— Pomogę ci z krawatem. — Danielle ubrana w ciemnoniebieską sukienkę, którą specjalnie kupiła na świąteczny obiad, podeszła do męża bawiącego się skrawkiem materiału zdecydowanie zbyt długo. Parę lat wstecz przyjąłby gest żony z wdzięcznością i pozwolił na to, aby przydusiła go eleganckim krawatem, dzisiaj jednak cofnął się o krok i nawet nie spojrzawszy na szatynkę, pokręcił lekko głową.
— Poczekaj w samochodzie, zaraz zejdę — odpowiedział cicho, starając się skupić myśli na czymś przyjemniejszym niż kolejne spotkanie z wiecznie naburmuszonym ojcem. Nie dopuszczał do siebie pewnych skojarzeń, że to on z dwójki synów Georga przypomina właśnie seniora i na pewno będzie równie burkliwym gburem, co i najstarszy z Parrishów.
Kątem oka dostrzegł, jak Danielle powoli wycofuje się z sypialni, którą od kilku miesięcy zajmowała wyłącznie ona. Mason chciał uniknąć wizyty w ich wspólnym domu, ale uznał, że tylko w ten sposób przynajmniej częściowo przyzwyczai się do obecności małżonki. Nie usłyszał co mówiła kobieta, kiedy opuszczała pokój, ale już po chwili do jego uszu doszedł stukot jej obcasów, dając mu tym samym znak, że Dani schodzi po drewnianych, wypolerowanych schodach.
Przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze, skrzywił się, rozplątał nieudany supeł i spróbował zawiązać go od nowa. Dlatego nienawidził „świątecznych” krawatów, które w przeciwieństwie do tych z pracy nigdy nie były już związane.
— Niech to szlag! — warknął i rzucił granatowy materiał na ziemię, poprawiając koszulę, na którą zarzucił czarny płaszcz i szybko opuścił dom, z niezbyt zadowoloną miną zajmując miejsce kierowcy w swoim samochodzie. Kompletnie zignorował komentarz żony dotyczący braku krawatu i z piskiem opon odjechał spod budynku, nerwowo zerkając na zegarek.
Od kilku lat święta w rodzinnym domu Parrishów wyglądały podobnie – dorośli synowie odwiedzali rodziców w Boże Narodzenie i tylko na przestrzeni lat zmieniała się ilość osób zasiadających przy suto zastawionym stole. Najpierw do ich grona dołączyła Danielle, żona Masona, później Elizabeth, wybranka młodszego z braci, a od dwóch lat razem z nimi świętowały także dwie małe dziewczynki, Maxine i Leslie, które swój pierwszy bożonarodzeniowy obiad niemalże w całości przespały. Co roku jednak mimo różnorodnych relacji panujących w tej rodzinie, spotykali się wszyscy w pięknie przystrojonym domu na obrzeżach Nowego Jorku, punktualnie o piętnastej, by już o godzinie szesnastej zasiąść do stołu, a następnie zająć się rozpakowywaniem prezentów.
Gdy żółta taksówka zaparkowała na podjeździe, Mary wyszła na ganek, przy okazji wypuszczając na zewnątrz owczarka niemieckiego, który podbiegł do samochodu, szczekając przy tym aż za głośno. Pierwsza wysiadła Elizabeth i pomachawszy teściowej, zajęła się wypinaniem bliźniaczek z fotelików. Neil zaś zgasił silnik, chwilę jeszcze pogrzebał w schowku, sprawdzając, czy wszystko jest na miejscu i dopiero wtedy opuścił taksówkę. W tej chwili owczarek momentalnie stracił zainteresowanie młodą kobietą pochyloną nad jedną z bliźniaczek i podbiegłszy do mężczyzny, zaczął wokół niego skakać. Neil, chcąc uniknąć wywrócenia, przykucnął i wyściskał dawno niewidzianego czworonoga, a kiedy ten dał upust radości i wreszcie nieco się uspokoił, blondyn pomógł żonie uporać się z fotelikami.
— Masona jeszcze nie ma? — spytał Neil, kiedy już dziewczynki zostały oswobodzone z fotelików i teraz, jako że już wszyscy znaleźli się na ganku, skakały wokół nóg babci nie gorzej od psa, który jeszcze niedawno robił to samo, tyle że z Neilem.
— Jeszcze nie, ale niedługo powinien być. Jakiś czas temu zadzwonił i powiedział, że już wyjeżdżają. — Mary uśmiechnęła się promiennie, przez co siateczka zmarszczek zdobiąca jej twarz nabrała wyrazistości, lecz to tylko dodało kobiecie uroku. Wyściskana przez syna na powitanie i ucałowana przez synową, zagoniła wszystkich do środka.
— Cholera, zapomniałem! — zawołał Neil dokładnie w tym momencie, w którym zamknęły się za nimi drzwi. — Prezenty! — wyraźnie, aczkolwiek bezgłośnie poruszył wargami, tak, by Elizabeth bez problemu zrozumiała, o co mu chodzi. Nie potrzebowała więcej wyjaśnień i razem z babcią zaciągnęła bliźniaczki do kuchni, podczas gdy Neil wyszedł na zewnątrz z zamiarem opróżnienia bagażnika i zaniesienia wszystkiego pod choinkę. Pochylony nad samochodem, wyciągał pakunki, kiedy ostry dźwięk klaksonu sprawił, że podskoczył i uderzył się głową o podniesioną klapę.
— Ale z ciebie żartowniś… — mruknął na widok samochodu brata i rozmasował lekko pulsujące bólem miejsce.
Podjeżdżając pod ogromny dom rodziców Mason nie mógł nie powstrzymać się i nie dokuczyć młodszemu bratu, żeby jako tako poprawić sobie humor i z uśmiechem na ustach przekroczyć próg. Danielle zabrała z tylnego siedzenia kilka kolorowych torebek z upominkami dla dorosłych, a Masonowi w udziale przypadły dwa spore pudła opatrzone imionami bliźniaczek. Nie zdziwił się wcale, kiedy żona pomaszerowała prosto do domu, aby prędko podłożyć prezenty pod choinkę, zostawiając braci samych sobie.
Mason nadal nie mógł wyjść z podziwu z jaką łatwością Danielle od samego początku wkupiła się w łaski jego rodziców. Ojciec był przeszczęśliwy mając taką synową, a utraty dziecka bardziej współczuł właśnie jej niż swojemu synowi, a Mary kochała równie mocno obie synowe i ciągle nagabywała Dani nie mogąc doczekać się kolejnych wnuków.
— Chyba będziesz miał guza — skwitował krótko, podchodząc do brata, kiedy pod pachami niósł niezbyt ciężkie kartony owinięte w kolorowy, strojny papier. — Dopiero przyjechaliście? — spytał i pomógł Neilowi jakimś cudem zamknąć bagażnik, ale przystanął na chwilę w miejscu, bo wcale nie było mu prędko do powitań z rodzicami, a tym bardziej z ojcem.
— Chyba?! Już go mam — jęknął blondyn, robiąc przy tym zbolałą minę, w rzeczywistości jednak obrażenia, których doznał nie były aż tak poważne i po początkowo nieprzyjemnym uczuciu pozostało jedynie tępe pulsowanie, które spokojnie można było wytrzymać, a i ono pewnie ustanie po jakimś czasie. — Tak, jakieś pięć minut temu — przytaknął i zerknął na ustawione obok samochodu pakunki. Oczywiści i w jego przypadku to prezenty dla bliźniaczek były największe, więc ustawił jeden na drugim, na nich z kolei poukładał zdecydowanie mniejsze paczuszki dla dorosłych, uznając, że jakoś doniesie tę konstrukcję do domu.
— Mama nas przywitała, ojciec nie wyściubił nosa — oznajmił po chwili milczenia, jakby tym samym odpowiadając na obawy brata. Zresztą i on nie miał ochoty na spotkanie akurat z tym rodzicem, dobrze wiedząc, że George zwyczajowo będzie niezadowolony z obydwu swoich synów. Neil nawet kiedyś zastanawiał się już nad tym, czy ten człowiek kiedykolwiek był w swoim życiu z czegoś usatysfakcjonowany. Pewnie tak, ale częściej zdarzało się to z powodu pracy, a do rodziny jakoś zawsze można było się przyczepić.
— Dlatego nigdy nie mogłem doczekać się świąt — dodał po chwili Mason, z nutką ironii w tonie głosu i spojrzał na brata, kręcąc przy tym lekko głową. Był znacznie mniej obładowany pakunkami niż Neil, więc otworzył drzwi i przepuścił go przodem, aby w spokoju, dopóki bliźniaczki nie zarejestrują ich przyjścia, podłożyć prezenty pod świąteczne drzewko, które było największym okazem przepychu. Złote i czerwone ozdoby, zero odstępstw od normy – Mason odnosił nawet wrażenie, że każda bombka co roku jest w tym samym miejscu. Kiedy już pudła dla bliźniaczek ulokował w najmniej widocznym miejscu i wstał z kolan, usłyszał ciche chrząknięcie. Odwrócił się i trafił na karcące spojrzenie matki, która musiała dostrzec brak krawatu pod kolor sukienki Danielle.
— Gdybym tylko wiedziała, że będę miała tak cudownych i zaradnych synów, to zostałabym pisarką i opisała ich pełne sukcesów życia… — oznajmiła rozentuzjazmowana i przytuliła pierworodnego, a po krótkiej chwili wszyscy mogli poczuć zapach tytoniu docierającego z ojcowskiej fajki.
— Pełne sukcesów życia… — parsknął, kiedy tylko wyciągnął fajkę spomiędzy warg. — Musiałabyś chyba nieco podkoloryzować ich wyczyny, żeby było chociaż cokolwiek o czym po…
— George’u Parrish!
Mało kiedy drobna i kochana Mary zbierała się do takiego krzyku, ale tylko w ten sposób mogła ujarzmić największą marudę na jaką udało jej się trafić. Ze sporego holu dobiegały głosy dwóch młodych kobiet, które chyba usilnie próbowały złapać bliźniaczki i w końcu je rozebrać, a w przestronnym salonie panowała teraz grobowa cisza.
— Tobie też wesołych świąt, tato… — Mason przerwał ciszę i pewnie byłoby to nic takiego, ale te słowa wymagały od niego odwagi, a wszyscy doskonale wiedzieli, że niewiele osób nie bało się postawić seniorowi tejże rodziny.
— A ja nie mogę się doczekać, aż mama napisze o nas ten bestseller — dodał Neil z przekąsem, wyrastając zza pleców brata, bo dopiero teraz skończył układać pod choinką wszystkie prezenty. Ojciec, widząc spojrzenie matki, które nie wróżyło niczego dobrego, wolał strategicznie zamilknąć, lecz i tak zerkał na synów spod byka, jakby nie mogąc się doczekać, kiedy w spokoju będzie mógł im szczegółowo wygarnąć, co w tym roku źle zrobili. Jednakże, to właśnie na tej krótkiej wymianie zdań skończyło się ich powitanie, które z roku na rok wyglądało jedynie coraz gorzej, mimo iż Mary co rusz starała się jakoś załagodzić konflikt pomiędzy swoim mężem a dziećmi.
Atmosfera w pięknie przystrojonym salonie momentalnie zgęstniała, lecz bliźniaczki okazały się lekiem na wszystko. Wpadły do pomieszczenia z dzikim piskiem, wciąż kompletnie ubrane – jedynie kurteczki dały sobie rozpiąć, nic poza tym.
— Neil, może weźmiesz je na spacer? — poprosiła Elizabeth, która podążała w krok za córkami i posłała blondynowi błagalne spojrzenie, jakoś nie mogąc zapanować nad szkrabami. Maxine i Leslie były zdecydowanie zbyt podekscytowane i Neil od razu przystał na pomysł Bethy, dobrze wiedząc, że na dworze dziewczynki na pewno się zmęczą i przy stole będą już znacznie spokojniejsze, później zaś względnie szybko zasną.
— Idziesz ze mną? Weźmiemy psa — zaproponował, zerkając na brata, po czym zachwiał się lekko, bo bliźniaczki postanowiły zakończyć swój szalony bieg i wyhamować na jego nogach. Mason nie potrzebował większej zachęty, od razu twierdząco skinął głową i Neil skierował córki do hallu, przy okazji zawoławszy nieustannie kręcącego się w pobliżu owczarka. Niestety, nie dane im było szybkie wyjście. Na schodach pojawiła się nieobecna do tej pory ciotka Dorothy, wołając, by jeszcze momencik poczekali. Z powodu tuszy zejście na dół zajęło jej dłuższą chwilkę, gdyż bardzo ostrożnie pokonywała każdy stopień, posapując przy tym cicho i bracia mieli wystarczająco czasu, by dostrzec w jej rękach dwie torebki na prezenty. Wymieniwszy znaczące spojrzenia, nie do końca cierpliwie poczekali, aż Dorothy do nich podejdzie.
— Nie ma co zwlekać z wręczeniem takiego prezentu. Wy swoje dostaniecie później! — oznajmiła, w ręce najmłodszego Parrisha wciskając pakunki. Neil zajrzał do środka i aż cmoknął, zdziwiony, gdyż w środku nie znalazł swetrów, które dostawali co roku. Dorothy za to zrobiła kompleciki dla bliźniaczek, na które składały się szalik, czapka i rękawiczki, a każda z tych rzeczy była oznaczona pierwszą literą imienia dziewczynek, oczywiście odpowiednio dla Leslie było to „L”, a dla Maxine „M”. Neil podziękował, przywitał się z ciocią, pozwalając jej się wyściskać i wycałować, a kiedy Mason przeszedł przez tą samą procedurę, wręczył bratu jeden z kompletów. Gdzieś przed oczami mignęła mu czerwona wstążeczka, więc chwycił rozbrykaną dziewczynkę i ubrał ją w rzeczy oznaczone literą „M”, podczas gdy Mason właśnie starał się przyodziać Leslie. Szkoda tylko, że żaden z nich jeszcze nie wiedział, jak bardzo właśnie się pomylili…
I Mason był zdziwiony, kiedy w torebkach nie dostrzegł drapiących swetrów, a zadziwiająco ładne, choć nieco krzykliwie, kompleciki z przyjemnej w dotyku wełny. Nie skomentował tego na głos, tylko przykucnął przy jednej ze swoich bratanic, wierząc Neilowi, że ten dokonał słusznego wyboru, każąc mu ubrać właśnie Leslie w komplecik z literkami „L”.
— Teraz przynajmniej będziesz je odróżniał na spacerach. — Spojrzał na brata, jakby chciał mu dać do zrozumienia, że przecież je spłodził, a nie potrafił rozpoznać. Karygodne. — McBeal! — zawołał, choć niepotrzebne, bo owczarek stał już przy drzwiach, a kiedy tylko te otworzyli, wybiegł na podwórze i nikogo nie zdziwiło, że bliźniaczki pognały za nim, próbując złapać wielkie psisko.
— Konik! — krzyknęła Maxine i mogli być pewni, że to właśnie ona. Mason zmarszczył przy tym czoło i sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza, wyciągając paczkę papierosów.
— Mogę? Dopóki mama nie widzi… — spytał, bo nie był pewien, czy Neil nie ma nic przeciwko temu. Dziewczynki były stosunkowo daleko, ganiając między eleganckimi rabatami swojej babki i wpadając co rusz na niewysokie krzewy.
— Pewnie — odparł krótko blondyn i wsunął ręce do kieszeni, wzrokiem sunąc za dziewczynkami, które tego dnia miały nadzwyczaj dużo energii. Albo ganiały siebie wzajemnie, albo biegały za rozbrykanym owczarkiem, a kiedy tylko pies zatrzymywał się na moment, próbowały na niego… wsiąść. Nie bez powodu chwilę wcześniej Maxine radośnie krzyczała o koniku. Póki co jednak wszystkie próby bliźniaczek uczynienia z McBeal’a swojego wierzchowca były nieudane, więc Neil nie interweniował, mając zamiar zrobić to dopiero, gdyby którejś z jego córek faktycznie udało się przejechać na psie, bo tak jak prawdopodobnie nic by się im nie stało, tak wolał nie testować cierpliwości siedmioletniego owczarka niemieckiego.
— Danielle wydawała mi się jakaś przygnębiona…? — zagadnął, kątem oka zerkając na palącego Masona. Nie zdążył porządnie przypatrzyć się bratowej, lecz mimo wszystko dostrzegł w jej twarzy coś, co kazało mu na dłużej zatrzymać na niej wzrok. Nie potrafił jednak określić, o co chodzi, gdyż zaraz wyszli z bliźniaczkami na zewnątrz.
Czasami Mason zastanawiał się, jakim cudem jego brat może być tak spostrzegawczy, kiedy musi mieć oczy dookoła głowy, by tylko móc przypilnować córki. Starszy Parrish zaciągnął się papierosem i tylko parsknął czymś, co pewnie miało być śmiechem, bo jak zwykle uchodził za człowieka rodzinnego i radosnego, tak dzisiaj cechy te głęboko schował pod swoim płaszczem, ewidentnie nie będąc w nastroju do familijnych schadzek.
— Jesteśmy w separacji — mruknął po chwili i spojrzał na brata, który uważnie obserwował fikające dziewczynki, a jednej z nich w pewnym momencie prawie udało się wskoczyć na owczarka, który był nadzwyczaj cierpliwym stworzeniem, ale jak wiadomo – każda cierpliwość ma swój kres. — Nie mów ojcu. Dobrze wiemy, że on nie uznaje półśrodków — dodał spokojnie, jakby przekazał Neilowi właśnie wiadomość o tym, że nie wypastował rano butów.
— W separacji?! — Neil zachłysnął się chłodnym powietrzem, co podrażniło jego gardło na tyle, iż musiał odkaszlnąć parę razy. Poradziwszy sobie z nieprzyjemnym drapaniem, przekręcił głowę tak, by móc uważnie spojrzeć na brata, na moment przestając czujnie obserwować córki. — Ale… dlaczego? — spytał, nie kryjąc zaskoczenia, które póki co było dominującym uczuciem, lecz gdzieś tam w jego wnętrzu już kryły się smutek i rozczarowanie. — I od kiedy? — dorzucił o wiele bardziej ponuro, nagle zdawszy sobie sprawę z tego, że Mason zapewne trzymał wszystko w ukryciu już od dłuższego czasu. Wiadomość ta bardzo go zaskoczyła, bo może i widział, że w małżeństwie starszego Parrisha nie dzieje się najlepiej, lecz nie domyślał się, nie podejrzewał nawet, że zaszło to tak daleko.
— Od paru miesięcy. Dobrze wiesz dlaczego, to w ogóle nie miało sensu po tym, jak urodziła… — urwał, bo nie potrafił wspominać utraconego dziecka. Z zazdrością, choć tylko momentami, spoglądał na to, jak Neil obskakiwany jest przez dwie córeczki, jak rosną i jak dokazują. Jednak sam zaprzestał starań, bo nie chciał po prostu myśleć o swoich niepowodzeniach, a co paradoksalne – nadal walczył o to małżeństwo, bo kompletny rozpad tego związku byłby kolejną porażką w wydaniu Masona. A z dwóch braci to on gorzej znosił krytykę ojca.
— To było dziewięć lat temu — odparł sucho Neil i odwrócił się od brata, tylko pozornie skupiając wzrok na bawiących się bliźniaczkach. W rzeczywistości nie widział nic poza rozmytym obrazem. — Od tamtej pory mogliście spróbować jeszcze wiele razy — dodał cicho. Zwykle zawsze uważał, że wina leży po obydwu stronach, lecz w tym przypadku miał co do tego poważne wątpliwości i wydawało mu się, że szala przechyla się na stronę Masona. Sam mógł tylko wyobrazić sobie, jak bardzo musiała boleć strata nowonarodzonego dziecka, lecz zamiast się od siebie odsuwać, Danielle i Mason powinni się wspierać. Tymczasem jego brat odpychał żonę jakby… Jakby to była jej wina? Neil skrzywił się, mocno marszcząc brwi.
— Chyba nie uważasz, że to wina Danielle? — spytał szorstko, bo też nigdy otwarcie nie rozmawiali na ten temat, dopiero teraz wszystko jakby wypłynęło na wierzch, takie nie na miejscu przy tej świątecznej atmosferze i radosnych śmiechach dziewczynek w tle.
— Chyba nie uważasz, że obwiniam o to kogokolwiek? — wycedził powoli i cicho, rzucając niedopalonego papierosa na ziemię, gdzie przydeptał go butem. Mógł mówić co chciał, ale jednak prawda była inna. W pierwszej kolejności Mason obwiniał Danielle, bo nie chciała próbować od razu, ona początkowo pogrążyła się w rozpaczy, a kiedy zmieniła nastawienie, to do Masona dotarło, co tak naprawdę się stało. Obwiniał też lekarzy. A po tylu latach oprócz obwiniana zostało mu gdybanie i zero chęci do poprawy czegokolwiek. Danielle się starała, była wzorową pacjentką ich terapeutki, Mason zaś – najgorszym z możliwych przypadków.
— Próbowaliśmy… — urwał, bo jego wzrok przykuł niespodziewanych widok. Widok, na który odebrało mu mowę. Szturchnął tylko lekko brata, dziękując sytuacji za przerwanie niewygodnej rozmowy.
— Tak to z boku wygląda — zdążył tylko powiedzieć, kiedy szturchnięty przez Masona, został zmuszony do zogniskowania wzroku. A kiedy zobaczył, co się dzieje, niewiele myśląc, puścił się biegiem w stronę owczarka, na którego grzbiecie siedziała przeszczęśliwa dwuipółlatka. — Leslie, schodź natychmiast! — krzyknął nim jeszcze dobiegł na drugi koniec ogrodu, gdzie też miała miejsce ta niecodzienna scena. Wtem jednak pod jego nogami pojawiło się opatulone dziecko, kręcąc się nieco nieporadnie z powodu grubej warstwy ubrań.
— Wołałes? — spytała Maxine, na co wyraźnie wskazywała literka „M” wyszyta chociażby na jej nowej czapeczce. Neil, skonsternowany, przystanął na moment, bo też wołał do Leslie, a przy nim momentalnie zjawiła się starsza z bliźniaczek, druga zaś w dalszym ciągu kompletnie go ignorowała, krzykami popędzając swojego „konika”. Teraz jednak nie miał na to czasu, wyminął córkę i ruszył na ratunek ni to psu, ni to własnemu dziecku. W kilku susach znalazł się przy powoli poruszającym się z powodu dodatkowego obciążenia owczarku i natychmiast ściągnął blondyneczkę z jego grzbietu, chwytając ją pod pachy. McBeal jakby niczego nie zauważył, bo tylko pognał w stronę Masona, radośnie merdając ogonem.
— Leslie, nie wolno tak się bawić! — powiedział ostro i wyraźnie, by dziewczynka wiedziała, że źle zrobiła. McBeal był przekochanym psem, ale kto wie, ile trzeba było, by dzieci przekroczyły pewną niewidzialną granicę i skończyłoby się na tragedii?
— Lesi tam! — oznajmiła stanowczo dziewczynka, wskazując na Maxine zmierzającą w stronę wujka i próbującą przegonić owczarka. Tymczasem nad głową Neila zapaliła się ostrzegawcza lampka. Czyżby źle ubrali bliźniaczki? Cóż, wszystko na to wskazywało, bo maluchy jeszcze nie wpadły na to, by oszukiwać rodziców, która z nich to która.
Mason nawet nie zdążył się zastanowić nad odpowiedzią brata, nigdy też nie zastanawiał się nad tym jak wyglądało to z boku. Przecież udawali, ba, grali świetne małżeństwo. On i Danielle byli niemal idealni w towarzystwie, nigdy się nie kłócili, zawsze ją lekko obejmował lub pozwalał kobiecie ujmować swoje ramię.
Teraz przyglądał się jednak scenie, która wydawała się być wyrwana z najlepszej amerykańskiej, świątecznej komedii. Nie bardzo rozumiał, dlaczego na zawołanie ojca podbiegła do niego Maxine i biegła teraz w jego stronę. Maxine, która miała być Leslie, ale była Maxine, bo ta, która powinna być Maxine, tak naprawdę była Leslie… Nie ogarnął, nawet nie próbował sobie tego wytłumaczyć, po prostu kucnął i złapał w swoje objęcia jedną z bliźniaczek, już nieważne jak miała na imię.
— Ujo! — zawołała dziewczynka i objęła jego szyję, kiedy się prostował i podchodził do swojego brata. McBeal niespiesznie szedł obok niego.
— Wiesz co, Neil? Chyba Elizabeth musi je odróżnić, bo już nie rozumiem… — stwierdził nieco zmieszany, pozwalając bratanicy szarpać włosy, które w domu czesał dobre pół godziny!
— Powiem ci, że ja też się zgubiłem — wyznał strapiony Neil i westchnął ciężko, teraz już przekonany, że do końca swoich dni nie nauczy się rozróżniać dzieci. Mógł mieć tylko nadzieję, że jeśli jeszcze kiedyś, w niedalekiej przyszłości jemu i Elizabeth zamarzy się kolejne dziecko, ostatecznie nie okaże się, że trafi im się kolejna para bliźniąt, ponieważ tego młodszy Parrish by nie przeżył.
— Wracajmy do środka — zarządził, a że Maxine lub Leslie znajdowała się na rękach u wujka, a Leslie lub Maxine była niesiona przez samego Neila, to poszło im to wyjątkowo szybko. Tym razem bliźniaczki dały się rozebrać i bez komplecików uszytych przez ciotkę Dorothy były już kompletnie nie do rozróżnienia, choć czy miało to jakiekolwiek znaczenie, skoro nawet za ich pomocą mężczyźni nie mogli sobie poradzić?
Starszy z braci puścił w końcu jedną z córek Neila i sam ściągnął płaszcz, odwieszając go w ukrytej w przedpokoju szafie. Matka nigdy nie lubiła mieć ciuchów na wierzchu, więc dom był pełen skrytek, o których jej synowie lub mąż zapomnieli, czy też od początku nie mieli bladego pojęcia o ich istnieniu. Mason tylko spojrzał na Neila, który szamotał się z szalikiem i ruszył do jadalni, gdzie stół był już nakryty, Elizabeth odganiała bliźniaczki od choinki, które bardzo chciały dostać po jednej szklanej bombce, a Danielle temu wszystkiemu przyglądała się z jakimś tęsknym wyrazem na twarzy, na co Mason tylko westchnął, powoli podchodząc do żony.
— Wszystko w porządku?
Kobieta w odpowiedzi potaknęła tylko głową, a potem ze śmiechem dołączyła się do zabawy polegającej na złapaniu dziewczynek, chcących usilnie coś dzisiaj stłuc. Matka niosła talerz z ostatnim daniem, ojciec zjawił się zaraz za nią, przyglądając się etykiecie wina, jakby i jego pochodzenia czy też rocznika chciał się uczepić.
— Może już usiądziemy w spokoju? — spytał George Parrish, rzecz jasna oczekując bezwzględnego posłuszeństwa.
Ciotka Dorothy już dawno siedziała przy drugim końcu stołu jako gość honorowy i niecierpliwie czekała na pozostałą część familii, bo na pewno była bardzo głodna, a jej oczy już jadły to, co pięknie prezentowało się na stole. Nikt nigdy nie ukrywał, nawet sama Dorothy, że jest okropnym obżarciuchem a walka z nadwagą nigdy nie wychodziło jej na dobre. Nie przyjmowała też do siebie próśb bliskich osób, twierdząc, że długo nie pożyje, a nie chce umierać głodna.
— Siadajcie, siadajcie. Wszystko wystygnie! — zawołała jakby w panice, prędko chwytając widelec.
Neil od razu ruszył do stołu i zajął miejsce, które wskazała mu matka, a tymczasem Elizabeth i Danielle usadziły na krzesłach także bliźniaczki, których głowy ledwo co wystawały nad stół, właściwie ponad jego krawędzią były widoczne jedynie ich nieustannie skaczące kucyki. Nie było to jednak problemem, gdyż Leslie i Maxine miały skosztować i tak zaledwie niewielką część tego, co znajdowało się na blacie – większość potraw nie nadawała się na ich dziecięce brzuszki.
W momencie, w którym wszyscy zasiedli przy stole zapanowała niezręczna cisza. Mary jednak zdawała się nią nie przejmować i poprosiła męża o pokrojenie indyka, który oczywiście stał w samym centrum bogactwa złożonego z wszelkiego rodzaju wymyślnych potraw. Jak na dobrego, wzorowego wręcz gospodarza przystało, George chwycił ostry nóż, bo przecież nikt nie mógł sobie poradzić z tym zadaniem lepiej niż on, a po chwili Mary zajęła się nakładaniem mięsa na talerze, kompletnie głucha na prośby o mniejsze porcje. Nie minęła kolejna minuta, a salon wypełniło szczękanie sztućców oraz pierwsze nieśmiałe rozmowy o wszystkim i o niczym. Na moment wszyscy stracili zainteresowanie gwiazdami tego wieczoru, czyli bliźniaczkami, a te, korzystając z nieuwagi dorosłych, zsunęły się z krzeseł i powędrowały pod choinkę, gdzie z radością oddały się szerzeniu chaosu i zniszczenia. Elizabeth jako pierwsza zauważyła, co się dzieje. Chcąc nałożyć dziewczynkom nieco piure, spostrzegła, że nie ma ich na miejscach, za to okazała choinka uginająca się od bombek podejrzanie się trzęsła. Dziewczynki zaś rozrabiały pod drzewkiem i zdążyły się dobrać do chyba każdego z prezentów. Wszędzie walał się ozdobny papier, kolorowe wstążki i opróżnione torebki, podczas gdy ich zawartość leżała na podłodze. Pośród całego tego rozgardiaszu siedziały małe blondyneczki, a także owczarek zwabiony hałasem.
Danielle w tym momencie przerwała też ciszę, zupełnie nie zauważając tego, co działo się za jej plecami. Zaczęła z entuzjazmem opowiadać o uratowanym przed świętami noworodku i o tym, jak bardzo z tego cieszyli się rodzice, mimo tego, że zbyt wczesny poród zniweczył ich plany na wyjazd w góry. Mówiłaby i mówiła, bo z tego przecież słynęła, gdyby nie fakt, że Mason przyłożył sobie pistolet z palców do głowy. Zauważyła nietypowy gest męża i skierowała spojrzenie tam, gdzie patrzyli teraz wszyscy.
— Wielkie nieba! — krzyknęła ciotka Dorothy z pełną buzią, szybko zasłaniając usta dłonią. Danielle zaś odsunęła prędko krzesło, ciągnąc za ramię siedzącą obok Elizabeth. Mężczyźni siedzieli po drugiej stronie stołu, więc mieli mniejsze szanse na uratowanie drzewka.
— Do cholery! Czy w tym domu nie można nawet spokojnie zjeść tej pieprzonej kolacji?!
— George! — Mary szybko zainterweniowała, widząc gniew swojego męża i dolała mu wina, skacząc przy jego krześle, jakby stąpała po rozżarzonych węglach.
— Tat… — Mason próbował też uspokoić głowę rodziny, ale nie ukrywał, że bardziej interesowały go wyczyny kobiet i bliźniaczek.
— Niszczycie wszystko! Nawet święta, które wcale nie wymagają od was ani przygotowań, ani inteligencji i specjalnych umiejętności. I wy, wy dwaj, śmiecie nazywać się moimi synami?!
Mason słysząc słowa ojca, wyprostował się na krześle i upuścił trzymane do tej pory sztućce. Wpatrywał się teraz pusto przed siebie, a że bliżej mu było do George’a niż Neilowi, a przynajmniej z charakteru, to mógł zaraz wybuchnąć, ale zacisnął dłonie w pięści i w głowie odliczał do tryliarda.
— Po naszym urodzeniu trzeba było się wyprzeć ojcostwa. Miałbyś problem z głowy — skwitował Neil i wzruszył ramionami, po czym wrócił do obserwowania tego, co działo się pod choinką, gdyż bez wątpienia było to ciekawsze niż ględzenie ojca. Młodszy z braci był zdecydowanie mniej uczulony na słowa rodzica i potrafił jako tako ignorować jego zachowanie, choć, nie ukrywajmy, było mu najzwyczajniej w świecie przykro, że George Parrish nigdy nie potrafił docenić własnych synów i jest z nich niezadowolony na każdym kroku.
— Wyśmienity indyk, Mary — wtrąciła swoje trzy grosze ciotka, która nie przejmowała się ani kłótnią przy stole, ani rozgardiaszem pod choinką.
— Tak! Trzeba było tak zrobić! — podchwycił najstarszy z mężczyzn, a z jego ust uleciało kilka kropelek śliny. — Jeden syn to głupek, jeździ taksówką, żeby utrzymać rodzinę, a drugi chyba nie wie, jak się robi dzieci! — wrzasnął, nie zważając na starającą się go uspokoić Mary, która usłyszawszy ostatnie zdanie wykrzyczane przez męża zastygła, by zaraz skulić się w sobie i lękliwie zerknąć na Masona. Także Neil wiedział, że w tym momencie ojciec zdecydowanie przesadził i spuścił wzrok, wbijając go w swój talerz.
Danielle trzymała wierzgającą się Leslie lub Maxine, ale znieruchomiała słysząc słowa swojego teścia. Elizabeth trzymając drugą z dziewczynek, rzuciła jej lękliwe spojrzenie, a potem błagalne, kierując je w stronę męża. Nie było też niczym dziwnym, że po chwili wszystkie pary oczu były zwrócony właśnie na Masona, który wstał od stołu.
— Wydaje mi się, że pora zrobić zdjęcie — rzucił cicho, sięgnął po swój kieliszek z winem i wypił jego zawartość jednym haustem. Krzesło zasunął z taką siłą, że to i tak runęło na podłogę, ale zignorował to zupełnie, idąc w stronę drzewka oddalonego od kilka metrów od długiego stołu.
— Tak, zróbmy zdjęcie! — przytaknął natychmiast Neil i aż klasnął w ręce, przy okazji tłumiąc w sobie złość. Chciał, by ten dzień skończył się jak najszybciej i podejrzewał, że odczucia innych obecnych tutaj osób były bardzo podobne.
— Nawet nie skończyliśmy obiadu! — Ciotka Dorothy niezwykle zrezygnowała, napchała usta porcją indyka i z trudem wstała z krzesła, opierając się o stół. Stanęła gdzieś obok, tęsknie spoglądając na świąteczny stół.
— Mason, pomożesz mi ustawić samowyzwalacz? — poprosiła Mary, podchodząc do ułożonego już wcześniej na komódce aparatu. Neil tymczasem znalazł się przy żonie i Danielle, od której przejął swoją córkę i zaczął kombinować, jakby tu najkorzystniej ustawić się do zdjęcia.
Tymczasem George na szczęście zamilkł i po chwili wahania wstał od stołu. Świąteczne rodzinne zdjęcie było ich małą tradycją kultywowaną już od lat, więc nie mógł odmówić, lecz zapewne będzie miał nietęgą minę. Zresztą, jak na każdym z tych zdjęć. Neil strategicznie ustawił się tak, by nie stać obok ojca. Po swojej lewej miał choinkę, do której dobierała się trzymana przez niego na rękach Leslie lub Maxine, po prawej zaś stała Elizabeth, starając się zapanować nad drugą z bliźniaczek.
Mason bez ociągania podszedł do matki i wyciągnął na środek pomieszczenia statyw, pomagając Mary umieścić na nim drogi aparat. Kobieta gładziła syna po plecach, który musiał się nieco przygarbić, bo nie pomyślał, żeby najpierw odszukać odpowiedniej opcji, a dopiero potem umocować sprzęt. Uśmiechnął się do kobiety i szybko uporał się z wyznaczonym zadaniem.
— Idź stanąć koło taty… — skwitował, a sam wybrał odpowiedni czas dla samowyzwalacza, dając wszystkim odpowiednio dużo sekund na przybranie pozy, która będzie najkorzystniejsza. Sam stanął między Elizabeth i Danielle, obejmując żonę lekko w pasie i już miał wymusić na twarzy uśmiech, podobnie jak wszyscy, kiedy coś skutecznie odwróciło ich uwagę od aparatu.
Choinka przechyliła się niebezpiecznie i Neil zbyt późno zauważył, że jego córka kurczowo uczepiła się drzewka, ciągnąc je na siebie. Wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Na twarzach rodziny wymalowało się przerażenie, podczas gdy choinka opadała coraz bardziej i bardziej. Ktoś krzyknął, ktoś inny wyciągnął ręce, chcąc uratować sytuację, a w tym czasie timer samowyzwalacza zakończył odliczanie i błysk lampy rozświetlił zastygłe w przerażeniu twarze. Później czas jakby znowu przyspieszył, drzewko runęło na Parrishów ustawionych do zdjęcia, bombki popękały z trzaskiem, McBeal rozszczekał się wściekle, jakby tym samym chcąc skarcić niepokorną choinkę. Przez hałas przedarł się histeryczny śmiech George’a Parrisha, obsypanego zielonymi igłami, z złotym łańcuchem zaczepionym o przekrzywione oprawki okularów.
Wszystkim, którzy przeczytali notkę ─ dziękujemy. Mamy nadzieję, że Was nie zanudziłyśmy, bo braćmi pisało nam się niemożliwie dobrze! Możliwe błędy, literówki, braki przecinków, niestety na pewno nie byłyśmy w stanie się wszystkiego doszukać.
Udało Wam się stworzyć wyjątkowo prawdziwą notkę, dobrą w tej swojej autentyczności – doskonale uchwyciłyście zwady i problemy w rodzinie, które wypłynęły w czasie gdy atmosfera powinna być przecież najlepsza i wyjątkowo silnie skierowana na relacje między najbliższymi. Nie ma aspektu, który mi by się nie podobał (i jakie śliczne świąteczne oddzielenia graficzne pomiędzy częściami notki!), a lubię przecież czepiać się zarówno estetyki, jak i potknięć w tekście. Wszystko ślicznie dopięte :) Pomysł na prezent dla bliźniaczek zacny, oby tylko nie powymieniały się między sobą, po czym szalik z L będzie do pary rękawiczek M i kłopoty tatusia wrócą… Mason wybrał sobie chyba najgorszy z możliwych momentów do poinformowania brata o separacji, a i bardzo współczuję widma straconego dziecka, jakie wisi nad nim, i jego żoną. Zdecydowanie na plus rodzice, no i owczarek, który podbiłby moje serce samą wzmianką. Uwielbiam duże czworonogi i jeszcze szczególna słabość do tej konkretnej rasy nie jest też z mojej strony tajemnicą… Ta choinka z kolei musiała się wywrócić. To takie idealne dopełnienie obrazu świątecznego spotkania z rodziną, doskonale skwitowane reakcją George’a. Jeszcze raz gratulacje i brawa za stworzenie wspólnie czegoś tak dobrego. Tak dobrze jak Wam się pisało, równie doskonale bawiłam się czytając.
OdpowiedzUsuńRoxanne
[ Przeczytałam, wcale się nie zanudziłam, chociaż w porównaniu z ostatnimi notkami Wasza była dość długa. Nawet jeśli były jakieś błędy czy literówki, nie zauważyłam tego, zresztą nie lubię się czepiać :)
OdpowiedzUsuńMcBeal podbił moje serce, chociaż byłam za mała, żeby oglądać serial "Ally McBeal", kiedy emitowano go w telewizji. ]
[ Widać, że bracia Wam podchodzą do pisania, czuć lekkość opowieści. Atmosfera "cudownych świąt", chyba jak w większości domów, gdzie na te parę chwil wszyscy udają jedną wielką, kochającą się rodzinę. Ach, bliźniaczki awansowały na moje małe blogowe ulubienice, a jeśli chodzi o Danielle, to Mason, bądź dla niej lepszy :P :P
OdpowiedzUsuńNeil, zacznę niedługo wątek z Elizabeth, i Tobą, więc oczekuj cierpliwie :P]
Charlotte
Jeej... Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak dobrze bawiłam się przy czytaniu notki! :D Wasza wyszła naprawdę świetnie i mimo, iż jest dość długa, czytało się bardzo szybko i chciało się więcej i więcej :) Liczę na więcej! :)
OdpowiedzUsuńMi się notka bardzo spodobała. Choć na ogół mam dość specyficzne upodobania, to jednak ten świąteczny klimat, jaki zarysowałyście, przypadł mi do gustu, mimo że nie jestem biegła w świątecznych zwyczajach, bo sama ich nie obchodzę, ale cieszę się, że u was te święta przynajmniej wyglądają bardziej amerykańsko. Widziałam sporo tekstów, gdzie bez względu na miejsce akcji, święta były opisywane bardziej na polskie realia, a to już raziło. Tutaj w tym odcinku nie było niczego, co jakoś szczególnie by mnie zraziło. Był pisany lekko, poprawnie, bez jakichś rażących potknięć, ładnie sformatowany (a ja jestem niepoprawną estetką i uwielbiam, jak tekst ma wygląd). Poza tym, daje sposobność lepszego poznania bohaterów. To chyba rzeczywiście dobra myśl, dawać poznawać postacie nie tylko przez wątki, ale i posty fabularne. Chyba nigdy jeszcze nie byłam na blogu, gdzie publikowanie postów byłoby normą.
OdpowiedzUsuńWracając do tekstu - ładnie pokazane relacje rodzinne braci Parrishów między nimi, ich żonami, a także rodzicami. Widać, że macie dopracowane wizje swoich postaci i ich życia, bliskich i tak dalej. O ile matka mężczyzn wydaje się całkiem normalną kobietą, tak George sprawia wrażenie antypatycznego, czepialskiego zgreda, który nawet w takiej chwili, jak święta, nie potrafi "wyluzować" i darować sobie kąśliwych komentarzy. Naprawdę urocze są te fragmenty z bliźniaczkami - aż się uśmiechałam, czytając o zamienionych sweterkach, zabawach na dworze, próbach dosiadania psa i późniejszym dokazywaniu dziewczynek, które zapewne były zniecierpliwione grzecznym siedzeniem przy stole. Nie znam się na zachowaniach dzieci, ale myślę, że to całkiem wiarygodne, i moim zdaniem fajnie wypadło. Smutne były natomiast fragmenty o Masonie, który mimo że dobrze sobie radził w życiu zawodowym, stracił dziecko i był w separacji z żoną. Ale to w sumie takie dobre przełamanie tej sielankowości - pokazanie, że jednak nie wszystko jest tak idealnie. Tak samo te zgrzyty z ojcem. Mam też wrażenie, że jednak Neil ma mimo wszystko bardziej udane życie rodzinne, i nie przejmuje się tak ojcem i jego niezadowoleniem.
Jednak lubię czytać teksty, gdzie nie wszystko jest do końca kolorowe i radosne, a pojawiają się też szarości. Przynajmniej ja tak mam, bo nadmiar sielanki mnie nudzi, lubię czytać o problemach, z którymi muszą mierzyć się postacie.
Mimo to, post mi się bardzo podobał. Czekam na więcej takich dobrze wykonanych tekstów.
Cudowne i takie prawdziwe. Notkę czytało się bardzo lekko i szybko. Nie odczułam nawet jej długości i chcę więcej notek w waszym wykonaniu. Nie doszukałam się żadnych błędów, bo bardziej skupiona byłam na fabule, która była tak bliska realiom, że nie mogłam przestać się uśmiechając, czytając to. Gratuluję wam i życzę weny na takie cudne posty :)
OdpowiedzUsuń[Nie wierzyłam w to całe "nie zauważyłam kiedy się skończyło", "czyta się szybko", dopóki sama się do tego nie zabrałam. I wiecie co? Jesteście świetne! Tego się nie czyta, to się połyka w całości! :D]
OdpowiedzUsuń[Kolejna notka, którą sukcesywnie przeczytałam od deski do deski! :D
OdpowiedzUsuńW klimacie świątecznym fajnie że ukazana została historia świąt, nie takich znowu cud, miód radosnych. Niestety jestem zbyt zmęczona, by pisać dużo i na temat, ale niezwykle mi się podobało. Zdecydowanie więcej not o życiu braci Parrishów proszę!]