Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1930. Dawno, dawno temu w zaczarowanym Nowym Yorku...



Z dedykacją dla mojego ukochanego Asiorożca.

Szare, gęsto skupione wokół ciebie masy przemierzają ulice Nowego Yorku. Głośne rozmowy, rytmiczny stukot obcasów i nieustające odgłosy klaksonów. Tego wszystkiego nic nie jest w stanie zagłuszyć. W dźwiękach nudnej codzienności schowane jest jednak coś tak cudownego i zachwycającego, że niestety nikt tego nie potrafi dostrzec. Ironia losu? Czy ktokolwiek zdaje sobie sprawę z tego, że nad jego głową panuje rozszalała, podniebna walka?  Oto wiatr w starciu z deszczem próbuje przejąć dominację i zdobyć uwagę przechodniów. Oto słońce pragnie przebić się przez warstwę ciemnych chmur i rozjaśnić puste twarze mieszkańców miasta. Przegrywają wszyscy. Wiatr psuje idealnie ułożone fryzury i zrywa z tablic wilgotne plakaty reklamowe. Zdaje się, że nawet to nie jest w stanie rozzłościć przesuwających się tłumnie i pośpiesznie mas. Ściekający makijaż, śliskie chodniki i przemoczone ubrania są niczym w obliczu ważnych spraw, jakie czekają na nich. Przecież to tylko element codzienności, nic ciekawego. Słońce lub jego brak? Wszystko jedno, jeśli nie jest się na plaży. Ulice Nowego Yorku nigdy nie będą plażą. One zawsze pozostaną tylko miejscem bitwy. Bitwy o czas, bitwy o kontrakty i bitwy o serca. Jak można pokochać to miasto? Jak można pozwolić, by zniewoliło nas i uwiodło?
Stał pośród tego wszystkiego na środku szerokiego chodnika w samym centrum. Ludzie ocierali się o niego, idąc pospiesznie do celu swej wędrówki, a przy tym przeklinali niskiego i bezczelnego chłopaka, który tylko zagradza im drogę i zabiera cenne sekundy. Tymczasem on zatrzymał się i swe spojrzenie od kilkunastu minut wbijał w niebo. Krople deszczu moczyły jego zafascynowany wyraz twarzy i poiły jego umęczona duszę. Tak wiele myśli kłębiło się pod tą trochę już zbyt długą czupryną. Potrzebował powiedzieć: stop! Może świat się nie zatrzyma, może nikt się nim nie przejmie, ale on sam czasem powinien zwrócić uwagę na siebie samego.
Natrętny sprzedawca właśnie próbuje mu wcisnąć hot-doga. Do Emila jednak nie dociera zupełnie nic. Facet gada i gada, szturcha nim i pod nos podkłada mu smakowicie pachnący produkt. Jednak jego zmysły są daleko od tego. Widzi, czuje, słyszy i dotyka czegoś zupełnie innego. W chaosie miejskim postanawia odnaleźć coś więcej. On chce czuć, a nie po prostu żyć z potrzeby. Oni są marionetką popychaną przez życie i  wolę przetrwania, a on pragnie oddać się w ramiona emocji. Chce, by znów przejęły nad nim władzę i doprowadzały do szaleństwa. Tymczasem tylko przygasły.
Próbuje znaleźć odpowiedzi i analizować, co ostatnio działo się w jego życiu. Po długim okresie ciszy i namiętnemu poszukiwaniu spełnienia w roli poety jego długo budowany domek z kart zburzył się jednym ruchem. Dał się na chwilę omotać i wszystko, co do tej pory zbudował, przepadło. Jak wtedy.
Podjął walkę z wiatrakami i tracił siły, a przy tym tak niewiele zabrakło, aby stracił i samego siebie. Zdawało się, że upadek jest blisko. Wszystko przez to, że zakochał się w jednej jedynej osobie od długich miesięcy i była to też ostatnia na tym świecie osoba, na którą paść powinno. Hierarchia wartości dała się ponieść i poprzestawiać całkowicie. Schował do szuflady marzenia i swoje plany, a gdziekolwiek spojrzał, to widział jego. Pragnienie i przekleństwo w jednej osobie. Przez niego stał się znowu zakochanym nastolatkiem, który zapomina o całym świecie, a przecież nie o to chodzi, prawda? Pozwolił, by złudne uczucia urosły do takiego stopnia, iż zaczęły go wyniszczać.
Jego ciało drży otulone nagle chłodem i nawiedzone smutkiem. Zawiódł samego siebie, bo obiecał, że nie da się zwieść, że ma być poetą, a nie zakochanym głupcem. O ironio! Ile w tym jest podobieństw. Uparcie jednak twierdził, że nie można tego połączyć, bo miłość poezję niszczy. Przekonał się o tym teraz.  Samotność, według niego, tworzeniu sprzyjała, ale i po jakimś czasie stawała się tak bardzo uciążliwa. Co zrobić? Gdzie odnaleźć odpowiedzi?
Wtedy urodziła się bajka.
Była raz sobie Smerfetka, którą Dobra Wróżka wyswobodziła z rąk Pożądliwego Wilka. Smerfetka zakochana była w swoim księciu, ale on gustował tylko w księżniczkach.  Dobra Wróżka, która w rzeczywistości jest Wróżem, nie mogła patrzeć, jak Emil będący Smerfetką rozpijał się i szedł prosto w pułapkę wilka. Zły wilk na pewno skrzywdziłby go w swej pieczarze. Wróżka porwała Smerfetkę do swego leśnego gniazda wypełnionego kolorami i tam przeczekać mogły ten straszliwy czas. Nastał poranek, a wraz z nim nie tylko wiele pytań i ból głowy, ale i objawienie. Wróż okazał się być wybawicielem, któremu można zaufać. Nie wykorzystał on biednej Smerfetki, choć z wielką łatwością by mu to przyszło.
 Do kogo powinniśmy wracać? Do tego, który nas wiecznie odpycha i wciska odłamki szkła w nasze serce? Do kogoś, kto nawet nie stara się nas zrozumieć i nie daje cienia szansy na bardziej kolorową przyszłość?  Emil już się zorientował w swoim niedługim życiu, że jednak lepiej jest od początku być odpychanym, niż przez długi czas pozwolić wodzić się za nos  i zadomawiać w pułapce kłamstw, ale jednak wszystko tak bardzo bolało. Czy do tego, kto opiekuje się i chroni nas przed złem, a nasze serce nieświadomie dla nas goi się przy nim? Przy nim też świat staje się nagle weselszy i troski odpływają w daleki kąt. Przy nim wieczór staje się porankiem, a poranek wieczorem. Nie spędzili razem setek dni, ale tak się właśnie czuł. Jakby on był właściwą drogą, jakby nakarmił cię prawdziwie i przestałeś czuć głód. Tylko tak szybko, tak strasznie szybko wszystko się działo.
Czas się obudzić i zdecydować. Cierpienie można skrócić, a głupie zauroczenie odsunąć od siebie. Tylko czy wróżka zechce znowu nas przyjąć? Czy nie nadużyliśmy już jej gościnności?  To trudne. Serce kłóci się samo z sobą. Emil, przecież lubisz towarzystwo Wróżki. Ona cię uzdrawia i pozwala zapomnieć o tym, jak głęboki wewnątrz siebie odczuwasz ból.
Przemoczony i zmarznięty opuścił nieco głowę, odrywając wzrok od nieba. Kiedy właściwie nastał wieczór? Tłum wokół niego złagodniał, a jasność słoneczną zastąpił blask księżycowy. Zimno, a on tkwił tutaj zapewne od kilkudziesięciu minut.  Chyba udało mu się odnaleźć drogę do zapomnienia i poznać odpowiedzi na część torturujących go pytań.
MJ, idę do Ciebie.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz