Charlotte Lester
19 Listopada 1995
Southhampton (Anglia)
Grafik w agencji reklamowej
Od pięciu lat w NY
Krav Maga/Podróże
Powiązania
Dodatkowe
Historia
Long story short...
Od najmłodszych lat przejawiała oślą upartość, która to nie pozwalała poddać sie w połowie obranego celu. Nie raz, nie dwa wplątała sie przez nią też w kłopoty, jednak miała najbliższych, na których zawsze mogła liczyć. Była - i nadala momentami jest - optymistką z głową pełną szalonych pomysłów, która, nauczona doświadczeniem, nie zapomina stąpać twardo po ziemi.
Zaczynając swoją przygodę w Nowym Jorku, musiała odbić się od dna, złamać wiele swych zasad, a dumę oraz wstyd schować głęboko do kieszeni. Każdy kolejny taniec na rurze, każdy kolejny trening krav magi i kolejny drink kształtowały ją na nowo. Nie była już tylko Lottą, która wiecznie chciała tworzyć kolorowe prace, która znajdowała inspiracje gdzie tylko sie dało, ale stała się kimś, kto nie bał się samemu rzucać wyzwania. Może czasem faktycznie igrała z ogniem, ale nie sparzyła się jeszcze na tyle mocno, by z tego zrezygnować. Każda jedna kłoda pod jej nogami doprowadziła ją do tego miejsca i choć czasem chciało jej sie wyć z bezsilności czy frustracji, nie cofnęłaby sie w czasie, by cokolwiek zmienić. Nie sądziła, że los będzie dla niej takim srogim nauczycielem, który w najmniej oczekiwanym momencie postanowi ją nagrodzić.
Po kilku latach zrozumiała, że nie jest w stanie funkcjonować bez bliskich dusz, bez osób, które nie będą pytać, co się stało, ale po prostu będą. Nauczyła się też, że przyjaźń to ciężki kawałek chleba, gdy nie jest darowna pod postacią brata od urodzenia. Wie też, że jej się poszczęściło, bo odnalazła w tej miejskiej dżungli ludzi, za którymi bez wahania wskoczyłaby w ogień. Jeśli chodzi o nieco inne związki, to niestety eksperyment na który świadomie się zdecydowała, kilka miesięcy wcześniej, krótko mówiąc nie wypalił. Dość szybko musiała przejść z trybu planowania przeprowadzki do rozpakowywania pudeł w swoim starym mieszkaniu i rzeczywistości w której okazało się, iż będzie samotną matką. Ma czasem takie dni, gdy pragnie uciec - nie tyle od zobowiązań, co wymknąć się na imprezę, zatracić się w muzyce i nie musieć uważać na to, czy ten drink na pewno jest bezalkoholowy. Tęskni za wolnością, ale jednocześnie bardzo długo zwlekała, by przejść z wymarzonej pracy grafika na urlop macierzyński. Rudowłosa jeszcze na pewno nie raz się potknie i nie raz potrząśnie tym szaro-burym światkiem. W końcu żyje się raz, a gdy życie rzuca ci pod nogi kłody, można z nich zbudować domek na drzewie, bo czemu nie? Gdy natomiast na horyzncie pojawia się wpadka... kto wie, co z tego wyniknie!
...and shorter
Przyszła mama – była tancerka w klubie Go-Go – absolwentka asp – królowa parkietu – była barmanka – starsza siostra – samotna dusza w morzu nieznajomych – właścicielka Biscuita – kierowca jednośladów – miała pół roczną przerwę od Nowego Jorku – aktualnie uczęszcza na różnego rodzaju zajęcia, by jakoś wypełnić wolny czas
Zdecydowanie Colin nie był najlepszym źródłem informacji odnośnie porodu i wszystkiego, co byłoby z nim związane. Dlatego może i powinni się wybrać na tego typu zajęcia? Jednak zaciągnięcie szatyna w takie miejsce może graniczyć z cudem. Bo niby, jak miałoby coś takiego wyglądać? Miałby usiąść w rozkroku na podłodze, a przed nim rudowłosa, opierając się o niego swoimi plecami? On miałby ułożyć dłonie na jej okrągłym brzuszku… No dobrze, ale co dalej? Reszta kompletnie nie mieściła mu się w głowie. Jasne, jakiekolwiek informacje to czerpał z filmów i telewizji, a wszyscy wiemy, jak tam życie bywa przekłamane. Może wcale nie byłoby tak źle i w sumie wyciągnąłby coś ciekawego? Kto tam wie. Zapewne tylko ci, którzy jednak zdecydowali się towarzyszyć swoim partnerkom na tego typu zajęciach.
OdpowiedzUsuńOpadł plecami na oparcie swojego krzesła i zamyślił się na moment. Wybór imienia był ważnym elementem i z pewnością należało się nad tym poważnie zastanowić. Chociaż David opowiadał, że on ze swoją żoną mieli tak duży z tym problem, że gdy dziecko się urodziło to jeszcze, wychodząc ze szpitala imienia nie miało… Koniec końców poprosili rodzinę o spisanie na karteczkach propozycji, a później nastąpiło wielkie losowanie. Tak, losowanie! Pozostawili wszystko niesfornemu losowi, ale… Z perspektywy czasu i patrzenia na rosnącą pociechę Davida to imię Richy do jego syna pasowało bardzo dobrze.
— Lily jest bardzo ładne… — uśmiechnął się lekko pod nosem. Nie, nie znał żadnej Lilith ani nikogo o podobnie brzmiącym imieniu. Mimo to miało jakiś taki przyjemny wydźwięk. Kojarzył mu się z pięknym białym kwiatem, unoszącym się na powierzchni wody.
Sam również uniósł swoją szklankę, aby stuknąć się z kieliszkiem Charlotte.
— Ma po kim być diablicą — przyznał jej rację, wpatrując się prosto w oczy swojej dziewczyny. No tak, partnerki, dziewczyny, matki jego drugiego dziecka! Brzmiało to kosmicznie, zwłaszcza przypominając sobie ich początki. Kto by pomyślał, że tę dwójkę połączyć tak wiele. Miejmy tylko nadzieję, aby też po jakimś czasie wiele nie różniło. Los bywa przewrotny i oni to już dobrze wiedzieli.
Teraz jednak wszystko układało się wspaniale i pozostawało jedynie zastanawiać się nad kupnem ubranek, przyborów dla niemowlaka, wózka… I mieszkania! Musieli się nad tym poważnie zastanowić, bo termin porodu zbliżał się nieubłaganie. Ba… Właściwie deptał im już niebezpiecznie po piętach. Mieli niewiele czasu, a pracy, że ho ho. Rogers pewnie będzie musiał ostro zastanowić się nad tym czy, aby nie poprosić Davida o jakiś urlop i to nieco dłuższy. Jasne, będzie pewnie wpadał do firmy – tak czy siak, ale powinien teraz więcej czasu spędzać z Lottą.
Uniósł nieznacznie brwi, widząc rozbawienie rudowłosej, która odpisała szybko na jakąś wiadomość. Nie miał jednak zamiaru wypytywać jej o to kto to i o czym pisze. Nie byłoby to po prostu w jego stylu i póki, co nie czuł się zagrożony. Zwłaszcza, że i tak nie wiedział o co chodzi. A czym człowiek mniej wie, tym lepiej śpi.
— Właściwie wszystko już się zaczyna kręcić samo — przyznał zgodnie z prawdą — Nasza ekipa się rozrasta. Jest David, Ja i Thomas, a od przyszłego tygodnia mają zacząć jeszcze dwie dziewczyny. Dlatego z Davidem będziemy mogli nieco zwolnić — uśmiechnął się pod nosem, bo mimo iż uwielbiał swoją pracę to chyba już potrzebował odpoczynku. Nikt by nie uwierzył, ale chętnie poleżałby z drineczkiem nad basenem i poczilował…
Uniósł brwi, gdy panna Lester wspomniała o tym, aby podrzucił ją do hotelu do jej ojca.
— Ale już, teraz? — zdziwił się nieco, bo właściwie dopiero, co się rozsiedli, ale skoro kobieta chciała mieć tę trudną rozmowę z głowy to nie miał zamiaru się przeciwstawiać — Co mu masz zamiar powiedzieć? — zapytał, mając nadzieję, że usłyszy to iż Charlotte na milion procent nie da się namówić na powrót do Anglii.
Rogers
Mając tak liczne i dużo młodsze rodzeństwo, Jerome choćby bardzo się starał, nie mógł obronić się przed przyswojeniem choćby szczątkowej wiedzy na temat ciąży i noworodków. Monique co prawda nie była jedną z tych matek, które pozwalały, by starsze dzieci wychowywały te młodsze, ale też nie odpędzała się od pomocy i przez to wyspiarz już w nastoletnim wieku wiedział, jak powinno trzymać się niemowlę oraz jak je przewinąć czy nakarmić, a z wiedzą tą było jak z jazdą na rowerze – raczej nie dało jej się zapomnieć. Stąd, gdyby przyszło mu zostać ojcem, pewnie byłoby mu nieco łatwiej, niż samej Charlotte, a nawet Jennifer. Może również przez to, kiedy dowiedzieli się, że wtedy jeszcze jego narzeczona jest w ciąży, w przeciwieństwie do niej samej bez strachu spoglądał w przyszłość? Ta jednakże zgotowała im los, którego żadne z nich nie wypatrywało i nie chciało do siebie przywołać.
OdpowiedzUsuńI choć momentami było mu ciężko, nie chciał, by przez jego własne rozterki oraz przykre doświadczenia Charlotte straciła choć odrobinę radości z tego wyjątkowego okresu oczekiwania na swoje dziecko. Dlatego jak tylko mógł, skrzętnie ukrywał własne emocje i choć zwykle nie miał oporów przed dzieleniem się nimi z rudowłosą, teraz nie było na to ani czasu, ani miejsca, ani też okazji. Był co prawda zaskoczony i nie spodziewał się, że po tak długim czasie demony przeszłości wciąż będą go nękać, lecz również to nie było powodem do dzielenia się tym wszystkim z przyjaciółką. Teraz bowiem to ona i Nektarynka były najważniejsze.
Marshall miał przemożną ochotę roześmiać się szczerze, kiedy Lotta bezbłędnie weszła w rolę i zaczęła towarzyszyć mu w odgrywaniu tego małego przedstawienia. Ich niezdecydowanie co do wyboru sukienek i wyraźny żal, że nie mogą kupić wszystkich, musiały poruszyć ekspedientkę na tyle, że ta przy kasie bez zawahania naliczyła im rabat i tym sposobem wyszli ze sklepu bogatsi o cztery ciążowe kreacje.
— Tak jakoś, trochę mnie poniosło… — przyznał niby to zawstydzony, kiedy w końcu opuścili lokal i znalazłszy się poza zasięgiem słuchu sprzedawczyni, skorzystał z tego, że wreszcie mógł to zrobić i roześmiał się szczerze oraz głośno. — Kiedy wybierasz się po wózek i łóżeczko? — spytał, kiedy wyrzucił z siebie nagromadzony podczas zakupów chichot. — Już nie mogę się doczekać, kiedy uda mi się upolować następne specjalne promocje — zażartował i znacząco poruszył brwiami. Podejrzewał, że część zakupów Charlotte na pewno będzie chciała zrobić z Colinem i nie zamierzał im w tym przeszkadzać, ale gdyby para musiała zaoszczędzić jeszcze trochę gotówki, trzydziestolatek z ochotą polecał się na przyszłość.
— Jedzenia nigdy nie odmawiam — odparł i od razu nakierował ich ku części gastronomicznej. — Ale ty wybierasz, co zjemy — zaznaczył, bo też z ich dwójki to kobieta miała z tym momencie o wiele bardziej wrażliwy żołądek, on natomiast był wszystkożerny i raczej nigdy nie wybrzydzał, jeśli chodziło o posiłki.
— Rozmawiałaś już z tatą? — spytał w pewnym momencie podczas drogi na właściwe piętro galerii, nim zdołał ugryźć się w język. Kiedy zorientował się, że przyjaciółka niekoniecznie miała ochotę rozmawiać teraz o kłótni z Anthony’m, posłał jej przepraszający i nieco krzywy uśmiech, który dobitnie świadczył o tym, że wyspiarz zdawał sobie sprawę z tego, jaka głupotę palnął i nie zamierzał obrażać się za brak odpowiedzi.
JEROME MARSHALL
Sam Jerome czułby cię co najmniej poirytowany, gdyby Charlotte chuchała i dmuchała na niego w obawie, że powie coś nieodpowiedniego i ściągnie jego myśli na niewłaściwe tory. Wyspiarz nie miał najmniejszych szans na ucieczkę przed rzeczywistością i co ważniejsze, wcale nie zamierzał tego robić, licząc się z tym, że prędzej czy później spotka go coś, co przypomni mu o przykrych wydarzeniach. Taka była naturalna kolej rzeczy i godził się z tym nie tyle dlatego, że nie miał innego wyjścia (co po części też było prawdą), ale dlatego, że po prostu tego chciał. Stąd wyglądało na to, że zarówno on, jak i Charlotte podświadomie bardzo dobrze odnajdywali się w zaistniałej sytuacji i niczego nie trzeba było zmieniać.
OdpowiedzUsuń— Czy ty w ogóle masz czas na sen, czy spędzasz noce na rysowaniu drzewek decyzyjnych? — spytał kąśliwie, kiedy usłyszał o mieszkaniu. Jakby dopieczenie Charlotte miało rozwiązać którykolwiek z jej problemów i pomóc kobiecie w podjęciu ważnych decyzji, lecz trzydziestolatek nie mógł się przed tym powstrzymać. Zresztą to rudowłosa musiała zdecydować, co będzie dla niej najlepsze. On mógł jedynie służyć jej za wsparcie i przedstawić swój, a tym samym inny punkt widzenia, jeśli oczywiście Lester będzie miała taką ochotę.
— Może powinienem zostać jakimś profesjonalnym doradcą? — zażartował, wcale nie zrażony tym, że w najbliższym czasie przyjaciółka nie zamierzała dać mu spokoju, bo też pomaganie jej było dla niego czystą przyjemnością. — Wiesz, są te całe wedding planerki, to może ja zostanę baby planerem? — wymyślił na poczekaniu i zaśmiał się krótko. Podejrzewał, że wiele ciężarnych połasiłoby się na promocje, które dzięki niemu udałoby się upolować, a Marshall liczyłby sobie odpowiedni procent od zaoszczędzonych pieniędzy i tym samym wszyscy byliby zadowoleni. Proszę bardzo, gdyby nie wyszło mu z budowlanką, to już miał jakiś pomysł na życie!
Nie miał nic przeciwko amerykańskim burgerom i ochoczo podążył za Charlotte, zajmując wraz z nią wolny stolik. Wziął też menu do ręki, ale nim choćby zdążył do niego zajrzeć, rudowłosa zaczęła opowiadać o ojcu i to na jej słowach się skupił, wybór jedzenia odkładając na później.
— A dlaczego miałabyś zrobić źle? — spytał, ewidentnie tutaj czegoś nie rozumiejąc. — To naturalne, że chcesz spróbować ułożyć sobie życie z ojcem swojego dziecka i nie widzę w tym niczego złego. Chyba gryzły by cię wyrzuty sumienia, gdybyś od razu postawiła na Miśku kreskę i wyjechała? — rzucił, unosząc lewą brew, podczas gdy prawa pozostała lekko zmarszczona. — Może wam nie wyjść, możesz się sparzyć i się rozczarować. Ale może wam też się poukładać i stworzycie super rodzinę. Ne dowiesz się, jak to się potoczy, kiedy będziesz w Southhampton — stwierdził i mrugnął do niej porozumiewawczo. — Gdyby ludzie wycofywali się za każdym razem, kiedy nie byliby pewni, że coś im wyjdzie, nadal mieszkalibyśmy w jaskiniach i nie wynaleźlibyśmy koła — dodał, już na dobre rozbawiony, lecz po pewnym czasie odetchnął głęboko i pochwycił spojrzenie kobiety.
— Anthony chce po prostu chronić swoją małą córeczkę, nie zważając na metody i to, co ona sama myśli. Zachowuje się po prostu, cóż… Jak kochający ojciec — dodał, starając się również zrozumieć punkt widzenia mężczyzny. — W końcu na pewno zrozumie, że to twoje życie i twoje decyzje, a czasem także twoje błędy i że nie uchroni się przed wszystkim, bo to nie możliwe, choćby i stanął na głowie. Spróbujcie jeszcze na spokojnie porozmawiać — zachęcił i uśmiechnął się lekko.
Czasem zastanawiał się, skąd w nim tyle mądrości i odnosił nieodparte wrażenie, że mocno dochodziły w nim do głosu geny babki, którą ludzie posądzali o konszachty z samym diabłem; czasem aż tak bardzo przenikliwe i bezbłędnie celne potrafiły być jej uwagi, choć nie potrzebowała długo rozmawiać z drugi człowiekiem i to było w niej najbardziej przerażające.
JEROME MARSHALL
Skinął głową, potwierdzając jej pytanie. Nie wiedział dlaczego akurat to imię mu się podobało i właściwie dlaczego o tym wspomniał. Po prostu przyszło mu do głowy, dlatego się tym podzielił.
OdpowiedzUsuń— Luna… Krótkie i chwytliwe. I jakieś takie kosmiczne — przyznał, popijając swoją kawę z wysokiej szklanki. Gdzieś już słyszał to imię. Jednak nigdy nie przypuszczałby, że było to w jednym z seriali, które leciały na NBC, a połknął wtedy ze trzy odcinki, które akurat leciały. Historia najstarszego szpitala w Nowym Jorku była nawet wciągająca, nawet jeśli szyld został zmieniony.
Przyglądał się Charlotte, bo dopiero zdał sobie sprawę, jak rzadko mieli okazję usiąść w knajpie i po prostu ze sobą pobyć. Zawsze się coś działo. Zazwyczaj oboje byli w biegu, albo ktoś był tuż obok. Dziś mogli się zatrzymać, nawet jeśli tylko na moment to już było coś. Jeszcze trochę, a prawdopodobnie nigdy już nie zostaną na dłużej we dwójkę. Będą w trójkę, a czasami nawet i w czwórkę… Nie zapominając oczywiście o Jacksonie. Nie chciał, aby jego pierworodny kiedykolwiek poczuł się zepchnięty na boczny tor. Już i tak wiele spartaczył w tej relacji i nie miał zamiaru tego powtórzyć. Zdawał sobie sprawę z tego, że będzie to cholernie trudne, ale nie miał zamiaru się poddawać.
— Nie, nie masz — odparł po dłuższej chwili i odstawił szklankę na stół. Odetchnął głęboko, a następnie przywołał na usta lekki uśmiech. Było naprawdę dobrze. Nie mógł na nic narzekać. Przynajmniej na razie. W życiu zawodowym aktualnie zaliczał same pasmo sukcesów, a i na życie prywatne chyba nie mógł zbytnio narzekać. Jasne, było szalone i może niektóre aspekty spadły na niego niespodziewanie i cholernie szybko, ale… Młodszy już nie będzie i może to właściwie był najwyższy czas, aby zacząć układać sobie życie. Porządnie, a nie po łebkach.
— Leniwy wypad, a coś ci konkretnego chodzi po głowie? — zapytał, unosząc przy tym brwi w zaciekawieniu. Właściwie nie miałby nic przeciwko temu, aby usadzić tyłek na jakimś leżaczku nad basenem czy nawet i jeziorem. Mógłby nawet spać pod namiotem, ale podejrzewał, że nie byłby to najwspanialszy pomysł, zważając na stan, w jakim znajdowała się aktualnie rudowłosa.
— A porywaj mnie gdzie zechcesz. Tylko weź jakieś porządne kajdanki — rzucił z rozbawieniem, jednak szybko spoważniał, gdy temat zszedł nieco na inne tory. Odetchnął ponownie głęboko, zastanawiając się przez moment nad tym, co przed chwilą usłyszał. Nie miał pojęcia, jak mogłaby się potoczyć rozmowa Lesterówny z jej własnym ojcem. Nie znał go i nie potrafił przewidzieć, jak zachowa się w takiej sytuacji. Sam Rogers nie wiedział, co zrobiłby na jego miejscu, gdyby chodziło o jego córkę. Miał jednak nadzieję, że nigdy się o tym nie przekona. Chociaż… Teraz już było to całkiem prawdopodobne, że kiedyś sam będzie musiał coś podobnego przerabiać.
— Wychowamy… — poprawił rudowłosą, zauważając, że ta wspomina o tym, jakby była z tym sama. A przecież tak nie było. Nie miał zamiaru pozwolić, aby znowu jego dziecko wychowywało się bez ojca. Chciał w tym wszystkim uczestniczyć i to od samego początku. Może nie we wszystkich aktywnościach będzie wzorowym tatusiem, ale… Miał zamiar stanąć na wysokości zadania, nawet jeśli miałby decydować o czymś na czym kompletnie się nie znał. Pewnie w sklepie nie byłby takim wsparciem, jak jej przyjaciel Jerome, ale… Może nawet i doradziłby w kwestii przewijaka czy wózka. W końcu też będzie tych przedmiotów musiał używać, co nie? Chcąc, nie chcąc. Zwłaszcza, gdy mowa była o przewijaku. Nie był do końca przekonany czy od razu poradzi sobie z pieluchami i ich „cudowną” wonią.
Rogers
Tak jak rozbawił go sam slogan, tak też stwierdzenie, jakoby w ten sposób miał ogłaszać się dawca nasienia, kompletnie rozłożyło go na łopatki. Z tego też powodu, nie bacząc na otoczenie i to, że najprawdopodobniej przyciągnie ciekawskie spojrzenia, Jerome parsknął głośnym i niepohamowanym śmiechem, aż w kulminacyjnym momencie tej radości musiał złapać się za pobolewające mięśnie brzucha.
OdpowiedzUsuń— Na tym też mógłbym zbić całkiem niezły interes — zauważył rozchichotany. — O matko! I to dosłownie! — zapiał, kiedy sformułowanie zbić interes, nie wiedzieć czemu, zaczęło mu się kojarzyć z różnymi określeniami na wiadomą czynność, mającą niebanalne znaczenie w pozyskaniu wspomnianego nasienia. I przez to, że umysł Marshalla wypłynął niespodziewanie na wody, na które w ogóle nie zamierzał się zapuszczać, ba!, nawet nie przypuszczał, że coś podobnego będzie miało miejsce, Marshall długo śmiał się na cały głos. Dopiero kiedy się zmęczył, względnie zamilkł, choć jeszcze przez pewien czas cały aż trząsł się lekko – jego ciałem wciąż targał bezgłośny chichot, nawet pomimo tego, że umęczony brunet już nie był w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku.
— Przepraszam — stęknął, wierzchem dłoni ocierając z wilgoci kąciki oczu. — Odkąd skończyłem trzydzieści lat, trzyma się mnie dziwne poczucie humoru — przyznał i westchnął, mając nadzieję, że Charlotte nie będzie mu miała za złe tego, co też przed chwilą miało miejsce, ale brunet naprawdę nie był w stanie w żaden sposób nad sobą zapanować.
I pomimo własnego błazeństwa, był w stanie całkiem szybko ponownie skupić się na drugim temacie ich rozmowy.
— Nie wiem, może to ten magiczny wiek? — rzucił z rozbawieniem, kiedy Charlotte nawiązała do jego mądrości, wcale nie takiej rzekomej. Zdawało się jednak, że rudowłosa doskonale wiedziała, co mężczyzna miał na myśli i po chwili też temu przytaknęła. Zrozumienie to nie oznaczało, że nagle ten problem miał przestać istnieć, a zaistniała sytuacja z trudnej, stanie się czystą i klarowną. Towarzyszące kłótni z ojcem emocje również nie miały się rozpłynąć, na pewno nie tak szybko, lecz wyglądało na to, że ta dwójka – Charlotte oraz Anthony – doskonale rozumiała siebie nawzajem i znała kierujące danymi zrachowaniami pobudki. I mimo że każde z nich obstawało przy swoim, co było naturalne, to wzajemne rozumienie stanowiło również klucz do późniejszego porozumienia.
— No już… — mruknął z łagodną przyganą Jerome, widząc łzy spływające po policzkach przyjaciółki. — Ty i Anthony na pewno się dogadacie. Nie wierzę, że nie. A co do twojego pozostania w Nowym Jorku… — westchnął i zabębnił palcami w blat stolika. — Gdyby ludzie z góry wiedzieli, co jest dla nich dobre, nikt nie popełniał by błędów. Tak jak powiedziałaś. Czas pokaże, jaką podjęłaś decyzję — podsumował i posłał rudowłosej pokrzepiający uśmiech, bo też nie było na to innej rady. Stąd też Jerome chętnie podchwycił temat jedzenia, aczkolwiek nie dane mu było długo skupić się na menu, kiedy ktoś postanowił im przeszkodzić.
— Jerome! Charlotte! — Na dźwięk swojego imienia wyspiarz uniósł głowę i wypatrzył lawirującego pomiędzy stolikami… Parkera. Zaskoczył go nawet nie tyle widok mężczyzny, co fakt, że ten jak gdyby nigdy nic zmierzał ku nim, z wesołym uśmiechem przyklejonym do parszywej gęby i ani myślał, żeby zawrócić, choć mina Marshalla wyraźnie sugerowała, że Parker nie był tutaj mile widziany.
— Pięknie — westchnął, spoglądając z ukosa na przyjaciółkę. Nie wiedział, czego ma się spodziewać; on i Patrick ostatni raz widzieli się przed paroma tygodniami i rozstali się całkiem pokojowo. Jerome miał nadzieję, że los już ich ze sobą nie zetknie i że oni sami nie będą dążyć do jakichkolwiek, choćby przypadkowych, spotkań, tymczasem zachowanie Parkera przeczyło ich cichym ustaleniom i burzyło wyobrażenie wyspiarza o tej relacji.
JEROME MARSHALL
Rogers może nie był typem urodzonego rodzica, ale prawdopodobnie nie pozwoliłby na to, aby ktokolwiek wyśmiewał się z jego dziecka. Przynajmniej nie w momencie, gdyby się o tym dowiedział. Możliwe, że zareagowałby wtedy w dość nieprzemyślany sposób i gdyby dotyczyło to chociażby Jacksona to pewnie wylądowałby na dywaniku u dyrektora. Od dziecka był nieokrzesany i prawdopodobnie nie zmieni się to do końca jego życia. Chociaż może wszyscy się mylili?
OdpowiedzUsuńW końca cały czas zapierał się, że się nie zakocha. Nie pozwoli sobie na to, aby być z kobietą w poważnym związku. Próbował to przerabiać z Natalie i miał dosyć. Jednak życie płatało różne figle, a jak to też mówią… Miłość nie wybiera i chwyta w najmniej oczekiwanych momentach. Tak też było i tutaj. Spotkał Charlotte przypadkowo, w miejscu, w którym raczej nie szuka się materiału na dłuższą znajomość. I oboje przynajmniej z porządku też jej tak nie traktowali. Miewali przerwy, dłuższe, krótsze… A mimo to, zawsze coś ich z powrotem do siebie ciągnęło. I tak… Dziś siedzieli naprzeciw siebie, rozmyślając nad imieniem, jakie mogą nadać im wspólnemu dziecku. Niesamowite, prawda? A co lepsze. Chyba żadne z nic nie myślało o tym, aby uciec.
— Przyglądam się, bo jeszcze trochę, a znów będziesz wyglądałą zupełnie inaczej — odpowiedział na jej pytanie.
Miał tutaj na myśli jej stan, w jakim się jeszcze znajdowała i musiał przyznać, że panna Lester nadal wyglądała ponętnie i pociągająco mimo okrągłego brzuszka. I mimo, że zawsze nie mógł oderwać wzroku od jej nienagannej figury to po wszystkim chyba trochę będzie mu brakowało tego uroczego widoku.
— Tylko, że w przyszłym tygodniu zabieram Jacksona na dłużej — zamyślił się na moment. Chłopak nie był męczący i mogliby spokojnie pojechać we trójkę, ale nie był pewny czy Charlotte by to w ogóle odpowiadało. Wiadomo, musiała się liczyć z tym, że Rogers ma jeszcze syna z pierwszego związku i nigdy nie będzie tak, że kogokolwiek będzie stawiał na piedestale, dlatego obie strony musiały się liczyć ze swoją obecnością.
Chłopiec wiedział już też o tym, że zostanie starszym bratem i przyjął te wieści z wielką radością. Cały czas dopytywał czy to będzie siostra czy brat i w końcu będą mogli się taką informacją podzielić. Co do Natalie… No cóż. Ciężko powiedzieć, jak to przyjęła. Wymienia z Colinem jedynie informacje na temat Jacksona i chyba unika ich, jak ognia. Może nawet i lepiej. Przynajmniej na chwilę obecną.
Uścisnął jej dłoń, którą ułożyła przed nim na stoliku. Opuszkami palców, przesuwając po bruzdach po wewnętrznej stronie jej dłoni. Uśmiechał się cały czas, rozkoszując się tą spokojną chwilą. Ta jednak nie trwała zbyt długo, ponieważ została przerwana przez wibrujący telefon Lester.
Uniósł nieznacznie brwi, gdy rudowłosa skierowała w jego stronę pytanie.
— Czterdzieści minut — powiedział spokojnie, unosząc szklankę do ust, aby dopić swoją mrożoną kawę. Nie miał nikomu niczego za złe. Wiedział, że Charlotte musi porozmawiać ze swoim ojcem i wyjaśnić tę sytuację raz na zawsze. Zwłaszcza teraz, gdy czasu nie mieli zbyt wiele, a przecież nikt raczej nie chciał, aby dziecko przychodziło na świat w nerwowej atmosferze. Każdy powinien się cieszyć, a nie odwrotnie.
Brodacz zapłacił kelnerce za ich zamówienie, nie zapominając o napiwku, po czym wstał i wyciągnął swą rękę w kierunku rudowłosej, aby pomóc jej wstać. Do samochodu mieli jakieś dziesięć minut spacerkiem.
— Mam na ciebie poczekać czy coś? — zapytał, mając bardziej na myśli to czy kobieta da sobie później radę z powrotem do domu. Miał nadzieję, że ta rozmowa nie wywoła żadnych negatywnych emocji, tak jak ostatnim razem. Wolałby, aby jednak ktoś Lottę odwiózł do domu, ale nie miał też zamiaru się zbytnio narzucać. Oboje byli indywidualistami i pod tym względem przecież niewiele się zmieniło.
Rogers
OdpowiedzUsuńRogers też nigdy nie był przykładnym ojcem i z pewnością nadal nie był. Starał się bardziej, aniżeli te kilka lat temu, ale przecież nic nie wynagrodzi jego nieobecności w tych najważniejszych momentach dzieciństwa Jacksona. No cóż, czasu już nie cofnie. Był jednak pewny, że Charlotte spełni się w roli matki. Oboje pewnie będą mieli większe czy mniejsze konflikty i spadki formy, ale poradzą sobie z nimi. Wierzył w to, a jak będzie naprawdę? To już pokaże przyszłość.
— Na męskie wypady też się znajdzie czas, ale chyba już nie przed porodem — odpowiedział z lekką powagą. Naprawdę tak uważał i wbrew pozorom nie chciał wyjeżdżać gdzieś dalej bez Lotty, bo przecież nigdy nie wiadomo. Teraz mogło się wydarzyć wszystko szybko i nagle, nawet jeśli do rozwiązania zostało sporo czasu. To i tak mniej niż mogłoby się wydawać, a dziecko mogło się okazać tym, co spieszy się na świat, prawda? Dlatego wolał być w pobliżu i co najwyżej na odległość do pracy i z powrotem.
Pokręcił z rozbawieniem głową, gdy ta się obruszyła na fakt, że uregulował rachunek. Dla niego było to coś normalnego i naprawdę się nie zastanawiał nad tym kto i za co płacił. Może i był nienormalny, ale gdyby zapłaciła Charlotte wcale nie ujęłoby to jego dumie. Nie byli na pierwszej randce, na której może i wtedy by na to nie pozwolił, ale po tym co już przeszli raczej traktował wydatki na równi. Raz płacił on, a raz ona… Kto by tam to liczył, co nie?
— To postawisz następnym razem i kolejnym, i jeszcze jednym — rzucił, puszczając w jej kierunku oczko, gdy ruszyli już w stronę samochodu. Chciałby pójść tam z nią, chociaż doskonale wiedział, że nie może tego zrobić. To miała być rozmowa między córką, a ojcem. Dlatego jego obecność była tam zbędna. Pewnie by tylko przeszkadzał i niepotrzebnie wprowadzał nerwową atmosferę, choć ta z pewnością i tak już taka będzie.
Wsunął dłoń pod jej ramię, układając ją wygodnie na jej talii, gdy tak powoli szli w stronę Jeepa. Uniósł nieznacznie brwi, gdy rudowłosą naszło na to dziwne wyznanie.
— Zawsze możesz przyjechać do nas i poprosić Davida. Wiadomo, to nie to samo co własny… — odparł, uśmiechając się kącikiem warg. Sam przecież miał w swoim życiu różne motocykle, ale aktualnie je sprzedał, aby mieć pieniądze na rozkręcenie biznesu. Wiedział jednak, że to byłą jedynie kwestia czasu aż w końcu będą mogli sobie pozwolić na takie przyjemności.
Podróż pod sam hotel nie zajął im dużo czasu, dlatego też zdołali się zmieścić w wyznaczonym przedziale 40 minut. Gdy zaparkował na wjeździe, popatrzył na kobietę, a następnie na wejście do budynku. Odetchnął głęboko i ułożył dłoń na jej kolanie, tak aby dodać jej w ten sposób otuchy.
— Dasz radę, a ja… Najwyżej będę cię gonić po lotnisku. Nie puszczę cię do Anglii — rzucił żartobliwie, choć prawda była dokładnie taka sama. Nie pozwoliłby jej wyjechać i urodzić z dla od niego. Był ojcem i też miał coś do powiedzenia. Jasne, gdyby ewidentnie widział, że ona sama tego chce to, co innego… Ale Charlotte wcale nie wysyłała w jego kierunku takich przesłanek.
Odprowadził ją wzrokiem do hotelu i dopiero, gdy ta zniknęła za jego drzwiami wejściowymi – odjechał.
Minęło kilkanaście dni i właśnie wpakowywał kolejną walizkę do samochodu. Udało mu się znaleźć fajną miejscówkę kilka godzin od Nowego Jorku. Las, czyste jezioro z piaszczystą plażą, małe sklepiki, lokalna społeczność i co najważniejsze… Dwupiętrowy drewniany domek, w którym mieli w trójkę spędzić cały tydzień. Odetchnąć od cywilizacji id tego całego zgiełku. A kilkanaście kilometrów dalej był również sporej wielkości kurort, w którym mogli spędzić cały dzień na zabiegach SPA. Raczej to drugie nie było za bardzo w klimatach brodacza, ale był w stanie się ten jeden raz poświęcić. Dla dobra ogółu.
— Zrobimy ognisko? — Jackson siedział już zapięty w foteliku, trzymając w ręku swoje Nintendo, które dostał na ostatnie urodziny.
— Pewnie, może pójdziemy na ryby… Chociaż raczej marny ze mnie wędkarz — przyznał Colin ze śmiechem, gdy zasiadł już za kółkiem i popatrzył z uśmiechem na Charlotte, która siedziała u jego boku — Nie mam cierpliwości, ale to już chyba wszyscy wiemy.
UsuńRogers
On sam nie wypytywał, jak przebiegła rozmowa z ojcem. Wiedział, że gdyby Charlotte miała taką potrzebę, powiedziałaby mu, jak ona przebiegła. Najważniejsze, że nie wyjechała i cały czas była tutaj z nim. Pewnie czekała ich wspólna wizyta w Anglii, ale wolał na razie o tym nie myśleć. Jedna, jak i druga strona w pewnym momencie będziemy usiała oswoić się ze swoją obecnością. Chociażby w święta czy inne rodzinne uroczystości. Już same te uroczystości dla Rogersa będą wyzwaniem, bo przecież nigdy czegoś podobnego nie miał. Nie obchodził świąt, co roku, nie świętował Dziękczynienia czy nawet własnych urodzin.
OdpowiedzUsuńNawet takie wyjazdy, jak ten nie był codziennością dla brodacza. Mógł zliczyć na palcach jednej ręki wycieczki, które odbył z Jacksonem. A właściwie… Tylko raz z nim wyjechał na weekend poza miasto do pewnego gospodarstwa agroturystycznego, gdzie mogli nieco bardziej poobcować z przyrodą i wiejskimi zwierzakami.
Colin nigdy nie był typem, który wolał leżeć plackiem na leżaku nad basenem i prawdopodobnie nie da się zbyt często na coś podobnego namówić, ale nikt nie mówił, że nigdy. Tym razem jednak nie postawił na taką formę wypoczynku, ale to tylko z tego względu, że chciał mieć w miarę dobry dojazd do Nowego Jorku. A dlaczego? A no dlatego, że nigdy nie wiadomo czy nie przyjdzie im szybko wracać do miasta? Chociaż gdyby coś się wydarzyło nie mieliby czasu na takie wyprawy.
— I pianek! — rzucił uradowany siedmiolatek, wyciągając ze swojego podręcznego plecaka opakowanie marshmallow i krakersów.
Colin roześmiał się pod nosem, spoglądając na chłopca przez tylne lusterko.
— Żeby tylko ci się od nich tyłek nie zakleił — zażartował, wiedząc doskonale, że jego syn był zdolny zjeść sporo słodkiego i będą musieli go nieco przystopować, aby przypadkiem faktycznie nie wywołać u niego jakiś żołądkowych rewolucji, bo jednak spędzać całe wakacje w toalecie to słaba wizja.
Ruszyli w końcu w trasę, którą umilała im muzyka puszczana z radia i całkiem ładne widoki na jednej z autostrad, którą aktualnie jechali.
— O tak, ja będę sternikiem a wy moimi majtkami, odpowiedzialnymi za wiosła! — rzucił chłopiec, wlepiając swoje spojrzenie za okno.
— No, no… Myślę jednak, że Charlotte będzie naszym ważnym gościem, a nie majtkiem. My będziemy wiosłować, jako silni faceci — dodał brodacz, mając jednak na uwadze fakt, że kobieta nie mogła za bardzo się przemęczać, bo mimo wszystko nikt nie byłby wtedy przygotowany na odbiór porodu na środku jeziora z powodu wzmożonego wysiłku — A co do namiotu to jeszcze wszystko przed nami.
Mijały kilometry, widoki za oknami się cały czas zmieniały.
— Uwaga, uwaga! Zostało nam jakieś dziesięć minut drugi! — Rogers rzucił z uśmiechem, spoglądając to na rudowłosą, to na siedmiolatka, który nagle odrzucił swoją przenośną konsolę i przykleił nos do szyby.
— Łaa… Ale super domy! — krzyknął chłopiec, widząc same drewniane kempingi, które już z zewnątrz wyglądały na mega przytulne i ciepłe.
Rogers
Jaime z Jerome’em znał się już prawie dwa lata i to były naprawdę miłe dwa lata w życiu chłopaka. Tak dla odmiany. Ostatnią imprezę urodzinową pamiętał bardzo dobrze (co akurat w jego przypadku trudne nie było), tak jak i ludzi, których tam spotkał. Bawił się z nimi świetnie i właściwie chciałby to kiedyś powtórzyć. Może za rok w kwietniu znów Marshallowie urządzą taką imprezkę? Może Jaime znów pozna jakichś ciekawych ludzi?
OdpowiedzUsuńTymczasem jednak było lato, a do następnych urodzin Jerome’a było jeszcze wiele, wiele czasu. Aczkolwiek to nie zmieniało faktu, że panowie się spotykali na piwo i inne rozrywki jak na przykład escape roomy. Dzisiaj, kiedy Moretti wybierał się do przyjaciela, robił to dość spontanicznie. Nie umawiał się z nim wcześniej, dlatego nie był pewny, czy zastanie go w domu. Jasne, istniała na to szansa, ale równie dobrze mógł gdzieś wyjść. Była sobota, w pracy może nie siedział… A zresztą, nieważne. I tak już był na miejscu.
Wysiadł z auta i skierował się do odpowiedniego budynku, a potem pod odpowiednie drzwi. Zadzwonił dzwonkiem, zapukał do drzwi, ale odpowiedziała mu cisza. No, czyli jednak Jerome gdzieś wybył, a Jaime nie mógł mu mieć tego za złe. Przecież nie poinformował przyjaciela wcześniej o swojej chęci spotkania się z nim dzisiaj. Mógł jeszcze teraz do niego napisać z zapytaniem, kiedy będzie w domu, ale może lepiej będzie po prostu następnym razem się z nim skontaktować.
Już miał się wycofywać, kiedy dostrzegł znajomą twarz, zmierzającą w jego kierunku. Tak, tak, to Charlotte z imprezy Jerome’a. Ale wtedy jeszcze nie miała takiego brzuszka. Jednak minęło już sporo czasu…
Chłopak uśmiechnął się do niej. Może też wpadła w odwiedziny do Marshalla. A może oni się umówili, ale Jerome jeszcze nie wrócił… z zakupów? A może wyszła z podobnego założenia, jak Jaime…
- Cześć – przywitał się, kiedy dziewczyna już znalazła się blisko niego. – Jestem Jaime, znamy się z imprezy u Jerome’a – zaczął, wciąż lekko się uśmiechając.
Jaime
Ich gromkie i wesołe śmiechy urwały się nagle i niespodziewanie, lecz każdy, kto tylko znał Parkera, na pewno nie zdziwiłby się podobnej reakcji. Jedynym, co nie dawało Marshallowi spokoju było to, że ten mężczyzna, którego – łagodnie mówiąc – żadne z nich nie darzyło szczególną sympatią, zmierzał w ich kierunku raźnym krokiem, cały rozpromieniony. Jerome jeszcze jakoś przeżyłby to, że Patrick postanowił z nimi porozmawiać, ale za nic nie potrafił zrozumieć, dlaczego na jego twarzy gościł tak szczery i radosny uśmiech. To było całkiem niepodobne do tego mężczyzny, przez co wyspiarz poczuł się zagrożony i zamierzał mieć się na baczności.
OdpowiedzUsuń— Proszę, co za wspaniały zbieg okoliczności! — zaszczebiotał Parker, bez pytania o pozwolenie odsuwając sobie krzesło, by jak gdyby nigdy nic przysiąść się do ich stolika. — Jeszcze nie mieliśmy okazji spotkać się całą trójką — doprecyzował, rozpierając się wygodnie, podczas gdy Jerome rzucił przyjaciółce wymowne spojrzenie i wtedy też dostrzegł zarówno jej gest w kierunku brzucha, jak i grymas, który pojawił się na jej twarzy.
— Lotti, co jest? — spytał zaniepokojony, od razu nachylając się ku rudowłosej. Jeśli to pojawienie się Gnidy tak na nią wpłynęło, to brunet gotów był natychmiast wyprowadzić stąd mężczyznę.
— Spokojnie, ja tylko na chwilę — kontynuował Patrick, kompletnie niezrażony tym, co się działo. — Skoro już was tutaj zobaczyłem, uznałem, że wykorzystam okazję i się przysiądę. A to dlatego, Jerome… — zwrócił się bezpośrednio do wyspiarza, tym samym odciągając jego uwagę od Charlotte. — Że zgodnie z obietnicą, policzyłem się z Larrym.
— Tyle mi wystarczy — mruknął trzydziestolatek, nie chcąc wiedzieć, co oznaczało to dla samego Larry’ego i powrócił spojrzeniem do panny Lester. Jeszcze nie zdążył opowiedzieć jej o tym, jak skończyły się jego ostatnie kłopoty, o które on i Charlotte podejrzewali Parkera, a w rozwiązaniu których pomógł mu Jaime i wynajęta pani detektyw. Niemniej jednak okazało się, że to nie Patrick był winowajcą i sądząc po jego obecnej minie, był z tego niesamowicie dumny.
— Jesteśmy kwita — podsumował ich nieproszony gość. — Z tobą także — dodał szorstko, celując w rudowłosą palcem, przez co Jerome nabrał ochoty, aby wykręcić mu nadgarstek, lecz jedynie zgrzytnął zębami. Parker tymczasem znacząco spojrzał na zaokrąglony brzuch jego przyjaciółki, jakby tym samym sugerował, że był to najlepszy moment na to, by wszyscy przestali wchodzić w sobie w drogę. Inaczej… zbyt wiele było do stracenia.
W Marshallu tylko bardziej się zagotowało.
JEROME MARSHALL
— Ja jadłem na festynie u taty — rzucił chłopiec, wspominając wiosenny piknik, który był organizowany w jego firmie z okazji rozpoczęcia wiosennych ferii w szkołach. Dzieciaki mogły porzucać się balonami z wodą, postrzelać z łuku i zjeść burgera z grilla czy właśnie pianki z ogniska. Brodacz uśmiechnął się pod nosem na samo wspomnienie tamtej imprezy, którą musiał przyznać, ale zaliczał do naprawdę udanych. Kto by pomyślał, że Rogers będzie się całkiem nieźle bawił wśród bandy rozwrzeszczanych dzieciaków.
OdpowiedzUsuń— Będziesz musiała się ubrać, jak pirat! — powiedział, po czym wyciągnął rękę do góry, udając że trzyma w niej szablę — Arrr! Może napadniemy na jakąś wyspę?!
Colin pokręcił z rozbawieniem głową i uniósł nieznacznie brwi, czując dłoń rudowłosej na swoim udzie. Kompletnie mu to nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie. Wyłapał również jej zadziorny uśmieszek, który mógł świadczyć tylko o jednym. Mieli dużo czasu, aby spędzić go tylko we dwoje, ale i w trójkę. W końcu wieczory są długie, a żadne z nich nie będzie pracowało, więc powinni wytrwać nieco dłużej aniżeli zazwyczaj.
Gdy w końcu dotarli na miejsce i dziewczyna pomogła Jacksonowi wydostać się z fotelika ten z niego wystrzelił, jak z procy i rzucił się na drewniany ganek, już chcąc dostać się do środka domku. Właściciel klucze zostawił im w specjalnej skrzynce, którą można było otworzyć za pomocą czterocyfrowego pinu, który Rogers dostał po opłaceniu pobytu.
— Ten — odpowiedział, spoglądając na najbliższy domek, przy którym zaparkowali. Wszystkie wyglądały identycznie, ale to chyba była tylko i wyłącznie zaleta tego miejsca, bo okolica wyglądała jednolicie, a co za tym idzie i harmonijnie.
Mężczyzna powoli podszedł do skrzyneczki i wprowadził kod, aby dostać się do kluczy, którymi już po chwili otworzył drewniane dość ciężkie drzwi. Ich oczom ukazał się przestronny salon z jasnym sztucznym futerkiem na podłodze, usytuowanym przed kamiennym kominkiem, który zapewne ogrzewał nie jedną rodzinę w zimie. Duża skórzana kanapa stała naprzeciw niego, stolik kawowy idealny do spędzania czasu przy grach planszowych.
Kuchnia może nie była zbyt duża, ale z pewnością dało się ugotować pyszną kolację, którą można było zjeść przy sześcioosobowym stole. Jedyne drzwi na parterze prowadziły do małej łazienki z prysznicem, a tuż obok wąskie schody prowadziły na piętro z trzema sypialniami i dwiema łazienkami. Czego chcieć więcej?
— Wskakuj, a ja poznoszę bagaże.
Rogers ruszył po ich walizki. A w tym samym czasie młodszy z rodziny Rogersów zaczął plądrować zakamarki pomieszczenia. Otwierał wszystkie szafki i piszczał z zachwytu, widząc starą konsolę do gier, która obsługiwała cartrige czy szafkę pełną starych klasyków gier planszowych. Nawet w niepogodę będzie, co tu robić.
Rogers
Jaime nie winił dziewczyny, że ta nie pamiętała jego imienia. W końcu sama impreza odbyła się już dawno temu, a oni też raczej nie mieli okazji, żeby spędzić na niej więcej czasu razem, poznając się bliżej. I widzieli się przecież tylko raz.
OdpowiedzUsuńI jak się okazało, Charlotte również chciała odwiedzić Jerome’a bez wcześniejszej zapowiedzi. I jakoś ulżyło chłopakowi, że nie tylko on wpadł na tak szalony pomysł i teraz nie tylko on tak stoi przed drzwiami i czeka… na nic. Teraz mogli zawiadomić Jerome’a, że czekają na niego, może niekoniecznie pod drzwiami jego mieszkania, ale jednak czekają. Mogli też to po prostu olać i pójść gdzieś razem, jeśli tylko dziewczyna miałaby na to chęć.
– Ano, nie ma nikogo. Ja nie wiem, jak tak można – pokręcił głową teatralnie z dezaprobatą, a potem uśmiechnął się lekko. Potem zaś spojrzał na siatkę, w której Charlotte trzymała słodkości. Och, och, aż nabrał ochoty. A co, bardzo lubił słodycze, choć na przykład do oglądania filmów czy seriali wolał słone przekąski. Nie zmieniało to faktu, że już nabrał ochoty na te babeczki, o których wspomniała jego koleżanka (bo chyba mógł już ją tak nazywać, prawda?).
Jaime uniósł spojrzenie na Charlotte i pokiwał głową. Oczywiście, że miał ochotę!
– Mam, ale wiesz, nie chcę ci tutaj wyjadać smakołyków przygotowanych dla Jerome’a… ale skoro go nie ma… To co, kawa na wynos czy też herbata – zerknął na jej brzuszek – i pójdziemy do parku? – zaproponował. Miał w planach postawić dziewczynie napój, na jaki będzie miała ochotę. Skoro ona przygotowała jedzonko, to on chociaż załatwi coś ciepłego do picia. Lub zimnego, w końcu na zewnątrz było bardzo ciepło.
Niedługo później kierowali się już przed siebie. Jaime zaproponował, że on poniesie siatkę, żeby Charlotte nie musiała się z tym męczyć. Zapewnił ją też, że przecież nie ucieknie z tymi babeczkami.
Nagle przypomniało mu się, że nieco ponad rok temu jego przyjaciółka również była już na takim etapie ciąży, a jakiś czas temu odwiedził ją i dzieciaczki (okazało się, że urodziła bliźniaki). Czas to jednak szybko uciekał przez palce.
– No dobrze, to na co masz ochotę? – zapytał, kiedy oboje stanęli przed budką, w której Jaime zamierzał zakupić dla nich napoje. Mieli tutaj i na ciepło, i na zimno, więc wybór był całkiem duży. A niedaleko miejsca, w którym się znajdowali, mieścił się park, w którym będą mogli usiąść i na spokojnie zjeść, wypić i może nawet pogadać. Obcy ludzie już tak go nie przerażali. Oczywiście, niby poznał już Charlotte, ale to była tylko jedna impreza urodzinowa. Ale też czego miał się bać, skoro Charlotte była przyjaciółką jego najbliższego przyjaciela?
Jaime
Spotkanie z Parkerem mocno wytrąciło Marshalla z równowagi, czego jednakże nie można było po nim poznać, a przynajmniej nie do końca. Jerome trzymał nerwy na wodzy i dusił emocje głęboko w swoim wnętrzu, bo, po pierwsze, nie chciał wszczynać awantury na środku części gastronomicznej centrum handlowego, a po drugie, martwił się o Lottę. Oczywiście daleki był od tego, żeby uważać, iż ciąża to choroba, nawet pomimo tego, co spotkało go w niedawnej przeszłości, lecz tak duże zdenerwowanie mogłoby zaszkodzić każdemu. Nawet osobie nie będącej w ciąży.
OdpowiedzUsuńCo więcej, wyspiarz za grosz nie ufał Patrickowi i bał się o bezpieczeństwo przyjaciółki. Pomimo trwającej słownej przepychanki, starał się zachować czujność, do czego popychał go irracjonalny strach skumulowany gdzieś w jego wnętrzu.
Mógł odetchnąć dopiero, kiedy Parker postanowił się oddalić i wtedy też pokręcił głową, by następnie z niepokojem spojrzeć na rudowłosą. Martwił się o jej samopoczucie, ale na pewno nie zamierzał poprosić jej o to, by się uspokoiła, dobrze wiedząc, że tym sposobem jedynie dolałby oliwy do ognia. I wiele się nie pomylił, ponieważ już w następnej chwili Charlotte zaatakowała, przelewając swoją złość na niego. Miała do tego prawo, w końcu Jerome nie zdążył powiedzieć jej o najważniejszym i przez to westchnął ciężko, szykując się do wyjaśnień. Nim jednakże choćby zdążył otworzyć usta, do ich stolika podeszła uśmiechnięta kelnerka.
— Czy mogę już przyjąć państwa zamówienie? — zapytała, biorąc w dłoń kieszonkowy notesik i zaraz sięgnęła po zatknięty za ucho ołówek.
— Potrzebujemy jeszcze kilku minut. — Brunet uśmiechnął się przepraszająco, podejrzewając, że jedzenie było ostatnim, o czym teraz myślało każde z nich i kiedy tylko kelnerka się oddaliła, powrócił spojrzeniem do Charlotte.
— Pamiętasz, jak opowiadałem ci, że w moim życiu działy się dziwne rzeczy i podejrzewałem o to Parkera? — nakreślił, nachylając się przez blat stolika ku przyjaciółce. Miał nadzieję, że jeśli da jej do zrozumienia, że co nieco na ten temat jej wspominał, załagodzi jej złość. Jednocześnie poza, którą przybrał pozwalała mu dokładnie obserwować, czy wywołane gniewem rumieńce na twarzy rudowłosej powoli bledną.
— Zbiegło się to z tym, jak Patrick zjawił się w waszej agencji reklamowej — dodał, przypominając sobie tamtą rozmowę i o ile niczego nie pokręcił, to miał rację. Wolał raz jeszcze nakreślić całą sytuację i dopiero przejść do wyjaśnień.
— O tamtych wydarzeniach mówił Parker — doprecyzował, tak by rudowłosa wiedziała, do czego będzie zmierzał podczas swojej dalszej wypowiedzi.
— Widzisz, niedługo potem ja i Jaime wynajęliśmy prywatną panią detektyw. Minęło kilka tygodni, nim udało nam się ustalić, że to nie Parker doniósł na mnie do Urzędu Imigracyjnego, to też nie on wydrapał mi na zderzaku samochodu brudas. Pamiętasz, jak ktoś kiedyś uderzył mnie w barze, mówiąc z pozdrowieniami od Parkera? To wszystko jeden człowiek. Larry — powiedział, powtarzając imię, które padło również z ust Parkera.
I najwidoczniej jego krótka opowieść zajęła kilka minut, ponieważ kątem oka wyspiarz wyłowił ruch i spostrzegł, że do ich stolika ponownie zbliża się odprawiona wcześniej kelnerka.
— Może coś zamówimy i zaraz dokończę to, co chcę powiedzieć? — zasugerował nieśmiało, spoglądając przy tym na Charlotte. Miał nadzieję, że ta już tak bardzo się złościła, ale wcześniej naprawdę nie było okazji, by jej o tym opowiedział. Szkoda tylko, że przesadnie pewny siebie Parker musiał zaskoczyć ich w taki sposób i popsuć im humory.
JEROME MARSHALL
[My też się stęskniłyśmy. <333 Zacieram rączki już na wspólny wątek. Odezwę się na HG, aby ustalić co i jak. <3 :D]
OdpowiedzUsuńCarlie
Jaime był zadowolony, że Charlotte zgodziła się na propozycję pójścia do parku i tam zjedzenia babeczek. I wypicia czegoś dobrego. Nim się obejrzeli, Jaime płacił za jedną zieloną herbatę i kawę, oczywiście oba napoje były mrożone. Musieli się jakoś ochłodzić w ten upalny dzień. Później skierowali się do parku i zajęli miejsca na ławeczce, którą od promieni słonecznych chroniły drzewa. Zapowiadało się dość przyjemnie, o ile nie zlecą się do nich osy. Ale może nie będzie tak źle.
OdpowiedzUsuńMoretti obejrzał wszystkie babeczki i już poczuł, jak mu ślinianki pracują. Och, och. Wyglądały bardzo smacznie i był pewien, że również tak będą smakować. Odczekał, aż Charlotte weźmie dla siebie jedną, a później sam wziął taką z kolorową posypką. Wziął pierwszego kęsa i już poczuł, że się rozpływa pod smakowitością tej babeczki. Może powinien poprosić dziewczynę o przepis.
– Są świetne – uznał między kolejnymi gryzami. Zaraz też zwolnił jedzenie i odwrócił wzrok od Charlotte. Hm… Jakby to powiedzieć, żeby nie powiedzieć za dużo… Jeśli chciałby powiedzieć dziewczynie, co naprawdę zaszło, kiedy Jerome i Jaime się poznali, to Charlotte z pewnością uznałaby go za szaleńca, pokręciłaby głową, zapakowałaby babeczki i uciekła jak najdalej, zastanawiając się, po co Jerome w ogóle jeszcze z nim trzyma i dlaczego zaprosił go na urodziny. – Poznaliśmy się dwa lata temu na Empire State Building. Było tam dość… dramatycznie i Jerome mi bardzo pomógł. Później spotkaliśmy się na kawie i od tamtej pory jakoś ta nasza przyjaźń się rozwija – uśmiechnął się do niej. – Tak bardzo, że nazywamy się nawzajem braćmi.
Nie musiał jej opowiadać o tym, co dokładnie robił na szczycie tego budynku i co chciał zrobić. Wstydził się tego i naprawdę miał wrażenie, że dziewczyna spojrzy na niego niezbyt przyjaznym okiem. Póki co, wszystko było w porządku.
– Nasza relacja w ogóle jest taka… hm… nawet nie wiem, jak to określić. Jest wiele rzeczy, spraw, wydarzeń, które są dla nas… wspólne. Nie, że razem coś przeżyliśmy, ale przez to samo przechodziliśmy… To dość skomplikowane – machnął ręka, uśmiechając się lekko, bardziej po to, aby jednak Charlotte nie pytała dalej. – No a wy jak się poznaliście? Też w jakichś niecodziennych warunkach? – dokończył babeczkę i popił zimną kawą.
Jaime
Nowy Jork znów stał się dla niej domem. Przylatując jakiś czas temu do miasta poczuła, jak wita ją z szeroko otwartymi ramionami. Ten powrót był zupełnie innych od poprzednich. Teraz po raz pierwszy wracała do miasta po tak długiej przerwie. Na niemal dziewięć miesięcy to miasto przestało być jej domem. Stało się częścią jej przeszłości. I choć nie spodziewała się, że wróci do tego miasta tak szybko, to czuła pewnego rodzaju ulgę, że już tutaj jest. Było jej oczywiście dziwnie, że przyleciała sama i bez Matta, ale pewne sprawy jeszcze go zatrzymały na wyspie na dłużej. Nie była jedną z tych osób, które były uzależnione od partnera, choć z pewnością jego obecność bardzo pomogłaby jej przy dzieciach. Szczególnie, kiedy obie pociechy na raz marudziły i stawiały się trudne do ogarnięcia, ale z tym też jakoś dawała sobie radę. Nie miała za wiele czasu, aby też zatęsknić, bo albo zajęta dziećmi, albo pracą lub szykowała się na spotkanie z przyjaciółmi, za którymi naprawdę się porządnie stęskniła przez ten czas. Na całe szczęście relacja Carlie i Charlotte nie ucierpiała w żaden sposób przy jej wyjeździe i jej przyjaciółka, bo chyba mogły się tak nazywać, miała okazję zobaczyć, jak wyglądało mieszkanie Carlie na jednej z hawajskich wysp. Dobrze było też mieć tam kogoś z miasta chociaż na parę dni. Nie nawiązała zbyt wielu znajomości będąc na wyspach, a trzymała się tych, które były pewne i które Carlie wiedziała, że jej nie zawiodą. Na Charlotte mogła liczyć. Nawet jeżeli nie rozmawiały dzień w dzień, bo w końcu każda miała swoje obowiązki i Carlie doskonale wiedziała, ile poświęcenia wymaga przygotowanie się na powitanie malucha na świecie, więc nawet nie myślała o tym, aby czuć żal, że Charlotte nie zawsze znajduje dla niej czas. Sama w końcu też była zajęta z bliźniętami na co dzień i zdarzało się, że nie odpisywała po parę dni na wiadomości.
OdpowiedzUsuńLedwo po przylocie do miasta od razu dała jej znać, że jest i planuje się z nią spotkać. Musiały tylko pomyśleć nad odpowiednią datą, która będzie pasowała zarówno rudowłosej, jak i pannie Lester. Minęło może kilka dni zanim uzgodniły co będą robić, gdzie się spotkają i o której godzinie. Carlie była przeszczęśliwa, że znowu będzie mogła zobaczyć przyjaciółkę. Zanim jednak pojechała do niej, odwiedziła jeszcze jeden ze swoich ulubionych sklepów z ubraniami dla dzieci. Carlie nie była pewna, czy Charlotte jej wspominała, czy spodziewa się córki czy synka, więc wybierała rzeczy dość neutralne, choć kolory w końcu i tak nie miały większego znaczenia. Wybrała uroczy zestaw śpioszków dla noworodka w Kubusia Puchatka, ciepły i miły w dotyku kocyk, a także kilka par skarpetek. To był taki drobny prezent, który bez dwóch zdań się przyda. Wybrała trochę większe rozmiary, aby za szybko maluch z nich nie wyrósł. Tak zaopatrzona udała się prosto do mieszkania przyjaciółki. Dojechanie tam zajęło jej przy korkach, za którymi zdecydowanie nie tęskniła, dodatkowe pół godziny, ale w końcu stała przed drzwiami od mieszkania Lester i zadzwoniła dzwonkiem cierpliwie czekając na to, aż przyjaciółka otworzy.
Carlie
Jaime przekręcił lekko głowę, przypatrując się Charlotte. Jerome wybawiciel? Jakoś Moretti nie mógł się z tym nie zgodzić. Było w tym wiele prawdy. Jerome sam nawet nie wiedział, jak bardzo pomógł Jaime’emu przez te dwa lata, kiedy rozwijali swoją znajomość, spotykając się, rozmawiając i przełamując kolejne granice. Cóż, Jerome wiedział o nim naprawdę dużo, choć nie wszystko. I zapewne tak szybko się nie dowie, ponieważ Jaime bardzo się wstydził tego, co robił w przeszłości, jak się zachowywał i co się z nim działo. Nie chciał tracić przyjaciela. Bał się, że po usłyszeniu tych wszystkich „rewelacji”, Jerome może jednak zrezygnować z ich znajomości. Albo uznać, że Jaime naprawdę jest nienormalny, że będzie się go wstydził, a może nawet i gorzej. Już wystarczyło, że Jaime sam o sobie tak myślał.
OdpowiedzUsuńPowoli wziął kolejny kęs babeczki, próbując przestać myśleć o swoich obawach, a skupić się na swojej rozmówczyni. Był bardzo ciekawy, co Charlotte ma mu do powiedzenia, więc nie powinno być problemu, aby wrócić do tego, co tu i teraz.
– To chyba coś więcej niż zwykłe powiedzenie – uznał i uśmiechnął się lekko. Ale gdyby chciał wyjaśnić Charlotte relację jego i Jerome’a, musiałby jej powiedzieć bardzo dużo. A raczej żadne z nich nie było na to gotowe.
Jaime dokończył babeczkę, a potem napił się kawy. Spojrzał na Charlotte, oczekując interesującej historii tego, jak poznała się z ich wspólnym przyjacielem. Skoro początek ich znajomości był równie niecodzienny…
Chłopak uniósł brwi wysoko. Okej. Wiedział sam z doświadczenia, że drobna dziewczyna jest w stanie powalić prawie dwumetrowego gościa, ale i tak był trochę zaskoczony. Ale bardziej tym, czym sobie Marshall na to zasłużył. O nic jednak nie pytał, słuchając dalej.
– Serio? – Jaime zaśmiał się pod nosem. – Ale jak, przecież Jerome to taki… on jest łagodny jak owieczka! – już kiedyś tak nazwał przyjaciela. Wciąż bardzo podobało mu się to określenie. – Ale najważniejsze, że sobie to wyjaśniliście i wasza przyjaźń trwa – uśmiechnął się, wciąż rozbawiony tym, co usłyszał. – A ten koleś, który faktycznie chciał… no wiesz, dopadłaś go? Czy Jerome to zrobił, bo się trochę pogubiłem…
Wziął drugą babeczkę, również z czekoladą i zaczął jeść. Zaraz pokiwał głową.
– No pewnie, byłem wrakiem wręcz… a on jakoś… postawił mnie na nogi i sprawił, że miałem ochotę mu wszystko wyśpiewać…
Cóż, nie trwało długo, kiedy Jaime postanowił poprosić Jerome’a o towarzystwo w podróży do Miami na grób brata… Ale mimo to, chłopak wciąż się powstrzymywał przed powiedzeniem mu wszystkiego-wszystkiego. Strach i wstyd skutecznie go blokowały.
- Ale… powiedz… który to miesiąc i czy to chłopiec czy dziewczynka, a może oboje na raz? – uśmiechnął się do niej lekko, a potem znów wziął kęsa babeczki. – Bardzo dobre – powiedział wciąż z pełnymi ustami.
Jaime
Zazwyczaj nie załatwiał osobiście spraw z klientami, Victor był jednak jego wieloletnim przyjacielem i postanowił spotkać się z nim przy okazji zawierania kolejnej wspólnej transakcji. Dzieliła ich znaczna różnica wieku, nie stało to jednak na przeszkodzie ku temu, aby naprawdę dobrze się dogadywali, a Blaise zasięgał u niego opinii nie tylko na temat spraw zawodowych, ale i prywatnych. Po zakończonych negocjacjach oraz wspólnym obiedzie i szklaneczce whisky wypitej w biurze prezesa, musiał wracać do obowiązków, zwłaszcza, że w siedzibie jego firmy czekał już na niego kolejny istotny klient. Wszedł do winy, kątem oka przyglądając się nieco nieudolnie starającej się zawiązać buta kobiecie. Nie potrafił zrozumieć kobiet, które decydowały się na ciąże, nie tylko ze względu na brudne i wrzeszczące później dzieci, ale i to co ten stan potrafił zrobić z ich organizmem. Serdecznie współczuł każdemu facetowi, który musiał czekać cierpliwie na seks po tym, jak jakiś intruz wyszedł z pochwy jego partnerki, za pewne doprowadzając ją do takiego stanu, że orgazm nigdy nie był już tak samo przyjemny jak wcześniej.
OdpowiedzUsuń- To na pewno nic groźnego, spokojnie - mruknął i sam podszedł bliżej panelu, kilkukrotnie naciskając przy tym przycisk SOS - Brak sygnału, pewnie coś się chwilowo zawiesiło, zaraz zorientują się, że winda stanęła w miejscu i przyślą jakiegoś specjalistę - rzucił, choć nie do końca był przekonany co do słuszności wypowiedzianych przed chwilą słów. Nie lubił tak ciasnych pomieszczeń i choć starał się robić dobrą minę do złej gry w jego głowie powoli zaczynały kreślić się same czarne scenariusze. Stojąca obok kobieta wydawała się być w zaawansowanej ciąży, a jeśli stres jak w filmach przyspiesz poród, mogła ich czekać kompletna katastrofa.
- W telefonie też nie ma zasięgu - westchnął ciężko, wpatrując się zrezygnowany w ekran - No nic, pozostaje nam jedynie cierpliwie czekać, aż ktoś zorientuje się, że coś jest nie tak - wzruszył bezradnie ramionami i zaczął powoli krążyć wokół i tak zdecydowanie zbyt ciasnej windy - Mam nadzieję, że nie zabraknie nam powietrza. Zdecydowanie naoglądałem się za dużo filmów, gdzie takie przygody w windzie źle się kończą - zaśmiał się pod nosem, starając się wciąż robić dobrą minę do złej gry. Czuł, że robi mu się coraz bardziej duszno i gorąco, poluzował więc krawat i ściągnął marynarkę, przy okazji bacznie obserwując swoją partnerkę niedoli i upewniając się, że nic nie wylatuje właśnie spod jej nóg.
Blaise
Nie lubił sytuacji w których tracił kontrolę i coś nie działo się po jego myśli. Wszystko miał zaplanowane według kalendarza, a zgodnie z nim powinien być właśnie na spotkaniu w swojej firmie, zamiast utknąć w ciasnej w windzie z nieznajomą, ciężarną kobietą.
OdpowiedzUsuń- Nikt z działu ochrony ani straży pożarnej też o dziwo jeszcze nie pomaga, już dawno powinni kogoś przysłać – westchnął, zatrzymując się w końcu w miejscu i opierając o chłodną ścianę windy – Nie wiem, jakie mają tutaj zabezpieczenia, ale w mojej firmie już dawno zostalibyśmy stąd uwolnieni. Co, jeśli system kompletnie padł i nawet nikt nie dostał informacji, że tu utknęliśmy? – jęknął, mierzwiąc dłonią włosy w lekkiej panice – Nie, albo gorzej, w budynku wybuchł jakiś pożar i stąd to nagłe zatrzymanie windy, co, jeśli zaraz zacznie się tu dostawać dym i po prostu zginiemy, niczym marni bohaterowie kiepskiego horroru? – dodał, snując w głowie coraz to gorsze i czarniejsze scenariusze. Miał od dziecka bujną wyobraźnię, co w takich sytuacjach było wyjątkowo uciążliwe, zwłaszcza, że analizował w głowie wszelkie możliwe katastrofy budowlane, do jakich mogło właśnie dojść, łącznie z atakiem terrorystycznym niczym 11 września 2001 roku.
- Tak, byłem, ale nie był to magazyn położniczy i lepiej, żebyś nie zaczęła mi tu na dodatek rodzić – jęknął, podobnie jak ona zniżając się do pozycji siedzącej i zajmując miejsce obok niej – Naprawdę coraz mniej zaczyna mi się to podobać…- wpatrywał się przerażony, kiedy do środka windy zaczął wdzierać się bardzo powoli biały dym – Teraz to nie kwestia horroru ani klaustrofobii, przyczyną awarii na pewno był pożar, a jeśli dym dalej będzie się tu swobodnie przedostawał, udusimy się i zginiemy od zatrucia tlenkiem węgla – dodał przerażony i nie czekając na jej reakcję, ściągnął z siebie marynarkę i koszulę, usiłując zablokować nimi szczeliny w drzwiach windy, którymi wdzierał się do środka dym.
- Przetrwamy to, nic nam nie grozi, tylko się nie denerwuj – zwrócił się w jej kierunku, aby nieco ją uspokoić i przy okazji nie sprawić, że pod wpływem dodatkowego stresu jej dziecko faktycznie będzie chciało wyjść akurat teraz na świat – Nigdy nie uważałem na żadnych szkoleniach z BHP, ale nie wiem, może po prostu oddychaj jakoś przez koszulkę, aby dziecko nie miało później problemów z zatruciem? – rzucił, dopiero później gryząc się w język. Jeśli wcześniej chciał ją uspokoić, tak tą wiadomością z pewnością nie polepszył sprawy. Matki zawsze najbardziej martwiły się o dzieci, a nie o siebie, a on właśnie poinformował ją o potencjalnych szkodach dla jej nienarodzonego skarbu.
Blaise
[ Dzień dobry! Bardzo dziękuję Ci za przywitanie na blogu i zostawienie komplementu :) Szczerze powiedziawszy; Ja sama nie pracuję na aktach, czy protokołach. Raczej dotknęłam się z taką formą zapisu w książkach i kinematografii, to chyba stąd pojawił się pomysł na taki opis :).
OdpowiedzUsuńCo do wątku - bardzo chętnie, aczkolwiek nie mam za bardzo pomysłu na to w jaki sposób połączyć nasze postacie. Jestem jednak otwarta na wszystkie możliwości - jeśli masz jakiś pomysł, to super, wtedy możemy coś działać :)
Piszę tutaj, ale w razie czego mam na myśli Twoich dwóch bohaterów. ]
Menendez
Sytuacja robiła się coraz gorsza i nie pozostało im nic innego, jak czekać na dalszy rozwój sytuacji. Ubrania upchane przy drzwiach windy spowolniły nieco napływ drażniącego dymu do środka kabiny, było to jednak rozwiązanie na chwilę i pozostawało im jedynie mieć nadzieję, że ktoś szybko ich odnajdzie i wypuści stąd, zanim uduszą się czy co gorsza, spłoną żywcem i zakończą swój żywot niczym w marnym horrorze.
OdpowiedzUsuń- Obawiam się, że podczas pożaru nie działają żadne systemy, nawet te dodatkowe, czy awaryjne. Poza tym, jeśli to jakiś atak terrorystyczny to kto wie, czy zaraz sufit tej windy nie spadnie nam na głowę i zaraz po prostu zginiemy pod gruzami…- zaczął snuć kolejne apokaliptyczne wizje, nie myśląc w tej chwili racjonalnie i nie zastanawiając się nad konsekwencjami, jakie może nieść za sobą panika jego towarzyszki. Kobieta była w zaawansowanej ciąży i na pewno powinna unikać stresu, zwłaszcza, że jej wyraźnie zaokrąglony brzuch wskazywał na to, że termin porodu wcale nie był tak odległy, a przerażone dziecko mogło chcieć wydostać się na zewnątrz szybciej, niż z góry zaplanowano.
- Blaise – przedstawił się jej, wyciągając dłoń w jej kierunku – Jeśli dym zacznie wdzierać się do środka, będziemy musieli użyć pozostałych ubrań, więc jeśli mamy widzieć się nago, właściwie faktycznie dobrze chociaż znać swoje imię – zaśmiał się cicho, chcąc tym samym rozluźnić nieco atmosferę i nie dopuścić do tego, aby oprócz walki o własne życie, zmuszony był także odbierać poród i mieć po tym traumę do końca życia – Co robiłaś w firmie? Nie powinnaś być na jakimś zwolnieniu? Nie znam się na ciąży, ale to pewnie już daleki miesiąc? Masz męża? – uniósł pytająco brew, bo choć nijak nie przepadał za dziećmi i nie potrafił zrozumieć kobiet, które świadomie decydowały się na poród i macierzyństwo, obecna sytuacja zmusiła go do zmiany toru myślenia i zajęcia umysłu wszystkim, tylko nie kolejnymi wizjami śmierci w ciasnej windzie w towarzystwie kompletnie nieznajomej kobiety.
- Opowiedz mi coś o sobie – zachęcił, aby i jej myśli odciągnąć trochę od sytuacji w której się znaleźli – Gdzie mieszkasz? Napisz mi na kartce swój adres, wyślę prezent powitalny z okazji narodzin dziecka – uśmiechnął się, choć w głębi duszy coraz bardziej wątpił, czy kobieta, a co za tym idzie jej dziecko w ogóle przeżyją najbliższe kilka godzin – Skup się na wszystkim, tylko nie tym, co się tutaj dzieje – zarządził, ściągając spodnie i podkoszulek i pozostając w samych bokserkach, aby wzmocnić nieco ‘zaporę’ z ubrań, przez którą znów powoli wdzierał się do środka dym.
Blaise
[Jeśli chodzi o powiązania, to jestem otwarta na wszelkie propozycje. W razie gdyby coś tam nie grało, zawsze można nanieść poprawki podczas pisania :) Toż to żadna tragedia!
OdpowiedzUsuńW sumie, jako że Diego przekroczył granicę Stanów za młodu i chodził do szkoły, to musiał posiadać jakiś rodzaj dokumentów, by móc do niej leganie uczęszczać, np.; azyl polityczny, zielona karta i w konsekwencji obywatelstwo - dzięki któremu mógł legalnie rozpoczął pracę w służbach.
Co do powiązania, w nawiązaniu do Twojej propozycji: Diego mógł być wtedy w trakcie rozwodu, gdy ich drogi się pokrzyżowały. A jeśli Lotta lubiła się zabawić, to mogli razem od czasu do czasu coś wziąć tudzież - wypić. Trintarios (w sensie gang) lubi odwiedzać różne miejsca i przez sympatię do młodej kobiety, gdy jego członkowie zaczęli przeginać, doszło do spięcia i któremuś z kuzynów naprostował wcześniej złamany nos i w ten sposób coś mocniej między nimi kliknęło.
No i cóż. Co jeszcze mogę zaproponować? To ewentualnie jeśli Lotta czasami pakuje się w tarapaty i potrzebuje jakiegoś rodzaju "azylu", wsparcia, wysłuchania. Takiego przyjacielskiego ramienia, to drzwi jego mieszkania zawsze będą stać dla niej otworem, jednocześnie stając się w pewnym rodzaju schronieniem.
Jeśli coś jeszcze chciałabyś omówić, to zapraszam poprzez kontakt e-mail żeby sobie nie "brudzić" pod kartami - a jeżeli coś takiego Ci pasuje, to można zaczynać już coś pisać na gorąco. Tylko wtedy odpisz mi na boxie, czy chcesz zacząć, czy mam zrobić to Ja. ]
Menendez
Starał się nie skupiać na swojej wizji nadchodzącej śmierci, zwłaszcza, że jego panika udzieliła się nieznajomej, co mogło wpłynąć źle nie tylko na nią, ale i jej dziecko. Sytuacja robiła się poważna, ale skoro do środka przedzierał się dym i w budynku wybuchł jakiś pożar, służby powinny być już na miejscu i ktoś powinien lada moment ich uwolnić. Tak przynajmniej starał sobie wmawiać, aby całkiem nie zwariować i nie dostać kolejnego ataku paniki.
OdpowiedzUsuń- Nowego Jorku? To mnie obraża, jestem właściwie najbardziej pożądanym kawalerem w obydwu Amerykach, o ile nie na całym świecie, nie doceniasz mnie – prychnął i zaśmiał się cicho pod nosem, będąc jej przy okazji wdzięcznym za zmianę tematu i rozluźnienie nieco wiszącej w powietrzu napiętej atmosfery – Zwykle też wyznaję taką zasadę, ale nigdy nie uprawiałem seksu z kimś w aż tak zaawansowanej ciąży i chyba nie chciałbym w tej sytuacji wywołać tym jakiegoś nagłego porodu – dodał rozbawiony, bo choć sytuacja była trudna, gdyby jego towarzyszka niedoli była w innym stanie, nie widziałby żadnych przeszkód, aby oderwać myśli od katastrofy poprzez seks, zwłaszcza, że to wychodziło mu ostatnio w życiu najlepiej.
- Czyli musisz być kreatywna i jednak nie żartowałaś z tą bujną wyobraźnią. Przepraszam, że podsuwałem ci kolejne wizje katastrofy – uśmiechnął się delikatnie, rozglądając się co jakiś czas wokół, aby upewnić się, że do środka nie wdziera się więcej zagrażającego ich życiu dymu – Morał z tego taki, że lepiej nie szukać takich rozrywek w ciąży, jeśli zostałabyś jednak w domu, za pewne oglądałabyś teraz pod kocem Netflixa, a nie zastanawiała się nad tym, czy zaraz nie zginiesz podczas pożaru w windzie – prychnął, bo sam także był na siebie zły, że akurat dzisiaj postanowił odwiedzić tutaj swojego znajomego. Nie lubił, kiedy coś szło nie po jego myśli i było niezgodne z jego kalendarzem, według którego zresztą powinien być teraz na międzynarodowej konferencji on line z zaprzyjaźnionym prezesem współpracującej z nimi firmy z Chin.
- To mimo wszystko mam nadzieję, że facet weźmie za to odpowiedzialność i nie skończysz, jako samotna matka – rzucił, bo choć nie lubił dzieci, sytuacja ze śmiercią córki najlepszego przyjaciela nieco odmieniła jego poglądy i nie mówił wszystkim wprost, że powinni pozbyć się dziecka, kiedy było to możliwe, bo ciąża w związku to zawsze jest jakiś problem.
- Nikt nie wie o tym, że moja siostra zginęła przeze mnie w wypadku samochodowym, więc jeśli tutaj zginiemy, przynajmniej będę mógł się z nią w końcu spotkać – westchnął ciężko, zdobywając się przy tym na zupełną szczerość. Nie znał tej kobiety, o siostrze nie wiedzieli nawet jego bliscy przyjaciele, a mimo to jak gdyby nigdy nic wyznał Charlotte niewygodną dla siebie prawdę. Najwyraźniej perspektywa śmierci była coraz bliższa, a on powoli tracąc nadzieję na jakikolwiek ratunek, nie widział przeszkód w tym, aby wyznać przed odejściem wszystkie swoje grzechy.
Blaise
Ostatnie dwa miesiące spędził w znajdującym się na drugim końcu kraju Seattle. Odkąd zatrudnił się w Fibre, ta rodzinna firma budowlana zdążyła rozrosnąć się na tyle, by brać udział w dużych przetargach i tym sposobem to właśnie Fibre stało się podmiotem odpowiedzialnym za budowę inwestycji, jaką było kolejne centrum handlowe, którym miało zostać uraczone Seattle. Z racji tego, że firmie, w której pracował Jerome, pomimo nieustającego rozwoju wciąż było daleko do korporacyjnych firm budowlanych, jej pracownicy zostali podzieleni na zespoły, które miały rotacyjnie znajdować się na placu budowy w Seattle, a dodatkowo do wielu prac Fibre zatrudniło zaufanych podwykonawców. Prosta matematyka wskazywała na to, że prędzej czy później każdy z pracowników miał zostać wysłany na kilkutygodniową delegację, lecz kiedy wyspiarz został zaproszony na rozmowę z szefem i wyznaczony do sprawowania opieki nad chłopakami ze swojego zespołu, nie krył zaskoczenia. Liczył się z tym, że i on prędzej czy później wyruszy do Seattle, ale że zostanie głównodowodzącym ich grupy? Tego się nie spodziewał. Nie, kiedy w pewien sposób wciąż pozostawał żółtodziobem i miał mieć pod sobą pracowników starszych od niego, nie tylko stażem pracy. Z drugiej strony, niedługo miały minąć dwa lata, odkąd znalazł zatrudnienie w Fibre i cóż, może najzwyczajniej w świecie zdążył się wykazać, a teraz został doceniony?
OdpowiedzUsuńTego wyjazdu nie rozważał jednakże w kategoriach awansu, gdyż jego myśli zaprzątały zgoła inne sprawy i tak jak Seattle leżało kilkaset kilometrów od Nowego Jorku, tak również Marshall mógł się zdystansować i z tej niemałej perspektywy spojrzeć na swoje życie.
To były dla niego trudne dwa miesiące. Pełne sprzecznych emocji i równie sprzecznych wniosków, do których dochodził na podstawie zagmatwanych uczuć. Szarpał się nieustannie sam ze sobą, ukojenie znajdując w ciężkiej, fizycznej pracy, bo też kiedy męczyło się jego ciało, odpoczynku mógł zaznać jego jeszcze bardziej umęczony umysł. Jednocześnie Jerome cieszył się, że odseparował się od bliskich i skupił wyłącznie na sobie; dzięki temu mógł nie tyle nawet spokojnie pomyśleć, co rozeznać się we własnych emocjach. Zaczął odnosić wrażenie, że w jego wnętrzu zapanował chaos i dopiero kiedy został sam, potrafił rozłożyć go na czynniki pierwsze; zbadać jego każdy element i przyjrzeć mu się dokładnie, by wreszcie zrozumieć, czego potrzebował.
To on wyszedł z inicjatywą i zaproponował Jennifer separację. Nie było to dla niego łatwe, ale też wydawało mu się to jedynym najrozsądniejszym wyjściem z sytuacji, w której się znaleźli, a sama ta sytuacja… Cóż, była trudna do zdefiniowania i do zamknięcia w jakichkolwiek ramach. Marshall nie był przekonany, czy potrafiłby to wytłumaczyć komukolwiek poza samą Jennifer; w końcu to ich dwójka tworzyła ten związek. To małżeństwo, które wraz ze śmiercią nienarodzonego dziecka utraciło bezpowrotnie coś jeszcze. Coś nieuchwytnego; coś, czego początkowo żadne z nich nie zauważyło, lecz z czasem zaczęło ich to niepostrzeżenie dzielić. Oddalali się od siebie, tak jakby w pewnym momencie dotarli do punktu, w którym jedno z nich utknęło, drugie zaś zatrzymało się na chwilę i z niemałym wysiłkiem ruszyło dalej. Tym kimś był Jerome. I choć starał się, prosił, a nawet krzyczał i miał pretensje, zdawało się, że choć Jennifer ruszyła z miejsca, już nie była w stanie go dogonić.
On sam nie mógł dłużej czekać. Jakże miałby to robić, kiedy właściwie zdążył zapomnieć, na co czeka?
Dokonał niełatwego wyboru, lecz wiedział, że na ten moment był to jedyny słuszny wybór. Przed nimi wciąż była rozprawa w sądzie, ale Jerome już teraz czuł, jak wielki kamień spadł z jego serca i tak jak był przygnębiony, tak też nie mógł zaprzeczyć, że najzwyczajniej w świecie odczuł ulgę.
Zmierzając na spotkanie z Charlotte, rozmyślał o tym wszystkim z zaskakującym nawet jego samego spokojem. Odległość, jaką miał do pokonania częściowo przebył za pomocą komunikacji miejskiej, a częściowo pokonał na nogach, ponieważ żółte Audi, którym czasem poruszał się po mieście, było własnością Jennifer i tak też miało pozostać. O tym, jakie zmiany zaszły w jego życiu, nie powiedział jeszcze żadnemu z najbliższych przyjaciół. Nie wiedziała nawet jego rodzina, bo też na dobrą sprawę dopiero co wrócił z Seattle i sam musiał oswoić się z myślą o separacji. Częściowo jeszcze nie wiedział, co powinien o niej myśleć, więc jak miał opowiadać o niej innym? Tym bardziej, że wszyscy jego bliscy żyli w przeświadczeniu, że było dobrze i nic wcześniej nie wskazywało na to, by którekolwiek z małżonków miało zdecydować się na podobny krok.
UsuńStąd, kiedy punktualnie o czasie Jerome wyłonił się zza rogu najbliższego budynku i dostrzegł siedzącą na schodach Charlotte, zdecydował, że o niczym jej nie powie. Przynajmniej nie od razu. I kiedy tak zbliżał się do rudowłosej kobiety, mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, dopiero na jej widok uświadamiając sobie, jak bardzo tęsknił. Nie wiedział czy Lotta dostrzegła go wcześniej czy też nie, ale kiedy przystanął tuż przed nią, z rękoma wciśniętymi w kieszenie skórzanej kurtki, nie omieszkał przywitać się z nią w charakterystyczny dla siebie sposób.
— A tobie nie wystarczy, że ciężarne i tak biegają co pięć minut do łazienki? Chcesz jeszcze nabawić się zapalenia pęcherza od tych schodów? — zrugał ją na dzień dobry, ale w tonie jego głosu na sposób można było szukać przygany. W istocie, kiedy mówił, coś ścisnęło go za serce i gardło, bo choć miał przed sobą dokładnie tę samą osobę – tę samą Charlotte – którą zostawił w Nowym Jorku przed powrotem do Seattle, to teraz wracał do zupełnie innego życia.
[Tęskniliśmy 💙]
JEROME MARSHALL
— Wiesz, może ja uważam to skopywanie mojego tyłka za całkiem przyjemne? — rzucił bez zastanowienia i z wyraźnym rozbawieniem znacząco poruszył brwiami. Był poniekąd zaskoczony tym, jak naturalnie przychodziło mu żartowanie oraz to, że nie opuszczał go dobry humor. Wydawało mu się, że po podjęciu takiej, a nie innej życiowej decyzji będzie mu znacznie ciężej, podczas gdy tymczasem czuł się zaskakująco lekko i dobrze. To z kolei utwierdzało go w przekonanie, że wyjście z inicjatywą i zaproponowanie Jennifer separacji było jedną z bardziej słusznych rzeczy, jakie ostatnio zrobił.
OdpowiedzUsuńPrzez te dwa miesiące ciało Charlotte niesamowicie się zmieniło. Oczywiście już wcześniej było widać, że rudowłosa kobieta jest w ciąży, lecz teraz zawało się, że człowiek najpierw widział jej brzuch, a dopiero później resztę drobnej sylwetki i nie było w tym nic dziwnego, zważywszy na to, że był to już dziewiąty miesiąc. Świadomość, że jego przyjaciółka niedługo będzie rodzić uderzyła w Marshalla w momencie, w którym Lester dość pokracznie go przytuliła i wyspiarz nie mógł nadziwić się temu, jak szybko minęło te dziewięć miesięcy.
— Ja też tęskniłem — odparł, nieco dłużej niż zazwyczaj przytrzymując ją przy sobie, lecz kiedy tylko poczuł, że Lotta chce się odsunąć, rozluźnił uścisk. Zdążył tylko lekko się uśmiechnąć, bo zaraz rudowłosa wypowiedziała słowa, które wprawiły go w lekką konsternację.
— Gdzie musimy iść? — spytał, będąc święcie przekonanym, że umówili się na najzwyklejsze w świecie spotkanie i o tej godzinie raczej nikt nie miał im zamknąć kawiarni (czy jakiegokolwiek innego miejsca, które Charlotte na dziś wybrała) przed nosem. Nie zadawał jednak więcej pytań i ruszył za kobietą, jedynie po cichu dziwiąc się temu, że weszli do wnętrza kamienicy, w której raczej na próżno było szukać gastronomicznego lokalu usługowego. I jak się okazało, podejrzenia oraz obawy Marshalla były jak najbardziej słuszne, kiedy bowiem wjechali na właściwe piętro, w oczy uderzył go szyld, który mówił sam za siebie.
W pierwszy odruchu zamarł, przystając w pół kroku. Mierzył szyld wzrokiem i jednocześnie czuł na sobie te wszystkie spojrzenia, którymi obdarzali go zgromadzeni przed szkołą rodzenia ludzie. Spojrzenia pełne ciekawości, ale też oceniające i zamykające go w pewnych sztywnych ramach, w których Jerome chyba niekoniecznie chciał się znaleźć. W końcu jednakże oderwał wzrok od napisów i przeniósł spojrzenie na Charlotte, a kiedy zlustrował jej sylwetkę wzrokiem i napotkał jej spłoszone spojrzenie, od razu zrozumiał, że o czymś mu nie mówiła, przez co wizyta na zajęciach była dla niej tym bardziej ciężka.
Jerome w mgnieniu oka zrozumiał, że to nie była pora nie tylko na obrażanie się i odstawianie teatrzyku, ale też na żarty. I choć Lotta postawiła go przed faktem dokonanym, wciskając go w dość niekomfortowa sytuację, to nie on był w tym momencie najważniejszy. I nie on potrzebował wsparcia.
— Stawiasz mi największego burgera, jakiego znajdziemy w Nowym Jorku — mruknął, uprzednio nachyliwszy się nad kobietą, a następnie bez słowa sprzeciwu ruszył za nią. Czuł się nieswojo i nie na miejscu, więc zdał się w pełni na przyjaciółkę. Wyglądał na wyjątkowo zagubionego, krocząc pomiędzy tymi wszystkimi parami, mężczyznami i kobietami, gdzie każda z nich była w wysoce zaawansowanej ciąży i nie mógł nic poradzić na to, że w jego głowie zapanował chaos. Wróciły wspomnienia, których echo przenikało do jego teraźniejszości i które poniekąd miały wpływ na jego życiowe wybory. Wszystkie mięśnie w ciele wyspiarza mocno się spięły w odpowiedzi na nagły stres, ponieważ Jerome odniósł wrażenie, jakby właśnie zdradzał żonę w najdotkliwszy i najbardziej bolesny z możliwych sposobów. I mimo że zdecydowali o separacji, mimo że Jennifer przebywała właśnie w Los Angeles, umysł Marshalla płatał mu figle i bił na alarm, sprawiając, że mężczyzna miał ochotę stąd uciec.
— Uczyliście się już oddychać? — spytał, wyraźnie spięty, kiedy Charlotte przystanęła w miejscu, najwyraźniej ten kawałek przestrzeni obierając za miejsce, które zajmą. — Bo chyba przyda mi się taka lekcja.
UsuńJEROME MARSHALL
Te oddechy, których rytm narzuciła wszystkim prowadząca zajęcia, były dla Marshalla na wagę złota. Przez moment wydawał się być zaangażowany w kontrolowanie własnych płuc i przepony bardziej, niż niejedna z obecnych ciężarnych, i gdyby nie był tak bardzo skupiony na wciąganiu powietrza nosem i wydychaniu go ustami być może zauważyłby, że kobieta krążąca pomiędzy parami posłała mu zaskoczone, acz również pełne uznania spojrzenie. Potrzebował jednakże tych kilku chwil, by zapanować nad gonitwą myśli i płatającym mu figle rozumem. Z jednej strony bowiem Jerome doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że towarzysząc przyjaciółce na ostatnich zajęciach w szkole rodzenia nie robi niczego złego, z drugiej jednakże zarówno wydarzenia z przeszłości, jak i aktualnie podjęta decyzja o separacji sprawiły, że poczuł się niczym winowajca i było mu z tym niezwykle źle.
OdpowiedzUsuńZdołał jednakże się uspokoić i ułożyć w głowie to, co trzeba, dzięki czemu mógł skupić się na zajęciach i przede wszystkim się w nie zaangażować. Uświadomił sobie, że równie dobrze mógł się znaleźć w sytuacji, kiedy to przy nim Lotta zacznie rodzić i przez to tym chętniej oraz uważniej słuchał prowadzącej, by w razie czego wiedzieć, co robić. Skupił się do tego stopnia, że finalnie nie rozmyślał o tym, co tutaj robi ani dlaczego padło akurat na niego. Słuchał, oddychał, a także ze śmiechem masował plecy rudowłosej i nawet co rusz przy tym żartował, aż ani się obejrzał, a zajęcia dobiegły końca. Nie miał pojęcia czy minęła godzina czy też dwie i odniósł wrażenie, że również panna Lester odzyskała dobry humor. Wszystko jednakże zmieniło się w momencie, w którym opuścili szkołę rodzenia i znaleźli się w windzie. Wyspiarz nawet nie zdążył przeczytać, co było napisane na śpioszkach, kiedy kobieta zaczęła z powrotem gorączkowo wpychać je do prezentowej torebki i wyraźnie zmarkotniała.
Nie zdążył jednakże zapytać, o co chodzi, bo kiedy znaleźli się na zewnątrz, to Charlotte zaatakowała go nie tyle nawet pytaniami, co przeprosinami, na które Jerome nie był gotowy.
Słońce zdążyło już dawno schować się za horyzontem i zapanował głęboki mrok, rozświetlany jedynie blaskiem ulicznych latarni, co o tej porze roku nie było niczym zaskakującym, a jednak w bruneta uderzyło to, że weszli do kamienicy, kiedy jeszcze było jasno i opuścili ją już po zmroku. Przez chwilę skupił się tylko na tym, uciekając tym sposobem od odpowiedzi i wyjaśnień, aż wreszcie utkwił spojrzenie w przyjaciółce i pokręcił głową, widząc, jak ta bardzo się gorączkowała i starała się ratować coś, co było nie do uratowania.
Teraz albo nigdy, Jerome.
— Ja i Jennifer zdecydowaliśmy się na separację — rzucił i zakołysał się na piętach, dłonie wciskając głębiej w kieszenie skórzanej kurtki. Wypowiedzenie tego jednego zdania przyszło mu zaskakująco gładko; dopiero potem uciekł spojrzeniem gdzieś w bok, jakby lekko zmieszany i wyglądał, jakby nie wiedział, co ze sobą zrobić. W pewnym momencie jednakże zwrócił większą uwagę na coś, co powiedziała Lotta i spojrzał na nią uważnie.
— Jak to, nie masz nikogo, kto by się zgodził? A Colin? — spytał bez ogródek, dość niecierpliwym tonem i jakby puścił w niepamięć to, co sam przed chwilą powiedział. Tym sposobem obydwoje tkwili wciąż na chodniku przed wejściem do kamienicy, a inne pary opuszczające po nich szkołę rodzenia przyglądały im się z wyraźnym zaciekawieniem, lecz Jerome na to nie zważał. Co z Colinem tłukło się po jego głowie i nie dawało mu spokoju, a w jego bursztynowych oczach aż zapłonęły groźne ogniki. Dlaczego bowiem miał wrażenie, że powinien przetrzepać Miśkowi skórę?
JEROME MARSHALL
Sam Jerome nie wiedziałby, co więcej powiedzieć na temat separacji, więc nie miał Charlotte za złe tego, że ta w żaden sposób nie skomentowała tej informacji. Co więcej, nie tylko nie miał jej tego za złe, ale nawet był jej za to wdzięczny. Nieszczególnie bowiem chciał rozmawiać na ten temat, nie teraz i na pewno nie tutaj, kiedy wychodzący z kamienicy ludzie nieustannie ich mijali. Jedna z kobiet, wyraźnie wyjątkowo ciekawska, przeszła na tyle blisko nich, że trąciła Marshalla ramieniem i gdyby nie jej błogosławiony stan, wielce prawdopodobne, że wyspiarz obdarzyłby ją nieprzyjemnym warknięciem. Zamiast tego jedynie obrzucił nieznajomą nieprzychylnym spojrzeniem, co sprawiło, że ta przyspieszyła kroku i powrócił spojrzeniem do twarzy rudowłosej, dokładnie w momencie, w którym ta wyznała mu, co z Colinem.
OdpowiedzUsuń— Dupa — westchnął ciężko i mało elokwentnie Jerome, ale czy w tej chwili można było powiedzieć coś więcej? — Dupa i kamieni kupa — dorzucił, spoglądając z góry na przyjaciółkę, która po wypowiedzeniu tych kilku znaczących słów nie wyglądała najlepiej i przez to zrobiło mu się ciężko na sercu.
Wszystko działo się tak szybko, jakby obydwoje w biegu wskoczyli na rozpędzoną karuzelę. Niewinne spotkanie tuż po jego powrocie okazało się być wizytą na ostatnich zajęciach w szkole rodzenia, po których on i Charlotte przerzucili się znaczącymi i niezbyt przyjemnymi informacjami co najmniej tak, jakby wymieniali zwyczajowe uprzejmości o pogodzie. To nie powinno tak wyglądać; oczywiście Marshall nie uważał, że powinni teraz usiąść i płakać, bo nic innego im nie pozostało, ale też nad pewnymi wydarzeniami nie można było ot tak przejść do porządku dziennego. Potrzebowali czasu, obydwoje, dlatego po chwili namysł trzydziestolatek podjął decyzję.
— Pójdziemy do ciebie i zamówimy te burgery — zdecydował, przeczuwając, że w żadnym lokalu, gdzie serwowano jedzenie, nie będzie im dane w spokoju porozmawiać. Poza tym Biscuit w każdej chwili mógł potrzebować wyjść na spacer, a ze świnką morską, która pozostała pod opieką Marshalla, nie było takiego problemu.
Jego decyzja była nieodwołalna, więc wyspiarz nie zamierzał czekać na zgodę Lotty. Zamiast tego, objął ją ramieniem i poprowadził w kierunku jej mieszkania, którego sam pomagał jej szukać, więc doskonale pamiętał, gdzie ono się znajdowało i bynajmniej nie potrzebował nawigacji, by do niego trafić. Szli powoli, a momentami nawet wlekli się noga za nogą, lecz czy gdziekolwiek im się spieszyło? Przy tym praktycznie wcale się do siebie nie odzywali, wymieniając między sobą jedynie zdawkowe uwagi na temat otoczenia i brunet wcale nie krył się z tym, że miał raczej paskudny nastrój i przez to nie paplał tyle, co zwykle. Zresztą to samo chyba można było powiedzieć o Charlotte.
Bolało go serce. Tak zwyczajnie i po prostu, a gdyby ktoś w tym momencie zapytał go o to, jak się czuł, musiałby powiedzieć właśnie to – bolało go serce i choć było to określenie często używane do opisania emocjonalnego stanu, Jerome odnosił wrażenie, że ten ból, mimo wszystko zakorzeniony w jego psychice, urósł do bólu fizycznego. Czuł ucisk w klatce piersiowej, jakby ktoś ułożył na jego mostku ciężar uniemożliwiający wzięcie pełnego wdechu. Bolało go serce, bo musiał podjąć decyzję o separacji i bolało go serce, bo będąca w dziewiątym miesiącu ciąży Charlotte rozstała się z Colinem. Mógłby się miotać i wściekać, a także przeklinać i ciskać wszystkim, co wpadłoby mu w ręce, ale był też zmęczony. Został mu tylko ten ból.
Po około trzydziesto-, jeśli nawet nie czterdziestominutowym spacerze dotarli na miejsce. Jerome zaczekał, aż Lotta znajdzie klucze i wpuści ich na klatkę schodową, a kiedy wreszcie znaleźli się w jej mieszkaniu, nie mógł nie uśmiechnąć się na widok kundelka, który cieszył się tak, jakby w domu od lat nikogo nie było.
— To co, zamówię te burgery? — spytał niemrawo, kiedy już się rozpłaszczył. Może i nie był szczególnie głodny, ale najzwyczajniej w świecie miał ochotę poprawić sobie humor czymś tak prostym, jak dobre jedzenie.
JEROME MARSHALL
Początkowo Jerome martwił się tym, że decyzję o separacji przyjął z tak dużym spokojem, lecz kiedy obejrzał się i ocenił drogę, którą przebył, aby w ogóle zacząć myśleć o rozstaniu z żoną, nie dziwił się już temu, że dziś wydawał się niewzruszony. Tak się bowiem składało, że wszystkie gwałtowne stany emocjonalne zdążył przerobić już wcześniej i pozostawał w tym wyjątkowo osamotniony. Tak naprawdę bowiem żaden z jego przyjaciół, ani nawet sama Jennifer nie wiedziała, co działo się w jego wnętrzu; walka, którą brunet toczył sam ze sobą była skryta przed spojrzeniami postronnych osób.
OdpowiedzUsuńWszystko zaczęło się od nieustannie rosnącego uczucia niepokoju; przeświadczenia, że coś było nie tak. Wyspiarz jednakże nie potrafił zdefiniować, co to i również kiedy próbował rozmawiać o tym z Jen, brakowało mu słów. Nie był w stanie jasno określić własnych oczekiwań, przez co wydawało mu się, że wprowadza niepotrzebne zamieszanie, lecz jednocześnie nie mógł ignorować tego, jak się czuł.
Po niepokoju przyszło uczucie dyskomfortu. Wtedy też Marshall po raz pierwszy zaczął dostrzegać, że on i Jennifer wyraźnie się rozminęli; że podczas gdy on ruszył na przód, ona pozostała w tyle. Obiecał jej wtedy, że poczeka. Że po prostu pozwoli jej być i nie będzie na siłę dążył do tego, aby było tak, jak kiedyś. Ich związek się zmienił, ewoluował przez te lata oraz minione wydarzenia, przez co wyspiarz nie mógł oczekiwać, że wrócą do tego, co było na początku. Mógł tylko wypatrywać nachodzących dni i czekać na ich nowe, wspólne spokojne życie, lecz to… nie nadchodziło.
To właśnie wtedy zaczął się ciskać. Narzucać się i prosić, ale odnosił wrażenie, że odbijał się od ściany. Mimo tego próbował raz po raz, póki całkowicie nie opadł z sił i już nie był w stanie się podnieść, a jego wycieńczone nieustannymi próbami ciało, niezdolne do dalszego wysiłku, więziło umysł, który nie chciał się poddać.
W końcu jednakże musiało nastąpić również to. Jerome może nie tyle się poddał, co stał się obojętny. Przestał prosić, przypominać o swoim istnieniu. Po prostu trwał, niewzruszenie i cierpliwie, przez co targające nim emocje zdążyły całkowicie opaść, a on sam pogodził się z tym, co nieuniknione. Aż dojrzał do decyzji, że czas ruszyć na przód; że dłużej nie zniesie tego marazmu, w który popadł po same uszy.
Stąd decyzja o separacji nie była decyzją nagłą i niespodziewaną, podjętą pod wpływem chwili. Do jej podjęcia doprowadził cały proces, rozciągnięty na co najmniej kilka długich miesięcy, jeśli nawet nie cały rok. I to dlatego dziś Jerome był spokojny. Przygnębiony i zasmucony, ale mimo wszystko spokojny i nie zamierzał rozpaczać, gdyż to uczynił już znacznie wcześniej. Dziś potrzebował już tylko czasu. Czasu, by się otrząsnąć i wykonać pierwszy krok na przód – ruszyć z miejsca, rozruszać zastane metafizyczne ciało i przypomnieć mu, jak to było brnąć, czy to z prądem życia, czy też na przekór, pod prąd, ale jednak mimo wszystko nieustannie pozostawać w ruchu.
— A może powinniśmy przestać grać nieustannie tą samą talią? — rzucił tylko w odpowiedzi na słowa przyjaciółki i uśmiechnął się blado. Chwilowo nie potrafił wykrzesać z siebie nie tylko złości, ale też przesadnego entuzjazmu. Jakby pod wpływem tego stania w miejscu również jego osobowość zardzewiała i wymagała naoliwienia, i również w tym względzie Jerome zamierzał dać sobie czas. Może nie miał co do tego stuprocentowej pewności, ale szczerze wierzył w to, że on sam nie zmienił się na tyle, by nie pozostać sobą. Tym promykiem słońca, w którego blasku ogrzewało się tak wiele osób.
— Zaraz zrobię sobie herbatę — odparł i jedynie przelotnie zerknął na rudowłosą. Zdążył już bowiem znaleźć stronę, na której mógł zamówić dla nich jedzenie i skupił się na wyborze burgerów. Zaczął od zamówienia dla Charlotte, pamiętając, by w dodatkowych opcjach wyrzucić ze składników tego nieszczęsnego ogórka, a później wybrał dla siebie podwójnego burgera. Domówił im jeszcze frytki oraz po napoju, a kiedy potwierdził zamówienie, komunikat, który pojawił się na ekranie głosił, że na dostawę będą czekać maksymalnie pięćdziesiąt minut. Jerome poinformował o tym kobietę, po czym odłożył telefon na stolik i wstał, by na moment zakręcić się w kuchni. Ledwo po kilku minutach, ze swoją herbatą, rozsiadł się ponownie na kanapie i odłożywszy gorący napój na stolik, spojrzał ciężko na przyjaciółkę.
Usuń— Wygląda więc na to, że mamy już zajęcie na dzisiejszy wieczór — zauważył, obdarzając Lottę ponurym uśmiechem. Był przybity nie tyle ze względu przez własną sytuację, a przez wieść o tym, że Charlotte została sama z dzieckiem i wiedział, że realnie nie może niczego na to zaradzić. Nie rzuci przecież nagle wszystkiego, nie pojedzie szukać Colina, a kiedy już go znajdzie, nie zmusi go do powrotu i opieki nad własnym dzieckiem. Jeśli Misiek sam tego nie chciał, żadna siła nie mogła tego zmienić.
— Z całym szacunkiem, nie pozwolę, żeby Nektarynka została Nektarynką — dodał, już zdecydowanie pogodniej i nawet zaśmiał się krótko. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie zapytał wprost, co się stało.
— Czemu ty i Colin się rozstaliście? Zdążyliście chociaż porozmawiać, wyjaśnić sobie wszystko? Czy on po prostu oznajmił ci, że odchodzi i wyjeżdża? A może nie zrobił nawet tego? — Wiedział, że zadane przez niego pytania są cholernie niewygodne, ale żeby pomóc Charlotte, musiał zrozumieć jej położenie.
JEROME MARSHALL
Sam Jerome niekoniecznie wiedział, że się z czymś zmagał, więc nikt z jego otoczenia nie powinien mieć do siebie pretensji, że niczego nie zauważył. Nawet wyspiarz zorientował się w swoim położeniu dopiero całkiem niedawno, kiedy zabrakło mu sił na dalszą walkę i kiedy przestał czekać na… sam już nie pamiętał, na co. Wtedy, kiedy ogarnęła go obojętność, od czasu do czasu wzburzana przez pojawiającą się nagle i równie nagle znikająca irytację, uświadomił sobie, że znalazł się w punkcie, w którym niekoniecznie chciał przebywać i to skłoniło go to tego, by przeanalizować, jak w ogóle się w nim znalazł. Wcześniej twierdził, że wszystko jest w porządku. Że tak właśnie ma być.
OdpowiedzUsuń— Może w kiosku za rogiem? — rzucił żartobliwie i mrugnął do niej porozumiewawczo. — Na pewno nie powinniśmy szukać daleko — dodał i choć jego ton był wesoły, spomiędzy warg mężczyzny wyrwało się ciche westchnienie. Bowiem czy właśnie nie było tak, że on i Charlotte zaczęli zupełnie nowe rozdanie? Może nie wymienili przy tym wszystkich kart, ponieważ nie było to możliwe i część z nich pozostawała opalcowana, upstrzona tłustymi, szarymi plamami i wystrzępiona na rogach, lecz niektóre z prostokątnych kartoników były zupełnie nowe. Wyróżniały się na tle reszty; białe i sztywne, rzucały się w oczy nawet w całej tali ułożonej w równy stoik. Może tak osobliwie znaczonymi kartami grało się łatwiej? Może prościej było z nich zbudować domek z kart, który miał nie runąć?
— Dlatego Nektarynka nie zostanie Nektarynką — zgodził się z nią i powoli uśmiech na jego twarzy stawał się coraz szerszy. Podczas gdy Lotta wstała po laptopa, Jerome sięgnął po swoją herbatę, która zdążyła już odrobinę wystygnąć i ostrożnie upił kilka drobnych łyków. Niespecjalnie miał dziś ochotę na alkohol. Podejrzewał, że na jednym drinku by się nie skończyło, a niekoniecznie chciał przywitać kolejny poranek wraz z morderczym kacem. Miał też na głowie inne zmartwienia i nie chciał dokładać sobie do nich złego, fizycznego samopoczucia – musiał chociażby sprawdzić, jak separacja miała się do jego zielonej karty, którą otrzymał niedługo po ślubie. Cóż, wtedy nie zastanawiał się, co by było, gdyby on i Jennifer się rozstali… Teraz z kolei nie miał innego wyjścia, jak się do tego przygotować, również jeśli chodziło o jego pobyt w Stanach Zjednoczonych.
— W ogóle nie pasują — zawyrokował krótko i bez chwili zastanowienia. — To już lepsza jest Nektarynka — dodał, wydymając usta, zaś po chwili refleksji posłał przyjaciółce niewinny uśmiech. Jego odpowiedź bowiem wskazywała na to, że w kwestii wyboru imienia dla córki, wcale nie miała mieć z nim łatwo i cóż, Jerome nie zamierzał tego zmieniać. Nektarynka zasługiwała na wyjątkowe imię; nie tak pospolite, jak te wymienione, a takie, które będzie dźwięczne i będzie kojarzyło się tylko z nią. — Co masz tam dalej na tej liście? — zagadnął, będąc przygotowanym na to, że szykował się im długi wieczór z imionami dla dziewczynek.
Zamiast jednakże kolejnych propozycji imion, otrzymał odpowiedzi na swoje pytania. Wysłuchał jej i nie musiał wcale długo milczeć, by pozbierać myśli i widzieć, co odpowiedzieć. Właściwie odezwał się tuż po tym, jak Charlotte zamilkła.
— Nie możesz tak mówić — zganił ją łagodnie za stwierdzenie, że była uparta jak osioł. — Gdybyś nie spróbowała, być może nie znalazłabyś się w takim położeniu, jak teraz, ale też nie doświadczyłabyś innych wspaniałych rzeczy. Będziesz mamą, Charlotte — przypomniał jej, uśmiechając się łagodnie. — I tak, to chujowe, że rozstałaś się z ojcem dziecka w dziewiątym miesiącu ciąży — przyznał, wcale nie bojąc użyć się brzydkiego słowa, które dokładnie i dobitnie określało obecny stan rzeczy. — Ale pamiętaj, i jeśli będzie trzeba, będę nieustannie tłukł ci to do głowy, że odejście Colina nie oznacza, że zostałaś sama — oznajmił, spoglądając na nią z mocą i zdecydowaniem. — Masz swoją rodzinę. I masz mnie — zapewnił. — Nie mogę ci obiecać, że będzie łatwo. Że będzie pięknie i kolorowo. Co więcej, powiem ci, że na pewno tak nie będzie, nie zawsze. Ale z niczym nie zostałaś sama, Charlotte. To jedno mogę ci obiecać, nie będziesz sama — podkreślił po raz wtóry z determinacją w głosie, a przy tym nie odrywał spojrzenia od jej oczu o wyjątkowym kolorze. Wyciągnął też rękę i lekko zacisnął palce na jej kolanie, by tym gestem tylko podkreślić swoje słowa.
UsuńNaprawdę nie zamierzał jej zostawić. Nie zamierzał zająć się wyłącznie swoim życiem i sklejaniem go do kupy. Jak każdemu, pewnie i wyspiarzowi można było wiele zarzucić, ale nie to, że zostawiał swoich przyjaciół w potrzebie.
— Nawet nie wiem, co miałbym ci powiedzieć, Lotti… — westchnął, zapytany o swoją sytuację. — Chyba najpierw muszę sam to sobie poukładać, żeby móc ci o tym opowiedzieć. No i mamy teraz bardziej palące problemy — zdecydował się zażartować, wymownie spoglądając na brzuch rudowłosej, który spokojnie mógł służyć jej zamiast stoliczka pod laptopa.
— Najpierw wybierzemy imię — zdecydował. — A przynajmniej jakąś pulę, z której ty będziesz wybierać dalej — dodał i wykonał nieokreślony ruch ręką, jakby chciał tę pulę nakreślić. — A później powiesz mi, co jeszcze jest do zrobienia — dodał i wymownie potoczył wzrokiem po mieszkaniu, które nie wyglądało, jakby było gotowe na przyjęcie noworodka. — Co poskręcać, co gdzie ustawić. Może trzeba coś jeszcze kupić? I na kiedy masz wyznaczony termin? — dopytał, spoglądając na nią podejrzliwie. Chciał wiedzieć, kiedy powinien panikować. Gorzej, jeśli Lester miała mu powiedzieć, że termin ten wypadał na jutro, wtedy Jerome zacząłby panikować tu i teraz.
JEROME MARSHALL
Nowy Jork był niesamowity, a przerwa od niego uzmysłowiła dziewczynie, jak bardzo za nim tęskniła. Naprawdę cieszyła się, że mogła w końcu wrócić do miasta, w którym się zakochała i w którym zaczęły spełniać się jej wszystkie marzenia. Nawet takie, o których do tej pory nie miała kompletnie pojęcia. Naprawdę nie sądziła, że założy tu rodzinę, wyjdzie za mąż i będzie miała takie niemalże stereotypowe życie. Co prawda nie można było mówić, że jej życie jest stereotypowe, bo wcale takie nie było, ale jeżeli brać pod uwagę ślub, dzieci to owszem. Choć i to zrobiła w nieco innej kolejności, ale nie było to coś, czym rudowłosa się przejmowała zbytnio. Nadszedł czas nadrabiania zaległości, co prawda z Charlotte jeszcze niedawno się widziały, bo dziewczyna odwiedziła ją i Matta na wyspie podczas wakacji, więc to było zaledwie parę tygodni, ale i tak zdążyła się za nią porządnie stęsknić!
OdpowiedzUsuńI drzwi w końcu się otworzyły. Carlie uśmiechnęła się szeroko i od razu objęła Charlotte na przywitanie.
— Jak ty pięknie wyglądasz! — Pochwaliła. Miała okazję przyjrzeć się jej tylko przez krótką chwilę, ale zdążyła dostrzec to i owo, a przede wszystkim Charlotte było nieco więcej niż przy ostatnim razie, ale w tym nie było nic dziwnego. Sama będąc w ciąży dosłownie z każdym kolejnym dniem przybierała nie tylko na wadze, ale i w obwodzie. Była wdzięczna losowi, że udało się jej dość szybko pozbyć tych dodatkowych kilogramów, a odpowiednia dieta i ćwiczenia doprowadziły ją w miarę do porządku po ciąży, która nieźle dała jej w kość, ale mówiąc całkiem szczerze była gotowa, aby zrobić to jeszcze raz, choć zdecydowanie najpierw chciała mieć wesele na pół Nowego Jorku z Matthew, aby wszystkim pokazać, jaka jest szczęśliwa.
— Herbatę, ale mogę zrobić, obsłużę się. Tylko zdejmę płaszcz i buty — powiedziała. Nie chciała się jej narzucać z wyręczaniem, ale zrobienie herbaty nie było niczym takim i doskonale wiedziała, że czasem nawet to było w stanie odjąć sporo ciężaru z ramion. — A jak się czujesz? Mała bardzo daje ci w kość i w ogóle, ile jeszcze czasu ci zostało?
Choć już dawno była po porodzie i miała od ponad roku dwójkę dzieci na świecie, to wciąż się dziwiła, że prowadzi takie rozmowy ze swoimi przyjaciółkami. To naprawdę pokazywało, jak ich życia się zmieniały. Ze wspólnych tańców w klubach i wypijania shotów, to opieki nad dzieciakami i wybieraniem ubranek i innych drobiazgów.
Carlie
Wybór imienia dla dziecka nie był prostą rzeczą, choć jemu i Jennifer przyszło to stosunkowo łatwo. Choć jemu i Jennifer przyszło to stosunkowo łatwo – myśl ta zawitała w głowie wyspiarza, nim ten jeszcze zdążył nadać jej znaczenie. Pojawiła się tak naturalnie i szybko, jakby ktoś wszedł do pokoju i zapalił światło. To, co kryło się za tą myślą, nadeszło chwilę później, jakby to bijący z żarówki blask, w miarę rozprzestrzeniania się po pomieszczeniu, odsłaniał kawałek po kawału to, co kryły w sobie cienie. I tak Jerome przypomniał sobie tamten wieczór; o ile pamięć nie płatała mu figla, był to ten san dzień, w którym podczas u wizyty u lekarza ciąża Jennifer została potwierdzona. Nie znali jeszcze płci i przekomarzali się co do niej pośród skołtunionej pościeli. Jerome był przekonany, że będzie miał córkę, podczas gdy Woolf twierdziła, że nosi pod sercem syna. To imię dla dziewczynki wybrali jako pierwsze, w drugiej kolei decydując się na imię chłopięce i łącznie nie zajęło i to więcej, niż pół godziny. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak potoczy się ich historia i że nie poznają Lionela.
OdpowiedzUsuńTo wspomnienie było tak ciepłe, że Jerome mimowolnie uśmiechnął się do siebie i gdyby nie chłód teraźniejszości oraz wiedzy na temat tego, co wydarzyło się później, pozwoliłby, by to miękkie i przyjemne uczucie otuliło go całego. Zamiast tego ta scena, malująca się w jego pamięci wyłącznie w ciepłych kolorach, oprócz swoistego zadowolenia i nostalgii przyniosła ze sobą też wiele bólu. Ból ten starł uśmiech z twarzy trzydziestolatka i sprawił, że mężczyzna uciekł spojrzeniem w bok, nagle spłoszony tym, że teraz znajdował się niemalże w analogicznej sytuacji. Oczywiście, ta nie była odbiciem lustrzanym jego przeszłości, ale czyż sens nie pozostawał ten sam? Dlaczego życie nieustannie płatało mu podobne figle?
Całe szczęście, nie miał okazji podążyć tym tokiem myślenia i całkowicie stracić dobrego humoru, ponieważ nim zdążył poddać się tym emocjom, Charlotte niespodziewanie się do niego przytuliła. Poczuwszy ja przy sobie, Jerome westchnął cicho i na kilka uderzeń serca przymknął powieki, jakby w obawie przed tym, że powrót do rzeczywistości okaże się dla niego zbyt gwałtowny, niemniej jednak cieszył się, że do tej rzeczywistości powrócił i skupił się na tym, co tu i teraz.
— Nie zwalasz mi się na głowę — zganił ją łagodnie po raz kolejny i otoczył ją ramionami, na dłużej przytrzymując przy sobie. Czuł, że jej płacz nie był wywołany złością czy bezsilnością, a ulgą, więc pozwolił jej się uspokoić, nim znowu się odezwał. — Od początku było wiadomo, że będę najlepszym wujkiem pod słońcem. Muszę stanąć na wysokości zadania — zażartował i mrugnął porozumiewawczo do rudowłosej, która zdążyła się od niego odsunąć. Następnie, kiedy Charlotte już zupełnie doszła do siebie, wysłuchał kolejnych propozycji imion, przy każdym niestety przecząco kręcąc głową.
— Nie, nie i nie! — oznajmił, ochoczo przejmując laptopa z rąk kobiety. Szybko przeleciał wzrokiem utworzoną przez nią listę, a że nie znalazł tam niczego, co uznałby za interesujące, to oderwał wzrok od ekranu i zabębnił palcami o udo. Do jego myśli znów chciało wkraść się to jego wspomnienie, majacząc gdzieś na skraju umysłu ciepłym blaskiem, ale Jerome odepchnął je od siebie i dość ostentacyjnie utkwił wzrok w brzuchu Charlotte. Jednocześnie słuchał kobiety i odnotowywał w pamięci, co jest do zrobienia. Za cześć skręcania postanowił nawet zabrać się jeszcze dzisiaj, już po tym, jak zjedzą zamówione burgery. Godzina wcale nie była taka późno, on jutro miał wolne, a Lotta nie powinna marudzić i wyganiać go do domu, tylko cieszyć się, że ktoś jej pomoże i złoży do kupy te nieszczęsne mebelki, czekające tak długo na swój wielki dzień.
I tak sobie rozmyślał, to o imionach, to o łóżeczku, kiedy jedno słowo wypowiedziane przez Charlotte przyciągnęło jego uwagę. Oderwał spojrzenie od brzucha, przeniósł je na twarz Lotty i uśmiechnął się pod nosem, widząc jej zmieszanie.
— Czy ja o czymś nie wiem? Może jak tak sobie kiedyś razem drinkowaliśmy, dorzuciłaś mi do szklanki tabletkę gwałtu i niecnie wykorzystałaś? — spytał żartobliwie, jednocześnie przyglądając jej się spod lekko zmrużonych powiek. — Nieładnie, Charlotte — cmoknął. — Kiedy podasz mnie o alimenty? — kontynuował wesoło, wyraźnie rozbawiony tym małym nieporozumieniem. Nie wziął tego do siebie; domyślał się, z czego może wynikać to nieporozumienie. Poza tym, miał być najlepszym wujkiem pod słońcem, więc może faktycznie powinien sobie rościć część praw do Nektarynki?
Usuń— Tydzień! — jęknął i w tym samym momencie w mieszkaniu wybrzmiał dźwięk domofonu. — Tydzień! — powtórzył Jerome, jednocześnie podnosząc się z miejsca, ponieważ najpewniej było to ich jedzenie. — Tydzień…! — westchnął znowu, kiedy już wpuścił dostawcę na klatkę i zaczął czekać na niego przy drzwiach. — Tydzień… — mruknął, a następnie otworzył drzwi i odebrał od młodego chłopaka papierowe torby. — Tydzień to bardzo mało czasu! — podsumował wreszcie, jakby przez cały ten czas dogłębnie analizował ten fakt. Jednocześnie zajął się rozkładaniem jedzenia na stoliku i kiedy wszystko było gotowe, opadł z powrotem na kanapę.
— A co powiesz na… Chloe? — zasugerował, dość niespodziewanie powracając do poprzedniego tematu i sięgnąwszy po frytkę, umoczył ją w sosie. — Albo Clodie?
JEROME MARSHALL
Nie dało się ukryć, że ciąża przyjaciółki była dla Marshalla pod wieloma względami trudna. Miało to miejsce już wcześniej, kiedy jeszcze jego życie było względnie poukładane, z kolei teraz, kiedy Jerome zdecydował się na separację, doszły do tego również inne aspekty. To, co się z nim działo, bynajmniej nie było celowe i nie miał na to najmniejszego wpływu. To nie tak, że na siłę doszukiwał się różnorakich analogii, przywoływał wspomnienia i zastanawiał się nad tym, co by było, gdyby, ponieważ gdyby miał nad tymi odruchami faktyczną moc sprawczą, na pewno by do nich nie dopuścił. Tymczasem ani nie przywoływał wspomnień, ani też ich nie odpychał, a to dlatego, że te pojawiały się znienacka i w najmniej odpowiednich momentach. Widocznie musiało upłynąć jeszcze wiele wody w rzece czasu, by jego umysł przestał reagować w ten sposób… By pewne bodźce nie wywoływały w nim określonych reakcji.
OdpowiedzUsuńMiał nadzieję, że jeśli cierpliwie poczeka, wszystko to naturalnie minie. Podjął przecież takie, a nie inne decyzje, ponieważ nie chciał tkwić w miejscu i jeśli teraz miałby trudności z ruszeniem na przód przez własny, płatający mu figle umysł, to czułby się co najmniej tak, jakby odniósł sromotną porażkę. To dlatego postanowił skupić się na teraźniejszości i już po chwili śmiał się wesoło z tego, co powiedziała Lotta.
— No, ja myślę — rzucił, kiedy względnie się uspokoił. — Podobne wrażenie odniosłem po naszym pierwszym spotkaniu w barze — mruknął i wymownie poruszył brwiami. W końcu gdyby nie przyleciał do Nowego Jorku w konkretnym celu, kto wie, jak potoczyłby się tamten wieczór, który zaczął się od sprowadzenia go do parteru przez niepozorną, rudowłosą dziewczynę? — Nie chce mi się wierzyć, że to było dwa lata temu. A niedługo już trzy — westchnął, powoli kręcąc głową na boki. Kiedy to minęło?
Zastanawiał się nad tym przez chwilę, kiedy już dobrał się do swojego burgera. Trzy lata – to było jednocześnie dużo i mało. Spoglądając na życie w szerszej perspektywie, był to wyjątkowo krótki odcinek czasu, lecz w przeciągu tych kilkudziesięciu miesięcy tak wiele zdążyło się wydarzyć. Jego życie wywróciło się o sto osiemdziesiąt stopni i zdawało się, że teraz było w trakcie kolejnego obrotu, lecz wcale nie miało wrócić do punktu wyjściowego.
Dojadał właśnie swojego podwójnego burgera, kiedy z ust Lotty padła propozycja kolejnego imienia. Na chwilę przestał przeżuwać, jakby zastanawiał się nad tym, co usłyszał, a później w ciszy dojadł swoją porcję, sięgnął jeszcze po kilka frytek i łącznie po paru następnych minutach, wytarł ręce w dołączone do dostawy serwetki.
— Rory — powtórzył, spojrzał na Charlotte, a potem mimowolnie przeniósł spojrzenie niżej, na jej wyraźnie zaokrąglony brzuch. Jeszcze przez jakiś czas badał to imię w myślach, zastanawiając się, czy będzie ono pasowało do Nektarynki, aż wreszcie postanowił wyrazić swoją opinię na głos. — Podoba mi się — przyznał z uśmiechem. — Aurora. Aurora Lester — dodał. — Rory — powiedział raz jeszcze, jakby musiał osłuchać się z poszczególnymi głoskami i energicznie, twierdząco skinął głową. — To jest to — zawyrokował i nawet zaśmiał się krótko, po czym rozparł się wygodniej na kanapie i znacząco pogładził się po pełnym po jedzeniu brzuchu.
— Odsapnę chwilę i poskładamy dla Rory łóżeczko.
Jak powiedział, tak zrobił. Pozwolił sobie na kilkunastominutowe lenistwo i dopicie już zimnej herbaty, po czym podniósł się z kanapy i rozłożył na środku pokoju, obkładając się kartonami z poszczególnymi elementami łóżeczka. Jakiś czas zajęło mu powyciąganie wszystkiego i przygotowanie sobie miejsca do pracy, lecz finalnie zabezpieczył podłogę rozłożonymi kartonami, które wcześniej zabezpieczały elementy konstrukcji i wziął się do pracy, pod ręką w razie czego mając instrukcję. Skupił się na swoim zajęciu na tyle, że nawet zbytnio nie zwracał uwagi na krzątającą się w pobliżu Charlotte. Dopiero gdy ta stanęła tuż nad nim, wymachując woreczkiem ze śrubkami, Jerome skupił się na jej obecności.
Jerome zadarł głowę, by się z nią skonfrontować i… parsknął niekontrolowanym śmiechem. Niestety nie mógł nic poradzić na to, że z tej perspektywy Lester wyglądała wręcz komicznie. Stała tak blisko niego, że praktycznie jedynym, co widział, był jej brzuch. Górował on nad Marshallem niczym księżyc w pełni i dopiero gdzieś tam wyżej majaczyła nie tyle nawet twarz rudowłosej, co czubek jej głowy. To było coś, czego wyspiarz zupełnie się nie spodziewał i to dlatego śmiał się wesoło, długo nie potrafiąc się uspokoić.
Usuń— Tak, to na pewno zapasowe śrubki — odparł, kiedy już się uspokoił. — Przydadzą się, kiedy trzeba będzie odjąć szczebelków, kiedy Nektaryn… — urwał i zaraz poprawił się z uśmiechem: — To znaczy Rory podrośnie i będzie można obniżyć ten element do leżenia — wyjaśnił, wskazując na część łóżeczka, o której mówił. — A szczebelki ułożyć tak, żebyś mogła ją do tego łóżeczka wsadzić i choć przez chwilę nie mieć oczu dokoła głowy — dodał, w rytm swoich słów lekko wymachując trzymanym w dłoni śrubokrętem. — Ty się tu lepiej nie martw śrubkami, tylko tym, gdzie to łóżeczko wstawimy, o! — zarządził, celując w nią wspomnianym narzędziem.
JEROME MARSHALL
Momentami Jerome czuł się przytłoczony tym nieustannym pędem, choć miał dopiero trzydzieści lat. Niemniej jednak życie, jakie prowadził na Barbadosie zgoła różniło się od tego w Nowym Jorku, gdzie sprawy co rusz przybierały niespodziewany obrót i nie sposób było przewidzieć, co czekało i czyhało na człowieka kolejnego dnia. W rodzinnym Rockfield Jerome wiódł z goła inny żywot; tam, na skąpanej w słońcu wyspie nikt nigdzie się nie spieszył. Co więcej, często już w wieku nastoletnim człowiek wiedział, co będzie robił przez całe życie, podczas gdy Nowy Jork oferował nieskończenie wiele możliwości i przez to nic nie było pewne. Ta metropolia wręcz wymuszała na swoich mieszkańcach nieustanne pozostawanie w biegu, a kiedy człowiek zatrzymał się choć na chwilę, czy to z własnej woli, czy też zmuszony do tego przez czynniki zewnętrzne, zdawało się, że tym samym robił sobie zaległości, których już nie sposób było nadrobić. Jerome nie tylko nie potrafił, ale też nie zamierzał wyzbyć się swoich wyspiarskich przyzwyczajeń czy wypracowanego tam podejścia do życia, co czasem nastręczało mu pewnych problemów i sprawiało, iż mężczyzna miał wrażenie, że stoi z boku, podczas gdy wszystko inne nieubłaganie pędziło na przód.
OdpowiedzUsuńPodobnego dysonansu doświadczał również teraz. Ledwo podjął decyzję, która zaważyła na całym jego dotychczasowym oraz przyszłym życiu, a nie miał czasu na to, by w spokoju pochylić się nad zmianami i się do nich dostosować. W jego otoczeniu bowiem działo się zbyt wiele, by mógł pozwolić sobie na zatrzymanie się. Rozwiązaniem być może byłoby spakowanie manatków i wyjazd na Barbados, gdzie czas płynął inaczej, lecz Jerome nie chciał tego robić. Nie chciał po raz kolejny zostać w tyle i przez to pozostawało mu jedynie zaciśnięcie zębów, by nie zrezygnować z tego szalonego biegu, nawet jeśli niemiłosiernie piekły go wszystkie mięśnie, a w bok kuła złośliwa kolka.
— Czy Rory zaakceptowała swoje imię? — spytał żartobliwie tuż po tym, jak Charlotte oznajmiła córce, jak ta będzie się nazywać. Rory. Im częściej powtarzał to imię, a nawet samo zdrobnienie, robiąc to na głos czy też w myślach, tym bardziej mu się ono podobało i utwierdzał się w przekonaniu, że pasowało ono do Nektarynki. Z drugiej strony miał dziwne przeczucie, że ta Nektarynka również z nimi pozostanie i będzie określeniem typowo pieszczotliwym, znanym tylko tym wtajemniczonym.
— W każdy inny dzień pewnie byś się o to nie obraziła, ale nie mam pojęcia, co podpowiedziałyby ci szalejące hormony, więc… — urwał i podniósł głowę, przez co jego oczom ponownie ukazał się widok, który tak bardzo go rozbawił. — Więc zachowam to dla siebie — dokończył i uśmiechnął się zgoła niewinnie, a potem pokręcił głową i skupił się na skręcaniu łóżeczka. Zostało mu naprawdę niewiele i zależało mu na tym, aby dzisiaj skończyć, więc skupił się na pracy tak bardzo, że kiedy Lotta poinformowała go, że idzie wyprowadzić psa, brunet odpowiedział jej jedynie niewyraźnym mruknięciem. Często, kiedy majsterkował, zapominał o całym otaczającym go świecie i tak też było tym razem, a im bliżej był końca podjętych prac, tym większe było jego skupienie i odcięcie się od bodźców zewnętrznych. Stąd, kiedy rudowłosa wróciła z kilkunastominutowego spaceru, łóżeczko było nie tylko skręcone, ale też stało we wskazanym przez nią miejscu, a sam Jerome kończył sprzątać i pakować te elementy, które jeszcze miały przydać się później.
Również na skręceniu łóżeczka skończył się ten dzień i niedługo potem Jerome wrócił do siebie. W przeciągu kilku kolejnych dni jeszcze parokrotnie odwiedził Charlotte, by uporać się z pozostałymi meblami i tym sposobem zdawało się, że wreszcie wszystko było gotowe. Łóżeczko i przewijak stały w wyznaczonych miejscach, a wolne półki w szafkach uginały się od dziecięcych ubranek, pieluch i innych niezbędnych akcesoriów, a niektóre z nich Marshall widział po raz pierwszy w życiu. I kiedy przygotowania zostały dopięte na ostatni guzik, pozostało im tylko czekać.
Jerome autentycznie się denerwował i stresował za każdym razem, kiedy na wyświetlaczu telefonu widział imię Charlotte. Każda wiadomość od niej mogła być tą, która poinformowałaby go o tym, że kobieta zaczęła rodzić, a na dobrą sprawę nie ustalili, co wtedy zrobią. Trzydziestolatek nawet nie miał jak zawieść panny Lester do szpitala; został bez samochodu i nie wyobrażał sobie, by mieli tłuc się na miejsce metrem czy też innym środkiem transportu, jakie mieli do wyboru spośród szerokiej oferty komunikacji miejskiej. Zamiast więc martwić się na zapas, uznał więc, że co ma być, to będzie.
UsuńDziewięć dni po tym, jak skręcił łóżeczko, rozdzwoniła się jego komórka. Będąc w pracy, zwykle Jerome zostawiał ją w szatni, ale od niedawna nosił telefon przy sobie i dobrze, że wraz z chłopakami mieli przerwę śniadaniową, ponieważ inaczej istniałoby ryzyko, że spadłby z rusztowania.
Dzwonił bowiem do niego nie kto inny, jak Charlotte.
— Halo? — odezwał się niepewnie, kiedy odebrał, bo też dobrze wiedział, co może usłyszeć i czuł w kościach, że to była właśnie ta chwila.
JEROME MARSHALL
Kurwa, przemknęło mu kompletnie nie elegancko przez myśl, kiedy Charlotte oznajmiła, że zaczęła rodzić, ale była to jedyna myśl, która zaświtała w jego głowie po nagłym wyrzucie adrenaliny. Jego serce zatrzymało się na moment, a później zaczęło bić w szalonym i nieregularnym rytmie z powodu zdenerwowania, jakie w ułamku sekundy ogarnęło wyspiarza, choć ten nie podejrzewał, że jego reakcja na tę wiadomość będzie aż tak intensywna. W końcu nie był to pierwszy poród, jaki miał przeżyć. Nie tak dawno temu rodziła jego młodsza siostra, Ivana, choć wtedy dzieliły ich setki kilometrów i jedynym, co mógł zrobić, to czekać na kolejne informacje przekazywane mu zarówno przez matkę, jak i Matiasa, męża Ivany. Witał na świecie nie tylko swojego siostrzeńca, ale też każde ze swojego młodszego rodzeństwa, a kiedy urodził się najmłodszy Thian, Jerome miał już szesnaście lat i doskonale wiedział, co się dzieje. Pomimo tych doświadczeń i obeznania stres, który odczuł, był niebotyczny i w pierwszych sekundach wręcz obezwładniający.
OdpowiedzUsuń— Tak, przyjadę — zapewnił tuż przed tym, jak Charlotte się rozłączyła i kiedy w głośniku telefonu wybrzmiał już jedynie charakterystyczny sygnał, Jerome jeszcze przez kilka uderzeń serca stał z komórką przy uchu, nie potrafiąc ruszyć się z miejsca.
— Hej, Jerome! — zaczepił go któryś z chłopaków. — Co się stało?
Dopiero te słowa, skierowane bezpośrednio do niego, wyrwały go z otępienia, w które popadł z powodu zbyt dużego stresu.
— Charlotte rodzi — powiedział głosem pustym, wypranym z emocji i dopiero kiedy posmakował tych słów, wypowiadając je na głos, w pełni dotarło do niego ich znaczenie. — Charlotte rodzi! — zawołał, tym razem żywo i z przejęciem, zrozumiawszy, że powinien się pośpieszyć. Od momentu odejścia wód poród potrafił trwać i kilkanaście godzin, nim pojawiło się odpowiednie rozwarcie i częstotliwość skurczy partych (proszę, jednak Jerome zebrał doświadczenie na przestrzeni lat), lecz kto wie, jak bardzo Nektarynce spieszyło się do pojawienia się na świecie? Każdy poród był inny i kto wie, może w przypadku Charlotte i Rory wszystko miało rozegrać się bardzo szybko?
— Muszę lecieć, chłopaki. Uprzedzałem o wszystkim szefa! — rzucił na odchodne i tak jak stał, ubrany w robocze ciuchy i ciężkie, robocze buciory, tak wybiegł nie tyle ze stołówki, ale i budynku, w którym mieściła się siedziba firmy, w której pracował. Tak się złożyło, że pracowali dziś nieopodal Fibre, więc pozwolili sobie zjechać na posiłek na miejsce, tak by zjeść w komfortowych warunkach i cieple.
— A czy jego żona przypadkiem nie nazywała się Jennifer? — rzucił ktoś bardziej rozgarnięty, ale tego komentarza Jerome nie usłyszał. Był już dawno na zewnątrz i łapał taksówkę, na co pewnie nie mógłby sobie pozwolić, gdyby akurat znajdował się na placu budowy ¬– wydostanie się z niego na pewno nie okazałoby się tak łatwe, więc jakby nie patrzeć, Rory miała wyczucie i wiedziała, kiedy najlepiej będzie wyrwać wujka z pracy.
Nie poganiał taksówkarza, tak jakby mogło mieć to miejsce, ale całą drogę nerwowo wiercił się na tylnym siedzeniu. Już na miejscu, w recepcji szpitala wzbudził niemałe zainteresowanie. W umorusanych butach i równie umorusanych spodniach, spranej flanelowej koszuli i niedbale narzuconej na nią puchówce, z resztkami budowlanego pyłu i kurzu na twarzy wyglądał co najmniej ciekawie i podejrzanie zarazem. Mimo tego, kiedy wyjaśnił, o co chodzi, recepcjonistka od razu pokierowała go na oddział położniczy, który znajdował się na drugim piętrze, w lewym skrzydle. Jerome dotarł tam za pomocą windy i szybko znalazł się na właściwym korytarzu. Nie musiał też dalej szukać Charlotte, ponieważ do jego uszu od razu doleciał jej krzyk:
— Jakie kurwa za późno?!
Nie wiedząc, co się dzieje, od razu zwrócił głowę w stronę, z której rozbrzmiewał znajomy głos i dostrzegł przyjaciółkę na szpitalnym łóżku, w asyście lekarza i prawdopodobnie położnej wiezioną na salę porodową. Na co było za późno? Wiedziony przeczuciem i złym doświadczeniem, puścił się biegiem w stronę rudowłosej, nie zważając na wzburzone okrzyki pielęgniarek, które minął po drodze.
Usuń— Na co jest za późno?! — zawołał, dopadając do lekarza i cóż… On również chwycił go za kitel, zaciskając palce na białym materiale. — Na co jest za późno? — powtórzył i nawet lekko potrzasnął niewinnym lekarzem, który chyba nawet nie zdążył zorientować się, w jakim znalazł się położeniu. — Czy z Rory wszystko w porządku? — zaczął dopytywać, spoglądając to na lekarza to na będącą tuż obok Charlotte.
Rory nie mogła… Nie mogła… Nie jak Lionel… Nie…
— A kto tu pana wpuścił w takim stanie?! — huknął lekarz i czym prędzej zrzucił z siebie ręce Marshalla. Nie pierwszy i nie ostatni raz miał do czynienia z roztrzęsionym ojcem, więc wiedział, jak się zachowywać i najczęściej na takiego człowieka należało wylać przysłowiowy kubeł zimnej wody. — Jest pan cały brudny! Gdzie w takich ciuchach do rodzącej! Rozum panu odebrało?!
To rzeczywiście otrzeźwiło wyspiarza. Odsunął się o krok, zamrugał i spojrzał po sobie.
— Ja prosto z pracy…
— Proszę pana! — ofuknął go lekarz. — Proszę się odsunąć, to po pierwsze. Po drugie, wyjść do przedsionka. Pielęgniarki dadzą panu fartuch i obuwie ochronne. Będziemy pod szóstką — wyjaśnił, mając najpewniej na myśli numer sali.
— Ale Rory… Charlotte? — rzucił, niepewnie zerkając na przyjaciółkę.
— Z pana córką wszystko w porządku, proszę się nie martwić — odparł lekarz, nie zorientowawszy się w sytuacji. Partnera swojej pacjentki widział tylko raz i pamiętał go jak przez mgłę. Ten tutaj też miał brodę, a spod rękawów koszuli majaczyły tatuaże, więc wszystko się zgadzało, prawda? — Jedziemy! — zarządził i chwycił poręcz łóżka, chcąc je popchać dalej.
— Ale… — Jerome nie zdążył zaprotestować, kiedy Charlotte wraz z towarzyszącymi jej osobami zniknęła za rogiem, a on został sam na środku korytarza.
JEROME MARSHALL
Więc chodziło tylko o leki przeciwbólowe? Dowiedziawszy się, co jest na rzeczy, wyspiarz wyraźnie odetchnął. Oczywiście domyślał się, że dla Charlotte podanie czegoś na uśmierzenie bólu było kluczowe i nie zamierzał jej tego odmawiać, ani też umniejszać siły, z jaką nadchodziły kolejne skurcze, lecz w porównaniu ze scenariuszami, które niepożądane rozwinęły się w jego głowie, naprawdę chodziło tylko o leki przeciwbólowe. Gdy w pełni to do niego dotarło, Jerome posłał lekarzowi skruszone i przepraszające spojrzenie, na co ten odpowiedział tylko skinieniem głowy i lekkim uśmiechem, dając Marshallowi do zrozumienia, że nic takiego się nie stało. Mężczyzna widział na tym korytarzu już naprawdę wiele i sądził, że nic już nie mogło go zaskoczyć, aczkolwiek musiał przyznać, że nikt dawno go nie szarpał za lekarski fartuch. Owszem, w przeszłości miało to miejsce, lecz od dłuższego czasu większość par była spokojna i dopiero ta dwójka wyglądała na wyjątkowo wzburzoną. Musiała łączyć ich naprawdę ciekawa relacja.
OdpowiedzUsuńKiedy Lotta zniknęła z jego pola widzenia, trzydziestolatek zbytnio nie wiedział, co ze sobą począć. Jakkolwiek nadal był zestresowany, dodatkowo nie mógł się nadziwić, że wszystko przebiegało tak szybko i prawdopodobnie przez to poczuł się wyjątkowo zagubiony, a także oderwany od rzeczywistości. Gdyby nie uprzejma pielęgniarka, prawdopodobnie jeszcze długo tkwiłby na korytarzu, a wiedział, że panna Lester by mu tego nie wybaczyła. Stąd pozwolił, by wyjątkowo opiekuńcze dłonie pokierowały go do łazienki. Tam zmył z twarzy resztki brudu i dokładnie wyszorował ręce. Ściągnął też kurtkę, którą ta sama uprzejma pielęgniarka odwiesiła na wieszak w rogu korytarza, a następnie ubrał ochronne buty i założył ten specjalny, jasnozielony fartuszek, który zajmująca się nim kobieta w średnim wieku zawiązała na jego szyi i żeby to zrobić, musiała wspiąć się na palce. Zabawne, że i on potrzebował dziś opieki, lecz jeszcze nigdy nie znalazł się w podobnej sytuacji i przez to przystanął tuż pod samymi drzwiami aali oznaczonej numerem sześć.
Tkwił tam dobrych parę minut, aż do jego uszu doleciał kolejny krzyk jego ulubionego rudzielca. Wtedy też uprzytomnił sobie, że niezależnie od tego, co on sam czuł i z czym się zmagał, Charlotte go potrzebowała, choćby miał jej posłużyć tylko swoją ręką, którą mogłaby ściskać ze wszystkich sił.
Nacisnął więc klamkę i wszedł do środka, gdzie zdawał się panować prawdziwy Armagedon. Ponownie, wszyscy gdzieś się spieszyli, czy to lekarz, czy położna czy nawet sama Charlotte. Czy to naprawdę zawsze działo się tak szybko? Może przy dziesiątym dziecku, ale chyba nie pierwszym? Nie mniej jednak, Jerome nie miał czasu na bzdurne rozważania; jeśli chciał być jakkolwiek pomocny, musiał dopasować się do tego szalonego pędu. Szybko rozejrzał się po sali, aż w pobliżu łóżka dostrzegł niski, okrągły stołek o regulowanej wysokości. Dopadł do niego jak do koła ratunkowego, zręcznie podkręcił wysokość i usiadł blisko łóżka, tak by w razie czego, póki Charlotte nie mogła przeć, mogła skupić się na nim, a nie na kolejnych skurczach.
— Już jestem — poinformował głośno, by przyciągnąć jej uwagę. — Już jestem i popatrz, Rory też zaraz będzie. Wyjątkowo jej się spieszy, prawda? — paplał, co mu ślina przyniosła na język, byle tylko jakoś odciągnąć uwagę przyjaciółki od bólu. Niemniej jednak, kiedy Lotta zacisnęła palce na jego przedramieniu, sam aż sapnął krótko. Co za siła! A nawet jeszcze nie zaczęła przeć! Przez to wyspiarza oblał zimny pot, ale nie zamierzał odsuwać się choćby o milimetr.
— Jeszcze trochę, Lotti — powiedział, kiedy usłyszał, że brakowało centymetra. — Jeszcze trochę. Wytrzymasz. Nie z takimi rzeczami sobie w życiu radziłaś i z tym też sobie poradzisz. Rory ci pomoże — dodał i zaśmiał się krótko. — Naprawdę wyjątkowo się spieszy. Widzisz, jaka jest w gorącej wodzie kąpana? Ma to po mamusi — paplał dalej i uciszył się dopiero, kiedy Charlotte pozwolono przeć.
Starał się nie zerkać w stronę lekarza i cóż, wysoko uniesionych nóg przyjaciółki. Nie dlatego, że te widoki miałyby go obrzydzić, ale dlatego, że chciał uszanować jej prywatność i intymność. W końcu w ogóle tego nie planowali, prawda? Jerome nie podejrzewał, że będzie mu dane być na sali, tymczasem nie tylko w niej przebywał, ale na dodatek przez wszystkich w koło był brany za ojca Nektarynki i tylko dlatego nikt nie miał niczego przeciwko jego obecności.
Usuń— Hej — zaprotestował, widząc panikę, która nagle ją ogarnęła. Zmarszczył brwi i omiótł wzrokiem jej twarz, po czym sięgnął ku niej dłonią i odgarnął z jej czoła oraz policzków mokre, rude kosmyki. — Nie mam zamiaru tego słuchać — oznajmił, spoglądając wprost w jej oczy. — Dasz radę, co więcej, poradzisz sobie doskonale. Przygotowywałaś się do tego przez długich dziewięć miesięcy, twoje ciało również. Wszystko idzie jak trzeba. Przypomnij sobie, po co cały ten wysiłek i ból. Przypomnij sobie, że to dla Rory — powiedział i mocno zacisnął palce na przegubie ręki Lotty, wiedząc, że choćby nie wiadomo ile włożył w to siły, nie miał sprawić jej więcej bólu, niż pchająca się na świat córka.
— Właśnie tak! — nie tyle nawet zawołał, co krzyknął po kilku skurczach, w czasie których Lotta parła, jednocześnie pozbawiając go krążenia w lewej ręce, za którą tak kurczowo go ściskała. — Jeszcze parę razy! A teraz odpocznij. Oddychaj. Tak jak na tej ostatniej wizycie w szkole rodzenia, na którą mnie zaciągnęłaś, ty wstrętna cholero! Nie pozwolę, żeby moja wizyta tam poszła na marne. Oddychamy razem, raz, dwa! — komenderował, nawet jeśli Lotta nie miała go słuchać i wzbudził tym wesołość w położnej obecnej przy porodzie. Cóż, niewielu przyszłych ojców radziło sobie tak dobrze.
Wtedy, ledwo kilka minut później, salę wypełnił dziecięcy krzyk, który szybko przeszedł w płacz. Jerome najpierw z lekkim niedowierzaniem spojrzał na Lottę, a później już bez zastanowienia przeniósł spojrzenie na położną, która trzymała w rękach przeraźliwie brudnego noworodka, przejmując go z rąk lekarza.
Trzymała Aurorę Rory Lester.
Pytanie o przecięcie pępowiny padło dość niespodziewanie i Marshall nie wiedział, co odpowiedzieć. Spojrzał na Charlotte i dopiero kiedy ta twierdząco skinęła głową, nieśmiało przeniósł wzrok na nożyczki. Uwolnił się z żelaznego uścisku dłoni rudowłosej i wstał, a kiedy to zrobił, poczuł, jak bardzo trzęsły mu się nogi. Wziął jednak nożyczki do rąk i przyłożył je w miejscu wskazanym przez lekarza, pomiędzy dwoma zaciskami założonymi na pępowinie.
— Mocno, proszę się nie bać — zachęcił go lekarz i nawet lekko klepnął go w plecy, więc Jerome posłuchał jego rady i płynnie przeciął pępowinę. Podczas gdy oddawał nożyczki lekarzowi, położna ułożyła cały czas brudną i płaczącą Aurorę na klatce piersiowej Charlotte.
— Pani córeczka bardzo teraz pani potrzebuje. Musicie być blisko — powiedziała z uśmiechem. — Damy wam kilka minut, nim zabierzemy ją do mycia i na pierwsze badania — powiedziała i zerknęła przy tym również na Jerome’a, który w międzyczasie zdążył ponownie opaść na krzesełko i teraz przyglądał się brudnemu i głośno płaczącemu noworodkowi, któremu najwyraźniej nie podobało się to, gdzie się znalazł.
— Nie powiem ci, że jest śliczna — stwierdził żartobliwie. — Chyba dopiero, jak ją umyją — zastrzegł z rozbawieniem i mrugnął porozumiewawczo do przyjaciółki, po czym wyciągnął rękę i bezwiednie ułożył ją na głowie rudowłosej, kciukiem lekko gładząc jej zmierzwione włosy.
— Ale mogę wam za to powiedzieć, że obydwie jesteście cholernie dzielne i dałyście radę — dodał, a szeroki uśmiech mimowolnie rozjaśnił jego twarz. — Jestem dumny — dodał, czując, że coś ściska go za gardło, lecz pomimo tego nie przestawał szeroko się uśmiechać, to spoglądając na Charlotte, to na małą Aurorę i cóż, nie mógł nadziwić się temu, na co patrzył. Myślami powracał do przeszłości, ale… do ich wspólnej przeszłości. Do tego, jak poznali się w barze. Jak razem świętowali obronę licencjatu, jak przy rumie omawiali wiele nurtujących tematów, jak urządzali Chrlotte najpierw w jednym, a później w drugim mieszkaniu po jej powrocie z Anglii. A teraz, również razem, przywitali na świecie jej córkę.
UsuńJEROME MARSHALL
Tym lekkim i niewinnym dotykiem chciał ją uspokoić i utwierdzić w przekonaniu, że było już po wszystkim. Że ten nadludzki wysiłek miała już za sobą i teraz, mimo że była wykończona, mogła trzymać w ramionach swoją córkę, na co Jerome patrzył z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy i pewnym ciężarem spoczywającym na sercu. Nie był jednak przekonany, czy ten ciężar był wyłącznie uciążliwy. Owszem, ze względu na doświadczenia wyspiarza, oddychało mu się odrobinę ciężej i musiał włożyć w to więcej wysiłku, niż zazwyczaj, a gdzieś z tyłu jego głowy czaiły się ponure myśli, lecz nie były one dominujące i Jerome nie musiał szczególnie się wzbraniać, aby ich do siebie nie dopuścić. Ot, one po prostu tam były, niczym drzazga wbita w skórę, która uwierała i niosła ze sobą dyskomfort, ale też nie stanowiła zagrożenia dla życia i człowiek spokojnie mógł się skupić na czymś innym, jej wyciągnięcie odkładając na później.
OdpowiedzUsuń— Niesamowite — szepnął. Bezwiednie wciąż gładził włosy Charlotte, podczas gdy całą swoją uwagę skupił na Rory. Ta faktycznie wyglądała, jakby ktoś wymazał ją w bagnie i raczej nie dodawało jej to uroku, lecz Marshall cały czas zdawał się nie wierzyć w to, co widzi. Już widok Lester w ciąży wydawał mu się poniekąd oderwany od rzeczywistości, szczególnie w świetle tego, jakie miał z nią wspomnienia, a teraz, kiedy kobieta trzymała w ramionach swoją nowo narodzoną córkę, widok ten wydawał mu się tym bardziej nierzeczywisty, jednakże w pozytywnym znaczeniu tego słowa.
— Niesamowite — powtórzył i pokręcił głową, po czym zamrugał i oderwał wzrok od dziewczynki, by przenieść spojrzenie na przyjaciółkę. — Wierzysz w to, Lotti? — spytał cicho, jakby dopiero teraz dopuszczając do siebie oszołomienie wywołane porodem i tym, że Aurora pojawiła się na świecie. — Bo ja chyba nie do końca — dodał, wciąż uśmiechnięty, ale też niebywale zadziwiony. — Za to też postawisz mi burgera? — zażartował w odpowiedzi na jej dziękuję i mrugnął do niej porozumiewawczo. Dla niego oczywistym było, że tutaj był. Może nie przypuszczał, że będzie obecny na sali porodowej i wyobrażał sobie, że będzie czekał pod drzwiami, ale skoro zabrakło Colina, nie mógł pozwolić na to, by Lotta w tak ważnym momencie została sama.
Niestety nie dane im było dłużej porozmawiać, ponieważ Jerome musiał wyjść, co też było dla niego jak najbardziej zrozumiałe. Personel musiał zająć się nie tylko Aurorą, ale również samą Charlotte i brunet nie zamierzał im w tym przeszkadzać. Bez słowa sprzeciwu opuścił salę, by przekonać się, że na korytarzu czekała na niego ta sama pielęgniarka, która zaopiekowała się nim wcześniej. Wzięła od niego stary fartuszek ochronny i dała mu nowy, a później wytłumaczyła, gdzie znajdzie salę numer jedenaście. Jednocześnie poinformowała, by Jerome nie szedł tam od razu i dał żonie chwile wytchnienia. Zasugerowała mu pójście do bufetu i to też Jerome uczynił, gdzie z przyjemnością wychylił dwie szklanki zimnego soku i dopiero po tym wrócił na oddział położniczy.
Wszelkie uwagi o tym, że w oczach personelu szpitala on i Charlotte byli małżeństwem, puszczał pomimo uszu. Było to dla niego na swój sposób bolesne, lecz był na tyle zaaferowany aktualnymi wydarzeniami, iż te ukłucia bólu nie rozpraszały jego uwagi i nie odciągały od tego, co ważne; od tego, co działo się tu i teraz. I tak jak wcześniej Jerome zdawał się być roztrzęsiony oraz przejęty, także ze względu na to, co spotkało go w przeszłości, tak teraz jakby udało mu się wpaść we właściwy rytm i na dobre zakotwiczyć się w otaczającej go rzeczywistości.
Do sali numer jedenaście wszedł już po pierwszej próbie karmienia i całkiem dobrze się złożyło, ponieważ gdyby przyszło mu być wtedy w środku, najpewniej i tak by wyszedł. Uważał to za bardzo intymny moment, nawet jak na zażyłość ich relacji i to, że przyjaźnili się stosunkowo długo.
— Dobry wieczór, dziewczyny — przywitał się, cicho zamykając za sobą drzwi, ponieważ godzina zdecydowanie zrobiła się już późna, mimo że do szpitala dotarli, kiedy było jeszcze widno. Jerome nie wiedział też, jak długo będzie mógł zostać i czy przypadkiem po zakończeniu pory odwiedzin nie zostanie wyproszony.
Usuń— Bardzo jesteście zmęczone? — zapytał, przysiadając na krześle, które przysunął bliżej łóżka. Widział po rudowłosej, że niewiele brakowało, aby ta zapadła w głęboki sen, o ile w ogóle Rory zamierzała dać jej pospać tej nocy i choć może to nie była odpowiednia pora, Jerome zamierzał poruszyć z Lottą kilka ważnych kwestii. Może już nie dziś, ale koniecznie jutro.
Zapytany o to, czy chce potrzymać Aurorę, wyprostował się niczym struna. Ciężar na jego sercu stał się mocniej odczuwalny i przez to trzydziestolatek nie odezwał się słowem, nie ufając swojemu głosowi, ale za to twierdząco skinął głową. Wstał, ostrożnie przejął Rory od przyjaciółki i kiedy upewnił się, że dobrze ją podtrzymuje, z powrotem powoli usiadł na krześle.
— Boże, jaka ty jesteś mała — powiedział cicho, spoglądając na dziewczynkę krótszą niż jego przedramię. Dodatkowo Rory ważyła tyle, co nic i przez to Jerome odniósł wrażenie, że jeden nieostrożny ruch z jego strony i zrobi jej krzywdę. W pewnym momencie przyłapał się nawet na tym, że ze strachu przestał oddychać i przez to głęboko wciągnął powietrze w płuca, kiedy zaś je wypuszczał, poczuł, jakby w jego wnętrzu coś pękło.
Musiał przygryźć dolną wargę, która zaczęła się lekko trząść, lecz i tak nagle obraz Rory stał się rozmazany przez łzy napływające do jego oczu, kiedy natomiast Jerome podniósł wzrok na Charlotte, te spłynęły po jego policzkach i zniknęły w gęstej brodzie. W pierwszy odruchu miał ochotę oddać dziecko przyjaciółce i uciec stąd czym prędzej, by uporać się z własnymi emocjami lecz… Bardzo nie chciał zostać teraz sam.
— Przepraszam — odezwał się cicho, a jego głos drżał. — To dla mnie dużo — wyjaśnił krótko i ponownie spojrzał na Rory, wiedząc, że Charlotte doskonale zrozumie, co teraz się z nim działo.
Po stracie Lionela tęsknił za czymś, czego nigdy nie doświadczył i nie mógł odżałować utraconej szansy. Teraz z kolei trzymał na rękach noworodka, który pojawił się na tym świecie ledwo przed godziną i cóż, noworodek ten był wszystkim tym, co niegdyś Jerome miał na wyciągnięcie ręki, a czego nie było dane mu doświadczyć, mimo że już, już zaciskał palce na tej szansie i zdawało mu się, że pochwycił ją w garść. Czuł ciepło bijące od Rory i czuł, jak ta prężyła się co jakiś czas w jego ramionach. Czuł wszystko to, co sobie wyobrażał i mimo że było to cholernie bolesne, niosło ze sobą przede wszystkim ukojenie.
Płakał nie dlatego, że cierpiał. Płakał, ponieważ uświadomił sobie, że dawne rany stały się bliznami, na które człowiek patrzył i nie miał zapomnieć, jak one powstały, lecz już nie krwawił i z powodzeniem mógł ruszyć dalej.
— Już dobrze — mruknął ni to do siebie, ni to do Rory, kiedy ta zaczęła kwilić w jego ramionach. Zakołysał nią delikatnie, przez cały ten czas nie spoglądając na Charlotte; chyba jeszcze nie miał na to odwagi. — Już dobrze, poradzimy sobie — dodał, jeszcze nie zdając sobie sprawy z tego, co to wszystko oznaczało. Ponieważ tak jak Aurora straciła swojego prawdziwego ojca, tak on stracił swoje prawdziwe dziecko. Czyżby więc razem mieli mieć wszystko…?
JEROME MARSHALL
[Och, absolutnie nie! To nie tylko Twoja słabość! Coś jest w takich typach, że ciekawią i pociągają, chociaż czasami lepiej byłoby się w ogóle do nich nie zbliżać :D Cieszę się, że Hornet takie wrażenie sprawia, bo w sumie o to mi przecież chodziło.
OdpowiedzUsuńNa wątek chętnie się zgłoszę, ale tak naprawdę nie wiem, do której z Twoich postaci najlepiej byłoby przyjść z pomysłem. Komu chciałabyś namieszać w życiu najbardziej? :D]
Ethan Wilde
[Cześć! Bardzo dziękuję za tak miłe przywitanie. Mam nadzieję, że Charlotte poradzi sobie z nektarynką tak dobrze, jak Happy planuje ze swoją Fasolką. Na ten moment nie chcę zapełniać się wątkami, bojąc się o nadchodzące terminy egzaminów, ale w przyszłości tu wrócę poprosić o wąteczek. Panie mają tyle ze sobą wspólnego, że naprawdę chciałabym zobaczyć je w duecie. :D]
OdpowiedzUsuńHappy Logan
Kiedy trzymał Aurorę w ramionach, kotłowały się w nim różne emocje i tym razem Jerome nie potrafił odpędzić od siebie myśli o przeszłości. Czuł jednakże, że nie powinien tego robić, ponieważ coś podpowiadało mu, że to, co się teraz działo, było zamknięciem pewnego rozdziału – nie, wyspiarz niczego nie przekreślał, lecz po raz pierwszy poczuł, że bez wyrzutów sumienia może domknąć pewne sprawy.
OdpowiedzUsuńPokręcił przecząco głową, kiedy Charlotte oznajmiła, że to ona powinna go przeprosić, wyraźnie się z nią nie zgadzając, lecz wciąż nie uniósł głowy, by na nią spojrzeć. Nic, co się z nim działo, nie było winą rudowłosej ani tym bardziej jej córki, lecz nie można było zaprzeczyć, że w świetle tego, co przeżył Jerome, obecna sytuacja jego przyjaciółki wyzwalała w nim określone reakcje i przywoływała dawne traumy, ponieważ chyba właśnie tak można było mówić o wydarzeniach, które miały miejsce w jego życiu. Niemniej jednak Marshall czuł, że tego potrzebował. Potrzebował brutalnego zderzenia z rzeczywistością; ze światem, który pędził nieubłaganie i nie zamierzał zatrzymywać się choćby na ułamek sekundy w obliczu tragedii jednostki. Czuł, że dzięki temu zderzeniu sam nabierze pędu.
Kiedy poczuł na udzie dłoń Charlotte, powoli uniósł głowę, spojrzał na nią i finalnie posłał kobiecie blady uśmiech. Nie wiedział, co mógłby jej teraz powiedzieć, a ponadto nie ufał swojemu głosowi; wydawało mu się, że przez jego ściśnięte gardło nie przecisną się teraz żadne słowa. A nawet gdyby, Marshall i tak nie potrafiłby w prosty sposób opisać tego, co się z nim działo. Jednakże w myśl tego, co aż nadto głośno powiedziała Lester, jakaś jego część wiedziała, że faktycznie sobie poradzą. Wszyscy razem i każde z osobna. Przez to zdobył się na posłanie rudowłosej karcącego spojrzenia i zakołysał noworodkiem, nie chcąc, by Aurora tu i teraz dała im popis swoich możliwości. Dziś mogła im tego jeszcze oszczędzić, prawda?
— Dobranoc — odezwał się tylko, podczas gdy Lotta już odpływała. Nie ukrywał, że było mu to w pewien sposób na rękę, a to dlatego, że teraz i tak nie był najlepszym kompanem do rozmowy. Musiał pomyśleć. Przepracować to, co zadziało się w jego wnętrzu, by kolejnego dnia już nic podobnego się nie przydarzyło. Było mu jednakże niewygodnie na plastikowym krześle i przez to rozejrzał się po sali, aż w jej rogu wypatrzył całkiem zachęcająco wyglądający fotel. Nie odkładając Rory, przeniósł się na niego i z zadowoleniem stwierdził, że oparcie idealnie wpasowuje się w krzywizny jego pleców, przez co już po chili rozparł się wygodnie i poprawił dziewczynkę, opierając ją bardziej na sobie, ale wciąż trzymał ją w kołysce splecionej z własnych rąk.
Słyszał, że Charlotte oddycha głęboko i powoli, przez co miał pewność, że śpi – bez wątpienia zasłużyła na odpoczynek. On z kolei powinien mieć jeszcze jakieś półtorej godziny, nim go stąd wygonią i wyraźnie odetchnął, kiedy uświadomił sobie, że nie musi się spieszyć. Siedział więc z Aurorą, po prostu się jej przyglądając. Początkowo dziewczynka nie spała, próbując wodzić wzrokiem po najbliższym otoczeniu, lecz w końcu i ona zasnęła, choć nawet podczas snu okazała się małą wiercipiętą.
Jerome tymczasem… pozwolił, by jego myśli płynęły zupełnie swobodnie. Długo nosił żałobę po synu, którego nigdy nie dane mu było przytulić i przechodził przez różne jej fazy. Dziś, kiedy wziął Aurorę na ręce, to wszystko w nim odżyło i szloch, który wyrwał mu się przy Charlotte, był tylko wierzchołkiem góry lodowej. W pewnym momencie Jerome zacisnął powieki, pozwalając łzom płynąć swobodnie, a ucisk w dołku stał się nieznośnie bolesny. Trzydziestolatek jednakże skupił się na nim świadomie. Wiedział bowiem, że to on musi odpuścić. Że to, co mógł przeżyć i odczuć, a co miało związek z Lionelem, było już za nim, lecz w obawie przed tym, iż brak bólu sprawi, że Jerome zapomni o synu, kurczowo pielęgnował go w sobie i trzymał się jego resztek ostatkiem sił.
Musiał puścić. A to nie było łatwe, bo choć racjonalna część umysłu podpowiadała mu, że nie zapomni i nie przestanie kochać tego dziecka, które nie miało szansy na poznanie tego świata, żył w nim irracjonalny strach, który podpowiadał mu, że stanie się dokładnie to, czego najbardziej się obawiał. Zrywał więc ten plaster bardzo powoli, szlochając po cichu i choć tuż obok była Aurora, a nieco dalej Charlotte, musiał to zrobić sam. I kiedy przemaglował każdą myśl, kiedy wydzielił obawy od tego, co miało stać się faktycznie, kiedy nazwał własne uczucia i jasno określił swoje oczekiwania – kiedy ostatnim szarpnięciem odkleił pozostały, trzymający się skóry fragment plastra, zapłakał najgłośniej.
UsuńKiedy odpuścił, to, co było w nim nagromadzone, znalazło ujście. Uścisk w dołku stawał się coraz lżejszy z każdym oddechem i każdą łzą, aż zniknął całkowicie. Wtedy Jerome odetchnął głęboko i szeroko otworzył oczy, policzki i brodę mając mokre od łez.
Wreszcie mógł oddychać pełną piersią.
Nie wiedział, ile to wszystko trwało, ale zaczęły docierać do niego zewnętrzne bodźce. Słyszał krzątające się po korytarzu położne i pielęgniarki, a także odległe krzyki innej rodzącej. Charlotte wciąż spała głęboko, tak samo jak Rory i żadna z nich nie wiedziała, co się wydarzyło, ale tak było lepiej – nikt nie mógł zrobić tego za Marshalla. Nikt, tylko on sam.
Zerknąwszy na zegarek, domyślił się, że pora na niego. Chcąc uniknąć przeganiania przez pielęgniarki, wstał i podszedł do łóżeczka, do którego odłożył Aurorę. Jeszcze na chwilę dłonie zacisnął na jego brzegu i przypatrywał się dziewczynce, a na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Jego ciało wciąż walczyło z echami bólu i napięcia, z których dziś świadomie zrezygnował, a do głosu powoli dochodziła radość. Jerome, spoglądając na Rory, pozwolił jej wybrzmieć. Cieszył się tym, że dziewczynka była cała i zdrowa oraz że poród przebiegł bez komplikacji. Cieszył się. Tak po prostu się cieszył, nie myśląc o niczym innym.
Wreszcie opuścił szpital, ponieważ kolejnego dnia musiał stawić się w pracy. Korzystając z okazji, porozmawiał z szefostwem o tym, co chodziło mu po głowie, by po powrocie do szpitala kolejnego dnia móc porozmawiać również z Lottą. Nie popełnił jednakże tego samego błędu, co wczoraj i po pracy odwiedził swoje mieszkanie. Wykąpał się i przebrał, tak by nic nie wskazywało na to, gdzie pracuje. W ciągu dnia zdążył mimo wszystko zadzwonić do rudowłosej i podpytać, czy niczego jej nie potrzeba, więc kiedy już opuścił dom, podskoczył jeszcze do sklepu. Przez to w szpitalu zjawił się dość późno, bo dopiero koło godziny osiemnastej. Na salę jedenaście wszedł jednakże jak do siebie i… zaraz tego pożałował.
— Rany, przepraszam! — zawołał, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok i czym się zasłonić. Oczywiście, że trafił na porę karmienia! Któż mógłby mieć lepsze wyczucie czasu, niż on? — Poczekam na korytarzu — bąknął, po omacku wycofując się do wyjścia, przez co ze dwa razy się potknął. Trafił jednakże do drzwi, za którymi schował się z ulgą niemalże jak za tarczą, gdzie też zamierzał cierpliwie poczekać na sygnał, że może wejść.
JEROME MARSHALL
W dzisiejszych czasach niełatwo było znaleźć dogodny termin, ale na całe szczęście im udało się to zrobić dość szybko. Największym wyzwaniem było zostawienie dzieciaków, ale i z tym rudowłosa nie miała większego problemu. Właściwie to chwilami nawet z chęcią się ich pozbywała, aby mieć chwilę dla siebie. I może to brzmiało okrutnie, ale naprawdę momentami bardzo potrzebowała chociaż dwóch godzin bez nich.
OdpowiedzUsuń— Jak cię to pocieszy, to jesteś bardzo uroczym słonikiem — odpowiedziała ze śmiechem dziewczyna przyglądając się uważnie przyjaciółce. I jakoś tak w tym momencie wręcz zaczęła tęsknić za tym stanem, gdy sama była w ciąży. Nie miała okazji donosić jej do końca, bo bliźniętom bardzo się spieszyło, ale na ogół wspominała czas ciąży bardzo dobrze i znosiła ją w miarę dobrze. Najgorsze męczyło ją na początku, a później czuła się naprawdę świetnie. — Wiem, wiem. Wybacz, chyba na mnie przeszło teraz to gadanie i wyręczanie we wszystkim. Już za przeproszeniem, ale myślałam, że dostanę pierdolca, gdy nic zrobić sama nie mogłam. Wybacz, już się nie wtrącam — dodała i uśmiechnęła się. Wiedziała, jak irytujące to bywa. Niby to rozumiała, bo z automatu nosząc pod sercem dwójkę dzieci, a nie jedno, kwalifikowała się do ciąży zagrożonej to nie była umierająca, aby nie mogła łyżeczką w kubeczku zamieszać, a miała wrażenie, że niektórzy i to by za nią robili, gdyby tylko mogli.
Carlie doskonale rozumiała sytuację, w której znalazła się Charlotte. Te wszystkie jęki, stęki, niewygodne kanapy, trudności ze wstawaniem było dla niej aż nazbyt znajome i nawet nie musiała jej w żaden sposób przepraszać, a upewnić się, że jest jej dobrze i wygodnie.
— O, to już w sumie lada moment i będzie! Stresujesz się? — spytała, choć odpowiedź na to pytanie była raczej oczywista. Carlie się rozgościła i sięgnęła po dzbanek z herbatą, aby nalać jej do filiżanki. Również ją posłodziła i zamieszała, aby cukier rozszedł się po całej filiżance, a nie bezcelowo opadł tylko na dnie. — Wybrałaś już jakieś imię, czy masz jakieś w głowie?
Miała wrażenie, że trochę zasypywała ją pytaniami, ale była naprawdę ciekawa! Zwłaszcza, że jako świeżo upieczona mama, no może nie tak świeżo, bo bliźniaki już miały półtora roku, to była po prostu ciekawa, a Charlotte była jej pierwszą przyjaciółką, której ciążę mogła przeżywać w pewien sposób razem z nią.
— Właściwie to nic… Czekam, aż Matt przyleci. Mieliśmy tam małe problemy z dopięciem spraw z domem i musi być obecny, aby wszystko podpisać. Dzieci, praca, dom i jakoś się to kręci. Ostatnio mam wrażenie, że nic więcej nie robię. I w sumie tak jest, ale nie narzekam. Nie mam na to tak naprawdę. Wszystko… nie wiem, układa się jak powinno? Nie licząc tego, że ja jestem z dziećmi tu, a Matt nadal siedzi na Maui i właściwie to nie wiem, kiedy wróci.
Carlie
Niezaprzeczalnie obydwoje zostali w pewien sposób skrzywdzeni i potrzebowali czasu, by otrząsnąć się po ostatnich wydarzeniach i by pogodzić się z tym, jak bardzo zmieniły się ich życia. Nie sposób było porównywać te dwie sytuacje do siebie, ale gdyby przyszło im licytować się o to, kto miał gorzej, Jerome bez zastanowienia przyznałby, że to Charlotte i nie pozwoliłby wmówić sobie niczego innego – większość argumentów przemawiała za nią, bo choć obydwoje zostali sami, to ona była samotną matką.
OdpowiedzUsuńSamotną matką, która zaufała ojcu swojego dziecka i co więcej, odważyła się go pokochać, lecz nie tylko ich związek okazał się nie funkcjonować tak, jak powinien, ale też Colin zdecydował się wyjechać i akurat tego Jerome również nie potrafił zrozumieć. Jak Rogers mógł świadomie i dobrowolnie zrezygnować z kontaktów z córką? A co z jego starszym synem? Marshall potrafił zrozumieć naprawdę wiele i wychodził z założenia, że jeśli w związku czy małżeństwie się nie układało, a dana para posiadała dzieci, to nie należało zostawać ze sobą tylko ze względu na potomstwo. Dzieci widziały i rozumiały naprawdę o wiele więcej, niż wydawało się dorosłym, także to, że pomiędzy rodzicami się nie układało, a zwykło się mówić, że szczęśliwy rodzic to również szczęśliwe dziecko. Jeśli zatem to szczęście wymagało rozstania się, to należało to zrobić i nie szarpać się ze sobą. Jednakże dlaczego, dlaczego taki rodzic potrafił zrezygnować także z własnego dziecka? Czy Colinowi nie zależało na Nektarynce? Czy go to przerosło? Czy jego syn doświadczył w dzieciństwie czegoś podobnego i teraz Rogers tylko powielił pewien schemat?
Jerome nie znał odpowiedzi na te wszystkie pytania i podejrzewał, że nawet gdyby je poznał, i tak nie zrozumiałby decyzji mężczyzny. Nie silił się też, by to zrobić; rozważania na temat zniknięcia Miśka nie miały już niczego zmienić, za to Charlotte wymagała jego pomocy i wsparcia tu i teraz. Wyspiarz bowiem nie wyobrażał sobie, by miał nie pomóc przyjaciółce, kiedy ta została sama z małym dzieckiem i gotów był poświęcić naprawdę wiele, żeby ją odciążyć i zadbać o jej komfort.
Dość szybko usłyszał wołanie zachęcające go do wejścia do środka. Ostrożnie uchylił drzwi i wetknął głowę w powstałą szparę, a kiedy upewnił się, że Aurora leży już w łóżeczku i żadna pierś nie jest odsłonięta, wszedł do środka.
— Wiem — bąknął, spoglądając na nią spod byka i nawet lekko poczerwieniał. — Ale to kawałek twojej piersi, a żadnego kawałka nie miałem okazji wcześniej oglądać — wytknął jej i jednocześnie jego skrępowanie powoli ustawało. — I chciałbym ci przypomnieć, że w separacji jestem ledwo od… dwóch tygodni? Więc chyba wciąż nie przystoi mi oglądanie cudzych piersi — paplał coraz weselej, powoli odzyskując rezon. Jednocześnie siatkę z zakupami oparł o stołek, na którym siedział poprzedniego dnia i zaczął wykładać poszczególne produkty na szafeczkę przy szpitalnym łóżku przyjaciółki. Kiedy zaś w jego dłoń wpadła czekolada z malonowym nadzieniem, od razu wręczył ją rudowłosej.
— Na zdrowie. I żeby poszło ci w cycki — oznajmił, podając jej czekoladę i uśmiechnął się bezczelnie, ponieważ skoro miał się nie przejmować kawałkiem piersi, to chyba mógł sobie pozwolić na te komentarze? Co prawda wiedział, że za podobną swawolę może oberwać, nawet pomimo tego, że Lotta była osłabiona po porodzie i przez to odsunął się zawczasu. Nie ściągnął jeszcze kurtki, więc zrobił to teraz i odwiesił ją na wieszak postawiony przy drzwiach. Dziś już nikt nie wręczył mu szpitalnego fartuszka, ale nadal na jego butach znajdowały się niebieskie, ochronne worki.
— Już jutro? Szybko — zdziwił się i powoli pokiwał głową. — Myślałem, że tak te cztery, pięć dni was tutaj potrzymają — powiedział, zerknął na przyjaciółkę i nim się rozsiadł, obszedł jej łóżko i podszedł do łóżeczka, w którym leżała Rory. Uśmiechnął się szerzej na widok dziewczynki, która jeszcze nie zdążyła zasnąć po karmieniu i chcąc się z nią przywitać, wyciągnął rękę, by palcami delikatnie pogładzić jej policzek. Wtedy też uświadomił sobie, że głowa Rory była mniejsza niż jego dłoń i to sprawiło, że po chwili cofnął rękę, jakby w obawie, że nieumyślnie zrobi dziewczynce krzywdę. Nie odsunął się jednak od łóżeczka; oparł dłonie o jego krawędź i podniósł wzrok na Charlotte, kiedy ta dalej mówiła o wypisie do domu.
Usuń— Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać — oznajmił, nagle jakby poważniejąc. — Rozmawiałem dzisiaj z moim szefem. Jeśli wybiorę cały stary urlop i wszystkie nadgodziny, to uzbieram dwa, może w porywach trzy tygodnie wolnego — wyjaśnił. Cóż, ten rok nie nastręczył mu wielu okazji do brania wolnego, więc Jerome miał trochę zaległych dni do wybrania. W zasadzie jedynie na tydzień wyrwał się z Jaime’em na Barbados i nigdzie więcej nie był, nie licząc wyjazdu do Seattle do pracy.
Chyba nie musiał tłumaczyć pannie Lester, co rozumiał przez wzięcie urlopu, prawda?
— Co prawda zostałem bez samochodu, ale myślę, że Jaime się nie obrazi, jeśli na jutro pożyczę jego wóz — dodał. — Będzie nam zdecydowanie wygodniej niż taksówką i zabierzemy się ze wszystkim na raz — tłumaczył, zupełnie naturalnie mówiąc o nich (tak, w tym o Rory) w liczbie mnogiej. — A Villanelle pewnie z chęcią pożyczy nam fotelik. O której cię jutro wypiszą? Powinienem zdążyć załatwić wszystko rano, bo dziś może być już na to za późno, ale zależało mi na tym, żeby być w pracy i porozmawiać z szefem osobiście — wyjaśnił, cały czas mówiąc spokojnie i rzeczowo. Jak można było przy tym zauważyć, nie zadawał przyjaciółce żadnych pytań i nie pytał ją o zdanie, co oznaczało, że już dawno postanowił, co zrobi i teraz jedynie przedstawiał jej swój plan, z którego nie zamierzał rezygnować.
JEROME MARSHALL
— To mówisz, że wystarczyło, żebym poprosił? — rzucił, spoglądając na nią z wysoko uniesionymi brwiami. — Cholera… — westchnął z żalem, jakby właśnie tuż przed nosem przemknęła mu życiowa szansa, którą stracił. Na wzmiankę o mleczarni zaśmiał się krótko, a że wciąż spoglądał na Charlotte, to zauważył, jak ta zareagowała na wzmiankę o separacji i coś sprawiło, że nie mógł tego tak zostawić. Po pierwsze nie chciał, by Lotta obchodziła się z nim jak z jajkiem, ale po drugie i co ważniejsze, nie mógł doprowadzić do tego, by przez wzgląd na jego sytuację przyjaciółka nie prosiła go o pomoc wtedy, kiedy będzie jej potrzebować.
OdpowiedzUsuń— Hej — odezwał się, chcąc zwrócić jej uwagę na siebie. — Jest dobrze, naprawę — powiedział i nawet uśmiechnął się lekko, kiedy ich spojrzenia się spotkały. — Wiem, że podjąłem słuszną decyzję. Przed twoim porodem widziałem się też z Jaime’em, porozmawiałem z nim i co nieco poukładałem sobie w głowie. Nie mówię, że to jest łatwe i że zawsze będę radosny jak skowronek, ale... To była dobra i słuszna decyzja — powtórzył, mówiąc zupełnie szczerze i czyniąc to bez większego wysiłku.
Kiedy przyszedł odwiedzić przyjaciela, był w zdecydowanie gorszym stanie. Czuł się tak, jakby jakaś jego cząstka umarła bezpowrotnie i Jerome bał się, że już nie będzie tym samym człowiekiem, a bardzo polubił tę osobę, która stał się w przeciągu ostatnich kilku lat. I kiedy opowiadał o tym wszystkim przyjacielowi, wyrzucając z siebie wszystko to, co go dręczyło i leżało mu na sercu, nagle spłynęło na niego zrozumienie. Niczego nie stracił. Nic w nim nie umarło. Był po prostu cholernie zmęczony i wyczerpany; podjęcie decyzji o separacji wymagało od niego zużycia wszystkich pokładów energii, całych zasobów, które posiadał. Wyczerpało go to, zmęczyło, wywinęło na lewą stronę i jedynym, czego potrzebował, był odpoczynek. Teraz powoli, powolutku wstępowała w niego nowa energie i Jerome coraz bardziej przypominał to barbadoskie słoneczko, które wszyscy zdążyli poznać.
Widząc, jak Charlotte zajada się czekoladą, zaśmiał się po raz kolejny. Dał jej chwilę sam na sam z tą słodkością i ponownie zerknął na śpiącą w najlepsze Aurorę. Ciekawe, czy ta miała być grzeczna i przesypiać większość nocy, czy jeszcze da im popalić? Poza tym podobno nawet jeśli noworodek chciał spać całą noc i tak należało budzić go co kilka godzin na karmienie, ale była to tylko informacja, którą Jerome gdzieś zasłyszał i nie miał co do niej pewności.
Dopiero, kiedy jego ulubiony rudzielec ponownie się odezwał, Jerome oderwał wzrok od Rory i uniósł głowę.
— Oczywiście, że nie mogłabyś mnie o coś podobnego prosić, ponieważ i tak zrobiłbym to wszystko bez tego — odparł i mrugnął do niej porozumiewawczo. — Masz rację, to mój urlop. Więc pozwól mi go wykorzystać tak, jak ja chcę, dobrze? — rzucił, unosząc brwi i cała jego postawa mówiła, by Charlotte nie protestowała, ponieważ nie zamierzał się z nią w tej kwestii spierać. — Skoro faktycznie wszystko z wami w porządku i macie zielone światło na wyjście do domu, lepiej naprawdę dowiedź się, o której dostaniesz wypis. Chyba że chcesz czekać na mnie z wszystkimi tobołami na korytarzu — zażartował, a potem odszedł od łóżeczka i podszedł do fotela, w którym spędził część poprzedniego wieczora. Ten znajdował się w pewnym oddaleniu od łóżka, na którym leżała Charlotte, ale był tak wygodny, że Jerome nie potrafił mu się oprzeć.
— Nie wiem — westchnął w odpowiedzi na pytanie o żłobek. — Ale chyba muszą, skoro ktoś tak sobie wymyślił z urlopem macierzyńskim w tym kraju? — mruknął, wyraźnie niezadowolony z tego, jak wyglądały przepisy w Stanach Zjednoczonych. — A ty nie masz żadnego zaległego urlopu, który mogłabyś wybrać? — zaczął dopytywać. — A może… twoja mama mogłaby przylecieć i ci pomóc? — zasugerował ostrożnie, nie wiedząc, jak Lotta się na to zapatruje, ale zawsze było to jakieś wyjście. — W głowie mi się nie mieści, żeby oddawać takie maleństwo obcym ludziom… — dodał ciszej, odruchowo przenosząc wzrok na łóżeczko.
JEROME MARSHALL
— Obiecuję — odparł, uroczyście przykładając prawą dłoń do piersi. — Słowo harcerza, którym nigdy nie byłem — dodał i parsknął cichym śmiechem, choć w istocie wcale nie żartował. Jeśli coś by się działo, zamierzał jej o tym powiedzieć. Poza tym szczerze wątpił w to, by Charlotte nie zauważyła, gdyby coś było na rzeczy – przeważnie można było z niego czytać jak z otwartej księgi. Jerome nigdy nie był dobry w ukrywaniu emocji i nawet jeśli czasami faktycznie starał się to robić, to raczej kiepsko mu to wychodziło.
OdpowiedzUsuń— Rozsądniej, to znaczy? — spytał z żywym zaciekawieniem, spoglądając na nią ze swojego miejsca na fotelu. Jednocześnie zauważył, że mimo iż rozmawiali normalnymi tonami i wcale nie starali się mówić przesadnie cicho, to Rory wciąż smacznie spała. Wtedy też przypomniał sobie, że jego mama, Monique, zawsze zwracała na to uwagę i ganiła każdego, kto chodził wokół jej śpiących dzieci na paluszkach. Uważała, że małe dzieci powinny umieć spać w hałasie (oczywiście nikt nie mówił tutaj o puszczaniu muzyki na cały regulator) i nie powinny zwracać uwagi na codzienne, otaczając je dźwięki. A tak się działo, kiedy uczyło się zasypiać dziecko w przesadnej ciszy; wtedy mógł je wybudzić najmniejszy szmer.
Ciekawe, ilu jeszcze podobnych momentów olśnienia dozna podczas opieki nad Rory? Posiadanie młodszego rodzeństwa w takiej ilości i ze sporą różnicą wieku pomiędzy nimi jednak miało mu wyjść na plus.
Skinął głową, kiedy Charlotte poinformowała go, o której były wypisy. Jeśli koło południa, to powinien zdążyć wszystko spokojnie załatwić, nawet pomimo tego, że mieszkanie Jaime’ego i dom Villanelle dzieliła spora odległość, pomnożona dodatkowo przez typowe, nowojorskie korki. Dłużej jednakże o tym nie rozmyślał, ponieważ wtedy rudowłosa wyszła ze swoim pomysłem podziału opieki i Jerome aż wyprostował się w swoim siedzisku.
— Jest to logiczne — przyznał ostrożnie, lecz wyglądał przy tym na zaskoczonego i w istocie, czuł się zaskoczony. Jakby nie patrzeć, to była rozsądna propozycja i dzięki takiemu podziałowi mogli kupić więcej tak potrzebnego im czasu, ale… Miał zostawać sam z Rory, podczas gdy Charlotte będzie w pracy? Nie wiedział czy bardziej był wystraszony tym, czy sobie nie poradzi czy jednak zszokowany tym, że przyjaciółka ufała mu tak bardzo, by bez zająknięcia pozostawić mu pod opieką swoją pierworodną.
— Ale myślisz, że sobie poradzę? — spytał, wyglądając teraz na odrobinę zagubionego i… tak, przestraszonego. Prawdopodobnie to dlatego aż podskoczył, kiedy Lotta tak głośno i zdecydowanie zaprotestowała przeciwko sprowadzeniu do Nowego Jorku swojej matki, lecz szybko okazało się, czym spowodowana była ta nagła reakcja na jego pytanie.
— Wiesz, że prędzej czy później, zaczną pytać? — spytał z westchnieniem, po czym podźwignął się z fotela i podszedł do krzesła znajdującego się bliżej łóżka, na którym zaraz usiadł i z tej bliższej odległości spojrzeć na przyjaciółkę. — Pewnie nie chcesz usłyszeć od ojca „a nie mówiłem”? — rzucił. — Też by nie chciał… — przyznał i wyciągnął rękę, by lekko zacisnąć palce na przedramieniu rudowłosej.
JEROME MARSHALL
Póki co, Jerome naprawdę czuł się dobrze. Dojście do takich, a nie innych wniosków podczas rozmowy z Jaime’em naprawdę bardzo mu pomogło i choć nie wiedział, co będzie później, na dzień dzisiejszy naprawdę mógł śmiało powiedzieć, że nie jest źle. Zaczął oswajać się z myślą o separacji i tym, że podejmując każdą kolejną decyzję, nie musiał myśleć o tym, co na ten temat powie Jennifer. To było dla niego zupełnie nowe, ale jak się okazało, również uwalniające. Naprawdę potrzebował tej przestrzeni i tego, by nie musieć nieustannie oglądać się za siebie w obawie, co się stanie, kiedy samodzielnie wykona kolejny krok na przód. Czy znów za bardzo się nie oddali?
OdpowiedzUsuń— To czego was tam uczyli w tej szkole rodzenia, co? — ośmielił się zażartować, kiedy spostrzegł, że Charlotte posmutniała i mocniej zacisnął palce na jej przedramieniu, tym drobnym gestem chcąc dodać jej odrobiny otuchy. Jak on miał się nie bać, skoro i ona się bała? Jednakże również był przekonany, że nie dopuszczą do tego, by Rory stała się jakakolwiek krzywda. Pewnie będą popełniać błędy i to po kilka razy te same, ale czy mieli jakiekolwiek inne wyjście? Owszem, jeśli spojrzeć na tę sytuację z boku, Jerome mógł się wycofać i nie angażować w pomoc. To było okrutne stwierdzenie, ale to nie było jego dziecko, dlaczego więc miałby wypruwać sobie dla niego żyły? Jerome jednakże nie był kimś z boku, kto mógłby pomyśleć w ten sposób.
Charlotte była przy nim w najtrudniejszych momentach jego życia. Wspierała go i robiła co mogła, by pomóc mu stanąć na nogi. On zamierzał odwdzięczyć się jej tym samym. Właściwie, teraz nie tylko jej, ale również jej córce.
Skrzywił się, kiedy usłyszał, że rodzice Charlotte już dopytywali o Colina, lecz kiedy rudowłosa powiedziała o pakowaniu walizek, wyraźnie się uniósł.
— A czemu miałabyś pakować walizki? Masz trzynaście lat, żeby w mig przekreślić całe swoje życie w Nowym Jorku po jednym telefonie od ojca? — fuknął na nią. — Charlotte Lester, przypominam ci, że jesteś dorosła i to twoje życie, więc nikt nie ma prawa podejmować za ciebie decyzji, które bezpośrednio na nie wpływają. Nawet, a może i przede wszystkim twoi rodzice nie powinni tego robić. Mam im to powiedzieć? — rzucił z zaczepnym uśmiechem. — Jakoś przeboleję, że już nigdy nie dostanę domowej nalewki w prezencie — westchnął, lecz wciąż pozostawał wzburzony i naprawdę, jeśli zaszłaby taka potrzeba, zamierzał wygarnąć co trzeba właściwym osobom.
— Chyba że… — zaczął powoli, nagle uświadomiwszy sobie coś istotnego. — Ty chcesz spakować te walizki? — spytał ciszej i choć ona uciekła spojrzeniem w bok, on tego nie zrobił. I chyba zrozumiał, dlaczego tak żywo zareagował – nie chciał, żeby Charlotte zniknęła. Czy to z woli ojca, czy swojej własnej, ale jeśli to miała być jej decyzja… Odchrząknął i wyprostował się, by następnie spuścić wzrok.
— Dobrze — odparł tylko, nagle bardzo zdawkowo. — Po prostu byłem w pracy, a później ogarnąłem się i od razu przyjechałem tutaj. No, wyprowadziłem jeszcze Biscuita — zaznaczył, ponieważ wstyd się przyznać, ale sam o nim zapomniał. Mówił jednakże tonem przepytywanego uczniaka, ponieważ jego głowę wciąż zaprzątały inne myśli – te o pakowaniu walizek.
JEROME MARSHALL
— Nie mogła nigdzie wyparować — odparł zdecydowanie. — Chyba że wycisnęłaś ją razem z Aurorą… — palnął i wyszczerzył się w bezczelnym uśmiechu, co tylko oznaczało, że z pełną premedytacją wypowiedział te słowa. — Ja do dziś pamiętam, jak się równomiernie oddycha, a byłem tylko na jednych zajęciach. I to przypadkiem! Zaciągnięty tam niemalże siłą! — wytknął jej, ponownie z premedytacją, ale w tonie jego głosu nie było choćby cienia wyrzutu. Ot co, nabijał się z zaistniałej sytuacji, tymi wygłupami chcąc sprawić, by Charlotte tak bardzo nie przejmowała się tym, że sobie nie poradzi. Z drugiej strony wiedział, że kogoś postawionego pod ścianą podobne zachowanie może tylko bardziej zdenerwować i przez to pokręcił głową, a potem ze świstem wypuścił zgromadzone w płucach powietrze.
OdpowiedzUsuń— Poradzisz sobie — powiedział, już spokojnie i z powagą. — Radziłaś sobie nie w takich sytuacjach i zawsze wychodziłaś z nich obronną ręką. Czasem z moją małą pomocą — rzucił i pozwolił sobie na lekki uśmiech. — A ja nigdzie się nie wybieram — zapewnił, by chwilę później ponownie podskoczyć, tym razem nie na fotelu, a na krześle. Nie podejrzewał, że jego słowa poruszą rudowłosa do tego stopnia, że ta swoim nagłym krzykiem obudzi Rory. Widocznie zupełnie niezamierzenie trafił w czuły punkt i przez to zamilkł na pewien czas, jedynie pokręciwszy głową. Gest ten powtórzył, kiedy Charlotte postanowiła nakarmić dziewczynkę. Jak sama powiedziała, to był tylko kawałek piersi i jeśli Jerome faktycznie chciał jej pomagać, powinien przyzwyczaić się do oglądania tego konkretnego kawałka piersi, lecz nie mógł nic poradzić na to, że i tak czuł się nieswojo. Wiercił się niespokojnie na swoim miejscu, aż nagle niezwykle zainteresował go widok za oknem.
— Wiem, że jest uparty. Tak jak i ty — burknął, odrobinę urażony tym, jak na niego naskoczyła. — Jedno warte drugiego. Ale nadal nie wyobrażam sobie, jak miałabyś spakować walizki na jego życzenie — dodał, naprawdę nie potrafiąc sobie tego wyobrazić. Nie i już, zamierzał twardo obstawiać przy swoim zdaniu, tak jak czynił to niewiele wcześniej, kiedy wspólnie zastanawiali się nad wyborem imienia i Jerome zdecydowanie odrzucał kolejne propozycje. Charlotte nie była w żaden sposób zależna od rodziców; utrzymywała się sama, pracowała i miała własne mieszkanie, więc ojciec nie mógł jej w żaden sposób zagrozić, by musiała przystać na jego widzi mi się. A że uważał, że w Southhampton miało jej być lepiej? Akurat to należało wziąć pod uwagę. Tam nie byłaby sama i miałaby kilka par rąk do pomocy, jednakże w tym momencie Jerome nie myślał tylko o tym. W jego głowie uporczywie tłukła się myśl, że nie chciał, by z jego życia zniknęła kolejna osoba.
Odwrócił się od okna i spojrzał na Charlotte, kiedy ta oznajmiła, że nie miała zamiaru wyjeżdżać.
— Spróbowałabyś… — burknął, niby nadal obrażony, ale nic nie potrafił poradzić na to, że wywołany tą informacją, na jego usta cisnął się wesoły uśmiech. Już spokojniejszy, Jerome westchnął ciężko i spojrzał na Rory, która z zadowoleniem spożywała kolejny posiłek i odrobinę jej zazdrościł. Nie tego, że znajdowała się tak blisko pewnego kawałka piersi, a tego, że obecnie potrzeba jej było do szczęścia tak niewiele.
— Dziś po drodze do domu jeszcze podjadę do ciebie i go wyprowadzę. Tak na wszelki wypadek wczoraj kupiłem też kilka mat, wiesz, tych takich dla szczeniaków, które dopiero uczą się czystości… I rozłożyłem w paru miejscach — powiedział, bo pozostawiony na tak długi czas Biscuit mógł zachować się różnie i nikt nie miał prawa mieć mu tego za złe.
— Właściwie, może wezmę go dziś do siebie? — rzucił niespodziewanie, uświadamiając sobie, że kundelek pewnie musi być zdezorientowany. — Odwiózłbym go rano, nim zacznę wszystko załatwiać.
JEROME MARSHALL
— A co byś mogła ze mnie wycisnąć? — spytał i podparł łokieć na kolanie, podbródek z kolei wsparł na dłoni i obdarzył Charlotte rozmarzonym spojrzeniem, lecz na dnie jego źrenic i tak kryły się diabelskie ogniki. Jerome drażnił ją całkiem świadomie i tym razem nawet się nie odsunął w obawie, że mu się oberwie, bo czy miał to być pierwszy raz, kiedy rudowłosa skopała mu tyłek? Długo jednakże nie wytrzymał w tej pozie i wyprostowawszy się, roześmiał się wesoło. Kiedy zaś jego śmiech ucichł, wyspiarz odetchnął głęboko i wypuścił powietrze z nieskrywaną ulgą, zauważając przy tym, że naprawdę dobrze się czuł. Co prawda nie miał zielonego pojęcia, co będzie dalej z jego życiem, lecz w tym momencie mu to nie przeszkadzało.
OdpowiedzUsuńNie mógł też nie zgodzić się co do przydatności zajęć w szkole rodzenia. Kto wie, może gdyby nie one, spanikowałby i nie przeciąłby pępowiny? Zabawne, ale kiedy poznał w barze pannę Lester nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie zakładał, że będzie obecny na sali porodowej, kiedy ta będzie wydawała na świat swoją córkę. Przez to, jak bardzo zmieniło się życie jego oraz jego przyjaciół, momentami wydawało mu się, że od przylotu do Nowego Jorku minęły całe dekady, podczas gdy w marcu nadchodzącego roku miały to być ledwo trzy lata.
Trzy lata, które okazały się całkiem przyzwoitym rozdziałem jego życia. Niegdyś sądził, że będzie to najlepszy rozdział, lecz skoro poniekąd go zamknął, to kto wie, co czekało tuż za rogiem?
— To groźba? — zażartował, kiedy kobieta powiedziała, że go znajdzie. I nawet jeśli by zniknął, najdalszym miejscem, gdzie mogłaby go szukać, byłoby prawdopodobne jego mieszkanie, bo też trzydziestolatek nigdzie się nie wybierał. Nowy Jork stał się jego drugim domem; takim, który sam stworzył i przez to miał do niego tym większy sentyment.
Pokiwał tylko głową, kiedy Lotta powiedziała ostatnie zdanie o ojcu, a kiedy obiecała mu, że nie będzie próbować nigdzie uciekać, spojrzał na nią z ukosa i widać było po nim, że po głowie chodzi mu pewien niecny plan. W obliczu tego, co sobie powiedzieli – o tym, że żadne z nich nie miało opuścić Wielkiego Jabłka – Jerome wyciągnął ku przyjaciółce prawą dłoń z charakterystycznie wyciągniętym, małym palcem.
— Pinky swear? — zaproponował z łobuzerskim uśmieszkiem. — Jak jednak wyjedziesz, to też cię znajdę i utnę ten mały palec — dodał, tym samym wymyślając swoją własną zasadę, o której chyba nie było mowy w tej dziecięcej obietnicy… Ktoś tu chyba naoglądał się za dużo seriali…
— Nie będzie — zapewnił, naprawdę nie mając nic przeciwko wzięciu małego kundelka do siebie. Nie bez powodu Jerome cały czas był wolontariuszem w schronisku; nie potrafił przejść obojętnie obok tego, że Biscuit nagle został zupełnie sam (i nawet nikt go o niczym nie uprzedził!), a oni w pierwszych chwilach zupełnie o nim zapomnieli… Choć chyba nie można było mieć im tego za złe, zważywszy na to, że Charlotte jednak nie codziennie rodziła, prawda?
Pojawienie się pielęgniarki było dla niego jasnym sygnałem, że czas zwijać manatki. Jerome wstał i podszedł do wieszaka, z którego ściągnął kurtkę. Naciągając ją na grzbiet, zbliżył się jeszcze do łóżka przyjaciółki, by się z nią pożegnać.
— Wisisz mi całą burgerownię — stwierdził spokojnie, jakby była to oczywista oczywistość i nachylił się, by cmoknąć ją w czubek głowy. Rory pogładził kciukiem po policzku i już po chwili zmierzał w stronę drzwi.
— Będę jutro przed dwunastą — zapowiedział, przystając w progu. — Spakuj tobołki i nie zapomnij zabrać Rory — rzucił, celując w dziewczynkę palcem, a potem wyszczerzył się głupio. W końcu w przeciągu zaledwie jednego dnia Charlotte zyskała całkiem niezły bagaż, prawda? Śmiejąc się pod nosem, pomachał im na odchodne i tyle go widziały.
Zgodnie ze swoimi słowami, po drodze do domu podjechał do mieszkania Charlotte i zabrał stamtąd Biscuita. By wynagrodzić psiakowi te długie godziny samotności, nie złapał od razu taksówki ani też nie skorzystał z komunikacji miejskiej i zamiast tego większą cześć drogi pokonał spacerem, podczas którego Biscuit podlał większość znajdujących się po drodze krzaczków, tak bardzo cieszył się ze spaceru i tego, że wreszcie ktoś się nim zajął.
UsuńKolejnego dnia Jerome skorzystał z urlopu. Wstał wcześnie, by na pewno ze wszystkim się wyrobić i maraton zadań do wykonania rozpoczął od odstawienia psa do mieszkania przyjaciółki. Biscuit głośno piszczał, kiedy Jerome zamykał za sobą drzwi, ale obiecał, że jeszcze tylko kilka godzin i kundelek odzyska swoją ukochaną panią. Spod mieszkania Charlotte udał się do Jaime’ego i pożyczył od niego auto, obiecując oddać je jeszcze tego samego wieczora. Teraz czekała go wycieczka za miasto, gdzie, jak okazało się już na miejscu, Villanelle czekała na niego nie tylko z fotelikiem dostosowanym do niemowlęcia, ale też dwoma kartonami ubrań po swoich dzieciach. Kto poznał Villanelle Morrison ten wiedział, że jej się nie odmawia, więc już z częściowo załadowanym bagażnikiem wyspiarz udał się pod szpital, by odebrać stamtąd najcenniejsze dwa pakunki.
Okazało się, że prawidłowe ulokowanie noworodka w foteliku wcale nie jest proste, ale po pół godzinie im się udało. Spakowali do środka resztę rzeczy i upewniwszy się, że wszystko mają, ruszyli drogę. Na miejscu Jerome nie tylko pomógł Charlotte z wniesieniem wszystkiego na górę, ale też przez jakiś czas został z nią w mieszkaniu, póki nie zrobiło się na tyle późno, że musiał się zbierać. Zgodnie z tym, co ustalili, następnego dnia szedł normalnie do pracy, by wykorzystać swój urlop dopiero, kiedy skończy się urlop macierzyński Charlotte.
Przez resztę tygodnia Jerome starał się wpadać do przyjaciółki choć na chwilę po pracy, ale nie zawsze mu się to udawało. Czasem robota się przeciągała i nie było sensu, by tarabanił się przez miasto, ponieważ ledwo wszedłby do środka, a już musiałby wracać. Nie oznaczało to jednak, że nie był na bieżąco – jego konwersację z Charlotte wypełniały teraz praktycznie wyłącznie zdjęcia Rory.
Więcej czasu Marshall miał znaleźć w weekend. Stwierdził, że w piątek pozwoli sobie wyspać się po całym tygodniu i przez to zjawił się u Charlotte w sobotę rano. Był jednakże wyspany i wypoczęty, a to oznaczało, że mógł na jakiś czas przejąć Aurorę, jeśli ta dawała za bardzo popalić świeżo upieczonej mamie. Ciekawe czy przez te kilka dni Charlotte znalazła czas na kąpiel czy Rory miała się okazać dzieckiem nieodkładalnym? Oby nie!
Te i inne rozważania towarzyszyły mu, kiedy punktualnie o dziesiątej zapukał do drzwi. Nie skorzystał z dzwonka, jak zawsze, bo gdyby Rory akurat miała drzemkę i dzwonek by ją wybudził, to Charlotte chyba by go zabiła.
JEROME MARSHALL
Święta i myśl o nich, było tym, co trzymało Villanelle przy zdrowych zmysłach. Koncentrowała się jedynie na nadchodzącym Bożym Narodzeniu. Wszystko wskazywało na to, że w tym roku będzie przygotowana dosłownie na wszystko. Tak przynajmniej wydawało się brunetce, gdy po raz kolejny zerkała w swój kalendarz i przyglądała się liście zadań do zrobienia, jak i liście zakupów. Wzięła sobie za cel, aby tegoroczne święta były wyjątkowe i niezapomniane. Miały takie być, bo zwyczajnie miały być inne niż wszystkie dotychczasowe. Nie chciała jednak o tym myśleć w negatywnym kontekście. Dlatego… Nie ma, co ukrywać, Villanelle wpadła w istny, świąteczno-brokatowy szał. Zamierzała sprawić, aby te święta były perfekcyjne. Mimo wszystko.
OdpowiedzUsuńNic dziwnego, że zawładnęła nią zakupowa żądza. Może i nie powinna być tak rozrzutna, nawet, jeżeli usprawiedliwieniem były zbliżające się święta, ale kupowanie kolejnych ozdób i dekoracji pomagało jej się uporać z natrętnymi i natarczywymi myślami, których nie tak łatwo było się pozbyć od tak. Zresztą zawsze była oszczędna, więc… Więc ten raz na jakiś czas mogła pozwolić sobie na takie szaleństwo. Zwłaszcza, że przecież nie chodziło o jakieś banalne zachcianki. Chodziło o radość dzieci, a takie usprawiedliwienie było dla Morrison po prostu najlepszym, jakie mogła sobie sama wymyślić. Wiedziała, że nie ma co oszczędzać na dzieciach, dlatego nie miała takich wyrzutów sumienia, gdy kolejny raz podrzuciła dzieci do swojej mamy, a sama wybrała się na zakupy. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę chce kupić, ale potrzebowała tego. Wyjścia w sklepowe alejki. Głupie, ale nawet zakupy składników na pierniczki czy inne ciasta sprawiały jej radość i pomagały się oderwać. Śmiała się sama z siebie, że jest już stara, skoro spożywcze i ewentualnie papiernicze zakupy dostarczały jej takiej rozrywki. Analizowanie jednak tego w tej chwili nie było tym, na czym zamierzała się skupiać.
Zaciskała dłonie na plastikowej rączce wózka i dokładała do niego kolejne rzeczy. Mąkę, słoik miodu, masło, przyprawę do piernika, blok rysunkowy, bok kolorowy… Przechadzała przez kolejne alejki, dokładając to do koszyka następne i następne produkty, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, kiedy zawartość koszyka zdecydowanie przestała być tą jedynie potrzebną, a wpadało do niego wiele innych, nawet niepotrzebnych rzeczy. Rozkojarzona i skupiona na sklepowych regałach, nawet nie zauważyła, kiedy przed nią ktoś wyrósł. Ktoś, czyli inny klient.
— O mój boże, przepraszam — powiedziała, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że uderzyła metalowym koszykiem w czyjeś plecy. Zagryzła wargę, upominając siebie, że nie może pozwalać sobie, aż na takie rozkojarzenie, bo zrobi krzywdę sobie lub właśnie komuś. Całe szczęście, że nie weszła w kobietę mocniej, bo nie daj boże ta by się jeszcze przewróciła i doszłoby do jakiegoś nieszczęścia. Tego by sobie nie wybaczyła. Dodatkowa wściekłość na samą siebie również nie była tym, co było jej w tej chwili potrzebne — wszystko w porządku? Mam nadzieję, że nic się pani nie stało, ja… Naprawdę nie wiem, jak mogłam pani nie zauważyć — powiedziała na jednym oddechu, ściskając mocniej dłonie na uchwycie.
Elle
Dopiero kiedy Jerome zapukał i odsunął się o krok od drzwi, dostrzegł karteczkę z jakże wymownym napisem i przez to uśmiechnął się pod nosem. Całe szczęście, że intuicja podpowiedziała mu, by nie korzystać z dzwonka do drzwi, ponieważ inaczej zginąłby marnie, choć pewnie gdyby nie zdecydował się zapukać, a od razu zadzwonić i wyciągnąłby rękę w kierunku przycisku, od razu zauważyłby nie pozostawiające wątpliwości ostrzeżenie. Znikome doświadczenie podpowiadało mu jednakże, że noworodki nie przepadały za głośnymi i natarczywymi dźwiękami, których pochodzenia nie rozumiały, a dzwonek do drzwi na pewno wpisywał się właśnie w takie dźwięki.
OdpowiedzUsuńRównież po czasie doleciał do niego płacz Aurory, jakby wcześniej nie skupiał się na tym, co działo się na korytarzu. Niemniej jednak kiedy czekał, aż Charlotte mu otworzy i rozejrzał się wkoło, nie dało się nie zauważyć, że oprócz typowo miejskich dźwięków dochodzących zza okien klatki schodowej, słychać było również rozdzierająco płaczące niemowlę. Ciekawe, co na to sąsiedzi rudowłosej? A może mieszkania były całkiem nieźle wygłuszone i tylko drzwi przepuszczały ten hałas, który kazał przygotować się Marshallowi na najgorsze?
Kiedy tylko drzwi się uchyliły, przywołał na twarz szeroki uśmiech, lecz mina przyjaciółki szybko starła go z jego twarzy. Nie odzywając się, by przypadkiem nie odpalić bomby, wyspiarz wszedł do środka i pozbył się wierzchniego odzienia, będąc niemalże od razu gotowym do pomocy. W przeciwieństwie do panny Lester, był wyspany i względnie wypoczęty, a co za tym idzie, jego pokłady cierpliwości były w pełni naładowane, a ręce nie omdlewały od nieustannego noszenia płaczącego niemowlęcia.
— Daj mi ją — nie tyle nawet poprosił, co zdecydował i podszedł do kobiety. Ostrożnie wyjął Rory z jej rąk, by ułożyć ją w swoich ramionach, pamiętając przy tym, by podtrzymywać niestabilną jeszcze główkę. Nie uważał, że dziewczynka nagle uspokoi się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i skoro Charlotte nie wpadła na to, co nie podobało się jej córce, to on tym bardziej nie mógł tego zrobić, ale zależało mu na uwolnieniu rudowłosej od tego ciężaru, tak by ta mogła sobie choć na chwilę usiąść.
— A teraz usiądź sobie, napij się albo idź się wysikać — zarządził, rzucając Charlotte rozbawione spojrzenie nawet pomimo tego, że po przetransportowaniu na jego ręce Rory zaczęła płakać jeszcze głośniej, jakby wstąpiły w nią nowe siły, czego Marshall akurat się spodziewał. Skoro nie było jej dobrze u mamy, jak miało być jej dobrze u niego? — Zrób cokolwiek, na co nie miałaś czasu. Może i jej nie uspokoję, ale powinna się w końcu zmęczyć — stwierdził z nutą niepewności w głosie i zerknął na Lottę. — Prawda? — dopytał z nadzieją.
Widział, że rudowłosa była już nie tylko zmęczona, ale i poirytowana i nie można było się temu dziwić. Rory nie przestawała płakać, a Charlotte nie miał kto odciążyć, by choćby na chwilę przejąć opiekę nad dzieckiem. Wszystko spoczywało na jej głowie, ale nie dziś. Dziś mogła zrzucić przynajmniej część tego ciężaru na barki Marshalla.
Odwróciwszy wzrok od przyjaciółki, Jerome spojrzał na Rory. Dziewczynka wciąż płakała i była już nie tylko cała czerwona, ale i spocona od tego wzmożonego wysiłku. Jej płacz natomiast bardziej przypominał krzyk, niż ciche kwilenie. I tak jak trzydziestolatek nie zastanawiał się nad gestami, którymi obdarzał przyjaciółkę, tak… spoglądając na Rory, poczuł pewne wewnętrzne rozdarcie. Chciał zacząć do niej mówić, ukołysać ją, spróbować uspokoić na wszystkie możliwe sposoby, lecz coś w środku sprawiło, że zamarł w bezruchu. Nie potrafił jednakże tego nazwać i po chwili zastanowienia tylko pokręcił głową, po czym zaczął powoli chodzić po wolnej przestrzeni w mieszkaniu.
— To pierwszy taki dzień? — zagadnął w międzyczasie, posyłając Charlotte krótkie spojrzenie.
JEROME MARSHALL
— Chyba właśnie dziś postanowiła sprawdzić granice twojej wytrzymałości — odparł, kiedy Charlotte określiła córkę mianem niezmordowanej i z dziecka przeniósł spojrzenie na przyjaciółkę. Nawet ślepiec i ignorant spostrzegłby, że rudowłosa była nie tylko wyczerpana, ale też poirytowana i rozeźlona, a na dodatek rozżalona tym, że nie potrafiła uspokoić córki i dociec, co jej jest. Wszystko to Jerome widział na pierwszy rzut oka i nie próbował nawet wyobrażać sobie, jakie inne emocje musiały targać wnętrzem jego przyjaciółki i przez to poniekąd cieszył się, że zdołał tak wcześnie przybyć jej na ratunek. Posłał kobiecie ciepły uśmiech, a później spojrzał w dół, na dającą popis życia na jego rękach Rory.
OdpowiedzUsuń— Ktoś tu tylko nie przewidział, że mama nie jest sama i przybędzie wsparcie — poinformował, uśmiechając się do dziewczynki, która nic sobie nie robiła z jego słów i dalej zdzierała sobie gardło. Pomyślałby kto, że w tych małych płucach kryło się tyle siły! A może Aurora nie tyle testowała cierpliwość swojej rodzicielki, co sprawdzała własne możliwości?
Te i inne rozważania pochłonęły Marshalla na tyle, że jedynie skinął głową pannie Lester, nim ta zniknęła w łazience. Miał tylko nadzieję, iż kobieta wiedziała, że nie musiała się spieszyć i mogła spędzić w odciętym od reszty mieszkania pomieszczeniu nawet godzinę. Należało jej się to!
Kiedy on i Aurora zostali sami, Jerome nadal powoli chodził po mieszkaniu. Nie kołysał dodatkowo dzieckiem, uznawszy, że sam ruch jego ciała wystarczy i w pewnym momencie jedynie zmienił ułożenie dziecka. Nie trzymał już jej w imitacji kołyski skleconej z własnych ramiona, a jedną ręką ustabilizował jej główkę, drugą zaś złapał Rory pod pupę i poniekąd ją pionizując, to właśnie w tej pozycji przytulił ją do swojej piersi i nadal krążył z nią po mieszkaniu. Kiedy zaś do jego uszu doleciał szum wody spod prysznica, odważył się również odezwać.
— No już, po co tak płakać? — spytał cicho i spokojnie. — Jesteś nakarmiona, masz czystą pieluszkę, jest ci ciepło i nie jesteś sama. O co chodzi, Rory, hm? — mruczał, nawet zbytnio nie zastanawiając się nad kolejnymi słowami, które wypływały spomiędzy jego warg. — Wiem. Pewnie chętnie wróciłabyś tam, skąd przyszłaś — rzucił i zaśmiał się cicho, rozbawiony własnymi słowami. — Ale musisz uwierzyć mi na słowo, tutaj też jest fajnie. Masz cudowną mamę na wyciągnięcie ręki, która gdyby tylko mogła, przychyliłaby ci nieba. Naprawdę nie ma czego się bać i tak płakać. Wszyscy staną na głowie, żeby było ci dobrze i żebyś była bezpieczna. Obiecuję — powiedział, a potem lekko pochylił głowę i musnął wargami główkę niemowlęcia. Zrobił to odruchowo i dopiero po tym geście poczuł, że jego serce mocniej zabiło w piersi. Trzymanie Aurory w ramionach, mówienie do niej… Było miłe. Przyjemne ciepło rozlewało się po jego wnętrzu, kiedy to robił, ale… Czy powinien właśnie to robić? Czy powinien pozwalać sobie na to, by… pokochać właśnie to dziecko?
Drgnął, kiedy drzwi do łazienki się otworzyły i ujrzał zawiniętą w ręcznik Charlotte. Poczuł się jak osoba przyłapana na gorącym uczynku i przez to uśmiechnął się lekko, wyraźnie speszony, a następnie wzruszył ramionami, jakby nie miał nic na swoje usprawiedliwienie.
Dopiero, kiedy Lotta wyszła z łazienki kompletnie ubrana, zauważył, że Rory nie płakała już tak rozdzierająco. Wciąż zawodziła i chlipała, ale jej płacz wyraźnie osłabł na sile i może był to dobry znak?
— Jasne — odparł bez chwili zastanowienia. — Po to tutaj jestem — dodał. W jego głowie zaświtała myśl, że wciąż było za wcześnie na obiad, ale to nie on wstał o czwartej rano, przez co jego dzień był już niebotycznie długi, prawda? I tak nadal krążył po niewielkiej przestrzeni, czując małe palce kurczowo zaciśnięte na jego luźnej koszulce. Wydawało mu się też, że Aurora zdążyła już go nieźle obślinić i posmarkać, ale cóż, taki poniekąd był urok niemowląt, racja?
— Zjem. Coś mi się wydaje, że przy Rory trzeba korzystać z każdej okazji na jedzenie — zażartował, kręcąc się w pobliżu części kuchennej, podczas gdy dziewczynka płakała coraz ciszej. Jerome odszedł z nią kawałek dalej i kontynuował swoje mamrotanie.
Usuń— No i widzisz? Nie miałem racji? — mówił z pochyloną głową, jakby niekoniecznie chciał, by jego słowa dolatywały do Charlotte. — Nie trzeba tak głośno płakać — powtórzył, aż kilkanaście minut później Rory się uspokoiła i choć musiała być zmęczona tak długim płaczem, to też nie zasnęła. Kto wie, co jej nie pasowało? Niestety, miały minąć jeszcze długie dwa lata, nim nauczy się składać pełne zdanie i powie wszystkim, o co też może jej chodzić.
— Sukces — oznajmił, wciąż z Rory na rękach podchodząc bliżej przyjaciółki. — Aczkolwiek boję się, że jak tylko ją odłożę, to znowu się rozpłacze. Albo że to tylko cisza przed burzą i za minutę znowu się uruchomi. Jak ty sobie dawałaś radę przez cały ten tydzień? — przyznał i posłał rudowłosej badawcze spojrzenie, jakby sugerował, by lepiej mu tutaj nie ściemniała i powiedziała, jeśli potrzebowała więcej pomocy. Zawsze mógł wpadać częściej po pracy, czy jednego dnia brać nadgodziny, by drugiego je wybierać… Istniało naprawdę sporo rozwiązań.
JEROME MARSHALL