Maxine Riley
urodzona 13 kwietnia 2002 roku w Nowym Jorku, USA // 23 lata // studentka Columbia University School of the Arts // ostatni rok programu magisterskiego na scenopisarstwie i reżyserii // jedynaczka // córka radnego New York City Council z okręgu 12, Kevina i gospodyni domowej na pełen etat, Lucy, a dawnej rozchwytywanej prawniczki // metr sześćdziesiąt w kapeluszu // niski wzrost nadrabia bezkompromisowym podejściem do życia // w wolnym czasie rysuje fanarty do obejrzanych filmów i seriali, które publikuje na swoim Instagramie
What to believe in my life
Maxine ma zupełnie zwyczajne życie. Takie, w którym nic nie będzie mogło jej zaskoczyć. Poukładane i przewidywalne. Może dlatego zaczęła układać w głowie scenariusze, których końca często nie potrafi przewidzieć ona sama; które zaskakują, skoro życie jedynaczki i wzorowej uczennicy tego nie robi. Max bynajmniej to nie przeszkadza. Lubi swoje poukładane i przewidywalne życie, w którym podąża od jednego do drugiego punktu, które skrupulatnie sobie wyznacza i lubi pisać scenariusze, które zaskakują już nie tylko ją, ale także wykładowców oraz kolegów i koleżanki ze studiów. I te scenariusze wcale tak bardzo nie stoją w kontraście do życia Maxine, bo są poukładane i przemyślane, a także rozpisane co do każdego punktu, ale przy tym mają w sobie coś nieuchwytnego. Coś, co w dokumencie tekstowym tylko Max potrafi złapać, a potem spiąć początek i koniec zgrabną klamrą, tym samym dając odbiorcom satysfakcję, a co w życiu nadal wymyka jej się z rąk. Nie potrafi spiąć początku z końcem i choć się stara, nie czuje satysfakcji. Ponieważ tak naprawdę, to nie Maxine pisze najbardziej zaskakujące scenariusze, a życie.
sunnybee! wait for me! ♥
OdpowiedzUsuń[Hejka!🩵
OdpowiedzUsuńAle niespodzianka na główną wskoczyła. Przyznaję bez bicia, ale się nie spodziewałam drugiej postaci, a tu proszę! :D Maxine wyszła Ci niezwykle uroczo i w dodatku daje vibe takiej dziewczyny, którą można spotkać na ulicy, wyjść na kawę i zjeść z nią na spółkę babeczkę karmelową! Ja wiem, wiem, wieeee, że zwlekam z panem dilerem, ale gdyby Maxine potrzebowała kumpeli to mogłabym podsunąć Soph. Uczą się w tej samej szkole, choć zupełnie inne wydziały, ale to już nieistotne. ;)
W każdym razie baw się z nią dobrze i samych udanych wątków wam życzę! 🩵]
Sloane Fletcher, Sophia Moreira & Zane Maddox
Było jej wstyd.
OdpowiedzUsuńSophia, chociaż pochodziła z rodziny, która była szeroko znana na świecie to nigdy nie pragnęła należeć do tej grupki popularnych dziewczyn. Inaczej sprawa miała się z jej starszą siostrą, Imogen. Ona wykorzystywała każdy moment, aby błysnąć w internecie. Jej Instagram przekraczał parę milionów i można powiedzieć, że na pełen etat pracowała właśnie tam. Paczki PR’owe gromadziły się w ich penthousie na Manhattanie. Dziwiła się, że Imogen jeszcze nie wyniosła się z domu. Że żadna z nich tego nie zrobiła, chociaż przecież mogły – Sophia może nie pracowała, ale miała dostęp do pieniędzy ojca. Nawet nie musiałaby dwa razy prosić o kupno mieszkania. Wystarczyło słowo i by je miała. A jednak z jakiegoś powodu cała ich trójka, Sophia, Maddie i Imogen, kisiły się w penthousie, który częściej niż rzadziej zapełniony był toksyczną atmosferą, wrzaskami i awanturami.
„Mały” skandal Sophii dolał tylko oliwy do ognia, a dziewczyna już nie wiedziała, gdzie ma się schować. W takich chwilach cieszyła się, że jej konta w mediach społecznościowych są anonimowe i prywatne, a dostęp do nich ma jedynie garstka znajomych. Zresztą, nie wrzucała tam nic poza zdjęciami natury, bez przerwy pokazywała Chestera, a od niedawna i Daisy – jej najnowszy nabytek w postaci króliczka domowego. Nie była imprezową dziewczyną, nie balowała wśród celebrytów, cóż tak jakby. Czasami się zdarzało, że trafiła na imprezę, która pochłonięta była przez znane postacie, ale Sophia niekoniecznie się tym interesowała. Chowała się w domu, odkąd na jaw wyszło tamto nagranie z siłowni. Była przerażona, że ktoś ją w tym stanie widział, a w dodatku – kiedy coś ją opętało i zgodziła się wyjść z Nico po tym ponownie – okazało się, że wszyscy jego znajomi to widzieli, a Sophia oficjalnie została okrzyknięta „dziewczyną z siłowni”. Jakby naprawdę tylko tym w ich oczach była. I może była. Ot, jedną z wielu, o której zaraz się zapomni. W końcu do tego byli przyzwyczajeni. Co wieczór inna dziewczyna. Sophia przecież nie była żadnym wyjątkiem, a plotką.
To był męczący tydzień, o którym najchętniej by zapomniała. Odpuściła sobie zajęcia kompletnie na uczelni. Nie tylko z powodu wycieku filmu. Leżała zakopana pod kołdrą w pokoju, który chłodziła klimatyzacja. Buczała cicho w tle, a Sophia gładziła Chestera, który wyjątkowo leżał przy niej. Było wczesne południe, a apartament pusty. Bogu dzięki. Nie wytrzymałaby kolejnej awantury od Gwen, która nie potrafiła jej odpuścić ani rozczarowanego spojrzenia ojca, który nie spojrzał na nią prawdziwie od momentu, kiedy ten filmik wyciekł. Rozmawiała tylko z Maddie, ale i to nie przyniosło większej ulgi, choć nie ukrywała, ale miło było wyrzucić z siebie to i owo.
Po penthousie rozległ się znajomy dźwięk intercomu. Miała ochotę go zignorować i udawać, że nie ma jej w domu, ale w końcu zeszła z łóżka. Harry, poczciwy portier po pięćdziesiątce, wiedział, że Sophia była w domu, a reszta wybyła. Może kolejna paczka dla Imogen przyszła i trzeba było ją odebrać. Pojęcia nie miała.
Podeszła do wbudowanego w ścianę panelu i dotknęła ekran, aby odebrać połączenie od portiera.
— Dzień dobry. Ma panienka gościa. Panna Riley właśnie się pojawiła i prosiła o dostęp. — Głos Harry’ego był spokojny, trochę mdły, ale mimo wszystko miły.
Trybiki w głowie Sophii zaczęły pracować trochę szybciej, kiedy usłyszała nazwisko, które nie obijało się o jej uszy od dawna. Zagryzła mocno policzek, zaskoczona i zdziwiona. Nie rozmawiały od naprawdę długiego czasu i to wszystko było z winy Sophii. Wiedziała o tym, że zaniedbała ją strasznie i całą przyjaźń, którą pielęgnowały od kilku dobrych lat. Milczała zbyt długo, bo Harry znów się odezwał tym samym znudzonym głosem.
— Riley? Powiedziałeś Riley? — Powiedziała, jakby naprawdę musiała się upewnić, że to jest ona, ale czy Sophia znała inną Riley? — Maxine Riley?
— Tak, dokładnie. Czy mam ją wpuścić?
Wahała się. Czy na pewno chciała, aby Maxine wchodziła? Wzięła głęboki wdech, a potem powoli wypuściła powietrze przez nos.
— Tak, wpuść ją proszę.
Po tej krótkiej rozmowie Harry uruchomił dla Maxine dostęp do windy, która zabrała ją prosto na piętro zajmowane przez Sophię i jej bliskich. W międzyczasie Sophia nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Ani jak się zachować, kiedy w końcu Maxine zobaczy. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, które było nieco żałosne. Nie spała porządnie od kilku dni, oczy miała podkrążone i mętne, a włosy żyły swoim życiem. Szybko przeczesała je palcami, aby ujarzmić loki chociaż trochę. Nie naprawi się w dwie minuty, ale Maxine widziała ją w o wiele gorszych stanach, więc niewyspanie nie powinno robić jej większej różnicy.
UsuńSophia otworzyła drzwi wejściowe, kiedy rozległ się dzwonek. Najpierw zobaczyła papierową torbę, a dopiero potem znajomą twarz przyjaciółki, o której zapomniała.
— Cześć. — Powiedziała cicho i nieśmiało, odsuwając się, aby mogła wejść do środka. Nie wiedziała, co może powiedzieć. Nie przygotowała się na kolejne starcie. Maxine wzięła ją z zaskoczenia.
Sophia
Rodzinę Carpenter zdecydowanie można było porównać do Hiltonów, chociaż córki Oscara mniej rozrabiały niż Paris. W każdym razie, historia była trochę podoba z siecią hotelów i całą tą biznesową resztą, ale Sophia nieszczególnie się tym interesowała. I pewnie brzmiała na niewdzięczną, bo dziedzictwo miała podane na tacy i nie musiała palcem kiwnąć przez resztę życia, aby wygodnie żyć, ale prowadzenie hoteli niekoniecznie było tym, czym chciała się zajmować. Planowała kiedyś dołączyć do tej spółki, ale na własnych zasadach. Najpierw musiała odkryć co chce robić, a tego jeszcze nie wiedziała.
OdpowiedzUsuńDreptała w miejscu oczekując na Maxine. Nie spodziewała się po samej sobie takiego zachowania i olania przyjaciółki. Nie spodziewała się też tego, że wbije innej nóż prosto w plecy i będzie po kryjomu urządzać sobie schadzki z jej chłopakiem. Okej, jedną schadzkę, gdzie wydarzyło się coś, ale ubrania im nie zaginęły. To była skomplikowana sytuacja. Wyjęta prosto z jakiegoś koszmarnego serialu, gdzie bohaterka nie mogła zadecydować co chce robić. Sophia tak się poniekąd czuła. Jakby brała udział w serialu, na który nie wyraziła zgody, a w dodatku był on streamowany na żywo i bez scenariusza.
Skoro wpuściła Maxine na górę, to nie zamierzała jej nie otwierać. Początkowo miała na to ochotę, ale jakby to wtedy wyglądało? Soph nie lubiła konfrontacji, a ta była nieunikniona. Nie rozmawiała z nią od stycznia i nawet nie wiedziała, dlaczego się od niej odcięła. Maxine nie zrobiła jej nic złego, a w dodatku była jedną z niewielu osób w jej życiu, na których naprawdę mogła polegać. Tymczasem Moreira po prostu wyparowała z jej życia. Uciekała, jakby wspólne lata nic nie znaczyły.
— Przyniosłaś… żelki? Sour Patch Kids? — Nawet się zaśmiała, kiedy dostrzegła je na samej górze. Jedne z jej ulubionych. Jakimś cudem o nich nadal pamiętała, a może to przez to, że Sophia czasem nie potrafiła się zamknąć o tym, jak bardzo je lubi i przynosiła je za każdym razem na ich spotkania?
— Tak. Jestem sama. Są tylko zwierzaki. — Odpowiedziała. Gdzieś w tle mignęła Vita, kotka Maddie, a Chester dalej spał w jej łóżku, a Daisy siedziała w klatce. Zwykle ją wypuszczała, ale nie miała ochoty na to, aby pilnować kabli i królika. Zdała sobie sprawę, że Maxine nie poznała Daisy. Może widziała ją na Instagramie, o ile jej tam nie zablokowała. Sophia nie była z tych co blokują i wyrzucają. Ba, wciąż obserwowała Alex, a ona ją. I widziała te wszystkie stories wymierzone w jej stronę z dwuznacznymi podpisami, które nie wskazywały może jawnie na to kto odebrał jej Nico, ale jeśli ktoś przyjrzał się lepiej ich historii, która chcąc nie chcąc, ale była publiczna, to mógł łatwo połączyć kropki.
Westchnęła, kiedy padło to jedno konkretne słowo. Czyli o to chodziło.
Sophia skinęła głową w stronę swojego pokoju, gdzie się skierowała, aby mogły tam w spokoju porozmawiać. Może nikogo nie było, ale jakoś by jej nie zdziwiło, gdyby Gwen w przestrzeni wspólnej zostawiła podsłuch. Ta kobieta była zdolna do wszystkiego, a Sophia nie miała do niej nawet grama zaufania.
— Czyli widziałaś — mruknęła pod nosem. Świetnie, naprawdę świetnie. Nie powinna się dziwić, bo w końcu wszyscy to widzieli. Dobra, może przesadzała i nie wszyscy, ale z jej grona znajomych i milion internautów na pewno.
— Nie myślałam wtedy o tym, który profil mam lepszy. Byłam zajęta. — Powiedziała to trochę ostrzej niż zamierzała. Ale w ostatnich dniach musiała ciągle bronić siebie i swoich decyzji, tak tych błędnych również, że już nie zawsze myślała nad tym co i do kogo mówi.
— Przepraszam, Maxie. — Zreflektowała się po chwili, a torbę ze słodyczami postawiła na biurku, które zapełnione było książkami i jakimiś mało istotnymi papierami. — Dlaczego tu jesteś?
Nie mogła pojąć, dlaczego tu przyjechała. Po tylu miesiącach ciszy ze strony Sophii była tu z powodu tego filmiku? Przełknęła ślinę, czując, jak zasycha jej w gardle. Nie pomogło.
Jeszcze nie zaczęła jej przepraszać za zniknięcie, ale była tego blisko.
Sophia
[Nie ma odpowiednich słów, którymi powinnam skomentować Maxine. Ty wiesz, jaką ja mam słabość do Twoich postaci (do jednej szczególnie, bo Chris skradł nie tylko moje serce <3) i do Ciebie też mam słabość, bo gdyby nie zaufanie z Twojej strony najprawdopodobniej nie byłoby mnie z Wami na blogu.
OdpowiedzUsuńPisałam Ci już o tym, o dacie urodzin Max, jeśli za tym stoi, jaki jest człowiek urodzony tego konkretnego dnia, to czuję, że będzie zajebista. Jeśli to data zobowiązuje, to Riley będzie słodkim promyczkiem i diabelnym łobuzem jednocześnie ^^ Za rok 13 kwietnia będę świętować 27 urodziny męża i wystrzelimy też korek od szampana dla Twojej babeczki z okazji 24 urodzin.
Metr sześćdziesiąt w kapeluszu jest urocze! A co do pisania scenariuszy, dokładnie to życie przynosi nam najlepszy rozpisany początek złączony klamrą z zakończeniem, po drodze dając nam takie historie, że wielokrotnie przebijają fabułę jakiejś tam ukrytej prawdy :D
Kochana, niech wena dla Maxine i dla Ciebie płynie bez przerwy! Sukcesów ;*]
NATALIE HARLOW i VANESSA KERR
Nowy Jork był… inny. Zdecydowanie inny. Mniej duszny, a jednak dużo bardziej zamknięty. Wysokie budynki, wąskie ulice i tłumy. Brakowało jej otwartych przestrzeni i błękitnego nieba znad Los Angeles. Brakowało jej też gwiazd, które śmiało można było obejrzeć kilka kilometrów od centrum miasta. Tutaj ich nie było. Tutaj nocne niebo stanowiło ciemny całun odbijający światła Nowego Jorku. Andy nie była niezadowolona. Wiedziała, że obronienie pracy dyplomowej pod okiem jednego z lepszych reżyserów — praktyka, a nie tylko teoretyka — było szansą. Los Angeles było kolebką sztuki filmowej w Stanach Zjednoczonych i na świecie, Andrea mając Hollywood na wyciągnięcie ręki, postanowiła jednak przenieść się na Wschodnie Wybrzeże. Absurd? Być może, ale zależało jej na tym jednym konkretnym nazwisku. Na wyzwaniu. Uznaniu i ciężkiej pracy, na którą była gotowa.
OdpowiedzUsuńRodzice protestowali. Długo, choć cicho. Uciążliwie, choć nie przy innych. Nie chcieli, żeby jechała do Nowego Jorku, ale kiedy Andy dostała e-maila z informacją o zakwalifikowaniu się do programu — cieszyli się razem z nią.
Przyleciała do Nowego Jorku początkiem sierpnia. Akademiki na kampusie były jeszcze opustoszałe, a pokój, który jej przydzielono, nie był specjalnie okazały. Mieszkała w nim sama, póki co, bo przecież zaraz przed rozpoczęciem roku akademickiego miała poznać swoją współlokatorkę.
Andrea podchodziła do wszystkiego ze spokojem. Zajęła należne jej miejsce, rzeczy, które dotarły z Los Angeles firmą kurierską były nienaruszone. Codziennie, mimo różnicy czasu, dzwoniła do rodziców albo rozmawiała z kimkolwiek z rodzeństwa. Tęskniła za nimi. Za tą pełną chatą, pełną ludzi, chaosu, śmiechu i smutków.
Udało jej się zarezerwować studio nagraniowe na kilka tygodni do przodu, więc w każdy czwartek wieczorem nagrywała tam całkiem samodzielnie kolejne covery, wiedząc, że przecież od września może nie mieć czasu na takie przyjemności.
Rzuciła się w wir pracy. Montowała kolejne teledyski, mieszając kady z Los Angeles i Nowego Jorku. Pisała słowa własnych piosenek, o czym nikomu nie mówiła, ale chciała użyć je jako ścieżkę dźwiękową do pracy dyplomowej. Problem w tym, że nawet nie poznała jeszcze ludzi, z którymi przyjdzie jej nad filmem pracować.
Nawet nie spostrzegła, kiedy nastał wrzesień. Nowy Jork stał się jeszcze bardziej tłoczny, a korki dotkliwsze. Andrea opanowała system metra i nie gubiła już więcej karty. Ogarnęła grafik pracy na siłowni i kiedy okazało się, że na jej kierunku organizują imprezę integracyjną, bo osób z wymiany miało być całkiem sporo, nie mogła na nią nie pójść.
Od jakiegoś czasu odnosiła wrażenie, że ludzie dziwnie na nią patrzą. Że obserwują jej aż nadto. Niektórzy nawet mówili jej część, inni machali z drugiej strony ulicy. Zawsze obracała się za siebie, będąc przekonaną, że to przecież nie może o nią chodzić. I kiedy jakaś przypadkowa dziewczyna na kampusie spytała: będziesz w Lion’s Head Tavern?, Andrea odpowiedziała, że tak. Bo przecież zamierzała.
Nie była szczególnie imprezową osobą. Wolała domówki. Albo ogniska na plaży. I na samą myśl o plaży w Los Angeles — uśmiechnęła się, kiedy stała w akademickiej łazience. Ubrała dopasowane, czarne jeansy, biały top na szerokich ramiączkach, który wsunęła gładko w spodnie. Na ramiona zarzuciła czarno-czerwoną koszulę w kratę, a na stopach miała białe trampki. Naturalnie falowanie włosy upięła w wysokiego kucyka.Upewniła się, że jej rzemykowa bransoletka jest na prawym nadgarstku, a smartwatch na lewym i była gotowa do wyjścia. Sięgnęła po czarny plecak Fjällräven Kånken z tęczowymi paseczkami i wybiegła z akademika.
Do Lion’s Head Tavern nie miala daleko, a droga minęła jej o tyle miło, że dołączyła do niej współlokatorka — Violet. Rudowłosa przyjechała do Nowego Jorku z Teksasu i obie były tutaj świeżynkami, jednak to Viola wydawała się być o wiele bardziej przebojowa.
Weszły do zatłoczonego pubu o przyjemnym dla oka wystroju. Andrea lubiła takie miejsca. Pachniały przeszłością, latami świetności uniwersytetów, kiedy to wieczory w pubach były na porządku dziennym. Muzyka nie była zbyt głośna, znacznie głośniejsze były rozmowy i śmiechy.
UsuńViolet uciekła do toalety, a Andy pozostawiona samej sobie, została szarpnięta przez kogoś przez ramię.
— Maxie! — Zawołała blondynka, mierząc Andreę od stóp do głów. — Kiedy zdążyłaś się przebrać? Dopiero co mówiłam Taylerowi, że masz super spodnie. Te są… — pokręciła głową i poszła, kiedy Andy, zdziwiona, nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa. Westchnęła ciężko.
Zdecydowanie potrzebowała piwa. Zimnego piwa z gęstą, gorzką pianką. Zdecydowanie.
Równie zdecydowanie po prostu na kogoś wpadła, kiedy jej łokieć niewystarczająco dobrze działał jako taran.
Andrea Wilson
— Ma-aa-ax? — zająknęła się, kiedy nie dość, że wybita z równowagi fizycznej, została wybita też z tej psychicznej. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy naprawdę w Nowym Jorku nie ma normalnych ludzi, a wszyscy ci, których można było traktować w kategorii zdrowych psychicznie zostali w Los Angeles.
OdpowiedzUsuń— Przysięgam, że jeszcze raz ktoś tak mnie… — nie dokończyła, bo dziewczyna, na którą wpadła zaczęła coś dukać. No przecież nie była żadną Max! Czy ktoś robił sobie z niej jaja? Czy ktoś właśnie wrzucił ją w wir maszyny pełnej pranków i głupich żartów? Przydzielili jej rolę, w której miała się nie odnaleźć tylko po to, żeby wyjść na nieudacznika i życiową łamagę? Tak witano nowych studentów na tej głupiej uczelni? Mogła posłuchać rodziców i zostać w Mieście Aniołów, a nie zachodzić w głowę o co chodzi tym wszystkim z Wielkiego Jabłka.
Nie zdążyła zareagować, kiedy nieznajoma pochwyciła ją za nadgarstek i mocno pociągnęła za sobą. Andrea rozpaczliwie zaczęła rozglądać się dookoła siebie, próbując spojrzeniem wyłapać swoją znajomą z pokoju — Violet. Bo tylko ona wydawała się nie być zamieszana w to, się tutaj działo i jako jedyna operowała prawidłowym imieniem dziewczyny. Może powinna zadzwonić na policję? Wszystko wskazywało na to, że właśnie została uprowadzona. Przez inną studentkę, zapewne. Do damskiej toalety — to akurat nie budziło żadnych wątpliwości, bo okularnica pchnęła wahadłowe drzwi oznaczone kółeczkiem i znalazły się w zaskakująco ciemnym i cichym pomieszczeniu. Po ich lewej stronie były trzy kabiny, otwarte na szeroko, a więc puste. Po prawej rząd trzech umywalek i jedno długie, podświetlone klimatycznie lustro, które poza dyskretnymi paskami ledowymi w podwieszanym suficie, było jedynym źródłem światła w łazience. Na półce z umywalkami stały koszyczki z ręcznikami papierowymi i jeden z przyborami, które musiały wiele razy ratować życie bywalczyniom tego klubu.
Dopiero tutaj Andrea wyrwała swój nadgarstek z uścisku nieznajomej i wyminęła ją tak, aby zachować bezpieczny dystans. Oparła się biodrami o umywalki, skrzyżowała ręce przy piersiach w geście co najmniej obronnym i zmrużyła ciemne oczy, patrząc na okularnicę. Jak na kogoś, kto miał ledwo metr sześćdziesiąt wzrostu wyglądała naprawdę groźnie.
— Wytłumacz mi łaskawie kim jesteś i czego ode mnie chcesz — warknęła, wciskając mocniej dłonie pod pachy. — Przestaje to być zabawne — dodała już nieco ciszej, nawet tak, jakby poniekąd była wystraszona, a już na pewno zirytowana. — Mam wrażenie, że odkąd tutaj weszłam, wszyscy mnie prześladują — mówiła nadal, bo z mówieniem problemów nie miała, choć zdecydowanie lepiej czuła się w roli obserwatora i słuczacza. — Nie wiem, kim jest Max, ale jeśli tak nazywacie ofiarę waszych żartów, to… — urwała, robiąc w międzyczasie cudzysłów palcami obu dłoni, co zmusiło ją do zmiany pozycji. — Bardzo śmieszne. Ha-ha-ha — zakończyła ironicznie.
Andrea Wilson
Hej! :D Cieszę się, że masz do Marcusa słabość, bo jak już pisałam liskowi, chłopak miał się pierwotnie pojawić na Mariesville, natomiast tutaj przyciągnęły mnie Wasze dziewczyny, bo żal było przepuścić taki zbieg okoliczności. Byłby trochę przypał, gdyby Wam się nie spodobał...
OdpowiedzUsuńAle abstrachując od śmieszków: nie przepuszczę wątku ani Maxine (skoro już mnie nią skusiłaś do zapisu) ani Tobie, to na pewno. Muszę wykorzystać fakt, że jestem ekspresowa, bo nie pamiętam, kiedy ostatnio skroiłam postać tak szybko... Pewnie lata temu. ^^" Mam zalążki pomysłu, z których może uda nam się utkać coś fajnego, więc uderzę do Ciebie z nimi na czat, faktycznie będzie tam wygodniej.
Dziękuję za (jak zwykle) przemiłe powitanie. ♥
MARCUS LOCKHART
Sophia trochę nie wiedziała, jak ma się zachować. Nie rozmawiała z Maxine od miesięcy, a teraz nagle pojawiła się w jej apartamencie, jak gdyby nigdy nic. I przyniosła masę słodyczy, za którymi Sophia od wieków przepadała. Pojawiła się tak, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Sophia jeszcze nie mówiła tego głośno, ale miała ogromne wyrzuty sumienia, że potraktowała w ten sposób przyjaciółkę. Albo byłą przyjaciółkę. Prawdę mówiąc to nie wiedziała, czy jeszcze może ją w ten sposób nazywać. Ich relacja była krucha, niemal nieistniejąca przez ostatnie miesiące. Skupiona była tak bardzo na problemach, które wokół siebie tworzyła, że zapomniała o osobach, które były naprawdę ważne, a teraz, gdy ta osoba się zjawiła to brunetka nie wiedziała, co ma powiedzieć ani w jaki sposób, aby nie brzmieć, jak desperatka, która szczerze potrzebuję pogadać.
OdpowiedzUsuńŻelki na moment wytrąciły ją z równowagi. Nie potrafiła się nie uśmiechnąć na ich widok. Zawsze poprawiały jej humor. I były świetne, więc tym bardziej Sophia cieszyła się, że to właśnie je znalazła na samej górze torby, która po brzegi wypchana była słodkościami.
— Dzięki, Maxie. Brzmi na świetny plan. — Powiedziała. Nie sarkastycznie ani z ironią, bo to naprawdę był dobry plan. W dodatku taki, jakiego Sophia potrzebowała. Słodkości nigdy sobie nie odmawiała. Prowadziła zbalansowany tryb życia i nie przejmowała się nadmierną ilością kalorii. Jeśli miała ochotę na batonika, którego zagryzałaby ociekającym tłuszczem burgerem to właśnie to robiła.
Sophia również wolała, kiedy była w domu sama. Maddie, młodsza z sióstr, wcale nie była taka zła. Ostatnio się dogadywały i przestały skakać sobie do gardeł, ale nie było między nimi wielkiej przyjaźni. Zauważyły jednak, że nie muszą dla siebie być wrogami i od tamtego czasu żyło im się trochę lepiej. Imogen z kolei wpatrzona była w swoją matkę, więc po dziś pozostawały dla siebie obcymi dziewczynami, które dzielą ojca, geny i apartament. Czasem się zastanawiała, dlaczego żadna z nich jeszcze się stąd nie wyniosła, a przecież mogły. Powinny nawet. Było coś toksycznego w tym domu – macocha, Gwen – a jednak żadna nie potrafiła się spakować i uciec.
Kącik ust Sophii lekko zadrżały, ale nie w uśmiechu.
Mimo tej małej kąśliwości w głowie Maxine to Sophia nie potrafiła się gniewać. Zasłużyła sobie na to. I nie tylko dlatego, że rozwaliła życie paru osobom przez decyzje, które podejmowała.
— Żyje. Powinien przynajmniej. Nie widziałam się z nim. — Powiedziała cicho, a może nawet ze wstydem. Ich ostatnia rozmowa zakończyła się płaczem ze strony Soph, wyznaniami, które dusiła w sobie od miesięcy, a które nie zaprowadziły jej nigdzie. Usłyszała to, czego pragnęła, ale nie sprawiło to, że cokolwiek się zmieniło. Była tutaj. Wciąż sama i pogubiona, jak nigdy przedtem.
Mechanicznie wyjmowała słodkości z torby, które układała na małym stoliku. Pokój miała przestronny. Mieściła się tu mała garderoba, do której można było wejść, rozłożyć ręce i jeszcze zostawało naprawdę sporo miejsca. Niewielka kanapa, którą okupował teraz Chester. Podniósł tylko na moment z ciekawością głowę, aby spojrzeć kto ich odwiedził, a potem kompletnie niewzruszony obecnością Maxie wrócił do spania. Zawinięty w kulkę.
Napięła mięśnie. Kompletnie nie była gotowa na to, aby z kimkolwiek rozmawiać na ten temat. Wiedziała, że zjebała. I to porządnie. To nie była sytuacja, którą załagodzą żelki i luźno rzucone „przepraszam”.
— Nie, Alex nie przyjdzie. — Mruknęła cicho w odpowiedzi. Skroń pulsowała nieprzyjemnym bólem. Przełknęła ślinę, ale to niewiele pomogło w oczyszczeniu gardła, które miała teraz ściśnięte na supeł. — Ale wciąż… dlaczego, Maxie? Po tych wszystkich miesiącach?
Możliwe, że Sophia jeszcze nie była gotowa, aby przeprosić. I nie dlatego, że nie chciała, bo chciała. Nie wiedziała jednak jak to zrobić, aby zabrzmiało to szczerze, a nie jakby próbowała na szybko załagodzić między nimi napięcie.
— Nie spodziewałam się, że… że się przejmiesz i przyjdziesz.
Gdyby role były odwrócone, to Sophia stałaby też pod jej drzwiami. Więc może to wcale nie było takie dziwne, że Riley pojawiła się właśnie teraz? Sophia próbowała przekonywać samą siebie, że nie zasługuje na uwagę dawnej przyjaciółki. Możliwe, że naprawdę nie zasługiwała, a Maxine była dla niej zwyczajnie zbyt dobra. Pojawiła się, chociaż Sophia milczała od miesięcy, zajmowała się przyjemniejszymi rzeczami i o istnieniu przyjaciółki zapomniała.
Usuńsophia
Sophia spędzała dość sporo czasu w samotności. Nie, dlatego, że izolowała się od innych, ale często spędzanie czasu samej było dla niej wygodniejsze. Większość jej znajomych to rozumiała, szczególnie ci bliscy. Maxine nie bywała zaskoczona, kiedy Sophia potrzebowała chwili dla siebie. Paru dni, żeby wyjść samej na kawę i poczytać książkę w kawiarni, czy pokarmić wiewiórki w parku orzechami. Z tą małą różnicą, że ostatnie miesiące Sophia naprawdę spędziła sama. Odgrodziła się od wszystkich niemalże. Pozbawiła się przyjaciółek i to tylko, dlatego że zawrócił jej w głowie chłopak, z którym nawet nie była w związku. Z którym nie wiedziała, czy kiedykolwiek jeszcze porozmawia. Nie mogła wykręcić się „nie miałam telefonu”, bo ten zawsze był obok. Nie była w niego wklejona dwadzieścia cztery na dobę, ale w telefonie teraz było wszystko, więc te wymówki „nie widziałam wiadomości, ojej zapomniałam odpisać” były żałosne i nie na miejscu. Nie zamierzała ich również używać.
OdpowiedzUsuńUsiadła na podłodze przy stoliku na białym, puchatym dywanie. Położyła na nim dłonie i wpatrywała się w rozłożone na stoliku słodycze. To powinno poprawić humor. Zazwyczaj poprawiało i zwykle Sophia czuła się po tonie słodyczy lepiej. Gorzej fizycznie, ale na sercu było lżej. Może faktycznie musiała nażreć się słodkiego, a potem umierać z przejedzenia? A przede wszystkim musiała porozmawiać z Maxine, która siedziała teraz na jej łóżku po miesiącach ciszy ze strony brunetki. Po miesiącach, w których nie odezwała się do niej nawet słowem, a zerwała znajomość bez większego powodu. Po miesiącach absurdalnej ciszy, szczerze mówiąc. Maxine była jej najlepszą przyjaciółką od wielu lat. Chodziły do jednej szkoły, uczyły się razem do testów, przechodziły z etapu nastolatek w młode dorosłe, były na tej samej uczelni i przez pierwsze parę tygodni Maxine robiła jej za przewodniczkę, chociaż uczyły się czegoś zupełnie innego. Teraz nie mijała się z nią nawet na uczelni. Sophia nie chciała wracać na zajęcia, więc postanowiła zrobić sobie przerwę, a czas wolny poświęcała przede wszystkim na wolontariat w schronisku na obrzeżach Nowego Jorku. Aby nie zwariować od siedzenia w domu.
Sięgnęła po chwili po paczkę Sour Patch Kids i wcisnęła kilka sobie do buzi. Jakby przeżuwanie gumowych słodyczy i niemówienie było teraz najlepszym wyjściem. Nie była pewna, jak długo milczała, aż w końcu spojrzała na ciemnowłosą.
— Przepraszam, Maxie. Naprawdę… Naprawdę jest mi przykro. — Odezwała się. Nie próbowała rzucać wymówkami. Nie było żadnego „pogubiłam się, wybacz mi”. Owszem, pogubiła się, ale to jeszcze nie upoważniało jej do tego, aby w taki sposób potraktować przyjaciółkę. — Nie wiem, kiedy to się stało, że przestałam się odzywać. Ani dlaczego.
Wbiła na moment wzrok w coś ponad ramieniem Maxine. Było jej naprawdę głupio, że w taki sposób uciekła, chociaż sama nie wiedziała tak naprawdę przed niczym niby Sophia uciekała. Przed tym, że Maxine jej wybije z głowy Nico? Że będzie głosem rozsądku i będzie kazała jej trzymać się z daleka? Cokolwiek to było, cokolwiek Sophia sobie myślała, było tak naprawdę bez znaczenia. Nie było istotne.
Sophia była dobra w rozmowach. Nawet tych trudnych, a być może w tych była najlepsza. Ostatnio ściągała na siebie same takie rozmowy. Ciężkie i nieprzyjemne. Zastukała palcami o swoje kolano, szukając sobie zajęcia, aby nie zwariować od natłoku myśli. Tych nieprzyjemnych i ciężkich, które od dawna się w niej gnieździły.
— Szczerze, przez ten ostatni rok… Nie wiem, co sobie myślałam. — Wzruszyła lekko ramionami. To nie ciągnęło się tylko od początku tego roku, ale zaczęło jeszcze wcześniej. Pod koniec lata, choć wtedy Sophia jeszcze bardzo sprawnie wszystko w sobie ukrywała. — Cieszę się, że przyszłaś, Max. Przepraszam, że byłam… że nie byłam przyjaciółką, na jaką zasługujesz. Za zaniknięcie, milczenie. Przepraszam.
Mogła dalej się bawić w „nie wiem, dlaczego tutaj jesteś” lub zwodzić siebie i ją jakimiś półprawdami, ale Max zasługiwała na przeprosiny. Sophia miała nadzieję, że nie brzmi, jakby były one wymuszone, czy że mówi je, bo przyszła i Sophia miała okazję, aby przeprosić.
UsuńOdetchnęła trochę głębiej. Czując się, jakby zrzuciła z ramion ogromny ciężar, a jednocześnie czuła, że nie zmieniło się za wiele. Dopóki Max się nie odezwie… To Sophia nie miała nic. Absolutnie nic. Starała się też nie nakręcać, że na pewno wyśmieje jej przeprosiny, bo jej Maxie taka w końcu nie była.
— Ale chyba masz rację. Ten filmik to zdecydowanie jakaś forma karmy. — Westchnęła. Na myśl o tym czuła uścisk w żołądku. Nieprzyjemny. Było, minęło.
soph
[Wyszedł mu Liść Gałązka, a potem sam wyszedł z domu, na zawsze XD
OdpowiedzUsuńHej, hej, dziękuję bardzo za powitanie! 🩷 I przepraszam od razu, że tak bardzo późno odpisuję. Przyznam, że celowo to odwlekałam, żeby zobaczyć, co się wyklaruje w podejściu do bliźniaczki Twojej postaci - bo na wątek oczywiście mam chęć, w oczach Leifa może się dwoić, a nawet troić, jeśli gdzieś w zanadrzu macie jeszcze kolejną siostrę!
Ale przy tak skomplikowanej sprawie trzeba trochę pokombinować przy wątkach, skoro relacja z jedną jest zależna od relacji z drugą.
Leif z Andreą już się poznał, nie było tam motywu "hmm, wyglądasz znajomo/kogoś mi przypominasz", co oznacza, że z kolei z Maxine nie mógł mieć jeszcze przyjemności. To od razu nasuwa wątek z komedią omyłek, gdzie on bierze ją za kogoś innego i tak dalej... Tylko pytanie, czy nie masz tego za dużo? :D
Myślałam o takiej opcji, że okoliczności zmuszają ich do spotkania (nie wymyśliłam jeszcze gdzie), Leif oczywiście myśli, że to Andrea - ale zanim zdąży się przywitać jak ze znajomą, to Maxine sama wyciąga do niego rękę, tylko że się przedstawia. Jako Maxine oczywiście.
A Leif zamiast myśleć, że coś dziwnego się dzieje i o co w ogóle chodzi, to nie dopytuje, tylko myśli, że to jakaś dziwna gierka. Więc się odprzedstawia. Jako np. Rain Wolkowitz. I zmyśla sobie całą tożsamość]
Leif Zweig
Jeśli mam być szczera, to ta postać powstała parę miesięcy temu przy sugestiach współautorki, z którą pisałam i to właśnie ona znała termin "old money", bo ja również musiałam najpierw wygooglować, więc jedziemy na tym samym wózku :D. Jestem totalnie nieinstagramowa, więc pisanie Delphi będzie zabawne.
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie za powitanie i za miłe słowa. Limit już mi się wyczerpał, ale jak kiedyś się poszerzy to do Ciebie zajrzę, bo już teraz widzę, że masz fajne, różnorodne postaci i na pewno z którąś z nich udałoby się coś wspólnie ustalić. A na ten moment owocnej weny i przyjemnych rozgrywek! ♥
D e l p h i n e
Andrea wykrzesała z siebie wszystkie, niezgłębione dotąd, pokłady cierpliwości. I czekała. Czekała, aż dziewczyna, która uprowadziła ją do damskiej toalety, odda się potrzebie. Było to co najmniej dziwne. Andy mogła w każdej chwili wyjść, ale coś, pewnie ta wewnętrzna intuicja, o której nieustannie mówiła jej mama, kazała jej zostać na miejscu. Słyszała, jak nieznajoma mota się kabinie, a potem prosi ją o to, żeby została. Miała wyjaśnić. I świetnie. Bo Andrea Wilson czekała właśnie na wyjaśnienia. Na nic innego. Miała już dość tej głupiej gry, w którą wciągnęli ją nowojorczycy. Dość miała tych spojrzeń, szeptów i niedopowiedzeń. Było jej niewygodnie, kiedy nie mogła cieszyć się przebywaniem w mieście, o którym w ostatnim czasie śniła.
OdpowiedzUsuńKiedy Angela oddawała się potrzebie, Andrea odwróciła się w stronę podświetlonego lustra. Poruszyła włosami, poprawiając ich ułożenie w wysokiej kitce. Tak, aby przesadnie nie wystawały z żadnej ze stron. Otarła palcem dolną powiekę, pozbywając się resztek osypującego się tuszu. Był to ewidentny znak, że powinna kupić nowy. Zamrugała kilkakrotnie, upewniając się, że wygląda w porządku. Wyglądała.
Nieznajoma niesamowicie długo oddawała mocz. Andy z niedowierzaniem spojrzała na smartwatcha na nadgarstku i już miała ruszyć w kierunku wyjścia z łazienki, kiedy drzwi kabiny otworzyły się, a towarzyszył im dźwięk spuszczanej wody. Odsunęła się od umywalki, przepuszczając tam młodą kobietę i po prostu, opierając się biodrem o kamienny blacik, skrzyżowała ponownie, w obronnym geście, ramiona przy piersi i czekała.
Jej cierpliwość została wynagrodzona o tyle, że Angela zaczęła mówić. I o sobie. I o niejakiej Maxine. Max. Maxie. A Andy dałaby sobie rękę uciąć, że właśnie to imię prześladowało ją w ostatnim czasie.
— Możesz mi wierzyć. Nie jestem Max. — Odparła, a brzmiało to niemal jak warknięcie. Andrea zupełnie nie radziła sobie z narastającą w niej frustracją. Może zamiast na imprezę, powinna była wybrać się na siłownię i dać upust tym wszystkim emocjom? — Mam wrażenie, że wszyscy wokół mnie wkręcacie — zaczęła tłumaczyć, kiedy już nieco spuściła z tonu. Ba, opuściła nawet te ręce, które teraz luźno opadały wzdłuż jej tułowia. Kciukiem jednej z dłoni zahaczyła o szlufkę od spodni. — Nie jestem twoją przyjaciółką i nie znam twojej przyjaciółki — mówiła dalej, nagle splatając ze sobą własne palce w koszyczek, aby zaraz potem zacząć je wyginać. — Naprawdę nie wiem, kim jest Max. Ja jestem Andrea. Andrea Wilson — mówiąc to, sięgnęła do niewielkiej torebki. Wyciągnęła z niej również niewielki portfel, a niego prawo jazdy. Wydane w stanie Kalifornia. Z jej zdjęciem. Andrea Wilson. Podała blankiecik Angeli, unosząc lekko brwi.
— Więc albo naprawdę mnie wkręcacie, albo naprawdę jest ktoś, kto wygląda jak ja…
I mówiąc to, wcale nie pomyślała o tym, że przecież była adoptowana i nic nie wiedziała o swojej biologicznej rodzinie. Może dlatego, że rodzina, do której trafiła jako niemowlę była wszystkim, czego potrzebowała?
Andrea Wilson
Kiedy po raz pierwszy z ust Claudii padło określenie Comic Con, Marcus nie przywiązał do tego wagi; jego siostra była bowiem w takim wieku, że przekrój jej zainteresowań zmieniał się jak w kalejdoskopie. Jednego dnia paradowała w pamiątkowych szpilkach Lydii – przyprawiając tym kobiecinę o stan przedzawałowy – i zarzekała się, że będzie modelką. Następnego zaś stała przed lustrem, ćwicząc ruchy mimiczne twarzy, przy czym obiecywała, że tak jak jej brat zostanie aktorką. Potem zmieniała kurs, przekopując się przez social media i wzdychając, że chciałaby być influencerką, na co Lockhart krzywił się, podsuwając jej swoje pędzle oraz farby, co zajmowało ją może na tydzień.
OdpowiedzUsuńKu jego zaskoczeniu, Comic Con nie był jedynie przejściową fascynacją, o czym przekonał się, kiedy Claudia przypomniała mu o nim parę tygodni po tym, jak zgodził się ją tam zabrać. Było zdecydowanie za późno, żeby myśleć nad ekstrawaganckim strojem, dlatego chwycił się kolejnej stałej w jej życiu – serialu Ania, nie Anna. Tę małą obsesję dla odmiany pochwalał, jako że produkcja przypadła do gustu także jemu, a kiedy obejrzeli już wspólnie wszystkie odcinki, kupił całą serię książek o rudzielcu z Zielonego Wzgórza, żeby czytać je siostrze przed snem co wieczór, a przynajmniej w każdy wolny wieczór, bo zastępstwo w postaci babci nie wchodziło w grę.
Wcielenie się w bohaterów powieści nie było trudne – Marcus przepadał za modą z dawnych lat, więc spodnie, koszulę oraz szelki wyciągnął po prostu z szafy, a ulubiony kaszkiet dziadka do kompletu z butami podsunęła mu Lydia, nie hamując wzruszenia na widok wnuka poprawiającego mankiety przed lustrem. Wokół nich krążyła już oczywiście gotowa do wyjścia Claudia, ubrana w błękitną, epokową sukienkę, zdobytą na ostatnią chwilę dzięki koneksjom, a włosy miała przewiązane aksamitną wstążką w tym samym kolorze.
Nie czuł, że w jakikolwiek sposób dorasta Blythe’owi do pięt, bo w ogóle go nie przypominał. Nie dość, że na niego po prostu nie wyglądał, to w dodatku daleko mu było do bycia dżentelmenem, ale ostatecznie potraktował Gilberta jak kolejną skórę do przymiarki. Nic prostszego.
Claudia była za to doskonałą Dianą. Tak wiarygodną, że złapał się na tym, że nie jest do końca pewien, czy to część dziecięcej zabawy czy też strona jego siostry, której jeszcze nie poznał. Te rozważania odsunął jednak na potem. Spędzał z nią tyle czasu, na ile tylko pozwalał mu grafik, a wszystko co robił, robił przecież z myślą o niej. Gdyby chodziło o niego, pewnie przymierałby głodem, żerując na oparach farb olejnych, bo nigdy nie przywiązywał dużej uwagi do rzeczy materialnych bądź też idei posiadania samej w sobie. Pracę traktował jako most między życiem na chwilę, a tym, jakie chciałby kiedyś prowadzić – problem w tym, że nie do końca wiedział, jak to jego wymarzone życie miałoby wyglądać (nie licząc usunięcia ze sceny telewizyjnej, rzecz jasna).
Na miejsce dotarli samochodem, ponieważ Marcus kategorycznie odmawiał siostrze jazdy motocyklem. Uważał to za zbędne ryzyko i nie miało znaczenia, że trasa byłaby zapewne o połowę krótsza, gdyby się ugiął.
Na szczęście starczało mu jeszcze samozaparcia, żeby od czasu do czasu powiedzieć jej nie... Uważał to za jeden ze swoich większych sukcesów.
Rozglądając się po gęsto zatłoczonym Javits Center, uświadomił sobie, że być może popełnił błąd, przyjeżdżając tutaj. Po pierwsze, nie odnajdywał się w tłumach, nawet jeśli powierzchownie nie dawał takiego wrażenia. Po drugie, Claudia już u bramek oznajmiła mu, że znajdzie mu Anię. Ostatnie czego potrzebował, to żeby dała się ponieść ekscytacji i gdzieś mu umknęła. Szukanie jej pośród 200 tysięcy ludzi byłoby jak szukanie igły w stogu siana.
Powinien był się na to przygotować, jakby nie patrzeć los zawsze podawał mu na tacy to, czego absolutnie nie potrzebował.
Przeklinając pod nosem siebie i tę nieszczęsną fankę, która go rozpoznała, prosząc – bardzo kulturalnie zresztą – o autograf, lawirował między ludźmi, w plątaninie kolorowych materiałów oraz korowodzie zupełnie obcych twarzy usiłując wychwycić tę jedną, drobną, o ciemnych, dużych oczach.
UsuńNie był zły na tę dziewczynę, nie tak naprawdę. Za gardło zwyczajnie chwycił go strach, a że Marcus bał się rzadko, to nie do końca wiedział, jak sobie z tym radzić. Pierwszą, najbardziej naturalną dla niego reakcją była złość. Mieścił jej w sobie nadmiar, przez co ulewała się pęknięciami w starannie wypracowanej masce opanowania, ilekroć pozwolił jej się ukruszyć.
Trzeba było zawrócić po ten cholerny telefon, kiedy Claudia powiedziała, że zapomniała wrzucić go do torebki, ale byli już przecież w połowie drogi, a on uznał, że przerwa od ekranu dobrze jej zrobi.
– Cazzo! – warknął na wydechu. Zdążył wypluć sam do siebie jeszcze parę rodzimych wulgaryzmów, aż w końcu poczuł, jak ktoś ciągnie go za rękaw. Obróciwszy się na pięcie, zdębiał na moment, bo wciąż nie do końca oswojonym spojrzeniem napotkał te ciemne, duże oczy, gorączkowo wypatrywane przez niego moment wcześniej. Teraz były jeszcze większe, rozszerzone w zdumieniu.
Nie był na to gotów, tak samo jak nie był gotów, by zobaczyć przed sobą burzę rudych włosów okalających upstrzone piegami kości policzkowe. W cichym afekcie nie zastanowił się nad tym, czy piegi są prawdziwe ani którą z emocji powinien ubrać, bo na przemian o władzę walczyły w nim ulga, nerwowość oraz zaskoczenie.
– Maxine – tchnął wreszcie, czując jak między żebrami kłębi się coś, co wygładziło mu rysy i zmiękczyło ostrą krawędź w jego oku. Bez niej wyglądał na niemal zawstydzonego. Niemal.
– Mówiłam, że znajdę dla Ciebie Anię – odezwała Claudia, zupełnie nieświadoma tego, że przedwcześnie przyprawiła bratu przynajmniej kilka siwych włosów. I to właśnie ten brak świadomości sprawił, że całkowicie zeszło z niego powietrze. Wyciągnął ramiona, a winowajczyni całego zamieszania znalazła między nimi swoje miejsce tak, jak robiła to tysiące razy wcześniej, korzystając z każdej okazji, żeby przytulić się do często nieobecnego brata.
Marcus westchnął ciężko, w żaden sposób nie komentując słów siostry. Zamiast tego spojrzał znów na Maxine, tkając drobny uśmiech, trochę drżący przy krawędziach, bo przeznaczony dla wąskiego grona odbiorców i z tego powodu używany raczej sporadycznie.
– Dziękuję, że ją przyprowadziłaś.
MARCUS LOCKHART
[Dziękuję za powitanko i chyba sama jeszcze nie wyszłam z szoku, że podjęłam decyzję o powrocie, która pojawiła się dość spontanicznie, ale widocznie tak właśnie miało być, a jakiekolwiek próby protestu pewnie spełzłyby na niczym :D
OdpowiedzUsuńMożemy zapewnić Maxine ciepłe sweterki, kolorowe szale, świeży miód, szalone przetwory i domową herbatkę. Do koloru do wyboru, zapraszamy ;>]
Leonard
[Wpadłam podziękować za powitanie Natale, do którego sentyment nawiedził mnie głównie właśnie pod wpływem naszych nowych postaci z filmówki. ]
OdpowiedzUsuńMarcus miał przynajmniej kilka powodów, żeby ucieszyć się na widok Maxine – pierwszy był taki, że jej obecność uspokoiła jego paranoję. Po niej nie spodziewał się, że będzie oczekiwać za przysługę rekompensaty, spodziewałby się tego natomiast po każdym przypadkowym człowieku, co może nie było ani sprawiedliwe, ani zdrowe, ale z jego punktu widzenia było po prostu dotkliwie realne. Gdy jego kariera nabrała rozpędu, Lockhart uświadomił sobie, jak zepsute jest to środowisko i gdyby nie fakt, że zależało mu na tym, żeby darowaną od losu okazję wykorzystać do maksimum, pewnie przecierałby szkła w jakiejś podrzędnej spelunie albo uczył się na hydraulika – bo wyczytał kiedyś, że to dobrze płatny zawód, a on nie bał się przecież ubrudzić rąk… dosłownie i w przenośni.
OdpowiedzUsuńJeszcze we Włoszech zaciągnął się na pomoc mechanika przez wzgląd na to, że z takim fachem nigdy nie zabraknie mu pracy. Kontynuował przyuczanie na studiach, zrobił też kursy barmańskie, przez rok stojąc za ladą, ponieważ sędzina rozpatrująca wniosek nie była wcale przekonana co do tego, czy jako aktor będzie w stanie zapewnić Claudii stabilne środowisko do rozwoju. Potrzebował więc czegoś bardziej przyziemnego, jakiegoś planu zapasowego, który będzie mógł wcielić w życie z chwilą, w której „przestanie śnić swój amerykański sen”.
Nie bez powodu zakupił też kamienicę na Brooklynie. Nie stać go było wtedy na taką inwestycję, nie dorobił się jeszcze żadnego pokaźnego majątku, który pozwoliłby mu tego nie odczuć, ale nie miało to żadnego znaczenia. Chciał coś mieć, chciał też, żeby to coś na siebie zarabiało. Czuł, że to dobra decyzja i szybko okazało się, że instynkt go nie zawiódł, bo remont dwóch mieszkań zwrócił mu się w niecały rok – na ten moment był to czysty pieniądz. Nawet gdyby rzucił aktorstwo, nawet gdyby to aktorstwo rzuciło jego, udało mu się przekuć swoje pięć minut sławy w coś o realnej wartości, w swoistą poduszkę finansową, która pozwalała mu spokojniej spać.
Claudia nie lubiła jego pracy, co nie było zaskoczeniem. Rzadko bywał przez nią w domu, a kiedy już bywał, zdawał się nieobecny, myślami goniąc w nieznanym nikomu kierunku. Nie powinno zatem dziwić go, że nie spodobało jej się, że podjął rozmowę z tamtą dziewczyną, ale tego, że postanowi tak po prostu się oddalić zwyczajnie się nie spodziewał. Zdumiewało go, jak szybko dorastała, zmieniała się, budowała charakter.
Nie miał pojęcia, gdzie umknęło mu ostatnie pięć lat, więc przykucnął i przyciągnął siostrę mocniej do siebie, bo ta najwyraźniej nie zamierzała w najbliższym czasie poluźnić objęć. Słysząc słowa Maxine, nie potrafił nie uśmiechnąć się znów, już pewniej, bo cóż… Była to trafna uwaga. Dziesięciolatka była tak zdeterminowana w poszukiwaniach Ani, że rzeczywiście udało jej się jedną znaleźć i przyprowadzić, tak jak obiecała.
– Ale mocno bije Ci serce – zauważyła nagle, odsuwając twarz od jego piersi.
– Bo napędziłaś mi stracha – odpowiedział Marcus, chociaż była to tylko połowa prawdy.
– Odeszłam tylko na chwilę.
Lockhart westchnął, ale nie pociągnął tematu. Nie chciał tłumaczyć jej teraz, jakie mogło mieć to konsekwencje, zwłaszcza w takim tłumie ludzi, gdzie nikt poza nim nie zauważyłby zniknięcia dziesięciolatki. Nie zamierzał dusić w niej tej dziecięcej niewinności, choć zdawał sobie sprawę z faktu, że trzymanie jej wiecznie pod złotym kloszem będzie równie szkodliwe.
Przeprowadzi z nią tę rozmowę. Po prostu nie teraz.
Na szczęście Maxine odezwała się po raz kolejny, co pozwoliło mu oderwać uwagę od nieprzyjemnych obrazów kłębiących się z tyłu głowy. Mogąc wreszcie przyjrzeć jej się dokładniej, objął spojrzeniem jej sylwetkę, dłużej zatrzymując je na jej twarzy, gdzie jaśniał jeszcze ten szeroki, beztroski uśmiech, pod wpływem którego sam rozluźnił się nieco.
– Tak… – Wtórując jej lekkim śmiechem, pokiwał z wolna głową i sparował jej żart. – I pewnie nie narzekałbym, gdybym nie przypłacił tego przedwczesną siwizną.
UsuńJakby na dowód, uchylił rąbek kaszkietu, choć na pierwszy rzut oka nie dało się dostrzec żadnych siwych włosów. On sam był jednak pewien, że tam są. Musiały tam być.
Claudia prychnęła i przewróciła na to oczami, odsuwając się od niego na krok, a on wykorzystał okazję i wstał, krzywiąc nieco na ból w plecach, bo wysoki wzrost miał niestety swoją cenę.
– Jeszcze raz dziękuję… I przepraszam za kłopot – zwrócił się do Maxine, a jego siostra popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Przez moment krążyła wzrokiem między nim, a serialową Anią, aż w końcu zrobiła teatralnie naburmuszoną minę, podchodząc do niej i biorąc ją znów za rękę.
– O nie – zaprotestowała, spodziewając się, że jej brat szykował się do pożegnań. Tak w istocie było, bo naturalną koleją rzeczy założył, że Riley przyszła ze znajomymi, od których oddzieliła się, żeby zwrócić zgubę, a teraz chciałaby do nich wrócić. – Najpierw zdjęcia!
I żeby nie zdążył jej odmówić, poczęstowała go jednym z tych spojrzeń, którym nigdy nie potrafił się oprzeć. Najwyraźniej wiedziała co robi, bo Lockhart najpierw złapał się za grzbiet nosa, a potem spojrzał na Maxine z bezsilnością podszytą rozbawieniem.
– Jeśli Ania nie ma nic przeciwko…
Wtem uwaga dziesięciolatki skierowała się na nowopoznaną koleżankę, nie powstrzymując się od użycia na niej tej samej śmiercionośnej broni.
– Proszę? Proszę, proszę, proszę?
– Claudia… – Upomniał ją Marcus.
MARCUS Gilbert LOCKHART Blythe oraz CLAUDIA Diana
Dwóch zadaniowców stało przed sobą. Angela oceniająca nie-Maxine i Andrea, zdecydowanie niebędąca Maxine, oceniająca Angelę. Odebrała z powrotem swoje prawo jazdy i schowała je do portfela, który bezpiecznie wylądował w niewielkiej torebce. Obie mogły usłyszeć magnetyczny zatrzask, kiedy Andy uporała się ze swoim zadaniem. Niby prostym i nieskomplikowanym, ale teraz to w tak banalnych czynnościach odnajdywała spokój. Musiała go zachować. Musiała mieć plan. Andrea zawsze musiała mieć plan, a teraz po prostu go nie miała. Nie miała nawet zalążka planu, więc pozostawało wymyślić jej go naprędce.
OdpowiedzUsuńAngela mówiła i Angela podała jej plan. Może nie idealny, może nie mający wyjść awaryjnych i zapasowych podplanów, ale…Poszła za blondynką. Jeśli to nie był żart, a zakładała, że był, to miała zobaczyć kogoś, kto wyglądał tak, jak ona. Andrea przechodząc długim korytarzem prowadzącym do łazienek, miała w polu widzenia gładką kitkę studentki, która prowadziła ją ku celowi.
Celem miało być ośmieszenie Andrei Wilson, która wcale nie wierzyła w to, że istniał ktoś, kto wyglądał tak samo, jak ona. Zastanawiała się, kto dzisiaj przebierze się za nią, kto przyodzieje perukę, kto będzie parodiował Andy. Był to jakiś sposób, finał tej głupiej gry, która trwała od tygodni, a ostatnio niemal przybrała na sile. Gdzie werble? Gdzie fanfary? Andrea nie była już zdenerwowana, z głupim uśmiechem szła za Angelą. Była gotowa. Przecież nie ucieknie do Los Angeles, bo głupie, nowojorskie dzieciaki postanowiły się na nią uwziąć, prawda? Miała cel, miała dalekosiężny plan i musiała go zrealizować tutaj, na Columbii.
— Dobra, słuchaj, Angela… — zaczęła, ale nie skończyła. Podeszły do baru, przy którym siedziała ciemnowłosa dziewczyna. Andy uniosła brew. Może to światło w lokalu, a może zupełny przypadek, ale Wilson dostrzegła, że odcień włosów młodej kobiety siedzącej do niej tyłem wyglądał zupełnie tak, jak jej własny. Zmarszczyła brwi.
Andy widziała, jak Angela opiera się biodrem o wysoki stołek, słyszała też głos tej drugiej, który nie brzmiał identycznie jak jej własny, ale na pewno podobnie. Wtedy zobaczyła jej profil. Podobieństwo było uderzające, ale zdarzały się przecież takie rzeczy, prawda? A może podążając za sugestią Angeli naprawdę dała się omamić?
Nie minęło jednak zbyt dużo czasu, właściwie zaledwie kilka sekund, kiedy siedząca przy barze odwróciła się w jej stronę. Dzieliło je maksymalnie pół metra, pewnie mniej, a Andrea na wyciągnięcie ręki miała… swojego klona.
Poza ubiorem, makijażem i sposobem czesania — nie istniały żadne różnice, które mogłyby ich od siebie odróżnić. Nie było nic, czym mogłyby się różnić, gdyby ktoś postawił je obok siebie, w jednakowych ciuchach i fryzurach, bez grama makijażu. Andrea miała wrażenie, że nawet pieprzyki mają w tych samych miejscach, że stoi przed lustrem, a nie przed drugą osobą.
Identyczne, ciemno brązowe, duże oczy patrzyły teraz na nią. Jednakowe usta rozchyliły się w jednakowym zdziwieniu. Ręce Andrei, które chciała oprzeć na biodrach, luźno wisiały wzdłuż jej tułowia. Zacisnęła jedynie dłonie w drobne pięści. Patrzyła. Na własne odbicie. Na krótką chwilę zerknęła na Angelę, ale blondynka nie była tak ciekawym zjawiskiem, jak dziewczyna siedząca obok niej.
Wilson zachłysnęła się powietrzem, głęboki wdech, który próbowała zrobić, zamarł gdzieś w jej gardle. Jęknęła cicho. Dźwięki tętniącego życiem baru przestały do niej docierać, zmieniły się w jednostajny szum.
— Jak…? — spytała raczej samą siebie, nie podejmując żadnej interakcji. Miała tę świadomość, że była adoptowana, więc nie mogła nigdy wykluczyć posiadania innego, biologicznego rodzeństwa, ale… Zamrugała kilkakrotnie, mocno, dobitnie, jakby to miało pomóc w sprawieniu, że jej identyczna kopia po prostu zniknie.
what the fuck is going on Andy
Telefon zawibrował w kieszeni, gdy Noah kończył dyżur. Był zmęczony, brudny od kawy i tuszu z długopisu, który pękł mu w kieszeni fartucha. Ekran rozświetlił się krótkim SMS-em: „Kawiarnia na parterze. Za piętnaście minut? - M.” Nie potrzebował podpisu, „M.” mogła oznaczać tylko jedno, Maxine. Nie wiedział jeszcze, że wszystko było przypadkiem. W jego głowie wciąż tkwił obraz szpitalnej sali, zdezorientowanej dziewczyny z rozciętą skronią i bukietem w dłoniach. I wciąż wierzył, że to jego przyjaciółka, która postanowiła zrobić mu jakiś przekomiczny żart. Pewnie umówiła się z chłopakami z oddziału, żeby móc z niego znowu pośmiać się przy kawie, jak wcześniej.
OdpowiedzUsuńNie odpisał, po prostu wstał i zszedł na parter. Kawiarnia pachniała słodkim cynamonem i świeżym pieczywem, ale Noah tego nie zauważał. W jego umyśle roił się plan konfrontacji, wyliczanie wszystkich drobnych przekrętów, które mogłyby pasować do „żartu Maxine”. Od razu ją zobaczył, siedziała przy stoliku przy oknie, pochylona nad filiżanką, z tym swoim charakterystycznym spokojem. Podszedł, stawiając dłonie na blacie, jakby potrzebował stabilizacji. Nie czekał na jej reakcję.
- Myślałem, że miałaś wypadek, że coś ci się stało. Naprawdę wierzyłem, że leżysz tam, przestraszona, zdezorientowana… A ty co? Umówiłaś się z chłopakami z oddziału, żeby się ze mnie pośmiać? Żeby zobaczyć, jak znowu robię z siebie idiotę? - zacisnął szczękę, a w oczach miał coś między złością a zawodem - Pewnie siedzieliście potem razem w dyżurce, oglądając nagrania z monitoringu, co? - wycedził przez zęby – „Patrzcie, Locke z kwiatami, znowu poleciał na czyjś żart” - uśmiechnął się krótko, sucho, bez śladu humoru - Gratulacje, Max. Naprawdę. Tym razem przeszłaś samą siebie - sięgnął po kubek kawy, którego nawet nie tknął, i odstawił go z powrotem na blat - Nie wiem, po co mnie tu zaprosiłaś, ale gratuluję, znowu wygrałaś – stał tam jeszcze chwilę, dłonie opierając o blat, wciąż próbując zebrać myśli, uspokoić puls w skroniach. W głowie wciąż krążyły mu obrazy tamtego dnia, szpital, rozcięta skroń, bukiet w dłoniach. Cała ta sytuacja była dla niego tak absurdalna, że chciał krzyczeć, a jednocześnie coś w nim kazało mu zostać.
- Naprawdę myślałaś, że możesz mnie wkręcić? - wyrwało mu się cicho, a głos drżał mimo starań, by brzmieć surowo - Znowu? Tyle godzin… tyle dni… a ty wysyłasz SMS-a, jakby nic się nie stało – westchnął z rezygnacją. Nie miał pojęcia, że jego przekonania były błędne. Nie wiedział, że tamta dziewczyna w szpitalu nie była Maxine. Dla niego każdy szczegół pasował do układanki, w którą wierzył. Każdy gest, każda wiadomość, każdy uśmiech potwierdzał, że został wkręcony. Wziął głęboki wdech. Był na nią cholernie wściekły, miał ochotę ją tutaj zostawić, ale nie odchodził, bo nie potrafił. Stał tam, w pół cienia, w pół światła kawiarnianego okna, a jego serce wciąż biło złością, rozczarowaniem i niepewnością.
Noah
Noah milczał przez kilka długich sekund, jakby jej słowa jeszcze nie dotarły tam, gdzie powinny. Oddychał ciężko, z dłonią wciąż opartą o blat, drugą nerwowo przetarł twarz. W jego spojrzeniu coś pękło, złość, która jeszcze chwilę temu buzowała w każdym mięśniu, zaczęła ustępować miejsca dezorientacji.
OdpowiedzUsuń- Co? - wydusił w końcu, zaskoczony, jakby usłyszał ją po raz pierwszy od miesięcy - Jak to… nie ty? - brzmiał już ciszej, ale wciąż był napięty. Sięgnął po oparcie krzesła, na które wcześniej wskazała, jednak nie usiadł od razu. Patrzył na nią w milczeniu, jakby chciał dostrzec w jej oczach choć cień kpiny, jakiś dowód na to, że znów jest wkręcany. Niczego takiego jednak tam nie było, tylko szczerość. I coś, co przypominało zranienie - Przysięgam, Max, ja… - zaczął, ale zaraz przerwał, jakby nie wiedział, od czego zacząć - Myślałem, że to twoja sprawka, że razem z chłopakami z oddziału... - urwał, zaciskając usta - Bo wiesz, wyglądała dokładnie jak ty. I była w szpitalu. I mówiła tak, jakby niczego nie pamiętała… - przesunął spojrzeniem po jej znajomej, tym razem prawdziwej twarzy. Poczuł, jak opada z niego cały ten gniew, który jeszcze chwilę temu był jego jedynym napędem - Cholera - mruknął pod nosem, odchylając się na krześle i przeczesując dłonią włosy - Przepraszam. Naprawdę myślałem, że to jakiś żart, że znowu chciałaś mnie przetestować, albo… - przerwał, odwracając wzrok w bok - Nieważne – dodał, urywając swój wywód. Cisza między nimi była gęsta, ale nie taka jak wcześniej. Już nie złością, a wstydem. W końcu spojrzał z powrotem na nią, tym razem z łagodnością, której wcześniej w jego oczach nie było.
- Kim ona jest? - zapytał cicho, jakby sam przed sobą nie dowierzał, że to mówi - Ta dziewczyna, Wilson - zawiesił głos, po czym dodał, już spokojniej - Bo jeśli to nie byłaś ty… to znaczy, że spotkałem kogoś, kto wygląda tak samo. I nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi…- mruknął, starając się poszukać w myślach jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia. Znał Max już trochę czasu, nigdy nie wspominała o tym, że ma siostrę bliźniaczkę, zdobył jej zaufanie już na tyle, że raczej nie ukrywałaby przed nim faktu posiadania rodzeństwa. Zresztą, tamta miała zupełnie inne nazwisko w dokumencie, którym wymachiwała mu przed twarzą, starając się przemówić mu do rozsądku i wyjaśnić, że nie jest tą osobą, za która on ją miał.
Noah
Dawno mu się to nie zdarzyło, ale – wstał lewą nogą. Dosłownie. Ledwo co postawił stopę na ziemi, a potknął się, zahaczając o nią drugą, prawą. Poleciał do przodu, ale nie upadł. Tak go to rozbawiło, że postanowił mieć dobry humor, mimo parszywej pogody za oknem.
OdpowiedzUsuńCo prawda – deszcz bardzo rzadko mu przeszkadzał. Pada? Trudno, tym gorzej dla deszczu. Durny był z tym swoim podejściem, ale tylko trochę. Chociaż matka i tak lubiła ponarzekać, wzdychając ciężko i mawiając, że jak to jest, że ma syna głupszego od pandy. Albo przynajmniej tak samo głupiego.
A pandy są bardzo głupie. Najgłupsze.
No, dobra, to nie do końca tak. W rzeczywistości matka, choć wolała o tym milczeć, oczywiście widziała w jedynym synku geniusza, gdzieś tam głęboko ukrytego, a co do pand – też wiedziała, że to trochę inaczej działa. Ale obraz był taki: pada, a panda siedzi w deszczu i moknie, moknie, moknie, jakby nie ogarniała, że z nieba woda leci. I obraz był też taki: pada, pada, a Leif… nie siedzi, bo rzadko kiedy siedział, ale biegnie, przedzierając się przez smugi deszczu.
Dzisiaj zresztą było mu to całkiem na rękę – zwiększała się szansa, że na wyprzedaż schodkową przyjdzie mniej osób niż pierwotnie się zapowiadało. A im mniej ludzi, tym więcej okazji na wyłapanie czegoś naprawdę fajnego.
Na President St nie bywał może zbyt często, ale nie były to też dla niego całkiem nieznane obszary. Od czasu do czasu lubił zajrzeć do Blok Haus, który znajdował się na rogu. Co prawda sprzedawane tam ubrania bardzo rzadko mu się podobały, niemniej jednak rzucano czasem kolekcje domowe, które mu przypadały do gustu: i tak dzięki temu miał u siebie naczynia z Hasami Porcelain czy dekory z Areaware.
Nie wykluczał, że i tego dnia tam zajdzie, ale schodziło to totalnie na drugi plan. Podstawowa misja: wyprzedaże garażowe! Nie miał konkretnego celu zakupowego, jak to zazwyczaj przy takich okazjach bywa, nawet nie zakładał, że koniecznie musi coś nabyć: nawet jeśli wyjdzie z pustymi rękoma, na pewno nie uzna spędzonego czasu za stracony.
Nie chciał rozglądać się za niczym praktycznym – ewentualnie za parasolką, bo oczywiście zapomniał wziąć jakąkolwiek. Za to miał czapkę, na szczęście tylko beanie, więc nie był nudziarzem chroniącym uszy. I kurtkę nawet włożył, co prawda nie przeciwdeszczową, a taką zszytą z dwóch różnych; przyjaciółka mu kiedyś zrobiła, bardzo ją lubił. Kurtkę. Przyjaciółkę też. To było nawet… całkiem jesienne. Jortsy już trochę mniej.
Przede wszystkim jednak – na wyprzedaży interesowały go błyskotki. Ha, matka nie miała racji, nie był pandą, a raczej sroczką, poszukującą wszystkiego, co piękne. A jak wiadomo: nie to ładne, co ładne, a to, co komu się podoba.
Początek nie był zbyt obiecujący. Omiatał wzrokiem schodki, przerzucał między dłońmi biżuterię, ale nic superciekawego nie rzuciło mu się w oczy. Za to ktoś superciekawy się rzucił. Kilkanaście kroków dalej Andrea Wilson przeglądała jakiś aparat.
Leif potrzebował kilku sekund, by zmaterializować się u jej boku. Zrobił to niemalże bezszelestnie – kiedyś nawet ktoś go poprosił, by nauczał się w końcu tupać, to przestanie straszyć ludzi. Nie nauczył się do tej pory, ale i tak nie było to zbyt potrzebne: zazwyczaj i tak dawał wystarczająco innych sygnałów, by odnotować jego obecność.
– Siema – przywitał się entuzjastycznie, uśmiechając się do znajomej. – Co tam trzymasz? – zerknął na znalezisko dziewczyny i momentalnie się skrzywił. – Hm, trochę już zmechacone – dodał głośniej, ukradkiem tylko mrugając do Andrei.
Tak naprawdę aparat nie prezentował się wcale aż tak źle – choć wymagałoby to dokładniejszych oględzin – ale wolał na start go skrytykować, oczywiście zadbawszy o to, by surowa opinia trafiła do uszu sprzedawcy. Jak na jego doświadczenie, z tym konkretnym lepiej obrać taką strategię negocjacyjną.
Na kilku kolejnych miał już inne plany.
Leif Zweig
Noah siedział naprzeciwko niej, zupełnie cicho. Przez chwilę nawet nie oddychał. Patrzył, jak jej dłonie drżą, jak nerwowo przykłada je do ust, jak śmiech - krótki, pusty, zupełnie obcy, rozcina powietrze między nimi, a potem gaśnie tak nagle, że w jego wnętrznościach robi się dziwnie zimno.
OdpowiedzUsuń- Hej… - odezwał się w końcu cicho, niemal szeptem, jakby bał się, że głośniejszy dźwięk sprawi, że ona znowu się rozpadnie. Nachylił się lekko nad stołem, łokcie oparł na blacie, dłonie splótł ze sobą -Max, nie żartujesz, prawda? – dodał, ale nie czekał długo na odpowiedź, bo wiedział już, że nie. Widział to w jej oczach, ten rodzaj paniki, której nie da się udawać. Odchylił się, przetarł dłonią kark i odetchnął głęboko, próbując złożyć wszystko w jakąś logiczną całość.
- Cholera - wymknęło mu się cicho - Wiesz, jak to brzmi? - zapytał zaraz potem, nie z drwiną, ale z niepewnością, która wdarła się między jego słowa - Jak scenariusz z jakiegoś taniego serialu, ale… -urwał, marszcząc brwi - Ja ją widziałem, Max. Rozmawiałem z nią. Miała twoją twarz. Twój sposób mówienia. Nawet twoje gesty…- pokręcił głową, jakby wciąż nie potrafił tego objąć myślą - I przysięgam, że gdybyś wtedy stała obok niej, nie wiedziałbym, która z was jest która…- podsumował.
Na chwilę zapadła cisza. Tylko brzęk łyżeczek z innego stolika przypominał, że świat wokół nadal trwa. Oparł łokcie o kolana i schylił głowę, zaciągając się powietrzem przesyconym zapachem kawy i cynamonu.
- Wiem, że brzmi to jak kompletny absurd, ale… może faktycznie coś w tym jest - spojrzał na nią z powrotem - Może powinniśmy to sprawdzić. Nie wiem jak, nie wiem gdzie, ale jeśli ona istnieje… -zawahał się, po czym dodał ciszej - To może naprawdę coś was łączy – westchnął głęboko. Milczał chwilę, a potem, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z ciężaru sytuacji, parsknął cicho, bez wesołości - Kurwa, Max. Wpadłem tu z pretensjami, że mnie wkręciłaś, a wychodzę z myślą, że może masz siostrę bliźniaczkę, o której nikt nie wiedział - pokręcił głową, ledwo powstrzymując nerwowy uśmiech – Przepraszam, zachowałem się jak dupek. Cholernie mi głupio – spojrzał jej przepraszająco w oczy, przy okazji charakterystycznie roztrzepując dłonią włosy, co zawsze robił w sytuacji, która wywoływała u niego sporo stresu. Siedział jeszcze chwilę w milczeniu, a jego palce nerwowo bębniły w blat stolika. Czuł, jak napięcie powoli ustępuje, ale w jego miejsce wchodzi coś innego, to nieznośne uczucie, gdy mózg nie nadąża za rzeczywistością. Zawsze wierzył w racjonalne wyjaśnienia. W medycynie nie było miejsca na „może”, „wydaje mi się” i „to dziwne”. A jednak, właśnie tak się teraz czuł. Jakby ktoś wyrwał stronę z jego dobrze poukładanego świata i zamienił ją na absurdalny rozdział z taniej powieści.
- Wiesz, że statystycznie każdy z nas ma na świecie czterech bliźniaków? - odezwał się po chwili, wciąż wpatrując się w filiżankę przed sobą. Mówił spokojnie, ale w jego głosie było napięcie, jakby sam siebie próbował przekona - Cztery osoby, które wyglądają jak my. Może nie identycznie, ale wystarczająco, żeby pomylić na ulicy - uniósł wzrok na nią - Tylko że tamta dziewczyna… to nie było „wystarczająco”. To było dokładnie - zamknął oczy na moment, jakby widział ją znowu, ją i tę scenę, szpital, światło odbijające się od zimnych kafelków, rozcięcie na skroni, jej głos, jej spojrzenie.
- Każdy detal był taki sam… - wyszeptał - Kształt blizny nad brwią, pieprzyk, nawet sposób, w jaki marszczyła nos, kiedy próbowała sobie coś przypomnieć - pokręcił głową z niedowierzaniem - Nie ma takiej statystyki, Max. Nie ma szans, żeby to był przypadek – westchnął i odchylił się znów na krześle, przecierając dłonią twarz.
Noah
Akurat wszystko, co się wydarzyło w życiu Sophii było częściowo tylko i wyłącznie winą Moreiry. Nie mogła brać na siebie całej winy, chociaż właśnie to robiła przez te wszystkie miesiące. Próbowała się przekonać, że całe te zamieszanie było spowodowane przez nią, bo nie potrafiła odpuścić, bo wyobrażała sobie więcej niż należało. Powodów była tak naprawdę cała setka, a teraz… Zajęło jej sporo czasu, aby się pozbierać po tym wszystkim i być może byłoby łatwiej, gdyby miała wokół siebie kogoś, komu mogłaby się wygadać. I to też nie tak, że odcięła się od wszystkich, bo jednak Selena i Victoria wciąż były obecne w jej życiu i to tylko z Maxine się „pokłóciła”. Dziewczyny, nie ważne, jak dobrze się dogadywały, to żadna nie była Maxine.
OdpowiedzUsuńDalej uważała ją za przyjaciółkę, ale nie była pewna czy samą siebie może określić tym mianem. Nie zachowała się najlepiej to już zdążyły ustalić i tyle sama Sophia o sobie wiedziała. Kompletnie nie była gotowa na konfrontację z Maxine, ale może potrzebowała właśnie takiej nagłej konfrontacji, aby nie miała czasu na przygotowanie sobie gotowego scenariusza. Nie dostała dzięki temu czasu na to, aby panikować i nakręcać się na najgorsze, a miała do tego wybitne zdolności. Sophia po prostu mogła teraz trochę odetchnąć, kiedy Max przyjęła jej przeprosiny. Czuła, jak spada jej z serca ogromny ciężar, który nosiła w sobie zdecydowanie zbyt długo. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo potrzebowała się tego pozbyć. Miała wrażenie, że zaczęło się jej teraz lepiej oddychać.
Przez chwilę milczała i jadła dalej swoje żelki. Wciskała je sobie do ust raz po raz, zastanawiając się, od czego tak naprawdę powinna była zacząć. Bo historia była trochę pogmatwana, a Sophia… Sophia nie wiedziała, gdzie zacząć i już nawet nie pamiętała, co Maxie wiedziała. Poza właśnie tym, że Alex i Nico byli razem ostatnim razem, kiedy jeszcze jej opowiadała o swoich sercowych rozterkach.
— Wolisz szybki skrót czy wszystko po kolei? — Mruknęła. Przez to wszystko, co się działo Sophia miała wrażenie, że gra w operze mydlanej. W dodatku takiej, która jest wyjątkowo kiepska, a jej trafiła się główna rola bohaterki, która nie umie podejmować najprostszych decyzji. — Bo byli razem… a to niekoniecznie nas przed czymkolwiek powstrzymywało. — Wzruszyła ramionami. Nie była z tego dumna. To musiała zaznaczyć. Pogubiła się, pozwalała się sobą bawić, bo Nico doskonale wiedział, że była w nim zakochana. Zdawał sobie z tego sprawę i świadomie to wykorzystywał, aby dostać od niej trochę uwagi, ale gdy Sophia prosiła o więcej to obracał wszystko tak, aby dziewczyna myślała, że to, co między nimi się działo było jedynie jej wymysłem. A ona była naiwna i głupia, więc w to wierzyła, a jak próbowała się wycofać to on znów dawał jej nadzieję. I o tym właśnie teraz powiedziała Maxine. Minęło wystarczająco dużo czasu, aby Sophia to zrozumiała i zostawiła za sobą pewne rzeczy.
— Wiesz, w lutym wyjechałam do Brazylii. Miałam możliwość, aby przez parę tygodni się tam uczyć… Coś, jak wymiana. I z niej skorzystałam. Myślałam, że mi to pomoże trochę się od tego wszystkiego odsunąć. — Uśmiechnęła się krzywo, a jak widać wcale się to dziewczynie nie udało. — I odnowiłam tam kontakt z kolegą z dzieciństwa. Nico też się z nim znał. Spędzaliśmy razem dzieciństwo w zasadzie. — Czuła się dziwnie mówiąc o tym ze spokojem. Przebijał się może żal i niezrozumienie, dlaczego to wszystko się tak skończyło, ale to był już zamknięty temat. Tak się jej wydawało. — Jakoś tak naturalnie wyszło, wiesz? Ja i Lucas, po prostu… Stało się. Zaczęliśmy się spotykać. Myśleliśmy, jak pogodzić to, że ja mieszkam tutaj, a on w Sao Paulo i zgodził się ze mną wrócić na dwa tygodnie. Wydawało mi się, że zapomniałam o Nico i o tym, co między nami było i czego nie było, ale… Pojawił się. Jak zawsze w najmniej oczekiwanym momencie.
Przerwała na moment, aby zjeść parę żelków i popiła je wodą. Podsunęła też nieotwartą butelkę z wodą Maxine, gdyby miała ochotę. Sophia potrzebowała też paru chwil na to, aby trochę pomyśleć, zanim będzie mówiła dalej.
— Dał mi prezent z okazji urodzin. Rękawice bokserskie… — Które wciąż miała schowane w szafie i nie umiała się ich pozbyć, ale też nie chciała. Max wiedziała, że Sophia trochę z Nico trenowała. Zaczęli w tamtym roku, po pewnej sytuacji, o której Maxine nie wiedziała i o której Sophia wolała jej też nie mówić, a przede wszystkim chciała zapomnieć. — I to wszystko wróciło. Tak po prostu, jak go zobaczyłam. Wiem, to głupie. Odrzucał mnie tyle razy, a ja ciągle wracałam i prosiłam o więcej.
UsuńAle uczucia nie były w końcu rozsądne, nie?
— Rzucił, czy nie chciałabym wrócić do treningów. Zgodziłam się. I… I ten filmik się stał. Parę dni po moich urodzinach. — Próbowała nie rozgadywać się bardziej niż to było konieczne. — A potem był wielki finał. — Zaśmiała się gorzko i spojrzała gdzieś w bok. Zanim dotarła do tego, poczekała, aż Maxine przetrawi to, co Sophia powiedziała i może doda coś od siebie, ochrzani ją, a może nie powie nic i pokiwa w zrozumieniu głową.
soph
[Hej! Bardzo się cieszę, że postać Rowana wzbudziła tyle emocji i że została tak ciepło przez wszystkich przyjęta, dziękuję za powitanie :) W głowie kręcą mi się dwa pomysły na wątek, jeden u Maxine, jeden u Iana, może któryś Ci się spodoba, a jeśli nie, to piszę się na burzę mózgów, bo chętnie coś razem napiszę :) Jeśli chodzi o Maxine, myślałam że ich rodziny mogą się znać, a jego młodsza o 8 lat siostra być od dziecka przyjaciółką Max. On jest od niej prawie 10 lat starszy, ale zarówno on, jak i jego siostra, mogli być taką namiastką rodzeństwa dla Maxine, która pewnie w dzieciństwie jako jedynaczka czuła się trochę samotna i przez to spędzała u rodziny Rowana dużo czasu. Mogłybyśmy zacząć wątek od momentu, kiedy Maxine odwiedza jego siostrę i na niego wpada po raz pierwszy od czasu wyjścia na wolność. Dla niego to też będzie taki szok, bo ostatni raz widział ją pewnie, kiedy miała jakieś 7 - 8 lat. To taki jeden luźny pomysł, a jeśli z kolei chodzi o Iana, rodzina Rowana w czasie, kiedy on jako 6 latek był w domu dziecka, mogła np. gościć tam jako sponsor i Rowan znudzony tym wszystkim, poszedł się bawić z Ianem i dał mu np. jakiś swój samochodzik, który Ianowi się spodobał, obiecał mu że przyniesie mu kolejne i tak z czasem się wykradał ze swoją nianią w tajemnicy przed rodzicami do domu dziecka, a więź między chłopakami przekształciła się z czasem w przyjaźń, najpierw na poziomie dzieciaków, później nastolatków. I tu znów pewnie jakieś pierwsze spotkanie po latach, gdzieś w uberze nawet. Jestem też otwarta na wszystko inne :)]
OdpowiedzUsuńRowan
— Bo tak było! — Odparła od razu, szeptem, ledwo słyszalnie albo nawet wcale, choć w swojej głowie brzmiała tak, jakby krzyczała, kiedy Angela wspomniała coś o jej twierdzeniach. To nie było stwierdzenie, to były fakty. Ludzie robili sobie z niej jaja i z czasem przestawało to być śmieszne. Szczerze? Naprawdę chciała, aby dzisiejsza impreza i wmawianie jej, że ma klona, było zwieńczeniem tego mało śmiesznego żartu. Innych to mogło bawić, ale Wilson ani trochę. Tęskniła za Los Angeles, za tym przyjemnym słoneczkiem, za szumem fal oceanu, który wydawał się być znacznie przyjemniejszy niż wody obmywające z jednej strony Nowy Jork.
OdpowiedzUsuńGdyby nie Angela, to dziewczyny byłby w dupie. Bo ileż można było siedzieć albo stać i gapić się w siebie? Ktoś w końcu musiał to zauważyć, ktoś musiałby zacząć mówić o klonowaniu, kserowaniu i rzucać głupie żarciki o bliźniakach. Angela jednak podeszła do tego wyjątkowo dojrzale, nie licząc porwania Andy do damskiej toalety. Była ich zbawieniem, choć to pewnie Maxine powinna być bardziej wdzięczna swojej przyjaciółce.
Obie przeżyły teraz szok. Jednak Andy słowo szok wydawało się za małe, aby opisać to, co teraz czuły. Szok i niedowierzanie? Pewnie w normalnych warunkach rozbawiłyby ją własne myśli, ale teraz po prostu stała. Gapiła się w tą, która gapiła się w nią. I wyglądała dokładnie tak samo, jak ona. Nie wiedziała, czy Maxine wie o tym, że jest adoptowana. A może nie była? Może ich rodzice zostawili sobie tylko jedną córkę? Tę lepszą? Może coś z Andy było nie tak? Może…
Andrea uśmiechnęła się krzywo, nabrała powietrza w płuca, głośno i ciężko, kiedy obserwowała zmagania Max z samą sobą. Walczyły. Chyba z tym, aby nie zemdleć. Poza tym nieudanym szeptem w wydaniu Wilson, który miał być tylko obroną i milczeniem Maxine, bliźniaczki nie zrobiły nic.
Czas płynął, choć pewnie nie tak wolno, jak teraz wydawało się Andrei. Właśnie teraz, kiedy stanęła w obliczu takiego wyzwania, dotarło do niej, że nie ma tu nikogo, że w Nowym Jorku jest kompletnie sama, że nie ma do kogo teraz przyjść, przytulić się i porozmawiać. Mogła zadzwonić do Los Angeles, dzieliły ich tylko trzy godziny, ale… czuła dziwne obawy przed konfrontacją z rodzicami.
— Z Los Angeles — odpowiedziała niemrawo, kiedy dotarło do niej pytanie Angeli, która wzięła na siebie rolę mediatora, ba, to głównie blondynka teraz mówiła. — Ale urodziłam się w Nowym Jorku — dodała, powoli łącząc kropki w swojej głowie. Znacznie łatwiej było myśleć na głos, z kimś. Zabrano ją z Nowego Jorku. Daleko. Na drugie wybrzeże. Nie wiedziała dlaczego. I nie wiedziała, że za tym mógł stać ojciec Maxine. Nie wiedziała nic. Nie wiedziała, że jej rodzice mogli mieć świadomość tego, że w Nowym Jorku była jej bliźniaczka. Że na pewno ją mieli, skoro tak bardzo protestowali przed pomysłem wymiany.
Dłonie Andy drżały. Zaciskała je w pięści i rozluźniała palce, po chwili wyginając je na wszystkie możliwe strony. Zrobiło jej się zimno, chciała wyjść z dusznego baru. Chciała…
— Muszę się napić — zawyrokowała, spoglądając teraz na Angelę niemal błagalnie. Bo nie, nie chodziło jej o wodę z cytryną, choć to był napój, który pijała najczęściej. Nie patrzyła już na Maxine. Nie mogła. — Też jesteś adoptowana? — spytała w końcu, zerkając kątem oka na siostrę. Krótko i przelotnie, skupiając się jednak na blondynce, która nadal stała przy Maxine, robiąc za jej wsparcie.
Andrea Wilson
Wszystko mogło się zmechacić, pod warunkiem, że na świat patrzyło się oczami Leifa. Albo raczej: nurkowało się w jego słowniku.
OdpowiedzUsuńTo nie do końca tak, że był na bakier z angielszczyzną. Raczej korzystał z przywileju, że to jego ojczysty język: imigrant musi się starać, z przymusu wewnętrznego, ale ten, który jest u siebie, może mówić, jak tylko mu się zachce. Albo właśnie nie zachce i wtedy połyka się połowę głosek.
– Baaaardzo – powtórzył, zezując na odkładanego Kodaka. Sam już nie wiedział, czy Andrea chciała go kupić czy nie. – To chyba jakiś poprzednik pleografu, nie? Sam Prószyński go rzeźbił.
Pochwycił rzutnik w dłonie i przyjrzał mu się z bliska. Teraz trochę zyskał w jego oczach: nieco zarysowany, gdzieniegdzie ze śladami czasu, ale widać było, że ktokolwiek go posiadał – dbał o przedmiot. Z wizualnych zniszczeń nie natrafiło się nic, czego nie dałoby się wyklepać.
Inna sprawa – czy działało. Zachowanie po przekręceniu przełącznika wydawało się poprawne: wentylator ruszył, z wnętrza dobiegł cichy pomruk mechanizmu. Tyle że i tak nie było żadnej taśmy ani slajdu, więc nic nie wyświetlało. Cholera więc wiedziała, czy naprawdę wszystko działało – albo, jeśli jednak coś nie banglało, czy było to odwracalne.
Z oględzin wyrwał go głos dziewczyny, która… się przedstawiła?! Leif się zdziwił. Uważał, że tylko szybki refleks i łatwe odnajdywanie się w nowych sytuacjach wciąż utrzymywały go przy życiu – więc nie dał tego po sobie poznać. Przynajmniej nie tak ostentacyjnie, ale jakby ktoś by mu się uważnie przyjrzał (albo był wyjątkowo wrażliwy na mikroekspresje), to wychwyciłby drgnienie brwi.
Czasem dawało się z niego czytać jak z otwartej księgi, ale w takich sytuacjach – kiedy na horyzoncie pojawiała się szansa na specyficzne gierki – już trochę mniej.
Odłożył ostrożnie aparat i odwrócił się na pięcie, żeby stanąć en face do Andrei. Dłoń skroploną deszczem wytarł w kurtkę, a potem uścisnął nią delikatnie a zdecydowanie rękę znajomej. Więc chce sobie tworzyć nową tożsamość. Więc chce grać.
Dobrze. W takim razie trafiła na odpowiedniego gracza.
Jaki był w tym cel? Nie wiedział i nieszczególnie go to zajmowało. Leif miał talent do życia, więc żył. Nie zajmowało go poszukiwanie sensu: w jego percepcji rzecz nie musiała mieć jakiegokolwiek sensu, żeby była fajna, interesująca i wartościowa.
– Rainn – odparł pewnym głosem. Fałszywe imię nie zostało zainspirowane pogodą, a raczej znaczeniowym rymem do Leifa. – Rozglądasz się za czymś konkretnym? – zapytał.
Leif Zweig
Zapach pieczonych jabłek unosił się w domku Leonarda niemal od samego rana. Młody Allen nie był w stanie zliczyć ile blach szarlotki wypłynęło z jego piekarnika, tworząc na blacie stołu pokaźną ilość zamówień, które w dniu jutrzejszym z należytą ostrożnością wyruszą w drogę do stałych klientów. Nie zabrakło również słoików z dżemem, kandyzowanych orzechów z miodem, czy butelek z syropem z czarnego bzu, który był totalną nowością, a sam Leonard jeszcze nie był w stanie dokładnie określić czy nowy twór podbije serca jego klientów. Ledwie wyrabiał się z natłokiem zamówień, a niedawno prezentowana w muzeum wystawa pochłonęła wiele cennego czasu, dlatego, aby pogodzić czas między obowiązkami zawodowymi w pracy na pół etatu bezpośrednio w muzeum, pisaniem nowej książki, pielęgnowaniem ogrodu oraz dalszą dystrybucją wyrobów wiejskich dobroci od dłuższego czasu jego czas poświęcony na jakikolwiek odpoczynek był bliski zeru. Mimo chronicznego zmęczenia Allen nie chciał zwalniać. Ilekroć pozwalał sobie na dłuższy odpoczynek niż przysłowiowe osiem godzin snu, ilość myśli i wspomnień, jaka w niego uderzała była niemal nie do zniesienia. Zdawał sobie sprawę z tego, że wyrządza sobie nieodwracalną krzywdę nie dbając o odpowiednią ilość snu, a sama cena może być wysoka, to nieleczona trauma stała się na tyle przewlekła i dominująca, że Leonard nie był nawet w stanie sam przed sobą otwarcie się przyznać, że ma jakikolwiek problem. Zamiast wizyt u specjalisty, wolał swój domek, przetwory, sztukę i to wszystko z dala od natrętnych ludzi.
OdpowiedzUsuńChwila przerwy nadeszła wraz z krótkim prysznicem, który zadziałał na Leonarda lepiej niż filiżanka ciemnej niczym smoła kawy. Ubrany w zielone dresy z lekko wilgotnymi jeszcze włosami, zabrał się za starannie zabezpieczenia blach z ciastem, aby były w pełni bezpieczne w podróży. Nie mógł pominąć najmniejszego aspektu. Dla wielu były to zwykłe słoiki, czy ciasta, ale dla Leonarda była to część jego serca podzielona na setki maleńkich kawałeczków. Lubił dzielić się z ludźmi, a już zwłaszcza, gdy chodziło o jedzenie.
Pochłonięty pakowaniem ostatniej blachy z początku nie zwrócił uwagi na to, która jest godzina, ani tym bardziej, że był dziś umówiony. Dopiero blask reflektorów, który odbił się w szybie niewielkiego salonu sprawił, że Allen zdał sobie sprawę z tego, iż nie jest sam i to właśnie dziś miał zostać pomocną reką Maxine. Otarł dłonie w bawełnianą ściereczkę, po czym dołożył ciasto w odpowiednie miejsce i dopiero wtedy ruszył w stronę drzwi, które lekko uchylił. Zapalił na ganku światło.
— Maxine? — zawołał, gdy ku jego zaskoczeniu kobieta po prostu stała w miejscu przy otwartych drzwiach od auta. — Prawdopodobnie zaraz zacznie padać. Domyślam się, że nie chcesz być mokra? — zaśmiał się, gdy poczuł na swojej twarzy mocniejszy podmuch wiatru, a zaraz następny, co ewidentnie zwiastowało nadchodzącą wichurę. — Poza tym w środku jest przytulniej i mam nową nalewkę bo jeśli myślisz, że pozwolę ci wracać po nocy do domu przez tę gęstwinę, to jesteś w ogromnym błędzie — dodał żartobliwie, po czym cofnął się i otworzył szerzej drzwi, aby kobieta mogła swobodnie wejść do środka. Uważnie się jej przyjrzał, choć starał się, aby w żadnym wypadku nie poczuła się osaczona, czy jego gest nie wyglądał na zbyt nachalny.
— Wszystko dobrze? — zapytał troskliwie, mając wrażenie, że Maxine jest wyjątkowo dziś przygnębiona, a samo pieczenie tortu może niekoniecznie mieścić się w zakresie jej chęci do życia. — Chodź, zrobię ci dobrą herbatę z konfiturą, spróbujesz moich nowych ciasteczek, możesz nawet nic nie mówić jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej, ale chociaż usiądź i złap głęboki wdech.
Leonard odsunął dla kobiety wysokie krzesło stojące przy małej, kuchennej wyspie, po czym wyjął z szafki gliniany kubek, do którego wrzucił suszoną własnoręcznie herbatę i wstawił wodę na gaz. Nie oczekiwał od Maxine wylewności, w zasadzie, to niczego nie oczekiwał. Naprawdę mogli siedzieć w ciszy jeśli dzięki temu kobieta czułaby się bardziej komfortowo.
Leoś
( Witam ;)) Kotek jest przecudowny, prawda? To Gabriel. Mimo że marudzi, że Nowy Jork nie jest dla niego, to jednak siedzi i klimatyzuje się coraz bardziej. Swoją drogą, przecudowna postać, a zdjęcie piękne <3 Dziękuję bardzo za powitanie. Mam nadzieję zostać tu na dłużej. )
OdpowiedzUsuńGabriel
Tak na dobrą sprawę, to Sophia po raz pierwszy o tym wszystkim mówiła na głos. Selena bezpośrednio była zaangażowana w tę historię i wiedziała o wszystkim na bieżąco. Tak samo, jak i Victoria, chociaż i one nie znały wszystkich szczegółów. Niektórych rzeczy Sophia nie była w stanie wydusić z siebie nawet przed Maxine, a to z nią była przecież najbliżej. I prawda była też taka, że niektóre wydarzenia brunetka chciała zachować tylko dla siebie. Nie lubiła, kiedy ktoś za bardzo ingerował w jej życie i absolutnie nie miała tu na myśli przyjació¬łki, a parę miesięcy temu wyciekło wszystko, co tylko mogło. Wtedy, jak nigdy wcześniej, żałowała, że nie tylko ona pochodzi ze znanej rodziny, ale również i Nico jest znany, bo gdyby byli przypadkowymi ludźmi to nikt by się tym nie zainteresował. Nie na taką skalę, a tymczasem ten filmik latał wszędzie. Instagram, TikTok, X i pewnie Facebook, ale tego ostatniego Sophia nie miała. Właściwie poza Instagramem i TikTokiem nie miała innych aplikacji. Na nich również pozostawała anonimowa na tyle, na ile się dało. Ale pojawili się internetowi detektywi, którzy wyniuchali jej profil i próbowali się dostać do jej listy obserwatorów. W pewnym momencie nie nadążała za usuwaniem próśb o obserwację.
OdpowiedzUsuńMaxine miałaby pełne prawo, aby nie chcieć jej przedstawiać chłopaka, gdyby ten był. Sophia sama przykleiła do siebie łatkę dziewczyny, która sięga po zajętych chłopaków, a to wszystko odbiło się na niej bardziej niż na Nico. On się tym nawet nie przejął. Nie potrafił nawet udawać, że się przejmuje, gdy dla brunetki cały świat się wtedy zawalił. Irytował ją swoją nonszalancją, którą często miała ochotę mu zedrzeć z twarzy, a potem… Po kilkudziesięciu godzinach było po wszystkim. Po tej wielkiej miłości, którą do niego miała. Po przyszłości, którą planowała w głowie razem z nim. Została z niczym i, słusznie, uważała, że dostała dokładnie to, na co zasługiwała.
— Są świetnie. — Przytaknęła. Mogła je jej pokazać. Siedziały schowane w jej szafie, ale może to innym razem.
Sophia zrobiła sobie małą przerwę, aby zjeść parę żelków. Długo je trzymała w buzi pozwalając, aby trochę rozpuściły się na języku zanim je przeżuła i połknęła. Potrzebowała tych dwóch minut dla siebie. Gdy mówiła na głos o tym wszystkim, to zwyczajnie było jej głupio.
— Nie pozwalam… Już. — Mruknęła. Wcześniej nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak zalepiona była i nie zauważała, że dla niego to wszystko to gra. Wciągnęła się w to naiwnie wierząc, że któregoś razu wybierze ją naprawdę. — Nie wiem, Maxie. Teraz to widzę, ale wtedy… Może po prostu nie chciałam. Zależało mi, wiesz? Ale nawet, jak próbowałam się trzymać z daleka to wracałam z powrotem. — To nie była żadna wymówka, a Sophia nie próbowała tłumaczyć swojego zachowania. Po czasie zauważyła, jak idiotyczne to wszystko było z jej strony i kompletnie zbędne.
— W tym samym dniu, jak wyciekł ten durny filmik… Wyszliśmy do klubu. Teraz już nawet nie pamiętam, dlaczego. Pokłóciliśmy się, ja miałam dość jego znajomych i tych ciągłych zaczepek o filmik, on chciał zostać. — Pamiętała dokładnie tamtą noc, ale nie chciała zanudzać Maxine każdym jednym szczegółem. Te drobne rzeczy były zwyczajnie zbędne. — Wiesz, że nie lubię takich miejsc… czasami, spoko. W każdym, zostawił mnie tam samą. Zostałam przy barze, licząc, że wróci i ktoś się przysiadł i chwilę rozmawialiśmy o niczym, a potem zjawił się Nico. Z tą całą swoją zazdrością, której nie okazuje wprost. Wyszłam z nim i… Przed klubem kłóciliśmy się dalej. Powiedział mi, że mnie kocha. I… Potem zniknął. Minęło prawie pół roku. I tamta noc była ostatnią, kiedy go widziałam i z nim rozmawiałam.
Wzruszyła ramionami. Nie była to wielka historia, która jest warta powtarzania. Ale Maxine zasługiwała, aby wiedzieć. Zwłaszcza, że do niej przyszła mimo tego, jak ją potraktowała.
— Trochę mi po tym odbiło… Nie robiłam nic głupiego, po prostu… Prawie zawaliłam rok, wiesz? Pewnie, gdyby ojciec nie interweniował to nie miałabym, gdzie wracać.
Opuściła wzrok na stolik zapełniony słodyczami. Jej mały ratunek przed kompromitacją, której już i tak nie uniknie. Maxine mogła myśleć, co chciała. Sophia słyszała już wszystkie epitety. Głównie od Gwen, ale dość naczytała się też w necie. Zupełnie niepotrzebnie, bo nie była odporna na hejt i nie radziła sobie z nim kompletnie. Ale powstrzymać się również nie potrafiła.
Usuń— I tak nie wróciłam na studia. Jeszcze, wracam od stycznia. Zrobiłam sobie dłuższe wakacje czy coś. Wiesz, self care i powrót do korzeni. — Mruknęła z przekąsem. Nie dałaby rady dzielić zajęć z Fabianem, który po dziś trzymał urazę za to, że wolała Nico od niego, a nawet z Fabianem nie była w związku. Z perspektywy Soph, tylko się przyjaźnili. — Więc… to chyba wszystko. Kiedy o tym mówię, to brzmi strasznie idiotycznie i niewarte zawalenia przyjaźni, a już zwłaszcza tej z tobą.
soph
Słysząc komentarz Maxine na temat szpakowatych mężczyzn, mimowolnie uniósł brew, po pierwsze dlatego, że jego serce po raz kolejny zgubiło właściwy rytm, a po drugie dlatego, że kompletnie nie spodziewał się takich słów z jej ust i miał wrażenie, że wbrew spędzonym wspólnie godzinom nie poznał jej tak naprawdę, albo że poznał tylko jakąś jej część – tę skupioną, bardziej formalną.
OdpowiedzUsuńPamiętał, że bywała bezpośrednia; była to jedna z cech, którą niepomiernie w niej cenił, choć sam bezpośredni był tylko wtedy, kiedy temat nie dotykał go personalnie. Łatwo było mówić co się myśli, kiedy te słowa nie miały żadnej wagi. Wystarczyło, że stawały się cięższe, bliższe czuciu, a język wiązał mu się w supeł.
Może właśnie dlatego tę konkretną bezpośredniość z jej strony odebrał tak… podskórnie. To było osobiste, prawdziwe, o czym poświadczał choćby jej szeroki uśmiech, którym najwyraźniej próbowała złagodzić przekaz. Na nic się to jednak nie zdało, bo Lockhart nie był oswojony ze szczerością poza pracą i nie do końca wiedział, co z tym wszystkim począć. Z tym, że Max niespodziewanie dotknęła jego świata, tego miejsca w jego życiu, gdzie nie okrywał się płaszczem utkanym z półprawd i pozorów, nie miał się ciągle na baczności ani nie ważył słów.
Może właśnie dlatego to było takie łatwe, pokręcić głową, a potem uśmiechnąć się do niej podobnym uśmiechem. Prostym, niewystudiowanym, niezorientowanym na żaden konkretny cel.
Mógłby na nowo przyzwyczaić się do takich uśmiechów. Zdążył już zapomnieć, jak lekko było je nosić.
– Wygląda na to, że będę musiał znaleźć jakiś sposób na prędką siwiznę. Inny niż gubienie swojej nieletniej siostry w tłumie.
Claudia tymczasem z ekspresją swoich emocji nie miała najmniejszego problemu. Przyglądała się im z na wpół zapartym z zadowolenia tchem, a gdy tylko Maxine zapewniła, że nie ma nic przeciwko zdjęciom, jej oczy roziskrzyły się jak niebo na Nowy Rok i nie trzeba było czekać długo, żeby odwzajemniła uścisk dłoni, ciągnąc serialową Anię w stronę wskazanej przez nią ścianki.
Marcus – po raz kolejny – westchnął na ten widok, ale po minie Maxine wywnioskował, że nie zamierza się sprzeciwiać życzeniu dziesięciolatki.
Cóż, on też nie zamierzał, więc przepraszającą minę Max skwitował rozbawionym wzruszeniem ramion, bo przecież to nie jego trzeba było tu przepraszać, a ją właśnie; takiego był przynajmniej zdania. Mimo to nie odezwał się ani słowem i ruszył w ślad za dziewczynami, szykując już aparat, który niósł w torbie przy biodrze.
Sesja poszła gładko; okazało się, że jego siostra wie dokładnie, na jakich kadrach jej zależy i wcale nie obawiała się instruować swojej nowej koleżanki, jak powinna się do tych kadrów ustawić, co sprawiało, że mimowolnie uśmiechał się pod nosem. Claudia nie otwierała się tak znowu często… Ale kiedy już się otwierała, zalewała swoim entuzjazmem wszystkich i wszystko wokół, a on kochał ją taką widzieć – po przeprowadzce z Włoch potrzebowała czasu, żeby na nowo zacząć ufać ludziom wokół siebie i był dumny z jej postępów.
O tym, że szło jej lepiej niż jemu wolał natomiast nie myśleć.
Korzystając z tego, że dziesięciolatce po jakimś czasie wreszcie wyczerpały się pomysły, Lockhart podszedł bliżej i zaprezentował swoim modelkom efekty sesji – zdjęcia musiały zostać zaaprobowane, nie było innej możliwości.
– Są świetne – westchnęła Claudia z zadowoleniem, po czym spojrzała na Max, przyglądając się jej przez moment. – Kiedy dorosnę, chcę być taka śliczna, jak Ty.
Nim jej brat zdążył się wtrącić z zapewnieniem, że przecież jest śliczna, Diana odezwała się ponownie:
– Teraz Wy.
I ponownie, nim zdążył zaprotestować, wyjęła mu aparat z rąk, przepędzając zarówno Anię, jak i Gilberta w stronę prowizorycznego tła. Marcus musiał mrugnąć dwa razy, zanim przetworzył całą sytuację, bo był nią cholernie zaskoczony.
Nie był przyzwyczajony do tego, żeby młodsza siostra ustawiała go po kątach, nie chciał też zabierać za dużo czasu Max, dlatego zerknął kontrolnie na jej profil.
UsuńJedynym, co tam zobaczył, było rozbawienie. Rozluźnił się więc nieco, patrząc na nią z teatralnym wyrzutem.
– Nie śmiej się ze mnie. Stworzyłaś potwora.
– Hej!
– Ti voglio bene, sorellina.
Tych parę słów przepędziło chmury z dziecięcej twarzy, na której szybko znów zagościł promienny uśmiech.
– Ti voglio bene, fratellino. A teraz się ustawcie.
Nie protestował. Śmiało objął Anię w talii, rzecz jasna zachowując przy tym odpowiedni fason; zadbał o to, żeby jego dłoń oparła się na niej lekko, w możliwie najbardziej neutralnym miejscu. To nie zadowoliło fotografki, co poznał zmarszczce, jaka pojawiła się między jej brwiami, zanim jeszcze się odezwała.
– No dalej, Marco – zganiła go ze śmiechem. – Jesteś aktorem czy nie? Jesteście zakochani!
Grząski grunt. Bardzo grząski. Jedyne miłosne doświadczenie Lockharta okazało się bolesne, ale jego siostra była za młoda, by to pamiętać, więc jedyne co zrobił, to spojrzał znów naprędce w stronę Max, kontrolując poziom jej komfortu.
Potem jednak przypomniał sobie, jak poczęstowała go tym tekstem o szpakowatych mężczyznach i jego ślepia zaświeciły figlarnie – tak, że nie pasowało to zupełnie do ułożonego Blythe’a.
Oboje trafili dziś z przebraniami, nie ma co.
Nie chcąc kazać Dianie czekać, mrugnął krótko w stronę Anii, a następnie uporządkował w sobie pewne sprawy, żeby móc spojrzeć na nią oczami Gilberta: z charakterystyczną dla ciepłych uczuć miękkością, przyprawioną szczyptą nadziei oraz solidną garścią nerwów.
Nie spuszczał z niej wzroku, kiedy ujmował jej szczupłą dłoń w swoją. Patrzył na nią przez rzęsy, całując przelotnie jej knykcie, a także wtedy, kiedy opuszczał się przed nią na jedno kolano, pozwalając by w masce pojawiło się jedno maleńkie pęknięcie – cień uśmiechu drgający zawadiacko w krańcach ust.
chyba już GILBERT BLYTHE
A zatem sprawa miała się znacznie gorzej niż przypuszczała Andrea. Dotarło to do niej nie wtedy, kiedy spojrzała prosto w oczy swojej bliźniaczce, bo innego racjonalnego wytłumaczenia na to podobieństwo nie było, a wtedy, kiedy Maxine Riley wydawała się zaskoczona faktem, że mogła być adoptowana. Ba, Andrea odniosła wrażenie, że Max może jednak faktycznie była adoptowana. A to wtedy mogłoby oznaczać, że ich biologiczni rodzice postanowili rozdzielić bliźniacze siostry i jedną wysłać na drugi kraniec Stanów Zjednoczonych — na Zachodnie Wybrzeże. Wilson stała trochę osłupiała, a nawet bardzo osłupiała, próbując przyswoić te wszystkie myśli i fakty, które układały się w logiczną (ale czy aby na pewno?) całość w jej głowie.
OdpowiedzUsuńCholera! Nic się nie układało. Na pewno nie było to logiczne i nie tworzyło żadnej całości. Andrea rozsypywała się, wewnętrznie rozpadała się na drobne kawałki, kiedy uświadomiła sobie, jak wielkie było prawdopodobieństwo, że to ona przegrała w bliźniaczej loterii.
Przegrała i wygrała jednocześnie, bo nigdy, przenigdy nie miała żadnych zarzutów do swoich prawdziwych rodziców. Wilsonowie byli najlepszymi rodzicami świata, odkąd tylko mogli wpajali w Andreę i w jej rodzeństwo, że nie są ich biologicznymi dziećmi. Miała czas, ba, miała przeszło dwadzieścia lat, aby się z tym oswoić i skupić się na tym, że wcale nie chce szukać ludzi odpowiedzialnych za jej sprowadzenie na ten świat. Bo to nie był dobry, miły i przyjemny świat, ale Wilsonowie robili wszystko, aby taki właśnie był.
Westchnęła ciężko i głośno, wsłuchując się w reakcję identycznie wyglądającej dziewczyny. Andrea poczuła, jak wzdłuż jej kręgosłupa przebiega nieprzyjemny, drażniący dreszcz. Wzdrygnęła się.
Zakładała, że gdyby wysłać do Los Angeles, to w pierwszym odruchu Wilsonowie nawet nie zorientowaliby się, że stoi przed nimi ktoś obcy. Głosy dziewczyn brzmiały podobnie, ale jednak każda z nich miała w sobie coś innego. Inaczej mówiły, inaczej się dziwiły, inaczej zamierały.
Dzieliły ze sobą 100% kodu genetycznego, to nie ulegało żadnym wątpliwościom. Andrea miała wrażenie, że tkwi w krzywym zwierciadle. Że to już nie ktoś robi z niej żarty, ale sam los. Prychnęła cicho.
Łatwiej było jej wzdychać i prychać niż powiedzieć cokolwiek sensownego, bo kiedy próbowała, to Maxine nie była w stanie jej nic odpowiedzieć.
— Tak. Ado-pto-wa-na — przesylabowała jej to słowo, unosząc brew ku górze. Mogło się wydawać, że jest agresywna, że próbuje naskoczyć na Riley, choć wcale tak nie było. Chciała, tak samo, jak ona, wyjaśnić i zrozumieć sytuację.
Sięgnęła po kieliszek podsunięty jej przez Angelę. Przechyliła go, wypijając zawartość za jednym razem. Słodycz mieszała się z alkoholem i paliła przełyk. Andrea nie była fanką procentów. Nie piła prawie wcale, ale teraz… jakie miała inne wyjście?
— Nie jesteś? Czyli oddali tylko mnie — wzruszyła lekko ramionami. — Może i lepiej, co to za ludzie, którzy… — urwała i machnęła ręką, czując jak do jej oczu napływają łzy. I niby miała wywalone na ludzi będących jej biologicznymi rodzicami, a jednak… Wyciągnęła dłoń z pustym kieliszkiem w stronę blondynki, licząc chyba na to, że ta jej teraz nie odmówi.
Andrea Wilson
[Bardzo dziękuję za powitanie i słowa uznania! Jako czytelniczka i pochłaniaczka seriali, jestem zdecydowanie team bad boy i chyba nigdy, przenigdy w swojej karierze blogosfery nie stworzyłam zwykłej, cieszącej się życiem postaci. Zawsze mają ze mną pod górkę.
OdpowiedzUsuńNatomiast Twoja Maxine wydaje mi się niesamowicie spokojną i ułożoną dziewczyną. Taką, która nie zwraca uwagi na na typów jak Alexander. Ale co gdyby była świadkiem bójki/kłótni? Czy wyciągnęłaby wtedy rękę do tego, który ją przegrał, a był jej prowodyrem?]
Dort
[W takim razie piąteczka, ilekroć zerkam na te cytaty w karcie, od razu w mojej głowie zaczyna się zapętlone odtwarzanie utworu :D Pani Czubówna jest muzyką dla uszu, a na programach przyrodniczo-naukowych minęło całe moje dzieciństwo, więc może to jakieś zakopane głęboko tęsknoty się odzywają… Chociaż przyznam, że chciałabym mieć takie życie, jak Sierra. :D
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za powitanie, no a w razie chęci zapraszam do nas!]
Siri Mahoney
[Hej! Dzięki za powitanie C:
OdpowiedzUsuńInspiracją dla pupila Tony'ego został rudzielec, którego mam od kilku tygodni na tymczasie 🧡
Póki co Tony traktuje kitka jako bezimienną przybłędę, ale kto wie... Może kiedyś przywiąże się do niego na tyle, żeby jakoś go nazwać.]
Tony Jenkins
Leonard był człowiekiem, któremu cisza w żaden sposób nie przeszkadzała. W zasadzie, to nawet ją lubił, dlatego Maxine trafiła wręcz na idealnego towarzysza. Niczego nie wymuszał, zawsze szanował cudzą przestrzeń i wychodził z założenia, że czasem lepiej nie pytać, wyjaśnienia przyjdą same. Równie dobrze mogli wcale nie rozmawiać jeśli dzięki temu Maxine czułaby się w jakikolwiek sposób pewniej, ale tymczasem zamiast stać i się gapić, po prostu zalał kubek wrzątkiem, dorzucił plasterek suszonej pigwy i ostrożnie przesunął go wzdłuż blatu, aby kobieta mogła w każdej chwili swobodnie po niego sięgnąć.
OdpowiedzUsuń— Ciasteczka? Ah tak — Leonard otworzył różowe, wyglądające niezwykle uroczo porcelanowe pudełeczko i wyjął z niego kilka sztuk dość sporych ciastek. — To moje popisowe kryzysowe wypieki, idealne na zły humor, dużo czekolady i karmelu. Myślę, że zasłużyłaś na współudział w tej cukierniczej, miażdżącej swoją kalorycznością zbrodni.
Allen uśmiechnął się szeroko w stronę swojej towarzyszki podobnie jak kubek przysunął w jej stronę talerzyk ze słodkościami, aby mogła cieszyć się nimi tyle ile tylko zdoła w siebie wcisnąć, a jeśli zajdzie taka potrzeba, to Leonard dołoży jej drugie tyle. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby poza ciasteczkami na stole nie pojawiło się coś jeszcze. Z największą starannością pokroił tartę malinową z dodatkiem białej czekolady.
— Dostaniemy cukrzycy, ale w słusznej sprawie — skomentował, gdy obok ciastek pojawił się kolejny wypiek wraz z butelką niezbyt słodkiej dla kontrastu nalewki wraz z dwoma kieliszkami. Spojrzał wesoło na Maxine, a jednocześnie tliła się w nim ogromna nadzieja, że uda mu się przywrócić na tej ślicznej twarzyczce chociażby nieśmiały uśmiech. To było wręcz bojowe i główne zadanie, pominąwszy fakt, że prawdopodobnie powinien skupić się na obiecanym dla niej torcie.
— I jak? — zapytał po chwili, dając jej odpowiednią ilość czasu, aby mogła skubnąć wszystkiego po trochu. — Mam dla ciebie przygotowane sporo jajek, dżem z pigwy i piklowaną cukinię, jeśli zechcesz to dołożę ciastek i tarty. Nie pożałujesz.
Leonard przysiadł na kuchennym blacie, tuż na przeciwko Maxine, po czym objął dłońmi swój kubek z herbatą, której upił spory łyk i cicho westchnął. Przez chwilę milczał, jednak prędko jego spojrzenie powróciło prosto do Maxine.
— Jesteś pewna, że chcesz piec ten tort? — zapytał ostrożnie. — Może ja się tym zajmę? Pójdzie szybciej, a ty zyskasz szansę, aby trochę odpocząć, hm?
Nie chciał wyjść na zbyt mocno nachalną osobę, po prostu chciałby oszczędzić kobiecie czegoś, czego gołym okiem nie chciała robić i miała do tego absolutnie pełne prawo.
— A może chciałabyś spróbować jeszcze maślanego palucha z rozmarynem i solą morską? Upiekłem dziś rano dwa do testu z zamiarem włączenia tego do swojej małej oferty.
Leonard
To nie było łatwe.
OdpowiedzUsuńNic w tej sytuacji nie było łatwe dla Andrei, która mogła jedynie się domyślać, że nie było też łatwe dla Maxine. Liczyła na pomoc Angeli w uzupełnieniu kieliszka, bo naprawdę potrzebowała się napić. Była jednak przygotowana na to, że może się jej nie spodziewać, w końcu blondynka sama podawała się za przyjaciółkę tej, która wyglądała tak samo. Wilson nie spodziewała się jednak tego, że jej słowa wzbudzą taką burzę w siedzącej do tej pory na stołku barowym Riley. Nie spodziewała się tego, że jej własny klon podskoczy do niej i złapie za nadgarstek.
Były nawet tego samego wzrostu, a różnice mogły wynikać jedynie z różnego typu obuwia. Niemniej, miały oczy na tym samym poziomie i chyba obie wykorzystały ten moment, aby na siebie spojrzeć z bliska. Maxine z niezaprzeczalną furią, Andrea z coraz to wyraźniejszym niezrozumieniem i smutkiem. Naprawdę chciała, aby obudził się w niej bunt. Chciała szarpnąć tym chudzielcem, potrząsnąć tą wstrętną piegowatą dziewuchą, ale im więcej niezbyt sympatycznych epitetów wymyślała, tym bardziej miała wrażenie, że krytykuje przede wszystkim samą siebie.
Wyglądały identycznie. Jakby natura zadrwiła sobie z nich samych i w jednym chwili wykonała operację ctrl+c, a zaraz potem ctrl+v.
Poniekąd nie rozumiała oburzenia dziewczyny, a poniekąd rozumiała je aż za bardzo. On też nie pozwoliła nigdy nikomu źle powiedzieć o swoich rodzicach albo o kimś z rodzeństwie. W szkole stawała w obronie własnej rodziny i często lądowała z tego tytułu na dywaniku. Ludzie, którzy próbowali jej coś zarzucić, nie byli jej straszni. Ale Riley tak.
Andrea zadrżała, kiedy ciemne spojrzenie jej oczu zetknął się z identycznymi, w ładnym kształcie, w ciemnej oprawie.
— A ty ich znasz? — spytała cicho, kiedy tylko Maxine puściła jej rękę. Krok w tył i krok w bok, ale nie uciekała. Odstawiła po prostu pusty kieliszek na jeden z barowych stołków i chwyciła po ten przegub, za który ją chwyciła. Rozmasowywała nadgarstek, ale nie dlatego, że chwyt Maxine był bolesny — jasne, wywołał w niej dyskomfort, ale ten masaż, który teraz wykonywała miał raczej na celu pomóc jej zebrać myśli. A było ich dużo. I były strasznie rozbiegane.Chaotyczne. Paskudne.
W porównaniu do wzburzonej Riley, Andy wydawała się naprawdę spokojna, wręcz przygnębiona. Zamknęła na moment powieki.
— Wiesz… — odezwała się w końcu i dopiero wtedy otworzyła oczy. Spojrzeniem przesunęła po kilku studentach, którzy patrzyli teraz na nie tak, jakby nie wierzyli w to, co widzą. — Nie twierdzę, że twoi rodzice muszą być tymi, którzy… — urwała. Maxine Riley nie wiedziała, że była adoptowana. No tak. Zabolało to nawet Wilson. Bo nie wyobrażała sobie siebie, w wieku dwudziestu trzech lat, świadomą zupełnie innych rzeczy niż te, które były prawdziwe, a które dotyczyły jej pochodzenia. — Którzy nas rozdzielili — mruknęła, a brzmiało to dziwnie. Dziwnym było zrozumieć, że kiedyś dzieliła z tą dziewczyną coś więcej niż pokój, że kiedyś może leżały nawet obok siebie, a ktoś po prostu postanowił to zepsuć, tę więź, która przecież wśród bliźniąt jednojajowych była niemal legendarna. — Ale to nie jest miejsce na takie rozmowy — zauważyła, a potem rzuciła na blat banknot pięciodolarowy za wypitego szota. Był wygnieciony i wyciągnięty z kieszeni jej spodni. — Twoi znajomi chyba chcą z tobą porozmawiać — dodała, a potem poprawiając torebkę na ramieniu, po prostu ruszyła do wyjścia. Drżąc. I jeszcze przed samymi drzwiami, przedramieniem ocierając wilgotny policzek.
Andrea Wilson
Leonard z szerokim uśmiechem obserwował Maxine, która z niezwykłym zapałem zabrała się za kosztowanie słodkości, które zaserwował. W zasadzie, to Allen musiał przyznać w głębi ducha, że dawno nie widział nikogo kto z tak dużą fascynacją i uwielbieniem wymalowanym na twarzy zajadał się jego wypiekami. Maxine nawet nie musiała nic mówić, jej całokształt mówił sam za siebie i stanowił dla Leonarda największe podziękowania i czystą wdzięczność, które w najlepszy sposób motywowały go do dalszego działania mimo momentów zwątpienia.
OdpowiedzUsuń— Kocham babeczki jagodowe od Soph — zaśmiał się mężczyzna i na samo wspomnienie o cudownym smaku niemalże westchnął. Były znakomite, co podkreślał za każdym razem, gdy tylko przyjaciółka go nimi obdarowywała, a ku jego szczęściu robiła to bardzo często. — Oczywiście, że dorzucę ci ciasteczek oraz tarty — dodał tonem, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie i w zasadzie, to zabrał się za to od razu. Spakował starannie ciasteczka w papier w kolorze pastelowego różu, zabezpieczył błękitną tasiemką, a następnie umieścił w kartonowym pudełeczku. To samo zrobił z tartą i nie byłby sobą, gdyby nie dorzucił cytrynowych ciasteczek, słoika z brzoskwiniami w zalewie, czy chociażby wcześniej wspomnianego maślanego palucha z rozmarynem i solą morską, który idealnie będzie nadawał się do porannej jajecznicy, czy zwykłego guacamole.
— Oczywiście, że możemy zaczekać z tym do rana, tort nam nie ucieknie — powiedział, nie przerywając jednoczesnego układania wszystkiego w drewnianej skrzyneczce, tak aby nic nie uszkodziło się w transporcie. — Słoneczko, ja zdążę wypocząć, a zamówienia nie poczekają. Dobrze, że jestem już po jednej z większych wystaw w muzeum i udało mi się wyegzekwować wolny weekend, więc nie muszę zrywać się przed piątą.
Leonard wzruszył lekko ramionami. Brak snu nie był dla niego czymś nowym. Pracował w muzeum na pół etatu, tworzył całą armię domowych przetworów i wypieków, zajmował się domem, ogrodem, pojedynczymi zwierzakami, pisał książki, wiersze, a w tym wszystkim znalazł czas na tworzenie sanktuarium dla zwierząt połączonym z agroturystyką na wykupionej za domem działce. Nie umiał odpocząć, uczciwie usiąść na tyłku i pozwolić sobie na osiem godzin snu.
Leonard przez chwilę stanął w miejscu, podrapał się po głowie lekko skonsternowany, by po chwili chwycić wysoki, żółty słoik z fikuśnym przykryciem w kształcie biedronki, z którego wyjął kolejne ciasteczka.
— Skoro masz już taki zapał do jedzenia, to powiedz mi co sądzisz o tych ciasteczkach. Zastąpiłem kilka składników mąką orkiszową, miodem z własnej pasieki i oczywiście jajka od moich pierzastych towarzyszek każdego poranka, a liofilizowane truskawki wpadły mi pod ręce przypadkiem i tak powstały te ciasteczka. Muszę je jeszcze jakoś ładnie zapakować, ale dla pewności zrobiłem ich znacznie więcej — wyjaśnił, gdy podsunął Maxine kolejny talerzyk pod nos. — Moja sąsiadka, mieszkająca dwa domy dalej poprosiła mnie, abym upiekł jakieś ciasteczka na urodziny jej córki, które są w niedziele w południe. Improwizowałem.
Leonard znów usiadł na blacie, jednak wcześniej chwycił za ciasteczko z karmelem. Wlepił w Maxine wyjątkowo ciekawskie spojrzenie. Wiedział, że mógł liczyć na szczerość.
[Lubimy czytać długie odpisy <3]
Ciasteczkowy Potwór
— Och, doskonale — mruknęła sarkastycznie w odpowiedzi na pytanie Maxine. — Odkąd pamiętam przyznawali wprost, że jestem adoptowana i pochodzę z Nowego Jorku. Być może to więcej niż kiedykolwiek miałaś się dowiedzieć? — zauważyła zbyt ostro i zbyt nieświadomie.
OdpowiedzUsuńEwidentnie obie się teraz przed tym wszystkim broniły. Przed faktami, które zdawały się niezaprzeczalne. Przed prawdą, która miała być o wiele bardziej bolesna niż to, czym karmiono przez całe życie jedną i drugą. Andrea zaczęła się zastanawiać, czy faktycznie państwo Wilson wiedzieli cokolwiek więcej. Czy dostali po prostu bobasa z Nowego Jorku? Czy dostając niczego nieświadome maleństwo wiedzieli, że istnieje drugie, niemal takie same? Czy wiedzieli?
Poczuła niesamowity żal, choć może niesłusznie, bo przecież mogło się okazać, że i Helen, i George są niewinni, a jej gniew jest wywołany szokiem. Była w szoku. Poczerwieniała na buzi, jej policzki paliły żywym ogniem, oczy nabiegały nieustannie łzami, które próbowała przegonić intensywnym i szybkim mruganiem.
Wyszła, bo faktycznie to nie było miejsce ani czas. Skręciła w prawo, choć gdyby chciała wrócić do akademików, to musiałaby ruszyć w przeciwną stronę, ale chyba potrzebowała złapać oddech. Przespacerować się. Zgubić się w tym przeogromnym, zabudowanym aż po same niebo, mieście. Wsunęła dłonie do kieszeni kurtki i ruszyła niespiesznie, zadzierając głowę ku górze. Widziała, że na nieboskłonie kłębią się ciemne chmury. Wilgoć w powietrzu była wyczuwalna, a jednocześnie między tymi wszystkimi budynkami było po prostu duszno. Tęskniła za Los Angeles, jego ciepłem i przewiewem. Tęskniła za przestrzenią, plażą i rodzicami.
Głos Maxine wyrwał ją z zamyślenia, ale nie zwolniła. Z jednej strony naprawdę chciała się skonfrontować z bliźniaczką, a z drugiej — wcale nie miała ochoty z nią rozmawiać i patrzeć na swoje odbicie w krzywym zwierciadle.
Zatrzymała się jednak, gdy dziewczyna zrównała z nią krok. Uniosła głowę, wyciągnęła dłonie z kieszeni i westchnęła. Uciekła spojrzeniem w bok, w kierunku baru, z którego obie wyszły.
— Zaraz będzie padać — poinformowała głupio. Nie była tego nawet pewna. Nie znała Nowego Jorku, ba, coraz mniej je lubiła, choć przed wyjazdem była przecież podekscytowana zmianami. Cieszyła się na wymianę, na projekt pod bacznym okiem znanego, choć mało udzielającego się już producenta i reżysera filmowego, który na stałe osiadł właśnie w Nowym Jorku.
Wróciła spojrzeniem do Maxine. Miała rację. Musiały porozmawiać.
Andrea sięgnęła do tylnej kieszeni jeansów. Wyciągnęła z niej niezbyt już aktualny model iPhone’a. Popatrzyła na telefon, a potem na Maxine i niespodziewanie parsknęła śmiechem. I śmiała się tak, bez żadnego wyjaśnienia, a pojedyncze łzy poleciały z kącików jej oczy.
— Ty… — śmiała się nadal. — Możesz sobie sama odblokować mój telefon… — zachłysnęła się powietrzem. Stary smartfon wycelowany został właśnie w Maxine. Niech sobie radzi. — FaceID nawet się nie zawaha — mówiła dalej, ocierając wierzchem wolnej dłoni jeden z policzków.
I jeśli Maxine wzięła od gorzko rozbawionej Andy telefon, jeśli faktycznie go bez trudu odblokowała, mogła zobaczyć na tapecie rodzinne zdjęcie. Dwoje, niepodobnych do Andrei osób — rodziców. Z ciepłymi uśmiechami. George machał, a Helen obejmowała wysokiego, szczupłego chłopaka, jednego z młodszych braci Wilson. Przed Georgem stała sama Andrea i ciemnoskóra dziewczyna z pięknym afro, które częściowo przysłaniało właśnie Helen. To nie był cały ich skład, ale jedna z aktualniejszych fotografii, którą zrobili przed wyjazdem Andrei.
Andrea Wilson
Zdecydowanie daleko było jej do obrażania się. Zresztą, słusznie też uważała, że zasługuje na pogardę za to, jak potraktowała Maxine, która niczym nie zawiniła. Przestała się do niej odzywać, bo… No właśnie. Nawet sama przed sobą nie mogła tego przyznać, bo tak naprawdę żaden sensowny powód nie istniał. Teraz to rozumiała, ale w tamtym czasie kompletnie tego nie widziała. Śmiało mogła więc powiedzieć, że była po prostu zaślepiona tym wszystkim i egoistycznie skupiona tylko na sobie i własnych problemach. Zapominając, że jej najlepsza przyjaciółka również może coś przeżywać, a jej nie ma obok, aby wesprzeć dobrym słowem, ramieniem czy kolejną czekoladą, bo akurat w tym były dobre – pożeraniu słodyczy, kiedy waliło im się życie. Sophia tego próbowała, ale samej nie wchodziło tak dobrze, jak w towarzystwie Maxie.
OdpowiedzUsuńW tej całej sytuacji nie było winy Maxine. Zawiniła tylko i wyłącznie Sophia. Dziewczyna przyznała się do winy i przeprosiła, ale nie oczekiwała, że Max wybaczy jej tu z miejsca. Pewne rzeczy wymagały czasu, była tego świadoma. Chciała też wykorzystać to, że Maxine odezwał się do niej pierwsza i spróbować wślizgnąć na nowo w jej życie. Prawdopodobnie nie od razu weszłaby w tę samą rolę, ale może z czasem, gdy odzyska jej zaufanie to znów będą mogły nazywać się przyjaciółkami.
Sophia teraz widziała, jak bardzo zaślepiona była. Nico nigdy wprost jej nie powiedział, że mu zależy, a gdy wyciągała od niego jakieś wyznania to najczęściej kończyło się to płaczem z jej strony lub słowami „wymyśliłaś to sobie”, a ona i tak uparcie wracała. Nie pozwalał jej tak naprawdę odejść. Kiedy próbowała od nowa, to on znajdował sposób, aby przyciągnąć ją z powrotem. I to się tak kręciło. Mogła zwalić winę na brak doświadczenia, bo nie miała listy chłopaków, a Nico… On był tym pierwszym, którego obdarzyła tak silnym uczuciem, które zwalało ją z nóg.
— Tak, zniknął. — Przytaknęła. Pozwoliła sobie pominąć, jak wielkie problemy miała potem z tym filmikiem. Nie tylko w domu i w internecie, bo ludzie wyciągnęli, że była z kimś w związku, że otwarcie dopuściła się zdrady i pod jej adresem lądowało wiele niepochlebnych komentarzy, gróźb i całej reszty, z którą sobie nie radziła, ale również i na uczelni. Prestiżowa szkoła nie mogła przecież pozwolić sobie na takie skandale i gdyby nie pieniądze ojca, które potrafiły wszystko uciszyć Sophia musiałaby szukać sobie nowego uniwersytetu. — Ja też zniknęłam. Nie pisałam, nie prosiłam o spotkanie. Chciałam, ale nigdy nie wiedziałam, co napisać, a teraz… Teraz to już bez znaczenia. Chyba się pogodziłam z tym, że to od początku było skazane na niepowodzenie.
Teraz jej to już tak nie bolało, jak wcześniej. Poradziła sobie bez niego w końcu. Odkochała się. Przynajmniej myślała, że to zrobiła, bo nie była pewna, czy naprawdę udało się jej to zrobić, czy może tylko pogrzebała te uczucia, a w sekundzie, gdyby się pojawił to wrócą. I miała nadzieję, że się o tym nie przekona. Chciała, aby to był zamknięty temat.
Moreira spojrzała na brunetkę, kiedy zadała to pytanie i przez moment, nie była pewna, czy i co powinna była powiedzieć. Westchnęła krótko, ale nie w irytacji, bo Max zasługiwała, aby wiedzieć. Nawet, jeśli sama Sophia do końca nie znała odpowiedzi na to pytanie.
— Szczerze, nie mam pojęcia. — Nie próbowała się tym wykręcić przed odpowiedzią. — Wydaje mi się, że… To mnie pochłonęło do tego stopnia, że nie zwracałam uwagi już na nikogo i nic innego. Chciałam wiele razy napisać albo zadzwonić, ale… Było mi głupio, a im więcej czasu upływało tym gorzej się z tym wszystkim czułam.
Sophia wbiła wzrok w paczkę Sour Patch Kids. Pochłonęła już prawie całe opakowanie. I miała zamiar poprawić je czekoladowym batonikiem, który upatrzyła sobie już jakiś czas temu. Porzygają się. Obie. Nie miała co do tego wątpliwości.
— Wiem, że źle zrobiłam, Maxie. I ze wszystkich ludzi… To nie ciebie powinnam zignorować.
Podniosła w końcu wzrok na przyjaciółkę. Chciała przekazać, że było jej przykro, ale nie zamierzała też z siebie robić ofiary. Zawaliła tę przyjaźń na własne życzenie, a teraz mimo wszystko, ale Maxie tutaj siedziała. Jadła z nią żelki i słuchała o wszystkim, co się działo przez te miesiące.
Usuń— Tęskniłam za tobą. — Przyznała po chwili i pozwoliła sobie na posłanie jej lekkiego uśmiechu. — Jak się trzymałaś przez te wszystkie miesiące? Wszystko w domu jest w porządku? — Spytała. Nie pytała o szczegóły, bo teraz to Max mogła nie chcieć nic mówić, ale tak po prostu Sophia chciała się tylko upewnić, że nie wydarzyło się w życiu jej przyjaciółki nic złego.
soph