— Masz ogień…?
W pierwszej
chwili w ogóle go nie usłyszał. Wzdłuż piątej alei przemknął wóz strażacki na
sygnale. Zagłuszył wszystko, łącznie ze świszczącym piskiem młota udarowego,
którego właściciel wykuwał obszerną dziurę w betonie, aby umieścić w niej
kolejny czerwony znak z zakazem postoju. Naliczył ich już siedem, ale
najwyraźniej władze miasta uznały, iż przyda im się ósmy. Odkąd rok temu zarząd
szpitala wypowiedział wojnę parkującym na miejscu postoju karetek kierowcom,
liczba sterczących przed tylnym wejściem pojazdów systematycznie spadała. Choć
nadal zdarzali się i tacy, którzy uparcie ignorowali jaskrawą tabliczkę z
zakazem. Teraz też zaparkowanych było tu parę aut, z pewnością nienależących do
żadnego pracowników placówki. Stał akurat przy pięknym, nowym BMW, z tablicami
rejestracyjnymi z Waszyngtonu. Może w stolicy mieli inne przepisy, ale tu za
utrudnianie życia lekarzom i ratownikom mogła być tylko jedna kara. Schylił
się, i lekkim kopniakiem opryskał błotem biały lakier samochodu, wzdłuż drzwi
kierowcy. Odłamki ze skutego betonu zabrzęczały o przednią szybę, wpadając w
szparę na wycieraczki. Ktoś się bardzo zdziwi, gdy spadnie deszcz, a on
zapragnie ułatwić sobie widoczność. Wizyta w salonie? Co najmniej pięćset
dolarów w plecy, jak nie więcej…
Czując szarpnięcie
w okolicach nogawek spodni zerknął w dół. Tuż przy zsypie siedział pomarszczony
mężczyzna, łypiący na niego groźnie z pode łba. Wyciągnął w jego stronę
kościsty palec, stukając nim wymownie w filtr sterczącego z ust wypalonego
peta. Zmrużył lekko zamglone ślepia, zupełnie jakby miał ochotę nagadać mu do
słuchu, ale doszedł do wniosku, iż szkoda na to cennego czasu.
— Pytałem
się, czy masz ogień, dzieciaku — wychrypiał.
Uśmiechnął
się pobłażliwie w odpowiedzi, przekrzywiając lekko głowę.
— Mam parę koców
na wydaniu i zniżkę na całkiem znośne klopsy w stołówce. Może być…?
Z góry
wiedział, jaka będzie odpowiedź. Krzywy uśmiech pomarszczonego nieznajomego nie
zrobił na nim większego wrażenia. A na pewno nie takiego, jak zrobiłby jeszcze
parę lat temu, gdy pierwszy raz przekroczył próg izby przyjęć, lądując w przedsionku piekła. Tak
nazywali tutejszą urazówkę. Kiedyś wydawało mu się to grubą przesadą, lecz
szybko zmienił zdanie, po pierwszym w życiu, ledwo przetrwanym dyżurze. Była
wtedy zima, temperatura spadła do minus dwudziestu stopni, a w telewizji
trąbili o nadciągającej zamieci śnieżnej. Stał dokładnie w tym samym miejscu, w
którym był teraz – oparty o filar nieopodal tylnego wejścia na izbę przyjęć,
tuż przy postoju karetek. Schowany pod daszkiem szczękał zębami z zimna, paląc
jednego papierosa za drugim. Dusząc się zarówno natłokiem nowych obowiązków jak
i dymem został zaczepiony przez krążącego w pobliżu bezdomnego. Chciał, żeby
się z nim podzielić. I zrobił to, ale prócz papierosa zaproponował mu jeszcze
kawę z automatu obok… i już nigdy w życiu, w przeciągu jednej minuty nie miał
okazji nauczyć się tylu nowych wyzwisk. Bezdomny zniknął, zostawiając go z
prostym wnioskiem. Nie próbuj
zrozumieć nikogo, kto mieszkałby w tym mieście zbyt długo.
— Pielęgniarze
mają zniżki w stołówce…? — zakpił mężczyzna.
Na czole
pojawiła mu się mała, niebieska żyłka
— Czy ja ci
wyglądam na pielęgniarza?
Nieznajomy
wzruszył niedbale ramionami, kierując puste spojrzenie na ekipę robotników,
walczących z poplątanymi kablami przewodów elektrycznych. Najwyraźniej mało
obchodziło go to, kim była osoba, od której zamierzał wyłudzić trochę ognia. Ze
wschodu zawiał chłodny wiatr. Wprawił w ruch ciężkie chmury, a z kolei one
zasłoniły na moment mgliste słońce. Nawoływania z prawej strony zmusiły go do
odwrócenia się w bok, aby zerknąć, co się dzieje. Gdzieś z daleka zamrugały mu
niebieskie światła karetki. Właśnie na to czekał.
— I tak
miałem rzucić... — mruknął wreszcie, podsuwając mężczyźnie opróżnioną do połowy
paczkę papierosów. W środku zagrzechotała plastikowa zapalniczka. — Koce i
klopsy nadal aktualne — dodał, choć nie zamierzał sobie robić nadziei. Obdarty
nieznajomy wyszczerzył żółte zęby w półuśmiechu mającym imitować wdzięczność i
jeszcze coś… ach tak. Brak zainteresowania. Równie dobrze mógł powiedzieć, aby
spływał, bo on doskonale sam sobie poradzi. Proszę bardzo. Miał, co robić.
Odepchnął
się od zimnego filaru, rozcierając skostniałe ramiona. W radiu zapowiadali
ponowne ochłodzenia, ale to nie przez rześkie powietrze czuł napięcie w
barkach. Powinni już dawno wymienić te materace w dyżurkach, inaczej nici ze
znajomości układu kostnego człowieka – co by nie zrobił i tak nie zapobiegnie
bólowi pleców, a akurat tego rodzaju atrakcje wolałby odłożyć na późniejszą
starość. Potruchtał w kierunku parkującego na podjeździe ambulansu. Zza
rozsuwanych drzwi wyłoniła się pielęgniarka i zahukany stażysta. Wyglądał na
wygłodniałego. Czyżby klopsy były złym pomysłem…?
— Gdzie masz
plakietkę?
Zerknął
zaskoczony najpierw na ciemnoskórą pielęgniarkę a później na własną pierś.
Odciągnął na bok materiał granatowej, wygniecionej koszulki, ze zdumieniem
dostrzegając brak identyfikatora.
— Musiałem
zostawić w szafce… — mruknął. Po chwili uniósł wzrok na trzęsącego się z zimna
stażystę. Uśmiechnął się chytrze. — Młody, mógłbyś…?
Chłopak,
wyglądający jakby dopiero co wylazł z piaskownicy, zaszczękał zębami. Nie był
pewny, czy chciał mu coś powiedzieć, czy też była to zwyczajna reakcja
organizmu na solidną dawkę zimna, ale po chwili odwrócił się na pięcie i
posłusznie podreptał w kierunku, z którego przyszedł. Kobieta zmierzyła go
surowym, acz typowo matczynym spojrzeniem, jakim zwykle zaszczycało się
rozbrykane, małe dzieci.
— Proszę, proszę… ktoś tu nam się ładnie
rozpanoszył...
— Daj spokój. Wiesz ile się napracowałem, aby
mieć szansę to kiedyś powiedzieć? — uśmiechnął się szerzej. — Poza tym, przyda
mu się trochę ruchu na rozgrzewkę — dodał.
Pielęgniarka
wywróciła oczami, a on zatarł z zapałem zimne dłonie. Gdy drzwi karetki
odskoczyły na bok, poczuł jak tętno mu przyśpiesza a wycie młota udarowego
traci na sile. Ze środka wyskoczyła drobna ratowniczka, a w ślad za nią jej
kolega. Jednym sprawnym, wyćwiczonym ruchem wyciągnęli nosze z pacjentem, rozstawiając
je z trzaskiem na betonowym podjeździe. Od razu zrobiło mu się cieplej.
— Sarah
Hudson, lat siedemnaście. Wypadek motocyklowy. Nieprzytomna, zaintubowana na
miejscu. Podejrzenie pęknięcia śledziony i wstrząśnienia mózgu. Złamane
dwa żebra oraz poważne zmiażdżenie prawej stopy. Jechała z chłopakiem na
motorze. Stracił przyczepność i przewrócił się przy prędkości pięćdziesięciu
kilometrów na godzinę. Ciśnienie początkowo niskie, teraz dziewięćdziesiąt na
sześćdziesiąt po podaniu litra płynów.
— Nie
jechała w kasku…?
Ratowniczka
pokręciła przecząco głową. Odebrał od niej kartę, pchając nosze do przodu. Nim
jednak dotarli na izbę przyjęć, drzwi rozsunęły się, a na podjeździe pojawił się
starszy mężczyzna, z pierwszymi oznakami siwych włosów, wplecionych w okolice
skroni. Spodziewał się go tutaj ujrzeć. Szef urazówki zawsze czuwał, a już na
pewno wtedy, gdy przywożono mu nowych pacjentów. Podbiegł żwawo w ich kierunku,
spotykając się z nimi w połowie drogi. Skrzywił się lekko, gdy chłodny wiatr
dmuchnął mu prosto w twarz.
— Widzę, że konkurencja nie śpi…
— Poradzę sobie — oświadczył od razu na
wstępie.
Mężczyzna
namyślał się jedynie przez krótką chwilę. Nie wyglądał na specjalnie zdumionego
takim a nie innym obrotem sprawy. Młodzi zawsze chcieli się wykazać. Zwłaszcza
ci, którzy zostawiali na korytarzach szpitala połowę swego życia. Zwłaszcza on. Wreszcie uniósł
powoli obydwie dłonie, tym samym dając mu zielone światło. Mógł działać, jednak
nie oznaczało to, iż zostawi go samego sobie, bez żadnego nadzoru. Chwycił
nosze z drugiej strony, pchając je energicznie w kierunku urazówki.
— Rose,
wezwij Allena — zwrócił się w kierunku pielęgniarki. To była ta chwila, ten moment, dla którego warto było zarwać
każdą pojedynczą noc, zaciągając niebotycznie drogi kredyt na studia medyczne,
który będzie spłacał jeszcze przez długie, długie lata. Dziś jednak wcale się
tym nie przejmował. Teraz nie było to w ogóle istotne. Czuł, że był we
właściwym miejscu i o właściwym czasie. Jeszcze do niedawna zmagał się z
wątpliwościami, czy kiedykolwiek uda mi się odnaleźć wewnętrzny pokój z samym
sobą. W chwili obecnej wiedział, iż nawet, gdy waliło się i paliło,
miał wszystko pod kontrolą. Panował
nad sytuacją. — Trzeba zamówić krew. Badania podstawowe, grupa krwi, CT
głowy, szyi i prawej stopy. I chcę mieć pod ręką gotową salę operacyjną. Zamów
ją, i powiadom Garrica. Tylko błagam, niech to nie będzie trójka…
Kobieta
skinęła lekko głową, kwitując jego ostatnie zdanie wymownym wzniesieniem oczu.
— Hej,
wiesz, że zgubiłeś swój identyfikator, kowboju…? — z drugiej strony noszy
uśmiechała się do niego ta sama drobna ratowniczka, która zaledwie parę sekund
temu przedstawiła mu historię pacjentki. Dlaczego wcześniej nie zwrócił na nią
uwagę? Zapamiętałby te urocze dołeczki. A może nie… czasem bywał żałośnie
ślepy, gdy pochłaniała go praca. — Następnym razem mogę nie dać wiary i
odmówić ci przekazania poszkodowanego.
Odpowiedział
podobnym, zaczepnym uśmiechem.
— Postaram
się, aby ten następny raz przebiegł równie gładko, jak dzisiaj —
obiecał, nie zwolniwszy kroku. Właśnie w tej samej chwili zza drzwi wybiegł
zdyszany stażysta, machając w dłoni smyczą z białą plakietką. O mały włos, a
zderzyliby się z nim, powodując kolejny wypadek. Przekazał nieopierzonemu
młodzikowi kartę pacjenta, puszczając nosze przodem. Personel zniknął na
urazówce, a on zwolnił na moment, aby założyć identyfikator. Na tle sygnatury
szpitala zabłyszczało imię i nazwisko Christophera
Harrisa.
— W
porządku…? — wyciągnął plakietkę w stronę ratowniczki, która przekazawszy z
partnerem pacjenta w ręce lekarzy, mogła już odrobinę zwolnić obroty. Zerknęła
na niego z ukosa, ponownie posyłając w jego kierunku rozbrajający uśmiech.
— Bardziej
niż w porządku.
Zniknęła
wewnątrz budynku, zostawiając go na podjeździe z głupkowatym półuśmieszkiem na
twarzy. Zapowiadał się całkiem przyjemny dzień. A przynajmniej tak podpowiadała
mu intuicja. Nabrał w płuca porządny haust przesiąkniętego smogiem oraz
zanieczyszczeniami powietrza, szykując się do stoczenia ciężkiej batalii o
odratowanie stopy siedemnastoletniej dziewczyny. Nim jednak wpadł na izbę
przyjęć, zostawiając za plecami szary podjazd i huk remontu, zerknął w stronę
filaru, o który opierał się niespełna dwie minuty temu, czekając na przyjazd
ambulansu. Pomarszczony mężczyzna wyparował niczym kamfora, ale na stojącym w
poprzek białym BMW pojawiła się wielka, czarna rysa pośrodku maski. Otaczający
go zewsząd robotnicy chyba nie mieli wątpliwości, iż to jeden z odprysków
asfaltu uszkodził drogi samochód, a teraz głowiąc się debatowali nad
wybrnięciem z tej kłopotliwej sytuacji. Wreszcie wzruszyli lekko ramionami i
odeszli, udając, że nic się takiego nie stało.
Tak. To
zdecydowanie był dobry dzień.
______________________________________________________________
Pisałam to z myślą o
starych czasach, gdy zamiast dzisiejszych kart postaci publikowało się
króciutką notkę wstępną, mającą na celu przybliżyć odrobinę innym współautorom
naszego bohatera. Mam dziwne wrażenie, że muszę sobie jeszcze wiele
przypomnieć, bo nie jestem do końca zadowolona z tego, co stworzyłam. Wyszłam z
wprawy. Chciałabym móc lepiej ujmować w słowa własne myśli – może, jeśli uda mi
się wytrwać wystarczająco długo, przypomnę sobie, o co w tym wszystkim chodziło. Na razie prezentuję Wam skromny początek,
mając nadzieję na dalszy rozwój zarówno weny jak i historii Chrisa :)
Nazwa rozdziału zaczerpnięta z tytułu piosenki Phila Collinsa.
[ Zacznę od wymownego komentarza, którego nie używałam już dość dawno, a przyda się w tej chwili całkiem nieźle: <3. Króciutką notką bym tego nie nazwała, ale bardzo dobrą już tak. Czytało się ją niezwykle przyjemnie i zarzuty wobec siebie są według mnie nieuzasadnione. Jestem pełna podziwu dla Chrisa dzielnie oferującemu pomoc nawet po pierwszej, niezbyt przyjemnej przygodzie przed laty. Oczywiście oburzenie z powodu traktowania stażystów jako chłopców na posyłki, ale nie wypada mi powiedzieć nic innego, nawet jeżeli całkiem świadoma jestem okrutnego wyzysku, przez który wszyscy muszą przejść… Mam nadzieję, że ten biedak załapał się chociaż do asystowania przy operacji. I tylko jedno ale… Kto u licha jeździ na motorze pięćdziesiąt kilometrów na godzinę? Takie marnotrawstwo. ]
OdpowiedzUsuńRoxanne
[A przed oczami miałam wstęp do dobrego odcinka Chirurgów. Lubię Chrisa, wydaje mi się taki lekko bezczelny, ale to chyba jego urok. Notka świetna. Zresztą kolejna, która mobilizuje człowieka do napisania czegoś własnego. Miło czytać takie posty, które przywracają jeszcze wiarę w blogowanie.
OdpowiedzUsuńTrochę mi mało, masz świetny, lekki styl, ale mam nadzieję, że już niebawem będzie można poznawać Chrisa i jego przygody dalej. :)]
Josie
[Jak ja lubię takie posty, które czyta się lekko, szybko i przyjemnie :) Chociaż oczywiście nie za szybko, żeby nie odebrać sobie wiele z przyjemności czytania.
OdpowiedzUsuńA wzmianki o pani ratowniczce czytało mi się jeszcze ciekawiej, wiesz? Choć oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że to nie Inez^^
Powiem tak, czekam na więcej, bo też uwielbiam czytać dobre noty. Zatem jeżeli twierdzisz, że dopiero musisz się rozhulać i ponownie dojść do wprawy w pisaniu, to aż się boję, co to będzie później. Boję w pozytywnym znaczeniu tego słowa (o ile takie może być) i raczej lepiej by było, gdybym napisała, że czekam niecierpliwie :) I ja na Twoim miejscu byłabym zadowolona z tego, co stworzyłaś :)]
[jako że uwielbiam Chirurgów to miałam jeszcze większą frajdę z czytania tego, niż gdyby aż tak bardzo mi się nie kojarzyła nota z serialem :D
OdpowiedzUsuńCzytało się bardzo dobrze, fajnie "obrazowo", że tak to określę. I w zasadzie chyba nie ma co się rozpisywać, bo mam ochotę na więcej i więcej, o! :) ]
Specjalnie nie czytam komentarzy przede mną, żeby niczym się nie sugerować (choć pewnie nadrobię braki zaraz po wysłaniu swojego), więc jeśli któryś z elementów oceny będzie powtórzeniem czegoś po kolegach, to wiedz, że robię to nieumyślnie. A co do samej notki, czytam ją już drugi raz. Pierwszy był zbyt pobieżny, żeby skomentować, a dziś udało mi się zapoznać z tekstem od deski do deski i absolutnie nie żałuję. Plus dla Ciebie za umiejętność podchwycenia uwagi czytelnika. Wiesz jak rozpoznaję czy to co czytam w jakiś sposób mnie zadowala? Jeśli już przy początku mam ochotę zjechać kursorem myszki do dołu ekranu dla skontrolowania zakończenia albo niecierpliwie czekam na rozwój zdarzeń/obrazu psychologicznego bohatera, to znak że treść wydaje mi się iście interesująca, a autor ma pewną wizję, którą odpowiednio realizuje. Twoja notka wpisuje się w moje oczekiwania. Powiem więcej: niezmiernie podoba mi się kreacja Chrisa. Znacznie bardziej niż ta przedstawiona w KP, choć i ona miała swój poziom. To co chcę Ci przez to przekazać to fakt, że naprawdę umiejętnie manipulujesz emocjami czy też preferencjami czytelnika, bo Harris w tak krótkim czasie już zdobył moją sympatię i ciężko będzie mu mnie zawieść. Podoba mi się też sposób, w jaki się zachowuje, wypowiada, a nawet to jak myśli, bo choć notka nie reprezentuje stylu pamiętnikarskiego, narracja przemyca pewne elementy światopoglądowe bohatera/bohaterów. I to też mi się podoba. Mogę rozpisywać się dalej w temacie plusów, ale wszystko sprowadza się do tego, że po prostu lubię Twój styl. Odpowiada mi mądrze zachowana proporcja pomiędzy dialogami, a opisami, metodyka prezentowania postaci i to, że pozostawiasz czytelnika w pewnym niedosycie. Bo ja naprawdę mam chęć poznać Chrisa głębiej, a to dobrze wróży. Dla Ciebie i dla Nas, odbiorców. Dzięki za miłą lekturę.
OdpowiedzUsuńBrock Davis