Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] burning through my own frustration



Hazel Kennedy Evans, 30.09.1996 - Winona, Minnesota małomiasteczkowa panna z wielkimi marzeniami właścicielka niewielkiego butiku i pracowni krawieckiej - Sew Chic krawcowa matcha latte wynajmuje pokój w mieszkaniu przy 72nd Road noce przy maszynie do szycia stała bywalczyni w second handach Powiązania.

Przebierała każdą lalkę, jaką dostała w prezencie. Z bawełnianych chusteczek dziadka i szmatek z mikrofibry, którymi babcia przecierała lustra, robiła bajkowe suknie dla zabawek. Kreacji, które wymyślała, niepowstydziłaby się żadna księżniczka. Z kolorowych gazet wycinała ozdoby i robiła biżuterię. Uplatała włosy Barbie tak, aby wyglądała olśniewająco. Była typową dziewczynką z typowymi zajęciami, ale już jako ośmiolatka zdecydowanie zbyt wiele uwagi poświęcała na to, aby operować igłą i nitką.
Hazel kochała wszystkie filmy, które dotyczyły mody. Oglądała wszystkie reality show, w których ludzie rywalizowali prezentując przepiękne stroje. Sama uszyła swoją sukienkę na bal maturalny. Uszyła też suknię ślubną starszej siotry i ubrała niejedną przyjaciółkę. Z sukcesem prowadziła działalność krawcowej w Winonie, dopóki ktoś nie zaszczepił w niej pragnienia osiągnięcia czegoś większego. Zapragnęła pracować w jednym z wielkich, znanych domów mody. Zapragnęła ubierać ludzi, którzy prezentowali najnowsze trendy na wybiegach. Chciała tworzyć kontent na strony kolejnych numerów Vogue'a lub Harper's Bazaar. Marzyła o tym wszystkim, leżąc w niewielkim pokoiku domu, który odziedziczyły z siostrą po dziadkach. Marzyła o tym, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo nad jedną z łąk. Marzyła o tym, pijąc matcha latte i zajadając się muffinkami.
Za marzeniami zaczęła podążać w wieku dwudziestu trzech lat, kiedy postanowiła kupić bilet lotniczy do Nowego Jorku. Siedząc na jednej z ławek w Central Parku, oglądała po raz kolejny Diabeł ubiera się u Prady i wiedziała, że kiedyś zajmie podobne miejsce w okrutnym świecie mody. Miała marzenia, jednak nie zapomniała o brutalności dnia codziennego. Nie zapomniała o tym, że musi przeżyć. Przez pierwszy rok pracowała w Zarze jako doradca klienta, a po godzinach przyjmowała drobne zlecenia krawieckie. Od trzech lat zajmuje jeden z pokoi dużego mieszkania, które dzieli z czworgiem współlokatorów. Za oszczędności, które wypracowała w Winonie, wynajęła niewielki lokal użytkowy, gdzie urządziła swoją pracownię i skromny butik. Oszczędności rozpłynęły się w mgnieniu oka, a przy rosnących cenach czynszu, zmuszona jest szukać materiałów w second handach lub przerabiać ubrania stamtąd. Pracuje od rana do nocy, rozsyła CV do wszelkich instytucji związanych z modą, poszerza swoje portfolio i tylko czasami, kiedy potwornie zmęczona pada na wąskie, pojedyncze łóżko, żałuje, że wyjechała z Winony. Że dała zmamić się temu, co teraz wydawało się bardziej odległe niż jeszcze trzy lata temu.

Wizerunek: Valeria Lipovetsky; lisfarbowany@gmail.com. W tytule: With Confidence - What You Make

200 komentarzy

  1. [Hej, hej, dobry wieczór ;)
    Hazel przeniosła mnie do przeszłości - do domu krawcowej, która była najlepszą przyjaciółką mojej babci i tam mogłam stroić wszystkie lalki, czyniąc z nich najprawdziwsze damy :D
    Wyszła ci bardzo prawdziwie ze swoimi marzeniami i dorobkiem zawodowym, bo powiedzmy sobie szczerze, ale własnoręcznie uszyta sukienka na studniówkę na pewno zrobiła większe wrażenie niż te typowe z sieciówek czy prywatnych butików, a co do sukni ślubnej, musi łączyć ją z siostrą przepiękna relacja, kiedy w większości przypadków - z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach... Byłaby na pewno tą jedyną krawcową, która uszyłaby Julkowi garnitur ślubny, a jego dziewczynie wymarzoną suknię, oj tego jestem pewna.
    Diabeł ubiera się u Prady wielbię za wspomnienie tego filmu.
    Nieprzerwanej weny, pozdrawiam gorąco!]

    💙 JULIAN HUGHES 💙

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć!
    No i jesteś z nią! Jest wspaniała! W ogóle to zdjęcie jest takie super <3
    Bardzo podoba mi się jej zamiłowanie do szycia i mam nadzieję, że pomimo jakichś niepowodzeń nadal będzie to robiła. Niech tworzy, niech sprawia, że ludzie się uśmiechają w jej ubraniach! Niech stworzy własną markę, tak!
    I proszę, żeby Hazel (pięknie imię <3) nie załamywała się i nie żałowała wyjazdu. Jestem pewna, że wkrótce jej marzenia zaczną się spełniać i będzie musiała szukać nowych :D I na pewno znajdzie w NY wielu przyjaciół, których będzie mogła poubierać :D
    Myślałam nad wątkiem dla nas i nic sensownego nie przyszło mi do głowy. Jakieś banały typu spotkanie w pracowni krawieckiej (może Hazel szuka pomocy na chwilę), spotkanie w parku, kiedy Hazel będzie oglądała film, a Riven będzie śpiewał (stwierdziłam, że dam mu talent do pracy w teatrze, co mi tam xD). Może wpadniesz na coś lepszego, więc... ja poczekam :D albo może mi coś konkretniejszego zaświta. A, jeszcze pomyślałam o jakiejś ich wspólnej przeszłości (jak w przypadku Trix i Jay'a, ale tutaj byłoby bardziej... oczywiste), ale skoro Hazel cały czas pracuje... hm... Daj znać :D
    Tymczasem udanej zabawy na blogu z nową postacią! Dużo wątków, weny i czasu na pisanie :D]

    Jaime & Riven & Shay

    OdpowiedzUsuń
  3. [Sądzę, że za marzeniami zaczęła podążać dużo wcześniej, gdy tylko się urodziła! Naprawdę zazdroszczę jej, że już w tak młodym wieku znalazła siebie – swoją pasję i plan na życie, bo mi zajęło to dużo więcej czasu, a chyba i tak sporo bym zmieniła :D Chciałabym, żebyś uwzględniła w historii tej panny sukces, bardzo o to proszę, ponieważ ktoś tak odważny w dążeniu do marzeń po prostu musi go osiągnąć! Jako autorka, która też lubi gmatwać życie swoim bohaterom, proszę, by zamiast kłód pod nogi, Hazel w końcu otrzymała jakąś nagrodę, o! Trzymam mocno kciuki i standardowo życzę mnóstwa weny, czasu i udanej zabawy z piękną postacią :)]

    Chayton Kravis
    Reginald Patterson
    & Archard Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  4. [Aaa, no tak, miała być Mallory!
    Ja z Rivenem też mam wyzwanie, więc zobaczymy, co mi z tego wyjdzie... xd

    Hm... no spoko, ale trochę bym zmieniła ten początek, bo on wybranki serca nie miał xd więc proponuję zamiast tego, aby H widziała jak zgarnia jakiś ciuch w second handzie. Mogłaby podbić, ale właśnie nie zawiadamiać nikogo. A później te spotkania i faktycznie włam do krawcowej, ale nie wiem, po co... chyba że jej pracownia jest w jakieś bogatszej dzielnicy, to wtedy mogłoby chodzić o hajs z sejfu czy coś :D]

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  5. [No cześć!
    Fajna wyszła Ci ta panna. Zawsze chciałam mieć więcej ubranek dla lalek, ale niestety w moim otoczeniu nikt nie potrafił zrobić tego co by mnie zadowoliło. A tu proszę, Hazel sama potrafiła sobie ogarnąć to czego było jej trzeba. :) Jak już było wspomniane wyżej musi mieć naprawdę świetną relację z siostrą, bo to w końcu nie lada rzecz uszyć suknię ślubną. Pożyczanie rzeczy, drobna pomoc przy ślubie bliskiej osoby to wiadoma sprawa, ale uszycie kiecki to już znacznie wyższy level. ;D Mam ogromną ochotę porwać was na wątek, ale ostatnio jestem kiepska w odpisywaniu i mam straszne zaległości. Nawet na Woodwick nam nie zaczęłam, jeszcze, a i tutaj mam paskudne zaległości. :( Ale jak Ci to nie przeszkadza to wbijaj. Pomysłu co prawda nie mam na ten moment, ale sądzę, że odpowiednie pomysły wpadną, jeśli zaczniemy myśleć nad stworzeniem czegoś razem. :)
    Tymczasem życzę Ci z nią udanej zabawy i całej masy weny!]

    Miley Cavendish & Mickey Sadler

    OdpowiedzUsuń
  6. [Dobry wieczór, lisku! 💛 Widzę, że stworzyłaś dla nas bardzo fajną panią, którą nic, tylko porywać na wątki :) Hazel ma nie tylko piękne imię, które bardzo lubię, ale także ciekawą historię. Nieczęsto można spotkać krawcową na blogach i przez to tym bardziej podoba mi się zawód, który dla niej wybrałaś. Mam nadzieję, że mimo drobnych niepowodzeń, Hazel się nie zniechęci i będzie nadal podążać za marzeniami właśnie w mieście, które nigdy nie zasypia :) Baw się z nią dobrze!]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  7. [Limit uzupełniłam dość dawno, ale jeden z tych wątków od dwóch miesięcy jest w trybie uśpienia :D Z miłą chęcią porwę Hazel do wątku, jeżeli wciąż macie ochotę ;)]

    💙 JULIAN HUGHES 💙

    OdpowiedzUsuń
  8. [W ogólnym zestawieniu Archard komentarzy ma najwięcej, bo to jego siódma karta na blogu, haha :D W tym roku będziemy świętować pięciolecie – ależ ten czas leci! I, no właśnie, leci tak szybko, że zaraz i ja dołączę do tych, co już się trójką z przodu mogą pochwalić. Albo pożalić. W każdym razie, życzę Ci, żebyś w końcu znalazła swoją życiową drogę <3
    Na garnitur te moje chłopy chętnie się skuszą – tak szczerze, najbardziej przydałby się on Reginaldowi, bo nawet gdzieś w swoim wątku nie tak dawno wspominałam, że tego rodzaju odzieży to mu zdecydowanie brakuje, bo coś za szybko z niej wyrasta (wielkie barki i te inne mięśniowe sprawy). Ale to Chayton przoduje, jeśli mowa o kolekcji garniaczków w garderobie – jak na prawdziwego byznesmena przystało, rzecz jasna – więc on na pewno chętniej przebiera w wieszakach z marynarkami i eleganckimi spodniami :D Ale tak serio, jakbyś chciała napisać taki lajtowy wątek, to czemu nie? Wbrew pozorom można stworzyć całkiem zabawne momenty podczas zdejmowania miary, jak i samego szycia. Reginald trochę się na szyciu zna, bo tego uczą w wojsku! Guziki przyszywa jak mało kto, może zatem pomóc :D Chaytona możemy wykorzystać nawet bardziej, pomijając, że zamawiałby u Hazel coś dla siebie, bo gdyby tak przyprowadził do jej pracowni swoją wybredną matkę, to i nawet okazja będzie, żeby przypadkiem wbić jej szpilkę w... coś.]

    Kravis & Patterson

    OdpowiedzUsuń
  9. [Aha, fajnie, fajnie... xD

    Czaję, czaję, ale nadal mi nie pasuje :D
    Spoko, pomysł z kasetką z hajsem brzmi super! Wiesz, oni nie musieli się wcześniej spotykać, tak to napisałam xd może nawet i lepiej, że po prostu wtedy na siebie wpadli w ciuchlandzie, może nawet na ulicy ze dwa razy czy coś i teraz Riv zobaczy tę tajemniczą i kuszącą kasetkę...
    I nie, Riven raczej nie randkuje... ale muszę to przemyśleć, bo to brzmi jak kontynuacja tego wątku :D Co sądzisz?]

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  10. [Ja bym tak właściwie uznała, że Chayton korzystał już raz z usług Hazel i teraz, zadowolony i w pełni zachwycony, przyszedł skorzystać ponownie, a przy okazji przyprowadził potrzebującą matkę. Gdyby to nie było sprawdzone źródło, to Lucinda nie dałaby się zaciągnąć, więc myślę nawet, że mogła pewnego razu zainteresować się garniturem, który Chayton miał na sobie podczas jakiegoś przyjęcia; mogła pomacać materiał, popatrzeć na szwy, a potem podpytać go o markę i sklep. Z kolei to, w jaki sposób Chayton w ogóle dowiedział się o istnieniu pracowni Hazel, to myślę, że faktycznie mógł pewnego razu trafić do niej przez przypadek. Zainteresował się, postanowił sprawdzić na własnej skórze jak noszą się jej kreacje i tak to się zaczęło, że powoli dąży do uzyskania karty stałego klienta :D Chociaż, jak Hazel zmierzy się teraz z jego snobistyczną matką, to nie wiem czy ta karta kiedykolwiek trafi w jego ręce, haha :D Nie jestem tylko pewna, czy lepiej zacząć wątek jak Chayton jest z wizytą po drugi garniak i dopiero zapowie się, że przyprowadzi matkę, czy ciekawiej będzie od razu zwalić jej panią Kravis na głowę. Jak myślisz? I co w ogóle myślisz?]

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  11. [Mnie studia w styczniu zawsze przygniatają, ale uff, ostatni rok:D, więc to zwykle dla mnie taki gorszy moment do pisania. A grudzień był w rozjazdach i chcąc nie chcąc, ale wena też fochy strzela. xD

    Ooo, podoba mi się ten pomysł! Nawet bardzo mi się podoba, a Miley z pewnością bardzo chętnie wzięłaby udział w czymś takim. Tak się zastanawiam czy ustalamy na co będzie szedł cel? Jeśli tak to pomyślałam, że może cały dochód mógłby iść na dom samotnej matki czy jakiś dom dziecka. :D Tak jeszcze mi wpadło do głowy, że organizatorzy mogliby chcieć, aby dziewczyny też się pokazały. W końcu oferują swoje usługi to niech ci, którzy licytują wiedzą od kogo. :D Miley pomalowałaby na sam koniec Hazel, a Hazel ją ubierze. Tak na zakończenie "imprezy" mogłyby się przejść po wybiegu, jak myślisz?;D
    Z ciekawości jeszcze sprawdzałam w jakiej odległości od siebie mieszkają, bo może mogłyby być sąsiadkami, ale to ponad godzina, to odpada. :D]

    Miley

    OdpowiedzUsuń
  12. Zatęsknił za domem na tyle mocno, że nie widział siebie dłużej poza terenem Nowego Jorku. W trakcie jednego wieczoru zarezerwował bilet powrotny, spakował walizkę i w krótkiej rozmowie z mamą poprosił o przygotowanie ulubionej potrawy, jaką od lat była sałatka z grillowanym kurczakiem. Mama miała wrodzony talent do gotowania, niemal to samo mówił o tacie, ale to jej smykałka do przyrządzania posiłków, wygrywała w sercu Juliana. Wszystko smakowało mu obłędnie i wiedział, że Debora Hughes, prywatna księżna D ojca, uczyni wszystko, by przytył i nabrał kolorów po tak długiej nieobecności w rodzinnych stronach. 
    To nie tak, że nie dbał o samego siebie. Nie stołował się w barach. Kupował produkty i gotował, nie korzystając z przepisów, bo wszystkie wartości kuchenne i związane z nimi złote rady utkwiły mu na tyle mocno w pamięci, iż w środku nocy wyrecytowałby składniki oraz sposób przygotowania najbardziej skomplikowanej potrawy. Miłość do gotowania odziedziczył po rodzicach. Proste. W końcu idąc ścieżką w pełni związaną z gastronomią, doszli do tego, aby wspólnie prowadzić wymagający program pod tytułem „Hell’s Kitchen”. Z cierpliwością, zaangażowaniem i w pełni oddanym sercem gotował także dla swojej Bambi z Juneau, by jak mówi słynne powiedzenie, dotrzeć przez żołądek do miejsca, gdzie powinna, płynąc melodia odwzajemnionej miłości. 
    Ze smutkiem w oczach, nieco przygaszony wrócił do domu bez drugiej, lepszej połowy, rozpoczynając równie intensywne życie, jakie prowadził w trakcie ciągłej podróży. Już następnego dnia po przyjeździe poszedł na rozmowę rekrutacyjną do otwierającego się w połowie sierpnia baru - Blue Jeans, gdzie otrzymał stanowisko barmana - menadżera zmiany bez większego wysiłku. Szef spojrzał uważnie w CV, zapytał o przygotowanie dwóch banalnych drinków i z szerokim uśmiechem, wziął Hughesa do zespołu, by ten także kierował pracownikami podczas swoich weekendowych zmian. Bez problemu został zatrudniony również jako inspektor do spraw ochrony zwierząt, bo Animals NYC zaczarowało go od pierwszej chwili, a po wyjściu z ośrodka dla pokrzywdzonych braci mniejszych, wracał zakochany po uszy w Lanie. 
    Od tamtych wydarzeń minęło nieco czasu, bo za oknem nie było sierpniowych upałów, a październikowa jesień złożona albo z ulewnych deszczów, albo ze spokojnych dni skąpanych w żółto-pomarańczowych warstwach liści. Lubił obie wersje znacznie bardziej od całodniowych zakupów z mamą, która jak się uparła, tak nie było, zmiłuj, żeby Julian sam poszedł przymierzyć garnitur na ślub młodszego brata. Co było trudnego w założeniu spodni, koszuli i marynarki wraz z zawiązaniem krawata w kolorze sukienki Miley? Najwidoczniej Debora sądziła, że musi tam pójść jako ekspertka w modzie męskiej, skoro ubierała w swoim życiu ojca, brata, męża i czterech synów, sama niekiedy wplatając w swoją garderobę elementy z niekoniecznie damskiej kolekcji. Zaufał jej, nie mówiąc o przymiarkach ukochanej blondynce ani rodzicielce o tym, że osobą towarzyszącą nie będzie żadna przypadkowa dziewczyna, która wyświadczy mu przysługę i potowarzyszy wyłącznie na całej uroczystości. Co to, to nie, przedstawi im wszystkim na przyjęciu partnerkę życiową i tym samym musiał wyglądać fenomenalnie, a spoczywający na nim garnitur niestety nie został zaakceptowany przez Deborę. 
    – Spójrz tylko na jakość materiału, kochany. Nie, nie i jeszcze raz nie. Jerry idzie w czarnym smokingu, Jakob w popielatym garniturze w brązową kratkę, pan młody to już prezentuje się rewelacyjnie w stroju z najlepszej pracowni krawieckiej i ogłaszam, że ty też tam pójdziesz. Tylko zostało mało czasu, a taki garnitur trochę się szyje…
    Mama westchnęła przeciągle i jakby się paliło, wyszła z butiku, prowadząc syna przez dziwnie wyglądające skróty. Po piętnastu minutach otworzyła tajemnicze drzwi i przeszła przez pięknie prezentujące się miejsce, gdzie można było usłyszeć dźwięk działających maszyn do szycia oraz ciche rozmowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I nagle zobaczył idącą Hazel Evans, która chyba była kimś w rodzaju anioła stróża, która uratuje biednego kuzyna z opresji. 
      — Dobrze poznaję? No oczywiście, ja cię kręcę, ale ten Nowy Jork malutki, co ty tutaj robisz? — w jednej chwili chwycił kobietę w ramiona, tuląc długo, co było nowością, bo za dzieciaka częściej sobie dokuczali, niż okazywali jakąkolwiek czułość.
      Momentalnie uleciało z niego całe zniecierpliwienie i mógłby się oddać jakiejś starszej, zapewne strasznie nudnej krawcowej po to, by przez długi czas mierzyła określone części ciała, wpisując wymiary do grubego zeszyciku, być może pamiętającego poprzedni wiek. Jednak w pierwszej kolejności chciał poznać powód, dlaczego ta niekoniecznie mała Hazel jest w jego rodzinnym mieście i czy na pewno dotyczy to wyłącznie tego, że za dwa tygodnie ślubuje jego brat, a jej młodszy kuzyn? Zżerała go właśnie olbrzymia ciekawość…

      💙 JULIAN HUGHES 💙

      Usuń
  13. Na zaufanie Oscara trzeba było zasłużyć. Zbyt wiele razy się sparzył, by dawanie wiary przychodziło mu z łatwością. Niechętnie nawiązywał nowe znajomości, ciekawskie pytania zbywał mrukliwymi półsłówkami. Jak mógł wierzyć ludziom, kiedy ci potrafili kłamać w żywe oczy, udawać kogoś kim nie byli, krzywdzić innych w imię własnego światopoglądu czy zwykłej chęci wzbogacenia się?
    Dzielenie mieszkania z obcymi mu osobami na początku go irytowało, ale z czasem przywykł do pewnych niedogodności, które się z tym wiązały. Zawsze pilnował tego, by zamykać za sobą drzwi na klucz, pieniądze trzymał na koncie w banku, nawet zakupy robił tylko te najpotrzebniejsze, nadal mając na uwadze to, jak przyłapał jednego z bliźniaków na podkradaniu smakołyków w środku nocy.
    Czasem leżał w ciasnym pokoju, wpatrywał się tępo w sufit i marzył o wyprowadzce. Klimat Nowego Jorku mu nie odpowiadał. Nie podobały mu się tłumy ludzi, niebezpieczne zaułki i wycie syren przejeżdżających radiowozów pod oknami. Z drugiej strony ciągnęło go do tego, co czaiło się w ciemnościach, realizował się, łapiąc przestępców. Czuł się potrzebny, miał poczucie, że jego praca nie jest bezcelowa czy też pozbawiona sensu. Na swój sposób chciał uchronić innych przed tym, co spotkało jego samego, ale przede wszystkim kiedy stanął oko w oko z pozbawionym skrupułów mordercą, obudziła się w nim fascynacja. Co kierowało takimi ludźmi? Kiedy i w jaki sposób w ich umysłach kiełkowała myśl o odbieraniu życia innym?
    Przypatrywał się zdjęciom poćwiartowanych ciał, które niedawno policja odnalazła w walizkach. Właśnie zastanawiał się nad motywem, który kierował sprawcą, gdy nagle jego rozmyślania przerwał krzyk dziewczyny. Oscar zamrugał i podniósł się do siadu, a potem udał się w kierunku salonu. Był ubrany w wymięty podkoszulek, który niedawno wyciągnął z suszarki bębnowej oraz szare dresowe spodnie.
    — Jesteś pewna, że zostawiłaś kasetkę w tym miejscu? Gdzie ją ostatnio widziałaś? — zapytał rzeczowo. Nie próbował uspokajać dziewczyny, bo dobrze wiedział, że to zwykle przynosi odwrotny skutek. Jej zdenerwowanie było zrozumiałe, domyślał się, że w kasetce miała oszczędności i chciała, by do niej wróciły. Nie sądził, że przyjdzie mu robić dochodzenie we własnym mieszkaniu, ale z drugiej strony to zdawało się potwierdzać to, że nikomu nie było można ufać w tych czasach, nawet, jeśli uważało się go za osobę bliską.

    Oscar

    OdpowiedzUsuń
  14. [Nam również miło wrócić, oby udało się zostać. Ostatnim razem nawet nieźle szło, ale potem życie wkroczyło do akcji i trzeba było się zwinąć niestety. ;(
    No, ale nie poddajemy się i lecimy dalej. Hazel jest trochę młodsza od Leydena, ale może mogliby się jakoś zrozumieć w kwestii poczucia, że ciężko im się w Nowym Jorku odnaleźć? Z drugiej strony, Diego jest dziennikarzem. Korespondentem wojennym, ale gdyby miał ochotę napisać o czymś innym i przypomnieć czytelnikom huragan Katrina, to Leyden mógłby okazać się bardzo pomocnym źródłem. ;)]

    Leyden

    OdpowiedzUsuń
  15. [Tam nie wyszło, ale tutaj może wyjść. Skoro Hazel wraca czasem nocami, to może zostawi któregoś dnia w taksówce Holdena coś, nad czym bardzo długo pracowała? Może jakaś kreacja dla ważnego klienta? Coś, co mogłoby jej pomóc ruszyć dalej z karierą? Odzyskanie tego okaże się oczywiście nie takie łatwe, jak oboje by chcieli.]

    Holde Springfield

    OdpowiedzUsuń
  16. [Ojciec Holdena wygrał kiedyś na aukcji żeton na żółtą taksówkę, więc Springfield jeździ na własny rachunek, nie mając zupełnie kontraktu z dyspozytornią. Raczej zgarnia ludzi z ulicy, stacjonuje gdzieś w okolicach dworców/lotnisk i naciąga turystów. Ma osobny numer do zleceń. Mógłby ewentualnie stać gdzieś w okolicach jej pracowni i jeść akurat kolację, gdy będzie szukała przejazdu lub Hazel moglaby go pomylić z taksówką, po którą dzwoniła.]

    Holden Springfield

    OdpowiedzUsuń
  17. [Dziękuję pięknie za powitanie i cóż... obie twoje postaci mi się podobają! A Diego wcale nie jest tak wiele starszy od March!
    Myślę, że nasze dziewczyny mogłaby się dogadać, tylko kompletnie nie wiem, jak miałyby się spiknąć... Bronx i Manhattan to zupełnie nie po drodze do Queens, ale... Mogły na siebie wpadać w lumpach tak często, że w końcu umówiły się na kawę i totalnie między nimi zaiskrzyło. W końcu March też tworzy niejako ubrania bo dzierganie to też robienie coś z niczego! A z pewnością ktoś z Minnesoty doceni wełnianą czapkę :) ]

    March

    OdpowiedzUsuń
  18. [Okej, pomyślałam, że już nam zacznę, a resztę dogadamy gdzieś w trakcie, jak będzie trzeba :D]

    Był tym rodzajem człowieka, który lubi posiadać wiedzę i być zorientowanym w niemalże każdej życiowej dziedzinie, choć wcale nie po to, by później móc się nią chwalić, jak ktoś kto pozjadał wszystkie rozumy świata. Po prostu lubił być zorientowany, bo poznawał ludzi o rozmaitych zainteresowaniach, a hobby i pasje to drugi temat, co do tych najczęściej poruszanych na biznesowych spotkaniach, z kolei jemu udawanie, że rozumie o czym mowa nie wychodzi zbyt dobrze, podobnie jak przytakiwanie czemuś, o czym nie ma zielonego pojęcia. Umiejętne prowadzenie rozmów z kontrahentami to jedna ze strategii dobrego przedsiębiorcy, a żeby posiąść tę umiejętność, należało przede wszystkim wiedzieć o czym się rozmawia. Chayton wiedział, bo był oczytany i poszerzał swoje horyzonty za sprawą doświadczenia, które w roli nauczyciela sprawdza się najlepiej, mimo to matka nie chciała mu uwierzyć, gdy mówił, że garnitur, który miał na sobie podczas kolacji, został uszyty w pracowni wielkości jej pomieszczenia na buty oraz torebki, w dodatku przez kobietę, której nazwisko jest popularne prawie tak bardzo, jak Smith i nikt z czerwonego dywanu nie ma o nim pojęcia. Jeszcze.
    Najpierw zarzekał się, że jej tam nie zaprowadzi, choć bardzo chciała, bo obawiał się, że jak matka zostanie wpisana na czarną listę, on oberwie rykoszetem, ale później doszedł do wniosku, że jakość zawsze obroni się sama. I nawet jeśli matka znajdzie sto aspektów, których będzie mogła się uczepić, i których pewnie się uczepi, nie powie nic złego na temat pracy Hazel i jakości wykonania, bo jej fach nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Chayton bardzo dużo czasu spędza w garniturach, bo bardzo dużo pracuje, więc każdy jego garnitur musi nosić się tak wygodnie, jak domowy dres. Egzemplarz uszyty przez Hazel spełniał te oczekiwania i mieścił się w pierwszej piątce jego ulubionych kreacji roboczych. Wisiał między garniturami uszytymi przez krawców Fioravanti, Garrison Bespoke, Brioni i Ermenegildo Zegna, mimo że nie miał metki wartej kilkanaście tysięcy dolarów. Był doskonały pod wieloma względami, a dodatkowo został stworzony przez żywe dłonie, a nie maszynę przystosowaną do pracy w hurcie. Był czymś więcej, niż dobrze skrojonym materiałem, który okala ciało.
    Matka potrzebowała garsonki na jakąś super ważną rocznicę American Express i chociaż miała w szafie dziesięć, które mogła założyć, ta okazją znów była jakąś specjalną, na którą nie wypadało zakładać czegoś, co miało się na sobie raz w życiu na ślubie przyjaciółki pięć lat temu. Chayton nie wątpił, że Hazel podoła zadaniu i stworzy dla Lucindy coś wyjątkowego, ale nie był pewien, czy zniesie Lucindę samą w sobie, bo snobizm tej kobiety bardzo często przekraczał wszystkie możliwe granice, aktywując u osób postronnych pragnienie mordu. Ale mogło być to dla niej całkiem solidne szkolenie, zakładając, że Hazel ze swoją pracą przebije się do świata nowojorskiej śmietanki, bo w tym gronie będzie spotykać takich snobistycznych ludzi prawie na każdym kroku.
    — Dzień dobry — przywitał się tuż po przekroczeniu progu frontowych drzwi. Na jego ustach pojawił się uprzejmy uśmiech, gdy lekko skinął głową. Rozpiął guziki trenczowego płaszcza, bo wewnątrz było znacznie cieplej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Widzę, że praca wre — stwierdził, wchodząc głębiej i obrzucając krótkim spojrzeniem pomieszczenie. — Cieszy mnie to, bo nie chciałbym przyjść tu kiedyś i niczego nie zastać. Chyba, że pod pretekstem przeniesienia się w inne, bardziej dogodne miejsce.
      Uśmiechnął się do Hazel i przystanął przy ladzie. Tego życzył zarówno jej jak i całej pracowni – by mogła się rozwijać, ubierać ludzi i spełniać marzenia swoje, ale też czyjeś. Na przykład Lucindy, która powinna być tutaj za paręnaście minut.
      — Jak się mają sprawy? Dużo zamówień? — Zagaił najpierw. Zaraz przejdzie do meritum, ale chciał się upewnić czy jest w ogóle szansa przygotować dla matki coś w ciągu miesiąca, bo dokładnie za miesiąc wypada jej ten super ważny bankiet.

      Chayton Kravis

      Usuń
  19. [Ooo, jaka fajna, dziarska dziewuszka Ci wyszła! przychodzę spóźniona, życząc jak najwięcej pozytywnych przygód tej panience! to niesamowite od zawsze lubić coś i wiedzieć że to właśnie się chce robić!
    proszę wystroić nam całe miasto! :)]

    Lilka i Ems

    OdpowiedzUsuń
  20. [Teoretycznie powinno być lepiej, ale pewnie wyjdzie jak zawsze. Ale póki co pff, kto by się przejmował studiami? :D
    Zacznę nam i obiecuję, że tym razem się z początkiem pojawię i nie zniknę jak z Freyą. XD Może wyjść nieco koślawo, ostatnio w ogóle nie potrafię w pisanie początków i wychodzą tragicznie, więc tak z góry uprzedzam. xDD]

    Miley

    OdpowiedzUsuń
  21. Kilka minut po tym, gdy w jednej chwili chwycił kobietę w ramiona, tuląc długo, co było nowością, bo za dzieciaka częściej sobie dokuczali, niż okazywali jakąkolwiek czułość, wciąż stał przed nią i nie dowierzał, że ma Hazel na wyciągnięcie ręki w samym centrum Nowego Jorku. Wcześniej większość czasu w kontakcie pomagał im telefon, a kiedy tylko nadchodziły ferie, wakacje, święta czy ważniejsze uroczystości rodzinne widywali się na żywo, często nie chcąc słyszeć o nadchodzącym rozstaniu przy wyjeździe. Kochał ją jak rodzoną siostrę i wielokrotnie obrażony na Jerry’ego, Jakoba czy Johnny'ego, chciał oddać któregoś z nich swojej kuzynce Harper, a wrócić do Wielkiego Jabłka w towarzystwie jedynej chrześniaczki swojej mamy. Miał czasami po dziurki w nosie tego męskiego towarzystwa i dlatego też nie przeszkadzałoby mu wszystko, co różowe oraz kobiece w zasięgu oka, gdyby pozbył się jednego brata. Tak, w oczach kilkuletniego Juliana to była dość przyjemna wizja zamiany. 
    Teraz co prawda doceniał braci bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej, ale nie pogniewałby się z powodu codziennego towarzystwa młodszej z sióstr Evans. Między nim, a Hazel był niecały rok różnicy, dlatego też ile razy słyszał pytanie, jak mama zabierała wyłącznie ich dwoje na zakupy albo spacer, czy to bliźniaki?, bo byli po pierwsze bardzo do siebie podobni i niemal równi, jeśli chodzi o wzrost. Teraz to się zmieniło. Stali się tymi dorosłymi ludźmi, którymi tak bardzo w dzieciństwie chcieli być i życie niestety biegło bez przerwy, nie pozwalając im na aż tak stały kontakt. To dlatego przytulił ją dłużej, i stęskniony za nią prawdziwie, pozwolił sobie na widoczne w oczach łzy wzruszenia. 
    — Zabrzmiałaś dosłownie jak nasza kochana babcia. Droga kuzyneczko, zbyt wiele się nie zmieniłem, odkąd ostatnim razem widzieliśmy się na weselu Harper. Co ty tutaj robisz? Przyleciałaś już na wesele Johnny'ego? 
    Po tym pytaniu usłyszał ciche chrząknięcie Debory, która od razu przystanęła przy Hazel, uniosła dłoń i jednym ruchem, wskazując na całą pracownię krawiecką, uśmiechnęła się w bardzo tajemniczy sposób. 
    — Julek, to królestwo należy do mojej utalentowanej chrześniaczki. Właśnie w tym miejscu powstał garnitur pana młodego, och jak to pięknie brzmi, jeszcze chwila, a będę płakać… — powiedziała wzruszona nie tylko tym, że najmłodszy syn wkrótce się ożeni, ale na pewno pękała z dumy, biorąc pod uwagę wielki sukces dziewczyny. — Również to Hazel uszyła sukienkę, w której będę się prezentować w trakcie wesela. Kocham odcień tego szmaragdu i dzisiaj miała dostać ode mnie zlecenie uszycia kreacji na… — spojrzała na nią i patrząc prosto w oczy córki brata, szepnęła konspiracyjnie. — na finał Hell’s Kitchen, ale to może poczekać. Julian potrzebuje garnituru na cito. 
    Przerwał długi monolog mamy i westchnął głośno z pełnym podziwem, ponieważ miejsce było magiczne, a dodatkowo zawierało pełny urok, którego mogła nadać lokalowi wyłącznie Hazel. Czyli wynikało z tego, że strach miał jedynie duże oczy i wcale nie trafi pod ręce starszej krawcowej, by zebrała z niego potrzebną miarę. Ach. Nie musi się martwić. Evans miała talent do takich spraw. Odkąd pamiętał, robiła sukienki z bawełnianych chusteczek dziadka i szmatek z mikrofibry, którymi babcia czyściła lustra w domu. Naprawdę wszystkie lalki stroiła tak, jakby miały iść na największe bale i być podziwiane przez tłumy, a trzeba przyznać, że wiele z nich ustawiało się w kolejce po nową kreację. To dlatego chyba nigdy nie mogła narzekać na „brak zamówień”, bo cioteczka Debbie doskonale wiedziała, co dawać jej w prezencie czy to na Święta Bożego Narodzenia, czy kolejne urodziny. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To, co Hughes ubiera się u Evans, tak? Mamy nowy tytuł filmu. Gratuluję ci, młoda. Marzył mi się taki garnitur, jak noszą piloci… Myślisz, że to dobry pomysł? 
      Uniósł jedną brew i kiedy tylko spostrzegł, że ukochana, lecz trochę zbyt ciekawska mama Debora poszła pomacać jakiś czerwony materiał leżący na pobliskim stole, szepnął do kuzynki to, czego nie chciał, póki co mówić przy rodzicielce. 
      — Muszę wyglądać tak, żeby pewnej ważnej kobiecie zmiękły kolana na mój widok, rozumiesz? Oddaję się w twoje ręce.

      JULIAN HUGHES

      Usuń
  22. [Jaka ona piękna :O Wybacz ten prosty komplement na początek, ale była to pierwsza rzecz, o jakiej pomyślałam po zerknięciu na kartę. Po przeczytaniu zdałam sobie sprawę, że jest bardzo ludzka, pracowita i całkowicie wkręcona w bardzo interesującą pasję: nie wiem czy kiedykolwiek spotkałam się z postacią tak zafascynowaną krawiectwem. Chętnie z Nikolaiem wkręcimy się w jej życie, mam nadzieję, że go jej nie zepsujemy. Pomyślałam, że albo mogli próbować spotykać się w przeszłości na zasadzie lekkich randek, ale im nie wyszło - czy to skończyło się pokojowo czy wielką dramą, do ustalenia, pozostawiam pole do dyskusji albo łączyłaby ich przyjaźń. Hazel mogła odkryć (w obu przypadkach w zasadzie), że Kai handluje dragami, spodziewam się, że by tego nie popierała, więc pewnie doprowadziłoby to do ciekawej konfrontacji :) Co myślisz?]

    Nikolai Knight

    OdpowiedzUsuń
  23. Miley nigdy wcześniej nie brała udziału w takim wydarzeniu. To był dla niej pierwszy raz i było to kompletnie nowe, niespodziewane. W momencie, kiedy szefowa powiedziała jej, gdzie wysyła blondynkę w pierwszej chwili chciała się wycofać. Nie czuła się dobrze wśród masy ludzi. Znacznie bardziej wolała robić wszystko z boku i po cichu, być tą niezauważoną. Co było nieco zabawne, zważywszy na to, że jej Instagram rozciągnął się do dwudziestu tysięcy obserwatorów. Jednak wmawiała sobie, że to jest zupełnie co innego. Wcale nie czuła się, jak influencerka, bo i nią tak na dobrą sprawę nie była. Wrzucała wykonane przez ciebie makijaże, czasami marki oferowały, że wyślą jej różne kosmetyki i się godziła, ale nie planowała tak naprawdę wejścia w ten świat. To jakoś tak samo wychodziło, ale nawet, gdy pokazywała nowe kosmetyki, czy gdy wrzucała najnowsze zdjęcie makijażu to nie mówiła zbyt wiele ani też nie pokazywała samej siebie na stories. Częściej decydowała się na formę zdjęć i podpisów, co było dla niej po prostu najłatwiejszą formą i nie było aż tak stresujące. Cel był szczytny, bo szedł na dzieci z domu dziecka. Mimo, że Miley nigdy nie była w sierocińcu to momentami czuła się tak, jakby właśnie z takiego miejsca pochodziła. Nie była pewna czy jej szefowa specjalnie to zrobiła czy wysłała ją tam kompletnym przypadkiem, ale to było już akurat bez znaczenia. Miała zadanie do wykonania i chciała zrobić je najlepiej, jak tylko potrafiła.
    Na miejsce dojechała wcześniej niż początkowo planowała. Brak prawa jazdy bywał naprawdę irytujący, kiedy nie mogła poruszać się zgodnie z własną wolą, a musiała być skazana na łaskę autobusów, pociągów czy taksówek, za którymi szczerze mówiąc niezbyt przepadała. Nie miała obecnie jednak wyjścia i musiała zacisnąć zęby. Wychodziła z mieszkania specjalnie wcześniej, aby się nie spóźnić, bo bardziej od komunikacji miejskiej nienawidziła spóźnialstwa i zawsze starała się być wszędzie na czas. Nawet jeśli to oznaczało, że sama pojawi się z godzinę przed czasem. Na szczęście na miejscu od razu poprowadzono ją do stanowiska, które miała zająć i mogła się tam rozłożyć z kosmetykami, pędzlami i całą resztą, aby było jej wygodnie i mogła bez większych problemów umalować modelki.
    Krzątała się przy swoim stanowisku. Chciała, aby wszystko poszło dziś sprawnie. Modelek jeszcze nie było, a stanowisko obok było puste. Przynajmniej przez następne kilka minut. Miley odeszła na chwilę, aby kupić kawę i gdy po kilku minutach wróciła dostrzegła dziewczynę, której wcześniej z całą pewnością nie było. Inaczej by ją zapamiętała, a na pewno kojarzyła. A patrząc na to, że również rozkładała tu jakieś rzeczy to musiała dopiero co się pojawić.
    — Cześć — przywitała się blondynka podchodząc nieco bliżej — jestem Miley.
    Uznała, że nie ma sensu zgrywać dzikusa, choć w ostatnim czasie miała zdecydowanie dość poznawania nowych ludzi i po prostu potrzebowała od nich odpoczynku to nie chciała dziś wyjść na niegrzeczną.
    — Czym się tutaj zajmujesz?

    Miley

    OdpowiedzUsuń
  24. Juhu! Jak miło zobaczyć kolejną znajomą twarz w Nowym Jorku! Pisałam już Mamie Muminka, że to niesamowite, że tworzycie tu razem przestrzeń w blogosferze, do której zawsze tak miło się wraca! <3
    Dziękuję więc bardzo za powitanie i nie ukrywam: miałam dylemat pod czyją kartę się udać, ale wiadomo, że skusił mnie butik i cudowna Hazel, która na myśl przywodzi mi moją pierwszą postać tutaj, o której niejako przypomniała mi Mama Muminka.
    Strasznie podoba mi się koncepcja zetknięcia marzeń z rzeczywistością i chociaż nie wątpię, że Hazel osiągnie wszystko to co sobie wymarzyła, to doceniam bardzo ten realizm <3 Co byś powiedziała na jakiś szalony, dziewczyński wątek pełen wrażeń? Nie mam jeszcze konkretnego pomysłu, ale marzy mi się jakiś pościg i wielkie emocje! A może postawić im na drodze złodzieja, którego wspólnie będą gonić? Gdyby się znały to widzę też opcję, w której jadąc wspólnie taksówką zostałyby wyprowadzone gdzieś w szczere pole :D Czy za bardzo szaleję?]


    Genevieve Giffard

    OdpowiedzUsuń
  25. [Tak, idziemy w to ;) Oprócz tindera, bo Riven zaczął się spotykać ze współlokatorem Hazel... co powiesz na kontynuację, w której Riv wpada do Oscara, a tam go nie ma, ale jest Hazel? xD Będzie trochę niezręcznie (słyszałam, że Ozzie nie przyprowadza nikogo do siebie, więęęęęc :D)
    A powiedz mi jeszcze - teraz wątek zaczynamy od kasetki? I kto zaczyna? :D]

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  26. [Super pomysł, jestem na tak. Jeśli mam zacząć, to musisz cierpliwie czekać, ale do końca tygodnia się wyrobię! Jeśli jednak ty masz ochotę zacząć, to proszę bardzo :D Mogą nawet spotkać się gdzieś w Queens. Brat March tam mieszka, mogła go odwiedzać, albo przyjechać z takim zamiarem, ale w trakcie zakupów zapomni :D]

    March

    OdpowiedzUsuń
  27. [Nie chciałam wstawiać zdjęcia chłopa w garniturze, bo jednak taki styl nijak ma się do kogoś, kto uwielbia jogę i jest strasznie zajarany na jej punkcie :D Na całe szczęście Bash jest na tyle ogarnięty, że gdyby ktoś rzucał mu kłody pod nogi, to skurczybyk zrobiłby sobie z nich trampolinę do sukcesu — łajza ma okropnie zawyżone ego. Dziękuję pięknie za powitanie :)]

    Sebastian Walsh

    OdpowiedzUsuń
  28. Miał wyrzuty sumienia, że przez swój niespodziewany wyjazd z Nowego Jorku zostawił fundację na głowie swojej przyjaciółki i zamierzał jej to choć po części jakoś wynagrodzić. Organizacja ogromnej gali wiązała się z obecnością na niej niemalże całej miejscowej śmietanki towarzyskiej, a to oznaczało ogromne sumy, jakie miały zostać przekazane na konto fundacji prowadzonej przez niego i El. Chciał, aby jak najwięcej osób objętych pomocą fundacji pojawiło się na gali, a to wiązało się z koniecznością zapewnienia im odpowiedniego ubioru. Pomysł z organizacją konkursu zrodził się bardzo spontanicznie, podczas kolacji z jednym z jego zaprzyjaźnionych, znanych na całym świecie projektantów ubioru. Kilkanaście lat temu jego nazwisko było zupełnie anonimowe, a dzięki otrzymanej w podobnym konkursie szansie, dziś ubierał największe gwiazdy w Stanach Zjednoczonych. Sam Blaise co prawda kompletnie się na tym nie znał i nigdy nie ukrywał, że nie miał żadnego artystycznego talentu, jednak ze względu na to, że był głównym organizatorem, to do niego należał decydujący głos. Pierwsze spotkania z uczestnikami odbywały się w sali konferencyjnej z jednej z siedzib jego firmy. To on najpierw spotykał się indywidualnie z każdym z chętnych na udział w konkursie projektantów, wybierając później niewielkie grono osób, które przechodziły dalej i miały okazję spotkać się z grupą kolejnych jurorów. Finalnie tylko jeden z nich zostawał zwycięzcą, przygotowując na koniec kolekcję sygnowaną swoim nazwiskiem, a tym samym ubierając wszystkich najważniejszych uczestników gali. Jego dzisiejsze spotkanie na drugim końcu miasta przedłużyło się, przez co wpadł spóźniony do firmy, przy okazji taranując kogoś przy wejściu.
    - Artyści, wiecznie roztargnieni i wiecznie z głową w chmurach – westchnął, cofają się kilka kroków i podnosząc z chodnika jedną z kartek – Wystarczyło poprosić kogoś z recepcji o pomoc – dodał, schylając się w tym samym czasie, co ona po rozsypaną zawartość teczki, co poskutkowało zderzeniem się ich głów – Fantastycznie – jęknął, prostując się i rozmasowując dłonią czoło. On sam także zdecydowanie powinien zawołać od razu Martina i Oliviera, zamiast pomagać jakiejś kompletnie obcej mu osobie. Zazwyczaj interesował go jedynie czubek jego własnego nosa i zdecydowanie powinien dla własnego dobra powrócić do tej strategii, nawet jeśli staranował ją przy wejściu i to po części przez niego jej projekty wylądowały niespodziewanie na chodniku.
    - Panie prezesie, przepraszam, już się tym zajmujemy – podbiegło do nich dwóch mężczyzn, którzy stali przed budynkiem jako ochroniarze i dostrzegli zamieszanie przed wejściem. Pospieszenie zajęli się zbieraniem rozsypanych kartek i wsparciem kobiety, kiedy Blaise w tym czasie poprawił mankiety koszuli i gestem zaprosił nieznajomą do środka – Proszę to już zostawić, oni się tym zajmą i dostarczą wszystko do sali konferencyjnej. Jest pani na tyle filigranowa, że i tak ciężko byłoby to osobiście dostarczyć w całości na miejsce. To nie mogło skończyć się dobrze – westchnął, pewnym krokiem wchodząc do budynku, a kiedy znaleźli się już w środku, obok nich od razu pojawił się grad jego asystentek, gotowych wyręczyć ich nawet w wciśnięciu przycisków od windy.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  29. [Haha, rozumiem doskonale! Ale super, że jesteś i że masz chęci na wspólny wątek! <3 I właśnie naszła mnie nuta nostalgii bo z tego co pamiętam, to pisałyśmy kiedyś wspólnie wątek, w którym moja Miley staranowała drzwiami taksówki Twojego rowerzystę, a teraz szykuje nam się równie emocjonujący wątek, jeśli nawet nie bardziej!
    W takim razie proponuję, aby dziewczyny poznały się goniąc złodzieja. Veve z całą pewnością zaangażuje się w taką pogoń, a później to już dziewczyny będą miały z nami niekończącą się serię niefortunnych zdarzeń :D
    Czy wolisz może zacząć od innego momentu?]


    Genevieve Giffard

    OdpowiedzUsuń
  30. Dbanie o swoje życie i zdrowie przychodziło mu bardzo łatwo, w końcu miał lata, aby się w tym wyszkolić. Czasami przytrafiało mu się coś, z czym trudno było mu samemu sobie poradzić, jak na przykład te ogromne śnieżyce i strasznie niskie temperatury. Wiedział, że w swoich kryjówkach prędzej by zamarzł niż zrobił cokolwiek innego i to wtedy na kilka dni przeniósł się do Oscara, kiedy akurat jego współlokatorów nie było. Ale tak, to potrafił zdobyć pieniądze, jedzenie. Nie zawsze kradł, ponieważ zdarzało mu się złapać jakąś dorywczą pracę jak na przykład męska hostessa na jakimś wydarzeniu motoryzacyjnym czy coś. Płacili wtedy całkiem ciekawe pieniądze. Co jednak nie zmieniało faktu, że najczęściej pałał się kradzieżą, co szło mu naprawdę sprawnie i ludzie kompletnie się nie orientowali, że nie mieli już ze sobą swoich portfeli czy zegarków.
    W każdym razie, było już ciemno i późno. Riven zszedł sprawnie z dachu jednego z budynków, aby wejść do jakiegoś sklepu i coś sobie wziąć. Nie spodziewał się jednak, że w jednym z lokali przez witrynę zobaczy niepilnowaną (na pierwszy rzut oka) kasetkę. Jasne, nie była ona duża, ale prawdopodobnie znajdowały się tam pieniądze. Dechart nie zamierzał rezygnować ze sprawdzenia, co kryło się w środku.
    Poszedł bliżej okna i rozejrzał się; nie zobaczył nikogo w środku, ale dostrzegał palące się światło. Jeśli dobrze to rozegra, to za chwilę już będzie zaglądać do kasetki. Spojrzał w stronę drzwi i w górę, żeby sprawdzić, czy nie wisiał tam dzwonek, który świadczył o tym, czy ktoś wchodził do środka lub wychodził. Nie zobaczył nic podobnego (możliwe, że po prostu nie zauważył) i wszedł do środka. Po chwili jak tylko umiał. Wolał, żeby nikt go nie zobaczył. Planował wejść i wyjść jak najszybciej się dało. Oczywiście miał kaptur na głowie i trzymał ją nisko, żeby żadna kamera go nie uchwyciła. Rękawiczki na dłoniach też miał założone, niby nigdy go nie złapano, więc oficjalnie kartoteki nie miał założonej, ale po co ryzykować? Podszedł do lady i już wyciągał łapkę po kasetkę, kiedy z zaplecza wyszła dziewczyna. Dziewczyna, którą już zdążył kiedyś poznać. Serio, wszechświecie, serio?, pomyślał i cofnął niezauważalnie rękę.
    – To ty. Dziewczyna z ciuchlandów i od kawy. Pracujesz tutaj?
    No jasna cholera, no! Tylu ludzi w Nowym Jorku, a on akurat wszedł do… co to w ogóle było? Pracownia krawiecka? Chyba tak, tak wyglądało jak się tak człowiek bardziej rozejrzał. Ale serio, akurat tutaj wpadł na nią? I musiała wyjść z tego zaplecza? Co za niefart, no naprawdę. Riven miał ochotę przewrócić oczami, ale powstrzymał się.

    [Dobrze, że zaczęłaś :D
    Haha, ups xd to faktycznie będzie ciekawie i śmiesznie xd]

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  31. [Dzień dobry, dzień dobry :') bardzo dziękuję za przywitanie mojego Vito! Rosalie znajduje się na Manhattanie i rozumiem łakomczuszków, bo kto z nas nie leci na słodycze?
    Może kiedyś przygarnę wątek z Hazel lub Diego, ale muszę dobrze wymierzyć swój wolny czas, żeby nie zaniedbać tego, co najważniejsze, a chwilowo niestety nie mogę wziąć wszystkich propozycji.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę dobrego dnia :')]


    Vincent Middleton

    OdpowiedzUsuń
  32. Duże skupiska ludzi nie były miejscem dla Miley. Wybór miejsca zamieszkania był nieco zabawny. Nowy Jork w końcu miał kilkanaście milionów mieszkańców i pewnie drugie tyle turystów. Jeszcze nie trafiła na miejsce, które byłoby opustoszałe. Podejrzewała, że takie się znajdą z pewnością, ale blondynka raczej nie chadzała do takich miejsc. Wystarczyła jej sytuacja, gdy wracając z siłowni na drugim końcu miasta została napadnięta. Od tamtej pory trzymała się znajomych rejonów, a jeśli musiała już pojechać na nieznaną dzielnicę decydowała się na ubera, który może też nie był najlepszym rozwiązaniem, bo historii było mnóstwo, ale czuła się pewniej niż jadąc zaciemnionym autobusem czy metrem, gdzie wydarzyć mogło się tak naprawdę wszystko. Zastanawiała się, jak ten dzień się potoczy. Nie była osobą, która lubi towarzystwo innych. Była raczej cicha i się nie wychylała. Zawsze obserwowała wszystko z boku. Może nie szła na wybiegu – i całe szczęście! – ale to wciąż nie sprawiało, że czuła się jakkolwiek lepiej. Takie wydarzenia to nie były jej klimaty. Co prawda cieszyła się, że może pomóc i miała ogromną nadzieję, że zainteresuje swoimi makijażami bogate kobiety lub mężczyzn Nowego Jorku. Chodziło w końcu o dobry cel, prawda? Coś na pewno się sprzeda, a jeśli nie to zawiedziona nie będzie tylko Miley, ale również jej szefowa, która liczyła na nowych klientów i większy rozgłos.
    Wiedziała, że to będzie długi dzień. W całym ciele czuła już zmęczenie, które złapie ją pod koniec dnia. Kilkadziesiąt godzin stania, machania pędzlem. Znała to już za dobrze i była pewna, że, gdy tylko dotrze do mieszkania to rzuci się na łóżko i padnie zanim zdąży przebrać się w piżamę czy nakarmić kota. Cherry jej powinna wybaczyć. Miała dostęp do jedzenia cały czas, a parę godzin przecież jej nie zrobi krzywdy. Zanim jednak zbiorą się modelki miała jeszcze chwilę czasu. Nie była pewna, gdzie one są, ale powinny się za chwilę przecież pojawić. Na to liczyła, bo nie widziała siebie biegającej za modelkami, które się nie zjawiły na makijaż.
    Na co dzień była dość nieśmiała, więc uznała to za spory krok naprzód, skoro sama wyszła z inicjatywą zapoznania się z zupełnie obcą osobą. Pracowała na co dzień z ludźmi, ale to nie sprawiało, że było jej łatwiej wśród nich funkcjonować. Chwilami miała wrażenie, że jest właśnie na odwrót. Im więcej interakcji międzyludzkich, tym gorzej było jej prowadzić jakiekolwiek rozmowy.
    — Ja? — zaśmiała się. Na modelkę się raczej nie nadawała. — Nie, makijażystka. Czekam na pierwsze dziewczyny, ale żadna jeszcze się nie pojawiła. Stanowisko mam dosłownie metr dalej — powiedziała. Odwróciła też w jego stronę głowę, aby się upewnić, że rzeczy wciąż są na swoim miejscu. No i były. Nic nie zaginęło, wręcz przeciwnie. Każdy puder, pędzel czy paletka do cieni czekały na pierwsze tego dnia użycie.
    Miley przyjrzała się sukienkom, które wisiały na wieszaku.
    — Wow, wyglądają świetnie — pochwaliła. Powstrzymała się przed dotknięciem materiału. Wolała jeszcze niczego nie zabrudzić czy nie zagnieść. — Wygląda na to, że chyba dzielimy modelki.
    Patrząc na to, że stacja Miley znajdowała się tuż obok miejsca pracy Hazel. Mogła się mylić, ale to było raczej mało prawdopodobne.
    Lubiła wszelkiego rodzaju sukienki, więc nic dziwnego, że ciężko było jej oderwać od nich wzrok. Jej uwagę szczególnie przykuła jedna z niebieskiego materiału, jednak była schowana za innymi.
    — Mogę się zapytać, ile bierzesz za sukienkę? — Czuła, że jeśli się nie zapyta to będzie żałowała. — Są cudowne, dawno nie widziałam sukienek, które tak przykułyby moje oko.

    Miley

    OdpowiedzUsuń
  33. [Jejku, pamiętam to! Aż się strasznie staro poczułam, zwłaszcza, że teraz z kolei większości tych netflixowych twarzyczek nie kojarzę. :D
    Cześć! Dziękuję za powitanie i miłe słowa o Gail! Jestem otwarta i na jedną, i na drugą postać, więc jak wolisz. Odezwałam się tutaj, bo Hazel (uwielbiam to imię) jest troszkę bardziej zbliżona wiekowo do Gail; pomyślałam też, że może okazałoby się, że Twoja pani zna najstarszą pannę Rivers? Cecilia i Gail baaaardzo się różnią i mają kiepskie relacje, sądzę, że po wyprowadzce z domu najmłodszej siostry Cecilia pewnie rozpowiada znajomym o tym, że Gail złamała rodzicom serce; G. mogłaby zatem spanikować, że Hazel zaraz doniesie reszcie Riversów, gdzie można ją znaleźć. :D Możemy też po prostu zrobić z naszych dziewczyn sąsiadki. A może Ty masz jakiś pomysł, który chciałabyś zrealizować? :)]

    Gail Rivers

    OdpowiedzUsuń
  34. Zawsze lubił robić wszystko po swojemu, przez co jego towarzyszka mogła odnieść wrażenie, że się rządzi. Pracownicy jego firmy przywykli już do tego, że są na każde jego skinienie i wszystko musi działać jak w szwajcarskim zegarku, stojąca przed nim kobieta widziała go jednak po raz pierwszy w życiu i mogła na dzień dobry wyrobić sobie o nim niezbyt dobrą opinię.
    - Nie zwracam uwagi na pogodę, jeśli chciałbym, aby było mi ciepło, lub wręcz przeciwnie, zimno, mogę w każdej chwili wsiąść w samolot i udać się gdziekolwiek tylko zechcę – uśmiechnął się pod nosem, mówiąc to w taki sposób, jakby co najmniej każdy przeciętny obywatel mógłby sobie na to pozwolić. Ludzie problemy i sprawy przyziemne zazwyczaj go nie dotykały, był ponad tym wszystkim, zakładając od kilku miesięcy, że świat leży u jego stóp i tylko on może rozdawać w nim karty.
    - Przygotowałam kawę, dokładnie taką, jak pan lubi. Dla pani coś podać? – przed wyjściem z windy przywitała ich jego asystentka, odbierając od niego teczkę z dokumentami i nienagannym ruchem, niczym na wybiegu dla modelek, skierowała się z nimi w stronę drzwi obszernego gabinetu – Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, jestem do dyspozycji – uśmiechnęła się, a w międzyczasie ochroniarze wjechali wieszakami do gabinetu Ulliela, oddając je w końcu do dyspozycji ich właścicielki. Gabinet Blaise wyglądał dokładnie tak, jak można było to sobie wyobrazić, mając z nim do czynienia choćby raz w życiu. Stylowy, klasyczny, pozbawiony zbędnego i tandetnego przepychu, jednak z nutką wyraźnej dominacji i widokiem z przeszklonych ścian na cały Nowy Jork, który sprawiał wrażenie, jakby był u stóp przesiadującej w nim osoby.
    - Nie znam pani, opowie mi pani na początek coś o sobie? – uniósł pytająco brew, przy okazji gestem zachęcając, aby zajęła miejsce na wprost niego, przy szerokim biurku. Rozsiadł się wygodnie na swoim fotelu i wpatrywał się w nią badawczo, kątem oka obserwując próbki kolekcji, które ze sobą zabrała. Do konkursu zgłosiło się mnóstwo czołowych projektantów, nagroda była wyjątkowo kusząca, poza tym każdy, kto występował z ramienia nazwiska Ulliel, mógł liczyć na mnóstwo projektów w przyszłości i szybki zaistnienie w branży modowej.
    - Ma pani jakieś doświadczenie? Nie słyszałem nigdy o tej marce, a w konkursie startują wszyscy czołowi projektanci, nie tylko z okolicy, mam nawet mnóstwo ofert z Paryża czy Mediolanu – dodał, starając się wyczuć, na ile pewna siebie będzie i czy będzie w ogóle w stanie przebić się przez projekty osób, które ubierały znane gwiazdy i międzynarodowych bogaczy, a których to kolekcje i bez udziału w konkursie warte były miliony dolarów.

    Blaise

    OdpowiedzUsuń
  35. Dopiero teraz, mając przed sobą Hazel, zaczął głębiej zastanawiać się nad tym, czy zaproponowanie matce tego miejsca było w stu procentach dobrym pomysłem. Nie miał wątpliwości, że Lucinda nie będzie miała się do czego przyczepić, kiedy otrzyma już zamówioną kreację – o ile uda się ją w ogóle zamówić – bo z własnego doświadczenia wiedział, że ubraniom szytym w tej pracowni należy się czerwony dywan, ale obawiał się o cały ten proces przygotowawczy i to, ile Hazel będzie musiała znieść zanim w ogóle dojdzie z nią do jakiegokolwiek konsensusu. Że przeklnie ją setki razy, a miary zbierze na granicy wybuchu, z trudem powstrzymując się od wyproszenia, albo raczej wykopania tego bezczelnego babska za drzwi. Że z uprzejmości, idąc za jedną z zasad etyki biznesowej, która brzmi: klient nasz pan, płaci i wymaga, będzie gryzła się w język tak często, aż w końcu go sobie odgryzie...
    Od razu doszedł do wniosku, że będzie musiał zaczekać i zostać na straży tego procesu, żeby w odpowiednim momencie wziąć matkę w cugle, a Hazel uspokoić, jeśli z jej uszu nagle zacznie wydobywać się para. Będzie musiał łagodzić napięcia i postarać się, by ich nazwisko wyszło z tego procesu z jakąkolwiek już twarzą, bo o to, że ucierpi, wcale nie musiał się bać, ponieważ już na tym etapie wiedział, że jest to nieuniknione. Lucinda pozostawi po sobie niechęć, niesmak, nienawiść i wszystko inne, co można zacząć przedrostkiem nie, włącznie z nieobsługiwana już nigdy więcej.
    — Garnitur nosi się bardzo dobrze — zapewnił szybko, bo co do tego nie miał wątpliwości, a zdołał przetestować go w różnych warunkach i w każdych sprawdził się wyśmienicie. — Na pewno sprawię sobie drugi i jeszcze z tym do ciebie przyjdę, ale dziś jestem tu z kimś innym, komu potrzeba eleganckiej garsonki na przyjęcie — ciągnął, biorąc głębszy wdech, bo właśnie miało paść to, co najważniejsze. — Zaraz przyjdzie tu moja...
    Nie zdążył dokończyć, gdy starsza kobieta wpadła z impetem przez drzwi, wzbudzając w dzwoneczku złowieszcze dźwięki.
    — Chayton, do cholery jasnej, czy ty sobie ze mnie żartujesz? Co to ma być za pracownia, szwalnia obrusów, czy co? Gdzie ty mnie przyprowadziłeś, zobacz na moje buty, przez ten bałagan przed schodami nadają się do wyrzucenia! — Lucinda wskazała na swoje zabłocone czółenka od Jimmy Choo i żachnęła się odgarniając z czoła kosmyk blond włosów, sięgających jej do ramion. Przyciągnęła torebkę do siebie, jakby ktoś miał ją zaraz okraść, i obrzuciła wnętrze niepewnym, protekcjonalnym spojrzeniem. — W dodatku śmierdzi tu jakąś tanią naftaliną...
    Chayton powoli wypuścił powietrze z płuc.
    — Moja matka — dokończył niechętnie i odwrócił się w kierunku Lucindy, która stała i mierzyła spojrzeniem zakamarki pracowni, jakby spodziewała się zobaczyć tutaj szczura, czy jakieś inne stworzenie, które mogłoby zdyskwalifikować to miejsce na wieki.
    Podszedł do niej i posłał jej piorunujące spojrzenie, po czym zachęcił gestem ręki do podejścia bliżej do lady.
    — Tu powstał jeden z moich ulubionych garniturów, o który tak dociekliwie ostatnio pytałaś — przypomniał matce. — A tam są dłonie, które tak precyzyjnie go uszyły — wskazał na Hazel. — Zostaw więc teatrzyk i przejdźmy do konkretów, bo ta kobieta nie ma czasu na słuchanie twoich wywodów, a może nie będzie miała nawet czasu zainteresować się twoimi oczekiwaniami — upomniał Lucindę i przyprowadził do lady.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zerknął na Hazel kontrolnie i uśmiechnął się przepraszająco, licząc na to, że matka nie jest pierwszą osobą, która powitała ją tutaj w taki sposób. — Hazel, to moja matka, Lucinda Kravis — przedstawił ją krótko i od razu przeszedł do konkretów. — Potrzebuje garsonki na ważną rocznicę American Express, a ponieważ zainteresowała się garniturem, który dla mnie uszyłaś, pomyślałem, że będziesz w stanie stworzyć coś także dla niej. Oczywiście, o ile znajdziesz czas... i chęć — zaznaczył, zdając sobie sprawę, jak to bywa z czasem, szczególnie, jeśli trzeba przeznaczyć go dla takich snobów pokroju Lucindy. — Rocznica ma się odbyć za niecałe cztery miesiące — dodał jeszcze, bo było to informacja istotna. Nie było dużo czasu, ale wystarczająco, by się wyrobić.

      Chayton Kravis

      Usuń
  36. [Bardzo miło to słyszeć. Mam pewien pomysł, co moglibyśmy z nimi zrobić. Powiedzmy, że spotkali się gdzieś przez wspólnych znajomych. Może Hazel albo Will byli osobami towarzyszącymi na urodzinach znajomego, czyimś ślubie, imprezie firmowej? Evans mogłaby przypadkiem wylać wino na białą koszulę Callahana, co zakończyłoby ich ewentualną znajomość jeszcze zanim zdążyłaby się w ogóle rozpocząć. A później może niech ci pracoholicy się spotkają w pracy? Może Woods Partner wykupią budynek, w którym Hazel wynajmuje lokal na swoją pracownię i butik. Mogliby chcieć wypowiedzieć jej dotychczasową umowę i nawet wysłać jej zawiadomienie o eksmisji. Do późniejszych negocjacji oddelegowany zostanie oczywiście William, co nie będzie dobrze wróżyć żadnemu z nich. ;D]

    W. CALLAHAN

    OdpowiedzUsuń
  37. [Hej! Muszę przyznać, że Millenium Press przeraża moją Amy, ale pracownia krawiecka brzmi już jak coś, w czym moja panna mogłaby się odnaleźć, choć bliżej jej chyba do produkcji futer czy garbowania skóry, haha. :D
    Ślicznie dziękuję za powitanie! Czasu i nieustającej weny dla Was! ♥]

    Amy Baxter

    OdpowiedzUsuń
  38. [Może niech to będzie odstęp kilku dni? W weekend wesele, w trakcie następnego tygodnia wypowiedzenie umowy. Hazel mogłaby wiedzieć wcześniej o zmianie właściciela budynku, ale jako że poprzedni zapewniał ją, że nic się nie zmieni, to nie martwiła się na zapas. Możemy zacząć już od zawiadomienia o eksmisji. Jeżeli wszystko Ci odpowiada, to daj znać. Mogę nam zacząć dzisiaj albo po weekendzie.]

    W. CALLAHAN

    OdpowiedzUsuń
  39. William nie narzekał w ostatnim czasie na ilość pracy. Woods Partners było w trakcie otwarcia nowej filii w Trenton, przez co część nowojorskiego zespołu została oddelegowana do oddziału w New Jersey. Zbiegło się to w czasie z kolejnymi inwestycjami, między innymi z wykupem kilku nieruchomości w Nowym Jorku. Jedną z tych nieruchomości był niewielki budynek, w którym najemcami były głównie małe firmy. Lokalizacja ta miała stać się niedługo na tyle atrakcyjna, że w planach było niemal całkowite wyburzenie budynku i postawienie na jego miejsce apartamentowca inwestycyjnego. Jedyną przeszkodą byli jednak obecni najemcy. Callahan był wściekły, gdy dowiedział się, że prawnicy firmy masowo wysyłali wypowiedzenia umów i zawiadomienia o eksmisji, licząc na to, że problem rozwiąże się sam.
    Wysłane pisma dostał już po fakcie. Było dla niego jasne, dlaczego nikt z nim tego nie skonsultował. W przeważającej większości przypadków nie było podstaw do rozwiązania umów i eksmisji. Tylko kilku najemców faktycznie zalegało z czynszem. Nie był jednak w ogóle zdziwiony, gdy kilku najemców niemal od razu przystało na warunki zaproponowane przez nowego właściciela. Duże firmy potrafiły onieśmielać szczególnie małych przedsiębiorców. Poza tym nie było człowieka, którego nie można byłoby zastraszyć lub wykupić. William był tą osobą, która miała zapobiegać podobnym praktykom, żeby nie narażać firmy na ewentualne pozwy czy kary, a jednak coraz częściej dowiadywał się o tych sprawach po fakcie, gdy trzeba było ratować sytuację.
    Zerknął na odpowiedź na wysłane przez nich pismo. Odpowiedź jednej z najmujących firm, których usilnie próbowali się pozbyć z wykupionych lokali. Odpowiedź odmowną, w której w ładnych słowach kazano im się łaskawie odpierdolić. Od Paula Oswalda, jednego z prawników, William dowiedział się, że umówione zostały negocjacje, do których wyznaczony został właśnie Callahan. Rzadko dostawał podobne zadania, do jego obowiązków należało przede wszystkim patrzenie na ręce kolegów i koleżanek z pracy. Wśród współpracowników uchodził za sztywnego, poważnego, nadgorliwego i zdecydowanie zbyt ambitnego, by mógł wzbudzać jakąkolwiek sympatię. Od czasu rozpoczęcia prac nad filią w Trenton głównie przez tymczasowe braki kadrowe delegowano go czasem do spraw beznadziejnych, licząc na to, że nie będzie miał skrupułów, jeżeli będzie wymagała tego sytuacja.
    Nie było umów, których nie dało się rozwiązać, a William podobne problemy rozwiązywał już zbyt wiele razy, na zbyt wiele sposobów, by choć przez chwilę wątpić w to, że i tym razem się uda. Podejście zawsze dostosowywał do przeciwnika, a z analizy zdobytych przez niego informacji wynikało, że negocjować ma z młodą jednoosobową działalnością z niewielkim kapitałem i skromnymi szansami na powodzenie na rynku przy ewentualnych rosnących kosztach. Ugoda wydawała się jedynie kwestią czasu.

    Przekroczył próg butiku półtorej godziny przed otwarciem i dziesięć minut szybciej niż miał się faktycznie pojawić. Rozejrzał się po niewielkim uporządkowanym wnętrzu. Strzepnął niemal niewidoczny pyłek z rękawa czarnej marynarki i podszedł do lady, szukając wzrokiem właścicielki, z którą był umówiony na spotkanie.
    — Dzień dobry — przywitał się nieco głośniej, spodziewając się, że kobieta dalej może być na zapleczu. — Pani Evans? Nazywam się William Callahan, Woods Partners, byliśmy umówieni.
    Nie miał w zwyczaju umawiać spotkań poza własnym biurem, a jednak w tym przypadku miał nadzieję, że negocjacje w miejscu, w którym najemczyni będzie czuła się - w przeciwieństwie do niego - swobodnie sprawi, że łatwiej będzie im zawrzeć ewentualną ugodę. W skórzanym neseserze miał przygotowane różne wersje ewentualnych rozwiązań wiążącej ich umowy i choć liczył na to, że uda się wszystko załatwić na jednym spotkaniu, to był przygotowany na to, że sprawa może się ciągnąć nieco dłużej.

    W. CALLAHAN

    OdpowiedzUsuń
  40. [Oooo, a już myślałam, że coś sobie poszyjemy z Amy. ^^ Ale sprzedaż też jest okej, chociaż dziewczyna jest raczej do tyłu z modą, więc Hazel musiałaby jej trochę potłumaczyć. No i nie powstrzymam ciekawości, Millenium Press to jak zgaduję wydawnictwo? Co miałaś tam w zanadrzu dla mojej panny? :D Sprzątanie, noszenie kawki jak się domyślam?]

    Amy Baxter

    OdpowiedzUsuń
  41. Nie podobał mu się taki obrót sytuacji. Przecież chciał już stąd zwiewać, a tymczasem ktoś musiał wyjść i go zobaczyć. No po prostu no nie!
    Przyglądał się uważnie dziewczynie i z łatwością dostrzegł, że była zmęczona. Pewnie siedziała tutaj cały dzień. Tak, to zdecydowanie była pracownia krawiecka. Och, nie spodziewał się, że jego znajoma od cichlandów i kawy jest krawcową. Nie rozmawiali ze sobą o takich rzeczach, ale dla Rivena było tak nawet lepiej. Westchnął cicho. Dobra, po prostu trzeba to jakoś umiejętnie rozegrać. Na początek zdjął kaptur z głowy. Teraz już mu nie będzie potrzebny, bo kompletnie zrezygnował z zawinięcia kasetki.
    – Czyli jesteś krawcową? – oparł łokcie o blat, próbując poczuć się bardziej swobodnie. – Właściwie możesz… - dodał niepewnie. Cholera jasna. Dobra, to chyba nie powinien być problem, jakoś z tego wybrnie. Albo nie i dziewczyna się domyśli, że przyszedł tutaj po pieniądze. – Mam taką torbę na ramię i rozpruwa mi się w środku to coś, ta poszewka czy co to tam. Bardzo ładna torba i nie chciałbym kupować nowej.
    Co z tego, że nie miał tej torby ze sobą? Ilu ludzi przychodziło o coś zapytać, a i tak pani krawcowa lub pan krawiec odsyłał ich po daną rzecz, aby zobaczyć ją na własne oczy i samemu ocenić, co trzeba zrobić, jak i ile taka usługa będzie kosztowała? Na pewno sporo i Riven nie był pierwszy ani ostatni.
    – Dawno się też nie widzieliśmy w żadnych lumpeksie.
    Jakoś to będzie. Najwyżej zacznie uciekać, chociaż… przecież nic się nie stało, no nie? Dechart nawet nie dotknął tej kasetki. Ot, wszedł, niczym klient jakich wielu. Nic nie zrobił, nikt nic na niego nie miał, ha!

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  42. Nie odczuwał tego, że niezbyt pozytywnie odebrała jego osobę. Zawsze był przekonany o swojej doskonałości, zakładał więc z góry, że każdy na dzień dobry jest pod wrażeniem jego osoby. Nie znał się na sztuce i wiedział, że to nie on powinien się tym zajmować, zależało mu jednak na tej gali i chciał, aby ktoś, kto przygotuje kolekcję na to wydarzenie, reprezentował sobą coś więcej niż tylko znane nazwisko.
    - Minnesota? Czyli trochę jesteś taką panią znad jeziora i prawie z Kanady? – uśmiechnął się, bo to jedyne z czym kojarzył tamte rejony – Co sprowadza cię do tego zepsutego, zaszczurzonego i pełnego korków miasta? Miałaś dość obcowania z naturą? – dodał, skupiając się na razie bardziej na jej osobie, niż na kolekcji. Po ściszonym nieco tonie głosu wnioskował, że kobieta nie czuje się pewnie w jego towarzystwie, chciał więc nieco rozluźnić atmosferę, aby jeszcze bardziej jej nie stresować. Jeśli dopiero zaczynała w branży, mogła nie mieć tak dużo do czynienia z ludźmi jego pokroju, choć artyści tak czy inaczej zawsze byli dość specyficzną grupą i nie wiedział, czego może się po nich spodziewać. Poprzedni kandydat także nie był znany w kręgach, odprawił go jednak po kilkunastu minutach, bo okazał się być zbyt pewny siebie i zbyt awangardowy, jak na jego standardy.
    - Fasion Week, właśnie! Jest przecież teraz w Nowym Jorku – klasnął w dłonie, kiedy mu o tym przypomniała – Hazel, masz jakieś plany na dzisiejszy wieczór? – uniósł pytająco brew, bez pytania przechodząc z nią przy okazji na ty i podnosząc się zza biurka – Byłaś kiedyś na tym wydarzeniu? Właśnie mi o nim przypomniałaś, chciałabyś obejrzeć pokazy, siedząc w pierwszym rzędzie? To chyba będzie całkiem niezła okazja do pobudzenia weny twórczej – dodał, wykonując przy okazji telefon do swojej asystentki z prośbą, o dostarczenie jego zaproszenia i potwierdzenie udziału. Zawsze działał szybko i impulsywnie, nie potrzebował wiele, aby w ciągu kilku minut podjąć decyzję o udziale w jakimś wydarzeniu czy wycieczce na drugi koniec świata. Docenił jej skromność i opanowanie, miał już dość tych wszystkich znanych projektantów, którzy za wszelką cenę chcieli wciskać mu swoje kolekcje. Wierzył, że udział w tym wydarzeniu będzie dla nią okazją do inspiracji, a praca w fundacji pokazała mu, że czasem warto pomóc komuś w pielęgnowaniu jego pasji i przyspieszeniu przeznaczenia.
    - Szczerze mówiąc nie znam się na tym wszystkim, ale jeśli prasa i moi znajomi będą pod wrażeniem tego, co założysz na dzisiejszy wieczór, przechodzisz automatycznie do następnego etapu, bez oceny kolejnych jurorów. Wchodzisz w to Hazel Evans, czy mam dzwonić po przyjaciółkę, która jest w tej branży od lat i oceni twoje projekty? Dla mnie wydają się być całkiem w porządku, ale jestem tylko jednym z trzech jurorów, których powołałem do etapu wstępnego konkursu – wyciągnął dłoń w jej kierunku, mając nadzieję, że przyjmie jego propozycję i wybierze się z nim na New York Fashion Week.

    zawsze nieobliczalny Blaise

    OdpowiedzUsuń
  43. Nie obawiał się o to, że w pracowni wybuchnie za moment wojna światów, bo z tego, co zdążył już zauważyć, Hazel należała do grona osób, które mogą pochwalić się sporymi pokładami cierpliwości. W jej zawodzie była to cecha z pewnością wskazana, skoro już samo słuchanie oczekiwań mogło doprowadzić człowieka do szewskiej pasji, a co dopiero współpraca przy realizacji, ale dobrze się składało, bo tylko ktoś o sporych pokładach cierpliwości był w stanie dojść z Lucindą do jakiegoś porozumienia, a przy okazji wybić jej z głowy pomysły, których nie da się zrealizować w danym projekcie. Jeśli o coś się obawiał się głównie o to, że Lucinda powie coś, co zwyczajnie Hazel zasmuci, albo co będzie potężną szpilą, wbitą w jej dotychczasową pracę. Może Lucinda nie była w stanie sprawić, że Hazel zwątpi w swoje umiejętności i talent, który bezsprzecznie posiada, ale nie chciał, by matka była jedną z tych osób, która spowoduje, że ten płomyk pewności siebie zostanie zachwiany.
    Dlatego chciał ją ostrzec, czego zrobić już nie zdążył, ale jak Hazel sama mogła się domyślić – właśnie taki miał zamiar, zanim jasnowłosa kobieta, wyprostowana niczym struna, wtargnęła do wnętrza i swoją osobą zaburzyła sielankowy spokój.
    — Słodziutka, na Upper East Side nie ma miejsca dla bezmarkowych twórców, którzy szukają materiałów w second-handach — rzuciła, znów łypiąc na wiszące nieopodal ciuchy, jakby ktoś je wziął, przeżuł i wypluł, choć wszystko prezentowało się estetycznie. Ale dla Lucindy coś, co nie jest wystawione w krystalicznie wykończonym i oświetlonym pomieszczeniu, to albo jest tandetne, albo pochodzi z drugiej ręki. Większość małych butików uważała właśnie za takie, więc ten należący do Hazel też traktowała z góry.
    Chayton uderzył dłonią w blat, choć nie tak mocno, żeby pracownia zatrzęsła się w posadach, ale na tyle, by przerwać tę wymianę zdań, dążącą do przeobrażenia się w słowną potyczkę, i zrobić miejsce na swoje trzy grosze.
    — Może materiały z second-handu wcale ci nie przeszkadzają, skoro tak pięknie chwaliłaś ten, który miałem ostatnio na sobie — zauważył z ironią, wymierzywszy w matkę surowe spojrzenie.
    Lucinda wzruszyła nieznacznie ramieniem. Nie była w stanie znaleźć odpowiedzi i tylko pokręciła nosem, a Chayton odetchnął głębiej i postanowił, że sprowadzi rozmowę do meritum.
    — Hazel pracuje na różnych materiałach, sama wybierzesz dla siebie ten odpowiedni. Jeśli będziesz chciała, sprowadzi go z drugiego końca globu, poza tym wszystko ci wyjaśni, bo jest profesjonalistką — powiedział, zerkając na Hazel, bo zakładał, że gdyby faktycznie chciała jakiś szczególny materiał, to istniała opcja sprowadzenia, chociaż nie sądził, że matka zdecyduje się na coś egzotycznego, skoro ich czas ograniczał się do czterech miesięcy. Trochę powydziwia, poirytuje, a ostatecznie przystanie na to, co zostanie jej zaproponowane.
    — Czy możemy zrobić coś dziś, skoro już tutaj jesteśmy, czy na konkrety umawiamy się na jakiś termin? — Zwrócił się do Hazel. Ewidentnie chciał przyspieszyć ten proces, ale nie za wszelką cenę, więc jeśli Hazel wolałaby ustalić termin, by na spokojnie przygotować się do wszystkiego, to zrobią tak, jak zadecyduje. Niezależnie od tego, co jeszcze Lucinda zechce skomentować, to Hazel jest tutaj szefową i wszelkie decyzje należą do niej, a im pozostało je tylko uszanować.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  44. Nie chadzał na imprezy tak często, jak kiedyś, przy czym to kiedyś miało miejsce jeszcze nie tak dawno temu. Tuż po śmierci rodziców uciekł. Odciął się nie tylko od rodziny, ale też od przyjaciół i znajomych. Każdy bez wyjątku próbował dotrzeć do niego i utrzymać kontakt, ale z czasem nawet ci najwytrwalsi przestali podejmować kolejne próby i już nie pytali, co u niego słychać. Tylko dziadkowie, zarówno od strony matki, jak i ojca wciąż pisali i dzwonili, ale nie mieli żadnej gwarancji, że Nick się odezwie. Ten bowiem wolał zgubić się pomiędzy nieznajomymi o obcych twarzach, którzy nie patrzyli na niego ze współczuciem i nie pytali o to, co się stało. Śmiali się w głos, kiedy Woodrow się wygłupiał i brylował w towarzystwie. Chętnie dzielili się alkoholem i papierosami, a także innymi używkami. Chętnie użyczali mu swoich ciał, a on oddawał swoje, byle tylko nie myśleć lub myśleć, ale nie o tym, co się stało.
    I to cholernie dobrze działało. Ale tylko do czasu, ponieważ w pewnym momencie przestało wystarczać. Głupie rozmowy na równie głupie tematy stały się irytujące. Alkohol i narkotyki nie smakowały już tak dobrze - nie wprawiały w euforię - nie ciągnęły już w górę, tylko w dół, coraz niżej i niżej, aż Nicholas zaczął szurać stopami po dnie. Próbował utrzymać się na studiach, ale zawalił rok i choć teraz próbował go powtórzyć, nie wydawało mu się, aby ta próba miała zakończyć się sukcesem. Nie zaliczył żadnego przedmiotu w terminie i nie przygotowywał się do poprawek, choć, jak zostało wspomniane, nie imprezował już tak często. Właściwie, nie imprezował wcale, na zajęciach natomiast pojawiał się niezwykle rzadko. Z trudem podnosił się z łóżka i zaczęły przytrafiać mu się takie dni, w których nie podnosił się z niego wcale. Wyraźnie zmarniał i schudł, ponieważ nawet zamówienie czegoś do jedzenia do domu zaczęło być dla niego wyzwaniem. Potrafił nie myć się przez kilka dni z rzędu, a jego pokój wyglądał równie żałośnie, co on sam.
    A jednak, wciąż miał te lepsze dni. Te, w które wstawał o świecie i doprowadzał się do porządku, nawet czerpiąc z tego przyjemność. Później ogarniał mieszkanie i potrafił cieszyć się tym, że było w nim czysto. Jadł, pił wodę, a nie piwo i pokazywał się na uczelni, potrafiąc robić notatki z wykładów i rozwiązywać zadania na ćwiczeniach. Póki znowu nie przyszedł ten dzień, w którym nie potrafił wstać z łóżka. Wpadł w błędne koło, tym razem inne, niż rok temu, tuż po stracie matki i ojca. Zobojętniał. Nie wiedział, co dalej ze sobą począć. I tak jak wcześniej zgubił się w tłumie, tak teraz zgubił się sam w sobie.
    Gdzieś w tym wszystkim nieustannie towarzyszyła mu Hazel. Uparcie przypominała o sobie, czy to zaczepiając go na klatce, czy to do niego pisząc. A on równie uparcie ją ignorował, bo tak jak innych udało mu się odepchnąć, tak ona znajdowała się zbyt blisko – w tym fizycznym znaczeniu – by mógł to zrobić, a wyglądało na to, że żadne z nich nie zamierzało się przeprowadzić. Choć Nicholas zaczynał o tym nieśmiało myśleć, czy jednak faktycznie był na to gotowy? Miał zostawić mieszkanie, z którego nie pozwolił wynieść ani jednej rzeczy, która należała do państwa Woodrow? Które było jego fortecą i więzieniem jednocześnie?
    Skorzystał z zaproszenia na organizowaną w akademiku imprezę, ponieważ miał lepszy nastrój. Nie wiedział, jak długo on potrwa, ale łudził się, że dobra zabawa być może pomoże mu w przedłużeniu tego stanu. Może miał nadzieję, że tak już zostanie? Popłynął. Jak zwykle zresztą, ponieważ akurat z tym nie miał najmniejszego problemu. Ostatnią rzeczą, którą pamiętał, była twarz tamtej jasnowłosej dziewczyny, która podawała mu skręta i śmiejąc się dźwięcznie, wydmuchiwała słodko pachnący dym prosto w jego twarz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nagle mocno zapiekła go prawa dłoń. Nick drgnął, skrzywił się, a potem z trudem otworzył sklejone powieki i powiódł wokół niezbornym, niewidzącym spojrzeniem. Mocno zaczerwienione, przekrwione oczy piekły go niemiłosiernie. Ciało było obolałe po spędzeniu co najmniej kilku godzin na twardej, zimnej podłodze. Jego umysł pracował na tak bardzo zwolnionych obrotach, że Nicholas nie wiedział, gdzie jest. Poruszył się, a wtedy w jego dłoni zabrzęczał pęk kluczy i przez to przypomniał sobie, że rzeczywiście próbował otworzyć drzwi. Wydawało mu się, że wszedł do środka i położył się w swoim pokoju, w swoim łóżku. Dlaczego więc znajdował się tutaj? Właściwie, gdzie?
      Podniósł głowę i wtedy napotkał spojrzenie sąsiadki.
      — Hazel? — wychrypiał. Jego oddech cuchnął kwaśno strawionym alkoholem. Spróbował się podnieść, ale wciąż kręciło mu się w głowie. On nawet jeszcze nie miał kaca, był za to wciąż pijany w sztok. — Już sobie idę — zapewnił, choć wciąż nie do końca pojmował, gdzie się znajduje i co robi tutaj jego sąsiadka. — Już nie przeszkadzam — powiedział bełkotliwie, podejmując kolejną próbę wstania z wycieraczki.

      NICHOLAS WOODROW

      Usuń
  45. Riven czuł się nawet wyluzowany. Wiedział, że w razie czego nie zrobił nic złego i nikt nie będzie miał mu niczego do zarzucenia. Było to uspokajająca wizja i sytuacja, choć chłopak dostrzegł na twarzy Hazel, że nie patrzyła już na niego jakoś tak… przyjaźnie i sympatycznie. Cóż, trzeba było zamknąć drzwi na klucz to nikt by się jej tu teraz nie kręcił.
    Pokiwał głową.
    – Krawcowa… to chyba fajny zawód jest – zauważył i uśmiechnął się. – Torba? No nie wziąłem jej ze sobą, bo najpierw chciałem się zapytać, ile by kosztowała usługa i czy w ogóle się tym zajmujesz.
    Później Hazel wspomniała o zamknięciu swojej pracowni. Riv znów skinął głową na znak zrozumienia.
    – Okej, dobra, po dziesiątej, zanotowałem – wyprostował się. To było nawet zabawne, kiedy dziewczyna objęła palcami uchwyt kasetki. Nie no, dobrze, niech pilnuje swojego utargu. Bo ktoś inny mógłby wlecieć do środka, zabrać kasetkę i zaraz uciec, a nie podchodzić do tego tak powoli jak Riven. – Akurat idę do domu i zobaczyłem szyld. Pomyślałem, że wejdę i zapytać. Było otwarte – dodał jeszcze. – Ale może powinnaś już za mną zamknąć. Do zobaczenia – rzucił jeszcze, idąc w stronę wyjścia. Cholera, a mógł mieć przy sobie nieco więcej gotówki.
    Ostatecznie wyszedł z pracowni i poszedł w swoim kierunku. Założył z powrotem kaptur na głowę i schował ręce do kieszeni. Wiadomo, że nie przyjdzie tam jutro. Był przecież tylko klientem, który miał prawo do rezygnacji z danej usługi, prawda?

    [Trzeba się zastanowić co dalej z nimi, bo skoro Oscara nie ma teraz na blogu…]

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  46. Rhys nie był do końca z początku przekonany, czy powinien zgadzać się na randkę w ciemno.
    Przez ostatnie trzy lata swojego życia nie zastanawiał się nad tym, czy coś mogłoby pójść nie tak. Wszystko w zasadzie szło świetnie, wspinał się coraz wyżej po szczeblach kariery, dążył do upragnionych celów i mogło się wydawać, że żadne kłody nie są mu rzucane pod nogi, nic złego się tak naprawdę nie działo. Aż do ostatnich tygodni, które zupełnie nie przypominały życia Rhysa. Narzeczona w zasadzie rozpłynęła się w powietrzu, w sypialni na szafce stojącej obok królewskiego łóżka, które zawsze było idealnie pościelone, leżało rubinowe pudełeczko. Nie widział go od niemal kilku miesięcy, bo było schowane i nikomu niepotrzebne, skoro jego zawartość znajdowała się na serdecznym palcu właścicielki. Obecnie pierścionek leżał w pudełeczku, obok był krótki liścik, który nie wyjaśniał tak naprawdę niczego poza zwykłą informacją, że między nimi wszystko jest skończone. Oczywiście, że był wściekły, chciał jakiegokolwiek wyjaśnienia, ale gdy tylko wybierał znajomy numer uderzał prosto w pocztę głosową, a to chyba było sporym znakiem, że jego obecnie była narzeczona nie ma ochoty już na to, aby mieć z nim jakikolwiek kontakt. Próbował jeszcze kilka razy. Nie był typem człowieka, który się poddaje i zapomina momentalnie. Można było uznać, że poczuł się wykorzystany. Po kilku latach znajomości, planowania wspólnej przyszłości oczekiwał czegoś więcej niż marnej karteczki, którą równie dobrze mogła sobie darować. Mimo mętliku w głowie, który miał jego życie wcale się nie zatrzymało, a nie chciał również pozwolić sobie na to, aby się załamywać czy przechodzić przez żałobę po utracie osoby, która sama zadecydowała, aby opuścić jego życie. Wewnętrzne irytacje, choć to było spore niedopowiedzenie, zdecydował się uciszyć. Uczęszczał więcej na siłownię, gdzie mógł wyrzucić z siebie wszystko, skupiał się na pracy. Szczególnie praca wiele mu pomagała, choć prowadzenie wspólnej kancelarii wcale nie było łatwe i musiał się zastanowić co zrobić dalej, bo było dla niego jasne, że nie mogą i nie będą dalej razem współpracować, ale to było zmartwienie na kolejny dzień.
    Gia namawiała go na wyjście z Hazel od jakiegoś czasu, ale z początku spławił ją twierdząc, że nie jest gotów na to, aby chodzić na randki. I mówił prawdę. Początkowo na myśl o innej kobiecie czuł się tak, jakby miał zdradzać Rose, choć tej w jego życiu już nie było. Ostatecznie zgodził się spróbować, bo w końcu co się mogło wydarzyć? W najgorszym wypadku randka nie wypali, a oni nigdy więcej się nie zobaczą. W końcu niczego sobie nie obiecywali, prawda? Nie był do końca pewien, gdzie powinni wyjść. Niewiele o Hazel wiedział. Widział jej zdjęcie, ale na tym by się kończyła jego wiedza na temat dziewczyny. Zaproponował jej wyjście do baru Mister Paradise. Mieli tam dobre drinki, jedzenie też było w porządku i z tego co słyszał Rhys, było to dość dobre miejsce na pierwszą randkę. Prezentowało się również elegancko, ale nie sztywno.
    Przed udaniem się do baru, gdzie mieli się spotkać Rhys skoczył do kwiaciarni. Nie chciał pokazywać się z pustymi rękami. Zdecydował się na mały bukiet stworzony z herbacianych róż. Na miejscu pojawił się około piętnastu minut przed czasem. Zerknął na zegarek zawieszony na jego nadgarstku. Czuł się, jakby to była pierwsza randka w jego życiu. Spodziewał się, że tych będzie miał jeszcze wiele w swoim życiu, ale w jego wyobraźni te randki miały być w towarzystwie żony, a teraz musiał zaczynać wszystko od nowa. Hogan uznał jednak, że nie zamierza dziś przywoływać takich myśli. To w końcu miał być wieczór jego oraz Hazel. Siedząc przy stoliku, który mieli zarezerwowany wysłał dziewczynie smsa, że jest już na miejscu. Bukiet położył na stoliku i z niecierpliwością czekał na towarzyszkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długo czekać nie musiał. Podnosząc głowę dostrzegł zmierzającą w jego stronę młodą kobietę.
      — Hazel? — Upewnił się wstając jednocześnie ze swojego miejsca. — Hej, miło cię w końcu poznać. Po wielu opowieściach Gii — powiedział uśmiechając się ciepło do blondynki. Gia czasami potrafiła gadać, jak nakręcona i mówiła wiele, ale nie wszystkie informacje zostały w głowie Rhysa. Uznał, że skoro już ma iść na randkę to o tym, jaka Hazel jest chciał dowiedzieć się od niej samej, a nie osób trzecich. Wystarczyło mu w zupełności to, że według Gii mieli się dogadać. Reszta wyjdzie w trakcie.
      — Są dla ciebie. — Mówiąc podniósł bukiet róż ze stolika, który następnie wręczył blondynce.

      Rhys

      Usuń
  47. Denerwował się znacznie bardziej niż powinien. W końcu to nie była pierwsza randka w życiu, ale wcześniej wiedział z kim się spotyka. Pierwszy raz doświadczał randki w ciemno i szczerze mówiąc, był naprawdę ciekaw, jak to się potoczy. Gia nie zdradziła mu zbyt wielu szczegółów o Hazel, ale gorączkowo zapewniała, że na pewno się sobie spodobają, a Hogan przecież powinien ruszyć do przodu ze swoim życiem. Wcale nie było tak, że chciał na dobre zakopać się w żałobie i nigdy więcej z nikim nie spotkać. Zwyczajnie potrzebował czasu, ale z każdym kolejnym dniem, kolejnym odbijaniem się od poczty głosowej i niewyświetlonej wiadomości zdawał sobie sprawę, że ten rozdział jego życia został zamknięty już na dobre i więcej nie wróci. Nie chciał uchodzić za faceta, który miał złamane serce i szuka pocieszenia, dawał sobie radę całkowicie bez nikogo więcej. Był zły, bo nie rozumiał co takiego się stało, nie mógł w żaden sposób pomóc, a nikt też nie chciał mu udzielić żadnej informacji o tym, gdzie jego była narzeczona się znajduje. Czasami myślał, że może i pozostała część jej rodziny nie wie, ale dobrze wiedział, że kłamali, kiedy mówili mu, że nie wiedzą, gdzie się znajduje. Gdyby tak było, już dawno postawiliby na nogi Nowy Jork, aby ją znaleźć. Myślał nawet nad tym, aby złożyć zawiadomienie o zaginięciu, ale matka Rose wybiła mu ten pomysł z głowy, a to tylko potwierdziło go w przekonaniu, że wiedzą, gdzie kobieta jest, ale nie chcą mu mówić. Zastanawiał się, czy nie zrobił przypadkiem czegoś, co sprawiło, że odeszła bez słowa, ale nic takiego nie przychodziło mu do głowy.
    Miał przecież już o tym nie myśleć. Mimowolnie myśli uciekały mu w tę stronę. Nie robił w końcu nic złego, od nieco ponad trzech miesięcy był singlem. Nie był nikomu winien wierności. Chciał dobrze spędzić ten wieczór w towarzystwie ładnej dziewczyny. Rhys nie wiedział jeszcze, jaka Hazel jest. Ocenić mógł jedynie jej fizyczną aparycję, która z miejsca przypadła mu do gustu. Lubił blondynki, szczególnie te z długimi włosami. Wpasowała się w jego gust. Gia chyba znała go lepiej niż przypuszczał. Jeśli ta randka okaże się wypałem, będzie musiał jej podziękować. Właściwie i nawet jeśli się nie dogadają, to będzie musiał to zrobić. Zapewne, gdyby nie interwencja koleżanki to dalej siedziałby w domu i unikał wychodzenia. Licząc na to, że magicznie jego życie wróci na odpowiednie tory.
    — Przyszedłem chwilę temu, nawet nie zdążyłem nic zamówić — odpowiedział i wrócił na swoje miejsce. Nie był typem człowieka, który chowa się w swojej muszelce, choć być może w ostatnim czasie takie sprawiał wrażenie.
    Siedząc naprzeciwko Hazel mógł się jej lepiej przyjrzeć. Zdjęcia nie kłamały, a w rzeczywistości wyglądała znacznie lepiej niż na przedstawionych mu przez Gię zdjęciach. Ciekawiło go, czy to samo myślała o nim. A może się rozczarowała? Nic takiego chyba nie miało miejsca, ale mógł się mylić. Próbował rozgryźć co siedzi w głowie blondynki, a wyraz jej twarzy zdradzał może lekkie zdenerwowanie, a zarumienione policzki dodawały jej jedynie uroku.
    — Byłaś tu wcześniej? Jeśli nie, drink party lobster jest dobry. Z tequilą, jeśli lubisz — zaproponował. Złapał się na tym, że nie do końca wie, od czego powinien zacząć rozmowę. To było dla niego nowe. Miał w końcu kilkuletnią przerwę od chodzenia na randki, ale podobno pewnych rzeczy się nie zapomina. — Dobra, jaka była pierwsza rzecz, którą sobie pomyślałaś o mnie, kiedy Gia pokazała ci zdjęcie? — zapytał.
    Był tego ciekaw, a z pewnością różne myśli musiały pojawić się w głowie Hazel. Coś pomyśleć musiała. Może spodobał się jej z miejsca, może nie była przekonana lub uznała, że wygląda na psychopatę? Nie, to ostatnie raczej odpadało. Inaczej nie siedziałaby tutaj teraz razem z nim, nie przeglądaliby menu z drinkami i nie zaczynali prowadzić rozmowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odchylił się nieco na krześle i uważniej przyjrzał kobiecie, ale nie w nachalny sposób. Nie chciał jej w żaden sposób od siebie odstraszyć, a zwyczajnie dostrzec to, co na zdjęciach mogło mu umknąć. Teraz widział, że fotografia zjadła delikatne piegi. Na zdjęciu wydawała mu się też być nieznacznie wyższa, ale akurat wzrost po zdjęciu ciężko było ocenić.

      Rhys

      Usuń
  48. [Biały garniaczek Chayton zakłada wyłącznie na specjalne okazje i takowy miał na przykład na swoim ślubie. Zapewne założy go też na długo wyczekiwany rozwód, jupi. Hazel mogła go uszyć, czemu nie, z tym że miałoby to miejsce już jakieś 3-4 lata temu :)]

    Szacunek jest cechą, której z pewnością nie brakuje ludziom z wyższych sfer, zwłaszcza, że większość z nich respektuje wszelki savoir-vivre, ale pewne rzeczy wynosi się z domu, a Lucinda nie miała takiej możliwości. Jej rodzice zajęci byli karierą, więc została wychowana przez dziadków, którzy rozpieścili ją do granic możliwości, czyniąc z niej pępek świata o apodyktycznym usposobieniu. Jako jedynaczka od dziecka miała u stóp cały świat, dlatego dorosła z przekonaniem o własnej wyższości i doskonałości, której nie dała z siebie wyplenić, mimo że wielokrotnie trafiała na ludzi, którzy szczerym przekazem chętnie sprowadzali ją na ziemię. Ale po niej większość, jeśli nie wszystko, spływa jak po kaczce, więc niewykluczone, że ta megalomańska natura zakrawa już o autentyczne zaburzenie psychiczne. Chayton sam zresztą niejednokrotnie zastanawiał się nad tym, czy tej kobiecie nie należałoby w jakiś sposób pomóc, ale dotarcie do niej jest niezwykle trudne, a ich relacje nie są najlepsze, więc jego zdanie w tej kwestii matka i tak miałaby w głębokim poważaniu. Oboje są zbyt uparci, żeby porozumieć się na jakiejkolwiek płaszczyźnie i oboje nie pozwolą nikomu wcisnąć się z buciorami we własne życie, dlatego Chayton nigdy prób dotarcia do matki nie podjął. Odbiłby się od ściany, ale to nic nowego – całe dzieciństwo tak się odbijał, więc zdążył już przywyknąć, ale przede wszystkim nauczył się postępować z tą kobietą tak, żeby skutecznie gasić jej buractwo. Nie chodzi o to, by pokonać przeciwnika, a żeby zniszczyć wiarę w jego własne siły – zwątpienie to podobno najprostsza droga do przegranej i rzeczywiście każdy taki epizod, w którym pewność siebie Lucindy była nokautowana, podduszał w niej chęć dalszego wojowania. Teraz zresztą też spuściła z tonu, mimo że minę miała taką, jakby cały świat zrobił jej krzywdę, a ona czuła się tym faktem niezwykle urażona. Generalnie, wcale nie musiała tu być; Chayton też się przy tym nie upierał, bo miał sto innych spraw do załatwienia i przywiózł ją tutaj wyłącznie na jej prośbę, a jednak Lucinda, zamiast zawinąć się i wyjść, nadal stała i czekała.
    — Świetnie — odparł z uśmiechem, gdy Hazel oznajmiła, że może poświęcić im godzinę. — W takim razie zaczynajmy. Mój czas też jest ograniczony, więc im szybciej tym lepiej. — Spojrzał kontrolnie na zegarek na swoim nadgarstku, a potem sięgnął do ramion Lucindy, by przejąc inicjatywę i pomóc jej zdjąć płaszcz. Jak to mówią – wóz, albo przewóz. Nikt nie miał czasu stać, dyskutować i przepychać się w słownych potyczkach, bo zarówno Hazel, jak i Chayton mieli robotę do wykonania i każda minuta była cenna.
    — Może odpowiedz w międzyczasie, czego tak właściwie oczekujesz — zasugerował matce, zabierając od niej płaszcz. — Mówiłaś coś o tweedowym materiale...
    — Tak — odezwała się, przenosząc spojrzenie na Hazel. — Chodzi o tweedowy materiał i jednorzędowy żakiet ze spódnicą w kolorze bottega green lub zbliżonym. Chciałabym, żeby garsonka była elegancka i podkreślała moją talię — oznajmiła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chayton odwiesił matczyny płaszcz i ze splecionymi ramionami na torsie stanął z boku, tak żeby nie przeszkadzać, gdyby Hazel zamierzała pokręcić się trochę wokół Lucindy. W milczeniu obserwował sytuację i sylwetki obu pań, kiedy się poruszały.
      — A czy w ogóle pracowała kiedyś pani z tweedowym materiałem? Zna go pani? Ma pani dostęp do takiej tkaniny? — Lucinda spytała, rzucając Hazel sceptyczne spojrzenie i zlustrowała jej sylwetkę od góry do dołu, patrząc na nią tak, jakby uważała, że słowo tweed to dla niej jakieś abstrakcyjne pojęcie. Może, gdyby zobaczyła kilka pozycji z jej portfolio, byłaby odrobinę bardziej ufna, aczkolwiek Lucinda już tak ma, że musi zagrać komuś na nosie, żeby wyjść usatysfakcjonowana.

      Chayton Kravis

      Usuń
  49. Słyszał wiele o internetowych randkach. Jego siostra sama na takie często chodziła i niemal po każdej narzekała, jak słabo chłopak wypadł. Rhys do tego typu randkowania nie był przekonany. Głównie przez te wszystkie historie, które nie kończyły się dobrze dla głównych bohaterek. Za każdym razem prosił siostrę, aby ta podała mu swoją lokalizację, a w razie, gdyby coś się działo dzwoniła od razu. Może był trochę przewrażliwiony, a w końcu nie każdy nieznajomy z internetu był uzbrojonym po zęby psychopatą. Obecnie nie był pewien, jak potoczy się ten wieczór. Uznał jednak, że pierwsze lody zostały przełamane, a nawet, gdyby było trochę niezręcznie to chyba można było tego oczekiwać po ludziach, którzy widzą się pierwszy raz na oczy, prawda? Gia może i go zapewniała miliard razy, że nie ma o co się bać, ale nie mogła mieć pewności, że się dogada z Hazel. Mogło się jej wydawać, że złapią wspólny język, ale rzeczywistość mogła być kompletnie inna. Nie nastawiał się źle, a póki co rozmowa się kleiła, a oni sami całkiem dobrze bawili się w swoim towarzystwie, choć minęło dopiero kilka minut. Miał jednak dobre przeczucia, aczkolwiek na chwilę obecną nie był pewien czy zdecydują się na kolejne spotkanie. Musieli przebrnąć najpierw przez to, aby zadecydować, czy chcą się jeszcze zobaczyć. Chciał się dobrze tego wieczoru bawić i nie myśleć co będzie, gdy już przyjdzie czas pójścia w swoją stronę. Mieli przed sobą cały Nowy Jork, mogli robić tak naprawdę wszystko i pojechać wszędzie. Jednak, póki co ich celem był ten bar koktajlowy, rozmowa i wybadanie gruntu. Największą zagadką tego wieczoru był zdecydowanie wygląd drugiej osoby. Ufał swojej koleżance, która raczej nie oszukałaby go co do wyglądu jego randki. Niechętnie, ale musiał przyznać, że ucieszył się, gdy zobaczył Hazel i okazało się, że wygląda tak samo, jak na zdjęciach. A przede wszystkim, że przyszła ta sama osoba, a nie ktoś podstawiony.
    — Nie martw się, jeśli się upijemy to tylko oboje — odpowiedział. Nie przyjechał autem, więc nie musiał się wcale z drinkami ograniczać. Nie chciał się też specjalnie spić, jakby to był ostatni raz, kiedy będzie miał alkohol w ustach. Dobrze jednak wiedział, że te kolorowe drinki, które smakują jak soczki dla dzieci są zdradzieckie. To nie byłby pierwszy raz, gdyby dał im się oszukać i zamówił kolejnego, bo nic nie czuję. Zwykle właśnie po tym ostatnim drinku uderzały wszystkie poprzednie na raz, a świat nagle wirował. Dziś chciał się zachować nieco lepiej. Hazel jeszcze nie musiała widzieć go w stanie upojenia alkoholowego.
    Odchylił się nieco do tyłu, gdy kelnerka odeszła z ich zamówieniem. Zerknął krótko tylko na menu, ale chyba na ten moment nie miał ochoty jeszcze niczego zamawiać. Rozmowa znacznie bardziej go wciągnęła. Raczej nie spieszyło im się z jedzeniem, na ten moment wystarczy mu zamówiony drink, o ile niedługo zostaną im napoje przyniesione. Ludzi było dość sporo, prawdopodobnie Rhys skłamałby, gdyby powiedział, że Hazel mu się nie spodobała. Wpasowała się w jego gust idealnie, Gia musiała specjalnie to zrobić. Nie zdziwiłby się, gdyby przeszukała każdą swoją wolną koleżankę i wybrała tę, która pasowałaby mu najbardziej.
    — Zastanawiałaś się co taki ładny robi sam? — zapytał. Rozbawienie wymalowane miał na twarzy i słychać było je również w głosie. Sam często spotykał się z określeniem, że jeśli ktoś atrakcyjny jest sam to musi być z nim coś nie tak. Może teraz kobiety faktycznie myślały o nim dokładnie to samo? — Też nie chciałem się zgodzić, ale nie przez pracę czy inne zajęcia. Wciąż nie wiem czy randkowanie to dobry pomysł dla mnie, ale skoro Gia tak się postarała i wysłała ładną dziewczynę nie mogłem odmówić.
    Mówił szczerze. Choć trochę walczył z Gią, to ostatecznie się zgodził na to spotkanie. I dałby sobie rękę uciąć, że Gia cieszyła się bardziej niż on i Hazel razem wzięci. Pojęcia nie miał czemu wzięła sobie za punkt honoru, aby ich ze sobą wyswatać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Myślałem, że robi sobie ze mnie żarty, kiedy zaproponowała mi randkę.
      Miał ochotę ją w pierwszej chwili wyśmiać, a właściwie nawet to zrobił. Tylko Gia używała sensownych argumentów, z którymi nie mógł się kłócić, a prawdę mówiąc bardzo chciał. Był jednak na przegranej pozycji, a Gia przegadałaby każdego, a Rhys nie miał z nią większych szans.
      — Chodziła za mną jakiś czas, przekonywała, aż w końcu stwierdziłem, że nic mi się nie stanie, gdy się z tobą spotkam. A potem pokazała mi zdjęcia — dodał i lekko się uśmiechnął. Chyba nie było nic złego w tym, jeśli da jej znać, że spotkała mu się z wyglądu i zdecydował się przyjść? W końcu nie mógł powiedzieć, jeszcze, za wiele na temat jej charakteru. — Również nie żałuję. Jest… przyjemnie. Mówiłaś, że masz dużo pracy. Gdzie pracujesz?

      Rhys

      Usuń
  50. Nicholas czuł się fatalnie. Jego ciało wysyłało wszystkie te rozpaczliwe sygnały, jakie tylko może wysyłać ciało pijanego człowieka, ale był w tym jeden istotny plus. Organizm, skupiony na walce z trującym alkoholem, nie skupiał się na przeszłych doświadczeniach, a zamroczony zarówno alkoholem, jak i płynącymi z ciała nieprzyjemnymi bodźcami umysł, skupiał się tylko na tym, by utrzymać swojego gospodarza przy życiu. Choć można było poddawać w wątpliwość, czy ten chciał przy życiu pozostać.
    Nie, jak dotąd Nick nie miał myśli samobójczych, nawet jeśli znajdował się na równi pochyłej, która bezlitośnie prowadziła go w najmroczniejsze miejsca. Coś, jakaś iskierka, której nie sposób było zgasić sprawiała, że mimo wszystko kurczowo i uparcie trzymał się życia, nawet jeśli to przestało być dla niego słodką idyllą. W pewien przewrotny sposób chciał żyć i chciał doświadczać tego, co życie miało mu do zaoferowania. Ale nie wszystkiego. Nie tego, co zaserwowało mu przed półtorej roku, kiedy czas jakby się dla niego zatrzymał.
    — Hazel, zostaw… — ofuknął ją bełkotliwie, kiedy poczuł na sobie ręce sąsiadki pomagającej mu podnieść się do pionu. Jak można było zauważyć, nie był zadowolony z jej obecności, ale też wyjątkowo nie był w stanie się przed nią bronić. Jak sama zauważyła, złapała go w momencie, w którym był niezdolny do ucieczki i co gorsza, nie miał dokąd uciekać.
    Nie mogąc ufać własnym nogom, wsparł się ramieniem o ścianę i rozejrzał. Po dłuższych oględzinach otoczenia i z niemałym trudem zorientował się, że znajdowali się przed drzwiami prowadzącymi do jego mieszkania, a klucze, na których kurczowo zaciskał palce, nie bez powodu znalazły się w jego dłoni. To oznaczało, że nie udało mu się otworzyć zamka, a krążący w jego żyłach alkohol najpewniej sprawił, że go odcięło i zasnął na wycieraczce. To była dość niebezpieczna sytuacja, ale niewiele go to obeszło. Bardziej trapiła go obecność Hazel i fakt, że sąsiadka znalazła go w takim stanie, przez to teraz najwyraźniej za punkt honoru postawiła sobie, by się nim zaopiekować i doprowadzić go do porządku.
    — Sam się — czknął — doprowadzę — poinformował, spoglądając na Hazel spod zmarszczonych brwi, ponieważ tylko wtedy jej sylwetka nie dwoiła mu się w oczach. Pozostając wspartym ramieniem o ścianę, dłonią, w której trzymał klucze, postarał się sięgnąć do zamka, ale nie tylko jego nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Również palce wydawały się obce, jakby nie należały do niego i pęk kluczy z brzękiem upadł obok wycieraczki.
    — Oj — westchnął Nick, po czym złapał się jedną ręką ściany i pochylił, starając się dosięgnąć zguby. Ciekawe, czy podobnie wyglądało to tych kilka godzin temu, kiedy próbował dostać się do mieszkania po raz pierwszy? Sięgnięcie po klucze nie szło mu jednak najlepiej. Chciał się na tyle mocno, że istniało spore ryzyko, iż zaraz ponownie skończy na wycieraczce.
    — Kurwa — wyrwało mu się. Machał dłonią kilkanaście centymetrów nad kluczami i nie potrafił ich chwycić, w tym stanie nie mogąc ocenić odległości. Był jednak daleki od skapitulowania, nawet jeśli jego wysiłki obserwowała Hazel. Tego,że zainteresował się nim również sąsiad, nawet nie zauważył, bo kiedy ten wychynął na korytarz, Woodrow jeszcze słodko spał.

    niechętny do współpracy NICHOLAS WOODROW

    OdpowiedzUsuń
  51. [Jestem! ^^ Jak najbardziej jestem. Wybacz mi proszę tę ciszę, w ostatnim czasie miałam sporo zawirowań w związku z nową pracą, a potem krążyłam trochę po lekarzach, więc dałam sobie taryfę ulgową. Niemniej, jeśli masz wciąż chęci na wspólny wątek, to z przyjemnością nam zacznę. ♥ Pierwszy dzień pracy będzie w porządku, czy wolałabyś może coś spoza pola zawodowego?]

    Amy Baxter

    OdpowiedzUsuń
  52. [Tam w jego nazwisku jest odnośnik do kilku zdań o nim. Dalej niewiele, ale coś tam jest. ;-)
    Po to jesteśmy, żeby pisać, więc oczywiście, że mamy chęci. Może niekoniecznie współlokatorzy, ale bezpośredni sąsiedzi? Mogą wynajmować pokoje w mieszkaniach obok siebie, więc będą widywać się raczej przelotnie i być na cześć-cześć. Morty może wpadać czasem do jej współlokatora na gry lub Hazel może przyjaźnić się z jedną z współlokatorek Morty'ego.
    Mam kilka pomysłów, jak możemy pociągnąć wątek i od czego zacząć, więc machnę maila ze szczegółami, żeby się tutaj nie rozpisywać ze wszystkim. :-)]

    Mortimer Preston

    OdpowiedzUsuń
  53. Słuchaj, stary, mam świetny pomysł - te słowa z ust Roberta Lowe’a zazwyczaj zwiastowały najgorsze rzeczy. Jego kolejny pomysł na biznes, kolejną kryptowalutę, w którą po prostu musisz zainwestować, rzucanie siekierami na biwaku, gdy już wszyscy widzą podwójnie lub po prostu pozornie niewinną imprezę.
    O tej imprezie wszyscy wiedzieli już od tygodnia. Robert, jako główny organizator kolejnej już w tym miesiącu domówki, tym razem wpadł na genialny pomysł, by zaprosić nie tylko znajomych, ale też mieszkańców dwóch sąsiadujących mieszkań. Razem na ich nieco ponad osiemdziesięciu metrach kwadratowych miało pić, skakać i tańczyć około trzydziestu osób. Plan wydawał się absurdalny, ale Robert był przekonany, że wszystko pójdzie świetnie. Morty próbował przez chwilę protestować, ale szybko zrezygnował, chcąc jak najszybciej skończyć opowieść Roba o tym, że któraś z sąsiadek wpadła mu w oko. Protesty i tak były bez sensu, Preston wiedział doskonale, że wieczór i tak spędziłby przy piwie i konsoli, więc równie dobrze konsolę mógł zamienić na towarzystwo znajomych.
    Część zaproszonych zebrała się około dwudziestej. Morty otwierał właśnie drugie piwo i bujał się do Uptown Top Ranking, którego jeszcze nikt nie zdążył zmienić na coś bardziej imprezowego. Usilnie ignorował fakt, że Pete wyciąga już trzeciego papierosa z jego paczki, nie pytając o pozwolenie. Mieszkanie stawało się powoli coraz bardziej zatłoczone. Ktoś zmienił muzykę i teraz większość przekrzykiwała agresywny bit, próbując przedstawić się tym nowoprzybyłym, których jeszcze nie znali. Mortimer dostał od Roba bardzo odpowiedzialne zadanie: miał pilnować, żeby alkohol zawsze był schłodzony. Miał natomiast odgórny zakaz podchodzenia do stojącego na komodzie laptopa i zmiany muzyki.
    — O, patrz tam. — Lowe pojawił się nie wiadomo kiedy i opierając się obok Prestona o wyspę kuchenną, która aktualnie robiła za bar, wskazywał plastikowym kubeczkiem wchodzącą do pokoju dziewczynę wraz z bliźniakami. — To ta, o której ci dzisiaj mówiłem.
    Morty kiwnął głową, przesuwając wzrokiem po jej twarzy. Zerknął kątem oka na Roberta i uniósł zdziwiony brew.
    — Myślałem, że Lisa jest bardziej w twoim typie — mruknął, udając zainteresowanie. Obaj spojrzeli na śmiejącą się głośno blondynkę, która średnio co trzydzieści sekund poprawiała przykrótką sukienkę.
    Robert poklepał Morty’ego po ramieniu, nie odpowiadając i odłożywszy swój kubek, skierował się w stronę nowoprzybyłych.
    — W końcu jesteście — zawołał wesoło. Wskazał lodówkę i stojącego obok Prestona. — Czego się napijecie?

    Mortimer Preston

    OdpowiedzUsuń
  54. Morty uśmiechnął się cierpko, słysząc jej pytanie, ale kiwnął głową na powitanie. Odstawił nieco zbyt ostentacyjnie swoją butelkę na blat, żeby wyjąć z lodówki piwo. Otworzył Hazel piwo i podał jej butelkę, dorzucając kapsel do rosnącego na blacie stosu.
    — Julie wraca dopiero rano — podpowiedział, widząc jej szukający wzrok.
    O Evans nie wiedział niemal nic, jedynie tyle, że często wracała do domu nocami, szyje ubrania i że zaprzyjaźniła się z Julie. Nie wiedział nawet do końca, czym się zajmuje poza szyciem. I choć zwykle nie miał większych problemów z nawiązywaniem kontaktów, teraz nie wiedział do końca, jak zacząć jakąś sensowną rozmowę. Widywał ją czasem, gdy wpadała do Julie lub gdy on wpadał do Victora pograć, gdy ten akurat nie był na służbie. Nie zamienili ze sobą nigdy więcej niż trzy zdania i najwyraźniej tej nocy miało być podobnie.
    — Hazeeel — zawołał przeciągle Robert, obejmując dziewczynę ramieniem. — Tak się cieszę, że dałaś się namówić chłopakom na przyjście. Inaczej sam musiałbym cię tutaj przynieść.
    Morty pociągnął łyk piwa, zażenowany tą sceną, ale jak na strażnika lodówki przystało, wyjął butelkę wódki i przesunął razem z okropnymi plastikowymi kieliszkami w stronę Joshuy i Jamesa, którzy śmiali się, zachęcając Roberta do dalszych prób zdobycia zainteresowania Evans. Preston starał się nie przysłuchiwać toczącej się obok rozmowie, zapytał tylko zdawkowo o Victora i dowiedziawszy się, że jest w pracy, zajął się rozlewaniem soku do plastikowych kubków. Odszukał wzrokiem Petera, który właśnie kiwał głową w stronę balkonu, machając własnoręcznie skręconym jointem. Wszystko, by dłużej nie być świadkiem kompromitacji Lowe'a.
    Morty współczuł Hazel, bo doskonale wiedział, że gdy Robert się na coś uprze, to szybko nie odpuści. Tym bardziej, gdy dziewczyna będzie się opierać. Wycofał się dyskretnie i gdy przechodził obok Roberta, jakaś rudowłosa dziewczyna, której nie znał, akurat sięgała po kubek. Wpadła na Mortimera, omal nie wytrącając mu z ręki butelki piwa. Część napoju chlusnęła na koszulkę Lowe’a. Ten odsunął się od Hazel i spoglądając na mokry materiał, pokręcił głową ze śmiechem.
    — Zaraz wracam, ogarnę się i pijemy dalej! — obiecał, wycofując się w stronę swojego pokoju. Gdy znalazł się już poza zasięgiem słuchu reszty, uśmiechnął się półgębkiem i mruknął cicho do Prestona: — Stary, to ona ma być dzisiaj mokra.
    Mortimer, który już kierował się w stronę balkonu, stanął w pół kroku i odwrócił się na pięcie.
    — Hej, Hazel — zawołał do niej, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Zerknął przez ramię na znikającego w korytarzu Roberta i wyciągnął jedną fajkę. Kiwnął głową w stronę balkonu. — Idę zapalić. Idziesz?
    Nie zamierzał sabotować podbojów Lowe’a, a tym bardziej nie chciał stawiać Evans w roli damy w opresji, bo nie miał podstaw sądzić, że Hazel sobie nie poradzi, a jednak zbyt dobrze znał Roberta. I choć chłopak miał swoje dobre strony, to w relacjach damsko-męskich raczej ich nie pokazywał. Julie urwałaby mu głowę, gdyby się dowiedziała, że nie zareagował i zostawił Hazel na pastwę żenujących podrywów Lowe’a.
    Wsunął papierosa do ust, unosząc zachęcająco brew.

    Morty

    OdpowiedzUsuń
  55. Preston złapał się na tym, że faktycznie czekał na jej odpowiedź. Nawet jeśli nie paliła, chłodne nocne powietrze zdecydowanie było lepsze niż zaduch wypełnionego ludźmi mieszkania. Uśmiechnął się cierpko, słysząc buczenie bliźniaków. Wiedział, że szybko pewnie chociaż na chwilę zapomną o nieobecności Hazel.
    Peter uśmiechnął się szeroko na widok Morty'ego i uniósł zdziwiony brwi, widząc papierosa w jego ustach. Mortimer wzruszył niemal niezauważalnie ramieniem, gdy zaraz za nim na balkon wyszła Evans. Odpalił papierosa i omal się nie zakrztusił, widząc, jak dziewczyna kuca. Spojrzał na nią z rozbawieniem i dopiero jakby pierwszy raz faktycznie ją zauważył. Wydawało mu się, że nie jest w guście Robbiego, ale zaczynał rozumieć, dlaczego mógł się nią zainteresować. Z góry nawet mikrego światła widział delikatne piegi na jej nosie i policzkach.
    Z gardła wyrwał mu się niski gardłowy śmiech, gdy usłyszał jej pytanie.
    — Robert zawsze ma dziewczynę — odpowiedział Pete, znacząco unosząc brew. Zaciągnął się i zmarszczył brwi, patrząc na nią z troską. — Dobrze ci radzę, Hazel, odpuść go sobie. Nie jest wart nawet, żeby ci...
    Urwał w pół słowa pod piorunującym spojrzeniem Prestona. Otworzył szeroko oczy i po chwili roześmiał się szeroko, zrozumiawszy, że błędnie zinterpretował jej zainteresowanie. Pokręcił głową, jakby sam nie wierzył, że mógł pomyśleć o Hazel mającej jakiekolwiek plany względem Lowe'a.
    — Julie pewnie ci o nim opowiadała. Chyba tylko pomysły na to, jak się stać milionerem zmienia częściej niż dziewczyny. — Salters wyciągnął telefon i puścił cicho jakieś spokojne reggae, dając jasny znak, że na balkonie trwa już osobna impreza, oparł się łokciami o barierkę i zaciągając się skrętem, odchylił głowę do tyłu. — Właśnie Mort, ta książka, co mi poleciłeś. Ta o Johnnym, co idzie na wojnę. Ja pierdolę, stary... Mogłeś uprzedzić, żebym czytał na trzeźwo.
    — A czego się spodziewałeś po tytule? — Preston zaciągnął się papierosem, wydmuchał dym w stronę przeciwną do tej, w której kucała Hazel i zgasił niedopałek w stojącej na parapecie obok popielniczce. — Komedii?
    Peter westchnął tylko i nieco bardziej rozluźniony przymknął zaczerwienione już delikatnie oczy.
    — Hazel, Julie mówiła, że jesteś projektantką mody. Co myślisz o imprezowym outficie pana marudy? — Podniósł głowę i uśmiechnął się leniwie do dziewczyny.
    Nie słuchał uważnie, ale po złośliwym uśmiechu Petera domyślił się, że pytanie dotyczyło jego. Mimowolnie w obronnym geście skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Outfit to było zdecydowanie zbyt dużo powiedziane. Miał na sobie ciemnoszare proste jeansy, czarny t-shirt i rozpiętą czarną jeansową koszulę, nawet buty miał czarne, a jedynym kolorowym akcentem jego ubioru były dwie ukryte pod nogawkami skarpetki nie do pary – jedna czerwona w jajka sadzone, a druga niebieska ze zjaraną żyrafą.
    Preston kątem oka zauważył, że w salonie znowu pojawił Robert i rozglądał się teraz po obecnych. Wyraźnie kogoś szukał. Mortimer zerknął kątem oka na Evans i oparł się ramieniem o okno za plecami dziewczyny, żeby osłonić ją dodatkowo przed spojrzeniami z wnętrza mieszkania.
    — Sama szyjesz? — zapytał, próbując skierować temat rozmowy na nieco inne tory.

    Morty

    OdpowiedzUsuń
  56. Peter bez skrępowania wyraził swoje powątpiewanie tym, czy Hazel mogłaby nie być w czyimkolwiek typie. Szukał przy tym wzrokiem potwierdzenia u Prestona, który udawał, że tego nie słyszy. Evans niewątpliwie należała do tych dziewczyn, które mężczyźni chcą przedstawiać rodzicom i z którymi chcą zakładać rodziny. Z tego, co zdążył zauważyć, była inteligentna, sympatyczna i miała uroczy uśmiech, który przyciągał do niej ludzi. Zwracała uwagę naturalną i niewymuszoną delikatną elegancją, którą widywał u swojej matki. Zdecydowanie mogła się podobać nawet komuś o tak beznadziejnym zazwyczaj guście, jak Robert.
    Pete wybuchnął śmiechem, słysząc jej ocenę stroju Prestona.
    — O kurwa, stary — wykrztusił, kręcąc głową. — Czyli jednak musisz się przebrać, zanim pójdziemy razem w miasto.
    — Ale przynajmniej mocne dwa — mruknął z uśmiechem, łapiąc na chwilę jej wzrok.
    Pierwszy raz miał okazję usłyszeć, czym faktycznie zajmuje się Hazel i nie krył zdziwienia, gdy powiedziała, że ma własną pracownię krawiecką. Upił łyk piwa, o którym na chwilę jakby zapomniał. Sam prowadził działalność i wiedział, że musiało być jej ciężko. Nowy Jork nie był łaskawym miastem dla małych biznesów. On sam zatrudniał jedenaście osób, kilku na etacie, resztę na kontraktach i choć firma zarabiała niemałe pieniądze, to wszystko ładował w pracowników, sprzęt i nowe projekty, dla siebie zostawiając czasem nawet mniej niż nic. Wielokrotnie musiał przekonywać samego siebie, że nie warto teraz rezygnować. Było już po prostu za późno, by przyznać się do porażki.
    — Piękna i skromna — westchnął rozmarzony Pete, zaciągając się końcówką jointa. Wrzucił niedopałek do popielniczki.
    Nie było tajemnicą, że Peter i Stacey mają się ku sobie, ale gdyby Morty o tym nie wiedział, pomyślałby, że jest zainteresowany Hazel. Salters spojrzał wyczekująco na Prestona, słysząc pytanie o lodówkę.
    Mortimer zerknął w dół na Evans. Chciał zaproponować, że przyniesie im jeszcze po jednym, ale podniósł gwałtownie głowę i zmarszczył brwi, rozglądając się wokoło.
    — Czujecie to? — Zapach dymu drażnił jego nozdrza. Czuł palony plastik i... jedzenie? Jego pierwszą myślą było to, że ktoś spalił coś w mikrofalówce i że to będzie kolejna rzecz, na którą będzie musiał się zrzucić, a na którą zupełnie nie ma hajsu.
    — Hazel! — Shelley otworzyła drzwi od balkonu na oścież, rozglądając się w panice. Balkon zalała mieszanina dźwięków: głośnej muzyki, śmiechów i przerażonych okrzyków. — Widziałaś może dzisiaj Victora? Te głąby rozpaliły grilla w salonie.
    Preston nie mógł uwierzyć własnym uszom. Grilla wśród trzydziestu osób w jego salonie. Ze wszystkich ostatnich głupich pomysłów Roberta ten był chyba najgorszy i najbardziej niebezpieczny. Przepchnął się obok Shelley, nie czekając nawet na odpowiedź Hazel. Wiedział, że Vic jest na służbie. W stronę balkonu zaczęło nagle napierać kilka kolejnych osób spragnionych świeżego powietrza. W mieszkaniu zaczynało robić się coraz bardziej szaro.
    Morty dostrzegł kątem oka porobionych już bliźniaków. Joshua najwyraźniej znalazł sobie towarzystwo na ten wieczór i bełkotał coś do ucha jakiejś nowo poznanej dziewczynie, a James szamotał się z Robertem przy grillu, próbując chyba wyciągnąć jakieś plastikowe szczypce, które wpadły im do grilla. Preston starał się do nich dostać, ale nim udało mu się przebrnąć przez ludzi garnących się teraz tłumnie w stronę otwartego balkonu, pijany już Lowe zatoczył się chwiejnie i...
    Łoskot upadającej blachy i obijającego się o siebie metalu, krzyk i bas lecącej z głośników techniawy zlał się w jedno. Preston odepchnął napierającą na niego nieznajomą dziewczynę i ponad głowami innych dostrzegł, że Robert przewrócił się razem z małym przenośnym grillem. Jego koszula, którą założył zamiast oblanej piwem koszulki, właśnie zajmowała się ogniem. Ktoś oblał go swoim drinkiem, pogarszając sytuację i wzniecając tylko płomienie.
    — On się pali! — wrzasnęła Lisa, którą jej przyjaciółka ciągnęła już w stronę wyjścia z salonu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Swąd palonego bekonu, plastiku i alkoholu unosił się już w całym pokoju. Preston dotarł w końcu do Roberta, który szamotał się w panice, próbując ściągnąć z siebie ubranie przez głowę i wzniecając przy tym coraz większe płomienie. Bez zastanowienia chwycił go za płonącą koszulę. Pociągnął go do tyłu, powalając na ziemię. Ściągnął własną koszulę i okrył Lowe’a, próbując zdusić ogień.
      — W szafce przy zlewie powinna być gaśnica — krzyknął, łapiąc wzrokiem przeciskającą się przez zebrany tłum Hazel. Było kilka osób stojących bliżej, którym mógł kazać to ogarnąć, a jednak instynktownie szukał jej. Wiedział, że muszą działać szybko. Było zbyt wielu pijanych idiotów, którzy mogli próbować bohatersko ugasić rozżarzony węgiel piwem.
      Czuł, że pieką go dłonie. Zerknął na Roberta, który pijany jęczał tylko nad swoją nową spaloną koszulą. Oddychał normalnie i nie kaszlał. Jedynym problemem wydawał się teraz tlący dalej grill.
      Preston odwrócił się przez ramię i krzyknął gdzieś ponad tłum:
      — Wyłączcie w końcu to gówno!

      Morty

      Usuń
  57. Preston nie był zły. Był wkurwiony. Widział stojącą pod ścianą Shelley, która obgryzając nerwowo paznokieć na kciuku, oglądała osmolone i częściowo przypalone panele, za które miało im przyjść niedługo zapłacić. Widział zmartwionego Petera, który pewnie nie tak wyobrażał sobie relaks po spalonym blancie. Po tym, w jaki sposób rozglądał się dookoła, widać było, że najchętniej ulotniłby się razem z wychodzącym tłumem, żeby uciec przed rosnącą w jego głowie paranoję.
    — Może powinniśmy jednak wezwać pogotowie, żeby go obejrzeli? — zagaił Pete bez przekonania. Podszedł bliżej, gotowy zaprowadzić Lowe’a do jego pokoju.
    Robert podniósł się do siadu i zdjął przez głowę przypaloną koszulę. Miał lekko zaczerwienioną skórę, ale na szczęście nie udało mu się unieść płonącego ubrania na tyle wysoko, by ogniem zajęły się też jego włosy, więc poza tym nic mu się nie stało.
    — O kurwaaa — sapnął, rozglądając się z podziwem po zostawionym przez siebie pobojowisku. Trącił stopą wpół stopione szczypce, które wypadły z przewróconego grilla, po czym jak gdyby nigdy nic złapał leżącą obok prawie pustą butelkę wódki.
    — Nic mu nie jest — Mortimer zgodził się z Hazel i z rozczarowaniem pokręcił głową, spoglądając na Lowe'a. — A szkoda.
    Gdy James niemal nie zwalił Evans z nóg, a później kopnął lekko Prestona, omal nie przewracając się razem z dziewczyną, Morty złapał go za bluzkę i ściągnął z pleców dziewczyny. Oparł na sobie ciężar jego ciała.
    — No, zajebista akcja, stary, nieźle was pojebało — odpowiedział mu ze złością, próbując postawić go do pionu. Wszystkie próby wydawały się bezcelowe, bo James był prawie bezwładny. — Może na następnej imprezie rozpalicie jeszcze ognisko.
    — Ooo — krzyknęli prawie równocześnie Robert z Jamesem, jakby był to najlepszy pomysł na świecie. Zaśmiewali się dalej, gdy Preston zaczął prowadzić jednego z bliźniaków w stronę drzwi.
    Mortimer był zły z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że Robert prawie spalił nie tylko ich mieszkanie, ale cały budynek, ale też dlatego, że ze swoich nieistniejących oszczędności miał nagle wyciągnąć hajs na naprawę uszkodzeń po imprezie. Poza tym zaczynał się całkiem dobrze bawić, co nie zdarzało się często. Morty nie stronił od towarzystwa, ale nie lubił podobnych imprez. Wydawało mu się, że jest już na nie trochę za stary, podobne akcje miał już dawno za sobą i z biegiem czasu uświadomił sobie, jaką są głupotą. Zdecydowanie wolał spokojniejsze spotkania w mniejszym gronie przy piwie i dobrej muzyce. I akurat, gdy znalazł sobie towarzystwo, z którym całkiem miło spędzał czas, musieli odjebać taki numer.
    Westchnął cicho, ciągnąc za sobą bełkoczącego Jamesa, który na przemian śmiał się z przewracającego się na grilla Roberta, dziwił się, że dmuchając, udało im się tak mocno rozpalić ogień i jęczał, że nie chce jeszcze wracać do siebie, bo impreza dalej trwa.
    — Nieźle poradziłaś sobie z gaśnicą. — Preston zerknął na dziewczynę kątem oka. Był pod wrażeniem, że zachowała zimną krew i nie tylko uratowała sytuację, ale też bez wahania wyprosiła ludzi. — Victor będzie dumny.

    Morty

    OdpowiedzUsuń
  58. Czasy się zmieniały, ludzie również się zmieniali. Dobrze wiedział, że obecnie wiele osób szuka partnerów przez portale randkowe, ale z tych Rhys jakoś nigdy nie miał okazji skorzystać. O wiele bardziej wolał poznać osoby w prawdziwym życiu. Nie przykładał też większej uwago do mediów społecznościowych, co jakiś czas coś tam wstawiał na Instagrama, przeglądał Facebooka, gdy mu się nudziło, ale był jedną z tych osób, które mają ponad sto nieprzeczytanych powiadomień i nieszczególnie go kusiło, aby je obejrzeć. Istniało więc też bardzo spore prawdopodobieństwo, że zwyczajnie zapomniałby zaglądać na aplikację, zignorowałby osoby z którymi tam pisał i nie byłoby to nawet celowe. Miał wiele na głowie, wiecznie był w biegu. Jak na nowojorczyka przystało nie miał na nic czasu. Obecnie nie mógł użyć tej wymówki, co prawda wciąż był zabiegany, ale nie tak jak wcześniej. Specjalnie przez ślub zorganizował czas tak, aby najbliższe tygodnie po mieć luźniejsze. I Gia o tym doskonale wiedziała, kiedy zaproponowała mu wyjście z Hazel. Nie podchodził do tego z początku entuzjastycznie, ale wszystko powoli się zmieniali. Wciąż dopiero poznawali się z Hazel, nie miał wyrobionego zdania i na ten moment jeszcze nie wiedział, czy będzie drugie spotkanie. Tym sobie głowy zaprzątać nie musiał. A zawsze lubił poznawać nowe osoby. Jedna randka jeszcze nie musiała kończyć się romansem. Na ten obecnie chyba nie był jeszcze tak gotów, jak Gia mogłaby Hazel wspomnieć. Zamierzał być jednak otwarty na wszystkie możliwe opcje, zamknięcie się na zmiany w życiu byłoby zwyczajnie durne.
    Pierwsza randka to jednak był kiepski moment, aby opowiadać o byłych związkach. Sam przed sobą nie chciał się przyznać do tego, ale przed przyjściem czytał w internecie artykuły, jak powinna przebiec pierwsza randka. W każdym jednym, pogrubionymi literami była wzmianka, aby powstrzymać się przed opowiadaniem o poprzednich partnerach. Nie, aby Rhys miał zamiar opowiadać Hazel o swoim nieudanym życiu miłosnym od razu. To wciąż był drażliwy temat, a on sam nie rozumiał sytuacji, w której przyszło mu się znaleźć.
    — Nie mógłbym patrzeć, jak sama pijesz. Są zbyt dobre, abym odmówił. — Zaśmiał się. Wyglądałoby to, poza tym dziwnie, gdyby nie pił i odrobinę podejrzanie. Jeśli nie miałby ochoty na alkohol zaproponowałby zupełnie inne miejsce. Miejscówka wydawała mu się idealna. Blisko było do metra, dość popularne miejsce i nie byli tu całkiem sami, gdyby okazało się, że zaproponowane przez Hogana miejsce jest opustoszałe Hazel miałaby pełne prawo, aby pomyśleć, że ma nieczyste zamiary.
    — Zapewniam, że jestem bez obrączki. A może… może ktoś jednak na mnie czeka — odpowiedział zaczepnie. Nie zwlekał z wzięciem swojego drinka do ręki. Wyglądał bardziej niż zachęcająco. Krótki uśmiech przebiegł przez twarz bruneta, kiedy wznieśli toast i obserwował reakcję Hazel po spróbowaniu drinka. — Mówiłem, że są dobre. — przypomniał i zamoczył usta w swoim. Był świetny. — To wymagałoby sporo pracy. I pieniędzy, aby utrzymywać rodzinę i jeszcze mieć kochanki na boku, ale nie jest niemożliwe. Ale nie w tym przypadku. W mieszkaniu czeka tylko na mnie Heidi, to doberman. Żadnych żon, żadnych dzieci na bok. Tylko ja i pies, którego można przekupić najtańszą szynką.
    Pokręcił lekko głową na wspomnienie suczki, która oczywiście była kochana, ale nie miała jeszcze ustawionych priorytetów.
    — Ciekawie, mojej siostrze marzy się projektowanie ubrań. Chociaż pomysły zmieniają się jej co kilka dni. A w co celujesz? Wybacz, w przeciwieństwie do młodej nie znam się zbytnio na ubraniach.
    Był też faktycznie zainteresowany. Otaczał się na co dzień ludźmi z podobnie nudną pracą. Wszyscy w garniturach, dopasowanych ołówkowych spódnicach i idealnie wyprasowanych koszulach. Obecnie zajęcie Hazel było dla niego najciekawszym na świecie.

    Rhys

    OdpowiedzUsuń
  59. Mortimer nawet nie pomyślałby o dywanie. Pomysł był faktycznie dobry, nawet jeśli tylko jako tymczasowe rozwiązanie. Shelley też wydawała się nieco spokojniejsza i uśmiechała się słabo, gdy Pete próbował nieporadnie żartować z całej sytuacji.
    Nie wiedział do końca, za co Hazel mu dziękuje, bo czuł, że sam powinien jej dziękować. Rozumiał, dlaczego Julie i Evans tak szybko się zaprzyjaźniły. Stewardessa, mimo że należała do bardzo radosnych osób, zawsze na końcu okazywała się tą najbardziej odpowiedzialną z całej ich szóstki i brała na barki rozwiązywanie domowych problemów, nierzadko rozwiązując konflikty między mieszkańcami ich mieszkania. Hazel wydawała się bardzo podobna.
    Uśmiechnął się pod nosem, słysząc jej ostrzeżenie. Zabawne wydawało mu się to, że to ona ostrzegała go przed widokiem nagiego mężczyzny. Czasem trudno było mu uwierzyć, że mieszkała sama z czterema facetami.
    — Musi być ci ciężko mieszkać z samymi... — urwał i cofnął się o krok, automatycznie odwracając głowę.
    — Ułaaa — zawołał z uznaniem James, prawie skręcając sobie kark, gdy odwracał się za nagą Lisa uciekającą z piskiem do jednego z pokoi. Zostawiła otwartą lodówkę, z której wyciągnęła chyba butelkę wina. Nim zamknęły się drzwi, przez które uciekała blondynka, krzyknął jeszcze: — Njeeźlee, Joosh!
    A później odwrócił się z szerokim uśmiechem w stronę Hazel.
    — To fwłaśnie mój młodszy braciszek! — pochwalił się z dumą i czknął przy tym tak gwałtownie, że omal nie zwymiotował na Prestona.
    — Stary... — Morty odsunął go na wyciągnięcie ręki i próbował doprowadzić do kanapy. — Chyba nie będziesz...
    Nie dane mu było dokończyć, bo James zgiął się w pół i zrzygał się prosto na ramię Mortimera.
    — Kurfwa, sor...y... Za... cjiepła wfódka... — wybełkotał, zwalając się na kanapę.
    Preston omal się nie roześmiał. Ten wieczór przybierał tak absurdalny kształt, że nie miał nawet siły, żeby się złościć.
    — Moja wina — mruknął, przechylając głowę i zerkając na Hazel. — Miałem pilnować, żeby była zimna.
    Nie wywiązał się tego wieczora zbyt dobrze z powierzonego mu zadania, ale nie w gruncie rzeczy nie żałował. Nawet jeżeli pozostanie przy prowizorycznym barze, mogło uchronić ich przed spaloną podłogą. Adrenalina powoli z niego schodziła i czuł, że poparzył sobie wnętrza dłoni. I choć znał dobrze to mieszkanie, a przynajmniej jego część, to jednak zapytał:
    — Mogę skorzystać z łazienki?

    Morty

    OdpowiedzUsuń
  60. Zdenerwowanie Hazel było doskonale widoczne. Nie dziwił się, że była już zmęczona całą sytuacją, zapewne nie tak wyobrażała sobie ten wieczór, gdy bliźniacy wyciągali ją na domówkę sąsiadów. Cała sytuacja była w równym stopniu krępująca, co po prostu żenująca. Lisa nic nie robiła sobie z tego, że mieli z Joshem widownię. Mortimer przywykł do gorszych rzeczy, jego pokój sąsiadował z pokojem Roberta, ale czuł zażenowanie Hazel i to tylko pogarszało sytuację.
    — Matthew — odpowiedział krótko na powitanie, niezaskoczony nawet jego obecnością. Wręcz przeciwnie, był wdzięczny, że pojawił się akurat w tym momencie. Matta znał bardzo przelotnie. Wiedział tylko tyle, ile opowiadał mu Pete, czyli że chłopak studiuje, dużo jara i jest gejem. Minął go w przejściu, z ulgą przyjmując jego propozycję zajęcia się Jamesem i wszedł do łazienki.
    Stwierdzając z ulgą, że koszulkę ma czystą, zdjął koszulę i od razu włożył ją pod gorącą wodę. Syknął i cofnął gwałtownie podrażnione dłonie. Trzymał je przez dłuższą chwilę pod zimną wodą, po czym zaprał koszulę dokładnie mydłem, zmywając nieprzetrawiony alkohol wymieszany ze śliną i żółcią. Gdy przepłukał ją na tyle, że wyciśnięta woda była już czysta, rozwiesił koszulę, by chwilę przeschła. Nie widział powodu, żeby ją zostawiać. Umył ręce i przepłukał twarz. Żałował, że nie zapalił z Petem tego blanta.
    Wyszedł z łazienki i zauważył Hazel klęczącą przy wejściu.
    — Czekaj, pomogę ci — mruknął, łapiąc ręcznik papierowy i klękając obok niej. Wytarł podłogę do sucha tam, gdzie zdążyła ją przetrzeć. Milczał, bo miał wrażenie, że tego dnia wszystko już zostało powiedziane. Czuł, że nie jest jej do śmiechu, a on choć cała sytuacja wkurwiła go niemiłosiernie, teraz miał ochotę się śmiać. To wszystko było tak absurdalne.
    Gdy wyczyścili już podłogę, Morty wstał, wyrzucił ręczniki do śmietnika i umył ręce w zlewie kuchennym, krzywiąc się lekko. Wsunął je szybko do kieszeni spodni i kiwnął głową w stronę drzwi.
    — Chujowa impreza — powiedział w końcu. — Ale przynajmniej tym razem nic nie wysadzili.
    Morty dalej pamiętał, jak w zeszłego sylwestra Robert i James weszli na dach i próbowali puszczać fajerwerki. Cudem żadnemu nic się nie stało. Widział, że Hazel jest zmęczona i wcale jej za to nie winił. Wycofał się powoli.
    — Pójdę już. Dzięki za pomoc, Haze. — Uśmiechnął się do niej lekko i skierował się w stronę drzwi, zupełnie zapominając o schnącej w łazience koszuli.

    Morty

    OdpowiedzUsuń
  61. — Tak — odpowiedział szybko, bez wahania. Jak zawsze na to pytanie. U Morty’ego zawsze było okej. Jeżeli czegoś faktycznie nauczył się od swojego ojca, to tego, by nigdy nie narzekać. Zaciskał więc zęby za każdym razem, aż w końcu udawanie, że wszystko w porządku stało się dla niego niemal drugą naturą. Z czasem sam prawie uwierzył w to, że faktycznie jest okej i że jego problemy są zupełnie nieistotne.
    Odwrócił się przez ramię, słysząc jej pytanie. Zaskoczyła go. Spodziewał się raczej tego, że wrócą do swojego zwyczajowego cześć-cześć i dalej będą się mijać na klatce schodowej lub w którymś z mieszkań. Może wymienią nawet jakiś uśmiech, jak ze starym znajomym, z którym łączy cię jakaś przygoda. Zdecydowanie nie spodziewał się jednak, że Hazel będzie chciała, żeby został. Przez chwilę nie odpowiadał, rozważając, jakie ma opcje. Powrót do mieszkania i ogarnianie syfu lub zimne piwko z nową koleżanką. Na gierki przez najbliższe kilka dni nie miał co liczyć, bo czuł, że na jednej z poduszek na prawej dłoni robi mu się bolesny pęcherz i zarówno myszka, jak i pad mogłyby być przez chwilę narzędziem tortur.
    — Czemu nie, dzięki — odparł w końcu, biorąc od niej obie butelki. Uśmiechnął się i otworzył jeden kapsel o drugi, by następnie drugą butelkę otworzyć kluczem od mieszkania. Oddał jej jedno z piw i stuknął je swoim. — Za... — zawahał się przez moment, wpatrując się w nią w zamyśleniu. — Za piwo i brak domówek przez kolejne kilka miesięcy.
    Odsunął się o krok, uświadamiając sobie, jak blisko podszedł. Pociągnął potężny łyk, ściskając mocno zimne szkło. Przynosiło ulgę. Opadł na siedzenie i zatopił się w miękkiej, głębokiej kanapie. Odchylił głowę do tyłu i przymknął na minutę oczy. Coraz szybciej robiło się ciemno i choć słońce zaszło już dawno temu, to jednak wcale nie było jeszcze tak późno. Impreza zakończyła się zaskakująco szybko, większość gości właśnie kontynuowała ją gdzieś na mieście, a Mort czuł się tak, jakby był już środek nocy.
    Pochylił się, oparł łokcie o kolana i przez chwilę przeglądał leżące obok konsoli pudełka z grami. Widział je już wielokrotnie i doskonale wiedział, co tam znajdzie, ale nie chciał się narzucać ze swoim towarzystwem, od razu rozpoczynając jakąś wymagającą rozmowę. Uświadomił sobie zresztą, że nie wie o niej praktycznie nic, poza tym, że jest krawcową z własną pracownią i mieszka z czterema facetami. Nie wiedział nawet, ile ma lat. Podejrzewał, że Julie wspominała pokrótce Hazel o swoich współlokatorach i że w przypadku Prestona nie musiały być to wcale rzeczy, które zachęcały do zawarcia jakiejkolwiek znajomości, nie mówiąc już o bliższej. Lubili się z Julie, ale z perspektywy stewardessy Morty był nieudacznikiem, który pracował, klikając w komputer i po pracy też klikał w komputer. I niewiele się myliła.
    — Od zawsze chciałaś szyć? — zapytał w końcu, umyślnie pomijając to, co Peter mówił o jej karierze projektantki. Skoro sama mówiła o sobie, jak o krawcowej, nie zamierzał wpędzać jej w zakłopotanie, nazywając ją inaczej.

    Morty

    OdpowiedzUsuń
  62. Preston wyobraził sobie prawie łyse głowy lalek i małą Hazel robiącą im niechciane metamorfozy. Podejrzewał, że nie tylko dziewczynki fascynowały się w pewnym wieku ostrymi przedmiotami. Sam pewnie kiedyś obciął sobie włosy, gdy mama na chwilę odwróciła wzrok.
    — Tak — odpowiedział lekko zaskoczony, przypominając sobie o tym, że zostawił ją w łazience. Omal o niej nie zapomniał. — Przeprałem ją trochę mydłem, później wrzucę ją do pralki. Myślę, że przeżyje. Chociaż skoro jest dwa na dziesięć, to może lepiej, gdyby jednak nie przeżyła.
    Uniósł lekko jeden kącik ust w krzywym uśmiechu. Za drzwiami pokoju Josha rozległ się głośny chichot, a później drzwi otworzyły się powoli. Joshua odwinięty w pasie ręcznikiem wyszedł powoli, z lekkim zaskoczeniem przyjął obecność Hazel i Morty'ego w salonie, po czym wyjął coś z szafki kuchennej i wrócił do pokoju, by ze śmiechem zatrzasnąć za sobą drzwi.
    Świadomość scen, jakie mogą się rozgrywać w pomieszczeniu obok oraz możliwość ponownego zobaczenia i usłyszenia więcej niż kiedykolwiek chciał, sprawiała, że podświadomie szukał drogi ucieczki. Nie chciał jednak wracać do siebie, Hazel była miłym towarzystwem i nawet siedzenie z nią w milczeniu mu nie przeszkadzało.
    — Chyba lepiej się ewakuować, zanim przeniosą się do kuchni — mruknął, kiwając głową w stronę chyba najgłośniejszego pokoju w całym bloku. Morty upił większy łyk piwa i zerknął na swój telefon, sprawdzając godzinę. — Jak bardzo jesteś zmęczona? Bo jeśli nie chcesz jeszcze iść spać, to spotkajmy się za dziesięć minut na dole. Ogarnę jakąś bluzę i znajdziemy sobie inne miejsce.
    Mortimer wiedział doskonale, gdzie chciałby się w tym momencie znaleźć i nie miał nic przeciwko, by Hazel do niego dołączyła. Dopił piwo i zabierając ze sobą butelkę, ruszył w stronę łazienki, żeby tym razem zabrać ze sobą koszulę.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  63. Preston zgarnął swoją koszulę i przeszedł do swojego mieszkania. Salon był już niemal ogarnięty. Robert oglądał na kanapie powtórkę jakiegoś meczu koszykówki, Pete gdzieś zniknął, a Shelley właśnie szykowała mopa, żeby spróbować doczyścić tę niespaloną część podłogi. Morty od razu zabrał jej sprzęt, kręcąc głową. Zakazał jej jakichkolwiek kolejnych porządków.
    — Nie, Shell — odpowiedział twardo, gdy próbowała oponować. — Robert umyje podłogę jutro rano, jak już wytrzeźwieje.
    Dziewczyna przez chwilę się wahała, ale w końcu ustąpiła i wróciła pokoju, który dzieliła ze Stacey.
    Mortimer wrzucił mokrą jeszcze koszulę do pralki, po czym narzucił na siebie czarną bluzę z kapturem. Zamówił ubera, wrzucił do plecaka puszkę pringlesów, koc i dwie butelki piwa, które przetrwały jeszcze z imprezy. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie powinien im wziąć czegoś jeszcze, ale finalnie uznał, że zawsze mogą skoczyć do całodobowego, jeżeli czegoś im zabraknie. Zatrzymał się jeszcze na moment w łazience, żeby posmarować czerwone dłonie żelem na oparzenia i dopiero gdy ten wchłonął się nieco, wyszedł z mieszkania.
    Zbiegł po schodach akurat chwilę przed tym, jak podjechał ich uber. Uśmiechnął się, widząc, że Hazel już czeka. Nie był do końca pewny, czy dziewczyna faktycznie się pojawi. Mogła mieć dość przygód na jeden wieczór.
    Otworzył jej drzwi, by wsiadła, po czym sam zajął miejsce po drugiej stronie.
    — Nie jedziemy daleko — powiedział od razu, by ją trochę uspokoić. — Moglibyśmy się przejść, ale już jesteśmy spóźnieni.
    Na telefonie kierowcy mogła zobaczyć, gdzie faktycznie jechali – w sam środek Forest Parku. Niespełna piętnaście minut jazdy, ale gdyby zdecydowali się na spacer zajęłoby im to pewnie co najmniej godzinę.
    — Pokażę ci, kim ja chciałem zostać, jak byłem dzieckiem — wyjaśnił, zupełnie nic nie wyjaśniając.
    Droga minęła bardzo szybko, z każdą godziną ruch na ulicach malał, a w okolicach parku praktycznie o tej porze nie istniał, jeżeli nie liczyć dziesiątek już zaparkowanych aut. Kierowca dowiózł ich na zatłoczony parking i gdy wysiedli, muzyka była już doskonale słyszalna, a spomiędzy drzew widoczne były jasne światła pobliskiej muszli koncertowej. Orkiestra właśnie zaczynała grać muzykę z Człowieka ze stali. Za ich plecami, kilkaset metrów dalej wciąż działał niewielki park rozrywki, który najwyraźniej przedłużył godziny otwarcia ze względu na zaplanowane koncerty.
    Ruszył w stronę muzyki. Morty wiedział, że są co najmniej pół godziny spóźnieni i że większość miejsc będzie już zajęta. Nie planował zresztą wcale pchać się na widownię. Gdy dotarli na miejsce, przeszedł na bok między drzewa, uznając, że jest to dobre miejsce, by usiąść na trawie. Zanim rozłożył koc, wyciągnął z plecaka jedną ze spakowanych butelek i zerknął na Hazel.
    — Co ty na to? — zapytał, mając na myśli piwo.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  64. Morty działał automatycznie, otwierając przed Hazel drzwi. Nawet nie przyszło mu do głowy, że mogłoby to być coś dziwnego. Irene zawsze próbowała go wychować jak najlepiej, choć nie zawsze z sukcesami. Czasem miał wrażenie, że ze wszystkich nauk matki zostały mu w głowie tylko szczątki dobrych manier i miłość do muzyki.
    Uśmiechnął się, rozbawiony, gdy usłyszał brzęczące butelki w jej torbie. Czyli jednak obejdzie się bez wizyty w sklepie. Pokręcił głową ze śmiechem, widząc położone między nimi chipsy. Sam wyciągnął zabrane pringlesy i rzucił je obok leżącej już paczki.
    — Drzewem, konkretnie dębem, takim, pod którym chowają się wszystkie panny, jak zmokną od deszczu — odparł od razu, krzyżując przed sobą nogi. Zerknął w stronę sceny, mrużąc oczy. Próbował dostrzec dokładniej sylwetki muzyków, ale przez ostre światła sceny nie był w stanie długo patrzeć w tamtą stronę. W końcu spojrzał na Hazel i uśmiechnął się lekko, prawie nieśmiało. — Chciałem, żeby takie orkiestry grały moją muzykę.
    Preston dziewięć lat temu skończył Julliard, miejsce zapewniła mu gra na pianinie, ale kończył i pianino, i kompozycję. Od prawie siedmiu nie grał publicznie.
    Otworzył swoje piwo zapalniczką i uniósł brwi, gdy dotknęła jego bluzy. Zaśmiał się krótko, kręcąc głową.
    — A nie, bo... piwny? — odpowiedział żenującym żartem, mrużąc powieki, jakby próbował dostrzec kolor jej oczu. — Ale czarne podobno pasuje do wszystkiego, więc mając tylko czarne ubrania, nie muszę się zastanawiać, co założyć.
    Morty wyciągnął przed siebie nogi i oparł się na łokciach, wpółleżąc obok dziewczyny. Jeżeli za coś kochał Nowy Jork, to za to, że to miasto nigdy nie spało. O każdej porze dnia i nocy coś gdzieś się działo, ktoś próbował pokazać się światu lub pokazać coś światu. Przez dłuższą chwilę po prostu milczeli, słuchając kolejnych aranżacji utworów Zimmera.
    Dopiero gdy na scenę wszedł czarnoskóry mężczyzna i wśród owacji publiczności zaczął fragmentem utworu rozpoczynającego Króla Lwa, Preston podniósł się na moment i zagwizdał głośno, przyłączając się na moment do wiwatów. Wyszczerzył zęby i zerknął na Hazel, która wydawała się już dużo bardziej rozluźniona niż wcześniej.
    — Może jednak dobrze, że rozpalili tego grilla — powiedział, nachylając się w jej stronę, by nie musieć przekrzykiwać muzyki. — To jest w chuj lepsze niż tamta techniawa.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  65. — No hej — mruknął prawie urażony, widząc jej lekką dezaprobatę. — Nie oceniaj. Drzewo też musi mieć coś z życia.
    Sztuka była obecna w jego życiu od zawsze. Irene zawsze zależało, żeby potrafił tą samą ręką, którą trzymał broń, potrafił też trzymać pędzel. Żeby tymi samymi oczami, którymi oglądał z ojcem filmy wojenne, razem z nią oglądał spektakle teatralne. I żeby tak samo, jak nauczył się słuchać poleceń, nauczył się też słuchać muzyki. I udało jej się to o tyle, że Preston faktycznie sztukę w każdej postaci pokochał, widząc w niej most, który na zawsze łączył go z matką, nawet wtedy, gdy powoli zapominała, kim jest.
    — Komputery? — zapytał, przez chwilę nie rozumiejąc. Dopiero po chwili zrozumiał, o co pytała.
    Odkąd pamiętał, komputer był jedną z tych rzeczy, do których zawsze uciekał. Szczególnie gry. Do dziś pamiętał, jak na szóste urodziny dostał swoje pierwsze Playstation. Ledwo trzymał pada w drobnych dłoniach, ale każda kolejna odkryta gra, nawet jeśli to było pełne przemocy GTA, bajkowe Toy Story czy nawet Tony Hawk Pro Skater, były dla niego światem, w którym mógł się na chwilę schować. Morty nie wyobrażał sobie życia bez gier.
    Ale Hazel mogła nawet nie wiedzieć, czym faktycznie się zajmował. Zastanawiał się, co odpowiedzieć, by faktycznie zrozumiała. Szczególnie że sam nie do końca potrafił to sobie wytłumaczyć.
    — Ja... robię gry — powiedział w końcu, uśmiechając się krzywo. — Gra to takie medium, które pomieści prawie wszystko. Mogę łączyć obraz z własną muzyką, a to wszystko tworzyć w ten sposób, by było jak najbardziej interaktywne, jak najbardziej dostępne niemal dla każdego. Wiem, że to może się wydawać głupie.
    Pociągnął łyk piwa i sięgnął po chipsa, trochę żałując, że powiedział aż tyle. Nie planował wcale się otwierać. Nie zwykł mówić o sobie, bo też nikt raczej nie pytał. A już na pewno nikt nigdy nie pytał dlaczego. Poza jego ojcem, który dalej nie potrafił zrozumieć odpowiedzi.
    — Tak, zielony — mruknął cicho, bardziej do siebie niż do niej.
    Był więcej niż zadowolony, że udało mu się dotrzeć na ten koncert tego wieczora, tym bardziej nie był zły na to, że miał towarzystwo. Z zadowoleniem przyjął też fakt, że Hazel cieszyła się muzyką równie mocno, co on. Zawsze trudno mu przychodziło dzielenie się podobnymi doświadczeniami z innymi.
    Zza drzew dobiegały dźwięki ostatnich kursów pobliskiej karuzeli. Śmiech ludzi mieszał się ze skrzypieniem metalu, szumem drzew od przybierającego na sile wiatru i cichnących w dali kolejnych silników. Światła na scenie już zgasły i muzycy powoli się zbierali. Morty widział tam kilka znajomych twarzy, ale cieszył się, że oni nie widzą jego. Zadarł głowę, żeby spojrzeć między drzewami na nocne niebo i kilka ledwo widocznych gwiazd.
    — Mogliby zgasić na chwilę wszystkie światła w mieście — mruknął niezadowolony, przechylając głowę. W Nowym Jorku nigdy nie było ciemno. — Już nie pamiętam, kiedy faktycznie ostatnio widziałem gwiazdy.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  66. Roześmiał się, słysząc jej żarty z informatyków. Śmiał się, bo nie była wcale daleka od prawdy. Od szkoły średniej pomagał w lokalnych ośrodkach pomocy dla weteranów. Zaczynał od podstawowych kursów obsługi komputera dla starszych żołnierzy, a później wciągnął w to kumpla, z którym pracuje, i rozpoczęli kurs programowania, dla tych, którzy po powrocie nie potrafili znaleźć sposobu na życie. Czasem faktycznie mówił a próbowałeś zrobić reset?.
    Zaskoczyła go kolejnym pytaniem i nie potrafił ukryć uśmiechu.
    — Nie — odpowiedział po prostu. Vic jako chyba jedyny wiedział faktycznie, czym zajmuje się Preston, ale Morty chciał trzymać szczegóły dla siebie, przynajmniej, dopóki faktycznie mu się nie uda. Chciał sukcesu, ale nie małego, tylko spektakularnego. Chciał wygrać. — Ale może kiedyś dam mu zagrać.
    Słysząc o dwudziestu godzinach jazdy autokarem, od razu pomyślał o Huntsville w Teksasie, w którym spędzał niemal co roku wakacje u dziadków. Pamiętał pracę w stajni, której nienawidził, chichot miejscowych dziewczyn, gdy wrzucał je w siano, dziadka palącego śmierdzące cygaro na ganku, świeże powietrze i ciemność. Całkowitą ciemność, gdy w domu gasło światło. Domyślał się, że Hazel ma teraz przed oczami bardzo podobne miejsce.
    — Jones Beach od biedy ujdzie, ale to nie to. Tam dalej za plecami masz wielkie źródło, które zanieczyszcza niebo światłem. — Pokręcił głową, spoglądając gdzieś w przestrzeń przed sobą. Dopił piwo i odłożył pustą butelkę obok plecaka. — Ale powinnaś sama się o tym przekonać. Naprawdę nie byłaś jeszcze na Jones Beach? Ech, dziewczyno, muszę ci jeszcze tyle pokazać.
    Pytał, choć nie był tak naprawdę zdziwiony. Znał ludzi, którzy mieszkali całe życie w Nowym Jorku i nie ruszali się poza swoją dzielnicę. Miasto było wielkie i jeżeli ktoś naprawdę nie musiał, nie próbował się przez nie przedzierać. To zwykle turyści starali się zobaczyć jak najwięcej i odwiedzić jak najwięcej miejsc. Morty za dzieciaka szwędał się po wszystkich ulicach, na których nie powinno go być i tylko cudem udało mu się nie dostać nigdy kulki. Znał miasto lepiej niż by chciał i choć nie myślał nigdy o wyjeździe, to nie wyobrażał sobie też starości w Nowym Jorku. Wrósł w to miasto i z każdym rokiem coraz bardziej chciał z niego wyrosnąć.
    — Tak, nowojorczyk od urodzenia — odpowiedział cierpko, kładąc się obok niej. Podłożył sobie ręce pod głowę i utkwił wzrok w latającym nad nimi świetliku. — Ale część dzieciństwa spędziłem u dziadków w Teksasie, więc nie jest tak źle, jakby się mogło wydawać. A ty? Skąd jesteś? I dlaczego akurat Nowy Jork?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  67. [Okeeej, ale zawsze możemy założyć, że ma dwa – jeden od jakiegoś projektanta, który miał na wspomnianym ślubie, a drugi, nowszy, od Hazel. Limitów w jego garderobie nie ustalałam, haha :D A dwa białe garniaki to chyba nie za dużo jak dla kogoś, kto często gdzieś łazi? W każdym razie, jeżeli taka opcja Ci odpowiada, to dla nas idealnie!]

    Odetchnął w głębi duszy. Nie było idealnie, a wręcz daleko od ideału, ale obie jakoś się porozumiewały, a to oznaczało, że transakcja powinna dojść do skutku, i że wszyscy wyjdą stąd zadowoleni – powiedzmy – bo trochę ciężko mówić o zadowoleniu, gdy zjadło się przy tym tyle nerwów. To chyba bardziej ulga, niż zadowolenie. W każdym razie, cała ich trójka osiągnie jakąś korzyść, już niezależnie od trudów, przez które musieli przejść.
    Od razu dostrzegł, jak zmieniło się podejście Hazel, gdy z głupiej przekomarzanki udało się przejść do konkretów i sam uśmiechał się lekko pod nosem, obserwując jej poczynania. Była w swoim świecie i nie dało się nie zauważyć, że krawiectwo to jej pasja. Kiedy mówiła, doradzała i tłumaczyła, cała promieniała, jej oczy się uśmiechały, a ciało nabierało charakterystycznej swobody. Czuła się pewnie, bo posiadała doświadczenie i znała się na tej robocie, co zresztą nie raz już udowodniła nie tylko jemu, ale również innym odbiorcom jej talentu. I naprawdę przyjemnie było patrzeć na Hazel podczas pracy, bo biła od niej autentyczność, chęć i profesjonalizm, który był dla Chaytona niezwykle istotny w pracy.
    Szkoda tylko, że musiała stawiać czoła próżnym klientom, którzy do upartego będą szukać dziury w całym.
    — Okropny, kiczowaty kolor — stwierdziła Lucinda, patrząc na zdjęcia w telefonie.
    Chayton pochylił się w stronę matki, żeby dojrzeć kreacje, które stały się teraz głównym tematem, i przejął od niej telefon, gdy wyraziła już swoją niechęć i cicho prychnęła. Przybliżał sobie co rusz zdjęcia, żeby zobaczyć więcej detali, bo te także go interesowały, choć całokształt już sam z siebie wyglądał doskonale.
    — Jeśli zrobi ze mnie starą babkę, to będzie twoja wina — zagroziła Chaytonowi, celując w niego wskazującym palcem.
    Chayton podniósł na nią wzrok i parsknął krótkim śmiechem. Przecież wiecznie młoda nie będzie, jaka w tym jego wina? Pokręcił głową i oddał telefon Hazel, zatrzymując spojrzenie w jej oczach.
    — Bardzo ładne prace — przyznał szczerze i posłał jej pogodny uśmiech, a potem wrócił skupieniem do Lucindy. Wziął matkę za rękę i nakierował na podest, żeby Hazel mogła zebrać miary i dokonać wstępnego szkicu.
    — Hazel za moment wszystko ci rozrysuje — powiedział, zostawiając matkę na podeście. — Po prostu daj jej szansę zrobić swoje.
    Znów odsunął się kilka kroków, żeby nie przeszkadzać Hazel, gdy będzie kręciła się wokół Lucindy i spisywała wymiary, ale wciąż trzymał się na tyle blisko, by odpowiednio zareagować, jeśli matka nagle uzna, że Hazel za bardzo przekroczyła granice przestrzeni osobistej. Akurat po Lucindzie Kravis można spodziewać się wszystkiego. Dosłownie.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  68. — Pewnie — odpowiedział cicho, obserwując tańczące nad nimi gałęzie. — Będziesz mogła nawet zagrać, jeśli będziesz miała ochotę.
    Morty, choć Nowy Jork był dla niego po prostu miastem, gdzieś w głębi miał w sobie to, co każdy nowojorczyk - tę nieuzasadnioną i bezpodstawną dumę, jakieś nieuświadomione niewielkie pokłady lokalnego patriotyzmu. Nie mógł pozwolić na to, by Hazel mieszkała w Nowym Jorku i nie wiedziała, co faktycznie miasto ma jej do zaoferowania. Przeniósł wzrok z drzew na dziewczynę, dostrzegając kątem oka jej poruszenie. Leżał wyciągnięty z nogami skrzyżowanymi w kostkach, rękami podłożonymi pod głowę.
    — Graffiti w Bushwick, ogród botaniczny na Staten Island, a szczególnie chiński ogród, park rozrywki na Coney Island, wiejski festyn na farmie pół godziny drogi od naszego bloku, kocie sanktuarium na Wyspie Roosvelta... — zaczął wymieniać, nie musząc się nawet zastanawiać. Umilkł jednak po chwili i uśmiechnął się szeroko, spoglądając na rozświetloną panoramę miasta wychylającą zza parkowych drzew. — Pomyśl sobie o jednej rzeczy, którą chciałabyś robić, a na pewno w Nowym Jorku znajdzie się miejsce, gdzie to będzie dostępne. Możesz tu nawet nauczyć się surfować albo pójść na imprezę i posłuchać prawdziwego, oryginalnego jazzu z lat dwudziestych. Nie możesz tu mieszkać i nie zobaczyć chociaż połowy z tych rzeczy. Ja się na to nie zgadzam.
    Wszystkie wymienione przez niego miejsca i atrakcje były albo darmowe, albo dostępne za niewielką opłatą. Preston już chwilę po skończeniu szkoły średniej odciął się całkowicie od pieniędzy rodziców i próbował się utrzymać sam, łapiąc się każdego możliwego zajęcia, które przyniosłoby mu jakiekolwiek pieniądze. Swoje postanowienie o nieprzyjmowaniu pieniędzy złamał tylko raz, gdy przyszło mu opłacić czesne na Julliard, którego stypendium nie pokrywało w pełni. Znał tę część Nowego Jorku, którą można było poznać tylko dzięki dużym pieniądzom, ale zdecydowanie wolał tę, którą mógł odkrywać sam całkowicie za darmo lub za grosze.
    Odwrócił głowę w jej stronę, gdy opowiadała, skąd jest. Trochę się już domyślał, że Hazel pochodzi raczej z małego miasteczka. Była zdecydowanie zbyt miła, zbyt naturalna i przy tym zbyt pracowita, by mogło być inaczej.
    — Brzmi jak świetne miejsce — odpowiedział z uśmiechem, wyobrażając sobie Hazel biegającą po wzgórzach pod rozgwieżdżonym niebem albo szkicującą nowe projekty ubrań nad brzegiem rzeki. Łatwo było ją sobie wyobrazić w takim otoczeniu.
    Dlaczego Nowy Jork? Morty był tym autentycznie zainteresowany. Wiedział doskonale, jak wiele to miasto miało do zaoferowania, ale wiedział równie dobrze, jak wiele już osób pozbawiło złudzeń i obdarło z marzeń. Udawało się tylko nielicznej garstce i to tylko w ułamku przypadków przez niebywałe szczęście, a w większości po prostu dzięki poznaniu odpowiednich ludzi. Słuchał jej ze zmarszczonymi brwiami i z każdym jej słowem uświadamiał sobie, że ich plany były do siebie bardzo podobne. Oboje chcieli tworzyć coś, co mogliby pokazywać światu. I w gruncie rzeczy chcieli na końcu tego samego – sukcesu. Żeby się po prostu udało.
    — Myślę, że ci się uda — odpowiedział bez wahania. Zupełnie, jakby to było coś oczywistego. Nie próbował jej przekonywać, pocieszać czy prawić jej w ten sposób komplementów. Naprawdę uważał, że w końcu jej się uda i miał jedynie nadzieję, że nastąpi to szybciej niż później.
    Dla siebie chciał przecież tego samego. Gdzieś w krzakach pomiędzy drzewami rozległ się szelest. Preston podniósł się powoli, usiadł ze skrzyżowanymi nogami i spojrzał w tamtą stronę. Wiewiórka? Szop? Bezdomny? Opcji było wiele. Zerknął na Hazel, unosząc brew.
    — Słyszałaś? — zapytał niemal bezgłośnie, wskazując głową kierunek, z którego dochodził szelest.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  69. [O, to w takim razie daję słowo, że jak gdzieś w którymś wątku nawinie mi się garniakowy temacik, nie omieszkam wspomnieć czyje rączki stworzyły te kravisowe! Jak promować, to na całego :D]

    Imponował mu sposób, w jaki Hazel prowadziła tę rozmowę, bo niezależnie od wypowiedzi Lucindy cały czas była w niej o poziom wyżej. Znała się na swoim fachu i nie dawała sobie wmówić, że jest inaczej, bez względu na to z jakim klientem miała do czynienia. Jej odpowiedzi były rzeczowe, stanowcze, ale w całości pozbawione arogancji, a z drugiej strony nie oczekujące wychwalania pod niebiosa. Hazel ewidentnie znała swoją wartość i nie potrzebowała dodatkowego poklasku, który miały łechtać jej ego. Robiła swoje i na pewno bardziej, niż na słowach, zależało jej na tym, żeby jej kreacje były noszone wygodnie, z uśmiechem na twarzy lub z powagą – zależnie od okoliczności.
    Nie wątpił w profesjonalizm Hazel i był przekonany, że matka będzie w efekcie bardzo zadowolona ze stworzonej przez nią kreacji. Że będzie obracać się wokół własnej osi i zadowoleniem słuchać zachwytów swoich koleżanek, a potem nosić ją z dumą, opowiadać o dobrym materiale, świetnym wykończeniu, i szczycić się tym, że została uszyta tylko i wyłącznie dla niej. Znał matkę i znał umiejętności Hazel, a po tych kilku garniturach, które dla niego uszyła, byłby w stanie oddać się jej w ciemno. Z jednej strony to dobrze, że pracownia Sew Chic nie była tak rozchwytywana, bo można było skorzystać z jej usług i nie czekać na zamówienie kilkunastu miesięcy, ale z drugiej – jej talent zasługiwał na to rozchwytywanie. Hazel naprawdę zasługiwała na to, by szyć dla największych gwiazd i Chayton życzył jej tego z całego serca.
    — Zdecyduję się koszulę z bawełny satynowej — Lucinda odparła po chwili. — I wolę z podszewką, a żakiet z guzikami. — Zgarnęła kosmyk włosów z czoła, zerkając na szkic. — Jestem przyzwyczajona do podszewek acetatowych, ale te z wiskozy też znoszę. Byle nie poliester — zaznaczyła, jakby właśnie poliestru mogła się spodziewać po Hazel, mimo że nie znała jej podejścia do rodzajów podszewek. Cały czas próbowała wbijać swoje małe szpileczki, ale trzeba przyznać, że współpracowała i nie była już tak nieprzyjemna, jak w chwili, w której pojawiła się wewnątrz, burząc tutejszą harmonię. Był postęp, zdecydowanie.
    Chayton ze spokojem patrzył na szkic wykonany przez Hazel, ale tym razem bardziej, niż na samym ubraniu, skupił się na technice rysunku, na liniach i kreskach, a nawet na sposobie, w jaki Hazel trzymała ołówek w dłoni. Takie zboczenie inżyniera projektanta, który do dziś woli najpierw rozrysować sobie projekt na papierze technicznym, a dopiero później przenieść go na komputer i zrobić analizę w oprogramowaniu CAD. Uwielbiał tworzyć rysunki i szkice i lubił obserwować prace innych. Kiedy studiował na MIT, uczęszczał na lekcje rysunku, gdzie niejednokrotnie miał za zadanie naszkicować ubrania, więc pozostał mu do tego maleńki sentyment.
    — Mam nadzieję, że korzysta pani z dobrego sprzętu, bo spalę się ze wstydu, jeśli coś rozpruje mi się w trakcie bankietu. Właściwie, nie mam nawet pewności, że to pani uszyła garnitury Chaytona...
    A Chayton usłyszawszy słowa matki, automatycznie podniósł na nią spojrzenie i zmrużył powieki.
    — Nie, to oczywiste, że ukradła je Kleinowi i przypięła swoją metkę — rzucił ironicznie. — Zwariowałaś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ludzie robią różne rzeczy, Chayton, a ty gadasz, jakbyś urodził się wczoraj — przewróciła oczami i zeszła z podestu, uznając, że Hazel zebrała już potrzebne miary, a ona może zbierać się do wyjścia.
      — Myślę, że oboje doskonale wiemy do czego zdolni są ludzie — odpowiedział wymownie. — Ale nie wypada mierzyć wszystkich swoją miarą, pani Kravis. Są na świecie jeszcze tacy, którzy zmierzają do swoich celów i nie niszczą ludzi, nie chodzą po trupach. — Uśmiechnął się krótko i wymuszenie, a potem klasnął cicho w dłonie i przeniósł uwagę na Hazel.
      Wiedział, że jego słowa w żaden sposób matki nie poruszą, ale przynajmniej utemperuje jej abstrakcyjne sugestie i domysły. Mało brakowało, a doszłoby do pomówienia.
      — Czy na dziś to wszystko? — zapytał, chcąc się upewnić, że matka może odpuścić pracownię i przestać zatruwać sobą tutejsza atmosferę.

      Chayton Kravis

      Usuń

  70. Wychowywał się w Bostonie, a zaraz po tym, jak osiągnął pełnoletność, przeniósł się do Nowego Jorku, chcąc zasmakować życia w Wielkim Jabłku. Małe miasteczka czy wioski nigdy nie były dla niego, potrzebował tłumów wokół, aby czuć, że żyje i dobrze funkcjonować. Poza tym uwielbiał imprezować, na pierwszym miejscu stawiał rozrywkę i swoje dobre samopoczucie w doborowym towarzystwie miejscowej śmietanki, przez co nawet tak zakorkowane i zanieczyszczone miasto i tak było dla niego idealnym miejscem do życia.
    - Czyli niewiele się dla ciebie zmieniło, Nowy Jork właściwie też jakby leżał nad rzeką, dzięki Hudson za możliwość organizowania imprez na jachcie – zaśmiał się, składając dłonie niczym do modlitwy w stronę okna, aby złożyć okalającej miasto rzece hołd – Nie żałujesz, że się tu przeniosłaś? Masz tutaj na miejscu jakiś bliskich, rodzinę? – uniósł pytająco brew, rozsiadając się wygodnie w fotelu. Sprawę związaną z konkursem mieli już po części załatwioną, odstawił więc nieco na drugi tor kwestie projektów i postanowił nieco bliżej ją poznać. Następne spotkanie miał zaplanowane dopiero za kilka godzin, mógł więc pozwolić sobie na chwilę rozmowy z Hazel, zwłaszcza, że po poruszeniu tematu zaproszenia na wielkie modowe wydarzenie, sprawiała wrażenie nieco bardziej pewnej siebie niż na początku.
    - Oh, właściwie to znam się na wszystkim, nigdy nie powtarzaj, że o czymś nie wiem lub na czymś się nie znam – zaśmiał się, grożąc jej przy tym palcem – Po prostu chcę cię sprawdzić, a przy okazji pokazać się tam w czymś, co nie będzie zlewało się zresztą. Jesteś świeżą krwią w branży, a ja lubię się wyróżniać z tłumu. Zaprojektuj dla nas coś wyjątkowego, eleganckiego i ekstrawaganckiego jednocześnie. Chcesz to uszyć sama czy prześlesz projekty do mojej krawcowej? Chciałbym to mieć u siebie dzień przed imprezą, skontaktuj się w tej sprawie z moją asystentką. Mój kierowca po ciebie przyjedzie jakoś godzinę przed rozpoczęciem, będzie miał dla ciebie twoje zaproszenie – przedstawił jej cały plan działania, upijając po tym łyk przyniesionej przez sekretarkę kawy – Jeśli uda ci się zaistnieć dzięki mnie w branży, chcę cię mieć później na wyłączność. Monica mój gust już zna, nie wiedziała, jaką kawę lubisz ty, więc możesz wypić kilka – zaśmiał się, przegryzając cytrynowy makaronik i gestem zachęcając, aby sama także napiła się przyniesionej dla niej kawy w kilku wersjach przyrządzenia i różnych smakowych wariantach.

    prezes

    OdpowiedzUsuń
  71. Riven nie pokazał się długo w okolicy, w której Hazel miała swoją pracownię. Lepiej było na razie tam nie chodzić, nawet omijając szerokim lukiem lokal. Miał też inne roboty do wykonania, które na szczęście miały miejsce w innych częściach miasta.
    Czas jakoś płynął, aż nadszedł wieczór, w którym znów miał pobawić się w kuriera. O odpowiedniej godzinie zjawił się w miejscu, w którym odebrał niewielką czarną torbę. Dostał też krótkie informacje, dokąd miał się udać i jak mniej więcej wyglądali ci, którym paczkę miał oddać. Riven przyjął to wszystko do wiadomości i ruszył przed siebie. Część drogi pokonał górą, czyli przechadzając się po dachach, ale kiedy zbliżył się do celu, zszedł na chodnik. Poprawił kaptur na głowie i skręcił w boczną alejkę. W oddali dostrzegł dwóch mężczyzn i najprawdopodobniej to byli właśnie klienci.
    Nie bawili się w żadne uprzejmości; ot, Riven podał hasło, oni swoje i właściwie już im przekazywał torbę. Puścił ją, wziął pieniądze, a wtedy rozległ się hałas. Serce Decharta zabiło mocniej. Przestraszył się, że zaraz albo zgarnie go policja, albo ktoś pośle mu kulkę prosto w łeb. Cóż, równie dobrze mogła to być policja jak i inny gang, no nie?
    Był bardzo, bardzo zaskoczony, kiedy dostrzegł Hazel. Co jest, do cholery? Zmarszczył brwi. Kurwa. Mogła ich wpakować w kłopoty albo od razu do piachu.
    – Kim jesteś? – zapytał jeden z szemranych typów.
    – To nikt – odpowiedział zaraz Riven. Spojrzał na faceta, a później na Hazel. – To znaczy – odchrząknął i ruszył w kierunku dziewczyny. – Dla was nikt, dla mnie… największy skarb – uśmiechnął się sztucznie, ale wyglądało całkiem dobrze. – To moja dziewczyna – objął ją jednym ramieniem, kładąc dłoń na jej przedramieniu. Przycisnął do swojego boku. – Martwiła się, nie chciała mnie puścić samego. Rozumiecie, ciemno, zimno… Ale wszystko dobrze, kochanie - spojrzał na nią, zaciskając zęby w uśmiechu. – Nie musicie się o nic martwić, odprowadzę ją… No, to do zobaczenia – spojrzał jeszcze raz na nich, a potem odwrócił się, ciągnąć za sobą Hazel. Zerknął przez ramię, czy czasami faceci nie szli za nimi, ale może byli zbyt zaskoczeni niespodziewanym… gościem.
    Dopiero kiedy zniknęli za rogiem budynku, puścił ją i spojrzał na nią z wrogą miną.
    – Co tu robisz? Oszalałaś?! – warknął. Później sam ruszył przed siebie. – Chodź, bo nie wiadomo, czy za nami nie idą – rozejrzał się dookoła, szukając ewentualnej drogi ucieczki. I to takiej, na której i Hazel by sobie poradziła. Przecież jej tu nie zostawi. No cholera jasna!

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  72. Preston też się nie spodziewał, że wieczór potoczy się w ten sposób. Z kiepskiej domówki na koncert pod chmurką i piknik w środku nocy. Był już lekko wstawiony i intuicja mu podpowiadała, że gada coraz większe głupoty, a jednak czuł się przy Hazel tak swobodnie, jakby znał ją już dłuższy czas.
    — A tam kalendarz — mruknął, choć bez przekonania. Sam wiedział, jakim utrapieniem są goniące terminy i klienci, którzy nie chcą czekać. Szczególnie gdy nie masz nikogo do pomocy. — Ale jeżeli nie planujesz wyjeżdżać w najbliższym czasie, to kiedyś się uda na pewno. Darmowy koncert w Forest Park masz już odhaczony.
    Jego uwagę niemal całkowicie pochłonęły teraz krzaki i dochodzący z tamtej strony hałas. Morty wyciągnął z kieszeni telefon, żeby włączyć latarkę. Komórka odmówiła posłuszeństwa, informując go tylko o niskim stanie baterii. Odłożył ją na bok na koc. Potrącił kolanem paczkę chipsów, a gdy ta zaszeleściła lekko, w krzakach znów słyszalne było poruszenie. Morty kucnął i zbliżył się nieco do ciemnej, hałaśliwej zieleni. Zza liści wyjrzała mała szara główka szopa, który, gdy tylko zobaczył zbliżającego się Mortimera, od razu wyskoczył z krzaków i ruszył w stronę siedzącej na kocu Hazel.
    Preston próbował się odwrócić, by go chwycić i zatrzymać, ale nie zdążył. Szop po prostu podbiegł do miejsca ich nocnego pikniku i zgarnął w ciemne łapki szeleszczącą paczkę na wpół zjedzonych chipsów. Nim zdążył uciec, z krzaków wybiegły za nim dwa kolejne, jeden malutki potykający się o własne nogi. Większy bez żadnych oporów minął Mortimera i bez wahania złapał leżący na kocu telefon, po czym czmychnął prosto w krzaki.
    — Hej — zawołał Preston, z zaskoczeniem obserwując rozgrywającą się właśnie scenę. Złodziej chipsów zatrzymał się na moment, syknął na Mortimera, zaczekał chwilę, aż dziecko-szop go dogoni i minąwszy Hazel, po prostu uciekł. — Kurwa, mój telefon!
    Morty poderwał się na równe nogi i nie czekając dłużej, ruszył w ślad za szopami.
    — Zaczekaj chwilę — poprosił, po czym puścił się biegiem między drzewami.
    Biegł lekkim truchtem za cichym szelestem, ale ten ucichł szybko. Preston przez chwilę przeszukiwał pobliskie zarośla, po czym zrezygnowany po prostu wrócił.
    — Zgubiłem je, ale nie uciekły daleko — mruknął, drapiąc się po karku. Uśmiechnął się przy tym krzywo. — Chyba musisz do mnie zadzwonić, zanim wykorzystają wszystkie moje darmowe minuty.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  73. Morty przez chwilę przyglądał się dziewczynie, zaskoczony jej wesołością. Jemu nie było do śmiechu i choć silił się na głupie żarty, to powoli godził się z perspektywą wydania pieniędzy, których nie miał, na nowy telefon. Dostrzegł złożony koc i jej chwiejny krok. Wiedział, że zbliża się pora powrotu do domu, ale zanim miało to nastąpić, musiał przecież odzyskać swoją komórkę. A przynajmniej spróbować, nim ten się całkowicie rozładuje.
    — Hazel, to wcale nie jest... — mruknął i urwał, jakby uznał, że nie warto. Hazel dalej chichotała i choć chyba próbowała się uspokoić, to zupełnie jej to nie wychodziło.
    Preston w końcu się poddał i pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem. Próbował zebrać puste butelki do plecaka. Miał wrażenie, że ta noc była równocześnie jedną z najdłuższych i najkrótszych w jego życiu. Narzucił plecak na ramiona.
    Gdy Evans się zachwiała i omal się na niego nie przewróciła, uśmiech zniknął z jego ust. Odruchowo ją objął, próbując zachować równowagę, po czym z lekkim opóźnieniem odsunął ją od siebie i przez chwilę trzymał jej ramiona w wyciągniętych przed siebie rękach, jakby spodziewał się, że Hazel znowu może stracić równowagę. Przyglądał jej się uważnie, próbując ocenić, czy wszystko jego w porządku, po czym cofnął się o krok i wziął trzymany przez nią koc i wrzucił do plecaka.
    Przejął zaoferowany mu telefon.
    — Teraz masz... — odpowiedział roztargniony, wybierając swój numer. Obserwował ją przez cały czas kątem oka. Włączył głośnik i westchnął z ulgą, słysząc sygnał. Jeszcze się nie rozładował. Uśmiechnął się do dziewczyny i przyłożył do ust palec. — Ćśś...
    Gdzieś w oddali słychać było cicho przygrywające Breezeblocks Alt-J, które choć stłumione odległością i bujną zielenią przed nimi, we wszechobecnej ciszy było doskonale słyszalne. Preston niewiele myśląc, po prostu złapał Hazel za rękę i trzymając mocno jej dłoń, ruszył między gałęziami w stronę muzyki.
    Która ucichła. Tak po prostu, nagle. Mort zatrzymał się w pół kroku. Zbyt gwałtownie. Na tyle niespodziewanie, że musiał objąć Hazel w talii ramieniem, żeby oboje nie polecieli w krzaki, przez które się przedzierali.
    — No nie wierzę — szepnął, zerkając na ekran jej telefonu. — Te małe futrzane skurwiele sobie ze mną pogrywają.
    Odwrócił komórkę w stronę Hazel. Nie mógł uwierzyć swoim oczom. Na ekranie odebranego połączenia video widoczny był szop, który odwrócił się tyłem do porzuconego telefonu Prestona, po czym, jak gdyby nigdy nic usiadł z boku i zajął się chrupaniem skradzionych chipsów. I to wszystko na ich oczach. A później wszystko zgasło. Próbował ponownie wybrać numer, ale telefon był głuchy. Bateria padła.
    Zerknął na Hazel. Był wkurwiony, ale też dziwnie rozbawiony absurdalną sytuacją i w ciężkim szoku po tym, co zobaczył. Jebane nowojorskie szopy. W ciemnościach ledwo widział jej twarz. Bez sensu było ją ciągnąć na poszukiwania dzikich zwierząt w parkowych krzakach. Oboje byli zmęczeni i lekko pijani.
    — Chodź, wracajmy. To nie ma sensu, wrócę rano go poszukać — westchnął zrezygnowany, łapiąc ją z powrotem za rękę, żeby pomóc jej wrócić na lepiej oświetloną parkową ścieżkę. Albo mu się w tych ciemnościach wydawało, albo na policzku Evans pojawiło się długie, cienkie zadrapanie.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  74. Wiedział, że Hazel się nie myli i że istniała bardzo mała szansa, że rano faktycznie odzyska telefon. Nawet jeżeli leżał gdzieś głęboko w krzakach, to w Nowym Jorku żadna elektronika nie pozostawała długo bez właściciela.
    — Pewnie masz rację, ale to chyba nie jest dobry pomysł — odpowiedział, spoglądając na jej policzek, który widział już nieco wyraźniej. Długa szrama nabiegła krwią i choć wyglądała niegroźnie, to wiedział, że musi sprawiać dziewczynie dyskomfort.
    Czuł jej drobne palce zaciśnięte na swojej dłoni i tym razem szedł ostrożniej, odchylając wszystkie gałęzie, które mogłyby ją zadrapać. Jej dobry humor zrzucał na karb wypitego alkoholu, ale nie mógł się nie uśmiechać, widzą jej szczere rozbawienie całą sytuacją. To był tak naprawdę pierwszy raz, gdy spędzali razem czas, a pomiędzy krótkimi chwilami względnego spokoju wydarzyło się tak wiele, że Morty zaczynał się obawiać kolejnych spotkań z Hazel. Już oboje byli ranni, w jego mieszkaniu wybuchł pożar i stracił telefon. To było zdecydowanie zbyt wiele na jeden wieczór.
    Stanął w miejscu, próbując dosłyszeć dźwięk, który zatrzymał Hazel w pół kroku. Nie zwrócił uwagi na to, że dalej trzyma ją za rękę. Było już na tyle jasno, że bez obaw mogli iść samodzielnie, a jednak stali na środku alejki, trzymając się za ręce i wpatrując się jak lunatycy w krzaki.
    — Chyba ci się... — Chciał powiedzieć wydawało, ale nagle to usłyszał. Cichy szelest. Preston zmarszczył brwi i pochylił się lekko, żeby dostrzec więcej między krzakami. Miała rację. Nie było opcji, żeby to usłyszał. Ścisnął mocniej jej rękę i kiwnął głową. Wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu, nie spuszczając wzroku z pobliskich zarośli. — Już jest nasz.
    Była już tak blisko, że szeptał jej to we włosy. Zbliżali się powoli do źródła szelestu. Preston starał się stawiać stopy na tyle ostrożnie, by nie wydawać żadnego alarmującego dźwięku. I stało się. Kopnął kamyk, który potoczył się w stronę krzaków. Nagle pośród niemal całkowitej ciszy nocnego parku rozległ się równocześni szelest paczki po chipsach i liści, ciche popiskiwania i syki, a także trzask łamanych gałązek. Spomiędzy zieleni wytoczył się miotający się szop... z paczką po chipsach na głowie. Szarpał się przez chwilę z opakowaniem, po czym zatoczył się i przewrócił, uwalniając się z foliowej pułapki. Nawet na nich nie spojrzał. Uciekł spłoszony, powodując kolejne poruszenie w krzakach po drugiej stronie alejki.
    Morty puścił dłoń Hazel i zanurkował między gałęzie, by po chwili pojawić się z brudnym od ziemi telefonem.
    — JEST! — zawołał tryumfalnie. Wytarł ekran rękawem bluzy i próbował włączyć komórkę. Zdecydowanie mu ulżyło. Cała adrenalina powoli z niego schodziła i teraz wpatrywał się w odzyskaną własność, sprawdzając, czy wszystko okej. — Ta parówa wybrała chipsy zamiast telefonu. A mógł zastawić w lombardzie i kupić sobie... ze trzy paczki.
    Tak jak myślał, bateria była całkowicie rozładowana, ale poza tym wszystko chyba było z nim w porządku. Nie miał żadnych widocznym uszkodzeń poza kilkoma nowymi rysami. Wsunął go do kieszeni i nagle nie wiedział, co zrobić z rękami.
    — Dzięki, Haze — mruknął w końcu, uśmiechając się i podejmując drogę w stronę wyjścia z parku. — Dobry z ciebie detektyw.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  75. [Kochana, skrobnę Ci maila, bo nagle wpadł mi do głowy jeden pomysł, dosłownie przed momentem. Ale nie wiem, czy pasowałoby Ci to, co sobie umyśliłam, także... No, ślę maila!]

    Nie dało się nie odczuć tego nagłego wzrostu napięcia na linii Hazel-Lucinda, kiedy obie patrzyły na siebie, gotowe miotać gromami, bo energia tego wnętrza wyraźnie zgęstniała. Lucinda na granicy arogancji testowała cierpliwość Hazel, natomiast Hazel na granicy cierpliwości przyjmowała arogancję Lucindy, gryząc się w język w ostatnim momencie. Ale trzeba przyznać, że tym firmowym uśmiechem Hazel naprawdę dobrze maskowała swoją irytację, i że dzielnie znosiła cięte uwagi, dbając tym samym o dobry wizerunek pracowni. Jednak bez względu na rodzaj uśmiechu czy postawę, którą przybierała, Chayton doskonale wiedział, że zdążyła nie raz przekląć Lucidnę w myślach i posłać ją w diabły, bo przecież żaden zdrowy człowiek nie czerpie przyjemności z tak protekcjonalnego traktowania. Przyjmowała ciosy, broniła się, ale nie atakowała, jakby była świadoma, że każda współpraca niesie ze sobą korzyści, nawet jeśli klientem okazuje się być jakaś zadufana w sobie zołza, która najpierw zmiesza człowieka z błotem, a później i tak założy jego pracę. I poleci ją innym, bo tak – współpraca z Lucindą to żadna przyjemność, a
    można wręcz powiedzieć, że utrapienie, ale choćby w trakcie produkcji doszło między kobietami do jakiejś wojny, choćby pokłóciły się sto razy i rozeszły w niepokoju, kiedy ktoś zapyta ją skąd wytrzasnęła tę garsoneczkę – nie będzie kłamać, ani udawać, że nie pamięta. Poda nazwę, może także adres, i ze wzruszeniem ramion rzuci, żeby wszyscy spróbowali sobie sami.
    Słowa Hazel sprawiły, że na ustach Lucindy pojawił się cyniczny uśmiech, z kolei usta Chaytona złączyły się w wąską linię.
    — Taką mam właśnie nadzieję, słodziutka, że nie będę musiała przyjeżdżać tutaj zbyt często, bo nie mam czasu na dziesiątki przymiarek — odparła, sięgając swój płaszcz i torebkę. — Tobie zostawiam resztę, Chayton — zarządziła, kierując się do wyjścia. Miała na myśli dogadanie kwestii finansowych, między innymi. — Załatw z nią co trzeba. Jutro będę w biurze. — Oznajmiła, rzucając im ostatnie spojrzenie, a potem mruknęła coś w rodzaju miłej pracy, wyszła i zamknęła za sobą drzwi z lekkim trzaśnięciem, zostawiając ich w dziwnej ciszy.
    Atmosfera wnętrza samoistnie zaczęła się rozluźniać, gdy królowa chaosu odeszła, ale Chayton i tak czuł się zobowiązany przeprosić, bo chcąc czy nie, ta kobieta nosi to samo nazwisko i jest jego matką, a przecież zachowała się jak rozpuszczona do granic możliwości wiedźma. Ojciec to pewnie w grobie przewraca się na samą myśl, co ta kobieta zrobiła z ich nazwiskiem przez te wszystkie lata.
    — Hazel, najmocniej cię za to przepraszam — odezwał się i potarł dłonią podbródek. — Nie będę wyjaśniał jej zachowania, bo się nie da, i zrozumiem jeśli jej odmówisz. Przyjmę odmowę z pokorą. — zapewnił, wzruszając bezradnie ramionami. Lucinda sama na to zapracowała, a on nie zamierzał łatać tych dziur, które pozostawiła w swoim wizerunku. Jedyne, co mógł zrobić i co zrobił, to przeprosić za jej zachowanie, bo tego wymagała kultura, a akurat jemu jej nie brakowało. Mógł jej to jeszcze wynagrodzić i tak się składa, że nad tym właśnie rozmyślał.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  76. Preston starał się w ogóle nie myśleć o tym, co czekało na niego w mieszkaniu. Miał na głowie zdecydowanie zbyt wiele. Od ponad pół roku w nielicznych wolnych chwilach pracował nad nowym silnikiem gry, który miał nadzieję w niedługim czasie skończyć. W studio mieli rozpoczęte trzy nowe projekty i każdy współtworzył. Mieli zaplanowaną premierę kolejnej gry na listopad, a ciągle męczyli się z fizyką. W dodatku ojciec cały czas planował mu jakieś nadprogramowe rozrywki, które z rozrywką według standardu Mortimera niewiele miały wspólnego. Cały następny wieczór też miał mieć zajęty, a mimo to w ogóle mu się nie spieszyło.
    Stawiał kroki niespiesznie, spoglądając spod stopy. Dostrzegł pojedyncze mokre plamki w miejscach, gdzie krople zdążyły już spaść. Poderwał głowę, gdy Hazel wspomniała o deszczu. Pogoda zmieniła się tak nagle, że Morty potrzebował chwili, żeby to zarejestrować. Dopiero gdy ulewa rozpoczęła się na dobre, spojrzał na mokrą twarz Hazel i oprzytomniał.
    Minęła dopiero chwila, a już był prawie całkowicie przemoczony. Preston lubił deszcz, lubił moknąć i gdyby nie było z nim Evans, zapewne zrobiłby sobie spacer do domu, ale sytuacja wyglądała nieco inaczej.
    — Chodź, schowamy się gdzieś na chwilę! — zawołał do niej, przekrzykując szum deszczu, mimo że stała na wyciągnięcie ręki. Chwycił jej dłoń i pociągnął ją za sobą.
    Ruszył truchtem alejką, co jakiś czas zerkając na Hazel. Wiatr był coraz mocniejszy i istniało duże ryzyko, że się po tym rozchorują. Nocne niebo przecięła błyskawica i na moment wszystko stało się jaśniejsze, a chwilę później rozległ się grzmot. Jeszcze nie tak głośny, by Morty musiał się martwić, że są w samym centrum burzy, ale wiedział, że to się może szybko zmienić. Preston skanował wzrokiem otoczenie, które rozmazywało mu się przed oczami zalewanymi deszczem.
    — Tam! — krzyknął, wskazując stojącą na końcu parkowej alejki drewnianą altanę porośniętą bluszczem. Boki miała osłonięte jedynie do połowy wysokości, ale przynajmniej miało nie padać im na głowę.
    Dopiero gdy dobiegli do ich tymczasowego schronienia, puścił jej rękę. Położył mokry plecak na jednej z ławek i wyjął z niego koc, na którym wcześniej siedzieli. Czuł, że zimny wiatr smaga go po mokrej twarzy, bluza nasiąknięta wodą lepiła mu się do szyi. Domyślał się, że Hazel jest równie zimno przez przemoczone ubranie. Podszedł do niej i owinął jej ramiona kocem, po czym opadł na ławkę i wystawił głowę, żeby zerknąć na niebo. Kolejny błysk, a później grzmot. Już głośniejszy. Parkowe latarnie zamigotały, jakby za chwilę miały całkowicie zgasnąć.
    — Chyba będziemy musieli to przeczekać — mruknął, zerkając na dziewczynę. Policzki miała tak czerwone, że zadrapanie było prawie niewidoczne. Oczy jej błyszczały, a mokre włosy lepiły do czoła. — Wszystko w porządku, Haze?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  77. Uśmiechnął się słabo, słysząc, co Hazel mruczy do siebie. Nie mógł się z nią nie zgodzić. Cały wieczór układał się tak, jakby świat się sprzysiągł przeciwko nim. Pożar, później Josh i Lisa, następnie szopy i w końcu burza. Coś bardzo nie chciało, żeby spędzili tę noc spokojnie. Preston nigdy nie miał szczęścia, ale żeby mieć aż takiego pecha?
    Pokręcił głową, wyobrażając sobie chaos, który wywołałaby burza na koncercie. Trochę się zasiedzieli i gdyby wcześniej dostrzegli wszystkie oznaki: ochłodzenie, chmury, które wpełzły w pewnym momencie na nocne niebo i zupełnie inaczej pachnące powietrze, mogliby tego uniknąć. Ale Preston był zbyt zaaferowany odzyskaniem swojego telefonu, by dostrzec cokolwiek innego.
    Preston odgarnął do tyłu mokre, już przydługie włosy i przetarł zimną dłonią zmęczone oczy. Spojrzał na opatuloną Evans i uśmiechnął się, słysząc jej propozycję podzielenia się okryciem. Nie miał serca odwijać tego zawiniątka, jakim się stała, owijając się kocem, który pewnie dał jej jedynie mikry komfort, więc po prostu przysunął się bliżej. Patrzył przed siebie, oglądając między koronami drzew niechciany pokaz błysków. Serce biło mu coraz mocniej z każdym kolejnym grzmotem. Bardziej chyba z podekscytowania niż lęku. W innych okolicznościach byłby zachwycony tym widowiskiem. Teraz miał nadzieję, że się skończy jak najszybciej, żeby Hazel mogła wrócić do domu.
    — Zazwyczaj chyba tak — odpowiedział, krzywiąc się lekko. Przez chwilę milczał, po czym odwrócił się nagle przez ramię, gdy światła znów na chwilę zgasły. I już się nie zapaliły. Siedzieli w niemal całkowitej ciemności rozpraszanej jedynie co jakiś czas błyskiem piorunów.
    Preston objął plecy Hazel ramieniem, przytulając ją do siebie i zmrużył oczy, próbując dostrzec jej profil w ciemności. Miał nadzieję, że w ten sposób będzie im chociaż odrobinę cieplej.
    — Dobra, słuchaj — zaczął poważnie. — Gdybyś miała zaprojektować strój dla jednej osoby, to kogo byś wybrała? Żywa lub martwa. Istniejąca lub fikcyjna. Kogo byś ubrała?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  78. Morty stronił raczej od kontaktu fizycznego, jeżeli ten czemuś konkretnemu nie służył - unikał przytuleń na powitanie, nawet uściśnięcia ręki, jeżeli nie było to konieczne. A z drugiej strony był tak przyzwyczajony do używania rąk, że nawet gdy nie pisał kodu, to zawsze szukał sobie zajęcia dla palców. Jego biurko przypominało trochę biurko dwunastolatka - fingerboardy, miniatury aut, kostki Rubika i wszelkiego rodzaju zabawki do zgniatania i psucia. Wszystko, by jego dłonie zawsze były czymś zajęte.
    W tym przypadku kontakt fizyczny był po prostu najbardziej rozsądną rzeczą - musieli się jakoś ogrzać, podobnie wcześniej, gdy ciągnął Hazel za rękę w te miejsca, do których musieli szybko dotrzeć. I choć teraz palce miał zajęte tylko leniwie wystukiwanym rytmem na jej ramieniu, to mu to odpowiadało. Preston respektował cudzą przestrzeń i doceniał, gdy ktoś też się zanadto do niego nie zbliżał, a jednak teraz bliskość Hazel przynosiła mu pewien komfort. Mimo że drżała od zimna i była przemoczona, to biło od niej przyjemne ciepło.
    Widział, że zacisnęła powieki, gdy błyskało i zastanawiał się, czy dziewczyna na pewno drży tylko od zimna. Był przekonany, że nic im nie grozi, ale był w stanie zrozumieć jej lęk. Uśmiechnął się do siebie, słysząc jej śmiech. Może rozmowa jednak trochę jej pomagała.
    — Myślałem, że wybierzesz, sam nie wiem, jakąś księżniczkę z bajek Disneya, a nie księżną Dianę — odpowiedział, wtórując jej śmiechem.
    Nie miał gotowej odpowiedzi na to pytanie, mimo że mógł się spodziewać, że Hazel odbije piłeczkę. Odchylił głowę do tyłu, spoglądając na unoszącą się z jego ust parę. Powietrze było tak wilgotne od deszczu, że nawet mimo dalej stosunkowo wysokiej temperatury, mógł obserwować to śmieszne zjawisko.
    Wzruszył delikatnie ramionami, czując ciężar jej głowy na swoim barku.
    — Caravaggio. Typ miał tak bardzo wyjebane na wszystko. Byłby idealną postacią do brutalnej bijatyki z ładnymi obrazami — odpowiedział w końcu. Deszcz, który uderzał o drewniany daszek, zelżał nieco. Spojrzał w górę na wystające żebra drewnianego sklepienia. Dach altany przypominał trochę górę karuzeli. — Wiesz, co? Jak byłem mały, dostałem od ojca maskotkę. Bałwana w meloniku. Wpadłem w szał, jak moja mama wrzuciła go do pralki, żeby go w końcu uprać, ale razem z nim wstawiła resztę moich zabawek i udawaliśmy, że kręcą się na karuzeli.
    Uśmiechnął się do tego przypadkowego wspomnienia i zerknął na nią kątem oka.
    — Chciałabyś kiedyś wrócić do Winony? — zapytał w końcu. Był ciekawy, bo sam nie miał, dokąd wracać. Był w końcu u siebie. Tęsknił czasem za teksańskim ranczem dziadków, ale nie był pewny, jak bardzo jego wspomnienia są zniekształcone przez czas.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  79. Był nieco zaskoczony jej nagłą przemianą, ale najwyraźniej na początku zwyczajnie się stresowała i z czasem poczuła się pewniej w jego towarzystwie. Niezbyt często ktoś odnosił się do niego w ten sposób, ale nie zamierzał jej za to karcić, wręcz przeciwnie, nawet zaczynało mu się to podobać.
    - Robisz się coraz bardziej pewna siebie, która wersja jest więc prawdziwa? Ta przestraszona i zagubiona, którą spotkałem przed wejściem do budynku, czy ta, która śmiało oburzyła się przed kimś, kto może zniszczyć ją w jeden moment? – uniósł pytająco brew, krzyżując ramiona na piersi i badawczo się jej przyglądając. Stanowiła dla niego zagadkę, którą zamierzał jak najszybciej odkryć i rozwiązać. Jeśli obudził w niej jakieś dalece skrywane waleczne instynkty, to mógł być jedynie z siebie dumny i sobie pogratulować. W branży do której chciała należeć musiało być się twardym i pewnym siebie, inaczej szybko można było zgubić się w tłumie i mimo talentu w żaden sposób się nie wybić, zaprzepaszczając tym samym szansę na sukces.
    - Jedna kawa w tą, czy w tą nie robi żadnej różnicy, to tylko głupi napój, nie uśmiercam właśnie całej wioski w Afryce z głodu – mruknął, kompletnie nie rozumiejąc jej toku myślenia. Jego kucharz często przygotował dla niego kilka wersji dań na śniadanie, obiad i kolację i było to dla niego czymś kompletnie naturalnym. Po to ktoś wymyślił śmietnik, aby mogła tam trafiać żywność czy napoje, nawet jeśli pozostawały kompletnie nietknięte i były świeżo przyrządzone.
    - I nie, nigdy tam nie byłem, właściwie to nigdy nie bywam w zapyziałych wioskach, tutaj czuję się jak ryba w wodzie – dodał, wyznając szczerze swoje poglądy na temat mniejszych miejscowości. Nigdy nie odnalazłby się na wsi czy w małym mieście, ale taki był właśnie urok tego świata, ludzie różnili się od siebie i mieli odmienne preferencje, co stanowiło naturalny porządek i kolej rzeczy.
    - Nie chcę niczego sygnowanego moim nazwiskiem, chcę jedynie czegoś, co będzie wyróżniać się na tle innych. A to, że nad wyraz odbierasz moje słowa i przypisujesz temu jakieś feministyczne pobudki to cóż, nie jest to już moim problemem szczerze mówiąc – wzruszył bezradnie ramionami, nie do końca rozumiejąc to oburzenie i wybuch złości. Rzucił w jej kierunku zwyczajny dowcip dotyczący kolekcji, nie spodziewając się, że odbierze to aż tak osobiście i w zupełnie inny sposób, niż on sam chciał to przedstawić – Zależy mi na tym, aby strój, który zaprojektujesz dla siebie i dla mnie, nie trafił do nikogo innego. Wymagam zbyt wiele? Rezygnujesz i unosisz się dumą czy mimo wszystko bierzesz los w swoje ręce i wykorzystujesz ogromną szansę, jaką ci dałem? – zlustrował ją wzrokiem, wyczekując na odpowiedź z jej strony. Był dla niej miły, ba, chciał zapewnić jej dobry start i udział w jednej z największych imprez modowych na świecie, a ona zamiast być mu wdzięczna, jak gdyby nigdy nic zaczęła na niego krzyczeć, zdecydowanie nigdy nie będzie w stanie zrozumieć kobiet.

    nieco poirytowany prezesik

    OdpowiedzUsuń
  80. Morty z łatwością wyobrażał sobie Hazel z przyprószonymi siwizną włosami, zmarszczkami przy oczach od uśmiechu i drutami w dłoniach. Bujany fotel, drewniana weranda i słońce zachodzące za wzgórzami Winony. Uśmiechnął się do niej, kiwając ze zrozumieniem głową.
    — Mam nadzieję, że wtedy już będę mógł sobie pozwolić na więcej niż tylko wynajem pokoju — odpowiedział, parskając krótkim śmiechem. Obserwował ją, gdy się podnosiła i poprawiała koc, jakby to była najmodniejsza peleryna. Przechylił lekko głowę i dopiero gdy zapytała, czy idzie, poderwał się na nogi. — Idę. Łapiemy taksówkę?
    Wyjście z parku było niedaleko, na uliczce, którą dojechali, panował niewielki ruch, kilka pojedynczych samochodów. Żeby złapać taksówkę, musieli przejść do nieco bardziej ruchliwej okolicy. Morty dalej miał rozładowany telefon, więc nie wiedział nawet, która jest godzina. Mógł się jedynie domyślać, że jest już około trzeciej w nocy. Hazel okazała się wyjątkowo wdzięcznym rozmówcą, dużo się śmiała, reagowała nawet na jego najgorsze żarty i doceniał to, nawet jeśli robiła to przez zwykłą grzeczność.
    Gdy znajdowali się już na jednej z głównych ulic otaczających park, poczuł słodki zapach drożdżówek i donutów? Rozejrzał się, ale jedyne, co widział, to zasłonięte witryny. Stanął przed nieczynną piekarnią i westchnął z rozczarowaniem, czując nagłą nieprzemożoną chęć zjedzenia pączka.
    — Nie zjadłabyś takiej cieplutkiej słodkiej bułki? — zapytał, wzdychając z rozczarowaniem. — Ja bym...
    Zatrzymał się w pół kroku, dostrzegając z boku budynku wąską uliczkę. Morty czasem miewał głupie pomysły, pomimo przekroczonej trzydziestki, dalej uparcie odmawiał zaakceptowania swojego wieku. Nie chciał do końca dorosnąć i w takich chwilach jak ta było to aż nadto widoczne.
    — Chodź, mam pomysł — mruknął, mrużąc oczy i nie czekając nawet na jej odpowiedź, po prostu ruszył w ciemną wąską uliczkę.
    Znalazł drzwi, które - jak sądził - były drzwiami od zaplecza piekarni, po czym po prostu zapukał. Gdy nic się nie wydarzyło, zapukał drugi raz, głośniej i mocniej. Drzwi się uchyliły i ich oczom ukazała się twarz mężczyzny. Przeorana zmęczeniem, niemal biała, nie wiadomo tylko czy od mąki, czy od zmęczenia. Mężczyzna patrzył na nich znużonymi, podkrążonymi oczami, nie rozumiejąc, dlaczego w ogóle się tu znaleźli. Gdy Morty pokrótce wyjaśnił mu, że jeżeli zaraz nie zjedzą po ciepłej bułce, to będzie miał na sumieniu dwa istnienia, mężczyzna ustąpił. Preston nie zastanawiał się, czy to faktycznie zasługa jego groźby, czy tego, że wyglądali jak zombie, bo plan zadziałał. Kilka minut i kilka dolarów później szli dalej ulicą, zaopatrzeni w świeży prowiant i gotowi do poszukiwań taksówki, która zawiezie ich w końcu do domu.


    Irene Preston miewała gorsze i lepsze dni. Ten należał niestety do tych pierwszych, bo choć miała bardzo dobry humor, to w ogóle nie współpracowała z Mortimerem. Byli na jednym z marketów z ekologicznym jedzeniem, wybrała sobie wszystko, co chciała, łącznie z durnostojką w postaci porcelanowej krowy w apaszce, po czym znudzona wyciągnęła go na spacer powrotny do domu. Trzymała w dłoniach swoją nową ozdobę jak największy skarb i zachwycona rozglądała się po wszystkich kolorowych witrynach, które mijali. Morty obładowany był jej zakupami. Poprawił na ramieniu materiałową torbę z warzywami i ze sznurkowej siatki na owoce wypadły mu dwa jabłka. Pochylił się, żeby je pozbierać i ogarnąć się ze wszystkim, czym obładowała go matka, po czym podniósł się, dalej niepewny, czy wszystko doniesie do jej mercedesa, którym miał zawieźć ją do domu.
    — Ale te jabłka mogłabyś chociaż... — zaczął, podnosząc głowę, ale Irene nie było już obok. Zniknęła z miejsca, w którym była jeszcze minutę temu. Upuścił połowę zakupów, zostawiając je na środku chodnika i puścił się pędem, rozglądając dookoła. — Mamo? Mamo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurwa, kurwa, KURWA. Panika wzbierała w nim coraz mocniej. Nie lubił tracić jej z oczu. Ostatnim razem, gdy się zgubiła, ojciec - mimo że Morty miał już wtedy prawie dwadzieścia pięć lat - pobił go tak mocno jedną ze swoich strzelb, że ten prawie stracił przytomność. Teraz trząsł się bardziej ze strachu o to, że coś może jej się stać, niż ze strachu przed ojcem. Irene już dawno przestała być przewidywalna. Miewała nagłe zmiany nastrojów, coraz częściej czuła się zagubiona, zapominała, kim i gdzie jest. Cofała się w rozwoju psychicznym i emocjonalnym.
      Zaglądał do każdego sklepu, każdego warsztatu, każdych mijanych drzwi. Nie mogła przecież uciec daleko.
      I wtedy ją zobaczył. Stała w środku jakiegoś sklepu z ubraniami. Widział ją między manekinami. Szybko omiótł wzrokiem szyld, czytając jedynie Sew Chic, po czym wszedł do środka.
      — Mój syn będzie zachwycony, gdy uszyje je pani dla mnie — wzdychała podekscytowana Irene, dotykając rozwieszonego na manekinie materiału. — Wszystkie są doprawdy piękne, wspaniałe!
      Preston nie widział jeszcze, z kim jego matka rozmawia, ale domyślał się, że wskazuje każdą możliwą rzecz i tę, tę i tę, i tę też chce. Gdy ją znalazł, odczuł taką ulgę i złość, że musiał się cofnąć, by nie zacząć na nią krzyczeć. Trochę czasu i pracy nad sobą musiał poświęcić, by zrozumieć, że to jak złościć się na dziecko. Ona nie rozumiała, że robi coś złego, więc tym bardziej nie zrozumiałaby jego złości. A mimo to dalej bywał wściekły, z tą różnicą, że potrafił jej tego gniewu nie pokazywać.
      — Czyli ustalone? Kiedy będę mogła je odebrać? — zapytała, wyciągając skórzaną portmonetkę z torebki marki Hermes.
      — Mamo, nie możesz tak uciekać — Morty wszedł głębiej. Był już dużo spokojniejszy, chociaż serce dalej biło mu jak szalone. Nienawidził, gdy tak uciekała. Teraz rozumiał, że pobiegła za kolejnym kolorową witryną i że gdy tylko zaspokoi swoją ciekawość i spełni kolejną zachciankę, będą mogli spokojnie kontynuować powrót do domu.

      M.

      Usuń
  81. Morty miał ostatnio bardzo dużo pracy. Prawie skończył silnik i planował zrobić go open-source z ewentualną niewielką opłatą przy profesjonalnym komercyjnym użyciu. Robił to całkowicie niezależnie od projektów, nad którymi pracował z zespołem. Wypuścił betę Integrala dla ograniczonej ilości użytkowników, żeby sprawdzić reakcje i zaskoczył go pozytywny odzew. Akurat zbiegło się to z wielką aferą dotyczącą Unity i nagle okazało się, że Integral może być alternatywą dla wszystkich wkurzonych developerów. Preston miał bardzo dużo pracy przy naprawianiu ostatnich bugów i poprawianiu ogólnej funkcjonalności silnika. Chciał, żeby produkt był skończony.
    Gdzieś w międzyczasie zupełnie przypadkiem wspomniał Frederice o Hazel i jej pracowni krawieckiej. Freddie była tak zaskoczona tym, że Preston wspomina o jakiejś dziewczynie, że przez długi czas dręczyła go pytaniami, na które nie miał odpowiedzi. W końcu wymusiła na nim w zamian za tę przysługę obietnicę, że pójdzie z nią na jakąś imprezę branżową. Zgodził się niechętnie, a jakiś czas później w końcu poinformowała go tylko, że Evans się zgodziła, że jest nią zachwycona i na pewno będzie w Vogue. Mort miał nadzieję, że to pchnie jej karierę do przodu i będzie miała w końcu takie możliwości, jakie powinna mieć od początku. Lubił Hazel i nawet jeżeli ponownie mijali się na klatce schodowej, to nie byli już dla siebie obcy. Po prostu było im do siebie nie po drodze.
    Nie spodziewał się, że kiedykolwiek faktycznie odwiedzi butik Hazel, a na pewno nie w takich okolicznościach. Usłyszał swoje imię i zobaczył ją wychodzącą zza wieszaka. Był chyba w równie dużym szoku, co ona. A Irene wydawała się zupełnie nie zauważać nagłej zmiany dynamiki w lokalu.
    Zmarszczył brwi, wpatrując się w Evans. Napięty mięsień policzka drgał mu, gdy zaciskał zęby. Wiedział, że nie miała nic złego na myśli, zadając to pytanie, mogło być przecież całkowicie niewinne, a jednak poczuł złość. Na to, co insynuowało to pytanie, na to, że było w dużej części prawdą i na to, że ktokolwiek był tego świadkiem.
    — Nie — odpowiedział sucho, odwracając wzrok.
    — Och, Mortimerze! Znasz tę panią? — Irene ściągnęła właśnie jedną z sukienek z podłużnego wieszaka i prezentowała ją synowi. Uśmiechała się szeroko, a oczy błyszczały jej od dziecięcego podekscytowania. Ściszyła głos, jakby chciała mu zdradzić tajemnicę. — Zobacz, jakie cudo. Ta pani to czarodziejka!
    — Chodźmy już, panna Evans na pewno ma dużo pracy — powiedział, ujmując matkę pod łokieć. — Wybierz sobie sukienkę i wracajmy do domu, bo spóźnisz się na obiad.
    — Ale nie możemy — zaprotestowała od razu. Patrzyła na niego pobłażliwie, jak na dziecko, które niczego nie rozumie. Zdjęła z wieszaka naręcze sukien. — Przecież nie kupię ich bez przymierzania.
    Morty przestąpił nerwowo z nogi na nogę, widząc, jak matka znika w przymierzalni. Unikał wzroku Hazel. Nie chciał nawet patrzeć w jej stronę.
    Zgubiłeś mamę?
    Poczuł się, jakby dostał policzek, a przecież ona nie mogła wiedzieć. Nie chciał, żeby wiedziała, bo to nie było w żadnym stopniu jej sprawą. Nie wiedziała, a i tak od razu dostrzegła, jaki potrafi być nieudolny. Czuł się jak oszust. Irene była przekonana, że jest odnoszącym sukcesy przedsiębiorcą, że jego firma zarabia miliony. Była z niego dumna i opowiadała o nim napotkanym ludziom. Nie miał pojęcia, co zdążyła powiedzieć Hazel i chyba nawet nie chciał wiedzieć. Nie chciał też, by matka choćby przypadkiem dowiedziała się o tym, że jej wyobrażenia o Prestonie nie są w najmniejszym stopniu prawdą. Nie chciał jej martwić swoimi problemami, tak po prostu było lepiej.
    Oparł się o ścianę, wsunął dłonie w kieszenie spodni, odnajdując w jednej z nich zapalniczkę. Obracał przedmiot w palcach, czekając aż mama wyjdzie z przymierzalni.
    — To nie potrwa długo. Wybierze sukienkę i idziemy — mruknął.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  82. Z tych wszystkich słów, które wyrzucała z siebie zawzięta sąsiadka, do Nicholasa docierała może połowa. Stał – co samo w sobie można było uznać za cud – i przyglądał jej się niewidzącymi oczami, a kiedy to ona pierwsza podniosła klucze, chłopak nawet nie zorientował się, co miało miejsce. W jednej chwili próbował podnieść zgubę, która z brzękiem upadła na podłogę, w drugiej ktoś wpychał go do mieszkania, którego drzwi zostały przed nim szeroko rozwarte.
    Co jest, kurwa?, przemknęło mu przez głowę, kiedy przestąpił nad progiem, podnosząc nogi zdecydowanie wyżej, niż było to konieczne. Wyglądał przy tym jak kroczący po łące bocian – pijany bocian. Wtedy też doświadczył kolejnego przebłysku świadomości, która zdawała się wnurzać jak topielec z morza alkoholu, ledwo wystawiając głowę, by zaczerpnąć powietrza, a potem rozpaczliwie pójść pod wodę.
    — Hazel, nie — zaprotestował słabo, wciąż bełkotliwe. — Nie wchodź — artykułował z trudem, próbując się odwrócić, by ją powstrzymać. Od dnia, w którym zginęli jego rodzice, nikt inny nie postawił nogi w tym lokum. Woodrow ani nikogo do siebie nie zapraszał, ani nikogo nie wpuszczał, kiedy już ktoś znalazł się pod drzwiami. Nie wiedział, z czego to wynikało, ani też nigdy się nad tym nie zastanawiał – tak po prostu było i już. Traktował to mieszkanie jak swoją fortecę, nie dostrzegając przy tym, że było to też jego więzienie.
    — Proszę, nie — jęknął zupełnie innym tonem, niż dotychczas. Miękko i z rezygnacją, jakby czuł, że i tak nie ma najmniejszych szans na to, żeby obronić się przed niespodziewanym atakiem.
    Wtedy też stało się to, co było nieuchronne i aż dziw, że jak do tej pory się nie wydarzyło. Żołądek chłopaka fiknął rozpaczliwego koziołka i szczęście w nieszczęściu, że Nicholas zachował na tyle przytomności umysłu, iż był w stanie rzucić się w stronę łazienki. W ostatniej chwili dopadł do przymkniętych drzwi, otworzył je szarpnięciem i zawisł nad umywalką. Gdyby zdecydował się na skorzystanie z misy ustępowej, pewnie nawet nie zdążyłby otworzyć klapy i narobiłby straszliwego bałaganu, zawstydzając przy tym zarówno Hazel, jak i samego siebie. Tymczasem, kurczowo uczepiony łazienkowej umywalki, mógł tylko czekać, aż jego żołądek skończy wyrzucać z siebie najpierw resztki ostatniego zjedzonego posiłku, a później żółć, starając się pozbyć z organizmu tego świństwa, które niemalże przez całą noc Nick tak chętnie w siebie wlewał. Ledwo łapał oddech pomiędzy kolejnymi falami trosji, z oczu ciekły mu łzy, a z nosa przezroczysta wydzielina. Nie to jednak w tym wszystkim było najgorsze. Najgorsze w tym wszystkim było to, że w mieszkaniu była Hazel i chcąc, nie chcąc, stała się świadkiem tej sceny.
    Trwało to dobrych kilka minut, nim żołądek dwudziestolatka się uspokoił. Woodrow osunął się na chłodne kafelki, plecami zaparłszy się o ściankę kabiny prysznicowej. Gdzieś po drodze chwycił ręcznik przeznaczony do wycierania rąk i przycisnął go do twarzy, nie tyle dlatego, że go potrzebował, co dlatego, że podejrzewał, jak musi wyglądać i nie chciał, za żadne skarby świata nie chciał, by Hazel oglądała go w tym stanie.
    Było mu wstyd. Najzwyczajniej w świecie było mu cholernie mocno przed nią wstyd.
    Po cichu liczył na to, że kobieta sobie poszła. Przez tych kilka minut nie wiedział ani nie słyszał, co działo się wokół i miał nadzieję, że Hazel zrezygnowała. Że nie miała w sobie tyle zawziętości, by zostać z niemal rzygającym pod siebie chłopakiem. Nie pierwszy raz znajdował się w takim stanie, nie pierwszy raz walczył ze skutkami zatrucia alkoholem, ale też innymi używkami i o ile był wtedy sam ze sobą, łatwiej było mu znieść to upodlenie, wręcz zezwierzęcenie. Jeśli jednak Hazel wciąż tutaj była i widziała to wszystko…
    Nick wciąż nie odejmował ręcznika od twarzy, nie będąc gotowym na to upokorzenie bardziej, niż na wszystko inne w życiu.

    NICHOLAS WOODROW

    OdpowiedzUsuń
  83. Chciał to zrobić – pierwsza myśl, z jaką wszedł do tego lokalu, dotyczyła uprzedzenia Hazel, ale Lucinda była szybsza, bo zanim zdołał cokolwiek o niej napomknąć, dzwoneczek nad drzwiami wybrzmiał złowieszczo, komunikując, że królowa chaosu przybyła. A potem nie było sensu mówić czegokolwiek, bo Lucinda w momencie sama pokazała jakiego rodzaju człowiekiem jest, i że żadna to przyjemność gościć ją w swoich progach. Pomyśleć, że z tym potworem Chayton musiał obcować całe życie. Mało tego, że ten potwór wciąż był członkiem zarządu w firmie, której on oddawał całego siebie. Że wystarczyła chwila jego nieobecności, by cały spokój biura i wypracowywana latami przyjazna atmosfera, zostały zburzone jej tyranią. Czasami naprawdę nie miał z nią lekko, ale kto powiedział, że życie kiedykolwiek będzie lekkie? On przynajmniej, w przeciwieństwie do matki, szanował i ludzi i pieniądz.
    Uśmiechnął się, słysząc odpowiedź Hazel. Miał przeczucie, że to nie w jej stylu wycofywać się ze współpracy tylko dlatego, że klientka okazała się snobką, ale mimo wszystko chciał dać jej do rozumienia, że jest gotów zabrać matkę i trzymać z dala od tego miejsca, jeśli taka będzie jej wola. Nie był ekspertem od ludzkiego behawioryzmu, bo nigdy w sposób oficjalny nie związał się z tą dziedziną, aczkolwiek ludzka natura go interesowała, dlatego we własnym zakresie zagłębiał istotę ludzkich zachowań. Chciał rozumieć motywy działań i rozumiał, bo sprawę znacząco ułatwiał mu fakt, że jest osobą empatyczną, nawet jeśli przez swoją nieprzystępność nie bywa skłonny, by usiąść i lojalnie przeżywać z kimś smutki czy radości. Niemniej jednak, jako dobry obserwator-empata, potrafił spojrzeć na sytuację drugiego człowieka z innej perspektywy, niż jego własna, natomiast doświadczenia z tym związane, z biegiem życia uczyniły go osobą wyrozumiałą. I ta wyrozumiałość przekładała się na większość życiowych spraw.
    U Hazel dostrzegał bardzo podobny rodzaj wyrozumiałości, ale i równoczesnej wytrwałości, skoro zamierzała skończyć to, co zaczęła, niezależnie od rodzaju człowieka, z jakim przyszło jej pracować. Chayton naprawdę przepadał za ludźmi, którzy potrafią schować swoje zdanie w kieszeń i kontynuować współpracę, nie rezygnując z profesjonalizmu.
    — Jasne, ty tu rządzisz, więc będzie tak, jak zdecydujesz — zapewnił, od razu wyciągając portfel z wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wręczył jej pięć stu dolarowych banknotów i nie oczekując reszty, wsunął portfel z powrotem za materiał płaszcza. — Będzie pięćset — oznajmił tylko. Nie miał przy sobie drobniejszych banknotów, zresztą, pięćdziesiąt dolarów nie miało dla niego znaczenia, skoro zaliczka i tak wejdzie w całość kosztów. — Czekam więc na e-mail, a w razie czego pozwolę sobie do ciebie zadzwonić, w porządku? — Uniósł kącik ust w pogodnym uśmiechu. Chciał oswoić Hazel z myślą, że może pojawić się z jego strony kontakt, choć w trochę innej sprawie, niż mogłaby się spodziewać, ale najpierw musiał dogadać kilka szczegółów, żeby być pewnym, że może przedstawić jej tą specjalną ofertę, o której myślał już od dłuższego czasu. Nie wspomniał na razie o tym, bo wolał przyjść z zapiętymi na ostatni guzik konkretami, a do ustalenia ich potrzebował jeszcze kilku dni.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  84. Kupno psa to zdecydowanie była dobra decyzja. Przynajmniej nie wracał do całkiem pustego apartamentu, a Heidi była najlepszym psem, jakiego Rhys kiedykolwiek miał. Okazała się też dobrą towarzyszką spacerów, porannego biegania, ale ochroniarz z niej jest słaby. Gdyby miał ją reklamować to z pewnością właśnie z tego powodu, ale choćby miała go sprzedać za szynkę to byłby w stanie jej to wybaczyć. Wybaczał sierść na garniturach, to również mógł jej wybaczyć i to, że średnio radziła sobie z ludźmi i była aż nazbyt przyjacielska. Czego ludzie chyba nie oczekiwali po tej rasie. Wszyscy, a na pewno znaczna część ludzi sądziła, że pierwsze co mają ochotę z zrobić to rozszarpać komuś gardło.
    — Mogą być, ale przy odpowiednim właścicielu będą jak baranek. Wszystko zależy od wychowania, jeśli ktoś nie poświęca takiemu psu czasu to wszystko może się zdarzyć. Jak z każdym psem.
    Większość osób w jego otoczeniu reagowała negatywnie, kiedy pokazał jakiego psa kupił. Ale zanim się na nią zdecydował dużo czytał, rozmawiał i porządnie przygotował się do bycia właścicielem takiej rasy. Heidi okazała się mieć bardzo łagodny charakter, polubiła się z dzieciakami kuzynek, które widywał raz na rok podczas rodzinnego zjazdu i była łasa na pieszczoty z każdej strony. Lepiej z nią trafić nie mógł.
    Uśmiechnął się lekko, kiedy zaczęła mówić. Dało się zauważyć, że lubiła ten temat i nieco się nakręciła. Rhys nie miał kompletnie nic przeciwko temu, aby dalej mówiła. Nie spotkał dawno osoby, która tak chętnie opowiadałaby o swojej pracy.
    — O własna marka. To interesujące. Mam nadzieję, że ci wyjdzie. Jeśli cię to pocieszy to na męskim dziale nie jest lepiej. Czasami znalezienie zwykłej białej koszuli graniczy z cudem. Albo czarnej koszulki. Nadruki albo dziwne napisy, których nie rozumiem — odparł. Może po prostu był za stary na to, aby zrozumieć zmieniającą się modę. Fanem zakupów nie był i jeśli faktycznie czegoś potrzebował to zamawiał online. Chyba, że miał wyjątkową potrzebę, aby połazić po sklepach, ale to zdarzało się rzadko. Zaglądał czasami, gdy już robił większe zakupy i zwykle wtedy nie mógł znaleźć absolutnie niczego, co by mu się minimalnie podobało. — Jak wyjdzie ci ze sklepem internetowym to z butikiem powinno pójść już łatwiej. Szczególnie, że w obecnych czasach większość i tak zamawia wszystko przez internet. Kto nie lubi ograniczać sobie kontaktu z ludźmi, prawda? — Zaśmiał się cicho. Internet ułatwiał wszystko. — Anastasia i ma dwadzieścia trzy lata. Czekaj, ma Instagrama i jest w niego całkiem niezła.
    Wyjął telefon, aby po chwili wejść w odpowiednią aplikację. Konto jego siostry było dość spore i było na nim wszystko i nic. Coś o modzie, coś z ostatniej podróży. Trochę selfie.
    — Tę różową kieckę zrobiła przed świętami. Jest paskudna i ona o tym wie, ale uparła się i pojawiła się w niej na świątecznej kolacji. — Może przesadzał z pokazywaniem strojów siostry? A raczej samej siostry. Sukienka faktycznie była kiepska i nikt by jej raczej nie założył, a Ana się uparła i jeszcze wstawiła w niej zdjęcia. Jak twierdziła w ten sposób zapisywała swój progres. A jakby nie patrzeć miała rację.
    — Będę musiał jej podziękować, najwyraźniej przedstawiła mnie w samych superlatywach. Ale tak, jestem adwokatem. Niedawno udało mi się otworzyć kancelarię. Studiowałem na Stanfordzie, miałem zostać w Kalifornii, ale zatęskniłem za Nowym Jorkiem. I zimą. Uwielbiam zimę. Masz ulubioną porę roku?

    Rhys

    OdpowiedzUsuń
  85. W gruncie rzeczy, choć łączyło ich kilka spędzonych razem szalonych godzin, to byli dla siebie jedynie sąsiadami. Morty nie szukał przyjaciół. Nie był najlepszy w utrzymywaniu kontaktów, zwykle po prostu był zbyt zapracowany, żeby poświęcać czas na rozwijanie nowych znajomości. I choć mówił szczerze, gdy proponował jej, że pokaże jej kilka atrakcji Nowego Jorku, to było to równie niezobowiązującego, co ich krótkie powitania na klatce schodowej. Żadne z nich nie wykonywało ruchu i tak widocznie musiało po prostu być.
    — Widzę po prostu, że jesteś zajęta — odparł, wskazując głową rozrzucone na ladzie szkice. Nie zamierzał być wścibski, ale dostrzegł na zarysowanych kartkach projekty wieczorowych kreacji i mógł jedynie przypuszczać, że przerwali jej pracę nad jakimś ważnym projektem.
    Gdy teraz rozglądał się po dobrze utrzymanym butiku, nie mógł nie czuć podziwu dla pracowitości Hazel. Z tego, co mówiła, osiągnęła i utrzymywała to wszystko całkowicie sama. Domyślał się, że czynsz pożera pewnie większość jej dochodów i dlatego dalej wynajmuje pokój. Widząc zarówno ilość, jak i jakość wystawionych ciuchów, zastanawiał się, jak to możliwe, że nikogo nie zatrudniała. To tłumaczyło to, dlaczego czasem mijał ją na schodach późno w nocy, gdy ona wracała ledwo przytomna ze zmęczenia, a on dopiero szykował się do kolejnego maratonu kodowania.
    Nie zamierzał wcale zniechęcać Irene do zakupów, nie miało to zresztą większego sensu, ponieważ kobieta tak zafiksowała się na sukienkach Evans, że pewnie rozpłakałaby się jak dziecko, gdyby próbował. Wiedział, że jego ojciec nie zbiedniałby zbytnio, nawet gdyby namówił matkę na wykupienie wszystkich pasujących ubrań. Gdy Irene opuściła przymierzalnie i uśmiechnęła się do niego prawie nieśmiało, czekając na komplementy, nie mógł nie odpowiedzieć jej uśmiechem i pełnym uznania kiwnięciem głowy. Patrzył na nią ciepło, gdy z dziecięcą radością oglądała prezentowaną jej przez Hazel sukienkę.
    — Uwielbiam apaszki — westchnęła Irene, idąc za Evans w stronę lady. Wyciągnęła dłoń i delikatnie, niepewnie dotknęła jedwabnego materiału, po czym poderwała głowę i z szerokim uśmiechem, wyciągnęła z torebki porcelanową krówkę w podobnej apaszce. Porzuciła całkowicie wszystkie konwenanse i na moment stała się tylko ucieszoną pięciolatką, która z dumą prezentowała swoją nową zabawkę. — Spójrz!
    Wyciągnęła figurkę w stronę Hazel, szeroko otwierając oczy. Postawiła krowę na ladzie, po czym zarzuciła sobie apaszkę na szyję, robiąc przy tym zgrabny piruet. Morty przyglądał się całej tej scenie z prawie niezauważalnym uśmiechem. Rozczulała go szczera radość jego matki.
    — Jest idealna — odpowiedział w końcu, łapiąc spojrzenie Hazel. Przez ułamek sekundy patrzył na nią z wdzięcznością, po czym przeniósł wzrok na swoją mamę. — Będzie pasowała do nowej sukienki.
    Irene ponownie wyciągnęła portfel, gotowa zapłacić. Wysunęła plik banknotów i po prostu położyła je na ladzie. Jej wzrok padł na krowę, którą tam wcześniej odstawiła.
    — A to? Czy to też jest na sprzedaż? — zapytała, przekrzywiając głowę. Oglądała swoją własność tak, jakby pierwszy raz dostrzegła porcelanową figurkę.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  86. A jednak, Hazel wciąż tutaj była. Nicholas jęknął bezgłośnie, kiedy dosłyszał jej kroki, a następnie skrzypnięcie drzwi łazienki. Skrzywił się, kiedy wsparła przedramię o jego kolano, czego nie mogła widzieć, ponieważ wciąż przyciskał ręcznik do twarzy. Dopiero po chwili zdecydował się nieco opuścić kawałek materiału, przez co na młodą kobietę wyjrzały zaczerwienione, błyszczące gorączkowo zielone oczy. Oczy, których wyraz przywodził na myśl wystraszone zwierzątko niezdolne do ucieczki.
    Chłopak ani nie przytaknął swojej sąsiadce, ani nie zaprzeczył temu, co ta mu zakomunikowała. Poczekał, aż Hazel wyjdzie, a kiedy zamknęły się na nią drzwi, odczekał jeszcze kilka minut. Nie dosłyszawszy odgłosu klucza przekręcanego w zamku, nieco się rozluźnił, ale bynajmniej nie oznaczało to, że poczuł się lepiej. Cierpiał nie tylko fizycznie, ale też psychicznie i tym, co najbardziej doskwierało mu w tym momencie, był palący wstyd. Żałował, że nie był na tyle pijany, by go nie odczuwać. O ile łatwiej by mu wtedy było? Tymczasem coś kotłowało się w jego wnętrzu i wbrew pozorom wcale nie był to nadwyrężony ostrym piciem żołądek, nie tym razem. W Nicholasie rosła niewygodna gula, stając się większą z minuty na minutę. Nie mógł się jej pozbyć, ale mógł postarać się zahamować jej wzrost.
    Znajdował się w tym dziwnym stanie na granicy upojenia alkoholowego, a potężnego kaca. Podźwignął się z trudem i skrzywił się z niesmakiem, kiedy spostrzegł, w jakim stanie znajdowała się umywalka. W pierwszej kolejności zajął się jej posprzątaniem, w którego trakcie kilkukrotnie pochylał się nad toaletą, targany kolejnymi mdłościami wywołanymi zarówno obrzydzeniem, jak i opłakanym stanem, w jakim znajdowało się jego ciało. Szczęście w nieszczęściu, że tym razem musiał tylko raz za razem spuszczać wodę.
    Doprowadziwszy umywalkę do porządku, rozebrał się. Ciuchy wraz z ręcznikiem wrzucił do pralki i starannie ją zamknął, by ograniczyć wydobywanie się nieprzyjemnych zapachów z jej wnętrza. Następnie wszedł pod prysznic, odkręcił gorącą wodę i skorzystawszy z tego, że kabina była duża, bez brodzika, za to z odpływem liniowym, usiadł na kafelkach, tuż pod strumieniem wody. Te kilka czynności dosłownie go wyczerpało; ciało nie miało skąd czerpać energii. Mimo że spływała na niego ciepła woda, Nick trzasł się lekko i potrzebował chwili odpoczynku, nim mógł wstać i sięgnąć po żel pod prysznic. Metodycznie wyszorował się od stóp po sam czubek głowy, nie oszczędzając na środku myjącym. W pewnym momencie wychylił się z kabiny po szczoteczkę do zębów oraz pastę. Wciąż stojąc pod prysznicem, umył zęby trzykrotnie, bo dopiero po trzecim razie poczuł, że te wreszcie są czyste.
    Po wyjściu z prysznica zarzucił ręcznik na głowę, by nieco odsączyć półdługie włosy i usiadł gołym tyłkiem na klapie sedesu, znowu nie mając na nic siły. Było mu niedobrze, w głowie się kręciło, a mięśnie nie mające dostępu do jakiegokolwiek paliwa lekko drżały, kurcząc się i rozluźniając. Woodrow nie wiedział, ile czasu minęło, ale nie wydawało mu się, by Hazel już wróciła. Nie chciał jednak ryzykować i kiedy już osuszył ciało, przepasał się ręcznikiem w biodrach i dopiero tak zabezpieczony, przemknął do swojego pokoju po czyste ubrania. Wciągnął na siebie bokserki, szare, dresowe spodnie i luźny, biały t-shirt. Nie zauważył nawet, że ubrania wisiały na nim bardziej, niż zwykle.
    Doprowadziwszy się do porządku, przystanął w progu swojego pokoju, wsparłszy się barkiem o framugę i omiótł wzrokiem tę część mieszkania, którą widział z tego miejsca. Nie panował w nim porządek i nie było czysto. Po podłodze walały się porozrzucane rzeczy, w kątach nagromadził się kurz i okruszki. Nick starał się… jakoś nad tym panować. W tych lepszych okresach w miarę swoich możliwości dbał o porządek, w tych gorszych nie kiwnął nawet palcem, by cokolwiek posprzątać i te długie miesiące zaniedbania były w mieszkaniu widoczne. Nie miał najmniejszych szans na to, by posprzątać, nim Hazel wróci, więc tylko westchnął ciężko, a potem zaklął pod nosem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Upewnił się tylko, że drzwi do sypialni rodziców były zamknięte i Hazel nie miała tam zajrzeć, choćby i przypadkiem.
      Samo mieszkanie, jak na możliwości nowojorczyków, było stosunkowo duże. Składało się z małego przedpokoju w formie korytarzyka, od którego przechodziło się do poszczególnych pokoi. Po prawej, zaraz przy wejściu, znajdował się pokój Nicholasa. Dalej była wspomniana sypialnia jego rodziców, a na wprost drzwi wejściowych, a na końcu korytarzyka, znajdowała się łazienka. Po lewej stronie od wejścia wchodziło się do salonu, a niego do osobnej, acz niewielkiej kuchni. W każdym z tych pomieszczeń panował chaos niekontrolowany, a w kuchennym zlewie piętrzył się stos nieumytych naczyń. To właśnie do salonu, a potem do kuchni skierował się Nick. Mimo wszystko podjął próbę ogarnięcia brudnych naczyń, ale ręce trzęsły mu się tak bardzo, że upuścił talerz, który roztrzaskał się na podłodze.
      — Kurwa! — zaklął siarczyście. — Kurwa! — krzyknął znowu, czując, jak wspomniana gula w nim rośnie, jak zbliża się do gardła, jak chce się z niego wyrwać. Nick wplótł palce w wilgotne po prysznicu włosy i usiadł na podłodze, tuż obok rozbitego talerza. — Niech to się skończy. Niech to się, kurwa, wreszcie skończy — mamrotał do siebie, choć trudno było stwierdzić, co właściwie miało się skończyć.
      W tym samym momencie klucz szczeknął w zamku. Wróciła Hazel.

      NICHOLAS WOODROW

      Usuń
  87. Wiedział na co się pisał, gdy brał takiego, a nie innego psa. Zawsze zresztą chciał mieć tę konkretną rasę. Można było powiedzieć, że Heidi była małym spełnieniem jego marzeń. Długo myślał o dobermanach zanim w ogóle podjął decyzję. Miał własne mieszkanie, stałą pracę i wiedział, że w razie jakichkolwiek wydatków na weterynarza, behawiorystę czy inne rzeczy będzie po prostu miał z czego zapłacić. Bez tego nie zdecydowałby się chyba na żadne zwierzę. Opinia ludzi na temat Heidi w zasadzie spływała po nim, jak po kaczce. Nie interesowało go zdanie innych, a to, że ludzie schodzili im z drogi, kiedy wychodził z nią na spacer było mu nawet na rękę. Miał święty spokój, nie musiał krążyć między ludźmi, bo sami się usuwali. Widział w tym same plusy.
    — Nie widzę powodów, aby uważać siebie za złego właściciela. — Uśmiechnął się. — Ale pewnie znaleźliby się tacy, którzy uznaliby, że źle się nią zajmuje — dodał. Teraz o wszystko można było się przyczepić. Ktoś coś by źle zinterpretował i nieporozumienie gotowe. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że dobre wychowanie psa mogłoby kobietom jakoś zaimponować. Może po prostu nie myślał takimi kategoriami. Do wychowywania dzieci było mu daleko. Nie tyle, że ich nie chciał kiedyś mieć, ale obecnie jego priorytetem była praca. No i jednak już nie miał z kim ewentualnej rodziny planować, a pierwsza randka niekoniecznie się do tego nadawała.
    — Jeśli pasuje ci pracowanie z roztrzepaną małolatą to mogę zgadać — odparł. Nie był do końca pewien czy ta propozycja nie była rzucona tylko ot tak, ale akurat na social mediach Anastasia znała się świetnie. Powiedziałby, że nawet lepiej niż on, ale z ich dwójki to młoda spędzała tam więcej czasu. Na pewno nie pogardziłaby podobną propozycją. Możliwe, że nawet sama by na tym skorzystała. W końcu Hazel robiła to, co Ana w przyszłości chciała. Mogłaby się od niej też sporo nauczyć.
    Większość rodziny Hogana od strony ojca była po studiach prawniczych. To chyba po prostu było w ich krwi. Sam długo nie wiedział czy też w to pójdzie, ale ostatecznie życie pokierowało go w taką, a nie inną stronę. Odnajdował się w tej branży, podobało mu się i niejako miał ułatwione mając ojca, który od ponad trzydziestu lat siedział w prawie.
    — To aż takie zaskoczenie? Spodziewałaś się czegoś innego? — zapytał. Nie wyglądał na prawnika? Dziś na pewno ubrał się luźniej, ale wciąż lubił zachować nutkę elegancji. Nie miał powodu, aby biegać wszędzie w garniturach, ale niechlujnie wyglądając też nie lubił. — W liceum myślałem, że zostanę profesjonalnym koszykarzem. Lubiłem grać i brałem to na poważnie.
    Przejściowe pory roku były chyba najlepsze. Wczesna jesień zdecydowanie była milsza od tej późnej, gdy robiło się już ciemno, mokro i nieprzyjemnie. A na ładną, białą zimę w takim mieście niekoniecznie można było liczyć.
    — Wolę zatłoczony Nowy Jork. Ale Kalifornia ma wiele ciekawych miejsc do odwiedzenia. Jest tam zupełnie inaczej i ludzie mają inną mentalność niż tutaj. Jest… nie wiem, na swój sposób spokojniej chyba.
    Kalifornia kojarzyła się z piaszczystymi plażami. Miastem aniołów, celebrytami i tą całą otoczką. Było równie wiele turystów, jak tutaj, ale jednak Nowy Jork był jego ulubionym miejscem na ziemi.

    Rhys

    OdpowiedzUsuń
  88. Z uśmiechem uścisnął dłoń Hazel, podziękował i życząc miłego dnia, opuścił lokal. Gdy wyszedł na zewnątrz, napisał do matki wiadomość o kwocie zaliczki, a potem wsiadł do samochodu i wrócił do własnych spraw, w tym również do tych, dotyczących specjalnej oferty, którą musiał dopracować, i którą chciał złożyć Hazel jakoś na dniach. Nie był jedynie człowiekiem, który pojawia się w biurze, aby popatrzeć innym na ręce, bo jego zadaniem nie było tylko i wyłącznie nadzorowanie przybytku – jako prezes musiał zrobić coś stokroć trudniejszego. Musiał stworzyć niezatapialny statek, który pozostanie na powierzchni i będzie w stanie górować nad konkurencją, nie tylko pod względem oferowanych usług, ale również wizerunku, a o ile to pierwsze jakością obroni się samo, o tyle to drugie wymaga rzetelnej współpracy wszystkich osób w biurze, bo na wizerunek składa się również ta kluczowa atmosfera między pracownikami. To w jakiej atmosferze pracują ludzie, przekłada się na to, jak firma prezentuje się na rynku pracy, a Kravis Security nie tyle co powinno, a musi być wzorem profesjonalizmu i wspólnoty. Ale do wizerunku zaliczał się również wygląd fizyczny i to, jak prezentują się osoby realizujące daną usługę, dlatego ochroniarze reprezentujący Kravis Security nosili garnitury szyte na miarę, ładnie skrojone i odpowiednio podkreślające ich atuty. Umowa z Garrison Bespoke była ogromnym wydatkiem, ale wartym tej inwestycji, bo nikt nie szył, tak jak oni, garniturów kuloodpornych, przez które nie przebije się ani nabój, ani ostrze noża. Bezpieczeństwo, wygląd i wygoda w jednym, czyli oto jak ubrać się w sukces. Ale kevlar nie zawsze był im potrzebny i zespół już od dłuższego czasu zastanawiał się nad jakąś alternatywą. Podczas jednego z zebrań Chayton poruszył tę kwestię, uznając, że dobrym pomysłem byłoby skorzystanie z pracowni, która dba o jakość, ale nie jest jeszcze zbyt rozpoznawalna, tak, żeby doszło do osiągnięcia obopólnych korzyści – oni dostaną dobre jakościowo garnitury w dobrej cenie, a pracownia zyska rozgłos i umowę, która znacząco poprawi jej sytuację finansową. I właśnie wtedy pomyślał o Hazel. Przecież ona szyje doskonałe garnitury i doskonale rozumie się z nim na tej płaszczyźnie.
    W ciągu tygodnia udało mu się wdrożyć plan w życie i uzyskać od działu prawnego wstępną umowę z warunkami, które oczywiście wciąż będą mogły ulec zmianie na życzenie Hazel. Chciał jednak przyjść do niej z konkretami, by móc rozmawiać o docelowej współpracy, a nie o czczych propozycjach, z których połowa może spełzłaby na niczym.
    Po południu sięgnął po telefon, wybrał jej numer i zostawił połączenie w trybie głośnomówiącym, bo siedział akurat przed monitorem komputera, kończąc projekty zabezpieczeń dla jednego z więzień.
    — Cześć, Hazel — przywitał się, gdy dźwięk sygnału ustąpił miejsca jej głosowi. — Nie przeszkadzam? — upewnił się, odchylając chwilowo na wygodnym fotelu. Splótł ręce przed sobą, a spojrzenie utkwił w leżącej na blacie biurka firmowej teczce, w której czekała wstępna umowa. — Jak idą prace nad garsonką? Mam nadzieję, że tweed w kolorze bottega green nie śni ci się po nocach — zażartował, uśmiechając się pod nosem. Byłoby gorzej, gdyby to Lucinda Kravis była główną bohaterką jej koszmarów, ale do tego raczej nie doszło? Nie wiedział, czy do tej pory kobiety kontaktowały się w sprawie zamówienia, bo matka nic nie wspominała. Wątpliwe jednak, by odezwała się do Hazel pierwsza.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  89. Nie myliła się w kwestii tego, że nie myślał o tym, co mówi i był bardzo bezpośredni w kontakcie. Nie należał do osób, które gryzły się w język lub żałowały wypowiedzianych słów. Nigdy nie spotkały go żadne konsekwencje z tytułu bezwzględnej szczerości, często przeplatanej także z byciem zwyczajnie wrednym dupkiem, nie zważał więc na to, czy wypowiedziane przez niego słowa mogą kogoś urazić lub sprawić komuś przykrość.
    - Dlaczego nie odpowiedziałaś na moje wcześniejsze pytanie? Unikasz pytań odnośnie życia osobistego, dlaczego? Masz coś do ukrycia? – rzucił, upijając łyk kawy. W przeciwieństwie do niej nie czuł się w żaden sposób zniechęcony czy zażenowany, a pazur, jaki mu przed chwilą pokazała, jedynie jeszcze bardziej go nakręcił i zaintrygował. Nie chciała mu się na siłę przypodobać i wejść do tyłka jak większość innych napotkanych na drodze osób, co dawało jej pewien plus na starcie, nawet jeśli godziło w jego nad wyraz połechtane ego.
    - Potargać i spalić? Masz mnie za jakiegoś fetyszystę czy z tobą jest coś nie tak i snujesz dziwne wizje? – prychnął, wyobrażając sobie scenę w której zaraz po skończonym pokazie wychodzi na wybieg, aby spalić to w czym przyszedł i wybiec jak gdyby nigdy nic w samych bokserkach z pomieszczenia. Cóż, to właściwie byłoby w jego stylu, musiałby być jedynie dość pijany, a przy okazji połączyć alkohol z prochami, co także często się zdarzało podczas imprezy zamkniętej dla VIP po zakończonych Fashion Week.
    - A dlaczego nie ty? Jesteś młoda, ambitna, masz głowę świeżą pomysłów, wyciągam do ciebie rękę, a czy wykorzystasz szansę, to już nie moja sprawa. Jeśli się dzięki temu wybijesz, fajnie, jeśli nie, mam to w dupie – wzruszył bezradnie ramionami, prosząc po tym swoją asystentkę, a przełożenie jego kolejnego spotkania - Mi zależy tylko na tym, żeby dobrze się prezentować, a znudziły mi się już stroje od znanych projektantów. Zresztą, nigdy nie pokazuje się dwa razy w tym samym, zazwyczaj to, co założę dziś, jutro wyrzucam do kosza. Wielkiej straty nie będzie, jeśli to, co przyniesiesz, okaże się totalnie nie w moim stylu i beznadziejne – wyjaśnił, a w międzyczasie do gabinetu poprosił swoją sekretarkę, która przekazała dziewczynie jej wejściówki na pokazy i imprezę dla specjalnych gości, która odbywała się zaraz po nich, a w której uczestniczyła największa śmietanka towarzyska Nowego Jorku.

    prezesik

    OdpowiedzUsuń
  90. Morty nie miał nic przeciwko temu, by ktokolwiek wiedział o chorobie jego matki, ale też nie zwykł nikomu o tym mówić. W ogóle nie lubił mówić o swojej rodzinie, ograniczając się zwykle do zdawkowych informacji i jakichś mniej lub bardziej zabawnych anegdot. Czuł się jednak trochę nieswojo, gdy ktoś stawał się przypadkowym obserwatorem tej części jego życia, której nie pokazywał.
    Jego telefon wibrował wściekle w kieszeni spodni, ale zignorował go, uznając, że to pewnie ktoś z Carpala w sprawie zręcznościówki, nad którą teraz pracowali. Obserwował uważnie rozgrywającą się na jego oczach scenę i uniósł brwi, słysząc odpowiedź Hazel.
    — Naprawdę? — zapytała z nadzieją, nie odrywając wzroku od figurki. Wzięła ją od Hazel i uśmiechnęła się z wdzięcznością. — Widziałeś, Morty? Widziałeś, co dostałam?
    Preston uśmiechnął się do matki, wyciągnął rękę, żeby przejąć figurkę i wskazał jej przymierzalnię.
    — Przebierz się, to Hazel spakuje ci twoje zakupy. Naprawdę musimy już iść. — Dopiero teraz wyciągnął telefon i zerknął na niego przelotem. Zmarszczył brwi, widząc kilka nieodebranych połączeń.
    Jedno faktycznie było od Colina, grafika, z którym Preston pracował od lat, ale reszta była od Valentiny, opiekunki Irene. Poza ostatnim od jego ojca.
    Podniósł głowę i widząc, że jego mama znika w przymierzali, spojrzał na Hazel. Wiedział, że wcześniej zachował się jak kretyn i że Evans pewnie straciła do niego tę resztkę sympatii, którą miała, ale nie miał większego wyboru.
    — Przypilnujesz ją przez chwilę? — zapytał wprost, przekonawszy się już, że Hazel zaczyna powoli rozumieć dziwne zachowanie Irene. — Muszę zadzwonić. Wracam za minutę.
    I choć pytał, to wcale nie czekał na odpowiedź. Ruszył w stronę wyjścia, od razu wybierając numer Valentiny.
    — Kiedy wrócił? — zapytał jeszcze, nim zamknęły się za nim drzwi butiku.
    Stanął przed szklaną witryną i dowiedziawszy się, że jego ojciec jest już świadomy tego, że Irene jest z synem, a nie z opiekunką, zadzwonił do niego. Ojciec nawet nie kłopotał się z powitaniem, po prostu zaczął swoją zwyczajną tyradę, coraz mocniej podnosząc głos, im więcej niezrozumiałych słów z siebie wypluwał. Morty przez kilka długim minut słuchał, jak bardzo jest nieodpowiedzialny i niekompetentny, by później słyszeć już tylko wściekły krzyk. Przez prawie cały monolog Mortimera Seniora nie odezwał się ani słowem, dopiero później odpowiedział krótko, kiedy będzie. Gdy się rozłączył, omal nie cisnął cudem odzyskanego kilka dni temu telefonu o chodnik. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił fajkę, zaciągając się. Liczył się z tym, że ojciec może wrócić wcześniej i powinien być już oswojony ze wszystkimi obelgami, które miał okazję już wielokrotnie słyszeć, a jednak za każdym razem wkurwiało go to tak samo.
    Nie mógł nawet spędzić spokojnego dnia z matką bez jego wpierdalania się we wszystko. Zerknął przez witrynę, dostrzegając, że Irene wyszła już z przymierzalni. Chciał wrócić do środka i ją zabrać ją do domu, ale jego matka była jak gąbka - chłonęła wszystkiego jego nastroje. Nie chciał jej przestraszyć swoją złością. To by tylko pogorszyło całą sprawę.
    Zaciągnął się papierosem, próbując się trochę uspokoić. Wystukał przepraszającego SMSa do Val, wiedząc, że cały gniew jego ojca skupia się teraz na niej.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  91. Riven mógł spodziewać się wielu rzeczy – zwykłej wymiany i tyle, ostrzejszej wymiany słów, niepokojących komentarzy pod swoim adresem, policji, innego gangu, ludzi, którzy go tu wysłali, aby go sprawdzić, oberwania w twarz, ba, Batmana by się prędzej spodziewa niż Hazel, ukrywającą się nieopodal. No naprawdę, dlaczego tu była? I to nie tak, że sobie przechodziła i już. Nie. Dziewczyna weszła w głąb alejki, żeby ich obserwować! Czyste szaleństwo! Chyba że naprawdę chciała podejść do Rivena i się przywitać, nie zdając sobie sprawy, co on właściwie tam robił. Jasna cholera!
    Na szczęście typy, z którymi się spotkał, nie ruszyli za nimi. Przynajmniej nie od razu. Riv co jakiś czas zerkał przez ramię, ale widział tylko Hazel.
    – „Przywitać”? – uniósł brew wyżej. – Cześć – prychnął i przewrócił oczami. Miał ochotę wsadzić ją do taksówki, o której wspomniała i już, tyle ją wszyscy widzieli, ale… miał też poczucie, że nie mógł jej tak po prostu zostawić. Naprawdę zaczął się o nią bać, chociaż nie byli nawet koleżeństwem. Znajomymi od kawy i ciuchlandów i już. No i… przecież jakiś czas temu próbował ją okraść, ale tylko dlatego, że nie wiedział, że to jej pracownia krawiecka!
    Ale metro brzmiało dobrze. Nie miał pojęcia jak bardzo Hazel mogła poruszać się parkourem, więc lepiej nie ryzykować kontuzji i ogólnie spowolnionej… ucieczki – nazwijmy to po imieniu.
    – Chodź – ruchem głowy nakazał jej iść za sobą.
    Szybko znaleźli zejście na stację. Riven uniósł głowę i spojrzał na tablice. Potrzebowali transportu na już, najlepiej w inną stronę niż mieszkała Hazel. Nie miał pojęcia, gdzie mieszkała, okej? Ale noc im się zdecydowanie przedłuży, bo Dechart planował trochę popodróżować dzisiaj tym metrem po całym mieście.
    – Po co za mną szłaś? – zapytał, przystając przy wyznaczonej linii na peronie. Ich metro już podjeżdżało. Był na nią zły, bo naraziła ich oboje na niebezpieczeństwo. Domyślał się też, że Hazel zaraz może zacząć zadawać pytania, ale… lepiej, żeby nie wiedziała wszystkiego. Nie wiadomo, co by zrobiła z tą wiedzą – poszłaby na policję? Przecież to więcej niż prawdopodobne, ponieważ będzie chciał chronić siebie. Cóż, tak robili normalni ludzie.
    Ostatecznie wsiedli do wagonika (Riven wcześniej się rozejrzał, czy żaden z tamtych kolesi za nimi nie podąża) i nawet mogli zająć wolne miejsca. Westchnął, ale wbił wzrok w okno, nadal obserwując. Poprawił kaptur na głowie, schował ręce do kieszeni kurtki, a kiedy ruszyli, spojrzał na dziewczynę.

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  92. Morty zaciągnął się papierosem i gdy tylko usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, zgasił go o stojący na chodniku kosz na śmieci. Przez cały czas zerkał na Irene, nie chcąc jej ponownie stracić z oczu. Nie zwróciła uwagi na jego nerwowe zachowanie, bardziej zaabsorbowana swoimi zakupami i stojącym pod butikiem rowerem.
    Preston zerknął na wyciągnięte w jego stronę banknoty i pokręcił głową. Delikatnie odsunął jej dłoń i wzruszył ramionami.
    — Najwyraźniej chciała ci je dać — odparł prosto, unosząc jeden kącik ust w krzywym uśmiechu. — Powinnaś je zatrzymać.
    Sam tych pieniędzy nie mógł wziąć, a wiedział, że jego matka pewnie wciśnie je do słoika z napiwkami w mijanej kawiarni albo zgubi, płacąc za hotdoga, którego nawet nie będzie chciała zjeść. Jeżeli dała je Hazel, to widocznie tak postanowiła i nie zamierzał się wtrącać.
    Potarł nerwowo lekko zarośnięty już policzeki westchnął, słysząc kolejne słowa dziewczyny. Uśmiechała się i może nawet traktowała to jak żart, głupie gadanie jego chorej matki. Miał przynajmniej taką nadzieję. Zastanawiał się, czy obrócić to w żart, czy jej to chociaż pokrótce wytłumaczyć. Zerknął na ładny, prosty i czysty szyld nad ich głowami.
    Sew Chic — przeczytał i kiwnął głową z uznaniem. — Ty też całkiem nieźle sobie radzisz.
    Był pełen podziwu dla ogromu pracy, jaki musiała wkładać w to miejsce. Pierwszy raz miał okazję zobaczyć jej projekty i już na pierwszy rzut oka widać było, że Hazel miała prawdziwy talent. Zupełnie nie dziwiło go to, że jej witryna przyciągnęła Irene. I choć zupełnie nie znał się na damskiej modzie, to potrafił docenić jakość wykorzystanych przez nią materiałów, klasyczne unowocześnione kroje i świetne wykonanie samych wystawionych kreacji. Poza tym było ich zaskakująco dużo. Musiała się zaharowywać. Nie dziwiło go to, że Freddie była nią zachwycona. I jej pracami.
    Odwrócił wzrok, koncentrując się na Irene. Wkładała własną torebkę do wiklinowego koszyka roweru, jakby chciała sprawdzić, czy tam pasuje. Jej wzrok przyciągnęła kwiaciarnia obok i już zmierzała w tamtą stronę, żeby powąchać wystawione przed lokalem okazy.
    — Wszystkim to opowiada — mruknął w końcu zrezygnowany. Potarł kark. — Jest ze mnie taka dumna. Nie wiem, jak ją wyprowadzić z błędu.
    Jak powiedzieć matce, że jej jedyne dziecko to kaleka życiowa? Wiedział, że Irene byłaby załamana, gdyby powiedział jej, że ledwo wiąże koniec z końcem, że tonie w długach i że pożyczył od ojca pieniądze. Nie radziła sobie dobrze z rozczarowaniem i choć istniał cień szansy, że szybko o tym zapomni, to nie miał serca pozbawiać jej tej niegasnącej dumy z jedynego dziecka. Tak bardzo cieszyła się z jego sukcesów, że okrucieństwem było jej to odebrać. A przynajmniej tak sobie to tłumaczył.
    — Morty! Powinieneś kupić pannie Evans kwiaty — krzyknęła Irene wesoło, wyciągając z jednego z pojemników ogromny słonecznik. — Każda kobieta powinna dostawać kwiaty, prawda?
    Rzuciła to pytanie w przestrzeń, nawet na nich nie patrząc. Po prostu wyciągała kolejne rośliny i odkładała po powąchaniu.
    — Ja… — urwał, nie wiedząc do końca, co chciał jej powiedzieć. Podziękować? Przeprosić? Jego telefon znów zaczął wibrować. Zerknął przelotem na ekran, na którym wyświetlała się nazwa kontaktu Mortimer Senior. Potrząsnął telefonem w powietrzu, uśmiechając się krzywo. — Powinniśmy już iść — powiedział w końcu. Jej samochód stał dwie przecznice dalej i choć nie musiał się już wcale spieszyć, to wiedział, że zwlekanie jedynie zwiększa gniew jego ojca. Nie chciał też kontynuować tej rozmowy, podejrzewał, że Hazel ma wystarczająco dużo swoich zmartwień, żeby zarzucał ją swoimi. — Muszę odstawić ją do domu.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  93. Morty odstawił Irene do ich posiadłości na Staten Island, ale nawet nie wszedł do środka. Zostawił mercedesa na podjeździe, ale nim jeszcze wysiadł, już zamówił sobie ubera na najbliższą stację metra. Upewnił się, że Val ma oko na jego mamę i po prostu wyszedł. Szukanie konfrontacji z ojcem nie należało do najmądrzejszych, już niejednokrotnie zabierał Irene na kilkumiesięczne wakacje, ograniczając mu kontakt z matką. Nie chciał ryzykować.
    Gdy wracał do mieszkania, przed oczami miał spoglądającą na niego przez ramię uśmiechniętą Hazel.

    Frederica nie chciała słyszeć jego wymówek, gdy próbował wymigać się od imprezy organizowanej przez jej magazyn. I choć z łatwością znalazłaby sobie inną osobę towarzyszącą, to nie zamierzała mu odpuścić. Już trzy dni wcześniej dostał od niej zdjęcie sukienki, którą będzie miała na sobie i polecenie, by się dopasował. Nie zamierzała mu wcale zaufać w tej sprawie. Musiał przesłać jej swój strój do akceptacji.
    Miał na sobie drogi czarny smoking, białą koszulę i czarną jedwabną muchę. Żadnych ekstrawagancji, choć gdy pojawili się na miejscu, Morty uświadomił sobie, że wśród wystrojonej modowej śmietanki Nowego Jorku wygląda co najmniej egzotycznie. Frederica miała na sobie prostą czarną jedwabną suknię wieczorową i cienki biały szal zarzucony na szyję, który opadał jej na gołe plecy. Razem stanowili monochromatyczny obraz w powodzi kolorów. Oglądał się zaciekawiony, dostrzegając kobiety w strojach, które wyglądały jak namalowane na gołej skórze, a także mężczyzn ubranych w jedwabne dresy lub nawet koszykarskie spodenki i kolorowe koszule, a to wszystko wśród bardziej klasycznych wieczorowych strojów.
    Wystarczyło mu pół godziny, by się niemal znudzić. Impreza jeszcze na dobre się nie zaczęła, a Freddie już zdążyła go przedstawić połowie zgromadzonych, w tym swojemu znajomemu, który pojawił się na imprezie w imponującym dragu i nieco zbyt zawzięcie go komplementował. Rozmowy kręciły się wokół jubileuszowego pokazu jakiegoś projektanta, który miał być jedną z głównych atrakcji bankietu i wokół jakiegoś głośnego debiutu.
    Freddie biegała w tą i z powrotem, ciągnąc go wszędzie za sobą. Witała się z każdym, śmiała się z niezrozumiałych dla Morty’ego żartów i choć nad powodzeniem zgromadzenia czuwała firma organizatorska i reżyser pokazu, to co chwilę sprawdzała, czy wszystko jest w porządku. Czasem oddalała się na moment, by odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących ostatniego numeru, który okazał się - z tego, co Preston zdążył zauważyć - wielkim sukcesem, a wówczas on koncentrował się na wymianie ich kieliszków na pełne.
    Właśnie wracał z kolejną porcją szampana, gdy usłyszał, jak Freddie woła znajome mu imię. To musiał być przypadek, jego Hazel nie była przecież jedyną Hazel w Nowym Jorku. Wyciągnął się nieco, by zerknąć ponad głowami stojących między nim i jego siostrą osób, ale dostrzegł, że odwrócona do niego przodem Frederica właśnie wita się z jakąś kobietą. Była odwrócona tyłem, więc nie zobaczył twarzy. Przecisnął się przez tłum i dostrzegł nagie ramiona, wąską talię w dopasowanej bordowej sukni i kaskadę ciemnych blond włosów spływających na jedno ramię. Nie, to przecież nie mogła być Hazel.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Gratuluję świetnego debiutu w Vogue’u, Hazel. Wszyscy mówią tylko o tobie i twojej rozkładówce! — Usłyszał pogodny głos Freddie. — Jest kilka osób, które chciałabym ci później przedstawić.
      Dostrzegła go, gdy stanął za plecami jej rozmówczyni. Preston trzymał w dłoniach dwa kryształowe kieliszki wypełnione szampanem i już miał zamiar wręczyć po jednym obu z pań, gdy ręka po prostu zamarła mu w pół drogi. To była Hazel. Hazel Evans.
      — Nieładnie, Morty — zganiła go ze śmiechem Frederica, wyciągając z jego dłoni jeden z kieliszków. — Chociaż byś się przywitał, zamiast się tak obcesowo gapić.
      — Cześć, Haze — mruknął w końcu, podając jej drugi kieliszek. — Wyglądasz… ina…
      — Wyglądasz olśniewająco — przerwała mu Montgomery, kręcąc głową nad beznadziejnym przypadkiem, jakim był jego brat. — Wygląda przepięknie, prawda Morty?
      Nie odpowiedział, nie słuchając nawet paplania swojej siostry. Patrzył na Hazel, marszcząc brwi.
      — Co ty tu robisz? — zapytał głupio.

      M.

      Usuń
  94. Gdy Hazel zapytała o pokaz, Frederica jedynie puściła jej oczko i przesunęła palcami po ustach, jakby zamykała je na klucz. To miała być niespodzianka nie tylko dla Evans i choć milczenie i mrugnięcie Freddie było więcej niż potwierdzeniem, to nie powiedziała ani słowa o tym, ile faktycznie kreacji Hazel zostanie zaprezentowanych tego wieczora przez modeli.
    Preston patrzył na Hazel nierozumiejącym wzrokiem. To było dla niego tak oczywiste, że wszyscy wiedzą, że Freddie jest jego siostrą, że nawet nie przyszło mu do głowy, że mogłaby mieć na myśli właśnie ją. Dopiero wybuch głośnego śmiechu Montgomery sprawił, że trochę oprzytomniał. Morty uniósł lekko brwi, patrząc na Evans z rozbawieniem. Był przyzwyczajony do tego, że musi mocniej pochylać głowę, by na nią spojrzeć. Dziwnie było nie musieć tego robić.
    — Nie powiedziałeś jej? — zapytała w końcu Freddie, gdy dotarło do niej, że Hazel nie tylko nie wie, że są rodzeństwem, ale też nie ma pojęcia o ich umowie. I choć zupełnie nie pasowało to ani do jej eleganckiego wyglądu, ani do miejsca, w którym się znajdowali, a już na pewno nie do stanowiska, które zajmowała, to zacisnęła rękę w pięść i po prostu uderzyła Mortimera w ramię.
    — Hej — zaprotestował zaskoczony, pocierając miejsce, w które go trafiła.
    — To ja lecę sprawdzić, czy wszystko do pokazu gotowe, a wy, gołąbeczki, sobie wszystko wyjaśnijcie — Montgomery klasnęła w dłonie, uśmiechając się do Hazel. Odwróciła się na pięcie i posyłając bratu mordercze spojrzenie, dodała jeszcze przed odejściem tak, aby na pewno oboje usłyszeli: — W końcu to dzięki Morty’emu mogłyśmy się poznać, Hazel.
    Preston przez chwilę za nią patrzył, po czym gdy nie było już drogi ucieczki, wrócił spojrzeniem do stojącej obok Evans. Nagle brakowało mu kieliszka lub czegokolwiek, czym mógłby zająć ręce. Wsunął je w kieszenie spodni.
    — Nie chwaliłem się, że mam dziewczynę — zaczął, przekrzywiając lekko głowę. Mimo że Hazel nie brakowało niczego w jej codziennym wyglądzie, to teraz wyglądała równie pięknie, po prostu zupełnie inaczej. Nie tylko nie ustępowała wyglądem reszcie towarzystwa, to wręcz przyciągała uwagę, o czym przekonał się, widząc rzucane jej ukradkowe spojrzenia. Uniósł kącik ust w lekkim uśmiechu. — Bo jej nie mam. Freddie to moja siostra. Nie mogła przyjść z mężem, więc poprosiła, żebym jej dzisiaj towarzyszył.
    Skrzywił się, mówiąc o jej mężu. Nienawidził gościa za problemy, które sprawiał jego siostrze już od samego początku ich małżeństwa, a które jedynie przybrały na sile w trakcie ich rozwodu. Rozejrzał się, szukając jednego z krążących po sali kelnerów z tacami pełnymi szampana. Gdy w końcu dostrzegł jednego, sięgnął po kieliszek Hazel i wymienił go na pełny, łapiąc też jeden dla siebie.
    Miał nadzieję, że Hazel zignoruje uwagę Freddie o tym, że to on pośrednio doprowadził do ich spotkania. Nie chciał jej się z tego tłumaczyć, szczególnie że nie był pewny, czy Hazel w ogóle byłaby zadowolona z tego, że działał za jej plecami i nie zapytał jej o zdanie.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  95. Frederica miała wszelkie podstawy ku temu, by sądzić, że Hazel jest dla Prestona kimś więcej niż sąsiadką. Mogła uznać ich za przyjaciół, ale w romantycznej głowie Freddie wszystkie przybierało zupełnie inne zabarwienie, w jej świecie nie było mowy o platonicznych związkach, szczególnie, że sama się przekonała o tym, jak kończą się przyjaźnie damsko-męskie, gdy mąż zdradził ją ze swoją współpracownicą. Gdy Morty podsunął jej Hazel jako dobrą kandydatkę do uwzględnienia w którymś z numerów jej pisma.
    Aż do teraz nie miał pojęcia, że to się wydarzyło tak szybko i że Hazel jest tym debiutem, o którym z takim przejęciem Freddie wszystkim opowiada. Traktowała Evans jak własne niesamowite odkrycie, a Mortimerowi to w zupełności odpowiadało. Tym bardziej nie rozumiał, dlaczego Montgomery zależało na tym, by Hazel się dowiedziała, że on był sprawcą całego zamieszania.
    Gdy podeszła bliżej, skupił na niej całą swoją uwagę. Rozumiał, że to musiało być dla niej abstrakcyjne. Wcale nie zamierzał wdzierać się w jej życie, a przez ostatnie tygodnie co jakiś czas spotykali się w coraz bardziej krępujących okolicznościach. Obawiał się, że właśnie w ten sposób mogłaby zinterpretować tę sytuację - jako jego wtrącanie się w jej pewnie poukładane do tej pory życie. A przecież nie to miał w planach.
    Nie chciał powiedzieć niczego złego, a wszystkie wyjaśnienia, które przychodziły mu do głowy brzmiały źle. Mógł ją okłamać, ale nie potrafił jej powiedzieć, że nie spodziewał się, że Freddie faktycznie Hazel tak bardzo się spodoba, ani że tylko napomknął siostrze o jej pracowni. Wiedział, że blondynka nie odpuści i że domaga się odpowiedzi. Z faktu, że jej uśmiech gasnął coraz mocniej, im dłużej czekała, wywnioskował, że domyślała się prawdy.
    — Właśnie tego ci nie powiedziałem — mruknął w odpowiedzi, uśmiechając się krzywo.
    Upił łyk szampana i choć wokół nich przesuwał się powoli tłum, nie oderwał od niej wzroku, patrząc na nią w napięciu i szukając jakichkolwiek wskazówek na jej twarzy. Miał świadomość, że przecież nie zrobił nic złego, dlaczego więc czuł się z tym tak źle? I dlaczego tak bardzo obawiał się tego, że Hazel będzie niezadowolona? Bo sam byłby, gdyby sytuacja była odwrotna. Westchnął w końcu, decydując się na szczerą odpowiedź i godząc się ze wszystkimi konsekwencjami.
    — Wiem, jak ciężko pracujesz, Haze — zaczął cicho, pochylając się w jej stronę, mimo że przez jej obcasy nie musiał już wcale tego robić. — A przecież sama wiesz, że Nowy Jork to trudne miejsce, by zacząć. Pełne trudnych ludzi, którzy tylko czekają, by podstawić ci nogę. Jak opowiadałaś Peterowi o swojej pracy, widziałem, że jesteś tak samo głodna sukcesu jak ja i tak samo niepewna tego, czy na niego zasługujesz.
    Doskonale pamiętał, jak zareagowała, gdy Pete nazwał ją projektantką. Nazywała się krawcową, a przecież tak naprawdę była artystką. Od razu zrozumiał, dlaczego bała się to przyznać. Sam czuł ten sam strach przed porażką.
    — Zasługujesz na to, Haze — dodał poważnie. — Sama na to zapracowałaś.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  96. Nie było potrzeby, żeby Hazel go zapewniała, bo i bez tego wierzył, że traktuje sprawę garsonki priorytetowo. Wiedział, jak przykłada się do swoich zawodowych obowiązków, a dodatkowo pamiętał, jak przebiegała ich współpraca, gdy szyła mu garnitury, więc nawet przez myśl mu nie przeszło, by zakładać, że Hazel odpuści sobie którekolwiek zamówienie. Co prawda, Lucinda zagrała jej na nerwach i całkiem możliwe, że ochota, by dać tej kobiecie nauczkę niejednokrotnie stanęła jej w głowie, skoro na takiej ochocie często łapał się sam Chayton, ale Hazel na pewno nie zrobiłaby tego kosztem wizerunku swojej pracowni. Sama odpowiada za jakość swoich kreacji, a do tej pory nie można było niczego im zarzucić, a wręcz przeciwnie – zasługiwały na wieszanie ich w towarzystwie luksusowych marek i w garderobie Chaytona zajmowały dokładnie takie miejsca. Czekał na nie specjalny wieszak w otoczeniu garniturów Kiton oraz Zegny. Nosił je bowiem z taką samą swobodą.
    Uniósł brwi, słysząc pytanie Hazel. Wcale nie miał zamiaru jej kontrolować. Przez telefon to i tak mogłaby mu powiedzieć, co tylko zechce, a poza tym, on zrobił już co swoje w tej sprawie. Wskazał matce miejsce oraz osobę, która czyni te cuda i dopiął wszelkich formalności, związanych z zamówieniem. Lucinda telefon ma, język też, więc sama zadzwoni, jeśli będzie czuła taką potrzebę, ale w to Chayton akurat wątpił. Matka będzie czekała na telefon, zapraszający ją na przymiarkę, i na nic więcej.
    — Wyobraź sobie, że celuje do mnie z broni i grozi, że jeśli zrobisz z niej starą babkę, to sprawi, że razem skończymy na dnie — odpowiedział, uśmiechając się wesoło. Taką scenę, i grożącą komuś Lucindę, można było wyobrazić sobie z niebywałą łatwością. — A tak naprawdę, pani Kravis to ostatnia osoba, która może mi kazać zrobić cokolwiek — sprostował. Wesoły ton głosu na powrót ustąpił miejsca temu poważniejszemu. — I wierzę, że traktujesz ten projekt priorytetowo, Hazel, nie mam co do tego wątpliwości. Ja dzwonię w zupełnie innej sprawie — oznajmił, zerknąwszy na teczkę, w której przygotowane były dokumenty. Nie brał za pewnik, że Hazel się zgodzi, bo taka współpraca będzie mocno angażująca i kto wie, czy nie na tyle, że zmuszona będzie odmówić usługi komuś innemu, kto pojawi się w jej progach, ale był dobrej myśli i chciał spróbować. Chciał zacząć od Sew Chic, bo do tej pracowni miał pełne zaufanie.
    — Mam dla ciebie pewną ofertę współpracy — zaczął. — I chciałbym przedstawić ci ją osobiście, oczywiście o ile znajdziesz jakieś wolne popołudnie, czy też wieczór, żeby się spotkać i chwilę o tym porozmawiać — zaproponował, oczekując odpowiedzi zwrotnej. Mógł się dostosować, chociaż sam był człowiekiem mocno zabieganym i dzielił się czasem na dwoje, żeby ogarnąć dwie prace i wszystkie obowiązki z nimi związane. Ale jeżeli Hazel się zgodzi i zaproponuje jakiś dzień, jego biuro zadba o całą resztę, włącznie z rezerwacją stolika w restauracji, czy wysłaniem po nią kierowcy, jeśli będzie miała problem z dotarciem w to konkretne miejsce.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  97. Preston miał świadomość tego, że to był dopiero pierwszy krok na długiej drodze przed Hazel. Dostała szansę i okazję, którą mogła wykorzystać lub nie, ale to już się stało. Zgodziła się, gdy Frederica do niej przyszła, choć przecież nie musiała. Nie zmieniło się nic poza tym, że to Preston wskazał Freddie Hazel.
    Rozumiał jej oskarżenia i zupełnie nie dziwiła go jej reakcja. Faktycznie działał za jej plecami i zdecydował za nią. Nie oczekiwał żadnej wdzięczności, nie chciał nawet, by o tym wiedziała i poczuł, jak poczucie winy zaciska mu żołądek, gdy zobaczył łzy w jej oczach. Uśmiechnął się gorzko, gdy nazwała go sąsiadem, bo mimo że taka była prawda, to brzmiało to co najmniej dziwnie. Nie byli dla siebie przyjaciółmi, ale może chociaż znajomymi? I nagle do wyrzutów sumienia dołączyło… rozczarowanie? Sam nie wiedział, dlaczego był rozczarowany. Może miał nadzieję, że Hazel jednak myśli o nim nieco cieplej niż jak o obcym, który - tak się po prostu złożyło - mieszka naprzeciwko.
    — Nie, powinienem ci powiedzieć — mruknął, prostując się. Chciał się wycofać, nawet jeśli nie w porządku było teraz zostawianie jej z tym wszystkim. Czuł się na miejscu i żałował, że Freddie zniknęła. — I przepraszam, że nie powiedziałem. To było nie fair, powinnaś mieć wybór. Ale powiedz, gdybym zapytał, zgodziłabyś się na to?
    Nie miał na myśli rozkładówki, na którą i tak się przecież zgodziła. Miał na myśli jego pomoc, która przecież polegała tylko na wskazaniu jej osoby odpowiednim ludziom. Na podobną okazję mogła czekać latami, nawet przy tak ciężkiej pracy, jaką wykonywała. Ale może miała rację? Może projektował na nią własne ambicje, bo przecież tak naprawdę jej nie znał. Byli po prostu sąsiadami.
    Jego ostatnie pytanie zginęło w trzasku zbitego szkła. Preston odruchowo złapał ją wolną ręką, po czym niemal natychmiast puścił, gdy stanęła stabilnie wsparta o jego ramię. Zerknął na oddalającego się mężczyznę, który pchnął Hazel i nawet tego nie zauważył. Preston odstawił własny kieliszek na tacę kelnera, który właśnie się pojawił razem z dwoma innymi, by posprzątać stłuczone szkło.
    — Zostaw to, Hazel — powiedział stanowczo, chwytając ją za nadgarstki i zmuszając do tego, by wstała.
    Póki co, nikt nie zwracał na całe zdarzenie większej uwagi, czuł na plecach kilka zainteresowanych spojrzeń i choć zbite szkło nie było niczym niezwykłym, to fakt, że Hazel sama chciała je posprzątać, mogło przyciągnąć uwagę. Chciała, czy nie, to już się stało. Zgodziła się na rozkładówkę, była w Vogue’u i była tutaj. I choć najpewniej oboje chcieli znaleźć się w tej chwili gdziekolwiek indziej, to było po prostu za późno
    — Chodź — mruknął, nie czekając nawet na jej ewentualny protest. Wciąż trzymając ją za nadgarstek, zaczął prowadzić ją w stronę lekko oświetlonego tarasu, na którym było zdecydowanie mniej tłoczno. Zerknął na nią kątem oka i choć usta miał zaciśnięte, to na moment rozluźnił zmarszczone brwi i zapytał miękko: — Nie skaleczyłaś się?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  98. Trochę się wycofał. Niczego od niej nie oczekiwał, zresztą przecież gdyby tak było, to istniało milion bardziej cywilizowanych i skutecznych sposobów na rozwinięcie znajomości, jak na przykład zwykłe zaproszenie na kolację. I choć w ciągu tych tygodni, gdy mijał ją na klatce schodowej, czasem przychodziło mu to do głowy jako luźna opcja, to jakoś nigdy nie było okazji.
    Od chłopaków wiedział, że Hazel raczej się z nikim aktualnie nie spotyka. Miał też świadomość tego, że może nie było tego widać na co dzień, to mógł się podobać kobietom. Przynajmniej powierzchownie. Nigdy nie miał kompleksów na punkcie swojego wyglądu, bo te miały zupełnie inne podłoże. Wiedział, jak żałośnie wygląda fakt, że dalej wynajmuje pokój i że w wieku trzydziestu dwóch lat dalej niczego tak naprawdę nie osiągnął. Był tak pochłonięty pracą, że kilka lat uciekło mu między palcami. I gdy jego znajomi ze studiów zakładali rodziny, on dalej gonił marzenie.
    Nie oczekiwał od Hazel niczego, ale jego ego i tak ucierpiało, gdy jednym prostym słowem sprowadziła go na ziemię.
    Wieczory powoli stawały się chłodne. Różnica temperatur między dniem a nocą jedynie wzmacniała to odczucie. Na oświetlonym złotym światłem tarasie kręciły się pojedyncze pary i niewielkie grupy pogrążonych w rozmowie ludzi. Preston miał ochotę zapalić, ale ich papierosy trzymała Freddie w swojej srebrnej papierośnicy, która wypełniała niemal całą jej mikroskopijną torebkę. Stanął obok Hazel i oparł się przedramionami o kamienną barierkę, pochylając się do przodu i zerkając na rozpościerający się za budynkiem ogród.
    — To dobrze — odpowiedział po prostu, nie patrząc nawet na jej dłonie.
    Zerknął na nią mimowolnie kątem oka, akurat gdy odgarniała włosy za ucho. W jej wyglądzie zupełnie nic się nie zmieniło, poza tym, że z jej ust zniknął nieodłączny do tej pory uśmiech. Jej pytanie przyjął z ulgą, czując, że wracają powoli do lżejszych tematów i bardziej swobodnej rozmowy.
    — Częściej niż bym chciał — odpowiedział w końcu, odwracając się plecami do barierki i opierając na niej łokcie. Miał teraz widok na duże okna, za którymi płynęła kolorowa powódź ludzi. To nie było jego towarzystwo, a jednak większość z tych osób znał choćby przelotnie. Przez rodziców, przez Fredericę, z prywatnych szkół i środowiska, w którym się wychowywał. — Rodzice od dziecka ciągali mnie na wszystkie możliwe gale, bankiety i imprezy, które w większości tylko zaczynają się tak… — pochylił się w jej stronę i konspiracyjnie wskazał jej elegancko ubraną parę pogrążoną w głębokiej rozmowie. — …a kończą… oh, wow.
    Nie dokończył, bo przed nimi przeszła kobieta ubrana w same wstążki, które zakrywały tylko najbardziej newralgiczne fragmenty jej ciała. W jakimkolwiek innym miejscu jej strój uznany byłby za skandaliczny. Jego wow było raczej wyrazem zdziwienia niż podziwu. Ledwo powstrzymał śmiech.
    — Moda, ha? — mruknął, kręcąc głową z niedowierzaniem. — Dziwny świat sobie wybrałaś.
    Domyślał się, że Hazel nie przywykła do takich miejsc i nie było sensu psuć jej tego unikalnego doświadczenia, szczególnie, że trochę sam ją w to wszystko wpakował.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  99. Wiedział o planach Roberta względem Hazel, ale miał szczerą nadzieję, że mężczyzna zaczął sobie powoli odpuszczać. Sam Preston miał za sobą kilka dłuższych i krótszych związków, ale choć większość z nich zakończyła się za obopólnym porozumieniem, to zwykle z jego winy. Albo przez jego pracę, albo przez jego brak zaangażowania, albo przez pieniądze. Raz nawet uległ Frederice i umówił się z jej koleżanką z pracy, co zakończyło się półrocznym związkiem, w którym żyli obok siebie jak dwóch pracoholików, którzy potrzebowali towarzystwa w nielicznych przerwach między pracą. Po tym Preston przestał chodzić na jakiekolwiek randki w ciemno, a Freddie tymczasowo zawiesiła działalność swatki.
    Zerknął na nią z rozbawieniem, gdy próbowała ukryć uśmiech.
    — Zdecydowanie zbyt skromnie — zgodził się, dalej nie mogąc wyjść z podziwu nad odwagą kobiety, która ich minęła. — Ja chyba też mogłem się bardziej postarać.
    Wzrokiem wskazał jej stojących pod drzwiami mężczyzn. Jeden z nich miał szerokie koszykarskie spodenki i białą koszulę, drugi długą grubą spódnicę i skórzaną kamizelkę. Morty był pod wrażeniem tego, jaką swobodę dawała ludziom moda w wyrażaniu siebie i choć niektórych wyborów po prostu nie rozumiał, bo nie mieściły się w jego estetyce, to na każdą taką nietypową kreację patrzył z czystym zainteresowaniem. Freddie niejednokrotnie uwrażliwiała go na zmiany, jakie zachodziły w modzie, w jej roli i postrzeganiu i choć nigdy nie interesowały go szczegóły, to rozumiał ogólny zamysł.
    Spojrzał na nią zaskoczony, słysząc jej kolejne pytanie. Nie powinno go dziwić jej zainteresowanie, a jednak nie był przygotowany, nie miał gotowej odpowiedzi. Wzruszył ramionami, uśmiechając się z zażenowaniem. Był dokładnie tym samym chłopakiem, którego mijała w drzwiach klatki schodowej, z którym piła piwo i uciekała przed burzą.
    — Jestem synem swojego ojca — mruknął w końcu z cierpkim uśmiechem. Nie było sensu rzucać nazwą jego firmy, samo jego nazwisko też niewiele mówiło. Zastanawiał się przez chwilę, jak jej to wytłumaczyć. Potarł brodę. — Jakby ci to powiedzieć? Mój ojciec jest jak Elon Musk, ale jego firma zamiast rakiet produkuje głównie myśliwce i broń. Urodziłem się i wychowałem w bogatej rodzinie, chodziłem do prywatnych szkół jak każdy bogaty dzieciak i jak prawie każde dziecko bogatych rodziców byłem… — chciał powiedzieć tresowany, ale ostatecznie zdecydował się na inne określenie: — …przygotowywany do przejęcia rodzinnego biznesu. Później stwierdziłem, że jednak zarabianie na wojnie nie jest dla mnie. I to… — machnął przed sobą dłonią, wskazując roztaczający się przed nimi widok na salę. — …to też niekoniecznie jest dla mnie.
    Fakt, że pieniądze jego rodziny miały takie a nie inne źródło, był tylko jednym z powodów, dla których Morty nie chciał mieć nic wspólnego z rodzinnym majątkiem. Jego ojciec od zawsze używał pieniędzy jako narzędzia do kontrolowania swoich dzieci, więc gdy tylko Preston miał możliwość, odciął się od tego. Szybko przekonał się, że choćby chciał, to nie mógł uciec przed własnym ojcem, nie jeśli dalej chciał mieć kontakt z własną matką i jeżeli nie chciał opuszczać Stanów.
    — Ale to są ich pieniądze, nie moje — powiedział w końcu, wracając myślami do wynajętego pokoju w Queens. Uśmiechnął się szeroko, łapiąc się za klapy marynarki. — To? To nic nie zmienia, Haze. Jestem dalej twoim starym dobrym sąsiadem, który wróci dzisiaj metrem do wynajętego pokoju w Queens. Po prostu mam droższe ubranie.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  100. Miała rację. W grach wszystko było możliwe i niemal wszystko było dopuszczalne. Na rynku gier pojawiały się czasem takie produkcje, które budziły znacznie większe kontrowersje niż perwersyjna moda, nie wspominając już o całym community moderskim, nad którym nikt nie sprawował żadnej kontroli. Powstawały mody obrzydliwe, śmieszne, ale też po prostu chore. Wszystko co wytworzył chory ludzki umysł mogło zostać przerobione na kod, grafikę i w efekcie stać się częścią gry, którą ktoś wcześniej stworzył. Wiedział, że z jego grami też to się dzieje lub będzie się działo. To było nieuniknione, nawet gdy sam twórca nie udostępniał narzędzi do tworzenia modów.
    — Hej — zaprotestował ze śmiechem, słysząc jej odpowiedź. — Zawsze mogło być gorzej. Zawsze mógłbym być siedemdziesięcioletnią babcią, która patrzy przez wizjer, o której wychodzisz i wracasz. Albo jakimś oblechem, który co chwilę przychodzi pożyczyć trochę cukru. Wiesz, jak to mówią: doceń sąsiada swego, bo możesz mieć gorszego.
    Może faktycznie nie był taki dobry, bo wcześniej nawet nie pomyślał o tym, że Hazel może być zimno, a mimo że wyglądała na dużo bardziej zrelaksowaną niż przed momentem, to nie mógł nie zauważyć gęsiej skórki na jej ramionach. Może nie miała na sobie sukienki z wstążek, ale miała odkryte ramiona i choć starał się nie zerkać, to być aż nadto świadomy wysokiego rozcięcia jej sukni.
    Zastanawiał się, czy zaproponować jej powrót do środka i znalezienie Freddie, ale z zamieszania w środku wywnioskował, że nawet gdyby ją znaleźli, Frederica nie miałaby dla nich czasu. Impreza rozkręcała się na dobre, muzycy zajęli już miejsca i przygrywali, szampan zniknął z tac, a mocniejszy alkohol lał się strumieniami, a w pobliżu wybiegu ustawiane były siedzenia dla tych, którzy chcieli podziwiać pokaz na siedząco. Sam był ciekawy i chciał obejrzeć to widowisko. Nie był nigdy na żadnym pokazie mody, a przynajmniej nie takim zorganizowanym profesjonalnie. Montgomery mówiła o tym tak, jakby była to główna atrakcja wieczoru, a po tym, co zdążył już zobaczyć wśród samych gości, nie chciał tego przegapić.
    — Zrzucić? — zapytał, udając zaskoczenie. — Myślałem, że skoro jesteś już nową gwiazdą nowojorskiej sceny modowej, to postawisz nam podwózkę. Ale okej, rozumiem, rozumiem. — Rozłożył ręce i westchnął głęboko, teatralnie. — Zrzucimy się.
    Wziął od niej jedną ze szklanek z whiskey i odłożył ją na moment na kamienny murek. Rozpiął guzik marynarki i ściągnął ją z siebie. Zarzucił jej na ramiona własne okrycie, po czym oparł się łokciem o murek i złapał odstawione przed momentem szkło.
    Dopiero gdy zdjął marynarkę i został w samej koszuli, uświadomił sobie, że musiała marznąć już od dłuższej chwili. Była połowa września i mogło być trochę więcej niż piętnaście stopni. Co chwilę łapał rzucane im ukradkowe spojrzenia i gdy na balkon weszła na oko około pięćdziesięcioletnia kobieta w towarzystwie wyraźnie młodszego mężczyzny, Preston omal się nie zakrztusił upijanym właśnie alkoholem. Stanął tyłem do wejścia, przysuwając się bliżej do Hazel i pochylając głowę.
    — Widzisz tę kobietę, która właśnie weszła? — zapytał, po czym dodał od razu nieco ciszej: — Tylko tak, żeby nie zauważyła....
    Ale było już za późno. Kobieta zmierzała już w ich stronę, trzymając swojego towarzysza pod rękę.
    — Mortimer Preston? — zawołała, wymuszając na nim to, by się odwrócił. — Co za niespodziewane miłe spotkanie!
    — Pani Johnson — przywitał się sucho. — To rzeczywiście niespodziewane spotkanie. Mam nadzieję, że dobrze się pani bawi, a teraz przepra….

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kobieta omiotła oceniającym wzrokiem Hazel, po czym zmrużyła oczy i zupełnie ignorując Evans i swojego towarzyszącego jej chłopaka, wyszczerzyła zęby w olśniewającym uśmiechu, zawieszając się na ramieniu Morty’ego. Gdy nie zareagował, zsunęła powoli rękę z jego ramienia i zarzuciła włosami.
      — Och, Morty, nie będę wam przeszkadzać, ale obiecaj, że znajdziesz później chwilę dla starej znajomej — westchnęła i ciągnąc za sobą swoje towarzystwo, ruszyła w stronę drugiego końca tarasu.
      Preston wzdrygnął się, spoglądając na Hazel.
      — Matka mojego znajomego ze szkoły — wyjaśnił, krzywiąc się. — Obrzydliwie bogata i zwyczajnie obrzydliwa kobieta. Jak miałem szesnaście lat, to przypadkiem spadł jej przy mnie ręcznik. Chyba chciała być jak matka Stiflera.
      Odwrócił się przez ramię, upewniając się, że kobieta faktycznie się oddala. Pokręcił głową.
      — Biedny chłop — mruknął współczująco.

      M.

      Usuń
  101. Dla Morty’ego podobne gesty były czymś naturalnym. Nie dopatrywał się w nich niczego więcej niż gestów zwykłej życzliwości. Uśmiechnął się, gdy poprawiała marynarkę na swoich ramionach. Wyglądała uroczo w za dużym okryciu.
    Gdy pani Johnson zniknęła mu z oczu, odetchnął z ulgą i spojrzał zaskoczony na Hazel, słysząc rozbawienie w jej głosie. Pokręcił głową z niedowierzaniem, ale uniósł kąciki ust w ciepłym uśmiechu. Niesamowite, że się z tego śmiała. Jego dziecięce upokorzenia tak ją bawiły?
    — Nie — odpowiedział poważnie, po czym uśmiechnął się szeroko. — Trzymam cnotę do ślubu. Czekam na tę jedyną.
    Parsknął śmiechem, gdy porównała Roberta do Stiflera. Coś w tym faktycznie było i choć Rob pewnie nie byłby zadowolony z tego porównania, to nie można było odmówić tym dwóm podobieństwa. Westchnął, gdy powiedziała o sowitym wynagrodzeniu. Równocześnie zadziwiające i przerażające było to, na ile ludzie potrafili się godzić dla pieniędzy. Sam czasem godził się na rzeczy, których nie chciał robić, by spłacić część długu zaciągniętego u ojca, ale były granice, których nie był w stanie przekroczyć. Domyślał się, że młodszy towarzysz pani Johnson nie miał większego wyboru w tym względzie.
    — Jasne, chodźmy — zgodził się, podstawiając jej swoje ramię. — Chociaż Freddie pewnie już dawno je dla nas wybrała.
    Preston nie miał pojęcia, że część pokazu będzie poświęcona też projektom Hazel. Freddie nic o tym nie wspominała, a on sam nawet nie pomyślał o tym, by zapytać. Był przekonany, że ich współpraca ograniczyła się do rozkładówki w czasopiśmie. Frederica stała tuż pod wybiegiem i na ich widok uśmiechnęła się szeroko i podniosła dłoń.
    — Tutaj! Zaczynamy za pięć minut — zawołała ich, wskazując dwa miejsca w pierwszym rzędzie. Gdy podeszli bliżej, Freddie przejęła Hazel i poprowadziła ją do sympatycznie wyglądającego mężczyzny, który właśnie zajmował miejsce tuż obok nich. — Naeem, to jest projektantka, o której ci mówiłam, Hazel Evans. Nasze nowe odkrycie. Hazel, Naeem Khan. Jeszcze raz wielkie gratulacje, Naeem, dwadzieścia lat marki to piękna rocznica, a teraz wybaczcie. Wracam za chwilę.
    Preston nie miał pojęcia, co się dzieje, ale wycofał się dyskretnie, dotykając pleców Hazel i dając jej znak, że tak jak Freddie zaraz wraca. Był pod wrażeniem, jak wiele informacji Frederica potrafiła zawrzeć w trzydziestosekundowej wypowiedzi. Przecisnął się przez formujący się wokół wybiegu tłum i znalazł jeden ze stołów z przekąskami. Nałożył na mały talerzyk kilka lepiej wyglądających finger foodów, omijając te wyglądające najdziwaczniej i wrócił do Hazel. Kilka osób rzuciło mu po drodze rozbawione spojrzenia, ale odpowiadał na nie tylko uśmiechem lub wzruszeniem ramion.
    Usiadł obok Hazel i dostrzegł, że Naeem gdzieś zniknął. Pojawiła się za to Freddie, która zajęła jego miejsce. Domyślał się, że projektant nie wytrzymał i poszedł sam wszystkiego dopilnować.
    — Serio, Morty? — zapytała Montgomery, kręcąc z rozbawieniem głową.
    — No szo? — zapytał, wsuwając do ust kolejnego krakersa z jakąś białą pastą i kolorowymi kiełkami.
    Światła zgasły i zapadła nagła cisza. Zaczynało się. Muzyka zaczęła grać. Preston podsunął talerzyk Hazel, zerkając na jej błyszczące od świateł oczy, po czym sam skupił się na oglądaniu.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  102. Podobało mu się bardziej, niż mógłby przypuszczać. Reżyser pokazu spisał się na medal, robiąc z prezentacji kolekcji istne widowisko. Wszystko świetnie ze sobą współgrało - muzyka, światło i tempo w jakim kolejni modele i modelki pojawiali się na wybiegu. Nie zauważył nawet kiedy dopił swojego drinka. Zerkał czasem na Hazel, która wydawała się całkowicie pogrążona w oglądanym spektaklu i Freddie, która z uśmiechem, ale w napięciu przyglądała się najmniejszym niuansom. Wiedział, że sprawdza i analizuje, czy wszystko faktycznie było tak, jak zaplanowali.
    Gdy Khan zszedł ze sceny i rozpoczęła się druga część pokazu, Preston był przekonany, że to po prostu ciąg dalszy, po prostu prezentują inną kolekcję. Odwrócił głowę zaskoczony, czując, że Hazel ścisnęła jego rękę.
    — Co? — zapytał zszokowany chyba bardziej niż ona. Wrócił wzrokiem do wybiegu, podziwiając prezentowane stroje. — Żartujesz?
    Zewsząd wokół niego błyskały ekrany telefonów, gdy zebrana widownia nagrywała całe wydarzenie. Ktoś z tyłu wcisnął mu w dłoń cienki katalog, w którym zaprezentowane były wszystkie biorące udział w pokazie stroje. Na pierwszych stronach i okładce widoczne były projekty Khana, ale w drugiej części znalazł zdjęcia wszystkich zaprezentowanych kreacji Hazel i kilka słów o niej i jej stylu projektowania. Podsunął katalog Hazel, by mogła zobaczyć.
    Freddie przeszła samą siebie. Hazel miała swój własny mały pokaz na jednej z największych imprez modowych Nowego Jorku. Złapał siostrę wzrokiem, ale ta nawet na niego dłużej nie spojrzała. Podniosła się powoli, gdy pokaz chylił się ku końcowi i przemknęła bokiem wybiegu. Gdy wszystkie modelki robiły ostatnie przejście po wybiegu, prezentując całą mini kolekcję, Frederica weszła na podwyższenie, by przedstawić projektantkę odpowiedzialną za drugą niespodziewaną część pokazu. Khana nie trzeba było przedstawiać, ale nazwisko Hazel musiało wybrzmieć.
    — Zapamiętajcie to nazwisko. Hazel Evans, moi drodzy! — Frederica wskazała Hazel otwartą dłonią i stanęła wśród zebranych modelek, które z szerokimi uśmiechami biły brawo.
    Widownia przyłączyła się do oklasków, a Preston wydał z siebie kilka entuzjastycznych okrzyków, pilnując, by owacje szybko się nie skończyły.
    Gdy całe wydarzenie się już zakończyło i rozentuzjazmowany tłum rozchodził się powoli, Freddie ruszyła w ich stronę, by przyłączyć się do gratulacji. Preston odsunął się nieco, ale stał za plecami Hazel, gdy kolejne osoby podchodziły chwalić kolekcję.
    — Następny pokaz przygotowujesz sama — zapowiedziała ze śmiechem Freddie, cmokając policzki Hazel. Później wspomniała coś o sprzedaży części kolekcji, ale on już nie słuchał. Próbował złapać wzrok siostry i gdy mu się to udało, ułożył usta w krótkie “dzięki”. Freddie pokręciła głową i przewróciła oczami. Dopiero później gdy go mijała, zostawiając ich, by dopilnować, żeby projekty po pokazie odnalazły na pewno swoich właścicieli, dodała cicho: — Leć jej pogratulować, jest czego.
    Preston podszedł bliżej, gdy mały tłum wokół Hazel zelżał, po czym dotykając delikatnie jej pleców, nachylił się nad jej uchem.
    — Po namyśle stwierdzam, że jednak możesz postawić nam później tego ubera.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  103. Preston był pod ogromnym wrażeniem tego, jak Hazel radziła sobie z tłumem. Nawet jeżeli była oszołomiona, to zupełnie nie było po niej tego widać. Z gracją przyjmowała wszystkie gratulacje i odpowiadała na wszystkie pytania. I choć to w żadnym stopniu nie był jego sukces, to czuł się tak dumny, jakby sam te gratulacje przyjmował. Wiedział, że Evans ma talent, ale nie spodziewał się, że zostanie aż tak ciepło przyjęta. Nie żałował, że zgodził się i przyszedł, żeby towarzyszyć Frederice. Było warto, jeżeli mógł być świadkiem pierwszego większego z - był pewien - wielu kolejnych ogromnych sukcesów Hazel. Chociaż im dłużej o tym myślał, tym coraz mniej był pewny, czy Freddie faktycznie chciała jego towarzystwa. Przez całą imprezę widział ją jedynie przez pierwsze pół godziny, zanim pojawiła się Evans, później jego siostra nagle nie potrzebowała już jego wsparcia jako osoby towarzyszącej.
    Był tak skupiony na Hazel, że w pierwszym momencie nie zauważył podchodzącej do nich kobiety. Spojrzał na nią z góry, mrużąc podejrzliwie oczy, gdy gratulowała Hazel. Odruchowo przyciągnął Evans bliżej siebie. Dopiero gdy usłyszał wypowiedziane przez panią Johnson słowa, rozluźnił się i nawet odpowiedział jej lekkim, choć zniecierpliwionym uśmiechem.
    Gdy kobieta się ulotniła, złapał rozbawiony wzrok Hazel i przekrzywił głowę z uśmiechem, puszczając ją w końcu i dając jej nieco więcej przestrzeni.
    — Zazdrosna? — powtórzył po niej zaskoczony, po czym parsknął śmiechem. — Ale jedno jej trzeba przyznać. Nie kłamała. Hazel… — pokręcił głową, nie wiedząc, jak jej pogratulować. Zwykle nie miał problemu ze słowami, ale nagle wszystko wydawało mu się dziwnie pompatyczne. — …ten pokaz, twój pokaz to było naprawdę coś.
    Uśmiechnął się szeroko, rozglądając się dookoła, gdy wspomniała o pizzy. Obsługa wymieniła szklanki na kieliszki pełne wina. W rogu sali rozłożyli się barmani, którzy zaczynali tworzyć drinki na mocniejszych alkoholach. Muzyka zmieniła się na bardziej klubową. Pokaz zakończył bankietową część imprezy i miała zacząć się ta mniej… elegancka.
    — To chodźmy, teraz od razu — powiedział szybko, szukając wzrokiem Freddie, żeby zabrać od niej papierosy i swój telefon. — Nie mogę ryzykować, że później, jak już zmienisz 72nd Road na mieszkanie na Manhattanie, to zapomnisz o swoim starym znajomym z Queens. Wolę dostać swoją pizzę i piwo teraz. Przynajmniej jestem ładnie ubrany.
    Przywołał wzrokiem Fredericę, wskazując jej gestem telefon i papierosy. Dopiero gdy dostał swoją komórkę i po małej bitwie również jednego papierosa z zapalniczką, zerknął na Hazel, unosząc zachęcająco brew.
    — To co? Idziemy?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  104. Morty udawał, że tego nie słyszał. Pierwszy raz usłyszał od niej tak bezpośredni komplement i nie był pewny, jak na to zareagować. Spojrzał tylko uważniej na Hazel, która łapała właśnie kolejnego drinka. Może jednak nie była tak spokojna, jak się wydawało na pierwszy rzut oka. Pożegnał się z Freddie, zamieniając z nią kilka słów, po czym ruszył razem z Hazel w stronę wyjścia, zabierając po drodze zamkniętą butelkę szampana jeszcze mokrą od lodu, na którym się chłodziła.
    — Manhattan? — powtórzył, zastanawiając się głośno. Manhattan był na pewno odpowiednim miejscem dla ludzi, którzy mieli pieniądze i lubili je wydawać. Dla tych, którzy lubili energię dużego miasta i zawsze chcieli być w centrum wydarzeń. Nie był pewny, czy Hazel będzie kiedykolwiek faktycznie do nich należeć. — Może. Może w SoHo? Chociaż bardziej widzę cię w domu z ogrodem na Long Island.
    Preston był z niej naprawdę dumny i gdy cofnął się, by mogła chwilę porozmawiać z Khanem przy drzwiach, złapał się na tym, że ją obserwuje. Postanowił wcześniej, że będzie trzymał dystans, ale uświadamiał sobie, że faktycznie lubi towarzystwo Hazel. Wszystko, co robiła było naturalne i niewymuszone, ani przez chwilę nie próbowała udawać kogoś, kim nie jest, mimo że znalazła się w towarzystwie osób, które nic innego nie robiły. Jak wtedy, gdy schyliła się, by posprzątać szkło, mimo że którakolwiek z obecnych na bankiecie osób uznałaby to za umniejszające.
    Otworzył przed nią drzwi, czując chłodny powiew nocnego powietrza. Odstawił na moment szampana na podest z kamiennym lwem, po czym zdjął po raz drugi już tego wieczora marynarkę. Tym razem nie zarzucił jej Hazel na ramiona, a przytrzymał ją tak, by mogła ją normalnie na siebie założyć.
    — Chyba musimy — zgodził się, rozglądając się dookoła. — Ale zaczekaj, najpierw chcę coś sprawdzić.
    Zatrzymał ją, nim zaczęła schodzić i złapał ją za rękę. Poczuł na swojej skórze coś lepkiego, odwrócił jej dłoń wnętrzem do góry i zerknął na czerwone od krwi skaleczenie. Zerknął na nią, przypominając sobie, że mówiła, że się nie skaleczyła. Musiał otworzyć niewielką ranę, gdy ścisnął jej dłoń. Nie skomentował tego. Jedynie wyciągnął poszetkę z marynarki i zawiązał białą jedwabną chustkę na jej dłoni, nie czekając na ewentualne protesty.
    Ale nie to chciał sprawdzić. Gdy byli na tarasie widział za budynkiem nieoświetlony ogród. Noce były już chłodne, więc organizatorzy najwyraźniej nie planowali przenosić imprezy na zewnątrz. Złapał ostrożnie jej prowizorycznie opatrzoną dłoń i poprowadził ją wzdłuż ściany budynku na tyły. Ogród był bardzo ciemny, oświetlał go jedynie poblask świateł z tarasu i odsłoniętych okien. Mimo to widać było, że jest doskonale utrzymany. Podzielony był na dwie części: tarasową z basenem i ogrodową, osłoniętą żywopłotem. Na niewielkiej ogrodzonej żywopłotem powierzchni nie było niemal nic poza kamienną dróżką, kilkoma kwietnikami z przerośniętymi polnymi kwiatami, małą sadzawką i łóżkiem pod porośniętą różami pergolą.
    Morty wszedł na trawnik, od świateł budynku osłaniał ich niemal całkowicie wysoki żywopłot. Zadarł głowę i zerknął na szare nocne niebo.
    — Nie widziałem po drodze żadnego szopa, więc przez chwilę powinno być bezpiecznie — mruknął, otwierając zabraną ze środka butelkę. Cofnął się, gdy nieco spienionego alkoholu wypłynęło z butelki, po czym pociągnął łyk i wyciągnął butelkę w stronę Hazel. — Za inspirację dla twojej następnej kolekcji. Za sukienkę ze wstążek. I miejsca, w których faktycznie widać gwiazdy.
    Na niebie nad nimi nie było widać prawie żadnej gwiazdy.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  105. Uśmiechnął się, słysząc odpowiedź. Nie spodziewał się usłyszeć odmowy, ale nie miał też stuprocentowej pewności, że Hazel znajdzie czas, a przede wszystkim chęć na spotkanie. Do tej pory ich współpraca polegała na tym, że Chayton wpadał do pracowni, składał u Hazel zamówienie i wychodził, później pojawiając się tylko na przymiarkach. Do tych transakcji nie potrzebowali żadnych oficjalnych spotkań, bo wszelkie formalności dało się załatwić na ladzie w jej butiku. Tym razem chodziło jednak o zawarcie bardziej angażującej umowy, a żeby do tego doszło, Hazel musiała otrzymać najpierw jej warunki, zapoznać się z nimi i dokonać ewentualnych poprawek, bo kwestie finansowe wciąż pozostawały do negocjacji. Czekała ich dłuższa rozmowa, ustalenie pewnych kwestii i niewykluczone, że nie wszystko da się dopiąć na ostatni guzik już na pierwszym spotkaniu. Możliwe, że Hazel będzie chciała przedyskutować to ze swoimi prawnikami, albo po prostu przespać się z myślą, zanim wyda ostateczną zgodę.
    — Świetnie, w takim razie piątek, dziewiętnasta — potwierdził. O tej porze powinien być już wolny, więc nie będzie konieczności przekładania innych spotkań i burzenia harmonogramu. Koordynatorzy na pewno odetchną z ulgą, bo grafik Chaytona to zwykle zaawansowany Tetris.
    — Biuro zarezerwuje dla nas stolik. Powiedz tylko, czy przesłać Ci lokalizację i dotrzesz na miejsce, czy wysłać po ciebie kierowcę? — zapytał, równocześnie proponując jej tą drugą opcję, z której śmiało mogła skorzystać. Nie znał Hazel na stopie prywatnej, bo nigdy nie mieli okazji jakoś bardziej zgłębić tych bardziej osobistych tematów, ale nie miał wątpliwości, że jest kobietą zaradną i silną. Wystarczyło spojrzeć, jak radzi sobie w wielkim mieście sama, bez wsparcia znajomości, które mogłyby wynieść ją na wyżyny nowojorskiej śmietanki. Proponował kierowcę, bo to z jego strony padła propozycja spotkania, a nie chciałby jej kłopotać, gdyby dotarcie na miejsce okazało się dla niej kosztowne, tym bardziej, jeśli ostatecznie odmówi tej współpracy i w efekcie będzie stratna.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  106. Preston czuł na skórze chłodne nocne powietrze, ale w tamtej chwili przynosiło raczej ulgę. Alkohol dawał złudne poczucie ciepła i w tej chwili w ogóle nie myślał o zimnie. Jej uwagę zbył krzywym uśmiechem i wzruszeniem ramion. Nie zdąży zmarznąć, bo przecież zaraz mieli jechać przecież na gorącą pizzę z gorącym serem i gorącym pepperoni.
    Nie patrzył na nią przez dłuższą chwilę, znów zadzierając głowę i dopiero gdy zauważył, że oddaje mu butelkę, przeniósł na nią wzrok. Przez chwilę wokół nich panowała cisza przerywana jedynie stłumionymi odgłosami imprezy dochodzącymi zza ich pleców, szumem wiatru w liściach i cykaniem świerszczy lub innych ogrodowych nocnych żyjątek, gdy nie odpowiedział na jej podziękowania. Nie miała mu tak naprawdę za co dziękować. Mógł się jedynie cieszyć, że nie miała do niego żalu o całe to zamieszanie.
    — Powinnaś podziękować Robbiemu — powiedział w końcu cicho, pociągając kolejny łyk szampana. Zmarszczył brwi, przypominając sobie początek pamiętnej domówki. — Pewnie nic z tego by się nie wydarzyło, gdyby nie próbował zaciągnąć cię do łóżka.
    Jakkolwiek brutalnie to brzmiało, taka była prawda. Gdyby Robert nie powiedział Prestonowi o swoich planach, nie zabrałaby jej na balkon, nie doszłoby pewnie do pożaru, do wspólnego piwa w jej kuchni, nocnego koncertu i późniejszych wydarzeń w parku. Wiedział, że Hazel nie miała pojęcia o obrzydliwych rzeczach, które Lowe mówił, ale cieszył się, że jej instynkt samozachowawczy nie zawiódł i zdecydowała się z nim wtedy schować na balkonie.
    — Mam nadzieję, że po tym już cię nie… — urwał, odwracając się do niej przodem. Zmarszczył brwi i zamarł. — Czekaj, Haze, nie ruszaj się.
    Morty odłożył powoli butelkę na trawę, pilnując, by się nie przewróciła, po czym równie powoli się podniósł, wyciągając przed siebie wyciągnięte ręce.
    — Tylko nie panikuj — mruknął cicho, zbliżając się do niej stopniowo. — To tylko mały paj… robaczek.
    Na głowie wśród kilku kosmyków jej już rozwianych przez wiatr włosów kroczył spokojnie dość pokaźnych rozmiarów pająk. Podszedł bliżej i ujął jej twarz w swoje dłonie. Pochylił delikatnie głowę Hazel do przodu, żeby przyjrzeć się zaplątanemu w blond kosmyki biedakowi.
    — Hej, mały — wymruczał, jedną dłoń opierając na karku Hazel, a na drugą próbując wyciągnąć pająka z jej loków. Złapał go na otwartą dłoń i odsunąwszy się o krok, zaprezentował Evans. Pająk miał około dwóch centymetrów razem z długimi grubymi czarnymi odnóżami. — Myślę, że powinnaś nadać mu imię, zanim go wypuścimy.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  107. — Peppe — powtórzył po niej, przenosząc pająka na pobliskie krzaki. Zsunął go ostrożnie z dłoni, gdy pajęczak nie chciał się ruszyć. — No, uciekaj, Peps — pogonił go łagodnie, po czym odwrócił się do Hazel, wycierając dłoń o spodnie. — Wiesz, że pająki żyją nawet kilka lat? Jest szansa, że kiedyś go jeszcze spotkamy.
    Nie usiadł obok niej, a zamiast tego nie zważając na wilgotną trawę i swoje drogie spodnie, po prostu usiadł naprzeciwko niej na trawie. Miał zgięte nogi, oparł łokcie o kolana i gdy wyciągnęła w jego stronę butelkę, przejął ją. Wziął potężny łyk, zanim odpowiedział na jej pytanie. I choć nie miał powodów, to czuł lekki wstyd. Wstydził się za zachowanie Roberta.
    — Że zostawi cię w spokoju. Że przestanie cię nagabywać, Haze — odpowiedział w końcu, marszcząc brwi.
    Lowe zwykle szybko tracił zainteresowanie, ale nie wiedzieć czemu to właśnie Hazel wydawała się jakimś wyjątkiem w jego niechlubnej karierze podrywacza. Prestonowi trudno było zrozumieć, dlaczego Rob nie potrafił odpuścić i dlaczego akurat Evans. Wyzerował resztkę szampana i odłożył pustą butelkę na bok. Wyciągnął ręce za siebie i odchylił się do tyłu. Wahał się, czy odpowiedzieć na jej drugie pytanie. Roberta znał zdecydowanie dłużej i bliżej niż Hazel, ale miał wrażenie, że w przeciągu tych sumarycznie może kilkunastu godzin, które razem spędzili, zdążyli nawiązać między sobą jakieś porozumienie, którego nie potrafił sklasyfikować. Rozumiał już, dlaczego miała problem z tym, by nazwać ich relacje.
    — Przed imprezą Rob powiedział mi, że ma na oku dziewczynę. Przechwalał się, jak to on, czego to nie będzie z nią robił. Później pokazał mi, że chodzi o ciebie. I pewnie nie zwróciłbym na to większej uwagi, bo czułem, że nie dasz się na to nabrać, ale on nie odpuszczał, Hazel. Nawet kilka dni po domówce, gdy próbowałem z nim pogadać, żeby trochę spuścił z tonu, bo ewidentnie nie wykazujesz zainteresowania, upierał się, że nie odpuści. — Skrzywił się, przypominając sobie, że Robert nie tylko doskonale pamiętał swoje obrzydliwe przechwałki i snute głośno plany, ale był z nich dumny i przekonany, że wszystkie się spełnią. Spojrzał na nią spod zmrużonych powiek. — Nie wiem, czy tak go zauroczyłaś, czy to jego urażone ego, ale wydawał się zdeterminowany, więc powiedziałem mu, że byłaś już na randce ze mną i ma cię zostawić w spokoju.
    To nie do końca było kłamstwo. Faktycznie mieli za sobą coś na kształt randki, nawet jeżeli żadne z nich tak na to w tamtym momencie nie patrzyło. Żałował, że nie ma więcej szampana, bo nagle miał ogromną chęć się napić. Już wcześniej czuł, że alkohol ma wpływ na jego zachowanie. Był dużo bardziej rozluźniony i pozwalał sobie na więcej kontaktu fizycznego z Evans, niż kiedykolwiek mógłby na trzeźwo. A jednak teraz żałował, że nie jest bardziej pijany. Siedział przed nią, opierając łokcie o zgięte kolana. I choć siedziała wyżej, wyciągniętymi przed siebie rękami prawie dotykał jej nogi.
    — Wątpię, żeby Rob mógł cię skrzywdzić, Haze, ale… — Wzruszył ramionami, nie kończąc. Ale jak mógłby zaryzykować?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  108. Nie mógł nic poradzić na to, że jego wzrok sam krążył po każdym odsłoniętym fragmencie jej ciała. Pewnie gdyby była kimkolwiek innym, już dawno wykonałby ruch, ale Hazel nie wydawała się dobrą kandydatką na przelotną znajomość. Doceniał ich niezobowiązujące nieplanowane spotkania i fakt, że nawet jeżeli istniało między nimi jakiekolwiek napięcie, to było na tyle przyjemne i naturalne, że w ogóle mu nie przeszkadzało.
    Preston już jakiś czas temu przestał szukać dłuższych związków. Był w takim momencie swojego życia, że nie był w stanie zaoferować potencjalnej partnerce nic za poza swoim głupim poczuciem humoru, rzadkim towarzystwem i darmowymi atrakcjami. Żadnej stabilności finansowej, brak własnego miejsca, nieuporządkowane sprawy rodzinne i bardzo mało czasu wolnego. To nie były cechy, których szukały kobiety i byłoby w stosunku do nich nie w porządku, by wymagał od którejkolwiek obniżenia swoich oczekiwań.
    A jednak nie mógł się powstrzymać przed przekomarzaniem z Evans, gdy zaczepiała go w ten sposób. Spojrzał na nią zaskoczony, gdy wspomniała o ewentualnym powodzie zainteresowania Robbiego, a później po prostu zaczął się śmiać. Nie dlatego, że wątpił w to, że mogłoby to być prawdą, ale dlatego, że w umyśle Roberta faktycznie mogłoby powstać takie przekonanie. No i nie spodziewał się po niej takiej bezpośredniości.
    — Myślę, że Rob nie zniósłby, gdybyś okazała się lepsza też od niego — powiedział w końcu, odchylając się delikatnie do tyłu. Była tak blisko, że siedząc, nie miał gdzie uciec. Czuł delikatny zapach jej perfum i gdy się nad nim pochyliła, jego marynarka się rozchyliła tak, że widział jej smukłą szyję i dekolt. Uśmiechnął się lekko, słysząc jej słowa o gwiazdach. Już na pierwszym spotkaniu ustalili, że w Nowym Jorku nie da się faktycznie zobaczyć gwiazd. Miał jej twarz przed sobą. Gdyby uniósł się nieco wyżej, spokojnie mógłby ją pocałować. — To co? Jedziemy do Winony?
    Resztką rozsądku odchylił się, zwiększając między nimi dystans. I choć nie wydawało się to wcale niewłaściwie, by faktycznie wykonać krok w tę stronę, to wiedział, że to jedynie alkohol pcha mu do głowy takie myśli.
    — Jak pokazuję gwiazdy dziewczynom, to się zakochują — oznajmił lekko, uśmiechając się szeroko. Podniósł się powoli. — Nie chcesz tak ryzykować.
    Wytarł dłonie o spodnie i wyciągnął dłoń w jej kierunku, chcąc pomóc jej wstać. Nim ruszyli, wyciągnął jeszcze telefon i zamówił im ubera, wybierając jako cel jedną z jego ulubionych nocnych pizzerii na tyle blisko ich domu, że mogli przejść do mieszkania piechotą nawet w wysokich szpilkach.
    Nie złapał jej za dłoń, gdy szli, bo wyprzedził ją o kilka kroków. Podszedł do mijanych kwietników i zerwał kilka kwiatów, tworząc z nich mały polny bukiet. Dopiero gdy zrównała z nim krok, podał jej rękę, by się na nim wsparła i wyciągnął w jej stronę prowizoryczną wiązankę.
    — Wiem, że miał być bukiet z kwiaciarni — powiedział półżartem, nawiązując do jej słów, że nie odpuści mu kwiatów. — Ale nie miałem kiedy skoczyć.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  109. Był biznesmenem, właścicielem jednej z największych na Zachodnim Wybrzeżu korporacji produkujących zabezpieczenia do infrastruktury krytycznej, więzień i państwowych konglomeratów, ale nigdy nie szczycił się tym osiągnięciem i nie próbował zgrywać ważniaka, bez względu na towarzystwo, w którym się znajdował. Starał się być sobą, zawsze i wszędzie, a chociaż z bycia prezesem ciężko jest się uwolnić, bo po kilkunastu latach staje się to w końcu stylem życia – był też policjantem i mężczyzną, takim samym jak inni. Miał gorsze dni i lepsze, robił wszystko, żeby żyć szczęśliwe, mimo że nie zawsze wychodziło tak, jak chciał. Nie jest przecież robotem, któremu wgrano idealny program. Prywatnego kierowcę również posiadał, ale korzystał z jego uprzejmości tylko wtedy, gdy miał do załatwienia kilka spraw na raz: kiedy w godzinach szczytu musiał przedostać się z jednego punktu do drugiego, a w międzyczasie prowadzić wideokonferencję na tablecie i odpisywać na e-maile w telefonie. Na co dzień sam pełnił rolę swojego kierowcy i to mu odpowiadało, bo nie czuł się jak król, który do swojego królestwa musi dojeżdżać karocą ze specjalnym zaprzęgiem. To prawda, że rozsiewał wokół siebie specyficzną aurę, bo był obyty w towarzystwie i do szpiku kości przesiąkł charakterystycznym dla biznesmenów bon-tonem, ale dla bliskich sobie osób cały czas pozostawał człowiekiem, z którym da się wyjść na piwo, zagrać w darta i pogadać o głupotach, choćby do białego rana. Nie chwalił się jednak życiem prywatnym, nie dążył do sławy i unikał skandali, bo nie był tak zepsuty, jak spora część nowojorskiej śmietanki, włącznie z jego matką. Lubił ludzi autentycznych, z pasją i wartościami, a cała reszta jest już dla niego sprawą drugorzędną.
    — Doskonale. Do zobaczenia, Hazel — pożegnał się z uśmiechem na ustach i rozłączywszy połączenie, podniósł się z fotela, a potem poszedł bezpośrednio do koordynatorki biura, poprosić ją, żeby w piątkowy wieczór zarezerwowała stolik dla dwojga w Eleven Madison Park, w której to najczęściej prowadził biznesowe rozmowy. Znał tamtejszych menadżerów, a oni znali procedurę kolacji biznesowych z ramienia jego firmy i wiedzieli, jak obsłużyć ich klientów. Dodatkowo serwowali świetne jedzenie, ale w innym przypadku nie zasłużyliby na te wszystkie gwiazdki Michelin, więc to mówiło samo za siebie.


    Piątkowy ranek spędził w jednostce policji na dyżurze. Po południu był już w biurowcu, żeby uporządkować trochę spraw i zabrać teczkę z dokumentami, które przygotowano na dzisiejsze spotkanie z Hazel. W międzyczasie dostał telefon od matki, pierwszy od kilku dni, i wysłuchał jej opowieści o przebiegu pierwszej i prawdopodobnie ostatniej przymiarki. Zachowywała ten swój standardowy grymas, ale Chayton wyłapał jej w głosie nutki zadowolenia, szczególnie, gdy mówiła o jakości materiału i wszystkich detalach, które Hazel zawarła w projekcie. Momentami był aż zaskoczony, że wypowiadała się o niej tak pozytywnie, ale oczywiście na sam koniec musiała dodać jakiś swój przytyk, bo przecież nie byłaby sobą, gdyby oceniła kogoś wyłącznie na plus. Tak, czy siak, wyglądało na to, że Lucinda Kravis jest naprawdę zadowolona i to zasługiwało na pełne uznanie, ponieważ nie tak łatwo jest zadowolić tę kobietę.
    Wieczorem Chayton zadzwonił do kierowcy, żeby odebrał go z mieszkania przy 74 ulicy w Upper East Side. Normalnie pojechałby własnym samochodem, ale niewykluczone, że skusi się na lampkę dobrego wina, albo innego alkoholu, a to wykluczało jazdę, nawet jeśli prawo pozwalałoby mu prowadzić. Przed dziewiętnastą pojawił się w manhattańskiej dzielnicy Flatiron, podziękował kierowcy i skierował się do budynku, w którym mieściła się restauracja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na wejściu przywitał się z osobą na recepcji, a kiedy chef de rang podszedł do niego, kłaniając się lekko, uścisnął jego dłoń i pozwolił zaprowadzić się do stolika, przy którym siedziała już Hazel. Uśmiechnął się, gdy ich spojrzenia spotkały się w drodze. Miał na sobie jeden z jej garniturów – ciemny, jednorzędowy, bardzo elegancki – i nie miał wątpliwości, że Hazel od razu rozpozna na nim swoją pracę.
      — Dobry wieczór — przywitał się, posyłając Hazel uprzejmy uśmiech. Do niej również wyciągnął dłoń. — Cieszę się, że znalazłaś chwilę. Zdaję sobie sprawę, że masz mnóstwo pracy — przyznał, kładąc firmową teczkę na blacie stołu, bardziej z boku, i zaraz usiadł na wolnym krześle. Podziękował krótko kelnerowi, gdy ten pojawił się na moment, by uzupełnić jego szklankę wodą, a później skupił już spojrzenie na twarzy Hazel. — Jak minął dzień? Słyszałem, że odbyła się dziś przymiarka. Mam nadzieję, że Lucinda nie dała ci popalić pod moją nieobecność — zaczął, bo tej kwestii również był ciekawy. Matka nie gryzła się w język. ale liczył na to, że tym razem choć trochę poskromiła swoje snobistyczne usposobienie.

      Chayton Kravis

      Usuń
  110. Krzyk Hazel układający się w jego imię sprawił, że siedzący na podłodze Nicholas drgnął. Nie spodziewał się po młodej kobiecie tak gwałtownej reakcji, nawet jeśli jego zamroczony umysł pozwoliłby mu na snucie jakichkolwiek prognoz. Z trudem uniósł dotychczas podpartą na dłoniach głowę i spojrzał z dołu na sąsiadkę, dostrzegłszy przy tym, że ją wystraszył, przez co gula w jego wnętrzu urosła o kilka dodatkowych centymetrów. Nie chciał jej kłopotać i nie chciał, aby oglądała go w takim stanie. Była jedną jeśli nie jedyną osobą, która została w jego życiu po śmierci rodziców, od reszty zdołał skutecznie się odciąć. Tym samym Hazel była również jedyną, która wiedziała, jaki Nicholas był przed i jaki stał się po. Kiedy popatrzył na siebie oczami Evans, nabrał ochoty na to, by ponownie zwymiotować.
    — Nic się nie stało — odezwał się słabo, obserwując, jak odkłada siatki na blat, a później przemieszcza się, by stanąć przed nim. Pokręcił przecząco głową, kiedy oznajmiła, że pozbiera strzaskany talerz i potem po raz kolejny, kiedy poprosiła go o przejście na kanapę. Była to jednak jedyna oznaka protestu, na jaką się zdobył, ponieważ w tym stanie nie miał siły na nic więcej. Gorący prysznic nie tylko go odświeżył, ale także przywrócił mu pewną jasność myślenia, nie oznaczało to jednak, że wytrzeźwiał w tempie ekspresowym – wciąż pozostawał otumaniony i jego protesty na nic miały się nie zdać. A może Nicholas chciał, by tym razem na nic się nie zdały? W końcu jeszcze przed chwilą szeptał gorączkowo, żeby to wszystko się skończyło. Może wreszcie doszedł do tego punktu, w którym się poddał i było mu doskonale wszystko jedno? Wszystko jedno, w jakim stanie oglądała go Hazel. Wszystko jedno, że wtargnęła do mieszkania, do którego od półtorej roku nikogo nie wpuścił.
    To jednak nie było prawdą i nawet będąc pijanym, Nick to wiedział. Gdyby było mu wszystko jedno, nie czułby tego palącego wstydu, który sprawiał, że uciekał wzrokiem przed spojrzeniem sąsiadki.
    Podźwignął się i stanął na nogi, a potem wyminął kobietę, nie obdarzając jej przy tym choćby krótkim spojrzeniem. Nim jednak dotarł na kanapę, przystanął w progu kuchni. Wsparł się dłonią o futrynę, a później zwinął palce w pięść i lekko, kilkukrotnie stuknął nią o płaską powierzchnię.
    — Hazel… — zaczął z pochyloną głową, będąc zwróconym do niej bokiem. — Nie musisz, naprawdę nie musisz… — urwał, nie będąc pewnym tego, co właściwie chciał powiedzieć. Tkwił w miejscu jeszcze przez chwilę, po czym noga za nogą i wciąż nieco chwiejnie, powlekł się na kanapę. Usiadł na meblu, ale nie położył się. Wiedział, że jeśli sobie na to pozwoli, wirowanie w głowie będzie tak nieznośne, że organizm sobie z nim nie poradzi i będzie bronił się na wszelkie możliwe sposoby. Póki zachowywał pion, było znośnie, więc zamarł w pozycji siedzącej. Pochylony, z łokciami wspartymi blisko kolan, wplótł palce we włosy i tym sposobem podtrzymał głowę.
    Proces trzeźwienia nie miał być miły. Nick wlał w siebie zbyt wiele alkoholu, by tak po prostu położyć się spać i wstać z lekkim bólem głowy. Co prawda przespał te kilka godzin pod drzwiami, przez co można było założyć, że było mu już nieco bliżej trzeźwości, ale jednocześnie stan ten wciąż był tak odległy, że Woodrow stęknął cicho na sama myśl o nadchodzących godzinach. A jednak, wciąż to sobie robił. Co prawda rzadziej, ale nie potrafił przestać. Kurczowo uczepił się jedynej, znanej sobie rzeczy i nie chciał puścić.

    NICHOLAS WOODROW

    OdpowiedzUsuń
  111. A wiesz, że nawet mnie natchnęło? Łączy ich w sumie ta małomiasteczkowość i trochę artystyczność ich zajęć :D Które naciąganie, bo naciąganie, ale można by połączyć. Wade mógłby tworzyć dla Hazel printy na materiałach, które później by wykorzystywała. Robiłby to nieodpłatnie z tego względu, że mogliby się przyjaźnić odkąd wyszedł na prostą. Stąd też nigdy nie przyznałby się Hazel, że ma dość mroczną przeszłość, a czy to wyjdzie? Możliwe, że w niedługim czasie owszem. Jeżeli masz ochotę na dwa wątki z Wadem to możemy dalej pomyśleć :)

    Wade Washington

    OdpowiedzUsuń
  112. Nie zachowywał się wobec niej źle, ale miał wrażenie, że trzymała wobec niego jakiś dystans, jakby wyrobiła już sobie o nim opinię i kierowała się tym, co na jego temat mówią inni. Bywał dupkiem, bardzo wrednym zresztą, ale dla niej od początku starał się być miły, przy okazji oferując życiową szansę, jeśli uda się jej sprostać jego wymaganiom.
    - Być może i o to chodziło, ale nieważne, właściwie to masz rację, kompletnie mnie to nie interesuje – wzruszył ramionami, zamykając temat jej prywatnych spraw. Przyszła tutaj w celach zawodowych i na tym powinni się skupić, zwłaszcza, że i tak w kilka minut zmienił całe zasady konkursu i zaproponował jej nietypowe rozwiązanie, które albo mogło całkowicie przekreślić jej szansę, lub wręcz przeciwnie, pozwolić wybić się dzięki niemu na szczyt.
    - Jestem wybredny i wymagający, zobaczymy, czy uda ci się wstrzelić w mój gust. I tak, zrobię z tym, co zechcę, albo się wybijesz, albo będziesz skreślona w tym środowisku, ale jak rozumiem, podejmujesz to ryzyko? – uniósł pytająco brew, upijając przy tym łyk kawy. Jeśli nie podejmie tej gry, nie będzie warta jego zachodu. Cenił ludzi, którzy potrafili postawić wszystko na jedną kartę i miał nadzieję, że stojąca przed nim dziewczyna należała do tego grona. W końcu zostawiła swoje rodzinne miasteczko i rzuciła się w wir Nowego Jorku, musiała więc być odważna i wierzył, że nie spieprzy sprawy, wycofując się w ostatniej chwili.
    - Za pół godziny mam ważne spotkanie, rób więc co do ciebie należy, później nie będę już dostępny, a chcę mieć swój strój u siebie co najmniej dzień przed imprezą. Na Fashion Week będzie mnóstwo przedstawicieli prasy, moja sekretarka nauczy cię, jak masz się z nimi obchodzić, co mówić, czego nie, a najlepiej w ogóle powinnaś milczeć, żeby nie wzbudzić żadnej niepotrzebnej sensacji – westchnął, nie do końca będąc przekonanym, czy faktycznie powinien rzucać ją aż na tak głęboką wodę i ją tam ze sobą zabierać. Dziennikarze robili tam zawsze mnóstwo zdjęć, a jeśli pojawi się tam w jego towarzystwie, znów zrodzą się jakieś niepotrzebne plotki z których nie miał zamiaru się później tłumaczyć. Zawsze najpierw mówił, a później myślał, ale skoro powiedział już A, musiał powiedzieć też B i pociągnąć to wszystko do końca, zwłaszcza, że nie miałby serca i sumienia, aby teraz nagle to wszystko odwołać. Dla niego była to impreza jak każde inne, nie przywiązywał do niej żadnej wagi, ale dla Hazel mogła to być walka o być, albo nie być w branży i nie zamierzał jej tego zbytnio utrudniać.

    prezesik

    OdpowiedzUsuń
  113. Owszem, nie zachowywali się jak dorośli ludzie, ale… cóż, jakby nie był to czas na zastanawianie się, jak ze sobą porozmawiać jak dorośli. Riven chciał jak najszybciej i jak najdalej oddalić się z miejsca wymiany. Zawsze tak robił, ale dzisiaj dołączył do tego wszystkiego ktoś, kto nie powinien w ogóle znajdować się w pobliżu tej cholernej alejki! Ach, Hazel, Hazel, Riven westchnął ciężko w myślach, nawet przewrócił oczami, również w myślach. Teraz liczyło się, aby odstawić ją gdzieś, gdzie ludzie byli… dobrzy? Uczciwi? No, gdzieś, gdzie byłaby bezpieczna i nikt nie chciałby jej zapytać, dlaczego znalazła się w tamtym miejscu. Tamci mogli uznać ją za przypadkowego przechodnia, świadka… albo za policjantkę. A co za tym idzie – i jego mogli zacząć podejrzewać o kablowanie, a tego naprawdę nie chciał, bo skończyłoby się to dla niego po prostu źle, tragicznie. Mogliby go kiedyś znaleźć gdzieś przy ujściu kanału na przykład. Dechart podejrzewał, że to wszystko wkrótce zacznie do Hazel dochodzić. I chyba Riv nie chciał być wtedy w pobliżu, ponieważ nie potrafiłby jej niczego powiedzieć. Ani kłamstwa, ani tym bardziej prawdy.
    Ostatecznie jechali już metrem przed siebie. Riven przyglądał się dziewczynie i uniósł brew wyżej. Sprawdzić go? Później parsknął śmiechem.
    – Szemrany? Dobre, tego jeszcze nie słyszałem – wciąż się cicho śmiał pod nosem. – I co, twoja ciekawość została zaspokojona? – zagadnął, wciąż się jej przyglądając. – Teraz jedziesz z szemranym typem metrem, nie wiadomo dokąd i nie wiadomo, czy ktoś za nami nie szedł.
    Nie szedł, Riven od wielu lat gubi za sobą ludzi, choć przejażdżka metrem wydawała się opcją… trudniejszą do zgubienia ewentualnego ogona. Nikt jak dotąd nie biegł za nim po dachach, przynajmniej nie daleko.
    Riven westchnął ciężko. Spojrzał na tablicę, na której wyświetlała się trasa.
    – Za dwie stacje przesiądziemy się w inną linię – powiedział. – Trochę sobie dzisiaj popodróżujemy. Nie mamy celu, Hazel, znaczy… nie mamy celu podróży… wiesz, o co mi chodzi. Po prostu będziemy jeszcze tak sobie jeździć po mieście, zmieniając kierunki i trasy, żeby… mieć pewność, że jesteśmy tylko sami.
    Z jednej strony miał ochotę jej powiedzieć coś, przez co by się przestraszyła i więcej nie robiła takich akcji, a z drugiej… wcale nie chciał jej straszyć. Jasne, byli tylko znajomymi, ale… do pewnego czasu Hazel go tolerowała, może nawet lubiła, skoro zgadzała się pić z nim kawę, zatem zależało mu, aby dziewczyna była bezpieczna.

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  114. Kiedyś podobała mu się myśl, że mógłby wracać do domu, w którym czekała na niego partnerka z dzieciakami. Obecnie taki obraz był tak daleko w przyszłości, że to nawet nie było sensu o tym wszystkim myśleć. Miał Heidi i to mu musiało wystarczyć. Po wydarzeniach z tego roku raczej też nie spieszyło mu się do tego, aby swój stan w jakikolwiek sposób zmieniać. Musiał to przetrawić, zobaczyć co szykuje dla niego przyszłość. O tym teraz myśleć zdecydowanie nie powinien. Zwłaszcza, że był na randce i to z naprawdę fajną dziewczyną, która mogła odmienić jego życie. Były to co prawda myśli w dość nastoletnim stylu, a jemu daleko było do nastolatka. Zamierzał się skupić teraz na randce i spędzeniu czasu w dobrym towarzystwie. Poza tym, kończył im się pierwszy drink i potrzebowali kolejnego. Zdecydowanie potrzebowali jeszcze jednego.
    W oczach Rhysa już chyba bez względu na to, ile lat będzie miała Ana zawsze już będzie małolatą. Była o osiem lat młodsza i od początku stała się oczkiem w głowie. Wziął sobie rolę starszego brata na poważnie.
    — Podpytam się jej i dam ci znać. Albo przekażę jej po prostu twój numer telefonu, jeśli nie masz nic przeciwko temu, aby sama się do ciebie odezwała. Tak chyba będzie lepiej i będziecie mogły sobie wszystko między sobą ustalić — zaproponował. Dokończył swojego drinka i zdecydowanie było mu mało. — Jasne, że tak. Chcesz coś wybrać, czy zdajesz się na mnie?
    Jak na początek całkiem nieźle im szło z rozmową. Rhys, choć z początku nie był zadowolony z pomysłu z randką w ciemno to teraz całkiem mu to odpowiadało. Gia miała rację, że będzie się dobrze bawić. Może nie minęło zbyt wiele czasu, a on już wyrobił sobie zdanie, ale jeśli odbierał dobrze spędzony z Hazel czas to oboje bawili się całkiem dobrze.
    Gia jednak nie zdradziła zbyt wielu szczegółów. Może uznała, że powinni sami je od siebie wyciągnąć. W zasadzie nie było w tym nic zaskakującego. W końcu mieli się poznać, a nie dowiadywać się wszystkiego od osób trzecich.
    — Nie wiedziałem czego się spodziewać. Gia wspomniała jedynie, że jesteś… artystką. Tak to chyba określiła, a pod tym słowem może kryć się wszystko. Byłem nawet gotów na nauczycielkę plastyki albo zwariowaną malarkę, która żywi się energią słoneczną — zaśmiał się. Mimo wszystko miał nadzieję, że na taką artystkę by nie trafił. Raczej nie znaleźliby wspólnego języka, a on zwyczajnie takich ludzi nie rozumiał.
    — Wow, Minnesota. To spory kawałek stąd. Więc czemu Nowy Jork? Co cię do niego przyciągnęło? — zapytał. — W Europie chyba łatwiej zrobić objazd. Tutaj jedziesz pięć godzin i wciąż jesteś w jednym stanie, a tam dwa kraje już zaliczone.
    Zaczepił krążącą wokół stolików kelnerkę, aby mogli złożyć zamówienie na kolejne drinki. Potrzebowali zdecydowanie kolejnych, choć sądził, że i bez alkoholu krążącego w żyłach bawią się w swoim towarzystwie całkiem dobrze, ale kolorowe drinki były miłym dodatkiem.

    Rhys

    OdpowiedzUsuń
  115. — Powiem, ale niestety wątpię, żeby pamiętała, że w ogóle mi je zleciła — odpowiedział, wzruszając ramionami.
    Nie widział Irene od tego feralnego dnia w jej pracowni. Jego ojciec zadbał o to, by kara faktycznie go dotknęła. Val informowała go na bieżąco, jednak wiedział, że po ostatnim razie niechętnie sprzeciwi się swojemu pracodawcy. Potrzebowała tej pracy i nawet jeśli współczuła Mortimerowi, to nie na tyle duże, by ryzykować utratą źródła dochodu. I choć Preston miał ochotę buntować się nawet dla samej zasady, to nie zamierzał jej na to narażać.
    Zerknął na telefon, dostrzegając, że zamówiony uber znajduje się w okolicy i czeka ich jeszcze pięciominutowe oczekiwanie. Wyciągnął w końcu papierosa, na którego czekał od momentu, w którym wyszli z sali. Odsunął się na bok, odpalił i zaciągnął się głęboko, czując kojący ciężar dymu wypełniającego jego płuca. Wcześniej tego nie czuł, ale teraz uświadomił sobie, jak bardzo ma ochotę na tę pizzę. Jeden głód już zaspokoił, pozostał ten drugi.
    — Jak ręka? — zapytał w końcu, dopalając fajkę. Zaciągnął się po raz ostatni i zgasił papierosa o murek. — Krwawi dalej?
    Drzwi budynku otworzyły się nagle i noc zalała głośna klubowa muzyka, Morty zerknął wyżej, widząc, że po schodach schodzi podchmielona para. Mężczyzna miał na sobie jaskrawy niebieski garnitur, a kobieta krótką różową sukienkę z sypiących się wszędzie piór. Preston myślał, że ich miną, ale ruszyli prostu w ich stronę.
    Kierowca ubera zatrzymał się tuż przed Hazel.
    — Jedziecie w stronę Long Island? — zapytała kobieta, podchodząc bliżej. — Możemy się z wami zabrać? Na następną taksówkę będziemy czekać prawie pół godziny.
    — No! Zmieścimy się przecież — zawołał entuzjastycznie mężczyzna, nie czekając nawet na odpowiedź i pakując się na przednie siedzenie.
    Gdyby Morty był sam, nie miałby nic przeciwko. Toyota spokojnie mogła pomieścić pięć osób, choć z tyłu mogło być im trochę ciasno. Niejednokrotnie zdarzały mu się podobne sytuacje, w zakorkowanym Nowym Jorku każdy się spieszył i nawet piętnaście minut mogło komuś uratować dzień. Jeżeli akurat miał taką możliwość, nie widział powodów, by podzielić się kosztem transportu.
    — Co o tym myślisz Hazel? — zapytał jej cicho, dając jej wybór. Nie chciał stawiać jej w krępującej sytuacji.
    — To pani! Hazel Evans, tak? — Kobieta wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. — Wspaniałe kreacje, ta tiulowa była nieziemska!

    M.

    OdpowiedzUsuń
  116. Gdy Hazel wspomniała o swojej babci, zrozumiał, dlaczego z taką łatwością obchodziła się wcześniej z jego matką. Sam wcześniej nie miał takich doświadczeń i nauczenie się, kiedy protestować, a kiedy płynąć z prądem pomysłów jego matki zajęło mu zbyt wiele czasu. Uśmiech zniknął z jego ust, gdy uświadomił sobie, że szybko nie będzie miał okazji tego Irene opowiedzieć.
    Nie miał nic przeciwko, by usiąść z kobietami z tyłu, ale okazało się, że pasażerka na gapę, choć raczej szczupłej budowy, zajmowała zdecydowanie więcej miejsca, niż Morty kiedykolwiek by przypuszczał. Jej ręce też były nieco zbyt ruchliwe jak na gust Mortimera. Lucas, jej partner w ogóle zdawał się nie zwracać uwagi na swoją towarzyszkę i gdy ruszyli, raz po raz podejmował usilne próby podłączenia się pod bluetooth w samochodzie, by puścić swoją muzykę. Krzyknął triumfalnie, gdy w końcu mu się to udało. Maisie pochyliła się do przodu, obejmując fotel Lucasa i próbowała wytłumaczyć mu, jaką ma puścić piosenkę - no wieeesz, tę gdzie ona jedzie samochodem, równocześnie otwarcie flirtując z kierowcą. Wyciągnęła się przy tym tak mocno, że nie dość, że odkryła niemal całe pośladki, to spychała Evans prosto na kolana Morty’ego.
    Preston próbował ignorować całą sytuację, ale była tak absurdalna, że musiał odwrócić głowę, by nie parsknąć otwarcie śmiechem. Maisie nie tylko nic sobie nie robiła z tego, że widać było jej bardzo skąpą bieliznę, ale wręcz zdawała się to robić specjalnie. Morty choć bardzo chciał, nie miał się już gdzie przesunąć. Odchylił się do tyłu, by Hazel miała nieco więcej przestrzeni, by unikać kręcącej się na wszystkie strony Maisie.
    Gdy razem z mężem znalazła w końcu Can’t get you out of my head Kylie Minogue, opadła na swoje siedzenie, bez żadnego skrępowania urządzając sobie w samochodzie karaoke. Gdy jej wzrok padł w końcu na Mortimera, uśmiechnęła się do niego zaczepnie, machając głową do rytmu. Ten widok był dla Prestona tak porażający, że oparł głowę na ramieniu Hazel, obawiając się, że nie wytrzyma dłużej i wybuchnie śmiechem.
    Maisie właśnie tworzyła własny układ choreograficzny do następnej piosenki, próbując złapać wzrok kierowcy w lusterku, a Preston zastanawiał się, czy to z nim, czy z Hazel jest coś nie tak, że przyciągają takie rzeczy. Zaczynał mieć podejrzenia, że ich współpasażerowie albo są nie do końca normalni, albo przyjęli dzisiaj więcej niż tylko alkohol. Właśnie pochylał się nad uchem Hazel, by podzielić się z nią swoimi spostrzeżeniami, ale Lucas odwrócił się do nich. Obrzucił Maisie pożądliwym spojrzeniem, zachęcając ją przy tym do kolejnych tańców, a później zerknął na Hazel.
    Dokładnie tym samym lepkim wzrokiem, co na swoją żonę.
    Preston, który już prawie krztusił się ze śmiechu, przyciągnął do siebie mocniej Hazel i łapiąc wzrok mężczyzny, pokręcił głową, dając mu znak, że nie ma na co liczyć.
    — Kurwa, Haze. To są chyba swingersi — mruknął jej cicho do ucha, gdy Lucas zajął się ponownie didżejką.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  117. Morty nie mógł przyłączyć się do tej wymiany zdań, bo im dłużej cała ta sytuacja się ciągnęła, tym ciężej mu było zachować powagę albo raczej powstrzymywać histeryczny śmiech, od którego powoli zaczynał boleć go brzuch. Biernie obserwował toczącą się rozmowę, a raczej negocjacje, wtórując jedynie Hazel w odpowiednich momentach, by wzmocnić jej przekaz. Gdy pochyliła się lekko, pozwalając Maisie dotknąć jego włosów, drgnął zaskoczony. Nie udało mu się umknąć przed zbliżającą się dłonią i kobieta niezgrabnie pogładziła go po policzku, zostawiając na nim ślad po paznokciu.
    Gdy drzwi za małżeństwem w końcu się zamknęły, Preston po prostu wybuchł śmiechem. I śmiał się, gdy Hazel machała wizytówką, a także widząc jej szeroki uśmiech. Nie mógł się uspokoić, mając przed oczami nieudolne próby uwodzenia, których padli ofiarą we dwoje i to w tym samym czasie.
    Wyjął wizytówkę z jej ręki i spojrzał na różowy napis. Uspokoił się nieco i teraz uśmiechał się szeroko, ocierając wilgotne oczy.
    — Jest nawet adres — westchnął, kręcąc głową z niedowierzaniem. Wsunął wizytówkę do kieszeni spodni, uśmiechając się. — Może później. Jak już, wiesz, przestanie być ekscytująco.
    Teraz gdy była ich tylko dwójka mieli nagle oszałamiająco dużo miejsca, by się rozsiąść, a jednak gdy Evans nie odsunęła się na siedzenie obok, uświadomił sobie, że dalej trzyma rękę na jej biodrze. Rozsiadł się nieco wygodniej, wyciągając ramię na zagłówku Hazel. Zerknął na kwiatki, które już ledwo żyły. Nawet dla nich ta sytuacja to było zbyt wiele.
    Prestona nie dziwiła ta pomyłka. Hazel miała na sobie jego marynarkę, w dłoni podniszczony już bukiecik, Maisie i Lucass mogli odnieść mylne wrażenie, że mają do czynienia z drugą parą. Dziwiło go natomiast to, że ta sytuacja wcale nie skrępowała go tak, jak powinna. Czuł się bardziej rozbawiony niż zmieszany.
    Gdy przeszło mu już rozbawienie, jego żołądek ścisnął się z głodu. Głośno dopominał się jedzenia, na co Morty zareagował jedynie zniecierpliwionym spojrzeniem przez przednią szybę. Na szczęście zbliżali się coraz bardziej. Gdy dotarli w końcu na miejsce, Morty wysiadł, a później pomógł wysiąść Hazel, wiedząc, że w jej długiej sukni i szpilkach może to być wyzwanie.
    — A teraz na poważnie, Haze — zaczął nagle, patrząc na nią spod zmrużonych powiek. — Oliwki na pizzy. Tak czy nie?
    Podświetlany szyld Luigis’ Pizza wołał ich do środka. Podobnie jak uśmiechnięty włoski kucharz podkręcający wąsa na logo.
    — Jeżeli pizzerman nie ma wąsa, wychodzimy — mruknął poważnie, otwierając przed nią drzwi. I gdy poczuł zapach pizzy, wiedział, że zostają, nawet gdyby pizzę kręcili im Lucas i Maisie we własnej osobie.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  118. Miał dużo obowiązków, ponieważ w firmie był inżynierem projektantem, a równocześnie pełnił funkcję prezesa i ciągnęła się za nim jeszcze wieloletnia kariera stróża prawa, ale nie czuł się przemęczony. Wiedział, kiedy należy przystopować, zadbać o siebie i o swoje zdrowie, więc potrafił to kontrolować, z kolei do pracoholika, odczuwającego ciągłą wewnętrzną potrzebę pracy, jest mu naprawdę bardzo daleko. Ma jeszcze pasje, które rozwija w wolnych chwilach i choć one również związane są z wysiłkiem fizycznym, w rzeczywistości bardzo go odprężają, stanowiąc idealny balans między obowiązkami zawodowymi, a prywatnymi. Wyobrażając sobie pracę Hazel, gdzie trzeba siedzieć lub stać i godzinami pochylać się nad materiałami, a przy tym łączyć elementy w odpowiednią, spójną całość i dbać o to, żeby wszystko się zgadzało – z kolei każdy błąd, składający się z kilku godzin pracy, rozpruwać i szyć na nowo – miał wrażenie, że to jednak w jej przypadku dużo łatwiej jest o przemęczenie. Hazel do tej pory pracowała sama i kto wie, czy miała w ogóle chwilę, żeby usiąść w pracowni i napić się kawy, z kolei Chayton miał sztab ludzi i zawsze mógł obowiązki odpowiednio rozłożyć między nich. Oczywiście, są takie sprawy, które może załatwić tylko on sam, ale ich specyfika wciąż wydaje się znacznie mniej obciążająca, niż specyfika obowiązków Hazel.
    Przeniósł na moment spojrzenie na kelnera i skinął głową w podziękowaniu, gdy podszedł do ich stolika i położył przed nimi odpowiednie karty – przed Chaytonem wersję standardową, natomiast przed Hazel wersję blind menu, czyli taką, która nie zawiera cen. To była jedna z procedur na biznesowych spotkaniach z ramienia jego firmy – gość nie płaci, a ceny nie powinny kierunkować jego wyboru.
    — To świetnie się składa. Byłbym zawiedziony, gdybyś nie chciała nic przekąsić — przyznał z uśmiechem. — Bardzo proszę — zachęcił Hazel, wskazując na jej kartę. Swoją otworzył tylko na moment, bo aktualne menu znał i wiedział już na co ma ochotę, więc nie miał potrzeby przeglądać karty bez celu. — A wracając do Lucindy, rozmawiałem z nią dziś i muszę przyznać, że byłem zaskoczony, bo bardzo dawno nie słyszałem takiego zadowolenia w jej głosie — powiedział, odkładając ładnie oprawioną kartę na blat. — Dodała jakieś swoje trzy grosze, rzecz jasna, bo nie byłaby sobą gdyby tego nie zrobiła, ale chwaliła materiał, detale, krój... Także obawiam się, panno Evans, że już się od nas nie uwolnisz — zażartował, unosząc usta w uśmiechu. Podejrzewał, że matka chętnie skorzysta z usług Hazel ponownie, jeżeli znów nadarzy się okazja, na którą będzie potrzebowała wyjątkowej kreacji, i że wtedy już wcale nie będzie go w to angażowała, tylko sama dopełni wszelkich formalności. Akurat rola pośrednika średnio mu odpowiada, więc jest to pocieszające, że nie będzie w to angażowany, ale z drugiej strony, brak świadomości o tym, jak przebiegają te transakcje, wzbudzałaby w nim drobny niepokój. Hazel może zadzwoniłaby do niego, gdyby matka jakoś bardzo jej się naprzykrzyła, ale takiej pewności też wcale nie miał, bo zdążył zauważyć, że Hazel bierze sprawy w swoje ręce i do rozwiązania ich żadnego telefonu do przyjaciela nie potrzebuje.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  119. Obawiał się, że gdyby Rob faktycznie zdecydował się na kontakt z Maisie i Lucasem, to Morty ryzykowałby kolejne nieplanowane spotkania z trochę zbyt otwartym jak na jego gust małżeństwem. Skrzywił się na samą myśl.
    Za Prestonem na początku wieczora chodziła typowa nowojorska pizza z pepperoni, dużą ilością sera i puchatym ciastem, ale im dłużej o tym myślał, tym częściej myślami wracał do lekko chrupiącego ciasta, słodkiego pomidorowego sosu i świeżej bazylii. Gdy weszli do środka, rozejrzał się po wnętrzu. Jadł tu już wielokrotnie, ale chyba nigdy nie miał okazji faktycznie usiąść przy stoliku i zjeść. Zazwyczaj razem z Petem zamawiali razem pizzę i jeden z nich szedł ją odebrać.
    Przy nielicznych stolikach siedzieli albo młodzi zmęczeni nowojorczycy o smutnych twarzach, starsze osób, zapewne stali klienci od czasów otwarcia, a także kilka mniejszych grupek znajomych, rozmawiających głośno nad jedzoną pizzą i butelkami Peroni, włoskiego piwa. Zdecydowanie się wyróżniali spośród obecnych. Razem z Hazel mieli kilka miejsc do wyboru i gdy zerknął na Hazel, by zaproponować, by zajęła stolik, a on zamówi, zauważył, że wpatruje się w jego policzek. Gdy go dotknęła, uśmiechnął się zaskoczony. Czuł, że Maisie to drapnęła, ale nie spodziewał się, że faktycznie zostawiła ślad.
    — Może tak oznacza swoje przyszłe ofiary. — A później, jakby spodziewał się, że kobieta zaraz wejdzie za nimi do pizzerii, obejrzał się przez ramię. Gdy upewnił się, że jest bezpiecznie, wrócił wzrokiem do Evans. — Zamawiamy i siadamy, zawołają nas jak będzie gotowa.
    Ruszył w stronę lady, za którą stała starsza już kobieta. Miała ciepłe ciemne oczy, którymi teraz ich lustrowała. Uśmiechnęła się na widok ich strojów i zaciągając lekko obcym akcentem, przywitała się głośno. Nad jej głową wisiało krótkie menu i podobnie jak inne nowojorskie pizzerie ta także oferowała pizzę w całości lub na kawałki. Prestona w ogóle nie zdziwiło to, że podawali pizzę w kartonie lub na plastikowym talerzyku. W menu było tak naprawdę osiem pozycji: margherita, pizza z białym sosem, klasyczna z sycylijską kiełbaską, papryką, cebulą i pieczarkami, veggie z samymi warzywami, dwa rodzaje calzone i coś, co nazywało się chaos pizza, czyli pizza z małymi klopsikami, sycylijską kiełbaską, pomidorkami cherry i czosnkiem niedźwiedzim.
    Nie miał pojęcia, jakie są preferencje Hazel, ale wiedział, że sam pewnie zdecyduje się na klasyczną. Kobieta za ladą pakowała zamówienia, czekając, aż zamówią. Za kontuarem doskonale widoczny był ogromny piec i dwóch mężczyzn robiących pizzę - jeden młody z czapką z daszkiem na głowie, a drugi dużo starszy z siwym wąsem i w słomkowym kapeluszu z wąskim rondem. To musiał być Luigi. Z tyłu widoczna była lodówka z - jak się domyślał - włoskimi napojami. Wodą, jakąś lemoniadą i piwem.
    — Na pewno poprosimy dwa razy Peroni — zamówił im po piwie. I gdy kobieta otwierała butelki, by podać im je przez bar, zerknął na Haze. — Coś ci wpadło w oko?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  120. Uśmiechnął się szeroko, słysząc, jakiego dokonała wyboru. Miał nadzieję ukraść jej chociaż kawałek w zamian za część swojej, nawet gdyby miała protestować. Wziął swoje piwo i ruszył za nią do stolika. Słysząc słowa Cariny, podobnie jak Hazel odwrócił się przez ramię.
    — L'ha progettato lei stessa — odpowiedział tylko, słysząc, że Carina komplementuje sukienkę Evans.
    Preston nie spodziewał się, że to w ogóle możliwe, ale kobieta uśmiechnęła się jeszcze szerzej, słysząc nieudolne próby Morty’ego i jego kiepski akcent.
    — Sei fortunato, è una bella ragazza — mruknęła ze śmiechem, gdy odchodzili, a później odwróciła się w stronę młodszego z pracujących z nią mężczyzn i odganiając go ręką, krzyknęła rozbawiona: — Marco, smetti di fissare e prepara la pizza per quei dolci bambini!
    Mortimer ruszył za Hazel w stronę stolika i zajął miejsce naprzeciwko. Był w szoku, gdy usłyszał, co tego dnia jadła.
    — Zawsze jest tylko batonika na śniadanie? — zapytał, krzywiąc się. Zerknął na jej cienkie nadgarstki, uświadamiając sobie, że pewnie mógłby objąć oba jedną dłonią.
    Sam nie był najlepszym przykładem dobrej diety, bo często zdarzało mu się po prostu zapominać o jedzeniu, by później wieczorem nadrabiać kalorie, o które dopominał się zmęczony organizm, ale to wcale nie znaczyło, że nie mogło go to martwić u innych. Objął jej dłoń, gdy odkładała piwo na stolik. Wypiła tego wieczora już całkiem sporo i to wszystko na pusty żołądek. Sam miał za sobą obiad zjedzony z Freddie tuż przed imprezą. Jego siostra szykowała się na późny powrót do domu i nie zamierzała ryzykować, że zbyt szybko się upije.
    — Haze, czy ja mam zacząć przynosić ci do pracy śniadania? — I choć mówił to żartobliwym tonem, to sam nie był pewny, czy faktycznie żartuje. Carina nie zwołała ich do lady po odbiór zamówienia. Chwilę później sama pojawiła się z pizzą, kładąc przed nimi dwa talerze z parującymi plackami.
    — Primo appuntamento, ha? — mruknęła, puszczając oczko do Hazel. — Smacznego!
    Preston westchnął tylko, gdy kobieta odeszła, po czym nie czekając na nic po prostu, wziął kawałek pizzy. Czekał na to cały wieczór. Uśmiechnął się szeroko do Hazel, zatapiając zęby w gorącym serze.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  121. — Tylko trochę, niewiele już pamiętam — odpowiedział szczerze. Lata nie mówił po włosku i choć kiedyś znał ten język całkiem nieźle, to zdążył już wiele zapomnieć. A każde próby mówienia były dla niego krępujące. Poliglota włączał mu się zwykle tylko po alkoholu, gdy tracił resztki wstydu. — Moja mama była śpiewaczką operową, więc włoski był drugim językiem w naszym domu.
    Irene nigdy nie pytała, czy Prestona to interesuje, a on nigdy nie protestował, gdy uczyła go włoskiego. Po prostu musiał się nauczyć, jeżeli chciał rozumieć, co dzieje się na scenie. Regularnie zabierała go do opery i mimo że nigdy nie powiedziała tego na głos, to Morty wiedział, że tęskni za przedwcześnie zakończoną karierą. I choć nie dała mu tego nigdy odczuć, to wiedział, że to on był przyczyną i że jest powodem jej żalu.
    — A Carina powiedziała, że masz szczęście, że wyrwałaś takiego przystojniaka — mruknął dumnie, poprawiając muchę. Swoim ubiorem przyciągali spojrzenia, ale nie były one oceniające, a bardziej zaciekawione. Szczególnie z butelką piwa w dłoni i umazani pomidorowym sosem. — I że podoba jej się twoja sukienka.
    Tylko druga część była prawdą, w pierwszej trochę minął się z prawdą. Powoli przyzwyczajał się do tego, że wszyscy wokół stale uświadamiali go, jak wiele zalet ma Hazel. To on cały czas słyszał komplementy, które tak naprawdę przeznaczone były dla niej. Szczęśliwie pojawienie się Cariny wybawiło go od odpowiedzi na jej kolejne pytanie. Pewnie, że przyniósłby jej śniadanie. Wiedział, już gdzie pracowała, więc podskoczenie z bajglem nie wydawało się większym problemem.
    — Pierwsza randka — przetłumaczył, przeżuwając kolejny kęs pizzy. Trochę go to bawiło. Musieli wyglądać razem naprawdę nieporadnie, skoro wszyscy brali ich za parę, która stawiała swoje pierwsze kroki. Upił łyk piwa i bez pytania złapał za kawałek jej pizzy. — To pewnie przez te kwiatki. Chyba myślą, że się nie postarałem, bo słyszałem, jak mówiła o nas słodkie dzieciaki.
    Ugryzł kawałek, patrząc na jej umorusane sosem policzki. To była naprawdę dobra pizza.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  122. Morty nie pamiętał już, by z kimś tak dobre spędzało mu się czas i by z kimś faktycznie tak chętnie to robił. Jego baterie odpowiedzialne za energię do socjalizacji szybko się wyczerpywały i po dłuższych spotkaniach zawsze długo musiał je później ładować. Ale z Hazel było inaczej, nie tylko nie czuł się zmęczony, ale wręcz szukał jej towarzystwa. Szukał jej wzroku i ciągle starał się wywołać na jej ustach uśmiech.
    Chyba po raz pierwszy zobaczył, jak na policzkach Hazel pojawiają się lekkie rumieńce. I nawet jeśli wywoływała je gorąca pizza, ciepłe wnętrze restauracji lub kolejny już wpity tego wieczora alkohol, to nie mógł nie zauważyć, że bardzo jej w nich do twarzy. Przekrzywił lekko głowę, obserwując szczęście malujące się na jej twarzy.
    — No, Haze — zaczął, uśmiechając się ciepło. — Gdybym wiedział, że tak łatwo cię zadowolić, to już dawno zabrałbym cię na pizzę. — Zmarszczył brwi, słuchając jej podejrzeń. Sam miał podobne przemyślenia. Mało prawdopodobne wydawało się to, by Freddie zrobiła to nieświadomie. Może uwierzyłby w to, że to przypadek, gdyby faktycznie nie zniknęła w połowie imprezy, zostawiając ich samych. Preston już wcześniej był przekonany, że Frederica ani przez moment nie potrzebowała go jako osoby towarzyszącej, a słysząc, że Evans ma te same przemyślenia, tylko nabrał pewności. — To samo pomyślałem, jak uciekła w połowie imprezy. Podstępne babsko. Musiała pomyśleć, że ja… że ty… — zaplątał się i zakłopotany upił łyk piwa. — Nie wiem, skąd jej to przyszło do głowy.
    Pochylił się w jej stronę, opierając łokieć o blat, a głowę na otwartej dłoni. Wyciągnął rękę i kciukiem starł z kącika jej ust resztkę sosu pomidorowego.
    — Chyba nie można — odpowiedział, uśmiechając się lekko. — Nie widać gwiazd.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  123. Pogoda wariowała, zdecydowanie. Szatyn nie przypominał sobie takiego końca września, w którym byłoby tak gorąco. Drzewa jeszcze nie zmieniły barwy na żółtą i w ogóle czuć było w powietrzu ciężkie lato. Nie do końca mu to odpowiadało, bo marzymy mu się już jakieś wyjazdy w puszcze, aby pochodzić między gęstymi kolorowymi drzewami, a nawet może i umorusać się w błocie? Będzie musiał wybrać się niedługo w rodzinne strony i sprawdzić czy może tam już puka do ich drzwi jesień? W końcu to była jego ulubiona pora roku.
    Dziś jednak nie miał czasu na rozmyślanie nad relaksującymi zajęciami, bo akurat siedział przy stoliku jakiegoś podrzędnego baru szybkiej obsługi. Mimo to lubił Dee Daa, bo serwowali najlepsze kanapki w mieście, a frytki też mieli niczego sobie. Akurat maczał jedną z nich w majonezie, gdy na horyzoncie ukazała mu się znajoma czupryna. Uśmiechnął się pod nosem i wstał, aby ją przywitać delikatnym przytuleniem. Otarł jeszcze swoje dłonie w tylne kieszenie swoich czarnych jeansów, po czym usiadł z powrotem.
    — To co? Nasza ukochana panna młoda ma dla nas dzisiaj kolejne zadanie bojowe? Nie ukrywam, że zacząłem już jej malować na tej podszewce te piwonie, ale wydaje mi się, że jest typem, który zmienia zdanie pięćdziesiąt razy na minutę i nawet, jak już to robiłem to się bałem, że marnuję drogi materiał — przyznał, zaczynając się przy tym śmiać, ale trochę zjadał go strach, że za chwilę wcale nie będzie mu do śmiechu.

    Wade Washington

    OdpowiedzUsuń
  124. Dorastając, Preston zupełnie inaczej wyobrażał sobie swoje dorosłe życie. Jego ojciec próbował mu bezskutecznie wpoić własne wartości i wmusić w niego chęć pójścia w swoje ślady, ale Morty nigdy nie pałał miłością do munduru. Nie rozumiał idei ślepego patriotyzmu i tej dziwnej fascynacji wojną. Gdy pierwszy raz ojciec zabrał go na strzelnicę, Morty prawie się ugiął. Miał wtedy dwanaście lat. Ojca widywał rzadko i to był jeden z najlepiej spędzonych z nim dni w całym jego życiu. Preston miał naturalny talent albo po prostu dobrego cela. Szybko opanowywał kolejne bronie, a uznanie i duma w oczach ojca okazała się tak mocnym narkotykiem, że gotowy był się zgodzić na wszystko. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że skończy w pokoju w Queens z własną firmą, którą ledwo utrzymuje i długiem u własnego ojca.
    Do tej pory nie widział w sobie nieudacznika, ale fakt, że musiał pożyczyć pieniądze na to, by opłacić biuro i swój pokój były dla niego zapowiedzią porażki, na którą nie chciał się godzić.
    — Powiedziałem jej tylko prawdę — powiedział lekko, zerkając na nią kątem oka. Wbił kącik ust w policzek, uśmiechając się zaczepnie. — Że znam taką jedną leniwą projektantkę, która marzy o tym, żeby być znaną krawcową.
    Możliwe, że zbyt często jej dotykał. Zbyt często łapał ją za rękę, dotykał przypadkiem jej pleców i twarzy, ale do tej pory nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że mogłoby to cokolwiek oznaczać. Dopiero teraz, gdy trochę zbyt opieszale zabrał palec z kącika jej ust, uświadomił sobie, że znów jest zbyt blisko. Czuł się tak, jakby znowu miał siedemnaście lat i dopiero tak naprawdę zaczynał podejmować jakieś poważniejsze próby podrywu. Poważniejsze wtedy, teraz wydawały mu się wręcz… szczenięce. A jednak sprawiały mu niesamowitą trudność. Jakby kompletnie zapomniał, co robić. Miał trzydzieści dwa lata, a czuł się tak, jakby nieudolnie próbował poderwać koleżankę z liceum. Było w tym coś równie krępującego, co zwyczajnie przyjemnego.
    Zaczynał rozumieć, dlaczego Carina nazwała ich dzieciakami.
    Znów była na tyle blisko, że z łatwością mógł ją pocałować i tym razem miał wrażenie, że nie miałaby nic przeciwko, a jednak uśmiechnął się tylko i odsunął delikatnie, gdy zapytała o dalsze plany. Dopił piwo, czując, że zaschło mu w gardle. Miał nadzieję, że nie widać po nim, jak dużą przyjemność sprawiło mu jej następne pytanie. Nie chciał jeszcze kończyć tego wieczoru, był ciekawy, co jeszcze ich spotka tej nocy.
    — Pytasz, jakbyś nie znała odpowiedzi — mruknął z nad butelki, mrużąc oczy. — Ale chyba powinnaś przebrać buty.
    Preston nigdy nie miał planu, ten zawsze tworzył się sam w trakcie. Mimo to wiedział doskonale, gdzie chce zabrać Hazel. Wstał od stolika i podszedł do lady. Ostentacyjnie wskazał Carinie Hazel, mówiąc głośno, że to ona dzisiaj płaci, po czym wziął jedno pudełko na resztkę pizzy, której nie udało im się zjeść. Wrócił do stolika akurat, gdy kobieta podchodziła z rachunkiem. Do swojego bloku mieli dziesięć minut wolnym krokiem, a jako że czekała ich kolejna podróż, to mogli zajść się przebrać.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  125. Preston nie miał w domu dobrego przykładu tego, jak powinno wyglądać zdrowe małżeństwo. Przebywając u dziadków od strony Irene, uświadomił sobie, że jego rodzice nie tworzą wcale udanego związku. Morty jak przez mgłę pamiętał ojca z czasów jego aktywnej służby. Pojawiał się w domu co jakiś czas na krótkie chwile między kolejnymi misjami. Dopiero po ataku na WTC odstąpił ze służby i zajął się przemysłem zbrojeniowym, wykorzystując wszystkie swoje rodzinne znajomości. Później nie było lepiej. Mortimer Senior idealnie wstrzelił się w czasie największego kryzysu terrorystycznego i zbił monstrualne pieniądze na ludzkim strachu i tragedii. A w tym czasie Irene przejęła na siebie rolę obojga rodziców, próbując wychować go na porządnego człowieka. Z trudem przypominał sobie swojego ojca i matkę razem. I choć jego ojciec zawsze zdawał się hołubić swoją żonę, to fakt, że Preston miał niewiele młodszą od siebie siostrę, o której dowiedział się w wieku piętnastu lat, świadczył o tym, że hołubił nie tylko Irene.
    Jego dziadkowie natomiast byli idealnym przykładem małżeństwa pełnego prawdziwej miłości, choć mieli też swoje problemy wynikające prawdopodobnie z czasów, w których dorastali. Od ponad pięćdziesięciu lat prowadzili razem ranczo i każdy wieczór spędzali razem na ganku lub w fotelach przy kominku.
    — Hmm — mruknął cicho, jakby faktycznie się zastanawiał. Po krótkim namyśle pokręcił jednak głową. — Winona może następnym razem, dzisiaj Brooklyn.
    Preston zdążył zauważyć, że Hazel miała na sobie dużo wyższe buty, niż kiedykolwiek u niej widział, więc domyślał się, że spacer w nich musi być dla niej po prostu męczący. Całkowicie naturalne wydawało mu się to, że się na nim wsparła i starał się iść na tyle powoli, by nie zmuszać ją do szybkiego tempa.
    Nie musiał nawet odwracać się przez ramię, by wiedzieć, kto go woła. Gdy jednak Hazel puściła jego ramię, zerknął, by kiwnąć mu na powitanie. Naiwnie myślał, że Rob odpuści jakiekolwiek pogawędki, ale to byłoby zbyt piękne, by mogło się faktycznie wydarzyć.
    — Luzuj, stary — Preston nie miał wcale nastroju na podobne żarty. Z kimkolwiek by nie był, Lowe po prostu przekraczał granice.
    — Spok… O żesz kurwa, Hazel? — Robert otworzył szeroko oczy, lustrując Evans od góry do dołu, gdy dostrzegł, z kim jest Morty. Przesuwał wzrok to z jej ciała to na Prestona, powtarzając jedynie z coraz większym niedowierzaniem: — Kurwa, chyba sobie jaja robicie. Serio? Nie no, ale serio?
    Preston nie do końca wiedział, co tak dziwi Roberta. Mówił mu przecież, że - nawet jeżeli nie była to prawda - Hazel zgodziła się pójść z nim na randkę. Nie rozumiał, czy szok jego współlokatora spowodowany jest wyglądem Hazel, czy widokiem ich razem, ale początkowy szok Roberta zamieniał się powoli w lekceważący śmiech.
    — Nie no, mała — mruczał teraz do Evans, próbując ominąć stojącego mu na drodze Mortimera. — Zostaw tego leszcza. Chodź, skoczymy razem na miasto, trzeba wykorzystać to, że się tak wystroiłaś.
    Morty nie zastanawiał się długo, po prostu złapał Roberta za koszulę i odciągnął od Hazel.
    — Robbie, lojalnie cię ostrzegam, żebyś się łaskawie od niej odpierdolił — wysyczał, odpychając go lekko. Lowe zachwiał się na krawężniku. Preston złapał go, żeby nie wywrócił się na ulicę. Nie chciał iść siedzieć za debila. — Chodź, odprowadzimy cię do domu.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  126. Preston w ogóle się nie przejął wyzwiskiem Roberta. Słyszał to już wielokrotnie i nie pozostawał współlokatorowi dłużny. Wiedział, że choć były to zwykle żarty, to miały w sobie odrobinę szczerości. Lowe mógł faktycznie uważać Mortimera za leszcza, a Morty’ego nie mogło to obchodzić mniej.
    Nie widział sceny w windzie. Zapewne gdyby to zobaczył, to Robert nie dotarłby do mieszkania o własnych siłach. Nie przyszłoby mu nawet do głowy, że Lowe może coś takiego zrobić nawet po pijaku. Zerknął na Hazel pytająco, gdy zmieniła miejsce i stanęła bliżej niego. Zmarszczył brwi i już miał pytać, czy wszystko okej, gdy winda zatrzymała się z cichym dźwiękiem informującym, że dojechali na swoje piętro. Morty obserwował to Roberta, to Hazel. W końcu wyciągnął z kieszeni klucze i już miał przekręcić klucz w zamku, gdy usłyszał dźwięk upadających rzeczy.
    — Czekaj, Hazeeel — jęknął Robert, wyciągając do niej rękę. — Nie tutaj. Rozbierzesz się u mnie.
    Preston uderzył wyciągniętą rękę Lowe’a, po czym podszedł do Evans. Schylił się po jej rzeczy.
    — To nic takiego, Haze — powiedział miękko, zbierając kwiaty, torebkę i klucz z podłogi. Podał jej kluczyk i przytrzymał resztę, by mogła otworzyć drzwi. — Odbiorę ją innym razem.
    Tak naprawdę nie miał nic przeciwko nawet temu, by ją zatrzymała i przerobiła na cokolwiek innego. Garnitury, koszule i smokingi to były jedyne rzeczy, których ojciec mu nie żałował, więc żadnego straconego nie było mu szkoda. Gdy już otworzyła drzwi, podał jej resztę rzeczy. W międzyczasie Robert majstrował przy drzwiach ich mieszkania, dalej jęcząc pod nosem coś o tym, że Hazel powinna pójść z nim, a nie z Prestonem.
    — Przyjdę po ciebie za piętnaście minut — zapowiedział, po czym gdy zniknęła za drzwiami, otworzył w końcu ich drzwi i wprowadził Roberta do środka.
    Starał się ignorować jego pełne niedowierzania komentarze o wyglądzie Hazel i jej spotykaniu się z Prestonem. Miał ochotę go uderzyć. Raz, dla otrzeźwienia. Ale wydawało mu się, że to jego zwyczajne głupie gadanie, nie miał pojęcia, że w windzie przeszedł do rękoczynów. Zostawił go w drzwiach jego pokoju, po czym zniknął w swoim. Przebrał smoking i buty na jeansy, czarną bluzę z kapturem i ciemne vansy. W krótko wyciętych butach widać było jego kolorowe skarpetki - jedną czarną w kaczki piratów, a drugą zieloną w biedronki. Tym razem nie wziął ze sobą nic poza pustym plecakiem. Zamówił im ubera i kilka minut później stał pod drzwiami jej mieszkania. Tym razem nie poprosił jej o spotkanie na dole. Zapukał do jej drzwi.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  127. — Cześć — odpowiedział ze śmiechem, gdy pojawiła się w drzwiach. Obrzucił ją szybkim spojrzeniem, dostrzegając wszystkie mniejsze i większe zmiany w jej wyglądzie. I choć wcześniej wyglądała naprawdę pięknie, to teraz wyglądała w dodatku dużo bardziej znajomo. Musiał na nowo przyzwyczajać się do spoglądania w dół, gdy chciał złapać z nią kontakt wzrokowy. — Miejmy nadzieję. Dla niego lepiej, żeby spał, jak wrócę.
    Gdy zeszli po schodach, kierowca już na nich czekał. Podobnie jak ostatnio, otworzył przed Hazel drzwi, a później sam wsiadł. Czekała ich dłuższa jazda, bo prawie czterdziestominutowa.
    — Haze — mruknął, gdy ruszyli. Zmarszczył brwi, przypominając sobie, jak Hazel nagle odsunęła się od Roberta. — Coś się stało w windzie? Wszystko okej?
    Cokolwiek się wydarzyło, Preston nie miał zamiaru ponownie dać Robertowi wpłynąć na ich wieczór. Ostatnio odjebał z pożarem, teraz to. Z tym człowiekiem zawsze były problemy, ale Morty coraz bardziej zaczynał dostrzegać to, jak wiele trzeba było Robbiemu wybaczać. Fakt, że zachowywał się tak pod wpływem, nie miał żadnego znaczenia i nie był żadnym wytłumaczeniem. Robert był po prostu idiotą.
    Zerknął przez ramię kierowcy i zobaczył, że cel ich podróży jest przysłonięty przez otwarty GPS. Morty nie zastanawiał się długo, gdzie mógłby ją zabrać. Było wiele takich miejsc, ale wiedząc, że oboje dalej byli na lekkim haju po wydarzeniach tego dnia, nie chciał odpuszczać i uznał, że dobrze byłoby to jeszcze podtrzymać. Hazel ewidentnie przygotowana była na nocną eskapadę, więc miał nadzieję, że szybko nie będą musieli wracać. Mimo wcześniej sytuacji z Robertem, dalej miał dobry humor i miał nadzieję, że z blondynką jest podobnie.
    — Chcesz zgadnąć, gdzie jedziemy? — zachęcił ją lekkim tonem, nie chcąc psuć im zabawy ekscesami Lowe’a. — Mam dla ciebie trzy podpowiedzi, ale za każdą musisz mi dać coś swojego.
    Trochę informacji już uzyskała. A przynajmniej jedną - jechali na Brooklyn. Nie było to raczej nic związanego z jedzeniem, bo to mieli już za sobą. Nie do końca wiedział, czy cokolwiek z tego, co jej proponował było w jej guście, ale im bardziej poznawał Hazel, tym mocniej się przekonywał, że mógłby zabrać ją gdziekolwiek, a ona świetnie by się tam odnalazła.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  128. Uśmiechnął się na wzmiankę o kartach stałego klienta. W swoim życiowym dorobku zebrali już sporo tego rodzaju kart, z których korzystali lub nie, i na podstawie tego doświadczenia Chayton nie miał wątpliwości, że z kartą, czy bez karty, Lucinda dalej pozostanie sobą: będzie się niecierpliwić, psioczyć, wywracać oczami i komentować złośliwie wszystko to, co tylko uzna za warte takiego komentarza. Taka była zawsze i choćby nazwano na jej cześć jakąś kolekcję ubrań, albo stworzono by taką kolekcję specjalnie z myślą o niej – nic nie zmieni jej zrzędnego usposobienia. Zadowolić malkontenta to niełatwa sztuka, a już tym bardziej, gdy ten malkontent ma wysokie mniemanie o sobie. Ale to miłe, że Hazel o tym pomyślała, bo wydawałoby się, że po jej pierwszym spotkaniu z matką, priorytetowe traktowanie to ostatnia rzecz, na którą sobie zasłużyli.
    Nie był jakimś szczególnym sympatykiem win, bo po ten rodzaj alkoholu sięgał wyłącznie do posiłków, ale znał podstawowe zasady ich serwowania. Wiedział, że dania makaronowe bardzo dobrze współgrają z winami włoskimi, gdy są o tym samym kolorze, co sos, a do sera mascarpone lub mozarella nie pasuje wino różowe, ponieważ takie połączenie jest gorzkie. Żaden z niego kiper czy enolog, ale dobranie wina do posiłku nie przysparzało mu trudu.
    Wyprostowawszy się, odnalazł spojrzeniem kelnera, który kończył obsługę innych gości, i krótkim skinięciem głowy poprosił go do stolika.
    Zaśmiał się, gdy padło pytanie, czy Eleven Madison Park jest jego restauracją. Byłby zaszczycony, gdyby jego nazwisko było jakkolwiek związane z tak renomowanym lokalem, ale to na pewno nie w tym życiu. W tym życiu miał już jasno sprecyzowane cele i plany, a nie wiązały się one z gastronomią w nawet najmniejszym calu.
    — Dobry Boże, Hazel, musiałbym rozciągnąć dobę o drugie tyle, żeby do tego, co już mam, zajmować się jeszcze taką restauracją — odpowiedział z uśmiechem. W ogóle nie wyobrażał sobie wciśnięcia w grafik czegokolwiek bardziej angażującego, bo już na tym etapie brakowało w nim miejsca na co niektóre spotkania. Może kiedyś, jak technika klonowania pójdzie do przodu – kto wie, ale teraz to było naprawdę dobrze, jeśli miał czas zagrać przynajmniej jedną rundkę w tenisa późnym wieczorem, bo zdarza się, że i na te osobiste przyjemności braknie mu czasu, gdy obowiązki zawodowe piętrzą się w zawrotnym tempie.
    — Prowadzenie własnej działalności i praca w policji mi w stu procentach wystarczają — dodał. To, co miał, dawało mu ogromną satysfakcję; czuł się spełniony zawodowo, dlatego nie szukał dodatkowego szczęścia w innych branżach.
    Przerwał na moment, gdy kelner pojawił się przy ich stoliku, gotowy przyjąć zamówienie.
    — Dla pani makaron z borowikami i wino, białe, Włoskie, może Soave Vitis Nostra — powiedział najpierw i odczekał kilka sekund, aż kelner zanotuje zamówienie. — Dla mnie wasz specjał: bakłażan zapiekany z pomidorami i cebulą, a do tego Château Tronquoy Lalande. I na ten moment to wszystko, nad deserem jeszcze myślimy, dziękuję. — Posłał kelnerowi uprzejmy uśmiech, a kiedy ten oddalił się, powrócił uwagą do Hazel. Bywał tu odkąd pamięta. Do Eleven Madison Park przychodził z rodzicami jako nastolatek, a teraz, jako dorosły człowiek, przyjął tę restaurację za miejsce biznesowych spotkań.
    — A wracając do tematu: tak, bywam tu często, to prawda — przyznał, lekko kiwając głową. — Od wielu lat organizuję tu większość biznesowych spotkań, bo odpowiada mi profesjonalne podejście tutejszej załogi. Menadżerowie są bardzo skrupulatni — wyjaśnił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ale pozwól, że dam upust swojej ciekawości i o coś cię zapytam — zaczął, zmieniając nieco temat. — Korzystam z twoich usług i już jakiś czas obserwuję twoją pracę; wiem że jesteś w mieście od jakichś czterech lat, bo tyle mniej więcej istnieje tutaj Sew Chic, ale słyszę, że pochodzisz gdzieś z Upper Midwest, czyli kawał drogi stąd. Zgadza się? Nowy Jork to amerykańska stolica mody, więc twój wybór wcale mnie nie dziwi, zwłaszcza, że masz naprawdę dobrą rękę i świetny artystyczny zmysł, który powinien być zauważony, ale zastanawiam się, czy po tych kilku latach jesteś w stanie powiedzieć, że to był dobry wybór? Czy nie żałujesz? — zapytał z ciekawością. — Wiem, że nie jest tu łatwo zacząć ani się utrzymać, a świat mody bywa bezlitosny.

      Chayton Kravis

      Usuń
  129. Nie kontynuował tematu, jej odpowiedź przyjmując po prostu lekkim uśmiechem. Nawet jeżeli nie był to faktyczny powód, nie było sensu naciskać. Hazel zapewne miała sporo racji w tym, by jak najszybciej zamknąć temat. Preston zazwyczaj unikał podobnych konfrontacji, ale czasem tracił opanowanie nawet w najbardziej błahych sprawach, które w swoim umyśle rozdmuchiwał do niebotycznych rozmiarów. Nie zawsze był tak spokojny, przez długi czas żył zgodnie z ojcowską zasadą, że przemoc może być rozwiązaniem. I choć wtedy zwykle odreagowywał na rzeczach, to miał na swoim koncie kilka bójek, z których nie był dumny. Część grzechów swojej młodości dawno wyparł, ale część wracała do niego czasem w najmniej spodziewanych momentach.
    — Coś twojego — potwierdził, obserwując ją uważnie. Usiadł tak, by być bardziej przodem do niej.
    Morty mógł wydawać się czasem infantylny lub ekscentryczny ze swoimi pomysłami, ale dawno zaakceptował tę część siebie i był niemal całkowicie pewny, że nigdy do końca nie dorośnie. Dorosłe życie rzucało nim o betonowe ściany, omal go nie łamiąc, więc jeżeli mógł choć na chwilę uciec przed smutną rzeczywistością, to zdecydowanie zamierzał z tego korzystać.
    Zerknął na przedmioty na jej otwartych dłoni. Po chwili zgarnął je i schował do kieszeni bluzy.
    — Pomyślmy — wymruczał, mrużąc oczy. — Pierwsza. To jedna z atrakcji, o których mówiłem ci wtedy w parku. Druga. Będziesz mogła spróbować tam odzyskać swoje fanty.
    Nie chciał jej ułatwiać sprawy. Wierzył w to, że Hazel pamiętała co nieco z ich rozmowy sprzed tygodni, ale byli wtedy w takim stanie, że wcale mogło tak nie być. Uniósł jeden z kącików ust. Faktycznie chciał jej coś pokazać. A raczej chciał oglądać z nią różne rzeczy, nawet te, które oglądał już setki razy. Fakt, że część tak znajomych mu rzeczy była dla Hazel nowa, sprawiało, że on też patrzył na to wszystko w inny sposób. Wydawało mu się, że znał niemal wszystkie oblicza Nowego Jorku, ale gdy nie doświadczał tych rzeczy sam, a z kimś innym, poznawał miasto na nowo.
    Trochę obawiał się, że rozbudzał w niej oczekiwanie, a cel ich podróży sam w sobie może ją nieco rozczarować. Miał ogromną nadzieję, że tak nie będzie, ale zaczynał powoli żałować, że zaproponował jej tę grę, zamiast powiedzieć od razu, gdzie jadą.
    — Chcę ci pokazać wiele rzeczy — odpowiedział, uśmiechając się szeroko. — Mamy przed sobą jeszcze mnóstwo nie-randek.
    Nawet nie pytał, po prostu stwierdził fakt. Ostatnie spotkania z Hazel jedynie upewniały go w tym, że nawet jeżeli będą próbowali się unikać, to i tak prędzej czy później na siebie trafią. I choć na żadne z tych spotkań się nie umawiali, to Preston nie był zły na to, że zdarzało im się na siebie wpadać. Przypadkiem lub za sprawą czyichś starań.
    — Próbujesz zgadnąć czy chcesz kupić trzecią podpowiedź?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  130. Morty miał to szczęście i nieszczęście równocześnie, że pracę mógł zabrać ze sobą wszędzie. Wystarczył laptop i dobry internet, żeby z wakacyjnego wyjazdu zrobił się wyjazd służbowy. I choć ostatnio zdarzało mu się znajdować rzadkie chwile wolne, to wtedy zwykle albo ojciec miał dla niego kolejną misję, albo dopieszczał swój projekt na boku. Takie wieczory jak te spędzone z Hazel zdarzały się w jego codzienności tak rzadko, że trudno było mu je kończyć. Ostatni przerwała im burza i miał nadzieję, że tym razem uda im się spędzić razem trochę więcej czasu.
    Spojrzał na nią z niemal oburzeniem, gdy stwierdziła, że jedna z podpowiedzi jest niewarta jej fantów. Prychnął śmiechem i pokręcił głową.
    — To dlatego, że jeszcze się nie domyślasz… Ale okej, niech będzie. — Podwinął jedną z nóg, oparł łokieć o zagłówek, a głowę o dłoń. Patrzył na nią, zastanawiając się intensywnie, jak zmodyfikować daną jej wskazówkę. — Będziesz mogła tam zagrać o swoje fanty i kto wie, może nawet wygrać, jeżeli mnie pokonasz.
    Nie podejrzewałby się o takie reakcje, ale uśmiechnął się lekko, widząc, że przymknęła na moment oczy. Nie byłby zły nawet, gdyby zasnęła. To byłoby całkowicie normalne, biorąc pod uwagę, że pewnie schodziły z niej powoli emocje związane z imprezą i ich powrotem do domu. Nie mógł jej winić za zmęczenie, a widok jej pełnego rozluźnienia sprawiał, że czuł jakieś niezrozumiałe ciepło rozlewające się po jego ciele. Miał wrażenie, że Hazel czuje się po prostu… bezpiecznie.
    Określenie nie-randki oficjalnie się między nimi przyjęło. Preston wiedział, że trochę się tym oszukują, ale usilnie odsuwał od siebie jakiekolwiek myśli o tym, co dalej. Bo dalej nie mogło być nic. Wchodziłby w ewentualny związek z pustymi rękami, a tego za wszelką cenę chciał uniknąć. Dlatego dopóki były to nie-randki mógł wszystkie niespokojne myśli po prostu uciszać.
    Słysząc jej strzał, powoli pokręcił głową. Faktycznie mówił jej o graffiti w Bushwick, ale to nie była dobra nocna rozrywka. Ulice Nowego Jorku nie były najbezpieczniejsze nawet za dnia, a znając ich niebywałe szczęście do nietypowych przygód, to mogłoby się źle skończyć. Nie mieli czasu na kolejne zgadywanie, bo powoli dojeżdżali na miejsce.
    — Gdybyś zgadła, dałbym ci fory, ale skoro się nie udało… Będziesz musiała się postarać, żeby odzyskać bransoletkę i kartę do metra. Szczególnie kartę. — Uśmiechnął się szeroko i wzruszył ramionami, jakby to wcale od niego nie zależało.
    Gdy dojechali na miejsce, wyskoczył i ruszył, by otworzyć jej drzwi. Chciał widzieć jej reakcję. Nawet ewentualny zawód.
    Byli na Coney Island. Konkretnie pod Luna Parkiem. Tuż obok była szeroka plaża, na której nawet mimo późnej godziny dalej kręcili się nieliczni ludzie. Sam park rozrywki zwykle jasno oświetlony migoczącymi światłami, teraz wyglądał nieco inaczej. Część świateł była przygaszona lub zmieniła barwę na pomarańczową. Wszechobecne dynie, nietoperze i duchy już zapowiadały odległe wciąż o ponad miesiąc Halloween. Diabelski młyn, liczne karuzele, kilkanaście różnych gier, nawet duży rollercoaster, a między tym wszystkim muzyka, krzyk, śmiech i setki różnych zapachów festynowych przekąsek. Preston zdążył kupić im bilety jeszcze w domu, teraz musieli odebrać tylko opaski przy wejściu.
    — Nie masz ze mną szans w strzelaniu do Minionków — zapowiedział, łapiąc ją za rękę.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  131. Przez dłuższą chwilę po prostu na nią patrzył, obserwując, jak jej twarz powoli rozjaśnia się w uśmiechu. Widział zadartą lekko głowę i roziskrzone oczy, którymi chłonęła kolorowe światła. Odetchnął cicho, wiedząc, że jej reakcja na cel ich podróży jest raczej entuzjastyczna. Preston był już na tym etapie swojego życia, że większość jego nielicznych randek odbywała się w restauracjach lub kawiarniach. I choć to była nie-randka, to miło było zobaczyć, że Hazel nie jest rozczarowana.
    Zaśmiał się krótko, słysząc jej słowa.
    — Mam nadzieję, bo mieliśmy przyjść tu razem — mruknął rozbawiony, choć chyba tak naprawdę nie żartował.
    Pokazywanie jej Nowego Jorku sprawiało mu dziwną przyjemność. I choć pewnie od samego początku tak było, to teraz coraz częściej przyłapywał się na tym, że zerka na nią uważnie, obserwując jej reakcje na rzeczy, których mieli okazję razem doświadczać. Trzymanie jej za rękę wydawało mu się czymś całkowicie normalnym już od ich pierwszego spotkania w parku. I choć raczej nie miał w zwyczaju łapać dziewczyn za rękę, to zupełnie nie przyszło mu do głowy, jak mogłoby to zostać odebrane. Albo przez samą Hazel, albo przez obserwujące ich otoczenie.
    — Nie wolno? — powtórzył zaskoczony. Gdy szturchnęła go ramieniem, roześmiał się i trącił ją ich złączonymi dłońmi w biodro. — Hej, nie widziałem nigdy tego filmu. Zawsze myślałem, że te małe żółte potworki są złe.
    I choć był w tym miejscu już setki razy, to dalej rozglądał się zafascynowany tym jarmarcznym splendorem. Głową wskazał jej parę nastolatków. Chłopak próbował nakarmić dziewczynę watą cukrową, ale ta zaplątała się w jej rozwiane włosy i teraz spanikowany próbował wyplątać z nich oblepiony cukrem patyczek. Obok jakieś dziecko, które, sądząc po wieku, już dawno powinno spać, próbowało za plecami swojej mamy obślinić wszystkie balony w zasięgu jego krótkich tłustych rączek, omal nie wyrywając się z jej ramion.
    Poprowadził ją między straganami i kolejnymi karuzelami w stronę dwóch stoisk. Na jednym mogli rzucać piłkami do kosza i wygrać jakiegoś pluszaka, a na drugim strzelać pistoletem na wodę do minionków, by jak najszybciej przesunąć je na górę krótkiej rampy. W tej grze nagrodą były gumowe minionki.
    — Gramy o kartę — wytłumaczył, ściskając lekko jej dłoń. Podniósł ją do góry, by zerknąć na jej skaleczenie, ale gdy zauważył, że jest już tylko lekko zaczerwienione, a rana powoli zaczyna się goić, puścił jej dłoń całkowicie. Wyciągnął z kieszeni bluzy jej podniszczoną kartę do metra, uśmiechając się zachęcająco. — Dobra, Haze. Jako że jesteś ranna, to możesz wybrać grę. Koszykówka czy topimy minionki?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  132. Preston nie miał w swoim najbliższym otoczeniu żadnych dzieci. Irene zawsze chciała mieć wnuki, które mogłaby rozpieszczać, ale Morty nie był raczej dobrym kandydatem na ojca. Freddie natomiast mimo usilnych wieloletnich starań i tego, że było to jej największe marzenie, nie została jeszcze matką. Prestona omijał więc hype na wszystkie animowane filmy, nowe zabawki i dziecięce rozrywki, czasem w internecie mignęły mu jakieś informacje na temat jakichś nowości, szczególnie, gdy internetowe reklamy zaczęły targetować go jako potencjalnego ojca kilkuletniego szkraba. Na bieżąco z własnej woli był jedynie z grami.
    — Mojej ranie? — zapytał ze zdziwieniem, zupełnie zapominając o zadrapaniu na policzku. Spoglądał na nią z góry, gdy dotykała jego policzka i mimo że wcześniej dotykał przecież jej dłoni, to gdy zabrała palce, czuł delikatne mrowienie na skórze. Kiwnął głową, gdy wybrała kosza. Zmrużył podejrzliwie oczy. — Okeej. Wydajesz się jakoś dziwnie pewna swojej wygranej. Powinienem żałować, że dałem ci wybrać?
    Odebrał ich żetony do gry i gdy stanęli przed dwoma równoległymi koszami, położył jej kartę do metra na wąskiej ladzie oddzielającej ich od koszy, wziął piłkę i rozpoczęli grę. Preston wcale nie zamierzał dać jej wygrać. Wiedział doskonale, że dostrzegłaby, gdyby nie próbował jej pokonać. Co jakiś czas rzucał w jej stronę, udając, że próbuje trafić w jej piłkę, żeby jej przeszkodzić. Mieli dwie minuty na zdobycie jak największej liczby punktów. Miał niesprawiedliwą przewagę w postaci wzrostu i długości ramion, a że przed sobą mieli trzy różne kosze, każdy za inną liczbę punktów, Morty wybierał tylko ten oddalony najdalej. I trafiał niemal za każdym razem.
    Gdy skończył się czas, jego tablica pokazywała wynik 108, a jej 66. Odwrócił się do Hazel, łapiąc w rękę jej przegranego fanta. Zapewne, gdyby nie była to Hazel, a jakakolwiek inna dziewczyna, naprawdę pozwoliłby jej wygrać, ale miał wrażenie, że akurat Evans nie byłaby zadowolona, gdyby się podłożył.
    — Nie mogłaś tego wiedzieć, ale w liceum trochę grałem w kosza, więc pewnie z minionkami poszłoby mi gorzej. Ale uprzedzałem, że nie będzie ci łatwo wygrać tej… — Obracał w palcach jej kartę, przyglądając się jej uważnie. — …bezcennej kolekcjonerskiej karta do metra. Zostaje u mnie. — Uśmiechnął się do szeroko, chowając ją bezpiecznie do tylnej kieszeni spodni. Miał jeszcze jej bransoletkę.
    Miał nadzieję, że nie będzie miała mu za złe, że z nią wygrał. Chciał, żeby oboje się dobrze bawili. Morty już chciał odejść, by zaprowadzić ją do następnej atrakcji, gdy mężczyzna, który wydawał żetony, zatrzymał ich.
    — Jeszcze nagroda — zawołał, wskazując napis mówiący o tym, że za wynik powyżej 100 punktów mogą wybrać maskotkę.
    Preston zastanawiał się przez chwilę, po czym jakby go olśniło. Krótkie o wyrwało mu się z ust, gdy wskazał w końcu wybraną nagrodę. Mężczyzna zerknął zdziwiony, jakby pytał, czy na pewno, po czym z dziwnym skrzywionym uśmiechem, podał Hazel dużego pluszowego szopa w pomarańczowej bluzie z kapturem.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  133. Sam Wade lubił współpracować z Hazel. Zazwyczaj była to praca łatwa i przyjemna. Jej wytyczne były zawsze bardzo przejrzyste, ale pierwszy raz zaangażowała go w pracę dla kogoś innego. Panny młode rządziły się swoimi prawami i nawet sobie je tak wyobrażał. Właśnie, jako niezdecydowane kobiety, które ciągle zmieniają zdanie. Dlatego te zmiany przyjmował z lekkim rozbawieniem. Nie on płacił za materiały, ani nie jego koleżanka, więc czym mieli się przejmować? Jedynie faktem, że ślubu z powodu sukien pewnie nie przesuną, prawda?
    — Myślę, że w tym wszystkim brakuje jeszcze pulchnych Kupidynków z gołymi dupskami — rzucił z rozbawieniem, wsuwając kolejną frytkę do swoich ust. Zamrugał kilkukrotnie, słysząc jednak kolejne słowa blondynki.
    Tego się nie spodziewał, bo przecież jaki miałby być w tym cel?
    — Co? — mruknął, marszcząc nieco brwi — Że teraz? Że w ogóle? Ale po, co chce mnie poznać? — zapytał, naprawdę tego nie rozumiejąc.
    Przecież on był tam podrzędnym chłopkiem, który zajmował się jedynie ręcznymi printami na sukniach, nic niezwykłego jego zdaniem.
    — Jeszcze mi powiedz, że będzie chciała, abyśmy wzięli udział w całej tej przerysowanej szopce?
    Tak właśnie widział całe to wesele. Dla niego było to za dużo i zbytnim przepychem, zatracając ogólnie cały sens samej ceremonii. Czy ta kobieta w ogóle wiedziała po, co to wszystko robi? A raczej dla kogo?

    Wade Washington

    OdpowiedzUsuń
  134. Roześmiał się, gdy zarzuciła mu oszustwo i zamyślił się nad jej następnymi słowami. Coś w tym faktycznie było. On sam nie wiedział o niej nic poza tym, co sam zdążył zauważyć lub przypadkiem dowiedzieć. Była po dwudziestce, pochodziła z Winnony w Minnesocie. Wspominała kiedyś babcie, a nie mamę, mówiąc o swoim dzieciństwie, więc mógł jedynie domyślać się, że przynajmniej jedno z jej rodziców nie było do końca obecne w jej życiu, przynajmniej wtedy. Victor wspominał też kiedyś mimochodem, że jego współlokatorka pojechała odwiedzić siostrę, więc wiedział też, że ma co najmniej jedno rodzeństwo.
    Hazel niewiele mówiła o sobie i swoich bliskich, a Morty nie wiedział jak pytać. Miał nadzieję, że kiedyś sama mu opowie, jeśli będzie chciała. Evans miała tę przewagę, że poznawała Prestona w mieście, w którym dorastał, więc mogła zobaczyć go nie tylko w otoczeniu jego rodziny, ale też poznać środowisko, w którym się wychowywał, choć domyślał się, że to musi być dla niej bardzo osobliwe, gdy od trzech lat mogła obserwować jego obecne życie.
    — Pewnie jeszcze wiele rzeczy o mnie cię zaskoczy — mruknął w odpowiedzi, siląc się na uśmiech. Wiedział, że nie wszystko mogłoby się jej spodobać, więc to niekoniecznie musiało być pozytywne zaskoczenie. Zmarszczył brwi, uświadamiając sobie, że założył, iż ich znajomość będzie trwała tak długo, by zdążyła go faktycznie poznać. I nie był pewny, czy ta myśl faktycznie mu się podoba. —Wiesz, że mieszkamy obok siebie od prawie trzech lat? Niesamowite, że nie poznaliśmy się wcześniej.
    Gdy zobaczył jej reakcję na wygranego pluszaka, wiedział, że to był dobry wybór. Chwycił cienką bluzę szopa w dwa palce i spojrzał na niego podejrzliwie, jakby maskotka miała nagle ożyć.
    — Temu trudno będzie się ukryć w krzakach — wyszeptał do niej konspiracyjnie. Rozejrzał się dookoła, próbując się zorientować w rozkładzie lunaparku. W oczy rzucił mu się duży rollercoaster. — Kolejka, a później kolejna gra?
    Kolejka to było zdecydowanie eufemistyczne określenie dla rollercoastera. Nie był on największym, jaki Preston miał okazję w swoim życiu widzieć i wypróbować, ale był dość długi i wysoki, miał kilka stromych podjazdów. Ruszył w tamtym kierunku. Kątem oka zauważył stoisko ze smażonymi oreo o smaku dyniowym i odbił w tamtą stronę kuszony zapachem cynamonu.
    — Psst, psst! — Ktoś ewidentnie próbował zwrócić na siebie ich uwagę. Morty odwrócił się przez ramię, by zobaczyć, że Hazel zagaduje obwieszona dzwoniącymi blaszkami cyganka. Złapała Evans za nadgarstek, uśmiechając się zachęcająco. Za nią stał jej mały kramik, fioletowy namiot z dwuosobowym stolikiem i szklaną kulą. Mówiła śpiewnie, lekko zaciągając. — Choodź, dziewczyno, sprawdźmy, czy to ten jeeedyny. Chodź, chooodź, zerkniemy, co szykuje dla ciebie przyyyszłość.
    Preston uniósł zdziwiony brwi, ale po chwili uśmiechnął się tylko szeroko, wzruszając ramionami i odwrócił się na pięcie, by do nich dołączyć.
    — Nie! — zaprotestowała wróżka, gdy zrobił krok w ich stronę. — Ty nie. Zaczekaj przed namiotem. Tylko ona.
    Powinien być już przyzwyczajony do tego, że takie rzeczy po prostu się zdarzają. I zdarzają się głównie im.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  135. Przez trzy lata mijali się z Hazel na schodach, w windzie i w drzwiach klatki schodowej. Prędzej czy później musieli na siebie wpaść i pogadać dłużej. Był po prostu zdziwiony, że to było później. Dużo później. I gdy teraz patrzył na Hazel z brodą przyciśniętą do pluszowej głowy szopa, drepczącej razem z nim pomiędzy stoiskami, zastanawiał się, jak mógł jej wcześniej nie zauważyć.
    Nie protestował, gdy zniknęła w namiocie, choć obszedł go dookoła, upewniając się, że to nie oszustwo, a faktycznie jedna z atrakcji lunaparku. Przez chwilę stał na boku z rękami w kieszeniach spodni, próbując trafić kamykiem w rozdziawione usta rzeźbionej dyni. Gdy w końcu mu się to udało, a chwila się przedłużała, przeszedł się po pobliskich stoiskach. Kupił dwa smażone ciastka oreo nabite na patyki do szaszłyków i solony popcorn z fioletowymi, zielonymi i pomarańczowymi m&m’sami. Spoglądał na karuzelę, która przypominała latający spodek i obserwując twarze kręcących się w nim ludzi, próbował ocenić, który z nich najprawdopodobniej zwymiotuje zaraz po zejściu na ziemię.
    Właśnie zawiesił wzrok na idealnym kandydacie, przeżuwając jedno z dwóch oreo, gdy ktoś dotknął jego pleców. Drgnął lekko, nie słysząc za sobą kroków pośród ogólnego zgiełku. Odwrócił się, słysząc jej zagadkowy pomruk. Uniósł brwi zdziwiony.
    — Asz tszech? — wymamrotał z pełnymi ustami. Przełknął rozpływające mu się w ustach ciastko i zmrużył oczy, rozglądając się dookoła. — Ten — powiedział, wskazując na oko dziesięciolatka, który właśnie wybiegł z krzykiem z domu strachów. — Tamten — skierował wzrok na piętnastolatka, który ku uciesze swoich kolegów wpychał sobie do ust całego hotdoga. Obok nich przechodziło właśnie małżeństwo ze śpiącym w chuście maluchem. Dziewczynka wyglądała jak Boo z Potworów i spółki i miała na uszach duże słuchawki wygłuszające. Kiwnął głową w ich stronę. — I ta. — Dopiero później pochylił się nad jej uchem, mrucząc równie konspiracyjnie. — To co? Ja łapię chłopaków, a ty bobasa?
    Wyprostował się i podsunął jej dyndające na końcu patyka oreo. Nie ruszył się z miejsca, czekając, aż latający spodek w końcu wyląduje. Karuzela zatrzymała się w końcu i ludzie zaczęli wychodzić. Na oko czterdziestolatek z brzuszkiem w koszulce z burgerem w okularach przeciwsłonecznych zjadającym burgera zatoczył się, zakrył usta i podbiegł do pobliskiego kosza. To Prestonowi wystarczyło. Uśmiechnął się szeroko i w końcu ruszyli w stronę diabelskiego młyna. Zerknął jeszcze przez ramię na namiot wróżki, ale ten był już zamknięty, lampion wiszący nad wejściem zgaszony, a kobiety nie było nigdzie w zasięgu wzroku.
    — To mówisz, że będziemy mieć trójkę dzieci? — podjął w końcu, zerkając na nią kątem oka. Na jego twarzy pojawił się sceptyczny uśmiech. Nigdy nie wierzył w podobne rzeczy, ale czemu nie? To mogło być całkiem zabawne. — Co jeszcze ci powiedziała? Będziemy mieć psa?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  136. Hazel zdecydowanie wyglądała uroczo. Infantylnie trochę też, ale Preston sam nie prezentował się w tamtym momencie jak poważny dorosły, którym powinien być. Umazał się ciastkiem, usta lepiły mu się od cukru, w ręku ściskał kartonik z popcornem i kolorowymi cukierkami. Rozglądał się dookoła, jak dziecko, które pierwszy raz widziało park rozrywki. Zerknął na nią, gdy skończyła swoje ciastko. Uśmiechnął się lekko, widząc, że jej usta świecą się od tłuszczu i cukru. Miał świadomość, że wygląda podobnie, ale nie mógłby się tym mniej przejmować.
    — Zawsze chciałem mieć psa — wyznał szczerze, na usta wpełzł mu smutny uśmiech, który próbował ukryć, podgryzając popcorn. — Podobno kiedyś mieliśmy labradora, ale widziałem go tylko na zdjęciach. Zmarł zanim zdążyłem go zapamiętać. A ty? Chciałabyś mieć psa? — zapytał i omal się nie zakrztusił, słysząc jej kolejne słowa. Nie dlatego, że dziwił go fragment o nim samym, ale o kimś bliskim, kto ją opuścił. Domyślał się już wcześniej, że mogło chodzić o jej mamę, ale nie chciał palnąć głupoty. Zerkał na nią nie tyle współczująco, co raczej z troską. — Wiesz, o kim mogła mówić?
    Zmarszczył brwi, słysząc ostatnią uwagę. O tym, żeby sprawdziła, co u jej bliskich. Zatrzymali się przed karuzelą. Nie oczekiwał od niej wcale tryskania entuzjazmem, choć nie spodziewał się, że wróżka będzie dotykała tak głębokich tematów. A już na pewno nie tego, że zasieje w Hazel jakąś obawę. Preston próbował przekonać samego siebie, że to przecież bzdury, zwykłe psychologiczne sztuczki, ogólne informacje, które mogłyby pasować do większości ludzi. Każdy ma kogoś bliskiego, o kogo się martwi. Każdego ktoś kiedyś opuścił, nawet jeśli nie dosłownie, to metaforycznie. A jednak nie mógł pozbyć się niepokoju, gdy spoglądał na posmutniałe oczy Evans.
    — To na pewno nic takiego, Hazel — powiedział pewnie. — Ale jeżeli się martwisz, może chciałabyś odwiedzić siostrę? Sprawdzić co w rodzinnych stronach?
    Strzelał, chwytając się strzępków informacji, które miał. Wiedział, że jej babcia już nie żyje. Mówiła o niej w czasie przeszłym z dostrzegalnym smutkiem w głosie. Poza tym wiedział jedynie o jej siostrze. Jeden z pustych wagoników właśnie znalazł się na dole i mężczyzna obsługujący karuzelę wskazał im drogę.
    — Może Clyde? — zaproponował, zanim wsiedli.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  137. — Och — wyrwało mu się, gdy wspomniała o swojej mamie. A później o pogrzebie ojca. W kilku słowach równocześnie potwierdziła jego wcześniejsze domysły i podzieliła się z nim kilkoma nowymi informacjami.
    Przez chwilę milczał, porządkując nabytą właśnie wiedzę. Harper to musiała być jej siostra. Jej ojciec już nie żył, podobnie zresztą babcia, o czym wiedział wcześniej. Nie wspomniała o nikim więcej, więc przyjął, że to jej jedyna najbliższa rodzina. Informacja o jej matce była po prostu smutna. I choć Preston też wychowywał się z jednym rodzicem, to ojciec gdzieś tam zawsze na rodzinnym zdjęciu majaczył w tle. Ich dzieciństwo było skrajnie różne, a jednak Morty słysząc jej historię opowiedzianą gdzieś między słowami, miał przed oczami własny dom. Skrzywiony, niepełny, sklejony taśmą i ze łzami ukrywanymi za śmiechem. Może właśnie dlatego czasem trudno było mu zachować powagę. Jak przez mgłę pamiętał, gdy jako kilkulatek ciągle próbował przegnać smutek własnej matki.
    Nie był najlepszy w poważnych rozmowach. Zwykle gdy problemy się pogłębiały, szukał sobie jakiegoś rozpraszacza, jakiejkolwiek rozrywki, czegoś, co pozwoli mu na moment zapomnieć. Odkrywał miasto, szukał guza w ciemnych uliczkach, wdawał się w burzliwe rozmowy z nieznajomymi w zatłoczonych barach albo po prostu pracował i grał. Grał i pracował. Wszystko, by nie przepracowywać własnych traum.
    — Widziałem — przyznał, obejmując ją i Clyde’a ramieniem. Przysunął ją jeszcze bliżej do siebie. Wagnik unosił się powoli i zaczęło nimi lekko kołysać. — Byłaś świetna, Haze. Ale to wszystko… to dopiero początek. — Nie sprecyzował, co miał na myśli, mówiąc wszystko. Milczał przez chwilę. — Wiem, że przez ten pokaz i rozkładówkę czeka cię teraz mnóstwo pracy, ale do Dziękczynienia jest jeszcze trochę czasu, na pewno uda ci się to wszystko ogarnąć — mówi cicho, ale z pełnym przekonaniem. Wyprostował się i odsunął na moment, by spojrzeć jej w oczy. Uśmiechnął się lekko. — Nie znam nikogo tak upartego i pracowitego jak ty, Haze. Hej, zobacz, do czego już doszłaś. I to zupełnie sama. Ale wiesz, że nie musisz być z tym wszystkim sama, prawda? Może nie umiem szyć, ale świetnie prasuję.
    Rozłożył się znowu wygodniej, zerkając na siedzącego na jej kolanach Clyde’a.
    — Wiesz… — zaczął, wahając się. Zadarł głowę, patrząc na kołyszący się daszek i rozpościerający się pod nim widok. Jeszcze nie byli tak wysoko, ale już z jednej strony widać było szeroką plażę i ciągnący się przed nimi ocean, a z drugiej część New Jersey i panoramę nocnego Nowego Jorku. — Freddie to moja przyrodnia siostra. Dowiedziałem się o niej, jak miałem piętnaście lat — mruknął w końcu, uśmiechając się słabo. — Byłem wściekły. Mojego ojca nigdy nie było w domu, prawie go nie pamiętam. A ona… Freddie jest ode mnie młodsza o niecałe dwa lata. I gdy się pierwszy raz zobaczyliśmy, od razu widziała we mnie starszego brata. Nie miała do mnie żadnego żalu o to, że mój ojciec zostawił jej matkę i wybrał moją. A ja… — skrzywił się, przypominając sobie złość, którą wyładowywał na młodszej siostrze. Musiało wiele lat upłynąć, by przestał ją nienawidzić i zdał sobie sprawę z tego, że tak naprawdę ją kocha. Westchnął ciężko, uśmiechając się. — A teraz nie wyobrażam sobie, żeby tej wrednej smarkuli nie było w moim życiu. Myślisz, że… — umilkł na moment, niepewny, czy faktycznie chce zadać jej następne pytanie. — Chciałabyś wiedzieć, co się faktycznie stało wtedy z twoją matką? I dlaczego?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  138. Była poważna różnica między trzydziestoma dwoma a trzema godzinami. Domyślał się, że samochodem to pewnie jakieś niecałe dwadzieścia godzin, wciąż dużo, ale zawsze lepiej niż trzydzieści dwie. Trzydzieści dwie. Zmrużył oczy, spoglądając na nią uważnie. Nie mieściło mu się w głowie, że tyle musiała wcześniej poświęcać, żeby odwiedzić dom rodzinny. Półtora dnia i pewnie niezmierzone pokłady energii. Morty’emu czasem dwugodzinna jazda metrem wydawała się wiecznością.
    Prychnął cicho, gdy nazwała jego ojca palantem. Nigdy wcześniej tak o nim nie pomyślał. Nie tak łagodnie. Był zdziwiony, że Hazel podeszła do tego z taką empatią. On jednak nie potrafił okazać sobie tyle zrozumienia. Freddie była ofiarą, nie sprawcą lub przyczyną nieszczęścia Mortimera, a jednak to w niej przez długi czas widział problem. Nic tego nie usprawiedliwiało i złościło go to, że nawet Freddie nie miała o to żadnego żalu.
    — Teraz nie — zawtórował jej śmiechem, gdy wyobraził sobie Freddie jako bezczelną nastolatkę, którą kiedyś była. Westchnął, przypominając sobie gorsze i lepsze chwile spędzone z siostrą. Freddie zawsze była tą mądrzejszą i dojrzalszą. Od początku była nadopiekuńcza i gdy Preston wpadał w kłopoty, próbowała ratować sytuację. Zerknął na Hazel z niewesołym uśmiechem. — Kiedyś wyrzuciła moją ulubioną kurtkę skórzaną, bo stwierdziła, że strasznie śmierdzi. Do teraz myślę, że tak naprawdę wzięła ją dla siebie, ale nie chce się przyznać.
    Gdy wspominała o swojej matce, pokiwał głową ze zrozumieniem. Nie chciał drążyć dalej, choć zastanawiało go, skąd w Hazel pewność, że jej matka odeszła, że nie stało się po prostu coś złego, co uniemożliwiło jej powrót do domu. Zastanawiał się też, co na to Harper, czy też odpuściła poszukiwania?
    — Haze — mruknął cicho, gdy odwróciła wzrok. — Ty wciąż jesteś dzieckiem w tej relacji. Nigdy nie powinnaś mieć wyrzutów sumienia z powodu tego, że jej nie szukałaś. To ona straciła szansę na to, żeby obserwować, na jak wspaniałą kobietę wyrastasz. — I mówił to trochę też do siebie, mając też przed oczami własnego ojca, który choć nie zniknął z jego życia, to zupełnie nie interesował się swoim synem.
    Uśmiechnął się, słysząc jej zachwyt, ale zerknął ani na ocean, ani na panoramę Nowego Jorku. Spoglądał na nią kątem oka, doskonale wiedząc, co zobaczyłby dookoła. Widok faktycznie zapierał dech.
    Gdy koło nagle stanęło, a ich wagonik zakołysał się niebezpiecznie, Morty zerknął w dół. Gdy się wychylił, zakołysali się jeszcze mocniej. Poruszenie przy podstawie karuzeli nie wróżyło nic dobrego. Usłyszał jej śmiech i zerknął na nią przez ramię zaskoczony.
    — To chyba pierwsza i ostatnia przejażdżka Clyde’a — powiedział, uśmiechając się lekko.
    Była mała szansa na to, że zginą, a jednak nie zamierzał wcale ryzykować. Słyszał spanikowane krzyki. Wszystkie lampy, które wcześniej podświetlały koło teraz całkowicie zgasły. Dookoła biegali ludzie, wydając chaotyczne polecenia. Duża grupa zebrała się u podstawy koła i chwycili za ramę, by manualnie obrócić koło i po kolei wypuszczać ludzi.
    Poruszyli je lekko i Preston omal nie upadł. Ich wagonik bujał się teraz niebezpiecznie. Ludzie z sąsiednich budek krzyczeli w panice. Odsunął się i zsunął na podłogę, chowając nogi pod siedzenie. Później niewiele myśląc, po prostu ściągnął Hazel na ziemię i posadziwszy ją między swoimi rozchylonymi nogami, objął ją mocno ramionami.
    — Myślisz, że kiedyś uda nam się spędzić dzień spokojnie? — zapytał ze śmiechem prosto w jej włosy. Ich zapach wypełnił mu nozdrza, więc poderwał głowę. Serce tłukło mu się w piersi i choć nie miał lęku wysokości i za chwilę mieli być przecież bezpieczni na dole, to to musiał być przecież strach.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  139. Morty obserwował, jak rozsypany popcorn, który zostawił na siedzeniu, turla się teraz po kołyszącej się w przód i w tył kabinie. Przesuwali się bardzo powoli w dół, a z każdym pokonanym centymetrem bujali się coraz mocniej. Gdzieś w oddali zamigotały czerwono-niebieskie światła i przytłumione sygnały straży pożarnej i karetek.
    Zadarł lekko głowę i spojrzał w bok w stronę ciemnego oceanu. Awaria musiała być naprawdę potężna, bo na ciemnym niebie doskonale widoczne były pojedyncze gwiazdy. Poczuł dłoń Hazel na swoim udzie i już miał coś powiedzieć, gdy odwróciła głowę w jego stronę. Uśmiechnął się lekko, słysząc jej cichy głos.
    — Myślisz, że to Nowy Jork? — mruknął ze śmiechem. Fakt, takie rzeczy w Nowym Jorku zdarzały się dość często, ale żeby aż tak często? Morty miewał przygody w swoim rodzinnym mieście, jednak nie pamiętał, by kiedykolwiek aż z taką częstotliwością. — Gdybyś miała, czysto teoretycznie, wybrać jedno miejsce, żeby uciec na weekend, to gdzie byś pojechała?
    On pewnie zaszyłby się w jakiejś chatce w lesie, żeby poleżeć w hamaku w ciągu dnia i posiedzieć przy kominku w chłodniejsze wieczory. Albo odwiedził dziadków w Teksasie, żeby zjeść placek z brzoskwiniami, który babcia robiła za każdym razem na jego przyjazd. Uświadomił sobie, że sam już zbyt dawno nie wyjeżdżał z miasta. Nigdy nie było na to czasu i choć nie przeszkadzało mu samotne podróżowanie, to gdy nie miał kogo ze sobą zabrać, planowanie wycieczek wydawało się niepotrzebnym wysiłkiem, skoro mógł równie dobrze spędzić ten czas w domu przy konsoli.
    Obejmował Hazel w pasie i w palcach obracał sznurek od kaptura jej bluzy. Mimo że bujanie kabiny nie miało nic wspólnego z kojącym kołysaniem, a w tle rozlegały się paniczne krzyki i odgłosy panującego wokół chaosu, to nie przeszkadzało mu to. Czuł się dobrze i zaskakująco spokojnie. Miał wrażenie, że po raz pierwszy od długiego czasu po prostu odpoczywa, odsuwając od siebie myśli o goniących terminach, ogromie pracy, który go jeszcze czeka i uciszając na moment zjadający go stres dotyczący planowanej premiery silnika. Po raz pierwszy naprawdę wierzył w to, że się uda i że to może być coś wielkiego i po raz pierwszy tak bardzo bał się rozczarowania. Ale to wszystko nie miało teraz znaczenia.
    — To co? Chcesz odzyskać bransoletkę? — zaproponował zachęcająco, łapiąc jedną z jej dłoni. Odsunął delikatnie rękaw jej bluzy, jakby chciał upewnić się, że jej bransoletki tam dalej nie ma. — Proponuję dwie prawdy i jedno kłamstwo. Jeżeli zgadnę, co jest kłamstwem, bransoletka zostaje u mnie. Jeżeli nie, wróci na swoje miejsce.
    Przesunął kciukiem po delikatnych żyłkach widocznych we wnętrzu jej nadgarstka. Specjalnie nie proponował, żeby zgadywała. Nie chciał też dwóch kłamstw i jednej prawdy. Chciał się o niej dowiedzieć czegoś więcej.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  140. Wyrwał mu się krótki, gardłowy śmiech, gdy porównała się do pechowego amuletu. Szczerze wątpił, by było w tym choć trochę prawdy, bo Preston od dawna nie był tak… szczęśliwy? Każda kolejna przygoda, która ich spotykała, nie przynosiła tak naprawdę nic złego poza kilkoma zadrapaniami znikającymi po kilku dniach. Preston nie pamiętał, kiedy ostatnim razem pozwalał sobie na tyle swobody i nieskrępowanej niczym radości.
    — To na pewno ty — potwierdził z pełnym przekonaniem, obejmując ją mocniej przy następnym gwałtowniejszym wstrząsie. Gdy wspomniała o domówce, uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie, jak dzielnie ugasiła ogień. — Gdybyś nie przyszła wtedy na domówkę, to nie siedzielibyśmy teraz uwięzieni na wysokości… nie wiem, czterdziestu metrów?
    I gdy to mówił, w jego głosie nie było ani grama żalu, wręcz przeciwnie, ujął to tak, jakby to była jej zasługa. Bo tak też faktycznie było. Gdyby się wtedy nie pojawiła, prawdopodobnie dalej mijaliby się z ledwie słyszalnym cześć, nie patrząc na siebie dłużej niż sekundę. I choć z tyłu głowy dalej miał myśl, że to wszystko nic tak naprawdę nie znaczy, bo przecież nigdy miało im nie być dane rozwijać mocniej tej relacji, to nie mógł nic poradzić na to, że zawieszał na niej wzrok na zdecydowanie dłużej niż sekundę.
    Uśmiechnął się, słysząc jej wybór. Nie dziwił się wcale, że chciała uciec daleko od cywilizacji. Nowy Jork potrafił przytłaczać. Jej słowa uświadomiły mu, jak dawno nie był nad jeziorem, a przecież uwielbiał wodę. Jego wzrok automatycznie powędrował w stronę oceanu. Oparł brodę na czubku jej głowy i zmrużył oczy, próbując sobie nie wyobrażać Hazel w stroju kąpielowym i skupić się na jej prawdach i kłamstwie. Gdy już się z nim podzieliła swoimi stwierdzeniami, wyprostował się nieco, by mogła się do niego odwrócić.
    — Te pogrzeby… — zastanawiał się głośno, przyglądając się jej badawczo. — Nie wiem, jakoś brzmi to jak ty. Mogę sobie wyobrazić, jak mała Hazel bawi się w grabarza. Ale ta brukselka… — Pokręcił głową. — Nie wierzę, że nie próbowałaś ani razu. Ale właściwie niewiele byś straciła. Ja spróbowałem i… no, nie musisz raczej powtarzać mojego błędu. Nie jestem przekonany…
    Zastanawiał go bal maturalny. Sam się na własnym nie pojawił, bo razem z kolegami malowali wtedy mural na ścianie budynku szkoły. Nie miał nigdy okazji założyć bukiecika na rękę dziewczyny i odebrać ją samochodem ojca. Nie upił się doprawionym ponczem i nie brał udziału w wyborach króla i królowej balu. Ale Evans? Nie mógł sobie wyobrazić, by jakakolwiek z tych rzeczy ją ominęła. Z łatwością widział ją w błyszczącej sukience z jakimś wyrostkiem u boku i koroną na głowie.
    — Myślę, że drugie to kłamstwo — powiedział w końcu, łapiąc jej wzrok. — Nie wierzę, że poszłaś sama. I nie wierzę, że nie bili się o to, kto ma cię zabrać na bal.
    Zakołysali się ponownie, tym razem dużo mocniej i musiał ją przytrzymać, żeby nie zderzyli się głowami. Głosy wokół nich były coraz głośniejsze, więc znajdowali się już blisko ziemi.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  141. — Z każdym — odpowiedział równie zaczepnie i choć starał się za bardzo tego nie analizować, to wiedział, że w tamtym momencie odpowiadał całkowicie szczerze. — Nie mieliby szans.
    Faktycznie go zaskoczyła. Patrzył ze zmrużonymi od rozbawienia oczami na jej radosny uśmiech, gdy opowiadała o grzebaniu swoich dziecięcych zabawek, a później z niedowierzaniem, gdy wspomniała o brukselce.
    — Ale że nigdy? — powtórzył, dalej wątpiąc w to, że to może być prawda. Pokręcił głową ze śmiechem. — Szczęściara — skomentował, krzywiąc się na samo wspomnienie małych zielonych kulek. Gdy potwierdziła, że była na balu sama, poczuł lekki żal, że ominął ją bukiecik, wszystkie te nieporadne wolne tańce i cała reszta tych małych krępujących rzeczy, których powinna doświadczyć jako nastolatka. Kiwnął głową i przyznał pokonany: — Wygrałaś.
    Według Prestona i pewnie większości mężczyzn i części kobiet, Hazel była po prostu bardzo atrakcyjna. Trochę wymykała się dzisiejszym standardom, szczególnie tym kreowanym przez media i sławnych ludzi, bo była po prostu naturalna. Nawet gdy na imprezie pojawiła się w profesjonalnym makijażu i elegancko ubrana, była po prostu idealnym przykładem nie tylko pięknej kobiety, ale też zwyczajnie dobrego smaku. Morty’emu podobała się jej wcześniejsz czerwona szminka i błyszczące policzki, ale dużo częściej patrzył na jej brudne od ciastka kąciki ust, klejące się od cukru wargi i policzki zaczerwienione od lekkich rumieńców, gdy prowokowali się nawzajem głupimi żartami.
    Gdy Hazel się podniosła, by i on mógł wstać, poczuł nagłą pustkę. Nie chodziło tylko o ciepło, które dawało jej ciało, ale teraz po prostu nie wiedział, co zrobić z rękami. Wyskoczył z gondoli, odpowiedział ratownikowi i ruszył w stronę dziewczyny. Rozejrzał się po rozświetlonym od świateł służb lunaparku i gdy zaproponowała plażę, zwrócił głowę w tamtą stronę.
    Teraz nie widział jej dokładnie, ale gdy jeszcze byli u góry, zauważył, że plaża zdążyła niemal całkowicie opustoszeć. Wrócił spojrzeniem do Hazel, słysząc jej następne słowa. Starał się ocenić, czy ona ma ochotę na powrót do domu. Mieli za sobą bardzo długi dzień, który musiał być dla niej emocjonalnym rollercoasterem. Mogła być wykończona, a jednak gdyby chciała jechać z powrotem na Queens, nie proponowałaby plaży. Przekrzywił głowę, zastanawiając się przez chwilę, po czym po prostu złapał ją za rękę i zaczął prowadzić między ludźmi w stronę tego wyjścia z lunaparku, które prowadziło na brooklyński piasek. Jeżeli miał wybór, to nie chciał jeszcze wracać do rzeczywistości.
    — Plaża. Ale musimy załatwić jeszcze jedną rzecz… — mruknął, gdy przekroczyli ogrodzenie i w końcu nie musieli przekrzykiwać zgiełku, teraz znajdującego się gdzieś z boku. Stanęli z boku i Morty wyciągnął z kieszeni bransoletkę i gdy Hazel wyciągnęła rękę, nałożył jej cienką srebrną ozdobę na nadgarstek. Przyjrzał się uważnie temu widokowi, po czym nie puszczając jej ręki, zsunął dłoń po jej nadgarstku i złapał jej dłoń, by ruszyć dalej. — Wygrałaś.
    Przed nimi rozpościerał się szeroki pas wilgotnego piasku. Wiatr wiał lekko, wzburzając ciemną wodę, które zbierała się w niewysokie fale. Było może piętnaście stopni, woda musiała mieć nie więcej niż dwadzieścia. Nie tak źle.
    — Jak się czujesz? — zapytał w końcu. — Zmęczona?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  142. Kiwał powoli głową, słuchając jej opowieści o balu maturalnym. To wiele tłumaczyło. Uśmiechnął się na wspomnienie własnego.
    — Ja na swój w ogóle nie poszedłem. To znaczy… Nie do końca — mruknął, drapiąc się wolną ręką po karku. — Razem z trzema kumplami poszliśmy pomalować sprejami ścianę szkoły. To był idealny moment, wszyscy zajęci byli przemycaniem wódy na salę albo szukaniem przemyconej wódy na sali, więc nikt nie pilnował tamtej części szkoły — opowiadał, uśmiechając się krzywo. — Namalowaliśmy policjanta palącego blanta. Nawet nam wyszło, Joe wpadł na pomysł, żeby dym układał się w litery ACAB, ale zanim skończyliśmy, przyłapał nas ochroniarz z nauczycielką. — Morty pamiętał doskonale dumę, którą wtedy czuli ze swojego dzieła, byli przekonani, że zrobić coś zajebistego. — Mieliśmy rzucić się do ucieczki, ale kobieta nas rozpoznała. Wylecielibyśmy ze szkoły i nie dopuściliby nas do egzaminów końcowych, gdyby Eddie nie zauważył, że ochroniarz ma obrączkę na palcu i rozpięty rozporek.
    Nie była to najbardziej chlubna historia, którą mógł jej opowiedzieć. Daleko mu było do dumy, ale to się po prostu wydarzyło. To była tylko jedna z wielu głupich rzeczy, które zrobił w swoim życiu. W mikrym świetle próbował dostrzec większe muszle i kamienie pod swoimi stopami. Co jakiś czas zerkał na fale, które powoli przybierały na sile.
    Przystanął, gdy się zatrzymała. Zadarł głowę, podążając spojrzeniem za jej wzrokiem. Fakt, że wokół nich nie było już zanieczyszczających niebo świateł sprawiał, że na czystym niebie mogli dostrzec zdecydowanie więcej niż ostatnio w parku. Spojrzał na nią zaskoczony, gdy zapytała. Zmarszczył brwi i zrobił krok w jej stronę, znacznie zmniejszając odległość między nimi. Przez chwilę patrzył na nią, zastanawiając się nad odpowiedzią. Zerknął na jej usta, by później przenieść wzrok na jej oczy, do których wiatr pchał luźne kosmyki jej włosów. Widział jej rozbawienie i nie rozumiał skąd u niego to nagłe napięcie.
    Wyciągnął dłoń w jej stronę. Chwycił ją za brodę i uniósł lekko jej twarz, by następnie pochylić się nad nią i zetrzeć kciukiem pozostałości ciastka z kącika jej ust. Już drugi raz tego wieczora dotykał jej ust, trzeci raz twarzy i jak za każdym razem wcześniej odsunął się, opuszczając dłoń. Miał wrażenie, że zdążył już niemal całkowicie wytrzeźwieć, a mimo to ta dziwna śmiałość i nieśmiałość równocześnie, którą zrzucał wcześniej na alkohol, nie minęła.
    — A chciałabyś, żeby to była randka? — zapytał, uśmiechając się lekko. Zadarł głowę na moment, by jeszcze raz zerknąć na niebo, na którym doskonale widać było kilka jaśniejszych punktów. Miał ogromną ochotę, by ją pocałować i dziwne przekonanie, że by mu na to pozwoliła. Wypuścił cicho powietrze i by nie zmuszać jej do odpowiedzi, dodał od razu: — Pewnie jest tysiąc innych miejsc, gdzie widać je lepiej.
    Nie odpowiedział, bo nie potrafił. To nie mogła być randka. Ale nad nimi faktycznie widać było gwiazdy. Wszystko wskazywało na to, że jedna z ich nie-randek stawała się randką, nawet jeżeli oboje nie chcieli się na to zgodzić. Zerknął w dół między ich stopy i dostrzegł leżącą na piasku rozgwiazdę.
    — Spójrz, Haze — mruknął, wskazując martwe już żyjątko.
    Gdzie nie spojrzeć, gwiazdy.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  143. Mógł udawać, że jej nie słyszał i zignorować to jedno ledwo słyszalne słowo, które wypowiedziała. Stał zbyt blisko, by nie słyszeć. Wiatr szumiał mu w uszach, targając włosy, które Freddie starannie mu wcześniej ułożyła. Przeczesał przydługą już czuprynę, czując pod palcami, że z pomady, której użyło, nie został już prawie żaden ślad. Złapał Clyde’a i zdjąwszy plecak, wpakował go do środka. Był zbyt duży, by się zmieścić, więc wystawała mu głowa. Morty nasunął mu kaptur na głowę i odwrócił tak, by pluszowy szop mógł podziwiać świat za jego plecami. Narzucił plecak na ramiona, kaptur na głowę i wsunął dłonie do kieszeni bluzy.
    Stanął obok niej i zadarł wzrok. Przez dłuższą chwilę nie mówili nic. Wpatrywali się w rozgwieżdżone niebo, słuchając fal coraz częściej myjących piasek. Preston miał wrażenie, że ta chwila, ten idealny moment, gdy mógł wykonać jakiś znaczący krok, już minął. Równocześnie nie rozumiał i wiedział zbyt dobrze, dlaczego tego nie zrobił. Nie rozumiał, jak mogło zabraknąć mu odwagi, gdy każdy centymetr jego ciała rwał się do niej. A przecież wiedział zbyt dobrze, że nie może tego zrobić, bo nie potrafiłby się po tym wycofać.
    Nie miał pojęcia, co dzieje się w głowie Hazel. Wiedział, że to kiepski czas dla niej na myślenie o ewentualnym randkowaniu, że nie miała czasu nawet zjeść porządnego śniadania, a co dopiero dzielić z kimś swój czas. I wiedział to wszystko, a jednak miał wrażenie, że odbiera od niej pewne sygnały. I mogło to być spowodowane emocjami całego tego dnia. Zbyt wiele się wydarzyło, za dużo bodźców, by mógł być pewny, by ona mogła być pewna, że to podekscytowanie i oczekiwanie, które widział czasem w jej oczach, faktycznie wywołane jest jego obecnością, a nie emocjonującym pokazem, chaotyczną jazdą powrotną do domu, wypitym alkoholem i w końcu dyndaniem na szczycie zepsutego młyńskiego koła pośród wszechobecnych ciemności.
    I mógł udawać, że tego nie słyszał. Mógł zignorować to ledwo słyszalne słowo, bo przecież równie dobrze mógł się po prostu przesłyszeć. Ale Morty zadzierał dalej głowę i wpatrywał się w zjawisko, które nie miało się prawa wydarzyć. Nad Nowym Jorkiem faktycznie widać było gwiazdy. I wbrew każdej ostatniej cząstce zdrowego rozsądku, która mu jeszcze została, mruknął do niej:
    — Clyde mówi, że to na pewno randka. — Trącił ją lekko ramieniem, unosząc kącik ust w zaczepnym uśmiechu. Zakołysał się na jednej nodze, wpatrując się teraz w wodę. — I chyba się z nim zgadzam.
    Miał szczerą nadzieję, że Hazel nie pamięta tej głupoty, którą wcześniej palnął. Tę o gwiazdach i dziewczynach, które się zakochują. Bo przecież mówiąc to, wcale nie planował, że to się w ogóle wydarzy. Ale przecież jedna randka nie musiała wcale nic oznaczać, ludzie randkowali przecież cały czas i tylko czasem, przy ogromnym szczęściu i determinacji przeradzało się to w coś większego. Może byli bezpieczni? Nawet nie nazywając tego nie-randką?
    — Myślisz, że jest za zimno na kąpiel? — zapytał, nie czekając nawet na odpowiedź. Zrzucił z siebie plecak i zaczął zdejmować bluzę.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  144. Tak się składa, że Chayton bardzo przepada za bezpośrednimi pytaniami, a kiedy staje się ich odbiorcą, udziela przejrzystej odpowiedzi, pozbawionej wszelkich złudzeń, bo kieruje się zasadą, że żeby coś osiągnąć należy spróbować to zdobyć, a w jego przypadku wyjaśnienie najprościej jest uzyskać po prostu o nie pytając. Nie boi się żadnych pytań – wygodnych, niewygodnych; ani tych, które odbiera, ani tych które zadaje. Sam jest zwolennikiem wykładania kawy na ławę, zresztą, bezpośrednia komunikacja jest jego codziennością, więc jeśli sytuacja tego wymaga, nie ma żadnych oporów przed zainicjowaniem odpowiednich działań i to bez względu na to, jak stanowcze muszą być. Był zaciekawiony historią Hazel, mimo że znał wiele osób, które przyjechały do tej wielkiej metropolii w pogoni za marzeniami, nierzadko stawiając wszystko na jedną kartę. Zastanawiał się, czy jej umiejętności były zbyt duże na Winonę, że nikt ich tam nie docenił – bo można przecież sądzić, że w tak małym rejonie, taki wielki krawiecki talent wręcz zmiecie konkurencję – czy Hazel obrała sobie za cel projektowanie ciuchów na czerwone dywany, a Nowy Jork był doskonałym miejscem, gdzie można załapać tego rodzaju kontakty. Ludzie mają różne priorytety – jedni chcą szyć dla sław, choćby było to tylko kilka kreacji w roku, a drudzy chcą szyć hurtowo i pobijać rekordy firmowych przychodów.
    Uśmiechnął się lekko i skinął głową w potwierdzeniu. Jest policjantem, można tak powiedzieć, choć nie w takiej formie, w jakiej człowiek wyobraża sobie policjanta, gdy tylko usłyszy to słowo.
    — Ale już od dawna nie ganiam za złoczyńcami i nie wlepiam nikomu mandatów — zaznaczył zaraz. — Pilotuję śmigłowiec, pracuję tylko w powietrzu — wyjaśnił. Praca na kontrakcie nie miała absolutnie żadnego wpływu na prowadzenie własnej działalności, niezależnie od tego, jak duża jest. Oczywiście, Chayton nadal pozostawał funkcjonariuszem publicznym i musiał trzymać się zasad związanych z pełnieniem tej funkcji, ale kontrakt niczemu nie przeszkadzał, szczególnie, że posiadał wszystkie niezbędne zgody, by dzielić jednego siebie na dwa zakłady pracy. Zanim przejął firmę, był już kilkuletnim funkcjonariuszem Biura Operacji Specjalnych – później zrezygnował z udziału w operacjach, przeszedł na kontrakt i pozostał w formacji jako pilot, a ponieważ posiadał licencję, która pozwoliła mu uzyskać uprawnienia instruktora i egzaminatora, zajmował się jeszcze egzaminowaniem świeżych pilotów – których, tak swoją drogą, zawsze w tym fachu brakuje.
    Słuchając Hazel, upił łyk wody i odstawił szklaneczkę na stół, a potem wygodnie splótł dłonie na blacie.
    — Musze przyznać, że osobiście ciężko mi powiedzieć, jak to z tym miastem jest, bo urodziłem się tutaj i, nie licząc studiów w Cambridge, nigdy tego miasta nie opuściłem. Moi dziadkowie byli Nowojorczykami, ojciec również był i matka także jest — opowiedział, zastanawiając się chwilę nad tym tematem. — Patrząc jednak na ludzi, których znam, i którzy przyjechali tutaj za marzeniami, myślę, że masz rację. Nowy Jork to miasto, któremu człowiek jest w stanie oddać dosłownie wszystko: siebie, swoje marzenia, swoją rodzinę, oszczędności... Podejrzewam, że moich przodków też pochłonął i to dlatego nigdy nie wrócili do Tulsy. — Uśmiechnął się z wyrazem żartu w twarzy. — Ale jak w takim razie twoja rodzina zareagowała na taką decyzję? Poparli pomysł? — Uniósł lekko brew z ciekawością. Zdawał sobie sprawę, że w małomiasteczkowych rodzinach nastawienie do wielkich planów bywa różne, ale miał wrażenie, że Hazel miała w swojej rodzinie wsparcie. Jeśli nie materialne, to na pewno emocjonalne, a ono było równie ważne.

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  145. — Czy ja umiem pływać? — zapytał ze śmiechem, zdejmując buty. Widząc, że Hazel zamierza dołączyć, był w prawdziwym szoku. — No, panno Evans, zaskakuje mnie pani.
    Zaskoczyła go nie po raz pierwszy. Nie spodziewał się, że Hazel podłapie pomysł kąpieli, który był nie tylko szalony, ale też skrajnie nieodpowiedzialny. Powinien być już powoli przyzwyczajony do tego, że była nieprzewidywalna, ale za każdym razem dziwił się tak samo. Przez chwilę po prostu patrzył, jak Hazel zrzuca bezrękawnik i bluzę, po czym odwrócił wzrok i wziął się za ściągnięcie reszty swoich rzeczy. Gdy został już w samych czarnych bokserkach, zerknął na nią, szybko lustrując widoczną w ciemnościach jasną skórę. I teraz to, co wcześniej mógł sobie wyobrażać, ta jedna krótka myśl, która zawitała przelotnie do jego głowy, gdy jeszcze siedzieli przytuleni w kołyszącej się gondoli, stała się rzeczywistością. I jego wyobraźnia nawet w połowie nie oddała jej sprawiedliwości. Widział, jak Hazel zmierza w stronę ciemnej toni oceanu i niewiele myśląc, ruszył za nią lekkim truchtem.
    — Idę — potwierdził, bez wahania wchodząc prosto w zimną wodę. Zanurzył się od razu po szyję. Najgorszy był brzuch. Później było już nieco lepiej. — Kurwa — parsknął, gdy chłodna woda chlapnęła mu na policzek. — Jaaa pierdooole. Wyobrażasz sobie być morsem? I kąpać się tu zimą?
    Policzki niemal od razu mu poczerwieniały. Unikał moczenia głowy, a i tak czuł, że włosy ma już wilgotne. Im dłużej był w wodzie, tym bardziej się przyzwyczajał do temperatury. Woda nie była aż tak zimna, jak się spodziewał, najgorszy był wiatr, który zwiewał krople na ich twarze. Odpłynął trochę dalej, ale zaraz odwrócił się w stronę Hazel, uśmiechając się szeroko. I choć miał nadzieję, że chłodna kąpiel trochę otrzeźwi mu głowę, to gdy podpłynął bliżej, by następnie wynurzyć się do pasa i stanąć przed Evans, wiedział, że nic z tego. Widział gęsią skórkę na jej ramionach, zaróżowione policzki i pojedyncze krople spływające po jej twarzy.
    Wyciągnął do niej rękę, przekrzywiając lekko głowę. Czuł, jak wiatr ochładza każdą pojedynczą kroplę spływającą po jego plecach i ramionach. Stał przed nią i czekał.
    — Boisz się, Haze? — zapytał po prostu.
    Nie oceniał jej, sam się bał. Bał się tej głębokiej wody, do której wchodzili. Do której tak naprawdę przecież już weszli. I choć fale nie były wysokie, to kołysały się wokół nich, jak wcześniej gondola. Równomiernie, uspokajająco. Od czasu do czasu zaburzając jedynie to wrażenie przy gwałtowniejszych podmuchach wiatru. Preston uważnie obserwował wodę wokół nich. Mimo że pływał bardzo dobrze, to nawet nalepszy pływak nie miał szans z nieprzewidywalnym żywiołem. Czuwał, by mieć czas na reakcję.
    — Hej, Haze, patrz na to — szepnął, znajdując się nagle obok niej. Przed nimi przepływało kilka małych świecących stworzonek, które przypominały meduzy. W niemal całkowitej ciemności robiło to piorunujące wrażenie. W pierwszej chwili chciał się odsunąć, ale to wcale nie były meduzy. Kiedyś słyszał o tych stworzeniach, ale jeszcze nigdy nie widział ich na własne oczy. Comb jelly. Żebropławy. — Są niegroźne, patrz.
    Ostrożnie zrobił krok w stronę świecących żelek. Wyciągnął dłoń pod wodą, czekając, aż któraś go dotknie. Gdy jedna prześlizgnęła się pod jego palcami, wyciągnął dłoń.
    — Dziwne — mruknął cicho, uśmiechając się pod nosem. — Trochę jak galaretka.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  146. Miała rację, wiedział przecież, że Hazel nie widziała tej części Nowego Jorku i że pochodziła z Minnesoty, ale nie pomyślał nawet o tym, że Evans mogła nigdy nie być nad morzem lub oceanem. Odkąd pamiętał, niemal każde wakacje spędzał z mamą za granicą, powoli zwiedzając dużą część świata. I teraz z pełną mocą uderzyło go to, jak bardzo był w pewnych względach uprzywilejowany. Jeżeli Hazel nie miała nigdy okazji pływać w oceanie, to jak wiele rzeczy miała jeszcze do odkrycia, które on uznałby za oczywiste lub błahe? Śmiała się z tego, a jemu było zwyczajnie przykro, że do tej pory tyle ją omijało. I nagle miał ochotę jej to wszystko pokazać, zabrać ją w każde miejsce, w którym był, a później w każde miejsce, w które zawsze chciał pojechać. By po prostu mogła odkrywać.
    Wiedział, że ocean w pierwszym kontakcie mógł onieśmielać i przerażać. Bezkres rozciągającej się dookoła wody przytłaczał swoim ogromem, a jedna większa fala mogła w każdej chwili porwać tak daleko od linii brzegowej, że samodzielny powód stawał się niemożliwy. Strach Hazel był całkowicie zrozumiały.
    Trzymał ją mocno za rękę, dlatego przestraszył się lekko. Nie tego, że zalała ich fala, a tego, że Hazel puściła jego dłoń. Fale przybierały na sile i stawały się coraz wyższe. Niemal natychmiast złapał jej rękę, drugą dłonią odgarniając mokre włosy z jej twarzy.
    — Hej — mruknął łagodnie, zimną dłonią przecierając jej mokry policzek. — Wszystko w porządku. — I faktycznie, nic się nie stało. Ale mogło. Odsunął się nieco i zerknąwszy przez ramię na coraz bardziej niespokojny ocean, kiwnął głową w stronę ich brzegu. Odwrócił wzrok. Próbował zachować spokój, ale nagle coś ścisnęło mu gardło. Musiał odetchnąć głęboko, by się zebrać w sobie. — Wiatr się zbiera, lepiej wracajmy.
    Ruszył powoli, nie puszczając jej dłoni. Wokół nich nie było słychać już niemal nic poza świszczącym wiatrem i coraz głośniejszym szumem wody. Preston uświadomił sobie, że musi być już naprawdę późno.
    — To, co zrobiliśmy — zaczął, uśmiechając się do niej słabo, gdy wyszli na zimny piasek. Przyspieszył nieco kroku, by jak najkrócej byli wystawieni na zimny wiatr ubrani tylko w mokrą bieliznę. — Było bardzo głupie. Byłaś bardzo odważna, niewielu by się na to zdecydowało. Ale ja… Powinienem pokazać ci najpierw ocean za dnia. To było głupie. — On był głupi. Nigdy nie pozwoliłby jej wejść do wody, gdyby wiedział, że to jej pierwszy raz w oceanie. Mogła być przerażona, mogła spanikować, mogła stracić równowagę, mogła puścić… Zatrzymał się w pół kroku, odwracając się do niej przodem. Patrzył jej prosto w oczy, gdy mówił cicho i stanowczo: — I… Haze, nigdy więcej nie puszczaj mojej dłoni.
    Nie chciał sobie nawet wyobrażać, co by było, gdyby ta fala ich porwała, a on wypuścił ją z ręki. Westchnął cicho, gdy dotarli do swoich rzeczy. Na szczęście były tam, gdzie je zostawili. Złapał swoje ubrania, odszedł krok dalej. Odwrócił się do niej tyłem i zrzucił bokserki, by później narzucić na siebie suche spodnie i bluzę. Ubranie przyniosło niemal natychmiastową ulgę i choć dalej czuł, że jest przemarznięty, to dyskomfort był już zdecydowanie mniejszy. Gdyby nie strach, który dalej uciskał mu klatkę piersiową, czułby się nawet… rześko. Klapnął na piasku i męczył się przez chwilę ze skarpetkami, walcząc z pokusą, by zerknąć przez ramię na Hazel.
    — Gotowa? — zapytał, zanim się odwrócił.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  147. Jedyne czego Morty tak naprawdę żałował, to tego, że jej wtedy nie pocałował. Zwyczajnie stchórzył i choć nie dawało mu to spokoju, to przekonywał samego siebie, że tak było po prostu lepiej. Chciał spędzać z Hazel czas i jeżeli warunkiem było to, by nie przekroczyli tej cienkiej granicy, zza której nie było powrotu, to był gotowy trzymać dystans. Albo chociaż spróbować.
    — Do smokingu miałem czarne w psich astronautów — mruknął, uśmiechając się lekko, gdy dotknęła jego kostki. Nasunął kaptur na wilgotne włosy. Objął ją jedną ręką i czując, że drży lekko, zaczął rozcierać jej delikatnie ramię, by choć trochę ich ogrzać. — Freddie w życiu nie zgodziłaby się na dwie różne. Zero luzu. — Jej obecność działała na niego kojąco. To przede wszystkim jej bezpieczeństwo było źródłem jego wcześniejszego strachu, dlatego im dłużej była obok, tym łatwiej było mu się uspokoić. Zerkał na nią z uśmiechem, gdy przez chwilę po prostu siedzieli na piasku. — Czyli Ocean Atlantycki już pokonałaś. Jeszcze tylko cztery.
    Złapanie taksówki okazało się zaskakująco łatwe na niemal pustych ulicach Nowego Jorku. Gdy schowali się wreszcie w ciepłym samochodzie, Prestonowi całkowicie wrócił dobry humor. Opowiadał Hazel o tym, jak rok temu Peter wyhodował u nich na balkonie krzaczek marihuany i był tak podekscytowany, gdy zakwitła, że zanim topki zdążyły wystarczająco urosnąć, wszystko ściął i zamiast naturalnie wysuszyć, to przez brak cierpliwości spalił wszystko w piekarniku, sprawiając, że nawet Julie zjarała się oparami. I gdy tylko widział, że Evans przestaje się śmiać, opowiadał kolejną głupią historyjkę, by cały czas słuchać jej uroczego chichotu.
    Najgorszy był moment, gdy stali już pod drzwiami jej mieszkania. Puścił wtedy jej dłoń i nie wiedział, co zrobić, jak się z nią pożegnać. Pochylił się i cmoknął ją w policzek, nim zniknęła w środku. Przez chwilę po prostu stał, wpatrując się w zamknięte drzwi, by następnie uśmiechnąć się szeroko, odwrócić na pięcie i w końcu wrócić do siebie.

    Tydzień zleciał w mgnieniu oka. Oboje mieli ogromnie dużo pracy - Hazel po pokazie i ostatnim numerze Vogue, a on przez projekty swojego studia i zbliżającą się wielkimi krokami premierę silnika, który stworzył. Mimo to Preston niemal codziennie pojawiał się rano w pracowni Hazel, podrzucając jej za każdym razem coś innego na śniadanie. Bajgla, naleśniki, kanapki, jakieś smoothie. Czasem zmuszał ją do zrobienia sobie krótkiej przerwy i jadł z nią śniadanie, obgadując ich nową sąsiadkę z piętra niżej - samotnie mieszkającą kobietę po czterdziestce, która zdecydowanie zbyt często chodziła do skrzynki na listy w niemal samej bieliźnie, ale najczęściej po prostu wpadał i wypadał. Pojawiał się też wieczorem, by wrócić razem z nią do domu, czasem zabrać ją znów na pizzę, by po prostu spędzić z nią każdą wolną chwilę między pracą i pracą.
    W środę jego silnik był gotowy do publikacji, którą planował na czwartek. Już miesiąc wcześniej umieścił zapowiedź na mniejszych i większych portalach, ale był tak pochłonięty pracą, że w ostatnim tygodniu w ogóle nie śledził ruchu, który się wokół jego pracy wytworzył. W środę też Vic powierzył mu bardzo ważne zadanie - Preston miał odebrać w piątek tort i przywieźć go na imprezę urodzinową do sąsiadów. Morty był tak pogrążony we własnych sprawach, że nawet nie zapytał, na czyje urodziny właściwie idzie, ale wiedząc, że w piątek będzie już po premierze, zgodził się bez większych oporów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Silnik ostatecznie opublikował w piątek z samego rana, po czym jak w poprzednie dni skoczył do Hazel ze śniadaniem, tym razem nie mając jednak czasu, by z nią zjeść. Przez całe popołudnie nie miał czasu nawet, by spojrzeć na telefon, choć ten wibrował jak szalony. Preston latał w tę i z powrotem, wykonując dla Julie i Vica coraz dziwniejsze zadania związane z imprezą. Odebrał tort w ogromnym pudełku, na który Lillard zareagowała zdecydowanie zbyt dużym zdziwieniem, biorąc pod uwagę, że sama go podobno zamawiała. I gdy pojawił się w mieszkaniu Hazel, by przywieźć cały kupiony alkohol i resztę prowiantu, powitał go ogromny napis “Happy Birthday, Hazel!”.
      Preston był w szoku. Nie wiedział, jak to możliwe, że przez cały tydzień, gdy to planowali, nikt nawet nie wspomniał, że to Hazel ma urodziny. A może po prostu nie słuchał? Faktem było, że Morty był tak zajęty, że jedynie co jakiś czas w wolnych chwilach wykonywał polecenia, by nie być jedyną osobą, która się nie zaangażowała w kolejną - oj, tym razem na pewno nic takiego się nie stanie (Julie) - domówkę. Miał wrażenie, że to wszystko było trzymane w tajemnicy nie tylko przed Evans, ale przed nim też.
      Nim wieczorem pojawił się pod pracownią Hazel, by ją odebrać i przyprowadzić do domu, musiał załatwić jeszcze jedną rzecz. Spotkał się z Freddie, którą informacja o urodzinach Hazel tak ucieszyła, że omal go nie zakrzyczała wszystkimi pomysłami na romantyczne prezenty, które mógł kupić i zrobić. Ale Preston miał pomysł. Zorganizowany na ostatnią chwilę, ale miał. I choć Freddie była nieco rozkojarzona na początku ich spotkania, to gdy się rozstawali, jej smutek zniknął niemal całkowicie.
      I gdy chwilę przed piątkowym zmierzchem, przekroczył próg butiku Sew Chic, miał na sobie czarny sweter, szare jeansy, dwie różne skarpetki i obdarte vansy.
      — Ja skończyłem na dziś, a ty? Gotowa? — zapytał, opierając się ramieniem o ścianę przy ladzie.

      M.

      Usuń
  148. Poczekał, aż kelner rozstawi ich dania, a sommelier uzupełni szklanki winem i podziękował krótko obsłudze. Dania prezentowały się apetycznie i pięknie, ale nie były to porcje, którymi można napchać się do syta i umierać później z przejedzenia. W takich ekskluzywnych restauracjach, z gwiazdkami Michelin na koncie, skupiano się na jakości i próbowaniu dań, a nie na ilości podanej na talerzu, która miałaby za zadanie wypełnić żołądek po brzegi, dlatego ich karty wciąż pozostawały pod ręką, gdyby zechcieli spróbować czegoś więcej, albo zwyczajnie nie najedli się tym, co zostało im zaserwowane. I, oczywiście, nic stało nie na przeszkodzie, by zamówili sobie coś więcej. Mogli zrobić to w każdej chwili.
    — Nie, to nie brytyjskie Cambridge — wyjaśnił zaraz, posyłając Hazel rozbawiony uśmiech. — Mowa o naszym, amerykańskim, nieopodal Bostonu. Studiowałem w Massachusetts Institute of Technology — oznajmił, tym razem nie pozostawiając już złudzeń, co do miejsca. — A czy zdecydowałem się na to sam? — Pomyślał chwilę, złączając usta w wąską linię. — Właściwie to nie do końca. Mój ojciec ukończył MIT i zawsze był dla mnie wielkim autorytetem, więc pragnąłem iść w jego ślady. Inżynieria kryptograficzna, mechatronika i fotonika szalenie mnie interesują, więc uczyłem się z przyjemnością, ale wiedziałem też, że prędzej, czy później będę musiał założyć jego buty i przejąć firmę, dlatego robiłem to głównie z myślą o przyszłości — mówiąc, sięgnął już po sztućce. — Pragnąłem iść śladami ojca, ale w rzeczywistości zawsze marzyłem, żeby zostać policjantem. — Spojrzał na Hazel i posłał jej lekki uśmiech. I, jak widać, został. Ojciec wspierał go w drodze do marzeń, choć nie było mu dane świętować ich osiągnięcia, a matka od zawsze próbowała wybić mu z głowy mundurowy fach. Wszczęła awanturę, gdy pierwszy raz zobaczyła go w uniformie, a potem nie odzywała się przez tydzień. Kiedy ojciec zginął, próbowała wzbudzić w nim poczucie winy, bo gdyby nie jego widzimisię, może tamtego feralnego dnia ojciec nie poszedłby do biura, które kiedyś mieściło się w budynku World Trade Center. Mniejsza o to, że Chayton wtedy studiował i dopiero przymierzał się do munduru, ale w czasie żałoby Lucinda lubiła zrzucać winę na wszystkich, bo może w ten sposób przechodziła ja lżej. Do pewnego czasu temat śmierci ojca w ich domu był tematem tabu. Lucinda nie potrafiła o tym rozmawiać, dlatego każde z nich przeżywało tę stratę osobno i na swój sposób, czasami lepiej a czasami gorzej. Nie mogli liczyć na wsparcie ze strony matki, bo ona potrzebowała go tak samo, jak oni, ale mieli jeszcze wtedy dziadków, którzy w kryzysowych sytuacjach zawsze byli obok, gotowi posłużyć ramieniem. Cisza trwała jednak długo, bo chociaż czas płynął nieubłaganie, a ból po stracie nikł, dając się w końcu do siebie przyzwyczaić, pierwszy raz wyciągnęli temat ojca na światło dzienne dopiero po pięciu latach od tragedii, gdy pojawił się cień szansy na odnalezienie jego szczątków w całym tym przykrym pogorzelisku. Niefortunnie złożyło się, że zapalnikiem do złamania tabu w ich domu stała się kłótnia, bo kiedy Chayton dowiedział się, że matka odmówiła identyfikacji zwłok, dostał białej gorączki i wyrzucił z siebie wszystko, co latami ciążyło mu na sercu, jednocześnie mając w poważaniu matczyną żałobę. Od tamtej pory przestał się hamować i zaczął wspominać ojca przy każdej odpowiedniej okazji, a chociaż matka z początku potrafiła nawet wyjść z danego pomieszczenia, gdy tylko Chayton poruszał temat, w końcu się przyzwyczaiła. Teraz sama, bez wahania i z premedytacją potrafi użyć którejś wspominki o Chaytonie Seniorze, jeżeli chce utrzeć nosa temu młodszemu, a jej ulubionym powiedzeniem są te z rodzaju: ojciec nigdy nie postąpiłby tak, jak ty, które wbija mu w formie szpilki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — W policji zaczynałem od prewencji i drogówki, więc zgadza się: wlepiałem mandaty — kontynuował, skupiając się na zachęcająco wyglądającym bakłażanie, w którego wbił widelec. — Celowałem jednak w Biuro Operacji Specjalnych do grupy zadaniowej, tak zwanej grupy reagowania strategicznego, i szybko się tam dostałem. W międzyczasie robiłem licencję pilota, później przejąłem firmę, zrezygnowałem z grupy zadaniowej i przeniosłem się do jednostki lotniczej. Taka to historia — podsumował, biorąc kęs swojego dania. Perfekcyjnie smaczne, jak zawsze. Czekał jednak aż Hazel skosztuje wina, które jej wybrał, bo chciał poznać jej opinię. — A jaka jest twoja historia? Od czego ty zaczynałaś, skąd ta pasja do projektowania i szycia ubrań? — Zapytał. Też był ciekawy, zwłaszcza, że pochodziła z małej miejscowości, w której możliwości były zapewne ograniczone.

      Chayton Kravis

      Usuń
  149. Morty nie miał do tej pory czasu na nic, co nie było związane z jego obecnymi projektami i choć praca nad Integralem miała się nigdy tak naprawdę nie skończyć, to teraz, gdy build krążył po sieci w całkowicie otwartej bezpłatnej wersji, mógł poświęcić swój wolny czas na inne side-joby. Przez ostatni tydzień podglądał Hazel przy pracy, widział chaos, który panował w jej wiadomościach mailowych i brak… systemu, który ułatwiłby jej pracę. Potrzebowała dobrej strony internetowej, formularza kontaktowego i może nawet sklepu internetowego, by pozbyć się zalegającego towaru i zrobić miejsce na nowy. Przede wszystkich potrzebowała pracowników. I to nie jednego, a najlepiej co najmniej trzech - jednego do obsługi i dwóch do szycia, by mogła w pełni skupić się na projektowaniu i doglądaniu postępujących prac.
    Za każdym razem gdy przychodził, pracowała do ostatniej chwili. Nawet gdy po kilku dniach mogła się go spodziewać, dalej zastawał ją zakopaną w materiałach. Zdążył poznać Swietłanę pojawiającą się od czasu do czasu, by wspomóc Hazel w minionym tygodniu i dowiedzieć się od niej, że Evans skończyła niemal wszystkie pilne projekty i zostały jej te większe, na które miała nieco więcej czasu. Nie chciał pytać o to Hazel, bo zdążył się już przekonać, że dla niej każdy projekt był projektem na już.
    — Na kolację, bajkę na dobranoc i sen — mruknął z rozbawieniem, obserwując jej krzątaninę.
    Za każdym razem, gdy rozstawali się wieczorem pod jej drzwiami, Morty nie mógł doczekać się poranka. Wracał do siebie i pracował do późna, by następnie zerwać się po krótkim śnie i odwiedzić ją w pracy. Nie chciał odciągać Hazel od jej zajęć, ale starał się łapać każdej możliwości, by spędzić z nią trochę czasu. Fakt, że dzięki temu nie pracowała po nocach i jadła regularnie był jedynie dodatkową, nieplanowaną korzyścią. Przez te wszystkie dni trzymali się na dystans, od czasu do czasu rzucając jakimś zaczepnym żartem, dotykając się przelotnie czy łapiąc się na nieco zbyt długich spojrzeniach. A jednak żadne z nich nie wykonało żadnego kroku i choć bywały chwile, gdy Preston naprawdę musiał się pilnować, to było dokładnie tak, jak dotychczas - miło spędzali czas w swoim towarzystwie.
    — Nie mam pojęcia, o czym mówisz. — Uśmiechnął się niewinnie, opierając skroń o futrynę drzwi. — No ale skoro znowu przypadkiem tu jestem, to znaczy, że czas iść, Haze — powiedział, odsuwając się od ściany, by podnieść kawałek materiału, który wpadł pod stół. Położył go na blacie obok pozostałych. — Patrząc na ilość pizzy, którą czasami pochłaniamy, to i tak cud, że tylko dwa — zaśmiał się, bo choć w wyglądzie Hazel nie zmieniło się nic, to kilka kilogramów więcej zdecydowanie nie mogło jej zaszkodzić. — Możesz przytyć nawet dwadzieścia. Łatwiej będzie cię znaleźć pośród… no, tego. — Machnął ręką w stronę białego tiulu, w którym się wcześniej prawie zakopała. — Ale dzisiaj nie mam ochoty na pizzę, Carina już i tak dziwnie na nas patrzy, gdy się pojawiamy. Może zamówimy coś i zjemy w domu?
    Nie sprecyzował, o który konkretnie dom mu chodzi. Nie krył się specjalnie z faktem, że wychodził po Hazel i odprowadzał ją do mieszkania. Robert i tak zdążył już stworzyć wokół nich jakieś niemające nic wspólnego z rzeczywistością historie po tym, jak zobaczył ich wracających razem w strojach wieczorowych. Morty nie odpowiadał jednak na żadne pytania, omijał szczególnie Julie, która zdawała się mieć już swoją teorię na ich temat.
    Telefon wibrował mu w kieszeni spodni. Preston z góry uznał, że to pewnie Vic z pytaniem, gdzie są i kiedy będą. Zignorował cichy uporczywy dźwięk.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  150. Obecnie nie do końca wiedział na czym powinien się skupić. Kariera była dla niego ważna i to akurat się nie zmieniało, nie chciał osiąść na laurach, a pracy zawsze było dużo i miał na głowie teraz znacznie więcej, odkąd Rosaline zapadła się pod ziemię, a on z kancelarią został sam. Coś wykombinować musiał. Na własne hobby i zajęcia nie miał aż tak wiele czasu, jak mogłoby się wydawać. A jeśli już faktycznie miał wolną chwilę to wolał spędzić ją w zaciszu mieszkania. Przychodząc na randkę z Hazel zdał sobie sprawę, że dobrze jednak mimo wszystko było się rozerwać, spróbować czegoś nowego i nie męczyć swojego umysłu myślami. a co by było, gdyby. Chyba nawet tak było zdrowiej.
    — Pewnie, przekażę jej. Nie mogę się za nią wypowiadać, ale sądzę, że przed wami będzie owocna współpraca. — Stwierdził. Jego siostra lubiła łapać się różnych rzeczy. Kto wie, może faktycznie z tego będzie coś więcej? Mógł niby przesłać te informacje teraz siostrze, ale nie chciał się z niczego w tej chwili tłumaczyć, a młoda miałaby wiele pytań. A już zwłaszcza chciałaby się dowiedzieć kim jest Hazel, co z nią robi. Zdecydowanie lepiej będzie, jeśli Hogan o wszystkim powie siostrze jutro w południe. W zasadzie mogła nawet teraz wiadomości nie odebrać, a Rhys wcale by się nie zdziwił, gdyby dziewczyna była teraz na jakiejś imprezie w miejscu, o którym wolałby nie wiedzieć.
    Na co dzień raczej był fanem Bourbonu, Whiskey i tym podobnych trunków, ale nie wstydził się zamówić kolorowego drinka. Niektóre z nich miały śmieszne nazwy, a to w dobrym towarzystwie zawsze bawiło. Zresztą, do randki zdecydowanie bardziej pasowały tego typu napoje alkoholowe. Mocniejsze trunki kojarzyły mu się raczej z poważniejszymi spotkaniami. Na chwilę obecną kolorowe drinki o śmiesznych nazwach były idealnym wyborem.
    — Niech będzie — zgodził się. Menu było dość obszerne w różne drinki, a nawet już miał pomysł co może być ich kolejnym drinkiem. O ile nie zmieni w ostatniej chwili zdania. — Znając ją to zapewne od początku miała przygotowany scenariusz tej randki i najchętniej dałaby nam rozpiskę co mamy robić i gdzie pójść — stwierdził. Tym nie byłby nawet zaskoczony, ale na szczęście Gia aż tak bardzo się nie wtrącała. Raczej żadne z nich nie miałoby ochoty na to, aby podążać za scenariuszem. Był też prawie pewien, że dziewczyna czeka na zdanie relacji z obu stron, a póki co mieli same dobre rzeczy do powiedzenia. Taką miał nadzieję, ale Hazel sprawiała wrażenie zadowolonej i to się dla niego liczyło.
    — Chyba jest. Przyznam szczerze, że zbytnio nie znam się na modzie, ale dużo rzeczy związanych z modą tu się dzieje i chyba można uznać, że Nowy Jork to amerykański Mediolan albo Paryż.
    Znać się może nie znał, ale kompletnym ignorantem też nie był i pewne rzeczy po prostu się widziało.
    — To daleko, ale Europa jest chyba bezpieczniejsza niż Stany. Z tego co wiem tam nie kupisz pistoletu i pomidorów w jednym sklepie — dodał.

    Rhys

    OdpowiedzUsuń
  151. — Mogą być Minionki — zgodził się, wiedząc doskonale, że tego wieczoru raczej bajki razem nie obejrzą. — W końcu przekonasz się, że są złe.
    Nie chciał jej pospieszać, by nie nabrała żadnych podejrzeń. Wszystkim strasznie zależało na tym, by ta impreza-niespodzianka faktycznie była niespodzianką. Może obawiali się, że gdy Hazel się dowie, specjalnie zostanie dłużej w pracy? Nie zdziwiłby się w ogóle, sam pewnie by tak zrobił po ostatniej domówce. Omal nie jęknął, gdy wspomniała o Chińczyku, miał ogromną ochotę na smażony ryż, chrupiącego kurczaka i ten ciemny, słodki i bardzo podejrzany sos. Musiał zdławić w sobie pokusę, by nie odpuścić imprezy. Mógł zabrać ją na jakieś dobre jedzenie, wypić wino śliwkowe tak słodkie, że bolały zęby i popisać się kilkoma sztuczkami przy użyciu bambusowych pałeczek. Ale nigdy by mu nie wybaczyli, gdyby jej nie przyprowadził.
    Zerknął przelotnie na ekran, widząc, że to Pete. Zmarszczył brwi zdziwiony, że to on dzwoni, a nie Vic lub Julie. Zrównał krok z Hazel, odbierając telefon.
    — No hej, Pete. Co jest? Niedługo… — urwał, słysząc po drugiej stronie krótkie stary, jest problem. — Ale jak to nie ten? — Zatrzymał się, dając Hazel znak, by szła dalej. Po czym zapytał cicho: — Julie wie? Ech, powiedz jej… Kurwa, stary, nie wiem, naprawdę nie wiem. Musieli się pomylić. Ja podałem tylko nazwisko. Nie, nie dawaj mi je… No hej, Jules. Nie, nie wiem, kurwa, nie… Dobra, czekaj, zaraz będę.
    Rozłączył się i podbiegł do Hazel. Miał nadzieję, że niewiele słyszała.
    — Jakieś problemy w mieszkaniu — wyjaśnił zgodnie z prawdą. Nie chciał wdawać się w szczegóły, by musieć jej okłamywać. — Poradzą sobie.
    Faktycznie problem był i to poważny. Podobno odebrał nie ten tort. Żadne z nich nie sprawdziło wcześniej ciasta i dopiero teraz, gdy przygotowywali świeczki na to, by powitać Hazel, okazało się, że musieli pomylić zamówienia. Julie była wściekła i w niewybrednych słowach kazała im się mocno pośpieszyć.
    Jednak Preston nie przyspieszył kroku nawet odrobinę. Dalej szedł z Hazel spokojnym spacerkiem.
    — Wypuściłem w końcu ten silnik, o którym ci ostatnio wspominałem — mruknął z uśmiechem. — Może kiedyś… Może za kilka lat powstanie na nim jakaś gra, w którą będziemy mogli razem zagrać.
    Kilka dni temu mimochodem powiedział Hazel o swoim małym projekcie na boku, nad którym aktualnie kończył pracę, a który mógł kiedyś przynieść jakieś pieniądze, ale mógł też zginąć w odmętach internetu. I choć silników gier było niewiele, a takich open-sourcowych jeszcze mniej, to istniała niewielka szansa, że Integral stanie się popularny. Od czasów otwartej bety miał już małą rzeszę fanów wśród mniejszych i większych deweloperów lub hobbystów i to było dla Prestona już ogromnym osiągnięciem, a teraz gdy w końcu stał się dostępny dla każdego, mógł się po prostu nie przebić.
    — No, ale będę miał teraz trochę więcej czasu, więc… — Przeczesał dłonią włosy, zastanawiając się, jak jej to zaproponować. — Myślałaś może o nowej stronie internetowej?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  152. Prychnął śmiechem, gdy porównała go do ojca. Coś w tym było, chociaż to zwykle Julie przejmowała na siebie najbardziej odpowiedzialne zadania, była świetną organizatorką i gdy coś wymagała ich wspólnego wysiłku, zwykle przejmowała pałeczkę. Morty ogarniał pomniejsze rzeczy, od czasu do czasu pomagając któremuś z technikaliami lub wzywając fachowców, gdy coś wymagało poważniejszej naprawy. Z jednej strony na pewno wynikało to z wieku - Preston był po prostu najstarszy, a z drugiej pewnie miał tutaj znaczenie fakt, że najczęściej pracował w domu, więc był dostępny w godzinach, w których reszta przebywała poza mieszkaniem.
    — Hej, aż tak staro wyglądam? — zaprotestował ze śmiechem, trącając ją ramieniem. Tego dnia dowiedział się, że Hazel kończy dwadzieścia siedem lat. Pięć lat nie wydawało się dużą różnicą wieku, a jednak uświadomiła Prestonowi, że już dawno powinien ogarnąć w końcu swoje życie. — Bardziej: starszy brat.
    Morty nie patrzył na to w ten sposób. Nie tworzył żadnych planów na przyszłość, wręcz przeciwnie. Czasem wydawało mu się, że za kilka lat jego życie dalej będzie wyglądało tak samo. Z tymi samymi ludźmi dookoła, z tymi samymi problemami, na które nie znalazł jeszcze rozwiązania. Preston spodziewał się tego, że kolejne kilka lat po prostu mu ucieknie. Jak ostatnie kilka lat, gdy wypruwał sobie żyły, próbując najpierw założyć a później utrzymać swoje studio. I tak utknął na tej samej mieliźnie.
    Fakt, że bez problemu wyobrażał sobie Hazel obecną w jego przyszłości, był raczej spowodowany tym, że od samego rana nie zeszła z niego adrenalina i podekscytowanie, które na moment pozwoliło mu jasno spojrzeć w przyszłość. Nie miał chwili spokoju, by sprawdzić, jaka jest reakcja na premierę Integrala, czy w ogóle build dalej stoi, czy są jakieś bugi, crashe, czy ludzie zgłaszają problemy. To wszystko było zbyt świeże i przez całe zamieszanie z urodzinami Hazel nie miał kiedy tego przepracować.
    — Ogarniemy to, może nawet po weekendzie, jak będziesz miała chwilę — zgodził się od razu, uśmiechając się lekko. — Mam świetnego grafika, więc jak tylko rozrysujesz mu, jak chciałabyś, żeby wyglądał sklep, to on to bez problemu zrobi. Dam ci później jego maila.
    Nie musiała mu powtarzać dwa razy. Morty należał do tych osób, które dostawały zadanie i je po prostu wykonywały, nie tracąc niepotrzebnie czasu. Działał szybko, sprawnie i w pełni profesjonalnie, więc Hazel zupełnie nie musiała się martwić o jakość wykonywanej przez niego pracy, nawet gdy robił coś po znajomości.
    — Spotkanie biznesowe, hm? — powtórzył zdziwiony, doskonale rozumiejąc, że Hazel nie zamierzała pozwolić mu na żadną przysługę. Chciała usługi. Uśmiechnął się, wzruszając ramionami. To było dla niego oczywiste, że nie weźmie od niej pieniędzy za swoją pracę, choć jakieś pieniądze będzie musiał od niej wziąć. Na domenę, serwer i certyfikaty zabezpieczeń, ale to były takie grosze, że bez problemu mógł się na to zgodzić. — A muszę zakładać krawat?
    Otworzył przed nią drzwi do klatki schodowej.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  153. — Całkiem, całkiem? — powtórzył po niej ze śmiechem. Zerknął na nią kątem oka, gdy czekali na windę. — To może zrobię jednak wyjątek i włożę garnitur. Iii... i kolorowe skarpetki.
    Hazel miała wszelkie prawo by być zła za każde działanie, które Preston podjął za jej plecami. A nasłanie na nią Freddie nie było jedynym. Ostatnio spędzali ze sobą więcej czasu, ale nie byli nawet parą, nie padły między nimi żadne słowa, żadne zobowiązania. Rozwijali swoją znajomość trochę za sprawą narzucającego się Morty’ego. I choć wszystko mówiło mu, by odpuścił, to wbrew zdrowemu rozsądkowi, po prostu tego nie robił. I gdyby miał być ze sobą całkowicie szczery, to chyba nie potrafiłby się teraz wycofać i zniknąć z jej życia, dopóki nie usłyszałby od niej, że tego chce.
    — U Ciebie — odparł bez wahania. Wystukał szybkiego smsa do Vica, że są w windzie. Trzymał się z daleka, stał niemal przy samych drzwiach. Dłonie znów miał schowane w kieszeniach spodni. Patrzył na Hazel uważnie. To były takie nagłe chwile, gdy Preston nie miał gdzie uciec wzrokiem, bo nagle nie było wokół nich żadnych rozpraszających bodźców. I gdy się do niego wtedy uśmiechała, nie mógł się pozbierać. Odwrócił wzrok, zerkając na informację, na którym znajdują się aktualnie piętrze. — I jeżeli chodzi o tego Chińczyka…
    Nie dokończył, bo dotarli na miejsce. Zatrzymał ją przed jej drzwiami, stając przed nią, nieco zbyt blisko. Unikał jej wzroku.
    — Słuchaj, Haze… — zaczął cicho. Wiedział, że później przez jakiś czas trudno będzie mu złapać ją sam na sam. Zawahał się, spojrzał na nią i w końcu uśmiechnął się z zażenowaniem, mówiąc tylko: — Przepraszam.
    Pochylił się nad nią i otworzył drzwi za jej plecami, by mogli wejść do jej mieszkania. W środku światło było zgaszone, na stoliku stał tort w kształcie Zygzaka McQueena z wbitymi zapalonymi świeczkami w kształcie cyfr 2 i 7. Gdy tylko przekroczyli próg, ktoś zapalił światła i z każdej strony wyskoczyli i jej, i jego współlokatorzy. Cały ranek dziewczyny szykowały najbardziej kiczowate dekoracje urodzinowe, więc pod sufitem unosiło się kilka wypełnionych helem balonów, wszędzie zawieszone były wstążki i serpentyny. Nad oknem Vic z bliźniakami zawiesili ogromny napis, za sprawą którego Preston dowiedział się wcześniej, czyje to w ogóle urodziny. Tort zdecydowanie pasował do wystroju.
    — Wszystkiego najlepszego, Hazel — zawołała Julie, rzucając jej się na szyję. Reszta nuciła szybkie i zdecydowanie zbyt głośne sto lat. Preston próbował się wycofać, ale Lillard szybko namierzyła go wzrokiem, wbijając w niego wściekłe spojrzenie. — Nie tak szybko, Morty! Hazeeel, musisz zdmuchnąć świeczki!
    Na dachu czerwonej wyścigówki ktoś najwyraźniej zmazał czekoladowy napis, i wyrzeźbił nożem w masie cukrowej ledwo rozpoznawalne Hazel 27. Z boku Zygzaka dalej jednak widoczne było Bruno 6 lat.
    — Jakiś Bruno dostanie tort z rzygającą cukierkami lalką Barbie — skomentowała Julie, przewiercając Prestona oskarżycielskim wzrokiem.
    — Ej, a może Bruno to pies? Kto tak nazywa dziecko? — krzyknął James, otwierając szampana.
    — Zawsze mogło być gorzej — przyłączył się Robert, klepiąc Mortimera po ramieniu. — Zawsze mógł być w kształcie kutasa.
    — Pomyśl życzenie, Hazel. — Shelley podsunęła zachęcająco zmasakrowany tort, próbując ignorować ogólne zamieszanie i skierować uwagę zebranych na powód ich spotkania.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  154. Preston przez cały czas starał się trzymać na uboczu. Udało mu się nawet zamienić dwa słowa z Julie, która przeprosiła go nawet, przyznając, że sama mogła wcześniej sprawdzić zawartość pudełka. Wszyscy zdawali się być rozluźnieni. Morty skubnął trochę tortu i parę chipsów. Pete razem ze Stacy przygotowali kilka większych i mniejszych przekąsek: jakieś kiełbaski w cieście, pizza rollsy, sałatka z kurczakiem i warzywne tortille z grillowanym hallumi. Więcej nie sprawdzał, bo zatrzymał się przy wrapach. Zjadał właśnie jednego, obserwując rozpakowywanie kolejnych prezentów. Całkowicie ignorował szczeniackie żarty, którymi ich tego wieczora zarzucali, powoli się już do nich przyzwyczajając.
    Prawie się zakrztusił, widząc prezent od Roberta. Gość miał tupet. Obok niego na szafce leżała koperta i małe czarne pudełeczko. Przez moment w jego głowie pojawiło się zwątpienie. Może mógł się bardziej postarać? Albo przeciwnie - mniej? Może powinien wybrać jakieś kolczyki lub wisiorek? Gdy Hazel otworzyła już wszystkie pozostałe prezenty i Jules wywołała go jako ostatniego, złapał kopertę i pudełko i podszedł bliżej. Nie spodziewał się, że będzie musiał jej to wręczyć przy wszystkich. Przecież musiał jej to jakoś wytłumaczyć.
    — To ode mnie — powiedział, uśmiechając się do niej lekko. Wręczył jej kopertę. W środku były dwa bilety: do Minneapolis i z powrotem, oba otwarte bez wybranej daty. Mogła polecieć w dowolnym terminie i wrócić kilka dni później. Ten prezent okazał się zaskakująco łatwy do zdobycia niskim kosztem - Morty miał zebrane sporo mil lotniczych, które mógł wymienić na dowolne bilety, a Julie pomogła zorganizować je w krótkim czasie. To było najlepsze możliwe wykorzystanie.
    — Do Minneapolis? — przeczytała Stacy, unosząc brwi. — A co ciekawego jest w Minneapolis? Nie mogłeś kupić biletów do Paryża?
    Morty zignorował to pytanie i podał Hazel drugi prezent, małe czarne pudełeczko.
    — Kolejna biżuteria! — krzyknęła podekscytowana Shelley.
    — Stary, nie za wcześnie na pierścionek? — śmiał się Robert, choć widać było gołym okiem, że nie jest zadowolony z tego widoku.
    Preston nie powiedział nic. Czekał po prostu, aż Hazel otworzy pudełko. W środku był kluczyk do Mazdy z karteczką zwróć mnie w poniedziałek ;-), a także druga z adresem nad Jeziorem Otsego.
    — To od Freddie — wyjaśnił, decydując się na półprawdę.
    Samochód i domek pod podanym adresem faktycznie należały do jego siostry, która gdy tylko dowiedziała się, jaki prezent zorganizował Morty, musiała dołożyć swoje trzy grosze. Zostawiła mu kluczyk razem z krótką ręczną notką, którą Preston do niego przyczepił, a także podała mu dokładny adres i obiecała podrzucić klucze do domku jeszcze tego wieczora.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  155. Riven uśmiechnął się pod nosem, patrząc na Hazel uważnie. Och, bywał złodziejem, nicponiem, podejrzanym typem… zależy kogo się spytało. Milczał jednak, ponieważ nie chciał dziewczynie podsuwać pomysłów co do tego, kim tak naprawdę był. I czym się zajmował. Nie musiała tego wiedzieć, bo mogła powiedzieć to komu nie powinna. Jakiejś policji czy coś. Po prostu nie.
    – Powiedzmy, że trudno mnie lubić – wzruszył ramionami. – Chyba coś o tym wiesz – dodał jeszcze. Później już milczał i patrzył za okno na mijany beton.
    Cholera, posypało się, ale mogło być gorzej i tak właśnie starał się myśleć – zawsze mogło być gorzej, nie? Przecież mogli teraz oboje – wraz z Hazel – leżeć martwi w tamtej alejce. Przy dobrych wiatrach, oczywiście. Riven nie wiedział tak do końca, do czego byli zdolni tamci kolesie, ale po co interesować się takimi rzeczami i ich sprawdzać?
    Spojrzał znów na dziewczynę.
    – Och, tak, jak widzisz, wagon w pierwszej klasie – zaśmiał się cicho. Hazel żartowała, a to chyba był niezły znak. Pewnie jeszcze chwila i zaczną się pytania. A może nie? Może dziewczyna sobie odpuści.
    Jakiś czas później wysiedli na pustym peronie. Faktycznie było tu mrocznie i nieprzyjemnie. Nawet Riven poczuł lekkie ciarki na plecach, ale na szczęście kolejne metro miało przyjechać już za moment. Wsiądą, pojadą w inną stronę, wysiądą i potem skierują się do tej bogatszej dzielnicy. No, jakoś to będzie.
    Riven wychylił się, żeby sprawdzić czy nie nadjeżdża pociąg, kiedy Hazel zadała pytanie. Spojrzał na nią, unosząc wysoko brwi. Co.
    – Teraz to już mnie obrażasz – powiedział, marszcząc czoło. No co za bezczelna… - Gdybym chciał cię zabić, to zrobiłbym to w tej durnej alejce, to po pierwsze. Po drugie, to, że masz mnie za szemranego, nie znaczy, że zabijam ludzi. Weź się uspokój, Haz, bo nie mam czasu i chęci na takie rozmowy – przewrócił oczami. – Chociaż teraz mam ochotę cię tu zostawić – prychnął. Później westchnął. – Ale tego nie zrobię, więc chodź tu i nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego. W sumie… - spojrzał na nią podejrzliwie. – Może to ty chcesz pozbyć się mnie?

    Riven

    OdpowiedzUsuń
  156. Preston mógł się tego spodziewać. Za każdym razem, gdy próbował złapać Hazel samą, ktoś albo ją zagadywał, albo zagadywał jego. I choć rotacja miejsc była duża, to ani razu nie udało mu się jej złapać na tyle, by móc z nią zamienić choć dwa słowa. Nie wypił tego wieczora nic poza kilkoma bezalkoholowymi piwami, które po południu dostarczył. Wiedział, że nikt ich nie ruszy, więc nawet ich specjalnie nie chował.
    W pewnym momencie wyszedł na dłuższy moment, by odebrać telefon od Freddie i potwierdzić, że podjedzie zostawić klucze i Mazdę, do której drugi kluczyk wciąż miała. Montgomery chciała wiedzieć wszystko, ale Morty nie miał jej zbyt wiele do opowiedzenia. Nie był w stanie nawet porozmawiać z Hazel o prezentach, które jej dał, więc nie był do końca pewny, czy była zadowolona. Przez moment miał wrażenie, że w jej oczach błysnęły łzy, gdy bezgłośnie mu dziękowała, ale to równie dobrze mogła być tylko jego wyobraźnia. Gdy wrócił, towarzystwo było jeszcze bardziej wstawione niż przed momentem, a jubilatki nie było nigdzie w zasięgu wzroku.
    Był za to Robert krzyczący w stronę balkonu. Morty nie musiał nawet patrzeć, by wiedzieć, do kogo woła. Zapytał szybko stojącego najbliżej Jamesa, co się stało, po czym gdy dowiedział się, że Hazel chyba po prostu za dużo i za szybko wypiła, prawie zemdlała, ale ogólnie to raczej jest okej, to ruszył w jej stronę. A później to jej żyje. Nie brzmiało to dobrze.
    — Hej, Haze — mruknął po prostu, opierając się przedramionami tuż obok niej. Pochylił się do przodu. Rześkie jeszcze wrześniowe powietrze zwiewało mu włosy na oczy. Nie patrzył w górę jak ona, tym razem spojrzał w dół. — Prawie dzisiaj straciłem życie przez ten tort. Nie spodziewałem się, że Julie zna tyle wymyślnych sposobów na morderstwo.
    Nie pytał, czy wszystko w porządku. Widział jej dłonie zaciśnięte na poręczy i zerkał na nią uważnie, kątem oka, sprawdzając, czy wszystko w porządku. Miał jej tyle rzeczy do powiedzenia, ale trudno było mu zacząć. Bo też od czego miał zacząć? Trochę obawiał się jej reakcji, bał się, że Hazel nie zgodzi się na wyjazd. I to jeszcze na wyjazd z nim.
    — Ten prezent od Freddie — zaczął powoli, zbierając myśli. Wyprostował się i odwrócił do niej przodem. — Nie musisz jechać, jeśli nie chcesz, Haze. Ale to świetne miejsce, mały domek nad samym brzegiem jeziora. Zero ludzi dookoła, żadnej cywilizacji. Dwa dni całkowitego odcięcia od rzeczywistości. — Możemy… — chrząknął, poprawiając się od razu: — Mogłabyś wyjechać z samego rana i wrócić w poniedziałek. Możesz nawet zabrać kogoś ze sobą, domek jest spory. Spokojnie pomieści sześć osób.
    Nie wiedział, jak w ten pomysł wpleść siebie. Nie musiała go wcale zabierać, ale to były cztery godziny jazdy po drodze, którą on znał świetnie. Mogli wyjechać nawet zaraz, od razu po tym, jak Freddie podrzuci klucze. Ale nie wiedział, jak jej to zaproponować, bo wbrew temu, co wszyscy sądzili, nie łączyło ich przecież nic poza kilkoma bardzo nieuporządkowanymi sytuacjami i kilkoma niewypowiedzianymi słowami.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  157. Zdziwiła go, mówiąc, że nie pozwoliłaby go zabić, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Normalnie nie zastanawiałby się, czy za tymi słowami jest coś głębszego, ale sposób w jaki to powiedziała, sprawił, że zerknął na nią uważniej. A później się przysunęła. Byli na widoku, a jednak Preston miał wrażenie, że dookoła nich nie ma już nic. Znów byli sami, oddzieleni od całego zgiełku panującego w środku. Znów była na wyciągnięcie ręki. I znów stchórzył. Nie wypił alkoholu, który dodałby mu odwagi i zagłuszył na moment zdrowy rozsądek.
    Wyprostował się, zwiększając odrobinę dystans między nimi. Chciał opowiedzieć jej o tym prezencie, by faktycznie miała szansę z niego skorzystać. Miał nadzieję, że z niego skorzysta. Gdy zrobiła krok w jego stronę, miał okazję zauważyć, jak słabo się Hazel trzyma na nogach. Nie było mowy, by rano mogła sama prowadzić. Słysząc jej kolejne słowa, nie zastanawiał się nawet, ile z tego dyktuje jej alkohol, a ile faktycznie chciała sama powiedzieć. Pochylił się nad nią lekko, bo mówiła tak cicho, że ledwo słyszał.
    — To dobrze się składa, Haze — mruknął równie cicho. — Bo ja też tego chcę.
    A później się odsunęła. Wiedział, że to nie ma żadnego sensu. Miał trzymać dystans i nie przekraczaj tej granicy, przez ostatni tydzień świetnie im szło, a teraz? Próbował przekonać samego siebie, że skoro przecież domek faktycznie jest całkiem spory, to może nie będą tak często na siebie wpadać.
    Przekrzywił głowę, gdy powiedziała o dodatkowych pięciu osobach. Rzucił to tak automatycznie i bez żadnej intencji, że nie pomyślałby, że ona w ogóle zwróci na to uwagę. Uśmiechnął się lekko, kręcąc głową.
    — Pewnie Rob byłby twoim wyborem numer jeden, co? — mruknął z krzywym uśmiechem, łapiąc wzrok siedzącego na krześle Lowe’a. Preston kiwnął mu głową, jakby pytając, o co chodzi, ale Robert w ogóle się nie przejął. Odwrócił tylko na moment wzrok z niezadowoloną miną, ale Morty kątem oka widział, że dalej na nich spogląda.
    Jego telefon zawibrował krótko. Zerknął szybko na ekran, widząc, że to wiadomość od Freddie. Mazda już czekała, a klucze do domku wrzuciła do ich skrzynki na listy. Zmarszczył brwi. Spodziewał się raczej, że Montgomery wejdzie do góry, żeby się z nim przywitać, ale widocznie doszła do wniosku, że nie będzie im przeszkadzać w zabawie.
    — To cztery godziny drogi stąd, więc jeśli chcesz… — powiedział z wahaniem, robiąc krok w jej stronę. Zerknął na towarzystwo w środku. Bliźniaki sprawdzali teraz, który z nich najdłużej ustoi na rękach przy głośnym akompaniamencie zachęcających okrzyków. — Możemy wyjechać nawet za chwilę. Reszta świetnie się bawi, pewnie nawet nie zauważą, że nas nie ma. Poza tym, nie powinno ich to raczej zdziwić, bo nie wiem, czy zauważyłaś, ale… — mruknął cicho, gdy oparła się plecami o barierkę. Pochylił się nad jej uchem i z rozbawieniem, jakby mówił jej największą tajemnicę, szepnął: — Oni i tak już myślą, że jesteśmy parą.
    A później się wyprostował i cofnął.
    — Tylko musisz się spakować — mówiąc to, znów złapał wzrok Roberta. Patrzył na nich podejrzliwie, gdy ich pobyt na balkonie się przedłużał. Morty spojrzał na Hazel, próbując ocenić jej stan. Czy to w ogóle dobry pomysł zmuszać ją teraz do czterogodzinnej podróży? — Chyba że wolisz się najpierw przespać, Haze. Możemy pojechać rano.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  158. — Ech, to szkoda, że Rob cię ciągle odrzuca — roześmiał się na wzmiankę o Robercie. — Byłaby z was… ciekawa para.
    Uśmiechał się dalej, gdy podjęła decyzję o wyjeździe. On był gotowy, spakował się już wcześniej, bo choć dalej nie był pewny, czy Hazel w ogóle zdecyduje się na wyjazd, i to wspólny wyjazd, miał nadzieję, że uda się jakoś ją przekonać. Oboje potrzebowali odpoczynku, ale nie jednej niespokojnej jak do tej pory, a faktycznie co najmniej dwóch pełnych dni całkowitego wyciszenia. Od pracy, od znajomych, od miasta. I wmawiając sobie, że to z tego powodu nie może doczekać się wyjazdu, próbował nieco powściągnąć swoją niecierpliwość.
    A teraz, gdy już się zgodziła i gdy szli do jej pokoju, nagle miał… tremę? Miał trzydzieści dwa lata, miał za sobą krótsze i dłuższe związki, a po raz pierwszy stresowała go perspektywa spędzenia kilku dni na ograniczonej przestrzeni w towarzystwie dziewczyny. Czuł się przez to jak głupek, bo zupełnie nie rozumiał, co się z nim dzieje. Wzrok Roberta wypalał mu dziurę w swetrze, ale, o dziwo, Lowe powstrzymał swoje głupie komentarze i jedynie obserwował ich, nieudolnie ukrywając swoją zazdrość.
    Zastanawiał się, z czym Hazel faktycznie potrzebuje jego pomocy. Starał się nie rozglądać wścibsko po jej pokoju, ale niemal od razu zauważył, że pomieszczenie było dokładnie takie samo jak Hazel: jasne, urocze, ciepłe, mimo tego, że malutkie, i na pierwszy rzut oka uporządkowane. Ściągnął jej z szafy małą walizkę i zajął się oglądaniem zdjęć w ramkach. Dostrzegł starszą kobietę robiącą na drutach, fotograf chyba ją zaskoczył, bo uśmiechała się teraz z zakłopotaniem, próbując odgonić aparat. To musiała być babcia. Obok widział też zdjęcie rodziny szykującej obiad w ogrodzie - śmiejącej się kobiety łudząco podobnej do Hazel, dwóch dzieciaków, które robiły głupie miny prosto do aparatu i samej Hazel zbyt zajętej plątającym się pod jej nogami psem, by zauważyć, że robią jej zdjęcie. Zupełnie naturalne, niepozowane zdjęcia.
    — Ładną masz tę siostrę — skomentował, zerkając na Hazel, która właśnie wyciągała rzeczy z szafy. Na jednym z wieszaków dostrzegł swoją marynarkę, której od niej w końcu nie odebrał. Uśmiechając się szeroko, dodał: — Wiesz… zupełnie niepodobna.
    To była oczywiście kompletna bzdura. Na pierwszy rzut oka widać było podobieństwo. Miały dokładnie te same oczy i ten sam uśmiech. Na jednym ze zdjęć dostrzegł kilkuletnią dziewczynkę, którą mężczyzna trzymał na baranach. Jasne włosy spięte w dwa warkocze, roześmiana opalona buzia i oczy wskazywały wyraźnie, że to mała Hazel. Jedynie piegi miała wtedy mocniej widoczne, pewnie od słońca.
    Wszystkie te zdjęcia łączyło jedno - ludzie na nich wyglądali na szczęśliwych. I choć części Hazel nie mogła już odwiedzić, to gdy teraz zobaczył te kilka wyrwanych z kontekstu obrazów z jej życia, cieszył się, że zdecydował się na bilety, a nie jakiś generyczny wisiorek.
    — Podobno ma być ciepło. Może uda nam się jeszcze popływać w jeziorze — powiedział, podchodząc bliżej i spoglądając jej przez ramię. Nie chciał jej grzebać w rzeczach, więc czekał na ewentualne polecenia. — Ręczniki, pościel, koce i inne takie bzdury już tam są, więc weź tylko ubrania i kosmetyki. O resztę nie musisz się martwić.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  159. Zmarszczył brwi, zdezorientowany, gdy pociągnęła żart o jej siostrze w tę stronę. Przez chwilę miał wrażenie, że Hazel uważa się za tę mniej atrakcyjną siostrę, co w oczach Prestona wyglądało wręcz absurdalnie. Stała przed nim oparta o szafę i teoretycznie nie miała gdzie uciec. Stał zbyt blisko. Już miał coś powiedzieć, co może przekonałoby ją, że to nieprawda, ale minęła go. Przemknęła bokiem, kontynuując pakowanie.
    Obijali się o siebie co jakiś czas, dorzucając kolejne rzeczy do walizki. Gdy skończyli, a walizka się ledwo domknęła, pokręcił z rozbawieniem głową.
    — Planujesz tam zostać mie… — reszta uwięzła mu w gardle, bo gdy się odwrócił, Hazel właśnie zrzucała z siebie ubrania.
    Wzięła go z zaskoczenia, zupełnie nie spodziewał się, że Hazel zupełnie nie będzie się krępować. Fakt, widzieli się już w bieliźnie, ale teraz byli zamknięci w jej pokoju, a ona zupełnie bez zapowiedzi po prostu zaczęła się rozbierać. Odchrząknął cicho, jednak odwrócił wzrok tylko na moment. Na plaży niemal w całkowitej ciemności nie był w stanie dostrzec szczegółów, które widział teraz. To była chwila, ale zdążył zauważyć jej szczupłą talię, długie nogi i kilka malutkich pieprzyków rozsianych po jej skórze.
    Wcześniej rzadko się to zdarzało, a ostatnio coraz częściej nie był w stanie wykrztusić z siebie żadnych słów. To było nie w porządku, musiała przecież zdawać sobie sprawę z tego, jak działa na Prestona. I choć nigdy nie doszło między nimi do niczego poza przelotnym dotykiem, to miał świadomość, że ich zainteresowanie jest obustronne. Mieli niewypowiedziane porozumienie, że trzymają się na dystans, a teraz oboje zdawali się ją łamać - on urodzinowymi prezentami, ona… robiąc właśnie takie rzeczy.
    Mruknął niewyraźne potwierdzenie, na pytanie, czy ruszają w drogę, po czym zebrał się w sobie i ruszył za nią. Gdy się zatrzymała, czekał, aż coś powie. Wyciągnął do niej rękę, by ją złapać i zatrzymać jeszcze przez chwilę w jej pokoju. Już i tak było za późno na jakikolwiek dystans. Ale zanim zdążył, ona odwróciła się już i otworzyła drzwi.
    Pożegnał się zdawkowo z towarzystwem. Nikt nie wydawał się być zdziwiony faktem, że Hazel ma walizkę. Preston nie miał ze sobą jeszcze nic. Zerknął w dół, czując, jak Hazel łapie go za dłoń, a później puszcza.
    — Jeszcze ja — powiedział z lekkim uśmiechem, wpuszczając ją do mieszkania.
    Jego pokój miał bardzo prosty wystrój. Większość przestrzeni zajmowało duże czarne biurko - gruby blat na czterech nogach. Poza tym w pokoju było jedynie łóżko, szafa, komoda i wąski regał. Na ścianie powieszony miał niewielki telewizor, pod którym na podłodze leżała konsola. W przeciwieństwie do Hazel on nie miał żadnych zdjęć. Miał za to półki wypełnione książkami i pudełkowymi wydaniami gier. Kilka prawie nieżywych już kwiatów, dużą białą tablicę z kilkoma schematami, trochę zabawek na biurku i maskotkę bałwana na łóżku.
    Torbę miał już przygotowaną, leżała obok szafy. Wszedł na moment do łazienki, ogarniając się trochę, umył zęby i odświeżył się lekko przed podróżą. Musiał kilkakrotnie przemyć twarz zimną wodą, bo czuł, że jest mu zwyczajnie gorąco. Dopiero gdy trochę ochłonął, wrócił do pokoju.
    — Prawie gotowy — mruknął, po czym zrobił dokładnie to samo, co ona wcześniej. Zrzucił z siebie sweter i spodnie, zostając w samej bieliźnie, po czym narzucił na siebie luźne czarne dresy, biały t-shirt i czarną bluzę z kapturem. Sprawdził jeszcze szybko, czy ma wszystko spakowane, po czym zarzucił torbę na ramię i wziął w tę samą rękę jej walizkę. Czekał ich jeszcze krótki przystanek przy skrzynce na listy i mogli ruszać. Uśmiechnął się do niej zaczepnie i tak, by nie miała żadnych wątpliwości, złapał ją za rękę wolną dłonią. — Już.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  160. — Czyli co, muszę teraz chodzić cały czas w smokingu, żeby ci się podobać? — mruknął z rozbawieniem. Mimo całego napięcia, które było między nimi, Preston nie czuł się chyba przy nikim tak swobodnie, jak przy Hazel.
    Zerknął na butelkę wody, którą wzięła. Sam planował zatrzymać się gdzieś na trasie na stacji lub w całodobowym markecie, żeby kupić im coś na jutro do jedzenia i picia. Domyślał się, że Hazel pewnie zaśnie po drodze i nie miał nic przeciwko temu. Było dość wcześnie, chwilę przed dwudziestą trzecią. Był przekonany, że jest już dużo później.
    Nie puścił jej dłoni ani w windzie, ani gdy z niej wysiedli. Na moment puścił ją jednak, by wyciągnąć ze skrzynki kilka kluczy. Upewnił się jeszcze, że Hazel ma kluczyk do auta, po czym zaprowadził ich do białego suva Freddie. Wrzucił torbę i walizkę do bagażnika, po czym otworzył jej drzwi od strony pasażera i sam zajął miejsce kierowcy. W zgiętych kolanach czuł, że samochód wcześniej prowadziła drobna kobieta. Musiał mocno odsunąć fotel i poustawiać sobie wszystko pod siebie. Przekręcił kluczyk w stacyjce i z głośników huknęła głośna muzyka. Pochylił się nad Hazel i sięgnął do schowka po jej stronie, szukając tam jakichś płyt, ale schowek był niemal pusty, w środku były jedynie chusteczki higieniczne i dokumenty.
    Wyprostował się, zerknął na Hazel z lekkim uśmiechem i odpalił. Miał przeczucie, że Freddie postanowiła zadbać o odpowiednią oprawę muzyczną ich podróży. Ustawił gps i wsunął telefon w uchwyt magnetyczny.
    — Może za jakąś godzinę zatrzymamy się po coś na śniadanie na jutro i jakąś kawę? — zaproponował, ruszając.Kawa nie była najgorszym pomysłem, biorąc pod uwagę to, że nie tylko dawno nie prowadził nocą, ale też przez ostatnie kilka dni wstawał zdecydowanie wcześniej niż miał to w zwyczaju.
    A więc stało się, byli w drodze. Mazda miała automatyczną skrzynię biegów, więc Preston co jakiś czas kładł rękę obok nogi Hazel, trącając jej udo palcami. Pierwsza godzina jazdy zleciała bardzo szybko. Dopóki byli w granicach Nowego Jorku, Morty opowiadał jej o miejscach, które mijali i wszystkich mniej lub bardziej zabawnych sytuacjach, które w nich przeżył. Próbował ją rozbawić. Nie pomagało, a może właśnie pomagało to, że każda kolejna piosenka ze składanki Freddie coraz dobitniej świadczyła o tym, że wybrała je chyba, wyszukując w internecie sto piosenek o miłości. Gdy z głośników poleciała Cher i jej Believe, Preston po prostu bujał się już do muzyki, śpiewając pod nosem.
    — Znajdziesz nam jakieś wino? — poprosił, gdy stanęli już przed sklepem. Normalnie nie chciałby się z nią rozdzielać w sklepie, ale tym razem chciał to szybko załatwić. — Ja ogarnę coś na jutro na śniadanie.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  161. Preston wziął mieszankę na pankejki, owoce i syrop klonowy. Zgarnął po drodze składniki na tosty, jakieś sery i orzechy, sok pomarańczowy, mleko i gorącą czekoladę. Właśnie sięgał po redbulla, gdy usłyszał za sobą Hazel. Odwrócił się przez ramię i uśmiechnął na widok dwóch butelek w jej rękach. Podsunął je koszyk, by mogła je odłożyć.
    — I tak szybko się z tym uporałaś — odpowiedział i pokręcił przecząco głową, gdy zapytała, czy coś jeszcze. Widział, jak przestępuje z nogi na nogę i przekrzywił lekko głowę, spoglądając na nią z ciepłym uśmiechem. Wskazał jej kierunek. — Widziałem chyba znaczek przy wejściu po lewej. Skończę zakupy i spotkamy się przy drzwiach, tam przy automacie do kawy.
    Po drodze zgarnął jeszcze kilka rzeczy i ruszył do kasy. Kupił materiałową torbę i spakował wszystko poza gotową kanapką. Zawiesił na ramieniu, wyciągnął z opakowania jeden trójkąt i wgryzając się w miękki chleb, od razu skierował się do automatu z kawą. Wziął sobie podwójne espresso, a Hazel herbatę. Trzymał jeden kubek na drugim, dalej jedząc kanapkę, gdy wyszła z toalety.
    — Wziąłem ci herbatkę, nie wiem, chyba malinową — poinformował ją, podsuwając dłoń, by mogła zdjąć górny kubek. — Może uda ci się zasnąć, jak się w końcu przymknę. Chcesz kanapkę?
    Gdy drzwi przed nimi się otworzyli i wyszli na parking, mijał ich właśnie czarnoskóry mężczyzna. Nie miał rąk aż do barków i na sznurku przyczepionym do jednego z ramion ciągnął za sobą walizkę. Morty miał usta pełne jedzenia i w ręku niedojedzoną kanapkę. Nieznajomy zatrzymał się na moment i spojrzał na nich.
    — Nie zapomnijcie dać tego crackheadom — wychrypiał, wskazując na kanapkę Morty’ego, po czym jakby nigdy nic poszedł dalej, mrucząc coś pod nosem niezrozumiale.
    — Widziałaś to? — mruknął zszokowany do Hazel, przełykają kanapkę. Patrzył z zainteresowaniem na ciągniętą po parkingu walizkę. — Jak on to…?
    Pokręcił głową i kiwnął głową w stronę samochodu. Gdy dotarli, upewnił się, że Hazel wsiadła, po czym wrzucił zakupy na tylne siedzenie i wsiadł do środka, zamykając za nimi drzwi. Odłożył swoją kawę i zanim odpalił, wyciągnął z torby zza siedzenia czekoladowego lizaka w kształcie stokrotki.
    — Miejscówka kokainistów to raczej nie jest miejsce idealne, no i nie znalazłem żadnych prawdziwych, ale… — urwał, wzruszając ramionami. Mrużył oczy w rozbawieniu, gdy wręczał jej kwiatka. — …już po północy, więc wszystkiego najlepszego, Haze. Oby wszystkie twoje marzenia się spełniły i obyś po każde sięgała tak odważnie, jak wskakujesz nocą do oceanu.
    Przechylił głowę w bok, uśmiechając się lekko. Wiedział, jak kiepsko to brzmi, ale nigdy nie był dobry w takich rzeczach. W dodatku wcześniej wręczając jej prezenty, nie złożył jej nawet krótkich życzeń.
    M.

    OdpowiedzUsuń
  162. Westchnął ciężko, już się domyślając, że pewnie będzie musiał zmienić swój projekt, który właściwie był już na wykończeniu. Miał jednak nadzieję, że jeśli Jasmine zobaczy zdjęcia materiałów zmieni zdanie i nie będzie chciała niczego zmieniać, a nawet jeśli… Że będą to jakieś drobnostki i mimo wszystko zostaną przy delikatnych biało-różowych piwoniach.
    — No dobra, chyba jakoś przetrwał to zderzenie z przyszłą panną młodą. Tylko zawsze wyobrażam je sobie za kobiety, które mają milion pomysłów na minutę, a każdy kolejny jest coraz trudniejszy do zrealizowania, jeśli w ogóle możliwy — powiedział, kończąc swoją porcję frytek i wlepiając puste spojrzenie gdzieś przed siebie.
    Może i było to dość stereotypowe myślenie, ale gdy dostawał ciągle instrukcje zmian to wydawało mu się, że Jasmine właśnie do takich kobiet należała.
    — No dobra — westchnął i chwycił swój kask, który leżał obok niego na sąsiednim krześle — To możemy to mieć za sobą? Przyjechałaś autem? Bo, ja w sumie to się nie spodziewałem, że będziemy się gdzieś razem wybierać i przyjechałem Low Riderem — podrapał się po policzku, w sumie nie wiedząc, jak to teraz ugryźć. Nie miał zapasowego kasku, więc musieliby jechać osobno. Bądź, co bądź.

    Wade

    OdpowiedzUsuń
  163. Mógł odrobinę odwrócić głowę i skraść jej całusa, ale dotyk jej ust na policzku był tak przyjemny, że nie ruszył się nawet o milimetr. Uśmiechnął sam cisnął mu się na usta. Nie zrobił nic wielkiego, a jednak jej podziękowania sprawiły, że czuł się po prostu dumny. Miał wrażenie, że urósł o kilka centymetrów, gdy siadał prosto, by ponownie odpalić samochód.
    — To nic takiego, Haze — powiedział od razu, doskonale rozumiejąc jej zakłopotanie. On sam miał duży problem z przyjmowaniem prezentów, choć bardzo lubił obdarowywać bliskich. — Po prostu chciałem, żebyś spędziła święta z rodziną.
    Preston wiedział doskonale, jak będzie wyglądać jego Święto Dziękczynienia. Jak rok temu dostanie od rodziców kartkę z innego końca świata, zje z Freddie i jej znajomymi kolację, a później zjara się w pokoju Petera i spędzi wieczór przy grach. I tak było dobrze. Już dawno przestał myśleć o rodzinnych świętach, ale zdążył się przekonać, że dla Hazel są one chyba bardzo ważne. Nie mógł rozciągnąć jej doby lub zmniejszyć natłoku jej pracy, ale mógł załatwić bilety na jak najkrótszą podróż, by żaden z tych powodów nie powstrzymał jej przez wyjazdem.
    Włączył cicho muzykę i gdy mruczał do niej kolejną historię, tym razem o tym, jak Freddie kupiła domek w tajemnicy przed swoim niedoszłym jeszcze wtedy mężem, a on przyjął to tak źle, że ani razu się tam nie pojawił, to bardziej wyczuł niż zauważył, że zasnęła. Delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy i zwalniając nieco, sięgnął do tyłu po złożony koc. Nieporadnie zarzucił go na jej nogi i przykrył ją na tyle, na ile mógł jedną ręką.
    Gdy dojechali, wysiadł najpierw, by otworzyć domek. Zapalił część świateł, zostawiając w środku półmrok, włączył ogrzewanie i wrócił do samochodu po zakupy i ich bagaże. Jedzenie położył na blacie w otwartej kuchni, a torbę i walizkę w salonie obok kanapy. Dopiero wtedy wrócił po Hazel. Wyjął ją ostrożnie z samochodu, starając się jej nie obudzić, ale gdy trzymał ją w ramionach, przekraczając właśnie próg domku, czuł, że się przebudza. Dalej opatulona była w koc.
    — Hej, śpiochu — mruknął cicho, patrząc na nią z rozbawieniem. Ostrożnie odstawił ją na ziemię, nie zdejmując jednak rąk z jej bioder. Koc upadł na ziemię. — Chcesz się położyć? Musisz zobaczyć, jak tutaj wschodzi słońce, ale do świtu jeszcze jakieś dwie godziny, więc mogę cię później obudzić.
    Dopiero wtedy, jakby z opóźnieniem uświadamiając sobie, że dalej ją trzyma, zabrał dłonie i odsunął się o krok, zbierając koc z podłogi. Rzucił go na oparcie łóżka.
    — Na górze są dwie sypialnie, możesz wybrać, gdzie chcesz spać. — Wskazał głową drewniane schody i jakby nie wiedząc, co ze sobą zrobić, wsunął ręce do kieszeni spodni.
    Miał za sobą redbulla i podwójne espresso. Istniała marna szansa, by sam zasnął.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  164. Domek był dwupiętrowy. Dół był niemal całkowicie otwarty, mały przedsionek prowadził niemal od razu do sporego salonu po lewej stronie z miękkim narożnikiem, drewnianym stolikiem kawowym, małym aneksem jadalnym i kominkiem i dużej otwartej kuchni z wyspą po prawej stronie. Na tyłach była niewielka łazienka, mały taras i wyjście do lasu. Gdzieś pomiędzy drzewami dalej zawieszony był hamak i huśtawka, którą zamontowali razem z Freddie któregoś lata na potrzeby sesji.
    Góra podzielona była na dwie sypialnie - jedną z podwójnym łóżkiem i balkonem oraz drugą z dwoma pojedynczymi. Na piętrze znajdowała się też duża łazienka. Na zewnątrz od strony jeziora był też taras z krótkim molo, wanną z hydromasażem i leżakami.
    Morty zebrał ich rzeczy i ruszył za nią na górę. Przez moment miał zamiar zostać i rozpalić kominek, ale gdy poprosiła, by poszedł z nią, nie zastanawiał się dłużej. Drzwi od obu sypialni były już otwarte. Dwuosobowe łóżko było już pościelone, ale dwa pojedyncze nie. Na dużym łóżku leżały też przygotowane ręczniki i szlafroki. Preston wiedział, że pod nieobecność Freddie domkiem opiekuje się miejscowa dziewczyna, ale nie spodziewał się, że Montgomery poprosi ją o przygotowanie chatki na ich przyjazd.
    Stwierdził, że swoim łóżkiem będzie się martwił później. W tamtym momencie i tak nie zamierzał się przecież kłaść. Wskazał jej jeszcze, gdzie jest łazienka, po czym weszli do jednego z pokoi.
    — Twój pokój — powiedział tylko, kładąc jej walizkę obok komody w większej sypialni. Zerknął w stronę balkonu i nie myśląc długo, złapał Hazel za rękę i wyprowadził ją na zewnątrz, gasząc za nimi światło. Zadarł głowę, patrząc w rozgwieżdżone niebo. Aż zaparło mu dech. Wielokrotnie był w tym miejscu, ale jeszcze nigdy ten widok nie zrobił na nim takiego wrażenia. To, co widzieli w Nowym Jorku na plaży całkowicie bladło w porównaniu z niebem, które mieli okazję teraz oglądać. — Patrz, Haze — stanął teraz za nią i złapał ją za rękę, by jej własną dłonią wskazać jej dwa jasne punkty świecące stałym blaskiem obok księżyca. — Jowisz i Saturn. Może później przed wschodem będzie widać też Wenus i Merkurego. — Westchnął lekko, uśmiechając się nad jej głową. Odsunął się i wychylił mocniej przez barierkę, by zerknąć na niebo ponad daszkiem. — Mówiłem, że pokażę Ci gwiazdy.
    Cały czas mówił cicho, zupełnie jakby bał się zepsuć panującą wokół ciszę, a może nie chciał jej po prostu rozbudzać głośnym gadaniem? Zmrużył oczy w uśmiechu, gdy wracali do środka. Podrapał się po karku, nie wiedząc, czy powinien wyjść, czy zostać i poczekać, aż zaśnie.
    — To co? Opowiedzieć ci bajkę na dobranoc? — zapytał półżartem, mając nadzieję, że powie tak.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  165. Nie wiedział nawet, że wstrzymuje oddech, dopóki nie usłyszał jej szeptu. W pokoju był fotel, na którym mógłby usiąść i mieć na nią oko, jednak widział ten gest, gdy wskazywała miejsce obok siebie. Westchnął cicho, próbując przywołać się do porządku. Jego zdrowy rozsądek zupełnie zaginął i choć starał się myśleć trzeźwo, to nie potrafił. Nie zamierzał zostawać długo, ale zdjął buty i usiadł, wyciągając przed siebie nogi. Wiedział, że oczy Hazel same się zamykają i że to będzie krótka bajka, ale oparł głowę o wezgłowie i zerknął w sufit, zbierając myśli.
    — Mama opowiadała mi tę bajkę, jak nie mogłem zasnąć — zaczął cicho. — Pewien mały królik o imieniu Morris miał okropny problem z zaśnięciem…
    Opowiadał jej bajkę o króliku, który kładąc się spać, żegnał się po kolei z każdą zabawką, a później z każdą rzeczą w jego małym pokoju i każdą gwiazdą, którą widział na niebie, by w końcu zasnąć. I każdego dnia zasypiał coraz szybciej, nie żegnając się już kolejno z gwiazdami, meblami i zabawkami. Na końcu dobranoc mówił tylko swojej mamie. Nie wiedział dokładnie, kiedy zasnęła Hazel, bo wraz z końcem bajki po setnym powtórzeniu różnych wariantów dobrej nocy, po prostu zamknął oczy i zasnął obok niej.
    Obudził się godzinę później z jej głową na swoich udach i swoją dłonią wplecioną w jej włosy. Przez chwilę trudno było mu dojść do siebie. Miał ochotę zsunąć się, przytulić ją i spać dalej, ale odgarnął jej włosy, po czym ostrożnie przełożył jej głowę na poduszkę i wstał. Automatycznie prawie musnął ustami jej w odkrytą skroń, ale powstrzymał się w ostatniej chwili.
    Zaniósł swoje rzeczy do pokoju obok, wziął prysznic, przebrał się w jeansy i czarny golf. Rozpalił w kominku, po czym wziął się za śniadanie, zrobił naleśniki z owocami i kawę. Było chwilę po szóstej, więc wziął dwa kubki i wrócił do pokoju Hazel. Usiadł na skraju łóżka, kładąc kawę na stoliku obok i przez bardzo długą chwilę naprawdę nie chciał jej budzić. Spała tak spokojnie, że czuł się źle z tym, że musi ją wyrwać z tego błogiego stanu.
    — Heeej, Haze — wymruczał cicho. — Chcesz zobaczyć wschód słońca czy śpimy dalej?
    Nie miałby nic przeciwko temu, gdyby chciała spać dalej. Mieli przed sobą jeszcze co najmniej jeden, może nawet dwa wschody słońca. I nic by się nie stało, gdyby przespała wszystkie trzy. Przyjechała w końcu odpoczywać.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  166. Nie od razu jej odpowiedział, gdy zapytała, czy spał. Przeczesał włosy, uśmiechając się z zakłopotaniem.
    — Uśpiłem się swoim własnym gadaniem — powiedział w końcu, zerkając na poduszkę, o którą się opierał. Uśmiechnął się do niej szeroko i trącił lekko barkiem jej ramię. — Przespałem się jakąś godzinę, zanim obudziłaś mnie swoim chrapaniem.
    Zerknął na palce Hazel, które teraz gładziły wierzch jego dłoni. Była tak blisko, że wystarczyło, że podniósł głowę, odwrócił się w jej stronę i nawet nie musiał się specjalnie nachylać… I gdy faktycznie na nią spojrzał, zawahał się przez chwilę, jakby nie był pewny, co właściwie chciał zrobić. Sięgnął po jeden z kubków i upił łyk ciepłej kawy. Drugi wyciągnął w jej stronę. Wskazał dłonią z własnym kubkiem kierunek przeciwny do tego, w którym znajdowało się jezioro.
    — Będzie wschodzić z tamtej strony. Jakieś dwieście metrów stąd jest niewielkie wzgórze, gdzie możemy się przejść i zjeść śniadanie na trawce — zaproponował, podnosząc się powoli. Roześmiał się, słysząc pytanie o prysznic. — Mamy jakieś czterdzieści minut, więc chyba zdążysz. Ja… — Wskazał kciukiem drzwi, w stronę których się właśnie wycofywał. — Poczekam na dole.
    Zszedł do kuchni, dopił kawę i spakował śniadanie do kosza piknikowego, który znalazł w małej spiżarni. Wrzucił też butelkę wody i gorącą czekoladę w termosie. Znalazł oldschoolowy koc w kratę i gdy zerknął na to wszystko zebrane razem na blacie, omal się nie roześmiał. Wyglądało prawie jak prawdziwy piknik.
    Gdy ogarnął ich prowiant, wyszedł na moment na zewnątrz. Stanął nad brzegiem jeziora, omijając deski molo i wchodząc prosto w wąski pasek mokrego piasku tuż obok. Wykopywał czubkiem trampka dziurę, paląc papierosa. Wiedział doskonale, że powinien rzucić, ale nie mógł znaleźć żadnego dobrego powodu. Jednak gdy teraz wracał ze zgaszonym niedopałkiem do środka, uświadomił sobie, że może po prostu od niego śmierdzieć.
    Niewiele myśląc, skoczył na górę i omal nie zderzył się w drzwiach łazienki z wychodzącą z niej Hazel.
    — Ja tylko na moment… Chyba zostawiłem… — Zerknął do środka, szukając wzrokiem znajomego flakonu. Złapał swoje perfumy i płyn do płukania ust i wycofał się, przepuszczając ją w końcu w drzwiach. A później zapytał głupio, bo przecież widział, że nie jest: — Gotowa?

    M.

    OdpowiedzUsuń
  167. Pochodził z rodziny, która z pokolenia na pokolenie przenosiła swoje bogactwo i nawet nie próbował twierdzić, że jest inaczej, bo jego start był łatwiejszy, niż wielu innych osób na świecie, ale równocześnie on sam nigdy nie próbował oceniać ludzi po ich otoczce. Nie miało dla niego żadnego znaczenia to, czy ktoś jest biedny czy bogaty, albo czy ma odpowiednie znajomości, którymi pomaga sobie w życiu. Od najmłodszych lat ciężko pracował na swój sukces, mimo że dostał go w spadku po ojcu i wydałoby się, że nie musiał robić nic, żeby tytułować się prezesem. Byłby jednak marnym szefem, gdyby tylko siedział na stołku i składał podpisy na papierach, a nie wyobrażał sobie stać na czele przedsiębiorstwa przemysłowego i nie mieć pojęcia z czym to się w ogóle je. Musiał przewodzić temu dobytkowi godnie, chociażby po to, by uszanować starania i oddanie ojca, który tej firmie poświęcił całego siebie, dlatego jeszcze za nim stanął na czele tej firmy, najpierw – między nauczaniem indywidualnym, które miał jako nastolatek, a zajęciami dodatkowymi – spoglądał na nią z wielu niższych stanowisk. Ojciec za nic w świecie nie dałby mu dojść do władzy, gdyby najpierw nie przeciągnął go przez niższe szczeble i nie nauczył szacunku do pracy innych. W tej bajce nie było więc tak, że Chayton ledwie odrósł od ziemi, a nosił już koronę. Do wszystkiego musiał dorosnąć, zgodnie z zasadami ojca.
    Z drugiej strony, szczególnie cenił sobie ludzi, którzy potrafią się cieszyć tym, co mają, nawet jeśli mają niewiele i do takich osób ciągnęło go bardziej, niż do tych, którzy mogli pochwalić się milionowymi dochodami na koncie. Kwestie materialne nie robiły na nim absolutnie żadnego wrażenia, bo dorastał w dobrobycie i bardziej, niż pieniędzy, brakowało mu w otoczeniu autentyczności oraz ludzi, którzy mogli pokazać mu coś więcej, niż tylko dobre ciuchy, drogocenne pamiątki z dalekich wycieczek, czy najnowsze gadżety. Kiedyś oddałby całą kolekcję gadżetów za to, by móc spędzić czas z kimś, komu naprawdę chciałby poświęcić siebie i swój czas.
    — Bo jestem młody! — Stwierdził, uśmiechając się wesoło. — Dopiero będę zmieniał trójkę na czwórkę z przodu, życie przede mną! — zażartował, ale wcale nie czuł się staro i nie sądził, by czterdziestka podchodziła już pod taki wiek, aczkolwiek w oczach dzisiejszych nastolatków taki wapniak, jak on, powinien już zacząć szykować sobie jakąś odpowiednią miejscówkę na wieczny spoczynek.
    Wsłuchał się w historię Hazel, zajadając smacznego bakłażana, a gdy skończyła mówić, sięgnął po lampkę wina i upił łyk.
    — A więc odziedziczyłaś talent po babci i w większości jesteś samoukiem — podsumował po chwili z wyraźną nutą uznania w głosie. Po talencie Hazel śmiało można by twierdzić, że uczyła się pod okiem świetnych nauczycieli, którzy odpowiednio przygotowali ją do tego fachu, tymczasem miała tylko babcię, poradniki i internetowe kursy. Zaskakujące.
    Ze zrozumieniem pokiwał głową na wzmiankę o tym, że rzadko kto chciał płacić za ciuch więcej niż w zwykłym butiku, bo to w zasadzie nie jest problem wyłącznie małych miejscowości. W tych dużych łatwiej jest jednak o klienta, który za piękną kreację wyda nawet krocie, więc Nowym Jorku możliwości są nieporównywalnie większe.
    — Chętnie zobaczyłbym, jak wyglądały twoje pierwsze dzieła — przyznał, z uśmiechem zerkając na Hazel znad talerza. — A jakie masz plany na przyszłość? Zatrudnisz kogoś, rozszerzysz działalność?
    Wiedział, oczywiście, że jest to zależne od wielu czynników, szczególnie od ilości zleceń, ale był po prostu ciekawy w jakich barwach Hazel spogląda na przyszłość. Trwała już z działalnością kilka lat i szło jej raczej dobrze, bo Chayton miał wrażenie, że za każdym razem, gdy odwiedza Sew Chic, pracy jest tam coraz więcej. Na szczęście, dla niego wciąż miała czas. To najważniejsze!

    Chayton Kravis

    OdpowiedzUsuń
  168. Zawtórował jej śmiechem, słysząc o śniadaniu nudystów.
    — Tak, zdecydowanie nie ubrałem się odpowiednio — mruknął, mimowolnie zerkając na jej dłonie majstrujące przy ręczniku. Podniósł wzrok na jej twarzy i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. — Zawsze możemy to naprawić, ale takie atrakcje może innym razem.
    Kiwnął głową, nim zniknęła w sypialni, po czym jednak wrócił się do łazienki, by przepłukać usta. Po namyśle skoczył do pokoju obok i przebrał golf na czarną koszulkę i czarno-czerwoną koszulę w kratę, by w razie czego móc ją zdjąć, gdyby zrobiło się zbyt ciepło. Ostatnie dni września były nieprzewidywalne - wszystko od burz przez zachmurzone piętnaście stopni aż po niemal letnie upały. Morty zupełnie zapomniał o swoim telefonie, który dalej tkwił w magnetycznym uchwycie w samochodzie. Przez cały czas był tak zaabsorbowany obecnością Hazel, że nawet nie pomyślał, by sprawdzić, co się dzieje. Mógł chociaż dać znać Freddie, że dojechali, ale to było ostatnie, co mogło zaprzątać mu głowę.
    Gdy zbiegła po schodach, on dogaszał rozpalony wcześniej kominek. Podniósł się i przeszedł do kuchni, by umyć ręce.
    — Ledwo, ale wybaczam, bo wyglądasz bardzo uroczo — mruknął z rozbawieniem, rozglądając się po kuchni. Zastanawiał się, czy potrzebowali czegoś jeszcze, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Wsunął na nogi swoje vansy i wziął kosz, jej zostawiając do zabrania koc.
    Było jeszcze przed wschodem, gdy wyszli z domu. Lekko poszarzałe niebo i głośniejsze ptasie trele zapowiadały nadchodzący świt. Droga na niewysokie wzniesienie prowadziła między drzewami, jednak nim ruszyli pod górę, Preston wskazał jej jeszcze rozwieszony między pniami szeroki hamak, nad którym między gałęziami Freddie przeciągnęła lampki, i wiszącą niedaleko niego jasną huśtawkę linową.
    — Zrobiliśmy i zawiesiliśmy to jakieś dwa lata temu, bo Freddie potrzebowała pleneru do zdjęć — wyjaśnił, uśmiechając się pod nosem na samo wspomnienie przekleństw i krzyków, którymi jego siostra przekazywała mu wszystkie swoje wymagania, co do montażu. — Pamiętam, że ubrali wtedy modelkę w tak długą sukienkę z jakiegoś przezroczystego materiału, że jak mocniej zawiał wiatr, to cała się pozaczepiała i podarła o pnie i gałęzie. Biedna dziewczyna prawie się rozpłakała, bo myślała, że to jej wina, ale Frederica przypięła jej sukienkę szpilkami do pnia i zrobiła z tego absurdalnie długiego trenu półprzezroczyste tło. Podobno moja huśtawka wyszła tak dobrze, że trafiła na okładkę. — Uśmiechnął się dumnie i pokiwał głową, zerkając przez ramię na swoje dzieło, które teraz kołysało się delikatnie na wietrze. — Profesjonalna robota.
    Prowadził ich wydeptaną wąską ścieżką i mimo tego, że nie było zbyt wiele miejsca, szedł uparcie obok niej, czasem trącając jej dłoń swoją. Nie złapał jej za rękę, bo co jakiś czas wskazywał jej biegające nad ich głowami wiewiórki albo pełzające pod ich stopami jaszczurki. Świat się powoli budził. Gdy dotarli w końcu na odkrytą polanę na niewielkim wzniesieniu usianą kwitnącą koniczyną i jasnoróżową jeżówką, słońce powoli pokazywało się za horyzontem, barwiąc niebo na pomarańczowo i fioletowo. Zapowiadał się ciepły dzień. Odłożył kosz piknikowy, pomógł Hazel rozłożyć gruby koc na mokrej od rosy trawie i nie czekając dłużej, po prostu ściągnął buty i wyciągnął się na kocu, wspierając się na łokciach i krzyżując nogi w kostkach.
    — Zrobiłem naleśniki i gorącą czekoladę — mruknął z uśmiechem, odrzucając głowę do tyłu i przechylając ją lekko, by na nią spojrzeć. — I wiesz, tak teraz mnie olśniło… słońce to przecież też gwiazda.
    I w ten oto sposób już po raz kolejny oglądali razem gwiazdy.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  169. Usiadł i wyciągnął z kosza mały pojemnik z kupionymi poprzedniej nocy owocami. Wrzucił kilka borówek do ust i sięgnął po naleśnika. Ugryzł pancake’a, patrząc na nią z rozbawieniem. Bawiło go jej zdziwienie. Jeżeli naleśniki z paczki ją dziwiły, to musiała naprawdę kiepsko o nim myśleć. Morty przekroczył już trzydziestkę, mieszkał sam od co najmniej dwunastu lat i na początku wszystkie zarobione przez niego pieniądze pochłaniała jego edukacja albo zwyczajne przeżycie..
    — Ojciec wyrzucił mnie z domu, jak dowiedział się, że idę na studia w Nowym Jorku, a nie do West Point — zaczął lekkim tonem, podgryzając naleśnika i owoce. Spoglądał co jakiś czas na coraz bardziej widoczne słońce. — Jak sobie czegoś nie ugotowałem, to nie miałem, co jeść. Szkoda było mi pieniędzy na jedzenie na mieście. Miałem dwadzieścia jeden lat, stypendium i mamę, która w tajemnicy przed ojcem opłacała mi mieszkanie. Ale stypendium pokrywało tylko część czesnego, więc wieczorami i w wolne weekendy pracowałem w burgerowni albo łapałem się słabo płatnych zleceń, czasem przygrywałem na ślubach albo robiłem za akompaniatora na ostatnią chwilę, gdy jakiś pianista się wykruszył.
    Opowiadał jej to wszystko, uśmiechając się lekko. Wspominał te czasy całkiem dobrze, w przeciwieństwie do większości dzieciaków, on miał całkiem lekki start. I choć nie miał niemal nic, a wszystkie pieniądze wydawał na bieżąco, to niczego by nie zmienił. Zbiegło się to z pierwszymi objawami alzheimera u Irene. Gdy ojciec dowiedział się o mieszkaniu, które opłacała, odwiedził Prestona i w kilku krótkich słowach wyjaśnił mu, że to koniec, a o jakiekolwiek pieniądze będzie musiał prosić jego.
    — Pamiętam takiego pana młodego, który uparł się, że chce wyjść do motywu ze Still D.R.E. Myślałem, że się trochę pobuja, idąc, ale był taki zestresowany, że ledwo szedł — kontynuował, odkręcając termos z czekoladą. Termos miał dwa małe kubki, nalał do obu i oddał jeden Hazel. — No ale… Ojciec się dowiedział, mieszkanie za darmo się skończyło i zająłem się programowaniem na poważnie, żeby móc skończyć studia. Później już całkowicie zamieniłem jedną klawiaturę na drugą, a teraz jestem tutaj… — Upił łyk gorącego napoju i uśmiechnął się szeroko. — I robię nam naleśniki.
    Dalej czuć było chłód mijającej powoli nocy. Widok był piękny, ale Morty regularnie zerkał na Hazel. Gdy nawiązała do jego własnych słów, nie mógł udawać zaskoczonego. Sam ją do tego sprowokował. Trochę miał wrażenie, że gdy rozmawiali o gwiazdach, rozmawiali o czymś zupełnie innym. I gdy powtórzyła niemal słowo w słowo jego wcześniejszy bezmyślnie rzucony tekst, nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Mógł rzucić kolejnym głupim żartem i rozładować to napięcie między nimi, które stale wracało w ich znajomości jak gwiazdy i szopy. Ale przed nimi były jeszcze dwa dni w całkowitej głuszy jedynie w swoim własnym towarzystwem, z krótką przerwą na wizytę w mieście i zakupienie prowiantu. Nie mogli się tak cały czas od siebie odbijać.
    — Chyba nie powinienem — powiedział szczerze, odwracając głowę w stronę wychylającego się zza horyzontu słońca. Jasne, że chciał tak ryzykować. I choć ani przez moment nie myślał, że to faktycznie możliwe, że nie byłoby to z jej strony po prostu chwilowe zauroczenie wywołane okolicznościami przyrody, to nawet taka perspektywa wywoływała w nim całą gamę różnych emocji. Wrócił wzrokiem do jej twarzy i uniósł kącik ust w lekkim uśmiechu. Jak to możliwe, że z taką łatwością wprowadzała go w zakłopotanie? Wcześniej nie miał problemu z gadaniem największych głupot, a za każdym razem, gdy spoglądała na niego swoimi zielonymi oczami w ten sposób, całkowicie tracił głowę. — To mogłoby się źle skończyć.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  170. Nie chciał jej zarzucać swoimi rodzinnymi opowieściami, bo im dalej w przeszłość sięgał, tym mniej miłych rzeczy miał do opowiadania. Doskonale pamiętał dziadka i babcię od strony ojca. Johna, wysokiego mężczyznę w mundurze generalskim z kamienną twarzą łudząco podobną do twarzy swojego syna, z ciężką ręką i swoją własną wypaczoną wersją ojcowskiej miłości oraz zawsze nienagannie ubraną elegancką kobietę z wymagającym spojrzeniem i zaciśniętymi ustami. I choć Morty’ego traktowali pobłażliwie i łagodnie, to dla jego rodziców zawsze byli surowi. W głowie czasem pojawiały mu się migawki: ojciec stawający na baczność, gdy dziadek pojawiał się w pokoju, padające zewsząd sir i generale czy mama, której śmiech zawsze był słyszalny, cichnąca nagle przy teściowej.
    Wiedział, że jego ojciec jest jaki jest między innymi przez to, w jakim domu sam się wychowywał. Dorastał w bezwzględnej dyscyplinie i gdy był obecny przy wychowaniu swojego syna, traktował go tak samo ostro. Inaczej nie potrafił. Preston wiedział, że w gruncie rzeczy ma szczęście, że jego ojciec rzadko się pojawiał, a zastępowała go łagodna i wrażliwa Irene.
    — Tak? Kto wie, może w mundurze bardziej bym ci się podobał? — mruknął z rozbawieniem, unosząc zaczepnie brew.
    Ta niespotykana w Nowym Jorku cisza, która wokół nich w tamtym momencie panowała, sprawiała, że Preston był bardziej niż kiedykolwiek świadomy jej obecności. Bardziej niż wtedy, gdy stali sami na ciemnej plaży, bardziej niż w parkowej altance, gdy chowali się przed deszczem, bardziej niż gdy przytulał ją w kołyszącej się gondoli. Nawet gdy milczeli, upajał się jej obecnością. Już wcześniej zauważył dysonans, który w nim wywoływała: był równocześnie spięty jak uczniak, który robił podchody do swojej pierwszej miłości i równocześnie tak głęboko rozluźniony, że nie martwił się zupełnie niczym. Cały stres, którym żył przez ostatni tydzień, przez ostatnie trzy lata, zniknął gdzieś na tę jedną dłuższą chwilę na kocu. Dopił gorącą czekoladę i odstawił pusty kubek.
    Siedział pochylony naprzeciwko Hazel, bokiem do słońca, które właśnie pokazywało cały swój majestat. Siedział prawie po turecku, nie spuszczając z niej wzroku. Robiła na nim ogromne wrażenie swoimi śmiejącymi się oczami, delikatnym uśmiechem zawsze błąkającym się gdzieś w okolicach jej ust, swoim naturalnym urokiem, swoją pracowitością, inteligencją i poczuciem humoru chyba równie żenującym, jak to jego, skoro śmiała się z jego żartów.
    — Chyba nie… — odpowiedział powoli, wiedząc doskonale, że miała rację. Prawie nigdy nie robił tego, co powinien. Gdyby tak było, byłby teraz rangerem jak ojciec. Miałby stałą pracę, własny dom, pewnie dwójkę dzieci i słodką, potulną żonę. — Chyba nigdy nie robię rzeczy, które powinienem.
    Była na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło się nieco podnieść, pochylić nad nią i ją pocałować, ale zadała następne pytanie. Pamiętał swoją pierwszą myśl, gdy siedzieli razem na balkonie. Że jest dziewczyną, z którą każdy mężczyzna wyobraża sobie małżeństwo. Nie bała się ciężkiej pracy, była łagodna i delikatna, ale potrafiła postawić na swoim. Byłaby świetną mamą. Ale miał w głowie też coś zupełnie nowego, coraz bardziej uświadamiał sobie, że czuje do Hazel coś, czego nie czuł do żadnej ze swoich byłych dziewczyn. Wywoływała w nim potrzebę opiekowania się nią. Nie był tylko pewny, czy to już oznaczało, że przepadł bezpowrotnie, czy miał jeszcze szansę przekuć to w coś niegroźnego dla nich obojga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Najgorszy? — powtórzył po niej cicho, zastanawiając się. — Chyba taki, że oboje się zakochujemy — powiedział w końcu, przekrzywiając lekko głowę. Uśmiechał się, choć każde kolejne słowo przychodziło mu z coraz większym trudem. Miał mętlik w głowie. — Mogę sobie wyobrazić tę dobrą wersję: oboje osiągamy sukces, bierzemy ślub, budujemy dom i wychowujemy małą piegowatą Bonnie i małego urwisa Clyde’a. Ale bardziej prawdopodobne jest to, że oboje zakopiemy się w swoich własnych ambicjach, dalej pracując tak ciężko jak dotychczas i nie zauważymy nawet, gdy znowu będziemy dla siebie sąsiadami. To… — Wzruszył ramionami. — …to chyba najgorszy.

      M.

      Usuń
  171. Najtrudniejsze w tym wszystkim było to, że uciekając z Nowego Jorku, uciekli też przed wszystkim, co mogłoby ich rozproszyć, odciągnąć ich uwagę od siebie nawzajem i własnych myśli. Nie mieli do tej pory okazji usiąść na dłużej i porozmawiać spokojnie. Zawsze w końcu coś im przerywało, zanim dotarli do tego momentu. Preston miał wrażenie, że to wszystko dzieje się zaskakująco szybko, a równocześnie miał świadomość, że przecież ludzie wchodzą w związki czasem nawet po pierwszym, drugim, trzecim spotkaniu.
    — To Bonnie, Clyde i Morty Junior — poprawił się ze śmiechem, przypominając sobie, że faktycznie wróżka przepowiedziała im trójkę dzieci.
    Nigdy nie pomyślałby, że będzie siedział naprzeciwko dziewczyny i rozmawiał z nią o ślubie i dzieciach. Nie miał odwagi jej nawet pocałować, a już żartowali ze wspólnej przyszłości. To było dla niego coś zupełnie nowego. Jasne, wiedział, że kiedyś pewnie zdecyduje się na ślub i założenie rodziny, ale zawsze była to dla niego tak abstrakcyjna i odległa wizja, że nie poświęcał jej żadnej uwagi. I nigdy będąc w związku, nawet nie myślał o zaręczynach. Przypomniał sobie, że wróżka powiedziała Hazel, że on jej nigdy nie opuści i zastanawiał się, czy jeśli faktycznie tak będzie, to czy nie będzie to trochę samospełniająca się przepowiednia.
    Przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią na jej pytanie, nie wiedząc do końca, co miała na myśli. Gorszych rzeczy od zakochania? Gorszych od złamanego serca? Morty chyba nigdy nie miał okazji przeżyć żadnej z tych rzeczy. Bywał zauroczony, ale to nigdy nie było nic tak poważnego, by faktycznie został mocno zraniony. Oboje nie mieli łatwego życia, mimo że dorastali w zupełnie innych warunkach i oboje dorastali ze świadomością bycia porzuconym. I choć Hazel mówiła, że nie chciałaby wiedzieć, to podejrzewał, że wielokrotnie zastanawiała się, dlaczego jej matka odeszła i niejednokrotnie się za to winiła, mimo że przecież było to całkowicie nieuzasadnione. U niego było dokładnie tak samo. Zawsze miał poczucie bycia niewystarczającym. I to mimo wielu lat ani trochę się nie zmieniło.
    — Może masz rację — mruknął w końcu, skubiąc koc między nimi. Podniósł na moment głowę i zerknął w bok. Wschód minął, ale nie miał wcale zamiaru jeszcze wracać. — Ja mam trzydzieści dwa lata, Haze — powiedział cicho, wracając do niej wzrokiem. Chwycił się jej spojrzenia i choć widział, że jej oczy się do niego uśmiechają, to był całkowicie poważny. — Nie mam własnego mieszkania, nie mam nawet samochodu. Wiesz, że zatrudniam u siebie jedenaście osób? W zeszłym roku mieliśmy trochę ponad milion dolarów przychodu, a i tak wszystko rozeszło się na ich pensje, biuro i sprzęt. Studio zarabia mniej niż mnie kosztuje, a to oznacza, że nie tylko nie mam żadnych oszczędności, ale też cały czas muszę dokładać. — To wszystko, o czym mówił, dotyczyło wyłącznie finansów, pieniędzy, których nie miał. I nawet jeśli nie było to najistotniejsze, to musiała sobie zdawać z tego sprawę. Morty nie był ani trochę odpowiednim kandydatem nawet na chłopaka, dopóki nie był w stanie zebrać swojego życia do kupy. Wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko, bo przecież nie zostało mu nic, jak tylko powiedzieć jej prawdę. — Haze, ja nie mam ci do zaoferowania nic.
    Obok nich dwie modrosójki błękitne wyciągały właśnie z pudełka jednego pancake’a. Wspólnymi siłami przeważyły pojemnik i przeciągnęły naleśnika na trawę obok koca. Zupełnie nie przejmując się Hazel i Mortym, zaczęły skubać powoli placek.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  172. Nie uciekał spojrzeniem, gdy ściskała delikatnie jego policzki. Czuł jej chłodne palce na swojej skórze i choć temperatura otoczenia dopiero zaczynała rosnąć, jej zimny dotyk przynosił mu ulgę. Słuchał jej uważnie, był lekko zdziwiony, gdy powiedziała o pożyczce na czynsz. Wiedział, jak własna działalność potrafiła obciążyć i nie powinno go to przecież dziwić, skoro sam miał podobne problemy, a jednak wydawało mu się, że Hazel radzi sobie ze wszystkim bez większych trudności, mimo wszystkich ogromnych poświęceń, które musiała poczynić.
    Mówiła same dobre rzeczy, wszystko to, co chciał usłyszeć, ale przecież nie tylko o to mu chodziło. Wiedział, że rzeczy materialne to nie wszystko, sam zupełnie o to nie dbał, wszystkie zarobione pieniądze bezmyślnie ładował w swój biznes, licząc bez większych nadziei na to, że kiedyś się odrobi. Rzeczy nie miały dla niego żadnego znaczenia. Mógł sobie przecież wynająć mieszkanie tuż obok biura, wziąć samochód w leasing, mógł nawet - gdyby faktycznie miało to dla niego jakiekolwiek znaczenie - odsunąć na bok własne przekonania i zatrudnić się na świetnie płatnej posadzie w firmie ojca.
    Nie dbał o to, gdy chodziło tylko o niego, ale Preston miał w sobie głupie poczucie odpowiedzialności za swoich bliskich, czuł potrzebę chronienia i dbania o tych, którzy byli dla niego ważni. I choć on mógł się spokojnie obejść bez pieniędzy, to były one potrzebne nawet dla samego poczucia bezpieczeństwa, które przecież musiał jej zapewnić, jeżeli to miało działać. Jeżeli oni mieli działać.
    — Haze… — westchnął tylko, po czym położył dłoń na jej karku i zupełnie wbrew sobie, swojemu zdrowemu rozsądkowi i każdej myśli, która kotłowała się w jego głowie, oparł swoje czoło o jej, by następnie po chwili po prostu bez najmniejszego trudu przyciągnąć ją do siebie i posadzić sobie na kolanach tak, że siedziała teraz bokiem do niego. Obejmował ją w talii i uśmiechał się lekko, zerkając na nią z góry.
    Zupełnie tego nie rozumiał, to nie miało prawa się udać, nie miało prawa się nawet wydarzyć, a jednak już od tego pierwszego dnia, gdy zapytała na domówce, czy mają piwo, mimo że Morty trzymał w dłoni niemal pełną butelkę, wiedział, że szybko nie pozbędzie się jej ze swojej głowy. A przecież tak dobrze sobie radził sam.
    — Ja po prostu nie chcę, żebyś się musiała kiedykolwiek o to martwić, żebyś musiała kiedykolwiek pożyczać pieniądze — mruknął, spoglądając na błękitne ptaki. Jeden z nich oderwał kawałek naleśnika i próbował z nim odlecieć. Gdy okazywał się zbyt ciężki, lądował i wspólnie z drugim wydziobywały mniejszy kawałek i powtarzały całą czynność od nowa. — Masz rację, że rzeczy materialne to nie wszystko. Sam byłem nieszczęśliwy, mając wiele i szczęśliwy, nie mając nic, ale... — Wrócił spojrzeniem do jej twarzy i uśmiechnął się do niej ciepło. — Chcę, żebyś ty była szczęśliwa i miała wszystko. Nie albo to, albo to. I powinnaś być z kimś, kto jest w stanie ci to zapewnić.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  173. Poddawał się jej dotykowi bez żadnych oporów. Gdy wsunęła palce w jego włosy, przeszedł go lekki dreszcz. Nie pamiętał, kiedy ostatnio ktoś dotykał w ten sposób jego głowy. Skóra odzwyczajała się od takich bodźców. Westchnął cicho i uśmiechnął się, słysząc, w jaki sposób wypowiada jego imię. Za każdym razem gdy słyszał je z jej ust, coś w nim powoli pękało.
    Jej słowa były w stu procentach logiczne, zgodne z prawdą i zgodne z tym, co o niej wiedział.
    — Haze, ja ani przez moment nie zwątpiłem w to, że możesz to wszystko zrobić sama — powiedział cicho, kręcąc głową z uśmiechem. Jak mógłby wątpić? Wielokrotnie udowodniła mu, że dałaby sobie radę ze wszystkim, w jego oczach była nieustępliwa i nieustraszona. I nagle zaśmiał się, szczerze i lekko, gdy dostrzegł na jej twarzy spokój i determinację. — Jesteś niesamowita, wiesz? Nigdy wcześniej nie poznałem takiego uparciucha, któremu w dodatku tak łatwo ulec.
    Hazel miała niezwykłą umiejętność sprawiania, że rzeczy pozornie niemożliwe stawały się nie tylko możliwe, ale prawie rzeczywiste. Tak łatwo było jej uwierzyć w to, że przecież może się udać, że radzili sobie z gorszymi rzeczami, że wystarczy, że się postarają, a skoro oboje mają w tym doświadczenie, to choć nie będzie łatwo, nie powinno być wcale aż tak trudno. I mimo że dalej tkwiła w nim obawa, że nie jest wystarczający, że na to nie zasługuje, to gdy wtuliła twarz w jego policzek, przepadł całkowicie.
    — Nie wiem, skąd u ciebie ten pomysł — odpowiedział ze śmiechem, przytulając ją jeszcze mocniej.
    Zawsze miał problem z podobnymi rozmowami, uciekał przed poważnymi zobowiązaniami, bo tak było łatwiej. Im mniej obiecywał, tym mniej zawodził. I po raz pierwszy chciał nie tyle obiecywać, co upewniać ją we wszystkim i choć logiczną byłaby obawa przed tym, że ją też zawiedzie, to wbrew wszystkiemu, nie czuł jej w ogóle. Tylko kiełkująca w nim pewność, że nie robią nic złego, że warto chociaż spróbować, że nawet jeżeli ma to trwać tylko chwilę, to jest gotowy zaryzykować.
    Gdy podniosła głowę i musnęła jego policzek, chwycił ją delikatnie za brodę i pocałował. Krótko i czule. I to był koniec. Nie było już odwrotu. Przesunął dłoń na jej kark i pogłębił delikatnie pocałunek.
    — Wiesz co… — wymruczał cicho w jej usta, nim się odsunął. Zadarł na moment głowę i spojrzał w niebo, by później wrócić do niej spojrzeniem. — To chyba to świeże powietrze. Zawsze podsuwa głupie pomysły.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  174. Gdy wypomniała mu ostatni tydzień, omal się znów nie roześmiał.
    — Nie mogłem się powstrzymać, bo już po pierwszym dniu widziałem, jak świecą ci się oczy na widok bajgli — mruknął, całując ją przelotnie w czubek głowy.
    Uświadomiła mu, że sam był sobie trochę winien. Nawet nie trochę, bo podświadomie zadbał o to, by Hazel nie tylko przyzwyczaiła się do jego obecności i spodziewała się go o określonych porach, ale też by trochę na niego czekała. I nim się obejrzał, sam przyzwyczaił się do niej i czekał na to, by nadeszła pora kolejnych odwiedzin.
    To wszystko rozwinęło się w zastraszającym dla niego tempie, a jednak tak naturalnie i tak… powoli wśród natłoku różnych wrażeń, że było po prostu tak, jak powinno być. Preston od początku czuł się przy Hazel swobodnie i miał wrażenie, że u niej jest podobnie. Bez żadnych oporów goniła z nim dzikie szopy, prawie przysypiała na jego ramieniu podczas burzy w parku, poszła za nim w obcasach do ogrodu po imprezie Vogue’a, by popatrzeć w niebo i wypić skradzionego szampana, odpierała ataki swingersów, bez żadnych pytań dała się zawieźć w środku nocy w nieznane miejsce, brała udział w jego głupich grach, które wymyślał na poczekaniu, by tylko zobaczyć, jak się śmieje, a później wskoczyła z nim prawie nago do zimnego oceanu. I wyjechała z nim w nieznane, choć wtedy nie padło między nimi jeszcze nic poza kilkoma niedomówieniami. Miała w sobie tyle ciekawości świata, tyle ufności i spontaniczności, że nie chciał przestawać. Chciał przeżywać z nią więcej szalonych już-randek, więcej niespodziewanych przygód, codziennie pokazywać jej gwiazdy w różnych odsłonach i patrzeć, jak bez oporów próbuje nowych rzeczy tylko dlatego, że ciągnie ją ze sobą za rękę.
    Cieszył się, że nie wymuszali na sobie niczego, zaczekali na moment, aż faktycznie byli gotowi zaryzykować i choć chyba oboje nie do końca wiedzieli jeszcze, na co się piszą, to był po prostu ciekawy i podekscytowany. Ostatnie tygodnie były niespodziewane, nieplanowane i trochę dzikie. I nie mógł się doczekać kolejnych.
    — Niee… — mruknął z przekąsem, kręcąc głową. — Ja chyba nigdy nie zmądrzeję.
    Mogła mieć rację, w Nowym Jorku czekała na nich szara rzeczywistość, kolejne długie dni wypełnione ciężką pracą i przeplatane krótkimi chwilami odpoczynku. Ale miał wątpliwości, czy na pewno będą wracać do tego samego. Od pierwszej chwili, gdy spotkali się na domówce, rzeczywistość nie była wcale szara, bo trochę wszechświat, a trochę oni sami zadbali o to, by już więcej taka nie była.
    — O dziewiątej w każdą sobotę otwierają w miasteczku obok rynek, możemy podjechać i kupić coś do wina, które wybrałaś — zaproponował, zdając sobie sprawę, że mimo że przesiedzieli na kocu trochę czasu, to dalej było bardzo wcześnie. Cmoknął ją w uniesiony lekko kącik ust, po czym podniósł się, stawiając ją równocześnie na nogi. Chwilę zajęło, nim zabrał ręce z jej talii, ale gdy w końcu się oderwał, zebrał wszystko do kosza piknikowego i razem z Hazel złożył koc. Uśmiechnął się, przypominając sobie ostatni raz, gdy odwiedził miejscowy market. — Kiedyś wygrzebałem tam na jednym stoisku ze starociami taki czarny stary przedpotopowy telefon stacjonarny z tarczą. Oddałem go do renowacji i dałem Freddie na święta. Myślałem, że mnie wyśmieje, ale ona specjalnie założyła u siebie w domu telefon stacjonarny, żeby go używać. Może znajdziemy coś fajnego. A po powrocie możemy skoczyć popływać.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  175. Wydawało mu się, że nie był śpiący. Już dawno minął moment, w którym odczuwał zmęczenie i gdy skutecznie zagłuszył je dużą dawką kofeiny, minęło bezpowrotnie. Teraz jechał na adrenalinie, na podniesionym ciśnieniu krwi, nagłej nieoczekiwanej dawce nowych emocji. Głowę faktycznie miał trochę ciężką, ale gdy teraz szedł z nią leśną ścieżką, wątpił, aby mógł tak po prostu ją zostawić na moment i zasnąć.
    Pokręcił głową, gdy wspomniała o jedzeniu i kawie.
    — Coś ty, Haze — mruknął, zerkając pod nogi, gdy omal nie potknął się o wystający konar. — Obawiam się, że kolejna kawa mogłaby mnie zabić.
    Preston faktycznie pracował nocami, pracował też w ciągu dnia, a na sen poświęcał tak mało czasu, jak tylko mógł. Zasypiał zwykle nad ranem, chwilę przed świtem, by obudzić się kilka godzin później po chaotycznym śnie nieprzynoszącym ulgi. Nie pamiętał, by kiedykolwiek było inaczej. Od zawsze spał raczej niespokojnie, budząc się i kręcąc. Podobno zdarzało mu się mówić przez sen. I zbyt często budził się bardziej zmęczony niż był przed położeniem się spać.
    Uśmiechnął się do niej lekko, mrużąc lekko oczy. Nie chciał jej martwić swoimi problemami ze snem. Większość ludzi reagowała na to zbyt żywiołowo, przekonując go, że to kwestia braku rutyny, za dużej ilości kofeiny lub czasu, który spędzał przed ekranami emitującymi niebieskie światło. Ostatnim czego chciał, to rozmowy o tym z Hazel, obawiał się, że przejęłaby się tym bardziej niż to faktycznie potrzebne.
    — Może masz rację — mruknął, zerkając na nią kątem oka. — Spróbuję się chwilę zdrzemnąć.
    Wbrew pozorom mieli całkiem dużo czasu. Rynek w Cooperstown trwał co najmniej do czternastej, a więc wystarczająco długo, by zdążyli się obkupić, obejrzeć najdziwniejsze lokalne rękodzieło i pójść później do jakiejś małej knajpki zjeść coś bardziej konkretnego i smaczniejszego niż jego naleśniki.
    — Kiedyś przyjeżdżałem częściej — odpowiedział, rozglądając się po dobrze znanym mu terenie.
    Freddie urządzała wszystko sama, ale czasem zabierała ze sobą Morty’ego tylko po to, by wykorzystać go do jakichś mniejszych prac remontowych. Domek kupiła dla samej siebie, chciała mieć miejsce, gdzie będzie mogła jeździć z dziećmi na letnie lub zimowe weekendy, ale też takie, gdzie sama mogła się zaszyć na jakiś czas, by odpocząć od wrzawy Nowego Jorku. Gdy mimo upływu lat, dzieci się nie pojawiły, jedynymi użytkownikami domku stali się Frederica i Preston.
    — Jakieś pół roku temu Freddie wniosła pozew o rozwód ze swoim mężem. Wzięła wtedy dwutygodniowy urlop i przyjechałem tu razem z nią. Graliśmy w pokera w miejscowym pubie, piliśmy, pływaliśmy łódką i łowiliśmy ryby, chociaż żadne z nas nigdy wcześniej nie trzymało wędki — Uśmiechnął się, przypominając sobie, jak jego siostra ograła wszystkich miejscowych chojraków, by ostatecznie całą wygraną przeznaczyć na stojący w pubie stary automat i piwo dla przegranych. Otworzył Hazel drzwi do domku, zdjął buty w przedsionku i odłożył na blat w kuchni kosz piknikowy. Zmarszczył brwi, mając przed oczami koniec tamtego wyjazdu. — Któregoś dnia wróciła w totalnej rozsypce, bo wpadła na Samuela w kawiarni w mieście. Przyjechał, żeby zabrać ją do domu. Nie mogła się po tym pozbierać, więc przez ostatnie dni jej urlopu leżeliśmy na leżakach zawinięci w grube koce, słuchaliśmy muzyki, jaraliśmy i zastanawialiśmy się nad sensem życia. Od tamtej pory żadne z nas tutaj nie przyjeżdżało. Aż do teraz.
    Kończąc, znów się uśmiechnął i nim zdążył odwrócił głowę i zasłonić usta, wyrwało mu się krótkie ziewnięcie i niemal od razu kolejne. Zerknął na nią rozbawiony, przecierając łzawiące lekko oczy.
    — Godzina i będę jak nowo narodzony — obiecał.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  176. Jego życie zawsze takie było – szybkie i po brzegi obładowane obowiązkami, dlatego aktywny tryb stał się jego nierozłączną częścią i to do takiego stopnia, że nie potrafił wyobrazić sobie nadejścia momentu, w którym nie miałby dosłownie nic do zrobienia. Zawsze miał jakieś zajęcie, a czas był dla niego towarem na tyle deficytowym, że żeby wcisnąć w nie jeszcze jedno spotkanie, nawet nie o charakterze biznesowym a imprezowym, trzeba by mocno się nagimnastykować. Jego grafik każdego dnia był pełny i wypchany po brzegi rozmaitymi sprawami, głównie pracą, z której składa się cała jego doczesna wędrówka, ale także zainteresowaniami związanymi ze sportem. Ale nawet gdyby miał tego czasu więcej i mógł szastać nim na prawo i lewo, bez obaw, że za moment go zabraknie, imprezy tak czy siak znajdowałyby się na końcu wszystkich list z jego potrzebami. Chayton nie jest szczególnie imprezowy i nigdy nie ciągnęło go do rozbijania się po barach i zapijania się w trupa, by następnego dnia obudzić się w bliżej nieznanej sobie lokalizacji, z bliżej nieznanymi sobie ludźmi. Pod tym względem był trochę odosobniony, zwłaszcza na studiach, choć to nie znaczy, że dobra zabawa jest mu całkowicie obca. Potrafi jednak bez niej żyć, bo ma trochę inne priorytety i bardziej niż na hulankach zależy mu na samorozwoju. Teraz, zresztą, ma też swoje lata, a czasy, gdy można było beztrosko wsiąknąć w nocne nowojorskie życie i wyłonić się po kilku dobach dawno już w jego przypadku minęły.
    Uniósł lekko brwi, bo Hazel trochę zaskoczyła go pytaniem o to, czy planuje zwolnić. Tak naprawdę to ostatnia rzecz, o której w ogóle myślał. I nie miał pojęcia, czy w ogóle potrafiłby to zrobić i jak mogłoby to wyglądać w jego wydaniu. Czy to chodziło o coś więcej niż o urlop? Bo jeśli nie to takowy bierze raz, czy dwa razy w roku. Jeśli tak... Aż ciężko pomyśleć, czy to w ogóle wykonalne.
    — Cóż, jeżeli pojawi się kiedyś powód, dla którego mógłbym zwolnić, to niewykluczone — przyznał po chwili, zakładając, że zwolnienie w jego przypadku musiałoby się objawiać rezygnacją z któregoś fachu, związaniem się z kimś tak naprawdę, a nie tylko na papierze, i korzystaniem z życia bardziej, niż grając w tenisa, czy waląc w bokserski worek. — Prowadzę bardzo aktywny tryb życia. Praca jest moją pasją, więc dużo pracuję, ale uprawiam też sporty, tenis, boks, trekking, które to z kolei wypełniają mój wolny czas. A raczej jego resztki. — Uśmiechnął się, nie próbując ukrywać, że jest inaczej. Na pewno niejedna osoba na jego miejscu postukałaby się w czoło i zamiast skupiać się ciągle na pracy, wzięła w końcu portfel i wydała kasę na podróże, albo jakieś wypasione gadżety. Ale Chayton? Im częściej jeździł w delegacje, tym rzadziej myślał o podróżowaniu, a bardziej o tym, żeby wreszcie wyciągnąć nogi w swoim własnym, prywatnym łóżku, a nie wiercić się w tym hotelowym gdzieś na drugim końcu globu.
    Skończywszy jedzenie, ułożył sztućce na talerzu na godzinie siedemnastej i odsunął go na bok, a w zamian sięgnął po lampkę z winem, którym lekko zamieszał przed wzięciem łyka.
    — O proszę. To w takim razie Vogue nie opędzi się od czytelników, zwłaszcza, jeżeli będziesz tę kolekcję prezentowała we własnej osobie, na sobie. Mam nadzieję, że nie przegapię tego wydania — stwierdził, sprawnie przemycając w słowach ten drobny komplement, ale czy nie miał racji? Oczywiście, że miał. Hazel nie dość, że była utalentowaną kobietą, to w dodatku zasługiwała na zaufanie, a Matka Natura wcale nie poskąpiła jej urody, a wręcz przeciwnie – hojnie ją obdarowała. Do tej pory Chayton nawet się nie zastanawiał, czy Hazel kogoś miała. Właściwie nie jest to jego sprawa i nie miałby zresztą czelności zaglądać w jej prywatne życie, ale ilekroć bywał w butiku, nigdy nie trafił na kogoś, kto byłby przy niej w jakiekolwiek formie, jeśli nie osobiście, to chociaż przez telefon.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Napoleon Bonaparte powiedział kiedyś, że cierpliwość, wytrwałość i pot tworzą niepokonaną kombinację sukcesu. I wiele w tym prawdy — rzekł, nawiązując do tego, jak ogromne pokłady tej wytrwałości musiała mieć w sobie Hazel przez cały ten czas prowadzenia działalności, żeby znaleźć się w miejscu, w którym była teraz. — I muszę przyznać, że teraz to zaczyna gryźć mnie sumienie, bo przyszedłem z ofertą, która tym bardziej odsunie Twoje marzenia urlopowe w cień — zdradził, unosząc usta w żartobliwym uśmiechu. — Jeżeli rzecz jasna zechcesz ją przyjąć.
      Tak naprawdę to jego ofertą Hazel mogłaby się zająć, gdy już odpocznie, bo akurat w tej sprawie terminy ich nie gonią. Chłopaki mają w czym chodzić na swoją ochroniarską służbę, więc sprawa nie jest aż tak pilna, żeby natychmiast ją wdrażać, zresztą Chayton zdawał sobie sprawę, że Hazel ma inną robotę, którą musi skończyć na czas i wcale nie liczył na to, że rzuci wszystko i zajmie się jego zleceniem.

      Chayton Kravis

      Usuń
  177. Preston należał do tych osób, które w nowym towarzystwie nie należały do najbardziej rozmownych. Zwykle trzymał się na uboczu z osobami, które znał. Rzadko nawiązywał nowe znajomości, bo też nie był najlepszy w ich podtrzymywaniu. Wydawał się raczej niezainteresowany, mrukliwy i mało przystępny. Zupełnie inaczej zachowywał się jednak wśród swoich bliskich i przyjaciół, wówczas nie miał żadnych problemów z opowiadaniem bzdur, żartowaniem i robieniem z siebie głupka. Przy Hazel niemal od samego początku czuł się na tyle swobodnie, że opowiadanie jej o niemal wszystkim nie sprawiało mu większych trudności. Była wdzięcznym rozmówcą, słuchała aktywnie, śmiała się w odpowiednich momentach i zadawała właściwe pytania. Zbyt łatwo się z nią rozmawiało.
    — Jeszcze niestety ma — odpowiedział, krzywiąc się wyraźnie. — Chociaż już tylko na papierze. Jak widzę, co od pół roku przechodzi i że to jeszcze przez jakiś czas się nie skończy, to zaczynam się zastanawiać, czy branie ślubu ma w ogóle sens.
    Freddie złożyła pozew o rozwód z orzeczeniem o winie Sama. I choć początkowo mężczyzna zarzekał się, że nie będzie robił problemów, to bardzo szybko zmienił zdanie w tej kwestii. Sporne w tej sprawie było wszystko: wina obu stron, faktyczny rozpad więzi, majątek, mieszkanie. Montgomery była przekonana, że to będzie trwało jeszcze co najmniej pół roku.
    — Tylko naprawdę mnie obudź — zaznaczył ze śmiechem, stając za nią i obejmując ją jeszcze na moment. — Wiesz… Ty też krótko spałaś, więc zawsze możesz do mnie dołączyć. Dobra, Haze, uciekam, ale wiesz w razie czego, gdzie mnie szukać. — Cmoknął ją szybko w szyję, po czym odsunął się z pewnym wahaniem. Wchodząc po schodach, odwrócił się jeszcze przez ramię i pokręcił głową z rozbawieniem, obserwując, jak się krząta po kuchni. — I nie sprzątaj za dużo.
    Gdy wszedł na górę, od razu skierował się do łazienki. Przemył twarz, zdjął koszulę, spodnie i skarpetki, zostając tylko w koszulce i bokserkach. Zerknął na moment przez uchylone drzwi do sypialni Hazel, po czym ruszył do pokoju obok. Podłączył już dawno rozładowany telefon do ładowania, otworzył okna i wyjął z szafki pościel. Zdążył ogarnąć prześcieradło i jedną poduszkę, po czym po prostu padł na na wpół pościelone wąskie łóżko. Było dla niego nieco za krótkie. Stopy mu wystawały poza materac, ale nasunął na jedną nogę jakiś skrawek poszewki na kołdrę, na której leżał i po prostu zasnął.
    Śniło mu się, że Hazel położyła się obok niego, że przesunął się pod chłodną ścianę i z jednej strony czuł na plecach zimny beton, a z drugiej ciepło jej ciała. I tak spał niespokojnie z jedną ręką pod poduszką, drugą położoną na materacu obok, bo co chwilę wydawało mu się, że Hazel wysuwa się z jego objęć i prawie spada z wąskiego łóżka.

    M.

    OdpowiedzUsuń
  178. — To jedno jest pewne. Nie jest w moim typie, więc nie będzie mnie swoją urodą rozpraszała — powiedział, śmiejąc się pod nosem. Chwycił jeszcze swój kask motocyklowy i wstał, czekając jeszcze na Hazel, która również powoli zbierała się do wyjścia, aby razem mogli opuścić lokal.
    — Nie martw się, będę starał się jej wybić z głowy te najgłupsze pomysły, może mi się uda? — wzruszył lekko ramionami, podchodząc w końcu do całego czarnego low ridera, który zaparkował praktycznie przed samym wejściem.
    Przełożył przez niego jedną nogę i zasiadł na wygodnym siedzeniu, ale jeszcze nie zakładał kasku na głowę, tylko oparł go o bak paliwa, który miał przed sobą.
    — Nie wiem, ale na pewno mniej niż tobie. Ja ominę korki — przyznał, zastanawiając się na tym chwilę — Ale nie martw się, będę na ciebie czekał pod samym wejściem — przyłożył dwa palce do czoła i jakby zasalutował, zaczynając się śmiać pod nosem. Założył na głowę kask i uśmiechnął się pod nosem — To do zobaczenia na miejscu! — krzyknął jeszcze, zanim uruchomił z głośnym warkotem silnik swojego motocykla, po czym ruszył.
    Jemu dotarcie na miejsce zajęło około dwudziestu minut. Wiedział też, że Hazel pewnie potrzebowała jeszcze raz tyle samo czasu, dlatego skierował swoje kroki do pobliskiego sklepu, gdzie kupił sobie butelkę wody, po czym dopiero wtedy ruszył pod wskazany adres. Był to ogromny apartamentowiec, który wręcz przytłaczał swoimi rozmiarami i przeszkleniami. Sam nie wiedział, jak można było żyć w takich szklarniach. On sam był wychowany w małej mieścinie, więc mimo tego, że i dzisiaj mieszkał w domku to zgiełk Nowego Jorku czasami mu po prostu przeszkadzał.
    Oparł się ramieniem o ścianę budynku i napił się wody z plastikowej butelki.

    Wade

    OdpowiedzUsuń
  179. Prestonowi podobał się pomysł z imprezą dla Freddie. Po zakończonym rozwodzie powinna mieć możliwość świętować swoją na nowo odzyskaną wolność i zamienić wyczerpujący wielomiesięczny proces na dające wytchnienie chwile spotkanie z bliskimi. Swoją propozycją wprawiła go w osłupienie, i nie chodziło nawet o to, że sam na to nie wpadł, a raczej o fakt, że w swojej życzliwości chciała to zrobić dla jego siostry, mimo że nie miały przecież aż tak bliskiej relacji, a także o to, że powiedziała to w liczbie mnogiej. I choć wydawało się to czymś zupełnie nieistotnym, to przyprawiało go o szybsze bicie serca. To było dla niego coś zupełnie nowego i słyszał wyraźnie każde my, które padało z jej ust.
    Trudno było mu się obudzić. Czuł na głowie dotyk jej ręki, ale jego mózg natychmiast wplótł to w sen i dopiero jej ciche słowa sprawiły, że mruknął coś pod nosem i wyciągnął do niej rękę, próbując ją chwycić. Nie otwierał oczu, ale uśmiechnął się sennie, gdy jego dłoń wylądowała na jej udzie. Dopiero wtedy spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem spod na wpół przymkniętych powiek i uśmiechnął się nieco szerzej. Położył już obie ręce na jej biodrach i przyciągnął ją do siebie, zmuszając do tego, by położyła się obok. Wsunął twarz w jej włosy i zarzucił na nią nogę, odcinając jej drogę ucieczki.
    — No patrz — wymruczał, ponownie zamykając oczy. Głos miał jeszcze zachrypnięty i zaspany. — Zmieściliśmy się.
    Nie był pewny, dlaczego nie położył się do łóżka, w którym wcześniej spała Hazel. Nie chciał chyba naruszać jej przestrzeni. Mimo wszystko, nawet mimo tego, że drzwi od jej sypialni były cały czas otwarte, miała przecież pełne prawo do własnej przestrzeni i choć Preston nie zrobiłby nic, co mogłoby ją w jakikolwiek zaniepokoić, to dopóki go nie zaprosiła, nie chciał jej tej namiastki prywatności pozbawiać.
    — Ładnie pachniesz, jak… ty — westchnął cicho, chyba jeszcze nie w pełni obudzony. Jego dłoń zupełnie niezależnie od niego wędrowała teraz po jej ciele. Po udzie, biodrze i brzuchu. Dopiero gdy pod palcami wyczuł jej gładką skórę, a nie materiał koszulki, uniósł nieco powieki. Nie od razu zabrał dłoń. Przesunął ją nieco zbyt ociężale po jej biodrze i wyciągnął w górę, przeciągając się. Wsunął rękę pod głowę i wychrypiał, uśmiechając się do niej ciepło: — Hej, Haze. Co ty tu robisz?
    Choć siedzieli już przecież przytuleni do siebie w wagoniku młyńskiego koła lub na kocu godzinę wcześniej, to teraz całkowicie zmienił się kontekst. Wcześniej ich kontakt fizyczny był intymny w nieco inny sposób. Raczej czuły niż seksualny, a teraz miał ją obok siebie w łóżku i choć pytał, co w nim robiła, to jak przez mgłę pamiętał, że sam był za to odpowiedzialny. Nie chciał wcale tego przyspieszać. Jego ręce same się do niej rwały, ale dziwną nieco masochistyczną przyjemność sprawiało mu oczekiwanie na każdy kolejny mały krok, który wykonywali.
    I gdy patrzył na nią z włosami rozrzuconymi na poduszce, z lekko rozchylonymi ustami i wpatrzonymi w niego oczami, czuł poza ogromnym zachwytem i pobudzeniem coś, czego nie potrafił nazwać. Jakąś dziwnie miłą ekscytację. Coś łaskotało go w brzuchu i trudno było mu złapać oddech. Przechylił głowę i zapytał w końcu:
    — Gotowa, żeby podbić Cooperstown?

    M.

    OdpowiedzUsuń