Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1967. ***

  Równomierne stuk-stuk. Ciche. Oddalone. Szumiące tak, jak morze, uspokajające, zalewające człowieka. Jak morska woda wypełniająca płuca. Ludzie, stłoczeni, myślący tylko o tym, by stąd wyjść. Równomierne, miarowe stuk-stuk. Zaparowane szyby. Jasne wnętrze. Stuk-stuk serca. I metra. Ludzie, którzy patrzą ze złością na śmiejących się innych ludzi. Ludzie, którzy czytają. Ktoś się uśmiecha, ale woli udawać, że tego nie widzi. Oddalone stuk-stuk. Światło, potem ciemność. Światło, potem ciemność. Światło, potem ciemność.
Odwraca głowę w bok. Patrzy na starszego mężczyznę, czytającego gazetę z zaciętą miną. Patrzy na zdjęcie na pierwszej stronie, potem na kapelusz sąsiada. Milczy, znowu zerka na swoje buty.
- Cześć. Jestem Janine. - Miarowe stuk stuk wyznaczające kolejne sekundy życia. Patrzy na buty, są ubłocone. Musiała ubrudzić je, kiedy stamtąd wracała. Błoto jest na kolanie. Na spodniach. Światło w pomieszczeniu jest zbyt jasne Nie może patrzeć. - O czym czytasz?
Splata dłonie przed sobą, prostuje palce, potem je zaciska. Patrzy na paznokcie.
- Do mnie mówisz? - Mężczyzna raczy ją swoim barytonem, po czym rozgląda się.
- O czym piszą? - pyta. Odwraca wzrok w jego kierunku. Znowu spogląda na buty. I na splecione palce.
Miarowe stuk-stuk. Zatrzymuje się. Ludzie wysiadają. Mężczyzna z gazetą siedzi dalej obok.
- O królikach z laboratorium - zaczyna.
Przerywa mu:
- Które wcale nie były maltretowane, ale PETA zrobiła z tego reklamę dla siebie - mówi niespokojnie, niecierpliwie. Spogląda na niego. - Co jeszcze? Co jeszcze piszą? - dopytuje ostro.
Mężczyzna wydaje się być wzburzony, mimo to patrzy do gazety. Chwilę szuka czegoś wzrokiem. Miarowe stuk-stuk, pięć razy. Patrzy na niego. Znowu ubłocone buty. Ubłocone spodnie. Splecione dłonie. Zadziory na palcach i krew pod paznokciami. Trze palcami o spodnie i patrzy, jak brud zostaje na materiale. Stara się go pozbyć. Rozciera go. Gniewnie się prostuje i znowu wbija wzrok w mężczyznę.
- Jakaś tancerka kończy karierę. Słońce Nowego Jorku, tak piszą - mówi starszy mężczyzna. W jego głosie słychać niepewność.
Kiwa głową. Zaciska pięści i uderza nimi o metalowe krzesełko. Potem rozprostowuje palce i stara się wygrzebać zaschniętą krew kantem siedzenia.
- Co jeszcze? - odzywa się tym samym zniecierpliwionym tonem co poprzednio. Jeszcze kilkakrotnie uderza pięścią w krzesełko. Przestaje. Ma wrażenie, że złamała kości w całym ramieniu. Patrzy na dłoń. Obserwuje, jak kości poruszają się z każdym ruchem palców. Hipnotyzuje się tym. Nagle podnosi głowę, jakby była spłoszona, wbija wzrok w pasażerów. I znowu ubłocone buty.
Mężczyzna wstaje i przesiada się. Patrzy za nim, ale nie wstaje. Stara się wygrzebać brud. Patrzy, jak świeża krew pojawia się na krzesełku. Miarowe stuk-stuk. Nie czuje bólu. Miarowe stuk-stuk serca. Czuje już, ale nie dociera do niej. Mózg nie odpowiada. Marszczy brwi, jakby to miało pomóc w skupieniu się. Brzuch ją boli. Niedobrze jej. Zawroty głowy.
Kolejny przystanek. Ludzie wsiadają i wysiadają. Patrzy na nich. Kobieta w średnim wieku, wysoko spięte włosy. Rozmawia przez telefon głośno. Inni na nią patrzą, ktoś ją szarpie, by przestała tak głośno mówić. Ona zaczyna wrzeszczeć. Patrzy na mężczyznę z gazetą.
- Co jeszcze piszą? - Stara się przedrzeć przez kłótnię pasażerów. Mężczyzna z gazetą nie zwraca na nią uwagi, więc powtarza głośniej. I jeszcze głośniej. Nie słyszy. Znowu patrzy na ubłocone buty. Musiała je zabrudzić, gdy stamtąd wracała. Stamtąd wracała w błocie. Przewróciła się. Wtedy ubrudziła kolano. Potem założyła spodnie.
Miarowe stuk-stuk. Nie ma biletu. Ma ubłocone buty. Nikt nie przyzna jej racji, że ma prawo nie mieć biletu. Bo jest brudna. Jakieś dziecko spogląda na nią. Miarowo stuk-stuk mruga. Nie słyszy tego, ale wie, że to wydaje dźwięk. Siedzi na kolanach matki i kołysze nogami. Uderza w metalowe siedzenie. Czuje to, choć nie powinna. Mózg nie czuje bólu wbitego kanta siedzenia pod paznokieć, ale czuje uderzenie nogami dziecka. Miarowe stuk-stuk serca. Patrzy na dziecko. Słyszy je:
- Mamo, ona jest brudna.
Matka patrzy na synka, potem na nią, potem odwraca jego twarz w stronę okna.
- Nie patrz tam. - Rozmawia dalej przez telefon. - Nie, nie, Jodie, to nie było do ciebie.
Cisza. Patrzy dalej na dziecko, ale odwraca wzrok. Zerka na mężczyznę. Jest jej zimno. Zostawiła tam płaszcz i sweter. Może powinna wrócić i je zabrać. Ale sweter jest rozerwany. Ale płaszcz był drogi. I pasował do butów. Nie wróci tam sama. Drży.
- Mamo - dziecko ciągnie matkę za sweter - ona jest bezdomna. Dajmy jej bułkę. Patrz, jest chuda i brudna. Czy mogę dać jej bułkę?
Kobieta nie odpowiada, odwraca głowę dziecka po raz kolejny. Rzuca mu gniewne spojrzenie. Miarowe stuk-stuk. Patrzą na siebie. Dziecko znowu uderza nogami o siedzenie. Drży. Boli ją. Stara się usiąść inaczej, ale ją boli. Rozszerza nogi. Rozgląda się, obserwuje: mężczyzna z gazetą łypie na nią co chwilę, dziecko patrzy na jej odbicie w szybie. Kobieta głośno rozmawia przez telefon. Ubłocone buty. Boli ją.
Drapie się po żyłach. Chce tak bardzo.
Kolejny przystanek. Ludzie wysiadają. Ludzie wsiadają. Mężczyzna zwinął gazetę i podszedł do rozsuniętych drzwi. Patrzy na nią, udaje, że nie patrzy. Marszczy brwi i patrzy z dołu na niego.
- Wariatka - mówi. Wychodzi.
Patrzy na ubłocone buty. Miarowe stuk-stuk. Wnet wysiada. Ale nie ma domu. Nie chce wracać do kwiaciarni. Chce być gdzie indziej. Ale nie ma bezpiecznie. Nigdzie nie jest bezpiecznie. Miarowe stuk-stuk serca. Musi zostać wśród ludzi. Tutaj, w tym miejscu.
Widzi to znowu: szarpie ją i rozdziera jej płaszcz. Guziki odpadają i spadają na ziemię głośno jak wybuchy jądrowe. Krzyczy cicho, zasłania jej usta ręką, gryzie go i odsuwa się. On. Ona stara się uciec. Łapie ją za rękę i uderza. Nie czuje bólu, ale opada, opada jak ptak, któremu wyrwano skrzydła. Mijają godziny. Ziemia jest wilgotna. Szarpie jej sweter. Mocno, zrywa go, rzuca gdzieś na bok. Kopie go, ale udaje, że go nie boli i bije ją po twarzy. Krzyczy. Zasłania się. Przewraca ją na brzuch. Stara się dźwignąć. Boli kręgosłup. Uderza znowu. Traci oddech na chwilę.
Prostuje się mimo bólu, opiera o ścianę metra. Patrzy przed siebie. Kobieta przestała rozmawiać. Milczy. Patrzy na nią. Odwraca wzrok. Ubłocone buty. Ubłocone kolano. Boli ją. Krew już jest na całej dłoni.
- Mamo - mówi dziecko. Ciągnie ją za rękaw. - Czy to narkomamka?
Matka odwraca jego twarz w stronę okna. Podnosi dłoń i macha dziecku. Mówi:
- John patrzy na jakąś ćpunkę. Nie, nie, wszystko dobrze. Nie patrz tam, John, mówię ci, nie patrz tam. Bo cię porwie i będziesz jak ona. Chcesz tak wyglądać? Cicho, nie patrz tam. - Skrzeczy. Patrzy na nią. Odwraca wzrok. Patrzy na miejsce, gdzie siedział mężczyzna.
Miarowe stuk-stuk. Serce bije miarowo. Równo. Jak gdyby nic się nie stało. A przecież czuje, że sekundy zwalniają. Przecież czuje, jak oddala się od tego miejsca i tego czasu. Czuje, że ją boli. Czuje jeszcze ten oddech na karku. Ma jeszcze ziemię w ustach i w nosie. Pluje nią na podłogę. Patrzy na buty. Paznokcie. Są brudne od krwi.
- Jak ja byłem w armii - grzmi czyjś głos. Podnosi głowę. Patrzy na kobietę, która rozmawiała przez telefon. - Baby nie mogły mówić tyle. Dawało się w ryja i było po sprawie. A teraz co! Pierdoli taka przez telefon i pierdoli! Normalnie w ryja dać tylko!
Wzdryga się. Chowa się w sobie. Nienawidzi żołnierzy.
- Zamknij mordę, stary dziadzie! - woła kobieta. - Zamknij mordę, bo zawołam karetkę! Starych idiotów trzeba izolować u psychiatry! Zamknij ryj, kurwa!
Patrzy na dziecko, dziecko się uśmiecha głupkowato. Bawi go to. Szarpie rękawem mamy, żeby spojrzała. Nie reaguje. Wygląda tak samo jak chłopiec. Tamten. Jego zakrwawiona twarz, pamięta. Był cicho. Spał jakby.
Dotyka jej jej dłonią. Delikatnie. Tak, jak sama tego chce. Wodzi wzrokiem za jej dłonią.
Unosi jej biodra i przyciska twarz do ziemi. Gryzie ją, napina każdy mięsień. Chce się wyrwać. Miarowe stuk-stuk. Dociska ją mocniej. Uderza jeszcze raz. Słyszy, jak dziewczyna obok żuje gumę, nie... To nie ta scena... Widzi jeszcze raz. Otwiera go. Otwiera i dotyka. Czuje złe, niewdzięczne ciepło.
Całuje. Powoli. Drży z podniecenia. Zagryza delikatnie wargę i sunie palcami po jego karku. Uśmiecha się do siebie.
Szarpie. Mocno. Potem się poddaje na moment. Słyszy jego oddech. Słyszy jego bicie serca. Są razem. Gryzie ziemię mocniej i chce się podnieść. Spada na nią jak kamień. Wpada w ziemię... Jest tą ziemią. Boli.
Kolejny przystanek. Patrzy przed siebie. Widzi reklamę za szybą. Widzi kota. Miauczy i domaga się karmy. Jest popielaty, jasny. Przesuwa dłońmi po dekolcie i czuje stare zadrapania. Drapie po nich. Drapie żyły. Tak bardzo, tak bardzo chce. Przejechał. Kot znika.
Ludzie wysiedli. Ludzie wsiedli. Ktoś obok niej siada. Patrzy na nią. Patrzy na niego. Miarowe stuk-stuk.
Młoda dziewczyna. Guma balonowa pęka. Spogląda na swoje ubłocone buty. Ma na nich małą plamę krwi. Owija w koszulkę krwawiący palec. Boli. Dziewczyna patrzy na jej brzuch. Nerwowo go zasłania. Potem odwraca wzrok. Chce się przesiąść. Nie chce być wśród ludzi. Duszno jej. Boli ją. chce być sama. Jest zimno, jest pod ziemią, boi się, przecież za chwilę coś się stanie, zapadnie się, umrze tu, pogrzebana w puszce, nie chce, musi być na wierzchu. Wyjść. Natychmiast. Odwraca się do szyby. Drapie ją słabo.
Blondynka żuje gumę i patrzy na nią. Na torbie ma naszywkę z bykiem.
Mówi:
- Estás drogada?
Patrzy na nią. Rozchyla usta, chce coś odpowiedzieć.
Palcami ryje ziemię, drapie ją, chce się wyczołgać. Czuje jak miarowo stuk-stuk uderza o nią. Czuje to i krzyczy. Nie słyszy siebie. Przyciska jej twarz do ziemi. Nie może oddychać. Wierzga nogami. To nic nie daje.
Czuje go. Czuje go w sobie. Jest na nim i patrzy na jego twarz, widzi tylko błyszczące oczy. Uśmiecha się łagodnie, potem chwyta jego nadgarstki i kładzie je nad jego głową. Śmieje się cicho. Wydaje się jej, że go zaskoczyła.
- Estás bien?
Boli ją. Słyszy gumę balonową. Całuje go. Mocno się w niej porusza. Boli ją. Szarpie ją. Szarpie nim. Chce wymiotować. Rzuca się. Przewraca ją pod siebie i śmieje sie cicho. Boli ją. To hiszpański. Drapie mocniej szybę. To nie ma sensu... Chce wymówić to słowo. To zdanie. Czuje go w gardle.
- Nic.
Miarowe stuk-stuk. Dziecko odchodzi od matki, wyjmuje bułkę z reklamówki. Szum reklamówki, zauważa to. Patrzy na niego. Dziecko podchodzi i wyciąga do niej rękę. Uśmiecha się do niego. Uśmiecha się do niej. Miarowo bije jej serce. Tak bardzo chce... drapie żyły.
- Nie ćpij więcej - mówi chłopiec. - Bo będziesz mieć hifa.
Uśmiecha się. Bierze bułkę. Gryzie ją. Patrzy przed siebie. Czuje żurawinę i spogląda na nią. Widzi robaka, porusza się. Widzi kamyk. Miała go tam w ustach. Gryzła go. Z kamyka wychodzi robak. Rzuca bułkę, wstaje. Czuje, że zaraz zwymiotuje. Zaraz się zrzyga. Boli ją wszystko, krwawi, tak bardzo chce, żeby... Uderza w szyby metra, uderza w drzwi, zaczyna krzyczeć, przecież nie chce, nie chce tu umrzeć, nie pod ziemią! Mocno wybija się przed wysiadających ludzi. Wybiega. Wymiotuje.
Spogląda jeszcze na metro. Chłopiec patrzy za nią. Dziewczyna z gumą balonową i bykiem patrzy za nią. Wstaje, chce zrobić krok, ale siada. Wszyscy na nią patrzą. Patrzy na bułkę. Nie ma tam robaka. Rzyga raz jeszcze. Potem kładzie się obok tego. Patrzy na sufit. Słyszy kroki, miarowe stuk-stuk. Śmieje się.
Zostawia ją. Odchodzi. Kopie na pożegnanie. Wypluwa ziemię. Płacze.
Zasypia w jego ramionach. Oddycha spokojnie.



5 komentarzy

  1. [Dawno już nie czytałam czegoś co tak działa na wyobraźnię.
    Lubię taki klimat...
    Choć wiadomo, że dla Janine to bardzo trudne chwile... To chciałabym jeszcze coś takiego, ale... Hm, krzywdzić ją znowu tak? :D Nie...
    Myliłaś się, bo samo opowiadanie mi się podoba, bardzo.
    Ta przeplatanka też jest ciekawa i tajemnicza...
    Hm, jednak jak wrócę będziemy musiały pomyśleć jak to rozwiązać ;)]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Już Ci pisałam, że czytając ten post tak po prostu na moment zapomniałam, jak się oddycha. A kiedy już skończyłam czytać, musiałam szybko sobie o tym przypomnieć. Tak, zaparło mi dech w piersiach i to dosłownie.
    Zresztą odkąd pamiętam, uwielbiam Twoją pisaninę :) A to tutaj... To przeplatanie tak różnych, ale też podobnych myśli... A przede wszystkim budowanie napięcia, bo nie podałaś wszystkiego na tacy... Ach, ach, zakochałam się <3 Ale nie w historii Janine. W jej opisie. Za historię Janine gotowa jestem urwać komuś... Zapewne wiesz co. I nie tylko.]

    OdpowiedzUsuń
  3. [WOW! Po przeczytaniu Twojej notki tylko tyle jestem w stanie z siebie wydobyć. Jestem pod wielkim wrażenie./ Dawno nie czytałam czegoś tak... tak wspaniałego! Oczywiście mam na myśli, to samo co Nezia.
    I, o... Aż nie wiem co mam jeszcze powiedzieć. Hm... Czekam na kolejne Twoje opowiadanie :) ]

    OdpowiedzUsuń
  4. ["Słońce Nowego Jorku"! <3 wykorzystam :*************
    i tak strasznie :P ]

    OdpowiedzUsuń
  5. Notka jest wspaniała. Straszna, ale wspaniała. Początek jest naprawdę spokojny, człowiek widzi samego siebie w metrze, a potem powoli wszystko przyspiesza, ale przed oczami ma się tylko Janine. Muszę przyznać, że potrafisz zagrać na emocjach i to nie w sposób bardzo oklepany ─ śmierć, narodziny czy kłótnia opisane w bezpośredni sposób. Grasz na emocjach, opisując scenkę w metrze. Wiesz, że to talent?
    Mam nadzieję, że będzie tutaj więcej Twoich notek. :)

    OdpowiedzUsuń