Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1972. Another day in paradise

— Masz ogień…?
W pierwszej chwili w ogóle go nie usłyszał. Wzdłuż piątej alei przemknął wóz strażacki na sygnale. Zagłuszył wszystko, łącznie ze świszczącym piskiem młota udarowego, którego właściciel wykuwał obszerną dziurę w betonie, aby umieścić w niej kolejny czerwony znak z zakazem postoju. Naliczył ich już siedem, ale najwyraźniej władze miasta uznały, iż przyda im się ósmy. Odkąd rok temu zarząd szpitala wypowiedział wojnę parkującym na miejscu postoju karetek kierowcom, liczba sterczących przed tylnym wejściem pojazdów systematycznie spadała. Choć nadal zdarzali się i tacy, którzy uparcie ignorowali jaskrawą tabliczkę z zakazem. Teraz też zaparkowanych było tu parę aut, z pewnością nienależących do żadnego pracowników placówki. Stał akurat przy pięknym, nowym BMW, z tablicami rejestracyjnymi z Waszyngtonu. Może w stolicy mieli inne przepisy, ale tu za utrudnianie życia lekarzom i ratownikom mogła być tylko jedna kara. Schylił się, i lekkim kopniakiem opryskał błotem biały lakier samochodu, wzdłuż drzwi kierowcy. Odłamki ze skutego betonu zabrzęczały o przednią szybę, wpadając w szparę na wycieraczki. Ktoś się bardzo zdziwi, gdy spadnie deszcz, a on zapragnie ułatwić sobie widoczność. Wizyta w salonie? Co najmniej pięćset dolarów w plecy, jak nie więcej…
Czując szarpnięcie w okolicach nogawek spodni zerknął w dół. Tuż przy zsypie siedział pomarszczony mężczyzna, łypiący na niego groźnie z pode łba. Wyciągnął w jego stronę kościsty palec, stukając nim wymownie w filtr sterczącego z ust wypalonego peta. Zmrużył lekko zamglone ślepia, zupełnie jakby miał ochotę nagadać mu do słuchu, ale doszedł do wniosku, iż szkoda na to cennego czasu.
— Pytałem się, czy masz ogień, dzieciaku — wychrypiał.
Uśmiechnął się pobłażliwie w odpowiedzi, przekrzywiając lekko głowę.
— Mam parę koców na wydaniu i zniżkę na całkiem znośne klopsy w stołówce. Może być…?
Z góry wiedział, jaka będzie odpowiedź. Krzywy uśmiech pomarszczonego nieznajomego nie zrobił na nim większego wrażenia. A na pewno nie takiego, jak zrobiłby jeszcze parę lat temu, gdy pierwszy raz przekroczył próg izby przyjęć, lądując w przedsionku piekła. Tak nazywali tutejszą urazówkę. Kiedyś wydawało mu się to grubą przesadą, lecz szybko zmienił zdanie, po pierwszym w życiu, ledwo przetrwanym dyżurze. Była wtedy zima, temperatura spadła do minus dwudziestu stopni, a w telewizji trąbili o nadciągającej zamieci śnieżnej. Stał dokładnie w tym samym miejscu, w którym był teraz – oparty o filar nieopodal tylnego wejścia na izbę przyjęć, tuż przy postoju karetek. Schowany pod daszkiem szczękał zębami z zimna, paląc jednego papierosa za drugim. Dusząc się zarówno natłokiem nowych obowiązków jak i dymem został zaczepiony przez krążącego w pobliżu bezdomnego. Chciał, żeby się z nim podzielić. I zrobił to, ale prócz papierosa zaproponował mu jeszcze kawę z automatu obok… i już nigdy w życiu, w przeciągu jednej minuty nie miał okazji nauczyć się tylu nowych wyzwisk. Bezdomny zniknął, zostawiając go z prostym wnioskiem. Nie próbuj zrozumieć nikogo, kto mieszkałby w tym mieście zbyt długo.
— Pielęgniarze mają zniżki w stołówce…? — zakpił mężczyzna.
Na czole pojawiła mu się mała, niebieska żyłka
— Czy ja ci wyglądam na pielęgniarza?
Nieznajomy wzruszył niedbale ramionami, kierując puste spojrzenie na ekipę robotników, walczących z poplątanymi kablami przewodów elektrycznych. Najwyraźniej mało obchodziło go to, kim była osoba, od której zamierzał wyłudzić trochę ognia. Ze wschodu zawiał chłodny wiatr. Wprawił w ruch ciężkie chmury, a z kolei one zasłoniły na moment mgliste słońce. Nawoływania z prawej strony zmusiły go do odwrócenia się w bok, aby zerknąć, co się dzieje. Gdzieś z daleka zamrugały mu niebieskie światła karetki. Właśnie na to czekał.
— I tak miałem rzucić... — mruknął wreszcie, podsuwając mężczyźnie opróżnioną do połowy paczkę papierosów. W środku zagrzechotała plastikowa zapalniczka. — Koce i klopsy nadal aktualne — dodał, choć nie zamierzał sobie robić nadziei. Obdarty nieznajomy wyszczerzył żółte zęby w półuśmiechu mającym imitować wdzięczność i jeszcze coś… ach tak. Brak zainteresowania. Równie dobrze mógł powiedzieć, aby spływał, bo on doskonale sam sobie poradzi. Proszę bardzo. Miał, co robić.
Odepchnął się od zimnego filaru, rozcierając skostniałe ramiona. W radiu zapowiadali ponowne ochłodzenia, ale to nie przez rześkie powietrze czuł napięcie w barkach. Powinni już dawno wymienić te materace w dyżurkach, inaczej nici ze znajomości układu kostnego człowieka – co by nie zrobił i tak nie zapobiegnie bólowi pleców, a akurat tego rodzaju atrakcje wolałby odłożyć na późniejszą starość. Potruchtał w kierunku parkującego na podjeździe ambulansu. Zza rozsuwanych drzwi wyłoniła się pielęgniarka i zahukany stażysta. Wyglądał na wygłodniałego. Czyżby klopsy były złym pomysłem…?
— Gdzie masz plakietkę?
Zerknął zaskoczony najpierw na ciemnoskórą pielęgniarkę a później na własną pierś. Odciągnął na bok materiał granatowej, wygniecionej koszulki, ze zdumieniem dostrzegając brak identyfikatora.
— Musiałem zostawić w szafce… — mruknął. Po chwili uniósł wzrok na trzęsącego się z zimna stażystę. Uśmiechnął się chytrze. — Młody, mógłbyś…?
Chłopak, wyglądający jakby dopiero co wylazł z piaskownicy, zaszczękał zębami. Nie był pewny, czy chciał mu coś powiedzieć, czy też była to zwyczajna reakcja organizmu na solidną dawkę zimna, ale po chwili odwrócił się na pięcie i posłusznie podreptał w kierunku, z którego przyszedł. Kobieta zmierzyła go surowym, acz typowo matczynym spojrzeniem, jakim zwykle zaszczycało się rozbrykane, małe dzieci.
— Proszę, proszę… ktoś tu nam się ładnie rozpanoszył...
— Daj spokój. Wiesz ile się napracowałem, aby mieć szansę to kiedyś powiedzieć? — uśmiechnął się szerzej. — Poza tym, przyda mu się trochę ruchu na rozgrzewkę — dodał.
Pielęgniarka wywróciła oczami, a on zatarł z zapałem zimne dłonie. Gdy drzwi karetki odskoczyły na bok, poczuł jak tętno mu przyśpiesza a wycie młota udarowego traci na sile. Ze środka wyskoczyła drobna ratowniczka, a w ślad za nią jej kolega. Jednym sprawnym, wyćwiczonym ruchem wyciągnęli nosze z pacjentem, rozstawiając je z trzaskiem na betonowym podjeździe. Od razu zrobiło mu się cieplej.
— Sarah Hudson, lat siedemnaście. Wypadek motocyklowy. Nieprzytomna, zaintubowana na miejscu.  Podejrzenie pęknięcia śledziony i wstrząśnienia mózgu. Złamane dwa żebra oraz poważne zmiażdżenie prawej stopy. Jechała z chłopakiem na motorze. Stracił przyczepność i przewrócił się przy prędkości pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Ciśnienie początkowo niskie, teraz dziewięćdziesiąt na sześćdziesiąt po podaniu litra płynów.
— Nie jechała w kasku…?
Ratowniczka pokręciła przecząco głową. Odebrał od niej kartę, pchając nosze do przodu. Nim jednak dotarli na izbę przyjęć, drzwi rozsunęły się, a na podjeździe pojawił się starszy mężczyzna, z pierwszymi oznakami siwych włosów, wplecionych w okolice skroni. Spodziewał się go tutaj ujrzeć. Szef urazówki zawsze czuwał, a już na pewno wtedy, gdy przywożono mu nowych pacjentów. Podbiegł żwawo w ich kierunku, spotykając się z nimi w połowie drogi. Skrzywił się lekko, gdy chłodny wiatr dmuchnął mu prosto w twarz.
— Widzę, że konkurencja nie śpi…
— Poradzę sobie — oświadczył od razu na wstępie.
Mężczyzna namyślał się jedynie przez krótką chwilę. Nie wyglądał na specjalnie zdumionego takim a nie innym obrotem sprawy. Młodzi zawsze chcieli się wykazać. Zwłaszcza ci, którzy zostawiali na korytarzach szpitala połowę swego życia. Zwłaszcza on. Wreszcie uniósł powoli obydwie dłonie, tym samym dając mu zielone światło. Mógł działać, jednak nie oznaczało to, iż zostawi go samego sobie, bez żadnego nadzoru. Chwycił nosze z drugiej strony, pchając je energicznie w kierunku urazówki.
— Rose, wezwij Allena — zwrócił się w kierunku pielęgniarki. To była ta chwila, ten moment, dla którego warto było zarwać każdą pojedynczą noc, zaciągając niebotycznie drogi kredyt na studia medyczne, który będzie spłacał jeszcze przez długie, długie lata. Dziś jednak wcale się tym nie przejmował. Teraz nie było to w ogóle istotne. Czuł, że był we właściwym miejscu i o właściwym czasie. Jeszcze do niedawna zmagał się z wątpliwościami, czy kiedykolwiek uda mi się odnaleźć wewnętrzny pokój z samym sobą. W chwili obecnej wiedział, iż nawet, gdy waliło się i paliło, miał wszystko pod kontrolą. Panował nad sytuacją. — Trzeba zamówić krew. Badania podstawowe, grupa krwi, CT głowy, szyi i prawej stopy. I chcę mieć pod ręką gotową salę operacyjną. Zamów ją, i powiadom Garrica. Tylko błagam, niech to nie będzie trójka…
Kobieta skinęła lekko głową, kwitując jego ostatnie zdanie wymownym wzniesieniem oczu.
— Hej, wiesz, że zgubiłeś swój identyfikator, kowboju…? — z drugiej strony noszy uśmiechała się do niego ta sama drobna ratowniczka, która zaledwie parę sekund temu przedstawiła mu historię pacjentki. Dlaczego wcześniej nie zwrócił na nią uwagę? Zapamiętałby te urocze dołeczki. A może nie… czasem bywał żałośnie ślepy, gdy pochłaniała go praca.  — Następnym razem mogę nie dać wiary i odmówić ci przekazania poszkodowanego.
Odpowiedział podobnym, zaczepnym uśmiechem.
— Postaram się, aby ten następny raz przebiegł równie gładko, jak dzisiaj — obiecał, nie zwolniwszy kroku. Właśnie w tej samej chwili zza drzwi wybiegł zdyszany stażysta, machając w dłoni smyczą z białą plakietką. O mały włos, a zderzyliby się z nim, powodując kolejny wypadek. Przekazał nieopierzonemu młodzikowi kartę pacjenta, puszczając nosze przodem. Personel zniknął na urazówce, a on zwolnił na moment, aby założyć identyfikator. Na tle sygnatury szpitala zabłyszczało imię i nazwisko Christophera Harrisa.
— W porządku…? — wyciągnął plakietkę w stronę ratowniczki, która przekazawszy z partnerem pacjenta w ręce lekarzy, mogła już odrobinę zwolnić obroty. Zerknęła na niego z ukosa, ponownie posyłając w jego kierunku rozbrajający uśmiech.
— Bardziej niż w porządku.
Zniknęła wewnątrz budynku, zostawiając go na podjeździe z głupkowatym półuśmieszkiem na twarzy. Zapowiadał się całkiem przyjemny dzień. A przynajmniej tak podpowiadała mu intuicja. Nabrał w płuca porządny haust przesiąkniętego smogiem oraz zanieczyszczeniami powietrza, szykując się do stoczenia ciężkiej batalii o odratowanie stopy siedemnastoletniej dziewczyny. Nim jednak wpadł na izbę przyjęć, zostawiając za plecami szary podjazd i huk remontu, zerknął w stronę filaru, o który opierał się niespełna dwie minuty temu, czekając na przyjazd ambulansu. Pomarszczony mężczyzna wyparował niczym kamfora, ale na stojącym w poprzek białym BMW pojawiła się wielka, czarna rysa pośrodku maski. Otaczający go zewsząd robotnicy chyba nie mieli wątpliwości, iż to jeden z odprysków asfaltu uszkodził drogi samochód, a teraz głowiąc się debatowali nad wybrnięciem z tej kłopotliwej sytuacji. Wreszcie wzruszyli lekko ramionami i odeszli, udając, że nic się takiego nie stało.
Tak. To zdecydowanie był dobry dzień.

______________________________________________________________

            Pisałam to z myślą o starych czasach, gdy zamiast dzisiejszych kart postaci publikowało się króciutką notkę wstępną, mającą na celu przybliżyć odrobinę innym współautorom naszego bohatera. Mam dziwne wrażenie, że muszę sobie jeszcze wiele przypomnieć, bo nie jestem do końca zadowolona z tego, co stworzyłam. Wyszłam z wprawy. Chciałabym móc lepiej ujmować w słowa własne myśli – może, jeśli uda mi się wytrwać wystarczająco długo, przypomnę sobie, o co w tym wszystkim chodziło. Na razie prezentuję Wam skromny początek, mając nadzieję na dalszy rozwój zarówno weny jak i historii Chrisa :)
                Nazwa rozdziału zaczerpnięta z tytułu piosenki Phila Collinsa.

5 komentarzy

  1. [ Zacznę od wymownego komentarza, którego nie używałam już dość dawno, a przyda się w tej chwili całkiem nieźle: <3. Króciutką notką bym tego nie nazwała, ale bardzo dobrą już tak. Czytało się ją niezwykle przyjemnie i zarzuty wobec siebie są według mnie nieuzasadnione. Jestem pełna podziwu dla Chrisa dzielnie oferującemu pomoc nawet po pierwszej, niezbyt przyjemnej przygodzie przed laty. Oczywiście oburzenie z powodu traktowania stażystów jako chłopców na posyłki, ale nie wypada mi powiedzieć nic innego, nawet jeżeli całkiem świadoma jestem okrutnego wyzysku, przez który wszyscy muszą przejść… Mam nadzieję, że ten biedak załapał się chociaż do asystowania przy operacji. I tylko jedno ale… Kto u licha jeździ na motorze pięćdziesiąt kilometrów na godzinę? Takie marnotrawstwo. ]

    Roxanne

    OdpowiedzUsuń
  2. [A przed oczami miałam wstęp do dobrego odcinka Chirurgów. Lubię Chrisa, wydaje mi się taki lekko bezczelny, ale to chyba jego urok. Notka świetna. Zresztą kolejna, która mobilizuje człowieka do napisania czegoś własnego. Miło czytać takie posty, które przywracają jeszcze wiarę w blogowanie.
    Trochę mi mało, masz świetny, lekki styl, ale mam nadzieję, że już niebawem będzie można poznawać Chrisa i jego przygody dalej. :)]

    Josie

    OdpowiedzUsuń
  3. [Jak ja lubię takie posty, które czyta się lekko, szybko i przyjemnie :) Chociaż oczywiście nie za szybko, żeby nie odebrać sobie wiele z przyjemności czytania.
    A wzmianki o pani ratowniczce czytało mi się jeszcze ciekawiej, wiesz? Choć oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że to nie Inez^^
    Powiem tak, czekam na więcej, bo też uwielbiam czytać dobre noty. Zatem jeżeli twierdzisz, że dopiero musisz się rozhulać i ponownie dojść do wprawy w pisaniu, to aż się boję, co to będzie później. Boję w pozytywnym znaczeniu tego słowa (o ile takie może być) i raczej lepiej by było, gdybym napisała, że czekam niecierpliwie :) I ja na Twoim miejscu byłabym zadowolona z tego, co stworzyłaś :)]

    OdpowiedzUsuń
  4. [jako że uwielbiam Chirurgów to miałam jeszcze większą frajdę z czytania tego, niż gdyby aż tak bardzo mi się nie kojarzyła nota z serialem :D
    Czytało się bardzo dobrze, fajnie "obrazowo", że tak to określę. I w zasadzie chyba nie ma co się rozpisywać, bo mam ochotę na więcej i więcej, o! :) ]

    OdpowiedzUsuń
  5. Specjalnie nie czytam komentarzy przede mną, żeby niczym się nie sugerować (choć pewnie nadrobię braki zaraz po wysłaniu swojego), więc jeśli któryś z elementów oceny będzie powtórzeniem czegoś po kolegach, to wiedz, że robię to nieumyślnie. A co do samej notki, czytam ją już drugi raz. Pierwszy był zbyt pobieżny, żeby skomentować, a dziś udało mi się zapoznać z tekstem od deski do deski i absolutnie nie żałuję. Plus dla Ciebie za umiejętność podchwycenia uwagi czytelnika. Wiesz jak rozpoznaję czy to co czytam w jakiś sposób mnie zadowala? Jeśli już przy początku mam ochotę zjechać kursorem myszki do dołu ekranu dla skontrolowania zakończenia albo niecierpliwie czekam na rozwój zdarzeń/obrazu psychologicznego bohatera, to znak że treść wydaje mi się iście interesująca, a autor ma pewną wizję, którą odpowiednio realizuje. Twoja notka wpisuje się w moje oczekiwania. Powiem więcej: niezmiernie podoba mi się kreacja Chrisa. Znacznie bardziej niż ta przedstawiona w KP, choć i ona miała swój poziom. To co chcę Ci przez to przekazać to fakt, że naprawdę umiejętnie manipulujesz emocjami czy też preferencjami czytelnika, bo Harris w tak krótkim czasie już zdobył moją sympatię i ciężko będzie mu mnie zawieść. Podoba mi się też sposób, w jaki się zachowuje, wypowiada, a nawet to jak myśli, bo choć notka nie reprezentuje stylu pamiętnikarskiego, narracja przemyca pewne elementy światopoglądowe bohatera/bohaterów. I to też mi się podoba. Mogę rozpisywać się dalej w temacie plusów, ale wszystko sprowadza się do tego, że po prostu lubię Twój styl. Odpowiada mi mądrze zachowana proporcja pomiędzy dialogami, a opisami, metodyka prezentowania postaci i to, że pozostawiasz czytelnika w pewnym niedosycie. Bo ja naprawdę mam chęć poznać Chrisa głębiej, a to dobrze wróży. Dla Ciebie i dla Nas, odbiorców. Dzięki za miłą lekturę.

    Brock Davis

    OdpowiedzUsuń