Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1966. Ashes like snow.

"Won't you meet me in the morning?
You left without without any warning... 
Ashes like snow, where did you go?"
( Lily Kershaw - "Ashes like snow")


18 luty 2014.

Cmentarz był obsypany śniegiem niemal po same kolana. Nowojorska zima zdawała się panować nad całym miastem, nawet nad nekropoliami, które powinny rządzić się własnymi prawami. Szron, oblepiajacy drzewa, skrzył się w słońcu, śnieg zakrywał pamiątkowe tablice, a ludzie przeklinali cicho, odgarniając biały puch z mogił. Wysoka, rudowłosa postać przestępowała z zimna z nogi na nogę, stojąc przed grobem, w którym miesiąc wcześniej spoczęły prochy podpułkownika Carmine'a Dwighta. 
- Jak mogłeś tak spieprzyć sprawę? -Joyce pytała w myślach mężczyznę, ale zgodnie z przewidywaniami nie uzyskała żadnej odpowiedzi. - Jak mogłeś tak po prostu zostawić Willa? - Powtórzyła rozżalona i z całej siły powstrzymywała łzy. Carmine Dwight popełnił samobójstwo, chociaż nikt nie obstawiał, że zrobił to świadomie. Wszystkiemu winna była choroba, która zmieniała go w bezuczuciowego, agresywnego potwora. JJ wciąż miała w głowie ich ostatnią rozmowę, zaledwie dwa dni przed jego śmiercią...

- Ale nam się udał, nie? - Carmine roześmiał się, biorąc na ręce synka. - Perfekcyjna robota. - Mówił to za każdym razem, gdy JJ i Will pojawiali się w ośrodku leczenia zaburzeń psychicznych. Cały personel utrzymywał, że mężczyzna znacznie się wyciszał po wizytach Rudej i dziecka, był spokojny i pogodny. Joyce była skłonna w to uwierzyć, kiedy patrzyła jak Carmine zajmuje się maluchem i często gościła w jego pokoju na czwartym piętrze budynku. O dziwo, jako para często nie potrafili się dogadać. Teraz, na przyjacielskiej stopie, już nie mieli z tym problemów. 
- Udał nam się, ale to nasza pierwsza i ostatnia produkcja - odparła Joyce z rozbrajającą szczerością. Żadne z nich nie miało złudzeń - ich związek dawno się skończył, może tak naprawdę wcale nie istniał. Jednak oboje zyskali dzięki temu największy skarb, jaki człowiek może posiadać, w maleńkiej osobie Williama, który jeszcze niczego nie rozumiał, ale na widok ojca wyciągał małe rączki i wykrzywiał usteczka w coś na kształt uśmiechu. JJ wzruszona obserwowała ich wzajemne relacje, z radością spoglądając w przyszłość.
- Nigdy go nie zostawię, obiecuję. - Mężczyzna spojrzał na rudowłosą, a ta uśmiechnęła się ciepło. - Wynagrodzę Ci wszystko co przeszłaś sama w czasie ciąży i porodu. Już nie będziesz sama. Wyjdę stąd i będzie dobrze. Zobaczysz - zapewnił, z rozanieleniem wpatrując się w śliczną twarz chłopczyka. Will chwycił palec taty i nie chciał puścić, a Carmine tylko się roześmiał.
- Trzymam za słowo...

Carmine słowa nie dotrzymał. Mroźnego poranka dwa dni później personel znalazł jego ciało na podjeździe ośrodka, zmasakrowane w wyniku uderzenia o asfalt. Wyskoczył, prawdopodobnie nad ranem i zginął na miejscu. Sądząc po stanie czaszki i mózgu oraz obrażeniach ciała nie mógłby tego przeżyć. Tak skończyła się historia jednego z najważniejszych mężczyzn w życiu Joyce, której pozostał wielki żal. Nie do Carmine'a, bo ten przez chorobę nie panował nad sobą. Do losu, do pielęgniarzy, którzy najwyraźniej zaniedbali swoje obowiązki, do samej siebie. Tak, do siebie również. Przede wszystkim dlatego, że pozwoliła mu wylecieć na kolejną misję. Powinna protestować, stanąć okoniem, powiedzieć o ciąży i przywiązać mężczyznę do kaloryfera. Tak zrobiłaby normalna, trzeźwo myśląca kobieta. Powinna, ale tak nie zrobiła, bo JJ takim typem nie była. Nie chciała ograniczać jego życiowym planów i teraz już nigdy William nie zobaczy swojego taty, a ona przyjaciela. Było po wszystkim. Tak jakby ktoś na planie filmowym powiedział "cięcie".
Trzydziestopięcioletnie życie zostało drastycznie skończone, a bliscy musieli się z tym pogodzić. Dla JJ etap rozpaczy dawno minął, pozostał tylko żal i tęsknota. Musiała być silna, nie dla siebie, ale dla dziecka, które potrzebowało silnej, zdrowej mamy, a nie rozklejającej się mimozy. Ostatnie dwa tygodnie spędziła w New Stuyahok, u rodziców, by dać sobie czas na przemyślenie wszystkiego co spotkało ją w ostatnim czasie. Wróciła na wieść o wypadku Sol, by wspierać przyjaciołkę w ciężkim dla niej czasie. Dzięki pomocy mamy wróciła silniejsza. Zmieniła ciasną kawalerkę na mieszkanie wynajęte od Sienny i powoli, małymi kroczkami, układała swoje życie do kupy, bez Carmine'a Dwighta, za to z jego mamą i siostrą, które zasypywały ją telefonami i zaproszeniami do siebie. JJ nie zamierzała ograniczać tych kontaktów, chciała by William wiedział kim jest i skąd pochodzi, nieważne jak później potoczą się losy jego i jego mamy. 
- JJ, wróciłaś? - Joyce usłyszała za sobą znajomy głos i podskoczyła w miejscu, gwałtownie wyrwana z zadumy. Odwróciła głowę i spojrzała na twarz starszej kobiety, w której rozpoznała matkę Carmine'a. Wyglądała nieco lepiej niż na pogrzebie, ale jej oczy wciąż były zaczerwienione, jak od płaczu. Molly Dwight była piękną kobietą po sześćdziesiątce. Mimo upływu lat zachowywała zgrabną sylwetkę i regularnie farbowała włosy, dzięki czemu nie było widać śladów siwizny. Po niej Carmine odziedziczył wielkie brązowe oczy i kształt ust. Resztę miał po ojcu, komandorze sił lotniczych, który zginął podczas misji, gdy jego syn miał piętnaście lat.
- Wróciłam trzy dni temu - odparła JJ, lekko przytulając do siebie Molly. - Miałam dosyć siedzenia na Alasce. Chcesz odwiedzić WIlly'ego? Urósł przez ten cały czas - uśmiechnęła się ciepło, nieumiejętnie skrywając matczyną dumę.
- Byłoby cudownie. - Kobieta skinęła głową. - Jak się czujesz?
- Straciłam dobrego przyjaciela, Molly - JJ wbiła wzrok w kamienną płytę. - To nigdy nie była miłość, ale był mi bardzo bliski. Tęsknię za nim - przyznała szczerze i wzruszyła ramionami, chcąc przywrócić się do równowagi.  
- Masz rację, to nie byla miłość - przytaknęła jej Molly Dwight. - To Ellen była miłością jego życia, pierwszą i jedyną. Po jej stracie oddał się wojsku, całkowicie - dodała z brutalną szczerością, ale Joyce nie miała jej tego za złe. - Podobałaś mu się, intrygowałaś, uwielbiał Cię na swój pokręcony sposób. On tak naprawdę nigdy nie wrócił z wojny, został tam na zawsze, jak jego ojciec. - Molly położyła dłoń na ramieniu Joyce. - Tak po prostu musiało być. Nie zadręczaj się długo. Jesteś młoda, ułóż sobie życie z kims. Mój syn nigdy nie dałby Ci tego na co Ty i Will zasługujecie. W każdym momencie życia, gdyby tylko pojawiła się możliwość wyjazdu na misję, to on by to zrobił. Anthony miał tak samo.
Joyce spojrzała na kobietę, totalnie zaskoczona jej szczerą wypowiedzią. Dokładnie znała historię rodziny Dwightów i musiała przyznać, że Carmine wdał się w ojca.
- Dziękuję, Molly. Twoje wsparcie wiele dla mnie znaczy. - JJ zagryzła dolną wargę i spuściła wzrok.
- Opowiadałam Ci jak Carmine spadł z drzewa gdy miał 8 lat? - Spytała nagle pani Dwight, a Joyce parsknęła śmiechem. 
- Nie, ale opowiesz mi w drodze do mojego mieszkania - powiedziała i chwyciła kobietę pod ramię, po czym ruszyła w stronę cmentarnej bramy...

4 komentarze

  1. [No nie! Ukręcę Ci ten rudy łeb, chyba że nie masz go rudego jak JJ, ale wtedy tak czy siak Ci go ukręcę! Miało być tak ładnie, Karmelek miał wyzdrowieć i wszyscy żyliby długo i szczęśliwie. Ale nie żyją. Tak, zdecydowanie coś Ci ukręcę, może nie tylko głowę.
    I znowu czegoś takiego się nie spodziewałam, jak wspominałaś, że piszesz notę, to nie miałam pojęcia, o czym ona mogłaby być. JJ, może Ty już więcej tych not nie pisz? :D Bo wszyscy nowojorczycy wyginą :D Nie no, żartuje i dobrze o tym wiesz :D W każdym bądź razie naprawdę mi szkoda Karmelka ;c]

    OdpowiedzUsuń
  2. Takiego rozwoju sytuacji na prawdę się nie spodziewałam! Ten temat jest mi ostatnio bardzo bliski, bo mojej kuzynce przytrafiła się taka sama sytuacja, tylko to był jej partner, nie był chory a ich synek ma trzy latka.
    Zapraszam więc do jakiegoś nowego wątku z Ethanem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. [! Poleciałaś, Szalona. Nie spodziewałam się tego, po ostatnim rozdziale stawiałam raczej na powolną drogę do happy endu. Abstrahując od tego piękne wspomnienia napisanego kursywą oraz dialogów takich naturalnych, życiowych, szkoda.
    Pięknymi słowami opisałaś dość traumatyczne przeżycie, aż mi się smutno zrobiło. Grunt, że JJ ma wsparcie w babci małego i cioci :)]

    OdpowiedzUsuń
  4. [ no nieee! jak mogłaś?! eh... :( smutno, płaczę ;/
    ja sie z Nezią zgadzam, nie usmiercaj nam miasa xD no ale tym samym uwolniłaś JJ od pewnego rozdziału, etapu w jej zyciu... no nic, trza sie do roboty brać! ]

    OdpowiedzUsuń