz… — odezwał się w końcu, głos miał miękki, trochę niższy niż zwykle. — Ja nie patrzę na ciebie przez pryzmat tego, co było z Carterem, Jamesem czy kimkolwiek innym. To nie jest mój punkt odniesienia. Nie jestem w twoim życiu po to, żeby cię ustawiać, ani robić za księgowego twoich błędów.
Przechylił głowę, spojrzał na nią spod lekko zmrużonych powiek. — Kiedy mówię „nie chcesz, to nie mów” to nie dlatego, że mi nie zależy. Po prostu… nie zamierzam cię ciągnąć za język, ścigać, układać w głowie scenariuszy, których nie znam. Jak będziesz chciała mi coś powiedzieć, to powiesz. Jak nie, to znaczy, że tak musi być.
Wzruszył przy tym ramionami, typowy Nico, niewzruszony, jakby jego spokój był murem, o który rozbijały się wszystkie jej turbulencje. — Spotykamy się, bawimy, gadamy. Jak coś się zmieni, to będziesz wiedziała.
Nico parsknął śmiechem, kiedy to powiedziała. Oparł łokieć o stół i podparł brodę na dłoni, przyglądając się jej z rozbawieniem.
— W takim razie zwracam honor Jamesowi — rzucił, choć zaraz uniósł brew, jakby się nad czymś zastanowił. — Chociaż w sumie… nie wiem, co gorsze. Odmówić takiego zaproszenia od ciebie, czy je przyjąć.
Kącik jego ust drgnął w szelmowskim uśmiechu. — Bo tak szczerze? Z jednej strony trzeba mieć jaja, żeby powiedzieć ci „nie”. A z drugiej… trzeba być skończonym idiotą, żeby powiedzieć ci „nie”.
Mówił to z tym swoim charakterystycznym luzem, ale spojrzenie miał poważniejsze, jakby naprawdę chciał dać jej do zrozumienia, że rozumie chaos, w który się pakuje, a jednak wybiera, żeby w nim zostać.
Nico roześmiał się krótko, ale w tym śmiechu nie było kpiny, raczej czysta bezradność wobec tego, co właśnie usłyszał.
— Sloane… jak ty nie wiesz, to ja tym bardziej — mruknął, rozkładając ręce, jakby to miało podkreślić jego brak pomysłu na odpowiedź. Nie wyglądał przy tym na przejętego czy sfrustrowanego, bardziej na pogodzonego z faktem, że ich relacja jest jednym wielkim chaosem, którego nie da się włożyć w proste ramki. Potem odchylił się na krześle, spojrzał jeszcze raz na nią tym uważnym, ciemnym spojrzeniem i po chwili po prostu wstał. Sięgnął po papierowe pudełka, kulkę z papieru po burgerze i parę serwetek, które leżały rozwalone na stole. Zaczął sprzątać resztki kolacji ze stołu z tym samym spokojem, z jakim chwilę wcześniej mówił, jakby porządkowanie tego bałaganu było jedyną logiczną rzeczą, jaką mogli teraz zrobić po takiej rozmowie.
Nico akurat zgarniał ostatnie pudełko ze stołu, kiedy usłyszał jej pomruk spod barku. Uniósł głowę, a na jego ustach pojawił się krótki, krzywy uśmiech.
— Bo whisky to napój bogów, Fletcher. — Odparł z tym swoim spokojem, jakby właśnie wygłaszał prawdę absolutną, niepodlegającą dyskusji. — Szlachetna, mocna, dla ludzi z charakterem. — Rzucił jeszcze, teatralnie akcentując ostatnie słowa. Kiedy zobaczył butelkę tequili w jej rękach, od razu się skrzywił, jakby już sam zapach go uderzył.
— A to… to sobie sama pij. — Machnął ręką i parsknął pod nosem. — Świństwo, nie alkohol.
Nico oparł się o blat, skrzyżował ramiona na piersi i patrzył na nią spod lekko zmrużonych powiek, jakby właśnie wszedł w rolę zbyt poważną jak na tę godzinę. Wziął głęboki wdech, jak aktor przed kwestią i ruszył z tym swoim udawanym mentorskim tonem:
— Sloane, posłuchaj mnie uważnie… alkohol nie rozwiąże twoich problemów. — Wskazał palcem butelkę tequili w jej dłoni, jakby to była największa zbrodnia, a zaraz potem zrobił minę godną psychologa z hollywoodzkiego filmu. Utrzymał tę pozorną powagę może trzy sekundy, zanim parsknął śmiechem. Najpierw cicho, a potem już głośno, szczerze, tak że aż musiał odchylić głowę i złapać się za żebra.
Nico
Nico patrzył na nią, jak teatralnie zasiada z kieliszkiem i nie mógł się powstrzymać od ironicznego uniesienia brwi.
OdpowiedzUsuń— Wróżki, tarot, kryształowe kule… serio, Fletcher? — rzucił, tonem, w którym mieszała się kpina i rozbawienie. — Następnym razem chcesz, żebym cię zawiózł do wróżbity Macieja?
Odchylił się lekko w krześle, opierając przedramię o jego oparcie. Wyglądał, jakby wszystko to obserwował z wygodnego dystansu, ale w spojrzeniu czaiła się czujność.
Potem parsknął cicho śmiechem, sięgnął po swoją szklankę z whisky, uniósł ją trochę w geście toastu i spojrzał na nią spod rzęs.
— Ty pij to swoje świństwo, ja zostanę przy napoju bogów. — Brzmiało to pół-żartem, pół-serio. Nico oparł się wygodnie o oparcie krzesła, jakby wreszcie mógł się pośmiać z jej wyznań. W jego spojrzeniu błysnęła rozbawiona iskra.
— Cztery osoby? — powtórzył, a kąciki jego ust uniosły się w szerokim uśmiechu. — Fletcher, to już nie trójkąt, to mała orgia. — Zaśmiał się, krótko, ale szczerze. — Jeszcze trochę i trzeba by było listę obecności robić.
Potrząsnął głową, zerkając na nią z tym swoim półironicznym spokojem.
— No dobra, a skoro już wyprzedziłaś epokę, to powiedz mi jedno… skoro teraz rozstałaś się z Carterem, to co? James? — zapytał niby mimochodem, jakby to był lekki żart, a nie pytanie z ciężarem. W jego tonie nie było wyrzutu, bardziej ciekawość zabarwiona ironią.
— Endgame? — powtórzył, z lekkim rozbawieniem w głosie. — Sloane, masz dwadzieścia dwa lata. Jeszcze nie raz, świat postawi ci życie na głowie. Jeszcze nie jeden koncert, nie jedna podróż, nie jeden facet, który cię wkurwi i nie jeden, który cię zachwyci. — Wzruszył ramionami, nonszalancko, ale z tym spokojem, który był dla niego charakterystyczny. — Po cholerę zakładać, że którykolwiek z nas miałby być tym twoim wielkim „ostatnim”?
Pochylił się do przodu, oparł przedramiona na stole, ton zrobił się bardziej rzeczowy, choć nadal z nutą lekkiej ironii.
— To brzmi, jakbyś już miała zaplanowane, że z tym czy z tamtym skończysz. A przecież… serio? Vegas? — Uniósł brew i parsknął krótkim śmiechem. — Kto normalny robi ślub w Vegas w twoim wieku i bierze to na poważnie? Zabawa, impuls, coś, o czym później się śmiejesz, spoko. A nie ciężar, który będziesz ciągnąć jak kotwicę.
Oparł się znów wygodnie, przesuwając dłonią po włosach.
— Więc pytam: o co z tym chodzi? Skąd ta obsesja, żeby na siłę sobie wrzucać „endgame”, „śluby” i te wszystkie gówno-wielkie słowa? — Spojrzał na nią uważnie, ale bez oceny. — Bo jeśli naprawdę chcesz odpowiedzi, to nie ode mnie ani Cartera, ani Jamesa. Musisz sobie sama powiedzieć, czego tak naprawdę chcesz.
Upił spokojnie łyk whisky, jakby dawał sobie chwilę, żeby ułożyć słowa. Potem odstawił szklankę na blat, obrócił ją jeszcze chwilę w palcach i przeniósł spojrzenie na Sloane.
— Świętujesz, hm? — rzucił z lekkim niedowierzaniem, ale bez złośliwości. — Niech będzie. — Nico uśmiechnął się krzywo, słysząc jej słowa o tequili. Ten uśmiech miał w sobie coś z ostrzeżenia, a coś z pewności, której nigdy mu nie brakowało.
— Nie potrzebuję cię upijać, żeby cię przelecieć, Sloane — rzucił spokojnie, niemal niedbale, a jednak z tą niską nutą w głosie, która potrafiła ją rozbroić w sekundę. — Nigdy nie musiałem. Ty sama znajdujesz powody, żeby się rozebrać przede mną.
Patrzył na nią z góry tym spojrzeniem, które mówiło jedno: to on w każdej chwili mógł odwrócić sytuację, ale w tej chwili świadomie wybierał rozmowę z nią.
— Alkohol tylko skraca drogę. — Nachylił się do jej ucha, tak blisko, że każde słowo drżało na jej skórze. — A ja wolę, kiedy ta droga jest dłuższa. Kiedy się denerwujesz, prowokujesz i robisz wszystko, żeby udawać, że to ty masz przewagę.
Odsunął się na moment, żeby spojrzeć jej prosto w oczy, z cieniem rozbawienia na ustach. — Wiesz dobrze, że na końcu i tak lądujesz tam, gdzie ja chcę.
Nico obserwował ją uważnie, kiedy przechylała szklankę. Nie odezwał się ani słowem, ale w spojrzeniu miał tę mieszaninę rozbawienia i rezygnacji, dokładnie tę, którą rezerwował na momenty, w których Sloane wchodziła w tryb „robię swoje i nie próbuj mnie powstrzymać”.
OdpowiedzUsuńKiedy ruszyła w jego stronę, nie cofnął się ani o centymetr. Stał oparty o blat z rekami wspartymi o marmur po obu stronach ciała. Patrzył, jak się zbliża, jakby miał pełną świadomość, że to ona teraz rozdaje karty. Jej objęcie w pasie sprawiło, że odchylił lekko głowę, odsłaniając szyję, jakby dawał jej nieme przyzwolenie.
— Zemścić się? — powtórzył, a w jego głosie pobrzmiała nuta rozbawienia. — Może właśnie to robię. — Zawiesił głos, pozwalając, by cisza sama go dopełniła. Potem pochylił się lekko, tak, żeby ich twarze dzieliły już tylko milimetry. — A może tak mi się podobało, że wcale nie zamierzam się mścić tylko czekam na więcej? — Jego spojrzenie było wyczekujące i lekko prowokujące, jakby rzucał jej ciche wyzwanie: „Twoja kolej, pokaż, co dalej”.
Nico
Nico roześmiał się gardłowo, kręcąc głową z tym swoim charakterystycznym, bezczelnym spokojem. Oparł się wygodniej o blat, pozwalając, by jej spojrzenie wbijało się w niego i badało każdy grymas na twarzy.
OdpowiedzUsuń— Ja? W życiu — rzucił tonem tak lekko ironicznym, że aż prowokującym. — Nigdy nie odmawiam takich uciech, Sloane. Mnie etyka nie obowiązuje.
Kącik jego ust uniósł się wyżej, jakby celowo podsycał ogień. Przechylił głowę, przyglądając się jej spod lekko zmrużonych powiek. Miał w oczach ten znajomy błysk, pół żart, pół wyzwanie, który mówił jedno: chciał usłyszeć, co ona na to powie.
Nico nie od razu odpowiedział. Patrzył na nią spokojnie, oparty o blat tak, jakby sam w sobie był jakimś punktem podparcia, cichym, niewzruszonym. W oczach nie było ani drwiny, ani litości. Było raczej coś w rodzaju akceptacji faktu, że ona się mota, że gubi tropy i sama nie wie, dokąd biegnie. Przesunął kciukiem po krawędzi szklanki stojącej na blacie, patrząc, jak w środku wiruje resztka whisky. Dopiero po chwili odezwał się spokojnie:
— Wiesz… z boku to wygląda, jakbyś próbowała się sama wsadzić w ramy. „Planowałam to, miałam zrobić tamto, powinno wyjść tak”. — Uniósł na nią wzrok. — A życie ci się rozlewa na wszystkie strony i to wcale nie jest zbrodnia.
Odchrząknął lekko i wzruszył ramionami, jakby nie chciał nadać swoim słowom wagi większej, niż miały.
— Nie jestem Jamesem ani Carterem. Nie będę ci mówił, co powinnaś czuć, co powinnaś wybrać. Chcesz z nim być, idź. Chcesz do mnie przyjść, jesteś. Chcesz być sama, bądź. — Pokręcił głową, krzywy uśmiech pojawił się na jego twarzy. — Po prostu… przestań myśleć, że musisz od razu znać koniec historii. Masz dwadzieścia dwa lata. To nie egzamin.
Nico oparł się wygodniej o blat, obserwując ją z tym swoim półuśmiechem, który mówił: „znam cię lepiej, niż ci się wydaje”. Nie przerywał jej, pozwalał, żeby sama się zakręciła we własnych słowach, bo wiedział, że czasami potrzebowała właśnie tego. Wyrzucić z siebie wszystko, nawet jeśli w połowie zdania już czuła, że to nie trzyma się kupy. Kiedy urwała, uniósł brew.
— Wiesz, Sloane… ty mówisz, że ci się podoba wizja bycia „na stałe”. — Nachylił się lekko w jej stronę, opierając przedramiona o stół. — Ale wizja to nie to samo, co rzeczywistość. Wizje zawsze wyglądają ładniej, bardziej idealnie. A w praktyce to kłótnie o głupoty, brudne kubki w zlewie, ktoś, kto chrapie. — Wzruszył ramionami, jakby to było dla niego aż nazbyt oczywiste. — Ty żyjesz chwilą. I może to właśnie jest twoja wersja „na stałe”.
Pokręcił głową, a jego spojrzenie złagodniało.
— A co do Vegas… — zaśmiał się krótko. — Gdybym za każdym razem, kiedy piłem w Vegas, budził się żonaty… To pewnie już miałbym już kilka rozwodów na koncie.
Odchylił się z powrotem, zostawiając jej przestrzeń.
— Nie pieprzysz głupot, tylko głośno się zastanawiasz. Różnica jest taka, że ja nie próbuję ci tego poukładać, bo to nie moja robota.
A potem, kiedy zauważył, jak zmrużyła oczy i wyostrzyła uwagę, Nico parsknął śmiechem i przechylił lekko głowę, patrząc na nią wyczekująco. — No, widzę ten błysk. To teraz powiedz, o czym myślisz?
Nico nie drgnął nawet o milimetr, kiedy jej dłonie sunęły pod jego koszulką, a paznokcie zostawiały krótkie ścieżki po skórze brzucha. Trwał oparty o blat, jakby zupełnie mu to nie przeszkadzało, choć w spojrzeniu ciemnych oczu pojawił się błysk, który zdradzał, że jej gra działała lepiej, niż chciał pokazać.
— Pode mną, na mnie, przede mną… dokładnie tak, jak teraz… albo niżej…— mruknął z lekkim uśmiechem, zerkając na nią spod przymkniętych powiek. — To szczegóły, Sloane.
Pochylił się nieznacznie, kiedy musnęła jego usta, ale nie oddał pocałunku, zamiast tego obserwował ją, jakby celowo podkręcał napięcie, pozwalając jej decydować.
— Masz rację. — Przyznał po chwili, głosem spokojnym i zaskakująco miękkim. — Lubię decydować. Lubię kontrolę. Ale jeszcze bardziej lubię patrzeć, co zrobisz, kiedy ktoś ci ją oddam.
Dłoń uniósł i zatrzymał przy jej brodzie, ledwo muskając opuszkami jej skórę, jakby zaznaczał granicę, której nie przekroczy.
Patrzył na nią spokojnie, ten jego niewzruszony błysk w oczach mieszał się teraz z czymś, co wyglądało na czyste rozbawienie.
OdpowiedzUsuń— Podobno typowe rzeczy stają się typowe tylko dlatego, że są zajebiście dobre. — odparł niskim tonem, jakby mówił jej właśnie największą prawdę świata. — Ale jeśli uważasz, że to za mało ambitne… — wzruszył ramionami teatralnie, jakby właśnie oddawał jej całą władzę — …to proszę bardzo, Fletcher. Zaskocz mnie.
Jego spojrzenie nie uciekło ani na sekundę. Mógł ją dotknąć, mógł ściągnąć jej dłonie z własnego brzucha i sam przejąć kontrolę, a jednak tego nie zrobił. Wręcz przeciwnie: stał w miejscu, mięśnie lekko napięte pod jej palcami, a na ustach błąkał się ten wyzywający półuśmiech. Jego spojrzenie stało się ciemniejsze, bardziej intensywne. Z pozoru obojętny, a w rzeczywistości prowokujący ją do tego, by pokazała, czy naprawdę miała odwagę zrobić coś więcej niż rzucać wyzwania. Czekał, z tą prowokującą cierpliwością, która doprowadzała ją do szaleństwa.
Nico
Nico parsknął śmiechem, potrząsając głową, jakby sama wizja była dla niego jednocześnie absurdalna i zabawna.
OdpowiedzUsuń— No, to by było dopiero… ciekawe doświadczenie — mruknął, wciąż rozbawiony. Oparł się bokiem o blat, patrząc na Sloane spod lekko zmrużonych powiek. — Mogę ci zdradzić tylko tyle, że nie powiem, że o tym nie myślałem. Wiesz, taka fantazja, która by rozwiązała kilka moich problemów w tamtym czasie. Zero napięć, zero gier, tylko czysta… logistyka.
Uniósł brew, nachylając się lekko ku niej, jakby zdradzał jakiś wielki sekret.
— Ale jak zdążyłaś pewnie zauważyć, ludzie nie pałają do tego optymizmem. — Jego uśmiech poszerzył się krzywo, z tym charakterystycznym sarkazmem, którym maskował powagę. — Poza tym, to nie działa jeśli w grę wchodzą uczucia.
Potem spojrzał na nią uważnie, jakby sprawdzał, czy mówi to dla żartu, czy jednak jej ciekawość sięgnęła trochę głębiej. Oparł się z powrotem o blat, wzruszając ramionami w swoim stylu, jakby nigdy nic.
Nico zaśmiał się cicho, tak jakby jej pytanie wcale go nie zaskoczyło. Odchylił się trochę do tyłu, opierając biodrami o blat, i przez moment tylko patrzył na Sloane, dłużej niż zwykle, z tym swoim spokojem, który potrafił doprowadzić ją do szału.
— Nie wiem Sloane, nie myślę o tym w takich kategoriach. — Powiedział to tonem spokojnym, ale miękkim, jakby sam rozumiał absurd tej wizji. — Z tobą rozwiódłbym się pewnie po tygodniu, może po dwóch. Tylko po to, żeby znowu cię podrywać. — Uśmiechnął się lekko, krzywo. — To jest chyba ciekawsze, niż gra w dom.
Podniósł rękę i powoli przesunął nią po jej włosach, ale nie w ten drażniący, protekcjonalny sposób, raczej miękko, tak, jakby chciał ją na moment zatrzymać przy sobie, nie zatrzymując jej całej.
— Wkurwianie się to u nas standard, Fletcher. Ale dobrze, że mówisz, gdzie chcesz być. — Jego głos zrobił się cichszy, głębszy. — Ja też chcę, żebyś była tu teraz.
Oparł czoło o jej czoło, na moment, pozwalając sobie na tę krótką bliskość. Nie szukał od razu jej ust, nie przyciągał jej gwałtownie. Po prostu był. Patrzył na nią z bliska, z tym swoim wyczekującym spojrzeniem, które znów dawało jej przestrzeń, a jednocześnie wyraźnie mówiło: „Twoja kolej”.
Nico roześmiał się cicho, ten śmiech przeszedł w coś niższego, bardziej gardłowego, jakby naprawdę go to rozbawiło. Oparł się ciężej o blat, skrzyżował ręce na piersi i nachylił lekko głowę, patrząc na nią spod przymrużonych powiek. Jego spojrzenie stało się jeszcze cięższe, bardziej skupione na niej. Nie zamierzał dać się wciągnąć w kolejne jej pół-żarty, pół-wyzwania, które ciągnęły się bez końca.
— Fletcher, przestań pieprzyć i weź się w końcu do roboty. — Rzucił zaczepnie, tonem niby lekkim, a jednak podszytym tym charakterystycznym dla niego autorytetem, od którego robiło się jej gorąco. — Bo inaczej będziemy tu siedzieć do rana, aż wymyślisz mi doktorat o tym, czy prostota jest bardziej efektowna niż akrobacje.
Nachylił się bliżej, pozwalając, by ich oddechy znów się zmieszały, ale nadal nie przejął inicjatywy. W jego spojrzeniu tliła się czysta prowokacja, celowe wyzwanie, które dosłownie wbijał w nią wzrokiem.
— A potem… — dodał niżej, prawie mrucząc, jakby to był sekret między nimi — …pomęczę się trochę z tobą i mogę ci obiecać, że będzie ci równie dobrze. Nawet, jeśli to tylko „typowa” fantazja.
Kącik jego ust drgnął w uśmiechu, tym niebezpiecznym, pełnym obietnic, które zostawiał w powietrzu specjalnie, by to ona musiała je podnieść i sprawdzić, czy mówi poważnie. Uniósł brew, patrząc na nią spod lekko zmrużonych powiek. Stał dalej spokojnie oparty o blat, ani nie odsuwał się, ani nie wyciągał rąk, żeby ją przejąć. Cały czas zostawiał jej przestrzeń, a jednocześnie prowokował do tego, żeby przestała tylko gadać. — Bo wiesz, ile byś nie opowiadała o „prostocie” i „efektywności”, to i tak wszyscy wiedzą, że najlepsze masz nie na języku, tylko w czynach. — Uśmiechnął się krzywo, a jego spojrzenie przyciemniało się z każdą sekundą. Zamilkł, nie dodając już nic więcej, tylko patrzył na nią z tym swoim wyzywającym spokojem, jakby specjalnie chciał doprowadzić ją do momentu, w którym to ona się złamie i zrobi pierwszy krok. Oparł się wygodniej o blat, skrzyżował ręce na piersi i patrzył, jakby dawał jej całą scenę tylko dla niej. Zero pośpiechu. Zero ruchu. Wyłącznie ten wyczekujący, ciemny wzrok, który wciągał ją głębiej i głębiej. Jego ton był swobodny, prawie leniwy, a jednak niósł ze sobą to samo wyzwanie, które od początku jej rzucał. Nico nawet nie musiał jej dotykać, sama świadomość, że czekał, gotowy przejąć kontrolę w każdej chwili, była wystarczająco elektryzująca.
OdpowiedzUsuń— No, chyba że dzisiaj już się wypaliłaś… — wzruszył ramionami, jakby naprawdę nie robiło mu to żadnej różnicy. — To zawsze możemy wypić jeszcze po drinku i iść spać.
Na jego twarzy nie było ani cienia rozczarowania czy presji. Wręcz przeciwnie, zachowanie Nico jasno mówiło, że to dla niego też byłby całkiem w porządku scenariusz. Jakby naprawdę cała ta gra, czy skończą na stole, czy na kanapie z butelką w ręku, miała takie samo znaczenie. Zostawiał piłkę po jej stronie, z tą irytującą, ale jednocześnie kuszącą nonszalancją, która działała na nią bardziej niż jakiekolwiek dotyk czy słowo.
Nico
Nico parsknął śmiechem, tym swoim niskim, lekko chrapliwym, jakby nie wierzył, że ona naprawdę to powiedziała na głos. Zsunął spojrzenie z jej oczu niżej, po sylwetce, a potem z powrotem wyżej, nie odpowiadając od razu, celowo przeciągał chwilę, aż Sloane zacznie się wiercić z niecierpliwości.
OdpowiedzUsuń— Oczywiście, że myślałem. — Przyznał w końcu, jakby to było coś najnaturalniejszego na świecie. — Nie będę udawał świętego. Dwie kobiety, które się znają i wiedzą, czego chcą? Brzmi jak wyzwanie, którego żaden facet by nie odrzucił.
Uniósł brew, a jego usta rozciągnął krótki, prowokujący uśmiech.
— Pytasz, czy razem ze mną, czy same… — skrzywił się teatralnie, jakby naprawdę analizował temat. — Ja z nimi… to mogłoby rozwiązać wszystkie problemy. A one same? — wzruszył ramionami. — To akurat fantazja, którą chętnie bym obejrzał z pierwszego rzędu.
Odchylił się swobodniej o blat, wbijając w nią to swoje ciemne, uważne spojrzenie, jakby badał jej reakcję i czekał, czy przyzna, że takie obrazy chodziły po jej głowie równie mocno.
— Tylko, jak powiedziałaś… uczucia komplikują zabawę. — Dodał ciszej, już bez żartu, ale wciąż z tym luzem, który ją doprowadzał do furii. — A szkoda.
Nico tym razem nie od razu się odezwał, najpierw parsknął śmiechem, takim pełnym, szczerym, który wypełnił kuchnię. Oparł się biodrem o blat i zmrużył oczy, patrząc na nią z tym swoim zawadiackim błyskiem, który zawsze mówił więcej niż słowa.
— Wiesz co… — zaczął powoli, przeciągając sylaby, jakby sam siebie rozbawiał tym, co właśnie zamierza powiedzieć. — Jakby co, to ja też bardzo chętnie bym obejrzał ciebie z tą uroczą brunetką, o której opowiadałaś.
Uśmiechnął się szerzej, trochę prowokująco, trochę jakby testował, jak daleko może się posunąć.
— Tylko że… — nachylił się lekko w jej stronę, jego głos przybrał niższy, bardziej konfidencjonalny ton. — Istnieje spore ryzyko, że nie wytrzymałbym roli widza. Albo bym do was dołączył… albo umarł na zawał serca przez podniesione ciśnienie.
Wyprostował się znów, teatralnie rozkładając ręce, jakby naprawdę nie wiedział, która z tych opcji byłaby bardziej prawdopodobna. W jego oczach wciąż tańczył rozbawiony błysk, a kącik ust drgnął lekko, gdy przyglądał się jej reakcji.
Nico uniósł brew i rozbawiony uśmiech wykrzywił mu kąciki ust. Ten jej ton, niby rozkazujący, niby proszący, rozlał się po nim znajomym dreszczem.
— Widzisz, Fletcher… — mruknął nisko, leniwie, jakby przeciągał każdą sylabę tylko po to, żeby jeszcze bardziej ją podrażnić. — Problem w tym, że jak mi każesz się zamknąć, to mam ochotę mówić jeszcze więcej.
Nie drgnął jednak ani o centymetr. Wciąż oparty o blat, patrzył na nią uważnie, wyczekująco, z tym spokojem, który potrafił doprowadzić ją do szału i nakręcić jednocześnie. Jego wzrok przesunął się po jej twarzy, ustach, a potem z powrotem do oczu.
— Ale skoro obiecujesz pełne skupienie… — poddał się teatralnie, wzruszając ramionami. — To może rzeczywiście dam ci szansę się wykazać.
Zamilkł. Ani jednego zbędnego słowa więcej. Uśmiech pozostał, wyzwanie w oczach także, ale cisza należała już wyłącznie do niej. Nico obserwował każdy jej ruch bez cienia pośpiechu, jakby rozkoszował się samym widokiem, tym, jak Sloane przejmuje inicjatywę, jak jej dłonie z wprawą i figlarnym uporem przesuwają się po nim, jak jej uśmiech zdradzał więcej niż wszystkie słowa, które do tej pory wypowiedziała. Kiedy zsunęła się przed nim, a jej usta zostawiały coraz niżej te delikatne, drażniące pocałunki, Nico odchylił głowę i wypuścił powietrze powoli przez zaciśnięte zęby. Mięśnie brzucha lekko drgnęły pod jej dotykiem, a w spojrzeniu pojawiło się coś ostrzejszego, to znajome napięcie, którego nie próbował nawet ukrywać. Nico opuścił głowę, gdy poczuł jej usta niżej, a powietrze z jego płuc uciekło wolniej, ciężej, jakby nagle zrobiło mu się duszno. Dłonie, dotąd spokojnie wsparte o blat, drgnęły i przesunęły się wzdłuż krawędzi stołu, jakby musiał znaleźć dla nich stabilny punkt, by nie sięgnąć po nią zbyt szybko.
Patrzył w dół, na jej uśmiech, na spojrzenie rzucone z podniesionych oczu. W tym błysku rozpoznał dokładnie to, co uwielbiał: psotę, wyzwanie, jej pewność, że dokładnie wie, co robi. I że robi to dla niego. W kąciku ust Nico pojawił się półuśmiech, nieco drapieżny, nieco bezradny wobec tego, jak łatwo przejmuje nad nim kontrolę. Palce odruchowo wsunęły się w jej włosy, nie po to, by ją zatrzymać, ale żeby dać jej jasny sygnał że jest z nią w każdej sekundzie, że poddaje się temu, co zaczęła.
OdpowiedzUsuń— Fletcher… — wymruczał nisko, bardziej dla samego brzmienia jej nazwiska na języku niż dla sensu. Ton brzmiał jak ostrzeżenie, choć w jego oczach było widać coś zupełnie odwrotnego: nie miał zamiaru jej powstrzymywać.
— Jak to możliwe, że za każdym razem robisz na mnie większe wrażenie, niż powinno być możliwe. — Ostatnie słowa padły już ciszej, bardziej jak przyznanie się, którego normalnie by nie złożył. A jednak teraz, patrząc na nią, czuł, że i tak widzi więcej, niż chciałby ukrywać
Nico
Nico oparł się mocniej o kant stołu, jakby naprawdę potrzebował czegoś, co utrzyma go w pionie. Już sam fakt, że patrzył na nią w takiej pozycji, nagą, klęczącą przed nim, działał jak pieprzony narkotyk. Oddech miał urywany, chropawy, a każde wciągnięcie powietrza było jakby głębsze niż zwykle. Mięśnie brzucha drgnęły przy pierwszym zetknięciu jej ust z jego ciałem, a ciche syknięcie wyrwało się z gardła, zanim zdążył je powstrzymać. Zmarszczył lekko brwi, głowę odchylając do tyłu, ale zaraz spojrzał znów w dół, chcąc widzieć dokładnie to, co robi. Każdy ruch jej dłoni, każdy drgający mięsień na jego brzuchu odbierał podwójnie. Przez moment nawet przymknął oczy, pozwalając, żeby fala przyjemności rozlała się przez jego ciało, by zaraz znów je otworzyć i spojrzeć na nią rozchełstaną, skupioną, cholernie pewną siebie.
OdpowiedzUsuń— Fletcher… — wymruczał przez zaciśnięte zęby, jego głos brzmiał ochryple, a oddech rwał się coraz bardziej. To było coś więcej niż zwykła ulga czy fizyczna przyjemność. To było to pieprzone wrażenie, że ona trzyma go w garści, a on… wcale nie zamierzał się wyrywać. Nico miał wrażenie, że cała krew w jego ciele płynie teraz tylko w jedno miejsce, a reszta mięśni zaczyna się buntować. Oddychał ciężko, głęboko, tak jakby powietrze było mu nagle potrzebne bardziej niż cokolwiek innego. Było w tym coś piekielnie uzależniającego, sposób, w jaki Sloane dawkowała mu przyjemność. Znajdowała ten idealny balans, który sprawiał, że Nico niemal wstrzymywał oddech przed każdym kolejnym ruchem jej języka. Kiedy przyspieszała, westchnienia zamieniały się w niskie, głuche jęki, urwane, pełne napięcia Gardło miał ściśnięte, głos drżał, gdy syknął cicho, przeciągle:
— Kurwa, Sloane…
Czuł, jak każdy nerw w jego ciele reaguje, mięśnie nóg sztywniały, udo drgnęło od odruchowego napięcia, a palce wolnej dłoni zacisnęły się na krawędzi stołu tak mocno, że pobielały mu knykcie. Miał wrażenie, że jeżeli jeszcze chwilę potrwa to w tym rytmie, to rozerwie go od środka. To nie było tylko fizyczne to, jak patrzyła na niego z dołu tymi oczami pełnymi psotnej pewności, wbijało się w niego równie mocno, jak sam dotyk. Nico, który zawsze miał przewagę, teraz czuł, że to ona rozdaje karty, a jemu… cholernie się to podobało.
Nico kochał to uczucie. Ten moment, w którym to nie on trzymał stery, tylko ona. Kiedy pozwalał, by całkowicie nim władała, bez walki, bez prób odzyskania kontroli, bo wiedział, że przy niej nie miało to najmniejszego sensu. Zresztą… nie chciał tego. Sloane miała w dłoniach i ustach całą jego uwagę, całą siłę, każdą cząstkę samokontroli, którą zwykle tak pieczołowicie pielęgnował. A on? On czuł się cholernie dobrze w tej bezbronności. Uwielbiał świadomość, że każde drgnięcie jego mięśni, każdy urwany oddech i ciche przekleństwo były tylko jej zasługą. Że to ona decydowała, czy pozwoli mu odetchnąć, czy doprowadzi go do granic wytrzymałości. W oczach miał błysk czystej przyjemności, zmieszanej z tym zaskoczeniem, że nawet po tylu doświadczeniach nadal potrafiła wywrócić jego świat do góry nogami. W gardle paliła go suchość, oddech rwał się coraz bardziej, a w środku wciąż powtarzał tylko jedno, że właśnie takie momenty kocha najbardziej.
Nico czuł, że jest już na granicy, napięcie spięło całe jego ciało tak, że każdy mięsień drżał, a oddech rwał się coraz ciężej. Plecami był oparty o blat i nie miał dokąd się cofnąć, nawet gdyby chciał. Była na nim skupiona do tego stopnia, że nie zostawiła mu żadnego wyjścia. Głos utknął mu w gardle, wyrwało się tylko krótkie, zachrypnięte ostrzeżenie, wypchnięte razem z ciężkim oddechem.
— Sloane… ja pierdolę… zaraz… nie wytrzymam… — To miało jej wystarczyć. Dać wybór, czy przerwać, odsunąć się, czy pociągnąć go aż do końca. Ciało Nico rwało się do uwolnienia, mięśnie pulsowały, a w piersi wszystko się spięło w bolesnej wręcz przyjemności. Każdy ułamek sekundy wydawał się ciągnąć w nieskończoność, kiedy patrzył w dół na nią, czekając, co wybierze. Nico czuł, że i tak nie miał już nad sobą kontroli, że cokolwiek postanowiła, będzie jej decyzją, a on musiał się jej poddać.
Nico
Nico stał jeszcze przez moment z głową lekko odchyloną, oddech miał rwany, wciąż próbował dojść do siebie po tym, jak Sloane dosłownie wyssała z niego resztki kontroli. Czuł, jak mięśnie brzucha drżą mu z przeciążenia, a plecy paliły od napięcia, które dopiero teraz powoli puszczało. Kiedy się odezwała, z tym triumfalnym uśmiechem i słowami, które wybrzmiały bardziej jak pieczęć zwycięstwa niż zwykły komplement, jego usta rozciągnęły się w ciężkim, pełnym satysfakcji półuśmiechu. Był zbyt zmęczony, żeby od razu rzucić zaczepnym tekstem,a to samo w sobie było najlepszym dowodem na to, jak mocno nim zawładnęła.
OdpowiedzUsuńJej bliskość, miękkie ciało opierające się o jego, dłoń ułożona na jego piersi wszystko to sprawiło, że nie drgnął nawet o milimetr. Pozwolił jej na ten moment pełnej kontroli, pozwolił, żeby nacieszyła się nim takim, rozbrojonym, z rozsypanym oddechem i szybkim biciem serca pod jej palcami.
— Jesteś w tym najlepsza — wyrzucił z siebie, jeszcze z lekkim zadyszem, uśmiechając się półgębkiem. Głos miał ochrypły, ale w tym brzmieniu kryła się czysta satysfakcja. Przez chwilę tylko wpatrywał się w nią, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół: mokre włosy przyklejone do skroni, połyskujący oddech, rozmazany tusz. Potem ruszył, powolnie, żeby dać sobie chwilę, żeby wrócić do równowagi.
Sięgnął po butelkę wody stojącą na blacie, napił się długiego łyka i podał jej szklankę. Jego dłonie były pewne i ciepłe; zwiastowały opiekę, której nie okazywał głośno, a którą można było poczuć w każdym geście. Gdy Sloane schwyciła szklankę, patrzył na nią z takim czułym rozbawieniem, jakby cały świat mógł poczekać.
Nico parsknął krótkim, urywanym śmiechem, który brzmiał bardziej jak warknięcie niż rozbawienie. Wciąż oddychał ciężko, ale w oczach pojawił się ten znajomy błysk ostrzegawczy, pełen ciemnej energii, którą znała aż za dobrze.
— Nacieszyłaś się? — zapytał, a w jego głosie nie było już tej miękkości sprzed chwili.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, odsunął ją o krok od siebie, dłonie zacisnął na jej biodrach i sprawnie posadził na blacie, na którym jeszcze chwilę temu opierał się sam. Był szybki, zdecydowany, jakby w ułamku sekundy odzyskał całą kontrolę, którą przed chwilą oddał. Pochylił się nad nią, jedną dłonią odgarniając włosy z jej twarzy, a drugą wciąż trzymał ją mocno za udo, wciągając bliżej krawędzi stołu. Ich oddechy mieszały się, a jego usta zawisły tuż nad jej ustami, choć wciąż jej nie pocałował.
— Bo teraz, Fletcher… — wymruczał, celowo przeciągając jej nazwisko, jakby smakował je na języku. — Teraz moja kolej.
Nie dawał jej czasu na riposty, żarty czy kolejne prowokacje. Usta Nico w końcu przykleiły się do jej ust, ale nie były to pocałunki miękkie i powolne jak wcześniej. To był głód głęboki, intensywny, taki, który jasno dawał jej znać, że wszystko, co właśnie mu zrobiła, wróci do niej z podwojoną siłą.
Nico nie pozwolił jej dłużej prowadzić tej gry. Pocałunki, które początkowo były gwałtowne, prędko zaczęły zmieniać kierunek. Oderwał się od jej ust tylko po to, by sunąć nimi niżej, po linii szczęki, szyi, zostawiając za sobą mokry, gorący ślad. Nie spieszył się. Wręcz przeciwnie każdy jego ruch był wyrachowany, tak jakby dokładnie wiedział, jak doprowadzić ją do szału samym oczekiwaniem. Zębami delikatnie zaczepił o obojczyk, po czym znów przesunął się ustami w dół. Po klatce, zatrzymując się przy piersiach, gdzie najpierw musnął je tylko wargami, a potem drażnił językiem.
Nie odrywał od niej dłoni. Jedną cały czas trzymał na jej udzie, sunąc coraz wyżej, aż kciukiem zahaczył o wewnętrzną stronę uda, zmuszając ją do rozchylania nóg szerzej. Drugą ręką podtrzymywał ją w talii, przytrzymując w miejscu, jakby chciał dać jej do zrozumienia, że tym razem to on wyznacza tempo i zasady. Zjechał pocałunkami dalej, zostawiając krótkie muśnięcia na brzuchu, niżej, aż dotarł tam, gdzie od samego początku chciał. Spojrzał na nią jeszcze raz, z tym wyzywającym błyskiem w oczach, jakby pytał, czy już wie, co ją czeka.
Nico zanurzył się w niej powoli, tak jakby od pierwszej sekundy chciał pokazać, że teraz nie ma dla niego nic poza jej ciałem i każdym drgnięciem, które wywoła. Najpierw musnął ją delikatnie, jakby badał grunt wolnym, spokojnym pociągnięciem języka. Wystarczyło, żeby jej biodra lekko uniosły się w jego stronę. Uśmiechnął się pod nosem, czując jej reakcję, i wrócił tam od razu, tym razem mocniej, z wyraźniejszym naciskiem. Krążył językiem w jednym miejscu, powoli zwiększając tempo, jakby z premedytacją przeciągał ją między błogą przyjemnością a niecierpliwym oczekiwaniem. Dłonie miał pewnie zaciśnięte na jej udach, palce wbijały się w miękką skórę, utrzymując ją rozchyloną dokładnie tak, jak on chciał. Od czasu do czasu kciukiem głaskał jej wewnętrzną stronę uda, tylko po to, by zaraz znów przytrzymać ją mocniej, kiedy próbowała instynktownie poruszyć biodrami. Raz po raz przerywał, by złożyć mokry pocałunek, zostawić krótkie muśnięcie ustami, po czym wracał językiem tam, gdzie już wiedział, że doprowadza ją na skraj. Bawił się tempem raz powolny, drażniący ruch, raz szybki, intensywny, zostawiający jej oddech urywany i chaotyczny. Kiedy poczuł, jak jej ciało zaczyna się spinać pod jego dłońmi, dodał do tego palce. Jednym powolnym ruchem wślizgnął się w nią, zsynchronizował każdy ruch z pracą języka, tak że każdy fragment jej ciała nagle reagował na niego. Smakował ją głęboko, zachłannie, jakby czerpał z tego równie dużo przyjemności, co ona. I za każdym razem, kiedy unosiła się mocniej, gdy jej oddech stawał się coraz bardziej urywany, Nico przytrzymywał ją w miejscu, zmuszając, żeby nie uciekała od tej przyjemności, tylko w pełni się jej poddała.
OdpowiedzUsuńNico czuł, jak pod jego ustami i palcami Sloane zaczyna tracić panowanie nad ciałem. Jej uda drżały w jego dłoniach, oddech rwał się w urywanych westchnieniach, a biodra podrywały się niespokojnie, próbując nadążyć za tempem, które on jej narzucił. I wtedy stało się to, na co od początku ją prowadził, jej ciało wygięło się mocniej, jej głos pękł w spazmatycznym jęku, a ona cała zatrzęsła się, szczytując intensywnie, prawie boleśnie. Zamiast się cofnąć, Nico przytrzymał ją jeszcze chwilę, chcąc nacieszyć się każdą sekundą jej rozkoszy. Pocałunkami i językiem przedłużał ten moment, aż jej ciało zaczęło opadać z sił, a oddech stawał się nieco spokojniejszy. Ale jego samego ten widok, ten smak i ten dźwięk tylko jeszcze bardziej podkręciły. Kiedy oderwał się od niej, oczy miał ciemne, oddech ciężki. Zsunął dłonie wyżej, obejmując ją za biodra, i pociągnął w swoją stronę. Nie czekał długo, prowadził się już tylko instynktem. Uniósł jej nogę, drugą ręką podtrzymując ją za plecy, i wślizgnął się w nią mocnym, zdecydowanym ruchem. Jęknął od razu, czując, jak ciasno go obejmuje, jeszcze pulsując po tym, co jej zrobił. Każdy nerw w jego ciele zapłonął. Oparł czoło o jej bark, oddychając ciężko, a biodra zaczęły poruszać się w mocnym, rytmicznym tempie, które z każdym pchnięciem wbijało ją głębiej w blat. Dla niego to, że doprowadził ją tak daleko i wciąż chciała więcej, było jak najczystsze paliwo. A teraz, będąc w niej, czuł się tak, jakby nie istniało już nic poza nimi.
Nico
Nico nie miał już w sobie ani cienia powściągliwości. Teraz liczyła się tylko ona, to jak ciasno go otaczała i jak jej ciało reagowało na każdy, mocny ruch jego bioder. Trzymał ją przy sobie pewnie, z taką siłą, że nie mogła się wyrwać i nie wyglądała na chętną, żeby choćby spróbować. Jego oddech stawał się coraz cięższy, rwał się w urywanych pomrukach i stłumionych przekleństwach, które wyciekały z niego przy każdym mocnym wbiciu się w nią. Uczucie było obezwładniające: gorące, intensywne, dzikie. Jej paznokcie wbijały się w jego ramiona, jej jęki mieszały się z jego własnymi i to wszystko nakręcało go jeszcze bardziej.
OdpowiedzUsuń— Kurwa, Sloane… — wysyczał jej w ucho, zaciskając dłonie mocniej na jej biodrach i przyciągając ją na siebie jeszcze gwałtowniej. Ich ciała zderzały się w mocnym, rytmicznym tempie, które poganiało ich oboje coraz bliżej krawędzi. Nie spuszczał z niej spojrzenia, gdy podniósł twarz. Chciał widzieć, jak się rozpada, jak traci nad sobą kontrolę, wiedząc, że to jego sprawka. I choć sam był już na granicy, to właśnie to spojrzenie, to jak jej ciało drżało przy nim, pchnęło go ostatecznie dalej. Ostatnie pchnięcia były desperackie, jeszcze mocniejsze, aż w końcu całe napięcie w nim pękło. Wygiął się, jęknął gardłowo, wypełniając ją do końca i nie puszczając ani na sekundę. Trzymał ją mocno, aż sam drżał od intensywności orgazmu, który przeszedł przez niego falami, obezwładniając każdy mięsień. Jeszcze chwilę zostali tak, sklejone, rozdygotane ciała, oboje walczący o oddech. Nico schował twarz w jej szyi, pozwalając sobie na parę długich sekund, żeby dojść do siebie, zanim się poruszył.
Nico wciąż trzymał ją przy sobie, jakby nie chciał wypuścić ani kawałka tej chwili. Jego oddech powoli się uspokajał, choć klatka piersiowa nadal unosiła się ciężko, a ciepło pulsowało w nim jeszcze długo po tym, jak fala przyjemności opadła. Twarz miał wtuloną w jej szyję, czuł tam jej zapach i drżenie, które wciąż targało jej ciałem.
— No i co ja mam z tobą zrobić, hm? — wymruczał chrapliwie, głosem niskim i ochrypłym od wysiłku. Nie brzmiał jednak surowo. Było w tym pytaniu więcej rozbawienia i czułości niż jakiejkolwiek złości. Odchylił się lekko, żeby na nią spojrzeć. Jej policzki były zarumienione, włosy przyklejone do twarzy, usta czerwone i spuchnięte od całowania. Uśmiechnął się krótko, w ten swój sposób, pół szyderczy, pół miękki taki, który potrafił wytrącić z równowagi, a jednocześnie zdradzał, że mimo wszystkiego widzi w niej coś więcej. Dłońmi przesunął po jej bokach, uspokajającym, powolnym gestem. Już nie w pośpiechu, nie zachłannie, a tak, jakby chciał nacieszyć się każdym fragmentem jej skóry. Nadal był w niej, ale nie ruszał się, pozwalając, by napięcie naturalnie opadło i zostawiło po sobie tylko to ciężkie, słodkie ciepło.
— Tak patrzysz… — mruknął, muskając ustami jej szczękę. — Jakbyś wygrała, a ja wcale nie wiem, czy powinienem ci to przyznać.
Potem cmoknął ją lekko w policzek, odrobinę zbyt miękko, jak na kogoś, kto jeszcze chwilę temu był w niej dziko i bez hamulców.
— Zostań do rana — powiedział cicho, ale bez żadnych wątpliwości w głosie. To nie była prośba ani sugestia, bardziej jak stwierdzenie faktu, którego nie zamierzał negocjować. Uniósł na nią spojrzenie, zielone, wciąż błyszczące od całego napięcia, które między nimi się rozpaliło.
Kciukiem musnął jej policzek, gdzie włosy przykleiły się od potu.
OdpowiedzUsuń— I bez gadania, Fletcher. Nie chce mi się odwozić cię w środku nocy… — Uśmiechnął się lekko, pół drwiąco, pół ciepło. — Poza tym… lubię, jak budzę się obok ciebie.
Opadł z powrotem na krzesło, przyciągając ją tak, żeby usiadła mu na kolanach, przytulona, naga, jeszcze rozgrzana. Nie musiał już nic więcej dodawać. Nie próbował nawet kryć tego pod żartem, ani rozmywać powagą. Jasne, rzucił to niby luźno, ale prawda była prosta, on naprawdę chciał, żeby została. Żeby nie wychodziła w nocy, nie wymykała się zaraz po wszystkim. Chciał obudzić się rano i mieć ją obok, czuć jej zapach na poduszce i ciężar jej ciała wtulonego w niego. Nie musiał tego mówić wprost, nie musiał nawet patrzeć jej w oczy wystarczyło, jak zabrzmiał jego głos. Głębszy, trochę zmęczony, ale pełen tego spokojnego zdecydowania, które u Nico zawsze znaczyło więcej niż jakiekolwiek słowa. Chciał, żeby została. Dla niego to było aż i tylko tyle.
Nico
Świt sączył się przez szczeliny w zasłonach, rozlewając po sypialni miękkie, złotawe światło. Nico odetchnął głęboko, powoli wracając do rzeczywistości z półsnu. Jego ciało przeciągnęło się instynktownie, ramiona napięły się i rozluźniły, kręgosłup lekko strzelił, a ciężkie westchnięcie wyrwało mu się z ust. Przekręcił głowę na bok i od razu ją zobaczył. Sloane leżała obok, jeszcze wtulona w poduszkę, z włosami rozsypanymi po prześcieradle i spokojnym oddechem. Nawet w tym porannym chaosie wyglądała tak, jakby należała do tego miejsca. Do jego łóżka. Do niego. Nico uniósł rękę i sięgnął do niej, najpierw tylko palcami musnął jej ramię, jakby upewniając się, że nie jest snem, a potem od razu przyciągnął ją bliżej. Jej ciało wtuliło się w niego naturalnie, jakby znało tę drogę na pamięć. Objął ją mocno, wplatając dłoń w jej włosy i składając na jej czole powolny, leniwy pocałunek. Potem wtulił twarz w jej szyję, wdychając znajomy zapach, który przywracał mu spokój szybciej niż cokolwiek innego.
OdpowiedzUsuń— Ani mi się śni ruszać z tego łóżka… — wymruczał niskim, zachrypniętym głosem gdzieś między jej włosami a skórą. Uścisk miał w sobie coś z leniwej czułości, jakby chciał ją zatrzymać przy sobie jeszcze godzinę, dwie, cały dzień.
Nico, jeszcze półprzytomny, przewrócił się na plecy i pozwolił jej na te wszystkie drobne pocałunki i dłonie wplątane w jego włosy. Mruknął coś niewyraźnie pod nosem, kiedy jej „hej” wślizgnęło się do jego uszu, a zaraz potem otworzył jedno oko, jakby z trudem wydobywał się z mgły snu. — Hej, mała zmoro — wymruczał zachrypniętym głosem, takim, który zdradzał, że dopiero co był w głębokim śnie. Uśmiechnął się leniwie, czując jej brodę na swojej klatce. Przeciągnął się jeszcze raz, tym razem razem z nią, i zaraz otulił ramieniem, jakby chciał ją wciągnąć z powrotem pod siebie i zasnąć jeszcze na parę godzin. Kiedy usłyszał o kawie, parsknął krótkim śmiechem. — Kawa, hmm? Myślałem, że to ja jestem twoim porannym kofeinowym strzałem. — Ale nie protestował, kiedy wtuliła się jeszcze mocniej. Jego dłoń powoli, bez pośpiechu, sunęła wzdłuż jej pleców, rysując po skórze leniwe linie, które mogłyby ją uśpić jeszcze na długo. I pewnie by ją tak trzymał, gdyby nie jej ciche „pójdziesz po kawę?”. Nico westchnął teatralnie, jakby właśnie kazała mu wybrać się w samotną ekspedycję na drugi koniec świata. — Ty wiesz, że ty świetnie ogarniasz ten ekspres. Widziałem. I wiem, że teraz próbujesz mnie oszukać. — Jego głos brzmiał surowiej niż naprawdę czuł, bo chwilę później i tak musnął nosem jej skroń. Ale kiedy rzuciła o jego tyłku, zaśmiał się już głośno. — Serio? To twoja karta przetargowa? — Podniósł się w końcu z jękiem, jakby właśnie ktoś brutalnie wyrwał go z raju. Stanął przy łóżku, przez moment przeciągając się z rękami nad głową, dobrze wiedząc, że ma na sobie tylko bokserki. — No to się napatrz, Fletcher. — Rzucił przez ramię, idąc w stronę drzwi, jeszcze bez pośpiechu. Celowo poruszał się powoli, jakby naprawdę wystawiał się na jej spojrzenie. Po chwili w mieszkaniu rozległ się dźwięk ekspresu, a aromat kawy zaczął się unosić po korytarzu, docierając też do sypialni. Nico wszedł do sypialni akurat w chwili, kiedy Sloane z pazurem komentowała półgłosem to, co widziała na ekranie. W dłoniach trzymał dwa kubki z kawą, z których unosiła się jeszcze gorąca para. Postawił na stoliku nocnym dwa kubki z kawą. Wrócił do łóżka, wsuwając się z powrotem pod kołdrę obok niej i obejmując tak, jakby wcale nie wychodził.
— Masz swoją kawę. A teraz serio, nie ruszam się stąd do wieczora. — Pocałował ją w czoło i zerkną jej przez ramię.
— Aha… — mruknął, rozbawiony, stawiając kubki na stoliku nocnym. — To teraz rozumiem, gdzie poleciała cała twoja energia. Instagram, największy wróg poranków.
Zsunął się z powrotem pod kołdrę i jednym ruchem zerknął na jej telefon. Ekran wciąż zatrzymany na story. Przez sekundę śledził obrazy, przeskakiwał wzrokiem przez te świece, kieliszki.
OdpowiedzUsuń— Taki z niego romantyk? — Mruknął średnio zainteresowany aż w końcu zatrzymał się na twarzy dziewczyny.
— Cofnij… — polecił a kiedy Sloane spełniła jego prośbę jego klatka piersiowa uniosła się, ale zaraz potem zapadła, jakby przez chwilę naprawdę zapomniał oddychać. Patrzył na to zdjęcie, potem na Sloane, i znowu na zdjęcie.
— To… na pewno od Cartera? — zapytał cicho, z niedowierzaniem, głos miał głębszy, niż zazwyczaj, jakby coś go przydusiło. A potem, niemal automatycznie, prychnął i szepnął pod nosem. — Pierdolisz… Niemożliwe.
Nico nie odrywał wzroku od ekranu. Jego brew lekko drgnęła, a usta rozchyliły się tak, jakby sam nie dowierzał w to, co widzi. Dopiero po chwili spojrzał na Sloane, jakby musiał się upewnić, że siedzi tu naprawdę, obok niego. Na moment jego zwykle niewzruszona maska pękła. W oczach nie miał już tego rozbawionego błysku, tylko skupienie i coś, czego rzadko pozwalał komukolwiek u siebie zobaczyć.
— Przecież to… Sophia. — Wypowiedział powoli, niemal szeptem, jakby samo imię było wystarczająco ciężkie.
Nico
Nico wciąż gapił się w ekran, jakby próbował doszukać się jakiegoś błędu. Obraz zlewał mu się w jedno, a on i tak wpatrywał się w szczegóły: delikatne uniesienie kącików ust, to spojrzenie spod rzęs, gest dłoni przy twarzy, który znał na pamięć. Wszystko aż do bólu znajome. Westchnął ciężko, przeciągając to powietrze przez zaciśnięte zęby tak, że zabrzmiało jak syczące „kurwa”.
OdpowiedzUsuń— Wiem, że to brzmi jak pojebana bajka, ale nie ma tu żadnego „może”. To Sophia. Ta Sophia… — powiedział spokojniej, ale z taką pewnością, że nie pozostawiał miejsca na wątpliwości. W jego głosie pobrzmiewało niedowierzanie, bardziej szok niż gniew. Jakby widział coś, co kłóciło się ze zdrowym rozsądkiem. Podrapał się po karku, wciąż gapiąc się w zdjęcie, a drugą ręką przyciągnął Sloane do siebie, jakby jej obecność miała mu pomóc złapać punkt odniesienia.
Oderwał wzrok od telefonu i spojrzał na nią, ze zmarszczką między brwiami, z tą surową szczerością, która u niego pojawiała się rzadko.
— Był u ciebie? — powtórzył, jakby musiał się upewnić, że dobrze usłyszał. — Po co? Chciał, żebyście do siebie wrócili?
Oparł łokieć o kolano, drugą dłonią potarł kark. Widać było, jak pracuje mu szczęka, napięta do granic. Carter. Sophia. Sloane. Wątki plątały mu się w głowie w bezsensowną sieć. Zamrugał, odchylił się na wezgłowie i odłożył telefon na koc. Zmarszczył czoło, ale nie było w tym złości, tylko próba sklejenia faktów w całość, która wciąż się rozsypywała.
— To się nie klei. Najpierw wyznaje ci miłość, a tydzień później robi sobie kolację przy świecach z nią? — parsknął krótko, bardziej w niedowierzaniu niż kpinie. Chwilę jeszcze mierzył wzrokiem wygaszony ekran, a potem podrapał się po karku, ciężko wypuszczając powietrze. Sięgnął po kubek z kawą i upił łyk. Oparł się wygodnie, dłużej zatrzymując spojrzenie na blondynce.
— Wiesz, co jest tu dziwne? — odezwał się spokojnie, z tym charakterystycznym chłodem, który miał, kiedy coś naprawdę go zastanawiało. Przeciągnął dłonią po twarzy i znów sięgnął do niej, muskając jej włosy. Nie było w tym nerwowości, raczej próba uspokojenia.
— Może Carter… może on się o nas dowiedział. Może właśnie dlatego to robi. Żeby cię wkurwić. Żeby cię dojechać, rozumiesz? — spojrzał ostro na Sloane, a zaraz potem na bok, jakby musiał się oderwać od tego spojrzenia, bo paliło go bardziej, niż chciał przyznać. — Nie ma innej opcji. Sophia i Carter nie mają ze sobą nic wspólnego. To dwa różne światy, Sloane. To nie jest coś, co po prostu dzieje się przypadkiem. — Uniósł brew, jakby sam się zastanawiał, czy ta teoria nie brzmi za bardzo jak paranoja.
Opadł z powrotem na wezgłowie łóżka i odrzucił telefon na koc. Zmarszczone brwi nie rozluźniły się ani trochę. Sięgnął do niej, wsunął palce w jej włosy i przyciągnął ją bliżej.
— Jeśli on to zrobił tylko po to, żebyś ty to zobaczyła… to poszedł o krok za daleko. — Wypuścił powietrze głośno, a kąciki ust uniosły się w gorzkim uśmiechu bez cienia rozbawienia. — A to, że akurat ją do tego wykorzystał… — urwał, zaciął się na moment i mocniej ścisnął jej włosy.
Nico oparł kubek z kawą na stoliku nocnym, a spojrzenie zatrzymał wyłącznie na niej. Miał tę swoją charakterystyczną niewzruszoną twarz, ale w oczach błyszczało pytanie, które zawisło w powietrzu ciężej niż cała ta sytuacja.
OdpowiedzUsuń— Zamierzasz coś z tym zrobić? — rzucił spokojnie, bez wyrzutu, raczej jak ktoś, kto chce sprawdzić, w którą stronę to pójdzie. Głos miał niski, równy, jakby sama świadomość tego, że Sophia pojawiła się u boku Cartera, była absurdem, którego nie warto było roztrząsać zbyt długo. Pochylił się lekko, musnął ustami jej włosy, a potem zatrzymał się przy uchu, mówiąc miękko, ale stanowczo.
— Niech robi, co chce. Niech się szlaja z kim chce. Jego sprawa. — Wsunął dłoń na jej biodro, powoli, celowo, jakby chciał przyciągnąć ją do swojego rytmu, oderwać od ekranu, od tej burzy w głowie. Oparł się wygodniej, wciągnął powietrze i westchnął krótko, bardziej dla samego rozładowania napięcia.
— Nie ma sensu dawać mu tego, czego chce. — Podniósł brew i uśmiechnął się lekko, tak jak potrafił, tym półuśmiechem, co rozbrajał i irytował jednocześnie. — A on chce, żebyś siedziała i się tym gryzła.
Sięgnął znów po kawę, upił łyk, a wolną dłonią odgarnął jej włosy z twarzy.
Nico
Nico obserwował ją spod przymrużonych powiek, kiedy odłożyła telefon. Widok jej miny, tego cichego rozczarowania, które nie umknęło jego uwadze, sprawił, że przyciągnął ją bliżej, nie pozwalając, by schowała się w kołdrze czy we własnych myślach.
OdpowiedzUsuń— Właśnie dlatego mnie to tak dziwi — odezwał się w końcu, spokojnie, z tą swoją charakterystyczną pewnością. — Nie ma szans, żeby się tam znalazła tak po prostu. — Jego palce przesunęły się po jej biodrze, lekko, jakby chciał ją uspokoić tym prostym gestem. Zmarszczka między brwiami zdradzała, że w głowie próbował poukładać układankę, której elementy nie pasowały do siebie za cholerę.
— Nie wiem, Sloane… to wygląda jak teatrzyk. A może… — przerwał, kręcąc głową. — Sam nie wiem. — Odchylił się wygodniej, znów przeciągając dłonią po jej włosach i przyciągnął ją do siebie tak, żeby opierała się o jego klatkę. Jego ton złagodniał. — Ale nie zamierzam tego rozkminiać w nieskończoność. — Uniósł lekko jej podbródek, żeby spojrzała mu w oczy.
Na jego twarzy pojawił się półuśmiech, taki, który miał zdjąć ciężar z sytuacji.
— Bo jak dla mnie… — nachylił się, musnął jej skroń ustami, a potem pozwolił dłoni zsunąć się niżej po jej talii — …o wiele ciekawsze jest to, że jesteś tu teraz.
Nico słuchał jej w ciszy, oparty plecami o wezgłowie, z tą swoją typową niewzruszoną miną. Ale Sloane znała go już na tyle, że widziała, jak w jego oczach coś przeskakuje, jak mięśnie szczęki się napinają, kiedy układa sobie obraz w głowie. Kawa w jego dłoni lekko się przechyliła, zanim odstawił kubek na stolik nocny. Przeciągnął się, jakby tym ruchem chciał strząsnąć napięcie z barków.
— To wszystko? — zapytał. Nie brzmiał ani oskarżycielsko, ani z pretensją. Bardziej jak ktoś, kto chce wiedzieć, czy nie zostawiła jeszcze czegoś pod powierzchnią. — Niczego nie pomijasz?
Sięgnął po kubek z kawą, pociągnął łyk i wrócił spojrzeniem do niej. Wyglądał, jakby miał cierpliwość czekać tyle, ile trzeba, ale jednocześnie nie dawał jej uciec od pytania.
— No to przynajmniej już wiem, skąd to wszystko... — mruknął w końcu, spokojnie, ale z takim krótkim, gorzkim śmiechem pod nosem. Potarł dłonią kark, a spojrzenie zatrzymał na Sloane.
Sięgnął po telefon, jakby chciał jeszcze raz spojrzeć na zdjęcie, ale tylko westchnął i odłożył go z powrotem. Przymknął oczy, pozwalając jej się wtulić, a sam przesuwał powoli palcami po pasmach jej włosów. Czuł, że w jej głosie wciąż buzowało to znajome napięcie, nie ta otwarta złość, ale to ciche, wewnętrzne pytanie „dlaczego?”.
— Skąd miałby się dowiedzieć…? — powtórzył po niej, bardziej do siebie niż do niej. Westchnął krótko, odchylając głowę o wezgłowie. — Nie wiem — jego ton był spokojny, ale pewny. Uniósł brew, zerknął na nią z góry, a kącik ust drgnął mu lekko w półuśmiechu. — Nie byliśmy bardzo… dyskretni. Z resztą nie było takiej potrzeby. — Palcami przesunął po jej dłoni, którą miała na jego brzuchu, splótł z nią palce, żeby ją uspokoić.
Nico roześmiał się krótko, ten niski, chropowaty dźwięk rozlał się po cichym pokoju. Rozluźnił chwyt, palce znów wsunął głębiej w jej włosy, tym razem delikatnie, niemal pieszczotliwie.
— Przepraszam. — mruknął z uśmiechem, unosząc brew, jakby wciąż nie do końca był skruszony. — Następnym razem postaram się nie zrujnować twojego salonowego budżetu.
Pochylił się, musnął jej skroń krótkim pocałunkiem, a jego głos złagodniał. Odchylił lekko głowę i zmrużył oczy, jakby nie wiedział, czy dobrze usłyszał.
— Zaczekaj. — odezwał się powoli, tonem, który nie znosił wymijania odpowiedzi. — Co znaczy „nie najgorsze, co zrobił na twoich oczach”?
Uniósł brew, a w kąciku ust drgnęło coś jak cień irytacji. — Sloane… co dokładnie zrobił?
Oparł łokieć o kolano, pochylając się trochę w jej stronę. To już nie było rzucanie półżartem. Teraz brzmiał, jakby chciał usłyszeć każdy szczegół, nawet jeśli miało go to wkurwić.
Zaciągnął się powietrzem głęboko, a potem wypuścił je wolno.
OdpowiedzUsuń— Co miałbym zrobić, Sloane? — mruknął w końcu, odchylając głowę i opierając ją o wezgłowie. — Ja nie gram w jego gry. Nigdy nie grałem. I nie zacznę teraz. — Spojrzał na nią uważnie, jakby chciał, żeby zapamiętała jego słowa. Wsunął dłoń w jej włosy i przyciągnął ją bliżej, nie po to, żeby ją uciszyć, ale żeby samemu poczuć trochę spokoju.
— W końcu nie pierwszy raz bierze się za moją ex… — dodał ciszej, niemal pod nosem. — Można powiedzieć, że jestem przyzwyczajony.
Odchylił się znów i sięgnął po kubek z kawą, jakby potrzebował czegokolwiek, co rozproszy ciężar tej rozmowy. Upił łyk, wciąż patrząc na nią spod zmrużonych powiek.
Nico odstawił kubek na stolik, a potem obrócił się do niej bardziej, opierając łokieć o poduszkę. Jego spojrzenie złagodniało, a w kącikach ust pojawił się cień uśmiechu, taki, który mówił więcej niż słowa.
— Wiesz, Sloane… — zaczął powoli, jakby ważył każde słowo. — Gdybyś jednak chciała przestać się tak chować po kątach… to nie miałbym nic przeciwko.
Przeciągnął dłonią po jej ramieniu, zatrzymując się na jej nadgarstku, żeby przyciągnąć ją jeszcze bliżej. — Mogłabyś na przykład towarzyszyć mi na gali Mistrzów Sportu… — urwał na moment, patrząc jej prosto w oczy. Mówił spokojnie, bez cienia żartu, ale też bez presji. Jak propozycję, którą rzucił, wiedząc, że to ona ma podjąć decyzję. A jednak jego ton brzmiał tak, jakby naprawdę chciał ją tam mieć u swego boku.
Nico
Nico oparł czoło o jej skroń, a jego dłoń zatrzymała się na jej talii, przyciągając ją mocniej. Westchnął, ale tym razem spokojniej, jakby sam odpuścił gonitwę myśli.
OdpowiedzUsuń— Masz rację. — Mruknął nisko. — Nie ma co się rozdrabniać. Carter zawsze będzie odpierdalał swoje, a my możemy albo się w to wkręcać, albo… olać. A ja zdecydowanie wolę tę drugą opcję.
Pozwolił, żeby przez chwilę zapadła cisza, taka, w której czuć było tylko jej ciepło i jego spokojny oddech. Słuchał jej spokojnie, ale gdzieś w środku poczuł to nieprzyjemne ukłucie. Nie chodziło o to, że wciąż miała w sobie emocje do Cartera, to wiedział i akceptował. Bardziej o to, że gdyby okoliczności były odrobinę inne, gdyby Carter „był w nastroju”, to mogłaby po prostu z nim pójść do łóżka. Nico nigdy nie był typem, który błagał o wyłączność, ale nie był też z kamienia. To zdanie zakorzeniło się w nim i pracowało jak cierń. Nie zdradził tego od razu, jego twarz pozostała spokojna, choć spojrzenie przygasło. Palce, którymi bawił się jej włosami, na moment się zatrzymały. W głowie wyobraził sobie scenariusz, którego nie chciał oglądać. Sloane i Carter w tym klubie, jej miękkość wobec niego, to, jak mówiła, że wszystko wróciło. Pomyślał, że gdyby Carter sięgnął po nią inaczej, nie rozmawialiby teraz o tym w łóżku. I to bolało. Mimo to przyciągnął ją bliżej, jakby odruchem chciał zatuszować ten ciężar gestem.
Nie skomentował od razu. Bo gdyby teraz wyrzucił z siebie pierwsze słowa, które cisnęły mu się na język, mogłoby to zabrzmieć ostrzej, niż zamierzał.
Nico przyjął to spokojnie, przynajmniej na zewnątrz. W środku coś go ścisnęło, ale nie zamierzał robić sceny ani dopytywać. Wystarczyło mu to jedno zdanie, które utkwiło w głowie. — Jasne. — Mruknął tylko, krótko, oszczędnie. Ton miał równy, może nawet trochę zbyt neutralny. Pocałował ją jeszcze raz w skroń i odchylił głowę na wezgłowie łóżka.
Oparł czoło o jej skroń, zostając tak przez chwilę w ciszy. Nie miał zamiaru jej oceniać, nie miał zamiaru też rozdrapywać tego, co sama próbowała właśnie odłożyć na bok.
— Nie Sloane, nie zasłużyłaś — powiedział dopiero po chwili, niżej, jakby pod nosem, ale na tyle wyraźnie, żeby nie mogła mieć wątpliwości, że to padło.
Nico parsknął śmiechem, jakby sam absurd jej słów zmusił go do reakcji. Pokręcił głową i spojrzał na nią spod lekko zmrużonych powiek.
— Serio? Ja i Carter w jednej drużynie? — mruknął, jakby samo to zestawienie go bawiło i obrzydzało naraz. — Sloane, ja bym nie wpadł na taki pojebany scenariusz nawet po trzech butelkach whisky. — Pokręcił głową, a spojrzenie miał jeszcze zmrużone, jakby próbował rozproszyć absurd, który wciąż wisiał w powietrzu. Odetchnął głębiej i wrócił wzrokiem na sufit, przez chwilę milcząc. W jego twarzy nie było tej ciężkości, którą miała przed chwilą, ale było skupienie, takie charakterystyczne dla Nico, gdy coś mu się nie układało w głowie.
— Co chciałbym zrobić? — powtórzył jej pytanie, jakby rozważał różne opcje. — Szczerze? Pójść tam i wyciągnąć ją za rękę. Bo wiem, że nie ma pojęcia, w co się pakuje… — Otworzył usta jakby miał dodać coś jeszcze, ale głos uwiązł mu w gardle. Soph nie potrafiła się nawet samą przypilnować na imprezie, była zbyt ufna, zbyt naiwna, nie przewidywała zagrożeń, jak wtedy, kiedy ten gość dosypał jej do drinka narkotyki. Westchnął, a w jego głosie zabrzmiała nuta szczerości, której zwykle tak pilnował. — Ale to nie moja rola, nie mam prawa. Sama musi zrozumieć, co to za gość.
Jego dłoń przesunęła się z jej talii na biodro, zatrzymując się tam, jakby chciał ją unieruchomić w tej chwili, zatrzymać od dalszych analiz.
Nico odchylił się lekko do tyłu, wciąż mając ten jej ciepły uśmiech przed oczami. Był jakiś inny niż wszystkie wcześniejsze, spokojniejszy, szczery. A jego samego rozgrzało w środku coś, czego nawet nie próbował nazwać.
OdpowiedzUsuńKącik ust drgnął mu w zaczepnym półuśmiechu. — Czy ty się właśnie zgodziłaś na chodzenie? — zapytał, przekornie przeciągając słowa, jakby chciał ją lekko podroczyć. Jego ton był miękki, ale w spojrzeniu kryło się wyraźne rozbawienie.
Przesunął kciukiem po jej policzku i nachylił się, by musnąć jej usta powoli, z takim dziwnym spokojem, który nieczęsto mu się zdarzał. — Bo brzmi to bardzo oficjalnie, Sloane. Gala, żadnych bocznych wyjść, zero kryjówek… — mruknął nisko, wciąż blisko niej.
Nico
Nico uśmiechnął się, najpierw tak delikatnie, jakby szkic tego uśmiechu miał zaraz zniknąć. Potem zrobił to na dobre, taki, który rozprasza napięcie. Odrzucił myśl o zemście czy wielkiej dramie; w jego głosie zabrzmiało raczej rozbawienie niż gniew.
OdpowiedzUsuń— Może i się zdziwimy — odpowiedział miękko, przesuwając dłoń po jej biodrze. — Albo może po prostu będziemy mieli swoje życie i nie będziemy się tym przejmować. Carter zrobi swoje, świat kręci się dalej, a my zrobimy to, co do nas należy — dodał z lekkim wzruszeniem ramion, ale bez pośpiechu. Było w tym zdaniu coś, co mówiło: „nie chcę cię do niczego zmuszać, ale jestem przy tobie”.
Przyciągnął ją bliżej, tak że mogła poczuć bicie jego serca pod dłonią. Spojrzał jej w oczy tym spokojnym, poważnym spojrzeniem, które przy nim rzadko uchodziło za słabość, a jednak teraz niosło obietnicę.
— Jak chcesz, żebym coś zrobił, to powiedz. Ale wiesz co? Wolę to zostawić. Wolę, żebyś została przy mnie dziś, przy kawie, przy śniadaniu i przy tym, że nie robimy absolutnie niczego ważnego — powiedział cicho. — Jeśli Carter chce robić teatr, niech robi... Ja nie mam zamiaru się w to wpychać. Wolę po prostu mieć ciebie obok.
Przytulił ją mocniej, pocałował w czoło i rozkładającym się, beztroskim tonem dodał:
— Gala, żadnych kryjówek, żadnych ucieczek bocznym wyjściem, pamiętasz? — zaśmiał się lekko. — Ale jak już mówiłaś, jeśli kiedyś zapragniesz, żeby ktoś ci przywrócił trochę normalności, to ja mogę być tym idiotą, który z tobą pójdzie. A dzisiaj... Po prostu zostań. Do obiadu, do kolacji, do końca świata, jeśli chcesz. Ja… po prostu chcę, żebyś była.
Nico uśmiechnął się cicho, takim półuśmiechem, którym obdarzał ją w najmniej oczekiwanych momentach i które zawsze ją niszczyło trochę od środka. Przez chwilę milczał, palcami powoli przesuwając po jej nadgarstku, jakby układając w głowie argumenty, których nie musiał wypowiadać na głos.
Przybliżył się, pochylił i pocałował ją miękko w czoło, potem w usta ciepło, zabezpieczająco. Jego głos był niski, bardziej osobisty niż wcześniej:
— W następny weekend pójdziemy na galę. Założysz swoją „revange dress”, a Carter znów przyjdzie płakać pod twoimi drzwiami… i prosić cię o kolejną szansę. Ale wiesz co? Będzie już za późno… bo ja tam będę. — Zaczął się śmiać lekko, bez złośliwości, raczej z czułością, i przeciągnął ją bliżej, owijając ramieniem.
— A teraz poważnie: kawa, śniadanie i zero analizowania social media.
Nico odwzajemnił pocałunek spokojnie, ale intensywnie, jakby chciał zamknąć w nim wszystkie odpowiedzi, których nie potrafił teraz ubrać w słowa. Potem odsunął się odrobinę, żeby móc spojrzeć jej w oczy.
Przesunął dłonią po jej włosach, potem zsunął ją na kark i przyciągnął ją bliżej.
— Oficjalnie, nieoficjalnie… dla mnie to bez różnicy. Nie potrzebuję podpisanych papierów ani fanfar. Ani ślubu w Vegas. — Uniósł lekko brew. — Wystarczy, że jak cię pytam, gdzie będziesz wieczorem, odpowiesz „u ciebie”. I to już jest więcej niż większość ludzi w moim życiu kiedykolwiek miała.
Uśmiechnął się krótko, ciepło, bez tej typowej drwiny, którą zwykle maskował emocje.
— No, dobrze, chodzi też trochę o to, żeby wszystkie te twoje „side chicks” zobaczyli, gdzie naprawdę jest twoje miejsce. — Spojrzał na nią z ukosa, rozbawiony, ale pod słowami kryła się nuta dumy. Nachylił się jeszcze raz, całując ją długo, jakby chciał zaspokoić w niej ten spokój, którego sama się zaczęła chwytać.
— A teraz serio, bo inaczej nie wyjdziemy z łóżka do wieczora. Chcesz tę kawę wreszcie, czy mam cię przekonać, że nie potrzebujesz niczego poza mną?
Zapytał a potem pochylił się i musnął jej usta, najpierw krótko, niemal niewinnie, a potem dłużej, tak że oddechy zaczęły się mieszać.
OdpowiedzUsuń— Zadbam o to, żebyś nie miała już wątpliwości, Fletcher — mruknął, a jego głos zawibrował na jej skórze, mieszając obietnicę z żartem. Zanim zdążyła zaprotestować, Nico zanurkował pod kołdrę, przesuwając się niżej z ciepłym, pewnym siebie rozbawieniem. Pocałunki zostawiał po drodze, od jej piersi w dół, każde lekkie, ale celowe, aż kołdra poruszała się razem z nim. Jego dłonie przytrzymały jej biodra. Pocałunki stały się bardziej pewne, głębsze, aż w końcu znalazł drogę tam, gdzie najbardziej na niego czekała. Czuł, jak jej ciało drgnęło, a to tylko podsyciło jego własną pewność. Kiedy próbowała choć na moment odsunąć się w tył, złapał ją zdecydowanie za udo i pociągnął w dół, tak żeby opadła plecami na materac.
— Ani się waż… — wymruczał nisko, chrapliwie, zanim na powrót zagłębił się między jej udami. Przytrzymywał ją tak, by nie miała jak się wymknąć, jego dłoń na jej skórze była ciężka, stanowcza. Dopóki on nie zdecyduje, nie będzie miała szansy się odsunąć. I wiedział, że właśnie tego od niego chciała. Powoli, z premedytacją rozchylał jej nogi szerzej. Nie spieszył się, prowadził język dokładnie tam, gdzie chciał, kreśląc leniwe, mocne pociągnięcia, raz głębsze, raz lżejsze, kontrolując tempo z precyzją, jakby układał własną melodię. Jego ramiona mocno przytrzymywały jej biodra przy materacu, nie pozwalając na choćby drgnięcie. Z każdym ruchem wciągał ją głębiej w swoją grę, coraz odważniej, coraz pewniej, jakby świadomie testował granice, które i tak zamierzał przekroczyć. Uniósł na moment głowę, jego oddech gorący osiadł na jej skórze, po czym wrócił do niej, tym razem mocniej, intensywniej, nie pozostawiając miejsca na przerwę. Palce jednej dłoni zacisnął jeszcze pewniej na jej udzie, a drugą przesunął powoli wyżej, wzdłuż jej brzucha, tak jakby chciał zaznaczyć, że kontroluje całe jej ciało, nie tylko to, co działo się między nimi teraz. Nie przestawał, rytm miał w pełni pod kontrolą. Wszystko w jego ruchach było konsekwentne, stanowcze, ale i przesiąknięte czystą przyjemnością, jaką czerpał z tego, że mógł się w niej zatracić na własnych zasadach.
Nico
Nico uniósł głowę, wciąż przytrzymując jej udo, jakby celowo opóźniał moment, w którym odzyska nad sobą pełną kontrolę. Odetchnął ciężko, a kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu, który miał w sobie wszystko, satysfakcję, pewność i tę nutę bezczelności, z którą tak dobrze go znała. Powoli wyprostował się, sunąc dłonią wzdłuż jej uda, aż zatrzymał ją na biodrze. Pochylił się, złożył na jej ustach krótki, mocny pocałunek, jakby składał podpis pod tym, co właśnie między nimi się wydarzyło.
OdpowiedzUsuń— Chcesz dobitniej, hm? — mruknął chrapliwie, przesuwając ustami po linii jej żuchwy w stronę ucha. — To się świetnie składa, bo jeszcze wcale nie skończyłem.
Jednym płynnym ruchem pociągnął ją niżej na materac, sprawiając, że znów znalazła się pod nim. Przyciągnął jej nadgarstki nad głowę i przytrzymał je jedną dłonią, a drugą powoli przesunął od jej szyi w dół, po brzuchu, aż do bioder. Patrzył jej w oczy, jakby samym spojrzeniem chciał podkreślić, że teraz to on rozdaje karty.Przesunął dłonie wzdłuż jej ud, aż w końcu pewnie je rozchylił, nie pozwalając na żadne cofnięcie.
Bez ostrzeżenia, bez żadnych słów, wszedł w nią mocno i głęboko, całą siłą, która w nim pulsowała od dłuższej chwili. Drgnął przy tym sam, bo nawet po wszystkim, co już tej nocy zrobili, to uczucie uderzyło w niego jak fala ciepło, ciasnota, znajome i wciąż oszałamiające. Z gardła wyrwał mu się krótki, szorstki pomruk, kiedy napięcie ustąpiło pierwszej fali czystej ulgi. Oparł dłoń tuż obok jej biodra, drugą wciąż zaciskając mocno na jej udzie, jakby nie zamierzał pozwolić, by choć na moment mu uciekła. Przez moment zawiesił się nad nią, jakby chciał, żeby poczuła, jak bardzo to na niego działa, zanim zaczął się w niej poruszać, mocno, głęboko, w tempie, które nie zostawiało złudzeń, że zamierza jej pokazać dokładnie to, o co prosiła. Każde pchnięcie mówiło za niego: że tego właśnie chciał, że o niczym innym nie myślał od chwili, kiedy poczuł jej smak na języku. Nico nie zostawił miejsca na żadne niedopowiedzenia. Wszedł w nią do końca, mocno, pewnie, aż jego ciało zderzyło się z jej biodrami. Rytm od razu narzucił taki, jakby musiał coś sobie udowodnić. Może to, że to on jest w tej chwili w jej myślach, że to on jest jej wyborem, niezależnie od tego, kto błaga ją o jej uwagę. Oddychał ciężko, urywanymi haustami, a każdy z nich mieszał się z głuchymi pomrukami wyrwanymi spomiędzy zaciśniętych zębów. Podpierał się na przedramieniu tuż obok jej głowy, a drugą ręką wciąż mocno trzymał jej udo, przyciskając je do materaca, jakby tym prostym gestem chciał ją przy sobie unieruchomić. Czuł ciepło, ciasnotę, to znajome szaleństwo, które kazało mu przyspieszać, napierać mocniej, bez litości. Jego biodra poruszały się w równym, intensywnym tempie, coraz bardziej zdecydowanym. Bliskość jej ciała, świadomość, że jest tylko dla niego, działała na niego jak narkotyk. Nachylił się niżej, zębami zahaczył o jej ucho a potem szyję, zostawiając mokry, szybki ślad, po czym znów uniósł głowę, patrząc na nią z góry. Jego spojrzenie było ciężkie, przyćmione rozkoszą i determinacją, a w tym wszystkim tkwiło jedno proste przesłanie: jesteś moja, teraz i tu.
Nico czuł, jak wszystko w nim napina się z każdą sekundą mocniej, jakby całe ciało zmuszało go, by nie zwalniał nawet na moment. Ruchy miał rytmiczne, mocne, aż materac pod nimi jęczał w odpowiedzi. Przyciągnął jej biodra bliżej, całkowicie pozbawiając ją możliwości ucieczki, samemu pogrążając się coraz głębiej w tej chwili. Jego gardło wypełniały chrapliwe pomruki, oddech rwał się krótko, a skronie miał wilgotne od potu. Oparł czoło o jej ramię, by złapać jeszcze odrobinę siły, ale nie zwolnił ani na moment, przeciwnie, im bardziej czuł, że zbliża się do granicy, tym mocniej przyspieszał.
Napięcie rosło gwałtownie, przejmując kontrolę nad każdym nerwem. Zacisnął palce na jej udzie i biodrze, aż biel jego knykci odcinała się ostro na tle skóry. I wtedy… doszło do punktu, z którego nie było odwrotu. Z gardła wyrwało mu się urwane przekleństwo, a zaraz potem jęk ulgi i rozkoszy, gdy całkowicie się zatracił, oddając jej wszystko, bez żadnych hamulców.
OdpowiedzUsuńOpadł na nią ciężko, nie od razu odzyskując oddech, wciąż drżący z intensywności, która przeszła przez jego ciało jak fala. Jeszcze przez moment trwał w bezruchu, z czołem opartym o jej skórę i ciężkim oddechem, jakby musiał wyrównać to, co rozedrgało się w nim za mocno. Klata unosiła się szybko, a mięśnie wciąż drżały od napięcia, które dopiero puszczało. W końcu westchnął głęboko, jakby wyrzucał z siebie resztkę tego szaleństwa, i poluzował uścisk na jej biodrze. Nie odsunął się jednak, przeciwnie, powoli zsunął dłoń, objął nią jej talię i przyciągnął jeszcze bliżej. Jakby musiał mieć pewność, że naprawdę jest tu z nim. Uniósł głowę i odnalazł jej usta krótkim, miękkim pocałunkiem, który kontrastował z intensywnością tego, co przed chwilą się wydarzyło. Potem opadł obok niej na materac, od razu wciągając ją w swoje ramiona i zakleszczając w objęciu, jakby absolutnie nie chciał jej wypuścić.
— Kurwa… — mruknął półgłosem, bardziej do siebie niż do niej, a potem pocałował ją jeszcze raz w skroń. — Chyba muszę ci zrobić nową kawę… — rzucił i zaśmiał się przy tym z niedowierzaniem.
Nico
Nico zatrzymał się w progu. Był przyzwyczajony do fleszy, do gal, do setek osób w garniturach i sukniach. Ale to, co zobaczył teraz, nie miało nic wspólnego z żadną z tamtych scen. To była Sloane. Jego Sloane. W czerwieni, która oplatała ją jak płomień. W szpilkach, w których wyglądała, jakby właśnie przejęła całe miasto. I ten łańcuszek, drobny, ale tak bezczelnie wymowny, że jego serce na sekundę zatrzymało się w piersi.
OdpowiedzUsuńRuszył w końcu, powoli, jakby naprawdę szedł do niej przez ogień. Garnitur leżał na nim idealnie, ciemny, z błyskiem przy mankietach i lekko rozpiętą koszulą pod szyją, bez krawata, jak zawsze, bo nie był typem, który daje się udusić materiałem. Ale mimo tego, jak wyglądał, miał świadomość, że przy niej… nie istniała żadna konkurencja.
— Gdzie, do cholery, my się wybieramy? — odezwał się w końcu, głos miał zachrypnięty, nisko brzmiący, bardziej jak pomruk niż pytanie. — Bo jeśli na galę, to ktoś powinien ostrzec resztę, że konkurencja właśnie skończyła się dla wszystkich.
Podszedł bliżej, zatrzymał się tuż przed nią, jeszcze nie dotykając, ale patrząc jak w obrazek. Odetchnął ciężej, przelotnie zagryzł wargę, po czym dopiero wtedy pozwolił sobie sięgnąć dłońmi do jej talii.
— Sloane Fletcher — powiedział jej imię w taki sposób, jakby właśnie odkrył coś zakazanego i pięknego jednocześnie. — Nie będę w stanie spuścić z ciebie wzroku przez cały wieczór. I nawet nie zamierzam próbować.
Nachylił się, muskając ustami jej odsłonięty bark, zostawiając na nim ledwie wyczuwalny pocałunek. Na miejscu Nico szybko zrozumiał, że się nie pomylił. To, co się wydarzyło, przerosło jego przewidywania. Od chwili, gdy wysiedli z auta i stanęli na czerwonym dywanie, wszystko skupiło się na niej. Flesze waliły bez opamiętania, nazwisko Fletcher odbijało się echem od barierek, a paparazzi niemal przekrzykiwali się w wołaniu jej imienia. Jego? Owszem, padało, ale jakby w tle, bardziej z obowiązku niż z ekscytacji. To Sloane była dziś sensacją. Jej czerwona sukienka błyszczała przy każdym ruchu, asymetryczny dół odsłaniał nogę z rubinowym łańcuszkiem, a reporterzy już rzucali sobie porozumiewawcze spojrzenia.
Nico czuł na sobie spojrzenia, mikrofony wyciągnięte pod sam nos, flesze rażące w oczy, ale i tak największe zamieszanie robiła ona. Nawet sportowi dziennikarze, którzy zwykle interesowali się wyłącznie jego osiągnięciami, dziś woleli pytać, skąd Sloane i dlaczego razem.
Z jednej strony w jego głowie pojawiło się krótkie, ironiczne no świetnie, Miller, zostałeś własnym dodatkiem. Ale z drugiej… kiedy zerkał na nią, widział w tym wszystkim coś jeszcze. Była pewna siebie, promienna, a każdy obiektyw wyłapywał to samo: że oboje nie przyszli tu przypadkiem.
Obecność Sloane przyćmiła jego własną. Wystarczyło jedno spojrzenie, jeden uśmiech, jeden błysk rubinów na jej nodze i Nico wiedział, że tego wieczoru to ona zostanie w centrum uwagi. Dziennikarze rzucili się na nich jak sępy.
Na początku było standardowo: pytania o trening, o formę, o plany Nico. On odpowiadał spokojnie, z lekkim uśmiechem, przyzwyczajony do tego rytmu. Ale wystarczyło, że jeden obiektyw zrobił zbliżenie na nogę Sloane a właściwie na błyszczący złoty łańcuszek i lawina ruszyła.
— Czy to oznacza, że oficjalnie jesteście razem?!
— Sloane, to symbol? Dedykacja dla Nico?
Flesze waliły tak mocno, że Nico aż musiał zmrużyć oczy. Kątem oka zobaczył, jak fotografowie prawie się przepychają, żeby uchwycić jeszcze lepszy kadr. Spojrzał w dół, na rubiny i błyszczącą literkę, potem na Sloane, z tym jej półuśmiechem, absolutnie świadomym całego zamieszania, które wywołała. Westchnął pod nosem i pokręcił głową, jakby mówił: pieprzona Fletcher.
— No cóż, wygląda na to, że ktoś tu dzisiaj kradnie mi show — mruknął żartem do jednego z dziennikarzy, a jego dłoń mocniej spoczęła na talii Sloane. Niby lekki gest, ale pod nim kryło się coś więcej, jasny komunikat.
Nico
Nico czuł, jak w powietrzu wręcz iskrzy i to wcale nie od fleszy aparatów. Zawsze wiedział, że Sloane potrafi ściągnąć na siebie uwagę, ale dziś… dziś nie miała konkurencji. Widział, jak fotoreporterzy dosłownie zapominają, po co przyszli, jak zmienia się dynamika ich pytań z pytań o jego karierę w pytania o nią, o nich. I, co najdziwniejsze, nie wkurwiało go to. Wręcz przeciwnie. Stała obok niego pewna siebie, błyszcząca, z tą zawadiacką iskrą w oku, jakby wszystko od scenariusza wieczoru po każdy detal ich wspólnego wystąpienia należało do niej. A on? On zaskakująco dobrze czuł się w roli tego, który stoi obok i patrzy, jak ona podbija świat.
OdpowiedzUsuńUniósł brew na jej tekst o doganianiu i kondycji. Pochylił się trochę niżej, tak żeby jego usta musnęły jej skroń, a głos wpadł prosto do jej ucha wciąż tak, żeby dziennikarz słyszał tylko pół zdania.
— Jeszcze ci pokażę ci, że kondycję mam idealną. Ale nie przed aparatami.
Nie patrzył na reportera, tylko na nią. Na jej palce muskające jego pierś, na lekki triumf w spojrzeniu. Poczuł, jak kącik jego ust unosi się w uśmiechu pół żart, pół obietnica. A kiedy padło pytanie o to, czy są oficjalnie razem, odchrząknął lekko, jakby miał udzielić wyważonej, sportowej odpowiedzi, po czym po prostu spojrzał w obiektyw najbliższego aparatu, a później z powrotem na Sloane.
— Wygląda na to, że moja dziewczyna już odpowiedziała. — Wzruszył ramionami z tym charakterystycznym spokojem, jakby właśnie oznajmił coś całkowicie oczywistego.
Tym jednym zdaniem obrócił całą sytuację, z gry pytań i niedopowiedzeń w coś absolutnie klarownego. A jednak zrobił to po swojemu: prosto, bez teatralnych deklaracji. Nico nie puścił jej wzroku nawet wtedy, gdy wciąż migały flesze i ktoś krzyczał jej imię z drugiego końca ścianki. Z tą jej miną, zadziorną, prowokującą, z ustami uniesionymi w półuśmiechu, wyglądała dokładnie tak, jakby miała cały świat w garści. Pochylił się jeszcze niżej, żeby słyszała tylko ona, a jego głos zawibrował tuż przy jej uchu, miękki, ale podszyty tą charakterystyczną pewnością.
— Ty jesteś od błyszczenia, ja od tego, żeby stać obok i patrzeć, jak wszyscy gubią przy tobie głos.
Odchylił się minimalnie, żeby złapać jej spojrzenie, i choć wokół wciąż trwał hałas, paparazzi darli się jeden przez drugiego, Nico jakby kompletnie odciął się od tego całego szumu.
— I muszę przyznać, że robisz to zajebiście skutecznie — dodał ciszej, z tym niebezpiecznym błyskiem w oku, jakby już teraz planował, jak jej za to „błyszczenie” podziękuje, gdy tylko zamkną się za nimi drzwi. Nico roześmiał się pod nosem, na tyle cicho, że flesze i nawoływania wokół tego nie przykryły. Pochylił się znów, tak blisko, że mógłby musnąć wargami jej skroń, gdy mówił.
— Wiesz… jak byliśmy razem ostatnim razem, to pamiętam, że flesze błyskały, ale jednak trochę rzadziej. — Uniósł lekko brew, patrząc na nią z ukosa. — Teraz mam wrażenie, że wszyscy chcą chociaż kawałek ciebie.
Przyciągnął ją do siebie odrobinę mocniej, żeby nikt nie miał wątpliwości, czyje ramię otacza talię Fletcher.
— Albo jesteś dzisiaj bardziej popularna… albo ja po prostu za bardzo przygasam w twoim świetle. — Mruknął to tak, żeby mogło brzmieć jak żart, ale nie dało się zignorować, że naprawdę było mu to obojętne.
Nachylił się jeszcze bliżej, muskając ustami jej skroń, niby od niechcenia:
— I wiesz co? Wcale mi to nie przeszkadza.
[Wpadłam serdecznie podziękować za powitanie Natale i zwrócenie uwagi na literówkę. Przed odtworzeniem tej karty chyba trochę za dużo czasu poświęciłam mapom i wyszukiwarkom PKP, przez co poplątałam zapis nazwy dolnośląskiej miejscowości z nazwą owocu.
OdpowiedzUsuńPS. Gdybyście kiedyś miały chęć na dodatkowy wątek, chyba widzę tu możliwość pewnego powiązania.]
Nico odprowadził spojrzeniem błysk fleszy, które wciąż odbijały się od sukienki Sloane, i uśmiechnął się pod nosem tak, jakby sam siebie próbował rozbawić. Ona miała tę energię, żywioł, który wciągał wszystko wokół, i nawet on, choć przyzwyczajony do uwagi mediów, wiedział, że dzisiaj to ona ukradła scenę.
OdpowiedzUsuń— Wiesz, Fletcher… — mruknął nisko, pochylając się, żeby tylko ona go słyszała, choć i tak wiedział, że parę osób spróbuje odczytać ruchy jego ust. — Patrząc na to, jak się tu błyszczysz, zaczynam się zastanawiać, czy ktoś jeszcze w ogóle zauważy, że ja istnieję.
Jego palce zacisnęły się nieco mocniej na jej talii, jakby ten gest był jedynym przypomnieniem dla świata, że to on miał ją przy sobie. Na jej pytanie uniósł brew, a kąciki ust lekko mu drgnęły.
— Nie wiem — odparł z udawaną nonszalancją, choć w oczach miał błysk. — Ale szczerze? Po tej całej atencji, którą zebrałaś, jeśli wrócę do domu tylko z tobą, to i tak jest moja największa wygrana dzisiejszego wieczoru.
Nachylił się jeszcze bliżej, jakby chciał, żeby te słowa były tylko dla niej, i dodał pół żartem, pół poważnie. — Zaczynam się zastanawiać, czy na gali sportu nie wręczą ci zaraz nagrody za najlepszy debiut.
Nico nawet nie zdążył w pełni zarejestrować zapowiedzi prowadzącego, gdy jego nazwisko rozniosło się po sali. Sportowiec roku. Na ułamek sekundy w jego spojrzeniu pojawiło się czyste zdziwienie, choć nominacja była zaszczytem, nie sądził, że faktycznie wygra. Potem nadeszła fala oklasków, błyski fleszy rozświetliły całą przestrzeń, a dziesiątki kamer skierowały się właśnie na niego, łapiąc każdą zmianę na jego twarzy, każdy ruch. Siedzjał obok Sloane, przy okrągłym stoliku z kilkoma innymi sportowcami. Jej obecność była równie magnetyczna jak reflektory wokół nich. Czuł, jak w środku napina mu się każdy mięsień, nie od stresu, ale od intensywności chwili. Wiedział, że jego reakcja zostanie zapisana, obiegając jutro wszystkie media sportowe i plotkarskie. I wtedy, zamiast od razu ruszyć na scenę, Nico odwrócił głowę do Sloane i bez żadnego zawahania pocałował ją przy wszystkich. To nie był szybki, wymuszony gest pod publiczkę, ale prawdziwy, pewny pocałunek, taki, który mówił więcej niż setki słów. Sala zadrżała od błysków aparatów, dziennikarze pochylili się jeszcze bliżej, chcąc uchwycić ten moment, a publiczność zareagowała wyraźnym poruszeniem. Dopiero po chwili, gdy usta się od siebie oderwały, Nico uśmiechnął się półgębkiem, tym charakterystycznym, lekko kpiącym, a jednocześnie pełnym dumy. Dopiero wtedy ruszył w stronę sceny, zostawiając wszystkich z obrazem, który miał stać się nagłówkiem jutrzejszych gazet: Nico Miller, sportowiec roku, i Sloane Fletcher – razem, oficjalnie, bez żadnych niedomówień.
Nico
Nico, wracając do stolika, wciąż czuł w dłoni chłód statuetki, ale gorąco, które buzowało w nim po tym, jak wypowiedzieli jego nazwisko, miało zupełnie inne źródło. W momencie, gdy pocałował Sloane, zanim jeszcze zdążył pomyśleć o tym, że robi to przed kamerami, sponsorami, całym środowiskiem sportowym, wiedział jedno: to był odruch. Nie chciał udawać. Chciał, żeby wiedziała. Żeby wszyscy wiedzieli.
OdpowiedzUsuńGdy wrócił na swoje miejsce, cała sala wciąż rozbrzmiewała szmerem rozmów, a flesze nie gasły. Dziennikarze, którzy jeszcze chwilę temu chcieli złapać jego reakcję, teraz komentowali raczej to, co działo się przy jego stoliku. Sloane Fletcher, kobieta, która zawsze przyciągała kamery, właśnie uczyniła jego triumf czymś więcej niż sportowym zwycięstwem. I choć powinien czuć, że skradła mu moment, Nico nie miał w sobie ani grama żalu. Wręcz przeciwnie.
Gdy zobaczył, że wstaje i idzie ku niemu, z tym błyskiem w oczach, z tym ruchem bioder, który znał już na pamięć, coś w nim zmiękło. Ta kobieta potrafiła zawładnąć każdą sceną, ale tylko jemu potrafiła dać to spojrzenie, w którym było coś prawdziwego. Nico Miller, Sportowiec Roku, i Sloane Fletcher, trzymająca go za rękę, w centrum światła.
— Chodź, gwiazdo, — rzucił jeszcze ciszej, nachylając się do jej ucha. — bo jak tak dalej pójdzie, to jutro nie napiszą o mojej wygranej, tylko o tym, jak skradłaś mi scenę.
Jego ton nie brzmiał jak wyrzut. Raczej jak podziw. Bo wiedział, że dokładnie na to liczyła. W jego tonie było coś miękkiego. Pewność, która mieszała się z cichą wdzięcznością. Potem, zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, nachylił się, żeby musnąć jej usta. Nie był to już gest pokazowy, teraz było w nim coś bardziej intymnego, ukrytego przed kamerami, choć doskonale wiedział, że ktoś i tak to uchwyci.
— Chodźmy stąd. — mruknął, odrywając się od niej tylko na tyle, by spojrzeć jej w oczy. — Zasłużyłem na coś więcej niż przemowę i statuetkę, prawda?
Na jego ustach pojawił się znajomy cień uśmiechu, ten, który zwiastował kłopoty,
a dokładniej, że noc dopiero się zaczyna.
Afterparty było głośne, błyszczące i duszne od fleszy, perfum i rozmów przekrzykujących muzykę. Wszystko, co Nico zwykle znosił z grzeczności, dziś przeszkadzało mu bardziej niż kiedykolwiek, bo jedyną osobą, na której chciał się skupić, była Sloane. Pojawili się razem, on z ręką na jej talii, ona z tym niepodrabialnym uśmiechem, który potrafił rozbroić nawet najbardziej spięte towarzystwo. Od razu przyciągnęli spojrzenia. Każdy chciał z nim pogadać, pogratulować, zrobić wspólne zdjęcie.
Sloane błyszczała. Naprawdę błyszczała. Nie tylko tkaniną sukienki, ale tą swoją swobodą, ruchem dłoni, śmiechem. Kiedy ktoś podszedł do niej z pytaniem, Nico obserwował z lekkim, niemal rozbawionym przekąsem, jak obraca każde zdanie w grę. Niby niewinna rozmowa, a wokół niej zawsze robiło się gęściej.
Nie czekał, aż odpowie. Jego dłoń przesunęła się po jej biodrze, palce zahaczyły o materiał sukienki. Uśmiechnął się pod nosem. — Jeszcze pięć minut i zacznę żałować, że nie wzięliśmy tej nagrody prosto do samochodu. Nico zrobił pół kroku bliżej, aż ich ciała zetknęły się lekko, ledwie zauważalnie.
Nico
Manager pojawił się dokładnie w tym momencie, w którym Sloane zsunęła palce po torsie Nico, jakby los postanowił przypomnieć, że wieczór jeszcze się nie skończył, a obowiązki nie znikają tylko dlatego, że chce się spędzić resztę nocy z kobietą, która właśnie szepcze do ucha rzeczy, od których można stracić zdrowy rozsądek.
OdpowiedzUsuń— Miller! — dało się słyszeć znajomy, nieco zachrypnięty głos. Manager Nico przeciskał się przez tłum ludzi z telefonem w jednej dłoni i kieliszkiem w drugiej. Garnitur miał lekko przekrzywiony, krawat rozluźniony, ale oczy czujne. Typ, który nigdy nie przestawał pracować, nawet po trzecim drinku. — Słuchaj, są tu ludzie z „CoreTech”, główni sponsorzy przyszłorocznego turnieju. Chcą cię poznać. Pamiętasz, mówiłem ci o nich wcześniej.
Nico westchnął cicho, choć kącik jego ust drgnął w półuśmiechu. Wciąż trzymał Sloane przy sobie, jego dłoń spoczywała nisko na jej plecach, jakby nie zamierzał jej oddać nikomu nawet na chwilę. Spojrzał na nią, zanim odpowiedział.
— Najpierw obowiązki. — rzucił z lekkim przekąsem, choć w jego głosie pobrzmiewała nuta rozbawienia. Przesunął palcem po jej ramieniu, jakby obiecywał, że nie potrwa to długo. — Daj mi chwilę…
Nie musiała nic mówić, wiedział, że rozumie. Wiedział też, że pewnie za chwilę znów go rozproszy, jak tylko wróci. Manager klepnął go w ramię, zadowolony, że Nico nie robi scen. — Świetnie. Są przy barze, z tym gościem od „Titan Sports”, pogadaj z nimi, to dobrze wygląda w mediach.
Nico skinął głową, ale zanim się odsunął, pochylił się do Sloane, żeby powiedzieć tylko do niej. — Nie znikaj mi stąd, Fletcher. Jak skończę, zabieram cię dokładnie tam, gdzie obiecałem.
I z tym samym spojrzeniem, które mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa, odszedł w stronę baru, witając się z kilkoma sponsorami, dziennikarzami i ludźmi z federacji. Był uprzejmy, pewny siebie, profesjonalny, taki, jakiego oczekiwali.
Zanim zdążył się zorientować, Sloane zniknęła mu z pola widzenia. Jeszcze przed chwilą widział, jak siada przy stoliku, z tym swoim kieliszkiem, jak poprawia włosy i z uśmiechem śledzi każdy jego ruch. A potem, nic. Zniknęła, jakby rozpłynęła się w tym dusznym tłumie ludzi pachnących drogimi perfumami i jeszcze droższymi ambicjami. Nie miał jednak czasu, by się za nią rozejrzeć. Sponsorzy dopadli go z każdej strony, uściski dłoni, gratulacje, wymiana wizytówek, krótkie żarty, które musiał kwitować uśmiechem. Jeden z mężczyzn klepnął go w ramię z zaskakującą pewnością siebie, drugi zaczął rozwodzić się o możliwościach marketingowych, a trzeci z zapałem tłumaczył coś o nowym kontrakcie, który „warto przemyśleć”.
— Nico? — Głos jednego ze sponsorów wyrwał go z zamyślenia. — Co sądzisz o wspólnej kampanii z Titanem?
Nico przytaknął automatycznie, unosząc szklankę z whisky, której nawet jeszcze nie tknął. — Brzmi dobrze. Może pogadamy o szczegółach później?
Nico jeszcze przez chwilę udawał, że słucha. Kiwał głową w odpowiednich momentach, rzucał krótkie „jasne”, „brzmi dobrze”, „pomyślmy o tym”, ale jego cierpliwość właśnie się kończyła. W końcu, gdy tylko rozmówcy odwrócili się w stronę kelnera z tacą drinków, on wykorzystał moment i po prostu się wycofał.
OdpowiedzUsuńBez słowa, bez wymówek. Szedł przez salę powoli. W końcu dostrzegł ją przy barze. Oparta o blat, z tym swoim lekko nonszalanckim uśmiechem. Rozmawiała z kimś. Zbyt blisko, by uznać to za zwykłą, grzeczną rozmowę. Jakiś facet, sponsor albo dziennikarz, trzymał w ręku drinka i pochylał się zbyt mocno, zbyt swobodnie. Nico nie słyszał, o czym mówią, ale nie potrzebował słów. Wystarczyło, że zobaczył, jak Sloane przechyla lekko głowę, jak odgarnia włosy z ramienia i śmieje się w ten sposób, który zawsze działał na niego bardziej, niż by chciał przyznać. Wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby. Cierpliwość nigdy nie była jego mocną stroną. Ruszył w jej stronę, powoli, bez pośpiechu, ale z tym charakterystycznym spokojem. Przeszedł za mężczyzną, stanął tuż obok Sloane.
— Szukałem cię. — Powiedział nisko, wystarczająco, żeby tylko ona to usłyszała. Nie spojrzał na tamtego. Po prostu położył dłoń na jej plecach, nisko, przy linii talii, i lekko przyciągnął ją bliżej siebie.
Nico
Nico nie był zazdrosny, nie w taki sposób, w jaki można było tego po nim oczekiwać. W przeciwieństwie do większości facetów, nie reagował impulsywnie, nie zaciskał zębów ani nie patrzył na Olivera z wrogością. Miał w sobie ten rodzaj spokojnej pewności, który płynął z faktu, że znał swoją wartość. Wiedział, kim jest i że żaden przypadkowy mężczyzna przy barze, choćby nie wiadomo jak błyskotliwy czy elokwentny, nie mógł tego podważyć.
OdpowiedzUsuńJego spojrzenie przesunęło się po niej z ledwie zauważalnym półuśmiechem, takim, w którym mieszała się nuta rozbawienia i czegoś niebezpiecznie męskiego. Patrzył na nią z dystansem, ale też z tą specyficzną świadomością: rób, co chcesz, i tak wrócisz do mnie. Znał ją na tyle, by wiedzieć, że granie na jego nerwach to tylko kolejna forma flirtu.
Skinął głową w stronę Olivera, a na jego ustach pojawił się ten charakterystyczny, kontrolowany uśmiech, którego używał, gdy musiał wejść w tryb „publicznego Nico Millera” tego, którego znali sponsorzy i media.
— Słyszałem o panu. — Rzucił tonem rzeczowym, wyciągając dłoń na powitanie. Uścisk miał pewny, ale nie przesadnie mocny. — Dziękuję za gratulacje, miło poznać wreszcie kogoś, kto tak dobrze pisze o sporcie, a nie tylko o dramach wokół niego.
Oliver roześmiał się, lekko zaskoczony, ale przyjął ten ton z aprobatą. Wymienili jeszcze kilka grzecznościowych zdań o gali, o nagrodzie, o ostatnim sezonie. Nico odpowiadał krótko, zwięźle, z tą charakterystyczną dla siebie pewnością, bez arogancji, ale z aurą faceta, którego nic nie wyprowadzi z równowagi. Chociaż w jego spojrzeniu, gdy zerkał na Sloane, ta równowaga była bardzo bliska zachwiania.
Nie miał w sobie niepokoju, nie musiał niczego udowadniać. Nie potrzebował konfrontacji, żeby wygrać. Wystarczyło, że był sobą i że w pewnym momencie, jego dłoń znalazła się na plecach Sloane, stanowcza i pewna, dokładnie tam, gdzie zaczynał się suwak jej sukienki.
W tym geście nie było zaborczości. Była deklaracja. Cicha, ale oczywista: Nie muszę być zazdrosny. Bo wiem, że i tak jesteś moja.
Nie pił prawie wcale tego wieczoru. Poza toastami, czystymi formalnościami, jego kieliszek pozostawał nietknięty. Wiedział, że po gali zawsze trzeba rozmawiać z ludźmi, pamiętać nazwiska, układy, umowy, a on nie zamierzał ryzykować. Był przytomny. Trzeźwy. O wiele za bardzo, jak na to, jak bardzo rozpraszała go kobieta u jego boku. Sloane natomiast miała w oczach to miękkie, roziskrzone światło, które zdradzało, że alkohol już zrobił swoje. Wciąż piękna, czarująca, ale bardziej rozluźniona, bardziej prowokująca. Wiedział, że robi to częściowo specjalnie.
Gdy tylko Oliver na moment odwrócił się do barmana, Nico nachylił się do niej, tak blisko, że czuła jego oddech na skórze szyi.
— Co mogłoby być zabawne, Sloane? — spytał cicho. Nie był zły. Był zainteresowany. Jakby chciał, żeby dokończyła, żeby mogła jeszcze przez chwilę igrać z ogniem bo i tak wiedziała, że to on trzymał zapałki.
Nico
Nico doskonale widział, że alkohol zrobił swoje. Liczył w myślach, ile kieliszków zniknęło z jej dłoni, najpierw szampan, potem białe wino, dwa martini i coś, co wyglądało jak whisky sour. Piąty? Szósty? Może siódmy. W jej oczach pojawił się ten znajomy, roziskrzony błysk, jeszcze nie niebezpieczny, ale wystarczająco ostrzegawczy, żeby wiedzieć, że za chwilę zacznie szukać kłopotów tylko po to, żeby zabić nudę. Nico odchylił się lekko, oparł łokieć o bar i przez moment po prostu na nią patrzył. Była piękna, trochę rozczochrana, z rumieńcem na policzkach i tym zadziornym uśmiechem, który zwiastował chaos. Wiedział, że jeśli jej teraz nie zatrzyma, to zrobi coś, czego jutro będzie żałować. I mimo całej jej charyzmy, magnetyzmu i tej nieokiełznanej energii, wiedział też, że nie chciał widzieć jej w takiej wersji. Nachylił się do niej, a jego głos był niski, spokojny, ale podszyty pewnością, której nie dało się zignorować.
OdpowiedzUsuń— Wystarczy, Fletcher. — Mruknął miękko, nie próbując jej zawstydzać, tylko złapać spojrzeniem. — Jeszcze jeden drink i zaczniesz wyciągać mikrofon DJ-owi, żeby zrobić koncert.
Uniósł kącik ust w półuśmiechu, sięgnął po jej kieliszek i odstawił go na blat, zanim zdążyła zaprotestować.
— Chodź. — Dodał, tonem, który nie zostawiał miejsca na dyskusję. — Zabieram cię stąd, zanim zrobisz coś, o czym będziemy czytać rano.
Sloane uniosła brew, jakby miała zaraz rzucić jakąś zaczepkę, ale on był już krok przed nią. Pochylił się niżej, tak że jego usta znalazły się tuż przy jej uchu.
— Klub jest dwa przecznice stąd. Tam jest prawdziwe afterparty. — Powiedział cicho, głosem, który brzmiał jak obietnica. — Głośno, tłoczno, bez kamer. Możesz tańczyć, pić, błyszczeć. Jak lubisz.
Kiedy wyprostował się i chwycił ją za dłoń, nie protestowała. Wiedziała, że to „chodź” nie jest prośbą i że dokładnie tego teraz potrzebowała. Trochę wolności, trochę chaosu, ale w miejscu, gdzie jedynym świadkiem będzie on.
Nico poprowadził ją przez tłum z tą samą pewnością, z jaką wchodził na ring. Wiedział, że jeśli puści ją choćby na sekundę, zniknie wśród fleszy, rozmów i kieliszków. Dlatego nie puszczał, dłoń Sloane zamknięta w jego dłoni była jak punkt orientacyjny, jak granica między światem ich dwojga a całym tym hałasem.
Kiedy wyszli na zewnątrz, powietrze było chłodniejsze, a gwar z wnętrza hotelowej sali przygasł. Ulice tętniły życiem, grupki ludzi, dźwięk basu z pobliskich klubów, echo silników. Sloane uniosła głowę, zamykając oczy na moment, jakby łapała oddech po długim występie. Nico tylko na nią spojrzał, błysk fleszy zgasł, ale ona wciąż błyszczała.
— Wiesz, że w takich chwilach wyglądasz najbardziej jak ty? — rzucił półgłosem, prowadząc ją w stronę czarnego auta zaparkowanego obok. Otworzył drzwi i gestem zaprosił ją do środka. Siedząc obok, czuł bijące od niej ciepło. Czasem wystarczał jeden dotyk, żeby poczuł, jak napięcie z ringu i z gali całkiem z niego schodzi. Przez chwilę panowała cisza, tylko dźwięk ulicy zza szyb. Potem Sloane odwróciła głowę i uśmiechnęła się tak, jakby wiedziała, że zaraz coś się wydarzy.
Nico nachylił się, zniżając głos do cichego, szorstkiego tonu.
— Zabieram cię tam, gdzie nie będzie sponsorów, dziennikarzy, ani Olivera, który „wie, co robić”.
Samochód ruszył, a światła miasta przesuwały się po jej twarzy, odbijając się w złotych drobinkach makijażu. W milczeniu położył dłoń na jej udzie, przesunął kciukiem po chłodnej powierzchni wisiorka z literką N. Samochód skręcił w boczną uliczkę, a przed nimi pojawił się klub, z którego już na zewnątrz biło ciepłe, gęste światło i pulsujący rytm muzyki.
Nico
Nico zatrzymał się obok niej, zanim jeszcze sięgnął po klamkę. Przez chwilę tylko na nią patrzył, na ten znajomy błysk w oczach, który mówił mu wszystko, zanim cokolwiek padło z jej ust. Widział w niej tę mieszankę upojenia i ekscytacji, ten wir emocji, który wciągał każdego, kto zbyt długo próbował utrzymać z nią kontakt wzrokowy. Wyciągnął rękę, palcami musnął jej policzek. Gest prosty, ale czuły.
OdpowiedzUsuń— Myślę, że dziś decydujemy oboje — odparł cicho, z tą spokojną pewnością, która tak kontrastowała z jej impulsywnością. — A ja chcę, żebyś pamiętała tę noc. Każdy jej fragment.
Wiedział, że wypiła sporo, czuł to po jej tonie i ruchach, po tym, jak balansowała między uśmiechem a utratą koncentracji. On był niemal zupełnie trzeźwy i szczerze powiedziawszy to nie był najlepszy moment na powrót do domu. Wiedział, że nie był od tego, by ją naprawiać, ale jeśli miał jej pomóc utrzymać się na powierzchni, zrobi to bez wahania.
Otworzył drzwi do klubu, a z wnętrza uderzył ich bas, głęboki, pulsujący rytm, który wibrował w żebrach. Powietrze było ciężkie od dymu i perfum, świateł było za dużo, a jednak właśnie to miejsce wydawało się idealne, żeby spalić resztki napięcia.
Nico położył jej dłoń na dolnej części pleców, prowadząc ją przez tłum,pewnie, ale bez zaborczości. Ludzie odwracali głowy, rozpoznawali ich, szeptali coś między sobą, ale dla niego istniała tylko ona.
W końcu znaleźli się bliżej parkietu, gdzie pulsujące światło rozcinało ciemność. Sloane odwróciła się do niego, błyskając oczami, które pod wpływem alkoholu wyglądały niemal jak roztopione szkło.
Kiedy znaleźli się bliżej parkietu, gdzie światła przygasały i bas odbijał się od ścian, Nico pochylił się ku niej, dotykając ustami jej ucha.
— Jeśli miałbym wybierać, Sloane… — powiedział nisko, z tą charakterystyczną pewnością, która zawsze przebijała przez jego ton. — To wolę, kiedy robisz zamieszanie ze mną, a nie dla wszystkich. — Objął ją, gdy ruszyli w rytm muzyki. Nie tańczył jak ktoś, kto chce robić wrażenie, tylko jak ktoś, kto naprawdę czuje ciało kobiety, którą trzyma. W jego ruchach było coś spokojnego, ale stanowczego. Z każdą sekundą coraz mocniej sprowadzał ją do teraźniejszości, odciągając myśli od kieliszków, od impulsów, od wszystkiego, co kusiło ją po drodze.
Zrobił krok bliżej, a jego ręka spoczęła na jej biodrze.
— Zróbmy to po naszemu. — Jego głos był cichy, ale zdecydowany. — Ty błyszczysz, ja pilnuję, żebyś nie spłonęła.
Nico
Światło w loży było przytłumione, ciepłe, z nutą półmroku, która idealnie równoważyła hałas i chaos parkietu. W powietrzu unosiła się mieszanka zapachu alkoholu, perfum i rozgrzanych ciał. Z wnętrza klubu dobiegał ciężki bas, który zdawał się przenikać przez wszystko, przez ściany, przez ciało, przez skórę. Tutaj jednak, w ich części, panował względny spokój. Przestrzeń tylko dla zaproszonych. Dla tych, którzy znali właściciela lub mieli wystarczająco znane nazwisko, by nie musieć czekać w kolejce. Nico siedział wygodnie, lekko rozparty na skórzanej kanapie. Miał na sobie lekko rozpiętą koszulę, rękawy podwinięte, a jego sylwetka w półcieniu wyglądała jeszcze bardziej pewnie. Whisky błyszczała w szklance, bursztynowy alkohol poruszał się spokojnie, w rytm delikatnych ruchów jego dłoni. Obok ktoś śmiał się zbyt głośno, ktoś inny właśnie kończył opowieść o walce, której przebieg komentowali z lekkim, kpiącym uśmiechem. Sloane siedziała tuż obok niego, bokiem, tak że kolano stykało się z jego udem. Miała rozświetlony wzrok, jeszcze błyszczący po tańcu. Na policzkach wciąż widniał delikatny rumieniec. W jej ruchach było coś powolnego, zmysłowego, jakby wszystko, co robiła, miało swój rytm i cel. Jego dłoń spoczywała na jej udzie. Swobodnie, ale nie przypadkowo. Nie szukał prowokacji, nie zaznaczał terenu, to był raczej rodzaj przyzwyczajenia, pewności, że to jest jego miejsce. Kciuk co jakiś czas przesuwał się leniwie po cienkim materiale sukienki, wzdłuż linii jej skóry, jakby od niechcenia. Czuła ten gest bardziej niż cokolwiek innego. To było to subtelne połączenie, którego nie dało się podrobić. Rozmawiał ze znajomymi spokojnie, z lekkim półuśmiechem. Nie był typem, który potrzebował przekrzykiwać muzykę, by udowodnić swoją obecność. Mówił niskim tonem, pewnym, skupionym. Słuchał też, czasem rzucał krótkie komentarze, czasem parsknął śmiechem. Co jakiś czas odwracał się do Sloane, nachylając lekko, by coś jej powiedzieć do ucha. Czuła wtedy jego oddech na szyi, ciepły i łagodny, a mimo to sprawiający, że jej serce na moment przyspieszało.
OdpowiedzUsuńNa stoliku pojawiła się nowa runda drinków, whisky, tequila, kilka szklanek z tonikiem, ktoś przyniósł nawet butelkę wina. Ktoś inny opowiadał coś o nowym kontrakcie, ale Nico słuchał jednym uchem, drugim wsłuchany był w rytm jej oddechu. Nico sięgnął po cytrynę i sól, a potem bez słowa odwrócił się w jego stronę. Przytrzymał jen dłoń i polizał skórę między kciukiem a palcem, zanim rozsypał tam odrobinę soli. — Stary sposób, ale działa — rzucił z figlarnym uśmiechem. Uniósł brew, zerkając na nią z rozbawieniem. Kiedy nachylił się, by zlizać sól, ich spojrzenia się spotkały. Chwila była ledwie zauważalna, ale w tej jednej sekundzie klub, światło, muzyka, wszystko przestało istnieć. Jeden z jego przyjaciół rzucił coś w stylu: — Nico, jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego na oczach ludzi, to nikt już nie będzie słuchał, co mówimy.
Miller tylko się zaśmiał i bez najmniejszego skrępowania wsunął dłoń głębiej na jej udo, nachylając się do niej tak, że tylko ona mogła go usłyszeć. — Chyba o to chodzi, nie?
Sloane odwzajemniła uśmiech, ale w jej oczach tliło się coś więcej, ta iskra, której nie umiała w sobie zdusić. Delikatnie wsunęła palce w jego włosy, nie po to, by go prowokować, a raczej jakby chciała się upewnić, że naprawdę jest obok. Rozmowy przy stole trwały, śmiechy co chwila odbijały się od ścian, a w tym wszystkim oni, osobna wyspa, spokojna, ale napięta w sposób, który był tylko ich. Nico pochylił się jeszcze raz, bliżej niż wcześniej.
— Wiesz, Fletcher… — wymruczał, a jego głos był już niższy, niemal drapiący. — Im dłużej siedzisz tu przy mnie, tym mniej mam ochotę rozmawiać z kimkolwiek innym.
Nico
Nico długo jeszcze siedział w loży, słuchając rozmów, śmiejąc się razem z chłopakami, popijając kolejne whisky, ale tylko symbolicznie. Od początku wieczoru trzymał się trzeźwo. Nie był typem, który pozwalał sobie odpłynąć, zwłaszcza w takich miejscach, gdzie w każdej chwili ktoś mógł podejść z kamerą, gdzie jeden nierozważny ruch potrafił stać się tematem tygodnia w tabloidach. Kiedy Sloane powiedziała, że idzie do łazienki, skinął głową.
OdpowiedzUsuńMinęło dziesięć minut. Minęło piętnaście. Rozmowa w loży toczyła się dalej, ktoś wpadł na pomysł, żeby zamówić jeszcze jedną rundę, ktoś rzucał nazwiskami sponsorów i pomysłami na kolejne walki. Nico kiwał głową, ale jego uwaga już tam nie była. Spojrzał na miejsce obok siebie. Puste. Wyciągnął telefon. „Gdzie jesteś, Fletcher?” Wysłał, po czym oparł się wygodnie o kanapę, nie pokazując po sobie nic. Zero reakcji. „Wszystko okej?” Wiadomość została wysłana, ale nieprzeczytana. Zmarszczył brwi. Otworzył aplikację, spojrzał na zegarek. Czterdzieści minut od momentu, kiedy odeszła. Za długo. Nie robił jeszcze scen. Nie chciał wyglądać jak facet, który traci głowę o kobietę. Nie tutaj, nie teraz. Ale z każdą minutą czuł, jak napięcie zaczyna rosnąć pod skórą. Zawsze był opanowany, to była jego natura. W ringu, w życiu, przy ludziach. Ale teraz coś zaczynało drapać go od środka. Odłożył szklankę na stolik i wstał.
— Zaraz wracam — rzucił do jednego z kumpli. Ruszył przez klub. Światła migały, muzyka pulsowała ciężko, ludzie tłoczyli się na parkiecie, tańcząc, śmiejąc się, krzycząc do siebie przez hałas. Przeszedł przez tłum, zerkając w każdą stronę, szukając znajomej sylwetki, błysku karminowej sukienki, blond włosów. Nic. Zajrzał w stronę baru, nie było jej. Przy wyjściu do łazienek, też nie. Zatrzymał się na moment, opierając dłonie o barierkę, zaciągając się ciężko powietrzem przesiąkniętym dymem i perfumami. Nie był człowiekiem, który panikuje. Ale ta cisza z jej strony zaczynała go niepokoić bardziej, niż chciałby przyznać. Znowu zerknął na telefon. Brak odpowiedzi. Schował telefon do kieszeni i ruszył dalej, tym razem z wyraźnym celem. Miał już tę minę, która mówiła, że jeśli jej nie znajdzie, to nie spocznie. Wiedział, że potrafiła zniknąć, znał jej temperament, znał jej słabości. Ale znał też siebie. A on nigdy nie zostawiał jej samej zbyt długo.
Tłum gęstniał z każdym krokiem, a światła pulsowały w rytm basu, który uderzał w klatkę piersiową. Nico przeciskał się między ludźmi, nie zwracając uwagi na rozpoznające go spojrzenia. Z początku wydawało mu się, że może wyszła. Może miała dość, może pojechała do siebie, albo na inną imprezę, zostawiając mu tylko kolejny niedopowiedziany wieczór. Ale potem, między tańczącymi ludźmi, zobaczył znajomy ruch, błysk karminu, smukłą sylwetkę, włosy, które rozsypały się po ramionach.
To była ona. I nie była sama.
Jej ciało poruszało się w rytmie muzyki, z tym samym drapieżnym wdziękiem, który potrafił doprowadzić go do szaleństwa, ale tym razem nie tańczyła dla niego. Obok niej był ktoś, jakiś mężczyzna, może przypadkowy, może nie. Ręce miał zbyt blisko, spojrzenie zbyt pewne. A ona… uśmiechała się. Pijana, rozluźniona, z tą błogością na twarzy, której nie widział od dawna. I wiedział, że to nie był sam alkohol.
Zamarł na moment. Z tego ciężkiego, znajomego uczucia, które ściskało gdzieś głęboko, kiedy widział, że Sloane znowu próbowała się zatracić. Ruszył w jej stronę. Nie szedł, przecinał tłum jak ktoś, kto dokładnie wie, po co tu jest. Kilka głów się odwróciło, ktoś zawołał jego imię, ale on nawet nie drgnął. Dotarł do niej w chwili, gdy odwracała się w rytm muzyki. Dłoń Nico sięgnęła jej talii, pewnie, spokojnie, bez szarpnięcia, ale wystarczająco mocno, żeby poczuła, że to on.
— Szukałem cię — powiedział spokojnie, ale ton jego głosu nie pozostawiał wątpliwości. Jego spojrzenie było twarde, ale bez gniewu. Jakby widział coś, co już znał, i mimo to jeszcze wierzył, że może to zatrzymać.
Nico
Światło stroboskopu uderzało w jego oczy, kiedy patrzył na nią. Nie poznawał jej. Nie w tym spojrzeniu, które powinno być błyszczące, pewne, a teraz było rozmazane, jakby ktoś wlał w nie obcą energię. Nie w tych ruchach, które wcześniej były sensualne, pełne świadomości, jak potrafiła prowokować i grać, a teraz chaotyczne, bez rytmu, bez sensu. Nie w tym uśmiechu, który nie miał już nic wspólnego z Sloane. Nico milczał, choć w jego wnętrzu coś pękło. Nie w gniewie, nie w rozczarowaniu, raczej w bezsilności. Patrzył na nią tak, jak patrzy się na kogoś, kto właśnie wymyka się z rąk, i choćbyś trzymał najmocniej, świat i tak ją od ciebie odciągnie. Czuł jej usta, smak alkoholu, słodycz błyszczyka i metaliczny zapach czegoś, co nie było już tylko alkoholem.
OdpowiedzUsuńNie odwzajemnił pocałunku. Zamiast tego jego dłonie zacisnęły się na jej biodrach mocniej, nie po to, żeby ją zatrzymać przy sobie, ale żeby utrzymać ją w pionie.
— Sloane… — powiedział cicho, głos miał ochrypły, zbyt spokojny jak na to, co widział. Śmiała się. Cała drżała, jej ciało pulsowało w rytm muzyki, a on czuł, jak przez palce wymyka mu się dziewczyna, która jeszcze kilka godzin temu była dumna, pewna siebie, szeptała mu do ucha, że zamierza błyszczeć. Teraz świeciła, ale inaczej. Za jasno. Za mocno. Jak gwiazda, która zaraz eksploduje. Kiedy nachyliła się do jego ucha i wyszeptała o dziewczynie, o tym, że mogą ją zabrać, że się mu spodoba, że… mogą to zrobić razem, coś w nim się zatrzymało.
Nie rozumiał nawet, co bardziej uderzyło, słowa, sposób, w jaki je wypowiadała, czy to, że w jej głosie nie było ani odrobiny świadomości, komu je mówi. Powoli, niemal ostrożnie, uniósł dłonie, żeby chwycić jej twarz.
— Spójrz na mnie — poprosił cicho, ale nie z prośbą, z pewnością. Nie spojrzała. Śmiała się dalej. Muzyka dudniła. Ludzie tańczyli.
A on po prostu zrobił to, co powinien był zrobić od razu, objął ją, jakby chciał zasłonić przed całym światem, i wyprowadził z tłumu. Z początku się opierała, śmiała, coś mówiła, ale w końcu pozwoliła się prowadzić.
Nico zatrzymał się, trzymając ją przy sobie.
— Co brałaś? — zapytał wreszcie, po raz drugi tego wieczoru, choć teraz głos miał niższy, twardszy. Nie dlatego, że chciał ją zranić, ale dlatego, że potrzebował wiedzieć, jak jej pomóc. Jego kciuk przesunął się po jej policzku, starając się zmusić ją, by na niego spojrzała.
— Sloane, spójrz na mnie. — Nie było w nim złości. Była troska. I coś jeszcze, ten niebezpieczny rodzaj smutku, który pojawia się, kiedy widzisz, jak ktoś, kogo trzymasz, tonie i nie jesteś pewien, czy jeszcze zdążyłeś go uratować.
Nico
Nico wiedział, że to już nie jest alkohol.
OdpowiedzUsuńTo nie był stan, który można było zagłuszyć winem ani rozkołysać szampanem. To było coś głębszego, obce, lepko śliskie i nienaturalnie ciepłe. W jej oczach widział pustkę, która nigdy wcześniej tam nie mieszkała.
— Sloane… — wyszeptał, ale jej imię zniknęło gdzieś pomiędzy głośnym beatem a jej śmiechem. Kiedy wspomniała o Zairze, o tej dziewczynie, coś w nim zadrżało. Nie z zazdrości, nie z gniewu. Z żalu. Bo w tym jednym zdaniu było wszystko: gniew, ból, uzależnienie od emocji, których nie potrafiła już rozdzielić. Zrobiła krok w jego stronę. Jej dłoń ciepła, rozpalona, drżąca opadła na jego tors.
Zatrzymał ją tam, przykładając swoją dłoń na jej nadgarstek. — Nie, Sloane. — Głos miał cichy, głęboki, pewny. Nie był to ton, który pozwalał na dalsze targowanie się. Patrzył na nią uważnie, powoli przesuwając kciukiem po jej nadgarstku, starając się uspokoić jej oddech.
— Nie chcę. I ty też nie chcesz. — mówił spokojnie, jakby wbrew wszystkiemu wierzył, że jego głos jest w stanie do niej dotrzeć. — To, co teraz czujesz, to nie „fajnie”. To nie ty.
Nie odpowiadała. Miała w oczach szkło i sen, który nie nadchodził. Zsunął jej dłoń z klatki piersiowej i złapał ją mocniej za ramiona.
— Słyszysz mnie? — spytał spokojnie. — Nie interesuje mnie, co to było. Chcę tylko, żebyś wyszła stąd ze mną.
Nie poznawał jej i to bolało bardziej, niż był gotów przyznać. Stała naprzeciwko niego, rozświetlona, rozkołysana, w półuśmiechu, który już nie należał do niej. Patrzył, jak przesuwa dłonią po jego klatce piersiowej, jak jej ruchy są zbyt lekkie, zbyt chaotyczne, jakby sterowane przez coś, co przejęło kontrolę nad każdym nerwem, każdą komórką. Jakby dusza w niej gdzieś zniknęła, zostawiając po sobie tylko błyszczące oczy i beztroski uśmiech.
— Kurwa, Sloane… — wypowiedział jej imię półgłosem, bardziej jak westchnienie niż przekleństwo. Bardziej do siebie. Nie było w tym gniewu. Była w tym bezradność.
Taka, której nienawidził najbardziej. Przez moment po prostu patrzył, na jej rozchylone usta, na rozszerzone źrenice, na tę bezmyślną, niepokojącą radość. Wiedział, że nie dojdzie do niej teraz żadnym argumentem. Wiedział, że każda próba przemówienia do rozsądku odbije się od niej jak od szkła. Więc nie próbował mówić. Po prostu położył dłonie na jej ramionach, mocno, zdecydowanie, żeby choć na chwilę ją zatrzymać.
Zrobił krok bliżej, ich ciała dzieliły już tylko centymetry. Czuł, jak drży, nie z zimna, a z nadmiaru energii, którą coś w niej rozsadzało.
— Co wzięłaś? — powtórzył, spokojniej, ale w jego głosie było napięcie. Nie takie, które zwiastuje kłótnię, raczej to, które czuje się w chwili, kiedy wiesz, że jeśli nie zrobisz czegoś teraz, coś się złamie nieodwracalnie.
Sloane się śmiała, mówiła coś o tym, że działa, że to nic, że nie ma znaczenia. Nico uniósł rękę i delikatnie przesunął kciukiem po jej policzku. Skóra miała dziwnie wysoką temperaturę.
OdpowiedzUsuń— Ma znaczenie, kochanie. — wyszeptał. Nie zamierzał jej upokarzać, nie zamierzał jej wyciągać siłą. Nie był jej ojcem, nie był jej katem. Był jedynym człowiekiem, który jeszcze nie bał się wziąć jej w ramiona, kiedy wszystko inne się sypało. Więc właśnie to zrobił. Przyciągnął ją do siebie. Nie gwałtownie powoli, spokojnie, jakby próbował w tym ruchu przemycić trochę stabilności, której jej brakowało. Poczuł zapach jej włosów, ten sam, który wcześniej kojarzył się z pożądaniem, a teraz z czymś o wiele bardziej kruchym.
— Chodźmy stąd, Sloane. — powiedział cicho przy jej uchu. — Zabiorę cię do domu. Po prostu… do domu.
Nie wiedział. Naprawdę nie wiedział, co z nią zrobić. Stała tam, rozświetlona, rozchwiana i każde jej słowo brzmiało jak rozkaz albo jak błaganie, którego nie potrafił rozszyfrować. Najchętniej wziąłby ją natychmiast i wyniósł stąd jak najdalej; zamknął w jakimś cichym miejscu i nie dopuściłby do kolejnej kreski, kolejnej pigułki. Chciałby po prostu zabrać ją do łóżka i pilnować, żeby oddychała, aż wróci do siebie, bez tłumaczeń, bez oskarżeń, tylko z obecnością. Ale bycie impulsywnym w tym momencie mogło zrobić więcej szkody niż pożytku. Ludzie patrzyli, telefony błyskały, Jules i jego kumple krążyli gdzieś w tłumie. Nico rozejrzał się nerwowo, poczuł, jak adrenalina miesza się z bezsilnością. Co jeśli zrobi to źle i ona wpadnie w jeszcze gorsze bagno? Co jeśli ktoś się wtrąci i zrobi jej krzywdę? Co jeśli na miejscu „pomocy” skończy się tylko kolejnym viralem porannego newsa? W końcu zrobił proste, zimne, racjonalne posunięcie: schwycił jej dłoń, mocniej niż wcześniej, i przyciągnął ją do siebie. Nie pozwolił jej odsunąć się, nie dał jej znów zniknąć w tłumie.
Nico
Patrzył na nią z niedowierzaniem, jakby każde jej słowo odbijało się od niego i wracało w pustkę między nimi. Ta kobieta, która przed nim stała, z rozbieganym spojrzeniem i chaotycznym śmiechem, nie była tą samą, która dziś wieczorem wychodziła z nim z mieszkania, spokojną, pewną siebie, lekko rozbawioną. Tamta Sloane umiała prowokować, ale robiła to z precyzją. Ta teraz, rzucała słowa, jakby każde miało ją zranić mniej niż milczenie.
OdpowiedzUsuń— O czym ty mówisz, Sloane… — jego głos był niski, pozbawiony ostrości, ale przez to jeszcze bardziej przeszywający. Nie brzmiał, jakby ją karcił, brzmiał, jak ktoś, kto właśnie usłyszał coś, czego nie potrafi pojąć.
— Słyszysz siebie? — zapytał ciszej, próbując złapać jej wzrok, ale ona patrzyła gdzieś obok, ponad jego ramieniem, w pustkę. Uniósł dłoń, by odgarnąć jej włosy z twarzy, choć nie był pewien, czy chciał, by go widziała. Jej skóra była gorąca, oddech przyspieszony, a w oczach wciąż nic, żadnej złości, żadnego bólu, nawet żalu, który próbowała ukryć za tymi słowami.
— Sloane, do cholery… — powtórzył, ale tym razem ton miał twardszy. Już nie z niedowierzania, a z powściąkanej irytacji, która w nim narastała. Dopiero po chwili dotarło do niego, że to, co właśnie mówiła, nie wzięło się znikąd. Że to nie były tylko przypadkowe, chaotyczne słowa wymieszane z alkoholem i dragami. Że uderzyła dokładnie tam, gdzie miała. Wspomnienie sprzed kilku tygodni uderzyło w niego z pełną siłą, ten wieczór, kiedy w ich rozmowie padło coś, co nigdy nie miało ujrzeć światła dziennego. Był szczery. Za szczery. Mówił jej o tym luźno, bez znaczenia. Śmiech, parę żartów, kontekst, który wtedy był lekki. A teraz… teraz słowa wróciły w ustach Sloane, zmienione w ostrze, którym bezlitośnie celowała prosto w niego.
— Serio? — zapytał cicho, głos mu lekko zadrżał, ale spojrzenie miał twarde. — Naprawdę to teraz wyciągasz?
Nie wyglądał na wściekłego, raczej na kogoś, kto nie wie, czy bardziej powinien ją przytulić, czy zostawić tam, gdzie stała. Zamiast złości przyszło coś innego, to zimne ukłucie, które zawsze towarzyszyło zawiedzeniu. Przesunął dłonią po karku, jakby próbował rozładować napięcie. Z każdą kolejną sekundą coraz trudniej było mu utrzymać emocje w ryzach. Patrzył, jak mówi, z tą błogością w głosie, z tym lekkim, nieobecnym uśmiechem, który nie miał nic wspólnego z radością, jaką znał. Każde jej słowo wbijało się w niego głębiej, jakby właśnie opowiadała o czymś trywialnym, a nie o tym, jak powoli traci nad sobą kontrolę. Zacisnął szczękę. Nie chciał krzyczeć. Nie tutaj, nie na nią. Wiedział, że w tym stanie nic do niej nie dotrze, a mimo to czuł w sobie narastające napięcie, tę wściekłość podszytą bezradnością. Przesunął dłonią po jej ramieniu, próbując ją zatrzymać, kiedy znów się poruszyła, jakby zaraz miała wybiec z powrotem na parkiet.
— Sloane… — wymówił jej imię spokojnie, prawie szeptem, ale w tym tonie była stal. — Nie idziesz nigdzie. — Nie puścił jej wzroku, choć ona co chwilę uciekała spojrzeniem gdzieś obok, z rozkojarzeniem typowym dla kogoś, kto był już dawno za daleko. Widział, jak drżą jej dłonie, jak wciąż lekko kiwa się w rytm muzyki, której już nawet chyba nie słyszała.
— Nie jestem tu po to, żeby ci robić kazania. — ciągnął spokojnie, choć jego głos był coraz niższy. — Ale, kurwa… to nie jest nic. To nie jest tylko „cieniutka kreska” ani „coś czerwonego”.
Zawiesił głos, jakby próbował znaleźć odpowiednie słowa, ale jedyne, co czuł, to to przytłaczające pragnienie, żeby ją po prostu stąd zabrać.
Nico odsunął się o pół kroku, jakby te słowa były ciosem. Przez sekundę po prostu patrzył na nią na rozmazany błyszczyk, drgające źrenice, rozkojarzony uśmiech. Potem wypuścił powietrze z płuc i pokręcił głową, ciężko, bez słowa.
— Nie chcę od ciebie żadnych, kurwa, prochów — powiedział cicho, ale wyraźnie. Bez krzyku, bez emocjonalnej eksplozji, za to z tą chłodną, bolesną pewnością, która potrafiła zranić mocniej niż gniew. Zacisnął dłoń w pięść, jakby w ten sposób próbował powstrzymać wszystko, co w nim kipiało. Złość, strach, rozczarowanie. To, jak bardzo nie rozumiał, dlaczego znowu sięga po coś, co już raz ją prawie zniszczyło. Nico zacisnął szczękę, czując, jak powoli traci cierpliwość, nie do niej, tylko do całej tej sytuacji, do tego, co widział w jej oczach. Wiedział, że to nie była Sloane, przynajmniej nie ta, którą znał. Nie ta, która potrafiła być błyskotliwa, złośliwa i czarująca w jednym zdaniu. Ta dziewczyna w jego ramionach była rozbita, poplątana i rozżarzona czymś, co nie miało w sobie nic prawdziwego.
OdpowiedzUsuń— Sloane, nie ma tam nikogo, kogo musisz zobaczyć. — powiedział spokojnie, ale jego ton był twardy, nieznoszący sprzeciwu. — I nie, nie jedziemy tam. — Przytrzymał ją mocniej, kiedy próbowała się wyrwać. Dłoń, która do tej pory była tylko kotwicą, teraz stała się oporem. Nie pozwolił jej zrobić ani kroku w tył. Odetchnął głęboko, próbując zachować spokój. Nie chciał jej szarpać. Nie chciał być kolejnym facetem, który będzie ją ciągnął na siłę. Ale gdy jej ciało znów się zachwiało, złapał ją instynktownie, jakby bał się, że po prostu upadnie.
— Wystarczy na dzisiaj — wymruczał jej do ucha. — Przesunął dłonią po jej włosach, przyciskając ją delikatnie do siebie. Była ciepła, pachniała perfumami zmieszanymi z potem i dymem, i czymś, co sprawiało, że chciał ją po prostu zabrać stąd jak najdalej. Zabrać z tego chaosu, z tych świateł, z tego, co ją zabijało powoli, po cichu. — Nie chcę cię tu zostawić — powiedział już prawie szeptem. — A jeśli spróbujesz wrócić tam jeszcze raz, to cię po prostu wyniosę.
Nico
Nico naprawdę nie wiedział, co ma z nią zrobić. Stał pośrodku tego chaosu, trzymając w ramionach kobietę, której oczy błyszczały nienaturalnie, jakby odbijały całe światło tego piekielnego klubu. Czuł, że traci grunt pod nogami. To nie była sytuacja, do której był przyzwyczajony, nie miał w sobie tego doświadczenia, które pozwalałoby wiedzieć, jak się obchodzić z kimś, kto właśnie odpływał w narkotykowym transie. Nie obracał się nigdy wśród ludzi, którzy brali. W jego świecie najwyżej ktoś zapalił jointa po meczu albo wziął za dużo drinków, ale nie to. Nie to, co widział teraz w oczach Sloane. W jego życiu było za dużo kontroli, dyscypliny, pracy i granic, żeby rozumieć, jak można je tak łatwo z siebie zrzucić. Wciąż ją trzymał, ciało Sloane było miękkie, niestabilne, drżała lekko jak ktoś, kto nie potrafi już utrzymać równowagi. Czuł jej zapach: alkohol, dym, pot, coś metalicznego, niepokojącego. Znał jej zapach na pamięć, ale teraz był inny, przesiąknięty czymś, czego w niej nigdy wcześniej nie było.
OdpowiedzUsuń— Sloane… — wymówił jej imię cicho, ale w środku wszystko się w nim kotłowało. To nie brzmiało jak gniew, bardziej jak bezradność. Nie potrafił się na nią złościć, chociaż chwilę wcześniej próbowała go od siebie odepchnąć, krzyczała, żeby wypierdalał. Miałby dość powodów, żeby to zrobić, zostawić ją tam, pozwolić, by tańczyła, dopóki sama się nie przewróci, ale nie mógł. Bo wystarczyło jedno jej słowo, jeden szept „nie zostawiaj mnie”, żeby coś w nim pękło. Patrzył na nią przez moment, na jej rozchylone usta, rozszerzone źrenice, na to drżenie, które przeszło przez jej ramiona, gdy jeszcze próbowała się z nim droczyć. Nie mógł jej utrzymać siłą, nie chciał być dla niej kolejnym facetem, który będzie decydował, kiedy może wstać, kiedy się bawić, kiedy przestać.
Więc ją puścił.
Powoli. Jakby bał się, że jeśli zrobi to gwałtownie, to po prostu się rozpadnie. Patrzył, jak się odsuwa. Jak robi krok w tył, potem drugi, jak ten uśmiech znów wraca na jej twarz, sztuczny, pusty, rozświetlony błyskiem klubowych świateł.
Jego szczęka napięła się. Oddychał powoli, przez nos, jak ktoś, kto właśnie walczy z odruchem, by nie podnieść głosu.
— Nawet nie wiesz, co mówisz.
Patrzył na nią uważnie. Na te rozszerzone źrenice, drżące palce, rozbiegany wzrok, który omijał jego twarz. Na jej ciało, które zdawało się być w ciągłym ruchu, jakby każdy mięsień w niej domagał się uwolnienia. Nie miał pojęcia, jak do niej dotrzeć. Nie miał pojęcia, jak pomóc komuś, kto tak bardzo nie chciał pomocy. W jego świecie problemy rozwiązywało się inaczej, wysiłkiem, treningiem, rozmową, czasem milczeniem. Ale nigdy tak. Nigdy przez ucieczkę w biały proszek, w pigułki, w zapomnienie. Nie znał tego świata, nie chciał go znać.
Nie wierzył w to, co widział. Nie wierzył, że to ta sama kobieta, którą jeszcze parę godzin temu trzymał na czerwonym dywanie, z której był tak piekielnie dumny, kiedy śmiała się do kamer. Która potrafiła trzymać go przy sobie jednym spojrzeniem. Teraz patrzył, jak znika mu przed oczami. I chociaż wiedział, że powinien ją złapać z powrotem, zrobić cokolwiek, przez chwilę stał jak sparaliżowany. Bo nie miał pojęcia, jak się walczy z czymś, co już dawno przejęło kontrolę nad nią.
Nico przez moment nie zareagował, jakby potrzebował chwili, by w ogóle przetrawić to, co właśnie usłyszał. W jego głowie coś zaskrzypiało, jakby jedno z kół zębatego mechanizmu, który od dawna trzymał go w ryzach, nagle się zacięło. Stał naprzeciwko niej, wciąż czując na skórze ciężar jej dłoni, echo wcześniejszego błagania, żeby jej nie zostawiał. Teraz te same usta, które jeszcze przed chwilą szepnęły „zostań”, wyrzucały z siebie słowa jak ostrza. Brzydkie, raniące, ale nieprawdziwe. Wiedział to, nawet jeśli nie miał pojęcia, jak ma na to zareagować.
Nico
Nico nic nie powiedział. Nie od razu.
OdpowiedzUsuńNie dlatego, że nie wiedział, co ale dlatego, że każde słowo, jakie przychodziło mu do głowy, wydawało się nie na miejscu. Za miękkie albo zbyt ostre, zbyt nieadekwatne do tego, co widział. Z bliska wyglądała gorzej niż wcześniej. Cała drżała, a jej oddech rwał się, nierówny i płytki. Skóra miała ten nienaturalny połysk, jakby była rozgrzana od środka. Włosy przyklejone do skroni. Oczy, szerokie, szkliste, rozmazane. I w tych oczach, mimo narkotykowego zamglenia, było coś, co sprawiło, że serce mu się ścisnęło. Strach. Nie udawany, nie teatralny. Prawdziwy. Złapał ją mocniej, kiedy przywarła do niego. Czuł, jak jej ciało jest napięte, jakby zaraz miała zapaść się w sobie.
— Spokojnie. — Wyszeptał jej w ucho. Nie podnosił głosu, nie chciał, żeby to brzmiało jak rozkaz. — Jestem tu.
To wystarczyło, żeby lekko się rozluźniła. Nie całkiem, ale wystarczająco, by przestała się wyrywać. Nico odetchnął i spróbował zapanować nad własnym chaosem. W głowie miał pustkę, tę samą, którą znał sprzed meczów, kiedy adrenalina uderzała, ale tym razem nie miał żadnego planu. Nie znał się na tym świecie. Nie wiedział, co się robi, kiedy ktoś jest tak naćpany, że ledwo stoi. Nigdy nie był częścią tego. W jego kręgu, jeśli ktoś coś brał, to trawkę dla luzu, po sezonie. Nic więcej. A to… to było coś zupełnie innego. Nie wiedział, jak jej pomóc. Wiedział tylko, że nie może jej zostawić. Objął ją ramieniem, przyciągając bliżej. Nico poczuł, że nie da rady jej tu dłużej trzymać. Stał przed nią z tą samą surowością w spojrzeniu, z tą samą zaciśniętą szczęką, ale coś w jego oczach drgnęło, jakby w końcu zrozumiał, że im bardziej będzie próbował ją stąd siłą zabrać, tym mocniej będzie się od niego odsuwać.
Nie mógł wygrać z jej uporem. Nie w tym stanie.
Nie w tej wersji Sloane, która była odurzona i roziskrzona od środka, gotowa zrobić cokolwiek, byle tylko zachować ten nierealny błysk w oczach. Więc zmienił taktykę. Nie powiedział nic, gdy jego dłoń, dotąd pewna i nieruchoma na jej ramieniu, powoli przesunęła się w dół. Po jej boku, aż po talię, gdzie kciuk zatoczył leniwe koło na materiale jej sukienki. Czuł, jak jej ciało natychmiast reaguje. Jak pod cienką tkaniną napina się mięśnie, jak oddech staje się cichszy, ale szybszy. Kiedy jego palce powędrowały niżej, wzdłuż linii biodra, po zewnętrznej stronie uda, Sloane przestała się ruszać. Jakby w jednej sekundzie zapomniała o tym, że jeszcze chwilę temu chciała uciekać, tańczyć, śmiać się i drwić. Zatrzymała się. Jego dłonie były pewne, powolne. Nie nachalne, tylko tak stanowcze, jak on sam. Jedna dłoń spoczęła na jej udzie, druga na plecach, tuż przy zarysie pośladków, i zanim zdążyła wziąć oddech, pociągnął ją bliżej. Ich ciała zetknęły się, a jej dłonie, jakby bezwiednie, powędrowały na jego klatkę. Czuła jego zapach znajomy, ciężki, jakby przez niego powietrze zrobiło się gęstsze. Kiedy ją pocałował, to nie był pocałunek, który miał ją uspokoić. Nie był delikatny ani nieśmiały. Był kontrolowany, powolny, ale niosący napięcie, tak wyraźne, że przez chwilę świat wokół przestał istnieć. Nie było świateł, basu, ludzi. Tylko ich oddechy. Usta Nico były ciepłe, ale nie miękkie. Było w nim coś surowego, coś, co brzmiało jak ostrzeżenie, choć jego dłoń nadal przesuwała się po jej ciele. Oderwał się od niej dopiero wtedy, gdy miała już problem, by złapać oddech. Nachylił się bliżej, jego głos ledwie słyszalny przy jej uchu, niski i chrapliwy:
— To powiedz mi, Sloane… — szepnął, przesuwając kciukiem po jej biodrze. — Ten wieczór nadal jest mój?
Nie było w tym chłodu, który jeszcze chwilę temu bił z każdego jego słowa. Teraz mówił spokojnie, niemal cicho, ale z tą pewnością, która kiedyś wystarczała, by Sloane przestała prowokować i dała się prowadzić. W jego spojrzeniu nie było złości, tylko coś bardziej niebezpiecznego: ten znajomy cień, który mówił, że jeśli ma ją stąd zabrać, zrobi to po swojemu.
Nico
Nico nie potrafił jej teraz pragnąć. Nawet jeśli przed chwilą jej ciało było przy nim, gorące, miękkie, gotowe, to w tej chwili wszystko w nim gasło. Z każdą sekundą coraz wyraźniej widział, że to nie była jego Sloane. Nie ta, która potrafiła droczyć się z nim jednym spojrzeniem, prowokować uśmiechem, rozbrajać, gdy mówiła coś głupiego, a potem śmiała się z tego pod nosem. Ta dziewczyna przed nim była jak cień. Rozmazany, obcy, pusty. Jej ruchy były powolne, ale nieświadome. Oczy, szerokie, bez blasku, który zawsze go przyciągał. Miała jego dłonie na swojej skórze, ale nie reagowała jak Sloane, tylko jak ktoś, kto gubi się we własnym ciele. Jak ktoś, kto dryfuje daleko, a on nie miał pojęcia, jak ją przywołać z powrotem.
OdpowiedzUsuńCzuł, jak coś w nim ściska się od środka, jak napięcie w karku przechodzi w ciężar, który osiada w piersi. Pragnienie ustępowało miejsca czemuś zimnemu i twardemu, czystemu strachowi, że ją traci. Nie chwilowo, nie na noc, ale naprawdę.
W tej chwili nie chciał jej dotykać w ten sposób. Nie potrafił. Nie wtedy, gdy nie był pewien, czy to w ogóle jeszcze ona. Patrzył na nią, jakby widział kogoś zupełnie obcego, kogoś, kto wyglądał jak Sloane, mówił jej głosem, ale był zlepkiem światła, chemii i chaosu. Jakby coś obce przejęło jej ciało, a ona gdzieś tam, głęboko, jeszcze próbowała wrócić. Westchnął cicho, bardziej z bezsilności niż z gniewu. Nie chciał jej całować. Nie chciał, żeby to wyglądało, jakby brał coś, czego ona nie była w stanie dać świadomie. Przysunął ją bliżej, tylko po to, by utrzymać jej równowagę. Jej głowa opadła na jego ramię, a on objął ją ramieniem mocniej, jakby chciał ją przed czymś osłonić. To nie był moment na pocałunki. Nie na czułość. To był moment, w którym po raz pierwszy w życiu naprawdę się o nią bał.
Złapał jej spojrzenie na moment, chciał, żeby coś w niej rozpoznało jego obecność, tę prawdziwą, nie rozmytą przez prochy i panikę. Pociągnął ją lekko w stronę wyjścia, trzymając mocno, ale bez szarpania. Czuł, jak raz po raz potyka się o własne nogi, jak wciąż próbuje coś mówić, półgłosem, nieskładnie, jak dziecko we śnie. A on? Nie wiedział, czy robi dobrze. Nie wiedział, jak się z tym obchodzić. Nie był z tych, którzy potrafili ogarniać ćpających ludzi.
Jednak nie potrafił jej puścić. Nie wtedy, gdy ścisnęła jego rękę tak, jakby wszystko, co jej jeszcze zostało, było właśnie w tym uścisku.
Nico
Nico odwrócił głowę w jej stronę dopiero po kilku sekundach. Nie odpowiedział od razu, bo w głowie miał chaos taki sam jak w niej, tylko bez tej chemicznej zasłony, która chroniła ją przed świadomością. Widział ją klęczącą obok siebie, z włosami opadającymi na twarz, z tym pustym spojrzeniem, które jeszcze parę godzin temu było żywe i zadziorne. Teraz patrzyła na niego, ale tak naprawdę nie widziała nikogo.
OdpowiedzUsuńNie widziała jego.
Złapał jej nadgarstek w momencie, gdy palce zaczęły przesuwać się wyżej po jego udzie. Nie brutalnie, po prostu pewnie, z siłą, której ona w tym stanie nie potrafiłaby mu się przeciwstawić.
— Sloane… — wymówił jej imię cicho, prawie bezdźwięcznie, ale ton był inny. Surowy. Chciał coś powiedzieć, cokolwiek, co zatrzymałoby ją w tej chwili, w której zaczynała się rozklejać.
Nie chciał być kolejnym mężczyzną, którego wymieniała jednym tchem z tamtym onem.
Powoli wypuścił powietrze z płuc, czując, jak jego dłoń drży, kiedy odsuwa jej palce.
— Nie tak... — Powiedział w końcu, cicho. Nie było w tym moralizowania ani gniewu. Tylko coś, co brzmiało jak zmęczenie. Jak bezradność kogoś, kto właśnie traci grunt pod nogami, choć jeszcze przed chwilą trzymał się twardo.
Spojrzała na niego szeroko, jakby te słowa były ciosem. A on odwrócił wzrok, nie dlatego, że nie chciał jej patrzeć w oczy, tylko dlatego, że nie potrafił znieść tego, co w nich zobaczył.
— Bo to nie ty. — dodał po chwili. — Nie w tej chwili.
Jego głos zadrżał lekko, choć próbował to ukryć. Nie mógł jej dotknąć tak, jak chciała. Bo nie była sobą. Bo to, co widział w jej oczach, to nie było pożądanie tylko desperacka potrzeba, żeby ktoś ją jeszcze chciał. Podniósł dłoń i odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy. Przez sekundę palce musnęły jej policzek, ale zaraz potem cofnął rękę, jakby się sparzył.
— Nie kiedy nie wiesz nawet, gdzie jesteś — powiedział spokojnie, choć czuł, że w środku wszystko się w nim zaciska. Nie patrzyła mu już w oczy. Głowę oparła o jego ramię, cicho oddychając, a on siedział nieruchomo, czując jej ciężar i ten znajomy zapach tylko że teraz zmieszany z czymś ostrym, chemicznym, brudnym.
Patrzył w ciemne szyby auta, w odbicie ich obojga. Ona rozbita, w półśnie, w półuśmiechu.
On z zaciśniętą szczęką, z sercem bijącym zbyt szybko. Nie miał ochoty jej dotykać. Nie w takim stanie. Bo to nie była Sloane, którą pokochał. To była jej cień, obca mu dziewczyna, której nie potrafił rozpoznać, choć trzymał ją właśnie w ramionach.
— Nie jestem nim — powiedział cicho, po chwili. — I nigdy nie będę.
Te słowa zawisły między nimi ciężko.
W aucie znów zapadła cisza, przerywana tylko jej nieregularnym oddechem. Nico odchylił głowę, przymknął oczy i przez moment po prostu oddychał.
Nico
Nico siedział chwilę w milczeniu, patrząc na nią, skuloną, roztrzęsioną, z rozmazanym makijażem i pustym spojrzeniem wbitym w podłogę. W środku czuł coś, co przypominało zderzenie dwóch skrajności: bezradności i gniewu. Ta pierwsza dławiła go w gardle, ta druga pchała do przodu, każąc powiedzieć coś, cokolwiek, zanim znów zacznie patrzeć, jak ona tonie. Zacisnął szczękę. Głos, gdy w końcu się odezwał, jego głos nie był już miękki. Był napięty, pełen tego, co trzymał w sobie od dłuższego czasu.
OdpowiedzUsuń— Do cholery, Sloane… — Przesunął dłonią po włosach, jakby próbował z siebie strząsnąć bezsilność. — Ty naprawdę myślisz, że mnie to nie rusza?
Zamilkł na moment, wpatrując się w nią w jej drżące dłonie, w ramiona, które skuliła przy sobie, jakby próbowała się w nich schować.
— Może Carterowi było jedno — powiedział w końcu ostrzej, tonem, który drżał od emocji. — Może on nie widział różnicy, czy pieprzy obcą laskę, czy ciebie, i czy ty wtedy w ogóle wiesz, kim jesteś. Może był tak naćpany, że mógłby przelecieć kogokolwiek, kto się o niego otarł. — Wypowiedział to z taką pogardą, że nawet powietrze między nimi zgęstniało. Każde słowo było ostrzejsze niż krzyk. — Ale ja nie jestem nim. Nie jestem taki jak on. Nie potrzebuję półprzytomnej dziewczyny, żeby poczuć się kimś. Nie chcę cię takiej, Sloane. Nie chcę ciebie w tym stanie, bo to nie jesteś ty.
Odetchnął głęboko. Przymknął na chwilę oczy, jakby walczył ze sobą, żeby nie powiedzieć za dużo. Kiedy znów na nią spojrzał, gniew ustępował miejsca zmęczeniu.
— Nie jestem święty. Ale nie upadłem tak nisko jak on. — Słowa wypadły z niego cicho, jakby go bolało samo ich wypowiedzenie. — Dla mnie to ma znaczenie. Każde pieprzone „tak” i każde „nie” wypowiedziane z jasnym umysłem. Nie chcę twojego ciała, kiedy ty jesteś gdzieś daleko, nie chcę dotykać kogoś, kto nawet nie wie, że to ja.
Nico milczał przez dłuższą chwilę. W jego twarzy coś drgnęło — cień emocji, którego sam nie potrafił nazwać. Gniew, rozczarowanie, może bezradność. Spojrzał na nią, wciąż skuloną, z oczami, które powoli, niepewnie zaczynały się na nim zatrzymywać.
— A może właśnie nie było mu wszystko jedno… — powiedział cicho, prawie do siebie. — Może dlatego wymienił cię na Sophię.
Słowa zabrzmiały ostro, nawet jeśli nie miał takiego zamiaru. Nie powiedział tego, żeby ją zranić. To było coś, co mu się wyrwało, coś, co myślał od dawna, ale nigdy nie wypowiedział głośno. Przesunął dłonią po twarzy, jakby próbował zdjąć z siebie napięcie, które narastało od kilku godzin.
— Sloane… — powiedział wreszcie spokojniej.
Przyjrzał się jej uważnie, z tą samą mieszaniną bólu i frustracji. — Nie musisz mi udowadniać, że potrafisz być jak on. Że możesz być zimna, odważna, nieczuła. Wiem, że to gra. I wiem, że pod tą całą fasadą… — urwał, zawieszając głos, — … dalej jesteś sobą.
Zamilkł na moment. Cicho.
— Może właśnie dlatego mnie to wkurwia. Bo on cię nie docenił. A ty teraz robisz wszystko, żeby się do niego upodobnić. I wiesz, co jest najgorsze? — zapytał ciszej, już bez ostrości. — Że mimo tego wszystkiego, dalej cię tu trzymam. Bo boję się, że jak cię zostawię, to już nie wrócisz.
W jego głosie zabrzmiała mieszanina frustracji, żalu i bezradnej troski ta sama, która dławiła go przez całą noc. Nie patrzył już na nią. Nie dlatego, że nie chciał, dlatego, że nie mógł znieść tego, co widział.
Nico
Zrobił krok w jej stronę. Każde jego słowo było ciężkie, niskie, uderzało w nią z tą samą precyzją, z jaką ona próbowała wcześniej trafić w jego czułe miejsca.
OdpowiedzUsuń— Ale ty nie rujnujesz mnie. Rujnujesz siebie, Sloane. — Jego głos przeciął przestrzeń między nimi ostro, bez krzyku, ale z taką siłą, że aż się zatrzymała. Stał naprzeciwko niej, z twarzą napiętą i szczęką zaciśniętą tak mocno, że aż drgał mięsień.
— Myślisz, że to jest to? — Uniósł lekko ręce, jakby wskazywał na nią, jej rozmazany makijaż, niepewny krok, ten błysk w oczach, który był już tylko cieniem jej samej. — Myślisz, że to jest ta twoja pełna wersja? — Parsknął gorzko. — To nie ty, Sloane. To coś, co cię zjada. I nie ma w tym nic pięknego, nic prawdziwego.
Zrobił krok w jej stronę, gwałtownie, jakby już nie potrafił się cofnąć, jakby musiał wreszcie wyrzucić z siebie wszystko to, co dławiło go od środka. — To nie jest żaden pokaz siły, to nie jest zemsta ani odwaga, Sloane! To autodestrukcja!
Zatrzymał się tuż przed nią, na tyle blisko, że czuła jego oddech na twarzy. Patrzył jej prosto w oczy, jakby chciał ją w końcu zmusić, żeby zobaczyła to, czego on nie potrafił już znieść.
— Gdzie byś skończyła ten wieczór? — warknął, ale w jego głosie więcej było bólu niż złości. — W tym jebanym klubie? Na parkiecie? W łazience, z głową opartą o ścianę i kolejną kreską? A może z kimś, kogo nawet nie pamiętałabyś rano?
Zrobił krok w jej stronę, nie odrywając od niej wzroku. W oczach Nico nie było już chłodu, tylko wstrząśnięta bezsilność — taka, której nie dało się ukryć pod kontrolą i spokojem, który zawsze trzymał jak tarczę.
— Wiesz, jak cię tam znalazłem? — głos mu zadrżał, choć starał się to ukryć. — Tańczyłaś, ledwo stojąc na nogach, z jakimś typem, który nawet nie wiedział, jak masz na imię. Zrozumiałaś to chociaż na sekundę? Gdybym się spóźnił o pięć minut, to kto by cię stamtąd wyciągnął, co?
Przez chwilę patrzył na nią, jakby sam próbował złapać równowagę, choć nie była to walka z gniewem, raczej z przerażeniem, które nie dawało mu spokoju. Jego głos stwardniał, ale wciąż drżał gdzieś pod powierzchnią.
— Więc powiedz mi, Sloane. Gdzie byś skończyła ten wieczór, gdybym cię tam nie znalazł? Bo ja wiem, jak to wyglądało. — Uniósł dłoń, ale zaraz ją opuścił, jakby bał się, że dotyk tylko ją odrzuci. — Widziałem, w jakim byłaś stanie. I przysięgam, nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdybyś trafiła na kogoś innego. — Zacisnął szczękę. — Więc nie mów mi, że chciałaś się tylko „dobrze bawić”. Bo nie ma nic wspólnego z zabawą.
Zrobił krok bliżej, ale nie po to, by ją zastraszyć, raczej, by ją zmusić do spojrzenia mu w oczy.
— Myślisz, że James by cię wtedy wyciągnął? — zapytał nagle, cicho, ale z taką ostrością, że powietrze między nimi zgęstniało. Nie krzyczał, nie podnosił głosu; wystarczyło, jak to powiedział. Każde słowo było precyzyjne, celne, jakby od dawna nosił je w sobie i dopiero teraz wypuścił. — Dlatego mówiłaś jego imię w samochodzie? — dodał po chwili, patrząc na nią z tym niebezpiecznym spokojem, który potrafił bardziej ranić niż krzyk. — Bo pomyliłaś mnie z nim, Sloane… Bo w twojej głowie to wcale nie ja cię stamtąd zabierałem! To był on, prawda? James. Ten, który miał cię trzymać, kiedy wszystko się rozpadało.
Nico zaciągnął się powietrzem, przymknął oczy na sekundę, jakby musiał się powstrzymać, żeby nie powiedzieć za dużo.
Nawet się nie poruszył, kiedy pigułki uderzyły o jego pierś i upadły na podłogę, tocząc się gdzieś pod stolik. Spojrzał na nie, na te małe różowe serduszka, które błyszczały w świetle lampy, jakby miały być czymś niewinnym, a potem wrócił wzrokiem do niej. Patrzył, jak Sloane drżącymi palcami szarpie się z zapalniczką, jak nie może trafić w końcówkę papierosa, jak dym ucieka jej z ust razem z każdym niespokojnym oddechem. Nie próbował jej zatrzymać. Jeszcze nie.
OdpowiedzUsuń— Może on cię pożarł, może wypalił wszystko, co miałaś, ale to, co robisz teraz, to już nie jego wina. To twoje ręce sięgają po te pigułki, nie jego. — Wsunął dłonie do kieszeni. Odetchnął ciężko, przejechał dłonią po twarzy, jakby próbował się opanować, ale gniew mieszał się w nim z bezradnością.
— To nie ja potrzebuję ratunku, Sloane. — Jego głos był niższy, cichszy. — To ty. I nie przede mną, nie przed światem. Przed samą sobą. —Zrobił krok w tył, powoli, jakby nie chciał jej jeszcze bardziej prowokować. — Nie jestem Carterem, żeby stać i patrzeć, jak się wypalasz, a potem cię pieprzyć, jakby nic się nie stało. — Spojrzał na nią z goryczą, ale i z bólem.
Nico