Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2133. Mykwa


— Jak się nazywasz?! — krzyczał męski, zachrypnięty głos docierający do uszu Zeldy jakoś z prawej strony.
Siedziała przywiązana sznurem do krzesła. No oczach miała ciemną opaskę z grubego materiału. W pomieszczeniu nie było ciemno, bo słyszała cały czas dźwięk wydawany przez żarówkę. Nie było też duże, sądząc po tym, jak roznosiło się echo. Nie wiedziała, gdzie była, cały czas bolała ją głowa po uderzeniu. Chyba odzyskała przytomność jakieś kilka minut temu, ale nie potrafiła dokładnie tego określić.
Po kilkunastu sekundach bez odpowiedzi poczuła szarpnięcie do tyłu. Jedna para rąk złapała jej głowę, odchylając ją gwałtownie. Poczuła, jak na jej twarzy ląduje jakiś materiał, który przylegał ciężko do skóry. Zaraz potem przeszyło ją lodowate zimno i nim się zorientowała, w ustach znalazła się woda. Nie mogła oddychać. Płyn dostał się przez nos do dróg oddechowych i zaczęła się krztusić. Dopiero po chwili dotarło do niej, że tak naprawdę się topi i gdy już miała odpłynąć, wszystko ustało. Zostało tylko zimno, ale ono nie przeszkadzało jej, by wziąć głębszy oddech i wypluć zalegający w ustach płyn.
— Jak się nazywasz?!
— Zelda. Zelda Rosenberg — odpowiedziała, krztusząc się wodą.
— Dla kogo pracujesz?
Co to były za pytania? Gdyby nie wiedzieli, dla kogo pracuje, to by jej tu nie trzymali. Inaczej bezsensu byłoby ją porywać. Nie odpowiedziała. Kilka sekund. Usłyszała charakterystyczny świst powietrza, ale nie wiedziała z której strony nadejdzie cios. Z resztą i tak nie zdążyłaby zareagować, była zbyt otumaniona. Z hukiem upadła na podłogę. W plecy wbijało jej się oparcie krzesła, dłoni teraz nie czuła, chociaż to na nie spadł cały ciężar. W ustach poczuła krew, ale musiała lecieć prosto z nosa, sądząc po tym, jak rozlewało się ciepło na twarzy.

Uri spojrzał na zegarek. Otarł nerwowo krople potu, które spływały mu po czole. Od trzech godzin obserwował sytuację zza szyby i zaczynał się zastanawiać, jak długo to może jeszcze potrwać. Niepokoił się, że coś jest nie tak, że może na którymś etapie przygotowań ktoś popełnił jakiś błąd – powiedział coś albo zrobił, zdradzając właściwy cel całego tego zdarzenia. To była próba, test dla nowych, żeby ich sprawdzić, wyłapać słabe punkty i przygotować kompleksowo do pracy. Osobiście nigdy nie był zwolennikiem tej metody, była dosyć inwazyjna jak na coś, co miało być tylko ćwiczeniem dla początkujących.
Jego dłoń zacisnęła się w pięść, kiedy głowa Zeldy opadła bezwiednie do tyłu, a na podłogę zaczęła kapać krew. Prosił jeszcze na wstępie, by postarali się unikać twarzy, żeby nie ryzykować jakimś oszpeceniem. Trening treningiem, ale właśnie dlatego Uri nie lubił udawanych przesłuchań, bo ludzi ponosiły emocje, nie wszyscy potrafili zachować autentyczność bez przekraczania pewnych granic. Niektórzy wczuwali się aż za bardzo, kiedy uczestnik wykazywał się większą upartością i nie wyjawiał docelowej informacji.
Schemat tego testu był prosty. Zespół tworzył pozory wokół jeden osoby, której dotyczyło ćwiczenie, na podstawie różnych sytuacji, które miały już miejsce. Ten etap był najbardziej rozciągnięty w czasie, wymagał odpowiedniego przygotowania i upewnienia się, że sprawdzany człowiek rozumie powagę sytuacji. Następnie powierza mu się jakieś dane, dzięki którym wywiad może pozyskać coś ważnego. Najczęściej jest to coś, co rzeczywiście chcieliby mieć w danym czasie, ale o tym ta osoba nie wie. Po jakimś czasie wystawiają ją w taki czy inny sposób, zapewniają wiarygodną ochronę i czasem wysyłają na urlop, żeby sprawa przycichła. Wtedy dochodzi do porwania, a następnie przesłuchania, które dąży do wyciągnięcia jak największej ilości informacji dotyczących sfingowanej sprawy. Ofiara oczywiście dalej myśli, że wszystko jest naprawdę – bardzo się starają, żeby tak było, inaczej całe przedsięwzięcie nie miałoby sensu.
Ludzie wymiękali różnie. Duszenie, podtapianie, bicie i grożenie były podstawą, poza którą rzadko wykraczano, nie było takiej potrzeby. Trzy godziny to nie był jakiś wyjątkowy rekord, bo niektórzy okazywali się prawdziwymi twardzielami, innych w ogóle nie dało się złamać. To, co niepokoiło Uriego w tym przypadku było jednak trochę inne. Dziewczyna odpowiadała na pytania, ale bardzo powoli, wręcz opieszale, najczęściej znajdując się już na granicy przytomności albo kiedy raz, czy dwa jeden z napastników się zapomniał i wymierzył naprawdę mocny cios albo za długo trzymał ją bez dostępu do powietrza. Do tego Zelda wydawała mu się wyjątkowo spokojna, jak na kogoś, kto powinien myśleć, że stoi na granicy śmierci.
Uri wyciągnął rękę, sięgając po wiszącą przy szybie słuchawkę. Jednym palcem wybrał kod i przyłożył telefon do ucha, czekając na odpowiedź. Coś mu się nie zgadzało i uznał, że powinni natychmiast zakończyć ten test, bo nie było sensu torturować jej przez następne kilka godzin.

ִ₪₪₪

Ostatnie miesiące były dla niej trudne. Doktor Gelber był miłym człowiekiem, ale czas spędzany na spotkaniach z nim wykańczał ją. Jak na psychologa był bardzo bezpośredni, prostolinijny i nie przebierał w słowach. Jego gabinet pachniał papierosami. Zelda wiedziała, że nie układa mu się w małżeństwie i wolne wieczory spędza przy barze, podczas gdy jego żona nie wie, co ma robić ze sobą w domu. Mają syna, który ożenił się z muzułmanką, specjalnie po to wyjeżdżając do Europy. W Izraelu nie ma czegoś takiego, jak ślub cywilny.
— Nie wciskaj mi kitu, Zelda. Nie ma na to wytłumaczenia, nie ma bo tak tam jest i tyle. To były gwałty i dobrze o tym wiesz. Próbując usprawiedliwiać Jaakowa, nie chcesz robić z siebie ofiary. Rozumiem to, ale nie będę zgrywał przed tobą idioty, wierząc, że mężczyzna po trzydziestce, nie wiedział, co robi. Uwierzyłem, że wszyscy tam uważają, że zabiłaś swojego brata nim się w ogóle urodziłaś i na tym poprzestańmy z absurdami. — Gelber aż cały się napiął, gotów rzucić swoim długopisem, którym notował w zeszycie przebieg ich spotkania.
Nie był specjalnie tradycyjnym człowiekiem, bagatelizował większość zwyczajów, które były powszechnie respektowane w kraju i nie przeżywał tak bardzo życiowego wyboru syna w odróżnieniu od żony. Nie miał też nic przeciwko ludziom, którzy uważali inaczej niż on, a o najstarszej żydowskiej dzielnicy w Jerozolimie słyszał czasami w wiadomościach. Jednak po tym, co opowiadała mu Zelda, osobiście zrzuciłby ze stołków wszystkich polityków, którzy poparli wniosek o stworzeniu specjalnej pomocy społecznej dla mieszkańców Mea Sze’arim. Tacy ludzie nie powinni cieszyć się specjalnymi względami w państwie.
Zelda nie odpowiedziała nic, nie spuszczając z Gelbera spojrzenia ciemnych oczu. Nie winiła go za to krytyczne podejście. Spodziewała się, że jeśli będzie z nim szczera, tak jak umawiali się na początku, to właśnie tak zareaguje. Wiedziała też, że się z nią okropnie męczy, bo o wszystkim mówiła bardzo rzeczowo, jakby wcale nie była uczestnikiem tych wszystkich zdarzeń, a jedynie biernym obserwatorem. Te spotkania szły im topornie. Zelda nie umiała mówić o uczuciach, nie umiała ich opisywać ani wyrażać, a do tego próbował właśnie dotrzeć Gelber. Na tym polegała jego praca.
— Przypomniałaś sobie, kiedy ostatni raz podali ci narkotyki? — zapytał już trochę uspokojony, przewracając kilka zapisanych kartek.
— To nie były…
Gelber popatrzył na nią znad notatek, opuszczając lekko swoje okulary na nosie. To było jednoznaczne spojrzenie, wyrażające brak pozwolenia na sprzeciw i dyskusję. Przerabiali to już, ostatnim razem obiecał, że przygotuje dla niej definicję, czym są narkotyki. Nie miał jej przy sobie, ale zapewne domyślał się, że Zelda sama sprawdziła bardzo dokładnie, dlatego nie oponowała. Odwróciła na chwilę wzrok, zaciskając dłonie w pięści i zwężając usta w wąską linię. Wzięła głęboki wdech, wypuściła powietrze nosem i rozluźniła palce, żeby wbić spojrzenie w psychologa.
— Jom Kippur, dziewięć albo osiem lat.
— Kłamiesz.
Zelda uniosła brew do góry, przekrzywiając lekko głowę na bok. Popatrzyła pytająco na mężczyznę.
— Mówiłaś, że Jaakow kazał ci coś pić, żebyś się tak nie wyrywała, nie krzyczała… — Gelber westchnął ciężko, zapisując kolejne notatki.
Na podstawie swoich spostrzeżeń, Gelber robił raporty dla Uriego Katza, który potrzebował ich, by zdecydować, co dalej zrobić z Zeldą. Uri bał się, że jest psychopatką, a takich jednostek nie potrzebowali, były zbyt nieprzewidywalne, żeby móc na nich swobodnie polegać. O to się jednak nie musiał martwić, Gelber ze spokojem mógł wykluczyć takie podejrzenia już po pierwszej rozmowie z dziewczyną. Była chłodna i skryta, ale tak czuła się po prostu bezpieczniej. Ciężko było do niej dotrzeć, ale nie dlatego, że nie chciała współpracować. Jej uległość wobec wyższej sprawy okazała się wręcz zaskakująca, ale nawet najszybszy koń nie wygra wyścigu, jeśli nie wie, dokąd ma biec. Dlatego szło im to tak powoli, jakby próbowali odbudować Świątynię Jerozolimską bez wzbudzania większych kontrowersji wśród wszystkich zainteresowanych. Niemniej, Gelber przepadał za Zeldą. Nie obrażała się, gdy pozwalał sobie na jakieś drobne przekleństwo i nie skarżyła się na smród jego nałogu, który niósł się za nim i rozlewał po gabinecie.
Przez resztę spotkania rozmawiali o tym, jak wyglądała jej relacja z Jaakowem – mężczyzną, któremu została oddana w małżeństwo, gdy miała szesnaście lat. Ciężko było to nazywać relacją, bo z tego, co opowiadała, nie rozmawiali ze sobą. Jaakow wychodził codziennie rano z domu, gdy Zelda jeszcze spała, wracał popołudniu. W tym czasie ona zajmowała się domem i pomagała matce w pracy, dostając za to jakieś pieniądze w ramach wynagrodzenia. Każda rodzina w końcu musiała się jakoś utrzymywać, a większość mężczyzn nie pracowała, studiowali za to pisma w Jego chwale i modliła się w jesziwach. W Mea Sze’arim mieszkania były małe, czasem to był nawet jeden większy pokój, a gotować chodziło się do wspólnych kuchni. Podobnie było z codziennym myciem. Jaakow wracał do domu, jadł i pytał obcesowo, czy dzisiaj krwawi. Czasami Zelda kłamała, wiedząc, że mąż nie zaryzykuje i nie będzie tego sprawdzał. Robiła to tylko wtedy, gdy i tak miało się pojawić za kilka dni, żeby Jaakow nie nabrał podejrzeń. Kobieta w trakcie krwawienia była nieczysta i żaden mężczyzna nie powinien wchodzić z nią wtedy w kontakt fizyczny. Jednak, kiedy Zelda nie mogła skłamać, Jaakow zabierał się wieczorem do wykonania swojej powinności jako męża, a ona jako żona winna mu była na to pozwolić. Czasem tylko leżała i czekała, aż skończy, czasem się wyrywała i krzyczała – w obu przypadkach wychodziło na to, że się zgadzała, bo Jaakow nigdy nie przerywał. Męskie nasienie nie mogło się zmarnować, to byłby potworny grzech.
Gelber spytał o ciążę, bo zastanowiło go to, że w ciągu dwóch lat małżeństwo nie doczekało się żadnego potomstwa, a taki był przecież cel każdego związku w ortodoksyjnych środowiskach. Wtedy Zelda wyraźnie zesztywniała, patrząc na niego pustym wzrokiem. Nie oczekiwała takiego pytania. Gelber też nie wiedział, że je zada, przyszło samo, gdy połączył sobie kropki i uznał, że to dziwne, że dopiero po takim czasie Jaakow wystąpił o rozwód. Popatrzył na zegarek na swoim nadgarstku i postanowił zamknąć notes oraz zdjąć okulary. Przetarł palcami powieki i przejechał językiem po suchych wargach, nim zebrał się w sobie.
— Czas nam się skończył i tak.
Zelda wiedziała, że kłamie, ale była mu za to wdzięczna. Odchrząknęła nieznacznie, podnosząc się z fotela bez większego pośpiechu, chociaż tak naprawdę chciała rzucić się do drzwi i już tu nigdy więcej nie wracać. A przynajmniej przez kilka następnych dni. Trzymała już dłoń na klamce, gdy Gelber poprosił, by zaczekała. Spojrzała na niego przez ramię, obserwując, jak czegoś szuka po kieszeniach, a potem w szufladach i na końcu w swojej torbie.
— Michal mówiła, że mogłabyś tam pójść. Nie powinno być problemu. — Psycholog wyciągnął z torby pomięty kawałek papieru z wypisanym na nim adresem i podał go dziewczynie, posyłając jej słaby uśmiech.

₪₪₪

Długo się zbierała. Bała się, chociaż sama do końca nie wiedziała czego. W najgorszym wypadku zawsze czekała ją przecież tylko odmowa i nie byłby to pierwszy raz. Mimo to potrzebowała czasu, żeby dać szansę kolejny raz, znaleźć w sobie jeszcze odrobinę nadziei dla siebie samej i wybrać się do miejsca, które poleciła żona Gelbera. Było już dosyć późno, koło dziesiątej, ale Zeldzie właśnie o to chodziło. O tej godzinie nie powinno być za wielu świadków, jeśli w ogóle ktoś teraz chciałby przyjść w te okolice Tel-Awiwu.
Stanęła przed jasnym budynkiem, ale nie weszła od razu. Przez półgodziny sterczała jeszcze na zewnątrz, próbując przekonać siebie samą, że nie ma nic do stracenia albo że nie powinna się więcej okłamywać i wrócić do domu. I prawie to zrobiła, ale jak już miała się odwrócić w swoją stronę, z budynku wyszła starsza kobieta. Była bardzo schludna, ale widać było po niej, że to już nie są jej najlepsze dni życia. Popatrzyła zaskoczona na nieznajomą dziewczynę, zamrugała kilkakrotnie i wydała z siebie długie, pytające mruknięcie.
— Przyszłaś do mykwy? — spytała kobieta, widząc, że stojąca przed nią brunetka raczej nie odezwie się pierwsza. Zelda skinęła jedynie głową, zaciskając palce na sportowej torbie, w której trzymała przygotowane na tę okazję rzeczy.
Kobieta przeleciała po niej wzrokiem, od razu dostrzegając, że to młodziutka Żydówka. Widziała ją tu pierwszy raz, więc możliwe, że całkiem niedawno wyszła za mąż, chociaż nie kojarzyła też, żeby odbyło się w ostatnim czasie jakieś wesele. Wyglądała jednak w porządku, nie miała pomalowanych paznokci, włosy były luzem, makijażu też nie dostrzegła.
— No dobrze, to wejdźmy. Wyszłam na chwilę się przewietrzyć, w środku robi się czasem duszno. — Wskazała dziewczynie, by weszła pierwsza i zamknęła za nimi drzwi.
Starsza kobieta była drobna, zdecydowanie niższa od Zeldy. Poruszała się powoli, ale sprawnie, bez większych problemów. Miała na sobie jednolitą szatę przewiązywaną w pasie, na nogach miała proste sandały. Pod szatą zapewne miała swoje normalne ubranie. Gdy znalazły się w środku, skierowała się do biurka, na którym paliła się świeczka. Zelda rozejrzała się, dostrzegając prócz świecy, jedną żarówkę, która dawała słabe światło na małe pomieszczenie.
— Podejdź tu. Wpiszesz się do księgi i pójdziemy dalej. Nie powinno być o tej porze ruchu, więc mamy trochę czasu i nie musimy się spieszyć — mówiła, nie patrząc na Zeldę. Podała jej długopis i wyciągnęła spod biurka zeszyt, który miał być ową księgą. Palcem pokazała, gdzie ma się wpisać, po czym przyjrzała się literkom. Zmarszczyła brwi, jakby nie mogła się doczytać.

זעלדע ראָזענבערג

Uniosła spojrzenie na dziewczynę, przyglądając jej się teraz bardzo uważnie, ale nie tak, jakby szukała czegoś w jej wyglądzie. W słabym świetle dostrzegła spiętą twarz, niepewne spojrzenie, które uciekało gdzieś nerwowo na boki i przygryzioną dolną wargę.
— Ton ir redn jidysz? Fun vanen kumstu, Zeldele?
— Jo. Ich bin…
Starsza kobieta trochę zaskoczyła Zeldę, przechodząc z hebrajskiego tak nagle na jidysz. Nie spodziewała się tego, a słyszała wyraźnie, że to nie był dla niej obcy język, wręcz jakby dużo naturalniej brzmiał w jej ustach. Zelda z resztą czuła się podobnie, hebrajski traktując jeszcze ze sporym dystansem, chociaż teraz używała go już cały czas.
— Vi azoy hastu…? — Jeszcze nie zdążyła dokończyć pytania, gdy starsza kobieta wzięła od niej długopis i obok jej podpisu, napisała drugi lekko drżącymi palcami.

זלדה רוזנברג

Popatrzyła teraz na Zeldę jednoznacznie. Dziewczyna uciekła wzrokiem w bok, nie wiedząc, co teraz właściwie nastąpi. Wcześniej kobiety w ogóle z nią nie rozmawiały, nie wpisując jej nawet do rejestru. Pytały, czy należy do wspólnoty i na tym się właściwie kończyło. Zelda odchodziła z kwitkiem. Starsza kobieta ją tutaj zaskoczyła – znała jidysz i to bardzo dobrze, na co wskazywało to, jak się do niej zwróciła. W dodatku widziała różnicę w piśmie, czego sama brunetka czasami jeszcze nie wyłapywała; stąd taki ani nie inny podpis. Pamiątka z przeszłości, odruch.
— Skąd jesteś, Zeldele? — zapytała ponownie kobieta, wracając już do hebrajskiego. Jednak głos jej trochę złagodniał, jakby domyślała się odpowiedzi. Brunetka prawie że wykrzykiwała to całą sobą, stojąc tak niepewnie przed jakąś starowinką, której jedyne, co zostało do roboty, to pomaganie innym kobietom w mykwie i pilnowanie, żeby wszystko działało tak, jak powinno. W dodatku używane w jej stronę zdrobnienie momentalnie kruszyło mur, za którym Zelda się chowała w podobnych sytuacjach.
Starsza kobieta już wiedziała. Tutejsza młodzież nie mówiła w jidysz, w ogóle mało kto się tym językiem posługiwał, więc jedyna możliwość, jaką widziała, to że Zelda uciekła. Uciekła z Mea Sze’arim, bo inaczej czemu byłaby taka zagubiona? Czemu przyszłaby tutaj tak późno, o takiej porze, o której niewiele osób wychodziło z domu, nawet kobiety chcące skorzystać z mykwy? Wyciągnęła w jej stronę pomarszczoną dłoń, sięgając do brody. Złapała ją palcami i pociągnęła lekko w dół, by móc spojrzeć dziewczynie w oczy. Były szkliste, po chwili z kącików zaczęły powoli skapywać łzy.
— Wszystko mam gotowe. Musimy cię tylko rozebrać i umyć. Masz swoje ręczniki w tej torbie?
— Starowinka zamknęła zeszyt i schowała go na miejsce, puszczając wcześniej brodę dziewczyny.
Zelda rozpłakała się, wierzchem dłoni ścierając zaraz łzy, które spływały po policzkach, kiedy dotarło do niej, co właśnie usłyszała. Popatrzyła wdzięcznie na kobietę, która posłała jej ciepły uśmiech, ale zaraz klasnęła nagląco dłońmi, pokazując palcem w stronę wąskiego korytarza, który miały udać się do części budynku, gdzie były prysznice i mykwa.
Zelda dawno nie czuła się tak… zrozumiana.

₪₪₪

Kochani! Jeśli ktoś przeczytał całość, to mam nadzieję, że przemęczy się jeszcze chwilkę z moim odautorskim bełkotem. Chciałam przede wszystkim tutaj zaznaczyć, że Zeldelka (<3) urodziła się w społeczeństwie, które wyznaje bardzo skrajny ortodoksyjny judaizm, przeplatający się momentami z odłamem, jakim jest chasydyzm – również jest to odłam judaizmu bardzo religijnego, ale ze zdecydowanym naciskiem na mistycyzm. Nie chcę, żebyście źle odebrali, to co zostało napisane przeze mnie wyżej. Moim celem nie jest stawianie tej społeczności w złym świetle, to nie tak, że Mea Sze'arim w Jerozolimie to najgorsze miejsce na świecie, gdzie dzieją się tylko takie rzeczy, jakie przytrafiły się Zeldzie, aczkolwiek istnieją tam takie mechanizmy społeczne, które dla nas są kompletną abstrakcją albo średniowieczem, co jest wynikiem głęboko zakorzenionych przekonań i zwyczajów.
Jeśli macie jakieś pytania, coś jest zbyt niejasne albo jesteście po prostu ciekawi czegoś, czego nie zawarłam w opowiadaniu, a przyszło akurat na myśl – pytajcie śmiało :> Przyznam, że dla mnie zatarła się trochę granica tego, co jest oczywiste, mniej lub bardziej kojarzone, a co już jest wiedzą całkiem specjalistyczną. Nie chciałam wciskać na siłę w opowiadanie objaśnień, które zwyczajnie mi nie pasowały do reszty treści.

7 komentarzy

  1. Wow, kawał dobrego tekstu nam zaserwowałaś! Chapeau bas, moja droga! Myślę, że ten tekst jest zrozumiały nawet dla osób bliżej niezwiązanych z kulturą judaizmu, poza tym, czyta się go tak lekko, że hej. I wcale nie odniosłam wrażenia, że Mea Sze'arim to najgorsze miejsce na świecie – teraz zrozumiałam, że posiadają tam twarde przekonania i żelazne zwyczaje. Koniecznie musisz coś jeszcze napisać, więc mam nadzieję (wielką nadzieję!), że nie będę długo czekać na następną notkę. Historia Zeldy jest naprawdę ciekawa i tylko chciałabym więcej i więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję <3
      Wolałam to jednak podkreślić, bo odbiór może być różny, a zależy mi raczej na tym, by pokazać samą różnorodność społeczeństwa żydowskiego i problemy, z jakimi mogą się mierzyć jego członkowie, a nie piętnować kogokolwiek. Poza tym nigdy autor nie wie do końca, czy jego przekaz jest jasny, póki ktoś się nie wypowie.
      Jeszcze raz — bardzo dziękuję i cieszę się, że się podoba! :>

      Usuń
  2. Już pod kartą pisałam Ci, że bardzo przyjemnie czytało się tekst, a sposób w jaki został napisany tylko wzbudza ciekawość odnośnie tamtejszej kultury.
    Z notką sprawa ma się tak samo. Pochłonęłam ją w bardzo szybkim tempie i ubolewałam, że jej koniec nastąpił tak szybko. Z chęcią poczytałabym więcej i mam nadzieję, że niedługo uraczysz nas kolejną notką.
    No i tak jak napisała Smoła - wszystko jest opisane w jasny sposób i wydaje mi się, że raczej nikt nie będzie potrzebował żadnych dodatkowych objaśnień.
    Pisz więcej, bo robisz to naprawdę dobrze i niesamowicie dobrze czyta się Twoje pióro, pomimo tego, że sam tekst nie opowiada o czymś przyjemnym.
    Dużo weny życzę! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chcę się powtarzać, cieszę się, że czyta się to dobrze i że odbiór jest taki, o jaki mi chodziło.
      Postaram się jakoś w miarę regularnie coś wrzucić z życiorysu Zeldy, bo mi się bardzo przyjemnie o niej pisze.
      Dziękuję <3

      Usuń
  3. Dla mnie wszystko jest ciekawe i miałabym mnóstwo pytań, ale powstrzymam się i przyjemność odkrywania świata Zeldy zostawię sobie na kolejne posty ♥ A pisząc ten komentarz, pomyślałam sobie matko i córko, ona to musi mieć Jeromka za totalnego błazna! Mam jednakże nadzieję, że ten błazen nieco umili jej egzystencję, a ja sama czekam na kolejne opowiadania, bo jak sama widzisz, nie tylko ja mam chrapkę na więcej informacji :)
    Dla mnie wszystko napisane jest zrozumiale i żałuję tylko, że tak krótko ;) Następnym razem proszę dłużej stukać w klawiaturę ;) Poza tym... W takich momentach jak ten człowiek dopiero potrafi docenić miejsce, w którym się urodził. Podobno wszędzie dobrze tam, gdzie nas nie ma i dobrze przypomnieć sobie, że to nie do końca tak działa, za co dziękuję ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No coś Ty! Zeldelka może jest z innego świata, ale jest jak najbardziej świadoma, że istnieją jeszcze jakieś dookoła :D I chętnie je pozna, tylko musi trochę się oswoić ^^
      Notki będą, chętnie podzielę się wiedzą w taki sposób i mega dobrze piszę mi się Zeldą, jak i o niej, więc też się w sumie nie mogę doczekać <3

      Usuń
  4. Ja nie mam pytań, a jedynie prośbę o kolejne takie posty fabularne w Twoim wykonaniu. Jest to tak ciekawe do czytania, szczególnie, że kompletnie nie wiem o czym czytam, więc wciąga mnie to jeszcze bardziej. Przyznam, że ostatnia część podobała mi się najbardziej!

    OdpowiedzUsuń