Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1968. "Słońce" NY zgasło.


[wiecie co? notka grupowa w sumie ;) ]

Panna Haywood była szefem wszystkich szefów. No, może nie do końca, ale najważniejsze, że sama sobie wybierała godziny pracy. Z racji tego jednak, iż czuła się spełniona zarządzając kasynem, spędzała tam większość czasu. Niezbyt ufała ludziom i czuła się znacznie pewniej samodzielnie kontrolując nawet najmniejsze drobnostki, takie jak rodzaj papieru toaletowego w łazience dla klientów.
Kiedy jednak odebrała telefon od rudzielca i wysłuchała rozpaczliwej prośby o podwiezienie, nie miała oporów przed zapakowaniem tyłka do sforsowanego autka. Weszła do budynku i wypytała portiera o to, gdzie może znaleźć pannę Duval. Otrzymawszy wskazówki, skierowała się w tamtą stronę, radośnie podzwaniając kluczami. Dobiegający zza uchylonych drzwi gwar utwierdził ją w przekonaniu, że obrała właściwy kierunek. Wślizgnęła się do sali i już, już miała pomachać do Sol, kiedy na tę drobniutką postać spadła belka.
Belka!
- Boże! - krzyknęła, zasłaniając usta dłońmi. Przez dłuższą chwilę nie była zdolna do ruchu, więc po prostu stała i wpatrywała się w tę przerażającą scenę.
Krzyki ustały w momencie, gdy belka przydusiła kobietę do sceny, a ona upadła tak, ze uderzyłą głową o deski i straciła przytomność. Moze dla niej to i lepiej, nie była świadoma i nie odczuwała tego bólu, który momentalnie silną falą niemal wstrząsnłą jej ciałem.

Sol obudziła się dopiero w szpitalu. Nie wiedziała, że Cyzia dzwoniła po pogotowie i była przy niej. Nie wiedziała, że jej przyjaciółka jest tak odważna, zaradna i w ogóle tak... tak doskonale zorganizowana, o, i że w sytuacjach ekstremalnych zachowuje zimną krew! Miała przy sobie swojego osobistego bohatera. Nie wiedziała też, ze i Nezia się zjawi jak drugi aniołek Charli'ego! I że będąc na zmianie, gdy przywiozą do szpitala rudą, doglądać jej będzie.
Pamietała krzyk i widok wystraszonych min tancery z zespołu, pamiętała pierwszą falę bólu i oczywiście oczywistym było to, że znajdzie się w szpitalu. Nie mniej jednak gdy odzyskała przytomność, zmrużyła oczy i rozejrzała się po sali, czując się co najmniej niepewnie.
- Gdzie jestem? - durne pytanie, ale padło bez zastanawienia się nad jego sensem, gdy wszystko było tak proste.
Inez szczerze nienawidziła takich sytuacji. Nienawidziła, kiedy będąc w pracy, musiała interweniować w wypadkach, w których uczestniczyli jej bliscy. Wiedziała, że jadą do teatru, że została poszkodowana pewna baletnica, lecz nijak nie skojarzyła faktów. Nawet nie pomyślała, że to mogłaby być Sol. Dopiero kiedy na miejscu zobaczyła dwie przyjaciółki, w tym jedną leżącą nieprzytomną niemalże na środku sceny… Nogi się pod nią ugięły. Nigdy nie potrafiła tak do końca opanować się w takich sytuacjach, oddzielić pracy od życia prywatnego, by móc racjonalnie myśleć. Wiedziała jednak, że musi i starała się ze wszystkich sił.
Wolała nie słuchać i nie patrzeć, robiła swoje, aż wreszcie wraz z kolegami z zespołu przetransportowała Sol do szpitala. Musiała wrócić do pracy, dostali jeszcze kilka wezwań, lecz po skończeniu zmiany Inez przebrała się i zabarykadowała się w sali, w której leżała Sol, tłumacząc lekarzom, że jest jej przyjaciółką i że kobieta nie ma tutaj bliższych krewnych, których trzeba byłoby powiadomić. Sama zaś, korzystając z telefonu rudowłosej, próbowała dodzwonić się do Jareda, lecz ten niestety nie odbierał.
Siedziała na krzesełku, nieco oddalona od łóżka i wpatrywała się w złożone na kolanach dłonie, kiedy to Sol się odezwała. Blondynka zerwała się ze swojego miejsca jak oparzona i przysunęła się do łóżka, by lekko pochylić się nad rudowłosa i uśmiechnąć się ciepło.
– Jesteś w szpitalu. Chwilę po próbie spadł na Ciebie kawałek belki z lampami… – wyjaśniła, nie mówiąc nic więcej, bo tez lekarze niczego jej nie powiedzieli.
Sol powoli obróciła głowę, w której czuła ból, jakby w środku miała siedmiu krasnoludków właśnie podczas pracy, tłukących kilofami o skały w kopalni i skrzywiła się. Oblizała suche usta i uniosła dłoń do skroni, by pomasować... plastry i opatrunek na czole.
- To... to wiem... Neziu... ja widziałam Cyzie - mruczała nieco bez sensu, bez ładu i składu, ale cóż... chyba nie dziwne, prawda?
Nie chciałaby teraz słyszeć tego, co powiedział lekarz. Nie chciałaby sie teraz z tym zmierzyć. W ogóle poleżałaby sobie smacznie i spokojnie, pospałaby sobie. Zjadłaby ciacho. Pobawiłaby się w lenia. Wystraszyła się w teatrze, sam widok min ludzi i krzyk był oczywisty i alarmował aż ponadto. A że to ona leżała w szpitalnym łóżku... wiedziała jakie mogą być najczarniejsze scenariusze w konsekwencji.
– Tak, Cyzia przyszła Cię odebrać z próby – wyjaśniła cicho, widząc, jak Sol się krzywi. Domyśliła się, że było to spowodowane bólem głowy, zatem specjalnie przyciszyła głos, by dodatkowo nie drażnił on rudowłosej.
Lekarz, który kazał zrobić prześwietlenie Sol, który jej założył kartę i przebadał na wstępie, powiedział wprost, ęe dla tancerza, dla baletnicy to oznacza koniec czynnie wykonywanego zawodu. Poorane plecy belką się zagoja, będą piec i boleć, ale się zagoją. Ale belka przygniotła ją mocno, uderzyła w biodro z taką siłą przez swój ciężar, że doszło do wysunięcia kościo biodrowej ze stawu, naderwanie mięśni, wypadnięcia z zawiasu i musieli jej nastawiać nogę... jakby była laleczką, plastikową barbie, której noga wypada jak sie za mocno pociągnie... Sol nie wróci na scene. Na dodatek mięśnie, które trzeba będzie masować i znowu obklejać plastrami, fizjoterapia...
- Neziu... mamy tu wody troszke? - poprosiła, nie pytając jeszcze o nic. Ale to i tak wisiało w powietrzu.
– Tak, już Ci daje! – zawołała i odwróciła się w stronę niewielkiej szafki, na której stał już przygotowany kubek. Ratowniczka uniosła go i zerknęła na przyjaciółkę. Po chwili namysłu sięgnęła tez po leżącą obok słomkę, którą wsunęła do kubka i dopiero taki zestaw podała Sol.
– Proszę. Słomeczka po to, żebyś nie musiała za bardzo się unosić i wyginać – poinformowała, posyłając kobiecie delikatny uśmiech.
Lekarze nic pannie Grant nie powiedzieli, po prostu nie mogli, a ona nie naciskała, nie chcąc nikogo stawiać w niezręcznej sytuacji. Mimo to blondynka potrafiła się domyślić, że nie było dobrze. Poza tym była przecież na miejscu zdarzenia, widziała nie tylko plecy Sol, ale także jej nogę, kiedy to musieli prowizorycznie usztywnić staw biodrowy i całą kończynę na czas transportu do szpitala. Nie wiedziała, co dokładnie taki uraz oznacza dla baletnicy. Wiedziała jednak, że nogi Sol to było jej narzędzie pracy, najważniejsze narzędzie pracy i najmniejszy nawet, niegroźnie wyglądający uraz mógł być dla nich szkodliwy.
Sol spojrzala na słomkę w kubku i mina jej zrzedła. O ile wcześniej była jak jajko, tak teraz chyba jak ... co jest bardziej delikatne od jajka? Jest coś takiego?
- Masz wolne? - spytała, odbierając picie i faktycznie, gdy mogła się napić wody przez słomkę, musiała przyznać, że to jednak dobry pomysł. - Dziękuję - uśmiechnęła sie blado na chwilę i znowu upiła łyk. Czuła suchość w gardle i na języku. I była głodna! I obolała. Ale głodna przede wszystkim.
 Cóż, teraz Sol nie będzie taka, jaką poznała Nezia te kilka lat temu, bo i wszystko się zmieni... Nieważne. Nie był to odpowiedni czas, by o tym myśleć.
- Jeśli jesteś na dyżurze, nie musisz ze mną siedzieć, wiesz? Nie chce żebyś miała kłopoty - zauważyła i zwróciła na to uwagę, bo widziała za Nezią złożóną jej kurtkę ratowniczą.

Rosalie miała ostatnio niewiele wolnego czasu, w jej życiu zaszyły jednak zmiany, którymi chciała podzielić się ze swoją najlepszą przyjaciółką. Zakończywszy ostatnie spotkanie tego dnia, wstąpiła do Starbucks po dwa kubki kawy - dla Sol wzięła jej ulubioną. Spodziewała się zastać rudzielca w teatrze, więc właśnie do tamtego budynku zawitała. Kilku pracowników kojarzyło Rose z widzenia, choć brunetka częściej bywała za kulisami w odwiedzinach u przyjaciółki niż na spektaklach. Chyba powinna się poprawić... Obiecała sobie, że kiedy już ona i Nick zakończą wszystkie sprawy związane z przeprowadzką, razem wybiorą się do teatru.
Jednak nie to było w tej chwili najważniejsze. Widząc rusztowania w sali, w której zazwyczaj ćwiczyła Soluszka, i charakterystyczną, żółtą taśmę, jakiej używa się przy odgradzaniu miejsca zbrodni, zamarła, a papierowe kubeczki wypadły jej z dłoni. Nie zdarzało jej się wpadać w histerię, jednak potrzebowała chwili, aby zrozumieć wyjaśnienia pracowników o tym, co poprzedniego dnia stało się na scenie. Rosalie bez chwili namysłu złapała taksówkę i pojechała do szpitala. Niemiła pielęgniarka nie chciała powiedzieć jej, w której sali leży baletnica - formalnie Rose nie była przecież z rodziny, ale w końcu udało jej się wydobyć od niej tę informację. Rosalie po cichutku weszła więc do sali, w której leżała przyjaciółka.
Rosalie przestraszyła się nie na żarty, gdy powiedziano jej, że masywny żyrandol spadł na grupę trenujących tancerzy. Chaotyczna i pewnie nieco ubarwiona relacja pracowników teatru i robotników przeprowadzających remont na sali wydawała jej się naprawdę dramatyczna. Nie udało jej się dowiedzieć od pielęgniarki w jakim stanie jest Sol, ale jeśli mogła zobaczyć się z przyjaciółką, to chyba był dobry znak. Rose cieszyła się, że nie stało się nic poważnego i, że rudzielec nie doznał obrażeń głowy lub uszkodzenia innych części ciała.
Zdawała sobie jednak sprawę, że dla baletnicy kontuzja kostki ma zdecydowanie większe konsekwencje niż dla każdego przeciętnego człowieka - Rose pewnie musiałaby odpuścić sobie noszenie butów na obcasie, ale gdyby poprawiło się jej, pewnie z powrotem wskoczyłaby w szpilki. Sol miała jednak dużo szczęścia, że wypadek skończył się dla niej tylko w taki sposób.
- Cześć - przywitawszy się, Rosalie niepewnie podeszła do przyjaciółki i usiadła na krzesełku obok łóżka. Miała nadzieję, że nie przeszkadza Sol podczas odpoczynku.
- Właśnie się dowiedziała, przyjechałam tak szybko jak tylko mogłam. Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś? - zapytała, przyglądając się rudzielcowi z niepokojem.
Gdyby Rosalie wiedziała wcześniej, pewnie jeszcze w nocy przyjechałaby do szpitala. Rozumiała jednak, że ani Cyzia, ani Nezia nie miały głowy do tego, by dzwonić do niej po wypadku i były po prostu zbyt zajęte. Sol, leżąc w szpitalnym łóżku blada i zmęczona, sprawiała wrażenie jakby nie była sobą. Gdyby nie włosy, Rose może nawet nie rozpoznałaby przyjaciółki. Widać było, że obrażenia, których doznała podczas wypadku są poważniejsze niż powiedziała Rosalie i sama wiedziała, ale najwyraźniej robiła dobrą minę do złej gry. Rose miała nadzieję, że rudzielec szybko dojdzie do siebie i przyjaciele będą mogli zabrać ją z przygnębiającego szpitala.
- To chociaż posiedzę z Tobą. Nie będę przeszkadzała? - zapytawszy, wzięła przyjaciółkę za rękę. Uznała, że rozmowa może poprawić Sol humor.
- Szłam do teatru, żeby z Tobą poplotkować, bo mam Ci kilka rzeczy do opowiedzenia.
Sol uśmiechneła się delikatnie, patrząc na przyjaciółkę. Jakieś to było miłe, że wszyscy, na prawdę wszyscy ci bliscy ludzie, znajdowali chwilę, by tu wpaść. Ale czemu akurat każdy przynosił te słodycze i pyszności? No ona stąd wyjdzie gruba. Bardzo chciała słuchać o tym, co u Rose słychać. O tym, co słychać o każdym i u każdego i wszędzie w ogóle. Chciała, by jej mysli odwrócić od tego, co teraz się działo. Tak, robiła dobrą minę do złej gry. Bo nie chciała martwić ani przyjaciół, ani rodziców. Wypadki chodzą po ludziach i tego powiedzonka się trzymała. To pozwalało jej się trzymać i nie załamywać. Po prostu... gdyby pomyslała, jak wielkie poniesie konsekwencje ona, bo nikt inny nie zapłaci tyle, co ruda, zaraz by się zapłakała.

Sol w szpitalu czuła się bezpiecznie. Za tymi białymi dzrwiami, poza tymi ścianami które cuchneły medykamentami i środkami dezynfekującymi, wiedziała, że czeka ją zderzenie z wynikiem, skutkiem wypadku. Nie chciała wychodzić. Jared milczał, zero telefonu, wiadomości, zniknął. Wiedziała, że ma kłopoty, ale ona... też miała. On stracił biuro, a ona...czuła jakby wszystko straciła. Nie wróci do baletu, nie ma na to szans, lekarz powiedział jej to wprost, doszło do uszkodzenia czegoś w biodrze przy miednicy... nieważne.
Całymi dniami wisiała na telefonie z JJ, Rose, Cyzią i Nezią. Te ostatnie to były jej bohaterki, zaopiekowały się nią, gdy trafiła do szpitala, dostarczyły ją tu. Rose ją odwiedziła, nie chciała by z małym przychodziła, był za malutki, mógł coś złapać... Stąd to telefon rudej to rudej najwięcej ją wyjdzie w rachunku, bo musiała słuchać głużenia Willa!
JJ dowiedziała się o wypadku Sol od samej Inez i nie traciła czasu, by jak najszybciej zobaczyć się z przyjaciółką. Willa przejęła mama Carmine'a, która w ostatnim czasie stała się jej wielką pomocą. Dzięki temu Joyce mogła zająć się Sol bez obaw o to, że jej dziecko na tym ucierpi. Współczuła kochanemu Rudzielcowi i chciała dla niej jak najlepiej, próbowała pocieszać, chociaż wiadome było, że Sol na scenie już nigdy nie stanie. JJ obiecała jej, że będzie przy niej w każdej decyzji i we wszystkim pomoże. Wszyscy pomogą; ona, Inez, Rose, Jeremy. Wszyscy. Nawet mały Willy, którego JJ postanowiła zabrać do Rudej. Miał już trzy miesiące, więc jego głośny, rozbrajający śmiech wcale nie był rzadkością. Na widok cioci Sol chłopczyk radośnie zakwikał, a JJ tylko się roześmiała.
- Patrz, kogo Ci przyprowadziłam!
Sol nie spdoziewała się JJ zastać ani tego dnia, ani do wyjścia z szpitala. Słyszała, że ta sama miała teraz zamieszanie w życiu i to całkiem poważne. Słyszała o śmierci Carmine'a. Słyszała też o tym, że ruda znalazła wsparcie i pomoc w babci maluszka. A teraz, gdy w progu rozniósł się śmiech dzieciaczka, roześmiała się. Przez łzy. Niekontrolowanie popłynęły jej po policzkach i Sol nawet się nie kryła. Ostatnio za wiele emocji się w niej gniotło, za wiele sie wydarzyło i nie miała czasu na poukładanie sobie tego i odreagowanie
- O matko, nie wierzę! Chodźcie tu do mnie szybko - ponagliła ich od razu wyciągając ręce po malucha.
JJ nie dziwił fakt, że Sol wyglądała jak zdjęta z krzyża. W końcu złamało się całe jej życie, dotychczasowe plany, marzenia. Musiała wszystko odbudowywać, wręcz z popiołów. I Joyce zamierzała jej w tym pomoc całym sercem.
- Willy tak bardzo chciał do cioci Sol, że nie mogłam go zostawić z babcią - Joyce przyspieszyła kroku i odstawiła nosidełko na wolne krzesło, wypięła malca z uprzęży i całego uchachanego podała Sol, przy okazji cmokając ją w policzek. Miała w zanadrzu mnóstwo pyszności dla rudzielca, ale najpierw Will miał zamiar zająć całą uwagę cioci.
Sol z uśmiechem objęła małego Willa. Ta kruszynka nie ważyła wiele i trzymanie go i tulenie, co teraz przynosiło tylko samą wielką radość poszkodowanej, nie sprawiało bólu. To chyba jedyna rzecz, jaką mogła robić, nie odczuwając dyskomfortu!
- Boże schrupałabym go - mrukneła żartobliwie i uniosła spojrzenie na JJ. - Co u was słychować? Wróciłaś już do domu? - uniosła brew, badawczo lustrująć przyjaciółkę, chcąc dostrzec jakiekolwiek, choćby najmniejsze oznaki żałoby, cierpienia, zmęczenia. To, że ona sama była teraz obrazem nędzy i rozpaczy nie znaczyło, że należało się nad nią użalac i nie mówić jak sie waliło u kogoś innego.
- Nie krępuj się, zeżryj całego - JJ wytknęła język w kierunku Sol i syna. - Czasami wychodzi z niego prawdziwy szatan i aż się dziwię jak może udawać takiego uroczego malca - przewróciła oczami i wyciągnęła z torby kokosanki, pomarańcze, krówki, pachnący płyn do kąpieli, dwie książki i parę innych pierdół, by trochę umilić Sol leżenie. Teraz, po miesiącu od śmierci Carmine'a, JJ czuła się już praktycznie dobrze i nie wyglądała już tak tragicznie jak przez pierwsze parę dni, kiedy była zszokowana i przerażona dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Ja już w porządku - zapewniła. - Musiałam wrócić, odzwyczaiłam się od Alaski i w gruncie rzeczy bardzo tęskniłam za NY. Poza tym, mama nie pozwalała mi się nad sobą użalać, tutaj mogę to robić bez ograniczeń - uśmiechnęła się, chociaż w planach rozpaczy już nie było. Dziękowała losowi, że przez ostatni rok uczucia względem bruneta zdążyły znacznie się ochłodzić, bo gdyby zginął jeszcze zanim zaszła w ciążę to byłaby pewna co do wielotygodniowego rozpaczania. Owszem, cierpiała, jak po stracie przyjaciela. Codziennie pierwszą myślą po przebudzeniu było to, że Carmine'a już nie ma, ale miała Willa, który skutecznie odciągał ją od negatywnych myśli.
- Wiesz już kiedy Cię wypuszczają? - Uniosła brew. - Wybacz Soliś, ale potrzebuję Cię na zakupy, kto mi tak doradzi nowe sukienki jak nie Ty? Teraz kiedy wyglądam równie bosko jak przed ciążą, potrzebuję nowych ubrań. Tobie też się przydadzą - zapewniła.
Sol na widok jedzenia zagryzła wargę i westchnęła. Chcą ją utuczyć. Spaść jak krowę, ot co. I jeszcze robią to tak perfidnie, przynosząc to, co lubi najbardziej! A widok zapachowych kosmetyków do kąpieli i pielęgnacji sprawił, że zamknęła oczy i zacisnęła powieki mocno. Cholera. Przeklęte te przyjaciółki kochane, one się zmówiły i jakieś przymierze zawarły, czy coś! Sol to uwielbiała, pachnące płyny, żele, sole i pastylki do wanny... Tutaj w szpitalu musiała uważac i kąpać się pod zimnymi i brzydkimi prysznicami, ale i tak ładne aromaty uprzyjemniały jej te kąpiele.
- Wychodzę za dwa tygodnie... Robią mi prześwietlenia biodra, coś tam chrupnęło, ale na szczęście gipsu nie mam, tylko mnie tak usztywniają dziwnie - odkryła się i pokazała takie... no takie coś, jakby ochraniacz, który jej podłożyli pod tyłek i z boku paskami przypięli. - Na plecach tylko opatrunki zmieniają, ale każą mi sie smarować biooilem by nie było blizn, to latem w kiecce bez pleców polatam - oznajmiła wesoło. - A zakupy? Zawsze - zapewniła. - Jutro przynieś mi katalogi z galerii, nawet na odległość coś wybierzemy - zaproponowała.
- To może jak już wyjdziesz ze szpitala to wprowadzisz się do mnie na parę dni? -Spytała, zerkając na Sol i widząc, że mały powoli zaczyna jej ciążyć, wzięła synka na ręce. - W nowym mieszkaniu mam wolne łóżko w salonie. Wiem, że to nie Wersal, ale zawsze miałabym na Ciebie oko przez pierwszych parę dni, co Ty na to? - Spytała, mając nadzieję, że Sol się zgodzi. - Will dużo czasu spędza z babcią i ciocia, więc miałybyśmy czas na jakiś babski wieczór z Neź i Rose, no weź się zgódź - spojrzała na nią błagalnie i wygięła buzię w podkówkę, tak jak Will, kiedy czegoś chciał. On wtedy dostawał wszystko, może i JJ się uda.
Oddała malca, choć niechętnie, bo taki maluch o wiele przyjemniej ciążył, niż cokolwiek innego w jej obecnym stanie. Spojrzała zaraz na JJ wyraźnie zaskoczona i propozycją i tym, że ta sie przeprowadziła.
- Słucham? Ale... nie zjamujesz już tej kawalerki? - nie słyszała o takich zmianach, no wszystko ją omijało, wszystko do diaska! - Jak to? Czemu? Od kiedy? Dlaczego ja sie dowiaduje ostatnia? - niby to naburmuszona, pstrykneła ją w ramię i czekała na wyjasnienia. Oby dobre i przekonywujące wyjaśnienia!

Po raz kolejny siegneła po słuchawkę i zadzwoniła po pielęgniarkę. Leki miała brać z 3 razy dziennie, ale ból był nie do zniesienia, opatrunki ponaklejane plastrami na zdarte plecy były dokuczliwe i same rany wydawały się ją palić żywym ogniem. Na dodatek usztywnione biodro, gdy wsunęli jej coś pod miednicę, sprawiało, że przy każdym ruchu, cały bok ją rwał. Wybicie... czegoś tam, naderwanie mięśni przy bolcu biodrowym... Dzwoniła już do teatru, znajoma z zespoły przyjechała w owiedziny i dodatkowo pomogła jej wypełnić dokumenty wnoszące o wypłącenie odpowiedniej sumy z ubezpieczenia na opłatę usług w szpitalu. Do tego dochodził wniosek o odszkodowanie... Nie wiedziała dokłądnie o co chodzi, ale jej matka już się tym zajęła. Wynajęła jakiegoś doradcę prawnego, adwokata... Sol nie wiedziała dokłądnie, miała wrażenie, że sporo rzeczy ją omija i że nie mówią jej wszystkiego. Nie chciała robić wokół wypadku szumu, choć już dowiedziała się, ze ktoś opublikował artykuł o tym zajściu, a ją już całkowicie wykreślono z branży i jej etat wykreślili z grafiku, a umowa z teatrem i zespołem została wstrzymana, zamrożona na czas jej wyjścia z szpitala. Sol wiedziała, że chcą ją po cichu odsunąć, by nie rozdmuchiwać tej sprawy. I była własnie za tym, by wszystko załatwić po cichu.
Gdy pielęgniarka podała jej lek i wyszła, leżała jeszcze chwilę, patrząc w sufit. Musiała odczekać chwilę, nim lek zacznie działać. Potem zaś znów sięgneła po kartki i długopisy. Od wczoraj na jej łóżku i szafce obok walały się białe pokreślone kartki, gazety i wycinki z stron z ilustracjami a nie z nadrukiem artykułów, nożyczki i klej. Sol znudziło się po kilku dniach wypełnianie sudoku, krzyżówek, przeglądanie podrzuconych przez przyjaciółki czasopism. W podłączonej do telewizora kablówki wciąż leciało to samo i po obejrzeniu kolejnej powtórki odcinka brazylijskiego serialu, czy amerykańskiego show miała dość. Gdy natkneła się jednak na nową reklamę perfum, promowaną oczywiście przez jedną z znanych gwiazd, nie przełączyła, ale i nie skupiła się na reklamowanym produkcie. Tylko na sukience aktorki. Olśniło ją! Ma w szafie tyle rzeczy, zakupy tak kocha, co nieco o modzie wie dzięki własnym zainteresowaniem, więc dlaczego by nie...?
Od kilku dni, a nawet właściwie od początku przybycia do szpitala i odzyskania przytomności wiedziała, że do baletu nie wróci. Nie było na to szans przez uraz biodra. O ile zdarte plecy się zagoją, a skóra się zrekonstruuje, odrośnie i wszystko się zasklepi,a  dzieki nowej technologi i możliwościom medycyny obędzie się bez blizn, tak jednak dalsza przygoda z tańcem klasycznym moze ją kosztować tylko jeszcze więcej bólu i pogłebienia urazu. Nie było szans na odbudowanie tego, co do tej pory osiągnęła. Musiała raczej szukać nowych scenariuszy i możliwości... I skoro taniec, przynajmniej ten powiązany z występem, z sławą został odsunięty, to czy musiała się ograniczać tylko do tego, by wokół jednej kategorii się trzymać?

Sol leżała, jak wczoraj, przedwczoraj i jak leżeć będzie jeszcze wiele wiele dni. Na plecach, niemal nieruchomo, oddychając powoli i miarowo. Spoglądała teraz ani nie na sudoku, ani nie na krzyżówki, czy na telewizor z podłączoną kablówką. Nawet nie na prowizoryczne szkice estradowych strojów, w które bawiła się z pasją od dłuzszego czasu, gdy jej nikt nie odwiedzał.  Patrzyła  na mały lśniący pierścionek i przygryzała wargę co chwila.
Gdy weszła do jej sali Nezia, mrukneła ciche "Hej" na powitanie i westchneła.
 - Jared wrócił - uśmiechneła się delikatnie i o wiele więcej ciepła niż w tym wyrazie, zawarte zostało w spojrzeniu rudej, ciepłym, pełnym prawdziwej miłości, mimo zranienia. - Oświadczył się - już nieco przytomniej, spojrzała na Nezię i z szerszym uśmiechem uniosła dłoń, prezentując to, co odbijało światło na palcu serdecznym.
I teraz na prawde nie było ważne to, że ona tu leży i dogorywa i jest, a przynajmniej czuje się wrakiem. Nie. Bo wrócił ktoś, komu na niej zależało i na kim zależało jej. Wrócił ten mężczyzna, u któego szukać będzie mogła wsparcia i miłości. I wiedziała, ze to otrzyma.

[całusy dla wszystkich i szczególne pozdrowionka dla Janinki za tytuł ;) ]

8 komentarzy

  1. [Ojej, mimo całego tego nieprzyjemnego wydarzenia, ta notka jest taka pozytywna i uśmiechałam się z milion razy w czasie jej czytania^^
    I wiesz, co mi się tak bardzo, ale to baaaaardzo spodobało w tym tekście? Ta babska przyjaźń i że ta grupka jest taaaaka duża^^ Aż się rozczuliłam normalnie^^ I kocham Was wszystkie! <3]

    OdpowiedzUsuń
  2. [no nie?! właśnie, to takie słodkie jest :D
    acz mi wstyd nieco, nawet bardzo muszę przyznać, bo miałam pisać i pisać i pisać i było tyle i tyle i tyyyleee weny, ale wszystko uciekło! :( wszystko psozło się paść i musiałam się tak ratować! ale to tak... integracyjnie nie? :D ]

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Tak, notka z całą pewnością pozytywna, chociaż szkoda tego jej baletu, całego wysiłku jaki w niego włożyła i pracy...
    Mimo to, kciuk w górę z atmosferę i twórczość. :D ]

    OdpowiedzUsuń
  4. [No, no, no... Notka naprawdę świetna! Chociaż szkoda mi troszkę Sol, bo musi zrezygnować z baletu i tak dalej. Z drugiej jednak strony teraz jest zaręczona, więc tylko czekać na dalszy rozwój sytuacji ^^
    Liczę na więcej notek w Twoim wykonaniu, bo czyta się fajnie, łatwo i przyjemnie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. [ nie ma całusów dla mnie :( ]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Jared, na całuski trzeba zasłużyć :P ]

    OdpowiedzUsuń
  7. Jared Murphy7 marca 2014 21:34

    [ A ja to niby nie zasłużyłem, tak? Będziesz coś chciała :( ]

    OdpowiedzUsuń