'Cause I'm a real tough kid, I can handle my shit
They said, "Babe, you gotta fake it 'til you make it" and I did
They said, "Babe, you gotta fake it 'til you make it" and I did
Bridget Calloway
Otwiera oczy i ma nadzieję, że dzisiaj będzie ten dzień.Czeka z niecierpliwością na jakąkolwiek informację. Drga za każdym razem, gdy telefon zacznie dzwonić i z tym samym rozczarowaniem, które towarzyszy jej od kilku miesięcy orientuje się, że jest to jedno z wielu nieistotnych powiadomień. Zanim rozpocznie dzień szepcze cichą modlitwę do świata, aby tym razem jednak jej wysłuchał. Dalej żyje nadzieją, że w końcu nadejdzie ten dzień, każdego ranka jest przekonana, że to będzie właśnie dziś. Od dziewięciu miesięcy nic się nie zmieniło, ale to wcale nie sprawia, że jej wiara się zmniejsza. Wymyka się z domu zanim ktokolwiek wstanie i spędza godzinę na spacerze w towarzystwie Milki, która wiecznie jest niewyspana, a wyjście z ciepłego łóżka jest dla niej największą karą. Równo o siódmej rano zjada śniadanie w towarzystwie rodziców swojego ojca. Wymienia się z nimi planami na dzień, dopytuje o ich grafik i upewnia się, że będą mogli zjeść obiad w ich ulubionej restauracji. W głosie całej trójki słychać smutek, który maskują najlepiej, jak tylko potrafią.Popołudnia spędza na tworzeniu materiałów, które później będzie mogła wrzucić na swoje social media. Nagrywa otwieranie paczek, które otrzymuje w ramach współprac, przegląda trendy na TikToku i Instagramie. Zapamiętuje, że musi nagrać latte make-up, ale zanim zdąży to zrobić pojawia się już strawberry make-up i nikt już nie pamięta o poprzednim makijażowym trendzie. Czas mija jej na pracy, nim się obejrzy zbliża się godzina obiadu z dziadkami.Wieczorami nie szykuje się do kolejnej imprezy, jak miało to miejsce jeszcze w zeszłym roku. Rzadko zaakceptuje zaproszenie na wspólne wyjście, jeszcze rzadziej pojawi się na evencie organizowanym przez marki, które często ją sponsorują. Wszyscy zdają się rozumieć dlaczego dziewczyna, która niegdyś w przeciągu jednego tygodnia potrafiła wylegiwać się na plaży w Meksyku, pojawić się na pokazie mody i premierze filmowej, zmieniła się w dziewczynę, której wyciągnięcie z domu graniczy z cudem. Zawsze grzecznie odmawia wspólnych wyjść, wykręca się zmęczeniem, natłokiem pracy. I wszyscy jej wierzą. Nikt nie próbuje postawić się na jej miejscu, bo nikt nie chciałby przechodzić przez to z czym każdego dnia mierzy się Bridget. Jest idealnym przykładem, że pieniądze nie rozwiążą wszystkich problemów, kilka zer na koncie wcale nie sprawi, że nagle łatwiej będzie znosić codzienność. Oddałaby wszystko co ma, co do ostatniego centa, aby móc jeszcze raz przytulić się do mamy, porozmawiać z tatą i spędzić z nimi chociaż jeden dzień. Snuje teorie, gdzie są i co się wydarzyło, żyje odległym marzeniem, że któregoś dnia pojawią się znów w jej życiu i dopóki starczy jej sił będzie w to wierzyć, bo poza tym nic więcej jej nie zostało.
Bridget Cora Calloway ——— 24 latka; urodzona 17 czerwca 2000 roku w Nowym Jorku ● Social media manager; influencerka, którą obserwuje ponad sześć milionów osób ● Instagram ● Absolwentka marketingu i public relations na NYU ● Osamotniony apartament mieszczący się na 1060 Fifth Avenue zamieniła na dom dzielony z dziadkami przy 700 West 247th Street ● Wnuczka rozchwytywanej autorki thrillerów medycznych, Theresy Calloway i senatora Henry'ego Calloway'a ● Jedyna córka prezenterki telewizyjnej Catherine Ainsworth-Calloway i adwokata Tobiasa Calloway'a ● Więzi
Hej!
Zapraszam do wątków z Bridget. Szukam dla niej przyjaciół i w zasadzie wszystkiego.
W karcie Taylor Swift My Tears Ricochet & I can do it with a broken heart. Kod stąd. Buźki użycza @romaneinnc
Karta: I
Notki: I
Kolejne dni dla Maxa były niczym walka z samym sobą. Każdy bieg po plaży, każda godzina spędzona na siłowni były dla niego jak próba udowodnienia – sobie i światu – że wciąż jest tym samym Maxem, który niegdyś wygrywał na torze. Ale ciało nie współpracowało tak, jak by chciał. Zdarzało się, że brak postępów budził w nim frustrację. Był drażliwy, łatwo tracił cierpliwość, choć robił wszystko, by tego nie pokazywać.
OdpowiedzUsuńObecność Bridget działała na niego kojąco. Kiedy po raz kolejny pomógł jej przewieźć resztę rzeczy do ich wspólnego domu, czuł, że coś się zmienia. Jej ubrania, książki, drobiazgi – wszystko na nowo zajęło swoje miejsce. Tym razem na dobre. Bridget na nowo urządziła się w przestrzeni, która jeszcze niedawno wydawała się Maxowi pusta i zimna.
Wieczorami, gdy siadał z nią na tarasie z widokiem na morze, chwilami zapominał o swoich ograniczeniach, kontuzjach i niepewności co do przyszłości. Była z nim. To wystarczało, przynajmniej na te kilka spokojnych chwil. Ale gdzieś w głębi wciąż toczyła się walka.
Max wrócił do domu późnym popołudniem, po długim i wyczerpującym spotkaniu ze swoim managementem. Mieli omówić jego przyszłość – przyszłość, która jeszcze kilka miesięcy temu wydawała się pewna i świetlana. Teraz wszystko wyglądało inaczej. Po wypadku, który zmienił bieg jego kariery, Red Bull, jego dotychczasowy zespół, nie przedłużył jego kontraktu. Decyzja, choć spodziewana, była ciosem. W świecie, w którym liczyły się wyniki, a wypadki były postrzegane jako słabość, Max przeszedł z pozycji jednego z najlepszych na torze do zawodnika był, nad którego przyszłością zaczęto się zastanawiać.
Bridget nie wiedziała. I Max nie miał zamiaru jej powiedzieć – przynajmniej nie teraz. Nie wspomniał o tym, że szuka nowego zespołu, że od tygodni jego agent dzwoni do każdej możliwej stajni, próbując wynegocjować choćby miejsce testowe, a jednocześnie uspokajać sponsorów, że Max odzyska formę. Nie chciał się przyznać do tego, że jego nazwisko – niegdyś gwarancja sukcesu – zaczyna tracić na wartości. Że teraz, zamiast walki o podium, walczy o szansę, by w ogóle wystartować.
Przekroczył próg domu i zamknął za sobą drzwi.
Zdjął kurtkę, powiesił ją na wieszaku i na chwilę oparł się plecami o ścianę, zaciskając dłonie w pięści. W głowie wciąż brzmiały słowa menedżera:
“Musimy być realistami, Max. Nie możemy liczyć na cuda. Twoje nazwisko nadal ma wartość, ale jeśli nie pokażesz, że wróciłeś do formy, nie będzie łatwo.”
Słyszał delikatne dźwięki dobiegające z salonu. Bridget była w domu. Przez chwilę zastanawiał się, czy po prostu nie wyjść na taras i zniknąć jej z oczu, by uniknąć rozmowy. Ale zamiast tego wziął głęboki oddech, wyprostował się i ruszył w jej stronę, próbując ukryć zmęczenie i frustrację, które buzowały pod jego skórą.
Już z daleka dostrzegł migotanie lampek choinkowych. Gdy wszedł do środka, zobaczył Bridget stojącą przy choince. Była pochylona, zawieszając na gałązce srebrną bombkę. Wokół niej leżały pudełka pełne ozdób, a w tle cicho grały świąteczne piosenki.
Podszedł bliżej, spoglądając na choinkę. Migoczące światełka odbijały się w bombkach i gałązkach, tworząc przytulny, niemal magiczny nastrój.
— Wygląda pięknie
Maxie
Czuła się trochę jak złapana w pułapkę, choć przecież nic jej nie groziło. Od dziecka zwierzały się sobie z największych sekretów i najbardziej żenujących wydarzeń, a jednak teraz Billie miała wrażenie, że nie potrafi się do tego przyznać. Było jej głupio, że tak łatwo dała się podejść, że wpadła w sidła Zane'a właściwie niemal na własne życzenie. Poniekąd wiedziała przecież, jak to się kończy, kiedy ktoś pozwala jej się do siebie przywiązać. I kiedy ona sama sobie na to pozwala.
OdpowiedzUsuńNie chciała kłamać, ale nie mogła również powiedzieć prawdy. Tak właściwie nigdy nie zamierzała wciskać kuzynce jakiejś taniej bajeczki, która byłaby ewidentnie mocno naciągana. Tylko jak wyznać coś tak upokarzającego… a zarazem tak trudnego do zlikwidowania? Nie przyznawała nawet przed sobą, że żywiła do Zane'a jakiekolwiek uczucia poza niechęcią, nienawiścią i wstrętem. Choć przecież tak naprawdę nienawidziła go tylko wtedy, gdy z nią pogrywał w te swoje gierki. I wówczas, kiedy nie pozwalał jej się od siebie odsunąć. Może gdzieś w głębi duszy po prostu nie chciała tego zrobić. To by ją tłumaczyło, nawet, jeżeli było to wyjątkowo marne wytłumaczenie. Czuła do siebie obrzydzenie, że zgadza się, by traktował ją w taki sposób. I czuła do siebie obrzydzenie, że tak mocno się go trzymała, jakby tonęła, a on był jedynym kołem ratunkowym w zasięgu wzroku. Nigdy nie potrafiła mu się tak do końca postawić. W jego obecności topniały w niej wszystkie te cechy, które na ogół czyniły ją kobietą niezależną.
Najchętniej zapomniałaby o jego istnieniu, ale tego akurat zrobić nie mogła. Był pierwszą osobą, która w zupełności odwzajemniała jej uczucia. I miała wrażenie, że on doskonale wiedział, co robi, już wtedy, gdy zobaczył ją po raz pierwszy.
Billie upiła łyk drinka i zamyśliła się na chwilę. Naprawdę wolałaby posłuchać, co tam u Brie. I nie tylko dlatego, że odwróciłoby to uwagę od niej.
— Okej, więc… — odetchnęła głęboko, starając się ubrać prawdę w tak łagodne i oględne słowa, jak tylko się dało. — To taki znajomy Willa. I tak właściwie nie ma o czym opowiadać — wzruszyła ramionami. — Było fajnie, ale to już przeszłość. A on nie potrafi tego zaakceptować. Nie wspominałam o tym, bo… — urwała, nie będąc pewna, jak powiedzieć to na tyle delikatnie, by nie zaprzepaścić tych wszystkich kroków w przyszłość, które Brie już zrobiła. — Nie chciałam zawracać ci głowy — przyznała w końcu. — To po prostu nie było nic istotnego. Miałaś swoje problemy. Nie chciałam być jednym z nich.
Westchnęła. Właściwie osiągnęła sukces. Pozostawało mieć nadzieję, że kuzynka nie będzie drążyć. W końcu to naprawdę nie był interesujący temat. Ot, natrętny były, jeden z wielu sobie podobnych. Czuła, że nie mogłaby wyznać, jaki pakt łączy ją z Zane'em. I czuła, że to mogłoby w jakiś sposób wpłynąć na opinię Brie o niej, a tego bardzo nie chciała. Albo zaczęłaby oferować jej pomoc. Była to teraz ostatnia rzecz, jakiej potrzebowała. Z tą sprawą musiała zmierzyć się sama.
Billie, która grzecznie zaczeka na opowieść 💙
Max przesunął dłonią po karku i westchnął, starając się wyglądać na zrelaksowanego. Mięśnie na jego ramionach były napięte, jakby cały dzień nosił na nich ciężar, którego nie potrafił zrzucić. W głowie wciąż słyszał urywane zdania ze spotkania: “Nie mamy pewności, czy wrócisz do formy”, “Ryzyko jest zbyt duże”, “Musimy poczekać”. Każde z nich rezonowało w nim jak ostrze wbite prosto w dumę. Nie mógł jednak pozwolić, by Bridget cokolwiek zauważyła.
OdpowiedzUsuńZebrał się w sobie i uniósł kąciki ust w coś, co miało przypominać uśmiech. Na powitanie musnął jej usta.
— Nie szkodzi. — Jego głos zabrzmiał spokojnie, ale w środku czuł się jak bomba z opóźnionym zapłonem. — Wygląda świetnie. Zresztą wiesz, że nigdy nie byłem w tym najlepszy.
Choinka rzeczywiście była piękna. Idealnie dobrane ozdoby, światełka o ciepłym blasku. Wszystko to zdawało się jednak zbyt idealne, zbyt spokojne w kontraście do chaosu, który szalał w jego wnętrzu.
— Dobrze. — Skłamał z takim spokojem, że niemal sam w to uwierzył.
Max odsunął się od choinki i odwrócił do niej. Spojrzał na nią, próbując wyczytać z jej twarzy, czy naprawdę uwierzyła w jego słowa.
— Rozmawialiśmy o planach i projektach na kolejny sezon. Wszystko zmierza w dobrym kierunku. — Kłamstwo wychodziło z jego ust z taką łatwością, że sam zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem w niego nie wierzy. — Trochę jeszcze pracy, kilka szczegółów, ale jestem dobrej myśli.
Słowa padły zbyt gładko, jakby były przygotowane wcześniej. Było w nich coś mechanicznego, jakby Max próbował przekonać nie tylko ją, ale i samego siebie, że wszystko jest w porządku. Spojrzał na nią szybko, a potem odwrócił wzrok. Wiedział, że oczekuje od niego szczerości, ale w tym momencie po prostu nie był w stanie przyznać, że coś jest nie tak. Nie chciał jej martwić. Nie chciał pokazać, że wciąż tkwi w miejscu, które go unieszczęśliwia.
Max wziął z pudełka jedną z ozdób — delikatną, srebrną gwiazdkę, zrobioną z cienkich metalowych nitów, które odbijały światło. Obrócił ją w dłoniach, przyglądając się jej przez moment, jakby była czymś więcej niż tylko dekoracją. Chciał zawiesić ją wysoko, ale w chwili, gdy podnosił rękę, poczuł ostry ból, który przeszył jego ramię. Na moment zmarszczył brwi, ale starał się tego nie okazywać. Zdecydowanie nie chciał, by Bridget widziała, jak bardzo ten ból go męczył. Zamiast tego szybko wyprostował plecy i spróbował nie dać po sobie poznać, że krzywił się z powodu bólu. Potem zawiesił ozdobę nieco niżej.
W tej chwili spojrzał na Bridget, jakby zastanawiając się, czy ona zauważyła jego reakcję. Chciał wrócić do normalności, więc starał się nie dać poznać, że wciąż odczuwał ból.
— Napijesz się czegoś? — zapytał spokojnie, choć w jego głosie wybrzmiewała nieznaczna troska. Max chciał odwrócić jej uwagę, by zyskać chwilę spokoju. Ból, który poczuł, wciąż wywoływał w nim niepokój, ale nie chciał, by Bridget to zauważyła. Wiedział, że każda chwila, w której mógłby uciec do kuchni, by na moment się uspokoić, była cenna. Zdecydował się więc zaproponować jej coś do picia, licząc na to, że to zajmie jej myśli na tyle, by on mógł zniknąć na chwilę i zapanować nad sobą.
— Może wino? – dodał, chcąc, by propozycja brzmiała bardziej swobodnie, jakby to było coś, czym chciałby się z nią podzielić. Przebiegł wzrokiem po jej twarzy, widząc, że nie zauważyła niczego niepokojącego.
Maxie
Max widział, jak twarz Bridget rozjaśniła się na jego słowa. Jej oczy błyszczały z radości, a kąciki ust uniosły się w uśmiechu, który zawsze działał na niego kojąco. Ten widok – czysta ulga, szczęście i wiara w to, że wszystko zmierza w dobrym kierunku – utwierdził go w przekonaniu, że nie mógłby jej powiedzieć prawdy. Nie teraz. Nie, kiedy ona tak bardzo w niego wierzyła.
OdpowiedzUsuńNie mógł zburzyć tego spokoju. Nie po tym wszystkim co ostatnio przeszli. Widok jej uśmiechu był dla niego zbyt cenny. Nie miał w sobie odwagi, by odebrać jej tę nadzieję i wiarę w jego przyszłość. Nie, dopóki nie znajdzie rozwiązania sam.
Kłopoty z kontraktem, niedomówienia, które coraz bardziej ciążyły mu na barkach – to wszystko było teraz jego ciężarem, nie jej. Bridget zasługiwała na beztroskie święta, na spokój i radość, a on miał zamiar jej to dać, nawet jeśli oznaczało to dalsze ukrywanie prawdy. Musiał znaleźć sposób, by wrócić do formy, naprawić wszystko, zanim rzeczywistość zacznie ich przytłaczać.
— W przyszłym tygodniu — odpowiedział krótko, gotów do zmiany tematu.
Odwrócił się do niej, opierając ramię o framugę drzwi, a w kącikach jego ust pojawił się cień uśmiechu.
— Kolacja? — powtórzył, jakby musiał się zastanowić. — Jasne, możemy coś zamówić… — Max podszedł jeszcze bliżej, stanął tuż za nią i objął ją lekko w talii. — Pizza? Sushi? A może coś bardziej wyszukanego? — zapytał cicho, spoglądając przez jej ramię na ozdoby migoczące na choince. Bridget oparła się o niego plecami a on pocałował jej szyję.
Na ułamek sekundy zamarł, czując ciepło jej ciała w swoich ramionach, i zastanowił się nad odpowiedzią. Zbyt długo. Ale nie chciał, by cokolwiek w jego głosie zdradziło chaos, który rozgrywał się w jego wnętrzu. Bo jak miał mówić o wakacjach, o planach na przyszły rok, kiedy przyszłość wciąż była dla niego jedną wielką niewiadomą?
Dalekie, ciepłe miejsce, gdzie mógłby się oderwać od wszystkiego… brzmi jak coś, co powinno go ucieszyć. Powinno. Ale zamiast tego poczuł, jak coś ściska go w środku. Myśl o przyszłym roku, o wyścigach, które stały pod znakiem zapytania, o kontrakcie, którego nadal nie miał, sprawiła, że jego uśmiech na moment przygasł.
Spojrzał na Bridget, która wciąż zawieszała na nim oczekujące spojrzenie. W jej oczach była ta iskra ekscytacji, jakby już wyobrażała sobie ich dwoje na plaży, w słońcu, daleko od całego chaosu. Nie mógł jej tego odebrać.
— To świetny pomysł Brie, sam myślałem o tym, żebyśmy się gdzieś wyrwali, chociaż na kilka dni. Może nawet zaraz po świętach, na Sylwestra?
Zebrał się w sobie i przywołał na twarz lekki, spokojny uśmiech. Jego palce delikatnie przesunęły się po jej talii, jakby ten dotyk miał dodać więcej prawdy do jego słów. Bridget obróciła się w jego objęciach, jej oczy błyszczały, gdy spojrzała na niego z nadzieją. Max uśmiechnął się szerzej, choć w środku czuł, jak coś go ściska.
— Daj mi tylko znać, kiedy, a ja wszystko dopasuję — uśmiechnął się szerzej, pochylając się, by pocałować ją lekko w czoło.
Max delikatnie puścił Bridget, choć jego dłoń zatrzymała się jeszcze na moment na jej biodrze, jakby chciał przedłużyć ten dotyk, zanim naprawdę ją zostawi. Uśmiechnął się ciepło, po czym odsunął się krok w tył.
— To ja pójdę po to wino i zamówię kolację —powiedział, unosząc kąciki ust, i ruszył w stronę kuchni.
Droga do kuchni była krótka, ale Max czuł, jak z każdym krokiem jego myśli powracają do wszystkiego, co starał się ukryć. Skupił na prostych, codziennych rzeczach. Sięgnął do szafki, wyciągając z niej kieliszki, przyniósł butelkę białego wina. Postawił butelkę na blacie i odłożył korkociąg na bok, zanim wyjął telefon. Przesunął palcem po ekranie, szybko odnajdując numer do jednej z ich ulubionych restauracji. Kiedy zakończył rozmowę, odłożył telefon na blat, i wziął głęboki oddech. Przez chwilę stał w kuchni, opierając dłonie o blat, pozwalając sobie na moment ciszy. Wiedział, że Bridget czeka w salonie, z dala od tych myśli, od tych problemów, które z trudem tłumił.
UsuńSięgnął po kieliszki i butelkę wina. Odkręcił korek z wprawą i pozwolił, by aromat wina wypełnił kuchnię. Przelał je powoli do kieliszków, skupiając się na precyzji, jakby to miało go uspokoić. Potem z kieliszkami w dłoniach ruszył z powrotem do salonu, gdzie czekała Bridget.
Max
Max uśmiechnął się lekko, podchodząc do Bridget z kieliszkami w rękach. Przez chwilę patrzył na nią, z wyraźnym rozbawieniem w oczach. Zanim odpowiedział upił łyk wina, czując delikatną cierpkość na języku.
OdpowiedzUsuń-Od razu po świętach brzmi świetnie. A co do tego całego… odwiedzania wszystkich, rozumiem. W końcu to twoja rodzina, twoi przyjaciele. Nie mogę wymagać, żebyś ich zostawiła, chociaż… — Zawiesił na moment głos, odstawiając kieliszek na pobliski stolik. — Nie ukrywam, że myśl o świętach spędzonych tylko z tobą brzmi cholernie kusząco. —
Spojrzał na nią z półuśmiechem, który szybko złagodniał. Do tej pory święta spędzał z dala od Nowego Jorku. Wyjeżdżał do Miami, czasem płynął na Bahamy, tam gdzie miał znajomych i życzliwych sobie ludzi. Nowy Jork był dla niego w tym okresie nieprzyjazny.
— Wiem, że nie da się wszystkiego pogodzić, ale poświęćmy chwilę na to, co dla ciebie ważne, a potem… będziemy mieć czas tylko dla siebie. Daleko stąd.
Jego głos był ciepły, ale miał w nim też nutę tęsknoty, której nie potrafił ukryć.
Max uśmiechnął się szeroko, podchodząc bliżej, by wziąć kolejny łyk wina. Jego wzrok przyciągnęły te wszystkie opcje, które z jednej strony kusiły, ale jednocześnie sprawiały, że miał poczucie, że każde z tych miejsc mogłoby być idealnym ucieczką.
— Mauritius… jeśli mam być szczery, to trochę przeraża mnie ta odległość. Zdecydowanie bardziej widzę nas na czymś bardziej relaksującym i mniej czasochłonnym. Barbados brzmi naprawdę świetnie, a z Cancun… cóż, klimat już mam w głowie, gdy tylko o tym myślę. To zdecydowanie może być nasza opcja.
Max uśmiechnął się, czując, jak atmosfera staje się coraz bardziej swobodna i radosna. W tej chwili wszystko wydawało się łatwe, jakby po prostu wrócili do swoich zwykłych rytuałów. Zawsze było tak, że wiedzieli, jak się nawzajem dopasować, nawet w tych najmniejszych momentach.
—Kokardę na czubek? — powtórzył, lekko podnosząc brwi i uśmiechając się szerzej. — Jasne – dodał. Mimo bólu, który wciąż czuł, ten moment z nią sprawiał, że chciał zająć się każdą drobnostką, jakby to było najważniejsze zadanie na świecie.
Podszedł do drzewa i sięgnął po jedną z ostatnich ozdób, a jego wzrok powędrował ku szczytowi choinki. Zastanawiając się przez chwilę, jak najlepiej to zrobić, by wyglądało to dobrze. W końcu zaczął wspinać się na palce, starając się sięgnąć w górę, a jednocześnie czuł, jak jej spojrzenie go śledzi.
Uniósł ręce jeszcze wyżej, ale w tym momencie poczuł ostry ból przeszywający jego kręgosłup i rękę. Jego twarz lekko się zmieniła, gdy próbował zamaskować grymas, ale mimo to kontynuował swoją czynność. Zrobił to na tyle szybko, by nie zdradzić, jak bardzo ból go dotykał. Jego ciało zadrżało na chwilę, ale zaraz poprawił postawę, jakby nic się nie stało.
Chciał, by Bridget nie zauważyła niczego nietypowego. Po chwili zamontował kokardę na czubku choinki.
— Gotowe – powiedział cicho, a w jego głosie zadowolony i spokojny, jakby ten ból nigdy się nie zdarzył.
Delikatnie uniósł kieliszek w geście toastu, patrząc jej prosto w oczy.
— Za te święta i za ten wyjazd. I za to, że jesteś. Bo nie wiem, jak to robisz, ale zawsze potrafisz sprawić, że wszystko wydaje się łatwiejsze.
Maxie
Max uśmiechnął się lekko, patrząc na Brie z czułością, ale i pewnym rozbawieniem.
OdpowiedzUsuń— Brzmi idealnie - powiedział miękko, opierając się o krawędź stołu. — Tylko my i Milka.
Spojrzał w kierunku drzemiącej Milki, która leżała zwinięta na swoim ulubionym kocu.
— Ona pewnie i tak byłaby bardziej zajęta tropieniem jaszczurek niż świętami — dodał z lekkim śmiechem.
— Ale to dobry plan. Dawno nie mieliśmy takiego czasu tylko dla siebie.
Max nigdy nie czuł magii świąt, którą tak często pokazywano w filmach czy opowiadano w książkach. Rodzinne ciepło i pełne śmiechu kolacje przy wspólnym stole zawsze wydawały mu się czymś obcym, niemal nierealnym. W jego życiu święta nie były czasem pojednania czy bliskości, a raczej okresem, który należało jakoś przetrwać.
Zazwyczaj spędzał święta w gronie znajomych, którzy, podobnie jak on, unikali rodzinnych spotkań, lub z jakiegoś powodu nie mogły wrócić do domu, na przykład ze względu na obowiązki zawodowe. Tworzyli swoje własne, nieco chaotyczne tradycje – organizowali wspólne kolacje, wymieniali się nietypowymi, czasem zabawnymi prezentami i wspólnie oglądali filmy, które niewiele miały wspólnego z typową świąteczną tematyką.
Dla Maxa te chwile były cenne, ale nigdy nie miały w sobie tego, czego podświadomie pragnął – poczucia, że jest częścią czegoś większego, czegoś trwałego. Zawsze było to bardziej układanie się z samotnością niż jej przezwyciężenie. Nie było tu ciepła domowego ogniska, tylko coś w rodzaju zbiorowego pocieszenia dla ludzi takich jak on – pozornie silnych, ale w gruncie rzeczy spragnionych bliskości.
Max uniósł wzrok na Brie, która przyglądała mu się uważnie. Jej słowa brzmiały zwyczajnie, niemal banalnie, ale wyczuł w nich napięcie, jakby bała się, co usłyszy. Jej pytanie odbijało się w jego myślach jak echo, szukając odpowiedzi, która była zarówno prawdziwa, jak i uspokajająca.
Max wpatrywał się w Brie, a jej pytanie wciąż rezonowało w jego głowie. „Wszystko się zmieniło”, pomyślał. Jego ciało, które wciąż nie wróciło do dawnej formy. Jego kariera, która wisiała na włosku. Jego własne spojrzenie na świat, które po wypadku przesiąkło cynizmem i frustracją. Nie odważył się jednak wypowiedzieć tego na głos. Nie teraz, kiedy jej spojrzenie było takie pełne troski, a ona najwyraźniej chciała tylko usłyszeć, że wszystko będzie dobrze. To byłoby jak podcięcie gałęzi, na której oboje próbowali teraz się utrzymać.
Zawahał się tylko na moment, po czym podszedł bliżej, unosząc rękę, by delikatnie dotknąć jej policzka. Przeciągnął kciukiem po jej skórze, jakby chciał uspokoić nie tylko ją, ale i siebie.
– Wszystko jest w porządku – powiedział cicho, ale pewnie, zmuszając się, by jego głos zabrzmiał jak najspokojniej.
Miał nadzieję, że uwierzy. Miał nadzieję, że nie zobaczy tego, co kryło się w jego oczach, tej drobnej rysy, którą maskował.
Max spróbował się uśmiechnąć, choć ten uśmiech nie był do końca szczery. Chwycił ją za rękę i ścisnął lekko.
– Wiesz… – zaczął, delikatnie zniżając głos. – Może nadal nie jestem w najlepszej formie po wypadku, ale pracuję nad tym. To minie. Po prostu potrzebuję jeszcze trochę czasu.
Nie wiedział, czy przekonał ją swoimi słowami, ale widział, że jej ramiona nieco się rozluźniły. Jakby potrzebowała usłyszeć to właśnie teraz, jakby te kilka słów mogło na chwilę uciszyć jej obawy. Dla Maxa to wystarczyło. Na razie.
Uśmiechnął się, choć sam czuł, że ten uśmiech nie do końca dociera do jego oczu. Max poczuł ucisk w żołądku, czując znajomy ciężar kłamstwa. Tak bardzo chciał, żeby uwierzyła w to, co mówił, nawet jeśli sam nie był do końca przekonany. Zasłonił się swoim optymizmem, choć w głębi duszy wiedział, że to tylko fasada.
Maxie
Scott siedział przy małym stoliku w kącie klimatycznej, ale nieco zaniedbanej knajpy nad samym wybrzeżem. Wysłużone drewniane meble skrzypiały przy każdym jego ruchu, a zapach kawy i słonego powietrza mieszał się w dusznym wnętrzu. Zegar na ścianie tykał powoli, jakby każda minuta ciągnęła się w nieskończoność. Scott co jakiś czas nerwowo zerkał w stronę wejścia, choć próbował sprawiać wrażenie spokojnego.
OdpowiedzUsuńZdołał nakłonić Brie do tego spotkania, ale to nie było proste. W głębi duszy czuł, że to, co robi, jest ryzykowne. Scott wiedział jednak, że Max raczej odwróciłby się na pięcie, niż wysłuchał czegokolwiek, co miał do powiedzenia. Dlatego zdecydował się na taki właśnie krok. Bridget była jego jedyną szansą, by dotrzeć do brata. Kiedy zadzwonił do niej kilka dni wcześniej, jej głos był pełen dystansu. Nie kryła zaskoczenia, gdy poprosił o spotkanie — i to w tajemnicy przed Maxem. Wiedział, że postawił ją w trudnej sytuacji, ale liczył na jej lojalność.
Uniósł filiżankę z kawą, która dawno wystygła, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Przejechał dłonią po twarzy, czując zmęczenie nie tylko fizyczne, ale i emocjonalne.
Nagle dzwonek zawieszony nad drzwiami zabrzęczał, a Scott podniósł wzrok. Brie weszła do środka. Jej spojrzenie od razu zatrzymało się na nim — mieszanka niepewności, lekkiego zniecierpliwienia i… troski? A może to tylko chciał zobaczyć.
Brie podeszła wolnym krokiem, jej obcasy cicho stukały o drewnianą podłogę. Zatrzymała się przy stoliku i spojrzała na Scotta z wyrazem twarzy, który sugerował, że nie jest pewna, czy dobrze zrobiła, zgadzając się na to spotkanie.
— Dziękuję, że przyszłaś — odezwał się Scott, wskazując jej miejsce naprzeciwko. Jego głos był spokojny, ale w środku wszystko w nim buzowało.
— Wiem, że Max nie byłby z tego zadowolony — przyznał szczerze, zaciskając palce na filiżance. — Ale… nie miałem innego wyjścia. Max nie odbiera moich telefonów, nie odpisuje.
Scott odchylił się na krześle i spojrzał na nią z mieszanką powagi i desperacji. Brie westchnęła, jakby już z góry wiedziała, w jakim kierunku zmierza ta rozmowa.
— Jak on się czuje? — zapytał Scott, pochylając się lekko do przodu. W jego głosie kryła się troska, ale też niepewność. — Fizycznie, psychicznie?
Scott przyglądał się Brie, jakby ważył, czy powinien powiedzieć jej to, co miał na końcu języka. Wziął łyk kawy, jakby chciał zyskać jeszcze kilka sekund, ale w końcu zdecydował się zrzucić bombę.
— Jak już pewnie wiesz… Horner nie przedłużył z Maxem kontraktu — powiedział powoli, niemal mimochodem, jakby to była informacja, która nie powinna jej zaskoczyć.
UsuńBrie zamarła. Jej oczy rozszerzyły się z niedowierzania, a dłoń zamarła na filiżance kawy. Przez chwilę wyglądała, jakby nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała.
Scott uniósł brew, wyraźnie zaskoczony jej reakcją. — Nie powiedział ci? — Powoli pokręcił głową, opierając się łokciami o stół. — On jest niemożliwy.
Scott parsknął gorzkim śmiechem. — Cały Max. To jest biznes, Bridget, nikt tu na nikogo nie czeka. Zwłaszcza nie na kierowcę, którego stan zdrowia jest… wątpliwy. Oni potrzebują wyników, teraz, nie za pół roku czy rok. — Spojrzał na Brie z czymś, co mogło być współczuciem. — Max powinien był ci o tym powiedzieć.
Brie spuściła wzrok, jakby słowa Scotta uderzyły w nią mocniej, niż się spodziewała.
Scott zawahał się przez moment, jakby ważył każde słowo, które zamierzał powiedzieć. Jego spojrzenie było poważne, skupione na Brie, a w oczach czaiła się niepewność, czy powinien w ogóle to mówić.
— Posłuchaj… — zaczął ostrożnie, pochylając się nieco bliżej, by mieć pewność, że nikt ich nie podsłuchuje. — Jest coś, co może zmienić sytuację Maxa.
Scott przez chwilę milczał, jakby układał myśli. W końcu powiedział: — Wiesz, że objąłem stanowisko dyrektora generalnego Andretti Autosport. Chciałbym mu zaoferować kontrakt. Chodzi o serię IndyCar, to coś innego niż Max robił do tej pory — przerwał jej Scott. — Ale to jest szansa. Prawdziwa szansa, żeby wrócić na tor, żeby znowu się ścigać. A biorąc pod uwagę jego kontuzje… — urwał na moment, jakby nie chciał tego mówić na głos. — W GCRC mogą nie dać mu drugiej szansy. Nie teraz. Nie po tym wszystkim.
Scott pokręcił głową. — Problem polega na tym, że Max… Max nie będzie chciał o tym słyszeć. Jest uparty, jak zawsze. Pewnie nawet nie rozważy tej opcji.
Scott spojrzał jej prosto w oczy, a jego głos zabrzmiał z pełnym przekonaniem: — Musisz z nim porozmawiać, Brie. Przekonać go. Bez ciebie on tego nie zrobi. Wiem, że jesteście w trudnym miejscu, ale Max cię słucha. Zawsze cię słuchał, nawet jeśli teraz próbuje to ukryć.
Scott
Scott zaśmiał się cicho, choć w jego głosie pobrzmiewała nuta goryczy. Przetarł dłonią twarz, jakby próbował zebrać myśli, a potem pokręcił głową z niedowierzaniem.
OdpowiedzUsuń— Wiesz co? To jest wręcz absurdalne — powiedział, patrząc na Brie z lekkim, ironicznym uśmiechem. — Max może się zarzekać, że nic nas nie łączy, ale w takich momentach… — urwał, jakby nie mógł znaleźć odpowiednich słów. — Myślałem, że tylko ja jestem mistrzem unikania trudnych rozmów, zamykania się w sobie i robienia wszystkiego po swojemu. A potem patrzę na Maxa i... To ta sama uparta natura.
Scott wzruszył ramionami, opierając się wygodniej na krześle.
— Czasem mam wrażenie, że on tak bardzo chce być silny, że nawet przed sobą się nie przyzna, jak bardzo go to wszystko męczy — kontynuował Scott.
— To chyba nasze rodzinne dziedzictwo, albo klątwa. Każdy z nas na swój sposób próbuje to przełamać, ale… no cóż, łatwiej powiedzieć niż zrobić.
Scott zamilkł, jakby coś, co powiedział, wciąż wisiało w powietrzu. Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało. W tle słychać było gwar knajpy, stukot filiżanek i rozmowy innych gości, ale przy ich stoliku zapadła cisza.
— Dlatego właśnie potrzebuje ciebie — dodał Scott po chwili. Jego ton złagodniał, jakby rozmawiał z nią już nie tylko jako brat Maxa, ale jako ktoś, kto rozumie, jak trudne to wszystko jest dla niej. — Max nigdy tego nie powie, nigdy nie poprosi, ale ty jesteś jedyną osobą, która może do niego dotrzeć.
Scott spojrzał na nią z uwagą.
— On nie umie tego pokazać, Brie, ale… cholera, gdyby było inaczej, to byś tu teraz nie siedziała. Nie po tym wszystkim co się stało.
Scott nachylił się nieco bliżej, zniżając głos.
— Słuchaj, wiem, że jest niełatwo, ale możesz być jedyną osobą, która może mu pomóc z tego wyjść.
Brie zamilkła, zapatrzona w przestrzeń, jakby analizowała każde słowo Scotta.
— Chcemy go w Andretti Autosport — dodał Scott. — Ale w tym stanie, w jakim jest teraz… Nie przekonam go do tego.
Scott uśmiechnął się lekko, choć jego spojrzenie było pełne powagi. — Wiem, że on cię słucha. Nawet jeśli się do tego nie przyzna.
Scott wyprostował się na krześle, jakby spadł mu z serca ciężar. Spojrzał na Brie z lekkim uśmiechem, ale jego oczy wyrażały coś więcej – mieszankę zrozumienia i troski.
— Wiesz, z Maxem to nigdy nie będzie proste. Nad nim i jego… otwartością trzeba trochę popracować. — Zaśmiał się krótko, jakby próbował rozładować napięcie. — To nie jest coś, co przychodzi naturalnie. Jeśli przez całe życie tłumiłeś w sobie wszystko, co czułeś, to trudno nagle zmienić podejście. I dlatego on potrzebuje kogoś, kto pokaże mu, że to w porządku mówić, co ci leży na sercu. Ty już zaczęłaś go tego uczyć, Brie, chociaż pewnie nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy.
Scott
Scott zmarszczył brwi, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią, a potem westchnął, opierając się wygodniej o oparcie krzesła.
OdpowiedzUsuń— To nie brak zaufania, Brie — powiedział spokojnie, patrząc na nią z wyrazem twarzy, który sugerował, że zna Maxa aż za dobrze. — On po prostu… To jest jego sposób na okazanie troski. Pewnie nie chciał cię martwić, dopóki nie znajdzie rozwiązania.
Scott spojrzał na nią badawczo, jakby chciał się upewnić, że rozumie, co chce jej przekazać.
— A Max jest jak ten typ ludzi, który myśli, że wszystko musi załatwiać sam. Nie dlatego, że uważa innych za niekompetentnych, tylko dlatego, że nie chce obarczać kogoś swoimi problemami.
Scott wzruszył ramionami i rozłożył ręce, jakby to było coś, do czego trzeba się po prostu przyzwyczaić. Musiała znaleźć sobie na niego sposób, skoro czekanie i dawanie przestrzeni nie przynosiło pożądanego efektu.
Widział w jej oczach mieszankę złości i smutku. Sam nie wiedział dlaczego aż tak bardzo się w to angażuje. Być może, gdyby ktoś w przeszłości zrobił coś takiego dla niego, jego życie wyglądałoby teraz inaczej, ale ma naprawę jego własnych błędów było już za późno. Nawet jeśli Bridget uzna, że dawno już wkroczył na terytorium, na którym nie powinien być i porusza tematy, na które nie powinien się wypowiadać. Być może wyjdzie stąd dzisiaj i uzna, że nie warto go słuchać. Nie miał na to wpływu. Nie nakładał na siebie jednak szczególnych ograniczeń. Mówił to, co miał do powiedzenia, co uważał za słuszne, i nie dbał o to, czy może zranić czyjeś uczucia. W jego życiu za dużo złego stało dlatego, że nie odezwał się w odpowiednim momencie.
Scott westchnął i odchylił się na krześle, przez chwilę wpatrując się w jakiś punkt na ścianie za Brie. Jego twarz nabrała zamyślonego, wręcz melancholijnego wyrazu, jakby myślami wracał do odległych czasów.
— Wiesz, zanim to wszystko się rozpadło — zaczął cicho, jakby mówił bardziej do siebie niż do niej — dogadywaliśmy się z Maxem naprawdę dobrze. Mimo tej całej różnicy wieku, zupełnie jakbyśmy od razu znaleźli wspólny język.
Brie spojrzała na niego z zaciekawieniem, przechylając lekko głowę.
— Coś więcej niż tylko praca w jednym zespole. Jasne, byliśmy na różnych etapach życia. Max dopiero zaczynał. Ale… mieliśmy coś wspólnego. Takie… podobne podejście do pewnych rzeczy, pewne zrozumienie. To było dziwne, ale naturalne.
Zawahał się na moment, jakby to, co miał powiedzieć, wciąż budziło w nim mieszane uczucia.
— Potem, oczywiście, wszystko się wyjaśniło… Kiedy dowiedziałem się, że Max jest moim przyrodnim bratem, nagle wszystko nabrało sensu. To podobieństwo w zachowaniu, to, jak rozumieliśmy się bez słów…
Zamilkł na chwilę, jakby wracały do niego wspomnienia.
— Z jednej strony to było cholernie trudne. Z drugiej? Myślałem wtedy, że skoro już wszystko wyszło na jaw, to jesteśmy na dobrej drodze, żeby wszystko poukładać. Ale tak się nie stało — powiedziała cicho.
Scott pokręcił głową z gorzkim uśmiechem.
— On zrobił to, co zawsze. Zaczął unikać wszystkiego i wszystkich. Najpierw było to jego podejście „nie potrzebuję nikogo, dam sobie radę sam”, a potem zniknął całkowicie. Żadnych wyjaśnień, żadnego kontaktu. A teraz? Teraz, gdy wyszedł ze szpitala, wciąż nie mogę się do niego przebić, chociaż wiem, że mogę mu pomóc.
Scott uniósł szklankę z wodą, ale zamiast się napić, obracał ją w dłoniach, patrząc na krążki wilgoci, które pozostawiała na stole. Przez chwilę wyglądał, jakby zapomniał, że nie jest sam. Na jego twarzy odbijało się coś więcej niż zwykła nostalgia – to było przygnębienie, którego nie potrafił ukryć.
Prawda była taka, że choć między nim a Maxem nie istniała już praktycznie żadna relacja, Scott wciąż czuł się jak jego starszy brat.
Zadrżał lekko, myśląc o tym, jak wiele razy próbował usprawiedliwić dystans, który Max wprowadził między nimi. Ale z czasem coraz bardziej doskwierała mu pustka, jaka zapanowała w ich relacji. Wiedział, że Max miał prawo czuć się zraniony, zdradzony przez los, który podarował im ojca takiego jak ich – człowieka, który w równym stopniu był dla nich źródłem życia, co przyczyną cierpienia. Ale Scott nie potrafił zrozumieć, dlaczego obaj pozwolili temu mężczyźnie nadal wpływać na ich życie, nawet po tym, jak praktycznie zniknął z ich świata.
UsuńW głębi duszy Scott wiedział, że to wszystko nie jest ich winą. To ich ojciec był źródłem tego chaosu, tej przepaści, która ich dzieliła. To on zostawił ich z bagażem, który obaj próbowali na różne sposoby dźwigać. Ale dlaczego mieliby karać się nawzajem za jego błędy? Dlaczego mieli pozwolić, by przeszłość definiowała ich przyszłość?
Scott utkwił wzrok gdzieś za ramieniem Brie, jakby wpatrywał się w coś, czego nie mogła dostrzec. Jego głos, gdy ponownie się odezwał, był cichy, ale pewny.
– Max może sobie myśleć, że ci wszyscy koledzy, te znajomości, którymi się otacza, są w stanie wypełnić tę lukę, której nikt z nas, jako rodzina, nie potrafił zapełnić. Że wystarczą, żeby zastąpić mu to, czego nigdy od nas nie dostał. Ale sama widzisz, Brie, do czego to prowadzi. – Jego spojrzenie wróciło na nią, pełne jakiegoś smutku i zrozumienia, które trudno było zignorować. – Zazwyczaj te wszystkie znajomości wcale mu nie służą. I nie są tak szczere, jakby się wydawało.
Zrobił krótką przerwę, pozwalając jej przyswoić te słowa, zanim dodał z wyraźną nutą goryczy:
– Ludzie lgną do niego, bo jest „tym Maxem”, mistrzem. Ale ilu z nich tak naprawdę wie, co się za tym kryje? Ilu widziało, jak on naprawdę funkcjonuje, kiedy zgaśnie światło? – Pokręcił głową. – Obawiam się, że prawie nikt. Nawet ja. Ale ty, Brie… ty byłaś tam, kiedy naprawdę tego potrzebował, i sądzę, że wciąż możesz być. Nawet jeśli teraz cię odpycha.
Scott
Scott przez chwilę milczał, jakby ważył każde słowo.
OdpowiedzUsuń– Dlaczego mi zależy? – powtórzył cicho, jakby sam szukał odpowiedzi. – Bo byłem w dokładnie takiej samej sytuacji. Też miałem wypadek i myślałem, że nie ma już dla mnie drogi powrotnej. – Westchnął, odchylając się na krześle.
– Gdyby dziadek nie wciągnął mnie wtedy do zespołu… Gdyby nie dał mi tego jednego, ostatniego zajęcia, które pozwoliło mi jakoś funkcjonować… Nie wiem, gdzie bym teraz był. Nie wiem, czy w ogóle bym był.
Scott mówił o tym zaskakująco luźno, niemal obojętnie, jakby opowiadał historię kogoś zupełnie innego. Jego głos pozbawiony był wstydu czy żalu, a twarz – jakiegokolwiek napięcia. To nie była niedokończona rana, którą nieustannie rozdrapywał; to był rozdział jego życia, który dawno zamknął i przepracował.
– Wiesz, ja już dawno temu to sobie poukładałem, przestałem się ścigać i zająłem się czymś innym – powiedział spokojnie. – Dziś mogę o tym mówić, bo… to nie robi na mnie wrażenia. Wiem, kim wtedy byłem. Ale to nie zmienia faktu, że patrząc na Maxa… czasem widzę siebie. Tylko że on jest uparty i zamknięty w sobie jeszcze bardziej niż ja wtedy.
Jego spojrzenie spoczęło na Brie, która nadal milczała, przetwarzając wszystko, co usłyszała.
– I wiem, co się dzieje, kiedy ktoś w takim stanie zostaje sam, kiedy przychodzi kolejna odmowna decyzja. Dlatego chcę mu pomóc. Nawet jeśli teraz mnie nienawidzi i uważa, że nie mam do tego prawa.
Scott nagle zaśmiał się krótko, choć w jego śmiechu pobrzmiewała nuta goryczy.
– Widzisz – powiedział, kręcąc głową – ta nasza rodzina to jeden wielki zbiór mrocznych sekretów i trupów w szafie. Gdyby ktoś kiedykolwiek chciał napisać o nas książkę, to byłby z tego bestseller – powiedział Scott, uśmiechając się półgębkiem. Przeciągnął dłonią po twarzy i westchnął. Znów się uśmiechnął, tym razem nieco lżej, a w jego spojrzeniu pojawiła się iskra nadziei.
– A poza tym… – zaczął, ściszając głos. – To marzenie dziadka, wiesz? Żeby Max, jeździł w rodzinnym zespole. Naprawdę mu na tym zależy. Bardziej, niż można by się spodziewać. Wiesz, dziadek to taki typ człowieka, który nigdy się nie rozkleja, ale za każdym razem, jak wspomina o Maxie i tej całej sytuacji, to widać, że go to boli. Nie mówi tego wprost, bo to nie w jego stylu, ale zawsze powtarza, że Max ma talent, że powinien być częścią zespołu, że rodzina powinna trzymać się razem. – Zamilkł na chwilę, jakby sam analizował te słowa. – Chyba czuje, że to, co się stało między nami a Maxem, to w jakimś stopniu też jego porażka.
Scott wzruszył ramionami, a na jego twarzy pojawił się cień smutku.
– Tylko dziadek nigdy mu tego nie powiedział temu wprost. A Max… on nie jest typem, który sam się domyśli takich rzeczy. I choćby z tego powodu chciałbym spróbować jeszcze raz jakoś do niego dotrzeć.
Scott spojrzał na Brie z powagą, która rzadko gościła na jego twarzy. Przez chwilę milczał, jakby zastanawiał się nad doborem słów, a potem odezwał się spokojnym, ale zdecydowanym tonem.
– Bo wiesz, to wszystko… to należy do Maxa tak samo, jak do mnie. To jego dziedzictwo, nasza rodzinna spuścizna. – Przerwał na moment, jakby ważył znaczenie tych słów. – I tego nie można się po prostu wyrzec.
Scorr
Max wciąż zmagał się z powypadkowymi trudnościami, które każdego dnia przypominały mu, jak daleko jest od pełni sprawności. Jego ręka, choć odzyskała część ruchomości, nadal nie działała tak, jak powinna, a ból kręgosłupa odzywał się szczególnie mocno po intensywniejszych treningach. Każdy poranek zaczynał od ćwiczeń, być może nawet zbyt intensywnych, ale nawet z pomocą najlepszych specjalistów, efekty były powolne, a Max, przyzwyczajony do szybkich rezultatów, czuł frustrację.
OdpowiedzUsuńNie pomagało mu to, że sprawa z jego miejscem w zespole na kolejny sezon pozostawała nierozwiązana. Christian Horner, szef Red Bulla, nagle zaczął go taktować jak kogoś obcego. Z jednej strony, rozumiał, że po wypadku stawianie na niego mogło być ryzykowne, ale z drugiej – nie potrafił pogodzić się z myślą, że ktoś, komu oddał lata swojej kariery, mógł tak łatwo go skreślić.
Dzień w dzień zastanawiał się, co zrobić dalej. Oferty od innych zespołów były albo niekonkretne, albo wręcz nieistniejące. Często siadał na tarasie swojego domu, wpatrując się w linię oceanu, który zdawał się obojętnie ignorować jego wewnętrzne rozterki. Myśli o przyszłości i o tym, kim jest bez wyścigów, powracały do niego jak niechciany refren. Max czuł, że stoi na krawędzi, zawieszony pomiędzy tym, co znał, a tym, czego obawiał się bardziej niż czegokolwiek – że może być zmuszony odejść z tego świata, który przez lata był całym jego życiem. Jednocześnie, Max nie potrafił w pełni przyznać przed sobą, że boi się porażki. Wolał myśleć, że to kwestia czasu, że wszystko jakoś się ułoży. Ale mijające tygodnie, coraz bardziej zaciskały pętlę wokół jego szyi. Każdego dnia czuł, jak jego pewność siebie kruszy się kawałek po kawałku.
Wyjazd na święta do Miami okazał się dla Maxa lepszym pomysłem, niż początkowo sądził. Z dala od codziennych zmartwień, pozwolił sobie na chwilowe oderwanie się od wszystkiego, co zaprzątało jego myśli. Spędzał poranki, spacerując po plaży, a popołudnia na przystani, gdzie zajmował się swoim jachtem, który od dawna czekał na jego uwagę. Słońce, lekki wiatr od oceanu i zapach soli w powietrzu działały na niego kojąco. Choć jego problemy – zarówno zdrowotne, jak i zawodowe – nie zniknęły, ale Max czuł, że nabiera dystansu do tego, co działo się w jego życiu. Święta w jego domu w Miami były inne niż dotychczas. Było coś przyjemnego w tej prostocie, w tym, że mógł skupić się na drobnych rzeczach, takich jak przygotowanie grilla na tarasie czy wspólne wieczory przy zachodzącym słońcu. Największym źródłem ukojenia była jednak obecność Brie. Po raz pierwszy od dawna czuł, że ma przy sobie kogoś, kto go naprawdę rozumie i akceptuje z całym bagażem, jaki ze sobą niesie. Często obserwował ją kątem oka, kiedy przechadzała się po domu, zajmowała się czymś na werandzie albo leniwie sączyła poranną kawę na plaży. Wspólne chwile przypominały mu, dlaczego wcześniej tak mocno o nią walczył. Czuł, jak napięcie w jego ciele powoli się rozluźnia, jak pod jej wpływem jego umysł zaczyna zwalniać i pozwalać sobie na oddech. Były momenty, kiedy zapominał o kontraktach, rehabilitacji i wszystkim, co zostawił za sobą. Przez chwilę byli po prostu Maxem i Brie – nic więcej.
Ciepłe, słoneczne dni w Miami sprawiły, że Max zaczął dostrzegać, jak bardzo brakowało mu takich chwil. Proste, niespieszne życie, bez presji, bez oczekiwań. Ale w głębi serca wiedział, że to tylko przerwa. Taki człowiek jak on nie mógł zbyt długo stać w miejscu.
UsuńWieczór zapadał nad Miami, a Max spędzał czas na swojej łodzi, próbując naprawić jedną z lin, która przez lata użytkowania zaczęła się przecierać. Praca na jachcie zawsze działała na niego uspokajająco – pozwalała skupić się na czymś namacalnym, zamiast na chaosie w głowie. Latarnie wzdłuż przystani zaczęły już rzucać delikatne światło na wodę, a fale spokojnie obijały się o burty. Usłyszał cichy stukot kroków na drewnianym pomoście. Odwrócił się i zobaczył Brie. W jednej ręce trzymała butelkę wina, w drugiej dwa kieliszki. Miała na sobie prostą, jasną sukienkę, a wiatr delikatnie bawił się jej włosami. Podniosła butelkę wina i uniosła pytająco brew. Max zawahał się przez chwilę, ale ostatecznie odłożył linę i nóż, którym ją przycinał. Otrzepał dłonie i zbliżył się do niej na tyle, by mógł złożyć na jej ustach krótki pocałunek na powitanie.
– Straciłem poczucie czasu
Max
Wieczór w Miami był jednym z tych, które można by zamknąć w butelce i trzymać na półce jako idealny przykład spokoju. Ciepłe powietrze niosło ze sobą słony zapach morza, przeplatany subtelną nutą kwiatów z pobliskiego ogrodu. Jacht, przycumowany w spokojnej przystani, kołysał się leniwie na delikatnych falach, jakby chciał ululać swoich gości do snu. Na horyzoncie miasto tętniło życiem, jego światła migotały jak małe gwiazdy, ale tutaj, na pokładzie, panował inny świat – cichy, spokojny i jakby odcięty od reszty rzeczywistości.
OdpowiedzUsuńMax stał przy maszcie, oparł się o niego jednym ramieniem i wpatrywał się w wodę, która odbijała światła mariny. Jego dłonie były lekko ubrudzone od pracy z linami, ale w jego ruchach widać było, że czuł się w tym środowisku jak u siebie. Jacht był jego ucieczką, azylem, miejscem, które pozwalało mu na chwilę oddechu od chaosu codzienności.
Uniósł kieliszek do ust, ale zanim się napił, poczuł na sobie jej spojrzenie. Było ciepłe i przepełnione czymś, czego nie potrafiłby ubrać w słowa, ale co zawsze sprawiało, że jego serce biło odrobinę szybciej.
Na krawędzi pokładu siedziała Brie. Jej sylwetka rysowała się delikatnie w ciepłym blasku lamp pokładowych, a włosy, rozwiewane przez lekki wiatr, połyskiwały złotem. W jednej dłoni trzymała kieliszek wina, a drugą opierała swobodnie na barierce. Patrzyła na Maxa, a w jej spojrzeniu mieszała się troska i coś jeszcze – coś ciepłego, co sprawiało, że jego napięte ramiona nieco się rozluźniły.
– Stęsknionej? – zapytał z figlarnym uśmiechem, kiedy podeszła bliżej.
Max uniósł brew, udając powagę, choć kąciki jego ust uniosły się w rozbawieniu. – Stęskniona dziewczyna i dobre wino? Brzmi jak oferta nie do odrzucenia.
Usiadł obok niej, odstawiając na bok wszystko, czym wcześniej się zajmował. Ich kieliszki zabrzęczały delikatnie, gdy Max uniósł swój i napił się wina. Przez chwilę panowała między nimi cisza – nie była jednak ciężka ani niezręczna, wręcz przeciwnie. Wypełniał ją cichy plusk fal i odległy szum miasta.
– Wiem, że mieliśmy spędzić razem trochę więcej czasu. Po prostu… zasiedziałem się tutaj, próbując to ogarnąć. – Wskazał na plątaninę lin i osprzętu jachtu.
Max objął ją ramieniem, przyciągając bliżej.
– Więc… – zaczął, opierając łokieć na kolanie i pochylając się lekko w jej stronę. – Co robiłaś dzisiaj, kiedy ja byłem bezużytecznym chłopakiem? – zapytał z ciepłym uśmiechem, zerkając na nią z ukosa.
Brie zaśmiała się, a jej śmiech wypełnił pokład, odbijając się od spokojnej tafli wody.
– Jesteś pewna, że chcesz spędzać wieczór tutaj, zamiast w mieście? Tam jest klimat, restauracje, klimatyzacja…
Przesunął ręką po jej plecach, przyciągając ją bliżej siebie. Oparła głowę na jego ramieniu, a on poczuł, jak ciepło jej ciała stapia się z jego. Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało, pozwalając ciszy i spokojnemu kołysaniu wody wypełnić przestrzeń między nimi. To był ten rodzaj chwili, który wydawał się zatrzymywać czas, prosty, ale pełen znaczenia.
– Wiesz – zaczął cicho, patrząc na spokojną taflę wody. – Kiedy jestem tutaj, czuję, że wszystko jest na swoim miejscu. Ale jednocześnie… to miejsce przypomina mi o wszystkim, co jeszcze muszę poukładać.
Maxie
Max spojrzał na Brie, gdy wypowiedziała te słowa. W jej głosie wyczuł coś, co ścisnęło go za serce – nie była to tylko zwykła nostalgia, ale szczerość tak pełna emocji, że trudno było mu to zignorować. W jego oczach pojawił się błysk, jakby próbował uchwycić i zapamiętać każdą chwilę tego wieczoru.
OdpowiedzUsuńOtoczenie zdawało się współgrać z nimi, tworząc idealną scenę. Noc zapadała powoli, a niebo nad nimi wypełniały pierwsze gwiazdy, połyskujące jak drobne diamenty na czarnym aksamicie. Woda wokół jachtu odbijała światła miasta, tworząc migoczącą mozaikę, która kołysała się w rytm fal. Wiatr, ciepły i łagodny, poruszał żaglami oraz włosami Brie, które wciąż pachniały słońcem i morzem.
Max odchylił głowę do tyłu i spojrzał na niebo, jakby szukał w nim odpowiednich słów. Po chwili odezwał się cicho, ale z wyraźną intensywnością:
– Rok temu tutaj… pierwszy raz poczułem, że to wszystko może mieć sens. – Spojrzał na nią kątem oka, a jego usta uniosły się w delikatnym, niemal nieśmiałym uśmiechu.
– Pamiętam, jak bałem się wtedy zrobić ten pierwszy krok. Pocałować cię. A jednocześnie ta myśl nie dawała mi spokoju – Uniósł dłoń i delikatnie odgarnął kosmyk włosów z jej policzka, pozwalając sobie na czuły gest, który wydawał się naturalny, jakby był częścią ich codzienności. – Bałem się, że jeśli coś zepsuję, jeśli zrobię coś nie tak, to stracę jedyną osobę, przy której mogłem być sobą.
Jego głos stężał na chwilę, a spojrzenie uciekło gdzieś w dal, jakby przypomniał sobie, jak bardzo był wtedy zagubiony.
– Ten jacht… Miami… to zawsze było moje miejsce ucieczki. Przed wszystkim. Przed presją, światem, nawet przed sobą. Ale kiedy przyjechaliśmy tutaj razem, przestałem czuć, że muszę uciekać. Nagle to miejsce zaczęło być czymś więcej – dodał, ściskając jej rękę.
Chwila wydawała się tak intymna, tak pełna znaczenia, że nawet odgłos fal cichł, ustępując miejsca ciszy między nimi.
Max pochylił się i musnął jej usta, a potem spojrzał na nią z uśmiechem, wciąż pozostając blisko. – Nie jestem idealny, wiem o tym. Ale wtedy, rok temu, to był najlepszy krok, jaki kiedykolwiek zrobiłem.
Max tylko pokręcił głową z uśmiechem i wciągnął ją w kolejny pocałunek, mocniejszy, bardziej zdecydowany, jakby chciał przypieczętować ich wspólną historię.
A w tle noc w Miami toczyła się dalej, spokojna i niespieszna, tak jakby świat naprawdę należał tylko do nich.
Słowa Brie trafiły go w sam środek klatki piersiowej. Jego spojrzenie, które jeszcze przed chwilą było ciepłe i pełne spokoju, nagle ostygło, a w oczach pojawił się cień zdziwienia. Nie spodziewał się, że Brie wie o jego sytuacji z kontraktem. Próbował utrzymać to w tajemnicy, przynajmniej na razie, zanim znajdzie sposób, by samemu się z tym uporać.
Zmarszczył brwi i odsunął się od niej odruchowo, jakby potrzebował złapać dystans, choćby na milimetry.
— Co? — rzucił niemal odruchowo, jego ton bardziej zaskoczony niż zły.
Przełknął ślinę, a jego dłoń, która jeszcze przed chwilą była spleciona z jej, powoli cofnęła się, jakby chciał odciąć się od tego tematu.
— Skąd wiesz? — zapytał cicho, jego głos był napięty, niemal oskarżycielski.
Na jego twarzy przez moment zagościła niemal dziecinna niepewność, jakby był dzieckiem przyłapanym na gorącym uczynku. Opuścił wzrok na swoje dłonie, które w nerwowym geście przesunął po linie leżącej obok.
Maxie
Max odchylił się, opierając plecy o maszt i wbijając wzrok w ciemniejącą linię horyzontu. Przez chwilę milczał, jakby próbował zebrać myśli lub stłumić emocje, które zaczęły w nim buzować.
OdpowiedzUsuń— Scott ci powiedział… — powtórzył, jego głos nabrał ostrości, a spojrzenie przeszyło ją na wskroś.
— Oczywiście, że to zrobił — rzucił w końcu z gorzkim półuśmiechem. — Scott zawsze wie, jak wtrącić się w nie swoje sprawy.
Max wykrzywił usta w gorzkim półuśmiechu, kręcąc głową. Westchnął głęboko, odwracając wzrok na chwilę. Zacisnął szczękę, a jego palce nerwowo przesunęły się po relingu łodzi.
— Scott miał rację. Gdyby powiedział mi to w twarz, pewnie bym go zbył. A teraz… — urwał.
— Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś od razu? — zapytał w końcu, patrząc na nią z wyraźnym żalem. Czuł, jak powoli ogarnia go frustracja.
Zacisnął szczęki, odwracając wzrok od Brie. Przesunął dłonią po karku, jakby próbował złagodzić napięcie, które narastało w jego ciele. Wziął głęboki oddech, ale nie na tyle głęboki, by mógł uspokoić emocje.
— Naprawdę uważasz, że powinienem podpisać kontrakt z ich zespołem? — W jego głosie słychać było mieszankę niedowierzania i gniewu.
Max zmarszczył brwi, odwracając się gwałtownie w stronę Brie. Jego spojrzenie było twarde, niemal obce, jakby coś w nim pękło.
— Jeśli tak, to znaczy, że w ogóle mnie nie znasz — powiedział ostro. — Nie masz pojęcia, o czym mówisz. — Jego głos był lodowaty. — Myślisz, że to jest takie proste? Że mogę po prostu wziąć ten kontrakt i udawać, że to nic nie znaczy? Że nie ma znaczenia, z kim podpisuję?— jego oczy błyszczały od emocji. — Dla ciebie to tylko kontrakt. Dla mnie to coś więcej. To przypomnienie wszystkiego, czego przez całe życie próbowałem się pozbyć.
Max zaśmiał się krótko, ale w tym śmiechu nie było wesołości. — Jasne, bo to świetny pomysł. Dołączyć do zespołu, który od zawsze był dla mnie tylko przypomnieniem wszystkiego, czego nienawidzę w tej rodzinie.
Max odwrócił wzrok, wbijając spojrzenie w fale rozbijające się o kadłub. Jego dłonie znowu zacisnęły się na relingu, a szczęki poruszyły się w niemym geście frustracji.
— Podpisując ten kontrakt, oddałbym im coś, czego nie zamierzam oddać — powiedział w końcu, jego głos był cichy, ale pełen napięcia. — Siebie.
Max przez chwilę milczał, patrząc na horyzont. Jego dłonie opierały się na relingu, białe od siły, z jaką je zaciskał.
— Myślisz, że tego nie wiem? — Max warknął, ale zaraz potem spuścił wzrok, jakby żałował swojego tonu. — Wiem, Brie. Ale to nie jest takie proste.
Przez moment między nimi panowała cisza, przerywana jedynie delikatnym szumem fal.
— Nie chcę ich pieniędzy, ich nazwiska, ich litości — powiedział w końcu, jego głos był zmęczony, pełen frustracji. — Chcę być tam, gdzie jestem dlatego, że na to zasługuję, a nie dlatego, że ktoś mi to załatwił.
Max spojrzał na nią, a w jego oczach było coś, co trudno było odczytać – mieszanka gniewu, bólu i zagubienia.
— Widzisz, to właśnie dlatego tak trudno mi… — urwał, zaciskając usta, zanim powiedział coś, czego by żałował. Odwrócił wzrok, jego szczęka zacisnęła się mocniej. — Trudno mi zaufać, że nie spróbujesz mnie naprawić, zanim pozwolisz mi samemu się pozbierać.
Max spuścił głowę, jego ręce opadły po bokach, jakby nagle straciły siłę. Był zmęczony, nie tylko rozmową, ale całą sytuacją. Westchnął ciężko, po czym podniósł wzrok, patrząc jej prosto w oczy.
Maxie
Naprawdę bardzo zależało jej, żeby Brie ułożyła sobie życie, które posypało się w sposób tak nagły i kompletnie przecież od niej niezależny. Chciała, żeby odzyskała spokój i szczęście, bo zdecydowanie się jej to należało, i zamierzała ją w tym wszystkim wspierać. Nie mogła dokładać jej problemów, wbrew temu, co twierdziła kuzynka; ciężko przychodziło jej zrzucanie na kogoś swoich zmartwień. W dodatku to była sytuacja wyjątkowo szczególna. Nie dało się o tym opowiedzieć, pomijając wszystkie te głupoty, których narobiła.
OdpowiedzUsuńLubiła pomagać i wtedy na ogół czuła się najlepiej — gdy to ona mogła kogoś wysłuchać, doradzić, nawet, jeżeli sytuacja wydawała się beznadziejna. Gdzieś w głębi duszy trochę bolał ją fakt, że tak się od siebie odsunęły, ale naprawdę starała się zrozumieć. I rozumiała; to był trudny, dziwny okres, a Billie niewiele mogła zrobić poza milczącym wsparciem i cichą obecnością gdzieś w tle, parą skłonnych do wysłuchania uszu. Brie najwyraźniej potrzebowała jednak samotności, a ona nie mogła postąpić inaczej, niż po prostu się z tym pogodzić.
Może dlatego, kiedy poznała Zane'a, wydał się jej objawieniem — zainteresowanym, ciepłym i bliskim — bo bardzo jej tego wtedy brakowało? Nie czuła żalu ani nie obwiniała za to nikogo, poza sobą samą, ale pozostawało faktem, że początki tej znajomości trafiły na podatny grunt. Billie czuła się samotna. A Zane był jak łata na tą samotność, obecny i żywy.
To zdawało się jeszcze wzniecać upokorzenie, które czuła na samą myśl o nim.
— Taaak, no właśnie — westchnęła, doskonale wiedząc, że Brie ma rację, jeśli chodziło o Willa i jego środowisko. Nie należało się po nim spodziewać życzliwości czy bezinteresowności. (A jednak Zane taki był. Przez pewien czas.) Wzruszyła ramionami. — Po prostu nie było o czym mówić. Zwykły związek ze zwykłym zakończeniem — podsumowała.
Może i trochę tak było. Ostatecznie część relacji tak właśnie wyglądała. Wiedziała, że powinna ufać Brie — i ufała jej — i opowiedzieć o wszystkim, co łączyło się z Zane'em i tym ich dziwacznym paktem, ale po prostu nie potrafiła. Czuła, że nie zniosłaby, gdyby stosunek kuzynki do niej uległ chociaż najdrobniejszej zmianie po tej opowieści. Gdyby dostrzegła nawet najmniejsze rozczarowanie na siatkówce oka — to byłby dla niej koniec.
— Nie tobie — poprawiła ją. — Po prostu nikomu, bo to nie jest ważne — zamyśliła się na chwilę, kalkulując coś w głowie. — Jakiś rok? — zawahała się. — W każdym razie coś koło tego.
Ten rok ciągnął się za nią jak ogon, a Billie nie potrafiła zrobić nic, żeby się go pozbyć. Jej uczucia do Zane'a ciągle tam były, nieważne jak głęboko zagrzebane.
— Doczekam się w końcu tej opowieści, czy nie? — zaśmiała się łagodnie, dopijając drinka jednym wielkim łykiem. — Coś czuję, że jest znacznie bardziej zajmująca.
Billie 🖤
Dobrze wiedziała, że pod wieloma względami wygrała los na loterii, przychodząc na świat w takiej, a nie innej rodzinie. Jej krewni byli bogaci i, przede wszystkim, poważani. Ona nigdy do nich nie pasowała — przeważnie czuła się pośród nich jak wyrzutek. Co mogła im zaoferować, będąc artystyczną duszą, pozbawioną cenionych przez nich umiejętności? Nie potrafiła być po prostu głośna i zauważalna. Nie miała takiej siły przebicia, żeby zwrócić na siebie uwagę. Jeszcze nie tak dawno usiłowała to zmienić, jak choćby paradując z kuzynką po mieście w sukniach ślubnych i wywołując zamieszanie. Ale Billie miała wrażenie, że odkąd ich kontakt nieco się rozluźnił, przestała starać się zostać kimś, kim tak naprawdę nie była. Nawet nie potrafiłaby powiedzieć, co bezpośrednio wpłynęło na taką zmianę frontu. Może to, że była samotna. Może to, że przy Zane’ie nie musiała robić wokół siebie szumu, by zostać dostrzeżona. Może, po prostu, zmęczyło ją wieczne granie do niewidzialnej kamery. Niespodziewanie okazało się, że jej świat to nie moda, sława i pozowanie do zdjęć, a szkice, wiersze i stare piosenki śpiewane cichym, czystym głosem. Nadzwyczaj łatwo przyszło jej się z tym pogodzić, odpuścić, dać sobie spokój. Spokojnie oznajmiła rodzicom, że nie ma zamiaru przejmować ich firm. Od tamtej pory nie rozmawiała z matką, a i ojciec nie dzwonił zbyt często. Billie się z tym pogodziła. Tak jak zresztą ze wszystkim, co się jej przytrafiało. Mogło ją to boleć, ranić, a jednak miała nieznośną tendencję do wybaczania, do rozumienia.
OdpowiedzUsuńNie pasowała do swojej rodziny. Nigdy nie była niczyim oczkiem w głowie. Rozczarowywała matkę. Zawodziła ojca. Była podobna do swojego brata bardziej, niż dotąd jej się wydawało. Oboje uchodzili za ludzi, którzy w tej rodzinie znaleźli się zwykłym przypadkiem.
Gdyby mogła, zamieniłaby się z Brie. Wolałaby, żeby to jej rodzice zniknęli bez śladu. Choć ta myśl zakrawała niemal o okrucieństwo, wiedziała, że jej byłoby łatwiej się z tym pogodzić. Tak naprawdę nigdy nie istniała pomiędzy nimi taka więź, jaka powinna łączyć rodziców z dziećmi. Matka była apodyktyczna, co z wiekiem było widać coraz wyraźniej, a ojciec zbyt słaby i zbyt w nią zapatrzony, żeby się jej przeciwstawić. W konsekwencji Willow i Will mieli raczej opiekunów prawnych, niż mamę i tatę.
Willow. Tak też zaczęła się czuć, kiedy wszystko w niej samej ulegało zmianie. Była Billie, która musiała dorosnąć.
— Nie masz się o co martwić — zapewniła.
Odkąd przestała bawić się w idealną córkę, jej życie stało się prostsze. Może nie łatwiejsze. Po prostu mniej skomplikowane. Chociaż została właściwie pełnoetatowym wyrzutkiem, który tygodniami z nikim nie rozmawiał, nie było jej z tym źle. Przesiadywała w mieszkaniu, okazjonalnie widywała się z Zane’em, rzadziej z bratem, czasami jeździła na wycieczki z Mitchem, szoferem, który w międzyczasie awansował do roli jej przyjaciela i tak-jakby-powiernika. Słuchał tego, co miała mu do powiedzenia, ale nie wypytywał.
A teraz chwilowo koczowała u niego w mieszkaniu.
Zamrugała, zdezorientowana.
— Słucham, co? Że… że co? — zaplątała się nieco, otwierając szeroko oczy. — Dobra. Okej, Wills, oddychaj — mruknęła pod nosem i uśmiechnęła się szeroko, łagodnie, szczerze ucieszona. — To… może i niespodziewana, ale naprawdę świetna wiadomość, Brie — dodała miękko, zerkając na kuzynkę z czymś na kształt dumy w oczach. — Opowiadaj — zażądała. — Chcę znać wszystkie szczegóły. Wszystkie.
Wills 💝
Natalie marzyło się od wielu lat popołudnie spędzone na wybieraniu tej jedynej sukni ślubnej w gronie najbliższych kobiet. Tylko nie przypuszczała, że będzie to robić, mając trzydzieści cztery lata, z niemal dorosłą córką, która w wypielęgnowane włosy Brie wpinała niezbyt długi welon, a przede wszystkim przyszłym panem młodym, póki co nie był Christian Riggs.
OdpowiedzUsuńJej życie miało być piękną sztuką. Na ten moment okazało się jednak bardzo nietrafioną premierą, na którą najbardziej zdesperowane osoby nie poszłyby do kina, gdyby nawet bilety rozdawano za darmo. Nie chcąc nie zobaczyć więcej światła w swoim życiu, wyszły z salonu sukien ślubnych po tym, jak przymierzyła kilkanaście propozycji i wypłakały morze łez.
Z inspiracją w głowie na suknię ślubną, nie przyznała przed kobietami, dlaczego nie zdecydowała się na zamówienie ostatniej przymierzonej kreacji. Czuła się w niej wyjątkowo. Nie miała skrępowanych ruchów. Tylko, co miałaby zrobić z suknią, skoro ślubu w lutym nie będzie? Wierzyła, że w przyszłoroczne Walentynki będzie zakochana i święto zakochanych spędzi z Christianem, ale to nie było ani miejsce, ani czas na dzielenie się swoim największym marzeniem. Szczególnie przy uważnie słuchającej wszystkiego Abigail.
— Drogie panie zapraszam na obiad z deserem.
— I z dużą ilością Prosecco? — wtrąciła zapytanie Hoa, wciąż obserwując stojące manekiny wystrojone w krótsze i długie suknie ślubne. — Dlaczego na ślub szuka się tak długo wymarzonego stroju, a do rozwodu już się tak nie szykujemy? Wyobrażacie sobie salon sukien rozwodowych?
Natalie parsknęła śmiechem i aż wskazała na lokal do wynajęcia obok salonu z sukniami ślubnymi. To dopiero byłby paradoks, gdyby umiejscowiono dwa takie interesy dosłownie obok siebie, ściana w ścianę, niemal drzwi w drzwi.
— Bawcie się dobrze, ale beze mnie. Mała za bardzo kopie. Będzie lepiej, jak resztę popołudnia spędzę na kanapie.
Ciężarna Joanne pożegnała się ze wszystkimi, idąc prosto do zaparkowanego samochodu, w którym czekał na nią mąż. Natalie nie dziwiła się, że wolała już jechać do domu. Z pamięci nie wyparowały jej wspomnienia związane z ciążą i wiedziała, jak skomplikowane potrafiły być dni, noce, a najbardziej ostatnie tygodnie przed porodem.
— Zatem dziewczyny idziemy. Obiad. Deser. I prosecco. Oczywiście dla mnie i Abi bezalkoholowe, bo ktoś musi usiąść za kierownicą, a ktoś tu jeszcze jest niepełnoletni.
Objęła córkę, idąc przy Brie i podziwiając, jak Hoa zaczepnie rozmawiała przez telefon z nowo poznanym gorącym Francuzem, który walczył o zwycięstwo w siatkówce na plaży obok jej mieszkania. Chen dosłownie jak tylko zobaczyła przez okno skład zespołu, już wtedy wiedziała, że nie odpuści mężczyźnie grającemu z numerem dwudziestym pierwszym na pomarańczowej koszulce.
— Brie, potrzebuję Twojej rady. — wzięła Calloway pod rękę i zostawiła w tyle córkę oraz przyjaciółkę. — Wcale nie myśl teraz o wstydzie i o tym, że jesteście rodziną. Wyobraź sobie, że zaczepiła cię obca osoba i po prostu pyta, dobrze? Jak zaskoczyć mężczyznę, którego kochasz do szaleństwa i dość długo się nie widzieliście? Był w delegacji czy tam na drugim końcu świata…
Ujęła to w sposób taki, aby Brie myślała, że chce godnie powitać Daniela, ale ciemnowłosa planowała wszystko z zapasem i konkretnym wyprzedzeniem mając na uwadze jedynego mężczyznę, jakim był ojciec siedemnastoletniej panny Riggs.
NATALIE HARLOW
Wydawała się… szczęśliwa.
OdpowiedzUsuńCoś w głowie Wills odetchnęło na ten widok z ulgą, jak gdyby od lat nosiła zaciśnięte wokół serca gumki, które teraz wreszcie puściły, pozwalając w pełni zaczerpnąć powietrza. Martwiła się o Brie. Tak było zawsze, chociaż najpierw była to taka troska, jaką okazuje się komuś ważnemu, komuś bliskiemu. Dopiero później przerodziła się w ten rodzaj niepokoju, który osiadł na dnie jej duszy, mroczny i przykry. Bo wówczas miała realny, żywy powód do zmartwień.
Chciała, żeby kuzynka pozbierała się po stracie rodziców i była gotowa zrobić wszystko, żeby jej w tym pomóc. Być może czasami jednak wszystko po prostu nie wystarczało; być może wystarczające było coś, ale od innej osoby. Willow tego nie oceniała, po prostu cieszyło ją, że zaczęło się naprawdę układać. Nie miała zresztą pojęcia, jak ona sama zareagowałaby w takich sytuacji. Inna rzecz, podszyta nieco cynizmem — była niemal pewna, że nikt nie przejąłby się tym aż do tego stopnia. Trudno było się zresztą dziwić, skoro ojciec rzadko miał coś do powiedzenia, zaś matka przede wszystkim siała zamęt. A potem popisała się, zmuszając Luciena, by uznał własnego brata, bliźniaka za zmarłego i próbowała wciągnąć w to całą rodzinę. Ależ Willow jej wtedy nienawidziła. Prześladowała ją myśl, że pewnie tak samo wymazała z pamięci własnego syna, który w tamtym okresie zniknął już z rodzinnych testamentów i został oficjalną czarną owcą. Willem jednak żył. Nawet, jeśli miesiącami nie pokazywał się nikomu na oczy.
Wiedziała zatem, że jej matka nie jest uznawana za sympatyczną; właściwie była wręcz ozięble wyniosła i Wills nie mogła winić dziadków czy wujków, że nikt za nią nie przepadał. Co najwyżej było jej trochę przykro. Żałowała, że nie ma fajnej mamy, która angażowałaby się w życie rodzinne w sposób integrany, a nie po to, żeby wszystkimi rządzić. Przez to czuła, że i ona sama jest oceniana przez pryzmat Cassidy, choć przecież była od niej zupełnie inna. W głębi duszy skrywała takie pragnienie, by kiedyś któryś krewny polubił ją na tyle, by mogła zostać jego ulubienicą. Nie chodziło o majątek, a o chorobliwą potrzebę wsparcia.
Zmarszczyła brwi, bo coś się jej nie zgadzało.
— Czekaj… jak to osiem? Rozeszliście się w międzyczasie czy co?
Brzmiało to podejrzanie i była gotowa wyciągnąć z Brie wszystko, co tylko mogła. Jednocześnie patrząc na kuzynkę niespodziewanie okropnie zatęskniła za Zane’em — nie tym, którym był teraz, lecz tym z początku ich znajomości, który się o nią troszczył, dbał i ją widział. Chciałaby, żeby wrócił. I żeby ją teraz przytulił.
Dobrze pamiętała irytację kuzynki tymi wszystkimi chłopakami, z którymi próbowali ją umówić dziadkowie. Choć była pewna, że działali w dobrej wierze, jakoś nie mogła się pozbyć uczucia niesmaku. Nie chciałaby stanąć do walki w takim konkursie. Jak również nie pozwoliłaby namówić się na spotkanie z którymkokwiek z nich.
Nie to, żeby sama wybrała lepiej. Właściwie, z perspektywy czasu, podjęła chyba najgorszą możliwą decyzję. Ale teraz nie było już odwrotu.
— Kłamałaś? — spytała, robiąc wielkie oczy. Może nie mówiły sobie absolutnie wszystkiego, przynajmniej odkąd dorosły, to nigdy dotąd się nie okłamywały. — Ale właściwie… po co? — spytała zdezorientowana. Być może powód był prosty. Albo cholernie skomplikowany.
Wills 🖤
Wiedziała, że niektóre blizny nigdy się nie goją, ale wystarczyło, że Bridget nauczyła się z nimi żyć. Pomimo nich. Naprawdę cieszyło ją oglądanie dziewczyny w takim stanie — pozbieranej i po prostu szczęśliwej. Dzięki temu sama również poczuła się nieco podniesiona na duchu. Radość bliskich osób zawsze dodawała jej skrzydeł.
OdpowiedzUsuńWciąż miała jeszcze w pamięci wyraz oczu Brie w tamtym okresie. To wspomnienie miało prześladować ją do końca życia; było bolesne jak ukłucie ostrą igłą. Zrobiłaby chyba wszystko, żeby jej pomóc, żeby naprawić świat wokół albo chociaż przeobrazić go w rzeczywistość, w której brak rodziców był normą. Nigdy nie powiedziała tego głośno, ale to drugie chętnie zrobiłaby także dla siebie. Życie pod dyktando humorów matki było coraz bardziej męczące, a ojciec z upływem lat odsuwał się głębiej w cień. Pozwalał, by pochłaniała go praca, bo wtedy mógł nie myśleć o tym, co dzieje się w domu. Kochał Cassidy miłością tak głęboką, że nie był w stanie się jej przeciwstawić, a ona potrafiła z tego korzystać. Był w nią zapatrzony niemal jak w święty obrazek.
Czasami czuła, że miała wystarczająco dużo powodów, by być zazdrosna o to, jak różnie im się w życiu ułożyło. Co zdecydowało o tym, że ona i Will nie zasługiwali na takie samo traktowanie przez resztę rodziny, jak Brie? I dlaczego? Willow tego nie wiedziała. Ale mimo to ta zazdrość nigdy się w niej nie pojawiła. Czasami było jej trochę przykro. Nie miała jednak pretensji. Cieszyła się, że kuzynka ma wsparcie, którego potrzebowała i na które zasługiwała. Była jej najlepszą przyjaciółką, jedyną osobą, która kiedykolwiek zbliżyła się do niej na tyle, by dzielić z nią sekrety i słuchać zwierzeń. No, potem pojawił się Zane, ale sytuacja z nim była na tyle skomplikowana, że ciężko było mówić tutaj o przyjaźni.
— Ugh, pamiętam — skrzywiła się odruchowo, bo wspomnienie tamtego faceta wywoływało w niej olbrzymią niechęć. Przypominał połączenie cyrkowego klauna ze smutnym panem w garniturze. — Jakiś Tom? Dan? — pokręciła głową. Szczerze mówiąc wolała chyba nie pamiętać.
Zmarszczyła brwi, słuchając uważnie. Doskonale rozumiała motywację Brie, bo gdyby ona była w takiej sytuacji, zapewne zrobiłaby to samo. A przynajmniej na pewno szukałaby szybkiego rozwiązania.
— Hm, nie pamiętam, który to — wyznała, uśmiechając się przepraszająco. Nigdy nie była najlepsza w zapamiętywaniu takich informacji. — Ale okazuje się, że dobrze na tym wyszłaś, co?
Historia brzmiała trochę jak scenariusz filmowy, ale Willow przyzwyczaiła się, że w ich życiu często występują tego typu sceny. Właściwie na podstawie wielu wydarzeń, które przydarzyły się tej rodzinie, można było nakręcić całkiem niezły dramat.
— Wow — westchnęła. — Wiesz, Brie… Cieszę się, że wam się ułożyło. Serio. Zasługujesz na to — dodała z ciepłym, łagodnym uśmiechem. Nie miała żalu, że przez tyle czasu tkwiła w nieświadomości. Najważniejsze było, że ostatecznie poznała prawdę. — Dobrze cię traktuje? Czy może trzeba mu przemówić do rozumu? — zażartowała, zaciskając dłonie w pięści.
Naprawdę się cieszyła. Po tych wszystkich przeciwnościach losu, Bridget należało się szczęście. Miała tylko nadzieję, że nie będzie ono zbyt krótkie, że przetrwa wzloty i upadki, tylko umacniając ich wzajemne uczucie.
Drgnęła, kiedy jej telefon zawibrował, informując o nadejściu nowej wiadomości. Dyskretnie rzuciła okiem na ekran i zamarła. Niemal czuła, jak blednie.
Zane: Odwróć się.
Przełknęła ślinę i z całej siły starała się nie rozglądać. Nie mogła przecież zdradzić się teraz przed Bridget ze swoimi uczuciami; nie, kiedy zapewniła, że to wszystko nie ma znaczenia. Poza tym, zdecydowanie wolała trzymać Zane’a z dala od niej.
Wills 💚
Max spojrzał na Brie. Jego twarz była napięta, a oczy błyszczały gniewem i frustracją.
OdpowiedzUsuń— Martwił się? — powtórzył z gorzkim uśmiechem. — Serio? On zawsze znajdzie sposób, żeby się wtrącić. — Pokręcił głową z niedowierzaniem.
Milczał przez chwilę, wpatrując się w przestrzeń za jachtem. Jego dłonie zacisnęły się na relingu, a jego oddech stał się cięższy. — Nie będę udawać, że wszystko jest w porządku — powiedział w końcu, jego głos był bardziej miękki, ale wciąż pełen oporu. — I nie będę udawać, że w jakikolwiek sposób czuje się częścią tej rodziny, tego zespołu. To są dla mnie obcy ludzi Brie, a ja nie chcę im niczego zawdzięczać. Wolałbym zakończyć całą tą cholerną karierę.
Spojrzał na nią z bólem w oczach, jakby jej słowa trafiły w czuły punkt. Przez chwilę wydawało się, że rozważa, co powiedzieć, ale jego twarz zdradzała niechęć do kontynuowania tej rozmowy.
— Nie wiem… — zaczął cicho, jakby sam siebie nie był pewien. Max odwrócił się i oparł o reling, wpatrując się w wodę, która błyszczała od świateł pobliskiego miasta. — Wiedziałem, że zaczniesz się martwić… — westchnął ciężko. — Wiem, wiem, że nie muszę tego robić sam — odpowiedział cicho. — Ale to nie jest takie proste. Nie chodzi tylko o kontrakt, Brie. To wszystko... — powiedział, odwracając się do niej twarzą. Jego głos był spokojny, ale w oczach widać było napięcie. Znów uciekł spojrzeniem w stronę spokojnej wody, jakby tam mógł znaleźć odpowiedź na wszystko, co właśnie usłyszał.
— Nie rozumiesz… — powiedział w końcu, jego głos był cichy, niemal szorstki. Słowa Brie były szczere, to prawda, ale były też jak zimny prysznic na coś, co starał się trzymać w ukryciu. Złość uderzyła go jak fala. Odsunął się od niej, niemal mechanicznie, jakby to, co mówiła, było nie do przyjęcia.
— To nie jest kwestia tego, czy jestem utalentowany, czy nie — powiedział patrząc na nią z oczami pełnymi niezadowolenia.
— Nie zamierzam błagać nikogo, żeby dał mi miejsce w zespole. Jeśli nie wystarczy, to wszystko, co zrobiłem do tej pory, to znaczy, że to już nie jest miejsce dla mnie. Nie będę prosił o łaskę. Mam już trzy mistrzostwa — rozłożył ręce i westchnął ciężko. — Jeśli nie dostanę czegoś na własnych warunkach, to w ogóle tego nie chcę.
Jego głos był pełen emocji, a ręce zacisnęły się w pięści, jakby gotowe do tego, by wyzwolić całą frustrację, która przez długi czas trzymała się w jego wnętrzu. Dla niego to nie były tylko wyścigi – to była kwestia jego godności. Zasługiwał na szansę, ale nie zamierzał walczyć o nią na kolanach. Jego duma była nieugięta, a uczucie, że byłby zmuszony prosić, sprawiało, że czuł się upokorzony.
Max zatrzymał się na moment, jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak mocno przeżywa tę sytuację. Niezadowolenie, frustracja i poczucie odrzucenia narastały w nim z każdą sekundą. Na jego twarzy malował się ból i wściekłość, a słowa wydobywały się z niego w tempie, którego nie potrafił zatrzymać. Poczuł, jak jego serce bije szybciej, ale nie dlatego, że było to pozytywne uczucie. Raczej z powodu tego, co jej powiedział, co ona usłyszała, co teraz wisiało w powietrzu między nimi.
Czuł, jak ciepło jej dłoni przenika do jego skóry, jakby to była jedyna rzecz, która trzymała go przy rzeczywistości. Z jednej strony pragnął, żeby wszystko się naprawiło, żeby mógł zapomnieć o przeszłości, o wszystkich ranach, które nosił przez te lata. Z drugiej strony bał się, że powrót do tej przeszłości oznaczałby znów otwarcie starych ran, a przecież one wcale nie były zagojone.
Spojrzał na nią, widząc łzy w jej oczach. To było coś, czego nie mógł znieść. Chciał ją pocieszyć, ale jednocześnie czuł, jakby to było za dużo, za ciężkie. Czuł się rozdarty.
— Brie… — zaczął, ale nie wiedział, jak dokończyć zdanie. Wzrok miał utkwiony w jej dłoniach, które wciąż lekko drżały. Wiedział, że to, co mówiła, pochodziło z głębi serca. Że ona nie mówiła tego tylko dlatego, że chciała mu pomóc, ale dlatego, że zależało jej na tym, by on nie czuł się samotny w tym wszystkim.
Max
Max zacisnął szczęki, a jego spojrzenie stało się jeszcze bardziej intensywne, jakby próbował rozszyfrować jej słowa, zrozumieć, co dokładnie miała na myśli. Nie wiedział, czy bardziej był zły na Scotta, na siebie, czy na nią, ale jej wyznanie tylko dolało oliwy do ognia. Oparł dłonie na biodrach, odwracając się na moment, jakby próbował zebrać myśli.
OdpowiedzUsuń— Poprosiłaś go? — zapytał w końcu, głos niski, pełen tłumionej złości. Obrócił się z powrotem w jej stronę, a jego brwi były zmarszczone. — Brie, co ty w ogóle sobie myślałaś? Myślałaś, że to mi w czymś pomoże? Że ja… że po prostu pójdę i powiem “jasne, czemu nie”?
Przetarł dłonią twarz, jakby próbował uspokoić emocje, które nim targały, ale jego ton nadal był naładowany frustracją.
— To jest dokładnie to, czego nie chciałem. Nie chcę żadnych układów, żadnych rozmów za moimi plecami. Wiesz, jak to wygląda z mojej perspektywy? Jakbyście wszyscy… Scott, ty… jakbyście myśleli, że nie dam sobie rady sam. Że nie jestem w stanie postawić się na nogi bez czyjejś pomocy.
Zatrzymał się na chwilę, oddychając ciężko, jakby próbował się uspokoić, ale emocje w nim kipiały.
— Zrobiłaś coś za moimi plecami, wiedząc, że bym tego nie chciał. Myślałem, że przynajmniej ty rozumiesz… że jeśli mam coś zrobić, to zrobię to na własnych zasadach. Nie potrafisz po prostu mi zaufać.
Max westchnął ciężko. Przez chwilę milczał, wpatrując się w dal, gdzie woda spotykała się z horyzontem, jakby właśnie tam mógł znaleźć odpowiedź. Jej dotyk na plecach był ciepły, znajomy, ale w tej chwili nie potrafił przyjąć go w pełni. Był zbyt rozkojarzony, zbyt rozdarty między złością, frustracją a poczuciem, że Brie naprawdę tylko próbowała mu pomóc.
— To nie tak, że nie chcę tego rozważyć, Brie — powiedział w końcu, jego głos był zmęczony, ale mniej ostry niż wcześniej. — Chodzi o to, że wszystko, co związane z tą rodziną, z nimi, zawsze jest skomplikowane. Zawsze jest jakieś drugie dno, jakieś ukryte intencje. Nigdy nie jest po prostu… szczere. Jak mam się zastanowić nad czymś, co od samego początku jest jakąś grą?
Odwrócił się do niej, a w jego oczach była mieszanina gniewu i rezygnacji.
— Nie wiem, co Scott chce tym ugrać. Po tych wszystkich latach. Po tym, jak… — przerwał, zaciskając szczęki, jakby walczył z czymś, czego nie chciał powiedzieć. — Nie rozumiem, dlaczego miałbym nagle znowu go słuchać, dlaczego miałbym się zgadzać na cokolwiek, co pochodzi od niego albo od nich.
Zaczął przechadzać się po pokładzie, jakby ruch mógł mu pomóc rozładować napięcie.
— Nie wiem… — zatrzymał się na chwilę, patrząc na nią z mieszanką smutku i gniewu. — Myślisz, że mogę po prostu zapomnieć o wszystkim i zacząć od nowa? Że podpisanie kontraktu z nimi sprawi, że wszystko magicznie się ułoży?
Brie patrzyła na niego uważnie, milcząc, pozwalając mu wyrzucić z siebie te słowa. Max westchnął, przecierając twarz dłonią.
— Nie wiem, czy jestem w stanie się z tym zmierzyć. Z nimi, z tym wszystkim. I to nie twoja wina… wiem, że chciałaś dobrze. Ale to po prostu nie jest takie proste. Nigdy nie było.
Max spojrzał na nią z cieniem irytacji, ale i zmęczenia. Jej słowa były logiczne, to wiedział. Jednak logika niewiele miała wspólnego z tym, co czuł. Skrzyżował ramiona na piersi, jakby chciał odgrodzić się od tego, co Brie właśnie powiedziała.
— Więcej mistrzostw? — rzucił z odrobiną sarkazmu. — A co, jeśli to już koniec? Może już nie wrócę do pełnej sprawności? Może moje ciało mówi mi coś, czego jeszcze nie chcę przyznać?
Brie otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale Max uniósł dłoń, przerywając jej.
— Nie zrozum mnie źle, wiem, że masz rację w jednej rzeczy. Nie chcę spędzić reszty życia, zastanawiając się, co by było, gdyby. Ale problem w tym, że to… — Zawahał się, szukając odpowiednich słów. — To jest układ, który od samego początku stawia mnie w pozycji przegranego.
Westchnął i spojrzał w stronę horyzontu, gdzie migotały światła miasta.
Usuń— Scott mówi, że Mario mnie chce. Ale czego chce ode mnie naprawdę? Chce zawodnika, który wygra dla niego mistrzostwo? Czy wnuka, którego można postawić przed kamerą i pokazać, że rodzina Andretti to wciąż legenda? Bo oni wszyscy chcą czegoś dla siebie. Zawsze tak było. Scott, Mario… mój ojciec. Nikt z nich nigdy nie pytał, czego ja chcę.
W jego głosie było wyczuwalne rozgoryczenie, ale także nuta czegoś innego – strachu. Może przed porażką, może przed tym, że Brie ma rację, a on odrzuci swoją ostatnią szansę.
Podoba mi się ta dynamika! ;)
Zamrugała szybko, starając się w miarę niezauważenie pozbyć dziwnej wilgoci z oczu, którą niespodziewanie poczuła pod powiekami. Nie była pewna, czy chodziło o zmęczenie, o ulgę, o szczęście, czy może jeszcze o coś innego. Miała wrażenie, że przeróżne emocje szarpią jej nerwy, a tych uczuć było tak wiele, że niemal nie mieściły się jej w głowie ani w sercu.
OdpowiedzUsuńZdawało się jednak, że najgorsze Brie zostawiła już za sobą. Przynajmniej taką żywiła nadzieję, kiedy spoglądała na jej rozpromienioną twarz. Na ten widok sama nie mogła powstrzymać delikatnego uśmiechu i jakiegoś dziwnego ucisku w płucach. Sporo razem przeżyły. Przez chwilę pozwoliła sobie pomarzyć, że te czasy jeszcze wrócą i upiła spory łyk drinka.
— Nie przepraszaj, to w końcu nie jest moja sprawa — powiedziała łagodnie, w zamyśleniu obracając szklankę w dłoniach. — Ale historię miłosną masz jak z filmu, przysięgam. Jestem pod wrażeniem. Oby również kończyła się filmowym żyli długo i szczęśliwie — wzniosła toast, rozbawiona i zaintrygowana zarazem. Naprawdę cieszyło ją, że wreszcie wszystko zaczęło się układać. Były niemal jak siostry. Willow nieraz czuła, że ma z Brie głębszą więź, niż ze swoim własnym bratem, chociaż nigdy nie powiedziała tego głośno.
Zerknęła niepewnie na kuzynkę, słysząc wzmiankę o imprezie. Nie była pewna, czy chodziło o ich wspólnych znajomych, czy może ich wspólnych znajomych. Czy może o ludzi, którzy byli po prostu znajomymi Bridget. A poza tym nie miała zielonego pojęcia, jak wytłumaczyć, że ostatnio kompletnie zdziczała i nie wyjść przy tym na kogoś, kto potrzebuje pomocy. Nie potrzebowała pomocy.
— Jasne — uśmiechnęła się szeroko, ukrywając niepewność. — Nie mogę się doczekać. I żadnych zastrzeżeń. Jak na razie — żartobliwie zmrużyła oczy. — Tego pana będę miała na oku.
Sygnał drugiej wiadomości wybił ją z rytmu. Ukradkiem zerknęła na ekran, potwierdzając tym samym swoje przypuszczenia. Był tu. Widział ją. Czuła, jak serce tłucze się jej w klatce piersiowej i miała wrażenie, że wszyscy to słyszą. Rzuciła okiem na kuzynkę, upewniając się, że ona nie spogląda przypadkiem w jej stronę i odwróciła się powoli.
Stał tam. Jego znajoma sylwetka momentalnie przyciągnęła wzrok, chociaż prócz niego było tutaj mnóstwo innych, bardziej wyróżniających się ludzi. Wydawało jej się, że uśmiecha się drwiąco, ale dzieliła ich zbyt duża odległość, by mogła to stwierdzić na pewno. Boże, jakim cudem ją tutaj znalazł? Miał przedziwną umiejętność odszukiwania jej gdziekolwiek by nie poszła, chociaż Nowy Jork z pewnością nie był małą, sielską osadą. I czego chciał? W duchu modliła się, żeby nie tego, o czym myślała. Nie miałaby pojęcia, jak wytłumaczyć Brie, że musi wyjść. Nie chciała wychodzić. Nie chciała jej też zranić. Okropnie za nią tęskniła.
Odwróciła się do stolika równie wolno, jak przedtem w stronę Zane’a i wbiła wzrok w ekran telefonu, wahając się chwilę, zanim go odblokowała.
Wills: Idź stąd, proszę. Nie chcę kłopotów.
Wysłała wiadomość i instynktownie opuściła głowę niżej, jakby chciała się schować przed możliwymi konsekwencjami.
cóż za miła niespodzianka 🤫