Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2178. Mare tenebrarum

[OSTRZEŻENIE: przekleństwa]

Elaine ostrożnie rozejrzała się po ulicy. Panował typowy dla miasta półmrok. Słońce już dawno zaszło za mitycznym horyzontem, którego nikt w tej dzielnicy nie dojrzy, a światła lamp i z okien nie były wstanie całkiem rozproszyć mroku. El nie widziała nikogo, ale zdawała sobie sprawę z tego, że nie jest doświadczonym detektywem czy nawet złodziejem, więc może łatwo przegapić oczywiste sygnały czyjejś obecności. W chwilach takich jak ta Elaine żałowała, że nie ma przy niej starego przyjaciela, doświadczonego mordercy, któremu bez wahania powierzyłaby swoje życie. Ten jednak opuścił Nowy Jork kilka lat temu i jedyne znaki życia, jakie dawał, ograniczały się do pieniędzy pobranych z ich wspólnego konta i cichych dostaw, gdy czegoś szczególnie potrzebowała. Matt z pewnością wiedziałby, co robić. Eagle zaś rozumiała sytuację na tyle, żeby nie bagatelizować zagrożenia i chcieć pomóc kobiecie z dwójką małych dzieci. Z tego właśnie względu chwilę później przemknęła się wzdłuż budynku, dbając, by światło za bardzo na nią nie padało. Dotarła do odpowiednich drzwi i zajrzała przez wąską szybkę. Nie zauważyła nic podejrzanego, ale wycofała się i ruszyła dalej. Ten szeregowy dom powinien mieć z drugiej strony wąskie podwórko i właśnie z tej strony El chciała wejść… i wyjść. W końcu drzwi mogły być pod obserwacją. A może Eagle miała już paranoję? Trudno jednak było jej nie mieć po tym, co wydarzyło się kilka miesięcy wcześniej…

Niecały rok wcześniej….

Elaine odprowadziła Clarissę do przedszkola, a potem pojechała do pracy. Razem z Patrickiem i Marco przeprowadzali inwentaryzację i wszystko wskazywało na to, że jeszcze tego dnia dobrną do końca. Powinni byli zrobić to wcześniej, ale Lucas wymyślił rodzinne święta i niby nie było ich tylko trzy dni, a zaległości zrobiło się znacznie więcej. Potem szykowanie lokalu na sylwestra i Nowy Rok, dużo pracy z początkiem karnawału i nim się obejrzeli inwentaryzacja zaczęła na nich krzyczeć z pretensjami, że nie została wykonana. Chcieli czy nie, El z towarzyszami wzięli się do pracy. Przerzucając skrzynki i kartony, El nawet nie podejrzewała, że spokojny dzień może przemienić się w tragiczny ciąg zdarzeń, którego finałem będzie utrata ukochanego dziecka i całej przyszłości. W najgorszych snach nie przewidziała pogrzebu przeprowadzonego w samotności, długich dni rozpaczy. Bólu i samotności, które miały wypalać ją po kawałku przez długie tygodnie. Nie, śmiejąc się z bratem i planując prezenty dla Clary, nie podejrzewali, że są to ostatnie chwile radosnej beztroski. Zastanawiali się, czy dziewczynka chciałaby z nimi pojechać na pokaz świateł w weekend. Lucas był ostatnio zapracowany, więc mogli przecież wykorzystać to do spędzenia czasu we troję. A może Lilka byłaby chętna? Ot, zwykłe, pogodne myśli krążyły po ich niczego nieświadomych głowach.

Obecnie…

Elaine wreszcie przedostała się przez połamany płotek na podwórko. Przystanęła i nasłuchiwała. Nie zauważyła niczego podejrzanego, żaden pies na nią nie wyskoczył, więc ruszyła wzdłuż ogrodzenia do wejścia z tyłu w postaci drzwi z siatką na szybie. El ostrożnie nacisnęła klamkę. Mogła wejść do środka.

Niespodziewany trzask rozbitego szkła przegonił ciszę wieczora. Pełen przerażenia głos kobiety dobiegł z wnętrza domu i sprawił, że El niewiele myśląc, wtargnęła do środka. Po drodze wyszarpnęła z kieszeni broń. Wolała nie myśleć, jaka kara by ją spotkała za użycie tego pistoletu. Ważne, żeby wyjść z tej sytuacji żywą.

El wbiegła do kuchni, ale nikogo tam nie zastała, więc obróciła się, żeby wąskim korytarzem dotrzeć do salonu. Mieszkanie było przepełnione starymi, poniszczonymi meblami i rzeczami, które zdecydowanie utrudniały sprawne przemieszczanie się pomiędzy pokojami. Dobrze, że te były blisko siebie.

Blondynka zwolniła, by najpierw zajrzeć do pomieszczenia. Kiedy przekonała się, że znajduje się przodem do napastnika, wyskoczyła zza ściany.

Facet jedną ręką szarpał swoją żonę, w drugiej trzymał nóż. Wyraźnie nie próbował go użyć, a jedynie wygrażał kobiecie. Eagle jednak nie zamierzała sprawdzać, czy zawahałby się zabić matkę własnych dzieci.

– Zostaw ją! Bo strzelę! – wykrzyknęła i wycelowała w mężczyznę.

– Spieprzaj! – Usłyszała w odpowiedzi El.

– Ostrzegam! – odparła i bez wahania uniosła broń, po czym strzeliła gospodarzowi nad głową, w szafkę pod sufitem. Coś brzdękło, a El nie wiedziała co. Z resztą odgłos był częściowo zagłuszony przez przerażone krzyki dwóch małych dziewczynek. Ważne, że facet puścił żonę, którą trzymał za włosy. Wtedy dopiero El spostrzegła, że kobieta ma rozciętą wargę i opuchniętą twarz. – Następnym razem w twoje kolano – ostrzegła Eagle.

– Pieprzona wariatka! – krzyknął mężczyzna, ale cofnął się.

– Wynoś się! – warknęła El i ruszyła w jego stronę, nie opuszczając broni. Minęła kanapę i dzięki temu stanęła między facetem a dziećmi. Kobieta szybko zbierała się z podłogi, żeby znaleźć się za Elaine. – Już! – Poganiała go Eagle i obniżyła broń, jakby celowała w kolana. Mężczyzna miał dość rozsądku, żeby zacząć się wycofywać.

– Zbierajcie się – poleciła krótko El kobiecie i dzieciom. Wiedziała, że nie mogą zostać w mieszkaniu ani chwili dłużej. Facet mógł wrócić ze znajomymi, a strzał mógł przykuwać uwagę kogoś postronnego i ścignąć im policję na głowę. El musiałaby się wtedy grubo tłumaczyć, czemu nie zadzwoniła po policję, gdy dostała wiadomość, że rodzina może być w niebezpieczeństwie. Zbyt wiele musiałaby powiedzieć, żeby się wykpić. Lub dużo zapłacić. – Szybko – pospieszała kobietę. Sama zaś przesunęła się już do wyjścia. Facet wypadł z mieszkania, nie zamknąwszy za sobą drzwi. – Weź tylko ich dokumenty i najważniejsze rzeczy. Wychodzimy w ciągu dwóch minut – oświadczyła głośno. Czuła, że w jej głosie jest coraz mniej stanowczości, tak wyraźnej przed chwilą, a coraz więcej drżenia.

Elaine wyjrzała z domu i rozejrzała się, a potem cofnęła i zamknęła drzwi. Nie były żadną ochroną, ale przynajmniej dawały informację na temat tego, że ktoś wchodzi. Wróciła za to do przerażonych dzieci. Jeśli dobrze pamiętała dokumenty, jedna z małych miała cztery lata, druga półtora roku.

– Weźcie swoje ukochane pluszaki – poradziła im. Starała się brzmieć jak najłagodniej i delikatniej, ale sama była zbyt rozemocjonowana, by to się udało.

– Mam już wszystko – powiedziała kobieta, która w jakąś wyniszczoną torbę dopychała ostatnie rzeczy. Wyszła z pomieszczenia obok salonu. Może była to ich sypialnia? Może pokój dzieci? A może jedno i drugie? El nie miała pojęcia. Grunt, że mogły wychodzić. Eagle wyciągnęła z kieszeni telefon i wybrała numer.

– Proszę podjeżdżać. Nie wyłączać silnika – powiedziała krótko. Jeśli chodzi o takie akcje, Elaine ufała tylko jednej osobie – Sebastianowi. Może i Blacka już nie było (gdziekolwiek się podziewał), to z tej znajomości El nie chciała rezygnować. Choć trudno mówić o znajomości. El po prostu wiedziała, że temu mężczyźnie może powiedzieć, jeśli coś dzieje się znacznie poza obszarem akceptowalnym przez prawo, a stary ochroniarz jej nie wsypie. Nie chciała go narażać niepotrzebnie. Teraz jednak potrzebowała jego pomocy, a przede wszystkim potrzebowała pewnego transportu.

– Wezmę rzeczy – powiedziała El i zabrała torbę. Wiedziała, że tak będzie lepiej. Niech matka zajmie się swoimi dziećmi. Z resztą Eagle nadal trzymała w pogotowiu broń. Musiała zadbać o to, by była niewidoczna dla postronnych. A przecież nie mogła jej schować do kieszeni! To nie telefon…

Kilka dni wcześniej…

– Patrick, nie podoba mi się ta sprawa – powiedziała Elaine, kiedy zauważyła, że brat patrzy jej przez ramię na dokumenty. Przebywali właśnie w biurze jej baru. Ostatnio często zdarzało się, że blondynka zabierała teczki podopiecznych Fundacji ze sobą do „domu”. Przeglądała pliki i zastanawiała się, jakiej tak naprawdę pomocy potrzebują ci ludzie. Blaise często chciał wszystko załatwiać pieniędzmi, El zaś zdawała sobie sprawę z tego, że pieniądze często komplikowały sprawy, a nie je rozwiązywały.

– Młoda, daj spokój… Gapisz się na te papiery od trzech godzin. Nic już nie wymyślisz. A na pewno nie w tym stanie. Facet jest zwykłym draniem. Mało takich? – Patrick wydawał się nieco zniecierpliwiony. Może dlatego, że szykowali się do świątecznego zamieszania i naprawdę potrzebował jej pomocy. Elaine jednak nie potrafiła się na niczym skupić, jej myśli ciągle powracały do nowych podopiecznych. Dostała o nich informacje tego ranka. Właściwie zapoznała się z nimi tylko dlatego, że sekretarka uznała, że są mało ważne i zepchnęła je na koniec kolejki, a przewrotność El sprawiła, że blondynka zaczęła przeglądać papiery właśnie od końca. Ot, przypadek. Sekretarka wkurzyła ją na wejściu swoim marudzeniem na temat tego, że Eagle woli pracować z baru niż luksusowego biura, i Elaine po prostu chciała jej zrobić na złość. Dla zasady. Nawet jeśli nie miało to nikomu zrobić jakiejkolwiek różnicy. Ot, walka na przekonania. I wtedy zobaczyła te dokumenty. Zabrała je ze sobą i opuściła biuro w pośpiechu. I tak już kolejną godzinę ślęczała przed papierami i komputerem.

– Patrick… – Pokręciła głową. – Jasne, bezapelacyjnie jest chujem, ale popatrz… nie jest debilem. Robił kiedyś całkiem konkretne interesy. A teraz zachowuje się jak zwykły menel. Nie pasuje mi to. Z resztą… chlanie nie oznacza, że musisz lać żonę i dzieci, nie? – westchnęła.

– El, przestań. Szukasz na siłę. To agresywny typ, który swoje porażki odbija sobie na rodzinie. Jasne, musisz zająć się sprawą, skoro mają dzieci, ale nie… – Urwał. Wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale ugryzł się w język, gdy napotkał pełne pretensji spojrzenie siostry. – Wiesz, że nie chcę cię obrazić – powiedział szybko i odsunął się nieco.

Elaine bez trudu dośpiewała sobie końcówkę tej wypowiedzi. Wiesz, że nie chcę cię obrazić, ale masz paranoję od śmierci Clarissy. Wiedziała, że brat często o tym myślał. Nie podobał mu się też pomysł z Fundacją. Uważał, że zamiast iść do przodu, praca daje jej okazję do dalszego roztrząsania śmierci adoptowanej córeczki.

– Nie, Pat. W sensie, tak. Mam paranoję. Jeśli jednak dzięki tej paranoi zapobiegnę śmieci niewinnego dziecka, to mogą mnie zamknąć w zakładzie dla obłąkanych. Nie ma sprawy – zapewniła z uporem. Mężczyzna wiedział, że nie zdoła przekonać siostry w tej sprawie. Jeśli chodziło o podopiecznych, to działała zero-jedynkowo. I nic nie dała sobie wytłumaczyć w zakresie bezpieczeństwa. A wielu próbowało. Poddali się chyba tylko dlatego, że zwykle, jakimś irracjonalnym sposobem, miała rację.

– Co ci więc nie pasuje w tym gościu? – zapytał zrezygnowany. Oczy Elaine zabłysły. Najwyraźniej właśnie na to pytanie czekała.

– Słuchaj… – podjęła temat na nowo. Patrick skapitulował. Wysłuchał wszystkiego od początku do końca. O interesach podejrzanego gościa, o ludziach z otoczenia, o obserwacjach sąsiadów, zgłoszeniach na policję. A przede wszystkim o pewnym typie, którego ksywka wypływała nie po raz pierwszy. – Wszystko wskazuje na to, że chodzi o pranie pieniędzy. Narkotyki nie potrzebowałyby takiej przykrywki – zakończyła i spojrzała wyczekująco na brata.

Patrick pokiwał głową.

– No dobra… ale nawet jeśli masz rację, to co możemy zrobić? Przecież zgłoszenie tego na policję nie pomoże. Będą chcieli pewnych dowodów, a nie twojego wywodu rodem z Sherlocka Holmesa – stwierdził z przekąsem. Wtedy na twarzy Elaine pojawiło się coś więcej niż determinacja – plan. I Patrick zadrżał mimowolnie. Miał wrażenie, że w ostatnich miesiącach jego siostra małymi kroczkami przekracza granice, których żaden człowiek nie powinien naruszać… a ona nie dość, że robiła to regularnie, to nic sobie z tego nie robiła.

– Zabiorę je stamtąd – powiedziała spokojnie, jakby mówiła o spacerze, a nie uprowadzeniu trzech osób z obcego domu.

Teraz…

Dzieci były gotowe do wyjścia, ich matka również. Elaine wyjrzała przez szybę w drzwiach, ale nie zauważyła niczego podejrzanego. Może facet się wystraszył i poleciał po posiłki? W takim razie nie powinien zdążyć na czas z powrotem. Gorzej, jeśli ukrył się za jakimś krzakiem z bronią. A musieli przejść do przecznicy obok, bo tu były kamery, a El nie chciała, żeby samochód został przez kogokolwiek rozpoznany. Sama zarzuciła kaptur na głowę.

– Idziemy – zdecydowała i pewnie otworzyła drzwi. Ruszyły z dziećmi ku wylotowi z ulicy. Eagle starała się nie przyspieszać kroku, ponieważ wiedziała, że matka z maluchem na ręku nie zdoła za nią nadążyć, z trudem jednak tamowała swoje zapędy. Chciała uciekać. Chciała biec ile sił w nogach. Mogła robić za bohaterkę, ale najlepiej z kanciapy we własnym barze – na ulicy nie była już tak heroiczna. Może dlatego, że nie była to jej pierwsza tego typu akcja? A może dlatego, że bliznę po nożu w brzuchu nosiła do tej pory…

Mijały właśnie trzeci segment i zbliżały się do końca ulicy, kiedy do uszu Elaine dobiegł dźwięk odbezpieczanego pistoletu. Jak podejrzewała, facet miał broń, ale nie trzymał jej w domu ze względu na dzieci.

– Biegiem! – krzyknęła i chwyciła drugie dziecko na ręce, żeby szybciej znaleźć się z dala od niebezpieczeństwa.

W uliczce rozległ się huk. Psy zawyły, ptaki odleciały, w domach jakby świat zamarł na sekundę.

Pudło. Kobiety biegły dalej.

Strzał. Krzyk dzieciaków. Otumaniający strach. El czuła, że mogłaby tak biec i milę, byle dalej od zagrożenia. Mimo to spojrzała, czy matka dzieci sobie radzi.

Pisk. Strzał. Drugi. Trzeci. Elaine zamknęła oczy. Za dużo. Ktoś zginie. Musi.

– El! Wskakujcie! – rozległ się donośny głos pana Sebastiana. Eagle otworzyła szeroko oczy. Samochód odgradzał je od strzelającego. El wepchnęła kobietę z dziećmi i sama usiadła z nimi na tylnym siedzeniu. Nie miała odwagi obejść auta z drugiej strony. Z resztą kierowca mierzył do strzelca przez otwartą szybę. Głupotą byłoby się podkładać.

Kilka sekund później pędzili już przez miasto. Kobieta próbowała uspokoić płaczące dzieci. A Elaine próbowała nie zwymiotować na własne kolana… A przecież obyło się bez ofiar, prawda?

Do baru Eagle pojechali okrężną drogą. Silver chciał mieć pewność, że nikt ich nie śledzi. Był cierpliwy i spokojny, jakby wcale nie brał udziału w strzelaninie. I oszczędził Elaine wykładu na temat unikania niebezpieczeństw. Znał ją zbyt dobrze, wiedział, że nikt lepiej od niej nie przyciąga kłopotów – tak przecież było od pierwszego dnia, gdy się spotkali. Sebastian od razu odgadł, że to jej, a nie kogokolwiek innego, Lucas Black powinien bać się najbardziej. Zawsze miał ją na oku, zawsze chronił swojego pracodawcę. Najwyraźniej jednak coś poszło nie tak, skoro to właśnie Silver i Eagle nadal przemierzają ulice Nowego Jorku i swoim zwyczajem ładują się tam, gdzie nie trzeba.

Elaine wprowadziła swoich gości przez zaplecze.

– Na prawo macie kuchnię, na lewo łazienkę i moje biuro – wyjaśniła cicho. Skinęła głową zaniepokojonej Meg, dziewczynie, która pracowała u niej już trzy lata i widziała niejedno… i nauczyła się nie zadawać pytań, ale ciągle miała ten przerażony wzrok, gdy Elaine sprowadzała do baru nowe niewiadome. Meg zabrała skrzynkę i wyszła drzwiami prowadzącymi do baru. – Tam nie wolno wam chodzić, dobrze? – Elaine zwróciła się do dziewczynek. – Nie chcemy, żeby ktoś wiedział, gdzie jesteście… Wkrótce znajdziemy wam bezpieczny dom – dodała i pogłaskała starszą z nich po włosach. – Pokażę wam, gdzie będziecie spały… Myślę, że się wam spodoba.

Nie tak dawno Elaine przeprowadziła remont w swoim barze. Od zniknięcia Blacka właściwie mieszkała w tym miejscu i wreszcie zdecydowała się doprowadzić swoje biuro do takiego stanu, w którym będzie mogła zwyczajnie funkcjonować. Rozkładana kanapa została zastąpiona antresolą i drabinką do niej prowadzącą. Zamiast dziwnego biurka stanęła meblościanka zabudowana pod sam sufit, dzięki czemu nie tylko dokumenty się mieściły, ale i zwykłe rzeczy El. Pod antresolą stanęła szafa i rozkładana pufa, dodatkowe łóżko, gdy trzeba było kogoś jeszcze przechować przez noc.

– Będziecie spać na górze. Spokojnie się tam zmieścicie. Fajnie? – Mrugnęła do dziewczynek. Nadal były wstrząśnięte, a kobieta wyraźnie wystraszona. Elaine westchnęła ciężko. – Pani Thompson…. Nie miałyśmy czasu się sobie przedstawić. Przepraszam, że to wszystko wyszło tak nagle. Nazywam się Elaine Eagle, prezes Fundacji imienia Clarissy. Opiekujemy się takimi rodzinami jak pani. – El całkiem przeszła w oficjalny ton, za którym ostatnio chętnie się kryła. – Wiem, że warunki są dość nietypowe, ale nadal nie mamy potrzebnych dokumentów, a jasne było, że nie mogłyście dłużej tam zostać. Jesteśmy w moim barze, będziecie tutaj bezpieczne. Rozgośćcie się, a ja przygotuję coś ciepłego do picia, dobrze? – Uśmiechnęła się do matki dziewczynek i pogłaskała ją po ramieniu. – Nie pozwolę was skrzywdzić – obiecała szeptem. – A pani potrzebuje okładu. – Spojrzała znacząco na opuchnięty policzek.

– Elizabeth. Bethy… mam na imię Bethy – odparła kobieta roztrzęsionym głosem. Elaine powoli skinęła głową.

– Elaine, ale proszę mówić mi El, Bethy… Miło mi cię poznać… mimo takich warunków – dodała ciepłym tonem i wyszła. Czym prędzej przeszła przez zaplecze, dokąd w każdej chwili mógł wejść ktoś z pracowników, i zamknęła się w kuchni. Wytrzymają bez frytek kilka minut. A El opadła na podłogę, drżąc i ściskając się za brzuch. Nawet nie płakała. Po prostu kołysała się i czekała, aż zdoła się uspokoić.

Kolejna wigilia Bożego Narodzenia

Elaine chodziła po zapleczu swojego baru wzburzona. Zgodnie z planem Bethy z córkami miały zostać przeniesione dzisiaj rano w bezpieczne miejsce, a tymczasem nadal zajmowały jej biuro. Eagle mogła je ulokować w jakimś hotelu, ale nie miałaby wtedy gwarancji bezpieczeństwa, a tutaj przynajmniej kontrolowała sytuację. Nie oznaczało to jednak, że miała czas z nimi siedzieć! Matka z dwójką małych dzieci nie mogła też spacerować po barze. Z resztą lepiej, żeby nikt nie wiedział, że kryją się w Bronksie. Elaine nie lubiła przeceniać swoich wpływów, a głupie narażanie się nie leżało w naturze blondynki, choć wielu w to powątpiewało.

Jednocześnie Elaine nie mogła nie pracować w Wigilię. Jej bar był znany z tego, że w święta zbierają się w nim zagubione dusze, takie jak ona sama. Jedynie zeszły rok był inny pod tym względem, ale... cóż. Tamte święta należały do przeszłości pełnej ciepłych uczuć i magicznych wspomnień, zaś z teraźniejszością czy przyszłością nie miały nic wspólnego. A rozwiązanie było potrzebne tu i teraz.

Po przedreptaniu dobrego kilometra El w końcu sięgnęła po telefon. Innej opcji nie było. Wybrała odpowiedni numer.

– W czym mogę pomóc mojej ulubionej przyjaciółce? – Blaise odebrał telefon od razu po pierwszym sygnale. El tylko na to czekała i od razu zakomunikowała zdecydowanie:

– Za pół godziny chcę cię widzieć u mnie w barze. I bez marudzenia. Wymyśliłeś fundację, to teraz rusz dupę, jasne? - I rozłączyła się, żeby nie pozostawić Ullielowi miejsca na narzekanie. Blaise słyszał jedynie dźwięk przerwanego połączenia, świadczący o tym, że El nie daje mu żadnego pola do dyskusji i jeśli nie zamierza znów jej podpaść, musi rzucić wszystko, co aktualnie robi i zgodnie z rozkazem pojawić się u niej w barze. Narzucił na ramiona płaszcz i zbiegł do garażu, po czym wsiadł do jednego ze swoich sportowych samochodów i skierował się prosto pod znajomy adres.

– Nie zdążyłem nawet zmienić koszuli i przez ciebie zmuszony jestem pokazać się w tej samej co dzisiaj rano, mam więc nadzieję, że to naprawdę sprawa życia i śmierci, zwłaszcza, że niedawno brałem prysznic i dalej sterczą mi włosy – jęczał, zajmując miejsce przy barze i mierzwiąc jeszcze profilaktycznie niesforną fryzurę dłonią. – Poza tym, dlaczego ty pracujesz w Wigilię? Mogłaś powiedzieć, zaprosiłbym cię do siebie, spędzilibyśmy miło czas… – wymownie poruszył brwiami, zaraz jednak ugryzł się w język. Po minie Eagle wyraźnie widać było, że nie jest jej dziś do śmiechu i jest wyraźnie poirytowana, a to oznaczało, że swoimi głupimi docinkami i sugestiami właśnie podpisał na siebie wyrok śmierci.

Elaine natomiast dość niecierpliwie czekała, aż Blaise przestanie błaznować i stroszyć piórka, co było niezwykle upierdliwe. Z resztą i bez tego siedziała jak na szpilkach i zerkała co chwilę w stronę drzwi prowadzących na zaplecze, skąd w każdym momencie mogła wypaść jedna z rozrabiających dziewczynek. Ich matka czuła się tego dnia wyjątkowo słabo, a El miała w tym temacie pewne podejrzenia, o których wolała nie mówić na głos. Biorąc sytuację pod uwagę, panna Eagle zachowała niezwykły dla siebie spokój, skoro nie zdzieliła Ulliela po głowie gdzieś w połowie jego wypowiedzi.

– Nie wiem, czy zauważyłeś, że prowadzę bar. Czynny w święta. Co za tym idzie, pracuję również dzisiaj. Jak co roku – powoli cedziła słowa. Potem pochyliła się do przyjaciela i syknęła mu do ucha: – Problem polega na pieprzonych urzędasach, którzy nie wydali na czas pozwolenia na wyjazd matki z dwójką dzieci i teraz cała trójka siedzi za tymi drzwiami.

Nagle Elaine skoczyła na równe nogi i chwyciła Blaise'a za koszulę.

– A teraz pójdziesz ze mną... – Poprowadziła go przez zaplecze do biura. – Pomożesz w opiece nad nimi – zdecydowała El i posłała przyjacielowi znaczące spojrzenie. Zdawała sobie sprawę z tego, że Ulliel nie lubi dzieci.

– Matka z dziećmi? A co ja mam wspólnego z tą rodziną? – Uniósł pytająco brew, ale zanim doczekał się jakiejkolwiek odpowiedzi, El w swoim stylu sprowadziła go na ziemię, ciągnąc za sobą w kierunku zaplecza. Matka dzieci siedziała blada przy biurku, a dziewczynki rysowały coś na podłodze.

– Opiece nad nimi? Ja? Czy ty zdajesz sobie sprawę z kim ty w ogóle rozmawiasz? – Ulliel wbił w Elaine zszokowane spojrzenie, zwłaszcza, że przyjaciółka doskonale wiedziała, jak bardzo nie lubił dzieci i unikał ich jak ognia. Nie potrafił porozumieć się z nikim, kto miał poniżej czternastu lat, a sama perspektywa obcowania z trójką nieznajomych budziła w nim przerażenie. Widać było, że pochodzą z zupełnie innego środowiska, a on nie zamierzał się narażać na jakieś choroby. – Jeśli chcesz, mogę ściągnąć tu jakąś opiekunkę z agencji, na pewno jakieś pracują w tym okresie. A nawet jeśli nie, suma, jaką im zaproponuję, na pewno ściągnie tu co najmniej kilka chętnych do opieki nad dziećmi profesjonalistek w tej dziedzinie. – Pokręcił z dumą głową, zadowolony ze swojego szybkiego pomysłu na pozbycie się problemu i od razu sięgnął do kieszeni, aby poszukać agencji opiekunek w najbliższej okolicy.

Elaine jednak była szybsza i złapała mężczyznę za ręce, czym powstrzymała go od wybrania numeru. Następnie przybliżyła się do Blaise'a tak, by szeptać mu do ucha:

– Gdyby to było takie proste, sama bym zadzwoniła – oznajmiła kpiąco. – Są świadkami w sprawie. Nikt nie może wiedzieć, gdzie się znajdują. A ty masz tylko pilnować, żeby nie zrobiły sobie krzywdy. Będą się same bawiły. Dam ci książkę czy coś – wyjaśniła i wyglądało na to, że nie zamierza odpuścić.

– Świadkami w sprawie?! A jeśli ktoś po nie przyjdzie i wszystkich nas tutaj wyzabijają? Ta fundacja to jednak był zły pomysł. Nie pomyślałem o tym, że mogę cię przez to narazić na jakieś niebezpieczeństwo – westchnął i schował telefon do kieszeni. – Zdecydowanie będę musiał pomyśleć nad jakąś ochroną dla ciebie, nawet jeśli miałabyś się przez to do mnie nie odzywać przez tydzień czy dwa – dodał zrezygnowany i usiadł na krześle obok miejsca, gdzie bawiły się dzieci – Czuję się tak, jakbyś właśnie wsadziła mnie do klatki z dzikimi zwierzętami, choć o dziwo te dzieci nie wrzeszczą i nie biegają w kółko jak szalone, co już jest dużym sukcesem. Mam nadzieję, że nie będą się ruszać z miejsca, a ja nie skończę tego dnia z przeraźliwym bólem głowy – jęczał, starając się skupić swoją uwagę na dzieciach i nie myśleć przez cały czas o tym, jakie zagrożenia nie tylko dla jego organizmu, ale i własnego bezpieczeństwa niesie ze sobą przebywanie w towarzystwie dzieci i ich matki.

Elaine mogła jedynie westchnąć ciężko w odpowiedzi na zachowanie Ulliela. Właśnie dlatego zwykle z Blackiem nie mówili przyjacielowi o tym, w co się znowu wpakowali. Był zbyt delikatny, przewrażliwiony i emocjonalny.... a to często tworzyło niebezpieczną mieszankę.

– Za to, żeby nas nie pozabijano, odpowiadam ja. I właśnie dlatego potrzebuję kogoś do dzieci. Jeśli się znudzą, włącz im bajkę – poinstruowała Blaise’a i wskazała tablet. – W biurku masz whiskey – dodała i uśmiechnęła się lekko. Pocałowała go w policzek. Kiedy wychodziła, była pewna, że Ulliel zachowa się odpowiedzialnie, choć pewnie przez kolejny rok będzie jej wypominał tę noc. Nie widziała za to, jak starsza z dziewczynek podeszła do mężczyzny z obrazkiem i podziękowała, że z nimi siedzi. Ich matka spała niespokojnie na antresoli.

3 stycznia

Elaine jęknęła cicho, kiedy obróciła się na bok. Wreszcie wróciła do spania we własnym łóżku, ale to nieszczególnie pomagało w wysypianiu się. Problem nie wynikał z materaca, powietrza czy poduszki. Silver po ostatniej akcji może nie miał do niej pretensji o to, że wpakowała się w tarapaty, ale zalecił więcej ćwiczeń i choć raz El się z nim zgodziła. Już od pewnego czasu chodziła na siłownię, teraz więcej ćwiczyła też walki. A siniaki i zakwasy zwalały ją z nóg skuteczniej niż przeciwnicy. Wiedziała jednak, że to kwestia powrotu do formy. Sytuacja sprzed świąt udowodniła jej, że nie może sobie pozwolić na rozleniwienie. A niby miała tylko siedzieć za biurkiem… Nie, nie potrafiła tak.

Westchnęła ciężko i usiadła na łóżku. Sięgnęła do półki, gdzie zostawiła telefon. Godzina jedenasta. Jak na pannę Eagle było raczej wcześnie, ale skoro już się obudziła i nie miała ochoty na dalszy sen, należało wstać i wziąć prysznic. I nie spaść przy tym z drabinki. Może jednak ta antresola nie była najlepszym pomysłem?

Aparat zadrżał, a El zmarszczyła brwi. Wiadomość. Niejedna.

Elizabeth z córkami są już w bezpiecznym miejscu. Dobrze, że udało się załatwić orzeczenie sądu. Dobra robota!

Och… czyli faktycznie są już bezpieczne. Kiedy wyjeżdżały dwa dni wcześniej, Elaine poważnie zastanawiała się, czy nie powinna jechać z nimi. Na wszelki wypadek. Aż sama wszystkiego nie sprawdzi. W końcu odpuściła pod naciskiem bliskich. Co dalej?

Sprawdź link. To chyba ON. Elaine zadrżała. Przez chwilę jej serce zamarło, poczuła, że się dusi. Szybko kliknęła link. Artykuł z jakiegoś portalu. Zwłoki mężczyzny do zidentyfikowania. Poszatkowany. Makabryczny widok. Ale Elaine wypuściła powietrze z płuc i odetchnęła z ulgą. To tylko mąż Elizabeth. Najwyraźniej koledzy z mafii nie byli szczęśliwi, że policja zaczyna wokół niego węszyć. Rozwiązali problem, nad którym borykała się El – jak zapewnić kobiecie i jej córkom bezpieczeństwo na lata.

A jednak coś zakuło El w sercu. Przez chwilę miała nadzieję, że to o kimś innym. Że dowie się czegoś. Czegokolwiek. Gdzie on jest? Czy żyje? Dokonał swojej zemsty czy zakopali go w jakimś dole pod płotem? Gdzie jest Lucas Black?

Potrząsnęła gwałtownie głową. Nie chciała płakać. Nie po nim. Był skończonym sukinsynem. Jeśli wyrzucili go na jakimś śmietnisku, to dostał to, na co zasłużył.

Spojrzała na kolejną wiadomość.

Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam 🎉 Moja droga El, w dniu urodzin chciałabym życzyć Ci wszystkiego, co najlepsze ❤️ Przede wszystkim dużo zdrowia, żebyś miała siłę na przyjmowanie tych wszystkich kopniaków od losu... Wiesz, co mam na myśli ❤️ A reszta sama jakoś się ułoży, ja też w miarę możliwości będę ochraniać Twoją dupkę 😁 Jak miałabym tego nie robić, skoro jesteś moją najbliższą duszą? Wiem, że o wielu rzeczach mi nie mówisz, ale pamiętaj, że już nigdy się ode mnie nie odczepisz ❤️ Raz jeszcze, wszystkiego naj naj naj 🎉 I żyj nam minimum sto lat 🎉 Ps. Wieczorem jakiś jeden drink albo osiem u mnie?

Elaine poczuła, że po jej policzku płyną łzy. Urodziny. Pieprzone urodziny. Miała obchodzić kolejne urodziny, podczas gdy… El potrząsnęła nerwowo głową, jakby chciała wyrzucić z niej złe myśli. Te jednak natrętnie wracały. Czemu ona musi żyć, skoro innych już nie ma? Czemu? Czemu nie dziecko, które miało świat otwarty przed sobą?

Eagle jęknęła cicho i drżącymi dłońmi potarła policzki. Ponownie sięgnęła po telefon i podziękowała przyjaciółce za wiadomość. Potem zeszła z łóżka i poszła się myć. Musiała żyć. Nie miała wyjścia. Musiała wstawać dzień po dniu. Od nowa.

Ale tego dnia się upije. To jedyne dobre rozwiązanie na życie.

W końcu nie co dzień obchodzi się 30. urodziny.

***

Bardzo dziękuję Muminkowi i White za pomoc przy notce ❤️

7 komentarzy

  1. Umiejscowienie tych życzeń złamało mi serduszko, o czym już wiesz, ale niech inni również się dowiedzą 💔 Idealnie zagrałaś tym fragmentem. I ja to generalnie nie mogę się nadziwić, że Maille cały czas niczego nie wie o tych przygodach Elaine; chciałabym potrafić tak skutecznie trzymać język za zębami, jak ona ^^ Może mogę wybrać się do niej na jakieś szkolenie?
    A tak nieco bardziej na poważnie, to mam nadzieję, że za jakiś czas Elaine uda się wyjść na przysłowiową prostą, która w jej przypadku na pewno pozostanie wyjątkowo poplątana, ale będzie już prostsza niż jest teraz. Zasłużyła na to 💙

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, to milczenie nie jest takie trudne dla El. Ona po prostu za bardzko kocha Maille, żeby mówić jej o złych rzeczach.

      Usuń
  2. Mam wielkie wyrzuty sumienia, że tak wpłynęłam na biedny los El 💔💔 Nie zasłużyła na tyle krzywd i mam nadzieje, że jej się w życiu ułoży, powoli krok po kroku. Notka pięknie napisana <3 i chętnie przeczytałabym co dalej, a ciało w worku i powiązanie tego z Lucasem dało mi niepotrzebnie kilka pomysłów he he he

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej! Nie znamy Elaine z wątków, wiec pochylę się nad twoim stylem pisania. Post czytało się bardzo przyjemnie, od pierwszych linijek tekst wciągnął mnie, a losy El zaintrygowały! Chętnie przeczytam kolejne części (jeśli się pojawią) i jeszcze bardziej zagłębie się w wasz świat <3 I oby u El wszystko ładnie, pięknie się poukładało!

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak naprawdę jestem tu stosunkowo od niedawna i przyznam, że to chyba jedyny blog, na którym aż tak dużą wagę przykłada się do pisanych przez autorów postów. Niemniej: nadrabiam zaległości, a takie notki jak Twoja tylko dodatkowo podsycają moją ciekawość. Bo choć na pewien sposób trudna, to bardzo mnie zaintrygowała i nie ukrywam, że będę wyczekiwać dalszych losów El.

    OdpowiedzUsuń
  5. Matko kochana, co ty robisz tej biednej El. Daj jej trochę wytchnienia. Chociaż nie wiem, może powinnam się zgłosić do Flurry.
    Ciekawych działań się tutaj panna Eagle podejmuje. Dobrze, że pomaga, ale są też inne sposoby, takie, które mniej narażają życia innych. Pewnie mi powiesz, że nie mogła, że coś tam i ja to rozumiem, wiem jak jest xD Cieszę się, że wszystkim udało się wyjść bez szwanku z tego wszystkiego. El jest jak chodząca skarbnica tajemnic. Jay nic o niej nie wie, ja trochę więcej, a ile przed nami! :D
    Mam nadzieję, że w jej życiu w końcu się jakoś ułoży, chociaż teraz też nie jest ciekawie... Trzymam kciuki za lepsze czasy dla El! <3

    OdpowiedzUsuń