grudzień 2014
Alice siedziała
w przestronnym, nowocześnie urządzonym salonie, oglądając kreskówki na wielkim,
płaskim telewizorze, kiedy usłyszała skrzypnięcie drzwi wejściowych, po którym
nastąpił szczęk zamka. Obróciła się w tamtym kierunku. Wiedziała, że matka
spała już w swojej sypialni, więc uznała, że to ojciec wrócił do domu.
Nie zamierzała
jednak wstawać z wygodnej kanapy, więc
wzruszyła ramionami i znowu spojrzała na ekran. Wtedy jednak usłyszała
podniesiony głos ojca, co odrobinę ją zaintrygowało. Pchana ciekawością,
zdecydowała się jednak wstać z kanapy i podejść do drzwi, ale zanim usłyszała
coś konkretnego, ojciec zaklął i z wściekłością się rozłączył. W dłoni miął
częściowo otwartą kopertę. Pewnie by jej to nie zdziwiło, gdyby nie to, że już
kilka razy widywała takie wiadomości, i za każdym razem ojciec szybko je gdzieś
chował, zupełnie jakby nie chciał, żeby dowiedziała się, co w nich jest.
— Alice —
mruknął James, zaskoczony widokiem córki stojącej w drzwiach salonu.
— Eee... Cześć,
tato. Co tam masz?
Utkwiła wzrok w
kopercie, ale James, widząc jej spojrzenie, natychmiast wcisnął ją do kieszeni,
po czym zamknął się w swoim gabinecie, zanim nastolatka zdążyła powiedzieć
choćby słowo.
* * *
dwa dni później
Ojciec opuścił
apartament w takim pośpiechu, że nawet nie zamknął swojego gabinetu na klucz,
choć zwykle bardzo o to dbał. Wyszedł, rozmawiając z kimś przez telefon, i nie
zdając sobie sprawy, że ciekawska nastolatka tylko czekała na taki moment.
Powoli zbliżyła
się do pomieszczenia. Choć wiedziała, że nikogo prócz niej tutaj nie ma,
stąpała cicho i ostrożnie, wiedząc, że robi coś zakazanego i w duchu ciesząc
się z tego. James ostatnimi czasy rzadko bywał na Central Park West. O wiele
bardziej absorbowały go sprawy firmy. Tak przynajmniej zakładała Alice.
Zwykle nie
wchodziła do tego pomieszczenia. Jej relacje z rodzicami nigdy nie były
idealne. Dla ojca zawsze najważniejsza była firma i interesy, a matka wydawała
się coraz bardziej sfrustrowana swoim życiem i nieudanym małżeństwem, w którym
musiała trwać dla pozorów, i regularnie zaglądała do kieliszka. Kiedy była w
takim stanie, Alice wolała nie wchodzić jej w drogę.
Przez chwilę
rozglądała się po otoczeniu. Domowy gabinet ojca był mniejszy niż salon i
mniejszy niż odpowiednik w siedzibie firmy. Został jednak urządzony bardzo
gustownie, wszystkie elementy wyposażenia były z najwyższej półki. James Greene
zawsze lubił wszystko, co najlepsze.
Podeszła do
biurka, które uznała za najbardziej prawdopodobne miejsce ukrycia tajemniczych
listów. Zwykle raczej nie interesowała się zawodowymi sprawami ojca, ale jego
zachowanie w ostatnim czasie odbiegało od normy. Ciekawska Alice po prostu
musiała to sprawdzić, zwłaszcza że ojciec z takim uporem ją zbywał. Nigdy nie
opowiadał szczegółowo o swoich sprawach. Czasami jedynie chwalił się jakimiś
udanymi kontraktami, ale nie wtajemniczał w szczegóły prowadzonych interesów
ani żony, ani tym bardziej córki.
— To nie twoja
sprawa, Alice — mówił za każdym razem.
— Ale... —
Dziewczyna nie ustępowała.
Ojciec popatrzył
na nią nieco pobłażliwie.
— Nie musisz się
niczym martwić — powiedział. — Mam wszystko pod kontrolą.
Jednak mimo to
Alice zaczęła otwierać szuflady biurka ojca. Tak, jak się spodziewała, w jednej
z nich znalazła kilka otwartych kopert. Otworzyła je drżącymi z przejęcia
dłońmi, zauważając wydrukowane wiadomości.
Listy z
pogróżkami.
* * *
Constance
siedziała w swoim malutkim mieszkaniu, skupiając się na sprawie, którą rozważali
ostatnio na studiach. Jej pracoholizm i perfekcjonizm dawały o sobie znać.
Zamiast, jak większość studentów, skupić się na oskarżeniu podejrzanego, który
w prawdziwym procesie został uznany za winnego, skupiła się na podważaniu
dowodów i obronie nieszczęśnika. Chociaż ze sprawy jasno wynikało, że człowiek
dokonał czynu, o który go oskarżano, nie chciała pójść na łatwiznę. Po
dokładnym zbadaniu sprawy okazało się, że przez błędy popełnione przy zbieraniu
dowodów człowieka dało się uniewinnić. Właśnie zaczynała redagować spisane
wcześniej notatki, gdy zadzwoniła Alice, prosząc o pilne spotkanie w bardzo
ważnej sprawie.
Bardzo ważna
sprawa, w myślach uśmiechnęła się sarkastycznie, gdy w końcu zgodziła się na
spotkanie. Bardzo ważna sprawa — powtarzała zdanie, które siostra wypowiedziała
z wielkim przejęciem. Dla Alice bardzo ważną sprawą mógł być bal charytatywny
organizowany wkrótce przez ojca, na który nie chciała iść, a była przez
rodziców zmuszana, aby pojawić się choćby na godzinkę. Albo kolejne kłótnie
spowodowane planem siostry na poświęcenie się swojej pasji — rysunkowi.
Przygotowując się do wyjścia wymyślała kolejne, coraz bardziej absurdalne,
ważne dla Alice sprawy.
Może chciała
mieć kotka, ale Isabelle się nie zgodziła, bo nie chciała mieć sierści na
dywanie — przeszło jej przez myśl, gdy zaplątywała komin dookoła szyi — albo
przyłapali ją na wciąganiu koki i zagrozili odcięciem kasy o połowę.
Uśmiechnęła się na tą myśl i szybko ją odrzuciła. Siostra za bardzo była
uzależniona od rodziców, by pozwolić sobie popaść w tak wielką niełaskę. James
straciłby twarz, a Isabelle musiałaby poświęcić córce chociaż chwilę szukając
dla niej odpowiedniego miejsca na leczenie.
— Tak. Chodzi o
kotka — mruknęła do siebie, zamykając drzwi od swojego mieszkania.
Wcale nie
chciała spotykać się dziś z siostrą. Nagłe zmiany planów nie były czymś, co
lubiła. Na dziś miała zaplanowane skończenie pracy na studia i wolałaby
poświęcić się temu, niż bardzo ważnej sprawie Alice. No cóż, było za późno na
zmianę decyzji. Obiecała, że przyjdzie, więc musiała to zrobić.
Jedynym
pocieszeniem był fakt, że sama wybrała miejsce spotkania — niedaleko swojego
mieszkania. To Alice musiała poświęcić czas, żeby tam dotrzeć. Wybrała małą
knajpkę w której serwowano, zdaniem Constance, najlepsze w całym Nowym Jorku
ravioli ze szpinakiem podawane z parmezanem i oliwą. Dobrze wiedziała, że to
Alice zapłaci za ich obiad, więc dodatkowo nie musiała się przejmować swoim
kruchym budżetem.
W restauracji
pojawiła się na chwilę przed umówioną godziną — nie lubiła się spóźniać.
Usiadła przy stoliku w pobliżu okna i złożyła zamówienie. Dla siebie ravioli ze
szpinakiem, dla siostry paelle — dobrze wiedziała, że Alice nie znosi owoców
morza. Rozsiadła się wygodnie, oczekując na siostrę.
* * *
Alice zdawała
sobie sprawę, że Constance nie miała ochoty się z nią teraz spotykać, pewnie
była zajęta i musiała zmieniać plany. Dziewczyna wyraźnie czuła w jej głosie
niechęć i dezaprobatę, kiedy rozmawiały przez telefon, ale mimo to chciała z
nią porozmawiać. Nikt inny nie przychodził jej do głowy, skoro ojciec ciągle ją
spławiał, a matka też nic nie wiedziała. Liczyła, że może chociaż Constance wie
coś o tych pogróżkach. A jeśli nie, to Alice przynajmniej ją ostrzeże.
Dojechała na
miejsce metrem, by następnie wysiąść na stacji znajdującej się najbliżej
miejsca spotkania. Resztę drogi pokonała pieszo, klucząc chodnikiem między
ludźmi i przelotnie zerkając na sklepowe witryny, w których zaczęły się już
pojawiać świąteczne dekoracje. Momentami miała wrażenie, że już kilka razy
widziała w pobliżu tego samego dziwnego faceta, ale szybko uznała, że chyba
zaczyna popadać w paranoję od zbyt długiego myślenia o tajemniczych sprawkach
ojca. Może to wcale nie wyglądało aż tak źle, jak myślała, i po prostu ojciec
miał rację mówiąc, że była przewrażliwiona i nie powinna się tym zajmować?
Pozostawało
jednak faktem, że na własne oczy widziała listy z pogróżkami, które wcale nie
wyglądały na niewinne żarty. Nie mogła tak po prostu tego zignorować i udawać,
że nic nie widziała, bo nawet jej naiwność miała swoje granice.
Kiedy dotarła na
miejsce, siostra już tam była. Alice wsunęła się do knajpy, mimo niskiego
wzrostu widoczna z powodu włosów zafarbowanych na intensywnie niebieski kolor.
Ruszyła w stronę stolika, marszcząc się lekko, gdy zobaczyła na talerzu
nielubiane przez siebie danie. Postanowiła jednak robić dobrą minę do złej gry,
by nie dawać Constance satysfakcji. Przez ostatnie kilka lat często tak robiła;
w końcu regularnie dogryzały sobie w jakiś sposób, i nie było to dla niej
niczym dziwnym ani nie czuła się obrażona — dawno przywykła do tego, że siostra
taka jest. Sama też, kiedy tylko mogła, starała się robić na przekór. Obiecała
sobie w duchu, że kiedyś się odegra i uśmiechnęła się w duchu. To było u nich
normalne.
— Cześć —
powiedziała, opadając na krzesło naprzeciwko niej.
Wyczuwając
zniecierpliwienie siostry, postanowiła darować sobie pogawędki i od razu
poruszyć temat, który tak ją nurtował.
— Wybacz, że
odciągnęłam cię od twoich super ważnych dorosłych spraw, ale chciałam z tobą
pogadać — zaczęła nieco ironicznym tonem. — Widziałaś się ostatnio z naszym
ojcem?
Constance
pokręciła głową, jednak Alice sięgnęła dłonią do torby i wyciągnęła z niej
telefon, w którym miała zdjęcia znalezionych w gabinecie Jamesa listów z
pogróżkami.
— Spójrz na to —
powiedziała, przesuwając komórkę po blacie. — Wydaje mi się, że ojciec coś
ukrywa, ale może wspominał ci kiedyś, czym się ostatnio zajmował?
Alice wiedziała,
że siostra czasami kontaktowała się z ojcem, głównie wtedy, kiedy potrzebowała
pieniędzy. Była starsza, więc James zwykle traktował ją poważniej niż Alice i
prędzej mógł rozmawiać z nią o swoich interesach.
Po chwili
Constance wzięła do ręki jej telefon. Nie było wątpliwości, że ktoś szantażował
Jamesa, grożąc Alice. Listy nie były zbyt wylewne i nie zdradzały za dużo informacji.
Były to głównie żądania dużej sumy pieniędzy w zamian za bezpieczeństwo Alice
oraz przypomnienia o „umowie” wraz z pogróżkami skierowanymi w stronę
dziewczyny.
— Myślę, że
James jest jedyną osobą, która może ci to wytłumaczyć. — Po chwili ciszy Constance
odezwała się pełnym spokoju głosem. — Pytałaś go o to?
Alice poruszyła
się niespokojnie na krześle. Miała nadzieję, że chociaż Constance coś wie, ale
najwyraźniej się pomyliła. Nagle poczuła się jeszcze bardziej osamotniona i
znowu zapragnęła, żeby ojciec jak najszybciej uregulował swoje sprawy.
— Próbowałam z
nim porozmawiać dużo razy — powiedziała markotnie, biorąc z powrotem swój
telefon. — Ale zawsze mnie spławia. Ostatnio właściwie prawie w ogóle nie bywa
w domu — westchnęła. — Matka też nic nie wie. Uważa raczej, że ojciec ciągle
znika, bo po prostu znowu kogoś ma.
Wierność z
pewnością nie była mocną stroną Jamesa Greene’a. Alice doskonale wiedziała, że
zdradzał jej matkę i była pewna, że Isabelle też o tym wie. Ale czuła, że tym
razem wcale nie chodziło o jakiś pokątny romans, choć wolałaby, żeby tak
właśnie było.
Urwała na moment
i znowu utkwiła czujny wzrok w siostrze.
* * *
Wpatrując się w Alice,
Constance starała się wyłapać z mimiki twarzy targające nią emocje. Była zdumiona,
że młoda zachowuje się nad wyraz spokojnie. Co prawda było po niej widać oznaki
zdenerwowania, ale gdyby tydzień wcześniej ktoś zapytał Constance, jak w takiej
sytuacji zachowałaby się jej młodsza siostra, bez wahania wykreowałaby postać
płaczącej i drżącej z przerażenia Alice. Wpatrując się w bladą twarz
nastolatki, przygryzła dolną wargę, jak zawsze gdy musiała się nad czymś
mocniej zastanowić. Robiła to automatycznie i mimo śmiechu znajomych nie
potrafiła się oduczyć. To jak obgryzanie paznokci, zwykła się tłumaczyć.
— Na pewno nic
ci nie mówił, kiedy widzieliście się ostatnio? — dopytywała uparcie Alice. — Nie
wspominał o żadnych swoich sprawach?
Kiedy ostatnio
była u ojca? Co chciała? Czy jakoś dziwnie się zachowywał? Constance starała
się przypomnieć sobie jak najdokładniej ostatnie spotkanie z Jamesem. Wszystkie
wypowiedziane słowa, czy o wiele więcej mówiące gesty.
Gdy z powrotem
przeniosła się do chwili obecnej, ujrzała przed sobą coraz bardziej niecierpliwiącą
się Alice.
— Ostatnio byłam
u niego jakieś półtora miesiąca temu. Chciałam, żeby przekazał pieniądze na
leczenie córki znajomych — wytłumaczyła szybko, dlaczego poszła się z nim
zobaczyć. — Wspomniał, że ma problem z jakimś kontraktem. Był lekko
zdenerwowany, ale nie sądzę, żeby to miało coś wspólnego z tą sprawą.
— Ale nie mówił,
co to za kontrakt? — dopytywała Alice, wiercąc się na krześle.
Constance
pokręciła głową. Wyjrzała przez okno, zastawiając się nad jeszcze jedną
sytuacją.
— Jak do niego
szłam, jakiś mężczyzna tuż przed wejściem do apartamentowca dał mi list, i
poprosił, żebym przekazała go Jamesowi. Nie otworzyłam go, a on nie powiedział,
o co chodzi — uśmiechnęła się nieznacznie. — Wiesz, że czasami jestem
bezczelna, nie? Próbowałam zobaczyć o co chodzi, ale James schował go przede mną.
I tyle.
W tej chwili
zdała sobie sprawę, że nie zapytała siostry, od kiedy przychodzą pogróżki, lub
od kiedy ojciec dziwnie się zachowuje. Nie miała pojęcia, czy to, co w tej
chwili wydawało jej się powiązane ze sprawą, rzeczywiście miało z nią coś
wspólnego. Zapytała o to.
— To się dzieje
chyba od paru tygodni — odpowiedziała Alice. — Znalazłam te listy wczoraj, ale niedawno
słyszałam, jak ojciec kłócił się z kimś przez telefon — dodała po chwili. —
Może ten list, który polecono ci przekazać ojcu, był jednym z tych, które ci
pokazałam?
Constance wzruszyła
ramionami. Nie zazdrościła Alice sytuacji. Wiedza, jaką miała o sprawie była
najgorszą z możliwych, wiedziała tylko tyle, że jej grożą. Nie wiedziała
dlaczego, kto, ani czy James już się tym zajął.
— Moim zdaniem
masz dwie opcje — zaczęła. — Wiadomo, że sama tego nie rozwiążesz.
Alice spojrzała
na nią wyczekująco.
— Możesz
skonfrontować się z Jamesem, powiedzieć mu, że wiesz o tych listach i zapytać,
co zamierza zrobić — powiedziała. — Albo możesz pójść na policję, ale wtedy
będziesz się musiała zmierzyć z podwójną złością Jamesa. Raz, że grzebałaś w
jego rzeczach, dwa, że podjęłaś decyzję bez konsultacji z nim.
Pierwsza opcja
wydawała się Constance zdecydowanie lepsza, ale i w tej można było znaleźć
kilka denerwujących niewiadomych. Najprawdopodobniej James zbędzie córkę jakimś
banalnym zdaniem. Nie zdziwiłaby się, gdyby tak zrobił.
Alice wciąż na
nią patrzyła, wyraźnie się wahając.
— Dochodzi
jeszcze legalność interesów — dodała po chwili zastanowienia, obserwując
zachowanie młodszej siostry. — Wiadomo, że szantaż nie jest legalny, ale nie
wiemy, co doprowadziło do takiej sytuacji. Nie wierzę, że powiesz mi, że
działania twojego ojca na pewno nie wchodzą w jakąś czarną sferę.
W trakcie
wypowiadania ostatniego zdania palcem wskazującym wystukiwała jego rytmikę o
stół, by podkreślić, jak pewna jest wypowiadanej kwestii. Zmarszczyła
delikatnie brwi, czekając na odpowiedź. Nie miała dowodów, po prostu czuła, że
James był do tego zdolny i wystarczająco inteligentny, żeby sobie poradzić. I
kochał pieniądze.
— Próbowałam go
pytać dużo razy, ale zawsze mnie zbywał — rzekła Alice, krzywiąc się. Czyli
było tak, jak przypuszczała Constance. — Ale masz rację, chyba nie powinnam
sama nic z tym zrobić. Tak naprawdę nie mam zielonego pojęcia, co to za sprawa.
Ale, jak znam ojca... Cóż, myślę, że to prawdopodobne.
Obie zdawały
sobie sprawę, że ojciec mógł prowadzić na boku jakieś lewe interesy. Żadna z
nich nie wątpiła, że zrobiłby wiele, byle tylko osiągnąć swoje cele.
Znowu popatrzyła
na siostrę, wciąż zaskoczona zaskakująco dojrzałym, jak na nią, zachowaniem.
Nie spodziewałaby się tego po nastolatce, która spędzała tyle czasu, gapiąc się
na kreskówki.
— Zaczepię go,
jak wróci do domu. Ale nie wiem, czy to coś da — powiedziała jeszcze. —
Pamiętasz, jak wyglądał ten facet, który dał ci list?
Constance westchnęła
dość głośno, jednocześnie przewracając oczami. Chyba nikt nie pamiętałby, jak
wyglądał facet, którego widziało się przez dwie minuty półtora miesiąca temu.
— Był wysoki,
ubrany na czarno, miał kapelusz i okulary — opisała go, z rezygnacją kręcąc
głową. — Może gdybym go znowu zobaczyła...
Umiała
zapamiętać gościa, który półtora roku wcześniej postawił jej drinka, a gdy
chodziło o coś ważnego, widziała tylko sylwetkę i czarne ubranie.
— Jak chcesz, to
ja mogę spróbować porozmawiać z Jamesem — zaproponowała po chwili.
Zawsze mówiła o
nim po imieniu. Nie wyobrażała sobie, żeby nazwać go ojcem przy innych,
szczególnie przy Alice. Tatą nazywała go tylko wtedy, gdy mogła go tym
zdenerwować albo zawstydzić.
Przygryzła
wargę, zastanawiając się, czy to w ogóle dobry pomysł.
— Kiedy tutaj
jechałam, miałam wrażenie, że kilka razy widziałam dziwnego kolesia, który się
na mnie gapił — mruknęła Alice. — Może to tylko przywidzenie, ale...
Constance przemilczała
sprawę tajemniczego mężczyzny. Oczywiście jeżeli jej grozili, to mogli ją też
śledzić. Nie chciała jednak jeszcze bardziej denerwować Alice — i tak
prezentowała się wyjątkowo marnie.
Postanowiła, że
pójdzie do Jamesa i wymyślą razem, jak rozwiązać tę sytuację. Będzie się czuła
dużo lepiej, mając jakikolwiek wpływ na sytuację. Teraz była tylko biernym
obserwatorem, który znał małe wycinki sytuacji. Dobrze wiedziała, że jej
izolacja dawała jej przewagę nad Alice w kontaktach z ojcem. Nie była od niego
zależna i nie wtrącała się w jego sprawy. Ich stosunki nie były podobne do
zwyczajnych stosunków ojciec — córka. W rozmowie byli bardziej jak znajomi;
zdystansowani, lecz szanujący się znajomi, którzy po zakończeniu rozmowy chcieli
powbijać sobie noże w plecy.
— Trzymaj wrogów
blisko — wypowiedziała do siebie bezgłośnie. Uproszczony cytat z Ojca
Chrzestnego, który James powtarzał jej prawie na każdym spotkaniu.
On ich zna, on
doskonale wie, kto im grozi, przemknęło jej przez myśl jak nagłe objawienie.
— Płać. Idziemy
do Jamesa — rozkazała, nagle podrywając się z krzesła.
Alice skinęła
głową. Wydawała się zaskoczona.
— Nie wiem, czy
ojciec będzie teraz w domu. Raczej wątpię — powiedziała. — O tej porze pewnie
jest w firmie. Jedziemy tam?
Gdy zapłaciła za
obiad, obie wyszły na ulicę. Na chodniku było dość tłoczno. Constance zgrabnie
lawirowała między przechodniami starając się trzymać blisko Alice. Szła krok za
dziewczyną. Cieszyła się, że ma chwilę spokoju na oczyszczenie głowy próbującej
ciągle na nowo analizować sytuację. Nie do końca wiedziała co ma myśleć o całej
sytuacji. Z jednej strony wydawała się niebezpieczna, z drugiej, według Alice,
mogła ciągnąć się już miesiąc. Stanęła na chwilę w miejscu, zastanawiając się,
czy nie powinna wrócić do domu i dać sobie z tym wszystkim spokój. Miesiąc —
gdyby chcieli coś zrobić Alice, już dawno by to zrobili. James pewnie już
zdążył zapłacić, a one się wzajemnie niepotrzebnie nakręcają. Po raz kolejny
tego dnia przeklęła zbyt szybkie podejmowanie decyzji. Podbiegła do Alice
truchtem. Była niezadowolona, że tak łatwo dała się wciągnąć w tę absurdalną
historię. Z lekkim grymasem, pociągnęła siostrę w małą uliczkę — skrót do
metra.
— To nie ma
sensu — rzuciła w przestrzeń, gdy dookoła zrobiło się już prawie pusto.
Pociągnęła Alice za łokieć, zmuszając ją do zatrzymania się. — Gdyby mieli ci
coś zrobić, już dawno by to zrobili. Szantaż prowadzi się szybko, trzy dni,
może tydzień. To nie są negocjacje trwające miesiącami — powiedziała gniewnym
głosem. Była zła na siebie i na Alice.
* * *
Alice wolałaby,
żeby okazało się, że James już zdążył rozwiązać sprawę, zaś ona tylko
niepotrzebnie się martwiła jakimiś starymi wiadomościami w jego biurko.
Wolałaby zająć się czymś ciekawszym, w końcu miała do dyspozycji tyle
przyjemniejszych rzeczy. Mogła na przykład pooglądać kreskówki, pójść do
Central Parku lub wypróbować nowy komplet kredek akwarelowych, który kupiła
sobie kilka dni temu.
— Mhm... —
mruknęła wymijająco i wzruszyła nieznacznie ramionami.
Tak, może
Constance miała rację. Wręcz wolała, by miała rację, mimo że wtedy pewnie
ryzykowałaby gniew siostry z powodu wciągania jej w coś, co i tak już jest
załatwione. Nie miała jednak takiej pewności, więc i tak wolałaby, żeby siostra
porozmawiała z ojcem. Alice nie lubiła czuć się zagrożona, zwyczajnie nie
wiedziała, jak sobie z taką sytuacją poradzić.
Kiedy siostra
pociągnęła ją za sobą, nastolatka ruszyła w tamtym kierunku. Tędy mogły
szybciej dojść do metra, by potem dojechać w okolice siedziby firmy ojca. W
pobliżu praktycznie nie było ludzi, uliczka była wąska i niezbyt długa. Mimo to
dziewczyna poczuła dziwny niepokój.
Constance nadal
szła przodem. Alice w którymś momencie wydawało się, że usłyszała jakiś dźwięk,
coś jak odgłos przejeżdżającego samochodu, więc zatrzymała się, by obejrzeć za
siebie, ale wtedy poczuła, jak chwytają ją czyjeś silne ręce, a jej szyję
owionął gorący oddech.
— Nie! —
krzyknęła i zaczęła się wściekle rzucać, próbując wyrwać się z uścisku.
Wciąż
wrzeszcząc, kopnęła mężczyznę w kostkę i wbiła paznokcie w rękę, którą ją
trzymał, ale ten tylko zaklął pod nosem i ścisnął ją jeszcze mocniej.
— Zamknij się! —
warknął.
Zanim dziewczyna
zdołała się wyrwać, mężczyzna w kapturze i w ciemnych okularach powlókł ją w
stronę samochodu. Próbując się opierać, Alice zauważyła kątem oka ruch
Constance. Miała nadzieję, że chociaż jej uda się uciec.
Udało jej się
nawet ugryźć mężczyznę w rękę, którą ją trzymał, ale ten ścisnął ją jeszcze mocniej,
prawie pozbawiając tchu. Nieuchronnie zbliżali się do otwartego samochodu.
Chwilę przed wepchnięciem do środka zobaczyła jeszcze, jak drugi facet rzuca
się w kierunku Constance. Alice momentalnie poczuła jeszcze większy strach.
Zaczęła płakać.
Mężczyzna wsunął
się do samochodu zaraz po wrzuceniu dziewczyny na tylne siedzenie, jednak Alice
natychmiast zamachnęła się ręką, prawie zrzucając ciemne okulary. Ten zaklął. W
momencie, gdy samochód ruszył, złapał szarpiącą się nastolatkę za włosy i
kilkakrotnie uderzył jej głową o drzwi auta. Ogłuszona dziewczyna przestała się
szamotać.
— Tak lepiej,
maleńka — usłyszała jeszcze, zanim także straciła przytomność.
* * *
Przejeżdżający
samochód z początku nie wzbudzał niepewności Constance. Mógł przewozić małą
dostawę do któregoś z okolicznych sklepów, lub po prostu tu parkować. Uliczka
nie była zamknięta dla pojazdów. Zeszła na bok, zostawiając wystarczająco
miejsca, aby bezpiecznie przejechał. Nawet, gdy zatrzymał się na środku ulicy,
jeszcze nic nie podejrzewała. Dopiero, gdy ze środka z zadziwiającą szybkością
wyskoczył potężnie zbudowany mężczyzna z częściowo zasłoniętą twarzą, w jej
głowie zakiełkowało ziarenko niepewności.
A jednak James nie zapłacił — przemknęło
jej szybko przez myśl.
Takie sytuacje
widziała tylko w filmach, gdy chcieli kogoś porwać. Na ucieczkę było już za
późno. Obejrzała się do tyłu i zobaczyła, że jakiś mężczyzna silnym uściskiem
łapie Alice i ciągnie ją w stronę samochodu. Rzuciła się do przodu, chcąc pomóc
siostrze. Liczne treningi w końcu miały się przydać. Zacisnęła dłoń w pięść i
wyprowadziła silny cios w tył głowy napastnika Alice, która krzyczała i
wyrywała się. Gdy chciała go powtórzyć, mężczyzna, który wysiadł z samochodu,
rzucił się na pomoc koledze. Odciągnął Constance od porywacza i bez zahamowań,
całą swoją siłą uderzył kobietę w brzuch i poprawił swoją robotę kilkoma
kopniakami. Upadła na ziemię i zanim zdążyła podnieść głowę, mężczyzna wykonał
kolejny cios, tym razem w tył głowy. Uderzenie na tyle mocne, że Constance
straciła przytomność. Szybko wsiadł do samochodu i odjechali, zostawiając
nieprzytomną dziewczynę w małej uliczce.
Pierwszą rzeczą,
którą zobaczyła po przebudzeniu, był obcy mężczyzna nachylający się nad nią.
Zamachnęła się ręką, celując w jego twarz. Trafiła. Mężczyzna, zaskoczony
reakcją Constance, złapał ją mocno za rękę, uniemożliwiając kolejny cios.
— Spokojnie, nic
pani nie zrobię. Karetka już jedzie. Przez chwile nie mogłem pani dobudzić — zaczął
szybko tłumaczyć sytuację przerażonej kobiecie. — Spokojnie, jest pani
bezpieczna — powtórzył jeszcze raz, widząc przerażenie w jej oczach.
Szybko
przypomniała sobie zaistniałą sytuację i połączyła fakty. Obróciła głowę w
stronę, gdzie przed tym, jak straciła przytomność, stał samochód, do którego
siłą zaciągnięto Alice. Nie było go. Nie wiedziała, przez ile czasu była
nieprzytomna. Bolały ją żebra, głowa i ręce, które starła, próbując asekurować
upadek. Zamknęła oczy. Całą siłą woli, jaką miała, zmusiła się do uspokojenia.
— Widział pan tu
ciemny samochód? — zapytała, mając nadzieję, że mężczyzna mógł coś zauważyć.
— Nie. Gdy panią
zobaczyłem, nikogo ani niczego tu nie było. Zadzwoniłem na pogotowie.
Constance jednak
pokręciła szybko głową, co spowodowało mocny ból. Na jej twarzy pojawił się
krótkotrwały grymas.
— Nie chcę pogotowia
— mruknęła, powoli wstając. Ostatnie czego teraz potrzebowała to ratownicy
medyczni, a później policja wypytująca o wszystko. — Nic mi nie jest — dodała,
widząc zwątpienie w oczach mężczyzny.
Wstała i zaczęła
się powoli oddalać. Mężczyzna poszedł za nią, cały czas tłumacząc, że jednak
powinna pojechać do szpitala.
— Taka utrata
przytomności to nic dobrego. Może pani być coś poważnego. — Nie dawał za
wygraną mimo braku reakcji ze strony kobiety.
Doszli do
głównej ulicy z której nie tak dawno ściągnęła Alice, aby oszczędzić drogi.
Zamachała na taksówkę.
— Dziękuję panu
bardzo za troskę, ale nic mi nie jest i nie będzie. Niech pan się nie martwi —
powiedziała na odchodnym i wsiadła do żółtego samochodu słysząc, że jednak
powinna zaczekać na karetkę i pojechać do szpitala.
Nie znała adresu
firmy Jamesa, wiedziała tylko, jak się nazywała, więc szybko podała nazwę. Brak
pytań ze strony kierowcy utwierdził ją w przekonaniu, że taksówkarze dobrze
znają całe miasto.
Jechali pół
godziny. Przez całą drogę Constance zastanawiała się, jak ma porozmawiać z
Jamesem i starała się zachować spokój.
Wpadła do
budynku i tak szybko, jak pozwalało jej na to obolałe ciało, skierowała się do
jego biura. Minęła młodą blondynkę — sekretarkę ojca krzyczącą, że pan prezes
jest zajęty. Nie zamierzała czekać.
— Wzywam ochronę!
— krzyknęła kobieta, gdy Constance, mimo jej zakazów, bez pukania wbiegła
pokoju.
Na biurku przed
Jamesem siedziała młoda kobieta. Leżący na podłodze żakiet i rozpięta koszula
mówiły wszystko. Kobieta pewnie szukała pracy. Gdy usłyszeli otwierane drzwi,
momentalnie od siebie odskoczyli. Obca kobieta stanęła tyłem do Constance
nieporadnie zapinając swoją koszulę.
— Wyjdź — warknęła
do niej Constance, ręką wskazując drzwi.
Kobieta nie posłuchała,
odwróciła się i siląc się na dumną postawę, bezczelnym wzrokiem zlustrowała
Constance. James, zszokowany wyglądem córki, wpatrywał się w nią, nic nie
mówiąc. Domyślał się o co chodzi. Telefon stojący na jego biurku swoim
denerwującym dźwiękiem dodatkowo zagęścił atmosferę.
— Kim ona jest? —
obca kobieta zwróciła się do Jamesa, próbując pokazać swoją wyższość nad
blondynką. Według niej James powinien odpowiedzieć 'nikim' i kazać Constance
opuścić budynek. Nic takiego się jednak nie stało. Nie zdążył wydać z siebie
pojedynczej głoski, gdy odezwała się zniecierpliwiona Constance.
— Córką! Wyjdź!
Raz, raz, nie mamy całego dnia! — krzyknęła ponownie do kobiety, podchodząc
bliżej.
Miała ochotę ją
zabić. Mała dumna sierotka — pomyślała z pogardą, patrząc na zmieszaną kobietę.
— Wyjdź. — James
spokojnym głosem zwrócił się do obcej kobiety. Wyraźnie chciała coś powiedzieć,
ale miny obydwojga sprawiły, że ugrzęzło jej to w gardle. Powoli podeszła do
drzwi i wyszła z pokoju. James podniósł słuchawkę — dzwoniła sekretarka
informująca o najściu. Jakby nie zauważył.
— Odwołaj —
rzucił tylko do telefonu i z trzaskiem odłożył słuchawkę,
Nigdy nie
widział Constance w taki stanie. Jej ubranie było brudne i potargane, włosy
wyglądały, jakby jakiś ptak postanowił zbudować tam gniazdo, a szpilki zamiast
na nogach trzymała w ręce. Do tego ten wyraz twarzy. Zawsze spokojna i
opanowana, z drwiącym uśmieszkiem na ustach, teraz zaś wyglądała, jakby za
kilka sekund miała wybuchnąć. Mała żyłka na jej skroni pulsowała w
niewiarygodnym tempie.
— Ile od ciebie
zażądali!? — warknęła na wstępie.
Nie odpowiedział
od razu a to zdenerwowało ją jeszcze bardziej.
— Ile od ciebie
zażądali twoi przyjaciele szantażyści!? — krzyknęła tracąc całe swoje
opanowanie.
James wpatrywał
się w nią uważnie, wyraźnie zaskoczony, że o tym wiedziała. Zauważyła, że
sięgnął dłonią do leżącej na pobliskiej szafce butelki, jakby starał się
znaleźć sobie pretekst do zwlekania z odpowiedzią.
— Pięć milionów —
powiedział po chwili, powoli nalewając sobie whisky.
Sprawiał
wrażenie, jakby dobrze wiedział, do czego prowadzi ta rozmowa, chciał przesunąć
o chwilę moment, w którym o wszystkim się dowie.
Chociaż Alice
mogło się wydawać, że mało obchodziła Jamesa, według Constance wcale tak nie
było. Była jedynym oficjalnie uznanym dzieckiem, dzieckiem z którego matką James
męczył się na co dzień, i przyszłą spadkobierczynią fortuny. Kochał ją mocniej
od wszystkich innych dzieci i od żony. Może nie była to miłość wyjątkowo silna,
ale najsilniejsza, na jaką było go stać.
— To ciesz się,
że masz tę kasę, bo w tym momencie nie masz Alice — powiedziała już spokojnie,
siadając w fotelu naprzeciw niego.
Mimo sytuacji,
jaka wydarzyła się w ciemnej uliczce, mina, która pojawiła się na twarzy Jamesa,
sprawiła Constance lekką radość. Nie chciała, żeby Alice stało się coś złego,
ale wyraz twarzy mężczyzny, który myślał, że może wszystko i panuje nad światem,
w momencie gdy dowiedział się, że tak wcale nie jest, był bezcenny.
Wziął do ręki
swój telefon i wybrał numer Alice. Jeżeli ona nie odbierze, to może oni to
zrobią.
* * *
Alice obudziła
się nagle, czując chluśnięcie lodowatej wody. Zaczęła się krztusić, czując, jak
zimna ciecz przesiąka przez jej ubrania, jeszcze bardziej ziębiąc jej ciało.
Zamrugała powiekami i pokręciła głową, by zsunąć sprzed oczu mokre, pozlepiane
włosy. Próbowała sięgnąć do nich ręką, ale odkryła, że jej nadgarstki zostały
przykute do osadzonej w ścianie rurki.
Była w jakimś
ciemnym, zimnym pomieszczeniu, w mokrych ubraniach i z ograniczoną zdolnością
poruszania się. Mimowolnie poczuła rosnący strach.
Gdzie była? O co
w tym wszystkim chodziło? Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, był rosły facet
łapiący ją w bocznej uliczce i ciągnący w stronę ciemnego samochodu. Później
wszystko się rozmywało.
Czyżby została
porwana? Jęknęła cicho, próbując się przesunąć. Ciemność rozjaśniał jedynie
mdły blask ustawionej na podłodze dużej latarki. Chwilę później Alice usłyszała
szelest i ktoś podszedł do niej, szarpiąc ją za włosy i odchylając jej głowę do
tyłu.
— Mała Alice
Greene — powiedział, kucając tuż przy niej i patrząc prosto w wystraszone oczy
dziewczyny. — Wiesz, dlaczego tu jesteś, prawda?
Nigdy w życiu
się tak nie bała. Przecież takie rzeczy działy się tylko na filmach!
Nie
odpowiedziała, więc wymierzył jej siarczysty policzek. Zapiekło. Zaczęła płakać
i szarpnęła nadgarstkami, ale osiągnęła tylko tyle, że obtarła sobie naskórek.
— Twój ojciec
jest nam coś winien — powiedział mężczyzna. Było jednak zbyt ciemno, by mogła
dokładniej przyjrzeć się jego twarzy. — To, co się z tobą dzieje, to tylko
ostrzeżenie. Przedsmak tego, co może się wydarzyć, jeśli nadal będzie próbował
uniknąć wypełnienia swojej części umowy.
— To wy mu
groziliście? — spytała cicho przez łzy, a jej głos drżał. — Ale ja nic nie
wiem! Nie wiem nic o sprawach mojego ojca!
— Nie musisz nic
wiedzieć. Wystarczy, że wie twój ojciec.
Mężczyzna puścił
jej włosy i odepchnął ją z powrotem w bok. Próbowała się odsunąć, jednak mężczyzna
wymierzył jej kilka silnych kopniaków w brzuch i żebra. Alice wrzasnęła, czując
nieprzyjemne chrupnięcie, po którym nastąpiła fala bólu.
Miała nadzieję,
że Constance zawiadomi ojca o tym, co się stało. Błagała w duchu, żeby ojciec
się przejął i ją stąd uwolnił.
Mężczyzna w
końcu zostawił ją samą w pomieszczeniu. Zgasił latarkę i wyszedł, zostawiając
dziewczynę samą w całkowitej ciemności. Usłyszała jeszcze skrzypnięcie
przekręcanego klucza, a potem cichnący szmer oddalających się kroków.
Leżała pod ścianą
w niewygodnej pozycji, czując, jak jej ciało coraz bardziej drętwieje. W miarę
swoich obecnie ograniczonych możliwości próbowała zmienić pozycję, ale to i tak
niewiele jej dało. Wilgotne ubrania jeszcze bardziej wzmagały poczucie chłodu.
Całe jej ciało drżało z zimna, a obtarte i posiniaczone nadgarstki coraz
bardziej piekły. Gorszy niż dyskomfort fizyczny był tylko strach. Co oni mieli
zamiar z nią zrobić? Jak długo będą ją tutaj trzymać?
Godziny mijały.
Alice w końcu przestała płakać, bo nie miała na to siły. Po prostu leżała przy
ścianie, wpatrując się w ciemną przestrzeń i nasłuchując.
Było jej coraz bardziej
zimno i niewygodnie. Poobijane żebra pulsowały bólem, a mięśnie coraz bardziej sztywniały.
Po pewnym czasie to uczucie stawało się niemal nie do wytrzymania.
Później znowu usłyszała
kroki. Ktoś stanął tuż przy niej i znowu szarpnął ją za włosy. Niemal w tej
samej chwili usłyszała znajomy dźwięk. Dzwonek swojej komórki. Mężczyzna
trzymał ją w dłoni, i widząc, że Alice go obserwuje, odebrał.
— James Greene.
Więc jednak twoja córeczka cię obchodzi — powiedział mężczyzna. — To dobrze.
Może to wreszcie uzmysłowi ci, że sprawa jest poważna.
Alice nie była w
stanie usłyszeć słów swojego ojca, jednak coś w niej drgnęło. Więc jednak
Constance powiadomiła ojca, a ten przejął się wystarczająco, by do niej
zadzwonić? W jej oczach błysnęła nadzieja.
— Oczywiście, że
ją mamy — powiedział znowu mężczyzna, najwyraźniej odpowiadając na jakieś
pytanie Jamesa. — Co zresztą mogę ci zaraz udowodnić.
Przysunął
telefon bliżej dziewczyny i niemal natychmiast wymierzył jej mocnego kopniaka w
brzuch. Alice krzyknęła i znowu zaczęła płakać. Po drugiej stronie słuchawki,
zanim mężczyzna ją zabrał, usłyszała głos swojego ojca i wypowiadane przez
niego przekleństwa.
— Tak, to twoja
słodka córeczka — odezwał się ponownie facet, pochylając się nad wystraszoną
Alice. — Jeśli oddasz nam pieniądze, zwrócimy ci ją i zapomnimy o sprawie. Masz
czas do jutra.
Zakończył
rozmowę i wyszedł z piwnicy.
* * *
Gdy tylko James
wybrał numer, Constance wyjęła mu telefon z ręki i włączyła tryb głośnomówiący.
Też chciała wiedzieć, jak wyglądała sytuacja Alice. Mimo widocznej na jego
twarzy niechęci do przeprowadzania rozmowy przy Constance, pozwolił jej
słuchać.
Lekko krzywiąc
się z bólu wstała i podeszła do przyczepionego do boku szafy lustra. Wiedziała,
że zaraz opuszczą firmę, postanowiła więc doprowadzić się do względnego
porządku. Współczuła Alice, w końcu przez głupotę ojca musiała teraz cierpieć.
Spojrzała na niego z wyrzutem, gdy w słuchawce rozległ się krzyk i płacz. Wiedziała,
że winny całej sytuacji był James.
Rozmowa trwała
której niż się spodziewała. Po jej zakończeniu James ze wściekłością cisnął
telefon na biurko i spojrzał na Constance. Jego niebieskie oczy, identyczne jak
oczy obydwu córek, rzucały wściekłe spojrzenia, ale twarz wydawała się
zadziwiająco spokojna i opanowana. Tylko te oczy oraz rzucenie telefonu
zdradziły targające nim emocje.
— Mają ją —
powiedział tylko.
Choć był ciągle
zajęty i skupiony na egoistycznym zaspokajaniu własnych potrzeb, Constance
czuła, że nie mógłby skazać własnego dziecka na taki los. Prawdopodobnie przez
cały czas myślał, że uda mu się opóźniać spłatę, że znajdzie sposób, by się z
tego wykręcić.
Nagle zwrócił
się w jej stronę. W jego spojrzeniu pojawił się wyrzut.
— Powinnaś jej
pilnować — mruknął chłodno.
Ojciec miał
tendencję do obarczania innych winą za swoje porażki. Uznała jednak, że dla
Jamesa cała sytuacja była bardzo niezręczna. Nie chciał rozstawać się z tymi
pieniędzmi, choć z pewnością posiadał znacznie więcej niż te kilka milionów,
które chcieli od niego uzyskać. A gdyby Alice coś się stało i ktoś dowiedziałby
się, że jej ojciec nie zapłacił za nią, choć było go na to stać... Jego opinia,
o którą tak dbał, ległaby w gruzy, wskutek czego straciłby jeszcze więcej, niż
straci w przypadku przełknięcia swojej dumy i spełnienia żądań. Gdy zapłaci,
prawdopodobnie tylko na tym się skończy, a ponadto on odzyska Alice. Jeśli ktoś
się dowie, będzie postrzegany w dobrym świetle, jako kochający ojciec, któremu
udało się wydrzeć dziecko z rąk bezwzględnych oprychów.
Wciąż
zirytowany, wstał zza biurka i chwyciwszy rzucony wcześniej telefon, ruszył w
stronę wyjścia. Nawet nie oglądał się na Constance, która natychmiast ruszyła
za nim. Dogoniła go tylko dlatego, że czekał na windę. Nie zwracając uwagi na
dwie osoby jadące razem z nimi, zdjęła dziurawe rajstopy. Wolała czuć zimno,
niż wyglądać jak bezdomna. Opierając się o ramię Jamesa, założyła buty.
— Mam jechać z
tobą? — zapytała, gdy winda zatrzymała się, a jeden z ich towarzyszy wysiadł. Zamiast
jej odpowiedzieć, westchnął głęboko, wyraźnie zniecierpliwiony. Chciał już
wszystko załatwiać, a nie jeździć po piętrach i tracić czas na rozwożenie
swoich pracowników.
— Odpowiedz —
powiedziała głośniej, uderzając go lekko w ramię.
— Nie musisz — odezwał
się po chwili, gdy winda zatrzymała się na parkingu podziemnym.
— W takim razie
jadę. Zaczekaj na mnie — krzyknęła idąc kilka kroków za nim.
Opuścili firmę i
wsiedli do jego ulubionego, drogiego samochodu o czarnej karoserii i
siedzeniach obitych jasną skórą. James wyraźnie nie chciał, żeby Constance z
nim jechała, ale nie miał siły się z nią wykłócać.
Myślała, że
pojadą do banku, by wybrać gotówkę. Zamiast tego skierowali się w stronę
Central Park West. Lewych pieniędzy nie trzyma się w banku, pomyślała
Constance, uśmiechając się krzywo.
— Mi też weź
stówkę — powiedziała nagle.— Przyjechałam do ciebie taksówką, czego nie
przewidziałam w moim miesięcznym budżecie.
Nie powiedział
nic. Spojrzał na nią, jak na kompletną idiotkę. Sprawa rozgrywała się o miliony,
a ona chciała sto dolarów.
Nie odezwał się
przez resztę drogi, Constance też milczała. Gdy dojechali na miejsce, została w
samochodzie, a James ruszył do swojego apartamentu. Wrócił po pół godzinie,
niosąc czarną walizkę. Na kolana Constance rzucił plik banknotów.
— Nie widziałaś
i nie słyszałaś niczego dziwnego.
Zdziwiona,
wzięła pieniądze do ręki, próbując określić, ile dostała. Dziesięć tysięcy?
Płacił jej za odpowiednie milczenie. Nic o lewych interesach, nic o lewych
pieniądzach. Wyjęła sto dolarów z pliku, a po chwili zastanowienia dołożyła
dodatkowe pięćset.
— Biorę za taksi
i na nowy płaszcz. Reszty nie chcę. O milczeniu nic nie słyszałam. —
powiedziała, chowając resztę gotówki do schowka samochodowego przed sobą.
Kiwnął głową,
dając do zrozumienia, ze rozumie. Spodziewał się tego. Constance zawsze
podkreślała swoją niezależność. Szanował ją za to.
— Dzwonić, czy
czekać? — zapytał córki. Pierwszy raz w życiu nie wiedział, co powinien zrobić.
— Dzwoń.
Wziął do ręki
telefon i wybrał numer Alice. Po kilku minutach zakończył rozmowę.
— Będą na mnie
czekać o dwudziestej pierwszej poza miastem — powiedział, zanotowując w pamięci
adres.
Zerknął na
zegarek. Niedawno minęła dziewiętnasta. Alice od wielu godzin znajdowała się w
rękach tych typów.
* * *
Godziny mijały.
Nastolatka wciąż leżała w zimnej i stęchłej piwnicy, skutecznie unieruchomiona
przy rurce. Przez większość czasu była sama, ale regularnie odwiedzał ją któryś
z mężczyzn.
Próbowała ich
ignorować i wtulała się mocniej w lodowatą, wilgotną ścianę, ale kiedy nie
odpowiadała na pytania, bili ją i szarpali, by sprowokować ją do reakcji.
Pytali głównie o ojca, ale dziewczyna nie wiedziała praktycznie nic o jego
sprawach.
— Przysięgam, że
nic nie wiem! — krzyczała.
Jej głos brzmiał
chrapliwie, a oddychanie sprawiało ból; chyba miała połamane żebra.
Mężczyzna, który
aktualnie dotrzymywał jej towarzystwa, był wyjątkowo popaprany. Kiedy
dziewczyna w swojej niezdarnej pozycji go kopnęła, przycisnął ją mocniej do
ściany i dźgnął ją czymś ostrym w bok. Alice krzyknęła, ale mężczyzna przesunął
ostrze po jej skórze, zostawiając w niej niezbyt głębokie, ale długie na kilka
centymetrów rozcięcie, z którego szybko zaczęła sączyć się krew, dziwnie gorąca
w kontakcie ze zziębniętą skórą.
— Chyba się
pogniewamy, maleńka — wymruczał jej wprost do ucha.
Alice zamknęła
oczy i zwinęła się w kłębek. Mężczyzna sięgnął dłonią w jej kierunku i powoli
wsunął palec w rozcięcie, mocno przyciskając ranę, póki nie usłyszał wrzasku bólu.
Krew zaplamiła jego dłoń, ale zlizał ją z lubością, wpatrując się w
kredowobiałą twarz płaczącej dziewczyny.
— Wciąż czekamy
na wiadomość od twojego kochanego ojczulka — odezwał się ponownie mężczyzna.
Alice próbowała
dostrzec w ciemności jego twarz, ale stojąca w pobliżu latarka była nakierowana
na nią, by to mężczyzna mógł widzieć ją, nie ona jego. To, że ukrywali swoje
twarze, dawało jej jednak nadzieję, że planują ją uwolnić. Jednak wciąż
milczała.
— Ale James
Greene milczy. Wkrótce możemy naprawdę się pogniewać — ciągnął dalej facet,
przesuwając zakrwawionymi palcami po jej policzku. — Nie chciałabyś tego,
prawda?
Nastolatka
pokręciła głową.
— Jak myślisz,
czy twój ojczulek potraktuje nas poważnie?
Zamrugała
oczami, ale nie wykonała żadnego innego ruchu. Nie miała pojęcia, co teraz
robił jej ojciec.
Mężczyzna
jeszcze przez chwilę siedział przy niej, ale w końcu wyszedł. Alice powitała z
ulgą moment, kiedy została sama, mimo że gęsta ciemność budziła w niej taki
lęk, i nie było już nic, co odwracałoby jej uwagę od bólu.
Jakieś dwie
godziny później do piwnicy zszedł inny facet, ten sam, który wcześniej
przyniósł jej telefon.
Złapał ją mocno
za szyję i odwrócił jej głowę w swoją stronę.
— Twój tatuś
dobrze się spisał.
Alice
nieoczekiwanie została odpięta od rurki i szorstko wywleczona z piwnicy,
niepewna swojego dalszego losu. Czy James zrobił to, co mu kazali? Czy zostanie
wypuszczona? O innej alternatywie nie chciała myśleć.
Została
załadowana do bagażnika jakiegoś samochodu. Było tam bardzo ciasno i ciemno,
nie mogła się w żaden sposób wydostać. Ciasnota w połączeniu z nasilającym się
bólem towarzyszącym jej podczas oddychania sprawiła, że momentami miała
wrażenie, że się dusi. Początkowo próbowała się rzucać i waliła rękami w
ściankę, ale w końcu przestała. To i tak nie miało sensu.
Wydawało jej
się, że jadą przez jakiś czas, by potem pojazd nagle się zatrzymał. Silnik
ucichł, a Alice wychwyciła trzask otwieranych i zamykanych drzwi samochodu.
Zaskrzypiał bagażnik, a chwilę później poczuła powiew świeżego, zimnego
powietrza.
Natychmiast
wzdrygnęła się z zimna. Jęknęła cicho, kiedy czyjeś silne ręce złapały ją i
wyrzuciły na chodnik.
— Jeśli Greene
znowu nas oszuka, nie będziemy już tacy łaskawi — warknął ktoś do jej
ucha.
Alice zwinęła
się na ziemi w kłębek w tym samym miejscu, gdzie ją rzucono. Była poobijana,
zakrwawiona i zziębnięta. Nie wiedziała nawet, gdzie się znajdowała, ale jakiś
czas później wydawało jej się, że ktoś się nad nią pochylał. Zauważyła drogą
marynarkę i niebieskie oczy, identyczne jak jej własne.
James Greene
zaskakująco ostrożnie wziął ją na ręce i zabrał do swojego samochodu.
Alice&Constance
________________________________________________________
[Mam nadzieję, że mimo wszystko ktoś dał radę przeczytać ;). Lubię komplikować postaciom życie - wtedy jest ciekawiej. W niektórych wątkach wykorzystuję już ten motyw. Do napisania postu zainspirowały mnie wątkowe ustalenia z jedną z autorek, a w wątku z autorką Constance pomysł został dopracowany. Post jest naszą wspólną pracą. Autorko Constance, dziękuję za ciekawy i inspirujący wątek ^^.]
[ Przyznam szczerze, że nieco ciężko było mi przebrnąć przez początek. Może dlatego, że podejrzewałam, co się święci i nie mogłam doczekać się, co dalej? W każdym bądź razie od momentu porwania Alice czytało mi się zdecydowanie lepiej, akcja zdecydowania nabrała rytmu i rozmachu. Mimo to mam wrażenie, że mogłyście wlać w to wszystko nieco więcej emocji, bo całość wydała mi się taka trochę... sucha? Jak już dramatyzować, to na całego ;)
OdpowiedzUsuńA tak poza tym post mi się podoba, jest bardzo dobrze i poprawnie napisany. Jak już wcześniej wspomniałam, wydaje mi się tylko, że brak w nim emocji. Lub czegoś innego, czego nazwać nie potrafię. Umyka mi to, jak nazwać to wrażenie, które odniosłam przy czytaniu. Jakby ta poprawność tekstu nieco przyćmiła jego treść? Niemniej współczuję Alice, że musiała przejść przez coś takiego. A ostatnie zdanie, będące wspaniałym zakończeniem notki jakoś tak mnie rozczuliło. Może i James nie pokazuje uczuć, może i nie ma w sobie za dużo miłości, ale wbrew pozorom Alice nie jest mu całkiem obojętna ;) ]
Dziękuję za komentarz :).
OdpowiedzUsuńW zasadzie mogłam opisać to dokładniej, ale bałam się, że wtedy wyjdzie mi kobyła na ponad 20 stron, i nikt wtedy go już nie przeczyta. W wątku miałyśmy nawet opisane to, co się działo później, po tym, jak James znalazł Małą, ale obawiałam się, że to już za dużo jak na jedną notkę. Poza tym, to pierwszy raz, gdy piszę tekst nie będący fanfiction, i pierwszy (nie licząc moich nieporadnych onetowych początków) gdy piszę post fabularny na grupowca ^^. Nie byłam pewna, czy na grupowcu przejdzie jakieś dokładniejsze opisywanie drastycznych scen, więc musiałam się bardzo hamować. Ale wątek ogólnie prowadziło się bardzo dobrze; zaczynając go, nie wiedziałam, że wyjdzie tak ciekawa fabuła.
Alice rzeczywiście nie ma łatwego życia z taką autorką jak ja ^^. Mam słabość do poniewierania postaciami, dlatego postanowiłam zafundować jej traumatyczne przeżycia (do których zresztą troszkę nawiązywałam w naszym wątku). Niemniej jednak - dzięki za przeczytanie, bardzo mi miło, że ci się chciało :).
[Ha! Trochę to zajęło, ale przeczytałam. Mama Muminka ma chyba rację, że każdy domyśla się tego, co będzie dalej, więc trudniej się czyta.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czemu twierdzisz, że było tak drastycznie...jak dla mnie jest pod tym względem ok. Jedyne co... to chyba był więcej postawiła na uczucia (i mówi to osoba, która zwykle unika jakichkolwiek emocji w notkach!), bo to zbudowałoby więcej napięcia.
Co poza tym? Błędów nie szukałam, bo jestem leniwa. Czy James będzie teraz bardziej... kochany?]
Dzięki ;).
OdpowiedzUsuńJak dotąd wszystkie notki, które tu czytałam, były utrzymane w raczej obyczajowym tonie, a mi się zachciało mroczniejszych scen ^^.
Jeśli chodzi o uczucia... W zasadzie nie wiedziałam, co tu więcej pisać z uczuciami; James Greene do uczuciowych i empatycznych nie należy, a jeśli chodzi o Małą, myślę, że dobrze pokazałam jej strach i przerażenie, aczkolwiek te wcześniejsze kawałki o tym, jak postanawia się spotkać z siostrą, faktycznie są mało emocjonalne i niewiele tam widać. Natomiast kawałki o Constance nie pisałam ja, aczkolwiek moim zdaniem są całkiem ok ^^. Niemniej jednak, dziękuję za opinię, i skoro już druga osoba zwraca mi uwagę o te emocje, może powinnam troszkę przejrzeć pod tym kątem? ;)
Baaardzo podobają mi się fragmenty z Constance. W ogóle siostra Alice to bardzo fajnie wykreowana postać - ostra, zadziorna, inteligentna i pewna siebie. Ja nigdy takiej prowadzić nie potrafiłam, bo zawsze mi się ciepłe kluchy robiły nawet z największej wiedźmy.
OdpowiedzUsuńNotka nie jest zła, zauważyłam brak paru przecinków i kilka w nadmiarze, ale czytałam notkę na telefonie, więc nigdzie tego nie zanotowałam.
Post czytało się całkiem przyjemnie, chociaż zgodzę się z moimi przedmówczyniami, że niektóre opisy były takie "suche". Niczego innego zaś przyczepić się nie mogę.
No i nie zazdroszczę Alice, że po takich przejściach będzie musiała użerać się jeszcze z Masonem. :)
Dzięki :). Też muszę przyznać, że kiedy oddawałam postać siostry Małej do wolnych, miałam w głowie jedynie mglisty zarys, ale autorka, która ją przejęła, naprawdę świetnie oddała jej istotę, kreując ją nawet lepiej, niż sobie wyobrażałam ^^.
OdpowiedzUsuńAle cieszę się, że ogólnie się podoba, zwłaszcza, że tak na dobrą sprawę to ty mnie zainspirowałaś do takiego motywu, proponując powiązanie naszych postaci ;). Mam nadzieję, że post będzie pomocny przy prowadzeniu wącisza. Dla Alice to rzeczywiście spora trauma, ale ja lubię zrzucać na postacie traumy. Choć może faktycznie w tych pierwszych za mało widać jej przerażenia. Bałam się, że wyjdzie zbyt infantylna.
Wydaje mi się, że postać Constance jest mało emocjonalna, ale taka miała być. Silna i niezależna, bez zbędnych dramatów z powodu złamanego paznokcia. Wezmę pod uwagę wasze spostrzeżenia i w przyszłości postaram się wpleść więcej emocji, próbując nie obedrzeć jej z twardości.
OdpowiedzUsuńObawiam się, że mogę z niej kiedyś robić ciepłą kluchę. Jeżeli tak będzie, to kopnijcie mnie w tyłek :)
[Nie powiem, zabrało mi trochę przeczytanie notki, ale z dumą mogę powiedzieć, że doszłam do końca. Ah, niesamowite jak przez te święta się rozczytałam. Ale nie o mnie... Dramaty i porwanie, super, że się coś dzieje, nawet jeśli to coś tak drastycznego i przerażającego. Nie miałam okazji pisać z żadną z sióstr Greene, dlatego też ciekawym doświadczeniem było poznać troszkę historię dziewczyn. I muszę przyznać, jak któryś z autorów powyżej, że Constance jest niesamowicie intrygującą, dobrze wykreowaną postacią.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy faktycznie było za mało uczuć, bo może tak ostrzej i bardziej sucho miało być i może nawet lepiej wyszło gdy byłoby więcej łez i płaczu, ale taka to chyba nie jest rodzinka Greene. Może teraz dopiero coś się zmieni. Hope so ;)
Kończąc powiem, że mi się podobało! Literówki dwie znalazłam, a tak to podziwiam, że chciało wam się tyle pisać!]
April
Dzięki ;). Bardzo się cieszę, że przeczytałaś i ci się spodobało, mimo że nie miałaś z żadną z nas wątka ^^. Lubię opisywać dramaty i traumatyczne wydarzenia w życiu postaci. Jeśli chodzi o uczucia - łzy i płacz raczej pasują do Alice, bo jest młoda i najbardziej emocjonalna z tej rodzinki, ale do jej ojca i siostry nie bardzo (choć w kreację Constance się zbytnio nie wcinałam, mi się podoba to, jak została pokazana). W ogóle jeszcze się zastanawiałam, czy nie dociągnąć tego dalej, ale uznałam, że wtedy pewnie notka byłaby za długa, więc urwałyśmy na znalezieniu Małej :).
OdpowiedzUsuń[Czytałam na raty, ponieważ strasznie trudno mi się czytało. Nie mając wątku z postacią Alice ani Constance, domyślałam się co będzie dalej i to był główny powód dla którego tak, a nie inaczej. Nie lubię czytać czegoś co wiem jak się skończy. Jednak w końcu udało mi się to zrobić, więc mogę z czystym sumieniem skomentować notkę ;)
OdpowiedzUsuńHm... Ogólnie to nie za bardzo wiem co powinnam napisać. Z jednej strony notka mi się podobała - dobrze wykreowana postać Constance, ciekawy pomysł, poprawna pisownia. Według mnie było jednak za mało uczuć i emocji, które byłyby ozdobnikiem notki. Jako, że tych uczuć i emocji było mało miałam wrażenie, że czytam coś w rodzaju streszczenia z dialogami. Bohaterka zrobiła to, to i to. Potem stało się to, to i to. Następnie dialog.
I właściwie to tylko tyle mogę napisać :) ]