Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2150. When will my reflection show who I am inside?

Dzwonek do drzwi wyrywa ją ze snu gwałtownie i niespodziewanie. Otwiera oczy szeroko, mruga kilkakrotnie, wzrok ma rozmyty i zamglony. Wydaje jej się, że to nie jest naprawdę. Boi się zrzucić z siebie ciepłą kołdrę, chroniącą jak gruby kokon. Drży. Nie chce wstawać, naprawdę nie chce, plączą jej się nogi i umysł. Rzeczywistość łupie jej w głowie, boli ją każdy mięsień, każdy nerw.

– Jak ty wyglądasz? – pyta on z dezaprobatą i strachem, kiedy wreszcie otwiera. Trzęsą jej się dłonie, trzęsą jej się kolana. Jeszcze nie widziała się w lustrze, ale nie jest dobrze, wie o tym i czuje to.
– Czemu nie nosisz kluczy – mamrocze, zamiast odpowiedzieć. To jeszcze nie pytanie, ale już nie stwierdzenie. Idzie do kuchni. Słyszy, że on też idzie. Wyjmuje jej czajnik z rąk, sam wstawia wodę, patrzy na nią badawczo i nieustannie.
– Co ci się stało?

Macha dłonią lekceważąco. To nic takiego. Nie chce o tym rozmawiać, naprawdę nie chce. On to wie i ona nie rozumie, dlaczego w ogóle pyta.

– Gdzie byłeś w nocy? – odbija piłeczkę, wwierca mu niewygodne pytanie w sam środek niewyspanej głowy.
– Nigdzie. – Macha dłonią lekceważąco. To nic takiego. Nie chce o tym rozmawiać, naprawdę nie chce. Ona to wie i on nie rozumie, dlaczego w ogóle pyta. – Ally. Muszę wiedzieć.

Aileen opada na krzesło, zerka na niego ze znużeniem, otwiera okno. Leniwym ruchem zapala papierosa.

– Idź z tym na balkon – upomina ją, a więc idzie, a on zostaje. Nowy Jork jest dziś bardziej szary niż najsmutniejsze miasto świata, nieprzyjemna mżawka z wolna moczy ulice i budynki. Dym z papierosa miesza się z mgłą, w dole krzyki mieszają się z płaczem dziecka, ktoś zamawia waniliową latte na mleku sojowym, ktoś kogoś trąca, komuś upada plecak. Ktoś na kogoś trąbi, żółta taksówka rusza z piskiem opon, wycieczkowy autobus hamuje z piskiem opon; rowerzysta zawzięcie dzwoni dzwoneczkiem, z drogi!, z drogi!, szeleszczą siatki i otwierane parasole.
Małżeństwo z mieszkania obok kłóci się zażarcie. Mają otwarte okna i zamknięte oczy.
Przynosi jej kubek kawy, dziękuje mu. Grzeje zziębnięte dłonie i zmarznięte serce.

– Gdzie byłeś w nocy? – pyta go ponownie, bardzo chciałaby wiedzieć. Zawsze się martwi, tylko nigdy o siebie.
– Pracowałem – odpowiada wymijająco, uśmiecha się krzywo i cynicznie, nieprawdziwie jakby. – Powiesz mi, co ci się stało?

Unosi wzrok, zagląda mu w oczy, spojrzenie ma stalowe i nieruchome.

– Pracowałam – odpowiada, uśmiecha się krzywo i cynicznie, paskudnie.

*

2014, sierociniec, Sleepy Hollow;

– Co robisz?

Zaskakuje ją pytający, ale nie zaskakuje jej pytanie. Unosi wzrok, w odbiciu lustra widzi znajomą twarz. Uśmiecha się.

– Cześć, Sammy. Pakuję się.

Faktycznie, obok wypchany plecak kłuje swoją obecnością, a ona maluje oczy i usta. Długa jeansowa kurtka leży na porządnie pościelonym łóżku; ona na sobie ma T-shirt, dwie kraciaste koszule i sweter. Ciepły pasiasty szalik wisi na oparciu krzesła. Tegoroczny grudzień przyniósł ze sobą grubą warstwę miękkiego puchu, a ona nie nosi czapek i nie ma porządnych ubrań. Tylko skórzane buty na grubej podeszwie, które ktoś jej kiedyś podarował. Nigdy nie powiedziała kto.

– Uciekasz? – dziwi się Sammy, głos ma wystraszony i niepewny.
– Wyprowadzam się. Kończę dziś osiemnaście lat i nic tu po mnie.

Zapada między nimi jakaś dziwna cisza, jakaś nie taka jak zwykle. Sammy patrzy na nią w lustrzanym odbiciu, ale ona nie odwraca głowy, bo spojrzeć mu prosto w oczy, ciemne i szczere kontra jasne i straszne. Skupia wzrok na makijażu, który nigdy tak naprawdę nie sprawił, że wyglądała na starszą, a jednak jakby tego nie zauważa. Za oknem wielkie płaty śniegu powoli pokrywają świat.

– Będę za tobą tęsknił – szepcze Sammy, mnie w dłoniach rękaw swojej bluzy, nie patrzy na nią.
– Ja też będę za tobą tęsknić, Sammy – zapewnia, odwraca się w końcu i klęka tuż przy nim, siedzącym na łóżku, zgarbionym i smutnym. Łapie jego spojrzenie (ma prawie czarne oczy, ona ma prawie białe), składa na ustach pocałunek z tych słów, które ma na języku, a których nie umie wypowiedzieć. Wstaje, uśmiecha się dziwnie. – Ale to przecież nie tak na zawsze.

*

2010, sierocinec, Sleepy Hollow;

Po pięciu dniach nieobecności ma zadrapania na rękach i liście we włosach, ale wie, że będzie mieć siniaki na twarzy i szlaban na wszystko. Obok niej brat słania się na nogach, zbyt długo nic nie jadł, ona także. Musi dać radę, chociaż wolałaby umrzeć, poddać się bez walki. Nie chce słuchać, nie chce słyszeć. Głos dyrektorki sierocińca dudni, odbija się od starych kamiennych ścian; coś krzyczy i ktoś też krzyczy razem z nią, ale nie wie kto. Może to nawet ona. Przez pięć dni nieobecności jej rzeczy rozeszły się wśród dzieciaków, chciałaby złamać im nosy pięścią i zażądać zwrotu, ale to musi poczekać. Nie ma siły. Tak bardzo nie ma siły.
Budzi się w końcu, nie wie, co to za dzień, ale na zewnątrz jest jeszcze ciemno. Przez małe okienko ponad jej głową wpada wątłe światło księżyca, zbyt słabe, by rozjaśnić panujący w pomieszczeniu mrok, zbyt słabe, by przegonić mrok z jej serca i duszy.

– Milo – szepcze w panice, bo mimo ciszy nie słyszy jego oddechu, ale on chwyta ją za rękę, a ona prawie krzyczy ze strachu.
– Myra.
– Jestem – uspokaja go, bo jakżeby mogła inaczej? Zawsze go uspokajała, nawet gdy byli jeszcze dziećmi, a on troszczył się o nią i hamował jej niszczycielskie pomysły. Trochę żałuje, że nie wybił jej z głowy tej ucieczki. Mogłaby być rozsądniejsza. Albo chociaż nie ciągnąć go ze sobą.

Pod powiekami czuje gorące łzy.

– Jak się czujesz? – pyta, bo jest za ciemno, by mogła go obejrzeć. Dotyka jego głowy i czuje na palcach gęstą kleistą ciecz. Stara się nie panikować. Nikomu to nie przyniesie pożytku.
– Bywało gorzej – mruczy Milo, więc wzdycha, na poły z ulgą, na poły ze strachem. – A co z tobą?

Wsłuchuje się w siebie, w ciężki oddech i równie ciężko bijące serce, nabiera powietrza do płuc. Nie ma chyba połamanych żeber, tylko siniaki.

– W porządku.
– Dlaczego Bóg na to pozwala? – pyta ją szeptem brat, ma głuchy głos, może płacze. Nie wie, czy chce wiedzieć.
– Boga tu nie ma, Milo.

*

2007, sierociniec, Sleepy Hollow;

Ustawione rzędem dzieciaki prezentują uśmiechy i czyste buzie, gładko zaczesane włosy i najlepsze ubranie, noszone tylko na specjalne okazje. Wypastowane buty tak lśnią, że można się niemal w nich przejrzeć, na jesiennym wietrze dziewczynkom powiewają wstążki we włosach, chłopcom krawaty. Jesień to dobra pora na adopcję, mawia zawsze siostra Bertha. Jesienią ludziom doskwiera samotność.
Więc festiwal zawsze urządzany jest w połowie września. Są domowej roboty ciasteczka, haftowane serwetki i ręcznie malowane ozdóbki wykonywane tygodniami przez biedne, porzucone sierotki; no i, oczywiście, cała zgraja biednych, porzuconych sierotek. Nawet najstarsi dają się czasem porwać tej naiwnej nadziei, że może jeszcze przytrafi im się ciepły kąt i własna rodzina, niezależnie od tego, jak niewielu ludzi chciałoby adoptować prawie dorosłego człowieka.
Ona jednak łapie swojego brata za rękę i ukrywa się w pokoju. Wbrew swojemu młodemu wiekowi nie oddaje się tego dnia chłodnym powiewom nadziei. Boi się. Chce zostać z bratem. Dwa razy zostali adoptowani razem, dwa razy zostali oddani razem. Kto wie, czy i teraz mieliby tyle szczęścia.
Nie szczotkuje więc włosów i nie wkłada najlepszej sukienki, brat nie pastuje ani nie poleruje butów i nie wiąże krawata. Mają ubrania poznaczone łatami i czasem, znacznie zresztą za duże, z jej warkoczy wychodzą jaśniutkie kosmyki, u niego na głowie hula wiatr. Trzymają się ze sobą i blisko siebie, ukryci przed całym światem, na wypadek, gdyby ktoś zechciał ich osobno.
Jakaś kobieta uśmiecha się do niej ciepło, ona odpowiada bezbarwnym spojrzeniem, w oczach i w sercu ma lód.

*

2004, Drugi Dom, Nowy Jork;

– Mamusia jest smutna. Czemu jest taka smutna?

Daniel Hammond przyklęka przed małą, patrzy jej w oczy, wzrok ma poważny i szczery.

– Mama jest zmęczona, kochanie – mówi, biorąc przybraną córkę za rękę i prowadząc na miękką kanapę. Kanapa ma barwę butelkowej zieleni i mamusia nie pozwala im tutaj siadać. Mówi, że mogliby coś rozlać. A im przecież nie zdarza się nic rozlewać. – Dużo ma ostatnio na głowie.
– Z nami?

Mężczyzna kręci przecząco głową, ale nie odpowiada. On również jest smutny. To dziwne. Są przecież grzeczni, ona i brat. Pomagają w domu i przy tym małym zawiniątku, które czasami strasznie wrzeszczy. To nowe dziecko. Dziecko mamusi. Ma trzy miesiące i jest nieduże jak lalka.

– Wiesz, mama nie bardzo potrafi się z wami porozumieć – ciągnie Daniel tym dziwnym, obcym tonem, którego nigdy u niego nie słyszała. – Jest strasznie zajęta przy Cindy… – Tak nazywa się nowa siostrzyczka. – A ja dużo pracuję, żebyśmy mieli za co żyć. I dlatego nie mogę jej pomagać. Rozumiesz?

Kiwa głową ostrożnie.

– Ale przecież my możemy jej pomóc.

Daniel patrzy na nią przez dłuższą chwilę całkowicie nieruchomymi oczami. Wreszcie przytula ją do siebie, mocno jak nigdy, wstaje z kanapy, mówi:

– Przykro mi, mała.

A ona jednak nic już z tego nie rozumie.

*

2001, Pierwszy Dom, Sleepy Hollow;

Jeszcze nie umie tego nazwać, ale kiedy leży pod kocem, w dłoniach ma kubek gorącej czekolady, a obok tata czyta jej bajkę, czuje dziwne ciepło gdzieś w okolicach serca, a może żołądka? Mama mówi, że to się nazywa: komfort i bezpieczeństwo. Więc lubi mieć ten komfort i bezpieczeństwo, czymkolwiek to jest. Lubi swój pokój i pokój swojego braciszka, i swoich rodziców, chociaż pamięta, trochę niewyraźnie, że kiedyś nie byli jej rodzicami. Nie lubi za to myśleć o tamtych czasach. Rodzice mówią tak: musieliśmy się wszyscy odnaleźć. I ona wie, że to prawda.
Z rodzicami jeżdżą na wycieczki do innych miast i wsi, a kiedyś nawet pojechali nad morze! Było bardzo błękitne; bardzo lubi to słowo, błękit. Piaszczysta plaża miała najmniejsze ziarenka piasku, jakie kiedykolwiek w życiu widziała, a jak wsypało się trochę do butów, to nic. Można było odnieść wrażenie, że ma się pod stopą miękką poduszkę.
W ten weekend chcą się wybrać do zoo. Planują, jakie zwierzęta zobaczą najpierw, a mama mówi, że potem pójdą do parku rozrywki. Jeszcze nigdy nie była w takim parku. Chciałaby pojechać superszybką kolejką i jeszcze wsiąść na tę karuzelę, która wiruje tak szybko, a w trakcie podnosi się i opada. Tata mówi, że na pewno będzie tam wata cukrowa, a ona jadła raz watę cukrową i była to najpyszniejsza rzecz na całym świecie!
Koleżanka w szkole opowiada jej czasem, jak jej mama i tata się kłócą. Jej rodzice nigdy się nie kłócą, a już na pewno nie na poważnie. Powiedziała tej koleżance, że może ją też mogliby zaadoptować. Rodzice chyba lubią dzieci. Mama strasznie się wtedy śmiała.
Mama ślicznie wygląda, kiedy się śmieje.

2 komentarze

  1. Zawsze mam problem z komentowaniem postów, od postaci, z którymi nie mam wątków. Bardzo smutny post, chciałam odnaleźć w nim coś pozytywnego i takiego wesołego, ale mimo wszystko jest bardzo smutny... Mam nadzieję, że u Aileen w Nowym Jorku wszystko zacznie sie dobrze układać

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdy przeczytałam ostatni paragraf, to serce mi pękło :( Zastanawia mnie, dlaczego rodzina, która na pozór tak bardzo kochała Aileen, zdecydowała się ją oddać. To niesamowicie smutne, bo dziewczynka tak bardzo zdążyła ich pokochać...
    Całość jest bardzo smutna i podoba mi się sposób, w jaki ułożyłaś paragrafy. Trzymam kciui zatem, żeby Aileen, mimo swojej trudnej przeszłości i równie trudnej rzeczywistości odnalazła szczęście.

    OdpowiedzUsuń