Nie, ja to rozumiem. Staram się wręcz zrozumieć wszystko - w każdym możliwym wariancie rozważyć wszystkie za i przeciw. Mimo to wciąż wydaje mi się, że nie jest to wystarczające. Wciąż gdzieś jest luka, w którą można włożyć dłoń i pomachać. Wciąż jest to coś, czego nie zauważyłam - zawsze jest jakimś mankament, którego nie udało mi się poprawić. Zupełnie tak, jakbym w każdej, nawet najprostszej sprawie była beznadziejnie zła. Tak się właśnie czułam - niewystarczająca. Albo głupia.
- Głupia… - rzucił, spoglądając na mnie tym swoim wzrokiem.
Jakim wzrokiem, Em? Jakie spojrzenie sobie możesz wyobrazić na tyle, że dasz radę przenieść je na kartki papieru? Nigdy nie widziałaś jego spojrzenia - nigdy nie byłaś na tyle odważna, żeby w takim momencie podnieść głowę i dać sobie powiedzieć w twarz cokolwiek. To wszystko zawsze było takie… Jednostronne. On coś mówił, a ty potrafiłaś tylko i wyłącznie stać z opuszczoną głową i kiwać nią w niektórych momentach. Może wkradło się tam coś w stylu bezsilności? Mogłaś to też nazwać lenistwem, brakiem wiary w siebie i swoje przekonania. Jednak nieważne jaką nadałaś temu nazwę - w głównej mierze bazowało to na tym, że się go bałaś. Nie potrafiłaś odpowiedzieć mu nawet na proste pytania, które mogłyby wyjaśnić Twój tok myślenia. Bo się bałaś. Nie wiedziałaś jak masz to powiedzieć, bo i tak zawsze było to niewystarczające. Zawsze Twój argument był słabszy i zdawałaś sobie z tego sprawę - więc po prostu zamykałaś grzecznie usta i darowałaś sobie wszelkie pogawędki. Mimo iż mówił, nie potrafił zmienić Twoich poglądów i racji. Ale nie mówiłaś mu. Przytakiwałaś nie dlatego, że tak jest łatwiej. Po prostu nie było innego wyjścia, albo go nie widziałaś. Czy kiedykolwiek jeszcze zobaczysz? Nie. Może to i lepiej.
Przy znajomych również nie byłaś sobą - szczerzyłaś z początku zęby, uśmiechałaś się całkowicie szczerze wspominając o tym, że niedługo zamieszkacie razem. Ma cudowny dom w centrum Manhattanu z hebanowymi meblami. Wszystkie krzesła i kanapy mają białe obicia. Ma pokój otoczony oknami, które dokładnie o tej i tej godzinie podnoszą się, wpuszczając do sterylnie wyglądającej sypialni pierwsze promienie słońca. W jego penthousie nie wyglądałaś jednak jak osoba. Nie jak prawdziwy człowiek, który ma swoje potrzeby, pasje, emocje. Byłaś swojego rodzaju dodatkiem do jego hebanowych mebli i świetnie wyposażonej kuchni. I wszyscy zapewne to widzieli. Jednak nie widzieli tego, co działo się za tą całą kurtyną. Stałaś i kiwałaś głową, gdy on…
- Jeśli chcesz stąd wyjść, to wynocha. Zamieszkaj z nim. Pracujcie za średnią krajową. Kupcie sobie po pięciu latach używany samochód. Wynajmijcie mieszkanie na Bronxie. Spłacajcie kredyty. Jeśli nie chcesz takiego życia, to odpuść.
Ale on w rzeczywistości nigdy nie powiedział Ci za ile pracuje - a co więcej, nigdy nie pytał o to Ciebie. Nigdy nie zapewnił Ci samochodu, kupionego w salonie i opłaconego z własnej kieszeni. Nigdy nie wynajął dla Ciebie mieszkania, nie wziął na siebie Twojego kredytu. Nigdy nie zrobił dla Ciebie niczego, co różniłoby się od życia, które opisał. Dlaczego więc mu zaufałaś? Brzmiał tak obrzydliwie opisując życie Twoich znajomych, przyjaciół. Ludzi, których cenisz. Brzmiał tak, jak gdyby używany samochód i średnia krajowa były wyznacznikiem idiotyzmu, beznadziejnego życia. Gorszego życia niż jego życie. Ale jak można nazwać życie, które w większym stopniu opiera się na niszczeniu żyć innych? Na bezustannym rozkazywaniu swoim bliskim, na traktowaniu swoich przyjaciół na pozór normalnie. Jak wspaniałe może być życie, które opiera się na manipulacji i wykorzystywaniu? Zastanawiałaś się nad tym, szczególnie gdy mówił Ci o tym, jak łatwo jest kogoś zmanipulować. Wtedy możliwe, że przez głowę przeszła Ci myśl o tym. “Czy on mógł zrobić to mnie”? Ależ skąd. Był kochany. Był wspaniałym facetem, który dbał o Ciebie. Walczył, niszczył innych, żeby zapewnić Ci prawdziwy, najwspanialszy byt. Który nie polega na kredycie, używanym samochodzie i pracy za średnią krajową. Tylko to były słowa… Wiedział, że boisz się swojej przyszłości i tego, co może w związku z nią nadejść. Wiedział, że czujesz presję po utracie rodziny. Wiedział o Twoim rodzeństwie, obowiązkach. O wszystkich marzeniach, które recytowałaś mu przed snem, gdy się dopiero poznaliście. Wtedy wydawało się to zupełnie inne. To wtedy zaczęłaś paplać swoim znajomym jak bardzo jesteś pewna tego uczucia. Jakim on jest wspaniałym facetem, który mógłby walczyć za Ciebie i przenosić góry. Który zrobiłby dla Ciebie wszystko. Ale on dobrze wiedział jak to działało - później poczułaś presję. Kiedy przestał być już tym księciem z bajki, nadal chciałaś go takim widzieć. A co więcej, chciałaś, by tak odbierali go inni. Ale to była Twoja wina - nie umiałaś go zrozumieć, pocieszyć. Opowiadał Ci o tym jak znajdował porzucone niemowlęcia. Jak znowu przyszedł na miejsce zbrodni, a tam była kobieta, która strzeliła sobie w głowę. Płyny z jej mózgu zajęły całą tapetę w ich kawalerce. W tym problem, Brad. Ty przychodziłeś na miejsca, w których ktoś już umarł.
Nigdy nie słuchałeś, gdy opowiadałam Ci o kobiecie, która straciła dziecko. Nigdy nie widziałeś ludzi chorych na nowotwór, którzy prosili o śmierć. Mieli dość natrętnej rodziny, zmuszającej ich do przyjmowania kolejnych dawek chemii. Widziałam, jak ulotne jest życie, Brad. Ale Ty nie słuchałeś mnie w żadnym stopniu. W naszej codzienności było miejsce tylko na Twoje opowieści - większe i mniejsze. Po jakimś czasie bałam Ci się opowiadać o swoich przemyśleniach, bo wiedziałam, że zobaczę tylko ponury ruch ramionami. Przewracasz oczami. Zawsze to samo. To ja byłam tą niewystarczającą częścią, która nie potrafiła zrozumieć. To ja. Ale to Ty ignorowałeś moje zwierzenia mówiąc, że masz swoje problemy.
- Nie mogę już tego słuchać. Kobieto, daj spokój. Ile razy mam mówić?! Nie. Chcę. Nie. Chcę. O. Tym. Słuchać.
Idiotyzm, prawda? Jednak ja nigdy nie miałam odwagi powiedzieć, że to idiotyzm. Nie byłam na tyle silna by powiedzieć, że mam tego dość. Nie jestem głupia. Zrozumiem jak powiesz to raz, bez przerw. Ale Ty na każdym kroku starałeś się zrobić ze mnie idiotkę. Kogoś, kto jest beznadziejny w każdym calu tego, co robi. Kogoś, kto nie rozumie, nie słucha, kogo nic nie obchodzi. Nasi wspólni znajomi przez jakiś czas mówili, że to złe. Wiedzą, w czym rzecz, że złe traktowanie. Jak Ty z nim wytrzymujesz? Jednak kiedy przychodziło co do czego, to stali i kiwali głową. Jak Emily mogła mu to zrobić?
Cholerni prawnicy.
Pozwoliłam sobie dodać etykietę z nazwiskiem, żeby już o tym nie truć w komentarzy, a teraz przechodzę do sedna.
OdpowiedzUsuńNotka jest ciężka. Ja sama nigdy nie byłam zbyt dobra w rozwlekłym opisywaniu wnętrza postaci, bo uważałam to po prostu za trudne. Wolałabym opisywać zachowania, na motywach i przeżyciach skupiając się w minimalnym stopniu.
Może i jest ciężka, ale zarazem ładna, dobrze napisana i zbliża nas do Emily, która wydaje się być cholernie pokrzywdzoną i poranioną osóbką. Ogólnie... Jakby uznając, że jej nie znam, to początkowe fragmenty odbierałam tak, jakbyś opisywała relację z ojcem.
Jest fajnie, jest dobrze, ale weź trochę słońca wprowadź do jej życia, bo ten Nowy Jork robi nam się taki trochę... depresyjny. A przecież jest lato, jest pięknie! ;)
P.S. Nie wszyscy prawnicy są znowu tacy cholerni. ;D
Willow
Dzięki za komentarz :D Rzecz jasna życie Emily się wciąż zmienia - wiadomo, przeszła to co przeszła. Teraz jednak jest o wiele bardziej (w grze fabularnej) otwarta, opiekuńcza względem innych. Nie jest przygnębioną, depresyjną dziewczyną :D Ale bardzo chciałbym skupić się na tej historii, żeby można było lepiej zrozumieć ich relacje. :)
Usuńbardzo podoba mi si Twój styl pisania. u mnie niestety nie obywa się bez wplecenia części dialogowych (właściwie dość sporych części...) i tak się to przeplata, raz opisy, raz dialogi. :)
OdpowiedzUsuństrasznie mi szkoda Emily, i właściwie potrafię się wczuć w jej sytuację... życie z takim człowiekiem...
mam nadzieję, że napiszesz więcej o Em, jak również, że do jej życia wkradnie się więcej słońca. c:
Zgodzę się tutaj z Farbowanym Lisem, na początku odniosłam wrażenie, że opisujesz relację Emily z ojcem i dopiero później to się rozjaśniło. Myślę jednak, że to wrażenie, niby mylne, a jednak może wiele nam powiedzieć o tym, jak wyglądał związek Emily i Brada. Cóż, mogę tylko powiedzieć, że to dobrze, że Brad zniknął z jej życia i Emily jeszcze wiele na tym zyska.
OdpowiedzUsuńSama nie jestem zbyt dobra w opisywaniu wewnętrznych przeżyć postaci i bardzo podoba mi się, jak zgrabnie udało się to Tobie zrobić. Post czytało się szybko i przyjemnie, a tekst na pewno nie należał do tych przytłaczających. Zdecydowanie czekam na więcej! :)