dwa tygodnie przed świętami
Wszystko w małym,
Petełowym królestwie od niedawna układało się wręcz perfekcyjnie, toteż Moore
bardziej niż zwykle denerwował ludzi wokół uśmiechem od ucha do ucha i nie
gasnącym dobrym humorem. Wiadomo, oczywiście, że wszyscy uwielbiają narzekać i
jest to zazwyczaj główny temat rozmów, więc jak się jakiś szczęśliwy człowiek
pojawia, skazany jest w towarzystwie na kompletną porażkę, a w dodatku, o
zgrozo, zima zbliżała się nieubłaganie, rozwijając w mieszkańcach Nowego Jorku
silną chęć mordu. Całe to jednak negatywne gderanie nie docierało ani trochę do
naszego bohatera, który po otwarciu nowego biznesu z Sol, remoncie baru i
zyskaniu małego sukcesu twierdził, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na
Ziemi.
Pierwszy raz od dawna
miał czas. Mógł czasem pospać dłużej, ponudzić się w domu, obejrzeć film, a
przede wszystkim udawało mu się nawet jeść i, uwaga, pilnować jakichkolwiek pór
posiłków. Przestał już wyglądać jak zombie - zniknęły wory pod oczami, żebra mu
już tak nie wystawały i powoli tracił umiejętność zasypiania
zawsze-wszędzie-gdziekolwiek. I widywał się z ludźmi! Nie tak przelotnie, że
wpadał na godzinę, po czym zmykał do swoich małych/dużych obowiązków, tylko
spędzał ze znajomymi tyle czasu, dopóki nie mieli go dość. I nie zasypiał w
połowie zdania!
Także teraz właśnie
możemy wyobrazić sobie Petera wyłożonego na swojej kanapie, z miską chipsów pod
jedną ręką, a z pilotem od telewizora w drugiej. Po swojej prawej stronie ma
pana Kota, który mruczy tak głośno, jak tylko mu na to… Zaraz, czym mruczą
koty? Nieważne. W każdym razie pan Kot dawał do zrozumienia, iż jest mistrzem w
swoim mruczatorskim fachu, chyba dlatego, że przez dobre pół godziny nie
przestawał być głaskany przez niejaką Mirindę, bliżej znaną może jako Martinę.
Moore i Laqueret oglądali „Narzeczonego mimo woli”, zajadając się smakołykami,
co biorąc pod uwagę późniejsze okoliczności, było odrobinę ironiczne.
- Za niedługo święta –
mruknął chłopak w pewnym momencie. Właśnie sobie przypomniał, że rano w
hipermarkecie był świadkiem, jak ludzie z obsługi wlekli wielką choinkę przez
pół holu. Pomyślał też o tym, że trzeba przedzwonić do rodziny, a potem
przypomnieć Rosalie i Rae, że w tym roku też przyjeżdżają na kolacje do domu
jego rodziców, „choćby się miały przez zaspy przedzierać bez łopaty”, jak to
stwierdziła jego matka kilka miesięcy wcześniej. Oczywiście, że zapomni
zadzwonić gdziekolwiek i zorientuje się o wszystkim w dzień wigilii.
Martina westchnęła
ciężko, po czym ostrożnie przekrzywiła głowę w bok.
- Wiem, że są święta.
Co prawda nie obchodzę ich tak jak to robi większość, lecz chciałabym pojechać
do Włoch. Najlepiej jeszcze przed świętami - odezwała się, wolną ręką
zakładając niesforny kosmyk włosów za ucho.
- Nigdy nie byłem we
Włoszech – mruknął Peter, odwracając się zaciekawiony w kierunku dziewczyny, a
jednocześnie robiąc tę minę srającego kota, którą zawsze starał się ludzi
przekonywać, żeby grali jak im zatańczy. Czy coś tam.
- Nie byłeś? -
zapytała, na chwilkę na niego zerkając. Zaraz jednak powróciła spojrzeniem do
telewizora, a do ust wpakowała sobie kilka ziarenek popcornu, poprawiając po
chwili Kota na brzuchu, który lekko jej się zsunął i teraz wbijał pazurki w
skórę. - Jeśli kiedyś będziesz miał okazję, to jedź i się nie zastanawiaj.
Naprawdę warto. Nawet nie wiesz ile bym oddała, aby móc się tam dostać
chociażby na ten etap przedświąteczny. Zobaczyć Florencję zimą raz jeszcze.
Naprawdę warto.
- Mirinda…
Zrezygnowany Peter
dalej wpatrywał się intensywnie w dziewczynę, zapewne starając się jej coś
przekazać. Skoro tylko dostrzegł w jej oczach kompletne niezrozumienie,
westchnął potężnie, zbierając jednak w ten sposób uwagę tylko pana Kota.
- Mirinda. Zabierz.
Mnie. Ze. Sobą. Do. Włoch.
- Nie stać mnie na
bilet tylko dla siebie, a co dopiero dla dwóch osób. Chętnie bym cię zabrała,
ale… Za mało mi płacisz. – Zaśmiała się i delikatnie wbiła palec między żebra
blondyna. – Ponadto mam problemy z wizą. Różne cuda na kiju.
Machnęła ręką. Dało się
zauważyć, że reszta dobrego humoru nagle wyparowała i na jego miejscu pojawiło
się coś w rodzaju smutku, toteż Moore postanowił, iż natychmiast musi coś z tym
zrobić. Kiedy na ekranie Sandra Bullock właśnie się oświadczała, chłopakowi coś
w głowie zaświtało.
- A z narzeczonym byś
mogła wyjechać, co?
- Pewnie bym mogła,
choć lepszy byłby mąż.... No ale nikt mnie nie chce. Cóż, najwyraźniej nie
nadaje się na żonę!
Nie było to niestety
najodpowiedniejszą rzeczą, którą mogła teraz Peterowi powiedzieć. Peterowi,
któremu oczy błyszczały z podniecenia i emocji, bo w jego głowie układał się
już jakiś szatański i nadzwyczajnie głupi plan.
***
Nie trwało to zbyt
długo. Minęły dokładnie dwa dni od niezobowiązującej konwersacji na temat
wycieczki do Włoch, o której Martina z pewnością zapomniała, a już na pewno nie
zamierzała więcej razy poruszać. Moore natomiast miał totalnie inne zdanie na
ten temat i dał solidnie o tym znać, gdy około południa, kiedy już zwlekł się z
łóżka, sięgnął po telefon.
- Słucham?
- Hej, Mirinda, mam
fantastyczną wiadomość. Kupiłem nam bilety do Włoch. W sensie, że na samolot
oczywiście, a nie na coś innego, choć w sumie nie jestem w stanie stwierdzić, w
jaki sposób moglibyśmy się tam dostać, bo...
- Ty idioto! -
przerwała mu w pewnej chwili. Dało się wyczuć złość, która od niej wręcz biła,
nie wspominając już o używanych przecież przez nią słowach. - Jak to kupiłeś
nam bilety do Włoch? Czy... Czy ktoś cię o to prosił? Mówiłam ci, że nie stać
mnie na jeden bilet, więc z czego ci teraz oddam? Wbrew pozorom nie jestem
czarownicą i sobie tego nie wyczaruję.
- Wiedziałem, ze tak
będzie. Ale pomyśl, Mirinda, nie dałem ci jeszcze prezentu na przyszłe
urodziny!
- Na przyszłe urodziny?
A skąd wiesz, że ja w ogóle dożyję tego czasu? No i ja nie obchodzę urodzin,
tak jak nie obchodzę też świąt, czy innych głupot, na które daje się prezenty.
Nienawidzę prezentów, Peterku, i ty dobrze o tym wiesz.
- A cicho bądź.
Zabieram cię na wycieczkę, a że chciałaś akurat w tym okresie i akurat w to
samo miejsce jechać, to kwestia przypadku. Spakuj cieple gacie i wszystko, co
ci potrzebne, bo jedziemy pod koniec przyszłego tygodnia! - i mówiąc to, zwyczajnie
się rozłączył. Był prawdziwym mistrzem, jeśli chodziło o wyprowadzanie Laqueret
z równowagi, niemal widział ja przed sobą, jak się trzęsie z wściekłości.
Trzęsie się ze
wściekłości... To było mało powiedziane, Laqueret miała ochotę czymś w niego rzucić,
ale oczywiście nie trafiając, tylko tak, żeby go solidnie wystraszyć. Skrzywiła
się w momencie, w którym tylko się rozłączył.
***
Mimo wszystko Martina
zgodziła się na ten pomysł i kilka dni później stała z wielką walizką na
lotnisku. Miała ze sobą tylko jedną, gdyż wyszła z założenia, że więcej do
szczęścia nie będzie jej potrzebne, ponadto cały czas nie miała pojęcia gdzie
konkretnie się zatrzymają, a szczerze powiedziawszy, to nieco się tego
obawiała.
- Śpiąca Królewna
zaspała? - Takimi oto słowy przywitała pana Moore, kiedy ten zechciał zjawić
się na lotnisku. - Budzik Królewny niewystarczająco mocno kochał? I nie zdołał
obudzić na czas?
- Nie wiem o czym
mówisz.
Peter miał za sobą dość
ciężką noc, bo przez połowę próbował przejść trzecią część Call of Duty Modern
Warfare, a przez drugą pan Kot nie dawał mu spokoju i na zmianę albo go zwalał
z łóżka, albo nie dawał spać i miauczał wręcz bezustannie. Moore mógłby dać
każdemu odważnemu swoje słowo, że przez zdecydowaniem się na posiadanie małego
dzieciaka, najpierw niech adoptuje sobie małego, najlepiej nieznośnego kota. W
każdym razie chłopak się nie wyspał, a Aileen zapomniała go obudzić na czas,
dlatego wyglądał jak wyglądał i już planował drzemkę w samolocie.
- Chodźmy już –
mruknął, przytulając ją jednak na przywitanie, ale jednocześnie popychając
delikatnie do przodu. – Ej, Mirinda, tak sobie pomyślałem, że skoro jestem
Twoim narzeczonym, nie powinniśmy się zachowywać, jak para?
- Masz rację...
Przepraszam, kochanie. A skoro jesteś moim narzeczonym, to nie wypada abym sama
niosła swoje walizki, nie sądzisz? – zapytała, odkładając torbę na posadzkę.
Uśmiechnęła się czule do Petera, ruszając w odpowiednią stronę i zostawiając go
samego z bagażem.
- Jesteś niemożliwa,
Laqueret.
Szybko udało im się
załatwić papierkową robotę, jednak okazało się, że muszą spędzić trochę czasu w
terminalu, mianowicie jakieś pół godziny ponad normę. Nie sprawiło im to
żadnego problemu, usadowili się wygodnie w małej kawiarni i zamówili tyle
dobrego jedzenia, na ile mieli ochotę (z racji „prezentu” na domniemane
urodziny Moore kazał Martinie zamknąć japkę i pozwolić sobie kupić ogromny,
czekoladowy deser lodowy). Dziewczyna więc siedziała cicho przez prawie cały
ten czas. Spędzanie czasu w kawiarence jakoś nie było szczytem jej marzeń, lecz
obiecała, że nie będzie nie marudzić. I miała zamiar dotrzymać danego słowa.
- Gdzie jedziemy w podróż
poślubną?
- Hm, pojedziemy do kraju,
w którym jest najwięcej małp. Samice bardzo lubią dzieci, więc cię przygarną, a
ja jeśli dobrze zawalczę, to może wymienię cię na lepszy model? Albo do Korei,
zgubiłabym cię w tłumie, a potem jako wdowa miałabym wiele korzyści.
- Bardzo śmieszne - mruknął
Peter, spoglądając na brunetkę, która nie przestawała się szyderczo uśmiechać.
- A może jednak egzotyczny kraj to jest dobry pomysł? Hm, mógłbym cię sprzedać
za wielbłąda...
- Nie sprzedałbyś -
stwierdziła. - Oni kupują tylko blondynki.
- Dobra, no to w takim
razie po prostu oddam im cię za darmo.
- Albo jedźmy do
Hiszpanii... Mam słabość do Hiszpanów. - Wstała z miejsca i władowała się
Peterowi na kolana, ku przerażeniu starszej części klientów kawiarni.
- A teraz patrz. I już
nie musisz nic mówić! - mruknął Peter, nakładając na łyżeczkę ogromną porcję
lodów, po czym wepchnął ją Martinie do ust. Dziewczyna o mało co nie spadła z
jego kolan, ale przytrzymała się jednak jego szyi, przeżuwając powoli lody.
- Czemu mam nic nie
mówić?
- Bo mnie irytujesz. I
ty masz być moją żoną?
- No cóż... Widziały
gały co brały - mruknęła w odpowiedzi, wierzchem dłoni ścierając lody z
policzka.
***
Gdy Martina z Peterem
dolecieli do Włoch, na dworze było już zupełnie ciemno, natomiast pogoda nie
pozostawiała sobie niczego do zarzucenia - piętnaście stopni na plusie było
czymś, co można było przeżyć bez marudzenia. Po spędzeniu jeszcze pół godziny
na lotnisku, wtoczyli się do taksówki, a Moore podał nazwę jakiegoś hotelu w
centrum miasta, gdzie podobno zarezerwował im apartament. Mirinda po usłyszeniu
słowa "apartament" obrzuciła go zniesmaczonym spojrzeniem, po czym
szturchnęła łokciem w brzuch i zwyzywała od "idiotów" i
"kretynów". Już się zachowywali jak małżeństwo.
- A oto i nasz hotel -
mruknął chłopak z szerokim uśmiechem, zabierając się ze swoją torbą i ruszając
w kierunku wejścia, gdy taksówka się zatrzymała. Salviatino był pierwszym
miejscem, które wyskoczyło mu, gdy wpisał w wyszukiwarce "hotel florecja"
(brawa za pomysłowość), ale nie spodziewał się, że będzie aż tak luksusowy.
Portier wręcz wyskoczył ze środka, rzucając się na ich bagaże, a Peter
dostrzegł w oczach Martiny śmiertelne przerażenie.
Dziewczyna, mieszkając
we Florencji, wiele razy przechodziła koło tego hotelu, więc wiedziała dobrze
gdzie blondyn ją zabiera. I bardzo jej się to nie podobało, ponieważ uważała,
że tam jest zdecydowanie za drogo. A przecież mogli zatrzymać się w jakimś
tańszym hotelu, ewentualnie iść do jej rodziców, bo państwo Laqueret na pewno
dobrze by ich ugościli.
- Czy ty napadłeś na
bank? - zapytała Martina, oddając torbę portierowi, który zabrawszy jeszcze
bagaż Petera, ruszył do przodu. Portier otworzył im drzwi i po załatwieniu
wszystkich formalności w końcu mogli wejść do apartamentu. Wszystkie torby
rzucili pod wielkie, małżeńskie łoże z baldachimem, a sami rozłożyli się na nim
wygodnie. Po kilkugodzinnym locie oboje czuli się wymięci, potargani, a przede
wszystkim okropnie zmęczeni, mimo że większość czasu spędzili w samolocie na
drzemaniu.
- Idę się kąpać!
- Chyba cię Bóg
opuścił, to ja idę pierwsza!
Marina zaśmiała się,
podchodząc do torby, z której to wyciągnęła piżamę ze wzorkiem w kotki. Tuż po
tym jak dziewczyna zamknęła się w łazience, rozdzwonił się jej telefon, więc
Peter sięgnął ręką do jej torby - na wyświetlaczu komórki mignął napis madre, więc chłopak odebrał połączenie.
Miał wrażenie, że Mirinda zdzieli go za to po głowie, ale w sumie warto było
zaryzykować.
- Halo, Martina...
- Martina nie mogła
podejść do telefonu, jest... Kąpie się.
Moore nie mógł
powstrzymać szelmowskiego uśmiechu, który cisnął mu się na usta, gdy spoglądał
na zamknięte drzwi od łazienki i słyszał stamtąd przytłumiony chlupot wody, a
także przez wymowną ciszę po drugiej stronie słuchawki. Och, gdybyś tylko
wiedziała!
- To w takim razie z
kim rozmawiam?
- Nazywam się Peter
Moore, jestem chłopakiem pani córki. Jakieś dwie godziny temu przylecieliśmy do
Florencji, Martina mówiła, że... - urwał, bo krzyki po drugiej stronie
słuchawki nie pozwalały mu wtrącić ani słowa. W każdym razie nie rozumiał
większości z tej tyrady, bo kobieta praktycznie nie używała angielskiego, ale
po tonie był w stanie stwierdzić, że nie było to nic negatywnego. Na szczęście,
bo właśnie w tym momencie Martina owinięta w sam ręcznik weszła do sypialni i
spojrzała na Petera podejrzliwie.
- Oddawaj mi telefon! -
wrzasnęła, wyrywając mu komórkę z ręki. - Hej, hej – powiedziała, po czym
uśmiechnęła się szeroko, a na koniec pokazała blondynowi język i wdała się w
dyskusję z rodzicielką. Peter natomiast zakręcił do łazienki, zbierając po
drodze szampon z torby podróżnej; poważnie zastanawiał się na tym, czy nie
wpakował Mirindy w kłopoty, ale z drugiej strony nic nie zaszkodzi, jeśli będzie
odrobinę złośliwy, prawda?
Łazienka była ogromna,
urządzona w nowoczesnym stylu, co stanowiło dość duży kontrast w porównaniu do
reszty apartamentu, ale Moore zauważył tam jedynie tyle, że jego
"narzeczona" zdołała wszędzie porozrzucać swoje rzeczy. Zanim wszedł
do kabiny usłyszał trzaśnięcie drzwi i zdziwił się, że Laqueret sama poszła na
kolację, nawet nie zawracając sobie głowy, żeby mu powiedzieć, że wychodzi. Po
kilku minutach wydostał się z łazienki, wciąż nadąsany, a w dodatku wkurzony,
bo zapomniał wziąć ubrań z torby. Pech chciał, że od drugiej strony właśnie szła
inna, owinięta w biały szlafrok osóbka - para więc zderzyła się na samym środku
pokoju, tworząc na podłodze splot nóg, rąk i białej tkaniny frotte.
- Dlaczego jesteś
naga?!
- Dlaczego jesteś
mokry?!
I kto powie, że
oglądanie kilka dni temu "Narzeczonego mimo woli" nie było dość
ironiczne?
***
W wyniku rozmowy pań
Laqueret Peter z Martiną dostali zaproszenie na kolację, jeśli zaproszeniem można
było nazwać wycedzone grobowym tonem „macie być u nas jutro wieczorem, godzina
osiemnasta”. Jak widać, mama Mirindy wykazywała identyczne zdolności perswazji,
którymi posługiwała się matka Moora – w każdym razie nawet jakby chcieli, to
nie mogliby odmówić. A że Peter planował po cichu cudowne przedstawienie, dzisiejszy
wieczór nadawał się idealnie.
Przed osiemnastą
zapakowali się do taksówki, a dziewczyna natychmiast podała adres. Moore miał
na sobie granatową koszulę ze wzorkiem małe kaczuchy zapiętą tylko na dwa
pierwsze guziki, więc wystawała mu spod niej biała koszulka, natomiast Martina
ubrała czarną sukienkę do kolan z odsłoniętymi plecami. Stanowili dość
specyficzną parę.
Do domu dziewczyny
dojechali w zaledwie piętnaście minut. Co jakiś czas brunetka zerkała na Petera,
aby sprawdzić czy jakoś się trzyma, bo wiadomo, że Włosi są starszymi
kierowcami, a oni co najmniej trzy razy uniknęli wypadku samochodowego.
Państwo Laqueret
serdecznie powitali córkę i jej nowego chłopaka. Matka Martiny cały czas
nadawała po włosku, natomiast pan Laqueret cierpliwie i szybko wszystko Moore’owi
tłumaczył. Martina natomiast niemal od razu poszła do kuchni, tym samym rzucając
blondyna na pożarcie przez swoją rodzinę.
***
- Gdzie pracujesz, Pedro?
Peter kolejny raz się
uśmiechnął; po zaledwie pół godziny spędzonej w towarzystwie rodziny Laqueret
był przyzwyczajony do łamanej angielszczyzny mamy Martiny i do tego, że i tak
wszędzie wrzucała włoskie słówka. I ani trochę mu nie przeszkadzało, że został ochrzczony
imieniem Pedro, było to nawet całkiem zabawne. Tak samo jak to, że właśnie
udawał czyjegoś chłopaka.
Kolacja, jak można się
było spodziewać, była rzeczywiście huczna – zaproszeni ludzie ledwo mieścili
się przy ogromnym stole, a on wciąż był zagadywany przez członków rodziny
Martiny. Dziewczyna siedziała po jego lewej stronie, spokojnie i z uśmiechem
przyglądając się, jak reszta ludzi go męczy. Ma za swoje.
- Prowadzę bar w
centrum Nowego Jorku.
- Bar? - powtórzył
ojciec dziewczyny, patrząc uważnie na Pedra.
- A jak się poznaliście? Ile jesteście razem? Mieszkacie razem? Planujecie
wspólną przyszłość?'
Te i wiele innych pytań
zadawali członkowie rodziny Martiny, nawet nie przejmując się tym, iż przekrzykują
się nawzajem, robiąc z mózgu Petera bardzo płynny kisiel. Laqueret z wrednym
uśmiechem wpatrywała się w blondyna, który uznał, że „teraz albo nigdy”. Przedstawienie
czas zacząć.
- Korzystając z okazji –
zaczął Moore, wstając. Poklepał się po tylnej kieszeni spodni i zerknął za
okno, by oderwać chociaż na chwilę wzrok od twarzy członków rodziny Martiny. Nie
przyznałby się do tego nigdy w życiu, ale to wszystko zaczynało być dla niego
stresujące i chciał się jakoś rozluźnić, a chwilowe zerknięcie na padający
śnieg... To właściwie gówniany sposób na zmniejszenie stresu. – Chciałbym coś
powiedzieć. I myślę, że to idealny moment.
Towarzyszące mu „ochy”
i „achy”, gdy uklęknął na jedno kolano przed śmiertelnie przerażoną Martiną, na
szczęście tylko go rozbawiły, choć zalążki wyrzutów sumienia czaiły się już gdzieś
tam się w jego głowie, czekając na odpowiednią chwilę. Wyciągnął z kieszeni spodni
aksamitne, granatowe pudełko z logo Tiffany
& Co. i otworzył je przed dziewczyną.
- Martino Laqueret – mógł
przysiąc, że słyszy, jak jedna z jej kuzynek dziewczyny osuwa się zemdlona na
podłogę – Wyjdziesz za mnie?
W środku pudełka na śnieżnobiałej
tkaninie znajdował się drobny pierścionek z białego złota, z malutkim diamentem,
bo przecież Peter dobrze wiedział, że Laqueret nienawidzi jakiejkolwiek przesady.
Obok pierścionka leżał malutki bilecik o treści wiesz, że śmierdzisz serem? a
teraz powiedz grzecznie „tak”. Martina nadal wpatrywała się zaskoczona w
blondyna, nie wiedząc ani co ze sobą zrobić, ani co ma powiedzieć. Przecież...
No przecież!
- Zgódź się! -
krzyknęła jedna z jej kuzynek. Brunetka wstała, nadal kompletnie oszołomiona i
kiwnęła lekko głową.
- Tak - powiedziała w
końcu słabo, pozwalając aby śliczny pierścionek pojawił się na jej palcu i
zaraz uśmiechnęła się szeroko, zarzucając ręce na szyję narzeczonego. - Co to miało być? - warknęła mu do ucha, tak,
aby tylko on mógł ją usłyszeć.
- Naprawdę nie wiesz?
Ludzie na to mówią oświadczyny.
- Gorzko! Gorzko!
Gorzko! - rozległo się po całym salonie.
Zarumieniona po same
uszy Martina przysunęła się bliżej do Petera, tak, że niemal dotykali się
nosami, a krzyki jej rodziny wezbrały na sile.
- Zabije cię, wiesz? -
szepnęła, po czym po prostu pocałowała
go. Czule, namiętnie i najlepiej jak potrafiła, a Moore nie mógł wyjść z
podziwu, jakimi dobrymi aktorami się oboje okazali.
- Wiem, Laqueret.
Może powinni zacząć
grać w filmach? Albo w brazylijskich telenowelach.
Mirinda&Peteł
[ Bardzo pozytywna notka! :) Nie ma co, Peter i Martina bardzo dobrze się dobrali, a na klawiaturę aż samo ciśnie mi się powiedzenie, że kto się czubi, ten się lubi, także wiecie... ;) A czytało mi się lekko i przyjemnie, nie zauważyłam żadnych błędów... Może po prostu dlatego, że skupiłam się na samej treści, tak mi się podobała, ale też wierzę, że dzielnie pokonaliście każdą literówkę ^^ I wiecie, co? Czekam na kolejną notkę w Waszym wykonaniu, gdyż bez wątpienia tworzycie zgrany i udany duet ;) ]
OdpowiedzUsuń[Uuu... się porobiło. Mimo niespodziewanych zmian, chyba nie pozostaje nam nic innego, jak życzyć parze szczęścia na nowej drodze życia... :P Kiedy wesele?
OdpowiedzUsuńNotkę czyta się niesamowicie szybko, nie udało mi się znaleźć żadnych poważnych błędów. Macie plusa za 'mruczatorski fach' i uśmiech, który nie schodził mi z ust podczas czytania. Czekam z niecierpliwością na rozwój wydarzeń :) ]
Mathieu B.
Jeśli chodzi o fabułę, było całkiem okej. Co prawda nie znam waszych postaci, bo nie mam wątku z Martiną, a z Peterem dopiero zaczynam, i nie wiem, jakie mają relacje, ale ten koncept udawania pary, by razem wyjechać, był całkiem udany. Zastanawiam się tylko, czy oświadczyny pod koniec były na poważnie, czy to kolejny element udawania przed rodziną dziewczyny. Jak mówiłam - nie znam relacji tych postaci spoza tego postu. Ale dobrze, że powstają takie notki, bo można lepiej poznać postacie także z innej strony, niż w wątku.
OdpowiedzUsuńNieco gorzej było, jeśli chodzi o wykonanie, miałam wrażenie, że tekst był pisany na szybko i nie został dopracowany. Raziły w oczy pojedyncze kolokwializmy, takie jak "Petełowym", "Widziały gały co brały", innych mi się nie chce w tej chwili szukać; głównie raziły mnie dość nieliterackie dialogi. I mniejscami uciekały ogonki przy literkach oraz przecinki. Po prostu nie lubię dużej ilości mowy potocznej i zbyt młodzieżowego stylu rozmów w tekstach, nie przepadam też za określaniem postaci przez kolor włosów/oczu, ale to już mniejszy zarzut. Ale "mruczatorski fach" mi się spodobał, bo to akurat było fajne.
Wiem, jestem troszkę czepliwa, ale jestem raczej wymagającym czytelnikiem, który ceni dbałość o wykonanie (do tego stopnia, że nad swoimi tekstami czasami potrafię siedzieć i pół roku, zanim opublikuję). Mam nadzieję, że was nie uraziłam. Fajnie, że miałyście chęć napisać post fabularny i przybliżyć innym autorom swoje postacie.
[Dawno nie czytałam notek na NYC'u, ale korzystając z świątecznego obijania się i obżarstwa uznałam że może zaryzykuję. Przyznaję, nie zawiodłam się! Notka taka zabawna, optymistyczna i lekka, idealna na świąteczne popołudnie! Aż mi się stare czasy bloga przypomniały. Notki, chętnie pisane, lekkie i przyjemne. Serio, wielkie uznanie dla was, ze wam się chciało teraz i w ogóle!
OdpowiedzUsuńKibicuje temu wątkowi, aż chce kolejną cześć! I ślub najlepiej :3
Buziaki i keep goin' ;)]
April
[ Wiesz, że śmierdzisz serem? - Peterowy romantyzm... Nawet Rose i Rae się tutaj znalazły, to miło! Nie będę się rozpisywała, po prostu bardzo dobrze mi się czytało i czekam na "ślubną" notę ;) ]
OdpowiedzUsuńMatt
A mi się bardzo podobało to, że notka jest taka lekka, pisana może i na szybko, ale na pewno na luzie! Przecież o to chodzi na NYCu, żeby podawać ludziom to, co podoba się nam samym. Peter i Martina są dość specyficzni, tym bardziej udając parę, ale myślę, że mimo wszystko bardzo dobrze się dogadują i będę trzymać kciuki za narzeczoną śmierdzącą serem i narzeczonego Śpiącą Królewnę. :)
OdpowiedzUsuń