[...] Wykąpała go jeszcze raz. Polewała jego ciałko zimną morską wodą. Zmoczyła mu włosy, uważając, żeby mu się nie nalało do oczu. Nie okazał, że to przyjemne, ale też nie protestował. Cicho leżał w jej ramionach, pozwalając się myć.
Annie wiedziała, że w końcu się obudzi z odrętwienia. Jego umysł nadal był zajęty przetwarzaniem tego, co się stało, tego, czego żaden człowiek nie powinien być świadkiem, a już z pewnością nie małe dziecko. Żaden pięciolatek nie powinien być zmuszony do rozstania z tatą, ale nie miała wyboru. Ucieczka okazała się w tej sytuacji jedynym wyjściem, ale cena, jaką musieli zapłacić, była wysoka.
Sam kochał ojca. Nie znał go od tej strony co ona, nie przeżywał takich rzeczy. Dla niego tata był bohaterem bez skazy. Uwielbiał go i właśnie dlatego tak trudno jej było dokonać wyboru. Jeśli w ogóle miała jakiś wybór.
Mimo to bolało ją, że Sam nie będzie miał ojca. Bo niezależnie od tego, co Fredrik jej zrobił, dla syna był ważny. Może nie ważniejszy niż ona, ale jednak. Sam już go nie zobaczy.
Wyciągnęła synka z wody i –
Dziecko zapłakało nagle, demonstrując niesamowitą siłę młodych płuc. Ostry, przenikliwy dźwięk oderwał jej wzrok od drobnych liter na stronie. Zamglonym wzrokiem rozejrzała się po pokoju, nieprzytomnie, dochodząc do wniosku, że potworny hałas dochodzi gdzieś zza drzwi. Jęknęła tylko przeciągle, przecierając oczy, przekrwione od chronicznego niewyspania i niechętnie przekręciła się na drugi bok. Nie miała zamiaru wstawać – n i e c h c i a ł a tego robić. Wytężyła słuch, starając się ignorować płacz, a licząc na to, że usłyszy dobrze znany rytuał: skrzypnięcie materaca, ciche westchnienie, potem szuranie za dużych pantofli o podłogę, wreszcie cudowny, kojący nerwy odgłos – wyciszenie wycia, jak gdyby ktoś magicznym sposobem skręcił głośność i intensywność dźwięku.
Mała jednakże płakała cały czas, przeciągle i nieprzerwanie, raz po raz wytrącając swoją młodą matkę z równowagi. Zignorowała ją, mając cichą nadzieję, że może jednak babcia wstanie do dziecka (jak zresztą robiła co noc, a przedtem nawet kilka razy w ciągu nocy), sprawdzi, czego jej potrzeba i załatwi to sama, nie budząc ukochanej wnuczki. Wiedziała, że robi źle i nieraz widziała w oczach starszej pani błysk zawodu przemieszanego z wyrzutem, ale nie umiała sobie z tym poradzić. Zdawała sobie sprawę, że absolutnie nie nadaje się na matkę Julie. Nigdy nie lubiła dzieci. Denerwowały ją; były takie głośne, a im starsze, tym więcej przestrzeni zajmowały; wszędzie wlazły, wszystkiego musiały dotknąć swoimi lepkimi palcami, i ilekroć się ubrudziły, odczuwały nagły przypływ miłości do każdego w promieniu dwóch kilometrów i ruszały w stronę tych biednych osób, chcąc podzielić się swoim szczęściem. Śliniły smoczki, śliniły palce, pluły i rzygały, bawiły się jedzeniem i ogólnie robiły wszystko to, co niewymownie działało jej na nerwy.
Nie chciała urodzić tego dziecka.
Nie mogła zrozumieć, dlaczego uległa wówczas własnej matce, z którą nawet nie mieszkała, a która ani razu nie przyszła choćby pomóc. Dlaczego nie zdecydowała się wziąć pieniędzy od matki Lucasa i pozbyć się Julie... kiedy jeszcze mogła.
Nie kochała jej. Nie potrafiła jej pokochać.
Złościło ją bezsensowne gadanie starszych pań na ulicy czy w kawiarni, że instynkt macierzyński zaczyna działać w momencie, gdy dasz kobiecie dziecko, nawet, gdy owa kobieta ma piętnaście lat i nawet jeszcze nie myślała o zakładaniu rodziny. Za każdym razem miała ochotę wykrzyczeć im w twarz, jak niewiele rozumieją, uświadomić, że życie wcale nie jest takie proste, jak im się wydaje i... i że niektórzy ludzie tak naprawdę nie powinni się zbliżać do niemowląt.
Na przykład ona.
Po raz kolejny spróbowała się wyłączyć i zignorować dobiegający z sąsiedniego pokoju dźwięk, koncentrując się na treści czytanej książki.
[...] położyła na ręczniku rozłożonym na pomoście. Jej ojciec mawiał, że słońce ma dobroczynny wpływ na ciało i na duszę. Istotnie, ciepłe promienie wydawały się wręcz zbawienne. Nad ich głowami krążyły mewy. Annie pomyślała, że gdy Sam poczuje się lepiej, będzie lubił je obserwować.
Przerwało jej nieśmiałe pukanie do drzwi. Po chwili w niewielkim otworze ukazała się zatroskana twarz babci, wyraźnie wyrwanej ze snu. W jej oczach odbijały się setki nocy, nieprzespanych od jedenastu miesięcy nocy, i niema prośba, by wreszcie dano jej odpocząć.
– Opal, kochanie... – zaczęła cicho, niepewnie, jak gdyby bała się nakłaniać dziewczynę, by zajęła się własnym dzieckiem. – Mogłabyś wziąć Julie do siebie? Miałam ciężki dzień, chciałabym... się przespać.
Rudowłosa z kamienną twarzą przytaknęła i zwlokła się z łóżka, marząc o tym, by pościel nie zdążyła wystygnąć do jej powrotu. Babcia z wyraźną ulgą udała się do swojej sypialni; Opal natomiast skierowała kroki do zabałaganionego salonu, gdzie od prawie roku stało drewniane łóżeczko jej córki.
Przez chwilę w głowie zamajaczyła jej myśl, że przecież kiedyś w domu dziadków panował nienaganny porządek. Na stoliku leżały bielusieńkie serwetki, obrusy były odprasowane, a w wazonikach stały pachnące, świeże kwiaty. Tutaj nikt nie doszukałby się zakurzonej półki czy niedomytego okna, ba! nawet w piwnicy wszystko ułożone było schludnie, w określonym porządku.
Poczuła coś na kształt smutku, nieprzyjemnego ukłucia w sercu, niespodziewanie zdając sobie sprawę, jak bardzo przyczyniła się do nieporządku, który objął w swoje posiadanie chyba wszystkie pokoje, poza sypialnią babci i dziadka. Zwyczajnie nie mieli sił sprzątać, skacząc non stop koło niemowlęcia, które wymagało dwudziestoczterogodzinnej opieki. A oni przecież nie byli już pierwszej młodości. Opal zachciało się płakać. Niezależnie od tego, jak bardzo próbowała, po prostu nie umiała wykrzesać z siebie ciepłych uczuć dla tego dzieciaka. Wszystko przy małej robiła machinalnie i tylko wtedy, gdy jej kazano; kiedy brała ją na ręce odczuwała tylko ciężar, którego niedługo przy swojej drobnej posturze nie da rady udźwignąć; nie wiedziała, w co i jak miałaby się z nią bawić, skoro ona ledwie potrafi w miarę zrozumiale porozumiewać się z otoczeniem. I nie próbowała się łudzić, że z wiekiem cokolwiek ulegnie zmianie – bo nawet, jeżeli nauczy się być dla Julie matką, nigdy nie nauczy się jej naprawdę kochać.
Spojrzała na nią, taką zasmarkaną i czerwoną od płaczu, czując narastający niesmak. Mała podniosła załzawione oczy i w końcu przestała ryczeć. Opal niepewnie uniosła ramiona i przestąpiła z nogi na nogę, jak gdyby nie wiedziała, co powinna z nią zrobić. Miała wrażenie, jakby opiekowała się obcym dzieckiem. W końcu, wiedziona raczej chwiejnym doświadczeniem, niż intuicją czy instynktem, schyliła się i z niejakim trudem wzięła córkę na ręce.
Było tak cicho, tak spokojnie. Napięte nerwy dziewczyny rozluźniły się nieco; mała istota w jej ramionach także wydawała się bardziej odprężona. Czując, jak chłodne powietrze owija się wokół jej kostek, Opal bez namysłu zaniosła dziecko do swojego pokoju i wpełzła z nim pod kołdrę. Julie nie płakała – wpatrywała się z nią jakby z zainteresowaniem, chociaż Moore nie była pewna, czy w tym wieku cokolwiek mogłoby ją na tyle pochłonąć, by umilkła. Nigdy nie przejrzała żadnej z kupionych przez babcię książek, nie grzebała w internecie, szukając informacji o prawidłowym rozwoju noworodków, o żywieniu, o opiece. Teraz, leżąc we własnym łóżku z własnym dzieckiem, rudowłosa poczuła się tak niepewnie, jak gdyby właśnie stała na krawędzi urwiska i rozważała możliwość skoku w dół. Przez moment zapragnęła obudzić babcię i poradzić się jej w tej kwestii.
– Nie rycz – uprzedziła, nie siląc się na miły ton, kiedy tak podejrzliwie obserwowała córkę. – Nie chcę tego słuchać.
Boże, staję się podobna do własnego ojca, przeszło jej przez myśl, a był to impuls nagły i nieprzyjemny, tak, że Opal przez chwilę nie mogła złapać oddechu. Przecież nikomu nie życzyła wychowywania się w rodzinie, jaką sama miała. Nie chciała skazywać kolejnego pokolenia na takie same przeżycia. Tyle się przecież mówi, że krzywdzone dzieci zmieniając się w złych dorosłych... O powielaniu schematów...
Moore przestraszyła się tego, co też wyczynia ze swoim dzieckiem. Ale dopóki leżało cicho, jej wzrok z powrotem wędrował do książki.
Codziennie po południu, kiedy odbierała Maję z przedszkola, starała się pospacerować, żeby chłopcy odetchnęli świeżym powietrzem. Przy okazji ona zażywała ruchu. Wózek dla bliźniąt to całkiem niezły przyrząd gimnastyczny, a gdy się jeszcze doda platformę, na której w drodze powrotnej stała Maja, pchanie go stawało się prawdziwym wyzwaniem.
Mała chlipnęła nagle, wytrącając Opal z rytmu i wywołując na jej twarzy nieprzyjemny grymas. Z prawdziwą niechęcią przyjrzała się dziecku, przypominając sobie nagle te pierwsze noce po powrocie do domu, ten nieustanny płacz i ją samą, z całych sił przyciskającą poduszkę do uszu, byleby się od tego odciąć. I zatroskaną minę babci, niepewnej, czy powinna na to pozwalać. I jak w końcu i tak się na to godziła, bo żadna siła nie była w stanie skłonić dziewczyny do wzięcia Julie na ręce. Jaka czuła się zmęczona, choć przecież całymi dniami leżała tylko w łóżku. Jak kiedyś, gdy były same w domu, córka wyła, wyła i wyła, a ona nie mogła się przemóc, by zrobić cokolwiek, co mogłoby jej pomóc. Nie potrafiła choćby nakarmić, zabawić, zająć. Nie chciała tego umieć. Wydawało jej się, że między nimi wyrasta wielki mur, niewidzialna, ogromna bariera, której nie da rady przekroczyć.
– Przestań – poprosiła, zniecierpliwiona, nie mając ochoty po raz kolejny wysłuchiwać porcji wrzasków. Dziwaczny odgłos, jakby miauczenie bezbronnego kociątka, tylko przybrało na sile. Opal zacisnęła pięści, z całych sił powstrzymując się, by nie potrząsnąć dzieckiem jak lalką. Szybkim ruchem złapała za telefon, otwierając okienko wiadomości.
Myślisz, że powinnam ją oddać do adopcji?
Przygryzła wargę, odcinając się od uciążliwego dźwięku i zastanawiając się nad tym, co napisała. Nie była pewna, czy umiałaby to zrobić, teraz, kiedy już tyle ludzi wiedziało o małej. Z drugiej strony miała niemal stuprocentową gwarancję, że jeśli ją zatrzyma, komuś stanie się krzywda. Czuła do siebie żal, że nie potrafi inaczej, ale po prostu taka była. Nie nadawała się na matkę i nigdy nie będzie się na nią nadawać.
Nadal to samo?, brzmiała sucha odpowiedź, w której nie wyczuwała ani odrobiny współczucia. Zacisnęła zęby.
To samo, odpisała. Chyba po prostu nie umiem jej kochać, a nie chcę zawieść w przyszłości.
Jeśli oddasz, to niby nie zawiedziesz?
Przestań, Luke. Sama biję się z myślami.
Pomyśl, jak Ty byś się czuła, gdybyś wiedziała, że matka Cię nie chce.
Tak, ale... Jej ręka zawisła nad klawiaturą telefonu. Przyszło jej do głowy milion możliwości, by dokończyć tą wiadomość. "Ale tak będzie lepiej". "Nie potrafię inaczej". "Oszczędzę jej cierpień."
Tak, ale z drugiej strony: jak Ty byś się czuł, mieszkając z taką matką, która Cię nie chce?, napisała w końcu. Ja jeszcze mogę dać jej szansę na nowe życie, ona mnie nawet nie zapamięta...
Zamyśliła się głęboko, spoglądając niepewnie na leżącą pod nią Julie. Zasnęła w końcu, zmęczona, być może głodna albo spragniona miłości; dziecko, którego nie chciała, którego nie potrafiła pokochać, a któremu pomóc mogła tylko oddając je obcym ludziom. Dobrze wiedziała, że powinna tak była zrobić od razu i nie rozumiała, dlaczego zwlekała. Nie pamiętała już, kto ją na to namówił. Matka? Babcia... ?
Opal skasowała napisaną wiadomość, zastępując ją znacznie krótszą.
Rozumiem.
dziękuję za dobrnięcie do końca. c:
(tutaj był pewien nieufny dopisek, ale został usunięty. :D)
dłuższe pochyłe fragmenty zostały zaczerpnięte z "Latarnika" cudownej Camilli Läckberg.
[Dopiero dołączyłem do bloga, a tu taki rarytas na dzień dobry! Teraz żebym dobrze zebrał wszystkie myśli, jakie chodziły mi po głowie w trakcie czytania.
OdpowiedzUsuńByło mi łatwo wczuć się w sytuację Opal, ponieważ sam nie lubię dzieci, a wręcz mnie przerażają. Co innego wziąć na ręce na przykład kota albo psa - są milusińskie. Co więcej, nie potrafię nazwać jej wredną jędzą, bo ta dziewczyna miała i ma przed sobą jeszcze całe życie i trudno oczekiwać od młodej osoby takiej odpowiedzialności. Myślę, że nawet fanatyczni, religijni obrońcy moralności powinni zastanowić się tu faktycznie nad dobrem dziecka, a nie nad tym jak to się ma do ich religijnego bełkotu.
Pozostaje mi czekać grzecznie na dalszą część historii - ciekawi mnie, jaką ostatecznie Opal podejmie decyzję.]
Ben
[Wydaje mi się, że dopisek jest zupełnie zbędny. Jeśli coś miałoby wywoływać nieprzychylne, moralizujące komentarze to właśnie on, a nie post. Post, który jest dobrze napisany i który pozwala czytelnikowi na zrozumienie, a nawet wczucie się w sytuację Opal. Zakładam, że niełatwo jest być młodą matką, a wiem, że nie każda kobieta ma wykształcony ten cały instynkt macierzyński. Szkoda mi Opal, bo męczy się nie mogąc dać córce tego, czego ta potrzebuje ─ matczynej miłości. Szkoda mi Julie, bo jest w tej chwili jedynie kłopotem, więc oddanie jej do kochającej rodziny nie byłoby wcale takim głupim pomysłem. Odciążyłoby to babcię i samą Opal. ;)
OdpowiedzUsuńJak już mówiłam, post bardzo dobrze napisany. Szkoda tylko, że taki krótki. Nie mogę doczekać się kolejnych! Pisz więcej.]
Willow
[ Okej, oficjalnie piszę, że przeczytałam notkę i uważam, że jest świetna. Serio. Opal to bardzo, bardzo ciekawa postać i z pewnością będę śledziła jej dalsze losy, oh, nawet moja Emily będzie miała z nią wątek :3 ]
OdpowiedzUsuń[Ten post jest piękny. Może nie powinnam tego pisać w kontekście, którego on dotyczy, ale najzwyczajniej w świecie odwaliłaś kawał dobrej roboty, więc musiałam to napisać. Czytając, miałam wrażenie, że siedzę tuż obok Opal i razem z nią niechętnie podnoszę się z łóżka, by przejść do salonu. Uwielbiam, kiedy autorzy potrafią przenieść mnie do świata, który opisują. Ponadto w trakcie czytania towarzyszyło mi to charakterystyczne uczucie gdzieś w dołku, którego tak bardzo nie lubię, a które tylko świadczy o tym, jak głęboko dotarło do mnie to opowiadanie i jak mnie poruszyło. Brawo!
OdpowiedzUsuńMyślę, że każdy, kto przeczyta ten tekst, będzie musiał zastanowić się nad tym, jak on zachowałby się w takiej sytuacji? Przyznam szczerze, że obawiam się sytuacji, w której okazałoby się, że nie potrafię pokochać własnego dziecka. Ta wizja jest wręcz przerażająca. Na chwilę obecną nie chce mieć dzieci i nie wyobrażam sobie siebie w roli matki, jeśli jednak kiedyś się zdecyduję lub, tfu, tfu, mi się przytrafi... Nie chciałabym znaleźć się w takiej sytuacji jak Opal za żadne skarby.
Nie spisywałabym jednak tego wszystkiego na straty. Zauważyłam, że Opal martwi się tym, że nie zapewni córce dobrej przyszłości, że skrzywdzi ją brakiem miłości. Poniekąd się o nią troszczy, martwi i Julie nie jest jej tak do końca obojętna. Może to coś w rodzaju światełka w tunelu :)]
MAILLE CRESWELL