Odautorsko: Na początku, tworząc postać, myślałam o tym, by zrobić z Audrey femme fatale, typowego vampa z powieści noir w seksownej, długiej sukni z drinkiem i papierosem w ręku, ale przeglądając komentarze pod kartą postaci, stwierdziłam, że... Mieliście totalnie lepszy pomysł. Przejrzałam sobie parę rozdziałów Plotkary, włączyłam serial do pisaniny, w dodatku wynajdując gdzieś w czeluściach internetów generatory social mediów i powstało... To coś. Ni to opowiadanie, ni to karta postaci, ale bardziej bym się jednak składania do drugiej opcji, przedłużenia KP. I tak poszłam totalnie na całość, bo prócz pięknej buzi, bogactwa i elitarnej społeczności, wydrążyłam sobie drogą do celebryckiego światka. Ale będzie zabawa :D
Ostrzegam, że sama niestety nie jestem z opowiadania za bardzo zadowolona, taką grafomanią trochę mi trąci, może to dlatego, że już jakiś czas nie pisałam i mózg jeszcze nie rozciągnięty nie potrafi się zmusić do owocnej pracy. Ale zapraszam wszystkich serdecznie z kawką bądź herbatką, ciastkiem i kocykiem do przyjrzenia się losom mojej panny Astor.
grudzień 2020, apartament Audrey
Popołudniowe promienie nowojorskiego słońca wlały się przez okno do sypialni, otulając moją twarz przyjemnym ciepłem, a przy tym wybudzając ze snu. Nie odwracając się, jeszcze z zamkniętymi oczami, sięgnęłam w tył po dłoń Lionela, ale łóżko okazało się puste. Musiał wyjść wcześniej niż zwykle. Mruknęłam pod nosem niezadowolona i w końcu otworzyłam oczy, a po dłuższej chwili wpatrywania się w błękitne niebo podniosłam się do pozycji siedzącej.
Rozejrzałam się jeszcze odrobinę nieprzytomnie po pomieszczeniu, okrutnie bolała mnie głowa. Przeszło mi przez myśl, że to był absolutnie ostatni bal debiutantek, na który się wybrałam z własnej woli. Sukienka, którą zeszłego dnia miałam na sobie, dalej leżała na krześle, poplamiona jakby czerwonym winem. Zmarszczyłam brwi.
– Nie piłam wczoraj. – Ziewnęłam. – Wina.
W końcu ruszyłam do łazienki, otulając się ciasno szlafrokiem. Zanim włączyłam elektryczną szczoteczkę do zębów, zdążyłam wrzucić w siebie dwie tabletki przeciwbólowe, drugą tak dla pewności. Wzięłam szybki, zimny prysznic, by się dobudzić, po czym z już z kubkiem kawy przeszłam do salonu, zbierając po drodze telefon. Przekopując się przez tonę powiadomień, trafiłam na… Dość niespodziewaną wiadomość. Serce zatłukło mi w piersi, zimne, pulsujące uczucie ekscytacji zrobiło sobie miejsce gdzieś w okolicach żołądka. I ona. Karla. Karla Alvarez-Cuevas. Przysiadłam na kanapie, odłożyłam telefon i sięgnęłam po pilot do telewizora.
„Nie” – pomyślałam. – „Wydawało mi się.”
Nie minęły dwie minuty, a znowu chwyciłam telefon. Powiadomienie dalej tam było. Znowu go odłożyłam.
– Weź się w garść, Audrey, ile ty masz lat, szesnaście? – mruknęłam szorstko na głos. Szeroki uśmiech jednak mimowolnie pojawił się na moich ustach.
Po chwili wstałam z kanapy i ruszyłam z powrotem do łazienki. Pieprzyć zimne, orzeźwiające prysznice. Zasłużyłam na długą, relaksującą kąpiel.
sierpień 2012, apartament Astorów
Ktoś z impetem otworzył drzwi do mojego pokoju i aż podskoczyłam z zaskoczenia, wypuszczając odpalonego papierosa z ręki wprost na śnieżnobiały, jedwabny dywan. Syknęłam ze złością, rzucając się na ziemię i strącając przy tym również kilka pędzli do makijażu z biurka, a Johnny, mój starszy brat, który wychylał się dalej zza drzwi, roześmiał się głośno. Od czasu studiów chyba nie obcinał włosów, bo kręcona blond czupryna sięgała mu aż do ramion. Spojrzałam na niego karcąco, opierając dłonie o biodra, po czym machnęłam na niego, by wszedł do środka.
– Matka się już wcięła – powiedział, wsuwając się do pokoju. W rękach dzierżył dwa ogromne kufle z piwem. – Wcisnęła mi alkohol do ręki, mówiąc, że tylko w ten sposób będę w stanie wyciągnąć cię do ludzi… I włączyła Joni Mitchell.
– Joni Mitchell. – Pokiwał głową, przymykając oczy. Oboje wiedzieliśmy, że kiedy leci Both Sides Now, czas schować się w pokoju, modląc o reputację.
Rzucił się na moje łóżko, odłożywszy wcześniej kufle na szafkę nocną i wziął do ręki plik kopert, który wysypał się spod jednej z poduszek. Pomachał nimi z wymownym wyrazem twarzy.
– Zostaw, boję się otwierać. Przyszły dziś rano. Może potem to zrobię.
– Hej, jest kilka grubasów, nie będzie tak źle. – Znowu się roześmiał. – No, przestań, Audrey, gdzieś muszą cię przyjąć. Pamiętasz, jak otwieraliśmy moje?
– Pamiętam. Ale dla ciebie matka zafundowała UCLA* renowację Royce Hall.
– A tobie kazała przynieść piwo! I powiedz mi, kto ma lepiej?
Uśmiechnęłam się. Lubiłam Johnny’ego, nie tylko jako brata, po prostu jako osobę. Zawsze potrafił poprawić mi humor. Było w nim coś takiego, że nie dało się go nie lubić, a w dodatku był naprawdę dobrym starszym bratem – troskliwym, kochającym, takim, który próbuje dbać o wszystkich wokół siebie. Nie wiem, po kim to ma.
– Daj mi dokończyć makijaż, przebrać się i otworzymy te cholerne listy – mruknęłam, siadając z powrotem do biurka. Odpaliłam kolejnego papierosa, ręce mi się trzęsły. – A potem wyjdziemy na dół, do ludzi. Ktoś musi przypilnować matkę. A w ogóle, co jej kupiłeś na urodziny?
Odwróciłam się i spojrzałam na brata, który właśnie czytał pismo wyciągnięte z jednej z kopert. Zajęta trajkotaniem, w ogóle nie dotarło do mnie, co robi. Uniosłam brew, uważnie spoglądając, jak jego wzrok sunie po dokumencie, a serce biło mi tak mocno i szybko, że byłam przekonana, że i Johnny słyszy jego dudnienie.
– No i co, po co była ta farsa? Uśmiechnij się, przyjęli cię. Trafiłaś na listę Juilliarda, Hepburn. Czas wymyślać przemowę na Oscary.
styczeń 2017, apartament Alvares-Cuevas
Było wpół do dziesiątej, wypiłyśmy butelkę wina i atmosfera robiła się coraz bardziej napięta. Karla drugi raz przewinęła Pretty Women do początku, ale chyba tylko dlatego, by coś leciało w tle, bo żadna z nas kompletnie nie zwracała uwagi na to, co dzieje się na ekranie.
– Musisz zwyczajnie wziąć sprawy w swoje ręce – powiedziała, wzruszając ramionami, po czym delikatnie zmierzwiła mi włosy. – Wydaje mi się, że masz po prostu beznadziejną agentkę, która nie umie cię dobrze ustawić, i tyle.
Leżałyśmy na łóżku w jej sypialni, zwrócone ku sobie. Lubiłam jej pokój, był taki chaotyczny, wiecznie odwrócony do góry nogami – wszędzie walały się najrozmaitsze rzeczy, od części garderoby po waciki, kosmetyki, suszarki. Karla nie cierpiała, gdy ktoś obcy wchodził do jej pokoju, więc też nigdy nie zamawiała sprzątania, a jak mawiała, „doprowadzi sypialnie do porządku, gdy siebie tam w końcu dowlecze”. Nic więc dziwnego, że tak wyglądał.
– A może się po prostu nie nada…
– Z takim nastawieniem na pewno. Słuchaj, jesteś Astorówną, nie? Twoi rodzice pewnie znają odpowiednich ludzi. Poza tym, gdybyś chciała, nie byłoby ci ciężko wylądować na Stronie Szóstej**. Upublicznij social media, wyjdź do ludzi, narób wokół siebie… – Wygięła usta w podkówkę, szukając odpowiedniego słowa. – Nie wiem, zamieszania?
Na początku przeszło mi przez myśl, że nie chcę tego robić, że nie tak to sobie zaplanowałam. Nie po tyle czasu poświęciłam na przesłuchania, próby, zajęcia, ćwiczenie warsztatu, żeby potem wykorzystywać kontakty rodziców i tanie celebryckie chwyty, by zaistnieć w branży. Na początku tak myślałam, przez krótką chwilę, zaledwie dwie sekundy, może półtorej. Potem mój wzrok zsunął się z oczu Karli na jej usta, dalej lekko wygięte w smutnym grymasie. I przestałam myśleć, że nie chcę. Może to, o czym mówiła, to był jednak dobry pomysł? Przecież można sobie czasem trochę pomóc.
– A co, jeśli tak naprawdę marna ze mnie aktorka? – mruknęłam cicho. Chciałam ją tylko sprowokować, uśmiech dalej czaił się na moich ustach, kąciki drgały delikatnie w górę.
– Hm, może? Tak, myślę, że musisz się chyba trochę podszkolić. – Zaśmiała się, przysuwając się przy tym odrobinę bliżej mnie.
– Tak?
– Zdecydowanie. Mnie nie oszukałaś.
Mówiąc to, pochyliła się nade mną, by pocałować mnie w usta, a zrobiła to tak szybko i zdecydowanie, że nawet nie drgnęłam, zaskoczona. Dopiero gdy odsunęła się o kilka centymetrów, widocznie rozbawiona, oddałam pocałunek, w dodatku dużo gwałtowniej, niż zamierzałam. Dotarło do mnie, od jak dawna chciałam to zrobić.
– Zrobimy tak. Teraz zdejmę z ciebie wszystkie ubrania – powiedziała pomiędzy pocałunkami, schodząc z moich ust na szyję, po czym podniosła głowę, by spojrzeć na mnie. – A potem wybierzesz sobie z mojej szafy cokolwiek, co wpadnie ci w oko i pojedziemy do Empire albo 1OAK***.
– Jak to jest, że kupuję tyle ubrań? – mruknęłam sama do siebie, przerzucając kolejne wieszaki w otwartej szafie w garderobie. – A dalej nie mam, co na siebie włożyć?
Minęło kilka godzin, odkąd odczytałam wiadomość od Karli i jeszcze nie zebrałam w sobie na tyle odwagi, by na nią odpisać. Jak miałam kilkanaście lat, sądziłam, że takie błahe i niedorzeczne problemy nie dosięgają poukładanego, wolnego od niezręcznych sytuacji życia dorosłych – gdy sobie to przypominam, chcę mi się śmiać.
Mój wzrok padł na starą, czarną, prześwitującą sukienkę, którą zakładałam w czasach, kiedy byłam jeszcze za studiach, a którą kiedyś pożyczyła mi Karla.
– Zbyt desperackie?
Sięgnęłam do kieszeni szlafroka po telefon.
– Zaakceptuj w końcu, że jesteś desperatką. I przestań gadać do siebie!
– Panna Audrey? Jejku, panno Audrey, nic ci nie jest? – Ktoś zaświecił światło w łazience. Oczy przyzwyczajone do ciemności nie pozwalały mi na rozpoznanie twarzy, a dźwięk jak wleciał jednym uchem, tak najprawdopodobniej drugim zaraz wyleciał.
– Co? Tak, jestem tu – mówiąc to, podniosłam się na łokciach. – Chyba sobie zasnęłam.
– Ojej, co za rozgardiasz.
Udało mi się w końcu po głosie poznać naszą pokojówkę, starą, poczciwą panią Susanne. Stała nade mną, przerażona – nie wiem, czy bardziej moim wyglądem, czy stanem łazienki – i wodziła wzrokiem po pomieszczeniu, nie wiedząc najpewniej, co ma zrobić w pierwszej kolejności. Zbierać szkło czy mnie z podłogi? W końcu chyba uznała, że sama nie da rady, więc wyszła po kogoś do pomocy.
Osunęłam się na łokciach z powrotem na podłogę i popatrzyłam w sufit.
Pamiętam, jak było mi źle po śmierci ojca. Miałam dziesięć lat, John dwanaście. Matka się posypała, wpadła w czarną rozpacz i nie wychodziła z pokoju. Lekarz przepisał jej tabletki, po których po kilku miesiącach stanęła na nogi. Wkrótce, bo już dwa lata później, urodziła dziecko innemu mężczyźnie, z którym też wzięła ślub – Michaelowi, mojemu ojczymowi. Niespecjalnie go lubiłam, nie wiem czemu. Nie próbował zająć miejsca ojca, był dla nas bardzo uprzejmy i chyba chciał dobrze, ale nie potrafiłam się do niego przekonać. Mama była z nim szczęśliwa, to najważniejsze.
Aby pozbyć się smutku, ukradłam mamie kiedyś jedną tabletkę. W końcu u niej podziałały, prawda? Pomogły też mnie, więc potem wzięłam kilka, następnym razem już kilkanaście. Matka zawsze miała je przy sobie, trzymała je w też w szafce nocnej i w łazience, po torebkach. Nie było mi trudno uzupełniać zapasy.
Wkrótce stały się lekiem na każde zło. Jeśli się czymś stresowałam, z kimś pokłóciłam, czegoś bałam lub nazbierałam w sobie za dużo emocji – zawsze pomagały. Jedna już jednak nie wystarczała, a potem niestety i dwie nie przynosiły oczekiwanego rezultatu. Okazało się w każdym razie, że dorośli mają pełen zapas innych zabójców złego nastroju. Mieli i tabletki, i proszki, i alkohol. Niektóre tłumiły emocje, niektóre nasilały, działały dokładnie tak, jakbym sobie tego życzyła.
Nigdy nie nauczyłam się radzić sobie z własnymi emocjami, ale nie musiałam. One robiły to za mnie.
W liceum było tylko gorzej. Doszły imprezy, wyjścia do klubów, bale dobroczynne, oficjalne wydarzenia, ale też egzaminy, presja, by dostać się na jak najlepszy uniwersytet, wyścig szczurów o atencję i popularność. Wspomagacze nastroju stały się już codziennością. Leki, alkohol, narkotyki, i to niestety nie tylko w moim przypadku. Nie miałam przyjaciółki, która w swoim pokoju gdzieś nie trzymała Xanaxu.
No i oczywiście, do moich licealnych nowości można zaliczyć dobrą zabawę. Bo nie chodziło już przecież tylko o to, by smutek zniknął, ale by zastąpić go radością.
– Audrey, wstawaj, matka cię przyłapie. – Ktoś syknął mi do ucha, a potem się roześmiał. – Spotkałam na korytarzu Susanne, widziałam w jej oczach, że zaraz będzie dzwonić po karetkę, jeśli stąd nie wyjdziesz.
Jęknęłam, podnosząc się znowu na łokciach i spojrzałam na Heather, moją przyjaciółkę, która zajęła się zbieraniem pozostałości roztłuczonej szklanki z podłogi. Wymieniłyśmy krótkie spojrzenie i roześmiałyśmy się jednocześnie.
– Nawet sobie człowiek pospać we własnym domu nie może. – W końcu wstałam. Dopiero w tym momencie dotarła do moich uszu głośna muzyka, która dochodziła spod drzwi do sypialni, jakby wcześniej mój mózg zwyczajnie ją ignorował. – Co przegapiłam?
– W sumie nic, nie było cię może dwadzieścia minut. Timothy cały czas próbuje nas namówić, żebyśmy grali w butelkę, dureń. I mam nadzieję, że twoja mama nie miała ochoty pić tego szampana, który leżał w waszej lodówce, bo już go nie ma.
styczeń 2020, Los Angeles, plan zdjęciowy
– Halo?! Mamo? Jezu, nie słyszę cię, strasznie przerywa, daj mi chwilę! – Podnosząc się zamaszyście z krzesła, kopnęłam przez przypadek stolik, przez co nie tylko spadł z niego mój służbowy telefon, ale też zniknęła w kłębie pyłku śnieżnobiała kreska kokainy, nad którą nienaganną równością przeczołowicie pracowałam przez ostatnie dziesięć minut. – Niech to szlag!
– Wszystko w porządku, kochanie? – Ironicznie przesłodzony głos matki odezwał się z słuchawki.
– Tak – mruknęłam przeciągle. Wzięłam głęboki oddech. – Tak – powtórzyłam jeszcze raz, przywdziewając pogodny ton. – Co słychać?
– To prawda o tobie i Lionelu? Zaręczyliście się?
Wzięłam kolejny głęboki oddech. Z przyzwyczajenia zerknęłam w okno przyczepy, by sprawdzić, czy ktoś ze personelu nie kręci się w pobliżu, po czym dla pewności przekręciłam zamek w drzwiach. Nie wiem, jak by to miało pokrzyżować plany potencjalnym słuchaczom, ale trochę mnie to uspokoiło.
– Tak, to prawda. Zaręczyliśmy się trzy tygodnie temu, jakieś dwa dni po moich urodzinach.
Po drugiej strony słuchawki zapadła długa, niewieszcząca niczego dobrego cisza.
– Nie lubię go. Poza tym, on cię nie kocha, Audrey. – Głos matki był zimny.
– Kocha.
– Na pewno, wielką miłością. A dlaczego zatem dowiaduje się o twoich zaręczynach ze szmarławca, którego podsunęła mi Viola, nie od ciebie?
– Bo nie chciałam prowadzić tej konwersacji. – Przysiadłam z powrotem na krześle przy toaletce i zaczęłam skubać rąbek tiulowej sukienki, którą miałam na sobie. – A poza tym, mamo, z czego ja mam ci się tłumaczyć? Jestem dorosła.
Kolejna długa cisza.
– Biznes, kochanie, to jest biznes. Nazywaj chociaż rzeczy po imieniu. Mam po prostu nadzieję, że nawiążecie dobrą, trwałą współpracę. I że nawet nie myślisz o tym, by go pokochać.
Łzy zaczęły się zbierać w kąciku moich oczu. Nie wiem, jak matka to robiła – zawsze umiała wywabić każdą skrzętnie przeze mnie ukrywaną gorzką emocję, po czym rzucić mi nią perfidnie w twarz. Nienawidziłam tego, ale czasem było mi to potrzebne. Nie wiem, czy w tym przypadku.
– Widziałam twoje zdjęcia w Marie Claire w zeszłym tygodniu – mruknęła jakby od niechcenia, ale czułam, że szorstki ton powoli łagodzą lekkie wyrzuty sumienia. Byłam pewna, że wiedziała, że płaczę. – Piękne. Wywiad też, no może z paroma wyjątkami.
Zaśmiałam się cicho.
– Dzięki, mamo. – Mój wzrok prześlizgnął się po pomieszczeniu i w końcu padł na foliowy woreczek na stoliku. – Wiesz, muszę kończyć, mamy strasznie dużo pracy…
październik 2016, Uniwersytet Juilliarda
Wolnym krokiem przeszłam przez hol, kierując się ku przejściu do prawego skrzydła budynku, by potem wejść na drugie piętro do kafeterii. Profesor odwołała popołudniowe zajęcia, więc po lunchu mogłam jedynie pobiec zostawić pracę i miałam całe popołudnie dla siebie. Wieczorem widziałam się z Lionelem, obiecałam mu, że w końcu wyjdę na kolację z jego przyjaciółmi z sekcji muzycznej.
W porównaniu z licencjatem na magisterce było raczej spokojnie. Ostatnie trzy lata spędziłam ślęcząc nad książkami, szukając materiałów w bibliotece, na intensywnej nauce lub dodatkowych kursach czy weekendowych zajęciach. Intensywne doświadczenie, ale podobało mi się. Poza tym, lubiłam nastrój w sekcji aktorskiej, mocna rywalizacja, jednak tworzyliśmy całkiem zgraną społeczność.
Ustawiłam się w małej kolejce przy wejściu do kafeterii i zerknęłam w telefon. Chciałam odpisać na wiadomość, ale ktoś złapał mnie delikatnie za łokieć. Podniosłam głowę.
– Czy jedzenie tutaj zawsze jest takie paskudne? – Dziewczyna przede mną zmarszczyła nos, zerkając ponad moją głowę na wejście do kafeterii i dalej trzymając mnie za rękę. – Nie chcesz skoczyć gdzieś, gdzie można zjeść coś normalnego?
Znałam ją. Przeniosła się na ostatni semestr licencjata z Europy, gdzie wyjechała zaraz po liceum, chodziła na balet. Była świetna, na występach końcoworocznych jako jedyna dostała solową partię, mimo że uczęszczała do Julliarda zaledwie parę miesięcy. Ludzie z roku jej nie cierpieli. W dodatku była już dość znana, pracowała jako modelka, obracała się w kręgu nowojorskiej elity. Nasze matki nawet się znały.
– Okej – powiedziałam niepewnie, zerkając na telefon. – Dobra, chodźmy.
Widocznie ją to rozweseliło, bo uśmiechnęła się do mnie szeroko, ciągnąc mnie delikatnie w kierunku schodów.
– Fantastycznie. Znam jedno takie miejsce, ze dwie przecznice stąd. A w ogóle – przerwała, puszczając mój łokieć, po czym zmrużyła lekko oczy. – Od paru tygodni próbuję złapać cię gdzieś na uczelni. Byłam ze znajomymi na waszej próbie w zeszłym tygodniu. Dziewczyno, jesteś niesamowita!
Roześmiałam się. Z początku próbowałam wybadać, czy mówi to szczerze, ale biła od niej taka energia i pozytywne nastawienie, że nie potrafiłam odnaleźć w jej zachowaniu czegokolwiek fałszywego.
– Dzięki, wpadaj do nas częściej. – Spojrzałam na nią. – Tak poza tym, jestem Audrey.
– Wiem. Audrey Astor, zgadza się? – Teatralnie przewróciła oczami, przez co znowu się roześmiałam. – Ja jestem Karla. Ale sądzę, że ty też to już wiesz.
Czasem już tak jest, że po wymianie kilku zdań, jesteś świadom, że ktoś rozgości się w twoim życiu na dłużej. Nie wiem, co dokładnie to powoduje – czy to płynny przebieg rozmowy, czy serdeczność drugiego człowieka, czy otwartość w tym krótkim kontakcie, naprawdę nie mam pojęcia. Jednak w momencie, gdy zaczęłyśmy rozmawiać, już czułam pomiędzy nami nić porozumienia, może połączyło nas podobne pochodzenie i świat, w jakim żyłyśmy.
Nie dało się nie lubić Karli. Wydawać by się mogło, że cały świat kręci się wokół niej. Gdy szłyśmy sześćdziesiątą piątą, by skręcić na West End, ktoś zrobił jej zdjęcie i poprosił o kontakt. Właściciel restauracji, o której mi mówiła i do której w końcu zajrzałyśmy, powitał ją całusem w policzek i zaproponował najlepszy stolik z widokiem na miasto. Spędziłam z nią półtorej godziny i już zdawałam się być uzależniona od jej towarzystwa.
Potem poszłyśmy na szybkie zakupy, wpadłyśmy do jej apartamentu, by się wyszykować i wpakowałyśmy się do taksówki, która doprowadziła nas na Brooklyn, do mieszkania jej znajomych. W trzypokojowym mieszkaniu była chyba setka ludzi, muzyka leciała z ogromnych głośników, nie dało się rozmawiać.
W międzyczasie przypomniałam sobie o Lionelu i o naszym spotkaniu. Bardzo chciałam, ale nie umiałam czuć względem niego wyrzutów sumienia.
Wyciągnęłam dłoń przed siebie. Pierścionek z ogromnym diamentem na palcu serdecznym prawej ręki wyglądał na mojej drobnej dłoni po prostu tanio i śmiesznie. Siedziałam na fotelu w sypialni, zerkając na telewizor i malując paznokcie, a Lionel leżał obok mnie na łóżku, wykończony całym dniem spędzonym na stoku drzemał w najlepsze. Policzki dalej miał zaróżowione od zimna, włosy wpadły mu do oczu, spał bez koszulki przytulony do poduszki. Uśmiechnęłam się pod nosem, był taki uroczy.
Nasza relacja była… Co najmniej niecodzienna.
Poznaliśmy się na studiach licencjackich, konkretnie na wakacjach pomiędzy pierwszym a drugim rokiem, oboje pojechaliśmy na kurs aktorski organizowany przez naszą uczelnię. Wieczory spędzaliśmy razem na wspólnej nauce, bądź wyjściach na miasto i w końcu nasze grupy znajomych się połączyły. Na początku byliśmy nierozłączni, zakochani, później już mniej nierozłączni, ale dalej zakochani, na końcu już tylko razem. Mimo wszystko, to była bardzo wygodna relacja.
Lubiłam Lionela, szczerze. Sześć lat temu został moim przyjacielem i był nim po dziś dzień. Nie wiem, kiedy jego zdrady zaczęły mi przeszkadzać, i nie wiem, czy w ogóle kiedykolwiek przeszkadzały, bo sama nie byłam pewna swoich uczuć do niego, może za wyjątkiem początkowego zauroczenia. Wiem, że był przy mnie, kiedy go potrzebowałam, kiedy było mi źle, kiedy trzeba było wyciągać mnie nieprzytomną spod prysznica, kiedy trzeba było mną potrząsnąć, bym zebrała się do w sobie i zaczęła działać, kiedy stresowałam się przed występem i kiedy nie mogłam zapamiętać scenariusza, mimo że ślęczałam nad nim przez parę godzin. Dobry przyjaciel, wspaniały seks, układ idealny.
A poza tym, razem stanowiliśmy większą wartość. Kiedy Karla wyjechała w zeszłym roku, miałam już za sobą już dwa angaże w kasowych filmach, w tym kręciłam jeszcze jeden i za niedługo miałam zacząć zdjęcia do serialu produkcji Netflix’a, główna rola. Lionel złapał tylko kilka drugoplanowych ról, ale był za to częstym gościem w programach rozrywkowych, publika go uwielbiała. To on wpadł na pomysł, by się zaręczyć, narobić trochę szumu w mediach. Poprosił mnie, nie wymagał, a ja przytaknęłam na jego propozycję.
– Hej, nie patrz się na mnie, jak śpię. To dziwne – wymamrotał nagle, a ja podskoczyłam zaskoczona. Uśmiechnął się do mnie, po czym przerzucił przez pokój poduszkę w moją stronę i cicho mrucząc, przewrócił się na drugi bok.
Dotknęłam delikatnie opuszkiem palca płytkę paznokcia, żeby sprawdzić, czy lakier na pewno zdążył już wyschnąć, i podniosłam się z fotela, by położyć się obok narzeczonego. Przytuliłam się mocno do jego ciepłych, nagich pleców.
– Tylko tego potrzebowałem.
Uśmiechnęłam się do siebie. Część mnie też bardzo tego potrzebowała.
grudzień 2020, hotel St. Regis
Gdy się obudziłam, Karli już nie było. Podniosłam się powoli, oczekując, że zaraz złapie mnie potężny ból głowy, ale nic takiego się nie stało, bo, o dziwo, czułam się zupełnie dobrze, może za wyjątkiem ogólnego zmęczenia. Powoli do mojej głowy wracały wspomnienia ubiegłej nocy. Jęknęłam cicho i osunęłam się z powrotem na poduszkę, po czym sięgnęłam po telefon hotelowy, by zamówić coś na śniadanie.
Weszłyśmy do St. Regis tylnym wejściem, zorganizowanym właśnie na takie okazje. Karla przez cały wieczór była miła jak zawsze, ale odkąd tylko ją zobaczyłam, wyczuwałam, że patrzy na mnie jakoś inaczej. Nie mogłam poznać, co się kryje w tym spojrzeniu, ale kiedy potem leżałyśmy w łóżku i głaskając ją delikatnie po włosach, wyrwało mi się, jak bardzo za nią tęskniłam, zrozumiałam. Jej oczy wciąż błyszczały, ale nie w ten radosny sposób, bardziej intensywnie. Karla była wściekła. A ten wieczór był jej zemstą.
– Tęskniłaś za mną? Nie musiałaś wcale tęsknić, skarbie, nie pamiętasz? To ty mnie zostawiłaś.
Nie rozmawiałyśmy już. Przytulałam ją mocno do siebie, gdy już zasnęła, z ręką dalej wsuniętą w jej włosy, i żałośnie płakałam. Gardziłam sobą w tym momencie bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
*UCLA – University of California, Los Angeles
**Strona Szósta – (z ang. Page Six) kolumna plotkarska gazety New York Post
***1OAK – nowojorski klub nocny odwiedzany przez gwiazdy, celebrytów
Odautorsko, część druga: Do wszystkich, którzy przeczytali, dziękuję bardzo za poświęcony czas, toć czas to nasza najcenniejsza waluta! :) Jeśli przyjdzie ochota, zapraszam do wątków, może to uchylenie rąbka życia Astorówny pozwoli na lepsze połączenie naszych postaci. Na komentarze pod kartą odpowiem jutro wieczorem lub pojutrze, i w ogóle dziękuję za takie serdeczne powitanie. Atmosfera na NYCu od lat niezmiennie pogodna.
PS. Ciekawostka, anegdotka sprzed lat dla humorystycznego zakończenia – na NYC trafiłam pierwszy raz w 2008 roku, mając czternaście lat, a dołączyłam dopiero rok później z Peterem Moore (może ktoś pamięta). Zwlekałam tak długo, bo w tych zamierzchłych czasach na blogach obowiązywały limity postaci. Nie do końca pamiętam, jak to działało, ale wydaje mi się, że jeśli liczba np. kobiecych postaci dobijała do ok. 40, rekrutacja była zamknięta i można był tworzyć jedynie panów, no coś takiego. W każdym razie ta czternastoletnia ja, widząc duży napis "REKRUTACJA DLA KOBIET ZAMKNIĘTA", tak się zasmuciła, bo przecież jest dziewczynką, a chciała dołączyć. Z dwa tygodnie zajęło mi rozszyfrowanie tej tajemnicy!! A jak już zorientowałam się o własnej głupocie, było mi tak wstyd, że mimo że nikomu o tym nie mówiłam, zostawiłam sobie NYC w pisarskiej poczekalni na następne kilkanaście miesięcy :D
Eeeej!
OdpowiedzUsuńAle dobra, od początku. Notka świetna! Wspaniale wychodzi Ci pisanie w pierwszej osobie, tych kilka urywków z różnych okresów życia Audrey pozwala nam ją poznać i muszę przyznać, ze jest mi odrobinę przykro. Astorówna może i ma wszystko, ale tak naprawdę ma wrażenie, że nie ma nic. Albo ma niewiele.
I teraz... Peter Moore! Nycowe ciasteczko! Moja Sienna bardzo mile wspomina Petera, a ja dalej przed oczami mam czarno-białe zdjęcie rozczochrane chłopaczka (teraz mam nadzieję, że to dobre zdjęcie właściwej postaci!). Ciesze się przeogromnie, że znowu pojawiłaś się na NYCu i cieszę się również, że odsłoniłaś swoją tożsamość. Podtrzymuję zaproszenie spod karty i życzę mnóstwa weny i wspaniałej zabawy! ♥
Dziękuję ♥ Trochę się bałam pisania w pierwszej osobie, wieki tego nie robiłam (za wyjątkiem karty), ale teraz mnie uspokoiłaś! I właśnie taki słodko-gorzki obrazek jej życia miałam zamiar pokazać, może uda mi się teraz w wątkach wprowadzić tam troszkę słońca. Nawiązując, zaraz się pod Twoją kartą odezwę.
UsuńAaaa, Sienna! Sienna Wright, dobrze pamiętam?! :D Omg!
Tak, to było to fotko! Specjalnie dla Ciebie wyszukałam na w czeluściach starego profilu na weheartit zdjęcie Petera, które zapisałam właśnie w celu wspominków:
https://data.whicdn.com/images/3153702/original.jpg
Po latach niestety cały jego urok gdzieś w moich oczach wyparował, hahaha
W takim razie - nie masz się czego obawiać. :D W sumie wygodniej może być ustalać na mailu, więc jeśli chcesz, to przyjdź tam, wtedy też odpisuję z telefonu, więc dojdziemy do czegoś prędzej. :D
UsuńTak, dobrze pamiętasz! Aż mi tym zdjęciem dawne czasy przypomniałaś i aż się zalogowałam na we♥it, a tam masa zdjęć, które kojarzą się z dawnymi, blogowymi czasami. Ale się cudowny wieczór zróbił. :D
A co do Petera - fakt, te kilka lat temu wydawał się na tym zdjęciu bardziej atrakcyjny, ale nadal twierdzę, że jednak urok łobuza ma. :D
Ja tylko chcę powiedzieć, że Cię kocham! Ale mi zrobiłaś dzień tą notką (dobra, głównie tą wspaniała anegdotką XD)! Bardzo dobrze Cię tu widzieć, a takie fabularne przedłużenie karty - no jest cudowne! Fajnie, że możemy nieco bliżej poznać Audrey i jej życie. Pisz dla nas częściej i więcej ❤
OdpowiedzUsuńWieeedziałam, że anegdotka na koniec to będzie dobry pomysł. Jejku, stare czasy. I ja jeszcze potem przez jakiś czas w głowie widziałam NYCa jako "BLOGA DLA CHŁOPAKÓW", a jaka byłam zła na administrację za tę niesprawiedliwość! :D
UsuńDziękuję, dziękuję ♥ Coś od Audrey na pewno się jeszcze pojawi, bo znasz mnie, pewnie nie będę mogła się powstrzymać, żeby czegoś nie nakreślić. A tymczasem my spotkamy się w wątku, o!
Bardzo podoba mi się okraszenie tej notki screenami z social mediów! Zwykle nie przepadam, kiedy w postach fabularnych znajdują się jakieś grafiki, ale te tutaj wręcz dopełniają całość i pasują idealnie! Panna Astor wyszła Ci bardzo ciekawa i podoba mi się, że zdecydowałaś się namieszać trochę w jej życiu, ukazując ją z nieco innej strony :)
OdpowiedzUsuńNo i kto by nie pamiętał Peterka? ^^ Aczkolwiek mi bardziej utkwiło w głowie jego inne zdjęcie, chyba mam je jeszcze gdzieś na DeviantArcie... Ale nie chce mi się teraz przez niego przekopywać ^^ Ależ nieładnie było wtedy na NYCu haha ^^ Mi ostatnio dziewczyny wytknęły wprowadzenie limitu na częstotliwość zmieniania zdjęć w albumach, a ja za cholerę tego nie pamiętam ^^
Dziękuję Ci pięknie! Też na początku się obawiałam, że zdjęcia mnie będą gryzły i jakoś się tam nie wpasują w tekst, ale bardzo się cieszę, że się podoba :D
UsuńCo do starych nycowych zasad, też pamiętam limity na zdjęcia i muszę powiedzieć, że mnie akurat trzymało to dobrze w rydzach!
W rydzach! W rydzach i maślaczkach, i kurkach :)
UsuńOjejku muszę Ci powiedzieć, że bardzo mi się podoba ta forma opowiadania, razem z tymi generatorami z social mediów! Zastanawia mnie, jak na to wpadłaś!
OdpowiedzUsuńAudrey wydaje się ciekawą istotką, taką trochę zagubioną w tym nowobogackim świecie, pozującą na szczęśliwą, a tak naprawdę niezbyt zadowoloną ze własnego życia. Czytało mi się naprawdę dobrze, całość jest napisana takim lekkim i przyjemnym stylem. I jestem rzecz jasna ciekawa dalszych losów Astorówny - oraz tego, dlaczego zamiast być z Karlą, która wydaje się jej miłością, wyszła za Lionela? :)
Poza tym wydaje mi się, że Audrey mogłaby znać jedną z moich panien, Antoninę mianowicie - obie wychowały się w tym samym światku i chodziły na tą samą uczelnię, więc jeśli jest ochota na wątek, to zapraszam! :)
Poza tym Twoja anegdotka mnie rozbawiła hah <3]
Dziękuję, dziękuję! Wpadłam na to, kontynuując wątek z karty w opowiadaniu - zastanawiałam się, w jaki sposób Karla po takim czasie mogłaby skontaktować się z Audrey i stwierdziłam, że najbardziej prawdopodobne będzie, jeśli napisze do niej na social media. Nie wiedziałam, jak wpleść tekst wiadomości, by nie wyglądał głupio, po czym mnie olśniło... "PRZECIEŻ MUSZĄ BYĆ JAKIEŚ KREATORY". I okazało się, że są nie tylko wiadomości sms, ale też instagrama, twittera, i tak oto doszłam do wniosku, że przecież żal by było nie wykorzystać wszystkich :D
UsuńSprawdziłam sobie kartę Antoniny i bardzo chętnie się tam odezwę! ♥