Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2159. I know my kingdom awaits and they've forgiven my mistakes I'm coming home

Spoglądał na puste mieszkanie, w którym spędził ostatnie niemal trzy lata życia.
Większość mebli w mieszkaniu była tutaj zanim Ethan się wprowadził, niektóre dokupił. Nie widział większego sensu w tym, aby ciągnąć to wszystko ze sobą. Niektóre rozdał potrzebującym, jeszcze inne sprzedał. Czuł ścisk w sercu wiedząc, że ma opuścić to miejsce. Było mu żal opuszczać Nowy Jork, który przez ostatnie lata był dla niego domem, miejscem, w którym poznał cudownych ludzi i z którymi mocno się związał. Nastał też jednak czas zmian. Tych lepszych, bo choć jeszcze nie wiedział co na niego czeka w przyszłości to wiedział, że będą to same dobre rzeczy. Kolejne dni będą ciężkie i trudne, wcale nie uśmiechała mu się podróż powrotna. Uparł się na to, aby wracać samochodem. Chciał opuścić Nowy Jork dokładnie w ten sam sposób, w jaki do niego przybył. Taka podróż już wtedy była przygodą, a teraz wydawało mu się, że będzie świetnym zakończeniem dla nowojorskiej przygody.
To nie była łatwa decyzja ani taka, którą podjął z dnia na dzień. Od wielu już tygodni narastała w nim ta myśl. Z początku nie pozwalał jej się ujawnić, trzymał ją głęboko w sobie licząc, że jeśli stłamsi ją problemami życia codziennego zapomni o tym, o czym myślał i nie dojdzie to do skutku. A potem ta myśl zaczęła robić się coraz większa, pojawiała się coraz częściej i zajmowała większość umysłu Cambera. W końcu stała się na tyle natrętna, że nie mógł już myśleć o niczym innym. Najpierw ze swoimi przemyśleniami był sam. Nie chciał mówić o nich na głos, jakby bał się tego, że gdy komuś się z nich zwierzy staną się one prawdą. Długo funkcjonować jednak nie mógł w ten sposób. Oczywiście, że pierwszą osobą, której powiedział o tych myślach była Lorena. Ku jego zaskoczeniu blondynka przystała na jego propozycję. Oboje chyba wiedzieli, że nadszedł czas na zmiany. Zresztą, mieli przecież za cztery miesiące zostać rodzicami – zmiany nadchodziły czy tego chcieli czy nie. Nadal nie mieściło mu się to w głowie i chwilami zachowywał się niczym nastolatek. Teraz to było najmniej ważne. Oboje wiedzieli, że Nowy Jork nie jest miejscem, w którym chcieliby dziecko wychowywać. Oboje przecież mieli setkę wspomnień z Chetwynd; bawienie się od rana do późnego wieczora na zewnątrz, budowanie domków i odkrywanie co kryją w sobie lasy i góry. Wiedział, że życie się zmienia i teraz mieszkające tam dzieciaki bardziej ciągnie do internetu, który i tak nie działał tam najlepiej, ale był i pochłaniał cały ich świat.
Obawiał się powrotu do Chetwynd. Przede wszystkim dlatego, że porzucił je w chwili, kiedy tak naprawdę powinien był tam zostać. Zamieszkał w Nowym Jorku, który przyniósł mu wiele zmian – lepszych i gorszych, ale głównie tych lepszych i sądził, że zadomowi się tutaj już na dobre. W środku cały czas ciągnęło go do Kanady. Tych mroźnych zim, do znajomych twarzy. Oczywiście, że będzie tęsknił za Nowym Jorkiem. Za tym, że o każdej porze dnia czy nocy mógł znaleźć otwartą restaurację, zamówić jedzenie prosto do domu. Za hałasem, w którym znajdował swego rodzaju ukojenie. Za przyjaciółmi, za wypadami na steki i różnymi, dziwnymi przygodami, które się tu zdarzały. Wiedział, że za każdym razem, jak będzie myślał o tym co wydarzyło się w Nowym Jorku, będzie myślał o tym z uśmiechem i będzie wspominał z czystą przyjemnością. Miał za co być wdzięczny ludziom, których spotkał na swojej drodze. To oni niejako go ukształtowali, pomogli mu z zadomowieniem się w tym wielkim mieście. Bez nich z całą pewnością byłoby mu tutaj ciężko, mógłby nadal nie wiedzieć o pewnych rzeczach, a które dla osób, które z telefonów i social media korzystały regularnie nie były żadnym zaskoczeniem.
Denerwował się. Bardzo się denerwował i coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to był błąd.
— Uspokój się. — Łagodny ton głosu Loreny przywołał go z powrotem na ziemię. Zawiózł ją na lotnisko. Musiał ją przekonywać dobre trzy dni, aby leciała do Chetwynd sama z mamą, a on do nich dołączy po kilku dniach. Naprawdę potrzebował tego wyjazdu w samotności. Tylko on, szerokie autostrady i Thor na siedzeniu obok. — Wszystko będzie w porządku, nie pierwszy, jak lecę samolotem.
— Wiem, ale pierwszy raz lecisz będąc w piątym miesiącu ciąży — odparł krótko. Co z tego, że miała zielone światełko od lekarza, wszystko przebiegało dobrze. Nie będzie go obok, a to była długa podróż. Krótsza i mniej męcząca od jazdy samochodem. — A jeśli jednak coś się stanie?
Z ust blondynki wyrwało się westchnięcie przepełnione zirytowaniem i równie to samo mówiło jej spojrzenie. Ogarnij się, Camber. Powinien to zrobić. Od kilku dni chodził za nią wymieniając wszystkie powody, dla których powinna lecieć samolotem, a nie jechać z nim autem do Chetwynd. Teraz nagle zaczynał widzieć jednak więcej zalet w jeździe niż lataniu.
— Jedyne co mi się może stać, to zmęczenie. Sam mnie tu wepchnąłeś.
— Wiem, wiem.
Westchnął spoglądając na tablicę odlotów. Zostały jeszcze dwie i pół godziny do odlotu. W sam raz, aby przejść przez wszystkie kontrole, kupić jeszcze coś do wzięcia na pokład i dojście do bramek. Nie mógł już dłużej zatrzymywać Loreny z Margaret.
— Masz na siebie uważać i masz zadzwonić, jak tylko wylądujesz, rozumiesz?
— Nie, nie rozumiem. Oczywiście, że to zrobię, przestań panikować.
Łatwo było jej mówić. Nie zamierzał się uspokoić, dopóki nie będzie miał od niej wiadomości, że wszystko jest w porządku i znalazła się już w Kanadzie. Zatrzymywać dłużej blondynki też już nie mógł. To było pożegnanie tylko na chwilę, na kilka dni i znowu się zobaczą. Nie ruszył się z miejsca, dopóki całkiem nie zniknęła mu z oczu razem z matką. Dopiero wtedy mógł odejść, ale i tak miał wyrzuty sumienia, że pozwolił lecieć jej samej. Jednocześnie wiedział, że opuszczenie Nowego Jorku w samotności to jest dokładnie to, czego potrzebuje i tylko w ten sposób będzie mógł się faktycznie z tym miejscem pożegnać.
Zaplanował wyjazd na wczesny ranek następnego dnia.
Lorena była już w Chetwynd, a to było najważniejsza. Cała i zdrowa, więcej nie było mu potrzeba, aby móc w spokoju wyruszyć w drogę do domu. Naprawdę wracał do domu. Zanim doszło jednak do wyjazdu, musiał zrobić jeszcze parę rzeczy. Zajrzał do swojej ulubionej cukierni na Times Square, gdzie powitała go nowa pracownica, której nie kojarzył. Zabrał z tego miejsca swoje ulubione pączki z lukrem. Times Square było, jak zawsze, przepełnione masą turystów. Wszyscy zachwycali się widokami, masą kolorowych reklam, magikami na ulicach, tancerze zbierali wokół siebie grupy ludzi, a ci wrzucali do kapeluszy czy pudełek pieniądze. Zwykle tego nie robił, ale i on wrzucił parę dolarów dziewczynie, która chyba potrafiła wygiąć się w każdą możliwą stronę i w momencie, kiedy Ethan wrzucał pieniądze wyginała się na wszystkie możliwe sposoby. Chciał zapamiętać dobrze to miejsce. Był pewien, że jeszcze tu kiedyś wróci. Pewnie jako turysta, a może w odwiedziny? Liczył, że zostanie mu ten wyjazd wybaczony i kiedyś dostanie zaproszenie od przyjaciół. Nie chciał tracić kontaktu z osobami, które tu poznał i każdej osobie, która stała mu się bliska zostawił nowy adres.
Naprawdę stąd wyjeżdżał. Chyba dopiero teraz zaczęło to do niego docierać, że naprawdę opuszczał Nowy Jork i póki co, wracać tutaj nie zamierzał. Brzmiało to dość ostro. To sformułowanie nawet zaczęło go boleć. Naprawdę wyjeżdżał. Był świadom tego, że ten dzień kiedyś nastąpi. Prędzej czy później miał wrócić do Chetwynd. Jeszcze niedawno sądził, że będzie to później niż wcześniej, a życie napisało zupełnie inny scenariusz. I poniekąd się z tego cieszył. Czuł smutek, jednak to był dobry smutek. Taki, który pojawiał się zawsze, gdy kończyło się coś dobrego. Zaczynał teraz zupełnie inny etap życia, który musiał rozpocząć w miejscu, w którym wszystko zakończył. W pewien sposób zrobił kółko. W Chetwynd zakończył się trudny dla niego rozdział, miał wiele nieprzyjemności i trudności, od których postanowił uciec. Natomiast w Nowym Jorku odnalazł spokój, szczęście i miłość, prawdziwych przyjaciół. Miał to wszystko nadal, a nawet dostał więcej, to chciał się tym cieszyć w Chetwynd. Może i bez przyjaciół, którzy miał nadzieję, że mimo wszystko nimi pozostaną.
Dotarł do umówionego miejsca po trzydziestominutowym spacerze. Być może popełniał błąd przychodząc tutaj, ale skoro zamykał wszystkie sprawy, to musiał zamknąć wszystkie.
— Naprawdę wyjeżdżasz?
Nie słyszał tego głosu już od kilku dobrych lat. Przynajmniej nie na żywo, nadrobił przecież wszystkie filmy i odcinki seriali, ale głos z telewizora czy komputera nie umywał się nawet do głosu na żywo. Michael stał przed nim parę metrów. Ubrany cały na czarno z kapturem na głowie, pewnie nie chciał, aby ktoś go rozpoznał. — Wyjeżdżam z rana, Lorena jest już na miejscu — odparł. To było ich pierwsze spotkanie. Ethan od miesięcy próbował wymusić na nim, aby się spotkali i porozmawiali, a dopiero, gdy powiedział, że wraca do domu się na to zgodził.
— I uważasz, że to dobra decyzja?
— Nie będziesz mi prawił kazań ani przekonywał do zostania. Miałeś szansę. I ją spieprzyłeś, jak wszystko.
— Odzyskałeś dom?
— Od kiedy cię obchodzi co się dzieje z domem?
— Nie obchodzi, zastanawiam się tylko, gdzie będziesz mieszkał. W jednym domu z ciężarną dziewczyną i jej matką? Powodzenia. — Prychnął. — Udanej podróży, Ethan. Proszę… nie kontaktuj się więcej ze mną. Nie chcę mieć nic wspólnego z tamtym domem, miejscem i Kanadą. Pozwól mi na to.
Tego się nie spodziewał. Wiedział, że Michael miał dość dziwne nastawienie do Chetwynd i wszystkich, ale tymi słowami go zaskoczył. Nawet nie wiedział co powinien powiedzieć. I chyba nie należało naciskać na odpowiedź. Ich drogi rozeszły się już dawno temu. Już nie byli braćmi. Może i łączyła ich ta sama krew, ale więź zniknęła już dawno temu i nie było szans na to, aby ją odbudować.
— Żegnaj, Ethan. Udanej podróży.
Podróż była długa, wymęczająca i w trakcie miał jej serdecznie dosyć. Należało wrócić samolotem, ale co zrobiłby z autem i psem? Nie potrafiłby skazać Thora na długi lot w miejscu, do którego nie miałby wyglądu i nie wiedziałby, czy jest tam mu dobrze i czy jest bezpieczny. Będąc w aucie w każdej, no prawie w każdej, chwili mógł się zatrzymać i z nim wyjść. Czuł się też bezpieczniej w samochodzie niż samolocie. Czas poświęcił na przemyślenie wszystkich spraw, tego co się działo w Nowym Jorku, czego doświadczył i co mu pobyt w tamtym miejscu przyniósł. Wyjeżdżając nawet uronił łzę lub dwie, które prędko otarł. Już tęsknił. Ale podjął świadomą decyzję, której nie żałował. Po przekroczeniu Kanady czuł się już jak w domu. Przed nim było jeszcze sporo kilometrów do przejechania, ale to już była prosta droga.
Znak Witamy w Chetwynd pojawił się po kolejnych kilku godzinach jazdy.
Uśmiechnął się delikatnie. Był wymęczony, chciał się wykąpać i przespać kolejne dwa dni. W końcu był w domu, teraz zostało mu tylko dojechanie do właściwego gospodarstwa. To już była chwila, kiedy podjechał pod dom. Nie zdążył nawet się zatrzymać, a z domu widział wybiegającą blondynkę. Wszędzie dookoła leżał śnieg i było zimno, dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Wcześniej jakoś nie patrzył na zalegający po obu stronach drogi śnieg. Jak tylko wysiadł z auta ramiona blondynki owinęły się wokół jego szyi, a ona przylgnęła do niego całym swoim ciałem. Chciał ją nawet skarcić za to, że wybiegła tylko w swetrze, bez kurtki i zimowych butów, ale zamiast tego sam ją objął, chowając twarz w jasnych kosmykach dziewczyny.
— Jesteśmy w domu.
***
Dziękuję za niemal dwa lata świetnej zabawy i za każdy wątek. Pora wrócić do domu. 💓 

10 komentarzy

  1. Mam nadzieję, że w życiu Ethana i Loreny wszystko będzie się dobrze układać, chociaż Davie o ich krótkiej znajomości nigdy nie zapomni, o :D Muszę powiedzieć, że notkę czytało się szybko i przyjemnie, zdecydowanie za szybko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też mam nadzieję, że tak będzie. My o Davie też nie zapomnimy, nie da rady. Była wyjątkowa. ♥ Cieszę się, że tak przyjemnie się czytało, dziękuję za przeczytanie i komentarz. 🥺❤️

      Usuń
  2. Ojej, a właśnie miałam zasiadać do odpisu ;c Cóż, nie udało się nam go poznać bardziej w wątku, ale życzymy mu z Nayą, by ta zmiana przyniosła same dobre rzeczy ;3 Muszę przyznać, że notkę czytało się bardzo przyjemnie, akurat do kawusi i ciasteczka, z którymi sobie zasiadłam ^^
    Dla Ethana jeszcze raz dużo szczęścia, a Tobie życzę weny i do napisania :D Kto wie, może zawitasz z kimś nowym? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że nic straconego i jeszcze być może uda się nam coś napisać!:) Ja się z NYC nigdzie nie wybieram, jedynie Ethan z powrotem potuptał do Kanady. :D O, cieszę się, że mogłam umilić trochę czas przy kawce i ciastku. ^^❤️

      Usuń
  3. No to życzę Lorenie, Ethanowi i ich dziecku, aby znaleźli swoje miejsce na ziemi :) Nie miałam okazji ich poznać, ale kto wie, co przyniesie los? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękujemy. ❤️ Znając mnie jeszcze tu kiedyś z nim zajrzę. Zdecydowanie za bardzo lubię wracać z postaciami i zapewne Ethan się tu jakoś w przyszłości pojawi. ^^

      Usuń
  4. Post umilił mi drogę do domu, ale poza tym nie jest mi ani trochę miło ;c Przecież nasz kompan do jedzenia steków miał nie znikać bez uprzedzenia! Nie zgadzam się! Nie wyrażam administracyjnej zgody na to zniknięcie! A tak na poważnie... To mam nadzieję, że Ethan kiedyś wpadnie chociaż w odwiedziny ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może żadnych obietnic składać nie będę, ale gdzieś tam w kościach czuję, że na steki się jeszcze z Jeromem zabierzemy^^ Wiem, wiem ;c Obiecałam tak nie znikać, ale... póki co wiem, że jego prowadzenie donikąd by mnie nie zaprowadziło, a tak poczeka na lepszy czas, odpocznie i może wróci tutaj lepszy niż był. ❤️

      Usuń
  5. Aj! Jestem rozdarta. Z jednej strony cieszę się, że Ethan ma szansę na odnalezienie prawdziwego szczęścia, w miejscu, które kocha, z Loreną u boki i dzieckiem w ramionach! A z drugiej strony cholernie mi szkoda, że nie miałyśmy okazji, żeby porządnie rozpisać nasz wątek... Pamiętam jeszcze, jak parę lat temu przejęłam od Ciebie postać i żałuję, że od tamtej pory nie miałyśmy zbyt wiele czasu i okazji, żeby popisać, dlatego mam nadzieję, że znajdziemy jeszcze sposobność. ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh, mi też szkoda, że nie mogłyśmy rozwinąć wątku dalej, bo miał świetny potencjał. :C Ale póki co, skoro obie jesteśmy na blogu to jeszcze na pewno trafi się okazja do tego, aby razem popisać. ^^ I... ja też pamiętam! Jeśli mnie pamięć do imion nie myli to była to Willow od Drake.❤️ :D

      Usuń