Lilith Monroe, już jako dziecko, czuła, że coś jest z nią nie tak, choć wtedy nie potrafiła tego nazwać. Żyła w świecie, który zdawał się oddychać nieustającym napięciem, jakby każdy oddech mógł sprowokować katastrofę. Przesiąknięte dymem papierosów mieszkanie pachniało alkoholem, stęchlizną i gniewem. Ojciec, Jack Monroe, stał się dla niej synonimem lęku.
George Santos, reprezentujący okręg Long Island (stan Nowy Jork), stracił mandat w Izbie Reprezentantów. Prokuratorzy federalni stawiają pochodzącemu z Brazylii 35-latkowi łącznie 23 zarzuty. W maju polityk usłyszał 13 z nich. Siedem z nich dotyczy oszustw drogą elektroniczną, trzy prania brudnych pieniędzy, kolejne to kradzież publicznych pieniędzy i dwukrotne złożenie fałszywych oświadczeń przed Izbą Reprezentantów.
Pod koniec października prokuratorzy postawili mu kolejne 10 zarzutów, w tym zdefraudowania pieniędzy własnej firmy oraz spiskowania z byłym skarbnikiem własnej kampanii w celu sfałszowania całkowitej kwoty darowizn. Santos nie przyznaje się do popełnienia zarzucanych mu przestępstw. Odmówił złożenia mandatu, ale zapowiedział, że nie weźmie udziału w przyszłorocznych wyborach do Kongresu.
Madonna opowiedziała o swoich problemach zdrowotnych podczas sobotniego koncertu w ramach trasy koncertowej "Celebration" w Nowym Jorku. Następnie jeden z fanów opublikował na portalu X wideo z koncertu.
- Fakt, że tu teraz jestem, jest pie***nym cudem - stwierdziła 65-letnia piosenkarka, stojąc na scenie. - Są tu ludzie, którzy byli ze mną w szpitalu - dodała i podziękowała "bardzo ważnej kobiecie" o imieniu Shavawn, która "zaciągnęła ją do szpitala" po tym, jak "zemdlała" w swojej łazience i "obudziła się na oddziale intensywnej terapii". - Uratowała mi życie - zaznaczyła gwiazda.
Klientka nowojorskiej restauracji znalazła w swojej sałatce fragment odciętego palca. Kobieta twierdzi, że po tym zdarzeniu mierzy się ze stresem pourazowym. W złożonym w poniedziałek pozwie nie podano, jak wysokiego odszkodowania się domaga. Prawnik powódki w rozmowie z NBC News przyznał, że zasługuje ona na "znaczącą rekompensatę".
Zdarzenie miało miejsce w kwietniu tego roku w restauracji Chopt w Nowym Jorku. Z pozwu przeciwko lokalowi i prowadzącej go firmie Table Restaurant Group, złożonego w poniedziałek w sądzie hrabstwa Westchester wynika, że powódka jadła sałatkę, gdy odkryła, że znajduje się w niej fragment palca. Zdaniem pokrzywdzonej należał on do menedżerki restauracji, która zraniła się, gdy kroiła rukolę. Kobieta udała się do szpitala, pozostawiając na miejscu "zanieczyszczone" warzywa.
Eric Adams, burmistrz Nowego Jorku, został oskarżony o napaść na tle seksualnym i inne przestępstwa – poinformowała agencja Reutera. Do zdarzeń miało dojść w 1993 roku, gdy obecny burmistrz i skarżąca go kobieta pracowali w nowojorskiej policji. Rzecznik Adamsa zaprzeczył oskarżeniom i powiedział, że burmistrz nie zna kobiety, która złożyła pozew.
To nie jedyne problemy prawne Erica Adamsa. Agenci Federalnego Biura Śledczego (FBI) przejęli 6 listopada telefony komórkowe i iPada burmistrza.
Śledztwo ma ustalić, czy pieniądze z zagranicznych źródeł, w szczególności z Turcji, nie zostały nielegalnie przekazane na kampanię Adamsa w 2021 roku. Prowadzi je FBI i biuro prokuratora federalnego dla Południowego Dystryktu Nowego Jorku. Burmistrzowi nie postawiono na razie żadnych zarzutów.
1
2
3
4
Nowy szablon został wykonany na zamówienie specjalnie dla bloga grupowego New York City i jest obsługiwany przez platformę blogger. Został przystosowany do przeglądarki Firefox, ale powinien wyświetlać się poprawnie także w pozostałych, choć należy mieć na uwadze, że mogą wystąpić drobne różnice w pikselach lub zanik suwaków. Dlatego użytkownikom, którzy nie posiadają myszek ze scrollem zaleca się korzystanie z przeglądarki dedykowanej.
Szablon został wykonany przez Mefe i większość kodów użytych na stronie została napisana albo zmodyfikowana przez nią osobiście na bazie systemowego motywu Dark. Zestaw wykorzystywanych ikon został zapożyczony od Cappuccicons, a widoczne w panelu informacyjnym gify pochodzą z Grafiki Google'a oraz Dribbble'a. Użyte zdjęcia są objęte darmową licencją CC0 i pochodzą z Unsplash.
Pozostałe elementy zostały zainspirowane lub wykonane przy współpracy z W3Schools, how2html oraz FLORIN POP. Wszelkie prawa do szablonu są zastrzeżone, a on sam udostępniony do wyłącznego użytku administracji bloga New York City.
[KP] To się nie zdarza, żeby cokolwiek było tak, jak już było
Imię Charlotte Nazwisko Lester Data i miejsce urodzenia 19.11.1995 r. Southampton (Anglia) Zawód Grafik w agencji reklamowej/Przyszła mama Zainteresowania Krav Maga/Podróże
Idzie o to, że człowiek, który w głębi siebie nie kryje niespodzianki, z reguły nie bywa interesujący.
Tylko jak wiele niespodzianek człowiek jest w stanie udźwignąć? Czy jedna to za mało, a pięć to zbyt wiele? Może to nie o ilość się rozchodzi, a jakość? Czy jest więc jakaś miara jakości skrywanych przed światem sekretów? Nie ma jednoznacznych odpowiedzi na te i wiele innych pytań, a człowiek przy narodzinach wcale nie dostaje od losu księgi z instrukcją pod tytułem "Jak żyć by było dobrze". Ba, żaden z rodziców też nie jest wstanie spisać takowej przed ukończeniem pełnoletności przez swą latorośl. Trzeba więc uczyć się z dnia na dzień, potykając się często o własne błędy i podejmując złe decyzje. Z czasem jesteśmy w stanie zrozumieć, że nawet one nadają kolorytu naszej rzeczywistości.
Charlotte myślała, że po przylocie do Nowego Jorku życie doświadczyło ją wystarczajaco, by z wysoko podniesioną głową przyjąć to, co czaiło się jeszcze za rogiem. Nie do końca była w błędzie, lecz wcale nie okazała się nieomylna w tej kwestii. Była pewna, że jest wstanie funkcjonować w Wielkim Jabłku bez bliższych relacji, jedynie spełniając swoje marzenia o zostaniu grafikiem. Los okazał się przewrotny, stawiając na jej drodze osoby, które przedarły się przez mury starannie ustawione wokół niej. Miała wiele powodów, by się nimi otoczyć, a mimo to wpuściła ich do swej codzienności. Tylko na moment, na chwilę, a ci bez skrupułow rozgościli się w jej sercu na dłużej. W najmroczniejszych dniach swego życia nie myślała, że to właśnie przez zerwanie kilku więzów odważy się wrócić do Anglii. Bardzo długo robiła dobrą minę do złej gry i nawet udało się jej oszukać samą siebie, aż w końcu coś w niej pękło. Nie potrafiła przywołać uśmiechu, nawet tego, który był tylko i wyłącznie maską przed klientami. Idąc na imprezę, wcale nie czerpała z tego radości, a po kolejnej odmowie ze strony rekruterów miała zwyczajnie dość. Wiedziała, że musi coś zmienić, inaczej znów znajdzie się na równi pochyłej. Spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, zdała swe wymarzone mieszkanie, wyrobiła Biscuitowi paszport i kupiła bilet do domu. Była to najtrudniejsza decyzja od lat, ponieważ nie miała pojęcia, czy na miejscu nie stanie twarzą w twarz z bratem - z którym nadal nie rozmawiała.
Strach ma wielkie oczy? W przypadku Lotty miał przeogromne, gdy zapukała do lekko odrapanych białych drzwi. Znała je tak dobrze, że pewnie bez problemu namalowałaby każdą znajdujących sie na nich rysę. Wychowała się za ich progiem, więc czemu nagle czuła się tu tak obco? Wszystkie obawy prysnęły niczym bańka mydlana, gdy wyrósł przed nią siwiejący mężczyzna, do którego z dumną zawołała Tato, wróciłam!. Nie wiedziała, jak wiele ma na swoich barkach do momentu, gdy te silne ręce ją objęły i zadziałały niczym wehikuł czasu - ona znów miała kilka lat, a on mógł ochronić ją przed całym złem tego świata. Po kilku dniach unikania odpowiedzi na pytanie Co sie stało? Dlaczego nic nie mówiłaś? zdobyła sie na odwagę, by wyznać rodzicom prawdę na temat tego, jak początkowo radziła sobie za wielką wodą. Wiedziała, że nie chce ich dłużej okłamywać, i choć nie wdawała się w szczegóły, oni wydawali się wyłapywać każdy detal. Ich reakcja była mniej burzliwa niż Christophera, jednak zarówno pan jak i pani Lester potrzebowali czasu, by się oswoić z przedstawionymi przez córkę rewelacjami. Przez dobrych kilka tygodni praktycznie ze sobą nie rozmawiali, a nawet posiłki każde jadało osobno. Gdy nastąpił przełomowy moment, blondwłosej spadł ogromny ciężar z barków, jakby na nowo odżyła. Powinna to wiedzieć te kilka lat temu, że rodzice się od niej nie odwrócą, powinna, a jednak wtedy stchórzyła. Tak bardzo chciała udowodnić, że może spełnić swoje marzenia, że na własne życzenie odcięła się od nich. Dni, tygodnie, a nawet miesiące mijały i wydawało się, że Charlotte wcale nie zamierza opuszczać rodzinnego domu. Znalazła nawet dorywczą pracę, by nie siedzieć na utrzymaniu rodziców. Z pomocą ojca oraz ich starej jak świat furgonetki przezwyciężyła swoją fobię przed poruszaniem się na czterech, czy też dwóch kołach. Osiągnęła spokój do momentu, aż jej brat również postanowił odwiedzić Southampton. Nadal nie potrafił jej zrozumieć ani z nią spokojnie porozmawiać. To był ten kopniak, którego potrzebowała, by wrócić do Nowego Jorku i zacząć wiele rzeczy od początku.
Nim wyleciała z Anglii, zostawiła dość długi list dla brata z wyjaśnieniem - takim, jakie kilka miesięcy wcześniej sprezentowała rodzicom - oraz udało jej sie znaleźć nowe mieszkanie w Wielkim Jabłku. Skontaktowała się również z byłem szefem Paulem, ponieważ potrzebowała jakiegoś tymczasowego źródła dochodu w Nowym Jorku. Na jej szczęście mężczyzna dobrze pamiętał, jak pracowita z niej jest barmanka, więc bez oporów zgodził się powitać ją w skromnych progach swego lokalu. Czas gnał jak szalony, ale ona również nie zwalniała tempa w poszukiwaniu swej wymarzonej pracy. W końcu się udało, niemal rok po tym, gdy wyleciała do Southampton, została grafikiem w jednej z większych agencji reklamowych. Powrót do domu zdecydowanie postawił ją na nogi, a odkrycie kilku niespodzianek przed najbliższymi sprawiło, że już wcale nie musiała się zmuszać do uśmiechania. Cieszy się, że wróciła do tej miejskiej dżungli, bo wie, że to właśnie tutaj jest jej miejsce - przynajmniej na razie. Znów uczestniczy w zajęciach z krav magi, czasem nawet w zastępstwie trenerów. Na pewno nie przegapi okazji do szaleństwa na parkiecie w dobrym towarzystwie. Charlotte Lester nadal jest optymistyczną, szaloną, czasem ironiczną czy mściwą blondwłosą dwudziestokilkulatką, jedynie z większym bagażem doświadczeń, który postanowiła częściowo zostawić za wielką wodą. Take my hand through the flames. - it's worth it!
była tancerka w klubie Go-Go - absolwentka asp – królowa parkietu – była barmanka – starsza siostra - dawny rudzielec – samotna dusza w morzu nieznajomych – właścicielka Biscuita – świeżo upieczony kierowca jednośladów - w Anglii spędziła ponad pół roku
Witamy się z Lotta po raz drugi! Zniknęła na trochę z Nowego Jorku, ale mamy nadzieję, że znajome duszyczki chętnie znów się spotkają na rum z colą, a nowe nie będą się wahać, by poszaleć tu, czy tam ;) Serdecznie z byłym rudzielcem zapraszamy <3 Cytaty w karcie z "Mistrza i Małgorzaty"
[Przyznam, że trochę brakowało mi tutaj tej pani, więc chyba nic dziwnego, że automatycznie zaczęłam kombinować nad wspólnym wątkiem. A skoro i tak zależy mi na rozruszaniu postaci Malte zastanawiam się co powiedziałabyś na to, by jego rodzice nawiązali chwilową współpracę z Twoją Panią chcąc rozreklamować trochę swoją restaurację, która w wyniku epidemii nieco im podupadła. Sam mężczyzna niestety od dawna zbytnio nie interesuje się interesem, więc przez kilka pierwszych spotkań mógłby czuć się lekko zagubiony. No chyba, że poszukujecie raczej kogoś do szaleństw, to kierowałabym się do Munira. Życzę wiecznie wybijającego źródełka weny i samych porywających historii.]
[Katherine <3 Czy to w rudych, czy jasnych włosach jest zniewalająca! Zachwycam się jej urodą, ale naprawdę ciężko oderwać od niej wzrok ^^ W życiu Twojej bohaterki nie ma, co mówić o nudzie, bo śmiało trzeba przyznać, że ludzie przy niej, to zamiast zasypiać, budzą się na nowo do życia! Chociaż w wolnej chwili chciałabym poznać spisaną przez Ciebie historię, to już muszę przyznać, że w życiu lekko nie miała, a rodzice to zawsze są wspaniali ludzie. Co by się nie działo, oni zawsze są, wspierając mocno i przy okazji fundując bezpieczny dom w swoich ramionach ^^ Ach i moje serduszko zabiło szybciej na widok Biscuita, słodziak jakich mało! #niekupujadoptuj <3 Wkrótce ja i moja "brzydsza połowa" (uroczo nazwany sam przez siebie) właśnie w ten sposób powiększymy naszą rodzinkę, więc tym bardziej nie mogłam przejść obojętnie obok tego kundelka! Szalonej zabawy i dobrych jakościowo niespodzianek (;]
[Lotti 💚💚💚 Chciałam wczoraj przybyć od razu z jakimś rozpoczęciem-powitaniem-niespodzianką, ale coś się nie wyrobiłam, a przecież nie mogę dłużej zwlekać z przywitaniem naszego ulubionego nie-rudzielca! Cieszę się niezmiernie, że tak się u niej poukładało i udało jej się szczerze porozmawiać z rodzicami, a także że przełamała swój strach 💚 Nad bratem jeszcze popracujemy ^^ Zawsze Jerome może z nim porozmawiać ^^ Wątku Ci nie odpuszczę i pewnie pomęczę Cię w tej sprawie na hg, a tymczasem dobrze widzieć Lottę z powrotem 💚]
[Jasne, coś się wymyśli w zamian. Sama mam już serdecznie dość tego wiecznego siedzenia w domu i powiem szczerze, że gdyby nie spacery z psem to chyba bym już dawno oszalała. Od razu zapytam czy wolisz poczekać na coś z mojej strony, czy też sama zacząć. Podejrzewam, że będę mogła do tego zasiąść raczej bliżej weekendu.]
[Cześć! I och, jaka to przygotowana karta, ale chyba zdążyłam wywnioskować, że pani już tu była (a teraz spojrzałam w dopisek odautorski i tak, faktycznie). Sporo przeszła, ale widząc, że jest grafikiem nie jestem w stanie przejść obok obojętnie, bo dosyć dogłębnie wiem jak to jest, dlatego życzę Charlotte (piękne imię!) oceanu cierpliwości do klientów oraz poprawek. Dobrej zabawy, miejmy nadzieję, że Charlotte zostanie na dłużej, bo ja ją bardzo polubiłam z opisu!]
[Dobry wieczór (chyba mogę się tak przywitać, skoro za oknem dawno ciemno) czołem! W poprzedniej wersji przed moją przerwą miał więcej "klientek", teraz zobaczymy, jak to się rozkręci :D Wierzę mocno, że Charlotte robi najpiękniejsze wizytówki w mieście, ale ten pan dopiero raczkuje w swojej profesji i wrzucił jakąś tam reklamę, nie przejmując się wyglądem :D Niestety, muszę odmówić, bo wezmę za dużo wątków, a później będę płakać nad swoją głupotą, kiedy zobaczę kilkunastodniowe zaległości :C Dzięki za komentarz! ^^]
Jak to jest, że za każdym razem, gdy rodzice byli zajęci kolejnym remontem mieszkania, a młodszej siostrze wypadała próba generalna przed ważnym przedstawieniem, jego starszy braciszek wymyślał jakiś superważny powód, by to właśnie na barki Malte zwalić całą odpowiedzialność za godne reprezentowanie The spirit of the fjords w oficjalnych kontaktach z firmami, z którymi zdarzało się im czasem współpracować ? Tak jakby lekarz wojskowy, który zdecydowaną większość miesięcy w roku ryzykuje własnym życiem, by ocalić innych w jakimś dalekim, pochłoniętym następną krwawą wojną zakątku globu nadawał się do tego bardziej od poszanowanego pracownika firmy IT mieszkającego przez cały czas w Nowym Jorku. Czy chociaż raz dla odmiany Finn mógłby przestać zachowywać się jak nieodpowiedzialny dzieciak ? Właśnie tego typu czcze marzenia przelatywały szatynowi przez głowę, gdy tego przedpołudnia wciskał się w śnieżnobiały garnitur i wiązał krawat przed lustrem umieszczonym nad zlewem w swojej malutkiej jak na tutejsze standardy łazience. Trzeba tu dodać, że był już do tego stopnia przyzwyczajony do powszechnego brudu na służbowym mundurze, czy nałożonym na niego fartuchu, że czuł się nieco osobliwie, w czymś co nie nosiło najmniejszego śladu zanieczyszczenia. Dopiero, gdy na jego ubraniu osiadły czarne i szare psie kudły, zaczął czuć się nieco swobodniej. Przed wyjściem z mieszkania chciał odruchowo sięgnąć po broń, ale w końcu z tego zrezygnował. Po pierwsze za bardzo rzucałaby się w oczy, a po drugie było raczej mało prawdopodobne, by tam, gdzie się tym razem udawał, groziło mu jakiekolwiek bezpośrednie niebezpieczeństwo. Mało prawdopodobne, ale jednak możliwe. Tak przynajmniej powtarzał mu ten nieznośny głosik gdzieś z tyłu głowy odzywający się za każdym razem, gdy zamykał drzwi swojego prywatnego królestwa. Być może Lav miała rację i od dawna przejawiał już objawy PTSD, co tłumaczyłoby zresztą tę paranoję, ale nie chciał się do tego przyznać nawet przed sobą. Wychodził z założenia, że dopóki w zdecydowanej większości przypadków udawało mu się w miarę normalnie funkcjonować w społeczeństwie, nie miał się czym przejmować. Być może jadąc do agencji reklamowej w zastępstwie ojca zdecydowanie bardziej niż większość kierowców skupiał się na obrazach i dźwiękach dochodzących z najbliższej okolicy, ale to przecież nikomu nie przeszkadzało.
(To ja jak już mogę zaproponować jakieś wspólne zastanowienie się nad wątkiem. Tak całkiem szczerze mówiąc nie wiem zbytni, jak można połączyć Charlotte i Gabriela. Królowa parkietu wpadła mi w oko, może mogli poznać się w klubie czy coś takiego?)
Półroczna nieobecność Charlotte dała mu się we znaki. Nie miał z kim pić rumu. Nie miał z kim trenować krav magi. Nie miał z kim porozmawiać o wszystkim i o niczym, by móc na pewne sprawy spojrzeć z zupełnie innej perspektywy. Z drugiej strony prawdopodobnie jak nikt inny rozumiał to, że jego ulubiony rudzielec (jak przywykł nazywać teraz już blondynkę w myślach i nic nie miało tego zmienić, nawet gdyby Charlotte zdecydowała się ogolić na łyso. Chociaż… ulubiony łysol brzmiało nad wraz zgrabnie) zdecydował się wyjechać w rodzinne strony, poniekąd po to, by odmienić swoje dotychczasowe życie. Jakby powrót tam, gdzie wszystko się zaczęło, mógł cokolwiek zmienić i rzeczywiście coś zmieniał, z czego Jerome doskonale zdawał sobie sprawę. Nie zamierzał zatem namawiać przyjaciółki, by ta została, a kiedy wyjechała, nie nękał jej zbyt często wiadomościami i przede wszystkim nie dopytywał usilnie, kiedy wróci. Wiedział, że czasem dobrze było nie mieć wyznaczonego terminu powrotu i że moment, w którym będzie się na to gotowym, w końcu nadejdzie. Prędzej czy później, wydawało mu się jednak, że zawsze tęskniło się za Nowym Jorkiem, jakby ten miał w sobie coś magicznego i niepowtarzalnego. I czy właśnie tak nie było? Marshall z całą pewnością mógł powiedzieć, że to właśnie tutaj spotkały go najlepsze rzeczy w życiu, a i Lotta chyba nie wracała bez powodu. Dowiedziawszy się, że blondynka planuje powrót, nie mógł zostawić jej na lodzie i zaangażował się w poszukiwania nowego mieszkania do wynajęcia, niczym rasowy agent nieruchomości stając się surowym i wybrednym krytykiem, aż pośród licznych ogłoszeń i wielu obejrzanych mieszkań trafił na to, które panna Lester zaakceptowała. Po dopełnieniu formalności jej powrót pozostawał właściwie kwestią dni i wyspiarz nie mógł się go doczekać. Nie zdołał co prawda osobiście odebrać przyjaciółki z lotniska, lecz tuż po skoczeniu pracy wystarczyło mu czasu, aby udać się do jej nowego mieszkania i tam zaczekać na jej przybycie. Chciał nie tylko przekazać jej klucze oraz dokumenty, lecz też jako pierwszy mocno ją wyściskać i kiedy tylko wybrzmiał dzwonek, aż podskoczył z podekscytowania i dopadł do drzwi. — Charlotte! — zawołał na cały korytarz, witając ją w kolorowej, stożkowatej czapeczce, jaką zwykło nosić się na imprezach urodzinowych. — Super, że jesteś! — kontynuował podekscytowany i zamiast ją wyściskać, tak jak planował, najpierw wciągnął ją do środka. W pokoju, który pełnił jednocześnie funkcję salonu i sypialni, nad oknem rozwieszony był napis welcome home, składający się z liter wydrukowanych na kartkach A4. Na niskim stoliczku przy kanapie czekała już butelka rumu wraz z coca-colą i dwie szklanki, a kiedy tylko Lotti weszła głębiej, brunet tuż za jej plecami odpalił tekturową tubę, z której z hukiem wyleciało srebrne konfetti. — Teraz mogę cię wyściskać — oznajmił, kiedy już odbębnił powitanie z mini-pompą i pośród fruwających w powietrzu, srebrzących się tasiemek, przygarnął blondynkę do siebie i zamknął w szczelnym uścisku ramion. — Czujesz się jak zwyciężczyni Mam talent? — spytał konspiracyjnym szeptem, kiedy większość konfetti już opadła, a Biscuit zaczął szczekać na tego błyszczącego wroga. — Bo ja trochę tak.
Trzymanie Charlotte w ramionach było jak powrót do domu, mimo że to wcale nie on wyjechał na długo, by teraz wrócić. Takie momenty jak ten jednakże dobitnie przypominały mu to, że miejsca tworzyli przede wszystkim ludzie i to właśnie ze względu na nich pokochał Nowy Jork. Wraz z blondynką pewien istotny element jego życia wrócił na swoje właściwe miejsce i wyspiarz mógł odetchnąć swobodniej, ciesząc się tak po prostu tym, że znów miał przy sobie jednego ze swoich ulubionych ludzi, co może było nieco samolubne, lecz bez wątpienia prawdziwe. Nie spodziewał się jednak, że panna Lester zareaguje na jego widok równie emocjonalnie. Zmarszczył ciemne brwi, kiedy wyłapał w tonie jej głosu znajomą, drżącą nutę i aż odetchnął ciężko, czując ogarniające go miękkie wzruszenie, bo przecież nie przystoiło mu, by tu i teraz tak po prostu się rozkleić, prawda? Zamiast tego ścisnął kobietę jeszcze mocniej, w ogóle nie przyjmując się, że tym samym może pozbawić ją tchu i kiedy jednak dotarła do niego myśl, że przez niego Charlotte może mieć kłopoty z oddychaniem, odsunął ją od siebie wyłącznie na odległość ramion. — Nie ma za co. Zasługujesz jeszcze na czerwony dywan, ale na szybko nie mogłem żadnego załatwić — dodał z zaczepnym uśmieszkiem, który zniknął z jego twarzy dokładnie w momencie, w którym zauważył płynące po policzkach kobiety łzy. Najpierw zamarł, a potem cmoknął z niezadowoleniem i wziął rozszczekanego kundelka na ręce, znowu podchodząc bliżej przyjaciółki. — No co ty, głupia… — Zaciskając palce na jej ramieniu, mruknął karcąco chyba tylko dlatego, by odwrócić uwagę od świeczek, które pojawiły się również w jego oczach. — W Anglii wprowadzili prohibicję, że tak wzruszył cię widok rumu? — zażartował, starając się tym samym rozładować napięcie, które zdawało się sięgać zenitu i otoczył Lottę ramieniem. Biscuit, trzymany przez niego w drugiej ręce, wykorzystał okazje i znalazłszy się bliżej, natychmiast spróbował polizać twarz właścicielki, w czym Jerome jakoś szczególnie nie zamierzał mu przeszkadzać. — Jeśli to moja wina, że masz takie cudne nowe mieszkanie, to nie będę odpierał zarzutów — zgodził się z rozbawieniem i przekazując jej psa poniekąd tak, jakby było to niemowlę, ruszył ku stolikowi, by napełnić szklanki zgodnie z odpowiednimi proporcjami. Niedługo potem wręczył Lotti drinka i rozejrzał się w koło, ostatecznie przysiadając na usytuowanej pod oknem kanapie. Chwilę po prostu przyglądał się Angielce, jakby nie do końca wierząc w to, że ta znajdowała się na miejscu już nie tylko duchem, ale również ciałem, aż wreszcie upił kilka łyków, by powrócić do rzeczywistości. — I jak było? — zagadnął tak po prostu. — Rodzice pewnie się ucieszyli, że przez jakiś czas znowu mieli cię tylko dla siebie? — podpytał, czyniąc to nieco na około, tak by nie zahaczać o faktyczne powody wyjazdu blondynki, bo przecież było, minęło, prawda? Skoro zdecydowała się na powrót, samo to w sobie oznaczało, że było lepiej, niż kiedy wyjeżdżała. Że zdołała wszystko sobie poukładać, odpocząć i nabrać dystansu, a także sił. A przynajmniej właśnie taką nadzieję miał Marshall.
Po wydaniu swojej pierwszej książki Noah przez pewien czas zwyczajnie nie pisał niczego długiego ani zwartego. Oczywiście nadal prowadził bloga i regularnie umieszczał na nim kolejne posty (w końcu nie mógł stracić zainteresowania czytelników i źródła swojego dochodu), ale dotyczyły one przede wszystkim tego, co zaobserwował w różnych miastach USA i sam czuł niedosyt, chociaż statystyki wyświetleń wskazywały wyraźnie na to, że nie powinien mieć powodów do niezadowolenia. Po wydaniu jednej pełnej pozycji czuł, że pragnie czegoś więcej, że posmakował w druku i brakuje mi tej ekscytacji, jaką odczuwał, kiedy czekał na to, by po raz pierwszy ujrzeć swoją książkę na półce w księgarni. Tymczasem wydawnictwo naprawdę chciało dalej z nim współpracować, jednak wymagało czegoś więcej niż przewodnika - w końcu w jego narracjach zawsze była jakaś tajemniczość... Niemniej siedząc w Nowym Jorku i sumiennie pracując w domu aukcyjnym... zwyczajnie nie miał skąd wziąć odpowiedniego materiału na swoją kolejną opowieść. Aż pewnego dnia wyszli ze znajomym zrobić kilka fotek na wybrzeżu. Kiedy Woolf złapał trop, nie potrafił go odpuścić. Tropił ślady tam, gdzie inni się ich w ogóle nie spodziewali. Była to umiejętność, którą nabył już dawno temu i nieraz mu ocaliła skórę. Teraz jednak doprowadziła go do spraw, o których powinna była się dowiedzieć policja i po długim śledztwie własnym, zgromadzeniu wszelkich materiałów i dowodów na to, co dzieje się na wybrzeżu.... wraz ze wspomnianym znajomym udali się na komisariat. Niestety odbili się od ściany. Nie uwierzono w jego czyste intencje. Uznano, że albo próbuje wciągnąć policję w przepychanki gangów, albo stara się zdobyć sławę na jakiejś aferze. Po pierwszej złości, Noah stwierdził, że skoro jego pierwszy dobry uczynek został w tak prostacki sposób odrzucony, to faktycznie chociaż zarobi na tej historii. Wziął kilka dni wolnego i siedział zamknięty w mieszkaniu z pudełkami po jedzeniu na dowóz, aż z materiałów dowodowych powstała względnie spójna książka, którą wysłał swojej redaktorce. Kobieta przeczytała całość w ciągu jednej nocy. Następnie przez tydzień walczyli o kolejne fragmenty, ścierali się o kształt i charakter kolejnych rozdziałów. Wreszcie, kiedy już z grubsza wszystko ustalili, kobieta zaprosiła go na spotkaniem z grafikiem. Noah miał kończyć poprawki, a wybranek redaktorki miał pracować nad oprawą graficzną... Z tym, że ten pierwszy miał znacznie mniej czasu na swoją pracę, ponieważ redaktorka już umawiała też korektora i skład... a przecież sama jeszcze musiała to wszystko sczytać! O ile przy wydawaniu poprzedniego tytułu, prośba o anonimowość była pewnego rodzaju kaprysem ze strony Noah (w oczach redaktorki), o tyle tym razem kobieta uznała, że nawet dobrze się złożyło, że tekst wyjdzie pod pseudonimem - nie chciała, żeby Woolf znalazł się w jakimś niebezpieczeństwie. Z resztą musiała samo wydanie omówić z wydawcą, ponieważ ten mógł nie chcieć ryzykować reputacji swojej firmy... i bezpieczeństwa pracowników, gdyby zainteresowani bohaterowie książki chcieliby się mścić. Te względy sprawiły, że papiery tajności musieli podpisać wszyscy zaangażowani w wydawanie tytułu. Mimo to Noah czuł się dość niepewnie, idąc na spotkanie. Wszedł do sali z paplającą redaktorką, którą uwielniał i chciał udusić jednocześnie. Wtedy w sali zobaczył znajomą twarz. Redaktorka mówiłą dalej, witała się z grafikiem, a Woolf opanował nerwy i uśmiechnął się kpiąco. - No ładnie to tak? Nie masz czasu na wyjazd ze mną, bo robisz karierę? - prychnął.
Równo dwie godziny, które spędził w samochodzie wysłuchując porannej porcji wiadomości sprawiły, że zaczął powoli się odstresowywać. Dziwnie czuł się na drodze, na której nie musiał stale obawiać się kanonady, bomb, zasieków, czy punktów kontrolnych pilnowanych całodobowo przez uzbrojonych szaleńców, ale naprawdę cieszył się, że jego rodzina żyje w tak spokojnym zakątku globu. Dzięki temu mógł sam ryzykować swoje życie do woli, nie myśląc co się z nim stanie, gdy jego zabraknie. Mógł z czystym sumieniem spełniać swoje obowiązki względem reszty ludzkości. Informacje dolatujące do jego uszu też były zupełnie inne od tych, których stale wysłuchiwał podczas pobytu na froncie. I to do tego stopnia, że faktycznie łatwo można było uwierzyć w to, że świat w cale nie zmierza jedynie prosto do samounicestwienia. Zwłaszcza, gdy się tak patrzyło na sporych rozmiarów, czysty, niepokryty gruzem parking pod drzwiami agencji, do której zmierzał. Jedynym na co mógł w tej chwili narzekać był brak miejsca, ale i z tym problemem dość szybko sobie poradził. Wystarczyło, że cofnął się parę ulic i zostawił swoje Suzuki nieopodal jakiegoś hipermarketu, na którego nazwę nawet nie zwrócił uwagi. Potem musiał jeszcze przejść kilka przecznic i już był na miejscu. Następnie został pokierowany przez młodą, rudowłosą, piegowatą dziewczynę na drugie piętro. Większość mieszkańców tego wiecznie zabieganego miasta zapewne skierowałaby się teraz do windy, ale on zdecydowanie wolał pokonać schody za pomocą bardziej historycznej metody. Nim zdołał jednak dotrzeć do odpowiednich drzwi, ktoś poinformował go o zmianie sali, więc obrócił się napięcie i przemaszerował tych dodatkowych kilka metrów, znajdując się z drugiej strony korytarza. Czekając aż panna Lester, która według słów jego rodziców, powinna pomóc mu we sprawnym rozreklamowaniu należącego do nich lokalu, podszedł do wielkiego okna, wpatrując się w rozpościerający się za nim, krzepiący widok. Po tym czego na co dzień był świadkiem trudno było mu uwierzyć, że gdzieś na tym okrutnym globie nadal istnieją miejsca, w których ludzie pamiętają, że każdy z nich ma takie same prawa, ale wszystko wskazywało na to, że tak właśnie było. - Nie ma o czym mówić. - Stwierdził z nieznacznym uśmiechem, obracając się natychmiast w stronę blondynki, która właśnie przekroczyła próg. - Malte Tresckow, miło mi Panią poznać. - Dodał, chwytając lekko jej wyciągniętą dłoń. - Tak właściwie, to restauracja należy do moich rodziców, którzy niestety nie mogli dzisiaj tutaj być.
[Heejooo! O tak, Nowy Jork bardzo przyciąga! Już mówiłam sobie, że po tym zniknięciu nie wrócę, bo to bezsensu, ale jednak magiczna siła mnie tu przyciągnęła. Tym razem mam nieco mniej na głowie, więc również liczę na to, że uda mi się zostać na stałe, tym bardziej, że mam naprawdę sporo do opowiedzenia u mojej Maisie :D Ale, ale! Co do Lotty, to też widzę kilka poważniejszych zmian :D Co do wątku, to ja bardzo chętnie! Też w sumie nie pamiętam, na czym stanęło, ale nic straconego - możemy zacząć coś zupełne nowego :D U Maisie sporo się pozmieniało i nie jest już tak rozrywkowa jak kiedyś. W Nowym Jorku jest od kilku dni, więc jeśli założymy, że dziewczyny miały kontakt, kiedy Maisie była w Bostonie, to teraz mogłyby się spotkać. I albo klasyk - wino i pogaduszki, albo najpierw typowo kobiecy dzień - fryzjer, zakupy, paznokcie i dopiero na końcu wino u któreś w mieszkaniu :D]
Wysłuchując słów siedzącej przed nim kobiety, czuł się niczym w równoległym wszechświecie. Jakby ktoś zrobił mu głupi żart i przeniósł go na inną planetę, której mieszkańcy, choć podobni z wyglądu do znanych mu ludzi, z którymi codziennie miał kontakt, mówili w zupełnie innym języku i myśleli zupełnie na innych torach. Biada Finnowi, gdy tylko podwinie mu się pod rękę. Jak na starszego brata potrafił być wyjątkowo nieodpowiedzialny i irytujący, skoro po raz kolejny postawił go w tak bardzo niezręcznej sytuacji. Próbując się uspokoić, wziął głębszy oddech i przeskanował szybkim spojrzeniem zawartość obu teczek, które się przed nim znalazły, żałując jeszcze bardziej niż wcześniej, że siostra nie mogła mu dziś towarzyszyć. Ona z pewnością wiedziałaby która z przedstawionych mu ofert łatwiej przeciągnie większą liczbę klientów do ich rodzinnej restauracji. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że w przyszłości to ona przejmie nad nią całkowitą kontrolę, bo żaden z jej męskich krewnych się do tego nie nadawał. Nie znając się prawie w ogóle na trudnej sztuce marketingu, starał się możliwie najdokładniej wsłuchiwać w słowa blondynki i wywnioskować z nich, która opcja mogła dotrzeć do szerszego grona normalnych, szarych ludzi, których najgorszym problemem było to, co i gdzie dzisiaj zjedzą. Zdarzały się takie chwile, kiedy szczerze im zazdrościł, choć nie oznaczało to, że zamieniłby się z nimi miejscami. Zwyczajnie był za bardzo uzależniony od stałego metalicznego smaku zagrożenia na języku, żeby potrafić wrócić do ich nad wyraz przewidywalnego świata. - Szczerze powiedziawszy już dawno wypadłem z obiegu, jeśli chodzi o wszelkie zawiłości związane z reklamą. - Przyznał ostatecznie, podnoszą wzrok na jej twarz. - Ale z Pani wypowiedzi wnioskuję, że dla The spirit of the fjords zdecydowanie lepsza byłaby ta druga wersja. - Nie był przyczajony do podejmowania tego typu decyzji, więc za najbezpieczniejsze dla przekazywanego z pokolenia, prężnie się rozwijającego interesu uznał podjęcie wstępnej decyzji na podstawie wiedzy panny Lester. Później i tak będzie musiał ją jeszcze raz przemyśleć w trakcie rozmowy z ojcem. W końcu to on był głównym trybikiem, dzięki któremu cała ta maszyneria tak sprawnie funkcjonowała.
Szalenie miło było tak po prostu obserwować Charlotte kręcącą się po nowym mieszkaniu z Biscuit’em na rękach. Jerome prawdopodobnie nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo tęsknił za blondynką, dopóki nie miał jej z powrotem przy sobie, by móc na własne oczy zobaczyć i przypomnieć sobie, czego brakowało mu przez te długie sześć miesięcy. Stąd tym wygodniej i z większą przyjemnością rozparł się na kanapie, upijając od razu kilka łyków rumu z colą, który przyjemnym, lekkim ciepłem rozlał się po żołądku. Wyspiarzowi wydawało się, że stojąca na stoiku butelka zostanie dziś wyjątkowo szybko opróżniona. — O, masz coś dla mnie? — Aż poruszył się żywo, prostując plecy i wyciągając szyję. Oderwał wzrok od bawiącego się konfetti psa, podejrzewając, że Charlotte będzie musiała ostatecznie wyciągać srebrne papierki z każdego zakamarka mieszkania i z zaciekawieniem powiódł wzrokiem za kobietą, przyglądając się jej poczynaniom i z napięciem, wyczekując, co takiego wyciągnie z torby, w której grzebała. — O rany — mruknął, nieco sceptycznie przyglądając się zawiniątku i odłożywszy drinka, wstał, by uroczyście przejąć z rąk przyjaciółki tajemniczy prezent, którego kształt, pomimo szczelnego owinięcia folią bąbelkową, co nieco mu zdradzał, ale nie miał pojęcia, czy jego przypuszczenia są słuszne. Dopiero gdy graficzka wyjaśniła, co kryje się pod folią, oczy Marshalla rozbłysły wesoło, a na dnie jego tęczówek można było dopatrzeć się nieokreślonego głodu, co tylko sugerowało, że Lotta powinna rozejrzeć się za miejscem, w którym mogłaby go dzisiaj przenocować. — To zaszczyt mnie kopnął — podsumował z radością i sam opadł z powrotem na kanapę. Nachylił się jeszcze tylko ku przyjaciółce i w ramach podziękowania szybko cmoknął ją w skroń, a później podekscytowany i zniecierpliwiony niczym małe dziecko, zaczął walczyć z kolejnymi warstwami folii, by wreszcie dostać się do butelki. Gdy miał ją w rękach, czule pogładził szkło (celowo robiąc z tego mały teatrzyk) i uniósł trunek pod światło, by lepiej przyjrzeć się jego kolorowi. — Pan Lester będzie odpowiedzialny za naszego jutrzejszego kaca — uznał, ostatecznie stawiając butelkę nalewki koło rumu i mrugnął porozumiewawczo do blondynki, sięgając po drinka. Rozsiadł się po turecku, plecy wciskając w kąt powstały przy oparciu i podłokietniku. Słuchając Lotty, wiercił się jeszcze trochę, aż znalazł mniejszą poduszkę i wcisnął ją sobie pod plecy, ostatecznie znajdując całkiem wygodną pozycję. — Tak? — podchwycił, kiedy przeszła do podbijania Nowego Jorku. — A ja dalej jestem zajęty… — cmoknął z żalem i pokręcił głową, nawiązując do ich pierwszego spotkania w barze i tego, co się wtedy wydarzyło. Zaraz oczywiście roześmiał się wesoło, bo przecież mógł wziąć udział w podbijaniu Nowego Jorku na wiele innych sposobów, prawda? Z tej okazji również uniósł szklankę w geście toastu i pociągnął solidny łyk. — Dobrze, że wszystko sobie poukładałaś. Wiem po sobie, że czasem taki wyjazd jest po prostu potrzebny, żeby złapać dystans — przyznał z lekkim uśmiechem, nie zamierzając ciągnąć kobiety za język. Jeśli ta będzie chciała powiedzieć mu więcej, na pewno to zrobi. Jeśli nie – zamierzał to uszanować i nie dopytywać o szczegóły. — A u mnie? — powtórzył za nią, nieco bezradnie rozkładając ręce i wciąż trzymając przy tym drinka, przez co płyn zakołysał się niebezpiecznie. — Właściwie po staremu. Nic ciekawego się teraz nie dzieje i w sumie to dobrze, wiesz? Mieliśmy już z Jen sporo atrakcji — powiedział i puścił do blondynki oczko, ponieważ ta na pewno wiedziała, o czym mówił i niekoniecznie były to przyjemne atrakcje. Właściwie… coś mu się przypomniało, kiedy skończył mówić, ale nie był to palący temat i nie chciał niepokoić przyjaciółki tuż po jej przyjeździe, więc zamiast otworzyć usta, po prostu się napił.
[Pięknie dziękuję za taki miły komentarz! :) Mnie to zdjęcie również zahipnotyzowało, moim skromnym zdaniem jest absolutnie przepiękne. <3 Dziękuję też za powitanie! Chętnie się skuszę na wątek, chociaż nie wiem, do której postaci powinnam się zgłosić! Masz jakieś marzenia wątkowe, plany? :D]
(Można zacząć w sumie i od poznania się w barze/klubie, a potem zobaczyć w jaką stronę znajomość pójdzie lub może wolisz ustalić w jakim kierunku ma znajomość iść? Dla mnie zarówno nowa znajomość, jak i narzucenie czegoś z góry pasuje. :D)
Miesiące mijały, a życie płynęło swoim torem. Czasami bywały lepsze dni, czasami jednak nieco gorsze. Jednak w gruncie rzeczy Rogers nie mógł narzekać na brak wrażeń. Z Natalie ustalił zasady widywania się z Jacksonem i naprawdę starał się z niego wywiązywać, jak najlepiej. Tylko dwa razy przegapił spotkanie z synem, oczywiście wcześniej dając mu o tym znać. Jak na brodacza był to naprawdę ogromny sukces w kwestii wywiązywania się z ojcowskiego obowiązku. Uczestniczył aktywnie w wychowywaniu i podejmowaniu ważniejszych decyzji, jednak mimo wszystko starał się być ugodowy, a nie jak wcześniej wybuchać niekontrolowaną złością. Pracował nad sobą, nawet jeśli nie zawsze mu to wychodziło. Zdawał sobie również sprawę z tego, że wcześniej nie był ojcem na medal, więc w wielu kwestiach nadal nie miał zbyt wiele do gadania. Często też rozmyślał nad samym sobą i swoim postępowaniem. To niesamowite, ale wiedział, że ma z sobą problem. Zawsze odbierał siebie, jako faceta gruboskórnego, który nie do końca potrafi mówić i okazywać to, co tak naprawdę czuje. W końcu tego nauczyło go życie bez rodziny, w tym brutalnym i brudnym świecie. Nigdy nie doświadczył bezgranicznej miłości i dopiero się jej uczył w stosunku do własnego syna. Czyżby nastał czas, w którym zaczęło się to zminiać? Nie, chyba jeszcze do tego nie dojrzał, ponieważ w swoim życiu był po prostu samotny i aby o tym nie myśleć, po prostu wpadał w wir pracy. Ten stan rzeczy zmieniał się dopiero w weekend, gdy stawał przed drzwiami mieszkania Natalie i odbierał z niego sześciolatka, który w podskokach wybiegał z domu i rzucał się w ramiona swojego ojca. To zawsze u Colina wywoływało szeroki uśmiech, który właściwie nie schodził z jego twarzy w towarzystwie tego rozgadanego dzieciaka. W środku tygodnia praktycznie tylko pracował. W końcu nie zrezygnował jeszcze do końca z zajęcia, w którym spełniał się jako realizator dźwięku. Choć studio nagraniowe już nie zapełniało mu większej części jego grafiku to resztę swojego zawodowego czasu spędzał na świeżym powietrzu, w kurzu, brudzie, a o tej porze roku i w błocie. Przestał już nawet przepraszać swoją sprzątaczkę za to, że za każdą jej wizytą musi dopierać wycieraczkę z zaschniętej ziemi. Jednak swojego przedsięwzięcia, jakiego podjął się ze swoim najlepszym przyjacielem Davidem nie traktował, jak pracy. To w największej mierze była pasja, więc jedynie formalności bywały przykrym obowiązkiem, ale na szczęście w tej kwestii górował drugi brodacz i jedynie konsultował się z Rogersem w najważniejszych kwestiach. Tym razem jednak na barki Colina spadła sprawa załatwienia wszystkiego, co byłoby związane z szeroką kampanią reklamową. Plakaty, bannery na ogrodzenie, może i jakaś kampania w sieci? Rogers nie był jakimś specem w kwestii postępu technicznego i w tym wolał oddać się w pełni ludziom, którzy po prostu się na tym znają. Dlatego też w pewien sobotni poranek, przekroczył próg biurowca, przed którego wejściem przetarł jeszcze swoje czarne sztyblety, poprawił w nich jeszcze sznurówki, po czym schował w miarę czystą chusteczkę do ciemnobrązowej skórzanej kurtki. Jego styl się praktycznie nie zmienił od dłuższego czasu. Było mu dobrze z tym, jak wygląda. Nie przejmował się nawet faktem, że długość jego włosów może i czasami jest problematyczna, gdy te wpadają do oczu, gdy akurat nie powinny, bo w twarz i tak dostawało się kroplami błota, gdy David przypadkiem za mocno wcisnął gaz, chcąc wyjechać z dołka na ich torze. Oj, tak… Czasami żal było wsiąść do auta, gdy odzież kompletnie się do tego nie nadawała. Colin nawet nie chciał myśleć ile przez te kilka miesięcy wydał setek dolarów na czyszczenie tapicerki swojego jeepa.
Ruszył na piętro, na które skierowała go miła młoda dziewczyna z recepcji. Nie sądził, że to właśnie tam wpadnie na osobę, której nie widział ponad siedem miesięcy. Sam nawet nie wiedział, kiedy się ta postać rzeczy zmieniła. Czy mu brakowało tego rudowłosego chochlika? Owszem, w jakimś stopniu z pewnością, choć może nie zastanawiał się nad tym każdego dnia. Pisali ze sobą od czasu do czasu, jednak te wiadomości niewiele wnosiły do ich życia. Niewiele mogli z nich wywnioskować. A dlaczego też mogło się tak stać? Może dlatego, że po zniknięciu Colina ich relacja w jakimś stopniu się załamała? Rogers starał się ją odbudować po powrocie, jednak to nie było takie proste przebić się przez pewnego rodzaju mur, który stworzyła wokół siebie rudowłosa. I nie, nie mógł mieć do niej o to przecież pretensji, bo to on w pewnym momencie uciekł, trzeba dodać, że w najmniej odpowiednim momencie. To on zniknął i nawet nie odpowiadał na jej wiadomości. Zjebał i inaczej nie można było tego nazwać. Na jego ustach pojawił się szelmowski uśmiech, gdy dotarł na odpowiednie piętro i stanął przed kolejną recepcjonistką. — Witam, jestem umówiony na jedenastą z panem Wilsonem — zagadnął pierwszy, widząc, iż dziewczyna już miała zapytać czy w czymś przypadkiem nie pomóc. Na twarzy młodej brunetki pojawił się cień paniki, a jej palce zaczęły nerwowo wertować coś pośród kartek na jej biurku. — Tak? — piskliwy, nieco drżący głosik rozległ się po korytarzu — Pan Wilson musiał pilnie wyjść i… Ja… — zacinała się, ewidentnie nie wiedząc, co powinna brodaczowi odpowiedzieć. Rogers początkowo uniósł brwi, jednak po chwili i jemu udzieliło się zdenerwowanie recepcjonistki, bo zdał sobie sprawę z tego, że właśnie traci swoją sobotę na spotkanie, które prawdopodobnie się nie odbędzie. — Powinna pani zadbać o to, aby ktoś go zastąpił lub w ostateczności ktoś powinien mnie poinformować o odwołanym spotkanie — powiedział tonem, który zdecydowanie nie znosił sprzeciwu, co z pewnością nie pomogło pracownicy biura w uspokojeniu się. — Ale ja… Ja… Jąkała się, nie potrafiąc nic racjonalnego odpowiedzieć. Mogła Rogersowi powiedzieć, że to dopiero jej drugi dzień pracy, co było oczywiście prawdą, ale niewiele by to pomogło w rozwiązaniu problemu.
Faktycznie ostatnia osobą, jakiej by się spodziewał dzisiaj spotkać była Charlotte. Biorąc jeszcze pod uwagę fakt, że w samym Nowym Jorku żyje ponad osiem milionów ludzi. Początkowo jednak nie zwrócił większej uwagi na kobietę, która stanęła obok niego. Pewnie dlatego, że nie rzucił mu się w oczy ten rudy kolor czupryny, który wcześniej potrafiłby rozpoznać z daleka. — Mogłaby pani… — zaczął, już spoglądając w kierunku nieznajomej i oniemiał, gdy dodatkowo usłyszał jej imię, które padło z ust recepcjonistki. Jakoś nie potrafił sobie połączyć obrazu, który miał przed oczami z wyobrażeniem, które przecież doskonale zakodował w swej pamięci. Uwielbiał jej rude loki, a teraz miał przed sobą kobietę o blond falach, które również idealnie pasowały do ich właścicielki. No cóż, najwyraźniej panna Lester miała w sobie coś takiego, że nieważne, co by z sobą zrobiła i tak wyglądała obłędnie. Zmarszczył brwi, jednak nie było to oznaką złości, a tego iż jego szare komórki, które jeszcze ostały się pod jego czupryną zaczynały działać. Przed oczami stanęły mu dodatkowo ich ostatnie wiadomości, które ze sobą wymienili. Z tego, co pamiętał to stanęło na tym, że dziewczyna wróciła do Anglii i nie zapowiadało się, aby planowała jakieś powroty. Ich relacja powoli umierała śmiercią naturalną, choć Rogers od czasu do czasu łapał się na tym, że jeżeli widział jakąś rudowłosą dziewczynę od razu myślał, że to jego Pixie i już chciał ją gonić. Sam nie wiedział skąd i dlaczego takie odczucia go łapały, ale skłamałby, gdyby był zmuszony powiedzieć, że kompletnie zapomniał o dziewczynie. Owszem, ich relacja była cholernie skomplikowana i to chyba sprawiało, że nie można było od tak o tym wszystkim zapomnieć. Co było… A jak marnie się właściwie skończyło. — Pan Wilson z pewnością nie dałby rady ucieszyć mnie jedynie swoim widokiem, tak jak ty to zrobiłaś w tym momencie — odparł już zdecydowanie spokojniejszym tonem. Na jego twarzy zamajaczył lekko zawadiacki uśmieszek, kompletnie nie krępując się tym żeby zmierzyć Charlotte od stóp do głowy. Prawda była taka, że ta kobieta zawsze miała wyczucie stylu i w tak eleganckim wydaniu również. Wyciągnął rękę przed siebie i wskazał kierunek, w którym miała zamiar za chwilę ruszyć blondynka. Sam powoli ruszył za kobietą, wsuwając dłonie do tylnych kieszeni swoich spodni. W tym momencie przypomniał mu się ten wieczór, w którym oboje wpadli do studia nagraniowego, w którym później zostali przyłapani przez sprzątaczkę. Te wspomnienie wywołało u niego ciche prychnięcie rozbawienia, które z pewnością mogło byś słyszalne dla Lotty. Gdy tylko dotarli na miejsce, usiadł naprzeciwko niej i oparł się wygodnie o krzesło. Nie bał się, nie krępował się patrzeć prosto w te zielone oczy, które tak dobrze znał. Cały ten czas też się uśmiechał pod nosem. — Najwyraźniej tak już musiało być. Zaprezentować… — powtórzył po dziewczynie, robiąc na moment pauzę — Jak to profesjonalnie brzmi — przechylił się nieco do przodu, rozpinając jednocześnie swoją kurtkę do końca, aby móc unieść swoje ręce, spleść je ze sobą i ułożyć łokcie na biurku. — Myślałem, że cię tutaj nie ma. Ładnie to tak nie powiadomić mnie o swoim powrocie do Nowego Jorku? — zapytał, choć oczywistym było, że kobieta wcale nie miała w obowiązku informowania go o swoim przyjeździe, bo oboje raczej średnio ze sobą rozmawiali w ostatnim czasie. Choć faktycznie byłoby Rogersowi miło i na pewno nie odmówiłby jej spotkania. Mimo wszystko była zbyt ważna.
Kiwnął jedynie głową, na jej słowa o niespodziankach. Chyba jakoś nie do końca interesowało go to, o jakich to niespodziankach wspominała w tym momencie. W końcu wiele mogło się wydarzyć w jej życiu przez te miesiące. Liczył się z faktem, że mogła sobie wszystko poukładać. Mimo to, wolałby nie wiedzieć, nie spotkać osoby, z którą na przykład wiązałaby przyszłość uczuciową. Może i był gruboskórnym facetem. Jednak Charlotte była dla niego kimś, kto dla niego pozostawał w sferze niedostępności dla innych. Skoro nie może być ze mną, nie powinna być z nikim innym. Oczywiście było to myślenie cholernie egoistyczne i zdawał sobie sprawę z tego, że w ogóle nie powinno mu coś takiego przechodzić przez myśl, ale to było silniejsze. Czyli faktycznie musiało wydarzyć się coś, co wywołało impuls powrotu. Jakaś czerwona lampka zapaliła się z tyłu głowy Rogersa, jednak nie dawał po sobie poznać, że coś go w tym zaniepokoiło. Powinien podchodzić do tego wszystkiego na chłodno. Przecież nic ich nie łączyło… Już nie. Jego prawa brew poszybowała do góry, gdy blondynka wspomniała coś o jednym z popularnych powiedzieć. Jednak nie brzmiało ono tak, jak w gruncie rzeczy powinno, co nieco rozbawiło brodacza. Przekładając je na ich relację, powinno ono wybrzmieć w oryginalny sposób i dopiero wtedy nabrałoby sensu. Prawdopodobnie. — Ja słyszałem o trzech razach, nie o dwóch — przyznał, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że wtedy można by spokojnie przełożyć to na nich. Gdy próbowali za pierwszym razem Colin spanikował i uciekł w kilkumiesięczną trasę po Ameryce. Za drugim razem coś tam kiełkowało, ale nie zdołali przebić się przez pewne mury i pozwolili na to, aby ich relacja powoli umierała śmiercią naturalną, co było właściwie nieuniknione przez fakt, że się nie widywali ze sobą. A trzeci raz? Może właśnie to teraz był ten trzeci raz, aby zaczęli normalnie ze sobą rozmawiać, przebywać w swoim towarzystwie? Może wtedy faktycznie mogliby mówić o słuszności tego powiedzenia? — A trzeci raz los stawia nam siebie na drodze — dodał na koniec nieco niższym głosem niż zwykle, tym głębokim, który potrafił przeszyć ciało na wskroś i to zazwyczaj w ten przyjemny sposób, choć Colin nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Nie robił tego celowo. Wyprostował się i opadł plecami na oparcie krzesła, gdy rozmowa powoli schodziła na tematy zawodowe. — Właściwie to David powinien dzisiaj tutaj siedzieć, ale nie mógł. Przez ostatnie pół roku mieliśmy zakasane rękawy i ostro pracowaliśmy. Jeszcze trochę zostało. Właściwie tygodniami siedzę w lesie i zbijam skrzynki czy drewniane osłony, aby pole było, jak najbardziej atrakcyjne dla klientów. Nawet chwilami nie wyrabiamy i już musimy zapisywać terminy na różnego rodzaju wyjazdy integracyjne z miesięcznym wyprzedzeniem — gdy mówił o swoim projekcie, który tworzył z najlepszym przyjacielem w jego oczach można było dostrzec, jakąś taką iskrę. Był takim dużym dzieciakiem, który mimo swojego wieku lubił pobiegać z karabinkiem po lesie i ustrzelić swojego przeciwnika. No cóż, każdy na swój sposób realizował tęsknotę do dzieciństwa, prawda? W tym też momencie wpadła do salki recepcjonistka. Wyglądała cały czas na wystraszoną. Kiwnęła im tylko głową, bąkając pod nosem prawdopodobnie jakieś ciche przeprosiny, jednak te nie dotarły do uszu Rogersa. Przemknęła niczym łania przez pomieszczenie i wręczyła małą karteczkę pannie Lester. Brunet nie spuszczał swojego uważnego spojrzenia z dziewczyny, co ewidentnie ją peszyło, ale kompletnie się tym nie przejmował, bo i po co?
Rogersowi nieco zajęło, aby się przemóc. Miał swoje potrzeby i nigdy nie należał do osób, które potrafią żyć w celibacie. Cóż, zdarzało mu się sypiać z kobietami w przeciągu tych kilku długich miesięcy. Jednak nie wiązał z nimi żadnej przyszłości, nawet jeśli seks między nim, a jedną z nich zdarzał się więcej niż tylko raz. Na szczęście trafiał na kobiety, które wychodziły z podobnych założeń. W swoim życiu nie miały miejsca na uczucia, bo zazwyczaj całą swoją uwagę skupiały na karierze, a dokładniej na rozkręcaniu tej kariery zawodowej, bo rzadko zdarzało się, aby były to równolatki Colina. Choć nie, była Ally, prawniczka, nawet starsza od niego. Raz nawet zadała mu pytanie czy by nie zdecydował się mieć z nią dziecka, bo zegar biologiczny jej tyka. Na szczęście wybił jej to z głowy, proponując wizytę w banku spermy, bo on raczej nie widzi się w roli podwójnego ojca. Nie skrzywiłby ponownie dziecka. Wystarczy, że Jackson musiał z nim wytrzymywać. — Właśnie dzisiaj los nas o tym przekonał — przyznał jej rację, nie tracąc swojego zawadiackiego uśmieszku z twarzy, którego nie zdołał ukryć za gęstym zarostem. Pokręcił głową, nie spuszczając ani na moment wzroku z twarzy Charlotte. — Dokładnie ten sam. Miejsce również, ale zainwestowaliśmy w teren i go rozbudowujemy cały czas — nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo w tym samym momencie też wpadła recepcjonistka, a po jej wyjściu z pomieszczenia, rzucił Lottcie rozbawione spojrzenie — Zawsze mogę ją zatrudnić u siebie, chociaż nie wydaje mi się, że by się tam odnalazła — prychnął ze śmiechem, po czym pozwolił działać blondynce odnośnie sprawy, z którą się tutaj dzisiaj zjawił. Słuchał uważnie wypowiadanych przez kobietę słów, unosząc, co jakiś czas jedynie brwi. Sam nie wiedział czy faktycznie ta rozmowa była dwuznaczna czy sam sobie ją w głowie przeinaczał w głowie, że faktycznie tak dla niego brzmiała. Mógłby zarzucić pannie Lester, że może mieć romans ze współpracownikiem, choć przecież nie powinno go to interesować. Przynajmniej w teorii. — Butelka rumu… Lunch… — na jego twarzy majaczył szelmowski uśmieszek, choć gdzieś tam w środku odczuwał nutkę zazdrości, której sam nie potrafił zinterpretować. Czuł dziwne gorąco, które bardzo powoli rozchodziło się po jego ciele. Zrzucał to na fakt, że w pomieszczeniu nie było uruchomionej klimatyzacji, zapewne dlatego, że była sobota, a większość pracowników już dawno była w domu. Wcale już go tak bardzo nie był zainteresowany ofertą, która zaraz miała być mu przedstawiona. I tak znając Colina się na nią zgodzi, ufając ludziom, którzy po prostu znają się na tym lepiej od niego. — No dobrze, zróbmy co mamy zrobić — rzucił w końcu, przy okazji ponownie splatając dłonie. Usiadł prosto i wlepił swoje spojrzenie w ekran jej laptopa — Jeszcze muszę jechać na pole i zrobić kilka rzeczy… Może — tutaj przerzucił wzrok na dziewczynę — Chciałabyś zobaczyć, jak to teraz wszystko wygląda na żywo i pojechać ze mną?
Musiał się chwilę zastanowić nad tym, co właściwie mogła zapamiętać Charlotte z tamtej wizyty na off-roadzie. Wtedy jeszcze nie inwestował swoich pieniędzy w infrastrukturę i wszystko było zasługą Davida. Jasne, nigdy nie będzie idealnie, ale przecież nie o to tam chodzi. Tor nie mógł być wymuskany, a każdy szczegół dopracowany. W końcu miał dawać adrenalinę i pewnego rodzaju nieprzewidywalność. Napadało i zalało jeden spad tak, że nie przejedziesz najwyższym jeepem, jaki masz na stanie? Świetnie! O to chodzi, ma być ciężko, akcja ratunkowa z wciągnikiem to przecież ekscytująca sprawa. Sam również parsknął, widząc tytuł e-maila, ale nie skomentował tego. Sam z pewnością nie zrobiłby nic za darmo, chociaż gdyby przypadkiem miał zrobić przysługę dla kogoś wyjątkowego, to kto tam wie. Może faktycznie nic by od tej osoby nie wziął. — Może — przyznał z zadowoleniem z faktu, że Charlotte właściwie bez wahania zgodziła się na małą wyprawę za miasto w jego towarzystwie. Zdecydowanie łatwiej było ją do tego namówić niż ostatnim razem. Nie miał przecież pojęcia, że udało jej się przezwyciężyć strach przed podróżami samochodem. Jasne, coś tam wspominała, że jeździła z ojcem i że nawet jest nieco lepiej, ale jakoś wyleciało mu to w tym momencie z głowy. Skupił się na prezentacji, mając świadomość, że akurat w tym aspekcie nie ma żartów i musi załatwić pewne sprawy. Fajne miejsce to nie wszystko, trzeba było je jeszcze pokazać światu w miarę atrakcyjny sposób, aby sami chcieli to zobaczyć na własne oczy. — Myślę, że jest ok — skinął głową, po czym przesunął dłonią po swej brodzie, wygładzając ją nieco. Tak, właśnie w tym momencie się nad czymś zastanawiał — Tylko nie wiem czy ta brunetka w tych krótkich spodenkach to dobry pomysł na tym spocie reklamowym — może i ta uwaga dziwnie brzmiała w ustach Rogersa, ale naprawdę nie pasowała mu tam dziewczyna, która miała na twarzy pełny makijaż, a jej spodenki ledwie zakrywały to, co powinny. Rozumiał, że reklama w większej mierze miała trafiać do mężczyzn, ale… Taki wizerunek do kurzu, brudu i błota po prostu nie pasował. — Więc możesz przekazać Wilsonowi, że ogólnie wszystko na plus, ale zmieniłbym nieco strój modelki i makijaż, może nawet ubrudziłbym ją tu i tam — rzucił z podtekstem, uśmiechając się pod nosem — I wtedy można by było ruszać z tym w świat — skinął głową, po czym podniósł się z krzesła. Zapiął do połowy swoją kurtkę, po czym popatrzył wymownym spojrzeniem na Lottę. — No to, co? Gotowa? — uśmiechnął się pod nosem — Jedziesz ze mną czy za mną? — zapytał, mając tutaj oczywiście na myśli środek lokomocji, którym mieliby dostać się za miasto.
(No to też prawda! Niech się w takim razie dzieje i niech sami zdecydują, jak ta ich znajomość się potoczy! :D Jeśli nie przeszkadzałoby Ci podesłanie początku, to byłabym bardzo wdzięczna. ♥)
Podziwiał ją za ten profesjonalizm. Chyba nie miał jeszcze okazji widzieć jej w takim wydaniu, chociaż nawet gdy pracowała za barem robiła to w pełni profesjonalnie i nie można było jej zarzucić tego, że się nie przykłada do narzuconych na nią zadań. Tym razem szedł obok niej z rękami w kieszeniach. Co jakiś czas tylko spoglądał na nią z ukradka. Zatrzymał się dopiero w momencie, gdy i ona to zrobiła i dodatkowo wycelowała w jego kierunku swój palec. — No tak, pewnie nie byłoby mnie stać, aby kupić ci taki — powiedział rozbawiony, skupiając swoje spojrzenie na jej palcu, który pozostawał w górze przez tę chwilę — Ooo… Nieee… — jęknął, słysząc jej kolejne słowa, które nie do końca mu się podobały. Właśnie też dlatego tamtego dnia zdecydował się na szybkie zakupy w pojedynkę. Były szybkie i nie musiał sterczeć nigdzie, jak idiota i czekać na dziewczynę, która raczy się ubrać, tak jak powinna. Poza tym nie przypominał sobie, aby jej się jego wybór nie podobał. Później nawet chodziła w tych spodniach, które jej kupił, co nie? Tyłek w nich prezentował się naprawdę przednio. Skinął tylko głową recepcjonistce i posłał jej już bardziej pogodny uśmiech, aniżeli tamten, który uraczył ją, gdy tylko tutaj przyszedł, po czym zniknął razem z Charlotte w windzie. — Masz pół godziny — zarządził, gdy tylko znaleźli się już na zewnątrz. Oparł się jednym ramieniem o słup od znaku, po czym wyciągnął z kieszeni swojej skórzanej kurtki paczkę papierosów i zapalniczkę. Wysunął jednego z nich z paczki i wsadził sobie do ust, aby go odpalić. Zaciągnął się i wypuścił z ust kłęb dymu, spoglądając przy tym na blondynkę. — A Biscuita możesz zabrać ze sobą, na pewno mu się tam spodoba — zaproponował, zdając sobie sprawę z tego, że dla psa taka otwarta przestrzeń, gdzie właściwie nic mu nie grozi to raj. Dzisiaj nie mieli umówionych klientów, więc nawet żadne auto nie powinno stanąć mu na drodze. Poza tym miał do zrobienia parę rzeczy na polu do paintballa, gdzie było w miarę bezpiecznie dla zwierząt. Oczywiście jeśli nikt aktualnie na nim nie przebywa w celu dobrej zabawy z kolorową farbą. — Jak coś numeru telefonu nie zmieniłem, ale będę tam — wskazał jedną knajpkę z hiszpańskimi tapas — Masz na coś ochotę to wezmę na wynos — rzucił jeszcze zanim oddalił się na dobre.
Nawet gdyby nie zdecydowałaby się na wizytę w mieszkaniu, Rogers niekoniecznie musiałby kupować jej ubrania. W końcu mieli pole paintballowe i wypożyczali kombinezony, które spokojnie można było ubrać na własną odzież. Buty też by się znalazły, chociaż z tym mogło być odrobinę trudniej, tak samo jak i ze skarpetkami. Roześmiał się tylko jeszcze, słysząc jej obawy. Nie wydawało mu się, aby Biscuitowi miało się coś stać na jego terenie. Chyba, że był małym uciekinierem, to co innego. Bo pola do popisu będzie miał pod dostatkiem. Oby tylko mu nie odbiło od nadmiaru przestrzeni. Przyjął również do wiadomości zamówienie blondynki i już zniknął jej z oczu. W knajpce przysiadł na chwilę. Zjadł chyba pięć przepysznych kanapeczek i jakieś klopsiki. Nawet już się nie zastanawiał nad tym, jak się to wszystko nazywało. Popił świeżo wyciskanym sokiem z pomarańczy, po czym jeszcze zamówił jedzenie dla Charlotte, nie zapominając również o czymś do picia. Równo po trzydziestu minutach stał przed knajpką, wypatrując dziewczyny. Gdy ta w końcu rzuciła mu się w oczy, popatrzył na nią spod byka, udając oburzenie jej spóźnieniem, ale w gruncie rzeczy nie był na nią zły. Sam się spóźniał, nie raz, nie dwa i rozumiał to, że mogła się po prostu nie wyrobić. — Spokojnie, odpracujesz te pięć minut spóźnienia, ja już ci coś wymyślę — rzucił w końcu, po czym wręczył jej pudełko z frytkami i kubeczek ze świeżym sokiem — Cześć mordo — tutaj zwrócił się do jej futrzaka, kucając przy nim. Wyciągnął rękę i podrapał psa za uchem. Ciągnęło go do zwierząt, a one najwyraźniej się go nie bały. Jednak sam nie decydował się na żadne z nich ze względu na to, że właściwie ciągle był w biegu. Może za jakiś czas? Teraz przynajmniej miał perspektywę na to, że mógłby pupila zabierać ze sobą do pracy, no bo właściwie czemu nie? — Chodźcie, stoję niedaleko — wstał, po czym powoli skierował się w stronę parkingu, na którym stało jego auto. Nadal jeździł tym samym Mercedesem g klasy. Jedynie, co się zmieniło to to, że tu i ówdzie był brudny. Jednak tym samochodem jedynie do pracy dojeżdżał. Jeszcze na tyle nie oszalał, aby pozwalać sobie nim na przygody po lesie. Raz może się zdarzyło, ale później było nim wstyd wracać do domu przez miasto. Zajął miejsce pasażera i od razu odpalił silnik. Ruszył nawet zanim Lester zdążyła porządnie zamknąć za sobą drzwi. — To kiedy wróciłaś do Nowego Jorku? — zapytał w pewnym momencie, spoglądając na nią ukradkiem. Nawet nie zastanawiał się nad tym, że w gruncie rzeczy czuł się w jej towarzystwie swobodnie. Tak, jakby nigdy nic. Chyba nawet lepiej, aniżeli wtedy gdy spotkali się przypadkiem po jego wyjeździe w trasę. Może potrzebowali tego oddechu? Może tak właśnie miało być, aby mogli normalnie, a przynajmniej w miarę normalnie ze sobą rozmawiać? Bez jakiś dziwnych napięć? Jasne, nadal pojawiały się chwile, które powinny ich utwierdzać w przekonaniu, że nie są sobie aż tak do końca obojętni, ale zdecydowanie nie wpływało to dominująco na ich relację w tym momencie.
Nie zraził go psiak, który początkowo na niego szczekał. Po pierwszych pieszczochach z jego strony już nie wyglądał na tak zdenerwowanego, jak na początku. Gdy już jechali drogą krajową, popatrzył na Charlotte i na pudełko z patatas bravas, które trzymała i pokręcił z rozbawieniem głową. — Winna mi następnym razem coś do jedzenia. Nie pogardzę nawet takim gotowanym przez ciebie — był mistrzem wpraszania się na kolacje czy obiad, bo sam gotować nie potrafił. Doceniał każde danie, choćby i najprostsze. Nawet jeśli druga strona nie była mistrzem kuchni, to Rogers nie należał do wybrednych i zje wszystko, zwłaszcza, że sam w kuchni za wiele nie potrafił. — W gruncie rzeczy spieszy. Mamy trzynastą, a o piątej jest już totalnie ciemno. Nie mamy jeszcze reflektorów na placu, więc muszę się wyrobić przed zmrokiem, a chciałbym to jeszcze zrobić przed końcem tygodnia — przyznał zgodnie z prawdą — Mam tam kawałek płotu do odrutowania. Kilka desek do przybicia — wyliczył, w głowie już układając sobie plan działania. Druga para rąk naprawdę mu się przyda. — Dlatego czym szybciej tam dojedziemy. Tym szybciej skończę i będę mógł ci pokazać nasze skromne włości — rzucił jej rozbawione spojrzenie, jednak szybko powrócił nim na drogę, co by jednak nie stresować blondynki za bardzo. Widział, że już doskonale sobie radzi z podróżami, ale nadal mogło być to w jakimś stopniu dla niej niekomfortowe. — Siódmy chyba — zmarszczył nieco brwi, bo sam jakoś nie przywiązywał wielkiej wagi do numerków w kalendarzu. Żył od weekendu do weekendu, a od trzymania terminów był David, który tylko przypominał mu, co i jak. Dlatego czasami nawet łapał się na tym, że nie do końca wiedział, jaki był miesiąc. — Jeszcze tkwię z dwiema dziewczynami w studiu od czasu do czasu. Lepiej mieć pewny zarobek — przyznał zgodnie z prawdą. W biznes z Davidem póki co więcej inwestował niż wyciągał i jeszcze trochę nie miało się to zmienić. Dlatego też potrzebował pewnego źródła utrzymania, który dawał mu pieniądze na to, aby żyć normalnie — A ile to już? — zastanowił się na głos — Właściwie to nie wiem, jakoś od kwietnia kombinujemy już razem — wyciągnął rękę po ziemniaczka z jej pudełka i wsunął go sobie prosto do ust. Musiał przyznać, że było to całkiem niezłe, choć sam na miejscu się na nie nie skusił, bo wyglądały niepozornie. Po niespełna czterdziestu minutach podjechał na dość spory parking. Nie był on może asfaltowy, a wysypany białymi kamyczkami, ale przynajmniej mógł pomieścić około dwudziestu samochodów. Nieopodal stał budynek z elewacją z drewnianych belek. Tam właśnie znajdowało się biuro, magazyn na sprzęt i pomieszczenia gospodarcze. Gdzieś dalej można było dostrzec wyższy budynek bez okien, który był garażem na kilka pojazdów. Jeszcze mieli trochę miejsca, ale póki co nie szaleli z zakupami nowych terenówek. — Zrobię kawy do termosu, przybiorę się i będziemy mogli iść. Wezmę jeszcze tylko zwijkę drutu z warsztatu i skrzynkę z narzędziami — powiedział, uśmiechając się lekko, gdy zamykał drzwi za sobą. Naprawdę było widać, że lubił tutaj przebywać.
Już tak dawno nie słyszał sformułowania ,,czas do namysłu”, że prawie zapomniał co ono tak właściwie znaczy. Był raczej przyzwyczajony do sytuacji, w których to ostateczną, często decydującą o ludzkim zdrowiu, a nawet życiu decyzję musiał podejmować zaledwie w przeciągu kilku sekund. Ale na tym, co robił na froncie przynajmniej się znał i zdobywał ku temu coraz większe doświadczenie, podczas, gdy w kwestiach dotyczących reklamy czuł się niczym dziecko we mgle. Z drugiej jednak strony nie chciał wyjść w oczach siedzącej przed nim kobiety na kompletnego idiotę, który ostatnie lata swojego życia spędził w podziemnym bunkrze, co zresztą nie byłoby tak bardzo znowu dalekie od prawdy. Ale czy miał prawo z powodu własnego męskiego ego ryzykować tym, że przekazywana z pokolenia na pokolenie rodzinna restauracja wyłoży masę pieniędzy na promocję w sposób, który nie będzie do niej pasować ? Zdecydowanie nie. - Przepraszam, że przyszedłem tu dzisiaj kompletnie nieprzygotowany, ale praktycznie do samego końca myślałem, że wstępnymi rozmowami zajmie się mój brat. - Rzucił jej przepraszający uśmiech. - Jak zwykle znalazł sobie wymówkę. - Wywrócił lekko oczami, wzdychając z irytacją. - A w moim wypadku chyba faktycznie będzie lepiej, jeśli porozmawiam jeszcze na ten temat z ojcem, który jest głównym właścicielem restauracji. - Stwierdził, odliczając w myślach dni, które pozostały mu do kolejnego wyjazdu do Pakistanu. Jeśli zamkną się w dwóch tygodniach, będzie mógł doprowadzić całą sprawę do końca, a jeśli nie, zamknie ją Lav.
Pewnie, że nie chodziło mu o obiad już na następny dzień, chociaż niedzielny smakowałby jeszcze lepiej. I na pewno by jej nie odmówił spotkania po tak krótkim czasie. Jednak nie można było być do końca pewnym czy sama Charlotte nie będzie miała przesytu jego obecnością po dzisiaj. — To tylko tak brzmi — popatrzył na nią, uśmiechając się lekko pod nosem. Podszedł do drzwi biura, gdzie przystanął i z kieszeni swojej kurtki wyciągnął klucze, którymi otworzył budynek. Uchylił drzwi i puścił kobietę przodem. Wnętrze było zwyczajne. Nie było przepychu, ani żadnych nowoczesnych gadżetów. Ot, tylko to, co tak naprawdę było potrzebne, aby podpisać umowę, dokumenty, opowiedzieć o tym, co się za chwilę wydarzy. Dlatego też w jednym koncie stało biurko z krzesłem i komputerem, nieopodal kanapa, na której można było swobodnie się rozsiąść, a w innym koncie namiastka magazynu z kombinezonami, kazkami czy karabinkami na farbę. A na ścianach wisiały ramki ze zdjęciami z imprez, które miały okazję się już odbyć na tym terenie. — Myślę, że razem wyrobimy się w półtorej godzinki, no może dwie — przyznał, znikając na moment za drzwiami, które prowadziły na zaplecze. Oczywiście ich nie zamykał ze sobą, aby blondynka spokojnie mogła pójść za nim gdyby chciała. Wstawił wodę na kawę, ustawił obok czajnika elektrycznego termos i nasypał do niego kilka łyżeczek kawy. Następnie odwrócił się do ściany, gdzie były przybite wieszaki, a na nich wisiały ubrania. Zdjął swoją kurtkę, po czym zaczął rozpinać czarną koszulę, którą miał na sobie. Sam też nie miał zamiaru ubrudzić normalnych ciuchów. Zostając w samych spodniach sięgnął ciepłą zielono-czarną flanelową koszulę, narzucił ją na siebie, a na to jeszcze dżinsową kurtkę, ale podbitą sztucznym barankiem. Była ciepła i wygodna, a to najważniejsze. Spodnie zostawił, jakie miał bo stwierdził, że nic nie powinno się wydarzyć. Zalał kawę i mógł termos wsunąć do skrzynki z narzędziami, która stała niedaleko wyjścia na tyły. — Myślałaś, że bym cię nie wykorzystał? — zapytał, zanim jeszcze wyszli na zewnątrz. Początkowo nawet nie zdał sobie sprawy z tego, jak to zabrzmiało. Dlatego dopiero po chwili zaczął się śmiać pod nosem — Będziesz miała odpowiedzialne zadanie niesienia drutu — dodał, kręcąc z rozbawieniem głową. Trzymał w jednej ręce walizkę z narzędziami, a drugą już szukał kluczy, aby zamknąć budynek z biurem. Po drodze wkroczyli jeszcze do narzędziowego, aby stamtąd wziąć zwijkę drutu. — Trzymaj — dodał, a następnie ruszył w kierunku lasku, który zaczynał się kawałek dalej. Mieli do przejścia zaledwie dwieście, trzysta metrów, więc już między drzewami można było dostrzec pierwsze ślady ogrodzenia czy jakiś dziwny drewnianych zapor czy ogromnych skrzyń. — Jak dobrze pójdzie to może za dwa lata będzie nas stać, żeby ogrodzenie było postawione przez profesjonalistów, ale… Takie też mają swój klimat.
Z jednej strony korciło go, bym zapytać pannę Lester, czy zdążą zamknąć się w tych dwóch tygodniach, które pozostały mu do ponownego wyjazdu na front, ale z drugiej nie chciał wywierać na niej zbyt dużej presji. W końcu w spokojnym, cywilizowanym mieście mało kto był przyzwyczajony do maksymalnego ograniczania czasu przeznaczanego na wykonywanie obowiązków. Tu ludzie mogli sobie praktycznie zawsze pozwolić na kilkudniowe obsunięcie w terminach realizacji swoich zadań, jeśli tylko znaleźli ku temu dostatecznie dobry powód i należało to uszanować. Tym bardziej, że w swoim mniemaniu i tak już nadużył jej uprzejmości. - Postaram się oddzwonić tak szybko, jak to będzie możliwie, a na dzisiaj chyba faktycznie już podziękuję. - Odparł, czysto odruchowo zerkając na wiszący za jej plecami duży, kwadratowy zegar ścienny. Odkąd tu wszedł jego wskazówka minutowa przesunęła się zaledwie o pół godziny, co dodatkowo sprawiło, że najchętniej zapadłby się pod ziemię. Mógł uważać za całkiem normalne funkcjonowanie ze stale napiętymi nerwami, ale nie znosił, gdy ktoś robił z niego kompletnego idiotę, nie dając mu nawet czasu na odpowiednie przygotowanie się do spraw, o których nie miał zielonego pojęcia. A jego braciszek właśnie tak po raz kolejny postąpił.
Właściwe Jerome poniekąd zachowywał się tak, jakby był u siebie. Nie dość przecież, że wpuścił rudo… blondynkę do środka, to jeszcze teraz umościł się na kanapie co najmniej tak, jakby swego czasu przesiadywał na niej codziennie. Niedługo jednak zapewne miało się to zmienić i Lotta miała przyzwyczaić się do nowego lokum, wyspiarz natomiast życzył jej, by zostało z nią ono na dłużej. Szczerze powiedziawszy, ledwo co zdążył zobaczyć jej poprzednie, nowe mieszkanie i obawiał się, że nie podoła ani nie nadąży, jeśli Lester będzie zmieniać miejsca zamieszkania w takim tempie; jakby miało zakręcić mu się od tego w głowie. Swoją drogą, musieli wyglądać uroczo, kiedy tak siedzieli na dwóch końcach kanapy, zwróceni przodem do siebie. Do dopełnienia tego szczęśliwego obrazka brakowało tylko kundelka, który krążył po mieszkaniu, obwąchując wszystko, co tylko się dało i gdzie sięgał jego mokry nos. Nic dziwnego, w końcu również dla niego wszystko to było nowe. — Jak to? Nie napijesz się ze mną chociaż kieliszeczka? — spytał, prędko wykrzywiając usta w podkówkę. Naprawdę miał nadzieję na to, że jeszcze dzisiaj uda mu się spróbować nalewki i przez to poczuł lekki zawód. — Przyjechałem taksówką… — dodał zachęcająco, wyciągając tym samym swoją ostatnią kartę przetargową. Oczywiście nie zamierzał nikogo zmuszać do picia, jeśli dana osoba akurat nie miała na to ochoty, ale… Jeden malutki kieliszeczek na dobry sen jeszcze nikomu nie zaszkodził, prawda? — Drugiej takiej partii w Nowym Jorku nie znajdziesz — wytknął jej i uniósł dłoń, na której nosił obrączkę, by zacząć przebierać palcami i tym samym podkreślić, jak bardzo nieodwracalne było to, co zdążyło się wydarzyć. — Chociaż, gdybyś ładnie poprosiła… — wymruczał i odłożywszy na chwilę szklankę, zaczął bawić się srebrnym krążkiem tak, jak chciał go ściągnąć. A chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to tylko żarty, zaczęło towarzyszyć mu jakieś dziwne i niewygodne uczucie, które sprawiło, że zaśmiał się krótko i szybko porzucił te wygłupy, ponownie chwytając za drinka. — Uuu czym cię tam karmili, że ten biceps tak urósł? — zażartował i mrugnął do niej porozumiewawczo. — Cholera no, na pewno coś się wydarzyło, ale zawsze jak ktoś zadaje mi takie pytanie, to mam pustkę w głowie. Jak dzieciak wywołany do odpowiedzi! — zaśmiał się. — Daj mi chwilę, to sobie poprzypominam — obiecał i aby pobudzić szare komórki do pracy, finalnie opróżnił swoją szklankę, puste szkło opierając o kolano. — O, wiem! Wystąpiłem w studenckim filmie! — pochwalił się, a jego bursztynowe oczy aż rozbłysły. — I nie, to nie porno — zaprzeczył od razu, ostrzegawczo celując w Lottę palcem. Chwilę potem poderwał się z kanapy i poleciał do drzwi, gdzie na wieszaku zostawił kurtkę, a w jej kieszeni telefon. Wydobywszy komórkę, wrócił szybciutko na kanapę, poszukując w rozmowie ze znajomym podesłanego linka. — To jak, chcesz zobaczyć? — spytał, woląc się upewnić, choć raczej nie zamierzał przyjąć jakiejkolwiek odmowy.
Nie speszył go fakt, że blondynka wkroczyła do małego pomieszczenia, akurat w momencie, gdy ten stał bez koszulki. Nie wstydził się przecież własnego ciała, gdyby tak było to z pewnością nie zrobiłby sobie tylu tatuaży. No i też nie uważał, by miał się czego wstydzić skoro jego mięśnie prezentowały się całkiem, całkiem. Może i nie miał już tyle czasu na chodzenie na siłownię, ale dźwiganie drewnianych belek też swoje robiło. A niedzielny trening w zupełności to dopełniał. Rzucił spojrzeniem na psiaka, który z tej radości nie potrafił iść prosto i prawie zaplątał się tak, że wywrócił swoją panią, co wywołało u Rogersa lekkie rozbawienie. Mimo wszystko, wolałby, aby kobieta nie wylądowała już teraz twarzą w leżących liściach na dróżce, którą akurat podążali. Przystanął przy jednej z części ogrodzenia. Jedna z większych beli leżała na ziemi, opierając się jedynie o te, które były wbite pionowo w ziemię. — Gdyby były zrobione profesjonalnie to pewnie by się nie rozpadały od czasu do czasu — przyznał ze śmiechem, pokazując jej to, co przyszli naprawić — Ale to ma jedynie wyznaczać mniej więcej pole gry, co by ludzie się nie pogubili w tym lesie i przy okazji nie wpadli na tor off-roadowy, bo by pewnie z ludzi placek został, a nas by zamknęli — odparł, nawet nie chcąc myśleć, co by się w takiej sytuacji faktycznie wydarzyło. Pewnie z biegiem czasu będą też potrzebowali więcej rąk do pracy. Na razie dawali radę we dwójkę, ale za chwilę może już się to zmienić. W końcu ktoś musiał pilnować danego eventu, a jeśli odbywają się dwa naraz? No cóż. Wtedy nikogo nie ma w biurze, a to też komplikuje sprawę, bo na przykład nie ma pełnego dostępu do toalet. Niby drobnostki, ale trzeba było o takich rzeczach myśleć. Pewnie już w przeciągu miesiąca będą się rozglądali za kimś chętnym do pracy. — Ja podniosę to, co spadło — kucnął i podniósł belę, którą nasunął na wystający ogromny gwóźdź — Dobiję zaraz drugi, dla pewności, a ty trzymaj mocno, abym przypadkiem nie przewrócił tego wszystkiego, bo podejrzewam, że wtedy mielibyśmy niezłe domino z tego ogrodzenia — roześmiał się, patrząc na to, dokąd jego dzieło sięgało, a nawet nie było widać jego końca, bo znikało między drzewami. Sięgnął sporej wielkości młotek, aby dobić gwóźdź. Musiał mieć dobrego cela, a Charlotte musiała mu ufać na tyle, aby nie bała się, że zaraz dostanie z niego w twarz. Jego ruchy były miarodajne, lecz na tyle silne, aby faktycznie w kilku uderzeniach dobić jedną deskę do drugiej. — Za chwilę weźmiemy ten drut i porządnie nim obwiążemy — zarządził jeszcze zanim się za to zabrał.
Tak jak przewidywał, gdy po spotkaniu z panną Lester zajrzał do mieszkania rodziców, zastał tam Finna, który tak jakby nigdy nic z ostentacyjnym spokojem malował sufit w sypialni na ciemnofioletowy kolor stojąc na drabinie. Najchętniej by go stamtąd zwalił, ale wiedział, że nie zyskałby niczego innego niż połamania przez niego jakiejś kończyny, bo ten konkretny facet od dziecka był strasznym łamagą, zdolnym zwichnąć rękę lub nogę nawet podczas spokojnego spaceru na wydawałoby się prostej, leśnej drodze. A jakoś średnio uśmiechało mu się odwożenie go później do najbliższego szpitala w celu prześwietlenia. Pohamował się więc i tylko rzucił w jego kierunku jakby od niechcenia: - Mam nadzieję, że to Twoje superważne spotkanie zakończyło się lepiej od mojego. - Myślałem, że lubisz wyzwania, więc nie chciałem Cię pozbawiać dobrej zabawy. - Brunet zaśmiał się tylko w odpowiedzi, najwidoczniej uważając, że zrobił swojemu bratu świetny kawał. Na całe szczęście nim mocno już wkurzony Malte popełnił jakiś głupi błąd do pokoju wkroczyła z lekkim uśmiechem na ustach Lavena i zapewniła go uspokajająco: - Przez najbliższy tydzień w teatrze ma być trochę luźniej, więc jeśli tylko zechcesz, na kolejne spotkanie możemy pójść razem, żebyś nauczył się znajdować drogę w lekko zawiłym świecie reklamy, a teraz zostaw już tego błazna i chodź ze mną do kuchni, to omówimy wszystko w spokoju. *** Gdy dwa dni później razem ze swoją młodszą siostrzyczką przekraczał po raz drugi próg tego samego gabinetu, faktycznie czuł się nieco pewniej, co było spowodowane faktem, że miał przy sobie krewną, która jako osoba powiązana dość ściśle ze światem sztuki potrafiła już po usłyszeniu kilku słów dotyczących planowanego projektu wyobrazić sobie jego końcowy efekt i w razie potrzeby z niezmordowanym zapałem dążyć do jego udoskonalenia.
Sam Rogers nie zauważył, aby Charlotte była w gorszej formie, aniżeli ostatnim razem, gdy się widzieli. Zawsze wyglądała dobrze i teraz również tak było, nawet jeśli sama blondynka czuła po sobie, że jej wygląd i samopoczucie nie jest takie, jak wcześniej. Stał do niej akurat tyłem, gdy bąknęła coś o pierwszych razach. Wywołało to u niego lekki uśmieszek pod nosem, jednak kobieta nie mogła tego dostrzec. Nawet nie kwapił się do tego, aby po skomentować. Odnosząc się do ogrodzenia, wiedział dobrze, że nie musiało być ono od samego początku tak profesjonalne. Miało spełniać pewną funkcję i to, co sam zbudował póki, co ją spełniało. Ludzie nie mieli wychodzić poza pewien obszar i nie sądził, aby ktoś był na tyle nierozumny, aby próbować ukryć się poza ogrodzeniem w momencie zabawy na polu paintballowym. Podczas przybijania beli, cały czas kontrolował to, jak Lotta przytrzymuje drewniany słup. W końcu naprawdę nie chciał zrobić jej krzywdy. Dlatego też, gdy co jakiś czas lekko się chwiała, on zwalniał, aby mogła powrócić do poprzedniej pozycji. Skinął jedynie, głową gdy zapytała czy może już puścić belkę. Już zaczął rozwiązywać długi, choć giętki metalowy drut w celu owinięcia miejsca łączenia drewnianej beli ze słupkiem, gdy Charlotte zaczęła rozglądać się za swoim psem. Uniósł brwi w zaskoczeniu, po czym sam poszedł w jej ślady. — Zdarzało mu się znikać? — zapytał z pewną dozą niepewności. Zmarszczył brwi, starając się wytężyć wzrok, co nie było takie proste, zważając na fakt, iż powoli w lesie robiło się szaro i co gorsza poczuł na swoim policzku pierwsze krople deszczu. Naprawdę chciał to dokończyć nim się oddalą z miejsca, dlatego też szybko zaczął obwiązywać belki, jednocześnie, co jakiś czas rozglądając się za Buiscuitem. — Leć go poszukać gdzieś tutaj, ja tutaj skończę i zaraz do ciebie dołączę — polecił, skinając głową w kierunku, w którym mógł zniknąć zwierzak. Rogers miał nadzieję, że szybko uda im się znaleźć tego małego futrzaka, bo pewnie w przeciągu piętnastu minut z nieba zacznie się już sączyć deszcz i wszyscy przemokną do cna, a przecież nie było na tyle ciepło, aby było to przyjemne. Ba… Mogło to się po prostu zakończyć przeziębieniem.
Oj, zdecydowanie Rogers brał pod uwagę, że zdarzali się nad wyraz inteligentni inaczej ludzie, dlatego też wolał nie ryzykować i nie zostawiać naprawy tego płotu na później. Nie potrzebował już pomocy, więc nie przeszkadzał mu fakt, że dziewczyna w tym czasie poszła szukać swojego włochatego przyjaciela. Jemu zajęło to może dziesięć minut i już ogarniał wszystko wokół. Zwinął drut, pochował narzędzia do skrzynki, po czym zostawił wszystko przy płocie. Następnie ruszył w tym samym kierunku, w którym kilka minut wcześniej Lotta. Faktycznie, pogoda nie rozpieszczała ich w tym momencie. Nie dość, że robiło się szaro z tego względu iż zbliżała się pora zachodu słońca, to z drugiej strony na niebo naszły ciemne chmury, z których spadały ogromny krople deszczu, które gromadziły się gdzieś w koronach drzew i nieprzyjemnymi grupami spadały na głowę. Rogers niestety nie miał na sobie nic z kapturem, przez co jego włosy szybko posklejały się w strąki, z których kapała woda, a niektóre z nich przyklejały mu się do twarzy. — Charlotte! Buiscuit! — rzucał w eter, aby jak najszybciej ich znaleźć. Nie miał pewności, gdzie mogli oboje się podziać. Najważniejsze było, aby znaleźli siebie, bo Rogers znał te miejsce, jak własną kieszeń, więc wtedy nie musieliby się obawiać tego, że mieliby problem z powrotem. Na szczęście nie minęło więcej niż kilkanaście minut, gdy gdzieś na środku pola do paintballa dostrzegł postać z zawiniątkiem na rękach. — Tutaj jesteście — rzucił. W jego głosie nie było ani cienia wyrzutu. Można nawet było wyczuć jakiś rodzaj ulgi, że ich znalazł. Trzeba przyznać, że szukanie po ciemku i w deszczu wcale nie należało do najprzyjemniejszych zajęć. Podszedł do nich bliżej i dopiero, gdy stanął obok kobiety zdał sobie sprawę z tego, jak mocno się rozpadało. Widząc przemoczoną Charlotte nawet chciał dać jej swoją kurtkę, ale nic by to nie zmieniło, bo przecież sam był już przemoknięty. — Wracajmy, bo jeszcze trochę to będę musiał nam szukać bielizny na przebranie — powiedział ze śmiechem, ruszając powoli w kierunku budynku, z którego tutaj przyszli. Po drodze jeszcze zabrał swoje narzędzia. Droga nie była długa, jednak przy takiej pogodzie wcale nie należała do najprostszych. Łatwo było się poślizgnąć na mokrych liściach lub tworzącym się błocie. Krople deszczu wpadały do oczu, rozmazując obraz, który i tak był ledwie widoczny przez panujący wszędzie mrok. Brodacz zarzucił zwinięty drut na ramię, a w ręce trzymał skrzynkę z narzędziami. — Daj mi rękę — wyciągnął swą wolną dłoń w stronę panny Lester. Nie chciał po prostu, aby mu się gdzieś po drodze zgubiła. Wolał mieć pewność, że jest tuż obok niego.
Noah miał ochotę się roześmiać, kiedy Lotta odpowiedziała na jego powitanie zadziornym uporem. Szczególnie, gdy wyrzuciła mu, że nie przyznał się do autorstwa kilku tekstów. Gdy jednak rozłożyła ramiona, przytulił ją niezręcznie do siebie. Nie bardzo radził sobie z tego typu bliskością, ale jakoś podołał zadaniu. Potem szybko się odsunął. - To ta część, w której chcę pozostać anonimowy - zauważył. - Podpisałaś papiery, prawda? - dodał zaczepnie, a potem wzruszył ramionami. - Poza tym.. raz próbowałem ci coś zasugerować, ale byłaś zupełnie nieczuła na moje aluzje, więc winą możesz obarczyć tylko siebie - zakończył zdecydowanie. Potem przewrócił oczami. - Nadal wisisz mi weekend poza miastem - przypomniał jej, a potem skierował się w stronę stołu konferencyjnego i zajął miejsce. Miał nadzieję że kobiety podążą za nim. Redaktorka wpatrywała się w nich zdziwiona, a potem otrząsnęła się (całkiem dosłownie) i pewnym krokiem ruszyła, żeby usiąść na przeciwko Woolfa, jakby zamierzała się z nim kłócić... coż... prawdopodobnie tak było. Ich dyskusje bywały burzliwe. Tym jednak razem Noah był w całkiem dobrym nastroju za sprawą spotkania Lotty. - Skoro państwo się znacie... - zaczęła redaktorka, a potem drgnęła i spojrzała pytająco na graficzkę. - Skąd właściwie się znacie? Wie pani coś o jego książce? Bo nawet mnie nie chciał zdradzić szczegółów, póki nie trzasnął mi tu całym maszynopisem na raz - poskarżyła się, na co Noah tylko prychnął. - Bo popsułabyś mi robotę - odparł zdecydowanie.
Ścisnął delikatnie jej dłoń, uśmiechając się przy tym nieznacznie, choć dziewczyna nie mogła tego dostrzec w tych ciemnościach. Poza tym szedł przed nią. Jej palce były chłodne, co dawało do zrozumienia, że jest jej po prostu już zimno. Na szczęście mieli już niedaleko do niepozornego domku, w którym mogli się schronić. — Tak, dlatego póki co jakiekolwiek eventy muszą odbywać się za dnia, bo na razie zabawa po nocy nie należy do najbezpieczniejszych — odparł zgodnie z prawdą. Na razie nie było ich na to stać, jak na wiele innych rzeczy. Jednak wierzył w to, że wszystko było jedynie kwestią czasu. W końcu nie od razu Rzym zbudowano, więc i oni mogli nieco dłużej rozwijać swoją firmę. Po jakiś dziesięciu minutach wręcz wpadli do środka. Rogers od razu zapalił światło i odłożył skrzynkę, jak i drut gdzieś pod ścianą. Ani myślał teraz wychodzić do narzędziowego, aby wszystko odłożyć na odpowiednie miejsce. Zrobi to następnym razem. — Tam jest toaleta — wskazał na drzwi nieopodal kanapy — A tam masz łazienkę. Może niezbyt przytulną, ale toaleta, prysznic i zlew się znajdzie — podszedł do wieszana, na którym rozwiesił swoją przemoczoną do cna kurtkę. Nie widział lepszego miejsca, aby to zrobić. Za oknem rozpętała się istna wichura, która kierowała krople deszczu prosto w szyby, co wywoływało nie mały hałas. Nawet w tym mroku było widać, jak drzewa niebezpiecznie uginają się pod naporem wiatru. Colin zatrzymał się na moment i patrzył na niezbyt optymistyczny obrazek za oknem. Już miał się odwrócić i pójść na zaplecze, aby się przebrać, gdy coś trzasnęło przeraźliwie głośno, a po chwili walnęło o ziemię tak, że szyby w oknach i szklanki na biurku się zatrzęsły. Włosy na karku mężczyzny się zjeżyły, a na skórze pojawiła się gęsia skórka. — Fuck! — Krzyknął i od razu wybiegł na parking, kompletnie nie przejmując się tym, że wichura zamknęła za nim drzwi z trzaskiem. Widząc powalone drzewo na środku wyjazdu, złapał się za głowę. Stał tak, nawet nie myśląc o tym, że chłód coraz bardziej przeszywa jego ciało, a krople ciurkiem spływają po jego twarzy. Poczucie bezsilności powoli ogarniało jego umysł, bo już zdawał sobie sprawę z tego, że póki burza nieco nie ustąpi nie ma szans, aby jakiekolwiek służby usunęły powalone drzewo, które uniemożliwiało im powrót do miasta. Nie było szans, aby jakoś je objechać, ani przesunąć kilka ton powalonego drewna.
Stał na zewnątrz, nie zważając w ogóle na to, co działo się w tym momencie wokół niego. Miał gdzieś, że woda dostawała się w miejsca, do których zazwyczaj nie dochodziło słońce. Nie przejmował się też chłodem, które pewnie przeszyłoby każdego na wskroś. Nie dochodziły do jego uszu nawet nawoływania Charlotte, która stała w otwartych drzwiach biura. Dopiero kolejny trzask sprawił, że ocknął się z dziwnego transu. Gdzieś w lesie kolejne drzewo zostało powalone, jednak drobnym pocieszeniem był fakt, że było to daleko od nich. Rogers odetchnął głęboko, po czym niespiesznie skierował się w kierunku budynku. Zamknął za sobą drzwi i popatrzył na dziewczynę. Pewnie w normalnych okolicznościach palnąłby coś o tym, że nie musiała się przed nim rozbierać. Oczywiście żartując, ale prawdę mówiąc teraz kompletnie nie myślał o tym, że blondynka prezentowała przed nim swoje wdzięki. — Raczej nie mamy, co liczyć na pomoc, póki to wszystko się nie uspokoi — mruknął pod nosem, wyciągając z kieszeni telefon. Na szczęście ten był wodoszczelny i taka ilość wody kompletnie nie zrobiło na nim wrażenia. Wklepał coś w ekran, po czym zaczął skrolować kciukiem po wyświetlaczu, marszcząc przy tym brwi — Ponoć ma się to wszystko zacząć uspokajać za jakieś pięć, sześć godzin — uniósł głowę, aby rzucić wzrokiem na zegarek, który wskazywał godzinę siedemnastą — Więc prawdopodobnie czeka nas przyjemna noc w tym przybytku — tutaj popatrzył na pannę Lester, posyłając w jej kierunku pokrzepiający uśmiech, choć pewnie nie był on w tym momencie zbyt wiarygodny. Miał jednak nadzieję, że nic już dzisiaj ich nie zaskoczy. Jakoś sobie przecież poradzą. To tylko kilkanaście godzin. — Dobra, pierwsze co… To wypadałoby się przebrać — zarządził, ruszając na zaplecze, gdzie wisiały jego ciuchy robocze. Stanął przed wieszakiem, na którym znajdowały się jedynie męskie ubrania. Zaczesał mokre włosy do tyłu i sięgnął suchą zieloną flanelową koszulę i dżinsy, które były ochlapane jakąś czarną farbę. Szybko wskoczył w suche ciuchy, po czym wrócił do pomieszczenia, w którym zostawił Charlotte, wyciągając w jej kierunku to, co znalazł tutaj na miejscu. Może nie były to wymarzone ubrania, ale przynajmniej suche i ciepłe. Najwyraźniej ktoś wcześniej zostawił z nich termoaktywne getry, które mogły być na dziewczynę nieco za długie, ale przynajmniej nie będą na niej wisiały, jak worek, a fioletowo-czarna flanela przecież mogła spokojnie robić za sukienkę, ot co. Szyk i styl. — Starałem się — rzucił na swoje usprawiedliwienie, uśmiechając się przy tym zawadiacko. Podszedł do biurka, pod którym znajdowała się mała lodówka turystyczna. Otworzył ją, a jego oczy od razu się zaiskrzyły, gdy zobaczył, co się w niej znajdowało. — Uwaga, uwaga! — z impetem wyciągnął na biurko czteropak piwa bezalkoholowego, które zapewne należało do Davida, ale chłop nie mógł się obrazić o to, że możliwe, iż je wypiją, ponieważ znaleźli się w trudnej sytuacji — O nawet Buiscit znajdzie coś dla siebie. Chyba — tutaj nie miał pewności, dzierżąc w dłoni kawałek kiełbasy, bo przecież nie wiedział czy blondynka karmi swojego pupila takimi smakołykami.
Wyjątkowo łatwo było ją złamać i Jerome uśmiechnął się szeroko, kiedy Charlotte skapitulowała, tym samym wyrażając chęć napicia się nalewki, która wyszła spod rąk jej ojca. Obawiając się jednakże, iż blondynka mogła się rozmyślić, brunet postanowił nie zwlekać i od razu poderwał się z kanapy. Wyminął okrągły stolik i podążył do aneksu kuchennego, gdzie zaczął przetrząsać szafki. — Na pewno gdzieś tu były… — wymamrotał do siebie i zmarszczył ciemne brwi, otwierając i zamykając kolejne drzwiczki, aż jego twarz rozpromieniła się, kiedy natrafił na to, czego szukał. — I proszę! — ucieszył się, wyciągając dwa kieliszki. Lekko stuknął nimi o siebie i wrócił na kanapę, by zaraz sięgnąć po butelkę podarowaną mu w prezencie. Nalewki, zazwyczaj gęste i słodkie, można było sączyć powoli drobnymi łyczkami, aczkolwiek Marshall chyba nie zamierzał delektować się nią w ten sposób. Napełnił szkło i jeden z kieliszków wręczył przyjaciółce, przez chwilę zastanawiając się nad odpowiednim toastem. — Żeby nigdy nie zabrakło ci świec! — wypalił w końcu i uniósł kieliszek, aby wlać całą jego zawartość do gardła. Najpierw poczuł słodycz, później przyjemne ciepło płynące w dół przełyku, aż pojawiło się również drapiące w gardło pieczenie i właśnie dlatego wyspiarz kaszlnął krótko. — Mocna! — pochwalił, odkładając kieliszek na stolik. — I dobra. Wyślę panu Lesterowi list z gratulacjami — zaśmiał się i odszukał swój telefon, który podczas pędu po kieliszki porzucił gdzieś na kanapie i po chwili poszukiwań, wyciągnął komórkę spod jednej z poduszek. — To właściwie nieco dziwna historia… — stwierdził ostrożnie w odpowiedzi na pytanie o studentów. — Byliśmy z przyjaciółką w barze i trochę się nudziliśmy. Nie wiem jak, ale wymyśliliśmy, że będziemy zakładać się z ludźmi o to, jak się poznaliśmy, a poznaliśmy się w jeszcze dziwniejszych okolicznościach, niż to, co odwaliliśmy w barze… — westchnął i zaśmiał się krótko, ponieważ chyba nie wiedział, jak w sposób krótki i zwięzły przedstawić Charlotte meritum sprawy. — W każdym razie, przegrani mieli stawiać nam drinki. Udawaliśmy narzeczeństwo, gdzieś w międzyczasie do baru wpadła moja współlokatorka i zwyzywała mnie od gnojków, bo zdradzam żonę… Wywiązała się z tego niezła awantura, po której podszedł do nas młody chłopak i oznajmił, że zainspirowaliśmy go do filmu, który musiał nakręcić na zaliczenie. Tak to mniej więcej w skrócie wyglądało… — podsumował, zerkając niepewnie na blondynkę, ponieważ nie miał pewności, czy ta zrozumiała cokolwiek z tego, co mówił. W związku z tym, zamiast dalej brnąć w nieskładne tłumaczenia, po prostu włączył film, który trwał około piętnastu minut i ułożył telefon tak, by Lotti wszystko widziała. Pierwsza scena rozpoczynała się od najazdu kamery na śpiącą kobietę, która została pokazana tylko przez kilka sekund, zaraz bowiem oczom oglądających ukazały się drzwi, które otworzyły się z impetem i do pomieszczenia wpadli rozchichotani Jerome wraz z przyjaciółką, wcielając się oczywiście w swoje role. Jak łatwo można było się domyślić, niedługo potem rozpętała się kłótnia, podczas której okazało się, że żonaty już Jerome postanowił zaręczyć się z drugą kobietą, tłumacząc nieporadnie, że było to normalne w kulturze kraju, z którego pochodził i że panie na pewno by tego nie zrozumiały. Po tej burzliwej scenie następowało krótkie przejście. W obskurnym barze, przy jednym ze stolików siedział Jerome wraz ze starszym mężczyzną, którego włosy były już przyprószone siwizną. Przed nimi nie stał żaden alkohol, jedynie na środku stolika znajdowała się popielniczka, w której tlił się zapomniany papieros. Wyspiarz niewiele mówił w tej scenie. Siedział z łokciami podpartymi o stolik i głową wciśniętą pomiędzy skulone ramiona, sprawiając wrażenie, jakby chciał stąd uciec. Widoczny był tylko jego profil, podczas gdy kamera skupiała się na gestykulującym żywo starszym mężczyźnie i z jego monologu łatwo było wywnioskować, że gra on ojca Marshalla.
Ojca, który nie mógł zrozumieć, jak jego syn dopuścił się tak haniebnego czynu i nie upilnował ani żony, ani narzeczonej. Ojca, który wypominał mu, co głosiły rodzinne tradycje i to, jak Jerome mógł im nie sprostać, będąc życiowym nieudacznikiem. Wreszcie ojca, który wyrzeka się własnego syna i wychodzi z baru, krzycząc, by ten nigdy nie pokazywał mu się na oczy. Ponieważ czasem nic nie jest takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka, prawda? — Koniec — oznajmił, jakby nie było to oczywiste i odłożył telefon na bok. — Jak myślisz, zrobię teraz karierę w Hollywood? — spytał głupio, a jednak serce podejrzanie mocno tłukło mu się w piersi, kiedy czekał na opinię przyjaciółki.
Cóż... gdyby ktoś się spodziewał, że Noah jest pisarzem, mężczyzna miałby pewnie wiele problemów. Jak na razie o tym, że to Noah stał za pierwszą... a teraz drugą książką i całym blogiem, wiedziały... trzy... może cztery osoby. Poza redaktorką oczywiście. Kobieta była nie do zdarcia. Noah obdarzył Lottę rozbawionym uśmiechem. Nie zamierzał zapominać o ich małej umowie z wyjazdem. Szczególnie, że gdy tylko odda tę książkę, redaktorka da mu kopa, żeby szukał nowego tematu. A wiedział, że nie łatwo będzie przebić to, co właśnie leżało na stole między nimi. Musiał już zacząć planować wyjazdy. Bardzo go nosiło w stronę Oceanii, ale na razie praca nie dawała mu na to zbyt wiele możliwości. Może... za kilka miesięcy. Albo gdy redaktorka urwie mu... łep. Mężczyzna niemal się roześmiał, gdy Lotta weszła w tryb "praca". Redaktorka przyjęła to jednak z entuzjazmem i Woolf zaczął się zastanawiać, czy nie powinien się ich bać... w szczególności w duecie. Tymczasem dowodząca z wydawnictwa wyjęła teczkę, a z niej kilka zdjęć. - Proszę na to spojrzeć. To fotografie wykonane przez pana Woolfa. Chcielibyśmy, żeby były punktem wyjścia dla całej szaty graficznej. Od okładki, przez reklamy, do ilustracji w środku. Całość koncentruje się wokół śledztwa na nabrzeżu i ujawnieniu dilerów, którzy tam handlują. Rzecz w tym, że musieliśmy dość mocno wyczyścić nazwiska, bo policja by nam tego nie puściła, skoro to nie jest typowy reportaż... bardziej fabularyzowany i ironizowany - spojrzała na mężczyznę z taką miną, jakby chciała powiedzieć "słono zapłacisz mi za ten kaprys". - Historia z tą publikacją jest taka, że policja nie chciała mi przyjąć dowodów w małym śledztwie, które tam przeprowadzałem. Więc przyszedłem z tym tutaj. Gdy dowiedzieli się, że całość zostanie wydana... zaczęli mącić i grzebać w sprawie. DLatego zależy nam, żeby ta książka wyszła jak najszybciej. To po prostu dobrze się sprzeda, a przy okazji będziemy mogli skomentować pracę policji - Noah zauważył z pewną satysfakcją. WIedział, jak wiele ryzykowało dla niego wydawnictwo i redaktorka, więc był im za to prawdziwie wdzięczny. Chciał też sprawę doprowadzić do końca. - Oczywiście jeśli chcesz z tymi zdjęciami zaszaleć... to proszę bardzo. Nie uważam się za genialnego fotografa - zapewnił Noah i spojrzał z ciekawością na Lottę.
Faktycznie można było odnieść wrażenie, że los z nich drwi i układa wszystko w taki sposób, aby tę dwójkę zmusić do rozmowy. Do głębszej rozmowy, a nie tylko do tego, do czego uciekali się przez ostatnie pół roku. Jakieś pojedyncze zdania, poruszanie bezpiecznych tematów, a dziś kręcenie się wokół spraw zawodowych. Od kiedy byli takimi nudziarzami pod tym względem? Najwyraźniej ten ktoś tam na górze aż musiał uciec do niszczenia natury wokół by ta dwójka w końcu usiadła i była zmuszona się w nieco większym stopniu przed sobą otworzyć, bo przecież nie będą siedzieć w milczeniu. Chyba. Popatrzył na blondynkę znad talerza, na którym układał kawałki kiełbasy, która już za chwilę miała trafić do żołądka psa, który już kręcił się wokół jego nóg, wesoło merdając ogonem. — Zawsze mogłem ci dać kombinezon, ale ani one przyjemne, ani ciepłe — odparł, kiwając głową w kierunku ogromnego wieszaka, na którym wisiało chyba z kilkadziesiąt czarnych kombinezonów w różnych rozmiarach. Jednak czy były one odpowiednie na ten moment? Ludzie ubierali je na własną odzież, po to, aby uchronić ją przed ubrudzeniem farbą. Nie grzały, a jednak w pomieszczeniu panował lekki chłód. Mogli na to coś zaradzić, dlatego też Colin ustawił klimatyzację na grzanie, aby jednak nieco przyjemniej się siedziało. Po chwili położył talerzyk z kiełbasą na ziemi, a tuż obok niego miseczkę z wodą. Sam chwycił w końcu za jedną z puszek piwa bezalkoholowego, po czym skierował się w kierunku siedzącej na kanapie Charlotte. — U mnie właściwie niewiele się zmieniło — odpowiedział na jej pytanie, unosząc puszkę do ust. Pociągnął kilka mniejszych łyków, na moment przez to milknąc — Jacksonowi buzia się nie zamyka jeszcze bardziej niż kiedyś — prychnął z rozbawieniem na samo wspomnienie o chłopcu — No widzisz, jakoś bez ciebie nigdy się za to nie zabraliśmy. Ale zaliczyłem już chyba połowę atrakcji Nowego Jorku. Parki trampolin, ścianki wspinaczkowe, aquaparki, skateparki, symulatory lotu… I mógłbym tak wymieniać i wymieniać — roześmiał się, ponownie biorąc kilka łyków piwa. Na chwilę odwrócił wzrok na okno, za którym szalała nieprzyjemna jesienna burza. Rogers miał tylko nadzieję, że żadne inne drzewo nie odetnie ich od świata cywilizacji jeszcze bardziej. — A ty jak się masz? Co robisz poza pracą i poza treningami — zapytał, wracając spojrzeniem do jej twarzy. On również był ciekawy tego, jak teraz wyglądało jej życie. Co lubiła teraz robić, gdzie mieszka czy ma oddanych przyjaciół. Jednak nie dało się tego wszystkiego dowiedzieć w przeciągu kilku wypowiedzianych zdań.
Rogersowi obecność panny Lester nigdy nie sprawiała problemu. Nie należał też do osób, których czyjakolwiek obecność peszyła. Jak kogoś nie lubił to po prostu nie lubił, nie próbował wtedy nawiązywać żadnych kontaktów, a nawet jeśli ktoś był nachalny to to ignorował. — Tylko żeby kiedyś nie przeholował z niewyparzonym językiem — dodał z rozbawieniem już nawet sobie wyobrażając Jacksona w wieku nastoletnim, który dostaje w twarz od jakiejś koleżanki, bo powie o parę słów za dużo. Mógłby nawet nie mieć nic złego na myśli, ale w natłoku słów czasami niektóre sprawy wydają się odbiorcy zupełnie inne niż nadawcy komunikatu. Rogers znał to z autopsji. Sam nie raz powiedział coś czego potem żałował, choć początkowo nawet nie myślał, że jego słowa mogą zostać źle odebrane. Uniósł brwi, słuchając kolejnych słów dziewczyny. Z każdym kolejnym jego usta wykrzywiały się jeszcze bardziej w uśmiechu. — To ty dziadziejesz… A ponoć to ja już według co poniektórych powinienem się do grobu wybierać — rzucił, kręcąc z rozbawieniem głową. Odchylił nieco puszkę, aby ponownie upić łyka piwa bezalkoholowego — Wypadałoby to zmienić, co? Może właśnie trening strzelecki by cię jeszcze dodatkowo po pracy rozruszał? — rzucił luźną propozycją, nie mówiąc tego zupełnie na serio. W końcu sam nie imprezował tyle, co kiedyś, ale po prostu mu te dni jakoś przez palce przelatywały tak szybko, że nawet nie wiedział kiedy miałby na te imprezy się wybierać. No i nie miał już takiej kompanki, co kiedyś. W końcu to właśnie Charlotte wprowadzała go na takie salony, co dziady w jego wieku raczej nie znały. — A co z Natalie… — powtórzył po niej pytanie i wzruszył nieco ramionami — Właściwie nic. Chyba nie ma za bardzo się czego teraz czepiać. Też prowadzę raczej nudne życie. Nie sprowadzam nikogo na noc, to może i jakoś wyluzowała, nie wiem. Nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo w tym samym momencie ponownie mogli usłyszeć dziwny łomot, a sekundę później w całym budynku wysiadł prąd. Jeszcze tego im teraz brakowało.
Nie skomentował już jej słów na temat tego czy Jackson wda się w tatusia. Prawdę mówiąc wolałby, aby nic takiego nie miało miejsca, bo jednak nie chciałby podobnego życia dla jego syna, jakiego sam doświadczył. Na szczęście już wyglądało ono zupełnie inaczej, wiec była spora szansa na to, aby Rogers Junior uniknął losu samotnika, który był nieco upośledzony uczuciowo. — Stabilizacji — cmoknął ustami, śmiejąc się przy tym. Stabilizacja kojarzyła mu się ze staniem przed ołtarzem, jednak z pewnością nadinterpretowywał pewne kwestie, no ale cóż miał poradzić, że akurat ten wyraz kojarzył mu się tak, a nie inaczej. Uniósł brwi w momencie, w którym dziewczyna się do niego przybliżyła. Nie to, że przeszło mu coś przez myśl. Nawet mu to odpowiadało, ale starał się nie dać tego po sobie poznać. W końcu szybko zauważył, że to podekscytowanie wynikało z wieści, które mu właśnie przekazywała. Sam również posiadał prawo jazdy na motocykl. Jednak od dłuższego czasu nie posiadał swojego własnego jednośladu i nawet nie myślał o tym, aby w najbliższym czasie jakiegoś sobie sprawić. Ale kto wie… Może to nie był taki wcale głupi pomysł na jakąś niedaleką przyszłość? No może trochę dalszą jednak, bo miał teraz sporo innych wydatków na głowie. — To, co? Jak zdasz to zabierzesz mnie na jakąś szaloną wyprawę motorem? — poruszył sensualnie brwiami, jednak przy tym wszystkim oczywiście był rozbawiony. Prawda była taka, że nie odmówiłby jej takiej wyprawy i musiałby przyznać, że kobiety za kierownicą motocykli były bardzo seksowne. Nie zdążył jednak powiedzieć nic wcześniej, bo wokół nich zapanowała istna ciemność, a w jego uszach rozbrzmiał jedynie głos Charlotte. Po omacku odstawił puszkę na parapet. W tym samym momencie poczuł jej dłoń na swoim policzku, co sprawiło, że uśmiechnął się nieznacznie. Uniósł swoją rękę, aby złapać jej nadgarstek i powoli odsunąć jej rękę od swej twarzy. Nie, wcale nie dlatego, że mu to w jakimś stopniu przeszkadzało. Po prostu, ułożył jej rękę na swoim kolanie i rozejrzał się nieznacznie, marszcząc brwi. — Bez prądu za chwilę będzie tutaj zimno — mruknął, sięgając swój telefon, w którym odpalił latarkę. Jak na złość miał zaledwie 23% baterii, więc pewnie i to na niewiele się zda — Świeczek to tutaj raczej nie znajdę, ale koce jakieś powinny być — odetchnął, niechętnie podnosząc się z kanapy. Lepiej było to znaleźć, jak najszybciej zanim jego latarka wysiądzie. Na szczęście przypomniał sobie, że miał jakieś latarki na zapleczu, więc one mogły zastąpić im świeczki, więc nie było jednak tak źle, jak sądził na początku. Po jakiś 10 minutach poszukiwań zwlókł do głównego pomieszczenia 5 kocy i trzy latarki. — To nasz ekwipunek przetrwania — rzucił ze śmiechem, spoglądając na twarz blondynki, którą oświetlało lekkie światło dochodzące z jego telefonowej latarki.
— Przyznaję bez bicia, że nawet nie wiedziałem, że tak ma się rozszaleć na zewnątrz — powiedział zgodnie z prawdą, siadając z powrotem na kanapie. Sięgnął jeden z koców i zarzucił sobie na ramiona. Jeszcze może nie było mu jakoś niesamowicie zimno, ale nie chciał się wychładzać. Oparł się wygodnie o podłokietnik, aby mimo wszystko siedzieć przodem do Charlotte. Odetchnął głęboko i znów sięgnął po swoją puszkę z piwem, aby upić z niej kilka drobnych łyków. — Zależy jeszcze w jakich motorach gustujesz… Bo ja to bym sobie pojeździł na jakimś fajnym Harleyu — rozmarzył się przymykając nawet oczy, już nawet sobie wyobrażając siebie na jednym takim, całym czarnym w macie. No marzenie. — Pecha? — zdziwił się, otwierając przy tym jedno oko, by spojrzeć na nią ukradkiem — Ale, że niby dlaczego? Bo wysiadł nam prąd? — roześmiał się, kręcąc lekko głową — Zapewne jakaś linia energetyczna została zerwana przez ten wiatr. Podejrzewam, że sieć tutaj nie należy do najmłodszych, więc może nawet dobrze, bo zmusi ich to do wymiany na nową. Przynajmniej widział jakieś plusy tego wszystkiego. Miał tylko nadzieję, że ten deszcz nie podmyje za bardzo jego świeżych ogrodzeń, które zbudował, bo jeszcze tego by brakowało, aby te się posypały już całkiem. Nie przypominał sobie też sytuacji, które byłyby nad wyraz pechowe, w których razem brali udział. No ok, nie zawsze dogadywali się między sobą, ale nie zaliczałby tego do pecha.
W takim razie wychodziło na to, że ich gusta, co do jednośladów były podobne, więc faktycznie mogliby kiedyś w niedalekiej przyszłości razem rozejrzeć się za jakąś maszyną dla dziewczyny. — Uff… Dobrze, że nie różowy, bo bym się z tobą na nim nigdzie nie pokazał — rzucił żartując. Znał pannę Lester na tyle, aby wiedzieć, że akurat sama pewnie by niechętnie zdecydowałaby się na zakup motocykla w tak osobliwym kolorze. No chyba, że cena byłaby iście promocyjna i opłacałoby się go kupić, by na własną rękę zainwestować w nowy lakier. Musiał chwilę przemyśleć to, co właśnie przed momentem usłyszał. Faktycznie pamiętał jedną sytuację, w której prawie spadła z urwiska, co wywołało na jego twarzy lekki uśmiech. Nie, nie dlatego, że sytuacja wtedy była niebezpieczna, a po prostu dlatego, że pamiętał tamten wieczór, który mogli zaliczyć do naprawdę udanych. — No to jeśli kiedyś tutaj jeszcze przyjedziesz to pewnie jeszcze nie raz utkniesz autem w błocie — rzucił rozbawiony, dobrze wiedząc, że nie odpuści jej przejażdżki po lesie. To była zawsze dobra zabawa, więc dlaczego by sobie jej odmawiać, prawda? Nie spodziewał się usłyszeć od niej takich słów. Nawet zatrzymał rękę, którą chciał unieść puszkę z piwem. Odstawił ją na moment i w tym samym momencie utkwił swoje spojrzenie w jej tęczówka, które przy tym marnym świetle wydawały się być praktycznie czarne, choć bardzo dobrze znał ich prawdziwy zielony odcień. — Myślałem, że mimo wszystko wcale nie. W końcu nie we wszystkich aspektach jestem dobrym kompanem — chciał powiedzieć partnerem, ale nie do końca o to mu w tym momencie chodziło. Nigdy nie deklarowali sobie, że są ze sobą. Zawsze podkreślali, że są wolni. Jedno, jak i drugie. A to, co ich łączyło było właściwie bliżej niedookreślone. Choć pewnie dla tych, którzy przyglądaliby się tej relacji z boku mogliby powiedzieć coś zupełnie odmiennego. — Ale sam muszę przyznać, że te suche słowa, które odczytywałem na ekranie telefonu jakoś tak… — nigdy nie potrafił mówić o swoich odczuciach i chyba coś się zmieniło, skoro w ogóle zaczął ten temat. Już raz otworzył się przed Lester i najwyraźniej to spowodowało, że wieczko słoiczka zostało poluzowane — No chujowe to było, po prostu. Zapomniałem też trochę, jak dobrze mi jest, gdy jesteś obok — uśmiechnął się lekko pod nosem. To wyznanie mogło wybrzmieć dość górnolotnie, ale chyba Rogers nawet chciał, aby takie ono w tym momencie było. Mówił prawdę. Naprawdę dopiero teraz czuł, że brakowało mu tego, że Charlotte po prostu jest obok. Nie zawsze musiał z nią rozmawiać, bo milczenie w jej towarzystwie też bywało po prostu przyjemne.
Sam już nie do końca pamiętał, jak to było kiedy zabrał ją na małą przygodę wśród wąskich i z pewnością nieutwardzonych dróg w lesie. Czy ugrzęźli wtedy w ziemi? Nie miał bladego pojęcia, ponieważ on już tyle razy jeździł w tych okolicach, że te sytuacje zlewały mu się w jedną wielką masę. Dlatego też nie mógł potwierdzić ani zaprzeczyć, dlatego też po prostu przemilczał sprawę. Sam nie wiedział jednak, że język chwilę później tak mu się rozwiąże. Zwłaszcza, że nie wypił dzisiaj ani grama alkoholu. Nie to, że było to do niego niepodobne, bo potrafił nie pić kilka dni z rzędu, ale na pewno taka otwartość raczej nie towarzyszyła mu na trzeźwo. Nie spodziewał się też takiej reakcji blondynki na to, co przed chwilą powiedział. Musiał przyznać, że nagle zrobiło mu się nieco cieplej niż chwilę wcześniej, a przecież ogrzewanie nie pracowało już od dobrych kilkudziesięciu minut i pomieszczenie powoli ogarniał chłód. Nie odsunął się też, gdy Lotta przysunęła się do niego zdecydowanie bliżej. Również uważnie obserwował każdy wykonywany przez nią ruch. Sam uśmiechał się coraz szerzej, a gdy poczuł jej gorący oddech na twarzy, sam nieco uniósł swoją rękę, którą nagle ułożył na jej lędźwiach. Przez co, nie wiadomo nawet kiedy, przyciągnął dziewczynę tak blisko siebie, że jej kolana zetknęły się z wnętrzem jego uda, gdy bokiem siedział na kanapie. Zetknęli się swoimi ciałami, tak jak za dawnych czasów. Mogli poczuć nawzajem bijące od nich ciepło, poczuć i usłyszeć oddechy, które wydawały się przyspieszyć. A co najważniejsze… Ujrzeć więcej niż dotychczas w swoich tęczówkach. — Bardziej tak… — odpowiedział obniżonym głosem, nieco ciszej niż zwykle, bo przecież byli wystarczająco blisko siebie, aby usłyszeć najcichszy nawet szept. Owszem, Rogers bywał nieprzewidywalny, ale skoro Charlotte pogrywała z nim w taki sposób, to oczywistym było, że on pociągnie to wszystko jeszcze dalej.
Dawno z nikim nie droczył się w ten sposób, więc nie było pewności czy aby na pewno nie zapomniał, jak to się robi. Najwyraźniej jednak nie było z nim tak źle i miał się całkiem nieźle. Może to dowód na to, że nie grozi mu demencja starcza w najbliższym czasie? Wiadomo, był jeszcze za stary na tego typu problemy, ale przecież wyjątki od reguł na tym świecie występują częściej niż nam się wydaje. Może faktycznie z każdym kolejnym gestem, z każdą urywającą sekundą robiło się coraz niebezpieczniej i powinni zaprzestać natychmiast, to co się między nimi w tym momencie działo, ale najwyraźniej żadne z nich tego do końca nie chciało. Może oboje potrzebowali bliskości drugiej osoby? I to nie byle jakiej, a tej, która siedziała obok nich teraz na kanapie. Ich ciała dobrze siebie pamiętały, były do siebie dopasowane, jak dawniej. Choć tutaj nigdy nie mieli z tym problemu. Mieli wspólne flow od zawsze i nawet mimo upływu miesięcy, nawet pojawiające się między nimi nieporozumienia wcale tego nie zmieniły. — Chyba nie — odpowiedział równie cicho, nie tracąc tej pewności siebie, jak i zadziorności. Nie był jednak agresywny w swych poczynaniach. Przynajmniej nie na ten moment i nie tak, jak potrafił być. Tym razem każdy jego ruch był powolny. Wyciągnął jedną rękę i uniósł ją na chwilę, aby założyć kosmyk jej jasnych włosów za ucho. Dawniej też tak robił, aby lepiej móc zobaczyć jej buzię w całej okrasie. Zwłaszcza teraz, gdy światła mieli wokół siebie niewiele. Pamiętał doskonale każdy najdrobniejszy szczegół. Teraz może i nie widział wszystkiego dokładnie, a drobne piegi na policzkach, które wybijały się gdzieniegdzie na skórze miały swoje niezmienne miejsce i gdy tak na nią patrzył, przypominał sobie tą niepowtarzalną konstelację, która od zawsze go intrygowała, choć może wcale o tym nigdy nie wspominał. Jego dłoń niespiesznie opadła, a po chwili palce nieznacznie zacisnął na jej udzie, aby zarzucić sobie jej lewą nogę na swoje kolana. Uniósł się nieznacznie, nie puszczając ani na moment jednej ręki z jej lędźwi, a drugiej z uda. Przechylił się na tyle mocno, aby zmusić kobietę do ułożenia się na kanapie, a sam zawisnął nad nią, pochylając się tak bardzo, że ich twarze praktycznie się ze sobą zetknęły.
Czy Rogers był jednym z facetów, którzy dążyli do jednostronnej, a przede wszystkim własnej przyjemności? Owszem, nie był jakimś wybitnym odstępstwem od tej reguły, bo przecież nadal zdarzało mu się sypiać z obcymi kobietami. Choć fakt, znacząco zmniejszyła się ich ilość. Na tyle, że właściwie musiałby się dobrze zastanowić nad tym kiedy właściwie uprawiał seks. Pewnie minęło kilka tygodni od ostatniego razu. W końcu nie tylko seksem facet żyje, wbrew pozorom. Skoro nie widział też aby Charlotte oponowała temu, co się między nimi w tym momencie działo to on wcale nie miał ochoty tego przerywać. Niech się dzieje, co chce. W końcu oboje byli wolni i mogli, prawda? Ale czy faktycznie tak to właśnie było? Czy ta bliskość znów nie skomplikuje sprawy? Przecież przed chwilą było miło przy samej rozmowie i czy aby na pewno oboje byli gotowi na to, co miało się za chwilę wydarzyć? Nie zakładał jeszcze, że może to się zaraz skończyć czymś więcej, aniżeli sam pocałunek, ale i on mógł wiele namieszać. Zwłaszcza, że najwyraźniej oboje zmierzali ku temu, aby nie był to jedynie niewinny buziak. I faktycznie, gdy tylko ich usta się ze sobą zetknęły, Rogersem owładnęły uczucia, których naprawdę dawno nie czuł. Przy nikim innym w końcu nie czuł się tak dobrze, jak przy blondynce i najwyraźniej pod tym względem nic, a nic się nie zmieniło. Czy zaskoczyło go to, że tak dobrze pamiętał smak jej ust? Słodkie maliny… Nie wiedział czy to zasługa pomadki jakiej używała czy po prostu umysł płatał mu figle, ale tak… Właśnie ten smak poczuł. Może gdzieś z tyłu przebijał się lekki chmiel od bezalkoholowego piwa, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało. Przecież on też je przed momentem pił. Wyłączył w tej chwili myślenie, dlatego też chyba nie zastanawiał się nad tym, co właściwie robił. Jego ręce automatycznie przesuwały się po ciele Lotty, choć nie robił tego niczym bezduszny robot. Padał opuszkami palców każdy skrawek jej drobnego ciała, tak jakby sprawdzał czy to, co się teraz dzieje, dzieje się naprawdę. Nie wiedział nawet kiedy rozpiął jeden, drugi guzik flanelowej koszuli, którą miała na sobie, popychając całe to wydarzenie w kierunku czegoś zupełnie innego, czegoś czego kompletnie nie spodziewał się, gdy spotkał ją przy recepcji.
— Tylko miej litość i nie pisz w środku nocy — zażartował i spojrzał na nią znacząco, choć jego słowa i tak nie miały większego sensu, bowiem zawsze przed pójściem spać wyłączał dźwięki. Czasem pikanie powiadomień z wszelkich możliwych komunikatorów potrafiło wyrwać go nawet z najtwardszego snu, więc wołał oszczędzić sobie nocnych pobudek przez to, że jego znajomi chodzili spać o różnorakich porach. Stawało się to nieco problematyczne, gdyby ktoś faktycznie potrzebował go późno w nocy… Co czasem zdarzało się, jak w przypadku jego najlepszego przyjaciela, którego traktował jak młodszego brata… Dlatego już jakiś czas temu pokombinował nieco w ustawieniach i wyciszenie telefonu jednocześnie nie oznaczało całkowitego wyłączenia dzwonka wybrzmiewającego przy przychodzącym połączeniu. Dosłownie czuł, jak porcja nalewki układa się w jego żołądku, mieszając się z wcześniej wysączony rumem i nie do końca strawionym lunchem, ale bynajmniej nie było to nieprzyjemne uczucie, wręcz przeciwnie. Przyjemne ciepło promieniowało od przełyku i żołądka na całe jego ciało, stając się nawet intensywniejszym, kiedy Lotta dała mu do zrozumienia, że opowiadała o nim swoim rodzicom. — Pozdrowić? O, dziękuję — powiedział z uśmiechem, czując się niezwykle miło. — Musisz ich kiedyś ściągnąć do Nowego Jorku — zasugerował. — Chętnie ich poznam. I wypiję więcej nalewki — zażartował, mrugnąwszy porozumiewawczo do blondynki. Dalej nie przyzwyczaił się do koloru jej włosów, ale nie oznaczało to, że uważał, że Charlotte wyglądała w blondzie niekorzystnie. W końcu ładnemu we wszystkim ładnie, prawda? Zrobił niezrozumiałą minę, odrobinę ukazującą udawane oburzenie, kiedy kobieta przyznała, że nie spodziewała się po nim innej historii, niż dziwnej. Udając, że wcale nie ma pojęcia, o co jej chodzi, machnął ręką i wcisnął przycisk play, starając się zbytnio nie wiercić, tak by Lotta miała stabilny obraz. — Ja sam się nie spodziewałem — odparł zgodnie z prawdą, by zaraz zmarszczyć brwi. Obserwował, jak panna Lester wstaje z kanapy, a kiedy zaczęła wiwatować i klaskać, najpierw mocno się zdziwił, by później poczuć się autentycznie zawstydzonym. — No weź… — mruknął, śmiejąc się cicho, kiedy do Angielki dołączył Biscuit. — To była tylko zabawa — zaznaczył, jakby próbował się usprawiedliwić i własne zmieszanie utopił w rumie, sięgnąwszy wcześniej po odstawioną na stolik szklankę. — Lepiej opowiedz mi, jakie masz plany. Co z pracą w barze? Wrócisz tam? — zagadnął, próbując zręcznie zmienić temat i skupić uwagę ponownie na osobie przyjaciółki. Poza tym był najzwyczajniej w świecie ciekaw, co ta teraz zamierzała. Skoro wyjechała, by uporządkować pewne sprawy, może teraz zamierzała zacząć wszystko od nowa także w Nowym Jorku, również pod kątem zawodowym?
— Masz rację, zagubione kieliszki to nie żarty — zgodził się z całą powagą, na jaką tylko było go stać. W ostateczności i bez kieliszków człowiek był w stanie sobie poradzić, ale przeważnie nie kończyło się to dobrze, co Jerome znał z doświadczenia i na samo wspomnienie podobnych wybryków aż się skrzywił. — Anglicy w ogóle potrzebują wiz do Stanów? — spytał, kiedy Charlotte wspomniała o zaproszeniu rodziców do siebie. I jemu chodziło po głowie ściągnięcie rodziny do Nowego Jorku, nie na stałe oczywiście, lecz na jakiś czas, tak by mogli zobaczyć, jak mu się tutaj żyje. Niestety ślub z Jennifer, organizowany w pośpiechu, nie był do tego dobrą okazją, ponieważ w przypadku Marshallów wyprawa do Stanów Zjednoczonych była nie lada przedsięwzięciem. Przede wszystkim wszyscy potrzebowali wizy, co samo w sobie było wyzwaniem. Co prawda w dzisiejszych czasach uzyskanie wizy turystycznej nie nastręczało większych problemów, ale sam fakt, dla ilu osób trzeba by było ją załatwić… Wyspiarz nawet wolał w tej chwili tego nie liczyć. Podejrzewał, że porwałby się z motyką na słońce, chcąc ugościć u siebie na raz rodziców i rodzeństwo. Jeśli już, musiałby ściągać ich partiami. O wiele łatwiej było mu odwiedzić wszystkich za jednym razem na Barbadosie i póki co, właśnie tego się trzymał, nie wiedząc jednakże, co z tegorocznymi świętami. Rozpracowanie tego tematu zapewne przyprawiłoby go o ból głowy, więc szybko odepchnął od siebie te myśli, skupiając się na przyjaciółce. Zawstydzenie to nie trwało długo, aczkolwiek brunet czuł się mile połechtany i miał pewność, że bez wstydu będzie mógł pokazywać krótki film pozostałym znajomym, chwaląc się swoją małą, aktorską przygodą. — O, to świetnie. Paul to jednak równy gość — podsumował z uśmiechem. — Oczywiście, że będę mocno trzymał kciuki! Najmocniej ze wszystkich! — zapewnił gorliwie. — A co z klubem? Wrócisz do krav magi? — zagadnął, początkowo nie zorientowawszy się, że wznoszą kolejny toast, lecz szybko nadrobił zaległości i sięgnął po… swojego drinka z rumem, bo przecież kieliszek z nalewką osuszył od razu i cóż, uznał, że nie będzie jej sobie póki co dolewał, by nie zasnąć na kanapie przyjaciółki. A przynajmniej, by nie zasnąć zbyt szybko, ponieważ nie zakładał, że ich dzisiejsze spotkanie skończy się w konkretny sposób, na przykład jego powrotem do domu. Rany, Jerome Marshall miał naprawdę wyrozumiałą żonę. — Za nowy początek! — podchwycił ochoczo i upił kilka łyków, zaraz twierdząco kiwając głową, kiedy blondynka zaproponowała zamówienie czegoś do jedzenia. — Mam ochotę na coś tłustego i niezdrowego — poinformował, by wiedzieli, w co celować. — Może zwykła pizza? Albo jakieś burgery?
Gabriel całe swoje życie mieszkał w Nowym Jorku. Nawet na studia nie chciał opuszać tego miejsca. Było mu tutaj dobrze i byłby głupi, gdyby chciał się wyprowadzać. Z drugiej strony teraz miał tutaj na głowie cały czas matkę. Czasem wolałby, aby kobieta znajdowała się kilkaset kilometrów dalej od niego, aby nie mogła w każdej chwili zjawić mu się pod drzwiami mieszkania, gdy czegoś potrzebowała lub znów nie pasowały jej życiowe wybory Gabriela. Miał to szczęście, że w swoim mieszkaniu przebywał zaskakująco rzadko, częściej tylko wchodząc tam, aby wziąć szybki prysznic i zmienić ubrania. Żył w ciągłym biegu, jadł na mieście, a większość swojego czasu spędzał w pracy lub też poza nią, gdy wieczorami bawił się w klubach czy barach, coraz częściej zauważając w tych miejscach coraz to młodsze osoby. Nie było co ukrywać, dorosłe życie nie należało do najlepszych, ale z całą pewnością było lepsze niż nastoletnie, gdy chcąc nie chcąc, ale było się ograniczonym przez rodziców. Gabriel nie mógł narzekać na to, jak był traktowany. Był jedynakiem, okazywali mu dużo zaufania, a on nigdy nie dawał im powodów do tego, aby mu nie ufali. Czasem wracał późnej niż powiedział, ten błąd momentami z pewnością popełniali wszyscy i nie było co się o to nawet złościć. Może teraz miał więcej rzeczy na głowie, może nie mógł już się spóźniać – przecież, gdyby pojawił się w pracy później niż powinien, mógł z niej wylecieć – i może nie mógł uciekać z pracy, to wcale nie było tak źle. Lubił swoją prace, lubił Nowy Jork i był tu naprawdę bardzo szczęśliwy. Nawet jeśli zdarzały się sytuacje, przez, które żałował, że nie mieszka dajmy na to w Chicago czy w Los Angeles. Nowy Jork przebijał dla Gabriela wszystkie te miasta. Był ogromny, można było znaleźć w nim dosłownie wszystko. W przeciągu paru kroków można było przejść do zupełnie innego świata, co było niezwykłe. Dla turystów, to na pewno. Gabriel był totalnym nowojorczykiem, nie lubił innych okolic poza Manhattanem. Najlepiej się tutaj czuł, a sam Manhattan wcale nie był malutki, nigdy się tu nie nudził. Na swój dzisiejszy podbój, Gabriel wybrał The Ocean’s. Był to całkiem porządny klub, można był tam potańczyć do dobrej muzyki, a nie bezsensownego dudnienia, które teraz tak wiele ludzi namiętnie uwielbiało i wypić dobre drinki, które nie kosztowały całego majątku. Akurat pieniądze nie stanowiły dla niego przeszkody, ale nikt chyba nie lubił przepłacać za swoje drinki. Wyrósł, na szczęście, z picia byle czego i byle się napić. W klubie było głośno i tłoczno. Jak zawsze przy weekendzie, Gabriel nie powinien się dziwić. Dziewczyna, z którą tańczył nazywała się Stella i choć mieli przetańczyć jeszcze jedną piosenkę ze sobą została odciągnięta przez koleżanki, które koniecznie chciały wysępić od niej szczegóły ich tańca. Na odchodne Gabriel rzucił, że będzie przy barze, gdyby chciała go odszukać, ale wątpił, że Stella usłyszała co powiedział. Chcąc zwilżyć czymś gardło, faktycznie udał się do baru. Stanął za ostatnią osobą, dziewczyną, czekając na swoją kolej. Miał wyciągnąć też telefon z kieszeni, ale nie zdążył. Nawet tego tak naprawdę nie poczuł, ale już odruchowo jęknął, jakby wbita szpilka miała zrobić mu krzywdę. Coś tam poczuł, ale nie sprawiło mu to żadnego bólu. – Uważaj, jeszcze komuś zrobisz krzywdę – rzucił i puścił oczko do dziewczyny.
Inni ludzie na jego miejscu, mogliby mieć problem, ale nie Gabriel. Zwykle był osobą bezproblemową, bo po co było się kłócić, gdy można było dogadać się na spokojnie? Zwłaszcza teraz, gdy to widać było, że to był zwykły wypadek. Nie wszyscy byli jednak tak wyrozumiali, jak Gabriel, któremu nie zależało na psuciu wieczoru sobie oraz wszystkim ludziom dookoła. Jakby jednak zdecydował się na urządzenie awantury, czego absolutnie nie miał w planach, wszyscy dookoła mieliby zapewnioną atrakcję na pół wieczoru. Może jeszcze przestałaby grać muzyka, aby więcej ludzi mogło go słyszeć. Zwykle jednak z klubów wychodziło się z mniejszymi czy większymi obrażeniami, które pojawiły się zupełnym przypadkiem. A na pewno w klubach na Manhattanie nie wpuszczało się osób, które celowo przychodziły tu, aby wszcząć bójkę. Gabriel przyjrzał się winowajczyni całej sytuacji. W ostatnim czasie prześladowały go blondynki, ale wcale, a wcale mu to nie przeszkadzało. Gabriel uśmiechnął się leniwie, opierając o bar. Już nawet zapomniał, że przyszedł tutaj w celu kupienia drinka. – Och, nie będę mógł odmówić – odpowiedział, a jego uśmiech stał się nieznacznie większy. Jakby po każdym wypadku, który w swoim życiu przeżył, obok pojawiała się od razu urocza blondynka życie byłoby o wiele przyjemniejsze. Jednak nieprzyjemne sytuacje, mogły się rozwinąć i zmienić w znacznie lepsze. Gabrielowi doskwierał brak towarzystwa. Był osobą, która uwielbiała przebywać w towarzystwie innych, z kolei niestety nie wszyscy jego znajomi mieli ochotę na to, aby spędzać czas z nim w klubach czy barach. Z czasem doszedł do wniosku, że, gdy ma ochotę na odrobinę szaleństwa to do klubów musi chodzić po prostu sam. Nie zawsze udawało mu się dołączyć do jakiejś grupy czy osoby, dziś też nie zapowiadało się na to, aby miał szczęście do tego, skoro Stella uciekła rozważał powrót do domu, a tu pojawiła się okazja do tego, aby poznać jeszcze kogoś. – Gabriel – przedstawił się. Stali dość blisko, nie musieli się na szczęście przekrzykiwać. Nie było tu wcale cicho, wręcz przeciwnie. Muzyka oraz rozmowy dookoła nie ułatwiały im spokojnej rozmowy.
Mimo, że zwykle przykładał sporą wagę do punktualności, tym razem był szczęśliwy, że z powodów niezależnych od siebie zyskał kilka dodatkowych minut do ponownego przedyskutowania całego planu spotkania z siostrą. Już na samym początku ustalili, że to ona, jak osoba będąca stale na miejscu i często pomagająca rodzicom w restauracji , przejmie zdecydowaną część pertraktacji z graficzką. Miało to przede wszystkim zapobiec ewentualnym poważniejszym błędom mogącym spowodować utratę części przyszłych klientów The spirit of the fjords. - Razem z siostrą doszliśmy do wniosku, że zostaniemy przy opcji związanej z mediami społecznościowymi i reklamami telewizyjnymi. - Odparł, starając się nie wgłębiać się za bardzo w szczegóły, o których zwyczajnie nie miał zielonego pojęcia. - Osobiście dodałabym jeszcze do tego jakieś małe wzmianki w popularnych gazetach, ulotki, a także informacje o zbiórce charytatywnej i małym koncercie z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia. Myślę, że moglibyśmy łatwo przyciągnąć w ten sposób ludzi dobrej woli i przy okazji pomóc przetrwać ten trudny czas najbardziej potrzebującym, czy to dwu czy czteronożnym. - Dorzuciła Lavena, przejmując pałeczkę od brata.
Czy Rogers w tym momencie zastanawiał się nad konsekwencjami tego, co właściwie się między nimi w tym momencie działo? Oczywiście, że nie! On nawet nie myślał o tym czy uda im się za kilka godzin wydostać się z tego miejsca. Deszcz i wiatr cały czas waliły w szyby okien, przypominając im jedynie o tym, że za drzwiami panuje nieprzyjemna atmosfera. A u nich wręcz przeciwnie… Mimo braku prądu, światła, a co za tym idzie i ocieplenia wydawałoby się, że im jest nad wyraz gorąco. Świadczył o tym chociażby fakt, że kolejne części garderoby trafiały na podłogę. Pocałunki były coraz intensywniejsze i nawet nie zorientował się, że blondynka ma problem z rozpięciem ostatniego guzika w jego koszuli. Przekonał się o tym dopiero w momencie, gdy kobieta się niechętnie od niego odsunęło. Sam powędrował zamglonym wzrokiem w kierunku, w którym było skierowane jej spojrzenie. — Pieprzyć to — mruknął tylko, po czym złapał za materiał, aby go szarpnąć. Sam nie chciał bawić się w rozpinanie guzika. W końcu jego dłonie nie były tak drobne, a palce smukłe jak Lotty, więc nie musiał nawet sprawdzać tego, że sam też by sobie nie poradził z rozpięciem tego nieszczęsnego guzika. Ale w każdym razie pozbył się go, a to było teraz najważniejsze. I dlatego też już po chwili jego koszula dołączyła do całej kolekcji ubrań, leżącej na podłodze. Nie liczył nawet ile czasu im zajęło to, aby rozebrać się do naga. Chyba żadne z nich teraz nie skupiało się na mijających minutach. Zdecydowanie czas mijał im szybko na kolejnych pocałunkach, muśnięciach skóry, którą tak dobrze znali. Znajome zapachy uderzały ich w nozdrza, rozpalając najwyraźniej wszystko jeszcze bardziej. Colin nie zorientował się nawet kiedy rozsunął kolana Charlotte i sam wygodnie ulokował się w dogodnym miejscu. W końcu ani na moment nie odrywał się od jej uch, chyba że tylko po to, aby zaczerpnąć powietrza, gdy chwilami go brakowało. Zacisnął mocniej palce na jej pośladkach, w momencie gdy ich ciała się połączyły. Było to niesamowite uczucie, chyba inne niż zazwyczaj, a może to tylko dlatego, że okoliczności były dość niecodzienne? Kto by tam wiedział… Jeżeli Rogers sam przed sobą nigdy nie przyzna, że jest tutaj w tym momencie z kobietą, z którą nigdy wcześniej się tak nie czuł, to nikt nigdy się tego nie dowie.
- Jako, że nasza restauracja szczyci się tym, że jest otwarta na zwierzęta, co roku w okresie okołoświątecznym organizujemy małą zbiórkę na rzecz schroniska dla porzuconych czworonogów na Brooklynie, gdzie ja sama pracuję również w chwilach wolnych od obowiązków związanych z teatrem i pomaganiem rodzicom w interesie. - Odparła Lavena, odruchowo bawiąc się wiszącym na jej szyi medalikiem w kształcie pantery, który podarował jej pod choinkę jeden z tamtejszych wolontariuszy. - Ta po Nowym Roku jest natomiast przeznaczona dla nowojorskich sierot i samotnych matek. Pierwsza trwa przez cały grudzień, a druga zwykle dwa tygodnie - od pierwszego do piętnastego stycznia. - Dodała, poprawiając jeden ze spadających jej na oczy kosmyków. Malte, który był niemal pewny, że sam miałby spore problemy z przypomnieniem sobie konkretnych terminów obu tych wydarzeń, milczał w zamyśleniu, próbując oszacować ile pieniędzy będą w ten sposób zebrać tym razem. Już dawno zauważył tendencję wzrostową, ale nie mógł być pewny, czy i tym razem tak będzie. W końcu ceny podstawowych produktów dostępnych w mieście poszły w górę, więc w kieszeni ludzi automatycznie zostawało mniej oszczędności do rozdzielenia biednym. Na całe szczęście stałe poczucie zagrożenia, które towarzyszyło mu podczas wykonywania codziennych obowiązków na froncie już dawno nauczyło go mieć wszystkie zmysły w ciągłej gotowości, nawet wtedy gdy z pozoru przebywał myślami gdzieindziej. W innym przypadku mógłby łatwo przeoczyć niepewne, lekko przestraszone spojrzenie, które posłała mu siostra, gdy panna Lester wspomniała o szczegółach koncertu. Natychmiast poczuł się okropnie głupio, bo wiedział, że emocje, które teraz ogarnęły Lav są wyłącznie jego winą. Gdyby wcześniej nie zareagował tak ostro na propozycję, by korzystając z tego, że tym razem spędzą Boże Narodzenie razem, zagrał coś na swojej harfie, nie musiałby obecnie oglądać jej przerażenia spowodowanego tym z pozoru zwykłym pytaniem. Skoro wciąż nie wydawała się pewna, czy jej brat nie wybuchnie i faktycznie dotrzyma swojej obietnicy, że dla niej wyciągnie swój instrument z głębi szafy, poczuł się w obowiązku przejąć głos, klepiąc ją jednocześnie pocieszająco po ręku. - Naszą tradycją jest organizacja koncertu w Wigilię od godziny dwunastej do czwartej po południu. - Odparł, biorąc głębszy oddech, by przygotować się na to, co maił za chwilę wyznać i być pewnym, że nie wyjdzie to zbytnio twardo lub zimno. - Trzy pierwsze godziny tym razem są przeznaczone dla Mariah Carey , a ostatnią wypełnię zgodnie z życzeniem mojej siostry ja sam grając na harfie. - Spuścił oczy wciąż nie mogąc do końca uwierzyć w to, że się na to zgodził. - To znaczy, jeżeli i tym razem uda mi się wrócić szczęśliwie z Pakistanu. W przeciwnym razie trzeba będzie go zakończyć o trzeciej.
– Charlotte – powiedział miękko, smakując jej imię na swoich ustach. Zupełnie tak, jakby chciał zapamiętać je na długo. – Niczym księżniczka. Niewiele się pomylił, jedna już taka w końcu była, a imię brzmiało dość królewsko. Klub chyba był ostatnim miejscem, w którym mówiło się o takich rzeczach. Podejrzewał, że większość obecnych tu ludzi rozmawiała o tym, ile alkoholu dziś wypić, a może coś wciągnąć i ewentualnych szybkich numerkach w łazience. Nie, aby on sam był lepszy. To była krótka wstawka, która za chwilę zostanie zapomniana. Miło było jednak udawać, że ma się znacznie lepsze tematy do rozmów. Gabriel lubił przebywać w klubach czy barach. Czuł się w tych miejscach swobodnie, oczywiście nie przesiadywał tutaj ciągle. Lubił wracać do swojego mieszkania, czasem siedzenie w absolutnej ciszy z głupią lampką wina było dla niego wszystkim, czego potrzebował. Żadnych ludzi, dudniącej muzyki i przepychu. Sam na sam, takie dni były najlepsze. Daleko było mu do osoby, która ciągle cieszyła się z własnego towarzystwa i znacznie więcej energii dostarczało mu spędzanie czasu wśród ludzi. Najlepiej jeszcze, gdy ci ludzie byli mu bliscy, ale nie był to wymóg absolutny. Spoglądał na ustawione w kilku rzędach butelki. Nigdy nie potrafił zapamiętać nazw żadnego z drinków, zwykle zamawiał to samo co zawsze. Szkocka. Ojciec nauczył go picia ów alkoholu już parę lat temu. Bez żadnych dodatków, bez limonki czy słodkiego napoju. Cała magia whisky polegała na tym, aby pić ją w jej najczystszej postaci. Tak mawiał, a słowa Thadeusa zapadły mu dość głęboko w pamięci. Mógł iść na ustępstwa, spróbować czegoś innego lub zdać się na gust nowej towarzyszki. Gabriel przeniósł wzrok z butelek na twarz Charlotte. Milczał przez chwilę, jakby decydował o tym, co powinna mu zamówić. Nachylił się nad nową towarzyszką, być może właśnie przekraczał granice, za które zapłaci dość boleśnie, ale nie miał czasu na to, aby pytać się o zgodę czy swoją decyzję przemyśleć. Działał pod wpływem impulsu. Nachylając się, ustami niemal dotykał ucha blondynki i wyszeptał: – Zaskocz mnie, księżniczko. Był gotów poświęcić swój gust. Raczej nie zaserwuje mu niczego, co byłoby trudne do przełknięcia. Gabriel już nie pierwszy raz zdawał się na gust nowo poznanych towarzyszek i póki co, wcale się nie zawiódł. I jeśli dobrze pójdzie, to Charlotte również pod tym względem go nie rozczaruje.
Sumienie gryzło go tylko odrobinę. Nie musiał przecież od razu kontaktować się z Charlotte, kiedy w jego życiu ponownie pojawił się Parker, prawda? Tym bardziej, że początkowo były to jedynie podejrzenia, które po wizycie w Urzędzie Imigracyjnym wciąż pozostały tylko… podejrzeniami. Może bardziej uzasadnionymi, lecz Marshall wciąż nie posiadał żadnych dowodów na to, że to Patrick postanowił rzucić mu kilka kłód pod nogi, ponieważ może zalazł za skórę komuś innemu, a nawet o tym nie wiedział? Możliwości było naprawdę wiele, lecz nie bez powodu wiadomość od przyjaciółki tak bardzo go zaniepokoiła i sprawiła, że wspomniane wyrzuty sumienia wgryzły się w jego serce niczym krwiożercza bestia, posiadająca dwa rzędy ostrych zębów. Po odczytaniu smsa mógł mieć tylko nadzieję, że niepotrzebnie się niepokoił i że jego myśli powędrowały w zupełnie nieodpowiednim kierunku, tymczasem pozostawało mu jedynie wytrwanie do końca zmiany w pracy. Ostatnimi czasy brał więcej godzin. Jennifer przebywała w Los Angeles na stażu, więc nawet jeśli kończyłby wcześniej, i tak wracałby do pustego mieszkania. Poza tym pobyt na Barbadosie, który wiązał się również z ukończeniem remontu ich domu, położonego właśnie na słonecznej wyspie, mocno uszczuplił ich finanse i młode małżeństwo po powrocie do Nowego Jorku najzwyczajniej w świecie musiało się odkuć. To dlatego Jerome wybrał się do baru jeszcze w ciuchach roboczych, nie mając zbytnio czasu i okazji na przebranie się. Do środka wszedł tylko dlatego, że stojący na bramce ochroniarz dość dobrze go kojarzył, a usprawiedliwienie w postaci tego, że Lotta miała do wyspiarza niecierpiącą zwłoki sprawę, wystarczyło. Nie trzeba dodawać, że swoim strojem wzbudził spore zainteresowanie, przez co po drodze do baru rozesłał kilka przepraszających uśmiechów, bezradnie rozkładając przy tym ręce, aż wgramolił się na wysoki stołek, od razu pochwytując spojrzenie blondynki. — O co chodzi? — spytał bez ogródek, nawet się nie przywitawszy i zaczął przyglądać się jej badawczo, jakby z samego wyrazu twarz Charlotte chcąc odczytać wieści, które dla niego miała. — Coś się stało? — dopytywał z naciskiem, czując rosnący niepokój. W duchu modlił się do wszelkich znanych sobie bóstw, by z ust kobiety nie padło nazwisko Parker. Coś podpowiadało mu jednak, że jeśli ten pędrak faktycznie znowu się uaktywnił, to nie musiał zatruwać życia wyłącznie jemu. Już chciał powiedzieć, by Lotta nie mówiła, że chodzi o niego, ale zdążył tylko otworzyć usta i zawczasu ugryźć się w język. Jeśli bowiem sprawa nie dotyczyła mężczyzny, który przed ponad rokiem narobił mu kłopotów z wizą, to sam tylko niepotrzebnie by się zdradził. A wciąż nie miał pewności, czy chciał zawracać głowę przyjaciółki tym, co się działo. Powinna przecież skupić się teraz na sobie i na nowej pracy, a nie na tym, że Parker prawdopodobnie uprzejmie doniósł na niego do urzędu.
Malte już od dawna bezskutecznie próbował wyperswadować swoim rodzicom coroczne wydawanie masy pieniędzy na organizowanie bożonarodzeniowego koncertu z udziałem wielkich gwiazd. Jego zdaniem w samym Nowym Jorku było wielu młodych, jeszcze nieodkrytych artystów, którym należałoby w tym magicznym okresie dać być może jedyną szansę na zaistnienie w świecie showbiznesu. Niestety, za każdym razem był przegłosowywany, a koronnym argumentem, który zawsze padał przy takich okazjach był ten powołujący się na to, że sławne nazwisko prezentujące się na plakacie z pewnością przyciągnie o wiele więcej szczodrych ofiarodawców niż nikomu nieznanych muzyków. Jakimś cudem nikt z jego rodziny nie traktował go poważnie, gdy zwracał im pół żartem pół serio uwagę, że jak tak dalej pójdzie będą musieli nadbudować piętro w restauracji, bo w przeciwnym przypadku w pewnym momencie chętni na udział w tym wydarzeniu nie zmieszczą się pod dachem, co nawiasem mówiąc już kilka razy się zdarzyło. Nie przewidział jednak, że jego ojciec okaże się na tyle zapobiegliwy, by rozstawić na chodniku krzesła i stoliki, a przybyłym gościom serwować herbatę zmieszaną z irlandzką whiskey, którą specjalnie na tę okazję co roku sprowadzała matka. A co najdziwniejsze nikomu zdawało się to nie przeszkadzać. - Prawda ?! - Zawołała Lavena z radosnym iskierkami w oczach podekscytowana niczym małe dziecko, gdy panna Lester rzuciła krótką uwagę o występie Mariah Carey. - A ten tutaj za każdym razem powtarza, że zapraszanie sław to tylko strata pieniędzy. - Po prostu uważam, że chociaż raz należałoby dać szansę komuś, kto dopiero rozpoczyna swoją karierę. - Odparł, wnosząc oczy do sufitu. - Ale mniejsza z tym. Nadeszła chyba pora, by podziękować Pani za poświęcony dla nas czas i zaprosić na koncert. - Przeniósł swą uwagę na pannę Lester.
Malte T. [Nie chciałam się za bardzo zagalopować, bo do świąt jeszcze w końcu dwa tygodnie, ale dzięki temu wątki chyba wreszcie udało mi się je poczuć.]
Artyści... Już chyba nigdy nie będzie mu dane ich zrozumieć, co czasami bywało aż nadto irytujące. Szczególnie, gdy jego własna siostrzyczka posyłała mu takie posuwiste, krzywe, ale zarazem pełne radości spojrzenie jak po tym, gdy jej entuzjazm został zaaprobowany także przez pannę Lester. Nawet nie mógł się jej dziwić. W końcu to, że ich rodzice w ogóle wprowadzili do swoich corocznych bożonarodzeniowych koncertów występy wielkich gwiazd było autorskim pomysłem Lav. - Cóż... Jako prosty lekarz wojskowy niezbyt się na tym znam. - Skapitulował ostatecznie, wzdychając ciężko, za co jego krewna wymierzyła mu lekkiego kuksańca w bok. Pewnie znowu uznała, że za bardzo się nad sobą użala. Tym razem było to jednak zupełnie niepotrzebne, bo trochę sobie zażartował, czego ona najwidoczniej nie zauważyła. - Jeśli mój brat nie będzie miał nic przeciwko, a Pani ma odpowiednią ilość czasu, to możemy tam Panią zabrać nawet teraz. - Odparła Lavena, wyciągając z kieszeni zawieszonego na oparciu krzesła jasnożółtego palta komórkę. - Muszę tylko uprzedzić rodziców, że tym razem nie wrócimy sami. Przepraszam na chwilę. - Dodała i szybko zniknęła za drzwiami, by wrócić dokładnie po pięciu minutach. - Dobrze, będą gotowi. - Oświadczyła z nieznacznym uśmiechem. - Musze jednak Panią uprzedzić, że przy tego typu okazjach ojciec najczęściej wystawia krzesła również na zewnątrz, więc to, co teraz Pani ujrzy we wnętrzu naszej restauracji będzie stanowiło tylko niewielką część świątecznych atrakcji.
Prawdę powiedziawszy kiedy pierwszy raz znalazł się w gabinecie panny Lester spodziewał się, że zanim uda im się dojść do porozumienia w kwestii odpowiedniej reklamy przeznaczonej dla restauracji prowadzonej przez jego rodziców minie wiele tygodni. Nic więc chyba dziwnego, że był szczerze zdziwiony, gdy okazało się, że podobne sprawy da się załatwić o wiele szybciej, jeśli tylko wciągnie się w nie jedną dodatkową osobę. Owszem, zdawał sobie sprawę z faktu, że Lav w tego typu projekty angażuje się całym sercem, czego najlepszym dowodem mogły być chociażby teksty scenariuszy, które jako dramatopisarz tworzyła na potrzeby teatru niejednokrotnie poświęcając ich stuprocentowemu dopracowywaniu wiele dni i nocy. Zasypiała dopiero, gdy jej organizm całkowicie się buntował i zmuszał ją do krótkich drzemek z głową na biurku. Kiedy zostaną sami powinien jej za to podziękować. Kto wie, może nawet wykorzysta ten krótki czas, który pozostał mu do ponownego wyjazdu do Pakistanu, by zabrać ją na łyżwy tak jak to czynił często, gdy była jeszcze niepełnoletnia ? Ciekawe, czy dalej potrafiła z taką lekkością wirować po lodzie... - O czy myślisz ? - Spytała Lav, gdy czekali na graficzkę. - Nad prezentem dla Ciebie na wypadek gdybym tym razem miał nie jednak nie wrócić z frontu. - Wyjaśnił z tajemniczą miną, patrząc na nią czule. Na całe szczęście nim rudowłosa zdążyła zapytać co dokładnie chodzi mu po głowie koło nich zjawiła się Brytyjka. Dzięki temu z łatwością udało mu się uniknąć rozsnuwania pajęczy zręcznych wymówek, na które jego siostra i tak zapewne by się nie nabrała. Kiedy dotarli do samochodu, poczekał aż obie damy wsiądą do środka, po czym sam zajął miejsce kierowcy, odruchowo włączając wiadomości w radiu. Słuchał ich co prawda ze znikomym entuzjazmem, ale jego mózg już dawno nie potrafił skupić się jedynie na prostej, spokojnej drodze. Był najzwyczajniej w świecie zbytnio przyzwyczajony do tego, że wokół niego stale się coś dzieje. A Nowy Jork o tej porze roku był wyjątkowo bezproblemowy. Owszem, natknęli się na jeden wypadek, w wyniku którego musieli jechać objazdem, ale z pewnością nie mógł on się równać z tym, czego na co dzień był świadkiem. - Jesteśmy na miejscu. - Oświadczył, gdy po prawie dwóch godzinach krążenia po bocznych uliczkach znaleźli się na parkingu należącym do The spirit of the fjords.
Aż się wzdrygnął, kiedy blondynka tak cisnęła szmatą o blat i posłał jej zlęknione spojrzenie, które kontrastowało z czającym się w kącikach jego ust uśmieszkiem. Mimo tego i tak poczuł się jak skarcony uczniak, który coś przeskrobał, ale jeszcze nie miał zielonego pojęcia, co, bo przecież zjawił się najszybciej, jak tylko mógł. O czym zresztą dobitnie świadczył jego strój, a i w smsie Lotta pisała, że powinni spotkać się za trzy godziny i o ile Jerome się nie mylił, to nie przekroczył wyznaczonego czasu. Zdążył jednak zauważyć, że w przeciwieństwie do niego, przyjaciółka nie jest w nastroju do żartów, a i na jego ramionach przecież spoczywał ciężar, którym teoretycznie powinien się z nią podzielić. Przez to wszystko nie był pewien, czy gdyby z ust kobiety jednak miało paść słowo Parker, to przypadkiem nie parsknie radosnym, acz nerwowym śmiechem. Odruchowo nachylił się ku pannie Lester, kiedy ta uczyniła to pierwsza i przechylił głowę tak, by móc lepiej ją słyszeć pośród odgłosów charakterystycznych dla podobnego przybytku. Usłyszawszy, że to jednak Parker się stał wyprostował się gwałtownie niczym naprężona struna i uśmiechnął głupkowato, spoglądając na kobietę oczami otwartymi szerzej, niż zazwyczaj. Miał ochotę odezwać się brzydko, ale ugryzł się w język. Gdzieś w jego wnętrzu czaił się też śmiech, o którym myślał i nawet lekko wstrząsnął jego ramionami, lecz ostatecznie Jerome jedynie przygarbił się z powrotem, by wysłuchać Charlotte do końca. — Ale jaja — podsumował jakże elokwentnie i aż złapał się na podbródek, palcami gładząc porastającą go szczecinę. Pod zarostem nie było widać żółtego zasinienia, które wciąż zdobiło jego facjatę po niespodziewanym i dość bliskim spotkaniu z kolegą Parkera i teraz, muskając to miejsce, Jerome skrzywił się lekko nie dlatego, że cokolwiek go zabolało, ale dlatego, że wyrzuty sumienia właśnie tańczyły w jego wnętrzu triumfalnego kankana. Teraz nie miał innego wyjścia, musiał jej powiedzieć. — Chyba powinnaś w miarę możliwości zachować profesjonalizm? — zaproponował ostrożnie, zamiast przejść do konkretów, nie chciał bowiem od razu bombardować panny Lester kolejną niefortunną informacją. — A Parkera nie widziałem od czasu numeru, który wywinął mi z wizą — uściślił, a następnie mocno nabrał powietrza w płuca, zbierając się na wyznanie blondynce prawdy. — Ale spotkałem za to jego kolegę — oznajmił na wydechu i posłał jej krzywy uśmiech, wiedząc, że oberwie mu się za to, iż nie zwrócił się z tym do niej wcześniej. A skoro już powiedział A, to musiał wykrztusić również pozostałe litery alfabetu, prawda? — Jakoś dwa tygodnie temu byłem w barze z przyjacielem. Nawet nie zdążyliśmy niczego zamówić, kiedy zaczepił mnie jakiś facet. Postukał mnie w ramię, odwróciłem się, a wtedy on powiedział ”Pozdrowienia od Parkera!” i tak mocno przydzwonił mi w gębę, że zobaczyłem gwiazdy wirujące mi wkoło głowy — przyznał się do winy, opowiadając jej dopiero połowę historii. — A później połączyłem kropki. Od dłuższego czasu Urząd Imigracyjny strasznie mnie męczył. Co chwilę prosili o doniesienie jakiś dokumentów. Po tych wątpliwych pozdrowieniach pomyślałem, że może Parker maczał w tym palce i dowiedziałem się, że ktoś na mnie doniósł. Do Urzędu wpłynęła informacja, że rzekomo pracuje na czarno, co oczywiście musieli sprawdzić, także… Gdybym miał zostać twarzą tej reklamy, to będę zmuszony grzecznie odmówić — zażartował głupio na sam koniec, jakby tym sposobem miał załatwić sobie okoliczności łagodzące i sprawić, że blondynka nie będzie się na niego wściekać. Ponieważ podejrzewał, nie wiedzieć, dlaczego, że Charlotte będzie się na niego złościć. Tym bardziej teraz, kiedy Patrick na powrót zawitał również w jej życiu i chyba nawet nie będzie miała jak się od niego odpędzić.
Nie przeszkadzała mu obecność psa. Na szczęście ten nie próbował ich w trakcie atakować, ani też nie czuł jakiegoś uważnego spojrzenia na sobie. Choć pewnie to drugie niespecjalnie by go krępowało. Na szczęście Buiscuit zajął się sobą, więc oni mogli zrobić dokładnie to samo. Sam nie liczył, która mogłaby być to już koszula. Sam może pamiętał tylko jedną taką sytuację? Ale mógł się mylić, przecież już był zgredem i pamięć mogła płatać mu figle, choć może niekoniecznie by się do tego przyznawał. Nawet przed samym sobą. Poza tym była to stara flanela, której używał jedynie przy jakiś brudnych robotach w terenie, więc jeden guzik mniej na pewno jej nie zaszkodzi, a przecież nie będzie się później bawił w przyszywanie go. Pewnie nawet go nie znajdzie, bo ten zapewne poleciał gdzieś pod meble. Podobało mu się, że Charlotte nie hamowała się ani przez moment. Uwielbiał jej jęki i krzyki, które teraz były jedynie zakłócane przez świsty wiatru i stukanie deszczu na zewnątrz. Ciemność, która panowała wokół nich tylko potęgowania niektóre odczucia, ponieważ człowiek po prostu narażony na mniej dystraktorów mógł skupić się na tym, co było w tej chwili najważniejsze. A najważniejsi byli teraz oni. Nie żadne powalone drzewo, nie brak prądu czy nawet i ogrzewania. Jednak to nie uchroniło ich przed tym, że po prostu w pewnym momencie zabrakło im miejsca i ich splecione ze sobą ciała niebezpiecznie zsuwały się z kanapy. Dopiero mruknięcie blondynki przywróciło Rogersa do rzeczywistości, przynajmniej na chwilę. Jednak było już za późno… Jedyne, co mógł w tej chwili zrobić to objąć mocno kobietę i przekręcić się tak, aby to na siebie przyjąć dość twardy upadek na ziemię. Na szczęście psiak znów w porę odskoczył, warcząc przez moment, że ta para znowu zabrała mu wygodne legowisko, a brodacz jedynie prychnął z rozbawieniem w wargi Lotty, po chwili powracając do smakowania jej słodkich ust. Leżąc tym razem na plecach, jego dłonie miały większe pole do popisu. Mógł swobodnie nimi operować. Sunąc palcami po jej pośladkach, zaciskając na nich mocniej dłonie, tak że z pewnością Charlotte mogła to poczuć zdecydowanie intensywniej, dociskał jej ciało do swojego przy każdym kolejnym ruchu swych bioder. Zaciskał coraz mocniej usta, nie panując już nawet nad świstami, które i tak się spomiędzy nich wydobywały. Czuł jak pot zaczyna spływać po jego czole, a jego ciało ogarnia to dobrze znajome uczucie, które zwiastowało już finał. Było mu gorąco, a zarazem i zimno, a przez pewne partie przechodziły dziwne dreszcze. Tego nie dało się pomylić z niczym innym.
Na pytanie Lotty Noah tylko skinął potakująco głową. Co miał więcej powiedzieć? Dobrze odczytała ich zamiary. Czuł się jednak nieco niepewnie, kiedy kobieta oglądała jego zdjęcia. Naprawdę nie czuł się fotografem. Był pisarzem. Zdjęcia były dla niego ilustracją do tego, co chciał przekazać. To nie jego wina, że brakowało im artyzmu czy czegoś tam. Zwykle starał się pokazać swój punkt widzenia, ale w tym przypadku chodziło mu o faktyczne dowody w sprawie, więc nie przejmował się intrygującymi ujęciami, a raczej szczegółami i wyrazistością. Nic nie mógł poradzić na to, że policja miała jego zdanie w tej sprawie w... głębokim poważaniu. Przecież nie mógł im powiedzieć "Siema, macie tu gang dilerów. Skąd wiem? A bo sam swego czasu handlowałem, to wiem, jak działają..." Drgnął, gdy usłyszał nieco zaczepny ton Lotty. Uśmiechnął się z przekąsem.- Jestem niewinny. To oni przepuścili okazję... - podniósł ręce w obronnym geście, ale wyglądał jakoś mało przekonująco. Może faktycznie lubił wszczynać awantury. Niekiedy. Może wtedy, gdy na nich zarabia? Na ludzkiej agresji można zrobić naprawdę dobry interes, a Woolf nie pogardziłby dodatkowym zerem na koncie... albo przynajmniej drgnięciem wskaźnika na jego korzyść. Przygryzł wargę, gdy usłyszał, że jego zdjęcia nie są takie złe. Nie skomentował tego. W końcu nie zamierzał się rumienić ani nic w tym stylu. Był na to stanowczo za stary. Z resztą redaktorka zrobiła taką minę, jakby chciała powiedzieć: "A niechby spróbował przynieść jakieś badziewie...". Propozycja Lotty wyraźnie zmusiła redaktorkę do skupienia i pracy. kobieta najpierw strapiła się, a potem sama zaczęła coś bazgrolić na kartce, żeby w końcu otworzyć usta w momencie, w którym Lotta zwróciła się do mężczyzny. Woolf spojrzał na nią zdziwiony, a potem wzruszył ramionami.- Grałoby to z koncepcją bloga i tego, że fragmenty funkcjonowałyby na mojej stronie. Ja bym do tego robił odwołania do książki i w ten sposób powstałby system napędzania tego wszystkiego. No i zachowana zostałaby łączność z wirtualnością - stwierdził. Redaktorka zaś skrzywiła się nieco. - Hmmm... Muszę to przedyskutować z wydawcą - stwierdziła. Noah domyślał się, że chodzi o to, by jego blog nie zarobił więcej niż wydawnictwo. Z zatrudnianiem bloggerów było właśnie ryzyko.... ale z drugiej strony był już u nich sprawdzonym towarem. - Proponuję, żeby przygotowała pani wstępne projekty i przesłała je do nas. Damy odpowiedź w ciągu dwudziestu czterech godzin - zaproponowała redaktorka. - Proszę pomyśleć też o okładce. Trzeba w niej ukryć brak autora i zostawić odesłanie do bloga. Na stronie redakcyjnej umieścimy pseudonim. Rozmowa toczyła się jeszcze pewien czas. Noah tak naprawdę uczestniczył w niej w bardzo okrojonym zakresie. Nie miał jednak żalu. Jego myśli krążyły wokół tych zakreślonych na czerwono zdań, które podsunęła mu redaktorka przed spotkaniem z Lottą. Wiedział, że czeka go długa noc. Wiedział jednak, że tym razem warto zamienić krew z kawą. - Lotta? Masz czas na kawę? - zapytał, gdy zbierali materiały z sali konferencyjnej.
- Teoretycznie można, ale raczej staramy się tego nie robić ze względu na często przebywające w środku zwierzaki. Nawet nie wyobraża sobie Pani z jak bardzo egzotycznymi i drogocennymi pupilami przebywają czasem nasi klienci. - Odparła Lavena, uśmiechając się szeroko na samo wspomnienie kilku mniej lub bardziej zabawnych przypadków, podczas których to czworonogi narobiły swoim właścicielom niemałego wstydu. Gdy tylko przekroczyli próg, dało się słyszeć głośne szczekanie, a chwilę potem Malte miał już na swojej klatce piersiowej parę szarych psich łap. - Notus, daj spokój. - Rzucił łagodnie pozbywających się ich ze swojego ciała i dopiero teraz zauważając, że futrzak ma na szyi bożonarodzeniowy stroik świąteczny stworzony z igliwia oplecionego lamkami choinkowymi, a na głowie umieszczone poroże renifera. Nie musiał nawet się zastanawiać, kto jest autorem tego pomysłu i czemu akurat ten z jego molosów został wybrany na towarzysza Świętego Mikołaja. - Finn, niech się szlag. - Wymamrotał pod nosem po niemiecku, po czym ukucnął obok psiaka i zaczął ściągać z niego w ogóle niepasujące do jego muskularnej postawy fatałaszki. - Tak lepiej. - Stwierdził, odkładając na bok obie rzeczy. - A teraz przepraszam na chwilę, muszę sprawdzić do czego mój drogi braciszek użył drugiego. - Oddalił się szybkim krokiem w stronę zaplecza.
Omówienie wszelkich kwestii z redaktorką wreszcie dobiegło końca i Noah odetchnął z ulgą, że nie będzie musiał dłużej siedzieć w oczekiwaniu. Rozumiał też, że szefostwo Lotty mogło się nie zgodzić na propozycję przedstawioną przez wydawnictwo i samego Woolfa. Jednocześnie wiedział, że najwięcej w tym wszystkim ryzykuje on sam - przede wszystkim swoją pisarską karierę, jeśli z książką wydarzy się coś złego lub policja za bardzo... weźmie do siebie jego atak. Po drugie stawiał na szali swoje zdrowie. Nie zamierzał udawać, że jest dość naiwny, by sądzić, że odpowiedni ludzie nie zdecydują się dotrzeć do niego i dokonać małej zemsty. Z tego właśnie powodu Noah postanowił na nowo nawiązać współpracę ze swoim dziadkiem. Wiedział, że starszy pan nie mówi mu o wszystkim, ale obaj mieli wiele za uszami, obaj zdawali sobie sprawę.... że w tym przypadku wspólne zabezpieczenie rodziny będzie jedynym rozsądnym rozwiązaniem. A Jen.... Jen miała się nigdy o niczym nie dowiedzieć. Plan idealny. - Spotkajmy się w kawiarni tam, gdzie byliśmy ostatnio - zaproponował. - Skoczę po jakieś zakupy, bo czeka mnie noc nad tekstem i chcę, żeby... moja głowa została na swoim miejscu do premiery - spojrzał znacząco przez ramię, gdzie w korytarzu zniknęła redaktorka. Ta kobieta była prawdziwym dzieckiem szatana. - W każdym razie... mam nadzieję, że uda ci się załatwić wszystko pomyślnie.... bo jestem ciekawy naszej współpracy. No i nie będziesz miała wymówki, żeby nie czytać mojej książki - dodał i uśmiechnął się złośliwie. Nie uważał się za genialnego pisarza, ale w pewien sposób był dumny ze pracy, która po tylu latach zaczęła przynosić mu nie tylko satysfakcję, ale i pieniądze.
To wszystko działo się tak szybko, że Rogers kompletnie stracił głowę, co nie do końca było dla niego normalne. Zawsze dbał o zabezpieczenie po swojej stronie, jednak tym razem jego umysł, jakby doznał zaćmienia. Nawet gdyby chciał, to chyba nie miał prezerwatywy przy sobie, choć zazwyczaj nosił chociaż jedną w kurtce czy w portfelu. Byli dorośli i powinien o to zapytać od razu, ale jakoś nie chciał psuć tego wyjątkowego nastroju. — No muszę powiedzieć, że też nie zapomniałaś, jak można mnie zmęczyć — rzucił z rozbawieniem, spoglądając na kobietę ukratkiem. Po chwili jednak przymknął powieki i zaczął głęboko oddychać, pozwalając organizmowi nieco odpocząć. Nie odczuwał zimna, a wręcz przeciwnie, dlatego też wcale nie chwytał za koc, aby od razu się przykrywać. Nie wiedział ile czasu minęło zanim się w miarę ogarnął i usiadł. Najwyraźniej całkiem sporo, bo Charlotte spała już zwinięta w kłębek na kanapie. Uśmiechnął się lekko pod nosem i po cichu sam w końcu wstał z podłogi. Naciągnął na tyłek bokserki, ubrał spodnie i zarzucił na siebie koszulę. Brodacz nie chciał zabierać blondynce miejsca, więc po prostu ułożył się na podłodze tuż pod kanapą i przykrył kocem. Jedną noc jakoś przecież przetrzyma. Obudził się pierwszy, ale to chyba też nie było wielkim zaskoczeniem ze względu na fakt, że jego łóżko wcale do najwygodniejszych nie należało. Podniósł się z podłogi, po czym poprzeciągał się nieco, aby rozprostować obolałe ciało. Nalał Buiscuitowi świeżej wody, po czym otworzył drzwi na zewnątrz. Na szczęście się rozpogodziło. A zamiast deszczu zaczął prószyć delikatny śnieżek, jednak nie zapowiadał on wielkich utrudnień na drodze. Najwyraźniej też ktoś wcześniej już zawiadomił służby, aby utorowali przejazd na zablokowanej drodze, bo strażacy już cięli ogromne drzewo, a jego kawałki sukcesywnie lądowały na specjalnym samochodzie. Prawdopodobnie potrzebowali jeszcze pół godziny, aby Rogers i Charlotte mogli spokojnie ruszyć w drogę powrotną do domu. Gdy wrócił do biura, Lotta najwyraźniej nieco się rozbudziła. — Myślę, że za chwilę będziemy mogli ruszać do Nowego Jorku — rzucił i sam wstawił wodę w czajniku, aby zrobić im po kubku kawy. Po kilku minutach już mógł zalewać papierowe kubeczki, z których zaczął się ulatniać przyjemny zapach. Jeden z nich wręczył dziewczynie, a sam jeszcze tylko ogarnął nieco pomieszczenie, aby nie pozostawiać po sobie nieporządku. I takim oto sposobem zakończył się ten dziwny wyjazd, który Colin z pewnością będzie długo wspominać i na pewno nigdy nie powie, że czegokolwiek żałuje.
Mijały dni, w których brodacz został pochłonięty przez życie. Nie wiedział nawet kiedy ten czas tak przeleciał, że z jesieni nagle nastał grudzień i za pasem były już święta. Dobrze, że Charlotte była dobrym doradcą w sferze prezentowej, co mógłby kupić Jacksonowi. No prawdę mówiąc Rogers wcale w tym nie był najlepszy. Może po prostu nie miał doświadczenia.
25 grudnia przypadał dzień świąteczny, w którym Colin mógł spędzić cały dzień ze swoim synem. Nie mieli jakiś wielkich planów. Rano jedynie, co zdążyli otworzyć prezenty, wypić gorąco czekoladę i ruszyli w miasto. Pierwszym przystankiem było kino, w którym wybrali się na jeden ze świątecznych filmów. Następnym punktem programu był obiad w rodzinnym domu jego przyjaciela Davida, gdzie Jackson mógł się pobawić ze swoimi rówieśnikami i poczuć, że jego ojciec również nie bywał sam w te wyjątkowe dni. Tyle, że dla brodacza to chyba były pierwsze takie święta, których nie spędzał sam w trasie czy na imprezie, a otaczając się przyjaciółmi, czując w końcu tę rodzinną atmosferę. Czy czuł się z tym nieswojo? Może trochę, jednak dał radę jakoś to przełknąć. Koło osiemnastej zabrał sześciolatka przed Rockefeller Centre, gdzie stała największa choinka w mieście. Wiedział też, że i Charlotte powinna gdzieś nieopodal krążyć, bo w wymienianych z nią wiadomościach wspominała, że dzisiejszego wieczoru zabierze tutaj swoich rodziców. — Łaa! Zobacz tato! — chłopiec był podekscytowany, zadzierając podbródek do góry, aby móc omieść wzrokiem całe świąteczne drzewo — Jakie super światełka. Te na twojej choince to jakieś badziewie, wiesz? — mruknął z lekkim rozczarowaniem. Brodacz jedynie prychnął z rozbawieniem, rozglądając się przy okazji po twarzach w tłumie ludzi, którzy w ten świąteczny dzień również przyszli popatrzeć na najwyższą choinkę w Nowym Jorku.
Skulił się odruchowo, mimo że cios w ramię wcale nie był mocny i zaraz z rozbawieniem pogroził Charlotte pięścią. Oczywiście tylko na żarty, ponieważ nigdy by jej nie uderzył, chyba że podczas wspólnego treningu krav magi, ale tam obowiązywały inne reguły. Swoją drogą, powinni wybrać się na salę i wyobrazić sobie, że jeden z manekinów do ćwiczeń to Parker. Może dobrze by im to zrobiło? A na pewno mogliby ustalić i przećwiczyć, jak najlepiej uporać się z mężczyzną, kiedy przyjdzie co do czego i dojdzie do konfrontacji. — Nie chciałem cię martwić, póki nie miałem pewności — rzucił tylko na swoje usprawiedliwienie i wzruszył ramionami. — Dopiero co wróciłaś do Nowego Jorku, miałaś inne sprawy na głowie. A mi początkowo nie chciało się wierzyć, że te dwie sprawy mają wspólny mianownik w postaci Parkera — przyznał, wyglądając przy tym na odrobinę zrezygnowanego. Mówił oczywiście o pozdrowieniach i Urzędzie Imigracyjnym, bo tak jak co do pierwszej sprawy nie było wątpliwości, tak sami urzędnicy mogli dokonywać wyłącznie rutynowej kontroli. I poniekąd to właśnie robili, lecz za sprawą uprzejmego donosu. — Właściwie dalej nie mam pewności, że ten donos o pracy na czarno, to sprawka Parkera — uściślił, ponieważ po wizycie w Urzędzie niczego więcej nie udało mu się ustalić. — Ale kto inny chciałby mi zaszkodzić? — mruknął, posyłając przyjaciółce pytające spojrzenie. Dopiero teraz, kiedy zerknął na twarz blondynki, dostrzegł jej skruszoną minę i aż się wyprostował. Tym razem to on szturchnął kobietę w ramię, spoglądając na nią karcąco. — Daj spokój — ofuknął ją. — Nie masz mnie za co przepraszać i ani nie myśl o tym, żeby się obwiniać — rzucił, a kiedy wypowiadał ostatnie słowa, uniósł dłoń i palcem wskazującym bezceremonialnie postukał w czoło panny Lester, tym samym dając jej do zrozumienia, że on już dobrze wiedział, jakie myśli kłębiły się pod jej czaszką. — A drinka chętnie się napiję. Mogę tu sobie posiedzieć? Nie będę ci przeszkadzał w pracy? — spytał, kiedy Charlotte wróciła za wypolerowany na błysk kontuar. Nie spieszyło mu się do pustego mieszkania, a poza tym może razem mieli jeszcze wpaść na rozwiązanie tej patowej dla nich sytuacji? — Tyle dobrze, że razem z Jen dopilnowaliśmy, żeby w naszych papierach wszystko było w porządku. Sprawdzało je dwoje różnych prawników. Kto wie, inaczej może właśnie żegnałbym się z moją zieloną kartą — parsknął, lekko kręcąc głową. Nie chciał wpędzać ani siebie, ani tym bardziej Charlotte w ponury nastrój, ale takie były fakty, a ekstradycja nie była tym, o czym wyspiarz skrycie marzył. — Jak daleko Patrick jest w stanie się posunąć, żeby postawić na swoim? — spytał niespodziewanie, kiedy blondynka uporała się z falą klientów i odciążyła kolegę, powracając do bruneta po kilku minutach. Wyobraźnie podsuwała mu różne scenariusze, karmiona oglądanymi niegdyś filmami czy serialami, ale to były tylko wyreżyserowane historie. Jak wyglądało to w prawdziwym życiu? Czy Parker naprawdę był taką gnidą, by uprzykrzać im życie tylko dla własnej satysfakcji?
[A dziękuję. Ale u Księżniczki widzę też nowe fotki. *__* No widzę Gabsa w powiązaniach. Jak miiiło. <33] Niewinny flirt nigdy nie prowadził do niczego złego, a przynajmniej nie w przypadku McNevana. Ten zazwyczaj kończył się szczęśliwie lub na pożegnaniu jeszcze w klubie. Podchodząc do kobiet nigdy nie miał od nich oczekiwań, chyba, że widział wyraźne sygnały w jakim kierunku rozmowa zmierza, jednak zazwyczaj skupiał się po prostu na tym co było tutaj i teraz, a nie myślał o przyszłości. Raczej już wyrósł z typowego szczeniackiego zachowania i myślenia swoim przyjacielem. Podejmowane przez niego decyzje w większości kończyły się źle. Brakowało chwilami tego połączenia z mózgiem i gadał głupoty, które skutecznie odstraszały płeć piękną. Aktualnie Gabriel czuł, że może spędzić naprawdę dobry wieczór w towarzystwie Charlotte i nie chciał przypadkiem powiedzieć czegoś, co mogłoby dziewczynę od niego odstraszyć. A w dodatku darmowych drinków nie można było przecież odmawiać. Zamierzał się jej zapewne niedługo odwdzięczyć kolejnym. Nie lubił być dłużnym. Co prawda w tej sytuacji to nie była jego wina, skoro na niego wpadła, ale liczył się sam fakt. Porównanie Charlotte do księżniczki przyszło mu do głowy gość nagle. W końcu jedna księżniczka Charlotte już istniała, a druga nikomu nie zaszkodzi. Przez moment się obawiał, że uzna to za niestosowne czy go wyśmieje – wcale zresztą by się jej nie dziwił. Charlotte bawiła się jednak w tym samym rytmie co i Gabriel, czuł, że znajdą wspólny język szybciej niż sądzili. Byli dla siebie nieznajomymi, a on właśnie przekraczał granice przyzwoitości. Może i nie macał blondynki po udach czy pośladkach, co byłoby znaczącym przegięciem nawet dla Gabriela. Zbliżył się do niej jednak, co dla wielu mogło być problemem, ale najwyraźniej jego nowa znajoma nie miała nic przeciwko temu. Odpowiedział jej uśmiechem. – Nie mam nic przeciwko tytułom – odparł. Próbował wychwycić, jakiego drinka zamówiła dla niego dziewczyna, ale do jego uszu doszło tylko samo shot. Faktycznie będzie miał niespodziankę. Lubił odkrywać nowe smaki, nowe rzeczy, był ciekaw co takiego dla niego zamówiła. Długo na zaspokojenie swojej ciekawości czekać nie musiał, barman podsunął im dwa drinki. Gabriel spojrzał na swój, wyglądało zachwycająco. – Za niezapomnianą noc i nowe doświadczenia – odparł i stuknął swoim szkłem w szkło blondynki. Zdążył ledwo musnąć szklankę ustami i zanurzyć usta w napoju, ale nie napić się. Rozumiał zniecierpliwienie klientów, którzy próbowali dostać się do baru i sam zapewne, gdyby był na ich miejscu chciałby, aby kolejka ruszyła dalej, ale nie znaczyło to, że chętnie z miejsca się ruszył. Przemieścił się dalej, aby mogli swobodnie porozmawiać i nie dostać przypadkiem z łokcia od zbierających się tu ludzi. Gabriel był w naprawdę dobrym nastroju. Cały aż rwał się do tańczenia. Przez głośną muzykę całe jego ciało drgało, czuł każdy bas i odnosiło się wrażenie, jakby od głośności sama podłoga również drżała pod ich stopami. Jego wzrok padł na Charlotte, nie potrafił powstrzymać się przed uśmiechem, gdy patrzył na blondynkę. Złapał z nią dobry kontakt, a dopiero wymienili parę zdań zaledwie. Mając już więcej swobody w końcu mógł spróbować zamówionego przez Charlotte drinka. – Powiedz, nie znasz mnie, ale jakimś cudem wiesz, co będzie mi odpowiadać – mruknął – czytasz w myślach?
- Ile razy można Ci powtarzać, że moje psy to nie duże przytulanki, tylko zwierzęcy żołnierze?!- Oświadczył twardo Malte, gdy tylko znalazł się za drzwiami prowadzącymi na zaplecze, gdzie za dużym biurkiem skryty za ekranem laptopa siedział jego starszy brat, rzucając na nie świecidełka, które wcześniej miał na sobie Notus. - Oj, dałbyś wreszcie spokój i choć trochę się rozluźnił. - Odparł tylko Finn, wzruszając lekko ramionami i nawet nie podnosząc wzroku znad ekranu. - Idą święta, więc masz ku temu świetną okazję. Tym bardziej, że masz być jedną z głównych atrakcji koncertu organizowanego jak co roku przez rodziców. Wątpię, by przybyła publiczność chciałaby ujrzeć na scenie takiego mruka jakim ostatnio się stałeś. Przemyśl to lepiej. - Dzięki za radę. - Rzucił sarkastycznie. - A teraz lepiej powiedz mi łaskawie co zrobiłeś z Volcano. - Ostatnio widziałem go leżącego przy matce, która ozdabiała choinkę w największej sali, więc możesz być spokojny. Tam raczej niczego nie zepsuje. Czując, że jeśli jeszcze chwilę posłucha podobnych impertynencji, nie wytrzyma i zrobi mu porządną krzywdę, westchnął tylko ciężko i kręcąc głową wycofał się do obu kobiet. - Liczę, że nasza restauracja przypadła Pani do gustu. - Uśmiechnął się do panny Lester, mając nadzieję, że nie słyszała zbyt wiele z jego rozmowy z krewnym.
[Ja swoje jeszcze zaktualizowałam. Wtedy tak na szybko dodałam i nie mogłam znaleźć odpowiednich cytatów, które pasowałyby mi do wątków. :D] Można było na chwilę się zatracić. Nikt przecież za to nie karał, nie jeśli odbywało się to za zgodą obu stron. Gabriel nie wyczuł, aby blondynka była niechętna na wspólne spędzanie czasu. Gabriel nie lubił się narzucać i nie lubił, gdy to jemu się narzucano. Póki co przekraczał pewne granice, ale był gotów też wycofać się w każdej chwili, gdyby tylko blondynka dała mu znać, że czuje się niekomfortowo z tym co Gabriel robił. Póki co nie wyczuł z jej strony niechęci, a wręcz przeciwnie. Być może było to mylne spostrzeżenie, gdy jego wzrok spoczywał na nowo poznanej towarzyszce odnosił wrażenie, że tymi uśmiechami i spojrzeniami przyciąga go do siebie. Prawdę mówiąc Gabriel już nie pamiętał, kiedy ostatni raz był w klubie i spędzał tak czas. Wychodził do klubów, jednak częściej spotykał osoby, które nie miały w sobie zbyt wiele interesujących cech lub zwyczajnie zaczynały przynudzać już po pierwszych pięciu minutach rozmowy. Przy Charlotte wcale tego nie czuł. Intrygowała go tylko bardziej, nie wiedział czego mógłby się po niej spodziewać i jak ten wieczór się skończy. – Król Gabriel brzmi ciekawie – odparł. Książe również, ale po co sobie odejmować od tytułu? Król stał wyżej w hierarchii niż książę i w dodatku jego imię w zestawieniu z tym tytułem brzmiało znacznie lepiej. Gabriel nie miał żadnych wymagań co do blondynki ani oczekiwań. Chciał dać się ponieść dobrej zabawie i nic więcej. Historia przecież napisze im się sama. Zdążył się przekonać na własnej skórze, iż zakładanie z góry jak potoczą się wydarzenie – czy to pozytywne czy negatywne – źle wpływało na rozwój wydarzeń i lepiej było zdać się na los niż samemu wymyślać zakończenia. W odpowiedzi szatyn jedynie uśmiechnął się nieznacznie. Chyba nie spodziewał się tego, że tym razem to ona postanowi powiedzieć mu coś do ucha. To były takie drobne gesty, tak naprawdę nic nieznaczące. Sprawiały one, że było między nimi elektryzująco. Ciekawiej i nieco tajemniczo, chciało się iść dalej i zobaczyć co się stanie. Przez chwilę Gabriel przyglądał się oddalającej od niego blondynce. Miał jeszcze trochę drinka. Postanowił wypić go na raz, aby nie zostawiać go bez opieki i szkoda byłoby mimo wszystko zmarnować wydane na niego pieniądze. Nie chciał zostawiać blondynki samej na parkiecie. Sam w dodatku coraz bardziej pragnął się na nim znaleźć, a skoro miał takie towarzystwo – nie mógł odmówić. Po chwili już dołączył do blondynki. Muzyka była głośna, zagłuszała jakiekolwiek inne myśli. Można było skupić się tylko na muzyce, która docierała do każdego zakamarka klubu. Przybliżył się do blondynki pozwalając sobie ułożyć dłonie na jej biodrach. Zajęło mu krótki moment, aby wczuć się w rytm muzyki.
Decyzja, którą podjęła na wiosnę była najważniejszą w jej życiu. Ale skłamałaby mówiąc, że długo się nad tym zastanawiała. Owszem, powiedziała, że musi się zastanowić, ale była to jedynie formalność. Od samego początku wiedziała, że powie to magiczne tak. I właśnie tak zrobiła. Czas, który zyskała, przeznaczyła na poinformowanie najbliższych o tym, że wyjeżdża. Najpierw miało być jedynie na chwilę. Miała dokończyć jedynie bardzo ważny projekt, który rozpoczął jej ojciec, ale nie zdążył go skończyć. Potem miała wrócić do swojego życia w Nowym Jorku. A miała przecież do kogo wracać. Miała tutaj nowych znajomych oraz przyjaciół, miała również cudownego mężczyznę, którego – jak sama twierdziła – kochała. Wyjeżdżając, naprawdę była przekonana o tym, że to tylko chwilowe i lada moment powróci do Nowego Jorku. Dopiero z czasem zdała sobie sprawę, że wcale nie chce wracać, a życie w Bostonie sprawia jej o wiele większą frajdę niż początkowo przypuszczała. Miała tam wszystko. Przyjaciół, jeszcze z dzieciństwa, cudowny dom po rodzicach, a także miejsce na Harvardzie, do którego nie musiała dojeżdżać daleko. Jednak przede wszystkim, czuła się tam, tak jak zawsze czuć się chciała. Była doceniana na płaszczyźnie zawodowej oraz osobistej. Ludzie liczyli się z jej zdaniem, cenili za postępy w nauce i wyrażali pochlebne komentarze odnośnie napisanych przez nią prac. Te kilka tygodni w Bostonie dało jej znacznie więcej niż kilka miesięcy, które spędziła w Nowym Jorku. Rozwijała się w zawrotnym tempie. I naprawdę jej się to podobało. W końcu widziała, że to co robi, przynosi jakieś realne efekty. Poniekąd zachłysnęła się tym życiem, które wiodła w Bostonie. Między innymi, dlatego nie wróciła od razu do Nowego Jorku. Wolała zostać w swoim rodzinnym mieście. Życie zrobiło jej jednak psikusa i z podkulonym ogonem musiała gdzieś uciec z Bostonu, bo dłużej nie mogła tam żyć. Nie mogła pokazywać się na uniwersytecie, nie umiała chodzić uliczkami miasta, a w domu nagle wszystko zaczynało jej się kojarzyć jedynie w negatywny sposób. Przez to, czego się dowiedziała, zaczynała się dusić. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mogła nikomu powiedzieć. Prawda nie mogła wyjść na jaw. Musiała to wszystko zatrzymać dla siebie i udawać, że mężczyzna, na którym zaczynało jej zależeć, wcale nie zniszczył jej życia. Niby mogłaby iść z tym na policję, przedstawić nowe dowody i opisać całą tę sprawę. Ale... nie potrafiła. On dopuścił się czegoś okropnego i niewybaczalnego. Ona natomiast nie potrafiła odwdzięczyć mu się tym samym. Dlatego przyjęła, że nikomu nic nie będzie mówiła. Będzie udawała, że przecież nic się nie stało, a jej powrót do Nowego Jorku, to nie kolejna ucieczka (w końcu nikt nie wpadnie na to, żeby jej szukać w mieście, do którego – jak sama się zarzekała – nigdy miała nie powrócić), a jedynie kolejny kaprys. Pierwsze dni po powrocie wcale nie były łatwe. Musiała się na nowo zaaklimatyzować. Początkowo pomieszkiwała u przyjaciela z dzieciństwa. Dopiero później znalazła sobie własne mieszkanie. I wtedy też dała znać, że na dobre powróciła do Nowego Jorku. Pierwsze wyjście do starych znajomych było dość... ciężkie, delikatnie mówiąc. Maisie przez te miesiące naprawdę się nie zmieniła, co nie wszystkim się podobało. Już nie imprezowała, już nie piła tak dużo. Wyostrzył jej się język, nie bała się już rzucać wrednymi uwagami, kiedy sytuacja tego wymagała. Stała teraz bardziej na uboczu i raczej nie chciała się wychylać. Ale też nie chciała całkowicie rezygnować ze znajomości. Tym bardziej, że na niektórych naprawdę jej zależało. I takim właśnie przypadkiem była panna Lester, z którą umówiła się na dzisiejsze popołudnie. O umówionej godzinie zjawiła się pod mieszkaniem przyjaciółki. Wyciągnęła telefon i wysłała krótką wiadomość. Czekam na dole :D
Chłopiec w pewnym momencie przestał ciągnąć ojca za rękaw kurtki, bo zapatrzył się na choinkę, która zaczęła pięknie się mienić. Był jeszcze czas do pokazu, który miał się pokazać na jednej z fasad okolicznych budynków. Dlatego sam Rogers skupił się na zupełnie czymś innym. Rozglądał się zawzięcie wszystkiemu wokół, aż w pewnej chwili jego wzrok przykuł dość niecodzienny widok. Tak, jak nie dziwiły go dzieci na baranach to widok dorosłej blondynki ponad głowami wszystkich sprawił, że na jego ustach pojawił się cień rozbawionego uśmiechu. — Patrz! — Jackson najwyraźniej zwrócił uwagę dokładnie na ten sam niecodzienny widok. — Ciocia Charlotte! Chodź! — Chodźmy do niej! — Rzucił, w końcu ciągnąc ojca w tamtym kierunku. Brodacz nie miał już najwyraźniej nic do powiedzenia, bo przecież sześciolatek sam zaczął się przeciskać przez tłum tylko po to, aby dostać się bliżej znajomej kobiety. Właściwie tego chciał sam mężczyzna, ale nie sądził, że jego własny syn go wyręczy w tym, że niby przypadkiem na siebie wpadli. — Jackson, ja nie wiem czy ją znajdziemy! — krzyknął Rogers, aby Junior go usłyszał. Wokół nich panował rumor, ale to nie było nic nadzwyczajnego pośród tak dużej ilości ludzi. — Jest! — chłopiec wyciągnął rękę przed siebie, uśmiechając się szeroko — Ciociu! — krzyknął, jak najgłośniej potrafił, gdy w końcu udało mu się dotrzeć bliżej. Sam Rogers był pod wrażeniem, że jego syn miał tak dobrą pamięć do twarzy. W końcu Lotta zmieniła jakiś czas temu kolor włosów, a przecież Jackson ostatni raz widział ją jako rudzielca, ale może dzieciaki nie przywiązywały do takich rzeczy większej uwagi? — Cześć — rzucił dość nonszalancko, gdy podszedł bliżej Lotty i jej rodziny. Widząc jej brata skinął mu lekko głową na powitanie, bo przecież mieli okazję się kiedyś poznać. Może nie było to najwybitniejsze spotkanie, ale było. Spojrzał również na stojące małżeństwo tuż obok nich. — Dobry wieczór — zaczął, wyciągając ku nim swoją dłoń — Colin Rogers — chwilę później nieco się zawahał, bo nie wiedział, jak powinien przedstawić ich relację — Znajomy państwa córki — uśmiechnął się pogodnie, aby zrobić na nich jak najlepsze wrażenie. Chociaż czy naprawdę, aż tak mu na tym zależało? — A ja jestem Jackson! Przyjaciel cioci Charlotte — odparł dumnie sześciolatek. Rogers pokręcił tylko z rozbawieniem głową, układając swą dłoń na ramieniu chłopca. — A to mój syn Jackson — potwierdził, aby nie było żadnych wątpliwości.
[Hejka, dziękuję za powitanie! ♥ Haha, absolutnie nie zamierzam bić za podglądanie karty, wręcz przeciwnie — jestem naprawdę szczęśliwa, że chociaż to nie moje pierwsze podejście do postaci, dalej kogoś one ciekawą :D A Billie to klasa sama w sobie, ilekroć słyszę Six Feet Under, drży mi serduszko ♥ Serge jest niestety facetem po przejściach, który jeszcze nie rozumie, że w szemranym towarzystwie nie znajdzie ukojenia :< Ale jednocześnie, byłby to dla nas fajny punkt zaczepienia, żeby ich ze sobą poznać. Skoro Lotta była tancerką w klubie, mogliby się stamtąd znać, może czasem Lotta za dodatkową kasą organizowała dla niego prywatny taniec? W tym momencie możemy ich relację poprowadzić w dowolnym kierunku, zależy jakie podejście do swojej pracy miała Lotta. A obecnie zrobiłabym im psikusa i po jej zniknięciu zestawiła ich w jej nowej pracy D:]
Gabriel wycofałby się w pospiechu, gdyby towarzysząca mu dziewczyna okazała się nudna lub nie nadawaliby na tych samych falach. Na całe szczęście rozmowa się kleiła, nawet jeśli nie rozmawiali na ważne tematy. Kto w klubie porusza ważne tematy? Mogli co najwyżej wymienić się uwagami odnośnie drinków czy puszczanej muzyki, nic więcej tak naprawdę w tym miejscu nie dało się zrobić. Być może znajdą czas na to, aby poważniej porozmawiać, gdy stąd wyjdą i może spotkają się poza klubem – w tym momencie Gabriel niczego nie obiecywał ani sobie ani dziewczynie. Nie chciał robić niepotrzebnej nadziei. Raz już jej narobił, nie skończyło się najweselej i zwyczajnie w świecie wolał tego teraz uniknąć. Chciał się skupić na dobrej zabawie, na tańcu i wchodzącej w ciało muzyce, wypić jeszcze parę drinków i być może obudzić się w południe z bólem głowy, przekląć wypite drinki, ale z uśmiechem patrzeć na poprzednią noc. – A Nowy Jork za nasze królestwo – dodał szeptem. Ciężko było w klubie szeptać, głośna muzyka i ludzie dookoła to uniemożliwiali. Musiał znów ustami niemal muskać ucho blondynki, aby mogła usłyszeć to, co jej chciał powiedzieć. Gabrielowi bardzo podobało się wejście w rolę króla, trochę udawania i zabawy nikomu nie robiło krzywdy. Razem z Charlotte znaleźli wspólny język. Lepiej dzisiaj naprawdę nie mógł trafić. Znalazł swoją księżniczkę, a pomyśleć, że gdyby na niego nie wpadła to mogliby nawet na siebie nie zwrócić uwagi. Gabriel lubił takie przypadki. Raczej nie wierzył w to, że wszystko jest z góry zaplanowane czy coś jest komuś pisane. Jedno wydarzenie ciągnęło za sobą kolejne. Tak, jak sytuacja spod baru wskazywała – Charlotte na niego wpadła, a teraz byli na parkiecie, ocierali się o siebie ciałami podczas tańca wśród setki innych ludzi. Lubił nietypowe kobiety. Charlotte zaliczała się do nich bez dwóch zdań. Słysząc jej pytanie zupełnie nie wiedział, czego mógłby się spodziewać. Sprawa dość szybko się wyjaśniła, chwilę później blondynka dosłownie na niego wskoczyła. Gabriel przechylił się do tyłu pod wpływem skoku blondynki. Trwało to zaledwie parę sekund zanim odzyskał równowagę. Poczuł na sobie nagle masę spojrzeń. Patrząc na to, że jego życie obracało się wśród ludzi z tych wyższych, podobno lepszych, sfer i ciągle ktoś go obserwował, teraz nie wywołało to na nim najmniejszego wrażenia. Podtrzymał blondynkę za uda. Nie chciał przecież, aby jego księżniczka mu spadła. – Gdzie moja nagroda za złapanie księżniczki? Spojrzał w oczy dziewczyny. Było w jego spojrzeniu coś zadziornego, wyzywającego. Podobnym uśmiechem obdarzył ją po chwili. Wieczór robił się coraz ciekawszy.
W tym roku miał trochę mniej szczęścia niż w poprzednich latach, ale i tak nie zamierzał się nad sobą użalać. W końcu cóż znaczyła złamana ręka i kilka bardziej lub mniej głębokich ran w stosunku do utraty życia, której podczas kilkutygodniowego pobytu w Pakistanie doświadczyło wielu jego kolegów... Owszem, usztywniona kończyna na temblaku nieco utrudniała normalne funkcjonowanie, ale przynajmniej nie doznał obrażeń palców, więc ani nie musiał wracać szybciej do domu z uwagi na niemożność wykonywania swoich zawodowych obowiązków, ani odwoływać swojego koncertu, szukając na szybko zastępstwa. Co prawda matka chyba milion razy, w tym blisko sto przed samym występem pytała go z troską, czy nie powinien sobie odpuścić, ale zupełnie ignorował jej jęki. W przeciwieństwie do starszego brata już dawno przestał być jej małym, potrzebującym wiele ciepła synkiem. Teraz to on ratował setki ludzkich istnień dziennie na froncie, a w wolnych chwilach jakby nigdy nic zjawiał się w blasku chwały, do której zresztą nie przykładał najmniejszej wagi, w Nowym Jorku, by odciążyć nieco rodziców i pomagająca im siostrę. - Jesteś pewna, że nie chcesz do mnie dołączyć ? - Spytał, mierzwiąc jej kasztanowe, specjalnie na tę okazję skręcone włosy wchodząc na podwyższenie. - Dobrze wiesz, że i tak nie pobiję Mariah Carey, a zresztą sam popatrz ilu mamy gości. - Lavena powiodła ręką w stronę szczelnie wypełnionych rzędów krzeseł. - A ojciec jeszcze zaprosił pannę Lester na później do swojego gabinetu na specjalnym poczęstunek, chcąc jej osobiście podziękować za pomoc przy reklamie, więc zapewne i tam będę niedługo potrzebna. Sam wiesz, że tata lubi mieć zawsze wszystko dopięte na ostatni guzik.
Malte T. [Pozwoliłam sobie przeskoczyć nieco do przodu. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.]
Już kilka godzin wcześniej uprzedził Finna, że jeśli i tym razem spóźni się na jego koncert skutkiem czego nie poda mu w odpowiednim momencie harfy, mimo doznanej niedawno kontuzji urządzi go w taki sposób, że jeszcze długo będzie odczuwał skutki swojej niefrasobliwości. Nieco za ostra w stosunku do sytuacji groźba najwidoczniej odniosła pożądany skutek, bo brunet wręczył swojemu młodszemu bratu instrument niemal w tej samej chwili, w której tej zjawił się na scenie, po czym szybko się ulotnił, by poprawić jeszcze ostatnie ustawienia dotyczące nagłośnienia. Malte, który przed wyjazdem do Pakistanu nie miał zbyt wiele czasu, by przygotować się do występu, powiódł lekko niepewnym spojrzeniem po wyczekujących twarzach zgromadzonych w lokalu ludzi, po czym przymknął na chwilę oczy, pozwalając by jego palce same odnalazły odpowiedni rytm. Miał nadzieję, że jego własne ciało go teraz nie zawiedzie, a nawet jeśli, to zostanie mu to wybaczone. Mimo, że wiedział, że dla zdecydowanej większości przybyłych jego popisy były znacznie mniej prestiżowe od tych w wykonaniu słynnej piosenkarki nie chciał wyjść na idiotę, bo wtedy zawiódłby nadzieje, które pokładała w nim rodzina i nieliczni znajomi z wojska, którzy przyszli tu dziś ze swoimi dawno niewidzianymi żonami i dziećmi. Za każdym razem, gdy wygrywał tą starą irlandzką balladę świąteczną zastanawiał się, czy i jemu będzie kiedyś dane zaznać szczęścia związanego z założeniem własnej familii, choć z biegiem czasu tak naprawdę coraz bardziej w to wątpił.
Uśmiechnął się tylko szeroko, ponownie udając niewiniątko i nie skomentował już tego, że nie powiedział jej wcześniej. Miał ku temu swoje powody, które nie były wyssane z palca, a poza tym Charlotte wyglądała na udobruchaną i nie było sensu dłużej się tłumaczyć, ponieważ to i tak niczego by nie zmieniło. Szkoda tylko, że Patrick zamierzał skorzystać z usług agencji reklamowej, w której pracowała blondynka, ponieważ to mocno zawężało im pole do manewru. Ostatnim, czego Marshall pragnął, było narobienie przyjaciółce problemów w pracy i przez to chyba już wiedział, co powinien zrobić, a to z kolei sprawiło, że na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Zawsze najbardziej gryzła go niemożność działania i teraz, kiedy w jego głowie pojawił się choć zarys planu, zrobiło mu się odrobinę lżej. — Nawet jeśli to jego sprawka, to niczego nie zrobimy — oznajmił, chcąc od razu podzielić się z nią swoimi przemyśleniami. — Przynajmniej na razie — podkreślił z lekko uniesionymi brwiami i chytrym uśmieszkiem. — Naprawdę nie chciałbym, żebyś miała kłopoty w pracy, a jeśli Patrick postanowił odegrać się na mnie przy pomocy Urzędu Imigracyjnego, to nie zawaha się wykorzystać również twojej agencji i to przeciwko tobie. Poczekamy, aż skończycie zlecenie dla niego — postanowił, a zacięty wyraz jego twarzy sugerował, by Charlotte nie protestowała. Zbyt pochopne działanie mogło im przynieść w tym przypadku więcej szkody, niż pożytku. — Jaime, mój przyjaciel, który był przy tym, jak dostałem w gębę zasugerował, żebyśmy wynajęli prywatnego detektywa i poczekali z laniem Parkera po pysku — wyjaśnił, uśmiechając się przy tym nieco głupkowato, ponieważ spranie na kwaśne jabłko tego człowieka było jedynym, co na tę chwile przychodziło wyspiarzowi do głowy. — To chyba też nie taki zły pomysł. Może uda nam się coś na niego znaleźć i sprawić, że raz na zawsze się od nas odczepi? A tymczasem będziemy go obserwować — powiedział, tym samym kończąc swój wywód i podziękował jej uśmiechem za przygotowanego drinka. — Poradzisz sobie — uznał, mrugnąwszy do niej porozumiewawczo. — Dokładnie w ten sam sposób, kiedy jeszcze mnie tu nie było — dodał i posłał jej zawadiacki uśmieszek, unosząc szklaneczkę z rumem w geście toastu. Żartował sobie, bo tak naprawdę zrobiło mu się przyjemnie ciepło na sercu, kiedy Charlotte tak bardzo zaniepokoiła się jego ewentualnym zniknięciem. Do tego jednak nie zamierzał doprowadzić, bez względu na cenę. Sączył powoli drinka, pozwalając przyjaciółce na zajęcie się pracą i w jego szklance zostało już niewiele napoju, kiedy mogli ponownie porozmawiać. Jerome powoli pokiwał głową na jej słowa i uśmiechnął się w duchu. Coś aż ścisnęło go za gardło i przez to nie potrafił podziękować jej słowami za wsparcie, jakie w niej miał, ale za to spojrzał na Lotti z wdzięcznością. Następnie jednym haustem opróżnił szklankę i przesunął puste szkło w stronę blondynki. — Jak już będziemy mogli, pogruchotamy mu wszystkie kości — odparł i mrugnął do niej porozumiewawczo, prostując się na propozycję kolacji. — Dam się porwać — oznajmił ochoczo i już nawet zaczął się podnosić, kiedy spojrzał po sobie i skrzywił się, niezadowolony. — Ale najpierw chyba powinienem się przebrać — powiedział, podnosząc nieco zbolałe spojrzenie na przyjaciółkę. Ułamek sekundy później jednakże jego twarz jakby się rozjaśniła i brakowało tylko małej żaróweczki, która zaświeciłaby nad jego głową. — Chyba że po prostu pojedziemy do mnie i coś zamówimy? Albo ugotujemy? Lubisz carbonarę? — spytał z uśmiechem. — I chyba jeszcze u nas nie byłaś, prawda? — dopytał, marszcząc brwi, lecz nie przypominał sobie, by panna Lester kiedykolwiek była w mieszkaniu jego i Jen. A może to pamięć płatała mu figle?
Chłopiec niewiele myśląc przytulił się do kobiety, gdy ta tylko stanęła już nogami na twardym podłożu. Na ten widok Rogers uśmiechnął się nieznacznie pod nosem. Nie miał zamiaru zabraniać synowi okazywania swych uczuć. Sam nie był w tym najlepszy, więc jakim prawem miałby cokolwiek narzucać własnemu synowi, który najwyraźniej miał potrzebę pokazania tego, jak bardzo lubi Charlotte. Akurat w tej kwestii wcale mu się nie dziwił. Gdy blondynka podniosła nieco sześciolatka wokół nich rozbrzmiał radosny śmiech dziecka, który pewnie w tym okresie był często słyszany w domach, ale również na ulicach. Zapewne mało kto nie lubił świąt, zwłaszcza w tak młodym wieku, gdy z wypiekami na twarzy czekało się na świąteczny poranek i otwieranie prezentów. Sam brodacz nie doświadczył takich chwil w dzieciństwie i właściwie dopiero w tym roku zobaczył, jak to mogłoby wyglądać wcześniej. Owszem, miał wyrzuty sumienia, ale czasu nie był w stanie cofnąć. Po krótkim przedstawieniu Rogersa rodzicom, ten skinął głową, a po chwili utkwił swój wzrok w dobrze mu znanej twarzy z całego grona. — Doprawdy? — rzucił, raczej nie oczekując odpowiedzi. Mógł się jedynie domyślać, że nie zawsze były to pochlebne opinie na jego temat. W końcu dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że niekoniecznie w każdej sytuacji względem panny Lester zachował się odpowiednio. Nie wiedział też o czym mogła wspomnieć swoim rodzicem o łączącej ich relacji. Nigdy nic sobie nie obiecywali, ale przecież byli tylko ludźmi i wbrew pozorom oboje mieli jakieś uczucia, nawet jeśli jedno z nich usilnie się przed nimi broniło. Ta niepewność sprawiała, że Colin poczuł się przez moment nieco nieswojo, jednak nie dał tego po sobie poznać ani przez moment. Uśmiechnął się tylko szeroko. Przekręcił nieco głowę, gdy Lotta stanęła bliżej niego, gdy tylko rozpoczął się pokaz, a Jackson i reszta rodziny blondynki skupiła całą swoją uwagę na migających świetlanych obrazach. — Wesołych… Widzę, że twoje właśnie takie są — przyznał, nie zwracając nawet uwagi na jej młodszego brata. Zdawał sobie sprawę z tego, że ten za nim niekoniecznie przepadał, ale prawdę mówiąc Colin miał to głęboko w poważaniu. W końcu tutaj nie chodziło o niego, a o jego siostrę. Mimowolnie jego ręka sięgnęła dłoni Charlotte, tak że małym palcem zahaczył o jeden z jej palców. Sam nie wiedział dlaczego, to był impuls, drobny i zapewne niezauważalny dla reszty tłumu. Bo w końcu kto by zwracał na takie drobnostki uwagę, gdy przed nimi rozgrywał się piękny świąteczny pokaz. — A! A! — po zakończonej iluminacji sześciolatek zaczął przebierać nogami w zniecierpliwieniu i najwyraźniej początkowo nie mógł zebrać swoich myśli, aby móc je przekazać reszcie — Głodny jestem! To wyznanie sprawiło, że Colin się tylko roześmiał i tutaj popatrzył chwilę na swojego syna, następnie na Charlotte, a na końcu na jej rodziców. — W takim razie… Co powiedzą państwo na wspólną świąteczną kolację? Tu niedaleko? Ja zapraszam. Prawdę mówiąc Rogers chyba nie do końca wiedział, co w tym momencie wyprawia, bo przecież był ostatnią osobą, która pchałaby się na dość krępujące spotkanie z czyimiś rodzicami. Jednak te święta już i tak kompletnie różniły się od tych, które przeżył do tej pory w swym życiu, że chyba nawet taka zmiana nie była niemożliwa w tym momencie.
Nie spodziewał się, że jego drobny gest przyniesie inny ze strony Charlotte. Nie oponował jednak, gdy jej palce splotły się z jego własnymi. Było to dla niego coś dość nowego, ale uśmiechnął się jedynie i pokręcił z rozbawieniem głową, cały czas jednak skupiając swoje spojrzenie na świetlnej iluminacji, co jakiś czas jedynie spoglądając na zapatrzonego w pokaz sześciolatka. Gdy tę dość intymną chwilę przerwał im Jackson sam puścił dłoń kobiety i wsunął w swe ręce do kieszeni kurtki. Uniósł nieznacznie brwi, myśląc chwilę nad słowami, które chwilę później padły z jego ust. Nie spodziewał się jednak propozycji, która wyszła od rodzicielki panny Lester. Nie tego się spodziewał. Chciał ich wszystkich zaprosić na kolację, ale na pewno nie zwalać się komuś na głowę, zwłaszcza w święta. — Myś… — miał już coś powiedzieć, ale zapomniał, że stał obok niego chłopiec, który raczej nigdy się nie krępował i nie zastanawiał nad tym czy komukolwiek robi kłopot swoją obecnością. Nie żeby Rogers zbytnio się tym przejmował, jednak tutaj sytuacja była nieco inna niż zwykle. Gdyby chodziło o spędzenie czasu z samą Charlotte na pewno by od razu się zgodził. — O tak! A macie słodkie ziemniaczki? Lubię słodkie ziemniaczki! — sześciolatek klasnął w dłonie, uśmiechając się szeroko. Następnie położył sobie ręce na brzuchu — Tak mi burczy, że nie mogę się skupić, wiecie? Colin pokręcił tylko z politowaniem głową i popatrzył na Charlotte, niemo przepraszając ją za całą tą sytuację. — Chyba zostałem przegłosowany. I żaden ze mnie pan, jestem Colin — powtórzył i skinął przy tym głową. Może faktycznie było widać między nim, a blondynkę różnicę wieku, ale niekoniecznie potrzebował tego, aby ktokolwiek zwracał się do niego per pan. Było to wręcz nienaturalne i już sam nie pamiętał kiedy ktoś tak do niego mówił. Podróż do mieszkania Charlotte przebiegła chyba w przyjemnej atmosferze, którą cały czas podkręcał młodszy z Rogersów, który szczycił całe grono historyjkami, które przeżył dzisiejszego dnia. Wszyscy już mogli się dowiedzieć, co dostał od Świętego Mikołaja, jaką miał piżamę, co dobrego zjadł, jakie ozdoby i światełka widział na domach czy budynkach, no i to, jak podobał mu się pokaz na Rockefeller Center czy fakt, że już nie może się doczekać jedzenia Pani Grace. Gdy wszyscy weszli już do środka Rogersa uderzyło przyjemne ciepło. I nie chodziło jedynie o to, że w mieszkaniu było cieplej, aniżeli na zewnątrz, ale to, że w powietrzu unosił się przyjemny zapach świątecznego jedzenia, światełka przyjemnie ocieplały wnętrze. Mimo, że sam lepiej czuł się w większych przestrzeniach tak teraz chyba niekoniecznie mu to przeszkadzało. Gdy zasiedli do stołu Jackson nie krępował się ani chwili, aby prosić o kolejne dania do spróbowania, a gdy tylko coś mu naprawdę smakowało wszyscy mogli usłyszeć jego mamrotanie pod nosem. — Mmm… Mniam… Ooo… Natomiast sam Colin nigdy nie należał do wybitnie rozmownych osobników, więc początkowo faktycznie większość czasu milczał.
— Nie zapomniał — odparł z pełną powagą Jackson, kiwając przy tym potakująco głową — Były gofry… Tata jest już mistrzem gofrów i sadzonych jajek. Gorzej mu idzie z gotowaniem ziemniaków albo ryżu — tutaj powiedział nieco ciszej, tak jakby nie chciał, aby usłyszał jego słowa sam Colin — Raz się tak przypaliły, że musiał wyrzucić garnek, a z ryżu wyszedł okropny kleik fuj — chłopiec się wzdrygnął, ale najwyraźniej o wszystkim zapomniał, gdy zasiadł do rodzinnego stołu rodziny Lester. Sam brodacz siedział w milczeniu, uśmiechając się tylko przy kolejnych historiach sześciolatka. Nie mówił nic, co nie byłoby prawdą. Nigdy nie był dobrym kucharzem i niewiele wskazywało na to, aby w najbliższym czasie miałoby się to zmienić. Nałożył sobie jedynie nieco jednej z sałatek i już miał widelcem trafić do ust, gdy usłyszał pytanie skierowane prosto do niego od strony ojca Charlotte. Powinien się w końcu spodziewać, że skoro sam ich zaprosił na wspólny posiłek to musi się liczyć z tym, że w pewien sposób będzie się musiał otworzyć przed rodziną blondynki. Czy widział w tym coś złego? Nie, nie miał niczego do ukrycia, ale sam do końca nie wiedział o czym mógł powiedzieć o Lotcie, w końcu nie chciał jej robić problemów, bo doskonale pamiętał, jak zachował się jej brat po tym, gdy poznał całą prawdę. Na szczęście pierwsze pytanie nie było kłopotliwe i nie ingerowało zbytnio w ich nieco skomplikowaną relację. — Będzie jakieś dwa lata — przyznał po krótkiej chwili zastanowienia, przypominając sobie ich właściwie drugie spotkanie, gdy Lotta pracowała już za barem. Pamiętał bardzo dobrze, że właściwie znali się zdecydowanie dłużej, ale po co miałby o tym jednym spotkaniu wspominać? To właśnie dwa lata temu rozpoczęła się ta dziwna przygoda, która z kilkoma przerwami trwała do dzisiaj. — Nic nie szkodzi, rozumiem, że rodzice chcą wiedzieć z kim mają do czynienia ich dzieci — przyznał, uśmiechając się nieznacznie, spoglądając przy tym na swojego syna, który właściwie nawet nie interesował się rozmową przy stole, bo był zajęty jedzeniem — I nieważne ile miałyby lat to my i tak chcielibyśmy wiedzieć wszystko lub przynajmniej prawie wszystko — dokończył tutaj spoglądając na ojca Charlotte, później na jej matkę, a na końcu na samą kobietę, zatrzymując spojrzenie prosto na jej oczach. Ta cała sytuacja wydawała się nierealna i Colin nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek spędzi święta w gronie najbliższych tego Chochlika.
Z pewnością wiele osób było lepszym kucharzem od samego Colina. Ale on jakoś wybitnie się tym nie przejmował. W dzisiejszych czasach człowiek wcale nie musiał potrafić gotować. Było wiele opcji, aby dobrze zjeść i to zdrowiej, aniżeli odgrzewać jakieś gotowe danie z marketu. Choć tak, takie dni również się zdarzały, że wrzucił jedynie plastikowe pudełko do mikrofalówki. Jednak można było już zamówić jedzenie pudełkowe na cały miesiąc, ale można było również zamawiać obiady do domu z dobrych restauracji. Nic nie stało na przeszkodzie, prócz pieniędzy, na które Rogers od wielu lat nie narzekał. Żył na dobrym poziomie, przynajmniej na takim, który był dla niego wystarczający. Również prychnął nieco rozbawiony, gdy ojciec Charlotte wspomniał o starych koniach. Przynajmniej tym razem nie tyczyło się to jego osoby. Ucichł, gdy nagle blondynka wstała od stołu i zniknęła za drzwiami łazienki. Nie wstał jednak i nie poszedł za nią, widząc, że przecież ma teraz obok siebie rodzinę, która ma ku temu pierwszeństwo. Poza tym był to okres, w którym ludzie często padali ofiarą lekkich niestrawności, więc wizyta w toalecie nie była niczym nadzwyczajnym. Jackson był jednak nad wyraz uczuciowym chłopcem, więc od razu przejął się Lottą. Nie pchał się jednak do łazienki, tylko gdy kobieta z niej wyszła stanął obok niej i złapał za rękę. — Mama mi zawsze pozwala wypić szklankę coca-coli, gdy boli mnie brzuch. Czasem nawet pomaga — powiedział z pełną powagą, kiwając przy tym potakująco głową. Gdy dochodziła już dwudziesta Rogers w końcu wstał od stołu i omiótł wzrokiem wszystkich zgromadzonych. — Na nas też już czas — zaczął, gdy Lotta wspomniała o wyjściu na spacer ze swoim pupilem — Bardzo dziękujemy za pyszną kolację i mam nadzieję, że spędzą państwo jeszcze wiele miłych chwil w Nowym Jorku — powiedział i polecił synowi, aby ten zaczął się już ubierać. Powinni już wracać do siebie, ponieważ Jackson z samego rana wracał do matki, aby i z nią spędzić jeden ze świątecznych dni. Brodacz jeszcze raz skinął wszystkim głową przed wyjściem, a Jackson pomachał, uśmiechając się szeroko. Bez pytania też, wyciągnął Charlotte smycz z ręki i pognał na dół z psem, skoro i tak razem z nimi wychodzili. — Jakcson! — Colin rzucił za chłopcem, gdy drzwi od mieszkania dziewczyny się już za nimi zamknęły — Sorry, zaraz dorwiemy tego małego urwisa — zwrócił się do blondynki, przyglądając się jej teraz nieco uważniej, jakby chcąc sprawdzić czy już wszystko było z nią w porządku.
[Szczerze mówiąc, a właściwie pisząc, dla mnie to lepiej, że Charlotte podczas swoich występów była zamaskowana, bo dzięki temu na pewno dla Serge'a nie zlała się w jedność z innymi tancerkami i budziła zainteresowanie D: Serge przeważnie na nocne eskapady udaje się pod wpływem alkoholu (losie, czuję się okropnie, jakbym robiła z niego ostatniego menela xD), ale trzyma łapki grzecznie przy sobie, także na pewno nie byłby względem niej namolny. Chętnie wplątałabym ich w luźny romans, może Lotta zniknęłaby z dnia na dzień, wylatując do Anglii? Mogliby się lepiej poznać w barze obok klubu, a teraz zetknęliby się znowu w firmie, gdzie pracuje :D]
Niby wiedział, że przynajmniej przez jakiś czas powinien oszczędzać kontuzjowaną rękę, by przypadkiem jeszcze bardziej jej nie uszkodzić, a co za tym idzie nie potrzebować dłuższego chorobowego niż było to od początku przewidziane, ale w pewnym momencie tak się zatracił w tym, co robił, przenosząc się duchem na Zieloną Wyspę, na której obszarze nie tylko spędzał jako dziecko każde wakacje, ale potem mieszkał podczas studiów, że całkowicie o niej zapomniał. A to oczywiście musiało przynieść swoje konsekwencje tuż po tym, gdy zeszły z niego wszystkie te wspaniałe emocje związane z występem. Nie chcąc jednak psuć nikomu zabawy swoim stanem, na który zresztą w pewnym sensie sam sobie zasłużył, schodząc ze sceny w blasku braw, przywołał na twarz ten sam lekki, profesjonalny uśmiech, którym raczył nieuleczalnie rannych lub chorych pacjentów. I o ile na poklepujących go ze śmiechem po plecach oraz życzących mu jak najszybszego powrotu do zwykłej sprawności znajomych to działało, to o tyle na o wiele lepiej znającego go Finna, który czekał na niego stojąc obok jednego z ustawionych dalej stolików już nie. - Jak na kogoś, kto codziennie ratuje życie i zdrowie innych wyjątkowo nie potrafisz się o siebie troszczyć... - Stwierdził, spoglądając z wyraźnym zmartwieniem na rysujące się na twarzy swojego młodszego braciszka nieznaczne zmarszczki będące jedynym widocznym znakiem na to, że coś go bolało. - Jesteś pewny, że nadal chcesz uczestniczyć w tej całej szopce ? - Nie sądzisz chyba, że się teraz wycofam ? - Odparł pytaniem na pytanie, kierując się w stronę tylnego wyjścia. - Pojadę tylko na chwilę na Queens po prezent dla panny Lester i przy okazji upewnię się, czy z pisakami wszystko w porządku i zaraz jestem z powrotem. - Jaaasne. - Starszy Tresckow wzniósł oczy do sufitu, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że jego krewny wciska mu kit nie chcąc się przyznać nawet przed nim, że potrzebuje czegoś przeciwbólowego. Kto jak kto, ale Malte z pewnością woził od rana ten nieszczęsny wisiorek, który nawiasem mówiąc pomagała mu wybrać ich siostra, w schowku swojego samochodu. - Tylko się pośpiesz, bo nie wiem jak długo uda mi się grać na zwłokę.
Jackson mimo swego wieku był odpowiedzialny i to z pewnością nie była zasługa Rogersa, a matki Jaxa. To ona wpoiła ich synowi najważniejsze zasady, którymi każdy powinien kierować się w życiu. Brodacz miał dlatego nadzieję, że dzięki temu jego syn uniknie pewnych błędów, przed którymi sam nie zdołał się uchronić. Schodził razem z Charlotte po schodach, gdy w pewnym momencie się zatrzymała. — Myślę, że czekają na nas przed samym wejściem — powiedział, marszcząc przy tym brwi, gdy dostrzegł, że dziewczyna nagle zrobiła się blada — Na pewno wszystko dobrze? Chyba za dużo pierożków zjadłaś, co? — zapytał z lekkim rozbawieniem, poklepał blondynkę po ramieniu, po czym wyszedł już na zewnątrz. Świeże powietrze powinno nieco jej pomóc, a nawet jeśli nie to będzie mogła znaleźć ustronne miejsce, aby ponownie zwymiotować, choć lepiej, jak by takiego scenariusza zdołali uniknąć. Tak, jak podejrzewał Jackson stał z Buiscitem przed samym wejściem do budynku, przestępując z nogi na nogi. — No, już myślałem, że się tak zgubiliście! — krzyknął zniecierpliwiony, ruszając przed siebie, jednak brodacz szybko złapał chłopca za rękę, aby ten jednak nie oddalił się za daleko. — Kawałek pójdziemy z Charlotte i Buiscitem, ale tylko kawałek. Jutro nie wstaniesz, a mama będzie po ciebie o ósmej rano — powiedział, spoglądając jeszcze na blondynkę, która szła tuż obok niego. Mieli do mieszkania Colina kawał drogi i nawet jeśli ten wezwie Ubera to sama podróż zajmie im zapewne godzinę przy tych świątecznych korkach, gdy ludzie wracali z rodzinnych kolacji. Dlatego nie mógł pozwolić na to, aby chłopiec nie wiadomo, jak długo błąkał się po mieście, bo gdy położy się po północy to nie wstanie, a co za tym idzie Rogers będzie miał spraną głowę przez samą Natalie, która pewnie już zaplanowała każdą minutę następnego dnia.
— Nie patrz na mnie, ja będę spał pewnie do dwunastej jutro — brodacz odparł na swoje usprawiedliwienie. Musiał tylko wyprawić sześciolatka do domu i zapewne powróci z powrotem do łóżka. Przecież nie miał żadnych innych, a już na pewno nie ambitnych, planów na jutro. Dlatego też miał zamiar po prostu zalęgnąć przed telewizorem, bo prawdę mówiąc już nawet nie pamiętał kiedy miał okazję w taki sposób odpocząć. Tylko nie miał do końca pewności czy nawet jeden dzień zdoła w taki sposób spędzić i koniec końców nie skończy się tym, że wyjedzie za miasto. Nie był typem leniwca po prostu. Popatrzył na blondynkę i uśmiechnął się nieco, po czym pokręcił przecząco głową. — Jego pytania nie były problematyczne, pewnie zaczęłyby się schody, gdyby zapytał gdzie się poznaliśmy, chociaż właściwie… — wzruszył ramionami, wsuwając swe dłonie do kieszeni kurtki, którą miał na sobie — Pracowałaś na barze, więc normalna robota — przyznał, kompletnie pomijając epizod, w którym rozbierała się przed facetami. Było, minęło, a więc po co mieliby drążyć ten temat? On też w swoim życiu popełniał błędy i prawdę mówiąc mógł spokojnie je uplasować dużo wyżej niż fakt, że Charlotte pracowała, jako striptizerka. — To dobrze, że masz już tą trudną rozmowę za sobą — przyznał, obserwując przy tym Jacksona, który dumnie kroczył nieopodal nich, trzymając psa na smyczy. Może za niedługo powinien pomyśleć o pupilu dla syna? W końcu dorastanie u boku takiego przyjaciela rodziło wiele wspaniałych wspomnień. Sam jednak takich nie doświadczył, więc mógł jedynie gdybać. W pewnym momencie przystanął obok kobiety, gdy ta również się zatrzymała. Pozwolił na to, aby kącik jego ust drgnął ku górze przy kolejnych słowach Lotty. Nie miał zamiaru się przyznawać do tego, że to wpadnięcie na siebie wcale nie było takie znowu przypadkowe. — Tobie również — rzucił, nie dodając do jej życzeń nic więcej. Nie był w tego typu wyznaniach dobrych. Nawzajem zawsze w jego mniemaniu brzmiało ok, więc dlaczego miałby to zmieniać. — Jackson! — krzyknął za sześciolatkiem, który się odwrócił i wiedział już, co powinien zrobić. Oddał Charlotte smycz, po czym przytulił się do niej na pożegnanie. Rogers natomiast kucnął i wziął chłopca na ręce, aby przyspieszyć nieco kroku, idąc w kierunku taksówki. — Do zobaczenia, Pixie! — rzucił jeszcze, posyłając jej na odchodne swój szelmowski uśmiech.
— Nie ja to wymyśliłem, tylko Jaime — poprawił ją, kiedy nazwała go przebiegłą bestią, oddając w ten sposób honor przyjacielowi. Sam raczej nie wpadłby na podobny pomysł, ponieważ kiedy ktoś zbyt mocno nadepnął mu na odcisk – jak Patrick – był raczej zwolennikiem rozwiązań siłowych, jednakże w tym przypadku mógłby tylko bardziej sobie zaszkodzić. Momentami był jak w gorącej wodzie kąpany i przez to pozwolił, by to Moretti ostudził jego zapał oraz przejął rolę trzeźwo myślącej osoby. Tym sposobem chłopak przekonał go do zatrudnienia prywatnego detektywa i zaoferował, że to on zapłaci za jego usługi, ponieważ Marshalla nie było w tym momencie na to stać. Obiecał jednak, że zwróci mu wszystko co do centa. — Jen od kilku tygodni jest na stażu w Los Angeles — wyjaśnił. — Na twoim miejscu martwiłbym się zatem bardziej o wścibskie, plotkujące sąsiadki — dodał i mrugnął do niej porozumiewawczo. — Pan Marshall sprowadzający do siebie obce kobiety pod nieobecność żony? — rzucił nieco zrzędliwie i gderliwie niczym starsza pani i posłał przyjaciółce złośliwy uśmieszek. Sam nie przejmował się podobną gadaniną, ludzie jednakże lubili sensacje i wszędzie, gdzie tylko mogli, wietrzyli mniejsze oraz większe afery. Po opuszczeniu baru Jerome poprowadził Charlotte ku najbliższej stacji metra, ponieważ dziś nie wybrał się do pracy samochodem, czego ze względu na pogodę zaczynał odrobinę żałować, ale w tej chwili nie mógł już niczego na to poradzić. Przejechali więc kilka stacji, aż ponownie wydostali się na powierzchnię, skąd od mieszkania państwa Marshall dzielił ich już tylko kilkunastominutowy spacer. Po drodze wstąpili do sklepu po składniki na carbonarę i coś do picia – coś, co nie zawierało procentów, ponieważ jedna z szafek w salonie była już odpowiednio zaopatrzona. — Zapraszam w nasze skromne progi — zachęcił z uśmiechem, kiedy po dotarciu na właściwe piętro otworzył przed blondynką drzwi i przepuścił ją przodem. — Możesz śmiało przejść się po pokojach i pozwiedzać — dodał, wchodząc do środka tuż za nią. Szybko zrzucił buty i przeszedł z siatkami z zakupami do kuchni otwartej na salon. — W salonie w klatce jest Harold, możecie się zapoznać, a ja pójdę wziąć szybki prysznic — poinformował, zostawiając reklamówki na blacie. — Daj mi piętnaście minut i do ciebie wracam! — poprosił i tyle było go widać. Zniknął z sypialni, skąd wziął czyste ubrania i zabunkrował się w łazience. Opuścił ją nawet szybciej, niż zapowiedział, ale za to z turbanem z ręcznika na głowie, by nieco rozbawić Lotti. W końcu też miał długie włosy, prawda? Przeparadował tak przed nią, śmiejąc się cicho, a potem przestał się wygłupiać i zostawił ręcznik w łazience, mokre włosy po prostu związując w kitkę. — Już biorę się do roboty — oznajmił, wypakowując w kuchni zakupy. — Widzisz tę szafkę obok telewizora? Możesz nam coś wyczarować z tego, co znajdziesz w środku — zaproponował, dobrze wiedząc, że jako wprawiona barmanka, Charlotte doskonale sobie poradzi. — Jest tam też nalewka twojego taty… — mruknął z przebiegłym uśmieszkiem, wcale niczego nie sugerując.
[Przepraszam za zwłokę, nie wyrobiłam się przed sylwestrowym wypadem 🧡]
Pokręcił tylko głową z politowaniem, gdy nazwała go Miśkiem, ale ostatecznie uśmiechnął się nieznacznie i jeszcze uniósł rękę ponad głowę w geście pożegnania. Resztę wieczoru spędził z Jacksonem na szykowaniu się do snu, a później na obejrzenie jakiegoś filmu, popijając whisky w szklaneczce. Położył się koło pierwszej, aby przed ósmą zwlec się z łóżka tylko po to, aby przekazać syna jego matce. Resztę świąt spędził już samotnie w domu, natomiast następne dni upływały raczej spokojnie. Chodził do pracy w wytwórni, bywał na placu do paintballa, gdzie odbywały się świąteczne imprezy firmowe, tych którzy chcieli zrobić coś innego niż jedzenie i picie resztek poświątecznych. Sam sylwester spędził ze znajomymi u nich w domu. Może nie było hucznie, ale z pewnością przyjemnie, choć zawsze mogłoby być lepiej, prawda? Gdy dostał wiadomość od Charlotte, uśmiechnął się pod nosem. Doceniał to, że zwróciła się z taką prośbą właśnie do niego. W końcu nie miał bladego pojęcia, że mogło chodzić o coś zupełnie innego, aniżeli o cieknący kran w łazience. Zapewnił dziewczynę, że zjawi się prosto po pracy. Po drodze wskoczył jeszcze do jednej z meksykańskich knajpek po jedzenie na wynos. Na szczęście skrzyknę z narzędziami zawsze woził w aucie, więc nie musiał się specjalnie wracać po nią do domu. — Cześć — rzucił wyjątkowo pogodnie, jak na niego i pochylił się nieco, aby musnąć jej policzek. Dopiero po chwili zauważył, że Charlotte jest jakaś nieswoja. — Aż tak cię martwi ten kran? Spokojnie, na pewno nie zalałaś jeszcze sąsiadów — roześmiał się, wkraczając od razu do łazienki, bo przecież podobno właśnie tam miał coś do zreperowania.
Położył skrzynkę na środku łazienki i wyprostował się, aby spojrzeć na rzekomo popsuty kran. Początkowo nawet nie zrozumiał sensu słów blondynki, bo przecież dobrze wiedział po co tutaj przyjechał. Dopiero, gdy sam się zorientował, że chyba wszystko jest w porządku popatrzył na blondynkę. Jej wyraz twarzy i ściszony głos go nieco zaniepokoił. Nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek widział ją w podobnym stanie. No może nie licząc momentu, w którym przyszedł do niej po rozmowie z jej bratem. Chociaż wtedy była pijana, a tym razem nic takiego nie miało miejsca. Milczał, idąc jako pierwszy do salonu, tak jak go o to poprosiła. Nie usiadł jednak tylko stanął i odwrócił się w jej kierunku. Nie miał bladego pojęcia, co za chwilę miał niby usłyszeć. Dopiero po kilkunastu sekundach, gdy Lotta zdołała powiedzieć o co tak naprawdę chodzi, usiadł. Tak po prostu usiadł na kanapę, którą miał zaraz za sobą. Nie powiedział nic, nie patrzył nawet na dziewczynę. Przejechał ręką gdzieś nieopodal swych ust i wziął głęboki oddech. Dzisiaj nie było Prima Aprilis. Takie tematy też nie były zbyt dobre na żartowanie z nich i nie sądził, aby Lotta mówiła by mu o tym, gdyby nie chodziło tutaj o niego. Nie byli w związku, więc może wcale nie miała pewności, że dziecko jest jego? Mogli przecież utrzymywać kontakty seksualne z innymi. — Jesteś pewna? — wypalił w końcu. W jego głosie można było wyczuć lekkie zdenerwowanie, ale bynajmniej nie skierowane na kobietę, a ogólne zdenerwowanie spowodowane sytuacją. Nie chciał jej też w żaden sposób urazić, ale chyba mógł mieć wątpliwości?
Szarpał się akurat z zamkiem w drzwiach, który nawiasem mówiąc już dawno wołał o przejście na zasłużoną emeryturę lub przynajmniej solidną naprawę, gdy w kieszeni płaszcza poczuł charakterystyczne wibrowanie. Westchnął ciężko zastanawiając się kto do jasnej cholery może być aż na tyle bezczelny, by przeszkadzać mu w świąteczne popołudnie i rzuciwszy zirytowane spojrzenie nieposłusznemu okrągłemu Cerberowi, odłożył na chwilę klucze na wycieraczkę, po czym wyciągnął komórkę, by sprawdzić treść wiadomości. Ku swojemu niemałemu zdziwieniu rozpoznał na wyświetlaczu numer brata, a po kliknięciu w odpowiednią ikonkę dowiedział się, że właściwie nie musi wracać do restauracji, bo ich specjalni goście zdążyli już wyjść objuczeni niczym woły, bo Pani Tresckow swoim zwykłym zwyczajem nie chciała ich puścić bez, jak to sama zawsze powtarzała ze śmiechem, małej próbki irlandzko-niemieckich wybuchowych specjalności. Uśmiechnął się lekko wyobrażając sobie jak to musiało wyglądać i nieco współczując rodzinie Lesterów. Wiedział, że Irlandka stara się jedynie dobrze wywiązywać się z obowiązków gospodyni, ale wielokrotnie zdarzało się jej przesadzać. Dokładnie tak jak wtedy, gdy nie dawała sobie za nic wytłumaczyć, że ktoś może nie chcieć zabierać jej wypieków czy innych posiłków przez nią przygotowywanych do domu. Wolał nawet nie przypominać sobie ile długich miesięcy jemu samemu zajęło wytłumaczenie jej, że to czym codziennie żywi się podczas pobytu na froncie być może nie smakuje tak wykwintnie jak pożywienie dostępne w Nowym Jorku, ale raczej go nie zabije. Teraz miał jednak inny kłopot, a mianowicie dostarczenie wisiorka dla młodej graficzki i osobiste pogratulowanie jej za osiągnięcie tak wspaniałego efektu reklamowego. Z pewnością będzie musiał poczekać z tym przynajmniej do stycznia, bo większość instytucji pozostanie do tego czasu zamknięta na cztery spusty.
Roześmiał się serdecznie na uwagę o ulicznicy, jednakże nie kontynuował już tematu wścibskich starszych pań. Właściwie to nie mógł narzekać na sąsiedztwo, ponieważ w ich pionie w większości mieszkali naprawdę mili i sympatyczni ludzie, a te kilka wyjątków potwierdzających tę regułę… Był w stanie machnąć na nie ręką, bo też nigdy nie miał tendencji do przejmowania się ludzkim gadaniem i tym, co o nim myślano bądź szeptano po kątach. Ludzie zawsze mieli gadać, niezależnie od tego, co się robiło, więc czy był większy sens w zamartwianiu się tym? Zdaniem Marshalla nie i to dlatego był nawet skłonny zostać alfonsem swojej blondwłosej przyjaciółki. — A dziękuję — odparł, kiedy już znaleźli się w jego czterech ścianach. — Chyba jakoś tak odruchowo poszliśmy w wyspiarski klimat — zaczął tłumaczyć jeszcze przed tym, jak zniknął w łazience. — Niewiele rzeczy dokupiliśmy, mieszkanie było praktycznie urządzone, kiedy podsunęła je nam pani w agencji nieruchomości. Na tym zakończył, a ich rozmowę kontynuował już czysty i pachnący, bez turbanu na głowie. Należało przy tym zaznaczyć, że i on był prosty w obsłudze. Może właśnie przez to tak dobrze dogadywali się z Charlotte? Jedno dawało drugiemu dokładnie to, czego w danym momencie potrzebowało, a przy tym nie wydziwiali zbytnio i nie analizowali tego, co nie trzeba. Oczywiście otworzenie się przed kimś i wylanie swoich żalów również było konieczne, co czasem czynili, lecz częściej wystarczyła po prostu obecność tej drugiej osoby; fakt, że nie pozostawało się samym i miało się tego namacalny dowód. Tak jak teraz, Jerome zerkał z kuchni na Lotti i wiedział, że jeśli chodzi o starcie z Parkerem, to miał w swoim narożniku silnego zawodnika, na którego zawsze mógł liczyć. — Chyba się nie chwaliłaś i mówiłaś tylko, że chcesz ich zaprosić, ale nie wspominałaś, kiedy — stwierdził po chwili zastanowienia, jednocześnie krojąc boczek w drobną kostkę. Następnie wrzucił go na zimną patelnię i włączył mały ogień, tak by tłuszcz mógł się powoli wytopić i by nie było konieczności dodawania innego czynnika pomocnego przy smażeniu. — Nie wiem tylko, czy się nie miniemy — zauważył, kiedy to do niego dotarł i wyprostowawszy się, wciąż z nożem w dłoni, skrzywił się, zerkając przy tym na pannę Lester. — Na święta prawdopodobnie polecę do Jen do LA i zostanę do nowego roku. Musimy dograć szczegóły — wyjaśnił i bezradnie rozłożył ręce. Jeśli im się poszczęści, być może będzie wciąż w Nowym Jorku, kiedy przylecą rodzice blondynki, ale nie było to nic pewnego. A szkoda, ponieważ brunet z chęcią by ich poznał i wcale nie czuł się przez tą myśl zestresowany jak licealista, który miał poznać rodziców swojej dziewczyny, wręcz przeciwnie. Był podekscytowany i jednocześnie nieco rozżalony, że może im to nie wypalić. — W tej szafce — odparł, wskazując na odpowiednie drzwiczki czubkiem noża. Za nimi blondynka powinna znaleźć szkło. Sam zabrał się za siekanie natki pietruszki do późniejszego posypania dania, a kiedy skończył, wstawił wodę na makaron. — A jeśli już mowa o spotkaniach z przeszłości… — zaczął ostrożnie, nawiązując do niespodziewanego pojawienia się Parkera w agencji. — To co z Miśkiem, że tak pozwolę sobie spytać? — rzucił, zerkając szybko na Lotti, zaraz jednak wrócił spojrzeniem do kuchennego blatu, na którym pracował i kroił cebulę. — Masz od niego jakieś wieści, czy przepadł jak kamień w wodę?
Wyczuwał, że oboje myślą dokładnie to samo. Chcieli dobrej zabawy, towarzystwa do wypicia drinków i do potańczenia. Spotkanie w klubie nie oznaczało tego, że oddadzą się sobie przez resztę życia. Gabriel miał nawet dziwne przeczucie, że mogą się więcej nie zobaczyć. To nie było małe miasteczko, w którym istniała szansa na wpadniecie na siebie w sklepie spożywczym. Takie sytuacje miały miejsce rzadko i były mało prawdopodobne. Co prawda już zdążył się przekonać, że w Nowym Jorku da się na znajomych wpaść, wątpił, że to mogłoby się powtórzyć parę razy. Gabriel był szczerze zaintrygowany tym w jaki sposób potoczy się ten wieczór. Charlotte, księżniczka, jak zaczął ją nazywać, intrygowała go swoją śmiałością. Błyskiem w oku i sposobem bycia. Podobało mu się to, że nie jest jedną z tych, które czekają tylko na ruchy drugiej strony. Zawsze miał wrażenie, że wtedy wszystko jest takie… jednoosobowe. Tymczasem oboje świetnie się bawili, dało się to wyczytać z ich twarzy. Z każdą upływającą chwilą Gabriel był coraz bardziej ciekaw kolejnych wydarzeń. Blondynka znajdowała się blisko niego, zbyt blisko, jak na dwójkę nieznajomych, ale tym wcale się nie przejmował. Trzymał ją mocno, nie chciał, aby spadła. Z tym na całe szczęście nie miał żadnego problemu. Na twarzy Gabriela pojawił się niewinny uśmieszek, gdy się nachyliła do jego ucha i poszerzył się nieznacznie, gdy usłyszał wypowiadane przez księżniczkę słowa. – Zaskocz mnie – wymruczał dając jej tym samym przyzwolenie na wszystko. Drink był ciekawą opcją, ale niespodzianka naruszająca jego przestrzeń osobistą brzmiała zdecydowanie znacznie ciekawiej. Niczego tego wieczoru nie chciał sobie żałować. Bawił się dobrze, klimat klubu i ludzie dookoła mu pasowali, zamierzał wykorzystać ten wieczór w pełni. Miał szczęście, że udało mu się trafić na kogoś kto jak widać był równie chętny do dobrej zabawy co i on sam.
Najbliższe dwa miesiące jawiły się dla niego równie okropnie jak zesłanie na pustynię lub bezludną wyspę bez jakiejkolwiek aprowizacji. Jego organizm, który przez ostatnie siedem lat stale narażony był na najrozmaitsze niebezpieczeństwa nie potrafił na nowo przystosować się do spokojnego środowiska, w którym obecnie przyszło mu funkcjonować. Już po pierwszym poświątecznym tygodniu, który spędził głównie na pomocy w restauracji miał wrażenie, że jeśli natychmiast nie wymyśli sobie jakiegoś twórczego zajęcia lub nie podejmie jakiegoś wyzwania, z braku bodźców zacznie chodzić po ścianach. Nie dość, że w związku z tą przeklętą złamaną ręką dostał solidnego kopa ze swojej zwykłej, jak się okazało bardzo uzależniającej pracy to jeszcze został obarczony nieodwołalnym zakazem choćby przekraczania progu budynku sztabu dopóki nie powróci do swojej zwykłej formy. A to rzecz jasna oznaczało, że miał zdecydowanie mniej informacji z tego, co działo się na polu chwały. Nawet te najlepiej zaznajomione z tematem media nie dysponowały bowiem kompletnymi danymi. Na całe szczęście nie zabroniono mu przynajmniej okazjonalnego wykładania na Akademii Wojskowej, ale i tam czuł się raczej nieswojo zdając sobie w pełni sprawę z faktu, że większość z młodych chłopców i i tak już nielicznych dziewcząt go słuchających nie zechce pójść w jego ślady zostając tylko przy podstawowej żołnierce. Smutne, ale niestety prawdziwe. Ale przecież nie mógł spędzić całego tego okresu jedynie na umartwianiu się nad sobą, więc po wygłoszeniu dzisiejszego przemówienia do kadetów udał się prosto do biura, w którym zatrudniona była panna Lester, by z lekkim opóźnieniem wręczyć jej dziękczynny wisiorek. Na miejscu powiedziano mu jednak, że przez najbliższe parę dni nie będzie jej w biurze z powodu choroby, więc najlepiej będzie, jeżeli go zostawi, a ktoś go jej przekaże w jego imieniu. Zdecydowana większość ludzi zapewne by tak właśnie zrobiła, ale on najwidoczniej nazbyt lubił utrudniać sobie życie. No i był lekarzem, więc poniekąd czuł się w obowiązku sprawdzić jak się czuje, więc nie wdając się w szczegóły oświadczył, że to sprawa priorytetowa, którą musi załatwić osobiście. W odpowiedzi oberwał co prawda posuwistym znudzonym spojrzeniem w stylu: ,,Wszyscy tak mówią” znad okularów od siedzącej w recepcji brunetki, ale nie zamierzał się nim przejmować. Tym bardziej, że po krótkich, aczkolwiek zażartych pertraktacjach uzyskał to, czego oczekiwał - adres młodej graficzki. A skoro i tak, aby dostarczyć jej tę biżuterię musiał przebyć połowę miasta to równie dobrze mógł przy okazji wstąpić do jednej z kwiaciarni. W końcu większość kobiet lubiła dostawać je w prezencie. No i będzie mógł się łatwo w razie czego wytłumaczyć dlaczego nie mógł z tym trochę poczekać. Przecież rośliny w przeciwieństwie do biżuterii szybko marnieją.
Nie wiedział, co powinien w tej sytuacji powiedzieć, bo chyba jeszcze do niego nie dotarła to, co przed momentem usłyszał. Musiał to przetrawić, chociażby przez chwilę, chociaż nie wiadomo ile czasu by mu na to teraz dała to i tak byłoby za mało. Powinni się tego spodziewać, bo przecież byli dorośli i wiedzieli, że dzieci nie biorą się z kapusty. Nie zareagował nawet w momencie, w którym dziewczyna usiadła obok niego, podkulając nogi pod brodę. Dopiero cień jakiegokolwiek uśmiechu przemknął przez jego twarz w momencie, w którym wspomniała o pierożkowych nudnościach. Może gdyby byli parą starającą się o potomka byłoby to całkiem zabawne, ale chyba nie do końca w tej sytuacji. Wziął głębszy oddech, aby po chwili wypuścić powietrze ze świstem ze swych ust. Chciał jej powiedzieć, chciałby jej pomóc dobrą radą, ale nic, co teraz cisnęło mu się na ust nie wydawało się być odpowiednie. — Nie mam bladego pojęcia, Lotti — rzucił w końcu, marszcząc przy tym brwi. Odwrócił głowę i popatrzył na jej bladą twarz — Nie mogę ci powiedzieć, co powinnaś zrobić. Jesteś młoda, my… Znaczy ty, ja… Nie jesteśmy sobie zobowiązani — przyznał, choć prawdę mówiąc wcale do końca się z tym wszystkim nie zgadzał. Czy aby na pewno zupełnie nic ich nie łączyło? Prócz tej małej fasolki, która pojawiła się w brzuchu blondynki? Jedno było pewne. Był dojrzalszym facetem niż siedem lat temu, gdy Natalie zaszła w ciążę. Wtedy kompletnie go to nie obeszło, dziś podchodził do tej wiadomości zupełnie inaczej. Nie chciał, aby jego kolejne dziecko wychowywało się bez ojca, chciał być lepszy niż był… Ale czy zdoła? — Cokolwiek zdecydujesz… — przełknął powoli ślinę, spoglądając jej przy tym prosto w oczy — Będę. Jeżeli zechcesz pojechać do kliniki, pojadę tam z tobą… Jeśli zdecydujesz urodzić… Będę, nawet jak by się okazało, że to nie moje dziecko — dodał nieco żartując, choć gdzieś mu tam z tyłu głowy miał, że przecież tak też mogło się zdarzyć i nie mógłby mieć do Charlotte żadnych pretensji. Była młodą kobietą, wolną i z potrzebami, jak każdy inny.
Kompletnie nie spodziewał się jej reakcji. Był gotowy nawet przyjąć cios z jej strony, bo przecież nie od dziś się znali i wiedział, że dziewczyna potrafiła oddać za niewybredne komentarze. Jednak tym razem chyba i jemu nie było do śmiechu, aby kontynuować niewybredne żarty. Sytuacja była trudna, cholernie trudna dla obydwu ze stron. Nie oceniałby jej nigdy, gdyby zdecydowała się usunąć ciążę, o którą przecież żadne z nich nie prosiło i tego był pewien. Ale też nie mógłby być zły o to, gdyby jej sumienie by jej na to nie pozwoliło. Chociaż czy po jakimś czasie nie zastanawiałby się, jakie to dziecko by było? W końcu miał już Jacksona i chyba nie wyobrażał sobie już życia, aby go po prostu nigdy nie było. Był jego codziennością i jedyną osobą, którą kochał, tak naprawdę… I co najważniejsze sam również czuł się obdarzony bezgraniczną miłością. — Naprawdę. Wiem, że jestem dupkiem, ale przez te ostatnie lata zrozumiałem, że rodzina jest najważniejsza — powiedział, kładąc swą dłoń na jej ramieniu jeszcze zanim ta się w niego wtuliła — I teraz już wiedziałbym, jakich błędów nie popełnić — przyznał, pierwszy raz w życiu mając pewność tego o czym zapewniał. Nie mógłby tak po prostu zniknąć. Wtedy nie chodziłoby już o uczucia dorosłej osoby, a o uczucia kolejnego dziecka, którego nie chciałby skrzywdzić. Ba… Może nawet chciałby spróbować nie być jedynie weekendowym tatuśkiem, bo pewnie wiele osób uważało, że to przecież jest takie proste, nie to, co być przy kimś na co dzień. Tylko pytanie czy Rogers i panna Lester byliby w stanie na coś podobnego się pisać? Chyba nie dało się na to odpowiedzieć już teraz. Początkowo znieruchomiał, czując jak blondynka się do niego przysuwa i wtula. Jednak automatycznie zamknął ją w swoich ramionach, opierając policzek na jej głowie. Przymknął nawet na moment powieki, wdychając przyjemny zapach jej włosów. Odsunął się od niej nieznacznie dopiero w momencie, gdy wspominała coś o jedzeniu. — A czego ja tam nie przyniosłem — powiedział powoli wracając do swojego typowego tonu. Przez jego spojrzenie przeszła jakaś iskierka — Meksykańskie jedzonko, mam nadzieję, że ci nie zaszkodzi, ale no… Najwyżej się poświęcę i potrzymam ci włosy nad toaletą — roześmiał się, nie ruszając się jednak jeszcze z miejsca. Natomiast jedną ręką przesunął wzdłuż jej kręgosłupa, nawet się nie zastanawiając nad tym czułym gestem.
— Osiemnastego grudnia? — powtórzył na głos za przyjaciółką, by dalszą część rozważań snuć już w zaciszu własnej głowy. On wylatywał dopiero dwudziestego drugiego, dokładnie na dwa dni przed wigilią, więc istniała szansa na to, że uda mu się poznać rodziców panny Lester. Życie jednakże lubiło pisać własne scenariusze i zapewne miało się to jeszcze okazać. Póki co, jak zauważyła blondynka, powinni skupić się na Parkerze, choć Jerome odnosił dziwne wrażenie, że ponowne wspomnienie o nim miało odciągnąć jego uwagę od Miśka, o którego zapytał. Skoro jednak Charlotte zdecydowała się na taki zabieg, to najwidoczniej miała ku temu swoje powody i wyspiarz uznał, że nie będzie ciągnął jej za język i dopytywał, czy aby na pewno wszystko było w porządku. Zamiast tego skupił się na gotowaniu, uznając, że nawet jeśli głowę kobiety zaprzątały niespokojne myśli, to zamierzał przepędzić je pysznym daniem, które było proste w przygotowaniu, a przy tym zaskakująco dobre – w sam raz na jego przeciętne umiejętności kulinarne. Nie spodziewał się jednak, że kiedy już nakarmi Lottę, ta zdecyduje się tak szybko go opuścić. Jakby nie patrzeć, miała dobrą wymówkę i Marshallowi czasem wydawało się, że zwierzęta potrzebowały nawet więcej uwagi niż dzieci. Kilkanaście następnych dni mocno zweryfikowało ich plany; wyspiarzowi nie udało się spotkać z rodzicami przyjaciółki przed wylotem do Los Angeles. Nie miał też dla niej zbyt wielu wieści, jeśli chodziło o wynajęcie prywatnego detektywa. Jaime zdołał umówić ich tylko na jedno spotkanie, podczas którego zostali potraktowani dość nieprzyjemnie – detektyw wydawał się w ogóle niezainteresowany ich sprawą i Jerome czuł się przy nim jak idiota. W związku z tym opuścili gabinet przed czasem i choć brunet nieco się zraził do tego pomysłu, Moretti miał rozejrzeć się za kolejnymi agencjami detektywistycznymi. Kolejne spotkanie jednakże miało odbyć się dopiero po nowym roku i tym sposobem Jerome poleciał do Los Angeles bez konkretów, niczego nie załatwiwszy. Do Nowego Jorku miał wrócić kilka dni po Sylwestrze. Pierwszy raz w życiu był w Los Angeles i w związku z tym Jennifer organizowała mu różnorakie atrakcje, chcąc pokazać mu jak najwięcej miasta, aż kilka dni po świętach, zmęczeni zwiedzaniem, postanowili doczekać do Sylwestra, błogo leniuchując. Tym sposobem Jerome wylegiwał się na kanapie po obfitej kolacji, kiedy rozdzwonił się jego telefon. Jen, leżąca obok, wychyliła się i sięgnęła po pozostawianą na stoliku komórkę, przelotnie zerkając przy tym na wyświetlacz. — Charlotte — poinformowała, przekazując mu smartfon. — Odbiorę — oznajmił i podnosząc się, nacisnął zieloną słuchawkę. — Część, Lotti — przywitał się i stęknął w momencie, w którym podźwignął się, by przejść nad żoną i opuścić wygodny mebel. — Stęskniłaś się już? — zagadnął z rozbawieniem, przechodząc do pokoju gościnnego, który zajmowali.
Ta sytuacja znokautowała nie tylko Lottę, bo wbrew pozorom Rogers też jeszcze nie podniósł się po tej informacji, jaką od niej otrzymał. Pewnie dopiero, gdy wróci do domu będzie myślał, co to wszystko tak naprawdę znaczyło. W końcu przez to miało się zmienić wszystko, jeśli dziewczyna podejmie jedną z decyzji. Jedno było pewne, już raz zostawił kobietę z dzieckiem i akurat tego błędu nie chciałby popełnić drugi raz. Wiedział z czym to się wiąże i nie chciał, aby jego własne dzieci miały go za totalnego ignoranta, którym w gruncie rzeczy wcale nie był. Mógłby nawet powiedzieć, że po tym, jak zrozumiał to, co robił źle i starał się to zmienić to nawet był spoko ojcem. Tylko, że nie miał kompletnie styczności z małymi, naprawdę małymi dziećmi, więc pewnie tu wielkim pomocnikiem by nie był, przynajmniej z początku. Posłał jej lekki uśmiech, gdy musnęła wargami jego policzek. Nie skomentował tego gestu, który mimo wszystko był dla niego dość niecodzienny. W końcu nigdy wcześniej nie obsypywali się jakimiś wyniosłymi czułościami, więc ta chwila już była dość niecodzienna, nie biorąc w ogóle pod uwagę informacji o ciąży. — Podziwiam, bo chyba po takiej wiadomości wziąłbym głębszego — przyznał, nie mając zamiaru wcale na ten temat kłamać. Musiał jakoś odreagować. Może alkohol nie był zawsze najlepszym wyjściem, ale z pewnością w jakiś sposób rozluźniał. — Możesz nalać mi pięćdziesiątkę, wiesz na dobre trawienie — zażartował, wstając z kanapy, aby przynieść jedzenie, które zostawił nieopodal drzwi wyjściowych. Po chwili zaczął wszystko wypakowywać na blacie w kuchni — A co do talerzy to olej to, po co dokładać sobie roboty — wzruszył ramionami, podsuwając jej pod nos pustą szklankę, którą przygotowała, aby i jemu nalała wody. Nie miał w końcu zamiaru się tutaj upijać, więc po szocie miała mu wystarczyć woda. — Mówiłaś jeszcze komuś? — zapytał w końcu, unosząc swój wzrok na jej twarz. Temat ten z pewnością będzie się teraz między nimi przewijał praktycznie cały czas, a chyba już teraz nie byłoby nawet sensu od niego uciekać, bo i po co? W końcu to o czym się dużo rozmawia w jakimś sensie staje się oswojone. Może tutaj wcale nie będzie to takie proste, ale może nie niemożliwe?
Gdy tylko miał już w ręce kieliszek, bez wahania go przechylił, opróżniając przy tym całą jego zawartość. Czując cierpki smak w ustach, nawet się nie skrzywił. Odstawił kieliszek na blat w kuchni, po czym ruszył za blondynką, aby usiąść na podłodze nieopodal niej. Musiał przyznać, że dziwnie miło mu się zrobiło, dowiadując się o tym, że jemu jako pierwszemu powiedziała. Wcale nie miałby jej za złe tego, że podzieliłaby się taką informacją z kimś bliższym jej sercu, nawet jeśli to było jego dziecko. Zaczął jeść swoją porcję, słuchając uważnie kolejnych słów Charlotte. — Rozumiem, choć dobrze wiesz, że sekrety męczą od środka, więc… Cokolwiek postanowisz chyba dobrze pogadać z rodziną — powiedział, naprawdę tak uważając. Może ponownie relacje się nieco zachwieją. On znowu wyjdzie na niezbyt odpowiedzialnego i pewnie tym razem nie zrobi już tak dobrego wrażenia na jej rodzicach, jak w święta, ale przecież nie to było najważniejsze. — Może teraz będzie trochę łatwiej mu powiedzieć? — rzucił, uśmiechając się kącikiem warg. Nie był dzieciakiem, który wpadłby w szał o to, że to nie do niego rzuciła się z pierwszym telefonem. Nie był idiotą, aby wiedzieć, że ostatnimi czasy wcale nie zwierzali się sobie z jakiś intymnych spraw. Ot, rozmawiali raczej o błahostkach, a to, że wtedy wylądowali w łóżku, a raczej na kanapie to był kompletny przypadek. No może nie do końca, bo mimo wszystko te impulsy, które do tego doprowadziły z pewnością nie wiązały się jedynie z cielesnością… Bo gdyby tak było nie czułby się wtedy tak dobrze. Czuł coś do ten panny Lester i chyba tylko ślepiec by tego nie dostrzegł w tamtym momencie. — Czyli chcesz mi też powiedzieć, że tachałem tę ciężką skrzynkę z narzędziami na marne? — tutaj roześmiał się już pod nosem, chcąc nieco rozładować tę ciężką dość atmosferę, która nadal gdzieś tam w powietrzu się między nimi utrzymywała.
Brzmienie głosu przyjaciółki sprawiło, że krążący spokojnie po pokoju Jerome mimowolnie przystanął i mocno zmarszczył ciemne brwi, czując rozlewający się pomiędzy wnętrznościami niepokój, który finalnie ścisnął go za żołądek i nie chciał puścić. To cześć nie było zwykłym przywitaniem, jakim miała w zwyczaju go obdarzać, nawet jeśli brzmiała niemrawo z powodu kaca, gdy poprzedniego dnia wychylili razem o jedną szklaneczkę rumu za dużo. Kolejne słowa blondynki brzmiały jednakże naturalniej i to kazało Marshallowi zacząć podejrzewać, że być może przesłyszał się z powodu zakłóceń na linii (w końcu znajdował się na drugim końcu kraju) lub po prostu za dużo sobie wyobraził. Aczkolwiek pomimo tego, że w jego głowie pojawiły się właśnie te, poniekąd uspokajające myśli, niepokój wcale nie zniknął, wręcz przeciwnie – niczym oślizgły wąż, mocniej owinął się wokół żołądka i zacieśnił miażdżące sploty, jakby szykując się do uśmiercenia swej ofiary. — Szkoda, że nie udało mi się z nimi zobaczyć — wtrącił i westchnął cicho. — Naprawdę chciałem ich poznać. I podziękować, że tak dobrze zaopiekowali się tobą w Southampton. — Gdyby Charlotte stała teraz obok niego, brunet zapewne mrugnąłby do niej porozumiewawczo, tymczasem nie mogła nawet zobaczyć uśmiechu, który czaił się w kącikach jego ust. Został on jednakże niezwykle szybko zmazany przez to, co panna Lester miała mu do powiedzenia. — A jednak — mruknął, a ton jego głosy był ni to karcący, ni to pobrzmiewający rozbawieniem. Chciał dodać coś jeszcze, ale nie zdążył, ponieważ kobieta zaczęła dalej mówić, a wąż niepokoju znowu przesunął się i sycząc cicho, zacieśnił więzy. — Zostawiłem auto na parkingu przy lotnisku. Będę lądować w Nowym Jorku szóstego stycznia rano. Mogę przyjechać od razu do ciebie — zaproponował, nie potrzebując wcale wiele czasu do namysłu, by wiedzieć, co zrobić. Coś w głosie przyjaciółki nie dawało mu spokoju i sprawiało, że wiedział, iż powinien zjawić się u niej jak najszybciej, nie odwlekając swojej wizyty chociażby o godzinę. Jak powiedział, tak też zrobił. Po wylądowaniu samolotu skierował się od razu na parking, niewielką torbę z ubraniami wrzucił na tylne siedzenie żółtego audi i zamiast pokierować się do domu, by chociażby odświeżyć się po podróży, od razu obrał na cel mieszkanie Lotti. Pod właściwym budynkiem zjawił się w okolicach dziesiątej rano i nawet nie zastanowił się wcześniej nad tym, że blondynka mogła być w pracy. Miał nadzieję, że ze względu na ich plan wzięła wolne lub umówiła się z szefostwem na odrobienie tych kilku godzin, a może skorzystała z możliwość pracy na home office? Trudno, jeśli nawet miał pocałować klamkę, to nie zamierzał odpuścić i uznał, że najwyżej poczeka pod drzwiami na powrót kobiety. Na klatkę dostał się dzięki uprzejmości jednego ze starszych sąsiadów, który akurat wychodził na spacer z psem i szybko wdrapał się na odpowiednie piętro. Zamiast zapukać, jak to miał w zwyczaju, skorzystał z dzwonka do drzwi, tak by Charlotte na pewno go usłyszała i nie przeoczyła jego wizyty. Niedługo potem do jego uszu doleciały dźwięki świadczące o tym, że ktoś w środku się poruszał i przez to tym niecierpliwiej oczekiwał na wpuszczenie go do środka. Im bliżej było do ich spotkania, tym większy czuł strach. Nie wiedział, z czego on wynikał, właściwie nie miał do niego żadnych podstaw, ale teraz, kiedy od przyjaciółki dzieliły go zaledwie metry, miał wręcz ochotę wyważyć drzwi, by szybciej się do niej dostać i upewnić się, że wszystko było w porządku. Przez to, kiedy tylko skrzydło się uchyliło, naparł na nie i przekroczył próg, tym samym niemalże taranując Lottę. Od razu przygarnął ją do siebie i przytulił, tym samym upewniając się, że była w jednym kawałku i po kilku uderzeniach serca odsunął ją od siebie na długość ramion, uważnie spoglądając po jej twarzy, a później całej sylwetce.
— Co się dzieje? — spytał bez ogródek w ramach powitania i zabrzmiał nawet odrobinę ostro, podczas gdy jego rozbiegane spojrzenie doszukiwało się jakby fizycznych obrażeń, mogących dać mu powody do niepokoju. Kiedy jednakże Jerome uznał, że Charlotte wygląda zupełnie normalnie, skupił wzrok na jej twarzy, przypatrując jej się wręcz nachalnie. Robił to tylko dlatego, że się o nią martwił, a zmartwiony Jerome, cóż… Stawał się w pewien sposób nieokrzesany. — Przez telefon nie brzmiałaś dobrze. Misiek coś ci zrobił? — dopytywał, a po chwili wywrócił oczami i znowu przycisnął ją do siebie. — Martwiłem się. Dalej się martwię — mruknął gdzieś ponad jej głową, opierając brodę o jej czubek.
Puścił ją niechętnie, jakby w obawie, że wszędzie poza jego ramionami czyhało na Lottę jakieś niebezpieczeństwo i zapewne nie miał spuścić z tonu aż do momentu, w którym dowie się, co takiego wydarzyło się podczas jego nieobecności. Tymczasem wszedł w głąb mieszkania i pozwolił, by kobieta zamknęła za nimi drzwi, ponieważ kto wie, może i ona miała wścibskie, lubiące plotkować sąsiadki? — Mówiłem przecież, że wracam szóstego stycznia rano i od razu przyjadę do ciebie. Jest dziesiąta rano — wytknął jej, sugerując, że wcale nie zjawił się u niej o nieprzyzwoitej porze, i że o tej godzinie większość ludzi już dawno była po pierwszym śniadaniu, nieśmiało zaczynając myśleć o drugim. — I jeśli o mnie chodzi, to jesteś całkiem nieźle przygotowana — stwierdził i uśmiechnął się głupio, kiedy jego oczy mimowolnie powędrowały za ruchem dłoni blondynki i wyspiarz zorientował się, o co się rozchodzi. Wcześniej w ogóle nie zwrócił uwagi na to, że Lotta paradowała jedynie w luźnej koszulce i bieliźnie; za bardzo zaaferowany był tym, że stało się coś złego. Teraz jednak, kiedy zobaczył, że blondynka jest cała i zdrowa – a przynajmniej wydawała się taka na pierwszy rzut oka – odrobinę się uspokoił i mógł dać jej czas na to, by zebrała się w sobie i wyjawiła mu, co się dzieje. Najchętniej wyciągnąłby to z niej już teraz, ale zmęczenie podróżą odrobinę go otępiało, co poczuł szczególnie teraz, kiedy znalazł się w przytulnym i przyjemnie ciepłym wnętrzu. — Kawa — zdecydował, zmierzając w kierunku kanapy, na którą opadł ciężko. Potrzebował kofeiny, by pokonać podstępnie skradający się jet lag, który mimo wszystko nie powinien być szczególnie dokuczliwy, w końcu pomimo znajdowania się w różnych strefach czasowych, Nowy Jork i Los Angeles dzieliły tylko trzy godziny. — I chętnie coś zjem — dodał i zaczęło mu się wydawać, że jeśli Charlotte ugości go właśnie w ten sposób, to zamiast z nim porozmawiać, będzie musiała przykryć go kocykiem i wsłuchiwać się w jego chrapanie. Wizja ta nie do końca mu się podobała, więc wstał i zaczął kręcić się po niewielkim mieszkaniu, pozwalając, by Biscuit go śledził i uciekał, kiedy Jerome wykonywał w jego kierunku pozorowany, gwałtowniejszy ruch, jakby chciał go złapać. Ich zabawa jednakże nie trwała długo, ponieważ kobieta zaczęła mówić i wyspiarz przystanął, by uważnie jej wysłuchać. Jego mięśnie stężały, kiedy przyznała mu rację i stwierdziła, że Misiek się do czegoś przyczynił. Nie zdążył jednak chociażby się rozgniewać, kiedy Lotta wprawiła go w dezorientację, wspominając o obliczeniach i lekarzach. Spoglądał więc na nią niezrozumiale, nie domyśliwszy się, o co może chodzić, aż przyjaciółka oznajmiła, że jest w ciąży. Nagle jego duch jakby przeniósł się w zupełnie inne miejsce. Wtedy Jerome również był tuż po podróży do Nowego Jorku i ledwo przekroczył próg mieszkania, kiedy Jennifer powiedziała mu, że jest w ciąży. Zaczęli podejrzewać to już wcześniej, lecz kobieta zrobiła test w czasie jego nieobecności, kiedy czekał na zamknięcie formalności związanych z przyznaniem wizy narzeczeńskiej. Parzył na Charlotte, ale jej nie wiedział. Przed oczami miał swoją żonę, a wtedy jeszcze narzeczoną, w jego wnętrzu natomiast kumulowało się całe mnóstwo emocji, ponieważ dziś, tu i teraz, wiedział już, jak to wszystko się skończyło. Wydawało mu się, że zamarł na kilka dobrych minut, lecz w rzeczywistości trwało to może ułamki sekund i Marshall mocno wypuścił powietrze z płuc, dopiero teraz zdawszy sobie sprawę z tego, że wstrzymał oddech. Odepchnął od siebie wspomnienia, odepchnął wszystko to, co wydarzyło się później i wreszcie spojrzał na przyjaciółkę zupełnie trzeźwo, przyjmując do siebie to, co mu powiedziała, bo przecież to nie on był teraz najważniejszy. Więc to do tego przyczynił się Misiek. A zaszklone oczy kobiety dobitnie mówiły o tym, że nie miała pojęcia, co z tym zrobić.
Brunet nie zastanawiał się dłużej. Podszedł bliżej, wyciągnął miskę z masą jajeczną z rąk blondynki i odstawił na blat za nią, a następnie ujął jej twarz w dłonie i pocałował w czoło tak, jak zrobiłby to zmartwiony starszy brat. — I jak się z tym czujesz? — spytał cicho, odsuwając się na niewielką odległość. Nie dodał niczego więcej, ponieważ to ona musiała odnaleźć się w tej zupełnie nowej dla niej sytuacji, a on zamierzał zaoferować jej dokładnie takie wsparcie, jakiego od niego oczekiwała. I przytulił ją raz jeszcze, tym razem jakby bardziej świadomie, przyciskając ją do siebie i lekko gładząc plecy przez materiał koszulki. Ponieważ niezależnie od tego, co miało wydarzyć się później, Lotta nie miała zostać sama.
Mówiło się, że nigdy nie ma dobrego momentu na dziecko. On i Jennifer również wpadli, zapominając o zabezpieczeniu w chwili uniesienia pod wpływem alkoholu i wieść o ciąży blondynki kompletnie ich zaskoczyła. Niemniej jednak nawet pomimo początkowego zagubienia i wręcz przerażenia, gdzieś tam głęboko w środku czuli, że mogliby spróbować, by jakiś czas później zdać sobie sprawę z tego, że naprawdę pragnęli mieć razem dziecko. Owszem, bali się i nie wiedzieli, jaka przyszłość ich czeka, uważali również, że to za szybko, lecz zdecydowali się przyjąć to, co zaoferował im los. Zważywszy na to, co wydarzyło się później, nie byli jednakże dobrym przykładem, który można by było teraz ze spokojem przytaczać, ale właśnie dzięki tym doświadczeniom Jerome poniekąd wiedział, co powinien powiedzieć przyjaciółce. Jeszcze przez pewien czas trwał w milczeniu, tuląc Charlotte do siebie i czekając, aż wyschną jej łzy. Kiedy się od niego odsunęła i zaczęła mówić, nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się pod nosem. To brzmiało tak znajomo! Był jednak ciekaw, jak na wieść o ciąży zareagował Colin i nie musiał długo czekać, ponieważ blondynka zaraz mu wszystko opowiedziała i kiedy spojrzała na niego tak żałośnie, powoli pokręcił głową. — Nie powinnaś tego wiedzieć — pokreślił i oparł się biodrem o kuchenny blat, zajmując jej tym samym nieco miejsca do pracy, ale znowuż omlet nie był na tyle pochłaniającym daniem, by kobieta potrzebowała do jego przyrządzenia mnóstwa przestrzeni. — Nie bez powodu zapytałem, jak się z tym czujesz — dodał, spoglądając na nią znacząco i skrzyżował ręce na piersi. Nie mógł podjąć żadnej decyzji za nią, ale może mógł pomóc w odnalezieniu właściwej drogi? — Z boku może wydawać się, że to nieodpowiedni moment i być może nieodpowiedni mężczyzna — zaczął mówić, wcale nie pijąc przy tym konkretnie do Miśka; ot, chciał raczej zarysować ogół sytuacji. — Na pewno jesteś przerażona i już widzisz, jak całe twoje życie wywraca się do góry nogami, ale… Musisz zastanowić się, co jest głęboko pod tym wszystkim. Ja też nie chciałem być ojcem — oznajmił ostrożnie, mimo wszystko decydując się na nawiązanie do własnych przeżyć. Uznał, że tak będzie łatwiej wytłumaczyć mu, co ma na myśli. — Dopóki nie miałem tego na wyciągnięcie ręki. Z tą właściwą osobą u boku… Człowiek nawet nie podejrzewa, czego może pragnąć… Do czego jest zdolny, kiedy zostanie postawiony pod ścianą — mruknął, a kiedy mówił, spoglądał na kręcącego się przy ich nogach kundelka. Następnie zamilkł na pewien czas, słuchając skwierczenia jajek wylanych na patelnię. W pewnym momencie przeniósł wzrok na przyjaciółkę i zaczął przypatrywać jej się intensywnie, jednocześnie jakby głęboko się nad tym zastanawiając. — Nie musisz od razu podejmować decyzji — odezwał się w końcu. — Czasem dobrze jest przespać się z problemem. Ale to zdążyłaś już zrobić i to dosłownie — zażartował z pełną premedytacją i uśmiechnął się bezczelnie, chcąc w ten sposób nieco rozluźnić atmosferę. To też jednak dało mu pretekst do zadania kolejnego pytania. — Mówisz, że jeśli zdecydujesz się urodzić, Colin wychowa z tobą to dziecko. Będziecie razem? To było niewygodne pytanie, ale istotne. W momencie, w którym Jerome dowiedział się o tym, że zostanie z ojcem, potrafił zdefiniować swoją relację z Jen i był pewien uczuć, jakie ich łączyły. A jak to było z Colinem i Charlotte? On wciąż nie wiedział, a czy oni sami zdążyli się tego dowiedzieć?
[Czekałam na Twoją odpowiedź, chociaż nie odpisałam Ci na komentarz — brawo ja <3 Dobra, wydaje mi się, że pod względem potencjalnego romansu Lotta i Serge mają podobne podejście do tematu i w założeniu nie szukają niczego ponad jednorazową przygodę, ale... Zobaczymy jak się potoczy ich dalsza historia :D Mogę wyłudzić rozpoczęcie, czy mam to wziąć na siebie? D:]
Sam nie mógł jej niczego doradzić pod tym względem, bo sam nie wiedział, co zrobiłby na jej miejscu. Ciężko było mu się postawić w jej sytuacji z tego względu, że sam nie miał najbliższej rodziny. Póki co, nie miał zamiaru nikomu mówić o tym, że Charlotte spodziewa się z nim dziecka. Owszem, na pewno pogada o tym z Davidem, bo był dla niego najbliższą osobą w tym momencie i wiedział też, że przyjaciel go wesprze… Zwłaszcza, że sam żył w szczęśliwym związku małżeńskim i miał trójkę dzieci, więc co to tam dla niego! Kątem oka dostrzegł też, że i Lotta nieco się rozluźniła, co również miało wpływ na to ile pakowała jedzenia do ust. To zatem wywołało u brodacza lekki rozbawiony wyraz twarzy. Może nawet i sam nieco odetchnął? Chociaż nadal czuł ściśnięty żołądek i jakoś zapomniał o głodzie, który odzywał się zaraz po wyjściu z pracy. Teraz właściwie mógłby nic nie jeść. Nawet kieliszek wódki niewiele wpłynął na jego apetyt, chociaż zjadł to, co przyniósł dla siebie. Roześmiał się dopiero w momencie, w którym blondynka wpadłą na genialny pomysł zepsucia kranu, aby mógł go potem naprawić. — Lepiej nie, bo jeszcze się zaraz okaże, że będę musiał jechać do sklepu budowlanego, a powiem szczerze, że… Nie chce mi się — przyznał się bez bicia, odkładając na stolik puste pudełko po meksykańskim jedzeniu i sięgnął po szklankę wody, którą raz dwa opróżnił. Sam nie wiedział czy aż tak bardzo chciało mu się pić czy może cały czas był tym wszystkim lekko poddenerwowany? Na pewno, przecież nie codziennie człowiek się dowiaduje, że może za kilka miesięcy zostanie ojcem. Uniósł nieznacznie brwi, gdy w pomieszczeniu znowu zapanowała ciężka atmosfera niepokoju, tym razem spowodowana zniknięciem psa. Faktycznie przez to wszystko sam nie zwrócił uwagi na fakt, że nie ma wśród nich Buiscuita. Powoli podniósł się z podłogi i zaczął rozglądać się to tu, to tam po pomieszczeniu. Dopiero zaprzestał poszukiwał, gdy kobieta znalazła małą kudłatą zgubę za drzwiami. Rogers po prostu zaczął się śmiać patrząc, co chwilę na psa, a to na twarz panny Lester. — Teraz możesz zwalać na hormony — rzucił żartobliwie, nie raz spotykając się z tym, że kobiety w ciąży zwalały niektóre sytuacje właśnie na poczet tego, że są w stanie błogosławionym. On wcale nie miał zamiaru z tym polemizować, bo kompletnie się na tym nie znał, ale niektóre sytuacje były po prostu komiczne. — Jeżeli coś to pewnie też będę musiał się przygotować na nocne podróże do sklepów po dziwne zamówienia. Twoja mama w ciąży miała jakieś dziwne zachcianki? Może twoje byłyby podobne, a mógłbym się psychicznie nastawić — roześmiał się głośniej, kręcąc przy tym głową. Śmiech i żarty zawsze były dobrym nośnikiem rozładowywania emocji i najwyraźniej poziom trudności pewnych sytuacji wcale tego nie zmieniały. Colin, gdy żartował czuł się po prostu lepiej i dzięki temu mógł się oswajać z nową sytuacją, która z pewnością nie należała tym razem do najprostszych.
Odwzajemnił dość zachłannie pocałunek blondynki. Obejmował ją, aby nie wyślizgnęła mu się z rąk. Jego myśli już wcześniej krążyły wokół zbliżenia bliższego niż wspólny taniec, a wzrok co jakiś czas uciekał w stronę ust czy dekoltu blondynki. Nie robił tego nachalnie, przecież nie chciał wyjść na takiego, który nie potrafi się opanować. Mimo wypitego alkoholu oboje mogli śmiało stwierdzić, że to nie są decyzje podejmowane przez płynący w ich żyłach alkohol. Mężczyzna doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co robili. Od chwili zapoznania była między nimi nić porozumienia, płynęli na tej samej fali, jakkolwiek to nazwać. Dobrze im było w swoim towarzystwie, a wieczór nie mógł się źle skończyć. Teraz wszystko wskazywało na to, że zakończenie tego wieczoru będzie przyjemne. Gabriel niechętnie oderwał się od ust nowej znajomej, potrzebował zaczerpnąć powietrza, ale najchętniej wcale by nie odsuwał się od Charlotte. Posłał zadziorne spojrzenie dziewczynie, jego usta wykrzywiły się w niewielkim uśmieszku. Na ten moment dało się zapomnieć o tym, że znajdują się w głośnym klubie pełnym ludzi. Najprawdopodobniej nikt już nie zwracał na nich uwagi, każdy pogrążył się tańcu i muzyce, a nawet gdyby to nie byli jedyną parą na parkiecie, która się do siebie kleiła. – Podobają mi się takie niespodzianki, księżniczko. Nie chciał, aby mu blondynka odpowiedziała. Nawet nie dał jej czasu na odpowiedź. Złączył ich usta w kolejnym pocałunku. Ten był znacznie pewniejszy od poprzedniego. Gabriel dzisiejszego wieczoru nie mógł lepiej trafić. Nie chodziło tylko o pocałunek, bycie blisko. W tym momencie nawet nie myślał o tym, że Charlotte w taki czy inny sposób mogłaby zagościć w jego życiu na dłużej. Dogadywali się, a gdyby nie potrafili zamienić ze sobą nawet dwóch zdań nie zmuszałby się do pozostania przy niej. Nawet gdyby przed nim była wizja spędzenia nocy w towarzystwie ładnej kobiety.
[Nie ma sprawy, czasem wątki się jakoś tak po drodze rozchodzą xD To tak, ja się zgłaszam na Ginger Power, koniecznie, a co do Fleur… O mamo, nawet nie wiem, która dziewczyna by do niej pasowała najbardziej. Ale może najlepiej będzie dogadać się do wątku/wątków na mejlu/hangouts? Przynajmniej nie będziemy sobie śmiecić pod kartami i może tak szybciej dojdziemy do jakiś pomysłów? :D bysiaa44@gmail.com ]
— Musiałabyś mnie ostro o to błagać — przyznał, zastanawiając się nad tym przez moment. Pewnie zastanowiłby się dwa razy zanim wskoczyłby do samochodu, aby w środku nocy jechać po jedną paczkę ciastek. Co innego gdyby Charlotte zadzwoniła, że się źle czuje i pilnie trzeba jechać po coś do apteki lub do szpitala. To tutaj była już inna bajka i na pewno by jej nie odmówił. Chociaż pewnie teraz tylko tak gadał, a i po te ciastka koniec końców też by pojechał. — Lepiej się nie przyzwyczajaj, bo wtedy zrobię ci grafik albo kupony, że pojadę ci po coś w nocy do sklepu tylko raz lub dwa razy w miesiącu — zaczął się śmiać, już nawet sobie wyobrażając, jak wręcza jej własnoręcznie przygotowane kupony na przywiezienie zachcianek po północy. To zawsze byłoby jakieś wyjście prawda? — Poza tym, co ja bym z tego miał, hm? — utkwił swoje zaciekawione spojrzenie w twarzy blondynki, obdarzając ją przy tym swoim szelmowskim uśmiechem. W końcu jemu za tak bohaterski czyn też należałaby się jakaś nagroda, prawda? Dopiero po chwili dostrzegł, że dziewczyna znowu sposępniała. Zmarszczył brwi, jednak nic nie mówiąc dopóki sama się nie odezwała. — Mała… Nikt się z takim darem nie rodzi — odparł po chwili, po czym wstał z podłogi, aby podejść do łóżka na którym siedziała i położyć się tuż obok. Podparł sobie rękę na zgiętej ręce i popatrzył na nią, uśmiechając się przy tym lekko. — Też nie jestem przykładem idealnego ojca. Na początku można powiedzieć, że byłem do dupy, ale teraz chyba nie jest już tak źle. Na początku, co najwyżej mielibyśmy problem z kąpielą, ale od czego są filmiki na YouTube albo… A nie to nie jest najlepszy pomysł — pokręcił głową. Dobrze, że ugryzł się w język, bo już chciał coś napomknąć o szkole rodzenia, ale po pierwsze było za wcześnie, a po drugie on się kompletnie tam nie widział. Miałby siedzieć tuż za Charlotte i czule obejmować jej brzuszek, siedząc w kółeczku z innymi świegoczącymi parkami, na których widok aż mdliło z tej słodkości? Nie… I jeszcze raz nie! Charlotte musiałaby na coś podobnego go naprawdę długo namawiać.
Ostatnie spotkanie z Charlotte było wieki temu i Carlie przez długi czas nie myślała o swojej rudowłosej koleżance. Dobrze wspominała tamten wypad z dziewczyną, kiedy dołączyły się do jakiejś grupy, która zwiedzała Nowy Jork i Carlie uważała, że to był naprawdę dobry dzień. Z tego wypadku miała parę zdjęć, które porobiła i było naprawdę miło. Ale życie leciało dalej, u Carlie działo się naprawdę wiele i nie miała czasu ani głowy do tego, żeby wrócić myślami do Charlotte. Czasem pluła sobie w brodę, że nie dała rady utrzymać tej znajomości na dłuższą metę. Z jednej strony przecież tak już się działo, jedne znajomości przychodziły, a inne odchodziły i nie było nic w tym zaskakującego. Jej życie trochę się pozmieniało, bo z tej rozrywkowej dziewczyny, którą jeszcze wtedy była zmieniła się w żonę i matkę dwójki dzieciaków, które momentami wysysały z niej resztę chęci do życia, a które jednocześnie kochała ponad wszystko. Zwłaszcza okres świąt bardzo jej to udowodnił i pokazał, jak cudownie było spędzać ten wyjątkowy czas w powiększonym gronie. Ale święta minęły również, Carlie powoli myślała nad powrotem do pracy i trzeba było również pomyśleć nad odpowiednią opiekunką do maluchów, a tych nie mogłaby powierzyć byle komu. Martwiła się tym, czy będzie zachowana ich prywatność. Nie chciała wystawiać dzieci w oczy publiczności, pokazywać im wszystkim, bo wiedziała, jak obrzydliwy potrafił być internet i ile naprawdę złych rzeczy mogło się pojawić. Przekonywała się o tym już od wielu lat, a teraz, gdy sama była mamą chciała za wszelką cenę te dwa maluszki chować przed całym światem. Nie oznaczało to jedna tego, że nie wychodziła z nimi z mieszkania i ukrywała się po kątach, wręcz przeciwnie. Dzisiejszy dzień był świetny na spacer, a nie chciała siedzieć w czterech ścianach. Nie było typowej zimy, niestety, ale w tym roku śniegu nie napadało wiele, a gdy już coś spadło, to zaraz się topiło. Trochę nad tym ubolewała, ale na głowie miała stanowczo za wiele rzeczy, aby martwić się jeszcze brakiem śniegu. Choć ten z pewnością poprawiłby jej humor na jeszcze lepszy. Nowy Jork jak zawsze był zatłoczony. Carlie wybrała się na spacer do Central Parku, podjeżdżając też tu bliżej samochodem. Gdyby była sama pewnie wybrałaby się autobusem, ale z dwójką maluchów łatwiej było jej zwyczajnie spakować się do samochodu. Sama potrzebowała trochę świeżego powietrza, tak samo, jak i dzieciaki. Miała po tym przynajmniej pewność, że oboje będą trochę bardziej wymęczeni takim spacerem i dadzą jej trochę więcej spokoju. Tylko spokój przerwało jej marudzenie maluchów. — No już, chwila — westchnęła, choć ile mogły zrozumieć półroczne dzieci? Nie poczekają chwili. Carlie zatrzymała się i z torby, która leżała pod wózkiem wyciągnęła opakowanie biszkoptowych ciasteczek i każde z dzieci dostało po jednym. — I co? Zadowoleni? Mogę iść dalej i nie będziecie już narzekać? Mówiła tak, jakby zamierzali jej odpowiedzieć, ale zamiast tego Casper i Leilani wpatrywali się w nią swoimi dużymi oczkami gniotąc w rączkach biszkopty i pakując je sobie do buzi. Carlie pokręciła głową, na samą myśl o tym, ile okruchów będzie miała do posprzątania, było jej słabo. Przeszła jeszcze zaledwie parę metrów, kiedy być może to oczy płatały jej figla, a być może działo się naprawdę, ale miała przed sobą Charlotte. Tak się jej wydawało, bo nie widziała już płomiennych kosmyków. A może to tylko światło tak padało? — Charlotte? — Zaryzykowała. Trudno. Być może kobietę przed nią z kimś pomyliła, ale coś jej podpowiadało, że jednak dobrze widzi i wcale nie ma żadnych omamów.
Już kiedy młoda ekspedientka pomagająca mu wybrać odpowiednie kwiaty zapytała go na jaką okazję właściwie mają być one przeznaczone przemknęło mu przez myśl, że jego zachowanie mocno odbiega od stereotypowego. Przecież nie mógł jej powiedzieć, że wybiera się w odwiedziny do graficzki, z której usług miał okazję korzystać tylko raz, bo wyszedłby na kompletnego idiotę. Z lekko zażenowaną miną odparł więc, że ma zamiar je wręczyć w ramach przeprosin swojej kuzynce. W twarzy brunetki natychmiast dało się dostrzec oskarżenie, które mogło oznaczać tylko jedno: faceci nigdy nie posuną się do kupienia choćby najprostszej wiązanki swoim krewnym bez uprzedniego narobienia w ich życiu bałaganu. Cóż...może większość z nich faktycznie tak postępowała, ale on był inny. Uważał bowiem, że istnieje wiele innych okazji, by to uczynić, ale nie zamierzał wdawać się z nią w dyskusję, zdając sobie w pełni sprawę z faktu, że zapewne i tak nie zdołałaby jej przekonać do zmiany zdania. Zresztą niespecjalnie mu na tym teraz zależało. Liczyło się dla niego jedynie to, że wyszedł stamtąd z małym bukietem malinowych róż odmiany, której nazwa brzmiała nieco z niemiecka, więc siłą rzeczy przypominała mu rodzinne strony. Dotarłszy z nimi pod odpowiedni adres jeszcze raz zastanowił się, czy aby na pewno dobrze postępuje. Szybko doszedł do wniosku, że i tak jest już zdecydowanie za późno na odwrót, więc lekko, aczkolwiek zdecydowanie zapukał do drzwi. Czekając aż zostaną one uchylone, zaczął układać sobie w głowę formułkę, którą mógłby obdarzyć pannę Lester tak by nie uznała go za ciężki do odczepienia lep. - Sekretarka powiedziała mi, że jest Pani chora, więc postanowiłem zajrzeć i sprawdzić jak się Pani czuje. - Wyjaśnił, uśmiechając się z zażenowaniem. - A przy okazji chciałbym Pani wręczyć mały prezent w ramach podziękowania za przeprowadzanie mnie przez skłębione fale oceanu o nazwie reklama.
Ale kto powiedział, że Charlotte musiałaby zrezygnować ze swej niezależności w momencie wzięcia na siebie, choć nie tylko na siebie, odpowiedzialności za dziecko? Nie była w tym wszystkim sama i już dziś Rogers wiedział, że tym razem pewnych błędów już nie popełni i nie zostawi kobiety ze wszystkim samej. Miał zamiar być, nawet jeśli się to wiązało z poświęceniem większości swojego czasu, nawet lekkim kosztem firmy. David z pewnością by to zrozumiał, bo sam miał dzieci i to trójkę i czasami też musiał wybierać, co w danym momencie jest ważniejsze i dzieci praktycznie zawsze tutaj wygrywały. — Zapamiętam i upomnę się o zapłatę w odpowiednim momencie, jeśli będzie trzeba — odpowiedział, uśmiechając się przy tym pod nosem. W końcu oboje jeszcze nie wiedzieli, jak los się potoczy i co blondynka postanowi. Nie mógł postawić jej ultimatów. To było jej ciało, nie jego… On deklarował się na wszystko, ale nie mógł jej powiedzieć, że ma urodzić i koniec kropka czy usunąć. Może gdyby nie było na świecie Jacksona nawet wolałby taką opcję, ale mając już dziecko u swojego boku zupełnie inaczej spoglądało się na takie sytuacje. Zupełnie. Nie skomentował jej łez po jego zapewnieniach, jedyne co to uśmiechnął się nieznacznie. Naprawdę nie miał zamiaru znikać i uważał, że dadzą sobie radę jeśli podejmą się wychowania wspólnie dziecka. Nie będą idealni, to pewnie, ale powiedzmy sobie szczerze… Kto tak naprawdę był? Przekręcił się na plecy, gdy panna Lester usiadła na nim okrakiem. Ułożył swe dłonie na jej biodrach i utkwił swoje uważne spojrzenie w jej twarzy. Chwilami tylko kręcił głową z rozbawieniem, słuchając jej kolejnych przeprosin. — Oboje się w to wpakowaliśmy — poprawił ją zanim jeszcze zamknęła mu usta pocałunkiem, który bez wahania odwzajemnił. Może i oboje się przed tym cholernie bronili, ale nie potrafili od tego uciec. Wbrew pozorom pasowali do siebie, tak jak chociażby teraz pasował do siebie ich smak meksykańskiego jedzenia w ustach. Mogli się różnić na wielu płaszczyznach, ale koniec końców to sprawiało, że te puzzle do siebie pasowały. Sunął dłońmi po jej plecach, wsuwając je pod obszerną bluzę, którą miała na sobie. Nie chciał przerywać tych pocałunków… Bliskość kobiety sprawiała, że wszelkie troski gdzieś znikały, wszystko wydawało się nieistotne, prócz tej istoty, którą miał obok siebie. Nie dało się ukryć, że ten gruboskórny brodacz czuł coś do tego Chochlika i chyba nie było już sensu przed sobą tego ukrywać. Bo i po co? Skoro los chciał i zrobił tak, że połączył ich już na zawsze. Objął blondynkę w pasie i sprawnie przekręcił ją na plecy, aby móc się nieco wyswobodzić spod jej rządów. Popatrzył jej prosto w oczy, uśmiechając się przy tym zawadiacko. — Teraz… Już żadne z nas nie może zniknąć, choćby cholernie chciało — rzucił pół żartem, pół serio, ale wszystko wskazywało na to, że właśnie na to się zanosi.
Fakt był taki, że cokolwiek teraz miała zamiar postanowić i tak wiązało ich na dobre. Nawet gdyby chcieli nie zapomną o sobie, nawet jeśli zdołają uciec na drugi koniec świata. W pewnym sensie los ich połączył i tego nic już zmienić nie mogło. Przynajmniej nie tak po prostu. Chwile bliskości z Charlotte były czymś innym niż przygody na jedną noc, które miały na celu jedynie zaspokoić podstawowe potrzeby. Tutaj spełniał się całkowicie, czuł, że jest na odpowiednim miejscu z odpowiednią osobą, choć może nigdy nie będzie tego przyznać na głos. Było mu po prostu dobrze, dlatego też nie miał zamiaru przerywać tego zbliżenia, którego ewidentnie oboje po tych wszystkich rewelacjach potrzebowali. Potrzebowali czuć się bezpiecznie. Czas leciał, tak po prostu. Rogers miał nawet wrażenie, że niewiele się w jego życiu zmieniło, choć cały czas z tyłu głowy miał to, co działo się teraz z blondynką. O czym myśli i czy już wie? Nie chciał naciskać, nie miał też zamiaru w jakiś inwazyjny sposób wpływać na jej decyzję. Gdzieś tam w głębi miał nadzieję, że kobieta odważy się podjąć wyzwania i pozwoli na nowe życie, ale… Nie miałby też pretensji, gdyby postąpiła inaczej. Gdy tylko widział wiadomość od panny Lester coś go w środku ściskało, jakby liczył na to, że dzisiaj się dowie, ale ten dzień nie nadchodził. Nie spodziewał się też tego, że pewnego razu wyrwie go z pracy tak dziwny telefon. Akurat czyścił pistolety do paitballa po jednej z większych imprez, gdy przyłożył telefon do ucha. — Tak, przy telefonie — odparł z automatu, nie przerywając nawet swojego zajęcia, dopiero po tym, co usłyszał upuścił broń na ziemię, robiąc przy tym nie mało rumoru i przełknął nerwowo ślinę — Ok, ok… Będę do godziny — rzucił tylko i się rozłączył, wstając od razu z krzesła. Nie powiedział nawet nic Davidowi, który patrzył na niego, jak na wariata, zwłaszcza, że zarzucił na siebie kurtkę nie zważając nawet na to, że był umorusany na koszuli i spodniach od niebieskiej, zielonej, czerwonej i żółtej farby. W jednej chwili zrobiło mu się gorąco. Pierwsze, co przyszło mu do głowy, że… Zrobiła to… Czuł się zawiedziony, bo myślał, że gdyby coś postanowiła to najpierw by go o tym poinformowała, a nie poszła sama. Przecież miał przy niej być, cokolwiek by się działo, tak? Tak się umówili! Nie wiedział nawet ile czasu minęło, zanim wparował z impetem na izbę przyjęć, gdzie od razu skierował się do rejestracji, aby przekazali mu, gdzie ma się udać, aby znaleźć Lottę. Nie czekał nawet na windę tylko poleciał schodami aż na trzecie piętro i z zadyszką dotarł pod informację na odpowiednim oddziale.
Wysłuchał wszystkiego, co miała do powiedzenia Charlotte, nie wtrącając się ani razu, choć miał do tego okazję w momentach, w których kobieta milczała. Zależało mu jednak na tym, by dokładnie poznać jej perspektywę i wypowiedzieć się ponownie dopiero, kiedy ta odpowie na wszystkie jego pytania. Stąd w ciszy obserwował, jak blondynka przygotowuje omlety, a następnie zgodnie z jej prośbą, pomógł w przeniesieniu wszystkiego na stolik. Niedługo potem siedzieli na kanapie, lecz Jerome wciąż nie wydusił z siebie słowa. Temat ich rozmowy sprawiał, że choć bardzo się starał, nie potrafił nie wracać myślami do tego, co spotkało jego i Jennifer. Nie potrafił nie przywoływać odczuć, które mu towarzyszyły, kiedy dowiedział się, że będzie ojcem. Sytuacja Charlotte i Colina była zgoła odmienna, ale kto wie, może dzięki własnym doświadczeniom Jerome mógł spojrzeć na nią z perspektywy, która dla tej dwójki pozostawała obca? Może będzie dane mu zwrócić uwagę na coś, co im do tej pory umykało? W końcu wyrwał się z odrętwienia i sięgnął po jeden z sosów, którym obficie polał omleta. Nim jednak zabrał się za jedzenie, wyprostował się i ulokował spojrzenie na twarzy przyjaciółki. — Jeśli bez względu na to, co będzie się między wami działo, nadal będziecie razem wychowywać to dziecko, to nie mnie, ani nikomu innemu was oceniać. Jeśli nie chcecie być razem, to nikt was do tego nie zmusi, prawda? — zauważył z lekkim uśmiechem. — I nie uważam, że rodzice muszą być razem i muszą się kochać, by poświęcać dziecku tyle uwagi, ile trzeba. Pytałem, ponieważ tak może byłoby łatwiej, ale w waszym przypadku to nie musi się sprawdzić — podsumował i wzruszył ramionami, ponieważ zgodnie z tym, co powiedział, relację Lotty z Miśkiem uważał za drugorzędną tak długo, jak długo nie szkodziła on ich potomkowi. — Jennifer mówiła dokładnie to samo — powiedział cicho, przypominając sobie słowa żony. — Że nie nadaje się na matkę. I wiesz, że mnie to bolało? Bo ja nie potrafiłem wyobrazić sobie innej kobiety w roli matki moich dzieci, ba!, w związku z innymi kobietami nawet nigdy przez myśl mi nie przeszło, że chciałbym być kiedyś ojcem. Ale Jen bała się, że popełni błędy własnej matki i poniekąd jej się nie dziwiłem. Tobie również się nie dziwię. Człowiek chyba nigdy nie czuje się gotowy na wzięcie odpowiedzialności za życie tak małej istoty, za wychowanie jej i pokazanie świata, bo… Stając przed tą perspektywą uświadamiamy sobie, jak sami bardzo jesteśmy niedoskonali. Jak wiele błędów popełniliśmy i zapewne będziemy popełniać. I będziesz się rozczarowywać, Charlotte — zauważył łagodnie, spoglądając na nią ciepło. — Każdego dnia. Sobą, Colinem, a nawet dzieckiem. Ponieważ rzeczywistość przeważnie znacząco odbiega od naszych wyobrażeń. Nikt jednak nie każde ci być matką idealną. Ani matką w ogóle, jeśli czujesz, że te rozczarowania mają cię przytłoczyć i zjeść. Jeśli czujesz i wiesz, że po prostu nie dasz rady — powiedział, dając jej do zrozumienia, że zaakceptuje każdy jej wybór. Wreszcie chwycił sztućce i ukroił kawałek omleta. Po włożeniu go do ust okazało się, że jedzenie zdążyło przestygnąć, podczas gdy Jerome mówił, starając się jak najlepiej ubrać w słowa to, co czuł oraz myślał. — Chyba już mówiłem, że nie powiem ci, co masz zrobić — odezwał się, kiedy przełknął. — Ale też nie chcę, żebyś kierowała się tylko strachem. To naturalne, że się boisz. My również się baliśmy, ale gdzieś pod tym wszystkim, pod szokiem i przerażeniem pojawiła się myśl, że… Że jesteśmy tego ciekawi. Że chcemy spróbować, bez względu na wszystko — podsumował, a że przez cały ten czas wpatrywał się we własny talerz, to wreszcie zerknął na blondynkę. — Mam nadzieję, że nie brzmię tak, jakbym namawiał cię do urodzenia tego dziecka? — mruknął, uśmiechając się blado. — Po prostu z jednej strony to nie koniec świata. Ale z drugiej, jeśli ta ciąża jest dla ciebie tym końcem świata, to również rozumiem. Który to tydzień? — spytał nagle, kierowany nagłą ciekawością.
W dyżurce na odpowiednim oddziale jedna z pielęgniarek już nawet nie pytała kim Rogers jest dla Charlotte. Pewnie wzięła za pewnik, że tego dowiedzieli się już na dole w rejestracji. No cóż… Najwyżej by ściemnił, że jest jej narzeczonym, przecież tego nie dało się nigdzie w papierach sprawdzić. I co? Odmówiliby mu jakichkolwiek informacji? Już raz też biegł w takim pośpiechu do Charlotte do szpitala i wtedy jej widok w białej pościeli nie był najprzyjemniejszy. Po tamtym wypadku była posiniaczona, lekko opuchnięta, mimo tego ginęła w wielkim szpitalnym łóżku. Naprawdę nie chciał jej ponownie widzieć w podobnym stanie. Gdy dotarł pod odpowiednią salę, w tym samym momencie wyszła z niej młoda pielęgniarka, która obdarzyła zdenerwowanego Rogersa ciepłym uśmiechem. Zostawiła nawet uchylone drzwi, aby mężczyzna mógł wejść do środka. Ten natomiast zrobił niepewny krok do przodu i w końcu przekroczył próg niezbyt dużego pomieszczenia. Wtedy dostrzegł blondynkę, która na szczęście tym razem wyglądała całkiem normalnie. Nic nie wskazywało na to, aby coś było nie tak, ale doskonale wiedział, że mogą to być jedynie pozory. — Wszystko ok? — zapytał dość cicho, jak na niego. W jego głosie chyba pierwszy raz było można usłyszeć niepewność, może nawet lekki strach? Sięgnął mały taboret, który był pod ścianą i przysunął go sobie do łóżka kobiety, po czym usiadł. Ani na moment nie spuścił uważnego spojrzenia z jej twarzy. — Co się stało, Mała? — odetchnął głębiej, naprawdę obawiając się tego, co może za moment usłyszeć.
Gdy odparła, że nie wie, dziwna gula ugrzęzła mu w gardle i miał wrażenie, że nie może przez nią wydobyć żadnego słowa. Dlatego też milczał. Jedyne, co to wyciągnął swą dłoń i chwycił jej rękę, którą miała ułożoną na brzuchu. Zamarł, gdy usłyszał, co tak naprawdę się stało i teraz już w ogóle nie wiedział, co powinien powiedzieć. Nie od dziś było wiadomo, że z niego był kiepski pocieszyciel, więc się nawet za coś podobnego nie zabierał. Zacisnął jedynie mocno wargi, odwracając na moment wzrok, który utkwił gdzieś w białej pościeli. Ocknął się dopiero w momencie, gdy do głowy blondynki przypłynęły najczarniejsze myśli. — Ciii… Nie… — nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej, bo do Sali zdążył już wejść młody lekarz, który na szczęście rozwiał wszelkie obawy, a przynajmniej te największe, a na twarzy Rogersa również pojawił się uśmiech. Dziwny kamień spadł mu z serca i od razu poczuł się jakoś dużo, dużo lepiej. — To najważniejsze — odparł, mocniej ściskając jej dłoń. Odetchnął głęboko, odchylając się nieco i rozpinając kurtkę, bo przez ten arsenał emocji zrobiło mu się cholernie gorąco — Nawet nie chcesz wiedzieć, jak chore myśli obijały mi się po głowie — rzucił już dużo dużo lżej — Weź mnie tak nie strasz, ok? Bo jeszcze trochę, a to ja wyląduję na tym łóżku tylko, że z zawałem — zażartował, ale po chwili jednak uśmiechnął się pogodnie i przesunął swą rękę na jej brzuch, na którym sama trzymała swoje dłonie. — Cieszę się, wiesz? — może te słowa nie były zbyt wylewne, ale z pewnością oddawały wiele. Cieszył się cholernie, że jednak jego domysły się nie sprawdziły, a z dzieckiem było wszystko w porządku. Dni mijały, a świadomość, że ta mała fasolka jest i jest jego i Charlotte sprawiała, że właściwie łapał się na tym, że nie mógł się doczekać, jak zobaczy tę małą istotę na świecie. Przy Jacksonie tak nie było. Nie poczuł tego do samego końca, nawet gdy pokazano mu noworodka, nie poczuł nic niezwykłego. Potrzebował lat, aby dojrzeć do tej miłości. A teraz? Teraz nawet tego maleństwa nie widział na USG, a już na nie czekał z niecierpliwością. — Jest pani gotowa? — pielęgniarka przyjechała z wózkiem, aby wziąć blondynkę na kolejne badania. Rogers podniósł się więc z krzesła i pochylił się, aby musnąć wargami czoło Lotty. To było dla niego coś nowego, ale jakiś dziwny napływ emocji skłonił go do tak czułego gestu. Uśmiechnął się ostatni raz i wskazał palcem na korytarz. — Nigdzie się stąd nie ruszam, poczekam — zapewnił, po czym wyszedł z sali, aby zasiąść na korytarzu.
Pokręcił tylko głową, starając się jej dać do zrozumienia, że przecież takie wypadki się zdarzają i to niekoniecznie z naszej winy. Mogła nie zauważyć ustępu w podłodze, ktoś mógł coś rozlać na ziemi, co faktycznie w tym wypadku miało miejsce, ale żadne z nich przecież nie miało o tym pojęcia, mogło zgasnąć światło na klatce. Cokolwiek i w żadnym wypadku nie była to wina dziewczyny. Przecież umyślnie nie rzuciłaby się ze schodów. — Zadzwonili do mnie ze szpitala. W sumie… Nie wiem dlaczego akurat do mnie — rozłożył ręce, bo teraz faktycznie wydawało mu się to dziwne, chociaż prawdę mówiąc nawet i pokrzepiające. Może kobieta już wcześniej coś ustaliła i na wypadek wpisała jego numer do kontaktów alarmowych? Nie wiedział przecież, że to nie do końca tak było, a palce we wszystkim maczał Jerome. Wyprostował się na głos pielęgniarki i tylko zrobił głupkowatą minę, gdy usłyszał coś o mężu. Mężem już kiedyś był i bynajmniej nie można go było nazwać troskliwym. Sam nawet nie wiedział, co go wzięło na tego typu gest. Może po prostu się wystraszył? I to wszystko, jakoś tak samo poszło? To wcale też nie oznaczało, że będzie już taki zawsze. Wycofał się nieco, jednak tylko na tyle, aby pielęgniarka go nie widziała, a blondynka wręcz przeciwnie. Wyciągnął rękę przed siebie i zaczął obracać jednym z sygnetów, które miał na palcu, udając, że misia swoją obrączkę. Potem pomachał palcem przy skroni, dając do zrozumienia, że ktoś tu nieźle zwariował, ale po chwili roześmiał się niemo, aby jednak nie rozwiewać żadnych wątpliwości pielęgniarki, która myślała, że ta para tutaj jest małżeństwem. Akurat grzebał coś w telefonie, gdy kobieta go wywołała. Zaskoczony, uniósł głowę i popatrzył na nią, jakby nie do końca rozumiejąc to, co przed chwilą usłyszał. — Ale, że mnie? Do badania? Mnie? — zapytał, niedowierzając. W końcu jednak podniósł się z krzesła i ruszył za pielęgniarką nie do końca rozumiejąc, co w tej chwili się właściwie działo. Wszedł niepewnie do gabinetu, nie będąc w takich miejscach na co dzień. Prawdę mówiąc nawet z Natalie nigdy nie wybrał się na USG, więc ta sytuacja była dla niego jakimś kompletnym kosmosem, co zdradzał jego zdezorientowany wyraz twarz. Oj, zdecydowanie gama emocji, którą dzisiaj mogła zaobserwować Charlotte nie należała do codziennych u Colina. Bez słowa przysiadł się obok blondynki i popatrzył na całą tą dziwną aparaturę i maź na jej brzuchu. — Jakby ci brzuch lubrykantem obsmarowali — prychnął rozbawiony, rzucając durnym komentarzem, który najwyraźniej miał nieco rozładować jego nerwy. Podrapał się nerwowo po zarośniętym policzku, marszcząc nieznacznie brwi, kompletnie nie spodziewając się tego, co za chwilę miało się tutaj wydarzyć. Lekarz roześmiał się tylko pod nosem, nie komentując słów brodacza i przeszedł do wykonywania badania. Rogers z tego wszystkiego zrozumiał tylko tyle, że dziecko to ta niewielka fasolka na ciemnym tle, która uciekała raz po raz, a to w lewo, a to w prawo. Ma dopiero kilka centymetrów, ale jest już wielkości nektarynki. Prawdopodobnie potrafi już otwierać i zamykać usta. To było zarazem niesamowite i niewiarygodne. Co do płci faktycznie lekarz nie był jeszcze tego w stanie dokładnie ocenić, ponieważ dziecko potrzebowało jeszcze dwóch-trzech tygodni, aby odpowiednie narządy w pełni się rozwinęły. Jednak to w tym momencie nie było najważniejsze, najważniejszy był fakt, że wszystko jest w porządku. Rogers siedział w milczeniu, tylko raz po raz mrugając oczami. Nie wiedział nawet ile do niego informacji tak naprawdę trafia, a ile umyka, ale… To było teraz naprawdę nieistotne.
To, co działo się w tamtym momencie w gabinecie było dla Rogersa czymś nie do ogarnięcia. Może i żył na tym świecie już całkiem sporo lat i nawet miał dziecko, ale teraz dopiero zrozumiał ile tak naprawdę stracił przy Jacksonie. Nie widział jego USG na żywo, nie interesował się zbytnio przebiegiem ciąży, podczas porodu nie było go nawet w Nowym Jorku, a pierwsze lata życia syna też nie za bardzo się tym wszystkim interesował. Teraz, mając już dużo lepszy kontakt z Juniorem wszystko doceniał milion razy bardziej i teraz też wiedział, że nie chce popełnić tych samych błędów. Faktycznie wyglądał na zagubionego, może nawet bardziej i oszołomionego? Po prostu potrzebował dłuższej chwili, aby z tym wszystkim się oswoić, po prostu. — Odprowadzę ją do sali — zapewnił lekarza, chwytając za rączki wózka, na którym siedziała blondynka. Na szczęście droga powrotna nie była skomplikowana i mimo lekkiego szoku, jaki cały czas się utrzymywał u brodacza, ten jeszcze nie zgubił orientacji w przestrzeni. — Nie sądziłem, że ten dzień tak mnie zaskoczy — przyznał z lekkim rozbawieniem, gdy emocje powoli opadały, a Rogers odzyskiwał trzeźwość umysłu — To, co? Jesteś teraz na mnie skazana do końca swojego życia, co? — pochylił się nieco, aby kobieta mogła choćby kątem oka dostrzec jego rozbawiony wyraz twarzy. Ruszył nieco szybciej w kierunku Sali, na której leżała panna Lester. — Myślisz, że będę mógł cię dzisiaj stąd zabrać do domu? — zapytał, podchodząc do małego okna, które znajdowało się w pomieszczeniu. Widok nie był niezwykły, ponieważ akurat widok wychodził na drugie skrzydło szpitala i jedynie, co mógł w tym momencie obserwować to personel krzątający się po szpitalnych pomieszczeniach.
Zmarszczył nieco brwi, słysząc o tym, że Buiscuit był sam w mieszkaniu. Sam odruchowo spojrzał na zegarek, który miał na nadgarstku. — Wyprowadzę go, gdy tutaj zostaniesz. — Nie był przecież bez serca i nie zostawiłby tak psa samego w domu, który musiałby załatwić swoje potrzeby fizjologiczne i byłby głodny. Nie wiedzieli przecież jeszcze, że nie będzie w ogóle takiej potrzeby. Nie przeszkadzał jej też w momencie, w którym oddzwoniła do swojego szefa. Faktycznie wypadało powiadomić o wszystkim, gdy strach zniknął, a emocje opadły. Sam Rogers będzie w końcu musiał wyjaśnić Davidowi, o co chodziło i co się stało, że tak nagle wyparował z firmy. Wiedział jednak, że przyjaciel w pełni go zrozumie i nawet nie będzie za bardzo drążył tematu. Odwrócił wzrok od okna dopiero w momencie, w którym Charlotte odezwała się stricte do nie. Skrzyżował ręce na piersi, patrząc na nią uważnie. Na początku jego wyraz twarzy nie zdradzał nic, ale po chwili jednak cień uśmiechu się odbił gdzieś w kącikach warg. — Po tym dzisiejszym badaniu to nie wiem czy bym ci na coś innego pozwolił — powiedział żartobliwym tonem. Oczywistym było, że nie mógłby do niczego Lotty zmusić, ale prawda była taka, że gdyby teraz zdecydowała się na aborcję ciężko byłoby mu się z taką jej decyzją pogodzić. Widział już ich dziecko, słyszał bicie malutkiego serduszka i nie mógłby tego wszystkiego tak po prostu wyrzucić z pamięci. Lawina dobrych wiadomości na dzisiaj na szczęście się jeszcze nie skończyła, więc, gdy tylko dowiedział się, że panna Lester może spokojnie opuścić już szpital, uśmiechnął się i od razu złapał za swoją kurtkę, którą wcześniej zostawił na jej łóżku, bo najzwyczajniej w świecie było mu już w niej gorąco. — Moja propozycja i tak jest aktualna. Wyprowadzę Buiscuita, a ty możesz się wykąpać, odpocząć czy co tam chcesz — wzruszył ramionami, gdy przemierzali już szpitalny korytarz, aby udać się na parking podziemny, gdzie udało mu się znaleźć miejsce parkingowe dla swojego Jeepa — Po drodze też możemy wziąć coś do jedzenia, choć prawdę mówiąc mnie się jakoś z tego wszystkiego nie chce jeść — przyznał z lekkim rozbawieniem.
Najwyraźniej brodacz złagodniał od momentu, w którym poznał rudowłosą. Nie imprezował już tyle. Priorytety w głowie mu się również poprzestawiały. Inni by w to wątpili, ale najwyraźniej w końcu nadszedł czas, w którym dojrzał i naprawdę można było go nazwać mężczyzną. Kto wie, może to będzie miało również i wpływ na jego uczuciowe wybory w życiu? Jeżeli nie pożyjemy to się nie przekonamy. — To oznacza, że ja się tak łatwo nie dam wplątać w twoje hormonalne zagrywki — wytknął język na znak, że się nie podda bez walki. Oj, już wiedział, że pewnie nie raz i nie dwa się ugnie, po czym będzie leciał w środku nocy po te lody czy frytki czy nawet jedno i drugie. Przy okazji pewnie sam będzie jej podkradał jedzenie z pudełka, a później będzie musiał to wszystko spalać podwójnie na siłowni, bo wcale nie chciał skończyć z ciążowym brzuszkiem, spowodowanym nadmiernym spożyciem kalorii. Nie miał nic przeciwko, aby blondynka się go w tym momencie trzymała. A niech zna jego dobroć dzisiejszego dnia, mogła robić co tylko chciała, choć on wcale nie miał zamiaru jej w tym uświadamiać na głos, bo i tak już zaznaczyła, że będzie pewne rzeczy wykorzystywać. Nie mógł sobie na to pozwolić, o nie! — Wygląda na to, że Buiscuit będzie musiał się przyzwyczaić i do moich częstszych odwiedzin, ale z czasem pewnie i do wyprowadzania. Przyjdzie taki moment, że będziesz miała taki brzuchol, że może nie poradzisz sobie z zawiązywaniem butów i co? — zauważył, choć i tak doskonale wiedział, że Charlotte w zaawansowanej ciąży i tak będzie w okresie letnim, więc nawet jeśli nastanie chłodniejszy dzień to wciśnie stopy w baletki czy jakieś klapki. No, ale… Kto tam wie, może Rogers i tak będzie musiał udzielać jej w ten sposób pomocy? Gdy zasiadł za kierownicą, zapiął pasy i od razu odpalił silnik, ruszając do mieszkania panny Lester. Doskonale znał drogę, więc nie potrzebował nawet odpalać nawigacji w telefonie. To chyba był całkiem niezły znak, prawda? W końcu powinien znać drogę do szpitala na pamięć, ot… Tak w razie czego. Na jej pytanie tylko machnął ręką i wzruszył ramionami, uśmiechając się pod nosem. — David zrozumie, a ja sam siebie zwolnić nie mogę, nawet jak bym chciał — przyznał ze śmiechem — Chociaż faktycznie wybiegłem tak szybko, że nawet nie zdążyłem się przebrać — zerknął przez chwilę na swoje umorusane od kolorowej farby spodnie — Dzisiaj i tak nie miałem nic wielkiego w planach, więc nic się nie stało. Po około pół godzinie podjechał pod budynek, w którym mieszkała dziewczyna.
Jeszcze raz popatrzył na swoje spodnie i uśmiechnął się głupkowato pod nosem. — Nic bym nie pobrudził, ale jeśli chcesz, żebym je zdjął… To trzeba było od razu mówić — odparł, nie mając przecież żadnych problemów z nagością. Nie raz, nie dwa widzieli siebie nago i dla niego było to coś zupełnie normalnego. Jeżeli chciała mógł u niej chodzić w samych bokserkach, bo podejrzewał, że żadne jej spodnie nie będą na niego pasowały. — Nie było cię tak samo długo, jak byś była w pracy — dodał, słysząc jej pytanie skierowane do małego pupila. Buiscuit wcale nie miał wiele więcej czasu, aby zmalować coś w mieszkaniu. Zapewne nawet nie zauważył, że jego właścicielka może być w nieco gorszej formie niż zwykle. Wszedł za nią w głąb mieszkania. Od razu zdjął buty i kurtkę, ale o spodniach wcale nie myślał. Jak gdyby nigdy nic wszedł jeszcze do łazienki, aby załatwić podstawowe potrzeby. Wyszedł po kilku chwilach, ocierając jeszcze wilgotne dłonie o siebie. Powoli podszedł bliżej blondynki, która siedziała zrezygnowała przy rozbitym laptopie. Niestety nie miał znajomości w każdym z sektorów przydatnych w życiu, ale na pewno znał kogoś, kto znał kogoś, kto mógłby się tym zajęć. Jednak nie miał do tego głowy dzisiaj. Dlatego też złapał za górę ekranu laptopa i po prostu go zamknął. Po czym chwycił krzesło, na którym siedziała Charlotte i obrócił ją w swoim kierunku. — Wezmę go i zaniosę gdzie trzeba, ale szef na pewno zrozumie, że miała wypadek i zaraz nie będzie trajkotał, że czegoś z niego potrzebuje — powiedział z pewnością w głosie. Wiadomo, nie znał jej przełożonego, ale gdyby coś… Zawsze mógł przyjść do jej firmy i zrobić aferę. Pewnie wzięli by go za wariata i tak by nic nie wskórał, a jedynie narobił wstydu pannie Lester. No cóż… To by zrobił i co? — Teraz to maszerujesz do łazienki wziąć kąpiel, a potem do łóżka. I to bez dyskusji — zarządził, po czym zmierzył ją swym uważnym spojrzeniem od góry do dołu — Bo w innym wypadku zrobię to siłą — tutaj na jego wargach zagościł złowieszczy uśmiech, który mówił tylko jedno – był gotowy spełnić swą groźbę.
Czy zrobiłby striptiz, gdyby o to go poprosiła? Zapewne nie, prędzej gdyby sam z siebie podobną akcję zainicjował. Zmuszany z pewnością nie dałby się namówić, chyba, że blondynka wyciągnęłaby jakieś silne działa, aby jednak go przekonać. To kto wie. — Będziesz zwalać wszystko na hormony? — zapytał, pozwalając, aby jeden z kącików jego warg nieznacznie drgnął ku górze. Podejrzewał, że wcale nie one sprawiłyby, że kobieta chętnie pozbyła się z jego ciała pewnych części garderoby. W końcu nie raz to robiła, prawda? — To, ja ci odpowiem, że nie mogę ci teraz pomóc — odparł całkowicie poważnie, mając cały czas z tyłu głowy to, że obiecał jej, że wyjdzie z psem. Ten cały czas podskakiwał wokół nich, jakby dobrze wiedział, że już za chwilę skorzysta ze świeżego powietrza i może wcale nie będzie dla niego tak istotne, że tym razem będzie miał nowego kompana na spacerze? Niestety, ale będzie musiał się do Rogersa przyzwyczajać, bo ten zapewne stanie się częstym gościem w tych skromnych progach. — Dlatego masz piętnaście minut, a jak wróćę a ty nie będziesz w wannie to obiecuję, że sam cię do niej wrzucę — powiedział, starając się cały czas zachować powagę, jednak iskierki rozbawienia szalały w jego oczach. Wyprostował się i tak, jak zapowiedział ruszył w kierunku wyjścia. Ubrał swoje buty, narzucił na siebie kurtkę i sięgnął po smycz, aby chwilę później kucnąć i popatrzeć na pupila Charlotte. — Buiscuit! Chodź, idziemy na spacerek? Idziemy? — zawołał pogodnym tonem, jakim to mieli w zwyczaju zazwyczaj się zwracać właściciele czworonogów.
Może sam psa nigdy nie posiadał i może też nie był urodzonym właścicielem, ale krzywdy by zwierzęciu nie zrobił. Też nigdy nie miał sytuacji, aby czyjś pies się na niego rzucał czy jakoś wybitnie warczał. Chyba zazwyczaj był neutralny dla czworonogów, tak mu się przynajmniej wydawało. Nieco bawiła go nieufność Buiscuita, ale nie miał zamiaru go dodatkowo stresować i cierpliwie czekał, aż ten do niego podejdzie z podkulonym ogonkiem i mimo wszystko da się zapiąć na smycz. — No! Widzisz, nie zjadłem cię. Porwać też nie planuję — powiedział ze śmiechem, drapiąc sierściucha za uchem. Spojrzał jeszcze przelotnie na blondynkę czającą się w szparze drzwi do łazienki, po czym ruszył na spacer z jej pupilem. Nie było ich jakieś piętnaście minut. Buiscuit załatwił to, co najważniejsze i mogli spokojnie wrócić do mieszkania Charlotte. — I co? Tak strasznie było? — rzucił, gdy tylko weszli do środka. Pokręcił z rozbawieniem głową, gdy piesek nagle odżył, gdy tylko zdjął mu smycz. Faktycznie wyglądało to, jakby wyszedł z nim za karę. No, ale cóż… Musiał powoli się do tego przyzwyczajać, nie ma że boli. Rogers nie zdejmując butów, ani kurtki wsunął się do łazienki i oparł się o framugę drzwi, spoglądając na leżącą w wannie blondynkę. Zawadiacki uśmieszek mimowolnie pojawił się na jego ustach, no cóż… Nie mógł nic poradzić na to, że praktycznie od razu robiło mu się gorąco na jej widok, zwłaszcza taki. — A już myślałem, że będę musiał sklepać ci tyłek, bo mnie nie posłuchasz… — skrzyżował ręce na piersi, kompletnie nie krępując się przed mierzeniem jej swoim spojrzeniem — A może chcesz żebym dołączył? — rzucił z lekkim rozbawieniem, łapiąc za krawędzie swojej kurtki, tak jakby chciał już ją ściągnąć — Ale… Najpierw zapytam czy w ogóle chcesz żebym jeszcze został czy mam już zmiatać do siebie? — zatrzymał się w połowie i tak małej łazienki i uniósł lewą brew nieco wyżej.
Dobrze wiedział, że człowiek po tak intensywnym dniu marzył o zwykłej kąpieli i relaksie. Sam zazwyczaj nie przepadał za wylegiwaniem się w wannie, ale gdy już go taka ochota nachodziła to potrafił w niej siedzieć nawet i godzinę. Woda wtedy musiała być naprawdę gorąca, tak gorąca, że jej poziom odznaczał się czerwonym śladem na skórze. Cóż, może nie było to najzdrowsze, ale cóż mógł na to poradzić? Nie brał takich kąpieli codziennie, ani nawet raz w tygodniu, bo na co dzień mimo wszystko preferował zwykły prysznic. — W ubraniach byś mnie nawet nie wpuściła do domu, a co dopiero tutaj — powiedział, nie tracąc ze swojej twarzy zawadiackiego uśmiechu. Skoro dostał przyzwolenie to nie miał zamiaru z niego nie korzystać. Sam nie zdążył przecież wziąć prysznicu po wyjściu z pracy, choć nawet nie zawsze miał taką potrzebę. Jednak teraz sam chętnie zanurzy się w wodzie, zwłaszcza w tak doborowym towarzystwie. Zrzucił kurtkę na ziemię, później dołączyły do niej spodnie i bluza, którą miał dzisiaj na sobie. Nie zapomniał również o bokserkach, bo przecież nie miał zamiaru później wracać bez nich. Chociaż zakładanie używanej bielizny po kąpieli też brzmiało dość słabo, no ale nie nosił przecież niczego na zmianę. — A ty młody uciekaj stąd, teraz jest czas dla dorosłych — wyrzucił piłeczkę, którą Buiscut przyniósł i gdy tylko polecał za nią, jak szalony zamknął drzwi. Następnie bez większego ostrzeżenia wskoczył do wanny, uważając oczywiście na wysunięte nogi blondynki. Roześmiał się pod nosem, gdy trochę wody rozlało się po podłodze. Najwyżej później powyciera. Było ciasno, ale ciepło i przyjemnie mimo wszystko. Oparł się plecami o wannę po przeciwległej stronie od Charlotte i wyciągnął jedną nogę poza wannę, bo ta się już niestety nie chciała tak dobrze ułożyć, jak pierwsza. — Kurde, ciasno… — bąknął, spoglądając rozbawionym spojrzeniem na pannę Lester.
— Następnym razem kąpiemy się u mnie — odparł całkiem poważnie, tak jakby wcale nie wątpił w to, że kiedyś znowu znajdą się w takiej sytuacji. Faktycznie posiadał dużo większą wannę i mogliby wtedy spokojnie się zmieścić i każde z nich miałoby jeszcze całkiem dużo swobody. A tak? Pewnie dużo mniej wody było już na zewnątrz niż w środku. Na szczęście nie na tyle dużo, aby zalać sąsiadów, który mieszkali pod Charlotte. — Gdybym był mniejszy to nie wpadłbym ci w oko — dodał, uśmiechając się pod nosem. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego mięśnie podobały się płci przeciwnej. Nigdy jednak nie chciał z nimi przesadzać, nie czuł tak wielkiej potrzeby by mięśnie odznaczały się pod każdą możliwą odzieżą, jaką miał na sobie. Chciał się po prostu dobrze czuć ze sobą i tak właśnie było w tym momencie. Lubił swój wygląd i wcale nie ściemniał, że jest inaczej. Chodził na siłownię i dbał o swój wygląd. Może nie zawsze, jakoś przesadnie, ale czasami też potrafił trochę więcej czasu spędzić przy lustrze układając brodę czy włosy. To było coś złego? Odchylił nieznacznie głowę i również przymknął powieki, a opuszkami palców jeździł po łydce blondynki, która była przyjemnie gładka od wody i specyfików, których użyła do zrobienia piany. Otworzył oczy i popatrzył na jej buzię dopiero w momencie, w którym zadała pytanie, którego akurat teraz się nie spodziewał. — Nie zdziwię cię, jeśli odpowiem, że nie… — przyznał otwarcie, ale uśmiechnął się, choć może ledwie mogła to dostrzec — Ale widzisz… Taka mieszanka genów nie mogła się przecież zmarnować. Boję się tylko, że wyjdzie z tego dziecko o anielskiej urodzie, ale z diabłem za skórą — wybuchnął śmiechem, już sobie to nawet wyobrażając. Kombinacja ich charakterów mogła wychować naprawdę energiczne i pełne pasji młode pokolenie, ale nie uważał, aby było to coś złego. Wręcz przeciwnie. Sam nawet jeszcze nie myślał o tym, jak zareaguje rodzina Charlotte na wieść, że ta niedługo ma się powiększyć. Nie zastanawiał się też, co dziewczyna im powie o nim samym. Nie czuł, aby potrzebował zdefiniowania relacji, która go łączyła z panną Lester, ale nie miał też pojęcia, że sytuacja kompletnie się zmieniła i chyba był najwyższy czas, aby do tego dojrzeć i powiedzieć sobie pewne rzeczy wprost, a nie tylko kończyć na domysłach, bo tak było dla niego wygodniej.
Ani na chwilę nie przestawał przesuwać palcami po jej gładkiej skórze na nodze, uśmiechając się pod nosem. Nie krępował się też przed patrzeniem jej prosto w oczy. — Twój cięty język wpadł mi w ucho — rzucił z lekkim rozbawieniem, przypominając sobie, że na ich drugim spotkaniu Charlotte nie była mu przychylna. Chciała nawet chyba się go, jak najszybciej pozbyć z baru, bo nie chciała, aby ktokolwiek więcej wiedział, jakie stanowisko miała przed barmaństwem. Nie zaprzeczał jednak, że jej uroda nie zwróciła jego uwagi, bo musiałby wtedy skłamać. Jej dzikie spojrzenie, współgrało doskonale z jej ognistymi włosami i mocnym ubiorem. To mu się spodobało najbardziej. Dziś po rudych włosach nie było śladu. Trochę nad tym ubolewał, ale rozumiał, że kobiety czasami potrzebowały odmiany i nic w tym złego. Choć… Tak, chętnie zobaczyłby jeszcze kiedyś Charlotte w rudowłosym wydaniu. Uniósł nieznacznie brwi, gdy dziewczyna tak nagle się podniosła. Myślał, że jeszcze trochę się w tej wodzie pobyczą, ale skoro tak. To on też się podniósł, przy okazji okręcając kurek, który blokował wodę w wannie. Wstał i również owinął się w ręcznik, który dla niego zostawiła. Na razie się nie ubierał, bo jego ciuchy i tak były brudne, a nie miał przecież nic na przebranie. Póki nie było mu zimno ręcznik mu w zupełności wystarczał. Dlatego też, jak gdyby nigdy nic wszedł do salonu i rozsiadł się wygodnie na kanapie w samym ręczniku. Popatrzył tylko na blondynkę, która przywdziała coś w czym Colin nigdy wcześniej jej nie widział. — Śpisz w czymś takim? — zapytał, przechylając nieco głowę, chcąc się temu czemuś jakoś uważniej przyjrzeć — Powiem ci, że jest to cholernie aseksualne. Wyglądasz, jak w pajacu dla dzieci — zaczął się śmiać, kręcąc głową. Tak, jak jeszcze dziesięć minut temu może i miał ochotę na coś więcej, tak teraz jakoś już nie bardzo. W końcu nie kręciły go pieluchy, duże dzieci i inne dziwne fetysze. — W sumie może nawet bym i zjadł — wzruszył ramionami, chwytając jakąś książkę, która leżała na kanapie. Zaczął ją wertować, gdy rozdzwonił się telefon Lotty. Uniósł głowę i popatrzył na kobietę uważniej, gdy usłyszał z kim rozmawia. Dopiero wtedy do niego dotarło, że tak naprawdę jej rodzina mogłaby się martwić o Charlotte. Choć sam uważał, że kompletnie niepotrzebnie, bo pewne było to, że nie zostawi jej samej. W końcu to, że była w ciąży nie było tylko jej własną zasługą, a ich obojga i Rogers miał zamiar wziąć za to pełną odpowiedzialność. — Co im powiesz? — zapytał, gdy wydawało mu się, że po jakimś czasie Lotta zakończyła rozmowę ze swoją matką.
Pokręcił głową, nie do końca się z nią zgadzając. Niczym go nie przekona, że taka piżama była seksowna. Dla niego nie była, ale przecież każdy miał swój gust i w sumie dzięki temu świat był piękny, bo każdemu podobało się, co innego. Jednak gdyby Rogers miał umilić Charlotte ten wieczór w inny sposób z pewnością bardzo szybko by się tej piżamy pozbył. Kto wie, może by nawet schowałby ją gdzieś głęboko, aby przypadkiem blondynka zbyt prędko jej nie znalazła. Mogła kombinezon rozpinać ile chciała, ale dla niego i tak pozostanie dziecięcym pajacem. Pokręcił więc jedynie głową z rozbawieniem i sam złapał za rąbek ręcznika, którym był owinięty. — To już to jest bardziej pociągające — rzucił ze śmiechem, podciągając powoli materiał coraz wyżej. Zaczął się śmiać, gdy praktycznie odsłonił całe swoje klejnoty, ale po chwili zarzucił z powrotem ręcznik, gdy tylko rozdzwonił się telefon Lotty. Gdy tylko dziewczyna zakończyła rozmowę z matką, brodacz sięgnął ręką swej twarzy i podrapał się po policzku, zastanawiając się chwilę nad tym, co mu przed momentem powiedziała. — No to logiczne, że prawdę… Może ja powinienem być wtedy przy tej rozmowie? W końcu ja też w tym wszystkim uczestniczę. Po, co więc przedłużać i unikać tej konfrontacji, która i tak kiedyś będzie musiała nastąpić — przyznał, doskonale sobie zdając z tego sprawę. Chciał też pokazać przed samom Charlotte, ale również i przed jej rodzicami, że był godny zaufania, mimo tego, że nie zawsze dobrze się zachował wobec ich córki. Chciał im dać tym do zrozumienia, że bierze to wszystko na poważnie i nie ma zamiaru zostawić blondynki z tym wszystkim samej. Dojrzał, pod tym względem naprawdę dojrzał i z dnia na dzień wiedział, że nie tylko chce być obok ze względu na dziecko, które ma się pojawić na świecie. Chciał być, po prostu, nawet jeśli może nawet nigdy nie będzie potrafił tego przyznać wprost. To może na okrętkę Charlotte to zrozumie i wyłapie? — To wiesz, co… Ja się będę zbierał. Myślę, że dobrze by było powiedzieć im o tym razem, ale to Twoi rodzice i wiesz lepiej — wstał z kanapy i ruszył do łazienki, gdzie ubrał swoje ciuchy. Nie chciał by wyglądało to, jak ucieczka. Po prostu chciał dać Loccie czas na zastanowienie się. A on naprawdę był gotów stawić się jutro na tej rozmowie. Plusem był fakt, że na odległość nikt nie mógł mu sprzedać liścia, czego mógłby się spodziewać po ojcu, który kompletnie nie ufa facetowi, z którym spotyka się jego córeczka.
Odetchnął głęboko, gdy wspomniała o tym, że jej ojciec będzie mógł być nieprzyjemny. On doskonale zdawał sobie z tego sprawę i wcale mu się nie będzie dziwił. No cóż. Dorośli powinni brać na klatę to, czego sami naważyli. Nie byli dziećmi, nie byli nastolatkami, którym można by było wybaczyć w jakimś stopniu. Tutaj już nie było przebacz. Gdy Natalie zaszła w ciąże też powinien być uznawany za dojrzałego mężczyznę, ale jednak nim nie był mimo trzydziestu lat na karku. Dziś bliżej było mu do czterdziestki, choć wcale tego nie czuł to wiedział, że ma więcej oleju w głowie niż te sześć lat temu. — No na oświadczyny to nie ma co liczyć — rzucił, nawet chyba nie żartując. Jedno małżeństwo przeżył i chyba nie zanosiło się na to, aby chciał pakować się w kolejne. Ok, pewne rzeczy z Charlotte wyglądały zupełnie inaczej niż z jego ex żoną, ale to nadal nie zmieniało faktu, że na takie deklaracje to na pewno gotowy nie był. — Zdeklarowałem się i zdania nie zmienię — powiedział, stając przed nią już całkowicie ubrany. Papatrzył jej prosto w oczy, ale nawet się nie uśmiechnął. Jego mina była poważna, a oczy zamyślone. Musiał sobie to wszystko poukładać w głowie. W jakimś stopniu uciekał, ale nie na koniec świata. Potrzebował chwili w samotności, we własnym azylu, aby móc poukładać myśli, aby nie klapnąć jutro niczego pochopnego. — Wiem, że mnie nie wyganiasz, ale ja muszę — tutaj popatrzył na parujące jedzenie, które dla niego przygotowała — Nie… — pokręcił przecząco głową, sięgnął ręką jej twarzy, aby chwycić między dwa palce jej kosmyk jasnych włosów. Uśmiechnął się blado, po czym sięgnął ponad nią swoją kurtkę z wieszaka. — Obiecuję, że jutro będę, ale teraz już pójdę — Skinął głową, wsuwając jeszcze buty na stopy. Nie zapomniał też o laptopie, po który się cofnął w głąb mieszkania, aby zanieść go do jakiegoś ekspresowego serwisu. Kto wie, może nawet uda mu się go już naprawionego jej jutro oddać? W jakimś sensie uciekał, ale nie od odpowiedzialności. Uciekał przed Charlotte, aby przypadkiem nie pokazać przed nią zbyt wiele emocji. Jeszcze tego nie potrafił. Nie umiał dzielić się z innymi swoimi obawami czy strachem. Wolał to wszystko przeżywać w samotności, bo po prostu od zawsze tak właśnie musiał sobie z tym wszystkim radzić.
Potrzebował oddechu. Dzisiejszy dzień i tak był już karuzelą emocji. Potrzebował się dotlenić, zapalić papierosa spokojnie na swoim balkonie i popić go dobrą whisky. Tak, zdecydowanie właśnie tego potrzebował. Przestrzeni i to takiej, w której czuł się najlepiej, a oczywistym było,. Że każdy czuję się najlepiej we własnych czterech kątach. Nie bał się odpowiedzialności, nie bał się też tego, że mogliby sobie nie poradzić z wychowaniem dziecka, bo doskonale wiedział, że wcale tak nie będzie. Miał syna. Może nie zajmował się nim należycie, gdy ten był mały, ale nie byli przecież skończonymi idiotami, aby nie poradzić sobie ze zmianą pieluszki czy nakarmieniem niemowlaka. Ok, jasne… Pewnie nie jedna noc zszarga im nerwy, bo maluch nie będzie chciał spać, będzie płakał, może będzie miewało kolki… No właśnie? Jak chciał pomóc Charlotte skoro nie byli ze sobą? Mieliby zamieszkać razem, gdy dziecko się uradzi? Po prostu po to, aby odciążyć kobietę? W końcu on był ojcem i też powinien się zaangażować i to nie tylko za dnia, ale też i w nocy. Było wiele pytań bez odpowiedzi, to było przytłaczające. Chciał też pokazać przed rodziną panny Lester, że był dobrym kandydatem na ojca jej dziecka, że stanie na wysokości zadania, ale też i zaopiekuje się ich córką. Bo… No właśnie, bo co? Bo mu na niej cholernie zależało? Tak, zależało mu. Mimo rozłąki, milczenia, przy nawet krótkim spotkaniu to ona potrafiła go rozgrzać do czerwoności, nawet gdy próbował się przed tym wzbraniać. Imponowała mu siłą, tym, że się nie poddawała i sobie radziła ze wszystkim. Nie umówili się na żadną konkretną godzinę, ale Rogers stwierdził, że skoro Charlotte się nie odzywała to godzina trzynasta była odpowiednią godziną. Stanął przed klatką Lotty chwilę po trzynastej. Już chyba nawet nie ogarniał swych myśli. Chciał w jakiś sposób zaimponować ojcu Charlotte? Możliwe, ale nie wiedział nawet czym mógłby, bo chyba nie wyglądem. Mężczyzna wyróżniał się bujną brodą, która może i była ostatnimi czasy modniejsza niż kilka lat wcześniej, ale nie bał też się rockowego image’u. Ciemne dopasowane spodnie, skórzana kurtka, ciężkie oficerki oraz kilka sporych sygnetów na palcach. Raczej nie był to typowy ubiór 36-latka. Dobrze, że chociaż liczne tatuaże były ukryte pod granatową dopasowaną koszulą z długim rękawem, może chociaż tym nie odstraszy?
Dla Rogersa taki ubiór nie był niczym odświętnym. Lubił koszule i to nie była żadna nowość w jego wydaniu. Może po prostu teraz rzadziej je nosił niż kiedyś, bo jednak te średnio się nadawały na pracę w jego przybytku, który dzielił z Davidem. Mimo wszystko niewygodnie byłoby przybijać gwoździe w płocie czy sięgać ciężki sprzęt z wysokich półek. Jazda po lesie i taplanie się w błocie w dobrej jakościowo tkaninie też raczej wydawała się kiepskim pomysłem. Dlatego korzystał z przywileju dobrego ubioru wtedy, gdy wiedział, że nie będzie się wybierał nigdzie poza Nowy Jork i nie będzie musiał robić nic, co miało by związek z brudną robotą. — No raczej nie duch święty — odpowiedział z lekkim rozbawieniem. Zawsze żartami chciał rozładować napiętą sytuację i zapewne nigdy się to nie zmieni. Teraz też czuł, że mimo wszystko te popołudnie nie będzie należało do najprostszych. W końcu nigdy wcześniej nie przeprowadzał takich rozmów, a już tym bardziej nie przez Internet. Wydawało mu się, że mimo wszystką twarzą w twarz byłoby łatwiej. Człowiek wtedy mógł więcej wyczytać z twarzy, ruchów ciała drugiego człowieka, a tak? To wszystko było takie jakieś zamazane, przycinało się i niektóre aspekty dialogu po prostu się zatracały, mimowolnie. Nie mówił zbyt wiele. Zawsze tak miał, gdy jego umysł był zaprzątnięty czymś większym. No i dzisiaj właśnie tak było. Wsunął dłonie do kieszeni spodni i ruszył za blondynką do jej mieszkania. Tam od razu zrzucił z siebie skórę i buty, po czym wszedł do kuchni, aby nalać sobie wody mineralnej do szklanki. Skoro miał czuć się, jak u siebie to wcale nie miał zamiaru z tego nie korzystać. Zwłaszcza, że czuł, że ma cholerną Saharę w gardle. Odetchnął głębiej, po czym zasiadł na kanapie, gdzie poczekał, aż Charlotte się przygotuje do rozmowy. Obserwował uważnie każdy jej ruch. Starał się, aby jego wyraz twarzy wydawał się być pogodny, ale wcale nie było to takie proste. — Bardziej już nie będę — odpowiedział, siląc się na choć wymuszony uśmiech, ale chyba wyszło z tego coś na wzór grymasu. No trudno, będzie trochę wyglądał na ponuraka, ale już nic na to nie poradzi. Mimo tego, że rozmawiali przez ekran telewizora to Rogers od razu dostrzegł zmianę wyrazu twarzy ojca blondynki. No tak, domyślał się, że niecodzienną sytuacją był fakt, że ich córka siedziała na kanapie z facetem, chcąc niby tylko porozmawiać. To wszystko wcale nie wróżyło zwykłej, lekkiej pogawędki o pogodzie czy pracy. — Dzień dobry państwu, proszę mi mówić po prostu Colin — powiedział, bo wcale nie chciał czuć się aż tyle starszy od blondynki. Czy różnica wieku była tak istotna? Wcale nie planował wyrwać małolaty i umawiając się z Charlotte nawet nigdy tak o niej nie pomyślał, nawet jeśli między sobą w różny sposób żartowali. Nie odzywał się też za wiele, dając dziewczyna powiedzieć, jak najwięcej samej. Chciał ją wspierać, ale nie znał jej rodziców i nie wiedział, jak mogliby to wszystko odebrać. Widząc jednak, że nad blondynką zdenerwowanie brało górę, chwycił dłonią jej kolano, nie wiedząc nawet czy jej rodzina może ten gest dostrzec. Teraz to było nieistotne. Był facetem, dlatego też powinien przejąć inicjatywę. — Chcieliśmy państwu przekazać, że Charlotte spodziewa się dziecka — zaczął, będąc przy tym bardzo rzeczowym i pewnym siebie mężczyzną, tak jakby przyjął na siebie rolę głowy rodziny, ale czy to coś złego? Przecież w gruncie rzeczy miał nim za chwilę być, tak? Miał się zaopiekować Charlotte i ich dzieckiem — Ze mną — dodał po chwili, gdyby nie było to takie oczywiste dla wszystkich, choć prawdę mówiąc w to wątpił, bo co wtedy by tutaj robił w takim razie? — I zapewniam, że państwa córka jest bardzo dobrze zaopiekowana i ja o to będę dbał cały czas… — dodał mając ku temu stuprocentową pewność, bo przecież cały czas o tym zapewniał Charlotte. Nawet teraz, bo gdy tylko to mówił ściskał delikatnie jej kolano, mówiąc w ten sposób, że on tutaj jest. Dla Niej.
Przekazanie takich wieści nie było łatwe. Pewnie, co innego gdyby faktycznie byli razem i cieszyli się od samego początku z tego, że będą mieli razem dziecko. Tutaj jednak wszystko wyglądało zgoła inaczej. Na początku był szok, niedowierzanie i strach… Jednak czy wczoraj to się nie zmieniło? Oboje chyba zaczęli doceniać to, co zgotował im los, a raczej ich nieostrożność i poniesienie się chwili. Jednak to znaczyło, że to dziecko nie zrodziło się z chwilowej przygody. Łączyła ich relacja i pomimo kilku niepowodzeń i długiej rozłąki nadal ich do siebie ciągnęło. Nie dało się tego nie zauważyć. Może właśnie tak miało być, aby oboje coś ważnego zrozumieli? Skoro sami nie mieli odwagi być razem to ktoś tam nad nimi zdecydował, że to już najważniejszy czas spróbować, nawet jeśli nie chcieli tego do końca definiować. Na swój pokręcony sposób funkcjonowali od kilkunastu dni, jak ktoś sobie bliski. Wspierali się, stawiali na bliskość, której chyba oboje potrzebowali od dłuższego czasu, a to za sprawą tego małego cudu, który miał przyjść dzięki nim na świat. I nie, z pewnością nie będzie to niechciane dziecko. Sam Rogers wiedział już, że będzie czekał na nie z niecierpliwością. I nawet złość Anthony’ego nie mogła tego zmienić. Spodziewał się, że ojciec blondynki zareaguje nerwowo, ale nie sądził, że z jego ust padną takie słowa. Zmarszczył brwi, bo prawdę mówiąc nie potrafił ukryć tego, że mu się to nie spodobało. — Rozumiem, że pewnie nie jestem wymarzonym partnerem dla państwa córki — zaczął, nawet chyba nie analizując za bardzo tego, co właściwie powiedział. Kim był? Partnerem? Ale jakim, że co miał przez to na myśli? — Ale też się cieszę, że będziemy mieli dziecko i myślę, że teraz jest ogromna szansa na to, że Charlotte ułoży sobie życie. Może będzie trochę pokręcone, ale… — tutaj uśmiechnął się i popatrzył na twarz zapłakanej Lotty. Nie chciał jej takiej widzieć, nie chciał też, aby myślała, że tą ciążą kogokolwiek zawiodła. Była dorosła, radziła sobie świetnie w życiu, miała dobrą pracę, skończyła studia. Świat się zmieniał i Rogers nie uważał, że trzeba było najpierw wybudować dom czy o zgrozo wejść w małżeństwo, by dać nowemu pokoleniu szansę poznać świat. Ten nie zawsze był kolorowy, ale musi przyjść nowe, aby stare mogło odejść. — Jestem gotowy nawet stawić czoła rozmowie twarzą w twarz, aby zapewnić i pokazać, że podołam — odpowiedział, po czym skinął lekko głową. Pogładził kciukiem kolano blondynki, gdy ta powoli dochodziła do siebie. Sam nieco ochłonął, co było dla niego nowością. Może to dlatego, że naprawdę w jakiś sposób, intuicyjnie robił wszystko, aby w jak najlepszy sposób wesprzeć przyszłą matkę? Może tak to wszystko właśnie działało? Po zakończonej rozmowie, odwrócił głowę w stronę panny Lester. Złapał jej nogi pod kolanami i przerzucił je przez swoje uda, po czym pochylił się i pocałował ją namiętnie. Czy musiał więcej mówić? Nie robił tego na pokaz, chciał ją poczuć, chciał mieć ją blisko siebie. Czuł słony posmak jej łez, które samoistnie wcześniej spłynęły na jej wargi i chciał, aby on zniknął. Nie dlatego, że mu nie odpowiadał, a dlatego, żeby Charlotte ponownie poczuła się dobrze. Odsunął się powoli na kilka milimetrów i popatrzył jej prosto w oczy. — Przeżyliśmy… — szepnął z lekkim rozbawieniem — Ale chyba muszę zapalić…
Zamarł z widelcem w połowie drogi do ust, kiedy Charlotte zwierzyła mu się z targających nią uczuć. Sztuciec z nabitym na niego kawałkiem omleta odłożył na talerz i obrócił się tak, by swobodnie widzieć przyjaciółkę. Chyba nie będzie im dane zjeść w spokoju tego śniadania, ale nie ono było teraz najważniejsze. — W takim razie dobrze wiesz, jak się czułem, kiedy przyleciałem do Nowego Jorku za Jen — oznajmił, nie mogąc powstrzymać się przed wesołym uśmiechem, który przyozdobił jego twarz. W tym konkretnym momencie Charlotte i Colin wydawali mu się dwójką nastolatków, którzy nieco nieporadnie czynili wzajemne podchody, ale nie potrafili wziąć sprawy w swoje ręce i zdecydować się na coś konkretnego. Wiedział, że to porównanie było dużym uproszczeniem, ale nic nie mógł poradzić na to, że właśnie o tym pomyślał, i że tak go to rozbawiło. — Potrzeba wam czasu. Cierpliwości. I przede wszystkim szczerości. Jen od razu wiedziała, po co przyjechałem. I powiedziała mi, że ona potrzebuje czasu. Że nie może mi niczego obiecać. Dzięki temu obydwoje wiedzieliśmy, na czym stoimy i choć nie było to nic pewnego, to jednak… Chyba pozwoliło na uniknięcie frustracji, która na pewno by mnie dopadła, gdybym miał opierać się tylko na domysłach — zauważył i mrugnął porozumiewawczo do blondynki. Zamierzał wrócić od razu do jedzenia, ale nagle coś sobie uświadomił i koniecznie musiał się tym podzielić z kobietą. — Prawię ci morały i przez to czuję się staro. Ile ty masz lat, dziewczynko? — zażartował i parsknął serdecznym śmiechem. Dobrze wiedział, że panna Lester była od niego o cztery lata młodsza, co w ich wieku nie było znaczącą różnicą. Mimo tego czuł się teraz jak poczciwy nestor rodu, który udzielał cennych rad młodszemu pokoleniu. Jednocześnie odetchnął, kiedy usłyszał, że brzmi jak przyjaciel, który chce pomóc. A co do trafiania w sedno… Jennifer również często mu to wypominała – że potrafił bezbłędnie ubrać w słowa jej myśli i uczucia, kiedy ona sama nie była do tego zdolna. Może odziedziczył ten dar po babci? Yamila bowiem prześwietlała człowieka na wylot; wystarczyło jedne jej spojrzenie i już zdawała się wiedzieć, co gnębi człowieka. Najgorsza jednak była w tym wszystkim świadomość, że wiedziało się, że ona wie. To dlatego wszyscy Marshallowie unikali babki, kiedy tylko coś przeskrobali, ponieważ wiedzieli, że starsza kobieta dostrzeże winę wypisaną na ich twarzy. Jego umiejętność może nie do końca na tym polegała i nie była tak bezwzględna, ale nie można było mu odmówić tego, że z łatwością potrafił wejść w buty drugiego człowieka i to tak, jakby na wędrówce w nich spędził całe życie. — Jeszcze — zauważył, tym razem łapiąc za widelec. — Z czasem na pewno poczujesz, co powinnaś zrobić. Najgorzej jest podjąć decyzję. Ale jeśli już to zrobisz i poczujesz spokój… Będziesz wiedziała, że to ta właściwa — powiedział i zamilkł na dłuższą chwilę, skupiając się na jedzeniu. Parsknął, kiedy usłyszał o okropnej matce i pokręcił głową, pozwalając sobie dokończyć omleta. Na pytanie przyjaciółki odpowiedział dopiero, kiedy jego talerz był już pusty. — Zaskakująco dobrze. Rodzina Jen mnie nie zjadła, co zresztą widać — oznajmił z rozbawieniem, rozkładając ramiona tak, jakby chciał zaprezentować swą sylwetkę w całej okazałości. — Poza tym wygrzałem stare kości. Trochę pozwiedzaliśmy, trochę leniuchowaliśmy i tak zleciało te… dziesięć dni — powiedział, kiedy już doliczył się, ile w sumie tam przebywał. — Jen przedłużyli program stażowy w redakcji, więc jeszcze przez jakiś czas pozostanę słomianym wdowcem. Ale za takie pieniądze też mógłbym być stażystą — wyjaśnił, znacząco spoglądając na Charlotte.
Dopóki dziewczyna się nie odezwała, Carlie była pewna, że ją z kimś po prostu pomyliła. Już sama nie pamiętała, kiedy ostatni raz się widziały i możliwe, że jej umysł nie zapamiętał kobiety zbyt dobrze. Dość prędko doszła jednak jej wątpliwości zostały rozwiane. To faktycznie była Charlotte! Nie dało się ukryć, że Carlie odetchnęła trochę z ulgą. I nawet ucieszyła się widząc starą znajomą, z którą nie miała kontaktu już od bardzo długiego czasu. No cóż, naprawdę wiele się działo i ciężko było nadążyć ze wszystkim. Rudowłosa dopiero teraz mogła stwierdzić, że tak naprawdę ma trochę spokoju. W końcu udało teraz tak naprawdę poza zajmowaniem się dzieciakami więcej nie robiła, a do pracy jeszcze nie wróciła całkiem. Przyjmowała już jakieś zlecenia, ale to wszystko było wciąż robione z domu i mogła siedzieć nadal w piżamie z laptopem na kolanach w łóżku, kiedy zajmowała się pracą. Nie było to najwygodniejsze na świecie, ale zwyczajnie czasem nie chciało się jej schodzić do gabinetu, a poza tym z sypialni miała w razie czego bliżej do dzieciaków. Teraz nie umiała tak naprawdę na zbyt długo się od nich oderwać. Zaraz się martwił czy wszystko było u nich w porządku i czy niczego im nie trzeba, nawet jeśli miały przy sobie Matta czy kogoś z rodziny to i tak się zamartwiała. — Po części można powiedzieć, że tak — odpowiedziała z uśmiechem. Sama nie spodziewała się, że dość nagle zdecydowałaby się na dzieci, ale teraz nie potrafiła sobie wyobrazić, że miałaby ich nie mieć. Wiedziała, że gdyby ich nie było, to w jej życiu byłoby zwyczajnie nudno i pusto. Z pewnością znalazłaby jakieś zastępcze zajęcie, ale to nie byłoby już to samo. — Dorobiliśmy się tej dwójki na początku tamtego roku i jakoś tak już zostało — wyjaśniła — Leilani i Casper. Dzieci nawet nie zwracały uwagi na nią czy Charlotte, oboje pochłonięci byli wcinaniem biszkoptów. Bardziej je mięły w jeszcze bezzębnych buźkach, co wyglądało przekomicznie i na swój sposób nawet uroczo. — Mam wrażenie, że nie widziałyśmy się całe wieki — powiedziała. Było to niejako prawdą. Minęło dobre półtora roku przecież, jak nie więcej. Matma niby była jej dobrą stroną, bez niej trudno byłoby jej utrzymać się na studiach i w pracy, ale teraz nie mogła sobie przypomnieć, ile dokładnie minęło czasu od ich ostatniego spotkania. Zresztą. Carlie uznała, że to nie jest też jakoś bardzo ważne. — A co to za słodziak na smyczy? — spytała przenosząc wzrok na psiaka. Jej serducho, które było wypełnione miłością do każdego zwierzaka na świecie wręcz pchało się do tego, aby psiaka pogłaskać. Carlie przestawiła wózek, aby nie stać na środku chodnika i nie blokować innym ludziom przejścia. Sama tu w końcu nie była i tym sposobem mogła spokojnie prowadzić też dalszą rozmowę z Charlotte bez obawy o to, że komuś zagrodzi drogę. — Spieszysz się czy może miałabyś ochotę na kawę? Albo herbatę, co bardziej ci pasuje?
Carlie uznała to spotkanie za sygnał, aby ich znajomość się odnosiła i liczyła, że tak właśnie będzie. Pamiętała, jak dobrze bawiła się w towarzystwie Charlotte i wciąż była jej wdzięczna za pomoc, gdy wtedy w środku nocy trafiła na dość nieprzyjemnego typa. To wspomnienie było już wyblakłe, niemal nijakie, ale kto wie, jak to by się potoczyło, gdyby Charlotte jej wtedy nie pomogła. Mogło być naprawdę różnie i Carlie przeogromnie cieszyła się, że najczarniejszy scenariusz się nie sprawdził. — Dziękuję — odpowiedziała z uśmiechem. Tak na dobrą sprawę to wciąż nie przyzwyczaiła się do tego, że ma dzieci. To brzmiało śmiesznie, miała je już od pół roku, a jednak nadal było jej dziwnie z myślą, że jest mamą. I to bliźniąt, co jeszcze bardziej zaskakiwało. Carlie nigdy wcześniej nie widziała siebie w takiej roli, ale życie lubi zaskakiwać, a ona nie mogła już być szczęśliwsza. Tak na dobrą sprawę to teraz czuła, że ma tak naprawdę wszystko i niczego jej już nie brakuje. — Za chwilę powinni skończyć gnieść biszkopt, będą cali twoi — zapewniła ze śmiechem. Akurat dzieci domagały się uwagi niemal cały czas, zresztą nic dziwnego patrząc na to, kto był ich ojcem, więc z pewnością, jak tylko wyczają, że ktoś chce im go trochę poświęcić to upewnią się, aby cała uwaga skupiona była właśnie na nich. — Mi to mówisz? Pojęcia nie mam, gdzie ostatnie miesiące mi uciekły — powiedziała kręcąc głową. Działo się dużo, więcej niż by chciała i na całe szczęście teraz był spokój, ale czas wcale nie zwalniał, a Carlie miała wrażenie, że pędzi jeszcze szybciej przed siebie niż wcześniej. — A Bisciuta to chyba nie było, kiedy nocowałam, prawda? — upewniła się. Raczej prawie na pewno tego uroczego malucha wtedy nie było. Zapamiętałaby plączącego się pod nogami psiaka, a raczej nie wypiła tamtego wieczoru aż tyle, aby nie zapamiętać tak ważnego szczegółu. — Adopciaki są najlepsze — stwierdziła jeszcze na koniec. Sama przecież jednego posiadała, w dodatku małą zgubę, którą znalazła właśnie w Central Parku. Małą pobrudzoną błotem kulkę w typie spaniela, która już od długiego czasu była jej czworonożnym oczkiem w głowie. Ucieszyła się, gdy dziewczyna zgodziła się na herbatę lub kawę. Do kawiarni wspomnianej przez Charlotte faktycznie nie było daleko, niedługo później już siedziały w środku. Jak tylko Carlie zajęła miejsce rozpięła kombinezon dzieci i wyjęła im z niego ręce. W środku było dość ciepło, nie chciała, aby się przypadkiem zgrzały. W dodatku wydawało się, że niedługo mogą odlecieć zmęczone spacerem, ale to tylko lepiej byłoby dla Carlie i Charlotte. Kobieta wzięła do ręki kartkę i przejrzała co mają w oferce. — Chyba zdecyduję się na herbatę ze słonym karmelem i wezmę do tego bananowe babeczki, to brzmi świetnie — powiedziała po chwili. Przyjrzała się też uważniej dziewczynie i lekko uśmiechnęła. — Hej, a gdzie podziały się te rude kosmyki?
Nie mógł się powstrzymać i kiedy Charlotte tak znacząco skomentowała jego złote rady, parsknął serdecznym śmichem. Faktycznie nie można było zestawić na równi jego i Jennifer oraz Lotty i Colina. W swojej wypowiedzi jednakże Jerome nie pił do całokształtu, ale do tych konkretnych słów, które padły z ust blondynki. On również swego czasu bał się, że swoim niespodziewanym pojawieniem się w Nowym Jorku tylko pogorszy sprawę, ale ostatecznie zdecydował, że postawi wszystko na jedną kartę i na pewno wolał to, wraz z ewentualnym rozczarowaniem, niż życie w niepewności i zastanawianie się nad tym, co by było, gdyby. W przypadku Charlotte i Colina… Wydawało mu się, że w obliczu informacji o ciąży panny Lester szczególnie ważne stawało się zdefiniowanie relacji tej dwójki, niezależnie od tego, jaka ta definicja by nie była. Ot, po prostu, aby każde z nich wiedziało, na czym stoi i jakie ma pole do manewru. Tego jednakże Jerome nie zamierzał mówić na głos – sam nie lubił niepewności i lubił stawiać sprawy jasno, inni natomiast niekoniecznie musieli za tym przepadać i z tego względu nie zamierzał nikomu mówić, jak miał żyć. W szczególności najbliższym przyjaciołom, którym jedynie mógł nakreślić pewne sprawy, ale decyzja zawsze należała do nich i Jerome miał nadzieję, że wszyscy, którzy byli z nim blisko, dobrze o tym wiedzieli. — Och, dzieciaki — westchnął tylko żartobliwie zarówno w nawiązaniu do ich podejścia, jak i własnej starości, z której się śmiali i wyciągnął rękę, by poklepać przyjaciółkę po główce niczym małą dziewczynkę, czym na pewno miał ją zdenerwować, ale przyjaciołom należało czasem również podokuczać, prawda? — A Colin? Ile on właściwie ma lat? I jak wygląda? Chyba nigdy nie pokazywałaś mi zdjęć i więcej o nim nie opowiadałaś, a teraz by wypadało — powiedział, znacząco strzelając oczami ku brzuchowi blondynki. — Tatuś Jerome musi ocenić twojego chłopaka — palnął, wchodząc na bardzo grząski grunt, jeśli chodziło o temat do żartów, ale że Lotta miała podobne poczucie humoru do niego, to nie martwił się tym, że kobieta może się obrazić i roześmiał się wesoło. — Dobrze — odparł, kiedy już się uspokoił. — I pamiętaj, że jeśli tylko coś się będzie działo, to jestem. Masz dzwonić w środku nocy, walić drzwiami i oknami — zaznaczył i pogroził młodej (skoro ustalili już, że on jest stary) kobiecie palcem, by przypadkiem nie przyszło jej do głowy, by z problemami radziła sobie sama. Przecież nie po to miała Marshalla, by dźwigać wszystko sama, prawda? — Wiesz, to trochę skomplikowane, bo ja i rodzina Jen się nie lubimy. To znaczy, ja ich nie lubię… Nie jestem w ogóle obiektywny, ale mam wrażenie, że wszyscy wyrządzili jej zbyt wiele krzywdy. Matka, brat, szalona babcia… Jen patrzy na to wszystko inaczej, w końcu to jej rodzina i kocha ich pomimo wszystko, ale ja… Jakoś nie potrafię odsunąć na bok tego, co wiem i się zdystansować. Może z czasem… Mimo wszystko ugościli mnie tak, że naprawdę miło wspominam ten wypad — powiedział i wzruszył ramionami, a kiedy Lotta wspomniała o siedzeniu w Los Angeles, skrzywił się mimowolnie. — Chyba zaczyna mi to ciążyć. Że jej nie ma — przyznał szczerze. — I zaczyna mnie to… denerwować? Choć nie powinno, ale sama rozumiesz… — mruknął, marszcząc brwi, a następnie twierdząco skinął głową, kiedy blondynka powiedziała o spacerze. — Idźcie, a ja posprzątam po śniadaniu i do was dołączę, hm? — zaproponował. — Chyba że pozmywam szybko, ty się w międzyczasie ubierzesz i wyjdziemy razem? A potem chyba będę musiał jechać do domu — oznajmił i na potwierdzenie swoich słów ziewnął potężnie. — Mały jet lag — dodał na swoje usprawiedliwienie.
Wyglądało na to, że rozmowa o ciąży była za nimi. Jerome powiedział wszystko, co mógł mieć do powiedzenia, Charlotte z kolei potrzebowała teraz przestrzeni na podjęcie decyzji. Na szczęście obydwoje zgadzali się w tym, że niektórych tematów nie można było zbyt długo wałkować i właśnie to Jerome najbardziej cenił sobie w przyjaźni z blondynką – nie roztrząsali niepotrzebnie pewnych kwestii, nie wchodzili w zbędne szczegóły, mówiąc dokładnie tyle, ile było trzeba. Czasem bowiem, kiedy człowiek zastanawiał się nad czymś zbyt długo, popadał w swego rodzaju paranoję i już kompletnie nie wiedział, co powinien zrobić. Marshall zamiast tego wolał zastanowić się przez chwilę i działać, i z tego, co zauważył, Charlotte postępowała w bardzo podobny sposób. Może między innymi dlatego tak dobrze się rozumieli? — Tylko nie mów mi, że Colin ma pięćdziesiąt lat i piwny brzuszek! — Wybałuszył na nią oczy, jakby spodziewał się najgorszego, lecz w rzeczywistości mocno wyolbrzymił swoją reakcję. Nie sądził bowiem, by panna Lester miała podobne upodobania, ale podobno miłość nie wybiera, prawda? Ostatecznie jednak, kiedy kobieta sprzedała mu informację o wieku Miśka, gwizdnął cicho ni to z podziwem, ni to ze zdziwieniem, bo też nie spodziewał się, że między nimi będzie aż taka różnica wieku. Parsknął śmiechem w odpowiedzi na tego tatka, ale cóż, sam wywołał wilka z lasu i zamierzał przyjąć to na klatę. Dowiedziawszy się natomiast, ile Colin ma lat, tym niecierpliwiej zerkał na trzymany przez Charlotte telefon, aż wreszcie ochoczo przejął go z jej rąk i zaczął uważnie przeglądać profil. — O, Colin ma własne pole do paintaballa?! — zawołał, widząc jedno z udostępnień. — Czemu nic nie mówiłaś? Byłbym tam pierwszy! — zaśmiał się, poprzeglądał jeszcze przez chwilę zdjęcia, a potem wręczył komórkę jej właścicielce. — Widzę, że masz słabość do brodaczy — rzucił niby to od niechcenia, ale brwiami poruszył już dość znacząco, pijąc oczywiście do tego, jak się poznali i gdyby nie jego drobny protest, to sprawy mogłyby potoczyć się wtedy zupełnie inaczej. Nie żałował jednak, że tak się nie stało – w końcu siedzieli teraz razem, zajadali omlety i cóż, rozmawiali o wszystkim i o niczym. Kto wie, może dzięki temu zyskali jeszcze więcej, niż którekolwiek z nich mogło przypuszczać? — Zawsze do usług — zapewnił i raz jeszcze poczochrał ją do włosach. Czy byli to straszni ludzie? Niekoniecznie. Popełniali po prostu błędy, jak każdy, choć Jerome swego czasu uważał, że jest od nich lepszy. Do czasu, aż zaliczył pierwsze (i miał nadzieję, że tym samym ostatnie) mocne potknięcie i zawiódł Jen. Właściwie to nie tyle nawet się potknął, do od razu z impetem upadł na twarz, o czym zresztą Charlotte wiedziała. Opowiadał jej przecież, jak zniknął na całą noc i upił się do nieprzytomności właśnie wtedy, kiedy Jen najbardziej go potrzebowała. Nie był od nich w niczym lepszy, ale może również nie był gorszy? Niemniej jednak jego własne czyny zmusiły go do refleksji i spojrzenia na rodzinę Jen nieco łagodniej, co nie zmieniało jednak tego, że wciąż podchodził do jej członków jak pies do jeża. — Mam syndrom porzuconego męża, czemu nie pozwalasz mi umyć naczyń? — pożalił się i tym razem on wygiął usta w podkówkę. Zaraz jednak zaśmiał się wesoło i wstał, ruszając ku wieszakowi, gdzie zostawił kurtkę. W końcu nie postawił sobie umycia tych dwóch talerzy za punkt honoru. Ubrał się, ziewnął i przejął smycz Biscuita, która szybko owinęła się wokół jego nóg i nim Lotta zdążyła się ubrać, Jerome musiał dwa razy wyplątywać się ze sznurka, aż ostatecznie udało im się bez większego uszczerbku na zdrowiu wyjść na zewnątrz.
— Gdzie ja zaparkowałem… — powtórzył głucho, zmarszczył brwi i rozejrzał się, ale nigdzie nie widział żółtego audi, a okolica nowego mieszkania Lotty wciąż nie była mu dobrze znana. — Lotti, gdzie ja zaparkowałem? — spojrzał na nią, zadając to pytanie zupełnie serio. Nie pamiętał. Miał w głowie czarną dziurę, która zdawała się wciągnąć w swe odmęty ostatnią drobinkę światła i w umyśle wyspiarza miała nie zagościć już nigdy żadna jasna myśl. A na pewno nie ta, która wskazywałaby, gdzie zaparkował.
Prawda była taka, że Colina nie miał kto nauczyć tych wartości. Oczywiście siostry zakonne chciały swoim podopiecznym przekazać to, co według nich jest dobre, a co złe… Niestety posłuch miały marny, zwłaszcza u takiego buntownika, jakim był Rogers. Mimo to chyba jakieś porządne filary zdołał zbudować. Może trwało to dłużej niż u niektórych, ale lepiej późno, aniżeli wcale. Gdy powoli się od niej odsunął, uśmiechnął się jeszcze lekko. Ta rozmowa nie należała do najprostszych, dlatego też musiał nieco ochłonąć, wychodząc na zewnątrz. Nie chciał wcale palić w tak małym mieszkaniu i to jeszcze nie swoim. Sam nie lubił zapachu dymu papierosowego w pomieszczeniach, więc sam unikał palenia nawet u siebie w mieszkaniu. Od tego miał balkon, dlatego też z niego korzystał. Zdawał sobie też sprawę, że blondynka nie mogła odreagować w taki sam sposób, jak on, dlatego też uniósł brwi, słysząc jej prośbę. Uśmiechnął się kącikiem warg, ubierając już w międzyczasie swoje buty. — Zobaczę czy mi się będzie chciało — rzucił niby od niechcenia — Zaraz wracam — dodał jeszcze, zanim wyszedł z mieszkania i gdy tylko poczuł świeże powietrze, wyciągnął paczkę papierosów, aby po chwili móc się delektować jednym z nich. Puszczał duże kłębki dymu, które wydawały się jeszcze większe przez fakt, że na dworze panował mróz, a z nieba leciały wielkie płatki śniegu. Ponoć zapowiadali na ten dzień ogromne opady śniegu. Prezydent miasta nawet wspominał o tym, aby ludzie unikali wychodzenia z domów, a gdy będzie naprawdę źle już zapowiedział zakaz wyjazdu na drogi z wyjątkiem tych, którzy musieli to zrobić ze względu na swoją pracę, a co za tym idzie służby czy dostawcy jedzenia i nikt poza tym. Warto było też zrobić jakieś zapasy, więc może faktycznie Rogers powinien wybrać się na większe zakupy? W osiedlowym sklepie brakowało już wielu towarów na półkach, co nieco zaskoczyło brodacza i może nawet zasiało jakieś ziarnko niepokoju? Czy aby na pewno ta niepozorna pogoda mogła za chwilę się tak rozszaleć? Wrócił do mieszkania Charlotte po jakiś dwudziestu minutach z siatką słodkości, w której znajdowały się ciasteczka, cukierki, czekolada i bombonierka. Nie wiedział, co Lotta lubiła, więc wolał nie ryzykować kolejnym wyjściem do osiedlaka. — Słyszałaś, że zbliża się do nas zamieć? Ponoć ma sparaliżować całe miasto… Może — tutaj się zawahał, bo nie wiedział, co na to powie Charlotte — Pojedziemy do mnie? Nie wiadomo ile ma to wszystko potrwać. Zrobilibyśmy po drodze zakupy, wzięli wszystko dla Buiscuita. U mnie jest więcej miejsca? Chodziło mu o to, aby kobieta nie siedziała sama, nie wiedział też, jak się czasami czuła, a sytuacja podobno była poważna, bo w każdym radiu czy na lokalnych kanałach telewizyjnych trąbili tylko o tym.
Z całą pewnością, gdyby miał tyle spraw do załatwienia, co zwykle nie znalazłby czasu, by tu przyjść. Ale w tej chwili nie miał nic lepszego do roboty, więc równie dobrze mógł jej choć trochę pomóc w powrocie do zdrowia. Nawet, jeśli twierdziła, że poradzi sobie z tym sama. I nie chodziło tu tylko o to, że miał taki obowiązek jako medyk czy starszy brat, ale po prostu o zwykły ludzki odruch, który teraz kazał mu udawać, że jest całkowicie pochłonięty kontemplowaniem obrazu rozpościerającym się za jednym z okien wychodzących na ulicę. Tak naprawdę jednak kątem oka przez cały czas obserwował uważnie to, co działo się w łazience gotowy ruszyć z pomocą, gdyby kobieta zaczęła się krztusić czy też doznała jakichś innych problemów z oddychaniem. - Nie chciałbym się wtrącać, ale czuję się w obowiązku ostrzec Panią, że na dłuższą metę podobne reakcje organizmu mogą okazać się bardzo wyczerpujące. - Rzucił jakby od niechcenia, gdy blondynka przerwała na krótką chwilę wymiotowanie. - Sugerowałbym skontaktowanie się z lekarzem i zażycie jakichś leków.
— Dość sprawnie przeszliście od cześć, co tam do chodźmy ze sobą do łóżka — wytknął jej dość bezczelnie tylko dlatego, że nie mógł się powstrzymać. Nie miał zamiaru w żaden sposób jej oceniać ani też kwestionować wyborów przyjaciółki, ot, zażartował sobie wyjątkowo brzydko i by Lotta nie miała absolutnie żadnych wątpliwości co do tego, że był to wyłącznie przyjacielski przytyk, gdzieś w przelocie, nim wyszli, a kiedy jeszcze się ubierali, cmoknął ją w czoło i posłał niewinny uśmiech. Samochodu szukali przez kilkanaście minut. Okazał się, że Jerome zaparkował żółte audi na końcu uliczki i kiedy znajdowali się bezpośrednio pod budynkiem, w którym zamieszkiwała kobieta, widok na to jakże charakterystyczne auto przesłaniała im wiata śmietnikowa. Ostatecznie jednak mężczyźnie udało się szczęśliwie wsiąść za kierownicę i dojechać do mieszkania, gdzie nie pokusił się nawet o wzięcie gorącego prysznica, tylko od razu zakopał się pod kołdrą, by uciąć sobie kilkugodzinną drzemkę. W kolejnych dniach wrócił do pracy, postanowił też nie zasypywać blondynki wiadomościami, by dać jej niezbędną przestrzeń i czas do namysłu. Jego ponaglające pytania dotyczące tego, czy już zdecydowała, na pewno nie miały jej w niczym pomóc, a wręcz przeciwnie, więc Jerome milczał, mając nadzieję, że pozwoli to pannie Lester skupić się na sobie. Prędzej jednak niż zamierzał, zmuszony był odezwać się do przyjaciółki – poinformował ją o złamaniu obojczyka, co miało miejsce w połowie stycznia, tak by nie wystraszyła się jego unieruchomionej ręki, kiedy już się zobaczą. Tym sposobem, od słowa do słowa, mimo wszystko umówili się na kolejne spotkanie. Początkowo Marshallowi chodziło po głowie wybranie się na burgery, ale szybko zreflektował się, że przecież niewygodnie byłoby mu jeść podobne danie wyłącznie jedną ręką i to w dodatku lewą, więc ostatecznie padło na włoską knajpkę w Little Italy. W końcu nawijanie makaronu na widelec chyba nie miało sprawić mu większego kłopotu, prawda? Mieli spotkać się w sobotę w porze obiadowej i z tej okazji wyspiarz nawet zarezerwował stolik, obawiając się, że w tych godzinach mogłoby nie być miejsc. — No dzień dobry! — przywitał się, kiedy Charlotte dotarła na miejsce. Czekał na nią już w środku, przy stoliku z plakietką rezerwacja, którą kelner zabrał niedługo po przyjściu blondynki. — Jak się czujesz? — spytał od razu bez ogródek i wstał, by lekko uścisnąć ją na powitanie zdrową ręką. Sam tkwił w ortezie już od ponad tygodnia i przez to nie był tak bardzo obolały, jak na początku. Mimo tego gwałtowniejsze ruchy wciąż wywoływały dyskomfort, żeby nie powiedzieć, palącą falę bólu i przez to brunet powoli opadł na swoje krzesło. Brakowało mu zwyczajowej werwy, jednakże tylko dlatego, że ograniczało go ciało. Oczy bowiem wciąż pozostawały żywe i błyszczące, a na twarzy gościł wesoły uśmiech. Chwilę później ten sam kelner, który zabrał tabliczkę, ułożył przed nimi menu, w które Jerome natychmiast ochoczo zajrzał. Ostatnio żywił się na mieście lub zamawiał coś do domu; ciężko było gotować wyłącznie z użyciem lewej ręki i szczerze powiedziawszy, mężczyzna wolał nawet tego nie próbować.
Zapewne, gdyby parę lat wcześniej ktoś jej powiedział, że będzie siedziała z Charlotte w kawiarni z dwójką dzieci to w życiu by nie uwierzyła. Prawdę mówiąc, była pewna, że jej relacja z Charlotte zostanie tylko taką uczelnianą relacją. Spotykały się w czasie przerw między zajęciami, umilały sobie nawzajem czas i to by było w zasadzie na tyle. Potem to spotkanie w nocy i ratunek przed obleśnym typem i wycieczka po Nowym Jorku, a teraz? Carlie nie wiedziała, jak pozmieniało się u Charlotte, ale sama miała naprawdę sporo do opowiedzenia i tych historii była cała masa. Dwudziestoletnia Carlie wcale, a wcale by nie uwierzyła w to, że teraz jest mężatką i matką dwójki dzieci, w dodatku pracuje jako architekt i jest w tym całkiem niezła. Jej życie naprawdę się pozmieniało i to zdecydowanie na lepsze. Choć nigdy nie marzyła o zostaniu mamą czy żoną, to nie mogła mieć lepszego życia niż to obecne. — Czy jesteśmy teraz tymi nudnymi dorosłymi, którzy mówią za moich czasów to… — spytała, ale chyba wcale nie chciał usłyszeć na to odpowiedzi. Czas leciał, nieubłaganie do przodu i musiała się cholernie zgodzić z tym, że widać było po dzieciach, jak ten czas zasuwa. Przecież dopiero co je urodziła, dopiero co leżały maleńkie w inkubatorach, a teraz miały pół roku, powoli zaczynały już siadać i były po prostu większe. A Carlie pewnie przez ten czas przyszło mieć o parę siwych włosów więcej, trochę zmarszczek i cellulit w miejscach, w których go wcześniej nie było. Carlie uśmiechnęła się i spojrzała na zwierzaka. No, oczu oderwać nie mogła. Był naprawdę cudowny i przekochany. Ale dla niej każdy zwierzak taki był, po prostu je uwielbiała i nie umiała oderwać od nich oczu. — Jest naprawdę cudowny, ale skoro już mamy odnowiony kontakt… co byś powiedziała, abyśmy się niedługo spotkały w jakimś psim parku? Mam dwójkę w domu, które uwielbiają poznawać nowych czworonożnych przyjaciół? — zaproponowała. To na pewno byłoby ciekawe wyjście i miałyby okazję do kolejnego spotkania, a nie chciała na każde ciągać dzieci. Te było przypadkowe, ale aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że nie wszyscy za nimi przepadają. — To w takim razie musiało być przeznaczenie, skoro szłaś po zupełnie innego psa, a wyszłaś z takim słodziakiem — stwierdziła. Korzystając z chwili, że Charlotte odeszła Carlie wytarła mokrymi chusteczkami rączki i buźki dzieciaków, które były całe w okruszkach i ślinie, nawet już się nie dziwiła. Każde dostało też po swojej ulubionej przytulance i rudowłosa miała nadzieję, że pójdą grzecznie spać bez żadnych awantur. — Nie, żebym namawiała, ale rude to najlepsze włosy jakie mogą być — powiedziała z uśmiechem — byłabym totalnie za tym, abyś do nich wróciła. Dodaje ci to… nie wiem, pazura? — Oczywiście, że w blond włosach wyglądała ślicznie, bez dwóch zdań. Charlotte była naprawdę bardzo ładna, ale jednak co rude to rude! Carlie westchnęła sama zerkając na dzieci i mimowolnie jej uśmiech się poszerzał, gdy spojrzenie lądowało na pyzatych buźkach. — Niedługo po naszym zwiedzaniu Nowego Jorku okazało się, że byłam w ciąży, ale może ja byłam za słaba wtedy, może coś innego i po prostu nie donosiłam — powiedziała, nie do końca była pewna, na ile mogła sobie pozwolić, ale ufała Charlotte i jakoś też chciała jej to powiedzieć. Tak po prostu. — Nawet o tym nie wiedzieliśmy, więc nie ma za bardzo za czym płakać, ale sama myśl, że miałabym z Mattem mieć dziecko była… idealna. I trochę dziwna, bo znaliśmy się wtedy dopiero siedem miesięcy, dla niektórych stanowczo zbyt krótko, ale my swojego byliśmy pewni i tak jakoś po przegadaniu tego wszystkiego i po zgodzie lekarza, powstała ta dwójka. Są z lipca, ale urodziły się przed czasem i prawidłowo miały być we wrześniu i miało być tylko jedno, drugie przyplątało się przypadkiem — dokończyła z uśmiechem.
To była dość słodko-gorzka historia, z którą Carlie w pełni się pogodziła i nie potrzebowała pocieszenia. Po chwili pomyślała, czy przypadkiem nie opowiedziała Charlotte zbyt wiele. Zdarzało się jej, że czasem mówiła więcej niż powinna i zalewała ludzi wydarzeniami z życia, jak w tym momencie i wiedziała, że czasem bywa to strasznie niekomfortowe. — Wybacz, chyba nie powinnam tak tego wyciągać — powiedziała po chwili spoglądając na koleżankę — nie chciałam tak tego na ciebie zrzucić. Zamieszała łyżeczką w swojej herbacie i wzięła też babeczkę do ręki, z której urwała kawałek i go wsadziła do ust. Zrobiło się jej trochę głupio, były to dość personalne rzeczy, które ona wyciągnęła, jak gdyby nigdy nic. Ale uznała też, że zanim zacznie się obwiniać i to całkowicie, poczeka na odpowiedź Charlotte. Inaczej mogłaby tu wciąż siedzieć i ją przepraszać i nie dać dojść do słowa.
Kobiety. Czy mogło istnieć na tym świecie coś bardziej skomplikowanego od ich psychiki ? W jednej chwili potrafiły się miło uśmiechać, a w drugiej były gotowe wbić człowiekowi nóż w plecy. A to wszystko w imię czego ? Zwykłego odreagowania aktualnego złego humoru? Jeśli faktycznie tak było, to panna Lester nie mogła chyba trafić na bardziej zahartowanego w bojach osobnika. Już mieszkanie przez wiele lat pod jednym dachem z młodszą siostrą nauczyło go w jaki sposób powinno się z nimi obchodzić, gdy władzę nad ich umysłami przejmuje sam bies czy też inny zły duch. Najbezpieczniej było rzecz jasna usunąć się z pola ostrzału aż do czasu, gdy burza nie minie. Ale czasami nie dało się tego najzwyczajniej w świecie zrobić. I wtedy należało obsługiwać się z nimi jak z groźnymi dzikimi zwierzętami. Powoli aczkolwiek zdecydowanie próbować je okiełznać i udając, że się przechodzi do ofensywy pomóc im w miarę swoich skromnych możliwości rozwiązać dany problem. Ale nawet najbardziej zdenerwowane i uparte z nich i tak nie mogły się równać z mężczyznami, którzy po paru miesiącach spędzonych w okopach zaczynali robić się wyjątkowo przewrażliwieni i najchętniej zjedliby pozostałych razem z butami za jedno krzywe spojrzenie i czy rzuconą żartem uwagę. A on chcąc nie chcąc musiał im pomagać. Prawdopodobnie to właśnie te wszystkie doświadczenia spowodowały, że po wpływem poczynionej mu przez kobietę surowym tonem uwagi prychnął niekontrolowanym, krótkim śmiechem. - W takim razie pozostaje mi życzyć szybkiego powrotu do zdrowia. - Rozłożył ręce w pokojowym geście, wycofując się tyłem w kierunku drzwi.
Faktycznie na zewnątrz robiło się nieprzyjemnie i to nawet dla ludzi, którzy lubili zimę. On do tej pory roku nic nie miał, ale czuł, że za chwilę może być jeszcze gorzej. Dlatego lepiej było się na to przygotować. — Nie wydaje mi się — przyznał zgodnie z tym, co naprawdę czuł. Gdyby miał pewność, że ludzie za bardzo panikują kompletnie by się tym nie przejął. I może w innej sytuacji, może gdyby nie przyznał rodzicom Charlotte, ale przede wszystkim jej samej, że będzie się nią opiekował. Skinął jeszcze głową w odpowiedzi, iż uważa, że to na ten moment najlepsze wyjście. W dwójkę byłoby im po prostu raźniej. Nie chciał się też dowiadywać przez rozmowę telefoniczną, że blondynce jest źle albo czegoś potrzebuje, a on nie byłby wtedy w stanie pomóc. Pomagał jej w pakowaniu, gdy tylko mu mówiła, co miał dopakować do jej torby. Nawet gdyby te kilka dni się miały przedłużyć, a pannie Lester zabrakłoby ubrań Rogers posiadał pralko-suszarkę w domu i spokojnie w kilka godzin mogła odświeżyć swoją garderobę bez najmniejszego problemu. Popatrzył na zegarek i skinął właściwie sam do siebie głową. — Ok, to plan jest taki. Teraz pojedziemy na jakieś zakupy. Większe zakupy — zaznaczył, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Już teraz wiedział, że ludzi będzie od groma, a na pólkach pewnie niekoniecznie to czego by sobie życzyli, ale musieli sobie poradzić. Ot, co. — A potem po twojego laptopa, bo mam jego odbiór na szesnastą, a potem już do mnie — skinął głową, ubierając się ciepło. Chwycił za walizkę dziewczyny i przepuścił ją w drzwiach, aby mogli skierować się do jego samochodu. Gdyby uważał, że by mu przeszkadzali to by z pewnością nic podobnego by nie zaproponował. Niby w czym mieliby przeszkadzać? W samotnym spędzaniu czasu? Gdy faktycznie ich zamkną na kilka dni w mieszkaniach to on również nie spotka się z Jacksonem, bo ten będzie ze swoją mamą w swoim domu, a nie u ojca. Po prostu.
Kłótnia z nim i tak pewnie skończyłaby się tym, że sam zacząłby ją pakować, a później wziął ją na plecy i zaniósł do tego samochodu. No może nie byłoby, aż tak drastycznie i starałby się ją przekonać do swej racji, ale z pewnością długo byłby nieugięty w swych przekonaniach. — Widzisz, ja czasami potrafię czarować — rzucił z zadziornym uśmieszkiem w odpowiedzi na to, że tak łatwo udało mu się załatwić naprawę laptopa. Prawda była jednak taka, że on tutaj wcale nie miał wiele do załatwiania, bo okazało się, że jedynie ekran i matryca została uszkodzona w laptopie, a każde inne podzespoły okazały się być całe. Serwisant jednak zapewnił, że przy naprawie sprawdzi jeszcze wszystko dokładniej, ale póki, co nie widział by było coś jeszcze. Nie spodziewał się, że blondynka tak wypruje do przodu, gdy tylko zatrzymali się przed dużym supermarketem. Ale to dobrze, bo sam chciał to, jak najszybciej odbębnić i mieć z głowy. Widząc, że Charlotte rusza przez alejki z warzywami, on ruszył do pieczywa, gdzie złapał za jakieś świeże bułki, ale wziął też mieszankę do wypiekania chleba, bo pamiętał, że gdzieś w otchłani jego kuchni miał maszynkę do jego wypiekania. Lepiej było mieć zapas, prawda? Potem jeszcze zahaczył o alejkę ze słodyczami, bo może i Charlotte teraz by się wzbraniała przed kupnem niezdrowego żarcia to dałby sobie nawet rękę uciąć, że potem by płakała, że Colin nic, a nic nie ma. Manewrował swoim wózkiem między ludźmi, aby jak najszybciej wydostać się ze sklepu. Po drodze złapał jeszcze pudełka z herbatą i workiem kawy do ekspresu, mleko, płatki, makaron, ryż aż w końcu spotkał się z panną Lester w alejce z napojami. Sam chwycił jeszcze zgrzewkę wody, ale niegazowanej i uśmiechnął się pod nosem. — Wiesz, nie pijam tylko procentów. Gdyby tak było pewnie nie wyglądałbym tak, jak wyglądam — roześmiał się i wrzucił jeszcze do wózka kilka kartoników soku pomarańczowego, bo mimo wszystko on go bardzo lubił, ale też i jabłkowego czy bananowego. Ot, lepiej było mieć za dużo, aniżeli za mało. — Oby tylko nie wykupili całego papieru do tyłka — rzucił ze śmiechem, wspominając pustki na półkach w momentach, w których był u kumpla na Florydzie, a akurat ogłosili stan wyjątkowy z powodu zbliżającego się huraganu. Faktycznie nie posiadał również płynu do kąpieli czy szamponu, który nie gryzłby w nos męskim zapachem. Jemu by tam nie przeszkadzało, gdyby Charlotte pachniała podobnie do niego, z jednej strony byłoby to nawet pociągające. Szybko załatwili ostatnie zakupy i ruszyli do kasy, przy której spędzili dobre kilkanaście minut, zanim udało im się wyjść ze sklepu. Na zewnątrz z godziny na godzinę przybywało śniegu, utrudniając przemieszczanie się. Dlatego też ważne było, aby załatwili wszystko, jak najszybciej. Ta noc pewnie będzie naprawdę trudna. — Musimy się pospieszyć, bo jeszcze trochę a utkniemy w kosmicznych korkach — zmarszczył brwi, zamykając pełny bagażnik.
Rogers wbrew pozorom miał dużą tolerancję na ludzką głupotę czy przepychanki w sklepie. Wolał przemilczeć pewne sprawy, aniżeli wdawać się w jakieś niepotrzebne dyskusje. Bo i po co? Szkoda było nerwów. Gdyby jednak ktoś zalazł mu bardziej za skórę na pewno nie omieszkałby tego dosadnie skomentować. Uniósł nieznacznie brwi, gdy blondynka skręciła jeszcze do alejki z artykułami dla niemowląt. On się na tym kompletnie nie znał, ale myślał, że jeszcze mają duuużo czasu, aby skompletować wyprawkę, po za tym czy to nie byłoby jeszcze za wcześnie na takie rzeczy? Jasne, coś tam lekarz wspominał, że Charlotte zaraz wejdzie do drugiego trymestru i powoli wszystko zacznie się stabilizować, no ale to nadal wizja pojawienia się dziecka na świecie była odległa. Dlatego też szedł za nią w milczeniu, nic nie mówiąc. — Nie zazdroszczę — rzucił rozbawiony, widząc jej nietęgą minę, gdy panna Lester chwilę później ulotniła się do toalety. Pod tym względem jej współczuł, ale nie miał, jak ulżyć w cierpieniach. Mógł jedynie mentalnie ją w tym wspierać. Na szczęście dalsza część zakupów przebiegła bez większych problemów. Ruszył spod supermarketu i już kierował się do domu, jednak taką drogą, aby jeszcze zahaczyć o serwis z laptopami. Popatrzył na Charlotte i uśmiechnął się lekko pod nosem. Kto by przypuszczał, że ta dwójka zaliczy tak zwyczajne popołudnie po tym emocjonalnym rollercosterze, który wywołała rozmowa z rodzicami blondynki… I to jeszcze w tym całym chaosie, który niezaprzeczalnie panował na mieście. Czy to zwiastowało, że tak będzie już częściej? Czy ten Rogers dojrzał w końcu do tego, aby się ustatkować? W końcu to wcale nie oznaczało, że musiałby całkowicie rezygnować ze swoich pasji i z tego, co lubił… W końcu Charlotte była osobą równie temperamentną, która wiele rzeczy rozumiała i sama lubiła szaleństwo. Po kilkunastu minutach zatrzymał się pod jedną z kamienic, w której znajdował się serwis laptopów, którym był również ten należący do panny Lester. — Znaj mą dobroć, ale za to, że poszedłem ci po słodycze, a teraz muszę się narażać na zamarznięcie to ty mi się nigdy nie wypłacisz — roześmiał się, po czym zatrzasnął za sobą drzwi samochodu. Nie było go zaledwie dziesięć minut, dlatego też szybko mogli kontynuować drogę do domu. Ulice faktycznie były zatłoczone. Samochody jechały nie więcej niż 15-20 mil na godzinę. Tempo nie było zawrotne, co oznaczało, że pewnie w domu będą nie za dziesięć minut, a za jakieś pół godziny, ale to i tak nie było jeszcze takie najgorsze. Gorzej, że pewnie Rogersa czeka kilka kursów z samochodu do domu z zakupami.
Rogers starał się nie myśleć o tym, co ich łączyło. Czuł gdzieś w środku, że ta relacja nie jest już tak lekka, jak wcześniej. Oboje nie mogli już tak po prostu bez słowa odejść i pozwolić toczyć się życiu, jak gdyby nigdy nic. Połączyło ich coś, niekoniecznie z ich woli. Ale czy to było coś złego? Może właśnie potrzebowali tego, aby coś lub ktoś pchnął ich ku sobie. Może to wcale nie było nieuniknione? — Zanim byś doszła to pewnie przypominałabyś bialutkiego i okrąglutkiego bałwana, a ja musiałbym ci szykować letnią kąpiel byś jakoś odtajała — spróbował to sobie wyobrazić i od razu wybuchnął śmiechem. Śnieg walił tak mocno, a wiatr to wszystko tylko rozwiewał, że tworzyły się zaspy i to wcale nie małych rozmiarów. To był istny Armagedon, takiej zimy już nie pamiętał dawno. Wjechał w podziemny parking, gdzie było już zdecydowanie cieplej i przyjemniej. Byli bezpieczni, więc teraz spokojnie mogli zająć się noszeniem rzeczy na górę i odpoczynkiem. — Wiesz co… Zazwyczaj idę schodami, ale tam dalej jest winda. Może weź kilka rzeczy i tam zanieś, a ja będę tylko donosił, a w końcu wszystko władujemy na raz do windy? — zaproponował, nie sądząc nawet, że tego wszystkiego jest tak dużo, że sam ledwie się zmieści. Skinął głową na pytanie o kluczach i bez zastanowienia wrzucił jej pęk kluczy do kieszeni jej kurtki. — A ten tutaj nie potrzebuje wyjść? — zapytał z lekkim rozbawieniem, spoglądając na Buiscuita. Pogoda nie zachęcała do wyjścia, ale pewnie pies miał swoje potrzeby i nie wiedział czy mógł mu jakość ułatwić załatwienie podstawowych potrzeb. Faktycznie pomysł z windą był najlepszym wyjściem z całej tej sytuacji i mogli po kilkunastu minutach próbować jakoś zmieścić się windy. — No powiem ci, że poszaleliśmy z tym wszystkim — prychnął ze śmiechem, stawiając nogę gdzieś na wolnym miejscu między walizką, a zgrzewkami wody. W pewnym momencie jednak stracił równowagę i musiał oprzeć się ręką o ścianę windy tuż nad głową Charlotte. Ich twarze w tym momencie znalazły się na tyle blisko, że blondynka mogła poczuć jego gorący oddech na swoim zaróżowionym, lekko zmarzniętym policzku.
[Przyznam, że trochę brakowało mi tutaj tej pani, więc chyba nic dziwnego, że automatycznie zaczęłam kombinować nad wspólnym wątkiem. A skoro i tak zależy mi na rozruszaniu postaci Malte zastanawiam się co powiedziałabyś na to, by jego rodzice nawiązali chwilową współpracę z Twoją Panią chcąc rozreklamować trochę swoją restaurację, która w wyniku epidemii nieco im podupadła. Sam mężczyzna niestety od dawna zbytnio nie interesuje się interesem, więc przez kilka pierwszych spotkań mógłby czuć się lekko zagubiony.
OdpowiedzUsuńNo chyba, że poszukujecie raczej kogoś do szaleństw, to kierowałabym się do Munira.
Życzę wiecznie wybijającego źródełka weny i samych porywających historii.]
Acco, Enrique, Malte i Munir
[Katherine <3 Czy to w rudych, czy jasnych włosach jest zniewalająca! Zachwycam się jej urodą, ale naprawdę ciężko oderwać od niej wzrok ^^ W życiu Twojej bohaterki nie ma, co mówić o nudzie, bo śmiało trzeba przyznać, że ludzie przy niej, to zamiast zasypiać, budzą się na nowo do życia! Chociaż w wolnej chwili chciałabym poznać spisaną przez Ciebie historię, to już muszę przyznać, że w życiu lekko nie miała, a rodzice to zawsze są wspaniali ludzie. Co by się nie działo, oni zawsze są, wspierając mocno i przy okazji fundując bezpieczny dom w swoich ramionach ^^ Ach i moje serduszko zabiło szybciej na widok Biscuita, słodziak jakich mało! #niekupujadoptuj <3 Wkrótce ja i moja "brzydsza połowa" (uroczo nazwany sam przez siebie) właśnie w ten sposób powiększymy naszą rodzinkę, więc tym bardziej nie mogłam przejść obojętnie obok tego kundelka! Szalonej zabawy i dobrych jakościowo niespodzianek (;]
OdpowiedzUsuńJANE SIMMOND
[Powrót Lotty! <3 Mam nadzieję, że dziewczyna się odnajdzie. I będzie tylko silniejsza!]
OdpowiedzUsuńNoah
[Lotti 💚💚💚 Chciałam wczoraj przybyć od razu z jakimś rozpoczęciem-powitaniem-niespodzianką, ale coś się nie wyrobiłam, a przecież nie mogę dłużej zwlekać z przywitaniem naszego ulubionego nie-rudzielca! Cieszę się niezmiernie, że tak się u niej poukładało i udało jej się szczerze porozmawiać z rodzicami, a także że przełamała swój strach 💚 Nad bratem jeszcze popracujemy ^^ Zawsze Jerome może z nim porozmawiać ^^ Wątku Ci nie odpuszczę i pewnie pomęczę Cię w tej sprawie na hg, a tymczasem dobrze widzieć Lottę z powrotem 💚]
OdpowiedzUsuńJEROME MARSHALL
[Jasne, coś się wymyśli w zamian. Sama mam już serdecznie dość tego wiecznego siedzenia w domu i powiem szczerze, że gdyby nie spacery z psem to chyba bym już dawno oszalała.
OdpowiedzUsuńOd razu zapytam czy wolisz poczekać na coś z mojej strony, czy też sama zacząć. Podejrzewam, że będę mogła do tego zasiąść raczej bliżej weekendu.]
Malte T.
[Cześć! I och, jaka to przygotowana karta, ale chyba zdążyłam wywnioskować, że pani już tu była (a teraz spojrzałam w dopisek odautorski i tak, faktycznie). Sporo przeszła, ale widząc, że jest grafikiem nie jestem w stanie przejść obok obojętnie, bo dosyć dogłębnie wiem jak to jest, dlatego życzę Charlotte (piękne imię!) oceanu cierpliwości do klientów oraz poprawek.
OdpowiedzUsuńDobrej zabawy, miejmy nadzieję, że Charlotte zostanie na dłużej, bo ja ją bardzo polubiłam z opisu!]
Amelia&Grace
[Dobry wieczór (chyba mogę się tak przywitać, skoro za oknem dawno ciemno) czołem! W poprzedniej wersji przed moją przerwą miał więcej "klientek", teraz zobaczymy, jak to się rozkręci :D Wierzę mocno, że Charlotte robi najpiękniejsze wizytówki w mieście, ale ten pan dopiero raczkuje w swojej profesji i wrzucił jakąś tam reklamę, nie przejmując się wyglądem :D Niestety, muszę odmówić, bo wezmę za dużo wątków, a później będę płakać nad swoją głupotą, kiedy zobaczę kilkunastodniowe zaległości :C Dzięki za komentarz! ^^]
OdpowiedzUsuńTIAGO WATTS
Jak to jest, że za każdym razem, gdy rodzice byli zajęci kolejnym remontem mieszkania, a młodszej siostrze wypadała próba generalna przed ważnym przedstawieniem, jego starszy braciszek wymyślał jakiś superważny powód, by to właśnie na barki Malte zwalić całą odpowiedzialność za godne reprezentowanie The spirit of the fjords w oficjalnych kontaktach z firmami, z którymi zdarzało się im czasem współpracować ? Tak jakby lekarz wojskowy, który zdecydowaną większość miesięcy w roku ryzykuje własnym życiem, by ocalić innych w jakimś dalekim, pochłoniętym następną krwawą wojną zakątku globu nadawał się do tego bardziej od poszanowanego pracownika firmy IT mieszkającego przez cały czas w Nowym Jorku. Czy chociaż raz dla odmiany Finn mógłby przestać zachowywać się jak nieodpowiedzialny dzieciak ? Właśnie tego typu czcze marzenia przelatywały szatynowi przez głowę, gdy tego przedpołudnia wciskał się w śnieżnobiały garnitur i wiązał krawat przed lustrem umieszczonym nad zlewem w swojej malutkiej jak na tutejsze standardy łazience. Trzeba tu dodać, że był już do tego stopnia przyzwyczajony do powszechnego brudu na służbowym mundurze, czy nałożonym na niego fartuchu, że czuł się nieco osobliwie, w czymś co nie nosiło najmniejszego śladu zanieczyszczenia. Dopiero, gdy na jego ubraniu osiadły czarne i szare psie kudły, zaczął czuć się nieco swobodniej. Przed wyjściem z mieszkania chciał odruchowo sięgnąć po broń, ale w końcu z tego zrezygnował. Po pierwsze za bardzo rzucałaby się w oczy, a po drugie było raczej mało prawdopodobne, by tam, gdzie się tym razem udawał, groziło mu jakiekolwiek bezpośrednie niebezpieczeństwo. Mało prawdopodobne, ale jednak możliwe. Tak przynajmniej powtarzał mu ten nieznośny głosik gdzieś z tyłu głowy odzywający się za każdym razem, gdy zamykał drzwi swojego prywatnego królestwa. Być może Lav miała rację i od dawna przejawiał już objawy PTSD, co tłumaczyłoby zresztą tę paranoję, ale nie chciał się do tego przyznać nawet przed sobą. Wychodził z założenia, że dopóki w zdecydowanej większości przypadków udawało mu się w miarę normalnie funkcjonować w społeczeństwie, nie miał się czym przejmować. Być może jadąc do agencji reklamowej w zastępstwie ojca zdecydowanie bardziej niż większość kierowców skupiał się na obrazach i dźwiękach dochodzących z najbliższej okolicy, ale to przecież nikomu nie przeszkadzało.
OdpowiedzUsuńMalte T.
(To ja jak już mogę zaproponować jakieś wspólne zastanowienie się nad wątkiem. Tak całkiem szczerze mówiąc nie wiem zbytni, jak można połączyć Charlotte i Gabriela. Królowa parkietu wpadła mi w oko, może mogli poznać się w klubie czy coś takiego?)
OdpowiedzUsuńmcnevan gabriel
[Pewnie, że możesz! Tylko trzeba coś wymyślić :P]
OdpowiedzUsuńNoah
Półroczna nieobecność Charlotte dała mu się we znaki. Nie miał z kim pić rumu. Nie miał z kim trenować krav magi. Nie miał z kim porozmawiać o wszystkim i o niczym, by móc na pewne sprawy spojrzeć z zupełnie innej perspektywy. Z drugiej strony prawdopodobnie jak nikt inny rozumiał to, że jego ulubiony rudzielec (jak przywykł nazywać teraz już blondynkę w myślach i nic nie miało tego zmienić, nawet gdyby Charlotte zdecydowała się ogolić na łyso. Chociaż… ulubiony łysol brzmiało nad wraz zgrabnie) zdecydował się wyjechać w rodzinne strony, poniekąd po to, by odmienić swoje dotychczasowe życie. Jakby powrót tam, gdzie wszystko się zaczęło, mógł cokolwiek zmienić i rzeczywiście coś zmieniał, z czego Jerome doskonale zdawał sobie sprawę. Nie zamierzał zatem namawiać przyjaciółki, by ta została, a kiedy wyjechała, nie nękał jej zbyt często wiadomościami i przede wszystkim nie dopytywał usilnie, kiedy wróci. Wiedział, że czasem dobrze było nie mieć wyznaczonego terminu powrotu i że moment, w którym będzie się na to gotowym, w końcu nadejdzie. Prędzej czy później, wydawało mu się jednak, że zawsze tęskniło się za Nowym Jorkiem, jakby ten miał w sobie coś magicznego i niepowtarzalnego. I czy właśnie tak nie było? Marshall z całą pewnością mógł powiedzieć, że to właśnie tutaj spotkały go najlepsze rzeczy w życiu, a i Lotta chyba nie wracała bez powodu.
OdpowiedzUsuńDowiedziawszy się, że blondynka planuje powrót, nie mógł zostawić jej na lodzie i zaangażował się w poszukiwania nowego mieszkania do wynajęcia, niczym rasowy agent nieruchomości stając się surowym i wybrednym krytykiem, aż pośród licznych ogłoszeń i wielu obejrzanych mieszkań trafił na to, które panna Lester zaakceptowała. Po dopełnieniu formalności jej powrót pozostawał właściwie kwestią dni i wyspiarz nie mógł się go doczekać. Nie zdołał co prawda osobiście odebrać przyjaciółki z lotniska, lecz tuż po skoczeniu pracy wystarczyło mu czasu, aby udać się do jej nowego mieszkania i tam zaczekać na jej przybycie. Chciał nie tylko przekazać jej klucze oraz dokumenty, lecz też jako pierwszy mocno ją wyściskać i kiedy tylko wybrzmiał dzwonek, aż podskoczył z podekscytowania i dopadł do drzwi.
— Charlotte! — zawołał na cały korytarz, witając ją w kolorowej, stożkowatej czapeczce, jaką zwykło nosić się na imprezach urodzinowych. — Super, że jesteś! — kontynuował podekscytowany i zamiast ją wyściskać, tak jak planował, najpierw wciągnął ją do środka. W pokoju, który pełnił jednocześnie funkcję salonu i sypialni, nad oknem rozwieszony był napis welcome home, składający się z liter wydrukowanych na kartkach A4. Na niskim stoliczku przy kanapie czekała już butelka rumu wraz z coca-colą i dwie szklanki, a kiedy tylko Lotti weszła głębiej, brunet tuż za jej plecami odpalił tekturową tubę, z której z hukiem wyleciało srebrne konfetti.
— Teraz mogę cię wyściskać — oznajmił, kiedy już odbębnił powitanie z mini-pompą i pośród fruwających w powietrzu, srebrzących się tasiemek, przygarnął blondynkę do siebie i zamknął w szczelnym uścisku ramion. — Czujesz się jak zwyciężczyni Mam talent? — spytał konspiracyjnym szeptem, kiedy większość konfetti już opadła, a Biscuit zaczął szczekać na tego błyszczącego wroga. — Bo ja trochę tak.
JEROME MARSHALL
Trzymanie Charlotte w ramionach było jak powrót do domu, mimo że to wcale nie on wyjechał na długo, by teraz wrócić. Takie momenty jak ten jednakże dobitnie przypominały mu to, że miejsca tworzyli przede wszystkim ludzie i to właśnie ze względu na nich pokochał Nowy Jork. Wraz z blondynką pewien istotny element jego życia wrócił na swoje właściwe miejsce i wyspiarz mógł odetchnąć swobodniej, ciesząc się tak po prostu tym, że znów miał przy sobie jednego ze swoich ulubionych ludzi, co może było nieco samolubne, lecz bez wątpienia prawdziwe.
OdpowiedzUsuńNie spodziewał się jednak, że panna Lester zareaguje na jego widok równie emocjonalnie. Zmarszczył ciemne brwi, kiedy wyłapał w tonie jej głosu znajomą, drżącą nutę i aż odetchnął ciężko, czując ogarniające go miękkie wzruszenie, bo przecież nie przystoiło mu, by tu i teraz tak po prostu się rozkleić, prawda? Zamiast tego ścisnął kobietę jeszcze mocniej, w ogóle nie przyjmując się, że tym samym może pozbawić ją tchu i kiedy jednak dotarła do niego myśl, że przez niego Charlotte może mieć kłopoty z oddychaniem, odsunął ją od siebie wyłącznie na odległość ramion.
— Nie ma za co. Zasługujesz jeszcze na czerwony dywan, ale na szybko nie mogłem żadnego załatwić — dodał z zaczepnym uśmieszkiem, który zniknął z jego twarzy dokładnie w momencie, w którym zauważył płynące po policzkach kobiety łzy. Najpierw zamarł, a potem cmoknął z niezadowoleniem i wziął rozszczekanego kundelka na ręce, znowu podchodząc bliżej przyjaciółki.
— No co ty, głupia… — Zaciskając palce na jej ramieniu, mruknął karcąco chyba tylko dlatego, by odwrócić uwagę od świeczek, które pojawiły się również w jego oczach. — W Anglii wprowadzili prohibicję, że tak wzruszył cię widok rumu? — zażartował, starając się tym samym rozładować napięcie, które zdawało się sięgać zenitu i otoczył Lottę ramieniem. Biscuit, trzymany przez niego w drugiej ręce, wykorzystał okazje i znalazłszy się bliżej, natychmiast spróbował polizać twarz właścicielki, w czym Jerome jakoś szczególnie nie zamierzał mu przeszkadzać.
— Jeśli to moja wina, że masz takie cudne nowe mieszkanie, to nie będę odpierał zarzutów — zgodził się z rozbawieniem i przekazując jej psa poniekąd tak, jakby było to niemowlę, ruszył ku stolikowi, by napełnić szklanki zgodnie z odpowiednimi proporcjami. Niedługo potem wręczył Lotti drinka i rozejrzał się w koło, ostatecznie przysiadając na usytuowanej pod oknem kanapie. Chwilę po prostu przyglądał się Angielce, jakby nie do końca wierząc w to, że ta znajdowała się na miejscu już nie tylko duchem, ale również ciałem, aż wreszcie upił kilka łyków, by powrócić do rzeczywistości.
— I jak było? — zagadnął tak po prostu. — Rodzice pewnie się ucieszyli, że przez jakiś czas znowu mieli cię tylko dla siebie? — podpytał, czyniąc to nieco na około, tak by nie zahaczać o faktyczne powody wyjazdu blondynki, bo przecież było, minęło, prawda? Skoro zdecydowała się na powrót, samo to w sobie oznaczało, że było lepiej, niż kiedy wyjeżdżała. Że zdołała wszystko sobie poukładać, odpocząć i nabrać dystansu, a także sił. A przynajmniej właśnie taką nadzieję miał Marshall.
JEROME MARSHALL
Po wydaniu swojej pierwszej książki Noah przez pewien czas zwyczajnie nie pisał niczego długiego ani zwartego. Oczywiście nadal prowadził bloga i regularnie umieszczał na nim kolejne posty (w końcu nie mógł stracić zainteresowania czytelników i źródła swojego dochodu), ale dotyczyły one przede wszystkim tego, co zaobserwował w różnych miastach USA i sam czuł niedosyt, chociaż statystyki wyświetleń wskazywały wyraźnie na to, że nie powinien mieć powodów do niezadowolenia. Po wydaniu jednej pełnej pozycji czuł, że pragnie czegoś więcej, że posmakował w druku i brakuje mi tej ekscytacji, jaką odczuwał, kiedy czekał na to, by po raz pierwszy ujrzeć swoją książkę na półce w księgarni.
OdpowiedzUsuńTymczasem wydawnictwo naprawdę chciało dalej z nim współpracować, jednak wymagało czegoś więcej niż przewodnika - w końcu w jego narracjach zawsze była jakaś tajemniczość... Niemniej siedząc w Nowym Jorku i sumiennie pracując w domu aukcyjnym... zwyczajnie nie miał skąd wziąć odpowiedniego materiału na swoją kolejną opowieść.
Aż pewnego dnia wyszli ze znajomym zrobić kilka fotek na wybrzeżu.
Kiedy Woolf złapał trop, nie potrafił go odpuścić. Tropił ślady tam, gdzie inni się ich w ogóle nie spodziewali. Była to umiejętność, którą nabył już dawno temu i nieraz mu ocaliła skórę. Teraz jednak doprowadziła go do spraw, o których powinna była się dowiedzieć policja i po długim śledztwie własnym, zgromadzeniu wszelkich materiałów i dowodów na to, co dzieje się na wybrzeżu.... wraz ze wspomnianym znajomym udali się na komisariat. Niestety odbili się od ściany. Nie uwierzono w jego czyste intencje. Uznano, że albo próbuje wciągnąć policję w przepychanki gangów, albo stara się zdobyć sławę na jakiejś aferze. Po pierwszej złości, Noah stwierdził, że skoro jego pierwszy dobry uczynek został w tak prostacki sposób odrzucony, to faktycznie chociaż zarobi na tej historii. Wziął kilka dni wolnego i siedział zamknięty w mieszkaniu z pudełkami po jedzeniu na dowóz, aż z materiałów dowodowych powstała względnie spójna książka, którą wysłał swojej redaktorce. Kobieta przeczytała całość w ciągu jednej nocy. Następnie przez tydzień walczyli o kolejne fragmenty, ścierali się o kształt i charakter kolejnych rozdziałów. Wreszcie, kiedy już z grubsza wszystko ustalili, kobieta zaprosiła go na spotkaniem z grafikiem. Noah miał kończyć poprawki, a wybranek redaktorki miał pracować nad oprawą graficzną... Z tym, że ten pierwszy miał znacznie mniej czasu na swoją pracę, ponieważ redaktorka już umawiała też korektora i skład... a przecież sama jeszcze musiała to wszystko sczytać!
O ile przy wydawaniu poprzedniego tytułu, prośba o anonimowość była pewnego rodzaju kaprysem ze strony Noah (w oczach redaktorki), o tyle tym razem kobieta uznała, że nawet dobrze się złożyło, że tekst wyjdzie pod pseudonimem - nie chciała, żeby Woolf znalazł się w jakimś niebezpieczeństwie. Z resztą musiała samo wydanie omówić z wydawcą, ponieważ ten mógł nie chcieć ryzykować reputacji swojej firmy... i bezpieczeństwa pracowników, gdyby zainteresowani bohaterowie książki chcieliby się mścić. Te względy sprawiły, że papiery tajności musieli podpisać wszyscy zaangażowani w wydawanie tytułu. Mimo to Noah czuł się dość niepewnie, idąc na spotkanie. Wszedł do sali z paplającą redaktorką, którą uwielniał i chciał udusić jednocześnie. Wtedy w sali zobaczył znajomą twarz. Redaktorka mówiłą dalej, witała się z grafikiem, a Woolf opanował nerwy i uśmiechnął się kpiąco.
- No ładnie to tak? Nie masz czasu na wyjazd ze mną, bo robisz karierę? - prychnął.
Noah
Równo dwie godziny, które spędził w samochodzie wysłuchując porannej porcji wiadomości sprawiły, że zaczął powoli się odstresowywać. Dziwnie czuł się na drodze, na której nie musiał stale obawiać się kanonady, bomb, zasieków, czy punktów kontrolnych pilnowanych całodobowo przez uzbrojonych szaleńców, ale naprawdę cieszył się, że jego rodzina żyje w tak spokojnym zakątku globu. Dzięki temu mógł sam ryzykować swoje życie do woli, nie myśląc co się z nim stanie, gdy jego zabraknie. Mógł z czystym sumieniem spełniać swoje obowiązki względem reszty ludzkości. Informacje dolatujące do jego uszu też były zupełnie inne od tych, których stale wysłuchiwał podczas pobytu na froncie. I to do tego stopnia, że faktycznie łatwo można było uwierzyć w to, że świat w cale nie zmierza jedynie prosto do samounicestwienia. Zwłaszcza, gdy się tak patrzyło na sporych rozmiarów, czysty, niepokryty gruzem parking pod drzwiami agencji, do której zmierzał. Jedynym na co mógł w tej chwili narzekać był brak miejsca, ale i z tym problemem dość szybko sobie poradził. Wystarczyło, że cofnął się parę ulic i zostawił swoje Suzuki nieopodal jakiegoś hipermarketu, na którego nazwę nawet nie zwrócił uwagi. Potem musiał jeszcze przejść kilka przecznic i już był na miejscu. Następnie został pokierowany przez młodą, rudowłosą, piegowatą dziewczynę na drugie piętro. Większość mieszkańców tego wiecznie zabieganego miasta zapewne skierowałaby się teraz do windy, ale on zdecydowanie wolał pokonać schody za pomocą bardziej historycznej metody. Nim zdołał jednak dotrzeć do odpowiednich drzwi, ktoś poinformował go o zmianie sali, więc obrócił się napięcie i przemaszerował tych dodatkowych kilka metrów, znajdując się z drugiej strony korytarza. Czekając aż panna Lester, która według słów jego rodziców, powinna pomóc mu we sprawnym rozreklamowaniu należącego do nich lokalu, podszedł do wielkiego okna, wpatrując się w rozpościerający się za nim, krzepiący widok. Po tym czego na co dzień był świadkiem trudno było mu uwierzyć, że gdzieś na tym okrutnym globie nadal istnieją miejsca, w których ludzie pamiętają, że każdy z nich ma takie same prawa, ale wszystko wskazywało na to, że tak właśnie było.
OdpowiedzUsuń- Nie ma o czym mówić. - Stwierdził z nieznacznym uśmiechem, obracając się natychmiast w stronę blondynki, która właśnie przekroczyła próg. - Malte Tresckow, miło mi Panią poznać. - Dodał, chwytając lekko jej wyciągniętą dłoń. - Tak właściwie, to restauracja należy do moich rodziców, którzy niestety nie mogli dzisiaj tutaj być.
Malte T.
[Heejooo! O tak, Nowy Jork bardzo przyciąga! Już mówiłam sobie, że po tym zniknięciu nie wrócę, bo to bezsensu, ale jednak magiczna siła mnie tu przyciągnęła. Tym razem mam nieco mniej na głowie, więc również liczę na to, że uda mi się zostać na stałe, tym bardziej, że mam naprawdę sporo do opowiedzenia u mojej Maisie :D
OdpowiedzUsuńAle, ale! Co do Lotty, to też widzę kilka poważniejszych zmian :D Co do wątku, to ja bardzo chętnie! Też w sumie nie pamiętam, na czym stanęło, ale nic straconego - możemy zacząć coś zupełne nowego :D U Maisie sporo się pozmieniało i nie jest już tak rozrywkowa jak kiedyś. W Nowym Jorku jest od kilku dni, więc jeśli założymy, że dziewczyny miały kontakt, kiedy Maisie była w Bostonie, to teraz mogłyby się spotkać. I albo klasyk - wino i pogaduszki, albo najpierw typowo kobiecy dzień - fryzjer, zakupy, paznokcie i dopiero na końcu wino u któreś w mieszkaniu :D]
Maisie MacKenzie
Wysłuchując słów siedzącej przed nim kobiety, czuł się niczym w równoległym wszechświecie. Jakby ktoś zrobił mu głupi żart i przeniósł go na inną planetę, której mieszkańcy, choć podobni z wyglądu do znanych mu ludzi, z którymi codziennie miał kontakt, mówili w zupełnie innym języku i myśleli zupełnie na innych torach. Biada Finnowi, gdy tylko podwinie mu się pod rękę. Jak na starszego brata potrafił być wyjątkowo nieodpowiedzialny i irytujący, skoro po raz kolejny postawił go w tak bardzo niezręcznej sytuacji. Próbując się uspokoić, wziął głębszy oddech i przeskanował szybkim spojrzeniem zawartość obu teczek, które się przed nim znalazły, żałując jeszcze bardziej niż wcześniej, że siostra nie mogła mu dziś towarzyszyć. Ona z pewnością wiedziałaby która z przedstawionych mu ofert łatwiej przeciągnie większą liczbę klientów do ich rodzinnej restauracji. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że w przyszłości to ona przejmie nad nią całkowitą kontrolę, bo żaden z jej męskich krewnych się do tego nie nadawał. Nie znając się prawie w ogóle na trudnej sztuce marketingu, starał się możliwie najdokładniej wsłuchiwać w słowa blondynki i wywnioskować z nich, która opcja mogła dotrzeć do szerszego grona normalnych, szarych ludzi, których najgorszym problemem było to, co i gdzie dzisiaj zjedzą. Zdarzały się takie chwile, kiedy szczerze im zazdrościł, choć nie oznaczało to, że zamieniłby się z nimi miejscami. Zwyczajnie był za bardzo uzależniony od stałego metalicznego smaku zagrożenia na języku, żeby potrafić wrócić do ich nad wyraz przewidywalnego świata.
OdpowiedzUsuń- Szczerze powiedziawszy już dawno wypadłem z obiegu, jeśli chodzi o wszelkie zawiłości związane z reklamą. - Przyznał ostatecznie, podnoszą wzrok na jej twarz. - Ale z Pani wypowiedzi wnioskuję, że dla The spirit of the fjords zdecydowanie lepsza byłaby ta druga wersja. - Nie był przyczajony do podejmowania tego typu decyzji, więc za najbezpieczniejsze dla przekazywanego z pokolenia, prężnie się rozwijającego interesu uznał podjęcie wstępnej decyzji na podstawie wiedzy panny Lester. Później i tak będzie musiał ją jeszcze raz przemyśleć w trakcie rozmowy z ojcem. W końcu to on był głównym trybikiem, dzięki któremu cała ta maszyneria tak sprawnie funkcjonowała.
Malte T.
Szalenie miło było tak po prostu obserwować Charlotte kręcącą się po nowym mieszkaniu z Biscuit’em na rękach. Jerome prawdopodobnie nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo tęsknił za blondynką, dopóki nie miał jej z powrotem przy sobie, by móc na własne oczy zobaczyć i przypomnieć sobie, czego brakowało mu przez te długie sześć miesięcy. Stąd tym wygodniej i z większą przyjemnością rozparł się na kanapie, upijając od razu kilka łyków rumu z colą, który przyjemnym, lekkim ciepłem rozlał się po żołądku. Wyspiarzowi wydawało się, że stojąca na stoiku butelka zostanie dziś wyjątkowo szybko opróżniona.
OdpowiedzUsuń— O, masz coś dla mnie? — Aż poruszył się żywo, prostując plecy i wyciągając szyję. Oderwał wzrok od bawiącego się konfetti psa, podejrzewając, że Charlotte będzie musiała ostatecznie wyciągać srebrne papierki z każdego zakamarka mieszkania i z zaciekawieniem powiódł wzrokiem za kobietą, przyglądając się jej poczynaniom i z napięciem, wyczekując, co takiego wyciągnie z torby, w której grzebała.
— O rany — mruknął, nieco sceptycznie przyglądając się zawiniątku i odłożywszy drinka, wstał, by uroczyście przejąć z rąk przyjaciółki tajemniczy prezent, którego kształt, pomimo szczelnego owinięcia folią bąbelkową, co nieco mu zdradzał, ale nie miał pojęcia, czy jego przypuszczenia są słuszne. Dopiero gdy graficzka wyjaśniła, co kryje się pod folią, oczy Marshalla rozbłysły wesoło, a na dnie jego tęczówek można było dopatrzeć się nieokreślonego głodu, co tylko sugerowało, że Lotta powinna rozejrzeć się za miejscem, w którym mogłaby go dzisiaj przenocować.
— To zaszczyt mnie kopnął — podsumował z radością i sam opadł z powrotem na kanapę. Nachylił się jeszcze tylko ku przyjaciółce i w ramach podziękowania szybko cmoknął ją w skroń, a później podekscytowany i zniecierpliwiony niczym małe dziecko, zaczął walczyć z kolejnymi warstwami folii, by wreszcie dostać się do butelki. Gdy miał ją w rękach, czule pogładził szkło (celowo robiąc z tego mały teatrzyk) i uniósł trunek pod światło, by lepiej przyjrzeć się jego kolorowi. — Pan Lester będzie odpowiedzialny za naszego jutrzejszego kaca — uznał, ostatecznie stawiając butelkę nalewki koło rumu i mrugnął porozumiewawczo do blondynki, sięgając po drinka.
Rozsiadł się po turecku, plecy wciskając w kąt powstały przy oparciu i podłokietniku. Słuchając Lotty, wiercił się jeszcze trochę, aż znalazł mniejszą poduszkę i wcisnął ją sobie pod plecy, ostatecznie znajdując całkiem wygodną pozycję.
— Tak? — podchwycił, kiedy przeszła do podbijania Nowego Jorku. — A ja dalej jestem zajęty… — cmoknął z żalem i pokręcił głową, nawiązując do ich pierwszego spotkania w barze i tego, co się wtedy wydarzyło. Zaraz oczywiście roześmiał się wesoło, bo przecież mógł wziąć udział w podbijaniu Nowego Jorku na wiele innych sposobów, prawda? Z tej okazji również uniósł szklankę w geście toastu i pociągnął solidny łyk.
— Dobrze, że wszystko sobie poukładałaś. Wiem po sobie, że czasem taki wyjazd jest po prostu potrzebny, żeby złapać dystans — przyznał z lekkim uśmiechem, nie zamierzając ciągnąć kobiety za język. Jeśli ta będzie chciała powiedzieć mu więcej, na pewno to zrobi. Jeśli nie – zamierzał to uszanować i nie dopytywać o szczegóły. — A u mnie? — powtórzył za nią, nieco bezradnie rozkładając ręce i wciąż trzymając przy tym drinka, przez co płyn zakołysał się niebezpiecznie. — Właściwie po staremu. Nic ciekawego się teraz nie dzieje i w sumie to dobrze, wiesz? Mieliśmy już z Jen sporo atrakcji — powiedział i puścił do blondynki oczko, ponieważ ta na pewno wiedziała, o czym mówił i niekoniecznie były to przyjemne atrakcje. Właściwie… coś mu się przypomniało, kiedy skończył mówić, ale nie był to palący temat i nie chciał niepokoić przyjaciółki tuż po jej przyjeździe, więc zamiast otworzyć usta, po prostu się napił.
JEROME MARSHALL
[Pięknie dziękuję za taki miły komentarz! :) Mnie to zdjęcie również zahipnotyzowało, moim skromnym zdaniem jest absolutnie przepiękne. <3 Dziękuję też za powitanie! Chętnie się skuszę na wątek, chociaż nie wiem, do której postaci powinnam się zgłosić! Masz jakieś marzenia wątkowe, plany? :D]
OdpowiedzUsuńRue Malkovski
(Można zacząć w sumie i od poznania się w barze/klubie, a potem zobaczyć w jaką stronę znajomość pójdzie lub może wolisz ustalić w jakim kierunku ma znajomość iść? Dla mnie zarówno nowa znajomość, jak i narzucenie czegoś z góry pasuje. :D)
OdpowiedzUsuńgabriel
Miesiące mijały, a życie płynęło swoim torem. Czasami bywały lepsze dni, czasami jednak nieco gorsze. Jednak w gruncie rzeczy Rogers nie mógł narzekać na brak wrażeń. Z Natalie ustalił zasady widywania się z Jacksonem i naprawdę starał się z niego wywiązywać, jak najlepiej. Tylko dwa razy przegapił spotkanie z synem, oczywiście wcześniej dając mu o tym znać. Jak na brodacza był to naprawdę ogromny sukces w kwestii wywiązywania się z ojcowskiego obowiązku. Uczestniczył aktywnie w wychowywaniu i podejmowaniu ważniejszych decyzji, jednak mimo wszystko starał się być ugodowy, a nie jak wcześniej wybuchać niekontrolowaną złością. Pracował nad sobą, nawet jeśli nie zawsze mu to wychodziło. Zdawał sobie również sprawę z tego, że wcześniej nie był ojcem na medal, więc w wielu kwestiach nadal nie miał zbyt wiele do gadania.
OdpowiedzUsuńCzęsto też rozmyślał nad samym sobą i swoim postępowaniem. To niesamowite, ale wiedział, że ma z sobą problem. Zawsze odbierał siebie, jako faceta gruboskórnego, który nie do końca potrafi mówić i okazywać to, co tak naprawdę czuje. W końcu tego nauczyło go życie bez rodziny, w tym brutalnym i brudnym świecie. Nigdy nie doświadczył bezgranicznej miłości i dopiero się jej uczył w stosunku do własnego syna. Czyżby nastał czas, w którym zaczęło się to zminiać? Nie, chyba jeszcze do tego nie dojrzał, ponieważ w swoim życiu był po prostu samotny i aby o tym nie myśleć, po prostu wpadał w wir pracy. Ten stan rzeczy zmieniał się dopiero w weekend, gdy stawał przed drzwiami mieszkania Natalie i odbierał z niego sześciolatka, który w podskokach wybiegał z domu i rzucał się w ramiona swojego ojca. To zawsze u Colina wywoływało szeroki uśmiech, który właściwie nie schodził z jego twarzy w towarzystwie tego rozgadanego dzieciaka.
W środku tygodnia praktycznie tylko pracował. W końcu nie zrezygnował jeszcze do końca z zajęcia, w którym spełniał się jako realizator dźwięku. Choć studio nagraniowe już nie zapełniało mu większej części jego grafiku to resztę swojego zawodowego czasu spędzał na świeżym powietrzu, w kurzu, brudzie, a o tej porze roku i w błocie. Przestał już nawet przepraszać swoją sprzątaczkę za to, że za każdą jej wizytą musi dopierać wycieraczkę z zaschniętej ziemi. Jednak swojego przedsięwzięcia, jakiego podjął się ze swoim najlepszym przyjacielem Davidem nie traktował, jak pracy. To w największej mierze była pasja, więc jedynie formalności bywały przykrym obowiązkiem, ale na szczęście w tej kwestii górował drugi brodacz i jedynie konsultował się z Rogersem w najważniejszych kwestiach.
Tym razem jednak na barki Colina spadła sprawa załatwienia wszystkiego, co byłoby związane z szeroką kampanią reklamową. Plakaty, bannery na ogrodzenie, może i jakaś kampania w sieci? Rogers nie był jakimś specem w kwestii postępu technicznego i w tym wolał oddać się w pełni ludziom, którzy po prostu się na tym znają. Dlatego też w pewien sobotni poranek, przekroczył próg biurowca, przed którego wejściem przetarł jeszcze swoje czarne sztyblety, poprawił w nich jeszcze sznurówki, po czym schował w miarę czystą chusteczkę do ciemnobrązowej skórzanej kurtki. Jego styl się praktycznie nie zmienił od dłuższego czasu. Było mu dobrze z tym, jak wygląda. Nie przejmował się nawet faktem, że długość jego włosów może i czasami jest problematyczna, gdy te wpadają do oczu, gdy akurat nie powinny, bo w twarz i tak dostawało się kroplami błota, gdy David przypadkiem za mocno wcisnął gaz, chcąc wyjechać z dołka na ich torze. Oj, tak… Czasami żal było wsiąść do auta, gdy odzież kompletnie się do tego nie nadawała. Colin nawet nie chciał myśleć ile przez te kilka miesięcy wydał setek dolarów na czyszczenie tapicerki swojego jeepa.
Ruszył na piętro, na które skierowała go miła młoda dziewczyna z recepcji. Nie sądził, że to właśnie tam wpadnie na osobę, której nie widział ponad siedem miesięcy. Sam nawet nie wiedział, kiedy się ta postać rzeczy zmieniła. Czy mu brakowało tego rudowłosego chochlika? Owszem, w jakimś stopniu z pewnością, choć może nie zastanawiał się nad tym każdego dnia. Pisali ze sobą od czasu do czasu, jednak te wiadomości niewiele wnosiły do ich życia. Niewiele mogli z nich wywnioskować. A dlaczego też mogło się tak stać? Może dlatego, że po zniknięciu Colina ich relacja w jakimś stopniu się załamała? Rogers starał się ją odbudować po powrocie, jednak to nie było takie proste przebić się przez pewnego rodzaju mur, który stworzyła wokół siebie rudowłosa. I nie, nie mógł mieć do niej o to przecież pretensji, bo to on w pewnym momencie uciekł, trzeba dodać, że w najmniej odpowiednim momencie. To on zniknął i nawet nie odpowiadał na jej wiadomości. Zjebał i inaczej nie można było tego nazwać.
UsuńNa jego ustach pojawił się szelmowski uśmiech, gdy dotarł na odpowiednie piętro i stanął przed kolejną recepcjonistką.
— Witam, jestem umówiony na jedenastą z panem Wilsonem — zagadnął pierwszy, widząc, iż dziewczyna już miała zapytać czy w czymś przypadkiem nie pomóc.
Na twarzy młodej brunetki pojawił się cień paniki, a jej palce zaczęły nerwowo wertować coś pośród kartek na jej biurku.
— Tak? — piskliwy, nieco drżący głosik rozległ się po korytarzu — Pan Wilson musiał pilnie wyjść i… Ja… — zacinała się, ewidentnie nie wiedząc, co powinna brodaczowi odpowiedzieć.
Rogers początkowo uniósł brwi, jednak po chwili i jemu udzieliło się zdenerwowanie recepcjonistki, bo zdał sobie sprawę z tego, że właśnie traci swoją sobotę na spotkanie, które prawdopodobnie się nie odbędzie.
— Powinna pani zadbać o to, aby ktoś go zastąpił lub w ostateczności ktoś powinien mnie poinformować o odwołanym spotkanie — powiedział tonem, który zdecydowanie nie znosił sprzeciwu, co z pewnością nie pomogło pracownicy biura w uspokojeniu się.
— Ale ja… Ja…
Jąkała się, nie potrafiąc nic racjonalnego odpowiedzieć. Mogła Rogersowi powiedzieć, że to dopiero jej drugi dzień pracy, co było oczywiście prawdą, ale niewiele by to pomogło w rozwiązaniu problemu.
Colin Rogers
Faktycznie ostatnia osobą, jakiej by się spodziewał dzisiaj spotkać była Charlotte. Biorąc jeszcze pod uwagę fakt, że w samym Nowym Jorku żyje ponad osiem milionów ludzi. Początkowo jednak nie zwrócił większej uwagi na kobietę, która stanęła obok niego. Pewnie dlatego, że nie rzucił mu się w oczy ten rudy kolor czupryny, który wcześniej potrafiłby rozpoznać z daleka.
OdpowiedzUsuń— Mogłaby pani… — zaczął, już spoglądając w kierunku nieznajomej i oniemiał, gdy dodatkowo usłyszał jej imię, które padło z ust recepcjonistki. Jakoś nie potrafił sobie połączyć obrazu, który miał przed oczami z wyobrażeniem, które przecież doskonale zakodował w swej pamięci. Uwielbiał jej rude loki, a teraz miał przed sobą kobietę o blond falach, które również idealnie pasowały do ich właścicielki. No cóż, najwyraźniej panna Lester miała w sobie coś takiego, że nieważne, co by z sobą zrobiła i tak wyglądała obłędnie.
Zmarszczył brwi, jednak nie było to oznaką złości, a tego iż jego szare komórki, które jeszcze ostały się pod jego czupryną zaczynały działać. Przed oczami stanęły mu dodatkowo ich ostatnie wiadomości, które ze sobą wymienili. Z tego, co pamiętał to stanęło na tym, że dziewczyna wróciła do Anglii i nie zapowiadało się, aby planowała jakieś powroty. Ich relacja powoli umierała śmiercią naturalną, choć Rogers od czasu do czasu łapał się na tym, że jeżeli widział jakąś rudowłosą dziewczynę od razu myślał, że to jego Pixie i już chciał ją gonić. Sam nie wiedział skąd i dlaczego takie odczucia go łapały, ale skłamałby, gdyby był zmuszony powiedzieć, że kompletnie zapomniał o dziewczynie.
Owszem, ich relacja była cholernie skomplikowana i to chyba sprawiało, że nie można było od tak o tym wszystkim zapomnieć. Co było… A jak marnie się właściwie skończyło.
— Pan Wilson z pewnością nie dałby rady ucieszyć mnie jedynie swoim widokiem, tak jak ty to zrobiłaś w tym momencie — odparł już zdecydowanie spokojniejszym tonem. Na jego twarzy zamajaczył lekko zawadiacki uśmieszek, kompletnie nie krępując się tym żeby zmierzyć Charlotte od stóp do głowy. Prawda była taka, że ta kobieta zawsze miała wyczucie stylu i w tak eleganckim wydaniu również.
Wyciągnął rękę przed siebie i wskazał kierunek, w którym miała zamiar za chwilę ruszyć blondynka. Sam powoli ruszył za kobietą, wsuwając dłonie do tylnych kieszeni swoich spodni. W tym momencie przypomniał mu się ten wieczór, w którym oboje wpadli do studia nagraniowego, w którym później zostali przyłapani przez sprzątaczkę. Te wspomnienie wywołało u niego ciche prychnięcie rozbawienia, które z pewnością mogło byś słyszalne dla Lotty.
Gdy tylko dotarli na miejsce, usiadł naprzeciwko niej i oparł się wygodnie o krzesło. Nie bał się, nie krępował się patrzeć prosto w te zielone oczy, które tak dobrze znał. Cały ten czas też się uśmiechał pod nosem.
— Najwyraźniej tak już musiało być. Zaprezentować… — powtórzył po dziewczynie, robiąc na moment pauzę — Jak to profesjonalnie brzmi — przechylił się nieco do przodu, rozpinając jednocześnie swoją kurtkę do końca, aby móc unieść swoje ręce, spleść je ze sobą i ułożyć łokcie na biurku.
— Myślałem, że cię tutaj nie ma. Ładnie to tak nie powiadomić mnie o swoim powrocie do Nowego Jorku? — zapytał, choć oczywistym było, że kobieta wcale nie miała w obowiązku informowania go o swoim przyjeździe, bo oboje raczej średnio ze sobą rozmawiali w ostatnim czasie. Choć faktycznie byłoby Rogersowi miło i na pewno nie odmówiłby jej spotkania. Mimo wszystko była zbyt ważna.
Rogers
OdpowiedzUsuńKiwnął jedynie głową, na jej słowa o niespodziankach. Chyba jakoś nie do końca interesowało go to, o jakich to niespodziankach wspominała w tym momencie. W końcu wiele mogło się wydarzyć w jej życiu przez te miesiące. Liczył się z faktem, że mogła sobie wszystko poukładać. Mimo to, wolałby nie wiedzieć, nie spotkać osoby, z którą na przykład wiązałaby przyszłość uczuciową. Może i był gruboskórnym facetem. Jednak Charlotte była dla niego kimś, kto dla niego pozostawał w sferze niedostępności dla innych. Skoro nie może być ze mną, nie powinna być z nikim innym. Oczywiście było to myślenie cholernie egoistyczne i zdawał sobie sprawę z tego, że w ogóle nie powinno mu coś takiego przechodzić przez myśl, ale to było silniejsze.
Czyli faktycznie musiało wydarzyć się coś, co wywołało impuls powrotu. Jakaś czerwona lampka zapaliła się z tyłu głowy Rogersa, jednak nie dawał po sobie poznać, że coś go w tym zaniepokoiło. Powinien podchodzić do tego wszystkiego na chłodno. Przecież nic ich nie łączyło… Już nie.
Jego prawa brew poszybowała do góry, gdy blondynka wspomniała coś o jednym z popularnych powiedzieć. Jednak nie brzmiało ono tak, jak w gruncie rzeczy powinno, co nieco rozbawiło brodacza. Przekładając je na ich relację, powinno ono wybrzmieć w oryginalny sposób i dopiero wtedy nabrałoby sensu. Prawdopodobnie.
— Ja słyszałem o trzech razach, nie o dwóch — przyznał, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że wtedy można by spokojnie przełożyć to na nich. Gdy próbowali za pierwszym razem Colin spanikował i uciekł w kilkumiesięczną trasę po Ameryce. Za drugim razem coś tam kiełkowało, ale nie zdołali przebić się przez pewne mury i pozwolili na to, aby ich relacja powoli umierała śmiercią naturalną, co było właściwie nieuniknione przez fakt, że się nie widywali ze sobą. A trzeci raz? Może właśnie to teraz był ten trzeci raz, aby zaczęli normalnie ze sobą rozmawiać, przebywać w swoim towarzystwie? Może wtedy faktycznie mogliby mówić o słuszności tego powiedzenia?
— A trzeci raz los stawia nam siebie na drodze — dodał na koniec nieco niższym głosem niż zwykle, tym głębokim, który potrafił przeszyć ciało na wskroś i to zazwyczaj w ten przyjemny sposób, choć Colin nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Nie robił tego celowo.
Wyprostował się i opadł plecami na oparcie krzesła, gdy rozmowa powoli schodziła na tematy zawodowe.
— Właściwie to David powinien dzisiaj tutaj siedzieć, ale nie mógł. Przez ostatnie pół roku mieliśmy zakasane rękawy i ostro pracowaliśmy. Jeszcze trochę zostało. Właściwie tygodniami siedzę w lesie i zbijam skrzynki czy drewniane osłony, aby pole było, jak najbardziej atrakcyjne dla klientów. Nawet chwilami nie wyrabiamy i już musimy zapisywać terminy na różnego rodzaju wyjazdy integracyjne z miesięcznym wyprzedzeniem — gdy mówił o swoim projekcie, który tworzył z najlepszym przyjacielem w jego oczach można było dostrzec, jakąś taką iskrę. Był takim dużym dzieciakiem, który mimo swojego wieku lubił pobiegać z karabinkiem po lesie i ustrzelić swojego przeciwnika. No cóż, każdy na swój sposób realizował tęsknotę do dzieciństwa, prawda?
W tym też momencie wpadła do salki recepcjonistka. Wyglądała cały czas na wystraszoną. Kiwnęła im tylko głową, bąkając pod nosem prawdopodobnie jakieś ciche przeprosiny, jednak te nie dotarły do uszu Rogersa. Przemknęła niczym łania przez pomieszczenie i wręczyła małą karteczkę pannie Lester. Brunet nie spuszczał swojego uważnego spojrzenia z dziewczyny, co ewidentnie ją peszyło, ale kompletnie się tym nie przejmował, bo i po co?
Rogers
Rogersowi nieco zajęło, aby się przemóc. Miał swoje potrzeby i nigdy nie należał do osób, które potrafią żyć w celibacie. Cóż, zdarzało mu się sypiać z kobietami w przeciągu tych kilku długich miesięcy. Jednak nie wiązał z nimi żadnej przyszłości, nawet jeśli seks między nim, a jedną z nich zdarzał się więcej niż tylko raz. Na szczęście trafiał na kobiety, które wychodziły z podobnych założeń. W swoim życiu nie miały miejsca na uczucia, bo zazwyczaj całą swoją uwagę skupiały na karierze, a dokładniej na rozkręcaniu tej kariery zawodowej, bo rzadko zdarzało się, aby były to równolatki Colina. Choć nie, była Ally, prawniczka, nawet starsza od niego. Raz nawet zadała mu pytanie czy by nie zdecydował się mieć z nią dziecka, bo zegar biologiczny jej tyka. Na szczęście wybił jej to z głowy, proponując wizytę w banku spermy, bo on raczej nie widzi się w roli podwójnego ojca. Nie skrzywiłby ponownie dziecka. Wystarczy, że Jackson musiał z nim wytrzymywać.
OdpowiedzUsuń— Właśnie dzisiaj los nas o tym przekonał — przyznał jej rację, nie tracąc swojego zawadiackiego uśmieszku z twarzy, którego nie zdołał ukryć za gęstym zarostem. Pokręcił głową, nie spuszczając ani na moment wzroku z twarzy Charlotte.
— Dokładnie ten sam. Miejsce również, ale zainwestowaliśmy w teren i go rozbudowujemy cały czas — nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo w tym samym momencie też wpadła recepcjonistka, a po jej wyjściu z pomieszczenia, rzucił Lottcie rozbawione spojrzenie — Zawsze mogę ją zatrudnić u siebie, chociaż nie wydaje mi się, że by się tam odnalazła — prychnął ze śmiechem, po czym pozwolił działać blondynce odnośnie sprawy, z którą się tutaj dzisiaj zjawił. Słuchał uważnie wypowiadanych przez kobietę słów, unosząc, co jakiś czas jedynie brwi. Sam nie wiedział czy faktycznie ta rozmowa była dwuznaczna czy sam sobie ją w głowie przeinaczał w głowie, że faktycznie tak dla niego brzmiała. Mógłby zarzucić pannie Lester, że może mieć romans ze współpracownikiem, choć przecież nie powinno go to interesować. Przynajmniej w teorii.
— Butelka rumu… Lunch… — na jego twarzy majaczył szelmowski uśmieszek, choć gdzieś tam w środku odczuwał nutkę zazdrości, której sam nie potrafił zinterpretować. Czuł dziwne gorąco, które bardzo powoli rozchodziło się po jego ciele. Zrzucał to na fakt, że w pomieszczeniu nie było uruchomionej klimatyzacji, zapewne dlatego, że była sobota, a większość pracowników już dawno była w domu. Wcale już go tak bardzo nie był zainteresowany ofertą, która zaraz miała być mu przedstawiona. I tak znając Colina się na nią zgodzi, ufając ludziom, którzy po prostu znają się na tym lepiej od niego.
— No dobrze, zróbmy co mamy zrobić — rzucił w końcu, przy okazji ponownie splatając dłonie. Usiadł prosto i wlepił swoje spojrzenie w ekran jej laptopa — Jeszcze muszę jechać na pole i zrobić kilka rzeczy… Może — tutaj przerzucił wzrok na dziewczynę — Chciałabyś zobaczyć, jak to teraz wszystko wygląda na żywo i pojechać ze mną?
Rogers
Musiał się chwilę zastanowić nad tym, co właściwie mogła zapamiętać Charlotte z tamtej wizyty na off-roadzie. Wtedy jeszcze nie inwestował swoich pieniędzy w infrastrukturę i wszystko było zasługą Davida. Jasne, nigdy nie będzie idealnie, ale przecież nie o to tam chodzi. Tor nie mógł być wymuskany, a każdy szczegół dopracowany. W końcu miał dawać adrenalinę i pewnego rodzaju nieprzewidywalność. Napadało i zalało jeden spad tak, że nie przejedziesz najwyższym jeepem, jaki masz na stanie? Świetnie! O to chodzi, ma być ciężko, akcja ratunkowa z wciągnikiem to przecież ekscytująca sprawa.
OdpowiedzUsuńSam również parsknął, widząc tytuł e-maila, ale nie skomentował tego. Sam z pewnością nie zrobiłby nic za darmo, chociaż gdyby przypadkiem miał zrobić przysługę dla kogoś wyjątkowego, to kto tam wie. Może faktycznie nic by od tej osoby nie wziął.
— Może — przyznał z zadowoleniem z faktu, że Charlotte właściwie bez wahania zgodziła się na małą wyprawę za miasto w jego towarzystwie. Zdecydowanie łatwiej było ją do tego namówić niż ostatnim razem. Nie miał przecież pojęcia, że udało jej się przezwyciężyć strach przed podróżami samochodem. Jasne, coś tam wspominała, że jeździła z ojcem i że nawet jest nieco lepiej, ale jakoś wyleciało mu to w tym momencie z głowy.
Skupił się na prezentacji, mając świadomość, że akurat w tym aspekcie nie ma żartów i musi załatwić pewne sprawy. Fajne miejsce to nie wszystko, trzeba było je jeszcze pokazać światu w miarę atrakcyjny sposób, aby sami chcieli to zobaczyć na własne oczy.
— Myślę, że jest ok — skinął głową, po czym przesunął dłonią po swej brodzie, wygładzając ją nieco. Tak, właśnie w tym momencie się nad czymś zastanawiał — Tylko nie wiem czy ta brunetka w tych krótkich spodenkach to dobry pomysł na tym spocie reklamowym — może i ta uwaga dziwnie brzmiała w ustach Rogersa, ale naprawdę nie pasowała mu tam dziewczyna, która miała na twarzy pełny makijaż, a jej spodenki ledwie zakrywały to, co powinny. Rozumiał, że reklama w większej mierze miała trafiać do mężczyzn, ale… Taki wizerunek do kurzu, brudu i błota po prostu nie pasował.
— Więc możesz przekazać Wilsonowi, że ogólnie wszystko na plus, ale zmieniłbym nieco strój modelki i makijaż, może nawet ubrudziłbym ją tu i tam — rzucił z podtekstem, uśmiechając się pod nosem — I wtedy można by było ruszać z tym w świat — skinął głową, po czym podniósł się z krzesła. Zapiął do połowy swoją kurtkę, po czym popatrzył wymownym spojrzeniem na Lottę.
— No to, co? Gotowa? — uśmiechnął się pod nosem — Jedziesz ze mną czy za mną? — zapytał, mając tutaj oczywiście na myśli środek lokomocji, którym mieliby dostać się za miasto.
Rogers
(No to też prawda! Niech się w takim razie dzieje i niech sami zdecydują, jak ta ich znajomość się potoczy! :D Jeśli nie przeszkadzałoby Ci podesłanie początku, to byłabym bardzo wdzięczna. ♥)
OdpowiedzUsuńgabriel
Podziwiał ją za ten profesjonalizm. Chyba nie miał jeszcze okazji widzieć jej w takim wydaniu, chociaż nawet gdy pracowała za barem robiła to w pełni profesjonalnie i nie można było jej zarzucić tego, że się nie przykłada do narzuconych na nią zadań.
OdpowiedzUsuńTym razem szedł obok niej z rękami w kieszeniach. Co jakiś czas tylko spoglądał na nią z ukradka. Zatrzymał się dopiero w momencie, gdy i ona to zrobiła i dodatkowo wycelowała w jego kierunku swój palec.
— No tak, pewnie nie byłoby mnie stać, aby kupić ci taki — powiedział rozbawiony, skupiając swoje spojrzenie na jej palcu, który pozostawał w górze przez tę chwilę — Ooo… Nieee… — jęknął, słysząc jej kolejne słowa, które nie do końca mu się podobały.
Właśnie też dlatego tamtego dnia zdecydował się na szybkie zakupy w pojedynkę. Były szybkie i nie musiał sterczeć nigdzie, jak idiota i czekać na dziewczynę, która raczy się ubrać, tak jak powinna. Poza tym nie przypominał sobie, aby jej się jego wybór nie podobał. Później nawet chodziła w tych spodniach, które jej kupił, co nie? Tyłek w nich prezentował się naprawdę przednio.
Skinął tylko głową recepcjonistce i posłał jej już bardziej pogodny uśmiech, aniżeli tamten, który uraczył ją, gdy tylko tutaj przyszedł, po czym zniknął razem z Charlotte w windzie.
— Masz pół godziny — zarządził, gdy tylko znaleźli się już na zewnątrz. Oparł się jednym ramieniem o słup od znaku, po czym wyciągnął z kieszeni swojej skórzanej kurtki paczkę papierosów i zapalniczkę. Wysunął jednego z nich z paczki i wsadził sobie do ust, aby go odpalić. Zaciągnął się i wypuścił z ust kłęb dymu, spoglądając przy tym na blondynkę.
— A Biscuita możesz zabrać ze sobą, na pewno mu się tam spodoba — zaproponował, zdając sobie sprawę z tego, że dla psa taka otwarta przestrzeń, gdzie właściwie nic mu nie grozi to raj. Dzisiaj nie mieli umówionych klientów, więc nawet żadne auto nie powinno stanąć mu na drodze. Poza tym miał do zrobienia parę rzeczy na polu do paintballa, gdzie było w miarę bezpiecznie dla zwierząt. Oczywiście jeśli nikt aktualnie na nim nie przebywa w celu dobrej zabawy z kolorową farbą.
— Jak coś numeru telefonu nie zmieniłem, ale będę tam — wskazał jedną knajpkę z hiszpańskimi tapas — Masz na coś ochotę to wezmę na wynos — rzucił jeszcze zanim oddalił się na dobre.
Rogers
Nawet gdyby nie zdecydowałaby się na wizytę w mieszkaniu, Rogers niekoniecznie musiałby kupować jej ubrania. W końcu mieli pole paintballowe i wypożyczali kombinezony, które spokojnie można było ubrać na własną odzież. Buty też by się znalazły, chociaż z tym mogło być odrobinę trudniej, tak samo jak i ze skarpetkami.
OdpowiedzUsuńRoześmiał się tylko jeszcze, słysząc jej obawy. Nie wydawało mu się, aby Biscuitowi miało się coś stać na jego terenie. Chyba, że był małym uciekinierem, to co innego. Bo pola do popisu będzie miał pod dostatkiem. Oby tylko mu nie odbiło od nadmiaru przestrzeni.
Przyjął również do wiadomości zamówienie blondynki i już zniknął jej z oczu. W knajpce przysiadł na chwilę. Zjadł chyba pięć przepysznych kanapeczek i jakieś klopsiki. Nawet już się nie zastanawiał nad tym, jak się to wszystko nazywało. Popił świeżo wyciskanym sokiem z pomarańczy, po czym jeszcze zamówił jedzenie dla Charlotte, nie zapominając również o czymś do picia.
Równo po trzydziestu minutach stał przed knajpką, wypatrując dziewczyny. Gdy ta w końcu rzuciła mu się w oczy, popatrzył na nią spod byka, udając oburzenie jej spóźnieniem, ale w gruncie rzeczy nie był na nią zły. Sam się spóźniał, nie raz, nie dwa i rozumiał to, że mogła się po prostu nie wyrobić.
— Spokojnie, odpracujesz te pięć minut spóźnienia, ja już ci coś wymyślę — rzucił w końcu, po czym wręczył jej pudełko z frytkami i kubeczek ze świeżym sokiem — Cześć mordo — tutaj zwrócił się do jej futrzaka, kucając przy nim. Wyciągnął rękę i podrapał psa za uchem. Ciągnęło go do zwierząt, a one najwyraźniej się go nie bały. Jednak sam nie decydował się na żadne z nich ze względu na to, że właściwie ciągle był w biegu. Może za jakiś czas? Teraz przynajmniej miał perspektywę na to, że mógłby pupila zabierać ze sobą do pracy, no bo właściwie czemu nie?
— Chodźcie, stoję niedaleko — wstał, po czym powoli skierował się w stronę parkingu, na którym stało jego auto. Nadal jeździł tym samym Mercedesem g klasy. Jedynie, co się zmieniło to to, że tu i ówdzie był brudny. Jednak tym samochodem jedynie do pracy dojeżdżał. Jeszcze na tyle nie oszalał, aby pozwalać sobie nim na przygody po lesie. Raz może się zdarzyło, ale później było nim wstyd wracać do domu przez miasto.
Zajął miejsce pasażera i od razu odpalił silnik. Ruszył nawet zanim Lester zdążyła porządnie zamknąć za sobą drzwi.
— To kiedy wróciłaś do Nowego Jorku? — zapytał w pewnym momencie, spoglądając na nią ukradkiem. Nawet nie zastanawiał się nad tym, że w gruncie rzeczy czuł się w jej towarzystwie swobodnie. Tak, jakby nigdy nic. Chyba nawet lepiej, aniżeli wtedy gdy spotkali się przypadkiem po jego wyjeździe w trasę. Może potrzebowali tego oddechu? Może tak właśnie miało być, aby mogli normalnie, a przynajmniej w miarę normalnie ze sobą rozmawiać? Bez jakiś dziwnych napięć? Jasne, nadal pojawiały się chwile, które powinny ich utwierdzać w przekonaniu, że nie są sobie aż tak do końca obojętni, ale zdecydowanie nie wpływało to dominująco na ich relację w tym momencie.
Rogers
Nie zraził go psiak, który początkowo na niego szczekał. Po pierwszych pieszczochach z jego strony już nie wyglądał na tak zdenerwowanego, jak na początku.
OdpowiedzUsuńGdy już jechali drogą krajową, popatrzył na Charlotte i na pudełko z patatas bravas, które trzymała i pokręcił z rozbawieniem głową.
— Winna mi następnym razem coś do jedzenia. Nie pogardzę nawet takim gotowanym przez ciebie — był mistrzem wpraszania się na kolacje czy obiad, bo sam gotować nie potrafił. Doceniał każde danie, choćby i najprostsze. Nawet jeśli druga strona nie była mistrzem kuchni, to Rogers nie należał do wybrednych i zje wszystko, zwłaszcza, że sam w kuchni za wiele nie potrafił.
— W gruncie rzeczy spieszy. Mamy trzynastą, a o piątej jest już totalnie ciemno. Nie mamy jeszcze reflektorów na placu, więc muszę się wyrobić przed zmrokiem, a chciałbym to jeszcze zrobić przed końcem tygodnia — przyznał zgodnie z prawdą — Mam tam kawałek płotu do odrutowania. Kilka desek do przybicia — wyliczył, w głowie już układając sobie plan działania. Druga para rąk naprawdę mu się przyda.
— Dlatego czym szybciej tam dojedziemy. Tym szybciej skończę i będę mógł ci pokazać nasze skromne włości — rzucił jej rozbawione spojrzenie, jednak szybko powrócił nim na drogę, co by jednak nie stresować blondynki za bardzo. Widział, że już doskonale sobie radzi z podróżami, ale nadal mogło być to w jakimś stopniu dla niej niekomfortowe.
— Siódmy chyba — zmarszczył nieco brwi, bo sam jakoś nie przywiązywał wielkiej wagi do numerków w kalendarzu. Żył od weekendu do weekendu, a od trzymania terminów był David, który tylko przypominał mu, co i jak. Dlatego czasami nawet łapał się na tym, że nie do końca wiedział, jaki był miesiąc.
— Jeszcze tkwię z dwiema dziewczynami w studiu od czasu do czasu. Lepiej mieć pewny zarobek — przyznał zgodnie z prawdą. W biznes z Davidem póki co więcej inwestował niż wyciągał i jeszcze trochę nie miało się to zmienić. Dlatego też potrzebował pewnego źródła utrzymania, który dawał mu pieniądze na to, aby żyć normalnie — A ile to już? — zastanowił się na głos — Właściwie to nie wiem, jakoś od kwietnia kombinujemy już razem — wyciągnął rękę po ziemniaczka z jej pudełka i wsunął go sobie prosto do ust. Musiał przyznać, że było to całkiem niezłe, choć sam na miejscu się na nie nie skusił, bo wyglądały niepozornie.
Po niespełna czterdziestu minutach podjechał na dość spory parking. Nie był on może asfaltowy, a wysypany białymi kamyczkami, ale przynajmniej mógł pomieścić około dwudziestu samochodów. Nieopodal stał budynek z elewacją z drewnianych belek. Tam właśnie znajdowało się biuro, magazyn na sprzęt i pomieszczenia gospodarcze. Gdzieś dalej można było dostrzec wyższy budynek bez okien, który był garażem na kilka pojazdów. Jeszcze mieli trochę miejsca, ale póki co nie szaleli z zakupami nowych terenówek.
— Zrobię kawy do termosu, przybiorę się i będziemy mogli iść. Wezmę jeszcze tylko zwijkę drutu z warsztatu i skrzynkę z narzędziami — powiedział, uśmiechając się lekko, gdy zamykał drzwi za sobą. Naprawdę było widać, że lubił tutaj przebywać.
Rogers
Już tak dawno nie słyszał sformułowania ,,czas do namysłu”, że prawie zapomniał co ono tak właściwie znaczy. Był raczej przyzwyczajony do sytuacji, w których to ostateczną, często decydującą o ludzkim zdrowiu, a nawet życiu decyzję musiał podejmować zaledwie w przeciągu kilku sekund. Ale na tym, co robił na froncie przynajmniej się znał i zdobywał ku temu coraz większe doświadczenie, podczas, gdy w kwestiach dotyczących reklamy czuł się niczym dziecko we mgle. Z drugiej jednak strony nie chciał wyjść w oczach siedzącej przed nim kobiety na kompletnego idiotę, który ostatnie lata swojego życia spędził w podziemnym bunkrze, co zresztą nie byłoby tak bardzo znowu dalekie od prawdy. Ale czy miał prawo z powodu własnego męskiego ego ryzykować tym, że przekazywana z pokolenia na pokolenie rodzinna restauracja wyłoży masę pieniędzy na promocję w sposób, który nie będzie do niej pasować ? Zdecydowanie nie.
OdpowiedzUsuń- Przepraszam, że przyszedłem tu dzisiaj kompletnie nieprzygotowany, ale praktycznie do samego końca myślałem, że wstępnymi rozmowami zajmie się mój brat. - Rzucił jej przepraszający uśmiech. - Jak zwykle znalazł sobie wymówkę. - Wywrócił lekko oczami, wzdychając z irytacją. - A w moim wypadku chyba faktycznie będzie lepiej, jeśli porozmawiam jeszcze na ten temat z ojcem, który jest głównym właścicielem restauracji. - Stwierdził, odliczając w myślach dni, które pozostały mu do kolejnego wyjazdu do Pakistanu. Jeśli zamkną się w dwóch tygodniach, będzie mógł doprowadzić całą sprawę do końca, a jeśli nie, zamknie ją Lav.
Malte T.
Pewnie, że nie chodziło mu o obiad już na następny dzień, chociaż niedzielny smakowałby jeszcze lepiej. I na pewno by jej nie odmówił spotkania po tak krótkim czasie. Jednak nie można było być do końca pewnym czy sama Charlotte nie będzie miała przesytu jego obecnością po dzisiaj.
OdpowiedzUsuń— To tylko tak brzmi — popatrzył na nią, uśmiechając się lekko pod nosem. Podszedł do drzwi biura, gdzie przystanął i z kieszeni swojej kurtki wyciągnął klucze, którymi otworzył budynek. Uchylił drzwi i puścił kobietę przodem. Wnętrze było zwyczajne. Nie było przepychu, ani żadnych nowoczesnych gadżetów. Ot, tylko to, co tak naprawdę było potrzebne, aby podpisać umowę, dokumenty, opowiedzieć o tym, co się za chwilę wydarzy. Dlatego też w jednym koncie stało biurko z krzesłem i komputerem, nieopodal kanapa, na której można było swobodnie się rozsiąść, a w innym koncie namiastka magazynu z kombinezonami, kazkami czy karabinkami na farbę. A na ścianach wisiały ramki ze zdjęciami z imprez, które miały okazję się już odbyć na tym terenie.
— Myślę, że razem wyrobimy się w półtorej godzinki, no może dwie — przyznał, znikając na moment za drzwiami, które prowadziły na zaplecze. Oczywiście ich nie zamykał ze sobą, aby blondynka spokojnie mogła pójść za nim gdyby chciała. Wstawił wodę na kawę, ustawił obok czajnika elektrycznego termos i nasypał do niego kilka łyżeczek kawy. Następnie odwrócił się do ściany, gdzie były przybite wieszaki, a na nich wisiały ubrania. Zdjął swoją kurtkę, po czym zaczął rozpinać czarną koszulę, którą miał na sobie. Sam też nie miał zamiaru ubrudzić normalnych ciuchów. Zostając w samych spodniach sięgnął ciepłą zielono-czarną flanelową koszulę, narzucił ją na siebie, a na to jeszcze dżinsową kurtkę, ale podbitą sztucznym barankiem. Była ciepła i wygodna, a to najważniejsze. Spodnie zostawił, jakie miał bo stwierdził, że nic nie powinno się wydarzyć.
Zalał kawę i mógł termos wsunąć do skrzynki z narzędziami, która stała niedaleko wyjścia na tyły.
— Myślałaś, że bym cię nie wykorzystał? — zapytał, zanim jeszcze wyszli na zewnątrz. Początkowo nawet nie zdał sobie sprawy z tego, jak to zabrzmiało. Dlatego dopiero po chwili zaczął się śmiać pod nosem — Będziesz miała odpowiedzialne zadanie niesienia drutu — dodał, kręcąc z rozbawieniem głową. Trzymał w jednej ręce walizkę z narzędziami, a drugą już szukał kluczy, aby zamknąć budynek z biurem. Po drodze wkroczyli jeszcze do narzędziowego, aby stamtąd wziąć zwijkę drutu.
— Trzymaj — dodał, a następnie ruszył w kierunku lasku, który zaczynał się kawałek dalej. Mieli do przejścia zaledwie dwieście, trzysta metrów, więc już między drzewami można było dostrzec pierwsze ślady ogrodzenia czy jakiś dziwny drewnianych zapor czy ogromnych skrzyń.
— Jak dobrze pójdzie to może za dwa lata będzie nas stać, żeby ogrodzenie było postawione przez profesjonalistów, ale… Takie też mają swój klimat.
Rogers
Z jednej strony korciło go, bym zapytać pannę Lester, czy zdążą zamknąć się w tych dwóch tygodniach, które pozostały mu do ponownego wyjazdu na front, ale z drugiej nie chciał wywierać na niej zbyt dużej presji. W końcu w spokojnym, cywilizowanym mieście mało kto był przyzwyczajony do maksymalnego ograniczania czasu przeznaczanego na wykonywanie obowiązków. Tu ludzie mogli sobie praktycznie zawsze pozwolić na kilkudniowe obsunięcie w terminach realizacji swoich zadań, jeśli tylko znaleźli ku temu dostatecznie dobry powód i należało to uszanować. Tym bardziej, że w swoim mniemaniu i tak już nadużył jej uprzejmości.
OdpowiedzUsuń- Postaram się oddzwonić tak szybko, jak to będzie możliwie, a na dzisiaj chyba faktycznie już podziękuję. - Odparł, czysto odruchowo zerkając na wiszący za jej plecami duży, kwadratowy zegar ścienny. Odkąd tu wszedł jego wskazówka minutowa przesunęła się zaledwie o pół godziny, co dodatkowo sprawiło, że najchętniej zapadłby się pod ziemię. Mógł uważać za całkiem normalne funkcjonowanie ze stale napiętymi nerwami, ale nie znosił, gdy ktoś robił z niego kompletnego idiotę, nie dając mu nawet czasu na odpowiednie przygotowanie się do spraw, o których nie miał zielonego pojęcia. A jego braciszek właśnie tak po raz kolejny postąpił.
Malte T.
Właściwe Jerome poniekąd zachowywał się tak, jakby był u siebie. Nie dość przecież, że wpuścił rudo… blondynkę do środka, to jeszcze teraz umościł się na kanapie co najmniej tak, jakby swego czasu przesiadywał na niej codziennie. Niedługo jednak zapewne miało się to zmienić i Lotta miała przyzwyczaić się do nowego lokum, wyspiarz natomiast życzył jej, by zostało z nią ono na dłużej. Szczerze powiedziawszy, ledwo co zdążył zobaczyć jej poprzednie, nowe mieszkanie i obawiał się, że nie podoła ani nie nadąży, jeśli Lester będzie zmieniać miejsca zamieszkania w takim tempie; jakby miało zakręcić mu się od tego w głowie.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, musieli wyglądać uroczo, kiedy tak siedzieli na dwóch końcach kanapy, zwróceni przodem do siebie. Do dopełnienia tego szczęśliwego obrazka brakowało tylko kundelka, który krążył po mieszkaniu, obwąchując wszystko, co tylko się dało i gdzie sięgał jego mokry nos. Nic dziwnego, w końcu również dla niego wszystko to było nowe.
— Jak to? Nie napijesz się ze mną chociaż kieliszeczka? — spytał, prędko wykrzywiając usta w podkówkę. Naprawdę miał nadzieję na to, że jeszcze dzisiaj uda mu się spróbować nalewki i przez to poczuł lekki zawód. — Przyjechałem taksówką… — dodał zachęcająco, wyciągając tym samym swoją ostatnią kartę przetargową. Oczywiście nie zamierzał nikogo zmuszać do picia, jeśli dana osoba akurat nie miała na to ochoty, ale… Jeden malutki kieliszeczek na dobry sen jeszcze nikomu nie zaszkodził, prawda?
— Drugiej takiej partii w Nowym Jorku nie znajdziesz — wytknął jej i uniósł dłoń, na której nosił obrączkę, by zacząć przebierać palcami i tym samym podkreślić, jak bardzo nieodwracalne było to, co zdążyło się wydarzyć. — Chociaż, gdybyś ładnie poprosiła… — wymruczał i odłożywszy na chwilę szklankę, zaczął bawić się srebrnym krążkiem tak, jak chciał go ściągnąć. A chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to tylko żarty, zaczęło towarzyszyć mu jakieś dziwne i niewygodne uczucie, które sprawiło, że zaśmiał się krótko i szybko porzucił te wygłupy, ponownie chwytając za drinka.
— Uuu czym cię tam karmili, że ten biceps tak urósł? — zażartował i mrugnął do niej porozumiewawczo. — Cholera no, na pewno coś się wydarzyło, ale zawsze jak ktoś zadaje mi takie pytanie, to mam pustkę w głowie. Jak dzieciak wywołany do odpowiedzi! — zaśmiał się. — Daj mi chwilę, to sobie poprzypominam — obiecał i aby pobudzić szare komórki do pracy, finalnie opróżnił swoją szklankę, puste szkło opierając o kolano.
— O, wiem! Wystąpiłem w studenckim filmie! — pochwalił się, a jego bursztynowe oczy aż rozbłysły. — I nie, to nie porno — zaprzeczył od razu, ostrzegawczo celując w Lottę palcem. Chwilę potem poderwał się z kanapy i poleciał do drzwi, gdzie na wieszaku zostawił kurtkę, a w jej kieszeni telefon. Wydobywszy komórkę, wrócił szybciutko na kanapę, poszukując w rozmowie ze znajomym podesłanego linka.
— To jak, chcesz zobaczyć? — spytał, woląc się upewnić, choć raczej nie zamierzał przyjąć jakiejkolwiek odmowy.
JEROME MARSHALL
Nie speszył go fakt, że blondynka wkroczyła do małego pomieszczenia, akurat w momencie, gdy ten stał bez koszulki. Nie wstydził się przecież własnego ciała, gdyby tak było to z pewnością nie zrobiłby sobie tylu tatuaży. No i też nie uważał, by miał się czego wstydzić skoro jego mięśnie prezentowały się całkiem, całkiem. Może i nie miał już tyle czasu na chodzenie na siłownię, ale dźwiganie drewnianych belek też swoje robiło. A niedzielny trening w zupełności to dopełniał.
OdpowiedzUsuńRzucił spojrzeniem na psiaka, który z tej radości nie potrafił iść prosto i prawie zaplątał się tak, że wywrócił swoją panią, co wywołało u Rogersa lekkie rozbawienie. Mimo wszystko, wolałby, aby kobieta nie wylądowała już teraz twarzą w leżących liściach na dróżce, którą akurat podążali.
Przystanął przy jednej z części ogrodzenia. Jedna z większych beli leżała na ziemi, opierając się jedynie o te, które były wbite pionowo w ziemię.
— Gdyby były zrobione profesjonalnie to pewnie by się nie rozpadały od czasu do czasu — przyznał ze śmiechem, pokazując jej to, co przyszli naprawić — Ale to ma jedynie wyznaczać mniej więcej pole gry, co by ludzie się nie pogubili w tym lesie i przy okazji nie wpadli na tor off-roadowy, bo by pewnie z ludzi placek został, a nas by zamknęli — odparł, nawet nie chcąc myśleć, co by się w takiej sytuacji faktycznie wydarzyło. Pewnie z biegiem czasu będą też potrzebowali więcej rąk do pracy. Na razie dawali radę we dwójkę, ale za chwilę może już się to zmienić. W końcu ktoś musiał pilnować danego eventu, a jeśli odbywają się dwa naraz? No cóż. Wtedy nikogo nie ma w biurze, a to też komplikuje sprawę, bo na przykład nie ma pełnego dostępu do toalet. Niby drobnostki, ale trzeba było o takich rzeczach myśleć. Pewnie już w przeciągu miesiąca będą się rozglądali za kimś chętnym do pracy.
— Ja podniosę to, co spadło — kucnął i podniósł belę, którą nasunął na wystający ogromny gwóźdź — Dobiję zaraz drugi, dla pewności, a ty trzymaj mocno, abym przypadkiem nie przewrócił tego wszystkiego, bo podejrzewam, że wtedy mielibyśmy niezłe domino z tego ogrodzenia — roześmiał się, patrząc na to, dokąd jego dzieło sięgało, a nawet nie było widać jego końca, bo znikało między drzewami. Sięgnął sporej wielkości młotek, aby dobić gwóźdź. Musiał mieć dobrego cela, a Charlotte musiała mu ufać na tyle, aby nie bała się, że zaraz dostanie z niego w twarz. Jego ruchy były miarodajne, lecz na tyle silne, aby faktycznie w kilku uderzeniach dobić jedną deskę do drugiej.
— Za chwilę weźmiemy ten drut i porządnie nim obwiążemy — zarządził jeszcze zanim się za to zabrał.
Rogers
Tak jak przewidywał, gdy po spotkaniu z panną Lester zajrzał do mieszkania rodziców, zastał tam Finna, który tak jakby nigdy nic z ostentacyjnym spokojem malował sufit w sypialni na ciemnofioletowy kolor stojąc na drabinie. Najchętniej by go stamtąd zwalił, ale wiedział, że nie zyskałby niczego innego niż połamania przez niego jakiejś kończyny, bo ten konkretny facet od dziecka był strasznym łamagą, zdolnym zwichnąć rękę lub nogę nawet podczas spokojnego spaceru na wydawałoby się prostej, leśnej drodze. A jakoś średnio uśmiechało mu się odwożenie go później do najbliższego szpitala w celu prześwietlenia. Pohamował się więc i tylko rzucił w jego kierunku jakby od niechcenia:
OdpowiedzUsuń- Mam nadzieję, że to Twoje superważne spotkanie zakończyło się lepiej od mojego.
- Myślałem, że lubisz wyzwania, więc nie chciałem Cię pozbawiać dobrej zabawy. - Brunet zaśmiał się tylko w odpowiedzi, najwidoczniej uważając, że zrobił swojemu bratu świetny kawał.
Na całe szczęście nim mocno już wkurzony Malte popełnił jakiś głupi błąd do pokoju wkroczyła z lekkim uśmiechem na ustach Lavena i zapewniła go uspokajająco:
- Przez najbliższy tydzień w teatrze ma być trochę luźniej, więc jeśli tylko zechcesz, na kolejne spotkanie możemy pójść razem, żebyś nauczył się znajdować drogę w lekko zawiłym świecie reklamy, a teraz zostaw już tego błazna i chodź ze mną do kuchni, to omówimy wszystko w spokoju.
***
Gdy dwa dni później razem ze swoją młodszą siostrzyczką przekraczał po raz drugi próg tego samego gabinetu, faktycznie czuł się nieco pewniej, co było spowodowane faktem, że miał przy sobie krewną, która jako osoba powiązana dość ściśle ze światem sztuki potrafiła już po usłyszeniu kilku słów dotyczących planowanego projektu wyobrazić sobie jego końcowy efekt i w razie potrzeby z niezmordowanym zapałem dążyć do jego udoskonalenia.
Malte T.
Sam Rogers nie zauważył, aby Charlotte była w gorszej formie, aniżeli ostatnim razem, gdy się widzieli. Zawsze wyglądała dobrze i teraz również tak było, nawet jeśli sama blondynka czuła po sobie, że jej wygląd i samopoczucie nie jest takie, jak wcześniej.
OdpowiedzUsuńStał do niej akurat tyłem, gdy bąknęła coś o pierwszych razach. Wywołało to u niego lekki uśmieszek pod nosem, jednak kobieta nie mogła tego dostrzec. Nawet nie kwapił się do tego, aby po skomentować. Odnosząc się do ogrodzenia, wiedział dobrze, że nie musiało być ono od samego początku tak profesjonalne. Miało spełniać pewną funkcję i to, co sam zbudował póki, co ją spełniało. Ludzie nie mieli wychodzić poza pewien obszar i nie sądził, aby ktoś był na tyle nierozumny, aby próbować ukryć się poza ogrodzeniem w momencie zabawy na polu paintballowym.
Podczas przybijania beli, cały czas kontrolował to, jak Lotta przytrzymuje drewniany słup. W końcu naprawdę nie chciał zrobić jej krzywdy. Dlatego też, gdy co jakiś czas lekko się chwiała, on zwalniał, aby mogła powrócić do poprzedniej pozycji. Skinął jedynie, głową gdy zapytała czy może już puścić belkę.
Już zaczął rozwiązywać długi, choć giętki metalowy drut w celu owinięcia miejsca łączenia drewnianej beli ze słupkiem, gdy Charlotte zaczęła rozglądać się za swoim psem. Uniósł brwi w zaskoczeniu, po czym sam poszedł w jej ślady.
— Zdarzało mu się znikać? — zapytał z pewną dozą niepewności. Zmarszczył brwi, starając się wytężyć wzrok, co nie było takie proste, zważając na fakt, iż powoli w lesie robiło się szaro i co gorsza poczuł na swoim policzku pierwsze krople deszczu. Naprawdę chciał to dokończyć nim się oddalą z miejsca, dlatego też szybko zaczął obwiązywać belki, jednocześnie, co jakiś czas rozglądając się za Buiscuitem.
— Leć go poszukać gdzieś tutaj, ja tutaj skończę i zaraz do ciebie dołączę — polecił, skinając głową w kierunku, w którym mógł zniknąć zwierzak.
Rogers miał nadzieję, że szybko uda im się znaleźć tego małego futrzaka, bo pewnie w przeciągu piętnastu minut z nieba zacznie się już sączyć deszcz i wszyscy przemokną do cna, a przecież nie było na tyle ciepło, aby było to przyjemne. Ba… Mogło to się po prostu zakończyć przeziębieniem.
Rogers
Oj, zdecydowanie Rogers brał pod uwagę, że zdarzali się nad wyraz inteligentni inaczej ludzie, dlatego też wolał nie ryzykować i nie zostawiać naprawy tego płotu na później.
OdpowiedzUsuńNie potrzebował już pomocy, więc nie przeszkadzał mu fakt, że dziewczyna w tym czasie poszła szukać swojego włochatego przyjaciela. Jemu zajęło to może dziesięć minut i już ogarniał wszystko wokół. Zwinął drut, pochował narzędzia do skrzynki, po czym zostawił wszystko przy płocie. Następnie ruszył w tym samym kierunku, w którym kilka minut wcześniej Lotta.
Faktycznie, pogoda nie rozpieszczała ich w tym momencie. Nie dość, że robiło się szaro z tego względu iż zbliżała się pora zachodu słońca, to z drugiej strony na niebo naszły ciemne chmury, z których spadały ogromny krople deszczu, które gromadziły się gdzieś w koronach drzew i nieprzyjemnymi grupami spadały na głowę. Rogers niestety nie miał na sobie nic z kapturem, przez co jego włosy szybko posklejały się w strąki, z których kapała woda, a niektóre z nich przyklejały mu się do twarzy.
— Charlotte! Buiscuit! — rzucał w eter, aby jak najszybciej ich znaleźć. Nie miał pewności, gdzie mogli oboje się podziać. Najważniejsze było, aby znaleźli siebie, bo Rogers znał te miejsce, jak własną kieszeń, więc wtedy nie musieliby się obawiać tego, że mieliby problem z powrotem.
Na szczęście nie minęło więcej niż kilkanaście minut, gdy gdzieś na środku pola do paintballa dostrzegł postać z zawiniątkiem na rękach.
— Tutaj jesteście — rzucił. W jego głosie nie było ani cienia wyrzutu. Można nawet było wyczuć jakiś rodzaj ulgi, że ich znalazł. Trzeba przyznać, że szukanie po ciemku i w deszczu wcale nie należało do najprzyjemniejszych zajęć. Podszedł do nich bliżej i dopiero, gdy stanął obok kobiety zdał sobie sprawę z tego, jak mocno się rozpadało. Widząc przemoczoną Charlotte nawet chciał dać jej swoją kurtkę, ale nic by to nie zmieniło, bo przecież sam był już przemoknięty.
— Wracajmy, bo jeszcze trochę to będę musiał nam szukać bielizny na przebranie — powiedział ze śmiechem, ruszając powoli w kierunku budynku, z którego tutaj przyszli. Po drodze jeszcze zabrał swoje narzędzia.
Droga nie była długa, jednak przy takiej pogodzie wcale nie należała do najprostszych. Łatwo było się poślizgnąć na mokrych liściach lub tworzącym się błocie. Krople deszczu wpadały do oczu, rozmazując obraz, który i tak był ledwie widoczny przez panujący wszędzie mrok. Brodacz zarzucił zwinięty drut na ramię, a w ręce trzymał skrzynkę z narzędziami.
— Daj mi rękę — wyciągnął swą wolną dłoń w stronę panny Lester. Nie chciał po prostu, aby mu się gdzieś po drodze zgubiła. Wolał mieć pewność, że jest tuż obok niego.
Rogers
Noah miał ochotę się roześmiać, kiedy Lotta odpowiedziała na jego powitanie zadziornym uporem. Szczególnie, gdy wyrzuciła mu, że nie przyznał się do autorstwa kilku tekstów. Gdy jednak rozłożyła ramiona, przytulił ją niezręcznie do siebie. Nie bardzo radził sobie z tego typu bliskością, ale jakoś podołał zadaniu. Potem szybko się odsunął.
OdpowiedzUsuń- To ta część, w której chcę pozostać anonimowy - zauważył. - Podpisałaś papiery, prawda? - dodał zaczepnie, a potem wzruszył ramionami. - Poza tym.. raz próbowałem ci coś zasugerować, ale byłaś zupełnie nieczuła na moje aluzje, więc winą możesz obarczyć tylko siebie - zakończył zdecydowanie. Potem przewrócił oczami.
- Nadal wisisz mi weekend poza miastem - przypomniał jej, a potem skierował się w stronę stołu konferencyjnego i zajął miejsce. Miał nadzieję że kobiety podążą za nim.
Redaktorka wpatrywała się w nich zdziwiona, a potem otrząsnęła się (całkiem dosłownie) i pewnym krokiem ruszyła, żeby usiąść na przeciwko Woolfa, jakby zamierzała się z nim kłócić... coż... prawdopodobnie tak było. Ich dyskusje bywały burzliwe. Tym jednak razem Noah był w całkiem dobrym nastroju za sprawą spotkania Lotty.
- Skoro państwo się znacie... - zaczęła redaktorka, a potem drgnęła i spojrzała pytająco na graficzkę. - Skąd właściwie się znacie? Wie pani coś o jego książce? Bo nawet mnie nie chciał zdradzić szczegółów, póki nie trzasnął mi tu całym maszynopisem na raz - poskarżyła się, na co Noah tylko prychnął.
- Bo popsułabyś mi robotę - odparł zdecydowanie.
Noah
Ścisnął delikatnie jej dłoń, uśmiechając się przy tym nieznacznie, choć dziewczyna nie mogła tego dostrzec w tych ciemnościach. Poza tym szedł przed nią. Jej palce były chłodne, co dawało do zrozumienia, że jest jej po prostu już zimno. Na szczęście mieli już niedaleko do niepozornego domku, w którym mogli się schronić.
OdpowiedzUsuń— Tak, dlatego póki co jakiekolwiek eventy muszą odbywać się za dnia, bo na razie zabawa po nocy nie należy do najbezpieczniejszych — odparł zgodnie z prawdą. Na razie nie było ich na to stać, jak na wiele innych rzeczy. Jednak wierzył w to, że wszystko było jedynie kwestią czasu. W końcu nie od razu Rzym zbudowano, więc i oni mogli nieco dłużej rozwijać swoją firmę.
Po jakiś dziesięciu minutach wręcz wpadli do środka. Rogers od razu zapalił światło i odłożył skrzynkę, jak i drut gdzieś pod ścianą. Ani myślał teraz wychodzić do narzędziowego, aby wszystko odłożyć na odpowiednie miejsce. Zrobi to następnym razem.
— Tam jest toaleta — wskazał na drzwi nieopodal kanapy — A tam masz łazienkę. Może niezbyt przytulną, ale toaleta, prysznic i zlew się znajdzie — podszedł do wieszana, na którym rozwiesił swoją przemoczoną do cna kurtkę. Nie widział lepszego miejsca, aby to zrobić. Za oknem rozpętała się istna wichura, która kierowała krople deszczu prosto w szyby, co wywoływało nie mały hałas. Nawet w tym mroku było widać, jak drzewa niebezpiecznie uginają się pod naporem wiatru. Colin zatrzymał się na moment i patrzył na niezbyt optymistyczny obrazek za oknem. Już miał się odwrócić i pójść na zaplecze, aby się przebrać, gdy coś trzasnęło przeraźliwie głośno, a po chwili walnęło o ziemię tak, że szyby w oknach i szklanki na biurku się zatrzęsły. Włosy na karku mężczyzny się zjeżyły, a na skórze pojawiła się gęsia skórka.
— Fuck! — Krzyknął i od razu wybiegł na parking, kompletnie nie przejmując się tym, że wichura zamknęła za nim drzwi z trzaskiem. Widząc powalone drzewo na środku wyjazdu, złapał się za głowę. Stał tak, nawet nie myśląc o tym, że chłód coraz bardziej przeszywa jego ciało, a krople ciurkiem spływają po jego twarzy. Poczucie bezsilności powoli ogarniało jego umysł, bo już zdawał sobie sprawę z tego, że póki burza nieco nie ustąpi nie ma szans, aby jakiekolwiek służby usunęły powalone drzewo, które uniemożliwiało im powrót do miasta. Nie było szans, aby jakoś je objechać, ani przesunąć kilka ton powalonego drewna.
Rogers
Stał na zewnątrz, nie zważając w ogóle na to, co działo się w tym momencie wokół niego. Miał gdzieś, że woda dostawała się w miejsca, do których zazwyczaj nie dochodziło słońce. Nie przejmował się też chłodem, które pewnie przeszyłoby każdego na wskroś. Nie dochodziły do jego uszu nawet nawoływania Charlotte, która stała w otwartych drzwiach biura.
OdpowiedzUsuńDopiero kolejny trzask sprawił, że ocknął się z dziwnego transu. Gdzieś w lesie kolejne drzewo zostało powalone, jednak drobnym pocieszeniem był fakt, że było to daleko od nich. Rogers odetchnął głęboko, po czym niespiesznie skierował się w kierunku budynku. Zamknął za sobą drzwi i popatrzył na dziewczynę. Pewnie w normalnych okolicznościach palnąłby coś o tym, że nie musiała się przed nim rozbierać. Oczywiście żartując, ale prawdę mówiąc teraz kompletnie nie myślał o tym, że blondynka prezentowała przed nim swoje wdzięki.
— Raczej nie mamy, co liczyć na pomoc, póki to wszystko się nie uspokoi — mruknął pod nosem, wyciągając z kieszeni telefon. Na szczęście ten był wodoszczelny i taka ilość wody kompletnie nie zrobiło na nim wrażenia. Wklepał coś w ekran, po czym zaczął skrolować kciukiem po wyświetlaczu, marszcząc przy tym brwi — Ponoć ma się to wszystko zacząć uspokajać za jakieś pięć, sześć godzin — uniósł głowę, aby rzucić wzrokiem na zegarek, który wskazywał godzinę siedemnastą — Więc prawdopodobnie czeka nas przyjemna noc w tym przybytku — tutaj popatrzył na pannę Lester, posyłając w jej kierunku pokrzepiający uśmiech, choć pewnie nie był on w tym momencie zbyt wiarygodny. Miał jednak nadzieję, że nic już dzisiaj ich nie zaskoczy. Jakoś sobie przecież poradzą. To tylko kilkanaście godzin.
— Dobra, pierwsze co… To wypadałoby się przebrać — zarządził, ruszając na zaplecze, gdzie wisiały jego ciuchy robocze. Stanął przed wieszakiem, na którym znajdowały się jedynie męskie ubrania. Zaczesał mokre włosy do tyłu i sięgnął suchą zieloną flanelową koszulę i dżinsy, które były ochlapane jakąś czarną farbę. Szybko wskoczył w suche ciuchy, po czym wrócił do pomieszczenia, w którym zostawił Charlotte, wyciągając w jej kierunku to, co znalazł tutaj na miejscu. Może nie były to wymarzone ubrania, ale przynajmniej suche i ciepłe. Najwyraźniej ktoś wcześniej zostawił z nich termoaktywne getry, które mogły być na dziewczynę nieco za długie, ale przynajmniej nie będą na niej wisiały, jak worek, a fioletowo-czarna flanela przecież mogła spokojnie robić za sukienkę, ot co. Szyk i styl.
— Starałem się — rzucił na swoje usprawiedliwienie, uśmiechając się przy tym zawadiacko. Podszedł do biurka, pod którym znajdowała się mała lodówka turystyczna. Otworzył ją, a jego oczy od razu się zaiskrzyły, gdy zobaczył, co się w niej znajdowało.
— Uwaga, uwaga! — z impetem wyciągnął na biurko czteropak piwa bezalkoholowego, które zapewne należało do Davida, ale chłop nie mógł się obrazić o to, że możliwe, iż je wypiją, ponieważ znaleźli się w trudnej sytuacji — O nawet Buiscit znajdzie coś dla siebie. Chyba — tutaj nie miał pewności, dzierżąc w dłoni kawałek kiełbasy, bo przecież nie wiedział czy blondynka karmi swojego pupila takimi smakołykami.
Rogers
Wyjątkowo łatwo było ją złamać i Jerome uśmiechnął się szeroko, kiedy Charlotte skapitulowała, tym samym wyrażając chęć napicia się nalewki, która wyszła spod rąk jej ojca. Obawiając się jednakże, iż blondynka mogła się rozmyślić, brunet postanowił nie zwlekać i od razu poderwał się z kanapy. Wyminął okrągły stolik i podążył do aneksu kuchennego, gdzie zaczął przetrząsać szafki.
OdpowiedzUsuń— Na pewno gdzieś tu były… — wymamrotał do siebie i zmarszczył ciemne brwi, otwierając i zamykając kolejne drzwiczki, aż jego twarz rozpromieniła się, kiedy natrafił na to, czego szukał. — I proszę! — ucieszył się, wyciągając dwa kieliszki. Lekko stuknął nimi o siebie i wrócił na kanapę, by zaraz sięgnąć po butelkę podarowaną mu w prezencie. Nalewki, zazwyczaj gęste i słodkie, można było sączyć powoli drobnymi łyczkami, aczkolwiek Marshall chyba nie zamierzał delektować się nią w ten sposób. Napełnił szkło i jeden z kieliszków wręczył przyjaciółce, przez chwilę zastanawiając się nad odpowiednim toastem.
— Żeby nigdy nie zabrakło ci świec! — wypalił w końcu i uniósł kieliszek, aby wlać całą jego zawartość do gardła. Najpierw poczuł słodycz, później przyjemne ciepło płynące w dół przełyku, aż pojawiło się również drapiące w gardło pieczenie i właśnie dlatego wyspiarz kaszlnął krótko. — Mocna! — pochwalił, odkładając kieliszek na stolik. — I dobra. Wyślę panu Lesterowi list z gratulacjami — zaśmiał się i odszukał swój telefon, który podczas pędu po kieliszki porzucił gdzieś na kanapie i po chwili poszukiwań, wyciągnął komórkę spod jednej z poduszek.
— To właściwie nieco dziwna historia… — stwierdził ostrożnie w odpowiedzi na pytanie o studentów. — Byliśmy z przyjaciółką w barze i trochę się nudziliśmy. Nie wiem jak, ale wymyśliliśmy, że będziemy zakładać się z ludźmi o to, jak się poznaliśmy, a poznaliśmy się w jeszcze dziwniejszych okolicznościach, niż to, co odwaliliśmy w barze… — westchnął i zaśmiał się krótko, ponieważ chyba nie wiedział, jak w sposób krótki i zwięzły przedstawić Charlotte meritum sprawy. — W każdym razie, przegrani mieli stawiać nam drinki. Udawaliśmy narzeczeństwo, gdzieś w międzyczasie do baru wpadła moja współlokatorka i zwyzywała mnie od gnojków, bo zdradzam żonę… Wywiązała się z tego niezła awantura, po której podszedł do nas młody chłopak i oznajmił, że zainspirowaliśmy go do filmu, który musiał nakręcić na zaliczenie. Tak to mniej więcej w skrócie wyglądało… — podsumował, zerkając niepewnie na blondynkę, ponieważ nie miał pewności, czy ta zrozumiała cokolwiek z tego, co mówił. W związku z tym, zamiast dalej brnąć w nieskładne tłumaczenia, po prostu włączył film, który trwał około piętnastu minut i ułożył telefon tak, by Lotti wszystko widziała.
Pierwsza scena rozpoczynała się od najazdu kamery na śpiącą kobietę, która została pokazana tylko przez kilka sekund, zaraz bowiem oczom oglądających ukazały się drzwi, które otworzyły się z impetem i do pomieszczenia wpadli rozchichotani Jerome wraz z przyjaciółką, wcielając się oczywiście w swoje role. Jak łatwo można było się domyślić, niedługo potem rozpętała się kłótnia, podczas której okazało się, że żonaty już Jerome postanowił zaręczyć się z drugą kobietą, tłumacząc nieporadnie, że było to normalne w kulturze kraju, z którego pochodził i że panie na pewno by tego nie zrozumiały. Po tej burzliwej scenie następowało krótkie przejście.
W obskurnym barze, przy jednym ze stolików siedział Jerome wraz ze starszym mężczyzną, którego włosy były już przyprószone siwizną. Przed nimi nie stał żaden alkohol, jedynie na środku stolika znajdowała się popielniczka, w której tlił się zapomniany papieros. Wyspiarz niewiele mówił w tej scenie. Siedział z łokciami podpartymi o stolik i głową wciśniętą pomiędzy skulone ramiona, sprawiając wrażenie, jakby chciał stąd uciec. Widoczny był tylko jego profil, podczas gdy kamera skupiała się na gestykulującym żywo starszym mężczyźnie i z jego monologu łatwo było wywnioskować, że gra on ojca Marshalla.
Ojca, który nie mógł zrozumieć, jak jego syn dopuścił się tak haniebnego czynu i nie upilnował ani żony, ani narzeczonej. Ojca, który wypominał mu, co głosiły rodzinne tradycje i to, jak Jerome mógł im nie sprostać, będąc życiowym nieudacznikiem. Wreszcie ojca, który wyrzeka się własnego syna i wychodzi z baru, krzycząc, by ten nigdy nie pokazywał mu się na oczy. Ponieważ czasem nic nie jest takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka, prawda?
Usuń— Koniec — oznajmił, jakby nie było to oczywiste i odłożył telefon na bok. — Jak myślisz, zrobię teraz karierę w Hollywood? — spytał głupio, a jednak serce podejrzanie mocno tłukło mu się w piersi, kiedy czekał na opinię przyjaciółki.
JEROME MARSHALL
Cóż... gdyby ktoś się spodziewał, że Noah jest pisarzem, mężczyzna miałby pewnie wiele problemów. Jak na razie o tym, że to Noah stał za pierwszą... a teraz drugą książką i całym blogiem, wiedziały... trzy... może cztery osoby. Poza redaktorką oczywiście. Kobieta była nie do zdarcia.
OdpowiedzUsuńNoah obdarzył Lottę rozbawionym uśmiechem. Nie zamierzał zapominać o ich małej umowie z wyjazdem. Szczególnie, że gdy tylko odda tę książkę, redaktorka da mu kopa, żeby szukał nowego tematu. A wiedział, że nie łatwo będzie przebić to, co właśnie leżało na stole między nimi. Musiał już zacząć planować wyjazdy. Bardzo go nosiło w stronę Oceanii, ale na razie praca nie dawała mu na to zbyt wiele możliwości. Może... za kilka miesięcy. Albo gdy redaktorka urwie mu... łep.
Mężczyzna niemal się roześmiał, gdy Lotta weszła w tryb "praca". Redaktorka przyjęła to jednak z entuzjazmem i Woolf zaczął się zastanawiać, czy nie powinien się ich bać... w szczególności w duecie. Tymczasem dowodząca z wydawnictwa wyjęła teczkę, a z niej kilka zdjęć.
- Proszę na to spojrzeć. To fotografie wykonane przez pana Woolfa. Chcielibyśmy, żeby były punktem wyjścia dla całej szaty graficznej. Od okładki, przez reklamy, do ilustracji w środku. Całość koncentruje się wokół śledztwa na nabrzeżu i ujawnieniu dilerów, którzy tam handlują. Rzecz w tym, że musieliśmy dość mocno wyczyścić nazwiska, bo policja by nam tego nie puściła, skoro to nie jest typowy reportaż... bardziej fabularyzowany i ironizowany - spojrzała na mężczyznę z taką miną, jakby chciała powiedzieć "słono zapłacisz mi za ten kaprys".
- Historia z tą publikacją jest taka, że policja nie chciała mi przyjąć dowodów w małym śledztwie, które tam przeprowadzałem. Więc przyszedłem z tym tutaj. Gdy dowiedzieli się, że całość zostanie wydana... zaczęli mącić i grzebać w sprawie. DLatego zależy nam, żeby ta książka wyszła jak najszybciej. To po prostu dobrze się sprzeda, a przy okazji będziemy mogli skomentować pracę policji - Noah zauważył z pewną satysfakcją. WIedział, jak wiele ryzykowało dla niego wydawnictwo i redaktorka, więc był im za to prawdziwie wdzięczny. Chciał też sprawę doprowadzić do końca.
- Oczywiście jeśli chcesz z tymi zdjęciami zaszaleć... to proszę bardzo. Nie uważam się za genialnego fotografa - zapewnił Noah i spojrzał z ciekawością na Lottę.
Noah
Faktycznie można było odnieść wrażenie, że los z nich drwi i układa wszystko w taki sposób, aby tę dwójkę zmusić do rozmowy. Do głębszej rozmowy, a nie tylko do tego, do czego uciekali się przez ostatnie pół roku. Jakieś pojedyncze zdania, poruszanie bezpiecznych tematów, a dziś kręcenie się wokół spraw zawodowych. Od kiedy byli takimi nudziarzami pod tym względem? Najwyraźniej ten ktoś tam na górze aż musiał uciec do niszczenia natury wokół by ta dwójka w końcu usiadła i była zmuszona się w nieco większym stopniu przed sobą otworzyć, bo przecież nie będą siedzieć w milczeniu. Chyba.
OdpowiedzUsuńPopatrzył na blondynkę znad talerza, na którym układał kawałki kiełbasy, która już za chwilę miała trafić do żołądka psa, który już kręcił się wokół jego nóg, wesoło merdając ogonem.
— Zawsze mogłem ci dać kombinezon, ale ani one przyjemne, ani ciepłe — odparł, kiwając głową w kierunku ogromnego wieszaka, na którym wisiało chyba z kilkadziesiąt czarnych kombinezonów w różnych rozmiarach. Jednak czy były one odpowiednie na ten moment? Ludzie ubierali je na własną odzież, po to, aby uchronić ją przed ubrudzeniem farbą. Nie grzały, a jednak w pomieszczeniu panował lekki chłód. Mogli na to coś zaradzić, dlatego też Colin ustawił klimatyzację na grzanie, aby jednak nieco przyjemniej się siedziało.
Po chwili położył talerzyk z kiełbasą na ziemi, a tuż obok niego miseczkę z wodą. Sam chwycił w końcu za jedną z puszek piwa bezalkoholowego, po czym skierował się w kierunku siedzącej na kanapie Charlotte.
— U mnie właściwie niewiele się zmieniło — odpowiedział na jej pytanie, unosząc puszkę do ust. Pociągnął kilka mniejszych łyków, na moment przez to milknąc — Jacksonowi buzia się nie zamyka jeszcze bardziej niż kiedyś — prychnął z rozbawieniem na samo wspomnienie o chłopcu — No widzisz, jakoś bez ciebie nigdy się za to nie zabraliśmy. Ale zaliczyłem już chyba połowę atrakcji Nowego Jorku. Parki trampolin, ścianki wspinaczkowe, aquaparki, skateparki, symulatory lotu… I mógłbym tak wymieniać i wymieniać — roześmiał się, ponownie biorąc kilka łyków piwa.
Na chwilę odwrócił wzrok na okno, za którym szalała nieprzyjemna jesienna burza. Rogers miał tylko nadzieję, że żadne inne drzewo nie odetnie ich od świata cywilizacji jeszcze bardziej.
— A ty jak się masz? Co robisz poza pracą i poza treningami — zapytał, wracając spojrzeniem do jej twarzy. On również był ciekawy tego, jak teraz wyglądało jej życie. Co lubiła teraz robić, gdzie mieszka czy ma oddanych przyjaciół. Jednak nie dało się tego wszystkiego dowiedzieć w przeciągu kilku wypowiedzianych zdań.
Rogers
Rogersowi obecność panny Lester nigdy nie sprawiała problemu. Nie należał też do osób, których czyjakolwiek obecność peszyła. Jak kogoś nie lubił to po prostu nie lubił, nie próbował wtedy nawiązywać żadnych kontaktów, a nawet jeśli ktoś był nachalny to to ignorował.
OdpowiedzUsuń— Tylko żeby kiedyś nie przeholował z niewyparzonym językiem — dodał z rozbawieniem już nawet sobie wyobrażając Jacksona w wieku nastoletnim, który dostaje w twarz od jakiejś koleżanki, bo powie o parę słów za dużo. Mógłby nawet nie mieć nic złego na myśli, ale w natłoku słów czasami niektóre sprawy wydają się odbiorcy zupełnie inne niż nadawcy komunikatu. Rogers znał to z autopsji. Sam nie raz powiedział coś czego potem żałował, choć początkowo nawet nie myślał, że jego słowa mogą zostać źle odebrane.
Uniósł brwi, słuchając kolejnych słów dziewczyny. Z każdym kolejnym jego usta wykrzywiały się jeszcze bardziej w uśmiechu.
— To ty dziadziejesz… A ponoć to ja już według co poniektórych powinienem się do grobu wybierać — rzucił, kręcąc z rozbawieniem głową. Odchylił nieco puszkę, aby ponownie upić łyka piwa bezalkoholowego — Wypadałoby to zmienić, co? Może właśnie trening strzelecki by cię jeszcze dodatkowo po pracy rozruszał? — rzucił luźną propozycją, nie mówiąc tego zupełnie na serio. W końcu sam nie imprezował tyle, co kiedyś, ale po prostu mu te dni jakoś przez palce przelatywały tak szybko, że nawet nie wiedział kiedy miałby na te imprezy się wybierać. No i nie miał już takiej kompanki, co kiedyś. W końcu to właśnie Charlotte wprowadzała go na takie salony, co dziady w jego wieku raczej nie znały.
— A co z Natalie… — powtórzył po niej pytanie i wzruszył nieco ramionami — Właściwie nic. Chyba nie ma za bardzo się czego teraz czepiać. Też prowadzę raczej nudne życie. Nie sprowadzam nikogo na noc, to może i jakoś wyluzowała, nie wiem.
Nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo w tym samym momencie ponownie mogli usłyszeć dziwny łomot, a sekundę później w całym budynku wysiadł prąd. Jeszcze tego im teraz brakowało.
Rogers
Nie skomentował już jej słów na temat tego czy Jackson wda się w tatusia. Prawdę mówiąc wolałby, aby nic takiego nie miało miejsca, bo jednak nie chciałby podobnego życia dla jego syna, jakiego sam doświadczył. Na szczęście już wyglądało ono zupełnie inaczej, wiec była spora szansa na to, aby Rogers Junior uniknął losu samotnika, który był nieco upośledzony uczuciowo.
OdpowiedzUsuń— Stabilizacji — cmoknął ustami, śmiejąc się przy tym. Stabilizacja kojarzyła mu się ze staniem przed ołtarzem, jednak z pewnością nadinterpretowywał pewne kwestie, no ale cóż miał poradzić, że akurat ten wyraz kojarzył mu się tak, a nie inaczej.
Uniósł brwi w momencie, w którym dziewczyna się do niego przybliżyła. Nie to, że przeszło mu coś przez myśl. Nawet mu to odpowiadało, ale starał się nie dać tego po sobie poznać. W końcu szybko zauważył, że to podekscytowanie wynikało z wieści, które mu właśnie przekazywała. Sam również posiadał prawo jazdy na motocykl. Jednak od dłuższego czasu nie posiadał swojego własnego jednośladu i nawet nie myślał o tym, aby w najbliższym czasie jakiegoś sobie sprawić. Ale kto wie… Może to nie był taki wcale głupi pomysł na jakąś niedaleką przyszłość? No może trochę dalszą jednak, bo miał teraz sporo innych wydatków na głowie.
— To, co? Jak zdasz to zabierzesz mnie na jakąś szaloną wyprawę motorem? — poruszył sensualnie brwiami, jednak przy tym wszystkim oczywiście był rozbawiony. Prawda była taka, że nie odmówiłby jej takiej wyprawy i musiałby przyznać, że kobiety za kierownicą motocykli były bardzo seksowne.
Nie zdążył jednak powiedzieć nic wcześniej, bo wokół nich zapanowała istna ciemność, a w jego uszach rozbrzmiał jedynie głos Charlotte. Po omacku odstawił puszkę na parapet. W tym samym momencie poczuł jej dłoń na swoim policzku, co sprawiło, że uśmiechnął się nieznacznie. Uniósł swoją rękę, aby złapać jej nadgarstek i powoli odsunąć jej rękę od swej twarzy. Nie, wcale nie dlatego, że mu to w jakimś stopniu przeszkadzało. Po prostu, ułożył jej rękę na swoim kolanie i rozejrzał się nieznacznie, marszcząc brwi.
— Bez prądu za chwilę będzie tutaj zimno — mruknął, sięgając swój telefon, w którym odpalił latarkę. Jak na złość miał zaledwie 23% baterii, więc pewnie i to na niewiele się zda — Świeczek to tutaj raczej nie znajdę, ale koce jakieś powinny być — odetchnął, niechętnie podnosząc się z kanapy. Lepiej było to znaleźć, jak najszybciej zanim jego latarka wysiądzie. Na szczęście przypomniał sobie, że miał jakieś latarki na zapleczu, więc one mogły zastąpić im świeczki, więc nie było jednak tak źle, jak sądził na początku. Po jakiś 10 minutach poszukiwań zwlókł do głównego pomieszczenia 5 kocy i trzy latarki.
— To nasz ekwipunek przetrwania — rzucił ze śmiechem, spoglądając na twarz blondynki, którą oświetlało lekkie światło dochodzące z jego telefonowej latarki.
Rogers
— Przyznaję bez bicia, że nawet nie wiedziałem, że tak ma się rozszaleć na zewnątrz — powiedział zgodnie z prawdą, siadając z powrotem na kanapie. Sięgnął jeden z koców i zarzucił sobie na ramiona. Jeszcze może nie było mu jakoś niesamowicie zimno, ale nie chciał się wychładzać. Oparł się wygodnie o podłokietnik, aby mimo wszystko siedzieć przodem do Charlotte. Odetchnął głęboko i znów sięgnął po swoją puszkę z piwem, aby upić z niej kilka drobnych łyków.
OdpowiedzUsuń— Zależy jeszcze w jakich motorach gustujesz… Bo ja to bym sobie pojeździł na jakimś fajnym Harleyu — rozmarzył się przymykając nawet oczy, już nawet sobie wyobrażając siebie na jednym takim, całym czarnym w macie. No marzenie.
— Pecha? — zdziwił się, otwierając przy tym jedno oko, by spojrzeć na nią ukradkiem — Ale, że niby dlaczego? Bo wysiadł nam prąd? — roześmiał się, kręcąc lekko głową — Zapewne jakaś linia energetyczna została zerwana przez ten wiatr. Podejrzewam, że sieć tutaj nie należy do najmłodszych, więc może nawet dobrze, bo zmusi ich to do wymiany na nową.
Przynajmniej widział jakieś plusy tego wszystkiego. Miał tylko nadzieję, że ten deszcz nie podmyje za bardzo jego świeżych ogrodzeń, które zbudował, bo jeszcze tego by brakowało, aby te się posypały już całkiem.
Nie przypominał sobie też sytuacji, które byłyby nad wyraz pechowe, w których razem brali udział. No ok, nie zawsze dogadywali się między sobą, ale nie zaliczałby tego do pecha.
Rogers
W takim razie wychodziło na to, że ich gusta, co do jednośladów były podobne, więc faktycznie mogliby kiedyś w niedalekiej przyszłości razem rozejrzeć się za jakąś maszyną dla dziewczyny.
OdpowiedzUsuń— Uff… Dobrze, że nie różowy, bo bym się z tobą na nim nigdzie nie pokazał — rzucił żartując. Znał pannę Lester na tyle, aby wiedzieć, że akurat sama pewnie by niechętnie zdecydowałaby się na zakup motocykla w tak osobliwym kolorze. No chyba, że cena byłaby iście promocyjna i opłacałoby się go kupić, by na własną rękę zainwestować w nowy lakier.
Musiał chwilę przemyśleć to, co właśnie przed momentem usłyszał. Faktycznie pamiętał jedną sytuację, w której prawie spadła z urwiska, co wywołało na jego twarzy lekki uśmiech. Nie, nie dlatego, że sytuacja wtedy była niebezpieczna, a po prostu dlatego, że pamiętał tamten wieczór, który mogli zaliczyć do naprawdę udanych.
— No to jeśli kiedyś tutaj jeszcze przyjedziesz to pewnie jeszcze nie raz utkniesz autem w błocie — rzucił rozbawiony, dobrze wiedząc, że nie odpuści jej przejażdżki po lesie. To była zawsze dobra zabawa, więc dlaczego by sobie jej odmawiać, prawda?
Nie spodziewał się usłyszeć od niej takich słów. Nawet zatrzymał rękę, którą chciał unieść puszkę z piwem. Odstawił ją na moment i w tym samym momencie utkwił swoje spojrzenie w jej tęczówka, które przy tym marnym świetle wydawały się być praktycznie czarne, choć bardzo dobrze znał ich prawdziwy zielony odcień.
— Myślałem, że mimo wszystko wcale nie. W końcu nie we wszystkich aspektach jestem dobrym kompanem — chciał powiedzieć partnerem, ale nie do końca o to mu w tym momencie chodziło. Nigdy nie deklarowali sobie, że są ze sobą. Zawsze podkreślali, że są wolni. Jedno, jak i drugie. A to, co ich łączyło było właściwie bliżej niedookreślone. Choć pewnie dla tych, którzy przyglądaliby się tej relacji z boku mogliby powiedzieć coś zupełnie odmiennego.
— Ale sam muszę przyznać, że te suche słowa, które odczytywałem na ekranie telefonu jakoś tak… — nigdy nie potrafił mówić o swoich odczuciach i chyba coś się zmieniło, skoro w ogóle zaczął ten temat. Już raz otworzył się przed Lester i najwyraźniej to spowodowało, że wieczko słoiczka zostało poluzowane — No chujowe to było, po prostu. Zapomniałem też trochę, jak dobrze mi jest, gdy jesteś obok — uśmiechnął się lekko pod nosem. To wyznanie mogło wybrzmieć dość górnolotnie, ale chyba Rogers nawet chciał, aby takie ono w tym momencie było. Mówił prawdę. Naprawdę dopiero teraz czuł, że brakowało mu tego, że Charlotte po prostu jest obok. Nie zawsze musiał z nią rozmawiać, bo milczenie w jej towarzystwie też bywało po prostu przyjemne.
Rogers
Sam już nie do końca pamiętał, jak to było kiedy zabrał ją na małą przygodę wśród wąskich i z pewnością nieutwardzonych dróg w lesie. Czy ugrzęźli wtedy w ziemi? Nie miał bladego pojęcia, ponieważ on już tyle razy jeździł w tych okolicach, że te sytuacje zlewały mu się w jedną wielką masę. Dlatego też nie mógł potwierdzić ani zaprzeczyć, dlatego też po prostu przemilczał sprawę.
OdpowiedzUsuńSam nie wiedział jednak, że język chwilę później tak mu się rozwiąże. Zwłaszcza, że nie wypił dzisiaj ani grama alkoholu. Nie to, że było to do niego niepodobne, bo potrafił nie pić kilka dni z rzędu, ale na pewno taka otwartość raczej nie towarzyszyła mu na trzeźwo.
Nie spodziewał się też takiej reakcji blondynki na to, co przed chwilą powiedział. Musiał przyznać, że nagle zrobiło mu się nieco cieplej niż chwilę wcześniej, a przecież ogrzewanie nie pracowało już od dobrych kilkudziesięciu minut i pomieszczenie powoli ogarniał chłód.
Nie odsunął się też, gdy Lotta przysunęła się do niego zdecydowanie bliżej. Również uważnie obserwował każdy wykonywany przez nią ruch. Sam uśmiechał się coraz szerzej, a gdy poczuł jej gorący oddech na twarzy, sam nieco uniósł swoją rękę, którą nagle ułożył na jej lędźwiach. Przez co, nie wiadomo nawet kiedy, przyciągnął dziewczynę tak blisko siebie, że jej kolana zetknęły się z wnętrzem jego uda, gdy bokiem siedział na kanapie. Zetknęli się swoimi ciałami, tak jak za dawnych czasów. Mogli poczuć nawzajem bijące od nich ciepło, poczuć i usłyszeć oddechy, które wydawały się przyspieszyć. A co najważniejsze… Ujrzeć więcej niż dotychczas w swoich tęczówkach.
— Bardziej tak… — odpowiedział obniżonym głosem, nieco ciszej niż zwykle, bo przecież byli wystarczająco blisko siebie, aby usłyszeć najcichszy nawet szept. Owszem, Rogers bywał nieprzewidywalny, ale skoro Charlotte pogrywała z nim w taki sposób, to oczywistym było, że on pociągnie to wszystko jeszcze dalej.
Rogers
Dawno z nikim nie droczył się w ten sposób, więc nie było pewności czy aby na pewno nie zapomniał, jak to się robi. Najwyraźniej jednak nie było z nim tak źle i miał się całkiem nieźle. Może to dowód na to, że nie grozi mu demencja starcza w najbliższym czasie? Wiadomo, był jeszcze za stary na tego typu problemy, ale przecież wyjątki od reguł na tym świecie występują częściej niż nam się wydaje.
OdpowiedzUsuńMoże faktycznie z każdym kolejnym gestem, z każdą urywającą sekundą robiło się coraz niebezpieczniej i powinni zaprzestać natychmiast, to co się między nimi w tym momencie działo, ale najwyraźniej żadne z nich tego do końca nie chciało. Może oboje potrzebowali bliskości drugiej osoby? I to nie byle jakiej, a tej, która siedziała obok nich teraz na kanapie. Ich ciała dobrze siebie pamiętały, były do siebie dopasowane, jak dawniej. Choć tutaj nigdy nie mieli z tym problemu. Mieli wspólne flow od zawsze i nawet mimo upływu miesięcy, nawet pojawiające się między nimi nieporozumienia wcale tego nie zmieniły.
— Chyba nie — odpowiedział równie cicho, nie tracąc tej pewności siebie, jak i zadziorności. Nie był jednak agresywny w swych poczynaniach. Przynajmniej nie na ten moment i nie tak, jak potrafił być. Tym razem każdy jego ruch był powolny. Wyciągnął jedną rękę i uniósł ją na chwilę, aby założyć kosmyk jej jasnych włosów za ucho. Dawniej też tak robił, aby lepiej móc zobaczyć jej buzię w całej okrasie. Zwłaszcza teraz, gdy światła mieli wokół siebie niewiele. Pamiętał doskonale każdy najdrobniejszy szczegół. Teraz może i nie widział wszystkiego dokładnie, a drobne piegi na policzkach, które wybijały się gdzieniegdzie na skórze miały swoje niezmienne miejsce i gdy tak na nią patrzył, przypominał sobie tą niepowtarzalną konstelację, która od zawsze go intrygowała, choć może wcale o tym nigdy nie wspominał.
Jego dłoń niespiesznie opadła, a po chwili palce nieznacznie zacisnął na jej udzie, aby zarzucić sobie jej lewą nogę na swoje kolana. Uniósł się nieznacznie, nie puszczając ani na moment jednej ręki z jej lędźwi, a drugiej z uda. Przechylił się na tyle mocno, aby zmusić kobietę do ułożenia się na kanapie, a sam zawisnął nad nią, pochylając się tak bardzo, że ich twarze praktycznie się ze sobą zetknęły.
Rogers
Czy Rogers był jednym z facetów, którzy dążyli do jednostronnej, a przede wszystkim własnej przyjemności? Owszem, nie był jakimś wybitnym odstępstwem od tej reguły, bo przecież nadal zdarzało mu się sypiać z obcymi kobietami. Choć fakt, znacząco zmniejszyła się ich ilość. Na tyle, że właściwie musiałby się dobrze zastanowić nad tym kiedy właściwie uprawiał seks. Pewnie minęło kilka tygodni od ostatniego razu. W końcu nie tylko seksem facet żyje, wbrew pozorom.
OdpowiedzUsuńSkoro nie widział też aby Charlotte oponowała temu, co się między nimi w tym momencie działo to on wcale nie miał ochoty tego przerywać. Niech się dzieje, co chce. W końcu oboje byli wolni i mogli, prawda? Ale czy faktycznie tak to właśnie było? Czy ta bliskość znów nie skomplikuje sprawy? Przecież przed chwilą było miło przy samej rozmowie i czy aby na pewno oboje byli gotowi na to, co miało się za chwilę wydarzyć? Nie zakładał jeszcze, że może to się zaraz skończyć czymś więcej, aniżeli sam pocałunek, ale i on mógł wiele namieszać. Zwłaszcza, że najwyraźniej oboje zmierzali ku temu, aby nie był to jedynie niewinny buziak. I faktycznie, gdy tylko ich usta się ze sobą zetknęły, Rogersem owładnęły uczucia, których naprawdę dawno nie czuł. Przy nikim innym w końcu nie czuł się tak dobrze, jak przy blondynce i najwyraźniej pod tym względem nic, a nic się nie zmieniło.
Czy zaskoczyło go to, że tak dobrze pamiętał smak jej ust? Słodkie maliny… Nie wiedział czy to zasługa pomadki jakiej używała czy po prostu umysł płatał mu figle, ale tak… Właśnie ten smak poczuł. Może gdzieś z tyłu przebijał się lekki chmiel od bezalkoholowego piwa, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało. Przecież on też je przed momentem pił.
Wyłączył w tej chwili myślenie, dlatego też chyba nie zastanawiał się nad tym, co właściwie robił. Jego ręce automatycznie przesuwały się po ciele Lotty, choć nie robił tego niczym bezduszny robot. Padał opuszkami palców każdy skrawek jej drobnego ciała, tak jakby sprawdzał czy to, co się teraz dzieje, dzieje się naprawdę. Nie wiedział nawet kiedy rozpiął jeden, drugi guzik flanelowej koszuli, którą miała na sobie, popychając całe to wydarzenie w kierunku czegoś zupełnie innego, czegoś czego kompletnie nie spodziewał się, gdy spotkał ją przy recepcji.
Rogers
— Tylko miej litość i nie pisz w środku nocy — zażartował i spojrzał na nią znacząco, choć jego słowa i tak nie miały większego sensu, bowiem zawsze przed pójściem spać wyłączał dźwięki. Czasem pikanie powiadomień z wszelkich możliwych komunikatorów potrafiło wyrwać go nawet z najtwardszego snu, więc wołał oszczędzić sobie nocnych pobudek przez to, że jego znajomi chodzili spać o różnorakich porach. Stawało się to nieco problematyczne, gdyby ktoś faktycznie potrzebował go późno w nocy… Co czasem zdarzało się, jak w przypadku jego najlepszego przyjaciela, którego traktował jak młodszego brata… Dlatego już jakiś czas temu pokombinował nieco w ustawieniach i wyciszenie telefonu jednocześnie nie oznaczało całkowitego wyłączenia dzwonka wybrzmiewającego przy przychodzącym połączeniu.
OdpowiedzUsuńDosłownie czuł, jak porcja nalewki układa się w jego żołądku, mieszając się z wcześniej wysączony rumem i nie do końca strawionym lunchem, ale bynajmniej nie było to nieprzyjemne uczucie, wręcz przeciwnie. Przyjemne ciepło promieniowało od przełyku i żołądka na całe jego ciało, stając się nawet intensywniejszym, kiedy Lotta dała mu do zrozumienia, że opowiadała o nim swoim rodzicom.
— Pozdrowić? O, dziękuję — powiedział z uśmiechem, czując się niezwykle miło. — Musisz ich kiedyś ściągnąć do Nowego Jorku — zasugerował. — Chętnie ich poznam. I wypiję więcej nalewki — zażartował, mrugnąwszy porozumiewawczo do blondynki. Dalej nie przyzwyczaił się do koloru jej włosów, ale nie oznaczało to, że uważał, że Charlotte wyglądała w blondzie niekorzystnie. W końcu ładnemu we wszystkim ładnie, prawda?
Zrobił niezrozumiałą minę, odrobinę ukazującą udawane oburzenie, kiedy kobieta przyznała, że nie spodziewała się po nim innej historii, niż dziwnej. Udając, że wcale nie ma pojęcia, o co jej chodzi, machnął ręką i wcisnął przycisk play, starając się zbytnio nie wiercić, tak by Lotta miała stabilny obraz.
— Ja sam się nie spodziewałem — odparł zgodnie z prawdą, by zaraz zmarszczyć brwi. Obserwował, jak panna Lester wstaje z kanapy, a kiedy zaczęła wiwatować i klaskać, najpierw mocno się zdziwił, by później poczuć się autentycznie zawstydzonym.
— No weź… — mruknął, śmiejąc się cicho, kiedy do Angielki dołączył Biscuit. — To była tylko zabawa — zaznaczył, jakby próbował się usprawiedliwić i własne zmieszanie utopił w rumie, sięgnąwszy wcześniej po odstawioną na stolik szklankę. — Lepiej opowiedz mi, jakie masz plany. Co z pracą w barze? Wrócisz tam? — zagadnął, próbując zręcznie zmienić temat i skupić uwagę ponownie na osobie przyjaciółki. Poza tym był najzwyczajniej w świecie ciekaw, co ta teraz zamierzała. Skoro wyjechała, by uporządkować pewne sprawy, może teraz zamierzała zacząć wszystko od nowa także w Nowym Jorku, również pod kątem zawodowym?
[Zapomniałam ostatnio pochwalić, cudne zdjęcia 💚]
JEROME MARSHALL
— Masz rację, zagubione kieliszki to nie żarty — zgodził się z całą powagą, na jaką tylko było go stać. W ostateczności i bez kieliszków człowiek był w stanie sobie poradzić, ale przeważnie nie kończyło się to dobrze, co Jerome znał z doświadczenia i na samo wspomnienie podobnych wybryków aż się skrzywił.
OdpowiedzUsuń— Anglicy w ogóle potrzebują wiz do Stanów? — spytał, kiedy Charlotte wspomniała o zaproszeniu rodziców do siebie. I jemu chodziło po głowie ściągnięcie rodziny do Nowego Jorku, nie na stałe oczywiście, lecz na jakiś czas, tak by mogli zobaczyć, jak mu się tutaj żyje. Niestety ślub z Jennifer, organizowany w pośpiechu, nie był do tego dobrą okazją, ponieważ w przypadku Marshallów wyprawa do Stanów Zjednoczonych była nie lada przedsięwzięciem. Przede wszystkim wszyscy potrzebowali wizy, co samo w sobie było wyzwaniem. Co prawda w dzisiejszych czasach uzyskanie wizy turystycznej nie nastręczało większych problemów, ale sam fakt, dla ilu osób trzeba by było ją załatwić… Wyspiarz nawet wolał w tej chwili tego nie liczyć. Podejrzewał, że porwałby się z motyką na słońce, chcąc ugościć u siebie na raz rodziców i rodzeństwo. Jeśli już, musiałby ściągać ich partiami. O wiele łatwiej było mu odwiedzić wszystkich za jednym razem na Barbadosie i póki co, właśnie tego się trzymał, nie wiedząc jednakże, co z tegorocznymi świętami. Rozpracowanie tego tematu zapewne przyprawiłoby go o ból głowy, więc szybko odepchnął od siebie te myśli, skupiając się na przyjaciółce.
Zawstydzenie to nie trwało długo, aczkolwiek brunet czuł się mile połechtany i miał pewność, że bez wstydu będzie mógł pokazywać krótki film pozostałym znajomym, chwaląc się swoją małą, aktorską przygodą.
— O, to świetnie. Paul to jednak równy gość — podsumował z uśmiechem. — Oczywiście, że będę mocno trzymał kciuki! Najmocniej ze wszystkich! — zapewnił gorliwie. — A co z klubem? Wrócisz do krav magi? — zagadnął, początkowo nie zorientowawszy się, że wznoszą kolejny toast, lecz szybko nadrobił zaległości i sięgnął po… swojego drinka z rumem, bo przecież kieliszek z nalewką osuszył od razu i cóż, uznał, że nie będzie jej sobie póki co dolewał, by nie zasnąć na kanapie przyjaciółki. A przynajmniej, by nie zasnąć zbyt szybko, ponieważ nie zakładał, że ich dzisiejsze spotkanie skończy się w konkretny sposób, na przykład jego powrotem do domu.
Rany, Jerome Marshall miał naprawdę wyrozumiałą żonę.
— Za nowy początek! — podchwycił ochoczo i upił kilka łyków, zaraz twierdząco kiwając głową, kiedy blondynka zaproponowała zamówienie czegoś do jedzenia. — Mam ochotę na coś tłustego i niezdrowego — poinformował, by wiedzieli, w co celować. — Może zwykła pizza? Albo jakieś burgery?
JEROME MARSHALL
Gabriel całe swoje życie mieszkał w Nowym Jorku. Nawet na studia nie chciał opuszać tego miejsca. Było mu tutaj dobrze i byłby głupi, gdyby chciał się wyprowadzać. Z drugiej strony teraz miał tutaj na głowie cały czas matkę. Czasem wolałby, aby kobieta znajdowała się kilkaset kilometrów dalej od niego, aby nie mogła w każdej chwili zjawić mu się pod drzwiami mieszkania, gdy czegoś potrzebowała lub znów nie pasowały jej życiowe wybory Gabriela. Miał to szczęście, że w swoim mieszkaniu przebywał zaskakująco rzadko, częściej tylko wchodząc tam, aby wziąć szybki prysznic i zmienić ubrania. Żył w ciągłym biegu, jadł na mieście, a większość swojego czasu spędzał w pracy lub też poza nią, gdy wieczorami bawił się w klubach czy barach, coraz częściej zauważając w tych miejscach coraz to młodsze osoby.
OdpowiedzUsuńNie było co ukrywać, dorosłe życie nie należało do najlepszych, ale z całą pewnością było lepsze niż nastoletnie, gdy chcąc nie chcąc, ale było się ograniczonym przez rodziców. Gabriel nie mógł narzekać na to, jak był traktowany. Był jedynakiem, okazywali mu dużo zaufania, a on nigdy nie dawał im powodów do tego, aby mu nie ufali. Czasem wracał późnej niż powiedział, ten błąd momentami z pewnością popełniali wszyscy i nie było co się o to nawet złościć. Może teraz miał więcej rzeczy na głowie, może nie mógł już się spóźniać – przecież, gdyby pojawił się w pracy później niż powinien, mógł z niej wylecieć – i może nie mógł uciekać z pracy, to wcale nie było tak źle. Lubił swoją prace, lubił Nowy Jork i był tu naprawdę bardzo szczęśliwy. Nawet jeśli zdarzały się sytuacje, przez, które żałował, że nie mieszka dajmy na to w Chicago czy w Los Angeles. Nowy Jork przebijał dla Gabriela wszystkie te miasta. Był ogromny, można było znaleźć w nim dosłownie wszystko. W przeciągu paru kroków można było przejść do zupełnie innego świata, co było niezwykłe. Dla turystów, to na pewno. Gabriel był totalnym nowojorczykiem, nie lubił innych okolic poza Manhattanem. Najlepiej się tutaj czuł, a sam Manhattan wcale nie był malutki, nigdy się tu nie nudził. Na swój dzisiejszy podbój, Gabriel wybrał The Ocean’s. Był to całkiem porządny klub, można był tam potańczyć do dobrej muzyki, a nie bezsensownego dudnienia, które teraz tak wiele ludzi namiętnie uwielbiało i wypić dobre drinki, które nie kosztowały całego majątku. Akurat pieniądze nie stanowiły dla niego przeszkody, ale nikt chyba nie lubił przepłacać za swoje drinki. Wyrósł, na szczęście, z picia byle czego i byle się napić.
W klubie było głośno i tłoczno. Jak zawsze przy weekendzie, Gabriel nie powinien się dziwić. Dziewczyna, z którą tańczył nazywała się Stella i choć mieli przetańczyć jeszcze jedną piosenkę ze sobą została odciągnięta przez koleżanki, które koniecznie chciały wysępić od niej szczegóły ich tańca. Na odchodne Gabriel rzucił, że będzie przy barze, gdyby chciała go odszukać, ale wątpił, że Stella usłyszała co powiedział. Chcąc zwilżyć czymś gardło, faktycznie udał się do baru. Stanął za ostatnią osobą, dziewczyną, czekając na swoją kolej. Miał wyciągnąć też telefon z kieszeni, ale nie zdążył. Nawet tego tak naprawdę nie poczuł, ale już odruchowo jęknął, jakby wbita szpilka miała zrobić mu krzywdę. Coś tam poczuł, ale nie sprawiło mu to żadnego bólu.
– Uważaj, jeszcze komuś zrobisz krzywdę – rzucił i puścił oczko do dziewczyny.
gabriel
Inni ludzie na jego miejscu, mogliby mieć problem, ale nie Gabriel. Zwykle był osobą bezproblemową, bo po co było się kłócić, gdy można było dogadać się na spokojnie? Zwłaszcza teraz, gdy to widać było, że to był zwykły wypadek. Nie wszyscy byli jednak tak wyrozumiali, jak Gabriel, któremu nie zależało na psuciu wieczoru sobie oraz wszystkim ludziom dookoła. Jakby jednak zdecydował się na urządzenie awantury, czego absolutnie nie miał w planach, wszyscy dookoła mieliby zapewnioną atrakcję na pół wieczoru. Może jeszcze przestałaby grać muzyka, aby więcej ludzi mogło go słyszeć. Zwykle jednak z klubów wychodziło się z mniejszymi czy większymi obrażeniami, które pojawiły się zupełnym przypadkiem. A na pewno w klubach na Manhattanie nie wpuszczało się osób, które celowo przychodziły tu, aby wszcząć bójkę.
OdpowiedzUsuńGabriel przyjrzał się winowajczyni całej sytuacji. W ostatnim czasie prześladowały go blondynki, ale wcale, a wcale mu to nie przeszkadzało. Gabriel uśmiechnął się leniwie, opierając o bar. Już nawet zapomniał, że przyszedł tutaj w celu kupienia drinka.
– Och, nie będę mógł odmówić – odpowiedział, a jego uśmiech stał się nieznacznie większy. Jakby po każdym wypadku, który w swoim życiu przeżył, obok pojawiała się od razu urocza blondynka życie byłoby o wiele przyjemniejsze. Jednak nieprzyjemne sytuacje, mogły się rozwinąć i zmienić w znacznie lepsze. Gabrielowi doskwierał brak towarzystwa. Był osobą, która uwielbiała przebywać w towarzystwie innych, z kolei niestety nie wszyscy jego znajomi mieli ochotę na to, aby spędzać czas z nim w klubach czy barach. Z czasem doszedł do wniosku, że, gdy ma ochotę na odrobinę szaleństwa to do klubów musi chodzić po prostu sam. Nie zawsze udawało mu się dołączyć do jakiejś grupy czy osoby, dziś też nie zapowiadało się na to, aby miał szczęście do tego, skoro Stella uciekła rozważał powrót do domu, a tu pojawiła się okazja do tego, aby poznać jeszcze kogoś.
– Gabriel – przedstawił się. Stali dość blisko, nie musieli się na szczęście przekrzykiwać. Nie było tu wcale cicho, wręcz przeciwnie. Muzyka oraz rozmowy dookoła nie ułatwiały im spokojnej rozmowy.
gabriel
Mimo, że zwykle przykładał sporą wagę do punktualności, tym razem był szczęśliwy, że z powodów niezależnych od siebie zyskał kilka dodatkowych minut do ponownego przedyskutowania całego planu spotkania z siostrą. Już na samym początku ustalili, że to ona, jak osoba będąca stale na miejscu i często pomagająca rodzicom w restauracji , przejmie zdecydowaną część pertraktacji z graficzką. Miało to przede wszystkim zapobiec ewentualnym poważniejszym błędom mogącym spowodować utratę części przyszłych klientów The spirit of the fjords.
OdpowiedzUsuń- Razem z siostrą doszliśmy do wniosku, że zostaniemy przy opcji związanej z mediami społecznościowymi i reklamami telewizyjnymi. - Odparł, starając się nie wgłębiać się za bardzo w szczegóły, o których zwyczajnie nie miał zielonego pojęcia.
- Osobiście dodałabym jeszcze do tego jakieś małe wzmianki w popularnych gazetach, ulotki, a także informacje o zbiórce charytatywnej i małym koncercie z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia. Myślę, że moglibyśmy łatwo przyciągnąć w ten sposób ludzi dobrej woli i przy okazji pomóc przetrwać ten trudny czas najbardziej potrzebującym, czy to dwu czy czteronożnym. - Dorzuciła Lavena, przejmując pałeczkę od brata.
Malte T.
Czy Rogers w tym momencie zastanawiał się nad konsekwencjami tego, co właściwie się między nimi w tym momencie działo? Oczywiście, że nie! On nawet nie myślał o tym czy uda im się za kilka godzin wydostać się z tego miejsca. Deszcz i wiatr cały czas waliły w szyby okien, przypominając im jedynie o tym, że za drzwiami panuje nieprzyjemna atmosfera. A u nich wręcz przeciwnie… Mimo braku prądu, światła, a co za tym idzie i ocieplenia wydawałoby się, że im jest nad wyraz gorąco. Świadczył o tym chociażby fakt, że kolejne części garderoby trafiały na podłogę.
OdpowiedzUsuńPocałunki były coraz intensywniejsze i nawet nie zorientował się, że blondynka ma problem z rozpięciem ostatniego guzika w jego koszuli. Przekonał się o tym dopiero w momencie, gdy kobieta się niechętnie od niego odsunęło. Sam powędrował zamglonym wzrokiem w kierunku, w którym było skierowane jej spojrzenie.
— Pieprzyć to — mruknął tylko, po czym złapał za materiał, aby go szarpnąć. Sam nie chciał bawić się w rozpinanie guzika. W końcu jego dłonie nie były tak drobne, a palce smukłe jak Lotty, więc nie musiał nawet sprawdzać tego, że sam też by sobie nie poradził z rozpięciem tego nieszczęsnego guzika. Ale w każdym razie pozbył się go, a to było teraz najważniejsze. I dlatego też już po chwili jego koszula dołączyła do całej kolekcji ubrań, leżącej na podłodze.
Nie liczył nawet ile czasu im zajęło to, aby rozebrać się do naga. Chyba żadne z nich teraz nie skupiało się na mijających minutach. Zdecydowanie czas mijał im szybko na kolejnych pocałunkach, muśnięciach skóry, którą tak dobrze znali. Znajome zapachy uderzały ich w nozdrza, rozpalając najwyraźniej wszystko jeszcze bardziej.
Colin nie zorientował się nawet kiedy rozsunął kolana Charlotte i sam wygodnie ulokował się w dogodnym miejscu. W końcu ani na moment nie odrywał się od jej uch, chyba że tylko po to, aby zaczerpnąć powietrza, gdy chwilami go brakowało.
Zacisnął mocniej palce na jej pośladkach, w momencie gdy ich ciała się połączyły. Było to niesamowite uczucie, chyba inne niż zazwyczaj, a może to tylko dlatego, że okoliczności były dość niecodzienne? Kto by tam wiedział… Jeżeli Rogers sam przed sobą nigdy nie przyzna, że jest tutaj w tym momencie z kobietą, z którą nigdy wcześniej się tak nie czuł, to nikt nigdy się tego nie dowie.
Rogers
- Jako, że nasza restauracja szczyci się tym, że jest otwarta na zwierzęta, co roku w okresie okołoświątecznym organizujemy małą zbiórkę na rzecz schroniska dla porzuconych czworonogów na Brooklynie, gdzie ja sama pracuję również w chwilach wolnych od obowiązków związanych z teatrem i pomaganiem rodzicom w interesie. - Odparła Lavena, odruchowo bawiąc się wiszącym na jej szyi medalikiem w kształcie pantery, który podarował jej pod choinkę jeden z tamtejszych wolontariuszy. - Ta po Nowym Roku jest natomiast przeznaczona dla nowojorskich sierot i samotnych matek. Pierwsza trwa przez cały grudzień, a druga zwykle dwa tygodnie - od pierwszego do piętnastego stycznia. - Dodała, poprawiając jeden ze spadających jej na oczy kosmyków.
OdpowiedzUsuńMalte, który był niemal pewny, że sam miałby spore problemy z przypomnieniem sobie konkretnych terminów obu tych wydarzeń, milczał w zamyśleniu, próbując oszacować ile pieniędzy będą w ten sposób zebrać tym razem. Już dawno zauważył tendencję wzrostową, ale nie mógł być pewny, czy i tym razem tak będzie. W końcu ceny podstawowych produktów dostępnych w mieście poszły w górę, więc w kieszeni ludzi automatycznie zostawało mniej oszczędności do rozdzielenia biednym.
Na całe szczęście stałe poczucie zagrożenia, które towarzyszyło mu podczas wykonywania codziennych obowiązków na froncie już dawno nauczyło go mieć wszystkie zmysły w ciągłej gotowości, nawet wtedy gdy z pozoru przebywał myślami gdzieindziej. W innym przypadku mógłby łatwo przeoczyć niepewne, lekko przestraszone spojrzenie, które posłała mu siostra, gdy panna Lester wspomniała o szczegółach koncertu. Natychmiast poczuł się okropnie głupio, bo wiedział, że emocje, które teraz ogarnęły Lav są wyłącznie jego winą. Gdyby wcześniej nie zareagował tak ostro na propozycję, by korzystając z tego, że tym razem spędzą Boże Narodzenie razem, zagrał coś na swojej harfie, nie musiałby obecnie oglądać jej przerażenia spowodowanego tym z pozoru zwykłym pytaniem. Skoro wciąż nie wydawała się pewna, czy jej brat nie wybuchnie i faktycznie dotrzyma swojej obietnicy, że dla niej wyciągnie swój instrument z głębi szafy, poczuł się w obowiązku przejąć głos, klepiąc ją jednocześnie pocieszająco po ręku.
- Naszą tradycją jest organizacja koncertu w Wigilię od godziny dwunastej do czwartej po południu. - Odparł, biorąc głębszy oddech, by przygotować się na to, co maił za chwilę wyznać i być pewnym, że nie wyjdzie to zbytnio twardo lub zimno. - Trzy pierwsze godziny tym razem są przeznaczone dla Mariah Carey , a ostatnią wypełnię zgodnie z życzeniem mojej siostry ja sam grając na harfie. - Spuścił oczy wciąż nie mogąc do końca uwierzyć w to, że się na to zgodził. - To znaczy, jeżeli i tym razem uda mi się wrócić szczęśliwie z Pakistanu. W przeciwnym razie trzeba będzie go zakończyć o trzeciej.
Malte T.
– Charlotte – powiedział miękko, smakując jej imię na swoich ustach. Zupełnie tak, jakby chciał zapamiętać je na długo. – Niczym księżniczka.
OdpowiedzUsuńNiewiele się pomylił, jedna już taka w końcu była, a imię brzmiało dość królewsko. Klub chyba był ostatnim miejscem, w którym mówiło się o takich rzeczach. Podejrzewał, że większość obecnych tu ludzi rozmawiała o tym, ile alkoholu dziś wypić, a może coś wciągnąć i ewentualnych szybkich numerkach w łazience. Nie, aby on sam był lepszy. To była krótka wstawka, która za chwilę zostanie zapomniana. Miło było jednak udawać, że ma się znacznie lepsze tematy do rozmów.
Gabriel lubił przebywać w klubach czy barach. Czuł się w tych miejscach swobodnie, oczywiście nie przesiadywał tutaj ciągle. Lubił wracać do swojego mieszkania, czasem siedzenie w absolutnej ciszy z głupią lampką wina było dla niego wszystkim, czego potrzebował. Żadnych ludzi, dudniącej muzyki i przepychu. Sam na sam, takie dni były najlepsze. Daleko było mu do osoby, która ciągle cieszyła się z własnego towarzystwa i znacznie więcej energii dostarczało mu spędzanie czasu wśród ludzi. Najlepiej jeszcze, gdy ci ludzie byli mu bliscy, ale nie był to wymóg absolutny.
Spoglądał na ustawione w kilku rzędach butelki. Nigdy nie potrafił zapamiętać nazw żadnego z drinków, zwykle zamawiał to samo co zawsze. Szkocka. Ojciec nauczył go picia ów alkoholu już parę lat temu. Bez żadnych dodatków, bez limonki czy słodkiego napoju. Cała magia whisky polegała na tym, aby pić ją w jej najczystszej postaci. Tak mawiał, a słowa Thadeusa zapadły mu dość głęboko w pamięci. Mógł iść na ustępstwa, spróbować czegoś innego lub zdać się na gust nowej towarzyszki. Gabriel przeniósł wzrok z butelek na twarz Charlotte.
Milczał przez chwilę, jakby decydował o tym, co powinna mu zamówić. Nachylił się nad nową towarzyszką, być może właśnie przekraczał granice, za które zapłaci dość boleśnie, ale nie miał czasu na to, aby pytać się o zgodę czy swoją decyzję przemyśleć. Działał pod wpływem impulsu. Nachylając się, ustami niemal dotykał ucha blondynki i wyszeptał:
– Zaskocz mnie, księżniczko.
Był gotów poświęcić swój gust. Raczej nie zaserwuje mu niczego, co byłoby trudne do przełknięcia. Gabriel już nie pierwszy raz zdawał się na gust nowo poznanych towarzyszek i póki co, wcale się nie zawiódł.
I jeśli dobrze pójdzie, to Charlotte również pod tym względem go nie rozczaruje.
gabriel
Sumienie gryzło go tylko odrobinę. Nie musiał przecież od razu kontaktować się z Charlotte, kiedy w jego życiu ponownie pojawił się Parker, prawda? Tym bardziej, że początkowo były to jedynie podejrzenia, które po wizycie w Urzędzie Imigracyjnym wciąż pozostały tylko… podejrzeniami. Może bardziej uzasadnionymi, lecz Marshall wciąż nie posiadał żadnych dowodów na to, że to Patrick postanowił rzucić mu kilka kłód pod nogi, ponieważ może zalazł za skórę komuś innemu, a nawet o tym nie wiedział? Możliwości było naprawdę wiele, lecz nie bez powodu wiadomość od przyjaciółki tak bardzo go zaniepokoiła i sprawiła, że wspomniane wyrzuty sumienia wgryzły się w jego serce niczym krwiożercza bestia, posiadająca dwa rzędy ostrych zębów. Po odczytaniu smsa mógł mieć tylko nadzieję, że niepotrzebnie się niepokoił i że jego myśli powędrowały w zupełnie nieodpowiednim kierunku, tymczasem pozostawało mu jedynie wytrwanie do końca zmiany w pracy.
OdpowiedzUsuńOstatnimi czasy brał więcej godzin. Jennifer przebywała w Los Angeles na stażu, więc nawet jeśli kończyłby wcześniej, i tak wracałby do pustego mieszkania. Poza tym pobyt na Barbadosie, który wiązał się również z ukończeniem remontu ich domu, położonego właśnie na słonecznej wyspie, mocno uszczuplił ich finanse i młode małżeństwo po powrocie do Nowego Jorku najzwyczajniej w świecie musiało się odkuć.
To dlatego Jerome wybrał się do baru jeszcze w ciuchach roboczych, nie mając zbytnio czasu i okazji na przebranie się. Do środka wszedł tylko dlatego, że stojący na bramce ochroniarz dość dobrze go kojarzył, a usprawiedliwienie w postaci tego, że Lotta miała do wyspiarza niecierpiącą zwłoki sprawę, wystarczyło. Nie trzeba dodawać, że swoim strojem wzbudził spore zainteresowanie, przez co po drodze do baru rozesłał kilka przepraszających uśmiechów, bezradnie rozkładając przy tym ręce, aż wgramolił się na wysoki stołek, od razu pochwytując spojrzenie blondynki.
— O co chodzi? — spytał bez ogródek, nawet się nie przywitawszy i zaczął przyglądać się jej badawczo, jakby z samego wyrazu twarz Charlotte chcąc odczytać wieści, które dla niego miała. — Coś się stało? — dopytywał z naciskiem, czując rosnący niepokój.
W duchu modlił się do wszelkich znanych sobie bóstw, by z ust kobiety nie padło nazwisko Parker. Coś podpowiadało mu jednak, że jeśli ten pędrak faktycznie znowu się uaktywnił, to nie musiał zatruwać życia wyłącznie jemu. Już chciał powiedzieć, by Lotta nie mówiła, że chodzi o niego, ale zdążył tylko otworzyć usta i zawczasu ugryźć się w język. Jeśli bowiem sprawa nie dotyczyła mężczyzny, który przed ponad rokiem narobił mu kłopotów z wizą, to sam tylko niepotrzebnie by się zdradził. A wciąż nie miał pewności, czy chciał zawracać głowę przyjaciółki tym, co się działo. Powinna przecież skupić się teraz na sobie i na nowej pracy, a nie na tym, że Parker prawdopodobnie uprzejmie doniósł na niego do urzędu.
JEROME „SUNBEAM” MARSHALL
Malte już od dawna bezskutecznie próbował wyperswadować swoim rodzicom coroczne wydawanie masy pieniędzy na organizowanie bożonarodzeniowego koncertu z udziałem wielkich gwiazd. Jego zdaniem w samym Nowym Jorku było wielu młodych, jeszcze nieodkrytych artystów, którym należałoby w tym magicznym okresie dać być może jedyną szansę na zaistnienie w świecie showbiznesu. Niestety, za każdym razem był przegłosowywany, a koronnym argumentem, który zawsze padał przy takich okazjach był ten powołujący się na to, że sławne nazwisko prezentujące się na plakacie z pewnością przyciągnie o wiele więcej szczodrych ofiarodawców niż nikomu nieznanych muzyków. Jakimś cudem nikt z jego rodziny nie traktował go poważnie, gdy zwracał im pół żartem pół serio uwagę, że jak tak dalej pójdzie będą musieli nadbudować piętro w restauracji, bo w przeciwnym przypadku w pewnym momencie chętni na udział w tym wydarzeniu nie zmieszczą się pod dachem, co nawiasem mówiąc już kilka razy się zdarzyło. Nie przewidział jednak, że jego ojciec okaże się na tyle zapobiegliwy, by rozstawić na chodniku krzesła i stoliki, a przybyłym gościom serwować herbatę zmieszaną z irlandzką whiskey, którą specjalnie na tę okazję co roku sprowadzała matka. A co najdziwniejsze nikomu zdawało się to nie przeszkadzać.
OdpowiedzUsuń- Prawda ?! - Zawołała Lavena z radosnym iskierkami w oczach podekscytowana niczym małe dziecko, gdy panna Lester rzuciła krótką uwagę o występie Mariah Carey. - A ten tutaj za każdym razem powtarza, że zapraszanie sław to tylko strata pieniędzy.
- Po prostu uważam, że chociaż raz należałoby dać szansę komuś, kto dopiero rozpoczyna swoją karierę. - Odparł, wnosząc oczy do sufitu. - Ale mniejsza z tym. Nadeszła chyba pora, by podziękować Pani za poświęcony dla nas czas i zaprosić na koncert. - Przeniósł swą uwagę na pannę Lester.
Malte T. [Nie chciałam się za bardzo zagalopować, bo do świąt jeszcze w końcu dwa tygodnie, ale dzięki temu wątki chyba wreszcie udało mi się je poczuć.]
Artyści... Już chyba nigdy nie będzie mu dane ich zrozumieć, co czasami bywało aż nadto irytujące. Szczególnie, gdy jego własna siostrzyczka posyłała mu takie posuwiste, krzywe, ale zarazem pełne radości spojrzenie jak po tym, gdy jej entuzjazm został zaaprobowany także przez pannę Lester. Nawet nie mógł się jej dziwić. W końcu to, że ich rodzice w ogóle wprowadzili do swoich corocznych bożonarodzeniowych koncertów występy wielkich gwiazd było autorskim pomysłem Lav.
OdpowiedzUsuń- Cóż... Jako prosty lekarz wojskowy niezbyt się na tym znam. - Skapitulował ostatecznie, wzdychając ciężko, za co jego krewna wymierzyła mu lekkiego kuksańca w bok. Pewnie znowu uznała, że za bardzo się nad sobą użala. Tym razem było to jednak zupełnie niepotrzebne, bo trochę sobie zażartował, czego ona najwidoczniej nie zauważyła.
- Jeśli mój brat nie będzie miał nic przeciwko, a Pani ma odpowiednią ilość czasu, to możemy tam Panią zabrać nawet teraz. - Odparła Lavena, wyciągając z kieszeni zawieszonego na oparciu krzesła jasnożółtego palta komórkę. - Muszę tylko uprzedzić rodziców, że tym razem nie wrócimy sami. Przepraszam na chwilę. - Dodała i szybko zniknęła za drzwiami, by wrócić dokładnie po pięciu minutach. - Dobrze, będą gotowi. - Oświadczyła z nieznacznym uśmiechem. - Musze jednak Panią uprzedzić, że przy tego typu okazjach ojciec najczęściej wystawia krzesła również na zewnątrz, więc to, co teraz Pani ujrzy we wnętrzu naszej restauracji będzie stanowiło tylko niewielką część świątecznych atrakcji.
Malte T.
Prawdę powiedziawszy kiedy pierwszy raz znalazł się w gabinecie panny Lester spodziewał się, że zanim uda im się dojść do porozumienia w kwestii odpowiedniej reklamy przeznaczonej dla restauracji prowadzonej przez jego rodziców minie wiele tygodni. Nic więc chyba dziwnego, że był szczerze zdziwiony, gdy okazało się, że podobne sprawy da się załatwić o wiele szybciej, jeśli tylko wciągnie się w nie jedną dodatkową osobę. Owszem, zdawał sobie sprawę z faktu, że Lav w tego typu projekty angażuje się całym sercem, czego najlepszym dowodem mogły być chociażby teksty scenariuszy, które jako dramatopisarz tworzyła na potrzeby teatru niejednokrotnie poświęcając ich stuprocentowemu dopracowywaniu wiele dni i nocy. Zasypiała dopiero, gdy jej organizm całkowicie się buntował i zmuszał ją do krótkich drzemek z głową na biurku. Kiedy zostaną sami powinien jej za to podziękować. Kto wie, może nawet wykorzysta ten krótki czas, który pozostał mu do ponownego wyjazdu do Pakistanu, by zabrać ją na łyżwy tak jak to czynił często, gdy była jeszcze niepełnoletnia ? Ciekawe, czy dalej potrafiła z taką lekkością wirować po lodzie...
OdpowiedzUsuń- O czy myślisz ? - Spytała Lav, gdy czekali na graficzkę.
- Nad prezentem dla Ciebie na wypadek gdybym tym razem miał nie jednak nie wrócić z frontu. - Wyjaśnił z tajemniczą miną, patrząc na nią czule.
Na całe szczęście nim rudowłosa zdążyła zapytać co dokładnie chodzi mu po głowie koło nich zjawiła się Brytyjka. Dzięki temu z łatwością udało mu się uniknąć rozsnuwania pajęczy zręcznych wymówek, na które jego siostra i tak zapewne by się nie nabrała.
Kiedy dotarli do samochodu, poczekał aż obie damy wsiądą do środka, po czym sam zajął miejsce kierowcy, odruchowo włączając wiadomości w radiu. Słuchał ich co prawda ze znikomym entuzjazmem, ale jego mózg już dawno nie potrafił skupić się jedynie na prostej, spokojnej drodze. Był najzwyczajniej w świecie zbytnio przyzwyczajony do tego, że wokół niego stale się coś dzieje. A Nowy Jork o tej porze roku był wyjątkowo bezproblemowy. Owszem, natknęli się na jeden wypadek, w wyniku którego musieli jechać objazdem, ale z pewnością nie mógł on się równać z tym, czego na co dzień był świadkiem.
- Jesteśmy na miejscu. - Oświadczył, gdy po prawie dwóch godzinach krążenia po bocznych uliczkach znaleźli się na parkingu należącym do The spirit of the fjords.
Malte T.
Aż się wzdrygnął, kiedy blondynka tak cisnęła szmatą o blat i posłał jej zlęknione spojrzenie, które kontrastowało z czającym się w kącikach jego ust uśmieszkiem. Mimo tego i tak poczuł się jak skarcony uczniak, który coś przeskrobał, ale jeszcze nie miał zielonego pojęcia, co, bo przecież zjawił się najszybciej, jak tylko mógł. O czym zresztą dobitnie świadczył jego strój, a i w smsie Lotta pisała, że powinni spotkać się za trzy godziny i o ile Jerome się nie mylił, to nie przekroczył wyznaczonego czasu. Zdążył jednak zauważyć, że w przeciwieństwie do niego, przyjaciółka nie jest w nastroju do żartów, a i na jego ramionach przecież spoczywał ciężar, którym teoretycznie powinien się z nią podzielić. Przez to wszystko nie był pewien, czy gdyby z ust kobiety jednak miało paść słowo Parker, to przypadkiem nie parsknie radosnym, acz nerwowym śmiechem.
OdpowiedzUsuńOdruchowo nachylił się ku pannie Lester, kiedy ta uczyniła to pierwsza i przechylił głowę tak, by móc lepiej ją słyszeć pośród odgłosów charakterystycznych dla podobnego przybytku. Usłyszawszy, że to jednak Parker się stał wyprostował się gwałtownie niczym naprężona struna i uśmiechnął głupkowato, spoglądając na kobietę oczami otwartymi szerzej, niż zazwyczaj. Miał ochotę odezwać się brzydko, ale ugryzł się w język. Gdzieś w jego wnętrzu czaił się też śmiech, o którym myślał i nawet lekko wstrząsnął jego ramionami, lecz ostatecznie Jerome jedynie przygarbił się z powrotem, by wysłuchać Charlotte do końca.
— Ale jaja — podsumował jakże elokwentnie i aż złapał się na podbródek, palcami gładząc porastającą go szczecinę. Pod zarostem nie było widać żółtego zasinienia, które wciąż zdobiło jego facjatę po niespodziewanym i dość bliskim spotkaniu z kolegą Parkera i teraz, muskając to miejsce, Jerome skrzywił się lekko nie dlatego, że cokolwiek go zabolało, ale dlatego, że wyrzuty sumienia właśnie tańczyły w jego wnętrzu triumfalnego kankana. Teraz nie miał innego wyjścia, musiał jej powiedzieć.
— Chyba powinnaś w miarę możliwości zachować profesjonalizm? — zaproponował ostrożnie, zamiast przejść do konkretów, nie chciał bowiem od razu bombardować panny Lester kolejną niefortunną informacją. — A Parkera nie widziałem od czasu numeru, który wywinął mi z wizą — uściślił, a następnie mocno nabrał powietrza w płuca, zbierając się na wyznanie blondynce prawdy. — Ale spotkałem za to jego kolegę — oznajmił na wydechu i posłał jej krzywy uśmiech, wiedząc, że oberwie mu się za to, iż nie zwrócił się z tym do niej wcześniej. A skoro już powiedział A, to musiał wykrztusić również pozostałe litery alfabetu, prawda?
— Jakoś dwa tygodnie temu byłem w barze z przyjacielem. Nawet nie zdążyliśmy niczego zamówić, kiedy zaczepił mnie jakiś facet. Postukał mnie w ramię, odwróciłem się, a wtedy on powiedział ”Pozdrowienia od Parkera!” i tak mocno przydzwonił mi w gębę, że zobaczyłem gwiazdy wirujące mi wkoło głowy — przyznał się do winy, opowiadając jej dopiero połowę historii. — A później połączyłem kropki. Od dłuższego czasu Urząd Imigracyjny strasznie mnie męczył. Co chwilę prosili o doniesienie jakiś dokumentów. Po tych wątpliwych pozdrowieniach pomyślałem, że może Parker maczał w tym palce i dowiedziałem się, że ktoś na mnie doniósł. Do Urzędu wpłynęła informacja, że rzekomo pracuje na czarno, co oczywiście musieli sprawdzić, także… Gdybym miał zostać twarzą tej reklamy, to będę zmuszony grzecznie odmówić — zażartował głupio na sam koniec, jakby tym sposobem miał załatwić sobie okoliczności łagodzące i sprawić, że blondynka nie będzie się na niego wściekać. Ponieważ podejrzewał, nie wiedzieć, dlaczego, że Charlotte będzie się na niego złościć. Tym bardziej teraz, kiedy Patrick na powrót zawitał również w jej życiu i chyba nawet nie będzie miała jak się od niego odpędzić.
JEROME MARSHALL
Nie przeszkadzała mu obecność psa. Na szczęście ten nie próbował ich w trakcie atakować, ani też nie czuł jakiegoś uważnego spojrzenia na sobie. Choć pewnie to drugie niespecjalnie by go krępowało. Na szczęście Buiscuit zajął się sobą, więc oni mogli zrobić dokładnie to samo.
OdpowiedzUsuńSam nie liczył, która mogłaby być to już koszula. Sam może pamiętał tylko jedną taką sytuację? Ale mógł się mylić, przecież już był zgredem i pamięć mogła płatać mu figle, choć może niekoniecznie by się do tego przyznawał. Nawet przed samym sobą. Poza tym była to stara flanela, której używał jedynie przy jakiś brudnych robotach w terenie, więc jeden guzik mniej na pewno jej nie zaszkodzi, a przecież nie będzie się później bawił w przyszywanie go. Pewnie nawet go nie znajdzie, bo ten zapewne poleciał gdzieś pod meble.
Podobało mu się, że Charlotte nie hamowała się ani przez moment. Uwielbiał jej jęki i krzyki, które teraz były jedynie zakłócane przez świsty wiatru i stukanie deszczu na zewnątrz. Ciemność, która panowała wokół nich tylko potęgowania niektóre odczucia, ponieważ człowiek po prostu narażony na mniej dystraktorów mógł skupić się na tym, co było w tej chwili najważniejsze. A najważniejsi byli teraz oni. Nie żadne powalone drzewo, nie brak prądu czy nawet i ogrzewania.
Jednak to nie uchroniło ich przed tym, że po prostu w pewnym momencie zabrakło im miejsca i ich splecione ze sobą ciała niebezpiecznie zsuwały się z kanapy. Dopiero mruknięcie blondynki przywróciło Rogersa do rzeczywistości, przynajmniej na chwilę. Jednak było już za późno… Jedyne, co mógł w tej chwili zrobić to objąć mocno kobietę i przekręcić się tak, aby to na siebie przyjąć dość twardy upadek na ziemię. Na szczęście psiak znów w porę odskoczył, warcząc przez moment, że ta para znowu zabrała mu wygodne legowisko, a brodacz jedynie prychnął z rozbawieniem w wargi Lotty, po chwili powracając do smakowania jej słodkich ust.
Leżąc tym razem na plecach, jego dłonie miały większe pole do popisu. Mógł swobodnie nimi operować. Sunąc palcami po jej pośladkach, zaciskając na nich mocniej dłonie, tak że z pewnością Charlotte mogła to poczuć zdecydowanie intensywniej, dociskał jej ciało do swojego przy każdym kolejnym ruchu swych bioder. Zaciskał coraz mocniej usta, nie panując już nawet nad świstami, które i tak się spomiędzy nich wydobywały. Czuł jak pot zaczyna spływać po jego czole, a jego ciało ogarnia to dobrze znajome uczucie, które zwiastowało już finał. Było mu gorąco, a zarazem i zimno, a przez pewne partie przechodziły dziwne dreszcze. Tego nie dało się pomylić z niczym innym.
Rogers
Na pytanie Lotty Noah tylko skinął potakująco głową. Co miał więcej powiedzieć? Dobrze odczytała ich zamiary. Czuł się jednak nieco niepewnie, kiedy kobieta oglądała jego zdjęcia. Naprawdę nie czuł się fotografem. Był pisarzem. Zdjęcia były dla niego ilustracją do tego, co chciał przekazać. To nie jego wina, że brakowało im artyzmu czy czegoś tam. Zwykle starał się pokazać swój punkt widzenia, ale w tym przypadku chodziło mu o faktyczne dowody w sprawie, więc nie przejmował się intrygującymi ujęciami, a raczej szczegółami i wyrazistością. Nic nie mógł poradzić na to, że policja miała jego zdanie w tej sprawie w... głębokim poważaniu. Przecież nie mógł im powiedzieć "Siema, macie tu gang dilerów. Skąd wiem? A bo sam swego czasu handlowałem, to wiem, jak działają..."
OdpowiedzUsuńDrgnął, gdy usłyszał nieco zaczepny ton Lotty. Uśmiechnął się z przekąsem.- Jestem niewinny. To oni przepuścili okazję... - podniósł ręce w obronnym geście, ale wyglądał jakoś mało przekonująco. Może faktycznie lubił wszczynać awantury. Niekiedy. Może wtedy, gdy na nich zarabia? Na ludzkiej agresji można zrobić naprawdę dobry interes, a Woolf nie pogardziłby dodatkowym zerem na koncie... albo przynajmniej drgnięciem wskaźnika na jego korzyść.
Przygryzł wargę, gdy usłyszał, że jego zdjęcia nie są takie złe. Nie skomentował tego. W końcu nie zamierzał się rumienić ani nic w tym stylu. Był na to stanowczo za stary. Z resztą redaktorka zrobiła taką minę, jakby chciała powiedzieć: "A niechby spróbował przynieść jakieś badziewie...".
Propozycja Lotty wyraźnie zmusiła redaktorkę do skupienia i pracy. kobieta najpierw strapiła się, a potem sama zaczęła coś bazgrolić na kartce, żeby w końcu otworzyć usta w momencie, w którym Lotta zwróciła się do mężczyzny. Woolf spojrzał na nią zdziwiony, a potem wzruszył ramionami.- Grałoby to z koncepcją bloga i tego, że fragmenty funkcjonowałyby na mojej stronie. Ja bym do tego robił odwołania do książki i w ten sposób powstałby system napędzania tego wszystkiego. No i zachowana zostałaby łączność z wirtualnością - stwierdził. Redaktorka zaś skrzywiła się nieco.
- Hmmm... Muszę to przedyskutować z wydawcą - stwierdziła. Noah domyślał się, że chodzi o to, by jego blog nie zarobił więcej niż wydawnictwo. Z zatrudnianiem bloggerów było właśnie ryzyko.... ale z drugiej strony był już u nich sprawdzonym towarem.
- Proponuję, żeby przygotowała pani wstępne projekty i przesłała je do nas. Damy odpowiedź w ciągu dwudziestu czterech godzin - zaproponowała redaktorka. - Proszę pomyśleć też o okładce. Trzeba w niej ukryć brak autora i zostawić odesłanie do bloga. Na stronie redakcyjnej umieścimy pseudonim.
Rozmowa toczyła się jeszcze pewien czas. Noah tak naprawdę uczestniczył w niej w bardzo okrojonym zakresie. Nie miał jednak żalu. Jego myśli krążyły wokół tych zakreślonych na czerwono zdań, które podsunęła mu redaktorka przed spotkaniem z Lottą. Wiedział, że czeka go długa noc. Wiedział jednak, że tym razem warto zamienić krew z kawą.
- Lotta? Masz czas na kawę? - zapytał, gdy zbierali materiały z sali konferencyjnej.
Noah
- Teoretycznie można, ale raczej staramy się tego nie robić ze względu na często przebywające w środku zwierzaki. Nawet nie wyobraża sobie Pani z jak bardzo egzotycznymi i drogocennymi pupilami przebywają czasem nasi klienci. - Odparła Lavena, uśmiechając się szeroko na samo wspomnienie kilku mniej lub bardziej zabawnych przypadków, podczas których to czworonogi narobiły swoim właścicielom niemałego wstydu.
OdpowiedzUsuńGdy tylko przekroczyli próg, dało się słyszeć głośne szczekanie, a chwilę potem Malte miał już na swojej klatce piersiowej parę szarych psich łap.
- Notus, daj spokój. - Rzucił łagodnie pozbywających się ich ze swojego ciała i dopiero teraz zauważając, że futrzak ma na szyi bożonarodzeniowy stroik świąteczny stworzony z igliwia oplecionego lamkami choinkowymi, a na głowie umieszczone poroże renifera. Nie musiał nawet się zastanawiać, kto jest autorem tego pomysłu i czemu akurat ten z jego molosów został wybrany na towarzysza Świętego Mikołaja. - Finn, niech się szlag. - Wymamrotał pod nosem po niemiecku, po czym ukucnął obok psiaka i zaczął ściągać z niego w ogóle niepasujące do jego muskularnej postawy fatałaszki. - Tak lepiej. - Stwierdził, odkładając na bok obie rzeczy. - A teraz przepraszam na chwilę, muszę sprawdzić do czego mój drogi braciszek użył drugiego. - Oddalił się szybkim krokiem w stronę zaplecza.
Malte T.
Omówienie wszelkich kwestii z redaktorką wreszcie dobiegło końca i Noah odetchnął z ulgą, że nie będzie musiał dłużej siedzieć w oczekiwaniu. Rozumiał też, że szefostwo Lotty mogło się nie zgodzić na propozycję przedstawioną przez wydawnictwo i samego Woolfa. Jednocześnie wiedział, że najwięcej w tym wszystkim ryzykuje on sam - przede wszystkim swoją pisarską karierę, jeśli z książką wydarzy się coś złego lub policja za bardzo... weźmie do siebie jego atak. Po drugie stawiał na szali swoje zdrowie. Nie zamierzał udawać, że jest dość naiwny, by sądzić, że odpowiedni ludzie nie zdecydują się dotrzeć do niego i dokonać małej zemsty. Z tego właśnie powodu Noah postanowił na nowo nawiązać współpracę ze swoim dziadkiem. Wiedział, że starszy pan nie mówi mu o wszystkim, ale obaj mieli wiele za uszami, obaj zdawali sobie sprawę.... że w tym przypadku wspólne zabezpieczenie rodziny będzie jedynym rozsądnym rozwiązaniem. A Jen.... Jen miała się nigdy o niczym nie dowiedzieć. Plan idealny.
OdpowiedzUsuń- Spotkajmy się w kawiarni tam, gdzie byliśmy ostatnio - zaproponował. - Skoczę po jakieś zakupy, bo czeka mnie noc nad tekstem i chcę, żeby... moja głowa została na swoim miejscu do premiery - spojrzał znacząco przez ramię, gdzie w korytarzu zniknęła redaktorka. Ta kobieta była prawdziwym dzieckiem szatana.
- W każdym razie... mam nadzieję, że uda ci się załatwić wszystko pomyślnie.... bo jestem ciekawy naszej współpracy. No i nie będziesz miała wymówki, żeby nie czytać mojej książki - dodał i uśmiechnął się złośliwie. Nie uważał się za genialnego pisarza, ale w pewien sposób był dumny ze pracy, która po tylu latach zaczęła przynosić mu nie tylko satysfakcję, ale i pieniądze.
Noah
To wszystko działo się tak szybko, że Rogers kompletnie stracił głowę, co nie do końca było dla niego normalne. Zawsze dbał o zabezpieczenie po swojej stronie, jednak tym razem jego umysł, jakby doznał zaćmienia. Nawet gdyby chciał, to chyba nie miał prezerwatywy przy sobie, choć zazwyczaj nosił chociaż jedną w kurtce czy w portfelu. Byli dorośli i powinien o to zapytać od razu, ale jakoś nie chciał psuć tego wyjątkowego nastroju.
OdpowiedzUsuń— No muszę powiedzieć, że też nie zapomniałaś, jak można mnie zmęczyć — rzucił z rozbawieniem, spoglądając na kobietę ukratkiem.
Po chwili jednak przymknął powieki i zaczął głęboko oddychać, pozwalając organizmowi nieco odpocząć. Nie odczuwał zimna, a wręcz przeciwnie, dlatego też wcale nie chwytał za koc, aby od razu się przykrywać. Nie wiedział ile czasu minęło zanim się w miarę ogarnął i usiadł. Najwyraźniej całkiem sporo, bo Charlotte spała już zwinięta w kłębek na kanapie. Uśmiechnął się lekko pod nosem i po cichu sam w końcu wstał z podłogi. Naciągnął na tyłek bokserki, ubrał spodnie i zarzucił na siebie koszulę. Brodacz nie chciał zabierać blondynce miejsca, więc po prostu ułożył się na podłodze tuż pod kanapą i przykrył kocem. Jedną noc jakoś przecież przetrzyma.
Obudził się pierwszy, ale to chyba też nie było wielkim zaskoczeniem ze względu na fakt, że jego łóżko wcale do najwygodniejszych nie należało. Podniósł się z podłogi, po czym poprzeciągał się nieco, aby rozprostować obolałe ciało. Nalał Buiscuitowi świeżej wody, po czym otworzył drzwi na zewnątrz. Na szczęście się rozpogodziło. A zamiast deszczu zaczął prószyć delikatny śnieżek, jednak nie zapowiadał on wielkich utrudnień na drodze. Najwyraźniej też ktoś wcześniej już zawiadomił służby, aby utorowali przejazd na zablokowanej drodze, bo strażacy już cięli ogromne drzewo, a jego kawałki sukcesywnie lądowały na specjalnym samochodzie. Prawdopodobnie potrzebowali jeszcze pół godziny, aby Rogers i Charlotte mogli spokojnie ruszyć w drogę powrotną do domu.
Gdy wrócił do biura, Lotta najwyraźniej nieco się rozbudziła.
— Myślę, że za chwilę będziemy mogli ruszać do Nowego Jorku — rzucił i sam wstawił wodę w czajniku, aby zrobić im po kubku kawy. Po kilku minutach już mógł zalewać papierowe kubeczki, z których zaczął się ulatniać przyjemny zapach. Jeden z nich wręczył dziewczynie, a sam jeszcze tylko ogarnął nieco pomieszczenie, aby nie pozostawiać po sobie nieporządku.
I takim oto sposobem zakończył się ten dziwny wyjazd, który Colin z pewnością będzie długo wspominać i na pewno nigdy nie powie, że czegokolwiek żałuje.
Mijały dni, w których brodacz został pochłonięty przez życie. Nie wiedział nawet kiedy ten czas tak przeleciał, że z jesieni nagle nastał grudzień i za pasem były już święta. Dobrze, że Charlotte była dobrym doradcą w sferze prezentowej, co mógłby kupić Jacksonowi. No prawdę mówiąc Rogers wcale w tym nie był najlepszy. Może po prostu nie miał doświadczenia.
25 grudnia przypadał dzień świąteczny, w którym Colin mógł spędzić cały dzień ze swoim synem. Nie mieli jakiś wielkich planów. Rano jedynie, co zdążyli otworzyć prezenty, wypić gorąco czekoladę i ruszyli w miasto. Pierwszym przystankiem było kino, w którym wybrali się na jeden ze świątecznych filmów. Następnym punktem programu był obiad w rodzinnym domu jego przyjaciela Davida, gdzie Jackson mógł się pobawić ze swoimi rówieśnikami i poczuć, że jego ojciec również nie bywał sam w te wyjątkowe dni. Tyle, że dla brodacza to chyba były pierwsze takie święta, których nie spędzał sam w trasie czy na imprezie, a otaczając się przyjaciółmi, czując w końcu tę rodzinną atmosferę. Czy czuł się z tym nieswojo? Może trochę, jednak dał radę jakoś to przełknąć.
UsuńKoło osiemnastej zabrał sześciolatka przed Rockefeller Centre, gdzie stała największa choinka w mieście. Wiedział też, że i Charlotte powinna gdzieś nieopodal krążyć, bo w wymienianych z nią wiadomościach wspominała, że dzisiejszego wieczoru zabierze tutaj swoich rodziców.
— Łaa! Zobacz tato! — chłopiec był podekscytowany, zadzierając podbródek do góry, aby móc omieść wzrokiem całe świąteczne drzewo — Jakie super światełka. Te na twojej choince to jakieś badziewie, wiesz? — mruknął z lekkim rozczarowaniem.
Brodacz jedynie prychnął z rozbawieniem, rozglądając się przy okazji po twarzach w tłumie ludzi, którzy w ten świąteczny dzień również przyszli popatrzeć na najwyższą choinkę w Nowym Jorku.
Rogers
Skulił się odruchowo, mimo że cios w ramię wcale nie był mocny i zaraz z rozbawieniem pogroził Charlotte pięścią. Oczywiście tylko na żarty, ponieważ nigdy by jej nie uderzył, chyba że podczas wspólnego treningu krav magi, ale tam obowiązywały inne reguły. Swoją drogą, powinni wybrać się na salę i wyobrazić sobie, że jeden z manekinów do ćwiczeń to Parker. Może dobrze by im to zrobiło? A na pewno mogliby ustalić i przećwiczyć, jak najlepiej uporać się z mężczyzną, kiedy przyjdzie co do czego i dojdzie do konfrontacji.
OdpowiedzUsuń— Nie chciałem cię martwić, póki nie miałem pewności — rzucił tylko na swoje usprawiedliwienie i wzruszył ramionami. — Dopiero co wróciłaś do Nowego Jorku, miałaś inne sprawy na głowie. A mi początkowo nie chciało się wierzyć, że te dwie sprawy mają wspólny mianownik w postaci Parkera — przyznał, wyglądając przy tym na odrobinę zrezygnowanego. Mówił oczywiście o pozdrowieniach i Urzędzie Imigracyjnym, bo tak jak co do pierwszej sprawy nie było wątpliwości, tak sami urzędnicy mogli dokonywać wyłącznie rutynowej kontroli. I poniekąd to właśnie robili, lecz za sprawą uprzejmego donosu.
— Właściwie dalej nie mam pewności, że ten donos o pracy na czarno, to sprawka Parkera — uściślił, ponieważ po wizycie w Urzędzie niczego więcej nie udało mu się ustalić. — Ale kto inny chciałby mi zaszkodzić? — mruknął, posyłając przyjaciółce pytające spojrzenie. Dopiero teraz, kiedy zerknął na twarz blondynki, dostrzegł jej skruszoną minę i aż się wyprostował. Tym razem to on szturchnął kobietę w ramię, spoglądając na nią karcąco.
— Daj spokój — ofuknął ją. — Nie masz mnie za co przepraszać i ani nie myśl o tym, żeby się obwiniać — rzucił, a kiedy wypowiadał ostatnie słowa, uniósł dłoń i palcem wskazującym bezceremonialnie postukał w czoło panny Lester, tym samym dając jej do zrozumienia, że on już dobrze wiedział, jakie myśli kłębiły się pod jej czaszką.
— A drinka chętnie się napiję. Mogę tu sobie posiedzieć? Nie będę ci przeszkadzał w pracy? — spytał, kiedy Charlotte wróciła za wypolerowany na błysk kontuar. Nie spieszyło mu się do pustego mieszkania, a poza tym może razem mieli jeszcze wpaść na rozwiązanie tej patowej dla nich sytuacji? — Tyle dobrze, że razem z Jen dopilnowaliśmy, żeby w naszych papierach wszystko było w porządku. Sprawdzało je dwoje różnych prawników. Kto wie, inaczej może właśnie żegnałbym się z moją zieloną kartą — parsknął, lekko kręcąc głową. Nie chciał wpędzać ani siebie, ani tym bardziej Charlotte w ponury nastrój, ale takie były fakty, a ekstradycja nie była tym, o czym wyspiarz skrycie marzył.
— Jak daleko Patrick jest w stanie się posunąć, żeby postawić na swoim? — spytał niespodziewanie, kiedy blondynka uporała się z falą klientów i odciążyła kolegę, powracając do bruneta po kilku minutach. Wyobraźnie podsuwała mu różne scenariusze, karmiona oglądanymi niegdyś filmami czy serialami, ale to były tylko wyreżyserowane historie. Jak wyglądało to w prawdziwym życiu? Czy Parker naprawdę był taką gnidą, by uprzykrzać im życie tylko dla własnej satysfakcji?
JEROME MARSHALL
[A dziękuję. Ale u Księżniczki widzę też nowe fotki. *__* No widzę Gabsa w powiązaniach. Jak miiiło. <33]
OdpowiedzUsuńNiewinny flirt nigdy nie prowadził do niczego złego, a przynajmniej nie w przypadku McNevana. Ten zazwyczaj kończył się szczęśliwie lub na pożegnaniu jeszcze w klubie. Podchodząc do kobiet nigdy nie miał od nich oczekiwań, chyba, że widział wyraźne sygnały w jakim kierunku rozmowa zmierza, jednak zazwyczaj skupiał się po prostu na tym co było tutaj i teraz, a nie myślał o przyszłości. Raczej już wyrósł z typowego szczeniackiego zachowania i myślenia swoim przyjacielem. Podejmowane przez niego decyzje w większości kończyły się źle. Brakowało chwilami tego połączenia z mózgiem i gadał głupoty, które skutecznie odstraszały płeć piękną. Aktualnie Gabriel czuł, że może spędzić naprawdę dobry wieczór w towarzystwie Charlotte i nie chciał przypadkiem powiedzieć czegoś, co mogłoby dziewczynę od niego odstraszyć. A w dodatku darmowych drinków nie można było przecież odmawiać. Zamierzał się jej zapewne niedługo odwdzięczyć kolejnym. Nie lubił być dłużnym. Co prawda w tej sytuacji to nie była jego wina, skoro na niego wpadła, ale liczył się sam fakt.
Porównanie Charlotte do księżniczki przyszło mu do głowy gość nagle. W końcu jedna księżniczka Charlotte już istniała, a druga nikomu nie zaszkodzi. Przez moment się obawiał, że uzna to za niestosowne czy go wyśmieje – wcale zresztą by się jej nie dziwił. Charlotte bawiła się jednak w tym samym rytmie co i Gabriel, czuł, że znajdą wspólny język szybciej niż sądzili. Byli dla siebie nieznajomymi, a on właśnie przekraczał granice przyzwoitości. Może i nie macał blondynki po udach czy pośladkach, co byłoby znaczącym przegięciem nawet dla Gabriela. Zbliżył się do niej jednak, co dla wielu mogło być problemem, ale najwyraźniej jego nowa znajoma nie miała nic przeciwko temu.
Odpowiedział jej uśmiechem.
– Nie mam nic przeciwko tytułom – odparł.
Próbował wychwycić, jakiego drinka zamówiła dla niego dziewczyna, ale do jego uszu doszło tylko samo shot. Faktycznie będzie miał niespodziankę. Lubił odkrywać nowe smaki, nowe rzeczy, był ciekaw co takiego dla niego zamówiła. Długo na zaspokojenie swojej ciekawości czekać nie musiał, barman podsunął im dwa drinki. Gabriel spojrzał na swój, wyglądało zachwycająco.
– Za niezapomnianą noc i nowe doświadczenia – odparł i stuknął swoim szkłem w szkło blondynki. Zdążył ledwo musnąć szklankę ustami i zanurzyć usta w napoju, ale nie napić się.
Rozumiał zniecierpliwienie klientów, którzy próbowali dostać się do baru i sam zapewne, gdyby był na ich miejscu chciałby, aby kolejka ruszyła dalej, ale nie znaczyło to, że chętnie z miejsca się ruszył. Przemieścił się dalej, aby mogli swobodnie porozmawiać i nie dostać przypadkiem z łokcia od zbierających się tu ludzi.
Gabriel był w naprawdę dobrym nastroju. Cały aż rwał się do tańczenia. Przez głośną muzykę całe jego ciało drgało, czuł każdy bas i odnosiło się wrażenie, jakby od głośności sama podłoga również drżała pod ich stopami. Jego wzrok padł na Charlotte, nie potrafił powstrzymać się przed uśmiechem, gdy patrzył na blondynkę. Złapał z nią dobry kontakt, a dopiero wymienili parę zdań zaledwie.
Mając już więcej swobody w końcu mógł spróbować zamówionego przez Charlotte drinka.
– Powiedz, nie znasz mnie, ale jakimś cudem wiesz, co będzie mi odpowiadać – mruknął – czytasz w myślach?
gabriel
- Ile razy można Ci powtarzać, że moje psy to nie duże przytulanki, tylko zwierzęcy żołnierze?!- Oświadczył twardo Malte, gdy tylko znalazł się za drzwiami prowadzącymi na zaplecze, gdzie za dużym biurkiem skryty za ekranem laptopa siedział jego starszy brat, rzucając na nie świecidełka, które wcześniej miał na sobie Notus.
OdpowiedzUsuń- Oj, dałbyś wreszcie spokój i choć trochę się rozluźnił. - Odparł tylko Finn, wzruszając lekko ramionami i nawet nie podnosząc wzroku znad ekranu. - Idą święta, więc masz ku temu świetną okazję. Tym bardziej, że masz być jedną z głównych atrakcji koncertu organizowanego jak co roku przez rodziców. Wątpię, by przybyła publiczność chciałaby ujrzeć na scenie takiego mruka jakim ostatnio się stałeś. Przemyśl to lepiej.
- Dzięki za radę. - Rzucił sarkastycznie. - A teraz lepiej powiedz mi łaskawie co zrobiłeś z Volcano.
- Ostatnio widziałem go leżącego przy matce, która ozdabiała choinkę w największej sali, więc możesz być spokojny. Tam raczej niczego nie zepsuje.
Czując, że jeśli jeszcze chwilę posłucha podobnych impertynencji, nie wytrzyma i zrobi mu porządną krzywdę, westchnął tylko ciężko i kręcąc głową wycofał się do obu kobiet.
- Liczę, że nasza restauracja przypadła Pani do gustu. - Uśmiechnął się do panny Lester, mając nadzieję, że nie słyszała zbyt wiele z jego rozmowy z krewnym.
Malte T.
[Ja swoje jeszcze zaktualizowałam. Wtedy tak na szybko dodałam i nie mogłam znaleźć odpowiednich cytatów, które pasowałyby mi do wątków. :D]
OdpowiedzUsuńMożna było na chwilę się zatracić. Nikt przecież za to nie karał, nie jeśli odbywało się to za zgodą obu stron. Gabriel nie wyczuł, aby blondynka była niechętna na wspólne spędzanie czasu. Gabriel nie lubił się narzucać i nie lubił, gdy to jemu się narzucano. Póki co przekraczał pewne granice, ale był gotów też wycofać się w każdej chwili, gdyby tylko blondynka dała mu znać, że czuje się niekomfortowo z tym co Gabriel robił. Póki co nie wyczuł z jej strony niechęci, a wręcz przeciwnie. Być może było to mylne spostrzeżenie, gdy jego wzrok spoczywał na nowo poznanej towarzyszce odnosił wrażenie, że tymi uśmiechami i spojrzeniami przyciąga go do siebie. Prawdę mówiąc Gabriel już nie pamiętał, kiedy ostatni raz był w klubie i spędzał tak czas. Wychodził do klubów, jednak częściej spotykał osoby, które nie miały w sobie zbyt wiele interesujących cech lub zwyczajnie zaczynały przynudzać już po pierwszych pięciu minutach rozmowy. Przy Charlotte wcale tego nie czuł. Intrygowała go tylko bardziej, nie wiedział czego mógłby się po niej spodziewać i jak ten wieczór się skończy.
– Król Gabriel brzmi ciekawie – odparł. Książe również, ale po co sobie odejmować od tytułu? Król stał wyżej w hierarchii niż książę i w dodatku jego imię w zestawieniu z tym tytułem brzmiało znacznie lepiej.
Gabriel nie miał żadnych wymagań co do blondynki ani oczekiwań. Chciał dać się ponieść dobrej zabawie i nic więcej. Historia przecież napisze im się sama. Zdążył się przekonać na własnej skórze, iż zakładanie z góry jak potoczą się wydarzenie – czy to pozytywne czy negatywne – źle wpływało na rozwój wydarzeń i lepiej było zdać się na los niż samemu wymyślać zakończenia.
W odpowiedzi szatyn jedynie uśmiechnął się nieznacznie.
Chyba nie spodziewał się tego, że tym razem to ona postanowi powiedzieć mu coś do ucha. To były takie drobne gesty, tak naprawdę nic nieznaczące. Sprawiały one, że było między nimi elektryzująco. Ciekawiej i nieco tajemniczo, chciało się iść dalej i zobaczyć co się stanie. Przez chwilę Gabriel przyglądał się oddalającej od niego blondynce. Miał jeszcze trochę drinka. Postanowił wypić go na raz, aby nie zostawiać go bez opieki i szkoda byłoby mimo wszystko zmarnować wydane na niego pieniądze.
Nie chciał zostawiać blondynki samej na parkiecie. Sam w dodatku coraz bardziej pragnął się na nim znaleźć, a skoro miał takie towarzystwo – nie mógł odmówić. Po chwili już dołączył do blondynki. Muzyka była głośna, zagłuszała jakiekolwiek inne myśli. Można było skupić się tylko na muzyce, która docierała do każdego zakamarka klubu. Przybliżył się do blondynki pozwalając sobie ułożyć dłonie na jej biodrach. Zajęło mu krótki moment, aby wczuć się w rytm muzyki.
gabriel
[Postanowiłam od razu zacząć :D]
OdpowiedzUsuńDecyzja, którą podjęła na wiosnę była najważniejszą w jej życiu. Ale skłamałaby mówiąc, że długo się nad tym zastanawiała. Owszem, powiedziała, że musi się zastanowić, ale była to jedynie formalność. Od samego początku wiedziała, że powie to magiczne tak. I właśnie tak zrobiła. Czas, który zyskała, przeznaczyła na poinformowanie najbliższych o tym, że wyjeżdża. Najpierw miało być jedynie na chwilę. Miała dokończyć jedynie bardzo ważny projekt, który rozpoczął jej ojciec, ale nie zdążył go skończyć. Potem miała wrócić do swojego życia w Nowym Jorku. A miała przecież do kogo wracać. Miała tutaj nowych znajomych oraz przyjaciół, miała również cudownego mężczyznę, którego – jak sama twierdziła – kochała. Wyjeżdżając, naprawdę była przekonana o tym, że to tylko chwilowe i lada moment powróci do Nowego Jorku. Dopiero z czasem zdała sobie sprawę, że wcale nie chce wracać, a życie w Bostonie sprawia jej o wiele większą frajdę niż początkowo przypuszczała. Miała tam wszystko. Przyjaciół, jeszcze z dzieciństwa, cudowny dom po rodzicach, a także miejsce na Harvardzie, do którego nie musiała dojeżdżać daleko. Jednak przede wszystkim, czuła się tam, tak jak zawsze czuć się chciała.
Była doceniana na płaszczyźnie zawodowej oraz osobistej. Ludzie liczyli się z jej zdaniem, cenili za postępy w nauce i wyrażali pochlebne komentarze odnośnie napisanych przez nią prac. Te kilka tygodni w Bostonie dało jej znacznie więcej niż kilka miesięcy, które spędziła w Nowym Jorku. Rozwijała się w zawrotnym tempie. I naprawdę jej się to podobało. W końcu widziała, że to co robi, przynosi jakieś realne efekty.
Poniekąd zachłysnęła się tym życiem, które wiodła w Bostonie. Między innymi, dlatego nie wróciła od razu do Nowego Jorku. Wolała zostać w swoim rodzinnym mieście.
Życie zrobiło jej jednak psikusa i z podkulonym ogonem musiała gdzieś uciec z Bostonu, bo dłużej nie mogła tam żyć. Nie mogła pokazywać się na uniwersytecie, nie umiała chodzić uliczkami miasta, a w domu nagle wszystko zaczynało jej się kojarzyć jedynie w negatywny sposób. Przez to, czego się dowiedziała, zaczynała się dusić. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie mogła nikomu powiedzieć. Prawda nie mogła wyjść na jaw. Musiała to wszystko zatrzymać dla siebie i udawać, że mężczyzna, na którym zaczynało jej zależeć, wcale nie zniszczył jej życia. Niby mogłaby iść z tym na policję, przedstawić nowe dowody i opisać całą tę sprawę. Ale... nie potrafiła. On dopuścił się czegoś okropnego i niewybaczalnego. Ona natomiast nie potrafiła odwdzięczyć mu się tym samym. Dlatego przyjęła, że nikomu nic nie będzie mówiła. Będzie udawała, że przecież nic się nie stało, a jej powrót do Nowego Jorku, to nie kolejna ucieczka (w końcu nikt nie wpadnie na to, żeby jej szukać w mieście, do którego – jak sama się zarzekała – nigdy miała nie powrócić), a jedynie kolejny kaprys.
Pierwsze dni po powrocie wcale nie były łatwe. Musiała się na nowo zaaklimatyzować. Początkowo pomieszkiwała u przyjaciela z dzieciństwa. Dopiero później znalazła sobie własne mieszkanie. I wtedy też dała znać, że na dobre powróciła do Nowego Jorku.
Pierwsze wyjście do starych znajomych było dość... ciężkie, delikatnie mówiąc. Maisie przez te miesiące naprawdę się nie zmieniła, co nie wszystkim się podobało. Już nie imprezowała, już nie piła tak dużo. Wyostrzył jej się język, nie bała się już rzucać wrednymi uwagami, kiedy sytuacja tego wymagała. Stała teraz bardziej na uboczu i raczej nie chciała się wychylać.
Ale też nie chciała całkowicie rezygnować ze znajomości. Tym bardziej, że na niektórych naprawdę jej zależało. I takim właśnie przypadkiem była panna Lester, z którą umówiła się na dzisiejsze popołudnie.
O umówionej godzinie zjawiła się pod mieszkaniem przyjaciółki. Wyciągnęła telefon i wysłała krótką wiadomość.
Czekam na dole :D
Maisie
Chłopiec w pewnym momencie przestał ciągnąć ojca za rękaw kurtki, bo zapatrzył się na choinkę, która zaczęła pięknie się mienić. Był jeszcze czas do pokazu, który miał się pokazać na jednej z fasad okolicznych budynków. Dlatego sam Rogers skupił się na zupełnie czymś innym. Rozglądał się zawzięcie wszystkiemu wokół, aż w pewnej chwili jego wzrok przykuł dość niecodzienny widok. Tak, jak nie dziwiły go dzieci na baranach to widok dorosłej blondynki ponad głowami wszystkich sprawił, że na jego ustach pojawił się cień rozbawionego uśmiechu.
OdpowiedzUsuń— Patrz! — Jackson najwyraźniej zwrócił uwagę dokładnie na ten sam niecodzienny widok. — Ciocia Charlotte! Chodź! — Chodźmy do niej! — Rzucił, w końcu ciągnąc ojca w tamtym kierunku. Brodacz nie miał już najwyraźniej nic do powiedzenia, bo przecież sześciolatek sam zaczął się przeciskać przez tłum tylko po to, aby dostać się bliżej znajomej kobiety. Właściwie tego chciał sam mężczyzna, ale nie sądził, że jego własny syn go wyręczy w tym, że niby przypadkiem na siebie wpadli.
— Jackson, ja nie wiem czy ją znajdziemy! — krzyknął Rogers, aby Junior go usłyszał. Wokół nich panował rumor, ale to nie było nic nadzwyczajnego pośród tak dużej ilości ludzi.
— Jest! — chłopiec wyciągnął rękę przed siebie, uśmiechając się szeroko — Ciociu! — krzyknął, jak najgłośniej potrafił, gdy w końcu udało mu się dotrzeć bliżej.
Sam Rogers był pod wrażeniem, że jego syn miał tak dobrą pamięć do twarzy. W końcu Lotta zmieniła jakiś czas temu kolor włosów, a przecież Jackson ostatni raz widział ją jako rudzielca, ale może dzieciaki nie przywiązywały do takich rzeczy większej uwagi?
— Cześć — rzucił dość nonszalancko, gdy podszedł bliżej Lotty i jej rodziny. Widząc jej brata skinął mu lekko głową na powitanie, bo przecież mieli okazję się kiedyś poznać. Może nie było to najwybitniejsze spotkanie, ale było. Spojrzał również na stojące małżeństwo tuż obok nich.
— Dobry wieczór — zaczął, wyciągając ku nim swoją dłoń — Colin Rogers — chwilę później nieco się zawahał, bo nie wiedział, jak powinien przedstawić ich relację — Znajomy państwa córki — uśmiechnął się pogodnie, aby zrobić na nich jak najlepsze wrażenie. Chociaż czy naprawdę, aż tak mu na tym zależało?
— A ja jestem Jackson! Przyjaciel cioci Charlotte — odparł dumnie sześciolatek. Rogers pokręcił tylko z rozbawieniem głową, układając swą dłoń na ramieniu chłopca.
— A to mój syn Jackson — potwierdził, aby nie było żadnych wątpliwości.
Rogers
[Hejka, dziękuję za powitanie! ♥ Haha, absolutnie nie zamierzam bić za podglądanie karty, wręcz przeciwnie — jestem naprawdę szczęśliwa, że chociaż to nie moje pierwsze podejście do postaci, dalej kogoś one ciekawą :D A Billie to klasa sama w sobie, ilekroć słyszę Six Feet Under, drży mi serduszko ♥ Serge jest niestety facetem po przejściach, który jeszcze nie rozumie, że w szemranym towarzystwie nie znajdzie ukojenia :< Ale jednocześnie, byłby to dla nas fajny punkt zaczepienia, żeby ich ze sobą poznać. Skoro Lotta była tancerką w klubie, mogliby się stamtąd znać, może czasem Lotta za dodatkową kasą organizowała dla niego prywatny taniec? W tym momencie możemy ich relację poprowadzić w dowolnym kierunku, zależy jakie podejście do swojej pracy miała Lotta. A obecnie zrobiłabym im psikusa i po jej zniknięciu zestawiła ich w jej nowej pracy D:]
OdpowiedzUsuńSerge Chevalier
Gabriel wycofałby się w pospiechu, gdyby towarzysząca mu dziewczyna okazała się nudna lub nie nadawaliby na tych samych falach. Na całe szczęście rozmowa się kleiła, nawet jeśli nie rozmawiali na ważne tematy. Kto w klubie porusza ważne tematy? Mogli co najwyżej wymienić się uwagami odnośnie drinków czy puszczanej muzyki, nic więcej tak naprawdę w tym miejscu nie dało się zrobić. Być może znajdą czas na to, aby poważniej porozmawiać, gdy stąd wyjdą i może spotkają się poza klubem – w tym momencie Gabriel niczego nie obiecywał ani sobie ani dziewczynie. Nie chciał robić niepotrzebnej nadziei. Raz już jej narobił, nie skończyło się najweselej i zwyczajnie w świecie wolał tego teraz uniknąć. Chciał się skupić na dobrej zabawie, na tańcu i wchodzącej w ciało muzyce, wypić jeszcze parę drinków i być może obudzić się w południe z bólem głowy, przekląć wypite drinki, ale z uśmiechem patrzeć na poprzednią noc.
OdpowiedzUsuń– A Nowy Jork za nasze królestwo – dodał szeptem. Ciężko było w klubie szeptać, głośna muzyka i ludzie dookoła to uniemożliwiali. Musiał znów ustami niemal muskać ucho blondynki, aby mogła usłyszeć to, co jej chciał powiedzieć. Gabrielowi bardzo podobało się wejście w rolę króla, trochę udawania i zabawy nikomu nie robiło krzywdy. Razem z Charlotte znaleźli wspólny język. Lepiej dzisiaj naprawdę nie mógł trafić. Znalazł swoją księżniczkę, a pomyśleć, że gdyby na niego nie wpadła to mogliby nawet na siebie nie zwrócić uwagi. Gabriel lubił takie przypadki. Raczej nie wierzył w to, że wszystko jest z góry zaplanowane czy coś jest komuś pisane. Jedno wydarzenie ciągnęło za sobą kolejne. Tak, jak sytuacja spod baru wskazywała – Charlotte na niego wpadła, a teraz byli na parkiecie, ocierali się o siebie ciałami podczas tańca wśród setki innych ludzi.
Lubił nietypowe kobiety.
Charlotte zaliczała się do nich bez dwóch zdań. Słysząc jej pytanie zupełnie nie wiedział, czego mógłby się spodziewać. Sprawa dość szybko się wyjaśniła, chwilę później blondynka dosłownie na niego wskoczyła. Gabriel przechylił się do tyłu pod wpływem skoku blondynki. Trwało to zaledwie parę sekund zanim odzyskał równowagę. Poczuł na sobie nagle masę spojrzeń. Patrząc na to, że jego życie obracało się wśród ludzi z tych wyższych, podobno lepszych, sfer i ciągle ktoś go obserwował, teraz nie wywołało to na nim najmniejszego wrażenia. Podtrzymał blondynkę za uda. Nie chciał przecież, aby jego księżniczka mu spadła.
– Gdzie moja nagroda za złapanie księżniczki?
Spojrzał w oczy dziewczyny. Było w jego spojrzeniu coś zadziornego, wyzywającego. Podobnym uśmiechem obdarzył ją po chwili. Wieczór robił się coraz ciekawszy.
gabs
W tym roku miał trochę mniej szczęścia niż w poprzednich latach, ale i tak nie zamierzał się nad sobą użalać. W końcu cóż znaczyła złamana ręka i kilka bardziej lub mniej głębokich ran w stosunku do utraty życia, której podczas kilkutygodniowego pobytu w Pakistanie doświadczyło wielu jego kolegów... Owszem, usztywniona kończyna na temblaku nieco utrudniała normalne funkcjonowanie, ale przynajmniej nie doznał obrażeń palców, więc ani nie musiał wracać szybciej do domu z uwagi na niemożność wykonywania swoich zawodowych obowiązków, ani odwoływać swojego koncertu, szukając na szybko zastępstwa. Co prawda matka chyba milion razy, w tym blisko sto przed samym występem pytała go z troską, czy nie powinien sobie odpuścić, ale zupełnie ignorował jej jęki. W przeciwieństwie do starszego brata już dawno przestał być jej małym, potrzebującym wiele ciepła synkiem. Teraz to on ratował setki ludzkich istnień dziennie na froncie, a w wolnych chwilach jakby nigdy nic zjawiał się w blasku chwały, do której zresztą nie przykładał najmniejszej wagi, w Nowym Jorku, by odciążyć nieco rodziców i pomagająca im siostrę.
OdpowiedzUsuń- Jesteś pewna, że nie chcesz do mnie dołączyć ? - Spytał, mierzwiąc jej kasztanowe, specjalnie na tę okazję skręcone włosy wchodząc na podwyższenie.
- Dobrze wiesz, że i tak nie pobiję Mariah Carey, a zresztą sam popatrz ilu mamy gości. - Lavena powiodła ręką w stronę szczelnie wypełnionych rzędów krzeseł. - A ojciec jeszcze zaprosił pannę Lester na później do swojego gabinetu na specjalnym poczęstunek, chcąc jej osobiście podziękować za pomoc przy reklamie, więc zapewne i tam będę niedługo potrzebna. Sam wiesz, że tata lubi mieć zawsze wszystko dopięte na ostatni guzik.
Malte T. [Pozwoliłam sobie przeskoczyć nieco do przodu. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.]
Już kilka godzin wcześniej uprzedził Finna, że jeśli i tym razem spóźni się na jego koncert skutkiem czego nie poda mu w odpowiednim momencie harfy, mimo doznanej niedawno kontuzji urządzi go w taki sposób, że jeszcze długo będzie odczuwał skutki swojej niefrasobliwości. Nieco za ostra w stosunku do sytuacji groźba najwidoczniej odniosła pożądany skutek, bo brunet wręczył swojemu młodszemu bratu instrument niemal w tej samej chwili, w której tej zjawił się na scenie, po czym szybko się ulotnił, by poprawić jeszcze ostatnie ustawienia dotyczące nagłośnienia. Malte, który przed wyjazdem do Pakistanu nie miał zbyt wiele czasu, by przygotować się do występu, powiódł lekko niepewnym spojrzeniem po wyczekujących twarzach zgromadzonych w lokalu ludzi, po czym przymknął na chwilę oczy, pozwalając by jego palce same odnalazły odpowiedni rytm. Miał nadzieję, że jego własne ciało go teraz nie zawiedzie, a nawet jeśli, to zostanie mu to wybaczone. Mimo, że wiedział, że dla zdecydowanej większości przybyłych jego popisy były znacznie mniej prestiżowe od tych w wykonaniu słynnej piosenkarki nie chciał wyjść na idiotę, bo wtedy zawiódłby nadzieje, które pokładała w nim rodzina i nieliczni znajomi z wojska, którzy przyszli tu dziś ze swoimi dawno niewidzianymi żonami i dziećmi. Za każdym razem, gdy wygrywał tą starą irlandzką balladę świąteczną zastanawiał się, czy i jemu będzie kiedyś dane zaznać szczęścia związanego z założeniem własnej familii, choć z biegiem czasu tak naprawdę coraz bardziej w to wątpił.
OdpowiedzUsuńMalte T.
Uśmiechnął się tylko szeroko, ponownie udając niewiniątko i nie skomentował już tego, że nie powiedział jej wcześniej. Miał ku temu swoje powody, które nie były wyssane z palca, a poza tym Charlotte wyglądała na udobruchaną i nie było sensu dłużej się tłumaczyć, ponieważ to i tak niczego by nie zmieniło. Szkoda tylko, że Patrick zamierzał skorzystać z usług agencji reklamowej, w której pracowała blondynka, ponieważ to mocno zawężało im pole do manewru. Ostatnim, czego Marshall pragnął, było narobienie przyjaciółce problemów w pracy i przez to chyba już wiedział, co powinien zrobić, a to z kolei sprawiło, że na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Zawsze najbardziej gryzła go niemożność działania i teraz, kiedy w jego głowie pojawił się choć zarys planu, zrobiło mu się odrobinę lżej.
OdpowiedzUsuń— Nawet jeśli to jego sprawka, to niczego nie zrobimy — oznajmił, chcąc od razu podzielić się z nią swoimi przemyśleniami. — Przynajmniej na razie — podkreślił z lekko uniesionymi brwiami i chytrym uśmieszkiem. — Naprawdę nie chciałbym, żebyś miała kłopoty w pracy, a jeśli Patrick postanowił odegrać się na mnie przy pomocy Urzędu Imigracyjnego, to nie zawaha się wykorzystać również twojej agencji i to przeciwko tobie. Poczekamy, aż skończycie zlecenie dla niego — postanowił, a zacięty wyraz jego twarzy sugerował, by Charlotte nie protestowała. Zbyt pochopne działanie mogło im przynieść w tym przypadku więcej szkody, niż pożytku.
— Jaime, mój przyjaciel, który był przy tym, jak dostałem w gębę zasugerował, żebyśmy wynajęli prywatnego detektywa i poczekali z laniem Parkera po pysku — wyjaśnił, uśmiechając się przy tym nieco głupkowato, ponieważ spranie na kwaśne jabłko tego człowieka było jedynym, co na tę chwile przychodziło wyspiarzowi do głowy. — To chyba też nie taki zły pomysł. Może uda nam się coś na niego znaleźć i sprawić, że raz na zawsze się od nas odczepi? A tymczasem będziemy go obserwować — powiedział, tym samym kończąc swój wywód i podziękował jej uśmiechem za przygotowanego drinka.
— Poradzisz sobie — uznał, mrugnąwszy do niej porozumiewawczo. — Dokładnie w ten sam sposób, kiedy jeszcze mnie tu nie było — dodał i posłał jej zawadiacki uśmieszek, unosząc szklaneczkę z rumem w geście toastu. Żartował sobie, bo tak naprawdę zrobiło mu się przyjemnie ciepło na sercu, kiedy Charlotte tak bardzo zaniepokoiła się jego ewentualnym zniknięciem. Do tego jednak nie zamierzał doprowadzić, bez względu na cenę.
Sączył powoli drinka, pozwalając przyjaciółce na zajęcie się pracą i w jego szklance zostało już niewiele napoju, kiedy mogli ponownie porozmawiać. Jerome powoli pokiwał głową na jej słowa i uśmiechnął się w duchu. Coś aż ścisnęło go za gardło i przez to nie potrafił podziękować jej słowami za wsparcie, jakie w niej miał, ale za to spojrzał na Lotti z wdzięcznością. Następnie jednym haustem opróżnił szklankę i przesunął puste szkło w stronę blondynki.
— Jak już będziemy mogli, pogruchotamy mu wszystkie kości — odparł i mrugnął do niej porozumiewawczo, prostując się na propozycję kolacji. — Dam się porwać — oznajmił ochoczo i już nawet zaczął się podnosić, kiedy spojrzał po sobie i skrzywił się, niezadowolony. — Ale najpierw chyba powinienem się przebrać — powiedział, podnosząc nieco zbolałe spojrzenie na przyjaciółkę. Ułamek sekundy później jednakże jego twarz jakby się rozjaśniła i brakowało tylko małej żaróweczki, która zaświeciłaby nad jego głową. — Chyba że po prostu pojedziemy do mnie i coś zamówimy? Albo ugotujemy? Lubisz carbonarę? — spytał z uśmiechem. — I chyba jeszcze u nas nie byłaś, prawda? — dopytał, marszcząc brwi, lecz nie przypominał sobie, by panna Lester kiedykolwiek była w mieszkaniu jego i Jen. A może to pamięć płatała mu figle?
JEROME MARSHALL
Chłopiec niewiele myśląc przytulił się do kobiety, gdy ta tylko stanęła już nogami na twardym podłożu. Na ten widok Rogers uśmiechnął się nieznacznie pod nosem. Nie miał zamiaru zabraniać synowi okazywania swych uczuć. Sam nie był w tym najlepszy, więc jakim prawem miałby cokolwiek narzucać własnemu synowi, który najwyraźniej miał potrzebę pokazania tego, jak bardzo lubi Charlotte. Akurat w tej kwestii wcale mu się nie dziwił.
OdpowiedzUsuńGdy blondynka podniosła nieco sześciolatka wokół nich rozbrzmiał radosny śmiech dziecka, który pewnie w tym okresie był często słyszany w domach, ale również na ulicach. Zapewne mało kto nie lubił świąt, zwłaszcza w tak młodym wieku, gdy z wypiekami na twarzy czekało się na świąteczny poranek i otwieranie prezentów. Sam brodacz nie doświadczył takich chwil w dzieciństwie i właściwie dopiero w tym roku zobaczył, jak to mogłoby wyglądać wcześniej. Owszem, miał wyrzuty sumienia, ale czasu nie był w stanie cofnąć.
Po krótkim przedstawieniu Rogersa rodzicom, ten skinął głową, a po chwili utkwił swój wzrok w dobrze mu znanej twarzy z całego grona.
— Doprawdy? — rzucił, raczej nie oczekując odpowiedzi. Mógł się jedynie domyślać, że nie zawsze były to pochlebne opinie na jego temat. W końcu dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że niekoniecznie w każdej sytuacji względem panny Lester zachował się odpowiednio. Nie wiedział też o czym mogła wspomnieć swoim rodzicem o łączącej ich relacji. Nigdy nic sobie nie obiecywali, ale przecież byli tylko ludźmi i wbrew pozorom oboje mieli jakieś uczucia, nawet jeśli jedno z nich usilnie się przed nimi broniło.
Ta niepewność sprawiała, że Colin poczuł się przez moment nieco nieswojo, jednak nie dał tego po sobie poznać ani przez moment. Uśmiechnął się tylko szeroko.
Przekręcił nieco głowę, gdy Lotta stanęła bliżej niego, gdy tylko rozpoczął się pokaz, a Jackson i reszta rodziny blondynki skupiła całą swoją uwagę na migających świetlanych obrazach.
— Wesołych… Widzę, że twoje właśnie takie są — przyznał, nie zwracając nawet uwagi na jej młodszego brata. Zdawał sobie sprawę z tego, że ten za nim niekoniecznie przepadał, ale prawdę mówiąc Colin miał to głęboko w poważaniu. W końcu tutaj nie chodziło o niego, a o jego siostrę. Mimowolnie jego ręka sięgnęła dłoni Charlotte, tak że małym palcem zahaczył o jeden z jej palców. Sam nie wiedział dlaczego, to był impuls, drobny i zapewne niezauważalny dla reszty tłumu. Bo w końcu kto by zwracał na takie drobnostki uwagę, gdy przed nimi rozgrywał się piękny świąteczny pokaz.
— A! A! — po zakończonej iluminacji sześciolatek zaczął przebierać nogami w zniecierpliwieniu i najwyraźniej początkowo nie mógł zebrać swoich myśli, aby móc je przekazać reszcie — Głodny jestem!
To wyznanie sprawiło, że Colin się tylko roześmiał i tutaj popatrzył chwilę na swojego syna, następnie na Charlotte, a na końcu na jej rodziców.
— W takim razie… Co powiedzą państwo na wspólną świąteczną kolację? Tu niedaleko? Ja zapraszam.
Prawdę mówiąc Rogers chyba nie do końca wiedział, co w tym momencie wyprawia, bo przecież był ostatnią osobą, która pchałaby się na dość krępujące spotkanie z czyimiś rodzicami. Jednak te święta już i tak kompletnie różniły się od tych, które przeżył do tej pory w swym życiu, że chyba nawet taka zmiana nie była niemożliwa w tym momencie.
Rogers
Nie spodziewał się, że jego drobny gest przyniesie inny ze strony Charlotte. Nie oponował jednak, gdy jej palce splotły się z jego własnymi. Było to dla niego coś dość nowego, ale uśmiechnął się jedynie i pokręcił z rozbawieniem głową, cały czas jednak skupiając swoje spojrzenie na świetlnej iluminacji, co jakiś czas jedynie spoglądając na zapatrzonego w pokaz sześciolatka.
OdpowiedzUsuńGdy tę dość intymną chwilę przerwał im Jackson sam puścił dłoń kobiety i wsunął w swe ręce do kieszeni kurtki. Uniósł nieznacznie brwi, myśląc chwilę nad słowami, które chwilę później padły z jego ust. Nie spodziewał się jednak propozycji, która wyszła od rodzicielki panny Lester. Nie tego się spodziewał. Chciał ich wszystkich zaprosić na kolację, ale na pewno nie zwalać się komuś na głowę, zwłaszcza w święta.
— Myś… — miał już coś powiedzieć, ale zapomniał, że stał obok niego chłopiec, który raczej nigdy się nie krępował i nie zastanawiał nad tym czy komukolwiek robi kłopot swoją obecnością. Nie żeby Rogers zbytnio się tym przejmował, jednak tutaj sytuacja była nieco inna niż zwykle. Gdyby chodziło o spędzenie czasu z samą Charlotte na pewno by od razu się zgodził.
— O tak! A macie słodkie ziemniaczki? Lubię słodkie ziemniaczki! — sześciolatek klasnął w dłonie, uśmiechając się szeroko. Następnie położył sobie ręce na brzuchu — Tak mi burczy, że nie mogę się skupić, wiecie?
Colin pokręcił tylko z politowaniem głową i popatrzył na Charlotte, niemo przepraszając ją za całą tą sytuację.
— Chyba zostałem przegłosowany. I żaden ze mnie pan, jestem Colin — powtórzył i skinął przy tym głową. Może faktycznie było widać między nim, a blondynkę różnicę wieku, ale niekoniecznie potrzebował tego, aby ktokolwiek zwracał się do niego per pan. Było to wręcz nienaturalne i już sam nie pamiętał kiedy ktoś tak do niego mówił.
Podróż do mieszkania Charlotte przebiegła chyba w przyjemnej atmosferze, którą cały czas podkręcał młodszy z Rogersów, który szczycił całe grono historyjkami, które przeżył dzisiejszego dnia. Wszyscy już mogli się dowiedzieć, co dostał od Świętego Mikołaja, jaką miał piżamę, co dobrego zjadł, jakie ozdoby i światełka widział na domach czy budynkach, no i to, jak podobał mu się pokaz na Rockefeller Center czy fakt, że już nie może się doczekać jedzenia Pani Grace.
Gdy wszyscy weszli już do środka Rogersa uderzyło przyjemne ciepło. I nie chodziło jedynie o to, że w mieszkaniu było cieplej, aniżeli na zewnątrz, ale to, że w powietrzu unosił się przyjemny zapach świątecznego jedzenia, światełka przyjemnie ocieplały wnętrze. Mimo, że sam lepiej czuł się w większych przestrzeniach tak teraz chyba niekoniecznie mu to przeszkadzało.
Gdy zasiedli do stołu Jackson nie krępował się ani chwili, aby prosić o kolejne dania do spróbowania, a gdy tylko coś mu naprawdę smakowało wszyscy mogli usłyszeć jego mamrotanie pod nosem.
— Mmm… Mniam… Ooo…
Natomiast sam Colin nigdy nie należał do wybitnie rozmownych osobników, więc początkowo faktycznie większość czasu milczał.
Rogers
— Nie zapomniał — odparł z pełną powagą Jackson, kiwając przy tym potakująco głową — Były gofry… Tata jest już mistrzem gofrów i sadzonych jajek. Gorzej mu idzie z gotowaniem ziemniaków albo ryżu — tutaj powiedział nieco ciszej, tak jakby nie chciał, aby usłyszał jego słowa sam Colin — Raz się tak przypaliły, że musiał wyrzucić garnek, a z ryżu wyszedł okropny kleik fuj — chłopiec się wzdrygnął, ale najwyraźniej o wszystkim zapomniał, gdy zasiadł do rodzinnego stołu rodziny Lester.
OdpowiedzUsuńSam brodacz siedział w milczeniu, uśmiechając się tylko przy kolejnych historiach sześciolatka. Nie mówił nic, co nie byłoby prawdą. Nigdy nie był dobrym kucharzem i niewiele wskazywało na to, aby w najbliższym czasie miałoby się to zmienić. Nałożył sobie jedynie nieco jednej z sałatek i już miał widelcem trafić do ust, gdy usłyszał pytanie skierowane prosto do niego od strony ojca Charlotte. Powinien się w końcu spodziewać, że skoro sam ich zaprosił na wspólny posiłek to musi się liczyć z tym, że w pewien sposób będzie się musiał otworzyć przed rodziną blondynki.
Czy widział w tym coś złego? Nie, nie miał niczego do ukrycia, ale sam do końca nie wiedział o czym mógł powiedzieć o Lotcie, w końcu nie chciał jej robić problemów, bo doskonale pamiętał, jak zachował się jej brat po tym, gdy poznał całą prawdę.
Na szczęście pierwsze pytanie nie było kłopotliwe i nie ingerowało zbytnio w ich nieco skomplikowaną relację.
— Będzie jakieś dwa lata — przyznał po krótkiej chwili zastanowienia, przypominając sobie ich właściwie drugie spotkanie, gdy Lotta pracowała już za barem. Pamiętał bardzo dobrze, że właściwie znali się zdecydowanie dłużej, ale po co miałby o tym jednym spotkaniu wspominać?
To właśnie dwa lata temu rozpoczęła się ta dziwna przygoda, która z kilkoma przerwami trwała do dzisiaj.
— Nic nie szkodzi, rozumiem, że rodzice chcą wiedzieć z kim mają do czynienia ich dzieci — przyznał, uśmiechając się nieznacznie, spoglądając przy tym na swojego syna, który właściwie nawet nie interesował się rozmową przy stole, bo był zajęty jedzeniem — I nieważne ile miałyby lat to my i tak chcielibyśmy wiedzieć wszystko lub przynajmniej prawie wszystko — dokończył tutaj spoglądając na ojca Charlotte, później na jej matkę, a na końcu na samą kobietę, zatrzymując spojrzenie prosto na jej oczach. Ta cała sytuacja wydawała się nierealna i Colin nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek spędzi święta w gronie najbliższych tego Chochlika.
Rogers
Z pewnością wiele osób było lepszym kucharzem od samego Colina. Ale on jakoś wybitnie się tym nie przejmował. W dzisiejszych czasach człowiek wcale nie musiał potrafić gotować. Było wiele opcji, aby dobrze zjeść i to zdrowiej, aniżeli odgrzewać jakieś gotowe danie z marketu. Choć tak, takie dni również się zdarzały, że wrzucił jedynie plastikowe pudełko do mikrofalówki. Jednak można było już zamówić jedzenie pudełkowe na cały miesiąc, ale można było również zamawiać obiady do domu z dobrych restauracji. Nic nie stało na przeszkodzie, prócz pieniędzy, na które Rogers od wielu lat nie narzekał. Żył na dobrym poziomie, przynajmniej na takim, który był dla niego wystarczający.
OdpowiedzUsuńRównież prychnął nieco rozbawiony, gdy ojciec Charlotte wspomniał o starych koniach. Przynajmniej tym razem nie tyczyło się to jego osoby.
Ucichł, gdy nagle blondynka wstała od stołu i zniknęła za drzwiami łazienki. Nie wstał jednak i nie poszedł za nią, widząc, że przecież ma teraz obok siebie rodzinę, która ma ku temu pierwszeństwo. Poza tym był to okres, w którym ludzie często padali ofiarą lekkich niestrawności, więc wizyta w toalecie nie była niczym nadzwyczajnym.
Jackson był jednak nad wyraz uczuciowym chłopcem, więc od razu przejął się Lottą. Nie pchał się jednak do łazienki, tylko gdy kobieta z niej wyszła stanął obok niej i złapał za rękę.
— Mama mi zawsze pozwala wypić szklankę coca-coli, gdy boli mnie brzuch. Czasem nawet pomaga — powiedział z pełną powagą, kiwając przy tym potakująco głową.
Gdy dochodziła już dwudziesta Rogers w końcu wstał od stołu i omiótł wzrokiem wszystkich zgromadzonych.
— Na nas też już czas — zaczął, gdy Lotta wspomniała o wyjściu na spacer ze swoim pupilem — Bardzo dziękujemy za pyszną kolację i mam nadzieję, że spędzą państwo jeszcze wiele miłych chwil w Nowym Jorku — powiedział i polecił synowi, aby ten zaczął się już ubierać. Powinni już wracać do siebie, ponieważ Jackson z samego rana wracał do matki, aby i z nią spędzić jeden ze świątecznych dni.
Brodacz jeszcze raz skinął wszystkim głową przed wyjściem, a Jackson pomachał, uśmiechając się szeroko. Bez pytania też, wyciągnął Charlotte smycz z ręki i pognał na dół z psem, skoro i tak razem z nimi wychodzili.
— Jakcson! — Colin rzucił za chłopcem, gdy drzwi od mieszkania dziewczyny się już za nimi zamknęły — Sorry, zaraz dorwiemy tego małego urwisa — zwrócił się do blondynki, przyglądając się jej teraz nieco uważniej, jakby chcąc sprawdzić czy już wszystko było z nią w porządku.
Rogers
[Szczerze mówiąc, a właściwie pisząc, dla mnie to lepiej, że Charlotte podczas swoich występów była zamaskowana, bo dzięki temu na pewno dla Serge'a nie zlała się w jedność z innymi tancerkami i budziła zainteresowanie D: Serge przeważnie na nocne eskapady udaje się pod wpływem alkoholu (losie, czuję się okropnie, jakbym robiła z niego ostatniego menela xD), ale trzyma łapki grzecznie przy sobie, także na pewno nie byłby względem niej namolny. Chętnie wplątałabym ich w luźny romans, może Lotta zniknęłaby z dnia na dzień, wylatując do Anglii? Mogliby się lepiej poznać w barze obok klubu, a teraz zetknęliby się znowu w firmie, gdzie pracuje :D]
OdpowiedzUsuńSerge Chevalier
Niby wiedział, że przynajmniej przez jakiś czas powinien oszczędzać kontuzjowaną rękę, by przypadkiem jeszcze bardziej jej nie uszkodzić, a co za tym idzie nie potrzebować dłuższego chorobowego niż było to od początku przewidziane, ale w pewnym momencie tak się zatracił w tym, co robił, przenosząc się duchem na Zieloną Wyspę, na której obszarze nie tylko spędzał jako dziecko każde wakacje, ale potem mieszkał podczas studiów, że całkowicie o niej zapomniał. A to oczywiście musiało przynieść swoje konsekwencje tuż po tym, gdy zeszły z niego wszystkie te wspaniałe emocje związane z występem. Nie chcąc jednak psuć nikomu zabawy swoim stanem, na który zresztą w pewnym sensie sam sobie zasłużył, schodząc ze sceny w blasku braw, przywołał na twarz ten sam lekki, profesjonalny uśmiech, którym raczył nieuleczalnie rannych lub chorych pacjentów. I o ile na poklepujących go ze śmiechem po plecach oraz życzących mu jak najszybszego powrotu do zwykłej sprawności znajomych to działało, to o tyle na o wiele lepiej znającego go Finna, który czekał na niego stojąc obok jednego z ustawionych dalej stolików już nie.
OdpowiedzUsuń- Jak na kogoś, kto codziennie ratuje życie i zdrowie innych wyjątkowo nie potrafisz się o siebie troszczyć... - Stwierdził, spoglądając z wyraźnym zmartwieniem na rysujące się na twarzy swojego młodszego braciszka nieznaczne zmarszczki będące jedynym widocznym znakiem na to, że coś go bolało. - Jesteś pewny, że nadal chcesz uczestniczyć w tej całej szopce ?
- Nie sądzisz chyba, że się teraz wycofam ? - Odparł pytaniem na pytanie, kierując się w stronę tylnego wyjścia. - Pojadę tylko na chwilę na Queens po prezent dla panny Lester i przy okazji upewnię się, czy z pisakami wszystko w porządku i zaraz jestem z powrotem.
- Jaaasne. - Starszy Tresckow wzniósł oczy do sufitu, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że jego krewny wciska mu kit nie chcąc się przyznać nawet przed nim, że potrzebuje czegoś przeciwbólowego. Kto jak kto, ale Malte z pewnością woził od rana ten nieszczęsny wisiorek, który nawiasem mówiąc pomagała mu wybrać ich siostra, w schowku swojego samochodu. - Tylko się pośpiesz, bo nie wiem jak długo uda mi się grać na zwłokę.
Malte T.
Jackson mimo swego wieku był odpowiedzialny i to z pewnością nie była zasługa Rogersa, a matki Jaxa. To ona wpoiła ich synowi najważniejsze zasady, którymi każdy powinien kierować się w życiu. Brodacz miał dlatego nadzieję, że dzięki temu jego syn uniknie pewnych błędów, przed którymi sam nie zdołał się uchronić.
OdpowiedzUsuńSchodził razem z Charlotte po schodach, gdy w pewnym momencie się zatrzymała.
— Myślę, że czekają na nas przed samym wejściem — powiedział, marszcząc przy tym brwi, gdy dostrzegł, że dziewczyna nagle zrobiła się blada — Na pewno wszystko dobrze? Chyba za dużo pierożków zjadłaś, co? — zapytał z lekkim rozbawieniem, poklepał blondynkę po ramieniu, po czym wyszedł już na zewnątrz. Świeże powietrze powinno nieco jej pomóc, a nawet jeśli nie to będzie mogła znaleźć ustronne miejsce, aby ponownie zwymiotować, choć lepiej, jak by takiego scenariusza zdołali uniknąć.
Tak, jak podejrzewał Jackson stał z Buiscitem przed samym wejściem do budynku, przestępując z nogi na nogi.
— No, już myślałem, że się tak zgubiliście! — krzyknął zniecierpliwiony, ruszając przed siebie, jednak brodacz szybko złapał chłopca za rękę, aby ten jednak nie oddalił się za daleko.
— Kawałek pójdziemy z Charlotte i Buiscitem, ale tylko kawałek. Jutro nie wstaniesz, a mama będzie po ciebie o ósmej rano — powiedział, spoglądając jeszcze na blondynkę, która szła tuż obok niego.
Mieli do mieszkania Colina kawał drogi i nawet jeśli ten wezwie Ubera to sama podróż zajmie im zapewne godzinę przy tych świątecznych korkach, gdy ludzie wracali z rodzinnych kolacji. Dlatego nie mógł pozwolić na to, aby chłopiec nie wiadomo, jak długo błąkał się po mieście, bo gdy położy się po północy to nie wstanie, a co za tym idzie Rogers będzie miał spraną głowę przez samą Natalie, która pewnie już zaplanowała każdą minutę następnego dnia.
Rogers
— Nie patrz na mnie, ja będę spał pewnie do dwunastej jutro — brodacz odparł na swoje usprawiedliwienie. Musiał tylko wyprawić sześciolatka do domu i zapewne powróci z powrotem do łóżka. Przecież nie miał żadnych innych, a już na pewno nie ambitnych, planów na jutro. Dlatego też miał zamiar po prostu zalęgnąć przed telewizorem, bo prawdę mówiąc już nawet nie pamiętał kiedy miał okazję w taki sposób odpocząć. Tylko nie miał do końca pewności czy nawet jeden dzień zdoła w taki sposób spędzić i koniec końców nie skończy się tym, że wyjedzie za miasto. Nie był typem leniwca po prostu.
OdpowiedzUsuńPopatrzył na blondynkę i uśmiechnął się nieco, po czym pokręcił przecząco głową.
— Jego pytania nie były problematyczne, pewnie zaczęłyby się schody, gdyby zapytał gdzie się poznaliśmy, chociaż właściwie… — wzruszył ramionami, wsuwając swe dłonie do kieszeni kurtki, którą miał na sobie — Pracowałaś na barze, więc normalna robota — przyznał, kompletnie pomijając epizod, w którym rozbierała się przed facetami. Było, minęło, a więc po co mieliby drążyć ten temat? On też w swoim życiu popełniał błędy i prawdę mówiąc mógł spokojnie je uplasować dużo wyżej niż fakt, że Charlotte pracowała, jako striptizerka.
— To dobrze, że masz już tą trudną rozmowę za sobą — przyznał, obserwując przy tym Jacksona, który dumnie kroczył nieopodal nich, trzymając psa na smyczy. Może za niedługo powinien pomyśleć o pupilu dla syna? W końcu dorastanie u boku takiego przyjaciela rodziło wiele wspaniałych wspomnień. Sam jednak takich nie doświadczył, więc mógł jedynie gdybać.
W pewnym momencie przystanął obok kobiety, gdy ta również się zatrzymała. Pozwolił na to, aby kącik jego ust drgnął ku górze przy kolejnych słowach Lotty. Nie miał zamiaru się przyznawać do tego, że to wpadnięcie na siebie wcale nie było takie znowu przypadkowe.
— Tobie również — rzucił, nie dodając do jej życzeń nic więcej. Nie był w tego typu wyznaniach dobrych. Nawzajem zawsze w jego mniemaniu brzmiało ok, więc dlaczego miałby to zmieniać.
— Jackson! — krzyknął za sześciolatkiem, który się odwrócił i wiedział już, co powinien zrobić. Oddał Charlotte smycz, po czym przytulił się do niej na pożegnanie. Rogers natomiast kucnął i wziął chłopca na ręce, aby przyspieszyć nieco kroku, idąc w kierunku taksówki.
— Do zobaczenia, Pixie! — rzucił jeszcze, posyłając jej na odchodne swój szelmowski uśmiech.
Rogers
— Nie ja to wymyśliłem, tylko Jaime — poprawił ją, kiedy nazwała go przebiegłą bestią, oddając w ten sposób honor przyjacielowi. Sam raczej nie wpadłby na podobny pomysł, ponieważ kiedy ktoś zbyt mocno nadepnął mu na odcisk – jak Patrick – był raczej zwolennikiem rozwiązań siłowych, jednakże w tym przypadku mógłby tylko bardziej sobie zaszkodzić. Momentami był jak w gorącej wodzie kąpany i przez to pozwolił, by to Moretti ostudził jego zapał oraz przejął rolę trzeźwo myślącej osoby. Tym sposobem chłopak przekonał go do zatrudnienia prywatnego detektywa i zaoferował, że to on zapłaci za jego usługi, ponieważ Marshalla nie było w tym momencie na to stać. Obiecał jednak, że zwróci mu wszystko co do centa.
OdpowiedzUsuń— Jen od kilku tygodni jest na stażu w Los Angeles — wyjaśnił. — Na twoim miejscu martwiłbym się zatem bardziej o wścibskie, plotkujące sąsiadki — dodał i mrugnął do niej porozumiewawczo. — Pan Marshall sprowadzający do siebie obce kobiety pod nieobecność żony? — rzucił nieco zrzędliwie i gderliwie niczym starsza pani i posłał przyjaciółce złośliwy uśmieszek. Sam nie przejmował się podobną gadaniną, ludzie jednakże lubili sensacje i wszędzie, gdzie tylko mogli, wietrzyli mniejsze oraz większe afery.
Po opuszczeniu baru Jerome poprowadził Charlotte ku najbliższej stacji metra, ponieważ dziś nie wybrał się do pracy samochodem, czego ze względu na pogodę zaczynał odrobinę żałować, ale w tej chwili nie mógł już niczego na to poradzić. Przejechali więc kilka stacji, aż ponownie wydostali się na powierzchnię, skąd od mieszkania państwa Marshall dzielił ich już tylko kilkunastominutowy spacer. Po drodze wstąpili do sklepu po składniki na carbonarę i coś do picia – coś, co nie zawierało procentów, ponieważ jedna z szafek w salonie była już odpowiednio zaopatrzona.
— Zapraszam w nasze skromne progi — zachęcił z uśmiechem, kiedy po dotarciu na właściwe piętro otworzył przed blondynką drzwi i przepuścił ją przodem. — Możesz śmiało przejść się po pokojach i pozwiedzać — dodał, wchodząc do środka tuż za nią. Szybko zrzucił buty i przeszedł z siatkami z zakupami do kuchni otwartej na salon. — W salonie w klatce jest Harold, możecie się zapoznać, a ja pójdę wziąć szybki prysznic — poinformował, zostawiając reklamówki na blacie. — Daj mi piętnaście minut i do ciebie wracam! — poprosił i tyle było go widać.
Zniknął z sypialni, skąd wziął czyste ubrania i zabunkrował się w łazience. Opuścił ją nawet szybciej, niż zapowiedział, ale za to z turbanem z ręcznika na głowie, by nieco rozbawić Lotti. W końcu też miał długie włosy, prawda? Przeparadował tak przed nią, śmiejąc się cicho, a potem przestał się wygłupiać i zostawił ręcznik w łazience, mokre włosy po prostu związując w kitkę.
— Już biorę się do roboty — oznajmił, wypakowując w kuchni zakupy. — Widzisz tę szafkę obok telewizora? Możesz nam coś wyczarować z tego, co znajdziesz w środku — zaproponował, dobrze wiedząc, że jako wprawiona barmanka, Charlotte doskonale sobie poradzi. — Jest tam też nalewka twojego taty… — mruknął z przebiegłym uśmieszkiem, wcale niczego nie sugerując.
[Przepraszam za zwłokę, nie wyrobiłam się przed sylwestrowym wypadem 🧡]
JEROME MARSHALL
Pokręcił tylko głową z politowaniem, gdy nazwała go Miśkiem, ale ostatecznie uśmiechnął się nieznacznie i jeszcze uniósł rękę ponad głowę w geście pożegnania. Resztę wieczoru spędził z Jacksonem na szykowaniu się do snu, a później na obejrzenie jakiegoś filmu, popijając whisky w szklaneczce. Położył się koło pierwszej, aby przed ósmą zwlec się z łóżka tylko po to, aby przekazać syna jego matce.
OdpowiedzUsuńResztę świąt spędził już samotnie w domu, natomiast następne dni upływały raczej spokojnie. Chodził do pracy w wytwórni, bywał na placu do paintballa, gdzie odbywały się świąteczne imprezy firmowe, tych którzy chcieli zrobić coś innego niż jedzenie i picie resztek poświątecznych.
Sam sylwester spędził ze znajomymi u nich w domu. Może nie było hucznie, ale z pewnością przyjemnie, choć zawsze mogłoby być lepiej, prawda?
Gdy dostał wiadomość od Charlotte, uśmiechnął się pod nosem. Doceniał to, że zwróciła się z taką prośbą właśnie do niego. W końcu nie miał bladego pojęcia, że mogło chodzić o coś zupełnie innego, aniżeli o cieknący kran w łazience. Zapewnił dziewczynę, że zjawi się prosto po pracy.
Po drodze wskoczył jeszcze do jednej z meksykańskich knajpek po jedzenie na wynos. Na szczęście skrzyknę z narzędziami zawsze woził w aucie, więc nie musiał się specjalnie wracać po nią do domu.
— Cześć — rzucił wyjątkowo pogodnie, jak na niego i pochylił się nieco, aby musnąć jej policzek. Dopiero po chwili zauważył, że Charlotte jest jakaś nieswoja.
— Aż tak cię martwi ten kran? Spokojnie, na pewno nie zalałaś jeszcze sąsiadów — roześmiał się, wkraczając od razu do łazienki, bo przecież podobno właśnie tam miał coś do zreperowania.
niczego nieświadomy Rogers
Położył skrzynkę na środku łazienki i wyprostował się, aby spojrzeć na rzekomo popsuty kran. Początkowo nawet nie zrozumiał sensu słów blondynki, bo przecież dobrze wiedział po co tutaj przyjechał. Dopiero, gdy sam się zorientował, że chyba wszystko jest w porządku popatrzył na blondynkę. Jej wyraz twarzy i ściszony głos go nieco zaniepokoił. Nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek widział ją w podobnym stanie. No może nie licząc momentu, w którym przyszedł do niej po rozmowie z jej bratem. Chociaż wtedy była pijana, a tym razem nic takiego nie miało miejsca.
OdpowiedzUsuńMilczał, idąc jako pierwszy do salonu, tak jak go o to poprosiła. Nie usiadł jednak tylko stanął i odwrócił się w jej kierunku. Nie miał bladego pojęcia, co za chwilę miał niby usłyszeć.
Dopiero po kilkunastu sekundach, gdy Lotta zdołała powiedzieć o co tak naprawdę chodzi, usiadł. Tak po prostu usiadł na kanapę, którą miał zaraz za sobą. Nie powiedział nic, nie patrzył nawet na dziewczynę. Przejechał ręką gdzieś nieopodal swych ust i wziął głęboki oddech. Dzisiaj nie było Prima Aprilis. Takie tematy też nie były zbyt dobre na żartowanie z nich i nie sądził, aby Lotta mówiła by mu o tym, gdyby nie chodziło tutaj o niego. Nie byli w związku, więc może wcale nie miała pewności, że dziecko jest jego? Mogli przecież utrzymywać kontakty seksualne z innymi.
— Jesteś pewna? — wypalił w końcu. W jego głosie można było wyczuć lekkie zdenerwowanie, ale bynajmniej nie skierowane na kobietę, a ogólne zdenerwowanie spowodowane sytuacją. Nie chciał jej też w żaden sposób urazić, ale chyba mógł mieć wątpliwości?
Rogers
Szarpał się akurat z zamkiem w drzwiach, który nawiasem mówiąc już dawno wołał o przejście na zasłużoną emeryturę lub przynajmniej solidną naprawę, gdy w kieszeni płaszcza poczuł charakterystyczne wibrowanie. Westchnął ciężko zastanawiając się kto do jasnej cholery może być aż na tyle bezczelny, by przeszkadzać mu w świąteczne popołudnie i rzuciwszy zirytowane spojrzenie nieposłusznemu okrągłemu Cerberowi, odłożył na chwilę klucze na wycieraczkę, po czym wyciągnął komórkę, by sprawdzić treść wiadomości. Ku swojemu niemałemu zdziwieniu rozpoznał na wyświetlaczu numer brata, a po kliknięciu w odpowiednią ikonkę dowiedział się, że właściwie nie musi wracać do restauracji, bo ich specjalni goście zdążyli już wyjść objuczeni niczym woły, bo Pani Tresckow swoim zwykłym zwyczajem nie chciała ich puścić bez, jak to sama zawsze powtarzała ze śmiechem, małej próbki irlandzko-niemieckich wybuchowych specjalności. Uśmiechnął się lekko wyobrażając sobie jak to musiało wyglądać i nieco współczując rodzinie Lesterów. Wiedział, że Irlandka stara się jedynie dobrze wywiązywać się z obowiązków gospodyni, ale wielokrotnie zdarzało się jej przesadzać. Dokładnie tak jak wtedy, gdy nie dawała sobie za nic wytłumaczyć, że ktoś może nie chcieć zabierać jej wypieków czy innych posiłków przez nią przygotowywanych do domu. Wolał nawet nie przypominać sobie ile długich miesięcy jemu samemu zajęło wytłumaczenie jej, że to czym codziennie żywi się podczas pobytu na froncie być może nie smakuje tak wykwintnie jak pożywienie dostępne w Nowym Jorku, ale raczej go nie zabije. Teraz miał jednak inny kłopot, a mianowicie dostarczenie wisiorka dla młodej graficzki i osobiste pogratulowanie jej za osiągnięcie tak wspaniałego efektu reklamowego. Z pewnością będzie musiał poczekać z tym przynajmniej do stycznia, bo większość instytucji pozostanie do tego czasu zamknięta na cztery spusty.
OdpowiedzUsuńMalte T.
Roześmiał się serdecznie na uwagę o ulicznicy, jednakże nie kontynuował już tematu wścibskich starszych pań. Właściwie to nie mógł narzekać na sąsiedztwo, ponieważ w ich pionie w większości mieszkali naprawdę mili i sympatyczni ludzie, a te kilka wyjątków potwierdzających tę regułę… Był w stanie machnąć na nie ręką, bo też nigdy nie miał tendencji do przejmowania się ludzkim gadaniem i tym, co o nim myślano bądź szeptano po kątach. Ludzie zawsze mieli gadać, niezależnie od tego, co się robiło, więc czy był większy sens w zamartwianiu się tym? Zdaniem Marshalla nie i to dlatego był nawet skłonny zostać alfonsem swojej blondwłosej przyjaciółki.
OdpowiedzUsuń— A dziękuję — odparł, kiedy już znaleźli się w jego czterech ścianach. — Chyba jakoś tak odruchowo poszliśmy w wyspiarski klimat — zaczął tłumaczyć jeszcze przed tym, jak zniknął w łazience. — Niewiele rzeczy dokupiliśmy, mieszkanie było praktycznie urządzone, kiedy podsunęła je nam pani w agencji nieruchomości.
Na tym zakończył, a ich rozmowę kontynuował już czysty i pachnący, bez turbanu na głowie. Należało przy tym zaznaczyć, że i on był prosty w obsłudze. Może właśnie przez to tak dobrze dogadywali się z Charlotte? Jedno dawało drugiemu dokładnie to, czego w danym momencie potrzebowało, a przy tym nie wydziwiali zbytnio i nie analizowali tego, co nie trzeba. Oczywiście otworzenie się przed kimś i wylanie swoich żalów również było konieczne, co czasem czynili, lecz częściej wystarczyła po prostu obecność tej drugiej osoby; fakt, że nie pozostawało się samym i miało się tego namacalny dowód. Tak jak teraz, Jerome zerkał z kuchni na Lotti i wiedział, że jeśli chodzi o starcie z Parkerem, to miał w swoim narożniku silnego zawodnika, na którego zawsze mógł liczyć.
— Chyba się nie chwaliłaś i mówiłaś tylko, że chcesz ich zaprosić, ale nie wspominałaś, kiedy — stwierdził po chwili zastanowienia, jednocześnie krojąc boczek w drobną kostkę. Następnie wrzucił go na zimną patelnię i włączył mały ogień, tak by tłuszcz mógł się powoli wytopić i by nie było konieczności dodawania innego czynnika pomocnego przy smażeniu.
— Nie wiem tylko, czy się nie miniemy — zauważył, kiedy to do niego dotarł i wyprostowawszy się, wciąż z nożem w dłoni, skrzywił się, zerkając przy tym na pannę Lester. — Na święta prawdopodobnie polecę do Jen do LA i zostanę do nowego roku. Musimy dograć szczegóły — wyjaśnił i bezradnie rozłożył ręce. Jeśli im się poszczęści, być może będzie wciąż w Nowym Jorku, kiedy przylecą rodzice blondynki, ale nie było to nic pewnego. A szkoda, ponieważ brunet z chęcią by ich poznał i wcale nie czuł się przez tą myśl zestresowany jak licealista, który miał poznać rodziców swojej dziewczyny, wręcz przeciwnie. Był podekscytowany i jednocześnie nieco rozżalony, że może im to nie wypalić.
— W tej szafce — odparł, wskazując na odpowiednie drzwiczki czubkiem noża. Za nimi blondynka powinna znaleźć szkło. Sam zabrał się za siekanie natki pietruszki do późniejszego posypania dania, a kiedy skończył, wstawił wodę na makaron. — A jeśli już mowa o spotkaniach z przeszłości… — zaczął ostrożnie, nawiązując do niespodziewanego pojawienia się Parkera w agencji. — To co z Miśkiem, że tak pozwolę sobie spytać? — rzucił, zerkając szybko na Lotti, zaraz jednak wrócił spojrzeniem do kuchennego blatu, na którym pracował i kroił cebulę. — Masz od niego jakieś wieści, czy przepadł jak kamień w wodę?
JEROME MARSHALL
Wyczuwał, że oboje myślą dokładnie to samo. Chcieli dobrej zabawy, towarzystwa do wypicia drinków i do potańczenia. Spotkanie w klubie nie oznaczało tego, że oddadzą się sobie przez resztę życia. Gabriel miał nawet dziwne przeczucie, że mogą się więcej nie zobaczyć. To nie było małe miasteczko, w którym istniała szansa na wpadniecie na siebie w sklepie spożywczym. Takie sytuacje miały miejsce rzadko i były mało prawdopodobne. Co prawda już zdążył się przekonać, że w Nowym Jorku da się na znajomych wpaść, wątpił, że to mogłoby się powtórzyć parę razy.
OdpowiedzUsuńGabriel był szczerze zaintrygowany tym w jaki sposób potoczy się ten wieczór. Charlotte, księżniczka, jak zaczął ją nazywać, intrygowała go swoją śmiałością. Błyskiem w oku i sposobem bycia. Podobało mu się to, że nie jest jedną z tych, które czekają tylko na ruchy drugiej strony. Zawsze miał wrażenie, że wtedy wszystko jest takie… jednoosobowe. Tymczasem oboje świetnie się bawili, dało się to wyczytać z ich twarzy. Z każdą upływającą chwilą Gabriel był coraz bardziej ciekaw kolejnych wydarzeń. Blondynka znajdowała się blisko niego, zbyt blisko, jak na dwójkę nieznajomych, ale tym wcale się nie przejmował.
Trzymał ją mocno, nie chciał, aby spadła. Z tym na całe szczęście nie miał żadnego problemu. Na twarzy Gabriela pojawił się niewinny uśmieszek, gdy się nachyliła do jego ucha i poszerzył się nieznacznie, gdy usłyszał wypowiadane przez księżniczkę słowa.
– Zaskocz mnie – wymruczał dając jej tym samym przyzwolenie na wszystko. Drink był ciekawą opcją, ale niespodzianka naruszająca jego przestrzeń osobistą brzmiała zdecydowanie znacznie ciekawiej.
Niczego tego wieczoru nie chciał sobie żałować. Bawił się dobrze, klimat klubu i ludzie dookoła mu pasowali, zamierzał wykorzystać ten wieczór w pełni. Miał szczęście, że udało mu się trafić na kogoś kto jak widać był równie chętny do dobrej zabawy co i on sam.
gabs
Najbliższe dwa miesiące jawiły się dla niego równie okropnie jak zesłanie na pustynię lub bezludną wyspę bez jakiejkolwiek aprowizacji. Jego organizm, który przez ostatnie siedem lat stale narażony był na najrozmaitsze niebezpieczeństwa nie potrafił na nowo przystosować się do spokojnego środowiska, w którym obecnie przyszło mu funkcjonować. Już po pierwszym poświątecznym tygodniu, który spędził głównie na pomocy w restauracji miał wrażenie, że jeśli natychmiast nie wymyśli sobie jakiegoś twórczego zajęcia lub nie podejmie jakiegoś wyzwania, z braku bodźców zacznie chodzić po ścianach. Nie dość, że w związku z tą przeklętą złamaną ręką dostał solidnego kopa ze swojej zwykłej, jak się okazało bardzo uzależniającej pracy to jeszcze został obarczony nieodwołalnym zakazem choćby przekraczania progu budynku sztabu dopóki nie powróci do swojej zwykłej formy. A to rzecz jasna oznaczało, że miał zdecydowanie mniej informacji z tego, co działo się na polu chwały. Nawet te najlepiej zaznajomione z tematem media nie dysponowały bowiem kompletnymi danymi. Na całe szczęście nie zabroniono mu przynajmniej okazjonalnego wykładania na Akademii Wojskowej, ale i tam czuł się raczej nieswojo zdając sobie w pełni sprawę z faktu, że większość z młodych chłopców i i tak już nielicznych dziewcząt go słuchających nie zechce pójść w jego ślady zostając tylko przy podstawowej żołnierce. Smutne, ale niestety prawdziwe.
OdpowiedzUsuńAle przecież nie mógł spędzić całego tego okresu jedynie na umartwianiu się nad sobą, więc po wygłoszeniu dzisiejszego przemówienia do kadetów udał się prosto do biura, w którym zatrudniona była panna Lester, by z lekkim opóźnieniem wręczyć jej dziękczynny wisiorek. Na miejscu powiedziano mu jednak, że przez najbliższe parę dni nie będzie jej w biurze z powodu choroby, więc najlepiej będzie, jeżeli go zostawi, a ktoś go jej przekaże w jego imieniu. Zdecydowana większość ludzi zapewne by tak właśnie zrobiła, ale on najwidoczniej nazbyt lubił utrudniać sobie życie. No i był lekarzem, więc poniekąd czuł się w obowiązku sprawdzić jak się czuje, więc nie wdając się w szczegóły oświadczył, że to sprawa priorytetowa, którą musi załatwić osobiście. W odpowiedzi oberwał co prawda posuwistym znudzonym spojrzeniem w stylu: ,,Wszyscy tak mówią” znad okularów od siedzącej w recepcji brunetki, ale nie zamierzał się nim przejmować. Tym bardziej, że po krótkich, aczkolwiek zażartych pertraktacjach uzyskał to, czego oczekiwał - adres młodej graficzki. A skoro i tak, aby dostarczyć jej tę biżuterię musiał przebyć połowę miasta to równie dobrze mógł przy okazji wstąpić do jednej z kwiaciarni. W końcu większość kobiet lubiła dostawać je w prezencie. No i będzie mógł się łatwo w razie czego wytłumaczyć dlaczego nie mógł z tym trochę poczekać. Przecież rośliny w przeciwieństwie do biżuterii szybko marnieją.
Malte T.
Nie wiedział, co powinien w tej sytuacji powiedzieć, bo chyba jeszcze do niego nie dotarła to, co przed momentem usłyszał. Musiał to przetrawić, chociażby przez chwilę, chociaż nie wiadomo ile czasu by mu na to teraz dała to i tak byłoby za mało. Powinni się tego spodziewać, bo przecież byli dorośli i wiedzieli, że dzieci nie biorą się z kapusty.
OdpowiedzUsuńNie zareagował nawet w momencie, w którym dziewczyna usiadła obok niego, podkulając nogi pod brodę.
Dopiero cień jakiegokolwiek uśmiechu przemknął przez jego twarz w momencie, w którym wspomniała o pierożkowych nudnościach. Może gdyby byli parą starającą się o potomka byłoby to całkiem zabawne, ale chyba nie do końca w tej sytuacji.
Wziął głębszy oddech, aby po chwili wypuścić powietrze ze świstem ze swych ust. Chciał jej powiedzieć, chciałby jej pomóc dobrą radą, ale nic, co teraz cisnęło mu się na ust nie wydawało się być odpowiednie.
— Nie mam bladego pojęcia, Lotti — rzucił w końcu, marszcząc przy tym brwi. Odwrócił głowę i popatrzył na jej bladą twarz — Nie mogę ci powiedzieć, co powinnaś zrobić. Jesteś młoda, my… Znaczy ty, ja… Nie jesteśmy sobie zobowiązani — przyznał, choć prawdę mówiąc wcale do końca się z tym wszystkim nie zgadzał. Czy aby na pewno zupełnie nic ich nie łączyło? Prócz tej małej fasolki, która pojawiła się w brzuchu blondynki?
Jedno było pewne. Był dojrzalszym facetem niż siedem lat temu, gdy Natalie zaszła w ciążę. Wtedy kompletnie go to nie obeszło, dziś podchodził do tej wiadomości zupełnie inaczej. Nie chciał, aby jego kolejne dziecko wychowywało się bez ojca, chciał być lepszy niż był… Ale czy zdoła?
— Cokolwiek zdecydujesz… — przełknął powoli ślinę, spoglądając jej przy tym prosto w oczy — Będę. Jeżeli zechcesz pojechać do kliniki, pojadę tam z tobą… Jeśli zdecydujesz urodzić… Będę, nawet jak by się okazało, że to nie moje dziecko — dodał nieco żartując, choć gdzieś mu tam z tyłu głowy miał, że przecież tak też mogło się zdarzyć i nie mógłby mieć do Charlotte żadnych pretensji. Była młodą kobietą, wolną i z potrzebami, jak każdy inny.
Rogers
Kompletnie nie spodziewał się jej reakcji. Był gotowy nawet przyjąć cios z jej strony, bo przecież nie od dziś się znali i wiedział, że dziewczyna potrafiła oddać za niewybredne komentarze. Jednak tym razem chyba i jemu nie było do śmiechu, aby kontynuować niewybredne żarty. Sytuacja była trudna, cholernie trudna dla obydwu ze stron.
OdpowiedzUsuńNie oceniałby jej nigdy, gdyby zdecydowała się usunąć ciążę, o którą przecież żadne z nich nie prosiło i tego był pewien. Ale też nie mógłby być zły o to, gdyby jej sumienie by jej na to nie pozwoliło. Chociaż czy po jakimś czasie nie zastanawiałby się, jakie to dziecko by było? W końcu miał już Jacksona i chyba nie wyobrażał sobie już życia, aby go po prostu nigdy nie było. Był jego codziennością i jedyną osobą, którą kochał, tak naprawdę… I co najważniejsze sam również czuł się obdarzony bezgraniczną miłością.
— Naprawdę. Wiem, że jestem dupkiem, ale przez te ostatnie lata zrozumiałem, że rodzina jest najważniejsza — powiedział, kładąc swą dłoń na jej ramieniu jeszcze zanim ta się w niego wtuliła — I teraz już wiedziałbym, jakich błędów nie popełnić — przyznał, pierwszy raz w życiu mając pewność tego o czym zapewniał. Nie mógłby tak po prostu zniknąć. Wtedy nie chodziłoby już o uczucia dorosłej osoby, a o uczucia kolejnego dziecka, którego nie chciałby skrzywdzić. Ba… Może nawet chciałby spróbować nie być jedynie weekendowym tatuśkiem, bo pewnie wiele osób uważało, że to przecież jest takie proste, nie to, co być przy kimś na co dzień. Tylko pytanie czy Rogers i panna Lester byliby w stanie na coś podobnego się pisać? Chyba nie dało się na to odpowiedzieć już teraz.
Początkowo znieruchomiał, czując jak blondynka się do niego przysuwa i wtula. Jednak automatycznie zamknął ją w swoich ramionach, opierając policzek na jej głowie. Przymknął nawet na moment powieki, wdychając przyjemny zapach jej włosów.
Odsunął się od niej nieznacznie dopiero w momencie, gdy wspominała coś o jedzeniu.
— A czego ja tam nie przyniosłem — powiedział powoli wracając do swojego typowego tonu. Przez jego spojrzenie przeszła jakaś iskierka — Meksykańskie jedzonko, mam nadzieję, że ci nie zaszkodzi, ale no… Najwyżej się poświęcę i potrzymam ci włosy nad toaletą — roześmiał się, nie ruszając się jednak jeszcze z miejsca. Natomiast jedną ręką przesunął wzdłuż jej kręgosłupa, nawet się nie zastanawiając nad tym czułym gestem.
Rogers
— Osiemnastego grudnia? — powtórzył na głos za przyjaciółką, by dalszą część rozważań snuć już w zaciszu własnej głowy. On wylatywał dopiero dwudziestego drugiego, dokładnie na dwa dni przed wigilią, więc istniała szansa na to, że uda mu się poznać rodziców panny Lester. Życie jednakże lubiło pisać własne scenariusze i zapewne miało się to jeszcze okazać. Póki co, jak zauważyła blondynka, powinni skupić się na Parkerze, choć Jerome odnosił dziwne wrażenie, że ponowne wspomnienie o nim miało odciągnąć jego uwagę od Miśka, o którego zapytał. Skoro jednak Charlotte zdecydowała się na taki zabieg, to najwidoczniej miała ku temu swoje powody i wyspiarz uznał, że nie będzie ciągnął jej za język i dopytywał, czy aby na pewno wszystko było w porządku.
OdpowiedzUsuńZamiast tego skupił się na gotowaniu, uznając, że nawet jeśli głowę kobiety zaprzątały niespokojne myśli, to zamierzał przepędzić je pysznym daniem, które było proste w przygotowaniu, a przy tym zaskakująco dobre – w sam raz na jego przeciętne umiejętności kulinarne. Nie spodziewał się jednak, że kiedy już nakarmi Lottę, ta zdecyduje się tak szybko go opuścić. Jakby nie patrzeć, miała dobrą wymówkę i Marshallowi czasem wydawało się, że zwierzęta potrzebowały nawet więcej uwagi niż dzieci.
Kilkanaście następnych dni mocno zweryfikowało ich plany; wyspiarzowi nie udało się spotkać z rodzicami przyjaciółki przed wylotem do Los Angeles. Nie miał też dla niej zbyt wielu wieści, jeśli chodziło o wynajęcie prywatnego detektywa. Jaime zdołał umówić ich tylko na jedno spotkanie, podczas którego zostali potraktowani dość nieprzyjemnie – detektyw wydawał się w ogóle niezainteresowany ich sprawą i Jerome czuł się przy nim jak idiota. W związku z tym opuścili gabinet przed czasem i choć brunet nieco się zraził do tego pomysłu, Moretti miał rozejrzeć się za kolejnymi agencjami detektywistycznymi. Kolejne spotkanie jednakże miało odbyć się dopiero po nowym roku i tym sposobem Jerome poleciał do Los Angeles bez konkretów, niczego nie załatwiwszy.
Do Nowego Jorku miał wrócić kilka dni po Sylwestrze. Pierwszy raz w życiu był w Los Angeles i w związku z tym Jennifer organizowała mu różnorakie atrakcje, chcąc pokazać mu jak najwięcej miasta, aż kilka dni po świętach, zmęczeni zwiedzaniem, postanowili doczekać do Sylwestra, błogo leniuchując. Tym sposobem Jerome wylegiwał się na kanapie po obfitej kolacji, kiedy rozdzwonił się jego telefon. Jen, leżąca obok, wychyliła się i sięgnęła po pozostawianą na stoliku komórkę, przelotnie zerkając przy tym na wyświetlacz.
— Charlotte — poinformowała, przekazując mu smartfon.
— Odbiorę — oznajmił i podnosząc się, nacisnął zieloną słuchawkę. — Część, Lotti — przywitał się i stęknął w momencie, w którym podźwignął się, by przejść nad żoną i opuścić wygodny mebel. — Stęskniłaś się już? — zagadnął z rozbawieniem, przechodząc do pokoju gościnnego, który zajmowali.
JEROME MARSHALL
Ta sytuacja znokautowała nie tylko Lottę, bo wbrew pozorom Rogers też jeszcze nie podniósł się po tej informacji, jaką od niej otrzymał. Pewnie dopiero, gdy wróci do domu będzie myślał, co to wszystko tak naprawdę znaczyło. W końcu przez to miało się zmienić wszystko, jeśli dziewczyna podejmie jedną z decyzji.
OdpowiedzUsuńJedno było pewne, już raz zostawił kobietę z dzieckiem i akurat tego błędu nie chciałby popełnić drugi raz. Wiedział z czym to się wiąże i nie chciał, aby jego własne dzieci miały go za totalnego ignoranta, którym w gruncie rzeczy wcale nie był. Mógłby nawet powiedzieć, że po tym, jak zrozumiał to, co robił źle i starał się to zmienić to nawet był spoko ojcem. Tylko, że nie miał kompletnie styczności z małymi, naprawdę małymi dziećmi, więc pewnie tu wielkim pomocnikiem by nie był, przynajmniej z początku.
Posłał jej lekki uśmiech, gdy musnęła wargami jego policzek. Nie skomentował tego gestu, który mimo wszystko był dla niego dość niecodzienny. W końcu nigdy wcześniej nie obsypywali się jakimiś wyniosłymi czułościami, więc ta chwila już była dość niecodzienna, nie biorąc w ogóle pod uwagę informacji o ciąży.
— Podziwiam, bo chyba po takiej wiadomości wziąłbym głębszego — przyznał, nie mając zamiaru wcale na ten temat kłamać. Musiał jakoś odreagować. Może alkohol nie był zawsze najlepszym wyjściem, ale z pewnością w jakiś sposób rozluźniał.
— Możesz nalać mi pięćdziesiątkę, wiesz na dobre trawienie — zażartował, wstając z kanapy, aby przynieść jedzenie, które zostawił nieopodal drzwi wyjściowych. Po chwili zaczął wszystko wypakowywać na blacie w kuchni — A co do talerzy to olej to, po co dokładać sobie roboty — wzruszył ramionami, podsuwając jej pod nos pustą szklankę, którą przygotowała, aby i jemu nalała wody. Nie miał w końcu zamiaru się tutaj upijać, więc po szocie miała mu wystarczyć woda.
— Mówiłaś jeszcze komuś? — zapytał w końcu, unosząc swój wzrok na jej twarz. Temat ten z pewnością będzie się teraz między nimi przewijał praktycznie cały czas, a chyba już teraz nie byłoby nawet sensu od niego uciekać, bo i po co? W końcu to o czym się dużo rozmawia w jakimś sensie staje się oswojone. Może tutaj wcale nie będzie to takie proste, ale może nie niemożliwe?
Rogers
Gdy tylko miał już w ręce kieliszek, bez wahania go przechylił, opróżniając przy tym całą jego zawartość. Czując cierpki smak w ustach, nawet się nie skrzywił. Odstawił kieliszek na blat w kuchni, po czym ruszył za blondynką, aby usiąść na podłodze nieopodal niej.
OdpowiedzUsuńMusiał przyznać, że dziwnie miło mu się zrobiło, dowiadując się o tym, że jemu jako pierwszemu powiedziała. Wcale nie miałby jej za złe tego, że podzieliłaby się taką informacją z kimś bliższym jej sercu, nawet jeśli to było jego dziecko. Zaczął jeść swoją porcję, słuchając uważnie kolejnych słów Charlotte.
— Rozumiem, choć dobrze wiesz, że sekrety męczą od środka, więc… Cokolwiek postanowisz chyba dobrze pogadać z rodziną — powiedział, naprawdę tak uważając. Może ponownie relacje się nieco zachwieją. On znowu wyjdzie na niezbyt odpowiedzialnego i pewnie tym razem nie zrobi już tak dobrego wrażenia na jej rodzicach, jak w święta, ale przecież nie to było najważniejsze.
— Może teraz będzie trochę łatwiej mu powiedzieć? — rzucił, uśmiechając się kącikiem warg.
Nie był dzieciakiem, który wpadłby w szał o to, że to nie do niego rzuciła się z pierwszym telefonem. Nie był idiotą, aby wiedzieć, że ostatnimi czasy wcale nie zwierzali się sobie z jakiś intymnych spraw. Ot, rozmawiali raczej o błahostkach, a to, że wtedy wylądowali w łóżku, a raczej na kanapie to był kompletny przypadek. No może nie do końca, bo mimo wszystko te impulsy, które do tego doprowadziły z pewnością nie wiązały się jedynie z cielesnością… Bo gdyby tak było nie czułby się wtedy tak dobrze. Czuł coś do ten panny Lester i chyba tylko ślepiec by tego nie dostrzegł w tamtym momencie.
— Czyli chcesz mi też powiedzieć, że tachałem tę ciężką skrzynkę z narzędziami na marne? — tutaj roześmiał się już pod nosem, chcąc nieco rozładować tę ciężką dość atmosferę, która nadal gdzieś tam w powietrzu się między nimi utrzymywała.
Rogers
Brzmienie głosu przyjaciółki sprawiło, że krążący spokojnie po pokoju Jerome mimowolnie przystanął i mocno zmarszczył ciemne brwi, czując rozlewający się pomiędzy wnętrznościami niepokój, który finalnie ścisnął go za żołądek i nie chciał puścić. To cześć nie było zwykłym przywitaniem, jakim miała w zwyczaju go obdarzać, nawet jeśli brzmiała niemrawo z powodu kaca, gdy poprzedniego dnia wychylili razem o jedną szklaneczkę rumu za dużo. Kolejne słowa blondynki brzmiały jednakże naturalniej i to kazało Marshallowi zacząć podejrzewać, że być może przesłyszał się z powodu zakłóceń na linii (w końcu znajdował się na drugim końcu kraju) lub po prostu za dużo sobie wyobraził. Aczkolwiek pomimo tego, że w jego głowie pojawiły się właśnie te, poniekąd uspokajające myśli, niepokój wcale nie zniknął, wręcz przeciwnie – niczym oślizgły wąż, mocniej owinął się wokół żołądka i zacieśnił miażdżące sploty, jakby szykując się do uśmiercenia swej ofiary.
OdpowiedzUsuń— Szkoda, że nie udało mi się z nimi zobaczyć — wtrącił i westchnął cicho. — Naprawdę chciałem ich poznać. I podziękować, że tak dobrze zaopiekowali się tobą w Southampton. — Gdyby Charlotte stała teraz obok niego, brunet zapewne mrugnąłby do niej porozumiewawczo, tymczasem nie mogła nawet zobaczyć uśmiechu, który czaił się w kącikach jego ust. Został on jednakże niezwykle szybko zmazany przez to, co panna Lester miała mu do powiedzenia.
— A jednak — mruknął, a ton jego głosy był ni to karcący, ni to pobrzmiewający rozbawieniem. Chciał dodać coś jeszcze, ale nie zdążył, ponieważ kobieta zaczęła dalej mówić, a wąż niepokoju znowu przesunął się i sycząc cicho, zacieśnił więzy. — Zostawiłem auto na parkingu przy lotnisku. Będę lądować w Nowym Jorku szóstego stycznia rano. Mogę przyjechać od razu do ciebie — zaproponował, nie potrzebując wcale wiele czasu do namysłu, by wiedzieć, co zrobić. Coś w głosie przyjaciółki nie dawało mu spokoju i sprawiało, że wiedział, iż powinien zjawić się u niej jak najszybciej, nie odwlekając swojej wizyty chociażby o godzinę.
Jak powiedział, tak też zrobił. Po wylądowaniu samolotu skierował się od razu na parking, niewielką torbę z ubraniami wrzucił na tylne siedzenie żółtego audi i zamiast pokierować się do domu, by chociażby odświeżyć się po podróży, od razu obrał na cel mieszkanie Lotti. Pod właściwym budynkiem zjawił się w okolicach dziesiątej rano i nawet nie zastanowił się wcześniej nad tym, że blondynka mogła być w pracy. Miał nadzieję, że ze względu na ich plan wzięła wolne lub umówiła się z szefostwem na odrobienie tych kilku godzin, a może skorzystała z możliwość pracy na home office? Trudno, jeśli nawet miał pocałować klamkę, to nie zamierzał odpuścić i uznał, że najwyżej poczeka pod drzwiami na powrót kobiety.
Na klatkę dostał się dzięki uprzejmości jednego ze starszych sąsiadów, który akurat wychodził na spacer z psem i szybko wdrapał się na odpowiednie piętro. Zamiast zapukać, jak to miał w zwyczaju, skorzystał z dzwonka do drzwi, tak by Charlotte na pewno go usłyszała i nie przeoczyła jego wizyty. Niedługo potem do jego uszu doleciały dźwięki świadczące o tym, że ktoś w środku się poruszał i przez to tym niecierpliwiej oczekiwał na wpuszczenie go do środka. Im bliżej było do ich spotkania, tym większy czuł strach. Nie wiedział, z czego on wynikał, właściwie nie miał do niego żadnych podstaw, ale teraz, kiedy od przyjaciółki dzieliły go zaledwie metry, miał wręcz ochotę wyważyć drzwi, by szybciej się do niej dostać i upewnić się, że wszystko było w porządku. Przez to, kiedy tylko skrzydło się uchyliło, naparł na nie i przekroczył próg, tym samym niemalże taranując Lottę. Od razu przygarnął ją do siebie i przytulił, tym samym upewniając się, że była w jednym kawałku i po kilku uderzeniach serca odsunął ją od siebie na długość ramion, uważnie spoglądając po jej twarzy, a później całej sylwetce.
— Co się dzieje? — spytał bez ogródek w ramach powitania i zabrzmiał nawet odrobinę ostro, podczas gdy jego rozbiegane spojrzenie doszukiwało się jakby fizycznych obrażeń, mogących dać mu powody do niepokoju. Kiedy jednakże Jerome uznał, że Charlotte wygląda zupełnie normalnie, skupił wzrok na jej twarzy, przypatrując jej się wręcz nachalnie. Robił to tylko dlatego, że się o nią martwił, a zmartwiony Jerome, cóż… Stawał się w pewien sposób nieokrzesany. — Przez telefon nie brzmiałaś dobrze. Misiek coś ci zrobił? — dopytywał, a po chwili wywrócił oczami i znowu przycisnął ją do siebie. — Martwiłem się. Dalej się martwię — mruknął gdzieś ponad jej głową, opierając brodę o jej czubek.
UsuńJEROME MARSHALL
Puścił ją niechętnie, jakby w obawie, że wszędzie poza jego ramionami czyhało na Lottę jakieś niebezpieczeństwo i zapewne nie miał spuścić z tonu aż do momentu, w którym dowie się, co takiego wydarzyło się podczas jego nieobecności. Tymczasem wszedł w głąb mieszkania i pozwolił, by kobieta zamknęła za nimi drzwi, ponieważ kto wie, może i ona miała wścibskie, lubiące plotkować sąsiadki?
OdpowiedzUsuń— Mówiłem przecież, że wracam szóstego stycznia rano i od razu przyjadę do ciebie. Jest dziesiąta rano — wytknął jej, sugerując, że wcale nie zjawił się u niej o nieprzyzwoitej porze, i że o tej godzinie większość ludzi już dawno była po pierwszym śniadaniu, nieśmiało zaczynając myśleć o drugim. — I jeśli o mnie chodzi, to jesteś całkiem nieźle przygotowana — stwierdził i uśmiechnął się głupio, kiedy jego oczy mimowolnie powędrowały za ruchem dłoni blondynki i wyspiarz zorientował się, o co się rozchodzi. Wcześniej w ogóle nie zwrócił uwagi na to, że Lotta paradowała jedynie w luźnej koszulce i bieliźnie; za bardzo zaaferowany był tym, że stało się coś złego. Teraz jednak, kiedy zobaczył, że blondynka jest cała i zdrowa – a przynajmniej wydawała się taka na pierwszy rzut oka – odrobinę się uspokoił i mógł dać jej czas na to, by zebrała się w sobie i wyjawiła mu, co się dzieje. Najchętniej wyciągnąłby to z niej już teraz, ale zmęczenie podróżą odrobinę go otępiało, co poczuł szczególnie teraz, kiedy znalazł się w przytulnym i przyjemnie ciepłym wnętrzu.
— Kawa — zdecydował, zmierzając w kierunku kanapy, na którą opadł ciężko. Potrzebował kofeiny, by pokonać podstępnie skradający się jet lag, który mimo wszystko nie powinien być szczególnie dokuczliwy, w końcu pomimo znajdowania się w różnych strefach czasowych, Nowy Jork i Los Angeles dzieliły tylko trzy godziny. — I chętnie coś zjem — dodał i zaczęło mu się wydawać, że jeśli Charlotte ugości go właśnie w ten sposób, to zamiast z nim porozmawiać, będzie musiała przykryć go kocykiem i wsłuchiwać się w jego chrapanie. Wizja ta nie do końca mu się podobała, więc wstał i zaczął kręcić się po niewielkim mieszkaniu, pozwalając, by Biscuit go śledził i uciekał, kiedy Jerome wykonywał w jego kierunku pozorowany, gwałtowniejszy ruch, jakby chciał go złapać. Ich zabawa jednakże nie trwała długo, ponieważ kobieta zaczęła mówić i wyspiarz przystanął, by uważnie jej wysłuchać.
Jego mięśnie stężały, kiedy przyznała mu rację i stwierdziła, że Misiek się do czegoś przyczynił. Nie zdążył jednak chociażby się rozgniewać, kiedy Lotta wprawiła go w dezorientację, wspominając o obliczeniach i lekarzach. Spoglądał więc na nią niezrozumiale, nie domyśliwszy się, o co może chodzić, aż przyjaciółka oznajmiła, że jest w ciąży.
Nagle jego duch jakby przeniósł się w zupełnie inne miejsce. Wtedy Jerome również był tuż po podróży do Nowego Jorku i ledwo przekroczył próg mieszkania, kiedy Jennifer powiedziała mu, że jest w ciąży. Zaczęli podejrzewać to już wcześniej, lecz kobieta zrobiła test w czasie jego nieobecności, kiedy czekał na zamknięcie formalności związanych z przyznaniem wizy narzeczeńskiej. Parzył na Charlotte, ale jej nie wiedział. Przed oczami miał swoją żonę, a wtedy jeszcze narzeczoną, w jego wnętrzu natomiast kumulowało się całe mnóstwo emocji, ponieważ dziś, tu i teraz, wiedział już, jak to wszystko się skończyło.
Wydawało mu się, że zamarł na kilka dobrych minut, lecz w rzeczywistości trwało to może ułamki sekund i Marshall mocno wypuścił powietrze z płuc, dopiero teraz zdawszy sobie sprawę z tego, że wstrzymał oddech. Odepchnął od siebie wspomnienia, odepchnął wszystko to, co wydarzyło się później i wreszcie spojrzał na przyjaciółkę zupełnie trzeźwo, przyjmując do siebie to, co mu powiedziała, bo przecież to nie on był teraz najważniejszy. Więc to do tego przyczynił się Misiek. A zaszklone oczy kobiety dobitnie mówiły o tym, że nie miała pojęcia, co z tym zrobić.
Brunet nie zastanawiał się dłużej. Podszedł bliżej, wyciągnął miskę z masą jajeczną z rąk blondynki i odstawił na blat za nią, a następnie ujął jej twarz w dłonie i pocałował w czoło tak, jak zrobiłby to zmartwiony starszy brat.
Usuń— I jak się z tym czujesz? — spytał cicho, odsuwając się na niewielką odległość. Nie dodał niczego więcej, ponieważ to ona musiała odnaleźć się w tej zupełnie nowej dla niej sytuacji, a on zamierzał zaoferować jej dokładnie takie wsparcie, jakiego od niego oczekiwała. I przytulił ją raz jeszcze, tym razem jakby bardziej świadomie, przyciskając ją do siebie i lekko gładząc plecy przez materiał koszulki. Ponieważ niezależnie od tego, co miało wydarzyć się później, Lotta nie miała zostać sama.
JEROME MARSHALL
Mówiło się, że nigdy nie ma dobrego momentu na dziecko. On i Jennifer również wpadli, zapominając o zabezpieczeniu w chwili uniesienia pod wpływem alkoholu i wieść o ciąży blondynki kompletnie ich zaskoczyła. Niemniej jednak nawet pomimo początkowego zagubienia i wręcz przerażenia, gdzieś tam głęboko w środku czuli, że mogliby spróbować, by jakiś czas później zdać sobie sprawę z tego, że naprawdę pragnęli mieć razem dziecko. Owszem, bali się i nie wiedzieli, jaka przyszłość ich czeka, uważali również, że to za szybko, lecz zdecydowali się przyjąć to, co zaoferował im los. Zważywszy na to, co wydarzyło się później, nie byli jednakże dobrym przykładem, który można by było teraz ze spokojem przytaczać, ale właśnie dzięki tym doświadczeniom Jerome poniekąd wiedział, co powinien powiedzieć przyjaciółce.
OdpowiedzUsuńJeszcze przez pewien czas trwał w milczeniu, tuląc Charlotte do siebie i czekając, aż wyschną jej łzy. Kiedy się od niego odsunęła i zaczęła mówić, nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się pod nosem. To brzmiało tak znajomo! Był jednak ciekaw, jak na wieść o ciąży zareagował Colin i nie musiał długo czekać, ponieważ blondynka zaraz mu wszystko opowiedziała i kiedy spojrzała na niego tak żałośnie, powoli pokręcił głową.
— Nie powinnaś tego wiedzieć — pokreślił i oparł się biodrem o kuchenny blat, zajmując jej tym samym nieco miejsca do pracy, ale znowuż omlet nie był na tyle pochłaniającym daniem, by kobieta potrzebowała do jego przyrządzenia mnóstwa przestrzeni. — Nie bez powodu zapytałem, jak się z tym czujesz — dodał, spoglądając na nią znacząco i skrzyżował ręce na piersi. Nie mógł podjąć żadnej decyzji za nią, ale może mógł pomóc w odnalezieniu właściwej drogi?
— Z boku może wydawać się, że to nieodpowiedni moment i być może nieodpowiedni mężczyzna — zaczął mówić, wcale nie pijąc przy tym konkretnie do Miśka; ot, chciał raczej zarysować ogół sytuacji. — Na pewno jesteś przerażona i już widzisz, jak całe twoje życie wywraca się do góry nogami, ale… Musisz zastanowić się, co jest głęboko pod tym wszystkim. Ja też nie chciałem być ojcem — oznajmił ostrożnie, mimo wszystko decydując się na nawiązanie do własnych przeżyć. Uznał, że tak będzie łatwiej wytłumaczyć mu, co ma na myśli. — Dopóki nie miałem tego na wyciągnięcie ręki. Z tą właściwą osobą u boku… Człowiek nawet nie podejrzewa, czego może pragnąć… Do czego jest zdolny, kiedy zostanie postawiony pod ścianą — mruknął, a kiedy mówił, spoglądał na kręcącego się przy ich nogach kundelka. Następnie zamilkł na pewien czas, słuchając skwierczenia jajek wylanych na patelnię. W pewnym momencie przeniósł wzrok na przyjaciółkę i zaczął przypatrywać jej się intensywnie, jednocześnie jakby głęboko się nad tym zastanawiając.
— Nie musisz od razu podejmować decyzji — odezwał się w końcu. — Czasem dobrze jest przespać się z problemem. Ale to zdążyłaś już zrobić i to dosłownie — zażartował z pełną premedytacją i uśmiechnął się bezczelnie, chcąc w ten sposób nieco rozluźnić atmosferę. To też jednak dało mu pretekst do zadania kolejnego pytania. — Mówisz, że jeśli zdecydujesz się urodzić, Colin wychowa z tobą to dziecko. Będziecie razem?
To było niewygodne pytanie, ale istotne. W momencie, w którym Jerome dowiedział się o tym, że zostanie z ojcem, potrafił zdefiniować swoją relację z Jen i był pewien uczuć, jakie ich łączyły. A jak to było z Colinem i Charlotte? On wciąż nie wiedział, a czy oni sami zdążyli się tego dowiedzieć?
JEROME MARSHALL
[Czekałam na Twoją odpowiedź, chociaż nie odpisałam Ci na komentarz — brawo ja <3 Dobra, wydaje mi się, że pod względem potencjalnego romansu Lotta i Serge mają podobne podejście do tematu i w założeniu nie szukają niczego ponad jednorazową przygodę, ale... Zobaczymy jak się potoczy ich dalsza historia :D Mogę wyłudzić rozpoczęcie, czy mam to wziąć na siebie? D:]
OdpowiedzUsuńSerge z oczami Puszka okruszka ze Shreka
Sam nie mógł jej niczego doradzić pod tym względem, bo sam nie wiedział, co zrobiłby na jej miejscu. Ciężko było mu się postawić w jej sytuacji z tego względu, że sam nie miał najbliższej rodziny. Póki co, nie miał zamiaru nikomu mówić o tym, że Charlotte spodziewa się z nim dziecka. Owszem, na pewno pogada o tym z Davidem, bo był dla niego najbliższą osobą w tym momencie i wiedział też, że przyjaciel go wesprze… Zwłaszcza, że sam żył w szczęśliwym związku małżeńskim i miał trójkę dzieci, więc co to tam dla niego!
OdpowiedzUsuńKątem oka dostrzegł też, że i Lotta nieco się rozluźniła, co również miało wpływ na to ile pakowała jedzenia do ust. To zatem wywołało u brodacza lekki rozbawiony wyraz twarzy. Może nawet i sam nieco odetchnął? Chociaż nadal czuł ściśnięty żołądek i jakoś zapomniał o głodzie, który odzywał się zaraz po wyjściu z pracy. Teraz właściwie mógłby nic nie jeść. Nawet kieliszek wódki niewiele wpłynął na jego apetyt, chociaż zjadł to, co przyniósł dla siebie.
Roześmiał się dopiero w momencie, w którym blondynka wpadłą na genialny pomysł zepsucia kranu, aby mógł go potem naprawić.
— Lepiej nie, bo jeszcze się zaraz okaże, że będę musiał jechać do sklepu budowlanego, a powiem szczerze, że… Nie chce mi się — przyznał się bez bicia, odkładając na stolik puste pudełko po meksykańskim jedzeniu i sięgnął po szklankę wody, którą raz dwa opróżnił. Sam nie wiedział czy aż tak bardzo chciało mu się pić czy może cały czas był tym wszystkim lekko poddenerwowany? Na pewno, przecież nie codziennie człowiek się dowiaduje, że może za kilka miesięcy zostanie ojcem.
Uniósł nieznacznie brwi, gdy w pomieszczeniu znowu zapanowała ciężka atmosfera niepokoju, tym razem spowodowana zniknięciem psa. Faktycznie przez to wszystko sam nie zwrócił uwagi na fakt, że nie ma wśród nich Buiscuita. Powoli podniósł się z podłogi i zaczął rozglądać się to tu, to tam po pomieszczeniu. Dopiero zaprzestał poszukiwał, gdy kobieta znalazła małą kudłatą zgubę za drzwiami. Rogers po prostu zaczął się śmiać patrząc, co chwilę na psa, a to na twarz panny Lester.
— Teraz możesz zwalać na hormony — rzucił żartobliwie, nie raz spotykając się z tym, że kobiety w ciąży zwalały niektóre sytuacje właśnie na poczet tego, że są w stanie błogosławionym. On wcale nie miał zamiaru z tym polemizować, bo kompletnie się na tym nie znał, ale niektóre sytuacje były po prostu komiczne.
— Jeżeli coś to pewnie też będę musiał się przygotować na nocne podróże do sklepów po dziwne zamówienia. Twoja mama w ciąży miała jakieś dziwne zachcianki? Może twoje byłyby podobne, a mógłbym się psychicznie nastawić — roześmiał się głośniej, kręcąc przy tym głową.
Śmiech i żarty zawsze były dobrym nośnikiem rozładowywania emocji i najwyraźniej poziom trudności pewnych sytuacji wcale tego nie zmieniały. Colin, gdy żartował czuł się po prostu lepiej i dzięki temu mógł się oswajać z nową sytuacją, która z pewnością nie należała tym razem do najprostszych.
Rogers
Odwzajemnił dość zachłannie pocałunek blondynki. Obejmował ją, aby nie wyślizgnęła mu się z rąk. Jego myśli już wcześniej krążyły wokół zbliżenia bliższego niż wspólny taniec, a wzrok co jakiś czas uciekał w stronę ust czy dekoltu blondynki. Nie robił tego nachalnie, przecież nie chciał wyjść na takiego, który nie potrafi się opanować. Mimo wypitego alkoholu oboje mogli śmiało stwierdzić, że to nie są decyzje podejmowane przez płynący w ich żyłach alkohol. Mężczyzna doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co robili. Od chwili zapoznania była między nimi nić porozumienia, płynęli na tej samej fali, jakkolwiek to nazwać. Dobrze im było w swoim towarzystwie, a wieczór nie mógł się źle skończyć. Teraz wszystko wskazywało na to, że zakończenie tego wieczoru będzie przyjemne.
OdpowiedzUsuńGabriel niechętnie oderwał się od ust nowej znajomej, potrzebował zaczerpnąć powietrza, ale najchętniej wcale by nie odsuwał się od Charlotte. Posłał zadziorne spojrzenie dziewczynie, jego usta wykrzywiły się w niewielkim uśmieszku. Na ten moment dało się zapomnieć o tym, że znajdują się w głośnym klubie pełnym ludzi. Najprawdopodobniej nikt już nie zwracał na nich uwagi, każdy pogrążył się tańcu i muzyce, a nawet gdyby to nie byli jedyną parą na parkiecie, która się do siebie kleiła.
– Podobają mi się takie niespodzianki, księżniczko.
Nie chciał, aby mu blondynka odpowiedziała. Nawet nie dał jej czasu na odpowiedź. Złączył ich usta w kolejnym pocałunku. Ten był znacznie pewniejszy od poprzedniego. Gabriel dzisiejszego wieczoru nie mógł lepiej trafić. Nie chodziło tylko o pocałunek, bycie blisko. W tym momencie nawet nie myślał o tym, że Charlotte w taki czy inny sposób mogłaby zagościć w jego życiu na dłużej. Dogadywali się, a gdyby nie potrafili zamienić ze sobą nawet dwóch zdań nie zmuszałby się do pozostania przy niej. Nawet gdyby przed nim była wizja spędzenia nocy w towarzystwie ładnej kobiety.
gabs
[Nie ma sprawy, czasem wątki się jakoś tak po drodze rozchodzą xD To tak, ja się zgłaszam na Ginger Power, koniecznie, a co do Fleur… O mamo, nawet nie wiem, która dziewczyna by do niej pasowała najbardziej. Ale może najlepiej będzie dogadać się do wątku/wątków na mejlu/hangouts? Przynajmniej nie będziemy sobie śmiecić pod kartami i może tak szybciej dojdziemy do jakiś pomysłów? :D bysiaa44@gmail.com ]
OdpowiedzUsuńCarlie i reszta bandy
— Musiałabyś mnie ostro o to błagać — przyznał, zastanawiając się nad tym przez moment. Pewnie zastanowiłby się dwa razy zanim wskoczyłby do samochodu, aby w środku nocy jechać po jedną paczkę ciastek. Co innego gdyby Charlotte zadzwoniła, że się źle czuje i pilnie trzeba jechać po coś do apteki lub do szpitala. To tutaj była już inna bajka i na pewno by jej nie odmówił. Chociaż pewnie teraz tylko tak gadał, a i po te ciastka koniec końców też by pojechał.
OdpowiedzUsuń— Lepiej się nie przyzwyczajaj, bo wtedy zrobię ci grafik albo kupony, że pojadę ci po coś w nocy do sklepu tylko raz lub dwa razy w miesiącu — zaczął się śmiać, już nawet sobie wyobrażając, jak wręcza jej własnoręcznie przygotowane kupony na przywiezienie zachcianek po północy. To zawsze byłoby jakieś wyjście prawda?
— Poza tym, co ja bym z tego miał, hm? — utkwił swoje zaciekawione spojrzenie w twarzy blondynki, obdarzając ją przy tym swoim szelmowskim uśmiechem. W końcu jemu za tak bohaterski czyn też należałaby się jakaś nagroda, prawda?
Dopiero po chwili dostrzegł, że dziewczyna znowu sposępniała. Zmarszczył brwi, jednak nic nie mówiąc dopóki sama się nie odezwała.
— Mała… Nikt się z takim darem nie rodzi — odparł po chwili, po czym wstał z podłogi, aby podejść do łóżka na którym siedziała i położyć się tuż obok. Podparł sobie rękę na zgiętej ręce i popatrzył na nią, uśmiechając się przy tym lekko.
— Też nie jestem przykładem idealnego ojca. Na początku można powiedzieć, że byłem do dupy, ale teraz chyba nie jest już tak źle. Na początku, co najwyżej mielibyśmy problem z kąpielą, ale od czego są filmiki na YouTube albo… A nie to nie jest najlepszy pomysł — pokręcił głową. Dobrze, że ugryzł się w język, bo już chciał coś napomknąć o szkole rodzenia, ale po pierwsze było za wcześnie, a po drugie on się kompletnie tam nie widział. Miałby siedzieć tuż za Charlotte i czule obejmować jej brzuszek, siedząc w kółeczku z innymi świegoczącymi parkami, na których widok aż mdliło z tej słodkości? Nie… I jeszcze raz nie! Charlotte musiałaby na coś podobnego go naprawdę długo namawiać.
Rogers
Ostatnie spotkanie z Charlotte było wieki temu i Carlie przez długi czas nie myślała o swojej rudowłosej koleżance. Dobrze wspominała tamten wypad z dziewczyną, kiedy dołączyły się do jakiejś grupy, która zwiedzała Nowy Jork i Carlie uważała, że to był naprawdę dobry dzień. Z tego wypadku miała parę zdjęć, które porobiła i było naprawdę miło. Ale życie leciało dalej, u Carlie działo się naprawdę wiele i nie miała czasu ani głowy do tego, żeby wrócić myślami do Charlotte. Czasem pluła sobie w brodę, że nie dała rady utrzymać tej znajomości na dłuższą metę. Z jednej strony przecież tak już się działo, jedne znajomości przychodziły, a inne odchodziły i nie było nic w tym zaskakującego. Jej życie trochę się pozmieniało, bo z tej rozrywkowej dziewczyny, którą jeszcze wtedy była zmieniła się w żonę i matkę dwójki dzieciaków, które momentami wysysały z niej resztę chęci do życia, a które jednocześnie kochała ponad wszystko. Zwłaszcza okres świąt bardzo jej to udowodnił i pokazał, jak cudownie było spędzać ten wyjątkowy czas w powiększonym gronie. Ale święta minęły również, Carlie powoli myślała nad powrotem do pracy i trzeba było również pomyśleć nad odpowiednią opiekunką do maluchów, a tych nie mogłaby powierzyć byle komu. Martwiła się tym, czy będzie zachowana ich prywatność. Nie chciała wystawiać dzieci w oczy publiczności, pokazywać im wszystkim, bo wiedziała, jak obrzydliwy potrafił być internet i ile naprawdę złych rzeczy mogło się pojawić. Przekonywała się o tym już od wielu lat, a teraz, gdy sama była mamą chciała za wszelką cenę te dwa maluszki chować przed całym światem.
OdpowiedzUsuńNie oznaczało to jedna tego, że nie wychodziła z nimi z mieszkania i ukrywała się po kątach, wręcz przeciwnie. Dzisiejszy dzień był świetny na spacer, a nie chciała siedzieć w czterech ścianach. Nie było typowej zimy, niestety, ale w tym roku śniegu nie napadało wiele, a gdy już coś spadło, to zaraz się topiło. Trochę nad tym ubolewała, ale na głowie miała stanowczo za wiele rzeczy, aby martwić się jeszcze brakiem śniegu. Choć ten z pewnością poprawiłby jej humor na jeszcze lepszy.
Nowy Jork jak zawsze był zatłoczony. Carlie wybrała się na spacer do Central Parku, podjeżdżając też tu bliżej samochodem. Gdyby była sama pewnie wybrałaby się autobusem, ale z dwójką maluchów łatwiej było jej zwyczajnie spakować się do samochodu. Sama potrzebowała trochę świeżego powietrza, tak samo, jak i dzieciaki. Miała po tym przynajmniej pewność, że oboje będą trochę bardziej wymęczeni takim spacerem i dadzą jej trochę więcej spokoju.
Tylko spokój przerwało jej marudzenie maluchów.
— No już, chwila — westchnęła, choć ile mogły zrozumieć półroczne dzieci? Nie poczekają chwili. Carlie zatrzymała się i z torby, która leżała pod wózkiem wyciągnęła opakowanie biszkoptowych ciasteczek i każde z dzieci dostało po jednym. — I co? Zadowoleni? Mogę iść dalej i nie będziecie już narzekać?
Mówiła tak, jakby zamierzali jej odpowiedzieć, ale zamiast tego Casper i Leilani wpatrywali się w nią swoimi dużymi oczkami gniotąc w rączkach biszkopty i pakując je sobie do buzi. Carlie pokręciła głową, na samą myśl o tym, ile okruchów będzie miała do posprzątania, było jej słabo. Przeszła jeszcze zaledwie parę metrów, kiedy być może to oczy płatały jej figla, a być może działo się naprawdę, ale miała przed sobą Charlotte. Tak się jej wydawało, bo nie widziała już płomiennych kosmyków. A może to tylko światło tak padało?
— Charlotte? — Zaryzykowała. Trudno. Być może kobietę przed nią z kimś pomyliła, ale coś jej podpowiadało, że jednak dobrze widzi i wcale nie ma żadnych omamów.
Carlie
Już kiedy młoda ekspedientka pomagająca mu wybrać odpowiednie kwiaty zapytała go na jaką okazję właściwie mają być one przeznaczone przemknęło mu przez myśl, że jego zachowanie mocno odbiega od stereotypowego. Przecież nie mógł jej powiedzieć, że wybiera się w odwiedziny do graficzki, z której usług miał okazję korzystać tylko raz, bo wyszedłby na kompletnego idiotę. Z lekko zażenowaną miną odparł więc, że ma zamiar je wręczyć w ramach przeprosin swojej kuzynce. W twarzy brunetki natychmiast dało się dostrzec oskarżenie, które mogło oznaczać tylko jedno: faceci nigdy nie posuną się do kupienia choćby najprostszej wiązanki swoim krewnym bez uprzedniego narobienia w ich życiu bałaganu. Cóż...może większość z nich faktycznie tak postępowała, ale on był inny. Uważał bowiem, że istnieje wiele innych okazji, by to uczynić, ale nie zamierzał wdawać się z nią w dyskusję, zdając sobie w pełni sprawę z faktu, że zapewne i tak nie zdołałaby jej przekonać do zmiany zdania. Zresztą niespecjalnie mu na tym teraz zależało. Liczyło się dla niego jedynie to, że wyszedł stamtąd z małym bukietem malinowych róż odmiany, której nazwa brzmiała nieco z niemiecka, więc siłą rzeczy przypominała mu rodzinne strony. Dotarłszy z nimi pod odpowiedni adres jeszcze raz zastanowił się, czy aby na pewno dobrze postępuje. Szybko doszedł do wniosku, że i tak jest już zdecydowanie za późno na odwrót, więc lekko, aczkolwiek zdecydowanie zapukał do drzwi. Czekając aż zostaną one uchylone, zaczął układać sobie w głowę formułkę, którą mógłby obdarzyć pannę Lester tak by nie uznała go za ciężki do odczepienia lep.
OdpowiedzUsuń- Sekretarka powiedziała mi, że jest Pani chora, więc postanowiłem zajrzeć i sprawdzić jak się Pani czuje. - Wyjaśnił, uśmiechając się z zażenowaniem. - A przy okazji chciałbym Pani wręczyć mały prezent w ramach podziękowania za przeprowadzanie mnie przez skłębione fale oceanu o nazwie reklama.
Malte T.
Ale kto powiedział, że Charlotte musiałaby zrezygnować ze swej niezależności w momencie wzięcia na siebie, choć nie tylko na siebie, odpowiedzialności za dziecko? Nie była w tym wszystkim sama i już dziś Rogers wiedział, że tym razem pewnych błędów już nie popełni i nie zostawi kobiety ze wszystkim samej. Miał zamiar być, nawet jeśli się to wiązało z poświęceniem większości swojego czasu, nawet lekkim kosztem firmy. David z pewnością by to zrozumiał, bo sam miał dzieci i to trójkę i czasami też musiał wybierać, co w danym momencie jest ważniejsze i dzieci praktycznie zawsze tutaj wygrywały.
OdpowiedzUsuń— Zapamiętam i upomnę się o zapłatę w odpowiednim momencie, jeśli będzie trzeba — odpowiedział, uśmiechając się przy tym pod nosem. W końcu oboje jeszcze nie wiedzieli, jak los się potoczy i co blondynka postanowi. Nie mógł postawić jej ultimatów. To było jej ciało, nie jego… On deklarował się na wszystko, ale nie mógł jej powiedzieć, że ma urodzić i koniec kropka czy usunąć. Może gdyby nie było na świecie Jacksona nawet wolałby taką opcję, ale mając już dziecko u swojego boku zupełnie inaczej spoglądało się na takie sytuacje. Zupełnie.
Nie skomentował jej łez po jego zapewnieniach, jedyne co to uśmiechnął się nieznacznie. Naprawdę nie miał zamiaru znikać i uważał, że dadzą sobie radę jeśli podejmą się wychowania wspólnie dziecka. Nie będą idealni, to pewnie, ale powiedzmy sobie szczerze… Kto tak naprawdę był?
Przekręcił się na plecy, gdy panna Lester usiadła na nim okrakiem. Ułożył swe dłonie na jej biodrach i utkwił swoje uważne spojrzenie w jej twarzy. Chwilami tylko kręcił głową z rozbawieniem, słuchając jej kolejnych przeprosin.
— Oboje się w to wpakowaliśmy — poprawił ją zanim jeszcze zamknęła mu usta pocałunkiem, który bez wahania odwzajemnił.
Może i oboje się przed tym cholernie bronili, ale nie potrafili od tego uciec. Wbrew pozorom pasowali do siebie, tak jak chociażby teraz pasował do siebie ich smak meksykańskiego jedzenia w ustach. Mogli się różnić na wielu płaszczyznach, ale koniec końców to sprawiało, że te puzzle do siebie pasowały.
Sunął dłońmi po jej plecach, wsuwając je pod obszerną bluzę, którą miała na sobie. Nie chciał przerywać tych pocałunków… Bliskość kobiety sprawiała, że wszelkie troski gdzieś znikały, wszystko wydawało się nieistotne, prócz tej istoty, którą miał obok siebie. Nie dało się ukryć, że ten gruboskórny brodacz czuł coś do tego Chochlika i chyba nie było już sensu przed sobą tego ukrywać. Bo i po co? Skoro los chciał i zrobił tak, że połączył ich już na zawsze.
Objął blondynkę w pasie i sprawnie przekręcił ją na plecy, aby móc się nieco wyswobodzić spod jej rządów. Popatrzył jej prosto w oczy, uśmiechając się przy tym zawadiacko.
— Teraz… Już żadne z nas nie może zniknąć, choćby cholernie chciało — rzucił pół żartem, pół serio, ale wszystko wskazywało na to, że właśnie na to się zanosi.
Rogers
Fakt był taki, że cokolwiek teraz miała zamiar postanowić i tak wiązało ich na dobre. Nawet gdyby chcieli nie zapomną o sobie, nawet jeśli zdołają uciec na drugi koniec świata. W pewnym sensie los ich połączył i tego nic już zmienić nie mogło. Przynajmniej nie tak po prostu.
OdpowiedzUsuńChwile bliskości z Charlotte były czymś innym niż przygody na jedną noc, które miały na celu jedynie zaspokoić podstawowe potrzeby. Tutaj spełniał się całkowicie, czuł, że jest na odpowiednim miejscu z odpowiednią osobą, choć może nigdy nie będzie tego przyznać na głos. Było mu po prostu dobrze, dlatego też nie miał zamiaru przerywać tego zbliżenia, którego ewidentnie oboje po tych wszystkich rewelacjach potrzebowali. Potrzebowali czuć się bezpiecznie.
Czas leciał, tak po prostu. Rogers miał nawet wrażenie, że niewiele się w jego życiu zmieniło, choć cały czas z tyłu głowy miał to, co działo się teraz z blondynką. O czym myśli i czy już wie? Nie chciał naciskać, nie miał też zamiaru w jakiś inwazyjny sposób wpływać na jej decyzję. Gdzieś tam w głębi miał nadzieję, że kobieta odważy się podjąć wyzwania i pozwoli na nowe życie, ale… Nie miałby też pretensji, gdyby postąpiła inaczej. Gdy tylko widział wiadomość od panny Lester coś go w środku ściskało, jakby liczył na to, że dzisiaj się dowie, ale ten dzień nie nadchodził.
Nie spodziewał się też tego, że pewnego razu wyrwie go z pracy tak dziwny telefon. Akurat czyścił pistolety do paitballa po jednej z większych imprez, gdy przyłożył telefon do ucha.
— Tak, przy telefonie — odparł z automatu, nie przerywając nawet swojego zajęcia, dopiero po tym, co usłyszał upuścił broń na ziemię, robiąc przy tym nie mało rumoru i przełknął nerwowo ślinę — Ok, ok… Będę do godziny — rzucił tylko i się rozłączył, wstając od razu z krzesła. Nie powiedział nawet nic Davidowi, który patrzył na niego, jak na wariata, zwłaszcza, że zarzucił na siebie kurtkę nie zważając nawet na to, że był umorusany na koszuli i spodniach od niebieskiej, zielonej, czerwonej i żółtej farby.
W jednej chwili zrobiło mu się gorąco. Pierwsze, co przyszło mu do głowy, że… Zrobiła to… Czuł się zawiedziony, bo myślał, że gdyby coś postanowiła to najpierw by go o tym poinformowała, a nie poszła sama. Przecież miał przy niej być, cokolwiek by się działo, tak? Tak się umówili!
Nie wiedział nawet ile czasu minęło, zanim wparował z impetem na izbę przyjęć, gdzie od razu skierował się do rejestracji, aby przekazali mu, gdzie ma się udać, aby znaleźć Lottę. Nie czekał nawet na windę tylko poleciał schodami aż na trzecie piętro i z zadyszką dotarł pod informację na odpowiednim oddziale.
Rogers
Wysłuchał wszystkiego, co miała do powiedzenia Charlotte, nie wtrącając się ani razu, choć miał do tego okazję w momentach, w których kobieta milczała. Zależało mu jednak na tym, by dokładnie poznać jej perspektywę i wypowiedzieć się ponownie dopiero, kiedy ta odpowie na wszystkie jego pytania. Stąd w ciszy obserwował, jak blondynka przygotowuje omlety, a następnie zgodnie z jej prośbą, pomógł w przeniesieniu wszystkiego na stolik. Niedługo potem siedzieli na kanapie, lecz Jerome wciąż nie wydusił z siebie słowa.
OdpowiedzUsuńTemat ich rozmowy sprawiał, że choć bardzo się starał, nie potrafił nie wracać myślami do tego, co spotkało jego i Jennifer. Nie potrafił nie przywoływać odczuć, które mu towarzyszyły, kiedy dowiedział się, że będzie ojcem. Sytuacja Charlotte i Colina była zgoła odmienna, ale kto wie, może dzięki własnym doświadczeniom Jerome mógł spojrzeć na nią z perspektywy, która dla tej dwójki pozostawała obca? Może będzie dane mu zwrócić uwagę na coś, co im do tej pory umykało?
W końcu wyrwał się z odrętwienia i sięgnął po jeden z sosów, którym obficie polał omleta. Nim jednak zabrał się za jedzenie, wyprostował się i ulokował spojrzenie na twarzy przyjaciółki.
— Jeśli bez względu na to, co będzie się między wami działo, nadal będziecie razem wychowywać to dziecko, to nie mnie, ani nikomu innemu was oceniać. Jeśli nie chcecie być razem, to nikt was do tego nie zmusi, prawda? — zauważył z lekkim uśmiechem. — I nie uważam, że rodzice muszą być razem i muszą się kochać, by poświęcać dziecku tyle uwagi, ile trzeba. Pytałem, ponieważ tak może byłoby łatwiej, ale w waszym przypadku to nie musi się sprawdzić — podsumował i wzruszył ramionami, ponieważ zgodnie z tym, co powiedział, relację Lotty z Miśkiem uważał za drugorzędną tak długo, jak długo nie szkodziła on ich potomkowi.
— Jennifer mówiła dokładnie to samo — powiedział cicho, przypominając sobie słowa żony. — Że nie nadaje się na matkę. I wiesz, że mnie to bolało? Bo ja nie potrafiłem wyobrazić sobie innej kobiety w roli matki moich dzieci, ba!, w związku z innymi kobietami nawet nigdy przez myśl mi nie przeszło, że chciałbym być kiedyś ojcem. Ale Jen bała się, że popełni błędy własnej matki i poniekąd jej się nie dziwiłem. Tobie również się nie dziwię. Człowiek chyba nigdy nie czuje się gotowy na wzięcie odpowiedzialności za życie tak małej istoty, za wychowanie jej i pokazanie świata, bo… Stając przed tą perspektywą uświadamiamy sobie, jak sami bardzo jesteśmy niedoskonali. Jak wiele błędów popełniliśmy i zapewne będziemy popełniać. I będziesz się rozczarowywać, Charlotte — zauważył łagodnie, spoglądając na nią ciepło. — Każdego dnia. Sobą, Colinem, a nawet dzieckiem. Ponieważ rzeczywistość przeważnie znacząco odbiega od naszych wyobrażeń. Nikt jednak nie każde ci być matką idealną. Ani matką w ogóle, jeśli czujesz, że te rozczarowania mają cię przytłoczyć i zjeść. Jeśli czujesz i wiesz, że po prostu nie dasz rady — powiedział, dając jej do zrozumienia, że zaakceptuje każdy jej wybór.
Wreszcie chwycił sztućce i ukroił kawałek omleta. Po włożeniu go do ust okazało się, że jedzenie zdążyło przestygnąć, podczas gdy Jerome mówił, starając się jak najlepiej ubrać w słowa to, co czuł oraz myślał.
— Chyba już mówiłem, że nie powiem ci, co masz zrobić — odezwał się, kiedy przełknął. — Ale też nie chcę, żebyś kierowała się tylko strachem. To naturalne, że się boisz. My również się baliśmy, ale gdzieś pod tym wszystkim, pod szokiem i przerażeniem pojawiła się myśl, że… Że jesteśmy tego ciekawi. Że chcemy spróbować, bez względu na wszystko — podsumował, a że przez cały ten czas wpatrywał się we własny talerz, to wreszcie zerknął na blondynkę. — Mam nadzieję, że nie brzmię tak, jakbym namawiał cię do urodzenia tego dziecka? — mruknął, uśmiechając się blado. — Po prostu z jednej strony to nie koniec świata. Ale z drugiej, jeśli ta ciąża jest dla ciebie tym końcem świata, to również rozumiem. Który to tydzień? — spytał nagle, kierowany nagłą ciekawością.
JEROME MARSHALL
W dyżurce na odpowiednim oddziale jedna z pielęgniarek już nawet nie pytała kim Rogers jest dla Charlotte. Pewnie wzięła za pewnik, że tego dowiedzieli się już na dole w rejestracji. No cóż… Najwyżej by ściemnił, że jest jej narzeczonym, przecież tego nie dało się nigdzie w papierach sprawdzić. I co? Odmówiliby mu jakichkolwiek informacji?
OdpowiedzUsuńJuż raz też biegł w takim pośpiechu do Charlotte do szpitala i wtedy jej widok w białej pościeli nie był najprzyjemniejszy. Po tamtym wypadku była posiniaczona, lekko opuchnięta, mimo tego ginęła w wielkim szpitalnym łóżku. Naprawdę nie chciał jej ponownie widzieć w podobnym stanie.
Gdy dotarł pod odpowiednią salę, w tym samym momencie wyszła z niej młoda pielęgniarka, która obdarzyła zdenerwowanego Rogersa ciepłym uśmiechem. Zostawiła nawet uchylone drzwi, aby mężczyzna mógł wejść do środka. Ten natomiast zrobił niepewny krok do przodu i w końcu przekroczył próg niezbyt dużego pomieszczenia. Wtedy dostrzegł blondynkę, która na szczęście tym razem wyglądała całkiem normalnie. Nic nie wskazywało na to, aby coś było nie tak, ale doskonale wiedział, że mogą to być jedynie pozory.
— Wszystko ok? — zapytał dość cicho, jak na niego. W jego głosie chyba pierwszy raz było można usłyszeć niepewność, może nawet lekki strach?
Sięgnął mały taboret, który był pod ścianą i przysunął go sobie do łóżka kobiety, po czym usiadł. Ani na moment nie spuścił uważnego spojrzenia z jej twarzy.
— Co się stało, Mała? — odetchnął głębiej, naprawdę obawiając się tego, co może za moment usłyszeć.
Rogers
Gdy odparła, że nie wie, dziwna gula ugrzęzła mu w gardle i miał wrażenie, że nie może przez nią wydobyć żadnego słowa. Dlatego też milczał. Jedyne, co to wyciągnął swą dłoń i chwycił jej rękę, którą miała ułożoną na brzuchu. Zamarł, gdy usłyszał, co tak naprawdę się stało i teraz już w ogóle nie wiedział, co powinien powiedzieć. Nie od dziś było wiadomo, że z niego był kiepski pocieszyciel, więc się nawet za coś podobnego nie zabierał. Zacisnął jedynie mocno wargi, odwracając na moment wzrok, który utkwił gdzieś w białej pościeli. Ocknął się dopiero w momencie, gdy do głowy blondynki przypłynęły najczarniejsze myśli.
OdpowiedzUsuń— Ciii… Nie… — nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej, bo do Sali zdążył już wejść młody lekarz, który na szczęście rozwiał wszelkie obawy, a przynajmniej te największe, a na twarzy Rogersa również pojawił się uśmiech. Dziwny kamień spadł mu z serca i od razu poczuł się jakoś dużo, dużo lepiej.
— To najważniejsze — odparł, mocniej ściskając jej dłoń. Odetchnął głęboko, odchylając się nieco i rozpinając kurtkę, bo przez ten arsenał emocji zrobiło mu się cholernie gorąco — Nawet nie chcesz wiedzieć, jak chore myśli obijały mi się po głowie — rzucił już dużo dużo lżej — Weź mnie tak nie strasz, ok? Bo jeszcze trochę, a to ja wyląduję na tym łóżku tylko, że z zawałem — zażartował, ale po chwili jednak uśmiechnął się pogodnie i przesunął swą rękę na jej brzuch, na którym sama trzymała swoje dłonie.
— Cieszę się, wiesz? — może te słowa nie były zbyt wylewne, ale z pewnością oddawały wiele. Cieszył się cholernie, że jednak jego domysły się nie sprawdziły, a z dzieckiem było wszystko w porządku. Dni mijały, a świadomość, że ta mała fasolka jest i jest jego i Charlotte sprawiała, że właściwie łapał się na tym, że nie mógł się doczekać, jak zobaczy tę małą istotę na świecie. Przy Jacksonie tak nie było. Nie poczuł tego do samego końca, nawet gdy pokazano mu noworodka, nie poczuł nic niezwykłego. Potrzebował lat, aby dojrzeć do tej miłości. A teraz? Teraz nawet tego maleństwa nie widział na USG, a już na nie czekał z niecierpliwością.
— Jest pani gotowa? — pielęgniarka przyjechała z wózkiem, aby wziąć blondynkę na kolejne badania. Rogers podniósł się więc z krzesła i pochylił się, aby musnąć wargami czoło Lotty. To było dla niego coś nowego, ale jakiś dziwny napływ emocji skłonił go do tak czułego gestu. Uśmiechnął się ostatni raz i wskazał palcem na korytarz.
— Nigdzie się stąd nie ruszam, poczekam — zapewnił, po czym wyszedł z sali, aby zasiąść na korytarzu.
Rogers
Pokręcił tylko głową, starając się jej dać do zrozumienia, że przecież takie wypadki się zdarzają i to niekoniecznie z naszej winy. Mogła nie zauważyć ustępu w podłodze, ktoś mógł coś rozlać na ziemi, co faktycznie w tym wypadku miało miejsce, ale żadne z nich przecież nie miało o tym pojęcia, mogło zgasnąć światło na klatce. Cokolwiek i w żadnym wypadku nie była to wina dziewczyny. Przecież umyślnie nie rzuciłaby się ze schodów.
OdpowiedzUsuń— Zadzwonili do mnie ze szpitala. W sumie… Nie wiem dlaczego akurat do mnie — rozłożył ręce, bo teraz faktycznie wydawało mu się to dziwne, chociaż prawdę mówiąc nawet i pokrzepiające. Może kobieta już wcześniej coś ustaliła i na wypadek wpisała jego numer do kontaktów alarmowych? Nie wiedział przecież, że to nie do końca tak było, a palce we wszystkim maczał Jerome.
Wyprostował się na głos pielęgniarki i tylko zrobił głupkowatą minę, gdy usłyszał coś o mężu. Mężem już kiedyś był i bynajmniej nie można go było nazwać troskliwym. Sam nawet nie wiedział, co go wzięło na tego typu gest. Może po prostu się wystraszył? I to wszystko, jakoś tak samo poszło? To wcale też nie oznaczało, że będzie już taki zawsze.
Wycofał się nieco, jednak tylko na tyle, aby pielęgniarka go nie widziała, a blondynka wręcz przeciwnie. Wyciągnął rękę przed siebie i zaczął obracać jednym z sygnetów, które miał na palcu, udając, że misia swoją obrączkę. Potem pomachał palcem przy skroni, dając do zrozumienia, że ktoś tu nieźle zwariował, ale po chwili roześmiał się niemo, aby jednak nie rozwiewać żadnych wątpliwości pielęgniarki, która myślała, że ta para tutaj jest małżeństwem.
Akurat grzebał coś w telefonie, gdy kobieta go wywołała. Zaskoczony, uniósł głowę i popatrzył na nią, jakby nie do końca rozumiejąc to, co przed chwilą usłyszał.
— Ale, że mnie? Do badania? Mnie? — zapytał, niedowierzając. W końcu jednak podniósł się z krzesła i ruszył za pielęgniarką nie do końca rozumiejąc, co w tej chwili się właściwie działo. Wszedł niepewnie do gabinetu, nie będąc w takich miejscach na co dzień. Prawdę mówiąc nawet z Natalie nigdy nie wybrał się na USG, więc ta sytuacja była dla niego jakimś kompletnym kosmosem, co zdradzał jego zdezorientowany wyraz twarz. Oj, zdecydowanie gama emocji, którą dzisiaj mogła zaobserwować Charlotte nie należała do codziennych u Colina. Bez słowa przysiadł się obok blondynki i popatrzył na całą tą dziwną aparaturę i maź na jej brzuchu.
— Jakby ci brzuch lubrykantem obsmarowali — prychnął rozbawiony, rzucając durnym komentarzem, który najwyraźniej miał nieco rozładować jego nerwy. Podrapał się nerwowo po zarośniętym policzku, marszcząc nieznacznie brwi, kompletnie nie spodziewając się tego, co za chwilę miało się tutaj wydarzyć.
Lekarz roześmiał się tylko pod nosem, nie komentując słów brodacza i przeszedł do wykonywania badania. Rogers z tego wszystkiego zrozumiał tylko tyle, że dziecko to ta niewielka fasolka na ciemnym tle, która uciekała raz po raz, a to w lewo, a to w prawo. Ma dopiero kilka centymetrów, ale jest już wielkości nektarynki. Prawdopodobnie potrafi już otwierać i zamykać usta. To było zarazem niesamowite i niewiarygodne. Co do płci faktycznie lekarz nie był jeszcze tego w stanie dokładnie ocenić, ponieważ dziecko potrzebowało jeszcze dwóch-trzech tygodni, aby odpowiednie narządy w pełni się rozwinęły. Jednak to w tym momencie nie było najważniejsze, najważniejszy był fakt, że wszystko jest w porządku. Rogers siedział w milczeniu, tylko raz po raz mrugając oczami. Nie wiedział nawet ile do niego informacji tak naprawdę trafia, a ile umyka, ale… To było teraz naprawdę nieistotne.
Rogers
To, co działo się w tamtym momencie w gabinecie było dla Rogersa czymś nie do ogarnięcia. Może i żył na tym świecie już całkiem sporo lat i nawet miał dziecko, ale teraz dopiero zrozumiał ile tak naprawdę stracił przy Jacksonie. Nie widział jego USG na żywo, nie interesował się zbytnio przebiegiem ciąży, podczas porodu nie było go nawet w Nowym Jorku, a pierwsze lata życia syna też nie za bardzo się tym wszystkim interesował. Teraz, mając już dużo lepszy kontakt z Juniorem wszystko doceniał milion razy bardziej i teraz też wiedział, że nie chce popełnić tych samych błędów.
OdpowiedzUsuńFaktycznie wyglądał na zagubionego, może nawet bardziej i oszołomionego? Po prostu potrzebował dłuższej chwili, aby z tym wszystkim się oswoić, po prostu.
— Odprowadzę ją do sali — zapewnił lekarza, chwytając za rączki wózka, na którym siedziała blondynka. Na szczęście droga powrotna nie była skomplikowana i mimo lekkiego szoku, jaki cały czas się utrzymywał u brodacza, ten jeszcze nie zgubił orientacji w przestrzeni.
— Nie sądziłem, że ten dzień tak mnie zaskoczy — przyznał z lekkim rozbawieniem, gdy emocje powoli opadały, a Rogers odzyskiwał trzeźwość umysłu — To, co? Jesteś teraz na mnie skazana do końca swojego życia, co? — pochylił się nieco, aby kobieta mogła choćby kątem oka dostrzec jego rozbawiony wyraz twarzy. Ruszył nieco szybciej w kierunku Sali, na której leżała panna Lester.
— Myślisz, że będę mógł cię dzisiaj stąd zabrać do domu? — zapytał, podchodząc do małego okna, które znajdowało się w pomieszczeniu. Widok nie był niezwykły, ponieważ akurat widok wychodził na drugie skrzydło szpitala i jedynie, co mógł w tym momencie obserwować to personel krzątający się po szpitalnych pomieszczeniach.
Rogers
Zmarszczył nieco brwi, słysząc o tym, że Buiscuit był sam w mieszkaniu. Sam odruchowo spojrzał na zegarek, który miał na nadgarstku.
OdpowiedzUsuń— Wyprowadzę go, gdy tutaj zostaniesz. — Nie był przecież bez serca i nie zostawiłby tak psa samego w domu, który musiałby załatwić swoje potrzeby fizjologiczne i byłby głodny. Nie wiedzieli przecież jeszcze, że nie będzie w ogóle takiej potrzeby.
Nie przeszkadzał jej też w momencie, w którym oddzwoniła do swojego szefa. Faktycznie wypadało powiadomić o wszystkim, gdy strach zniknął, a emocje opadły. Sam Rogers będzie w końcu musiał wyjaśnić Davidowi, o co chodziło i co się stało, że tak nagle wyparował z firmy. Wiedział jednak, że przyjaciel w pełni go zrozumie i nawet nie będzie za bardzo drążył tematu.
Odwrócił wzrok od okna dopiero w momencie, w którym Charlotte odezwała się stricte do nie. Skrzyżował ręce na piersi, patrząc na nią uważnie. Na początku jego wyraz twarzy nie zdradzał nic, ale po chwili jednak cień uśmiechu się odbił gdzieś w kącikach warg.
— Po tym dzisiejszym badaniu to nie wiem czy bym ci na coś innego pozwolił — powiedział żartobliwym tonem. Oczywistym było, że nie mógłby do niczego Lotty zmusić, ale prawda była taka, że gdyby teraz zdecydowała się na aborcję ciężko byłoby mu się z taką jej decyzją pogodzić. Widział już ich dziecko, słyszał bicie malutkiego serduszka i nie mógłby tego wszystkiego tak po prostu wyrzucić z pamięci.
Lawina dobrych wiadomości na dzisiaj na szczęście się jeszcze nie skończyła, więc, gdy tylko dowiedział się, że panna Lester może spokojnie opuścić już szpital, uśmiechnął się i od razu złapał za swoją kurtkę, którą wcześniej zostawił na jej łóżku, bo najzwyczajniej w świecie było mu już w niej gorąco.
— Moja propozycja i tak jest aktualna. Wyprowadzę Buiscuita, a ty możesz się wykąpać, odpocząć czy co tam chcesz — wzruszył ramionami, gdy przemierzali już szpitalny korytarz, aby udać się na parking podziemny, gdzie udało mu się znaleźć miejsce parkingowe dla swojego Jeepa — Po drodze też możemy wziąć coś do jedzenia, choć prawdę mówiąc mnie się jakoś z tego wszystkiego nie chce jeść — przyznał z lekkim rozbawieniem.
Rogers
Najwyraźniej brodacz złagodniał od momentu, w którym poznał rudowłosą. Nie imprezował już tyle. Priorytety w głowie mu się również poprzestawiały. Inni by w to wątpili, ale najwyraźniej w końcu nadszedł czas, w którym dojrzał i naprawdę można było go nazwać mężczyzną.
OdpowiedzUsuńKto wie, może to będzie miało również i wpływ na jego uczuciowe wybory w życiu? Jeżeli nie pożyjemy to się nie przekonamy.
— To oznacza, że ja się tak łatwo nie dam wplątać w twoje hormonalne zagrywki — wytknął język na znak, że się nie podda bez walki. Oj, już wiedział, że pewnie nie raz i nie dwa się ugnie, po czym będzie leciał w środku nocy po te lody czy frytki czy nawet jedno i drugie. Przy okazji pewnie sam będzie jej podkradał jedzenie z pudełka, a później będzie musiał to wszystko spalać podwójnie na siłowni, bo wcale nie chciał skończyć z ciążowym brzuszkiem, spowodowanym nadmiernym spożyciem kalorii.
Nie miał nic przeciwko, aby blondynka się go w tym momencie trzymała. A niech zna jego dobroć dzisiejszego dnia, mogła robić co tylko chciała, choć on wcale nie miał zamiaru jej w tym uświadamiać na głos, bo i tak już zaznaczyła, że będzie pewne rzeczy wykorzystywać. Nie mógł sobie na to pozwolić, o nie!
— Wygląda na to, że Buiscuit będzie musiał się przyzwyczaić i do moich częstszych odwiedzin, ale z czasem pewnie i do wyprowadzania. Przyjdzie taki moment, że będziesz miała taki brzuchol, że może nie poradzisz sobie z zawiązywaniem butów i co? — zauważył, choć i tak doskonale wiedział, że Charlotte w zaawansowanej ciąży i tak będzie w okresie letnim, więc nawet jeśli nastanie chłodniejszy dzień to wciśnie stopy w baletki czy jakieś klapki. No, ale… Kto tam wie, może Rogers i tak będzie musiał udzielać jej w ten sposób pomocy?
Gdy zasiadł za kierownicą, zapiął pasy i od razu odpalił silnik, ruszając do mieszkania panny Lester. Doskonale znał drogę, więc nie potrzebował nawet odpalać nawigacji w telefonie. To chyba był całkiem niezły znak, prawda? W końcu powinien znać drogę do szpitala na pamięć, ot… Tak w razie czego.
Na jej pytanie tylko machnął ręką i wzruszył ramionami, uśmiechając się pod nosem.
— David zrozumie, a ja sam siebie zwolnić nie mogę, nawet jak bym chciał — przyznał ze śmiechem — Chociaż faktycznie wybiegłem tak szybko, że nawet nie zdążyłem się przebrać — zerknął przez chwilę na swoje umorusane od kolorowej farby spodnie — Dzisiaj i tak nie miałem nic wielkiego w planach, więc nic się nie stało.
Po około pół godzinie podjechał pod budynek, w którym mieszkała dziewczyna.
Rogers
Jeszcze raz popatrzył na swoje spodnie i uśmiechnął się głupkowato pod nosem.
OdpowiedzUsuń— Nic bym nie pobrudził, ale jeśli chcesz, żebym je zdjął… To trzeba było od razu mówić — odparł, nie mając przecież żadnych problemów z nagością. Nie raz, nie dwa widzieli siebie nago i dla niego było to coś zupełnie normalnego. Jeżeli chciała mógł u niej chodzić w samych bokserkach, bo podejrzewał, że żadne jej spodnie nie będą na niego pasowały.
— Nie było cię tak samo długo, jak byś była w pracy — dodał, słysząc jej pytanie skierowane do małego pupila.
Buiscuit wcale nie miał wiele więcej czasu, aby zmalować coś w mieszkaniu. Zapewne nawet nie zauważył, że jego właścicielka może być w nieco gorszej formie niż zwykle. Wszedł za nią w głąb mieszkania. Od razu zdjął buty i kurtkę, ale o spodniach wcale nie myślał. Jak gdyby nigdy nic wszedł jeszcze do łazienki, aby załatwić podstawowe potrzeby. Wyszedł po kilku chwilach, ocierając jeszcze wilgotne dłonie o siebie. Powoli podszedł bliżej blondynki, która siedziała zrezygnowała przy rozbitym laptopie. Niestety nie miał znajomości w każdym z sektorów przydatnych w życiu, ale na pewno znał kogoś, kto znał kogoś, kto mógłby się tym zajęć. Jednak nie miał do tego głowy dzisiaj. Dlatego też złapał za górę ekranu laptopa i po prostu go zamknął. Po czym chwycił krzesło, na którym siedziała Charlotte i obrócił ją w swoim kierunku.
— Wezmę go i zaniosę gdzie trzeba, ale szef na pewno zrozumie, że miała wypadek i zaraz nie będzie trajkotał, że czegoś z niego potrzebuje — powiedział z pewnością w głosie. Wiadomo, nie znał jej przełożonego, ale gdyby coś… Zawsze mógł przyjść do jej firmy i zrobić aferę. Pewnie wzięli by go za wariata i tak by nic nie wskórał, a jedynie narobił wstydu pannie Lester. No cóż… To by zrobił i co?
— Teraz to maszerujesz do łazienki wziąć kąpiel, a potem do łóżka. I to bez dyskusji — zarządził, po czym zmierzył ją swym uważnym spojrzeniem od góry do dołu — Bo w innym wypadku zrobię to siłą — tutaj na jego wargach zagościł złowieszczy uśmiech, który mówił tylko jedno – był gotowy spełnić swą groźbę.
Rogers
Czy zrobiłby striptiz, gdyby o to go poprosiła? Zapewne nie, prędzej gdyby sam z siebie podobną akcję zainicjował. Zmuszany z pewnością nie dałby się namówić, chyba, że blondynka wyciągnęłaby jakieś silne działa, aby jednak go przekonać. To kto wie.
OdpowiedzUsuń— Będziesz zwalać wszystko na hormony? — zapytał, pozwalając, aby jeden z kącików jego warg nieznacznie drgnął ku górze. Podejrzewał, że wcale nie one sprawiłyby, że kobieta chętnie pozbyła się z jego ciała pewnych części garderoby. W końcu nie raz to robiła, prawda?
— To, ja ci odpowiem, że nie mogę ci teraz pomóc — odparł całkowicie poważnie, mając cały czas z tyłu głowy to, że obiecał jej, że wyjdzie z psem. Ten cały czas podskakiwał wokół nich, jakby dobrze wiedział, że już za chwilę skorzysta ze świeżego powietrza i może wcale nie będzie dla niego tak istotne, że tym razem będzie miał nowego kompana na spacerze? Niestety, ale będzie musiał się do Rogersa przyzwyczajać, bo ten zapewne stanie się częstym gościem w tych skromnych progach.
— Dlatego masz piętnaście minut, a jak wróćę a ty nie będziesz w wannie to obiecuję, że sam cię do niej wrzucę — powiedział, starając się cały czas zachować powagę, jednak iskierki rozbawienia szalały w jego oczach. Wyprostował się i tak, jak zapowiedział ruszył w kierunku wyjścia. Ubrał swoje buty, narzucił na siebie kurtkę i sięgnął po smycz, aby chwilę później kucnąć i popatrzeć na pupila Charlotte.
— Buiscuit! Chodź, idziemy na spacerek? Idziemy? — zawołał pogodnym tonem, jakim to mieli w zwyczaju zazwyczaj się zwracać właściciele czworonogów.
Rogers
Może sam psa nigdy nie posiadał i może też nie był urodzonym właścicielem, ale krzywdy by zwierzęciu nie zrobił. Też nigdy nie miał sytuacji, aby czyjś pies się na niego rzucał czy jakoś wybitnie warczał. Chyba zazwyczaj był neutralny dla czworonogów, tak mu się przynajmniej wydawało. Nieco bawiła go nieufność Buiscuita, ale nie miał zamiaru go dodatkowo stresować i cierpliwie czekał, aż ten do niego podejdzie z podkulonym ogonkiem i mimo wszystko da się zapiąć na smycz.
OdpowiedzUsuń— No! Widzisz, nie zjadłem cię. Porwać też nie planuję — powiedział ze śmiechem, drapiąc sierściucha za uchem. Spojrzał jeszcze przelotnie na blondynkę czającą się w szparze drzwi do łazienki, po czym ruszył na spacer z jej pupilem.
Nie było ich jakieś piętnaście minut. Buiscuit załatwił to, co najważniejsze i mogli spokojnie wrócić do mieszkania Charlotte.
— I co? Tak strasznie było? — rzucił, gdy tylko weszli do środka. Pokręcił z rozbawieniem głową, gdy piesek nagle odżył, gdy tylko zdjął mu smycz. Faktycznie wyglądało to, jakby wyszedł z nim za karę. No, ale cóż… Musiał powoli się do tego przyzwyczajać, nie ma że boli.
Rogers nie zdejmując butów, ani kurtki wsunął się do łazienki i oparł się o framugę drzwi, spoglądając na leżącą w wannie blondynkę. Zawadiacki uśmieszek mimowolnie pojawił się na jego ustach, no cóż… Nie mógł nic poradzić na to, że praktycznie od razu robiło mu się gorąco na jej widok, zwłaszcza taki.
— A już myślałem, że będę musiał sklepać ci tyłek, bo mnie nie posłuchasz… — skrzyżował ręce na piersi, kompletnie nie krępując się przed mierzeniem jej swoim spojrzeniem — A może chcesz żebym dołączył? — rzucił z lekkim rozbawieniem, łapiąc za krawędzie swojej kurtki, tak jakby chciał już ją ściągnąć — Ale… Najpierw zapytam czy w ogóle chcesz żebym jeszcze został czy mam już zmiatać do siebie? — zatrzymał się w połowie i tak małej łazienki i uniósł lewą brew nieco wyżej.
Rogers
Dobrze wiedział, że człowiek po tak intensywnym dniu marzył o zwykłej kąpieli i relaksie. Sam zazwyczaj nie przepadał za wylegiwaniem się w wannie, ale gdy już go taka ochota nachodziła to potrafił w niej siedzieć nawet i godzinę. Woda wtedy musiała być naprawdę gorąca, tak gorąca, że jej poziom odznaczał się czerwonym śladem na skórze. Cóż, może nie było to najzdrowsze, ale cóż mógł na to poradzić? Nie brał takich kąpieli codziennie, ani nawet raz w tygodniu, bo na co dzień mimo wszystko preferował zwykły prysznic.
OdpowiedzUsuń— W ubraniach byś mnie nawet nie wpuściła do domu, a co dopiero tutaj — powiedział, nie tracąc ze swojej twarzy zawadiackiego uśmiechu. Skoro dostał przyzwolenie to nie miał zamiaru z niego nie korzystać. Sam nie zdążył przecież wziąć prysznicu po wyjściu z pracy, choć nawet nie zawsze miał taką potrzebę. Jednak teraz sam chętnie zanurzy się w wodzie, zwłaszcza w tak doborowym towarzystwie. Zrzucił kurtkę na ziemię, później dołączyły do niej spodnie i bluza, którą miał dzisiaj na sobie. Nie zapomniał również o bokserkach, bo przecież nie miał zamiaru później wracać bez nich. Chociaż zakładanie używanej bielizny po kąpieli też brzmiało dość słabo, no ale nie nosił przecież niczego na zmianę.
— A ty młody uciekaj stąd, teraz jest czas dla dorosłych — wyrzucił piłeczkę, którą Buiscut przyniósł i gdy tylko polecał za nią, jak szalony zamknął drzwi. Następnie bez większego ostrzeżenia wskoczył do wanny, uważając oczywiście na wysunięte nogi blondynki. Roześmiał się pod nosem, gdy trochę wody rozlało się po podłodze. Najwyżej później powyciera. Było ciasno, ale ciepło i przyjemnie mimo wszystko. Oparł się plecami o wannę po przeciwległej stronie od Charlotte i wyciągnął jedną nogę poza wannę, bo ta się już niestety nie chciała tak dobrze ułożyć, jak pierwsza.
— Kurde, ciasno… — bąknął, spoglądając rozbawionym spojrzeniem na pannę Lester.
Rogers
— Następnym razem kąpiemy się u mnie — odparł całkiem poważnie, tak jakby wcale nie wątpił w to, że kiedyś znowu znajdą się w takiej sytuacji. Faktycznie posiadał dużo większą wannę i mogliby wtedy spokojnie się zmieścić i każde z nich miałoby jeszcze całkiem dużo swobody. A tak? Pewnie dużo mniej wody było już na zewnątrz niż w środku. Na szczęście nie na tyle dużo, aby zalać sąsiadów, który mieszkali pod Charlotte.
OdpowiedzUsuń— Gdybym był mniejszy to nie wpadłbym ci w oko — dodał, uśmiechając się pod nosem. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego mięśnie podobały się płci przeciwnej. Nigdy jednak nie chciał z nimi przesadzać, nie czuł tak wielkiej potrzeby by mięśnie odznaczały się pod każdą możliwą odzieżą, jaką miał na sobie. Chciał się po prostu dobrze czuć ze sobą i tak właśnie było w tym momencie. Lubił swój wygląd i wcale nie ściemniał, że jest inaczej. Chodził na siłownię i dbał o swój wygląd. Może nie zawsze, jakoś przesadnie, ale czasami też potrafił trochę więcej czasu spędzić przy lustrze układając brodę czy włosy. To było coś złego?
Odchylił nieznacznie głowę i również przymknął powieki, a opuszkami palców jeździł po łydce blondynki, która była przyjemnie gładka od wody i specyfików, których użyła do zrobienia piany. Otworzył oczy i popatrzył na jej buzię dopiero w momencie, w którym zadała pytanie, którego akurat teraz się nie spodziewał.
— Nie zdziwię cię, jeśli odpowiem, że nie… — przyznał otwarcie, ale uśmiechnął się, choć może ledwie mogła to dostrzec — Ale widzisz… Taka mieszanka genów nie mogła się przecież zmarnować. Boję się tylko, że wyjdzie z tego dziecko o anielskiej urodzie, ale z diabłem za skórą — wybuchnął śmiechem, już sobie to nawet wyobrażając. Kombinacja ich charakterów mogła wychować naprawdę energiczne i pełne pasji młode pokolenie, ale nie uważał, aby było to coś złego. Wręcz przeciwnie.
Sam nawet jeszcze nie myślał o tym, jak zareaguje rodzina Charlotte na wieść, że ta niedługo ma się powiększyć. Nie zastanawiał się też, co dziewczyna im powie o nim samym. Nie czuł, aby potrzebował zdefiniowania relacji, która go łączyła z panną Lester, ale nie miał też pojęcia, że sytuacja kompletnie się zmieniła i chyba był najwyższy czas, aby do tego dojrzeć i powiedzieć sobie pewne rzeczy wprost, a nie tylko kończyć na domysłach, bo tak było dla niego wygodniej.
Rogers
Ani na chwilę nie przestawał przesuwać palcami po jej gładkiej skórze na nodze, uśmiechając się pod nosem. Nie krępował się też przed patrzeniem jej prosto w oczy.
OdpowiedzUsuń— Twój cięty język wpadł mi w ucho — rzucił z lekkim rozbawieniem, przypominając sobie, że na ich drugim spotkaniu Charlotte nie była mu przychylna. Chciała nawet chyba się go, jak najszybciej pozbyć z baru, bo nie chciała, aby ktokolwiek więcej wiedział, jakie stanowisko miała przed barmaństwem. Nie zaprzeczał jednak, że jej uroda nie zwróciła jego uwagi, bo musiałby wtedy skłamać. Jej dzikie spojrzenie, współgrało doskonale z jej ognistymi włosami i mocnym ubiorem. To mu się spodobało najbardziej. Dziś po rudych włosach nie było śladu. Trochę nad tym ubolewał, ale rozumiał, że kobiety czasami potrzebowały odmiany i nic w tym złego. Choć… Tak, chętnie zobaczyłby jeszcze kiedyś Charlotte w rudowłosym wydaniu.
Uniósł nieznacznie brwi, gdy dziewczyna tak nagle się podniosła. Myślał, że jeszcze trochę się w tej wodzie pobyczą, ale skoro tak. To on też się podniósł, przy okazji okręcając kurek, który blokował wodę w wannie. Wstał i również owinął się w ręcznik, który dla niego zostawiła. Na razie się nie ubierał, bo jego ciuchy i tak były brudne, a nie miał przecież nic na przebranie. Póki nie było mu zimno ręcznik mu w zupełności wystarczał.
Dlatego też, jak gdyby nigdy nic wszedł do salonu i rozsiadł się wygodnie na kanapie w samym ręczniku. Popatrzył tylko na blondynkę, która przywdziała coś w czym Colin nigdy wcześniej jej nie widział.
— Śpisz w czymś takim? — zapytał, przechylając nieco głowę, chcąc się temu czemuś jakoś uważniej przyjrzeć — Powiem ci, że jest to cholernie aseksualne. Wyglądasz, jak w pajacu dla dzieci — zaczął się śmiać, kręcąc głową. Tak, jak jeszcze dziesięć minut temu może i miał ochotę na coś więcej, tak teraz jakoś już nie bardzo. W końcu nie kręciły go pieluchy, duże dzieci i inne dziwne fetysze.
— W sumie może nawet bym i zjadł — wzruszył ramionami, chwytając jakąś książkę, która leżała na kanapie. Zaczął ją wertować, gdy rozdzwonił się telefon Lotty. Uniósł głowę i popatrzył na kobietę uważniej, gdy usłyszał z kim rozmawia. Dopiero wtedy do niego dotarło, że tak naprawdę jej rodzina mogłaby się martwić o Charlotte. Choć sam uważał, że kompletnie niepotrzebnie, bo pewne było to, że nie zostawi jej samej. W końcu to, że była w ciąży nie było tylko jej własną zasługą, a ich obojga i Rogers miał zamiar wziąć za to pełną odpowiedzialność.
— Co im powiesz? — zapytał, gdy wydawało mu się, że po jakimś czasie Lotta zakończyła rozmowę ze swoją matką.
Rogers
Pokręcił głową, nie do końca się z nią zgadzając. Niczym go nie przekona, że taka piżama była seksowna. Dla niego nie była, ale przecież każdy miał swój gust i w sumie dzięki temu świat był piękny, bo każdemu podobało się, co innego. Jednak gdyby Rogers miał umilić Charlotte ten wieczór w inny sposób z pewnością bardzo szybko by się tej piżamy pozbył. Kto wie, może by nawet schowałby ją gdzieś głęboko, aby przypadkiem blondynka zbyt prędko jej nie znalazła. Mogła kombinezon rozpinać ile chciała, ale dla niego i tak pozostanie dziecięcym pajacem.
OdpowiedzUsuńPokręcił więc jedynie głową z rozbawieniem i sam złapał za rąbek ręcznika, którym był owinięty.
— To już to jest bardziej pociągające — rzucił ze śmiechem, podciągając powoli materiał coraz wyżej. Zaczął się śmiać, gdy praktycznie odsłonił całe swoje klejnoty, ale po chwili zarzucił z powrotem ręcznik, gdy tylko rozdzwonił się telefon Lotty.
Gdy tylko dziewczyna zakończyła rozmowę z matką, brodacz sięgnął ręką swej twarzy i podrapał się po policzku, zastanawiając się chwilę nad tym, co mu przed momentem powiedziała.
— No to logiczne, że prawdę… Może ja powinienem być wtedy przy tej rozmowie? W końcu ja też w tym wszystkim uczestniczę. Po, co więc przedłużać i unikać tej konfrontacji, która i tak kiedyś będzie musiała nastąpić — przyznał, doskonale sobie zdając z tego sprawę. Chciał też pokazać przed samom Charlotte, ale również i przed jej rodzicami, że był godny zaufania, mimo tego, że nie zawsze dobrze się zachował wobec ich córki. Chciał im dać tym do zrozumienia, że bierze to wszystko na poważnie i nie ma zamiaru zostawić blondynki z tym wszystkim samej. Dojrzał, pod tym względem naprawdę dojrzał i z dnia na dzień wiedział, że nie tylko chce być obok ze względu na dziecko, które ma się pojawić na świecie. Chciał być, po prostu, nawet jeśli może nawet nigdy nie będzie potrafił tego przyznać wprost. To może na okrętkę Charlotte to zrozumie i wyłapie?
— To wiesz, co… Ja się będę zbierał. Myślę, że dobrze by było powiedzieć im o tym razem, ale to Twoi rodzice i wiesz lepiej — wstał z kanapy i ruszył do łazienki, gdzie ubrał swoje ciuchy. Nie chciał by wyglądało to, jak ucieczka. Po prostu chciał dać Loccie czas na zastanowienie się. A on naprawdę był gotów stawić się jutro na tej rozmowie. Plusem był fakt, że na odległość nikt nie mógł mu sprzedać liścia, czego mógłby się spodziewać po ojcu, który kompletnie nie ufa facetowi, z którym spotyka się jego córeczka.
Rogers
Odetchnął głęboko, gdy wspomniała o tym, że jej ojciec będzie mógł być nieprzyjemny. On doskonale zdawał sobie z tego sprawę i wcale mu się nie będzie dziwił. No cóż. Dorośli powinni brać na klatę to, czego sami naważyli. Nie byli dziećmi, nie byli nastolatkami, którym można by było wybaczyć w jakimś stopniu. Tutaj już nie było przebacz. Gdy Natalie zaszła w ciąże też powinien być uznawany za dojrzałego mężczyznę, ale jednak nim nie był mimo trzydziestu lat na karku. Dziś bliżej było mu do czterdziestki, choć wcale tego nie czuł to wiedział, że ma więcej oleju w głowie niż te sześć lat temu.
OdpowiedzUsuń— No na oświadczyny to nie ma co liczyć — rzucił, nawet chyba nie żartując. Jedno małżeństwo przeżył i chyba nie zanosiło się na to, aby chciał pakować się w kolejne. Ok, pewne rzeczy z Charlotte wyglądały zupełnie inaczej niż z jego ex żoną, ale to nadal nie zmieniało faktu, że na takie deklaracje to na pewno gotowy nie był.
— Zdeklarowałem się i zdania nie zmienię — powiedział, stając przed nią już całkowicie ubrany. Papatrzył jej prosto w oczy, ale nawet się nie uśmiechnął. Jego mina była poważna, a oczy zamyślone. Musiał sobie to wszystko poukładać w głowie. W jakimś stopniu uciekał, ale nie na koniec świata. Potrzebował chwili w samotności, we własnym azylu, aby móc poukładać myśli, aby nie klapnąć jutro niczego pochopnego.
— Wiem, że mnie nie wyganiasz, ale ja muszę — tutaj popatrzył na parujące jedzenie, które dla niego przygotowała — Nie… — pokręcił przecząco głową, sięgnął ręką jej twarzy, aby chwycić między dwa palce jej kosmyk jasnych włosów. Uśmiechnął się blado, po czym sięgnął ponad nią swoją kurtkę z wieszaka.
— Obiecuję, że jutro będę, ale teraz już pójdę — Skinął głową, wsuwając jeszcze buty na stopy. Nie zapomniał też o laptopie, po który się cofnął w głąb mieszkania, aby zanieść go do jakiegoś ekspresowego serwisu. Kto wie, może nawet uda mu się go już naprawionego jej jutro oddać?
W jakimś sensie uciekał, ale nie od odpowiedzialności. Uciekał przed Charlotte, aby przypadkiem nie pokazać przed nią zbyt wiele emocji. Jeszcze tego nie potrafił. Nie umiał dzielić się z innymi swoimi obawami czy strachem. Wolał to wszystko przeżywać w samotności, bo po prostu od zawsze tak właśnie musiał sobie z tym wszystkim radzić.
Rogers
Potrzebował oddechu. Dzisiejszy dzień i tak był już karuzelą emocji. Potrzebował się dotlenić, zapalić papierosa spokojnie na swoim balkonie i popić go dobrą whisky. Tak, zdecydowanie właśnie tego potrzebował. Przestrzeni i to takiej, w której czuł się najlepiej, a oczywistym było,. Że każdy czuję się najlepiej we własnych czterech kątach.
OdpowiedzUsuńNie bał się odpowiedzialności, nie bał się też tego, że mogliby sobie nie poradzić z wychowaniem dziecka, bo doskonale wiedział, że wcale tak nie będzie. Miał syna. Może nie zajmował się nim należycie, gdy ten był mały, ale nie byli przecież skończonymi idiotami, aby nie poradzić sobie ze zmianą pieluszki czy nakarmieniem niemowlaka. Ok, jasne… Pewnie nie jedna noc zszarga im nerwy, bo maluch nie będzie chciał spać, będzie płakał, może będzie miewało kolki… No właśnie? Jak chciał pomóc Charlotte skoro nie byli ze sobą? Mieliby zamieszkać razem, gdy dziecko się uradzi? Po prostu po to, aby odciążyć kobietę? W końcu on był ojcem i też powinien się zaangażować i to nie tylko za dnia, ale też i w nocy. Było wiele pytań bez odpowiedzi, to było przytłaczające.
Chciał też pokazać przed rodziną panny Lester, że był dobrym kandydatem na ojca jej dziecka, że stanie na wysokości zadania, ale też i zaopiekuje się ich córką. Bo… No właśnie, bo co? Bo mu na niej cholernie zależało? Tak, zależało mu. Mimo rozłąki, milczenia, przy nawet krótkim spotkaniu to ona potrafiła go rozgrzać do czerwoności, nawet gdy próbował się przed tym wzbraniać. Imponowała mu siłą, tym, że się nie poddawała i sobie radziła ze wszystkim.
Nie umówili się na żadną konkretną godzinę, ale Rogers stwierdził, że skoro Charlotte się nie odzywała to godzina trzynasta była odpowiednią godziną. Stanął przed klatką Lotty chwilę po trzynastej. Już chyba nawet nie ogarniał swych myśli. Chciał w jakiś sposób zaimponować ojcu Charlotte? Możliwe, ale nie wiedział nawet czym mógłby, bo chyba nie wyglądem. Mężczyzna wyróżniał się bujną brodą, która może i była ostatnimi czasy modniejsza niż kilka lat wcześniej, ale nie bał też się rockowego image’u. Ciemne dopasowane spodnie, skórzana kurtka, ciężkie oficerki oraz kilka sporych sygnetów na palcach. Raczej nie był to typowy ubiór 36-latka. Dobrze, że chociaż liczne tatuaże były ukryte pod granatową dopasowaną koszulą z długim rękawem, może chociaż tym nie odstraszy?
Rogers
Dla Rogersa taki ubiór nie był niczym odświętnym. Lubił koszule i to nie była żadna nowość w jego wydaniu. Może po prostu teraz rzadziej je nosił niż kiedyś, bo jednak te średnio się nadawały na pracę w jego przybytku, który dzielił z Davidem. Mimo wszystko niewygodnie byłoby przybijać gwoździe w płocie czy sięgać ciężki sprzęt z wysokich półek. Jazda po lesie i taplanie się w błocie w dobrej jakościowo tkaninie też raczej wydawała się kiepskim pomysłem. Dlatego korzystał z przywileju dobrego ubioru wtedy, gdy wiedział, że nie będzie się wybierał nigdzie poza Nowy Jork i nie będzie musiał robić nic, co miało by związek z brudną robotą.
OdpowiedzUsuń— No raczej nie duch święty — odpowiedział z lekkim rozbawieniem. Zawsze żartami chciał rozładować napiętą sytuację i zapewne nigdy się to nie zmieni. Teraz też czuł, że mimo wszystko te popołudnie nie będzie należało do najprostszych. W końcu nigdy wcześniej nie przeprowadzał takich rozmów, a już tym bardziej nie przez Internet. Wydawało mu się, że mimo wszystką twarzą w twarz byłoby łatwiej. Człowiek wtedy mógł więcej wyczytać z twarzy, ruchów ciała drugiego człowieka, a tak? To wszystko było takie jakieś zamazane, przycinało się i niektóre aspekty dialogu po prostu się zatracały, mimowolnie.
Nie mówił zbyt wiele. Zawsze tak miał, gdy jego umysł był zaprzątnięty czymś większym. No i dzisiaj właśnie tak było. Wsunął dłonie do kieszeni spodni i ruszył za blondynką do jej mieszkania. Tam od razu zrzucił z siebie skórę i buty, po czym wszedł do kuchni, aby nalać sobie wody mineralnej do szklanki. Skoro miał czuć się, jak u siebie to wcale nie miał zamiaru z tego nie korzystać. Zwłaszcza, że czuł, że ma cholerną Saharę w gardle. Odetchnął głębiej, po czym zasiadł na kanapie, gdzie poczekał, aż Charlotte się przygotuje do rozmowy. Obserwował uważnie każdy jej ruch. Starał się, aby jego wyraz twarzy wydawał się być pogodny, ale wcale nie było to takie proste.
— Bardziej już nie będę — odpowiedział, siląc się na choć wymuszony uśmiech, ale chyba wyszło z tego coś na wzór grymasu. No trudno, będzie trochę wyglądał na ponuraka, ale już nic na to nie poradzi.
Mimo tego, że rozmawiali przez ekran telewizora to Rogers od razu dostrzegł zmianę wyrazu twarzy ojca blondynki. No tak, domyślał się, że niecodzienną sytuacją był fakt, że ich córka siedziała na kanapie z facetem, chcąc niby tylko porozmawiać. To wszystko wcale nie wróżyło zwykłej, lekkiej pogawędki o pogodzie czy pracy.
— Dzień dobry państwu, proszę mi mówić po prostu Colin — powiedział, bo wcale nie chciał czuć się aż tyle starszy od blondynki. Czy różnica wieku była tak istotna? Wcale nie planował wyrwać małolaty i umawiając się z Charlotte nawet nigdy tak o niej nie pomyślał, nawet jeśli między sobą w różny sposób żartowali.
Nie odzywał się też za wiele, dając dziewczyna powiedzieć, jak najwięcej samej. Chciał ją wspierać, ale nie znał jej rodziców i nie wiedział, jak mogliby to wszystko odebrać. Widząc jednak, że nad blondynką zdenerwowanie brało górę, chwycił dłonią jej kolano, nie wiedząc nawet czy jej rodzina może ten gest dostrzec. Teraz to było nieistotne. Był facetem, dlatego też powinien przejąć inicjatywę.
— Chcieliśmy państwu przekazać, że Charlotte spodziewa się dziecka — zaczął, będąc przy tym bardzo rzeczowym i pewnym siebie mężczyzną, tak jakby przyjął na siebie rolę głowy rodziny, ale czy to coś złego? Przecież w gruncie rzeczy miał nim za chwilę być, tak? Miał się zaopiekować Charlotte i ich dzieckiem — Ze mną — dodał po chwili, gdyby nie było to takie oczywiste dla wszystkich, choć prawdę mówiąc w to wątpił, bo co wtedy by tutaj robił w takim razie?
— I zapewniam, że państwa córka jest bardzo dobrze zaopiekowana i ja o to będę dbał cały czas… — dodał mając ku temu stuprocentową pewność, bo przecież cały czas o tym zapewniał Charlotte. Nawet teraz, bo gdy tylko to mówił ściskał delikatnie jej kolano, mówiąc w ten sposób, że on tutaj jest. Dla Niej.
Rogers
Przekazanie takich wieści nie było łatwe. Pewnie, co innego gdyby faktycznie byli razem i cieszyli się od samego początku z tego, że będą mieli razem dziecko. Tutaj jednak wszystko wyglądało zgoła inaczej. Na początku był szok, niedowierzanie i strach… Jednak czy wczoraj to się nie zmieniło? Oboje chyba zaczęli doceniać to, co zgotował im los, a raczej ich nieostrożność i poniesienie się chwili. Jednak to znaczyło, że to dziecko nie zrodziło się z chwilowej przygody. Łączyła ich relacja i pomimo kilku niepowodzeń i długiej rozłąki nadal ich do siebie ciągnęło. Nie dało się tego nie zauważyć. Może właśnie tak miało być, aby oboje coś ważnego zrozumieli? Skoro sami nie mieli odwagi być razem to ktoś tam nad nimi zdecydował, że to już najważniejszy czas spróbować, nawet jeśli nie chcieli tego do końca definiować.
OdpowiedzUsuńNa swój pokręcony sposób funkcjonowali od kilkunastu dni, jak ktoś sobie bliski. Wspierali się, stawiali na bliskość, której chyba oboje potrzebowali od dłuższego czasu, a to za sprawą tego małego cudu, który miał przyjść dzięki nim na świat. I nie, z pewnością nie będzie to niechciane dziecko. Sam Rogers wiedział już, że będzie czekał na nie z niecierpliwością. I nawet złość Anthony’ego nie mogła tego zmienić.
Spodziewał się, że ojciec blondynki zareaguje nerwowo, ale nie sądził, że z jego ust padną takie słowa. Zmarszczył brwi, bo prawdę mówiąc nie potrafił ukryć tego, że mu się to nie spodobało.
— Rozumiem, że pewnie nie jestem wymarzonym partnerem dla państwa córki — zaczął, nawet chyba nie analizując za bardzo tego, co właściwie powiedział.
Kim był? Partnerem? Ale jakim, że co miał przez to na myśli?
— Ale też się cieszę, że będziemy mieli dziecko i myślę, że teraz jest ogromna szansa na to, że Charlotte ułoży sobie życie. Może będzie trochę pokręcone, ale… — tutaj uśmiechnął się i popatrzył na twarz zapłakanej Lotty. Nie chciał jej takiej widzieć, nie chciał też, aby myślała, że tą ciążą kogokolwiek zawiodła. Była dorosła, radziła sobie świetnie w życiu, miała dobrą pracę, skończyła studia. Świat się zmieniał i Rogers nie uważał, że trzeba było najpierw wybudować dom czy o zgrozo wejść w małżeństwo, by dać nowemu pokoleniu szansę poznać świat. Ten nie zawsze był kolorowy, ale musi przyjść nowe, aby stare mogło odejść.
— Jestem gotowy nawet stawić czoła rozmowie twarzą w twarz, aby zapewnić i pokazać, że podołam — odpowiedział, po czym skinął lekko głową. Pogładził kciukiem kolano blondynki, gdy ta powoli dochodziła do siebie. Sam nieco ochłonął, co było dla niego nowością. Może to dlatego, że naprawdę w jakiś sposób, intuicyjnie robił wszystko, aby w jak najlepszy sposób wesprzeć przyszłą matkę? Może tak to wszystko właśnie działało?
Po zakończonej rozmowie, odwrócił głowę w stronę panny Lester. Złapał jej nogi pod kolanami i przerzucił je przez swoje uda, po czym pochylił się i pocałował ją namiętnie. Czy musiał więcej mówić? Nie robił tego na pokaz, chciał ją poczuć, chciał mieć ją blisko siebie. Czuł słony posmak jej łez, które samoistnie wcześniej spłynęły na jej wargi i chciał, aby on zniknął. Nie dlatego, że mu nie odpowiadał, a dlatego, żeby Charlotte ponownie poczuła się dobrze.
Odsunął się powoli na kilka milimetrów i popatrzył jej prosto w oczy.
— Przeżyliśmy… — szepnął z lekkim rozbawieniem — Ale chyba muszę zapalić…
Rogers
Zamarł z widelcem w połowie drogi do ust, kiedy Charlotte zwierzyła mu się z targających nią uczuć. Sztuciec z nabitym na niego kawałkiem omleta odłożył na talerz i obrócił się tak, by swobodnie widzieć przyjaciółkę. Chyba nie będzie im dane zjeść w spokoju tego śniadania, ale nie ono było teraz najważniejsze.
OdpowiedzUsuń— W takim razie dobrze wiesz, jak się czułem, kiedy przyleciałem do Nowego Jorku za Jen — oznajmił, nie mogąc powstrzymać się przed wesołym uśmiechem, który przyozdobił jego twarz. W tym konkretnym momencie Charlotte i Colin wydawali mu się dwójką nastolatków, którzy nieco nieporadnie czynili wzajemne podchody, ale nie potrafili wziąć sprawy w swoje ręce i zdecydować się na coś konkretnego. Wiedział, że to porównanie było dużym uproszczeniem, ale nic nie mógł poradzić na to, że właśnie o tym pomyślał, i że tak go to rozbawiło. — Potrzeba wam czasu. Cierpliwości. I przede wszystkim szczerości. Jen od razu wiedziała, po co przyjechałem. I powiedziała mi, że ona potrzebuje czasu. Że nie może mi niczego obiecać. Dzięki temu obydwoje wiedzieliśmy, na czym stoimy i choć nie było to nic pewnego, to jednak… Chyba pozwoliło na uniknięcie frustracji, która na pewno by mnie dopadła, gdybym miał opierać się tylko na domysłach — zauważył i mrugnął porozumiewawczo do blondynki. Zamierzał wrócić od razu do jedzenia, ale nagle coś sobie uświadomił i koniecznie musiał się tym podzielić z kobietą.
— Prawię ci morały i przez to czuję się staro. Ile ty masz lat, dziewczynko? — zażartował i parsknął serdecznym śmiechem. Dobrze wiedział, że panna Lester była od niego o cztery lata młodsza, co w ich wieku nie było znaczącą różnicą. Mimo tego czuł się teraz jak poczciwy nestor rodu, który udzielał cennych rad młodszemu pokoleniu. Jednocześnie odetchnął, kiedy usłyszał, że brzmi jak przyjaciel, który chce pomóc. A co do trafiania w sedno… Jennifer również często mu to wypominała – że potrafił bezbłędnie ubrać w słowa jej myśli i uczucia, kiedy ona sama nie była do tego zdolna. Może odziedziczył ten dar po babci? Yamila bowiem prześwietlała człowieka na wylot; wystarczyło jedne jej spojrzenie i już zdawała się wiedzieć, co gnębi człowieka. Najgorsza jednak była w tym wszystkim świadomość, że wiedziało się, że ona wie. To dlatego wszyscy Marshallowie unikali babki, kiedy tylko coś przeskrobali, ponieważ wiedzieli, że starsza kobieta dostrzeże winę wypisaną na ich twarzy.
Jego umiejętność może nie do końca na tym polegała i nie była tak bezwzględna, ale nie można było mu odmówić tego, że z łatwością potrafił wejść w buty drugiego człowieka i to tak, jakby na wędrówce w nich spędził całe życie.
— Jeszcze — zauważył, tym razem łapiąc za widelec. — Z czasem na pewno poczujesz, co powinnaś zrobić. Najgorzej jest podjąć decyzję. Ale jeśli już to zrobisz i poczujesz spokój… Będziesz wiedziała, że to ta właściwa — powiedział i zamilkł na dłuższą chwilę, skupiając się na jedzeniu. Parsknął, kiedy usłyszał o okropnej matce i pokręcił głową, pozwalając sobie dokończyć omleta. Na pytanie przyjaciółki odpowiedział dopiero, kiedy jego talerz był już pusty.
— Zaskakująco dobrze. Rodzina Jen mnie nie zjadła, co zresztą widać — oznajmił z rozbawieniem, rozkładając ramiona tak, jakby chciał zaprezentować swą sylwetkę w całej okazałości. — Poza tym wygrzałem stare kości. Trochę pozwiedzaliśmy, trochę leniuchowaliśmy i tak zleciało te… dziesięć dni — powiedział, kiedy już doliczył się, ile w sumie tam przebywał. — Jen przedłużyli program stażowy w redakcji, więc jeszcze przez jakiś czas pozostanę słomianym wdowcem. Ale za takie pieniądze też mógłbym być stażystą — wyjaśnił, znacząco spoglądając na Charlotte.
JEROME MARSHALL
Dopóki dziewczyna się nie odezwała, Carlie była pewna, że ją z kimś po prostu pomyliła. Już sama nie pamiętała, kiedy ostatni raz się widziały i możliwe, że jej umysł nie zapamiętał kobiety zbyt dobrze. Dość prędko doszła jednak jej wątpliwości zostały rozwiane. To faktycznie była Charlotte! Nie dało się ukryć, że Carlie odetchnęła trochę z ulgą. I nawet ucieszyła się widząc starą znajomą, z którą nie miała kontaktu już od bardzo długiego czasu. No cóż, naprawdę wiele się działo i ciężko było nadążyć ze wszystkim. Rudowłosa dopiero teraz mogła stwierdzić, że tak naprawdę ma trochę spokoju. W końcu udało teraz tak naprawdę poza zajmowaniem się dzieciakami więcej nie robiła, a do pracy jeszcze nie wróciła całkiem. Przyjmowała już jakieś zlecenia, ale to wszystko było wciąż robione z domu i mogła siedzieć nadal w piżamie z laptopem na kolanach w łóżku, kiedy zajmowała się pracą. Nie było to najwygodniejsze na świecie, ale zwyczajnie czasem nie chciało się jej schodzić do gabinetu, a poza tym z sypialni miała w razie czego bliżej do dzieciaków. Teraz nie umiała tak naprawdę na zbyt długo się od nich oderwać. Zaraz się martwił czy wszystko było u nich w porządku i czy niczego im nie trzeba, nawet jeśli miały przy sobie Matta czy kogoś z rodziny to i tak się zamartwiała.
OdpowiedzUsuń— Po części można powiedzieć, że tak — odpowiedziała z uśmiechem. Sama nie spodziewała się, że dość nagle zdecydowałaby się na dzieci, ale teraz nie potrafiła sobie wyobrazić, że miałaby ich nie mieć. Wiedziała, że gdyby ich nie było, to w jej życiu byłoby zwyczajnie nudno i pusto. Z pewnością znalazłaby jakieś zastępcze zajęcie, ale to nie byłoby już to samo. — Dorobiliśmy się tej dwójki na początku tamtego roku i jakoś tak już zostało — wyjaśniła — Leilani i Casper.
Dzieci nawet nie zwracały uwagi na nią czy Charlotte, oboje pochłonięci byli wcinaniem biszkoptów. Bardziej je mięły w jeszcze bezzębnych buźkach, co wyglądało przekomicznie i na swój sposób nawet uroczo.
— Mam wrażenie, że nie widziałyśmy się całe wieki — powiedziała. Było to niejako prawdą. Minęło dobre półtora roku przecież, jak nie więcej. Matma niby była jej dobrą stroną, bez niej trudno byłoby jej utrzymać się na studiach i w pracy, ale teraz nie mogła sobie przypomnieć, ile dokładnie minęło czasu od ich ostatniego spotkania. Zresztą. Carlie uznała, że to nie jest też jakoś bardzo ważne.
— A co to za słodziak na smyczy? — spytała przenosząc wzrok na psiaka. Jej serducho, które było wypełnione miłością do każdego zwierzaka na świecie wręcz pchało się do tego, aby psiaka pogłaskać.
Carlie przestawiła wózek, aby nie stać na środku chodnika i nie blokować innym ludziom przejścia. Sama tu w końcu nie była i tym sposobem mogła spokojnie prowadzić też dalszą rozmowę z Charlotte bez obawy o to, że komuś zagrodzi drogę.
— Spieszysz się czy może miałabyś ochotę na kawę? Albo herbatę, co bardziej ci pasuje?
Carlie
Carlie uznała to spotkanie za sygnał, aby ich znajomość się odnosiła i liczyła, że tak właśnie będzie. Pamiętała, jak dobrze bawiła się w towarzystwie Charlotte i wciąż była jej wdzięczna za pomoc, gdy wtedy w środku nocy trafiła na dość nieprzyjemnego typa. To wspomnienie było już wyblakłe, niemal nijakie, ale kto wie, jak to by się potoczyło, gdyby Charlotte jej wtedy nie pomogła. Mogło być naprawdę różnie i Carlie przeogromnie cieszyła się, że najczarniejszy scenariusz się nie sprawdził.
OdpowiedzUsuń— Dziękuję — odpowiedziała z uśmiechem. Tak na dobrą sprawę to wciąż nie przyzwyczaiła się do tego, że ma dzieci. To brzmiało śmiesznie, miała je już od pół roku, a jednak nadal było jej dziwnie z myślą, że jest mamą. I to bliźniąt, co jeszcze bardziej zaskakiwało. Carlie nigdy wcześniej nie widziała siebie w takiej roli, ale życie lubi zaskakiwać, a ona nie mogła już być szczęśliwsza. Tak na dobrą sprawę to teraz czuła, że ma tak naprawdę wszystko i niczego jej już nie brakuje. — Za chwilę powinni skończyć gnieść biszkopt, będą cali twoi — zapewniła ze śmiechem. Akurat dzieci domagały się uwagi niemal cały czas, zresztą nic dziwnego patrząc na to, kto był ich ojcem, więc z pewnością, jak tylko wyczają, że ktoś chce im go trochę poświęcić to upewnią się, aby cała uwaga skupiona była właśnie na nich.
— Mi to mówisz? Pojęcia nie mam, gdzie ostatnie miesiące mi uciekły — powiedziała kręcąc głową. Działo się dużo, więcej niż by chciała i na całe szczęście teraz był spokój, ale czas wcale nie zwalniał, a Carlie miała wrażenie, że pędzi jeszcze szybciej przed siebie niż wcześniej. — A Bisciuta to chyba nie było, kiedy nocowałam, prawda? — upewniła się. Raczej prawie na pewno tego uroczego malucha wtedy nie było. Zapamiętałaby plączącego się pod nogami psiaka, a raczej nie wypiła tamtego wieczoru aż tyle, aby nie zapamiętać tak ważnego szczegółu. — Adopciaki są najlepsze — stwierdziła jeszcze na koniec. Sama przecież jednego posiadała, w dodatku małą zgubę, którą znalazła właśnie w Central Parku. Małą pobrudzoną błotem kulkę w typie spaniela, która już od długiego czasu była jej czworonożnym oczkiem w głowie.
Ucieszyła się, gdy dziewczyna zgodziła się na herbatę lub kawę. Do kawiarni wspomnianej przez Charlotte faktycznie nie było daleko, niedługo później już siedziały w środku. Jak tylko Carlie zajęła miejsce rozpięła kombinezon dzieci i wyjęła im z niego ręce. W środku było dość ciepło, nie chciała, aby się przypadkiem zgrzały. W dodatku wydawało się, że niedługo mogą odlecieć zmęczone spacerem, ale to tylko lepiej byłoby dla Carlie i Charlotte.
Kobieta wzięła do ręki kartkę i przejrzała co mają w oferce.
— Chyba zdecyduję się na herbatę ze słonym karmelem i wezmę do tego bananowe babeczki, to brzmi świetnie — powiedziała po chwili. Przyjrzała się też uważniej dziewczynie i lekko uśmiechnęła. — Hej, a gdzie podziały się te rude kosmyki?
Carlie
Nie mógł się powstrzymać i kiedy Charlotte tak znacząco skomentowała jego złote rady, parsknął serdecznym śmichem. Faktycznie nie można było zestawić na równi jego i Jennifer oraz Lotty i Colina. W swojej wypowiedzi jednakże Jerome nie pił do całokształtu, ale do tych konkretnych słów, które padły z ust blondynki. On również swego czasu bał się, że swoim niespodziewanym pojawieniem się w Nowym Jorku tylko pogorszy sprawę, ale ostatecznie zdecydował, że postawi wszystko na jedną kartę i na pewno wolał to, wraz z ewentualnym rozczarowaniem, niż życie w niepewności i zastanawianie się nad tym, co by było, gdyby. W przypadku Charlotte i Colina… Wydawało mu się, że w obliczu informacji o ciąży panny Lester szczególnie ważne stawało się zdefiniowanie relacji tej dwójki, niezależnie od tego, jaka ta definicja by nie była. Ot, po prostu, aby każde z nich wiedziało, na czym stoi i jakie ma pole do manewru. Tego jednakże Jerome nie zamierzał mówić na głos – sam nie lubił niepewności i lubił stawiać sprawy jasno, inni natomiast niekoniecznie musieli za tym przepadać i z tego względu nie zamierzał nikomu mówić, jak miał żyć. W szczególności najbliższym przyjaciołom, którym jedynie mógł nakreślić pewne sprawy, ale decyzja zawsze należała do nich i Jerome miał nadzieję, że wszyscy, którzy byli z nim blisko, dobrze o tym wiedzieli.
OdpowiedzUsuń— Och, dzieciaki — westchnął tylko żartobliwie zarówno w nawiązaniu do ich podejścia, jak i własnej starości, z której się śmiali i wyciągnął rękę, by poklepać przyjaciółkę po główce niczym małą dziewczynkę, czym na pewno miał ją zdenerwować, ale przyjaciołom należało czasem również podokuczać, prawda? — A Colin? Ile on właściwie ma lat? I jak wygląda? Chyba nigdy nie pokazywałaś mi zdjęć i więcej o nim nie opowiadałaś, a teraz by wypadało — powiedział, znacząco strzelając oczami ku brzuchowi blondynki. — Tatuś Jerome musi ocenić twojego chłopaka — palnął, wchodząc na bardzo grząski grunt, jeśli chodziło o temat do żartów, ale że Lotta miała podobne poczucie humoru do niego, to nie martwił się tym, że kobieta może się obrazić i roześmiał się wesoło.
— Dobrze — odparł, kiedy już się uspokoił. — I pamiętaj, że jeśli tylko coś się będzie działo, to jestem. Masz dzwonić w środku nocy, walić drzwiami i oknami — zaznaczył i pogroził młodej (skoro ustalili już, że on jest stary) kobiecie palcem, by przypadkiem nie przyszło jej do głowy, by z problemami radziła sobie sama. Przecież nie po to miała Marshalla, by dźwigać wszystko sama, prawda?
— Wiesz, to trochę skomplikowane, bo ja i rodzina Jen się nie lubimy. To znaczy, ja ich nie lubię… Nie jestem w ogóle obiektywny, ale mam wrażenie, że wszyscy wyrządzili jej zbyt wiele krzywdy. Matka, brat, szalona babcia… Jen patrzy na to wszystko inaczej, w końcu to jej rodzina i kocha ich pomimo wszystko, ale ja… Jakoś nie potrafię odsunąć na bok tego, co wiem i się zdystansować. Może z czasem… Mimo wszystko ugościli mnie tak, że naprawdę miło wspominam ten wypad — powiedział i wzruszył ramionami, a kiedy Lotta wspomniała o siedzeniu w Los Angeles, skrzywił się mimowolnie. — Chyba zaczyna mi to ciążyć. Że jej nie ma — przyznał szczerze. — I zaczyna mnie to… denerwować? Choć nie powinno, ale sama rozumiesz… — mruknął, marszcząc brwi, a następnie twierdząco skinął głową, kiedy blondynka powiedziała o spacerze.
— Idźcie, a ja posprzątam po śniadaniu i do was dołączę, hm? — zaproponował. — Chyba że pozmywam szybko, ty się w międzyczasie ubierzesz i wyjdziemy razem? A potem chyba będę musiał jechać do domu — oznajmił i na potwierdzenie swoich słów ziewnął potężnie. — Mały jet lag — dodał na swoje usprawiedliwienie.
JEROME MARSHALL
Wyglądało na to, że rozmowa o ciąży była za nimi. Jerome powiedział wszystko, co mógł mieć do powiedzenia, Charlotte z kolei potrzebowała teraz przestrzeni na podjęcie decyzji. Na szczęście obydwoje zgadzali się w tym, że niektórych tematów nie można było zbyt długo wałkować i właśnie to Jerome najbardziej cenił sobie w przyjaźni z blondynką – nie roztrząsali niepotrzebnie pewnych kwestii, nie wchodzili w zbędne szczegóły, mówiąc dokładnie tyle, ile było trzeba. Czasem bowiem, kiedy człowiek zastanawiał się nad czymś zbyt długo, popadał w swego rodzaju paranoję i już kompletnie nie wiedział, co powinien zrobić. Marshall zamiast tego wolał zastanowić się przez chwilę i działać, i z tego, co zauważył, Charlotte postępowała w bardzo podobny sposób. Może między innymi dlatego tak dobrze się rozumieli?
OdpowiedzUsuń— Tylko nie mów mi, że Colin ma pięćdziesiąt lat i piwny brzuszek! — Wybałuszył na nią oczy, jakby spodziewał się najgorszego, lecz w rzeczywistości mocno wyolbrzymił swoją reakcję. Nie sądził bowiem, by panna Lester miała podobne upodobania, ale podobno miłość nie wybiera, prawda? Ostatecznie jednak, kiedy kobieta sprzedała mu informację o wieku Miśka, gwizdnął cicho ni to z podziwem, ni to ze zdziwieniem, bo też nie spodziewał się, że między nimi będzie aż taka różnica wieku.
Parsknął śmiechem w odpowiedzi na tego tatka, ale cóż, sam wywołał wilka z lasu i zamierzał przyjąć to na klatę. Dowiedziawszy się natomiast, ile Colin ma lat, tym niecierpliwiej zerkał na trzymany przez Charlotte telefon, aż wreszcie ochoczo przejął go z jej rąk i zaczął uważnie przeglądać profil.
— O, Colin ma własne pole do paintaballa?! — zawołał, widząc jedno z udostępnień. — Czemu nic nie mówiłaś? Byłbym tam pierwszy! — zaśmiał się, poprzeglądał jeszcze przez chwilę zdjęcia, a potem wręczył komórkę jej właścicielce. — Widzę, że masz słabość do brodaczy — rzucił niby to od niechcenia, ale brwiami poruszył już dość znacząco, pijąc oczywiście do tego, jak się poznali i gdyby nie jego drobny protest, to sprawy mogłyby potoczyć się wtedy zupełnie inaczej. Nie żałował jednak, że tak się nie stało – w końcu siedzieli teraz razem, zajadali omlety i cóż, rozmawiali o wszystkim i o niczym. Kto wie, może dzięki temu zyskali jeszcze więcej, niż którekolwiek z nich mogło przypuszczać?
— Zawsze do usług — zapewnił i raz jeszcze poczochrał ją do włosach.
Czy byli to straszni ludzie? Niekoniecznie. Popełniali po prostu błędy, jak każdy, choć Jerome swego czasu uważał, że jest od nich lepszy. Do czasu, aż zaliczył pierwsze (i miał nadzieję, że tym samym ostatnie) mocne potknięcie i zawiódł Jen. Właściwie to nie tyle nawet się potknął, do od razu z impetem upadł na twarz, o czym zresztą Charlotte wiedziała. Opowiadał jej przecież, jak zniknął na całą noc i upił się do nieprzytomności właśnie wtedy, kiedy Jen najbardziej go potrzebowała. Nie był od nich w niczym lepszy, ale może również nie był gorszy? Niemniej jednak jego własne czyny zmusiły go do refleksji i spojrzenia na rodzinę Jen nieco łagodniej, co nie zmieniało jednak tego, że wciąż podchodził do jej członków jak pies do jeża.
— Mam syndrom porzuconego męża, czemu nie pozwalasz mi umyć naczyń? — pożalił się i tym razem on wygiął usta w podkówkę. Zaraz jednak zaśmiał się wesoło i wstał, ruszając ku wieszakowi, gdzie zostawił kurtkę. W końcu nie postawił sobie umycia tych dwóch talerzy za punkt honoru.
Ubrał się, ziewnął i przejął smycz Biscuita, która szybko owinęła się wokół jego nóg i nim Lotta zdążyła się ubrać, Jerome musiał dwa razy wyplątywać się ze sznurka, aż ostatecznie udało im się bez większego uszczerbku na zdrowiu wyjść na zewnątrz.
— Gdzie ja zaparkowałem… — powtórzył głucho, zmarszczył brwi i rozejrzał się, ale nigdzie nie widział żółtego audi, a okolica nowego mieszkania Lotty wciąż nie była mu dobrze znana. — Lotti, gdzie ja zaparkowałem? — spojrzał na nią, zadając to pytanie zupełnie serio. Nie pamiętał. Miał w głowie czarną dziurę, która zdawała się wciągnąć w swe odmęty ostatnią drobinkę światła i w umyśle wyspiarza miała nie zagościć już nigdy żadna jasna myśl. A na pewno nie ta, która wskazywałaby, gdzie zaparkował.
UsuńJEROME MARSHALL, stary sklerotyk
Prawda była taka, że Colina nie miał kto nauczyć tych wartości. Oczywiście siostry zakonne chciały swoim podopiecznym przekazać to, co według nich jest dobre, a co złe… Niestety posłuch miały marny, zwłaszcza u takiego buntownika, jakim był Rogers.
OdpowiedzUsuńMimo to chyba jakieś porządne filary zdołał zbudować. Może trwało to dłużej niż u niektórych, ale lepiej późno, aniżeli wcale.
Gdy powoli się od niej odsunął, uśmiechnął się jeszcze lekko. Ta rozmowa nie należała do najprostszych, dlatego też musiał nieco ochłonąć, wychodząc na zewnątrz. Nie chciał wcale palić w tak małym mieszkaniu i to jeszcze nie swoim. Sam nie lubił zapachu dymu papierosowego w pomieszczeniach, więc sam unikał palenia nawet u siebie w mieszkaniu. Od tego miał balkon, dlatego też z niego korzystał. Zdawał sobie też sprawę, że blondynka nie mogła odreagować w taki sam sposób, jak on, dlatego też uniósł brwi, słysząc jej prośbę. Uśmiechnął się kącikiem warg, ubierając już w międzyczasie swoje buty.
— Zobaczę czy mi się będzie chciało — rzucił niby od niechcenia — Zaraz wracam — dodał jeszcze, zanim wyszedł z mieszkania i gdy tylko poczuł świeże powietrze, wyciągnął paczkę papierosów, aby po chwili móc się delektować jednym z nich. Puszczał duże kłębki dymu, które wydawały się jeszcze większe przez fakt, że na dworze panował mróz, a z nieba leciały wielkie płatki śniegu. Ponoć zapowiadali na ten dzień ogromne opady śniegu. Prezydent miasta nawet wspominał o tym, aby ludzie unikali wychodzenia z domów, a gdy będzie naprawdę źle już zapowiedział zakaz wyjazdu na drogi z wyjątkiem tych, którzy musieli to zrobić ze względu na swoją pracę, a co za tym idzie służby czy dostawcy jedzenia i nikt poza tym. Warto było też zrobić jakieś zapasy, więc może faktycznie Rogers powinien wybrać się na większe zakupy? W osiedlowym sklepie brakowało już wielu towarów na półkach, co nieco zaskoczyło brodacza i może nawet zasiało jakieś ziarnko niepokoju? Czy aby na pewno ta niepozorna pogoda mogła za chwilę się tak rozszaleć?
Wrócił do mieszkania Charlotte po jakiś dwudziestu minutach z siatką słodkości, w której znajdowały się ciasteczka, cukierki, czekolada i bombonierka. Nie wiedział, co Lotta lubiła, więc wolał nie ryzykować kolejnym wyjściem do osiedlaka.
— Słyszałaś, że zbliża się do nas zamieć? Ponoć ma sparaliżować całe miasto… Może — tutaj się zawahał, bo nie wiedział, co na to powie Charlotte — Pojedziemy do mnie? Nie wiadomo ile ma to wszystko potrwać. Zrobilibyśmy po drodze zakupy, wzięli wszystko dla Buiscuita. U mnie jest więcej miejsca?
Chodziło mu o to, aby kobieta nie siedziała sama, nie wiedział też, jak się czasami czuła, a sytuacja podobno była poważna, bo w każdym radiu czy na lokalnych kanałach telewizyjnych trąbili tylko o tym.
Rogers
Z całą pewnością, gdyby miał tyle spraw do załatwienia, co zwykle nie znalazłby czasu, by tu przyjść. Ale w tej chwili nie miał nic lepszego do roboty, więc równie dobrze mógł jej choć trochę pomóc w powrocie do zdrowia. Nawet, jeśli twierdziła, że poradzi sobie z tym sama. I nie chodziło tu tylko o to, że miał taki obowiązek jako medyk czy starszy brat, ale po prostu o zwykły ludzki odruch, który teraz kazał mu udawać, że jest całkowicie pochłonięty kontemplowaniem obrazu rozpościerającym się za jednym z okien wychodzących na ulicę. Tak naprawdę jednak kątem oka przez cały czas obserwował uważnie to, co działo się w łazience gotowy ruszyć z pomocą, gdyby kobieta zaczęła się krztusić czy też doznała jakichś innych problemów z oddychaniem.
OdpowiedzUsuń- Nie chciałbym się wtrącać, ale czuję się w obowiązku ostrzec Panią, że na dłuższą metę podobne reakcje organizmu mogą okazać się bardzo wyczerpujące. - Rzucił jakby od niechcenia, gdy blondynka przerwała na krótką chwilę wymiotowanie. - Sugerowałbym skontaktowanie się z lekarzem i zażycie jakichś leków.
Malte T.
— Dość sprawnie przeszliście od cześć, co tam do chodźmy ze sobą do łóżka — wytknął jej dość bezczelnie tylko dlatego, że nie mógł się powstrzymać. Nie miał zamiaru w żaden sposób jej oceniać ani też kwestionować wyborów przyjaciółki, ot, zażartował sobie wyjątkowo brzydko i by Lotta nie miała absolutnie żadnych wątpliwości co do tego, że był to wyłącznie przyjacielski przytyk, gdzieś w przelocie, nim wyszli, a kiedy jeszcze się ubierali, cmoknął ją w czoło i posłał niewinny uśmiech.
OdpowiedzUsuńSamochodu szukali przez kilkanaście minut. Okazał się, że Jerome zaparkował żółte audi na końcu uliczki i kiedy znajdowali się bezpośrednio pod budynkiem, w którym zamieszkiwała kobieta, widok na to jakże charakterystyczne auto przesłaniała im wiata śmietnikowa. Ostatecznie jednak mężczyźnie udało się szczęśliwie wsiąść za kierownicę i dojechać do mieszkania, gdzie nie pokusił się nawet o wzięcie gorącego prysznica, tylko od razu zakopał się pod kołdrą, by uciąć sobie kilkugodzinną drzemkę.
W kolejnych dniach wrócił do pracy, postanowił też nie zasypywać blondynki wiadomościami, by dać jej niezbędną przestrzeń i czas do namysłu. Jego ponaglające pytania dotyczące tego, czy już zdecydowała, na pewno nie miały jej w niczym pomóc, a wręcz przeciwnie, więc Jerome milczał, mając nadzieję, że pozwoli to pannie Lester skupić się na sobie. Prędzej jednak niż zamierzał, zmuszony był odezwać się do przyjaciółki – poinformował ją o złamaniu obojczyka, co miało miejsce w połowie stycznia, tak by nie wystraszyła się jego unieruchomionej ręki, kiedy już się zobaczą. Tym sposobem, od słowa do słowa, mimo wszystko umówili się na kolejne spotkanie. Początkowo Marshallowi chodziło po głowie wybranie się na burgery, ale szybko zreflektował się, że przecież niewygodnie byłoby mu jeść podobne danie wyłącznie jedną ręką i to w dodatku lewą, więc ostatecznie padło na włoską knajpkę w Little Italy. W końcu nawijanie makaronu na widelec chyba nie miało sprawić mu większego kłopotu, prawda? Mieli spotkać się w sobotę w porze obiadowej i z tej okazji wyspiarz nawet zarezerwował stolik, obawiając się, że w tych godzinach mogłoby nie być miejsc.
— No dzień dobry! — przywitał się, kiedy Charlotte dotarła na miejsce. Czekał na nią już w środku, przy stoliku z plakietką rezerwacja, którą kelner zabrał niedługo po przyjściu blondynki. — Jak się czujesz? — spytał od razu bez ogródek i wstał, by lekko uścisnąć ją na powitanie zdrową ręką. Sam tkwił w ortezie już od ponad tygodnia i przez to nie był tak bardzo obolały, jak na początku. Mimo tego gwałtowniejsze ruchy wciąż wywoływały dyskomfort, żeby nie powiedzieć, palącą falę bólu i przez to brunet powoli opadł na swoje krzesło. Brakowało mu zwyczajowej werwy, jednakże tylko dlatego, że ograniczało go ciało. Oczy bowiem wciąż pozostawały żywe i błyszczące, a na twarzy gościł wesoły uśmiech.
Chwilę później ten sam kelner, który zabrał tabliczkę, ułożył przed nimi menu, w które Jerome natychmiast ochoczo zajrzał. Ostatnio żywił się na mieście lub zamawiał coś do domu; ciężko było gotować wyłącznie z użyciem lewej ręki i szczerze powiedziawszy, mężczyzna wolał nawet tego nie próbować.
JEROME MARSHALL
Zapewne, gdyby parę lat wcześniej ktoś jej powiedział, że będzie siedziała z Charlotte w kawiarni z dwójką dzieci to w życiu by nie uwierzyła. Prawdę mówiąc, była pewna, że jej relacja z Charlotte zostanie tylko taką uczelnianą relacją. Spotykały się w czasie przerw między zajęciami, umilały sobie nawzajem czas i to by było w zasadzie na tyle. Potem to spotkanie w nocy i ratunek przed obleśnym typem i wycieczka po Nowym Jorku, a teraz? Carlie nie wiedziała, jak pozmieniało się u Charlotte, ale sama miała naprawdę sporo do opowiedzenia i tych historii była cała masa. Dwudziestoletnia Carlie wcale, a wcale by nie uwierzyła w to, że teraz jest mężatką i matką dwójki dzieci, w dodatku pracuje jako architekt i jest w tym całkiem niezła. Jej życie naprawdę się pozmieniało i to zdecydowanie na lepsze. Choć nigdy nie marzyła o zostaniu mamą czy żoną, to nie mogła mieć lepszego życia niż to obecne.
OdpowiedzUsuń— Czy jesteśmy teraz tymi nudnymi dorosłymi, którzy mówią za moich czasów to… — spytała, ale chyba wcale nie chciał usłyszeć na to odpowiedzi. Czas leciał, nieubłaganie do przodu i musiała się cholernie zgodzić z tym, że widać było po dzieciach, jak ten czas zasuwa. Przecież dopiero co je urodziła, dopiero co leżały maleńkie w inkubatorach, a teraz miały pół roku, powoli zaczynały już siadać i były po prostu większe. A Carlie pewnie przez ten czas przyszło mieć o parę siwych włosów więcej, trochę zmarszczek i cellulit w miejscach, w których go wcześniej nie było.
Carlie uśmiechnęła się i spojrzała na zwierzaka. No, oczu oderwać nie mogła. Był naprawdę cudowny i przekochany. Ale dla niej każdy zwierzak taki był, po prostu je uwielbiała i nie umiała oderwać od nich oczu.
— Jest naprawdę cudowny, ale skoro już mamy odnowiony kontakt… co byś powiedziała, abyśmy się niedługo spotkały w jakimś psim parku? Mam dwójkę w domu, które uwielbiają poznawać nowych czworonożnych przyjaciół? — zaproponowała. To na pewno byłoby ciekawe wyjście i miałyby okazję do kolejnego spotkania, a nie chciała na każde ciągać dzieci. Te było przypadkowe, ale aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że nie wszyscy za nimi przepadają. — To w takim razie musiało być przeznaczenie, skoro szłaś po zupełnie innego psa, a wyszłaś z takim słodziakiem — stwierdziła.
Korzystając z chwili, że Charlotte odeszła Carlie wytarła mokrymi chusteczkami rączki i buźki dzieciaków, które były całe w okruszkach i ślinie, nawet już się nie dziwiła. Każde dostało też po swojej ulubionej przytulance i rudowłosa miała nadzieję, że pójdą grzecznie spać bez żadnych awantur.
— Nie, żebym namawiała, ale rude to najlepsze włosy jakie mogą być — powiedziała z uśmiechem — byłabym totalnie za tym, abyś do nich wróciła. Dodaje ci to… nie wiem, pazura? — Oczywiście, że w blond włosach wyglądała ślicznie, bez dwóch zdań. Charlotte była naprawdę bardzo ładna, ale jednak co rude to rude!
Carlie westchnęła sama zerkając na dzieci i mimowolnie jej uśmiech się poszerzał, gdy spojrzenie lądowało na pyzatych buźkach.
— Niedługo po naszym zwiedzaniu Nowego Jorku okazało się, że byłam w ciąży, ale może ja byłam za słaba wtedy, może coś innego i po prostu nie donosiłam — powiedziała, nie do końca była pewna, na ile mogła sobie pozwolić, ale ufała Charlotte i jakoś też chciała jej to powiedzieć. Tak po prostu. — Nawet o tym nie wiedzieliśmy, więc nie ma za bardzo za czym płakać, ale sama myśl, że miałabym z Mattem mieć dziecko była… idealna. I trochę dziwna, bo znaliśmy się wtedy dopiero siedem miesięcy, dla niektórych stanowczo zbyt krótko, ale my swojego byliśmy pewni i tak jakoś po przegadaniu tego wszystkiego i po zgodzie lekarza, powstała ta dwójka. Są z lipca, ale urodziły się przed czasem i prawidłowo miały być we wrześniu i miało być tylko jedno, drugie przyplątało się przypadkiem — dokończyła z uśmiechem.
To była dość słodko-gorzka historia, z którą Carlie w pełni się pogodziła i nie potrzebowała pocieszenia. Po chwili pomyślała, czy przypadkiem nie opowiedziała Charlotte zbyt wiele. Zdarzało się jej, że czasem mówiła więcej niż powinna i zalewała ludzi wydarzeniami z życia, jak w tym momencie i wiedziała, że czasem bywa to strasznie niekomfortowe.
Usuń— Wybacz, chyba nie powinnam tak tego wyciągać — powiedziała po chwili spoglądając na koleżankę — nie chciałam tak tego na ciebie zrzucić.
Zamieszała łyżeczką w swojej herbacie i wzięła też babeczkę do ręki, z której urwała kawałek i go wsadziła do ust. Zrobiło się jej trochę głupio, były to dość personalne rzeczy, które ona wyciągnęła, jak gdyby nigdy nic. Ale uznała też, że zanim zacznie się obwiniać i to całkowicie, poczeka na odpowiedź Charlotte. Inaczej mogłaby tu wciąż siedzieć i ją przepraszać i nie dać dojść do słowa.
Carlie
Kobiety. Czy mogło istnieć na tym świecie coś bardziej skomplikowanego od ich psychiki ? W jednej chwili potrafiły się miło uśmiechać, a w drugiej były gotowe wbić człowiekowi nóż w plecy. A to wszystko w imię czego ? Zwykłego odreagowania aktualnego złego humoru? Jeśli faktycznie tak było, to panna Lester nie mogła chyba trafić na bardziej zahartowanego w bojach osobnika. Już mieszkanie przez wiele lat pod jednym dachem z młodszą siostrą nauczyło go w jaki sposób powinno się z nimi obchodzić, gdy władzę nad ich umysłami przejmuje sam bies czy też inny zły duch. Najbezpieczniej było rzecz jasna usunąć się z pola ostrzału aż do czasu, gdy burza nie minie. Ale czasami nie dało się tego najzwyczajniej w świecie zrobić. I wtedy należało obsługiwać się z nimi jak z groźnymi dzikimi zwierzętami. Powoli aczkolwiek zdecydowanie próbować je okiełznać i udając, że się przechodzi do ofensywy pomóc im w miarę swoich skromnych możliwości rozwiązać dany problem. Ale nawet najbardziej zdenerwowane i uparte z nich i tak nie mogły się równać z mężczyznami, którzy po paru miesiącach spędzonych w okopach zaczynali robić się wyjątkowo przewrażliwieni i najchętniej zjedliby pozostałych razem z butami za jedno krzywe spojrzenie i czy rzuconą żartem uwagę. A on chcąc nie chcąc musiał im pomagać. Prawdopodobnie to właśnie te wszystkie doświadczenia spowodowały, że po wpływem poczynionej mu przez kobietę surowym tonem uwagi prychnął niekontrolowanym, krótkim śmiechem.
OdpowiedzUsuń- W takim razie pozostaje mi życzyć szybkiego powrotu do zdrowia. - Rozłożył ręce w pokojowym geście, wycofując się tyłem w kierunku drzwi.
Malte T.
Faktycznie na zewnątrz robiło się nieprzyjemnie i to nawet dla ludzi, którzy lubili zimę. On do tej pory roku nic nie miał, ale czuł, że za chwilę może być jeszcze gorzej. Dlatego lepiej było się na to przygotować.
OdpowiedzUsuń— Nie wydaje mi się — przyznał zgodnie z tym, co naprawdę czuł. Gdyby miał pewność, że ludzie za bardzo panikują kompletnie by się tym nie przejął. I może w innej sytuacji, może gdyby nie przyznał rodzicom Charlotte, ale przede wszystkim jej samej, że będzie się nią opiekował.
Skinął jeszcze głową w odpowiedzi, iż uważa, że to na ten moment najlepsze wyjście. W dwójkę byłoby im po prostu raźniej. Nie chciał się też dowiadywać przez rozmowę telefoniczną, że blondynce jest źle albo czegoś potrzebuje, a on nie byłby wtedy w stanie pomóc. Pomagał jej w pakowaniu, gdy tylko mu mówiła, co miał dopakować do jej torby. Nawet gdyby te kilka dni się miały przedłużyć, a pannie Lester zabrakłoby ubrań Rogers posiadał pralko-suszarkę w domu i spokojnie w kilka godzin mogła odświeżyć swoją garderobę bez najmniejszego problemu.
Popatrzył na zegarek i skinął właściwie sam do siebie głową.
— Ok, to plan jest taki. Teraz pojedziemy na jakieś zakupy. Większe zakupy — zaznaczył, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Już teraz wiedział, że ludzi będzie od groma, a na pólkach pewnie niekoniecznie to czego by sobie życzyli, ale musieli sobie poradzić. Ot, co.
— A potem po twojego laptopa, bo mam jego odbiór na szesnastą, a potem już do mnie — skinął głową, ubierając się ciepło. Chwycił za walizkę dziewczyny i przepuścił ją w drzwiach, aby mogli skierować się do jego samochodu. Gdyby uważał, że by mu przeszkadzali to by z pewnością nic podobnego by nie zaproponował. Niby w czym mieliby przeszkadzać? W samotnym spędzaniu czasu? Gdy faktycznie ich zamkną na kilka dni w mieszkaniach to on również nie spotka się z Jacksonem, bo ten będzie ze swoją mamą w swoim domu, a nie u ojca. Po prostu.
Rogers
Kłótnia z nim i tak pewnie skończyłaby się tym, że sam zacząłby ją pakować, a później wziął ją na plecy i zaniósł do tego samochodu. No może nie byłoby, aż tak drastycznie i starałby się ją przekonać do swej racji, ale z pewnością długo byłby nieugięty w swych przekonaniach.
OdpowiedzUsuń— Widzisz, ja czasami potrafię czarować — rzucił z zadziornym uśmieszkiem w odpowiedzi na to, że tak łatwo udało mu się załatwić naprawę laptopa. Prawda była jednak taka, że on tutaj wcale nie miał wiele do załatwiania, bo okazało się, że jedynie ekran i matryca została uszkodzona w laptopie, a każde inne podzespoły okazały się być całe. Serwisant jednak zapewnił, że przy naprawie sprawdzi jeszcze wszystko dokładniej, ale póki, co nie widział by było coś jeszcze.
Nie spodziewał się, że blondynka tak wypruje do przodu, gdy tylko zatrzymali się przed dużym supermarketem. Ale to dobrze, bo sam chciał to, jak najszybciej odbębnić i mieć z głowy. Widząc, że Charlotte rusza przez alejki z warzywami, on ruszył do pieczywa, gdzie złapał za jakieś świeże bułki, ale wziął też mieszankę do wypiekania chleba, bo pamiętał, że gdzieś w otchłani jego kuchni miał maszynkę do jego wypiekania. Lepiej było mieć zapas, prawda? Potem jeszcze zahaczył o alejkę ze słodyczami, bo może i Charlotte teraz by się wzbraniała przed kupnem niezdrowego żarcia to dałby sobie nawet rękę uciąć, że potem by płakała, że Colin nic, a nic nie ma. Manewrował swoim wózkiem między ludźmi, aby jak najszybciej wydostać się ze sklepu. Po drodze złapał jeszcze pudełka z herbatą i workiem kawy do ekspresu, mleko, płatki, makaron, ryż aż w końcu spotkał się z panną Lester w alejce z napojami. Sam chwycił jeszcze zgrzewkę wody, ale niegazowanej i uśmiechnął się pod nosem.
— Wiesz, nie pijam tylko procentów. Gdyby tak było pewnie nie wyglądałbym tak, jak wyglądam — roześmiał się i wrzucił jeszcze do wózka kilka kartoników soku pomarańczowego, bo mimo wszystko on go bardzo lubił, ale też i jabłkowego czy bananowego. Ot, lepiej było mieć za dużo, aniżeli za mało.
— Oby tylko nie wykupili całego papieru do tyłka — rzucił ze śmiechem, wspominając pustki na półkach w momentach, w których był u kumpla na Florydzie, a akurat ogłosili stan wyjątkowy z powodu zbliżającego się huraganu.
Faktycznie nie posiadał również płynu do kąpieli czy szamponu, który nie gryzłby w nos męskim zapachem. Jemu by tam nie przeszkadzało, gdyby Charlotte pachniała podobnie do niego, z jednej strony byłoby to nawet pociągające.
Szybko załatwili ostatnie zakupy i ruszyli do kasy, przy której spędzili dobre kilkanaście minut, zanim udało im się wyjść ze sklepu. Na zewnątrz z godziny na godzinę przybywało śniegu, utrudniając przemieszczanie się. Dlatego też ważne było, aby załatwili wszystko, jak najszybciej. Ta noc pewnie będzie naprawdę trudna.
— Musimy się pospieszyć, bo jeszcze trochę a utkniemy w kosmicznych korkach — zmarszczył brwi, zamykając pełny bagażnik.
Rogers
Rogers wbrew pozorom miał dużą tolerancję na ludzką głupotę czy przepychanki w sklepie. Wolał przemilczeć pewne sprawy, aniżeli wdawać się w jakieś niepotrzebne dyskusje. Bo i po co? Szkoda było nerwów. Gdyby jednak ktoś zalazł mu bardziej za skórę na pewno nie omieszkałby tego dosadnie skomentować.
OdpowiedzUsuńUniósł nieznacznie brwi, gdy blondynka skręciła jeszcze do alejki z artykułami dla niemowląt. On się na tym kompletnie nie znał, ale myślał, że jeszcze mają duuużo czasu, aby skompletować wyprawkę, po za tym czy to nie byłoby jeszcze za wcześnie na takie rzeczy? Jasne, coś tam lekarz wspominał, że Charlotte zaraz wejdzie do drugiego trymestru i powoli wszystko zacznie się stabilizować, no ale to nadal wizja pojawienia się dziecka na świecie była odległa. Dlatego też szedł za nią w milczeniu, nic nie mówiąc.
— Nie zazdroszczę — rzucił rozbawiony, widząc jej nietęgą minę, gdy panna Lester chwilę później ulotniła się do toalety. Pod tym względem jej współczuł, ale nie miał, jak ulżyć w cierpieniach. Mógł jedynie mentalnie ją w tym wspierać.
Na szczęście dalsza część zakupów przebiegła bez większych problemów.
Ruszył spod supermarketu i już kierował się do domu, jednak taką drogą, aby jeszcze zahaczyć o serwis z laptopami. Popatrzył na Charlotte i uśmiechnął się lekko pod nosem. Kto by przypuszczał, że ta dwójka zaliczy tak zwyczajne popołudnie po tym emocjonalnym rollercosterze, który wywołała rozmowa z rodzicami blondynki… I to jeszcze w tym całym chaosie, który niezaprzeczalnie panował na mieście. Czy to zwiastowało, że tak będzie już częściej? Czy ten Rogers dojrzał w końcu do tego, aby się ustatkować? W końcu to wcale nie oznaczało, że musiałby całkowicie rezygnować ze swoich pasji i z tego, co lubił… W końcu Charlotte była osobą równie temperamentną, która wiele rzeczy rozumiała i sama lubiła szaleństwo.
Po kilkunastu minutach zatrzymał się pod jedną z kamienic, w której znajdował się serwis laptopów, którym był również ten należący do panny Lester.
— Znaj mą dobroć, ale za to, że poszedłem ci po słodycze, a teraz muszę się narażać na zamarznięcie to ty mi się nigdy nie wypłacisz — roześmiał się, po czym zatrzasnął za sobą drzwi samochodu. Nie było go zaledwie dziesięć minut, dlatego też szybko mogli kontynuować drogę do domu.
Ulice faktycznie były zatłoczone. Samochody jechały nie więcej niż 15-20 mil na godzinę. Tempo nie było zawrotne, co oznaczało, że pewnie w domu będą nie za dziesięć minut, a za jakieś pół godziny, ale to i tak nie było jeszcze takie najgorsze. Gorzej, że pewnie Rogersa czeka kilka kursów z samochodu do domu z zakupami.
Rogers
Rogers starał się nie myśleć o tym, co ich łączyło. Czuł gdzieś w środku, że ta relacja nie jest już tak lekka, jak wcześniej. Oboje nie mogli już tak po prostu bez słowa odejść i pozwolić toczyć się życiu, jak gdyby nigdy nic. Połączyło ich coś, niekoniecznie z ich woli. Ale czy to było coś złego? Może właśnie potrzebowali tego, aby coś lub ktoś pchnął ich ku sobie. Może to wcale nie było nieuniknione?
OdpowiedzUsuń— Zanim byś doszła to pewnie przypominałabyś bialutkiego i okrąglutkiego bałwana, a ja musiałbym ci szykować letnią kąpiel byś jakoś odtajała — spróbował to sobie wyobrazić i od razu wybuchnął śmiechem. Śnieg walił tak mocno, a wiatr to wszystko tylko rozwiewał, że tworzyły się zaspy i to wcale nie małych rozmiarów. To był istny Armagedon, takiej zimy już nie pamiętał dawno.
Wjechał w podziemny parking, gdzie było już zdecydowanie cieplej i przyjemniej. Byli bezpieczni, więc teraz spokojnie mogli zająć się noszeniem rzeczy na górę i odpoczynkiem.
— Wiesz co… Zazwyczaj idę schodami, ale tam dalej jest winda. Może weź kilka rzeczy i tam zanieś, a ja będę tylko donosił, a w końcu wszystko władujemy na raz do windy? — zaproponował, nie sądząc nawet, że tego wszystkiego jest tak dużo, że sam ledwie się zmieści. Skinął głową na pytanie o kluczach i bez zastanowienia wrzucił jej pęk kluczy do kieszeni jej kurtki.
— A ten tutaj nie potrzebuje wyjść? — zapytał z lekkim rozbawieniem, spoglądając na Buiscuita. Pogoda nie zachęcała do wyjścia, ale pewnie pies miał swoje potrzeby i nie wiedział czy mógł mu jakość ułatwić załatwienie podstawowych potrzeb.
Faktycznie pomysł z windą był najlepszym wyjściem z całej tej sytuacji i mogli po kilkunastu minutach próbować jakoś zmieścić się windy.
— No powiem ci, że poszaleliśmy z tym wszystkim — prychnął ze śmiechem, stawiając nogę gdzieś na wolnym miejscu między walizką, a zgrzewkami wody. W pewnym momencie jednak stracił równowagę i musiał oprzeć się ręką o ścianę windy tuż nad głową Charlotte. Ich twarze w tym momencie znalazły się na tyle blisko, że blondynka mogła poczuć jego gorący oddech na swoim zaróżowionym, lekko zmarzniętym policzku.
Rogers
[Szczerze powiedziawszy ja również nie, ale może w przyszłości uda mi się coś wymyślić.]
OdpowiedzUsuńMalte