Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2109. So you lie there and dream

czerwiec, rok 2001

– Nuuuudzę się.
– Biedactwo. Wiecznie się nudzisz. – Ojciec mruga do niej zabawnie. – Może spróbuj coś policzyć. To zawsze ci dobrze wychodzi.
– Wszystko już policzyłam. Wszystko! Nie ma tu w ogóle zajęcia dla inteligentnych dzieci. – Obraża się odrobinę, patrzy spode łba. Tata się śmieje.
– Moje biedne inteligentne dziecko. – Głaszcze ją po jasnych włosach, spiętych w długie warkocze rozwichrzone od wiatru. – Nie martw się. Niedługo wróci mama i Hersh.
– Kiedy? – pyta niecierpliwie, zerka w stronę domu. Już chciałaby pobiec, liczyć sekundy, minuty, godziny na zegarku. 
– Myślę, że najpóźniej o siedemnastej.
Więc Sanna zrywa się z zapałem, wpada do domu jak burza i wyczekuje przed pustym, chłodnym kominkiem ze wzrokiem wlepionym w zegar. Mija szesnasta trzydzieści i szesnasta czterdzieści pięć, potem siedemnasta dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt, ale mama się nie pojawia. Kilkanaście minut po osiemnastej tato wreszcie dzwoni na policję i Sanna już wie, że może minąć jeszcze wiele godzin, zanim mama wreszcie wróci do domu.

Nigdy nie wraca.

Cztery dni później tato siedzi przy stole i kryje twarz w dłoniach. Nie ma Hersha. Nie ma mamy. Taty też już nie ma, chociaż Sanna jeszcze o tym nie wie. Ma dopiero pięć lat i sześć miesięcy, w sierpniu po raz pierwszy miała iść do szkoły. Teraz nie wie, czy w ogóle pójdzie. Wydaje jej się, że jest jeszcze bardzo mała, zbyt mała w obliczu jakichkolwiek tragedii. Dotąd nie musiała widzieć na własne oczy, jak świat robi zwrot w tył tuż za plecami, a ludzie żyją dalej w błogiej nieświadomości, dopóki nie odwrócą głowy i nie zrozumieją, że nie jest to już to samo dobrze znane miejsce co wcześniej. Opadają im wtedy szczęki, niektórym zapadają się policzki, wypadają włosy.
Nie wie, dlaczego przyjeżdża ciocia Gertie i dlaczego zabiera ją do siebie, a tato zostaje sam.

– Już nie ma mojej rodziny, prawda? – pyta w końcu, ściskając mocno szczupłą, pokrytą siateczką żył rękę ciotki.
– Co też ci przyszło do głowy! – obrusza się Gerturude, przystaje na środku wąskiej kamiennej dróżki, która prowadzi do jej wielkiego domu, niemalże rezydencji. Ciocia Gertie mieszka samotnie. – Zawsze będziesz mieć rodzinę, Sanno. Twoja rodzina to tata, dziadkowie, wszyscy kuzyni, ja również. I ludzie, których sama sobie wybierzesz, kiedyś, z czasem. Nikt ci tego nie odbierze. Nikt, rozumiesz?

Więc Sanna kiwa głową, tak, rozumie. Ale potem myśli o domu, do którego zmierzają, pełnego pustych pokoi, wielkich okien i zimnych korytarzy, o ogromnej przestrzeni, której ciotka, mimo szczerych chęci, nie jest w stanie zapełnić i przechodzi ją lodowaty dreszcz, którego nie potrafi jeszcze nazwać.



lipiec, rok 2001

Sanna macha nogami w powietrzu. Deska w starej szopie jest dla niej trochę za wysoka, ale wyśmienicie udaje krzesło. Można się tu schować i nie musieć rozmawiać z nikim. Tęskni za tatą. Chciałaby, żeby przyjechał i zabrał ją do domu. Tęskni za mamą, ale już wie, że mamy nigdy więcej nie zobaczy. Ciocia pojechała na pogrzeb, zabrała Sannę ze sobą. Było smutno. Tęskni za Hershelem. Nigdzie go nie ma. Wszyscy rozkładają ręce. Wyobraża sobie, że wpada do szopy z głośnym hałasem, jak to on, i wyciąga dłoń, uśmiecha się zawadiacko.
Wróciłeś!, ucieszyłaby się na jego widok, a on opowiedziałby o przygodach, które przeżył w wielkim, niedostępnym świecie. Może pokonał złego czarodzieja, chcącego odebrać wolność pięknej, acz bardzo małej krainie, rządzonej przez młodziutką królową? A może tropił smoki i przywiózł jej z podróży prześliczne smocze jajo, błyszczące błękitnym blaskiem, jak to, które oglądali kiedyś w jednym filmie w telewizji? Obraziłaby się pewnie trochę, że jej nie zabrał ze sobą. Ale bardziej cieszyłoby ją, że jest z powrotem.

– Tutaj jesteś, dziwaczko! – W głosie kuzynki Laili wibrują drobinki złośliwego śmiechu, kiedy wsuwa głowę do szopy i uśmiecha się krzywo na widok Sanny. Sanna nie przepada za nią z wielu powodów, ale głównym jest smak rozczarowania, kiedy okazało się, że kuzyni wcale nie lubią jej tak, jak obiecywała ciocia Gertie. Jest ich bardzo wielu, wszyscy mniej więcej w podobnym wieku; Sanna jest jedną z najmłodszych, Laila ma osiem lat. Dotąd nie miała kontaktu z taką ilością dzieci, ale tato, poza Gertrude, ma jeszcze troje rodzeństwa – dwóch braci i siostrę. Mama z kolei miała jednego brata i jedną siostrę. Sanna nigdy ich nie poznała; mama mówiła, że ci ludzie od dawna nie są jej rodziną, tak samo jak babcia i dziadek. Ciekawe czy wiedzą, że już jej nie ma.

– Chcesz czegoś ode mnie? – pyta chłodno Sanna, nieruchomiejąc na swoim siedzisku.
– Patrzcie! To coś mówi! – woła dziewczynka, wskazując kuzynkę palcem. Bardzo ją cieszą śmiechy, którymi wybuchają jej bracia razem z resztą dzieciarni. – Chcesz czegoś ode mnie? – Przedrzeźnia ją piskliwym głosikiem, zbliżając się krok po kroku. Sanna bardzo wyraźnie słyszy, jak jej różowe trampki szurają po piaszczystym podłożu. Spina mięśnie, mruży oczy, kuzynka ją denerwuje.
– Odczep się, Laila – mruczy pod nosem, uważnie obserwując każdy jej krok. – Dlaczego mnie nie lubisz?
– Dlaczego mnie nie lubisz? Och, niedobra Lailo, dlaczego mnie nie lubisz? – Jej paplanina działa Sannie na nerwy. – Bo jesteś głupią wariatką, dlatego!

Jeszcze długo po tym, jak dłoń Laili popycha ją do tyłu, Sanna Menzel nie czuje, że spada.

*

Boli ją głowa. Opatrunek, który teraz nosi, nie jest już tak ogromny jak ten, który miała na początku. Kuzyn Kjell śmiał się, że wygląda jak mała Arabka w turbanie. Lubi Kjella, jest sporo od niej starszy i nigdy nikogo nie wyśmiewa. Aż dziwne, że ktoś taki jak on może być spokrewniony z kimś takim jak Laila, ale ciocia Gertie powiedziała jej kiedyś, że Kjell tylko w połowie jest bratem reszty swojego rodzeństwa, bo miał inną mamę. Podobno zostawiła go któregoś dnia pod drzwiami mieszkania wujka Roberta i poszła w świat. Tak mówi ciotka. Sanna też chciałaby kiedyś pójść w świat, ale zabrałaby ze sobą swoje ewentualne dziecko.

– Jak się czujesz? – pyta ją kuzynka Ingrid, która pojawiła się znikąd jak kot. Zawsze tak robi. Można przez to dostać zawału, kiedy nagle odzywa się tuż za plecami.
– Chyba dobrze – wzrusza ramionami, nie odrywając wzroku od swojego obrazka. Rysuje słońce, przyciska kredkę tak mocno, że prawie łamie jej rysik.
– Laila to kretynka, najchętniej dałbym jej w pysk – dodaje Kjell z kąta, w którym zaszył się razem ze swoim discmanem. – Ale ojciec, oczywiście, uważa ją za małego aniołka.
– Słyszałam, że strasznie się wkurzył, wujek Robert – mówi Ingrid siadając na krześle obok Sanny. – Podobno dał jej wielki szlaban i tak krzyczał, że Frans miał ochotę zatkać uszy. Opowiedział mi. Ładnie rysujesz. – Płynnie zmienia temat, jak to ona. Sannie zawsze wydaje się, że Ingrid urodziła się stara, bo szybko zaczęła mówić i zachowuje się czasem, jakby miała ze trzydzieści pięć lat.
– Dziękuję.

Ingrid chyba ją lubi, jest bardzo sympatyczna, ale kiedy opowiada o braciach, Fransie i Leifie, Sanna czuje niemal namacalną tęsknotę za Hershem.

– Już cię nie boli? – Ciocia Gertie zamaszyście wchodzi do kuchni, nawet nie spoglądając na bratanicę. Krząta się nerwowo, wyciąga jakieś garnki, jakieś patelnie, coś przestawia, ustawia. Robi przy tym straszny hałas, aż Kjell krzywi się ze swojego kąta w zabawny sposób. Sanna chichocze.
– Stało się coś, ciociu? – Niewinne pytanie padające z ust Ingrid dziwnie wytrąca ciotkę z równowagi.
– Ingrid Idino Menzel! Twoja biedna matka szuka cię po całym podwórku. Natychmiast biegnij powiedzieć jej, że wszystko z tobą w porządku. Leif z kolegami poszedł nad jakieś jezioro, a Frans stwierdził, że ostatni raz byłaś razem z nimi. Vendela wariuje z niepokoju, żeś się utopiła!

Dziewczynka z kwaśną miną podnosi się z krzesła i drepcze w stronę drzwi, rzucając kuzynostwu spojrzenia na tyle ironiczne, na ile potrafi sześciolatka (prawie). Sanna nie wie zbyt dużo o tych wszystkich dzieciach, ale o Ingrid wie głównie, że nienawidzi swojego drugiego imienia, nadanego jej przez zakochaną w musicalach matkę na cześć aktorki Idiny Menzel tuż po styczniowej premierze musicalu Rent. Nie ma pojęcia, czy imiona idą w parze razem z talentem, ale jeżeli tak, kuzynka zapowiada się na bardzo wyjątkową osobowość.
Kjell zakłada obie słuchawki z powrotem na uszy i zagłębia się w jakiejś lekturze, której tytułu Sanna nie potrafi odczytać. Gertrude niemalże biega po kuchni, mamrocząc coś gniewnie pod nosem, otwierając byle jakie szafki i szuflady, w ogóle nie po kolei, jakby czegoś szukała, ale jednocześnie sama nie miała pojęcia czego dokładnie. Savannah (bardzo nie lubi, kiedy tak ją nazywają, ale na szczęście mało kto to robi) skupia się ponownie na swoim rysunku, starając się ignorować hałas. Rysuje siebie i tatę, po chwili namysłu dorysowuje jeszcze Hershela. Tak by chciała, żeby się znalazł. Aż gdzieś na dnie serca osiada jej ciężki smutek, ciężki jak ołowiana sztabka. Potem dorysowuje mamę. Strasznie za nią tęskni, ale jest to kompletnie inna tęsknota.

– Pakuj się, Sanno. – Ciotka wydaje jej polecenie tym samym podenerwowanym tonem, którym wcześniej odezwała się do Ingrid. – Kjell, weźże jej pomóż, nie ogarnie takiej ilości rzeczy w pojedynkę.
– Co się dzieje, ciociu? Wyjeżdżamy gdzieś? – Czuje się bardzo zagubiona, głowa pęka jej od nadmiaru informacji, z których nie umie wyciągnąć nic sensownego.
– Wracasz do domu, do ojca. W przyszłym tygodniu zaczyna się szkoła i ten człowiek musi wreszcie wziąć za ciebie odpowiedzialność. – Gertrude wzdycha ciężko, zamyka oczy, opiera się o blat. Sanna czuje, że serce bije jej szybko-szybko. – Przepraszam cię, kochanie. Nie powinnam była się denerwować. Tatuś bardzo za tobą tęskni, wiesz? Jeśli zechcesz, z chęcią wezmę cię do siebie na ferie. I na wakacje, chociaż część. W porządku?

Kiwa głową, w porządku, chociaż tak naprawdę wcale nie jest w porządku. To plątanina uczuć i emocji, których nie rozumie zbyt dobrze; wie tylko, że obciążają jej żołądek tak, że zjeżdża na dół brzucha i dziwnie boli.

*

– Dlaczego nie sprawdziliście z Kjellem dokładniej? – warczy ciotka, kiedy Sanna wylicza na palcach rzeczy, których zapomniała. Sukienka, którą dostała od mamy na poprzednie urodziny. Pluszowy tygrys, tak duży, że może cała się na nim położyć. Komplet nowych kredek od cioci Hanny i cioci Vendeli. Kilka rysunków, zostały w szufladzie pod biurkiem. Jeden miała dać tacie, kiedy po nią przyjedzie, ale się nie pojawił. To ciocia odwozi ją do Ørje, swoim samochodem. Z Arendal, gdzie mieszka, jest prawie cztery godziny jazdy, ale Gertrude zawsze mówi, że lubi jeździć, pod warunkiem, że ma dobrego towarzysza.

Tym razem jednak przez większą część drogi siedzi i zaciska zęby w milczeniu. Sanna wbija wzrok w swoje kolana i mnie nerwowo materiał czerwonej koszulki.

– Zapomniałam – szepcze cicho, smutna i zła.
– Zapomniałaś, zapomniałaś. Głowy zapomnisz, dziecko, jak tak dalej pójdzie – irytuje się ciocia, ale po chwili bierze głęboki wdech i posyła jej miły uśmiech. – No nic. Jak przyjedziesz następnym razem to weźmiesz. To przecież nie potrwa długo, prawda? – dodaje wesołym tonem, jakby chcąc tchnąć w Sannę trochę optymizmu. – Na pewno będziecie sobie z tatą świetnie radzić. Może na ciebie liczyć. Jesteś już duża, pomożesz mu. Wszystko będzie dobrze.

Dopiero pod drzwiami, kiedy już żegnają się na dłużej, ciotka nagle przytula ją mocno i szepcze: Gdyby coś się działo, zadzwoń natychmiast.



sierpień, rok 2002

– Sanna?

Kuzynka Mari wsuwa jasną głowę przez skrzypiące drzwi do jej sypialni. Sanna przewraca się na bok i patrzy w przestrzeń. Jest zmęczona, tak bardzo zmęczona. Odkąd przyjechała, a było to już prawie dwa miesiące temu, ojciec nie zadzwonił do niej ani razu. Narysowała mu mnóstwo obrazków, ale coś powstrzymuje ją przed wysłaniem ich na domowy adres. Sama już nie wie, gdzie bardziej czuje się jak w domu – tam, czy u ciotki. A jeśli tam, to cóż ona teraz pocznie?

– Słyszałam, jak ciocia mówiła, że będziesz chodzić z nami do szkoły – mówi Mari, ostrożnie siadając obok niej na łóżku. – Pewnie dziwnie się czujesz. Nie martw się. Ingrid i ja ci pomożemy. Możesz siedzieć w ławce ze mną i dostaniesz szafkę obok. Wszystko już załatwione.

Sanna słucha, ale milczy. Chciałaby krzyczeć, że nie zostawi swojej starej szkoły, do której pochodziła zaledwie przez rok, w której miała mnóstwo zaległości, bo tata długo spał i spóźniała się na lekcje; w której jest najlepsza nauczycielka na świecie, pani Wallander, taka ciepła i miła. Chciałaby zapomnieć, że przychodziła głodna i czasem było jej słabo, że miała rozczochrane włosy i brudne ubrania. Chciałaby zacząć od nowa, a jednocześnie nie musieć aż tyle zmieniać. Wystarczyłoby, żeby tato trochę więcej się nią zajmował, ale on chyba już nie potrafił tego robić. Godzinami stała przy jego łóżku, wypatrywała, czy może wstanie, a potem zamawiała pizzę i płaciła pieniędzmi, które przysyłała jej ciotka. W czasie, który spędziła w Arendal, nawet nie spojrzała na pizzę. Chodziła na obiady do wujków i cioci Hanny, żeby Gertie nie musiała gotować, bo, jak mówiła, serdecznie tego nienawidzi. Coraz lepiej dogadywała się z kuzynami, chociaż Laila od czasu tamtego wypadku unikała jej jak ognia. Z Mari i Ingrid zrobiły sobie nawet miejsce do spania na sianie, w stodole u wujka Roberta, ale przeszkodzili im Aaron i Axel, bliźniacy, którzy czaili się po kątach i straszyli je.

Sanna próbuje się uśmiechnąć, ale wychodzi jej tylko akwarelowy, rozmyty smutek.

– Nie martw się – powtarza Mari, biorąc ją za rękę. – Jesteśmy przecież rodziną.

I nagle czuje, jak robi jej się cieplej na sercu.



maj, rok 2003

– Johan, do jasnej cholery. To jest twoja córka. I mieszka u mnie prawie rok. Jestem za stara na takie małe dziecko. Musisz się wreszcie ogarnąć, to już dwa lata, a ty ciągle nic. Posłuchaj... Nie, nie chcę na nikogo zrzucić odpowiedzialności! Gdybym chciała mieć dzieci, to bym się o nie postarała. Wydaje mi się, że jak na razie to ty zrzucasz odpowiedzialność na mnie! Mam prawie sześćdziesiąt lat. To nie jest dobry wiek na wychowywanie dziewczynki. Chłopca zresztą też nie. Chciałam dać ci czas, ale to już gruba przesada. Zrób coś ze sobą, człowieku, bo jak Boga kocham... Przestań! Natychmiast po zakończeniu roku odwożę ci małą.

Trzask odkładanej słuchawki wydaje się boleć Sannę bardziej, niż wszystkie te słowa, których miała nie usłyszeć.



grudzień, rok 2003

– Dzień dobry, Emilie. Mam do ciebie ogromną prośbę, powiedz, czy znalazłoby się u nas w szkole miejsce dla Sanny? Tak, na pewno ją pamiętasz, spędziła tutaj całą drugą klasę, teraz mieszka u ojca i jest w trzeciej, ale znowu wynikły jakieś problemy i... Och, naprawdę? Byłabym ogromnie wdzięczna. Mała zamieszka u mnie. Nie, dziękuję, nie potrzebujemy wsparcia psychologa, poradzimy sobie. Świetnie, Emilie. Mam u ciebie ogromny dług.
– Johan jej nie kocha. – Kjell, przygarbiony, długi i bardzo chudy nastolatek z wpadającą w oczy ciemną grzywką odzywa się ponuro ze swojego kąta. Gertrude nieomal dostaje zawału, nie spodziewając się chłopaka w swoim domu. Ten jednak zerka na nią bystro i dodaje jeszcze: – Co nie? Jakby ją kochał, to by się przecież ogarnął. Ile razy można się przeprowadzać w tę i we w tę?
– Nie twój interes – gani go ciotka z surową miną. – Siano w głowie masz i nic o życiu nie wiesz, smarkaty dzieciaku, a wtykasz nos w sprawy innych ludzi. Jest jego córką. Kocha ją i zrobiłby dla niej wszystko. Tylko ona mu pozostała.

Ale nie po raz pierwszy przychodzi jej do głowy, że może jednak Kjell ma rację.



lipiec, rok 2005

– Słuchaj, ciociu – zaczyna Sanna z niepewną miną, jedną z tych, które prawie-nastoletnie dziewczynki przybierają, kiedy chcą zacząć dyskusję na kontrowersyjne tematy, jak przesunięcie pory powrotu do domu czy wyższe kieszonkowe. Gertrude wewnętrznie nastawia się na ciężką walkę. Sanna jest grzecznym dzieckiem. Dużo pomaga w domu, ale czasem odzywa się w niej charakter matki, wrodzona impulsywność i żywiołowość. – Nie bardzo wiem, jak to powiedzieć... Trochę to jest... skomplikowane.
– Jeżeli chodzi o chłopaka, nie mam zbyt wielkiego doświadczenia – żartuje ciotka, podsuwając dziewczynie talerzyk z pokrojonym ciastem. Sanna posłusznie nakłada sobie kawałek i dziobie w nim widelcem.
– Nie chodzi o chłopaka. Czy ja... Czy mogłabym znów zamieszkać z tatą?

Mając sześćdziesiąt lat, Gertrude doznaje największego szoku w swoim życiu. Wytrzeszcza oczy, ciasto staje jej w gardle i nawet łyk zbyt gorącej herbaty nie jest w stania załagodzić napięcia, które na niej osiadło.

– Ale... Dlaczego? – pyta tak bezradnie, że Sannie robi się bardzo, bardzo przykro. – Źle ci u starej ciotki, co?
– W żadnym razie! Po prostu... Przysłał mi kartkę, napisał, że tęskni. Że chciałby, żebym wróciła. Mogłabym mu teraz więcej pomóc – dodaje wymownie. – Jestem już sporo starsza.
– To prawda, dziecinko, ale czy naprawdę tego właśnie chcesz? Znów zmieniać szkołę, koleżanki, nauczycieli?
– To nie jest najważniejsze – mówi Sanna w zamyśleniu, kreśląc jakieś wyimaginowane wzory palcem na kraciastej ceracie. – Jeżeli mogę zrobić coś dobrego dla taty... Dlaczego nie?
– Ingrid i Mari się za tobą zapłaczą – stwierdza, uśmiechając się ciepło, ale czuje, jak wilgotnieją jej oczy. Tylko ty nie rycz, głupia, stara babo, upomina się w myślach. – Odwiozę cię do ojca jutro. Tylko tym razem niczego nie zapomnij! – wymusza sztucznie brzmiący chichot.

I Sanna ma ochotę odpowiedzieć: Nie zapomnę ciebie, ale sama nie wie, dlaczego właściwie tego nie robi.



Mały wycinek przeszłości Sanny. Trochę o niczym. Dziękuję za dobrnięcie do końca!

2 komentarze

  1. [Cześć!
    Bardzo ciekawa notka, która pozwala poznać nieco Sannę. Lekko się czyta i przyznam, że zaczęły mnie intrygować i inne postaci. Co dalej z Kjellem? Z Ingrid? No i przede wszystkim, jak sobie radziła Sanna po powrocie do ojca? Mam nadzieję, że niedługo coś nam zdradzisz :D]

    El

    OdpowiedzUsuń
  2. Połknęłam tę notkę z oka mgnieniu i podobnie jak El, czekam na więcej 💙 Jestem niezmiernie ciekawa tego, co się działo po powrocie Sanny do ojca i po cichu liczę na to, że niedługo sprezentujesz nam kolejny post. A poza tym, pięknie piszesz! Masz taki styl, któremu nie potrzeba wiele, by mocno działał na wyobraźnie i szarpał za wrażliwe struny, bo przy ostatni zdaniu coś ścisnęło mnie w gardle. Także mam ogromną nadzieję, że jeszcze będę miała okazję przeczytać coś, co wyszło spod Twoich palców :)

    OdpowiedzUsuń