Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] Go ahead and throw your stones

Diego Villanueva
37; korespondent wojenny ABC News, udziałowiec w Millennium Press.

Nigdy nie miał do nikogo pretensji. Nie robił matce wyrzutów tylko dlatego, że przez kilkanaście lat ukrywała przed nim prawdę, że nie rozmawiała z nim na niewygodne tematy, a pytania ciekawskiego dziecka zbywała opowieściami z Argentyny. Nie miał pretensji do ojca, chociaż ten przez ponad dwadzieścia lat nie chciał go nawet poznać, co miesiąc przesyłając określoną sumę pieniędzy, a w święta dodatkowe czeki, które Diego gromadził w pożółkłej już kopercie. Nie złościł się na młodszego brata, chociaż on złościł się na niego - jakby za całe ich życie odpowiadał właśnie Diego. Nikt inny.

Nigdy nie uciekał przed odpowiedzialnością, chociaż ta goniła za nim nieustannie, nie dając mu nawet na moment odetchnąć. Nie uciekał przed nagrodami, ale tym bardziej nie unikał wymierzanych kar i nagan, zbierał nawet te przeznaczone dla brata. Zahartował się, w końcu przestał się bać odpowiedzialności i zamiast traktować ją jako nachalnego przeciwnika, przyjął ją jako swoją przyjaciółkę. Rzucił się w wir pracy, zaczął się więcej uczyć i dzięki temu wszystkiemu nie uciekł także przed prawdą. Wtedy postanowił wyjechać z kraju i zająć się relacjami z tych części świata, które ogarnięte były nieustannymi konfliktami zbrojnymi. Znikł. Dla najbliższych zapadł się pod ziemię. Dla społeczeństwa zaistniał jako niestrudzony reporter wojenny, który nieraz dla dobra materiału gotów był poświęcić własne.

Nigdy nie potrafił przyznać przed innymi, że ma dość. Łatka pracoholika i chorobliwie ambitnego dziennikarza, wpierw w podrzędnym brukowcu, a następnie na wojnie, przyległa do niego nadzwyczaj szybko. Pragnął piąć się po szczeblach kariery, odnosić sukces za sukcesem, a kiedy w ostateczności dotarł do własnych korzeni i odkrył, skąd pochodzi, nie bał się przyjąć tego, co mu się należało. Bez wahania wskoczył między szalejące trybiki Millennium Press, aby udowodnić ojcu, że jest tego wart, matce, że nie musi się o niego obawiać, a przyrodniej siostrze, że powinna dostrzegać w nim konkurencję.


Emme
Chciałam spróbować raz jeszcze z Diego, nie wiem, co z tego wyjdzie, ale zatęskniłam.

104 komentarze

  1. O! Jak miło znów widzieć tę przystojną buźkę na głównej, zwłaszcza, że wspiera ją kawał dobrej historii. Pamiętam, że czytając kartę po raz pierwszy poczułam ogromną sympatię do Diego i czuję ją także teraz. <3 Mam nadzieję, że powrót do tej postaci okaże się dla Ciebie udany, bo jestem ciekawa, jak się ten pan rozwinie w wątkach. I, czy mnie przypadkiem pamięć nie myli, że kombinowałyśmy coś fajnego w przypadku naszych dzieciaków? W razie, gdybyś miała ochotę do tego wrócić, wiesz, gdzie nas szukać. :D Powodzenia z kolejnym bohaterem!

    OCEY

    OdpowiedzUsuń
  2. [Witam ponownie Pana, którego opis niestety bardzo pasuje do tego, co dzieje się obecnie tuż za naszą granicą


    Mam nadzieję, że nadal będziesz się z nim dobrze bawić. Oczywiście w razie chęci zapraszam w swej skromne progi.]

    Nevada, Archanioł, Dylan i Eneas

    OdpowiedzUsuń
  3. hej! Jestem taką gapą... Usiadłam z zachwytem nad Franco i Diego i już, już miałam pisać, że kojarzę postać i chyba już tu ją widziałam... I doczytałam autorski dopisek i ten link na dole "Stara karta" I resztki sił do samej siebie mnie opuściły... Ja się starzeję szybciej, niż myślałam xD.
    Wspaniale że wróciłaś z postacią i próbujesz znów nią grać! Ja się absolutnie nie dziwię, bo widzę tu mocny i ciekawy charakter i dużo możliwości do rozpisania się na całego! :)
    Udanej zabawy! :*


    Emma & Lily

    OdpowiedzUsuń
  4. Odświeżyłam sobie nasze maile i widzę, że z tym zaczynaniem to była śmieszna sprawa na zasadzie "kto szybciej"... Ostatecznie okazało się, że nikt, haha. :D Wygląda na to, że szykuje nam się bankiet z okazji wydania książki związanej z żeglugą i muszę powiedzieć, że wszystko, co tam sobie ustaliłyśmy, wciąż bardzo mi się podoba. Zacznę nam! Postaram się spiąć. <3

    OCEY

    OdpowiedzUsuń
  5. [Kiedy brałam urlop bez daty (brawo ja), to przewinął mi się Twój komentarz, że chowasz Josie na pół roku, a Ty tymczasem zrobiłaś taką wymianę! Widzę, że upodobałaś sobie również pracoholików i oby Diego gdzieś w tych odmętach nie zatracił się zupełnie, bo jego praca wydaje mi się raczej jedną z tych cięższych.
    Gdybyś w ramach tej wymiany dalej była chętna na wątek, to wiesz gdzie mnie szukać :) Baw się dobrze i życzę, by wyszło dobrze!]

    Mercy // Ruby

    OdpowiedzUsuń
  6. [Cześć!
    Kiedyś już czytałam tę kartę, trololo ;) Przyszłam z powitaniem, niech Ci się nim pisze najsuper :D Jestem tu też po to - ponieważ napisałaś na chacie, że masz wakaty na relacje - aby zapytać, czy nie poszukujesz dla Diego najlepszego przyjaciela? Jeśli tak, to zapraszam do Shay'a :D
    No i udanej zabawy i samych świetnych wątków! :)]

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  7. [Dobry wieczór :) Miło jest widzieć Diego z powrotem na blogu i mam nadzieję, że ten powrót będzie dla niego udany :) Skoro były tęsknotki, to wielce prawdopodobne, że dobrze będzie Ci się nim pisać wątki - oj, już ja co nieco wiem o tych tęsknotkach! W końcu inaczej Maille nie zawitałaby ponownie na blogu :) Powodzenia i bawcie się dobrze!]

    JEROME MARSHALL & MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Cześć! Trochę późno przechodzę, ale chciałam pochwalić za wybór zawodu dla Diego. Jako korespondent wojenny na pewno zwiedził wiele miejsce i wiele widział, aż jestem ciekawa, jak jego psychika na to wszystko reaguje.
    Powroty z ulubionymi postaciami są zawsze przyjemne, a ja mogę życzyć Ci, aby był on również udany :D Powodzenia! ]

    Keara Palmer

    OdpowiedzUsuń
  9. [Czekaj, bo ja to muszę ogarnąć, bo Shay to lubił uciekać xD
    Mogli się poznać w 2009-2011 roku, ale nie wiem, czy to już wtedy Diego wiedział, kim jest. Potem Shay'a już nie było. Wrócił ponownie w 2014 na rok, znów zniknął i pojawił się znów w 2017. I już sobie siedzi od tego roku grzecznie w Nowym Jorku. Nie wiem, jak ci tu bardziej odpowiada to wszystko czasowo, czy faktycznie Shay mógłby mu pomóc się odnaleźć w nowym świecie ;) Jeśli nie, to mogli się poznać właśnie później, jak już Diego ogarniał :D
    Ja wiem, to skomplikowane, sama tu siedzę z kalkulatorem XD]

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  10. [No i idealnie :D Tak, zapisz sobie, ja mam zapisane, w jakim wieku co robił i czy był w NY czy nie xD Bo ogólnie to przez większość życia Shay mieszkał w Miami :)
    To gdzie ich poznajemy? Na jakimś nudnym bankiecie dla bogaczy? Tylko to tak jakoś na początku 2020 by musiało być. Przepraszam, historia Shay'a jest skomplikowana xD Możemy też dać ten 2017 i poznać ich po prostu gdzieś indziej, np. w kasynie albo gdzieś w barze. Ewentualnie olać to i żaden z nich nie pamięta i teraz po prostu się spotykają i są najlepszymi przyjaciółmi ever XD]

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  11. [Podoba mi się wszystko :D Tylko nie pasuje mi to w 2017, bo Shay wrócił do NY, ale nie pokazywał się rodzinie na oczy i unikał takich bankietów. Więc może po prostu zamieńmy ten bankiet na bar i wtedy się urżnęli? I potem już tak jak to wymyśliłaś :D Chyba że ten nieszczęsny bar nie pasuje tobie, to dawaj znać :D
    Narozrabiają jak dzieci i uciekną? XD Podoba mi się to bardzo xd kiedy Shay chce być poważniejszy i mu nie wychodzi... <3
    I ja mogę zacząć jakby co :D]

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  12. Kiedy jego brat z żoną zadecydowali o przeprowadzce z Miami do Nowego Jorku, Shay od razu wiedział, że poleci z nimi. Nic tu po nim, jeśli miał tu zostać bez nich. Jasne, miał tutaj wielu znajomych i jakieś życie, ale… czuł, że to jego wina, że Jimmy nie żyje i że Jaime musiał to oglądać. Byli jego najbliższą rodziną i chciał z nimi być. Nie spodziewał się jednak, że przez kolejne dwa lata nie będzie w stanie z nimi przebywać, oglądając trójkę bliskich mu ludzi pogrążonych w żałobie. Próbował rozmawiać z bratem, z jego żoną i z drugim chrześniakiem. Z nim było najtrudniej. Nie mógł znieść swoich wyrzutów sumienia. Przecież to jego wina. I oni pewnie też go obwiniali. A więc zniknął.
    Jeździł po kraju, doświadczał różnych rzeczy. Przeżył wypadek, znów wrócił do Nowego Jorku. I tak sobie krążył. Kiedyś nawet poznał jednego faceta, z którym naprawdę dobrze się piło w jednym z nowojorskich barów. Uśmiali się wtedy, nagadali i zalali w trupa. Ale było super! Nawet Shay o nim pamiętał na drugi dzień! Co było super, ponieważ prawie trzy lata później, kiedy Shay jako tako dogadał się z Henry’m, swoim bratem, pojawił się na jednym z nudnych bankietów, znów go spotkał. Nie mógł do niego nie podejść i zagadać. I było to strzałem w dziesiątkę. Jemu też się nudziło. Jemu i jego siostrze. Całą trójką postanowili się wtedy zmyć z przyjęcia i zabawić się w jednym z klubów. No… a później wylądowali na izbie wytrzeźwień… trochę narozrabiali… ale i tak było warto! Od tamtego czasu Shay zawsze się cieszył na spotkania z Diego, który się do niego odzywał jak tylko był w mieście.
    I tak sobie o nim pomyślał, kiedy przygotowywał się do wyjścia na kolejny bankiecik. Shay nie protestował, kiedy Henry go znów o to poprosił. Jak się okazało, Jaime też miał tam być. Chłopak nawet się śmiał, że skoro wujek dawał mu wsparcie w święta, to teraz on się odwdzięczy. Miło z jego strony.
    No, i pojechał na miejsce taksówką, ponieważ wiedział, że na trzeźwo to na pewno tam nie wytrzyma, a nie zamierzał następnego dnia odbierać samochodu spod tego miejsca. Wszedł do budynku i od razu skierował się na miejsce tej imprezy. Odnalazł brata i jego żonę, nawet Jaime się gdzieś kręcił z telefonem. Tak, pewnie pisał ze swoim chłopakiem (którego Shay jeszcze nie prześwietlił, skandal!).
    Moretti zgarnął z tacy kieliszek szampana i zaczął się przechadzać po pomieszczeniu. No, Diego, nie mów, że cię tu nie ma, pomyślał, może trochę rozbawiony. Jeśli miał się nudzić, to bardzo chciał się nudzić z nim. Przecież nie będzie cierpiał sam, prawda? A może znowu się gdzieś urwą? Może niekoniecznie do klubu (chociaż kto im zabroni), ale gdziekolwiek indziej, gdzie będzie… fajnie?
    Ha! Dostrzegł go w oddali i uśmiechnął się pod nosem. Zerknął jeszcze na Jaime’ego i skinął mu głową, że nie ma tragedii, a potem już szedł w stronę przyjaciela.
    – Diego Villanueva! – zaczął, a jego uśmiech się poszerzył. – Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię widzę. Dobrze się bawisz? – zapytał, przystając blisko niego. W jego głosie wcale nie było słychać ironii, nie. – Ile to już minęło?
    Może nie wiedzieli jakoś specjalnie wiele o sobie, ale Shay czuł, że może go nazwać swoim przyjacielem. Może nawet i najlepszym.

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  13. [Cześć! Aż musiałam się trzy razy upewnić, że dobrze widzę, a później i tak trudno było mi uwierzyć, że Diego wrócił :D Tak to już jest, że z pewnych postaci bardzo trudno zrezygnować i człowiek zwyczajnie czuje potrzebę, aby do nich wrócić i dać im jeszcze szansę <3 Mam nadzieję, że wyjdą z tego same dobre rzeczy, nie może być inaczej! A jeśli chcecie kombinować - czy to od zupełnie od nowa, czy też kontynuować, to wiecie, gdzie nas znaleźć!]

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  14. [Witaj! W odkrywaniu prawdy dotyczącej przeszłości Diego z pewnością dobrze zrozumiałby się z Juanitą, bo to ich w jakimś stopniu łączy. Niełatwą sztuką jest ewoluować z człowieka, którego napędza adrenalina nieprzewidywalnej wojny, do udziałowca żyjącego w statecznej metropolii, ale sądzę, że Diego sobie z tym poradził, bo wygląda na ambitnego mężczyznę. :) Mamy już wątek rozpoczęty u Coopera, ale gdybyś miała ochotę napisać coś z Diego to serdecznie zapraszamy. A teraz życzę miłej zabawy :)]

    Juanita Mitchell

    OdpowiedzUsuń
  15. [ Tak, to wspaniały Kakashi. :D
    Oj, dziękuję! Bardzo chciałam, aby sprawiała takie wrażenie, choć niejednoznacznie. Czekałam aż będzie można kogoś połączyć z misją na Haiti i Diego wydaje się do tego idealną osobą, więc Twój pomysł mi jak najbardziej odpowiada. Jakież to szlachetne z ich strony, poznać się w takich okolicznościach :D Na pewno nadal organizowane są zbiórki na rzecz pomocy dla Haiti, bo sytuacja polityczna i ekonomiczna wciąż jest okropna. Czy Diego mógłby się zjawić? :D Potrawy z Haiti byłyby niejaką atrakcją. :D Swoją drogą, jeden z ojców Keary jest z zawodu prawnikiem korporacyjnym i chociaż nie daje nam to bezpośredniego połączenia między naszymi postaciami, to pomyślałam, że może w przyszłości stanowiłoby punkt zaczepienia. Dla Keary Twój Diego byłby na razie jedynie szlachetnym reporterem, a nie grubą rybą. Co sądzisz? :D ]

    Keara Palmer

    OdpowiedzUsuń
  16. [Ależ śmiało! Obie moje dziewczyny są chętne na wątek, jeżeli wolisz tym razem Ruby to droga wolna, mi będzie bardzo miło. ^^ Daję więc znać, że Everhart w gotowości! Jeżeli chcesz wspólnie pokombinować, to jestem na mailu, a jeżeli już Ci chodzi coś po głowie, to deklaruję się do napisania zaczęcia :) ]

    tym razem Ruby

    OdpowiedzUsuń
  17. [A czy jakieś pomysły ewentualnie przychodzą Ci do głowy? Mi jedyne co zaświtało (o ile to w ogóle możliwe), to że Juana mogłaby wysłać podanie o prace do Millenium Press, może na recepcjonistkę, sekretarkę lub jakąś asystentkę. Wtedy można pomyśleć nad rozmową rekrutacyjną, albo czymś innym. To też daje jakieś pole do popisu dla późniejszych wątków. Z innej beczki, to może matce Diego spodobałaby się twórczość Juany, bo ona szkicuje/maluje, więc zamówiłaby u niej obraz, a uprzednio zaprosiła do mieszkania, żeby Juana zorientowała się co do wystroju, tak by obraz do niego pasował. Wtedy też można różne historie zmalować. :) Ale w coś banalnego też chętnie dam się wciągnąć. Jestem otwarta na burzę mózgów. :)] ]

    Juanita Mitchell

    OdpowiedzUsuń
  18. Od kiedy tylko pamiętam, zawsze mylę te dwa nazwiska... przepraszam! :)
    Cóż, ja mogę podmieniać, zamieniać, wymieniać, mogę również odpisać u Trixie, tylko daj mi znać, czy kontynuujemy to lodowisko, bo właśnie się waham, czy klimatu nam nie ocieplić. :P
    Gdybyśmy jednak szli w kierunku małej aktualizacji, proponuję małą burzę mózgów, bo na pierwszy plan nie wysuwa mi się żaden pomysł, jakby tu połączyć Diego i którąś z moich dziewczyn. Chyba że masz jakieś scenariusze, które mogę z swojej strony uzupełnić? :)


    Emma/Lily

    OdpowiedzUsuń
  19. [W takim razie już nam zaczęłam. Dostosuję się, czy Diego będzie podczas rozmowy sam, czy z kimś :) I na połączenie pomysłów też się piszę!]

    Naprawdę zapomniała już jak to jest, gdy w stresie drżące nogi odmawiają człowiekowi posłuszeństwa, a wnętrzności wiążą się w jeden wielki supeł, bo podobnych odczuć doświadczyła po raz ostatni na studiach, dobrych parę lat temu, gdy broniła dyplom. Nawet brawurowy wyjazd do wielkiej metropolii, oddalonej od rodzinnej miejscowości o niespełna tysiąc mil, nie sprawił jej takich kłopotów, jak dotarcie z nowojorskiego Brownsville do nowojorskiego biura Millennium Press. Nie chodzi o to, że pogubiła się w tej betonowej dżungli, bo miała zakodowanych kilka prostych połączeń z jednego końca miasta na drugi, tak żeby móc swobodnie dotrzeć tu i tam bez użycia mapy, ale dziś świat był jakby przeciwko niej i za wszelka cenę mówił: nie dostaniesz się tam, dziewczyno.
    Należało zacząć od tego, że przez pewien czas Juanita w ogóle nie wierzyła, że zostanie zaproszona na rozmowę rekrutacyjną akurat do tej firmy. Podanie wysłała za namową serdecznej koleżanki, która wręcz zmusiła ją do skompletowania papierów i do kliknięcia przycisku wyślij (a stoczyły zaciętą bitwę o myszkę), bo zwyczajnie uważała, że Millennium Press to za wysokie progi na jej nogi. Larissa za każdym razem, gdy słyszała tego typu słowa z jej ust, brała ten pliczek kartek, zwijała w rulonik i celowała nim w tył głowy Juanity, a później zadawała swoje standardowe pytanie o postradany rozum. Skoro dziewczyna, która ukończyła studia z wyróżnieniem, mówiła w dwóch językach i miała świetne referencje z poprzedniej pracy, gdzie zajmowała stanowisko managera do spraw komunikacji wewnętrznej, uważała, że to za wysokie progi, to świat zwariował. Ostatecznie Larrisa namówiła ją tym, że przecież nie startuje na stołek prezesa, a sekretarki – kogoś, kto po części też dba o komunikację wewnętrzną, więc już to robiła i, patrząc na papiery, wychodziło jej naprawdę dobrze. Ale Juanita może nie tyle, co nie wierzyła w swoje umiejętności, a co bała się rzucić na głęboką wodę. Nasłuchała się tylu przykrych historii o nowojorskich wyścigach szczurów, o zdeptanych marzeniach i bolesnych powrotach, że po prostu bała się postawić wszystko na jedną kartę, szczególnie, gdy dobrze wiedziała, że na jej miejsce w knajpie będzie przynajmniej kilku chętnych, i że porzucając rolę kelnerki, pewnie spali sobie mosty. Bardziej bała się jednak, że jeśli w świecie grubych ryb ktoś zbyt mocno podetnie jej skrzydła, już nigdy nie będzie potrafiła ich posklejać. Mieszkała w Nowym Jorku kilka miesięcy, ale nadal nie poznała tego miasta i cały czas uważała je za nieprzewidywalne i pełne niespodzianek, niekoniecznie dobrych, poza tym nie miała pojęcia, jakie pułapki czekałyby na nią w miejscu takim jak Millennium Press. Oczywiście, nie sądziła, że dostanie odpowiedź zwrotną, bo kandydatów na to stanowisko mogły być setki, a może i tysiące, więc kiedy głośno odczytały zaproszenie na rozmowę, ze szczęścia obie z Larrisą zaczęły skakać na łóżku, aż je zarwały. A potem śmiały się i leżały, zgodnie twierdząc, że za pierwszą pensję odkupią Larrisie łóżko.
    Teraz po tamtym śmiechu nie było już nawet śladu, bo los rzucał Juanicie kłody pod nogi, a to w postaci mocno spóźnionego busem, a to awarią, a to ciągnącą się bez końca manifestacją, która przechodziła przez pasy ruchliwej ulicy. Później wysypały jej się drobniaki z portfela, a na sam koniec okazało się, że przy przystanku, przy którym miała wysiąść, trwały jakieś prace hydrauliczne i musiała pojechać dalej i wracać piechotą do miejsca docelowego. I tak była przed czasem dobre czterdzieści minut, ale przysiadła na ławeczce przed budynkiem, napisała Larrisie wiadomość, że dotarła, a potem z małej torebeczki wyjęła podręczny notatnik wraz z długopisem i zaczęła szkicować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ją wyciszało, choć nie łatwo było skupić się na ciągnięciu zgrabnych kresek, przy równoczesnym powtarzaniu sobie w głowie tysiąca różnych scenariuszy, które mogły zdarzyć się podczas rozmowy. Jakie pytania mogły paść? Co powinna mówić, a co nie? Kto będzie ją rekrutował, ile par oczu będzie wwiercać się w nią spojrzeniem? Zaraz miała się przekonać. Tymczasem zdążyła narysować palec wskazujący i siedzącego na nim motyla. Uwielbiała rysować dłonie.
      Gdy weszła do biura, miła pani z recepcji zaprowadziła ją do odpowiedniego miejsca i zniknęła za drzwiami, zostawiając na moment samą. Miała więc okazję rozejrzeć się po najbliższym otoczeniu i skorzystała z niej, chłonąc spojrzeniem wystrój i krzątających się po obiekcie ludzi. Była ciekawa w jakim miejscu być może przyjdzie jej pracować, dlatego chętnie zaznajamiała się z tym, co było wokół. Później zdążyła zerknąć na zegarek, a do jej spotkania pozostały dwie minuty, i miła pani, wyszedłszy z pomieszczenia, zaprosiła ją do środka. Odetchnęła raz jeszcze, poprawiła beżową marynarkę, którą założyła do pasujących cygaretek i śmiało przekroczyła próg. Powtarzała sobie, że pierwsze wrażenie jest niezwykle ważne, dlatego starała się pozbyć stresu, ale nie ważne jak usilnie próbowała go zatuszować, on i tak przebijał w jej postawie. Całe szczęście, znała rekrutacyjny savoir-vivre i to dodawało jej pewności.
      — Dzień dobry — przywitała się, gdy recepcjonistka zamknęła za nią drzwi. Była uśmiechnięta, bo naturalnie przez większość dnia się uśmiechała, ale tym razem robiła to również z wyrazem uprzejmości. — Nazywam się Juanita Mitchell.

      Juanita Mitchell

      Usuń
  20. [ Myślałam raczej o czymś mniej formalnym, najlepiej za dnia i na świeżym powietrzu. Tak, żeby dzieci również mogły brać w tym udział. Podopieczni pobliskiego domu dziecka wystawialiby swoje własne prace na sprzedaż. Zbieranie podpisów pod petycją, drobne datki, uliczna muzyka itd. Keara byłaby jedną z wolontariuszek, jako osoba niejako połączona zawodowo z sierocińcem. Oczywiście bankiet jest również dobrym pomysłem. Może nie tyle, co na rzecz pomocy Haiti, ale właśnie ogólnie osieroconym dzieciom. Ewentualnie temat takiegoż większego przedsięwzięcia mógłby paść w trakcie wątku z ust Diego. Myślę, że byłaby to dobra prasa i charytatywna działalność. W zależności, co bardziej Ci pasuje :D ]

    Keara Palmer

    OdpowiedzUsuń
  21. [Niedobry Diego ponownie zniknął z jej życia, więc zasługuje na to, żeby znaleźć się w poważnych tarapatach :D Może jej życie toczyło się do przodu, ale za to w tak ślimaczym tempie, że w zasadzie nic się nie zmieniło, nad czym dość mocno ubolewam, jednak obecnie staram się nad tym pracować, o! Także w zasadzie możemy pozwolić im wrócić do tego, co już ustalałyśmy.]

    Reyes

    OdpowiedzUsuń
  22. [ Wszystko wyjdzie w praniu, a słowo piknik idealnie obrazuje to, co miałam w głowie. Czekam cierpliwie na zaczęcie! :D]

    Keara Palmer

    OdpowiedzUsuń
  23. [Zobaczymy, czy to będzie najlepsza wata, czy raczej najlepsze towarzystwo w mieście :D]

    Reyes uznała, że nienawidzi słowa wata. Pamiętał o wacie? Jakby w tym wszystkim najważniejsza była właśnie ta cholerna wata, a nie… Oni. Po tylu latach. To nadal wydawało się nierealne, ale było prawdą.
    W pewnym momencie zaczęła tracić nadzieję, że dojdzie do ich spotkania. Nie chciała być nieufna w stosunku do niego, jednak nie umiała przestać myśleć o sposobie, w jaki ich relacja się zakończyła, zostawiając na niej ślad, który nigdy nie zniknął. Nie chciała przyznać się nawet sama przed sobą, że czekała, lecz każdy dzień ciszy wzbudzał w niej coraz większą frustrację. Kiedy wiadomość wreszcie przyszła, usilnie próbowała zignorować swoje serce, które trzepotało w piersi i dziwne motyle w brzuchu. Kiedy po raz ostatni była zdenerwowana przed spotkaniem z kimkolwiek? Nawet randki, do których usilnie przymuszała ją Jade, nie wzbudzały w niej takiej ekscytacji jak perspektywa zwykłego wyjścia do Central Parku.
    — Wiesz, że to było aroganckie nawet jak na ciebie? — odezwała się wreszcie Reyes, uparcie wpatrując się przed siebie w dwóch chłopców, którzy próbowali poderwać do lotu latawiec smętnie snujący się po ziemi. — Żadnego cześć, zapraszam, proszę ani nawet jeśli nadal jesteś na mnie wściekła to możesz mi to powiedzieć prosto w twarz, zobaczmy się? Tylko miejsce i godzina. To trochę bezduszne — zauważyła, chociaż w jej głosie nie pobrzmiewała prawdziwa złość, bardziej przypominało to mieszankę drobnej irytacji i rozbawienia, jakby powinna była wiedzieć, że Diego nie zdobędzie się na bardziej wylewne zaproszenie, a mimo to nie umiała zignorować ukłucia frustracji wynikającego z faktu, że musiał zakładać, iż Reyes pojawi się w parku bez względu na to, jak bardzo lakoniczna byłaby jego wiadomość. Lub zwyczajnie znał ją nadal wystarczająco dobrze, by wiedzieć, jaka potrafiła być uparta i nawet najbardziej kwieciste, piękne zapewnienia nie byłyby w stanie nakłonić jej do zrobienia czegoś, na co nie miałaby ochoty. Nie usiadłaby obok niego na ławeczce w Central Parku, walcząc z chęcią dotknięcia go już w momencie, w którym tylko zobaczyła jego sylwetkę z oddali, rozpoznając go bez trudu, mimo iż był do niej zwrócony plecami i wyłapała jedynie część jego profilu, dostrzegając skupienie malujące się na jego twarzy. Nie łapałaby się na tym, że nieustannie spogląda na wyświetlacz telefonu, jakby mogła samą siłą woli zachęcić Diego na odległość, aby wysłał do niej sms i nie zwlekał zbyt długo, a później zdenerwowana własną niecierpliwością rzucała komórkę w pościel, bo nie chciała o nim myśleć i nie chciała zastanawiać się nad tym, co teraz robił i dlaczego po tych wszystkich słowach, jakie ze sobą wymienili, teraz z jego strony nastała cisza, która nijak miała się do propozycji wspólnego wyjścia, mimo to nie umiała przestać. Powtarzała sobie, że nie była dłużej niedoświadczoną nastolatką, która szybko, mocno i gwałtownie zadurzyła się w starszym od siebie mężczyźnie imponującym jej na każdym kroku własnym zdecydowaniem, odwagą i charyzmą… nie mogła jednak zdusić w sobie poczucia, że emocje, jakie jej towarzyszyły od momentu ponownego zobaczenia się z Diego, łudząco przypominały te same odczucia, jakie wiązały się z ich pierwszym spotkaniem. Pamiętała, jak z wypiekami na twarzy i przyspieszonym biciem serca wymykała się nocami z domu, aby znaleźć się w jego pewnych, silnych ramionach, poznając świat namiętności, jakiej nie zaznała wcześniej w swoim dość krótkim życiu, upajała się każdym jego spojrzeniem i dotykiem przeznaczonym wyłącznie dla niej, a później za dnia musiała walczyć z tęsknotą i pragnieniem, by zobaczyć go natychmiast ponownie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz lepiej radziła sobie z tą palącą potrzebą, rzucając się w wir zajęć, co nie zmieniało faktu, że Reyes była przerażona faktem, iż jedno krótkie spotkanie mogło wzbudzić u niej tak burzliwe uczucia, wydobywając na wierzch wspomnienia, które uparcie starała się zakopać, ponieważ chwytanie się ich nie miało sensu w świecie, w którym znajdowali się w dwóch bardzo różnych, odległych miejscach. A teraz Diego był tutaj. Momentami trudno było jej to objąć rozumem, z każdym upływającym dniem była coraz bardziej przekonana, że to musiał być sen… Teraz znowu był blisko i wiedziała, że nie wyobraziła sobie ich spotkania w muzeum, przy czym nadal musiała być ostrożna, bo nie była pewna, co to dla niej, dla nich oznaczało. Miała wrażenie, jakby wszystko się zmieniło, a jednocześnie nie zmieniło się nic i najgorsze było chyba to, że nie umiała odgadnąć, co działo się w głowie Diego. Czy on również przeżywał to wszystko równie mocno co ona, czy może towarzyszyła mu większa swoboda, niemal obojętność? To miała być tylko wata cukrowa, a mimo to Reyes łapała się na myśli, że zależało jej, aby wszystko potoczyło się… dobrze.
      — Co cię tak bardzo wciągnęło? — zapytała wreszcie, skinieniem głowy wskazując na trzymany przez niego telefon. Nie sądziła, że nadejdzie dzień, w którym mężczyzna będzie tak przyklejony do swojej komórki; zapamiętała go raczej jako człowieka, który chłonął świat i uwielbiał wszystkiego doświadczać na własnej skórze, więc obserwowanie, z jaką zapamiętałością spoglądał na ekran, trochę ją zaskoczyło.

      Reyes

      Usuń
  24. Maj był miesiącem obchodów dziedzictwa i kultury haitańskiej. Był to także okres, który Keara Palmer lubiła bardziej, niż święta bożonarodzeniowe. Pamiętała dawne czasy, jeszcze za życia babci, gdy wraz z innymi kobietami przygotowywały skromne posiłki z ich rodzinnych stron. Kilkuletnie dziecko nie potrafiło w pełni pojąć, jak wielkie znaczenie miało przywiązanie do korzeni. Kreolski haitański i język francuski towarzyszył jej od najmłodszych lat, ale na co dzień posługiwała się angielskim. Podświadomie czuła, że przynależy do czegoś większego. Czuła się specjalna. Inne dzieci nigdy jej tak nie postrzegały. Z ust babci słyszała, jakim pięknym krajem Haiti niegdyś było. Z jakim ogromnym bólem sercem musiała pożegnać swoją ojczyznę w poszukiwaniu lepszego życia. Dla małej dziewczynki babcine historie brzmiały surrealistycznie, lecz wiedziała, że kiedyś tam wyruszy.
    Po śmierci babci, tradycje przestały mieć aż takie znaczenie. Mama Keary, często pracując na dwie zmiany, nie miała czasu snuć opowieści o kraju, którego sama za dobrze już nie pamiętała. Potem, przebywając w różnych rodzinach zastępczych odkryła, iż mało kto przykładał wagę do jej pochodzenia. Dla nich była tylko kolejnym dzieckiem w bezlitosnym systemie. Przywykła więc do amerykańskich zwyczajów, a o francuskim zapomniała na długie lata. Dopiero za sprawą pewnej pracownicy socjalnej, krwi dominikańskiej, na nowo poczuła, jak istotna była świadomość tego, skąd wywodzą się nasi przodkowie.
    Adopcyjnym rodzicom zawdzięczała wiele. Oni zachęcali ją, by angażowała się w działalność charytatywną, choć sama czuła w sercu takową potrzebę. Dodali jej jednak odwagi, na której niedomiar mocno cierpiała. Kiedy jest się przerzucanym z domu do domu, rodzi się w głowie myśl, że może tak naprawdę nikt cię nie chce. Oni sprawili, że trzynastoletnia dziewczynka nie tylko odnalazła nową rodzinę, ale także poniekąd umocniła więzi ze swoją starą. Bo dla niej wszyscy Haitańczycy byli jej rodziną. Świeżo po ukończeniu szkoły średniej nie wiedziała, czemu poświęci dorosłość. Chciała pomagać innym. Tego była w stu procentach pewna. Ale jak? W szkole udzielała się charytatywnie przy każdej możliwej zbiórce. Gdyby ktoś zaprezentował pomysł ratowania konika polnego, Keara Palmer zapewne chętnie by mu pomogła w zbieraniu funduszy.
    Maurice Palmer początkowo niechętnie przyjął pomysł podróży na Haiti. Jego mąż przekonał go, że tak po prostu było trzeba. Młoda dziewczyna musiała poznać swój kraj. Musiała odnaleźć własną drogę, bo w przeciwnym razie całe życie by błądziła. Jak nigdy wcześniej, ta młoda dziewczyna była wdzięczna ojcu za pełne zrozumienie. W wieku zaledwie osiemnastu lat udała się wreszcie do kraju przodków po raz pierwszy. To, co tam zastała — i trzeba tu zaznaczyć, że była świadoma zniszczeń i wewnętrznych konfliktów — najzwyczajniej złamało jej dotychczas niewzruszone miłostkami serce. Oto bowiem przekonała się, jak okrutna potrafiła być matka natura. Ale też poznała całe mnóstwo wspaniałych ludzi gotowych nieść pomoc tam, gdzie większość osób nawet nie pomyślała, by jechać. Wróciła tam jeszcze dwa razy w trakcie letnich wakacji na studiach. Przed trzecim rokiem, poleciała na Dominikanę, żeby zwiedzić miejsca, o których w sierocińcu opowiedziała jej pani Perez.
    Ten poranek był początkiem pięknego dnia. Ani jednej ciemnej chmury na niebie, żadnych złowróżbnych słów z ust prezentera pogody. Idealne majowe warunki. Podekscytowanie nie pozwoliło Kearze Palmer spać przez pół nocy. Cieszyła się niczym dziecko na wieść o wyprawie do Dysneylandu, aczkolwiek nigdy tam nie była. Organizatorami całego przedsięwzięcia było amerykańsko-haitańskie towarzyszenie. Świętowano również oficjalny status Małego Haiti na mapie Nowego Jorku. Przygotowano więc szereg atrakcji dla osób stęsknionych za Haiti, ale także dla tych, którzy chętnie poznają nową kulturę, a takich ludzi, w najbardziej zróżnicowanym mieście na świecie, nie mogło zabraknąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Keara ubrana w długą, kwiecistą spódnicę i najzwyklejszy biały top z krótkim rękawem, stanęła wraz z kilkorgiem dzieci z brooklyńskiego domu dziecka za długim stołem, na którym to rozłożono prace podopiecznych tegoż ośrodka społecznego. Palmer zadbała o odpowiednią prezentację, gdy dwójka chłopców wykłócała się o lepsze miejsce do siedzenia. Towarzyszyła im również wychowawczyni domu dziecka, Sierra Johnson. Przed dwudziestoma minutami zniknęła z pola widzenia w poszukiwaniu smakowitych przekąsek.
      Z głośników leciała kompa — bardzo popularny gatunek muzyki tanecznej na Wyspach Karaibskich. Keara poczekała na powrót Sierry, a potem sama wyruszyła w celu złapania czegoś pysznego do zjedzenia dla siebie i małego Jacka, ośmioletniego chłopca o wielkich brązowych oczach, który za nic nie chciał zostać z innymi dziećmi. Jack złapał papierowy talerz z kawałkiem quiche i przysiadł na składanym krześle. Palmer natomiast wymieniła parę słów z kobietą stojącą za stoiskiem, ponieważ była bardzo ciekawa jednej z potraw, które przygotowywała. W takiej właśnie sytuacji spotkała kogoś, kogo nie spodziewała się ujrzeć chyba już nigdy.
      Czując delikatny dotyk na swoim ramieniu, instynktownie odwróciła głowę w stronę znajomego głosu.
      — Diego? — promienie słońca na chwilę przysłoniły jej widoczność. Zmarszczyła brwi i podniosła rękę do czoła, żeby ochronić oczy przed słońcem. — Diego! — powtórzyła radośnie. — Prawie cię nie poznałam bez brody.
      Jako osoba bardzo bezpośrednia, najchętniej uściskałaby go mocno, ale trzymany w ręku talerz tę czynność chwilowo uniemożliwił. Z szerokim uśmiechem na ustach, przyjrzała się mężczyźnie nieco uważniej. Wyglądał dojrzalej, doroślej, choć i wtedy na Haiti, sprawiał takie wrażenie. Wolną ręką poprawiła na szybko dwa grube warkocze okalające jej twarz i odparła:
      — Całe życie mieszkam w Nowym Jorku i mało podróżuje — wzruszyła lekko ramionami. — Czy nie powinieneś być teraz w jakimś zapomnianym przez ludzi zakątku świata?
      Odstawiła w końcu talerz na brzeg stołu.

      Keara Palmer

      Usuń
    2. Odstawiła w końcu talerz na brzeg stołu i uściskała go mocno, po przyjacielsku, tak jak tylko Keara Palmer potrafiła uczynić na spotkaniu po latach.*

      [Ops, zapomniałam o tej części podczas publikowania. Niby nic, ale... To cała Keara :D]

      Usuń
  25. Shay wiedział, że Diego będzie pozytywnie nastawiony do obecności kumpela, ale dobrze było to zobaczyć na własne oczy. Moretti się ucieszył; dobrze było mieć kogoś takiego. Niby nic, ale zaraz poprawiało humor. A przynajmniej jeszcze bardziej. Może i na bankiecie było nudno, zwłaszcza podczas licytacji; Shay nie znał się na sztuce i nie spodziewał się, że coś wpadnie mu w oko i zechce to kupić. Gdyby jeszcze zebrane pieniądze szły na jakieś szczytne cele, to może i by coś kupił. Ewentualnie wypisałby czek, ale to nie taka impreza.
    – Nie mam jeszcze, ale podejrzewam, że równie dobrze moglibyśmy stąd wyjść drzwiami frontowymi – stwierdził i spojrzał w kierunku, w którym się szło do wyjścia. Nic nie stało im na przeszkodzie. Trochę by było głupio, w końcu była jeszcze wczesna godzina i nawet nikt nie pomyślałby o tym, że już się upili. Meh, niestety. – Też nie… ale to chyba było nasze drugie spotkanie wtedy. Tak, z twoją siostrą, kiedy wylądowaliśmy na izbie wytrzeźwień – zaśmiał się pod nosem.
    Cóż, to nie był pierwszy raz Shay’a w takim miejscu. I nie ostatni na pewno, choć od tamtego razu taki właśnie był. Spojrzał na Diego i uśmiechnął się pod nosem. Z nim to nic nie wiadomo. Jeśli faktycznie stąd uciekną i pójdą się pobawić na miasto, to serio mogą znów wylądować na posterunku. Dobrze, że mogli się stamtąd w miarę szybko urwać.
    – A co do twojej siostry, jest tu z tobą? Będzie ryzykowała ponowną zabawą z nami czy jednak spasuje? – znów się roześmiał. Nie zależało mu, aby kobieta szła z nimi, tym bardziej, że wiedział, że Diego nie bardzo za nią przepada. Choć panowie ostatnio widzieli się już jakiś czas temu, podczas którego mogło się wiele zmienić.
    Shay wziął łyka alkoholu i rozejrzał się. Licytacja się rozpoczęła, a on westchnął ciężko. Może wystarczyło przeczekać jeszcze godzinę, może półtorej i serio po prostu wyjść? Żeby nie było, że za wcześnie. Może i miałby kilka pomysłów na to, jak rozruszać towarzystwo (niekoniecznie w tym pozytywnym znaczeniu), ale pamiętał, że nie miał już dwudziestu lat i trochę byłoby mu głupio podejmować jakiekolwiek działania w tę stronę.
    – To w jakim ostatnio miejscu byłeś? – zagadnął po chwili. Zerknął na mężczyznę, zainteresowany tym tematem.
    Diego wykonywał bardzo ciekawy, ale jednocześnie ciężki zawód. Podziwiał go. I jeszcze to ich wydawnictwo. Villanueva naprawdę świetnie sobie radził. A przynajmniej wygląda na takiego, który ma wszystko pod kontrolą. A jeśli przez chwilę nie miał, to szybko ogarniał sprawy.
    – Masz jakieś zachcianki, dokąd chciałbyś pójść? Wychodząc stąd? – zapytał jeszcze, wolną rękę chowając do kieszeni spodni od garnituru. Lubił je ubierać raz na jakiś czas. Ale jak nie musiał, to wolał ubierać się bardziej na luzie.

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  26. [Hej! Prawie nigdy nie piszę kobietkami, a szczególnie kobietkami o takiej osobowości, jak Megan, dlatego eksperyment. Trzeba jednak iść do przodu, rozwijać się i nie stać w miejscu, zatem jeśli mój eksperyment wydaje się udany, to cieszę się niezmiernie! :) Dziękuję za powitanie. Megan jest zdecydowanie zagubioną osobą, odebrałaś ją tak, jak próbowałam ją przedstawić. :) Dziękuję też za zaproszenie, z chęcią skorzystam, bo widzę że zarówno u Diego, jak i u Coopera, udałoby się coś wymyślić. Jestem otwarta na ustalenia i burzę mózgów, także jeśli wciąż będziesz mieć chęci, to zapraszam najlepiej na maila. :)]

    Megan C

    OdpowiedzUsuń
  27. [Cały czas palę się z wstydu, że pomyliłam tych przystojniaków.... xDDD]

    Jesli ktoś słyszał w tle jej nazwisko i kojarzył jej osobę, musiał się uśmiechnąć pod nosem - chociaż troszkę. No nie było takiej opcji, aby nie poczuł przypływu dobrego humoru, bo w istocie Lily Taylor, przede wszystkim zarażała uśmiechem i wszędzie gdzie się pojawiała, roznosiła taką dobrą energie, wesołość i pogodę ducha. Zawsze wszędzie było jej pełno, robiła mnóstwo rzeczy na raz, co tydzień miała inne zainteresowania, ale zawsze dla każdego znajdowała czas na choć krótką rozmowę. Była pogodna, empatyczna i radosna, dostatecznie wrażliwa, by dbać o innych, ale trzymała się dzielnie i nie płakała nad rozlanym mlekiem. W pracy z kolei była w pełni profesjonalna i rzeczowa, a choć się starała, nie stać jej jeszcze było na surowość. Czasami sama się zastanawiała, czy nie ma jakiegoś rozstrojenia osobowości i czy na pewno nie zapomnieli jej zdiagnozować ADHD, gdy była dzieckiem. Wychowywana była przez samotnego ojca, miała starszego brata i dzięki temu wyrosła na bardzo zaradną i dzielną kobietę. Jednak wcale to nie równało się jednoznacznie z odmawianiem pomocy, bo jeśli tylko sprzyjało to pogaduchom i nawiązywaniu nowych znajomości, albo pogłębianiu i polepszaniu już zawartych, była pierwsza z wołaniem! Nie brakowało jej śmiałości w podejmowaniu trudnych tematów, a od wyzwań nigdy nie uciekała, więc w sumie można byłoby powiedzieć, że nie tylko dzięki kolorowi na głowie rzuca się w oczy.
    Ten dzień zapowiadał się spokojnie, a Lily nie miała żadnych planów po pracy, jednak gdy zajrzała w domu do lodówki, musiała się aż przeżegnać! Tam była tylko resztka masła i zwiędłe rzodkiewki! Na widok tej pustki, gdy żołądek jej się kurczył i miała ochotę pożreć coś konkretnego, z złością opuściła mieszkanie, kierując się do najbliższego marketu i już w głowie planując awanturę narzeczonemu, który ostatnimi czasy był po prostu nieobecny. Nie cierpiała takich sytuacji, a jako rasowy uparciuch wiedziała, że złość tak prędko jej nie przejdzie - szczególnie, że sytuacja powtarzała się nie pierwszy raz.
    Dobiła osiemnasta, w brzuchu jej burczało i gdy chwyciła wózek przed sklepem, zacisneła na uchwycie ręce mocniej, niż było to konieczne. Wjechała w labirynt alejek i na pierwszy przystanek obrała dział pieczywa, a po upolowaniu kilku świeżych bułek, skierowała się przez lodówki z mięsem na wystawione produkty świeżej żywności: owoce i warzywa. To nie tak, że Lilka była jakąś złośnicą i terroryzowała swego chłopa, no przecież wystarczyło na nią spojrzeć, by dostrzec, jaką była cudowną istotą o anielskiej wręcz cierpliwości! Była chyba jednak przed tymi bardziej trudnymi dniami kobiecymi i najzwyczajniej w świecie, łatwiej się wściekała, jeździła więc tym wózkiem po markecie z markotną miną. Gdy dojechała na dział zielonych produktów, od razu poczuła się lepiej - zapach świeżych pomidorów i jabłek jakoś ją uspokoił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odetchnęła głeboko i wyjęła z małej torebki telefon. Mineło dwadzieścia minut i prawie wszystko, co chciała kupić miała w koszyku - to nie były żadne zawody na czas, ale jednak i to poprawiło jej humor, ten wypad szedł jej na prawdę sprawnie. Schowała z powrotem aparat do torebki i rozejrzała się, szukając cytryn, jednak w tym momencie to nie produkty przykuły jej uwagę (choć powinny), a przystojny brunet, samotnie wędrujący między stoiskami, a za nim... oczy kilku klientek. Gdyby role były odwrócone, gdyby za kobietą wędrowały męskie spojrzenia, Lily pewnie by tylko prychnęła pod nosem i z zażenowaniem wywróciła oczami, ale widząc biednego i chyba niczego nieświadomego młodego faceta i kilka nieco starszych od niej mamusiek, cicho parsknęła śmiechem pod nosem. Przeszła kawałek dalej i starając się dotrzeć do upatrzonych sobie cytryn, obserwowała dyskretnie katem oka tę zabawną scene, to... niemalże polowanie! Bo właśnie jedna z trzech kobiet, które koszyki miały pełne produktów, w tym również tych z obecnego działu, wcale nie spieszyły się do kas i nawet jeśli trudno im było się dziwić - bo facet był na prawdę niczego sobie, to było to po prostu w jakiś sposób śmieszne
      Gdyby ktoś jej powiedział, że kobiety to takie same świnie jak mężczyźni, to bez wahania by się zgodziła, a nawet przybiła takiej osobie piątkę!

      Lilka, przyszła bohaterka!

      Usuń
  28. [Bardzo dziękuję za tak miłe powitanie, naprawdę nie spodziewałam się tylu ciepłych słów zarówno od Ciebie, jak też reszty autorów ♥ Przeczytałam właśnie kartę Diego i faktycznie nasze postaci mają wiele wspólnego, nawet to, że poniekąd oboje zajmują się dziennikarstwem, choć wiadomo, mają diametralnie inną specjalność. Z tym wspominaniem przygód przez Marianne to nie zawsze była sielanka, ale w porównaniu do Diego to dziewczyna miała fart. Jestem jak najbardziej chętna na wątek, moglibyśmy zapoznać ich w trakcie podróży, co powiesz na to? :) W zasadzie szukamy przeróżnych powiązań, więc możemy kombinować do woli. <3]

    Marianne Fawley

    OdpowiedzUsuń
  29. [Cześć! :D
    Jako że szukam kogoś, kogo mogłabym zaczepić o wątek, kilkając w KP, udało mi się trafić pod Twoją kartę! Tyle razy, ile byłam już na NYCu to chyba nie miałam jeszcze możliwości, aby poznać bliżej którąkolwiek z Twoich postaci czy też cokolwiek zaproponować, stąd też postanowiłam się odezwać, ot co. Może uda nam się wymyślić coś wciągającego? :D
    Gdybyś chciała coś rozpisać z moją pracoholiczką, to ja bardzo chętnie!]

    Josephine Ackermann

    OdpowiedzUsuń
  30. Shay wiedział wiele o skomplikowanych relacjach z rodzeństwem. Sam na nowo wciąż się uczył rozmawiania z bratem o czymś innym niż interesy. Za dzieciaka i we wczesnej młodości dogadywali się naprawdę super, byli sobie bliscy i się nawzajem wspierali. Później wydarzyło się coś, co nie powinno mieć nigdy miejsca. I kolejna rzecz, która również nie powinna się wydarzyć. Wszystko się kompletnie spieprzyło, delikatnie mówiąc, i nie było mowy o tym, aby jeszcze w przyszłości było tak, jak kiedyś. Moretti mógł zrozumieć, że Diego nie pałał do swojej siostry ogromną sympatią.
    Shay skierował wzrok w kierunku podestu, na którym występowała Abigail. Mężczyzna uśmiechnął się do siebie pod nosem, przypominając sobie, jak ta kobieta bardzo nie pasowała do izby wytrzeźwień. Ach, stare czasy. Można powiedzieć, że nie takie złe.
    – Sam nie wiem, czy chcę ją ciągać za sobą – uznał Moretti. – Wiesz, całkiem przyjemnie się patrzyło, jak wywijała na parkiecie, ale… myślę, że tym razem możemy jej darować upokorzeń – zaśmiał się pod nosem. No tak, Diego i on mogli to robić, a co. Okej, musieli uważać na swoją reputację, ale z drugiej strony… cholera wie, jak tam ich życia dalej się potoczą i kiedy znów się spotkają, prawda?
    Moretti zamieszał drinkiem w szklance. Wziął też zaraz łyka i skinął głową, słuchając kumpla.
    – Ukraina? Brzmi nieźle. Może też powinienem się gdzieś wybrać… nawet niekoniecznie daleko, ale poza Nowy Jork. Wiesz, tak się… odświeżyć od tego, co tu mam dookoła codziennie – westchnął. – A ja? Ostatnio siedzę właśnie w mieście. Staram się jakoś… jakby to powiedzieć… poprawić relacje z rodziną. Najgorzej jest z bratem, ale dajemy jakoś radę. Najważniejsze, że mój chrześniak mnie nie nienawidzi.
    Shay zamilkł na moment, a potem spojrzał na Diego. Uśmiechnął się lekko. – W takim razie kończ drinka – sam też to zrobił – i chodź – cofnął się po cichu. Odszukał pustej tacy, na której można było zostawić naczynia, a następnie odłożył na niej swoją szklankę po drinku. Później wraz z Diego trochę się wtopili w tłum zainteresowanych licytacją i po cichu, bez zwracania na siebie niczyjej uwagi (zwłaszcza siostry Diego), skierowali się do wyjścia.
    No okej, może trochę za szybko opuszczali imprezę, ale, hej, w ogóle się zjawili, tak? No. Więc i tak było nieźle.
    Shay nie miał ze sobą żadnej kurtki, przyszedł jedynie w marynarce, a więc nie musiał iść odebrać odzieży wierzchniej z szatni. Wyszedł na zewnątrz i odetchnął.
    – Wolność! – zaśmiał się. – Okej, skoro chcesz tani bar z dobry piwem, to ja ci pokaże jedno z takich miejsc. Gotów?

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  31. Dotarła wreszcie do kosza z cytrynami i wybierając te bardziej żółte na lemoniadę, spojrzała nad wystawkę owoców, aby upewnić się, że przystojniak z działu warzyw, jeszcze żyje i żadna mamuśka go nie pożarła. Zdecydowanie nawet najbardziej atrakcyjni mężczyźni, nie potrafili dostrzec tego, jak fascynują płeć przeciwną i być może ten nieznajomy właśnie się do takich osób zaliczał. Wygląd miał, jeśli głos również, to właściwie pokonał prawie calutką drogę do zgarnięcia serc niewieścich, pod warunkiem oczywiście, że nie był żadnym dupkiem na potęgę - bo dupków dziewczyny też lubiły, ale takich zwykłych, pospolitych, znośnych. Widząc, że jedna z pań przystąpiła do ataku, zagryzła rozbawiona wargę i dokończyła zawiązywanie woreczka w którym znalazły się już trzy wybrane cytryny.
    Lily była ciekawską osóbka, ale nie wścibską, jakoś tak już udało jej się to pogodzić i nie drażnić ludzi swoim wszędobylstwem, ale teraz na prawdę zaczęła myśleć nad tym, czy aby jakoś nie uratować chłopaka z opresji. No... mężczyzny, bo wydawał się być mniej więcej w wieku jej narzeczonego, którego nie widziała od paru dni (może wyszedł na zakupy i porwała go taka mamuśka właśnie!). I w tej samej chwili poczuła przypływ energii do działania, choć gdzieś z tyłu głowy mignęła jej również ostrzegawcza lampka - co Nico sobie o tym pomyśli? Na szczęście jej narzeczony wsiąkł jak kamień w wodę, co mogło być powodem jej ostatniego rozdrażnienia, a tym co przekonało ją, że do akcji wkroczyć nie tylko powinna, ale wręcz musi, było zagubione spojrzenie nieznajomego, który rozejrzał się po dziale marketowego warzywniaka, jakby sam wzywał pomocy! No więc to starczyło, aby Lily wkroczyła do akcji!
    - Kochanie, zapomniałam mięsa na lasagne, musimy się wrócić, dobrze? - podeszła do gawędzącej pary z swoim wózkiem i zajrzała przez ramię mężczyzny do jego zakupów, aby szybko podsumować różnicę w ich zawartości. - Oj... nie wziąłeś pomidorów? - przeniosła zaskoczone spojrzenie na biedaka i choć w środku czuła przeogromne rozbawienie, uśmiechnęła się ciepło, wierząc, że jest znakomitą aktorką.
    Jakoś nie pomyślała o tym, że może to być dziwne, że para wybierające się na wspólne zakupy, rozdziela się w markecie. Ona z narzeczonym na zakupy nie chodziła, nie znała więc dobrych praktyk, choć spojrzenie jakie otrzymała od starszej kobiety, której ewidentnie zepsuła flircik, dało jej do zrozumienia, że popełniła jakieś faux pas. Uniosła dłoń i ułożyła ją na ramieniu bruneta, prawie jak w filmach romantycznych, gdzie w ten sposób zaznacza się własność i terytorium w osobie partnera i uśmiechnęła się szerzej, niemal tak promiennie jakby chciała oślepić natarczywą kobietę, która wciąż stała w miejscu i nie chciała odejść.
    - Bardzo przepraszam, mąż pewnie pytał o poradę jak wybrać najlepsze warzywa- pokręciła głową, niby to niezaskoczona, trochę rozbawiona, a trochę zawstydzona za niego i ujęła mężczyznę pewniej pod ramię, już obracając ich oboje w drugą stronę. - Niech się pani na to nie nabiera, on wcale nie jest taki uroczy - dorzuciła z cichym śmiechem i spojrzała na bruneta, całkiem radosna, zupełnie jakby jej się ta zabawa podobała.
    Może był to ratunek nietypowy i mało grzeczny, bo przecież tych dwoje mogło się znać, ale intuicja jej podpowiadała, że nie należy wchodzić w dyskusje, tylko działać. Lily bardzo ufała swoim instynktom i po prostu dała się im teraz ponieść.
    - Porywam pana tylko do alei z mięsem, proszę nie panikować - podpowiedziała półszeptem, pochylając się do nieznajomego. Mógł ją oczywiście wziąć za wariatkę i wcale by się nie zdziwiła, ale odgrywanie takiej żony, która ratuje z opresji, na prawdę jej się podobało i nie traciła uśmiechu wraz z błyskiem w oku!

    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  32. [Hej, hej! Lepiej późno niż wcale, ot co. :D
    Co do wątku natomiast, to możemy pokombinować z jakimś małym powiązaniem, co by ta dwójka już się znała/kojarzyła. Zależy czy masz coś, co chciałaby napisać czy raczej idziemy na żywioł.]

    Josephine Ackermann

    OdpowiedzUsuń
  33. [No hej! Przychodzę w odpowiedzi na Twoją propozycję pod kartą Verki. Oczywiście, jestem jak najbardziej za, by przerzucić ten wątek, bo coś mi ewidentnie nie idzie, a bardzo chętnie bym coś stworzyła! Pytanie tylko, czy chciałabyś wtedy również przenieść nam ten pomysł, który już miałyśmy i dla którego nam nawet stworzyłam rozpoczęcie, czy myślimy nad czymś totalnie nowym? :) Tak naprawdę jestem otwarta na każdą z opcji. ]

    Vera L.

    OdpowiedzUsuń
  34. [Mam w takim razie czekać na rozpoczęcie? :P]

    OdpowiedzUsuń
  35. — Kto by się spodziewał, że Diego Villanueva zdecyduje się na prowadzenie biznesu — odparła cicho Reyes, kopiując jego własne słowa. Przyglądała mu się z nieskrywaną ciekawością, jakby mogła w ten sposób odkryć myśli kłębiące się w jego głowie i zrozumieć, jakim stał się człowiekiem. Dzieliła ich dekada rozmaitych doświadczeń, tych pozytywnych i negatywnych, które zostawiły po sobie niezatarty ślad. Zastanawiała się, co doprowadziło go do tego momentu, co sprawiło, że z bliskiego jej mężczyzny, który gonił za niebezpieczeństwem, nie potrafiąc usiedzieć dłużej w jednym miejscu, przemienił się w poważnego biznesmena prowadzącego działalność w drogich garniturach, z czego zapewne jeden komplet stanowił równowartość jej marnej pensji jako kuratorki sztuki w muzeum. Jej złość nie ustąpiła, ale wiedziała, że kolejne wyrzuty nie przybliżyłyby jej do prawdy, której zdawała się w tej chwili łaknąć bardziej niż czegokolwiek innego; spotkanie jej pierwszego kochanka po tylu latach sprawiło, że podejmowała nieracjonalne decyzje, o czym świadczyła sama jej obecność w parku. Poza przeszłością, pięknymi, namiętnymi chwilami tkwiącymi w ich pamięci, nie łączyło ich teraz nic, mimo to Reyes była zbyt zafascynowana widokiem Diego, aby umiała się od niego zdystansować i zapomnieć o ich zaskakującym wpadnięciu na siebie w jej miejscu pracy. Wiedziała, jak wiele dla niej znaczył, gdy była nastolatką, jak szaleńczo i bezpowrotnie była w nim zadurzona, ignorując ostrzeżenia bliskich jej osób oraz świadomość, że prędzej czy później ich relacja będzie musiała dobiec końca, nie spodziewała się jedynie, że po tylu latach jego widok będzie w stanie wywołać w niej równie silne emocje, popychając ją po raz kolejny w stronę nierozsądnych wyborów narażających ją na zranienie. Nie powinna go do siebie dopuszczać, zwłaszcza że wydawał się być teraz innym człowiekiem, mimo to była zbyt zaintrygowana, aby się wycofać. Diego był ostatnią osobą, którą wyobrażałaby sobie w roli dyrektora Millenium Press, ale musiał mieć swoje powody. Była ich ciekawa, była ciekawa wszystkiego, co wiązało się z nim i jego obecnym życiem, jednak nie miała pojęcia, czy miała prawo pytać i czy Diego byłby skłonny jej odpowiedzieć, zwierzając się z sekretów, które skrywał przed całą resztą świata, tak jak kiedyś robił to w łóżku, kiedy wtulała się w jego ciało, opuszkami palców gładząc go po klatce piersiowej i żebrach.
    Kąciki jej ust delikatnie drgnęły, kiedy walczyła z uśmiechem.
    — A nie po to się dzisiaj spotkaliśmy? Żeby zjeść watę? — zapytała pozornie niewinnym tonem, chociaż w rzeczywistości odrobinę się z nim droczyła. We wszystkich wiadomościach tak bardzo podkreślał cel ich wizyty w Central Parku, zawsze wspominając o słodkim przysmaku, że nie mogła przepuścić okazji. Żadne z nich nie wykonało jednak najmniejszego ruchu, aby podnieść się z ławki. Szczerze mówiąc, Reyes wcale nie chciała odnaleźć budki sprzedającej przekąski. Obawiała się, że wtedy Diego jak najszybciej wróci do swoich obowiązków, a ona nie będzie miała już wymówki, aby go zatrzymać. Obecnie było jej go o wiele trudniej rozgryźć niż kiedyś i chociaż wiedziała, że gdyby nie chciał się z nią zobaczyć, zwyczajnie nigdy nie wysłałby do niej wiadomości, ale nadal była nieufna, a jej głowę wypełniało mnóstwo wątpliwości. Może zwyczajnie zrobiło mu się jej szkoda albo wzbudziła w nim wyrzuty sumienia, które planował uciszyć w ten sposób, aby później ruszyć do przodu, całkowicie o niej zapominając?
    Reyes nie spodziewała się podobnego pytania. Poruszyła się niespokojnie na swoim miejscu. Nie była przyzwyczajona do podobnych rozmów z Diego, w Meksyku nie mieli wiele czasu, a sytuacja dookoła nich była niezwykle napięta w związku z wojną pomiędzy kartelami narkotykowymi. Musieli zadowolić się wykradzionymi chwilami, więc teraz, kiedy siedzieli na ławeczce w Central Parku i nie słyszeli pocisków w oddali ani nie musieli się ukrywać przed innymi, była niemal… zagubiona, mierząc się z podobnie banalnym pytaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie wiem — powiedziała wreszcie, odwracając spojrzenie od jego twarzy i wpatrując się we własne dłonie, które bawiły się rąbkiem materiału. — Mężczyzna, którego nie widziałam od lat, znowu się przede mną pojawił i chociaż umysł mówi mi, że już się nie znamy, serce nie chce tego słuchać. Powinnam się na niego dłużej złościć, a mimo to każdego dnia czekałam na wiadomość. Jest milion rzeczy, które chciałabym mu powiedzieć, a jednocześnie nawet nie wiem, od czego powinnam zacząć. To irytujące, że przez dziesięć lat byliśmy rozdzieleni i nie było problemu, a zobaczyłam go i nagle jestem zdezorientowana, w dodatku nie mogąc przestać o nim myśleć. Ostatnio… ciągle przypominałam sobie nasze chwile w Meksyku, rzeczy, o których zapomniałam, zaczęły powoli do mnie wracać… Nie mam pojęcia, kim teraz jesteś, ale chcę się dowiedzieć… Problem w tym, że nie wiem, czy to jest dla mnie dobre i nie wiem, gdzie nas to zaprowadzi.

      Reyes

      Usuń
  36. [O, no to jak najbardziej możemy wykorzystać tamto rozpoczęcie, skoro jesteś chętna! Wkleić Ci je tutaj ponownie? <3 ]

    V.

    OdpowiedzUsuń
  37. Mei właściwie nigdy nie myślała o tym, żeby robić prawo jazdy. Auto nie było jej do niczego potrzebne, a do tego utrzymanie maszyny kosztowało. Nawet jeśli do pracy miała kawał drogi, to i tak nie zmieniłaby metra na jakikolwiek inny transport. Tak przynajmniej się wydawało aż do tego poranka, kiedy ktoś wpadł pod pociąg i utknęła w tunelu na dobre dwie godziny. Pomijając już fakt, że znacznie spóźniła się do pracy, to jeszcze przesiedziała ten czas w słabo klimatyzowanym wagonie, myśląc jedynie o tym, żeby nie zasłabnąć. 
    Kiedy wreszcie dotarła do wydawnictwa, okazało się, że jedna z dziewczyn nie przyszła do pracy z powodu choroby i są z Kate zawalone robotą. Niby nie zbliżała się premiera żadnego z dużych tytułów, ale nie mogły zapomnieć o bieżących obowiązkach. Do tego miały poważną awarię najlepszej drukarki, więc wszystko im się obsuwało,  mimo że nie powinny mieć tak dużo pracy w wakacje. Nic zatem dziwnego, że kiedy powinny były kończyć pracę, Mei zaoferowała, że odrobi poranne spóźnienie i zostanie nieco dłużej. Bardzo jej zależało na tej pracy i nie chciała, by cokolwiek mogło wskazywać na to, że sobie nie radzi. Właśnie aktualizowała wewnętrzną bazę korespondencyjną, gdy usłyszała czyjś głos. Wystraszona podskoczyła na krześle. Spojrzała na mężczyznę i zarumieniła się zażenowana. - Przepraszam najmocniej, zaczytałam się i nie zauważyłam pana - powiedziała szybko i spojrzała na papiery. - Em... spóźniłam się dziś, więc nadrabiam - przyznała zawstydzona. Potem jednak zreflektowała się i wyprostowała. - Czy mogę jakoś pomóc, panie Villanueva? - zapytała. 
    Mei

    OdpowiedzUsuń
  38. W życiu Very istniały trzy niezmienne założenia. Po pierwsze, niezależnie od tego, co działo się aktualnie na świecie, piątkowy wieczór rezerwowała dla siebie i kieliszka czerwonego wina. Ewentualnie trzech. Po drugie, nie istniała absolutnie żadna siła, która mogłaby zmusić ją do zalania kawy zimnym mlekiem. I w końcu po trzecie, najważniejsze – siadała za kierownicą własnego samochodu tylko wtedy, gdy zawodził każdy inny plan realny w swej realizacji. Zawziętości, z którą trzymała się tej zasady, mogliby pozazdrościć jej nawet najwytrwalsi z wytrwałych. Biorąc jednak pod uwagę fakt rozpiętości wachlarza rozwiązań, umożliwiających jej utrzymywanie tego raz obranego stanowiska, nie było to zadanie nad wyraz trudne.
    Ten dzień różnił się jednak od wszystkich tych, w trakcie których Verze udawało się trzymać kurczowo raz obranych założeń i tkwić we własnej strefie komfortu tak głęboko, że tylko prawdziwa katastrofa byłaby w stanie zmusić ją do wynurzenia się z jego głębin. Tym razem to nie wspomniana katastrofa, a konieczność odebrania samochodu z warsztatu, wymagała od Very, by pierwszy raz w tym miesiącu ugięła się pod naciskiem Davida oraz ich zaufanego mechanika i z duszą na ramieniu przejechała kilka przecznic, chcąc szybko odstawić samochód na parkingu przed ich domem.
    Kiedy uruchamiała silnik, miała wrażenie, że jej ciało drży zupełnie tak, jak gdyby przebiegał przez nie właśnie solidny ładunek elektryczny.
    Zaciskała palce na kierownicy tak mocno, że te niemal całkowicie zbielały. Podobny poziom skupienia towarzyszył jej jedynie w szpitalu, a biorąc pod uwagę fakt, że zaledwie godzinę temu zakończyła kolejny ze swoich wyczerpujących dyżurów, wzbijała się właśnie na absolutne wyżyny własnych możliwości. Uważnie obserwowała to, co znajdowało się teraz przed nią, co jakiś czasu przerzucając spojrzenie również na lewą i prawą stronę drogi. Kilka razy zaklęła cicho pod nosem, złorzecząc coś w kierunku zbyt – oczywiście jedynie w jej mniemaniu – brawurowych kierowców lub pieszych, wślizgujących się na drogę w tym najmniej odpowiednim i nieprzewidzianym przez nią wcześniej momencie.
    Nie były to jednak aż tak liczne incydenty, jak mogła się tego wcześniej spodziewać. Okoliczności zdawały się jej sprzyjać. Nawet promienie słońca padały o tej porze tak, że odbijały się od szyby w sposób absolutnie nieutrudniający jej jazdy. Wszystko to doprowadziło w rezultacie do tego, że Vera poczuła się w pewnym momencie względnie… bezpieczna. Pozwoliła sobie nawet na tak śmiały czyn, jak oderwanie od kierownicy jednej dłoni i zmianę stacji radiowej. A potem.
    Potem kilka rzeczy wydarzyło się niemal równocześnie i gdyby miała wskazać choć jedną, która mogła niepostrzeżenie zapoczątkować ten łańcuch małych, nieprzewidzianych katastrof, okazałoby się to zapewne niewykonalne. Telefon Very wydał z siebie ostry pisk, sugerujący jednoznacznie, że zapomniała wyłączyć jeden z alarmów przypominających jej czort raczył wiedzieć o czym. Odruchowo wsunęła dłoń do torebki i bez odrywania wzroku od jezdni, kilkukrotnie stuknęła palcem o ekran, próbując po omacku wyłączyć irytujący dźwięk. Zmrużyła oczy dosłownie na ułamek sekundy, ale tyle właśnie wystarczyło, by nie zarejestrować nagłego ruchu, gdzieś po jej prawej stronie.
    Rower. Człowiek. Głuchy łoskot, który śmiało przedarł się do jej uszu, sprawił, że z całej siły nadusiła stopą na hamulec, a jej serce niemal wyrywało się z piersi. Walczyła z duszącym uczuciem paniki o dwie sekundy dłużej niż powinna, aż w końcu spojrzała w bok.
    - Jasna cholera! – niezgrabnie wysunęła się na zewnątrz, a jej krzyk dało się usłyszeć chyba dwie przecznice dalej. Niewiele brakowało, by potknęła się o własne nogi, gdy zatrzaskiwała za sobą drzwi samochodu. – Życie panu niemiłe?! Co to miało być, jakieś pieprzone Mission Impossible?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie tak, że była złośliwa z natury. Niemniej, miewała realną trudność z trzymaniem emocji pod względną kontrolą, a sytuacja w jakiej się znalazła, z całą pewnością zasługiwała na miano tych, przy których utrata panowania nad sobą nie była niczym, co przekraczało pewną umowną normę.
      W mgnieniu oka znalazła się w pobliżu potrąconego mężczyzny i przykucnęła przy nim, odgarniając ze swojej twarzy zabłąkane, jasne kosmyki. Odruchowo położyła dłoń na jego ramieniu, jak gdyby chciała się upewnić, że ten jest w stanie skoncentrować się teraz na jej słowach. Trzy głębokie oddechy wystarczyły, by Vera z głośnej furiatki zmieniła się w swoją bardziej opanowaną i przystępną wersję. Tę, którą każdego dnia przedstawiała poznawanym w szpitalu pacjentom, a utrzymanie której kosztowało ją naprawdę sporo wysiłku.
      - Wszystko w porządku? Może pan wstać? – zapytała już więc znacznie spokojniejszym tonem, uważnie przyglądając się nieznajomemu. – Może zadzwonić po karetkę?


      [No to proszę <3 ]

      Vera

      Usuń
  39. Mei spojrzała na niego niepewnie, kiedy poprawił jej oficjalną formę zwrotu na bardziej bezpośrednią i poufałą.  Właśnie dlatego skinęła głową niby twierdząco, a w duchu postanowiła, że będzie używała form bezosobowych, jeśli tylko jej się uda. Podejrzewała, że nie byłoby to mile widziane, gdyby spotkała go w pracy w ciągu dnia i przypadkiem użyła imienia. może sam zainteresowany nie zwróciłby na to szczególnej uwagi, ale jej przełożona i koleżanki z całą pewnością. Nie, stanowczo nie należy wychodzić przed szereg. Tak zachowują się tylko szaleńcy i głupcy. 
    - To moja wina, że się spóźniłam, więc... to normalne, że zostałam chwilę dłużej - zapewniła. Oczywiście obiektywnie nie była to jej wina, ale Mei podchodziła do tej pracy na tyle poważnie, że byle wypadek nie mógł być dla niej wystarczająco dobrą wymówką. 
    Drgnęła, gdy wskazał drukarkę. Mei ponownie skinęła głową. 
    - Tak... działa tylko ta mniejsza atramentowa - odpowiedziała. - Można skorzystać też z tych z pokoju działu redakcji. - Nie pomyślała w ogóle, że wyraził troskę o jej pracę. Raczej stwierdziła, że pewnie po prostu chciał coś wydrukować.
    Potem popatrzyła na niego zdziwiona.
    - Emm... składałyśmy... ale zostało odrzucone - powiedziała cicho i niepewnie. W końcu nie chciała narzekać na osoby postawione wyżej od niej w redakcyjnej hierarchii. Szybko jednak sięgnęła po myszkę i otworzyła z folderu plik z zamówieniem. - Muszę tylko wydrukować nowy - dodała cicho. Nie, nie zamierzała przepuścić okazji, żeby usprawnić pracę swoją i koleżanek. Odsunęła dość gwałtownie fotel i szybko kucnęła i klęknęła pod biurkiem, żeby połączyć kable ze swoim laptopem. Potem szybko się wyprostowała, kliknęła "drukuj" i pozostało już tylko czekać, aż stara, podręczna drukarka wykrztusi z siebie odpowiednie pismo. 
    - To chwilkę zajmie - powiedziała przepraszającym tonem.   

    Mei

    OdpowiedzUsuń
  40. Shay roześmiał się na słowa Diego o tym, co mówiła jego matka. Właściwie się nie myliła. Większość kobiet wolała się związać z kimś, kto również będzie dbał o dom i jego budżet. I jakoś go to nie dziwiło. Gdyby w końcu udało mu się spotkać kogoś, z kim nareszcie by mu się udało, to też dobrze by było, gdyby miała/miał zajęcie. Niekoniecznie pracę, bo byłoby mu to obojętne, ale chodziło o to, żeby nie siedział/a sam/a w domu.
    – W takim razie, dobrze, że masz stałe miejsce za biurkiem, stary – powiedział w końcu, wciąż się cicho śmiejąc. – Mi też zdarza się siedzieć za biurkiem, ale częściej przesiaduję w warsztacie i sobie tworzę. Nic dziwnego, że i tobie brakuje adrenaliny, do której przywykłeś – uśmiechnął się do niego.
    Później już znajdowali się na zewnątrz, a powietrze mogło ich trochę… orzeźwić, chociaż przecież w pomieszczeniu, w którym się przed chwilą znajdowali, działała klimatyzacja i ogólnie było przyjemnie. W każdym razie, ruszyli przed siebie.
    – No właśnie nie nienawidzi. I to jest najważniejsze – poprawił kumpla. – Bałem się, że tak będzie, ale na szczęście wszystko sobie wyjaśniliśmy… to długa i bolesna historia, Diego. Nie nadaje się do opowiadania na ulicy w drodze do taniego baru – dodał jeszcze i westchnął.
    Shay go lubił. Diego był w porządku i zawsze się dobrze bawili. Ale czy był gotowy opowiedzieć mu o śmierci Jimmy’ego? Raczej nie. Na pewno nie w barze, nie przy ludziach i generalnie chyba nie w najbliższym czasie. Trudno było o tym mówić. Może kiedyś mu opowie, ale na razie… na razie zmierzali do baru, aby dobrze się bawić, a nie przywoływać wspomnienia tej tragicznej nocy i wszystkiego tego, co działo się później.
    Moretti schował dłonie do kieszeni spodni. Milczał dłuższą chwilę.
    – No ale dobrze, ustatkowanie się – wrócił do poprzedniego tematu, mając nadzieję, że ten będzie weselszy. – A ty tego chcesz, czy tylko twoja matka tego chce? – spojrzał na przyjaciela z lekkim uśmiechem.

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  41. Lily wiele nie potrzebowała, aby ruszyć komuś na ratunek i najzwyklejszy zbieg okoliczności czynił z niej bohaterkę. Była śmiała i wygadana, a jeśli kiedykolwiek czuła się speszona, to były to bardziej intymne i osobiste momenty, bo tylko z wyrażaniem najskrytszych uczuć nie radziła sobie najlepiej. Na co dzień jednak fantastyczna gra słów i pozorów, robiły z niej aktorkę godną wyróżnienia Oscarem, więc i w tym przypadku nie wahała się ani chwili i wybawiła człowieka z opresji.
    Rozbawienie drgało sobie w jej kącikach ust, gdy tak słuchała tych kilku krótkich i zakłopotanych zdań ze strony nieznajomego, aż w końcu parskneła śmiechem, odruchowo łapiąc go za nadgarstek. Nie chodziło o to, że miała jakąś specjalną potrzebę dotknięcia go, czy nawiązania jakiegoś kontaktu, po prostu miała wrażenie, że mimo dystansu od działu warzywnego, między alejkami wciąż wodzą za nimi ciekawskie, wręcz wścibskie spojrzenia. Miała nadzieje, że nie wyglądało to tak, że uratowała go, aby sama napastować
    - Daj spokój, nie musisz mi się odwdzięczać za nic, przepędzenie tej kocicy było czystą przyjemnością - zapewniła wesoło, cofając dłoń by poprawić pasek torebki na ramieniu. Spojrzała za siebie przez ramię, by upewnić się, że na pewno żadna inna para oczu i uszu ich nie śledzi i również zanurkowała w koszyk zakupowy mężczyzny z ciekawością. - Co gotujesz? - spytała bezpardonowo i całkiem swobodnie, całkiem jakby się dobrze znali, niemal jak małżeństwo.
    Lily lubiła gotować, choć nie zawsze jej to dobrze wychodziło. Jakoś w jej głowie wszystko idealnie się łączyło i komponowało, a w trakcie procesu tworzenia, okazywało się, że... niekoniecznie składniki z sobą współgrają. Nie umiała tego pojąć! Nigdy się jednak takimi drobnostkami nie przejmowała, a jak wychodziło coś odrobine niesmacznego, poprawiała tyle razy, aż było znośne, lub niejadalne i wtedy wywalała z ciężkim sercem.
    - Wiesz, nie bywam często akurat w tym sklepie, ale tak na przyszłość, radzę wybierać inne godziny na zakupy, bo mogły cię zapamiętać - podpowiedziała rozbawiona sytuacją sprzed chwili i wyprostowała sie, spoglądając pogodnie na towarzysza. - Jestem Lily i jestem dumna, że tak dobrze nam poszło to małe oszustwo - przedstawiła się, raźno wyciągając dłoń.

    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  42. [Trochę żyćko mnie przygniotło, ale już z Josie wracamy. :D
    Co do wątku, to jasne. Josie mogłaby się zajmować sprawami wydawnictwa. Moje dziewczę jest dość ambitne i lubi wygrywać, szczególnie dla swoich klientów, więc taki grunt będzie świetny dla tej dwójki.]

    Josephine Ackermann

    OdpowiedzUsuń
  43. Mei spojrzała na mężczyznę zdumiona, kiedy polecił wydrukować polecenie serwisu. To oznaczało… no generalnie przyjście Gwiazdki kilka miesięcy wcześniej czy coś w tym stylu. Nie wahała się więc włączyć pozostałe pliki i puścić je na drukarkę.
    - Emm… czemu poza działem redakcji? – zapyta niepewnie. Oczywiście, tamci mieli najlepszy sprzęt i u nich zwykle wszystko działało, ale ta wybiórczość była dla niej zastanawiająca. Skoro mieli ściągnąć technika do tych wszystkich urządzeń, to czemu nie machnąć za jednym razem wszystkich? Nie wiedziała, ale na pewno nie zamierzała narzekać szefowi, który i tak ratował im życie.
    Drgnęła zaś, gdy usłyszała krótkie „proszę”. Raczej się nie spodziewała, że dorzuci coś takiego. To jednak… szef. Miał prawo wydawać polecenia, nie?
    - To ja dziękuję – odpowiedziała. Drukarka wypluła z siebie pierwsze dwie kartki. Mei szybko przeczytała je, żeby sprawdzić, czy nie ma jakiś błędów i podsunęła je mężczyźnie. – Za chwilę powinny być pozostałe – dodała. Obróciła się też do komputera, żeby od razu wysłać zlecenie elektroniczne do właściwej firmy. Zajęło jej to zaledwie chwilę.
    - Emm… czemu przychodzi pan… przychodzisz tak późno? – zapytała nieco nieśmiało. Wiedziała, że nie powinna o to pytać, ale.. cóż. Po firmie krążyły różne plotki, a tajemnicze nieobecności szefa jedynie je podsycały. Szczególnie, że jego prace pojawiały się w sposób niemal magiczny na czas i w redakcji.

    Mei

    OdpowiedzUsuń
  44. [Jasne, tak może być. Możemy zacząć wątek od momentu jak Josie spotyka się z Diego, aby przedstawić mu, że udało jej się wywalczyć ugodę i tak dalej. Więc teraz przychodzi do niego, żeby mu przedstawić te warunki itp. Potem zobaczymy jak pójdzie? :D Jak coś, to daj znać, to nam zacznę!]

    Josephine Ackermann

    OdpowiedzUsuń
  45. Shay zerknął na Diego, kiedy kierowali się do jednego z tańszych lokali w mieście. Był mu wdzięczny, że mężczyzna nie pytał dalej o jego relacje z rodziną. Pewnie jeszcze przyjdzie na to czas, jakoś w przyszłości, na takie zwierzenia, ale na razie mieli się dobrze bawić, pić i się śmiać. Kto wie, może tym razem też wylądują na izbie wytrzeźwień? Lepiej nie, teraz każdy z nich musiał dbać o reputację. Może niekoniecznie swoją, ale firm, które reprezentowali. I ludzi z nimi związanymi. Taa…
    Moretti uśmiechnął się lekko do kumpla.
    – Czyli jednak nie chcesz małżeństwa – stwierdził po jego słowach. – Skoro nie jesteś zainteresowany dłuższą znajomością i spotykasz się z kobietami, które też tego nie chcą, to raczej wszystko jasne – zaśmiał się cicho. – Ja długo szukałem kogoś odpowiedniego i za każdym razem wyszło… nic. Pewnie to też ze mną jest coś nie tak, nie wiem – wzruszył ramionami. – Ale przestałem już szukać. Nadal godzę się z tym, że to mi chyba nie dane – westchnął ciężko.
    No jasne, że marzył mu się w końcu stały, zdrowy związek. Ale sam go nie stworzy, to było oczywiste.
    Zatrzymali się pod jednym z lokali.
    – Może być i tu – stwierdził Shay, spoglądając przez okno. – Mają rzutki i bilard. Chodźmy – dodał jeszcze i przekroczył próg.
    Z pewnością ten bar można było nazwać speluną. Ile to takich miejsc na świecie odwiedził Shay? Sam nie wiedział. Ile razy spuścił komuś łomot w takim miejscu? Ile to razy grywał w podobne barowe gry? Ach, wspomnienia.
    Panowie zajęli wolny stolik gdzieś z tyłu baru. Shay zostawił Diego i podszedł do lady, aby zamówić od razu dwa duże piwa i wspomnienia przez przyjaciela orzeszki. Zaniósł najpierw orzeszki, a potem wrócił z alkoholem.
    – Za udaną ucieczkę i długą noc przed nami – Shay z uśmiechem uniósł swój kufel w geście toastu. Później wziął sporego łyka i odłożył piwo na stół. – To co mówiłeś o tej adrenalinie? Hej, a może jak już będziesz szukać żony, to w miejscu, gdzie adrenalina gra pierwsze i ostatnie skrzypce? Mój chrześniak planuje kiedyś skoczyć ze spadochronem, więc może gdzieś na jakiś szkoleniu czeka na ciebie ta jedyna? – zaśmiał się cicho. – Ciekawe, co by na to powiedziała twoja matka – zastanawiał się, wciąż się podśmiechując. A co, dobry humor miał, żarciki się go trzymały. To, czy były one dobre, to wyjdzie później, okej?

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  46. Obezwładniająca woń czegoś słodkiego, a potem silne ręce i ciemność, od której nie udało jej się uciec. Głowa staje się ciężka, a myśl umyka gdzieś i znika, jakby nigdy jej tam nie było. Ciało ląduje w obcych, miękkich ramionach, zupełnie bezbronne i niewinne, ulegle przyjmując to, co się dzieje, i brak w tym wszystkim sprzeciwów, krzyków i warknięć, bo instynkt samozachowawczy zostaje uciszony – strach kumuluje się jednak gdzieś przy nerwach, dotkliwie szczypiąc, liżąc i gryząc. Josephine Ackermann umie to sobie wyobrazić; umie poczuć to, co przeżywała ofiara – tę beznadzieję, niemoc i strach.
    Lustruje wzrokiem szereg dokumentów, zaznajamiając się ze sprawą człowieka, którego oskarżono o uprowadzenie, gwałt i zabójstwo. To nie jest dla niej pierwsze tego typu zlecenie, dlatego brak w niej emocji, które mogłaby powiązać z tym wszystkim. Jest więc neutralna, powściągliwa; bada tropy i przegląda dowody – nie uśmiecha się, a jedynie opiera długopis o dolną wargę, marszcząc się nad kolejnym dokumentem. Domniemanie niewinności brzmiało tak cholernie głupio, gdy brała sprawę mordercy – ale właśnie od tego wychodziła; od tego, aby przede wszystkim zrobić wszystko, aby udowodnić niewinność swojego klienta. To było najważniejsze, najistotniejsze, bowiem zawsze troszczyła się o to, żeby sprawdzić każdy dowód, dojść do źródeł i stworzyć dobrą strategię. Jednak inaczej działo się, gdy oskarżony o morderstwo nie chciał współpracować – gdy jedynie przyglądał się jej i uśmiechał popękanymi ustami, komplementując jej smukłą szyję.
    Josephine Ackermann staje się jedynie szkieletem ubranym w mięśnie i skórę. Nie ma w niej duszy ani śladów wewnętrznej egzystencji, mózg kontroluje jedynie funkcje życiowe, dbając o to, aby ciało nie umarło i nie zgniło. Czuje obezwładniającą bezradność i strach – i dociera do niej pustka; ta bezkresna beznadzieja i piętrzące się pod sufitem kłamstwa.
    Wzdycha, pociera palcami zmarszczone czoło i wstaje, aby przerwać pracę z laptopem. Rozciąga się, wydaje z siebie ciche stęknięcie, a potem boso rusza korytarzem i chwilę później otwiera lodówkę, aby wyciągnąć z niej butelkę napoju aloesowego. Apartament o drugiej w nocy jest cichy – Josephine słyszy swój oddech, ignoruje krzyczące zmęczenie i ból głowy. Sięga po blister tabletek, wyciska jedną z białych pigułek i przełyka, wracając do pracy.
    Ackermann zdaje sobie sprawę z tego, że życie bywało naprawdę przewrotne, złe i okrutne; że przybierało formę monstrum, chcącego zatopić żółte, ostre zęby w świeże mięso. Wszystko jednak miało swój ład, pewien porządek, który pozwalał żyć, mimo że szary poranek ciągnął kolejny szary poranek, tworząc powtarzające się piekło – i wbrew pozorom Josephine ma pełną kontrolę nad własnym piekłem. Wstaje wcześnie rano, odpuszcza śniadanie, idzie biegać, przez godzinę pocąc się i słuchając podcastów, potem bierze prysznic, przebiera się, nienagannie zaczesuje włosy i opuszcza apartament, by w kancelarii zjeść sałatkę i usiąść do pracy – w jej idealnym świecie nie ma niczego, co zepsute; w idealnie pucowanym przez nią lustrze nie widać pęknięć, jednak co działo się po drugiej stronie? Czy Josephine Ackermann naprawdę była tak nieskazitelna? Tak... idealna?
    Zawinęła kosmyk włosów za ucho, przechodząc szybko przez jedną z uliczek w Central Parku. Dźwięk czarnych szpilek roznosił się echem. Josephine trzymała w ręce kubek cynamonowej latte z czekoladą ze Starbucksa, w drugiej – czarną torebkę i etui z laptopem. Jej czarne włosy były wysoko spięte, a w pasmach kryło się kilka małych, srebrnych spineczek. Delikatny makijaż podkreślał oczy i miękkie usta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio zajmowała się także sprawą dotyczącą Millennium. Autor, Benjamin Case, zaczął rościć sobie większe wynagrodzenie od wydawnictwa po tym, jak jego książka odniosła sprzedażowy sukces – nieprawdopodobne, ale takie rzeczy jednak się zdarzały. Lub może społeczeństwo lubiło czytać coś mało ambitnego. Josephine nie zastanawiała się jednak nad sukcesem Case’a, a raczej nad tym, jak uratować Millennium przed stratą majątkową i wizerunkową. W końcu udało jej się sporządzić umowę i jako tako dogadać z prawnikami Benjamina, ale Ackermann czuła, że to jeszcze nie koniec; że Case zdecyduje się pociągnąć temat dalej.
      Przeszła przez próg i kiedy znalazła się w gabinecie Diego Villanuevii, niemal od razu rzuciła krótkim dzień dobry i zajęła miejsce naprzeciwko biurka. Rozmawiała z Diego już wcześniej przy okazji początków całej tej sprawy i to właśnie z mężczyzną najczęściej kontaktowała się przy okazji wszelkich wątpliwości.
      — Przychodzę ze sporządzoną przez prawników Benjamina umową — zaczęła — i nie podoba mi się kilka punktów. Musimy je omówić i spróbować wywrzeć zmiany albo idziemy na całkowitą ugodę, czego w danej sytuacji odradzam.

      [Jasne, pisarzyk może jeszcze namieszać, a co tam. :D Niech się naszej dwójce nie nudzi za bardzo xD]

      Josephine Ackermann

      Usuń
  47. Reyes wydawało się, że nie była najlepszą partnerką do grzecznościowej rozmowy. Kiedy coś leżało jej na sercu, wyrzucała to z siebie niemal natychmiastowo. Była nie tylko bezpośrednia, ale też żywiołowa i chociaż z biegiem lat jej temperament stał się mniej wybuchowy, nadal przejawiał się w jej reakcjach. Nie chciała rozmawiać o pogodzie; wolała przyznać przed sobą i przed nim, jakie emocje w niej wzbudzał, nawet jeśli podobne odsłanianie się niosło ze sobą niebezpieczeństwo. Z łatwością mógłby znowu ją skrzywdzić, gdyby tylko chciał, jednak Reyes wiedziała, że żałowałaby, gdyby nie spróbowała albo powstrzymywała się, zachowując dystans mający ją ochronić.
    — Myślę, że to całkiem niesprawiedliwe, że nawet z siwymi włosami nadal wyglądasz zabójczo, ale ten piwny brzuszek rzeczywiście ci nie służy — zażartowała, odnosząc się do jego słów, bo na jej oko wcale nie wyglądał na cięższego, a kolejne lata zdawały się wyłącznie dodawać mu atrakcyjności. Zastanawiała się, jak ona sama wyglądała w jego oczach; kiedy się poznali, była młodziutka, jej uroda wtedy rozkwitała, teraz pojawiły się już pierwsze zmarszczki, na jej ciele widniały blizny, których nigdy wcześniej nie widział, dotykając jedynie nieskazitelnej skóry… Nadal trudno było jej uwierzyć, że spotkali się po tylu latach zupełnie przypadkiem, nie utrzymując wcześniej ze sobą kontaktu, zawsze wydawało jej się, że Diego mógł być obecnie w każdym zakątku świata, tymczasem znalazła go właśnie tutaj, w ogromnym mieście, gdzie często mogli mijać się na ulicy i nawet o tym nie wiedzieli, zatraceni we własnych myślach oraz pośpiechu.
    Reyes uniosła brwi, ponieważ trudno było nie myśleć o tym facecie, zwłaszcza kiedy jego twarz miała tuż przed sobą i nieustannie porównywała ją do obrazu z powoli zacierających się wspomnień, ale nie próbowała się z nim sprzeczać. Podniosła się z ławki, dochodząc do wniosku, że najwyraźniej potrzeba Diego, by pozostawać w ciągłym ruchu, również się nie zmieniła. Było coś komfortowego i uspokajającego w świadomości, że pomimo przemian, jakie zaszły w nich pod wpływem ich doświadczeń, pewne rzeczy pozostawały takie same. Mogła się ich uchwycić w momentach, w których jej niepewność zaczynała narastać, a złudna kontrola wymykała jej się przez zdrętwiałe z obawy palce. Nawet kiedy dostała przyzwolenie od Diego, by pytać o wszystko, była zagubiona, bo nie mogła go poprosić o to, by z najmniejszymi szczegółami podzielił się z nią ostatnią dekadą swojego życia. Zapewne nie udałoby im się opuścić parku przez kilka kolejnych dni, uparcie próbując nadrobić stracony czas, więc Reyes postanowiła skupić się na bezpiecznym temacie, który dzięki niemu miała właściwie tuż przed pokrytym piegami nosem.
    — Lubisz swoją pracę w Millennium Press? Kiedy dokładnie zacząłeś tam pracować? Dogadujesz się ze swoją rodziną, o której wcześniej nie miałeś pojęcia? Tęsknisz za stanowiskiem korespondenta wojennego? Czego ci najbardziej brakuje? — Diego chyba zapomniał, że dawanie zielonego światła Reyes w kwestii pytań mogło być dla niego zgubne. Nie tylko mówiła więcej i była bardzo wylewna w swoich uczuciach, obdarzając najbliższych licznymi, ciepłymi gestami, nie stroniąc od bliskości oraz dotyku, ale także była niesamowicie ciekawa świata. Starszy od niej mężczyzna od samego początku jej imponował; ona sama nigdy nie opuściła granic Meksyku, z powodu ubóstwa nie mogła sobie pozwolić w dzieciństwie także na zwiedzanie własnego kraju, tymczasem Diego zwiedził wiele państw, których same nazwy brzmiały dla niej egzotycznie. Miała świadomość tego, że wyjeżdżał głównie w strefę konfliktu, a jego zadaniem było relacjonowanie okropnych zbrodni, lecz miała to do siebie, że zawsze szukała dobra w nawet najtrudniejszych czasach. Widziała, jak było mu ciężko z powodu tego, czego był świadkiem, więc starała się pomóc mu ulżyć, zamieniając krwawe wspomnienia w coś mniej przerażającego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potrafiła zadawać mu miliony pytań odnośnie pięknych krajobrazów oraz kultur, jakich miał okazję doświadczyć w trakcie swoich podróży, a jej zainteresowanie zdawało się nigdy nie gasnąć, nawet kiedy oferował jej drobiazgowe wyjaśnienia. Reyes miała w sobie głód, który zawsze trudno było zaspokoić, a chociaż nadal nie wiedziała, jak powinna zachowywać się w obecności Diego i przyzwyczajała się do tego, że mogli spotykać się z o wiele większą swobodą niż kiedykolwiek wcześniej, zamiast ciągle się ukrywać, nie umiała się powstrzymać przed wyrzuceniem z siebie całej listy pytań, ponieważ jego również była ciekawa.

      Reyes

      Usuń
  48. [Cześć!
    Dziękuje za przywitanie i postanowiłam spróbować z Diego. Przecież zawsze możemy zmienić, prawda? Masz może już jakiż zamysł w głowie, czego chciałabyś od wątku?]

    Rosemary Barnett

    OdpowiedzUsuń
  49. farbowany lisie,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 21 września Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  50. Pokiwała głowa, kiedy usłyszała wyjaśnienie. Miało sens. Poza tym nie powinno ją dziwić to, że redaktorzy mieli oddzielny budżet na swój sprzęt. Jasne było, że bez ich pracy wydawnictwo by po prostu nie funkcjonowało. Choć w sumie nie tylko bez nich… Grunt, że większość z nich była nieco przerażająca z punktu widzenia Mei i kobieta zawsze zasłaniała się swoim stanowiskiem, kiedy czegoś od nich chciała.
    - Proszę – podała mu jeden z lepiej piszących długopisów. Przynajmniej tego nigdy nie brakowało, ponieważ zwykle zostawały jakiejś reklamówki po promocji książek.
    Trochę bała się, że szef będzie miał do niej pretensje o zadawanie pytań, ale najwyraźniej tak nie było.
    - W ciągu dnia bywał głośno – przyznała. – Ale tylko rano i w okolicy zebrań. I przed zamknięciem dnia. A tak to… jest raczej spokojnie, ponieważ każdy zajmuje się swoją pracą. No chyba że zbliża się promocja. Wtedy trudno o ciszę – przyznała. – Chociaż… czasami przydałby się jakiś czarodziej z mocą uspokajania – zakończyła cicho i nieco się zarumieniła, bo chyba nie powinna była mówić tego ostatniego.

    Mei

    OdpowiedzUsuń
  51. Lily gdyby nie miała pracy wymagającej od niej kontaktu z ludźmi, nie byłaby wcale milczkiem. Lubiła mówić i mówiła dużo, ale potrafiła zaskoczyć uważnym słuchaniem. Ludzie ją bagatelizowali, miała dziewczęcą urodę i żywą naturę, więc widziano w niej energiczną i wszędobylską dorosłą dziewczynę bardziej, niż młodą kobietę, która wiele chce, wiele potrafi i zawsze się stara. Nie była kimś, kto ma wiele pewności siebie, po prostu zwykle nie brakowało jej języka w gebie i to prędzej peszyło ludzi, niż ją, dlatego odbierana była jako bardziej przebojowa, niż w istocie.
    Doskonale wiedziała - i bawiło ją to bardzo, że gdyby nie wyrwała młodego mężczyzny z szponów starszych gospodyń, to zapewne jedna z tych dam prędko uwiesiłaby się mu na ramieniu. Było to jednocześnie zabawne i żenujące, a dla bruneta pewnie też i straszne, ale zapewne sam również by sobie w tych tarapatach poradził. Całe szczęście nie musiał, bo Lily go wyratowała i to z najwiekszą rozkoszą, trochę również samej sobie urozmaicając wizytę w markecie.
    Na podziękowanie i stwierdzenie, że przysłużyła się całemu męskiemu światku, tylko wzruszyła z uśmiechem ramionami i uniosła brwi, przyglądając się mężczyźnie. Nie dziwiła sie, chociaż oczywiście tylko troszkę z czystej przyzwoitości, czemu został zaatakowany na dziale warzywnym. Był wysoki, postawny, szczupły i przystojny. Dziwiłaby się bardziej, gdyby nikt go ni zaczepił, to na pewno!
    - O nie, to nie jest takie pewne, czasami obrączka działa wręcz przeciwnie! - ostrzegła, kręcąc głową. -Zależy na jakie... łowczynie trafisz - stwierdziła łagodnie, bo choć nie była jakimś wielkim specem od uwodzenia, co nieco zdążyła już zaobserwować. - Zawsze mogę znów ci pomóc, jeśli się spotkamy przy brokułach - zasugerowała wesoło.
    Lily robiła zakupy zwykle wieczorami, nie gardziła gotowymi daniami z mikrofali i pewnie jej dieta wyglądała podobnie jak u Diego. Trudno się dziwić, ludzie zapracowani mają mniej czasu niż ci wiodący poukładane i nieco bardziej spokojne życie, ale nic nie stało na przeszkodzie, aby zostali kompanami do zakupów i chronili siebie nawzajem w sytuacjach, jak ta sprzed chwili! Chociaż... ustalili już, że to bardzej Lily by chroniła Diego, ale ona się wcale nie gniewała za tytuł wybawicielki, była z niego wręcz dumna.
    - Lasagne...? Bez makaronu? - zaśmiała sie, niemal nurkując w jego koszyku. Widziała pomidory i kabaczki, jakieś przyprawy, ale ani mięsa, ani makaronu nie dostrzegła...
    Wyprostowała się i zerknęła do swoich zakupów, a potem schyliła się i przełożyła tartą mozarellę do koszyka nowego kolegi, kiedy zaś znów staneła prosto, spojrzała na niego z uśmiechem.
    - Potrzebujesz jeszcze kilku składników, ale na kolację proponowałabym spaghetti z makaronem z kabaczka, bo jest to o wiele lżejsze i większą część masz w koszyku już - zasugerowała pogodnie i poprawiła zsuwającą się z ramienia torebkę, szybkim ruchem podciągając ją wyżej. - Mogę ci pomóc znaleźć składniki, chyba sama dzisiaj to przyrządzę wieczorem - przyznała, zerkając znów do swoich zakupów w chwilowym zamyśleniu.

    Lily

    OdpowiedzUsuń
  52. [Hej,

    Wpadam tylko poinformować, że posłałam Ci maila z propozycją wątku.]

    OdpowiedzUsuń
  53. [Jezu, dorosłe życie mnie ostatnio tak wciągnęło. W sumie nie dorosłe życie, a opieka nad chorymi na Covida rodzicami, bo obydwoje zachorowali i co chwile jest "Ola, kup to; Ola, kup tamto"... Wiem, że nie mogą sami iść do sklepu, ale jakim cudem zjedli dwa chleby w jeden dzień, ja się pytam?! xD

    Co do pomysłu na wątek, który został przy przedstawiony, zgadzam się, choć pewnie Rosemary będzie równie zdenerwowana wynikiem rozmów, co nieszczęsna autorka. xD Pytanie kto pierwszy zacznie, bo ja na pewno nie prędzej niż przed Wszystkimi Świętymi.]
    R. Barnett

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Chyba że możesz poczekać do Wszystkich Świętych, to mogę zacząć :)]

      Usuń
  54. [Cześć!
    Poszłabym w coś nowego, ale totalnie nie mam pomysłu, w co. Czyli żadna nowość u mnie od dłuższego czasu *przewraca oczami*. Ale może coś mi wpadnie ciekawego do głowy, coś "z dreszczykiem" xD Chyba że ty masz jakiś pomysł, to dawaj! :D]

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  55. [U mnie na razie jest jeden wielki chaos, przyznam szczerze i nie mam nawet kiedy usiąść na dupie, bo zaczęłam się częściej opiekować dziadkami. Jeśli mi się uda, spróbuję zacząć :)]

    R. Barnett

    OdpowiedzUsuń
  56. Nie było tak, że Mei źle się czuła w firmie. Lubiła swoje koleżanki, atmosfera pracy wcale nie była taka zła. No i przede wszystkim praca w tym miejscu była dla dziewczyny ogromną szansą wyrwania się z zamkniętego świata, w którym tkwiła... Naprawdę potrzebowała tej pracy i wiele była w stanie zrobić, byle w niej zostać. Z resztą jej doświadczenia sprawiały, że nigdy nie miała problemu z przestrzeganiem różnych reguł, więc zastrzeżenia co do odpowiedniego stroju nie robiły na niej żadnego wrażenia.
    Mei uśmiechnęła się mimowolnie, kiedy mężczyzna porównał wydawnictwo do ula.
    Spojrzała na niego pytająco i na początku nie załapała, o czym mężczyzna mówi, a potem przypomniała sobie film, który często puszczany jest w czasie świąt na Zachodzie.
    - Harry Potter? - zapytała. Nadal nadrabiała pewne zaległości w kulturze zachodniej. Brakowało jej jednak odpowiedniego przewodnika po temacie. - Cóż... nigdy nie próbowałam, ale może powinnam się odważyć? - zastanowiła się. - Czy to daleko stąd? - zapytała. Nie pomyślała o jego słowach jako o zaproszeniu. Raczej wrzuciła je do worka miejsc, które powinna odwiedzić.

    Mei

    OdpowiedzUsuń
  57. [Ojejuu, dziękuję za miłe słowa, zawsze to miło, jak człowiek dostanie trochę głasków <33
    Adda prowadzi całkiem żywe i barwne życie jeśli chodzi o tę część, która absolutnie nie ma nic wspólnego z Lynx Corp, więc podejrzewam, że zna się z siostrą Diego, zwłaszcza, jeśli jej działalność jest jakkolwiek szerzej rozpoznawalna. Nie wiem natomiast, co mogłoby ją połączyć bezpośrednio z Diego - przestępczy półświatek i dziennikarz to nie brzmi, jak dobre połączenie. Dla obu stron <:]

    Adda

    OdpowiedzUsuń
  58. Uśmiechneła się szerzej, widząc to powątpiewanie i tylko pokiwała twierdząco głowa, aby się nie powtarzać. Makaron z cukinii faktycznie był zdrowy, ale i lekki i smaczny i w ogóle wcale nie gorszy od zwykłego makarony, czy jasnego, czy ciemnej odmiany. Obserwowała przy tym z niemałym rozbawieniem uniesioną brew bruneta, doskonale zdając sobie sprawe, że dla kogoś, kto w kuchni nie eksperymentuje, jej wypowiedź mogła brzmieć dziwacznie. A przecież nie zaproponowała nic nadzwyczajnego i już na pewno nikt by się takim jedzeniem nie otruł!
    Oceniła szybko własną zawartość koszyka i ten drugi, należący do mężczyzny. Przerzuciła mu kilka produktów od siebie i właściwie prócz mięsa na spaghetti z cukinii miał wszystko. Skupiła się na wertowaniu w głowie znanych przepisów i nie rozglądała sie po markecie, zresztą zapomniała już o kocicy , która tak jawnie miała ochotę zapolować na biednego Diego, gdy nagle ten pochylił się ku niej, aż poczuła zdecydowanie skrócony dystans. Lekko zacisnęła usta i spojrzała na niego kątem oka, za mocno nie obracając sie, by nie skończyło się to niezręcznym zbliżeniem jej warg i jego policzka, bo do tego mogło tu dojść. Miała pogmatwane życie osobiste, ale nie aż tak, by samej rzucać się na obcych mężczyzn i komplikować sobie życie późniejszymi rozterkami!
    - Kochanie... - powtórzyła powoli trochę zaskoczona, zwracając uwagę na butelki, które znalazły się w jego dłoniach, a potem w jej koszyku. - To jest... - odrobinę zbita z tropu, podniosła jasne oczy do jego twarzy, a potem jakaś natapirowana kitka kobiecej fryzury zamajaczyła jej w oddali i już na powrót wczuła się w role, prędko łapiąc kontekst sytuacji. - To bardzo dobry pomysł! - uśmiechnęła się i objęła ramieniem bruneta, przysuwając się i opierając policzek na jego ramieniu. - Mogę przygotować na deser Crème brûlée, przecież twoja mama to uwielbia! - zaczeła mówić, a jak zaczęła... nie mogła przestać, może odrobinę też dlatego, że lekko się speszyła tak doskonałymi umiejętnościami aktorskimi nowego znajomego i tym, że tak znienacka znów stał się jej mężem. - Co prawda ja nie zjem jak ostatnio dwóch kawałków, bo do karnawałowej imprezy u Judith muszę się wcisnąć w sukienkę od ciebie, ale na pewno rodzicom będzie miło, jak po obiedzie razem posiedzimy przy kawce, prawda? - spojrzała na niego z szerokim uśmiechem. - Czy twój tata nadal musi tak mocno pilnować cholesterolu, może dla niego zrobię coś innego? A ty co byś chciał na deser?
    Gra grą, ale tak na prawdę doszła do wniosku, że wspólne planowanie (nawet jeśli udawane), miało na prawdę swój urok. Podobało jej się. Jeszcze kilka tygodni temu była przekonana, że tak właśnie będzie spędzać niektóre popołudnia z narzeczonym, ale niestety teraz była to już niemożliwa opcja.
    - Jasne, że ty płacisz za wina, ale może to ja je wypiję - zaśmiała się wesoło i pociągnęła mężczyznę za ramię w kierunku aliji z mięsami, choć gdy zniknęli z pola widzenia podrywaczki Diego, Lily cofneła ręce. - No więc, co to właściwie za okazja? - rzuciła ciekawa, zatrzymując się przy gablocie z pakowanymi porcjami, bo właściwie czuła się zaintrygowana i jednocześnie nie chciała nic zdradzić, żeby nie wyjść na wścibskie babsko.
    Lily była ciekawska, była wszędobylska, ale umiała się zachować. Była taktowna i dobrze wychowana, nie narzucała się. Ale lubiła wiedzieć dużo różnych rzeczy.

    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  59. Lily była wygadana i w sumie trudno było ją speszyć, bo była z niej całkiem niezła pozorantka. W pracy ludzie uważali, że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych. Potrafiła być dosłownie wszędzie - zawsze dobrze zorientowana, doinformowana, zorganizowana. Miała w sobie tyle energii co strzelający podczas letniej burzy piorun, ale... ale dużo z tego, to był kamuflaż. Bo i owszem, dużo wiedziała, albo szybko potrafiła się dowiedzieć, ale gdy już mówiła - najczęściej szybko i dużo, maskowała tym swoją niepewność. Gdzieś w głębi skrywała niską pewność siebie, była wrażliwa i trochę płochliwa, a już szczególnie strefa emocjonalna, sprawy bardziej intymne i osobiste sprawiały, że traciła grunt pod nogami i zaczynała się motać. Lily w pracy ogarniała wszystko, ale tęskniła za kimś, kto ogarnie ją i pozwoli jej być tą słabszą stroną, potrzebującą wsparcia i opieki.
    Diego speszył ją tym, że w ułamku sekundy zmienił swoje położenie i znalazł się tak blisko, aż przez chwilę zapomniała o tym, że cokolwiek udają. Nawet jeśli rozmawiało im się na prawdę wybitnie dobrze, po prostu zaskoczenie zbiło ją z pantałyku. Dobrze, że znów szybko wskoczyło na dobre tory. Mimo wszystko ta zabawa w odgrywanie małżeństwa była zabawna i miła.
    Zaśmiała się dźwięcznie, gdy znów na jego twarzy wymalowało się zdziwienie. Oh tak, doskonale wiedziała, że dobry deser jest w stanie skusić każdego! W odpowiedzi tylko pokiwała głową, a gdy doszli do kolejki, tym razem to ona dostrzegła kto stoi z swoimi zakupami przed nimi. Chwilę przyglądała się starszej od nich o kilka lat kobiecie i odetchnęła głęboko. Trochę jednak czuła żal, bo przecież coś musiało kocicę skłonić do tych napaści na młodych facetów!
    Oh i to kolejna wada/zaleta Lily. Ona wszędzie potrafiła dostrzec coś dobrego i jedni nazywali to dobrym sercem, inni z kolei naiwnością.
    - Owszem... - przyznała, odwracając się przodem do Diego i wyciągnęła rękę, by strzepnąć jakiś nieistniejący na prawdę pyłek z jego kołnierza w płaszczu. - Mam ochotę na wino. I na deser też - rzuciła psotnie, wywracając trochę rozbawiona oczami, bo zabrzmiało to na prawdę sztucznie, wręcz jak cytowane z wielkiego ekranu.
    Odwróciła się i zaczeła wykładać zakupy na taśmę. Przy winach się zawahała i spojrzała na Diego. W sumie... na prawdę wypiłaby to wino. I o wiele lepiej byłoby to zrobić w towarzystwie, bo picie samemu było depresyjne i ściągało ponure nastroje, przynajmniej w przypadku rudej tak to działało.

    Lily

    OdpowiedzUsuń
  60. [Oh, yes, zdjęcie jest cudowne ;>

    A pomysł mi się bardzo podoba! Shay dawno nie był na nartach ani nie uprawiał innych sportów zimowych, więc bardzo chętnie się uda na taką "wycieczkę". Tym bardziej, że mogą sobie trochę porozmawiać o życiu i innych sprawach... ;>
    A później jeb i lawinka :D ja mogę nawet zacząć, już nieważne, czyja była kolej xd ale powiedz mi jeszcze - panowie lecą razem czy spotykają się na miejscu? :D]

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  61. [Hej! Cieszę się, że jesteś i nie zapominasz o Rey ;) Egzaminy mają to do siebie, że lubią wykańczać.
    W zasadzie to nie zaszłyśmy daleko z tym spotkaniem w parku xD To tak naprawdę zależy od ciebie, jak wolisz, bo piłeczka jest po twojej stronie. Po tylu miesiącach może ci się być ciężko wbić w tamtą sytuację, co jest zrozumiałe, więc jeśli chcesz rozpisywać inne wydarzenie dla mnie też nie ma problemu.]

    Rey

    OdpowiedzUsuń
  62. Zaproszenie w góry na narty i inne zimowe atrakcje spadło na Shay’a tak zupełnie znienacka. I nie spodziewał się, że zaprosi go Diego, ale Moretti nie miał absolutnie nic przeciwko temu. Wręcz przeciwnie. Bardzo spodobał mu się ten pomysł i zamierzał skorzystać z zaproszenia. Tym bardziej, że taka wycieczka może mu pomóc przemyśleć sobie pewne sprawy. Z dala od Nowego Jorku i pewnej osoby, która tu mieszkała i o której myślał aż zbyt często. A i przy okazji może uda się poznać jakichś potencjalnych przyszłych klientów?
    W każdym razie, Shay dowiedział się, kiedy wyjazd, a właściwie wylot, na ile dni i tak dalej, a w odpowiedni dzień wstawił się na lotnisku i przeszedł do części z prywatnymi samolotami. Miał ze sobą średniej wielkości walizkę. Ubrał się ciepło i nawet czapkę założył. No co, zimno było.
    Po przywitaniu się z szerokim uśmiechem z Diego w końcu mogli zająć swoje miejsca, a jakiś czas później już lecieli w stronę miejscowości, w której mieli się zatrzymać. Shay spojrzał na przyjaciela i uśmiechnął się pod nosem.
    – I co, żadna kobieta nie chciała z tobą lecieć, więc zabrałeś mnie?
    Tak, było to dla niego nieco dziwne, że Diego postanowił zabrać na taki wypad przyjaciela, a nie jakąś swoją dziewczynę czy kochankę, ale zaraz też zdał sobie sprawę, że on sam przecież to zaproszenie przyjął, ponieważ chciał przy okazji wykorzystać ten czas na przemyślenia względem kobiety właśnie.
    – Ale bardzo mi miło, oczywiście, i jestem wdzięczny. Tak na serio. Przyda mi się kilka dni poza Nowym Jorkiem. I sto lat już nie zjeżdżałem na nartach, nie mówiąc o snowboardzie.
    Zakładając, że mógł sobie pozwolić na jazdę na jednej desce…
    Co prawda Shay nie przepadał za zimowymi klimatami, ale wypicie grzanego wina przy kominku w drewnianym domku… to była świetna opcja. Nawet już Diego mógł siedzieć obok, niech będzie. Przystojny był, dobry z niego przyjaciel, więc ostatecznie Shay mógł przystać też na taki układ.

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  63. [Hej :) Koniecznie! Powiedz mi tylko, czy wolisz po takim czasie zaczynać jednak coś nowego, czy może kontynuujemy tam, gdzie skończyłyśmy?]

    Vera

    OdpowiedzUsuń
  64. Mei zarumieniła się, gdy szef z zaskoczeniem zapytał o przygody młodego czarodzieja. Nie lubiła, gdy przyłapywano ją na odstawaniu od społeczeństwa. Naprawdę starała się nadrabiać lata spędzone w cenzurze, ale nie łatwo było nadążać za zmieniającymi się trendami i tym wszystkim, co wychodziło na dużych i małych ekranach, w księgarniach i social mediach. Lee nawet nie próbowała oglądać wszystkiego, wybierała to, na co akurat miała ochotę, ale to oznaczało, że część produktów jej umykała.
    - Widziałam filmy - odpowiedziała zmieszana. - Emm.... warto czytać książki? - zapytała. W końcu ton Diego sugerował, że mężczyzna był zaznajomiony z tytułem.
    Potem Mei uśmiechnęła się lekko, kiedy szef podał jej podpisane dokumenty. Może dla niego znaczyło to niewiele, ale dla niej miało ogromny wpływ na wypełnianie obowiązków. Doceniała to, że poświęcał jej czas, żeby ogarnąć sprawy, które przecież w ogóle do niego nie należały. A przynajmniej tak wydawało się Mei.
    Spojrzała na niego zdumiona, kiedy zaproponował, że może razem z nią odwiedzić lokal. Nie bardzo wiedziała, jak potraktować to zaproszenie. Niemniej... szef nie zachowywał się tak, jakby zamierzał ją podrywać. Bardziej jakby litował się nad zagubionym we mgle dzieckiem. Może właśnie to przeświadczenie sprawiło, że kobieta ostrożnie skinęła głową i powiedziała:
    - Byłoby mi niezmiernie miło. - Potem umknęła spojrzeniem na papiery.- Myślę, że to wszystko skończę za jakieś... czterdzieści minut, do piećdzisięciu, więc jeśli miałby pan czas... - urwała. Widać było, że czuje się nieco niepewnie, a jednocześnie stara się przeć do przodu. Podniosła na szefa wzrok. Obawiała się, że swoim zachowaniem go zniechęciła do tej małej wycieczki.

    Mei

    OdpowiedzUsuń
  65. [Cześć!
    Dzięki za powitanie :D Szczerze mówiąc, ja też nie mam wizji na tych panów, więc pozostańmy przy Diego i Shay'u xD
    I tak, ja czekam na Twoją nową postać, jestem bardzo ciekawa, co to będzie za babeczka :D więc kiedy już ją opublikujesz, to oczywiście, że będziemy myśleć nad przygodami dla nich <3
    Jeszcze raz dzięki za powitanie :D]

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  66. Lily lubiła robić zakupy, choć nie tyczyło się do wszystkich kategorii produktów i troszkę odbiegała od wizerunku idealnej przyszłej zony, jaką powinna grać, a jaką udawała przed tym, jak jej narzeczony zapadł sie pod ziemie. Odnajdywała się w spożywczym dziale, bo wybierając produkty uwielbiała planować i przewidywać, co do czego użyje i co dla kogo ugotuje. Była bardzo czułą osoba i miała dużą potrzebę zaopiekowania się innymi, a samotnie wychowujący ojciec nigdy jej nie rozpieścił, więc nawet jesli była córeczką tatusia, wciąż jakoś nie okazała się dość zepsuta i rozpieszczona, by nie umieć dbać o innych. Umiała, a przede wszystkim chciała i to było jej szczęście w nieszczęściu. Chyba właśnie przez to, że lubiła i dążyła do tego, by mieć przy sobie kogoś wyjątkowego i bliskiego, wpakowała się w dziwną i niejasną sytuację, w której obecnie mocno sama sie pogubiła - jej narzeczony, z którym więcej się kłóciła, niż godziła, nagle zniknął, a jej zauroczenie szefem przybrało gwałtowny zwrot w kierunku, który na pewno nie spodoba się jego żonie. Lily znajdowała sie w bagnie i możliwość pomocy Diego było jak balsam na jej udręczoną troskami duszę. Tu w markecie, to przynajmniej nie ona potrzebowała ratunku.
    - Wygląda na smaczne... - przyznała z wahaniem, na moment gubiąc całą przebojowość i wesołość, jaką tak cudnie zaprezentowała podczas ich małego przedstawienia. Bawiła się przednio i na prawdę takie zakupy były czymś, co zapamięta na dłużej, ale mimo wszystko teraz doskonale wiedziała, że nie należało przyjmować zaproszenia od obcego mężczyzny (nawet jeśli przed chwilą był jej mężem!).
    Złapała pewnie w dłoni swoją papierową torbę i obejrzała się w kierunku kas, jakby chciała mieć pewność, że już nikt ich nie obserwuje, nie podsłuchuje i w ogóle nikomu nie rzucają się w oczy. Ostatnio mocno narozrabiała i nie chciała nikomu sprawiać przykrości, a sobie dodawać kolejnych powodów do rozwikłań, czego tak na prawdę chce od życia.
    - Taksówka nie będzie potrzebna - pokręciła rozbawiona głowa, spoglądając znów na bruneta. Kiedy odeszli od kasy i mogli przestać się wygłupiać, nadarzyła się okazja, by znów mu sie przyjrzeć i upewnić co do słuszności pierwszego spostrzeżenia - był przystojny i miał w spojrzeniu taki błysk, który pociągał. Nic dziwnego, że został celem damskiego polowania na dziale warzywnym!
    Lily uśmiechneła się łagodnie i skierowała wzrok na torby, które podtrzymywał, a w których kryło się wino - winowajca jej chwilowego zmieszania.
    - W porządku - zgodziła sie, znów podnosząc wzrok. - Ale jeśli przyrzekniesz, że nie jesteś psycholem i będę mogła przynieść deser - postawiła warunki z uśmiechem, bo choć wcale nie żartowała, sama nie chciała wyjść teraz na wariatkę.

    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  67. [Cześć! Wybacz, że tyle mi to zajęło, ale dopadło mnie życie, a szczególnie magisterka. To, że stary kompletnie nam nie przeszkadza, bo jest w nim coś takiego przyciągającego :D Tylko co takiego byśmy im mogli zmajstrować, to nie wiem...]

    Holly

    OdpowiedzUsuń
  68. [Theo ma picie kawy z cukrem za mną, gardzą mną, więc gardzenie nim też rozumiem. Chociaż on to akurat mógłby komuś wybić zęby za komentarz w tej sprawie. Jeśli o zawód chodzi, było albo to albo seryjny morderca (well, zawód) - od czegoś trzeba zacząć po przerwie. Diego wydaje się niezwykle interesujący, szczególnie część wojenna bardzo mnie pociąga i fascynuje. Dziękuję za przywitanie i wszystkie miłe słowa. W chwili obecnej nie mam niestety żadnego konkretnego pomysłu na wątek, ale jeśli takowy pojawiłby się u Ciebie to serdecznie zapraszamy.]

    Theo

    OdpowiedzUsuń
  69. Gdyby Shay wiedział, że Diego o nim myślał późno w nocy leżąc w łóżku, na pewno nie stroniłby od żartów, co to, to nie. Ale niestety tego nie wiedział. I tak było mu miło, że przyjaciel w ogóle pomyślał, aby to faktycznie jego zabrać na ten wypad. Przecież mógł wziąć kogokolwiek i wcale nie myślał tu o rodzinie, ale o jakichś innych przyjaciołach czy właśnie o jakiejś kobiecie. Mimo to znajdowali się już na lotnisku i zaraz mieli wyruszyć.
    Moretti zaśmiał się pod nosem, kiedy Diego uznał, że na miejscu czekało na niego sporo kobiet. Cóż, każdy miał swoje rozrywki.
    – Tak, tak, oglądałem. Oprócz atrakcji zimowych mówi do mnie basen. Sauna trochę też, ale nie jakoś bardzo. I zanim się odezwiesz powiem ci, że w ręczniku to chciałbym oglądać tylko jedną pannę. A najlepiej bez niczego – uśmiechnął się pod nosem.
    No i właśnie, to musiał sobie przemyśleć i miał nadzieję, że wysiłek fizyczny na stoku czy odpoczynek na basenie mu to zapewnią.
    W każdym razie, wsiedli do samolotu i mogli już ruszyć przed siebie. Shay pozostał w samym swetrze, zdejmując też czapkę i poprawiając włosy.
    – Obiecaj mi, że jeszcze dziś pójdziemy się napić, okej?
    Nie pamiętał, kiedy ostatnio porządnie się napili z Diego, więc wypadałoby to ogarnąć jak najszybciej. Gorzej, jeśli jego przyjaciel musiał uważać z ilością alkoholu na tym wyjeździe. W końcu całą tą wycieczkę organizowało jego wydawnictwo i lepiej by było nie robić wstydu sobie ani jemu.
    Rozejrzał się dyskretnie po pasażerach samolotu, sprawdzając, czy przypadkiem nikogo nie znał, ale nie kojarzył tych ludzi albo tak siedzieli, że nie widział ich twarzy. No nic, wszystko okaże się już na miejscu, gdy zabawa się rozpocznie. Hm… niby wszyscy powinni być… powściągliwi, ale Moretti nie był przekonany, czy to na pewno przejdzie… Niby wyjazd firmowy, ale jednak wyjazd. Może ludzie dadzą się poznać z nieco innej strony. Ach, jak dobrze być osobą z zewnątrz!

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  70. [Ślicznie dziękuję za powitanie ^^
    Co prawda jestem chętna na wątek, ale już teoretycznie mam 4 i boję się, że narzucę sobie zbyt dużą ilość i potem nie wyrobię, a bardzo nie chciałabym kogoś zaniedbać. W każdym razie liczę na to, że w najbliższej przyszłości uda nam się coś wspólnie stworzyć ♥]

    Nora

    OdpowiedzUsuń
  71. Mei jeszcze bardziej zarumieniła się, gdy pouczył ją, że zawsze warto czytać książki. Poczuła się trochę tak, jakby zarzucał jej, że za mało czasu poświęca na lekturę… a biorąc pod uwagę to, gdzie pracowała, tego typu uwaga mogła być dość dużym przytykiem. Nie chciała przypisywać szefowi złych intencji, ale przecież miał prawo do tego typu spostrzeżeń! W końcu jakieś kryteria doboru pracowników miał, prawda? Co z tego, że nie on akurat przeprowadzał z nią rozmowę kwalifikacyjną?
    - Myślę, że w bibliotece powinien być… - odpowiedziała, starając się brzmieć możliwie naturalnie. Nie chciała wprowadzać między nimi zbyt niezręcznej atmosfery.
    Uśmiechnęła się lekko, gdy mężczyzna powiedział, żeby przyszła do niego, gdy się obrobi.
    - Dziękuję – powiedziała i zabrała się do pracy. Nie chciała, żeby musiał na nią za długo czekać, a jednocześnie trochę obawiała się, że przeszkodzi mu w pracy. Niemniej odetchnęła nieco, kiedy została sama i stwierdziła, że szef nie wyglądał na zawiedzionego jej zachowaniem. Może nie wyszła na kompletną idiotkę?
    Kiedy skończyła swoje zadania, uprzątnęła swoje miejsce pracy, a następnie napisała do swojej pasierbicy, że tego dnia nie zdąży już się z nią spotkać, ale kolejnego mogą umówić się na obiad. Mei zamierzała wyjść wtedy na czas z pracy i coś ugotować. Tymczasem jednak zapukała do gabinetu Diega.
    - Emm… jeśli chce pan jeszcze popracować, to ja mogę poczekać – powiedziała i uśmiechnęła się uprzejmie.


    Mei

    OdpowiedzUsuń
  72. Mei zdecydowanie nie była osobą, która wydaje pieniądze na głupoty. Dostała w spadku po mężu pewną sumę, drugą połowę odziedziczyła jego córka. Środki te jednak przeznaczała na trudną godzinę. Przeprowadziła się z ich pokaźnego apartamentu do mniejszego mieszkanka, które w zupełności jej wystarczało, a pieniądze ze sprzedaży wystarczyły, żeby obie młode kobiety miały niezależne kawalerki w dobrym standardzie i mogły żyć bez wchodzenia sobie nawzajem w drogę, a jednocześnie liczyć na siebie nawzajem. Mei jednak nie zamierzała wydawać zaoszczędzonych pieniędzy na książki, jeśli te mogła bezpłatnie wypożyczać i czytać bez ograniczeń. Za to zarobione pieniądze wystarczały jej po prostu na życie. Czasem zdołała nieco odłożyć, ale nie było tego wiele. Nie narzekała jednak.
    Kobieta spojrzała rozbawiona na mężczyznę, gdy ten stwierdził, że ma dość pracy. Pomyślała, że może nie powinien przychodzić do pracy po południu, skoro nie chce mi się nic robić. Atmosfera w pustym biurze sprzyjała… spaniu, a nie liczeniu czy pisaniu.
    - Może być piwo, ale jedzenie przede wszystkim – odpowiedziała i chciała brzmieć lekko, ale w jej głosie pobrzmiewała lekka niepewność. Nie chciała uchodzić za wystraszoną gąskę.
    Zdziwiła się, gdy usłyszała jego pytanie w windzie. Potem pokręciła głową, gdy zauważyła, że mężczyzna jest nieco zmieszany.
    - Emm… nie szkodzi – wymamrotała. – Kilka lat…Nie, nie jestem stąd – odpowiedziała. – Ale cieszę się, że tu wylądowałam, nawet jeśli do wielu rzeczy nie umiem się przyzwyczaić – dodała. – Na szczęście Nowy Jork jest na tyle duży…. I tyle osób z tak różnych stron tu mieszka, że przynajmniej nie uchodzę za dziwaka, kiedy się z czymś pomylę – dodała niby żartobliwie, choć nie była pewna, czy powinna zwierzać się z czegoś takiemu szefowi.

    Mei

    OdpowiedzUsuń
  73. Shay uśmiechnął się lekko do stewardessy, kiedy ta przyniosła im alkohol. Chętnie wziął swoją szklaneczkę i odłożył ja stoliku. Latania prywatnymi samolotami czy w pierwszej klasie zdecydowanie miało same plusy; dużo miejsca, porządek, mniej ludzi w konkretnym pomieszczeniu, eleganckie łazienki. Shay odwrócił się bardziej przodem do Diego i uśmiechnął się pod nosem.
    – Nic nie kombinuje. W tym cały problem, sęk? Nawet nie wiem jak to nazwać – przyznał. Po chwili milczenia, kontynuował. – Poznałem ją latem, kiedy spotkaliśmy się ze wspólną klientką. Candie miała projektować mieszkanie, a ja miałem stworzyć do niego meble. Dużo czasu ze sobą spędziliśmy w tamtym mieszkaniu, później przetrwaliśmy wybuch gazu, nie chwaląc się – uratowałem jej życie, a później spędzaliśmy czas już tak… poza pracą – wyjaśnił i w końcu napił się szkockiej. – Nie myślałem o niej w ten sposób wcześniej. Była po prostu dziewczyną, z którą pracowałem i z którą miło mi się rozmawiało. Dopiero ostatnio zrozumiałem, że chyba chcę czegoś więcej niż przyjaźni. Problem polega na tym, że jest ode mnie sporo młodsza i widzi we mnie tylko kolegę – westchnął ciężko. – Za dobrze mi się z nią spędza czas, zbyt dobrze się z nią rozumiem, aby to spieprzyć. Więc… po prostu nic nie robię – przewrócił oczami. – Wiesz, ja zawsze chciałem kogoś na stałe – poinformował przyjaciela. – Nie interesowały mnie jednonocne przygody albo dziewczyny na tydzień czy dwa. Tylko zawsze się coś musiało spieprzyć. Nie chcę tego z Candie. Wiem, głupie i skomplikowane, możesz się zacząć śmiać – machnął ręką i wziął kolejnego dużego łyka alkoholu. – A ty co? Rozumiem, że zamierasz korzystać z atrakcji gór? – kącik jego ust uniósł się ku górze. Nie miał przecież nic przeciwko, Diego był wolny i mógł robić co chciał. Shay będzie mu kibicować. A kto wie, może akurat spotka kogoś wyjątkowego? A jeśli nie, to też spoko, nie każdy chciał i musiał się wiązać z jedną osobą na całe życie.

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  74. Można by rzec, ze poza pracą, gdzie Lily była rzeczowa, odpowiedzialna i niezwykle rozsądna, w życiu prywatnym prezentowała całkowicie odmienną osobowość. Nie miała co prawda żadnego rozłamu, ani schorzeń, ale chyba potrzebowała odreagować to, jak odpowiedzialna i szybka, a także konsekwentna musiała być. Bo w pracy, gdzie zarządzała biurem, zajmowała się wszystkim po trochu, a przede wszystkim koordynowała prace podległych dostawców i pracowników recepcji, ochrony i wsparcia technicznego. Prywatnie zaś mogła zwolnić... być gapą, trochę nierozważną, trochę naiwną. Potrzebowała tego dla własnego balansu. Dlatego chyba się zgodziła wypić wino z nieznajomym w jego mieszkaniu, choć przecież to zaproszenie było jedną wielką czerwoną ostrzegawczą flagą!
    Lily lubiła się śmiać i byś radosna, lubiła pozytywne nastawienie do życia i ludzi, którzy wokół niej się uśmiechają. W pracy wymagano od niej by była twarda i sprawiedliwa i nie było to wielkim wyzwaniem, ale... cóż, czasami chciała po prostu nic nie robić, poleniuchować i nie być tą odpowiedzialną Taylor, na której wszyscy polegają. Szczególnie ostatnio, gdy jej życie osobiste gruntownie się rypało.
    Kiedy wróciła do siebie do domu długo jeszcze myślała o zajściu w sklepie i o spotkanym mężczyźnie. To było niecodzienne, by z taką łatwością nawiązywała znajomości, bo zwykle ludzie po prostu od niej uciekali, nie byli teraz tak swobodni i otwarci, więc Diego okazał się miłym zaskoczeniem. Ale kolacja... dopiero w domu zdała sobie sprawę, że na prawdę nie wyglądało to dobrze, czy bezpiecznie. Niby przysiągł, że nie jest psycholem, ale jednak... jednak mógł kłamać! oboje wtedy trochę się wygłupiali, więc jak mogłaby wierzyć obcemu? Mogłaby oczywiście kierując się rozsądkiem zostać w domu zrobić sobie dobrą kolację i zapomnieć o tym wydarzeniu, ale ten jej rozsądek nie ocalił jej związku, ani nie uchronił jej od trudnego okresu, w którym teraz się znalazła, więc miała tej swojej mądrej głowy dosyć. I dlatego właśnie przygotowała małe deserki w szklanych niskich półmiskach, na które złożyły się warstwy: biszkoptu, kremu cytrynowego, posypki z prażonych migdałów i pokrojone truskawki i z spakowanymi czterema sztukami wieczorem skierowała się pod podany adres.
    Nie traktowała tego jako żadnej randki, a niezobowiązujące spotkanie z nowym znajomym. W sumie tak było najrozsądniej i najbezpieczniej, więc zamiast szpilek i kusej kiecki, wskoczyła w miękki kremowy golf i jeansy z wysokim stanem, w których w razie tarapatów, będzie jej łatwo uciekać. Jego mieszkanie odnalazła bez trudu, choć gdy uber podjeżdżał pod podany adres zaczęła się stresować i głeboko zastanawiać, co w ogóle jej strzeliło do łba, żeby wieczorem jechać do obcego faceta! Już na prawdę strasznie dawno nie zachowała się tak... głupio! Nieodpowiedzialnie! Infantylnie! Naiwnie! Nierozsądnie! Choć z drugiej strony, czego miałaby się bać? Umiała krzyczeć, szybko biegać, a strach jej nie paraliżował, a wręcz zmuszał do działania, więc w razie tarapatów, prędzej by Diego wydrapała oczy, niż dała sobie cokolwiek zrobić...
    Z tak splątanymi myślami, dotarła pod konkretne drzwi. I wciąż wahając się, nawet zadzwoniła dzwonkiem. A gdy usłyszała kroki po drugiej stronie, wszystko w jej głowie ucichło... I w sumie nie czuła się niepewna, ani wystraszona, ani zestresowana.
    - Cześć - rzuciła, zaciskając tylko nieco mocniej palce na pakunku, który miała z sobą i tylko ten drobny szczegół mógłby zdradzić, że nieczęsto przychodzi do obcych się najeść.


    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  75. — Brzmi paskudnie. Nawet najlepsze zarobki nie zachęciłyby mnie do przeglądania sprawozdań finansowych i siedzenia w księgowości — stwierdziła Reyes, wzdrygając się lekko, jakby sama myśl o niekończących się szeregach cyferek budziła w niej najczystszą zgrozę. Podejrzewała, że Diego miał pod sobą ludzi, którzy mogliby za niego oceniać finanse całej firmy, jednak doskonale pamiętała, z jaką powagą i oddaniem podchodził do swoich obowiązków. Może miejsce jego pracy się zmieniło i trudno było porównywać przewodzenie wydawnictwu z prowadzeniem relacji na żywo ze strefy konfliktu zbrojnego lub miejsc dotkniętych katastrofą naturalną, mimo to Reyes nie miała najmniejszych wątpliwości, iż mężczyzna okazywał podobny rodzaj zaangażowania, nawet jeśli nie czuł, że przynależał właśnie do tej posady, a wielki świat wciąż go wzywał, uwodząc go śpiewaną do ucha syrenią pieśnią. Wiedziała, że wiele mogło się zmienić, jednak pewne aspekty były tak głęboko zakorzenione w osobowości, że nie można było ich zignorować ani się ich pozbyć, mimo iż na pewien czas ulegały stłumieniu. Diego za bardzo kochał adrenalinę krążącą w jego żyłach, nowe wyzwania i odległe podróże, by na stałe utknąć w biurowej pracy i nadal w nim to dostrzegała, pomimo upływu lat naznaczonych całkowitym brakiem kontaktu.
    — Nie dziwi mnie za to fakt, że lubisz poznawać książki nieodkrytych autorów, w końcu tym zajmowałeś się też wcześniej… Pokazywałeś ludziom ważne historie, czasami z zakątków świata, na które uprzednio nawet nie zwróciliby uwagi — zauważyła cicho, uśmiechając się delikatnie. Kiedy była młoda, miała bardzo mieszane odczucia względem jego pracy korespondenta. Z jednej strony to właśnie dzięki niej się poznali, w przeciwnym razie Diego mógł nigdy nie pojawić się w jej życiu. Z drugiej trudno było jej zaakceptować to, jak bardzo się narażał, wystawiając się na możliwe niebezpieczeństwo, a przy tym miała świadomość tego, że natura jego zawodu uniemożliwiała mu zostanie w jednym miejscu na stałe, więc ich związek od pierwszej sekundy miał wyznaczony koniec. Dopiero z biegiem lat i wzrastającą dojrzałością zrozumiała, jak wiele znaczyło dla niego to zajęcie, które było tak naprawdę częścią jego samego i jak odpowiedzialna była to profesja, niosąc ze sobą ciężar i okrucieństwo wojny.
    Praca jak praca… W ten sposób nigdy nie mówił o byciu korespondentem wojennym. Brakowało w nim tej samej pasji, z jaką opowiadał jej niegdyś o reportażach, które nakręcił. To dziennikarstwo było jego powołaniem, nawet jeśli prowadzenie wydawnictwa zdawało się być pokrewnym zajęciem.
    — Oczywiście, że nie chciałeś mieć tego za darmo. Zawsze ciężko pracowałeś na swój sukces — stwierdziła z uśmiechem, nieznacznie kręcąc głową, jakby nie mogła uwierzyć, że w tej kwestii również niewiele się zmieniło. Nadal był tak samo ambitny na każdym polu. Zaraz jednak skrzywiła się delikatnie. Ona wychowywała się w pełnej, ciepłej, kochającej się rodzinie i stwierdzenie, że ojciec nie miał nic przeciwko niemu brzmiało dla niej po prostu… niewłaściwie. — Wiem, że to dość osobista kwestia i nie musisz o tym mówić, jeśli nie masz ochoty… Po prostu pamiętam, że twojego ojca nigdy nie było w twoim życiu, dlatego byłam tak zaskoczona tym, że wreszcie go poznałeś. Zastanawiam się, jak do tego doszło, jak się dogadujecie, czy w ogóle po tylu latach jesteś w stanie zbudować z nim jakąkolwiek relację… To ze względu na niego podjąłeś się pracy w Millenium Press? Żeby go poznać albo mu coś udowodnić? — zapytała, wykonując krok, by zastąpić Diego drogę przez co musiał zatrzymać się w miejscu. Chciała widzieć jego twarz, móc swobodnie obserwować zmiany zachodzące w jego mimice, prawdę kryjącą się w ciemnych tęczówkach, zamiast jedynie oglądać jego profil, próbując się domyślić, co dzieje się w jego głowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zapewne przekraczam granicę, której nie powinnam. Nie znam w końcu twojego obecnego życia i nie mam nic do powiedzenia w kwestii twojego szczęścia, ale wiesz, że nigdy nie umiałam trzymać języka za zębami i zawsze mówiłam ci, co myślę. Wciąż pamiętam, z jaką pasją opowiadałeś mi o dziennikarstwie, kiedy leżeliśmy razem w łóżku, a kiedy wspominasz Millenium, brakuje w tobie tej samej iskry. Jesteś zadowolony z decyzji, którą podjąłeś? Ja zawsze… kiedy myślałam o tobie, może byłam na ciebie wściekła i czułam się zraniona, jednak miałam nadzieję, że nigdy nie będziesz żałował swoich wyborów. Teraz nadal chcę wierzyć, że kierujesz się tym, co jest dla ciebie najlepsze — szepnęła, walcząc z pokusą, by go dotknąć, uścisnąć choćby jego dłoń. Na szczęście ręce miał wciśnięte w kieszenie płaszcza, dzięki czemu nie popełniła żadnego głupiego błędu.
      Po chwili uświadomiła sobie, że mogło zrobić się zbyt poważnie. O czym rozmawiali ze sobą ludzie, którzy nie widzieli się tyle lat? Zapewne o pogodzie, ostatnio widzianym koncercie, urodzinach ciotki, na których doszło do rodzinnego dramatu, gdy jej córka przyprowadziła swoją dziewczynę, wyznając po wielu latach orientację, tymczasem Reyes wpakowywała się z butami w jego poukładane życie, mimo że nie miała prawa tego robić.
      — Kto powiedział, że korporacyjne trybiki mają cię ograniczać? Zasady są po to, by ładnie je omijać albo wprost łamać. Twoja wolność zależy tylko od ciebie — stwierdziła, wzruszając ramionami z figlarnym błyskiem w oku. Może nie byli dłużej dzieciakami, powinni znać konsekwencje swoich czynów i nie robić niczego nadmiernie ryzykownego, ale przecież… wystarczyła odrobina kreatywności oraz uporu, by Diego wywalczył sobie wolność, przy okazji niszcząc dobry humor kilku zardzewiałym zgredom na wysokich stanowiskach.
      — Moją przyszłość? — powtórzyła odrobinę zaskoczona, jakby wcześniej się nad tym nie zastanawiała. — Szczerze mówiąc, sama nie wiem. Próbuję żyć z dnia na dzień. Na razie mi się tutaj podoba, lubię moją pracę, ale prawda jest taka, że w sumie nic mnie tutaj nie trzyma na stałe… Myślę, że mogłabym pewnego dnia impulsywnie się spakować i spróbować gdzieś indziej. Tęsknię za Meksykiem, jednak tam nie będę w stanie wrócić, przynajmniej jeszcze nie. — Nie miała partnera ani rodziny w Nowym Jorku, wynajmowała mieszkanie, praca przynosiła jej satysfakcję, ale mogłaby znaleźć coś innego. Po wypadku straciła spore grono znajomych, za to udało jej się zyskać kilka nowych przyjaźni, lecz była pewna, że mogłaby wpadać do Nowego Jorku od czasu do czasu i wciąż utrzymywać kontakt. Powrót do Meksyku oznaczałby stawienie czoło wspomnieniom oraz rodzicom, a na to chyba nigdy nie będzie gotowa.
      — Uwaga! — usłyszała ostrzegawczy okrzyk, ale było już za późno; nagle poczuła, jak ciężki przedmiot z dużą siłą odbija się od jej głowy, a ona pod wpływem impetu – szczęśliwie – wpadła prosto na Diego. Zobaczyła ciemność przed oczami, pod wpływem uderzenia i szoku przez dłuższą chwilę nie była w stanie złapać oddechu, wdzięczna za pomoc mężczyzny. Kiedy nieco wyrwała się z zamroczenia, okazało się, że oberwała mocno piłką w potylicę.

      Reyes

      Usuń
  76. Shay spojrzał ukradkiem na Diego, który zaczął się śmiać. Cóż, tak, to była dziwna i skomplikowana sytuacja, komiczna na pewno też, ale Shay miał swoje powody, aby nie ryzykować znajomości i tej relacji, jaką miał z Candie. Za bardzo mu na niej zależało, aby to spartolić. Po prostu będzie musiał przeczekać aż mu przejdzie. Ostatecznie dziewczyna na pewno pozna jakiegoś miłego gościa… no nie?
    – Bo nie było za bardzo o czym. Na początku była to znajomość z pracy, później jakoś się tak poukładało – wzruszył ramionami. – I żadnych reportaży, dziękuję bardzo. Już wystarczająco dużo razy pisano o mnie w gazetach. Tylko tych plotkarskich, ale wiesz, o co chodzi – zaśmiał się pod nosem na samo wspomnienie. – Candie jest ode mnie młodsza o dwanaście lat. I owszem, wie, że jestem na wyjeździe. Życzyła nam udanej zabawy – dodał jeszcze. – Ale wiesz co? Nie rozmawiajmy o tym już. Lepiej mi powiedz, jaki będziemy mieli widok z rana i czy basen jest do naszej pełnej dyspozycji. I kto wie, może to ja spotkam tam kogoś, dzięki komu stwierdzę, że Can jest tylko przyjaciółką? – uśmiechnął się lekko. Wątpił, ale różne rzeczy mogły się wydarzyć. – Aha, oby tylko nie dopadła nas śnieżyca jakaś niezapowiedziana.
    Lot nie miał trwać długo, co cieszyło Shay’a, bo naprawdę chciałby już znaleźć się na stoku, zanurzyć się w jacuzzi, zjeść coś dobrego…
    – Chcesz swoich ludzi zainspirować do pisania czy po prostu zabierasz ich na imprezę życia?

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  77. - Emm… - westchnęła i zamyśliła się. Nie była do końca pewna, czy potrafi wyjaśnić mężczyźnie, co miała na myśli, mówiąc o uchodzeniu za dziwaka. Postanowiła jednak spróbować. – Nie wiem, czy miałeś kiedyś do czynienia z gminami koreańskimi… Ale to są ludzie, którzy utrzymają bardzo ścisłe związki. Większość rzeczy wymaga omówienia w rodzinie lub tym, co za rodzinę jest uznane. Nie należy niczym szczególnym się wyróżniać. Należy był sumiennym, pracowitym, uporządkowanym i jednocześnie zawsze prezentować się nienagannie. Do tego dobrze byłoby się odznaczać klasyczną urodą. Wszystko… co nie pasuje do tego obrazka jest uznane za dziwaczne – mówiła spokojnie.- Już z samym tym, że chciałam pracować poza gminą, nie pasowałam do tego obrazka. Cieszę się, że teraz mieszkam nieco dalej. Nadal mam do nich blisko, ale miło… móc się w wtopić w wielobarwny tłum, który nie oczekuje jednakowości – zakończyła refleksyjnie.
    Szła spokojnie za mężczyzną. Nie podważała wybranej przez niego drogi, ponieważ i tak nie wiedziała, dokąd zmierzają.
    Uśmiechnęła się lekko, kiedy szef przyznał, że również zgłodniał. Nie chciała uchodzić za żarłoka, ale trudno byłoby jej udawać, że nie ma ochoty na dobre jedzonko.
    - Hmm… często mylę drogę – odpowiedziała. – I oceniam ludzi na młodszych niż są w rzeczywistości – dodała.
    Mei

    OdpowiedzUsuń
  78. [ Dzień dobry, czołem! Tak, Paola, która oddaje swój wizerunek mojej Pameli jest śliczna, więc jeszcze dobrze nie myślałam o powrocie, a już miałam wybrany wizerunek dla nieistniejącej postaci :D Co kryje się pod sformułowaniem niezbyt regularne odpisy? ^^ Wiesz ja też nie siedzę przyklejona do laptopa 24/7 (chciałoby się być na bieżąco, ale życie potrafi człowieka porwać w niezły wir) ^^ Nie do końca wiem jak idą mi wątki kobieco-kobiece, ale Diego i pomysł z kursem pierwszej pomocy mi odpowiada. Tylko wiesz co, mam ochotę na pierwszy wątek, gdzie bohaterowie znaliby się dłużej, niż chwilę. Co powiesz na to, żeby był pierwszą osobą, którą spotkała w Nowym Jorku? (lipiec 2022) Na pewno doskonale zapamiętałby dziewczynę w sukni ślubnej w okolicach lotniska :D Dziękuję za powitanie. ]

    PAMELA ROBERTS

    OdpowiedzUsuń
  79. [ Nie, nie, aż tak wybiegać w przeszłość raczej nie chcę ^^ Myślałam bardziej o ustaleniu wszelkich szczegółów, które można wplatać w miarę możliwości w odpisy jako pewnego rodzaju smaczki :D Dlatego też zapraszam cię na pocztę albo chat -> pisanepozmroku@gmail.com :) ]

    PAMELA ROBERTS

    OdpowiedzUsuń
  80. [Cześć! :)
    Dziękuję za powitanie Nessy!
    Oczywiście, jestem jak najbardziej chętna na wątek, miałabym nawet pewien pomysł. Zakładam, że Diego należy do elity NY, więc pomyślałam, że mógłby znać ojca Nessy, a może nawet się z nim przyjaźnić? Albo ich ojcowie mogliby się wzajemnie znać? Jako że Nessa dowiedziała się niedawno kim są jej rodzice i jest na nich potężnie wkurwiona to raczej nie szukałaby ojcowskiej miłości, a szantażowała go, chcąc zyskać na tym jak najwięcej. Jako że jej tata jest wpływowym politykiem, ma żonę i córkę to miałby myślę wiele do stracenia. Mógłby zwierzyć się Diego ze swoich problemów i on totalnie nie wiedząc kim jest Nessa (czym się zajmuje, że ma problem z narkotykami) próbowałby ją od tego odwieść, mogłaby wywiązać się pomiędzy nimi jakaś awantura (mniejsza lub większa). Takie coś na szybko wpadło mi do głowy, możemy dowolnie zmodyfikować czy rozwinąć ten pomysł, jeśli chcesz! :D
    Jeśli jednak Ci to nie leży to możemy pomyśleć nad czymś innym. Ja raczej jestem otwarta na wszelkie propozycje :D]

    Nessa Rae

    OdpowiedzUsuń
  81. Kim jesteś? To dość trafne pytanie, które może zadawać sobie Pamela wpatrzona w swoje czarne jak dwa węgielki tęczówki. Sama traci kontrolę nad tym, kim tak naprawdę jest, czy ktoś pomoże jej odnaleźć prawidłową odpowiedź? Kogo zatem bardziej przypominała swoim usposobieniem? Buntowniczkę wielbiącą nieprzerwane niebezpieczeństwo? Kobietę, którą chce na wyłączność aż kilku, a może kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu mężczyzn? Najlepszą visual merchandiser w domu towarowym Macy’s? Cudowną dziewczynę, wynajmującą pokaźne poddasze u siedemdziesięcioletniej wdowy? Łamaczkę męskich serc? Największą tajemnicę całego Nowego Jorku? Kim zatem jesteś? Była każdą z tych odpowiedzi. Nie lubiła wpasowywać się w żadne przyporządkowane ramy. Kochała ryzyko, a ryzyko kochało ją, więc chodziła wieloma ścieżkami i nie przejmowała się konsekwencjami. Chciała być czarnym, lśniącym w słońcu kotem spadającym wiecznie na cztery łapy. 
    Zawieszona w myślach, nie słuchała słów pani Marianne, ubolewającej od samego rana nad losem Serkana, odkąd obejrzały najnowszy odcinek tureckiej telenoweli podczas śniadania. Dzisiaj była skupiona wokół przeprowadzenia kolejnego kursu z udzielania pierwszej pomocy. To tego popołudnia miała zawitać do Millennium Press i wspólnie z koleżanką o imieniu Pauline miały nauczyć następnych dwadzieścia osób odpowiedniego postępowania, gdy drugiemu człowiekowi należałoby pomóc. Chyba nikt o racjonalnym umyśle nie marzył o tym, żeby zaszkodzić komuś w kwestii dotyczącej życia lub zdrowia, a jeśli bywali tacy ludzie, to chciałaby, aby ta nieliczna grupa ze wszystkich pracowników wydawnictwa, wiedziała, co i kiedy zrobić, gdy zdążą uprzednio wybrać numer alarmowy. Pomoże im. Wesprze. Doradzi. Zaprezentuje wszystko krok po kroku. Już na pierwszym roku studiowania bezpieczeństwa wewnętrznego wiedziała, że jeśli nie będzie w załodze ratownictwa medycznego, to przynajmniej tak dołoży własną cegiełkę do ratowania świata. 
    Subtelnie stawiając kroki w wąskim korytarzyku, zerknęła po raz kolejny na małe obrazki przedstawiające górskie krajobrazy. Widząc kątem oka, że panią Marianne nic ani nikt nie odciągnie od dokładnego przeczytania czarno-białej gazety, ze spokojem wsunęła na stopy ciężkie botki, które zazwyczaj nosili żołnierze i policjanci. Na luźne ubrania naciągnęła taktyczną kurtkę wojskową i wyszła z domu, udając się pod wskazany w wiadomości od Diego adres. 
    — Pamela, coraz fajniejsze miejsca zwiedzamy… - Sapnęła Pauline, wyciągając z bagażnika samochodu dwa fantomy; każdy dla dziesięciu osób i dla jednej z nich, bo chciały podzielić grupę na pół, żeby szybciej wychwycić czyjeś błędy lub pochwalić za zdolności. — Ostatnio kurs w ośrodku wypoczynkowym, dwa tygodnie temu uczyliśmy influencerów, a teraz wydawnictwo. Wiesz, że ostatni wolny termin, jaki mamy na ten rok, to dwudziesty grudnia? - Uśmiechnęła się szeroko, bo nie było drugiej osoby, jak Pauline, tak wielbiącej zapełnionego grafika życiowego. 
    Kiedy znajoma zadarła głowę do góry, obserwując uważnie budynek, Pamela przebrnęła z torbą zapełnioną po sam zamek przez obrotowe drzwi. Ciszę zostawiła za sobą, ale lubiła patrzeć na ludzi zajętych pracą. Chciała widzieć, co muszą robić inni, aby utrzymać się na danym zatrudnieniu, a osoby z wydawnictwa chciałaby prześwietlić po same myśli. Musieli mieć interesującą wyobraźnię i bogate słownictwo. Wychwyciwszy wzrokiem Diego, podeszła do niego powolnym krokiem i od razu musnęła jego lewy policzek delikatnym pocałunkiem. 
    — Mężu, jaki ty dzisiaj elegancki. Nie to, że na co dzień nie jesteś, ale ta koszula idealnie pasuje do twoich oczu. - Zamilkła, gdy podeszła do nich koleżanka. — Diego, to jest Pauline Woolf. Razem przeprowadzimy kurs dla części twoich pracowników. 
    Dziewczyna skinęła głową na powitanie i obie oczekiwały szybkiego przejścia do odpowiedniego pomieszczenia, gdzie pomyślnie przez kilka godzin przeprowadzą to, co perfekcyjnie powinien umieć każdy człowiek. Nawet ten najmniejszy, ledwie sięgający za kolano wielbicielki kruczoczarnych włosów.

    Pamela Roberts (♥)

    OdpowiedzUsuń
  82. [ale mi wstyd, wybacz zwłoke!]

    Nie pamiętała, kiedy ostatni raz została zaproszona na kolację. Wyjście z dziewczynami do klubu na zabawe albo zakupy, obchodzenie urodzin z znajomymi, czy wypad na wycieczkę poza miasto to coś zupełnie innego od sytuacji, w jakiej znalazła się w chwili obecnej. Kiedy Diego otworzył jej drzwi i gdzieś ponad jego ramieniem mogła dostrzec męski loftowy kąt, a potem w oczy rzuciły jej się drobne plamki po sosie pomidorowym na jego jasnej koszulce, poczuła się odrobinę speszona. Nie spodziewała się tego... Zupełnie jakby gotował i szykował kolację dla niej, choć do ostatniego momentu nie mógł mieć pewności, czy się dziś, albo czy w ogóle jeszcze się spotkają. Odruchowo, nawet o tym nie myśląc, założyła kosmyk włosów opadających na policzek za ucho, taki niewinny a jednak flirciarski gest!
    - Nie mam uczulenia, chętnie zjem wszystko, co tam szykujesz - przyznała z uśmiechem, wchodząc głebiej do mieszkania.
    Jasne botki zostawiła przy wieszakach na płaszcze i zaczeła się rozglądać. Nie kryła się z tym, że ciekawi ją nowy znajomy, a jego zachęta, aby czuła się swobodnie trafiła idealnie w jej pragnienie zwiedzania! Przystaneła przy ścianie, gdzie wisiało kilka znaczących ramek. Zatrzymała spojrzenie na tej fotografii, gdzie Diego trzyma hełm i ma na sobie kamizelkę kuloodporną. Widziała na komodzie obok stojące odznaczenia za pracę dziennikarza, ale zbierając to wszystko razem, nie trzymało jej się to całości, jaką poznała w supermarkecie. Przecież on mógł na tym dziale warzyw zamieść kuguarzycę, a nie od niej uciekać!
    Złapała się za przedramiona, ściagając łopatki i splatając ręce z tyłu na plecach i przeszła do kolejnych fotografii, obchodząc pokój. Zerkneła w tył na Diego, a potem wróciła do tej jednej ramki, która od razu przyciągneła jej spojrzenie.
    - Przyrzekłeś, że nie jesteś świrem, ale jednak chyba jesteś niebezpieczny - stwierdziła, patrząc na ścianę. Zrobiła kilka kroków w tył i zlustrowała całą kolekcję pamiątek uważnie. Opuściła ramiona swobodnie wzdłuż tułowia i czując się przez moment skrępowana, zupełnie nie na miejscu zacisnęła usta. Wspaniale... wpakowała się do chaty jakiemuś żołnierzowi, który na pewno gdyby chciał jej coś zrobić, to to zrobi i cała jej brawura, waleczność i siła głosu, na nic się zdadzą.
    Poczuła się nieco mniej pewnie, ale nie chcąc, aby Diego wziął ją za jeszcze większą wariatkę - no bo kto przychodzi do domu obcego, odwróciła się w jego kierunku, kiedy niósł serwowane na talerzach dania do stołu. Słyszała za sobą jak odcedza makaron, jak dodaje sos i chwyta też sztućce, więc wiedziała, co dzieje się wokół niej, nawet jesli oglądała zdjęcia.
    - Czym się zajmujesz? To bardzo intrygujące dowody na to, że ucieczka z działu warzywnego, to nie twoja codzienność - zagaiła pogodnie, lekko naciągając rękawy kremowego sweterka na dłonie, co było jedną z tych mniej subtelnych oznak, zdradzających jej stres.

    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  83. [Musiałam sprawdzić o kogo chodzi, bo w pierwszej chwili myślałam, że o Hulka z MCU, ale coś mi ten Hogan nie pasował xDD Nazwisko ukradłam z książki, jak w sumie pozostałe imiona xD Powiem Ci, że ten prawnik to przypadkiem wyszedł, bo z jedną autorką miałam mieć powiązanie i początkowo, jak miałam "na żywioł" przyjść bez żadnego powiązania to Rhys miał mieć inny zawód, a że do powiązania pasował prawnik to padło na prawnika. W sumie przydałby się nam kumpel, więc czemu by nie powiązać go z Diego, a jednocześnie damsko-męskie idą mi jakoś lepiej, więc sama już nie wiem. :D Można jakoś by ich powiązać przez siostrę, bo tak myślałam, że ona coś z modą by robiła, ale ostatnio ciężko mi się myśli po maratonie nauki xD Ewentualnie odezwę się na czacie i coś się wymyśli. :D]

    Rhys

    OdpowiedzUsuń
  84. Shay mógłby więcej opowiadać o swoich obawach dotyczących związania się z Candie, ale na razie naprawdę wolał już zostawić ten temat. Chociaż może powinien w końcu o tym wspomnieć? Może jak wypowie na głos po raz któryś to wszystko, to faktycznie mu przejdzie? Serce podzieli zdanie rozumu i stwierdzi, że rzeczywiście lepiej dać sobie spokój i poszukać tej drugiej połówki w kimś innym? No cóż, jeśli miałby opowiedzieć o tym Diego, to już nie teraz.
    Moretti zerknął na przyjaciela, kiedy ten się roześmiał. Tak, proszę bardzo, niech się śmieje. Poczekajmy, kto będzie się śmiał ostatni…
    Później rozmawiali już nieco więcej o ośrodku, do którego właśnie lecieli. Shay kiwał powoli głową na kolejne atrakcje, jakie wymieniał Diego.
    – No nieźle, nieźle. Podoba mi się to wszystko. A najbardziej basen. Wiesz, że uwielbiam pływać? Może to kwestia tego, że długie lata mieszkałem w Miami i dużo pływałem i surfowałem. I jasne, rozumiem, warto wykorzystać taką okazję – przyznał i zaśmiał się cicho. – Pracownicy będą mieli ciekawe przerwy między pracą… Ale tak to można pracować – dodał jeszcze, wciąż się śmiejąc pod nosem.
    I faktycznie po półgodzinie pilot oznajmił, że zaraz będą podchodzili do lądowania. Pasażerowie pozapinali pasy, a jakiś czas później Shay zgarniał swój bagaż na lotnisku. Na zewnątrz od razu było czuć zimę; mroźne powietrze było dla Moretti’ego orzeźwiające. Wkrótce odpowiedni transport zabrał ich do ośrodka, a po drodze Shay wyglądał przez okno i podziwiał góry, a także stoki i wyciągi.
    – Stary, będę musiał ci się jakoś za to odwdzięczyć. Lubił rajskie plaże? Palmy, drinki z palemką i losem, imprezy na plaży?

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  85. Mei z pewnością nie obraziłaby się na jego uwagę. Sama uważała, że ich społeczeństwo jest bardzo skostniałe, niedzisiejsze i ograniczające wolność jednostki. Rzecz jednak polegała na tym, że nikt nie przejmował się jednostką. Istotna była rodzica, ród. Dobro wspólne.
    Skinęła w zamyśleniu głową, kiedy stwierdził, że Nowy Jork jest wyjątkowy pod względem różnorodności. Zgadzała się z nim i tak to też czuła. Potem spojrzała na mężczyznę ze zdziwieniem i roześmiała się.
    - Bez przesady! – odpowiedziała wesoło. – Ale pewnie nie dałabym więcej niż trzydzieści – przyznała. – Może to dlatego, że nadal nie do końca rozeznaję się w formach starzenia u osób o innych korzeniach niż azjatyckie – przyznała. Skręciła za nim, choć właściwie najpierw minęła skręt, a potem obróciła się dość zgrabnie na obcasie. Z ogromną ciekawością weszła do środka i rozejrzała się wokół. Jej oczy musiały się przyzwyczaić do półmroku, nim zdecydowała się na kolejny krok. W tym czasie ktoś podszedł do nich i przekierował ich dalej. W końcu usiedli przy jednym ze stolików.
    - Ciekawe miejsce. Takie... spokojne. Na pewno nie spodziewałabym się czegoś takiego tak blisko ruchliwej ulicy – przyznała. Podano im menu. Mei otworzyła ją powoli. Trochę się obawiała, że to wyjście mocno odbije się na jej finansach w tym miesiącu, dlatego odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że nie będzie tak źle.

    Mei

    OdpowiedzUsuń
  86. — Może potrzebujecie więcej czasu, w końcu macie dużo do nadrobienia… A może zwyczajnie zadra w twoim sercu sięga zbyt głęboko, żebyście byli w stanie kiedyś zbudować prawdziwą relację nieopierającą się na biznesowym podejściu. Na pewno wciąż są między wami niewypowiedziane sprawy, z których może jeszcze nie do końca zdajecie sobie sprawę, a które są dla was przeszkodą. Najważniejsze, że spróbowałeś, przynajmniej nie będziesz sobie wyrzucał, że nigdy nie dałeś mu szansy… Ale jeśli się nie uda, nie powinieneś mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. Nie chcę, żebyś cierpiał z tego powodu — powiedziała cicho Reyes, przypatrując mu się z dużą dozą łagodności. Nie była pewna, czy komukolwiek zwierzał się z podobnych myśli. Czy miał w swoim życiu kogoś, komu stuprocentowo ufał, z kim potrafił rozmawiać na każdy temat? W jej oczach Diego zawsze był niezwykle charyzmatyczny i była pewna, że umiał zjednywać sobie ludzi, ale jego styl życia nie pomagał w tworzeniu stabilnych, trwałych relacji. Nie miała pojęcia, czy po zamieszkaniu w Nowym Jorku cokolwiek w tej materii się zmieniło. Może jakaś jej mała, zaborcza cząstka pragnęłaby wierzyć, że nawet po tylu latach wciąż była dla niego wyjątkiem i otwarcie dzielił się z nią myślami, które dla innych pozostawały niedostępne.
    Reyes odetchnęła cicho, kiwając głową.
    — Wolałabym nie mieć racji w tej kwestii — stwierdziła, siląc się na smutny uśmiech. Wolałaby się mylić, w tej sytuacji posiadanie racji nie było w stanie przynieść jej żadnej satysfakcji, może dlatego, że Rey nie umiała cieszyć się z nieszczęścia innych osób, nawet tych, które w przeszłości dogłębnie ją zraniły. — To godne podziwu, że pragniesz wspierać swoją rodzinę, ale… zwyczajnie żałuję, że dzieje się to kosztem twoich aspiracji oraz pasji. Dopóki uważasz, że tak jest dobrze… — urwała, ponieważ sama nie do końca wierzyła w to, co mówi. Nie chciał tego, więc jak mogło mu być dobrze? — Nawet nie umiem sobie wyobrazić, jak ciężko ci było, gdy podejmowałeś tę decyzję. To szlachetne i zapewne wiele osób pochwaliłoby cię za to. Twoja rodzina musi być zadowolona, że dłużej nie narażasz się na pierwszej linii frontu, tylko… Mam nadzieję, że nie zapominasz również o swoich pragnieniach, Diego. Czasami dobrze być trochę egoistą… zwłaszcza że nie jesteś w stanie zmusić swojego brata oraz mamy do zmiany. Jeśli nie chcą spoważnieć, nie będziesz miał na to wpływu. Nie da się pomóc osobom, które tego nie chcą… Nie czujesz się w tym wszystkim czasem samotny? Jakbyś wziął na siebie za dużo? — zapytała, przyglądając mu się uważnie. Miała wrażenie, że Diego robił wszystko, co w jego mocy, by utrzymać rodzinę razem, ale nie była pewna, czy oni dostrzegali i doceniali jego wysiłek.
    Dla niej rodzina również była niesamowicie ważna, jednak Reyes kierowała się w swoim życiu pasją. To właśnie pasja wygnała ją do Stanów Zjednoczonych, gdzie próbowała znaleźć dla siebie drogę powiązaną z malarstwem; to właśnie pasja sprawiła, że zanurzyła się w gorącym, choć skazanym na gorzkie zakończenie romansie ze starszym od niej, amerykańskim dziennikarzem tworzącym reportaż na temat niebezpiecznej działalności narkotykowych karteli w Meksyku; to właśnie pasja była czymś, co ich łączyło, nawet jeśli swoje zamiłowania pokładali w skrajnie odmiennych dziedzinach. Diego, którego znała, był gotowy postawić na szali swoje życie, jego wewnętrzny ogień fascynował ją, sprawiając, że nie umiała trzymać się od niego z daleka mimo świadomości, że powinna… Praca w wydawnictwie zdecydowanie miała swoje plusy i musiała być całkiem przyjemna, gdyby ten świat nie miał mu nic do zaoferowania, Villanueva zapewne nie potrafiłby tam zbyt długo wytrzymać. Był dorosły i znał konsekwencje własnych decyzji, lecz Reyes czuła się nieswojo, dostrzegając w nim jakiś cień rezygnacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszyła się, że był bezpieczny i nie przebywał w trudnych warunkach na drugim końcu świata, bo dzięki temu mogła go spotkać i spędzić z nim więcej czasu, odnawiając dawną zażyłość, jednak wciąż pamiętała, jak wiele znaczyła dla niego praca korespondenta wojennego. To była ogromna część tego, kim był i Reyes nie mogła przestać się zastanawiać, ile kosztowała go ta decyzja, niejako rezygnacja z własnych marzeń…
      Jej rozważania zostały przerwane przez ostry ból, który zupełnie ją obezwładnił. Gdyby Diego jej nie przytrzymywał, nie była pewna, czy ustałaby na nogach. Ciemne mroczki ograniczały jej pole widzenia i przez chwilę była tak zdezorientowana, że nie miała pojęcia, gdzie się znajdowali. Musiała oberwać piłką mocniej, niż początkowo zakładała, ale kiedy tylko Diego wspomniał o szpitalu, cała zesztywniała, trzęsąc się i na pewno boleśnie wbijając palce w jego ramiona.
      — Nic mi nie jest! Proszę, nie zabieraj mnie do szpitala, tylko nie tam… Nie chcę... nie mogę... — powtarzała gorączkowo Reyes. Odkąd została wypisana ze szpitala po wypadku, jak ognia unikała tego miejsca. Wydawało jej się, że zrobiła ogromne postępy, mimo to niektóre rany pozostawały świeżo zabliźnione i mogły otworzyć się na nowo. Nie czuła się na tyle silna, by przekroczyć próg szpitalnej kliniki, gdzie na nowo mogły odżyć jej najgorsze wspomnienia. To tam obudziła się i dowiedziała o śmierci siostry oraz przyjaciół. To tam spędziła kilka najtrudniejszych tygodni swojego życia, pogrążona w absolutnym mroku. To tam musiała walczyć o każdy krok, powrót do pełnej sprawności, nie mając potrzebnego wsparcia w postaci rodziny znajdującej się wiele setek kilometrów od Nowego Jorku. Na samą myśl, że miałaby tam wrócić, żółć podchodziła jej do gardła, a łzy cisnęły się do jej oczu.

      Reyes

      Usuń
  87. [ Dobrze, że jesteś <3 ]

    Lily nie brakowało zwykle oleju w głowie i zdrowego rozsądku, a le przyjście tutaj, choć nie było niczym zaskakującym, bo dziewczyna była spontaniczna, było również niezwykle ryzykowne. Ruda dostrzegała to ryzyko, Diego był nieznajomym i niezależnie od tego, jak bardzo sympatycznym, mógł okazać się psychopata, gwałcicielem, mordercą, czy równie przemiłą osobą. Być może jej również brakowało zdrowych, a przede wszystkim dobrych relacji, dlatego tu przyszła, a może po prostu była głupia i naiwna... trudno ocenić. Ona sama wiedziała, że przechodzi trudny okres w życiu i jakoś tak... zwyczajnie podjęła rękawicę, rzuconą przez los, a podsuniętą jej pod czubek nosa przez bruneta, gdy podjął jej grę w supermarkecie.
    Nie mógł się dziwić, ani mieć jej za złe chwilowych niepewności, właściwie ich pojawienie się było całkiem zdrowym odruchem. Lily po prostu momentami była zdolna otrząsnąć się i spojrzeć na własne decyzje z dystansem. A ta, którą podjeł dziśa, przychodząc tu, była bardzo mało chwalebna.
    Uniosła brwi wysoko, gdy opowiedział o swojej profesji, czy raczej zmianie jaka zaszła na drodze jego kariery ostatnimi czasy. Nie zdradził co prawda, w jakim przedziale czasu z korespondenta wojennego przeszedł na bardziej stacjonarną pracę w wydawnictwie, ale i jedna i druga rola robiła wrażenie. Ruda zerknęła jeszcze raz przez ramię na ramki z zdjęciami, pojmując już lepiej, skąd się wzieły niektóre - szczególnie te z odległych krańcow świata i usiadła przy stole, ukąłdając usta w nieme Wow!, na widok kolacji. Dawno nikt jej niczym nie częstował, a nie potrafiłaby powiedziec, kiedy dokładnie gotował dla niej mężczyzna! Poczuła się jak na prawdziwej randce i musiała potrząsnąć lekko głowa, aby tak niedorzeczny pomysł wybić sobie z głowy. Bo to... chyba nie była randka. Chyba się zapędziła z tą myślą.
    - Czyli się ustatkowałeś? - próbowała dociec powodu z jego opowieści, który odpowiadałby za zmiany w jego życiu i może niezbyt dyskretnie rozejrzała się znów po wnętrzu mieszkania. Nie widziała żadnego kobiecego akcentu, ale mimo wszystko nie mogła wykluczyć, że nawet jeśli czegoś na pierwsz rzut oka nie widać, to tego nie ma. I zrobiło jej się po raz kolejny głupio, że jednak mu się tu wpakowała! Na litość boską, ona była po prostu nienormalna! Wcześniej nie bała się wcale, potem bała się troche, teraz znów się nie bała, ale poczuła się winna!
    Jego pytanie sprawiło, że lekko opuściła ramiona, kierując na niego spojrzenie jasnych, zielonych tęczówek. Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się przepraszająco, bo to co mogła opowiedzieć, nie było nawet w połowie tak ciekawe jak to, co on jej o sobie zdradził.
    - Ja... można powiedzieć, że jestem mamą korposzczurków, koordynuję biurem Kravis Security Inc. - powiedziała z lekkim, ciepłym i sentymentalnym uśmiechem. Lubiła swoją pracę, zaczeła tak karierę jako stażystka na studiach, aby dorobić, potem po studiach wróciła. Lubiła ludzi, miejsce, podkochiwała się w szefie, z jej rolą wiązało się wiele obowiązków, ale i wspomnień, emocji. Lily była bardzo uczuciowa i potrzebowała czegoś, na czym może się skupić, a skoro nie miała nikogo w życiu prywatnym, skupiła się na pielęgnowaniu tego zawodowego, choć to nie było to samo i ostatnio mocno odczuwała właśnie te różnice.
    Przechyliła głowę na bok, spuszczając wzrok i oglądając kolację. Chwyciła za widelec i to oznaczało chwilowy koniec gadania. Po pierwszym kęsie, odchyliła się z szerokim uśmiechem na oparcie krzesła i wydała z siebie pomruk zadowolenia. Kobiety wcale nie były skomplikowane, można je było zawsze przekupić jedzeniem.
    - Boże, to jest pyszne - przyznała. - Diego, ty gotujesz, dobrze wyglądasz i pachniesz, jesteś miły nawet dla bab, które chcą się na ciebie rzucić i chyba lubisz pracować... Czy ty masz wady? - rzuciła z śmiechem. I o proszę, znów się go nie bała, nie miała wątpliwości, czy dobrze jest tu być i żartowała. Chyba miał na nią dobry wpływ.

    Lilka

    OdpowiedzUsuń
  88. Polubiła Diego od pierwszego całkowicie przypadkowego trącenia go łokciem, kiedy w samolocie podczas lotu do Nowego Jorku, przyszło im dzielić ze sobą dwa fotele tuż przy sobie. Była wtedy zestresowana pozostawieniem Memphis, że lekceważyła przeróżne spojrzenia kierowane w jej stronę; czy Pamela jako jedna jedyna leciała samolotem pełnym pasażerów w drogiej sukni ślubnej i białym wianku na głowie? Nigdy nikt z nich nie widział podobnego widoku? Ile to panien młodych nie jest za organizowaniem wesel, a woli stanowczo chwycić pod ramię ukochanego męża, zabierając go w tajemniczą podróż po świecie? Bała się, że podjęła niewłaściwą decyzję, o której nie zapomni nawet wtedy, gdy dożyje sędziwych lat. Pogrążona w myślach, patrzyła cały czas za okno, dziękując za to miejsce, bo wolała widzieć niebo bliżej i skupić się na oddechu, niż musieć oglądać cokolwiek innego. Oddychała chmurami wspomnień, próbując nie zastanawiać się nad tym, co narzeczony robi w danej chwili; czy zjadł przyrządzonego przez nią pstrąga; jak zareagował na wpis w pamiętniku; przeczytał go w całości czy już w połowie rzucił notatnikiem o ścianę w sypialni…
    Igrała z ogniem i zupełnie nie panując nad ruchem, uderzyła go wtedy z całej siły, natychmiast przepraszając po angielsku. Kiedy zrozumiał jej język, zaczęli rozmawiać od słowa do słowa i tak minął im lot, rozpoczynający dla niej pierwszą znajomość z człowiekiem obecnym w nowo wybranym do zamieszkania przez Pamelę mieście. 
    Ostatecznie przyszło im przyjąć niesamowicie wiele gratulacji połączonych z pięknymi życzeniami, bo podczas wysiadania z samolotu, oboje spostrzegli, że wyglądają jak typowa para młoda. Ona logiczne, że przez suknię ślubną nie mogła być nikim innym, niż jedną z najkrótszym stażem żoną, ale Diego w eleganckim garniturze pasował do tego, aby zostać jej mężem, a nie przypadkowym mężczyzną, który po prostu podczas kupowania biletu, wybrał akurat fotel obok Roberts. Na to wyglądało, że obcy ludzie nie przeklinali jej w myślach za to, że porzuciła kogoś wyjątkowego przy ołtarzu, choć może niektórzy w myślach bili jej brawo, biorąc ją za pokrzywdzoną kobietę, która uwolniła się od przemocowca albo kogoś pod innym względem niewartego do tego, aby zawierać z nim związek małżeński. W ten sposób wyglądała w oczach ludzi na najszczęśliwszą pannę młodą, przemierzającą lotnisko przy boku przystojnego męża. 
    Do dzisiaj miała ochotę się z tego śmiać i uwielbiała Diego za to, że od lipca zeszłego roku trwał przy niej w szczerej przyjaźni, nie blokując jej numeru telefonu, a dopuszczając ją do swojego świata. Ani chwili nie wahała się nad przyjęciem zlecenia od Villanuevy. Musiała wesprzeć jego wraz z pracownikami, kiedy z powodzeniem udzielała w Nowym Jorku kursy pierwszej pomocy. Co prawda po usłyszeniu propozycji miała w kalendarzu tylko cztery wolne terminy, ale od razu zaproponowała mu ten najbliższy. Nie chciała, żeby czekał z tym do września, listopada albo tego wciąż niezajętego przez nikogo dwudziestego grudnia. 
    Idąc za Diego do sali konferencyjnej, odniosła wrażenie, że coś go gnębi, chociaż nie mogła powiedzieć, że zna przypadkowego męża na wylot. Może się Pameli wydawało, a może wcale nie, lecz uśmiechnąłby się bardziej i powiedziałby do Roberts żono, wprowadzając w tym samym Pauline w niezłe zaskoczenie. Zrzuciła to od razu na zmęczenie, które dotknęło również ją i z niecierpliwością czekała na wieczór, który będzie chwilą wytchnienia przed trzema dniami wolnego. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Oczywiście, że może być. Razem pracowałyśmy już w znacznie opłakanych warunkach, więc jest tu jakby luksusowo, prawda Woolf? À propos kawy, mam nadzieję, że pamiętasz o tym, że drugi raz nie pozwolę ci odmówić spotkania i w końcu gdzieś razem wyjdziemy, Diego. — Stanęła przy termosie, bo musiała wypić coś na pobudzenie. Inaczej to ją będą reanimować, a nie fantoma. — Napiszesz mi imiona wszystkich pracowników? Będę chciała zrobić im mini identyfikatory, aby wiedzieć, do kogo, z czym się zwracać w trakcie kursu. — Odstawiła filiżankę, wyjmując z segregatora odpowiednie tabliczki, które za pomocą agrafki przypnie do bluzek szkolących się ludzi. — Ale zanim to zrobimy, szczęściarzu, to co trzeba w życiu zrobić, żeby móc codziennie podziwiać Nowy Jork z tego miejsca? 
      Po raz pierwszy była u niego w pracy i zaparło jej dech, bo w sumie nie pożałowałaby, gdyby miałaby spisywać najróżniejsze słowa, tworząc z nich odpowiedni artykuł, a nie zarządzać w Macy’s jako visual merchandiser. Stanąwszy przy oknie, kątem oka czujnie obserwowała Villanuevę, chcąc rozgryźć każdą z jego myśli, nim przyjdzie tu dodatkowych dwadzieścia osób.

      Pamela Roberts (♥)

      Usuń
  89. Shay spojrzał na niego i pokiwał głową.
    – Owszem, surfowałem. Parę tych sportów uprawiałem w życiu. Miałem nadmiar energii i wszędzie mnie było pełno. Lubiłem się angażować w wiele rzeczy. Koszykówka, surfing, pływanie, MMA… jeździłem kiedy bardzo dużo w wyścigach samochodowych – zdradził mu jeszcze. – Wszystko kosztem nauki – powiedział, śmiejąc się. – Mój ojciec zawsze mi mówił, że powinienem bardziej skupić się na nauce, no ale… cóż, nie poszedłem w jego ślady – wzruszył ramionami. Spojrzał na Diego. – Jak chcesz, mogę ci kiedyś pokazać co i jak. Zakładając, że uda nam się jeszcze kiedyś gdzieś wyskoczyć. Gdzieś, gdzie będzie można posurfować.
    Jakiś czas później już zmierzali autobusikiem w stronę ośrodka. Shay uśmiechnął się kącikiem ust, patrząc na kumpla, kiedy Moretti zaproponował odwdzięczenie się rajskimi plażami.
    – W takim razie, szukaj już wolnego terminu w kalendarzu, bo zabieram cię w jakieś ciepłe miejsce, gdzie na pewno odwiedzimy niejedną imprezę na plaży. Może to właśnie tam nauczę cię podstaw surfingu? – zaśmiał się cicho. – Będą zimne drinki i myślę, że spodoba ci się to, że kobiety chodzą tam ubrane w zwiewne sukienki.
    To chyba był całkiem niezły argument, który powinien przekonać Diego jako singla.
    Ostatecznie dojechali na miejsce. Każdy dostał kartę do swojego pokoju.
    – Och, spokojnie, jeśli mamy pokoje obok, to pewnie usłyszysz moje chrapanie – puścił mu oczko. Właściwie cieszył się na jednoosobowy pokój, ale jeśli miałby mieszkać z kimś, to dobrze by było, gdyby tym kimś był Diego. Po pierwsze, tylko jego tu znał, a po drugie… chyba żaden z pracowników nie chciałby dzielić hotelowego pokoju z własnym szefem… chyba, że ktoś na niego leciał, to wtedy to już inna bajka. – Widzimy się za jakiś czas na dole na jedzonku – powiedział i wziął swoją walizkę. Ruszył do wind i pojechał na górę, do pokoju. Tam rozejrzał się i aż zagwizdał. Elegancko. Bardzo mu się tu spodobało. Umył dłonie i zaczął się rozpakowywać. Nie mógł się doczekać aż wyruszą na stok. Nie miał pojęcia, co z tego będzie, bo dawno nie jeździł na snowboardzie, więc… na pewno będzie ciekawie.
    O odpowiedniej godzinie zszedł do hotelowej restauracji i zajął wolny stolik. Wziął do rąk menu, ale bardziej rozglądał się dookoła za widzianymi wcześniej twarzami w samolocie i na lotnisku.

    [O, Diego ma nowe zdjęcie! Ładne! :D]

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  90. Shay spojrzał na nadchodzącego w jego kierunku Diego. Uśmiechnął się do niego.
    – Nie, jeszcze nie zdążyłem nawet zamówić – odpowiedział i wrócił wzrokiem do czytania karty menu. Było tutaj dużo różnych smakowitości i ciężko było zdecydować się tylko na jedną lub dwie rzeczy. Na szczęście mieli tu pozostać jeszcze przez kilka dni, więc będzie okazja do spróbowania wszystkiego. Tak samo jak z drinkami. Ewentualnie mogli iść do jakiegoś baru na alkohol, wszystko było przed nimi.
    Kiedy podeszła do nich kelnerka, Shay złożył swoje zamówienie i zostawił jedno menu na stoliku. Spojrzał za okno na śnieg. Całą masę śniegu.
    – Wiesz, że normalnie jakoś nie przepadam za śniegiem? Pewnie to kwestia tego, że urodziłem się i wychowywałem w Miami. Tam jest wiecznie gorąco, więc można właśnie surfować, pływać… - uśmiechnął się do Diego. – I może też dlatego częściej wybierałem ciepłe miejsca jako miejsca mojego urlopu. I tak, nie zdziw się jak zacznę się przewracać na stoku – zaśmiał się.
    Już sobie to wyobrażał – kawałek pojedzie i jeb prosto w śnieg. A dziewczyny, którą chciałby poprosić o ewentualną pomoc, nie było w okolicy. Ach, trochę to smutne, ale… przyjechał tu po to, aby przemyśleć sprawy z nią związane, więc nie, nie obejdzie się bez rozmyślania o niej. Póki co, na razie miał towarzystwo i musiał się na nim skupić.
    – To twoja zaufana ekipa? – rozejrzał się po ludziach. – Wyglądają na profesjonalistów, chociaż nigdy sobie nie wyobrażałem specjalistów z wydawnictwa – przyznał rozbawiony. – Pewnie się zastanawiają kim jestem, kim dla siebie jesteśmy, że mnie zabrałeś na wyjazd integracyjny z nimi – zaśmiał się cicho.

    Shay

    OdpowiedzUsuń
  91. [Prawda? Też mam takie wrażenie i przyznam nieskromnie, że jestem z niego lekko dumna, choć przyszedł mi do głowy na ostatnią chwilę.
    Dziękuję za powitanie i jednocześnie przepraszam za skandaliczne opóźnienie w odpowiedzi na nie.]/Adam Griffith

    OdpowiedzUsuń