Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

4. Frank Hamilton & Charlie Wilson

W tym szczególnym świątecznym czasie chciałybyśmy Was prosić, byście rozejrzeli się wokół siebie. Tworząc odpisy do zabawy, zapewne siedzicie w ciepłym mieszkaniu bądź domu, jesteście najedzeni i akurat macie chwilę dla siebie. A może nie trafiłam? Może wracacie ze szkoły, uczelni, pracy? Znajdujecie się w komunikacji miejskiej, zmarznięci i głodni, marzycie o momencie, w którym przekroczycie próg mieszkania i zamkniecie drzwi. Ale macie dokąd wrócić, macie co zjeść i znajdujecie chwilę na przebywanie na blogu. Prosimy, cieszcie się z tych małych rzeczy, ponieważ macie o wiele więcej, niż niektóre osoby. Jeśli się rozejrzycie, na pewno dostrzeżecie je wokół siebie. Czasem nie trzeba wiele. Wystarczy jedno kliknięcie, jeden SMS, które mogą zmienić wszystko. Stąd przy okazji naszej świątecznej zabawy prosimy Was o zajrzenie na podane niżej strony. Kliknięcie w brzuszek Pajacyka. Wysłanie SMS-a na wybraną zbiórkę. Zróbmy razem coś dobrego!




Święta to nie tylko choinka, pieczenie pierniczków i prezenty. To także czas łączenia się z bliskimi i nieznajomymi poprzez takie tradycje, jak śpiewanie kolęd. Waszym zadaniem jest wcielić się w dwójkę kolędników, która spotka się w ośrodku dla niewidomych, gdzie przy wspólnym stole będziecie mogli podzielić się z nimi mniej i bardziej klasycznymi hitami świątecznymi.

2 komentarze

  1. Święta Bożego Narodzenia były ulubioną porą roku Franklina jak chyba większości ludzi nieodpornych na pełne blichtru witryny sklepowe oraz unoszące się na każdym rozkoszne zapachy jabłka i cynamonu. Był to czas, gdy szpitalny oddział kardiologiczny na ogół pustoszał, gdyż większość pacjentów wolała spędzić te kilka wyjątkowych dni we własnych domach wśród najbliższych, choć bywali tacy, których stan na to nie pozwalał. Lżejsze operacje przesuwano w czasie, ale nikt nie mógł przewidzieć nagłych wypadków i niespodziewanych wezwań; na szczęście nigdy dotąd nie musiał odrywać się od domowych obowiązków, aby pędzić do szpitala. Dla niego były to szczególne święta, bo pierwsze, które miał spędzić w zaciszu domu po śmierci żony; nie musiał tego robić w samotności, jego matka nie ustawała w nakłanianiu go, żeby zarezerwował lot do Bostonu, gdzie będą na niego czekali, ale mężczyzna twardo obstawał przy swoim, a bywał uparty niczym prawdziwy osioł. I właśnie wtedy, gdy po raz kolejny opierał się naciskom ze strony rodzicielki grzmiącej w telefonie, tuż przed wejściem do szpitala zobaczył plakat zachęcający do odwiedzenia ośrodka niewidomych w tym wyjątkowym czasie. Uświadomił sobie, że mimo wcześniejszych akcji organizowanych przez różne placówki, czy nawet Presbiterian-Hospital, nie brał w nich udziału, choć nie potrafił powiedzieć konkretnie dlaczego; wydawało się, że misją lekarza jest pomaganie ludziom, właśnie taka odpowiedź padała z ust dzieci zapytanych, co chcą robić w przyszłości i czemu interesuje ich akurat zawód lekarza. W przypadku dorosłych sprawa miała się inaczej; poświęcali najlepsze lata swojej młodości, naprawdę gigantyczne pieniądze oraz niezliczone ilości czasu na rycie nosem w książkach, przechodzenie potwornie ciężkich egzaminów, a później ciągnących się w nieskończoność okresów szkoleń, specjalizacji i pogłębiania wiedzy. W tym zawodzie nauka nie kończyła się wraz z ukończeniem odpowiedniej uczelni, trwała przez resztę życia — można było nabyć doświadczenie, lecz wiedza to coś innego. Bycie lekarzem było zajęciem prestiżowym, mimo całego trudu związanego z edukacją. Frank, jak każdy chirurg był skupiony jedynie na sobie i to nie tylko na sali operacyjnej, ale też w życiu prywatnym; zależało mu na dokładnym wysprzątaniu mieszkania, przystrojeniu wielkiej choinki, zebraniu wszystkich prezentów dla bliskich, aby w ostatniej chwili nie być skazanym na wyprawę do pękającego w szwach centrum handlowego. Kiedy spadała pierwsza gwiazdka, jakoś nie myślał o wszystkich nieszczęśnikach, którym los rzucał kłody pod nogi i którzy byli ubodzy.
    Dzielenie się z obcymi ludźmi radością płynącą ze świąt miało być nowym, pozytywnym doświadczeniem. Zamierzał włożyć w to całe serce, czy też jego resztki, które pozostały mu po odejściu Annie; mniej więcej kwadrans po szesnastej pojawił się w ośrodku dla niewidomych na obrzeżach Nowego Yorku, pozostawił płaszcz w skromnej szatni i nieco zdezorientowany przystanął na plakacie przeznaczonym dla wolontariuszy.

    OdpowiedzUsuń
  2. W tym roku dla Charlie Świeta miały być pierwszymi radosnymi od dwóch lat - bez stresu, bez Paul'a, bez zamknięcia i bez kłamstw. Nie była pewna, czy cieszy się na nie tak, jak powinna, w odpowiednim stopniu, bo choć wyglądające z każdej strony świecidełka, ozdoby, jasniejące lampki ocieplały i podnosiły nastroje, to jednak prawdziwa radość płynąca z tego szczególnego okresu w roku brała się z serca. A serce Charlie było przerażone.
    Od ponad roku na powrót mieszkała Nowym Jorku, nie kontaktowała się z mężem, po drodze udało jej się nawet zdobyć pracę, wrócić do szkoły i do tego jeszcze spotkać kilka wyjątkowych osób. W tym jedną bardzo wyjątkową. Ale mimo wszystko wciąż nie mogła uzyskać rozwodu, a teraz jeszcze stan człowieka, który był żywcem wyjęty z jej koszmarów, odwlekał kolejną rozprawę, na której już miała nadzieję uzyskać ostateczny werdykt sądu o unieważnieniu małżeństwa. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie ulegała presji, gdyby nie próbowała zdusić w sobie niepokoju, smutku i lęku.Bo ten stan nigdy jej do niczego nie doprowadził. A teraz dodatkowo otoczona była taką gamą wspaniałych, ciepłych i dobrych uczuć, że sama chciała obdarzyć kogoś równie dobrym i budującym, jakby w obawie że ta energia się zmarnuje.
    Ogłoszenie o spotkaniu w ośrodku dla niewidomych dostrzegła przypadkiem, gdy mijała szpitalny korytarz przy ostatniej kontrolnej wizycie u lekarza. Wiedziała, że Andy ma dyżur do późna i być może zobaczą się dopiero nazajutrz popołudniu, gdy i ona wróci z pracy.Rodzice byli zajęci przygotowywaniami do rodzinnej Wigilii, na której mieli widzieć swoją córkę po raz pierwszy od trzech lat przy świątecznym stole. Sama nie potrafiła nic sensownego przygotować, więc do kuchni nawet nie zaglądała, za to nie chciała marnować czasu gapieniem się w ściany, a że kiedyś lubiła śpiewać i pamiętała większość kolęd,,, decyzja była spontaniczna, ale nie wiązała się z wielkim ryzykiem, stąd szybko ją podjęła i dziś znalazła się w ośrodku.
    Do budynku weszła za mężczyzną, który wydawał jej się znajomy, choć nie była pewna, czy to nie mylne wrażenie. Mimo wszystko jednak to on wskazał jej odpowiednią drogę, bo sama by zapewne minęła budynek i szukała, próbując odnaleźć właściwy adres, trzymała się kilkanaście kroków z tyłu, jakby dawała sobie jeszcze szansę ucieczki niezauważona. Zamiast oddać kurtkę do szatni, rozpięła ją i przeszła dalej korytarzem, aż stanęła pod tablicą ogłoszeń. W roku zawieszono plakat dla wolontariuszy i to ten przykuł jej uwagę, a gdy za moment obok zjawił się mężczyzna, za którym podążyła i odnalazła wejście, obróciła się nieco w jego kierunku.
    - Pan też przyjechał na kolędowanie? - spytała wprost i aż w duchu sama sobie przybiła piątkę za tę odwagę i bezpośredniość. Tak swobodne zagadywanie do ludzi było podobne do Charlie sprzed związku z Morissonem i gdy zdarzało jej się nie drżeć, nie bać się najprostszych czynności, odczuwała ulgę. Był to znak, że wpływ tego człowieka, nie był aż tak mocno w niej zakorzeniony.
    Zerknęła znów na plakat i rozejrzała się po korytarzu. W tym momencie nie wiedziała nawet, gdzie mogłaby iść, aby kogokolwiek spotkać, budynek wydawał się tak strasznie cichy...

    OdpowiedzUsuń