

Deborah Violette Grayson, 10.02.1999. Master of Public Administration. Początkująca policjantka, świeżo po Akademii. Córka zmarłego w akcji funkcjonariusza DEA. Starszy brat - prokurator z traumą, młodsza siostra - bezrobotna z depresją. Matka z nieskończonymi pokładami ciepła i nieustanną żałobą
Dom rodzinny zawsze kojarzył jej się z ciepłem, idealnym sernikiem bez rodzynek i najlepszym, bo nie za słodkim, kakao. Uwielbiała dziergane przez matkę skarpety i swetry, bo wtedy wszyscy mieli nieodparte wrażenie, że ogrzewa ich miłość kobiety, dla której byli całym światem.
Ich perfekcyjny świat zadrżał w posadach, kiedy piętnastego listopada dwa tysiące dziewiętnastego roku do ich domu zapukało trzech agentów DEA. Mieli złe wieści, a za plecami dyskretną panią psycholog. Wszyscy wiedzieli, że taki dzień może nadejść, ale nikt nie spodziewał się tego, że Steven Grayson zostanie zabity w rutynowej akcji. Nie wtedy, kiedy rankiem obudził żonę świeżo zaparzoną kawą i kibicował najstarszemu synowi podczas egzaminu. Nie wtedy, kiedy wszyscy żyli w przekonaniu, że ten dzień będzie jak każdy inny i wieczorem spotkają się na wspólnej kolacji.
Jako rodzina mieli wiele rytuałów, które przestały mieć znaczenie po śmierci ojca. Mike wyprowadził się z domu, twierdząc, że atmosfera jest zbyt duszna. Debbie wynajęła pokój w akademiku, bo tak łatwiej było jej się skupić na studiach, a Maddie stwierdziła, że spróbuje się zabić. June Grayson, wdowa i matka, została z tym wszystkim sama, a jednak nadal miała w sobie tyle siły i ciepła, aby zawalczyć o własne dzieci.
Debbie już w trakcie studiów zaczęła praktyki w New York City Hall, gdzie następnie rozpoczęła jednoroczny staż, aby ostatecznie pracować na stanowisku analityka politycznego. Bezczynność za biurkiem była dla niej druzgocąca, dlatego bez wiedzy matki złożyła papiery do akademii policyjnej i robiła od tej pory wszystko, aby pójść śladami ojca.
Teraz na kolację spotykają się dwa razy w miesiącu. Matka nie może na nią patrzeć, brat bredzi farmazony, a siostra żyje we własnym świecie. Ich dom rodzinny już nie kojarzy się Debbie z ciepłem, a przymusem i sztucznymi uśmiechami. Ale przychodzi, pieczołowicie dbając o wolne w grafiku. Przychodzi też Mike ze swoim chłopakiem i towarzyszy im nieobecna duchem Maddie. June udaje zachwyt i szczebiocze nad sukcesami swoich dzieci.
Dlatego po każdym rodzinnym wieczorze Debbie z ulgą wraca do maleńkiego mieszkania, które współdzieli z przyjaciółką.
Wszystkie karty:
1. Make me monster... (05.02.2025)
2. Tonight I wanna give it all to you... (28.08.2025)
Tęsknię za tobą.
OdpowiedzUsuńIan mrugnął, kiedy te słowa wypowiedziane przez Debbie dosłownie w niego uderzyły. Chyba nawet lekko się zatoczył, albo to świat wokół zawirował. Nie miał pewności, ale obraz na granicy jego pola widzenia nagle uciekł w tył i dlatego Ian odruchowo mocniej złapał Debbie w talii, bo tylko jej mógł się w tym momencie przytrzymać.
Kurwa. Poczuł coś na kształt tego, co jeszcze na parkingu. To coś bolało i to coś kazało mu się zezłościć. To coś złapało go w środku i ścisnęło mocno; wyrzuciło powietrze z płuc i nie pozwoliło wziąć oddechu, przyspieszyło bicie serca.
Ian odchylił głowę, tym samym oderwawszy wzrok od twarzy Debbie i nerwowo oblizał wargi. Odetchnął w końcu głębiej, jakby z trudem i powoli pochylił głowę, przez co znowu złapał kontakt wzrokowy z Grayson. Stała tuż przy nim, zaciskała palce na jego koszulce i mówiła, że za nim tęskni. Cały czas. I co on miał jej na to odpowiedzieć?
— Ja też za tobą tęsknię.
Powiedział więc prawdę, tak po prostu.
Ianowi brakowało Debbie. Brakowało mu jej każdego dnia, kiedy się nie widzieli i brakowało mu jej nawet teraz, kiedy stali zupełnie blisko siebie, obejmowali się i patrzyli sobie prosto w oczy, ponieważ pomiędzy nimi mimo wszystko była największa przeszkoda – było to, kim był Ian i kim była Debbie. Próbowali ją ignorować od lutego, od tamtego mroźnego wieczora w kinie samochodowym i czasem nawet im to wychodziło, ale tylko po to, żeby później wpadali na tę przeszkodę z impetem i rozbijali sobie głowy.
Zrobił krok zaraz za Debbie. Poszedł z nią, wciąż obejmując ją w tali i starał się nie ugiąć pod ciężarem tego, co usłyszał.
— Nie wiem. Jakiś dwóch typów. Pewnie ktoś z konkurencji — odpowiedział krótkimi, niemal urwanymi zdaniami. Nie wiedział i w zasadzie nie zrobił niczego, żeby się tego dowiedzieć. Nie za bardzo miał na to czas i ochotę. — Podrzucili mi paczkę kokainy — dodał, kiedy przystanęli przy zejściu na plażę. Ian zaczekał, aż Debbie ściągnie trampki i nawet uśmiechnął się do siebie, podczas gdy Grayson przytrzymywała się go i walczyła z butami. Kiedy skończyła, Ian przysiadł na stopniu tych schodów, z których zeszli i sam zdjął czarne adidasy. Musiał usiąść, bo nie ustałby na prawej nodze. Podwinął nawet trochę nogawki długich, czarnych jeansów, nim wstał. A kiedy już wstał, wziął buty w prawą rękę, podczas gdy lewą od razu wyciągnął do Debbie i złapał ją za dłoń, splatając ze sobą ich palce. Tak jak wtedy, kiedy trzymali się za ręce pierwszy raz i tak jak wtedy, przychodziło im to tak naturalnie, jakby nigdy nie robili nic innego.
— Daj — mruknął, nim ruszyli przed siebie. Ułamek sekundy wcześniej skrzywił się, kiedy zobaczył, że Debbie trzyma trampki w lewej ręce, w ramieniu której jeszcze siedem tygodni temu tkwiła kula. W zasadzie nawet nie poczekał, aż Debbie faktycznie mu te trampki da, sam wyciągnął po nie rękę i już po chwili trzymał ich buty za sznurówki.
always first
IAN HUNT 🩶
Ian nie odrywał od Debbie wzroku. Widział, że była ładnie pomalowana. Delikatniej, niż kiedy odbierał ją pijaną spod klubów. Nie miała rozmazanego tuszu ani poplątanych włosów - rudych, o głębokim odcieniu, tam i ówdzie lekko pofalowanych. Debbie miała też skupione spojrzenie, nie rozmyte pod wpływem alkoholu i bynajmniej nie lekko rozbiegane jak u naćpanego Iana, który tym spojrzeniem trochę skakał po twarzy Debbie, od jej oczu, w które tak lubił patrzeć, do jej ust, które tak lubił całować i z powrotem. Przez to widział, jak Debbie odwróciła wzrok i później, jak wierzchem dłoni pośpiesznie otarła policzek. Nie widział tej łzy, która po nim spłynęła, ale gest, który wykonała Debbie, był nie do pomylenia z żadnym innym i tym razem Ian także westchnął ciężko, bo to wszystko było ciężkie.
OdpowiedzUsuńNie powinni byli sobie tego mówić, tak jak nie powinni byli mówić i robić innych rzeczy, o czym oboje dobrze wiedzieli, a i tak nieustannie, konsekwentnie wręcz popełniali te same błędy i nie chcieli się na nich uczyć. Ponieważ to, że Debbie poszła za Ianem, było błędem. To, że Ian zasugerował przejażdżkę, zamiast pozwolić odwieźć się od razu do mieszkania, było błędem. To, że szli teraz wzdłuż Long Beach, trzymając się za ręce, było błędem. I z tych wszystkich błędów, które Ian popełniał w swoim życiu, te popełniane z Debbie były najsłodsze i najbardziej bolesne zarazem.
Poczuł, jak Debbie mocniej zaciska palce na jego dłoni. Na dobrą sprawę nic więcej nie mogła zrobić. Musiała wiedzieć, że Ian nie przestanie dilować, a nawet jeśli przestanie, nie przestanie być dilerem. To, co robił i przez jak wiele lat to robił, miało ciągnąć się za nim do końca życia, ponieważ ludzie nie zapominali i w przeciwieństwie do Iana, bali się konsekwencji. W Huncie nie było strachu. Nie musiał nawet oswajać się z myślą, że te konsekwencje kiedyś go dopadną. Wiedział po prostu, że tak kiedyś będzie, prędzej czy później.
Dlatego, kiedy Debbie powiedziała mu, żeby na siebie uważał, najpierw popatrzył na jej profil, a później na sekundę mocniej ścisnął jej dłoń. Bo czy mógł coś więcej zrobić? Uważał na siebie, na tyle, na ile uważał za stosowne. W zasadzie nie martwił się o siebie, a o interes jako taki, o Zane’a. A teraz także o Debbie. I to, jak postępował, było zdefiniowane chęcią chronienia tej jednej rzeczy i tych dwóch osób. Starał się więc nie wychylać, starał się nie mówić za dużo i za dużo nie wiedzieć, ponieważ wychodził z założenia, że im mniej wie, tym lepiej. Choć niekoniecznie było to lepsze dla niego samego.
W przeciwieństwie do Debbie, popatrzył w stronę ogniska. I choć nabrzeże było dobrze oświetlone, przez co nie otaczała ich całkowita ciemność, ten gorejący kilkadziesiąt metrów dalej punkcik zakuł Iana w oczy, zmusił do przymrużenia powiek. Odwrócił więc głowę, popatrzył przelotnie na Debbie, a potem na fale łagodnie obmywające piaszczysty brzeg. Przeszła mu chęć do wypluwania z siebie słów, myśli płynęły wolniej i Ian już za nimi nie gonił.
Wtedy Debbie go przeprosiła, a Ian nie za bardzo wiedział, co z tym zrobić, ponieważ tych przeprosin nie oczekiwał. Przystanął, popatrzył na Debbie spod lekko zmarszczonych brwi i odetchnął głębiej tylko po to, żeby głośno wypuścić powietrze.
— Wiem, że… — zaczął cicho i urwał, ponieważ w tym samym momencie zorientował się, że wcale nie wiedział, czy Debbie nie chciała. To w nim siedziało i nie dawało mu spokoju, to go najbardziej bolało. To, że może jednak Debbie chciała. Że nie tylko zrobiła to, co powinna była zrobić, ale że chciała to zrobić. To było to sedno sprawy, które jak dotąd cały czas mu umykało. Debbie nie chciała.
Skrzywił się mimowolnie, nie z niesmakiem czy niezadowoleniem, ale dlatego, że w środku znowu coś go gniotło, jakby żal mieszał się z ulgą. Bo Debbie nie chciała. Bo Debbie za nim tęskniła. Kurwa.
Patrząc na Debbie, puścił jej dłoń i swoją dłonią powędrował w górę jej ręki, przez ramię i bark, aż do szyi, na której tę dłoń ułożył. Kciukiem zarysował linię jej żuchwy, zahaczył o podbródek. Ponad jej głową popatrzył na wody zatoki New Jersey, a potem, już nie łapiąc z Debbie kontaktu wzrokowego, pochylił głowę i pocałował ją. Pierwszy raz trochę niepewnie, pierwszy raz tak, jakby najpierw pytał o zgodę, ponieważ istniało milion powodów ku temu, aby Debbie go od siebie odsunęła i tylko kilka, aby tego nie zrobiła.
UsuńIAN HUNT 🩶
Tych kilka sekund wystarczyło, żeby Ian odczuł niepokój. Ten czaił się gdzieś w jego wnętrzu i powoli narastał, czekając na dogodny moment, w którym w pełni mógłby dojść do głosu, ale żeby to mogło nastąpić, ta resztka amfetaminy krążąca po ciele Hunta musiała przestać to robić. Stąd było to tylko liźnięcie, krótkie, nieprzyjemne i chłodne. Niemalże wystarczające do tego, żeby Ian się wzdrygnął, ale wtedy usta Debbie rozciągnęły się w uśmiechu i Hunt nie mógłby tego nie poczuć.
OdpowiedzUsuńSam się wtedy uśmiechnął, pozostając blisko Debbie i uśmiechał się nadal, kiedy prawa ręka Debbie znalazła sobie miejsce na jego szyi, a lewa na biodrze. Swoją dłoń Ian nadal trzymał na szyi Debbie, kciukiem lekko naciskał jej podbródek i popatrzył na nią spod na wpół przymkniętych powiek, na sekundę przed tym, nim Debbie odwzajemniła pocałunek.
Nie chciał myśleć teraz o tym, że będą jeszcze próbowali robić to, co powinni, a nie to, czego nie powinni. Nie chciał nie tylko o tym myśleć, ale nie chciał też próbować. Wolał, kiedy on i Debbie się poddawali, tak jak teraz, bo wtedy wszystko stawało się proste i dokładnie takie, jakie być mogło, gdyby tylko… Gdyby tylko Ian nie był dilerem, a Debbie policjantką. I dziś, na Long Beach, znowu nimi nie byli.
Ian puścił sznurówki ich butów, przyłożył prawą rękę do policzka Debbie i pogłębił pocałunek, choć nie zmienił leniwego tempa. Serce tłukło mu się w piersi, ale już niekoniecznie dlatego, że był naćpany. Bardziej rwało się do Debbie, bo przysunęła się o krok i była blisko, dokładnie tam, gdzie być powinna.
Młodzi ludzie przy ognisku musieli ich zauważyć, bo ktoś zagwizdał przeciągle na palcach, a ktoś inny zaczął wiwatować. Ian uśmiechnął się przez to, a nawet zaśmiał cicho, co z kolei było powodem tego, że nieznacznie odsunął się od Debbie, ale bynajmniej nie popatrzył w stronę, z której dochodziły głośne dźwięki. Patrzył na Debbie.
— I to by było na tyle — podsumował, a podsumowywał swoje nie-pchanie się do życia Grayson. To, co szło mu tak dobrze, a co teraz zostało kompletnie zaprzepaszczone, ale Ian nie wydawał się tym zmartwiony. Przeciwnie, wyglądał na więcej niż zadowolonego i chciałby pozostać takim zadowolonym do rana, ale wiedział, że akurat to nie miało prawa mieć miejsca. Będzie miał zjazd, już całkiem niedługo, bo kiedy Debbie z takie bliska spoglądała w jego oczy, być może mogła zobaczyć, że te jaśnieją w miarę tego, jak źrenice powoli stawały się węższe.
Ian chciał schylić się po buty. W końcu on i Debbie mieli iść tylko na spacer. Z tym że zamiast schylić się po buty, Ian nachylił się nad Debbie i pocałował ją znowu, ku uciesze własnej i ludzi przy ognisku, bo gwizdy i uśmiechy tylko przybrały na sile, ale Hunta ani trochę to obchodziło. Świat wokół mógłby płonąć, a on by tego nie zauważył.
IAN HUNT 🩶
Cholernie dobrze było móc znowu całować Debbie. Cholernie dobrze było mieć ją przy sobie, zupełnie blisko. Tak dobrze, że wszystko inne dawno straciło na znaczeniu, a nawet więcej – Ian miał wątpliwość, czy cokolwiek przed Debbie miało znaczenie. Odczuwał to tym bardziej teraz, kiedy tak dużo zdążyło się pomiędzy nimi wydarzyć, ponieważ w porównaniu z tym, cała reszta zbledła. Nic innego nie miało już większego sensu, tak jakby cały świat Iana Hunta okręcił się wokół Debbie Grayson i to powinno być przerażające, ale nie było. To było miłe i było przyjemne, ale też bolało i to mocno. Bolało, kiedy Debbie wypierdoliła go z łóżka. Bolało, kiedy Debbie dostała kulkę. I jeśli dobrze się nad tym zastanowić, to Ian mimo wszystko był odrobinę przerażony. Bał się tego, że kiedy ten jego świat już zaczął się wokół czegoś kręcić, tego czegoś – tego kogoś – nagle zabraknie i nic już nie wróci do równowagi. On nie wróci do równowagi, choć przecież przed Debbie radził sobie doskonale.
OdpowiedzUsuńNie powiedział Debbie, co dokładnie miał na myśli. Nie miał na to czasu, ponieważ zaczął znowu ją całować, a kiedy już to robił, to przeszła mu ochota na cokolwiek innego. Nawet na gadanie, które pod wpływem szło mu znakomicie, ale Ian powoli trzeźwiał, choć… To, jak na jego pocałunki odpowiadała Debbie, działało lepiej niż amfetamina.
Kiedy palce Debbie wplątały się w jego włosy i przesunęły po karku, w dół kręgosłupa Iana spłynął rozkoszny dreszcz. Nawet zamruczał cicho przez to przyjemne doznanie, nie przerywając pocałunku. Już nawet nie słyszał, że ktoś gdzieś gwiżdże i wiwatuje. Nie słyszał cichego szumu fal. Gdy Debbie pogłębiła pocałunek, odruchowo nachylił się nad nią bardziej. Lewą dłoń przesunął z policzka na jej kark, zahaczył palcami o rude włosy. Prawą rękę zsunął niżej, owinął wokół jej talii i mocniej dociągnął ją do siebie.
To, co robili, w niczym nie przypominało spaceru. Ktoś za plecami Iana zaczął bić brawo.
Cholernie dobrze było móc znowu całować Debbie i Ian robiłby to pewnie jeszcze długo, gdyby nie to, że byli na Long Beach i gdyby nie to, że zatrzymali się na mokrym piasku. Całowałby Debbie nadal, nie słysząc tego klaskania i wiwatów, a także szumu fal, gdyby nie to, że wody zatoki rozkołysały się pod wpływem silniejszego podmuchu wiatru, aż w końcu jedna z większych fal sięgnęła brzegu i wdarła się na tyle daleko, że słona woda zalała ich po kostki. Nie przeszkadzałoby mu nawet to, gdyby nie to, że wiwaty i śmiechy przerodziły się w krzyki. Te krzyki z kolei w końcu ułożyły się w wyraźne słowa.
— Buty! Zmyło wam buty!
Ian nie tyle odsunął, co oderwał się od Debbie. Popatrzył na nią szeroko rozwartymi oczami, wciąż ją trzymając, a potem rozejrzał się i namierzył ciemny kształt na cofającej się fali. O ile trampki Debbie dzięki cięższej, gumowej podeszwie niemalże zostały w miejscu, o tyle adidasy Iana właśnie turlały się po mokrym piasku, zabierane przez jedną z fal.
W sumie nie zależało mu na tych butach. Bezwarunkowy odruch okazał się jednak silniejszy. Ian oderwał się od Debbie i popędził po ich buty. Najpierw zgarnął jej trampki, potem rzucił się w pogoń za swoimi adidasami. Udało mu się je dorwać, a kiedy to zrobił, ludzie bawiący się przy ognisku znowu zaczęli wiwatować. Ian dla przekory, w jednej ręce mając trampki Debbie, w drugiej swoje adidasy, uniósł te dwie pary butów jak najcenniejsze trofea, co tylko wzmogło wiwatowanie. Podszedłszy do Debbie, opuścił ręce i uśmiechnął się.
— Może w końcu pospacerujemy? — rzucił, wcale nie z wyrzutem, ale przecież zamiast spacerować, dali właśnie całkiem niezłe przedstawienie. I to tak niezłe, że patrząc na Debbie, Ina uśmiechał się szeroko.
IAN HUNT 🩶
Te pocałunki nie były jednak wystarczająco słodkie, by zmyć z języka posmak goryczy. Wieczór przybrał zupełnie niespodziewany obrót, ponieważ wychodząc do Strike Shadow na pokera, Ian nie zakładał, że cokolwiek weźmie i nawet nie pomyślał o tym, że w tym losowym miejscu mógłby wpaść na Debbie. Teraz, naćpany najpewniej własnym towarem, spacerował z Debbie wzdłuż Long Beach, choć przez większą część tego spaceru Ian i Debbie stali w miejscu.
OdpowiedzUsuńWłaśnie to było w tym wszystkim gorzkie – poczucie, jakby ktoś decydował za Iana. I Ian nie miałby nic przeciwko temu, bo przecież dałby się pokroić za możliwość spędzenia czasu z Debbie, ale mimo że znowu zachowywali się tak, jakby jutra miało nie być, to jutro miało nadejść. Ian z doświadczenia wiedział, że to nie będzie nic miłego. I gdyby mógł zdecydować, chciałby tego uniknąć. Tak po prostu, ponieważ ludzie nawykli do unikania bólu, a jutro bez wątpienia będzie miało boleć, ponieważ jutro nie tylko Debbie będzie trzeźwa. Ponieważ jutro Ian nie będzie miał już żadnego pretekstu do spędzania czasu z Debbie.
Kurwa.
Ian, z ociekającymi wodą butami w rękach, patrzył na śmiejącą się Debbie i sam się uśmiechał, ale jego uśmiech nieco przygasł. Piwne oczy błyszczały jasno, śmiały się do Debbie, ale kąciki ust Iana delikatnie opadły, aż w końcu Hunt oblizał lekko spierzchnięte wargi i kiedy rozbawiona Debbie do niego podeszła, pochylił głowę i popatrzył na nią już bez tego uśmiechu.
— Debbie, ja… Nie… — podjął, ale nie wiedział, jak ubrać w słowa to, co chodziło mu po głowie. — Co my zrobimy z jutrem? — wypalił w końcu, patrząc prosto w ciepłe, roześmiane, brązowe oczy Debbie, ponieważ nie dawało mu to spokoju. Nie chciał, żeby ktoś kogoś znowu wypierdalał z łóżka. Nie chciał udawać, że nic z tego, co działo się dzisiaj, nie miało znaczenia, bo tylko przy Debbie cokolwiek miało znaczenie.
Nie chciał czekać na kolejny przypadek.
Dlatego z napięciem przyglądał się Debbie. Skakał spojrzeniem po jej twarzy. Serce tłukło mu się w piersi. Dłoń Debbie przyjemnie ciążyła na biodrze, a ten dotyk tylko potęgował rosnący we wnętrzu Iana niepokój.
Nie miał prawa o nic Debbie prosić, ale mimo tego zagryzł dolną wargę po to, żeby nie zacząć jej błagać. Błagać o to, żeby pozwoliła mu się zniszczyć, bo przecież to miało ją zniszczyć. Ian miał ją zniszczyć. W przeciwieństwie do niej, nie miał niczego stracić, mógł tylko zyskać. Dlatego zagryzał tę dolną wargę, coraz mocniej, aż ta wyraźnie pobielała.
— Nie ważne — odezwał się w końcu cicho. Na jego dolnej wardze został lekko zaczerwieniony ślad zębów. — Chyba powinniśmy wracać — dodał, zacisnął powieki i uniósł rękę, żeby wierzchem dłoni potrzeć skroń. Woda kapiąca z butów ochlapała mu koszulkę, ale nie zwrócił na to uwagi. Opuścił rękę, otworzył oczy i popatrzył na Debbie, po czym uśmiechnął się do niej słabo.
— Chodź, odwieziesz mnie, nim się rozkręci — mruknął, ale nie od razu zawrócił. W zasadzie wciąż stał w miejscu i tylko patrzył na Debbie, robiąc to teraz odrobinę przepraszająco. Niepotrzebnie wypalił z tym jutrem. Ale ta nagła zmiana nastroju, to niezadowolenie i niepokój, które nim pokierowały, miały się tylko nasilić i lepiej, żeby Debbie odstawiła go do mieszkania, nim Ian miał zacząć czuć się tak, jakby to jutro już nadeszło.
IAN HUNT 🩶
Ian wiedział, co powinien zrobić. Dochodził do tego samego wniosku za każdym razem, kiedy widział się z Debbie. Wiedział to jeszcze wtedy, kiedy ich kolejne spotkania były zaplanowane i wiedział to teraz, kiedy wpadali na siebie przypadkiem, choć zdawało się, że nie było w tym żadnego przypadku.
OdpowiedzUsuńPowinien nie pchać się do jej życia. Powinien zniknąć z niego na dobre.
Ale tak łatwo było o tym zapomnieć w Strike Shadow, kiedy wpadł na Debbie. Tak łatwo było o tym nie pamiętać, kiedy Debbie go dotykała, kiedy z nim rozmawiała i kiedy go całowała, wszystko to robiąc tak, jakby jutra miało nie być. Zaczął jednak sobie przypominać, kiedy Debbie się do niego uśmiechała i kiedy śmiała się z tych głupich rzeczy, które robił tylko po to, żeby usłyszeć jej śmiech. Teraz, kiedy Debbie w ten najprostszy, możliwy sposób wydawała się szczęśliwa, Ian pamiętał.
To było jak pieprzona pętla, z której nie mógł się wyrwać. Zrobiłby to, gdyby wiedział jak, ale nadal nie wymyślił żadnego sposobu. Żadnego rozwiązania, które by go zadowoliło. Dlatego za każdym kolejnym razem robił dokładnie to samo, co poprzednio i nawet już nie łudził się, że przełamie schemat. Wolał to, niż nie mieć Debbie w ogóle. Nawet jeśli z każdym kolejnym razem bardziej bolało, nawet jeśli z każdym kolejnym razem koniec pętli był ostrzejszy i bardziej ranił.
Stał teraz przed Debbie, dobrze wiedząc, co powinien zrobić, a jednak czekał. Czekał, aż Debbie coś powie, bo może ona miała znaleźć rozwiązanie? Ale Debbie też nie wiedziała i Ian nie musiał pytać, by mieć tego świadomość. Byli w tym razem, od samego początku i to bycie razem było ich małym, osobistym przekleństwem. To bycie razem było wszystkim tym, do czego dążyli i czego nie mogli mieć.
Debbie powinna być suką, a Ian skurwielem. Może – tylko może, bo nie mogli mieć żadnej pewności – wtedy udałoby im się to skończyć.
Czuł, jak Debbie mocniej zaciska palce na jego biodrze i czuł, jak ani na sekundę nie poluźniła tego uścisku. Odetchnął głębiej, przesunął językiem po zębach, dociskając go do nich mocno. Słyszał, co mówi Debbie. Co próbuje powiedzieć, ale ona też nie potrafiła znaleźć słów. Wyciągnęła trampki z dłoni Iana, a kiedy splotła ze sobą ich palce, Hunt mocno złapał ją za dłoń, wręcz kurczowo i poszedł za nią.
Milczał przez całą drogę do samochodu, ale to milczenie różniło się od zwykłego milczenia Iana Hunta. Było uparte i było zawzięte. To milczenie ciążyło Ianowi i ciążyło pewnie także Debbie, ale Hunt nie wiedział, co mógłby powiedzieć. Tak jakby nie chciał mówić niczego, co nie rozwiąże problemu jutra. Skupił się tak bardzo na szukaniu rozwiązania, że nawet nie zarejestrował, kiedy zatrzymali się przy zejściu na plażę, żeby założyć przemoczone buty. Ocknął się dopiero przy Cadillacu, kiedy Debbie nacisnęła przycisk na kluczyku i zamigały kierunkowskazy. I nadal nie wiedział.
Tym razem nie otworzył Grayson drzwi. Nawet na nią nie popatrzył. Powlókł się do drzwi od strony pasażera, a jego adidasy zostawiały mokre ślady na asfalcie. Szarpnął na klamkę, opadł ciężko na siedzenie i trzasnął drzwiami. Debbie już nie była w centrum jego świata. Była gdzieś obok, na skraju tej ciemnej plamy, która zaczęła wchodzić mu w pole widzenia, by w końcu przesłonić wszystko inne.
IAN HUNT 🩶
Położenie, w którym znaleźli się Ian i Debbie było beznadziejne i ta beznadzieja zaczęła Iana zjadać. O ile każdego innego dnia tylko delikatnie podgryzała go od środka, o tyle dziś wyrywała ostrymi zębami krwawe kawałki mięsa. Hunt miał wykrwawiać się jeszcze długo. Wiedział, że to zjazd i wiedział, że nie będzie potrafił poradzić niczego na to, jak się czuł, ale to, co czuł, wcale nie było ułudą. To było prawdziwe i zupełnie rzeczywiste, z tym że spotęgowane powolnym zaprzestawaniem działania amfetaminy. Jak bardzo miało być źle, skoro już teraz było paskudnie?
OdpowiedzUsuńZauważył, że Debbie nie od razu wsiadła do samochodu, ale niczego z tym nie zrobił. Nawet się za nią nie rozejrzał. Siedział ze spuszczoną głową, palcem wskazującym prawej ręki skubał suchą skórkę przy paznokciu lewego kciuka. Pas zapiał tylko dlatego, żeby Debbie, która chyba w końcu miała wsiąść za kierownicę, nie marudziła – czujnik odpowiedzialny za to irytujące pikanie, informujące o tym, że któryś z pasażerów ma niezapięta pasy, zawsze mógł wyłączyć.
Czekał, w przeciwieństwie do tego potwora wiercącego się w jego wnętrzu. Ian nawet odsunął na bok ręce i zapatrzył się na własny brzuch, zastanawiając się, kiedy ten przegryzie się na zewnątrz. Zdawało mu się, że ten potwór poruszał się zaraz pod skórą, ale nie, musiało zostać mu coś jeszcze do pożarcia, bo przecież Ian nie zniknął. Wciąż go bolało, a ból był jedną z istotniejszych oznak życia.
Debbie wsiadła do środka. Ian popatrzył na nią krótko, po czym wrócił do skubania tej jednej skórki. Uparł się na nią, jakby jej pozbycie się równało się pozbyciu tych problemów, które pozostawały bez rozwiązania i to nie tak, że to rozwiązanie można było kiedyś znaleźć. To było po prostu niemożliwe, dlatego kiedy Debbie się odezwała, Ian zaśmiał się krótko i cicho, wcale nie w ten miły i przyjemny sposób. Śmiał się pusto, może trochę złośliwie. Śmiał się beznadziejnie, tak jak się czuł.
— Nie będzie dobrze — powiedział, podniósłszy wzrok na prowadzącą Cadillaca Debbie. — Cokolwiek zrobimy, nie będzie dobrze — powtórzył. Przyglądał się Debbie jeszcze przez chwilę trwającą kilka uderzeń serca. Wyraz twarzy miał spokojny, ale głos odrobinę mu się łamał, nie tak jakby miał się rozpłakać, a roześmiać. Nie zrobił tego jednak, tylko skrzywił się i na nowo zainteresował tą cholerną skórką przy kciuku, aż w końcu pociągnął za nią tak mocno, że zdarł niewielki kawałek żywej skóry i krwawił już nie tylko do zewnątrz, ale i na zewnątrz. Syknął krótko, kciuk odruchowo wsadził do ust i kiedy się zatrzymali, popatrzył tak na Debbie.
Zależy mi na tobie, Ian.
Czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Pewnie miało, ale teraz to znaczenie Ianowi umykało.
I co z tego, Debbie?
Miał ochotę tak jej odpowiedzieć, ale zamiast tego zagryzł zęby na kciuki i przytknął do niego czubek języka. Miałby przecież rację, ale nie chciał być wobec Debbie okrutny. Nawet kiedy czuł się tak, jak teraz, coś trzymało go w ryzach i tym czymś pewnie było to, że jemu też zależało. Na Debbie.
Z cichym cmoknięciem wyjął kciuk z ust, w których pozostał posmak krwi. Popatrzył na rankę, która czerwieniła się lekko. Potem obrócił głowę w bok, popatrzył na rudowłosą.
— Jedź, Debbie — poprosił cicho.
IAN HUNT 🩶
Ian nadal chciał Debbie. I o ile wcześniej, niesiony na fali euforii, powiedział jej to zupełnie lekko, o tyle teraz te słowa nie przeszłyby mu przez gardło. Tylko dlatego, że za bardzo by go to bolało. Tylko dlatego, że nie wiedział, jak tę chęć zamienić w realny stan posiadania i nie skrzywdzić przy tym Debbie. Ponieważ miał ją skrzywdzić. Może nie on sam, Ian jako taki, ale miało skrzywdzić ją to, kim był, a oboje przecież dobrze wiedzieli kim był, kiedy nie był tylko Ianem Huntem.
OdpowiedzUsuńDotychczas zupełnie mu to nie przeszkadzało. To, że każdy widział tylko Iana-dilera i nie szukał za tą funkcją nikogo więcej. To, że na pierwszym planie był Ian-diler, podczas gdy ten Ian, siedzący teraz z Debbie w Cadillacu, pozostawał w jego cieniu. Bynajmniej się nie chował, ponieważ nie miał przed czym. To było po prostu wygodne – będąc dla każdego dilerem i dla nikogo człowiekiem jako takim, dbał o własne bezpieczeństwo i spokój. Ludzie go nie interesowali, nie licząc tej garstki, która w ten czy inny sposób stała mu się bliska. Dlatego dbał o to, by ci ludzie widzieli tylko to, co pozwalał im zobaczyć i ani odrobiny więcej.
Debbie natomiast nie pytała go o pozwolenie. Debbie nie pytała go o nic i zaszła go od tyłu – dokładnie od tej strony odwróconej od świata, ale, jak się okazało, zwróconej wprost w stronę Debbie. A Ianowi to nie przeszkadzało. Przeciwnie, okazało się to być więcej niż przyjemne, ponieważ Debbie była idealna. Idealna dla niego. Tak jakby ktoś podsunął mu ją z premedytacją, choć Ian nie wierzył w żadną siłę wyższą.
Teraz było za późno, by cokolwiek zmienić i czemukolwiek zapobiec. Oboje zabrnęli zbyt daleko w coś, w co brnąć nie powinni w ogóle, a na domiar złego żadne z nich nie chciało się wycofać. Nie mieli jednak pomysłu, jak to poukładać. Czy w ogóle dało się to jakoś poukładać? Bo może mieli próbować, budować raz po raz od nowa z tych samych kloców, ale konstrukcja i tak miała runąć? Ponieważ jeden element szwankował. Jeden element nie pasował. I tym elementem był Ian. Konkretnie ta jego krawędź, na której ktoś napisał drukowanymi literami DILER.
Z tej prostej i oczywistej przyczyny to on powinien się wycofać. I to o tym myślał przez całą drogę powrotną, przez bitą godzinę. To dlatego ani razu nie spojrzał na Debbie i nie odezwał się do niej ani słowem, jakby to miało mu ułatwić planowane wycofanie się, ale na samą myśl o tym robiło mu się niedobrze. Od tej i od tej całej, mdłej beznadziei.
— Co? — rzucił cicho, kiedy Debbie się odezwała. Zrobił to zupełnie odruchowo, wyrwany z tej karuzeli myśli, podczas przejażdżki na której prawie się porzygał, bo Debbie nie musiała się powtarzać. Sekundę później jej słowa dotarły do Iana.
— Jedź do domu, Debbie — powiedział. — Wysadź mnie gdzieś tutaj — mruknął i machnął dłonią. — I jedź do domu. Odbiorę później auto. Zgadamy się.
Nie chciał, żeby Debbie po nocy tłukła się metrem czy uberem. Nie chciał też – choć tak naprawdę cholernie chciał – żeby weszła za nim na górę, tak jak on wtedy wszedł za nią, ponieważ to był bardzo zły pomysł. Debbie nie powinna być przy nim teraz, kiedy mógł być dla niej najgorszy i to zupełnie niechcący, tak samo jak niechcący się naćpał. Dlatego, również trochę niechcący, ale na ten moment zaproponował najbardziej sensowne rozwiązanie. Jeśli się nad tym zastanowić, gdyby Debbie go posłuchała, byłaby to najbardziej logiczna i prawidłowa rzecz z tych wszystkich rzeczy, które dotąd zrobili w tej relacji.
IAN HUNT 🩶
Może w końcu miało ich to pokonać? Zdawało się, że dziś po raz pierwszy zabrnęli do ślepej uliczki. Przed nimi była tylko ściana, o którą mieli rozbić się z hukiem, jeśli się nie wycofają. Jedynym rozsądnym wyjściem było zawrócić. Odwrócić się, wrócić do wlotu tej ślepej uliczki i tam się rozejść, każde w swoją stronę.
OdpowiedzUsuńTen jeden raz w trakcie jazdy do mieszkania Ian popatrzył na Debbie. Pomyślał, że z nią mógłby się o tę ścianę rozbić, a to wciąż byłoby najlepszym, co go spotkało. Nie było to jednak lepsze dla Debbie. Grayson miała przed sobą o wiele szerszą i bardziej obiecującą perspektywę, niż Hunt. Miała szansę na rozwój i na sukces, na wymarzone życie. Jeśli Ian miał na coś szansę, to na trafienie do więzienia. Wiedział, że prędzej czy później go to spotka. Że ktoś w końcu sypnie, że to on popełni nieodwracalny błąd i nawet Louis mu nie pomoże. To była jego jedyna perspektywa, wąska i pewna.
Potrafiłby pociągnąć Debbie za sobą. Wiedział, że by potrafił, bo przecież nie było to nic trudnego. Już teraz to robił. Dlatego kiedy Debbie westchnęła, westchnął także Ian. Tylko na tyle miał siłę, ponieważ odczuwał coraz większe zmęczenie, psychiczne i fizyczne. Stawał się jak balonik, z którego zeszło całe powietrze i nawet już nie fruwał chaotycznie w powietrzu, tylko leżał smętnie na podłodze.
Dobrze. Skoro Debbie chciała go odprowadzić, mogła to zrobić. Ian przyjął to do wiadomości, ale nie wyraził swojego zdania na ten temat. Chyba nawet już żadnego nie miał. Nie miał siły się denerwować, nie miał siły zastanawiać się czy to dobrze, czy źle, bo to było dwojakie. Dobre dla Iana i złe dla Debbie. Dobre dla Debbie i złe dla Iana. Zależy, z której perspektywy na to spojrzeć – tej, w której mieli rozbić się o tę cholerną ścianę czy z tej, w której się rozchodzili.
Hunt podniósł głowę i zapatrzył się za boczną szybę, kiedy znaleźli się na Harlemie, w okolicy jego mieszkania. Nie pamiętał, kiedy ostatnio się tutaj rozglądał. Zawsze prowadził i zawsze skupiony był na drodze, a nie na tym, co działo się wokoło. Stąd, mimo że znajdował się w znajomym miejscu i je poznawał, jednocześnie miał wrażenie, że był tutaj po raz pierwszy. Patrzył na przesuwające się za samochodowym oknem budynki i uliczne latarnie, aż Debbie zajęła jedno z wolnych parkingowych miejsc wzdłuż ulicy.
Ian faktycznie nie zdążył zareagować. Kiedy obrócił głowę w lewo, tam, gdzie powinna znajdować się Debbie, spostrzegł tylko zamykające się za nią drzwi. Nim przetoczył głowę z powrotem na prawo, Debbie już otworzyła drzwi po stronie pasażera i na niego czekała. Ian więc odpiął pas i wysiadł, stanąwszy tuż naprzeciwko Debbie. Popatrzył na nią z góry.
— Mnie też zależy, Debbie — powiedział, nawiązując do jej wcześniejszych słów, które wtedy przeszły bez echa. — Ale to niczego nie zmienia — dodał, spoglądając na nią ciężko. Parafrazował to wcześniejsze i co z tego?, które tylko pomyślał, a które miało w sobie aż za dużo sensu.
— To tamta klatka — powiedział i skinieniem głowy wskazał na majaczące kilkanaście metrów dalej drzwi wejściowe do budynku. Dłonie, które zaczynały się pocić i drżeć, schował do kieszeni spodni. — Jedź do domu, Debbie — powtórzył, zerknął na nią i ją wyminął. — Albo chodź, jeśli chcesz — rzucił przez ramię, kiedy znalazł się kilka kroków dalej.
Ciągnął ją za sobą. I nie potrafił przestać.
IAN HUNT 🩶
Ian nie chciał zawodzić Debbie, w żaden sposób, ale może jednak powinien? Może od samego początku powinien być dla niej jednym wielkim zawodem, a wtedy Debbie by się nim nie zainteresowała? Wystarczyło, że od razu powiedziałby, że jest dilerem. Choćby wtedy, kiedy przyjechał po nią pod posterunek i czekał z nugatową latte. Wtedy Debbie wzięłaby od niego tę kawę tylko po to, żeby chlusnąć mu nią w twarz.
OdpowiedzUsuńNie zrobił tego jednak. Nie zająknął się ani słowem o tym, kim był i co robił, mając pełną świadomość tego, że to by wszystko przekreśliło. Nie spodziewał się jednak, że te dwa, może trzy spotkania z Debbie wystarczą do tego, by nie potrafił odpuścić. Był przekonany, że ma czas. Że nim ta znajomość w jakikolwiek sposób się rozwinie, zdąży się wycofać. Nie zdążył jednak, ponieważ ta znajomość rozwinęła się szybciej, niż którekolwiek z nich się spodziewało, choć nie rozchodziło się o znajomość jako taką. Chodziło o to, jak czuli się w swoim towarzystwie. Jak Ian czuł się w towarzystwie Debbie. A czuł się dobrze i komfortowo, o wiele lepiej, niż na co dzień.
Zgubne było to, że coraz krótsze były pomiędzy nimi te momenty dyskomfortu wynikające z tego, że nie powinni i że ranili siebie nawzajem tym, że wciąż próbowali. Że nawet kiedy wpadali na siebie niespodziewanie, konsternacja i zmieszanie szybko im mijały, coraz szybciej ze spotkania na spotkanie. Poddawali się, każdy sobie i przed sobą nawzajem.
Hunt nie dosłyszał kroków Debbie. Coraz gorzej kontaktował i coraz bardziej doskwierało mu ciało, jakby Ian tracił nad nim kontrolę. Przyłożył do domofonu okrągły breloczek i zamek drzwi szczeknął cicho, kiedy się otworzył. Ian ledwo zdążył uchylić skrzydło, a tuż przed nosem mignęła mu ruda czupryna, co lekko go zaskoczyło, ale mimo wszystko, nawet w tym stanie, momentalnie wywołało lekki uśmiech na jego twarzy. Nie mogło być inaczej, skoro Ian tracił kontrolę nad ciałem, a to już dobrze wiedziało, jak powinno reagować na Debbie Grayson.
To, jak splótł palce z palcami Debbie było wyuczonym gestem. Zupełnie naturalnym i niewymuszonym, bo dłoń Debbie idealnie pasowała do dłoni Iana i to było dla nich jasne, odkąd po raz pierwszy za te ręce się złapali. Chyba dlatego Ian już nie myślał o tym, że on i Debbie nie powinni tego robić. Nie powinni iść po schodach, pokonując piętro za piętrem, do jego mieszkania, trzymając się za ręce. Puścili się dopiero, kiedy stanęli pod drzwiami mieszkania Iana.
Wyciągnięcie kluczy z kieszeni spodni sprawiło mu już pewien problem, tak samo jak trafienie najpierw jednym, później drugim kluczem kolejno do górnego i dolnego zamka. Trochę rozmazywał mu się obraz przed oczami, trochę, a nawet bardziej niż jeszcze w samochodzie, trzęsły mu się dłonie. Otworzył wreszcie drzwi, popchnął je do środka i popatrzył na Debbie, która akurat odepchnęła się od ściany, o którą dotąd się opierała.
— Jeśli chcesz sobie popatrzeć na zjazd po fecie w moim wykonaniu, to śmiało. Drugiej takiej okazji mieć nie będziesz — odpowiedział i skinął lekko głową, co miało wystarczyć za zaproszenie do wejścia do środka.
IAN HUNT 🩶
Mieszkanie Iana było czyste i schludne. Przy tym było także puste. Na ścianach nie wisiały żadne obrazki, próżno też było szukać ramek ze zdjęciami. W zajmowanej przez Hunta przestrzeni brakowało czegokolwiek, co sugerowałoby, że mieszkał tutaj właśnie on, a nie inna, przypadkowa osoba. Nie nadał temu miejscu charakteru, nie zmienił niczego od dnia, w którym się wprowadził, zostawiając mieszkanie takim, jakim zaczął je wynajmować. To dlatego, kiedy Debbie zasugerowała, że odwiezie go do domu, Ian ją poprawił. Do mieszkania. Miała odwieźć go do mieszkania, ponieważ to nie był jego dom. To było miejsce, w którym spał i odpoczywał, w którym oglądał filmy i seriale, a nawet czytał tych kilka książek w roku, czemu na jednym z ich pierwszych spotkań dziwiła się Debbie. Tylko miejsce, takie samo jak każde inne, bo pewnie gdyby Ian był zmuszony do zmiany adresu, nie zrobiłoby mu różnicy to, że jeszcze wczoraj spał w innym łóżku.
OdpowiedzUsuńDebbie nie miała się tutaj zgubić. Wprost z niewielkiego przedsionka, którego część zagospodarowano na pomieszczenie gospodarcze, wchodziło się do otwartej na salon kuchni. To właśnie do tej kuchni podążył Ian, kiedy Debbie wyjęła klucze z jego rąk. Nie zainteresował się zamknięciem za nimi drzwi, nie zdjął przemoczonych butów, które zostawiały na jasnym panelach wilgotne ślady.
— Później — mruknął, sięgając do jednej z górnych szafek. Wyjął z niej szklankę, napełnił ją wodą z kranu i wypił łapczywie. Ledwie to zrobił, napełnił szklankę ponownie i znowu ją opróżnił, ale tym razem puste szkło odstawił na kuchenny blat obok zlewu. To stuknęło cicho, a Ian zacisnął na szklance palce prawej dłoni, podczas gdy lewą położył na blacie i oparł się na niej tak, jakby jego własne ciało stało się dla niego za ciężkie. Obraz przed oczami nadal się rozmazywał, więc po prostu przymknął powieki.
Debbie, która weszła z nim do tego mieszkania, gdzieś niknęła. Świat Hunta kurczył się i zwijał do środka, przez co ten zdawał zamykać jeszcze bardziej, niż zamknięty był na co dzień. Chował się sam w sobie, podczas gdy jego ciało dygotało lekko, jakby przebodźcowany układ nerwowy w ten sposób starał się otrząsnąć po niedawnym, zbyt mocnym i intensywnym pobudzeniu. Ian tylko połowicznie miał świadomość tego, co się z nim dzieje i że wszystko to widzi Debbie. Miała rację – Ian się wstydził i próbował ją zniechęcić, ale z drugiej strony nie chciał, żeby Debbie sobie poszła, nawet jeśli ledwo był świadom tego, że Grayson wciąż tutaj była.
— Debbie? — rzucił cicho, poddając się własnym myślom i przeczuciom. Bo może jednak już jej tutaj nie było? Może, upewniwszy się, że Ian dotarł na górę, wyszła? Miała do tego pełne prawo. Tak byłoby nawet lepiej, przecież oboje dobrze o tym wiedzieli.
Nie miał siłę otworzyć oczu i się rozejrzeć. Trzymał się tej szklanki i kuchennego blatu, jakby tylko to mu zostało. Ten lodowaty prysznic może i nie był takim złym pomysłem, mimo że robiło mu się zimno na samą myśl o wejściu pod lodowaty strumień wody, ale chwilowo Ian wolał nie próbować zrobić choćby kroku w stronę łazienki.
IAN HUNT 🩶
Jestem.
OdpowiedzUsuńNie powinno jej tutaj być. Debbie nie powinno być w życiu Iana, tak jak Ian nie powinien być w życiu Debbie. To jednak nie miało znaczenia. Żadnego, kiedy byli razem i pozwalali, żeby te ich życia się przenikały i splatały ze sobą, zdawało się, że już nieodwracalnie. To dlatego Ian poddał się temu jestem. Odetchnął głębiej, wciągając powietrze przez nos i mocniej pochylił głowę, a potem, kiedy poczuł na swoich plecach dłonie Debbie, drgnął. W zasadzie to nie tyle nawet był on, co jego ciało, które wzdrygnęło się odruchowo, jakby chciało zrzucić z siebie te obmierzłe dłonie, ponieważ miało dość tych bodźców, których było już za dużo. Jednocześnie, w miarę tego, jak ciepłe dłonie Debbie sunęły w dół i Ian – nie jego ciało – czuł to ciepło, jego napięte mięśnie rozluźniały się, a niespokojny oddech wyrównywał.
Drgnął drugi raz, kiedy Debbie do niego przylgnęła, a ciało się wzdrygnęło. I tak jak to ciało być może by się spłoszyło, tak Ian nie miał zamiaru. Mocniej zacisnął powieki, zacisnął też wargi, aż te pobielały, bo choć dotyk Debbie był tym wszystkim, czego chciał, to coś w środku go bolało. Prawdopodobnie było to to samo, co bolało go już od jakiegoś czasu – świadomość, że on i Debbie nie powinni. Że nie mogli być razem, że nie powinni nawet próbować.
A jednak Debbie tutaj była, a on wpuścił ją do mieszkania.
Przesuwała teraz dłonie w górę jego torsu i przytuliła policzek do jego pleców, by wreszcie znieruchomieć. W bezruchu trwał także Ian. Nie drżał już i nie drżało jego ciało, jakby ten dotyk i ten ucisk wywołany przytuleniem uspokoiły to rozedrgane coś w jego wnętrzu, co próbowało się otrząsnąć po tych kilku, za bardzo intensywnych godzinach.
Poddawał się. Znowu poddawał się Debbie, bo inaczej nie potrafił. Grayson mogła poczuć, jak Ian dosłownie mięknie w jej objęciach, jak staje luźniej, jak już tak kurczowo nie zapiera się o kuchenny blat. W końcu puścił także tę szklankę, a wolną dłonią przesunął od łokcia Debbie w górę, aż splótł ze sobą ich palce i przytrzymał dłonie przy własnej piersi.
Nawet jeśli Ian zamknął się w swoim świecie, to zamknął się razem z Debbie, która nie musiała pytać i prosić, żeby ją wpuścił. Już zawsze miało być tam dla niej miejsce. To miejsce, które rozepchała dla siebie zupełnie niepostrzeżenie i które mierziło swoją pustką, kiedy nie było jej obok.
— Zostaniesz? — spytał cicho. Mimo tego, że się wstydził, że próbował ją zniechęcić, że nie chciał, żeby widziała go takiego po tym, jak mówił jej, że nie bierze i dlaczego nie bierze. Z tym że Debbie potrafiła patrzeć przez to wszystko. I za tym wszystkim widzieć Iana. Dlatego Ian chciał Debbie. I chciał, żeby została.
Nie tylko na tę dzisiejszą noc.
IAN HUNT 🩶
Ian wiedział, że on i Debbie nie powinni. Ta myśl tłukła się w jego głowie wraz z innymi, nieprzyjemnymi myślami, które potęgowały ogarniający go niepokój. Ten był ceną za tych kilka godzin euforii, bo ciało i głowa, włożywszy wszystko w podtrzymanie niedawnego podekscytowania, teraz, kiedy już zabrakło im sił, nie potrafiły się bronić. Tej ceny nikt nie chciał płacić, dlatego ludzie brali kreskę za kreską. Regularnie, w takich odstępach czasu, aby podtrzymać stan uniesienia i nie dopuścić do zjazdu. Ian potrafił to zrozumieć. Sam tak robił jeszcze te dziesięć lat temu. Przez to dziś mniej więcej wiedział, czego powinien się spodziewać. Nie spodziewał się jednak tego, że Debbie zostanie. Nawet po tym, co powiedzieli sobie podczas krótkiego spaceru, nim woda zmyła ich buty z plaży. Ponieważ to niczego nie zmieniało i Ian trzymał się tego argumentu mocno, wręcz kurczowo. Nie zmieniało tego, że Debbie była policjantką, a Ian dilerem.
OdpowiedzUsuńZ tym że dzisiaj znowu chętnie popełniali ten sam błąd, na którym niby czegoś się uczyli, ale widać nie były to lekcje aż tak bardzo zapadające w pamięć. Dzisiaj znowu byli tylko Debbie i Ianem. I tak, przerabiali tę samą sytuację. Tę samą lekcję, którą wałkowali od dobrych kilku miesięcy, ale byli wyjątkowo oporni nie tyle nawet na wiedzę, a na idącą za nią odpowiedzialność. Bo wiedzieli przecież, że Debbie nie powinno być w mieszkaniu Iana. Że nawet, jeśli go odprowadziła, to powinna już dawno sobie pójść. Wiedział to Ian i wiedziała to Debbie, a jednak Ian nie wyprosił Debbie, a Debbie nie wyszła. Więcej, powiedziała mu, że zostanie. Przynajmniej na tę jedną noc.
— Nie zasnę — powiedział, pozostając odwróconym plecami do Debbie, kiedy ta się od niego odsunęła. Ian nie chciał, żeby Debbie się odsuwała, ale wiedział też, że nie powinni tkwić przy tym kuchennym blacie, o który wciąż opierał się lewą ręką, bo prawą trzymał Debbie za rękę. To zamarcie w bezruchu nie miało ich nigdzie zaprowadzić, ale położenie się do łóżka też nie było żadnym rozwiązaniem. Ian nie mówił też o tym, że nie zaśnie tylko po to, żeby zrobić Debbie na złość. Był zmęczony i to cholernie, ale miał nie zasnąć, ponieważ w jego głowie trwała gonitwa myśli, której nie potrafił przerwać i jednocześnie był jakby obok tego, ponieważ żadnej z tych myśli nie potrafił złapać. Czuł tylko ten niepokój, który nawet już nie rósł, a po prostu był.
— Mówiłem ci, że kiedyś brałem? — rzucił niespodziewanie, nadal nie zmieniwszy pozycji. Nie pamiętał teraz, czy podczas tych kilku rozmów, które przeprowadzili, nim Debbie dowiedziała się, że był dilerem, bo potem nawet nie mieli okazji normalnie porozmawiać, poinformował ją o tym fakcie. Powiedział jej o rodzicach i o tym, że sam nie tylko nie ćpał, ale nawet nie pił. Nie potrafił jednak przypomnieć sobie, czy wspomniał o tym dość istotnym szczególe.
To, że mówił o tym teraz miało mieć na celu tylko to, że Ian próbował przekazać Debbie, że wiedział, co robi. I że kiedy mówił jej, że nie zaśnie, to faktycznie miał nie zasnąć, dlatego ciągnięcie go do łóżka było daremne.
— Wezmę ten prysznic — powiedział i w końcu się wyprostował, odepchnąwszy się od blatu. Popatrzył na Debbie, choć ledwo unosił przy tym powieki, bo był zmęczony i bolała go głowa. Skoro Debbie miała zostać, to mógł zniknąć w łazience i nie zastanawiać się nad tym, czy ją zastanie, kiedy z niej wyjdzie, a to była znacząca różnica. To dlatego nie poszedł pod prysznic od razu, kiedy Debbie to zasugerowała, ale mógł iść pod niego teraz. Tylko zamiast to zrobić, tkwił w miejscu i patrzył na Debbie. Jakby ta mimo wszystko miała zniknąć.
IAN HUNT 🩶
Ian chyba jeszcze sam nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, ale był gotów poświęcić dla Debbie to, kim był. Oddałby wszystko, w tym samego siebie, jeśli oznaczałoby to, że mógłby nie tylko Debbie chcieć, ale także ją mieć. Tylko dla siebie, choćby na dzień, tydzień, miesiąc. Nie sądził jednak, by Debbie była gotowa na to samo. I bynajmniej tego od niej nie oczekiwał. Sam przecież zwrócił jej uwagę na to, że to miało ją zniszczyć i w tej kwestii nie miał zmienić zdania. Stąd tylko to jedno powiedział na głos, ponieważ całej reszty Debbie nie mogła usłyszeć. Ta cała reszta była przytłaczająca także dla samego Iana, dlatego nie tylko nie dopuszczał tych myśli do siebie, ale też nie formował ich i nie nadawał im kształtu. Był jednak świadomy ich istnienia i tego, jakie uczucia te myśli w nim generowały, choć nie, to nie było do końca tak, a na odwrót. To uczucia generowały odważne, choć niewyraźne myśli, którym Ian pozwalał zaistnieć tylko na mgnienie, bo nad nimi jeszcze miał pewną kontrolę, podczas gdy nad emocjami i uczuciami – tymi, które dotyczyły Debbie – już dawno ją stracił.
OdpowiedzUsuńMilczenie Debbie było wymowne. Ian nie miał jej za złe tego, że nie odpowiedziała i tylko powoli pokiwał głową, jakby zgadzał się sam ze sobą co do tego, że było dokładnie tak, jak podejrzewał. Nie powiedział Debbie o tym, że ćpał, bo przecież nie było się czym chwalić. Teraz jednak Debbie musiała zweryfikować swoją opinię dotyczącą tego, że Ian był silny, bo przecież właśnie to powiedziała, kiedy wytłumaczył jej, dlaczego pije piwo bezalkoholowe. Nie było w tym ani odrobiny siły, za to cała masa strachu.
Jedynym dźwiękiem, jaki uleciał z ust Debbie było to ciche westchnienie, na równi z którym Ian odwrócił się w jej stronę i zawiesił na niej wzrok. A potem poszedł, skoro Debbie tak zarządziła. Pozwolił jej objąć się w pasie, choć wcale nie oparł na niej ciężaru ciała, mimo że sam ledwo go dźwigał. Pamiętał o postrzelonym ramieniu Debbie, które wciąż bolało, w przeciwieństwie do tego, że nie pamiętał, czy mówił jej o ćpaniu. Jakby to, co dotyczyło jego, stało się nieistotne, ale nie było takim nic, co wiązało się z Debbie.
Poprowadził ją do łazienki, bo Debbie była w jego mieszkaniu po raz pierwszy i Ian nie mógł pozwolić sobie na nadzieję, że nie po raz ostatni. Przepuścił ją w drzwiach, wszedł do środka i te drzwi domknął, a potem przysiadł na zamkniętym sedesie i w końcu zdjął przemoczone buty i skarpetki. Odstawił je na bok i wstał, wyrósłszy przed Debbie, bo w łazience nie było na tyle miejsca, by mógł się od niej odsunąć, choć pozostawała pomiędzy nimi pewna niewielka odległość, którą Debbie zniwelowała tuż po tym, jak przyznała, że Ian niczego jej nie powiedział.
— Dawno — odpowiedział, spod ciężkich powiek obserwując ruch dłoni Grayson i to, jak pod jej palcami ustępowały kolejne guziki. — Miałem szesnaście, może siedemnaście lat — dodał, by nakreślić to, co to dawno oznaczało. — Chciałem wiedzieć, dlaczego. Co w tym takiego fajnego — mówił cicho, ale w niedużej łazience jego głos i tak był dobrze słyszalny. Debbie zsuwała koszulę z jego ramion, delikatnie i zupełnie nienachalnie, a on stał nieruchomo i jej na to pozwalał, bo znowu był wobec niej bezbronny. Zawsze był.
Ian westchnął, kiedy Debbie delikatnie pocałowała go w ramię. Może zauważyła, że sam już nie inicjował kontaktu fizycznego. Wydawało mu się, że będąc w tym stanie, nie powinien i kiedy chciał, jednak potrafił nie robić tego, czego nie powinien. Dlatego odsunął się o ten krok, o który Debbie się do niego przesunęła. Odpiął sprzączkę paska, potem guzik i rozsunął rozporek. Ściągnął czarne spodnie, a zaraz za nimi bokserki i choć był nagi, to dziś obnażał się przed Debbie bardziej, niż wskazywało na to pozbycie się ubrań. Widziała więcej, niż okrągłe blizny po przypaleniach papierosem na przedramionach i torsie, niż tę wąską, kilkucentymetrową bliznę na boku od cięcia nożem.
Ian wszedł pod prysznic, ustawił kurek mniej więcej na środku zakresu i odkręcił wodę, która z deszczownicy polała mu się prosto na głowę. Syknął, bo strumień był zimny – najpierw musiała zlecieć nienagrzana woda z rur. Dopiero po chwili zrobiła się letnia, a wtedy Ian przeniósł ciężar ciała na lewą nogę i na prostych rękach wsparł się o ścianę. Pochylił się bardziej, tak że woda lała mu się na kark i przekręcił głowę. Popatrzył na Debbie, która najwidoczniej nigdzie się nie wybierała.
UsuńIAN HUNT 🩶
Ian był zmęczony. Tak bardzo zmęczony, że nie kwestował obecności Debbie w swojej łazience, a tym samym nie kwestionował obecności Debbie w swoim życiu jako takim. Wiedział, że nie powinno jej w nim być, ale dziś nie miał już siły na to, by cokolwiek z tą wiedzą robić. Poddał się, nie tylko Debbie, ale także tej bezsilności i może tylko dzięki temu miał przetrwać resztę nocy. I dzięki Debbie.
OdpowiedzUsuńIch spojrzenia się skrzyżowały, ale to siedząca na sedesie Grayson pierwsza odwróciła wzrok. Wróciła do skubania palcami uda i kolana, śledząc ruch własnych palców i Ian pomyślał, że to było trochę jak jego zabawa złotym łańcuszkiem torebki Debbie. Obserwował ją jeszcze przez chwilę, a konkretnie ten ruch jej palców, w którym było coś uspokajającego, tak jak w tym szumie lecącej z deszczownicy letniej wody. W końcu oderwał dłonie od ściany, a tym samym także wzrok od Debbie i sięgnął po stojącą na półeczce butelkę z żelem pod prysznic. W momencie, w którym Debbie się podniosła i oznajmiła, że przyniesie mu ubrania, Ian już się mył. Zrobił to szybko i sprawnie, nieco niedbale zmywając z siebie dzisiejszy dzień, ale zdołał się odświeżyć i podczas gdy Debbie nadal grzebała w jego szafie, Ian odstawił żel pod prysznic na miejsce i jednym, zdecydowałbym ruchem przekręcił kurek z wodą maksymalnie w prawo. Jego ciało zalały lodowate strugi.
Stał tak, z twarzą wystawioną ku deszczownicy i drżał lekko, póki Debbie nie wróciła do łazienki. Woda lała mu się do oczu, więc zacisnął powieki i do otwartych ust, którymi łapał powietrze. Było mu zimno. Ale było mu też dobrze. Cicho i spokojnie, w głowie i w ciele. To dlatego nie zareagował od razu, kiedy Debbie zamknęła za sobą drzwi. Stał w bezruchu pod lodowatą wodą, póki Debbie się nie odezwała, pytając o ręcznik. Wtedy pochylił głowę, pokręcił nią przecząco i na oślep wymacał dłonią baterię, a kiedy mu się to udało, zakręcił wodę. Przetarł dłonią twarz, zaczesał do tyłu mokre włosy, odwrócił się i sięgnął po wiszący przy prysznicowej szybie ręcznik. Zerknął przy tym na Debbie. Krótko, przelotnie. Jakby sprawdzał, czy nie zmieniła zdania. Czy została.
Wyszedł spod prysznica i stanął na cienkim dywaniku. Dygotał lekko z zimna, ale nie było to nic, co by mu przeszkadzało, bo dalej było mu cicho i spokojnie. W pierwszej kolejności wytarł włosy, potem osuszył resztę ciała. Szybko, nieco niedbale, tak że kiedy zaczął się ubierać, pozostałe na ciele krople zaczęły wsiąkać w materiał ciuchów. Mokry ręcznik odwiesił na haczyk i zrobił krok w stronę opartej o drzwi Debbie.
Ian bynajmniej nie uważał, że miał przejebane. A nawet jeśli miał, to w ten sposób mógł mieć przejebane do końca świata i o jeden dzień dłużej.
Złapał Debbie za nadgarstek prawej ręki i delikatnie pociągnął ją ku sobie, tym samym odsuwając ją od drzwi. Wyciągnął drugą rękę, złapał za klamkę, pocałował Debbie w czubek głowy i otworzył drzwi, a potem pociągnął ją za sobą. Znowu. I już przed nią nie uciekał, bo Debbie miała rację, że ten lodowaty prysznic dobrze mu zrobi, choćby na chwilę.
Poprowadził ją do sypialni, tej, z której niedawno wyszła. W progu przystanął i zawahał się, bo kiedy popatrzył na łóżko, coś mu się nie podobało i nie zgadzało. Nie chciał miękkiego materaca i nie chciał kołdry - jego wychłodzone ciało nie chciało komfortu, a Ian nie chciał spać, bo i tak nie miał zasnąć. Puścił więc nadgarstek Debbie, podszedł do łóżka i ostatecznie usiadł na podłodze, a plecami oparł się o ramę mebla. Popatrzył na Debbie z dołu, rozszerzył nogi i dłonią poklepał miejsce między nimi. Nie odezwał się słowem, co przecież nie trudno było zauważyć, ale to już nie było to ciężkie milczenie towarzyszące im w drodze z plaży na Long Beach do Cadillaca. To było typowe milczenie Iana Hunta - to, które innych niezmiernie drażniło, a które Debbie zdawało się w ogóle nie przeszkadzać, dlatego Ian nie szukał na siłę słów, byle tylko wypełnić czymś ciszę.
IAN HUNT 🩶
Hunt nie tylko z natury nie mówił wiele, ale też z większością osób nie mógł rozmawiać na tematy, które bezpośrednio go dotyczyły. Już w trakcie tych kilku pierwszych spotkań z Debbie, kiedy ta jeszcze nie wiedziała, musiał zręcznie układać odpowiedzi na niektóre jej pytania, a i tak Debbie zaczęła domyślać się prawdy jeszcze na jakiś czas przed tym, nim Chuck sprzedał Iana w kinie samochodowym. Teraz, kiedy Debbie już wiedziała, Ian był skłonny powiedzieć jej wiele, ale na pewno nie wszystko. Mógł mówić o tym, co dotyczyło jego, ale nie chciał zdradzać, jak duży udział miał w tym Zane czy Louis. Chciał chronić zarówno ich dwójkę, jak i Debbie. Ponieważ gdyby ktoś nieodpowiedni dowiedział się, że Debbie wie i ile wie… Ta na pewno miałaby kłopoty i Ian w tym momencie wcale nie miał na myśli jej przełożonych, choć przecież ich także należało brać pod uwagę.
OdpowiedzUsuńDlatego Debbie nie powinna być w mieszkaniu Iana. Nie powinna podchodzić teraz do szafy, obserwowana uważnie przez Hunta tymi oczami, które ledwo trzymał otwarte i nie powinna wyciągać sobie z niej jego skarpetek, co jednocześnie nie było niczym dziwnym i zaskakującym. Tak jakby Debbie wcale nie była tutaj po raz pierwszy i wcale nie po raz pierwszy bez pytania – jak zwykle, bez pytania – brała sobie jego skarpetki.
Westchnął, kiedy Debbie ruszyła w jego stronę i odchylił głowę, przez co oparł ją o krawędź materaca. Zaskoczył się miło, kiedy Debbie usiadła zwrócona nie plecami do niego, a bokiem i rozparła się wygodnie, robiąc sobie z nóg Iana wygodne siedzisko. Hunt dodatkowo ułatwił jej nieco to zadanie i tę nogę, o którą Debbie oparła się plecami, mocniej ugiął w kolanie, żeby faktycznie miała solidne podparcie, tym bardziej, że w tej pozycji założenie skarpetek było małym wyzwaniem. Nie drgnął, kiedy Grayson zakładała na siebie ten drobny element jego garderoby i tylko patrzył, jak to robiła, mając przy tym poczucie, że była to najbardziej właściwa rzecz na świecie.
Potem Debbie przylgnęła do jego ciała, dopasowując się do niego bez żadnego problemu, za to z niebywałą łatwością i Ian zrobił dokładnie to samo. Objął ją ciasno, tak że własnymi dłońmi mógł złapać się niemalże za zgięcia łokci i tym samym nie pozostawił Debbie kawałka wolnej przestrzeni, może jedynie tyle, by mogła swobodnie nabrać powietrza w płuca. Głowę pochylił i przytulił policzek do głowy Debbie, ale nie trwało to długo, bo kilka uderzeń serca później to nos i usta przytknął do rudych włosów. Debbie pachniała trochę jak Strike Shadow, a trochę jak ta plaża na Long Beach i dym z ogniska rozpalonego przez młodych ludzi, którzy tak im dopingowali. Debbie pachniała jak to jutro, które miało nigdy nie nadejść.
— Dobrze — odpowiedział równie cicho, mrucząc wprost w jej włosy i Debbie mogła mieć pewność, że gdyby jej tutaj nie było, byłoby zgoła inaczej.
Nie zapalili światła w sypialni, jednak nie było w niej zupełnie ciemno – w mieście, a już tym bardziej w mieście takim, jak Nowy Jork, nie było na to najmniejszych szans. Wnętrze rozświetlały uliczne latarnie, a co jakiś czas nawet światła przejeżdżających nieopodal samochodów. Czasem na ścianie nad łóżkiem pojawiał się drżący i chybotliwy cień, kiedy zaczynała migać żarowka w szyldzie sklepu na rogu budynku.
W przeciwieństwie do Debbie, Ian nie przymknął powiek. Miał wrażenie, że kiedy to zrobi, świat zrobi fikołka i usunie mu się spod nóg, a raczej spod tyłka, na którym siedział. Dlatego wpatrywał się w otwarte drzwi sypialni i tę widoczną za nimi, dalszą część mieszkania. Ciało miał wciąż wychłodzone, podczas gdy Debbie była przyjemnie ciepła i to jego ciało w końcu zaczęło poddawać się lekkim dreszczom, które tym razem nie były wywołane lodowatym prysznicem.
— Boli cię? — spytał po tych kilku, a może kilkunastu minutach, kiedy w sypialni było słychać tylko szmer ich oddechów. Debbie mówiła, że ręka najbardziej boli ją w nocy. Mieli noc. A Debbie siedziała z nim, u niego, zamiast być u siebie, gdzie pewnie miała pod dostatkiem leków przeciwbólowych.
IAN HUNT 🩶
Uśmiechnął się lekko niemalże w tym samym momencie, kiedy Debbie się uśmiechnęła. Tuż po tym, jak przyznała, że to dobrze i chyba nawet nie wiedziała, ile miała w tym racji, ponieważ gdyby nie obecność Debbie, ten zjazd nie byłby taki lekki i przyjemny. A był, w porównaniu z tym, co Ian pamiętał z okresu, kiedy brał i kiedy akurat nie mógł wziąć kolejnej działki. Dziś dokuczało mu głównie ciało, które słabło i próbowało otrząsnąć się po tym, czego doświadczyło, drżąc i nie chcąc się ogrzać ani od ciepła ciała Debbie, ani od gorąca letniego, sierpniowego wieczora. Powinna dokuczać mu także głowa. Powinny pochłonąć go te wszystkie myśli, które tłukły się po jej wnętrzu, ale zamiast na nich, Ian skupiał się na Debbie. I starał się nie myśleć o tym, czego nie powinni, choć nie potrafił całkowicie przestać o tym myśleć, a na tym, że Debbie tutaj była. Z nim.
OdpowiedzUsuńA to było miłe. Miękkie i przyjemne. Być może nawet szczeniackie, ale czy było w tym coś dziwnego, skoro Ian i Debbie byli szczeniakami? Byli młodzi i niedoświadczeni – może nie kompletnie niedoświadczeni, ale na pewno nie tak bardzo, jak mogliby być za dziesięć lat. To dlatego zapominali o zdrowym rozsądku i z łatwością lgnęli do siebie, ponieważ konsekwencje, które były jak najbardziej realne, mimo wszystko wcale się takie nie wydawały. Ponieważ żadne z nich nigdy wcześniej nie doświadczył niczego podobnego. Ian nie doświadczył. Mógł jedynie wyobrażać sobie, jak to będzie, kiedy to wszystko w końcu pierdolnie, ponieważ prędzej czy później miało pierdolnąć. Trudno jednak było uruchomić wyobraźnię, kiedy było mu tak dobrze.
Skrzywił się lekko, kiedy Debbie przyznała, że ręka ją bolała. Po cichu liczył na to, że tak nie będzie, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie chciał, żeby Debbie cokolwiek bolało, ale rozum – ten sam, który przy Grayson niekoniecznie działał sprawnie – podpowiadał mu, że siedem tygodni po postrzale, po tym, jak w kości Debbie tkwiła kula, nie mogło nie boleć. Przecież czasem bolało nawet jego, to cholerne kolano, które potrafiło wręcz się zablokować, mimo że pobity został… dawno temu. Dziś już nawet nie pamiętał, kiedy dokładnie to było.
Podniósł wyżej głowę, kiedy Debbie się poruszyła, a potem także delikatnie odchylił, żeby móc swobodnie na nią popatrzeć.
— Do przeżycia — powtórzył za nią, ale w taki sposób, jakby nie podobała mu się jej odpowiedź. Nie podobało mu się to, że Debbie dostała kulkę. Pierwszą i być może nie ostatnią, ale Ian chciał, żeby ta kulka była także ostatnią. Nie chciał dostawać więcej takich smsów od Louisa. Nie chciał nie wiedzieć, do czego jedzie. Mógł trzymać się z daleka od Debbie, kiedy wiedział, że wszystko było w porządku. Potrafił to, wychodziło mu to znakomicie, a przy tym nie wychodziło mu to w ogóle, kiedy z Debbie w porządku nie było.
Nachylił się i cmoknął Debbie w usta. Krótko i słodko, może nawet szczeniacko.
— Będzie bolało mniej, jak się położysz? — spytał, bo to on usadził Debbie na ziemi, pomiędzy swoimi nogami, a to wcale nie była najwygodniejsza pozycja na świecie, choć może Debbie była innego zdania, a już na pewno innego zdania był Ian, bo z tej podłogi mógłby nie ruszać się wcale. — A może… Jedź do domu, Debbie? — zasugerował cicho i wątpliwie. Może. Bo nie chciał, żeby jechała. Ale też nie chciał, żeby ją bolało.
IAN HUNT 🩶
Ian i Debbie byli wyjątkowo zgodni w tym, czego nie powinni robić. Ian nie chciał, żeby Debbie jechała do domu, mimo że sam ją do tego domu wyganiał, bo tam miała leki przeciwbólowe, które mogłyby jej pomóc i przynajmniej częściowo złagodzić to rwanie w ramieniu, które jej doskwierało. Debbie nie chciała jechać do domu, bo nie było tam Iana. Debbie nie chciała też go o nic prosić, a on nie śmiałby jej niczego proponować, nawet gdyby część towaru trzymał w mieszkaniu, ale nie trzymał. Nie miał niczego ani tutaj, ani w Cadillacu – gdyby Debbie miała się tym martwić w momencie, w którym jednak zdecydowałaby się wrócić do domu, bo przecież zrobiłaby to autem Hunta. Wszystko, co rozprowadzali on i Zane, znajdowało się na melinie, której adres znali tylko oni i w której tylko oni bywali, a do której Ian wpadał praktycznie każdego dnia, by zabrać wyłącznie to, co na dany dzień miał do sprzedania i nic więcej, ponieważ nawet jeśli mógłby założyć, że gdzieś na mieście nadarzy mu się okazja na opchnięcie czegoś nadprogramowego, to nie zamierzał z tej okazji korzystać. Miał swoich klientów i przygotowany pod nich towar, a ci z czasem i tak zamawiali coraz więcej, bo potrzebowali coraz więcej.
OdpowiedzUsuńW mieszkaniu, tym, do którego Debbie go odwiozła i do którego z nim weszła, miał paracetamol i jeszcze kilka mocniejszych tabletek przeciwbólowych, które przepisała mu doktor Fitzgerald, a których nie wziął z tego samego powodu, z którego nie ćpał. A przynajmniej starał się nie ćpać, ponieważ tego wieczora kompletnie mu to nie wyszło. Może byłby z siebie bardziej zadowolony, gdyby tylko wypił tę doprawioną przez Jessego colę, ale przecież na tym nie poprzestał. Wziął jeszcze kreskę, w pełni świadomie i zupełnie dobrowolnie. Chyba dlatego trochę się bał. I po części też dlatego nie chciał, żeby Debbie pojechała do domu.
Tym razem to Ian westchnął, kiedy Debbie powiedziała, że zmiana pozycji nic nie da. Mógł i powinien to przewidzieć, ale jego głowa nie pracowała nawet z połową swojej zwyczajowej mocy. To, że nadal pracowała, było wyłącznie efektem działania amfetaminy i działo się to poza kontrolą Iana, który wiedział tylko tyle, że minie jeszcze jakiś czas, nim jego umysł tak po prostu się wyłączy.
Nie tylko Debbie się nie ruszała. Także Ian nie zmienił pozycji, odkąd objął ją ciasno. Nie zwiększył ani nie zmniejszył siły uścisku, jakby podświadomie dostosował się do tego, co bolące ramię Debbie mogło znieść, a pewnie i tak znosiło to z ledwością, choć Grayson nadal uparcie twierdziła, że było to do przeżycia.
Nigdzie nie jadę.
To były dokładnie te słowa, które Ian chciał usłyszeć. To dlatego uśmiechnął się słabo, kiedy Debbie zadarła głowę, żeby na niego popatrzeć i uśmiech ten był słaby tylko dlatego, że takie też było jego zmęczone ciało, które w przeciwieństwie do głowy, nie radziło sobie na zjeździe i oparach amfetaminy tak dobrze. Niemniej kiedy Debbie dodała, że go nie zostawi, ten słaby uśmiech Iana widocznie zbladł, a pomiędzy brwiami pojawiła się delikatna, pionowa zmarszczka. Te słowa poniosły się echem po jego głowie, a głos Debbie zlał się w jedno z głosem dziesięcioletniego Louisa. Nie. Debbie nie była Louisem, ale może mogła zrobić tak samo, jak Louis?
Drgnął, kiedy Debbie pocałowała go w policzek, a potem w tym samym miejscu przesunęła nosem. Tym razem Ian nie pozostał w bezruchu. Objął Debbie ciaśniej i skulił się bardziej, jakby chciał owinąć jej ciało swoim.
Debbie nie była Louisem.
— Chodźmy spać — odezwał się w końcu, może po kilku kolejnych minutach. Powoli rozluźnił uścisk, aż w końcu całkowicie cofnął ręce i wypuścił Debbie, ufając, że ta faktycznie go nie zostawi.
Tym razem Ian sam zaczął grzebać w swojej szafie. Znalazł dla Debbie koszulkę, na którą ta mogła zamienić swoją sukienkę i w której mogła spać. Znalazł dla niej szczoteczkę do zębów, ostatnią z paczki, którą kiedyś kupił i znalazł ręcznik. W zasadzie nie musiał niczego szukać, bo wszystko miało swoje miejsce. Sam zniknął w łazience tylko na kilka minut wystarczających do umycia zębów, a potem wrócił do sypialni i w oczekiwaniu na Debbie, przysiadł na skraju łóżka. Położył się dopiero, kiedy położyła się Debbie i choć już nie rozmawiali, żadne z nich nie zasnęło szybko.
UsuńMimo tego, że Ian był zmęczony i że przymknął powieki, w ten sposób odcinając się przynajmniej od części zewnętrznych bodźców, jego głowa pracowała na pełnych obrotach. Myśli płynęły jedna za drugą, nieprzerwanym i chaotycznym strumieniem. Nie potrafił ich uciszyć. Nawet nie starał się tego robić, bo wiedział, że to daremne. Leżał płasko, na plecach, ale im dłużej sen nie nadchodził, tym większą czuł irytację. Zaczął się wiercić. Z pleców przekręcił się na bok. Z boku na brzuch. Potem na drugi bok. Otworzył oczy, napotkał spojrzenie Debbie.
Do przeżycia, tak?
Po półtorej godziny, może dwóch, Iana wreszcie odcięło. Nie tyle zasnął, co po prostu padł i to tak skutecznie, że nie obudził się rano, tych kilka godzin później, kiedy Debbie wstała. Wiercił się przez sen, przez co o poranku spał na brzuchu, z rękoma rozrzuconymi nad głową, z policzkiem wciśniętym w poduszkę i nie poczuł poruszenia materaca pod ciężarem Debbie. Nie usłyszał, jak ta krząta się po mieszkaniu i zamyka za sobą drzwi. Jakiś czas później ocknął się, ledwo poruszył zdrętwiałymi rękoma i przekręcił się na plecy. Czuł się na tyle paskudnie, że nie zainteresował się sprawdzeniem, która godzina, a nawet tym, że Debbie nie było obok. Skopał tylko kołdrę z łóżka, bo zasnął ubrany i teraz było mu za ciepło, bo wysoko stojące na niebie słońce świeciło niemalże wprost w okno sypialni. I skoro w końcu mógł, skoro głowa mu na to pozwalała, to spał dalej.
IAN HUNT 🩶
Ian w końcu się obudził. Nie wiedział, która była godzina i nie miał tego jak sprawdzić. Próbował znaleźć swoją komórkę, ale nie wymacał jej ani pod poduszką, ani na szafce nocnej, ani też nie wypatrzył jej na podłodze, kiedy wychylił się za materac. Został tak przez chwilę, w poprzek łóżka, z głową i jedną ręką zwisającymi smętnie z materaca. Czuł się tak, jakby w tę głowę dostał czymś ciężkim, ale wspomnienie poprzedniego wieczora zaczęło wracać do niego stosunkowo szybko.
OdpowiedzUsuńDebbie.
Nie było jej w łóżku. Nie było jej już jakiś czas temu, kiedy na chwilę się ocknął i nie miał pojęcia, ile minęło od tamtej pory. Drgnął niespokojnie, dopuszczając do głosu strach, który przyspieszył bicie jego serca, ale niedługo potem się uspokoił. Nie przypominał sobie, żeby wypierdolił stąd Debbie, mimo że o tym wspominali i o tym rozmawiali. Debbie musiała wyjść sama, bo pewnie miała ku temu powód, a może i nawet kilka. Był przecież środek tygodnia, a Debbie, pomimo tego, że przebywała na zwolnieniu lekarskim, nie prowadziła tak beztroskiego trybu życia, jak Ian.
Rozejrzał się jeszcze raz za telefonem. Miał go w kieszeni spodni, kiedy przyjechali do jego mieszkania. Może tam właśnie został?
Hunt podniósł się z jękiem, bo kiedy się poruszył, ból rozsadzający jego głowę przelał się w mało przyjemny sposób z jednej strony na drugą. Wyszedł z sypialni i skierował się prosto do łazienki. Bingo. Smartfon leżał na koszu na pranie, tam, gdzie musiała zostawić go Debbie, kiedy wyjęła go z kieszeni spodni, nim wrzuciła je do kosza.
Sięgnął po komórkę, ale ekran nie rozświetlił się pod jego palcem. Ian westchnął, wrócił się do sypialni i podpiął telefon do ładowarki, która praktycznie na stałe była wpięta w gniazdko przy łóżku. Zostawił go sam, z szafy wyjął czyste ubrania i wrócił do łazienki. Nadal nie wiedział, która godzina, więc zostawił ciuchy i przeszedł się do kuchni. Zerknął na ekran mikrofali w zabudowie. Była piętnasta pięć. No nieźle.
Wrócił do łazienki, zdjął przepocone po nocy i większej części dnia ubrania, wrzucił je do kosza na pranie i wszedł pod prysznic. Tym razem odkręcił nie letnią, a ciepłą wodę i finalnie nawet zwiększył, a nie zmniejszył jej temperaturę. Może i lodowaty prysznic znowu by mu pomógł, ale nie miał na niego ochoty. Miał wrażenie, że to zimno, mimo że zarówno w mieszkaniu, jak i na dworze było ciepło, utkwiło gdzieś w jego kościach.
Przez kilka minut po prostu stał pod deszczownicą. Myć zaczął się dopiero potem, a kiedy już zaczął, jak zwykle poszło mu to sprawnie. Jeszcze stojąc pod tym prysznicem, wychylił się na chwilę po szczoteczkę i nie trudząc się tym, żeby trzymać oczy otwarte, umył zęby. Na koniec mimo wszystko oblał ciało chłodniejszym strumieniem wody i kiedy wyszedł z kabiny, głowa ciążyła mu mniej, niż kiedy wychodził z łóżka.
Ktoś zadudnił w drzwi, kiedy się wycierał. Raz, drugi i trzeci. Ian zamarł w bezruchu, z ręcznikiem na głowie i uniesionymi rękoma. Ostatnim razem w ten sposób dobijał się do niego Louis i Hunt zaklął cicho na myśl, że to znowu był jego starszy brat. Zdążył ubrać bokserki i krótkie spodenki, kiedy dudnienie się powtórzyło, więc nie kłopotał się zakładaniem koszulki i tylko wziął ją w rękę. Na bosaka podszedł do drzwi i nawet nie popatrzył w wizjer, choć ze względu na to, że był dilerem, powinien robić to za każdym pieprzonym razem, kiedy ktoś do niego przychodził. Ian jednak zdawał się nie przejmować, że to może być policja albo ktoś, kto nie życzył mu najlepiej.
Otworzył.
— Debbie — zauważył, kiedy to właśnie ją dostrzegł i nawet uśmiechnął się odruchowo na jej widok. Tym razem jej imię powiedział tylko raz, dokładnie tyle, ile wystarczało. Ten uśmiech jednak szybko zniknął z jego twarzy bo Debbie wyglądała, jakby ktoś ją na to trzecie piętro gonił. Ian nawet wychylił się, by wyjrzeć na korytarz, ale poza Debbie, nikogo tam nie było.
IAN HUNT 🩶
Tego strachu, który kazał wbiec Debbie na trzecie piętro, Ian nie widział. Widział za to – kiedy przestał się wychylać, aby wyjrzeć na korytarz – jak Grayson lustruje wzrokiem jego sylwetkę, a dotarcie spojrzeniem na wysokość jego twarzy zajęło jej dłuższą chwilę. Ian mocniej zacisnął palce na koszulce, którą wziął ze sobą z łazienki i którą cały czas trzymał w dłoni.
OdpowiedzUsuńTen strach usłyszał dopiero w głosie Debbie. Ostrym. Nieznacznie wyższym, niż na co dzień i brzmiało to tak, jakby Debbie nie panowała nad tymi wysokimi notami, które pobrzękiwały w jej słowach. Kiedy Debbie go wyminęła, już domyślał się, o co może się rozchodzić. Sam nie znał tego rodzaju strachu. Nie bał się, że któregoś dnia, po tym, jak matka i ojciec zaćpali, któreś z nich się nie obudzi. To przecież niczego by nie zmieniło, nie było więc czego się bać. Jednak Ian się zawstydził. Ponieważ pamiętał, jak on i Louis przekręcali śpiących rodziców na bok, kiedy ci zasnęli na wznak, żeby przypadkiem ci nie zadławili się własnymi wymiocinami. Bo być może coś jednak by się zmieniło. Na przykład to, że trafili by do domu dziecka prędzej, niż później.
Podczas gdy Grayson wykonała tych kilka kroków w głąb mieszkania, on domknął za nią drzwi, przekręcił zamek i pozostając odwróconym do niej plecami, wciągnął na siebie tę koszulkę, którą po tym jej weź się ubierz miął przez chwilę w dłoni. Zwrócił się przodem do Debbie w momencie, w którym ta zaczęła mówić o kluczykach. Popatrzył najpierw na jej wyciągniętą dłoń, dopiero po tym na jej twarz. Nim zdążył otworzyć usta, telefon w torebce Debbie zaczął wibrować, co usłyszał nawet Ian. Nie minęła sekunda, a Debbie wypuściła kluczyki z rąk i zajęła się przetrząsaniem torebki. W takim razie chodziło tylko o odstawienie samochodu…?
W czasie, w którym Debbie poszukiwała dzwoniącego telefonu, ubrany Ian w kilku krokach pokonał dzielącą ich odległość, schylił się po kluczyki, złapał je w dłoń i wyprostował się. Akurat w momencie, w którym telefon Grayson, którego ta nadal nie znalazła, przestał wibrować. Stał teraz, może o krok przed nią i powoli uświadamiał sobie, że on był trzeźwy. Debbie była trzeźwa. Oboje byli, pierwszy raz od… jak dawna? Od tamtego wypadu do kina samochodowego końcem lutego? Potem Debbie była pijana, potem widzieli się w tamtym magazynie i w szpitalu, a wczoraj… Wczoraj to Ian był naćpany. I naćpałby się znowu, jeśli to cokolwiek by ułatwiło.
— Telefon mi się rozładował. A wstałem pół godziny temu — odezwał się w końcu. Patrzył na Debbie, ale krótko. Potem podniósł dłoń do karku, w który się podrapał i uciekł wzrokiem gdzieś w bok. Tylko dlatego nie odbierał i nie odpisywał. A teraz jeszcze trochę się wstydził. Tego, że wczoraj się naćpał. I tego, że nim Debbie wspomniała o kluczykach, pomyślał sobie, że przyszła tutaj z innego powodu.
IAN HUNT
— Nie mogę…? — powtórzył za nią, ponieważ to sugerowało, że Debbie jednak nie przyszła tutaj tylko po to, żeby oddać mu kluczyki. Co prawda początkowo Ian odniósł właśnie takie wrażenie, że Debbie nie przyszła tutaj tylko po to, żeby oddać mu kluczyki, ale później coś w jej zachowaniu się zmieniło i Ian nie było już tego taki pewien. Zaczynał za to być pewien tego, że tylko coś mu się wydawało i że to pewnie dlatego, że wciąż nie kontaktował po zbyt długim i zbyt mocnym śnie, którego resztek nie zmył z niego prysznic. Nabierał tego przekonania coraz bardziej, aż Debbie, znalazłszy telefon, odezwała się znowu i wytłumaczyła, co tak naprawdę tutaj robiła.
OdpowiedzUsuńMijali się tymi spojrzeniami, ponieważ kiedy Ian, wciąż trzymając dłoń na karku, zdecydował się patrzeć nie w bok, a popatrzeć na Debbie, ta akurat zwiesiła wzrok na wibrujący telefon. Nie było wątpliwości co do tego, że komuś zależało na skontaktowaniu się z Debbie, skoro dzwonił drugi raz pod rząd i wielce prawdopodobnym było, że zadzwoniłby także po raz trzeci. Ian opuścił rękę i odchrząknął cicho. Tym razem pochwycił to przepraszające spojrzenie Debbie, choć przecież ta nie musiała go za nic przepraszać. Może to on powinien? Za ten rozładowany telefon…? Nie był pewien i czuł tę niepewność, która powodowała, że Ian nie wiedział, co ze sobą począć. Zdecydował, że powinien dać Debbie więcej przestrzeni i wycofał się do kuchni, tym bardziej, kiedy usłyszał, że osobą, która tak usilnie próbowała się z nią skontaktować, była jej mama. To było abstrakcyjne. To, że Debbie była teraz u niego i rozmawiała z matką, w sposób, który wyraźnie sugerował, że wydarzyło się coś, co wymagało interwencji.
Ian nalał wody z kranu do szklanki, tej samej, z której pił wczoraj. Upił kilka łyków, odstawił szkło na blat i rozmazał palcem wskazującym wilgotny ślad, który został w miejscu, w którym wcześniej stała szklanka. Nie patrzył na Debbie, kiedy ta rozmawiała. Towarzyszyło mu dziwne poczucie, że nie miał prawa tego widzieć. Że nie powinien mieć styczności z tą częścią życia Debbie, która dotyczyła jej rodziny. Obrócił się przodem do niej dopiero, kiedy się rozłączyła. Widział, jak wrzuca telefon z powrotem do torebki. Widział, że była poirytowana.
Pokręcił przecząco głową, kiedy Debbie zasugerowała, że nie czuł się na siłach. Odepchnął się od krawędzi kuchennego blatu, o który opierał się pośladkami, minął Debbie i na chwilę zniknął w sypialni. Wrócił do Grayson już ze skarpetkami na stopach i telefonem w kieszeni spodni, przeszedł od razu do niedużego przedpokoju i wyjął z szafki buty. Te, które miał na sobie wczoraj, zostały w łazience.
Wyprostowawszy się, popatrzył na Debbie. Kluczyki już miał w kieszeni, wsadził je tam niedługo po tym, jak je podniósł.
— Dokąd jedziemy? — spytał. Tyle i tylko tyle. Żadnego co się stało i czy wszystko w porządku. O to być może zapytałby naćpany Ian, ten, z którym Debbie miała do czynienia wczoraj. Ten, z którym miała do czynienia dzisiaj, był trzeźwy i rozumiał, że coś się stało i nie było do końca w porządku, ale nie wiedział, na czym on i Debbie stoją i czy w ogóle na czymś stoją, mimo że nikt nikogo nie wypierdolił z łóżka.
IAN HUNT
Oparł mocniej plecy o siedzenie, jakby nagle zrobiło się w radiowozie ciaśniej. Niby Debbie rzucała swoje uwagi z typowym dla siebie luzem, niby jej ton brzmiał jak zaczepka, a jednak każde słowo wbijało się w niego głębiej, niż chciałby przyznać. „Caramel macchiato z dodatkowym syropem” – gdyby tylko wiedziała, jak blisko była prawdy, choć sama chyba traktowała to jako żart. Nie skomentował, pozwolił jej mówić, bo czasem Grayson działała jak kula śnieżna – im dłużej się toczyła, tym większa stawała się lawina. A on wiedział, że każde jej pytanie mogło wyciągnąć z niego coś, co desperacko chciał trzymać w ukryciu. Uśmiechnął się krzywo, bardziej dla siebie niż dla niej.
OdpowiedzUsuń– Wiesz, Grayson, masz talent do robienia ze mnie idioty – Mruknął, ale głos miał zaskakująco miękki. Tak, jakby nie bronił się na serio, a raczej poddawał tej grze, którą oboje prowadzili od miesięcy. Tylko że teraz stawka była inna.
Kiedy spytała o zakochanie, coś w nim drgnęło. Nie przez samą treść pytania – Debbie miała do tego prawo, pracowali razem, wiedziała o nim więcej niż większość – ale przez sposób, w jaki to powiedziała. Ironia była jak papierowa torba, cienka zasłona. Pod spodem czuł, że naprawdę chciała znać odpowiedź. A on, zamiast rzucić szybkim „nie” i zamknąć temat, popełnił błąd. Zamilkł. Na kilka sekund, które w radiowozie wybrzmiały jak cała wieczność. Jego palce znów zaczęły wystukiwać nerwowy rytm o szybę.
– To nie tak prosto, Debbie – Odezwał się w końcu, cedząc każde słowo. – Zakochanie… – Prychnął, jakby chciał je obrócić w żart, ale nie wyszło. – To nie jest film dla nastolatków, gdzie dziewczyna rzuca włosami, a chłopak już chce sięgać dla niej gwiazdki z nieba.
Przechylił głowę, patrząc na drogę, a nie na nią.
– Powiedzmy, że jest… intensywna. Zostawia ślady. Nawet, jeśli próbujesz udawać, że to tylko przelotna historia. – Kącik jego ust drgnął, ale nie było w tym lekkości. – Van to ktoś, kogo ciężko zignorować. Nawet jak bardzo byś chciała.
Na ułamek sekundy zerknął w stronę Debbie, ale zaraz wrócił spojrzeniem do mijanych latarni. Było w nim napięcie, którego nie potrafił już przykryć. Debbie miała rację – nie był z kamienia. Zbyt dobrze pamiętał tamtą noc, zapach jej skóry, jej śmiech, który zderzał się z jego własną ostrożnością. I świadomość, że Vanessy nie da się zamknąć w bezpiecznych ramach, jak americano, które zawsze smakuje tak samo. Ona była jak ta pieprzona Yamaha – szybka, nieprzewidywalna, piękna i niebezpieczna.
– Zakochanie… – Powtórzył ciszej, niemal dla siebie. – To słowo zostawię Tobie, Grayson. Ty lubisz naklejać etykiety. Ja wolę trzymać się faktów. – Obrócił lekko głowę w jej stronę, a w spojrzeniu miał mieszaninę wyzwania i prośby, żeby przestała drążyć. – Fakt jest taki, że… ona została w mojej głowie. I cholera wie, czy kiedykolwiek się stamtąd wyniesie.
Odchrząknął, jakby sam siebie chciał odgonić od tej szczerości, która wymsknęła mu się nieproszona. I zaraz, jakby chciał rozładować ciężar, dodał półżartem: – A co do tej karty deserów, Grayson… frappuccino zostawiam Tobie. Ty masz cierpliwość do słodkich rzeczy. Ja bym oszalał od tego cukru.
Ale nawet ten żart nie zdołał przykryć faktu, że właśnie powiedział jej więcej, niż kiedykolwiek planował.
Louis Hunt
Hej! Przyszłam do Debbie, bo widzę, że są z jednego rocznika, więc może masz chęć zagrać z założeniem, że znają się ze szkoły? Może się przyjaźniły, póki ich życia nie potoczyły się zupełnie innym torem? Moja Delphi mogła zatęsknić za "prawdziwymi" przyjaciółmi i zapukać do drzwi domu Debbie z winem w dłoni.
OdpowiedzUsuńD e l p h i n e
Spostrzeżenie Debbie było słuszne. Ian faktycznie nie wiedział, jak to jest, kiedy ktoś się o niego martwił, choć w jego życiu nie brakowało osób, które próbowały się o niego zatroszczyć. Pierwszą z nich, która próbowała robić to po dziś dzień, bez wątpienia był Louis i Ian w pewnym stopniu mu na tę troskę pozwalał – póki Louis okazywał ją poprzez donoszenie mu o kolejnych policyjnych akcjach, które mogłyby bezpośrednio zagrozić jemu i Zane’owi. Kiedy Louis próbował robić cokolwiek więcej, a sporadycznie mu się to zdarzało, Ian w najlepszym przypadku czuł się poirytowany, a w najgorszym po prostu wkurwiony. I nie potrafiłby wytłumaczyć, z czego to wynikało.
OdpowiedzUsuńPróbowali też inni. Wychowawczynie w domu dziecka. Nauczyciele w szkole. Opiekunowie z rodzin zastępczych. Dorośli, którzy przewinęli się przez jego życie, póki Ian sam nie stał się dorosły. W większości przypadków ta troska – to martwienie się Hunta wynikało z poczucia obowiązku; z konieczności, jaka zachodziła ze względu na pełnioną przez wymienionych dorosłych rolę. Ian tego nie potrzebował. Już nie. Przez sześć lat życia spędzonych u boku rodziców, którzy troszczyli się jedynie o to, by mieć co ćpać, nauczył się, że to, aby ktoś się o niego martwił i troszczył, jest zbędne. Że spokojnie można sobie poradzić bez tego. I Ian sobie radził, tak jak potrafił, aż trafił na Zane’a i to z nim zaczął się trzymać. Można nawet było pokusić się o stwierdzenie, że on i Zane zaczęli troszczyć się o siebie nawzajem, w pokręcony i dziwny sposób, ponieważ nie mieli żadnych prawidłowych wzorców, ale jednak. Robili to. Tak, jak potrafili.
Ian wiedział, czym jest AHRC, ale nie znał adresu siedziby. To nie był problem, ponieważ zawsze mógł odszukać go w nawigacji. Kiedy Debbie podała mu ulicę i numer, oszczędnie skinął głową. Gdyby nie mieli środka tygodnia i gdyby godzina była inna, powinni dotrzeć na miejsce do pół godziny. Był jednak środek tygodnia, chwilę przed szesnastą, co oznaczało, że Nowy Jork stał. Dosłownie.
Popatrzył na Debbie, kiedy ta powiedziała jego imię i powiódł wzrokiem za jej dłonią, kiedy odgarniała z czoła ten sam kosmyk włosów, który odgarniał on. Zachowywali się zupełnie normalnie, zwyczajnie wręcz. Tak jakby codziennie razem wychodzili z tego mieszkania, żeby coś załatwić, bo nagle jednemu z nich coś wyskoczyło. Nic jednak w tej sytuacji nie było normalne i Ian był tego w pełni świadomy. Podszedł jednak za Debbie do drzwi i złapał za ich krawędź, kiedy Grayson nacisnęła klamkę, przystając przy tym zaraz za jej plecami.
— Okej — odpowiedział, kiedy wychodzili na korytarz, a Debbie wciąż trzymała telefon przy uchu. Zamknął za nimi drzwi, puścił ją przodem po schodach i nie odrywał wzroku od jej pleców, kiedy nie schodzili, a zbiegali na dół. Gdy wyszli przed klatkę schodową, zrównał z Debbie krok i zrobił coś, czego może nie powinien robić, ponieważ byli trzeźwi i z tego powodu było pomiędzy nimi niezręcznie, ale Ian nie chciał więcej tej przypadkowości, która rządziła ich relacją, choć może tylko tyle mógł mieć.
Złapał Debbie za dłoń, splótł ze sobą ich palce. I wyjątkowo nie patrzył przy tym na Debbie, za to uparcie wypatrywał, gdzie ta zaparkowała Cadillaca.
IAN HUNT
Kiedy Debbie zerknęła na niego przez ramię, Ian złapał nie tylko jej spojrzenie, ale też ten słaby uśmiech, który równie słabo odwzajemnił. Tak jakby obydwoje wiedzieli, że dziś, w tej konkretnej sytuacji nie mogli i nie powinni pozwolić sobie na więcej, a ponadto zgodnie i po cichu zdecydowali, że wyjątkowo nie będą robić tego, czego nie powinni. Zrobili zatem to, co musieli. Wyszli z mieszkania i zeszli na dół, odsuwając na bok wszystko inne. Prawie, ponieważ Ian mimo wszystko złapał Debbie za rękę i w tym wszystkim, co nie było dziś normalne, to jedno – to że Debbie zacisnęła palce na jego dłoni – wciąż było dla nich naturalne.
OdpowiedzUsuńIan chciał złapać Debbie za rękę, ale nie dla siebie. Dla niej. Tym prostym gestem, który oboje dobrze znali i przed którym mieli najmniej oporów, nawet w tej wszechogarniającej niezręczności, chciał pokazać jej, że jest. Tak po prostu, bez względu na wszystko i pomimo wszystko. Tak samo, jak był w szpitalu po postrzale Debbie. Był, obok, pół kroku za nią, kiedy Debbie pędziła do Cadillaca i nie musiał o nic pytać, żeby być. Tak już miał z Debbie i nie walczył z tym. Może kiedyś, jeszcze na początku próbował, ale już dawno temu z tej walki zrezygnował.
Tym bardziej, że niewiele rozumiał z tego, co się działo. Nie rozumiał z podobnych względów, dlaczego nie wiedział, jak to jest, kiedy ktoś się o niego martwił. Nie wychował się w prawidłowo funkcjonującej rodzinie – nic w jego wychowaniu nie było prawidłowe. Ian nie odbierał telefonów od matki i nie musiał reagować na nagłe, rodzinne sytuacje. Znowu, nie wiedział, jak to jest.
Nie mógł się nie uśmiechnąć, kiedy Debbie wyrwała do miejsca należnemu kierowcy. Wzięła sobie Cadillaca, tak samo jak wzięła sobie Iana – nikogo nie pytając o zdanie, ani tym bardziej o zgodę. Obleciała jednak samochód dookoła i każde z nich zajęło swoje miejsce. Tym razem Ian nie otworzył Debbie drzwi. Nie mieli na to czasu, skoro mieli znaleźć się na miejscu najszybciej, jak się dało. Debbie nie musiała powtarzać tego Ianowi dwa razy. Stąd nie tyle ustawił wszystko z powrotem pod siebie, a po prostu odsunął fotel, żeby w ogóle zmieścić się za kierownicę i sprawdził, czy widzi cokolwiek w lusterkach. Widział, więc ruszył z miejsca i już w drodze do głównej ulicy, kiedy jeszcze jechali, a nie toczyli się w korku, ustawił nawigację. GPS automatycznie podpowiadał najszybszą trasę, podczas gdy dojeżdżający do świateł Ian zastanawiał się, czy znał szybszą.
Zerknął w bok, na pochylającą się Debbie. Może nie wiedział, jak to jest, ale teraz to widział i nie wyglądało to na nic przyjemnego. Nie, żeby zakładał, że kłopoty rodzinne były czymkolwiek przyjemnym, bo nie były. Po prostu w jego dorosłym życiu nic podobnego nie funkcjonowało.
Zrzucił bieg. Za światłami wpakowali się w pierwszy korek, który miał ciągnąć się do następnych i jeszcze kolejnych, ale Ian tylko wyglądał momentu, w którym będzie mógł zjechać w lewo i przejechać bokiem. Znał szybszą trasę.
Ułożył dłoń na udzie Debbie, ponad jej kolanem, w tym samym momencie, w którym ta zaczęła mówić.
Zatem jechali po Maddie. Tę samą, o której Debbie wspomniała mu dawno temu, w innej rzeczywistości, bo w tej przed kinem samochodowym. W świecie, w którym Ian Hunt nie był dilerem, a zwykłym chłopakiem jeżdżącym Uberem, który mógł zapytać Debbie o jej rodzeństwo. Dziś nie wypadało mu tego robić, prawda? Bo Maddie stała się taka po śmierci ojca, który został wystawiony przez kumpla z pracy ludziom pokroju Iana. A jednak Debbie mówiła, sama z siebie, tak jak najczęściej to było w ich przypadku.
— Do której trzeba ją odebrać? — spytał i cofnął rękę, którą trzymał na udzie Debbie. Musiał zmienić bieg. Nim to zrobił, na sekundę mocniej zacisnął palce na jej ciele, jakby miał to być jego jedyny komentarz odnośnie tego, czego się dowiedział.
Skręcili w lewo i zamiast toczyć się w korku, jechali. GPS starał się sprowadzić ich na pierwotną trasę, ponieważ mapa wyświetlana na wbudowanym w kokpit ekranie zaczęła wariować, podczas gdy aplikacja przeliczała nową trasę. I tak jak w aucie Iana nie grała muzyka, tak też komunikaty z GPSa były wyciszone. Nie tylko Maddie nie lubiła hałasu.
UsuńIAN HUNT
Ian zerknął na godzinę wyświetlaną w prawym, górnym rogu ekranu. Na dotarcie do AHRC mieli czterdzieści minut. To nie było proste, ale też nie było niemożliwe. Wciąż jechali boczną ulicą, przed nimi były dwa samochody, za nimi jeden. Nie rozwinęli zawrotnej prędkości, ale przemieszczali się, a nie stali w miejscu, co w tym wszystkim wydawało się istotne, a na pewno dawało im to złudne wrażenie, że zbliżali się do celu. Tak naprawdę się od niego oddalali, ale być może w ostatecznym rozrachunku dzięki temu miało im się udać dotrzeć do niego szybciej, niż gdyby Ian wybrał standardową trasę, podpowiadana przez GPS i preferowaną przez większość Nowojorczyków.
OdpowiedzUsuńDebbie mówiła. Ian słuchał. Nie przerywał jej i nie dopytywał o interesujące go szczegóły, nie dlatego, że te szczegóły go nie interesowały, ale dlatego, że nie zachowywał się w ten sposób. Ian był dobrym słuchaczem, może dlatego, że nie był dobrym mówcą. Zapamiętywał to, co mówiła Debbie i nie oczekiwał, że Grayson powie mu więcej, niżby chciała powiedzieć, nawet jeśli mówiła nie do dilera, a do swojego Iana. Co było miłe, nawet bardzo. To, że to jutro w niczym nie przypominało tamtego jutra, kiedy Debbie wypierdoliła Iana z łóżka. To jutro nie było niczym, co Ian i Debbie by znali, bo przecież nic nie było normalne i może właśnie to co nieco im ułatwiało. Tym razem nie było to zamroczenie używkami, a działanie, do którego poniekąd zostali zmuszeni. Poniekąd, bo tego, co teraz robili, wcale nie musieli robić razem. Niezależnie jednak od okoliczności i niezależnie od tego, co działo się wokół nich, chcieli i dążyli, czasem świadomie, czasem nie, do tego jednego – do razem.
Ian popatrzył na Debbie, kiedy ta przestała mówić. Wrócił spojrzeniem na drogę w momencie, w którym światło z zielonego zmieniło się na pomarańczowe. Ian nie zastanawiał się, tylko docisnął gaz i przeciął skrzyżowanie. Znowu znaleźli się za tymi samymi, dwoma samochodami, za którymi jechali od pewnego czasu. Auto, które jechało za nimi, malało w odbiciu wstecznego lusterka w miarę tego, jak oddalali się od skrzyżowania.
Nie czuł, jakoby Debbie obarczała go historią swojej rodziny. Nie mogła go nią obarczyć, jeśli Ian nie mógł z nią nic zrobić. A nie mógł. Nie mógł zmienić tego, jaka była Maddie i nie mógł zmienić decyzji, jaką podjęła ich matka, tak jak Debbie nie miała żadnego wpływu na to, jak wyglądała jego przeszłość, ta jej część, o której jej opowiedział. Jedynym, na co miał wpływ było to, czy Maddie zostanie odebrana z AHRC na czas, dlatego skręcił w prawo, a potem jeszcze raz w prawo. Jechali teraz ulicą równoległą do jednej z alei, tutaj ruch był już większy, ale wciąż nie tak duży, jak na głównych arteriach miasta.
W międzyczasie Debbie odebrała kolejne połączenie. Nie od matki, prawdopodobnie od brata, co Ian wywnioskował na podstawie męskiego głosu słyszalnego w głośniku telefonu.
— Nie wiem — odpowiedział zgodnie z prawdą. Mimo wszystko rzadko tędy jeździł. — Sprawdź — dodał i skinieniem głowy wskazał na swój telefon, wrzucony luźno do miejsca na kubek, w którym Debbie trzymała swoją nugatową latte. Telefon był podpięty kabelkiem USB do samochodu, przez co Debbie mogła z powodzeniem wyszukać McDonalda na mapie.
— Dwa osiem dwa zero — powiedział jeszcze, podając jej kod do odblokowania smartfona. Tego samego, w który Ian miał włożone dwie karty, jedną prywatną, drugą służbową. Tego samego, na którym Debbie zobaczyła wiadomość od Freemana.
IAN HUNT 🩶
Gdyby Ian był bardziej przezorny, mógłby mieć dwa telefony. Niemniej ta doza przezorności, którą wykazywał do tej pory była w zupełności wystarczająca do tego, by biznes szedł dobrze, a nawet bardzo dobrze. W związku z tym Ian postawił na wygodę i wykorzystał możliwość, jaką oferował praktycznie każdy dostępny na rynku smartfon, który posiadał dwa gniazda SIM. W końcu prędzej czy później i tak miał wpaść, prawda? To, czy będzie nosił przy sobie jeden, czy dwa telefony, nie miało tego zmienić. Zresztą w samochodowym schowku, tym, który znajdował się naprzeciwko Debbie, miał komórkę, którą mógł wykorzystać w awaryjnej sytuacji, a po wszystkim wyjąć z niej i zniszczyć kartę SIM kupioną w losowym sklepie.
OdpowiedzUsuńGdyby Ian był bardziej przezorny, nie podałby Debbie kodu do swojego telefonu. Tymczasem nawet się nad tym nie zastanowił. Żadną nowością nie było to, że przy Debbie Ian nie kierował się zdrowym rozsądkiem i tak samo było także w tym przypadku. Poza tym, Ian ufał Debbie. To była kolejna rzez z długiej listy tych, których nie powinien robić, ale to, że przy Debbie robił tylko te rzeczy, których robić nie powinien, też nie było żadną nowością. Debbie, gdyby tylko chciała, już dawno by go wystawiła. Skoro jednak nie zrobiła tego do tej pory, Ian zakładał, że nie miała tego w planach. Oczywiście zawsze mogło wydarzyć się coś, co sprawiłoby, że Debbie zmieniłaby zdanie i Ian się z tym liczył, ale nie brał tego pod uwagę, kiedy zastanawiał się nad swoim działaniem, bo też w towarzystwie Debbie nieszczególnie się nad tym zastanawiał. Właśnie dlatego, że działali jak dobrze naoliwiona maszyna.
Skoro McDonald był po drodze, to Ian postąpił zgodnie z instrukcjami Debbie. Pojechał dokładnie tak, jak mu powiedziała i kilka minut później znaleźli się przy McDrivie, gdzie nie było dużej kolejki, bo przed nimi znajdowały się dwa samochody, nie te same jednak, za którymi do tej pory tak uparcie jechali.
Ian nie zamierzał pytać Debbie o to, co zamówić. Był przekonany, że kiedy tylko opuści szybę, Debbie przejmie pałeczkę i dlatego uśmiechnął się pod nosem, kiedy Grayson wsparła się obiema dłońmi o jego uda i wyrecytowała do mikrofonu swoje zamówienie. Debbie brała, co chciała za każdym razem, nie tylko kiedy chodziło o Iana i o Cadillaca. Jego Debbie. Tak o niej pomyślał, kiedy znalazła się blisko, tak że wyraźnie czuł ciepło jej ciała, zapach i ciężar, który na nim oparła. Gdyby nie byli w drodze do Maddie, zdecydowanie robiliby coś, co sprawiłoby, że nie byłoby pomiędzy nimi tak dziwnie. Choć, im dłużej trwała ta przejażdżka, tym mniej tej dziwności było. Po raz kolejny i znowu, bo chyba znowu dochodzili do wniosku, że nie potrafili przy sobie inaczej.
Zaliczywszy krótki przystanek w McDonaldzie, ruszyli dalej. Ian jechał po swojemu, aczkolwiek kątem oka kontrolował to, co pokazywała nawigacja. W końcu nie miał innego wyjścia, jak wrócić na pokazywaną przez nią trasę, ponieważ nie było już innej, alternatywnej drogi na dojechanie do celu.
Dziesięć minut. Dokładnie tyle pokazywała aplikacja, kiedy Debbie krótko popatrzyła na Iana, a on na nią. To w istocie była chwila. Nic nieznaczące dziesięć minut, podczas gdy ludzie potrafili tracić całe godziny na przeglądaniu filmików w necie. Wydawało się jednak, że te dziesięć minut miało stanowić dla Maddie całą wieczność. Dla Maddie, która z AHRC miała przejść do pobliskiej restauracji i napić się wody, a sądząc po tonie głosu Debbie, nawet takie zadanie mogło przerosnąć jej młodszą siostrę.
— Nie pójdzie — stwierdził Ian z przekonaniem, które nie dziwiło jego samego, ale mogłoby zdziwić innych, chociażby siedzącą obok Debbie. On by nie poszedł. I nie wiedzieć, dlaczego, miał pewność, że Maddie nie pójdzie. Tylko sobie teraz nie idź. W końcu Debbie powiedziała mu kiedyś coś bardzo podobnego. Nie słyszał tylko tego, że kiedy Debbie wypowiedziała te konkretne słowa, Maddie zdążyła się rozłączyć.
Po kilku kolejnych minutach byli już przy AHRC, ale Ian nigdzie nie widział miejsca parkingowego. Zatrzymał się więc przy skraju ulicy i włączył światła awaryjne. Ktoś natychmiast ich strąbił, ktoś inny, przejeżdżający obok, pogroził pięścią, a potem popukał się palcem wskazującym w czoło, zapewne jednocześnie wyzywając Iana od cweli i debili.
Usuń— Leć — polecił, popatrzysz na Debbie. — Poszukam miejsca.
IAN HUNT 🩶
Posiadanie o zajęciu Iana jak najmniej informacji było dla Debbie najlepszym i najbardziej bezpiecznym wyjściem. Jednak Ian z powodzeniem mógłby jej powiedzieć wszystko. Poniekąd nawet chciał, ale nie mógł. Nie mógł, ponieważ im mniej Debbie wiedziała, tym faktycznie było lepiej. Ian wychodził nawet z założenia, że im mniej wiedział on sam, tym było lepiej. Chciał, ponieważ chciał dzielić się z Debbie tym, co miał – także tym, co nie było ani trochę zgodne z literą prawa. Chciał opowiedzieć jej o tym tak, jak opowiadało się o ciężkim dniu w pracy. O tym, że któryś z klientów go wkurwił. O tym, że kiedy ostatnio przywiózł Lindzie działkę, ta była kompletnie pijana. Wiedział, że ta chęć była absurdalna. Wiedział, że porównywanie dilerki do zwyczajnej pracy było absurdalne, ale dla niego… to była zwyczajna praca. Nie handlował prochami dlatego, że nie miał innego wyjścia i nie robił tego pod przymusem. Handlował prochami dlatego, że tego chciał. Dlatego, że kiedy on i Zane zaczęli to robić, szybko okazało się, że są w tym dobrzy. Może gdyby wywodzili się z innego środowiska i może gdyby ktoś przedstawił im inne wartości, brylowali by w innej dziedzinie. Może.
OdpowiedzUsuńKiedy Debbie chwyciła torbę z McDonalda, Ian zapatrzył się w lewe boczne lusterko. Czekał, aż usłyszy trzask zamykanych za Grayson drzwi i wypatrywał momentu, w którym będzie mógł włączyć się do ruchu. Stąd głowę miał odwróconą lekko od Debbie i stąd nie widział, że ta nachyla się w jego stronę. W małej przestrzeni, jaką stanowiło wnętrze Cadillaca, wyczuł jednak jej ruch, a nim zdążył na niego zareagować i oderwać wzrok od lusterka, poczuł na policzku dotyk miękkich warg Debbie.
Tak, byli świetni w tym, czego nie powinni robić.
Ian gwałtownie odwrócił głowę, złapał spojrzenie Debbie, a także ten uśmiech, który mu posłała. Kurwa. To było takie proste. A jednocześnie tak cholernie skomplikowane, że bardziej się nie dało. I jakkolwiek Ian chciał handlować prochami, tak z powodu Debbie kwestionował pewne życiowe wybory. Ponieważ to nie miało prawa się wydarzyć. A nawet jeśli już się wydarzyło, to nie miało prawa działać. Działało jednak, wbrew wszystkiemu. Działało, skoro Ian i Debbie dotarli na Manhattan, żeby odebrać Maddie z AHRC i poszło im to tak, jakby robili to codziennie.
Ktoś znowu go strąbił. Ian oderwał wzrok od drzwi, które Debbie zatrzasnęła za sobą już jakiś czas temu i wrócił do obserwacji tego, co działo się w odbiciu lewego lusterka. Ruszył z miejsca, przestając tym samym częściowo blokować prawy pas jezdni. Okrążył budynek, w którym mieściła się siedziba AHRC dwa razy, nim znalazł wolne miejsce postojowe. Właściwie znalazł je tylko dlatego, że podczas drugiego okrążenia natknął się na kogoś, kto akurat wyjeżdżał. Zaparkował, przełożył torebkę Debbie za fotel pasażera, tak by jej widok na siedzeniu nikogo nie kusił i wysiadł z Cadillaca.
Włoską restaurację w sąsiedztwie AHRC znalazł szybko. Wypatrzył siedzące przy jednym ze stolików Debbie oraz Maddie. Nie podszedł bliżej. Nawet nie zastanawiał się nad tym, czy powinien to zrobić. Przystanął przy latarni, nieopodal wyjścia z restauracyjnego ogródka. Debbie powinna go zauważyć, kiedy tylko ona i Maddie wstaną od stolika. Co miało miejsce kilkanaście minut później.
Ian wyprostował się, odepchnąwszy się od latarni, o którą zdążył oprzeć się plecami. Patrzył na Debbie, kiedy ta na niego patrzyła, ale ludzka ciekawość sprawiła, że skakał spojrzeniem także do twarzy Maddie. Siostry Grayson były podobne, tak podobne, że nie udałoby im się wyprzeć pokrewieństwa. Miały te same rysy twarzy, ten sam sposób poruszania się, nawet ich włosy falowały się w ten sam sposób. Tylko gama kolorystyczna jednej i drugiej mocno się między sobą różniły.
Ian lekko skinął głową, kiedy Debbie go przedstawiła i równie lekko się uśmiechnął, głównie ze względu na to aż nadto dostrzegalne fizyczne podobieństwo pomiędzy Debbie i Maddie. Ciekawe, czy po nim i po Louisie też tak bardzo było widać, że są spokrewnieni, kiedy stali obok siebie? To musiałaby ocenić Debbie, ponieważ praktycznie tylko ona widywała ich razem.
Nie dosłyszał tego, o co Maddie zapytała szeptem, a może nie chciał tego słyszeć. Bez wątpienia jednak usłyszał to, co Maddie powiedziała później i z trudem zachował neutralny wyraz twarzy. Mięśnie jego szczęki i tak drgnęły mimowolnie w nagłym spięciu. Gdyby tylko Maddie wiedziała… Wystarczyło jednak, że wiedzieli Ian i Debbie. Hunt nawet popatrzył na Grayson, poszukał jej spojrzenia, a kiedy je złapał, wiedział, że ich myśli podążyły w tym samym kierunku, a odczucia co do niewinnych słów Maddie były tak samo gorzkie.
UsuńWrócił wzrokiem do Maddie. Odwzajemnił jej spojrzenie, choć to jego nie było tak intensywne. Nie chciał prześwietlać Maddie na wylot, ale na pewno był jej ciekawy, tak jak ciekawy był wszystkiego, co związane było z Debbie, ale… Nie, nie rozchodziło się tylko o to, że Maddie była siostrą Debbie. Maddie była ciekawa sama w sobie; to, jak popatrzyła na Iana w kontraście do tego, jak się zachowywała, było ciekawe.
— Nie, nie wiedziałem — odparł na informację, którą sprzedała mu młodsza Grayson, a przy tym nie był zupełnie zaskoczony jej słowami i ten brak zaskoczenia nie był ani trochę udawany. — Czemu tak się dzieje? — spytał, ponieważ tego oczywiście też nie wiedział. Patrzył przy tym wyjątkowo nie na Debbie, a na Maddie i przy okazji zwrócił się ciałem w stronę, w którą powinni się udać, by dotrzeć do Cadillaca. Zrobił też nieduży krok, jakby subtelnie próbował pociągnąć Maddie za sobą.
IAN HUNT 🩶
Trudno było określić, kim dla Debbie był Ian i kim dla Iana była Debbie, a także kim byli razem. Ich relacja – ponieważ niewątpliwie mieli jakąś relację – nie wpisywała się w żadne, standardowe ramy. Nie mogła się w nie wpisać, skoro Ian był dilerem, a Debbie policjantką, co naturalnie czyniło ich wrogami, z tym że żadne z nich nie traktowało tak tego drugiego. Nie byli też przyjaciółmi, choć jednocześnie byli kimś więcej, niż przyjaciele i kimś mniej, niż przyjaciele – w zależności od tego, z której strony by spojrzeć na tę ich jakąś relację. Może więc najlepiej było powiedzieć, że byli Ianem i Debbie? Byli stworzeni do tego, żeby być Ianem i Debbie – dokładnie tym wszystkim i niczym więcej. Bez ról i bez łatek, jakie zwykło przypisywać społeczeństwo.
OdpowiedzUsuńIan poczuł ulgę, kiedy Maddie ruszyła za nim, a finalnie nawet zaczęła iść obok niego. Miał wrażenie, że to nie było takie oczywiste, nie w przypadku młodszej Grayson. Tymczasem zaczęli przemieszczać się w stronę Cadillaca, Ian z Maddie, a Debbie za nimi, co nie trwało jednak długo, ponieważ Debbie szybko zrównała krok z Maddie i zajęła miejsce po jej drugiej stronie, przez co całą trójką zajmowali większą część chodnika. Coś w tej konfiguracji sprawiło, że to nie oni ustępowali ludziom z drogi, a ludzie im.
Ian popatrzył na Maddie, kiedy ta się odezwała. Najpierw ze zdziwieniem, później lekkim rozbawieniem. Patrzyłby na nią i dłużej, a przy okazji przeskakiwałby wzrokiem do profilu Debbie, który wyłaniał się zza sylwetki jej młodszej siostry, gdyby nie to, że musiał kontrolować to, co działo się przed nim. Nawet jeśli przechodnie schodzili im z drogi, latarnia czy kosz na śmieci nie miały zrobić tego samego.
Tak coś mu się wydawało, że Cadillac na wodzie z cukrem daleko by nie pojechał. Nie kwestionował jednak tego, co powiedziała mu Maddie, bo może czegoś najzwyczajniej w świecie nie wiedział? Jako chłopak, który ledwo przechodził z klasy do klasy, a edukację skończył – cudem skończył – na liceum, mógł nie wiedzieć różnych rzeczy i mieć pewne braki w wiedzy ogólnej. Jeśli jego reakcja powiedziała Maddie coś o nim, to punkt dla niej i z tego też powodu Ian uśmiechnął się pod nosem. Uśmiech ten bynajmniej nie zniknął z jego twarzy, kiedy Maddie kontynuowała myśl.
— Niestety, wiem — westchnął. Nie tylko bomby były nielegalne, aczkolwiek nie do końca. Materiały wybuchowe znajdowały powszechne zastosowanie w wielu dziedzinach, choćby w górnictwie. Temu, że nie tylko bomby były nielegalne, odpowiadało to, że nielegalne były także narkotyki. Aczkolwiek ten temat również można było ugryźć z innej strony, ponieważ niektóre pochodne substancji psychoaktywnych mogły być lekami, tak jak pochodna amfetaminy jest środkiem stosowanym w terapii ADHD.
W przypadku Iana jednak nie było żadnego aczkolwiek. On stałej po tej złej stronie barykady.
Nie wtrącał się do rozmowy sióstr. Słuchał ich, prowadząc Maddie i Debbie do Cadillaca, ale im nie przerywał. Co w jego przypadku było zupełnie normalnym i standardowym zachowaniem. Droga do auta zajęła im ledwo kilka minut, a kiedy Maddie powiedziała głośno i wyraźnie, że usiądzie z przodu, Iana to nie zdziwiło. Panienki Grayson siadały wyłącznie z przodu, prawda? Popatrzył tylko na Debbie z lekkim rozbawieniem, nim każde z nich zajęło miejsce, jakby chciał sprawdzić, jak ta czuje się z tym, że oddaje młodszej siostrze swoje miejsce.
— Znam adres na Brooklynie — wtrącił tym razem, przy okazji zupełnie świadomie dolewając oliwy do ognia – nie wody z cukrem. Mógłby to przemilczeć. Oczywiście, że by mógł, a to milczenie ani trochę nie zdziwiłoby Debbie. Coś jednak sprawiło, że nie tylko się odezwał, ale też z premedytacją powiedział to, co powiedział – i to mogło zdziwić Debbie. Jakby chciał sprawdzić dynamikę relacji pomiędzy Maddie i Debbie, a także tej relacji, która dopiero tworzyła się pomiędzy całą ich trójką.
Popatrzył, najpierw na młodszą Grayson, później na starszą w odbiciu wstecznego lusterka. I nim wpisał w nawigację adres rodzinnego domu Debbie, poprawił to wsteczne lusterko tak samo, jak wtedy, kiedy odebrał Debbie spod klubu na kilka dni przed jej urodzinami.
UsuńTak, czekała ich ponad godzinna trasa. O tej godzinie, o której większość Nowojorczyków wracała po pracy do domu, mieli jechać powoli i stać w korkach. Ianowi to jednak nie przeszkadzało. Nie tylko dlatego, że lubił jeździć samochodem, ale także dlatego, że nie mierziło go towarzystwo żadnej z dziewczyn. Gdyby miał tyle samo czasu spędzić w samochodzie z Louisem? Istniało prawdopodobieństwo, że wysiadłby, porzucając ukochanego Cadillaca z Louisem w środku.
Wybrał trasę prowadzącą przez Most Brooklyński. Nie miał ochoty tłuc się przez tunel Hugh L. Carey, choć wedle nawigacji ta trasa była szybsza o kilka minut. To jednak w każdej chwili mogło się zmienić, w zależności od tego, jak rozłoży się natężenie ruchu, bądź gdzie akurat będzie jakaś stłuczka. Jeśli mieli stać w korku, to przyjemniej było stać w korku na świeżym powietrzu, a przynajmniej właśnie takiego zdania był Ian. A że to on prowadził, to on decydował.
IAN HUNT 🩶
Ianowi by to nie przeszkadzało. Odznaka i mundur Debbie w jego mieszkaniu. Nic, co związane było z Debbie, mu nie przeszkadzało. Ponieważ Debbie była dla niego idealna, nie miał co do tego żadnych wątpliwości i nawet już się przed tym nie bronił. Nie przeszkadzałoby mu nawet to, gdyby finalnie to za sprawą Debbie trafił za kratki. Wiedział, że w końcu tam wyląduje. Może miało to mieć miejsce za rok, może za dziesięć lat, ale Ian nie łudził się, że będzie inaczej. Zakładał jeden z gorszych, możliwych scenariuszy, ponieważ w jego przypadku ten scenariusz był bardzo realny. Tak samo jak ten, w którym ktoś go sprzątnie. Celowo lub zupełnym przypadkiem, ponieważ w świecie, w którym się obracał, to było możliwe. Ian był świadom konsekwencji płynących z tego, czym się zajmował i godził się na te konsekwencje, co dla kogoś innego być może byłoby nie do pomyślenia, ale nie dla Iana.
OdpowiedzUsuńDebbie natomiast mogło przeszkadzać wiele z tego, co związane z Ianem. Mogło i powinno, jeśli Debbie chciała, by jej przyszłość wyglądała inaczej, niż przyszłość Iana. Ponieważ nie było czego sobie wyobrażać. Debbie nie miała czego sobie wyobrażać, ponieważ Ian mógłby. W przeciwieństwie do Debbie, nie ryzykował tak bardzo. Może to nie tak, że nie miał do stracenia zupełnie niczego, ale jednocześnie miał do stracenia zupełnie mniej, niż Debbie.
A przy tym mógł stracić samą Debbie.
Ktoś mógłby ich zobaczyć na mieście. Co nie było niemożliwe, w końcu w kinie samochodowym wpadł na nich Chuck i tego samego dnia zobaczył ich Zane, który później wypatrzył Debbie w towarzystwie Louisa, w mundurze. I o ile Chuck był zupełnie niegroźny, a Zane jak na razie nie zdecydował, żeby cokolwiek z tym zrobić, o tyle ktoś inny mógłby podjąć natychmiastowe działanie. Iana obserwowali różni ludzie. Czasem pakował się w sytuacje, w które pakować się nie chciał i które nie były jego interesem, ale tak jakoś wychodziło. To były sytuacje, których nie rozwiązywało się poprzez sympatyczną rozmowę.
Znajomość z Ianem stanowiła dla Debbie realne zagrożenie.
Rozmyślał o tym, kiedy wyłapywał w odbiciu wstecznego lusterka spojrzenia i uśmiechy Debbie, przez co jego własny uśmiech, choć niespecjalnie szeroki, zbladł. Kurwa. Wczoraj, na parkingu nieopodal baru, powiedział Debbie, że to ją zniszczy. Wtedy jednak nie myślał o tym, że to może zniszczyć ją zupełnie dosłownie. Teraz, kiedy wiózł w Cadillacu nie tylko Debbie, ale też jej młodszą siostrę, uderzyło to w niego dość mocno i gwałtownie.
To nie był jedyny cios. Kolejny zadała Maddie, wspominając o ich ojcu. A potem jeszcze jeden, kiedy zapytała Iana o to, czy ten był chłopakiem Debbie.
Mocniej zacisnął palce obu dłoni na kierownicy. Zbliżali się do Mostu Brooklyńskiego, powoli tocząc się główną drogą. Przed nimi otwierała się wolna przestrzeń nad East River i widok na Brooklyn, za nimi zostawały zabudowania Manhattanu.
— Przyjacielem — odpowiedział w końcu, nie patrząc przy tym na Maddie. Zdecydował się na tę samą, bezpieczną odpowiedź, co Debbie wcześniej, kiedy przedstawiała Iana Maddie. Nie mógł powiedzieć niczego innego. Nawet w ramach żartu. Choćby z tego względu, że Ian Hunt nie był materiałem na chłopaka. Nie takiego, którego przedstawiało się matce, wdowie po funkcjonariuszu DEA.
Popatrzył na Debbie w odbiciu wstecznego lusterka. Patrzył na nią ciężko i długo. Tak długo, że kiedy przeniósł wzrok z powrotem na drogę, musiał gwałtownie zahamować, by nie wjechali w tył samochodu przed nimi. Ian odetchnął głębiej, po czym ruszył, znowu dostosowując prędkość do toczących się wokół aut.
— Co dziś robiłaś w AHRC, Maddie? — spytał i zerknął krótko na profil siedzącej na miejscu pasażera młodej kobiety. Siostry Debbie. Nie powinni tego robić. Maddie nie powinna była poznać Iana, a Ian Maddie. A jednak, Ian poznał nie tylko Maddie, ale także adres rodzinnego domu Debbie, do którego teraz zmierzali, a na dodatek zagadywał młodszą z sióstr Grayson o zajęcia. Może wiedział, czym zajmowało się AHRC, ale już nie miał pojęcia o tym, co się tam robiło. Był tego zwyczajnie ciekaw. I tylko zrobiło mu się jakoś tak ciężko, jakby nic z tego, co działo się we wnętrzu Cadillaca, nie było prawdziwe, a jednak jednocześnie nie mogło być prawdziwsze.
UsuńIAN HUNT 🩶
Ian starał się słuchać Maddie, w końcu sam zapytał ją o to, jak było w AHRC i był szczerze ciekaw jej odpowiedzi, jednak jego myśli odpływały ku siedzącej z tyłu Debbie. Jako jej przyjaciel mógłby bez przeszkód pojechać z Debbie po jej młodszą siostrę, a następnie bezpiecznie odstawić ją do rodzinnego domu. Ian jednak nie był przyjacielem Debbie, a to, co teraz robił, robił bez względu na przeszkody, które były im doskonale znane, a które sprawiały, że nie mogło być pomiędzy nimi przyjaźni. Nie mogło być pomiędzy nimi niczego. I zarówno Ian, jak i Debbie, oboje trzeźwi, oboje siedzący w wolno poruszającym się Cadillacu, byli tego doskonale świadomi.
OdpowiedzUsuńKurwa. Co oni najlepszego wyprawiali? Niczego sobie nie ułatwiali, za to wszystko komplikowali.
Ian popatrzył na Debbie w odbiciu wstecznego lusterka. Patrzyła za boczną szybę i patrzyła tak przez resztę ponad godzinnej drogi, mocno zaciskając dłonie na pasie bezpieczeństwa, a jeśli przez ten czas mimo wszystko zerknęła na Iana, ten akurat tego nie widział. Patrzył na drogę albo na Maddie, patrzył w boczne lusterka. Ale kiedy patrzył we wsteczne, Debbie uparcie obserwowała przesuwający się obok nowojorski krajobraz i Iana to nie dziwiło, ani też nie bolało, bo ten ból, który teraz odczuwał, wynikał nie z zachowania Debbie, a z tego, czym to zachowanie było spowodowane. Bolało ich dokładnie to samo.
Okolica, w której mieszkali Graysonowie, była ładna. Tak samo, jak ładna była okolica domu dziecka, w którym dorastał Ian, ponieważ ten też znajdował się na Staten Island. Ian zdał sobie z tego sprawę, kiedy koła Cadillaca zachrzęściły na podjeździe domu Graysonów. Nie wpadł na to, kiedy Debbie podawała mu adres, ale te znajome widoki sprawiły, że skojarzył fakty. Nie zastanawiał się jednak nad tym długo; nie miał na to szansy, ponieważ jeszcze nim na dobre zatrzymał Cadillaca, z domu wybiegła pani Grayson i to jej pojawienie się przyciągnęło całą uwagę Hunta. Nie mógłby jej się nie przyjrzeć. Debbie i Maddie były do niej podobne, co stało się bardziej dostrzegalne, kiedy Maddie wpadła w jej szeroko rozłożone ramiona. Niemalże dokładnie tak samo, jak mały Sam wpadł w ramiona Lindy.
Ian odwrócił wzrok. Szybko, jakby sam siebie przyłapał na oglądaniu czegoś, czego widzieć nie powinien. Popatrzył na swoje uda, na materiał szarych, dresowych spodni, jakby mógł zobaczyć tam coś nowego. Bardziej słyszał niż widział, że Debbie także wysiada z samochodu, ale kiedy Maddie szerzej otworzyła drzwi, które Debbie zdążyła lekko uchylić, sam był zaskoczony.
A potem Maddie znowu powiedziała coś, co było jak siarczysty policzek. Taki, który wyrywał z głębokiego snu i rzucał człowieka na pożarcie rzeczywistości.
— Nie wejdę, Debbie — odezwał się od razu, kiedy tylko Maddie wróciła do matki. Nie było się nad czym zastanawiać ani czego rozważać. Ian nie tylko nie mógł tam wejść i wypić herbaty, ale też tego nie chciał. Ponieważ nie był i nigdy miał nie być tym chłopakiem, którego Debbie mogła przedstawić swojej matce i oboje doskonale wiedzieli, dlaczego tak było.
Nie patrzył na Debbie. Nie patrzył też na Maddie i June. Wzrok nadal miał spuszczony na uda, a dłonie zaciśnięte na kierownicy, ale nie widział już nawet faktury tego materiału dresowych spodni, tylko szarą plamę, bo spojrzenie miał rozmyte.
IAN HUNT 🩶
Podniósł głowę, kiedy poczuł na ramieniu dłoń Debbie. Popatrzył na nią w odbiciu wstecznego lusterka, podczas gdy Debbie mocniej zacisnęła palce. To wszystko nie tak powinno wyglądać, ale ani Ianowi, ani Debbie nie trzeba było tego tłumaczyć. Oboje doskonale wiedzieli, jak wygląda rzeczywistość i tylko przez cały ten czas uparcie ją ignorowali, a kiedy nie potrafili bądź nie mogli tego robić, tak jak teraz, cholernie ich to bolało. Obrywali, raz za razem. Można było powiedzieć, że to ta rzeczywistość tak bezlitośnie ich raniła, ale czy tak naprawdę Ian i Debbie nie ranili samych siebie i to zupełnie świadomie?
OdpowiedzUsuńPoczekam.
Ian wiedział, że poczeka, kiedy odprowadzał Debbie wzrokiem. Kiedy obserwował, jak Debbie - jego Debbie - podchodzi do matki i siostry, jak obejmują się i razem wchodzą do domu, by zniknąć w jego wnętrzu. Wtedy westchnął ciężko, odpiął pas i oparł skroń o szybę. Przekręcił głowę bardziej i zapatrzył się na ulicę, która ciągnęła się dalej prosto, a po obu stronach której stały podobne do siebie domy jednorodzinne. To nie było miejsce dla Iana. Ale mogłoby się takim stać, a rozwiązanie było proste. Ian poruszył głową, pozostawiając ją opartą o szybę, popatrzył na opustoszały ganek. Wystarczyłoby, żeby przestał handlować prochami. Tylko tyle. I aż tyle. Ponieważ, choć to było proste, było też niesamowicie skomplikowane. Mógł przestać handlować prochami, ale nie mógł przestać być dilerem. Już zawsze miał znać pewnych ludzi, a pewni ludzie mieli znać jego. Choć nie miał z nikim zatargu, komuś zawsze mogłoby się nie spodobać nie to, że Ian wypadł z biznesu, ale że za dużo wie.
Poza tym Marcus na pewno nie chciałby zmniejszyć ilości wprowadzanego na rynek towaru, a Zane mimo najszczerszych chęci i niepodważalnych umiejętności nie dałby rady się rozdwoić. Mógł znaleźć sobie kogoś innego, niż Ian, ale to niosło ze sobą ryzyko. Może mimo wszystko mniejsze, niż to, że Ian miał brata policjanta i zakochał się w policjantce?
Może Ian tak naprawdę nie musiał robić nic innego, jak tylko zaczekać, aż to wszystko samo pierdolnie? Nie miałby nawet nic przeciwko, gdyby nie to, że bał się, że rykoszetem oberwą inne osoby. Że oberwie Debbie, Zane, a nawet Louis.
Dochodziła dziewiętnasta, ale wciąż było przyjemnie jasno, jak to w sierpniu, choć słońce już chyliło się ku zachodowi. Było też przyjemnie ciepło, bo dzieci, które przemknęły na rowerach w dół ulicy, były ubrane na krótko. Nic z tego jednak nie miało znaczenia, nie we wnętrzu Cadillaca, w którym siedział Ian. Patrzył wciąż na ganek i czekał na Debbie, aż ta gwałtownie otworzyła drzwi i równie gwałtownie je za sobą pchnęła. Mimo że Ian wiedział, że te drzwi trzasną i widział, kiedy dokładnie to nastąpiło, na dźwięk tego trzaśnięcia i widok Debbie, i tak drgnął. A potem pociągnął za klamkę, otworzył drzwi na całą szerokość i wysiadł. Stanął dokładnie za tymi drzwiami, dłonie schował w kieszeniach dresowych spodni i czekał, aż Debbie poderwie głowę, a potem ruszy w jego stronę, wsiądzie do Cadillaca i pojadą stąd, gdzie nic nie mogło być takie, jak powinno gdzieś, gdzie oboje będą mogli przymknąć na to oko.
IAN HUNT 🩶
No to może właśnie założę, że przez przypadek spotkała matkę albo brata Debbie gdzieś w sklepie i przy okazji dowiedziała się, że Debbie nie mieszka już w domu rodzinnym. Może dlatego postanowiła ją odwiedzić? Takie wzbudzenie sentymentu i chęć zobaczenia, jak się urządziła ze współlokatorką :D
OdpowiedzUsuńChyba wypadałoby, żebym to ja zaczęła, skoro Delphi ma wpaść z winem, także postaram się w ciągu najbliższych paru dni nam rozpocząć wątek. Do napisania ♥
D e l p h i n e
Ian uśmiechnął się słabo, kiedy Debbie na niego popatrzyła i w uśmiechu tym było więcej smutku, niż zwyczajowo kojarzonej z nim radości. Niemniej kiedy Debbie zbiegała z tych kilku schodków prowadzących z ganku na podjazd, Ian widział tylko ją, nawet jeśli kątem oka wyłapał poruszenie firanki w oknie pokoju usytuowanego nad garażem. To, że stał pod domem rodzinnym Debbie, do którego nie mógł i nie chciał wejść, straciło na znaczeniu, jednak nie stało się bez znaczenia w ogóle, ponieważ kiedy Debbie przystanęła przed nim i złapała go za przed ramię, Ian nie pochylił się nad nią i nie przytulił jej, tak jak chciał to zrobić. Drgnął, patrząc na Debbie z góry, ale powstrzymał dalszy ruch ciała.
OdpowiedzUsuńWestchnął, kiedy Debbie cofnęła rękę. Gdy okrążała auto, odprowadzał ją wzrokiem, aż sam ponownie zajął swoje miejsce, zatrzasnął drzwi i zapiął pas. Nim jeszcze Debbie się odezwała, odpalił samochód i zjechał z pojazdu, wycofawszy na ulicę. Wykręcił i ruszył w kierunku, z którego przyjechali, ponieważ bez znaczenia było to, gdzie mieli się teraz udać. Ważniejszym było odjechanie z 105 Champlain Ave, bo w tym momencie żadne z nich nie chciało tutaj być.
— Dobrze — odpowiedział na to, że Debbie nie chciała wracać na Brooklyn. Mogliby pojechać do Iana, ale to chyba nie był dobry pomysł. Nie tylko Debbie czuła, że powinni porozmawiać. Ian także tak uważał, a gdyby pojechali do jego mieszkania, mogłoby nie dojść do żadnej rozmowy. Teoretycznie nie byłoby to nic złego, ale czy na pewno? Wisiało nad nimi wszystko to, co wydarzyło się wczoraj, a także to, co powiedzieli sobie na Long Beach. Wisiało nad nimi także to, co działo się dzisiaj. Generalnie wisiało nad nimi wiele rzeczy i słów, którym niewiele brakowało do tego, by nie tylko w przenośni stać się katowskim toporem.
— Może być — odparł Ian dokładnie tak samo, jak powiedział wczoraj. I trochę nie chciało mu się wierzyć w to, że ledwo wczoraj, będąc naćpanym, wpadł na Debbie. Że – nie licząc tego cholernego wczoraj – ostatnim razem widział ją w szpitalu, w dniu postrzału. Ponieważ dzisiaj – a to dzisiaj było jutrem, o które wczoraj tak bardzo się martwili zachowywali się trochę tak, jak gdyby nigdy, nic. To było popieprzone, a nawet popierdolone, dlatego powinni porozmawiać, choć Ian nie wiedział i nie potrafił wymyślić, jak miałaby wyglądać ta rozmowa.
Może dlatego jechali w ciszy? Ian przypomniał sobie tylko, że tam, gdzie Debbie rzuciła torebkę i telefon, on wczoraj rzucił kopertę z gotówką z pokera i zaraz po tym, aż do tej chwili, o tym nie pamiętał. Powinien jej poszukać, a uzmysłowił sobie to tylko dlatego, że jego myśli krążyły wokół poprzedniego wieczora. Pamiętał może nie wszystko, ale wystarczająco dużo. Pamiętał, co mówiła Debbie i co mówił on. Ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie?
Trasa zajęła im pięć minut. Od domu rodzinnego Debbie do Great Kills Park nie było daleko, nic więc dziwnego, że ona i Mike jeździli tutaj na rowerach. Ian zatrzymał Cadillaca na jednym z miejsc na ogólnodostępnym parkingu przy plaży. Przed sobą mieli widok na Lower Bay, za sobą na zieleń parku. Ian odpiął pas, zgasił silnik i wyjął kluczyk ze stacyjki. Popatrzył na siedzącą obok Debbie.
— Park czy plaża?
IAN HUNT 🩶
Zatem plaża.
OdpowiedzUsuńIan wysiadł z Cadillaca zaraz za Debbie. Zamknął drzwi, a kiedy Debbie zamknęła swoje po stronie pasażera, przyciskiem na kluczyku zamknął samochód. Ponad dachem popatrzył na Debbie, ale Debbie nie patrzyła na niego i było mu z tym trochę niewygodnie. Kiedy Debbie oddaliła się od Cadillaca, ruszył za nią i zatrzymał się przy płotku. W ślad za Debbie ściągnął buty i zostawił je przy wejściu, obok butów Debbie. Był jak jej cień, cichy i nieco blady w świetle sierpniowego słońca.
Przemierzając plażę, Ian szedł po śladach stóp Debbie, dwa kroki za nią. Nie zapadał się przez to tak bardzo w ciepłym piasku, ale ciężar jego ciała sprawiał, że i tak pogłębiał te dołki, które pozostawiły stopy Debbie. Głowę miał pochyloną, żeby trafiać w te ślady, a dłonie wciśnięte w kieszenie dresowych spodni. Kiedy Debbie się zatrzymała, a także przykucnęła, Ian stanął obok, może pół kroku za Debbie, tak że ta musiałaby obrócić głowę, gdyby chciała na niego spojrzeć. Obserwował, jak Debbie sięga po patyczek, jak zaczyna kreślić na piasku przypadkowe wzory i uderzyło go to, że mógłby tak stać i stać. Wystarczyło, że Debbie była obok.
Ian podniósł głowę i zapatrzył się na wody Lower Bay. Czuł, że piasek oddaje ciepło zgromadzone w ciągu dnia i czuł chłodny już nieco wietrzyk, który poruszał luźnym materiałem jego koszulki i spodni. Dłonie, które chował w kieszeniach dresów, zacisnął w pięści. Mimo tego był dziwnie spokojny, jakby w przeciwieństwie do Debbie, jemu w zupełności wystarczyło te pięć minut w samochodzie, by coś sobie w głowie ułożyć.
Po kilku minutach poruszył się. Usiadł na piasku obok Debbie i tylko skrzywił się, kiedy przy zgięciu zabolało go prawe kolano. Nogi, lekko zgięte w kolanach wyciągnął przed siebie i rozchylił. Pochylił się do przodu, garbiąc plecy. Wziął w dłonie trochę piasku, robiąc z nich dziurawy koszyczek i zaczął przesypywać piasek z jednej do drugiej, aż ten całkowicie mu nie uciekł. Kiedy to się stało, znowu nabrał piasku i znowu zaczął go przesypywać.
— Nie mogę przestać handlować z dnia na dzień — odezwał się w końcu i patrzył przy tym nie na Debbie, a na piasek przesypujący się pomiędzy jego dłońmi.
Czy Ian Hunt właśnie mówił, że dla Debbie Grayson mógłby przestać dilować? Tak. Dokładnie tak.
Ian chciał Debbie. Chciał jej tak samo, jak wczoraj i nic się w tej kwestii nie zmieniło, a jeśli nawet, to tylko to, że chciał jej bardziej. Przez to, że był dilerem, może nadal mógł jej chcieć, ale na pewno nie mógł jej mieć. Rozwiązanie było więc proste, aż za proste. Z tym że Ian nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad tym, żeby przestać handlować. Nie miał powodu, żeby przestać handlować. Ten powód jednak się znalazł. Siedział obok niego, zupełnie blisko.
Ian nie wziął kolejnej porcji piasku w dłonie. Wyprostował się nieco i popatrzył na Debbie. Rude włosy przesłaniały jej twarz, choć nie zupełnie. Widział jej drobny nos i piegi na nim, widział zarys lekko rozchylonych ust. Widział swoją Debbie, której chciał i z której nie potrafił zrezygnować. Potrafiłby jednak zrezygnować z innych rzeczy, ale czy to w ogóle miało wystarczyć?
— Debbie? — rzucił cicho, jakby to właśnie ona miała mu odpowiedzieć na to nie zadane na głos pytanie.
IAN HUNT 🩶
[Cześć, Twoje panie są również słodkie! Urocze zdjęcia dla nich wybrałaś. Dziękuję ślicznie za powitanie mojej panny na blogu i gdybyś miała ochotę na wątek to upatrywałabym właśnie Debbie, bo Sherry ma problemy z pewnym stalkerem, więc myślę że poszłabym w tym kierunku. ^^ Daj znać, czy masz ochotę na coś takiego!]
OdpowiedzUsuńsherilyn blossom
[Posłałam maila. :)]
OdpowiedzUsuńsherilyn blossom
Kiedy już Ian popatrzył na Debbie, nie potrafił oderwać od niej wzroku. Stąd widział, jak zmieniła pozycję – jak klapnęła na tyłek – i przez to sam do siebie uśmiechnął się lekko. Nie mógł się nie uśmiechać, kiedy na nią patrzył, bo choć wydawało się, że w tej sytuacji i w tym momencie żadnego powodu do uśmiechu nie miał, to Debbie była tym powodem sama w sobie.
OdpowiedzUsuńDebbie.
Ruda wiewióra, która przypadkiem pojawiła się w życiu Iana i narobiła tym sobie więcej kłopotów, niż jemu. Widział, jak się kuli. Jak ugina się pod ciężarem tego wszystkiego, co nad nimi wisiało, bo to było cholernie ciężkie i zdawało się, że wszystko to spoczęło wyłącznie na jej barkach. Przecież dokładnie tak było, prawda? To Ian był dilerem. To Ian handlował narkotykami, co było po prostu nielegalne i za co Debbie powinna go zamknąć, a nie przymykać na to oko, odkąd się o tym dowiedziała. To Ian przyjechał pod posterunek z nugatową latte, to Ian przyszedł do Debbie w walentynki, to Ian zaprosił ją do kina samochodowego. To on pociągnął tę znajomość, a w przeciwieństwie do Debbie, wiedział. Wiedział od samego początku i nie pozostawił Debbie wyboru. Wybrał za nią. Był skurwielem.
Jak mógłby ją o cokolwiek prosić? Jak mógłby jej cokolwiek obiecać?
Kiedy Debbie poderwała głowę, Ian już się nie uśmiechał. Nie odwrócił wzroku, złapał się tego jej spojrzenia i przełknął głośno ślinę, jakby to mogło zmyć gorzki smak, który poczuł na języku. Rudy kosmyk, ten sam, który Ian zawsze odgarniał, opadł na czoło Debbie tuż po tym, jak ta zaczesała włosy za uszy. Ian drgnął. Prawie podniósł rękę, żeby odsunąć ten kosmyk na bok, ale powstrzymał się. Tak, był pomiędzy nimi dystans i Ian chciał ten dystans zachować, bo skoro wcześniej nie dał Debbie wyboru, to chciał go jej dać chociaż teraz.
Nie odpowiedział jej od razu. Dopiero, kiedy Debbie powiedziała jego imię.
— Nie wiem — mruknął i odchrząknął, jakby zdziwiony tym, jak słabo zabrzmiał jego głos. — Nie wszystko zależy ode mnie.
To Ian pierwszy odwrócił wzrok. Pochylił głowę, popatrzył na swoje lekko wybrudzone piaskiem dłonie. Lewą uniósł wyżej, wnętrzem do góry, kciukiem prawej potarł jej środek. Czuł pod palcem drobne ziarenka trące o skórę. Nie przestał zataczać kciukiem małych okręgów.
— Siedzę w tym jakieś siedem lat — odezwał się. — Nie dlatego, że muszę. Dlatego, że chcę — mówił cicho. Nie patrzył na Debbie, wzrokiem śledził ruch własnego kciuka. — To pewnie trochę ułatwi. Ale nie wszystko.
Zamilkł na jakiś czas. Słońce wisiało już nisko nad horyzontem i wyglądało na to, że szykował się piękny zachód słońca, ale to była ostatnia rzecz, która mogła ich zainteresować. W pewnym momencie ramiona Iana zaczęły lekko drżeć, a Debbie mogła usłyszeć jego cichy śmiech. Nieco nerwowy, urwany, ani trochę swobodny. W końcu Ian odetchnął głęboko, otrzepał o siebie dłonie, a potem potarł nimi twarz i zaczesał włosy do tyłu. Opuścił ręce i znowu popatrzył na Debbie.
— Nie wiem, o co cię proszę, Debbie — powiedział, nawiązując chyba do swoich wcześniejszych słów. — Nie nadaję się. Do normalnego życia. Nie mogłaś nawet… — urwał, machnął z roztargnieniem prawą ręką. — Nie mogłem nawet wejść na tę pieprzoną herbatę — syknął i kiedy jego wyrzucona w górę w tym machnięciu ręka opadała, zacisnął dłoń w pięść. Nie uderzył nią jednak o nic, a tylko oparł o kolano.
Mówił dużo, ale chyba nawet za bardzo nie wiedział, co próbował powiedzieć Debbie. Z zaciśniętymi ustami, napiętą szczęką i szyją, spojrzał na nią przelotnie.
IAN HUNT 🩶
Ian nie wiedział. Ian nawet nigdy się nad tym nie zastanawiał, ponieważ nie czuł, że powinien poszukać sobie innego zajęcia, niż handel narkotykami. Ian nigdy nie czuł też, że to, że był dilerem, w jakiś sposób go ograniczało, ponieważ nie myślał o przyszłości. Nie myślał o tym, że kiedyś, w bliżej nieokreślonej przyszłości, chciałby się z kimś związać i założyć rodzinę. Nie myślał o tym, że mógłby pójść na jakiekolwiek studia, żeby zdobyć lepsze wykształcenie. Nie myślał o tym, że powinien mieć legalną pracę ze względu na ubezpieczenie zdrowotne i inne, podobne temu rzeczy. A bycie dilerem ograniczało go właśnie w tych kwestiach, z tym że te kwestie były dla niego nieistotne. Ian żył, z dnia na dzień i z tygodnia na tydzień. Miał za co żyć i czas wolny od handlowania narkotykami poświęcał na te drobne rzeczy, które lubił i których robienie sprawiało mu przyjemność. Na chodzenie na siłownię, na bieganie, na oglądanie filmów i seriali czy czytanie książek. Tego czasu nie było znowu tak wiele, bo nie zawsze wszystko, co związane z dilowaniem, szło gładko. Niemniej Ian lubił także to. Lubił handlować prochami.
OdpowiedzUsuńI to bynajmniej nie zmieniło się, kiedy w jego życiu pojawiła się Debbie.
Zmieniło się to, że w końcu coś stało się dla niego istotne. Że ktoś, a tym kimś bez wątpienia była Debbie, stał się dla niego istotny. I to, że Ian był dilerem, w końcu w pewien sposób zaczęło go ograniczać. Dlatego Ian chciał i mógł zacząć zastanawiać się, jak przestać handlować prochami, choć nie podobały mu się pierwsze, związane z tym myśli, które pojawiły się w jego głowie. Nie wiedział, jak miałby powiedzieć o tym Maddoxowi. Nie wiedział, jak Maddox na to zareaguje, już nie ważne, w jakiej formie Ian by mu to przekazał. Huntowi wydawało się, że Zane poczuł się zdradzony w momencie, w którym dowiedział się o Debbie. A gdyby do tego Ian dołożył to, że chce się wymiksować z interesu ze względu na Debbie…?
Ian westchnął ciężko. Rozprostował palce tej dłoni, którą opartą na kolanie zaciskał w pięść i powtórzył ten gest jeszcze kilka razy, na przemian napinając i rozluźniając mięśnie. W międzyczasie Debbie zmieniła pozycję, w której siedziała i skuliła się jeszcze bardziej i ten widok Iana zabolał. Gdyby był zwyczajnym facetem, tym nadającym się do normalnego życia i do wejścia na herbatę w domu rodzinnym Debbie, ta nie siedziałaby tu teraz i nie wyglądała tak, jakby coś zjadało ją od środka. Ian westchnął, znowu. I gdyby te ich ciężkie westchnienia mogły coś zmienić i rozwiązać, już dawno nie mieliby żadnych problemów.
Lub gdyby potrafili odpuścić, ale tego nie potrafiło żadne z nich i dlatego Ian uśmiechnął się słabo w odpowiedzi na słowa Debbie. Odezwał się jednak dopiero na dźwięk swojego imienia, znowu, jakby potrzebował, żeby Debbie wywołała go do odpowiedzi.
— Chcę ciebie — powiedział krótko, cicho i spokojnie, pewnie. Do tego się to wszystko sprowadzało. To, że siedzieli tutaj teraz i próbowali porozmawiać, choć nawet za bardzo nie wiedzieli, dokąd powinna zmierzać ta rozmowa. — Nigdy w życiu niczego nie chciałem, Debbie. A teraz chcę ciebie.
Zacisnął usta, kiedy Debbie go dotknęła. Delikatnie i ledwo, ostrożnie. Zacisnął usta, bo objąłby ją jeszcze wtedy pod jej domem i najchętniej objąłby ją także teraz. Znowu drgnął i znowu powstrzymał ten ruch w jej stronę, bo nie mogli sobie tego w ten sposób ułatwić. Jeszcze nie teraz.
— Nie wiem, czy kiedykolwiek będę mógł na nią wejść — wymruczał, zacisnął dłoń w pięść i już nie rozprostował palców.
Debbie musiała to wiedzieć. Musiała zdawać sobie z tego sprawę. Ale musiała to też zrozumieć. To, że Ian mówił zupełnie poważnie, kiedy powiedział, że nie nadawał się do zwyczajnego i normalnego życia. Nie do takiego, o jakim Debbie mogła marzyć w wieku osiemnastu lat i o jakim marzyła być może także teraz. Ponieważ Ian nie był zwyczajnym i normalnym facetem i nie miał się takim stać nawet wtedy, kiedy przestanie być dilerem.
Debbie musiała brać pod uwagę najgorszy możliwy scenariusz. To, że ktoś sobie o nim przypomni. To, że komuś nie spodoba się to, że przestał handlować. To, że ktoś, chcąc zaszkodzić Ianowi, mógł zaszkodzić Debbie. To, że jej rodzina mogła dowiedzieć się, z kim spotykała się Debbie. Po tym, w jaki sposób zginął jej ojciec.
UsuńChoćby tego względu Ian kłóciłby się z tym, na czyich barkach spoczywa większy ciężar.
— Mogłem powiedzieć ci od razu — odezwał się nagle po chwili ciszy, podczas której siedział nieruchomo. — Ale nie powiedziałem ci, bo… — urwał, bo przecież oboje dobrze wiedzieli, dlaczego Ian nie powiedział Debbie, że jest dilerem. — Myślałem… Nie wiem, co sobie myślałem — mruknął ze złością, która w tonie jego głosu pojawiła się dość niespodziewanie. — Że wypijemy kawę, że spotkamy się kilka razy i to… To wystarczy? — rzucił, samemu nie wiedząc, co tak naprawdę chciał powiedzieć. Chyba chciał się trochę wytłumaczyć. Pokazać, jak to wyglądało z jego perspektywy. Nie wiedział czy poprawiał, czy może jednak pogarszał tym sytuację. Z nerwów jednak wyjątkowo mówił więcej, niż mówiła Debbie.
IAN HUNT 🩶
Ian mógł powiedzieć Debbie. Gdyby to zrobił, prawdopodobnie nie siedzieliby teraz na plaży w Great Kills Park. Słońce zachodziło za ich plecami, lekko po prawej stronie. Było już nisko, przez co ich sylwetki rzucały długie, łamiące się na piasku cienie. Ian zapatrzył się na nie, a przez to, że siedzieli blisko – ale nie dotykali się, bo Debbie cofnęła rękę – te zlewały się w jedną, ciemniejszą plamę.
OdpowiedzUsuń— Kiedykolwiek — powiedział cicho i zmienił pozycję. Wyprostował się, a potem zaparł rękoma za plecami i dłonie zanurzył w piasek. Oddalił się przez to odrobinę od Debbie, a przez to widział tył jej głowy i częściowo profil. Zerkał raz na nią, raz na różowiejące wody Lower Bay, raz na piasek, który Debbie przesypywała między palcami. Niemniej zatrzymał wzrok konkretnie na Debbie, kiedy ta powiedziała, że rozumie. Patrzył na nią nadal, kiedy dyskretnie rozglądała się po plaży, by powiedzieć na głos to, co Ian powinien był jej powiedzieć już dawno. Debbie miała rację. Na to, by Ian przyznał się do bycia dilerem, nie było dobrego momentu. Bez wątpienia jednak byłoby lepiej, gdyby zrobił to prędzej niż później. Gdyby zrobił to choć na chwilę przed tym, nim dotarło do niego, że tych kilka spotkań miało mu nie wystarczyć.
Zupełnie odruchowo podążył wzrokiem za ruchem ręki Grayson, kiedy ta wyjęła dłoń z piasku, otrzepała ją i podrapała się w policzek, w który najpewniej załaskotały ją rude włosy. Kiedy popatrzyła na Iana, nie musiała szukać jego spojrzenia, bo on już patrzył w te jej brązowe oczy, w które tak lubił zaglądać i szukać w nich tego ciepła, nawet teraz, kiedy temat ich rozmowy nie był ani trochę przyjemny. A może jednak? Bo kiedy Debbie zupełnie nagle rzuciła, że może zrezygnować z pracy, Ian szerzej rozwarł oczy. Zaskoczyła go tym. A później rozbawiła, kiedy zaczęła wymieniać alternatywne zajęcia, jakich mogłaby się podjąć. Ian może nie zobaczył tego ciepła w oczach Debbie, bo chwilowo widział w nich tylko rozgoryczenie, ale poczuł to ciepło. I ten komfort, który odczuwał tylko przy Debbie, bo tylko Debbie chciała Iana takiego, jakim był. Nie oceniała go. Nie miała pretensji. Nie obarczała winą.
Była gotowa rzucić to wszystko w cholerę. Nie przez niego. Dla niego.
— Debbie… Nie będziesz rezygnować z pracy — poinformował ją i uśmiechnął się lekko, z pobłażaniem.
To było proste. Ian mógł przestać być dilerem. Debbie mogła przestać być policjantką. Razem mogli być tylko Ianem i Debbie. Zostawić wszystko i wyjechać gdzieś, gdzie nikt ich nie znał. Ale czy to na pewno było właściwe? To mogło być właściwe dla Iana, ale nie dla Debbie. Debbie nie miała zrezygnować z bycia policjantką i nie miała nigdzie wyjechać, chyba że liczył się wyjazd na plażę w Great Kills Park. I skoro ten wyjazd mógł się liczyć, to Ian przestał zapierać się rękoma za plecami. Zamiast tego złapał Debbie pod kolanami i pociągnął ją ku sobie, tym samym przeciągając jej tyłkiem po piasku. Jej nogi przełożył przez swoje uda, a lewą rękę oparł na piasku przy jej biodrze, przez co nachylił się nad nią tak bardzo, że ich cienie stały się jednym.
— Chyba że bardzo zależy ci na tym, żeby być dziewczyną dilera? — spytał. Pozwolił sobie na ten żart tylko dlatego, że chyba doszli do pewnego porozumienia. Ian chciał Debbie. Debbie chciała Iana. Musiała go chcieć, skoro powiedziała to, co powiedziała. Jeśli zgadzali się co do tego jednego i jeśli Ian mógł przestać być dilerem, to może i pojawiło się dla nich jakieś światełko w tunelu i wcale nie był to nadjeżdżający pociąg. Mimo że ich sytuacja wciąż pozostawała beznadziejna, bo taka miała być jeszcze długo, a na pewno do czasu, kiedy nie wiem Iana zamieni się na wiem.
Patrzył na Debbie z odległości kilku centymetrów. Patrzył w jej brązowe oczy, jednak nie zbyt długo, ponieważ przeniósł spojrzenie niżej, na jej usta. Oblizał koniuszkiem języka górną wargę. Nie pocałował jej jeszcze tylko dlatego, że mógł dostać w pysk za ten tekst o dziewczynie dilera.
IAN HUNT 🩶
Ian wiedział od samego początku, ale nie od samego początku czuł się z tym chujowo. Zaczął się tak czuć, kiedy zorientował się, że tych kilka spotkań z Debbie, a konkretnie cztery spotkania, po których chciał zakończyć ich znajomość, mu nie wystarczą. Kiedy zorientował się, że wcale nie chciał tej znajomości kończyć, a rozpoczął ją z myślą, że przecież będzie musiał to zrobić, bo wiedział i ich relacja nie miała prawa mieć żadnej przyszłości. Problemem stało się to, że Ian zaczął tej przyszłości chcieć i zaczął chcieć Debbie. Choćby miał ją mieć tylko z dnia na dzień, bo nie śmiał wybiegać myślami dalej.
OdpowiedzUsuńDebbie powinna go opierdolić. Za to, co zrobił. Za to, że jej nie powiedział i za to, że pomimo tego, że jej nie powiedział, nie urwał tej znajomości. Może nie zdążył? Poznali się przecież początkiem lutego, a już jego końcem Debbie dowiedziała się, czym zajmował się Ian. Sprzedał go Chuck, beztroski i sympatyczny chłopak, który ucieszył się na widok dawnego kumpla. Ian jednak nie mógł zrzucić winy na Chucka, bo gdyby Chuck się nie pojawił, Ian nie powiedziałby Debbie o tym, że był dilerem i nie zerwałby z nią kontaktu. Ponieważ tym wyznaniem definitywnie przekreśliłby wszystko, a nie chciał niczego przekreślać.
I to też nie tak, że Ian działał z premedytacją. Niczego nie planował, a tym bardziej niczego się nie spodziewał. Debbie jakoś tak mu się stała. Jakoś tak bardzo mu pasowała, jakoś tak dobrze się przy niej czuł, jakoś tak kiedy już pojawiła się w jego życiu, to tak, jakby zawsze czekało tam na nią miejsce. To po prostu musiała być Debbie i Ian nawet tego nie kwestionował. Podobnie jak Debbie, nie szukał sobie nikogo, nawet nie tylko dlatego, że był dilerem i to przekreślało jakiekolwiek szanse na związek, ale dlatego, że nie miał takiej potrzeby ani ochoty. Debbie znalazła się sama. I Debbie mu się stała.
Była urocza w tym, jak powtarzała niemalże każde jego słowo mimo tego, że Ian mówił tak niewiele i w zasadzie Debbie nie miała co powtarzać. A jednak robiła to, jakby potrzebowała, by dotarł do niej sens tego, co mówił Ian i on jej na to pozwalał, bo wiedział, że Debbie wcale tego sensu w jego słowach nie musiała szukać. Że rozumiała, że może nawet czuła, do czego zmierzał i co miał na myśli. Od początku tej znajomości działał pomiędzy nimi swoisty podprogowy przekaz, tak że w zasadzie nie musieli rozmawiać wiele, by pewne rzeczy wiedzieć.
W końcu jednak porozmawiać musieli. I zebrało im się na to dzisiaj, bo każde z nich miotało się zbyt długo, a teraz chociaż miotali się razem, dzięki czemu utwierdzili się w przekonaniu, że chcieli tego samego. Siebie nawzajem.
Iana ucieszył ten śmiech Debbie. Ucieszyło go to, że Debbie nie uciekła, kiedy przyciągnął ją do siebie i ucieszyło go to, że to ciepło, które czuł, w końcu zobaczył też w jej spojrzeniu, które zupełnie swobodnie kierowała na niego. Dostrzegł to, kiedy w pewnym momencie przeniósł wzrok z ust Debbie właśnie na jej oczy, ale tak w zasadzie po co? Skoro nie dostał jeszcze w pysk, to nie miał dostać w niego też później, prawda? A to oznaczało, że mógł wreszcie pocałować Debbie. Wczoraj też całował ją na plaży, ale wydawało mu się, jakby miało to miejsce lata świetlne temu.
— To dobrze. Bo mi zależy dokładnie na tym samym — przyznał, spoglądając na Debbie nieco z góry. Popatrzył sobie jeszcze chwilę w te jej oczy, pełne tego ciepła, nim wrócił spojrzeniem do jej ust. A kiedy to zrobił, przytrzymał ją sobie drugą dłonią za podbródek i pocałował. Ledwo usta Iana zetknęły się z ustami Debbie, dłoń przesunął na jej kark, jednocześnie pochylił się nad nią bardziej i bardziej przyciągnął do siebie, a także pocałował bardziej, za te wszystkie dni, kiedy nie mógł jej całować i przez to aż coś go zabolało w środku, ale to był słodki ból.
To było takie proste. I takie właściwe.
IAN HUNT 🩶
Ian trochę żałował, że to było tak bardzo skomplikowane, ale wolał tak, niż wcale. Żałował Debbie, ale też, co najbardziej go w tym zaskoczyło, żałował samego siebie, bo chyba po raz pierwszy w życiu nie tylko widział, ale też doświadczał tego, że można było inaczej. Ten żal, który poczuł, nie miał jednak niczego zdominować. Bliżej było mu do spostrzeżenia niż faktycznego, pełnego odczucia, ponieważ Ian pozostawał do bólu pragmatyczny. Nie gdybał, a przynajmniej nie robił tego często i już na pewno nie zastanawiał się, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby jego dzieciństwo wyglądało inaczej. Mógł przecież urodzić się w obrzydliwie bogatej rodzinie i dostać od rodziców wszystko to, co powinno od tej konkretnej dwójki dorosłych dostać dziecko, a i tak zacząć handlować narkotykami, prawda? W snuciu podobnych rozważań nie było najmniejszego sensu.
OdpowiedzUsuńDużo sensu natomiast było w tym, co robili teraz Ian i Debbie.
Hunt zdążył się uśmiechnąć w odpowiedzi na to to dobrze, nim pocałował Grayson. Chyba faktycznie przed chwilą ustalili, że będą ze sobą chodzić i było to wielce zabawne, ponieważ nie byli już w tym wieku, w którym te sprawy załatwiało się w taki sposób, ale z drugiej strony, gdyby zapytali o zdanie Louisa – czego żadne z nich nie zamierzało robić – tem powiedziałby im, że zachowują się jak gówniarze. Pewnie nawet byli tego przynajmniej częściowo świadomi, ale ani trochę im to nie przeszkadzało. Tym bardziej, że nie tylko zachowywali się jak gówniarze, ale też tymi gówniarzami po prostu byli. Brakowało im życiowego doświadczenia – tego, którego nabierało się w miarę przeżytych lat i pod wpływem którego człowiekowi co nieco się w głowie układało. Ianowi i Debbie na ten moment ułożyło się tylko tyle, że chcieli siebie nawzajem i to wystarczyło. Reszta nie miała najmniejszego znaczenia.
Na pewno nie w tym momencie, kiedy Debbie odpowiedziała na pocałunek Iana i pogłębiła go, a także kiedy zmieniła pozycję i usiadła sobie na nim okrakiem, tak jak Ian najbardziej lubił. Z tego względu i on westchnął między jednym, a drugim pocałunkiem. Poczuwszy na sobie słodki ciężar Debbie, objął ją ciasno i mocno. Tak ciasno i tak mocno, że zacisnął palce na materiale jej koszulki i było w tym geście coś gwałtownego.
Ianowi brakowało Debbie. To, jak bardzo mu brakowało, poczuł dopiero teraz, kiedy znowu mógł mieć ją blisko. I co prawda mógł całować Debbie już wczoraj, na dodatek także na plaży, ale wczoraj on i Debbie bali się tego jutra – tego dzisiaj – o którym nic nie wiedzieli, a nawet nie mogli być pewni, czy jakiekolwiek jutro jest dla nich przewidziane. Było i to nie tak, że ktoś je dla nich przewidział – sami je sobie wzięli.
Nie przerywając tego rozkosznego pocałunku, Ian nieco rozluźnił ramiona i rozprostował palce. Obiema dłońmi przesunął po plecach Debbie, jakby szukał dla nich miejsca. Czuł przesuwające się pod palcami ziarenka piasku, bo ten był wszędobylski i wcześniejsze otrzepanie rąk niewiele dało. W końcu podparł się za sobą lewą ręką, przez co nieco się odchylił. Jednocześnie lekko ugiął nogi w kolanach, a z tego powodu siedząca na jego udach Debbie nie miała innego wyjścia, jak tylko bardziej się nad nim nachylić. Co Ianowi odpowiadało, bo mógł nadal bez przeszkód całować ją uważnie i nieśpiesznie, a nawet czule. Tak, jak wypadało mu całować dziewczynę w miejscu publicznym, na plaży, nawet jeśli ta zupełnie swobodnie siedziała na nim okrakiem, a Ian zupełnie swobodnie tą ręką, na której się nie podpierał, przesuwał w górę jej uda.
IAN HUNT 🩶
Debbie była na pierwszym miejscu. Wskoczyła na nie tuż po tym, jak pojawiła się w życiu Iana, nikogo nie pytając o zdanie. Ian również nie pytał nikogo o zdanie i nie zastanawiał się nad tym, czy Debbie na tym pierwszym miejscu powinna być. To miejsce było dla niej najbardziej właściwe, wręcz oczywiste i tylko czekało, aż Debbie się pojawi. Sam Ian nawet nie wiedział, że w ogóle takie miejsce w swoim życiu ma. Pierwsze, dla kogoś. Miał bliskich, tych kilka osób, przy których czuł się całkiem swobodnie i które wiedziały o nim najwięcej, ale nawet nie wszystko. Zane przestał wiedzieć wszystko, kiedy pojawiła się Debbie. Louis nigdy o wszystkim się nie dowiedział i nie miał się dowiedzieć. Natomiast Willow dopiero zaczęła zadawać mu pytania, na które Ian nie krępował się odpowiadać.
OdpowiedzUsuńDeborah Grayson zajmowała więc pierwsze miejsce w życiu Iana Hunta, ale przez kilka długich miesięcy to nie miało prawa wybrzmieć. Ian na to nie pozwalał, nie pozwalała też na to sama Debbie, ponieważ oboje wiedzieli, że robili coś, czego robić nie powinni. I dopiero dziś, po pół roku, doszli do wniosku, że będą to jebać. Robili to zupełnie świadomie, oboje trzeźwi, oboje zdecydowanie, że nic innego nie ma znaczenia.
Oczywiście, że Ian czuł te uśmiechy posyłane mu przez Debbie przez pocałunki. Miękł pod ich wpływem – miło było móc znowu mięknąć pod wpływem Debbie. Było to tym milsze, że dziś nie wisiało nad nimi żadne jutro, którego mieli się obawiać. To dlatego Ian westchnął cicho niemalże w tym samym momencie, w którym jęknęła Debbie, bo przecież we wszystkim, co robili, byli wyjątkowo zgodni i dobrze dobrani.
Westchnął znowu, kiedy Debbie się od niego odsunęła. Co prawda na niewielką odległość, ponieważ czołem niemal dotknęła jego czoła, ale jednak. Ian rozchylił powieki i napotkał spojrzenie Debbie, w którym pozwolił sobie się zatracić. Policzek odruchowo, a nie do końca świadomie przytulił do jej dłoni. Czuł delikatne mrowienie pod ruchem jej kciuka, ale czuł też o wiele więcej. Czuł to, że było mu dobrze, miło i przyjemnie. Dokładnie tak, jak powinno być przy Debbie. Całkowicie komfortowo. Swobodnie. Bezpiecznie.
— No cześć — odpowiedział cicho, a jego spojrzenie przeskoczyło do ust Debbie. Do tej dolnej wargi, która przygryzała w taki sam sposób, jak tamtego wieczora na tylnej kanapie Cadillaca.
— Pojedziemy do mnie? — zapytał, dokładnie w ten sam sposób i na tej samej zasadzie, co w Walentynki przyszedł do Debbie z paczką prezerwatyw w kieszeni. Popatrzył wyżej, z pewnym trudem znajdując ciepłe, brązowe oczy Debbie. Dłoń, którą trzymał na jej udzie, przesunął wyżej, przez biodro i pod koszulkę Grayson, gdzie kciukiem zahaczył o szlufkę jej dżinsów, a pozostałymi palcami przesunął po gładkiej skórze.
Bo choć zachowywali się, jakby byli na tej plaży sami, bynajmniej sami nie byli. Nieopodal dało się dostrzec kilku biegaczy i spacerowiczów, z psami bądź bez. Ian natomiast potrzebował, żeby on i Debbie byli sami. Inaczej, niż wczoraj, kiedy miał zjazd. Inaczej, niż wczoraj, kiedy Debbie Grayson nie była dziewczyną Iana Hunta.
IAN HUNT 🩶
Ian zaśmiał się, cicho i krótko, kiedy Debbie po raz kolejny powtórzyła to, co on. Poruszył lekko głową, trącił nosem jej nos. Zupełnie niewinnie, choć to, co zaproponował, nie było ani trochę niewinne. Ian i Debbie wiedzieli przecież, co będą robić, kiedy dotrą do mieszkania na Harlemie i nie było sensu udawać, że jest inaczej. W końcu Ian chciał Debbie. I chciał jej w każdy możliwy sposób, w jaki mógł ją mieć. Seks był jednym z tych sposobów, bynajmniej nie jedynym, aczkolwiek kiedy Debbie siedziała na Ianie okrakiem, kiedy go całowała i dotykała, pierwszy raz tak swobodnie i bez tej goryczy, która towarzyszyła każdemu ich przypadkowemu spotkaniu, to nie można było dziwić się temu, że Ian chciał, żeby pojechali do niego.
OdpowiedzUsuń— Możemy — odpowiedział i choć ustalili, że z plaży w Great Kills Park przeniosą się na Harlem, to żadne z nich się nie poruszyło. Ian patrzył na Debbie, przytulał twarz do jej dłoni i myślał o tym, że powinien ogarnąć swoje sprawy. Nie tylko Debbie nie miała z nim kontaktu, tego kontaktu nie mieli z nim także jego klienci i Zane. Zatem jeśli faktycznie mieli spędzić w mieszkaniu Iana kilka dni, na czym zresztą bardzo mu zależało, to Ian musiał to ogarnąć. Nie zamierzał jednak robić tego teraz. Komórkę i tak zostawił w Cadillacu.
— Zjemy coś po drodze? — zapytał, palcami gładząc skórę na biodrze Debbie. Tam, gdzie sięgał, kciuk mając nadal zaczepiony o szlufkę jej dżinsów. Ostatnio jadł przed pokerem, czyli dobre ponad dwadzieścia cztery godziny temu. Na zjeździe apetyt mu nie dopisywał, później w końcu zasnął, a jeszcze później przyjechała do niego Debbie i od razu pojechali na Manhattan po Maddie. W tym pędzie łatwo było zapomnieć o jedzenie, ale teraz, kiedy Ian był już spokojny, poczuł, że żołądek przykleja mu się do kręgosłupa.
To było takie proste. Być z Debbie. Rozmawiać z Debbie. Ian uśmiechnął się do tego uczucia i tym samym uśmiechnął się do Debbie.
A jednak coś jeszcze gniotło go w środku. Nie pozwalał ani myślom, ani uczuciom zapędzić się zbyt daleko. Tak jakby wciąż trochę się bał, że jutro on i Debbie znowu zderzą się z rzeczywistością i że to będzie bolało. W końcu już tyle razy to robili, prawda? Nieprawdopodobnym wydawało się to, że miało udać się im wyrwać z tego schematu, który od tylu miesięcy powtarzali. To jednak działo się naprawdę, inaczej Ian nie czułby tego spokoju, przez który poczuł także głód.
— Idziemy — zarządził i przestał podbierać się lewą ręką za plecami. Wyprostował się, a także wyprostował ugięte w kolanach nogi, przez co siedząca na nim Debbie znowu musiała poddać się ruchowi jego ciała. Zamiast jednak dążyć do tego, żeby wstali, Ian objął Debbie. Jedną rękę owinął wokół jej tali, drugą przesunął w górę pleców i zatrzymał na karku, palcami zahaczając o rude włosy. Złapał spojrzenie Debbie, nie na długo jednak. Pocałował ją znowu, słodko i czule. Uśmiechnął się przez ten pocałunek. Nie potrafił nie uśmiechać się do Debbie, nie kiedy czuł się tak miękko i spokojnie.
IAN HUNT 🩶
Poranek był naprawdę przepiękny. Październik ozłacał okolicę cudownie słonecznym blaskiem, a poranny wschód był przepiękny. Sherilyn wstała nieco wcześniej niż zwykle, przez co udało jej się obejrzeć wschód słońca. Kilka białych i granatowych chmur przecinało niebo, a zza horyzontu leniwie wychyliło się pomarańczowe słońce, którego ciepłe promienie łaskotaly twarz Sherry. Uśmiechnęła się sama do siebie, myśląc, że ten dzień musi być udany. Wyszła z sypialni, przechodząc przez salon do kuchni. Wstawiła wodę na herbatę, pokroiła w plasterki cytrynę i pomarańczę w którą wbiła goździki, dodała do szklanki trochę imbiru i cynamonu, i oczywiście wrzuciła czarną herbatę. Czekając aż woda się zagotuje przeszła do salonu i zapaliła kadzidło o zapachu jaśminu. Słysząc czajnik, wróciła do kuchni, zalała kubek i nim zdążyła go ująć w dłoń, usłyszała walenie do drzwi. Nawet nie mogła nazwać tego pukaniem, bo ktoś tak natarczywie się do niej dobijał, że miała wrażenie, że wpadnie do jej mieszkania wraz z drzwiami. Kto to mógł być? Inni mieszkańcy małej kamienicy na Brooklynie byli bardzo kulturalni i sympatyczni. Jedynie starsza pani była nieco wścibska i lubiła się wtrącać w życie innych. Ale.. na Boga!, staruszka nigdy nie miałaby takiej siły.
OdpowiedzUsuń— Otwierać, policja! — usłyszała ciężki męski głos w akompaniamencie kolejnego dudnienia w drzwi. Czy to był jakiś żart? Ale kto niby miał go jej zrobić? Grono jej znajomych było raczej dość wąskie i na pewno nie było w nim takiego żartownisia.
Nieco przestraszona i wciąż w piżamie, białej koszulce sięgającej połowy jej ud w czerwone serduszko, uchyliła drzwi wejściowe, wystawiając niepewnie głowę.
— Tak, o co chodzi? — widząc umundurowanego mężczyznę i młodszą od niego, śliczną kobietę uchyliła drzwi nieco szerzej.
— Pani Sherilyn Blossom? — zapytał funkcjonariusz, pokazując jej swoją odznakę. NYPD. New York City Police Department. Więc to naprawdę była policja, a nie jacyś przebierańcy. To nie żart, tylko brutalna rzeczywistość.
— To ja… — otworzyła drzwi niemal na całą szerokość. — Proszę wejść. — zaprosiła ich do mieszkania, nie chcąc by przypadkiem któryś z sąsiadów zauważył, że przyszła do niej policja.
Zamknęła za nimi drzwi, opierając się o framugę drzwi.
— Więc… o co chodzi? — liczyła na jakieś wytłumaczenie tej niezapowiedzianej wizyty.
— Musimy Panią zabrać na przesłuchanie. — policjanci zdecydowanie nie chcieli wyjawić jej szczegółów, a ona ściągnęła brwi.
— W jakiej sprawie? — dopytywała. Chciała poznać jakieś konkrety nim z nimi pójdzie.
— Wszystkiego dowie się Pani na komisariacie. — miny policjantów nie zwiastowały niczego dobrego, tego była pewna.
— Mogę się chociaż ubrać? — pomimo że stres ogarnął jej ciało, naprawdę próbowała zachować zimną krew i udawać niewzruszoną.
Kiedy funkcjonariusze się zgodzili, weszła do sypialni i szybko otworzyła szafę, próbując opanować drżenie dłoni. Ściągnęła z wieszaka idealnie wyprasowaną, białą koszulę i obcisłą, ołówkową spódnicę sięgającą jej do kolan. Dobrała do tego stroju wysokie, czarne szpilki. Wyszła z sypialni, zbierając po drodze jakieś podstawowe rzeczy; telefon, klucze i portfel wraz z wszystkimi dokumentami.
— No dobrze, jestem… — urwała, widząc jak starszy policjant wyjął kajdanki. — Gotowa. — dokończyła, z głośnym świstem wypuszczając powietrze. — To chyba nie będzie konieczne? Zgodziłam się z wami iść, mimo że nadal nie wiem, czego dotyczy sprawa… — nie wyobrażała sobie, aby policja miała wyprowadzić ją w kajdankach, jak jakąś zatwardziałą kryminalistkę. Nigdy nie złamała prawa. Na litość boską, nigdy nawet nie dostała mandatu!
Zawsze przestrzegała prawa i wszelkich zasad narzuconych przez służby. Nie zasłużyła na takie traktowanie, niezależnie od tego jakie mieli wobec niej podejrzenia.
Usuń— Proszę… — przełknęła głośno ślinę i policjanci chyba się nad nią zlitowali.
Wyszli z mieszkania, a ona zamknęła drzwi na klucz. W milczeniu wsiadła do radiowozu, a ona szybko zapięła pas.
— Nic nie możecie mi powiedzieć? O jaką sprawę chodzi? — brnęła dalej w temat, tym razem zwracając się do dziewczyny. Zbyt ją to nurtowało, aby teraz miała odpuścić.
sherilyn blossom
Zaśmiał się. Głośno, dźwięcznie i szczerze, kiedy Debbie znowu powtórzyła jego słowa. Zdążył to zrobić, nim ją pocałował i należało zauważyć, że dawno już nie miał okazji właśnie tak śmiać się przy Debbie. Ten śmiech wciąż było czuć, kiedy ją całował, bo kąciki jego ust drżały nieznacznie, wyginając się ku górze, a gdy Debbie zaczęła muskać jego usta, uśmiechał się już zupełnie otwarcie, czym tylko utrudniał jej zadanie. Nie potrafił jednak przestać, tak jak nie potrafił sobie odpuścić. Siedział więc i czekał, aż Debbie skończy kończyć się z nim całować, choć wcale nie chciał, żeby kończyła. Z drugiej strony lekko kręciło mu się w głowie, trochę od tego wszystkiego, co zdążyło wydarzyć się od wczoraj, a trochę mimo wszystko z głodu i zmęczenia. Ten zjazd go wykończył, choć przecież go odespał i to tak, że Debbie zaczęła walić do drzwi jego mieszkania, ale powrót do siebie miał mu zająć jeszcze dzień lub dwa.
OdpowiedzUsuńPopatrzył na Debbie z dołu, kiedy ta wstała. Podobał mu się ten widok i bez wątpienia podobałby mu się bardziej, gdyby Debbie miała na sobie sukienkę albo spódniczkę. Sukienka prawdopodobnie byłaby lepsza, bo wiatr targałby nią tak, jak targał teraz rudymi włosami Debbie, przez co ta wyglądała wyjątkowo uroczo. I była śliczna.
— Idę — powiedział, bo jak mógłby nie pójść. Złapał ją za dłoń i wstał, stając tuż naprzeciwko Debbie. Widząc, ja ta nieskutecznie próbuje ujarzmić własne włosy, puścił jej rękę i zaczesał rude kosmyki za jej uszy, a tym samym odsłonił jej twarz w stopniu wystarczającym, by móc znowu ją pocałować. Co zrobił, ale tym razem ledwo musnął jej usta, ponieważ jeśli mieli nadal zachowywać się w ten sposób, to ryzyko, że niczego nie zjedzą było duże. Stąd Ian odsunął się o krok, złapał Debbie za rękę i poprowadził ją do tej wyrwy w murku, przy której zostawili buty. Znaleźli je w tym samym miejscu, przysiedli na murku i otrzepali stopy z piasku, stykając się przy tym ramionami. Założyli buty, i złapali się za ręce – razem, zgodnie, nawet nie tak, że to jedno złapało drugie – i ruszyli do zaparkowanego nieopodal Cadillaca.
— Mogliśmy wcześniej porozmawiać, prawda? — rzucił niespodziewanie Ian, który wyjątkowo nie patrzył przy tym na Debbie, a na widoczny za parkingiem park.
Mogli wcześniej porozmawiać. Mogli? Może gdyby zrobili to wcześniej, z tej rozmowy nic by nie wyniknęło? Może musieli miotać się tak długo, żeby teraz to miało sens? Może potrzebowali tyle czasu, żeby przekonać się, że naprawdę chcieli tego samego?
— Nie ważne — mruknął Ian pod wpływem swoich myśli i mocniej ścisnął dłoń Debbie. Popatrzył na nią teraz, kiedy zatrzymali się przy Cadillacu i uśmiechnął się lekko. Nie puściwszy jej dłoni, drugą odgarnął z jej czoła ten jeden, niesforny kosmyk. Zawsze ten sam.
— McDonald? — zapytał i sięgnął do kieszeni dresowych spodni po kluczyki. Tak, Maddie, a raczej Debbie, która kupiła shake’a i frytki dla Maddie, narobiła mu smaka.
IAN HUNT 🩶
Przy Debbie Ian mógł być gówniarzem. Tym, którym wcześniej nie miał okazji być, ponieważ miał takie, a nie inne życie. A przecież miał tyle lat, że w głowie powinien mieć niewiele więcej, niż głupoty. I przy Debbie było to możliwe, choć przecież Debbie nie była głupotą. Była czymś – kimś – zdecydowanie więcej. Przy Debbie Ian czuł się najlepiej Przy Debbie mógł być po prostu Ianem, tym bardziej teraz, kiedy ze sobą porozmawiali. Nie ważne już było to, że był dilerem. Nie teraz, nie w tym momencie, nie w tym dobrym miejscu, w którym w końcu się znaleźli, a do którego tak długo nie potrafili trafić. Nie mogli.
OdpowiedzUsuńIanowi cisnęło się na język jeszcze kilka słów, które Debbie mogłaby za nim powtórzyć. Nie miał jednak pewności, czy rozumiał ich sens. Nikt nigdy tak do niego nie powiedział, ani Ian nigdy nikomu tak nie powiedział. I jeśli Ian kochał Debbie, a podejrzewał, że właśnie tak było, to kochał ją po swojemu. Ponieważ nikt nie pokazał mu, ani tym bardziej nie nauczył go, jak powinno się kochać. Być może za tym, co Ian mógłby powiedzieć Debbie, a za tym, co czuł do Debbie, stało co innego – w rozumieniu każdej innej osoby, niż w rozumieniu Iana. Nie wiedział tego. Dlatego nie odezwał się już i poprzestał na uśmiechaniu się do Debbie, ponieważ to wychodziło mu samo i bez zastanawiania się, co się za tym kryło.
Także Ian zmarszczył brwi, kiedy Debbie zwolniła. Poczuł lekki niepokój, kiedy popatrzyła na niego w zamyśleniu, bo może właśnie palnął coś, czego nie powinien? Tego też nie wiedział. Nie wiedział wielu rzeczy i jak się okazywało, nie tylko tego, czy da radę całkowicie skończyć z dilerką.
— Tak — potaknął, bo nie dało się ukryć, że wcześniej Debbie kazała mu wypierdalać, a on jej posłuchał i wypierdolił zarówno z jej mieszkania, jak i życia. I to bolało. Bolało go to nawet dzisiaj, ale nie miał o to żalu do Debbie. Wiedział, że nie chciała. Przecież powiedziała mu o tym wczoraj, a on, mimo tego, że był wtedy naćpany, pamiętał, o czym rozmawiali. A rozmawiali praktycznie o tym samym, o czym rozmawiali dzisiaj, z tym że dopiero dzisiaj każde z nich było trzeźwe i w pełni świadome tego, co mówiło. Jeśli byli słabi, to przez swoje własne towarzystwo i to, co do siebie czuli, a nie otępiające używki.
Przymknął powieki, kiedy Debbie dotknęła jego policzka.
Nie było dobrego wyjścia.
A czy teraz aby na pewno je znaleźli?
Ian obszedł samochód, zajął miejsce kierowcy. Zapiął pas, odpalił silnik. Popatrzył na porzucony w uchwycie na kubek telefon, a potem na Debbie.
— Musiałaś kazać mi wypierdalać. Wiem to — odezwał się, nie spuszczając z niej wzroku. Martwił się. Martwił się tym, przed czym wczoraj ostrzegał Debbie. Że to ją zniszczy. Bo choć dziś wszystko wydawało się prostsze, to wciąż mogło ją zniszczyć.
Ruszył z miejsca. Parking był praktycznie pusty, więc wykręcił swobodnie, zataczając duży łuk i wyjechał na drogę prowadzącą przez Great Kills Park. Nie włączył nawigacji. W końcu mieli dotrzeć na Harlem, a tam do najbliższego McDonalda. Nie było sensu kluczyć po mieście wcześniej.
Ian nie wydawał się taki zadowolony, jak jeszcze przed chwilą. Gryzło go to, co powiedziała Debbie. To o dobrym wyjściu. Sam sprowokował ją, aby to powiedziała, więc niewiele mógł z tym zrobić. Nie przestał spoglądać na drogę, kiedy Cadillac rozpędził się do stałej prędkości, ale wyciągnął prawą rękę i ułożył ją na udzie Debbie, nad kolanem.
IAN HUNT 🩶
Nic, co było pomiędzy nimi, nie było proste i najprawdopodobniej nigdy nie miało się takie stać. Ale zarówno Ian, jak i Debbie się na to godzili i dziś w końcu powiedzieli o tym na głos. Miało być im o tyle łatwiej, że to siebie nawzajem postawili na pierwszym miejscu, że zrobili to zupełnie otwarcie, a nie tak jak do tej pory, po cichu, kiedy każde z nich chciało tego drugiego, ale uparcie twierdzili, że nie powinni. Przynajmniej Ian wierzył w to, że teraz powinno być im łatwiej. Może był naiwny, a może nawet był głupi, ale trzymał się kurczowo tej myśli, tak jak kurczowo trzymał dłoń Debbie, kiedy szli do Cadillaca.
OdpowiedzUsuńDebbie stała się jego wszystkim. Mogła wypierdolić go z łóżka choćby jeszcze tysiąc razy, a to jedno i tak by się nie zmieniło i Ian był o tym przekonany. Trochę go to przerażało. To, co czuł do Debbie i jak wiele zaczęła ona dla niego znaczyć. To, że zaczął dzielić życie na przed Debbie i po Debbie. Przerażało go to, ponieważ nigdy nie czuł się za nic odpowiedzialny, a teraz czuł się odpowiedzialny za Debbie i każdą rzecz, która się z nią wiązała. Nie chciał jej skrzywdzić. Nie chciał jej zniszczyć. A przecież mógł to zrobić zupełnie niechcący, bo wielu rzeczy nie wiedział i nie rozumiał. Tak jak na co dzień był bystry, tak w relacjach z innymi ludźmi radził sobie średnio, a przy Grayson po prostu głupiał.
Nie chciał też tego, by Debbie poczuła się źle. A tak się poczuła na wspomnienie o tym pamiętnym wypierdoleniu Iana z łóżka. Widział to w jej krzywym uśmiechu i spojrzeniu, które mu posłała. Dlatego ułożył dłoń na jej udzie i lekko zacisnął palce na jej ciele, bo ta bliskość zawsze dobrze im wychodziła. Czasem, a nawet często to w ten sposób potrafili powiedzieć sobie więcej, niż za pomocą słów. Stąd uśmiechnął się, kiedy Debbie ujęła tę jego dłoń w obie swoje. Nie wyplątał się z tego uścisku ani na chwilę, a kiedy potrzebował zmienić bieg, po prostu opierał ich splecione ze sobą dłonie o drążek i pchał go lekko we właściwą stronę, w duchu ciesząc się z tego, że miał nowiutkiego Cadillaca, a nie starego gruchota, w którym trzeba było siłować się ze skrzynią biegów.
— U mnie — oznajmił i popatrzył na Debbie opierającą głowę o zagłówek. Widać było po niej to zmęczenie. Zresztą Ian czuł się podobnie. Trochę wydrenowany, ale też znowu zadowolony. Ponieważ Debbie siedziała na swoim miejscu, a przez to także wszystko inne było na swoim miejscu.
Płynnie przemieszczali się przez Nowy Jork, który po zachodzie słońca rozświetlił się własnym światłem, wylewającym się z ulicznych latarni i z każdego bilbordu, który mijali. Tym razem Ian pojechał czterysta siedemdziesiątką ósemką, wybierając tunel. Wyjechawszy z niego, zrobili pętelkę i zjechali na FDR Drive ciągnącą się wzdłuż East River. Siedząca po stronie pasażera Debbie miała widok na widoczny po drugiej stronie Brooklyn i nawet Ian wyglądał przez szybę przy każdej możliwej okazji, a okazji tych miał dużo, bo nieustanie zerkał na Debbie.
Nie rozmawiali wiele, w zasadzie nie rozmawiali wcale. Debbie trzymała prawą dłoń Iana w swoich dłoniach, kciukiem rysowała kółka na jej wierzchu i to im wystarczało.
Zajechali do McDrive i dopiero teraz Ian oswobodził prawą rękę. Złożyli zamówienie, na tyle duże, że gdy podjechali do okienka i Ian zapłacił, obsługująca ich dziewczyna pokierowała ich na miejsce dla oczekujących na odbiór zamówienia. Ian zjechał na wymalowane na żółto miejsce postojowe oznaczone numerem jeden i kiedy zaciągnął ręczny, ziewnął głośno. Ledwo zdążył zasłonić buzię dłońmi. Popatrzył na Debbie, uśmiechnął się do niej. Coś mu się wydawało, że kiedy dotrą do niego i zjedzą, po prostu padną.
Z McDonalda do mieszkania Iana mieli cztery minuty i dokładnie w te cztery minuty dotarli pod budynek, w którym Ian mieszkał po tym, jak ktoś przyniósł im ich zamówienie. Kolejne cztery Ian szukał wolnego miejsca. W końcu zaparkował równolegle na miejscu, w które ktoś inny mógłby się nie wcisnąć, jemu jednak poszło to zaskakująco gładko. Wysiedli, Ian wziął z tylnego siedzenia torbę z maka, a także kopertę z gotówką z pokera, którą znalazł za swoim siedzeniem. Debbie zgarnęła swoją torebkę i telefon. Ruszyli w stronę klatki, potem na górę, na trzecie piętro. Ian otworzył drzwi, przepuścił Debbie przodem, a potem te drzwi za nimi zamknął i przekręciwszy zamek, odetchnął głębiej. W końcu. W końcu dotarli do celu. W końcu byli tylko Ian i Debbie. A Debbie nie miała stąd wyjść do końca weekendu.
UsuńIAN HUNT 🩶
Ian kochał Debbie. Tak najprościej i najkrócej można było opisać to, co do niej czuł. Gdyby jednak to Debbie powiedziała Ianowi, że go kocha, prawdopodobnie miałby problem z tym, żeby powiedzieć jej to samo. Żeby ubrać w te dwa słowa to, co podejrzewał, a finalnie wiedział już od pewnego czasu.
OdpowiedzUsuńTo było dużo. To znaczyło wiele. A Ian wciąż był dilerem i nie mógł wiele Debbie obiecać. Nawet to mieszkanie, w którym teraz się znaleźli, odzwierciedlało to, kim był Ian. Nie miał tutaj żadnych ozdób, żadnych rzeczy osobistych na wierzchu. Raz, że tego nie potrzebował. Dwa, że gdyby musiał szybko się stąd ewakuować, po prostu wrzuciłby trochę ciuchów do torby i wyszedł. Nie był przywiązany do tego miejsca, ani do sprzętów, z których część była jego. Mógł wynająć nowe mieszkanie. I kupić nową elektronikę.
Bolało go to, że nie mógł wejść do domu rodzinnego Debbie i napić się z jej mamą herbaty, a to był tylko wierzchołek góry lodowej. Dziś jednak chyba był już zbyt zmęczony, żeby o tym myśleć.
Ściągnął buty i ustawił je obok trampek Debbie, a potem poszedł za nią do salonu. Usiadł sobie obok niej na kanapie i zaczekał, aż z papierowej torby Debbie wyjmie swoje jedzenie. Potem zrobił to samo, prawie, bo na niski stolik przyciągnięty do kanapy wyłożył wszystko, czyli swojego McDouble w zestawie z frytkami i nuggetsami, jeszcze jedno opakowanie frytek, saszetki z ketchupem i stos serwetek. Papierową torbę odstawił na bok, bo miała posłużyć za kosz na wszystkie pozostałe papierki.
Wgryzł się akurat w swojego burgera, kiedy Debbie zapytała go o jutrzejszy dzień. Miał pełną buzię, więc wymruczał tylko coś, co miało brzmieć jak twierdząca odpowiedź. Mogli coś ugotować, mogli coś zamówić, mogli iść na miasto. Mogli zrobić wszystko, na co będą mieli ochotę i Ian, pochylony nad stolikiem i kartonikiem po burgerze, do którego kruszył sałatą, uśmiechnął się do tej myśli.
Swojego McDouble wciągnął w tempie ekspresowym. Był głodny, cholernie głodny i poczuł to dopiero teraz, kiedy miał jedzenie pod nosem. Złapał za frytki i dołączył do Debbie, plecami opierając się o kanapę. Jedną nogę podwinął pod siebie tak, że kolano oparł o kolano siedzącej po turecku Grayson.
— Nie umiem dobrze gotować — zauważył, po czym włożył do buzi dwie frytki. Przeżuwając, popatrzył na Debbie. Przełknął. — Tylko tak, żeby nie umrzeć z głodu — dodał i zjadł kolejne dwie frytki. I nagle pomyślał sobie, że co, jeśli przez ten weekend okaże się tak bardzo nieżyciowy, że Debbie stwierdzi, że jednak to wszystko pierdoli? Tego nie przewidział, ba!, w ogóle o tym nie pomyślał.
IAN HUNT 🩶
Ian zjadł frytki. Wychylił się, sięgnął po swoje nuggetsy. Cały czas czuł Debbie obok siebie i nie musiał na nią zerkać, żeby być świadomym jej obecności, ale i tak to robił. Lubił na nią patrzeć, a najbardziej lubił to robić właśnie podczas takich zwykłych, prostych i codziennych czynności. Stąd nie odmawiał sobie zerkania na nią w Cadillacu, ani teraz, kiedy oboje byli pochłonięci jedzeniem. W końcu nie miał wiele okazji do tego, by obserwować ją w takich spokojnych i nienacechowanych negatywnie chwilach. W zasadzie większość ich znajomości była niespokojna, a kolejne spotkania przypadkowe i na swój sposób burzliwe. Dlatego Ian najzwyczajniej w świecie cieszył się, że mogą siedzieć na kanapie w jego mieszkaniu, jeść maka i chwilowo skupiać się tylko na tym, jak gdyby nigdy nic.
OdpowiedzUsuńNie pomyślał o tym, żeby sięgnąć po pilota. Nie potrzebował, żeby coś szumiało w tle. Lubił ciszę, zarówno głuchą, jak i tę wypełnioną szelestem papierków od jedzenia i siorbaniem Debbie, kiedy ta pociągała colę zero przez słomkę. Ian uśmiechnął się, do siebie, a nie do Debbie, bo kiedy ta pochylała się nad stolikiem, to widział jej plecy.
Pudełeczko po McDouble i papierek po frytkach Ian wrzucił do dużej, papierowej torby. Dojadł nuggetsy, opakowanie po nich wylądowało w tym samym miejscu. Dopiero teraz Hunt sięgnął po słomkę, rozerwał zabezpieczający ją papierek i wetknął ją w dziurkę w wieczku coli. Złapał lekko wilgotny z zewnątrz kubek w dłoń i rozsiadł się wygodniej, a kiedy akurat znalazł dogodną pozycję, Debbie ułożyła głowę na jego ramieniu. Przekręcił głowę i cmoknął ją we włosy, w żadne konkretne miejsce, a tam, gdzie akurat sięgał.
— To nie tak, że nie umiem wcale — usprawiedliwił się szybko. Fakt, często jadł na mieście, ale gdyby stołował się wyłącznie na nim, to nawet on by zbankrutował. Dlatego od czasu do czasu gotował, bo na śniadania czy kolacje często robił coś, co po prostu nie wymagało obróbki termicznej.
Ian nie widział, że Debbie się skrzywiła, ale poczuł, że coś było nie tak, kiedy wzruszyła ramionami. Nie dokończyła tego ruchu, tak jakby coś ją przed tym powstrzymało i pewnie był to ból. Ian westchnął cicho. A potem uśmiechnął się, zagryzając przy tym zęby na słomce, której nie wyjął z buzi.
— Możesz. Najlepiej bez majtek — zauważył i wcale nie miał przy tym tak bardzo żartobliwego tonu, jak mógłby mieć. Był sierpień, było ciepło, a koszulki Iana powinny zakryć pośladki Debbie chociaż w połowie. Majtki były zbędnym elementem garderoby, tak samo jak były nim tamte legginsy, które Grayson ubrała po tym, jak Hunt już raz je z niej ściągnął. Mógł je ściągnąć po raz drugi i oczywiście to zrobił, może nawet od razu z majtkami? Dziś już tego nie pamiętał. Dawno nie ściągał niczego z Debbie. Może więc jednak mogła do jego koszulki ubrać majtki?
Napił się coli. Wolną ręką złapał rękę Debbie i ich splecione dłonie oparł na swoim kolanie. Czekała na niego jeszcze jedna porcja frytek, ale czuł się już pełen i ciężko było mu nawet wypić te pół litra coli. Kubka jednak nie odstawił, bo nie chciało mu się ruszać, a skoro już miał go pod ręką, to co jakiś czas pociągał łyk przez słomkę.
Mógłby mieć do Debbie wiele pytań. I miał. O to, jak czuła się Maddie po odstawieniu jej do domu. O co Debbie posprzeczała się z matką. Jak było dziś na rehabilitacji. Nie zadał jednak żadnego z nich. Nie miał siły. Miał za to czas, bo pierwszy raz od dawna Ian i Debbie nie musieli uciekać przed jutrem.
IAN HUNT 🩶
Ian i Debbie byli znakomici w ignorowaniu otaczającej ich rzeczywistości. Kiedy przebywali w swoim towarzystwie, świat wokół nich nie tyle tracił na znaczeniu, co przestawał istnieć. Próbowali z tym walczyć. Próbowali pamiętać o tym, że Ian był dilerem, a Debbie była policjantką i to nie miało prawa zadziałać, ale każdą potyczkę ze zdrowym rozsądkiem kończyli jako przegrani. Poddawali się, temu, co było pomiędzy nimi i sobie nawzajem, ponieważ to było o wiele prostsze, niż nieustanna walka. A dziś byli tą walką wyjątkowo wyczerpani.
OdpowiedzUsuńSiedząc na kanapie obok Debbie, Ian miał w głowie przyjemną pustkę. Nie cały czas, ponieważ dopadały go niespokojne myśli, ale znikały równie szybko, co się pojawiały. To, że czuł Debbie przy sobie, nie pozwalało tym myślom zagościć w jego głowie na dłużej. Dziś też był już zbyt zmęczony na to, by zastanawiać się nad tym, co dalej. Od wczorajszego wieczora wydarzyło się tyle, że teraz Ian nie chciał niczego więcej, jak siedzieć z Debbie na kanapie i gadać o pierdołach, bo to, o czym rozmawiali, to były pierdoły. I to właśnie te pierdoły powinny zaprzątać głowy młodym ludziom w ich wieku.
Ian nie dopił coli. W połowie pełen kubek odstawił na stolik i sapnął cicho, kiedy wrócił do poprzedniej pozycji, będąc przyjemnie objedzonym.
— Czego na przykład? — spytał, tak po prostu. Bez żadnej przyczyny i konkretnego powodu, a trochę z ciekawości. Nie wiedział przecież, co lubiła jeść Debbie, nie licząc pizzy oczywiście. Tego zdążył się dowiedzieć, kiedy na wspomniana pizzę skoczyli po łyżwach, ale to było kilka miesięcy temu. W innym świecie; w tym, w którym Debbie nie wiedziała, że Ian jest dilerem. Dziś Debbie była tego świadoma i pomimo tego siedziała z Ianem w jego mieszkaniu, na kanapie, opierając głowę o jego ramię.
— Skupię się wtedy na tobie. To wystarczy — odpowiedział lekko, jakby to była oczywista oczywistość i cóż, dla Iana Hunta to była oczywista oczywistość. Nie musiał i nie chciał skupiać się na czymś innym, niż Debbie Grayson. To było proste i to było właściwe. Nie istniało dla tego nawet żadne ale.
Westchnął, kiedy Debbie się od niego odsunęła i puściła jego rękę. Palcami potarł powieki.
— Prysznic i łóżko — powtórzył tym razem on za nią, a że to papugowanie weszło im dziś w krew, to uśmiechnął się do siebie lekko. Popatrzył na Debbie i gnany nagłym impulsem, oderwał plecy od kanapy. Złapał ją w talii, za nagą skórę, bo Debbie miała na sobie krótką koszulkę. Nie przyciągnął jej do siebie, a dosunął się do niej i pocałował ją w szyję, tę którą Debbie tak kusząco odsłoniła, przechylając głowę w bok. Debbie pachniała cudnie i była cudownie ciepła. Tak cudownie, że Ian nie oderwał ust od jej szyi, ani nie cofnął dłoni z jej talii, pomimo że teoretycznie powinni udać się do łazienki, choć może Debbie nie miała na myśli tego, by szli do tej łazienki razem.
— Chcesz iść pod ten prysznic sama? — spytał więc, mamrocząc to gdzieś na wysokości jej karku.
IAN HUNT 🩶
— Tosty… — parsknął, nie mogąc się powstrzymać. Tosty, to on akurat potrafił zrobić. Debbie musiała poważnie wątpić w jego umiejętności, skoro wymieniła akurat to. Ian pokręcił głową i zaczął śmiać się cicho. Nie przestał szybko, bo te tosty aż za bardzo go rozbawiły, prawdopodobnie przez to, że był zmęczony. W końcu westchnął ciężko, jakby z wydechem chciał wyrzucić te resztki rozbawienia, które pozostawiły na jego twarzy lekki uśmiech.
OdpowiedzUsuń— Tosty — powtórzył. — W porządku — dodał, powoli kiwając głową. Debbie mogła go nauczyć wszystkiego, czego tylko chciała, jeśli to oznaczało, że spędzi z nim czas. Ian lubił spędzać czas z Debbie i lubił uciekać z nią przed rzeczywistością, tak jak robili to teraz.
Debbie mogła poczuć na skórze uśmiech Iana, bo właśnie w ten sposób zareagował na to, jak na jego pieszczotę zareagowała Debbie. Na czas tego uśmiechu niemal oderwał usta od jej szyi; niemal, bo wciąż był blisko i jego ciepły oddech owiewał kark Grayson. Objął ją ciaśniej, zaplatając ręce wokół jej talii, skoro okazało się, że aż tak bardzo pod ten prysznic im się nie spieszyło. Zaczął znowu całować jej szyję, tam, gdzie dosięgał, będąc za jej plecami i trochę nie chciało mu się wierzyć, że może to robić, tak jak do Debbie nie docierało to, że miała spędzić noc w mieszkaniu Iana.
Dawno nie mogli zachowywać się w ten sposób. Nie chcieli, dobrze wiedząc, że finalnie okaże się to być niemożliwie bolesne i ani trochę przyjemne. Ian miał wręcz wrażenie, że teraz, w jego mieszkaniu, trochę oszukują. Że udają, że to, że Hunt jest dilerem, nie stanowi żadnej przeszkody. Że prędzej czy później to znowu wypłynie i pewnie miało tak być, ale…
Debbie odwróciła się w stronę Iana. Złapał to jej krótkie spojrzenie, zapatrzył się w ciepłe, brązowe oczy. Potem Debbie już go całowała, a on całował ją i nie było pomiędzy nimi miejsca na jakiekolwiek ale.
— Tak, na pewno — mruknął, bez żadnego przekonania, bo jeśli Debbie jeszcze się łudziła, to Ian ani trochę. Nie chciał dziś puszczać Debbie. Za bardzo żywe było w nim przekonanie, że jeśli ją puści, to znowu nie będą widzieć się przez długie tygodnie. Nawet jeśli miało to być tylko wyjście do łazienki. Ian naprawdę miał wrażenie, że oszukiwali i że po tym weekendzie znowu zderzą się ze ścianą. Musiał przekonać się na własnej skórze, że tak nie będzie. Nie było innego wyjścia. Jeśli na świecie nigdy nie było nikogo, kto czekał na poniedziałek, to teraz czekał na niego Ian Hunt.
— Chodź.
Odsunął się od Debbie i wstał. Wyciągnął do niej rękę, jakby Debbie nie wiedziała, gdzie jest łazienka, mimo że ledwo wczoraj siedziała w tej łazience i czekała, aż lodowata woda nieco otrzeźwi naćpanego Iana. To naprawdę było ledwo wczoraj? A to dzisiaj, naprawdę działo się naprawdę? Ian miał mały mętlik w głowie. Ale miał Debbie. Trzymał ją za rękę, ciągnął lekko za sobą do łazienki. W tej łazience złapał za krawędź koszulki Debbie i ściągnął ją z niej, rzucił ciuch na kosz na pranie. Złapał Debbie za biodra i przyciągnął bliżej siebie, tak że stykali się ciałami od pasa w dół. Odchylił się lekko, by swobodniej spojrzeć na nią z góry. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się cienka, pionowa zmarszczka. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie odezwał się słowem. Zamiast tego pochylił się i pocałował Debbie, długo i czule.
IAN HUNT 🩶