Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] I can try to stop it, all I like Hands down, I've lost this fight

 Blake Murphy 
nie ma lepszej siły napędowej niż zemsta i miłość ~ ur. 14/03/89 Waszyngton DC ~ sprzedawca w sklepie z narzędziami ~ nie musi się już ukrywać pod fałszywym imieniem i nazwiskiem ~ próbuje się leczyć ~ nigdy się nie nasyci ~ nigdy nie zapomni ~ nigdy nie wybaczy ~ jeszcze się odwdzięczy

Nie jest łatwo zapomnieć o przeszłości. Starasz się, ale czasami gdy dłużej trwasz w bezczynności na nowo czujesz w nozdrzach swąd spalenizny. Pamiętasz dobrze, jak obserwowałeś płomienie, których gorący taniec pochłaniał wszystko. Obiecywałeś sobie wtedy, że się zemścisz, że człowiek odpowiedzialny za tę tragedię skończy w więzieniu. Zacząłeś swój plan, ale… Normalnie powiedziałbyś, że coś poszło nie tak, że spierdoliłeś. Dlaczego Mahoney nadal chodzi po tym świecie wolno? Dlaczego w ogóle po nim chodzi? Nadal jesteś wkurzony. Twoja złość nie minęła, to tylko przerwa w planie, do którego wrócisz. Nie spodziewałeś się, że jego siostra okaże się taka słodka, że zaczniesz żałować, że zemstę zacząłeś od niej, ale tylko ją mogłeś wtedy znaleźć i namierzyć. Musiałeś przecież wyciągnąć go jakoś z kryjówki. Nie podejrzewałeś, że będziesz w stanie jeszcze pokochać, że to właśnie ją pokochasz.
Nowa miłość nie sprawia, że całkowicie zapominasz o starej, tragicznie utraconej. Nowa miłość nie sprawia, że przeszłość przestaje istnieć. Nowa miłość nie sprawia, że nagle wszystko jest dobrze. Nowa miłość daje nową siłę. Nie zapominasz o zemście, musisz to tylko odłożyć w czasie, przemyśleć. Teraz musisz skupić się na niej, zapewnić jej bezpieczeństwo, odpokutować za to, co zdążyłeś zrobić. Wiesz, że nigdy nie zapomni, ty byś nie zapomniał, musisz więc się starać bardziej i mocniej, a później się zemścisz, zrobisz to. Dorwiesz jej brata i sprawisz, że zapłaci za wszystko co ci zrobił. Potrzebujesz tylko czasu. 

196 komentarzy

  1. Miałam nie brać większej ilości wątków, ale moje psychologiczne serduszko nie może przejść obojętnie obok pana z DID <3
    Jest piękny! I taki tajemniczy! I z chęcią was porwę na wątek, tylko jeszcze nie wiem jaki <3

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Woow no proszę, jaki pan nam się tutaj wykreował :D Muszę przyznać, że ciekawe, ogólnie psychologia bliska mojemu serduszku, więc jestem ciekawa jak rozwiniesz tutaj taką postać, a DID daje dużo możliwości, to tym bardziej :D Jakbyś nie miała nas dość, to wiesz gdzie uderzać xD
    Życzę powodzenia z kolejną postacią, żeby wątków, czasu i weny nigdy ci nie brakowało :D ]

    Naya Brown & Clara Wood

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ja się tutaj szykuję z odpisami, co by rozesłać, a tutaj widzę tak cholernie ciekawego pana... Mam nadzieję, że jeszcze mnie trochę lubisz, bo my oczywiście o Minnie pamiętamy! :D
    A skoro szukacie wszystkiego, to zapraszam do mojej Waves. Chętnie pomyślimy nad czymś emocjonującym! Możemy się dogadać na mailu, w razie chęci.]

    Waverly Svane

    OdpowiedzUsuń
  4. [Jak doczytałam na co choruje od razu miałam przed oczami film Split i genialnego Jamesa McAvoya w roli głównej. Jejku, na pewno będzie ciekawie prowadzić taką postać i wproszę się na wątek, bo why not i tym razem zaproszę do Alanyi, chyb, że wolisz inną babeczkę. :D Wygooglowałam sobie jeszcze tego pana i w ogóle bym nie powiedziała, że to Loras z Gry o Tron, jego łódzkie były cudowne. :D
    Udanej zabawy życzę I samych wciągających wątków!:)]

    Alanya, Carlie & Joycelyne

    OdpowiedzUsuń
  5. [Dam ci od siebie odpocząć, doceń to, ale i tak ❤️❤️❤️]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Ja to mam nadzieję, że będą czasem pojawiać się jakieś posty fabularne? Ponieważ ta karta postaci zostawia niedosyt i z chęcią dowiedziałabym się więcej! Co prawda muszę jeszcze nadrobić opowiadanie Minnie (może w autobusie w czasie powrotu z pracy), ale nie pogardzę również czymś ciekawym na temat Franklina ^^
    Życzę Ci powodzenia z kolejną postacią i obyś bawiła się z nim tak dobrze, jak z resztą gromadki :) Oby nie zabrakło Ci czasu na pisanie!

    PS. To naprawdę jest Loras z Gry o tron? Serio, serio?! O matko, w życiu bym nie zgadła!!!]

    JEROME MARSHALL & MAILLE CRESWELL

    OdpowiedzUsuń
  7. Tilly planowała świętować. Nie wiedziała do końca, czy było co świętować, jednak w sytuacji, gdy być może zostało ci kilka tygodni lub miesięcy życia, wszystko jest okazją do świętowania. A tego dnia zakończyła właśnie swoją ostatnią sesję chemioterapii. Miała przy tym pewność, że ostatnią, bo gdyby ktoś zapytał ją, czy chce przechodzić przez całkowite wyniszczenie organizmu po raz kolejny z zaledwie czterdziestoprocentową szansą na przeżycie, pokazałaby mu środkowy palec. Nie wydawało jej się, by owo 'przeżycie' było warte zachodu. Pic na wodę, fotomontaż. I tak miała skończyć sześć stóp pod ziemią, czy zrobi to prędzej, czy później - obecnie nie robiło jej to zbyt wielkiej różnicy.
    W nastepny poniedziałek miała zostać przyjęta do szpitala ponownie, na ryzykowną operację, która miała nie tylko ratować jej życie, ale również pozbawić ją części swojej kobiecości. Został jej więc tydzień. Tydzień, którego nie zamierzała zmarnować. Nie miała w sobie zbyt wiele energii, ale nawet jeśli ostatecznie zemdleje w samym środku baru, przynajmniej miała przy sobie Summer. No właśnie, Summer. Mahoney była dobrą koleżanką. Nie próbowała na siłę zmieniać jej spojrzenia na świat, nie grała wielkiej moralizatorki, a w dodatku była chyba najlepszą doradczynią w kwestii doboru peruk, jaką Mathilde do tej pory spotkała. Co najważniejsze - wiedziała o nowotworze, z jakim zmagała się panna Morrison, więc należała do nielicznego grona osób, przed którymi kobieta nie musiała się ukrywać. Było to dość przyjemne uczucie, powiązane ze swoistą ulgą, bo wbrew pozorom, niezależnie od tego, jak bardzo starała się grać niezależną, gdzieś głęboko potrzebowała drugiego człowieka, z którym mogłaby przedyskutować wszystkie negatywne aspekty chorowania na raka.
    Summer była niezbyt zadowolona z propozycji wyprawy do baru, ale nie trzeba było jej długo przekonywać, bo jeśli Mahoney miała jakąś wadę, to był to z pewnością brak upartości. Morrison nie miała pojęcia, czy wiązało się to wyłącznie z osobą Mathilde i faktem, że umierającym nie powinno się odmawiać, czy dziewczyna w kontaktach z innymi znajomymi również godziła się na ich wszelakie propozycje, ale to nie miało teraz większego znaczenia. Liczył się fakt, że tamtego wieczoru Tilly pragnęła wykorzystać jej słabość.
    - Mówiłam ci, że to zły pomysł. Wyglądasz, jakbyś zaraz miała się przewrócić. - Pokręciła głową z niedowierzaniem, przyglądając się swojej towarzyszce.
    - To będziesz mnie potem zbierać z podłogi. - Zaśmiała się Tilly, całkowicie ingorując obawy koleżanki. - A tak na serio to spróbuj się wyluzować, proszę. Przyszłam tutaj na własną odpowiedzialność i póki co wcale nie czuję się tak źle, jak ci się wydaje.
    Bo w rzeczy samej, świadomość, że zakończyła leczenie dodawała jej energii. Energii, którą należało wykorzystać w najmożliwiej przyjemny sposób. A oprócz głośnych klubów i alkoholu, Tilly lubiła coś jeszcze - mężczyzn mianowicie. Choć noc była jeszcze młoda, Morrison zdążyła zawiesić oko na przystojnym szatynie (?). I jak się za chwilę okazało, okazana mu uwaga została szybko odwzajemniona. Gdy otrzymała drink zamówiony przez nieznajomego, uśmiechnęła się do niego figlarnie, by zaraz przysiąść się do jego stolika, przy okazji ciągnąc ze sobą średnio zadowoloną Summer.
    - Miła niespodzianka - odparła. - Truskawkowe daiquiri to moje ulubione. Jestem Mathilde - przedstawiła się, wyciągając dłoń w jego kierunku. - A to moja koleżanka, Summer.

    [Krzycz, jeśli napisałam coś niezgodnie z Twoją wizją Summer! :)]
    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  8. [Hej! <3 Dziękuję bardzo, szczerze mówiąc nie sądziłam, że karta może dać wrażenie takiego dopracowania przez dość szczątkowe informacje pod imieniem i nazwiskiem, nie mówiąc już o tych urywkach z jej przeszłości, ale powiem ci, że jest mi bardzo miło z powodu takiego odbioru, bo trochę przysiadłam nad planowaniem tej postaci. :)
    Osobowość mnoga odrobinę mnie przeraża, chyba jeszcze nie pisałam z taką postacią, ale na wątek jesteśmy z Celeste jak najbardziej chętne, jeśli nie pogniewasz się za moje braki w dziedzinie psychologii. <3
    Uskuteczniamy burzę mózgów? :)]

    CELESTE GUEVARRA

    OdpowiedzUsuń
  9. Wszystko szło zgodnie z planem. Summer cały czas zerkała w jej kierunku, jednocześnie przewracając oczami, gdy jej wzrok spotkał się z Tilly. W odróżnieniu od swojej towarzyszki, nie uważala, że podrywanie obcych mężczyzn w klubie było aż tak dobrą zabawą, jak zdawało się Mathilde. Jednak mimo to nie ruszyła się z miejsca. W końcu ta noc należała do jej przyjaciółki. Choć nic w życiu nie było pewne, ona prawdopodobnie miała przed sobą jeszcze wiele takich nocy, podczas których mogła unikać nieznajomych facetów, jak najdłużej potrafiła. Teraz natomiast postanowiła zacisnąć zęby i przybrać dobrą minę do złej gry, obserwując, jak jej koleżanka owija sobie niejakiego Franklina wokół palca.
    - Mogłeś nic nie mówić. Wtedy wyszłoby na to, że masz dobry gust do drinków, nie barman. - Zaśmiała się cicho. - Franklin - powtórzyła jego imię tak, jak on wcześniej powtórzył jej. - Miło mi cię poznać - dodała jeszcze, zanim nie zabrała się za sączenie swojego drinka.
    W czasie chemioterapii starała się unikać alkoholu i chociaż nie była do końca niewinna, ponieważ od czasu do czasu zdarzyło jej się wypić jeden, ewentualnie dwa kieliszki wina, tym razem palące poczucie wstydu przestało jej towarzyszyć. Jednocześnie wiedziała, że samotny drink jest w stanie skutecznie uderzyć jej do głowy, dlatego nie spieszyła się, leniwie pociągając za papierową słomkę.
    - Nie taki diabeł straszny, jak go malują. Przynajmniej nie, jeśli się tutaj urodziło. W przypadku Summer może być nieco gorzej, bo jest z Waszyngtonu, ale chyba też się nie boi - odparła, zerkając jednocześnie na koleżankę, która odpowiedziała wyłącznie wywróceniem oczu. - Ale cieszę się, że ci się podoba. A co do toastu... to wszystko zależy od tego, czy zamierzasz zostać tu na dłużej, czy jesteś tylko przejazdem, bo jeśli nie chcesz póki co uciekać, to myślę, że jest jak najbardziej na miejscu. - I jak na potwierdzenie swoich słów, uniosła kieliszek do góry. - Za nowe znajomości. I oczywiście jeśli będzisz kiedyś potrzebował przewodnika, to jestem do twojej dyspozycji. - podsumowała, dumnie wypinając pierś do przodu, jakby właśnie została samozwańczą ekspertką do spraw miasta, które nigdy nie zasypiało.
    Trudno było stwierdzić, czy lubiła to wiecznie żywe miasto. Zdecydowanie czuła wobec niego pewien sentyment, lecz nie bez powodu opuściła je na kilka lat, szukając schronienia w odległej Francji. Nowy Jork kojarzył jej się ze śmiercią i chociaż od wypadku, w którym zginęli jej rodzice, minęło wiele lat, Mathilde wciąż przeklinała ziemię, po jakiej przyszło jej chodzić. Po powrocie jednak nienawiść, jaką odczuwała wobec każdej pojedynczej uliczki, zelżała. Strach również.
    - To zależy, gdzie jest twój dom - zapytała, uważnie mu się przypatrując, jakby jego wygląd był w stanie udzielić jej pewnych wskazówek.
    - Jesteś ze stolicy! - wyparzyła Summer, słysząc, że akcent nieznajomego mężczyzny znacząco przypominał jej własny. - Z Waszyngtonu, zgadłam?
    Tilly spojrzała na koleżankę, reagując na jej nagłe ożywienie ze śmiechem, jakby chciała jej przez to powiedzieć "a nie mówiłam?".
    - Ja nie jestem z Waszyngtonu, ale za to z chęcią mogę ci opowiedzieć o różnych ciekawych zakątkach Nowego Jorku, jeśli masz na to ochotę - powiedziała, a na jej ustach błąkał się figlarny uśmiech, gdy pochyliła się ostentacyjnie tak, by jej twarz znalazła się bliżej twarzy Franklina.
    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  10. [Cześć, dziękuję za tak miłe powitanie. <3 Pomysł, by Franklin, a raczej jego druga osobowość, był byłym Octavia bardzo, bardzo mi się podoba, koniecznie musimy w to pójść! Tylko musiałybyśmy dookreślić w jakim stopniu była to toksyczna relacja, byśmy potem mogły odwoływać się do niej w retrospekcjach. ♥ Ja już nawet widzę scenę, gdy Flies przyszłaby do mieszkania Franklina, a otworzyłaby jej nie ta osobowość, przez co zdziwienie obojgu byłoby ogromne, ciekawie można byłoby to pociągnąć.
    I przyszło mi jeszcze do głowy, że może wciągnąć w to wszystko motyw Mahoney'a? Nie wiem dużo na temat historii z nim związanej (swoją drogą jest fascynująca, mam wielką nadzieję, że rozjaśnisz nam nieco wszystko czy to w notkach czy wątkach ^^ ), ale z racji tego do jakich Octavia relacji ma skłonności, często wchodzi w związki z podejrzanymi typkami - może dałoby się wysnuć jakąś relację właśnie z wrogiem Franklina (albo z osobami z nim związanymi)? Jeszcze nie wiem jak, ale może wyszłoby to na jaw, i nasza dwójka, choć może trójka, wpadłaby w dziwną relację wykorzystywania ale też zagubienia między osobowościami.
    Przyznaję, nie wiem czy ma to jakikolwiek sens, być może za bardzo kombinuję. Ale może da nam to jakiś zaczątek do burzy mózgów! Możemy przenieść się na maila z ustaleniami bądź kontynuować pod kartami – to już jak wolisz. ^^

    A na koniec dodam jeszcze, że jestem absolutnie zachwycona kreacją Franklina, niesamowicie mnie ciekawi jego historia. Plus podziwiam za prowadzenie postaci z tym zaburzeniem. I wizerunek, ten sznur zamiast krawatu – cudo. ♥]

    Octavia Flies

    OdpowiedzUsuń
  11. [Jasne, będziemy z Octavią was wypatrywać. <3 Chyba, że już napisałaś maila – wtedy musiał do mnie nie dojść. :c]

    Octavia

    OdpowiedzUsuń
  12. To był cholernie długi dzień, którego zaczynała mieć już po prostu dosyć. Miała męczący dzień w pracy, więcej lotów niż początkowo miała w planie i wiedziała już w momencie, kiedy wsiadała do auta, że najbliżej będzie dojechać jej do starego mieszkania. W mieszkaniu zostały same meble, trochę rzeczy, z którymi nie wiedziała co zrobić i w zasadzie tyle. Pozostałe rzeczy już dawno było przeniesione do mieszkania, które dzieliła razem z Felixem. Ledwo widziała tak na dobrą sprawę na oczy, gdy jechała. Zmęczenie dopadało ją z każdej strony, czuła je w każdym mięśniu i nie mogła się już doczekać momentu, kiedy znajdzie się w łóżku. Dojechanie na miejsce jeszcze nie oznaczało dla niej końca. Od dłuższego czasu nie miała nic do jedzenia, potrzebowała zajrzeć jeszcze do pobliskiego marketu. Nie brała dużo rzeczy i wiedziała, że samochód nie będzie jej zupełnie potrzebny. Odstawiła auto na miejsce parkingowe. Przeszła się do sklepu, biorąc same gotowe produkty, które wystarczyło wrzucić do mikrofali, aby jedzenie było gotowe i teraz nie obchodziła ją ilość kalorii ani to, że skład nie był najlepszy.
    Nowy Jork był ogromnym miejscem, w którym łatwo było o to, aby trafić na nieodpowiednich ludzi. Mimo posiadania mieszkania na Upper East Side, można było trafić na różnych ludzi. Mniej lub bardziej przyjemnych. Przez cały czas, gdy tam mieszkała trafiała głównie na porządnych ludzi. Wracając teraz ze sklepu, gdzie myślami była już w mieszkaniu, które pewnie będzie chłodne, bo przecież zakręciła grzejniki, nie rozglądała się dookoła. Szła mniej uczęszczaną uliczką, ale z niej szybciej było dostać się do mieszkania od sklepu. Jakby tylko wiedziała, że od momentu odstawienia auta aż do sklepu i z powrotem ktoś za nią idzie, byłaby zdecydowanie bardziej rozważna. Trzymała w rękach torbę z jedzeniem, coś do odgrzania i słodkiego, wzięła też napój. Nic nadzwyczajnego, aby przetrwać do rana. I sądziła, że jest już blisko mieszkania. W zasadzie była. Miała przed sobą do przejścia jeszcze jakieś dwadzieścia, może trzydzieści metrów ciemniejszą uliczką. Minęła być może ze dwie osoby idąc tędy, nie zwracała uwagi na to, co działo się za nią. Szła tędy wiele razy, nigdy nic złego się nie wydarzyło i nie miała żadnych powodów, aby sądzić, że dzisiaj mogłoby się to zmienić.
    Zdążyła ujść jeszcze kawałek zanim usłyszała głośniejsze kroki. Wydarzyło się wszystko dość szybko, nie miała nawet szansy, aby zareagować, go osoba będąca za nią popchnęła ją na ścianę budynku z całej siły. Wypuściła z ręki torbę z zakupami, te były już akurat najmniej ważne. Uderzyła o głowę ścianą i osunęła się po niej. Przez zaskoczenie nie miała nawet szans utrzymać się na nogach. Liczyła, że to przynajmniej tyle, napastnik zamiast dać spokój zanim odbiegł, wymierzył dość celnego kopniaka między żebra brunetki. Jęknęła próbując się podnieść z ziemi. Kręciło się jej w głowie, ale w końcu po chwili podniosła się z na dłoniach i klęknęła. Iphone wypadł jej z kieszeni kurtki, leżał teraz trochę połamany kawałek dalej, a papierowa torba z jedzeniem była teraz jedną z wielu kupek śmieci w Nowym Jorku.
    — Świetnie, po prostu świetnie — jęknęła.
    Skoro wcześniej myślała, że miała słaby dzień, teraz ten stał się tragiczny.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  13. - Oj, uczciwość w dzisiejszym świecie to rzadko spotykane zjawisko. Doceniam to - odparła, delikatnie pociągając za słomkę swojego drinka i pozwalając, by jej szminka zostawiła na papierze krwistoczerwony ślad. - Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że doceniam twoją szczerość bardziej od umiejętności wybierania drinków. - Zachichotała cicho, lecz nie w ten denerwujący, wymuszający czyjąś uwagę sposób - jej chichot działał wręcz przeciwnie - pokazywał mężczyznom, że słuchała ich wypowiedzi z uwagą i zainteresowaniem, przy tym uważające je za niezwykle zabawne. A w końcu nic nie działało na mężczyzn lepiej niż poczucie, że zaimponowali kobiecie.
    Cóż, Franklin z pewnością nie był jedynym hipokrytą przy tym stoliku. Tilly również nie zachowywała się jak ktoś, kto miał przed sobą niecały tydzień życia. Prawdopodobieństwo, że umrze na stole operacyjnym, było dość spore, ale Morrison starała się zapomnieć o strachu przed śmiercią i korzystać z przyziemnych dóbr, dopóki potrafiła utrzymać się w pionie, bo nawet to ostatnimi czasy nie należało do pewników. Na szczeście tak się składało, że tamtego wieczoru czuła się dobrze. Zaskakująco dobrze, należało dodać. I zamierzała to wykorzystać w odpowiedni sposób.
    - A może... może miałbyś ochotę, żebyśmy zwiedzili je teraz? W końcu Nowy Jork nigdy nie zasypia, a miasto nocą jest nawet bardziej czarujące! - zaproponowała.
    Nie oczekiwała, że się zgodzi, ale póki co szło jej lepiej niż zaplanowała. Jeśli nie uda jej się z Franklinem, zamierzała wypatrzyć kogoś innego - kogoś łatwiejszego i bardziej zdesperowanego, bo choć nie lubiła myśleć o sobie w ten sposób, nie dało się ukryć, że właśnie taka była - łatwa i zdesperowana. Jednak swoją desperację tłumaczyła obawą, że odejdzie z tego świata bez ponownego doświadczenia tych głodnych, fizycznych doznań, czyichś pocałunków na jej skórze i rozgrzanych dłoni badających każdy zakamarek jej wychudzonego ciała. Wiedziała, że tamte nie oznaczały miłości... ale czy cokolwiek w jej obecnym życiu było prawdziwe i autentyczne? Przecież jedyne, co potrafiła, to udawać, więc i udawana miłość musiałą jej wystarczyć.
    Widząc, że wzrok mężczyzny zawędrował w dół jej bluzki, poprawiła ją tak, by pogłębić dekolt. Zaśmiała się, zdając sobie sprawę z dwuznaczności jego wypowiedzi.
    - To ja... ja pójdę sobie potańczyć - odparła Summer, czując, że stała się piątym kołem u wozu. - Ruby za niedługo przyjdzie.
    Nie było w tym jednak nic nadzwyczajnego - Tilly już na wstępie zawiadomiła przyjaciółkę, że miała nie wyjść z baru sama i bynajmniej nie miała na myśli towarzyszczenia Summer. Dziewczyny nawet założyły się o to, jak długo zajmie jej znalezienie partnera na wieczór, a że Mathilde wiedziała jak flirtować, Summer dała jej góra dwie godziny. Dlatego też po dwóch godzinach miała dołączyć do niej inna znajoma, zastępując Morrison. Mathilde tylko uśmiechnęła się w jej kierunku, życząc jej dobrej zabawy, by następnie powrócić do osoby Franklina.
    - Wiesz, jest wiele takich miejsc... różnych ciekawych zakamarków... - Westchnęła teatralnie. - Ale raczej się o tym nie dowiesz, jeśli będziemy tutaj siedzieć. - Uśmiechnęła się figlarnie, wyciągając dłoń w jego kierunku i sunąc palcem po jego nagim ramieniu.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  14. Musiała mieć naprawdę pecha. W przeciągu pięciu lat mieszkania tutaj, nic takiego jej nie spotkało. A wcześniej wcale nie mieszała w dzielnicach, które są bezpieczne. Trafiały się jej mieszkania, które naprawdę znajdowały się w miejscach, w których bez kluczy między palcami i bez gazu pieprzowego lepiej było nie chodzić. Tymczasem w miejscu, które zawsze uważała za bezpieczne traciła to poczucie bezpieczeństwa. Chciała sobie wmówić, że zawsze mogło skończyć się o wiele gorzej. Mogła znajdować się w ciemnym zaułku z daleka od ludzi, a teraz dzieliło ją paręnaście metrów tak naprawdę. Zignorowała pulsujący ból w żebrach, nie było szans, aby je złamał. Były za to ogromne szanse na to, że na następny dzień pojawią się nieprzyjemne siniaki. Nie chciała nawet myśleć, co będzie musiała powiedzieć Felixowi. Nie chciała go martwić, a wiedziała, że nie pozwoliłby na to, aby temat przycichł. Tylko szanse też na zalezienie sprawcy zajścia były marne, cholernie marne, a policja miała lepsze rzeczy do robienia niż uganianie się za kimś, kto tak naprawdę nie zrobił jej ogromnej krzywdy.
    Brunetka zadrżała, kiedy usłyszała z tyłu cudzy głos. Z początku go nie rozpoznała i w głowie miała już nieprzyjemne myśli. Co, jeśli to było jakieś zorganizowane działanie? Ta myśl na szczęście dość szybko uciekła, a nieznajomą osobą, która się zbliżała okazał się nie kto inny, a Gabriel. Odetchnęła z ulgą, nie potrzebowała teraz dodatkowych problemów.
    — Właściwie… to nie — mruknęła. Żebra i głowa wciąż ją bolały. Spodnie na kolanach były przetarte i ubrudzone w błocie z ziemi. W dodatku to były jej ulubione. — Kurwa — zaklęła, gdy zorientowała się, że po zderzeniu głowy ze ścianą została jej krwawiąca rana. To zdecydowanie nie był jej dzień. — Ktoś mnie popchnął na ścianę, przy okazji dostałam w żebra — wyjaśniła. Jeszcze, żeby ten ktoś próbował jej wyrwać torebkę albo wrócił się po leżącego iPhone na ziemi, to zrozumiałaby czemu ją popchnął, a przynajmniej miałby w tym jakiś cel, ale tak?
    — Poczekaj, muszę chusteczkę — powiedziała. Oparła się plecami o ścianę, tak czuła się bezpieczniej i z torebki wyciągnęła chusteczkę. Normalnie zajęłoby jej to chwilę, ale teraz wszystko robiła jakby w zwolnionym tempie. Przycisnęła do rany biały materiał, który dość szybko nasiąkł krwią. — Dziękuję.
    Sama pewnie dałaby radę wrócić do mieszkania, ale mając świadomość, że ma kogoś obok czuła się znacznie pewniej i lepiej. To nie był najlepszy wieczór. Miała tylko nadzieję, że poza stłuczeniem głowy i tych przeklętych żeber nic więcej się jej nie stało. Nie miała ochoty na wizytę na ostrym dyżurze ani też chęci na to, aby wykorzystywać swoje ubezpieczenie na taką głupotę.
    — Chodźmy lepiej, jeszcze znowu ktoś się pojawi.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  15. - Rzecz jasna, zdobyłeś punkt, nawet kilka! - Zaśmiała się z udawanym podekscytowaniem. - Za akcent to bym ci dała nawet... pięć! Aż chciałoby się go nagrać i słuchać do snu. Ale nie bój się, nie jestem szalona, nie zrobię tego - zażartowała, chociaż nieukrywanie Franklin na swój sposób jej się podobał.
    Może i nie należał do najprzystojniejszych mężczyzn na świecie, ale jednocześnie był niezwykle daleki od określenia go mianem brzydkiego. Jego kręcone włosy z pewnością dodawały mu uroku, tak samo jak białe zęby, które ukazywał w szerokim uśmiechu. Głębokie spojrzenie natomiast zachęcało ją, by gapić się w jego niebieskie tęczówki odrobinę dłużej. Więc robiła to, posłusznie, nie odrywając oczu od mężczyzny nawet na moment.
    Ona również nie uważała się za miss świata. Przynajmniej teraz, kiedy choroba oraz leczenie zebrały swoje żniwo, zamieniając ją w chudą, łysą i zniszczoną poczwarę. Dawniej zdawało jej się, że mogła mieć każdego, a podobna świadomość wyłącznie dodawała jej pewności siebie. Nie bała się więc nosić skąpych, wyzywających strojów, nie bała się flirtować z nieznajomymi czy tańczyć z najprzystojniejszymi mężczyznami w klubie. Nie bała się, bo wiedziała, że nie spotka się z odmową. Obecnie jej nachalność była wyłącznie aktem. Grą, w którą się bawiła, by zapomnieć o rzeczywistości. Mathilde, mimo swojej desperacji, godziła się z faktem, że jeśli naprawdę chciała się dzisiaj z kimś przespać, być może będzie skazana na klubową toaletę oraz pijanego George'a, który doprowadzi się do stanu, w jakim nie będzie potrafił odróżnić kobiety od miotły. Ale póki co szło jej całkiem nieźle, a Franklin wydawał się żywo zainteresowany jej osobą.. Najważniejsze, żeby tego nie schrzanić, Tilly.
    - Hmm - mruknęła, zastanawiając się nad swoimi kolejnymi słowami.
    Oczywiście, mogła od razu zaproponować mu oglądanie pewnego apartamentu, do którego klucz miała tylko ona, ale nie chciała przecież go spłoszyć, dlatego zdecydowała się odpowiedzieć na jego pytanie bez ukrytego flirtu.
    - Mogłabym ci pokazać... geograficzne centrum Nowego Jorku, o! - Zaśmiała się, bo choć miejsce to zdecydowanie nie stanowiło atrakcji turystycznej, podróż do niego mogła być ciekawą anegdotką. - Ewentualnie mogę cię zabrać do parku Sokratesa. Mają tam takie śmieszne, wystające z ziemi rzeżby. Naprawdę śmieszne. A jeśli wolisz ładne widoki, to mogę ci pokazać moje ulubione miejsce z widokiem na resztę Nowego Jorku. Wybieraj - powiedziała, kończąc swojego drinka, który zdecydowanie zbyt szybko uderzył jej do głowy. Cóż, bycie wychudzonym z pewnością nie pomagało w piciu alkoholu.
    Tilly, choć czuła się niezwykle dobrze, miała nadzieję, że Franklin nie zamierzał przeciągnąć jej przez resztę Nowego Jorku pieszo. Czuła się na siłach, by zabrać go do jednego z dziwacznych, wymienionych przez nią miejsc w okolicach Queens, nigdzie więcej. Przypuszczała, że przy dłuższym spacerze nadmiernie się zmęczy, a wtedy jej plany na wieczór zostaną raz na zawsze pogrzebane. Ryzykowała więc, proponując mu tę szaloną wycieczkę przez miasto. Ale być może został jej tydzień życia. Powinna ryzykować, póki miała na to czas.
    Zaśmiała się cicho, czując jego dotyk na swojej dłoni. Lubiła ciepło, które emitowało jego ciało, zwłaszcza w połąćzeniu z jej skórą, nawet jeśli nie oznaczało nic nadzwyczajnego.Nie zrywając ich złączonych dłoni, podniosła się do pozycji stojącej i pociągnęła go za sobą.
    - Gotowy?

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  16. - Och, słabo, bo to akurat jedno z tych bardziej turystycznych miejsc, ale jak wolisz. - Wzruszyła ramionami. Cóż, szczerze mówiąc nie miała nic przeciwko krótkim spacerze po Gantry Plaza State Park, a jeśli jej towarzysz raczej nie był zainteresowany innymi niecodziennymi perełkami, jakie wymieniła, nie miała powodów ku temu, by się mu sprzeciwić. Z drugiej strony... obawiała się, że ów spacer będzie ponad jej siły, a ona prędzej czy później skończy na jednej z ławek, nie umiając złapać oddechu i choć Franklin nie wydawał się być typem faceta, który porzuciłby ją na pastwę losu, gdyby nie potrafiła nad nim nadążyć, to Tilly nie chciała być zdana na jego łaskę lub niełaskę. Mimo to podjęła już swoją decyzję. Miała być jego przewodniczką na ten wieczór i zamierzała wywiązać się z tej obietnicy.
    Podziękowała, gdy pomógł jej uporać się z kurtką i posłała mu jeden ze swoich najbardziej uroczych uśmiechów.
    - Łał, takich manier to już dawno nie widziałam - odparła zgodnie z prawdą.
    Większość mężczyzn, z jakimi się spotykała, zależało wyłącznie na dobrym seksie, a do tego można było pominąć wszelkie zasady dobrego wychowania. To działało w dwie strony, ponieważ Tilly również rzadko kłopotała się, by zachowywać się jak na prawdziwą damę przystało. Ale... Franklin był inny. Niewinny. Flirtował z nią w ten uroczy, czysty sposób. Nie proponował od razu, by poszli do jego mieszkania, jakby zależało mu na tym, by nieco bliżej ją poznać, jakby przyszedł do klubu w nieco innych intencjach niż ona sama.
    I może to nie byloby wcale takie złe. Może... może nawet, gdyby jej wieczór nie zakończył się fizycznym spełnieniem, byłaby z niego zadowolona. Może wystarczył jej dotyk jego dłoni. Może wystarczyła jej tylko jego bliskość. Jego, całkowicie nieznajomego mężczyzny. Jesteś żałosna, Tilly, wiesz o tym?
    Styczniowe powietrze dało im się we znaki, kiedy tylko opuścili lokal. Mathilde opatuliła się kurtką, przez moment w ciszy przyglądając mijającym ich przechodniom.
    - Tak, taksówka zdecydowanie się przyda - odparła, by zaraz pociągnąć go w kierunku jednej z nich, która akurat stała zaparkowana przy wejściu do klubu.
    - Dobry wieczór, do Gantry Plaza State Park, proszę - powiedziała do taksówkarza, po czym zaraz ułożyła się wygodniej w siedzeniu i spojrzała na mężczyznę.
    - Tak, faktycznie... Nowy Jork to inny stan umysłu. - Zaśmiała się cicho, chociaż potrafiła sobie wyobrazić, co Franklin miał przez to na myśli. - To miasto nigdy się nie uspokaja, nawet w środku nocy. Kiedy mieszkałam we Francji, zawsze mi tego brakowało. Wiesz, wraca się z imprezy o trzeciej nad ranem i człowiek zaczyna się czuć samotny, jakby reszta świata umarła. W Nowym Jorku jest to praktycznie niemożliwe. Ale dosyć o mnie. Opowiedz mi, czym się zajmujesz i co cię tu sprowadza, Franklinie - poprosiła, patrząc na niego z figlarnym uśmiechem na twarzy i cały czas mocno ściskając jego dłoń.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  17. Jeszcze nie żałowała, że nie skorzystała z jednorazowej oferty nauki samoobrony złożonej jej przez Lawrence’a i nie wiedziała, że kiedykolwiek będzie żałować. Powinna to zrobić choćby po to, żeby w takim mieście, jak Nowy Jork, nie czuć się jak przestraszona myszka, ale… Ale wtedy jeszcze nie wiedziała, że w nim wyląduje. Choć minęło trochę czasu, wciąż nie miała pojęcia, dlaczego właśnie tutaj, właśnie w takim momencie jej życia. Wiedziała jedynie, że musiało się coś wydarzyć. Coś złego, co sprawiło, że martwił się o jej bezpieczeństwo, jednak nigdy nie miała okazji zapytać, co to takiego było. I czuła, że ta okazja się nie pojawi.
    Jeśli chodzi o bezpieczeństwo, sama również się o nie martwiła, więc zaopatrzyła się w gaz pieprzowy, a w planach miała zapisanie się na jakieś sztuki walki. Już dawno by to zrobiła, gdyby doba nie okazywała się dla niej za krótka po wzięciu na swoje barki tylu zajęć. Trochę przegięła, zdawała sobie z tego sprawę, musiała zrezygnować z wolontariatu, ale nie znajdowała w sobie tyle siły, żeby to zrobić. Zwłaszcza po poznaniu Mathilde i zaprzyjaźnieniu się z nią. Nie umiała tak po prostu rzucić za siebie tych ludzi, ich problemów. Była dla nich oparciem, kimś, komu mogli się wygadać i poczuć choć chwilową ulgę, dlatego trwała w tym swoim szalonym planie dnia. Wstawała wcześnie, zasypiała późno, a przez resztę czasu wspomagała się kawą i energetykami.
    Od rana miała zajęcia i ledwie na nich siedziała, więc w przerwie udała się po największą kawę, jaką oferowała kawiarenka na uczelni i wróciła do sali wykładowej. Wytrzymała do końca i zerwała się, niemal biegiem ruszając do pracy. Nie była spóźniona, miała jeszcze sporo czasu, ale po przeprowadzce do Nowego Jorku często się stresowała, że gdzieś nie zdąży, mimo dużego zapasu, jeśli chodzi o przesuwające się wskazówki zegarka. Wieczny pęd sprawiał, że coś mogło się w międzyczasie wydarzyć i pokrzyżować jej plany i to odczucie nigdy jej nie opuszczało.
    Tak jak teraz. Zatrzymała się, żeby jedną ręką wyrzucić do kosza papierowy kubek po kawie, a drugą sięgnąć do torebki i wyjąć telefon w celu sprawdzenia, która jest godzina. Odruchowo obejrzała się przez ramię, usłyszawszy głośne warknięcie rozlegające się za jej plecami. Zawsze się obawiała, że ktoś ma pretensje do niej, dlatego reagowała na takie rzeczy. Jednak widząc, że rozlana na spodniach kawa nie ma żadnego związku z jej osobą, odetchnęła z ulgą i już miała ruszyć dalej, ale… Coś nakazało jej przyjrzeć się twarzy mężczyzny. Bezwiednie zrobiła kilka kroków do przodu, nie odrywając od niego spojrzenia i uśmiechnęła się delikatnie, rozpoznając w nim faceta z baru.
    - Waszyngton! – rzekła na powitanie, celując w niego palcem. – To ty, prawda? Franklin, dobrze pamiętam? – spytała, nie przestając się uśmiechać. – Summer. Przyjaciółka Tilly. Kojarzysz?

    nieświadoma niewiasta

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie miała w sobie jakiegoś super instynktu, poczucia, że jest śledzona, czy coś w tym rodzaju, a tym bardziej nie czytała w myślach, choć taka umiejętność chyba teraz by się jej przydała. Czy spodziewała się, że ze strony Franka cokolwiek jej grozi? Może, gdyby skojarzyła jego twarz z prawdziwym imieniem. Lawrence rzadko przyprowadzał do domu swoich kolegów z pracy, niemniej jednak czasami to robił, a Summer starała się wtedy między nimi nie kręcić. Zamykała się w pokoju albo wychodziła i przeczekiwała ich obecność. Może gdyby wówczas zachowywała się inaczej, gdyby szukała z nimi jakiegokolwiek kontaktu, rozpoznałaby Blake’a Murphy’ego, mimo że od ich ostatniego spotkania minęło dużo czasu.
    Ale go nie rozpoznała. Jakaś jej część zostawiła dawne życie za sobą. Rzadko wracała wspomnieniami do Waszyngtonu, tylko charakterystycznego akcentu człowieka ze stolicy nie potrafiła się do końca pozbyć.
    Obserwowała z mężczyznę z delikatnym uśmiechem, a kiedy stwierdził, że z niego niezdara, roześmiała się cicho.
    - Och, tak, jasne – odparła i zajrzała do torebki. Chwilę pogrzebała w jej zawartości, aż w końcu wyjęła paczkę chusteczek i podała ją mężczyźnie. Chciała mu jakoś pomóc, ale się powstrzymała, bo przecież chodziło o spodnie. Nie znali się, więc nie zamierzała przekraczać cienkiej granicy i naruszać jego przestrzeń osobistą. – Niewiele, właśnie idę do pracy. Za to słyszałam, że u ciebie dzieje się całkiem sporo – zachichotała, mając na myśli oczywiście Tilly. Przyjaciółka zdawała się zachwycona swoim nowym obiektem westchnień, a były ze sobą na tyle blisko, że z chęcią dzieliła się szczegółami. Poza tym… Jej pobyt w szpitalu obfitował raczej w nudę, więc Summer starała się dotrzymać jej towarzystwa. – Co tutaj robisz? Nie wyglądasz na studenta – powiedziała, przyglądając mu się uważnie. Pytanie nie miało żadnego drugiego dna, choć powinno mieć. Powinna stać się podejrzliwa, choćby dlatego, że nigdy więcej w tej okolicy go nie widziała, a nie wyglądał jak ktoś, kto ma do załatwienia pilną sprawę przy uniwerku. Kawa i papieros to nie atrybuty spieszącego się człowieka.
    Problem w tym, że instynkt samozachowawczy Summer zdawał się uśpiony, dlatego o nic go nie podejrzewała. Pytanie było czysto grzecznościowe, dla podtrzymania rozmowy przynajmniej, póki nie odda jej paczki z pozostałymi chusteczkami.
    - Jeśli nie masz gdzieś w pobliżu mieszkania, żeby się przebrać, chyba przydadzą się nowe – stwierdziła nagle, zerkając przelotnie na spodnie. Spranie kawy wcale nie należało do najłatwiejszych, poza tym nie dało się tego zrobić w kilka sekund, a zimą noszenie mokrych spodni nie mogło być przyjemnym doświadczeniem. – Przecznicę stąd jest butik, mogę cię zaprowadzić – zaproponowała.

    Summer

    OdpowiedzUsuń
  19. - Oj, o tej porze będzie spokojnie, nie ma się czym martwić. Po prostu... mówienie znajomym z Waszyngtonu, że widziałeś centralny punkt Nowego Jorku brzmi nieco bardziej egzotycznie niż to, że byłeś w parku. Ale mogę cię zapewnić, że nie będziesz żałował, bo widok jest niesamowity - odparła, wzruszając przy tym ramionami.
    Naprawdę nie zależało jej na tym, by koniecznie pokazać mu jakiś ciekawy, ukryty zakątek, o którym nie wiedział nikt oprócz osób, które wychowały się w Wielkim Jabłku. Tilly szczerze lubiła wybrane przez niego miejsce, zwłaszcza wieczorem, kiedy odległy Manhattan, rozświetlony milionami świateł, wyróżniał się na tle czarnego nieba i spokojnej tafli wody, dlatego też nie miała nic przeciwko tej małej wycieczce.
    - Wybacz, staram się nie oceniać książki po okładce - powiedziała, by zaraz odwrócić się do niego twarzą i zapiąć guziki jego płaszcza.
    Robiła to uważnie, powolnie i nim zabrała się za każdy kolejny guzik, wodziła dłonią po jego klatce piersiowej, jakby chciała poznać budowę ciała mężczyzny ukrytego pod materiałem bluzki.
    Podobało jej się, jak przyciągnął ją do siebie, kiedy wyszli na zewnątrz. Może go nie doceniła. Może on też potrafił być śmiały i pokonywać dzielące ich bariery. Pozwoliła mu więc położyć dłoń na swoim boku, zanim oboje nie znaleźli się w środku samochodu.
    - Przyzwyczaisz się, jestem pewna - odparła w końcu. - Do wszystkiego można się przyzwyczaić. A Francja... wyjechałam tam, kiedy skończyłam liceum. Mimo że Nowy Jork to ogromne miasto i chyba niemożliwym jest poznanie go od początku do końca, to kusiło mnie, żeby się stąd wyrwać. Wiesz, byłam młoda, żądna przygód i wywiało mnie do Europy. W zasadzie przyjechałam na stałe dopiero jakiś rok temu. Dopadły mnie sentymenty i chciałam być bliżej rodziny - wyjaśniła, również nie spuszczając z niego wzroku. - A ty, masz jakąś rodzinę w Nowym Jorku... albo przyjaciół? - zagadnęła zaraz. - Mam w takim razie nadzieję, że nie żałujesz decyzji o przeprowadzce. Ja... pracuję w marketingu. Dla małego start-upu, który zajmuje się produkcją naturalnych kosmetyków - skłamała.
    Skoro była to znajomość na jedną noc, Tilly wolała nie dzielić się z Franklinem nudnymi szczegółami z jej życia. Bycie na chorobowym i praca recepcjonistki, w dodatku w warsztacie samochodowym, nie brzmiały ani odrobinę seksownie czy interesująco, toteż kobieta zdecydowała się na całkowicie niewinne kłamstwo, jakiego użyła już niejednokrotnie w przeszłości. Dawniej bywała nieco bardziej kreatywna i wymyślała nową historię przy każdej kolejnej znajomości, jednak ostatecznie uznała, że to prędzej czy później wymknie się spod kontroli, dlatego zdecydowała się na jedną wersję, opracowując ją z odpowiednią dozą szczegółów.
    Podróż do parku nie trwała zbyt długo, ale jednocześnie upłynęło dobrych kilka minut, zanim znaleźli się na miejscu, przez co jej decyzja na przejazd taksówką nie wydawała się ani trochę podejrzana. Tilly zapłaciła kierowcy, jak na niezależną kobietę przystało, wychodząc na zewnątrz i zaciągając się świeżym powietrzem.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  20. Niemal parsknęła śmiechem, obserwując uważnie starania mężczyzny, żeby zetrzeć z siebie kawę. Wyglądał teraz tak nieporadnie… Kontrast między tym Frankiem, którego teraz widziała, a tym, którego poznała w barze, był ciut komiczny, ale ostatecznie Summer zagryzła dolną wargę i spróbowała spoważnieć. Mruknęła ciche hm?, słysząc pytanie i odruchowo obejrzała się za siebie w kierunku, do którego zmierzała. Miała do przejścia spory kawałek do samego przystanku i zdecydowanie łatwiej byłoby złapać taksówkę, ale Summer była odrobinę sknerą i nie uśmiechało jej się wydawać pieniędzy, skoro miała całkiem duży zapas czasu na dotarcie do pracy.
    - W Radissonie. Jestem recepcjonistką – odpowiedziała w końcu i powróciła spojrzeniem do mężczyzny. Uniosła brew, gdy powiedział, co tu robi. – Chyba na pewno się zgubiłeś – stwierdziła, ale nie stała się nawet odrobinę podejrzliwa z jednej prostej przyczyny: sama nie była Nowojorczanką i na początku swojego pobytu w tym mieście często błądziła. W końcu zaczęła włączać gps w telefonie, by nauczyć się docierania do poszczególnych miejsc na pamięć i poruszała się jedynie według utartych schematów. Co zapewne znacznie ułatwiało pracę Murphy’emu, ale o tym nie wiedziała. – Nie kojarzę w okolicy żadnych cudownych pączków, ale niestety nie pomogę w tej kwestii. Raczej nie szukam niczego na własną rękę bez nawigacji – uśmiechnęła się, nieco zakłopotana i nerwowo przeczesała palcami długie włosy.
    Roześmiała się cicho, kręcąc przecząco głową.
    - Nie, spokojnie, gdybym aż tak się spieszyła, po prostu bym cię zostawiła samemu sobie – wyjaśniła i uśmiechnęła się nieco szerzej na sam dźwięk imienia przyjaciółki. Summer cieszyła się jej szczęściem, uważała, że po tak trudnym czasie, jaki Morrison miała za sobą, coś dobrego należało jej się od życia. Liczyła na to, że Frank okaże się czymś dobrym. A jeśli tak miało być, Mahoney musiała okazać mężczyźnie życzliwość. Nie, żeby traktowała kogokolwiek inaczej, z natury była empatyczna i przyjacielska, ale jemu powinna okazać szczególne względy z uwagi na Tilly. – W takim razie chętnie cię zaprowadzę. Nawet mam po drodze – przyznała i pokręciła przecząco głową, cicho dziękując za papierosa. W szpitalu naoglądała się okropnych rzeczy, które powodował głównie ten nałóg. Obiecała sobie, że nigdy w życiu się czemuś takiemu nie podda i coraz częściej odmawiała sobie również alkoholu. Nie chciała odchodzić w takich męczarniach, jak pacjenci oddziału onkologicznego.
    - Zdążysz. Chociaż… Wolałabym, żebyś nie robił tego przy mnie – powiedziała z lekkim wahaniem. – Przepraszam. Dym po prostu bardzo mi przeszkadza. Możesz zapalić, jak już się rozejdziemy? – poprosiła.

    Summer

    OdpowiedzUsuń
  21. Kolejny raz się roześmiała i pokręciła przecząco głową. Bardziej by się zdziwiła, gdyby kojarzył hotel, w którym pracowała. A może nawet znajomość tego miejsca nie wzbudziłaby w niej czujności? Była normalnym człowiekiem, nie widziała żadnego związku między spotkaniem w barze, a zobaczeniem go na ulicy, bo Summer wychodziła z założenia, że świat jest mały, a badania wyraźnie twierdziły, że wystarczą jedynie trzy kontakty, żeby dotrzeć do każdego innego człowieka na ziemi. Więc nie, w tym momencie raczej nic nie wzbudziłoby jej czujności.
    - Hotel. Taki, wiesz… Potrzebowałam pracy, żeby się utrzymać, a że mogę sobie układać grafik pod zajęcia, nie mam co wybrzydzać – wzruszyła lekko ramionami i pokiwała głową, przyznając mężczyźnie rację. Nie, praca nie była zła i bardzo by zgrzeszyła, gdyby twierdziła inaczej. Miała szczęście, bo równie dobrze mogła się gdzieś załapać jako barmanka i harować po nocach. – Właśnie, polecam! A jak nie chcesz, żeby sobie myśleli, że nie jesteś stąd, to załóż słuchawki i udawaj, że idziesz i piszesz smsy – poradziła, chichocąc. – Chociaż w twoim przypadku to chyba nie jest dobry pomysł. Jak właściwie to zrobiłeś? – spytała, wskazując na spodnie.
    - Na pewno – rzekła, nie tracąc z twarzy delikatnego uśmiechu. To głupie, że uważała pomoc Frankowi za swój obowiązek, przecież spotykał się z Tilly krótko i przyjaciółka sama twierdziła, że nie wie, co z tego wyniknie. Chyba… Chyba po prostu nie chciała, żeby zniechęcił się do Mathilde przez nią. – Nawet jeśli, nic nie szkodzi. Dla mnie lepiej, w końcu jako dobra przyjaciółka powinnam ocenić, czy się nadajesz, mój drogi – stwierdziła ze śmiechem, ruszając powoli w kierunku sklepu. Zaczekała, aż ich krok się zrówna i dopiero wtedy zerknęła na mężczyznę, wzruszając lekko ramionami. Co mu niby miała powiedzieć? Że brat z jakiegoś powodu wręczył jej bilet i kazał wsiąść w samolot lecący właśnie tutaj? Po pierwsze wiedziała, że posypałby się grad pytań o powody, a po drugie… Cholera, przecież to był obcy facet, jakkolwiek byłby bliski Tilly, nie miała zamiaru wtajemniczać go w swoje prywatne sprawy.
    - Celowałam rzutką w mapę i trafiłam w Nowy Jork – skłamała zręcznie. Często używała tego wyjaśnienia, zaserwowała je nawet Morrison. – Chyba miałam szczęście, w końcu to podobno najcudowniejsze miasto świata – dodała i zamilkła na moment. W tym czasie wyjęła telefon, żeby sprawdzić godzinę. Nie musiała za bardzo się spieszyć, jeszcze, więc odetchnęła z ulgą i wsunęła urządzenie do kieszeni płaszcza i poprawiła szalik. – A ty? Dlaczego właśnie tutaj?

    Summer

    OdpowiedzUsuń
  22. - Gdybyś patrzył przed siebie, a nie myślał o niebieskich migdałach, mógłbyś uniknąć tego, że ktoś w ciebie wszedł. Więc trochę jednak to twoja wina – zauważyła, posyłając mężczyźnie uroczy, niewinny uśmieszek. Okej, chciała być miła i go do siebie nie zrazić, ale gdyby nie okazała się ciut uszczypliwa, zraziłaby samą siebie do siebie. Zresztą zamierzała go trochę przetestować i sprawdzić, ile wytrzyma. Dla Tilly wszystko.
    Pokazała mu uniesiony w górę kciuk, nieco przyspieszając kroku. Mieli do przejścia kilkaset metrów, więc jeśli chciała dotrzeć do pracy z nieco umniejszonym, ale jednak zapasem czasu, musiała nieco podkręcić tempo. Nie wykluczała też, że Frank będzie chciał, żeby pomogła mu w wyborze spodni, a znając siebie raczej by mu nie odmówiła. Summer nigdy nie odmawiała pomocy, nawet w czymś tak trywialnym. W przeciwieństwie do brata była bardzo empatyczna, żeby nie powiedzieć, że tylko ona zyskała umiejętność współczucia. Prawdopodobnie po matce, a Lawrence… Pewnie po ojcu, który miał ich w dupie i po narodzinach drugiego dziecka postanowił się zmyć.
    - Po prostu… Chciałabym, żeby nie traciła czasu na kogoś, z kim nie będzie szczęśliwa. Albo, znając Tilly, z kim nie będzie się dobrze bawić – powiedziała z lekkim wahaniem. Zwykle z Mathilde nie poruszały tematu choroby; Summer rozumiała, że pacjenci onkologiczni mówią o tym jedynie wtedy, gdy naprawdę tego potrzebują. Nie wiedziała więc, ile wiedzy o stanie przyjaciółki posiada Franklin. Nie pytała o to jej, więc tym bardziej nie mogła zapytać jego. W każdym razie wspomnienie o traceniu czasu miało w sobie nie tylko symbolikę, ale było też w sensie dosłownym. Bo Morrison zwyczajnie nie miała go za dużo… - Nie martw się, aż tak cię sprawdzać nie będę. Nie jestem też groźna, a Tilly da sobie radę. Ja mogę jej najwyżej szepnąć kilka słów. W jedną albo w drugą stronę, zależy, czy jesteś okej – dodała, puszczając mężczyźnie oczko.
    Poprawiła szalik jeszcze raz i wsunęła ręce do kieszeni, gdyż zdążyły jej skostnieć. Nie wyobrażała sobie, co musi czuć Frank w mokrych spodniach, więc mając to na względzie jeszcze odrobinę przyspieszyła kroku, żeby się rozgrzać.
    - Hej, w Radissonie mają wakat – odezwała się nagle, próbując sobie przypomnieć informacje, które ostatnio przekazywała jej znajoma. – Coś z francuskiego… Concierge? No, menadżer, mówiąc po ludzku. Jeśli chcesz, mogę dowiedzieć się więcej, może jeszcze jest aktualne. Chociaż koleżanka mówiła mi o tym… Dwa dni temu? Wątpię, żeby znaleźli kogoś tak szybko.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  23. Nie potrafiąc się powstrzymać, Summer najpierw prychnęła, a potem roześmiała się cicho, rzucając mężczyźnie rozbawione spojrzenie. W sumie… Doceniała to, że jest tak bezpośredni, a zamiast kluczyć, zadawał pytania wprost. Tilly również lubiła takich ludzi, więc nie dziwiła się przyjaciółce, że odrobinę zafiksowała na punkcie Franka. Choć może to za mocne słowo. Raczej nie miała siły na żadne fiksacje.
    - Nawet jeślibym wiedziała i tak bym ci nie powiedziała. Nie zdradza się sekretów przyjaciół. Zresztą jest na tyle szczera, że na pewno usłyszałbyś to bezpośrednio od niej, nie ode mnie – odparła, uśmiechając się zdecydowanie życzliwiej. – Jak dalej będziesz drążyć temat, ja jej to powiem – wymamrotała i pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Najpierw uczepił się jej czasu, teraz swojego nudziarstwa… Chyba miał tendencję do usilnego czepiania się tematów. Musiała to zapamiętać.
    - Nie, to nie przypadek – powiedziała i wskazała dłonią za siebie, jakby to miało wszystko tłumaczyć. – Studiuję na Columbii, jestem tu każdego dnia przez kilka godzin, więc wpaść na mnie to żaden wyczyn. Raczej zastanawiałabym się, czy wpadnięcie na ciebie to na pewno przypadek – dodała, starając się, by jej ton brzmiał jak najbardziej podejrzliwie. Oczywiście o nic go nie podejrzewała, po prostu chciała się podroczyć. Summer zdawała się aż nadto ufna, ale była jeszcze za młoda, żeby się na tym przejechać, zwłaszcza, że nie otaczała się zbyt wieloma osobami. Nie była jednak głupia, wiedziała, że nadejdzie taki dzień, iż się na tym przejedzie, ale to było silniejsze od niej. Każdemu dawała szansę, bo uważała, że każdy na nią zasługiwał.
    - Nie ma sprawy, nie przeszkadza mi to. Właściwie… Jeśli masz czas, możesz tam jechać ze mną. Dopytałbyś u źródła. Ale jeżeli nie, postaram się przekazać ci wszystkie szczegóły – odpowiedziała, a po chwili zastanowienia wyjęła z kieszeni telefon. Odblokowała ekran, włączyła klawiaturę numeryczną i podała urządzenie Frankowi. – Wpisz swój numer. Tak na wszelki wypadek – poleciła. Zamyśliła się nad pytaniem mężczyzny, ale ostatecznie jedynie wzruszyła lekko ramieniem i z zakłopotaniem zagryzła dolną wargę. Nie czuła się dobrze z perspektywą decydowania za Tilly. Nie wiedziała bowiem, na ile Franklin był zaznajomiony z jej stanem. Wiedziała, że Mathilde nie wróciła jeszcze do pełni sił po operacji, często ją odwiedzała w domu jej brata, więc była na bieżąco. Ale czy Frank również był na bieżąco.
    - Najlepiej będzie, jeśli sam do niej zadzwonisz i spytasz – poradziła nieco mniej entuzjastycznie. Liczyła, że Arthur okaże się na tyle troskliwy i zasadniczy, iż nie wypuści Tilly z domu, ale tego nie mogła przecież powiedzieć. Pozostawiła więc jej plany i kwestię zaskakiwania czy nie, bez komentarza.

    Summer

    OdpowiedzUsuń
  24. Tu nawet nie chodziło o solidarność jajników, po prostu… Jakby nie patrzeć, jeśli określali to, co było między nim a Tilly mianem związku, był to bardzo krótki związek, a Summer kompletnie go nie znała. Mogła być ufna, ale ceniła sobie prywatność nie tylko swoją, ale też ludzi, którzy powiedzieli jej coś w zaufaniu. Wolała, żeby usłyszał coś bezpośrednio od przyjaciółki, żeby uniknąć jakichkolwiek niedomówień i problemów. Jakby nie patrzeć, to była sprawa Morrison, jakie informacje przekazuje swojemu facetowi, a Summer nic do tego.
    - Pokonany przez pączki… Jasne, zapamiętam – zachichotała, rzucając mężczyźnie rozbawione spojrzenie. Nie drążyła tematu, skupiła się na dotarciu do celu, którym był sklep. Ten majaczył kilka, może kilkanaście metrów przed nimi.
    - Świetnie, w takim razie możesz zabrać się ze mną – powiedziała wesoło i odebrała od Franka swój telefon, uznając, że jego numer nie będzie jej w takim wypadku do niczego potrzebny. Wrzuciła urządzenie do kieszeni i wskazała dłonią przed siebie, dokładnie na drzwi butiku, do którego się kierowali. – To nawet lepiej. Przynajmniej nie będę się stresować, że zapomnę ci coś przekazać… Jak mogę coś doradzić… Szef lubi konkretnych ludzi. Im bardziej będziesz trzymał się swojego zdania, tym szybciej dostaniesz pracę. Ja o tym nie wiedziałam i czekałam kilka tygodni, aż do mnie oddzwonią – powiedziała i nacisnęła klamkę, wchodząc do niewielkiego sklepu.
    Wewnątrz było na tyle ciepło i przyjemnie, że tuż po przekroczeniu progu Summer odwiązała szal i rozpięła górny guzik płaszcza. Rozejrzała się pobieżnie, żeby zlokalizować dział męski i od razu udać się prosto do spodni.
    - Kilka miesięcy – odparła nieco enigmatycznie i zamrugała, zdziwiona spostrzeżeniem Franklina. Nie wyglądała na zadowoloną? Nie znał jej, jak mógł twierdzić, że nie wyglądała na zadowoloną? – Może po prostu mam taką twarz – mruknęła cicho, ale muzyka w sklepie zagłuszyła jej słowa. Zaczynał ją ciut wkurzać. Zadawał dużo pytań i wydawał się cholernie ciekawski, jakby to on wziął sobie za punkt honoru sprawdzić ją, a nie odwrotnie. I wysnuwał wnioski, zupełnie nic nie wiedząc o Summer. Spędzili ze sobą pięć minut, do cholery!
    Wzięła głęboki wdech, przekonując w myślach samą siebie, że musi być miła, bo chodzi o Tilly.
    - Miałam egzamin dwa dni później. Z farmakologii, musiałam się uczyć i trochę żałowałam, że dałam się wyciągnąć. Więc w sumie… Trochę spadłeś mi z nieba, nie miałam wyrzutów sumienia, że zostawiam Tilly samą, a mogłam iść się pouczyć – powiedziała, posyłając mężczyźnie ciepły uśmiech. Zaraz potem przeniosła wzrok na spodnie, przesuwając dłonią wieszaki. – Co ty na to? – spytała, wyjmując jedną z ciemniejszych par i pokazując ją Frankowi.

    Summer

    OdpowiedzUsuń
  25. Obróciła głowę do mężczyzny i odwzajemniła uśmiech, który nieco się poszerzył, gdy usłyszała z jego ust podziękowanie. Miło było choć raz usłyszeć takie słowa. Pacjenci traktowali ją tak, jakby miała i musiała dla nich być, a wcześniej, jeszcze w domu, brat nigdy nie podziękował za to, co dla niego robiła, rezygnując przy tym ze swojego życia na jego rzecz.
    Więc teraz, kiedy ktoś w końcu powiedział to magiczne słowo za samą propozycję pomocy, a nie rzeczywistą pomoc, Summer poczuła rozlewające się po jej sercu ciepło. Zanim zdołała się zmitygować, wyciągnęła rękę i delikatnie pogłaskała Franka po ramieniu.
    - Nie ma za co – odparła cicho i cofnęła dłoń, wsuwając ją z powrotem do kieszeni. – Przynajmniej będziesz miał u mnie dług wdzięczności. Zgłoszę się po spłatę w odpowiednim czasie – dodała nieco weselej i zaczepnie trąciła go łokciem w bok, po czym nieco się odsunęła. Summer nie należała do interesownych osób, jedynie żartowała, ale przecież musiała trochę się z nim podroczyć, żeby go sprawdzić. Albo żeby on miał się na baczności…
    Podała mężczyźnie spodnie, a kiedy je przymierzał, sama udała się na szybki przegląd tego, co było w sklepie. Nic ciekawego nie rzuciło jej się w oczy, więc dobrze, że przymiarka nie trwała długo. Summer uśmiechnęła się, gdy Frank wyszedł zza kotary już w nowych spodniach i pokazała mu uniesiony w górę kciuk.
    - Chyba byś dziś beze mnie zginął – wymamrotała, obserwując, jak opłaca zakup. Zaraz potem zapięła płaszcz i ponownie owinęła się szalikiem, idąc wyjścia. Na zewnątrz zadrżała z zimna, przyciskając ręce do swoich boków, jakby to miało w czymś pomóc.
    - Emm… - mruknęła i zagryzła dolną wargę, zerkając w prawo, dokładnie w kierunku przystanku, do którego z tego miejsca było jeszcze kilkadziesiąt metrów. Normalnie docierała aż tam, wsiadała w autobus i wysiadała parę kilometrów dalej, skąd miała do przejścia jeszcze kawałek do Radissona. Szanowała każdego centa i wolała trochę się pomęczyć, niż wydawać krocie na taksówki.
    Problem w tym, że propozycja mężczyzny była cholernie kusząca, zwłaszcza po wyjściu z ciepłego pomieszczenia na zimne powietrze. Perspektywa znalezienia się w nagrzanym samochodzie i szybkie przejście z taksówki prosto pod drzwi hotelu przemawiała do niej jak nigdy, zwłaszcza, że Summer dosłownie drżała na całym ciele, co jakiś czas szczękając dodatkowo zębami.
    - Za daleko – odparła krótko i podeszła do krawędzi chodnika, tym samym podejmując decyzję. Z trudem wyjęła rękę z kieszeni i wyciągnęła ją, żeby zatrzymać taksówkę. Chwilę później wsiadali do samochodu, a Summer podała kierowcy adres hotelu. – Jednak imię mam adekwatne. Nienawidzę zimy z całego serca – wymamrotała, pocierając swoje ramiona, żeby się rozgrzać. – Miałam cię o coś zapytać… - powiedziała, obracając głowę w kierunku Franka i zastanawiając się intensywnie. – Ach, już wiem! Co to za praca, która cię tak unieszczęśliwia?

    Summer

    OdpowiedzUsuń
  26. Zamrugała kilka razy oczami, przypatrując mu się ze zdziwieniem zmieszanym z zażenowaniem. Co niby tak bardzo śmiesznego było w jej słowach, że był tak rozbawiony? Jeśli chciał jej się przypodobać ze względu na Tilly, droga zdecydowanie nie prowadziła tędy. Jednak nic nie powiedziała, jedynie uśmiechnęła się, nieco zakłopotana i odwróciła spojrzenie, cierpliwie czekając, aż mężczyzna się uspokoi. Szczerze mówiąc, coraz bardziej ją do siebie zniechęcał i z każdą chwilą mniej rozumiała Tilly, która zdawała się zachwycona swoim nowym facetem. Ale są gusta i guściki, prawda? A o nich się nie dyskutuje.
    - Może jednak nie. Potraktuj to jako bezinteresowną przysługę – wymamrotała i nieco odsunęła się od mężczyzny. Zrobiła to odruchowo. Nagle pożałowała, że wspomniała mu o tej pracy. Pożałowała, że w ogóle się zatrzymała, mogła po prostu dać mu chusteczkę i iść dalej, zająć się swoimi sprawami, tak jak on powinien się zająć swoimi.
    Ale było za późno, a oni siedzieli w taksówce, jadąc do Radissona. Czuła się coraz bardziej nieswojo, a kiedy poprosił, by podała kierowcy dokładny adres, chociaż chwilę wcześniej zdążyła to zrobić, Summer spojrzała na niego jak na idiotę i przesunęła się na siedzeniu nieco bliżej drzwi.
    - Właśnie to zrobiłam – zauważyła, mówiąc przy tym bardzo powoli, jak do opóźnionego umysłowo. Może dlatego nie dostał w swojej pracy awansu? Jeśli tak, to na pewno nie nadawał się na stanowisko, o którym mu wspomniała. Zależało jej na tej pracy, nie mogła pozwolić, żeby narobił jej wstydu przed szefem. Na pewno powołałby się na to, iż od niej miał informację. – Wiesz… Może to nie jest za dobry pomysł – zaczęła cicho. – Jesteś z moją przyjaciółką, nie jestem pewna, czy chciałabym, żeby jej facet został moim przełożonym – mamrotała i przesunęła się na siedzeniu tak, żeby oprzeć się o przedni fotel. – Na pewno dasz sobie radę sam, a jak wspomnisz, że chcesz odejść, może zaproponują ci awans, żeby cię zatrzymać, nie wiem… W każdym razie… - urwała i poklepała kierowcę w ramię. Przed nimi zamigotały światła, miała więc idealną okazję, żeby się ewakuować. – Proszę się zatrzymać przed pasami, ja wysiądę – oznajmiła i zajrzała do torebki w poszukiwaniu portfela. Wyjęła pięćdziesiąt dolarów, czyli prawdopodobnie zdecydowanie za dużo i położyła banknot tuż obok skrzyni biegów. – Proszę zawieść tego pana, tam gdzie będzie chciał – dodała i pochyliła się jeszcze bardziej, tak, żeby móc wyszeptać kierowcy prosto do ucha byle nie do hotelu Radisson. Frankowi natomiast posłała lekki, zakłopotany uśmiech. – Na razie – rzuciła, a kiedy samochód się zatrzymał, natychmiast z niego wyskoczyła, trzasnęła drzwiami i przebiegła na chodnik, wydając z siebie westchnienie ulgi.

    przestraszona Summer

    OdpowiedzUsuń
  27. Im dłużej przebywała w jego towarzystwie, tym mocniej utwierdzała się w postawionej przez samą siebie hipotezie, że z tym facetem coś jest nie w porządku. Nie, wciąż nie była podejrzliwa, daleko jej było do tego, by posądzać go o to, o co powinien zostać posądzony, po prostu… Po prostu jego zachowanie zaczynało ją odpychać. Dobrze, że tamtego wieczoru zmyła się z baru, bo prawdopodobnie zniechęciłaby do niego Tilly, gdyby uświadomiła jej, jak bardzo dziwnego towarzysza sobie przygruchała.
    Cieszyła się, że zdołała się uwolni. Naprawdę miała nadzieję, że Frank posłucha sugestii i da jej spokój, bo nie potrzebowała żadnych dodatkowych wrażeń. Idąc chodnikiem, nawet zdążyła się ucieszyć, że za nią nie poszedł, ale zrobiła to zdecydowanie za szybko. Ledwie ta myśl rozjaśniała w głowie, a Summer usłyszała za sobą znajomy głos. Zaklęła pod nosem i przyspieszyła kroku, ale na nic, Frank był bowiem szybszy. Zatrzymała się gwałtownie, gdy zagrodził jej drogę i rzuciła mu wrogie spojrzenie.
    - Słuchaj, ja naprawdę nie chcę się wtrącać między was. To sprawa Tilly z kim się spotyka tak długo, jak nie dotyczy to bezpośrednio mnie – wyrzuciła z siebie i wzięła głęboki wdech, żeby się uspokoić. Nie chciała powiedzieć czegoś, czego może pożałować, ale… W sumie pieprzyć Tilly. Nie musiała się dla niej poświęcać jeszcze bardziej, niż już to robiła. – Spokojnie, nic jej nie powiem, jeśli o to ci chodzi. Ale mam dla ciebie dobrą radę. Jak chcesz zgrywać normalnego faceta to taki bądź, zamiast zachowywać się w taki sposób. Jaki masz ze sobą problem, hm? Wypytujesz mnie, drążysz tematy, których drążenie zupełnie nie ma sensu… Śmiejesz się ze mnie… O co ci chodzi? – mówiła dalej zdecydowanie za szybko, by dać mu szansę na odpowiedź.
    Prychnęła cicho i pokręciła głową. Wiedziała, że sięgnie po ten argument i była na niego przygotowana.
    - To, że łączy nas jedna osoba nic nie znaczy. Nie musimy się widywać, naprawdę. Jeśli ona się godzi na takie zachowanie to jej sprawa, ale ja w to nie wchodzę – oznajmiła twardo i spojrzała znacząco przez ramię Franka. – A teraz proszę, żebyś przestał tarasować mi drogę, bo muszę zdążyć do pracy. Chyba nie chcesz, żebym zaczęła krzyczeć, co? – spytała, unosząc wyzywająco brew i wsunęła jedną rękę do kieszeni płaszcza, podczas gdy drugą wcisnęła do torebki i odnalazła po omacku gaz pieprzowy. Nie wierzyła, że po raz pierwszy złapała za niego przy facecie swojej przyjaciółki, ale… Gdyby wciąż nie chciał jej przepuścić, dostałby po oczach. Bez wahania.

    summer 💔 bo bez serduszka to nie to samo

    OdpowiedzUsuń
  28. Tilly nie zamierzała zmieniać kursu. Pozostałe wymienione przez nią miejsca nie były ciekawsze, jedynie nieco bardziej... dziwaczne. Ale skoro Frank nie planował dzielić się ze znajomymi relacją z jego wojaży, jak najbardziej mógł poznać te nieco bardziej popularne miejsca w Nowym Jorku. A wybrany przez Mathilde park z pewnością miał w sobie to coś . Kiedy jeszcze czuła się na siłach, lubiła po nim spacerować, zwłaszcza w nocy, przyglądając się wiecznie niegasnącym światłom Manhattanu.
    Omal nie parsknęła śmiechem, kiedy tamten podsumował, że była rodzinna. Co jak co, ale tego słowa nikt jeszcze nie użył, by określić jej charakter. Widząc jego zdziwienie, czuła się zobowiązana do wyjaśnienia własnej reakcji.
    - Wybacz, po prostu... daleko mi do bycia rodzinną - odparła. - Tak jak już mówiłam, wyjechałam do Francji i zostawiłam rodzinę za sobą na jakąś dekadę. A mój powrót... wiesz, chyba się po prostu starzeję. - Zaśmiała się cicho. - Mam tylko jednego brata i to w zasadzie na tyle. - Wzruszyła ramionami. - A ty?
    Tilly kochała swoją rodzinę, ale jeszcze kilka lat temu owa miłość nie była wystarczająca, by przezwyciężyć jej strach. Lata odseparowania od Arthura skutecznie zniszczyły ich początkowo kruchą relację i w rezultacie, kiedy mężczyzna potrzebował jej obecności najmocniej na świecie, Morrison po prostu uciekła. Jak zwykły, obrzydliwy tchórz. Ale teraz? Teraz miało być inaczej. Miała być lepszą siostrą, bratową i ciocią. Pragnęła wierzyć, że choroba pokazała jej, co tak naprawdę miało prawdziwe znaczenie i że obecnie byłaby w stanie skoczyć za swoim bratem w ogień, bez względu na przerażenie, jakie mogło nią kierować. Jednak mimo jej obecnych starań, wiedziała, że nie zasługuje na to, by ktokolwiek określił ją mianem rodzinnej.
    Uśmiechnęła się smutno, słysząc, że jego wyjazd do Nowego Jorku okazał się jednym wielkim oszustwem i choć z pozoru ich sytuacje były całkowicie inne, Tilly poniekąd rozumiała tę chęć zaczęcia od nowa. Mimo że wcale nie zamierzała, by ten wieczór nabrał formę bliższego poznania mężczyzny, nie mogła nie oprzeć się wrażeniu, że w przeciągu tych kilkunastu minut zdała sobie sprawę, że łączyło ich coś więcej niż tylko fizyczne przyciąganie.
    - Hej, cieszę się - powiedziała cicho, znacznie spuszcząjąc z zalotnego i żartobliwego tonu. - Cokolwiek to jest, mam nadzieję, że ci się uda. I wiadomo, nie musisz dziękować, żeby nie zapeszyć! - Zaśmiałą się. - Tak poniekąd... to chyba cię rozumiem. Kiedy wyjechałam do Francji, chciałam zacząć na świeżo. Dla mnie to był dobry krok i mam nadzieję, że dla ciebie będzie podobnie.
    Kiedy znaleźli się na miejscu, Mathilde rozejrzała się dookoła, by zidentyfikować najkrótszą drogę do jej ulubionego miejsca.
    - Nie marudź! To nie ty jesteś tutaj w sukience - strofowała go ze śmiechem, po czym pociągnęła mężczyznę we wcześniej upatrzonym kierunku.
    Cóż, zimno faktycznie dawało im się we znaki, dlatego pozwoliła mu objąć się jeszcze mocniej, niemal przytulając się do jego boku. Na szczęście mroźne powietrze wyłącznie działało na jej korzyść - jeśli Franklin faktycznie czuł, że jego kurtka nie ogrzewała go w wystarczający sposób, był zapewne gotów zmyć się do domu bez dłuższego spaceru. Tilly miała przy tym nadzieję, że będzie mu mogła potowarzyszyć aż do samego rana. Teraz jednak skupiła się na doprowadzeniu go do jej ulubionego miejsca.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  29. — I tak się nie czuję — odpowiedziała. Wcale nie czuła się urażona. Wiedziała, że musiała wyglądać tragicznie i tak samo się czuła. Naprawdę paskudnie, w dodatku miała wrażenie, że boli ją całe ciało, a nie tylko obite żebra i głowa. Naraziła się komuś, czy jak? W prawdziwe zostawiła parę niemiłych komentarzy, ale to tylko dlatego, że ją wkurzyli. Zazwyczaj była przecież miła i tego co widziała po profilu kobiety była z Idaho, więc bez szans, aby znalazła ją w Nowym Jorku czy wysłała kogoś za nią. Wątpiła, że była tak dobra w śledzenie ludzi z internetu. Z jednej strony było jej cholernie głupio, że to się stało przed Gabrielem, a z drugiej cieszyła się, że ma obok siebie kogoś kogo zna i kto był w stanie jej pomóc. Sama pewnie by dała radę, ale nie czułaby się już tak pewnie, jak czuła się teraz. — Powinnam mieć, zwykle coś trzymam. W ciepłe dni jeżdżę na wrotkach i często zdzierałam kolana — mruknęła, ale to akurat było najmniej ważne. W mieszkaniu zawsze trzymała coś w razie jakiegokolwiek wypadku. Była trochę na to uczulona i chciała mieć pewność, że jeśli coś się stanie, to będzie potrafiła
    Była naprawdę wdzięczna Gabrielowi za pomoc. Cieszyła się, że ktoś jest obok i nic więcej. Może nie tyle co nie radziła sobie w takich sytuacjach, bo całkiem dobrze sobie radziła, ale zwyczajnie łatwiej było mieć kogoś obok, kto mógł przetrzymać za ramię i pomóc. Idąc sama zapewne oglądałaby się przy każdym kroku, ale teraz jakoś nie potrafiła się tym w ogóle przejąć.
    Odetchnęła, gdy drzwi do budynku się za nimi zamknęły.
    — Przedostatnim, lubię ładne widoku — mruknęła z lekkim uśmiechem i wskazała też na windę. — Zwykle działa, nie powinno być z nią problemów — powiedziała. Nie wyobrażała sobie teraz, że miałaby wchodzić po schodach taki kawał.
    — Będę miała wyrzuty sumienia, że cię tak wykorzystuję, ale jeśli nie masz nic przeciwko, to byłabym wdzięczna — odparła. Naprawdę nie chciała mu się narzucać, ale egoistycznie potrzebowała też towarzystwa. — Jeśli nie masz też żadnych planów, no wiesz. Jest wieczór, może się z kimś umówiłeś czy coś — dodała.
    Ostatnie czego chciała to odrywać go od własnych zajęć, aby się nią zajmował. Obowiązkiem jego nie była, robił jej tym ogromną przysługę.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  30. Szybko zapomniała o incydencie związanym z Frankiem. Miała tyle zajęć, że nie skupiała się na facecie, który absolutnie nic nie wnosił do jej życia poza tym, że spotykał się z jej przyjaciółką. Tilly o niczym nie wspomniała, tak jak obiecała, co nie znaczyło, że nie zamierzała się wymigać, gdyby Morrison zaproponowała jakieś wspólne spotkanie, a medycyna dawała jej idealny pretekst. Summer zawsze miała coś do powtórzenia, odrobienia, czy zwyczajnie do przeczytania dla poszerzenia swoich horyzontów. Zamierzała to wykorzystać, gdyby zaszła taka potrzeba.
    Na szczęście nie zaszła, a Summer, jak zdążyłam wspomnieć, zapomniała nie tylko o incydencie, ale w ogóle o istnieniu mężczyzny. Następnego dnia trochę się obawiała, że po wyjściu z uczelni na niego wpadnie, ale tak się nie stało, więc szybko wyrzuciła tamten dzień ze swojej pamięci. Wciąż dużo się uczyła, pracowała i niewiele spała, czyli standardowo w jej przypadku. Lubiła swoją rutynę, mimo że była męcząca. Czuła się bezpiecznie bez nieplanowanych wydarzeń i można powiedzieć, że była za to wdzięczna swojemu bratu. Za to, że tamtego dnia kazał jej wsiąść w samolot i zacząć nowe życie, dokładnie takie jak chciała. Nie było zbyt szalone, ale dla Summer idealne i nie mogła sobie wyobrazić lepszego.
    - Widziałaś tego zboka? – rzuciła Rebekah. Współlokatorka siedziała przy biurku, które z kolei stało pod oknem ze względu na światło. I widok. Biorąc pod uwagę, że mieszkały w pokoju na najwyższym piętrze, z tego miejsca miały idealny punkt obserwacyjny, dzięki czemu były w miarę na świeżo z wydarzeniami na kampusie.
    - Jakiego zboka? – spytała z rozbawieniem i podniosła się z podłogi, uprzednio obracając książkę zadrukowanymi stronami do dołu, żeby jej się nie zamknęła. Summer zatrzymała się przy krześle, na którym siedziała druga dziewczyna i wyjrzała przez okno.
    - Ten w czapce. Cały dzień się tu kręci. Pamiętam, że kilka tygodni temu też go widziałam. W ogóle od jakiegoś czasu gapi się w okna, jakby wyczajał najlepszą okazję – powiedziała, również wstając ze swojego miejsca. – Myślisz, że sobie trzepie jak się rozbieramy? – spytała z rozbawieniem, ale Summer już jej nie słuchała. Rozpoznała go. Tak po prostu w jej głowie pojawiła się myśl, że zna tę sylwetkę, a spodnie, które mężczyzna miał na sobie… Był daleko, ale mogła się założyć, że osobiście wybrała je kilka dni temu w butiku niedaleko uczelni.
    - Skurwiel – wycedziła i dopadła swojej torebki, żeby drżącymi dłońmi wyjąć z niej gaz.
    - Summy! – usłyszała za sobą tuż po tym, jak zdążyła wyjść z pokoju na korytarz. – Dokąd idziesz?! Znasz go?!
    - Nie odchodź od okna! Nie może się skapnąć, że wyszłam! – zawołała w odpowiedzi, mając nadzieję, że Rebekah zrobiła to, o co ją prosiła.
    Wybiegła na zewnątrz, nie zwracając uwagi na zimny wiatr chłostający jej twarz i rozwiewający włosy. Biegła wprost na mężczyznę, a kiedy znalazła się wystarczająco blisko dała większego susa i zerwała mu z głowy czapkę.
    - Wiedziałam! – wrzasnęła wściekła i cisnęła materiałem i chodnik. – Czego ode mnie chcesz?! – spytała, choć raczej wypluła słowa, dysząc ciężko ze złości i nie odrywając od Franka czujnego spojrzenia.

    wściekła summer

    OdpowiedzUsuń
  31. Uspokoiła swój śmiech, kiedy tylko usłyszała jego wypowiedź. Może faktycznie coś w tym było. Może Tilly gdzieś głęboko faktycznie była rodzinną osobą, tyle tylko, że broniła się przed tym, kiedy zrozumiała, jak cholernie potrafiła boleć utrata kogoś bliskiego. Choć wypadek, w którym zginęli jej rodzice, miał miejsce dziesięć lat temu, Morrison tak naprawdę nigdy nie zdążyła się po nim otrząsnąć. Wciąż czasem budziła się w środku nocy zlana potem, nie mogąc złapać oddechu, kiedy w jej snach nawiedzała ją tamta chwila. Widziała bardzo wyraźne zakrwawione twarze rodziców, odłamki szkła wbite w ich skórę i kończyny wygięte pod nienaturalnym kątem. Ale sam widok nie był wcale najgorszy - najgorsza była bezradność, którą wtedy czuła, gdy mimo jej krzyku i starań nie mogła przywrócić im życia.
    Wiedziała, że Arthur nigdy w pełni nie wybaczy jej tego, że go zostawiła. Nie miał ku temu powodu. Tak samo jak jej strach nigdy nie stanie się wystarczającym usprawiedliwieniem do zostawienia go w najgorszych chwilach jego życia. Ale to nie był moment na podobne rozmyślania. Teraz miała się przecież dobrze bawić i zapomnieć o własnych zmartwieniach. Mimo to na jej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech, gdyż słowa Franka na swój sposób ją uspokoiły. Zaraz jednak roześmiała się głośno, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem, kiedy tamten zaczął zastanawiać się nad jej wiekiem.
    - Wiesz, że stąpasz po nierównym gruncie? - odparła, spoglądając na niego spod przymrużonych powiek. - A co gdybym miała dwadzieścia cztery lata? Wtedy powinnam się obrazić i uciec z urażoną dumą. Mam nieodparte wrażenie, że dawno nie byłeś na żadnej randce - zażartowała równie odważnie, co on wcześniej. - Na twoje szczęście, kończę w tym roku dwadzieścia osiem lat, więc wyłącznie sprawiłeś mi komplement. Dziękuję.
    Żałosne. Tak naprawdę miała wcale nie skończyć tych dwudziestych ósmych urodzin. Miała umrzeć, na zawsze zostając dwudziestosiedmiolatką. Ale on nie musiał tego wiedzieć, a Mathilde nie zamierzała dzielić się z nim podobną informacją, tak samo jak nie zamierzała dłużej drążyć tematu jego rodziny. Mężczyzna najwyraźniej przybył do Nowego Jorku, chcąc zacząć od nowa, zostawiając za sobą wszystko, co łączyło go z przeszłością. Rozumiała to.
    - Gdybym miała w dłoni drinka, powiedziałabym, że powinniśmy wypić za nowy początek, ale nie mam drinka, więc pozostaje mi tylko życzyć ci wszystkiego dobrego na nowej drodze życie - szepnęła w typowym dla siebie odrobinę aroganckim stylu, zanim jeszcze wysiadła z taksówki.
    Spacer do jej ulubionego miejsca nie trwał długo. Po kilku minutach zza drzew i wielkich, abstrakcyjnych budowli ukazał im się widok na cały, magicznie rozświetlony Manhattan oraz rzekę East, która oddzielała od siebie dwie dzielnice Nowego Jorku. Tilly wręcz podbiegła do barierki, by oprzeć się o nią i pełną piersią pochłonąć ten nieprawdopodobny widok, zanim odwróciła się w stronę mężczyzny.
    - Podoba mi się twój tok myślenia - odparła, uśmiechając się figlarnie. - To... chciałbyś zobaczyć jeszcze jedno miejsce na Queens? Mam do niego eksluzywny dostęp.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  32. Nie przemyślała tego, co zrobiła. A jeśli ten człowiek oprócz bycia dziwnym, mógł też stanowić niebezpieczeństwo? Psychiatrii liznęła niewiele, coś tam wiedziała, ale nie na tyle, by przewidzieć zachowanie człowieka z jakimikolwiek zaburzeniami, a Frank… Cóż, ostatnio dał jej powody do tego, by tak właśnie o nim myślała.
    Zrobiłby jej krzywdę? Była zima, kampus popołudniami ział pustką, bo wszyscy woleli grzać tyłki w ciepłych pokojach, ewentualnie w barach, niż wychodzić na mróz. Nie mogła przypuszczać, że ktoś jeszcze siedział przy oknie i obserwował, co się dzieje na zewnątrz, więc niewykluczone, że nie byłoby nawet żadnych świadków ewentualnego zdarzenia. Rebekah, ale ona nie słynęła z prawdomówności, ludzie podchodzili do niej z przymrużeniem oka, przez to do Summer również.
    Nie, nie mogła z góry zakładać, że jest w niebezpieczeństwie. Poza tym miała gaz, gdyby czegoś próbował, mogła po prostu dać mu po oczach i zgłosić nękanie. Ale najpierw musiała się upewnić, że naprawdę chodzi o nią.
    Rzucając w niego oskarżeniem, strzelała. Spodziewała się tłumaczeń, wyzwisk, ale nie tego, co usłyszała. Wciągnęła głośno powietrze, zaskoczona i odsunęła się kilka kroków, odruchowo kciukiem i palcem wskazującym zdejmując z gazu nakrętkę. Wyobrażała sobie wiele opcji, ale nie to…
    - Ty pieprzony dupku – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Więc po to tu jesteś? Aż Nowy Jork, żeby wypytać mnie o brata?! – wrzasnęła, czując, że wściekłość zaczyna w niej buzować. Musiała ostrzec Tilly. Brunetka nie zasługiwała na to, żeby ktoś ją wykorzystywał tylko po to, żeby dotrzeć do Summer… Bo nagle wszystko wskoczyło na miejsce. W barze były razem! Potem pod uczelnią… Sprawdziła później na mapie, gdzie znajdowała się najbliższa pączkarnia. Zbyt daleko, żeby aż tak pomylić drogę. – A ja proponowałam, że załatwię ci pracę! – pisnęła, kręcąc gwałtownie głową. – Wypchaj się, nic ci nie powiem! I odpieprz się od Tilly, rozumiesz?! Jeśli jeszcze raz zobaczę cię w pobliżu, idę na policję! – krzyczała dalej i wyciągnęła przed siebie dłoń, żeby pokazać, co w niej ściska. Nie była całkiem bezbronna, ot co! Chociaż zdziałałaby więcej, gdyby zapisała się na te pieprzone sztuki walki, które odkładała ze względu na brak czasu. Wiedziała, że będzie musiała go trochę wygospodarować, zwłaszcza w takiej sytuacji.
    – I nie omieszkam jej o wszystkim powiedzieć. Tak ci narobię koło dupy, że lepiej, żebyś nas zostawił dla własnego dobra. Rozumiesz, co do ciebie mówię, pieprzony dupku?! – wrzasnęła, dla odmiany robiąc kilka kroków do przodu, jakby chciała, żeby wyraźnie ją usłyszał, a ręka z gazem znalazła się kilka centymetrów od jego twarzy. – Czy znowu się zawiesiłeś i mam powtórzyć?!

    summer 'niedamsobiewkaszędmuchać'

    OdpowiedzUsuń
  33. Myślenie Summer było proste, a Lawrence’a skomplikowane, z tego powodu to on został gliną, a ona nawet nie brała tego pod uwagę. Może gdyby była bardziej podobna do brata, mieściłoby jej się w głowie, jak ktoś mógł działać w tak perfidny sposób i robić to, co właśnie robił Franklin. Ona nie mieszała się w takie sprawy i gdyby nie zobaczyła go dzisiaj pod akademikiem, zapewne nie poskładałaby wszystkiego w całość. Ale nie mogła udawać, że go nie widziała i że… Że nie widzi schematu.
    Najbardziej żałowała, że wykorzystał Tilly, chorą, niczemu winną dziewczynę, która mogłaby spożytkować czas, który mu poświęciła, w zupełnie inny sposób. Choćby nie marnując go na dupków.
    Zresztą… Summer również nie była niczemu winna. Nie kontaktowała się z bratem, on również nie kontaktował się z nią i na dobrą sprawę nawet gdyby coś mu się stało, nie miałaby o tym bladego pojęcia. Zostawiła za sobą nie tylko Waszyngton i całe życie, jakie tam miała, ale również brata, który był jej jedyną rodziną. I paradoksalnie pomogło jej to odnaleźć spokój. I szczęście, którego w stolicy nie doświadczyła za wiele.
    Ale nie zamierzała dzielić się tym z Frankiem. Choćby z czystej przekory. Summer zwykle była uczynna i miła, ale… Ale stojący przed nią mężczyzna niesamowicie ją wkurwił, logiczne więc, że zamierzała być najwredniejszą wersją siebie.
    - Jest, a co ja mam do tego?! Wyglądam ci na Lawrence’a? – warknęła nieprzyjemnie i mocniej zacisnęła dłoń na gazie, przestępując z nogi na nogę. Słysząc jego następne słowa, miała ochotę zdzielić go w twarz. Powstrzymała się tylko dlatego, że wiedziała, iż w bezpośrednim starciu nie miałaby szans. Nie wyglądał jej teraz na faceta, który obszedłby się z nią łagodnie, a nie była masochistką i wolała nie ryzykować.
    - Och, nie, nie, nie, nie, nie odwracaj kota ogonem. To ty za mną łazisz, ty stoisz pod akademikiem jak jakiś czubek i wykorzystujesz moją przyjaciółkę, żeby do mnie dotrzeć, więc nie zrobisz teraz ze mnie tej złej! Gówno mnie obchodzi, co ci zrobił mój brat, ja nie mam z tym nic wspólnego, pojmujesz?! Czy dla twojego małego móżdżku to zbyt zawoalowane?! – wrzasnęła i zrobiła jeszcze krok do przodu, czerpiąc satysfakcję z tego, że Frank się cofnął. Miała przewagę, to ona dyktowała warunki.
    Roześmiała się głośno, gdy przedstawił swoje śmiechu warte żądania. Nie było w tym jednak nic wesołego.
    - Pocałuj mnie w dupę - odpyskowała. – Jakoś ze znalezieniem mnie nie miałeś problemu, Waszyngton – dodała, specjalnie zwracając się do niego w ten sposób, żeby podkreślić, że dotarł za nią aż tutaj, na przeciwległy kraniec Stanów. – Wierzę, że zaradny z ciebie chłopiec i sobie poradzisz. Ale ode mnie się odpierdol. I daj spokój Tilly, ona zasługuje na kogoś lepszego.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  34. Miała ochotę pokręcić przecząco głową, ale w ostatniej chwili zmitygowała się w myślach, uznając, że nie powie mu nic, absolutnie nic na temat jej brata. Nie znała tego faceta, jedynie przelotnie i nie była mu nic winna, nawet poinformowania, że nie ma z bratem kontaktu od półtora roku, czyli od momentu, w którym kazał jej wsiąść w samolot. Człowiek, którego teraz przed sobą widziała, nie zasługiwał nawet na strzępki informacji.
    - A niby czemu mam się ukrywać? – wycedziła w odpowiedzi, wbijając we Franka sporzenie pełne złości. Ale im więcej słów padało z jego ust, tym szybciej złość błyskająca w oczach zmieniała się zaskoczenie, wręcz zszokowanie. Nigdy nie czuła, że jest obserwowana, a tymczasem on… Wiedział o niej tak wiele, żeby nie powiedzieć, że wiedział wszystko. Brakowało chyba jedynie wymienienia, w jakich miejscach na ciele ma znamiona, do cholery! A może wcale tego nie brakowało? Może obserwował ją też gdy spała, gdy się myła…
    - Boże – zdołała wyszeptać i nagle straciła całą siłę w wyciągniętej przed siebie dłoni. Opuściła ją powoli, przyglądając się z niedowierzaniem twarzy mężczyzny. Kręciła przy tym głową, choć akurat tego nie była świadoma. – Od jak dawna? Twierdzisz, że nie tydzień… Więc ile? Miesiąc? Pół roku, rok? – spytała cicho drżącym głosem i cofnęła się kilka kroków. Nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić: odwrócić się i pobiec do siebie, natychmiast zadzwonić po policję, czy… Czy skontaktować się z Lawrence’m i zapytać, o co tu właściwie chodzi. A może Frank był powodem jej wyjazdu?
    Nie, nie mogła zadzwonić do brata. Skoro Franklin tyle o niej wiedział, natychmiast dowiedziałby się również, że Summer to zrobiła.
    - Skoro tyle o mnie wiesz, to wiesz również, że od wyjazdy z Waszyngtonu nie mam z nim kontaktu – odezwała się w końcu i zadrżała, słysząc, że nawet nie starał się ukryć, iż jej grozi. Ponownie uniosła trzęsącą się rękę, wycelowała gaz i… I zanim zrozumiała, co w ogóle robi, nacisnęła, pryskając substancją prosto w twarz Franklina. Natychmiast zerwała się do biegu w stronę akademika, a kiedy dotarła do pokoju, oparła się plecami o drzwi i zjechała po nich, niemal dusząc się od płaczu.
    - Muszę się ukryć… Kurwa, muszę się ukryć – szeptała do siebie, wrzucając do niewielkiej walizki jedynie najpotrzebniejsze rzeczy.

    Nie miała gdzie się schować, więc zrobiła to w Radissonie. Tymczasowo zamieszkała w hotelu, nie wychodziła po zmroku i zmieniła swój plan zajęć na uczelni, usprawiedliwiając się dziekanowi pracą. Wolny czas wykorzystywała na wymyślenie, w jaki sposób może odnaleźć Lawrence’a, ale w końcu zrozumiała, że nie uda jej się samej. Poza tym musiała się wygadać i… I potrzebowała Tilly.
    Dotarła do niej wczesnym popołudniem, ale rozmowa, czy raczej kłótnia, przeciągnęła się tak bardzo, że z mieszkania przyjaciółki wyszła po zmroku. Bała się, tak cholernie się bała, ale musiała dotrzeć do głównej ulicy, żeby złapać taksówkę. Nie oglądała się za siebie, bo to byłoby jeszcze bardziej przerażające. Szła więc, powtarzając sobie w myślach, że przecież nic jej nie grozi i ściskając w dłoni gaz, tak na wszelki wypadek.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  35. Jej uwaga przez wielu mogła zostać uznana za nieprawdopodobnie chamską, a sama Tilly - za kogoś, na kogo nie było warto marnować swojego cennego czasu. Jednak Morrison świadomie szastała swoją arogancją na prawo i lewo, chcąc wyeliminować ze swojego środowiska osoby, które nie nadawały się na interesujących towarzyszy wieczoru. A Frank najwyraźniej zdał test śpiewająco. Mathilde jeszcze nie do końca wiedziała, co takiego ją do niego przyciągało, bo z pewnością nie był to wyłącznie jego wygląd czy dostępność. Ostatecznie nie był jedynym mężczyzną w klubie, który posyłał jej kilka zachęcających uśmiechów. Miał w sobie coś tajemniczego - coś, co ją intrygowało, a im dłużej z nim rozmawiała, tym coraz dosadniej czuła, że jego historia była znacznie ciekawsza niż to, co jej opowiadał. Jednak nie zamierzała drążyć tematu jego rodziny ani wyjazdu z Waszyngtonu. Nie teraz. Nie chciała go przecież spłoszyć. Postanowiła więc cierpliwie czekać i obserwować, jak rozwinie się ten wieczór, zastanawiając przy tym, czy tamten zechce ukazać jej swoją prawdziwą twarz przynajmniej przez chwilę.
    - Chyba wypada mi podziękować. - Skinęła głową na znak, że akceptuje jego niecodzienny komplement, chociaż nie do końca zgadzała się z tym, co mówił.
    Jej geny zdecydowanie nie były dobre. Wiedziała to na pewno - informacja, jaką uzyskała od brata na temat jego choroby psychicznej skutecznie utwierdziła ją w tym przekonaniu.
    Ale to nie miało już żadnego znaczenia, skoro za niedługo miała zostać pozbawiona możliwości ich przekazania. Mało - skoro za niedługo miała umrzeć.
    Uśmiechnęła się smutno, kiedy tamten wspomniał kolejne spotkanie. Zamierzała odpowiedzieć jakąś uszczypliwą uwagę w rodzaju "to zależy, jak się dzisiaj sprawdzisz", ale zamiast tego nie potrafiła powstrzymać grymasu, jaki automatycznie pojawił się na jej twarzy. I była przy tym pewna, że mężczyzna go zauważył. W końcu odkąd tylko wsiedli do samochodu, nie spuścił z niej wzroku ani na sekundę. Czuła się więc zobowiązana do tego, by wytłumaczyć swoją reakcję. Rzecz jasna, fałszywie. Wiedziała, jak ludzie reagowali na wiadomość o śmiertelnej chorobie, a ona nie zamierzała spędzić reszty wieczoru na pocieszaniu nieznajomego mężczyzny.
    - Z chęcią, z chęcią, problem w tym, że... że wyjeżdżam na jakiś czas. W delegację - wyjaśniła. - W zasadzie ten dzisiejszy wieczór to dla mnie trochę... pożegnanie z Nowym Jorkiem. Nie na stałe, rzecz jasna, ale jednak.
    Cóż, przynajmniej w drugiej części jej wypowiedzi nie skłamała. Bo faktycznie... nie wiedziała, czy kolejne dni nie przynoszą nagłego pogorszenia jej stanu, a póki czuła się dobrze, zamierzała korzystać z przyjemności oferowanych jej przez to miasto. Dlatego kiedy stała przy barierce, przyglądając się wysokim budynkom Manhattanu, starała się zakodować w głowie każdy, nawet najdrobniejszy szczegół tego zapierającego dech w piersiach krajobrazu. Na moment przymknęła oczy, chcąc upewnić się, że jej pamięć nadal pracowała tak, jak należy, a pod powiekami, w wyobraźni, widziała każdy wieżowiec rozświetlony milionami świateł, spokojną taflę wody i migające z daleka billboardy.
    - Tak, jest miło. I ładnie - podsumowała, wciąż na niego nie patrząc. - A nie mówiłam ci, że Nowy Jork jest piękny? - Westchnęła, pozwalając, by jej głowa opadła na jego ramię. - Mam nadzieję, że... gdy wyjadę, to go nie zapomnę. I że przyjdzie mi za niedługo wrócić - wyszeptała.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  36. Nie słyszała go. Naprawdę go nie słyszała, choć nadstawiała uszu, gotowa, żeby w razie czego się bronić. Po to przecież ściskała w dłoni gaz, który stał się jej nieodłącznym towarzyszem. Wcześniej cały czas go ze sobą nosiła, ale teraz, od kiedy dowiedziała się, że jest śledzona, bardzo często odruchowo wyciągała rękę w stronę niewielkiego pojemniczka, jakby chciała się upewnić, że wciąż go przy sobie ma. Nawet w pracy czy na zajęciach wciskała go do kieszeni spodni.
    W ogóle stała się cholernie czujna, a każdy, kto miał na sobie czapkę czy okulary, z miejsca stawał się podejrzany. Nie potrafiła skupić się na niczym innym, niż obserwowanie wejść do pomieszczeń czy po prostu przechodzących ludzi. Zawaliła przez to jeden egzamin, ale nie przejmowała się zbytnio. Miała na głowie dużo ważniejsze rzeczy.
    W każdym razie mimo czujności nie słyszała, że się do niej zbliżał. Dopiero czując znajomy zapach zrozumiała, co się dzieje, ale było za późno. Nie zdołała krzyknąć, krzyk został stłumiony przez przyciskającą się do jej ust dłoń, a gaz… Gaz poszedł w zapomnienie. Wypuściła go z ręki, gdy próbowała odciągnąć od siebie ramię mężczyzny. Szarpała się, ale widocznie była za słaba, bo nie udało jej się wyrwać.
    Pisnęła, czując ukłucie. Nie minęło dużo czasu od wstrzyknięcia substancji znajdującej się w strzykawce, a Summer poczuła, że zaczyna opadać z sił. Kończyny jej drętwiały, a pole widzenia zwężało się coraz bardziej. W końcu straciła przytomność.
    Nie miała pojęcia, ile minęło czasu, zanim się ocknęła. Powoli zaczynały docierać do niej pojedyncze bodźce, przywołując ją do rzeczywistości. Otworzyła oczy i zamrugała kilka razy, próbując złapać ostrość. Wiedziała, że na czymś leży i że jest to miękkie, wiedziała też, że nie może rozdzielić nadgarstków i kostek, dlatego w pierwszej kolejności spojrzała na swoje ciało. Leżała na łóżku i była związana, chociaż w pierwszej chwili chyba nie zdawała sobie sprawy z beznadziejności swojego położenia. Okej, jest związana, przyjęła do wiadomości.
    A kiedy dotarło to do niej tak, jak powinno dotrzeć, z jej ust wyrwał się przeraźliwy wrzask. Jakoś podparła się na łokciu i podniosła do siadu, nie przestając przy tym wrzeszczeć. Z oczu płynęły jej łzy, ale zdawała się ich wcale nie czuć.
    - Wypuść mnie! – krzyknęła rozpaczliwie, szarpiąc się z wiązaniami. – Wypuść mnie, ty chory czubku, wypuść mnie!

    summer

    OdpowiedzUsuń
  37. Nie spodziewała się, że jego widok zrobi na niej tak piorunujące wrażenie, zwłaszcza, że przecież wiedziała, iż to on za wszystkim stoi. A mimo tego wciągnęła głośno powietrze i rozpłakała się jeszcze bardziej. Nie mogła uwierzyć, że na samym początku wydawał jej się nawet miły, a ona bez wahania zostawiła w jego towarzystwie najlepszą przyjaciółkę. Jakim cudem, do cholery, nie miała w sobie ani trochę instynktu, który by ją przed tym wszystkim przestrzegł? Mogła tego uniknąć, mogła uciec i zaszyć się gdzieś, a tymczasem… Tymczasem jak ostatnia idiotka postanowiła odwiedzić Tilly. Wiedziała, że jest śledzona, a mimo to zaryzykowała.
    I miała za swoje.
    - Jesteś chory – wyszeptała, kręcąc głową, jakby nie chciała do siebie dopuścić, że to działo się naprawdę, a to… A to była jej nowa rzeczywistość. Nie, to nie mogła być prawda. Nie mogła znaleźć się w takim położeniu. Przecież nikomu nigdy nie zrobiła nic złego, nie wtykała nosa w nieswoje sprawy, żyła swoim życiem… - Wypuść mnie, proszę… Zapomnę o tym wszystkim, nie powiem nikomu. Obiecuję, że nie pójdę na policję, nawet… Nawet Tilly się nie dowie. Wypuść mnie, Frank, wypuść mnie… - mamrotała błagalnie, walcząc nieustannie z więzami. Płakała przy tym głośno, rozpaczliwie łapiąc urywane hausty powietrza. Panika powoli zapierała jej dech, a ściany znalazły się jakoś bliżej. Na zawroty głowy nie zwracała większej uwagi, nie one były jej najgorszym problemem.
    - Nie wiem! – wrzasnęła w końcu tak głośno, że była pewna, iż zdarła sobie przy tym gardło. – Nie wiem, do jasnej cholery! Przecież wiesz, że nie mam z nim kontaktu! Wręczył mi bilet, trochę kasy, odwiózł na lotnisko i zostawił samą jak palec! Śledzisz mnie, nie udawaj, że o tym nie wiesz! – krzyczała, a łzy płynęły z jej oczu nieprzerwanym potokiem. Pierwszy raz w życiu była tak przerażona. Nawet, kiedy mama leżała na łożu śmierci i Lawrence przygotowywał ją na to, że wkrótce zostaną sami… Nie, tamten strach nie równał się w najmniejszym stopniu z tym, co czuła teraz. – To przez ciebie kazał mi uciekać, prawda? To przez ciebie mnie zostawił… - powiedziała nieco ciszej. – Dlaczego to robisz? Co ja ci zrobiłam? Nawet cię nie znam… - wyszeptała, prawie zupełnie tracąc siły. Chyba jedynie cud sprawił, że nie opadła z powrotem na materac. – Błagam, wypuść mnie…

    przerażona nie na żarty summer

    OdpowiedzUsuń
  38. - I robisz to tylko po to, żeby odzyskać hajs? Jak… Jak możesz mieć tak spaczoną hierarchię wartości? Ile jestem warta, co? Za jaką kasę chcesz przehandlować moje życie? – wyrzuciła z siebie oskarżycielskim tonem. Gdyby wiedziała, o co naprawdę chodzi, nie zadałaby tego pytania. Wręcz… Chyba byłaby w stanie zrozumieć, co nim kierowało. Fakt, że Summer nigdy nie była blisko z żadnym członkiem swojej rodziny, ale potrafiła sobie wyobrazić, jak by to było.
    Ale wcisnął jej bajeczkę o pieniądzach, a nie miała żadnego powodu, żeby podważać jej prawdziwość. Więc nie rozumiała. Nie rozumiała jak… Jak mógł ją uwięzić tylko po to, żeby Lawrence mu zapłacił. Przecież to nie jej wina!
    - Po co miałabym kłamać? – jęknęła płaczliwie. – Przecież sam to wszystko wiesz! Wiesz, że ma mnie w dupie, Frank… Ja nic dla niego nie znaczę, nigdy nie znaczyłam. Traktował mnie jak intruza, którym musi się zająć. Mogę się założyć, że ulżyło mu, kiedy mnie ty wysłał. Mi zresztą też, bo w końcu miałam życie jakie chciałam, bez wyrzutów sumienia. Nie odbieraj mi tego… - szepnęła i przełknęła ślinę, słysząc groźbę padającą z jego ust. W tej samej chwili uświadomiła sobie, że cokolwiek zrobi, cokolwiek powie… Nie wyjdzie z tego żywa. Widziała jego twarz, wiedziała, kim jest… Mogłaby to wszystko zdradzić policji, a on nie uwierzyłby, że tego nie zrobi. Musiał ją zabić, żeby nie ponieść konsekwencji. Właśnie tak miało zakończyć się jej życie: z rąk psychola w celi, którą dla niej przygotował. Gdyby tylko wiedziała, zadzwoniłaby do brata w nadziei, że odbierze, a jej ostatnie spotkanie z najlepszą przyjaciółką wyglądałoby zupełnie inaczej. A teraz… Nigdy nie będzie w stanie tego zmienić. Bo będzie martwa.
    - Nie, nie, proszę, nie… - wymamrotała, gwałtownie kręcąc głową. Skoro tyle o niej wiedział, miał świadomość, że panicznie bała się myszy i perfidnie tę wiedzę wykorzystywał. Samo wspomnienie o tym wywoływało nieprzyjemne dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa. – Dlaczego nie możesz uwierzyć, że naprawdę nic ci nie powiem, bo po prostu nie wiem? – zapłakała i zakrztusiła się powietrzem. – Poczekaj, proszę… Będę współpracować… Będę tu grzecznie, cichutko siedzieć. Skoro myślisz, że coś dla niego znaczę i że to wykurzy go z kryjówki… Niech ci będzie, może tak właśnie jest. Trzymaj mnie tu ile chcesz, ale błagam, nie znęcaj się nade mną… Lepiej po prostu od razu mnie zabij… Tylko tego nie przedłużaj. Nic ci nie zrobiłam, nie każ mi cierpieć, skoro przecież jego chcesz ukarać, nie mnie...

    summer

    OdpowiedzUsuń
  39. Panika zaczynała dawać jej się we znaki naprawdę mocno i wiedziała, że jeśli się nie uspokoi, za chwilę zacznie jej brakować powietrza i zemdleje, a tego bardzo nie chciała w obawie, co Franklin mógłby z nią zrobić. Problem w tym, że uspokoić też się nie mogła, bo… Bo została porwana, do cholery! I nawet nie miała pojęcia dlaczego. Nigdy nic nikomu nie zrobiła, no może poza sąsiadem, któremu wybiła okno, ale miała wtedy pięć lat. Od tamtej pory była czysta jak łza, a w dodatku poszła na medycynę, bo chciała ratować ludzi, a nie ich krzywdzić! Co takiego zrobiła w poprzednim życiu, że teraz spotkało ją coś takiego?
    - Nie wiem… - wyszeptała, czując, że robi jej się niedobrze. Może to wina środka, który mężczyzna jej wcześniej podał, a może po prostu sytuacja tak na nią działała, ale z trudem przełknęła podchodzącą do gardła żółć. Podkuliła pod siebie nogi i ukryła twarz w dłoniach, drżąc na całym ciele i próbując głęboko oddychać. – Masz przecież mój telefon, mogę podpisać co zechcesz, żebyś mógł przejrzeć bilingi… Sprawdź laptopa, przeszukaj pokój w akademiku, nie wiem, po prostu zrób co chcesz. Może wtedy zrozumiesz, że naprawdę nie mam pojęcia, gdzie on jest. Gdybyś mi nie powiedział, że nie ma go w Waszyngtonie, żyłabym w nieświadomości. Obiecał, że… - urwała na moment. Słowa mieszały jej się w głowie i musiała bardzo się skupić, żeby wykrzesać z siebie jakiekolwiek sensowne zdanie. Boże, porwał ją… Naprawdę ją porwał, trzymał… Nie wiadomo gdzie i chciał informacji, których nie potrafiła mu udzielić. To wszystko wyglądało jak film, w dodatku beznadziejny. A Summer grała w nim główną rolę. I wcale nie miał się skończyć happy endem. Może lepiej było od razu się zabić? Wykombinować jakoś, żeby odejść na własnych warunkach, odebrać mu tę przyjemność zamordowania jej… Tak, jeśli nie miała wyjścia, a w tunelu nie czaiło się żadne światełko, mogłaby to zrobić. Musiała jedynie znaleźć na to sposób i zebrać w sobie wszystkie siły, całą odwagę… Bo Summer nie chciała umierać. Bała się śmierci, ale śmierć wydawała się jedynym wyjściem z tej sytuacji.
    - Obiecał, że się odezwie – podjęła, łapiąc się resztek przytomności. Miała rozwiązanie, więc mogła przestać panikować. Opuściła więc ręce, przycisnęła łokcie do swoich boków, a dłonie oparła dna udach, unosząc rozbiegane spojrzenie na Franka. – Kiedy odwiózł mnie na lotnisko, wtedy to obiecał. Ale się nie odezwał i ja też tego nie zrobiłam. Skoro do tej pory tego nie zrobił… Nie wiem, czy trzymasz tutaj odpowiednią osobę. Czy w ogóle ktokolwiek mógłby ci pomóc. Dla Lawrence’a liczy się tylko on sam, więc… Proszę, po prostu mnie zabij…

    summy

    OdpowiedzUsuń
  40. Panna Ayers była naprawdę Gabrielowi wdzięczna za pomoc. Czuła się w tym momencie zwyczajnie pewniej wiedząc, że ma obok siebie kogoś na kim może polegać. Sama nie czułaby się tak pewnie. Nigdy nie bała chodzić się po zmroku. Nie żyła w ciągłym strachu i przerażeniu, że coś może na nią w każdej chwili naskoczyć. Niebezpieczeństwo było z każdej strony. Wystarczyło nawet, że źle trzymałaby nóż podczas robienia obiadu i miała gotowe nieszczęście. Teraz to było jednak coś innego, wracała do swojego mieszkania, które znajdowało się w porządnej okolicy, w której nie było podejrzanych typów i mieszkańcy dookoła byli raczej w porządku, Przez kilka lat bycie tutaj nie miała żadnego poczucia zagrożenia. Wszystko zmieniło się w ułamku sekundy tak naprawdę w tym momencie wolałaby znaleźć się w jakimkolwiek innym miejscu niż to. Wiedziała, że w mieszkaniu nic jej nie grozi i mogła odetchnąć, ale jednak gdzieś tam w głębi miała naprawdę dziwne przeczucie i nie potrafiła się go pozbyć.
    — Pojęcia nie mam, dopiero z pracy wracam i nie było mnie tu całkiem długo — odpowiedziała — sama chciałabym wiedzieć. Miałoby to więcej sensu, gdyby mi zabrał telefon czy torebkę, a nie tylko stłukł — mruknęła. Może trafiła na jakiegoś psychola pokroju jednego z tych seryjnych morderców, ale się przestraszył? Nie, na pewno nie i teraz po prostu przesadzała i nasłuchała się zbyt wielu strasznych opowieści. Musiałaby być cholernie ogromnego pecha, aby na kogoś takiego trafić w tak wielkim mieście.
    Stojąc przed drzwiami ściągnęła torebkę na przedramię, aby wyciągnąć klucze. Przyczepione były do śmiesznego, puchowego breloczka w różowym kolorze. Kiczowate do potęgi, ale dzięki temu była w stanie znaleźć klucze bez grzebania w torebce przez kilkanaście minut i denerwować się na samą siebie, że znowu je gdzieś wcisnęła.
    — Nie wiem, czy to ma sens — przyznała szczerze — nie ma żadnych dowodów, a jeszcze mogliby uznać, że chcę wyłudzić z ubezpieczenia — stwierdziła i wzruszyła ramionami. Zresztą to ubezpieczenie też nie byłoby jakoś kosztowne i zupełnie by się nie opłacało. — Nic mi nie będzie, trochę jestem tylko poobijana — zapewniła.
    Odetchnęła z ulgą, gdy przekroczyła próg mieszkania. Dobrze było być w miejscu, w którym czuła się w miarę bezpiecznie.
    — Powinnam mieć jakąś herbatę, za wiele tu nie mam, bo niedawno się przeprowadziłam z narzeczonym do nowego mieszkania i zbieram stąd rzeczy — powiedziała. Raczej jeszcze coś prawie na pewno powinno być, bo nie zabrała jeszcze wszystkiego. — Miałbyś na coś ochotę? Jakoś się odwdzięczyć muszę, tylko poszłabym zdjąć te rzeczy. Mam wrażenie, że błoto mam nawet we włosach.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  41. Miała ochotę zacząć wrzeszczeć z frustracji. Co ona mu niby miała na to wszystko poradzić? Jak wytłumaczyć w najbardziej dobitny sposób, że naprawdę nie miała kontaktu z bratem? Zachowywał się, jakby Lawrence ukrył się przez nią, podczas gdy ona nie miała pojęcia, dlaczego w ogóle kazał jej uciekać. On kazał jej, nie ona jemu. To znaczy teraz rozumiała, miała przed sobą wpatrujący się w nią z wściekłością powód, ale wciąż nie wiedziała, co się wydarzyło. W życiu nie widziała tego faceta na oczy!
    - Kurwa, jaki miałabym interes w tym, żeby go kryć? Zastanów się! Grozisz mi śmiercią, życie mojego brata nie jest dla mnie ważniejsze! – wrzasnęła, wkładając w to wszystkie siły, jakie w sobie znalazła. Znowu zaczynała się wściekać. Na niego, na Lawrence’a… Na całą tę popieprzoną sytuację i na samą siebie, że mimo świadomości, iż jest śledzona, postanowiła zaryzykować. – Wiesz co? Rób co chcesz. Torturuj mnie, strasz, ale to nie sprawi, że nagle będę wiedziała gdzie on jest i… I co ci zrobił. Właściwie mam to w dupie. I tak nie wypuścisz mnie stąd żywej, co za różnica – warknęła. Adrenalina po pierwszym wyrzucie powoli zaczynała opuszczać jej organizm i nawet mimo tego, że uspokoiła atak paniki i tak była zmęczona. – Rób co chcesz – mruknęła.

    Nie wiedziała, że w tym samym czasie Lawrence Mahoney sięgnął po wibrujący na dnie szafki nocnej telefon. Pożegnał się z dawnym życie, miał ten numer tylko z sentymentu i trochę po to, żeby może kiedyś zobaczyć na wyświetlaczu imię swojej siostry. Nie odzywał się do niej sam z siebie, to było zbyt ryzykowne. Raz na jakiś czas ładował urządzenie, a znajomy znajomego raz w miesiącu wysyłał mu maila z konta-widma, że Summer ma się dobrze. Nie spodziewał się, że siostra kiedykolwiek odezwie się sama z siebie, dlatego po telefon sięgał delikatnie drżącą dłonią. Odczytał smsa i zerwał z siebie kołdrę, gwałtownie podnosząc się z łóżka.

    - Daj mi spokój. To, że mnie tu zamknąłeś nie znaczy, że muszę znosić twoje towarzystwo. Idź się wygadać… Nie wiem komu, bo cię, kurwa, nie znam, ale na pewno nie mi. Twoje żale nie zmienią rzeczywistości, a ona ma się tak, że trzymasz tutaj niewłaściwą osobę. Jak chcesz kogoś, na kim zależało Lawrence’owi, to odkop szczątki naszej matki i ją tutaj przynieś. Trupem na pewno się zainteresuje. Jak dobrze ci pójdzie, może przy okazji wywołasz jej ducha i ci powie, gdzie on jest. A teraz wyjdź – wyrzuciła z siebie i opadła na materac, przekręcając się na bok twarzą do ściany. Podkuliła pod siebie związane nogi, a dłonie wsunęła pod głowę. Zmiana nastawienia wynikała z tego, że… Nie wiedziała, jaką obrać taktykę w kontaktach z człowiekiem, który ją porwał. Skoro błaganie nic nie dało, może jawna złość coś zdziała. A może jedynie bardziej go wkurzy. Pewne było tylko to, że musiała spróbować wszystkiego.

    mahoney siblings

    OdpowiedzUsuń
  42. Po pierwszym usłyszanym przekleństwie z jego ust wiedziała, że postąpiła bardzo głupio. Czyli nie mogła go denerwować, denerwowanie przynosiło odwrotny od zamierzonego efekt, a i tak… A i tak to zrobiła. Bo musiała spróbować wszystkiego. Jakaś jej część, niewielka, maleńka część miała nadzieję, że prędzej czy później Frank zrozumie, iż ona naprawdę nic nie wie i się nad nią zlituje. Nic nie przemawiało na jej korzyść, a i tak się łudziła. Łudziła się, że jeśli przyjdzie jej umrzeć, to nie w taki sposób… Nie w zbudowanej dla niej celi za to, że jej brat wisiał komuś pieniądze! Zresztą jakie pieniądze? I za co? Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek Lawrence w coś grywał, może czasami w karty ze znajomymi, ale to nie był przecież hazard. Nie wiedziała też, żeby pożyczał większe sumy… Summer zarabiała na swoje potrzeby, więc jego pensja starczała mu na wszystko. Przynajmniej wtedy, kiedy Summer była jeszcze w Waszyngtonie…
    Nagle zrozumiała, skąd go zna. Frank był wśród znajomych, z którymi od czasu do czasu Lawrence się spotykał. Przyprowadzał ich do domu, a blondynka się usuwała, nie chcąc im w niczym przeszkadzać. To zawsze byli ci sami ludzie, pamiętała ich twarze jak przez mgłę, ale wiedziała, że nie pojawiał się nikt nowy, a i nikogo nie brakowało ze stałego zestawu. Z grzeczności kiedyś jej się przedstawili, ona im też.
    - Blake! – wrzasnęła po usłyszeniu dźwięków wydawanych przez myszy. Natychmiast podniosła się do siadu i zapierając stopami o materac, wycofała się w najdalszy kąt łóżka, licząc, że zyska w ten sposób trochę czasu, zanim wredne gryzonie się do niej dobiorą. Mogłaby je wykorzystać do przecięcia lin krępujących nadgarstki i kostki, ale na samą myśl, że ich obrzydliwe łapy miałyby jej w jakikolwiek sposób dotykać…
    Czuła, że brakuje jej tlenu, chociaż dobrze wiedziała, że w pomieszczeniu jest go wystarczająco. Panika znowu dała o sobie znać, tym razem w jeszcze większym stopniu. Była pewna, że za chwilę zemdleje, a musiała, po prostu musiała się dowiedzieć, czy ma przed sobą człowieka, o którym myślała.
    - Blake, to ty, prawda?! – krzyknęła jeszcze raz, ale już nieco słabiej. Łapała z trudem hausty powietrza, włosy wpadały jej przy tym do ust, a łzy zamazywały widok. Może to i lepiej, przynajmniej nie widziała tych koszmarnych stworzeń, a bez wyraźnych kształtów pomieszczenia mogła sobie wmówić, że jej sytuacja nie jest tak tragiczna.
    A potem straciła przytomność. Na swoje szczęście.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  43. Chwilowa strata przytomności pozwoliła na uspokojenie oddechu i rozszalałego bicia serca, a także zawrotów głowy, chociaż Summer przecież o tym nie wiedziała. Nie wiedziała też, że Franklin wyniósł ją z tamtego pomieszczenia, bo świadomie nie pozwoliłaby mu się dotknąć nawet palcem. Wolała towarzystwo myszy, niż żeby oprawca ją stamtąd wynosił we własnych ramionach. Bała się go. Cholernie się go bała i nie mogła uwierzyć, jak bardzo brak jej było instynktu samozachowawczego. Gdyby odziedziczyła choć trochę czujności swojego brata, to by się nigdy nie wydarzyło. Ale nie odziedziczyła i na samym początku była w stanie nawet obdarzyć Franka sympatią! Jego! Sympatią!
    Ocknęła się kilka minut później nie mniej zdezorientowana, niż po ocknięciu za pierwszym razem w celi. Właściwie utrata przytomności nie była taka zła, dzięki temu mogła na chwilę wyrwać się ze swojego ciała i uciec od tej popieprzonej sytuacji. Powrót do rzeczywistości nie przedstawiał się najlepiej, a już na pewno nie był szczytem marzeń.
    Zamrugała kilka razy oczami i zagryzła dolną wargę niemal do krwi, żeby nie zacząć znowu wrzeszczeć. Rozejrzała się gorączkowo, a jej oddech znowu gwałtownie przyspieszył. Po co ją wyniósł? Cela była gwarancją, że jeszcze nie zamierzał jej zabić, a teraz… Chciał ją zabić tak szybko? A może Lawrence się odezwał i nie była mu już do niczego potrzebna, więc logiczne, że pozbywał się balastu?
    - Nie rób mi krzywdy – poprosiła, nawet nie zwracając uwagi na to, że z oczu po skroniach toczą się znikające we włosach łzy. – Proszę, proszę, nie rób mi krzywdy. Przepraszam, więcej nie odezwę się w ten sposób, będę grzeczna i zrobię, co zechcesz, tylko mnie nie krzywdź – szeptała płaczliwie. Chciała podnieść się chociaż do siadu, ale nie zrobiła tego ze strachu, że jeszcze bardziej go rozwścieczy. – Fran… Blake, ja nikomu nie powiem, co się stało. Tylko błagam, nie znęcaj się nade mną, a skoro już musisz mnie zabić… Zrób to szybko… - głos jej się załamał i zacisnęła powieki, niepewna tego, co może się teraz wydarzyć. Przygotowywała się na każdy cios, na kopanie, na… Właściwie na wszystko, bo nie miała pojęcia, czego się po nim spodziewać.
    W tej samej chwili podjęła kolejną decyzję. Jeśli znowu wyląduje w celi, wykorzysta każdy dostępny tam środek, żeby zakończyć życie na własnych rachunkach, a nie z jego rąk. Dla własnej, ostatniej satysfakcji. Choć bała się, że to akurat nie będzie jej dane, a jej marny żywot skończy się tu i teraz za sprawą tego faceta.

    summy

    OdpowiedzUsuń
  44. - Bo sam przed chwilą powiedziałeś, że zostawisz moje zwłoki przed uniwerkiem! – wrzasnęła, w końcu otwierając oczy. Oddychała spazmatycznie, nawet nie próbując hamować płaczu. Mógł ją tu trzymać, mógł próbować ją złamać, co zresztą nie miało sensu, bo nic nie wiedziała o swoim bracie, ale nie mógł jej zabronić płakać. Była przerażona, a to było jedyne ujście dla całego kumulującego się w niej strachu. Mogła jeszcze krzyczeć, ale za bardzo się obawiała, że jedynie bardziej go tym rozsierdzi i zamiast myszy wymyśli coś dużo gorszego. Wyrywanie paznokci? Przewiercenie kolan? Nie wątpiła, że jest do tego zdolny. Skoro ją porwał i chciał złamać… Na pewno wymyślił coś takiego. Dlatego wolała się zabić, niż przeżywać takie katusze. – Nie rób mi nadziei, że tego nie zrobisz, to gorsze niż jakiekolwiek tortury – zapłakała i podniosła się w końcu powoli do siadu, z braku lepszych opcji zapierając się stopami o podłogę i przesuwając w ten sposób w stronę ściany, o którą się oparła. Gdyby mogła, objęłaby się ramionami, ale pozostało jej tylko podkulenie pod siebie nóg i ukrycie twarzy w dłoniach.
    Szybko je opuściła i spojrzała na mężczyznę błagalnie.
    - Właśnie, o co tu chodzi? Powiedz, co on ci zrobił, bo nie wierzę, że robisz to tylko dla kasy… A nawet jeśli… Zapłacę ci. Wezmę kredyt studencki, pożyczę, nie wiem… Tylko daj mi szansę na naprawienie błędów Lawrence’a – jęknęła cichutko, co kilka słów przerywając na wzięcie głębokiego, spazmatycznego oddechu. Zaczynała krztusić się płaczem i… I naprawdę wolała pozostać nieprzytomna, niż czuć się tak jak teraz. Jakby zaraz miała umrzeć z rozpaczy.
    - Ty mi powiedz! – krzyknęła i skuliła się w sobie w obawie, że za chwilę padnie pierwszy z wielu ciosów. Była tak zajęta swoim własnym nieszczęściem, że nie zauważyła, iż coś jest nie tak. A nawet gdyby, nie pomyślałaby, że on naprawdę nic nie wie, założyłaby, że to jedynie jakiś żart, wymyślna tortura mająca jej dać nadzieję tylko po to, by zaraz bezdusznie ją odebrał ponownym zamknięciem w celi razem z przeklętymi myszami. Nie przeżyłaby, gdyby pozwolił jej złapać się tej cienkiej niteczki tylko po to, by za chwilę ją odciąć.
    - Albo nie mów. Im mniej wiem tym lepiej dla mnie – wydusiła, opierając czoło na kolanach i próbując głęboko oddychać, żeby choć trochę się uspokoić.

    spanikowana panienka

    OdpowiedzUsuń
  45. Nie słuchała go, przynajmniej w pierwszej chwili. Tak bardzo płakała, tak cholernie skupiała się na łapaniu kolejnych, coraz płytszych haustów powietrza, że słowa padające z ust mężczyzny przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Właściwie wszystko przestało mieć znaczenie. Chciała tam po prostu wrócić, do tej koszmarnej celi, rozwiązać w jakiś sposób liny na nadgarstkach, a potem owinąć nimi szyję i… I zakończyć to po swojemu. Nie zaczęła jeszcze kombinować przy nim po pierwsze dlatego, że zaciśnięcie zębów i pozbawienie się możliwości łapania powietrza bez przeszkód graniczyło z cudem, a po drugie dlatego, że po prostu bała się, w jaki sposób mógł zareagować.
    - Przestań! Przestań to robić! Rozumiem, że sprawia ci to jakąś chorą przyjemność, ale wolę siedzieć tam z tymi pieprzonymi myszami, niż żebyś udawał i dał mi nadzieję, którą zaraz zabierzesz! – krzyknęła, podnosząc głowę i patrząc na niego przez nieprzestające płynąć łzy. Dyszała ciężko i nie opuszczało jej okropne wrażenie, że płuca nagle zmniejszyły swą pojemność.
    A mimo to zdołała roześmiać się śmiechem pozbawionym wesołości i pokręciła głową z niedowierzaniem. Jak mógł jej to robić? Co jeszcze okropnego tkwiło w jego głowie, czym zamierzał ją dręczyć?
    Szczerze mówiąc… Po cichu liczyła na to, że Lawrence się odezwie i… I że spełni żądania tego faceta. Łudziła się, że może nie była dla brata jedynie intruzem, którym musiał się zająć, gdy rodziców zabrakło, że może postrzegał ją jako… Nieważny teraz, ale kiedyś ważny element swojego życia. Nie chciała płacić za jego błędy… Ona nigdy by nie pozwoliła, żeby musiał to robić w razie odwrotnej sytuacji. Raz, ale była dzieckiem i spłaciła swój dług wobec niego wielokrotnie, a potem nie sprawiała żadnych problemów, wręcz przeciwnie. Nie zasłużyła na to, by ktoś zrobił jej krzywdę przez jego głupie decyzje.
    - Lepiej zamknij mnie tam z powrotem, zanim powiem coś głupiego i znowu cię wkurzę. Wyobraź sobie, że bycie porwaną nie nastraja zbyt pozytywnie i bez twoich wymyślnych metod znęcania się nade mną. Proszę, Frank, po prostu… Po prostu przestań. Ja naprawdę nie zrobiłam nic złego, nie zasłużyłam sobie na to – mamrotała, co kilka słów łapiąc gwałtownie powietrze. Ponownie oparła czoło na kolanach, nie chcąc na niego patrzeć… Zwłaszcza teraz, gdy w tak perfidny sposób grał.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  46. Jęknęła cicho, kiedy bark mężczyzny wbił jej się w brzuch, co jeszcze bardziej utrudniło oddychanie. Powoli zaczynała się przyduszać i była pewna, że po wylądowaniu w celi na widok myszy wpadnie w jeszcze większą panikę, co w sumie stanowiło zadziwiająco przyjemną perspektywę, bo utrata przytomności dawała chwilowe wytchnienie.
    Liczyła jednak, że stanie się to na łóżku, a tymczasem Frank postawił ją na podłodze i wyszedł. Spojrzała zrozpaczona na swoje związane nogi, a potem na stojący pod ścianą mebel, do którego miała jeszcze co najmniej półtora metra. Starając się nie patrzeć na myszy i nie słuchać ich przejmującego pisku, Summer doskoczyła do łóżka i szybko na nim usiadła, natychmiast podnosząc nogi na materac. Nie łudziła się, że na dłuższą metę cokolwiek jej to da, ale chwila z daleka od gryzoni była bezcenna.
    Co nie znaczyło, że atak paniki odpuścił. Płakała i dusiła się tak długo, aż w końcu organizm nie wytrzymał, a Summer zemdlała, tym razem nie odzyskując przytomności tak szybko.
    Kilka godzin później otworzyła oczy, w pierwszej chwili nie pamiętając, co się wydarzyło. Świadomość własnej beznadziejnej sytuacji docierała powoli, przywracając jasność umysłu. Zerwała się natychmiast do siadu, rozglądając w poszukiwaniu myszy, ale żadnej nie widziała, nie słyszała też okropnych pisków, więc odetchnęła z ulgą. Ale tylko na chwilę. Bo to, że myszy zniknęły, nie świadczyło o tym, że było choć trochę lepiej. Wiedziała, że wymyśli coś innego, coś równie strasznego, myśląc, że to ją złamie, ale… Ale nie miało czego złamać.
    Siadając na skraju łóżka i opuszczając nogi na podłogę zrozumiała, dlaczego się obudziła. Ucisk na pęcherz był tak silny, że przyprawiał o ból brzucha. Rozejrzała się, jakby to mogło sprawić, że w pokoju pojawi się toaleta, ale niestety to nie działało w ten sposób. Swoją drogą to głupie. Twierdził, że pokój jest dźwiękoszczelny, a nie zadbał o to, by miała gdzie się załatwić czy umyć.
    - Frank – odezwała się, ale głos miała tak zachrypnięty, że ledwie sama się usłyszała. Odchrząknęła i podniosła się, ale to był zły pomysł, ucisk bowiem stał się większy, więc z powrotem usiadła i mocno zacisnęła uda, jakby to miało w czymkolwiek pomóc. – Frank! – zawołała głośniej. – Muszę do łazienki, pozwól mi, proszę! – dodała, mając nadzieję, że ją usłyszy, a pozbawienie jej możliwości skorzystania z łazienki nie okaże się kolejną wymyślną torturą. – Nie musisz mnie rozwiązywać, poradzę sobie, ale… Naprawdę bardzo muszę!

    summy i jej fizjologia

    OdpowiedzUsuń
  47. Zignorowała przytyk, bo co innego mogła zrobić? Nie miała wpływu na to, czy brat się nią przejmie, a i niewykluczone, że w ogóle nie korzystał już z dawnego numeru. O to Frank nie mógł mieć do niej pretensji.
    Nie zignorowała natomiast pozwolenia na skorzystanie z toalety. Wymamrotała jedynie ciche dziękuję i w obawie, że za chwilę mężczyzna się rozmyśli, zebrała się w sobie i w podskokach, dosłownie, ruszyła we wskazanym kierunku. Ze związanymi nogami i parciem na pęcherz nie należało to do najłatwiejszych zadań, ale musiała sobie poradzić, bo na jakiekolwiek ułatwienie życia z jego strony wcale nie liczyła.
    Zamknęła za sobą drzwi, choć nie na klucz, zrobiła, co miała zrobić i odkręciła wodę. Dopiero podczas mycia rąk pozwoliła sobie na szybkie rozejrzenie się w poszukiwaniu czegokolwiek, czym mogłaby się uwolnić. A raczej nie tyle uwolnić, co przeciąć sznury i zrobić to, co zaplanowała jeszcze przed utratą przytomności. Szczęście się do niej uśmiechnęło, bo na umywalce leżały małe nożyczki do paznokci. Natychmiast wcisnęła je do tylnej kieszeni spodni i zakryła to swetrem, żeby kształt nie przebijał się przez materiał.
    Pozwoliła sobie też zerknąć w lustro i aż zamrugała, niedowierzając, że to ona. Włosy miała w nieładzie, ale to było najmniej istotne. Zaschnięty tusz do rzęs posklejał jej oczy, a na policzkach miała czarne smugi. Ponadto pod dolną wargą miała siniaka, prawdopodobnie od tego, jak mocno ją zagryzała.
    Nie przejmując się tym, że pomoczy sweter i sznurki, schyliła się i szybko obmyła twarz. Choć od pocierania palcami skóra była zaczerwieniona, i tak Summer wyglądała znacznie lepiej, niż jeszcze chwilę temu.
    Zakręciła wodę i otworzyła drzwi, wyskakując z pomieszczenia.
    - Dzięki – rzuciła cicho nieco zachrypniętym głosem. Gardło miała tak ściśnięte i podrażnione od płaczu i krzyku, że aż dziw, iż w ogóle mogła mówić. – Teraz grzecznie wrócę do celi - wyszeptała, skacząc przed siebie. Nie rozglądała się, nie chciała nic zapamiętywać z tego miejsca. Wolała nie zaprzątać sobie tym głowy w ostatnich chwilach życia, wolała zająć myśli czymś przyjemniejszym. Wspomnieniami, które nagromadziła od przyjazdu do Nowego Jorku. – I… - odezwała się, zatrzymując się w progu pokoju, w którym za chwilę miała się zabić. Ironiczne, że zrobiła to tylko po to, by podziękować mężczyźnie. – Dziękuję, że zabrałeś myszy – dokończyła i posłała mu coś na kształt uśmiechu, po czym wbiła spojrzenie w łóżko, na którym chwilę później usiadła i oparła się plecami o ścianę, przymykając szczypiące powieki. I tak nie miała nic lepszego do roboty.

    summy

    OdpowiedzUsuń
  48. Uniosła brew, ale szybko ją opuściła, pilnując się, by nie okazać zdziwienia. Na chwilę obróciła też głowę, żeby doprowadzić się do porządku. Nie spodziewała się po nim… W zasadzie jak to nazwać? Człowieczeństwa? Resztek empatii? Nie spodziewała się też, że jakiekolwiek jej działania mogą wydobyć z niego coś takiego. Musiała zapamiętać, że płacz, krzyk, przekleństwa i wyzwiska nic nie dadzą, za to posłuszeństwo… Chyba właśnie tego oczekiwał – posłuszeństwa. Chociaż, tak szczerze, po co jej ta wiedza, skoro zamierzała tak czy inaczej za chwilę ze sobą skończyć? Im szybciej, tym lepiej.
    - J… - zaczęła, ale nie dane jej było dokończyć, bo Frank już zniknął z jej pola widzenia, zamykając za sobą drzwi. Chciała powiedzieć, że niczego nie potrzebuje, jeśli już, to świętego spokoju, ale może dobrze, że nie wypowiedziała tych słów na głos. Poniewczasie zorientowała się też, że mogłaby w tym czasie zrealizować swój plan, ale z kontekstu wynikało, że mężczyzna za chwilę wróci.
    I wrócił na tyle szybko, że może zdążyłaby sięgnąć po nożyczki i rozciąć sznurek krępujący nadgarstki, ale na pewno nie zdołałaby się powiesić, a jedynie uwolnieniem rąk naraziłaby się na jego gniew. Dlatego odwlekła samoegzekucję w czasie.
    Obserwowała uważnie każdy jego ruch, nie dowierzając, że to ma miejsce naprawdę. Początkowo była podejrzliwa, ale głód skutecznie zagłuszył racjonalną ocenę sytuacji. Nie licząc kilku ciastek u Tilly, nie jadła nic od wczorajszego poranka. To samo tyczyło się picia, a nieustanny płacz bardzo ją odwodnił. Dlatego, nie myśląc zupełnie o swoim zachowaniu, przesunęła się do krawędzi łóżka, na którym Frank ustawił tacę i chwyciła w dłonie szklankę z wodą. Pochłonęła ją kilkoma haustami, oddychając szybko, jakby przebiegła kilka mil. Odstawiła naczynie i rękawem swetra otarła kropelki, które spłynęły jej po brodzie, po czym całą uwagę poświęciła kanapkom tuż po tym, jak w jej brzuchu rozległo się burczenie. Odgryzła kawałek chleba i cicho westchnęła, przenosząc spojrzenie na stojącego w progu mężczyznę. Przeżuła to, co miała w ustach, kręcąc delikatnie głową.
    - Nie mam. Wiesz o tym przecież, śledziłeś mnie… Zgaduję, że pewnie od chwili, kiedy wylądował samolot ze mną na pokładzie – odezwała się, przełknąwszy kawałek kanapki. Odgryzła następny, a potem jeszcze jeden i ponownie otworzyła usta dopiero, gdy zaspokoiła pierwszy głód. Mogła się skupić na czymś innym, niż jedzenie. – Frank, on… Naprawdę traktował mnie całe życie jak intruza. Nie wiem co się wydarzyło, że postanowił mnie tutaj wysłać, ale wiem, że było mu to na rękę, bo mógł się w końcu mnie pozbyć bez wyrzutów sumienia. To była taka trochę platoniczna miłość. Ja go kochałam, on mnie nie. Więc ja też przestałam. Czasami czekałam na telefon, ale on nigdy nie dzwonił, więc… Więc zaczęłam żyć swoim życiem. Nie mam pojęcia, gdzie on jest i jak go wywabić. I na pewno nic nie da to, że mnie tu trzymasz, musisz mi uwierzyć. To znaczy… Nie mam wyjścia, będę tutaj tak długo, jak tego zechcesz, ale to nie sprawi, że Lawrence zjawi się niczym rycerz na białym koniu – powiedziała, na sam koniec wzruszając ramionami i wzięła się za następną kanapkę, choć już nie tak łapczywie jak za poprzednią. Wbiła przed siebie niewidzące spojrzenie i na moment zagryzła dolną wargę, zastanawiając się nad tym, czy zadać mu chodzące jej po głowie pytanie. – Nie wyjdę stąd żywa, prawda?

    Summer

    OdpowiedzUsuń
  49. — Waves, już po siedemnastej. — W drzwiach staje Nathan Foose, czarnoskóry mężczyzna, w krótko obciętych włosach, licznych piegach przy nosie, zazwyczaj z wesołym uśmieszkiem, ubrany w szare dresy i niebieską podkoszulkę. W jednej ręce trzyma telefon komórkowy w dziwnym, odblaskowym etui, a w drugiej kubek kawy. Nathan Foose zawsze pachnie ziemią i wilgocią.
    — Już? — Rzuciła w stronę mężczyzny krótkie, badawcze spojrzenie i uśmiecha się przyjaźnie, miło, słodko jak miód, po czym prostuje się i zaczyna sprzątać.
    — To dziwne, że zostajesz w robocie dłużej — stwierdził, upijając głośno łyk kawy. — Szef niechętnie płaci za nadgodziny.
    — Tak? Nie zauważyłam — mruczy pod nosem, ściągając z rąk rękawiczki, czując między palcami wilgoć, co sprawia, że momentalnie się krzywi, i idzie w stronę zlewu.
    Widzi, że Nathan Foose się uśmiecha, pewnie myśląc o tym, że ta drobna, o szklanych oczach kobieta, ściąga przed szefem swoje koronkowe majteczki i wypina tyłek, chcąc przypomnieć mężczyźnie o zaległych nadgodzinach, ale Waverly Svane nigdy nie spoufaliłaby się z szefem w ten sposób.
    Myje ręce bardzo powoli, dokładnie, najpierw mydląc je mocno, a potem szorując skrupulatnie każdy palec, wbijając wzrok w swoje długie, pomalowane beżowym lakierem paznokcie, myśląc o wczorajszym wieczorze z butelką wina, stwierdzając, że malowanie paznokci po trzecim kieliszku wyszło jej lepiej niż oczekiwała, choć chwilę później przykłada kciuk do ust, żeby zerwać zębami lakier, który brzydko rozlał się przy skórkach.
    — Jutro masz wolne? — Nathan Foose nadal tutaj jest, wciąż stoi w drzwiach i przygląda się kobiecie, jakby mógł dostrzec coś więcej pod kitlem. Zerka w stronę jej butów, a raczej białych laczków w małe biedroneczki, posądzając Svane o infantylność, ale Waverly nie przejmuje się opinią kogoś takiego, jak Nathan Foose.
    — Tak, dlatego nie próbuj nawet jutro rano do mnie dzwonić — powiedziała, rzucając w stronę mężczyzny niemą groźbę. — Zapewne będę jeszcze pijana, a chyba nie chciałbyś, żebym przychodziła do pracy pod wpływem alkoholu, prawda? Jutro wartę przejmuje Polly.
    Wzruszyła ramieniem, wycierając bardzo dokładnie ręce w papierowe ręczniki, trąc tak, żeby skóra była sucha. Bierze z biurka swój telefon, gładząc kciukiem różowe etui, a drugą ręką chwyta pojemnik z sałatką.
    — Trzymaj się, Nath — mówi ciepło, ale niezbyt przyjaźnie, jakby żegnała się z upierdliwym kolegą z ławki szkolnej.
    Mieszkanie w Queens miało swoje wady i zalety. Wad było jednak niewiele, bo oprócz ciasnego mieszkania i niebywale niepraktycznej łazienki, wynajęła lokum po naprawdę dobrej cenie, opowiadając właścicielowi o tym, jak porzuciła swoje dawne życie w Teksasie i teraz próbuje się jakoś pozbierać po tym wszystkim, kłamiąc, a jednocześnie mówiąc prawdę — właściciel westchnął wtedy ciężko, obniżył cenę i oznajmił, że tylko tyle może dla niej zrobić, więc Waverly przytaknęła żywo, podpisała umowę najmu i wylądowała z walizkami w małym mieszkaniu, bardzo surowym, gdzie ściany były szare, prawie tak szare jak chmury przed burzą. Podłogi przyjmowały każdy krok, skrzypiąc głośno i żałośnie, że Waverly snuła się po mieszkaniu w miękkich, puchatych skarpetkach, niemal ślizgając się pomiędzy pomieszczeniami, byleby nie słyszeć jęczenia starych desek.
    Woda smagała ciało, pieściła skórę i wystające obojczyki, aż z ust Waverly uleciał chaotyczny oddech, cichy jęk, gdy mięśnie zaczęły się rozluźniać, a w głowie odbijał się tylko dźwięk spuszczanej wody. Przesunęła dłońmi po ramionach, a potem dalej po piersiach, sterczących sutkach, by popatrzeć po szczupłych nogach i krągłych biodrach, aż do brzydkiej blizny po cesarskim cięciu. Dotknęła jej z czułością i przymknęła powieki, czując pod palcami zgrubienie, niewygodną pamiątkę przeszłości, ale nie nienawidzi jej i głaszcze delikatnie, pomimo jej brzydoty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakręca kurek, bierze ręcznik i owija się nim dokładnie, a mokre, czarne włosy kleją się do policzków i szyi, woda spływa po brodzie i długich rzęsach, łaskocząc skórę. Włosy Waverly zawsze pachną miodem i wanilią — kojarzą się jednak z czymś ciężkim, mrocznym, bo ich czerń jest tak głęboka, że chłonie światło.
      Zakłada koronkowe, ciemne majtki, a później wciąga przez głowę kusą sukienkę, nie przejmując się tym, że materiał przylega do rozgrzanej skóry; nie irytuje jej to i zapomina o tym, gdy sięga po szminkę w krwistym kolorze. Podkreśla nią swoje pełne, zawsze wykrzywione w grymasie usta; te kłamliwe, karmiące iluzją usta, szepczące wszystko tak ulegle, grzecznie i całkowicie bez jakiegokolwiek zaangażowania. Waverly Svane nigdy się nie angażuje; nie ma w niej niczego, co dałoby się pokochać — należało ją podziwiać, jedynie podziwiać, dotykać, niszczyć, aż przy skórze rozejdą się pęknięcia, ale nie kochać. Waverly gardziła miłością; gardziła tym wszystkim, co człowiecze, czując, że jest gdzieś poza tym wszystkim, zupełnie jakby życie nie było dla niej.
      Z papierosem w ustach, z szarym dymem przy twarzy i butelką taniego wina w ręce stanęła przed drzwiami sąsiedniego mieszkania. Franklin Solberg — sąsiad; ktoś, kogo nie umiałaby opisać w kilku prostych słowach, ale też nigdy nie próbowała nawet tego zrobić. Nie chciała zmykać mężczyzny w kartonowych ramach, bojąc się, że wtedy ich znajomość nabierze kolorów. Był jej sąsiadem i właściwie w ten sposób nie dało się unikać kogoś, kto mieszał praktycznie obok. Zazwyczaj nie witała się z nikim, kogo mijała, ale wystarczył jeden wieczór, żeby przekonać się do tego, że Franklin Solberg bywał jej cichym bohaterem; nie martwiła się już tym, że mogłaby zgubić klucze i sterczeć jak idiotka pod drzwiami, bo Franklin miał zapasowy klucz od jej mieszkania. I jakimś cudem zawsze pojawiał się w momencie, kiedy po uszy tonęła w gównie. Nie powiedziałaby jednak, że mogłaby mu ufać, bo Waverly Svane nikomu nie ufała, nawet samej sobie.
      — Frankie! Wiem, że tam jesteś! — zawołała, uderzając pięścią w drzwi. Wcisnęła butelkę wina pod pachę, zaciągnęła się papierosem i oparła się ramieniem o ścianę, wzdychając cicho i wydychając przez nos szary dym. Oblizała dolną wargę, przygryzła ją i szarpnęła za klamkę. — Nie powinieneś tak traktować przyjaciół! — mruknęła i odsunęła się delikatnie, słysząc hałas po drugiej stronie.

      Waves

      Usuń
  50. Przeniosła spojrzenie na mężczyznę i zamrugała kilka razy oczami, układając sobie w głowie to, co powiedział. Jasne, wiedziała, że Lawrence nie jest święty, nikt nie był, ale… Ale czy jej brat byłby w stanie wyrządzić komuś tak ogromną krzywdę, żeby w odwecie ten ktoś chciał skrzywdzić ją? To znaczy odpowiedź miała podaną na tacy, bo Frank ewidentnie był gotów to zrobić i już zrobił, bo wiedziała, że po nocy spędzonej z myszami nie będzie w stanie normalnie zasnąć czy pozwolić sobie na spokój, ale… Ale co mogło być tak złego, że zmusiło mężczyznę do takiego zachowania? Co jej brat miał na sumieniu?
    - Powiesz mi, co ci zrobił? – spytała cicho, nieco nieśmiało, niepewna, czy w ogóle może zadać tego typu pytanie. Jednak co miała do stracenia? Siedziała w zamknięciu, związana, bez większych perspektyw na to, żeby kiedykolwiek jeszcze ujrzeć świat zewnętrzny. Mogła jedynie się dowiedzieć, dlaczego miała umrzeć tak wcześnie i w taki sposób. – Po prostu… Chciałabym… Wiedzieć, że rzeczywiście zasłużyłam sobie na to, żeby tu być. To nie moje grzechy, ale rozumiem, że na kimś musisz się zemścić. Tylko nie mam pojęcia za co… - westchnęła i odgryzła jeszcze kawałek kanapki, po czym odłożyła resztę chleba na swoje udo, powoli przeżuwając. Jakoś nagle straciła ochotę na jedzenie, ale musiała korzystać, bo nie wiedziała, kiedy znowu Frank odnajdzie w sobie trochę człowieczeństwa i ją nakarmi.
    Zresztą czy to ważne? I tak miała ze sobą skończyć.
    - Nie rozumiem, bo dla mnie to wygląda jak idealna okazja na pozbycie się młodszej siostry, której się nie chce w pobliżu – odparła, wzruszając ramionami. Ta świadomość już nie bolała, można powiedzieć, że wręcz nie robiła na Summer większego wrażenia. Koniec końców jej też było to na rękę. Aż do teraz. – Do tej pory myślałam, że wyszło mi to na dobre – mruknęła bardziej do siebie, niż do niego i ostatecznie odłożyła niedojedzoną kanapkę na tacę.
    I dobrze, bo to, co powiedział, wywoływało jedynie mdłości. Nie wierzyła w ani jedno słowo, łącznie ze stwierdzeniem, że nie chciał jej zabijać. Gdyby nie chciał, zadbałby o to, żeby się nie dowiedziała, z kim ma do czynienia. Ale on nawet się nie krył, a Summer nie była głupia i wiedziała, co to oznacza. Miał w dupie to, że mogła narobić mu koło pióra, bo nigdy nie miała stąd wyjść.
    Pokiwała jednak głową na znak, że rozumie. Musiała zachowywać się tak jak teraz, grzecznie i cicho, a przy odrobinie szczęścia nie zobaczy więcej przeklętych myszy.
    - Postaram się – powiedziała cicho. Skupiła się na myśleniu o tym, co mogłoby wkurzyć jej brata, chociaż w pierwszej chwili nie była pewna, czy w ogóle chce to zrobić. Ostatecznie doszła jednak do wniosku, że… Nie jest mu nic winna. Zrobiła dla niego w całym swoim życiu dostatecznie dużo, nie chcąc nic w zamian. On nigdy się nie odwzajemnił, więc chyba nawet nie miałaby zbytnich wyrzutów sumienia. – W sumie… Jest taka jedna rzecz. Ale nie wiem, czy mogę ci o tym powiedzieć. Boję się, że mnie tu zostawisz samą na nie wiadomo jak długo, a nie chcę tego. Zdradzę ci, co to jest, pod warunkiem, że zabierzesz mnie ze sobą. Nie będę nic kombinować, przysięgam. Nie ucieknę, nic nikomu nie powiem… - westchnęła, a po chwili zastanowienia wstała z łóżka i wyjęła z tylnej kieszeni spodni nożyczki. Trzymając je w zaciśniętych dłoniach, doskoczyła do mężczyzny i powoli, ostrożnie podała mu narzędzie, które zamierzała wykorzystać i wcale nie po to, by zrobić mu krzywdę. – Na dowód, że mówię szczerze. Zwinęłam je z łazienki, chciałam rozciąć sznurki i… Się powiesić – przyznała, odwracając spojrzenie i rumieniąc się przy tym. Wzięła kilka głębokich wdechów, żeby dodać sobie odwagi, zanim ponownie uniosła wzrok na twarz mężczyzny. – Zaufam ci, jeśli ty zaufasz mi. Inaczej nic ci nie powiem.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  51. Drgnęła, gdy mężczyzna uderzył pięścią w ścianę, jednocześnie ciesząc się, że potraktował tak kawałek nieożywionej materii, a nie jej twarz, bo nie wątpiła, że byłby do tego zdolny. Obserwowała go i… I zaczynała mu współczuć. Nie miała żadnego szóstego zmysłu, nie czytała w myślach i nie potrafiła wyczuć czegoś w powietrzu, ale ból w jego oczach, zanim odwrócił się przodem do ściany, był tak wyraźny, że Summer niemal fizycznie czuła go na sobie. Nie uważała Lawrence’a za tego dobrego, ale… Jej brat nie byłby zdolny wyrządzić komuś takiej krzywdy. Owszem, nie miał w sobie empatii, ale nie był też psychopatą ani socjopatą.
    A może jednak nie miała racji, a jej brat był potworem?
    Nie skomentowała jego żądań, nie miało to sensu, bo przecież się starała na tyle, na ile mogła. Dopiero po czasie zdała sobie sprawę z tego, że znowu posunęła się za daleko, ale nie mogła cofnąć już swoich słów i zachowania, mogła mieć jedynie nadzieję, że Frank nic jej nie zrobi.
    Na wszelki wypadek jednak odskoczyła do tyłu, zwiększając między nimi dystans. Nie śmiała poprosić go o rozwiązanie nóg, podejrzewała, że teraz przyniosłoby to odwrotny skutek, a on zacisnąłby sznur tak mocno, że odciąłby jej dopływ krwi do nóg.
    Ale jej samopoczucie przestało mieć znaczenie, kiedy z jego ust padły pierwsze słowa. Początkowo nie docierało do niej, że Frank ma na myśli jej brata, że to Lawrence mógł podłożyć ogień w czyimś domu, więc jedynie pokręciła przecząco głową, jakby w ten sposób miała nie dopuścić do siebie kolejnych słów. Ale dotarły do niej, obijały się boleśnie o wnętrze czaszki, wyciskając z oczu łzy. Niewiele brakowało, żeby Summer wybuchła głośnym płaczem. Powstrzymała ją jedynie obawa przez tym, że zdenerwuje swojego oprawcę jeszcze bardziej. Nie umiała jednak całkowicie stłumić uczuć, więc zasłoniła usta dłońmi i zapłakała cicho, patrząc na niego ze smutkiem wyraźnie odbijającym się w jej niebieskich oczach.
    - Przepraszam – wyszeptała. Żadne słowo nie było odpowiednie, ale coś zmusiło ją do tego, by opuściła ręce i je wypowiedziała. – Po prostu… Przepraszam. Za to, co ci zrobił. Gdybym wiedziała… - właśnie, gdyby wiedziała, co by zrobiła? Nic. Nic oprócz tego, że nie liczyłaby na choćby głupiego smsa od starszego brata, nie chciałaby mieć z nim nic wspólnego.
    Wzięła głęboki wdech i drżącymi dłońmi otarła mokre od łez policzki. Jakkolwiek była teraz na wygranej pozycji, bo przecież to ona miała wiedzę, której on potrzebował, nie zamierzała z tego korzystać. Nie miała na to siły, zwłaszcza, gdy dotarło do niej, że właśnie skazała się na powolną, zapewne bolesną śmierć z jego rąk. Oddała mu odrobinę swojej przewagi wraz z wyjęciem z kieszeni nożyczek, równie dobrze mogła oddać całą.
    - Nasza mama – podjęła cicho, wbijając spojrzenie w swoje stopy. – Była dla niego bardzo ważna. Gdzieś w domu ukrył pamiątki po niej. Gdyby wpadły w twoje ręce, zrobiłby wszystko, żeby je odzyskać. O ile, oczywiście, ich ze sobą nie zabrał – wymamrotała łamiącym się głosem. – To jedyne, co przychodzi mi do głowy. Jeśli nie zadziała… Nic innego go nie wywabi.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  52. Kiwnęła jedynie głową, bo co innego mogła w tej sytuacji zrobić? Przeprosiła go, bo uważała, że powinna coś powiedzieć, a stwierdzenie, że było jej przykro czy że współczuje nijak miało się do rzeczywistości i było cholernie oklepane, pewnie słyszał wiele takich zapewnień. Nie współczuła mu, nie miała pojęcia, jak to jest stracić rodzinę w tak tragiczny sposób, bo ojca nie znała, na śmierć matki była gotowa, a brat… Brat wciąż gdzieś tam był, więc ani trochę nie potrafiła sobie wyobrazić jego bólu. Przeprosiła go za… Za to, że ona żyła, a jego rodzina nie. Przez jej własnego brata. Nie liczyła jednak, że przyjmie przeprosiny, w zasadzie spodziewała się wrzasku i wyzwisk albo czegoś znacznie gorszego, dlatego ostry ton przyjęła z ulgą.
    - Nie ucieknę – szepnęła, podnosząc spojrzenie na jego oczy. Wpatrywała się w nie, jakby w ten sposób chciała pokazać, że nie kłamie. I naprawdę nie kłamała, nie zamierzała zwiać, bo wiedziała, że kiedy przyjdzie co do czego nie ma większych szans. Jeśli potrzebowała potwierdzenia, że ma do czynienia z Blake’em, właśnie zyskała je z jego własnych ust, bo zanim wyjechała słyszała co nieco o jego prywatnej tragedii. A skoro miała przed sobą kolegę z pracy Lawrence’a, znaczyło to tyle, że jest gliną. W starciu z przeszkolonym policjantem Summer była przegrana. – Nie ucieknę… - powtórzyła jeszcze ciszej, gdy mężczyzna wyszedł z pokoju. Blondynka zmarszczyła brwi na widok krwi i bezwiednie doskoczyła do progu pomieszczenia, wyglądając na zewnątrz. Obserwowała uważnie, jak Frank czy Blake, wciąż nie była pewna, jak powinna go nazywać, opłukuje krew, ale ta wciąż płynie razem z wodą. Była zaledwie na drugim roku medycyny, ale praktyki w szpitalu sporo ją nauczyły, w tym rozpoznawania, kiedy rana jest do szycia. Ta na taką jej wyglądała.
    - Trzeba założyć szwy – odezwała się, ignorując początkowo wzmiankę o współlokatorce. W końcu cicho westchnęła, opierając się plecami o framugę drzwi. – Nie, ale telefon był w płaszczu. I nie będzie ci potrzebna, przeniosłam się do Radissona, pokój dwieście dwadzieścia pięć. Mam tam ciuchy i kosmetyki, raczej nic więcej nie potrzebuję. I klucz od domu, ale cały czas trzymam go w walizce. Karta do pokoju była w torebce – powiedziała, wciąż nie odrywając od niego spojrzenia. Zagryzła dolną wargę, przez chwilę się wahając. – Jeśli chcesz, mogę cię opatrzyć – zaproponowała cicho i zerknęła na swoje związane ręce. – Nie musisz mnie rozwiązywać, jakoś dam radę – dodała, odruchowo próbując poruszyć nadgarstkami, były jednak tak ciasno związane, że nie dała rady tego zrobić, mogła jedynie przekręcać dłonie. Póki o tym nie myślała, wbijające się w skórę liny tak bardzo jej nie doskwierały, jednak teraz ręce zaczynały ją piec. Ale nie pisnęła na ten temat nawet słowem w obawie, że jedynie bardziej wkurzy mężczyznę.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  53. Nie ruszyła się ani o milimetr, póki mężczyzna nie kazał jej tego zrobić. Przez cały czas nie odrywała jednak od niego swojego spojrzenia, przyglądając się uważnie każdemu ruchowi, każdemu grymasowi malującemu się na twarzy… Wszystkiemu. Wypatrywała czegoś, co mogło świadczyć o tym, iż za chwilę z przekleństw i krzyków przejdzie do czynów. A właśnie czynów bała się najbardziej. Wpuszczając do celi myszy udowodnił, że ani trochę nie żartuje, a Summer zamierzała zrobić wszystko, by nie dopuścić do powtórki z rozrywki, zwłaszcza, że pozbawiła się jedynego narzędzia, które mogło ją stąd wyciągnąć. A raczej uwolnić w jakikolwiek sposób.
    Słysząc, że chce jej pomocy drgnęła delikatnie i zagryzła dolną wargę, wciąż oczekując, aż pozwoli jej się zbliżyć. Usłyszawszy je w końcu, natychmiast doskoczyła do Franka, w duchu przyznając, że taki sposób przemieszczania jest cholernie męczący, na tyle, że zatrzymawszy się przy nim musiała wziąć kilka głębokich wdechów i dopiero po chwili wyciągnęła przed siebie ręce. Wydała z siebie westchnienie ulgi pomieszane z jękiem i szybko rozmasowała uwolnione nadgarstki, krzywiąc się na widok czerwonych śladów.
    - Nie musisz mi cały czas grozić – powiedziała cicho, biorąc w swoje dłonie plastikowy koszyk. Usiadła na krześle i oparła apteczkę na swoich kolanach, przebierając palcami zawartość. Wyjęła kilka jałowych gazików, bandaż, wodę utlenioną i spirytus. Ułożyła wszystko na stole i ostrożnie, powoli ujęła rękę mężczyzny, oglądając ranę z bliska. – Może obejdzie się bez szycia – mruknęła do samej siebie. – Przeciąłeś naczynie, dlatego jest tyle krwi – dodała nieco głośniej i puściła dłoń Franka. Odepchnęła się stopami od ziemi tak, że odsunęła się razem z krzesłem i wskazała miejsce naprzeciwko siebie. – Usiądź i oprzyj rękę na stole – poleciła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Owszem, to on tutaj był oprawcą, ale jeśli miała mu pomóc, musiał wykonywać jej polecenia.
    Sama Summer w tym czasie spryskała kawałek blatu spirytusem. Zaraz potem zrobiła to samo ze swoimi dłońmi i roztarła na nich specyfik, mimowolnie krzywiąc się pod wpływem zapachu. Powinna do niego przywyknąć, ale nigdy nie lubiła smrodu alkoholu.
    Opatrzyła ranę, starając się zrobić to tak, żeby powstrzymać krwawienie. Ubrudziła przy tym spodnie, ale jakoś nie miało to szczególnego znaczenia, ważne, że koniec końców krew nie przebiła się przez opatrunek na tyle, by odznaczyć się na bandażu.
    - Wieczorem muszę ci zmienić opatrunek – oznajmiła, zawiązawszy końcówkę rozdartego bandaża w supeł na nadgarstku. Wyprostowała się i sięgnęła po gazę, żeby wytrzeć krew ze swoich palców. – Jeśli masz jakiś antybiotyk, weź na wszelki wypadek, ale wszystko powinno być w porządku. I przeciwbólowe, wystarczy ibuprofen czy coś – mówiła dalej, skupiając się na wyczyszczeniu własnej skóry. W końcu zrezygnowała i podniosła wzrok na mężczyznę. – Gdybym miała wywinąć ci jakiś numer, zaczęłabym od niepomagania ci – powiedziała cicho, mając nadzieję, że zrozumie, co miała ja myśli. Zamierzała być posłuszna. Choć tak mogła odpokutować za winy Lawrence’a.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  54. Czuła na sobie jego wzrok, ale dla Summer nie stanowiło to większej różnicy. Podczas praktyk lekarze nieustannie patrzyli jej na ręce, więc, o ile wcześniej bardzo się tym stresowała, jak później po prostu przywykła, wiedząc, że to element jej przyszłej profesji – każdy będzie obserwował uważnie wszystkie działania, doszukując się tego jednego, niewłaściwego.
    Przynajmniej dotychczas myślała o tym jako o swoim przyszłym zawodzie, bo teraz… Bo teraz nie widziała perspektyw na to, że w ogóle będzie żyć. Nie robiła sobie nadziei, że kiedy przyjdzie co do czego opuści to mieszkanie inaczej, niż w plastikowym worku.
    Posprzątała po sobie na tyle, na ile mogła, a potem powoli się schyliła, żeby samodzielnie rozwiązać liny na kostkach. Nie usłyszała przyzwolenia, ale skoro nie związał z powrotem jej rąk odebrała to jako obietnicę zyskania minimalnej wolności, chociaż na tyle, żeby normalnie się poruszać. Poruszyła nogami i odłożyła sznur na stół, chcąc pokazać, że nie weźmie go ze sobą do celi i nie zrobi tego, co planowała. Tak cholernie żałowała, że oddała mu nożyczki, uniemożliwiając sobie śmierć na własnych warunkach…
    Pokiwała głową i posłusznie wróciła do celi, po turecku siadając na łóżku. Z braku lepszego zajęcia znalazła na krawędzi materaca odstającą nitkę, którą zaczęła skubać palcami w oczekiwaniu na powrót mężczyzny. Kiedy po jakimś czasie otworzył drzwi, Summer uniosła głowę i… I odruchowo, bezwiednie uśmiechnęła się lekko, a kiedy zdała sobie sprawę z tego co robi, w myślach szybko przywołała się do porządku i opuściła kąciki ust.
    - Nic więcej nie przychodzi mi do głowy – oznajmiła. Miała wystarczająco dużo czasu, żeby się zastanowić. – Ubrania, kosmetyki i klucz. Jeśli… - urwała i wzięła głęboki wdech. – Powinieneś powiedzieć mojemu szefowi, że się rozchorowałam. Albo biorę urlop, nie wiem. I… I napisz do mojej współlokatorki, że na jakiś czas wyjeżdżam. Rozplotkuje to i nikt nie będzie się martwił, że zniknęłam. I… W sumie nieważne – machnęła dłonią, zdając sobie sprawę, że Tilly na pewno nie będzie się zadręczać, skoro wczorajszego popołudnia nieźle się poprztykały. Znała przyjaciółkę, wiedziała, że ośli upór nie pozwoli jej zażegnać konfliktu, póki Summer nie wyciągnie dłoni pierwsza. – Walizka jest pod łóżkiem, wszystko inne znajdziesz w szafie i w łazience. A reszty nie muszę ci mówić, bo wiesz – wzruszyła lekko ramionami i ponownie poświęciła całą swoją uwagę fragmentowi nitki. – Będę grzeczna. Obiecałam – dodała jeszcze znacznie ciszej.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  55. Nie miała pojęcia gdzie są, w jakiej okolicy znajduje się mieszkanie, więc logiczne, że nie wiedziała ile zajmie mu wycieczka do Radissona i z powrotem. Miała jedynie nadzieję, że się nie rozmyśli i nie zostawi jej tu z zaskoczenia na nie wiadomo jak długo, samemu w tym czasie lecąc do Waszyngtonu. Wmawiała sobie, że jej potrzebował, że bez jej pomocy i znajomości poszczególnych zakamarków w rodzinnym domu Mahoney nie będzie w stanie sam nic znaleźć.
    Z tą myślą wędrowała po pokoju, ruszając zastałymi stawami i mięśniami. Rozciągała się przy tym odrobinę, ciesząc namiastką wolności, którą jej dał. Może nie miała na to zbyt wiele miejsca i pokonywała dystans, jaki dzielił jedną ścianę od drugiej, ale jeszcze niedawno mogła jedynie siedzieć związana na łóżku, nic więc dziwnego, że korzystała maksymalnie z tego co miała.
    Nie wiedziała, jak długo trwał jej spacer, ale kiedy drzwi celi się otworzyły, Summer od dawna nie czuła skutków związania. To z kolei sprawiło, że mimo beznadziejnej sytuacji nieznacznie się ożywiła, a na widok uchylanych drzwi znowu pozwoliła sobie na lekki uśmiech, tym razem nie mając zamiaru tak szybko ścierać go ze swojej twarzy.
    Błysk ostrza skutecznie zrobił to za nią. Otworzyła szerzej oczy i rozchyliła wargi, odruchowo robiąc kilka kroków do tyłu. Przywarła plecami do ściany, pragnąc się w nią wtopić. Rozważała też schowanie się pod łóżkiem, ale to przecież nie miało sensu. Tak samo jak próba ucieczki, gdyby go wyminęła… Wyraził się jasno, mogła pożegnać się z życiem. Jak widać i tak miał zamiar ją go pozbawić, ale wiedziała, że jeśli zacznie kombinować, śmierć będzie trwała znacznie dłużej, a poprzedzi ją niewysłowiony ból.
    - Nie, nie, nie… - szeptała gorączkowo, kręcąc przy tym głową. Łzy płynęły po jej policzkach, ale znalazła się na takim etapie, że nawet ich nie czuła. – Proszę, przecież nic nie zrobiłam! Byłam grzeczna, tak jak obiecałam, dlaczego to robisz, Frank? Co, odezwał się, zrobił coś w tym czasie? Cokolwiek to jest, nie zasłużyłam sobie, obiecałeś! Obiecałeś, że jak nie będę nic kombinować, to mnie nie zabijesz! – krzyczała piskliwie, przerażona. Nogi jej drżały i gdyby nie wcześniejsze opróżnienie pęcherza, niewykluczone, że posikałaby się ze strachu jak dziecko. Widok oprawcy z nożem w dłoni… Nie wiedziała, co mu odwaliło, ale to było zdecydowanie gorsze od myszy, bo wtedy nie miała perspektyw na jakąkolwiek poprawę sytuacji, a teraz… A teraz mieli ze sobą współpracować! Dlaczego jej to robił? Dlaczego się tak irracjonalnie zachowywał?
    Właśnie, irracjonalnie…
    - Co ty powiedziałeś? – spytała, złapawszy głęboki wdech. Wróciła myślami do poprzedniego dnia, do momentu, gdy udawał, że chce jej pomóc, gdy grał, twierdząc, że nie wie co tu robi. Zamrugała kilka razy oczami i jeszcze mocniej przywarła do ściany. Mogła się przecież mylić. Widziała to kiedyś na zajęciach z psychiatrii, ale… Ale tamten człowiek był normalnym facetem, a nie porywaczem. – Jak masz na imię? – zadała pierwsze pytanie, które wtedy zadał prowadzący. Każda osobowość jakieś miała, a to był najlepszy sposób, by się dowiedzieć, z którą ma się do czynienia. Może gdyby nie powtórka, Summer nigdy by o tym nie pomyślała, ale… Ale Frank wyraźnie miał ze sobą problem. Niewykluczone, że to był głębszy problem, niż wydawało się to jemu samemu.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  56. Summer czuła, jakby podłoga osuwała jej się spod stóp. Nie potrzebowała więcej, wystarczyło wypowiedzenie przez mężczyznę imię, żeby elementy układanki wskoczyły w jej głowie na swoje miejsce. A kiedy tak się stało, blondynka zsunęła się po ścianie, zasłaniając usta dłońmi. Nie dość, że została porwana, co samo w sobie zakrawało na odchył psychiczny Franka, to jeszcze… To jeszcze wyglądało na to, że mężczyzna miał rozdwojenie jaźni. Ile osobowości mógł mieć? Jak wiele niespodzianek mogło na nią czekać? A najważniejsze… Co zrobi Frank, jeśli posłucha Remy’ego? Zabije ją, nie uwierzy, że sam kazał jej uciekać, była tego pewna, zwłaszcza, że wciąż się obawiał, iż Summer będzie kombinować. Jak niby mu wytłumaczy, że grzecznie siedziała w celi, czekając na jego powrót, podczas gdy… Gdy w mieszkaniu zjawił się ktoś zupełnie inny, jedynie wyglądający jak Frank?
    - Nie… Nie mogę z tobą iść – powiedziała, odsunąwszy dłonie od twarzy. Przeczesała nerwowym ruchem jasne włosy i zacisnęła na chwilę powieki, żeby wszystko sobie poukładać. Musiała coś wymyślić i to szybko. Poprzednio Frank wrócił po kilku minutach, teraz mogło być podobnie. – Ty nie wiesz, nic nie rozumiesz, więc on też nie wie… Kurwa, co mam robić – mamrotała do siebie, kręcąc głową. Oczywiście, że wolała, by to Remy z nią został, ale nie mogła ryzykować. Musiała go jakoś przebudzić i… I uświadomić mu, co się dzieje. Gdyby nie zobaczyła tego na żywo, jedynie czytając książki, nie miałaby najmniejszego pojęcia. Ale tamten facet naprawdę ją zainteresował i spędziła mnóstwo czasu na analizowaniu jego zachowania, więc co nieco wiedziała.
    Ale obserwowanie nijak się miało do przeżycia spotkania w cztery oczy z taką osobą.
    - Nie, Remy, nie chcę tu zostać, ale muszę – odezwała się, usiłując powiedzieć to jak najspokojniejszym głosem. – Nie skrzywdzi cię, musisz mi uwierzyć, ale mnie… Jeśli teraz z tobą wyjdę, zabije mnie jak tylko wróci – wyjaśniła i podniosła się gwałtownie z podłogi. Podeszła do mężczyzny szybkim krokiem, ale zamiast ująć jego lewą dłoń, wyciągnęła rękę w stronę prawej i odebrała od niego nóż. – Nie może tego zobaczyć – wyszeptała i wyszła z pokoju, biegnąc do kuchni. Wrzuciła nóż do szuflady i zatrzasnęła ją z hukiem, następnie równie szybko wracając do niewielkiego pomieszczenia. Przepchnęła się obok mężczyzny i stanęła na środku celi, myśląc gorączkowo. Próbowała sobie przypomnieć, jakie słowo wypowiedziała ostatnim razem, gdy Remy się pojawił, ale choć bardzo chciała, w pamięci miała lukę spowodowaną histerią. Coś gdzieś majaczyło, ale zbyt daleko, żeby Summer mogła tego dosięgnąć.
    - Przypomnij mi… Przypomnij mi, co usłyszałeś jako pierwsze, kiedy mnie zobaczyłeś – powiedziała, obracając się przodem do Remy’ego. Ponownie do niego podeszła, ale zatrzymała się w odległości kilku kroków. – Blake? Wypowiedziałam słowo Blake? Myśl, musisz mi powiedzieć. Muszę go obudzić…

    still summer

    OdpowiedzUsuń
  57. - Oczywiście, że on tu jest! – krzyknęła, zanim zdążyła ugryźć się w język. Frustrowało ją to. Nie wiedziała, jak ma mu wytłumaczyć ich obecną sytuację, jak… Jak w ogóle pogodzić się z tym, że została uprowadzona przez chorego psychicznie człowieka, który z samej obecności choroby najpewniej nie zdawał sobie sprawy.
    Pokręciła głową, widząc, że zapamiętane przez nią słowo nie pomogło. Liczyła, że prawdziwe imię mężczyzny zadziała również w drugą stronę i uśpi słabszą osobowość, ale najwidoczniej to nie było takie proste. Nie mogła też wypowiadać losowych słów w nadziei, że któreś z nich okaże się tym właściwym. Owszem, mogłaby skorzystać z okazji, którą oferowała jej obecność Remy’ego, problem w tym, że… Za bardzo się bała. Wiedziała, że się przed nim nie ukryje i nawet jeśli teraz zdoła uciec, taki stan rzeczy nie potrwa długo.
    - I tak mi nie uwierzysz – szepnęła, kolejny raz przeczesując nerwowo włosy. Przy okazji kilka z nich wyrwała, ale nie zwróciła na to uwagi.
    Widząc, że Remy szuka telefonu… Przestraszyła się i natychmiast ponownie do niego podeszła, tym razem znacznie bliżej i złapała jego nadgarstek, tym samym go powstrzymując.
    - Nie rób tego. Nie rób nic, czego możesz później pożałować – powiedziała, patrząc przy tym prosto w jego jasne oczy. Nie miała okazji zrobić tego wcześniej z tak bliska i teraz po jej kręgosłupie przebiegł silny dreszcz, sprawiając, że na ciało wstąpiła gęsia skórka. Choć ta osobowość nic jej nie zrobiła, Summer i tak czuła niepokój., ale mimo wszystko się nie cofnęła. – To ty. To ty mnie tu zamknąłeś – wyszeptała, wiedząc, że tylko w taki sposób jej głos się nie załamie. – Nie pamiętasz, co się z tobą działa, prawda? Jakbyś stracił przytomność albo… Jakby ktoś wyrwał ci z życia kilka godzin. Sam twierdzisz, że nie wiesz, jak się stąd wydostałeś. Nie wydostałeś się, sam wyszedłeś… Frank wyszedł, a ty obudziłeś się w międzyczasie – wyjaśniła, choć nie łudziła się, że jej uwierzy. – Jesteś drugą osobowością. Pewnie cię stworzył, kiedy jego rodzina zginęła, ale prawdopodobnie o tym nie wie. Ty… Remy, jesteś Frankiem i to ty mi to zrobiłeś. Zanim zaczniesz zaprzeczać… Nie wydało ci się dziwne, że się ciebie boję? Nie miałam zawiązanych oczu, widziałam, kto mnie porwał. Jesteś… Jesteście tą samą osobą. Nie ucieknę z tobą, bo nie wiem, kiedy on się przebudzi i nie uwierzy, że nic nie kombinowałam. Jeśli teraz z tobą wyjdę, za kilka minut mnie zabijesz i nawet nie będziesz o tym wiedział – mówiła dalej, powoli rozluźniając uścisk na jego nadgarstku. W końcu cofnęła swoją dłoń i zrobiła kilka kroków do tyłu, obejmując się ramionami. – A jeśli mi nie wierzysz, po prostu… Uciekaj, ratuj siebie. I to szybko, bo on niedługo wróci.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  58. Szczerze mówiąc nawet nie pomyślała o tym, że to mógłby być ktoś, kogo Lynie znała. I zaczęła się zastanawiać nad tym czy to ktoś z jej otoczenia mógłby być, ale przecież nie miała wrogów. Nie robiła ich sobie specjalnie. Jasne, że nie z każdym się dogadywała, ale były to raczej codzienne sprawy. Pomyślała też o Sebastianie, ale jej biologiczny ojciec raczej by nikogo na nią nie zasłał. Sebastian może i był nieprzewidywalny, co już jej udowodnił, ale miał ważniejsze sprawy na głowie niż Alanya, która nie chciała mieć z nim kontaktu, a on nie chciał mieć z nią. Zeszli sobie z drogi i udawali, że nic ich spotkanie nigdy nie miało miejsca.
    — Raczej mało prawdopodobne, ale… jak tu mieszkałam na co dzień syn sąsiadki często za mną łaził. Dziwny typ, raczej małomówny, koło trzydziestki na garnuszku u rodziców, ale raczej niegroźny — powiedziała w końcu, gdy przypomniała sobie o Dylanie. Nie brała pod uwagę tego, że mógłby jej coś zrobić. Czasem wpadała na niego na schodach czy w parku, ale to nie było nic dziwnego w końcu. Mieszkali w tym samym budynku tylko na dwóch różnych piętrach. Istniało duże prawdopodobieństwo, że na siebie wpadną i się spotkają w pobliskim sklepie czy parku, choć Lynie nie zauważyła, aby mężczyzna miał jakieś zwierzęta, z którymi mógłby wychodzić na spacery. Nie, aby nie można było wychodzić na spacery bez zwierząt.
    Lynie zniknęła dosłownie na nie więcej niż dziesięć minut. Chciała zdjąć tylko mokre ubrania, darowała sobie przepłukanie włosów wodą, bo nie miała na to zwyczajnie czasu. Związała je jedynie w kucyka, choć z jej krótkimi włosami upięcie było trochę utrudnione, ale nie przejęła się tym za bardzo, że włosy trochę z gumki uciekały.
    — Dziękuję, naprawdę nie musisz tego wszystkiego robić — powiedziała, gdy wróciła. Była mu bardzo wdzięczna za pomoc i cieszyła się, że trafiła akurat na Gabriela. Usiadła przy wyspie kuchennej, tu było najlepsze światło w całym mieszkaniu. Te w łazience niby też, ale jednak było nieco słabsze niż tutaj z jakiegoś powodu, — Będę dzielną pacjentką i nie będę narzekać, jak zapiecze — zapewniła.
    — Wiem, że będę musiała mu powiedzieć. Pewnie zacznie wariować, ale jeśli t nie jednorazowa sytuacja to lepiej, aby wiedział — powiedziała. Zresztą jakoś wytłumaczyć będzie musiała mu skąd się wzięło tyle siniaków na jej ciele, a przecież nie będzie mu wciskać kitu, że upadła czy zrobiła sobie coś przypadkiem. — Choć mam nadzieję, że to czysty przypadek, a nie nagle ktoś się na mnie uwziął — westchnęła. Jej życie stałoby się bardzo utrudnione, gdyby nagle się okazało, że ktoś ciągle za nią łazi.

    Lynie

    OdpowiedzUsuń
  59. Wiedziała, wiedziała, że cokolwiek powie, na pewno nie przyniesie to żadnego efektu, bo to po prostu tak nie działało. Oswojenie z chorobą psychiczną stanowiło proces i wymagało pełnej świadomości tego, że ona jest, a pomóc może jedynie wizyta u specjalisty i odpowiednie leki. Skoro osobowość Remy’ego nie wiedziała, że coś jest nie tak, znaczyło to tyle, że Frank również nie wiedział, iż dzieje się z nim coś niedobrego. Oboje nie wiedzieli i Summer wiedziała, że nie uwierzą w to, co mówiła, zwłaszcza, że przecież była zakładniczką. Remy może i był po jej stronie, ale Frank wręcz przeciwnie.
    - Mówiłam, że w to nie uwierzysz – powiedziała cicho, słysząc jego stwierdzenie o wymyślaniu bzdur. Chciałaby, żeby to była wymyślona bzdura, to by wiele ułatwiło, a tak… Nie dość, że była w niewoli, to jeszcze musiała przekonać osobowość, która chciała ją uwolnić, że ma tego nie robić, bo druga osobowość chętnie wyżyje się na Summer. Jeśli wcześniej uważała, że ma trudne życie, teraz los zwyczajnie zaśmiał jej się w twarz, pokazując, że zawsze może być dużo gorzej. – Remy, nie wątpię w to… Ty nie jesteś, ale ten drugi ty… - zaczęła, ale szybko urwała, gdy i on urwał. Widziała zmianę zachodzącą w twarzy mężczyzny i odsunęła się jeszcze kilka kroków. Obudził się, wiedziała to już zanim usłyszała nieprzyjemny ton głosu.
    Dlaczego więc, zamiast się przestraszyć, Mahoney odetchnęła z ulgą, a przez jej wargi przemknął cień uśmiechu?
    - Bo mnie z niego wyciągnąłeś – odpowiedziała twardo. Miała przewagę. Jeśli osobowości były od siebie niezależne, nie miał pojęcia, jakim cudem się tu znalazł. Zamierzała to wykorzystać. Nie łudziła się, że jej uwierzy, ale… Ale będąc na jego miejscu i nie pamiętając, co się wydarzyło, poddałaby w wątpliwość jakiekolwiek zaprzeczenia i byłaby skłonna uwierzyć w przedstawioną teorię. Pozostało jej mieć nadzieję, że prędzej czy później on postąpi dokładnie tak samo. – Rozumiem, że wrócił Frank. Czy Blake, nie wiem, jak cię teraz nazywać, ale na pewno nie Remy – wymamrotała i z lekkim wahaniem zrobiła w przód kilka niewielkich kroków. – Nie pamiętasz, jak się tu znalazłeś, prawda? – spytała, ale jedynie dla formalności. Przecież wiedziała, że nie pamiętał. – I masz więcej takich luk w pamięci – dodała odrobinę ciszej, powiedziała to właściwie do samej siebie, a nie do niego. – Wiem, że będziesz zaprzeczał i mi nie uwierzysz, ale… Najwyraźniej masz rozdwojenie jaźni. Właśnie poznałam Remy’ego, twoją drugą osobowość. Próbował mnie ratować – wyjaśniła spokojnie. Swoją drogą, sama się dziwiła, jak bardzo chłodno potrafiła do tego podejść. Może dlatego, że obudziła się w niej namiastka lekarza, a psychiatria stanowiła gałąź medycyny interesującą ją najbardziej, mimo że nie wiązała z nią swojej przyszłości. – Nie uciekłam, bo wiedziałam, że się pojawisz, jesteś silniejszą osobowością. Zanim cokolwiek powiesz… Pomyśl przez chwilę. Nie masz wrażenia, że umyka ci czas? Nie jesteś trochę zmęczony? Nie budzisz się w dziwnych miejscach, nie pamiętając, jak się w nich znalazłeś? Tak jak teraz… Pytasz, dlaczego nie jestem w celi, chociaż dobrze wiesz, że nie wyszłabym z niej, gdybyś sam nie otworzył drzwi…

    summer

    OdpowiedzUsuń
  60. Na to właśnie czekała. Na ten jeden grymas, na wyraźnie odbijające się na twarzy zwątpienie, które mogło jej dać szansę na wyjaśnienie, co się wydarzyło. Bała się powrotu Franka, bo wiedziała, że będzie wściekły i to, co sam zrobił, spróbuje obrócić przeciwko niej, jakby miała sama otworzyć drzwi od pokoju.
    Miała jednak nadzieję, że to zwątpienie utrzyma się trochę dłużej. Szybko zrozumiała, że przegrała. Pokręciła lekko głową, wiedząc, że jej nie uwierzy, chociaż tak naprawdę nie miał powodu. Była spokojna, grzeczna, mimo tego co jej zrobił nie próbowała uciekać i mu pomogła… Można powiedzieć, że Summer stanowiła wzór zakładniczki. A to, że płakała? A kto nie płakałby na jej miejscu? Została uprowadzona, bo ktoś chciał zemścić się na jej bracie, do cholery! Z dnia na dzień Frank wywrócił jej życie do góry nogami, kto na jej miejscu nie wpadłby w histerię?
    Ale ponadto nic więcej nie zrobiła, nie dała mu absolutnie żadnego powodu, by podejrzewał, że coś kombinowała. Nawet nożyczkami zamierzała skrzywdzić jedynie siebie…
    - Wiedziałam, że to do ciebie nie dotrze – powiedziała cicho i jeszcze zanim nakazał wracać jej do pokoju, Summer sama ruszyła w tamtym kierunku. Weszła do pomieszczenia i mając szczerze gdzieś, że może go zdenerwować… Trzasnęła drzwiami. Tak po prostu je zamknęła i usiadła po turecku na łóżku. Oparła łokcie na udach, a twarz ukryła w dłoniach, próbując ułożyć sobie to wszystko w głowie. Zaczynało ją to przerastać i naprawdę żałowała, że oddała mu te głupie nożyczki. Gdyby je zachowała… Mogłaby wykorzystać czas, kiedy pojechał do hotelu. Już dawno byłaby martwa.
    Słysząc jego głos, Summer opuściła ręce i zacisnęła zęby, żeby powstrzymać wybuch złości. Miała dość tych gróźb. Z każdą kolejną miała coraz większą chęć wymierzyć temu facetowi cios w twarz. Wtedy przynajmniej czymś by sobie na nie zasłużyła.
    - Przestań mi grozić. Nic ci nie zrobiłam! To ty cały czas robisz coś złego, a mimo to ci pomogłam! I dalej próbuję to zrobić, a ty zamiast mnie wysłuchać znowu mi grozisz! – powiedziała nieco zbyt głośno, powoli tracąc cierpliwość. Wbiła w mężczyznę spojrzenie, w którym wyraźnie odbijała się wściekłość. Na niego, na Lawrence’a… Na cały pieprzony świat. – Rób co chcesz, Blake – odezwała się znowu, decydując, że zacznie zwracać się do niego prawdziwym imieniem. – Naprawdę mam to w dupie. I tak wiem, że mnie zabijesz, gdybyś nie chciał tego zrobić, nie pokazałbyś swojej twarzy, nie jestem głupia. Co dla ciebie za różnica, czy umrę w męczarniach bez jedzenia i wody? Przecież ty nawet nie widzisz we mnie człowieka. Nie dociera do ciebie, że Summer i Lawrence to dwa oddzielne byty i nie jestem odpowiedzialna za grzechy swojego brata – wyrzuciła z siebie i podniosła się z łóżka, zaczynając nerwowo dreptać od ściany do ściany. Oddychała przy tym głęboko, żeby się uspokoić. – Wyjdź stąd – powiedziała w końcu. – Nie chcę cię widzieć.

    wkurzona summer

    OdpowiedzUsuń
  61. Nie miała ochoty na tę rozmowę. Słuchając jego słów kręciła gwałtownie głową i wpatrywała się w ściany, między którymi nieustannie krążyła. Robiła to coraz szybciej i bardziej nerwowo, bo i wszystko co mówił mężczyzna doprowadzało ją do szału. Nadszedł po prostu ten etap: najpierw rozpaczała, teraz się wściekała. Później miało przyjść zaprzeczenie, a na końcu akceptacja. Często określało się to mianem procesu żałoby, ale Summer miała to za bzdurę, bo równie dobrze mogło się odnosić do innych dziedzin życia.
    Nie, żeby sytuacja, w której się znalazła, należała do normalnych, które można spotkać na co dzień, ale proces żałoby i tak tutaj pasował. Miała tego świadomość, ale nie potrafiła stłumić zbyt silnych emocji. Osobiście uważała, że nieźle sobie radzi, bo jeszcze nie rzuciła się na Blake’a, mimo że miała na to ogromną ochotę.
    - A co właśnie robisz?! – spytała nerwowo i zatrzymała się, ale jedynie na krótki moment, żeby rzucić mu oskarżycielskie spojrzenie. – Wpuszczenie myszy nie było ukaraniem za jego błędy? Byłam związana, nieszkodliwa, a ty i tak to zrobiłeś! Cały czas grozisz, że mnie skrzywdzisz, chociaż zupełnie nie daję ci do tego powodów, przeciwnie, jak mówiłam, pomagam ci! To nie jest zemsta na nim, to nie jest jego cierpienie tylko moje! Jego tu nie ma, jestem ja! – wrzasnęła, ostatecznie się zatrzymując. Patrzyła na niego, zaciskając pięści po swoich bokach i oddychała ciężko, jak po przebiegnięciu kilku mil. – Obchodzi cię jego cierpienie, a to mnie chcesz zostawić bez jedzenia i wody – dodała nieco ciszej. Wściekłość uwalniała się w postaci łez, ale Summer ich nie czuła, a na pewno nie przejmowała się nimi na tyle, żeby je otrzeć. – Jeśli chcesz mnie ze sobą zabrać.. Zrób mi, dla odmiany, jedną przysługę. Nie ucieknę, nie zrobię nic, co mogłoby cię sprowokować. Ale ograniczaj się tylko do wydawania mi poleceń, dobra? Nie chcę słuchać gróźb, nie chcę żadnych życiowych wyznań, najlepiej wcale się do mnie nie odzywaj, jeśli nie musisz. Mam naprawdę… Szczerze gdzieś to, że to ty tu stawiasz warunki. To jest mój. I sobie na niego zapracowałam – wydusiła łamiącym się głosem. Na tym etapie było jej wszystko jedno, czy go zdenerwuje. Pogodziła się ze swoim losem, jakikolwiek by on był. I przez to nienawidziła zarówno stojącego przed nią faceta, jak i swojego brata jeszcze bardziej, właściwie nie wiedziała, że można odczuwać względem kogoś taki ogrom negatywnych uczuć. Nienawidziła ich też za to, że została wciągnięta w coś, o czym nie miała zielonego pojęcia. Żyła swoim życiem, a nagle ich sprawy stały się również jej sprawami, mimo że się o to nie prosiła.
    - Jasne – mruknęła i przeszła obok niego, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Zerknęła na swoje bose stopy i zacisnęła wargi, żeby znowu nie wybuchnąć. – Dasz mi moje buty i płaszcz, czy przejście się boso po śniegu to kolejny sposób na sprawienie cierpienia mojemu bratu? – spytała, nie powstrzymawszy się przed oskarżycielskim i ironicznym tonem.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  62. Tilly rozmyśliła się na moment, zastanawiając nad odpowiedzią, jednak nie tak długo, by Frank zaczął podejrzewać, że próbuje go oszukać. Wiedziała, że musiała podać jakiś sensowny okres czasu, taki, który wymagał pożegnań, a jednocześnie nie brzmiał, jakby miała wynosić się na stałe. W końcu wtedy użyłaby nieco innego określenia niż 'delegacja'.
    - Zamierzam wrócić. Ale dopiero za pół roku - wyjaśniła z nadzieją, że łyknie to drobne kłamstwo bez dodatkowych pytań.
    Zaśmiała się głośno, słysząc, jak absurdalnie brzmiał jej sposób na spędzenie idealnego wieczoru w ustach kogoś innego. Faktycznie, Frank musiał ją wziąć za kompletną wariatkę. I może była kompletną wariatką, tak uporczywie poszukując fizycznej przyjemności, ale czy ktokolwiek miał prawo ją oceniać? Jej towarzysz nie posiadał świadomości, a przynajmniej tak jej się wydawało, że Tilly miała przejść poważną operację, z której mogła się nie obudzić, a żegnanie się z życiem było czynnością znacznie poważniejszą niż żegnanie się z miastem. Tutaj wszystkie chwyty były dozwolone.
    Nie zdziwiłaby się, gdyby Frank zdecydował, że jest dla niego zbyt szalona, nawet jak na przygodę na jedną noc. Jednak, ku jej zaskoczeniu, nic takiego się nie stało.
    - Nie schlebiaj sobie. Mam cały tydzień. Dzisiaj jest dzień zarezerwowany dla obcych facetów. Jutro zajmę się resztą. - Wzruszyła ramionami, by zaraz roześmiać się cicho, gdy tamten przyciągnął ją do siebie.
    - Więc... może masz jakieś szalone propozycje, hm? - zagadnęła, odwracając się w jego stronę tak, by stanąć na przeciwko. - Na skok na bungee jest już za późno, mogę ewentualnie skoczyć z mostu, ale to raczej wyklucza późniejsze pojechanie na delegację... jakieś inne pomysły?
    Tak naprawdę Tilly nie miała pojęcia, co mogliby robić, oprócz pójścia do jej mieszkania albo znalezienia jakiegoś podrzędnego baru. Była niezwykle nudną i przewidywalną kobietą. Lubiła dużo pić, dobrze się bawić i spędzać aktywny czas z mężczyznami. Pierwszej z tych rzeczy obecnie robić nie powinna, drugiej nie potrafiła, a trzecia miała zostać jej znacznie utrudniona już za niedługo. Co więc jej pozostawało?
    Niespodziewanie twarz Tilly rozjaśnił figlarny uśmiech, który jasno wskazywał na to, że coś udało jej się wykombinować.
    - Wiem! - odparła. - Nigdy nie bylam na karaoke. I chyba chciałabym spróbować - dodała, przygryzając wargę i ze zniecierpliwieniem wyczekując reakcji Franka.
    Jednak zanim zdążyła się jej doczekać, poczzuzła, jak jej ciało stopniowo opada z sił.
    - Wybacz na chwilę - szepnęła, by zaraz wyrwać się z jego objęć i usiąść na pobliskiej ławce. - Nic mi nie jest, po prostu... to chyba alkohol. - Uśmiechnęła się przepraszająco. No, to by było na tyle jak na tę noc.

    Tilly

    OdpowiedzUsuń
  63. Kolejny raz ją zaskoczył, bo spodziewała się, że na jej wybuch złości odpowie jeszcze gorszym. A tymczasem… Tymczasem bez słowa przystał na jej jedyny warunek. Była tym tak zszokowana, że w pierwszej chwili rozchyliła wargi i otworzyła szerzej oczy, po prostu mu się przyglądając. Dopiero po dłuższym momencie odzyskała władzę nad swoim ciałem i odetchnęła głęboko, próbując uspokoić nie tylko szybki oddech, ale także kołatające w piersi serce. Stres powoli zaczynał odpuszczać, tak samo jak złość, ustępując miejsca nie tyle względnemu spokojowi, co silnemu zmęczeniu. Potrzebowała snu. Takiego prawdziwego, a nie spowodowanego omdleniem. Wiedziała jednak, że przez… Na pewno kilka najbliższych godzin taka opcja w ogóle nie wchodzi w rachubę.
    Kiwała głową, gdy tak beznamiętnie przekazywał jej informacje. To, że bez wahania przystał na jej warunek sprawiło, iż jej nienawiść względem niego odrobinę zelżała. Wciąż miała dobitną świadomość, że ją uprowadził, ale to, że był w stanie coś sobie odpuścić zmieniało całą sytuację w ciut łatwiejszą do przełknięcia.
    - Okej – wymamrotała, odnotowując informację o godzinie lotu, choć nie wiedziała, po co jej to mówił. I tak miała zrobić to, co będzie jej kazał. – Jasne – dodała nieco łagodniejszym głosem i ruszyła we wskazanym kierunku. Otworzyła swoją torbę i wyjęła z niej kosmetyczkę, ręcznik oraz świeże ubrania, po czym udała się do łazienki. Nie zamknęła drzwi na klucz, właściwie zostawiła je odrobinę uchylone, chcąc w ten sposób udowodnić mężczyźnie, że nie zamierza z niczym kombinować.
    Znalazłszy się pod ciepłą wodą, wszystkie tamy Summer puściły. Oparła się o ścianę, wystawiając twarz do gorącego strumienia, a łzy płynęły po jej policzkach spod zamkniętych powiek i mieszały się z resztą kropel osiadających na skórze. Nadgarstki i kostki szczypały od sznura, ale to był chyba najmniejszy problem. Największy stanowiło to, że… Że nie chciała stąd wychodzić, bo zamknąwszy oczy i poczuwszy zapach swojego własnego żelu pod prysznic Mahoney poczuła namiastkę normalności, której przecież nie miała odzyskać.
    Stała w kabinie zdecydowanie za długo, ale początkowo zwyczajnie nie mogła zwalczyć pokusy i rzuciła się w złudne poczucie bezpieczeństwa. Kiedy zakręciła wodę i owinęła się ręcznikiem, poczucie beznadziei uderzyło w nią ze zdwojoną siłą. A mimo to zmusiła się do założenia ubrań i zrobienia lekkiego makijażu, żeby, jak to ujął Blake, wyglądać znośnie. Wyszła z łazienki, przyciskając do piersi swoje rzeczy. Podeszła do walizki i włożyła do niej ubrania, kosmetyczkę oraz wilgotny ręcznik, a po zapięciu zamka wyprostowała się, odgarniając z twarzy kosmyki mokrych włosów.
    - Akceptowalnie? – spytała cicho, wskazując dłonią na swoją bladą twarz, która dzięki makijażowi przestała wyglądać tak mizernie i odstraszająco. – Rozumiem, że mam iść do pokoju, siedzieć cicho i czekać…

    summer

    OdpowiedzUsuń
  64. Nie wiedziała, jak wiele czasu zostało do wylotu, bo nie miała pojęcia, która w ogóle jest godzina, ale uznała, że każda minuta snu będzie na wagę złota. Po zamknięciu pokoju ułożyła się na łóżku i zamknęła powieki, ale jak na złość nie mogła zasnąć. Ostatecznie ułożyła się na plecach, gapiąc się w sufit, a kiedy zaczęła powoli odpływać… Drzwi się otworzyły. Summer drgnęła nerwowo i podniosła się do siadu, rzucając mężczyźnie wyczekujące spojrzenie.
    Bez słowa wstała i wyszła na korytarz. Spojrzeniem odnalazła buty i je wsunęła, a następnie rozejrzała się w poszukiwaniu szafy, o której mówił wcześniej. Zdjęła z wieszaka swój płaszcz i szczelnie owinęła się szalikiem. Odruchowo podążyła dłonią do kieszeni, w której zwykle miała telefon, ale ta okazała się pusta. Ciekawe, co zrobił z komórką.
    Wyszła na klatkę schodową i w milczeniu ruszyła w dół. Nie oglądała się za siebie, nie rozglądała się też po budynku, nie zamierzała również tego robić na zewnątrz, bo zwyczajnie nie chciała zapamiętywać okolicy. Liczyła, że nigdy więcej nie będzie musiała jej widzieć.
    Spięła się, słysząc kolejne polecenie, choć brzmiało raczej jak próba nawiązania rozmowy. Westchnęła cicho, ale przełknęła dumę, uznając, że nie wyglądał na chętnego do naruszania postawionego przez nią warunku.
    - Miałam pięć lat, kiedy zmarła – odezwała się lekko zachrypniętym głosem i odchrząknęła. Po wyjściu na zewnątrz zatrzymała się na krótki moment, żeby wziąć głęboki wdech świeżego powietrza. Zaraz potem ruszyła za Blake’m i podeszła do drzwi po stronie pasażera. Wsiadła, nie spiesząc się z dalszym mówieniem. Nie lubiła wspominać matki, nie pamiętała jej zbyt dobrze. – Ostra białaczka w takim stadium, że nawet nie próbowali jej leczyć – podjęła, gdy cisza zaczęła jej ciążyć. – Nie pamiętam jej za dobrze, ale wiem, że Lawrence i ona byli sobie bardzo bliscy. Długo nie mógł się pozbierać po jej śmierci i w sumie się nie dziwię, też miałabym problem, gdybym musiała wychować młodszą siostrę mając osiemnaście lat – wzruszyła ramionami i oparła głowę o zagłówek, przymykając powieki. – W każdym razie… Wiem, że co tydzień był na cmentarzu, znikał wtedy na jakiś czas. Raz poszłam za nim i stąd wiem, że siedział tam i po prostu… Gadał do grobu. Jak go spytałam, strasznie mnie opierdolił. Jak śmiem go śledzić, co mnie to obchodzi i tak dalej… A potem spędził cały wieczór na przeglądaniu starych albumów ze zdjęciami. Po prostu mieli ten rodzaj więzi, stąd wiem, że nawet teraz, tyle lat po jej śmierci dalej jest dla niego bardzo ważna. Ważniejsza niż ja, bez dwóch zdań – ostatnie słowa wyszeptała i wzięła głęboki wdech, otwierając oczy i kręcąc głową. – Coś jeszcze chcesz wiedzieć?

    summer

    OdpowiedzUsuń
  65. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że nie przemknęło jej przez myśl, żeby narobić rabanu nie tyle po wyjściu na ulicę, co raczej na lotnisku, gdzie było mnóstwo ludzi, ochrona i służba celna. Nie miałby tam najmniejszych szans, żeby się wywinąć, a ona koniec końców znalazłaby się w jakimś bezpiecznym miejscu, a zaraz potem mogłaby wrócić do swojego dawnego życia.
    Ale słowa Blake’a wciąż huczały jej w głowie. Jej brat spalił kogoś żywcem. Tak po prostu podłożył ogień w miejscu, w którym ktoś przebywał i w jednej sekundzie pozbawił kogoś innego nie tylko rodziny, ale też dobytku. Z Lawrence’m nie mieli zbyt dobrych relacji, ale nie przypuszczała, że jej brat…. Że może być tak złym człowiekiem, obojętnie, czy Blake sobie na to zasłużył. Z tego względu nie brała ucieczki pod uwagę. Musiała znaleźć jakiś sposób, żeby porozmawiać ze starszym Mahoney’em, dowiedzieć się, czy to, o czym mówił jej porywacz ma w sobie choć ziarno prawdy. Nikt nie wymyśliłby sobie takiej tragedii, ale potrzebowała usłyszeć to z ust brata. I całkowicie o nim zapomnieć.
    - Od rodzinnego domu – powiedziała szybko, bez wahania. Tak, to tam było wszystko, co zostało po matce. Summer nie przywiązywała większej wagi do jej rzeczy, ale wiedziała, że tam były z jednego prostego powodu: kiedyś coś sobie wzięła. Trochę biżuterii, bo zwyczajnie jej się podobała. Lawrence dostał wtedy szału, więc schowała błyskotki w bezpiecznym miejscu i nie przyznała się, że je ma. Wmówiła bratu, że może ktoś ze znajomych zabłądził w domu i postanowił coś zwinąć. Ale nie zamierzała się tą informacją dzielić z Blake’m. – Nie wiem. Naprawdę nie mam pojęcia. Gdybym wiedziała, co mógł zrobić i gdzie się schował mój brat, nie byłabym w tej sytuacji – mruknęła niezbyt przyjemnym tonem. Wzięła kilka głębokich wdechów, żeby złość ponownie nie zaczęła w niej kiełkować i na kolejne pytanie odpowiedziała dopiero, kiedy zyskała pewność, że się uspokoiła. – Nie. To nie będą zdjęcia. Po prostu… Jej rzeczy. Ale nie wiem, co z nimi zrobił. Będę musiała się najpierw rozejrzeć – westchnęła.
    Rzuciła mężczyźnie szybkie spojrzenie i już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale ostatecznie je zamknęła i odwróciła wzrok. I tak nie czuła się przy nim bezpiecznie, co się stanie, kiedy dostanie w swoje ręce broń? Summer zadrżała na samą myśl.
    Zacisnęła dłoń na klamce, gotowa wysiąść z samochodu, ale jego głos przygwoździł ją w miejscu. Popatrzyła prosto w jasne oczy Blake’a i przez chwilę milczała.
    - Powiedziałam ci już, że się postaram. Ale nie wierzę w ani jedno twoje zapewnienie, że mnie nie zabijesz – oznajmiła. – Więc pomagając ci, nie mam nic do stracenia, a może jakimś cudem przywrócę ci spokój – dodała nieco ciszej i wysiadła z samochodu. Do jej uszu dotarł charakterystyczny dźwięk lotniska. Wiatr i szum silników w oddali przypominał, że znowu znalazła się wśród ludzi. Było to cholernie kuszące, ale… Ale i tak zacisnęła dłoń na rączce walizki i ramię w ramię ruszyła razem ze swoim porywaczem w kierunku wejścia. – Kim dla siebie jesteśmy i po co lecimy do Waszyngtonu? – spytała mniej więcej w połowie drogi dzielącej ich od hali. – Ktoś może nas zaczepić – wyjaśniła. – Zwłaszcza ciekawskie starsze panie.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  66. Nie wyobrażała sobie powrotu do domu. Z chwilą, w której weszła na pokład samolotu półtora roku temu, zostawiła Waszyngton za sobą i nie planowała kiedykolwiek się tam pokazywać. Życie w Nowym Jorku może nie było cudowne i wymarzone, ale wystarczająco dobre, by Summer nie chciała go porzucać. Dążyła do tego, żeby stało się idealne, dlatego studiowała medycynę na jednej z lepszych uczelni i odkładała wszystko, co udało jej się zaoszczędzić z pracy w hotelu. Miała plan.
    Plan, który za sprawą jednego faceta legł w gruzach.
    Tak czy inaczej nie potrafiła sobie wyobrazić wejścia do rodzinnego domu po takim czasie. Nie potrafiła sobie wyobrazić wizyty na cmentarzu. Nie potrafiła sobie wyobrazić ewentualnego spotkania z bratem. Niczego, wizyta w stolicy stanowiła dla niej jedną wielką niewiadomą. Zakładając, że w ogóle do niej dożyje.
    - Co z nim zrobisz? Jeśli w ogóle się pokaże… Co zrobisz z moim bratem? – spytała cicho, nieco niepewna, czy w ogóle powinna zadawać to pytanie. Nie ze względu na to, że bała się Blake’a, byli w miejscu publicznym, więc wątpiła, że cokolwiek jej zrobi. Bała się, że udzieli jej odpowiedzi. I tego, jak owa odpowiedź na nią wpłynie. Miała gdzieś Lawrence’a, tak jak on miał gdzieś Summer. Ale mimo wszystko był jej bratem. Jedyną rodziną, jaka jej została.
    Skrzywiła się, słysząc, na czym miała się opierać, gdyby ktokolwiek ich zaczepił. Udawać, że są ze sobą w związku? To chyba wykraczało poza jej umiejętności aktorskie.
    - Świetnie – burknęła, nawet nie kryjąc swojego niezadowolenia. Chciała to w jakiś sposób skomentować, wspomnieć, że nie ma ochoty nawet stać tak blisko niego, skoro był jej oprawcą, o udawaniu związku w ogóle nie wspominając, ale ostatecznie zagryzła dolną wargę w obawie, że ktoś może usłyszeć kilka słów za dużo. Nie potrzebowała więcej problemów, niż już ich miała. – Ciekawe, jak zareaguje mamusia widząc, że jesteś… Co najmniej dekadę starszy – powiedziała, posyłając mu kwaśny uśmiech, który szybko zniknął, a Summer wbiła wzrok w wejście. Chciała już mieć to wszystko za sobą, najlepiej być w Waszyngtonie z możliwością utrzymania jakiegokolwiek dystansu między nimi. Dziewięć godzin. Musiała wytrzymać dziewięć godzin nieustannej obecności Blake’a. Przebywanie w celi miało ten plus, że… Że przez większość czasu była w niej sama.
    - Mam jakieś dokumenty? – spytała tuż przed wejściem do hali odpraw. – Nie chcę cię martwić, ale raczej musisz mi je dać. Bilet też – zauważyła. – Chyba, że chcesz być tym cudownie nadopiekuńczym facetem, który nie opuści mnie na krok nawet podczas odprawy, wypowiada za mnie każde słowo i nie wypuszcza z uścisku mojej rączki – pisnęła sztucznie przesłodzonym tonem, zanim zdążyła ugryźć się w język. – Aha, tak to pewnie będzie wyglądało, tak? – dodała swoim normalnym głosem, mając nadzieję, że zaprzeczy.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  67. Odwzajemniła spojrzenie, myśląc intensywnie nad pytaniem, które właśnie padło z jego ust. Nie było na nie dobrej odpowiedzi. Zgadzając się, wyszłaby na bezduszną dziewczynę, która całkowicie przekreśliła swojego brata, mimo że nie usłyszała z jego ust ani słowa wyjaśnienia. Nie zgadzając się, nie wiedziałaby, czego się spodziewać. Ale było wiele rzeczy, których się nie spodziewała. Jak na przykład tego, że zostanie porwana. I tego, że z własnej nieprzymuszonej woli będzie szła ramię w ramię z porywaczem, choć miała szansę raz na zawsze się uwolnić. Wystarczyło zacząć krzyczeć. Naprawdę, tak niewiele. Wziąć sporo powietrza do płuc i wydobyć z siebie wrzask, tym samym oznajmiając światu, że jest zakładniczką i ktoś coś powinien z tym zrobić.
    Więc dlaczego przechodząc obok ochrony lotniska stresowała się jedynie tym, że zwrócą na nich uwagę? Że ktoś zobaczy, iż coś jest nie tak i sam zechce ją uratować z opałów? Będąc w pokoju nie marzyła bardziej o niczym, niż o uwolnieniu się. Teraz nie wydawało jej się to takie oczywiste.
    - Zabawne, tak wiele o mnie wiesz, a tak naprawdę nie wiesz nic – mruknęła, słysząc określenie padające z jego ust. – Tak. Chciałabym wiedzieć, co z nim zrobisz. Wiem, że raczej mi tego nie powiesz, ale pytam, bo tego mi nie zabronisz. Najwyżej nie dostanę odpowiedzi – dodała, wzruszając pozornie obojętnie ramionami. Nie, nie było jej to obojętne, ale chyba wolała udawać twardszą, niż była w rzeczywistości. By myślał, że nie tak łatwo ją złamać, mimo że już była złamana. Syndrom sztokholmski znała tylko z nazwy i definicji, ale jak inaczej określić to, że mu pomagała? I nawet nie zabrało to zbyt wiele czasu. Złamał ją w momencie, w którym pojawił się przed akademikiem.
    Odetchnęła głęboko i odebrała od mężczyzny swoją torebkę, przy okazji posyłając mu sztuczny uśmiech. Wsunęła dłoń pomiędzy rozsunięty zamek i wyjęła bilet, spoglądając w zamyśleniu na wydrukowane informacje. Więc to działo się naprawdę. Naprawdę miała zaraz wejść na pokład samolotu lecącego do Waszyngtonu, a po wylądowaniu wydać wyrok na swojego brata.
    - Wiesz, że jestem feministką, ale nie mam nic przeciwko, żebyś sam je dźwigał – odparła kąśliwie, nawet nie zerkając na swoją walizkę. Przynajmniej miał zajęte ręce, dzięki czemu nie musiała się bać, że wykorzysta jej wcześniejsze nieprzemyślane słowa i postanowi odgrywać nadopiekuńczego chłopaka. Do czasu odprawy, bo później niczego nie mogła być pewna. – Chyba powinnam wspomnieć, że nie przepadam za samolotami – mruknęła nieco ciszej. – Mam nadzieję, że to nie miejsce gdzieś z przodu – dodała bardziej do siebie, niż do niego i zerknęła na numer miejsca. Przełknęła ślinę, widząc, że na kartce widnieje dwadzieścia siedem, co znaczyło tyle, że mieli siedzieć gdzieś na początku samolotu. Spojrzała na mężczyznę z przerażeniem i pokręciła lekko głową. – Blake, przebukujmy bilety, proszę… Jeśli nie chcesz, żebym sprawiała problemy, nie możemy siedzieć z przodu, ja… Naprawdę bardzo boję się latać i nie mogę ci obiecać, że nie wpadnę w panikę. Statystycznie osoby siedzące na końcu mają największe szanse na przeżycie w razie katastrofy, a poza tym… Chyba powinniśmy być w lekkim odosobnieniu, prawda? Im mniej ludzi w pobliżu, tym lepiej – jęknęła cicho, mając nadzieję, że jej argumentacja jakoś go przekona.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  68. Wiedziała, że tak będzie, ale i tak odetchnęła z ulgą. Po części chciała wiedzieć, jaki los czeka Lawrence’a, a po części przerażała ją perspektywa usłyszenia z ust Blake’a dokładnego opisu. Miała dobitną świadomość, że to nie będzie nic dobrego, bo skoro potrafił wykorzystać jej największy lęk przeciwko niej, podczas gdy była winna jedynie bycia spokrewnioną z Mahoney’em, co mógł wymyślić dla rzeczywistego winnego własnego cierpienia.
    Nie skomentowała tego w żaden sposób, uznając, że wdawanie się w dyskusję jest bezsensowne i niebezpieczne. Znaleźli się wśród ludzi, a tych na lotnisku, mimo późnej pory, było całkiem sporo. Kolejny raz wypomniała sobie syndrom sztokholmski; zamiast zmusić go do mówienia, by ktoś usłyszał, że jest niebezpiecznym człowiekiem, Summer uparcie milczała, nie chcąc, żeby ktoś się dowiedział, iż tak naprawdę jest jego zakładniczką. Najgorzej, że nie umiała w logiczny sposób wytłumaczyć swojego zachowania, choć z całych sił próbowała zrozumieć własne motywacje. W głowie miała jedynie pustkę.
    - Okej… Okej – szepnęła, odwracając spojrzenie od twarzy Blake’a. – Wytrzymam… Muszę wytrzymać – dodała do samej siebie. – Ale potrzebuję alkoholu. Pozwolisz mi coś kupić po odprawie? – spytała cicho i zmarszczyła czoło, słysząc padające z jego ust imię. Szczerze mówiąc, zupełnie zapomniała. W jej głowie już dawno nie był Franklinem, dokładniej od chwili, gdy nie zaprzeczył, że jest Blake’m. Zarumieniła się odrobinę i odwróciła wzrok. – Zapomniałam – mruknęła jedynie i pokiwała lekko głową. – Ale więcej nie zapomnę – dodała jeszcze ciszej, więc jej głos zniknął w gwarze panującym na lotnisku. Nie miała nic przeciwko tłumom ludzi, w końcu najpierw mieszkała w stolicy USA, a potem w Nowym Jorku, co wiązało się z przebywaniem wśród ludzi, ale teraz… Teraz ci na lotnisku jej przeszkadzali i to nie tylko dlatego, że w perspektywie miała wejście na pokład samolotu.
    Zerknęła we wskazanym kierunku i powoli, z lekkim ociąganiem ruszyła przed siebie. Odprawa minęła bez zbędnych rewelacji, chociaż Summer miała wrażenie, że spojrzenia pracowników są dużo bardziej wnikliwe, niż to zapamiętała z poprzedniej podróży. Wpadała w paranoję, ale nie mogła pozbyć się myśli, że oni wiedzą. Z tego powodu dłonie drżały jej przy podawaniu dokumentów, ale na pytanie, czy wszystko jest w porządku, odpowiedziała, że po prostu denerwuje się lotem. Kobieta zdawała się uwierzyć i nie drążyła tematu, więc Summer odetchnęła z ulgą.
    Chociaż tak prawdziwie zrobiła to dopiero, kiedy znalazła się daleko za wykrywaczami metalu i ochroniarzami sprawdzającymi rzeczy. Przechodziła pierwsza, więc przez chwilę czekała na Blake’a, przez cały czas nie odrywając od niego spojrzenia, jakby w ten sposób chciała mu zakomunikować, że nigdzie się nie wybiera. Gdy do niej dołączył, Summer popatrzyła tęsknie w stronę witryn sklepowych, dokładniej tych, w których stał alkohol, ale szybko odwróciła wzrok, wiedząc, że nie ma co liczyć na napicie się w celu ukojenia nerwów.
    - Nienawidzę cię – wymamrotała, zanim zdążyła ugryźć się w język.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  69. Po co w ogóle pytała, skoro doskonale wiedziała, jaka będzie odpowiedź? Fakt, że jej nie zwerbalizował, ale wystarczyło samo spojrzenie, by Summer zrozumiała, że nie ma najmniejszych szans na przekonanie go, by pozwolił jej kupić alkohol. Przez chwilę kusiło ją, żeby zaproponować napicie się wspólnie, ale szybko wyrzuciła to z głowy. Na jego miejscu też by na to nie przystała. Musiał nie tylko sam być trzeźwy, żeby mieć nad nią pełną kontrolę, ale też nie pozwolić, aby zakładniczka chodziła po lotnisku pod wpływem procentów. Nie mogłaby wtedy zagwarantować, że nikomu nie powie ani słowa, bo mogło się to wyrwać samo z siebie.
    - Jasne, rozumiem – mruknęła jedynie, odpowiadając w zasadzie na jego spojrzenie i odwracając wzrok. Nie miała pojęcia, jak przeżyje ten lot. Całe szczęście nie był długi, bo gdyby miała wytrzymać na trzeźwo na pokładzie kilka godzin… Prawdopodobnie byłaby teraz w trakcie spaceru w stronę jednego ze strażników. Tak, zdecydowanie nie mogłaby tego wykluczyć w innej sytuacji.
    - Nie przyszło ci do głowy, że to niezdrowe? – spytała, zanim zdążyła ugryźć się w język. Każdy człowiek inaczej reagował na stres. W przypadku Summer nerwy objawiały się tym, że mówiła wszystko, co wpadło jej do głowy, a jako, że byli wśród ludzi, nie zastanawiała się nad późniejszymi konsekwencjami. Była zakładniczką, a zamierzała wdać się w dyskusję, która żadnemu porywaczowi nie przypadłaby do gustu. Ale nie mógł jej teraz nic zrobić, nie zwracając jednocześnie na siebie uwagi. Była bezpieczna i to sprawiało, że potrafiła odsunąć od siebie strach przed Blake’m i tym, co może ją czekać, gdy zostaną jedynie we dwoje. – Zemsta… A co zrobisz później, jak już się zemścisz? Będziesz jeszcze miał jakiś sens w życiu? Czy po prostu zaczniesz żyć z dnia na dzień, myśląc, że nie czekają cię żadne konsekwencje? Już je ponosisz. Twój mózg o tym wie, tylko jeszcze nie jesteś tego świadomy. Na twoim miejscu, zamiast skupiać się tak bardzo na moim bracie, który nie jest wart niczyjego zachodu, skupiłabym się na wizycie u lekarza i dowiedzeniu się, dlaczego mam rozdwojenie jaźni. Ciekawe, czy to możliwe, żeby w jakiś sposób przywołać Remy’ego. Wolałabym siedzieć w samolocie obok niego, niż obok ciebie – wyrzucała z siebie szybko, nerwowo stawiając kolejne kroki. Całe ciało zaczynało jej drżeć, łącznie z głosem, który załamywał się co kilka słów.
    Rzuciła mu spojrzenie pełne złości i nienawiści, gdy stwierdził, że musi wytrzymać.
    - Oczywiście, że muszę, nie mam innego wyjścia. Ale nie zamierzam udawać, że to wielka przyjemność, kiedy się boję! – odparła nerwowo i przyspieszyła kroku, żeby jak najszybciej usiąść w głównej hali odlotów. Nogi coraz bardziej jej drżały i robiły się miękkie, szła więc z wrażeniem, że za chwilę ugną się pod nią kolana i się przewróci.
    Dlatego przysunęła się do Blake’a i wsunęła rękę pod jego ramię. Zadrżała, czując jego ciało tak blisko swojego ciała, ale wolała to, niż wywrócenie się i tym samym ściągnięcie na siebie uwagi.
    - Nogi mi się trzęsą – wyjaśniła cicho, mając nadzieję, że jej nie odepchnie.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  70. - Co to ma niby znaczyć? – mruknęła, spoglądając na mężczyznę z niezrozumieniem w swoich jasnych oczach. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że Blake i Lawrence przecież byli znajomymi i to na tyle bliskimi, że mężczyzna pokazywał się u nich w domu. Nie wiedziała, na jakiej zasadzie ze sobą pracowali, miała jednak świadomość, że tak było i zapewne jej brat zdołał przez ten czas pokazać swój charakterek. A ten wcale nie był łatwy. Summer również nie była łatwa w obyciu, ale Lawrence przebijał ją pod każdym względem. Może dlatego nigdy nie mieli najlepszej relacji.
    Zanim zdążyła się powstrzymać, prychnęła głośno, słysząc jego plan na swoje dalsze życie. Więc po to to wszystko było? Żeby mógł zaraz potem się zabić?
    - Och, nie, nie, nie, jeśli ja mam zostać przez ciebie z traumą na resztę życia, tobie też nie pozwolę, żeby było za łatwo – odparła, w ogóle nie myśląc nad swoimi słowami. Mówiła wszystko, bez zastanawiania się nad słusznością wypowiedzi. I tak nic nie mógł jej zrobić, nie w tłumie ludzi. Roześmiała się cicho, słysząc odpowiedź odnośnie Remy’ego. Tak, to było zabawne, to, w jaki sposób mógł działać ludzki mózg. Remy był jego częścią, a mimo wszystko twierdził, że go nie zna. Druga osobowość mówiła dokładnie to samo odnośnie Blake’a. Gdyby na miejscu Summer był ktoś inny, zapewne by się w tym nie połapał. – To zabawne, bo on też cię nie zna. Siedzicie w jednej głowie i twierdzicie, że się nie znacie – wyjaśniła i wzruszyła pozornie obojętnie ramionami. – Jest, tylko jeszcze tego nie widzisz. Pomijam tutaj kwestię obsesji. Daj znać, jak znowu będziesz miał blackout. Bo ja na pewno zobaczę różnicę, kiedy pojawi się Remy. Jestem ciekawa, czy się przyznasz, że znowu czegoś nie pamiętasz – mówiła dalej, kompletnie ignorując złość, którą widziała na jego twarzy i niezbyt przyjemny ton. Gdyby byli sami, Summer by się przestraszyła. Ale otaczali ich ludzie, co skutecznie zniwelowało jakikolwiek strach, jeśli chodziło o jego osobę. Bała się jedynie tego, że sweter może się jej podwinąć i ktoś zobaczy otarcia od lin na nadgarstkach.
    Odetchnęła z ulgą, gdy Blake jej nie odepchnął. Oparła nieznacznie ciężar ciała na jego ramieniu, a kiedy dotarli do krzeseł, dziewczyna opadła na jego z nich i kilka razy głęboko odetchnęła, licząc, że to choć trochę uspokoi drżące ciało. W odpowiedzi na pytanie mężczyzny pokręciła głową i przymknęła powieki. Nie umknęło jej uwadze imię padające z jego ust i wrażenie, że wypowiedział je wyjątkowo miękko, jakby ton jego głosu nagle złagodniał na tę jedną chwilę. Dlatego otworzyła oczy i korzystając z tego, że znajdował się naprzeciwko niej, dosłownie na wyciągnięcie ręki, wbiła wzrok w jego twarz.
    - Twoja żona miała na imię Beth? – rzuciła i teoretycznie było to pytanie, ale zabrzmiało jak stwierdzenie. – Opowiesz mi o niej? – dodała cicho, naprawdę ciekawa tego, co mogłaby usłyszeć, choć wątpiła, że Blake postanowi faktycznie coś o niej powiedzieć.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  71. - Może i masz rację, ale nie wiesz, że między nami jest jedna podstawowa różnica – zaczęła cicho, a jej głos z trudem przebijał się przez panujący na lotnisku zgiełk. Nie mówiła tak dlatego, że nie chciała, by ktoś ją usłyszał. Po prostu nie lubiła, gdy ktoś wypominał jej podobieństwo do Lawrence’a i nawet mówienie o tym stanowiło delikatny problem. – Ja wiem, co znaczy empatia, mam ją w sobie i umiem z niej korzystać. Mój brat się do tego nie poczuwa. Może dlatego jest takim frajerem – mruknęła, wzruszając ramionami. Nie miała na myśli jedynie tego, co powiedział jej Blake odnośnie swojej rodziny i tego, co się z nią stało. Myślała również o tym, że gdyby Mahoney choć trochę przejmował się losem swojej młodszej siostry, prawdopodobnie wiedziałby, że została uprowadzona, a wraz z tą wiedzą pojawiłby się ratunek. Albo chociaż raz w ciągu tego czasu, który spędziła w Nowym Jorku, wysłałby jej smsa, skoro zadzwonienie okazało się zbyt trudne. Wniosek był jeden: nie myślał o niej, więc ona bez sensu myślała o nim.
    - Okej, jak chcesz, ale ignorowanie problemu nie oznacza jego zniknięcia – wzruszyła ramionami. Zastanawiała się, co takiego mogłoby przywołać Remy’ego i przez chwilę naprawdę chciała to zrobić, ale… Ale gdyby jej się udało, wtedy pojawiłby się największy problem. Skoro Remy uważał, że również został porwany, narobiłby na lotnisku rabanu, a tego wolała uniknąć. – Tylko nie dopuść go teraz do głosu – odezwała się ponownie. – Remy myśli, że też jest zak… Że coś mu zrobiłeś. Mógłby nam skomplikować plany – wyjaśniła i uśmiechnęła się kwaśno na własne określenie. Mógłby nam skomplikować plany brzmiało tak abstrakcyjnie, że sama nie wierzyła, iż użyła takich, a nie innych słów. Kiedy jego plan stał się ich planem?
    Spodziewała się tego, więc jedynie kiwnęła głową i ponownie przymknęła powieki, próbując uspokoić przyspieszony oddech. Poszło łatwo, to z drżącym ciałem było zdecydowanie trudniej.
    - A niewracanie do nich sprawia, że znikają całkowicie – zauważyła cicho i opadła plecami na oparcie krzesła, przecierając trzęsącymi się rękami twarz.
    - Ja też denerwuję się lotem – usłyszała po swojej prawej i natychmiast obróciła głowę, jednocześnie opuszczając ręce. Jedno krzesło dalej siedziała niewiele starsza od samej Summer brunetka. Ah, czyli nie tylko panie emerytki były w stanie kogoś zaczepić. – Chcesz coś uspokajającego? Mój chłopak poszedł po jakieś ziołowe tabletki, zaraz powinien wrócić – dodała z bladym uśmiechem na twarzy. Summer nieco niemrawo odwzajemniła uśmiech, ale zamiast odpowiedzieć, pochyliła się do przodu, żeby znaleźć się jak najbliżej klęczącego przed nią Blake’a i popatrzyła błagalnie na jego twarz. Pozwoliła, by jasne włosy wysunęły się zza ucha i zasłoniły jej usta.
    - Mogę? Proszę… - szepnęła, mając nadzieję, że dziewczyna nie widzi, iż Summer pyta swojego partnera o zgodę na wzięcie tabletek.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  72. - No tak, przecież jesteś mistrzem opanowania – syknęła, ale ostatecznie zamilkła, uznając, że mężczyzna ma rację. Lotnisko pełne ludzi zdecydowanie nie było miejscem do rozprawiania na takie tematy, nawet jeśli tylko tutaj, wśród tłumu Summer czuła się bezpiecznie. Musiała się jednak naprawdę mocno hamować, bo… Bo była po prostu ciekawa, dlaczego jej nie wierzył. Miał więcej powodów, żeby wierzyć, niż żeby usilnie zaprzeczać jej słowom. Sam przyznał, że zdarza mu się nie pamiętać pewnych rzeczy, a Summer… Summer szła z nim teraz ramię w ramię przez lotnisko, miejsce, które dawało jej mnóstwo idealnych okazji do ucieczki. Mimo to tego nie zrobiła i na razie nie miała zamiaru. Liczyła, że Blake odrobinę mocniej to doceni, że zwyczajnie jej zaufa!
    - Nie próbuję robić z ciebie głupka – odezwała się nieco spokojniej, bardziej poważnie. – Próbuję ci uświadomić, że… Remy chce, żebym uciekła i nie rozumie, dlaczego nie mogę tego zrobić. Jeśli teraz dopuścisz go do głosu, to dopiero nie będzie dobre dla nikogo. On stanowi problem, nie ja – powiedziała cicho, niemal szeptem, wbijając wzrok prosto w jasne oczy mężczyzny, jakby wytrzymanie jego spojrzenia miało go przekonać, iż Summer mówi prawdę. – Ale okej, nie to nie – dodała głośniej, dla odmiany patrząc w zupełnie innym kierunku.
    Nie wiedziała, czego ma się po nim spodziewać, dlatego w oczekiwaniu na odpowiedź wstrzymała oddech. Powoli wypuściła powietrze z płuc, słysząc słowa, których się nie spodziewała i mimowolnie drgnęła, gdy wyciągnął w jej stronę rękę. Widząc, że jego ciało nieznacznie się unosi, Summer przymknęła powieki i rozchyliła wargi, czując delikatny pocałunek na swoim czole. Wiedziała, że to gra, nie wiedziała jednak, że Blake zdobędzie się na udawanie w taki sposób. A to, czego absolutnie nie przewidziała, to dreszcz przechodzący wzdłuż jej kręgosłupa. Początkowo zakwalifikowała go jako dreszcz obrzydzenia, ale… Ale nie miała przemożnej ochoty natychmiast odskoczyć. Tak, zdecydowanie ta sytuacja lasowała jej mózg, możliwe, że dużo bardziej, niż mózg Blake’a.
    Brunetka roześmiała się nieco wymuszenie i pokręciła przecząco głową.
    - Spokojnie, żadnych proszków na receptę. Po prostu coś łagodnego na nerwy – odparła i przełożyła butelkę wody z prawej do lewej ręki i wyciągnęła przed siebie dłoń. – Jestem Jessie, a w aptece jest Nate – przedstawiła się. Summer z lekkim wahaniem, naciągając nieco mocniej sweter na nadgarstek, podała dziewczynie rękę i uśmiechnęła się kącikiem ust.
    - Summer. A to Frank – przedstawiła ich i szybko cofnęła dłoń. – Bardzo ci dziękuję… Ja, jedyne o czym pomyślałam, to butelka wina, ale nie jestem pewna, czy to by pomogło…
    - Nie ma za co… Doskonale cię rozumiem. Lecisz pierwszy raz?
    - Nie, ale to niczego nie zmienia. Wolałabym samochód, ale Frankie się uparł, że będzie szybciej – przeniosła spojrzenie na mężczyznę i posłała mu kwaśny uśmiech. Przynajmniej ona wiedziała, że nie jest szczery, bo wyglądał dla kogoś postronnego zupełnie inaczej.
    - A dokąd lecicie? – zainteresowała się Jessie, ale Summer jej nie odpowiedziała, nie wiedząc, czy może zdradzić rzeczywisty cel ich podróży.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  73. Uniosła ręce w obronnym geście, tym samym dając znać mężczyźnie, że odpuściła temat. Nie wiedziała, czy sama do niego wróci, w końcu… Musiała pamiętać, że jest bezpieczna tylko będąc na lotnisku. Gdyby poruszyła tę kwestię, zostawszy z nim sam na sam, nie miała pewności, czy nie wściekłby się na tyle, żeby ją skrzywdzić. Rozmawiając z nim w miarę normalnie, zaczynała mu przypisywać zwyczajne zachowania, co mogło być zgubne. Porwanie nie jest zwyczajnym zachowaniem, tak samo jak chorobliwa chęć zemsty. Przypomniała sobie o tym w myślach, ale choć bardzo się starała, nie potrafiła zobaczyć w nim jedynie potwora. Zwłaszcza po tym, jak miękko wypowiedział imię swojej żony. Widziała skrzywdzonego człowieka, który w sekundę stracił wszystko co miał. Współczuła mu. Nienawidziła za to, że ją w to wciągnął, bo przecież nie miała nic wspólnego z jego krzywdą poza tym, że była siostrą swojego brata, ale jednocześnie mu współczuła i po części rozumiała.
    Ale nie mogła mu tego powiedzieć. Nie mogła się przyznać nawet przed samą sobą, usilnie spychała te myśli w głąb swojego umysłu, nie chcąc postrzegać Blake’a w taki sposób. Ale im bardziej skupiała się na niemyśleniu, tym trudniej było rzeczywiście nie myśleć.
    - Ach, tak, bilety – odezwała się, wracając do rzeczywistości. Ułożyła torebkę na swoich udach, rozpięła ją i wyjęła bilety, choć doskonale pamiętała, które miejsca zajmą. Zrobiła to jedynie dla pozorów, żeby nie pokazać po sobie, jak bardzo natrętne myśli robią jej z mózgu wodę. A zachowanie Blake’a wcale nie pomagało, nawet mimo świadomości, że to wszystko jest udawaniem. Spodziewała się, że kiedy zostaną sami, mężczyzna znowu pokaże swoje prawdziwe oblicze. – Dwadzieścia siedem A i B – przeczytała i wsunęła zadrukowany papier z powrotem do torebki.
    - Och, szkoda – Jessie odrobinę posmutniała. – My jesteśmy daleko z tyłu… Ale chwila, zostajecie na kilka dni, to znaczy ile? – spytała, ponownie się ożywiając. W tym czasie Nate wrócił z apteki, przedstawiając się z szerokim uśmiechem. Podał swojej dziewczynie opakowanie tabletek, a ta wycisnęła jedną na swoją dłoń, po czym przekazała blister Summer. Drżącymi rękami blondynka zrobiła to samo i oddała resztę Jessie, wrzucając tabletkę do ust. Połknęła ją bez popijania i na chwilę przymknęła powieki, choć wiedziała, że minie kilka dobrych minut, zanim substancje uspokajające zaczną działać.
    - Jak nam się znudzi to wrócimy – odezwała się w końcu, ponownie patrząc na Jessie.
    - A co powiecie na to, żeby któregoś dnia się wyrwać od rodziny i spotkać? – podsunęła brunetka, a Nate przytaknął z aprobatą. – Możemy iść na podwójną randkę, będzie super!
    - Och, my… Nie wiem, czy będzie na to czas – wymamrotała Summer, przenosząc wzrok na Blake’a. – Co ty na to, kochanie? – zwróciła się do niego, z trudem powstrzymując się przed wycedzeniem przez zęby ostatniego słowa.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  74. Czuła się tak, jakby ktoś ją wrzucił w jakąś alternatywną rzeczywistość. O co tu właściwie chodziło? Zamiast powiedzieć tym ludziom, jakkolwiek dać znać, że nie jest tutaj z własnej woli, a człowiek, który udawał jej faceta jest chorym psychicznie porywaczem, ona spoglądała na tablicę z informacją o odlotach i nie mogła się doczekać otwarcia gate’u, żeby jak najszybciej pozbyć się pary. W normalnych okolicznościach doceniłaby uroczą Jessie i przesympatycznego Nate’a, ale… To nie były normalne okoliczności, a Summer nie była tą samą Summer, co jeszcze kilka dni temu. Zerkała nerwowo na swoje nadgarstki i co chwilę mocniej naciągała rękawy swetra na dłonie, obawiając się, że przy jakimkolwiek ruchu ich oczom okażą się otarcia i podniosą alarm. Wyglądali na takich, którzy mogliby to zrobić.
    Spojrzała na Blake’a i lekko kiwnęła głową. Od wzięcia tabletki minęło kilka minut, więc ta powoli zaczynała działać. Teraz dziewczyna drżała bardziej wewnątrz, bo jej dłonie i nogi przestały się trząść. Wciąż nie czuła się na siłach, żeby zacząć spacerować po lotnisku, ale gdyby się postarała, mogłaby przejść kilkadziesiąt metrów do jakiegoś innego miejsca, z daleka od Jessie i Nate’a.
    - Jest trochę lepiej – odezwała się lekko schrypnięta i odchrząknęła. Słysząc pytanie mężczyzny, natychmiast pokiwała głową, przekonana o bezbłędnym odczytaniu jego zamiarów. Chciał się jak najszybciej stąd ulotnić, ona też. – Tak, Frankie ma rację… Pójdziemy do sklepu. Ale dzięki za propozycję. I za tabletkę, chyba uratowała mi życie – roześmiała się dźwięcznie, pilnując, by nie zabrzmiało to zbyt sztucznie. Wyciągnęła przed siebie rękę i wyprostowała palce, tylko one wciąż delikatnie drżały. – O, widzicie? Jest różnica – stwierdziła z uśmiechem i podniosła się ze swojego miejsca. – Bardzo miło było was poznać – powiedziała i zagryzła dolną wargę, sięgając dłonią do dłoni Blake’a. Zmusiła się do splecenia ich palców i powoli zrobiła kilka kroków do tyłu. – Idziemy, żeby zdążyć przed odlotem… Na razie – pomachała im wolną ręką. Odwzajemnili gest, a Summer zdążyła jeszcze dostrzec, jak Nate zajmuje miejsce obok Jessie i całuje ją w skroń. Potem obróciła się tyłem do nich i nie puszczając dłoni mężczyzny, szła w bliżej nieokreślonym kierunku, byle jak najdalej od nowych znajomych.
    – Niedobrze mi – oznajmiła, przecierając rękawem swetra czoło, ale tylko wydawało jej się, że wstąpił na nie zimny pot. – Mogliśmy jechać samochodem, dlaczego tego nie zrobiliśmy? Jakim cudem jesteś taki spokojny? Boże, nie nadaję się do tego, niech to wszystko już się skończy… - zasypała go gradem słów, oddychając coraz szybciej, dlatego w następnej kolejności skupiła się na uspokojeniu tchu. – Schowajmy się gdzieś, przynajmniej do odlotu – podsunęła. – Sklep? Bar? Łazienka? Wszystko mi jedno, ale mam wrażenie, że oni nie odpuszczą.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  75. Chwilę trwało, zanim jej oddech się uspokoił, a i tak nie stało się to na tyle, żeby i serce przestało galopować. Teraz nie dość, że odczuwała strach przed lotem, to jeszcze miała wrażenie, że za moment wszystko się wyda, choć akurat to nie powinno być jej zmartwieniem. Niemniej jednak się stresowała i zaczynała popadać w paranoję. Miała wrażenie, że gdzie się obejrzała, wszyscy się na nich gapili. Jakby wiedzieli, co się wydarzyło.
    Nie, Summer, uspokój się, przecież to niemożliwe.
    Ścisnęła rękę Blake’a na tyle mocno, że chyba wbiła paznokcie w jego skórę, ale nawet jeśli to zrobiła, nie przejmowała się zbytnio, bo należało mu się coś zdecydowanie gorszego, niż kilka śladów po paznokciach.
    - Och, świetnie, agent specjalny – wymamrotała i roześmiała się śmiechem, w którym nie było ani trochę wesołości. – To wszystko tłumaczy. Aha, czyli znaczy, że Lawrence też nim jest? – rzuciła, ale było to raczej pytanie retoryczne. Jak mogła o tym nie wiedzieć? Mieszkała ze swoim bratem pod jednym dachem, a myślała, że jest zwykłym gliną. Nie grzebała w jego rzeczach, nigdy nie widziała odznaki, nawet tej, którą powinien mieć jako policjant. Po prostu przyjęła do wiadomości, że nim jest, ale nie weryfikowała takiej informacji. – Super. Czyli wychodzi na to, że jedyna rzecz, którą wiedziałam o swoim bracie… Ona też jest nieprawdą. Świetnie. Ciekawe, czego jeszcze się dowiem o swojej rodzinie. Nie, to nie jest moja rodzina, mam go w dupie. Wiesz, to nawet lepiej, że chcesz go skrzywdzić. Zasłużył na to i to nie tylko dlatego, że zrobił ci takie świństwo. Jest po prostu nic niewartym śmieciem, świat nie powinien kogoś takiego nosić – mówiła szybko, ale wciąż cicho, pamiętając, że nikt nie może ich usłyszeć. Przerażenie zastępowało prawdziwe, szczere wkurwienie i gdyby nie znajdujący się wokół nich ludzie, Summer prawdopodobnie by w coś uderzyła. A potem kopnęła. A potem jeszcze raz i wszystko w towarzystwie głośnego krzyku. Była rozczarowana, sfrustrowana, a w dodatku wyglądało na to, że przez całe życie również okłamywana. Myślała, że wbrew temu, że ojciec odszedł, a matka zmarła… Myślała, że jej egzystencja, mimo wszystko, nie jest jedynie nieśmiesznym żartem. Im dłużej rozmawiała z Blake’m, tym wyraźniej klarował się dokładnie przeciwny wniosek. – A później schowamy się gdzieś, gdzie będę mogła sobie powrzeszczeć – warknęła, przyspieszając kroku. Nogi przestały jej się trząść, a w drobne ciało wstąpiły nowe siły. Wciąż ściskała mocno dłoń mężczyzny, a spojrzenie wbijała w majaczący w oddali sklep. – Nie wrócimy, póki nie znajdziemy tego cwela. Przysięgam, że sama go zajebię. Zrobię to gołymi rękami, kurwa mać. Nienawidzę go. Bardziej niż ciebie, doceń to – wycedziła i wzięła kilka głębokich wdechów, starając się uspokoić. – Już jestem spokojna – dodała po chwili.

    summer i jej huśtawka nastrojów

    OdpowiedzUsuń
  76. Im bardziej zagłębiała się w swoje myśli, tym na dalszy plan schodziła świadomość, że jest tutaj, bo została uprowadzona w konkretnym celu i ma zamiar pomóc własnemu porywaczowi. Szczerze mówiąc, z ulgą rzuciła się w wir własnej wściekłości. Wściekłość była dobra, podsuwała nienawiść, a z nienawiści rozwiązania sytuacji, na które dotychczas wcale nie wpadła. Poza tym wolała nienawidzić swojego brata, niż go żałować, gdy przyjdzie co do czego. Wcześniej… Wcześniej łudziła się, że w jakiś sposób będzie mogła go uratować przed tym, co czekało go z rąk Blake’a. Teraz chętnie sama by go wydała, gdyby miała jakiekolwiek pojęcie gdzie jest.
    - Hm, no, fajnie, wiesz, mi też się wydawało, że wiem o nim nieco więcej – odparła, kręcąc z niedowierzaniem głową i uśmiechnęła się, ale zrobiła to po to, żeby mężczyzna nie zobaczył, jak cholernie ją to wszystko boli. – Nie wierzę, po prostu… Nie wierzę… Przecież wcale go nie znam. Czekałam jak głupia, miałam nadzieję, że w końcu się odezwie że może zjawi się w Nowym Jorku i zaczniemy wszystko od nowa, a… A on jest dla mnie zupełnie obcym człowiekiem – wymamrotała i przyłożyła wolną dłoń do czoła. Z nerwów miała zimne palce, więc wykorzystała je, żeby nieco się ostudzić. Zrobiła to samo również na policzkach i dopiero później opuściła rękę, uprzednio chowając ją w rękaw swetra.
    - Aha, czyli w dodatku jest zdrajcą i szują. I mordercą – szepnęła, starając się jakoś ogarnąć to wszystko umysłem. W sekundę znienawidziła Lawrence’a tak bardzo, że gdyby gdzieś w tłumie zamajaczyła jego twarz, Summer bez wahania rzuciłaby się na niego, tłukąc na oślep. Miała tylko jego. A teraz została zupełnie sama, bo choć brat żył, dla niej stał się martwy.
    Zatrzymała się pod wpływem szarpnięcia i obróciła się przodem do mężczyzny, którego dłoń wciąż mocno ściskała. Podniosła spojrzenie na jego jasne oczy i odetchnęła głęboko, przyswajając słowa, które właśnie usłyszała. To ona powinna mu obiecywać, że go znajdą. To ona przyznała wcześniej, że nie ma nic do stracenia i może chociaż pomóc odnaleźć mu spokój. To z jej ust powinny paść takie słowa i to już dawno, choćby po to, żeby go uspokoić, gdy się na nią denerwował.
    A tymczasem było na odwrót i to on ją zapewniał, że go znajdą…
    Przez długą chwilę wpatrywała się w niebieskie tęczówki Blake’a, a jej oddech w międzyczasie unormował się sam. W końcu delikatnie pokiwała głową i na moment przymknęła powieki.
    - W końcu da się do tego przywyknąć, co? – szepnęła, uprzednio otwierając oczy. – Do tego, że nie ma się nikogo… Z czasem jest łatwiej? – spytała cicho nieco drżącym głosem. Złość powoli zmieniała się w smutek i nic nie dawało wmawianie sobie, że nie może do tego dopuścić. – Nie chcę być sama – wymamrotała i gwałtownym ruchem otarła z policzka łzę, która po nim spłynęła.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  77. Domyślała się, że te słowa miały za zadanie ją pocieszyć, ale wcale tak nie było. Stało się wręcz na odwrót, bo to oznaczało, że jej brat traktował ją dokładnie tak samo, jak każdego innego człowieka. Czyli potrafił być równie bezwzględny. A przecież to nie powinno tak wyglądać, bo… Bo Summer na to nie zasłużyła. Może nie byli zbyt blisko, nie mieli szczególnie ciepłej relacji, ale dziewczyna przez całe swoje życie starała się nie tylko nie być dla niego ciężarem, ale też robiła wszystko, żeby go zadowolić. Jeśli na tym świecie był ktoś, kogo Lawrence powinien szanować… Tą osobą była właśnie jego młodsza siostra. Tymczasem okazywało się, że najwyraźniej według niego nie zrobiła nic, żeby zyskać szacunek czy zwykłą sympatię, która stawiałaby ją ponad innymi ludźmi w jego hierarchii wartości. To bolało. Tak cholernie bolało, że blondynka nie potrafiła tego przełknąć. Teraz musiała jakoś przetrwać, ale gdy zostanie sama… Czy będzie potrafiła żyć ze świadomością, że nie jest ważna dla nikogo?
    - Kłopoty? Już to zrobił – odparła i uśmiechnęła się, ale w oczach miała bezbrzeżny smutek. – Jak nazwiesz to… Wszystko? To nie są kłopoty? Wpakował mnie w nie, chociaż nawet nie ma go obok. Zdolny jest, co? Lawrence Pieprzony Mahoney jest tak dobry, że nawet nie musi się starać, żeby komuś zniszczyć życie w kilka sekund – prychnęła cicho.
    Obserwowała uważnie każdy jego ruch i wstrzymała oddech, kiedy podniósł rękę. Nie wyglądał, jakby miał zrobić coś złego, ale Summer i tak spodziewała się, że za chwilę… Ją uderzy? Nie wątpiła, że był do tego zdolny. Pozbawił ją przytomności, porwał i związał, a w dodatku wykorzystał przeciw niej jeden z największych lęków, więc dlaczego miałby powstrzymać się przed zadaniem jej ciosu?
    Dlatego zamarła, gdy nie poczuła uderzenia, a jedynie dotyk. Delikatny i przyjemny, zachęcający, żeby przymknąć powieki i wtulić twarz w jego dłoń, rozkoszując się bliskością, którą oferował. Kolejny raz złapała się na tym, że nie napawa jej to obrzydzeniem, tak jak nie robił tego pocałunek złożony na jej czole. Chciała, żeby zachowywał się tak względem niej, zamiast grozić i sprawiać jej ból, chociaż wiedziała, że to tylko gra, że udają parę, a Blake robi to co robi, bo Jessie i Nate mogą wszystko widzieć.
    Mózg zaczynał płatać jej figle. Musiała sprowadzić się na ziemię, bo miała dobitną świadomość, że to wszystko skończy się wraz z wylądowaniem w Waszyngtonie, a to, co odczuwa, to jedynie objawy syndromu sztokholmskiego. On jest porywaczem, a ona zakładniczką i rozwiązane nadgarstki tego nie zmieniały.
    Ale mimo tego Summer rzuciła się całą sobą w to udawane coś, co się między nimi pojawiło. Bo chciała wierzyć, że od również to czuje i dzięki temu później nie będzie jej w stanie skrzywdzić. Dlatego wtuliła twarz w dłoń Blake’a i na chwilę przymknęła powieki, słuchając, z jaką czułością mówi o swojej straconej rodzinie. Dopiero głośne wdech z jego strony sprowadził ją na ziemię i otworzyła oczy, jednocześnie się prostując. Odchrząknęła cicho, zagryzając dolną wargę.
    - Wiem, że to nie pomoże, ale… Przykro mi. Naprawdę mi przykro, że ci to zrobił. Gdybym wiedziała… Zrobiłabym wszystko, żeby go powstrzymać – odezwała się i nieco nerwowo przeczesała palcami swoje włosy, spoglądając w kierunku sklepu. – Idziemy?

    summer

    OdpowiedzUsuń
  78. Gdyby powiedział jej to godzinę temu, zwyczajnie by się roześmiała, nie wierząc w ani jedno słowo padające z jego ust. Ale to było zanim zaczęli udawać, czy raczej zanim on zaczął zachowywać się względem niej, jak względem prawdziwego człowieka, takiego z uczuciami i emocjami. I chociaż powtarzała sobie, że to jedynie chwilowe, a on musi trzymać się pozorów, żeby nic się nie wydało i przez to nie powinno jej nawet przemknąć przez głowę, żeby mu uwierzyć… Jednak uwierzyła albo po prostu bardzo pragnęła wierzyć, że jej nie okłamuje.
    I pokiwała delikatnie głową, tym samym go o tym informując.
    - Dobrze. Wierzę, że tego nie zrobisz – odparła cicho i zagryzła na moment dolną wargę, zastanawiając się nad tym, co jeszcze chciała powiedzieć. Przestąpiła z nogi na nogę i wbiła spojrzenie prosto w jasne oczy Blake’a, szukając w jego wzroku potwierdzenia, że może przestać to rozważać i się odezwać. – A skoro ja ci ufam to ty… Też mi zaufaj. Nie zrobię nic, co by cię do tego sprowokowało. I… Jak już to wszystko się skończy… Nikt się o tym nie dowie. Próbuję powiedzieć, że nikomu nie powiem. Nie wiem, czy zapomnę, to nie jest coś, co można tak zwyczajnie wymazać z pamięci, ale będę żyć dalej. Jakbym wróciła z urlopu – wyrzuciła z siebie i wzięła głęboki oddech, posyłając mężczyźnie kwaśny uśmiech.
    Nie liczyła, że to, co powiedziała coś zmieni. Słowa nie mogły przywrócić mu rodziny, nie potrafiły cofnąć tego, co zrobił jej brat, ale pragnęła, by miał świadomość, jak bardzo wpłynęło na nią działanie Lawrence’a, nawet jeśli nie dotyczyło jej samej.
    Odruchowo podała mu swoją rękę i splotła ze sobą ich palce, idąc do sklepu. Nie myślała nad tym, nie rozbierała na czynniki pierwsze swojego zachowania, nie zastanawiała się, dlaczego w ogóle to zrobiła, bo bała się tego, do jakich wniosków mogłaby dojść. Poza takim, że syndrom sztokholmski mógł przytrafić się każdemu, ale nigdy nie sądziła, że sama na niego zapadnie.
    Pierwszym działem, na który spojrzała, był oczywiście ten z alkoholem, ale Blake szybko sprowadził ją na ziemię, więc odwróciła wzrok z cichym westchnieniem.
    - Woda wystarczy – odparła i wyswobodziła rękę z uścisku mężczyzny, ruszając w kierunku odpowiedniej półki. Wzięła butelkę i wyjrzała przez okno sklepu. Kilkanaście metrów dalej była kawiarnia, a Summer nagle przypomniała sobie, jak bardzo jest zmęczona. Nerwy wycisnęły z niej jeszcze więcej sił i chociaż na chwilę je odzyskała, gdy wkurzenie przejęło nad nią kontrolę, teraz znowu była wypompowana. – Pójdziemy po kawę? – spytała, zerkając przez ramię na Blake’a. – Nie wyspałam się i teraz to czuję – mruknęła z lekkim zakłopotaniem, bo przecież skoro zabrał myszy, znaczy, że widział, iż spała. Nie spała, straciła przytomność, a to wielka różnica. Nie zamierzała się jednak z tego tłumaczyć.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  79. Naprawdę miała nadzieję, że jej uwierzył. Od początku przecież go zapewniała, że nic nikomu nie powie, ale wtedy kierowało nią coś zgoła innego. Chciała wyjść cało z tej sytuacji. Z ogromnym uszczerbkiem na psychice i zapewne traumą do końca życia, ale jednak cała i zdrowa fizycznie. Wiedziała, że jeśli jej nie uwierzy, zabije ją, żeby nie narazić samego siebie. Może nie interesowała jej kryminalistyka, ale naoglądała się seriali i stąd miała pojęcie, że gdyby zamierzał ją wypuścić bez szwanku, nie zdradziłby jej kim jest. Summer natomiast od początku wiedziała, z kim ma do czynienia, więc logiczne, że wysnuła wniosek, iż nigdy więcej nie zazna wolności, a za kilka dni, ewentualnie tygodni, skończy w plastikowym worku.
    Czy w końcu osiągnęła swój cel i sprawiła, że jej wierzył? Czy jego zapewnienie nie było jedynie działaniem mającym uśpić jej czujność i naprawdę miał ją wypuścić, gdy to wszystko się skończy?
    Uśmiechnęła się odrobinę szerzej, a jej oczy odrobinę pojaśniały, gdy Blake przytaknął jej słowom. Pokiwała przy tym głową, jakby w ten sposób chciała podtrzymać to przekonanie i dopiero wtedy odwróciła swoją uwagę od mężczyzny.
    - Szkoda, że na alkohol nie jesteś taki chętny – mruknęła, trochę niedowierzając, że naprawdę powiedział to co powiedział, nie znaczyło to jednak, że nie zamierzała skorzystać z jego chwilowej dobroci, nawet jeśli była udawana. Bez gadania ruszyła tuż obok niego w kierunku kawiarni, w międzyczasie wsuwając butelkę wody do torebki. Zaraz potem objęła się ramionami i pogrążyła się we własnych, nieco ponurych myślach. Co, jeśli Blake jedynie tak bardzo się wczuł? Może przedwcześnie zrobiła sobie nadzieję na to, że to wszystko skończy się dobrze? Może to był element gry, jakiejś zręcznej manipulacji? Sam przecież powiedział, że jest agentem specjalnym, nie łudziła się, że nie znał technik, które miały za zadanie zrobić jej wodę z mózgu, a na to, jak się okazywało, Summer była bardzo podatna.
    Tak, pewnie po prostu korzystał z tego, że nadarzyła mu się tak słaba psychicznie zakładniczka. Nie, nie mogła w to brnąć. Ale nie mogła też zdradzić, że w jakimś stopniu przejrzała jego zamiary.
    - Hm? – mruknęła, nie dosłyszawszy pierwszego pytania i zerknęła na Blake’a przelotnie. Tym razem uśmiech nie pojawił się na jej twarzy, a Summer szybko odwróciła spojrzenie, uparcie wbijając je w znajdującą się coraz bliżej kawiarnię. Wzruszyła lekko ramionami, nie potrafiąc udzielić jednej konkretnej odpowiedzi. – A dlaczego opatrzyłam ci rękę, mimo że… No wiesz… Dlaczego chodzę na wolontariat? Dlaczego przyjaźnię się z umierającą dziewczyną? Po prostu lubię ludzi. Lubię pomagać i nie mogę patrzeć, jak dzieje im się krzywda. Już do niej przywykłam, na onkologii to codzienność, ale chciałabym jakoś im ulżyć. Mojej mamie też chciałam ulżyć, ale nie potrafiłam. Jako lekarz… Trochę się do tego zbliżę, bo będę mogła ich leczyć – wyjaśniła. – Kto wie, może właśnie ja znajdę skuteczne i niewyniszczające lekarstwo na raka? – rzuciła z ponurym uśmiechem. Nagle o czymś sobie przypomniała i pochyliła się, żeby spojrzeć na prawą rękę Blake’a. – Opatrunek. Muszę ci zmienić opatrunek. Jebać kawę, musimy znaleźć aptekę.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  80. Wywróciła oczami, uznając, że to będzie wystarczający komentarz na padające z ust Blake’a słowa. Przecież wcale go na tę zmianę nie namawiała, przecież nawet nie zbliżyła się do półki z alkoholem, chociaż bardzo ją kusiło, żeby zafundować sobie mały blackout dlatego, że ona go chce, a nie dlatego, że panika i strach odbierają jej świadomość. To byłaby miła odmiana, zwłaszcza w kontekście nie tylko ostatniej doby, ale w ogóle kilku tygodni, konkretniej od momentu, w którym się dowiedziała, ile mężczyzna o niej wie. Wiedza, że jest się śledzoną, potrafiła naprawdę mocno wpłynąć na postrzeganie rzeczywistości.
    - Ale przecież ja nic nie mówię – uniosła dłonie w obronnym geście. – Chociaż z tym bezpiecznym dotarciem to bym dyskutowała – mruknęła niezadowolona. Miała lecieć dopiero drugi raz w życiu, ale towarzyszyło jej nieodparte wrażenie, że będzie jeszcze tragiczniejszy od pierwszego, głównie z tego względu, że wiedziała, czego się spodziewać i już się tym denerwowała. Za każdym razem, gdy wyobrażała sobie start, na plecach czuła dreszcze i mimowolnie się wzdrygała. – Ale dalsza część planu mi odpowiada. Zwłaszcza to, że będę wolna i mogę wrócić, w jaki sposób chcę – dodała, mając nadzieję, że zrozumie aluzję. Chciała wykurzyć Lawrence’a prosto w jego ręce, ewentualnie dorzucić trochę od siebie przy dręczeniu brata, a potem wrócić do swojego życia najszybciej, jak to będzie możliwe. Spędzanie czasu z Blake’m podczas powrotu do Nowego Jorku nie było koniecznością, skoro obiecał, że puści ją wolno.
    Uśmiechnęła się nieco smutno, pozostawiając jego słowa bez odpowiedzi. Tak naprawdę nie wierzyła, że coś takiego uda się akurat jej. Jedynym, czego była absolutnie pewna, to specjalizacji. Nie bez powodu załapała się na wolontariat na oddziale onkologicznym. Choroba matki sprawiła, że coś mimowolnie przyciągało Summer właśnie w tym kierunku. Co prawda nie musiała mu zdradzać swoich motywacji, ale w sumie dlaczego nie? Tej informacji przecież nie miał w jaki sposób wykorzystać przeciwko niej.
    - Pamiętasz, jak powiedziałam, że potrzebne jest szycie? – przypomniała, patrząc na bandaż. – Było potrzebne, ale jakoś sobie poradziłam, co wcale nie znaczy, że wciąż jest okej, dlatego muszę sprawdzić. A po sprawdzeniu przecież nie założę ci tego samego opatrunku – powiedziała takim tonem, jakby stwierdzała najbardziej oczywistą rzecz na świecie i odwróciła spojrzenie od ręki Blake’a, po czym obróciła się wokół własnej osi. – Nate chyba przyszedł z tamtej strony – powiedziała, wskazując dłonią odpowiedni kierunek. Sweter podwinął jej się trochę na nadgarstku, ukazując otarcia, więc szybko przycisnęła rękę do siebie, zakrywając poranioną skórę materiałem ubrania. Zarumieniła się przy tym, jakby zrobiła coś bardzo wstydliwego. – Mam nadzieję, że zdążymy – wymamrotała i ruszyła dla odmiany w stronę apteki, a przynajmniej miała nadzieję, że tak właśnie jest.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  81. Jakoś nie potrafiła sobie tego wszystkiego wyobrazić. Nie chodziło już nawet o sam lot, a raczej o to, co stanie się później. Nie znała się na tym, nie wiedziała, w jaki sposób wyciągną Lawrence’a z kryjówki, a nawet jeśli się to uda… Czy miała pewność, że zostawi swojego brata i tak po prostu wróci do Nowego Jorku? Nienawidziła go, jego los był jej obojętny, ale jakim cudem miała wyjechać, nie mając pojęcia, jak to wszystko się skończy?
    - Nie wyobrażam sobie tego – odezwała się, zanim zdążyła pomyśleć i ugryźć się w język. To, że mieli jeden szczery… No dobra, to, że mieli kilka szczerych momentów nie znaczyło, że chciała się z nim dzielić takimi przemyśleniami. – Tego, że miałabym was tak po prostu zostawić, wyjechać i zapomnieć. To niemożliwe. Albo że… Co, nie wyjaśnię z nim tego? Po prostu odwrócę się od niego i nawet nie zapytam, co nim kierowało? – spytała, ale nie oczekiwała odpowiedzi. – Wiem, że dla ciebie to bez znaczenia i że pewnie mi na to nie pozwolisz, więc raczej nie będę miała innego wyjścia, po prostu… Tak się zastanawiam – westchnęła w końcu i machnęła ręką, jakby to, co mówiła, było nieważne. Nie dla niej.
    Dzięki temu na chwilę oderwała swoje myśli od zbliżającego się lotu. Na swoje nieszczęście odruchowo spojrzała na tablicę odlotów. Numer ich rejsu znajdował się coraz wyżej i wzdrygnęła się na samą myśl.
    Nie zdążyła odpowiedzieć, bo Blake już trzymał jej dłoń i zmuszał do tego, by zrównali ze sobą krok. To by było na tyle z tej dziwnej aury między nimi. Summer znowu poczuła się jak zakładniczka, czyli wychodziło na to, że miała rację. To wszystko było zręczną manipulacją; robił jej sieczkę z mózgu i bez wahania to wykorzystywał. Na co w ogóle liczyła? Na to, że zapomną, iż on jest porywaczem, a ona porwaną? Że zaczną się zachowywać jak zwykli znajomi, którzy postanowili wybrać się razem na wycieczkę do Waszyngtonu?
    Nie, to nie było możliwe i teraz wyraźnie to widziała. Była jego więźniem, koniec historii. Jak na więźnia przystało, nie wyrwała swojej dłoni z jego uścisku i pozwoliła się pociągnąć w stronę apteki, żeby zrobić dokładnie to, czego od niej wymagał. Pokiwała głową, nie podnosząc na mężczyznę spojrzenia i stanęła w kolejce, od czasu do czasu jedynie przestępując z nogi na nogę. Zerknęła na niego jedynie na krótki moment. Chciała powiedzieć, żeby się nie przejmował, bo przecież zdążą, ale nie otworzyła ust. Zrobiła to dopiero po dotarciu do lady oddzielającej ją od farmaceuty. Wymieniła wszystko, czego potrzebowała do zmiany opatrunku. Czekając, aż Blake zapłaci wrzuciła rzeczy do swojej torebki, a potem ruszyła razem z nim do wyjścia.
    - Gate jest otwarty – wychrypiała cicho, wbijając spojrzenie pełne przerażenia w tablicę odlotów. Miała wrażenie, że tlen zaczyna jej umykać i do płuc dociera niewystarczająca ilość. Dłonie od razu zaczęły jej drżeć, a nogi miała jak z waty, ale nie pisnęła słówkiem. Dla odmiany nie miała ochoty ani siły na jakiekolwiek dyskusje. Przerażenie zwyczajnie odbierało jej głos.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  82. Stłumiła w sobie ciche prychnięcie. Co go niby interesowało, czy spotkanie z bratem będzie dobre dla niej? Jakoś nie przejmował się tym, kiedy zdecydował się ją uprowadzić. Kilka szczerych wyznań miałoby to wszystko zmienić, całe jego podejście do jej osoby? Przecież już wcześniej to wszystko wiedział! Może nie usłyszał tego z jej ust, ale znał jej plan dnia, wiedział, czemu się poświęca, obserwował ją… Miał świadomość, że nie jest złym człowiekiem! A mimo to postanowił pozbawić ją przytomności, związać i zamknąć w swoim mieszkaniu. A teraz nagle mu się odmieniło i przejmował się tym, że spotkanie z bratem może nie być dobrą rzeczą dla niej?
    - Co, teraz zamierzasz udawać współczującego? – mruknęła, wywracając oczami. Skoro on tak nieczysto sobie pogrywał i nią manipulował, równie dobrze mogła przestać być grzeczna i nie doprowadzać go do szału. Nie miała zbyt wielkiego pola do popisu, zostały jej jedynie pyskówki i to ciche, żeby nikt nie usłyszał, ale… W sumie dlaczego miałoby jej zależeć na tym, żeby się nie zorientował, że przejrzała jego taktykę? Może lepiej, żeby miał świadomość, że nie jest tak głupia, za jaką ją bierze. – Przecież powiedziałam, że wiem, że się nie zgodzisz. Nie musisz udawać, że chodzi o mnie. Chodzi tylko i wyłącznie o ciebie, a ja jestem środkiem do celu. Jak już go osiągniesz, natychmiast się mnie pozbędziesz. Darujmy sobie gierki, okej? Nie mieszaj mi w głowie – powiedziała cicho i odrobinę skuliła się w sobie, odsuwając się od niego o kilka centymetrów. Tak, żeby nie wzbudzić niczyjego zainteresowania, ale jednak trochę się zdystansować. Z zewnątrz najpewniej wyglądali jak pogrążona w sprzeczce para, nic szczególnego.
    Ale to wszystko zeszło na dalszy plan, kiedy wzrok Summer padł na tablicę odlotów. Zupełnie, jakby ktoś przełączył pstryczek. Cel podróży przestał dla niej istnieć, liczyło się wyłącznie to, że miała za chwilę zająć miejsce w samolocie. A może to też Blake zrobił specjalnie? Wykorzystał przeciwko niej myszy, których cholernie się bała, dlaczego miałby nie zrobić tego samego z samolotem?
    Jego głos docierał do niej jak zza grubej ściany i chwilę trwało, zanim je przetworzyła, ale nie zamierzała na nie odpowiadać. Mógł sobie je wsadzić w dupę, bo lęku nie dało się tak łatwo zracjonalizować i uwierzyć, że nic złego się nie wydarzy. Summer znała statystyki, wiedziała, że miałaby większą szansę na wygranie w loterii, niż na trafienie na pokład samolotu, który uległby katastrofie, ale to nie umniejszało jej strachu. Zwłaszcza teraz. Szanse na zostanie porwaną też nie były zbyt wielkie, a mimo to szła właśnie obok swojego porywacza.
    Pokiwała jedynie głową, nie mając zamiaru wdawać się w rozmowę. Była przerażona i z tego przerażenia ledwie przytomna. Stawiała kolejne kroki jak w transie, a po policzkach spływały jej łzy, z których obecności nawet nie zdawała sobie sprawy. Oddychała znacznie szybciej niż normalnie, ale to jeszcze nie było dyszenie towarzyszące panice. Tak czy inaczej nie nadawała się teraz do rozmowy.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  83. - No, przynajmniej teraz jesteś szczery. Nie można było tak od razu? – prychnęła cicho w odpowiedzi, chociaż tak na dobrą sprawę nie do końca wiedziała, po co w ogóle zagłębia się w tego typu dyskusję. Chyba… To nieco ryzykowne stwierdzenie, ale chyba w jakiś sposób chciała jeszcze bardziej go od siebie odepchnąć i nie dopuszczać więcej do takich dziwnych sytuacji, jakie miały między nimi miejsce na lotnisku. Udawanie przed kimś to jedno, ale przerażające było to, że po rozstaniu z Jessie i Nate’m wciąż zachowywali się w ten sposób i wydawało się to niewymuszone, wręcz… Kiedy dotknął jej twarzy przed wejściem do sklepu, Summer chciała, żeby tak już zostało. A to pragnienie było tak nienormalne, tak przerażające, że nie mogła nigdy więcej dopuścić do tego, żeby czuć się przy nim w taki sposób. Zwłaszcza, że tylko nią manipulował, więc jasne, że taki cel właśnie chciał osiągnąć. Nie mogła mu tego ułatwiać, wręcz przeciwnie. Powinna zrobić wszystko, żeby pokazać, iż nie da się tak łatwo omamić.
    Nie zareagowała, kiedy Blake chwycił jej dłoń. Nie odwzajemniła uścisku, nie wyrwała ręki, po prostu szła obok tam, gdzie sobie tego życzył. Wszystkie wykonywane przez nią ruchy były machinalne, jakby strach zrobił z niej zaprogramowaną maszynę. Przed wejściem w rękaw spojrzała przez okno na podstawiony samolot, a spod powiek pociekło jeszcze więcej łez. Nie potrafiła skupić się na szukaniu miejsc, które mieli zająć, po prostu usiadła tam, gdzie Blake jej nakazał. Posłusznie ułożyła ręce na podłokietnikach i pozwoliła na to, żeby mężczyzna zapiął jej pas, a sama cały czas wpatrywała się w skrzydło i ogromny silnik, a z tego miejsca było to bardzo łatwe. Gdyby potrafiła zmusić się do jakiejkolwiek inicjatywy, szłaby teraz na sam tył, żeby poprosić osoby zajmujące ostatnie miejsca o to, aby się zamienili. Nic takiego jednak nie zrobiła, bo była sparaliżowana strachem.
    Ocknęła się dopiero, gdy samolot się poruszył i zaczął kołować. Nie odrywając wzroku od okna, podążyła dłonią przez podłokietnik, przesunęła po nodze Blake’a, aż poczuła pod palcami jego rękę i mocno ją ścisnęła. Miała w dupie dystans, miała w dupie to, że nie powinna tego w żadnym wypadku robić, bo teraz nie liczyło się racjonalne myślenie. Potrzebowała świadomości, że nie jest tutaj sama, że… Może udawane, ale ma w kimś choć minimalne wsparcie, nieważne, że nie było to prawdą. I tak pociągnęła dłoń mężczyzny w swoją stronę, nakryła ją drugą ręką i oparła na swoich udach, w końcu odwracając wzrok od okna. Dla odmiany mocno zacisnęła powieki, a kiedy maszyna dotarła do pasa startowego i przyspieszyła, Summer zaszlochała i nie przestała tego robić nawet, gdy samolot wzbił się w powietrze. Ucichła odrobinę dopiero, kiedy ucichły również silniki, a lot się wyrównał.
    - Możesz mnie przy… - zaczęła schrypniętym głosem. Szybko zamilkła, zrozumiawszy, o co chciała go prosić i rozluźniła dłonie, jednocześnie wypuszczając jego rękę ze swojego uścisku. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła i co pragnęła, żeby on w następnej kolejności zrobił i… I wcisnęła się jeszcze mocniej w fotel, wsuwając dłonie pod uda.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  84. Akurat wahania nastroju Blake’a były teraz ostatnim, czym przejmowałaby się Summer. Bardziej skupiała się na tym, żeby z nerwów nie stracić przytomności, a było to bardzo możliwe, bo choć jej oddech przyspieszał, do płuc zdawało się docierać coraz mniej tlenu. Pomijając różnicę ciśnień, która wyjątkowo mocno dała jej się we znaki, dołączyły do niej silne zawroty głowy, więc przez cały czas, gdy zaciskała powieki, próbowała je trochę uspokoić. Stało się to możliwe dopiero na wysokości przelotowej, ale względny spokój nie sprawił, że dziewczyna przestała się bać.
    Właśnie dlatego potrzebowała poczucia, że kogoś obok siebie ma, kogoś, na kogo może liczyć i wypowiedziała prośbę, zanim zdążyła w ogóle przemyśleć jej treść. Nie spodziewała się jednak, że Blake ją spełni. Wstrzymała oddech, czując oplatające ją ramiona, bo czym innym było trzymanie się za ręce pod publiczkę, a czym innym to, co w tej chwili zrobił. Wypuściła powoli powietrze z płuc i odetchnęła głęboko znajomym, choć jednocześnie zupełnie nowym dla niej zapachem. Nie uspokoiła się, to nie było wcale takie proste, ale… Ale poczuła się lepiej. Nie wiedziała, czy chodzi o świadomość, że mężczyzna ją wspiera, czy zwyczajnie oswoiła się trochę z tym, że znajduje się na pokładzie samolotu. Wolała tę drugą opcję, bo pierwsza była zbyt przerażająca, żeby ją do siebie dopuścić.
    Mimo wszystko zapadła się w jego ramionach, zamykając powieki. Nieśmiało wyciągnęła własne ręce spod ud i również go objęła, ale delikatnie, jakby się bała, że kiedy to zrobi, on się wycofa. Nic takiego się nie stało i… I nie wiedziała, co ma o tym myśleć.
    A mętlik w głowie stał się jeszcze bardziej męczący, gdy Summer usłyszała szept tuż przy swoim uchu. Ciepły oddech sprawił, że na całym jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Zadrżała lekko i odsunęła się odrobinę, tylko na tyle, żeby móc spojrzeć na jego twarz, a jednak nie wyplątać się z ramion, dzięki którym czuła się znacznie lepiej. Niemal stykali się nosami, a dziewczyna czuła jego oddech na swoich policzkach i przez chwilę wpatrywała się prosto w jasne oczy, doszukując się w nich czegoś, co… Co mogłoby ją przestraszyć i sprawić, że zacznie postrzegać mężczyznę jako kogoś złego, kto zrobił jej krzywdę. Nic takiego nie znalazła.
    Może właśnie to popchnęło ją do tego, co zrobiła w następnej kolejności. Bez udziału myśli, bez tłumaczenia, że posuwa się do czegoś strasznego, bez przypomnienia sobie definicji syndromu sztokholmskiego i tego, że jest zakładniczką… Pokonała kilka centymetrów dzielących ich twarze i wpiła się w wargi, które jeszcze przed chwilą szeptały, że da radę i jest silna. W te same, które kilkanaście godzin wcześniej rzucały w jej kierunku groźby i wypowiadały słowa, których nie chciała słyszeć. Po prostu pocałowała człowieka będącego jej oprawcą.
    I zamiast odskoczyć natychmiast, odsunęła się dopiero po dłuższej chwili, dokładniej w momencie, w którym w końcu do niej dotarło, jak wielką głupotę popełnia. Zasłoniła usta dłonią i popatrzyła na Blake’a rozszerzonymi ze strachu oczami, jednocześnie kręcąc głową z niedowierzaniem.
    - O boże… O nie, nie, nie… Przepraszam, Blake, przepraszam – szepnęła, czując, że łzy znowu zbierają się w kącikach jej oczu.

    ucieleśnienie syndromu sztokholmskiego

    OdpowiedzUsuń
  85. Bała się. Nie, to za mało powiedziane. Była przerażona. Cała ta sytuacja, wszystko, co działo się z nią w ciągu ostatniej doby było tak dziwne, tak zagmatwane, że nie potrafiła odnaleźć samej siebie. Gdzieś po drodze przestała rozumieć i nie spieszyło jej się do tego, żeby to zmienić. Gdyby dotarło do niej położenie, w jakim się znalazła, prawdopodobnie nie byłaby w stanie tak spokojnie przebywać z Blake’m i już dawno wygadałaby się przed nim, co takiego jej zrobił. Miała otarcia od sznura, podejrzewała, że nikt nie wziąłby jej za wariatkę, gdy istniał tak namacalny dowód.
    Ale z chwilą, w której opuścili wnętrze samochodu, Summer całą sobą rzuciła się w udawanie, że wszystko jest w porządku, pragnąc, żeby to była jej nowa rzeczywistość, a porwanie okazało się jedynie głupim snem. Poznany w barze Frank zachowywał się dziwnie, łatwo więc umieścić go w roli tego złego, prawda? Śnić, że jest jej oprawcą, podczas gdy tak naprawdę ma do czynienia z kimś zupełnie innym.
    Bo czy tak właśnie nie było? Początkowo odbierała go jako psychola, ale im więcej rozmawiali, im bardziej Blake się przed nią otwierał, tym wyraźniej dostrzegała jedynie skrzywdzonego faceta, który z dnia na dzień stracił kogoś, kogo bardzo kochał. Ona była dla niego środkiem do celu i choć miała mu to za złe, rozumiała, co mogło nim kierować.
    Dlatego nie był kimś złym. I może nawet nie do końca straconym mimo swojej obsesji na punkcie zemsty. Dla Summer zatarła się granica udawania i chciała, żeby był takim, jakim go odbierała, gdy zachowywali się względem siebie w taki sposób.
    Tym mocniej zabolało ją uderzenie rzeczywistości. To wszystko nie było prawdą, jedynie grą i zapewne próbą manipulacji. Miała się przed tym bronić, a nie poddawać. Tylko zamiary w zderzeniu z działaniem okazywały się dużo słabsze.
    Nie miała pojęcia, czego się teraz spodziewać. Czy byłby w stanie uderzyć ją w samolocie pełnym ludzi? Naraziłby się na zdemaskowanie? A może był na tyle wyrachowany, że posunie się do tego dopiero, kiedy znajdą się sam na sam, z daleka od wścibskich oczu? Jak bardzo to wszystko kontrolował?
    Odpowiedź nadeszła sama i zaskoczyła Summer tak bardzo, że nie odepchnęła od siebie jego dłoni, bo zwyczajnie nie potrafiła się ruszyć. Oddychała szybko, po jej policzkach płynęły łzy, ale nie robiła nic więcej, bo wykonanie jakiegokolwiek ruchu wydawało się teraz ponad jej siły. Nie zrobiła tego również, gdy tym razem do Blake się do niej zbliżył. Jedynym, na co mogła się zdobyć, to opuszczenie bez sił ręki i zagryzienie dolnej wargi, żeby powstrzymać się przed zrobieniem czegoś głupiego, gdy już będzie potrafiła się ruszyć.
    A i tak zrobiła coś dokładnie przeciwnego i kiedy dostrzegła, że Blake rozchyla usta i nie cofa dłoni z jej policzków, wyciągnęła się lekko i znowu go pocałowała, sięgając rękami do jego nadgarstków, na których zacisnęła palce. Tym razem nie odskoczyła zbyt szybko, przerwała dopiero, kiedy zabrakło jej tchu i złapała powietrze przez rozchylone wargi, po czym powoli wypuściła je nosem, próbując uspokoić skołatane serce.
    - Co ja robię… - szepnęła bardziej do siebie niż do niego i mocniej zacisnęła palce na jego rękach.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  86. Póki się od siebie nie odsunęli, wszystko zdawało się nie być tak koszmarne, jak było w rzeczywistości. Ale z chwilą, w której pocałunek się skończył, Summer poczuła się tak, jakby… Jakby chciała zedrzeć z siebie własną skórę. Dusiła się w niej i nie potrafiła znaleźć wystarczająco miejsca, żeby poczuć się dobrze w swoim ciele. Zapadła się w fotel i wbiła niewidzący wzrok przed siebie, nie potrafiąc uwierzyć, że to naprawdę się wydarzyło. Zrobiła coś, przez co powinna sobą gardzić i… I to właśnie robiła. Nienawidziła się i nie umiała pogodzić z tym, do czego się posunęła. Ona, nie on. To ona pierwsza go pocałowała, chociaż bardziej na miejscu byłby strach i uciekanie jak najdalej od jego bliskości.
    - Od początku to podejrzewam, ale teraz wiem – odezwała się delikatnie zachrypniętym głosem. Przymknęła powieki i wzięła głęboki wdech, szukając w sobie sił, żeby to powiedzieć. Paradoksalnie słowa, których wypowiadała tak wiele, teraz wydawały się trudniejsze, niż działanie. – Mam syndrom sztokholmski. To wszystko dlatego – szepnęła i gwałtownie otarła łzy, które kolejny raz wypłynęły spod jej powiek. Była wściekła. Na siebie, na niego… Na swoje życie. – Przepraszam – dodała jeszcze ciszej, a po chwili zastanowienia odpięła swój pas bezpieczeństwa. Zerwała się gwałtownie z miejsca i przedostała się na przejście pomiędzy rzędami foteli. Szybkim krokiem ruszyła w kierunku toalety, po drodze potrącając stewardessę. Zignorowała pytanie, czy wszystko jest w porządku, zignorowała też uśmiechniętą Jessie, która pomachała, gdy Summer ją mijała. Z ulgą weszła do pomieszczenia i zamknęła się w nim na klucz. Miała gdzieś, że nie powinna tego robić, bo Blake’owi prawdopodobnie się to nie spodoba. Musiała… Zostać sama i na chwilę znaleźć się jak najdalej od niego. Łudziła się, że to pozwoli jej na poukładanie wszystkiego w głowie.
    Ale im dłużej opierała się dłońmi o umywalkę i spoglądała w swoje lustrzane odbicie, tym gorzej się czuła. Oczy miała zaczerwienione, łzy na policzkach połyskiwały pod wpływem światła, a wargi miała nabrzmiałe i w tym ostatnim przypadku wiedziała, że nie ma to nic wspólnego z płaczem. Przesunęła po nich opuszkami palców, wciąż czując dotyk ust mężczyzny i rozpłakała się jeszcze bardziej, zagryzając zaciśniętą pięść, żeby być cicho. Przykucnęła, łapiąc spazmatyczny oddech, ale płuca wydawały się zbyt płytkie.
    Nie miała zegarka, więc nie wiedziała, ile czasu spędziła w ten sposób. Czuła jednak, że łzy przestały płynąć, zostawiając po sobie jedynie szczypiące powieki i nieprzyjemne uczucie na policzkach. Wyjęła pięść z ust i spojrzała na palce, na których odcisnęły się jej zęby, a z ranek wydostała się odrobina krwi. W towarzystwie otarć na nadgarstkach nie wyglądało to zbyt dobrze. Ale ból fizyczny chociaż na chwilę odwrócił uwagę od wszystkiego innego.
    Opłukała dłoń i policzki, a także poprawiła włosy. Niewiele to pomogło, wciąż była blada i miała zapuchnięte oczy, ale na to nic nie mogła poradzić. Dlatego zdecydowała się w końcu wyjść z toalety.
    Znieruchomiała i wstrzymała oddech, widząc za drzwiami Blake’a. Nie słyszała go wcześniej. A może wcale nie chciała słyszeć?
    - Co tu robisz? – spytała cicho zachrypniętym głosem, starając się wytrzymać jego spojrzenie bez opuszczenia własnego wzroku.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  87. - Niczego nie wiem i nie jestem pewna – przerwała mu natychmiast nieco zbyt głośno i wzięła głęboki oddech, żeby uspokoić emocje. Byli w samolocie pełnym ludzi, jedno nieodpowiednie słowo wypowiedziane zbyt głośno i… I mogła go zdemaskować. Pewnie tak byłoby najlepiej i to nie tylko dla jej zdrowia psychicznego, które nie miało się teraz za dobrze. Problem w tym, że Summer nie chciała go demaskować. Nie chciała mu robić problemów i kiedy obiecała, że nigdy go nie wyda… Mówiła szczerze. Wcześniej ze strachu, później z jakiegoś innego powodu, którego nie rozumiała i chyba nie chciała rozumieć, bo tak było łatwiej.
    Ale z drugiej strony, czy cokolwiek od momentu spotkania go na swojej drodze było łatwe? W jednej chwili była zwyczajną dziewczyną, dorabiającą w hotelu studentką, która musiała sobie radzić sama, a w następnej została zakładniczką, bo jej brat okazał się kimś zupełnie innym, niż Summer myślała, że jest. Ogarnięcie tego umysłem było znacznie trudniejsze, niż może się wydawać. Może dlatego zwariowała i niejako sprzymierzyła się ze swoim porywaczem? Może umęczony nadmiarem nowych informacji umysł szukał jakiegoś ujścia w jedynej osobie, którą miała teraz blisko siebie? Najbardziej szalone było to, że… Że naprawdę czuła, iż każdy jego gest wykonany od wejścia na teren lotniska w jej kierunku nie jest udawany. Albo miała rację, albo jej instynkt nie mógł bardziej się mylić.
    - Chcę, żeby to było to, bo to jedyne logiczne wyjaśnienie tego… Wszystkiego. Po tym, co zrobiłeś, nie mogę się tak czuć. Nie mogę chcieć cię… Całować, bo to po prostu… - szepnęła i urwała, nie potrafiąc ubrać tego wszystkiego w słowa. Jej oddech znowu przyspieszył i poczuła się ze sobą źle. Miała ochotę ponownie wgryźć się w swoją pięść lub wyrwać kilka włosów. Zrobić coś, co odwróci jej uwagę od własnych myśli.
    - Co? – wypaliła na głos, zanim zdążyła się powstrzymać. Rozejrzała się ukradkiem i zrobiła pół kroku do przodu, żeby zmniejszyć między nimi dystans. Ten sam przyjemny zapach uderzył w jej nozdrza i kolejny raz poczuła się źle z samą sobą. Źle z tym, że w ogóle odnotowała, że jego woń jej się podoba. – Nie, nie możesz tego zrobić – wyszeptała, szukając w głowie jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia dla swojego zaprzeczenia. – Nie dostaniesz się do domu i niczego nie znajdziesz beze mnie. Obiecałam, że ci pomogę. Nie możesz tak po prostu… - urwała i pokręciła głową. Przez chwilę po prostu się w niego wpatrywała, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. – A jeśli zostanę z własnej woli? Jeśli ja… Chcę? – szepnęła, czując, że robi jej się gorąco i zapewne znajduje to swoje odbicie na bladych policzkach. Nie odwróciła jednak spojrzenia, patrzyła prosto w oczy Blake’a. – Mnie też skrzywdził. Nie tak bardzo jak ciebie, ale… Ale to zrobił…

    niezbyt ogarniająca swoją psychikę summer

    OdpowiedzUsuń
  88. Poczuła się jak ostatnia idiotka. Jak kretynka z urojeniami, bo przecież nią właśnie była. Kretynką z urojeniami. Coś jej się wydawało i zamiast zweryfikować, czy tak jest naprawdę, po prostu w to zabrnęła, nie myśląc o konsekwencjach swoich czynów. Przez chwilę, dłuższą niż krótszą, myślała, że coś między nimi jest, że przestał ją traktować jak zakładniczkę i obudził w sobie ludzkie odruchy, a może coś jeszcze.
    Teraz widziała, jak bardzo się myliła. Szkoda jedynie, że już po fakcie. Zdołała się zbłaźnić i… Cholera, jak w ogóle mogła? Jak mogła pocałować człowieka, który nie tak dawno temu jej groził? Jak mogła dopuścić do siebie myśl, że to nie jest jedynie dobra manipulacja, a on chce tego samego? Przecież była dla niego nikim, jedynie siostrą człowieka, którego chciał dorwać. On też był dla niej nikim, facetem, który chciał skrzywdzić jej brata. I tyle.
    - Nie powinieneś, ale to zrobiłeś – wycedziła, łapiąc się z całych sił kiełkującej w niej złości. Już nie raz zdążyła się przekonać, że to najlepsze z uczuć w takiej sytuacji. A na pewno lepsze niż smutek czy rezygnacja. – Jesteś dupkiem. Wrednym manipulatorem, który robi mi sieczkę z mózgu, a teraz jeszcze masz czelność kazać mi o tym zapomnieć. Najpierw zamykasz mnie w celi, twierdzisz, że mam ci pomóc dostać się do Lawrence’a, a teraz, kiedy naprawdę chcę ci pomóc, ty twierdzisz, że sobie poradzisz? Trzeba było o tym pomyśleć, zanim mnie w to wszystko wciągnąłeś – warknęła i odsunęła się, kręcąc gwałtownie głową. Czy to naprawdę się działo? Czy naprawdę tak łatwo było mu kogoś zniszczyć, a potem się z tego wycofać i powiedzieć, że ma tak po prostu zapomnieć?
    - Zmusiłeś mnie, żebym wsiadła do samolotu, bo pół godziny temu byłam twoją jedyną nadzieją na znalezienie mojego brata, a teraz dasz sobie radę sam – wymamrotała z niedowierzaniem i zacisnęła pięści. – Pieprz się, Blake. Po prostu… Pieprz się, ja też sobie dam radę sama. Jestem dużą dziewczynką – szepnęła i obróciła się na pięcie, po czym ruszyła w stronę swojego miejsca. Uznała też, że nie jest już zakładniczką, więc mogła robić wszystko, co jej się podobało, dlatego zamiast zatrzymać się i usiąść na fotelu, podążyła na sam przód samolotu, gdzie dostrzegła jedną ze stewardess. Poprosiła ją o wino i z niewielką butelką wróciła na miejsce, natychmiast ją odkręcając. Pociągnęła kilka sporych łyków, mając nadzieję, że procenty choć trochę pomogą jej to wszystko przetrwać. Była w rozsypce i to takiej prawdziwej. Pierwszy raz w swoim życiu nie potrafiła uporządkować myśli, czy zepchnąć ich gdzieś na tył swojej głowy, żeby wrócić do nich później. Obijały się boleśnie o wnętrze czaszki i sprawiały, że Summer nie umiała sobie poradzić z samą sobą.
    Opróżniła butelkę i wcisnęła ją między siedzenia, po czym podkuliła pod siebie nogi i objęła je ramionami, wbijając spojrzenie w okno. Znowu drżała, ale teraz z zupełnie innego powodu, bo wkurzenie skutecznie przesunęło strach na dalszy plan.
    - Gratuluję, w rankingu osób, których nienawidzę, wskoczyłeś na prowadzenie – warknęła, nie racząc nawet zerknąć na mężczyznę.

    summy

    OdpowiedzUsuń
  89. Miała w dupie jego ostry ton. Nic nie mógł jej teraz zrobić, nie, kiedy znajdowali się wśród ludzi. Poza tym jasno się wyraził, twierdząc, że ją uwolni, co oznaczało tyle, że mogła robić wszystko, nie zwracając uwagi na to, czy mu się to podoba czy nie. To, że zabrzmiał groźnie, nie było w stanie tego zmienić. Zresztą nie bała się jego. Bała się tego, co działo się w jej własnej głowie i tego, co czuła względem człowieka, który był jej oprawcą. Tak, to było w całej tej sytuacji najbardziej przerażające.
    - Bo co, skrzywdzisz mnie? – prychnęła cicho i uśmiechnęła się kącikiem ust. Prowokowała go? Chyba tak. Ale właściwie do czego?
    A z jego kolejnymi słowami odniosła wrażenie, że to on zaczyna ją prowokować. Do tego, żeby pokazała, jak trudny potrafi mieć charakterek, porównywalny do tego, jaki miał jej brat. Chociaż fakt faktem, że w pierwszym momencie ją zamurowało. Wpatrywała się w twarz mężczyzny, nie potrafiąc uwierzyć w to, co właśnie powiedział. Jak w ogóle śmiał być takim kretynem? Co musiało się dziać w jego głowie, żeby z jego ust padły takie słowa?
    Nie pierwszy raz zaświerzbiła ją ręka, żeby mu przywalić, ale pierwszy raz poczuła tak silną chęć, aby naprawdę się do tego posunąć. Zacisnęła dłonie w pięści i wbiła paznokcie w skórę, żeby odwrócić swoją własną uwagę od tej myśli. Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze, starając się odrobinę uspokoić.
    - Jakim trzeba być… Żeby coś takiego powiedzieć… - szepnęła, a raczej z trudem wydusiła. – Znalazłeś się na tym samym poziomie, na którym są faceci, których dziewczyna zaciążyła, a oni proponują jej kasę na skrobankę. Identycznie, wypisz wymaluj. Tylko ty proponujesz kasę na wyskrobanie mojej psychiki i uważasz, że to jest w porządku – powiedziała i nawet mimo tego, że mówiła szeptem, jej głos wyraźnie się łamał i drżał.
    Alkohol miał przynieść ukojenie. Jeśli nie teraz, to w ciągu kilku minut, bo już sprawdziła, że upicie się dziesięć kilometrów nad ziemią było znacznie łatwiejsze. Nie, że chciała się upijać, po prostu… Potrzebowała ulgi.
    - Wypchaj się z tą swoją udawaną troską – burknęła. Była jak obrażona nastolatka. I chyba tak się właśnie czuła. Jak dzieciak, którego życie zaczęło przerastać. Gwałtownym ruchem otarła łzy wściekłości, które wypłynęły spod jej powiek i uparcie wpatrywała się w okno. Bała się, że jeśli przeniesie wzrok na Blake’a… W jednej chwili się rozsypie. – Możesz się ode mnie odpieprzyć, już ci powiedziałam. Ale to nie sprawi, że nie będę czuła się skrzywdzona, za późno, mogłeś o tym pomyśleć wcześniej… - wymamrotała i odchyliła głowę do tyłu. Przez chwilę wpatrywała się w sufit. – Wpieprzasz się w moje życie, zamykasz na klucz, grozisz, rzucasz rewelacjami na temat mojego brata, a potem zachowujesz się jak najbardziej czuła istota na świecie, twierdzisz, że nic mi nie zrobisz i się całujemy. Nie wiem, który ty jest tym prawdziwym i teraz nie mam pojęcia, czy na pewno chcę to wiedzieć. Ale mam jedno pytanie – wyrzuciła z siebie i urwała, w końcu na niego spoglądając. Alkohol odrobinę ją rozluźnił i rozwiązał język. – O co ci chodzi? Tak naprawdę… O co ci chodzi? Teraz, w tym momencie, bo chyba sam już nie wierzysz, że o zemstę. Myślisz, że Beth by tego chciała? Że tak po prostu ci na to wszystko pozwala, jeśli gdzieś tam jest i sprawia jej przyjemność patrzenie na to, co robisz?

    gaduła

    OdpowiedzUsuń
  90. Zdawała sobie sprawę z tego, że lepiej by było, gdyby zawoalowana groźba na nią zadziałała. Uspokoiłaby się, znowu stałaby się cichą trusią, która nie chce podpaść wielkiemu złemu porywaczowi i obserwuje każdy jego ruch w obawie, że zaraz jej coś zrobi. Tak to powinno działać w ich przypadku. I o ile w mieszkaniu Blake’a prawdopodobnie właśnie zamknęłaby usta, tracąc odwagę, żeby znowu odpyskować, tak w samolocie nie traciła rezonu. Nie bała się go, bo wiedziała, że sam się nie zdemaskuje. Nie wyglądał na osobę, która chce trafić za kratki, a właśnie to by na niego czekało. Więc pozwalała sobie na zdecydowanie zbyt wiele i robiła to z wrednym uśmieszkiem na ustach.
    Dokładnie takim, jak pojawił się na jej twarzy po słowach padających z jego ust.
    - Więc to zrób – syknęła cicho, jeszcze zanim pokonała odległość dzielącą ją od swojego miejsca.
    Miała tego dosyć. Dosyć mętliku w głowie, dosyć jego niezdecydowania, dosyć wszystkiego, co się między nimi działo i że nie potrafiła nawet w odpowiedni sposób tego nazwać. Chciała wrócić do akademika, do swojego dawnego życia, kiedy największym problemem było kolokwium, na które zapomniała się nauczyć i przez pomyłkę zamieniona rezerwacja w Radissonie. Wiedziała, że to nie wróci, a ona już nigdy nie będzie tą samą Summer. Za dużo się wydarzyło, zbyt wiele się dowiedziała i na razie nie znała żadnego sposobu, żeby wymazać to z pamięci. Jedyne, co mogła zrobić, to nauczyć się żyć z nową sobą. A ta perspektywa była chyba bardziej przerażająca niż śmierć.
    - Sam spytałeś czego chcę – przypomniała, a raczej prychnęła i pokręciła głową. – Ale chyba najpierw powinieneś zdecydować, czego ty chcesz, bo wygląda na to, że sam się gubisz – mruknęła, odwracając wzrok od jego twarzy. Zrobiła dokładnie, tak jak jej radził. Zamknęła się i przestała odzywać. Jak ktoś mógł oddziaływać na nią w tak skrajny sposób, że w jednej chwili miała ochotę go całować, a w następnej urwać mu łeb?
    Nie widziała zachodzącej w nim zmiany, dopiero słowa wypowiedziane miękkim głosem zwróciły jej uwagę. Otworzyła szerzej oczy i rozejrzała się nerwowo.
    - O nie, nie, nie – szeptała do siebie gorączkowo. W niej też zaszła zmiana, bo choć miała przed sobą twarz Blake’a, wiedziała, że za nią kryje się ktoś inny. O ile w mieszkaniu ewentualne pojawienie się Remy’ego nie stanowiło problemu, bo wystarczyło po prostu opierać się ucieczce, tak teraz, tutaj, wśród tylu ludzi… Summer poczuła wzbierającą w niej panikę i to nie dlatego, że sam lot samolotem tak na nią działał. – Nie możesz tu być, nie teraz – jęknęła, a po chwili zastanowienia chwyciła mocno nadgarstek mężczyzny i wstała, ciągnąc go za sobą. Starała się nie pokazać po sobie, jak bardzo jest przerażona, bo spodziewała się, że Jessie znowu rzuci jej jakieś spojrzenie po drodze, dlatego posłała brunetce wymuszony uśmiech, mając nadzieję, że wyglądał na dość jednoznaczny. Jednoznaczny w kontekście tego, po co ciągnęła swojego faceta do łazienki.
    Popchnęła go do środka niewielkiego pomieszczenia, a potem sama do niego weszła i zamknęła drzwi na klucz. Oddychała szybko i płytko, wpatrując się w jasne oczy mężczyzny.
    - Zostaniemy tutaj, póki nie znikniesz – odezwała się cicho, przylegając plecami do zamkniętych drzwi. W łazience było tak mało miejsca, że ich ciała niemal stykały się ze sobą. Przełknęła ślinę i wciągnęła brzuch, jakby to miało sprawić, że stanie się jeszcze mniejsza. – Pieprzony tchórz… Kilka niewygodnych pytań i już go nie ma… - mruknęła bardziej do siebie niż do niego.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  91. Przy Remy’m Summer diametralnie zmieniała swoje nastawienie. Choć wciąż patrzyła na twarz Blake’a i gdzieś w głębi czuła w związku z tym złość, cała powierzchowna wściekłość zdawała się gdzieś rozpłynąć, gdy zrozumiała, że na fotelu obok nie siedzi już Blake. Mimo że nie spędziła dużo czasu z Remy’m, bo przecież nie był dominującą osobowością, zdążyła go polubić. Wiedziała, jak działa rozdwojenie jaźni, nie wiedziała jednak, czy w jakimś sensie Remy jest Blake’m, a Blake Remy’m. Gdyby tak było, oznaczałoby to tyle, że jej oprawca nie jest wcale tak złym i zepsutym człowiekiem. Pogubionym, ale nie złym. Chyba chciała, żeby właśnie tak było. Na lotnisku dostrzegła w nim coś, co mogło świadczyć o tym, że kryje się w nim dobro. To samo czuła podczas pocałunków. A potem nie było po tym śladu. Może to Remy zaczynał się przebijać? Może to była droga do tego, żeby z dwóch oddzielnych osobowości zrobić jedną, która będzie miała wszystkie cechy obydwu?
    - Zadajesz mi pytania, na które nie umiem odpowiedzieć – odparła cicho, wpatrując się w jego oczy z prawdziwym smutkiem. Zagryzła dolną wargę i pokręciła głową. Dziwnie było z tych ust słyszeć takie słowa. – Nie mogłam, Remy. I dalej nie mogę – szepnęła, odwracając spojrzenie. Łatwo było się w tym zatracić. W tej trosce, którą słyszała w głosie mężczyzny. Gdyby była mniej świadoma sytuacji, niewykluczone, że by go posłuchała. Po prostu wyszłaby z łazienki i zgłosiła komuś, że jest ofiarą porwania. Na dowód miała jedynie otarcia na kostkach i nadgarstkach, ale wiedziała, że to by wystarczyło. Prawdopodobnie zostałaby na swoim miejscu, a obsługa samolotu, szkolona w razie takich wypadków, obezwładniłaby Blake’a i umieściła go z daleka od niej. Byłaby bezpieczna, wróciłaby do Nowego Jorku i… I swojego dawnego życia, które przecież jej się podobało.
    Ale nie mogła tego zrobić. Wyobrażenie Blake’a za kratkami napawało ją dziwnym niepokojem i niechęcią. Nie chciała się w to zagłębiać, więc wróciła myślami do łazienki, gdzie stała przy drzwiach i zasłaniała zamek dłonią, uniemożliwiając wyjście nie tylko sobie, ale też Remy’emu.
    - Nie zrobię tego – powiedziała twardo i wzięła głęboki wdech. Jak miała mu to wytłumaczyć? Czuła, że powinna to zrobić, że zasługiwał na to, by wiedzieć, co się dzieje, ale… Jak miała to zrobić, skoro tak na dobrą sprawę sama nie wiedziała? – Obiecałam, że… Że go nie wydam. Wiem, że tego nie zrozumiesz, ale on też nie zrozumie, dlaczego zdecydowałam się na to akurat teraz. To wszystko pięknie brzmi, kiedy o tym mówisz, ale w rzeczywistości jest za trudne do zrobienia, Remy. Nie poddaję w wątpliwość twojej prawdziwości, wiem, że jesteście zupełnie innymi ludźmi, ale on jest tą dominującą osobowością. To z nim przebywam i to jemu coś obiecałam, nie tobie – westchnęła i uśmiechała się smutno. – Lubię cię, wolałabym, żeby było na odwrót, ale… Ale teraz musisz zniknąć. Proszę, wymyśl coś, dopuść go jakoś… Co mam zrobić, żeby go ściągnąć? W jakich sytuacjach on się pojawia? Kiedy jesteś spokojny, czy kiedy się denerwujesz? Musi być jakiś… Zapalnik, coś, co wami kieruje.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  92. Czuła, że jej serce przyspiesza swój rytm, a oddech staje się płytszy. Zamrugała kilka razy szczypiącymi powiekami, żeby się nie rozpłakać i to kolejny już raz. Miała dość płaczu. Nie spodziewała się jednak, że to wszystko okaże się takie trudne. Gdyby miała przed sobą stereotypowego porywacza, sprawa byłaby jasna. Niewykluczone, że bałaby się go tak bardzo, iż żadna rozmowa między nimi nie miałaby racji bytu, nieustannie błagałaby go o litość, a on na pewno czerpałby z tego niemałą satysfakcję. Ale Blake sam w sobie odbiegał od tych złych bohaterów thrillerów, a fakt, że w jego głowie był jeszcze ktoś taki jak Remy… Tak, to komplikowało całą sytuację jeszcze bardziej. Summer już dawno zdołała się w tym pogubić.
    - On też nie zrobi mi krzywdy – odparła cicho, ale pewnie, chociaż nie miała pojęcia, czy to nie jest trochę na wyrost. Nie robił jej krzywdy, bo byli wśród ludzi, ale gdyby byli sami… Nie, nie chciała o tym myśleć. – Bo to nie jest tak proste, jak ci się wydaje, już mówiłam – westchnęła i przyłożyła dłoń do czoła, na chwilę przymykając powieki. Myślała, ile może mu powiedzieć z tego, co sama wie, ale ostatecznie doszła do wniosku, że przecież są w tym samym umyśle. – On nie jest zły, Remy. Jest… Skrzywdzony. Ktoś z mojej rodziny go skrzywdził. Mnie też. Dlatego mu obiecałam i dlatego chcę mu pomóc. Żeby odpokutować i… Przy okazji się dowiedzieć, o co chodziło, że tak się stało – wyrzuciła z siebie w końcu i opuściła rękę, wbijając spojrzenie w jasne oczy mężczyzny.
    Wzdrygnęła się i odruchowo poruszyła nadgarstkami, odwracając wzrok.
    - Fizyczną nie – odparła szczerze i podwinęła rękaw swetra, pokazując mu otarcia od lin. – To nic, zagoi się – wzruszyła ramionami i spojrzała na niego, kiedy spytał, czy coś mu obieca. Wysłuchała prośby i wstrzymała oddech. Musiała coś zrobić, musiała uświadomić Blake’a, że nie może więcej zniknąć i sprawić, że uwierzy jej, iż Remy naprawdę istnieje. – Obiecuję – szepnęła, mając nadzieję, że nie będzie musiała tej obietnicy dotrzymać. Chociaż właściwie po co na to liczyła? Ucieczka powinna być jej naturalnym pragnieniem, zwłaszcza, że Remy dawał jej ku temu rzeczywistą okazję. Dlaczego więc czuła się tak, jakby danie Remy’emu słowa było zdradą wobec Blake’a?
    Uśmiechnęła się lekko i odruchowo wyciągnęła dłoń, żeby przesunąć delikatnym ruchem po ramieniu mężczyzny.
    - Nic mi się nie stanie – powiedziała cicho, podążając wzrokiem za swoją ręką. W jej głowie pojawiła się myśl, której mimowolnie się chwyciła. Blake zniknął wtedy, gdy zrobiło się trudno, znacznie trudniej, niż oboje zakładali. Może dla Remy’ego też musiało zrobić się trudno? Może musiała namieszać mu w głowie, zrobić coś, czego absolutnie się nie spodziewał? – Zrobię teraz coś bardzo głupiego, czego nie zrozumiesz, ale musisz mi na to pozwolić – dodała i bez wahania odepchnęła się od drzwi, po czym sięgnęła rękami jego karku i wspięła się na palce. Wpiła się w wargi mężczyzny znacznie żarliwiej, niż zrobiła to za pierwszym razem, a ciałem przylgnęła do jego ciała. Naprawdę nie miała innego pomysłu, więc chwyciła się go jak ostatniej deski ratunku.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  93. Uśmiechnęła się jedynie nieco ponuro i pokręciła delikatnie głową, tym samym dając znać, że nie zgadza się z jego słowami. Najwyraźniej nie wiedział jak to działa i nie dziwiła mu się, bo mimo że sama posiadała jakąś tam wiedzę z zakresu psychiatrii, nie do końca rozumiała mechanizmy psychiki. Z tego względu nie wiedziała, jak duży wpływ mają na siebie wzajemnie poszczególne osobowości. Jak miała mu wytłumaczyć coś, czego sama do końca nie ogarniała? Miała jednak świadomość, że gdyby przyszło co do czego, Remy nie miał szans w starciu z Blake’m. Blake tu rządził.
    - Nie dasz – odezwała się w końcu na głos i zagryzła dolną wargę, a uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy Remy wypowiadał kolejne słowa. Jakaś jej część wiedziała, że on ma rację, ale i tak zdawała się wkurzona. Nie, nie zdawała się, ona naprawdę była wkurzona. Nie postrzegała Blake’a w ten sposób i nie chciała, żeby osobowość, którą sam stworzył, miała go za złego. Przecież nie był zły, prawda? Jakkolwiek chciała go nienawidzić, wiedziała, co nim kieruje, a to z kolei skreślało go z listy negatywnych bohaterów. Po prostu stracił rodzinę i szukał ulgi, to nie kwalifikowało go do miana złego. – Jest. Skoro ja to widzę, ty tym bardziej powinieneś. W końcu z jakiegoś powodu tu jesteś – mruknęła równie oskarżycielsko. – Nie rozumiesz? Pewnie cię stworzył, żeby uciec od bólu. Samo twoje istnienie pokazuje, jak bardzo cierpiał i dalej cierpi, bo gdyby tak nie było, po prostu byś zniknął. To nie świadczy o tym, że jest zły. I ja to rozumiem, więc ty też zrozum i nie staraj się na siłę mnie ratować, kiedy nic mi nie grozi. On też mi coś obiecał. Obiecał, że wyjdę z tego cało i mu wierzę – powiedziała i… I naprawdę wierzyła w to, co mówiła. Może chodziło o to, że jej umysł wypierał rzeczywistość, może zwyczajnie się bała, ale uwierzyła, że Blake jej nie zabije tak mocno, jak wcześniej wierzyła, że to zrobi.
    - To akurat nie jest takie proste. Nie dopuszcza tego do siebie, ty… Wydajesz się trochę bardziej otwarty – westchnęła, czując, że złość powoli odpuszcza. – Ale okej, przekażę mu. O ile łaskawie zechce tego słuchać – mruknęła bardziej do siebie, niż do Remy’ego, krzywiąc się przy tym na samo wspomnienie ich rozmowy o jego problemie. Może teraz nie będzie tak trudno? Może sam zauważy, że znowu urwał mu się film i w tym czasie coś się wydarzyło?
    Przyciskała wargi do jego ust, mając nadzieję, że to zadziała. Liczyła, że trudna sytuacja zadziała na Remy’ego tak, jak wcześniej zadziałała na Blake’a i sam ucieknie, bo przecież nie mógł rozumieć tego, co się działo. Nie miał pojęcia o tym, że pocałowała go już wcześniej…
    Otworzyła oczy, łapiąc głęboki oddech przez rozchylone usta i pozwoliła na to, żeby ją od siebie odsunął. Spodziewała się wybuchu złości, czegoś, co świadczyłoby o tym, że Blake wrócił i… I była cholernie rozczarowana, że to nie miało miejsca.
    - Nie – odparła twardo, przyciskając plecy do drzwi. Zasłoniła zamek swoim ciałem, wpatrując się w mężczyznę. – Już wcześniej to zrobiłam, ale ty o tym nie wiesz, bo nie powinno cię tu być – powiedziała cicho i uśmiechnęła się kącikiem ust. W jej głowie pojawił się następny pomysł. – To taka nasza zabawa. Udajemy, że on jest porywaczem, a ja zakładniczką – skłamała zręcznie i zrobiła niewielki krok do przodu, opierając dłoń na jego klatce piersiowej. Była gotowa kolejny raz go pocałować, gdyby zaszła taka potrzeba. – Co, denerwujesz się? Czujesz, że chcesz uciec? – spytała, przechylając głowę w bok. – Ale nie możesz, na pewno nie stąd. Bo ja cię nie wypuszczę.

    trochę psychopatka

    OdpowiedzUsuń
  94. - Nie, Remy, to ty mnie nie słuchasz – warknęła, nie mogąc się powstrzymać przed wymierzaniem złości w osobowość, którą właśnie przed sobą miała. Nie powinna tego robić, nie powinna tak postępować względem Remy’ego, gdy doskonale wiedziała, że to właśnie on jest po jej stronie, nie Blake. Przeciwnie, powinna zrobić wszystko, by jak najdłużej ten dobry pozostał na powierzchni, a tej zły jak najgłębiej skrył się w odmętach jego zagmatwanego umysłu.
    Ale to nie z Remy’m przebywała najczęściej, to nie Remy’ego miała ochotę wtedy pocałować. Choć Blake wkurwiał ją jak nikt inny na tym świecie, wolała, żeby to właśnie on teraz tu z nią był. I to już nie tylko ze względu na to, że Remy mógł wszystko spieprzyć i wpakować ich obu za kratki.
    - Bez sensu jest to, że twierdzisz, że jest zły, chociaż nie masz o nim najmniejszego pojęcia. Jesteście w tej samej głowie, ale się nie znacie – przypomniała i wzruszyła lekko ramionami. – A mnie nie podoba się to, co mówisz ty – odparła szczerze, również wprost.
    I uśmiechnęła się nieco szerzej. Widziała, jak ogromny dyskomfort mu sprawia, że… Chyba w jakiś sposób go przeraża i to dawało jej ogromną satysfakcję. Dlatego korzystała z sytuacji. Zrobiła jeszcze krok do przodu, opierając również drugą dłoń na jego torsie. Za sobą miał ścianę, więc nie mógł uciec dalej. Wystarczyło wspiąć się na palce i zbliżyć, żeby jeszcze trochę namieszać i tym samym sprawić, że nie będzie chciał z nią przebywać.
    - Ale my to lubi. Jeśli tego nie chcesz, uciekaj – szepnęła i zbliżyła się jeszcze trochę, żeby chwycić zębami jego dolną wargę.
    Nie zdążyła tego zrobić, bo usłyszała zupełnie inny głos. O tej samej barwie, a jednak tak różny o tego należącego do Remy’ego. Opadła z powrotem na pięty i odetchnęła głęboko, czując, że Blake się prostuje, a jego twarz tym samym znajduje się poza jej zasięgiem.
    - Nareszcie – mruknęła i cofnęła się o krok, opuszczając ręce wzdłuż swojego ciała. Przywarła plecami do drzwi i na moment przymknęła powieki, wydając z siebie westchnienie ulgi. Nie sądziła, że kiedykolwiek ucieszy się z obecności Blake’a, ale… Chyba właśnie tak było. Cieszyła się, że wrócił. – Witam z powrotem – powiedziała, otwierając oczy. – Co tu robimy? Ratuję ci dupę – oznajmiła, splatając ręce na klatce piersiowej. Jego też nie zamierzała stąd wypuszczać. Nie, póki jej nie uwierzy, że Remy stanowi prawdziwy problem. – Remy. Dopuściłeś go. Chciał iść do obsługi samolotu i wszystko im powiedzieć. Że jesteś porywaczem, a ja zakładniczką. Zamknęłam się z nim tutaj, żeby tego nie zrobił. I już wiem, kiedy to się dzieje – mówiła dalej, ani myśląc, żeby mu tego wszystkiego oszczędzić. – Silne emocje. Kiedy się denerwujesz, on się pojawia. I znika, kiedy sam zaczyna się denerwować. Wmówiłam mu, że bawimy się w ten sposób jako parka. Stwierdził, że to chore i chyba go to przerosło – wzruszyła lekko ramionami i pozwoliła sobie na lekki uśmiech, który jednak szybko zniknął. – Musisz mi uwierzyć, Blake. Miałeś blackout, wiem o tym. Chyba widzisz, że skoro tu jesteśmy, nie chcę ci zaszkodzić. On to do siebie dopuszcza. To, że obaj istniejecie w tym samym umyśle. Ty też spróbuj, bo jeśli jeszcze raz on się obudzi, narobi ci problemów…

    summy

    OdpowiedzUsuń
  95. Nie słuchała więcej słów Remy’ego. Nie umiała zrobić tego tak, jak robił to Blake, nie miała drugiej osobowości, którą mogłaby wypchnąć na powierzchnię, gdy staje się trudno, ale odcięła się całkowicie od tego, co mówił mężczyzna w obawie, że jeśli zacznie go słuchać, będzie gotowa przyznać mu rację, a nie chciała tego robić. Nie chciała obierać jego ścieżki myślowej i odwracać się od Blake’a. Po prostu… Po postu nie mogła tego zrobić. Nie mogła też zagłębiać się w to, co oznaczało jej postępowanie. Miał rację, to było chore, ale nie w kontekście wymyślonej zabawy. Chore było to, co robiła, żeby nie zaszkodzić swojemu oprawcy.
    Nie spodziewała się, że jej uwierzy. Kolejna dyskusja na ten temat nie byłaby zła, gorzej, że obawiała się, iż w całym tym zaprzeczeniu mógłby nie wytrzymać i zrobić jej krzywdę. Albo ponownie dopuścić Remy’ego, ale z tym akurat wiedziała, jak sobie poradzić. Wcześniej myślała, że zapalnikiem jest jakieś słowo, teraz miała świadomość, że chodzi o stres. Szczerze mówiąc… Miała nad nim władzę. Mogła dowolnie bawić się jego umysłem, wystarczyło jedynie trochę popyskować, doprowadzać go na skraj wytrzymałości… Taka wiedza była niebezpieczna w rękach kogoś, kto wiedział, jak ją wykorzystywać. A Summer właśnie tę umiejętność zdobyła.
    Kiwnęła lekko głową, uznając, że słowa są zbędne, skoro wyraziła się jasno wcześniej, a teraz zrobiła to jeszcze dobitniej. Remy stanowił niebezpieczeństwo.
    - Kazał mi obiecać, że ucieknę, kiedy pojawi się znowu. Dlatego nie może się pojawić. Rozumiesz? – spytała powoli, przyglądając się uważnie jego twarzy. Miała wrażenie, że zbladł, ale może jedynie sobie to wmawiała.
    Odetchnęła z ulgą, gdy zadał jej kolejne pytanie. To znaczyło, że jej wierzył. Nareszcie! Zagryzła dolną wargę, żeby się nie uśmiechnąć i na moment przymknęła powieki, zastanawiając się nad najlepszym rozwiązaniem. Takie istniało, ale nie mogła zagwarantować, że sama się do niego zastosuje. To oznaczałoby bowiem koniec dyskusji i drażnienia go. Nie wiedziała, czy temu podoła, gdy znowu ją zdenerwuje.
    - Nie uciekaj – powiedziała w końcu, otwierając oczy. – Musisz… Uśpić w sobie tę chęć. Nie wyłączaj się, nawet jeśli będziesz się bał czy denerwował. On korzysta z tego, że coś cię przerasta. I ty robisz to samo. Zdenerwowałam cię, więc pojawił się Remy, zdenerwowałam Remy’ego, więc wróciłeś – wyjaśniła, gestykulując przy tym dłońmi.
    Wzruszyła lekko ramionami. Nie miała zegarka, żeby podać mu dokładny czas.
    - Kilka minut, może kwadrans, nie wiem dokładnie. To był trzeci raz. I przy każdym słyszę od niego to samo, że mam uciekać. Gdybym go tu nie zaciągnęła, teraz pewnie ocknąłbyś się związany, bo wszystko by powiedział. Twierdzi, że nie zależy mu na wolności, bardziej chce, żebyś odpowiedział za to, co zrobiłeś – powiedziała cicho i drgnęła lekko na samą myśl. – Jeśli znowu się pojawi, pomogę ci. Ale lepiej, żeby tak się nie stało, bo wygonienie go trochę trwa… A w tym czasie mógłby narobić sporo szkód.

    summy

    OdpowiedzUsuń
  96. - A próbowałeś kiedykolwiek? – spytała, nie potrafiąc się powstrzymać. Mogła ugryźć się w język, mogła to wszystko przemilczeć i pozwolić mu na przyswojenie po swojemu informacji, że w jego głowie jest ktoś jeszcze, ale prawda była taka, że miała mu za złe to, iż wcześniej z góry zakładał, że to, co mu mówiła, jest kłamstwem, tak po prostu dla zasady. Może gdyby wcześniej dopuścił do siebie, że jest chory, teraz nie byliby tutaj, nie musiałaby go ratować przed… Właściwie przed samym sobą. – Chwilę temu nie wierzyłeś, że on w ogóle istnieje, więc… Wątpię, że próbowałeś go powstrzymać. Myślę, że to potrafisz, ale nie z takim nastawieniem – westchnęła cicho.
    Odsunęła się, kiedy Blake podążył do umywalki. Nie musiała pilnować drzwi, wiedziała, że Remy’ego już nie ma, a Blake nie narobi sam sobie problemów. Sama stanęła pod ścianą naprzeciwko lustra i wbiła niewidzące spojrzenie w swoje odbicie. Wyglądała odrobinę lepiej, niż kiedy była tutaj wcześniej, ale wciąż pozostawiała wiele do życzenia. I czuła, że na razie się to nie zmieni.
    Drgnęła, gdy mężczyzna się wyprostował, a po obróceniu się przodem do niej, podniosła wzrok na jego twarz, po której spływały kropelki wody. Poczuła w sobie przemożną chęć podążenia za którąś palcem, więc zacisnęła dłonie w pięści, żeby tego nie zrobić. Palce, które pogryzła, cholernie zapiekły i nie udało jej się stłumić cichego syku wyrywającego się z ust. Szybko rozprostowała palce i naciągnęła na nie rękawy swetra.
    - Nie wiem – odparła szczerze, przypominając swoje poprzednie spotkania z Remy’m. – Nie, nie wydaje mi się. Nie zwracałam uwagi, ale raczej nie… - urwała i zagryzła na chwilę dolną wargę, zastanawiając się nad tym, czy powiedzenie tego, co miała na myśli, jest dobrym pomysłem. Ostatecznie zrezygnowała, bo… Bo chyba sama chciała wierzyć, że ludzkie odruchy względem niej należą tylko do Blake’a, a Remy nie ma na to żadnego wpływu. – Przecież powiedziałam, że ci pomogę – szepnęła i odwróciła wzrok, wbijając go gdzieś ponad ramieniem mężczyzny. Starała się nie dopuścić do siebie myśli o bracie, o tym, że stanie się świadkiem tego, co Blake z nim zrobi. Z jednej strony tego chciała, a z drugiej bała się, w jaki sposób to na nią wpłynie. Nienawidziła Lawrence’a, ale był jej bratem. W kulminacyjnym momencie ta świadomość mogła w niej wygrać. Teraz chciała go skrzywdzić, ale czy po dotarciu do celu wciąż tak będzie?
    – Mogę być dla ciebie terapią szokową – podjęła po chwili, spoglądając prosto w jego jasne oczy. – Wygląda na to, że teraz jestem… Najbardziej stresogenna. Będę umiarkowanie cię denerwować, powoli przesuwać granicę, aż nauczysz się to kontrolować, żeby Remy się nie pojawiał. To znaczy… Pewnie jeszcze się pokaże, ale za każdym razem sprowadzę cię z powrotem. Aż całkowicie zniknie. Albo zapadnie w sen, bo nie jestem pewna, czy w ogóle może zniknąć – zaproponowała i spięła się odrobinę w oczekiwaniu na decyzję, choć nie widziała żadnego powodu, żeby miał się na to nie zgodzić. Przecież nie raz udowodniła, że chce mu pomóc, mimo że sama nie rozumiała, dlaczego budził w niej taki instynkt. Powinien być jej obojętny, a jednak… Nie był. Od samego początku, kiedy zaproponowała, że opatrzy jego dłoń.

    summy

    OdpowiedzUsuń
  97. - Właśnie, więc jak możesz mówić, że nie umiesz, skoro nie masz pojęcia? – spytała i wyprostowała się, żałując, że nie może teraz patrzeć na niego z góry. Znowu zaczynał ją wkurzać. Jego podejście i wyżywanie się na niej, kiedy wyraźnie zaznaczyła, że chce mu pomóc. Do cholery, była jedyną osobą, na którą mógł liczyć, bo nawet poleganie na samym sobie było ryzykowne, skoro jego drugie ja chciało go wydać! A on śmiał zwracać się do niej tak nieprzyjemnym tonem? Przecież nic nie musiała! Sama zdecydowała, że chce przy nim zostać, skoro stwierdził, że ją uwolni. Nie była już zakładniczką, nie mógł jej niczego nakazać. – Daruj sobie wyżywanie się na mnie, okej? Znowu to samo, jak z grożeniem. Jeśli będziesz mnie obwiniał o całe zło świata, zapomnij, że cokolwiek dla ciebie zrobię – mruknęła, splatając ręce na klatce piersiowej. Wpatrywała się w niego twardo i dość wrogo. Cóż, miała w garści jego psychikę, on mógł jej zrobić fizyczną krzywdę… Dla niej wyglądało to tak, że znaleźli się w sytuacji, w której byli równi sobie. I powinien mieć tego świadomość.
    - Gdyby to było takie proste, choroby psychiczne wcale by nie istniały – zauważyła. – Nie wiem wszystkiego, nie odpowiem na takie pytania. Po prostu… Interesowałam się tematem, bo widziałam taki przypadek na żywo na zajęciach. Powstają w mocno stresowych sytuacjach, dla ciebie to była… - urwała, nie decydując się na wypowiedzenie słów śmierć rodziny. Oboje wiedzieli, o jaką sytuację chodzi. – Dał ci możliwość ucieczki, więc z tego korzystasz. To się wydaje proste, ale wcale takie nie jest – westchnęła i rozluźniła ręce.
    Wzruszyła ramionami na jego kolejne słowa. Skoro nie przyjął rozwiązania, które mu proponowała… Cóż, na ten moment nie miała żadnego innego pomysłu. Właściwie chyba nie było nic, co mogłoby mu pomóc, jedynie kontrola swojego zachowania i myśli. I leki, ale to z oczywistych względów nie wchodziło w grę.
    - Ale nie ma nic innego! – powiedziała równie stanowczym tonem, jak on. Wpatrywała się w niego z zaciśniętymi wargami i szukała w myślach czegoś, co może zapamiętała z zajęć, ale nie było takie oczywiste, jednak… W głowie miała kompletną pustkę. – Po wylądowaniu… Możemy się zamknąć na kilka dni w moim domu i się tym zająć. Tam nikogo nie będzie, tylko my, a Lawrence… Kilka dni nie zrobią ci różnicy, skoro czekałeś półtora roku. Możemy to wyćwiczyć, nie wiem, pomedytować, żeby nauczyć cię kontroli, ale nie… Nie wiem, co innego mogłoby pomóc. Nie jestem psychiatrą! – zauważyła nieco piskliwie i zasłoniła usta dłonią, nie wierząc, że daje tak bardzo się ponieść emocjom. Fakt, że podłoga zaczęła drżeć pod jej stopami wcale nie pomagał. Spojrzała w dół i otworzyła szerzej oczy. – Co się dzieje? – szepnęła, czując, że przerażenie odbiera jej głos. W teorii wiedziała, czym są turbulencje, ale w praktyce… Za drzwiami rozległ się krótki mechaniczny sygnał, a zaraz potem samolot zatrząsnął się mocniej. Summer przycisnęła plecy do ściany i zacisnęła powieki, oddychając szybko. Turbulencje szybko ustały, ale była zbyt przerażona, żeby to zarejestrować. Drżała na całym ciele, przyciskając dłoń do ust, żeby nie zacząć krzyczeć.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  98. Uśmiechnęła się kwaśno i pokręciła głową, mając ochotę odpowiedzieć mu czymś, co wcale nie byłoby miłe i godziłoby w jego wiedzę, ale tego nie zrobiła, zdając sobie sprawę z tego, że nie wszystkich interesuje medycyna, a wiedza, którą miała Summer, wcale nie była powszechna. Może sytuacja miałaby się inaczej, gdyby Blake wiedział, iż jest chory i się tym interesował, ale tak nie było, więc zmitygowała w myślach samą siebie, tłumacząc sobie w duchu, że nie może być wredna za coś, co od niego nie zależy.
    - Twoja naiwność jest nawet trochę urocza, ale nie, mówię ci, że to tak nie działa. To tak, jakbyś zachorował na raka i twierdził, że gdybyś umiał go powstrzymać, to wcale byś go nie miał – powiedziała i skrzywiła się lekko, słysząc jego ton. – Serio? Brzmi, jakby było inaczej – mruknęła, nawet nie kryjąc swojego niezadowolenia. Wkurzało ją to. Niejako rozumiała, co nim kieruje, bo nie miała pojęcia, jak by się zachowała na jego miejscu i kogo by obwiniała o swoje nieszczęście, ale i tak ją to wkurzało. Całe jego podejście do tej sprawy denerwowało ją od samego początku. Zwłaszcza, że nie dawała mu powodów do wątpienia w jej słowa. Odpowiadała szczerze na każde pytanie, w żadnym momencie nie stawiała oporu, nawet wtedy, gdy wchodziła na pokład samolotu, którego tak cholernie się bała, a to, że mu pyskowała? Musiała mieć jakieś ujście. Przecież została wyrwana ze swojego życia z dnia na dzień, była zakładniczką… To dawało jej prawo do złości i całej masy negatywnych uczuć, których nie potrafiła nawet nazwać.
    Kiwnęła lekko głową, gdy ją przeprosił i pozwoliła sobie nawet na delikatny, ledwie widoczny uśmiech. Chciała coś powiedzieć, ale jakaś wyższa siła nie dała jej na to szansy. Sam lot… Sam lot był do przeżycia, o ile przebiegał bez problemów. A ten był problematyczny od samego początku, najpierw przez kłótnię z Blake’m, potem przez Remy’ego, a teraz… Bała się tak bardzo, że kiedy samolot znowu się zatrząsnął, nie udało jej się powstrzymać pisku tłumionego przyciśniętą do ust ręką. Nogi jej drżały i gdyby nie ściana, o którą się opierała, niewykluczone, że straciłaby równowagę. Nie słuchała tego, co mówił Blake, chciała… Chciała posiąść jego umiejętność i uciec, stracić świadomość, dopóki to wszystko się nie skończy. Ale nie potrafiła, tkwiła w swoim ciele, nad którym powoli traciła kontrolę. Oddychała szybko, serce waliło jej w piersi, a oczy zaszły łzami, gdy je otworzyła i spojrzała na Blake’a. Widziała, że coś do niej mówi, ale docierało to do niej jak zza grubej ściany. Chwilę trwało, zanim przetworzyła jego słowa i pokiwała delikatnie głową, problem w tym, że choć chciała wprowadzić zamiary w życie…
    - Nie mogę – szepnęła i jak na zawołanie zjechała po ścianie. – Nie mogę, nie dam rady… - wymamrotała, kręcąc nerwowo głową. Czuła się słaba i bezbronna i… Tak bardzo nie chciała, żeby sam wyszedł i ją tu zostawił. – Pomóż mi, proszę, pomóż mi…

    summer

    OdpowiedzUsuń
  99. Odetchnęła z ulgą, słysząc, że w końcu zgodził się na jej sposób działania. Innego na ten moment nie znała i trochę wątpiła, że się pojawi. Bała się tego, jak będzie to wyglądać, bo choć znali się krótko, oboje zdążyli się już przekonać, że działają na siebie niczym płachty na byka. To znaczy… On tak na nią działał. Nie potrafiła sobie przypomnieć, by poznała przez całe swoje życie kogokolwiek, kto umiałby wyprowadzić ją z równowagi w ciągu kilku sekund i podejrzewała, pewnie całkiem słusznie, że działa to w obie strony. Nie posunęłaby się do rękoczynów, nie była takim człowiekiem, żeby zrobić mu rzeczywistą krzywdę, wolała ją łagodzić i się jej pozbywać, niż wyrządzać, ale… Ale nie wykluczała, że zdołają zdemolować dom, zedrzeć gardła przez wrzaski i milion razy stwierdzić, że to nie był dobry pomysł. Tak, właśnie w taki sposób to sobie wyobrażała, a i tak chciała mu pomóc, choć najwyraźniej narażała swoje zdrowie psychiczne na jeszcze większy szwank.
    - Zaczniemy od tego, co wcześniej powiedziałam. Jeśli nie podziała, będziemy szukać czegoś innego – powiedziała, mimo wszystko starając się delikatnie uśmiechnąć, choć nie miała pewności, czy nie wyszedł z tego bardziej grymas.
    Uspokajanie nie miało żadnego sensu, bo co z tego, że słyszała jego słowa, skoro ich sens do niej nie docierał? Patrzyła na mężczyznę z nieskrywanym przerażeniem i wciąż zasłaniała usta dłonią, żeby nie zacząć krzyczeć, zwłaszcza, gdy samolot kolejny raz się zatrząsnął. W teorii wiedziała, jak działają turbulencje, ale pierwszy raz miała z nimi do czynienia. Z opóźnieniem zrozumiała, że Blake prosił, by spróbowała się podnieść, ale zanim komenda wydana przez mózg dotarła do kończyn, mężczyzna zdążył już zmienić zdanie. I dobrze, bo nie była pewna, czy dałaby radę dotrzeć na swoje miejsce. Przytaknęła lekko, zgadzając się z jego decyzją i opuściła w końcu dłoń, którą przyciskała do warg. Odchyliła głowę do tyłu i oparła ją o ścianę za sobą, oddychając spazmatycznie. Płuca znowu zdawały się skurczyć, a tlen wokół niej do nich nie trafiać. Po omacku odnalazła palcami rękę Blake’a i ścisnęła ją mocno z nadzieją, że świadomość, iż ktoś tutaj z nią jest przyniesie ulgę. Tak, jego obecność pomagała, bo Summer o tym, że jeśli coś okaże się nie tak z samolotem i zginą, to razem. I to będzie jego wina, bo on zmusił ją do wejścia na pokład.
    - Pójdę do tej uroczej kawiarenki na końcu ulicy, kupię frytki i shake’a truskawkowego i za cholerę się z tobą nie podzielę, a pani Jackson powiem, że ma ci nic nie sprzedawać – wychrypiała, gdy udało jej się wziąć wystarczająco głęboki oddech, żeby wypowiedzieć te słowa. Wcześniej nie planowała niczego takiego, mówiła, nie zastanawiając się. – Odwiedzę każde miejsce, które coś dla mnie znaczyło, a musiałam je zostawić. Może zobaczę się z ludźmi, z którymi nie zdążyłam się pożegnać i tym razem pożegnam się tak, jak powinnam – szeptała bardziej do siebie, niż do niego. Im dłużej skupiała się na tym, tym jej oddech stawał się wolniejszy i głębszy, normalny. To, że samolotem przestało trząść znacznie ułatwiało sprawę. – Ale przede wszystkim zamkniemy się w domu i najpierw porządnie wyśpimy. Mam nadzieję, że nie opanowali go żadni narkomani i nadaje się do użytku – dopowiedziała i w końcu popatrzyła na twarz Blake’a, wciąż ściskając jego dłoń w obydwu swoich. Piekły ją pogryzione palce, ale to nie miało większego znaczenia. Nie w tej chwili. – Dzięki – szepnęła ledwie słyszalnie.

    summy

    OdpowiedzUsuń
  100. Nie miała zegarka, nie wiedziała więc, ile czasu minęło nie tylko od startu, ale też od zamknięcia się z Blake’m w łazience. Nie, żeby przejmowała się czyimiś spojrzeniami czy opinią na temat tego, co mogli tutaj robić, to nie miało tak naprawdę znaczenia. Chodziło raczej o to, że… Wbrew pozorom obecność mężczyzny jej pomogła. Miała nadzieję, że spędzili tu więcej czasu, niż jej się wydawało, bo dałaby wiele, żeby samolot już wylądował. Albo chociaż się do tego zbliżał.
    - Nie, nienawidziła mnie – odparła z krzywym uśmiechem na ustach. – Przez Lawrence’a. Opowiadał mi kiedyś, że jako dzieciak podprowadził jej kilka pudełek lodów czekoladowych. Wiesz, wykorzystał moment, że coś robiła i zakradł się do chłodni. Nie powiedziałby mi, ale nie mogłam zrozumieć, dlaczego ta kobieta nie spuszcza ze mnie wzroku i kilka razy liczy pieniądze, które jej dawałam. Więc pewnie moja prośba skończy się tak, że da ci wszystko, co sobie zażyczysz na koszt firmy – prychnęła cicho. Kolejny raz złapała się na tym, że nie zastanawia się, co właściwie mówi. Mówiła dla samego mówienia, nawet jeśli nieszczególnie obchodziło to jej słuchacza. Nie przepadała za wracaniem do wspomnień, ale to było łatwiejsze, niż myślenie o locie.
    Póki z ust Blake’a nie padło to konkretne stwierdzenie. Po wszystkim zostaniesz w Waszyngtonie albo wrócisz do Nowego Jorku.. Kiedy ująć to w ten sposób, można by pomyśleć, że nie ma żadnego problemu, że powrót do rzeczywistości będzie tak łatwy, jak powrót do akademika po zajęciach. Po usłyszeniu jego tonu, gdyby sprawa nie dotyczyła bezpośrednio jej, chyba byłaby skłonna uwierzyć, że to naprawdę będzie proste. Ale wiedziała, że wiara w to kwalifikowałaby się do urojeń. Nie skomentowała tego w żaden sposób, ale nie w obawie o siebie. Podejrzewała, że znowu wywiązałaby się z tego kłótnia, a już się przekonała, że nie mogą się kłócić w miejscach publicznych. Ze względu na Remy’ego.
    - Dam radę – odezwała się po chwili i powoli podniosła się na drżących nogach. Wciąż miała wrażenie, że są jak z waty, ale liczyła, że uda jej się dotrzeć na miejsce bez widowiskowego orła po drodze. Alkohol chyba nie był jednak najlepszym pomysłem w tej sytuacji… - Roztrzep trochę włosy – mruknęła, uśmiechając się kącikiem ust. – Wolę, żeby ludzie myśleli, że się tutaj pieprzyliśmy, niż że kłóciłam się z twoimi dwoma wcieleniami – dodała i sama zerknęła w lustro. Zmierzwiła jasne włosy i przekrzywiła odrobinę sweter, spodziewając się, że Jessie lub Nate, raczej Jessie, będą im się przyglądać.
    Przechodząc środkiem starała się nie patrzeć po twarzach ludzi. Miała nadzieję, że drzwi łazienki były choć odrobinę dźwiękoszczelne, a pokład wystarczająco głośny, żeby nikt nie usłyszał ich wymiany zdań. Wstrzymywała oddech, obawiając się, że ktoś ją za chwilę zaczepi, ale nic takiego się nie wydarzyło. Mimo wszystko dopiero po odnalezieniu swojego miejsca i zajęciu go mogła odetchnąć z ulgą. Drżącymi dłońmi zapięła pas i opadła na oparcie, zaciskając powieki.
    - Mam wrażenie, że oni cały czas się na nas gapią – szepnęła. – Ta dwójka z lotniska. Nie odczepią się, co?

    summy

    OdpowiedzUsuń
  101. Uśmiechnęła się delikatnie i sama wyobraziła sobie taką scenę. Niby niewinną, a jednak powinna dać do myślenia komuś dorosłemu. Może gdyby ich mama wiedziała, co robił Lawrence, ich życie nigdy nie dotarłoby do takiego punktu. Co jest w sumie ciekawe, bo Summer zawsze myślała, że jej brat jest po jasnej stronie mocy. Nie sądziła, że kiedyś od kogoś usłyszy, że było zupełnie odwrotnie. W takim zestawieniu niewinna kradzież ulubionych lodów przestawała być taka niewinna.
    - Mała Summer wybiła sąsiadowi okno kamieniem. To była najgorsza rzecz, którą zrobiła w całym swoim życiu – powiedziała cicho, nie potrafiąc się powstrzymać. Wiedziała, że teraz to już nie ma znaczenia, że teraz… Sama zaproponowała, że przy nim zostanie, że mu pomoże, ale chyba chciała mu uświadomić, że nie jest złą osobą, a wspólne geny jej i Lawrence’a nie mają zbyt wielkiego znaczenia, bo tak naprawdę są zupełnie inni. Nie zasłużyła sobie na bycie traktowaną przez jego pryzmat. – Porządniejsza, niż wy dwaj razem wzięci – zauważyła, posyłając mężczyźnie nieco niemrawy uśmiech. To miał być w sumie żart, ale czy na pewno? Chyba było jeszcze za wcześnie, żeby próbować żartować sobie z porwania. O ile w ogóle kiedykolwiek nadejdzie czas, że będzie potrafiła to robić.
    Kiwnęła lekko głową, gdy podążył za jej przykładem i odruchowo wyciągnęła rękę, żeby dorzucić do tego coś od siebie. Chciała złapać za dół jego koszuli i wyszarpnąć niewielki kawałek ze spodni, ale ostatecznie tego nie zrobiła. Zagryzła dolną wargę i cofnęła dłoń, odwracając spojrzenie od mężczyzny. Starała się nie myśleć o tej silnej chęci dotknięcia materiału jego ubrania, która niemal popchnęła ją do tego, by rzeczywiście to zrobić. Nie mogła się w ten sposób zachowywać. I tak zrobiła już za dużo, brnięcie w to nie było niczym dobrym. Oczywiście, w panice człowiek robił różne dziwne, nieracjonalne rzeczy, problem w tym, że w tamtych pocałunkach nie chodziło o panikę, ale nie chciała tego przyznać nawet przed samą sobą.
    - Dziwię się, że jeszcze nas nie zaczepili – mruknęła, krzywiąc się lekko. W normalnych okolicznościach nie miałaby nic przeciwko znajomości z tą sympatyczną parką. Ale to nie były normalne okoliczności. – Chyba ci się wydaje – westchnęła w końcu. – To znaczy… Są w porządku, po prostu wywęszyli jakiś wspólny mianownik i chcą się zaprzyjaźnić, to normalne. Gdyby sytuacja była normalna, raczej też nie uważałbyś, że są dziwni, po prostu… Przyjacielscy – wzruszyła lekko ramionami i pokręciła lekko głową. – Nie, on na szczęście też się nie odzywał. Powiedzmy, że… Bez słów dałam im do zrozumienia, że idziemy do łazienki w konkretnym celu. Żeby uniknąć pytań i podejrzeń. Wydaje mi się, że raczej to kupili – wyrzuciła z siebie i poprawiła sweter oraz przygładziła włosy, które w łazience zdołała roztrzepać. Znieruchomiała w połowie czynności i nachyliła się nad Blake’m, żeby dosięgnąć jego ucha. – Nie zrobisz im krzywdy, prawda? – szepnęła tak, aby tylko on mógł ją usłyszeć. – To tylko trochę narwana parka, są nieszkodliwi…

    summy

    OdpowiedzUsuń
  102. Właściwie dobrze, że nie podzielił się z nią swoimi myślami. Summer i tak miała ogromne, niemal zżerające ją od środka wyrzuty sumienia, chociaż nie miała przecież nic wspólnego ze śmiercią rodziny Blake’a. Zupełnie, jakby częściowo przejęła jego sposób myślenia i uważała się za winną jego krzywdy tylko dlatego, że była siostrą Lawrence’a. W każdym razie współczuła mu. Nie potrafiła sobie wyobrazić uczuć, które musiały towarzyszyć mu na samą myśl o rodzinie i choć to chore, w jakiś sposób część jej zazdrościła mu tego. Ona nie zdołała się przekonać, jak to jest stracić ludzi, których tak bardzo się kocha, bo ojca nie znała, matka przez większość jej życia chorowała i straciła ją, zanim zdążyła się dowiedzieć, co to znaczy kochać, a brat… To zupełnie inny temat.
    - Dla ciebie wszyscy są śmierdzący – wymruczała pod nosem, ale zrobiła to na tyle niewyraźnie, że miała nadzieję, iż nie zrozumiał ani słowa. Zerknęła ponad siedzeniem na znajomą parkę, ale pewnie byli zajęci sobą, bo nie dostrzegła nawet czubków ich głów, dlatego opadła z powrotem na swoje miejsce, spoglądając na twarz Blake’a. Przez chwilę milczała, zastanawiając się nad odpowiedzią, bo ta, wbrew pozorom, wcale nie była łatwa. Z jednej strony dobrze wiedziała, że nic jej nie zrobił, przynajmniej nie fizycznie, bo skazy na psychice miała spore, ale wiedziała też, że jej potrzebował, co z kolei wykluczało zrobienie jej krzywdy, czy pozbycie się jej całkowicie. Czy miała pewność, iż nie skrzywdziłby pałętających mu się pod nogami ludzi, którzy nic nie wnosili do sprawy, a jedynie przeszkadzali? Przecież mu nie ufała.
    - Nie wiem, Blake – odpowiedziała w końcu szeptem i odetchnęła głęboko, nieco nerwowo. – A mógłbyś? – dodała, przypatrując mu się uważnie. Robiła to, żeby dostrzec w porę jakąkolwiek zmianę, która pozwoliłaby jej na zdecydowanie, czy może, czy wręcz przeciwnie, nie powinna mu ufać. Z jednej strony chciała to zrobić, skoro najwyraźniej on pozwolił sobie zaufać jej i w końcu uwierzył, że ma problem ze swoją psychiką, ale tak naprawdę… Czy zrobił coś, żeby ją do siebie przekonać? Poza obietnicą, że wyjdzie z tego cała. – Po prostu… Nie chcę się przekonywać, dlatego proszę cię na wszelki wypadek – powiedziała cicho i odwróciła wzrok, wbijając go w oparcie siedzenia przed sobą.
    Bez wahania zapięła pas, a wspomnienie o lądowaniu sprawiło, że poczuła nawracające zalążki paniki. Start i lądowanie były absolutnie najgorsze, z pominięciem turbulencji sam lot był do przeżycia. Nic więc dziwnego, że Summer ponownie zaczęła się wyłączać. Jeszcze kontrolowała się na tyle, żeby nie zacząć płakać, ale nie wiedziała, jak długo będzie w stanie się powstrzymywać.
    Nie odezwała się więcej, póki samolot nie dotknął kołami ziemi. Zaciskała powieki, oddychała spazmatycznie i wbijała palce obu rąk w podłokietniki, a przestała dopiero, kiedy maszyna, już na ziemi, zaczęła zwalniać. Powoli otworzyła oczy i rozluźniła dłonie, wyglądając przez okno, ale tylko przez chwilę, bo i tak widziała jedynie światła umieszczone na poboczach. Ukryła twarz w drżących rękach, kręcąc głową jakby z niedowierzaniem, że przeżyli.
    - Zanim dotrzemy do domu… - odezwała się zachrypniętym głosem, uprzednio opuszczając ręce. – Kupimy alkohol. Naprawdę potrzebuję się upić – szepnęła.

    summy

    OdpowiedzUsuń
  103. Przypatrywała mu się badawczo, próbując dostrzec w wyrazie jego twarzy czy w odbiciu jasnych oczu jakiekolwiek mordercze zapędy. Jeśli byłaby szczera sama ze sobą, uświadomiłaby sobie, że od momentu, w którym jeszcze w mieszkaniu pozwolił jej skorzystać z toalety, nie dostrzegła ich ani razu. Miała świadomość, że Blake nie jest złym człowiekiem, w innym wypadku cała ta popieprzona sytuacja miałaby się zgoła inaczej, a straszenie nie skończyłoby się jedynie na myszach, ale gdzieś tam chciała wierzyć w to, że byłby zdolny do czegoś więcej, bo inaczej to wszystko nie miało sensu. To, w jakim położeniu się znalazła. Wolała wierzyć, że w tamtej chwili kierowało nim coś gorszego.
    Ale im dłużej mu się przyglądała, tym bardziej wątpiła w słuszność swojego podejścia. Zaczynała odbierać to uprowadzenie jako chwilową słabość, działanie pod wpływem impulsu, a nie działanie psychopatycznego szaleńca. A myślenie w takich kategoriach było niebezpieczne, bo uczłowieczało Blake’a bardziej niż to, że stracił rodzinę i za nią tęsknił. Uświadamiało jej, dlaczego pod wpływem impulsu go pocałowała. I dlaczego powoli przestawała się go bać nie tylko podczas przebywania w miejscu publicznym. Widziała, że nic jej nie zrobi, nawet jeśli znajdą się sami. To z kolei zakrawało o szaleństwo.
    - Wierzę – odparła cicho i rozluźniła się w końcu, ale nie na długo. Może to podświadomość kazała jej nie zwracać na siebie uwagi? A może po prostu chciała przeżywać swój lęk bez udziału Blake’a w obawie, że znowu zdecyduje się na zrobienie czegoś głupiego. W każdym razie jedynie z zewnątrz mogła wydawać się spokojna, ale tak naprawdę w jej głowie szalała prawdziwa burza. Myśli przewijały się w takim tempie, że sama za nimi nie nadążała, a im ciszej pracował silnik, tym Summer gorzej się czuła. Nie miała pojęcia, jakim cudem udało jej się zapanować nad samą sobą.
    Ale jakoś to wyszło, choć po wylądowaniu wstawała na tak drżących nogach, że niemal straciła równowagę i gdyby nie oparcie fotela przed sobą, wylądowałaby z powrotem na swoim miejscu.
    - Napijemy się razem. Nic tak nie rozluźnia psychiki jak procenty – powiedziała, odwzajemniając uśmiech równie słabo. Z ulgą pokonywała rękaw, wiedząc, że zostawia za sobą swój największy lęk. Trzęsącą się ręką podawała dokumenty przy ostatniej kontroli, ale robiła to z nieco szerszym uśmiechem. Celniczka potraktowała to beznamiętnie, tym lepiej.
    Gorzej, że po przekroczeniu bramki już nie było tak kolorowo. Obróciła się do Blake’a przez ramię, żeby sprawdzić, czy on również załatwił ostatnie formalności, ale w tej samej chwili jej spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Jessie, która uśmiechnęła się szeroko i pomachała jej, a potem gestem dała znać, żeby na nich poczekali. Summer odwzajemniła uśmiech, ale rozejrzała się nerwowo i niemal natychmiast po zlokalizowaniu Blake’a doparła do niego i złapała rękami za jego przedramię, niemalże się na nim wieszając.
    - Zauważyła mnie – szepnęła, krzywiąc się lekko. – Jessie. Idą tu – wyjaśniła i nieco przyspieszyła kroku, zmuszając mężczyznę do tego samego. Ale to na nic, bo ciemnowłosa dziewczyna zawołała ich imiona i podbiegła cała szczęśliwa.
    - Poczekajcie, Nate zaraz przyjdzie – rzuciła nieco zdyszana i wyszczerzyła zęby. – Nareszcie na ziemi, co? Ten, kto się nie boi, nie zrozumie tej ulgi – powiedziała i trąciła łokciem ramię Summer. – Ale widziałam, że ktoś tu solidnie odwrócił twoją uwagę – wymruczała konspiracyjnie.
    - Oj, żebyś tylko wiedziała – wymamrotała pod nosem Summer. – Wiesz co, spieszymy się… Mój… Brat zaparkował w kiss and fly, więc… Odbieramy bagaże i biegniemy do niego – rzuciła nieco nerwowo i spojrzała znacząco na Blake’a, licząc, że dołączy do zapewnienia o pośpiechu.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  104. Gdyby nie to, że samolot nieuchronnie zbliżał się do lądowania, Summer byłaby w stanie skupić się jeszcze na tyle, żeby ułożyć rękę na dłoni Blake’a, ścisnąć ją delikatnie i nieco niemrawo się uśmiechnąć, jakby w ten sposób chciała pokazać, że w niego wierzy i okazuje mu swoje wsparcie, nawet potrafiła sobie wyobrazić, jak to robi, ale nie zdołała ze względu na okoliczności. Swoją drogą, cholernie to ironicznie. Ona chciała wesprzeć jego, podczas gdy powinno być dokładnie na odwrót. To ona miała zszarganą psychikę, to ona została przez niego uprowadzona, to ona potrzebowała, żeby ktoś był obok i pokazywał, że nie jest z tym wszystkim sama, a cała ta sytuacja skończy się dobrze. A tymczasem… Tymczasem w przypadku Blake’a i Summer nic nie działało tak, jak powinno. Bo kto całuje swojego oprawcę? I który oprawca odwzajemnia pocałunek ofiary?
    Odwróciła się i uśmiechnęła pod nosem, słysząc stwierdzenie padające z jego ust. Owszem, rządziła. Przez kilka następnych dni miała przejąć kontrolę nad człowiekiem, który to ją powinien kontrolować, co tylko potwierdzało, jak mocno popieprzona była ich relacja. Ale Blake nie musiał wiedzieć, jak bardzo odpowiadał jej taki stan rzeczy. Zamierzała potraktować jego umysł jak plastelinę w swoich rękach i niewykluczone, że trochę się przy tym pobawić. Wiedziała, że to złe, ale nie potrafiła wyrzucić tego pragnienia ze swojej głowy, uznając, że po tym, co jej zrobił wcześniej, należała jej się od życia odrobina przyjemności.
    Obserwowała z napięcie twarz Jessie i odetchnęła cicho, kiedy dziewczyna odpuściła. Szczerze mówiąc, spodziewała się większego oporu z jej strony, ale dobrze, że tak się nie stało. Nie potrzebowali więcej problemów, niż już ich mieli, a gdyby tylko Jessie wiedziała, w co chce się wpakować…
    - A Uber? – podsunęła, kiedy brunetka została w tyle. Summer ścisnęła mocniej dłoń Blake’a i przyspieszyła nieco kroku, dopasowując się do jego tempa. – Są nieoznakowane – przypomniała, ale po chwili się skrzywiła, coś sobie uświadamiając. Od jakiejś doby nie widziała swojego telefonu, a Blake musiał się przecież pozbyć swojej karty, najlepiej natychmiast. – Dobra, jakoś się uda. Jak nie… Po prostu będziemy się zachowywać normalnie, przecież potrafimy – mruknęła i skrzywiła się lekko. Powoli łapała ją lekka zadyszka. Stres, leki i alkohol stanowiły piorunującą mieszankę dla jej umęczonego ciała i gdyby nie to, że jej również zależało na tym, żeby zgubić parkę, prawdopodobnie zrezygnowałaby z tego szybkiego marszu, niemal biegu, aby złapać trochę oddechu.
    Los chyba pierwszy raz się do nich uśmiechnął, bo przy taśmie z ich numerem lotu swoją walizkę ujrzała jaką pierwszą, a ta należąca do Blake’a również musiała iść na pierwszy rzut, bo Summer dostrzegła ją kawałek dalej. Nie powstrzymała się od szerokiego uśmiechu, który posłała mężczyźnie.
    - Jakaś wyższa siła chyba się ze mną zgadza, że potrzebujemy jak najszybciej się napić – skwitowała i pochyliła się, żeby chwycić swoją walizkę. Zaczekała, aż Blake weźmie swoją i żwawym krokiem ruszyła w kierunku wyjścia. Słysząc za sobą szczebiot Jessie, przyspieszyła jeszcze bardziej. – Wspominałeś coś o jakimś znajomym… Że zanim cokolwiek zrobimy, musisz go odwiedzić – odezwała się nagle, zerkając przelotnie na mężczyznę. – Dalej musisz to zrobić, czy na razie sobie darujesz?

    summer

    OdpowiedzUsuń
  105. Była głupia. To chyba najłagodniejsze słowo, jakim można było określić jej zachowanie i sposób, w jaki myślała. Znalazła się w idealnym położeniu, żeby to wszystko zakończyć. Wystarczyło zwrócić się do pierwszej lepszej osoby, podejść do ochroniarza, zacząć uciekać i krzyczeć… Mogła zrobić cokolwiek, co zwróciłoby na nią uwagę podróżnych i stałaby się całkowicie wolnym człowiekiem. Niewykluczone, że dane by jej było obserwować, jak policja wyprowadza Blake’a w kajdankach.
    Była głupia, bo nawet nie brała pod uwagę takiego scenariusza. Szła z nim ramię w ramię, spieszyła się równie mocno i chciała zgubić natrętną parkę jak najszybciej, a potem dotrzeć do domu i w końcu się rozluźnić, z daleka od wścibskich oczu obcych ludzi. Co chwilę poprawiała rękawy swetra, żeby nikt przypadkiem nie zauważył otarć, a wszystkie jej zmysły wyostrzyły się, jakby była ofiarą wśród drapieżników i czekała, który z nich zaatakuje pierwszy, chociaż powinna obawiać się tylko jednego – tego, który szedł obok niej i ściskał jej dłoń w swojej.
    - Bo mi się należy – powiedziała takim tonem, jakby była to najoczywistsza oczywistość. – Zamierzam szarpnąć cię przy tym za portfel. A potem sponiewierać. Więc same plusy – dodała, uśmiechając się wrednie kącikiem ust. Lot coś między nimi zmienił, czuła to i nie zamierzała udawać, że jest inaczej. Właściwie już na lotnisku znikło pewnego rodzaju napięcie, które nakazywało jej bać się mężczyzny. Poza tym… Trzymała się wersji, że ją uwolnił. Powiedział, że po wylądowaniu wsadzi ją w autobus i odeśle do dawnego życia, więc wolność rozumiała się sama przez się. To ona zdecydowała, że chce zostać. Ani więc myślała, aby zachowywać się jak zakładniczka. Odbierała to raczej jako partnerstwo. Makabryczne, bo prowadzące do skrzywdzenia jej brata, jednak tę myśl uparcie od siebie odsuwała.
    - Coś? – rzuciła, zanim zdążyła się powstrzymać, ale ostatecznie pokręciła jedynie głową i uniosła dłoń. – Albo nie, nie chcę wiedzieć. Nie teraz – powiedziała szybko i machnęła ręką lekceważąco, choć ciekawość zżerała ją od środka. Wolała jednak wyciągnąć to z niego, kiedy zostaną sami.
    Wsiadła do auta i podała kierowcy adres, prosząc go przy okazji, żeby gdzieś w pobliżu zatrzymał się przy jakimś sklepie. Opadła z ciężkim westchnieniem na oparcie siedzenia i podążyła spojrzeniem do rąk Blake’a. Obserwowała, jak przełamuje kartę i mimowolnie zastanowiła się nad tym, co zrobił z jej telefonem. Nie miała jednak odwagi o to zapytać. Jeszcze nie, bo mimo wszystko wolała go nie wkurzać przy kimś obcym. Pojawienie się Remy’ego stanowiło zbyt wielkie ryzyko. Dlatego w ogóle się nie odezwała, póki kierowca nie zatrzymał się przy sklepie całodobowym.
    - Proszę na nas zaczekać – rzuciła i nie pytając Blake’a o zdanie, wysiadła z samochodu razem z nim. Nie miała zamiaru pozwolić mu wybierać alkoholu, co to to nie. Przydałoby się jeszcze coś do jedzenia, ale ostatecznie wzruszyła ramionami, uznając, że lepiej będzie coś zamówić, niż faszerować się mrożonkami. Nie była nawet pewna, czy w domu w ogóle jest prąd, żeby je termicznie obrobić.
    Dlatego udała się bezpośrednio do półki z alkoholami. Bez wahania zgarnęła po jednej butelce wódki, tequili i białego wina i z takim naręczem oraz zadowoleniem wymalowanym na twarzy odnalazła Blake’a między alejkami.
    - Świeczki, zapalniczka, latarka i baterie – wymieniła. – Nie wiem, czy płacił rachunki, lepiej być przezornym. Z tego samego powodu zamówimy jakieś żarcie – wyjaśniła, stawiając na ladzie butelki, ale to nie był jeszcze koniec. Udała się w głąb sklepu, a po chwili wróciła z czymś normalnym do picia, pudełkiem lodów czekoladowych, solą i dwoma cytrynami. Skoro pić tequilę, to należycie. – I fajki. Skoro mam wytrzymać z tobą kilka dni pod jednym dachem, czas wrócić do nałogu – wymamrotała, posyłając sprzedawcy kwaśny uśmiech. Przez cały czas zachowywała się jak po wypiciu tuzina energetyków, a teraz przestępowała z nogi na nogę, nie mogąc ustać w miejscu.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  106. Zamrugała kilka razy oczami, przyswajając do siebie sens jego słów, a kiedy ten dotarł dokładnie tam, gdzie miał dotrzeć, Summer uśmiechnęła się łobuzersko. Pierwszy raz przy Blake’u pozwoliła sobie na tego typu wyraz twarzy i najlepsze jest to, że wcale nie czuła, iż robi coś złego, nawet jeśli miałby się przez to wkurzyć. To tylko utwierdzało ją w przekonaniu, jak drastycznej zmianie uległa ta, z braku lepszego określenia nazwijmy to, relacja. Teraz to ona rządziła. Wykonała swoją część zadania, powiedziała mu, co może wywabić Lawrence’a i doprowadziła go w samo serce, do ich rodzinnego domu. W tej chwili miała Blake’a w garści.
    - Boisz się mnie? – spytała cicho, a w jej głosie przebrzmiało coś, czego sama na dobrą sprawę nie potrafiła zidentyfikować. Jakaś złowróżbna nutka i wcale nie była na wyrost. Nie mogli bowiem z całą pewnością stwierdzić, że w ciągu tych kilku dni jedno z nich nie skrzywdzi tego drugiego. Nie byli jak ogień i woda, Summer miała wrażenie, że są jak ogień i ogień. I nie miała najmniejszego zamiaru swojego wewnętrznego ognia hamować przy przesuwaniu jego granic. – I dobrze – dodała, a uśmiech zmienił się w uroczy, pozbawiony wrednej drapieżności, chociaż ta nie do końca znikła z jej oczu.
    Z zadowoleniem obserwowała, jak Blake wyjmuje gotówkę, a sprzedawca pakuje rzeczy. Właściwie mogłaby sobie kilka z nich podarować, ale nie chciała przegapić tego wyrazu twarzy świadczącego o tym, że nie jest zadowolony z wydawania kasy, ale jednak to robi. Spodziewała się, co prawda, że usłyszy całą tyradę z jego ust, szykowała nawet w głowie jakieś cięte odpowiedzi, dlatego skrzywiła się z lekkim niezadowoleniem, gdy nic takiego się nie wydarzyło. Czyżby była zawiedziona brakiem pyskówki? Dotychczas sądziła, że strasznie ją denerwuje wszelka dyskusja z tym facetem. I owszem, denerwowała, ale chyba było w tym coś przyjemnego, skoro dopadło ją rozczarowanie.
    - Kiedy będziemy ogarniać twoją spraną główkę? – dokończyła, przenosząc spojrzenie z okna na mężczyznę. Choć było ciemno, Summer i tak rozpoznała znajomą okolicę. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej nieprzyjemny dreszcz, więc poprawiła się na siedzeniu. – Nie. Nie w tej chwili. A później… Będziemy na bieżąco sprawdzać, czego potrzebujemy i uczyć się na błędach – wzruszyła lekko ramionami i w tej samej chwili coś sobie uświadomiła. Blake pod wpływem emocji mógł stanowić dla niej prawdziwe niebezpieczeństwo. Bez trudu pozbawił ją przytomności, związał i miała wrażenie, że jej waga nie stanowi dla niego żadnego problemu. Nie musiałby nawet za bardzo się starać, żeby ją skrzywdzić, więc powinna się jakoś zabezpieczyć. Ale nie była taka jak on. Nie chciała robić mu czegoś, na co się nie pisał. Dlatego przesunęła się na siedzeniu i ponad torbą z zakupami wychyliła się do Blake’a, jednocześnie ciągnąc go za rękaw, żeby również wyciągnął się w jej stronę.
    - Prawdopodobnie będę musiała cię związać – szepnęła, nie chcąc, żeby kierowca cokolwiek usłyszał. – Pytanie, czy jesteś gotowy mi tak bardzo zaufać i na to pozwolić – dodała równie cicho i odsunęła się, spoglądając badawczo na twarz mężczyzny.

    summy

    OdpowiedzUsuń
  107. Przez chwilę wydawało jej się, że wmawia sobie to, co widzi, ale im dłużej ten wyraz twarzy się utrzymywał, tym bardziej się przekonywała, że to nie jest jedynie coś, co chciała zobaczyć, a naprawdę to widzi. On naprawdę się jej bał! Była chucherkiem, w dodatku nie mającym żadnej wiedzy na temat tego, jak unieszkodliwić napastnika, bo gdyby ją miała, cała ta sytuacja nie miałaby miejsca. W każdym razie nie stanowiła dla niego żadnego zagrożenia, zwłaszcza, że jeśli wierzyć jego słowom, był przeszkolonym agentem specjalnym, a mimo to… Mimo to wyglądało na to, że miała nad nim wyraźną przewagę. Wystarczył jeden uśmiech i jedno spojrzenie, żeby doprowadzić go do takiego stanu? Gdyby wiedziała, chyba już dawno by to wykorzystała…
    Ale w mieszkaniu nie miała nad nim takiej przewagi jak teraz. Może osłabł, bo znaleźli się w tym mieście? A może dopiero teraz dotarło do niego, w jak ciemnej dupie się znajduje, a Summer jest jego jedyną nadzieją, podczas gdy tak bardzo ją skrzywdził? Musiał mieć świadomość, że zasłużył sobie na coś złego. Nikt nie był tak zaślepiony.
    - Bo to nie jest nic dobrego – powiedziała cicho. – I łatwego – dodała szeptem bardziej do siebie, niż do Blake’a. Właściwie wciąż zastanawiała się, jak się do tego zabrać. Miała kilka pomysłów, mniej lub bardziej drastycznych, ale nie mogła ich omawiać z samym zainteresowanym. Element zaskoczenia był dość istotny, gdyby wiedział o wszystkim, zapewne mentalnie by się przygotowywał. A to, w co się wpakował, co sam zamierzał zrobić, mogło być przepełnione niespodziankami. Radzenie sobie z nimi stanowiło klucz do uciszenia Remy’ego na jakiś czas, a i być może na zawsze. – To jest część terapii – odezwała się ponownie, wskazując na torbę z zakupami. – Ja mam słabą głowę, rzadko piję, więc wystarczy mi to wino. Reszta jest dla ciebie – uśmiechnęła się szeroko. – No, może uszczknę trochę tequili. Nigdy nie piłam, a chciałabym spróbować – dodała, wzruszając niewinnie ramionami.
    Obserwowała uważnie każdy jego ruch i sama wstrzymała przy tym oddech, jakby oczekiwała na jakąś najważniejszą decyzję w całym swoim życiu. Odpowiedzi nie usłyszała, więc uniosła pytająco brwi, ale nie drążyła tematu. Im mniej słyszał kierowca, tym lepiej. Pokiwała więc jedynie głową i wypuściła ze świstem powietrze, wyglądając przez okno. Uśmiechnęła się na widok kiczowatego neonu ulubionej kawiarenki na końcu ulicy. Kierowca zatrzymał się sześć budynków dalej, pod adresem, który Summer mu wcześniej wskazała. Po opuszczeniu samochodu dziewczyna znieruchomiała i rozejrzała się, jakby wydawało jej się, że zbłądziła. Ale nie, to był ten dom. Numer na budynku wyraźnie to potwierdzał.
    - Nikt tu nie mieszka od półtora roku. Wszystko powinno być zapuszczone – odezwała się cicho, oglądając w świetle latarni krótki trawnik, który powinien być co najmniej chaszczami. Nagle wzdłuż pleców przebiegł jej zimny dreszcz. A co, jeśli Lawrence sprzedał komuś dom? Nie brała takiego scenariusza pod uwagę, a ten był… Cóż, cholernie prawdopodobny. – Klucze. Klucze, gdzie są klucze – szeptała do siebie, a kiedy taksówkarz otworzył bagażnik, żeby wyjąć ich walizki, Summer przepchnęła się przed nim i sięgnęła do przedniej kieszeni swojego bagażu. Wygrzebała z niej pęk kluczy i bez słowa ruszyła do drzwi wejściowych. Im bliżej była, tym większa panika ją ogarniała. Panika pomieszana z wściekłością.
    Które znikły natychmiast po tym, jak klucz gładko wszedł w zamek i dał się przekręcić. Przymknęła powieki i odetchnęła głęboko. Nie sprzedał domu, to dobrze. Ale ktoś wyraźnie o niego dbał. Prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Weszła do środka i odruchowo sięgnęła do włącznika światła tuż przy drzwiach. Pstryknęła, a światło zalało korytarz i ganek, co wprawiło Summer w jeszcze większą konsternację. Tak samo jak brak grubej warstwy kurzu na szafce po lewej stronie. I świeże kwiaty w wazonie. Żółte tulipany, takie, jakie lubiła mama. Summer o tym pamiętała, bo Lawrence na cmentarzu wręczył jej ten kwiat do małej rączki i kazał wrzucić do mogiły, zanim została zasypana przez grabarzy.
      - Lawrence? – odezwała się, ale odpowiedziała jej cisza. Nic nie rozumiała i czuła ponowny przypływ paniki, który zapierał jej dech w piersiach. – Co się dzieje? Co tu się, kurwa mać, dzieje? – wyszeptała do siebie, stawiając kolejne kroki w głąb domu. Wszystko wyglądało tak, jakby nikt nie przestał tu mieszkać.
      Po wpływem impulsu blondynka wbiegła na piętro i udała się prosto do pokoju na wprost schodów. Zapaliła światło, ale w środku było pusto, a łóżko wyglądało tak, jakby nikt w nim nie spał. To samo zrobiła, jeśli chodzi o pomieszczenie na końcu korytarza. Wpadła do środka, rozglądając się gorączkowo po pokoju, w którym dorastała. Zostawiła w nim bałagan, nie miała czasu posprzątać, bo wiadomość o wyjeździe spadła na nią niespodziewanie, a Lawrence dał jej wtedy niecałą godzinę na spakowanie się. Po tamtym bałaganie nie było śladu. Wszystko było idealnie poukładane. Ale jej brata tu nie było. Może wyszedł? Nie, to niemożliwe, Blake przecież go sprawdzał i wyraźnie powiedział, że Lawrence gdzieś się zaszył.
      Zeszła powoli na dół i przysiadła na ostatnim stopniu schodów.
      - Nic nie rozumiem – podjęła zachrypniętym głosem, ale zamilkła, czując, że za chwilę zacznie płakać. Nie chciała znowu płakać, więc zasłoniła usta dłońmi i zamrugała szybko oczami, żeby pozbyć się uporczywego szczypania. – Mówiłeś, że on zniknął. Ale… - szepnęła nieco niewyraźnie i rozejrzała się znacząco. Tak nie wyglądał dom, w którym nikt nie mieszka!

      summer

      Usuń
  108. Słowa Blake’a wcale jej nie uspokoiły, wręcz przeciwnie. Bo czy jej brat mógł wykorzystać zasadę najciemniej pod latarnią? Nie, według wszystkiego, co mówił o nim Blake, jej brat był na to za cwany, znacznie cwańszy, niż wydawało się im obojgu. Czy może raczej mężczyźnie, bo wychodziło na to, że Summer wcale nie znała Lawrence’a, skoro nie wiedziała nawet, że ten jest agentem specjalnym. Była jednak jedna rzecz, której była pewna – jeśli nad jej bratem widniało jakieś widmo, jeśli wiedział, że ktoś go obserwuje i ściga, w życiu by tu nie wrócił.
    Ale dlaczego dom nie wyglądał na opuszczony? Najwyraźniej nikt obcy w nim nie mieszkał, wszystko pozostało tak, jak to zapamiętała dziewczyna, a przecież gdyby ktoś się wprowadził, zmieniłby wystrój. To się nie trzymało kupy i po raz pierwszy, od kiedy wylądowali, Summer poczuła ten sam strach, który czuła jeszcze w mieszkaniu Blake’a, gdy była związana, a on jej groził. Tylko teraz bała się własnego brata.
    Chwilę zajęło jej zrozumienie tego, co mówił mężczyzna. Wpatrywała się w niego, jakby porozumiewali się w zupełnie innym języku, a kiedy w końcu zaskoczyło, dziewczyna pokręciła delikatnie głową.
    - Kiedyś była piwnica, ale chyba zalał ją betonem – wymamrotała i wstała, żeby podejść do drzwi, które kiedyś były przejściem do piwnicy. Teraz był tam składzik na środki czystości i różne takie rzeczy. Nie było możliwości, żeby zrobić tam jakiekolwiek przejście. Generalnie ten dom nie miał przed Summer żadnych tajemnic, bo wszystkie odkryła i była pewna, że zna go lepiej niż Lawrence. Podczas gdy on siedział w pracy, dziewczyna sprawdzała wszystkie zakamarki. Niektóre nawet stworzyła sama, jak ten, w którym trzymała biżuterię matki, ale była pewna, że brat jej nie znalazł. W przeciwnym wypadku jej pokój nie byłby w tak idealnym stanie. – Widzisz? Nic tu nie ma – powiedziała odrobinę drżącym głosem, zostawiając drzwi otwarte na oścież. Zanim jednak obróciła się przodem do Blake’a, jej spojrzenie padło na coś zawieszonego na ścianie. Kartka z logo jakiejś firmy i tabelką. Podeszła bliżej, żeby dokładniej się przyjrzeć. Po jednej stronie tabelki widniały nazwiska, na środku daty, a po drugiej daty. Napis pod spodem głosił, że logo należy do firmy sprzątającej. – Nie wierzę – mruknęła do siebie, a zaraz potem parsknęła głośnym śmiechem. Cały stres, jaki w sobie miała, znalazł najbardziej bzdurne ujście; poprzez śmiech. Nie było w tym nic śmiesznego, a Summer i tak zwijała się w spazmach, trzymając się za brzuch. Po jej policzkach spływały łzy niemające nic wspólnego z nagłym atakiem wesołości, ale nie zwracała na nie uwagi. Zerwała kartkę i podała ją Blake’owi, gwałtownie łapiąc haust powietrza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Ten jebany debil… Płaci rachunki i… I… I za sprzątanie, a m… Mnie zostawił… Samą sobie – wydyszała i nie wiedzieć kiedy śmiech zmienił się w głośny płacz. Rozglądała się bezradnie po domu i czuła, że pęka jej serce. Już wcześniej zdołała znienawidzić swojego brata, ale teraz… Teraz chciała go skrzywdzić. Tak bardzo, jak on skrzywdził ją. W przypływie wściekłości zrzuciła z szafki wazon z tulipanami. Ten rozbił się na małe kawałeczki, a woda rozprysła się po ścianie i podłodze, robiąc tym samym bałagan w tym idealnie wysprzątanym domku. Miała tego dość. Wolała żyć w ułudzie, myśleć, że komuś na niej zależy, zamiast wiedzieć to, co wiedziała teraz. Wystarczyły niecałe dwa dni, żeby wszystko się rozsypało. Zbiło się jak ten przeklęty wazon. – Gdzie ta przeklęta butelka? – warknęła i rozejrzała się w poszukiwaniu torby z zakupami. Podeszła do niej i przegrzebała zawartość, w pierwszej chwili sięgając po wino, ale ostatecznie uznała, że jest za słabe, dlatego chwyciła wódkę. Odkręciła ją drżącą dłonią i pociągnęła łyk, a potem następny i następny. Dopiero po odsunięciu gwintu od ust poczuła nieprzyjemne pieczenie i skrzywiła się, pokasłując. – Rozgość się – odezwała się ponownie i uśmiechnęła kwaśno, zataczając ręką szerokie koło. – Wręcz czuj się jak u siebie. Chciałabym powiedzieć co moje to i twoje, ale najwyraźniej mój braciszek zaznaczył swój teren, więc… Co Lawrence’a to i nasze.

      summer

      Usuń
  109. Wściekłość mieszała się z rozpaczą, rozpacz z wściekłością i tak w kółko, doprowadzając Summer krok po kroku na prawdziwy skraj wytrzymałości. Żałowała, że oddała Blake’owi nożyczki. Żałowała, że nie rozcięła lin, nie przywiązała do ramy łóżka i nie zacisnęła pętli na swojej szyi, raz na zawsze żegnając się ze światem. Nie wierzyła w boga ani nic pochodnego, nie wiedziała, co dzieje się z człowiekiem po śmierci i szczerze mówiąc, nie była na tyle głęboka, żeby się nad tym zastanawiać, choć jako wolontariuszka widziała bardzo wiele, a i nie raz zdarzało jej się modlić z pacjentami tylko dlatego, że ją o to prosili. Niemniej jednak wszystko mogło się okazać łatwiejsze niż to, co przeżywała teraz. Nieświadomość była kusząca, oferowała odcięcie się od tego psychicznego bólu. Od bólu, który narastał od momentu, w którym Summer opuściła Waszyngton, a teraz dotarł do kulminacyjnego poziomu. Strach przed lataniem był niczym w porównaniu do tego, co czuła teraz. Jeszcze nigdy nie było jej tak źle. Nigdy.
    W końcu więc mogła prawdziwie współczuć Blake’owi jego straty. Zrozumiała bowiem dobitnie, jak to jest kogoś stracić. Nie chciała tkwić w tym akurat z nim, w końcu dzielenie bólu ze swoim oprawcą wydawało się nie na miejscu, ale tak samo nie na miejscu był pocałunek, którym wcześniej go obdarzyła, więc teraz… Teraz naprawdę miała w dupie to, co jest na miejscu, a co nie jest. Nic tu nie było na miejscu od samego początku.
    - Ale ja nie jestem dla niego obca! – wrzasnęła, czując, że wszystko wokół niej się rozpada. Dyszała ciężko, dolna warga jej drżała, łzy płynęły nieprzerwanym potokiem, a Summer wpatrywała się z wyraźnie widocznym w niebieskich tęczówkach bólem w Blake’a. Miała tego dość. To wszystko działo się przez niego. Gdyby nie wciągnął jej w swoją zemstę, gdyby nie uważał jej za najszybszą drogę prowadzącą do Lawrence’a, nic z tego nie miałoby miejsca. Tu cały czas chodziło o Blake’a i Lawrence’a, w żadnym momencie nie chodziło o Summer. Byli siebie warci, bo oboje mieli w dupie to, jak bardzo ją skrzywdzą w tej swojej wojnie. – Może tobie pomóc go znaleźć – powiedziała cicho i odstawiła butelkę, mając wrażenie, że ta za chwilę wypadnie jej z ręki. – O to cały czas chodzi. O ciebie i o mojego brata. Nie o mnie, nie o twoją żonę i córkę, tylko o was. Pomyślałeś chociaż przez chwilę, że robisz mi to, co on zrobił im? Czy w ogóle przemknęło ci przez myśl, że jestem zupełnie niewinna i bezbronna, w żaden sposób cię nie skrzywdziłam, a ty robisz dokładnie to samo co on? Też jesteś potworem. Oboje jesteście pieprzonymi potworami. Macie w dupie, kto stanie na waszej drodze do celu, przecież wszystkie trzy jesteśmy wam obce, można nas poświęcić – mówiła drżącym głosem. Nie zaczęła terapii, choć można by tak pomyśleć. Właściwie spodziewała się, że Blake teraz ucieknie, dlatego uśmiechnęła się jedynie przez łzy i pokręciła lekko głową. – Mam tego dość. Muszę odpocząć – szepnęła i rozejrzała się za swoją walizką. Ta stała przy drzwiach, więc blondynka podeszła do niej i złapała za rączkę, a potem ruszyła w kierunku schodów. – Możesz wziąć pokój Lawrence’a, naprzeciwko schodów. Albo salon. Mam to gdzieś, rób co chcesz – rzuciła przez ramię, zanim znalazła się na piętrze. W swoim pokoju zostawiła torbę, a potem od razu udała się do łazienki, gdzie zrzuciła z siebie ubrania i weszła pod gorący prysznic. Łudziła się, że woda jakimś sposobem to wszystko zmyje, problem w tym, że tak się nie działo, a Summer jedynie stała pod strumieniem, pozwalając, żeby płynące spod przymkniętych powiek łzy mieszały się z wodą.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  110. Zaczynały uderzać w nią myśli, których wcale nie chciała w swojej głowie słyszeć. Było ich tyle, że nie nadążała, więc łapała się pojedynczych, żeby choć trochę uporządkować mętlik. Na dłużej zatrzymała się przy tej naprawdę niepokojącej. Nie wypowiedziałaby jej na głos, nie przyznałaby się nikomu do jej istnienia, zwłaszcza Blake’owi, chociaż miała wrażenie, że już dawno przekroczyli granicę tajemnic. Ale nie mogła bo… Bo ta myśl była powiązana z jego bliskimi.
    Zaczynała czuć, że zazdrości Beth i Daisy. Nie tylko tego, że już nie było ich na tym świecie, ale też tego, że w swoim życiu miały szczęście trafić na kogoś, komu tak bardzo na nich zależało, kto kochał je tak mocno, że był w stanie poświęcić cały świat, byleby tylko zaznały spokoju. Summer nie doświadczyła czegoś takiego. Myślała, że tak było, póki Blake nie zaczął przedstawiać jej faktów dotyczących Lawrence’a. Łudziła się, że jako brat byłby w stanie zrobić dla niej wszystko, że mimo dość luźnej relacji między nimi w jakiś sposób ją kochał. Ale się myliła. Więc tego zazdrościła żonie i córce Blake’a. Tego, że były dla kogoś ważne.
    Summer nie była ważna dla nikogo i czuła to teraz bardzo mocno. Chociaż nie, w sumie była ważna. Była ważna dla Blake’a, bo była jedyną osobą, która mogła mu teraz pomóc. Wcześniej też była ważna, bo jego zdaniem była jedynym łącznikiem z Lawrence’m. Tak, jest się z czego cieszyć. Powinna czerpać z tego garściami, prawda? Żałosne.
    - Jestem pewna jedynie tego, że kiedy pomogę ci uciszyć Remy’ego, masz zniknąć – odpowiedziała cicho i zagryzła dolną wargę, żeby się nie rozpłakać w głos. – Ale nie dzisiaj. Po prostu… Daj mi spokój, okej? I nawet nie próbuj udawać, że się o mnie martwisz. Wolę przyzwyczaić się do myśli, że nikt tego nie robi, niż się łudzić – ostatnie słowa wyszeptała, ale znajdowała się na tyle daleko, że nie mógł ich usłyszeć.
    Im dłużej stała pod prysznicem, tym gorzej się czuła. Gorące krople zamiast przynosić ulgę, zdawały się rozbijać ją na jeszcze mniejsze kawałeczki. Dlatego w końcu zakręciła wodę i wyszła z kabiny, owijając się jednym z wiszących nieopodal ręczników. No proszę, nawet były ręczniki… Jakby jej brat chciał na siłę podtrzymać wrażenie, że ten dom cały czas żyje, że nikt z niego nie odszedł półtora roku temu.
    Przetarła dłonią zaparowane lustro i spojrzała na swoje odbicie. Wyglądała jeszcze gorzej, niż w mieszkaniu Blake’a. Wtedy była jedynie blada z rozmazanym makijażem. Teraz była znacznie bledsza, prawie papierowa, pod oczami miała ciemne cienie, a powieki zaczerwienione i obrzmiałe od płaczu. Siniak pod dolną wargą za to zyskiwał na barwie i stał się prawie fioletowy. Najbardziej jednak przerażające były niebieskie tęczówki, które ziały prawdziwą pustką. Jakby ktoś znalazł wyłącznik odpowiedzialny za uczucia i tak po prostu nim pstryknął, tym samym sprawiając, że wszystko z niej uleciało.
    Owinięta ręcznikiem wyszła z łazienki i szybko podążyła do swojego pokoju, po czym trzasnęła drzwiami. W szafie zostało jeszcze trochę jej rzeczy, odnalazła więc krótkie spodenki i bluzkę na ramiączkach, wciągnęła je na siebie i wsunęła się pod kołdrę, uprzednio gasząc światło. Była tak bardzo tym wszystkim zmęczona, że zasnęła w kilka minut z nadzieją, że następnego dnia się nie obudzi, a jeśli już, to zrobi to w starej rzeczywistości, a nie tej nowej, przerażającej.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  111. Czuła znajomy zapach swojej własnej sypialni i przez chwilę miała wrażenie, że wszystko jest w porządku. Półsen był prawie jak rzeczywistość i Summer pozwoliła sobie nawet na lekki uśmiech, choć nie była tego do końca świadoma. Znowu była w Waszyngtonie, spała w swoim pokoju, cofnęła się o półtora roku, może trochę więcej i odzyskała swoje dawne życie. Czy raczej złudne szczęście, choć bez przesady, bo przecież czy kiedykolwiek miała w swoim życiu taki moment, który określiłaby mianem szczęśliwego? Wyprowadzka do Nowego Jorku dała jej szczęście.
    Otworzyła oczy z chwilą, w której zrozumiała, że to wszystko dzieje się naprawdę. Naprawdę została porwana, naprawdę jej brat był potworem, któremu na niej nie zależało, naprawdę kilka metrów od niej znajdował się człowiek, który perfidnie ją wykorzystywał, żeby dotrzeć do Lawrence’a, naprawdę nie miała w swoim życiu nikogo, dla kogo miałaby jakieś znaczenie, naprawdę nie miała nic, co miałoby teraz znaczenie dla niej. Jaki był sens, żeby w ogóle się teraz podnosiła?
    Tak, coś obiecała Blake’owi. Obiecała, że mu pomoże i zamierzała dotrzymać słowa. A potem przecież miała odzyskać wolność i robić to, co jej się podoba. Problem w tym, że… Że ona nie chciała nic robić. Nie chciała nawet myśleć, bo myśli sprawiały jej ból, rozbijały serce na jeszcze mniejsze kawałki i nie była w stanie go poskładać.
    A mimo wszystko podniosła się do siadu, zrzuciła z siebie kołdrę i postawiła stopy na podłodze, drżąc z zimna. Wstała i wyjęła z szafy kardigan, owijając się nim szczelnie, a potem opuściła sypialnię i powoli zeszła na dół, starając się nie rozglądać po własnym domu. W ciągu dnia wydawał się jeszcze bardziej… Sterylny, zadbany. Jej brat dbał o dom, który zostawił, a nie pomyślał nawet o tym, żeby napisać jej głupiego smsa z życzeniami urodzinowymi…
    - Smacznego – mruknęła, wszedłszy do kuchni. Po drodze jedynie omiotła wzrokiem zbity wazon, nie mając najmniejszego zamiaru tego sprzątać. Z rozpiski wynikało, że jutro popołudniu pojawi się sprzątaczka, to była więc jej robota, skoro zgarniała za to pieniądze. Summer odruchowo podeszła do szafki, w której kiedyś była kawa i uśmiechnęła się ironicznie, kiedy dostrzegła opakowanie na swoim miejscu. Powąchała zawartość, ale aromat zdawał się słabszy. To nic, ważne, żeby ją obudziła, nie musiała super smakować. Blondynka nasypała więc kilka łyżek do ekspresu, nalała wody i uruchomiła urządzenie, po czym podstawiła swój ulubiony kubek. Obróciła się przodem do Blake’a i oparła lędźwiami o blat, rzucając mężczyźnie puste, wyzute z wszelkich uczuć spojrzenie. Tak się właśnie teraz czuła, a nie było sensu, żeby to ukrywać, skoro za kilka dni i tak miał zapomnieć o jej osobie. Skoro jej brat mógł to zrobić, tym bardziej nie powinien mieć z tym trudności człowiek, który jedynie jej do czegoś potrzebował.
    - Potrzebujemy hasła – odezwała się schrypniętym głosem i odchrząknęła. – Wiem, kiedy pojawiasz się z powrotem, ale hasło będzie lepsze. Wymyśl sobie jakieś. Będziesz je wypowiadał zawsze, kiedy odzyskasz świadomość, żebym wiedziała, że ty to ty – mówiła tak cicho, że praca ekspresu niemal ją zagłuszała. Przetarła dłonią twarz i wzięła głęboki oddech, przenosząc wzrok na okno. – Jak mówiłam, prawdopodobnie będę musiała cię związać. Nie wiem, co możesz mi zrobić, kiedy doprowadzę cię do szału. Albo co Remy może zrobić. Obaj możecie mnie skrzywdzić, więc… Opcja z wiązaniem wydaje się najodpowiedniejsza. Powinniśmy też kupić jakieś silne prochy na sen, bo bywa tak, że druga osobowość budzi się, kiedy ta pierwsza zasypia. Postaram się skombinować coś na receptę… Nie wiem, masz jakieś pytania? Jakieś pomysły na zasady? Mów teraz, bo kiedy zaczniemy może być za późno – powiedziała, wracając wzrokiem do twarzy mężczyzny.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  112. Podążyła za jego spojrzeniem, ale jedyne, na co się zdobyła, to wykrzywienie ust w delikatnym grymasie. Nawet na myśl o jedzeniu do gardła podchodziła jej żółć, a żołądek protestował, choć od wczorajszego poranka nic nie przełknęła i nie miałaby nawet czym zwymiotować. Dlatego szybko odwróciła wzrok i wzięła kilka głębokich oddechów, żeby uspokoić swój organizm. Wiedziała, że jeśli ma się zająć Blake’m, nie może być słaba, opadnięcie z sił nie było odpowiednie w sytuacji, kiedy być może będzie musiała ich użyć w starciu z mężczyzną, ale nie umiała się teraz zmusić do czegokolwiek, poza przyjęciem porządnej dawki kofeiny.
    Słysząc wypowiedziane przez niego słowo już wiedziała, że to będzie znacznie trudniejsza przeprawa, niż jej się wydawało. Wyobraziła sobie, jak do niego podchodzi, zamachuje się i zasadza mu prawego prostego w twarz, ale Summer taka nie była. Obróciła się więc przodem do blatu, żeby nie widział, jak bardzo ją to… Dotknęło? Zabolało? Nie dość, że wykorzystywał ją do osiągnięcia swoich celów, to teraz jeszcze obracał jej słabość przeciwko niej. Była spanikowana, bała się, a on zdawał się wtedy jej oparciem, więc… Więc zadziałała bez udziału woli, zrobiła to, co podpowiadał jej instynkt, poza tym Blake nie był bez winy, skoro odwzajemnił pocałunki. Problem w tym, że Summer, najwyraźniej w przeciwieństwie do niego, chciała o tym zapomnieć. Bo czuła się podle z samą sobą, zwłaszcza teraz, kiedy najwyraźniej z niej szydził. I to bolało jeszcze bardziej. W ogóle wszystko, co się działo, sprawiało jej ogromny ból i nie potrzebowała do tego pstryczków w nos.
    - Pocałunek, jasne – wymamrotała, wbijając paznokcie we wnętrza swoich dłoni. Syknęła cicho i rozprostowała palce, po czym spojrzała beznamiętnie na czerwone ślady. Nigdy nie podejrzewała, że ma zdolność do autodestrukcji, ale krzywdzenie się zdawało pomagać w przebrnięciu przez to wszystko. Stąd siniak pod wargą, pogryzione palce i wyraźne półksiężyce na dłoniach. Nie mogła wykluczyć, że za kilka dni będzie wyglądać jak ofiara przemocy domowej.
    - Powiesz mi, jak to zrobić – oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu i obróciła się przodem do mężczyzny. Uśmiechnęła się przy tym kwaśno i podwinęła rękaw swetra, ukazując zsiniałe otarcia na nadgarstkach. – Masz do tego rękę, jak widać – wycedziła, a w myślach odnotowała, żeby jednak przywalić mu w gębę, gdy tylko ją sprowokuje. – Brzmisz, jakbyś spodziewał się co najmniej waterboardingu – mruknęła. – Myślisz, że co ci niby zrobię? Przywiążę cię i zacznę się nad tobą znęcać? Nie wiem, potnę cię? Pobiję? Nie, Blake, nic z tych rzeczy. Będę z tobą rozmawiać, okej? Nic więcej. Ale skoro nawet rozmowa doprowadza cię do szału, najbezpieczniej będzie cię unieruchomić – wzruszyła lekko ramionami. Miała ochotę już zacząć, mieć to wszystko jak najszybciej za sobą i się go pozbyć, ale nie mogła tego zrobić tak z marszu, kompletnie nieprzygotowana. Odetchnęła głęboko i zerknęła na ekspres, po czym go wyłączyła i wyjęła kubek spod dyszy. Nie pachniało najgorzej, liczyła, że smak też będzie w porządku. – Idę się ubrać, a ty poszukaj czegoś, czym będzie można cię związać. Sznurka, linki… Krawata, nie wiem, obojętnie – machnęła dłonią i upiła odrobinę gorącej kawy, z zadowoleniem odnotowując, że smakuje całkiem dobrze. – Zaproponowałabym ci kawę, ale lepiej jej nie pij. Im mniej jesteś pobudzony tym lepiej – powiedziała jeszcze i z kubkiem w dłoniach opuściła kuchnię, po czym skierowała się na piętro i dalej do swojego pokoju.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  113. - Nie musisz się o to martwić – mruknęła, ale w jej głosie przebrzmiała wroga nuta, podobnie błysnęło jej spojrzenie, które rzuciła Blake’owi. Czegokolwiek dotyczyła jego udawana troska, nie chciała tego słuchać. Nie chciała myśleć, że ktoś w jakikolwiek sposób może się o nią martwić, bo wiedziała, że to nieprawda, a on robi to tylko dlatego, że teraz jej potrzebował. Musiała funkcjonować, żeby mu pomóc, a potem? A potem dalej będzie działał, podczas gdy Summer zostanie sama. Wolała zacząć oswajać się z tą myślą teraz, niż później przeżyć szok. Chciała mu czymś dosrać, powiedzieć, że ma sobie wsadzić gdzieś tę udawaną troskę, ale uznała, że spojrzenie, którym go obdarzyła, w zupełności wystarczy. Miała bowiem wrażenie, że Blake potrafi wyczytać z jej oczu znacznie więcej, niż z wypowiedzianych wprost słów. Summer nie umiała się kryć, maskować. Nigdy nie miała takiej potrzeby, a teraz nie było sensu się tego uczyć. Później, kiedy już to wszystko się zakończy, a ona… A ona spróbuje znowu żyć, choć w tej chwili nie potrafiła sobie tego wyobrazić.
    Kiwnęła lekko głową, uznając, że nie musi dodawać nic więcej i bez słowa go wyminęła. W swoim pokoju odstawiła kawę na biurko, a później zajrzała do szafy, żeby zobaczyć, co ciekawego w niej zostało. Z umiarkowanym zadowoleniem wciągnęła na siebie przylegającą bluzkę z rozciągliwej bawełny i założyła czarne ogrodniczki, uznając, że będą najwygodniejsze. Związała włosy w luźny kok na czubku głowy, myśląc przede wszystkim o tym, żeby Blake nie miał jej za co pociągnąć, a potem podniosła kubek i niemal duszkiem wypiła ciepły napój. Otarła górną wargę i zamiast odkrzyknąć cokolwiek, wyszła z pokoju, kierując się na dół, a w dłoni ściskając trampki. Brała pod uwagę różne scenariusze, w tym też taki, że będzie musiała go kopnąć, a lepiej robić to w butach, niż bosą stopą.
    - W salonie, żebyś nie miał pod ręką noży ani nic ostrego. Ale weź krzesło z kuchni, wygodniej będzie cię związać – powiedziała chłodnym tonem, przysiadając na ostatnim schodku, żeby założyć trampki. Wstała i przeszła do salonu, gdzie zatrzymała się przed kanapą, mierząc spojrzeniem to, co znalazł Blake. Przesunęła opuszkami palców po jednym z krawatów, całkowicie ignorując linkę, która pewnie byłaby najodpowiedniejsza. Wzięła do ręki skórzany pasek, złożyła na pół i podniosła się, jednocześnie strzelając ową częścią garderoby. Pozwoliła sobie na lekki uśmiech, mimowolnie wyobrażając sobie czerwony ślad po pasku na skórze Blake’a. Cóż, niewykluczone, że będzie musiała go zrobić, prawda?
    Rzuciła pasek z powrotem na kanapę i przypilnowała się, żeby uśmiech zniknął z jej ust, a potem obróciła się przodem do Blake’a.
    - W wiązaniu to ty jesteś ekspertem, więc… Co będzie najlepsze? – spytała, wskazując na przygotowane przez mężczyznę rzeczy. Specjalnie założyła bluzkę, która miała rękaw trzy czwarte. W ten sposób otarcia na jej nadgarstkach były doskonale widoczne, a Summer… A Summer chciała, żeby Blake miał dobitną świadomość tego, co jej zrobił. A to była przecież jedynie kropla w morzu.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  114. Mogłoby się wydawać, że Summer stała się teraz trochę jak maszyna. Zaprogramowana na osiągnięcie celu, który sama sobie założyła, bez głębszych uczuć, bez emocji, bez niczego, co rozproszyłoby ją w drodze do spełnienia obietnicy.
    Jednak tak naprawdę w głowie miała prawdziwą burzę, którą starała się odepchnąć jak najdalej w głąb podświadomości, żeby niczego nie zepsuć. Walczyła z samą sobą i tylko ona zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele musi wkładać sił w to, żeby wygrać. Przegrana oznaczała ucieczkę do siebie, zaszycie się w zamkniętym pokoju i powolne godzenie się z tym… Z tym wszystkim. A było tego tak wiele, że Summer już dawno się w tym pogubiła. Blake wcale nie pomagał odnaleźć się w tej sytuacji, wręcz jeszcze bardziej wszystko komplikował, dlatego… Musiała go trzymać na dystans. Bo to, że mieli kilka momentów nic nie znaczyło. Nie mogła poddać się myśli, że było inaczej, bo zwyczajnie by zwariowała. Już była na dobrej drodze, a wszelkie ślady, które sama zrobiła na swoim ciele, tylko to potwierdzały.
    Wstrzymała oddech, gdy poczuła ciepło mężczyzny tak blisko siebie i zrobiła krok do tyłu, żeby się zdystansować. W innej sytuacji nie zachowałaby się w ten sposób. Summer nie miała przecież problemu z ludźmi, z ich bliskością; często trzymała kogoś za rękę czy przytulała, tego wymagał wolontariat, któremu prawdziwie się poświęcała. Ale z bliskością Blake’a miała ogromny problem. Nie chciała znowu poczuć słabości, pod wpływem której zrobiłaby coś cholernie głupiego, a on… A on wykorzystałby to przeciwko niej, tak jak wykorzystywał pocałunek w samolocie.
    - Bo nienawidzę łamać obietnic, które komuś dałam – odparła po dłuższej chwili. Nie miała zamiaru się przed nim uzewnętrzniać, i tak powiedziała zbyt wiele. Nie powinna nigdy tego robić, nie powinna dawać mu nad sobą przewagi jeszcze większej, niż już ją miał. Bo tak się właśnie czuła: jakby znowu zyskał nad nią przewagę. Nieważne, że właściwie to ona miała go w garści, że bez niej nie dałby sobie rady z własną psychiką, można powiedzieć, że Summer o tym zapomniała, mimo że jeszcze kilka godzin temu potrafiła nawet cieszyć się z tego, że teraz to ona rządzi. Już nie rządziła. Niczym. Straciła kontrolę nad własnym życiem, jak więc mogłaby sobie wmawiać, że kontroluje czyjeś? – Mógłbyś. Ale nie wyjdziesz, bo mamy zająć się Remy’m. Jak już to zrobimy… Rób co chcesz – wzruszyła lekko ramionami, odbierając od mężczyzny linkę i pasek. Uważała przy tym, żeby ich dłonie w żadnym momencie się ze sobą nie zetknęły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Nie, nie możemy stąd wyjechać – powiedziała nieco ostrzej. – Nigdzie się z tobą nie ruszę. Nigdy, rozumiesz? Po prostu… Zamknij się, dobra? Przestań mówić takie rzeczy. Przestań udawać, że się mną przejmujesz. Bo co, bo powiedziałam ci wczoraj kilka słów? Więc teraz zamierzasz udawać, że… Że właściwie co, hm? – wyrzuciła z siebie i obeszła krzesło, po czym przyklękła na podłodze i rozwinęła linkę. Owinęła nią jeden nadgarstek Blake’a, potem drugi, potem znowu pierwszy i tak kilka razy naprzemiennie. – Daruj sobie, obojgu nam będzie łatwiej, jeśli przestaniesz to robić – wycedziła i związała linkę na supeł, zaciskając go nieco mocniej, niż powinna. Była wściekła.
      Podniosła się i okrążyła krzesło, stając przodem do Blake’a. Pochyliła się nad nim, przekładając pasek ponad jego głową. Zatrzymała go na wysokości łokci i owinęła mężczyznę, przekładając skórzany materiał przez sprzączkę.
      - A za to hasełko nie będę dla ciebie zbyt łagodna. Wywlekanie czegoś, co zrobiłam w panice nie jest fair. Poza tym… - urwała, zapinając sprzączkę. Podniosła w końcu spojrzenie na twarz Blake’a i zbliżyła się tak, że ich twarze dzieliło może kilka centymetrów. Uśmiechnęła się przy tym kącikiem ust, ale nie było w tym wesołości. – Ty nie panikowałeś, a chyba nie muszę przypominać, kto zaczął drugi – szepnęła i odsunęła się, po czym cofnęła się kilka kroków i przysiadła na kanapie. – Wygodnie? Nie, właściwie mam to w dupie – powiedziała bardziej do siebie i wbiła wzrok prosto w jego jasne oczy. – Opowiedz mi, jak poznałeś Beth – poleciła beznamiętnie, zakładając nogę na nogę.

      summer

      Usuń
  115. Nie mógł po prostu odpuścić? O ile łatwiej by było, gdyby po prostu… Potrafili ze sobą nie rozmawiać. Tak, tak to można ująć. Summer miała bowiem wrażenie, że w swoim towarzystwie potrafią zmusić się do wszystkiego, tylko nie do milczenia. Za każdym razem, gdy ustalali, że czas najwyższy się zamknąć, to ustalenie po kilku minutach odchodziło w niepamięć. Zupełnie jakby usilnie próbowali zrozumieć siebie nawzajem. Bo może tak właśnie było? Summer już rozumiała, dlaczego Blake zrobił to co zrobił, wystarczyło powiedzieć, że jej brat skrzywdził jego rodzinę w okrutny, bestialski sposób. Tak naprawdę temat zdawał się zamknięty, bo nie potrzebowała nic więcej. Teraz natomiast miała wrażenie, że mężczyzna stara się zrozumieć jej pobudki.
    Problem w tym, że Summer sama ich nie rozumiała. Chodziło tylko o daną mu obietnicę? Przecież nie była mu nic winna, nie powinna też darzyć go nawet odrobiną sympatii. To było coś więcej, coś głębszego, czego dziewczyna do siebie nie dopuszczała. I nie chciała tego zmieniać. Podejrzewała, że wtedy wróciłoby wszystko, o czym rozmyślała w samolocie. Ten mętlik był nieznośny i… I łatwiej było uczepić się jednego usprawiedliwienia, niż odnajdywać kolejne, które będą jej się podobać coraz mniej.
    - Nie muszę. Ale to zrobię – odparła jedynie, nie chcąc się w to zagłębiać. Uzewnętrznianie się przed nim było ostatnim, do czego by teraz dopuściła. To on miał się uzewnętrzniać i tej myśli się złapała.
    Zacisnęła zęby, czując, że zaczyna wzrastać w niej złość. Po co to robił? Nie potrzebowała tego. I tak mu pomagała, mimo tego, że wiedziała, iż jest mu potrzebna tylko w jednym celu. Sprawa była jasna, nie musiał na siłę jej przekonywać, że jest inaczej. Nie chciała, żeby ją przekonywał, że jest inaczej.
    - Po prostu co? – warknęła. – No, dokończ. Chcę wiedzieć, po co ta cała szopka – syknęła, zanim spojrzała mu w oczy. Pochylała się nad mężczyzną, ściskając w dłoni fragment paska, a kiedy wspomniał, że nie żałuje… Bezmyślnie powędrowała wzrokiem do jego ust, których smak wciąż miała w pamięci tak wyraźnie, jakby pocałowali się przed chwilą. Zdołała to zapamiętać mimo paniki, więc może to nie był jedynie odruch? Może to zrobiła, bo tego chciała?
    Podniosła spojrzenie na jego jasne oczy i przez ułamek sekundy miała wrażenie, że zaraz skrócą ten niewielki dystans dzielący ich twarze, a ich wargi znowu się zetkną. Odsunęła się, zanim myśli zmieniły się w czyny i odetchnęła głęboko. Cięta riposta, którą miała na końcu języka, rozpłynęła się, a Summer poczuła, że traci grunt pod nogami. Nie mogła tego wszystkiego czuć. Po prostu nie mogła.
    - Nie tobie to oceniać – odparła, na moment przenosząc wzrok na okno wychodzące na ulicę. Słońce wdzierało się przez firanki, grzejąc twarz Summer. Przymknęła powieki, przez chwilę po prostu rozkoszując się tym ciepłem. – Nie wiedziałam, że tak szybko się poddasz – oznajmiła cicho. – Co, Remy już się dobija? Uciekniesz tylko dlatego, że spytałam, jak poznałeś swoją żonę? Przecież w tym nie ma nic złego. Gorzej będzie, kiedy zapytam, co czułeś, gdy patrzyłeś na płonący dom, wiedząc, że ona jest w środku. Słyszałam co nieco, wiem, że tam byłeś. Stałeś na zewnątrz i nie mogłeś nic zrobić – mówiła cicho, niemal szeptem, ale przez ciszę panującą w domu jej głos był doskonale słyszalny. Może się wydawać, że zdawała się nie wkładać w te słowa żadnych uczuć, ale prawda była taka, że miała ochotę wyć. Dlatego usilnie odwracała spojrzenie. Nie chciała, żeby widział, jak bardzo bolała ją jego tragedia. I to, że musi o niej mówić. – To wszystko wróci, kiedy zobaczysz Lawrence’a. Każda rzecz, o której nie chcesz myśleć, każde wspomnienie i chwila, w której ją straciłeś. Uderzy w ciebie jak tsunami i sobie z tym nie poradzisz. Albo opowiesz mi o tym i nauczysz się kontrolować ten ból. Twój wybór, Blake.

    summy

    OdpowiedzUsuń
  116. Odpowiedź, która padła z ust Blake’a sprawiła, że Summer na krótki moment znieruchomiała, zbierając myśli. O to przez cały czas jej chodziło, prawda? O to, żeby zrozumiał, iż ona nie jest taka, jak jej brat, że nie zrobiła nic, czym zasłużyłaby sobie na los, który ją spotkał. Problem w tym, że najbardziej pragnęła tego w momencie, w którym nie zdołał jeszcze w żaden sposób jej skrzywdzić. Dopuszczała do siebie to, że po przebudzeniu się w tamtym pokoju mogłaby wyjść i zapomnieć o całej sprawie. Tak, byłaby w stanie odpuścić policję, nic nie mówić Tilly, po prostu wyrzuciłaby tamten wieczór z pamięci.
    Ale w tej chwili wizyta u Tilly była dla Summer jak abstrakcja, która wydarzyła się w zupełnie innym życiu. Minęło kilkadziesiąt godzin, a w tym czasie cały świat blondynki zdążył się posypać. Stopniowo, kawałek po kawałku. Aż dotarła do momentu, w którym nie chciała tego życia kontynuować. Śmierć wydawała się mniej przerażająca, niż nowa rzeczywistość.
    - Dobrze, że coś do ciebie dotarło – odezwała się w końcu po uprzednim zaczerpnięciu powietrza. – Ale trochę na to za późno, nie sądzisz? To wszystko już się wydarzyło – wzruszyła lekko ramionami. – Teraz i ja nie mam nic do stracenia. Równie dobrze mogę tu z tobą posiedzieć kilka dni – wyznała. Nie zamierzała mówić mu wszystkiego, na pewno nie wprost, ale nic nie stało na przeszkodzie, żeby wiedział, jak bardzo wpłynęła na nią każda informacja, którą od niego usłyszała i jak wielką dziurę w sercu wydrążyło… To. Po prostu to, to wszystko. Zadbany dom, podczas gdy Summer musiała radzić sobie sama bez niczyjego wsparcia, był jak gwóźdź do jej własnej trumny.
    Uparcie nie odwracała spojrzenia od okna, początkowo wsłuchując się w panującą między nią a Blake’m ciszę. Kiedy w końcu mężczyzna się odezwał, Summer przymknęła powieki i odetchnęła nieco głębiej, próbując sobie wyobrazić opisywaną scenę. Miał rację, nie było w tym nic szczególnego, ale biorąc pod uwagę, jak skończyła się ta historia, coś ścisnęło dziewczynę za gardło. Pewnie gdyby wiedział, że coś takiego się wydarzy, jego związek z Beth nigdy by się nie zaczął. Tak przynajmniej myślała, ale nie podzieliła się swoimi myślami. Tu przecież nie chodziło o nią. W żadnym momencie, ale teraz w szczególności.
    - Dlaczego właśnie ona? – spytała i rozchyliła powieki, po chwili zastanowienia przenosząc wzrok na mężczyznę i zawieszając go na dłużej na jego oczach. Miała świadomość tego, co może wyrażać jej własne spojrzenie, a mimo tego się zdecydowała. – Co takiego w sobie miała, że wybrałeś właśnie ją? Przecież każdy mógł ci zwinąć pranie, w akademikach to nic nowego, jeśli się nie pilnuje swoich rzeczy. Poza tym… Wnioskuję, że jesteś mniej więcej w wieku mojego brata, więc to było… No, parę ładnych lat temu, a mimo to za każdym razem, kiedy wypowiadasz jej imię, masz coś takiego w głosie… - urwała, usilnie starając się zignorować własne uczucia. Ukłucie bólu czy zazdrości, trudno jednoznacznie stwierdzić, było tak wyraźne, że niemal odczuła to fizycznie. Znowu odczuwała coś takiego względem osoby, której nawet nie było już na świecie i była na siebie wściekła. Zacisnęła dłonie w pięści, wbijając paznokcie w skórę. – Więc? Jaka była? Co miała w sobie? – dodała po krótkiej chwili.

    summer

    OdpowiedzUsuń
  117. Uśmiechnęła się uśmiechem pozbawionym wesołości i z trudem powstrzymała się od poklepania jego głowy z bardzo protekcjonalnym wydźwiękiem.
    - Szkoda, że nie potrafisz czytać mi w myślach. Wiedziałbyś, że jest dużo za późno – powiedziała, przez chwilę nie zmieniając wyrazu twarzy. Oczywiście, gdyby nie chciał jej pomocy, nie byłoby rozmowy. Mógłby teraz jej powiedzieć, że to koniec, że chce stąd wyjść, a ona nie miałaby innych opcji, jak po prostu mu na to pozwolić. Wtedy wszystko by się skończyło, a Summer… A Summer zostałaby sama, chociaż, jak można się domyślić, swoim działaniem chciała odwlec w czasie tę pustkę, która napadnie ją ze wszech stron po tym, jak już każde z nich pójdzie w swoją stronę. Nie chciała, bała się tego. Ale też nie była taka jak Blake, nie mogłaby go do niczego zmusić, tak jak on wcześniej zmusił ją. Teraz… Nie robiła tego dlatego, że kolejny raz czegoś od niej wymagał bez opcji odmowy. Przecież sama mu to zaproponowała.
    Zrobiła dokładnie to samo co on – przymknęła powieki i przez cały czas, w którym mówił, wyobrażała sobie tę historię. Beth była bez twarzy, choć Summer z jakiegoś powodu przypisała jej jasne, długie włosy. Bez trudu natomiast mogła sobie wyobrazić kilka lat młodszego, pełnego życia i szczęścia Blake’a. Widziała ich siedzących przy ladzie w barze, śmiejących się, popijających drinki i opowiadających sobie wzajemnie o zainteresowaniach, sympatiach i antypatiach. Nie wiedziała, czy do samego końca tak wyglądał ich związek, wiedziała jednak, że bez względu na wszystko… Jej brat to zniszczył. W sekundę dosłownie zmienił w popiół życie jakiejś rodziny. Od samego początku, od kiedy mężczyzna powiedział jej, co się wydarzyło, żałowała ich, ale im bliżej poznawała Blake’a, im wyraźniej widziała jego rozpacz po stracie dwóch najważniejszych osób, tym gorzej się z tym czuła, choć przecież nie była niczemu winna. Ale wystarczyło, że w żyłach jej i Lawrence’a płynęła ta sama krew. Miała wrażenie, że osobiście jest za to odpowiedzialna. Jakby to ona podłożyła ten cholerny ogień…
    Czując na policzkach łzy, starła je jednym szybkim ruchem i otworzyła oczy na dziwny dźwięk dobiegający jej uszu. Podążyła spojrzeniem do twarzy Blake’a, do rozchylonych warg, spomiędzy których wyrwało się łkanie i do klatki piersiowej unoszącej się w spazmatycznych oddechach i… I miała wrażenie, że ten widok łamie jej serce. Nigdy nie była obojętna na czyjąś krzywdę, choć akurat w tym przypadku powinna być, skoro nie tak dawno temu sama łkała i błagała go, żeby ją wypuścił, podczas gdy miała wrażenie, że jemu sprawia to jedynie chorą satysfakcję.
    Ale ona tak nie potrafiła. Odepchnęła od siebie wszelkie myśli i zrobiła coś, czego robić na pewno nie powinna, nie względem niego. Podniosła się z kanapy i pokonała dzielącą ich odległość, jednocześnie się pochylając. Stanęła przy jego boku, oplotła jedną ręką jego szyję, a drugą oparła na głowie i na tyle, na ile było to możliwe w takiej sytuacji, przytuliła go do siebie. Również płakała, ale robiła to bezgłośnie.
    - To nie pomoże, ale… Gdybym potrafiła, cofnęłabym czas, żeby ci ją przywrócić – szepnęła przez zaciśnięte gardło. Przeczesywała palcami jego włosy w uspokajającym geście, chociaż nie była pewna, czy to coś da. Odsunęła się dopiero, kiedy jego oddech nieco zwolnił i stanęła przed nim, układając dłonie na jego policzkach i ścierając kciukami mokre ślady łez. – Jesteś tutaj, więc nie boisz się tego wspomnienia – powiedziała cicho, spoglądając prosto w jego oczy. – To będzie nasze bazowe wspomnienie. Przywołuj je za każdym razem, kiedy będziesz czuł, że to czas na ucieczkę. Wydaje się wystarczająco silne – mówiła, bezmyślnie głaszcząc dłońmi jego twarz. – Potrzebujesz chwili?

    summer

    OdpowiedzUsuń
  118. Uśmiech zniknął z oblicza Summer szybciej, niż się pojawił. Zacisnęła wargi w wąską linię i powoli wypuściła powietrze z płuc, a potem po prostu skinęła głową, uznając, że będzie to wymowniejsze, niż jakiekolwiek słowa. Przyjęła przeprosiny, rozumiała, że mógł żałować swoich działań, ale nie znaczyło to, że była gotowa mu wybaczyć. Czy kiedykolwiek wybaczy tak prawdziwie. Nie była pewna, czy uda jej się wyjść kiedyś z domu i nie oglądać się za siebie w obawie, że za chwilę zostanie obezwładniona i uprowadzona. Nie wiedziała, czy w snach nie będzie widziała jego pełnego satysfakcji spojrzenia, gdy wypuszczał myszy w pokoju. Na ten moment… Nie widziała szansy na zapomnienie, a więc też na wybaczenie.
    Ale to nie był czas na rozważanie takich spraw. Wiedziała, że długo się na to nie zdecyduje. Może dopiero wtedy, gdy skończą to, co zaczęli, a Summer kolejny raz zostanie sama, ale na pewno nie teraz.
    Spodziewała się po nim wielu słów, ale nie tych, które właśnie usłyszała. Co to w ogóle miało znaczyć? Jak to przypominała ją? Niby w czym, do cholery, miała przypominać jego zmarłą żonę? Wyjaśnienie przyszło w następnej kolejności, a Summer znieruchomiała. Była niemal pewna, że jej serce ominęło jedno czy dwa uderzenia, a oddech wstrzymała w płucach. To było kilka krótkich sekund, ale wystarczających, żeby jej zachowanie dało się zauważyć. Potem odetchnęła głęboko i rozchyliła wargi, ale spomiędzy nich nie wydobył się żaden dźwięk. Próbowała zebrać myśli, jednak było ich tak wiele, że wymykały jej się spomiędzy palców, tworząc prawdziwy mętlik. Gorszy, niż ten w samolocie, gorszy, niż jakikolwiek w całym jej życiu.
    Może to nie tak, że tylko ona chciała pocałunku? Może to, co się między nimi wydarzyło, nie stało się pod wpływem chwili? W końcu na lotnisku był taki moment, gdy poczuła, że nawiązała się między nimi nić porozumienia, a Blake był względem niej zupełnie inny, niż w swoim mieszkaniu. Od tamtej pory, dokładniej od chwili, gdy byli już poza zasięgiem wzroku Jessie i Nate’a, a on wciąż trzymał jej rękę i zachowywał się względem niej… Można pokusić się o stwierdzenie, że czule, Summer ani razu nie odczuwała strachu. Jakby i z nim coś się wtedy stało, jakby… W jednej chwili przełączyli swoje uczucia i emocje, a z wrogów stali się nie tyle sojusznikami, co prawie przyjaciółmi. Czuła to przecież. Wyraźnie, a teraz jego słowa dały jej pewność, że nic jej się nie przewidziało.
    A może to była jedynie kolejna gierka? Zręczna manipulacja, która miała kolejny raz wyprowadzić ją z równowagi? Jakby nie stało się wystarczająco dużo…
    Mimo wszystko miała ochotę zrobić coś bardzo głupiego, więc zagryzła dolną wargę, żeby do tego nie dopuścić. Z zagryzionymi ustami nie mogła go przecież pocałować. Nie, nie mogła w ogóle go pocałować, nie tylko przez chwilowe fizyczne ograniczenie narzucone samej sobie. Gdyby to zrobiła… Nie byłoby już odwrotu od tych dziwnych uczuć, które dotychczas odrzucała, nie próbując ich zrozumieć. Uderzyłyby w nią jak fala, o której mówiła wcześniej. A Summer bardzo tego nie chciała. Bała się, że to będzie zbyt wiele i później, kiedy zostanie całkiem sama, nie będzie umiała sobie z nimi poradzić. Blake’owi przecież nie chodziło o nią. W żadnym momencie… Prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Mówisz tak pod wpływem emocji – odezwała się w końcu po długiej ciszy, a jej własny głos zabrzmiał obco. – Pewnie chcesz ją we mnie widzieć, ale tak nie jest. Nie może tak być – mówiła dalej, ale nie było w tym słychać przekonania. To było trochę tak, jakby próbowała uświadomić nie Blake’a, a siebie. Nie mogła się w tym pogrążyć, nie mogła dać mu tak bardzo się wykorzystać, a potem zostać z niczym. Łudziła się co do zbyt wielu rzeczy, żeby teraz, po tym wszystkim, z taką łatwością znowu wrócić do punktu wyjścia. – To jest złe, rozumiesz? Nie możemy nic do siebie… Nie możesz tak o mnie myśleć – szepnęła i spojrzała na pasek, który nie tak dawno zacisnęła na jego ciele. To nie był dobry pomysł. Powinien odejść, bez względu na to, czy poradzi sobie z Remy’m. Tak, musiała to przerwać, natychmiast, choć na dobrą sprawę nie wiedziała, co takiego musiała kończyć. Musiała, a nie chciała.
      Odsunęła dłonie od jego twarzy, a potem odpięła pasek i pozwoliła mu opaść na podłogę z cichym brzdękiem sprzączki. Wyminęła Blake’a i przeszła do kuchni, gdzie z szuflady wyjęła nóż. Wróciła do salonu i złapała mocno za sznurek, po czym przyłożyła do niego ostrze. Rozcięła linkę i wypuściła narzędzie z dłoni. Zadudniło o podłogę, a Summer podniosła się do pozycji stojącej i sztywnym krokiem podeszła do kanapy, po czym usiadła na niej, oparła łokcie na kolanach i ukryła twarz w dłoniach. Po jej policzkach znowu płynęły łzy, ale z zupełnie innego powodu, niż działo się to dotychczas. Na samą myśl, że jego za chwilę tu nie będzie, robiło jej się tak cholernie smutno, że nie potrafiła sobie z tym poradzić.
      - Co to wszystko znaczy? – szepnęła, opuszczając dłonie. – Dlaczego to się w ogóle dzieje? Tak nie powinno być. Nie może tak być…

      summer w końcu serduszko ❤️

      Usuń
  119. Znieruchomiała, uważnie lustrując spojrzeniem jego twarz. Robiła to tak, jakby myślała, że da radę cokolwiek wyczytać nie tylko z oczu, ale też z ruchu ust czy nawet z ewentualnego zmarszczenia czoła. Chciała skorzystać z tej dziwnej więzi, która od początku się między nimi wytworzyła, bo miała wrażenie, że w ten sposób dowie się znacznie więcej, niż z tradycyjnego źródła, czyli ze słów.
    Problem w tym, że nie wyczytała nic, co spodziewała się ujrzeć. Obstawiała, że to jakiś chory żart, dziwny sposób na doprowadzenie jej na skraj wytrzymałości, choć przecież jasno się wyraziła, to on miał znaleźć się w takim miejscu swojej psychiki, gdzie całkowicie straci kontrolę. Dotychczas było na odwrót, a Summer coraz bardziej się pogrążała. Co gorsza, bała się tego, co może z tego wyniknąć. Bała się samej siebie.
    Zwłaszcza kiedy zrozumiała, że poczuła dokładnie to samo co Blake mniej więcej w podobnym, jeśli nie tym samym momencie. Zdała sobie sprawę, że właśnie wtedy była niemal całkowicie bezbronna – tuż po tym, jak sprzedał jej informację, iż Lawrence był agentem specjalnym, a nie zwykłym gliniarzem. Jakby na fundamencie nienawiści do jednego człowieka zaczęło się tworzyć coś, co wykraczało poza normalność w ich sytuacji. I czemu Summer usilnie próbowała zaprzeczać jeszcze zanim straciła na to siły. W istocie przestała walczyć, bo to wszystko, co spadło na jej głowę w tym krótkim czasie przerastało ją na tyle, że nie widziała sensu… W niczym.
    Po tym jak usiadła na kanapie, poczuła się jak dziecko ze spektrum autyzmu, które znalazło się w wyjątkowo głośnym i ruchliwym supermarkecie, gdzie trwał black friday. Z trudem powstrzymała się przed zasłonięciem uszu dłońmi, a przed jej oczami zaczęły migać obrazy. Blake w barze. Blake przed uniwerkiem. Blake w taksówce. Blake pod akademikiem. Blake w drzwiach pokoju. Blake stawiający klatkę pełną myszy na podłodze celi. Blake patrzący na nią podczas opatrywania rany. Blake… A właściwie Remy namawiający ją na ucieczkę. Blake w samochodzie. Blake na lotnisku. Blake w samolocie. Blake przekraczający próg tego domu. Aż w końcu związany, płaczący z bezsilności Blake sprzed chwili. Widziała go w tak skrajnych sytuacjach, tak skrajnych nastrojach… I wciąż miała problem z jedną rzeczą: nie potrafiła przesądzić, co było prawdziwe. Jakby wraz z porwaniem ktoś zaburzył jej percepcję na tyle, że nie umiała odnaleźć się w otaczającej ją rzeczywistości.
    Drgnęła, czując dłonie mężczyzny na swoich kolanach, dotychczas nie zdając sobie sprawy z tego, że zmienił swoje położenie. Nie zareagowała na jego słowa w żaden sposób, nawet nie odsunęła rąk od twarzy bojąc się, że kiedy zobaczy go blisko siebie, całkowicie przepadnie w czymś, z czego nie będzie ucieczki.
    Swoim kolejnym stwierdzeniem skomplikował wszystko jeszcze bardziej, bo chyba przez chwilę myślała, że może odnalazł w niej cząstkę swojej żony i uparcie chciał wydobyć więcej. Zaburzony chorobą psychiczną osąd był najbardziej sensownym wytłumaczeniem i Summer złapała się go jak tonący brzytwy. Ale Blake nie brzmiał jak chory człowiek. Przeciwnie, odniosła wrażenie, że myślał nad tym już od jakiegoś czasu i choć wyznał to w emocjach, same przemyślenia nie miały nic wspólnego z tym, że Mahoney miała za cel wyprowadzenie go z równowagi.
    Czując dłonie Blake’a wyżej, zdecydowała się opuścić ręce i powoli otworzyć powieki, spod których wciąż toczyły się łzy. Znaleźli się blisko siebie, za blisko, jednak nie potrafiła się zmusić do tego, żeby się odsunąć. Próbowała zobaczyć w jego twarzy tego skurwysyna, który stał nad nią, gdy siedziała związana na łóżku i błagała go, żeby ją wypuścił, ale albo nie było po nim śladu, bo diametralnie zmienił swoje podejście do jej osoby, albo wręcz przeciwnie, wciąż tam był, tylko doskonale się maskował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niemal pozwoliła mu na to, żeby ją pocałował. Bez trudu mogła sobie wyobrazić, jak ich usta znowu się łączą, ale teraz nie ma to nic wspólnego z paniką. Tak niewiele brakowało, żeby się w tym zatracić, poczuć smak, który pozostał w jej pamięci, może wpleść palce w jego włosy i powoli zsunąć się z kanapy, aby usiąść okrakiem na jego nogach… Ta perspektywa nie wydała jej się przerażająca, a skoro takie słowa padły z jego ust, była aż nadto namacalna, bo wystarczyło po prostu się zgodzić lub przejąć inicjatywę i samej go pocałować.
      Summer ograniczyła się jednak do pochylenia głowy jeszcze bardziej i oparcia czoła na jego czole. Zamknęła oczy, słuchając oddechu mężczyzny i bijąc się z myślami.
      - Jaką mam pewność, że mną nie manipulujesz? Że to nie jest jakaś wyuczona technika na podejście mnie? – wyrzuciła z siebie pytania, a jej głos, choć mówiła szeptem, nieprzyjemnie przeciął panującą między nimi ciszę, która, choć pełna napięcia wydawała się dziewczynie dziwnie miła. – Jak mam po tym wszystkim ci uwierzyć, że to nie jest chora gra? W tamtym pokoju… Widziałam to po tobie. Widziałam, że… To była dla ciebie przyjemność – podjęła po chwili i podniosła nieznacznie głowę, otwierając oczy. Ich twarze wciąż znajdowały się blisko, wystarczyło lekko wyciągnąć szyję, żeby ich wargi złączyły się w pocałunku. Dlatego czuła na twarzy wydychane przez Blake’a powietrze i obstawiała, że on również czuje jej oddech z każdym słowem, które wypowiadała. – Skąd mam wiedzieć, że to nie jest tylko po to, żeby uśpić moją czujność, a potem znowu mnie związać i czerpać przyjemność z tego, że się ciebie boję? – rzuciła, choć to nie miało akurat najmniejszego sensu. Gdyby tak było, nie pozwoliłby jej na przejęcie kontroli, nie dałby się związać i nie oddałby się w ręce dziewczyny, która w przypływie takich myśli mogła zrobić mu krzywdę nie tylko psychiczną, ale też fizyczną. Zaufał jej, więc ona powinna zaufać jemu. I była na dobrej drodze ku temu, ale próbowała przemówić samej sobie do rozsądku. Resztki zdrowego rozsądku uświadamiały jej, że to, co się dzieje, nie jest normalne. – Porwałeś mnie. Nie powinnam nawet chcieć przebywać z tobą w jednym pomieszczeniu, nie wspominając o dotykaniu czy całowaniu – zauważyła, ale w kontraście do tego, co powiedziała, podążyła ręką do jednej z dłoni spoczywającej na jej udzie, a chwilę później zmusiła mężczyznę do tego, by ją podniósł i splotła ze sobą ich palce. – Jestem gotowa ci na to pozwolić – przyznała szeptem. – Nawet bez pewności co do tego, że nie wywiniesz żadnego numeru. Ale musisz coś wiedzieć… Nie mogę ci obiecać, że jeśli coś odwalisz, pozostanę ci dłużna. Rozumiesz? – spytała, w końcu podnosząc wzrok na jego oczy. – Jeśli mówisz i robisz to wszystko po to, żeby mnie zniszczyć, ja zniszczę ciebie i sam dałeś mi do tego narzędzia – szepnęła i podniosła drugą rękę, po czym oparła ją na policzku Blake’a, a palcem wskazującym potarła jego skroń. – Więc zastanów się kilka razy, zanim mnie pocałujesz. Bo możesz to zrobić, pytanie tylko, czy się zdecydujesz…

      summer ❤️

      Usuń
  120. Nawet jeśli coś kombinował, musiała mu oddać, że dobrze to rozegrał. Krótka, zdecydowana odpowiedź. I zgodna z prawdą. Spodziewała się, iż będzie próbował ją przekonywać, może nawet prosić, żeby na ślepo mu zaufała i wcale by się nie zdziwiła, bo cokolwiek nim kierowało… Właśnie w taki sposób postąpiłaby na jego miejscu. A to wiązałoby się z tym, że zareagowałaby dokładnie odwrotnie do tego, czego by oczekiwał. W najlepszym wypadku kazałaby mu wypierdalać i wsadzić sobie takie prośby gdzieś, bo nie miała żadnego, absolutnie żadnego powodu, żeby choć minimalnie mu zaufać. W najgorszym dostałby pięścią w twarz, a Summer nie wahałaby się przed wezwaniem policji, chociaż na dobrą sprawę nie miała jak tego zrobić, bo nie wiedziała nawet, co zrobił z jej telefonem.
    W każdym razie jego starania przyniosłyby skutek odwrotny do zamierzonego, bo dla Mahoney byłby to jasny sygnał, że coś kombinuje.
    A tymczasem zobaczyła, że Blake, podobnie jak ona, dobitnie zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo popieprzona była to sytuacja. Kilkoma krótkimi słowami uświadomił jej, że ma świadomość tego, co jej zrobił i nie oczekuje zaufania, którego nie mogła mu dać.
    Właśnie dlatego postanowiła zrobić dokładnie na odwrót i je dać. Nie w pełni, na kredyt, ale jednak. Wiedziała, że wiele ryzykuje, być może wszystko, bo równie dobrze naprawdę mógł coś kombinować, a tym samym stawiać na szali jej życie. Ale… Summer nie miała już wiele do stracenia. To, co dotychczas brała za pewnik, posypało się jak domek z kart. Mogła więc zaryzykować.
    I uczyniła to z chwilą, w której nie odsunęła się, czując dłoń Blake’a na swoim policzku. Wstrzymała oddech w oczekiwaniu na to, co wydarzy się dalej, ta reakcja była od niej silniejsza. Powoli wypuściła powietrze z płuc dopiero wtedy, kiedy ich wargi w końcu się zetknęły. To był zupełnie inny pocałunek, niż wszystkie, które miały miejsce w samolocie, nawet wliczając w to ten między nią a Remy’m. Każdy z tamtych miał w sobie pewną nerwowość i niepewność, były głębokie, jakby Summer chciała wyciągnąć z nich jak najwięcej, zanim się skończą. Do tego takie określenia nie pasowały, ale zanim zdążyła przywołać w myślach prawidłowe, zdołał się skończyć. Trwała przez chwilę w bezruchu, a jedynym, co zrobiło, było otwarcie oczu. Z odległości, w której się od siebie znajdowali, dziewczyna przy odpowiedniej determinacji i skupieniu mogłaby zapamiętać każdy najmniejszy szczegół jego twarzy. Koncentrowała się jednak na oczach, próbując wyczytać z nich coś, co sprowadziłoby ją na ziemię i dało jej pretekst, żeby wypieprzyć go na zbity pysk i wymówić się swoim bezpieczeństwem.
    Nie dostrzegła nic takiego. Widziała dokładnie to, co przed pocałunkiem. Żadnego wynaturzenia, żadnego niezdrowego podniecenia, żadnej gotowości, żeby ją związać i być może zaszlachtować. Nie mogła mieć pewności, że nie jest po prostu dobry w ukrywaniu chorych pobudek. Ale czy miałby na tyle silną psychikę? Przecież jak na tacy podał jej dowód na to, że tak nie jest. Remy nie wziął się znikąd.
    - Okej. To wciąż chore i nie powinno mieć miejsca, ale… Od początku nic nie jest normalne, nie? – szepnęła i pozwoliła sobie na lekki uśmiech. Jeśli kiedyś potrzebowała potwierdzenia, że sama ma nierówno pod sufitem, właśnie je dostała. Ale cóż, jeśli wziąć pod uwagę geny, nie mogło być inaczej.
    Nie dodała nic więcej, zamiast tego wyswobodziła dłoń z jego uścisku i zrobiła dokładnie to, co kilka minut temu jedynie sobie wyobrażała – jedną rękę zatrzymała na policzku mężczyzny, palce drugiej wplotła w jego włosy i tym razem to ona rozpoczęła pocałunek. Znacznie śmielszy i głębszy, choć wciąż powolny i delikatny. Nie namyślając się zbytnio, zsunęła się z kanapy i przysiadła okrakiem na udach Blake’a, mocno ściskając je swoimi nogami. Odsunęła się od jego warg dopiero gdy zabrakło jej tchu.
    - To nie znaczy, że ci odpuszczam – odezwała się schrypniętym głosem. – Może z tą różnicą, że teraz cię nie zwiążę… Chyba, że tak wolisz. Ale myślę, że jeśli to wszystko prawda, to mnie nie skrzywdzisz, cokolwiek zrobię. Remy tym bardziej.

    summy ❤️

    OdpowiedzUsuń
  121. - Ni cholery – wymruczała pod nosem. Sytuacja była pogięta sama w sobie, owszem, ale to przecież nie było wszystko. Nie dało się zaprzeczyć, że Blake i Summer mają… Dziwną, bardzo specyficzną więź, chociaż dziewczyna nie wiedziała nawet, na jakiej podstawie coś takiego się zawiązało. W każdym razie chodzi o to, że w jednej chwili potrafili normalnie rozmawiać, jak starzy znajomi, może nawet ludzie, którzy mają się ku sobie, co zresztą wyraźnie było widać po obecnej sytuacji. Ale w następnej zaczynali ciskać w siebie błyskawicami i wystarczyło jedno niewłaściwe słowo, żeby do tego doprowadzić. Od momentu, w którym, jak wynikało, oboje poczuli, iż coś między nimi jest, mieli tyle zawirowań, że Summer nawet nie próbowała ich liczyć. Jakkolwiek chcieliby czegoś spróbować, niewykluczone, że z pozytywnym skutkiem, dziewczyna była pewna, że nie będzie to prosta droga. – To… - wskazała najpierw na niego, a później na siebie, chcąc pokazać, o co dokładnie jej chodzi. – …nie jest i nie będzie nigdy normalne. Ale… Boże, ja sama nie wiem, co czuję – ostatnie słowa wyszeptała i przetarła dłońmi twarz. Łzy przestały płynąć z jej oczu, więc wraz z tym gestem pozbyła się ich resztek ze swoich policzków. – Cokolwiek to jest, nie powinnam tego czuć. Dlatego to takie trudne. Nie wiem na ile to ja, a na ile… Moja psychika sobie nie radzi z całym tym syfem – wyznała niemal na wydechu. Nagle to, że nie chciała się przed nim otwierać, przestało mieć znaczenie. Oczywiście nie miała najmniejszego zamiaru zagłębiać się w to, w co nie powinna, jak na przykład wszystkie uczucia związane z tym, co zrobił Lawrence i z tym, jak cholernie nieznaczącym bytem stała się w kilka sekund, ale o tym, co dotyczyło bezpośrednio jego samego chyba miał prawo wiedzieć. Nie wiedziała, czy nie wykorzysta tego przeciwko niej, ale była spokojna, bo ona miała wiele informacji, które równie dobrze mogła wykorzystać przeciwko niemu.
    Słuchając słów Blake’a, powoli zsunęła się z jego nóg i uklękła na podłodze tak, że stykali się kolanami. Podążyła spojrzeniem do krzesła, potem do leżącego przy nim paska i sznurka, a na koniec wróciła do twarzy mężczyzny i zagryzła dolną wargę, myśląc intensywnie nad wszystkim, co właśnie powiedział.
    - Tego nie brałam pod uwagę – przyznała cicho i wbiła wzrok w jego oczy, jakby spodziewała się, że znajdzie w nich pozostałe osobowości, które mógł mieć. Bo miał rację, to, że ona poznała jedynie Remy’ego nie znaczyło, że nie ma ich więcej. – A Remy naprawdę nie jest zły – mruknęła i uśmiechnęła się kącikiem ust. – Mam wrażenie, że się mnie boli. To znaczy… Wcześniej o mnie, ale po tym, co zrobiłam, jednak bardziej mnie – wzruszyła niewinnie ramionami. – Może to dobry moment, żeby powiedzieć, że jego też pocałowałam. Dzięki temu przywołałam cię z powrotem w samolocie. To znaczy… Najpierw go pocałowałam, a potem sprzedałam mu śpiewkę o tym, że to nasza łóżkowa zabawa. Chyba uwierzył, bo stwierdził, że to chore, a potem zniknął. Więc… Jeśli jest ich więcej, niewykluczone, że będę miała sporo roboty – mówiła cicho, powoli podnosząc się z podłogi. Nie chciała go unieruchamiać tak jak poprzednim razem, jego płacz wydał jej się wtedy tak… Tak przejmujący, że niemal pękało jej serce. Dlatego zwinęła jedynie pasek i wróciła na swoje poprzednie miejsce. – Daj ręce – mruknęła, a kiedy wyciągnął przed siebie nadgarstki, owinęła je mocno i zapięła sprzączkę. Sprawdziła, czy nie będzie w stanie sam jej odpiąć albo wyrwać rąk, ale nie wyglądało na to, żeby coś takiego miało się udać, dlatego przysiadła na piętach i podniosła spojrzenie z powrotem na jego twarz. – Wychodzi na to, że każdy z was ma podobny, a jednak trochę inny… Nie wiem jak to nazwać. Pstryczek? Pstryczek. Wyłączacie się, ale tylko przy odpowiedniej kombinacji. Ty znikasz, kiedy się wściekasz. A on kiedy się boi. Tak mi się przynajmniej wydaje… - westchnęła i wyciągnęła przed siebie dłoń, po czym z lekkim wahaniem ułożyła ją na policzku Blake’a i pogłaskała go kciukiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Z góry za to przepraszam… Ale opowiedz mi teraz o tym, jak doszedłeś do tego, że Lawrence jest w czymś umoczony. I nie hamuj emocji – powiedziała i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, spoglądając na mężczyznę wyczekująco.

      summer ❤️

      Usuń
  122. Zanim w ogóle zdążyła o czymkolwiek pomyśleć, natychmiast pokręciła głową. Nie była pewna wielu rzeczy, nie wiedziała nawet, czy dożyje jutrzejszego dnia, bo jeśli miał rację i osobowości było więcej, któraś z nich równie dobrze mogła się okazać zimnokrwistym mordercą i bez wahania odebrać jej życie. Wiedziała jednak, że nie chce, żeby Blake wychodził. Nie mogła zostać teraz sama, nie mogła… Nie mogła zostać bez niego. Nie miała nikogo i gdyby zniknął również on tuż po tym, jak jej to wszystko wyznał…
    Nie chciała nawet o tym myśleć. Wcześniej starała się odwlec moment, w którym się rozstaną, teraz jednak zamierzała przedłużać wszystko tak bardzo, jak tylko zdoła.
    Wzięła głęboki wdech i pozwoliła sobie na lekki, ale wystarczająco złośliwy uśmiech, żeby Blake bez problemu mógł to dostrzec i prawidłowo odczytać. On naprawdę nie miał pojęcia, co działo się w jej głowie. Z jednej strony czuła satysfakcję, że ma nad nim tego typu przewagę, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak wiele od niej wiedział. Cokolwiek jednak zgromadził na jej temat, nie mogło mu to zapewnić wiedzy o niej samej jako osobie. Na dobrą sprawę mógł sobie te wszystkie informacje wsadzić gdzieś…
    - Akurat kontrolę nad moim strachem straciłeś w momencie, kiedy znaleźliśmy się na lotnisku – powiedziała wciąż z tym samym uśmieszkiem. Pozwoliła sobie nawet nieco go poszerzyć, żeby stał się wyraźniejszy. – A tutaj nie masz żadnych narzędzi, żeby mi coś zrobić. Znam ten dom i tę okolicę jak własną kieszeń. Zanim byś się zorientował, już bym ci uciekła. Miej tego świadomość. W każdym razie… Ten moment, o którym powiedziałeś… Że dotknąłeś mojego policzka i to poczułeś… Zaryzykuję stwierdzenie, że poczułam to samo dokładnie w tej samej chwili. Jest mnóstwo powodów, żeby ci na to wszystko nie pozwalać, sam dobrze o tym wiesz, ale… Ja chcę ci na to pozwalać. Rozumiesz? To, co do tej pory zrobiłam to dlatego, że sama tego chciałam – zakończyła, a jej uśmiech zmienił się w ciepły. Zanim zdążyła się rozmyślić, wyciągnęła się do Blake’a i trąciła nosem jego nos, a potem złożyła na jego ustach krótki, delikatny pocałunek.
    Odsunęła się już bez uśmiechu i oparła się plecami o kanapę, przysiadając po turecku. Czuła się, jakby znikła między nimi jakaś niewidzialna bariera, która wcześniej nakazała jej znaleźć się jak najdalej na niewielkiej przestrzeni, jaką był salon. Teraz, gdy siedzieli naprzeciwko siebie na podłodze było w porządku. Spoglądała na twarz mężczyzny, marszcząc brwi.
    - Jeśli chodziło o kasę, musiał ją dobrze maskować – mruknęła w końcu nieobecnym głosem. – To znaczy nie zauważyłam, żeby coś się pod tym względem zmieniło. Ale może po prostu nie zwracałam uwagi, bo od zawsze starałam się sama utrzymywać i o nic go nie prosić. Może… Chodziło o coś innego? Nie chcę go bronić, jest złamanym kutasem i nic go nie usprawiedliwia. Tylko może mieli na niego coś, przez co wydawało mu się, że nie ma innego wyjścia? – podsunęła zamyślona i pokręciła lekko głową, żeby wrócić do rzeczywistości. – Opowiedz mi o tamtym dniu – westchnęła w końcu i na moment odwróciła wzrok. Wiedziała, że Blake nie chciał o tym mówić, a ona równie mocno nie chciała słuchać, ale musieli przez to przebrnąć. Oboje. Chyba właśnie dlatego wyciągnęła ręce i nakryła wierzch jego dłoni swoimi, jakby w ten sposób miała dodać otuchy nie tylko jemu, ale również sobie. Może w istocie tak było, może chciała poczuć i to samo uświadomić jemu, że żadne z nich nie jest w tym samo, a jej brat zrobił tak wiele złego, że dotknęło to ich oboje. Oczywiście jej osobista tragedia nie mogła równać się z tym, co spotkało Blake’a, ale nie chciała nawet o tym myśleć. – Co się wtedy działo? I co czułeś, kiedy… - urwała, nie potrafiąc dokończyć tej myśli.

    summer ❤️

    OdpowiedzUsuń
  123. Odrobinę zwątpiła. Kasę byłoby łatwo namierzyć, akurat FBI musiało mieć do tego i narzędzia, i środki, a skoro Blake wiedział o niej tak dużo, łącznie z tym, których wykładowców lubiła, a którzy działali jej na nerwy, raczej bez problemu mógłby sam namierzyć ewentualne brudne pieniądze Lawrence’a. Może go demonizowali? Może tak naprawdę jej brat nie był złym do szpiku kości potworem, dla którego nie było już nadziei, jedynie się trochę pogubił?
    Albo było dokładnie na odwrót i Lawrence powinien zgnić w piekle. W końcu zabił rodzinę Blake’a w najbardziej bestialski sposób – Beth i Daisy spłonęły żywcem. Summer nie potrafiła sobie wyobrazić gorszej śmierci. Nie można było im zwrócić życia, ale dziewczyna miała nadzieję, że chociaż nie cierpiały przy tym tak bardzo, bo może wcześniej się udusiły… Chyba nawet to byłoby lepsze od ognia przypiekającego skórę i pełnej świadomości tego, co się dzieje.
    Uderzyła w nią jeszcze jedna myśl: teraz wszystko układało się w logiczną całość. Dotychczas nie wiedziała, dlaczego musiała uciekać, Lawrence nie zająknął się o tym nawet słowem. I to kilka dni po tym, jak rodzina jego kolegi zginęła w pożarze. Pozbył się jej, żeby bez tłumaczeń mieć sposobność zniknąć. Gdyby pewnego dnia tak po prostu nie wrócił do domu, Summer wszczęłaby alarm, a sposób, w jaki to załatwił, nie dawał jej ku temu powodów, bo nawet nie wiedziała, że uciekł. Skurwiel wszystko przemyślał, musiał to planować od dawna. To tylko utwierdziło ją w przekonaniu, jak nikczemnym człowiekiem jest jej brat. Nikczemnym i zwyczajnie złym.
    Słowa Blake’a tylko to potwierdzały. Wzdrygnęła się lekko, słysząc z jaką pogardą wypowiadał jej własne nazwisko w kontekście Lawrence’a. Nie dziwiła mu się, ale i tak zabolało. Chyba będzie musiała je zmienić. Może na panieńskie matki? Albo wymyślić sobie całkowicie nowe? Tak, to był dobry pomysł. Nie chciała mieć nic wspólnego ze swoim bratem, nawet nazwiska.
    Patrzyła na twarz mężczyzny i czuła, że sama zaczyna się spinać. Nie potrafiła określić, z jakiego dokładnie powodu, może wystarczyło, że patrzyła, jak Blake to robi. Zdołała jedynie cofnąć własne dłonie, żeby nie zmiażdżył jej palców przy zaciskaniu pięści, ale szybko przykryła je z powrotem, jakby to, że nie będzie go dotykać miało sprawić, że znowu się od siebie oddalą i wrócą do punktu wyjścia. Po cichu liczyła też, że jej dotyk będzie w stanie utrzymać go w ryzach, że czując go, Blake nie da się przytłoczyć uczuciom i jakoś nad nimi zapanuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Kurwa – zaklęła cicho, widząc, że jego ciało w jednym momencie się rozluźniło. Powinna mu przypomnieć o bazowym wspomnieniu, ale zwyczajnie nie zdążyła tego zrobić. Nie spodziewała się, że tak szybko ucieknie. Ale czy mogła mu się dziwić? Twierdził, że nie przywoływał w myślach wspomnień. Jeśli to prawda, nie miał jak się oswoić z tym konkretnym, najboleśniejszym. Logiczne, że tak szybko się zamykał.
      Szybko otarła łzy, które znowu spłynęły po jej policzkach i zamrugała szybko powiekami, żeby wyostrzyć wzrok na Remy’m. Nie spodziewała się nikogo innego. Wbrew temu, co mówił Blake, była niemal przekonana, że jest tylko ich dwóch. Gdyby było inaczej, Blake znikałby znacznie częściej.
      - A jak myślisz? – odpowiedziała pytaniem na pytanie i spróbowała się rozluźnić. Zamierzała trzymać fasadę, którą postawiła i udawać, że wszystko, czego świadkiem był Remy, to tylko zabawa. – Odwróciliśmy role. Teraz Blake jest zakładnikiem, nie ja – mruknęła, uśmiechając się kącikiem ust. – Trochę nam przeszkadzasz – westchnęła z irytacją, która wcale nie była udawana. Wkurzyła się. Wkurzyła się, bo tak szybko się poddał.
      Złapała mocno za pasek oplatający nadgarstki mężczyzny i zmieniła pozycję tak, żeby znowu uklęknąć. Wolną dłoń wplotła w jego włosy i pociągnęła za nie, po czym przywarła wargami do jego szyi. I tak prędzej czy później pewnie by to zrobiła, nie chciała w takich okolicznościach, ale czy miała inne wyjście? Skoro Remy najwyraźniej bał się jej bliskości, to mogło być najskuteczniejsze.
      - Znikaj, Remy, nie mam na ciebie ochoty, jasne? – warknęła między pocałunkami i odsłoniła zęby, żeby ugryźć mocno obojczyk, do którego dotarła. Przemknęło jej przez myśl, że może powinna zastopować, może to był dobry czas, żeby dowiedzieć się czegoś o Remy’m, poznać jego życie, które wymyślił umęczony mózg Blake’a, ale… Nie teraz. Była pewna, że jeszcze znajdzie się ku temu okazja, teraz musieli przebrnąć przez najboleśniejsze wspomnienie krok po kroku.

      summer trochę ❤️, a trochę nie

      Usuń
  124. Summer przestała zastanawiać się nad tym, co Blake zrobi z jej bratem. To, czego dopuścił się Lawrence z miejsca dyskwalifikowało go jako kogoś, kogo należałoby żałować. Jedyne, czego tak naprawdę chciała, to dowiedzieć się, co nim kierowało. Jakoś trudno jej było uwierzyć, że pieniądze, choć logiczne, że to pierwsza myśl, jaka mogła się nasuwać. Zdawał się nie zwracać nigdy uwagi na rzeczy materialne z wyjątkiem tych należących do matki. Czy to możliwe, że gdzieś w międzyczasie jej brat tak bardzo zmienił podejście do życia, że dał się przekupić?
    Cóż, bardzo możliwe, bo nie spodziewała się po nim też tego, że Lawrence będzie w stanie zabić kogoś z taką brutalnością. Bo akurat w samo morderstwo chyba mogłaby uwierzyć. Ale nie w sposób, w jaki się go dopuścił.
    Cholera, to wszystko robiło się zdecydowanie zbyt skomplikowane. Jej myśli zaczynały przypominać labirynt, z którego nie widziała wyjścia. I była niemal pewna, że nie znajdzie go tak szybko, bo nawet, jeśli zrobi to teraz, nadejdzie taki moment, że Blake znajdzie Lawrence’a, niewykluczone, że z jej własną pomocą, a wtedy wątpliwości prawdopodobnie uderzą w nią ze zdwojoną siłą. Jakby już nie zwalały jej z nóg…
    Wkurzenie z wolna ustąpiło miejsca rozbawieniu, chociaż nie wiedziała, że będzie w stanie czerpać z tego jakąkolwiek przyjemność. Tymczasem granie Remy’emu na nerwach było dość zabawne i z trudem utrzymywała poważny wyraz twarzy. Biedak naprawdę uwierzył w bajeczkę o dewiacjach. W sumie nie miał powodu, żeby nie wierzyć, zwłaszcza teraz, kiedy to jego ciało było związane. Na jego miejscu też by się przestraszyła i właściwie mu współczuła, ale nie na tyle, żeby go uświadomić, iż nie robi sobie z niego żartów.
    Odetchnęła głęboko, kiedy głos mężczyzny raptownie się zmienił, a ze spojrzenia zniknął strach. Myślała, że potrwa to trochę dłużej, że może jednak obrała złą metodę i źle odczytała pstryczek, co było bardzo możliwe, bo przecież działała na oślep. Nic więc dziwnego, że pojawiły się wątpliwości. Może Remy ją przejrzał i robił teraz wszystko, żeby nie zniknąć? Nie mogła wykluczyć, że sytuacja tak bardzo mu nie pasowała, iż będzie próbował przejąć ciało i umysł Blake’a.
    Dlatego właśnie Summer nie odsunęła się od razu, czy raczej zrobiła to, ale minimalnie, żeby móc bez problemu spoglądać na jego twarz. Zaciskała palce na kręconych włosach i trwała pochylona nad nim z rozchylonymi wargami, oddychając głęboko, żeby uspokoić skołatane serce. Swoją drogą to zadziwiające, że w takiej sytuacji była w stanie racjonalnie myśleć. Może dlatego, że pocałunek był czymś w gruncie rzeczy niewinnym, a ona nie czuła się gotowa na to, żeby zabrnęli dalej. Jeszcze nie teraz.
    - Hasło – mruknęła, ale w jej głosie zabrzmiała twarda, ostrzegawcza nuta, której Remy mógłby się przestraszyć. Rozumiała, że Blake mógł zapomnieć o ich umowie, ale ona nie zapomniała i nie miała zamiaru odpuszczać. Musiała wiedzieć, z kim ma do czynienia w danej chwili. – Hasło, inaczej wracam do tego, co robiłam – dodała ciut schrypniętym głosem i mocniej pociągnęła głowę mężczyzny w bok, zbliżając wargi do jego szyi. Zawisła kilka milimetrów nad nią, owiewając skórę gorącym oddechem.

    summer ❤️

    OdpowiedzUsuń
  125. Przyglądała mu się badawczo, co wcale nie było łatwe w takiej pozycji. Mimowolnie zauważyła, że zapach Blake’a mąci jej w głowie, ale odsunęła od siebie tę myśl, bo to nie był czas ani miejsce, żeby ponowić pieszczotę tym razem dla przyjemności, a nie po to, żeby przepędzić bojącą się Summer osobowość. Szczerze mówiąc, aby pozbyć się Remy’ego była w stanie posunąć się dalej. Żałowałaby tego potem okrutnie.
    Dlatego z jej ust wyrwało się westchnienie ulgi po usłyszeniu ustalonego hasła. Rozluźniła palce, które zaciskała na włosach mężczyzny i odsunęła się, przysiadając na piętach. Rozchyliła wargi, gotowa coś powiedzieć, ale szybko je zamknęła i otworzyła nieco szerzej oczy. Nie spodziewała się, że podejmie opowieść, którą przerwał ucieczką. Spięła się mimowolnie, przygotowując na kolejną niechcianą wizytę Remy’ego.
    - Oddechy – odezwała się w końcu, przypatrując mu się uważnie. Nakryła jego dłonie swoimi i zaczęła powoli głaskać je kciukami. – Sam mówiłeś, że Beth pomagały. Licz oddechy. I przypomnij sobie, jak zobaczyłeś ją w swojej ulubionej koszulce – mówiła dalej, starając się, żeby jej głos przy tym nie drżał. To było znacznie trudniejsze, niż się spodziewała. Wcześniej nie, gdyby jeszcze w Nowym Jorku stwierdził, że Summer ma mu pomóc uporać się z własną psychiką, nie miałaby żadnych skrupułów przed dręczeniem go. Ale wtedy widziała go jako swojego oprawcę, człowieka, którego trzeba zniszczyć, gdy sam dawałby jej ku temu okazję. Teraz… Teraz był Blake’m. Facetem, którego spotkała ogromna tragedia przez jej brata i chciała mu pomóc, jednocześnie zabierając od niego chociaż część tego bólu. Widok jego twarzy łamał jej teraz serce.
    W pierwszym momencie po usłyszeniu prośby pokręciła głową i zagryzła dolną wargę, nawet się nad tym nie zastanawiając. Dopiero po chwili jej umysł wskoczył na trochę wyższe obroty, a Summer przesunęła ręce z jego dłoni na pasek oplatający jego nadgarstki.
    - Dobrze, uwolnię cię… Pójdziemy na spacer – powiedziała cicho. – Na zewnątrz nie będziemy o tym rozmawiać, zmienimy temat, okej? Pamiętaj, że nie możemy milczeć, żebyś nie uciekł do tego myślami – podjęła nieco pewniejszym głosem i z zadowoleniem zauważyła, że nawet nie zadrżał. Blake nie powinien widzieć, jak ogromny wpływ miało to nie tylko na niego, ale też na nią. Była pewna, że w niczym by to nie pomogło, a mogło jedynie zaszkodzić.
    - Rozluźnij się – poleciła, powoli odpinając pasek. Pozwoliła mu opaść na podłogę, a zaraz potem od razu podniosła się z podłogi, nie wypuszczając rąk mężczyzny ze swojego uścisku. – Opowiedz mi o swoim dzieciństwie – powiedziała, gdy Blake również wstał i ruszyła w kierunku wyjścia z domu. Pogoda była cudowna, a emocje tak bardzo grzały Summer od środka, że nie wzięła nawet kurtki. Po wyjściu na chodnik wystawiła twarz do słońca i ścisnęła mocno dłoń Blake’a, splatając ze sobą ich palce. Przez moment zastanawiała się, w którą stronę pójść. Próbowała sobie przypomnieć, gdzie był dom, który spłonął i pociągnęła go w przeciwnym kierunku. – Co lubiłeś, gdzie mieszkałeś, jak sobie radziłeś w szkole… Chcę wiedzieć wszystko – odezwała się spokojnie i spojrzała na jego twarz, uśmiechając się ledwie zauważalnie kącikiem ust. – Niedaleko stąd jest park, o tej porze powinien być pusty… Chcesz tam iść?

    summer ❤️

    OdpowiedzUsuń
  126. Skrzywiła się lekko i mimowolnie zarumieniła. Czuła się bezradna, niekompetentna. Nie mogła zaoferować Blake’owi wiele, nie miała specjalistycznego wykształcenia w dziedzinie psychiatrii. Polegała na tym, czego dowiedziała się z zajęć, na własną rękę i co podpowiadała jej logika, ale nie wiedziała, jak obchodzić się z ludźmi jego pokroju. Chciała jakoś mu ulżyć, pomóc, załagodzić każdy cios, który dawała mu jego własna psychika, ale… Po prostu nie umiała tego zrobić.
    Z całej tej sytuacji jednak wyciągnęła coś przydatnego — nie mogła tak bardzo gnać przez ten proces. Zaczęła ze zbyt grubej rury chyba licząc na to, że to pozwoli mężczyźnie szybciej się ze wszystkim uporać. Teraz widziała, że było to bezsensowne, musiała dojść do tego stopniowo. I działać tak, jak robiła to wcześniej, choć jeszcze wtedy nieświadomie. Teraz miało to być trudniejsze, bo wtedy nie przeszkadzało jej szarpanie jego nerwów swoimi pyskówkami i zachowaniem. Obecnie nie była jednak pewna, czy nie nadszarpnie to tej delikatnej konstrukcji, którą zaczęli między sobą budować. Dla całego świata byłoby lepiej, gdyby się tym nie przejmowała i zepsuła wszystko zanim na dobre się rozpoczęło, ale Summer nie chciała tego robić… Chciała sprawdzić, dokąd ich to doprowadzi, a nie od razu wystawiać na próbę. Wiedziała jednak, że nie ma innego wyjścia. Potrafiła sama zostać jego pstryczkiem i musiała to wykorzystać.
    — Spokojnie, nie musisz od razu sobie ze wszystkim radzić — odparła, posyłając mężczyźnie delikatny, choć nieco ponury uśmiech. — Nigdzie nam się nie spieszy — wzruszyła lekko ramionami i sama wzięła głęboki oddech, jakby chciała się powstrzymać przed dalszym naciskaniem na niego. Zaczynała wątpić, że to wszystko się uda, że… Że ona da radę. Nie ulega wątpliwości, że porwała się z motyką na słońce. A co, jeśli go przy tym skrzywdzi zamiast pomóc? O tym wcześniej nie pomyślała, bo i nie przejmowała się stanem jego psychiki. Teraz sytuacja miała się zgoła inaczej.
    — Na razie jeszcze nie masz za co dziękować — westchnęła, ale odwzajemniła pogodny wyraz twarzy i zaczekała, aż Blake się zbierze. Dziwnie było trzymać jego dłoń na wolnej przestrzeni, z daleka od ludzi, przed którymi nie musieli udawać. Przez krótki moment się wahała. Miała ochotę wycofać, ale ostatecznie tego nie zrobiła, czując, że Blake odwzajemnia uścisk. Szli w ten sposób, bo tego chcieli i ta świadomość była… Nieco niepokojąca, ale miła.
    — Fuj — skwitowała, marszcząc nos. — Jakoś mnie to nie dziwi. W sensie twoje bycie łobuzem. Potrafię sobie to wyobrazić — powiedziała z rozbawieniem. — Te niegrzeczne zabawy też — dodała nieco mrukliwie. Chciała, żeby zabrzmiało to dwuznacznie i chyba osiągnęła swój cel. Wiedziała, że Blake prawdopodobnie miał na myśli raczej fajki i alkohol, ale nie byłaby sobą, gdyby mu trochę nie dokuczyła.
    Wzruszyła lekko ramionami, w zamyśleniu spoglądając pod nogi. Trafiła stopą na pęknięcie w betonowej płycie, potem na następne, a do kolejnego musiała doskoczyć, co też bez wahania zrobiła. Jako dziecko często urządzała sobie tego typu zabawy właśnie na tym chodniku. Wbrew wszystkiemu miło było przez moment do tego wrócić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Siedziałam w szpitalach — mruknęła, pochmurniejąc nieco. — Suburban znam na pamięć, mogłabym się tam poruszać z zamkniętymi oczami. Lawrence się uczył, więc nie było co ze mną zrobić. Mama siedziała pod kroplówką z chemią, a ja z pielęgniarkami. A potem zdzierałam kolana — prychnęła cicho i rozejrzała się, by odnaleźć wzrokiem dom sąsiada i wskazać wolną dłonią na budynek po drugiej stronie ulicy. — Wspominałam ci chyba, że wybiłam okno. To właśnie jemu — roześmiała się i pomachała, gdyby ktoś wyglądał na ulicę, chociaż nikogo nie dostrzegła. — Przez rok byłam w Cleveland u jakiejś ciotki, nawet jej nie pamiętam. Potem Lawrence skończył osiemnastkę i przyznano mu prawa do opieki, ale to wszystko raczej wiesz — urwała, posyłając mężczyźnie kwaśny uśmiech. Sam mówił, że wie o niej wszystko. — Wychowywał mnie jak chłopca, więc… Też nieźle szalałam z kolegami w parkach. Raz nawet wylądowałam na dołku, jeszcze w liceum. Dopiero potem się uspokoiłam i odkryłam magię sukienek. I w ogóle bycia dziewczyną. Chyba miałam kryzys tożsamości, nie wiem — roześmiała się cicho. Śmiech jednak szybko się urwał, a Summer zastanowiła się nad kolejnym pytaniem. — Dlaczego akurat FBI? W ogóle… Masz jakieś ciekawe sprawy na koncie? O, byłeś kiedyś pod przykrywką? — wyrzuciła z siebie zaciekawiona.

      summer ❤️

      Usuń
  127. Podniosła spojrzenie na mężczyznę i zagryzła dolną wargę, zastanawiając się nad tym, czy rzeczywiście miał rację. Teoretycznie to był w połowie jej dom, miała prawo w każdej chwili do niego wrócić, a Lawrence musiał się tego spodziewać prędzej czy później. Może na początku przyjęła polecenie ucieczki dość bezkrytycznie, ale nie była głupia i brak instynktu samozachowawczego tego nie przekreślał, a jej brat musiał o tym wiedzieć. Każdy na jej miejscu zastanawiałby się, dlaczego z dnia na dzień musiała zostawić dom, miasto, w którym dorastała i wyjechać. Cóż, szczerze mówiąc, Summer nie planowała odwiedzenia Waszyngtonu z własnej woli, zaczęła układać sobie nowe życie i powrót do przeszłości nie był jej do niczego potrzebny, niemniej jednak Lawrence o tym nie wiedział, a gdyby zaszła taka potrzeba, dziewczyna zamierzała użyć wymówki o szukaniu odpowiedzi. Nawet jeśli większość z nich już uzyskała, pozostało jeszcze jedno pytanie: dlaczego to zrobił?
    Tak czy inaczej nie podejrzewała, by starszy Mahoney miał się zjawić w domu tuż po tym, jak ekipa sprzątająca powiadomi go o niespodziewanej wizycie Summer. Za dużo by ryzykował, to oni musieli go znaleźć.
    — Mamy, zaufaj mi — powiedziała, posyłając Blake’owi delikatny uśmiech. — Skoro nie zaryzykował na tyle, żeby do mnie zadzwonić, nie będzie ryzykował przyjazdu. Przynajmniej póki nie damy mu do tego wyjątkowo dobrego powodu. Nawet jeśli ktoś mu powie, że jestem w domu… To nie ma znaczenia, bo mam do tego prawo — wzruszyła lekko ramionami, jakby mówiła mu o najbardziej oczywistej rzeczy na świecie. Bo chyba tak właśnie myślała, że to oczywiste. Wychodziło na to, że nie zna swojego brata, nie miała na jego temat podstawowej wiedzy, ale tego, iż nie zaryzykuje, była niemal pewna. Dbał o własną dupę, nie poświęciłby się dla młodszej siostry.
    Roześmiała się głośno, słysząc oklepany frazes i pokręciła lekko głową.
    — Skąd możesz wiedzieć? Jesteś stary, nie masz prawa pamiętać, czym rządzi się młodość — powiedziała z rozbawieniem, dając mężczyźnie kuksańca. — W sumie ile masz lat? Nie zaprzeczyłeś, kiedy stwierdziłam, że jesteś ode mnie dekadę starszy… Podejrzewam, że trochę więcej, ale ile dokładnie? — spytała, nie starając się nawet ukryć przebrzmiewającego w głosie zaciekawienia.
    Odwróciła spojrzenie i zarumieniła się lekko, wracając myślami do swojej wizyty w areszcie. Była młoda i głupia, próbowała nowych rzeczy i nie zawsze dobrze na tym wychodziła, jak w tamtym przypadku.
    — Nie ma czego opowiadać — mruknęła nieco zażenowana i westchnęła ciężko, nerwowo przeczesując palcami jasne włosy. — Posiadanie. To było tuż przed legalizacją, miałam… Chyba czternaście lat, byłam najmłodsza z towarzystwa i miałam brata glinę, więc kiedy znajomi zobaczyli patrol, powciskali mi wszystko do kieszeni. Nic wielkiego, trochę zioła, ale mili panowie chcieli mi dać nauczkę, więc wylądowałam w areszcie. Odsiedziałam swoje i wyszłam. Dziwne, że o tym nie wiesz, myślałam, że przetrzepałeś moją przeszłość od deski do deski… — powiedziała, posyłając Blake’owi długie spojrzenie. Wciąż nie podobało jej się, że tyle o niej wie, ale przecież nie miała na to żadnego wpływu, mogła jedynie się z tą świadomością pogodzić.
    — Taka z ciebie żądna wrażeń bestia, co? — wymamrotała sarkastycznie, ale zrobiła to cicho i niewyraźnie, bo tak naprawdę nie chciała, żeby Blake to usłyszał. W domu może, ale nie na wolnej przestrzeni, gdy utrata równowagi po takim przytyku byłaby bardzo niepożądana. To nie był czas ani miejsce na kłótnię czy nawet jej zalążki.
    Zmarszczyła brwi, szukając w pamięci wydarzenia, o którym mówił Blake. Musiała naprawdę mocno się skupić, bo raczej nie interesowała się takimi sprawami. Siłą rzeczy coś słyszała i tylko dlatego kiwnęła powoli głową.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Kojarzę, bo nazwa to rzeczywiście jakiś nieśmieszny żart — przyznała. — Dobrze, że nie ty ją wymyśliłeś, wyśmiałabym cię tu i teraz i straciłabym te zalążki szacunku, który zaczęłam czuć — prychnęła cicho. — Masz więcej takich spraw na koncie? Bo to brzmi… W sumie ekscytująco. Lubię kryminały, fajnie byłoby o nich posłuchać od kogoś na żywo — uśmiechnęła się lekko, ale uśmiech szybko zniknął, a Summer kolejny raz się zmieszała. Wybite okno było zapalnikiem do zmiany podejścia względem Lawrence’a. Wtedy uważała, że brat miał wystarczająco dużo na głowie, a ona jeszcze mu dołożyła swoim zachowaniem. Tamtego dnia postanowiła, że stanie się samodzielna, choć na dobrą sprawę jeszcze nie wiedziała, co to znaczyło. Pragnęła jedynie w miarę możliwości radzić sobie sama i… I to było dużo dla tak małego dziecka.
      — Ja nie… — zaczęła z kolejnym ciężkim westchnieniem. — Lawrence wziął to na siebie. Pamiętam, że dostał kilka razów w twarz. Albo trochę więcej, wrócił wtedy ledwo żywy. Dałabym sobie rękę uciąć, że tamtego dnia mnie znienawidził i zaczął traktować jak zło konieczne — skrzywiła się lekko. — Pamiętam jeszcze, że patrzyłam, jak stał przed lustrem w łazience i opatrywał sobie rany i postanowiłam, że jak dorosnę, ja będę łatać ludzi — uśmiechnęła się delikatnie i w końcu podniosła wzrok na twarz Blake’a. — I jeszcze, że wszystko będę robić sama, nigdy nie stanę się ciężarem — dodała po chwili. — Jeśli mam być szczera, nie wiem, po co ci to wszystko mówię. Obiecałam sobie, że się przed tobą nie otworzę, a tymczasem gadam jak najęta. Chyba rozumiem, dlaczego tamta wtyka zaczęła ci sypać. Masz coś w sobie — przyznała z niechęcią, marszcząc nos.

      summer ❤️

      Usuń
  128. — Nie… Akurat z nas dwojga ty znasz go lepiej. Po prostu… Blake, on nie zadzwonił do mnie od ponad roku, myślę, że to niemożliwe, żeby tak zwyczajnie przyjechał tylko dlatego, że jestem w rodzinnym domu. Schowasz się gdzieś jutro… Jak przyjedzie ta firma sprzątająca. Niech myślą, że jestem sama — mówiła cicho, jakby się bała, że ktoś może coś usłyszeć. W rzeczywistości nie było takiej opcji, zarówno chodnik jak i ulica były puste. Dzieciaki były w szkole, dorośli w pracy, nie istniało żadne ryzyko. Summer chyba po prostu zaczynała popadać w paranoję. — Co właściwie mu wtedy napisałeś? — spytała, marszcząc brwi. — Wysłałeś mu smsa, co w nim było? — uściśliła i zamyśliła się na chwilę. To było silniejsze od niej, że zaczynała się zastanawiać, w jaki sposób ściągnąć brata. Teraz, gdy sytuacja miała się tak, a nie inaczej, wpadła na pewien pomysł, który wywołał na jej twarzy rumieniec, dlatego szybko obróciła głowę i wzięła kilka głębokich oddechów, żeby się ostudzić. Mimowolnie ścisnęła mocniej dłoń Blake’a, a kiedy zdała sobie z tego sprawę, udała, że wybija palcami jakiś rytm i posłała mu delikatny uśmiech. Nie, zdecydowanie nie była gotowa na posunięcie, które przyszło jej na myśl, nie wykluczała jednak, że w którymś momencie przedstawi je Blake’owi i wcieli w życie.
    Gwizdnęła cicho, a potem wesoło się roześmiała. Minęły dwa dni, a ona zdołała zapomnieć, jak to jest się śmiać, korzystała więc z tego przywileju, bo nie wiedziała, jak długo jeszcze będzie go mieć.
    — Gdybyś wcześnie zaczął, mógłbyś być moim ojcem — rzekła z rozbawieniem. — Jasne. Zobaczymy — mruknęła pod nosem i zmarszczyła nos, zastanawiając się nad powierzonym jej zadaniem. Nie zauważyła, że Blake przyspieszył, może dlatego, że gdy tylko przed jej oczami zamajaczył znajomy park, sama zaczęła stawiać kolejne kroki nieco szybciej. O ile wszystko zostało jak wcześniej, jakieś pięćdziesiąt metrów od wejścia był plac zabaw. Nie miałaby nic przeciwko posiedzeniu na huśtawce. — Bo ja wiem? Twoje to pewnie karate kid, pierwsze ibm-y, bajki z przemocą i zabawa do późnego wieczoru. Moje to hsm, pierwszy iphone, tłuczenie do głowy, że atomówki są złe i… Cóż, zabawa do późnego wieczoru — wzruszyła lekko ramionami. — Nie wiem, czy tak bardzo różniły się od twoich, porównując obecne i twoje pewnie byłaby większa różnica. Zresztą… Ja wciąż jestem młoda, to są moje lata młodości — zauważyła, wytykając mu język jak małe dziecko. Tego, że coś pominął a’ propos jej przeszłości nie miała potrzeby komentować. Najwidoczniej albo jej brat zadbał o to, by miała czystą kartotekę, albo policja była wtedy na tyle wyrozumiała, żeby nic nie odnotować w aktach. To był dziecięcy wybryk, który nigdy więcej się nie powtórzył. Nie, żeby Summer była do końca grzeczna, po prostu… Uważała trochę bardziej.
    — Przemyt ludzi? — powtórzyła i zadrżała przy tym nieznacznie. — Myślałam, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach — przyznała cicho. Może była jeszcze trochę naiwna, choć nie miała łatwego życia, ale po prostu… Nie mieściło jej się do końca w głowie, że ludzie potrafią być aż tak źli.
    Ale jej brat był żywym przykładem na to, iż potrafią. Potrafią być nawet gorsi, niż najgorsze wyobrażenia.
    — A może gdyby nie tamten dzień, Lawrence’owi nie poprzestawiałoby się w głowie? — zaoponowała. Powiedziała to, zanim zdążyła pomyśleć, tak naprawdę w żadnym momencie się nie łudziła, że jej brat postąpiłby inaczej, gdyby nie pewne wydarzenia w jego życiu. Jednak z drugiej strony przecież nikt nie rodził się zły…
    — Och, a jaki jesteś skromny — prychnęła z rozbawieniem. — Cofam to, żebyś sobie nie myślał. Jeszcze mi brakuje twojego obrośnięcia w piórka, jakbym miała za mało problemów — wymamrotała pod nosem. W tym samym momencie przekroczyli wejścia parku, a Summer poczuła, jak jej ramiona się rozluźniają. Dotychczas nie myślała, że w ogóle jest spięta. — Pohuśtamy się? — spytała z szerokim uśmiechem, wolną dłonią wskazując w kierunku placu zabaw.

    summer ❤️

    OdpowiedzUsuń
  129. — Nie, nie, dobrze zrobiłeś — powiedziała szybko, nieco zbyt szybko, a zaraz potem zamilkła, zastanawiając się nad tym, co chciała dodać. Gdyby wiedziała, jak dokładnie brzmiała treść smsa, nie wahałaby się, bo jej propozycja wpisywałaby się w kontekst zabawy. Nie miała jednak pojęcia, co Blake napisał, więc nie była pewna tego, co chodziło jej po głowie.
    Przemknęła spojrzeniem po twarzy mężczyzny, a zaraz potem wbiła je wprost przed siebie.
    — Mam pewien pomysł — wykrztusiła z siebie w końcu, czując, że się rumieni. — Strasznie głupi, ale może warto go rozważyć. To znaczy… Później, jak już się uporamy z Remy’m i uznasz, że jesteś gotowy do spotkania z Lawrence’m — mówiła dalej, a jej gardło zaczęło zaciskać się ze wstydu. Nie była cnotką, miała swoje za uszami również na polu relacji damsko-męskich i może gdyby była nastolatką mającą do czynienia z niewiele starszym chłopakiem, nie czułaby się tak głupio, ale w obecnej sytuacji, w dodatku z facetem, który takie wyskoki na pewno miał już za sobą, o ile w ogóle kiedykolwiek się na coś takiego zdecydował. — Mną może się nie przejmuje — podjęła po dłuższej chwili. — Ale tobie z jakiegoś powodu zrobił co zrobił… Może gdyby… Gdyby zobaczył cię ze swoją siostrą…? Moglibyśmy mu wysłać jakieś jednoznaczne zdjęcie. Jak się przytulamy, całujemy, obojętnie… Nie wiem, to taka luźna myśl — wzruszyła lekko ramionami, czerwieniąc się jeszcze bardziej. Odetchnęła głęboko, starając się odepchnąć od siebie wstyd.
    Niemal zakrztusiła się własną śliną, słysząc kolejne słowa Blake’a. Uniosła brew i posłała mu długie spojrzenie, a na jej twarzy powoli wykwitł ironiczny uśmieszek.
    — I mówi to człowiek, który wstrzyknął mi substancję niewiadomego pochodzenia, trzymał związaną w celi i zmusił do wejścia na pokład samolotu — prychnęła, ale zrobiła to takim tonem, że nie było złudzeń, iż coś mu wypomina. Oczywiście to nie było tak, że z miejsca mogła wyrzucić te wydarzenia z pamięci, ale teraz, gdy wiedziała, że Blake jej nie skrzywdzi, łatwiej było o tym mówić w kontekście niesmacznego żartu, niż poważnych oskarżeń. — Istny z ciebie wzór cnót. Może powinieneś pomyśleć o przerzuceniu się na wykładanie etyki? Czuję, że byś się w tym nieźle odnalazł — mruknęła, wywracając oczami.
    — Nie, mówię jedynie, że mądre głowy się o to piekliły. I o to, że gry powodują przemoc. Łatwiej było zrzucić strzelaniny w szkołach na bajki i gry, niż na bullying. Chyba jakieś niedobitki wciąż to robią. Okej, zdarzało mi się biegać z pistoletami zrobionymi z patyków, bo naoglądałam się filmów, ale przecież nie chodzę z giwerą i nie grożę wszystkim śmiercią — trochę chyba pieprzyła bez sensu, ale robiła dokładnie to, co wcześniej powiedziała: nie chciała zamilknąć. Musieli prowadzić każdą rozmowę, choćby na najgłupszy temat, żeby myśli Blake’a nie uciekały w niewłaściwych kierunkach.
    Szybko się okazało, że jej własne podążyły w bardzo niewłaściwym, bo na końcu języka miała pytanie o Daisy. O to, jaka była, jakie bajki oglądała, co lubiła… W ostatniej chwili Summer się powstrzymała, odnotowując w pamięci, że musi o to zapytać po powrocie do domu.
    — Nie przemknęło ci nigdy przez myśl, żeby zrezygnować? Po zobaczeniu tego całego zła… To znaczy wiem, że ktoś to musi zwalczać, ale… — urwała, nie wiedząc, co właściwie chce powiedzieć. Jako przyszły lekarz również spotykała się i miała spotykać już zawsze z ludzką krzywdą, a mimo wszystko nie przeszło jej przez myśl, żeby rzucić studia. — Albo nie, nie było pytania. Rozumiem — dodała szybko, posyłając Blake’owi niemrawy uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dlaczego? Dorośli nie mogą się huśtać? — spytała z rozbawieniem i przyspieszyła kroku, mocno ściskając dłoń Blake’a i ciągnąc go za sobą. Niedługo później weszła na teren placu zabaw, z nieskrywanym zadowoleniem odnotowując, że ten jest prawie pusty. Na ławce siedziała jedna kobieta i obserwowała, jak jej dziecko lepi babki z piasku.
      Summer puściła w końcu rękę mężczyzny i udała się w kierunku karuzeli. Weszła na nią i usiadła na ławce, opierając dłonie na kółku pośrodku.
      — Zapraszam! Mam nadzieję, że nie masz wrażliwego żołądka — roześmiała się głośno i wskazała miejsce naprzeciwko siebie.

      summer ❤️

      Usuń
  130. Zaczerwieniła się i odwróciła wzrok, nie wiedząc, jakiej reakcji się spodziewać. Tak naprawdę nie mieli nawet pojęcia, czy Lawrence dalej posiada ten sam numer i czy jakiekolwiek działania są sensowne. Myślała, że Blake ją wyśmieje, że w sekundę będzie w stanie wrócić do bycia wrednym gnojkiem i wypomni jej każde błędne myślenie, bo przecież to on jest przeszkolonym agentem, nie ona. Z drugiej jednak strony… Nie znalazł jej brata przez tak długi czas mimo przeszkolenia, skoro postanowił ją uprowadzić, świadczyło to raczej o desperacji niż jakimkolwiek użytecznym tropie. Równie dobrze mogła podrzucić mu kilka mniej lub bardziej użytecznych pomysłów.
    Odetchnęła cicho, nie słysząc z jego strony żadnej krytyki. Pokiwała lekko głową i pozwoliła sobie na leciutki uśmiech, który szybko zmienił się w grymas, gdy poczuła dłoń Blake’a zaciskającą się mocno na jej dłoni. Nie odezwała się jednak słowem, wystarczyło krótkie spojrzenie na jego twarz. Rozumiała, że to wszystko jest dla niego trudne, pewnie znacznie trudniejsze, niż było dla niej. W końcu nie straciła rodziny w tragicznych okolicznościach nie spodziewając się tego. Ojca nie znała, na śmierć matki była przygotowana od samego początku, a Lawrence… To nijak się miało do tego, co przeżył Blake.
    — Najpierw spróbujemy cię trochę naprawić — odparła, przesuwając kciukiem po wierzchu jego dłoni i starając się posłać mu lekki uśmiech, choć ten prezentował się bardzo niemrawo.
    Zamrugała szybko oczami, w pierwszej chwili nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Przecież rozmawiali o dzieciństwie, temacie z pozoru neutralnym przynajmniej dla niego. Nawet jeśli nie skupiali się na pozytywach, rozmowa wydawała się Summer lekka i nie powodująca żadnych negatywnych skutków.
    — Okej, jasne, spróbujemy — odezwała się w końcu i wbiła spojrzenie przed siebie, myśląc gorączkowo o czymś, czego mogłaby się złapać. Najbezpieczniej by było, gdyby to Blake coś zaproponował, ale i tak wydawał jej się dość rozedrgany, nie ośmieliła się więc o tym powiedzieć.
    Na szczęście uratował ich plac zabaw, chociaż kiedy stawiał sprawę w ten sposób, Summer przestała być pewna, czy to dobry pomysł. Podejrzewała, że takie miejsce może mu się skojarzyć z córeczką, ale… Ale nie chciała się teraz wycofywać. Robiła dobrą minę do złej gry i spoglądała na mężczyznę z uśmiechem, mając nadzieję, że nie ujrzy w jej oczach tego, co myślała naprawdę. Bała się. Bała się, że nie będzie w stanie mu pomóc. Już teraz zadanie wydawało się ją przerastać, nie wiedziała, jak w skuteczny sposób się go podjąć. Kolejny raz przemknęło jej przez głowę, że bez odpowiednich kwalifikacji może go jedynie skrzywdzić. Była zaledwie na drugim roku, miała trochę praktyk psychiatrycznych, zgłębiała też wiedzę z własnej inicjatywy, bo temat po prostu ją interesował, ale nie była lekarzem, nawet terapeutką.
    Z drugiej strony… Jakie mieli opcje? Każdy psychiatra od razu nafaszerowałby go lekami, a potem na jakiś czas zamknął na oddziale psychiatrycznym. Cel był inny — nauczyć Blake’a kontrolować Remy’ego, a nie przytłumić drugą osobowość lekami. Psychiatryk raczej by mu w tym nie pomógł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dobrze, dobrze — wymamrotała i złapała za kółko na środku, a potem z lekkim wysiłkiem wprawiła karuzelę w ruch. Czując wiatr rozwiewający jej włosy, od razu uśmiechnęła się szczerze i na krótką chwilę przymknęła powieki. Szybko się zmitygowała i wbiła wzrok w twarz siedzącego naprzeciwko mężczyzny. — O niczym poważnym… Okej. Opowiem ci jak poznałam Tilly — zdecydowała, sięgając pamięcią kilka miesięcy wstecz. — To był mój pierwszy dzień na wolontariacie. Nie znałam tego szpitala, nie wiedziałam, jak się po nim poruszać. Na początku miałam być na oddziale dziecięcym. Wiesz, bawić się z dziećmi, wymyślać im zajęcia, zabierać je na plac zabaw… Facet w portierni źle mnie pokierował i wylądowałam na onkologii. W drzwiach wpadłam na lekarkę. Znaczy… Myślałam, że to lekarka. Miała strój, kitel, identyfikator… Problem w tym, że ta lekarka była zupełnie łysa, ale nie ścięta tylko ewidentnie po chemii. Ale nie oceniam ludzi, biorę ich takimi, jakimi są, więc tylko ją przeprosiłam i poszłam dalej. A ta na mnie naskoczyła. Jak chodzę, co ja sobie wyobrażam, co tu w ogóle robię, ona mnie nie zna i tak dalej. Nie masz pojęcia jak się przestraszyłam, serio. Zależało mi na tym wolontariacie i bałam się, że wywalą mnie zanim zdążyłam na dobre zacząć. Przepraszałam ją, tłumaczyłam się, prawie tam płakałam, a ta w końcu się roześmiała, poklepała mnie po ramieniu i stwierdziła, że mnie oprowadzi. Więc oprowadziła po całym oddziale, powiedziała co i jak. Mówiła w taki sposób, że naprawdę wierzyłam, że jest lekarką, tylko dopadła ją ironia losu i na własnym oddziale też musiała się leczyć. W końcu zatrzymałyśmy się przy sali mniej więcej na środku, weszła do środka i zaczęła mi przedstawiać leżące na niej kobiety. Stwierdziła, że to właśnie nimi się zajmę, więc spytałam, co z resztą oddziału, przecież nie skończyłyśmy. Ona w tym momencie zdjęła kitel, okazało się, że pod spodem nie ma stroju tylko piżamę, która tak wyglądała. Położyła się na łóżku i oznajmiła, że dzięki mnie nie spierdoliła z oddziału i od dzisiaj jestem jej laską, bo podoba jej się jak się kajam — zakończyła i roześmiała się cicho. — Do tej pory nie mam pojęcia, skąd wytrzasnęła ten kitel. I naprawdę uwierzyłam, że jest lekarzem. Aż dziwne, że nie przedstawiła ci się jako pani doktor, a mnie jako swojej pielęgniareczki, zawsze tak robiła — dodała i uśmiechnęła się delikatnie na myśl o przyjaciółce. Od tamtego momentu były praktycznie nierozłączne, szybko znalazły wspólny język. Aż do momentu, w którym Summer starała się ją przekonać, że Frank nie jest dla niej kimś dobrym. Nie spodziewała się, że tak się to wszystko potoczy. — Zabiłaby mnie — oznajmiła nagle zamyślona. — Gdyby wiedziała, że się całowaliśmy. Po prostu wyrwałaby mi wszystkie kudły. Tobie też.

      summer ❤️

      Usuń
  131. Żałowała, że nie może wziąć na siebie choć trochę tego, co działo się w jego głowie i w jakiś sposób mu ulżyć.
    Zaraz, co?
    Dobę temu przysięgała sobie, że będzie się bawić jego psychiką. Chciała zrobić wszystko, żeby uprzykrzyć mu życie, doprowadzić do skraju wytrzymałości i sprawić, że przestanie rozróżniać nie tylko jawę od wyobraźni, ale także pogubi się w swoich osobowościach i przestanie rozumieć, kim naprawdę jest. Miała ku temu narzędzia, wiedziała, jak się z nim obchodzić, żeby raz za razem Remy pojawiał się i znikał i wydawało się to dużo łatwiejsze od uśpienia go na dłuższy czas. Blake sam wcisnął jej w ręce naładowaną broń, a ona w każdej chwili mogła strzelić. Szaleństwo było nabojem, a mężczyzna żywą tarczą, w którą jeszcze nie tak dawno temu celowała.
    Jakim cudem od tego przeszła do pragnienia, żeby naprawić jego psychikę? Naprawdę była tak słaba, że wystarczyło kilka słów, które nie były kłótną i parę pocałunków, by zmieniła zdanie na jego temat i… Coś poczuła? Coś głębszego, co bez wahania można by określić mianem zauroczenia. Straciła pewność, że to syndrom sztokholmski, przecież nie była już zakładniczką. Znaleźli się na jej terenie, a Summer nie stanowiła żadnej karty przetargowej. Trwała przy nim z własnej woli i dopiero teraz poczuła, że kiełkuje w niej przerażenie. Bo co, jeśli się zakocha? Jeśli spędzi z Blake’m jeszcze trochę czasu i rozwiną się w niej prawdziwe, silne, łatwe do nazwania uczucia, a potem… Wiedziała, że nie wróci do normalnego życia, ptsd było nieuniknione, ale co, jeśli do tego dojdzie złamane serce? Z tym nie chciała sobie radzić. Jej życie wystarczająco się skomplikowało, by dorzucić do tego jeszcze obdarzenie kogoś miłością. Zwłaszcza Blake’a. I zamierzała się bronić przed tym rękami i nogami. To nie mogło ewoluować. Nigdy.
    — Chciałaby — prychnęła cicho, mimo wszystko odwzajemniając uśmiech. — Chyba się naoglądała za dużo filmów. Tilly to w sumie… Specyficzna osoba — westchnęła, kręcąc delikatnie głową. — Długa delegacja to operacja, ale o tym pewnie wiesz. I mieszkanie u brata. Poznałam w ten sposób jej rodzinkę. Specyficzna jak ona sama, chociaż bratanków ma uroczych — roześmiała się, ale śmiech szybko ucichł. Nie była pewna, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy przyjaciółkę. Nie wiedziała nawet, czy wróci do Nowego Jorku, to miasto wydawało jej się teraz spalone, a marzenie o ukończeniu medycyny na Columbii dalekie i właściwie nierealne. Zwłaszcza po tym, jak Blake w końcu stanie oko w oko z Lawrence’m, w czym sama Summer zamierzała mu pomóc. Jak mogła doprowadzić celowo do czyjejś śmierci, a potem złożyć przysięgę Hipokratesa jak gdyby nigdy nic?
    — Nie, nie muszę. Nie martwi się — odparła, starając się przy tym uśmiechnąć. Nie chciała go obarczać swoimi problemami. W gruncie rzeczy wywołanymi przez niego, tak swoją drogą, więc w sumie… Dlaczego nie? — Poprztykałyśmy się trochę. Byłam rozemocjonowana i dlatego popełniłam błąd, musiałam ochłonąć przed złapaniem taksówki — mruknęła, przypominając sobie wbijającą się w jej ciało igłę. — Jeśli ktoś powinien do niej zadzwonić, to raczej jesteś to ty. Ona ślepo wierzy, że nie skrzywdziłbyś muchy. O to się pokłóciłyśmy. Chciałam ją przekonać, że jej Frankie nie jest święty. Więc raczej wypadałoby się odezwać, choćby po to, żeby nie wzbudzić podejrzeń, że jednak mogłam mieć rację — zauważyła i zagryzła dolną wargę, zamyślając się na chwilę. — Wiem, że chciałeś dotrzeć do mnie, ale… To, co było między wami… To było poważne? W sensie… Prawdziwe, czy cały czas chodziło tylko o… O mnie? — spytała, odwracając spojrzenie, ale tylko na moment. Zaraz potem wbiła wzrok prosto w jasne oczy mężczyzny, jakby chciała wyczytać z nich odpowiedź.

    summy ❤️

    OdpowiedzUsuń
  132. — Domyślam się — bąknęła, powstrzymując grymas wdzierający się na usta. Żałowała, że ona nie wie o nim tyle, ile on wiedział o niej i jej bliskich. W sumie nigdy nie przypuszczała, że będzie chciała mieć podane na tacy informacje o jakiejś osobie, ale to bardzo wiele by ułatwiło. Mogła nie postępować zgodnie z jego założeniami i oczekiwaniami, ale nie zmieniało to faktu, że Blake wiedział o niej niemal wszystko, ona o nim prawie nic. Nie pamiętała nawet jego nazwiska, a imię zaświtało tylko dlatego, że przypomniała sobie kolegów brata i to, że podczas jakiegoś wspólnego wieczoru wszyscy jej się przedstawili, a Summer miała dość dobrą pamięć do takich szczegółów jak imiona. Wiedziała jedynie, że jest agentem specjalnym, Lawrence był jego partnerem i obaj są w tym samym wieku, oraz że Blake stracił w tragiczny sposób żonę i córkę. I że ma rozdwojenie jaźni. To by było na tyle. — Ironia losu. Miał schizofrenię — prychnęła cicho. Miała nikomu o tym nie mówić, Tilly ją o to błagała, ale w obecnej sytuacji miała to gdzieś. — Miał, bo uszkodził sobie mózg i jakimś cudem jego psychika się naprawiła. Nie wiem, czy do końca w to wierzę, ale Tilly tak twierdzi — wzruszyła lekko ramionami. — Może też powinnam porządnie ci przywalić? Wiesz, żeby coś się poprzestawiało — podsunęła z kwaśnym uśmiechem i cicho się roześmiała.
    — Ach, tak… W takim razie nie. Tak czy inaczej o mnie nie będzie się martwiła — mruknęła i uniosła jedną brew, widząc, że mężczyzna się skrzywił. Ciekawa była, co miał jej do powiedzenia, że tak bardzo go uwierało, przechyliła więc głowę lekko w bok, uważnie słuchając każdego padającego z jego ust słowa. Wiedziała, że wykorzystał Tilly, ale równie dobrze mógł zabrnąć w jakieś kłamstwa.
    Szczerze mówiąc, nie spodziewała się, że postawi na szczerość. Nawet rozchyliła delikatnie wargi, ale szybko zmitygowała się w myślach i je zamknęła.
    — Wiem — odparła krótko i pozwoliła sobie na delikatny uśmiech. — W gruncie rzeczy jestem dla ciebie bezużyteczna, wiem, że gdybyś miał tego świadomość, nawet nie brałbyś mnie pod uwagę — wyjaśniła i zadrżała lekko, gdy ujął jej dłoń. To nie był pierwszy raz, gdy trzymali się za ręce, ale wciąż reagowała na to dość intensywnie. Pragnęła tego dotyku, a to rodziło w głowie jeszcze większy mętlik. — Ale nie o to chodzi. Nie musisz mnie przepraszać, naprawdę. Zresztą powtarzane zbyt często przeprosiny tracą na znaczeniu — zauważyła i oparła drugą dłoń na wierzchu jego dłoni, palcami wodząc po widocznych pod skórą żyłach. Nie patrzyła na nie, cały czas wbijała spojrzenie w oczy mężczyzny, przez cały czas polegała natomiast na dotyku. Wykorzystywała moment, w którym mogła to robić dość swobodnie i bez obaw, że on może tego nie chcieć. Najwyraźniej chciał, skoro sam to zainicjował. — W każdym razie nie dlatego pytam. Po prostu… To trochę głupie, ale… Chciałam wiedzieć, czy coś poczułeś. Gdyby tak było, to wszystko… W sumie chyba dałabym ci w twarz. Znaczy… Nie podoba mi się, że ją wykorzystałeś, ale Tilly też wykorzystała wielu facetów, więc akurat pod tym względem uważam, że należała jej się nauczka. Tylko jeśli powiedziałbyś mi teraz, że to miało znaczenie tuż po tym, jak przyznaliśmy, że coś jest między nami… Tak, zdecydowanie byś dostał i to chyba nie tylko z liścia, raczej postawiłabym na sierpowego — wyrzuciła z siebie, na koniec ponownie kwaśno się uśmiechając. — Nie liczę, że zrozumiesz mój tok myślenia, jest trochę pokręcony. Po prostu musiałam wiedzieć.

    summer ❤️

    OdpowiedzUsuń
  133. — Da się — odparła natychmiast i zmarszczyła czoło, nie wiedząc, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała. Przecież wiedziała, że istnieje sposób na leczenie psychiki inaczej, niż tylko przez pobyt w szpitalu, leki, czy terapię behawioralną. To wciąż była świeża metoda, a wiedza Summer w tej kwestii ograniczona, niemniej jednak wiedziała o jej istnieniu i gdyby… Właściwie gdyby mieli wystarczająco dużo kasy i namiar na jakąś dobrą prywatną klinikę, byłoby to do zrobienia. — Jeśli chodzi o wypadki… Zdarzają się takie cuda. Na przykład nabyty zespół sipa. Wystarczy uszkodzić odpowiedni obszar mózgu, żeby nie odczuwać fizycznego bólu. Dlaczego nie uszkodzić go w taki sposób, żeby pozbyć się choroby psychicznej? — mruknęła, ale zrobiła to mimochodem. Myślami była gdzieś indziej. — Słyszałeś kiedyś o dbs? — spytała, ale nie czekała na odpowiedź, bo zdawała sobie sprawę, że jeśli ktoś się tym nie interesował, równie dobrze mógł przegapić taką nowinkę. — Deep brain stimulation. Wykorzystuje się ją, kiedy metody zachowawcze nie przynoszą rezultatów. Można w ten sposób wyleczyć depresję, zaburzenia odżywiania, schizofrenię… I inne zaburzenia psychiczne — wyjaśniła. W jej głosie dało się słyszeć żywe zainteresowanie. Medycyna naprawdę ją pasjonowała, a psychiatria oferowała bardzo wiele. Gdyby Summer nie przysięgła sobie, że zostanie onkologiem, prawdopodobnie poszłaby w kierunku właśnie psychiatrii. — W tym prawdopodobnie did. Musiałabym zgłębić temat — dodała po chwili i zacisnęła dłonie odrobinę mocniej na jego ręce. — Jeśli się nie uda… To może być rozwiązanie. Blake, mógłbyś… Być całkowicie zdrowy, bez panowania nad sobą — powiedziała odrobinę ciszej.
    Wiedziała, że zapędza się za daleko i tylko to powstrzymało ją przed zerwaniem się z karuzeli i biegiem do domu, żeby zacząć wertować internet w poszukiwaniu informacji. To nie była jej decyzja, a poza tym… Dbs miała sens jedynie wtedy, gdy spróbowało się już wszystkiego i nic nie zadziałało. Oni nie wypróbowali nawet jednej opcji.
    — Mógłbyś to rozważyć — szepnęła jeszcze.
    Poczuła, że się rumieni i aż się zapowietrzyła, gdy z ust mężczyzny padło tak śmiałe, pewne stwierdzenie. Zacisnęła wargi w wąską linię i natychmiast pokręciła głową. Przecież nie była zazdrosna! Owszem, czuła coś do Blake’a, ale nie było to na tyle silne, żeby miała poczuć zazdrość o… O przyjaciółkę! Prawda…?
    — Wcale nie jestem zazdrosna — burknęła, wydymając wargi i odwracając spojrzenie. Cóż, jej reakcja przeczyła słowom, więc chyba jednak była, ale nigdy, przenigdy nie przyznałaby się do tego na głos. — Chodzi po prostu o to, że nie chciałabym wchodzić pomiędzy dwoje ludzi, którzy coś do siebie czują. Chciałam się upewnić, że nic do niej nie czułeś, bo wtedy musiałbyś wrócić do Nowego Jorku i się koło niej zakręcić, o. Nie jestem zazdrosna — wraz z ostatnim zdaniem wydała z siebie prychnięcie, co w sumie zabrzmiało dość zabawnie. Wiedziała, że im częściej będzie to powtarzać, tym mocniej utwierdzi go w przekonaniu, że miał rację, ale po prostu nie mogła się powstrzymać. — Pieprz się — mruknęła i w końcu podniosła wzrok, wytykając mu przy tym język. — Nie ma mowy, nie zasłużyłeś sobie. Żeby zobaczyć mój ładny uśmiech, trzeba być grzecznym. A ty jesteś tak cholernie niegrzeczny, że powinnam cię odesłać do rodziców, żeby przełożyli cię przez kolano — wymruczała pod nosem jak obrażona nastolatka i wypuściła jego dłoń z uścisku, żeby po chwili skrzyżować ręce na klatce piersiowej. — To jest ten moment, w którym błagasz na kolanach o wybaczenie — zauważyła i zagryzła dolną wargę, żeby powstrzymać kąciki ust przed uniesieniem się. Nie udało jej się jednak zrobić tego na tyle, aby delikatnie nie drgnęły i miała ochotę uderzyć się za to w głowę. Wszystko dlatego, że uderzyła w nią kolejna myśl. — Summy? Już nie 'Summer', Blakey? — rzuciła, nie potrafiąc ukryć przebrzmiewającego w jej głosie rozbawienia, mimo że minę starała się z całych sił utrzymać poważną.

    summy ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  134. Widziała ten błysk zainteresowania w jego oczach, co z kolei wywołało na jej twarzy delikatny uśmiech. Zdawała sobie oczywiście sprawę, z jakiego powodu mógł się zainteresować, przecież był żywym przykładem pacjenta psychiatrycznego, ale i tak sprawiło to Summer swego rodzaju satysfakcję. W końcu miała wiedzę na jakiś temat i mogła się nią podzielić. Przestała być bezużyteczna. Dotychczas nie sądziła nawet, że myśli o sobie w taki sposób… A jednak to robiła. To sprawiło z kolei, że uśmiech na chwilę zniknął z jej warg, ale zaraz ponownie się na nich pojawił.
    — No bo w przeważającej większości jest złe, ale czasami trafia się jakiś szczęściarz, któremu wychodzi to na dobre — powiedziała, wzruszając lekko ramionami, jakby właśnie podzieliła się z nim czymś powszechnie wiadomym.
    Westchnęła ciężko, a uśmiech ponownie zniknął, tym razem na dłużej. Delikatnie przytaknęła głową i nieco nerwowo przeczesała palcami włosy.
    — Tak. Jeśli chciałbyś, żeby ubezpieczenie to objęło, tak — przyznała nieco niemrawo. — Ale nie ma nic, czego nie dałoby się kupić za pieniądze. To znaczy… Nie jestem na bieżąco, ale mogłabym poszukać jakiejś… Jakiegoś szpitala czy kliniki, na pewno jest taka, która się tym zajmuje i nie trzeba mieć takich potwierdzeń. W takim wypadku jedynym problemem byłaby kwota — westchnęła. — Pewnie taniej wyszłoby znalezienie jakiegoś łasego na kasę psychiatry i podrobienie dokumentacji medycznej — dodała, pozwalając sobie na kwaśny uśmiech. — Dbs to jeden zabieg. To znaczy operacja. Nie wiem do końca, jak to wygląda, nie interesowałam się neurochirurgią. Ale jestem prawie pewna, że chodzi o pobudzenie odpowiedniego ośrodka w mózgu. Wiesz, to nie jest idealne rozwiązanie… Bywa i tak, że osoba po dbs trochę albo diametralnie się zmienia… Ale ta metoda cały czas jest dopracowywana i wszystko zależy też od umiejscowienia… Pewne jest to, że na pewno w porównaniu do leczenia zachowawczego jest skuteczniejsza. Dużo skuteczniejsza — stwierdziła, kładąc nacisk na ostatnie zdanie.
    — Dokładnie! — powiedziała natychmiast, nieco zbyt szybko, by uznać to za naturalną reakcję i zarumieniła się jeszcze bardziej. — Oczywiście! Dopilnowałabym, żebyś zapukał do jej drzwi i wszystko wyśpiewał. Ale w sumie dobrze, że nie muszę tego robić… Nie mam zamiaru wsiadać w samolot tylko po to, żeby podstawić przyjaciółce faceta pod nos — burknęła niezadowolona, że w ogóle brnie w ten temat. Miała ochotę zetrzeć mu ten głupkowaty uśmieszek z twarzy. — I co się tak szczerzysz? Naprawdę chcesz mnie sprowokować i sprawdzić, ile mam siły? — spytała, mrużąc powieki w zamierzeniu groźnie, ale wyglądało to w jej wykonaniu dość komicznie. — Och, słucham? Bezczelnie przeinaczasz fakty i jeszcze twierdzisz, że mogę się poczuć na nowo młodo? Słuchaj, staruszku, w porównaniu do ciebie nie muszę chodzić na place zabaw, żeby poczuć się młodo, bo jestem młoda! — prychnęła z udawanym oburzeniem, choć w jej głosie przebrzmiewała wyraźna nuta rozbawienia.
    Obserwowała uważnie, jak Blake klęka na karuzeli i pozwoliła sobie w końcu na cichy śmiech. Rąk jednak nie rozplotła, wciąż trwała w swojej obrażonej pozie.
    — Muszę to przemyśleć — odpowiedziała i w końcu wyprostowała ręce. Oparła się łokciami o metalowe koło na środku a brodę podparła na dłoniach, przyglądając mu się z cwanym uśmieszkiem. Nie musiała się zastanawiać nad następnymi słowami, które miały paść z jej ust. Była pewna, że Blake nie będzie się tego spodziewał, bo dotychczas nie pozwoliła sobie na takie zachowanie względem niego. Ale Summer miała swoje za uszami i właśnie to miała zamiar mu teraz zaprezentować. — Wolisz, żebym sugerowała, że masz pieprzyć mnie? Bo to na pewno nie pasuje do wizerunku damy, wychodzi więc na to, że chyba nią nie jestem — zamruczała, z satysfakcją odnotowując, że w jej głosie pojawiła się przyjemna chrypka. — Tak, chyba masz rację, jestem dość niegrzeczna i niekulturalna — dodała jeszcze, ukazując zęby w uśmiechu. Naprawdę miała nadzieję, że zbije go tym z tropu, chociaż raz i chociaż na chwilę.

    summy ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  135. Zmarszczyła czoło i przechyliła głowę lekko w bok, przypatrując się uważnie Blake’owi. Naprawdę chciał poznać brata Tilly? Cholera, nie powinna poczuć tego dziwnego ukłucia w dołku, ale jednak czuła i było jej z tym zwyczajnie źle. Mogli sobie żartować z zazdrości o brunetkę, ale myśl, że Blake chciałby w jakiś sposób zbliżyć się do jej rodziny, a tym samym prawdopodobnie do niej samej, sprawiła, że Summer w sekundę straciła dobry humor. Zachowywała się jak głupia nastolatka, która pomyślała sobie za dużo tylko dlatego, że najpopularniejszy chłopak w szkole raz był dla niej miły i teraz każda kręcąca się wokół niego dziewczyna z założenia była wrogiem.
    Nie, nie mogła dać porwać się takim myślom. Była dorosłą kobietą, Blake dorosłym facetem, sytuacja skomplikowana i to wszystko tak naprawdę nie powinno mieć dla niej żadnego znaczenia, bo była między nimi jedynie chemia, nic więcej. Nic.
    — Mówisz o poznaniu tak… Jak człowiek człowieka poznaje normalnie, czy poznać tak jak mnie? — spytała jednak, nie potrafiąc się powstrzymać.
    Odetchnęła głęboko, odsuwając od siebie te dziwne uczucia. Przywołała na twarz delikatny uśmiech, jakby samo to miało sprawić, że ponownie zacznie patrzeć na świat w nieco jaśniejszych barwach.
    — Nie — odparła zgodnie z tym, co rzeczywiście myślała. — To znaczy… Mogę zorientować się w temacie, ale… Blake, dopiero zaczęliśmy. Nie mamy tak naprawdę pojęcia, na ile możesz nauczyć się kontrolować, bo tego nie próbowałeś. Myślę, że potrafisz robić to znacznie lepiej, niż ci się wydaje, tylko… Sama świadomość, że coś jest nie tak, trochę za bardzo wyprowadza cię z równowagi. Wcześniej, zanim mi uwierzyłeś, nie miałeś takiego problemu, prawda? Denerwowałam cię przecież prawie cały czas, a ty zniknąłeś… Ile, trzy razy? Biorąc pod uwagę nieustanne towarzystwo wkurzającego czynnika to naprawdę niezły wynik — powiedziała, posyłając mu tym razem szczery uśmiech. Podążyła własną dłonią za jego ręką i przesunęła opuszkami palców po miejscu, w które chwilę wcześniej się popukał. — Rozwiążemy to. W taki czy inny sposób, ale… Obiecuję, że nie zostawię cię z tym samego, okej? — odezwała się cicho i zsunęła rękę na jego policzek, by na sam koniec całkowicie ją cofnąć, tracąc tym samym kontakt fizyczny.
    — Wątpię, żeby tak było — mruknęła, odwracając spojrzenie. Nie była głupia, miała świadomość, jak ta przyjaźń wyglądała w rzeczywistości. Summer była dla Tilly zawsze, Tilly nigdy nie było dla Summer. A mimo wszystko Mahoney w to brnęła. Brunetka była jedyną bliską jej osobą. Miała sporo znajomych, można powiedzieć, że była całkiem lubiana, ale to właśnie Mathilde z jakiegoś powodu była jej najbliższa.
    Ale nie chciała o tym myśleć, a tym bardziej mówić, więc jedynie pokręciła głową, dając tym samym znać, że powinni odpuścić temat.
    — Czy to właśnie było coś w rodzaju rady starszego pokolenia dla młodszego? — spytała, również się cicho śmiejąc. — Brzmisz jak weteran z Wietnamu. Na pewno nie jesteś starszym panem po operacjach plastycznych? — rzuciła z rozbawieniem.
    — Fuj, sok jagodowy? Co ty pijesz… — mruknęła, marszcząc z obrzydzeniem nos. — Młoda, ale nie za młoda na pyszny soczek ze sfermentowanych winogron. Od dwóch lat mogę go kupować legalnie, więc jak zażyczę sobie wino, to ma być wino, panie starszy — powiedziała, żywo gestykulując przy tym dłońmi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze spokojem przyglądała się reakcji Blake’a, a jej uśmiech coraz bardziej się poszerzał. Słysząc nerwowe chrząknięcie, niemal klasnęła w dłonie. Tak, to był dość perfidny sposób na utarcie mu nosa za to całe zbieranie informacji na jej temat. Wciąż uważała, że suche fakty nie są w stanie przedstawić tego, jaki człowiek w rzeczywistości był. To, co właśnie zrobiła, było jedynie wierzchołkiem góry lodowej.
      — Powinieneś zobaczyć swoją minę — stwierdziła, wybuchając głośnym śmiechem. — Spokojnie, żartowałam. Chciałam zobaczyć to splątanie w twoich oczach i chyba mi się udało — wyjaśniła, nie przestając chichotać. — Przemyślę to, jak opowiedz mi bajkę na dobranoc i podstawisz pod nos pyszny soczek winogronowy, na razie żyj w niepewności — dodała i puściła mu oczko. Znowu chwyciła za koło, żeby wprowadzić karuzelę w ruch. Kiedy ta zaczęła się kręcić, Summer przesunęła się, siadając tuż obok Blake’a tak, że stykali się ramionami. Zagryzła dolną wargę, zastanawiając się przez chwilę nad tym, co chciała powiedzieć. W sumie nie chciała aż tak bardzo zbijać go z pantałyku, ale… Raz kozie śmierć, prawda? Trąciła łokciem ramię mężczyzny, domagając się uwagi, a potem podniosła na niego spojrzenie, nie przestając uśmiechać się łobuzersko kącikiem ust. — A gdybym ci powiedziała, że wcale nie żartowałam?

      ❤️❤️

      Usuń
  136. Kiwnęła lekko głową, rozumiejąc, że to najwyraźniej sposób działania, jaki przyjął Blake. Zdawało się, jakby Summer była wyjątkiem. Nie wiedziała jedynie, dlaczego zdecydował się postąpić w jej przypadku inaczej. Naprawdę był wtedy aż tak zdesperowany? Mogliby tego wszystkiego uniknąć… Ona mogłaby tego uniknąć. Czy nie lepiej by było, gdyby wciąż działał z ukrycia, zamiast zmieniać swoje modus operandi?
    — Prawda. Jest… Specyficzny — mruknęła, przywołując określenie, którego już raz użyła w stosunku do opisania rodziny Tilly. Nie zdążyła dobrze ich poznać, widzieli się zaledwie kilka razy, ale Summer to wystarczyło, żeby wyciągnąć wnioski. — Myślę, że byłby dla ciebie jeszcze gorszy niż ja. Ja… Wdaję się w dyskusję. Ten facet jest zwyczajnie wredny — wyjaśniła, marszcząc nos. Mimowolnie odetchnęła z ulgą, gdy Blake przyznał, że nie miał zamiaru przetrzymywać Arthura. To oznaczałoby kolejne kłopoty, a tych mieli już wystarczająco. — Zamontowałabym w pokoju ukrytą kamerę, żeby was obserwować, a potem obstawiałabym, który którego szybciej wykończy — zażartowała, dopiero po wypowiedzeniu tych słów zdając sobie sprawę z tego, jak źle to zabrzmiało. — Przepraszam, kiepski żart — mruknęła i odchrząknęła z zakłopotaniem, odwracając spojrzenie.
    Uśmiechnęła się delikatnie, czując przyjemne ciepło rozchodzące się po ciele, gdy usłyszała z ust mężczyzny słowo dziękuję. To było miłe, zwłaszcza, że Summer nie przywykła do wdzięczności. Właściwie nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio ktokolwiek jej podziękował. Wszyscy brali ją za pewnik.
    — Proszę bardzo — szepnęła, powoli przesuwając kciukiem po policzku Blake’a.
    Westchnęła ciężko, wywracając oczami. Zaraz potem zrobiła taką minę, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiała, a chwilę później udała zrezygnowanie.
    — Okej, niech ci będzie. Łaskawie wybaczam. Ale na razie robię to tylko dla soku winogronowego — zastrzegła, celując w niego palcem i uśmiechając się kącikiem ust. Dziwnie było pozwolić sobie w jego towarzystwie na taką beztroskę. Dziwnie, a jednak przyjemnie, bo dwadzieścia cztery godziny temu nie sądziła, że w ogóle ją rozwiąże, nie wspominając o tym, że pozwoli jej się zachowywać w taki sposób i… I że w tak krótkim, pełnym zawirowań czasie coś do siebie poczują, zwłaszcza na takich fundamentach jak porwanie. Wiele rzeczy było w tym niepewnych, natomiast co do jednej Summer nie miała wątpliwości: jeśli oboje wyjdą z tego żywi i pozwolą, by to uczucie się rozwijało, na pewno nie podzielą się z nikim tą historią.
    Szczerze mówiąc, spodziewała się kolejny raz splątania, które da jej dziwną satysfakcję, a tymczasem… Tymczasem żadnego zakłopotania i żadnej niepewności w oczach Blake’a nie dostrzegła. To z kolei sprawiło, że również spoważniała, przyglądając się z niewielkiej odległości jego twarzy i słuchając uważnie każdego słowa, które wypowiadał. Pozwoliła sobie na lekki uśmiech dopiero wtedy, kiedy skończył, ale to wygięcie warg nie miało nic wspólnego z poprzednią zaczepnością. Do Summer dotarło, że nie ma przed sobą gówniarza, który po takim pytaniu z jej strony zapewne chciałby skorzystać z okazji. Nie, nic z tych rzeczy. Patrzyła w oczy dojrzałemu facetowi, który miał za sobą bagaż doświadczeń i potrafił ocenić sytuację lepiej, niż jej się wydawało.
    — W takim razie dobrze, że jedynie się z tobą droczę — powiedziała cicho, a kiedy ułożył dłoń na jej policzku, Summer uniosła rękę i oparła ją na jego nadgarstku. — Chciałam trochę cię powkurzać, ale skoro się nie dajesz… Cieszę się, że to szanujesz. To, że najpierw muszę mieć jasność w swoich uczuciach, żeby się do ciebie zbliżyć — niemal wyszeptała i wyciągnęła się odrobinę, żeby musnąć wargami jego usta. Zrobiła to delikatnie i krótko, po czym odsunęła się i oparła czoło na jego policzku, przymykając powieki. — Czujesz się lepiej?

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  137. — Czuję, że to podchwytliwe pytanie, więc nie odpowiem — odparła, powtarzając jego wcześniejsze słowa i uśmiechając się szeroko. Znowu się z nim droczyła, tak na dobrą sprawę od momentu, w którym dowiedziała się, że Blake jest agentem specjalnym, nie śmiałaby obstawiać nikogo innego. Nie znała Morrisona na tyle dobrze, ale była pewna, że w starciu z przeszkolonym facetem nie miałby najmniejszych szans.
    Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy gdyby zechciała uciec, w jakiś sposób by jej się to udało. Nie była sprytna i przebiegła, nie potrafiła kombinować tak, jak robił to kiedyś jej brat. W zasadzie nie podejrzewała, że coś takiego mogłoby jej być kiedykolwiek potrzebne. Teraz… Teraz też nie potrzebowała żadnego kombinatorstwa. Wszystkie znaki wskazywały na to, że jest wolna, a trwała przy Blake’u z własnej woli. W każdym razie chciała w to wierzyć…
    — Och, nie sądziłam, że potrafisz cieszyć się z takich małych rzeczy jak mój brak focha — powiedziała, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. — Trzymam cię za słowo — mruknęła, puszczając mu oczko. Również się roześmiała i pokręciła lekko głową. — Oskarżenie o zazdrość to coś innego niż wybór niedobrego wina. Za niedobre wino się nie obrażę, ale skoro aż tak chcesz mi się przypodobać… Białe, obojętnie jakie. Czerwone jest zbyt cierpkie — skrzywiła się lekko. — Poza tym przypominam, że w domu czekają na nas co najmniej trzy butelki alkoholu. I dzisiaj zamierzam doprowadzić do tego, że się go napijesz — stwierdziła i pozwoliła się przyciągnąć, z rozbawieniem spoglądając na dłoń zaciśniętą na jej palcu. — W takim razie chyba powinnam cię poprosić, żebyś popracował nad tym ze mną. Kto mnie lepiej wyszkoli, niż pan z fbi? — spytała zaczepnie, unosząc wzrok na twarz mężczyzny. Znaleźli się tak blisko siebie, że czuła na policzkach jego ciepły oddech i chętnie skróciłaby ten dystans jeszcze bardziej, ale… Nie chciała w żaden sposób przeginać. Nadmierna czułość nie była wskazana, gdy na dobrą sprawę nie mieli pojęcia, co się między nimi dzieje. Czy raczej… Mieli je, przynajmniej Summer je miała, ale biorąc pod uwagę ogólny zarys sytuacji, coś w głowie wciąż ją powstrzymywało. Bo czy to w ogóle miało sens? Czy mieli jakąkolwiek szansę na pójście w dobrą stronę? A może z góry byli skazani na porażkę i powinni dać sobie spokój, zanim się zaangażują?
    Bardzo chciała przestać to analizować, ale myśli wciąż wracały jak natrętna mucha. Chyba powoli zaczynała rezygnować z odsuwania ich od siebie. Może lepiej byłoby o tym powiedzieć? Podzielić się z Blake’m tym, co dzieje się w jej głowie, może to przedyskutować i ewentualnie znaleźć jakieś rozwiązanie. Problem w tym, że Summer nie była pewna, czy to cokolwiek by ułatwiło, czy może wręcz przeciwnie, utrudniłoby jeszcze bardziej to, co już zdawało się sytuacją bez wyjścia.
    — Hm? — wydała z siebie, marszcząc z niezrozumieniem brwi i rozejrzała się, tym samym zwracając uwagę na to, że ewidentnie nie są zamknięci w jej domu. Zaraz potem ponownie spojrzała na twarz Blake’a, słuchając kolejnych słów. Zastygła w bezruchu, nie do końca wiedząc, w jaki sposób powinna odpowiedzieć. Rozum podpowiadał, że nie mogli pozwalać sobie na takie zachowanie. Ale cała reszta rwała się do niego, jakby… Jakby to wszystko, co stało się wcześniej, w ogóle nie miało miejsca. — Próbujesz mnie zaprosić na randkę? — spytała z lekkim uśmiechem i zanim rozum doszedł do głosu, dziewczyna pokiwała lekko głową. — Okej… Cały czas łamiemy zasady, jedna więcej nic nie zmieni — podjęła, ale zrobiła to w taki sposób, jakby próbowała przekonać do tego samą siebie. — A’ propos łamania zasad… A raczej ich niełamania… Powinniśmy wracać, Blake. Chociaż spróbować zrobić coś więcej, bo na razie… Tkwimy w miejscu. Nie może tak być — westchnęła, a resztki uśmiechu całkowicie zniknęły z jej twarzy. Ujęła dłoń mężczyzny, a potem splotła ze sobą ich palce i podniosła się z miejsca. — Wracamy?

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  138. Dobrze, że nie drążył tematu. Mogła akceptować fakt, że zauroczyła się w kimś, kto nie miał problemu z obserwowaniem ludzi i grzebaniem w ich dokumentach, ale wolała za dużo o tym nie wiedzieć. Zresztą nie potrzebowała znać szczegółów na temat Morrisona. Wiedziała, iż w medycynie zdarzały się cuda, które nie miały żadnych logicznych wyjaśnień. Jego mózg mógł się naprawić, kropka. Nie dziwiła się natomiast temu, że mogło to zainteresować Blake’a. Na jego miejscu zapewne również by drążyła. Na szczęście z jej głową wszystko było w porządku…
    Ale czy na pewno? Gdyby tak było, wciąż znajdowaliby się w relacji porywacz-uprowadzona. Powinna go z całego serca nienawidzić i się go bać, a nie siedzieć na karuzeli ramię w ramię i z uśmiechem spoglądać na jego twarz z odległości kilkunastu centymetrów, pragnąc ten dystans zmniejszyć do zera. Tak, oboje mieli nierówno pod sufitem i Summer nie pozostało nic innego, jak się z tym pogodzić.
    — Zapamiętam — powiedziała, nie odrywając od niego spojrzenia. Nie chciała tego robić. Nie, póki widziała uśmiech, który, jak mimochodem zauważyła, nieco przyspieszał bicie jej serca. — Nie, to naprawdę takie proste. Jestem studentką, która musi się sama utrzymać, nie wybrzydzam w kwestii alkoholu. Chyba, że mówimy o tym obrzydliwym ciepłym piwie. Jeszcze nie trafiłam w akademiku na imprezę, na której nie byłoby tej profanacji. Nie wypiję tego choćbym się czymś otruła, a to byłoby jedyne istniejące lekarstwo — mruknęła, krzywiąc się lekko. Nie wiedziała, po co mu o tym mówi. Nie wnosiło nic nowego do dyskusji i nie było też żadnym ważnym faktem na jej temat. Chyba po prostu wzięła sobie do serca jego wcześniejszą prośbę, by po prostu mówić. O czymkolwiek, co odciągnie jego myśli od złych rzeczy.
    — Możemy. Właściwie chyba by mi się to przydało. Może nawet coś więcej, niż podstawy. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się umiejętność obezwładnienia kogoś — zauważyła, ale zrobiła to z uśmiechem, choć prztyczek był oczywisty. Nie potrafiła określić, czy pije do samego porwania, czy do jego rozdwojenia jaźni, pewne było jedynie to, że powiedziała to z pełną świadomością, że jest złośliwa. Ale należało mu się.
    — Nie masz mi jeszcze za co dziękować, ale dobrze, niech ci będzie. Randka połączona z podziękowaniem. Brzmi dobrze — powiedziała i zmierzyła go wzrokiem, gdy wspomniał o ubraniach. — Nie jestem szczególnie wymagająca. Równie dobrze moglibyśmy iść do jakiegoś obskurnego fast foodu. Nie chodzi o miejsce, tylko o… O to — dodała, przy ostatnich słowach wskazując najpierw na Blake’a, a potem na siebie. Chciała z nim przebywać. Tak po prostu, jak teraz.
    Ale musieli wrócić do rzeczywistości, a ta wyglądała tak, że mieli do wykonania zadanie. Trudne i męczące. Dodatkowo Summer musiała załatwić jeszcze kilka innych rzeczy z tym związanych, a nie mogła tego zrobić tutaj. I bez telefonu, a wciąż nie miała pojęcia, co Blake z nim zrobił.
    — Cieszę się, że ci pomogło — przyznała, zerkając na mężczyznę z ukosa. Splotła ze sobą ich palce, powoli stawiając kolejne kroki w kierunku wyjścia z placu zabaw. — Możemy to wprowadzić. Przerwy na zresetowanie głowy. Skoro twierdzisz, że to dobrze na ciebie wpływa — rzekła z uśmiechem i wzięła głęboki wdech. Powietrze było znacznie czystsze niż te nowojorskie, ale i tak Summer pomyślała, że po wszystkim nie chce tu zostać. To nigdy nie było jej miejsce, a mieszkanie w innym mieście tylko utwierdziło ją w tym przekonaniu. — Mam pytanie — podjęła, wypuściwszy powoli powietrze z płuc. — Co zrobiłeś z moim telefonem? Będzie mi potrzebny.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  139. — Nic nie jest warte ciepłego piwa — odparła, jakby to był najbardziej zajmujący temat świata. Właściwie… Zauważyła, że im dłużej ze sobą przebywali, im więcej rozmawiali, tym częściej czuła, że każdy temat, który porusza z Blake’m taki jest. Jakby nie liczył się świat zewnętrzny, a znaczenie miała tylko odbywająca się między nimi rozmowa. To było niebezpieczne poczucie, a Summer mogła łatwo się w tym zatracić. Zbyt łatwo i za mocno, żeby później bez problemu znaleźć drogę ucieczki, gdyby taka okazała się konieczna. Przepadała i musiała spojrzeć prawdzie w oczy. Nigdy wcześniej nie spotkało jej nic takiego. To znaczy… Miała wcześniej nie tylko partnerów, partnerki również, ale nawet przy tej magicznej pierwszej miłości zabrało jej więcej czasu poczucie czegoś więcej, niż fizyczne przyciąganie i zwykła ludzka sympatia.
    Może wszechświat robił sobie z nich po prostu jaja, a to wszystko prędzej czy później musiałoby się wydarzyć? Trudne życie, tragedia Blake’a, porwanie… Gdyby wziąć pod uwagę czynnik losu, niewykluczone, że łatwiej byłoby jej zapomnieć o tych złych rzeczach i skupić się na tych dobrych. I na tym, że tak miało być.
    — Po co? Przecież nauczyciel i tak zawsze będzie lepszy ode mnie, da sobie radę — odparła ze śmiechem i zmrużyła oczy, widząc, że Blake przykłada dłoń do swojej piersi. — Wiem. Ufam ci — powiedziała, wzruszając ramionami, jakby to wyznanie było proste. Nie było, a ona na dobrą sprawę wcale nie była pewna, czy jest szczere. Cała ich pogmatwana historia, wszystko od pierwszego spotkania kazało sądzić inaczej, a stwierdzenie, że Summer mu ufa, było wbrew jakiejkolwiek logice i instynktowi samozachowawczemu. — Dobra, skoro tak… — przyłożyła dłoń do serca — ja uroczyście przysięgam, że nie wykorzystam nauk przeciwko nauczycielowi. Uznaj to za słowne podpisanie lojalnościówki — mruknęła takim tonem, jakby wyświadczała mu wielką przysługę.
    Wzruszyła ramionami, tym samym dając znać, że jest jej wszystko jedno. I tak mieli spędzić tu trochę czasu, dzień wyjścia gdziekolwiek nie grał dla niej żadnej roli, bo równie dobrze mogliby to zrobić teraz.
    — Zaskocz mnie — rzuciła, uśmiechając się szeroko i pokiwała głową z uznaniem. — Tajemniczo, podoba mi się. Nie wiem, czy wytrzymam bez wypytywania cię co to za miejsce, ale na ten moment mi się podoba — stwierdziła i kolejny raz się roześmiała.
    — Prędzej czy później ten chaos się uporządkuje — westchnęła, poważniejąc. — Ale to nie będzie ani miłe, ani łatwe, ani szybkie. Chociaż… Mówiłam już, wydaje mi się, że nie doceniasz swojej własnej kontroli. Trzeba ją po prostu trochę… Ukształtować — odwzajemniła nieco mocniejszy uścisk dłoni i przysunęła się do Blake’a. Ciepło bijące od jego ciała było przyjemne, a pogoda w połączeniu z nie do końca długimi rękawami bluzki, którą Summer miała na sobie, sprawiła, że zrobiło jej się zimno. Przy mocniejszym podmuchu wiatru zadrżała lekko. — Byłoby świetnie — powiedziała i zagryzła dolną wargę, zastanawiając się, czy powinna mówić mu o tym, co musiała zrobić. W domu nie wydawał się zachwycony pomysłem. — Mam numer do… Takiego jednego szemranego typka, ale z czystym towarem. Potrzebujemy czegoś na receptę, żebyś mógł się wyspać. Pewnie będziesz zmęczony sam w sobie, ale lepiej coś mieć, na wszelki wypadek — wyjaśniła, zerkając kontrolnie na mężczyznę. — Przydałoby się też coś innego. Coś, co cię rozluźni. Ale nie wiem, jak się na to zapatrujesz, więc… W sumie chyba powinnam spytać. Jeśli załatwię dragi, weźmiesz?

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  140. Szkoda, że nie wiedziała, jakie myśli pojawiały się w jego głowie, bo mogłaby mu wówczas wyjaśnić, iż nie wszystko jest czarno-białe, zdarzały się też szare kolory, a zwłaszcza w życiu Summer Mahoney. W przypadku Blake’a sytuacja była jasna: spotkała go ogromna strata, która namieszała mu w głowie. Nie znała jego historii, nie mogła z całą pewnością stwierdzić, że do momentu pożaru był szczęśliwy, ale z tego, co zdążył jej opowiedzieć, nie był z całą pewnością nieszczęśliwy. U Summer sytuacja była trochę bardziej skomplikowana, bo ona po prostu… Nauczyła się żyć ze swoim nieszczęściem. Opanowała to na tyle dobrze, że mogła nawet pokusić się o stwierdzenie, że żyło jej się całkiem nieźle. To wcale nie była prawda i bardzo możliwe, że była jeszcze bardziej pokopana, niż Blake ze swoim rozdwojeniem jaźni. W jego przypadku bowiem problem był na wierzchu, w jej… No, nie do końca. Stwierdzenie więc, że powinna intensywnie cieszyć się życiem było bardzo nie na miejscu.
    Nie zamierzała jednak narzekać. Mogła podawać mu suche fakty, ale nie je komentować. Nie, gdy porównywała całe swoje życie do tego, co przydarzyło się Blake’owi. Jej problemy blakły w zestawieniu ze spłonięciem żywcem najbliższych i brakiem piątej klepki.
    — Oho, proszę bardzo, jaki pewny siebie — odparła szybko, mrużąc groźnie powieki. — Uważaj, bo wezmę to sobie do serca i specjalnie ci dokopię, żeby utrzeć ten zadarty nos — wymruczała i uniosła rękę, po czym dla potwierdzenia swoich słów pstryknęła palcem prosto w nos mężczyzny. — Zastanów się, czy na pewno chcesz mnie prowokować… — urwała i zamyśliła się na moment, intensywnie szukając w pamięci jego nazwiska. Od początku próbowała je sobie przypomnieć, żeby nie zwracać się do niego bezpośrednio po imieniu, przynajmniej wcześniej. Od zawsze towarzyszyło jej wrażenie, że zwracanie się do ludzi imionami skraca jakiś mentalny dystans. Teraz zwyczajnie chciała się z nim podrażnić, ale wciąż nie mogła wyłowić tego konkretnego słowa ze swojej głowy. Wkurzało ją to, bo była chyba w tej nielicznej grupie ludzi, którzy zapamiętywali takie szczegóły. — …Murphy! Nazywasz się Murphy! Cholera, nareszcie! Próbuję sobie to przypomnieć od momentu, w którym skojarzyłam, że ty to ty — wyrzuciła z siebie na wydechu i uśmiechnęła się szeroko, zadowolona z samej siebie.
    Wzruszyła ramionami i machnęła dłonią, jakby wcale nie widziała w tym problemu. Tak naprawdę nie zamierzała go o nic wypytywać. Owszem, była cholernie ciekawa, co takiego wymyślił, ale nie była z tych, którzy psują sobie niespodzianki. Poza tym, podobało jej się to, że dla odmiany chciał zaskoczyć ją czymś miłym. Ich historia nie zawierała zbyt wielu dobrych momentów, chciała, żeby to w końcu się zmieniło.
    — Dobrze, skoro tak twierdzisz — powiedziała, uśmiechając się kącikiem ust. — Z kontekstu eleganckich ubrań wnioskuję, że to jakieś miejsce, do którego będę musiała się wystroić. I że jest za miastem, to też wcześniej powiedziałeś. No i restauracja, bo mówisz o kolacji. Niczego więcej nie potrzebuję, znam ogólny zarys sytuacji — szepnęła konspiracyjnie i puściła mu oczko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spodziewała się, że przekonanie go do prochów nie będzie łatwym zadaniem. Wystarczyło jej to, jak bardzo kręcił nosem, gdy stwierdziła, że będą potrzebowali czegoś silnego na sen. Poza tym był przecież, jakby na to nie patrzeć, stróżem prawa. Nie z dea, ale zapewne miał w pracy do czynienia z narkotykami, więc… Dziwne by było, gdyby miała przed sobą ich zwolennika.
      — Może tak być — przyznała, kiwając lekko głową. Skoro to miało zadziałać, musiała być z nim szczera, choć akurat negatywnymi aspektami dzieliła się niechętnie. — Ale może być też tak, że to oczyści twój umysł. Zdziwiłbyś się, jakie efekty można uzyskać podczas kontrolowanego brania narkotyków. Na przykład ptsd. W wyjątkowo trudnych przypadkach stosuje się halucynogeny i naprowadza się pacjenta na wspomnienia wywołujące traumę, żeby mógł ją przepracować. Zwykle tacy ludzie po jednej takiej sesji zaczynają sobie radzić z życiem — mówiła, a jej głosie mimowolnie przebrzmiewało podekscytowanie. Ludzka psychika była dla niej fascynująca i złapała się na myśleniu o tym, że powinna rozważyć psychiatrię zamiast onkologii. — Oczywiście nie będę cię do niczego zmuszać. Ale uważam, że powinieneś to chociaż rozważyć — stwierdziła, posyłając mu delikatny uśmiech.

      ❤️

      Usuń
  141. — Jeśli mam być szczera, dotychczas myślałam, że nie znam żadnego agenta fbi — mruknęła z kwaśnym uśmiechem. Może gdyby koledzy Lawrence’a pojawiali się w ich domu tuż po albo przed służbą, w umundurowaniu zdradzającym, kim tak naprawdę są, ale zawsze widziała ich w wydaniu prywatnym i do tego przelotnie. Zaczęła się zastanawiać, czy jej brat zwyczajnie nie chciał, żeby nie miała pojęcia, iż żyje pod jednym dachem z agentem specjalnym. Może to wszystko miało jakiś głębszy sens i zaczęło się zdecydowanie wcześniej, niż ktokolwiek mógł zakładać? Nie, nie mogła tego rozważać. Musiała zapytać bezpośrednio swojego brata, gdybanie nie miało sensu.
    Zmrużyła lekko oczy, wpatrując się uważnie w twarz mężczyzny. Odrobinę się do niego zbliżyła, jeszcze bardziej zmniejszając dystans między nimi, ale zatrzymała się, zanim ich nosy się ze sobą zetknęły. Z tej odległości bez problemu mogłaby policzyć jego rzęsy czy wymienić, ile ciemniejszych plamek ma na tęczówkach…
    — Czy to wyzwanie? — wymruczała, a w jej głosie przebrzmiała zaczepna nuta. Summer uśmiechnęła się kącikiem ust. — Bo jeśli tak, to je przyjmuję — dodała i odsunęła się, wciąż z tym samym uśmieszkiem.
    Roześmiała się cicho i najpierw pokręciła, a potem pokiwała lekko głową.
    — Nie, po prostu nie mogłam sobie przypomnieć twojego nazwiska. Teraz wskoczyło na swoje miejsce — wyjaśniła. — Owszem. To znaczy… Przez jakiś czas nie miałam pewności, ale skoro mnie nie poprawiłeś, to uznałam, że raczej się nie mylę — wzruszyła ramionami i machnęła ręką, ostatecznie zbywając temat. Dla Summer najważniejsze było, że wiedziała, z kim ma do czynienia. I tak nie znała mężczyzny zbyt dobrze, teraz przynajmniej miała okazję to zmienić. Fakt faktem, że okoliczności pozostawiały wiele do życzenia, ale… Chyba nie chciała tego rozpamiętywać. Dopieprzała Blake’owi w formie żartów, wolała skupiać się na pozytywach. Czy raczej na jednym konkretnym pozytywie, którego dłoń teraz ściskała, idąc obok niego. Bo koniec końców przecież był czymś dobrym, prawda? Przynajmniej na ten moment, bo nie mogła być pewna, co przyniesie przyszłość…
    — Tylko nie trzymaj mnie zbyt długo w niepewności. Mogę się zrobić nieznośna — powiedziała, puszczając mu oczko. Nie, nie miała zamiaru drążyć, nie chciała sobie psuć niespodzianki. Była jednak ciekawa, co takiego wymyślił. I tego, czy w ogóle jakakolwiek randka dojdzie do skutku. Zawsze coś mogło się między nimi przecież popsuć. Ewentualnie mogła też uderzyć w nich rzeczywistość i świadomość, jak cholernie chore jest to co robią.
    — Spokojnie, nie musisz odpowiadać już. I nie musisz koniecznie się zgadzać. Ja proponuję, ty rozważasz. To twoja głowa, Blake. Mogę ci pomóc, ale to ty decydujesz. Jak choćby o tym, że teraz tu jesteśmy… Mogłabym przecież kazać ci zostać w domu i wcale cię nie odwiązywać, tak ustaliliśmy, ale… Nie chcę ci odbierać wolnej woli w tym wszystkim — westchnęła, poważniejąc. — No, może z wyjątkiem prochów nasennych. To nie podlega dyskusji, musisz się wysypiać — dodała, starając się zabrzmieć choć odrobinę lżej.
    Słysząc nutę melancholii w głosie mężczyzny, Summer odwróciła głowę w jego kierunku, a potem rozejrzała się po okolicy. Nie było w niej nic szczególnego, zwykłe, dość spokojne osiedle domków jednorodzinnych. Od zawsze uważała, że to nie jest jej miejsce i gdyby to zależało od niej, nie wróciłaby tutaj.
    — Naciesz się póki możesz — wymamrotała. — Jak to wszystko się skończy… Sprzedam ten dom. Może uda mi się kupić jakieś fajne mieszkanie w Nowym Jorku… Albo gdziekolwiek, byle nie tutaj — skrzywiła się lekko i drgnęła, gdy po plecach przebiegł jej nieprzyjemny dreszcz. Nie wiedziała jedynie, czy to znajoma okolica napawała ją taką niechęcią, czy kolejne uderzenie wiatru wywołało gęsią skórkę. — Szkoda, że nie mamy żadnego neutralnego miejsca tutaj. Tak byłoby łatwiej…

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  142. Nie od dziś wiadomo, że z rodziną najlepiej wygląda się na zdjęciach i to jeszcze gdzieś w rogu, żeby w razie czego odciąć swoją podobiznę z fotografii. Rodzina Summer była typowym przykładem takiej dysfunkcji. Dziewczyna wiedziała, że gdzieś daleko kogoś ma, że jej mama nie była tak do końca sama i… I ojciec też nie, choć na jego temat nie słyszała za wiele. Nie wadziło jej to w żaden sposób, to była po prostu jej rzeczywistość i gdyby jej nie akceptowała, zwariowałaby już dawno temu.
    Blake, jak widać, był zupełnie inny i jego życie też wyglądało skrajnie inaczej. Trochę mu tego zazdrościła. Chyba. A może nie? Gdyby oboje przeżyli coś inaczej, nie byliby tymi ludźmi, którzy teraz szli obok siebie, trzymając się za ręce. Nie było idealnie, ale Summer nie chciała niczego zmieniać. Przynajmniej ze swojej strony, bo przypuszczała, że Blake zmieniłby w swojej przeszłości mnóstwo rzeczy.
    — Zobaczymy, kto komu postara się nie zrobić krzywdy — zamruczała pod nosem, posyłając mu łobuzerski uśmieszek. Nie, żeby uważała, iż miałaby jakieś szanse w starciu z Blake’m, ale odbierała tę ich małą potyczkę raczej jako formę wyluzowania się, niemyślenia o tym, o czym myśleć powinni, choć nie chcieli. Przecież nie mogli spędzać całego czasu na wałkowaniu jego zwichrowanej psychiki, prawda? Musieli kiedyś odpoczywać mentalnie…
    — Ja? Oczywiście. Pytanie czy ty wytrzymasz, jak zacznę za tobą chodzić i zadawać pytania. Jedno za drugim. Jak nie dostanę odpowiedzi, będę się denerwować, a wiesz, że kiedy jestem nerwowa, zaczynam bardzo dużo i bardzo szybko mówić — przypomniała. Może nie znali się świetnie, bardziej pasowałoby stwierdzenie, że powierzchownie, ale spędzili ze sobą wystarczająco dużo czasu, by zauważyć pewne schematy. Bez tego pewnie wciąż nie wiedziałaby, że ma do czynienia z osobą z zaburzeniami dysocjacyjnymi… — Więc zastanów się, czy chcesz odwlekać to w czasie — dodała, uśmiechając się najbardziej słodkim i uroczym uśmiechem, jaki potrafiła z siebie wykrzesać.
    Pokazała mu uniesiony kciuk, ale zrobiła to mimochodem. Myślami już dawno była daleko stąd. Zastanawiała się nad wszystkim, co powinni zrobić. I w jaki sposób się do tego zabrać, żeby nie zrobić Blake’owi krzywdy. W sumie powinna pomyśleć o tym wcześniej, ale… Ale czuła w sobie zbyt silną potrzebę, żeby mu pomóc. Teraz, gdy czuła jego dłoń oplatającą jej własną, do tej potrzeby dołączyło zmartwienie, jakby każda spędzona wspólnie chwila budziła w niej coś zupełnie innego i kazała rozważać znacznie więcej, żeby jak najmniej ryzykować.
    Zamrugała szybko oczami, słysząc kolejne słowa padające z ust Blake’a. Niewiele brakowało, a zaplątałyby jej się nogi i wyrżnęłaby na prostej drodze.
    — Ale… — zaczęła, choć nie do końca wiedziała, co właściwie chce powiedzieć. Zmarszczyła czoło, przypatrując się uważnie profilowi twarzy mężczyzny. Chyba powinna zapytać, czy jest tego pewien, ale… Nie chciała wzbudzać w nim wątpliwości swoją własną niepewnością. Skoro stwierdził, że się zgodzi, musiała w to brnąć. — Okej, załatwię coś. Coś łagodnego. Będę cię pilnować. I nie stanie się nic złego, obiecuję — powiedziała w końcu z łagodnym uśmiechem.
    Odetchnęła, gdy postawiła stopę na pierwszym schodku prowadzącym do domu. Nawet nie zamknęli drzwi na klucz, więc tylko je pchnęła i weszła do środka, wysuwając dłoń z uścisku Blake’a. Znalezienie się w ciepłym domu wywołało na ciele Summer jeszcze silniejsze dreszcze, więc objęła się rękami i potarła ramiona.
    — Najpierw telefon, potem będziemy kontynuować — zadecydowała, zerkając przez ramię na mężczyznę. Skierowała się do kuchni. — Chcesz herbatę? — spytała nieco głośniej, gdy przekroczyła próg pomieszczenia i sięgnęła z szafki opakowanie z herbatą.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  143. caticorn,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 20 czerwca Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  144. caticorn,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 19 lipca Twoja postać zostanie cofnięte do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  145. Kiedy Blake otworzył usta i odezwał się szeptem, po plecach Summer przebiegł dreszcz, który nie miał nic wspólnego z panującą na zewnątrz temperaturą. Wstrzymała oddech i zagryzła dolną wargę, a paznokcie wbiła we wnętrza obu swoich dłoni, gdy zacisnęła pięści. Pierwszy raz, od kiedy go poznała, poczuła w sobie tak silne pragnienie, żeby wpić się w jego usta i nie odsuwać się tak długo, jak to tylko będzie możliwe. Nawet w samolocie, gdy jednak się na to zdecydowała, ta żądza nie była tak silna, jak w tym momencie. Nie miała pojęcia, jakim cudem zdołała się opanować, skoro każda komórka jej ciała wręcz rwała się w jego ramiona.
    Zamiast dać się temu porwać, Summer zwyzywała się w myślach i odetchnęła głęboko, gdy mężczyzna się od niej odsunął. Krew krążyła w jej żyłach znacznie szybciej, a gorąco uderzyło w jej twarz, wywołując wyraziste rumieńce.
    Boże, co się z nią działo? To przecież w żadnym momencie nie było właściwe, nie powinna czuć się w taki sposób, nawet jeśli zaakceptowała, iż darzy swojego oprawcę jakimś uczuciem. Znajdowali się w miejscu publicznym i jej myśli nie powinny biec w takim kierunku… Tymczasem jej pragnienie zdawało się ignorować okoliczności i pchać ją w ramiona Blake’a… Wyobraźnia już dawno pomknęła dalej.
    — Ja też — zdołała wyszeptać, odzyskując władzę nad swoim językiem. Dotyk dłoni Murphy’ego na jej własnej nie był wystarczający, ale… Przecież nie mogła chcieć więcej. Nie teraz, nie tutaj, nie w najbliższym czasie… Ich relacja zaledwie raczkowała, mieli do załatwienia jeszcze tyle spraw, do cholery!
    — Pamiętaj, że jestem trudnym przeciwnikiem — powiedziała wesoło, choć po jej głosie było słychać, że wcześniej uwiązł jej w gardle. Drżał, był nieco nerwowy, a śmiech, który wyrwał się z jej ust, zdawał się wymuszony, ale prawda była taka, że Summer nieszczególnie się tym przejmowała. Myślami była już gdzieś indziej, tylko ciało jeszcze nie do końca współpracowało.
    — Wiem. Gdybyś nie ufał, nie byłoby nas tutaj — odparła, zerkając na mężczyznę z ukosa. Nie powiedziała tego na głos, bo to było wbrew wszelkiej logice i rozsądkowi, ale… Summer też mu ufała. Może nie w stu procentach, na to było jeszcze za wcześnie, ale na tyle, żeby w kontrolowanych warunkach zamknąć się z nim na cztery spusty w domu i męczyć jego psychikę, która przecież kryła wiele niespodzianek.
    Kiwnęła głową i posłała Blake’owi lekki uśmiech, a kiedy zniknął z pola jej widzenia, zabrała się za robienie herbaty. Dłonie miała tak zziębnięte, że po rozlaniu wrzątku do kubków, chwyciła jeden z nich i przez chwilę po prostu trzymała, rozkoszując się ciepłem rozgrzewającym jej skórę. Oparła się plecami o blat, uważnie obserwując każdy ruch mężczyzny. Jak oparł rękę na krześle, jak położył telefon na stole, jak zaraz potem się wyprostował…
    — Mam nadzieję, że niewiele się zmieniło, jeśli chodzi o tego typa — powiedziała, uprzednio przywołując się do porządku. Uśmiechnęła się lekko i odstawiła kubek nawet nie upiwszy herbaty, a potem podeszła do stołu i stanęła naprzeciw Blake’a. Pochyliła się, żeby sięgnąć po swój telefon. Włączyła urządzenie i sprawnie wyszukała kontakt podpisany jako wujek Bob. Nigdy nie pisała, wiadomości zostawiały niepotrzebne ślady, a ani ona, ani Tommy nie chcieli problemów. Dotknąwszy zielonej słuchawki, powoli przeszła do salonu i odetchnęła z ulgą, gdy chłopak odebrał. Powiedziała, czego potrzebuje, a kiedy Tommy podał miejsce, godzinę i sumę, Summer bez słowa się rozłączyła. — Mamy jakieś… — zaczęła, wracając do kuchni i zerkając na wyświetlacz telefonu. Do zachodu słońca zostało jeszcze sporo czasu. — Pięć godzin z hakiem. Co chcesz robić w tym czasie? Dalej próbować, czy raczej zbierać siły? — rzuciła mu wyczekujące spojrzenie. Odłożyła smartfona na stole, po czym podeszła do szafek i usiadła na blacie.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  146. caticorn,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 10 września Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  147. Czuła na sobie ten wzrok i miała wrażenie, jakby dotykał jej niemal w fizyczny sposób. Nie sądziła, że coś takiego w ogóle jest możliwe i przez zaskoczenie trudno jej były sklasyfikować dreszcz, który przebiegł wzdłuż jej pleców jako przyjemny, czy też wręcz przeciwnie. W ogóle wszystko to, co się między nimi działo, dla Summer wydawało się nowe i to nie tylko ze względu na towarzyszące ich znajomości okoliczności. Doświadczała rzeczy, o których ewentualnie czytała w książkach, a i tak miała wrażenie, że słowa nie są w stanie oddać tego, jak to wszystko wygląda w rzeczywistości.
    Nie miała jednak najmniejszego zamiaru poruszać tego tematu. Na pewno nie tak wcześnie, gdy jeszcze nie byli niczego pewni. I mieli poważniejsze sprawy na głowie, niż przyspieszone bicie serca czy niemal bolesne łaskotanie w brzuchu.
    Problem w tym, że Summer była tak skupiona na reakcjach swojego ciała, że początkowo nie zauważyła zmiany zachodzącej w Blake’u. Nie widziała, że się zdystansował, nie dostrzegła, że delikatny uśmiech to bardziej grymas niesięgający oczu. Dopiero gdy się odezwał zrozumiała, że straciła czujność, a w obecnej sytuacji to było niedopuszczalne. Nie, kiedy była zamknięta w domu z osobą będącą agentem specjalnym.
    Zmarszczyła brwi i zsunęła się z blatu z zamiarem podejścia do Blake’a. Nie ruszyła się jednak nawet o krok. Dlaczego? Bała się. Po raz pierwszy dopuściła do siebie w pełni świadomie myśl, że Remy mógł nie być jedynym alter ego. Co, jeśli dobijał się ktoś inny? Ktoś, kto mógłby ją skrzywdzić bardziej, niż Blake zrobił to od samego początku? Nie mogła tego wykluczyć.
    Przypomniała sobie, w jaki sposób Blake zachował się na samym początku, gdy zamknął ją w tamtym pokoju i przełknęła ślinę. Była prawie pewna, że wówczas to nie był do końca on, ale też na pewno nie Remy, Remy był na to zbyt łagodny. A może to wszystko była tylko gra? Może od początku to miało wyglądać w ten sposób? Może zaciągnął ją tutaj pod pretekstem szukania jej brata tylko po to, żeby ją zabić i zostawić w ich rodzinnym domu w ramach zemsty, aby Lawrence znalazł jej zwłoki?
    — To znaczy? — odezwała się słabym głosem. Nie chciała zabrzmieć, jakby się bała, ale tak właśnie się stało i miała ochotę bardzo porządnie uderzyć się w głowę. Jeśli na powierzchnię wypływał ktoś inny… Pewność siebie była jej jedyną bronią. — Musisz spróbować, Blake. Nie mogę ci pomóc, jeśli nie mam pojęcia, co dzieje się w twojej głowie — powiedziała nieco głośniej, pewniej. Wzięła głęboki wdech i zrobiła krok do przodu. A potem następny i następny aż do momentu, gdy znalazła się kilka, może kilkanaście centymetrów od Murphy’ego i wyciągnęła rękę, żeby przesunąć palcami po jego przedramieniu. — Mam cię związać? Czujesz, że mógłbyś zrobić coś złego? — spytała cicho i korzystając z tego, że miał zamknięte oczy, a jego spojrzenie jej nie hipnotyzowało, uważnie przyjrzała się jego twarzy. Wyglądał na… Na udręczonego. Tak, to chyba najodpowiedniejsze słowo. — A może chcesz… Nie wiem, wziąć gorący prysznic, żeby się uspokoić? Albo… Och, możemy spróbować pomedytować. Nie ma lepszego sposobu, żeby poukładać sobie wszystko w głowie niż medytacja — podsunęła, nieustannie przesuwając dłonią po jego ręce w uspokajającym geście.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  148. Nie chciała zareagować w sposób, w jaki w rzeczywistości zareagowała, ale instynkt samozachowawczy w takiej sytuacji okazał się silniejszy. Ufała mu, ale… Ale tylko wtedy, kiedy był Blake’m. To jego znała, choć też niewystarczająco dobrze i zdaje się, że pierwsze skrzypce grało w tym wszystkim zauroczenie. Niemniej jednak nie była w stanie brać bezkrytycznie Remy’ego, zwłaszcza, że ostatnim razem wydawał się skonfundowany.
    W każdym razie w momencie, w którym usłyszała w głosie mężczyzny twardą nutę, niemal automatycznie zrobiła krok do tyłu, zwiększając dystans między nimi. Strach, który ścisnął jej gardło sprawił również, że nie umiała rozszyfrować jego spojrzenia. Jej umysł sam dopowiadał sobie emocje na podstawie wyobrażeń. A wyobrażała sobie, że za chwilę kontrolę nad ciałem Murphy’ego przejmie ktoś inny i następnym, co poczuje Summer, będą ręce zaciśnięte na jej szyi.
    Teoretycznie była na to przygotowana, ale tylko teoretycznie. W praktyce miała polegać głównie na tym, że Blake będzie związany i bezbronny. Sama była sobie winna, że teraz wyglądało to inaczej. Przecież nawet nie prosił, żeby go rozwiązała! Zrobiła to z własnej woli w przypływie ciepłych uczuć mieszających się z żalem.
    Tymczasem nie wiedziała, co powinna zrobić. Póki się nie odezwał, po prostu wpatrywała się w jego twarz, szukając jakichkolwiek oznak tego, że byłby w stanie ją zabić. Drgnęła, słysząc głos mężczyzny. To był impuls do wybudzenia się z letargu. Nic nie mówiąc, pokiwała głową, a potem sięgnęła jego nadgarstka i pociągnęła w stronę salonu, gdzie krzesło wciąż stało naprzeciwko kanapy. Usadowiła na nim Blake’a i delikatnym acz zdecydowanym ruchem nakierowała jego ręce do tyłu, za oparcie.
    — Czujesz, że on się przebija? — spytała, owijając sznurkiem jego nadgarstki. Dłonie jej drżały, więc czynność nie należała do najłatwiejszych, ale przecież musiała to zrobić. Dla ich wspólnego bezpieczeństwa. — Wbrew pozorom to dobrze — podjęła, nie czekając na odpowiedź. Cisza bardzo jej ciążyła. — To oznacza postęp. Wcześniej nie wiedziałeś, kiedy to nastąpi… Że w ogóle coś takiego się dzieje. A teraz masz nawet czas, żeby podjąć działanie — mamrotała mimochodem, bardziej koncentrując się na prawidłowym skonstruowaniu węzła, niż na swoich własnych słowach. — Będzie lepiej, zobaczysz. Damy radę — rzuciła i sprawdziła, czy wiązanie trzyma. Upewniwszy się, że tak jest, szybko podniosła się z kolan i chwyciła pasek, którym wcześniej owinęła tors mężczyzny, przytwierdzając jego ciało do krzesła. Teraz zrobiła to samo, po czym przeciągnęła klamrę do przodu, żeby nie mógł dosięgnąć zwisającego fragmentu paska i jakimś cudem się rozpiąć.
    Usiadła na kanapie, ale nie zrobiła tego tak swobodnie jak ostatnio. Przysiadła na samym jej skraju, jakby w ten sposób chciała zmniejszyć dystans między nią a Blake’m. Oparła ręce na miękkich poduszkach obok swoich ud i wbiła palce w materiał, myśląc nad pytaniem. Pytaniem, które wywoła reakcję, ale też nie będzie zbyt bolesne dla udręczonego umysłu.
    — Okej, mam — powiedziała bardziej do siebie niż do niego i wzięła głęboki wdech. — Opowiedz mi jak jej się oświadczyłeś— wyrzuciła z siebie, zmuszając się, by nie odwrócić spojrzenia od twarzy mężczyzny. Nie była pewna, czy chce tego słuchać, była natomiast pewna, że Blake musi przez to przebrnąć i jej odczucia nie miały większego znaczenia.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  149. Znieruchomiała na moment, słysząc, że Blake mamrocze coś pod nosem. Spojrzała na tył jego głowy, marszcząc brwi i westchnęła cicho, uznając, że wcale nie mówi do niej. Że robi dokładnie to, co próbowała zrobić i ona: zabija ciszę, ewentualnie próbuje ułożyć sobie wszystko w głowie. Dopiero słowa, które wypowiedział nieco głośniej i wyraźniej przykuły jej uwagę na dłużej. Przytaknęła lekko, poniewczasie zdając sobie sprawę z tego, że mężczyzna tego nie widzi. Zanim na dobre odsunęła się od jego ciała, przesunęła palcami po jego ramieniu, jakby w ten sposób chciała dodać mu otuchy. W sumie… Pragnęła zrobić znacznie więcej, ale teraz nie miała wpływu na sytuację. Im mniej kontaktu fizycznego ze sobą mieli, tym lepiej dla niego.
    — Widzisz? To dobrze. To znaczy, że nam się udaje. Jeszcze trochę i będziesz nie tylko go czuł, ale może też nauczysz się go uciszać — powiedziała, posyłając mu lekki uśmiech. Ten jednak szybko zniknął z jej twarzy. Zaraz po tym, jak ujrzała krople potu na skórze Blake’a. Zagryzła dolną wargę i rozejrzała się po salonie, ale nie miała pod ręką nic, czym mogłaby je zetrzeć.
    Nie było też czasu, żeby to zrobić, gdyż pierwsze słowa popłynęły z jego ust. Summer starała się nie zwracać uwagi na własne uczucia. Ani na to, w jaki sposób na opowieść reagowało jej ciało. Nieprzyjemny uścisk w żołądku i dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa były jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Ale to chyba normalne, prawda? W momencie, kiedy coś czuje się do faceta, nie chcę się słuchać szczegółów z jego życia u boku kogoś innego.
    Tylko problem w tym, że nie miała innego wyjścia. Ich sytuacja stanowczo odbiegała od normalnej, a Mahoney sama zaproponowała pomoc. Jedynym, co mogło ją zapewnić, było przejście przez traumę, a bez opowieści Blake nie mógł nic przepracować. Musiał to w końcu zrobić i… I zacząć żyć normalnie. W miarę możliwości.
    Słysząc, że Blake urywa, dziewczyna podniosła się z kanapy i przeszła do kuchni, gdzie urwała kawałek ręcznika papierowego. Wróciła chwilę później i pochyliła się nad Murphy’m, delikatnymi ruchami ścierając wilgoć z jego twarzy i szyi.
    — Właśnie tak, Blake — odezwała się cicho nieco schrypniętym głosem i również zrobiła głęboki wdech w tym samym momencie, w którym zrobił go on. Potem powoli wypuściła powietrze i znowu napełniła płuca tlenem, gestem dłoni zachęcając Blake’a do tego samego. — Oddychaj głęboko. Uspokój się, bardzo dobrze. Myśl o tym, co się dzieje z twoim ciałem, przejmij nad nim kontrolę. Powiedz sobie, że on nie jest tobą… Jakby go nie było, jakby nie istniał. To ty tu rządzisz, nikt inny nie ma prawa wdzierać ci się do głowy — mówiła niemal szeptem, jakby się bała, że jeśli odezwie się głośniej, wyrwie mężczyznę z jakiegoś transu, a w jego miejscu pojawi się Remy. Jeszcze niedawno pragnęła jego obecności, ale to uległo zmianie. Wolała Blake’a w oryginalnej wersji.
    — Opowiedz mi o waszej największej kłótni — poprosiła, kucając tuż przed nim. Chwilę trwało, zanim zdała sobie sprawę, że jest za blisko i usiadła z powrotem na kanapie, gotowa jednak w każdej chwili się podnieść, gdyby Blake tego potrzebował. — Ale słuchaj swojego ciała. Kiedy poczujesz, że on jest blisko, natychmiast przerwij i zacznij mówić o czymś dobrym — poinstruowała. — Dasz radę?

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  150. — Wiem. Dlatego musisz uwierzyć mi na słowo — powiedziała cicho, starając się nie myśleć o tym wszystkim w takich kategoriach, w jakich przedstawiał to Blake. Jeśli dopuściłaby do siebie opcję, że nic z tego nie wyjdzie… Mogliby poddać się już teraz bez nadziei na poprawę. Ale Summer nie chciała… Nie mogła zrezygnować. Wmawiała sobie, że robi to dla własnego bezpieczeństwa, bowiem gdzieś z tyłu głowy wciąż miała obawę, że Blake pozbędzie się jej z chwilą, w której przestanie być potrzebna, ale tak naprawdę… Robiła to dla niego, nie dla siebie. Chciała mu pomóc. Chciała, żeby po tym wszystkim, gdy uzna, że czas dać sobie spokój z Lawrence’m, mógł żyć normalnie. W miarę możliwości, bo nigdy nie miał odzyskać normalności w stu procentach… Choroby psychiczne nie działały w taki sposób, zwłaszcza te najpoważniejsze, jak rozdwojenie jaźni czy schizofrenia.
    — Znasz odpowiedź — szepnęła, wpatrując się w jego oczy. Nie widziała w nich tego, co podczas tych chwil na placu zabaw, podczas których pozwolili sobie na nadzwyczajną bliskość. Nie było tak źle, bo nie dostrzegła też chęci mordu czy innych oznak, że jest w prawdziwym niebezpieczeństwie, ale… Ale z jakiegoś powodu i tak poczuła, że żołądek zaciska jej się boleśnie. Tak bardzo chciała wrócić do tamtego momentu i zatrzymać czas…
    Pochyliła się delikatnie, gdy Blake zaczął mówić, ale słysząc po jego głosie, jak silne emocje nim targają, wyprostowała się i przesunęła nieco na kanapie, żeby znaleźć się poza jego przestrzenią osobistą. Nie wiedziała, czego może się teraz spodziewać, ale lepiej było dmuchać na zimne, niż dopuścić do czegoś, czego w stanie pełnej świadomości prawdopodobnie by pożałował.
    — Blake… — odezwała się, gdy zaczął wyraźnie tracić nad sobą kontrolę. — Blake! — odezwała się ponownie nieco głośniej, ale wciąż nie uzyskała upragnionego efektu. Drgnęła, gdy zaczął się szarpać i choć każda komórka jej ciała rwała się, żeby odskoczyć, Summer znalazła w sobie wystarczająco samokontroli, żeby tego nie zrobić. Nie mogła pokazać, że boi się jego zachowania… W starciu z którąkolwiek osobowością, nawet tą prawdziwą, to była jej jedyna przewaga. To i wiązanie, z którego Blake zaczął się wyszarpywać. Kurwa!
    — Murphy! — krzyknęła w końcu, chcąc skupić na sobie jego uwagę. Dopiero zdała sobie sprawę z tego, że cała drży. Miała nadzieję, że on tego nie widzi… — Przestań! Uspokój się! Uspokój się i popatrz na mnie! — poleciła, nawet nie wiedząc, kiedy podniosła się z kanapy i zbliżyła do Blake’a, obejmując dłońmi jego twarz. Starała się złowić jego spojrzenie, ale zdawało się to w tej chwili czymś niewykonalnym. — To się nie dzieje, słyszysz? To tylko wspomnienie. Już dawno masz tę kłótnię za sobą — mówiła podniesionym głosem, ale nie krzyczała, nie przebrzmiewała w tym też żadna agresja… Chciała po prostu, żeby dotarły go niego jej słowa. — Co mam zrobić, żeby cię uspokoić? Powiedz, czego chcesz — poprosiła, wodząc wzrokiem po jego spoconej twarzy. Im bardziej cierpiał, tym mocniejszy uścisk w żołądku czuła blondynka.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  151. Dobrze, że słowa nie przeczyły czynom, bo w innym wypadku poddałaby w wątpliwość wszystko, co tutaj robili. Gdy zaczął mówić, Summer odetchnęła z niejaką ulgą, bo to znaczyło, że naprawdę jej ufał. Wcześniej czerpałaby przyjemność z tego, że role się odwróciły i teraz to Blake, związany i bezbronny, był zdany na jej łaskę i niełaskę, ale… Ale bardziej przemawiało do niej to, że wydawało się, iż naprawdę jej ufał.
    Summer Mahoney nie miała łatwo w życiu, ale sytuacja, w której się znalazła, była najbardziej popierdoloną, z jaką przyszło jej się zmierzyć. Co gorsza, od kilku godzin nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby uciekać jak najdalej od człowieka, który, jakby na to nie patrzeć, był jej oprawcą. Nie widziała bez niego swojej codzienności, jakby wszystko, co wydarzyło się przed feralnym porankiem, w którym oblał się kawą, nie miało żadnego znaczenia.
    Tak, obiektywnie patrząc, nie tylko on potrzebował pomocy psychiatry, bo jej również takowa by się przydała.
    Im mocniej Blake się szarpał, tym wyraźniejsze ukłucia paniki czuła blondynka. Nie miała pojęcia, na ile sznurek jest trwały i miała dobitną świadomość, że w starciu z mężczyzną nie miałaby żadnych szans. Może jako on sam byłby w stanie się opanować, ale jeśli do głosu doszłaby inna osobowość…
    Troska o jego stan była jednak silniejsza i dlatego podniosła się z kanapy, żeby ująć w dłonie jego twarz, tym samym zyskując choć odrobinę uwagi. Bolało ja, że nie umiała mu teraz pomóc. W teorii wiedziała wiele rzeczy, ale w praktyce… W praktyce nie miała pojęcia, jak się zachować, by go uspokoić. To był klucz do sukcesu: spokój. Tylko w taki sposób mógł przez to wszystko przebrnąć. Miała świadomość, że nie będzie łatwo, ale to, co się z nim działo, przechodziło jej pojęcie.
    Zwłaszcza, że nie widziała go jeszcze w takim stanie z jednej prostej przyczyny: silne emocje przywoływały Remy’ego, a wraz z jego obecnością uspokajało się targane uczuciami ciało. Zanim Blake pojawiał się ponownie, zdołał nieco ochłonąć.
    Jeśli tak na to spojrzeć, atak wściekłości również był postępem.
    — Związać… Okej — szepnęła, kompletnie ignorując wzmiankę o uderzeniu go. Nie, na to by się nie zdobyła tak po prostu. Nie bez wyraźnego powodu. — Wytrzymaj… Jeszcze chwilę — dodała i posłała mu niemrawy uśmiech, a potem pobiegła na górę, do pokoju Lawrence’a. Otworzyła szufladę, w której trzymał krawaty i chwyciła za pierwszy lepszy. Nie pokładała w materiale zaufania, ale w połączeniu ze sznurkiem powinien wystarczyć.
    Opadła na kolana za krzesłem i trzęsącymi się dłońmi obwiązała nadgarstki mężczyzny. Sznur trzymał się całkiem nieźle, więc go nie poprawiała. Przynajmniej nie ten na rękach, bo drugą połowę, którą odcięła poprzednim razem, zwinęła z podłogi i w przypływie impulsu przeszła na kolanach do przodu, klękając przed Blake’m. Założyła włosy za uszy, przy okazji rejestrując, że jej twarz również jest cała spocona, po czym owinęła sznurkiem kostki mężczyzny, zwieńczając całą operację mocnym wiązaniem do nogi krzesła.
    Odsunęła się, oddychając szybko i spojrzała w górę na twarz Murphy’ego.
    — Nie uderzę cię — odezwała się w końcu i powoli podniosła się z podłogi, żeby przycupnąć na kanapie. — Pamiętasz, kiedy ostatnio byłeś wściekły przez tak długi czas? — spytała i pozwoliła dobie na lekki uśmiech. — To działa. Nie uciekłeś… I nie możesz tego zrobić, musisz ze mną zostać, rozumiesz? Zostajesz ze mną — powiedziała i pochyliła się do przodu, układając dłonie na jego kolanach. Kontakt fizyczny najwyraźniej pomagał, od teraz nie miała więc zamiaru zrywać go nawet na chwilę. — Jestem tutaj. Jestem przy tobie — szeptała uspokajająco, pocierając jego nogi delikatnymi ruchami. — Myśl tylko o mnie. Nie o przeszłości… Myśl o mnie…

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  152. Uśmiechnęła się w duchu, gdy zobaczyła, że jej działania przynoszą jakieś efekty, choć sytuacja sama w sobie zbyt wesoła nie była i tak naprawdę dziewczyna nie miała żadnych powodów do radości. Tak naprawdę byli jeszcze daleko w polu. Zanim dotrą do celu, mieli przed sobą bardzo długą drogę.
    Nic jednak nie mogła poradzić na to, że jakiekolwiek przejawy postępu napawały ją optymizmem. Bo to oznaczało, że to, iż siedzieli tutaj zamknięci i posuwali się do tak drastycznych środków, jakim było wiązanie, ma sens. Więcej sensu, niż mogłoby się na początku wydawać.
    — Nie przestanę — odparła cicho i spojrzała na nogi mężczyzny, a po chwili zastanowienia ponownie uklękła na podłodze, dłonie przesuwając niego wyżej, na uda Blake’a. Nieco śmielej wodziła palcami po jego spodniach, słuchając uważnie mamrotania, które dla kogoś postronnego byłoby mamrotaniem wariata, ale dla Summer było walką. Walką o samego siebie, o swoją osobowość, tak cholernie zszarganą przez trudne wydarzenia. Tak bardzo pragnęła, żeby mu się udało… Żeby miał to już za sobą i nie musiał tak cierpieć przy poddawaniu się jakimkolwiek emocjom… Nie wyobrażała sobie sytuacji, w której złość czy strach miały jej odbierać… Ją samą.
    — Owszem, zostajesz — potwierdziła któryś raz z kolei. Robiła to mechanicznie nawet niepewna, czy Blake w ogóle jej słucha. Najważniejsze było to, żeby sobie z tym poradził. Zamilkła, kiedy i on zamilkł. Przypatrywała się jak bierze głębokie wdechy, jak jego twarz powoli się rozluźnia, a krople potu na skórze wysychają. Pragnęła ułożyć dłonie na jego policzkach raz jeszcze, ale nie chciała wyrywać go z transu, w którym się znalazł w obawie, że przyniesie to skutek odwrotny od zamierzonego.
    Drgnęła, słysząc to krótkie stwierdzenie wypowiedziane słabym głosem. Uśmiechnęła się szeroko i zamrugała szybko oczami, czując, że zaczynają ją szczypać. Nie udało jej się powstrzymać pojedynczych łez radości, które spłynęły po jej policzkach. Otarła je wierzchem dłoni i roześmiała się cicho.
    — Udało się — powtórzyła za mężczyzną przez ściśnięte gardło. — Wygrałeś z nim… Udało ci się — powiedziała przez śmiech. Widziała zmęczenie malujące się na jego twarzy, ale czuła tak ogromny napływ pozytywnej energii, że nie przeszkodziło jej to w ciągłym uśmiechaniu się. — Chodź… Pomogę ci dojść do łazienki musisz się umyć, bo cały się kleisz. A potem się położysz, hm? Ale nie tutaj… Może w moim pokoju — mówiła, rozwiązując sznurek oplatający jego kostki. Później przeszła na kolanach za krzesło i uwolniła nadgarstki mężczyzny, a na sam koniec rozpięła pasek, który oplatał jego tor.
    — Chwyć mnie za ręce — poleciła, stając przed Blake’m. Wyciągnęła przed siebie dłonie. — Za chwilkę się położysz i odpoczniesz… Chcesz się w coś przebrać? Masz mokre ciuchy — powiedziała, zerkając przelotnie na jego ubranie. — Tak, zaraz coś znajdę i ci przyniosę, ale najpierw cię odprowadzę.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  153. Posłała mu jedynie delikatny uśmiech. Owszem, wiedziała, że pomogła, nie chciała być fałszywie skromna i twierdzić, że jest inaczej, ale myślała o tym w zupełnie innych kategoriach. Bo to tak naprawdę nie zależało od niej, ona mogła jedynie nakierunkować Blake’a i mieć nadzieję, że posłucha jej rad. To on musiał znaleźć w sobie wystarczająco sił, by walczyć z kolejną osobowością. Jeśli by tego nie chciał… Cóż, jej obecność nie miałaby najmniejszego sensu.
    Mocno ścisnęła dłońmi jego dłonie i pomogła mu wstać. Była dość niska i drobna w porównaniu do Blake’a, ale starała się przyjąć na siebie jego ciężar, w obawie, że gdyby szedł sam, mógłby sobie po drodze coś zrobić. Powoli stawiała kolejne kroki, mocno go obejmując.
    Odetchnęła z ulgą, kiedy się zatrzymał, bo choć nigdy by się nie przyznała, ona również potrzebowała chwili przerwy. Odetchnęła głęboko i zacisnęła palce na barierce, gotowa iść dalej. Czekała jednak cierpliwie, aż Blake również będzie gotów.
    Serce zabiło jej mocniej i nie miało to nic wspólnego z wysiłkiem. Czując bowiem jego dłoń na swoim policzku miała wrażenie, jakby cały świat przestał istnieć. Rozchyliła wargi, by ułatwić sobie oddychanie i podniosła spojrzenie, wbijając je w jasne oczy mężczyzny. Gdyby za chwilę jej do siebie nie przytulił, mogłaby utonąć w tych tęczówkach.
    — To nasz wspólny wysiłek, okej? Gdybyś tego nie chciał, moja obecność byłaby na nic — odparła delikatnie schrypniętym głosem. Objęła Blake’a i wtuliła się w jego ciało, ani przez chwilę nie mając wrażenia, że jest w niebezpieczeństwie. Przymknęła powieki, chłonąc tę bliskość. Przepadała. Powoli przepadała i brnęła w coś, co nie miało sensu, bo sytuacja była zbyt pokręcona.
    Problem w tym, że jej serce nie zwracało na to uwagi. Rozum mówił jedno, ale uczucia pozostawały głuche.
    — Chodź. Musisz odpocząć — odezwała się, ale zrobiła to szeptem. Cisza była kojąca i bała się, że jeśli odezwie się głośniej, atmosfera się rozpierzchnie. Wyplątała się z objęć mężczyzny, chociaż zrobiła to bardzo niechętnie i pociągnęła go za sobą na piętro, wciąż starając się być dla niego oparciem.
    Zatrzymała się przed drzwiami łazienki i otworzyła je na oścież.
    — Pójdę po jakieś ubrania — powiedziała, stając w progu. — Mam ci… W czymś pomóc? Czy dasz sobie radę sam? — spytała z delikatnym zakłopotaniem. — Przepraszam, że cię do tego zmuszam, ale… Przyda ci się — uśmiechnęła się kwaśno i nie czekając, aż Blake się określi, powoli wycofała się z łazienki, zostawiając go w pomieszczeniu. — Zaraz wrócę — rzuciła na odchodnym i zbiegła na dół, do salonu, gdzie wciąż leżała walizka Bllake’a. Otworzyła ją i przerzuciła trochę rzeczy w poszukiwaniu jakiejś koszulki i najlepiej dresowych spodni. Tak zaopatrzona wróciła na górę i z lekkim wahaniem weszła do łazienki. — Może być? — spytała, pokazując mu ubrania.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  154. Szczerze mówiąc, nie do końca wyobrażała sobie, jak miałaby wyglądać jej pomoc Blake’owi przy ogarnianiu się przed pójściem do łóżka. No okej, coś między nimi było, oboje to czuli, a napięcie i przeskakujące między nimi iskry tylko utwierdzały Summer w tym przekonaniu, ale… Ale to była zaledwie raczkująca relacja oparta na niezbyt stabilnym fundamencie nienawiści do Lawrence’a i pomocy, której ona i Blake wzajemnie mogli sobie udzielić.
    Dlatego trochę się cieszyła, że nie czekał na nią i dał radę sam. Odłożyła ubrania na rant umywalki i wycofała się z łazienki, przymykając drzwi, ale do końca ich nie zamykając. Tak na wszelki wypadek. Oparła się o ścianę obok framugi i wbiła wzrok w podłogę. Jej myśli były jednym wielkim chaosem. Bardzo starała się ogarnąć wydarzenia ostatnich kilku dni, ale wybiegały poza jej percepcję. Na dobrą sprawę nie wierzyła nawet, że to wszystko tyczy się jej. Nikomu niepotrzebnej, zapomnianej przez świat… Nagle znalazła się w centrum wydarzeń, które ją przerastały. Czuła się jak bohaterka thrillera, którą ktoś na siłę umieścił w fabule, a ona przecież wcale nie chciała się w niej znaleźć. Pragnęła spokojnego, poukładanego życia. Ukończenia studiów, rezydentury, zawodu, który pozwoli jej się realizować… Kilkoro dobrych znajomych, którzy jej nie zawiodą… Może męża, który będzie rozumiał jej poświęcenie pracy i prędzej czy później dziecko… Tak, właśnie tak wyobrażała sobie swoje życie.
    Dostała coś zupełnie innego…
    Drgnęła, słysząc swoje imię i otworzyła drzwi, powoli wchodząc do zaparowanego pomieszczenia. Chwyciła ręcznik i podała go Blake’owi z zamiarem ponownego wycofania się z łazienki, problem w tym, że nie zdążyła tego zrobić.
    Nie była gotowa na to, co zadziało się w jej ciele i umyśle. A nawet gdyby, pewnie nie byłaby w stanie tego kontrolować.
    Łazienka nie należała do najmniejszych, ale Summer poczuła się tak, jakby ściany nagle się do siebie zbliżyły. Miała wrażenie, że ona i Blake stoją przez to zbyt blisko siebie. Mogła przysiąc, że w jej ciało uderzyła fala gorąca bijąca od jego ciała. Coś ścisnęło ją w dołku, serce zatrzepotało w piersi, a na skórze pojawiła się gęsia skórka. Obserwując krople wody spływające po torsie Murphy’ego, oczy zaszły jej mgiełką, a w ustach nagle zrobiło się tak sucho, że niemal się rozkaszlała. Nigdy na nikogo nie zareagowała w taki sposób. Owszem, bywała podniecona, ale nie do takiego stopnia, żeby w sekundę stracić głowę i…
    Zdała sobie sprawę, że wstrzymuje oddech i wzięła haust powietrza. Zrobiło jej się tak cholernie gorąco, że przyłożyła chłodną dłoń do swojego dekoltu, próbując choć trochę ulżyć sobie w ten sposób.
    — Hm? — mruknęła, podnosząc wzrok na twarz Blake’a, gdy dotarło do niej, że coś mówił. Przestąpiła z nogi na nogę i mocno zagryzła dolną wargę, czując dyskomfort, kiedy bielizna przesunęła się po jej kobiecości, która… Kurwa, naprawdę? Była na niego tak bardzo napalona, że zrobiła się mokra od samego widoku?!
    — Mam się z nim spotkać o piątej — odezwała się schrypniętym głosem i odchrząknęła cicho. — Potrzebujesz, zaufaj mi — powiedziała, unikając jego spojrzenia. Znowu odetchnęła i rozejrzała się po łazience. — Strasznie tu gorąco — szepnęła i odgarnęła włosy na jedno ramię. — Ubierz się, zaczekam za drzwiami — dodała i wyszła z pomieszczenia, oddychając głęboko chłodniejszym powietrzem.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  155. Oparła się o ścianę i zamknęła oczy, starając się oddychać powoli i miarowo, ale nic z tego. Serce galopowało w takim tempie, że oddech dopasował się do szybkiego rytmu i koniec końców Summer sprawiała wrażenie, jakby biegła w maratonie. Jedną dłoń przyłożyła do piersi, a drugą oparła na czole, licząc, że chłodne palce choć trochę doprowadzą ją do porządku.
    Musiała się trzymać z daleka od Blake’a. Tak, zdecydowanie, to był jeden z najlepszych pomysłów, na jakie ostatnimi czasy wpadła. Pomoc pomocą, ale skoro znalazł w sobie wystarczająco sił, by wytrzymać pod prysznicem, to równie dobrze mógł dotrzeć do łóżka bez asysty dziewczyny. Cholera, nie powinna nawet wchodzić z nim do pokoju tylko jak najszybciej się ulotnić! Bała się, że jeśli zostaną razem w niewielkim pomieszczeniu, że jeśli przypadkiem się dotkną…
    Nie, nie mogła o ty myśleć. Skup się, Mahoney!
    — Ogarnij się, ty głupia dziewucho — szepnęła do samej siebie i odsunęła od siebie wszelkie wyobrażenia, jakie szalały w jej głowie. Wydawało jej się, że w miarę się ogarnęła i zdecydowanie pomagał w tym fakt, że przecież osobiście przyniosła Blake’owi koszulkę, którą będzie miał na sobie, wychodząc z łazienki. Tak, ta myśl była kojąca.
    I nie miała nic wspólnego z rzeczywistością. Słysząc dźwięk otwieranych drzwi, Summer zerknęła w bok i szybko odwróciła spojrzenie, czując, że całe pokłady samokontroli, które w sobie miała, powoli odpływają.
    Nie udało jej się, bo wzrok zdawał się sam wyostrzyć na Blake’u. Zacisnęła zęby, wyobrażając sobie, że to jej dłoń przeczesuje jego mokre włosy, że jej język natrafia na krople wody pozostałe na skórze, że jego ręce przyciskają jej drobne ciało do umięśnionego torsu…
    — Przed chwilą byłeś strasznie zmęczony — odezwała się prawie szeptem, z trudem odnajdując w głowie jakiekolwiek słowa. Nie chciała mówić! Chciała działać! — Możemy coś zamówić, bo w lodówce nic nie ma. Ale i tak powinieneś odpocząć. Możesz zjeść w łóżku, nie jestem mamusią, która da ci za to szlaban — tak naprawdę nie rejestrowała za bardzo, co w ogóle wydobywa się z jej ust. Bardziej skupiała się na tym, żeby nie osunąć się po ścianie na miękkich nogach. Zwłaszcza, gdy Blake napiął mięśnie.
    Wredny skurczybyk! Robił to specjalnie! To stąd wcześniej ten uśmieszek, który zauważyła, zanim wyszła z łazienki! Doskonale wiedział, co się z nią dzieje i bezczelnie to wykorzystywał!
    — Ubierz się — szepnęła, uznając, że skoro i tak miał świadomość, jak na nią działa, wcale nie musiała udawać, że tak nie jest. Zamknęła oczy i potarła palcami skronie. Gdyby przewidziała taki obrót spraw… W zasadzie co by zrobiła? Od momentu, w którym wyszła z mieszkania Tilly, nie miała wpływu na nic, co działo się w jej życiu.
    — Zamówię coś, a ty… Idź się położyć. Jesteś zmęczony — odezwała się schrypniętym głosem. Musiała… Przekonać samą siebie, że naprawdę tak jest. Był zmęczony, stoczył walkę z samym sobą i jeszcze kwadrans temu ledwo mógł się ruszać. Tak, zdecydowanie powinien odpocząć. — Możesz iść do mnie. Albo do Lawrence’a, jak wolisz. Pierwsze albo drugie drzwi po lewej — wyrzuciła z siebie na wydechu i odepchnęła się od ściany, gotowa zejść na dół po telefon, żeby zamówić coś do jedzenia. — Na co masz ochotę? — spytała, zatrzymując się u szczytu schodów. Oparła dłoń na barierce i mocno zacisnęła na niej palce, żeby przypadkiem nie obrócić się przodem do Blake’a i nie natrafić na widok, który miękczył jej nogi.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  156. — Właśnie widzę, że pomógł — wymruczała niewyraźnie pod nosem, starając się patrzeć wszędzie, tylko nie na Blake’a. Przynajmniej póki nie miał na sobie koszulki, bo kiedy ją założył, pozwoliła sobie na zerknięcie w jego stronę z nadzieją, że poczuje choć częściową ulgę. Nic bardziej mylnego. Miała przemożną ochotę wsunąć ręce pod materiał i wbić paznokcie w jego skórę, zostawiając na niej czerwone ślady, które, w jej odczuciu, pięknie komponowałyby się z wyraźnym zarysem mięśni.
    Ja pierdolę, ogarnij się!
    — Jasne, możesz iść do mnie. Dobrze, że nie masz siły, przynajmniej nie będziesz grzebał mi w rzeczach — mruknęła, nie kryjąc w głosie nutki złośliwości. Nie uśmiechało jej się przenosić do Lawrence’a, a już tym bardziej do pokoju matki czy na kanapę w salonie, ale akurat tę informację wolała zachować dla siebie. Był jeszcze pokój gościnny, mogła sobie jakoś poradzić. Poza tym… Ona nie wybierała się jeszcze do łóżka, mogła więc na kilka godzin odstąpić je Blake’owi.
    — Coś z mięsem, zanotowane — odparła, uczepiając się pierwszego, co wymienił. Na reszcie nie skupiła się z jednej prostej przyczyny: wsłuchiwała się w brzmienie głosu mężczyzny, a nie w słowa, które wypowiadał. Miała wrażenie, że słyszy nutę, która sprawiała, że sam głos brzmiał zupełnie inaczej, niż parę minut temu. A może tylko to sobie wmawiała? Może była tak cholernie napalona, że szukała sygnałów świadczących o tym samym ze strony Blake’a na siłę?
    Uniosła brew, kiedy dotarł do niej sens wypowiadanych przez mężczyznę słów. Zanim zdążyła się powstrzymać, zerknęła na niego przez ramię z wyraźnym niezrozumieniem w jasnych oczach.
    — Do sklepu? Po co? — rzuciła, nie wiedząc jeszcze, dokąd to pytanie ją zaprowadzi.
    Serce ominęło kilka uderzeń, a oddech uwiązł jej w gardle, trudno powiedzieć czy z szoku, czy może raczej z wściekłości. Przynajmniej miała pewność, że doskonale wiedział, co się z nią dzieje, bo dotychczas mogła się jedynie domyślać. Był perfidnym dupkiem i należał mu się liść w twarz. Tak, zdecydowanie powinna go zdzielić. Nie dość, że starała się mu pomóc stricte bezinteresownie mimo wszystkiego, co ją spotkało z jego strony, to jeszcze chełpił się tym, że na niego leciała?! Kurwa, miała tak ogromną ochotę zetrzeć mu ten bezczelny uśmieszek, że musiała mocniej zacisnąć dłoń na barierce, żeby tego nie zrobić. Zresztą… Obawiała się, że gdyby tylko się do niego zbliżyła, gdyby złapali jakikolwiek kontakt fizyczny… Przepadłaby całkowicie. Teraz, stojąc kilka kroków od niego była w stanie kontrolować swoje ciało, którego każda komórka pragnęła jego bliskości. W innej sytuacji…
    — Biorę tabletki — odpowiedziała, przywołując na twarz sztuczny uśmiech. Nie, nie mogła mu dać tej satysfakcji. — Ale śmiem twierdzić, że będą ostatnią rzeczą, która nam się przyda — dodała i roześmiała się cicho. Zaraz po obróceniu głowy uśmiech zniknął, a Summer zacisnęła zęby z nieskrywaną wściekłością. — Niedługo przyjdę z żarciem — powiedziała jeszcze i zbiegła po schodach, a potem udała się do kuchni, gdzie leżał jej telefon. Żeby zamówić jedzenie, musiała najpierw otworzyć na oścież okno i usiąść na parapecie, by się uspokoić. Dopiero wówczas drżącą dłonią wyszukała odpowiednią aplikację i złożyła zamówienie. Nie, nie wstawiła żadnej adnotacji o fajkach i prezerwatywach. Skoro tego właśnie chciał, nic nie stało na przeszkodzie, aby poszedł do sklepu i sam je sobie kupił.
    Pół godziny później weszła do swojego pokoju i nie patrząc na mężczyznę, postawiła na szafce nocnej kartonik ze stekiem, a obok położyła sztućce.
    — Smacznego. Po resztę atrybutów musisz sobie iść sam — oznajmiła i obróciła się na pięcie, kierując się do wyjścia.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  157. Oj, nie powinien był tego mówić. Naprawdę nie powinien. Summer i tak była wystarczająco podminowana, a on dolewał oliwy do ognia. Starała się odepchnąć od siebie świadomość, w jaki sposób rozpoczęła się ich znajomość, żeby nie patrzeć na wszystko, co się działo, przez pewien pryzmat, ale może… Może wcale nie powinna tego od siebie odsuwać? Co, jeśli należało pielęgnować w sobie tę świadomość, a tym samym towarzyszącą jej nienawiść?
    Nie, nie potrafiła go już nienawidzić. Fundował jej emocjonalny rollercoaster, nawet teraz, kiedy najpierw miała ochotę poprosić, żeby ją zerżnął, a zaraz potem poczuła przemożną chęć zdzielenia go w twarz, ale nie potrafiła zmusić się do niczego więcej, poza złością. Wkurzał ją, ale na pewno nie do tego stopnia, by znowu go znienawidziła.
    — Grabisz sobie — oznajmiła krótko, rzucając mu spojrzenie spod przymrużonych powiek, zanim zeszła na dół. Następnych słów nie słyszała. I dobrze, bo trudno przewidzieć, w jaki sposób by zareagowała. Nie wiedziała też, czy bardziej była wściekła na siebie, że okazała tak ogromną słabość, podczas gdy przysięgała sobie, że nie zrobi tego w obecności Blake’a, biorąc pod uwagę, że trzymanie emocji na wodzy było jej jedyną bronią, czy bardziej na mężczyznę, który doskonale wiedział, co się z nią dzieje i perfidnie to wykorzystywał, żeby… Wyprowadzić ją z równowagi? Chyba tak, co z kolei utwierdzało ją w przekonaniu, że nie mogła dać mu tej satysfakcji. Sprawa miałaby się inaczej, gdyby odwzajemniał pragnienie bliskości, ale nie wydawało jej się, by tak właśnie było.
    Szczerze mówiąc, gdyby nie to, że sama bardzo zgłodniała, więc potrafiła mniej więcej wyobrazić sobie, jak głodny musiał być Blake, wcale nie poszłaby do niego z jedzeniem. Wolała unikać sytuacji, w których znajdą się blisko siebie i liczyła na to, że do momentu, w którym mężczyzna się zregeneruje, cała ta otoczka pożądania zdąży jej przejść. Planowała zresztą po swojemu sobie z tym poradzić. W samotności.
    Miała cichą nadzieję, że zdążył zasnąć, ale, jakżeby inaczej, kolejny raz się pomyliła. Widziała Blake’a jedynie kątem oka, bo wzrok uparcie wbijała najpierw w szafkę nocną, a po obróceniu się na pięcie w drzwi. Wiedziała bowiem, że jeśli ich oczy się spotkają, całkowicie przepadnie i tyle będzie z mocnego postanowienia trzymania się od niego z daleka.
    Nie powinna przystawać po tym, jak się odezwał. Nie powinna słuchać wypowiadanych przez niego słów. Jedynym słusznym wyjściem było teraz opuszczenie pokoju i trzaśnięcie drzwiami, choćby po to, żeby utrzeć mu nosa i pokazać, że wcale nie będzie tak łatwo.
    A tymczasem stała z dłonią na klamce drzwi i nie mogła się zmusić do postawienia kolejnych kroków, żeby wyjść z pomieszczenia. Słyszała jego głos coraz bliżej siebie i czuła, jak wzdłuż kręgosłupa przebiegają jej dreszcze.
    Powoli obróciła się przodem do mężczyzny i najpierw zmierzyła wzrokiem dzielącą ich ciała odległość, a potem w końcu spojrzała na jego twarz. Rozchyliła wargi, by ułatwić sobie oddychanie. Serce znowu przyspieszyło swój rytm, a coś w jej podbrzuszu zacisnęło się tak mocno, że niemal boleśnie. Z kolei głos, którym wypowiedział ostatnie słowa, sprawił, że zadrżała i nie udało jej się tego w żaden sposób zamaskować.
    — Nie musimy — szepnęła, nie odrywając wzroku od jasnych oczu Blake’a. — Ale będziemy, bo jeszcze godzinę temu byłeś tak zmęczony, że nie mogłeś się ruszać. I sam stwierdziłeś, że umierasz z głodu. Więc jedynym, co powinieneś teraz zrobić, jest zjedzenie mięsa, którego sobie zażyczyłeś i odespanie wysiłku, a nie seks ze mną. Bo biorąc pod uwagę, co chciałabym z tobą zrobić, twoje ciało mogłoby tego nie wytrzymać — powiedziała nieco głośniej schrypniętym głosem i odetchnęła głęboko, próbując się uspokoić. — Wyjdę teraz i ochłonę, a ty bądź grzecznym chłopcem i zregeneruj siły — dodała, ale nie ruszyła się o krok.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  158. Nie mogła uwierzyć w to, jak bardzo głupia i słaba okazywała się w obliczu bliskości Blake’a. Obiecała sobie coś przecież. Obiecała sobie, że nie pozwoli mu się sprowokować i nie da mu satysfakcji z zobaczenia, w jaki sposób na nią działa. Nie podejrzewała go o żadne niecne plany, tę opcję wykreśliła już dawno, bo miała wrażenie, że za bardzo się przed nią otworzył, żeby w chwili walki z Remy’m nie palnąć nic o ewentualnym kombinowaniu. Pod tym względem sytuacja wydawała się jasna. Po prostu… Po tym, co zobaczyła w łazience, ten jego uśmieszek pełen zadowolenia z faktu, jak na nią działał, chciała dać mu pstryczka w nos i pokazać, że cokolwiek sobie zaplanował co do jej osoby, cel wcale nie będzie łatwy.
    I naprawdę zamierzała się od niego odsunąć, zrobiła nawet kilka kroków do tyłu, żeby jak najdłużej pozostał między nimi dystans, gdy Blake próbował go zmniejszyć. Nie przewidziała jedynie, że za nią nie będzie wyjścia a ściana, na którą po chwili natrafiła plecami. Chłodna powierzchnia pozwoliła na kilka sekund ostudzić zmysły i odzyskać jasność myślenia, ale mężczyzna bardzo szybko ją tej jasności pozbawił. Czując jego ciepło, napierające na nią twarde ciało, delikatny dotyk na swojej twarzy… Zupełnie zapomniała o swojej obietnicy, o jego zmęczeniu, o głodzie… Jej świat skurczył tylko do tego, co odbierała zmysłami. A odbierała nimi teraz tylko Blake’a Murphy’ego.
    Odetchnęła głęboko, drżąco i powoli wypuściła powietrze przez rozchylone wargi, wodząc spojrzeniem po jego twarzy znajdującej się coraz bliżej jej twarzy. W końcu jednak musiała przymknąć powieki, mając wrażenie, że z zamglonych oczu zaraz popłyną łzy. Odchyliła głowę do tyłu, tym samym dając mężczyźnie nieograniczony dostęp do szyi, na której czuła jego dotyk.
    — Nie powinniśmy… — zdołała wyszeptać i jęknęła cicho, kiedy przycisnął jej rękę do ściany. Zabolało, ale nie tak, żeby jej to przeszkadzało. Wolną dłoń, która do tej pory zwisała luźno wzdłuż jej ciała, powoli uniosła i wsunęła pod materiał koszulki, którą Blake miał na sobie, dokładnie tak, jak wyobrażała sobie to wcześniej. Przesunęła opuszkami palców po jego boku, zapoznając się z miękkością skóry i pracą mięśni przy każdym oddechu. Otworzyła oczy i uśmiechnąwszy się kącikiem ust, przejechała po skórze paznokciami, zapewne zostawiając po sobie ślady. — Och, jebać to — mruknęła, drżąc, kiedy skubnął wargami jej ucho. To było jak zapalnik. Podniecenie, które dotychczas ograniczało się gdzieś do okolic podbrzusza, rozlało się po całym ciele Summer, a ona poczuła, że nie może dłużej czekać, bo udusi się, jeśli nie poczuje smaku jego ust.
    Wysunęła rękę spod koszulki Blake’a i podążyła palcami do jego włosów, za które pociągnęła, ale jedynie na tyle, żeby zmusić go do obrócenia głowy.
    — O niczym… Nie będę ci opowiadać — szepnęła, zatrzymując się z wargami tuż przy jego wargach. Ich oddechy mieszały się ze sobą, doprowadzając Mahoney do szaleństwa. — Po prostu ci pokażę — dodała, zanim wpiła się w jego usta. Chciwie, wręcz agresywnie. Pocałunki, którymi do tej pory zdążyli się obdarzyć, były niczym w porównaniu do tego, co robiła teraz dziewczyna. Przelewała w pieszczotę całą zgromadzoną w niej frustrację i pragnienie, którego pierwsze ukłucia poczuła, gdy na lotnisku Blake pierwszy raz pogłaskał ją po policzku.
    Nie przerywając pocałunku, dziewczyna naparła na jego ciało i wyplątała nadgarstek z uścisku, żeby obydwoma rękami sięgnąć krańca koszulki. Odsuwając się od warg mężczyzny jedynie na krótki moment, niemal zerwała z niego materiał i odrzuciła go na podłogę. Pozwoliła sobie na krótką, naprawdę króciutką wędrówkę wzrokiem po odkrytym ciele, a potem zarzuciła dłonie na jego kark i wróciła do pocałunku, odsuwając od siebie resztki samokontroli.

    ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  159. Gdyby ktoś wczoraj jej powiedział, że ona i Blake znajdą się razem w takiej sytuacji… Cóż, nie wiedziałaby jak zareagować, ale najpewniej byłby to śmiech. Owszem, pocałowali się w samolocie, ale Summer jeszcze wtedy nie była świadoma, że myśli o nim w takich kategoriach. Im bardziej otwierali się względem siebie, tym mocniej dziewczyna w to wsiąkała. Aż w końcu wsiąknęła na całego. Podczas oglądania Domu z papieru wydawało jej się zabawne, że Monica i Denver zakochali się w sobie w zaledwie kilka godzin, a teraz… A teraz, biorąc pod uwagę, co działo się w jej umyśle i sercu, nie była taka pewna, czy to wymysł scenarzystów na potrzeby podkręcenia akcji.
    Niechętnie oderwała się od warg Blake’a, gdy poczuła, że unosi materiał jej bluzki. Bez wahania uniosła ręce do góry, ułatwiając mu pozbycie się ubrania, a kiedy już go na sobie nie miała, ponownie przywarła ciałem do jego ciała, na nowo wpijając się w miękkie wargi. Tym razem nie ostudziła jej nawet zimna ściana, którą czuła pod plecami. Zadrżała lekko, kiedy ciepła skóra zetknęła się z twardą powierzchnią, ale to była cała jej reakcja. Zresztą i tak nie trwało to długo. Posłusznie oplotła nogami biodra, a ramionami kark mężczyzny, wyginając się w delikatny łuk, gdy poczuła jego dłoń w okolicach zapięcia biustonosza. Szczerze mówiąc, zwykle nie lubiła tego momentu. Summer miała swoje kompleksy, a jednym z nich były, jej zdaniem, zbyt małe piersi, których zwyczajnie się wstydziła, ale… Ale nie w tym przypadku. Przeciwnie, nie mogła się doczekać, aż materiał znajdzie się na podłodze, razem z resztą ubrań. I tak ją uwierał. Podniecenie, które wzbierało w jej ciele niczym fala, było tak silne, że wyraźnie odbijało się również na zewnątrz. Sutki miała tak stwardniałe, że nie mogła pozbyć się wrażenia, iż za chwilę przebiją koronkową bieliznę, oczy spowiły się przyjemną mgiełką, na twarz wstąpiły rumieńce, a oprócz tego oddychała coraz szybciej i głośniej pomiędzy kolejnymi pocałunkami.
    Usiadłszy okrakiem na kolanach Blake’a, odchyliła się, pozwalając mu na całkowite zdjęcie górnej części bielizny. Czując jego dłoń na piersi, odrzuciła głowę do tyłu i wydała z siebie westchnienie pomieszane z jękiem. Tak bardzo nie mogła się doczekać, aż w końcu poczuje dotyk na swojej nagiej skórze, że nawet z pozoru niewinna pieszczota sprawiała jej niewysłowioną przyjemność.
    Ostatnie ukłucia zdrowego rozsądku uświadomiły dziewczynie, że nie może tak po prostu poddać się woli Blake’a. I tak z pewnością dała mu mnóstwo satysfakcji swoim brakiem opanowania. Była w stanie pogodzić się z tym tak długo, jak to ona będzie rozdawać karty we wszystkim, co wydarzy się między nimi. Przynajmniej w aspekcie łóżkowym.
    Dlatego otworzyła oczy, choć bardzo nie chciała tego robić i sięgnęła dłonią do ręki, którą ją pieścił, żeby odsunąć ją od swojego ciała. Przygryzła dolną wargę i uśmiechnęła się kącikiem ust, chwytając obydwa jego nadgarstki i unosząc je do góry. Zaraz potem naparła na jego ciało tak, że opadł na plecy, a Summer razem z nim, przyciskając jego ręce do łóżka. Wpiła się w jego usta, ale pocałunek nie był długi, bowiem szybko zsunęła się niżej, na linię szczęki i szyję blondyna. Dotarłszy do jego ucha, przygryzła je delikatnie i zamruczała kokieteryjnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Powinnam cię tak zostawić… Na pastwę losu — odezwała się szeptem i poruszyła biodrami. Otarła się o jego krocze i cichutko jęknęła, czując, jak mokra od podniecenia bielizna drażni jej kobiecość. — Żeby nie dać ci za dużo satysfakcji… Ale nie jestem aż tak bezduszna i powinieneś być za to wdzięczny, kotku — wymruczała i puściła jedną rękę mężczyzny, żeby swoją własną wsunąć między ich ciała, a następnie dostać się pod materiał dresów, które miał na sobie i objąć palcami jego męskość. Kilka razy poruszyła dłonią, ale w pewnym momencie się zatrzymała i wycofała rękę, by za chwilę podnieść się do siadu. — Pamiętam coś o tym, że miałeś mi pokazać, jak bardzo masz na mnie ochotę… — przypomniała. Uśmiechnęła się przy tym łobuzersko i sięgnęła jedną dłonią swoich długich włosów, żeby przerzucić je na jedno ramię, a drugą przypadkiem przesunęła po swojej piersi. Przez cały ten czas, nie potrafiąc wytrzymać w bezruchu, delikatnie poruszała biodrami, ocierając się o Blake’a. — Więc pokaż…

      ❤️

      Usuń
  160. — Żebyś wiedział, że łaskawa — wymruczała, sunąc językiem po szyi mężczyzny. Co jakiś czas składała na skórze wilgotne pocałunki, napawając się tym, że może to robić. Zastanawiała się, w którym momencie zapragnęła aż tak jego bliskości i trochę nie mogła pojąć, jakim cudem w tak krótkim czasie przeszli od nienawiści i uprowadzenia do wyznania sobie uczuć i seksu.
    Właściwie nie chciała tego pojmować. Było jej dobrze, gdy o tym nie rozmyślała. Zresztą to nie był czas ani miejsce na takie rozważania. Teraz powinna zastanawiać się jedynie nad tym, w którą część ciała następnie go pocałować oraz jak mocno wbić w skórę paznokcie, żeby zostawić po sobie trochę śladów.
    Widząc jego uśmiech, już wiedziała, że dobrze zrobiła, niejako nim manipulując. Również się uśmiechnęła i delikatnie wypchnęła biodra do przodu, dając mu nieograniczony dostęp do zapięcia spodni. Gdy podniósł się do siadu, bez wahania ponownie objęła go ramionami i skubnęła zębami dolną wargę, ciągnąc ją w swoją stronę z uroczym uśmieszkiem na ustach.
    Westchnęła cicho, kiedy jej rozgrzana skóra zetknęła się z chłodną pościelą. Summer sięgnęła jedną ręką do góry i zacisnęła palce na zagłówku, natomiast drugą pomogła mężczyźnie zsunąć z niej spodnie. Zadrżała, czując dotyk na swoich nogach. Był delikatny, a jednocześnie rozpalał jej zmysły do czerwoności i sprawiał, że nie potrafiła tak po prostu spokojnie leżeć i czekać na dalszy ruch Blake’a. Wiła się na łóżku, wpatrując się w jego twarz i zagryzając mocno dolną wargę, by nie zacząć błagać, żeby w końcu ją wziął.
    Wplotła palce w nieco jeszcze wilgotne włosy Blake’a i wygięła się w łuk, wydając z siebie ni to jęk, ni to westchnienie pełne frustracji, kiedy zamiast zabrać się do rzeczy, zaczął całować okolice jej kobiecości. Poruszyła biodrami, domagając się dotyku, ale on zdawał się mieć własny plan, więc w końcu zrezygnowała i opadła luźno na materac, czekając na to, co wydarzy się dalej. Serce biło jej tak szybko i mocno, że zdawała się nie słyszeć nic innego, poza własnym pulsem, natomiast oddech już dawno przestał być spokojny. Dyszała, co jakiś czas wydając z siebie niego głośniejsze westchnienia, gdy trafiał na jakieś miejsce, którego pieszczota sprawiała jej wyjątkową przyjemność.
    — Nareszcie — jęknęła i mocniej zacisnęła palce na włosach Murphy’ego, gdy poczuła najpierw jego język, a potem wsuwający się w spragnione wnętrze palec. Była tak podniecona, że nie potrzebowała wiele, żeby dojść. Wystarczyłoby kilka minut, naprawdę, ale on… Zamruczała z niezadowoleniem, gdy przestała czuć jego dotyk, a obietnica orgazmu powoli zaczęła odpływać. — Znęcasz się nade mną — odezwała się schrypniętym głosem, przypatrując się uważnie jego twarzy. Była gotowa przejąć kontrolę i w końcu wziąć sobie to, czego tak pragnęła, ale z zadowoleniem zauważyła, że wcale nie musi tego robić. Pozwoliła mu wybrać pozycję, choć sama nie była szczególnie zachwycona, bo w ten sposób była zbyt daleko od jego twarzy i nie mogli się całować, ale szybko zmieniła zdanie, czując, jak głęboko wsunął się w jej wnętrze. Krzyknęła niemal ekstatycznie i sięgnęła do przedramienia Blake’a wolną dłonią, wbijając paznokcie w jego skórę. Z każdym ruchem bioder przyzwyczajała się do jego obecności i stopniowo rozluźniała, czerpiąc maksymalną przyjemność ze zbliżenia. Miała świadomość, że są w domu sami, więc nie hamowała się. Wzdychała, jęczała, a kiedy trafiał swoją męskością w wyjątkowo wrażliwe miejsce, pozwalała sobie nawet na krzyk.
    Nadszedł jednak taki moment, że nie mogła wytrzymać z daleka od jego ust, dlatego rozchyliła nogi na boki, tym samym zdejmując je z barków Blake’a i objęła nimi jego biodra, a rękami sięgnęła jego karku i przyciągnęła go do siebie, z ulgą wpijając się w wargi, na których poczuła swój własny smak. Szczerze mówiąc, miała to gdzieś. Nie chciała odsuwać się od niego nawet wtedy, gdy zaczynało brakować jej tchu, a z ust wyrywały się kolejne jęki zwiastujące upragniony orgazm. Każdy dźwięk był więc stłumiony, a Summer łapała głębokie hausty powietrza między kolejnymi pocałunkami.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  161. Oj, doskonale wiedziała, co to znaczy. Idealnym przykładem było wpuszczenie myszy do pokoju, w którym ją zamknął, a potem zaciągnięcie jej do samolotu, chociaż panicznie bała się latania. Tak, zdecydowanie pokazał jej, że wie, w jaki sposób się nad kimś znęcać i, może nieświadomie, a może cholernie świadomie, wykorzystywać największe lęki danej osoby przeciwko niej. Skoro wiedział o niej tak dużo, nie mogła wykluczyć, że zdawał sobie sprawę z tego, czego najbardziej się bała. Poza tym miała też świadomość, że potrafił być bezwzględny.
    Kurwa, dlaczego w takiej chwili w jej głowę wkradły się takie myśli?! Wbrew pozorom miała mnóstwo czasu, żeby to przetrawić i zatrzymać to, co się między nimi działo. Skoro mimo wszystko dopuściła do siebie Blake’a, znaczyło to tyle, że była gotowa zapomnieć albo przynajmniej odsunąć od siebie nieprzyjemne początki i czerpać z tego, co oboje czuli względem siebie.
    Gwałtownie otworzyła oczy, gdy koszmarne obrazy zaczęły zalewać jej umysł. Wystarczyła chwila skupienia wzroku na twarzy mężczyzny, wpatrzenie się w jego jasne tęczówki i oddanie się przyjemności, którą jej dawał, żeby zepchnąć wspomnienia w najdalszy zakątek podświadomości. Rozkoszowała się każdym ruchem, każdym pocałunkiem, każdym dotykiem, który czuła na swoim ciele. Przyjemne mrowienie powoli rozchodziło się po jej podbrzuszu, obejmując całe ciało, aż w końcu stało się tak silne, że Summer zadrżała. Odsunęła się od warg Blake’a, wygięła się w łuk i krzyknęła, kiedy uderzyło w nią niemal ekstatyczne spełnienie.
    Zaraz potem usłyszała głośny jęk z ust mężczyzny i poczuła, że zaczął zwalniać. Ruchy jej bioder natychmiast dostosowały się do powolnego, leniwego rytmu, a Summer w końcu złapała kilka głębokich haustów powietrza. Zabawne, że póki nie dostała orgazmu, nie miała pojęcia, jak bardzo pragnęła spełnienia, a teraz jej własne ciało dobitnie to pokazywało. Było tak intensywne, że dziewczyna nie przestawała drżeć i cicho pojękiwać w reakcji na spazmatyczne skurcze własnych mięśni. Jej skóra kleiła się do skóry Blake’a, a w pokoju unosił się charakterystyczny zapach seksu, ale chociaż zwykle jej to przeszkadzało, teraz miała to w głębokim poważaniu.
    — Bo jestem — wyszeptała i zamruczała w reakcji na kolejny pocałunek. Pozwoliła, żeby splótł ze sobą ich palce przy jednej dłoni, natomiast drugą w końcu rozluźniła i zdjęła z zagłówka, po czym sięgnęła karku mężczyzny. Delikatnie przejechała paznokciami po spoconej skórze, a następnie sięgnęła odrobinę wyżej, wplatając rękę w jego kręcone włosy. Nie przestawała oplatać nogami jego bioder, nie chcąc, żeby odsunął się zbyt szybko. Pragnęła jeszcze choć przez chwilę czuć go w sobie i utrzymać atmosferę, która trwała między nimi. Wiedziała bowiem, że kiedy ta opadnie, nic już nie będzie takie samo jak wcześniej. — Jesteś bardzo nieposłusznym podopiecznym — odezwała się cicho i uśmiechnęła się kącikiem ust. — Nie słuchasz zaleceń, a w dodatku właśnie przeleciałeś swoją panią doktor. Nie wiem, ale to chyba trochę nieetyczne. Nie uważasz? — spytała, trącając zaczepnie nosem jego nos, a zaraz potem złożyła na nabrzmiałych wargach leniwy, ale pełen namiętności pocałunek.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  162. Nie przyznałaby się do tego nagłos, ale podobało jej się to, że po tym, jak w końcu się do siebie dobrali, nie spieszyło im się do natychmiastowego rozstania. To utwierdzało ją w przekonaniu, że uczucie, które się między nimi pojawiło, nie wynika wyłącznie z czysto fizycznego pragnienia. To znaczy… Ze swojej strony o tym wiedziała, ale… Zyskała teraz stuprocentową pewność, że działa to z wzajemnością.
    — Powinieneś się cieszyć, że doprowadziłeś mnie do takiego stanu — zamruczała i trąciła nosem jego nos. Również się uśmiechała, właściwie nawet tego nie kontrolowała. Po prostu… Czuła, że chce się uśmiechać.
    Uśmiech jednak odrobinę zelżał, gdy Summer wyraźnie poczuła, że coś jest nie tak. Zamrugała kilka razy oczami, żeby pozbyć się z oczu resztek mgiełki przyjemności i powolnym ruchem przeczesała palcami włosy mężczyzny. Zrobiła to z wyraźną troską. Nie pomyślała wcześniej, że ich zbliżenie może spowodować problemy związane z rozdwojeniem jaźni, ale teraz… Teraz dobitnie zdała sobie z tego sprawę.
    — Co się dzieje? — spytała cicho, czując, że niedawne uniesienie bezpowrotnie ją opuszcza. Wiedziała, że prędzej czy później się to stanie, nie sądziła jednak, że tak szybko. W ostatniej chwili udało jej się powstrzymać pomruk pełen niezadowolenia.
    Pozwoliła, żeby przekręcił ich na bok, ale miała nieco inne plany, dlatego uśmiechnęła się odrobinę szerzej i włożyła wszystkie siły, które pozostały w jej ciele, aby popchnąć Blake’a na plecy. Sama przeturlała się razem z nim, układając się na jego torsie.
    — Co masz na myśli? — szepnęła, układając dłoń płasko na jego piersi i opierając na niej brodę. Drugą ręką sięgnęła wyżej, do jednego z niesfornych loków na jego czole. Delikatnym ruchem odsunęła kosmyk włosów i przeczesała je palcami. — Wiemy, jak pozbyć się problemu. I mamy pierwsze efekty. Chyba nie myślisz, że teraz, kiedy wyraźnie idziemy do przodu, odpuszczę — powiedziała nieco głośniej i wyraźniej. Zmiana pozycji sprawiła, że w rozgrzane plecy uderzyło zimno. Summer zadrżała i rozejrzała się po łóżku. Leżeli na połowie kołdry, więc drugą połowę złapała i zamaszystym ruchem narzuciła na siebie. Zaraz potem poświęciła całą swoją uwagę mężczyźnie. Przypatrywała się uważnie jego twarzy. — Blake — zaczęła, opierając ręce po bokach jego głowy. Uniosła się, żeby bez problemu patrzeć mu w oczy i wydała z siebie cichy jęk, gdy przy okazji wysunęła go z siebie. Szkoda, bo planowała trochę popracować mięśniami i może doprowadzić do następnej rundy, ale jej myśli pochłaniało teraz coś innego, niż seks. — Doprowadzimy to do końca, rozumiesz? To, co się między nami stało… To nie zmienia faktu, że chcę ci pomóc i to zrobię, okej? Już raz mi na to pozwoliłeś, pozwól jeszcze raz… — westchnęła i pochyliła się, żeby złożyć na ustach mężczyzny delikatny, czuły pocałunek. Odsunęła się dopiero, gdy zabrakło jej tchu i posłała mu ciepły uśmiech. — Nie chcę z niczego rezygnować, rozumiesz? Ani z twojej psychiki… Ani z ciebie — wyszeptała, gładząc wierzchem dłoni ciepły policzek Blake’a.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  163. W sekundę zrozumiała, jak wielki popełnili błąd. Dając się ponieść chwili, prawdopodobnie przekreślili wszystko, co udało im się osiągnąć. Przynajmniej jeśli chodziło o psychikę Blake’a, bo relacja wyraźnie poszła do przodu. Problem w tym, że Summer nie umiała zdecydować, co jest ważniejsze. Obustronne poczucie szczęścia, rzucenie wszystkiego za siebie i wsiąknięcie w uczucia, które się między nimi rozwijały, czy odcięcie się grubą kreską od tego, co się właśnie wydarzyło i dalsza walka z chorobą.
    Nie mieli zbyt wielu opcji, choć za każdą było wiele argumentów.
    Argumentów, które Blake jednym stwierdzeniem wytrącił Summer z ręki. A kiedy to zrobił, dziewczyna poczuła kiełkującą w niej złość. Wściekłość. Jak w ogóle mógł patrzeć na wszystko pod takim kątem?! Gdyby nie Mahoney, nawet nie miałby pojęcia, że coś z nim jest nie tak! A teraz twierdził, że to wyłącznie jego sprawa? Że on sam będzie decydował? Że po tym, co stało się w salonie, on tak po prostu się wycofa?
    Miała dość tego emocjonalnego rollercoasteru, który Blake nieustannie jej fundował. Naprawdę miała nadzieję, że coś się między nimi ułoży, skoro oboje zdecydowali się do siebie zbliżyć, ale nie mogła być chyba w większym błędzie. A może właśnie o to chodziło? O to, żeby owinąć ją sobie wokół palca, przelecieć, a potem zostawić jak zepsutą zabawkę?
    Nie powinna się na to godzić. Powinna wyjść z pokoju, kiedy miała ku temu okazję i zdusić to wszystko w zarodku.
    — Jasne. Twoja sprawa — powiedziała tak zgorzkniałym tonem, że prawie nie rozpoznała swojego własnego głosu. — Oczywiście. Na nic nie będę naciskać. W końcu to twoja sprawa — wycedziła i podniosła się do siadu. Poczuła wstyd. Wstyd, że jest naga, że Blake widzi ją taką, jakiej nie powinien widzieć nigdy. Wstyd mieszał się z wściekłością i smutkiem, że dała tak bardzo się zrobić, wykorzystać. Oliwy do ognia dolewał fakt, że kiedy zeszła z mężczyzny i stanęła na podłodze, na udach poczuła jego nasienie powoli wypływające z jej wnętrza. Musiała iść do łazienki i zmyć z siebie jego zapach, który jeszcze niedawno tak przyjemny, teraz wydawał się przypominać jedynie o porażce, jaką się okazała. Gdyby miała w sobie choć trochę więcej siły, gdyby prześlizgnęła się pod jego ramieniem i po prostu wyszła…
    Nie, nie mogła tak po prostu okazać słabości. Miał nad nią wystarczającą przewagę przez długi czas, nadszedł w końcu moment, żeby role się odwróciły.
    — Prześpij się, a potem żegnam — powiedziała zimno i podeszła do szafy, by wyjąć z niej czyste rzeczy. Miała wrażenie, że wszystko, czego dotknął Blake, jest skażone jego osobą. — Skoro nie jestem ci potrzebna, radź sobie sam, bez mojej wiedzy, bez mojej pomocy. To twoja sprawa, na pewno wszystko ci się uda — uśmiechnęła się kwaśno i rzuciła mu przez ramię spojrzenie, które mogło powiedzieć więcej, niż jakiekolwiek słowa. Czuła się zraniona. Wykorzystana. I patrząc prosto w jego jasne oczy, nie potrafiła tego ukryć.
    Niedługo potem zamknęła się w łazience, stanęła pod strumieniem gorącej wody i pozwoliła na to, żeby emocje znalazły ujście we łzach.

    💔

    OdpowiedzUsuń
  164. Mogłoby się wydawać, że wcale nie słuchała wypowiadanych przez mężczyznę słów, zbyt zaaferowana wybieraniem ubrań, które zamierzała za chwilę założyć. Prawda jednak była taka, że słyszała każde z nich i zapamiętywała, chociaż nie miała pojęcia po co to robi. Powinna mieć go gdzieś. Wszystko co robił, wszystko co mówił, wszystko co się między nimi wydarzyło, skoro czuła, że dla niego to nie miało znaczenia.
    Ale nie potrafiła. Summer, choć wkurzająca i czasami nieco narwana, była bardzo empatyczną osobą. Miała w sobie wiele uczuć, z którymi nie potrafiła walczyć. Dlatego uciekła z sypialni, gdy w jej sercu zakorzenił się smutek; ten szybko zmieniłby się w rozpacz, a nie chciała, by Blake widział, do jakiego stanu ją doprowadził.
    Nic nie powiedziała w obawie, że jej głos zdradzi wszystkie emocje, jakie nią targały. Zamknąwszy się w łazience pozwoliła, żeby powoli opuszczały jej ciało wraz z wypływającymi spod powiek łzami. Miała w głowie tak wielki chaos, że nie potrafiła skupić się na jednej myśli, ale im dłużej stała pod strumieniem gorącej wody, tym łatwiejsze stawało się poskromienie mętliku.
    Owszem, zareagowała jak rozwydrzone dziecko, w tym przypadku Blake miał rację i nie mogła na siłę twierdzić, że jest inaczej. Miał też rację, twierdząc, że jego zdrowie jest wyłącznie jego sprawą. No, może nie do końca, bo wciągnął ją w to wszystko i chcąc nie chcąc Summer również się zaangażowała, poza tym wciąż byli sami w domu zamkniętym na cztery spusty i nie mogli wykluczyć, że Remy nie jest jedynym alter ego, więc od jego równowagi psychicznej zależało jej bezpieczeństwo, ale… Ale, do cholery, poszli ze sobą do łóżka! Jak mogła wymagać otwartości z jego strony, opowiadania o żonie i córce, skoro sama… Nie chciała o tym słuchać? Świadomość, że nie jest jedyną osobą, która ma dla niego znaczenie, była strasznie dołująca, a każde wypowiadane na głos wspomnienie tylko potęgowało to odczucie, więc… Miał rację. Jeśli chcieli zbudować coś trwałego, coś, co da szczęście im obojgu, musieli, jak to zgrabnie ujął, rozdzielić chorobę od życia. Bez względu na koszty, jakie mogło to za sobą nieść.
    Gwałtownie zakręciła wodę i w pośpiechu wyszła spod prysznica, chaotycznie wycierając ciało ręcznikiem. Musiała to naprawić, natychmiast. Musiał wiedzieć, że miał rację, a ona to akceptowała. Zdawała sobie sprawę, że spierdoliła na całej linii, a danie się ponieść emocjom mogło pociągnąć za sobą wiele negatywnych skutków, ale… Na samą myśl, że miałaby stracić Blake’a, że miałby zniknąć z jej codzienności… Czuła nieprzyjemne dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa i nie miały nic wspólnego z tym, że właśnie wyszła z rozgrzanej kabiny na chłodniejsze powietrze.
    Odrzuciła ręcznik i wciągnęła na siebie bieliznę, a zaraz potem legginsy i sweter. Z długich włosów wciąż kapała jej woda, ale to była ostatnia rzecz, którą się przejmowała. Zerknąwszy ostatni raz na swoje lustrzane odbicie i upewniwszy się, że nie ma zapuchniętych ani zaczerwienionych oczu, podeszła do drzwi i nacisnęła klamkę, popychając je do przodu. Ani drgnęły.
    — Co jest? — mruknęła pod nosem i przekręciła zamek. Zamknął się bez problemu i równie łatwo go otworzyła. Klamka również działała bez zarzutu, ale mimo kolejnych prób, Summer wciąż była zamknięta w łazience. Przez ubrania zrobiło jej się naprawdę gorąco, ale kiedy drzwi nie ustępowały, w sekundę poczuła, że robi jej się przeraźliwie zimno. To musiał być on! Zamknął ją tu! A jeśli to nie był Blake? Jeśli przypadkiem obudziła w nim zbyt silne emocje i pojawił się Remy? Albo ktoś gorszy? — Blake! — wrzasnęła, waląc dłonią w drzwi. Jej oddech przyspieszył, a serce waliło w piersi tak mocno, że zdawała się słyszeć tylko swoje rozszalałe tętno. — Remy?! Ktokolwiek! Wypuść mnie! Przemyślałam to sobie, masz rację, chcę pogadać! Słyszysz?! Blake! Wypuść mnie! Dlaczego to zrobiłeś, do chuja?! Kłócimy się i od razu mnie gdzieś więzisz?! I kto tu zachowuje się jak dziecko?!

    summer 💔

    OdpowiedzUsuń
  165. O ile łatwiej by było, gdyby nauczyła się panować nad emocjami. Swoją drogą to zabawne, że próbowała nauczyć Blake’a czegoś, czego sama nie potrafiła nawet w najmniejszym stopniu. Powinna przewidzieć konsekwencje swoich działań. Aż za dobrze wiedziała przecież, że to nie zaczęło się od przypadkowego spotkania na ulicy. Śledził ją i porwał, a jej wybuch mógł obudzić w nim to co najgorsze, to co wydawałoby się, już dawno wyparowało, gdy ich relacja stopniowo zaczęła się zmieniać.
    Była głupia. Nawet nie przemknęło jej przez myśl, że sytuacja tak diametralnie się zmieni.
    Kurwa!
    Naprawdę miała nadzieję, że ją usłyszy i uwolni, a potem znowu pozwolą sobie na powolne zapomnienie o wszystkich złych rzeczach, jakie się między nimi wydarzyły, aczkolwiek rozejrzała się po łazience w poszukiwaniu jakiejkolwiek drogi wyjścia. Nie miała wystarczająco sił, by wyłamać drzwi, nie wiedziała też, czym Blake je zablokował i to błyskawicznie mogło obrócić się przeciwko niej. Do dyspozycji miała jedynie niewielkie okno, ale traktowała to jako ostateczność. Łazienka znajdowała się na piętrze, a jeśli pamięć jej nie myliła, w ogrodzie na samym dole znajdowała się pergola, co oznaczało tyle, że gdyby wyskoczyła przez okno, na pewno nie wyszłaby z tego bez szwanku.
    Oparła dłonie o drzwi, uważnie nasłuchując… W zasadzie czegokolwiek. Nie miała pojęcia, czego się teraz spodziewać. Równie dobrze w domu mógł już nie przebywać Blake, a Remy. Lub ktoś znacznie gorszy.
    Wyprostowała się jak struna, słysząc po drugiej stronie skrzypnięcie podłogi. Przylgnęła do drzwi, wpatrując się w nie, jakby miała otworzyć je samym spojrzeniem. Serce zabiło jej mocniej, gdy do jej uszu dobiegło mamrotanie, ale na tyle ciche, że Summer nie potrafiła zrozumieć poszczególnych słów. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić, co powiedzieć… Każde jej działanie musiało być przemyślane. Nie dlatego, że chciała jedynie się uwolnić. Po prostu… Wiedziała, że wszystko schrzaniła i pragnęła to naprawić. Tak po prostu.
    — Blake…? Blake, to ty, prawda? — odezwała się na tyle głośno i wyraźnie, żeby bez problemu ją usłyszał. Oparła czoło o chłodną powierzchnię i przymknęła powieki, wyobrażając sobie, że nie dzieli ich żadna przeszkoda i mówi bezpośrednio do mężczyzny. Jakby nie przylegała do drzwi, a wtulała się w jego ciepłe ciało, którego zapach jeszcze niedawno pragnęła z siebie jak najszybciej zmyć. Teraz cholernie tego żałowała. — Wypuść mnie, proszę… Słyszałeś, co mówiłam wcześniej? Przepraszam, nie powinnam tak zareagować i miałeś rację… Wiem, że wszystko spieprzyłam, ale… Proszę, daj mi to naprawić — powiedziała nieco drżącym z nadmiaru emocji głosem. — W ostateczności mogę wyskoczyć przez okno i wejść z powrotem do domu, ale chyba żadne z nas tego nie chce… Blake… Nie róbmy sobie tego znowu, okej? Wiem, że cała ta sytuacja jest… Więcej, niż skomplikowana, ale przecież wiedzieliśmy, na co się piszemy… Nie chcę wracać znowu do bycia zakładniczką złego porywacza. Chcę być Summer dla Blake’a… — ostatnie słowa wyszeptała i powoli przesunęła palcami po drzwiach.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  166. Jakkolwiek Blake obawiałby się jej działania, Summer nie poszłaby do służb, żeby zgłosić uprowadzenie. Właściwie aż do teraz odepchnęła od siebie myśl, że jest czyjąś zakładniczką. Murphy skutecznie uśpił w niej to poczucie. Wręcz zaczęła się zastanawiać, czy to nie był dobrze rozegrany scenariusz, zręczna manipulacja, która miała za zadanie kawałek po kawałku niszczyć w dziewczynie wszystko, co było w niej dobre.
    Ale czy to dałoby się udawać? Te przeskakujące między nimi iskry, te spojrzenia, pocałunki, w których nie wyczuwała nic, poza czułością, nawet jeśli były gwałtowne i nieco agresywne…
    A może po prostu chciała tak myśleć? Chciała, żeby coś między nimi było, bo im więcej czasu spędzali ze sobą, tym bliższy Blake stawał się jej sercu i napełniało ją to prawdziwą radością. Nie miała jej życiu zbyt wiele, choć zawsze starała się myśleć o wszystkim pozytywnie. Przy nim nie musiała się do tego zmuszać, wmawiać sobie, że jest szczęśliwa. Ona po prostu była szczęśliwa tak długo, jak on znajdował się obok i czuła, że coś dla niego znaczy.
    Nie wiedziała, że całe jej ciało zesztywniało w oczekiwaniu na odpowiedź, jaka padnie z jego ust. Odetchnęła głęboko, słysząc potwierdzenie, że Blake to wciąż Blake i mimowolnie uśmiechnęła się do samej siebie. Jakkolwiek schrzaniła, to, że nie pozwolił Remy’emu wypłynąć na powierzchnię znaczyło, iż choć trochę mu pomogła. A to sprawiało, że było jej odrobinę łatwiej.
    Przyłożyła dłoń do zamkniętych drzwi i przymknęła powieki, szykując się na to, że usłyszy za chwilę całą litanię oskarżeń pod swoim adresem. Oczywiście ona też miała Blake’owi wiele rzeczy za złe, ale teraz to on miał prawo być wkurzony. Pozowała na dojrzałą mimo młodego wieku kobietę, a zachowywała się jak gówniara, która robi wielkie halo z czegoś naprawdę małego.
    Otworzyła oczy i opuściła rękę, słysząc, że drzwi się otwierają. Uniosła wzrok na twarz mężczyzny i delikatnie pokiwała głową, tym samym dając znać, że rozumie, co nim kierowało. Bo naprawdę to rozumiała, chociaż nie chciała nigdy więcej znaleźć się w takim położeniu. Nie chciała być jego zakładniczką, pragnęła być partnerką, obojętnie w jakim znaczeniu; czy w zbrodni, czy w zdrowieniu, czy w sensie stricte romantycznym. Pragnęła, by byli sobie równi.
    — Wiem. Ale proszę, nie rób tego więcej… Cokolwiek się stanie, ja cię nie zdradzę. Sam przecież wiesz, że miałam tyle szans, żeby to zrobić. A cały czas tu jestem. Z tobą — powiedziała cicho i zrobiła krok do przodu, zmniejszając dystans między nimi. Z lekkim wahaniem oparła dłonie na klatce piersiowej Blake’a, a potem przesunęła je w dół przez tors, aż w końcu splotła palce za jego plecami, a twarz wtuliła w koszulkę, którą miał na sobie. — I ty też tu jesteś. A to znaczy, że wszystko idzie ku dobremu. Radzisz sobie, jest dobrze — szepnęła i uniosła głowę, wpatrując się w twarz mężczyzny. — Możemy zapomnieć, że to wszystko przed chwilą się wydarzyło i wrócić do… Sama nie wiem do czego, ale wcześniej było dobrze…

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  167. Nie wiedziała, na ile w tej sytuacji może mu wierzyć, ale tak naprawdę nie miała innego wyjścia, niż po prostu spróbować. Miała dosyć emocjonalnego rollercoasteru, potrzebowała choć trochę stabilizacji, a wydawało się, że odpuszczenie pewnych rzeczy jest drogą do spokoju.
    Potrafiła przełknąć dumę (czasami), ale w tym wypadku nawet o nią nie chodziło. Po prostu nie chciała się kłócić. Zanim coś się schrzaniło, byli przecież na tak dobrej drodze do stworzenia czegoś bardzo zagmatwanego, ale równie pięknego… Miała szczerą, niegasnącą nadzieję, że uda im się zapomnieć o tym małym potknięciu i brnąć dalej w to, co było dobre i im obojgu sprawiało przyjemność.
    — To dobrze — odparła z delikatnym uśmiechem i odetchnęła głęboko, wtulając się w mężczyznę. Wcześniej tak naprawdę nie miała ku temu okazji, nie licząc oczywiście tych kilku sekund w samolocie, czerpała więc z tej bliskości tak dużo, jak tylko w tym momencie mogła. Zamiast się go bać, jego ramiona dawały jej poczucie bezpieczeństwa i nie potrafiła się nadziwić, jak może się zmienić ludzka percepcja za pomocą jakiegoś tajemniczego przyciągania do drugiej osoby.
    Roześmiała się cicho, ale ten śmiech był raczej z serii wymuszonych. Czując natomiast jego dłoń w swoich włosach odetchnęła głęboko i uniosła głowę, choć reszta jej ciała wciąż przylegała do ciepłego torsu.
    — Mam ich mnóstwo, Blake. Ale nie uwierzę, że ty ich nie masz. Pomyśl tylko, nigdy nie znaleźliśmy się w tak… Popieprzonej sytuacji. To dla nas obojga coś nowego i dziwne by było, gdyby w tym wszystkim nie było wątpliwości — powiedziała, ważąc każde słowo. Czuła się tak, jakby jedno nieprawidłowe, wypowiedziane nieodpowiednim tonem, miało zmieść ich z powierzchni ziemi niczym bomba atomowa. — Ale to, czego jestem pewna… Dobrze mi z tobą. Czuję do ciebie coś, czego nie potrafię opisać słowami, ale wiem, że to coś dobrego. I nawet jeśli mam jakieś wątpliwości, to one bledną przy tym — uniosła jedną rękę i wskazała najpierw na mężczyznę, a potem na siebie. Uśmiechnęła się przy tym uroczo, niemal niewinnie i wspięła się na palce, po czym ujęła w dłonie jego twarz. — Po prostu… Nie myślmy za dużo i zobaczmy, jak to się dalej potoczy, hm? — zaproponowała i przyciągnęła go do siebie, żeby sięgnąć jego ust i złożyć na nich subtelny pocałunek. — Ale zdecydowanie musisz mnie nauczyć trochę samoobrony. Żebym w razie czego mogła skopać ci tyłek — wymruczała nieco weselszym tonem i opadła z powrotem na pięty. Poklepała Blake’a po klatce piersiowej i wysunęła się z jego objęć. — Przypominam, że w moim pokoju czeka na ciebie żarcie. Moje jest na dole i zamierzam teraz po nie iść, wrócić do siebie, nieprzyzwoicie się najeść, a potem trochę przespać, bo wyglądasz jak żywy trup, a i mi się przyda trochę odpocząć. Czy odpowiada ci taki plan, wielki zły porywaczu? — spytała ze śmiechem, choć te słowa zazgrzytały jej w zębach. Jednak z dwojga złego wolała obrócić całą sytuację w żart, niż roztrząsać coś, co mogłoby doprowadzić do kolejnej kłótni, na którą zdecydowanie nie miała siły.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  168. [ Cześć! Bardzo dziękuję za przywitanie. Zerknęłam na Twoich bohaterów i mam wrażenie, że z Franklinem najłatwiej byłoby jej znaleźć wspólny język. Głownie z powodu wieku, ale nie ukrywam, że to bardzo intrygujący Pan. Chociaż Theodor prowadzi restauracje, a Mads kocha jeść... Niestety na ten moment, nie wykreował mi się żaden konkretny pomysł- jeśli Ty coś masz, wal jak w dym; jak nie, coś na pewno się kiedyś wykluje.]

    Mads

    OdpowiedzUsuń
  169. caticorn,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 23 marca Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  170. [Witałaś! O dziwno nawet pamiętam! I tak, trochę na karku lat w pisaniu się ma, w tamtym roku stuknęło mi okrągłe 10 lat. Ciebie też oczywiście miło widzieć i cieszę się, że tu jesteś. Zawsze to jakoś raźniej ze świadomością, że nie tylko ja się w to jeszcze bawię :D
    Przychodzę pod kartę Franklina (choć przeczytałam wszystkie, to pośmiecę Ci tylko tutaj, hihi), bo jest napisana naprawdę cudnie. Strasznie mi się podoba. Przeczytałam ją jako pierwszą, bo i jego jako pierwszego podałaś w podpisie i absolutnie nie ujmuję innym Twoim postaciom, ale musiałam wrócić tutaj. Tak mi zapadł w pamięć. Przyznam też niestety, że z pomysłami trochę u mnie średnio, więc jeżeli masz jakieś wątkowe życzenia, to śmiało, a jak nic akurat w rękawie nie chowasz, to pomyślimy. powiedz tylko w jakim kierunku!]

    Mercy // Ruby

    OdpowiedzUsuń
  171. Sama zamierzała skorzystać z własnej rady i odsunąć od siebie wszystkie myśli, które mogły doprowadzić do kolejnej sprzeczki albo, co gorsza, uświadomienia sobie dobitnie, jak cholernie złe jest to, że właśnie przyciskała swoje usta do ust Blake’a i starała się załagodzić konflikt, który na dobrą sprawę był chyba czymś, czego potrzebowali, żeby zrozumieć, w jak popieprzonej sytuacji się znajdują. Jakby na to nie patrzeć, skoro Blake’owi wystarczyło tak niewiele, żeby wrócić do poprzedniej łączącej ich relacji bez mrugnięcia okiem.
    Nie, nie mogła o tym myśleć. To doprowadziłoby do problemów psychicznych znacznie szybciej, niż działo się to teraz.
    — Naprawdę? A myślałam, że to był tylko taki pretekst, żeby trochę mnie podenerwować. I sprawdzić pokłady mojej cierpliwości. Których, swoją drogą, mam bardzo niewiele — roześmiała się cicho i mimowolnie wtuliła policzek w jego dłoń, starając się powstrzymać pomruk przyjemności wyrywający się z jej gardła. Nie sądziła, że można tak bardzo pragnąć czyjegoś dotyku. Pomijając cały wachlarz nowych emocji związanych z samym uprowadzeniem, to, co działo się teraz w jej sercu, również było czymś, z czym mierzyła się pierwszy raz. Nigdy nie odczuwała względem innego człowieka tak silnego pragnienia. I to nie tylko pod względem fizycznym. Summer zwyczajnie lubiła Blake’a jako osobę. I to, jak wzajemnie na siebie wpływali. Bo miała wrażenie, że wszystko między nimi działa na zasadzie wzajemności. I to również było czymś przyjemnym.
    — Miejsce? Dla mnie? W moim własnym łóżku? Jakiś ty łaskawy — zachichotała, trącając go palcem wskazującym w klatkę piersiową. Posłusznie podniosła się z podłogi i odwzajemniła krótki pocałunek, a potem ruszyła po jedzenie.

    Była tym wszystkim tak zmęczona, że nawet nie wiedziała, kiedy po skończonym jedzeniu zmógł ją sen. Obecność Blake’a zdawała się wpływać na nią nadzwyczaj kojąco, bo nie miała żadnych snów, a to tego właśnie potrzebowała — prawdziwego resetu.
    W pierwszym momencie nie wiedziała, co się dzieje. Świadomość wracała naprawdę powoli, a nawet wtedy, gdy Mahoney poczuła, że jest całkiem rozbudzona, wciąż nie miała siły, żeby otworzyć oczy. Przez naprawdę długą chwilę wsłuchiwała się w spokojny oddech gdzieś nad swoją głową, ale dźwięk, który zaczął to zakłócać, zdawał się wdzierać z całą mocą aż do podstawy czaszki. Z głębokim westchnieniem otworzyła oczy, obróciła się na brzuch i uniosła na jednym łokciu, drugą ręką sięgając do szafki nocnej, na której leżał jej telefon. Wibracje nie ustawały, a napis widoczny na ekranie informował o tym, że dzwoni wujek Bob. Przesunęła zieloną słuchawkę i przystawił smartfon do ucha.
    — Czego? — mruknęła niezbyt przytomnie zachrypniętym głosem. Odchrząknęła cicho i odgarnęła z twarzy poplątane włosy. Nie miała pojęcia, która jest godzina, ale biorąc pod uwagę, że się wyspała, musiało być dość późno.
    — Gdzie ty, kurwa mać, jesteś? — usłyszała po drugiej stronie wściekły głos pigularza, jak lubiła go nazywać. — Myślisz, że nie mam lepszych rzeczy do roboty, tylko odmrażać sobie dupsko i czekać, aż księżniczka Mahoney się łaskawie pojawi? — warknął i zazgrzytał zębami, ale nie była pewna, czy robi to ze złości czy z zimna.
    Odsunęła telefon i spojrzała na godzinę, a potem przeklęła pod nosem.
    — Sorry, daj mi piętnaście minut — powiedziała znacznie przytomniej i szybko się rozłączyła. Wyskoczyła z łóżka i podeszła do szafy, żeby ubrać coś nierzucającego się w oczy i ciepłego. — Blake! Wstawaj, zaspaliśmy — zawołała do mężczyzny i zrzuciła z siebie legginsy, a w ich miejsce wciągnęła na siebie czarne dżinsy.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  172. caticorn,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 29 maja Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń
  173. — Kiedy ja chcę robić z tobą wszystko na raz — jęknęła z niezadowoleniem, opierając czoło na barku mężczyzny. Przez tak zapchany grafik miała wrażenie, że nie nacieszyła się ukochanym wystarczająco, choć przecież nie byli ze sobą od wczoraj. Miała nadzieję, że sytuacja ulegnie delikatnej zmianie, gdy codziennie będzie się obok niego budzić, jeść wspólnie kolację, czy pić rano kawę, tak jak robili to dzisiaj. Pragnęła takiej nudnej normalności, tak dla odmiany. Może wtedy w końcu nasyciłaby się jego obecnością.
    Uniosła głowę, słysząc z ust Blake’a propozycję i zmierzyła uważnym spojrzeniem jego twarz. Podnosząc rękę, uśmiechnęła się kącikiem ust i wyprostowała mały palec.
    — Obiecujesz? Na paluszek? — spytała i nie czekając na reakcję, sama sięgnęła do jego dłoni i oplotła swoim małym palcem jego mały palec. — Teraz nie masz wyjścia — dodała zadowolona ze swojej przebiegłości i wyciągnęła się nieznacznie, żeby złożyć delikatny pocałunek na jego policzku.
    Słuchała słów ukochanego, wciąż obejmując nogami jego biodra i po prostu się w niego wtulając. To było takie miłe uczucie — nigdzie się nie spieszyli, Willow nie miała z tyłu głowy myśli, że musi się przygotować na odpytkę u znienawidzonego neurochirurga, któremu znowu podpadła, a Lawrence’a zepchnęła tak głęboko w podświadomość, że ani myślała się dziś nim interesować. Mieli plan na ten dzień, bardzo przyjemny plan i to właśnie na tym skupiała się całą sobą. Nie mogła się doczekać, aż znajdą się tu jej rzeczy i poczuje się jak pełnoprawna mieszkanka, a nie gość, który ma tu trochę swoich ubrań i kosmetyków i czasami zostaje na noc.
    — Okej — odparła w końcu, unosząc spojrzenie na twarz ukochanego. — Nie, żebym miała jakieś wyjście. Jakbym sama się dobrała do gotowania, prawdopodobnie to twoje urocze mieszkanko poszłoby z dymem, wiesz? — roześmiała się cicho, a potem ciężko westchnęła na samą myśl o egzaminach. — Mam nadzieję, że odbębnię to jak najszybciej. Mam już dość teorii, wolę praktykę — mruknęła z niezadowoleniem, ale niezadowolenie szybko zmieniło się w pomruk pełen zadowolenia, gdy odwzajemniała pocałunek, którym Blake ją obdarzył. Zanim się od siebie odsunęli, przygryzła zębami jego dolną wargę, z uśmiechem delikatnie za nią pociągając.
    — Myślę, że jesteśmy bardzo pomysłowi i na pewno jakoś damy radę. Nie mam nic przeciwko, żeby pobawić się na strzelnicy — wymruczała, drżąc lekko, gdy poczuła jego oddech na swoim uchu. Nie potrafiąc się powstrzymać, przesunęła się na skraj blatu i przylgnęła do torsu Blake’a, wsuwając dłonie pod jego koszulkę. Delikatnie przejechała paznokciami po skórze na plecach, wtulając twarz w zgłębienie jego szyi.
    — Otóż to, brzmi jak plan idealny — stwierdziła ze śmiechem. — Musimy sobie załatwić jakieś obcisłe fatałaszki, żeby seksownie wyglądać. I maski, żeby żyć w spokoju swoim życiem, kiedy nie zwalczamy zbrodni — dodała, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Odsunęła się nieznacznie od ciała blondyna, żeby sięgnąć po swoją zimną już kawę i upić kilka łyków. — Nie — wzruszyła lekko ramionami. — Zadzwoniłaby do mnie i zaczęła namawiać, żebym jednak została. Chyba wolę ją postawić przed faktem dokonanym. Chociaż… Chyba powinnam dać znać, że żyję, bo pisała do mnie w nocy — mruknęła i sięgnęła po leżący nieopodal telefon. Napisała krótko i zwięźle, że jest cała i zdrowa i niedługo wpadnie, a wtedy porozmawiają. Odłożyła urządzenie i dopiła kawę. — Lecę pod prysznic i się zwijamy? — spytała, posyłając ukochanemu uroczy uśmiech.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  174. Spojrzała na niego jedynie, próbując wyczuć, czy naprawdę jest w porządku, czy Blake jedynie mówi tak dla samego mówienia, by dała spokój z tematem. Inna sprawa, że nie chciała w to brnąć, nie dzisiaj, kiedy zdążyli ustalić, że ten dzień będzie dobry, a nie naznaczony smutkiem.
    I tylko dlatego odpuściła, posyłając Blake’owi jedynie lekki uśmiech i kiwając głową, choć w samo zapewnienie niezupełnie wierzyła.
    Roześmiała się cicho i rozejrzała po niewielkim pokoju, choć wystarczającym na potrzeby dwóch studiujących dziewczyn. Mieszkała tu trzy lata i… Cóż, trudno jej było uwierzyć, że to ostatni raz, kiedy przebywa w tym pomieszczeniu. Darzyła go sentymentem, jednak wiedziała, że razem z Blake’m podjęli dobrą decyzję. Dzięki wspólnemu mieszkaniu będą mieć dla siebie więcej czasu, poza tym kochali się i chociaż coś dalej trzymało mężczyznę w przeszłości, czuła, że to pomoże mu ruszyć dalej ze swoim życiem. Jak tylko pozbędą się Lawrence’a…
    — Nieprawda, większość ma gorzej — powiedziała wesoło i otworzyła szafę, żeby z jej dna wyjąć plastikowe pojemniki na różne pierdoły. Postawiła je na łóżku i rozdzieliła, po czym zsunęła z siebie płaszcz i zawiesiła go na oparciu krzesła. — Moje są pod łóżkiem i generalnie po tej stronie pokoju — wskazała na prawą stronę pomieszczenia i opadła na kolana, żeby wysunąć spod łóżka kilka przepastnych tomiszczy, w większości dotyczących ludzkiej anatomii, trochę opracowań, farmakologii i tak dalej.
    — Możecie mi powiedzieć, co tu się dzieje? — odezwała się Rebekah, więc Willow zerknęła na nią, rejestrując, że dziewczyna podniosła się do siadu i opuściła nogi z łóżka.
    — Owszem. Podjęliśmy z Blake’m decyzję, że chcemy razem zamieszkać, więc mam zamiar się dzisiaj spakować i wyprowadzić — oznajmiła wprost, posyłając Becky lekki uśmiech. Rudowłosa zamrugała szybko oczami i podążyła wzrokiem do Blake’a. Willow nie wiedziała, czy współlokatorka skojarzy stojącego przed nią mężczyznę z facetem, który kręcił się dawno temu pod akademikiem, ale modliła się w duchu, żeby tak się nie stało, bo to… Mogłoby trochę skomplikować im życie.
    — Żartujesz? — rzuciła, przenosząc spojrzenie z powrotem na Willow i znowu na Blake’a. Zmarszczyła czoło i zmrużyła delikatnie oczy. — Okej. Ale czy ty nie jesteś trochę jakby… Wiesz, stary? Za stary dla Willy? — spytała, przechylając głowę w bok.
    — Rebekah! — warknęła Willow z oburzeniem, odkładając jedną z książek na łóżko. Współlokatorka jedynie machnęła dłonią, ignorując blondynkę. Podniosła się z łóżka i zrobiła kilka kroków w stronę Blake’a, splatając ręce na klatce piersiowej.
    — Cicho, nie z tobą rozmawiam — mruknęła rudowłosa. — Jakie masz niecne plany względem mojej przyjaciółki? — spytała, a Willow zacisnęła zęby, choć cisnęło jej się na usta, by przypomnieć, że wcale się nie przyjaźnią, tylko razem mieszkają. — Ile masz lat? Jak długo jesteście razem? Dlaczego cię nie znam? Masz żonę, a Willy jest twoją kochanką? — wyrzucała z siebie, a blondynka pomyślała, że gdyby miała chociaż nikłe pojęcie, jak zachowa się Rebekah, kazałaby ukochanemu zostać na korytarzu i spakowałaby się sama.

    willy i jej podejrzliwa współlokatorka ❤️

    OdpowiedzUsuń
  175. — Co cię tak śmieszy? — spytała, zerkając na Blake’a spod rzęs i samej mimowolnie się uśmiechając. Czasami wiele by dała, żeby potrafić odczytywać choć niektóre z jego myśli. Mogliby w ten sposób uniknąć co najmniej kilku nieporozumień, bo tendencja Willow do dopowiadania sobie pewnych rzeczy potrafiła naprawdę komplikować życie. Teraz jednak nie zamierzała nic sobie dopowiadać, bo spoglądając w oczy mężczyzny czuła, że nic złego się nie dzieje. Pokręciła głową z lekkim rozbawieniem, wracając do wyciągania spod łóżka książek. Powieści kryminalne mieszały się z podręcznikami, a Willow mimowolnie pomyślała, że mogłaby tę pierwszą grupę tutaj zostawić, skoro przez brata całe jej życie przypominało żywcem wyjęty z książki kryminał. Nie potrzebowała dodatkowej stymulacji pod tym względem.
    — Jasne — machnęła ręką, ignorując stwierdzenie Blake’a, bo aż za dobrze wiedziała, że jej współlokatorką nie kieruje troska, a raczej chorobliwa ciekawość. Rebekah słynęła z długiego języka, co czasami było nie do zniesienia. Willow wiedziała, że za kilka dni usłyszy plotki na swój własny temat z piątej ręki.
    Blondynka podniosła raptownie głowę, słysząc propozycję padającą z ust Blake’a i rozchyliła wargi, nie do końca wiedząc, jak zareagować. I owszem, generalnie poznali się w barze, gdy wyrwał Tilly, żeby zbliżyć się do samej Willow, ale nie podejrzewała, że mężczyznę kręcą takie rozrywki. W sumie… Nigdy go o to nie spytała, a może powinna.
    — Mam kilka dni wolnego — przypomniała odruchowo, zanim zdążyła ugryźć się w język i od razu zrozumiała, że popełniła błąd. Zobaczyła bowiem błysk niezdrowego wręcz zainteresowania w oczach Becky, która, dla odmiany od spoglądania na Blake’a dosyć wrogo, teraz się uśmiechnęła.
    — Świetnie, więc moglibyśmy gdzieś wyskoczyć wieczorem — rzuciła szybko, na co Willow natychmiast pokręciła głową.
    — Nie ma opcji. Muszę się rozpakować i w ogóle… Dzisiaj nie.
    — W takim razie jutro — powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu i klasnęła w dłonie, a zaraz potem pokręciła głową i spojrzała na Willy z wyraźną pretensją. — Półtora roku? Od półtora roku kogoś masz i go nie znam? To u niego byłaś, kiedy nie wracałaś na noc?
    — Albo na dyżurach. Nie czułam potrzeby, żeby ci się spowiadać, Becky — Willow mruknęła z nieskrywanym niezadowoleniem i wrzuciła na łóżko ostatnią porcję książek, po czym wstała z kolan i odruchowo otrzepała spodnie. — W każdym razie… Dobrze wiedzieć, że masz wobec mnie jakieś niecne plany, kochanie. Później to z ciebie wyciągnę — oznajmiła, posyłając ukochanemu uroczy uśmiech. Wrzuciła trochę książek do plastikowego pudełka i podniosła je z lekkim trudem, po czym podeszła do mężczyzny i wręczyła mu je, składając szybki pocałunek na jego policzku.
    — Ogarnę się i wam pomogę — odezwała się Rebekah i zanim Mahoney zdążyła zaprotestować, prawie była współlokatorka podeszła do szafy, wyjęła z niej czyste ubrania i pobiegła do łazienki. Willow przesunęła dłonią po swojej twarzy.
    — Dobrze, że cię nie rozpoznała — szepnęła, podążając spojrzeniem do twarzy Blake’a. — Trochę się tego obawiałam. Na szczęście ma pamięć jak złota rybka — uśmiechnęła się z ulgą. — W sensie… Widziała cię pod akademikiem jak jeszcze mnie śledziłeś. Wtedy kiedy potraktowałam cię gazem. To ona cię zauważyła — wyjaśniła, orientując się, że Blake może nie wiedzieć, o co chodzi. — Nie wiedziałam, że będziesz taki chętny do poznawania moich koleżanek — roześmiała się nagle.

    współlokatorki ❤️

    OdpowiedzUsuń
  176. Roześmiała się cicho i pokręciła z rozbawieniem głową, uznając, że przy współlokatorce lepiej nie drążyć tematu, bo rozbawienie Blake’a może mieć związek z czymś, co tylko oni zrozumieją, a Rebekah nie powinna nawet tego słyszeć. Z perspektywy osoby trzeciej musieli być dość specyficzną parą, a spojrzenie rudowłosej, które ta im sprezentowała na odchodnym, tylko utwierdziło Willow w tym przekonaniu. Cholera, gdyby tylko ktokolwiek wiedział, w jaki sposób zaczął się ich związek…
    — Prędzej czy później i tak się wygadasz. Już ja się o to postaram — odparła, posyłając mężczyźnie czarujący uśmiech. Odprowadziła Becky wzrokiem i przysunęła się nieznacznie do Blake’a. — Sam twierdzisz, że jestem złośliwa — zauważyła, szczerząc zęby, a zaraz potem wydała z siebie ciężkie westchnienie i machnęła dłonią, jakby chciała zbyć temat. — Odruchowo. Zresztą ta plotkara i tak by się od kogoś dowiedziała, że nie ma mnie w szpitalu. Ona wie wszystko — szepnęła konspiracyjnie.
    Kiedy Blake zostawił na chwilę jej rzeczy, Willow również się wyprostowała i spojrzała na mężczyznę z uniesioną brwią. Zagryzła dolną wargę, zastanawiając się nad jego słowami. Wciąż uważała, że nie jest gotowy na konfrontację z Larry’m, ale nie chciała poruszać teraz tego tematu w obawie, że jeśli pojawi się Remy, a w międzyczasie Rebekah wróci do pokoju… Cóż, taka sytuacja nie mogła zakończyć się dobrze.
    — Czyli co, mamy się nagle stać duszami towarzystwa? — zapytała równie cicho i westchnęła, gdy blondyn złożył na jej ustach szybki pocałunek. — W sumie… Wiesz, mogłabym zadzwonić do Tilly… Wypadałoby… Trochę oczyścić atmosferę — wymamrotała, wskazując odruchowo najpierw na niego, później na siebie. Od tamtej feralnej kłótni Willow nie miała kontaktu z przyjaciółką, czy może raczej byłą przyjaciółką. Wiedziała jedynie, że Tilly jest w remisji i… W zasadzie to tyle. Prawda była taka, że Willy obawiała się odezwać. Nie dość, że w zasadzie ukradła brunetce faceta (co wcale nie było prawdą, ale o tym Mathilde nie miała pojęcia), to jeszcze próbowała ją przekonać, że jest niebezpieczny. Tymczasem ów facet był jedyną osobą, przy której Willow czuła się bezpiecznie i jedynym człowiekiem, którego kochała.
    Odruchowo przysunęła się bliżej, przyciskając swoje ciało do ciała mężczyzny i spojrzała na niego z nieskrywanym rozbawieniem.
    — No wiesz? Tak tutaj? — zachichotała, odchylając głowę i tym samym pozwalając mu na robienie wszystkiego, co tylko dusza zapragnie. Podążyła dłońmi do karku Blake’a i splotła na nim palce, wydając z siebie cichy pomruk aprobaty. — W sumie… Nigdy tego tu nie robiłam. A obiecałam ci wszystkie swoje pierwsze razy — wyszeptała, zerkając na drzwi i przez chwilę się zastanawiając.
    A przynajmniej udawała, że to robi, bo decyzję podjęła w momencie, w którym poczuła na ciele dłonie ukochanego. Istotnie dalej na klamce wywieszało się skarpetkę, więc po złożeniu szybkiego pocałunku na ustach Blake’a, Willow wyplątała się z jego objęć i podeszła do komody po swojej stronie pokoju. Wyjęła z szuflady skarpetkę i z szerokim uśmiechem zawiesiła ją na zewnętrznej klamce, po czym zamknęła drzwi i przekręciła zamek. Powolnym krokiem wróciła do mężczyzny i ujęła jego twarz w dłonie, wspinając się na palce, żeby sięgnąć jego warg, w które wpiła się żarliwie.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  177. Zmierzyła Blake’a uważnym spojrzeniem, mimowolnie zastanawiając się, jakie plany mógł mieć względem niej. Te, które snuła Willow, były jasne — kochała mężczyznę, chciała z nim spędzić resztę życia, jakkolwiek ich związek miał się potoczyć. Ze ślubem i z dziećmi, czy bez ślubu i bez dzieci, była pewna, że po prostu nigdy nie chce go opuszczać. Jeśli ich wizje choć trochę się pokrywały… Na samą myśl miała ochotę się uśmiechać, więc to zrobiła, ale tematu nie drążyła.
    Wywróciła oczami na wspomnienie, że Rebekah nie wydaje się zła. Bo w sumie zła nie była, tylko nie potrafiła utrzymać języka za zębami.
    — To dobrze, bo nie zaciągniesz mnie na żadną imprezę. To zdecydowanie nie moja bajka. Jeśli mam tańczyć, to tylko w tej ładnej bieliźnie, którą mi obiecałeś — urwała i spojrzała na jasnowłosego sugestywnie, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. — I tylko dla ciebie — dokończyła, a uśmiech zniknął z jej twarzy równie szybko, jak się na niej pojawił. Słysząc wahanie w głosie Blake’a, podeszła bliżej i przesunęła dłońmi po jego ramionach. Starała się nie myśleć o tym, że Tilly była dla niego jedynie środkiem do celu, ale wiedziała, że podczas dążenia do niego on i jej przyjaciółka zachowywali się jak prawdziwa para. Odpychała od siebie świadomość, że całował ją w taki sam sposób jak Willow, że trzymali się za ręce, przytulali, sypiali ze sobą… Ale czasami myśli okazywały się zbyt uporczywe, żeby dać sobie z nimi radę. Tak jak teraz. Oczami wyobraźni widziała ich razem i to sprawiało, że nie miała ochoty na spotkanie z Mathilde, chociaż dobrze wiedziała, że to nie jej wina, a związek nie był niczym prawdziwym.
    — Sama nie wiem — przyznała z ciężkim westchnieniem. — Mam po prostu takie poczucie, że powinnyśmy sobie pewne kwestie wyjaśnić. Może nawet w cztery oczy, bo na ciebie mogłaby się chyba rzucić — uśmiechnęła się kwaśno. — To jest… Była moja najlepsza przyjaciółka. Wiem, że ją straciłam, ale przyda mi się takie… Zamknięcie tamtego etapu — wzruszyła lekko ramionami.
    To zadziwiające, jak łatwo potrafili przejść z ciężkiej atmosfery do tej znacznie przyjemniejszej. Willow zachichotała, gdy wargi mężczyzny połaskotały ją w skórę.
    — Ale to chyba oznacza, że powinnam być cicho. A ja nie umiem być przy tobie cicho — zauważyła ze śmiechem, trącając nosem jego nos. Wracając od drzwi do Blake’a, spoglądała na niego z zagryzioną dolną wargą i również pożerała go spojrzeniem, bo mimo jakiegoś tam stażu związku, wciąż nie miała go dość.
    Objęła nogami jego biodra i jęknęła cicho, gdy plecami trafiła na kilka rozłożonych na łóżku książek. Podniosła się i szybko zrzuciła je na podłogę, a potem uniosła ręce, pozwalając Blake’owi na zdjęcie jej bluzki. Oplotła rękami jego kark, odwzajemniając łapczywy pocałunek i pociągając go za sobą, kiedy ponownie układała się na łóżku. Zsunęła dłonie na jego barki, później na tors, aż dotarła do podbrzusza i kilkoma sprawnymi ruchami rozpięła najpierw sprzączkę paska oraz rozporek, śmiejąc się cicho, gdy pasek charakterystycznie zabrzęczał, a Willow poczuła się, jakby nagle znalazła się w kiepskim filmie dla nastolatków.
    — W sumie — wychrypiała między pocałunkami, wsuwając dłonie pod materiał koszulki Blake’a i podwijając ją do góry. Odsunęła się na chwilę i zdjęła z niego materiał, po czym odrzuciła go na podłogę i ponownie odnalazła jego usta. — Może przeniesiemy się na biurko? Chyba jeszcze nie kochaliśmy się na biurku… — szepnęła w przerwie na oddech i posłała mu łobuzerski uśmieszek.

    ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  178. Roześmiała się głośno na widok uśmiechu Blake’a i pokręciła lekko głową z wyraźnym rozbawieniem.
    — Czekaj, czy to nie ty wczoraj twierdziłeś, że nie dasz się przelecieć? — zapytała, celując w niego palcem. — A teraz mówisz, że nie możesz się doczekać, aż dla ciebie zatańczę? Przecież to skończy się seksem — stwierdziła, wzruszając ramionami, jakby mówiła o pogodzie, chociaż na samą myśl o stosunku z nim pragnienie ściskało ją za gardło. Zanim poznała Murphy’ego, nie miała pojęcia, że można kogoś chcieć tak bardzo i cały czas czuć niedosyt jego osobą. Nie tylko erotyczny, ale tak po prostu niedosyt. Pragnęła go dotykać, przytulać, całować, słuchać jego głosu i śmiechu, a kiedy tego nie dostawała, bo nie miała czasu, robiło jej się zwyczajnie cholernie smutno. — Dobrze. Pójdziemy razem na zakupy i na kolację, a potem dla ciebie zatańczę — wymruczała i wyciągnęła się, żeby cmoknąć go w czubek nosa z uroczym uśmieszkiem.
    Nie drążyła tematu Tilly, bo skoro Blake nie chciał się z nią spotykać i wyjaśnić wszystkich niedopowiedzeń, Willow potraktowała to raczej jako swoją prywatną misję. Jakaś jej część wiedziała, że ta przyjaźń nie istnieje od dawna, ale inna tęskniła za Mathilde; za spacerowaniem z nią szpitalnymi korytarzami, za rozmowami o tym, gdzie pojadą stopem po zakończeniu jej leczenia, za niewinnymi flirtami Tilly w barach, dzięki czemu piły darmowe drinki, a potem szły do mieszkania dziewczyny, podtrzymując siebie nawzajem, żeby nie upaść… Jeden wieczór sprawił, że dla Willow były to jedynie wspomnienia, które nie miały już racji bytu w rzeczywistości. Jeszcze będąc w Waszyngtonie myślała, że przyjaciółka się odezwie, że… Że tak zwyczajnie po ludzku porozmawiają i czuła rozczarowanie, że nic takiego się nie stało. Nie wiedziała, czy uda im się oczyścić atmosferę, wiedziała jedynie, że temat bardzo jej ciążył. Miała wystarczająco dużo na głowie i pragnęła pozbyć się chociaż jednego balastu.
    — Patrzysz, jakbyś chciał mnie pożreć — stwierdziła z rozbawieniem, ale śmiech uwiązł jej w gardle, gdy poczuła wilgotny język na swojej szyi. Z cichym westchnieniem odchyliła głowę, przeczesując palcami włosy mężczyzny. — W sumie… Pewnie jestem tu ostatni raz, niech mnie zapamiętają — wyszeptała i spojrzała na twarz Blake’a, odwzajemniając łobuzerski uśmieszek.
    Objęła go mocno ramionami i nogami, a kiedy posadził ją na biurku, przysunęła się bliżej krawędzi i rozszerzyła nogi, żeby mógł znaleźć się bliżej.
    — Za szkody w meblach czy na moim ciele? — wyszeptała, oddychając coraz szybciej i płyciej. Czując, że rozpina jej spodnie, ponownie usiadła na biurku głębiej, żeby złączyć nogi i zdjąć z siebie dolną część ubrania wraz z bielizną. Kiedy wylądowały na podłodze, wróciła do poprzedniej pozycji i przylgnęła do torsu Blake’a, sięgając dłońmi jego bioder. — Wspomniałam, że ja ciebie też? — odpowiedziała pytaniem na pytanie, wsuwając kciuki pod materiał jego bokserek. Nie zdjęła ich jednak całkowicie, jedynie do połowy ud, żeby nie stanowiły przeszkody. Przez cały ten czas nie odsuwała się od ust jasnowłosego, zrobiła to dopiero, gdy zabrakło jej tchu. Trąciła nosem jego nos i z połowicznym uśmieszkiem powoli położyła się na plecach, unosząc nogi i rozkładając je na boki. Nie potrzebowała żadnej gry wstępnej, była gotowa od razu poczuć go w sobie. Nie, więcej. Nie tylko była gotowa, raczej przekonana, że jeśli za chwilę się w niej nie znajdzie, Willow eksploduje z pragnienia i zniecierpliwienia. — Rób ze mną, co tylko chcesz — wydyszała, wijąc się na biurku i patrząc na niego z nieskrywanym pożądaniem.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  179. Pokiwała jedynie głową z szerokim uśmiechem, tym samym przyznając mężczyźnie rację. Sama również nie mogła się doczekać, aż jej rzeczy znajdą swoje miejsce w jego mieszkaniu i będą mogli zacząć takie prawdziwe wspólne życie. Bo co z tego, że byli razem, skoro przez nadmiar jej zajęć prawie wcale nie mieli dla siebie czasu? Naprawdę miała nadzieję, że teraz ulegnie to choć minimalnej zmianie.
    — Wiesz… Zawsze możemy też dokończyć randkę — odezwała się, posyłając ukochanemu uroczy uśmiech. Nie chciała myśleć o tym, jak zakończył się wczorajszy wieczór, nie zmieniało to jednak faktu, że Lawrence coś im przerwał. A wcześniej ona sama wszystko zepsuła, ale to również od siebie odpychała. To nie był czas ani miejsce na rozpamiętywanie nieudanej rozmowy o dzieciach.
    — Zapamiętam — szepnęła, mimowolnie czując, że się rumieni, bo nie spodziewała się takiego wyznania. Przemknęło jej przez głowę, żeby zaproponować, by się nie krępował i jej zasmakował, ale tak bardzo nie mogła się doczekać, aż w końcu poczuje Blake’a w sobie, że odłożyła to na kiedy indziej. — Akurat ty wiesz, że do niewiniątka mi daleko — wymruczała, kontrastowo prezentując Blake’owi najbardziej niewinny uśmieszek, na jaki była w stanie się w tym momencie zdobyć.
    Wydała z siebie ciche westchnienie, czując palce mocno wpijające się w skórę i przesunęła paznokciami po ramionach jasnowłosego, nie pozostając mu dłużną i również zostawiając po sobie różowe ślady. Lubiła, kiedy to robił; kiedy nie traktował jej, jakby była delikatnym kwiatkiem, z którym trzeba obchodzić się jak najostrożniej, by nie pogubił płatków. Oczywiście nie miała nic przeciwko czułościom, ale nie teraz, teraz nie miała na nie najmniejszej ochoty.
    — Ja na pewno nie będę żądać odszkodowania — stwierdziła i podążyła dłonią do dłoni Blake’a, naciskając na jego palce. Syknęła cichutko, a zaraz potem westchnęła z przyjemności.
    Czekała niecierpliwie, aż w końcu się w niej znajdzie, a im dłużej zwlekał, tym większą ochotę Willow miała krzyczeć z frustracji. Spojrzenie pełne pożądania szybko zmieniło się w błagalne, a dziewczyna podążyła ręką do swojego podbrzusza, gotowa w każdej chwili zacząć zaspokajać się samodzielnie. Uśmiechnęła się więc z ulgą, gdy Blake jej tego oszczędził i jęknęła głośno, czując, jak wypełnia ją sobą jednym mocnym ruchem.
    — Kurwa… — wymamrotała, wyginając się w łuk pod wpływem bólu mieszającego się z przyjemnością. Blake nie dał jej czasu, by przyzwyczaiła się do nowego doznania, ale nie miała nic przeciwko temu. Wszelkie nieprzyjemne bodźce szybko zniknęły, a ich miejsce zajęło przyjemne mrowienie rozchodzące się od kobiecości na całe jej ciało. Blondynka rozchyliła powieki i uniosła się na łokciach, poruszając biodrami w rytmie, który nadawał Blake. Im więcej czasu upływało, tym głośniejsze westchnienia z siebie wydawała. Te szybko zmieniły się w pojękiwania, a z kolei one w pełnoprawne jęki, gdy jej wnętrze zaczęło zaciskać się mocno na twardym członku. Willow była tak zamroczona i skupiona na przyjemności, że nie słyszała pukania do drzwi i głośnego chyba sobie żartujecie z ust współlokatorki. A nawet gdyby, miałaby to w głębokim poważaniu. Ważniejsze dla niej było teraz to, by podnieść się do siadu i wpić się w wargi Blake’a, a potem wykrzyczeć w nie swoje spełnienie.

    ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  180. — A może teraz ja zabiorę ciebie? — zaproponowała, zerkając na ukochanego spod rzęs. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek kogokolwiek to ona zabrała na randkę, więc taka perspektywa sprawiała, że czuła przyjemny dreszcz ekscytacji. Chciała się wykazać, zwłaszcza, że w zasadzie zepsuła wczorajszy wieczór. Zresztą miała nieprzyjemne wrażenie, że nie wnosi zbyt wiele dobrego do tego związku, bo przecież wiecznie nie miała czasu. Wiedziała, że prędzej czy później taki stan rzeczy ulegnie zmianie, bo po zakończeniu nauki będzie miała zdecydowanie więcej czasu na życie prywatne, ale do tego było jeszcze daleko. — Och, zdecydowanie. Zaplanuję coś fajnego na ten tydzień. Musimy znaleźć trochę czasu na przyjemności — powiedziała, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
    Dysząc ciężko, Willow wtuliła się w gorący tors Blake’a i przymknęła powieki, ciesząc się tym szczególnym rodzajem bliskości, który teraz mieli. Wodziła palcami po jego kręgosłupie, powoli uspokajając oddech i serce i mocno obejmując nogami jego biodra, by przypadkiem za szybko się nie odsuwał. Zapomniała gdzie są, w jakim celu tutaj przyszli i że z założenia miał to być jedynie szybki numerek, który rozładuje erotyczne napięcie między nimi. Chłonęła obecność mężczyzny, zupełnie tracąc poczucie czasu.
    Odchyliła lekko głowę, gdy Blake przywołał ją do rzeczywistości i wtuliła policzek w jego dłoń z błogim uśmiechem na twarzy. Ponownie na chwilę przymknęła powieki i ucałowała czule jego nadgarstek.
    — Cieszę się, że podobają ci się moje jęki — zachichotała i zerknęła ponad jego ramieniem na drzwi. Jak na zawołanie Rebekah ponownie w nie załomotała, wyrywając tym samym z gardła Willow głośny śmiech. — Śmiem twierdzić, że całe piętro ją zapamięta — zamruczała i odwzajemniła pocałunek, a czując, że mężczyzna się z niej wysuwa, wydała z siebie ciche westchnienie. Nagle poczuła dziwną pustkę i zapragnęła, by natychmiast ją zapełnić, ale głos współlokatorki nawołujący do wpuszczenia jej dość skutecznie gasił nastrój. — Jak już mnie rozpakujemy, będziemy powtarzać to tyle razy, że sąsiedzi będą dzwonić po policję, że zakłócamy spokój — szepnęła i wyciągnęła się, żeby złożyć leniwy pocałunek na ustach Blake’a. — Im szybciej tym lepiej — dodała, gdy się od siebie odsunęli i z niechęcią wyswobodziła się z jego objęć. Zsunęła się z biurka i sięgnęła po majtki i spodnie, wciągając je na siebie szybko. Podeszła do łóżka i rzuciła Blake’owi koszulkę, a zakładając swoją, ruszyła do drzwi. Zanim otworzyła, zerknęła przez ramię i upewniła się, że Rebekah nie zobaczy za dużo. Dopiero wówczas przekręciła zamek i wpuściła rudowłosą do pokoju.
    — Po prostu nie wierzę — wycedziła dziewczyna i weszła do środka, pociągając nosem. Skrzywiła się i prawie natychmiast dopadła okna, żeby otworzyć je na oścież. — Serio? Nie mogliście utrzymać rąk przy sobie? Przecież za chwilę będziecie mieszkać sami — warknęła, spoglądając na Willow z wściekłością. Mahoney wzruszyła ramionami z niewinnym uśmieszkiem i jak gdyby nigdy nic zaczęła układać książki w pudle. — Zapomnijcie, że gdziekolwiek z wami pójdę. Nie będę siedzieć i czekać, aż skończycie się ruchać w kiblu — dodała i ze złością podeszła do szafy Willow, po czym złapała za kilka wieszaków i rzuciła ubrania na łóżko.
    — Hej, potrafimy się kontrolować! — zaoponowała dziewczyna i z uśmiechem zerknęła na ukochanego. — Po prostu nie chcemy tego robić…

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  181. caticorn,

    Wczoraj minął regulaminowy tydzień bez aktywności z Twojej strony, w związku z tym otrzymujesz upomnienie — uprzejmie prosimy o poprawę aktywności na blogu. Jeśli w przeciągu kolejnego tygodnia ta poprawa nie nastąpi, z dniem 26 listopada Twoja postać zostanie cofnięta do wersji roboczych i usunięta przy okazji najbliższej listy obecności.

    ADMINISTRACJA NYC

    OdpowiedzUsuń