Sophia Antonette Moreira ——— 22 latka; urodzona 21 marca 2003 roku w Nowym Jorku ● Natomiast od drugiego roku życia do dziewiątego mieszkała w São Paulo w Brazylii skąd pochodziła jej mama ● Studentka drugiego roku architektury krajobrazu na Columbia University ● Co roku wolontariuszka w sanktuarium dla zwierząt na Kostaryce ● Córka przedwcześnie zmarłej biolożki i CEO sieci hoteli Veritas Grand Hotels, który uczucia okazuje kolejnymi przelewami, bo inaczej już nie potrafi ● Podłużna blizna ciągnąca się od nadgarstka po łokieć na prawym przedramieniu ● Penthouse przy 111 West 57th Street dzielony z ojcem, macochą, przyrodnią i przybraną siostrą, z którymi ma napięte relacje ● Podwładna Chestera, który ze wszystkich domowników polubił tylko Soph ● Powiązania
Bo wypadek to dziwna rzecz. Nigdy jej nie ma, dopóki się nie wydarzy.
Sophia
Moreira nie jest postacią znaną, choć zdawać by się mogło, że mając popularnego
ojca będzie próbowała wybić się na jego plecach. Nic jednak bardziej mylnego,
bo wcale się nie wychyla i nie korzysta, zbyt często, z popularności ojca. Na
próżno więc szukać jej kont w mediach społecznościowych, bo i tak się ich nie
znajdzie. W przeciwieństwie do swoich sióstr nie jest głodna rozgłosu i
uwagi. W zupełności wystarcza jej bliskie grono przyjaciół, na których wie, że
może polegać i że nie kręcą się przy niej ze względu na majątek, który w
przyszłości odziedziczy. Żyje po cichu, ale nie odmawia sobie luksusów, które
zapewnia jej każdego dnia ojciec. Zamiast wydawać tysiące na nowe ubrania woli
wybrać się w długą podróż, bo poznanie nowych kultur, smaków, ludzi i miejsc nasyci
ją bardziej niż droga sukienka, którą pewnie i tak zapomniałaby włożyć.
Przyszła
na świat w prywatnej klinice na Manhattanie, ale swoje serce zostawiła w
Brazylii w miejscu, gdzie urodziła się i wychowała jej mama. Przy każdej
wizycie odzyskuje małe kawałeczki, lecz te znikają w chwili, w której znajdzie
się na pokładzie samolotu, który z powrotem zabiera ją do Nowego Jorku. Większość
swojego czasu spędza z rodziną od strony mamy w jej rodzinnym kraju lub włócząc
się po świecie, o ile ma czas wolny od zajęć. Apartament na Manhattanie już od dawna
nie ma w sobie rodzinnej atmosfery. Jeszcze parę lat temu przestrzeń wypełniona
była miłością, wzajemnym oddaniem. Dziś, pomimo że mieszkanie jest zapełnione
ludźmi jest w nim ponuro, chłodno i nieprzyjemnie.
Trzyma
się raczej na uboczu i nie zwraca na siebie uwagi. Dalej nie przyzwyczaiła się
do nowej, a w zasadzie obcej codzienności. Nie mówi głośno, że przeszkadza jej
nowa żona ojca i jej córki. Ani o tym, że tęskni za ojcem, który od dnia
wypadku zmienił się nie do poznania, a śladu po tym ciepłym i czułym człowieku
już nie ma.
Sophia
żyje po swojemu i stara się nie wchodzić macosze i jej córkom w drogę. Wychodzi
wcześnie rano z apartamentu, ale nie wsiada do samochodu z prywatnym kierowcą
tylko biegnie na metro. Zawsze wstąpi po ulubionego bajgla i kawę na mleku
owsianym z syropem waniliowym. W ciągu dnia pilnie się uczy, a czasami tylko
udaje, że zwraca uwagę na to, co dzieje się na wykładach. Zbyt często marzy o
niemożliwych rzeczach, a jeszcze częściej marzy o ucieczce z Nowego Jorku. Najbardziej
na świecie chciałaby cofnąć czas i nie dopuścić do wypadku, który rozbił jej
rodzinę. Wie, że to jest niemożliwe, więc ze smutnym uśmiechem pociera obrączkę
mamy, którą nosi na środkowym palcu lewej dłoni i wraca do rzeczywistości. Tej
nieco smutnej i szarej, ale mimo to i tak stara się z niej wyciągnąć to, co
najlepsze.
[OMG *.*]
OdpowiedzUsuńNico nie odezwał się tamtej nocy. Nie napisał ani nie zadzwonił, jakby rozpłynął się w powietrzu. Nie było go też następnego dnia. Zaszył się gdzieś przed światem, nie pojawił się ani w domu, ani ze znajomymi - nie z tymi, których znała. Jakby go nie było.
Alex próbowała skupić się na czymś innym, ale nie mogła znaleźć sobie miejsca. Przechadzała się po mieszkaniu, odpalała serial tylko po to, by po kilku minutach go wyłączyć, sięgała po telefon, ale zaraz go odkładała. Wiedziała, że to on zawinił. Że to on był wobec niej nie w porządku. A jednak… jakoś potrafił obrócić wszystko w taki sposób, że to ona czuła się winna. Czuła się źle.
Mimo tego, co powiedziała poprzedniego wieczoru, mimo swojego gniewu i rozgoryczenia, wciąż w niej tkwiło to dziwne, uporczywe poczucie, że może przesadziła. Że mogła inaczej. Że może… powinna była z nim porozmawiać, zamiast od razu mieć do niego pretensje.
A on się nie odzywał. I to bolało bardziej niż wszystko inne.
Nico zaszył się u swojego kumpla, odcinając się od świata, który nagle stał się dla niego za ciasny. Nie miał ochoty na rozmowy, na tłumaczenia, na rozkładanie wszystkiego na czynniki pierwsze. Zamiast tego imprezował do rana, jakby był nastolatkiem, który właśnie pierwszy raz wyrwał się spod kontroli rodziców. Alkohol lał się strumieniami, muzyka dudniła w głośnikach, a on śmiał się i rzucał głupie teksty, jakby wszystko było w najlepszym porządku. Jakby nie rozwalał właśnie na własne życzenie wszystkiego, co w jego życiu było wartościowe – poza boksem.
To był jedyny punkt, do którego zawsze mógł wrócić. Ring nie zadawał pytań, nie wymagał wyjaśnień. Był tam, gdzie go zostawił – czekał, aż wróci, aż ponownie założy rękawice i skupi się tylko na tym, co przed nim. Ale dzisiaj nie był jeszcze gotowy. Jeszcze chwilę chciał udawać, że wszystko jest w porządku. Że nie było żadnej awantury, żadnych spojrzeń przepełnionych zawodem, żadnych słów, które jeszcze przez długi czas będą dźwięczeć mu w głowie.
Prawda była jednak taka, że w życiu prywatnym od dawna pozwalał się nieść na fali. Nigdy nie przejmował sterów, nigdy nie podejmował decyzji do końca świadomie. Najpierw pozwolił Alex, by się do niego zbliżyła, choć nie miał wobec niej żadnych poważnych zamiarów. Wiedział, że mu się podobała, wiedział, że była dobra, oddana, ale nigdy nie zastanowił się, czy to wystarczy. Czy to powinno wystarczyć. Pozwalał jej o siebie walczyć, pozwalał jej się starać, ale sam nigdy nie zrobił nic, by hej pokazać, ze jest tego wart. Jakby sam fakt, że jest „tym” Nico Millerem miał wystarczyć.
Potem, kiedy Fabian zapytał go wprost, czy są razem, Nico potwierdził. Nie dlatego, że to była jego decyzja, ale dlatego, że łatwiej było się zgodzić niż wchodzić w niewygodne rozmowy. Bo tak było prościej – zaakceptować to, co już się wydarzyło, zamiast się temu sprzeciwiać. Był z Alex, bo tak wyszło. Bo życie go do tego doprowadziło, a on nigdy nie był kimś, kto analizował swoje uczucia.
Podobnie było tego wieczoru. Kiedy Selena próbowała go umoralniać, poczuł się przyparty do muru. Nie chciał słuchać jej oskarżeń, nie chciał się przed nikim tłumaczyć, nie chciał myśleć o tym, czy może miała rację. Po prostu przyjął najbardziej oczywistą strategię – odciął się. Był oschły wobec Sophii nie dlatego, że nagle przejrzał na oczy, ale dlatego, że w tamtym momencie nie miał innego wyboru. Nie mógł sobie pozwolić na więcej, tak to sobie tłumaczył.
Ale tak było zawsze. Zawsze znajdował sposób, by to nie on był winny. Winna była Alex, bo za bardzo go kontrolowała. Winna była Sophia, bo wyobrażała sobie zbyt wiele. Winna była Selena, bo wtrącała się w sprawy, które jej nie dotyczyły. Winny byl Fabian, bo byl bystry i widział więcej niż powinien. Ale nigdy on. Nigdy Nico.
Dlatego nie odezwał się do Alex. Nie miał jej nic do powiedzenia, a może raczej – nie chciał nic mówić, bo każda rozmowa tylko bardziej przypominałaby mu o tym, jak bardzo wszystko się skomplikowało. Nie szukał też kontaktu z Sophią. Nie miał pojęcia, co miałby jej powiedzieć. Przepraszać? Za co? Za to, że pozwolił jej być częścią jego życia, a potem po prostu ją odciął? A może za to, że od samego początku ta znajomość nie miała prawa się udać?
UsuńPrzez cały dzień nie sprawdzał telefonu, nie odpisywał na wiadomości, nie chciał wiedzieć, co dzieje się poza czterema ścianami mieszkania kumpla. Udawał, że nic go to nie obchodzi. Że nie myśli o Alex i o tym, czy czeka na jego ruch. Że nie zastanawia się, co czuje Sophia i czy w ogóle jeszcze cokolwiek czuje.
Dlatego zdziwił się, kiedy wieczorem, po całym dniu unikania świata, zobaczył ją pod salą treningową. Stała tam, jakby się wahała, czy wejść do środka. Nie wyglądała na pewną siebie, na kogoś, kto przyszedł tu po odpowiedzi. Wręcz przeciwnie – miała w sobie coś niepewnego, jakby przyszła tam sama nie do końca wiedząc dlaczego.
Nico zmarszczył brwi, zatrzymując się na moment przed wejściem. Nie spodziewał się jej tutaj. Nie wiedział, czego chce i czy w ogóle powinien do niej podejść. Ale zanim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, Sophia podniosła wzrok i ich spojrzenia się spotkały.
Nico
Przez cały dzień Nico żył w swoim świecie. Emocjonalnie zdystansował się do wszystkiego, co się wydarzyło, tak jakby cała ta noc była jedynie złym snem, który przeminął wraz ze wschodem słońca. Nie było wyrzutów sumienia, nie było roztrząsania tego, co poszło nie tak. Po prostu szedł przed siebie, koncentrując się na wszystkim, co nie wymagało od niego refleksji.
OdpowiedzUsuńNie odezwał się do Alex. Nie dlatego, że nie miał jej nic do powiedzenia, ale dlatego, że wiedział, jak to na nią zadziała. To była gra, w której on trzymał wszystkie karty — wystarczyło, że milczał, a ona sama zaczynała się zastanawiać, czy to może ona coś zrobiła nie tak.
Internet w międzyczasie zdążył oszaleć. Video, które pojawiło się w sieci, nie pokazywało momentu, w którym tańczył z Sophią, ani chwili, w której dostał cios od Fabiana. Ktoś wyciągnął telefon dopiero później, więc nagranie uchwyciło tylko część ich wymiany zdań. Wystarczyło.
Komentarze pojawiały się lawinowo. Ktoś wprost pytał, co Sophia zrobiła Fabianowi, że ten wpadł w taki szał. Ktoś inny pisał, że Nico ewidentnie sprowokował sytuację. Byli też tacy, którzy wcale nie byli zdziwieni, że to właśnie on wplątał się w kolejną aferę.
Dla ludzi w internecie to była tylko sensacja, ale dla niego? Nico nie czuł nic. Nie czytał komentarzy, nie zastanawiał się, jakie konsekwencje będzie to miało dla niego lub dla innych. Po prostu istniał w tej swojej bańce, w której wszystko dało się przeczekać.
Wieczorem Evan wysłał mu wiadomość. Zapraszał go na kolejną imprezę, tym razem do klubu. “Będzie dobra ekipa, ogarnąłem lożę. Rozerwiesz sie trochę.”
Nico był skłonny przystać na propozycję. Właściwie, czemu nie? Cały dzień trzymał się na dystans od wszystkiego i wszystkich, więc dlaczego miałby to teraz zmieniać? Plan był prosty – zajść do domu, wykąpać się, przebrać i znów odpłynąć. Zgubić się w muzyce, alkoholu i towarzystwie przypadkowych ludzi, którzy nie zadawali pytań, nie mieli pretensji, nie oczekiwali żadnych wyjaśnień.
Mógłby to zrobić. Mógłby udawać, że nic się nie wydarzyło, że to tylko kolejna noc w jego życiu. Ale potem zobaczył ją. Sophii nie powinno tu być. A jednak stała kilka metrów dalej, patrząc na niego tym samym spojrzeniem, które znał aż za dobrze.
Nico przez chwilę tylko na nią patrzył, jakby zastanawiał się, czego może od niego chcieć. Potem skinął głową.
— Tak, mam — odpowiedział krótko. Ruszył w stronę swojego auta gestem zachęcając ją, by poszła za nim. Otworzył bagażnik i bez pośpiechu wrzucił do środka torbę treningową. Przez chwilę wydawało się, jakby zamierzał sięgnąć po coś jeszcze, ale zamiast tego po prostu opuścił klapę bagażnika i ściągnął kaptur z głowy.
Spojrzał na nią.
Nie było w tym spojrzeniu ani irytacji, ani niecierpliwości, ale też nie było żadnej czułości. Po prostu patrzył. Czekał. Jakby był przygotowany na kolejny atak. Gotowy do obrony.
Nico
Patrząc na nią, zastanawiał się, co nią kieruje. Dlaczego po tym wszystkim, co zrobił, co powiedział, nadal chce z nim rozmawiać? Czemu nie odpuściła? On na jej miejscu pewnie już dawno by to zrobił.
OdpowiedzUsuńA jednak stała przed nim, wytrwała jak zawsze. Nie było jej tu łatwo, widział to w drobnych gestach – w napiętych ramionach, w tym, jak unikała jego wzroku, jak zbyt mocno zaciskała palce na pasku torebki. W pewnym momencie zrobiło mu się nawet przez to trochę głupio. Nie do końca wiedział, czemu. Może dlatego, że mimo wszystko nie zasługiwał na to, żeby jeszcze mu się tłumaczyła. Może dlatego, że wciąż tu była, choć miał wrażenie, że po tylu błędach nie zostało już nic, co mogłoby ich łączyć.
Poniekąd spodziewał się tego, co powiedziała. Fabian wspomniał o jego wyroku podczas bójki – to oznaczało, że grzebał w jego przeszłości, że szukał czegoś, czym mógłby go zdyskredytować w jej oczach. I najwyraźniej znalazł. Nie zdziwiło go, że to utkwiło jej w pamięci. Było niemal pewne, że po tamtej nocy nie mogła wyrzucić tego z głowy, choć on sam zrobiłby wszystko, żeby do tego nie wracać. Nie wiedział jednak, skąd znała szczegóły sprawy. Kto jej powiedział? Fabian? A może… Alex? Jeśli to Alex, oznaczałoby to, że rozmawiały o nim.
Zmarszczył lekko brwi, próbując rozszyfrować jej spojrzenie. Nie wyglądała na kogoś, kto przyszedł tu po kłamstwa. I to go trochę niepokoiło.
W tym samym momencie drzwi sali treningowej otworzyły się ze skrzypnięciem i na zewnątrz wyszedł jeden z zawodników.
— Na razie, Nico — rzucił, poprawiając torbę na ramieniu.
— Do jutra — odpowiedział Nico odruchowo, odprowadzając go wzrokiem.
To nie było miejsce na spokojną rozmowę. Tutaj zawsze ktoś kręcił się w pobliżu, ktoś mógł usłyszeć, mógł się przysłuchiwać. A on nie lubił, gdy jego prywatne sprawy wychodziły poza wąski krąg osób, które i tak wiedziały za dużo.
Spojrzał na Sophię i skinął głową w stronę auta.
Otworzył drzwi od strony pasażera i odsunął się na bok, czekając, aż wsiądzie. Gdy tylko usiadła, obszedł maskę i sam zajął miejsce za kierownicą.
Sięgnął ręką do panelu, mając zamiar od razu odpalić silnik, ale zanim to zrobił, zatrzymał się na moment. Opuścił dłoń i spojrzał na nią uważnie. Chciał zapytać, skąd wie. Jakim cudem zna szczegóły czegoś, o czym prawie z nikim nie rozmawiał. Ale to chyba nie było teraz najważniejsze.
Zacisnął palce na kierownicy i odchylił głowę do tyłu, przez chwilę wpatrując się w sufit samochód, jakby zastanawiał się nad jej słowami.
Westchnął cicho i w końcu przeniósł na nią wzrok.
— Było, minęło — powiedział krótko, wzruszając ramionami. — Nie zamierzam tego rozgrzebywać, a ty nie powinnaś sobie tym zawracać głowy.
W jego głosie nie było żalu ani pretensji, tylko dziwny spokój, który wcale nie uspokajał. Jakby faktycznie było mu już wszystko jedno.
— I nie masz się czym obwiniać, Sophia. To nie twoja wina — dodał, choć wiedział, że niewiele to zmieni. Że pewnie i tak będzie się z tym gryzła.
Przetarł dłonią twarz, jakby chciał odegnać zmęczenie. Nie zamierzał jej w to mieszać. Przeszłość była już przeszłością. Co mu da jej zeznanie teraz? Niczego to nie cofnie.
Nico oparł głowę o zagłówek i przez chwilę milczał. Była w tym cisza, która mogła znaczyć wszystko. A może po prostu nie wiedział, jak dobrać słowa, żeby to brzmiało sensownie.
Jego palce zacisnęły się na kierownicy, choć nie odpalił silnika. Czuł, jak coś w nim narasta, to samo znajome napięcie, które pojawiało się zawsze, gdy wracał myślami do tej nocy.
— Jeśli ktoś tu zawinił, to ja — powiedział w końcu, choć jego głos był dziwnie pusty. — Nie potrafiłem pohamować swojej złości.
Spojrzał na nią i pierwszy raz od dłuższego czasu było w jego oczach coś więcej niż obojętność. — Kiedy wszedłem do tego cholernego pokoju i zobaczyłem, jak leżysz tam, ledwie przytomna, jak już rozpiął koszulę…
Przerwał, bo poczuł, że jeśli będzie mówił dalej, to się zagotuje. Jego ciało napięło się od samego wspomnienia tamtego momentu, tej wściekłości, która uderzyła w niego tak nagle i mocno, że nie potrafił jej zatrzymać.
— Nie myślałem. Nie kalkulowałem, co się stanie. Po prostu go dopadłem. Próbował się zasłaniać, ale był naćpany i ledwo kontaktował. W tamtym momencie chciałem, żeby już nigdy nie dotknął żadnej dziewczyny.
UsuńWzruszył ramionami, jakby nie miało to dla niego większego znaczenia. — Nie żałuję, że go uderzyłem. Gdybym mógł cofnąć się w czasie, zrobiłbym dokładnie to samo.
Nie dodał, że może tylko bardziej by się postarał, żeby nie było żadnych świadków. Ale to była myśl, która lepiej, żeby nie została wypowiedziana na głos.
Nico oparł się o zagłówek i westchnął cicho, jakby tamta noc wróciła do niego aż nazbyt wyraźnie. Nie patrzył na Sophię, wpatrywał się gdzieś przed siebie, jakby próbował z dystansu spojrzeć na to, co się wydarzyło.
— Nie przejmuj się tym, Soph — powiedział, a w jego głosie pobrzmiewała dziwna lekkość, jakby temat nie miał już dla niego większego znaczenia. Rok w zawieszeniu na dwa lata. Plus zadośćuczynienie, które musiał wypłacić Chase’owi, bo ten odgrywał ofiarę doskonale. Cała sprawa była jak pieprzony paradoks – to on bronił Sophii, a to jego ukarali. Chase miał znajomości, wpływowego ojca i pieniądze, żeby wybronić się z każdej sytuacji. Wyszło na to, że to Nico był agresorem. Nico z kolei nie zamierzał prosić o pomoc swojego ojca. Był na to zbyt dumny. Nie zamierzał też wciągać w to Soph.
To była zamknięta sprawa, której nie zamierzał otwierać na nowo. Nie było sensu.
Spojrzał na Sophię i uniósł lekko brew.
— Nie zawracaj sobie tym głowy.
Nico
Nico westchnął, odchylając głowę do tyłu i przez chwilę wpatrywał się w sufit samochodu. Było w tym westchnieniu coś ciężkiego, jakby ta rozmowa nie tylko go przytłaczała, ale też wyciągała na wierzch rzeczy, które zepchnął gdzieś głęboko, by się nad nimi nie zastanawiać.
OdpowiedzUsuń— Fabian niepotrzebnie w tym grzebał — powiedział w końcu, a w jego głosie pobrzmiewała irytacja, choć nie był pewien, czy kierował ją bardziej do Fabiana, czy do siebie. — Niepotrzebnie to wyciągał i mówił o tym.
Przejechał dłonią po twarzy i spojrzał na Sophię. Zbyt długo żył w przekonaniu, że ta sprawa została zakopana. Nie tyle zapomniana, co po prostu odsunięta na dalszy plan. Właśnie dlatego nigdy o niej nie wspominał – bo nie chciał do niej wracać. A teraz ktoś inny wykopał to za niego. Ktoś, kto nawet nie powinien mieć dostępu do tych informacji.
— To była moja decyzja, Soph. I poniosłem jej konsekwencje. Ale to moje konsekwencje, nie twoje. Dlatego nie powinnaś się tym przejmować.
Nico spojrzał na nią uważnie, jakby chciał się upewnić, że naprawdę w to wierzy – że naprawdę uważała, że to przez nią. Pokręcił głową, zaciskając lekko usta.
— Nie doszłoby do niczego, gdyby Chase był przyzwoitym gościem, a nie dupkiem, który próbuje wykorzystać kogoś w złym stanie na imprezie — powiedział spokojnie, ale stanowczo. Nie było w jego głosie cienia wątpliwości.
Oparł się łokciem o kierownicę i przez moment tylko na nią patrzył. Nie rozumiał, jak mogła obarczać się winą za coś, co było tak oczywiste. Za coś, za co odpowiedzialność powinna spadać wyłącznie na jedną osobę – Chase’a. Nie na nią. Nie na niego.
Nico doskonale pamiętał tamtą noc i kolejny poranek – nie tylko to, co zrobił Chase, ale i to, co powiedziała wtedy Sophia. Jak bardzo chciała o tym zapomnieć, zepchnąć to w najdalsze zakamarki pamięci i nigdy do tego nie wracać. Nie chciała zgłaszać tego na policję, nie chciała mówić o tym głośno, nie chciała, by ktokolwiek wiedział.
I on to rozumiał.
Szukała w tym kontroli, a on nie zamierzał jej tego odbierać. Nigdy nie postawiłby jej w sytuacji, w której musiałaby się do tego zmusić – nawet jeśli chodziło o jego własną skórę. Nawet jeśli Chase wniósł przeciwko niemu oskarżenie, nawet jeśli mógłby się bronić, powołując ją na świadka.
Chase o tym wiedział.
Znał go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że Nico jest zbyt honorowy, by to zrobić. Wiedział, że nigdy nie przeciągnie Sophii przez proces, przez składanie zeznań, przez medialną burzę, która by się z tym wiązała. I właśnie dlatego to zrobił – dlatego poszedł do sądu. Bo wiedział, że to będzie łatwy zysk.
Nico oparł dłonie na kierownicy, przyglądając jej się w milczeniu. Sophia miała w sobie coś niezłomnego, coś, co sprawiało, że nie odpuszczała, nawet jeśli było to kompletnie bez sensu. Widziała w tym sprawiedliwość, jakąś misję do spełnienia, ale on miał już tę wojnę dawno za sobą. Nie zamierzał wracać do czegoś, co i tak nie miało zmienić swojego przebiegu.
– Niczego ci nie wypominam – odezwał się w końcu, a jego głos był spokojny, choć podszyty czymś ostrym. – To Fabian rozgrzebał tę sprawę, nie ja.
Nie patrzył już na nią, tylko gdzieś w dal, jakby chciał uniknąć jej spojrzenia, które wbijało się w niego z niepokojącą intensywnością. Sophia jednak nie dawała za wygraną. Powtórzyła swoją prośbę, a on w końcu westchnął, odwracając głowę w jej stronę. Nie odpuszczała.
– Chyba się nie zrozumieliśmy – powiedział w końcu, tym razem wolniej, dokładnie dobierając słowa. – Uważam tę sprawę za zamkniętą. Nie biorę pod uwagę żadnego odwołania.
Przez moment wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale tylko pokręcił głową i sięgnął po kluczyki.
– A poza tym… ten wyrok jest już prawomocny – dodał, przekręcając stacyjkę. Silnik zapalił z niskim pomrukiem, wypełniając ciszę między nimi.
Nicoooo
Nico prychnął pod nosem i pokręcił głową, jakby nie dowierzał, że dalej o tym rozmawiają.
OdpowiedzUsuń— Wiesz, to od ciebie zależy, bo na razie to ty ciągle wracasz do tematu, który ja uważam za zamknięty — powiedział spokojnie, ale stanowczo. — Nie mam do ciebie pretensji, nigdy nie miałem. To była moja decyzja, moja reakcja i moje konsekwencje. A ty… Ty się tym wszystkim zadręczasz zupełnie niepotrzebnie.
Mówił, jakby to było oczywiste. Jakby faktycznie nie było nad czym się rozwodzić. W jego głosie nie było wyrzutu, raczej zmęczenie tym, że kręcili się w kółko. Znał ją na tyle, by wiedzieć, że nie odpuści tak łatwo, ale jednocześnie nie zamierzał dawać jej fałszywej nadziei na coś, co już było poza ich kontrolą.
— Kto ci to w ogóle wypomina? — zapytał, rzucając jej krótkie spojrzenie. — Fabian?
Nie musiała odpowiadać, bo i tak wiedział. Nie trudno było się domyślić, kto najbardziej grzebał w jego sprawach i kto z taką łatwością rzucał oskarżenia. Nie przeszło mu przez myśl, że mogła rozmawiać z Alex.
— Serio, Sophia. Nie rozumiem, czemu aż tak się tym przejmujesz — dodał. — Ty i ja wiemy, jak to wyglądało. A co gadają inni… cóż, zawsze znajdzie się ktoś, kto wie lepiej.
Nico westchnął cicho i na moment odwrócił wzrok, jakby szukał w sobie cierpliwości do tej rozmowy. Potarł dłonią kark, po czym spojrzał na nią uważnie.
— Zrobiłem to, co uważałem za słuszne — powiedział spokojnie. — Widziałem, co próbował zrobić, i działałem instynktownie. I nie żałuję. Nie miałem wątpliwości, że na to zasłużył. I nadal ich nie mam. Ale prawo nie działa w ten sposób.
— Nie ma sensu do tego wracać, Sophia. To się wydarzyło. Sprawa jest zamknięta. Po prostu… zapomnij o tym, okej?
Zacisnął dłoń na kierownicy, ale zaraz ją rozluźnił. Przekręcił kluczyk w stacyjce, silnik zamruczał cicho.
— Odwiozę cie — powiedział ruszając z miejsca.
Nico rzucił jej krótkie spojrzenie, zanim skupił wzrok na drodze. Wciąż miała ten uparty wyraz twarzy, ale było w nim też coś innego – coś, co sprawiało, że przez moment się zawahał.
— Wiesz, Soph… — zaczął, a w jego głosie pobrzmiewała nuta rozbawienia, choć jego spojrzenie pozostało chłodne. — Co jak co, ale mogłabyś trochę rozważniej wybierać obiekty swoich zainteresowań. Twój gust w facetach jest, delikatnie mówiąc, wątpliwy.
Zrobił krótką pauzę, jakby dawał jej chwilę na przetrawienie tych słów, a potem dodał:
— No… wyłączając mnie, oczywiście.
Kącik jego ust drgnął w niemal niezauważalnym uśmiechu, ale zaraz potem wrócił do swojej zwykłej, niewzruszonej miny. Przyspieszył lekko, zmieniając pas, jakby cała ta rozmowa nie miała na niego najmniejszego wpływu.
Nico
Nico spojrzał na nią jeszcze przez chwilę, jakby oceniając, na ile jej słowa są szczere. Miał nadzieję, że naprawdę odpuści. Roztrząsanie tej sprawy było dla niego męczące i nie prowadziło do niczego poza niepotrzebnym rozdrapywaniem przeszłości.
OdpowiedzUsuń— I dobrze — rzucił krótko, choć jego ton nie był już tak chłodny jak wcześniej. Teraz można było wyczuć w nim pewnego rodzaju ulgę.
Sięgnął do panelu i uruchomił radio, włączając muzykę, jakby chciał wypełnić ciszę, która zapadła między nimi. Przez chwilę patrzył przed siebie, a potem dodał:
— Wątpię, żebyś chciała się z tego wszystkiego tłumaczyć przed sądem. Zwłaszcza przed prawnikiem Chase’a, który, wierz mi, nie miałby żadnych hamulców.
Przekręcił dłonią kierownicę, skręcają z głównej drogi.
Nico westchnął cicho, opierając głowę o zagłówek na krótką chwilę, jakby to miało pomóc mu zebrać myśli. Przetarł dłonią brodę, po czym spojrzał na nią uważnie.
— To wybór, nie przywilej — powiedział spokojnie, ale stanowczo.
Nie wierzył w to, że nie mogła przestać. Nie była zmuszona do przejmowania się tą sprawą, tak samo jak nie była zmuszona do szukania dla niego rozwiązań. To była jej decyzja, jej sposób radzenia sobie z tym, co się wydarzyło. Zagłuszania własnych wyrzutów sumienia.
— Możesz to zostawić. Możesz przestać rozkładać wszystko na czynniki pierwsze i po prostu iść dalej — dodał. Nie zamierzał już więcej dyskutować. Sprawa była zamknięta, a im dłużej Sophia próbowała ją rozgrzebywać, tym bardziej miał wrażenie, że nigdy nie pozwoli jej całkowicie przeminąć.
— Wiem, ze potrafisz — spojrzał na nią przeciągle, miał tu na myśli ich „sekretną” relację. Po jej minie widział, że wie o czym mówił.
Nico zmarszczył brwi, wyraźnie zaskoczony jej słowami. Przez chwilę wpatrywał się w nią uważnie, jakby chciał się upewnić, że dobrze usłyszał.
— Rozmawiałaś z Alex? — powtórzył, a w jego głosie zabrzmiało coś pomiędzy niedowierzaniem a irytacją. Nie spodziewał się tego. Nie sądził, że Alex poszłaby z tym do Sophii, a już na pewno nie po to, by obarczać ją winą. Jeśli miała do kogokolwiek pretensje, to powinna mieć je do niego. Nie do niej.
Zacisnął palce na kierownicy, ale silnik wciąż pozostawał wyłączony. Myśl, że Alex roztrząsa tę sprawę i miesza w nią Sophię, irytowała go bardziej, niż chciałby przyznać.
— Kiedy to było? — zapytał w końcu, przekręcając lekko głowę w jej stronę.
Jego spojrzenie było czujne, jakby szukał w niej odpowiedzi, których nie chciała mu od razu dać. Być może dlatego, że nie chciała pogarszać sytuacji. Ale teraz to już nie miało znaczenia. Alex nie powinna była do niej iść.
— Co ci powiedziała? — dodał, a jego głos przybrał ostrzejszy ton.
Nie podobało mu się to. Ostatnie, czego teraz potrzebował, to żeby Alex chodziła i roznosiła ich sprawy, zwłaszcza do Sophii.
Usłyszał ten cichy, ledwie słyszalny wyraz sprzeciwu, zanim jeszcze zdążył wrzucić bieg. Krótkie westchnienie, może ciche mruknięcie, którego pewnie nawet nie była świadoma. Wiedział, że nie podobało jej się to, że postanowił ją odwieźć, ale kompletnie to zignorował.
Robił, co chciał. Co sam uznał za słuszne. Miała swój charakter, on miał swój, a gdy dochodziło między nimi do spięć, oboje byli tak samo uparci. Mógł to ciągnąć dalej, ale nie miał na to ochoty. Nie teraz.
Nico spojrzał na nią przez chwilę, uśmiechając się lekko, choć bez szczerego rozbawienia. Jego ton nieco się zmienił, jakby grał w jakiejś niewidocznej grze, gdzie każde słowo było ważne.
— Może tak, a może nie — odpowiedział, zerkając na nią z uśmieszkiem, który nie zwiastował niczego dobrego, bo przywodził na myśl początki ich relacji.
— Ty wiesz najlepiej.
Był przy tym tak pewny siebie, jakby przeszył ją na wylot i czytał jej myśli.
Nico
Nico nigdy nie uważał się za kogoś, kto waha się na rozdrożu. W jego świecie rzeczy albo były, albo ich nie było. Albo się bił, albo odpuszczał. Albo ktoś był mu bliski, albo kompletnie nieistotny. A jednak teraz tkwił w zawieszeniu, w którym nic nie było czarno-białe, a granice zdawały się rozmywać w sposób, który go irytował.
OdpowiedzUsuńZ Alex sprawa wydawała się prosta. Od dawna powtarzał sobie, że to nic takiego. Że ich związek był raczej wynikiem impulsu, chwili, w której zabrakło mu refleksji, niż głębokiego uczucia. Ale mimo wszystko, teraz, kiedy stał u progu nieuchronnego końca, nie potrafił odczuwać czystej ulgi. Gdzieś w środku czuł coś, co mogło być wyrzutami sumienia. Może nawet nie wobec niej samej, a wobec sposobu, w jaki wszystko się rozpadło. Zamiast podjąć jakąś konkretną decyzję, dryfował, pozwalał, by sytuacja sama się rozwiązała.
A przecież powinien to zakończyć już dawno temu.
Z biegiem czasu Alex stała się jednak częścią jego codzienności. Przyzwyczaił się do niej. Do wiadomości, które wysyłała mu bez względu na to, czy miał ochotę odpisać, do jej dłoni odruchowo zaciskającej się na jego ramieniu, jakby chciała mu przypominać, że jest obok. I choć od dłuższego czasu nie potrafił już powiedzieć, co tak naprawdę go przy niej trzyma, to mimo wszystko nie zrobił nic, żeby to zakończyć.
W obecności Sophii czuł mieszankę emocji, które nie do końca umiał nazwać. Z jednej strony pchało go do niej coś, czego nie rozumiał, a z drugiej – nie potrafił się pozbyć wrażenia, że nie powinien się w to zagłębiać.
To go drażniło.
Dlatego próbował wbić sobie do głowy, że to wszystko nic nie znaczy. Że nie powinien się przejmować ani tym, co było, ani tym, co miało dopiero nadejść.
Gdyby Sophia w tej chwili zapytała, co jest między nim a Alex, nie miałby na to jednoznacznej odpowiedzi. Nie wiedział. Nie wiedział, czy coś do niej czuje, nie wiedział, czy się rozstaną, czy po prostu przeczekają tę burzę i wrócą do tego, co było wcześniej. Nie wiedział, czy w ogóle chce, żeby wrócili. I czy jeśli Alex w końcu przestanie być tak wyrozumiała jak do tej pory, to cokolwiek jeszcze będzie go przy niej trzymało. Bo prawda była taka, że jej cierpliwość i lojalność trzymały to wszystko w ryzach. To ona się starała. Ona walczyła. On… był sobą i bawił sie tak, jakby miało nie być jutra.
— To nie tak. — Spojrzał na nią, próbując przetrawić to, co właśnie usłyszał.
— Powiedziałem jej tylko o tamtym wieczorze. O tym, kiedy do ciebie przyjechałem, kiedy poszliśmy do pizzerii. Powiedziałaś mi, że nie chcesz zgłaszać się do szpitala ani na policję, nie chcesz o tym mówić ani tym bardziej myśleć.
Mówił spokojnie, ale w jego głosie dało się wyczuć chłód. Nie podobało mu się to, że Alex poszła do Sophii i poruszyła ten temat. Że postawiła go w takim świetle, jakby sam nie stawiał się w gorszym.
Nie potrafił zrozumieć, co Alex próbowała osiągnąć, przekręcając fakty w taki sposób.
— Musiała pójść do Seleny zaraz po tym, jak się pokłóciliśmy. — Powiedział to bardziej do siebie niż do niej, układając w głowie kolejne elementy tej układanki. Przesunął dłonią po brodzie, a potem zaciśniętą pięścią oparł się o kierownicę.
— Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. — Uniósł brew i spojrzał na nią z tym ledwie zauważalnym uśmiechem, który jeszcze chwilę temu wywołał u niej taką reakcję.— Uśmiechnął się lekko, a w jego głosie pobrzmiewało coś niedefiniowalnego, coś, co sprawiało, że jego słowa mogły mieć podwójne znaczenie.
UsuńMimo że ich rozmowa daleka była od beztroskiej, mimo że między nimi wciąż unosiło się napięcie spowodowane przeszłością i nierozwiązanymi sprawami, nie potrafił się powstrzymać. Nie zamierzał tego tłumaczyć ani tym bardziej analizować, ale coś w nim kazało mu rzucać podobne komentarze, przyglądać się jej w ten sposób, czekać na jej reakcję.
Może było to po prostu przyzwyczajenie, a może coś więcej. Nie był pewien.
Znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, jak na to zareaguje. To, jak odwraca wzrok, jak zaciska palce na materiale swoich spodni albo jak przygryza lekko dolną wargę, próbując ukryć coś, co pewnie sama przed sobą nazywała irytacją. Ale on wiedział, że to nie tylko to.
Nicoo
Nie odwrócił głowy w jej stronę, ale czuł na sobie jej spojrzenie. Mógł się tylko domyślać, że próbowała z niego coś wyczytać – może coś, czego on sam jeszcze do końca nie rozumiał.
OdpowiedzUsuńSkręcił na boczną drogę, gdzie mniej samochodów rzucało na nich światła. Deszcz tłukł o dach, a w powietrzu unosił się zapach mokrego asfaltu.
W końcu zerknął na nią kątem oka. Wyglądała na zmęczoną. Może nawet bardziej niż on.
Nie chciał jej mieszać w głowie, ale prawda była taka, że przy niej to wszystko przychodziło mu naturalnie.
Był taki, jaki był – zaczepny, dwuznaczny, uwielbiał prowadzić gry słowne, w których każda wymiana zdań była jak subtelny taniec między bliskością a dystansem. Nie robił tego po to, by ją zranić czy wprowadzić w kłopoty, lecz dlatego, że to był jego sposób na wyrażanie sympatii, nawet jeśli nie potrafił tego nazwać.
Jego słowa płynęły swobodnie, bez zbędnego zastanawiania, jakby każda wypowiedź była odzwierciedleniem jego wewnętrznego stanu – lekko porywającego, z nutą ironii i tajemnicy. To był po prostu jego sposób bycia, który narodził się gdzieś głęboko, zanim jeszcze zrozumiał, czym jest uczucie.
Nico przejechał językiem po wewnętrznej stronie policzka, czując, jak coś w jego wnętrzu delikatnie się zaciska. Jej słowa były ciche, niemal zagłuszone przez uderzenia deszczu o dach samochodu, ale dotarły do niego bez problemu.
Nie baw się mną.
Jej słowa były ciche, ale miały w sobie ciężar, który nie pozwalał mu ich zignorować. Nie chodziło o gniew, ani o wyrzut, a raczej o cichą prośbę, w której było więcej emocji, niż pewnie sama chciała mu pokazać.
Zacisnął lekko dłonie na kierownicy i spojrzał przed siebie, obserwując, jak krople deszczu rozmazują światła mijanych latarni. Przez moment milczał, ważąc odpowiedź, ale nie było w nim irytacji czy zniecierpliwienia. Bardziej coś na kształt… żalu? Sam nie był pewien.
Westchnął cicho, nieznacznie potrząsając głową. Byłby hipokrytą, gdyby zaprzeczył. Wiedział, że lubił prowokować, igrać z nią, przeciągać granice, badać, jak daleko mogą się posunąć, zanim jedno z nich się zatrzyma.
– To nie jest zabawa, Soph – powiedział w końcu, a jego głos zabrzmiał ciszej, niż zamierzał. – Może ci się wydawać, że gram, ale nie jestem aż tak popieprzony, żeby robić to celowo.
– Myślałem, że oboje tego chcemy– przyznał w końcu, nie patrząc na nią, tylko na rozmazane światła latarni. Nie miał na myśli niczego złego. Ale nie oszukujmy się – byli cholernie daleko od czegoś normalnego.
Zacisnął dłoń na kierownicy i dopiero teraz zerknął na nią kątem oka. Była spięta, jakby chciała coś powiedzieć, ale powstrzymywała się w ostatniej chwili.
– Jeśli myślisz, że to nie miało dla mnie znaczenia, to się mylisz – dodał ciszej, niemal na granicy słyszalności.
Niech sobie myśli, co chce. Nie zamierzał niczego udowadniać. Nie miał zamiaru jej przekonywać, że było inaczej, niż sobie wmawiała. Ale jeśli naprawdę sądziła, że to była wyłącznie jego gra, to chyba nigdy tak naprawdę nie rozumiała ich dynamiki.
Nico zacisnął usta, przez chwilę skupiając się na drodze przed sobą. Wiedział, że nie przekona jej jednym zdaniem. Wiedział też, że Sophia ma w sobie tendencję do analizowania wszystkiego do granic możliwości – i do szukania ukrytych znaczeń tam, gdzie ich nie było.
– Cokolwiek myślisz, że robię… – Urwał na moment, szukając właściwych słów. – Nigdy nie traktowałem cię jak zabawki, Sophia.
Dopiero teraz zerknął w jej stronę. Jej twarz była napięta, ale oczy zdradzały coś więcej – coś, co przypominało walkę. Jakby nie do końca wierzyła w jego słowa, ale jednocześnie chciała wierzyć.
– Jeśli sprawiłem, że tak się poczułaś, to nie było moim zamiarem – dodał ciszej.
Nawet jeśli teraz chciała odciąć się od tego wszystkiego, zaprzeczyć, że kiedykolwiek w to weszła, nie zamierzał jej na to pozwolić. Nie był jedyną osobą w tej historii, która prowokowała, testowała granice i podsycała napięcie między nimi. Nie był jedynym, który w tym uczestniczył.
UsuńNico westchnął cicho, wracając myślami do tamtej nocy. Zacisnął mocniej palce na kierownicy, jakby to mogło pomóc zapanować nad irytacją, która wracała do niego za każdym razem, gdy o tym myślał.
– Wtedy na imprezie… – zaczął, po czym urwał na chwilę. Nie był typem człowieka, który chętnie analizował swoje reakcje, ale nie mógł udawać, że nic się nie stało. – Byłem wkurzony. A potem jeszcze Selena postanowiła ustawić mnie do pionu.
Przejechał dłonią po twarzy, jakby chciał zetrzeć z siebie napięcie.
– Moja reakcja… Może była przesadzona. – To przyznanie się do tego nie przyszło mu łatwo.
Spojrzał na nią kątem oka. Była skupiona, ale nie przerwała mu, co było rzadkością.
– Nie wiem, czego się po mnie spodziewałaś. Fabian zrobił, co zrobił, Selena miała swoje trzy grosze do dodania, a ja po prostu… Wybuchłem.
Nie zamierzał się usprawiedliwiać. Nie chodziło nawet o same konsekwencje. Bardziej o to, że Sophia najwyraźniej myślała, że to była jakaś z góry zaplanowana gra. A to bolało najbardziej, bo jeśli coś w tej relacji było prawdziwe, to właśnie te momenty, gdy działał impulsywnie – kierowany emocjami, które może i powinien był tłumić, ale które zawsze wyrywały się na powierzchnię, zwłaszcza gdy chodziło o nią.
Nico
Nico zacisnął usta, wpatrując się w drogę przed sobą. Czuł na sobie jej spojrzenie, przenikliwe i wymagające, ale nie odwzajemnił go od razu. Bo tak było łatwiej. Tak było bezpieczniej.
OdpowiedzUsuńSophia zawsze wiedziała, gdzie uderzyć. Jakie pytania zadać, żeby wbiły się pod skórę i zostawiły ślady, których nie dało się tak po prostu zignorować.
Zaczął bębnić palcami o kierownicę.
– Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz – rzucił w końcu, świadomie unikając odpowiedzi. – Naprawdę chcesz to rozkładać na czynniki pierwsze?
Jej milczenie było wystarczającą odpowiedzią. Oczywiście, że chciała.
Przełknął ślinę, a potem parsknął cicho pod nosem, jakby chciał obrócić to wszystko w żart. Może jeszcze parę miesięcy temu udałoby mu się nią zmanipulować, sprawić, że temat by się rozmył, ale teraz? Sophia nie była już tą samą dziewczyną.
– Nie byłaś dla mnie tylko koleżanką.
Rzucił jej krótkie spojrzenie, badając reakcję.
– Może było w tym coś więcej – dodał powoli, jakby sam dopiero to do siebie dopuszczał. – Może gdybym nie miał dziewczyny, nie wyglądałoby to tak, jak wyglądało…
Oparł łokieć o drzwi, palcami potarł kącik ust.
– Ale jest, jak jest.
Był mistrzem w wymijających odpowiedziach. W budowaniu niedopowiedzeń, które zostawiały więcej pytań niż odpowiedzi. To dawało mu kontrolę nad sytuacją. Ale teraz, patrząc na Soph, zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem tej kontroli już dawno nie stracił.
Nico przez chwilę milczał, trzymając dłoń na skrzyni biegów, jakby właśnie to wymagało od niego największego skupienia. Sophia nie spuszczała z niego wzroku, czekając na odpowiedź, ale on grał na czas. Nie bez powodu.
Nie miał dobrych odpowiedzi.
Nie miał nawet złych.
Miał tylko te, które prowadziły donikąd.
W końcu westchnął cicho, jakby przyznawał, że i tak nie wykręci się od tej rozmowy.
– Może tak to odebrałaś – rzucił, zerkając na nią przelotnie, – że to nie miało dla mnie znaczenia. Zwłaszcza po naszej rozmowie z Seleną.
Słowa zawisły między nimi jak ostrze gotowe do cięcia. Mógłby to tak zostawić. Zostawić ją z tym, co powiedział, a potem w milczeniu wrócić do jazdy, dać deszczowi i rytmicznemu stukotowi wycieraczek zagłuszyć wszystko inne. Ale nie zrobił tego.
Nie zaprzeczył. Nie potwierdził.
Nie dał jej żadnej konkretnej odpowiedzi, bo nie chciał dawać. Bo nie mógł. Bo nie wiedział.
Z Alex też nie było prosto. Po tym, jak zostawił ją samą, wiedział, że ten moment prędzej czy później wróci do niego jak bumerang. Tyle że na razie tego nie czuł. Nie czuł potrzeby, by od razu tam wracać, tłumaczyć się, naprawiać.
A to mówiło o wiele więcej niż chciałby przyznać.
Jednak nie mógł też pozwolić, by Sophia sądziła, że miała dla niego jakieś szczególne znaczenie. Bo jeśli by to powiedział – jeśli by się do tego przyznał – to co wtedy?
Zacisnął palce mocniej na kierownicy.
– Może nie powinienem był tego robić, tak postępować z tobą, z Alex… – dodał w końcu, ważąc każde słowo. – Ale ty też nie powinnaś była mi na to pozwalać, wiedziałaś... — poprawił się — wiesz jak na mnie działasz, że nie umiem powiedzieć „nie”.
Zawsze grał wymijająco.
Zawsze zostawiał ludzi z więcej niż jedną interpretacją. Bo to dawało mu przewagę. A przewagi nie zamierzał tracić. Nie teraz. Nie z nią.
Nico przez dłuższą chwilę nie odpowiadał, jedynie wpatrywał się w drogę przed sobą, jakby nagle wymagała od niego całej uwagi. Ale to nie droga była problemem.
OdpowiedzUsuńTo pytanie.
To jej spojrzenie, które czuł na sobie, jakby chciała zajrzeć mu prosto do głowy i wyciągnąć z niej prawdę, której on sam nie potrafiłby nazwać.
– Wiesz, że mógłbym powiedzieć dokładnie to, co chcesz usłyszeć – powiedział w końcu, a w jego głosie pobrzmiewała nuta tego samego zaczepnego tonu, który tyle razy już między nimi padał. Nie odwrócił do niej głowy, ale wiedział, że ją to wytrąci z równowagi. Nie mogła nie zareagować.
– Ale wtedy musiałabyś się zastanowić, czy to prawda, czy tylko coś, co dobrze brzmi.
To była gra.
Nie powinna w nią grać.
Ale grali.
Za każdym razem, kiedy byli w jednym pomieszczeniu, kiedy rzucali sobie ukradkowe spojrzenia, kiedy jej dłoń nieco za długo zostawała na jego ramieniu, a jego palce niby przypadkiem sunęły po jej nadgarstku.
Nie chciał mówić wprost.
Nie chciał jej zostawiać z odpowiedzią, która mogłaby coś zmienić.
Nie mógł dać jej czegoś, co wymagałoby od niego decyzji.
Więc zostawił ją z tym: z domysłami, niedopowiedzeniami, z podświadomym przekonaniem, że była dla niego kimś więcej – ale nie na tyle, by dla niej rzucił wszystko inne.
To był balans.
I Nico miał w tym doświadczenie.
Sophia przez dłuższą chwilę milczała. Wpatrywała się w niego spod przymkniętych powiek, jakby próbowała rozgryźć, co siedzi mu w głowie, jakby szukała jakiejś szczeliny, przez którą mogłaby zajrzeć głębiej. Ale Nico był w tym dobry. W unikach, w balansowaniu na granicy, w dawaniu jej dokładnie tyle, by nie mogła przestać się zastanawiać, a jednocześnie nigdy nie dostała jasnej odpowiedzi.
– A może już powiedziałem – odparł. Zerknął na nią, kątem oka, ale wystarczyło, by dostrzegł, jak zaciągnęła powietrze, jak zmarszczyła lekko brwi.
I znowu.
Gra.
On prowadził, ona próbowała dotrzymać kroku.
Znowu bez zasad.
Mógłby jej powiedzieć. Mógłby przyznać, że tamtej nocy, w Aspen, kiedy leżał obok Alex, jego myśli krążyły obok Sophii. Mógłby powiedzieć, że gdyby nie Fabian, z tamtej imprezy u Evana wymknęliby razem.
Mógłby powiedzieć, że kiedy następnego dnia Sophia wróciła do siebie, kiedy przez całą dobę nie odezwała się ani słowem, to jego ręka bezwiednie sięgała po telefon.
Mógłby powiedzieć, że nie jest mu obojętna.
Ale gdyby to zrobił, musiałby wybrać.
A Nico nie był gotowy, żeby wybierać.
Patrzyła na niego tak, jakby szukała w jego twarzy czegoś, czego nie powiedział na głos.
Ale to on był lepszy w ukrywaniu.
– Prawda jest taka – powiedział w końcu, zerkając na nią, zanim z powrotem skupił wzrok na drodze – że niektórych rzeczy lepiej nie mówić na głos.
I to była jego odpowiedź.
Nie zaprzeczył.
Nie potwierdził.
Zostawił ją z tym, w tej samej zawieszonej przestrzeni, w której tkwili od miesięcy.
Znał ją. Wiedział, że chciała konkretów. Ale konkret oznaczał decyzję, a on wciąż nie był gotów jej podjąć.
Zerknął na nią.Przygryzła wargę, jakby próbowała się przed czymś powstrzymać, może przed kolejnym pytaniem.
Zatrzymał się pod jej apartamentowcem. Przez moment siedział bez ruchu, z dłonią na skrzyni biegów, patrząc przed siebie na rozmazane przez deszcz światła latarni. Czuł napięcie w barkach, jakby cała ta rozmowa zostawiła po sobie ciężar, którego nie umiał strząsnąć.
Mógłby po prostu powiedzieć jej dobranoc, poczekać, aż wyjdzie z auta, i odjechać. Tak byłoby najłatwiej. Ale jego dłoń zamiast sięgnąć do kierunkowskazów, by zawrócić, opadła na kierownicę, palce lekko zacisnęły się na skórzanej powierzchni.
Może po prostu nie chciał, żeby to był koniec. A może był zwyczajnym egoistą.
Nico
Drzwi zatrzasnęły się z cichym, ale stanowczym dźwiękiem, a Nico niemal odruchowo sięgnął do klamki, jakby miał zamiar wyjść za nią. Prawie to zrobił. Prawie. Bo w ostatniej chwili się zatrzymał. Jej słowa uderzyły go nagle, odbijając się echem w jego głowie: “Nie baw się mną.”
OdpowiedzUsuńZacisnął palce na kierownicy, a szczęka napięła się lekko, gdy patrzył, jak Sophia oddala się szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie. Powinien był się tego spodziewać. Może nawet na to zasługiwał. Mimo to i tak miał cholerną ochotę za nią pójść. Dogonić ją, złapać za nadgarstek i zmusić, żeby spojrzała mu w oczy. Żeby nie zamykała tej rozmowy w taki sposób, nie uciekała. Ale co by to zmieniło?
Westchnął ciężko i odchylił głowę do tyłu, opierając ją o zagłówek. Powoli wypuścił powietrze przez nos, próbując uspokoić ten dziwny niepokój, który rozlał się w nim od środka. Nienawidził tego uczucia – tego momentu, kiedy czuł, że traci nad czymś kontrolę, a teraz tracił ją nad nią.
A może już dawno ją stracił?
Nico sięgnął po kluczyk i przekręcił go w stacyjce, a silnik zareagował cichym pomrukiem. Przez chwilę jeszcze siedział bez ruchu, patrząc przed siebie na deszcz rozmazujący światła latarni na szybie. Mętlik w głowie nie pozwalał mu zebrać myśli w logiczną całość. W końcu wrzucił bieg i ruszył. Nie miał konkretnego celu, po prostu chciał się stamtąd oddalić.
To, co działo się w jego głowie, nie miało sensu. Zawsze wiedział, czego chce – a teraz? Teraz miał wrażenie, jakby każda podjęta decyzja prowadziła go w ślepą uliczkę.
Nie poznawał samego siebie.
To nie był on. Nie powinien się tak czuć. Nie powinien czuć… czegokolwiek. A jednak czuł. I właśnie to najbardziej go wkurwiało.
Alex siedziała na kanapie, wpatrując się w ekran telefonu. Po raz kolejny przewinęła nagranie, choć znała już każdy kadr, każdą sekundę wymiany zdań między Fabianem a Nico. Widziała w jego oczach wściekłość, słyszała w głosie napięcie. Analizowała każde słowo, każdą reakcję, starając się znaleźć w tym jakikolwiek sens, cokolwiek, co mogłoby jej powiedzieć, że to, co zaczynała rozumieć, było tylko błędnym założeniem.
Ale nie było.
Przez ostatnie dni zbyt wiele razy rozważała swoją sytuację, swoje miejsce w tym wszystkim. Myślała o Nico, o tym, kim dla siebie byli i jak wyglądała ich relacja.
Walczyła. Starała się. Robiła wszystko, co mogła, żeby było dobrze. A mimo to wciąż czuła się tak, jakby stała w cieniu.
Cieniu Sophii.
Bo niezależnie od tego, ile dawała z siebie, ile cierpliwości w to wkładała, ile razy mówiła sobie, że to tylko kwestia czasu – Sophia wciąż tam była. Jak niewidzialna siła, jak echo przeszłości, jak coś, od czego nie dało się uwolnić. I zaczynało do niej docierać, że może nigdy się nie uwolni. Bo może po prostu… Nico nigdy nie chciał się uwolnić.
Na drugiej szali był Evan.
To on, a nie Nico, był teraz obok. On, a nie Nico, okazał jej wsparcie, kiedy cała sytuacja zaczęła ją przytłaczać. I to on, choć subtelnie, dawał jej do zrozumienia, że widzi w niej coś więcej. Obsypywał ją komplementami, patrzył na nią w sposób, w jaki Nico już od dawna nie patrzył. Nie próbował ukryć swojego zainteresowania, nie bawił się w niedopowiedzenia i skomplikowane gierki.
A Alex? Alex to widziała.
Kiedyś była tą dziewczyną, która kręciła się po imprezach w grupie koleżanek, a ludzie – zwłaszcza faceci – traktowali ją jak anonimową postać w tle. Kolejną laskę, która przyszła poszukać uwagi. Ale wtedy tej uwagi nikt jej nie poświęcał. Teraz było inaczej.
Związek z Nico otworzył przed nią wiele drzwi. Jej nazwisko zaczęło coś znaczyć. Jej konto na social mediach urosło do niebotycznych rozmiarów. Ludzie zaczęli się nią interesować. Była zapraszana na eventy, do ekskluzywnych miejsc, o których kiedyś mogła tylko marzyć. I co najważniejsze – teraz przyciągała uwagę mężczyzn, których nigdy wcześniej nie miałaby okazji poznać.
Mężczyzn takich jak Evan.
Ludzi, którzy odnieśli sukces, którzy prowadzili życie, jakiego zawsze pragnęła. Życie, które mogła mieć – jeśli tylko odważyłaby się po nie sięgnąć.
Świat nie kończył się na Nico.
Świat się na Nico zaczynał.
Po długim namyśle, po wielu godzinach analizowania wszystkiego – zgodziła się spotkać z Evanem. Zgodziła się na randkę, choć nawet przed sobą samą nie nazwała tego w ten sposób. To miało być tylko spotkanie. Tylko niewinna kolacja. Tylko rozmowa.
UsuńAle wiedziała, że to kłamstwo.
Nie mogła ignorować tego, jak Evan na nią patrzył. Jak pochylał się w jej stronę, jak z łatwością sypał komplementami, jak jego spojrzenie przesuwało się po jej ciele. I nie mogła ignorować tego, co czuła.
Ekscytację.
Podniecenie.
Nie dlatego, że to był Evan. Nie dlatego, że był przystojny, charyzmatyczny i obracał się w świecie, do którego zawsze chciała należeć.
Ale dlatego, że jej życie w końcu zaczynało wyglądać tak, jak sobie wymarzyła.
I to właśnie ją nakręcało.
Bo teraz to ona trzymała karty w ręku. To ona decydowała, co będzie dalej. I po raz pierwszy od dawna to ona czuła, że ma przewagę.
Alex wiedziała, że Nico prędzej czy później pójdzie do Sophii. Dlatego zależało jej na tym, żeby wiedziała, że zrobił to, bo ona do niego odeszła, bo wybrała innego. A nie dlatego, że Nico tak zdecydował.
Evan nie miał żadnych oporów.
Cała ta sytuacja była dla niego jak wygrany los na loterii – okazja, którą zamierzał wykorzystać do samego końca. Od zawsze zazdrościł Nico. Nie tylko jego umiejętności w ringu, nie tylko pozycji, jaką zajmował w ich środowisku, ale też tego, że gdziekolwiek się pojawił, zawsze przyciągał uwagę. Evan nigdy nie był w centrum. Zawsze stał gdzieś obok, w cieniu, i choć miał swoje sukcesy, to nigdy nie był kimś, kto skupiał na sobie całą scenę.
Ale teraz?
Teraz mógł mu coś odebrać.
Alex.
Była piękna, była pożądana, była dziewczyną Nico… jeszcze.
Evan wiedział, że to jego szansa – i nie zamierzał jej zmarnować. Dlatego zabrał ją na kolację, do ekskluzywnej restauracji, gdzie wino lało się strumieniami, a obsługa traktowała ich jak VIP-ów. Flirtował bez żadnych zahamowań, dotykał jej dłoni, gdy podawał kieliszek, uśmiechał się, jakby już wygrał. A potem?
Potem zabrał ją do jednego z najlepszych klubów w mieście.
Tam, gdzie nie było miejsca na niewinne spojrzenia czy przypadkowe muśnięcia dłoni. Tam, gdzie głośna muzyka, pulsujące światła i alkohol sprawiały, że granice się zacierały, a zasady – przestawały mieć znaczenie.
Evan czuł podniecenie. Czuł się, jakby wygrał.
Siedział z Alex w ustronnej loży, odgrodzonej od głównej części klubu. Muzyka pulsowała wokół nich, światła migotały w rytm basów, a on pochylał się nad nią, szepcząc coś prosto do jej ucha. Cokolwiek powiedział, musiało trafić w punkt, bo Alex odchyliła głowę do tyłu i wybuchnęła śmiechem. Jej ręka spoczywała na jego udzie, zupełnie jakby to było naturalne.
Evan nie tracił czasu.
Jego dłoń, do tej pory oparta o sofę tuż za jej plecami, zsunęła się niżej, muskając materiał jej sukienki, aż w końcu spoczęła na jej plecach.
Nie odsunęła się. Nie powiedziała, żeby przestał.
Tylko spojrzała na niego spod rzęs, lekko mrużąc oczy, jakby chciała ocenić, jak daleko pozwoli mu się posunąć.
Evan czuł narastającą ekscytację.
A potem zobaczył Nico.
Stał kilka metrów od nich, w tłumie ludzi, ale mimo przyciemnionych świateł i szalejących laserów Evan nie miał wątpliwości. Znał tę sylwetkę, ten sposób poruszania się, ten chłodny, oceniający wzrok.
Nico ich widział. Już nie musiał podejmować decyzji. Decyzja podjęła się sama.
Alex zobaczyła go w tej samej chwili, co Evan.
Serce przyspieszyło jej rytm, ale to nie było zdenerwowanie. Nie, to było coś znacznie przyjemniejszego—czysta, dzika satysfakcja.
Nico stał w tłumie, nieruchomy, a jego spojrzenie wbijało się w nią jak ostrze. Widziała napięcie na jego twarzy, zaciśniętą szczękę, dłoń odruchowo ściskającą szklankę. Wiedziała, co sobie myśli. W końcu to ona zawsze była tą lojalną, wyrozumiałą, tą, która czekała. A teraz role się odwróciły.
Wstała powoli, przeciągając moment, w którym Nico musiał patrzeć, jak opuszcza lożę z Evanem. Wiedziała, że to go piecze. Że uderza w jego ego.
UsuńZatrzymała się przed nim, z rozbawieniem przyglądając się jego twarzy. Zmrużyła lekko oczy, a na jej ustach zatańczył lekki, drwiący uśmiech.
— Chyba nie myślałeś, że będę na ciebie biernie czekać? — zapytała lekko, ale jej głos był podszyty ostrą nutą. Przechyliła głowę, jakby naprawdę zastanawiała się nad tym, jak bardzo Nico mógł być naiwny. — Patrzeć, jak po kryjomu bzykasz się Sophią?
Widziała, jak jego brew drgnęła, ale nie odpowiedział od razu.
— No co? — Uniosła brew. — Nie podoba ci się, że w końcu zrozumiałam, jaką rolę miałam w tej twojej grze?
Przesunęła wzrok na szklankę w jego dłoni, a potem z powrotem na jego oczy. Czekała na reakcję. Na cokolwiek, co potwierdzi jej teorię.
Że wcale nie był taki niewzruszony, na jakiego chciał wyglądać.
Alex nie zamierzała się zatrzymywać. Zbyt długo była tą, która milczała. Zbyt długo tłumiła w sobie wszystko, co chciała mu powiedzieć.
— Zaskoczony? — Uniosła brew, a jej usta wykrzywiły się w triumfalnym uśmiechu. — Bo chyba nie sądziłeś, że będę siedzieć w domu i modlić się, żebyś w końcu przestał za nią biegać?
Zrobiła krok bliżej, celowo naruszając jego przestrzeń. Chciała, żeby czuł jej obecność, chciała zobaczyć, jak zareaguje, kiedy będzie tak blisko. Oparła dłoń na jego klatce piersiowej, nie jako czuły gest, a jako niemal kpinę.
— No co jest, Nico? — rzuciła chłodno, z kpiną w głosie. — Nie cieszysz się? Przecież w końcu masz to, czego tak bardzo chciałeś.
Uniosła brew, rozkoszując się jego miną. Oczekiwała wściekłości. Oczekiwała, że coś w nim pęknie.
— Nie musisz już się kryć, kombinować, wymyślać durnych wymówek. Możesz ją brać, gdzie chcesz, kiedy chcesz. Może nawet ci pogratulować?
Zaśmiała się, ale było w tym więcej jadu niż rozbawienia.
— Ja już swoje ugrałam — dodała, ostentacyjnie poprawiając włosy. — A ty? No cóż… Teraz masz wolną drogę. Możesz ją w końcu dymać oficjalnie.
Zrobiła krok w tył, gotowa go zostawić, ale jeszcze raz spojrzała mu prosto w oczy.
— Witaj w moim świecie, Nico. Może w końcu się dowiesz, jak to jest być po tej drugiej stronie.
Alex przekrzywiła głowę, a na jej twarzy zatańczył złośliwy uśmiech. Przyglądała się mu z czystą satysfakcją, delektując się każdą sekundą tej rozmowy.
To było ostatnie spotkanie z Alex. Nie padły już żadne słowa, nie było kolejnych wymian zdań. Odwróciła się i po prostu odeszła, zostawiając go tam — z tym gorzkim posmakiem porażki i niechcianą pustką, której nie potrafił nazwać.
OdpowiedzUsuńNie wiedział do końca, jak się z tym czuje. To on powinien być tym, który kończy sprawy i decyduje, kiedy zamknąć drzwi. To Alex miała zostać w tyle, czekać, aż zdecyduje się wrócić albo nie. A jednak odwróciła role. Odebrała mu kontrolę. Zraniła jego ego. Upokorzyła go, i to publicznie.
Co więcej, Alex nie tylko go zostawiła, ale wślizgnęła się w jego grupę znajomych przez Evana. Problem polegał na tym, że Nico nie był człowiekiem, który potrafił dzielić przestrzeń z kimś, kto tak otwarcie wbijał mu nóż w plecy. Naturalną koleją rzeczy było więc to, że zmienił otoczenie. Zaczął obracać się w innym towarzystwie, zrywał kolejne nici łączące go z przeszłością.
Nie widywał się z Sophią. Nie dzwonił, nie pisał. Nie próbował szukać pretekstu, żeby przypadkiem się na nią natknąć. Po prostu odciął ten temat, tak jak zrobił to z Alex i całą resztą. A jednak, choć nie robił nic, żeby ją zobaczyć, ona wciąż pojawiała się w jego świadomości. Nie był w stanie całkowicie wyrzucić jej z głowy, choć próbował. Próbował wmówić sobie, że to naturalne, że to kwestia czasu, aż przestanie o niej myśleć, a ten rozdział zamknie się sam.
Jedyne informacje, jakie do niego docierały, pochodziły z jej Insta Stories. Nie śledził jej. Oczywiście, że nie. A mimo to co jakiś czas coś wpadało mu w oczy. Ktoś repostował jej zdjęcie, ktoś inny oznaczał ją w relacji. Czasem widział urywki—plaża, drink na jakimś tarasie, ujęcie jej nóg w szpilkach, kiedy szła gdzieś nocą. Śmiała się na krótkich nagraniach, rozmawiała z kimś poza kadrem, wyglądała na beztroską.
Nie analizował tych obrazów. Przewijał dalej. Nie zastanawiał się, z kim była, dlaczego tak promiennie się uśmiechała, czy przypadkiem nie śmiała się z czegoś, co powiedział jej ktoś inny, tak jak kiedyś śmiała się z jego słów. Nie zadawał sobie tych pytań, bo nie pozwalał sobie na to. Nie rozkładał tego, co między nimi zaszło, na czynniki pierwsze. Nie analizował słów, spojrzeń, decyzji. Nie myślał o tym, czy mógł coś zrobić inaczej. Nie pozwalał sobie na to. Postawił tam kropkę.
Uparty był zawsze. Jeśli coś miało go wkurzyć, to tylko on sam. Całe swoje skupienie skierował na sport. Na treningi, na kolejne walki. Na coś, co dawało mu konkretny cel i pozwalało zająć myśli. Nie interesowało go już, kto kogo spotkał, kto z kim wyszedł do klubu, kto wrzucił jakie zdjęcie na Instagram. W świecie, który sam sobie stworzył, istniało tylko jedno – ring.
A na ringu nie miał sobie równych.
Złość, która tliła się gdzieś pod powierzchnią, nadawała jego ruchom dodatkową moc. Sprawiała, że ciosy były celniejsze, a reakcje szybsze. Każdy sparing był okazją do rozładowania tego, co w nim siedziało. A siedziało wiele. Im więcej trenował, tym bardziej czuł, że nie ma na niego mocnych. Że jest nietykalny.
Zaczął wygrywać. Jeszcze częściej, jeszcze efektowniej. Rywale padali jeden po drugim. Czasem nawet nie wiedział, z kim walczy. Wychodził na ring i po prostu robił swoje, bo to był jedyny moment, kiedy myśli przestawały krążyć wokół spraw, na które nie miał wpływu.
Nico nie zastanawiał się nad tym, czy była to zdrowa strategia. Nie miał czasu na takie rozważania. Wygrywał, szedł do przodu. I to było wszystko, co się liczyło.
O tym, że Sophia wróciła, dowiedział się przypadkiem. Nie szukał tej informacji, nie sprawdzał jej profilu, nie wypytywał. A jednak i tak do niego dotarła. Usłyszał to w rozmowie znajomych, którzy wybierali się na imprezę z okazji jej urodzin. Było to rzucone mimochodem, jakby było oczywiste, że Nico o tym wie. Jakby to nie miało dla niego żadnego znaczenia.
A powinno?
Nie odezwał się, nie skomentował. Po prostu przyjął to do wiadomości. Ale coś się w nim wtedy poruszyło.
Nie miał w planach tam iść. A przynajmniej nie wtedy, gdy po raz pierwszy usłyszał o tej imprezie. A jednak stał teraz przed wejściem, trzymając w jednej ręce prezent, a w drugiej bukiet kwiatów. Nie miał oficjalnego zaproszenia, ale to nigdy nie było dla niego przeszkodą. Poza tym—był Nico. Wchodził tam, gdzie chciał, robił, co chciał. A przynajmniej zawsze tak było.
UsuńNie zastanawiał się nad tym długo, po prostu działał instynktownie. Może to był błąd.
Wszedł do środka, rozejrzał się. Muzyka pulsowała w głośnikach, a tłum gości rozlał się po sali, zajęty rozmowami, drinkami i zabawą. Szybko ją dostrzegł. Zatrzymał się więc nieco z boku i patrzył.
Sophia tańczyła. Z kimś. Z jakimś gościem, którego kojarzył, gdzieś już widział. Ich ciała poruszały się w rytmie muzyki, a jej twarz rozpromieniał szczery, radosny uśmiech. Nie wymuszony, nie grzeczny—taki, którego nie widział od dawna. I z całą pewnością nie taki, jakim obdarzała Fabiana.
Nie umiał określić, co poczuł.
Jego palce zacisnęły się mocniej na bukiecie, a potem równie szybko rozluźniły, kiedy jego dłoń opadła w dół. Stał tam, patrząc na nią, z niejednoznacznym wyrazem twarzy. Nie podszedł, nie ruszył się nawet o krok, tylko obserwował.
Chciał odejść. Po prostu zostawić prezent gdzieś na boku i zniknąć. Właśnie miał to zrobić, właśnie się do tego przymierzał, kiedy jej spojrzenie nagle zatrzymało się na nim.
I wtedy było już za późno na dyskretne wyjście.
N.
Nico nie odwrócił wzroku.
OdpowiedzUsuńPatrzył, jak Sophia mówi coś na ucho temu kolesiowi, jak jej usta muskają jego policzek w niemal niedbałym geście, zanim odwraca się na pięcie i rusza w jego stronę.
Zacisnął mocniej szczękę, palce lewej dłoni ścisnęły opakowanie prezentu, który miał jej wręczyć, ale teraz wydawał mu się idiotyczny. W prawej wciąż trzymał kwiaty, które równie dobrze mógł teraz wrzucić do śmieci.
Szła do niego pewnym krokiem. Prosto, bez chwili zawahania.
Nie wiedział jeszcze, co powie.
Nie wiedział nawet, co sam chce usłyszeć.
Nico uniósł brwi, słysząc jej słowa, ale nie pozwolił, by cokolwiek więcej odbiło się na jego twarzy. W środku poczuł znajome ukłucie—coś między irytacją a dziwnym rozbawieniem. Naprawdę myślała, że będzie stał tutaj i tłumaczył się, dlaczego przyszedł? Że przeprosi za to, że w ogóle się pojawił? Że się zawaha i odwróci na pięcie?
Nie.
Zamiast tego wrzucił na siebie jedną ze swoich najlepszych masek—tę, w której był najbardziej nieznośny. Luzaka. Faceta, którego nic nie rusza. Który przychodzi i odchodzi, kiedy ma na to ochotę, a świat ma się do tego dostosować.
— Nie wiedziałem, że potrzebuję zaproszenia.
Jego głos był lekki, niemal żartobliwy. Jakby to, co powiedziała, było kompletnym absurdem, czymś, co nie zasługiwało na głębszą analizę. Jakby nie wyczuwał w jej postawie tej sztywności, tej obronnej pozycji, tych skrzyżowanych ramion i chłodnego spojrzenia, które przeszywało go na wskroś.
Uśmiechnął się. Nonszalancko. Beztrosko. Właśnie tak, jak potrafił najlepiej—jakby to całe napięcie między nimi nie istniało. Jakby wszystko, co było wcześniej, nagle przestało mieć znaczenie.
— Przyszedłem złożyć ci życzenia.
Nie dodał nic więcej. Nie musiał. Nie zamierzał ułatwiać jej tego, nie zamierzał rozkładać tej sytuacji na czynniki pierwsze. Nie po to tu był. Przynajmniej tak sobie wmawiał.
A jednak, mimo tej pozornej swobody, mimo tej maski, którą tak starannie nakładał, coś w nim drgnęło, kiedy stanęła tak blisko, patrząc na niego z chłodnym dystansem. Przez chwilę w jego głowie pojawiła się myśl, że może faktycznie nie powinien był tu przychodzić. Że to był błąd.
Ale wtedy przypomniał sobie, dlaczego tu jest. Zrobił krok w jej stronę i wyciągnął do niej ręce.
W jednej trzymał bukiet—świeży, starannie dobrany, nie kupiony na szybko, nie wzięty z pierwszej lepszej kwiaciarni. W drugiej prezentową torbę wielkości.
— I dać ci prezent. Wszystkiego najlepszego Soph…
Nie odrywał od niej wzroku. Czekał. Na jakąkolwiek reakcję. Na cokolwiek, co mogłoby zdradzić, co tak naprawdę myśli. Co czuje.
Zazwyczaj nie miał problemu z odgrywaniem ról, ale teraz… teraz czuł, że powinien zrobić coś więcej. Może to, jak na niego patrzyła—z dystansem, z tą chłodną rezerwą, która nie przypominała dawnej Sophii—sprawiło, że coś w nim się poruszyło. Może to przez to ukłucie w klatce piersiowej, którego nie potrafił do końca zignorować.
Westchnął cicho, a jego beztroski uśmiech lekko przygasł. Nadal patrzył na nią uważnie, ale tym razem w jego spojrzeniu było coś innego—coś prawdziwszego, mniej wyrachowanego.
— I chciałem cię przeprosić.
Jego głos był spokojniejszy, nie tak żartobliwy jak wcześniej.
— Za to, że zachowywałem się jak dupek.
Słowa padły naturalnie, bez wymuszonej skruchy, ale i bez nonszalancji. Nie zamierzał użalać się nad sobą ani robić z tego wielkiego spektaklu. Po prostu stwierdził fakt.
— Mam nadzieję, że możemy… że jeszcze możemy wrócić do bycia przyjaciółmi.
Przyjaźń. To było bezpieczne słowo. Nie budziło oczekiwań, nie wywoływało presji. Nie stawiało sprawy na ostrzu noża.
A jednak, gdy to powiedział, poczuł coś dziwnego. Jakby mówił o czymś, co nigdy nie miało prawa istnieć. Mimo to czekał. Czekał na jej reakcję. Na to, czy w ogóle mu uwierzy.
Nico
Nico obserwował ją uważnie, szukając w jej twarzy czegoś, czegokolwiek, co mogłoby zdradzić, że jego obecność wciąż na nią działa. Ale Sophia była spokojna. Zbyt spokojna. Nie było w niej irytacji, nie było zaciekawienia, nie było nawet tej cichej wojny, którą jeszcze niedawno prowadzili. Tylko uprzejmość. Tylko dystans. To nie powinno go dotknąć, ale w jakiś sposób dotknęło.
OdpowiedzUsuńKiedy odebrała od niego kwiaty, jej palce musnęły jego dłoń, zupełnie przypadkowo, a on przytrzymał ją o sekundę za długo, nim pozwolił, by zabrała bukiet. Przez chwilę patrzył, jak zanurza się w ich zapachu, a potem wraca spojrzeniem do niego. Te oczy, które kiedyś rozświetlały się na jego widok, teraz były spokojne. Niewzruszone.
Uśmiechnął się lekko, choć nie był pewien, czy bardziej do niej, czy do własnych myśli.
— Nie musiałem, ale chciałem.
Jego głos był cichy, ale pewny.
Nie było w tym żadnej gierki, żadnej ukrytej intencji. Nie teraz. Po prostu stwierdzał fakt.
Przesunął dłonią po karku, odruchowo, jakby chciał rozładować napięcie, którego nie powinien czuć. A jednak czuł. Nie wiedział, czy bardziej drażni go jej obojętność, czy to, że tak dobrze mu wychodziło udawanie, że nic się nie dzieje.
— Poza tym — dodał, wzruszając ramionami z rozbrajającą lekkością — to tylko kwiaty i… mały upominek, Soph. Nie dramat.
Znów ten uśmiech, ten luźny ton. Maski, które znał najlepiej. Ale czy naprawdę miały jeszcze znaczenie, skoro ona już nie grała w tę samą grę?
Słowa Sophii wbiły się w niego mocniej, niż powinny. Wiedział, że to możliwe, wiedział, że mógł się tego spodziewać. A jednak gdzieś w środku, w tej części siebie, której nie chciał przyznać racji, liczył na coś innego. Na jakąś szansę, na jakąś nitkę, po której mógłby się wspiąć i wrócić tam, gdzie wszystko było prostsze.
Ale nie było powrotu.
Nie wiedział, dlaczego to bolało. Może dlatego, że w tej ich skomplikowanej grze to on zawsze miał przewagę. To on decydował, kiedy się przybliżyć, a kiedy oddalić. A teraz? Teraz Sophia patrzyła na niego, jakby jej to już nie obchodziło. Jakby zamknęła rozdział, w którym on odgrywał większą rolę.
Zamaskował wszystko lekkim uśmiechem, choć poczuł ścisk w żołądku.
— Auć — rzucił niby żartobliwie, unosząc brwi.
Ale to nie był żart.
— Wiem, zasłużyłem sobie. Nie dziwię ci się.
Mimo całej pewności, jaką próbował w to włożyć, w jego głosie zabrzmiała nuta czegoś innego. Może odrobina goryczy. Może rezygnacji.
Zerknął w bok i wtedy go zobaczył.
Lucas.
Stał kilka metrów dalej, wyraźnie czekając na nią. I Sophia to wiedziała. Nie wycofała się, nie udawała, że nie ma pojęcia, o co chodzi. Widziała go i zamierzała do niego wrócić.
Coś ścisnęło go w środku.
Nico nie był człowiekiem, który przyznawał się do zazdrości. Nie był też kimś, kto przyznawał się do porażek. Ale teraz… Teraz coś w nim zapiekło. Niewielka iskra, która błyskawicznie rozlała się po jego wnętrzu, choć na zewnątrz nie zdradził niczego poza tą samą, beztroską maską.
— Nie będę ci przeszkadzał. Ktoś na ciebie czeka.
Pochylił się lekko, muskając ustami jej policzek. Ledwie dotknięcie, na granicy przyjacielskiego gestu i czegoś, co mogłoby przypominać dawne czasy. Nie spojrzał jej w oczy, kiedy się cofał. Odwrócił się i ruszył do wyjścia.
Zatrzymał się dopiero w ostatnim momencie.
— Soph…
Odwrócił głowę i skinieniem wskazał na prezentową torbę, którą wcześniej jej wręczył.
— Ty nie potrzebujesz zaproszenia.
W jego głosie nie było już ani śladu luzu.
Nie powiedział nic więcej. Nie chciał usłyszeć jej odpowiedzi, nie chciał widzieć wyrazu jej twarzy, kiedy otworzy prezent. Po prostu odszedł.
W granatowej torbie znajdowały perfekcyjnie wykonane, skórzane rękawice bokserskie w głębokim odcieniu czerni. Nie były to zwykłe rękawice. Ich struktura była gładka, ale elastyczna, dostosowana do dłoni, jakby miały stać się częścią jej ciała. Na nadgarstkach, wytłoczone w złotym odcieniu, lśniły jej inicjały. Delikatne przeszycia nadawały im elegancji, a szwy były niemal niewidoczne, jakby rękawice zostały stworzone specjalnie dla niej, dopracowane w najmniejszych szczegółach.
Nico
Gdy tylko Nico wyszedł, od razu sięgnął do kieszeni po kluczyki i niemal automatycznie ruszył w stronę swojego auta. Nie chciał się zastanawiać nad tym, co czuł, ale myśli atakowały go bezlitośnie.
OdpowiedzUsuń„Nie wiem, Nico.”
To jedno zdanie odbijało się echem w jego głowie. Wystarczyło kilka słów, by znów poczuł się… Nie, nie zdradzony. Nie zawiedziony. Może trochę głupio? Może trochę bezużytecznie? W końcu wszedł tam jak pewny siebie drań, wręczył jej prezent, założył maskę luzaka, rzucił kilka niby-przyjacielskich uwag, ale na koniec i tak dostał to, na co zasłużył.
Oparł dłonie o dach samochodu i przez chwilę wpatrywał się w swoje odbicie w przyciemnionej szybie. Nadal czuł na ustach lekki dotyk jej skóry po tym, jak pochylił się, by musnąć jej policzek.
Zacisnął szczękę i w końcu wsiadł do auta. Silnik zaskoczył od razu, w głośnikach rozbrzmiała jakaś basowa nuta, ale nie zwrócił na nią uwagi. Wyjechał na główną ulicę i jechał przed siebie, bez celu. Z jednej strony czuł w sobie dziwny spokój – zrobił, co miał zrobić. Poszedł tam, wręczył prezent, złożył życzenia, przeprosił. Koniec, kropka.
Z drugiej… Kurwa.
Gdyby się nie przejmował, nie czułby teraz tego dziwnego ścisku w żołądku. Nie miałby przed oczami obrazu Sophii, jak stoi przed nim, pachnąca kwiatami, piękna, a jednocześnie chłodna i zamknięta. Nie myślałby o tym, jak naturalnie uśmiechała się do Lucasa. Jak tańczyli, jak dotykał jej pleców, jak patrzyła na niego z czymś, czego nie potrafił rozszyfrować.
To nie powinno go obchodzić.
A jednak obchodziło.
Zamiast wrócić do domu, skręcił w stronę dzielnicy, gdzie znajdowały się popularne kluby – wybrał taki, gdzie wiedział, że znajdzie znajome twarze. Nie zamierzał wracać do mieszkania i gapić się w sufit. Potrzebował resetu. Potrzebował adrenaliny.
Jakby nie było jutra
W klubie było tłoczno, głośno i duszno – dokładnie tak, jak powinno być. Nico przywitał się z paroma znajomymi, przyjął pierwszego drinka, potem drugiego. Muzyka wwiercała się w ciało, pulsowała w żyłach razem z alkoholem. Zaczął się śmiać, rzucać nonszalanckie uwagi, zrzucił z siebie jakiekolwiek ciężary.
Z dziewczyną, której imienia nawet nie zapamiętał, wylądował na parkiecie. Tańczyli blisko, czuł jej dłonie na karku, paznokcie wplatające się w jego włosy. Była ładna, seksowna, mówiła coś do niego, ale nie do końca słuchał. Kiwał głową, uśmiechał się, od czasu do czasu rzucał jakieś komentarze, ale tak naprawdę nie myślał o niej wcale.
To było łatwe.
Łatwiejsze niż analizowanie słów Sophii.
Łatwiejsze niż myślenie o tym, co do niego czuje, albo czego już nie czuje.
Wolał skupić się na dźwiękach muzyki, na ciepłych dłoniach na jego skórze, na alkoholu, który otępiał myśli. W pewnym momencie ktoś rzucił mu do ręki szklankę, ktoś inny poklepał go po ramieniu. Chwilę później siedział już na skórzanej kanapie, z dziewczyną niemal na swoich kolanach, ich usta dzieliły milimetry. Nie myślał, nie analizował. Po prostu się bawił.
Jakby nie było jutra.
Następnego dnia obudził się z ciężką głową i suchym gardłem. Dziewczyny już nie było – i dobrze. Wziął zimny prysznic, założył dresy, złapał sportową torbę i wyszedł na trening.
Z każdym uderzeniem w worek bokserski odzyskiwał kontrolę. Z każdą kolejną kroplą potu wypacał z siebie resztki nocy, które mogłyby go rozproszyć. Skupił się na sile, na precyzji, na technice. Pracował nad każdym ciosem, nad każdym ruchem, jakby miał się przygotowywać do najważniejszej walki w życiu.
Złość, która w nim była, znowu stała się jego paliwem.
Nie myślał o Sophii.
Nie myślał o Alex.
Nie myślał o niczym innym, poza boksem.
Bo na ringu wszystko było proste. Tu nie było miejsca na niejasności, na domysły, na niedopowiedzenia.
Tego się trzymał.
Tego ranka wstał wcześniej niż zwykle. Zimny prysznic postawił go na nogi, ale nie zmył z niego napięcia, które towarzyszyło mu od tygodni. Ostatnie dni spędził na treningach, na pracy nad sobą, na wyciskaniu z własnego ciała wszystkiego, co mogło być słabością. Był jak maszyna – bez wątpliwości, bez zawahań.
UsuńZerknął na telefon. Pusta skrzynka. Żadnych wiadomości, które by go obchodziły. Żadnych śladów przeszłości, której nie chciał rozgrzebywać. Wziął torbę i wyszedł, zostawiając za sobą cztery ściany, które były dla niego niczym więcej niż miejscem do spania.
Dziś miał trenować gdzie indziej. Jego klub był zamknięty na czas remontu, a on nie zamierzał robić sobie przerwy. Wiedział, że w mieście jest kilka miejsc, gdzie mógłby się rozgrzać, ale jeden z trenerów polecił mu konkretne miejsce – stary, trochę zapomniany klub na obrzeżach. Nie był fancy, nie miał nowoczesnego sprzętu, ale to mu odpowiadało. Liczył się tylko ring i ciężka praca.
Kiedy dotarł na miejsce, poczuł specyficzny zapach potu, skóry i stali. Ściany były obdrapane, worki bokserskie nosiły ślady setek uderzeń, a na ringu trenowała już jakaś dwójka młodych chłopaków. Było surowo. Surowo i prawdziwie.
Idealnie.
Nico podszedł do recepcji, rzucił szybkie „dzień dobry”. Następnie przeszedł do szatni, przebrał się w strój treningowy i stanął przed lustrem, owijając dłonie taśmami. Ruchy miał mechaniczne, wyćwiczone.
Nie rozglądał się. Nie zastanawiał nad tym, kto tu trenuje. Nie myślał o niczym innym, jak tylko o kolejnym uderzeniu, kolejnym kroku, kolejnym dniu, który miał spędzić na walce z własnymi demonami.
Nie wiedział jeszcze, że tego dnia coś się zmieni.
Nico
Nico zaczął od rozgrzewki, jak zawsze – bez zbędnego pośpiechu, ale też bez chwili zawahania. Bieg w miejscu, wymachy ramion, kilka serii przeskoków na skakance. Każdy ruch był automatyczny, wyuczony do granic możliwości. Mięśnie napięte, oddech równy.
OdpowiedzUsuńPotem przeszł do cieniowania. Złapał rytm, wyprowadzając szybkie ciosy w powietrzu, skręcając biodra, pracując nogami. Powietrze wokół niego zdawało się gęstnieć, jakby znajdował się w innym świecie, oddzielonym od rzeczywistości cienką, niewidzialną barierą. Był tylko on, jego ciało i walka.
Ale to była tylko rozgrzewka.
Gdy wszedł na ring do sparingu, wiedział, że jego przeciwnik nie będzie oszczędzał. Nie był nowicjuszem. To był solidny, doświadczony zawodnik, który na pewno nie zamierzał traktować Nico ulgowo. To dobrze. O to właśnie chodziło.
Pierwsze ciosy poszły szybko – uniki, kontry, balans ciała. Nico czuł, jak krew zaczyna mu pulsować w skroniach, jak jego organizm wchodzi na wyższe obroty. Jego ciało działało automatycznie, bez wahania, bez strachu.
A potem kątem oka zobaczył ją.
Trenowała przy jednym z worków, a obok niej stał Lucas. Pokazywał jej coś, poprawiał jej postawę, jakby miał o tym jakiekolwiek pojęcie.
Przez moment nie rozumiał, czy to halucynacja, czy po prostu umysł płata mu figla. Ale nie. Była tam, na dłoniach miała rękawice, której podarował jej kilkanaście dni temu. Te same, które miały na sobie jej inicjały, wyhaftowane złotą nicią.
Oczywiście, że je miała. Przecież były jej.
Patrzył na nią za długo. Zupełnie zignorował to co się dzieje na ringu. Stracił kontrakt z rzeczywistością.
Nico nawet nie zdążył zarejestrować ruchu przeciwnika. Patrzył na Sophię, na to, jak poprawiała chwyt, jak Lucas kładł dłoń na jej nadgarstku, korygując ustawienie. Nie miał prawa się rozproszyć – nigdy. A jednak coś w nim się złamało, coś zawahało się na ułamek sekundy. I to wystarczyło.
Nie zdążył zrobić uniku.
Cios był brutalny.
W ułamku sekundy głowa Nico odskoczyła w bok, a ból eksplodował w jego czaszce jak rozbijająca się o beton szklanka. Przez moment dźwięk uderzenia rozszedł się w jego czaszce z upiornym echem. Poczuł rozdzierający ból, jakby ktoś wbił mu w twarz stalowy pręt. Jego szczęka zadrżała pod siłą uderzenia, a zaraz potem poczuł znajomy smak – metaliczny, gorzki. Krew. Rozcięta warga pulsowała bólem, a cienka strużka krwi spłynęła w dół, aż do brody.
Świat wokół niego zachwiał się.
Ciosy w walce przyjmował z większą wytrzymałością, bo był na nie przygotowany, jego ciało było napięte, odskakiwał i amortyzował ciosy, zmniejszając ich siłę. Na ten był zupełnie niegotowy.
Poczuł szorstką powierzchnię maty pod plecami. Głuchy huk jego upadku odbił się echem w całej sali.
Przez chwilę wszystko było odległe. Głosy ludzi, dźwięk ciężkich butów odbijających się od podłogi, szybkie kroki kogoś, kto podbiegł do ringu. Ktoś coś mówił, ale słowa brzmiały jak przez wodę, zniekształcone i zamazane.
— Nico!
Świat wracał do niego powoli. Czuł pulsowanie w głowie, dudniący ból rozlewający się od szczęki aż po tył czaszki. Mrugnął kilka razy, próbując skupić wzrok. Nad sobą widział rozmazane sylwetki. Jego przeciwnik stał nad nim, ręce opuszczone, a w oczach coś pomiędzy przerażeniem ą a lekkim zdziwieniem.
— Dobrze się czujesz? — zapytał ktoś inny.
Nico spróbował się podnieść, ale świat zawirował mu przed oczami. Przeklął pod nosem, podpierając się na łokciu, oddychając ciężko. Serce waliło mu jak młotem.
I wtedy znów ją zobaczył.
Sophia. Stała kilka metrów dalej, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Miała na sobie te cholerne rękawice.
Piekielnie ironiczne.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, a obok niej Lucas. Ich wzrok się spotkał – przez moment, ułamek sekundy.
Zacisnął szczękę, ignorując ból. Jego ego oberwało dziś bardziej niż ciało. Podniósł się powoli, zbierając w sobie resztki godności. Ktoś klepnął go w ramię, ale on nie zwrócił na to uwagi. Jego spojrzenie przesunęło się jeszcze raz po Sophii, po Lucasie stojącym obok niej, po ich zbyt bliskiej odległości.
Czuł, jak coś w nim wrze.
UsuńAle zamiast to okazać, zamiast cokolwiek powiedzieć, prychnął cicho, wytarł usta wierzchem rękawicy.
Miał dość.
Nico zrzucił z dłoni rękawice, zacisnął zęby, ignorując ból w szczęce, i przetarł usta wierzchem dłoni, rozmazując krew po skórze.
Zacisnął pięści.
— Nic mi nie jest — mruknął.
Nie miał ochoty na ich litość. Nie miał ochoty na nic. Wciągnął głęboko powietrze i powoli podniósł się z maty.
Stanął na nogach, choć przez chwilę świat jeszcze mu wirował. Czuł, jak pulsują mu skronie, jak krew z rozciętej wargi spływa w kącik ust. Przetarł ją dłonią, nie spiesząc się, jakby to nic nie znaczyło.
— Wszystko w porządku? — Usłyszał głos trenera, który podszedł bliżej.
Nico skinął głową, choć wciąż lekko dzwoniło mu w uszach.
— Zdarza się — rzucił luźno, jakby nie był właśnie powalony jednym, cholernym ciosem.
Przeciwnik, z którym sparował, patrzył na niego z lekkim zdziwieniem, jakby sam nie do końca wierzył, że udało mu się posłać Nico na deski. Ale on wiedział, co się stało. Wiedział, dlaczego to się stało. Poczuł, jak w środku coś się w nim przewraca. Jak gniew miesza się z czymś, czego nie potrafił nawet nazwać.
— Koniec na dzisiaj — rzucił i ruszył w stronę szatni.
Nico
Nico był wkurzony. Nie, to nawet nie było dobre słowo. Był wściekły. Na siebie, na sytuację, na własną słabość, której nie powinien był pokazać. Nokaut na sparingu? Naprawdę? Coś takiego nie miało prawa mu się zdarzyć, a jednak dał się podejść jak amator. A wszystko przez nią.
OdpowiedzUsuńZacisnął zęby, czując pieczenie na rozciętej wardze. Zignorował to. Ruszył do łazienki, wciąż czując na sobie spojrzenia ludzi, którzy widzieli, jak padł. Nie przejmował się tym, przynajmniej próbował.
Wszedł do środka i od razu podszedł do umywalki. Odkręcił zimną wodę i nachylił się, przemywając twarz. Chłód nieco przywrócił go do rzeczywistości, ale nie zmienił faktu, że myśli wciąż mu się kotłowały. Kropla krwi spłynęła z jego wargi, zostawiając czerwoną smugę na porcelanie umywalki. Przetarł ją dłonią i spojrzał na swoje odbicie w lustrze.
— Ogarnij się — syknął do siebie cicho.
Wyszedł na zewnątrz, ignorując ciekawskie spojrzenia innych. Za ringiem, na prawa od szatni, znajdowała się niewielka strefa dla zawodników — parę ławek, automat z wodą i lodówka, w której zawsze można było znaleźć lód na opuchlizny. Otworzył zamrażarkę, wyciągnął woreczek z lodem i usiadł na jednej z ławek. Chwilę trzymał go w dłoni, a potem odrzucił obok siebie. Przez jego ciało przeszedł dreszcz żenady. Nie chciał nawet myśleć o tym, jak idiotycznie wypadł. Zamiast tego skupił się na dłoniach, zaczął odwiązywać taśmy, ruchami, które znał na pamięć. To był jego rytuał, coś, co zawsze robił mechanicznie, a teraz, gdy wszystko w nim wrzało, pozwalało mu złapać choć odrobinę kontroli.
Ale nawet to nie mogło zmienić jednego…
Nico nie spojrzał na nią od razu. Siedział na ławce obracając w palcach woreczek z lodem. Czuł jej obecność, zanim jeszcze się odezwała, i to wcale nie pomagało.
Kiedy w końcu usłyszał jej głos, skrzywił się lekko. Nie z bólu, choć warga pulsowała nieprzyjemnie, a żuchwa wciąż odzywała się po uderzeniu. Skrzywił się, bo świadomość, że Sophia to wszystko widziała, że była świadkiem jego kompromitacji, sprawiała, że cała sytuacja wydawała się jeszcze gorsza.
Przez chwilę zwlekał z odpowiedzią, jakby zastanawiał się, czy w ogóle warto. Potem westchnął i uniósł wzrok, spoglądając na nią spod lekko zmarszczonych brwi.
— Nic mi nie jest — powiedział w końcu, z pozorną obojętnością, jakby to wszystko było drobną wpadką, a nie ciosem prosto w jego dumę. — Ale dzięki za troskę.
W głosie pobrzmiewała nutka ironii, choć nie była skierowana do niej. Bardziej do siebie samego, do tego, jak idiotycznie się zachował.
Spojrzał na jej torbę, a potem na nią.
— Zabolało — odpowiedział na jej pytanie z lekkim, pozbawionym radości uśmiechem. Oczywistym było, że nie miał na myśli uderzenia, ale z jego slow i spojrzenia wywnioskować to mogła tylko i wyłącznie Sophia. Nie musiał wyjaśniać, co miał na myśli.
— Ale nie przejmuj się — dodał, znów z pozorną lekkością, choć wewnątrz wszystko w nim wrzało. — To nie twoja wina, że przestałem uważać.
Nie spuszczał z niej wzroku, szukając odpowiedzi, której pewnie i tak nie zamierzała mu dać. Widział jednak jej lekkie spięcie, widział, jak zacisnęła palce na pasku torby. Stała przed nim z tą samą pewnością siebie, którą zawsze miała, ale coś w jej oczach mówiło, że wcale nie czuje się tak niewzruszona, jakby chciała.
Nico odwrócił wzrok.
— W każdym razie — dodał, wzruszając ramionami, jakby naprawdę nie obchodziło go to, że właśnie został znokautowany na oczach całego klubu. — To tylko trening. Zdarza się.
Obrócił w palcach woreczek z lodem, jakby miał zamiar przyłożyć go do rozciętej wargi, ale ostatecznie znowu odrzucił go na bok.
UsuńPrzez chwilę mierzyli się wzrokiem. Sophia wyglądała, jakby szukała w jego twarzy jakiegoś potwierdzenia, ale on nie miał zamiaru jej tego dawać. Nie powiedziałby jej wprost, że cholernie go zaskoczyło, kiedy ją tutaj zobaczył, a jeszcze bardziej to, że jak gdyby nigdy nic trenowała sobie z Lucasem. Jakby ta forma rozrywki była zarezerwowała tylko dla Nico i Soph… to było niepoważne, nie mógł mieć o to do niej pretensji, i nie miał, oczywiście, że nie, ale to nie oznaczało, że poczuł… dziwne ukłucie, gdzieś głęboko w środku. Był wkurzony. Na siebie, na cały cholerny dzień. To była zbyt duża ironia losu.
Nico
Nico nawet nie drgnął, kiedy Sophia uniosła mu brodę. Jej dotyk był lekki, niemal ostrożny, ale wystarczył, by napięły mu się wszystkie mięśnie. Wciągnął powietrze przez nos, czując delikatny zapach jej perfum, ten sam, który pamiętał, choć minęło tyle czasu. Był cholernie nieruchomy, jakby nawet najmniejszy ruch mógł coś zdradzić – coś, czego nie powinien czuć.
OdpowiedzUsuńA potem poczuł ostrożne muśnięcie jej palców. Jego serce zabiło szybciej. Może dlatego, że od dawna nikt nie dotykał go w taki sposób – z czułością, której się po niej nie spodziewał.
Ale to trwało zaledwie sekundę.
Odsunęła się gwałtownie, jakby nagle się ocknęła, a Nico zobaczył, jak zmienia się wyraz jej twarzy. Było w tym coś znajomego – ta walka, którą toczyła sama ze sobą.
Oblizał wargę, czując metaliczny posmak krwi, i przechylił lekko głowę, patrząc na nią spod przymrużonych powiek. Przez chwilę w jego spojrzeniu nie było tej zwykłej maski nonszalancji – tylko coś surowego, czystego.
— Wiem — powiedział cicho. Wiedział co robić. Albo tak mu sie tylko wydawało. Chciał wierzyć, że wie, że nic nie dzieje się w jego życiu przypadkiem, ale oszukiwał sam siebie. Nie tylko nie wiedział, co robi, nie wiedział również czego chce.
Mógł to zakończyć w tym momencie. Mógł rzucić jakimś luźnym komentarzem, zaśmiać się, może nawet obrócić to w żart. Ale nie zrobił tego. Nie tym razem.
Zamiast tego spojrzał jej w oczy i zapytał:
— A ty?
Zobaczył, jak jej oddech drgnął, jak jej palce zacisnęły się na opakowaniu chusteczek. Patrzyła na niego, jakby myślała, że się przesłyszała, jakby czekała na wyjaśnienie.
— Wiesz, co robić? — Jego głos był niski, spokojny, ale w tym pytaniu kryło się coś więcej. Coś, czego nie powiedział wprost.
Przez sekundę myślał, że mu odpowie. Że usłyszy cokolwiek. Ale zamiast tego zobaczył, jak walczy sama ze sobą.
— Lucas na ciebie czeka — rzucił, podnosząc woreczek z lodem i przykładając go do wargi, jakby nagle przypomniał sobie, że powinien to zrobić.
Nie wiedział, dlaczego powiedział to w taki sposób. Nie był to wyrzut, nie do końca, ale brzmiało to inaczej, niż zamierzał. Może trochę tak, jakby chciał ją od siebie odepchnąć.
Nico
Nico siedział jeszcze chwilę, wpatrując się w punkt przed sobą, ale jego myśli były wszędzie. Czuł wciąż lekki puls bólu w wardze, chociaż lód powoli uśmierzał pieczenie. Czuł napięcie w ramionach, zmęczenie po sparingu, a jednocześnie cholerną adrenalinę buzującą mu w żyłach, jakby jego ciało nie do końca chciało się uspokoić.
OdpowiedzUsuńAle najbardziej czuł irytację.
Na siebie.
Na to, że pozwolił sobie stracić czujność. Na to, że Sophia wciąż działała na niego w sposób, którego nie potrafił kontrolować. Na to, że jego własny mózg zawiódł go w najgorszym możliwym momencie.
Zacisnął szczękę.
„Lucas na ciebie czeka
Powinien był po prostu wstać i iść. Zamiast tego siedział tu, trzymając cholerną chusteczkę i próbując wyrzucić z głowy echo dotyku, który był tak krótki, a jednak zostawił po sobie ślad.
Złapał za bandaże, które wcześniej odwinął z dłoni, i zaczął je znowu zawijać. Zacisnął pięści, jakby to mogło pomóc.
Wyrzucił lód, chusteczkę zgniotł w dłoni i cisnął do kosza. Sophia już zniknęła. I dobrze.
Był wkurzony. Był rozbity. Ale był też bokserem. A to oznaczało tylko jedno – następnym razem nie da się tak łatwo znokautować.
Musiał się skupić. Nie na niej. Na sobie.
Nico wciąż czuł pulsowanie bólu w wardze, ale nie było to nic w porównaniu do tego, co działo się w jego głowie. Było w nim coś dzikiego, coś, co wrzało tuż pod powierzchnią skóry, gotowe wybuchnąć.
Szedł szybkim krokiem przez salę, czując, jak napięcie rozchodzi się po jego ciele.
Chwycił z zamachem swoje rękawice, gdy myślał o tym, jak łatwo stracił kontrolę. O tym, jak jedno spojrzenie na nią wystarczyło, żeby zignorował całą resztę świata i oberwał tak widowiskowo, jak jeszcze nigdy w życiu. To było śmieszne. Żałosne.
Czuł potrzebę uderzania w coś. Potrzebę wylania tego całego napięcia na worku treningowym.
Więc to zrobił.
Podszedł do worka. Przez pierwsze minuty nie myślał, po prostu bił. Lewy, prawy, sierpowy, kombinacja, krok do tyłu, unik, kolejne uderzenie. Było w tym coś oczyszczającego, coś, co pozwalało mu na chwilę zapomnieć o wszystkim poza ruchem i oddechem.
Cholerna Sophia.
Uderzył mocniej.
Cholerne rękawice.
Kolejne uderzenie.
Cholerny Lucas.
Zacisnął zęby i walnął z całej siły, tak że worek aż odskoczył. W jego klatce piersiowej coś płonęło, coś, czego nie umiał ugasić.
To była ta sama złość, która od miesięcy napędzała go do walki. Ta sama, która robiła z niego mistrza. Oddychał ciężko, a pot spływał mu po karku, klejąc koszulkę do ciała. Przez chwilę stał bez ruchu, palcami zaciskając się na materiale bandaży. Czuł, jak wargi pulsują od uderzenia, jak napięcie wbija się w jego barki, ale zamiast się uspokoić, miał ochotę na więcej.
Nie wystarczyło mu.
Podszedł do ringu i rzucił krótkie „Ktoś chce?” do kilku obecnych bokserów. Nie obchodziło go, kto wejdzie. Chciał tylko walczyć.
Ktoś się zgłosił – wyższy, cięższy od niego, z mocnym ciosem, ale Nico miał przewagę w szybkości. Przez pierwsze rundy unikał jego uderzeń, odpłacając celnymi kontrami. Każde trafienie dawało mu chwilową ulgę, jakby ciosy były jedynym językiem, którym w tej chwili potrafił się posługiwać.
Ale to wciąż nie wystarczało.
Dopiero po godzinie, kiedy zeszło z niego większość napięcia, w końcu zszedł z ringu. Nie był pewien, ile sparingów zrobił, ale wiedział, że ciało zaczynało się buntować. Był zmęczony. Wyczerpany. Ale wciąż nie miał spokoju w głowie.
Wszedł pod prysznic, pozwalając, by lodowata woda spłukała z niego pot i myśli. Zimne krople uderzały w jego skórę, ale nie potrafiły ugasić ognia, który w nim wrzał.
Sophia.
Mimo całej złości, mimo frustracji, miał przed oczami tylko jeden obraz – jej w jego rękawicach, wpatrującą się w niego w sposób, którego nie potrafił rozszyfrować.
Nico ledwo zdążył wrócić do mieszkania, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Był wykończony po treningu, jego ciało pulsowało od ciosów, a myśli wciąż krążyły wokół Sophi i tego, jak idiotycznie się zachował. Nie miał ochoty na rozmowy, a tym bardziej na wizyty, ale kiedy otworzył drzwi i zobaczył matkę, wiedział, że nie ma wyboru.
OdpowiedzUsuń— Cześć, kochanie — powiedziała lekko, wchodząc do środka, zanim zdążył zaprotestować. Była ubrana elegancko, jak zawsze, w beżowy płaszcz, pod którym kryła się kremowa sukienka. Zapach jej perfum wypełnił przestrzeń, a Nico westchnął, zamykając drzwi.
— Mamo, zmęczony jestem… — zaczął, ale zignorowała go, przesuwając spojrzeniem po wnętrzu mieszkania.
— Tak, widzę — skomentowała, zatrzymując wzrok na stercie bandaży rzuconych na blat i woreczku z lodem, który leżał obok. Skrzyżowała ramiona i zmierzyła go spojrzeniem. — Chciałam tylko sprawdzić, co u ciebie. Nie odbierasz telefonów.
— Trenowałem — odpowiedział krótko, siadając na kanapie i przecierając twarz dłońmi.
— Cały czas tylko trenujesz — zauważyła z lekką dezaprobatą, ale nie po to tu przyszła. — Właściwie… mam dla ciebie zaproszenie. Organizuję małe przyjęcie. Nic wielkiego, ale będzie tam sporo znajomych, rodzina…
Nico już wiedział, do czego zmierza.
— Nie, dzięki.
— Nico… — westchnęła, podchodząc bliżej. — To nie jest prośba. Naprawdę powinieneś się pojawić, chociaż na chwilę.
— Po co? Żebym udawał, że wszystko jest w porządku?
— Bo może czas w końcu przestać udawać, że ci nie zależy — powiedziała surowiej, patrząc mu prosto w oczy. — Twój ojciec tam będzie. Możecie wreszcie normalnie porozmawiać.
Nico prychnął, odchylając głowę na oparcie kanapy.
— Nie mamy o czym rozmawiać.
— Nie wymyślaj, Nico — odparła zniecierpliwiona. — Ile jeszcze będziesz się na niego boczył?
Milczał przez chwilę, zaciskając szczękę. Nie miał siły na tę rozmowę. Nie dziś.
— Zjawię się na chwilę — uciął w końcu, tylko po to, żeby dała mu spokój.
Uśmiechnęła się lekko, wiedząc, że wygrała.
— Tyle mi wystarczy.
⸻
Nico stał przed lustrem w swojej sypialni, z rezygnacją wpatrując się w odbicie. Miał na sobie białą koszulę, niedopiętą przy kołnierzyku, i ciemne spodnie od garnituru. Marynarka leżała na łóżku, obok poluzowanego krawata, którego nawet nie zamierzał dotykać.
Oparł się dłońmi o blat komody i spuścił głowę. To było idiotyczne. Nie miał ochoty tam iść.
Podniósł wzrok i przyjrzał się swojej twarzy. Ślady po ostatnich treningach nadal były widoczne – lekko sina skóra na kości policzkowej, drobne zadrapania na szczęce, rozcięta warga, która wciąż była delikatnie spierzchnięta. Dotknął jej palcem, a potem westchnął. Świetnie. Wyglądał, jakby właśnie wyszedł z ringu.
Może powinien zostać w domu.
Zdjął koszulę przez głowę i rzucił ją na łóżko.
Ale matka dała mu już do zrozumienia, że się go tam spodziewa. A on dał jej słowo.
Zacisnął szczękę, znów chwytając koszulę i naciągając ją na siebie. Z każdym guzikiem, który zapinał, rósł w nim opór. Po co miał tam iść? Żeby uścisnąć rękę ojcu i udawać, że wszystko jest w porządku? Żeby rozmawiać z ludźmi, którzy na co dzień nie mają pojęcia, co się u niego dzieje?
Przesunął dłonią po karku, biorąc głębszy oddech. Zrezygnował z krawata. Marynarkę narzucił niedbale na ramiona.
I kiedy już miał przekonać samego siebie, że wychodzi, spojrzał na siebie raz jeszcze.
Wszystko w nim mówiło, żeby po prostu odpuścić. Ale jakimś cudem, mimo tej niechęci, wciąż stał w garniturze, gotowy do wyjścia.
Prowadził samochód z ręką niedbale opartą o kierownicę, patrząc na drogę przed sobą, choć myślami był gdzie indziej. Z każdym kilometrem, który przybliżał go do miejsca, w którym wcale nie chciał być, czuł narastający ciężar na klatce piersiowej. Palcami bębnił o skórzaną tapicerkę, a w lusterku widział własne odbicie – napiętą szczękę, skupione spojrzenie, choć wcale nie czuł się skupiony.
UsuńGdy wjechał na długi podjazd prowadzący do okazałego budynku, otoczonego starannie przystrzyżonymi żywopłotami i wysokimi latarniami, zwolnił. Goście już przybywali, wchodzili do środka, kobiety w eleganckich sukniach, mężczyźni w dopasowanych garniturach. Samochody, jedne droższe od drugich, mijały go, parkując wzdłuż podjazdu.
Zaparkował z dala od głównego wejścia i przez chwilę siedział w aucie, zaciskając palce na kierownicy. Mógłby jeszcze odjechać.
Westchnął i wysiadł.
⸻
Wnętrze sali lśniło ciepłym blaskiem kryształowych żyrandoli. Przepięknie udekorowane stoły, świeże kwiaty, dyskretnie przygrywająca muzyka w tle. Wszystko było nienagannie dopracowane, dokładnie tak, jak lubiła jego matka. W powietrzu unosił się delikatny zapach perfum zmieszany z aromatem wina i dań serwowanych przez kelnerów.
Nico przeszedł przez próg i od razu dostrzegł matkę. Stała niedaleko, rozmawiając z kilkoma osobami, ale kiedy tylko go zauważyła, jej twarz rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.
— Wiedziałam, że przyjdziesz! — powiedziała, podchodząc do niego i chwytając go za ramiona. Odsunęła się na długość ramion, jakby chciała ocenić, jak wygląda. — No proszę, nawet się ogarnąłeś.
— Nie przesadzaj, mamo — mruknął, choć kącik ust drgnął mu w ledwo zauważalnym uśmiechu.
— Dziękuję, że jesteś. Naprawdę.
Nie zdążył odpowiedzieć, bo wtedy jego wzrok napotkał wzrok ojca.
Mężczyzna stał nieco dalej, w ciemnym, perfekcyjnie skrojonym garniturze. Trzymał w dłoni szklankę whisky, a jego spojrzenie było trudne do odczytania.
Nico poczuł, jak coś ściska go w żołądku.
Ojciec nie podszedł od razu. W milczeniu uniósł nieco podbródek i przez chwilę po prostu mierzył go wzrokiem.
A potem lekko skinął głową.
Nie było w tym chłodu. Nie było w tym ciepła.
Tylko to niejednoznaczne spojrzenie, które Nico znał aż za dobrze.
Nico
Nico przemieszczał się między grupkami gości z kieliszkiem whisky w dłoni, wsłuchując się w rozmowy, ale nie do końca biorąc w nich udział. Sala wypełniona była ludźmi, których znał od lat – biznesmenami, byłymi znajomymi rodziny, a także tymi, którzy po prostu bywali na takich wydarzeniach, bo należeli do tego świata.
OdpowiedzUsuńPrzeszedł dalej, zatrzymując się co chwilę, by wymienić kilka zdań z kolejnymi osobami. Była tam Isabel, która kiedyś usiłowała się z nim umówić, choć nigdy nic między nimi nie wyszło. Był też Greg, który próbował zagaić rozmowę o interesach jego ojca, ale Nico szybko uciął temat. Każda rozmowa była grzecznościowa, każda miała w sobie nutę formalności, której Nico tak bardzo nie znosił. W tym świecie wszyscy byli uśmiechnięci, ale większość tych uśmiechów była wymuszona. Wszyscy mówili rzeczy, które wypadało powiedzieć, zamiast tego, co naprawdę myśleli.
A on?
Z ledwo skrywanym znużeniem słuchał rozmowy o giełdzie, którą prowadzili dwaj mężczyźni, z którymi przyszło mu stanąć przy jednym ze stolików. Jeden z nich, elegancko ubrany chłopak, na oko przed trzydziestką, gestykulował szeroko, tłumacząc coś swojemu towarzyszowi, nieco młodszemu, ale równie mocno zaangażowanemu w temat.
— Mówię ci, teraz jest najlepszy moment na wejście w rynek. Technologia AI eksploduje, a surowce… surowce to zawsze pewna inwestycja.
— Oczywiście, ale pytanie brzmi, czy nie jesteśmy już za późno na największe wzrosty? — odparł młodszy, popijając drinka. — Kiedy wszyscy mówią, że to idealny moment, to może znaczyć, że ten moment już minął.
— Bzdura — starszy machnął ręką. — Trzeba umieć wyczuć rynek. Jak się go nie czuje, to się zostaje z tyłu.
Nico podparł brodę na dłoni i przytaknął, choć w rzeczywistości kompletnie go to nie obchodziło. Nie miał nic przeciwko inwestycjom – sam miał jakieś udziały i konto zarządzane przez doradcę finansowego – ale słuchanie o tym w kółko było męczące.
— A ty, Nico? — Młodszy mężczyzna zwrócił się do niego. — Inwestujesz w coś konkretnego, czy raczej trzymasz się sportu?
— Wiesz, mój największy kapitał to ja — odparł lekko, unosząc szklankę do ust.
Obaj mężczyźni zaśmiali się, choć Nico nie był pewien, czy rozbawiły ich jego słowa, czy po prostu uprzejmość nakazywała im udawać rozbawienie.
— Mądra strategia — przyznał starszy. — Ale powiem ci coś. Sport to świetna rzecz, ale prędzej czy później przyjdzie moment, kiedy trzeba będzie pomyśleć o przyszłości. Nie da się walczyć wiecznie.
— Dlatego walczę teraz — odparł Nico z uśmiechem, który nie sięgał jego oczu.
— No tak, oczywiście. Ale wiesz, że twój ojciec miałby dla ciebie inne plany, prawda?
I to był moment, w którym Nico miał dość.
Oczywiście, że wiedział. Słyszał to całe życie – że boks to tylko chwilowa pasja, że powinien skupić się na czymś „poważnym”, że jego miejsce jest gdzie indziej. Nie zamierzał wdawać się w tę dyskusję, nie tutaj i nie z tymi ludźmi.
— Panowie, pozwólcie, że się oddalę — powiedział, kiwając im głową i odkładając pustą szklankę na tacę przechodzącego kelnera. — Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza.
Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i wyszedł na taras.
Nie od razu zauważył, że ktoś do niego podszedł. Wciąż patrzył na światła miasta, wsłuchując się w przytłumiony szum muzyki i rozmów dobiegających z sali. Dopiero kiedy usłyszał czyjeś kroki i wyczuł delikatny zapach jaśminowych perfum, odwrócił głowę i… zdziwił się.
Imogen.
Nie widział jej od dawna, a szczerze mówiąc, nigdy nie rozmawiali dłużej niż wymagała od nich grzeczność. Sophia była zupełnie inna niż reszta swojej rodziny – spontaniczna, prawdziwa, często kierująca się emocjami zamiast kalkulacją. Jej bliscy… cóż, w ich świecie wszystko wydawało się być zaplanowane, ugrzecznione, skrojone na miarę oczekiwań.
Imogen zdawała się jednak wyróżniać na tle własnej rodziny. Jej spojrzenie było bystre, przenikliwe. Miała w sobie coś drapieżnego, jakby zawsze wiedziała więcej, niż mówiła. Zatrzymała się obok niego, zachowując subtelny dystans, który świadczył o jej wyczuciu przestrzeni i… może też pewnej ostrożności.
Było w jej głosie coś nieuchwytnego, balans między szczerością a kpiną. Nico zmierzył ją uważnym spojrzeniem, po czym uniósł brew, kącik ust drgnął mu w lekkim uśmiechu.
OdpowiedzUsuń— Mroczny urok? — powtórzył z rozbawieniem. — To chyba najmilsza rzecz, jaką ktoś mi dzisiaj powiedział.
Imogen uśmiechnęła się lekko, obracając kieliszek w dłoniach.
— Nie przywykłeś do komplementów?
— Przywykłem do innych. — Przechylił głowę, udając zamyślenie. — Na przykład „cholerny dupek” albo „zawzięty idiota”.
— Hm. — Przygryzła lekko wargę, jakby rozważała jego słowa. — Zawzięty idiota… Może. Ale „cholerny dupek”? To pewnie zależy od sytuacji.
Nico zaśmiał się cicho, potrząsając głową.
— Brzmi, jakbyś już miała wyrobione zdanie.
— Powiedzmy, że jestem dobrym obserwatorem. — Imogen uniosła kieliszek w jego stronę. — Ale nie martw się. Mnie osobiście bardziej interesuje ta zawzięta część.
Nico spojrzał na nią uważniej, a potem, z nutą rozbawienia, ale nie odpowiedział.
Imogen zamieszała winem w kieliszku i spojrzała na niego z ukosa
— Zastanawia mnie, od czego są te ślady. Zbyt intensywny trening, czy ktoś postanowił wymierzyć ci sprawiedliwość?
Nico parsknął cicho, ale nie odpowiedział od razu. Wciąż obserwował ją uważnie, jakby próbował rozszyfrować jej intencje.
— Może jedno i drugie — rzucił w końcu z nutą sarkazmu. — A może po prostu potrzebowałem nowego dodatku do garnituru.
Imogen uśmiechnęła się lekko, jakby jego odpowiedź ją rozbawiła.
— W takim razie świetnie dobrałeś akcesoria.
— Mam oko do detali — odparł nonszalancko, wciąż przyglądając się jej z lekką rezerwą, choć w jego tonie pobrzmiewała ironia.
— I do dramatycznych wejść? — dodała, unosząc lekko brew.
— Nie będę zaprzeczał — przyznał z udawaną powagą.
Przez chwilę patrzyli na siebie w ciszy. Nico nie był pewien, co myśleć o tej rozmowie.
— Przyszłam, bo pomyślałam, że może jesteś równie znudzony jak ja.
Nico oparł się wygodniej o balustradę, zerkając na nią z ukosa.
— A jeśli nie jestem?
— To miłe złudzenie, ale znam ten wyraz twarzy. — Imogen uśmiechnęła się, unosząc kieliszek do ust. — Wyglądasz jak ktoś, kto najchętniej by stąd uciekł.
— Może. — Nico wzruszył ramionami. — Ale niektórzy nie dają mi wyboru.
— Ach, więc mama cię zmusiła.
— Powiedzmy, że była… przekonująca.
— Typowe. — Imogen westchnęła, jakby sama doskonale znała ten rodzaj rodzinnej presji. — No cóż, gdybyś jednak planował ucieczkę, to daj mi znać. Chętnie popatrzę, jak to robisz.
Nico uniósł brew, słysząc tę zaczepkę.
— I może dołączę. — Jej uśmiech był subtelny, tajemniczy. Była inna niż Sophia — bardziej wyrachowana, bardziej świadoma swojej gry. Przyglądał się jej przez chwilę, zastanawiając się, co właściwie ma na myśli. O co toczy się ta gra.
Nico
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńImogen zakręciła kieliszkiem w dłoniach, upijając niewielki łyk wina. Jej spojrzenie pozostało jednak na Nico, jakby dokładnie analizowała każdą jego reakcję.
OdpowiedzUsuń— Wiesz, jestem pod wrażeniem — zaczęła lekko, a on od razu wyczuł w jej tonie coś ukrytego. — Nie myślałam, że jeszcze pojawiasz się na takich przyjęciach.
Nico wzruszył ramionami, odwracając wzrok na ogród rozciągający się poniżej tarasu.
— Czasem warto przypomnieć sobie, dlaczego się ich unika.
Imogen cicho się zaśmiała.
— Dobre podejście. — Przez moment milczała, jakby czekała na coś więcej, ale gdy nie doczekała się reakcji, sama podjęła temat.
— Ciekawi mnie jedno…
— Tylko jedno?
— Na razie. — Uniosła brew, uśmiechając się lekko. — Powiedz mi, Nico… Jak ty to w ogóle wytrzymałeś?
Zmarszczył brwi, przenosząc na nią spojrzenie.
— Co dokładnie?
— To wszystko. — Machnęła dłonią, jakby chciała objąć jak najszerszy kontekst. — Te ciągłe gierki, napięcia, niedopowiedzenia… Nie oszukujmy się, każdy wie, że między tobą a moją siostrą nigdy nie było do końca… czysto.
Nico natychmiast się wyprostował. Nie powiedziała niczego wprost, a jednak to jedno zdanie sprawiło, że poczuł się, jakby ktoś próbował przejrzeć go na wylot.
— Nie wiem, o czym mówisz — odparł obojętnie, ale Imogen tylko przekrzywiła lekko głowę.
— Och, myślę, że doskonale wiesz. — W jej oczach błysnął cień rozbawienia. — Ale dobrze, zostawię cię z twoim samozaparciem.
Nico nie odpowiedział, ale zacisnął lekko szczękę.
— Wiesz, Sophia ma w sobie coś takiego… — Imogen zawiesiła głos, udając, że szuka odpowiedniego słowa. — Jakby zawsze była w dwóch miejscach jednocześnie. Nigdy do końca nie wiadomo, czego chce, prawda?
— Może po prostu nie ma potrzeby wszystkiego nazywać — rzucił krótko.
Imogen parsknęła cicho.
— Albo może nigdy nie była pewna, czy chce tego, co ma.
Nico spojrzał na nią uważniej, ale nie dał się sprowokować. Był w tym dobry. Zbyt wiele razy musiał znosić takie rozmowy, by tak łatwo się wydać.
— Masz jakiś konkretny powód, dla którego to mówisz?
— Może po prostu zastanawiam się, czy to nie trochę męczące. — Imogen podparła się o balustradę, wpatrując się gdzieś w przestrzeń. — Zawsze stać w pół kroku.
Nico milczał przez chwilę, nie spuszczając z niej spojrzenia.
— A ty? — zapytał w końcu. — Zawsze robisz takie aluzje, czy to specjalna okazja?
Imogen uśmiechnęła się lekko, tym razem bardziej do siebie niż do niego.
— Czasem lubię sprawdzić, kto naprawdę potrafi je odczytać.
Imogen podniosła kieliszek do ust, upijając kolejny łyk, po czym westchnęła teatralnie.
— Ale wiesz, może w końcu wszyscy odetchną — rzuciła mimochodem, jakby ledwo się nad tym zastanawiała.
Nico zmrużył oczy.
— Od czego?
— Och, od tej całej niewiadomej, oczywiście. — Spojrzała na niego z rozbawieniem, ale i czymś jeszcze, czymś bardziej przenikliwym. — Sophia ma teraz nowy obiekt zainteresowań.
Nico nawet nie drgnął, ale w środku poczuł, jak coś ciężkiego osiada mu na piersi.
— Tak?
Imogen skinęła głową, jakby to nie było nic szczególnego.
— Z Lucasem to chyba robi się poważne. Przyprowadziła go już do domu, przedstawiła ojcu… Więc chyba jednak traktuje to serio.
Nico wciąż się nie odezwał. Przez chwilę jedyne, co słyszał, to przytłumione dźwięki przyjęcia dochodzące zza drzwi tarasu.
— No i niedługo znowu wyjeżdża z nim do São Paulo — dodała Imogen, jakby dopiero sobie o tym przypomniała.
Zacisnął szczękę, ale jego twarz pozostawała niewzruszona.
— Czyli w końcu znalazła sobie coś stabilnego — powiedział cicho, z nutą ironii.
Nico odwrócił wzrok na ogród. Nagle powietrze wokół niego zrobiło się cięższe.
Słowa Imogen uderzyły go mocniej, niż chciałby to przyznać. Przedstawiła go ojcu? Wyjeżdża do São Paulo? Powinno być mu to obojętne. Przecież to nie jego sprawa. A jednak poczuł coś na kształt ścisku w żołądku, coś, co przypominało gorycz, której nie potrafił się pozbyć.
OdpowiedzUsuńNie mógł dłużej tu siedzieć.
— Dzięki za rozmowę, Imogen — rzucił, przywołując lekki uśmiech, choć czuł, że nie do końca mu wychodzi. — Chyba powinienem dopilnować, żeby nie zabrakło szampana.
Nie czekając na jej reakcję, odwrócił się i wszedł do środka.
Zaczął rozglądać się po sali. W końcu ją dostrzegł. Stała sama, trochę z boku, z kieliszkiem w dłoni, wyraźnie niezaangażowana w towarzyskie rozmowy.
Stała odwrócona do niego plecami. Jej profil, oświetlony ciepłym światłem żyrandoli, wyglądał znajomo do bólu.
Nie czekając, ruszył w jej stronę, cicho, niemal niezauważalnie. Gdy był już blisko, zwolnił kroku, a potem pochylił się lekko i nachylił nad jej uchem.
— Stoisz tu tak sama… — rzucił cicho, a kącik jego ust uniósł się lekko. — Nie podoba ci się impreza mojej matki?
Sophia lekko drgnęła, a on widział, jak prostuje plecy, zanim jeszcze odwróciła się w jego stronę. Zanim jednak zdążyła coś powiedzieć, Nico dodał:
— Myślisz, że mogę liczyć na zwrot przysługi? — Jego głos brzmiał swobodnie, ale w oczach czaiło się coś więcej. — Tym razem ty uratujesz mnie z imprezy mojej matki? Tak jak ja kiedyś uratowałem cię z imprezy twojego ojca?
Czuł, jak Sophia lekko drgnęła. A potem odwróciła się, a ich spojrzenia się spotkały.
Nico
Nico uniósł lekko brew, słysząc jej słowa. Miała dobrą pamięć. Uśmiechnął się krótko, choć gdzieś pod tym uśmiechem kryło się coś więcej.
OdpowiedzUsuńMiała dobrą pamięć. A może po prostu tamten wieczór utkwił jej w głowie tak samo, jak jemu?
— Daleko stąd — powtórzył, jego głos był cichy, ale pewny. — Ale jeśli to niemożliwe, to wystarczy, gdzieś, gdzie będzie mniej pretensjonalnie — odparł. Mówiąc to, powiódł spojrzeniem po sali, jakby chciał jeszcze raz upewnić się, że nic go tu nie trzyma. Ludzie rozmawiali, śmiali się, unosili kieliszki w górę w fałszywie serdecznych toastach. Tematy krążyły wokół giełdy, polityki i starych znajomości, które w rzeczywistości niewiele znaczyły. Nic tu nie było prawdziwe. Może dlatego czuł się tu tak obco. Przeniósł spojrzenie z powrotem na nią. Było w niej coś… znajomego, a jednocześnie obcego. Może to przez to, jak stała teraz przed nim z podniesioną głową, może przez to, że była tu, na swoim gruncie, a on czuł się jak intruz. A może przez to, że naprawdę widział ją dziś pierwszy raz od dłuższego czasu tak naprawdę.
Zatrzymał na niej spojrzenie dłużej, pozwalając sobie na tę jedną, krótką chwilę słabości. W delikatnym świetle kryształowych żyrandoli, przy blasku odbijającym się od kieliszków i tafli błyszczącego parkietu, Sophia wyglądała niemal tak samo jak wtedy—może trochę dojrzalsza, może jeszcze piękniejsza, jeśli to w ogóle było możliwe. Ale była też inna. Dystans między nimi, choć fizycznie niewielki, wydawał się ogromny.
Nico miał ochotę zbyć to jakąś nonszalancką uwagą, rzucić coś w swoim stylu, sprawić, by nie brzmiało to jak coś więcej niż tylko luźna rozmowa. Ale zamiast tego, przez ułamek sekundy w jego oczach pojawił się cień zawahania.
— Nie prosiłbym, gdyby nie było poważnie — odparł z przesadną powagą. — Jestem już na skraju. Za chwilę ktoś znów zacznie opowiadać mi o akcjach na giełdzie albo, co gorsza, spyta, kiedy w końcu zajmę się „prawdziwą” pracą.
Nie odrywał od niej wzroku, a kącik jego ust uniósł się nieznacznie. Pomiędzy nimi zapadła chwila ciszy, na tyle długa, że mógł dostrzec drobne zmiany w jej wyrazie twarzy. Przygryzła delikatnie wargę, jakby zastanawiała się nad czymś, czego nawet sama nie była pewna.
Nico przez moment tylko się jej przyglądał, pozwalając, by jej słowa zawisły między nimi, wywołując coś na kształt deja vu. Ta sama rozmowa, tylko role jakby się odwróciły. Uśmiechnął się kącikiem ust, niemal niezauważalnie, ale w jego oczach nie było już tego samego lekkiego rozbawienia co wcześniej.
Sophia nie odpowiedziała od razu, ale jej spojrzenie zrobiło się bardziej czujne. Nico odwrócił wzrok, przenosząc go na salę pełną eleganckich gości, na odbijające się w kryształach światło, na ludzi pogrążonych w rozmowach o rzeczach, które nigdy go nie interesowały.
Nico
Nico uniósł kącik ust, jakby jej słowa przywróciły mu ten znajomy błysk w oku — ten zadziorny, trochę przekorny, którym częstował ją zawsze wtedy, gdy chciał coś zasugerować bez mówienia tego wprost.
OdpowiedzUsuń— Jasne, nie będę cię kompromitował przy rodzinie — rzucił półgłosem, nachylając się do niej tak blisko, że ciepło jego oddechu musnęło skórę tuż przy jej uchu.
Nie czekał na odpowiedź. Cofnął się z tym samym niezobowiązującym uśmiechem, po czym ruszył przez salę. Nie zatrzymał się ani przy matce, ani przy ojcu. Nie składał uprzejmych pożegnań, nie tłumaczył się — ich wzrok już dawno przestał cokolwiek dla niego znaczyć. Minął ich tylko obojętnie, nie szukając kontaktu, jakby celowo chciał podkreślić, że nie ma w nim dziś grama chęci do udawania.
Wyszedł frontowymi drzwiami, skiną na parkingowego i zaczekał aż ten podstawi jego auto. Chłopak zatrzymał się w centralnym miejscu, tuż przed wejściem do okazałej willi jego rodziców. Nico wziąć kluczyki, wsiadł do auta i odjechał nieco dalej. Zatrzymał się w zacienionej części posesji, po lewej stronie, za wysokim cyprysem. Tu nikt nie zaglądał. Tam czarna karoseria jego sportowego samochodu nie rzucała się w oczy, nie przy pierwszym spojrzeniu. Odbijała jedynie blade światło księżyca, padające na wypolerowaną powierzchnię. Wysiadł i odszedł kawałek w bok. Przy wejściu kręciło się zbyt wielu ludzi — za dużo spojrzeń, za wiele możliwości, że ktoś coś zobaczy, coś sobie dopowie.
Oparł się o karoserię i spojrzał w stronę wejścia, choć z tej perspektywy niewiele mógł zobaczyć.
Dotarło do niego, jak bardzo powtórzyli wzorzec, którego oboje próbowali unikać. Kiedyś to on miał coś do ukrycia — przed Alex, przed własnym sumieniem. Sophia była jego tajemnicą. Ukryte spojrzenia i gesty, które tylko oni mogli odczytać, elektryzowały go od środa, były ekscytujące.
Dziś to on musiał się zatrzymać z boku, czekać z dala od świateł, żeby nie było zbyt jawne, że znowu wchodzą do tej samej rzeki. Nie powinni, a jednak coś ich znowu zbliżyło. Sophia, chociaż bardzo się starała, nie potrafiła go zignorować. Też to lubiła. Dreszczyk emocji, niepewność, tajemnice i sekrety. I choć próbowała przekonać wszystkich dookoła, w tym samą siebie, że taka nie jest, że jest poczciwa, to jej akcje świadczyły zupełnie inaczej. Lubiła balansować na krawędzi - bo to było uzależniające. Bo kiedy raz się spróbuję, trudno przestać.
Dlatego znowu się z czymś kryli. Znowu unikali spojrzeń innych ludzi. Znowu kogoś okłamywali.
Kryli się przed Lucasem. Bo Sophia miała zobowiązania. Bo może z Lucasem to naprawdę było coś. Bo może… było za późno, by cokolwiek odwrócić. A mimo to, zatoczyli koło. I Nico miał wrażenie, że znów wracają do punktu wyjścia — gdzie uczucia trzeba było chować między wierszami, a wyjścia tylnym wyjściem stały się regułą, nie wyjątkiem.
Nico
Minuty płynęły. Każda kolejna coraz bardziej dokuczliwa, gęsta, jakby czas specjalnie zwolnił tylko po to, żeby go wystawić na próbę. Nico stał oparty o samochód, plecami przyciśnięty do chłodnej blachy karoserii, a wzrok wbity miał w schody prowadzące do frontowego wejścia willi, z którego przecież miała się wyłonić. Patrzył tam już od kilkunastu minut — nieustannie, z coraz mniejszą nadzieją, że cokolwiek się wydarzy. I choć dystans nie był duży, wszystko wydawało się odległe, jak przez mgłę, jakby dom i jej obecność w nim należały do innego świata.
OdpowiedzUsuńPoczątkowo wypatrywał jej z uwagą — z napięciem w ramionach, z niecierpliwością, która manifestowała się w tym, jak co jakiś czas spoglądał na telefon, choć nie miał żadnego powodu, by oczekiwać wiadomości. Ona nie napisała i on też nie zamierzał. To miało się wydarzyć albo nie. Bez słów.
Ale w miarę jak mijał czas, w jego głowie coraz wyraźniej rysowała się jedna myśl — że się rozmyśliła. Że może tam, na sali, spojrzała jeszcze raz na ojca, albo na własne odbicie w lustrze i przypomniała sobie, co powinna, a czego nie powinna robić. Że przyszła refleksja. Lub strach. Lub po prostu rozsądek.
Z każdą minutą nieobecności ta myśl kiełkowała mocniej. Zasiewała w nim coś gorzkiego. Rezygnację, ale podszytą znajomym ukłuciem. Tym razem jednak coś było inaczej. Może to on był inny. Może po raz pierwszy naprawdę pomyślał, że nie przyjdzie.
Westchnął cicho, niemal bezdźwięcznie, i wsunął obie dłonie do kieszeni ciemnych spodni. Zgiął lekko ramiona, garbiąc się jak ktoś, kto nie chce już dłużej wyglądać, jakby czekał. Już nie wypatrywał, już nie sprawdzał telefonu. Oczy miał półprzymknięte, spojrzenie zamyślone, jakby powoli przygotowywał się na to, że będzie musiał wsiąść za kierownicę i odjechać sam.
Wiatr poruszał liście drzew, których cienie rzucały nieregularne plamy na chodnik i maskę auta. Cały świat zdawał się toczyć swoim własnym, spokojnym rytmem, a on — stojący samotnie w cieniu, w miejscu wybranym, by nie być zauważonym — zaczynał czuć się dokładnie tak, jak wyglądał. Jak ktoś, kto znów został sam.
Nie spodziewał się jej od tej strony. Myślał, że jeśli w ogóle się zjawi, to wyjdzie głównym wejściem, schodząc po marmurowych stopniach, które obserwował od kilkunastu minut. Tymczasem ona przyszła inaczej. Cicho. Jakby z innego wymiaru, przemykając przez ogród.
Zamiast stukotu obcasów o kamień, jej kroki stąpały miękko po utwardzanej, wysypanej drobnym żwirem ścieżce. Gwar imprezy nadal rozbrzmiewał z oddali — pojedyncze, zbyt głośne śmiechy, muzyka sącząca się przez uchylone drzwi tarasu, i silniki samochodów, które warczały co jakiś czas, kiedy goście przyjeżdżali lub odjeżdżali z podjazdu. Wszystko to brzmiało jak z innego świata. Świata, z którego ona właśnie uciekła.
Zorientował się, że stoi tuż za nim, dopiero gdy się odezwała. Zamarł na ułamek sekundy, jakby myślał, że to kolejna myśl w jego głowie, przywidzenie. Uśmiechnął sie sam do siebie. A potem odwrócił się łagodnie. Spojrzał na nią, a jego twarz rozpromieniła się nagle i tak prawdziwie, że sam mógł nie być tego świadomy. Żaden uśmiech nie uniósł jego ust w pełni, ale coś w oczach — ten błysk, który pojawił się od razu — mówił wszystko.
Był zaskoczony. I szczęśliwy. I nie potrafił tego ukryć, nawet jeśli nawykowo próbował zachować pozory obojętności.
Zrobił pół kroku w jej stronę, a potem się zatrzymał, jakby bał się, że gdy się poruszy, zniknie. Że jeśli zbyt gwałtownie przerwie tę chwilę, ona może zniknąć równie niespodziewanie, jak się pojawiła.
Usuń— Jak zwykle po swojemu — powiedział w końcu, cicho, z tym charakterystycznym, lekkim uśmiechem, który zawsze miał wtedy, gdy próbował ukryć, jak wiele coś dla niego znaczyło. Blask świateł z willi odbijał się w jej oczach, w których kryło się coś więcej niż tylko propozycja spontanicznej ucieczki.
Bez słowa skinął głową, odepchnął się od samochodu samochód i otworzył drzwi od strony pasażera. Zrobił to spokojnie, bez pośpiechu, z tym dziwnym, pełnym skupienia wdziękiem, który miał tylko wtedy, kiedy coś naprawdę go poruszało. Odsunął się na bok, zostawiając jej przestrzeń.
— Prowadź — powiedział cicho, nie spuszczając z niej wzroku.
Nie musiała pytać go dwa razy. Jeśli miała miejsce, w którym można zniknąć, on chciał być właśnie tam.
Nico
Nico nie odezwał się ani słowem, ale nie potrzebował. Cisza, która między nimi zapadła, nie była niewygodna — wręcz przeciwnie. Miała w sobie coś znajomego, bezpiecznego, jakby znali ją od lat. Usiadł głębiej w fotelu, jakby z ulgą zrzucił z siebie ciężar całego dnia. Lewą rękę położył swobodnie na kierownicy, drugą oparł na udzie, wyprostowany, ale jednocześnie wyluzowany. Jazda nocą przez miasto w takim towarzystwie — nieplanowana, bez celu większego niż ucieczka od tłumu — była wszystkim, czego teraz potrzebował.
OdpowiedzUsuńSophia podłączyła do auta swoj telefon. W głośnikach rozbrzmiała spokojna muzyka, a na ekranie pojawiła się mapa wskazująca drogę do wybranego przez nią miejsca. W rogu ekranu pojawiła się wiadomość. Lucas. Jego imię wyświetliło się wyraźnie, a zaraz pod nim dymek z tekstem: „To przyjęcie aż tak kiepskie, jak się spodziewałaś?” A zaraz po nim: „Chcesz, żebym przyjechał i cię stamtąd porwał?”
Nico nie odwrócił głowy. Ale kącik jego ust uniósł się lekko, niemal niezauważalnie. Triumfalnie.
— Za późno — mruknął cicho, bardziej do siebie niż do niej. Nie spojrzał nawet w jej stronę. Nie musiał. Przez moment patrzył przed siebie, a potem potarł dłonią twarz — niby ze zmęczenia, ale tak naprawdę po to, by ukryć jeszcze jeden uśmiech, zbyt pewny siebie.
Nico zgasił silnik, ale jeszcze przez chwilę siedział w aucie, z dłońmi opartymi na kierownicy. Słuchał jej słów w milczeniu, pozwalając im opaść między nimi z nieoczywistym ciężarem. „Tutaj nikogo nie będzie obchodziło kim jesteśmy…” — to jedno zdanie rozbrzmiało w nim mocniej, niż się spodziewał. Mówiła o statusie, o tym, że nikt ich tu nie pozna, że mogą się schować — ale to drugie dno… to znał aż za dobrze. Znał to napięcie, które rosło między nimi od miesięcy, niesione przez każde spotkanie, każdą rozmowę, każde spojrzenie, które trwało chwilę za długo.
Odwrócił głowę i spojrzał na nią, przez krótką chwilę uważnie. Światło latarni odbijało się w jej włosach, tworząc na jej twarzy ciepłe, miękkie cienie. Przez moment nie powiedział nic, tylko patrzył, jakby próbował zapamiętać tę chwilę w każdym detalu.
— Brzmi jak miejsce idealne — odezwał się w końcu niskim głosem. — Na ucieczkę. Albo na grzech.
Uchylił drzwi i wysiadł bez pośpiechu, obchodząc auto dookoła, by otworzyć jej drzwi. Gdy stanęła obok niego, spojrzał jeszcze raz na budynek, niepozorny, cichy, zgaszony, niemal niewidzialny dla obcych.
— Prowadź, Soph — dodał cicho, i choć jego ton był spokojny, w oczach czaiło się coś niepokornego. Jakby przeczucie, że to, co wydarzy się dalej, nie będzie łatwe do cofnięcia. Ale teraz już nie chciał się cofać.