Ethan Hochul
- 31.12.1993 r.
- syn Gubernator Nowego Jorku oraz członka zarządu w Liberty Media Corporation
- zawodowy gracz NHL w New York Rangers
- posiada dwa psy i miniaturową świnkę
Od dziecka na każdym kroku przyciągał kłopoty i doprowadzał swoich rodziców do białej gorączki. Miał problem, aby dostosować się do zasad, często prowokował bójki, a siedzenie w szkolnej ławce nudziło go na tyle, że w jego dzienniczku, co rusz lądowały kolejne uwagi. W przeciwieństwie do rodzeństwa nigdy nie chciał pójść w rodzinne ślady, polityka czy prawo nigdy go nie interesowały i uważał je za cholernie nudne. Będąc nastolatkiem, często zadawał się z dzieciakami z zupełnie innej klasy społecznej, świetnie czując się w ich towarzystwie. Nadal utrzymuje kontakt z wieloma z nich, choć napięty grafik treningów nie pozwala mu już brać udziału w nielegalnych wyścigach tak często, jakby tego chciał. Hokej pokochał za sprawą dziadka od strony matki, jednej z największych legend NHL. To jedyny sport z treningów, którego nie został wyrzucony za ciągłe bójki i atak na przeciwnika, wręcz przeciwnie, tutaj był on całkiem mile widziany, a on chcąc nie chcąc, kolejny sezon z rzędu był rekordzistą w kontekście nałożonych kar. Mentalnie wciąż pozostaje nastolatkiem, nie dojrzał jeszcze do żadnej z poważnych ról ojca, męża czy choćby partnera na dłużej, niż kilka miesięcy. Utwierdza się w przekonaniu, że dzięki temu nie ma nic do stracenia, wmawiając sobie, że wcale nie ma to związku z obawą przed odrzuceniem. Żyje z dnia na dzień, tak, jakby jutra miało nie być, ciągle ryzykując i przy okazji przekraczając kolejne granice wytrzymałości oraz korzystając z faktu, że prawdopodobnie niczym kot, ma kilka żyć. Przynajmniej taką ma nadzieję, bo co najmniej dwa z nich już dawno powinien stracić.
Hej! My już tutaj byliśmy, ale jakoś tak zatęskniłam za tym gagatkiem i robimy kolejne podejście, mam nadzieję, że przyjmiecie go równie ciepło jak wcześniej. Jestem otwarta na wszystko, szukamy licznych powiązań, chodźmy stworzyć razem coś fajnego :)
E-mail do kontaktu: szwedzkafanka@gmail.com, buźki użyczył: Ariyan Akaltun <3
[Chcemy go 😌😏]
OdpowiedzUsuńMeave
[Specjalnie dałaś tą miniturową świnkę, znasz moje słabości 😩]
OdpowiedzUsuń[ Syn marnotrawny powrócił xD ]
OdpowiedzUsuńAstridziątko <3
[Ja to nie wiem, kto zezwala na takie nieprzyzwoite zdjęcia na stronie głównej - też chcę loda! ♥
OdpowiedzUsuńCześć, baw się z Ethanem dobrze, oby tam razem owocniej. ;-)]
Charlene siedziała nieruchomo, ale w środku była jak napięta struna. Ethan zajął swoje miejsce na kanapie, dokładnie tam, gdzie zawsze – nie za blisko, nie za daleko. Był jak dobrze wyuczony odruch, jak rytuał, który powtarzał od lat. I właśnie to ją przytłaczało najbardziej.
OdpowiedzUsuńChciała, żeby tu był. Chciała, żeby siedział w ciszy, tak jak teraz, żeby jego obecność przykrywała te najgorsze myśli. Ale jednocześnie miała ochotę krzyknąć, żeby wyszedł. Bo ta troska, jego ciągłe patrzenie na nią z tym cieniem winy w oczach, przypominało jej o wszystkim, czego nie umiała zapomnieć. Każde jego westchnienie brzmiało jak niewypowiedziane „przepraszam”, którego nigdy nie powinna od niego słyszeć.
Przecież to nie jego wina. Powtarzała to sobie tyle razy, że słowa straciły znaczenie. On był dzieckiem. Miał wtedy dziesięć lat, liczył do stu z twarzą wciśniętą w drzewo, mrucząc pod nosem, bo zawsze tak robił. A ona zniknęła. Nikt nie mógłby tego przewidzieć. Nikt, a już na pewno nie on. Ale Ethan nosił tę winę jak medal, którego nie chciał, a jednak nie potrafił zdjąć.
I może właśnie dlatego czasami miała go dość. Bo kiedy patrzył na nią w ten sposób, jak teraz -- jak na coś kruchego, coś, co trzeba pilnować - czuła się jak dziecko, które nadal jest tam, w tamtym poranku pachnącym asfaltem i rdzą. Jakby wszystko, co zrobiła później, całe jej życie, sprowadzało się do tej jednej chwili, w której przestała być. A Ethan patrzył tak, jakby to on miał ją przywrócić do istnienia.
„Nie musisz tego robić.”, chciała mu powiedzieć. Chciała, żeby przestał sprawdzać, czy je, czy śpi, czy oddycha równo. Bo to nie on był jej ratunkiem. Nie on miał nią być. A jednocześnie… Gdyby naprawdę odszedł, gdyby przestał przychodzić, jej mieszkanie stałoby się puste w sposób, którego nie umiałaby znieść.
Nie chciała, żeby czuł się winny. Nie za to, że liczył wtedy za wolno. Nie za to, że był dzieckiem. Ale nie potrafiła mu tego powiedzieć, bo każda próba brzmiała jak wymówka, jak gotowa formułka, której nikt z nich nie potrafił uwierzyć.
Przesunęła palcami po zimnym kubku i poczuła, że jej dłonie drżą. Chciała się odezwać, powiedzieć mu to wszystko - że ma przestać, że jest wdzięczna, że nienawidzi tej wdzięczności, że się w niej dławi. Ale kiedy podniosła na niego wzrok, zobaczyła w jego twarzy dokładnie ten sam wyraz, co zawsze. I nic nie powiedziała. Bo bała się, że jeśli cokolwiek w tym zmieni, to on przestanie przychodzić.
Brunetka przygryzła wargę, wpatrując się w ten sam punkt na ścianie, który zawsze wybierała, gdy myśli wracały tam, gdzie nie chciała ich wpuszczać. Ethan siedział cicho, ale jego obecność była jak echo tamtego dnia - zbyt głośne, żeby je zignorować.
UsuńPamiętała zapach - to zawsze wracało jako pierwsze. Asfalt po deszczu, wilgotna ziemia i coś jeszcze… metaliczny posmak w powietrzu, jakby naprawdę można było czuć rdzę na języku. Śmiała się wtedy, biegła z gołymi kolanami, licząc, że schowa się lepiej niż kiedykolwiek. Ethan liczył, z twarzą przyciśniętą do pnia drzewa, mamrotał pod nosem te swoje oszukane cyfry. „Dziewięćdziesiąt trzy… dziewięćdziesiąt cztery…” tak bardzo był wtedy Ethanem, dzieckiem, które nigdy nie oszukiwało dobrze.
A potem wszystko urwało się w pół kroku.
Pamiętała chłód ręki, która zacisnęła się na jej nadgarstku tak nagle, że nawet nie zdążyła krzyknąć. Była odwrócona plecami, nie widziała twarzy. I może to dobrze - bo do dziś pamiętała każdy szczegół tego, co poczuła. Szorstkość rękawiczki. Słodkawy zapach jakiejś taniej wody kolońskiej zmieszanej z potem. I dłoń, która zakryła jej usta, tak mocno, że zęby wbiły się w wewnętrzną stronę policzka.
Próbowała się wyrwać. Kopnęła, ugryzła, ale wtedy druga dłoń znalazła się na jej twarzy - szorstki materiał, pewnie kawałek koszulki albo szal, który pachniał kurzem i czymś, czego nigdy nie potrafiła nazwać. Zacisnął go na jej oczach, mocno, jakby bał się, że zapamięta każdy kawałek nieba, każdy listek, każdy fragment twarzy, którego i tak nie widziała.
Oddychała za szybko, prawie się dławiła własnym oddechem, a on przycisnął ją do siebie tak, że czuła jego serce - spokojne, nierealnie spokojne w porównaniu z jej paniką.
To wszystko trwało może kilka sekund, ale w jej pamięci ciągnęło się jak godziny. Pamiętała, że w pewnym momencie usłyszała Ethana - krzyczał jej imię, gdzieś daleko, niewyraźnie, jakby byli oddzieleni grubą ścianą. I wtedy poczuła coś jeszcze - ten moment, w którym wiedziała, że to się naprawdę dzieje, że nie jest to żaden żart, żadna gra.
Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętała z tamtego poranka, był dźwięk - ciężkie, przytłumione kroki i jej własne serce, które waliło tak mocno, że zdawało się odbijać echem w jego dłoniach, w tym wszystkim, co ją pochłaniało.
Wzięła płytki oddech i spojrzała ukradkiem na Ethana. Nadal siedział w milczeniu, jak zawsze, jakby wyczuwał, że właśnie teraz wraca do tamtego dnia. I może dlatego chciała krzyknąć, żeby przestał tak na nią patrzeć, bo przypominał jej o wszystkim, co straciła wtedy - i o tym, że to jego głos był ostatnią rzeczą, jaką tamtego dnia usłyszała jako Charlene sprzed ciemności.
A na to nie była gotowa.
— Nie musisz mnie pilnować, Ethan — wyszeptała zachrypniętym od zbyt długiej ciszy głosem, wyrywając się ze wspomnień.
Charlene
[No i co my mamy zrobić z tym gagatkiem? ^^ Ian to już zdążył zakwitnąć na tamtej imprezie ^^]
OdpowiedzUsuńIAN HUNT
Charlene słuchała w milczeniu, choć każde jego słowo osiadało na niej jak kurz, którego nie potrafiła strzepnąć. Nie chciała, żeby to mówił. Nie chciała, żeby nosił w sobie tamten dzień tak, jak ona – a jednocześnie te słowa były jedynym, co naprawdę rozumiało jej własne milczenie.
OdpowiedzUsuń„Wciąż tam jestem.” Oczywiście, że był. Zawsze tam był. Pod tym pieprzonym drzewem, którego nawet ona już nie widziała tak wyraźnie, jak w jego oczach. Zabawne, że to on trzymał tę scenę bardziej przy życiu niż ona. Może dlatego, że jego wersja kończyła się ciszą, a jej – ciemnością i dłonią, która wcisnęła ją w nią bez pytania.
Poczuła, jak w gardle zbiera się coś, co od lat miała pod kontrolą. Nie płacz. Nawet nie gniew. Coś gorszego – miękkie, nielogiczne współczucie dla niego, które mieszało się z irytacją tak gęstą, że mogłaby się w niej udusić. Nie chciała, żeby czuł winę. Nie chciała, żeby jego oddech zależał od tego, czy ona nadal oddycha. Bo wtedy każde jej potknięcie stawało się jego potknięciem, a ona nie chciała być niczyim upadkiem.
A jednocześnie… chciała, żeby przychodził. Chciała, żeby siedział tu w tym swoim cichym, niezgrabnym istnieniu, które było dla niej jedyną rzeczą stałą. Był wszystkim, czego miała dość, i wszystkim, co trzymało ją w pionie.
Przesunęła wzrokiem po jego dłoniach, zaciskających się na kubku, jakby próbował coś w nich zatrzymać. „Nie żeby sprawdzać, czy oddychasz. Tylko żeby sprawdzić, czy ja jeszcze oddycham.” Ta myśl uderzyła ją mocniej, niż chciała. Nie zasługiwał na to, żeby jego oddech zależał od niej. Nie zasługiwał na ten kamień, który nosił pod sercem w jej imię. A mimo to przychodził, jakby winę można było odpokutować cichym siedzeniem w jej kuchni.
— Ethan… — zaczęła, ale słowo zawisło w powietrzu, jakby było za ciężkie, żeby je dokończyć. Westchnęła, przesuwając dłonią po twarzy, jakby chciała zetrzeć to, co w niej widział. — Nie chcę, żebyś tam był — powiedziała w końcu, zbyt cicho, by zabrzmiało to jak wyrzut, a jednak wystarczająco ostro, by mogło nim być. — Nie twoje miejsce, rozumiesz? Nie ty… nie twoje oczy, nie twoje ręce. To nie ty. — Zatrzymała się na moment, jakby sama musiała się upewnić, że to prawda, że tak właśnie myśli. — Jeśli przychodzisz, bo chcesz oddychać… to oddychaj. Ale nie dla mnie. Nie przeze mnie.
Patrzyła na niego długo, jakby chciała, żeby te słowa wymazały mu z pamięci tamten poranek. Wiedziała jednak, że to tak nie działa. Nie dla niego. Nie dla niej.
Charlene
[Hej :) Kopę lat! ;)]
OdpowiedzUsuńNico/Carter/Scott
Nie była tu pierwszy raz. Przestała już w sumie liczyć, ile razy już tu była, ale tak naprawdę udział w grze brała może po raz trzeci. Meave była obserwatorem — chciała poznać jak najlepiej zasady Linii, nauczyć się na pamięć tego, jak się zachowywać podczas gry i co najważniejsze — żeby wygrać.
OdpowiedzUsuńPodziemie było pełne ludzi, ale wśród nich kryło się wielu szaleńców, outsiderów, tych, którzy potrzebowali poczuć adrenalinę, by wiedzieć, że żyją. Meave również do nich należała, choć z pozoru wydawała się niepozorna. Ale, co którzy ją znali, wiedzieli, że to tylko maska. Meave Lambert była silna, pewna siebie, zdecydowana i co najważniejsze — zdeterminowana. Zawsze, ta determinacja nie opuszczała jej przez całe życie. Zawsze twardo i zdecydowanie brnęła przed siebie, by osiągnąć cel.
Dzisiaj jednak nie przyszła tu z zamiarem wygranej. Chciała poczuć tylko i wyłącznie adrenalinę. Zastrzyk emocji, który sprawi, że wybudzi się z tego dziwnego letargu, w którym trwała od dłuższego czasu. Czuła, jakby nieco ziemia osunęła się jej spod nóg, ale wiedziała też, za jakiś czas wszystko wróci na swoje miejsce i będzie jak dawniej.
Idąc przez salę, nie spoglądała na nikogo. Wtopiła się w tłum, nie zwracając na siebie zbytniej uwagi. Wdech, wydech. Spokój, który nagle ją ogarnął, nie ulotnił się nawet w momencie, kiedy jej ciemne spojrzenie napotkało Jego. Meave zlustrowała Ethana spojrzeniem, zastanawiając się, czy już go kiedyś tu widziała, albo czy on ją już kiedyś widział. Nie urwała tego spojrzenia nawet w momencie, kiedy usiedli do stołu, naprzeciwko siebie. Ludzie powoli zaczęli się gromadzić wokół nich, ciekawi tego, jak zostanie przez tą dwójkę rozegrana gra.
Przedmioty zostały przydzielone, a Mea ścisnęła swój mocno w dłoni. Był to kamień, który kształtem przypominał serce, choć jego krawędzie były ostre, a sama jego struktura szorstka. Zupełnie odmienna od tego, który kiedyś podarował jej ojciec. Tamten był gładki, a jego krawędzie w ogóle nie były postrzępione.
Meave odetchnęła cicho, przymykając na moment oczy. Kamień, choć ważył niewiele, sprawiał teraz wrażenie, jakby w jej dłoni ważył kilka kilogramów. Ciążył. Przygniatał.
— Ja pierdolę — mruknęła cicho, ale na tyle, by jej przeciwnik mógł usłyszeć jej słowa.
Sloane nawet nie drgnęła, kiedy usłyszała otwierające się drzwi wejściowe.
OdpowiedzUsuńSiedziała na balkonie z papierosem między ustami wypuszczając dym raz po raz z ust. Ostatni czas był dziwny i pokręcony, a ten moment jednym z nielicznych, kiedy mogła odetchnąć. Lub kiedy nie była naćpana. Albo pijana. Poważnie musiała zastanowić się nad tym w jakim kierunku teraz idzie jej życie, ale póki co zamierzała się tym bawić, bo tyle mogła zrobić. Udawała, że nikt nie ma nad nią kontroli, ale to był fałsz. Kontrolę miała menadżerka, producent, publicystka, która pieniła się za każdym razem, kiedy Sloane zaczynała przekraczać granicę i po raz kolejny wynoszona była z klubu przez ochroniarza na rękach, bo o własnych nogach nie miała sił, aby iść.
Rue spała na kanapie, ale podniosła od razu głowę i nastawiła uszy, gdy dotarło do niej, że nie są same. Ostrzegawcze warknięcie zwróciło uwagę Fletcher, która leniwie przekręciła głowę w stronę salonu. Nie odezwała się słowem, kiedy zobaczyła Ethana. Dokończyła palić papierosa zamykając się w swojej głowie. Ugasiła go w szklanej popielniczce. Podniosła się w końcu z fotela i wróciła do środka zostawiając otwarte drzwi. Chłód bijący od deszczu wpadał do środka. Był przyjemnie orzeźwiający.
— Strasznie dużo mówisz, wiesz o tym? — Powiedziała, kompletnie ignorując wszystko, co do niej powiedział. Po części, bo nie słuchała. Ogólny sens do niej dotarł, ale nie rozumiała po co to wszystko. Nie byli żadną parą, może przez chwilę, kiedy potrzebowała podnieść się po katastrofalnym związku. Sloane musiała przyznać, że nic tak dobrze nie smakowało, jak zemsta na zimno. Adrian miał to nieszczęście widywać ją na meczach hokeja dalej, bo bardzo chętnie na nie uczęszczała. Wkładając koszulkę z nazwiskiem i numerem Ethana. Ot, aby go wkurwić i liczyć, że powybijają mu wszystkie zęby z mordy.
Lubiła babcię Ethana. To była urocza kobieta, a w krótkim czasie okazała jej więcej zainteresowania niż jej własna rodzina. Nie tylko się nią autentycznie zainteresowała, ale być może przelała na Sloane trochę tej babcinej miłości. Od własnych tego nie zaznała. Rodzice Desmonda byli… Nietypowi. Poza tym, Sloane była dzieckiem z romansu, który rozbił perfekcyjną rodzinkę. Nie była lubianą wnuczką. Za to rodzice Ivonne mieszkali pod Paryżem, a Sloane nie wpasowała się w estetykę francuskiej rodziny z klasą. Miała więc babcię Ethana, której nie przeszkadzały jej rozczochrane włosy, wulgarność i bycie sobą.
— Mogę się po prostu nie pojawić — rzuciła. Opadła na sofę między Ethana, a Rue, która nie poruszyła się z miejsca. Oparła długi pysk o nogi Sloane domagając się pieszczot, a tych dziewczyna jej nie szczędziła. — Czemu jej tak zależy? Fajnie, że mnie lubi, ale żadna ze mnie bliska znajoma rodziny ani nic. Raczej też nie powinna chcieć widywać laski, która nie jest z jej wnukiem — zauważyła, ale może to był szczegół, który jego babci nie przeszkadzał.
Sloane
Charlene siedziała nieruchomo, ale w jej ciele widać było napięcie, ramiona uniesione wyżej niż zwykle, palce zaciskające się na krawędzi stołu, aż stawy pobielały. Patrzyła na niego przez chwilę, milcząc, jakby próbowała połknąć wszystkie słowa, które cisnęły się jej na usta. Ale nie potrafiła. Nie dziś.
OdpowiedzUsuń— Ethan… — zaczęła, a jej głos zabrzmiał ostrzej, niż zamierzała. Wciągnęła gwałtownie powietrze, przyciskając dłoń do czoła, jakby chciała zetrzeć z niego ten znajomy, pulsujący ból. — Nie możesz tak… mówić. Nie możesz tu przychodzić, wygłaszać tych wszystkich wielkich wyznań i… i udawać, że to nic nie zmienia.
Sięgnęła po kubek herbaty, ale tylko po to, by odstawić go przed sobą z głośnym stuknięciem. Wcale nie chciała pić. Jej ręka drżała tak, że część płynu wylała się na blat.
— Ty… zawsze musisz wszystko czuć mocniej, niż trzeba, prawda? — wyrzuciła w końcu, a jej spojrzenie wbiło się w niego z niepokojącą intensywnością. — Jakbyś był jedynym, który ma prawo do tych pieprzonych blizn. Jakbyś potrzebował w nich tonąć, żeby czuć, że jeszcze żyjesz. A wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? Że robisz to tak… cholernie cicho, że człowiek zaczyna czuć się winny, nawet kiedy oddycha.
W jej oczach pojawił się błysk, nie czystego gniewu, a czegoś bardziej rozedrganego. Przesunęła nerwowo palcami po stole, naśladując nieświadomie jego gest sprzed chwili. Ruch szybki, chaotyczny, jakby próbowała w czymś znaleźć punkt zaczepienia.
— Nie przychodź tutaj i nie mów mi, że jestem powodem, dla którego oddychasz. Bo to brzmi jak szantaż, Ethan. Nawet jeśli… nawet jeśli wcale tego nie chcesz. — Jej głos załamał się przy ostatnich słowach, ale natychmiast go wzmocniła. — Ja nie mogę być twoim powodem. Nie teraz. Nie kiedy ledwo sama się trzymam.
Przez chwilę siedziała nieruchomo, z rękami skrzyżowanymi na piersi, jakby w ten sposób chciała się od niego odgrodzić. Jej noga nerwowo poruszała się pod stołem, a spojrzenie raz po raz uciekało w bo, na okno, na drzwi, na cokolwiek, co nie było jego twarzą. Miała wrażenie, że w jej klatce piersiowej brakuje miejsca, że płuca zaciskają się coraz bardziej.
Przełknęła ślinę, a jej ręka odruchowo powędrowała do nadgarstka, jakby chciała sprawdzić puls. Szybki, nierówny. Leki przestawały działać. Już to czuła, ten znajomy, wściekły niepokój, który pulsował w niej jak ostrzeżenie.
— Jeśli chcesz tu siedzieć… siedź — powiedziała w końcu ciszej, ale w jej głosie było coś, co brzmiało jak ostrzeżenie. — Ale nie rób ze mnie antidotum na swoje pieprzone demony. Bo ja już nawet na swoje nie mam lekarstwa.
Odchyliła się na krześle, zaciągając ręce na piersi jak tarczę. Jej spojrzenie wróciło do niego dopiero po chwili, ciężkie, zrezygnowane, ale wciąż drżące od czegoś, czego nie potrafiła już trzymać pod kontrolą. W ciszy, jaka zapadła, słyszała tylko własne przyspieszone tętno i syk wody w czajniku.
Charlene
Szatnia pachniała potem, gumą do żucia i adrenaliną. Astrid zatrzymała się tuż przy wejściu, próbując znaleźć punkt zaczepienia. Coś, co pozwoliłoby jej spojrzeć Ethanowi w oczy bez wstydu, bez winy, którą czuła jak kamień w żołądku od wczorajszej nocy. Jego słowa, pół-żartobliwe, pół-ironiczne, unosiły się wokół niej niczym drobinki kurzu w blasku jaskrawego światła. Trafiały w czułe punkty, nawet jeśli Ethan sam nie miał pojęcia, jak blisko był od prawdy.
OdpowiedzUsuńWczoraj była jego osobą towarzyszącą, przyjaciółką, wsparciem. Kimś, kto miał po prostu być obok, śmiać się z absurdalnych toastów i chronić go przed nieznośnym small-talkiem oraz potencjalnymi swatkami. I zrobiłaby to wszystko, gdyby tam, na tej cholernej gali, wśród świateł, cekinów i eleganckich garniturów nie pojawił się James Kang. Jego widok był jak nieostrożne dotknięcie starej blizny, która bolała już tylko na zmianę pogody. Choć minęło już tyle czasu, odkąd rozstali się z pozornie zamkniętymi sercami i chłodnymi uśmiechami, Astrid odkryła, że wystarczyło jedno jego spojrzenie, by mur, który zbudowała, zaczął pękać.
Uciekła jak zwykle. Szybko, bez pożegnania, bez wyjaśnień. Zostawiając Ethana samego na parkiecie, z kieliszkiem szampana w dłoni. Wiedziała, że zawiodła go, ale ból, który czuła, był zbyt ostry, zbyt palący, by myśleć o konsekwencjach. Zbyt osobisty, by o nim mówić komukolwiek, nawet Ethanowi, jedynej osobie, przed którą umiała być naprawdę szczera.
Teraz stała naprzeciw niego, wpatrując się w podłogę i słuchając jego zaczepnych uwag, próbując zmusić serce do tego, by przestało boleśnie obijać się o żebra. Zacisnęła palce, wbijała paznokcie we wnętrza dłoni, mając nadzieję, że to odwróci uwagę od bólu w klatce piersiowej. Jego słowa, lekkie i prześmiewcze, uderzały w nią mocniej niż by chciała, przypominając, że niezależnie od tego, jak bardzo próbowała ukryć swoją słabość, Ethan zawsze znajdował drogę przez pancerz, za którym kryła się przed światem.
Próbowała zignorować gorzki posmak winy, która znów zaczęła pełzać po języku. Czuła się jak dziecko przyłapane na kłamstwie. Małe, odsłonięte i bezradne. Była Astrid Chen, mistrzynią kontroli i maskowania emocji, kobietą, która potrafiła negocjować wielomilionowe umowy bez mrugnięcia okiem. A jednak tutaj, w dusznej, przyciemnionej szatni Madison Square Garden, czuła się jak ta dziewczyna z liceum, która nie potrafi powiedzieć głośno, że coś ją boli, bo nie chce psuć zabawy innym.
Astrid zacisnęła mocniej szczękę, skupiając się na rytmie własnego oddechu, próbując odegnać obraz Jamesa, który uparcie powracał przed jej oczy. Czy naprawdę była tak słaba, że po jednej rozmowie, po kilku przypadkowych słowach, znów dała mu się złamać? Czy naprawdę wszystko, co budowała – spokój, niezależność, pewność siebie – mogło runąć jak domek z kart w ciągu kilku sekund?
Unosząc powoli wzrok, napotkała spojrzenie Ethana. Jasne, trochę zbyt błyszczące, zawsze gotowe do rzucenia wyzwania. I wtedy właśnie poczuła ukłucie w sercu, zupełnie inne niż wcześniej. Świadomość, jak bardzo go zawiodła. Nie chodziło już nawet o to, że zniknęła z gali bez słowa. Chodziło o to, że odsunęła od siebie jedyną osobę, która nigdy nie pytała o nic wprost, choć rozumiała wszystko bez słów.
UsuńZawsze byli duetem: ona – rozsądna i skupiona, on – chaotyczny i beztroski, wieczny Piotruś Pan na lodzie. Ale teraz to ona zachowała się dziecinnie. To ona zostawiła go samego, nie umiejąc zmierzyć się ze swoją przeszłością. To ona tym razem uciekła, wybierając tchórzostwo zamiast odwagi.
— Ethan, ja… — Zaczęła ostrożnie, a słowa ugrzęzły w jej gardle. Przełknęła ciężko ślinę, próbując opanować drżenie głosu. — Przepraszam. Naprawdę przepraszam, że tak zniknęłam. To nie było fair wobec ciebie... Zobaczyłam tam Jamesa — powiedziała cicho, zaskoczona, jak ciężkie było wypowiedzenie na głos tego imienia. — Sama nie wiem, co się ze mną stało. Zupełnie mnie to rozbiło. Myślałam, że już dawno sobie z tym poradziłam, że jestem ponad tym wszystkim. Że już mnie nie rusza. Ale wystarczyło kilka słów, jedno spojrzenie i wszystko wróciło…
Who is the worst best friend you have?