Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2154. I thought I saw the devil, this morning

Looking in the mirror, drop of rum on my tongue 

To niesamowite, jak łatwo przychodzi nam uwierzyć w to, że jesteśmy niezastąpieni, najlepsi. Niesamowici. Nieprzeciętni, oryginalni. Jak w swojej indywidualności – paradoksalnie zmieniamy się w bezkształtną masę podobnych sobie ludzi, dążących do kilku uschematyzowanych celów. Jak gonimy za materialnym dobrem i nieuchwytnym szczęściem. Jak bardzo chcemy komuś zaimponować tylko po to, aby zawieść się na kolejnej osobie. Jak próbujemy zrozumieć, skrupulatnie porządkując poszczególne aspekty naszego życia. Bezskutecznie. Na samym końcu i tak pozostajemy bez odpowiedzi na większość zadawanych przez nas pytań.
Dlaczego?
Czy to ważne? W końcu tak niesamowite jednostki jak my nie powinny się przejmować życiowym doświadczeniem, które przez wielu z nas uważane jest za niechciany ciężar. Czy poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o sens ma jakiekolwiek znaczenie? Czy nie lepiej byłoby zapytać o jakość? O to, czy każdy nawet najmniejszy krok ma wartość? Czy podniesienie się z łóżka kolejnego poranka przyniesie coś dobrego? To niesamowite, że mimo ogólnej beznadziejności nadal pozostajemy najlepsi. Przynajmniej według innych. Według tych, którzy nie mają wglądu w nasze wewnętrzne potyczki.
Gdzie?
Jest wiele miejsc, w których chciałabym teraz być. Ale na pewno nie tutaj. Nie w tym momencie życia. Nie zamknięta w czterech ścianach. Jasnych i przyjemnych, z dużym oknem z widokiem na jeden z nowojorskich parków. Chciałabym odnaleźć już spełnienie, a nie ciągle za nim gonić, potykając się raz za razem, smakując każdej swojej porażki, zastanawiając się, czy ma ona wystarczająco gorzki smak, aby nie popełniać znowu i znowu tego samego błędu.
Jak?
Słyszałam wielokrotnie, że na pomoc chętnie przyjdą nam inni ludzi. Tak samo niezastąpieni, najlepsi, niesamowicie nieprzeciętni jak ty, jak ja. Właśnie ci, którzy nic nie widzą, ale których trzeba uświadomić. Prawie tak samo boleśnie jak siebie samych. Jednak jak oni mieliby mi pomóc, skoro żyją własnym nieprzeciętnym życiem, które właściwie nie różni się tak bardzo od życia przypadkowego przechodnia, mijanego codziennie w drodze do pracy. W jakim celu szukamy pomocy u innych ludzi, skoro oni sami jej potrzebują? Skoro mają własne potyczki, bitwy i wojny, które należy wygrać. Dlaczego na siłę próbujemy udowodniać, że nasze przeciętne życie jest nieprzeciętne? Czy nie lepiej byłoby spocząć na laurach i cieszyć się z tego, co już mamy? Po co urzeczywistniamy plany innych, które dotyczą tylko i wyłącznie nas? Dlaczego chora ambicja otaczających nas ludzi ma tak znaczący wpływ na to, jak przeżyjemy kolejny dzień?
Wiele czasu zajęło mi zrozumienie, że moja własna wojna jeszcze trwa, że jeszcze jej nie wygrałam, że nie byłam w stanie wygrać nawet bitwy, a czekały na mnie kolejne starcia. Może mniej krwawe, ale z pewnością równie nieprzyjemne. Nieznośnie. Jednak najpierw chciałabym zrozumieć, a do zrozumienia było mi tak samo daleko jak do wygranej. Wszystko było i jest bez sensu. Ja, ta najlepsza dla siebie, też jestem bezsensu.
Nazywam się Zoey. I jestem alkoholiczką.

W przestronnej sali z wysokim sklepieniem ustawiono kilkanaście niezbyt wygodnych krzeseł w taki sposób, aby tworzyły okrąg. Każde miejsce było zajęte przez inną osobę, na jednym z nich siedziałam ja. Kiedy na głos odczytywałam notatki, wszyscy milczeli. Zdążyłam zauważyć, że w tym miejscu szanuje się przestrzeń innych. Nikt nie prychnął, nikt nie parsknął śmiechem, nie usłyszałam nawet ziewnięcia, które mogłoby być oznaką znudzenia. Jednak nie miałam pewności, czy każdy ze słuchaczy był zainteresowany. Każdy z nich przyszedł tu ze swoim problemem, teoretycznie podobnym do mojego, praktycznie zupełnie innym. Spoglądając na ich nieraz beznamiętne twarze, nie potrafiłam odczytać ich myśli, odgadnąć schematów, które ich tutaj doprowadziły. Jedynie czarnoskóra terapeutka wydawała się zainteresowana tak naprawdę. Słuchała, czasami nawet przyłapywałam ją na skinięciu głową. Momentami na jej twarzy pojawiał się niezbyt przyjemny grymas. Obawiałam się tego, że mnie nie zrozumie, a przyjście na terapię okaże się zbędnym trudem, wysiłkiem, na który nie miałam ochoty. Mogłam poświęcić ten czas na cokolwiek innego. Na kolejnego drinka w nowo otwartym barze trzy przecznice od mieszkania.
Nie byłam w stanie mówić, więc czytałam to, co przygotowałam wcześniej. To, co siedziało w mojej głowie, przerastało mnie samą, było zbyt skomplikowane i niejasne, a ja nie chciałam snuć opowieści o tym, jak po raz pierwszy skosztowałam alkoholu, jak po raz pierwszy poczułam, że przyniósł ukojenie. A właściwie obojętność. Wolałam snuć rozmyślania nad sensem życia, jakby wierząc, że samo myślenie o nim pomoże mi w jego odnalezieniu. To było trzecie spotkanie, na którym byłam, ale pierwsze, na którym postanowiłam się odezwać. Do tej pory słuchałam i wyciągałam wnioski z powtarzających się u innych osób schematów. Carl zaczął pić po odejściu żony. Jocelyn po stracie dziecka. Henry po wypadku samochodowym. Początek niemal każdego z nich związany był z tragedią. Niewyobrażalnie bolesną. Mój początek nie miał genezy równie tragicznej, co ich. Mój początek był wynikiem lekkomyślności, chęci zabawy, chęci czucia się swobodnie, pewnie i w szczytowej formie — fakt, wyrzucenie ze szkoły policyjnej przez skandal, którego tak naprawdę nie było, odbiło się na jakości mojego myślenia. Czułam się oszukana, ale nie skrzywdzona. Być może wtedy sięgnęłam po raz pierwszy po alkohol tylko po to, żeby zapić te przykrości, odsunąć od siebie niezbyt przyjemne myśli. I choć byłam poszkodowana, to na pewno nie na tyle, aby odcisnęło to piętno na moim dalszym życiu. Bo mogłam więcej. Ale nie potrafiłam. Na trzeźwo czułam się zwykłym, szarym człowieczkiem, wpuszczonym w maszynę, napędzaną potwornym wyścigiem szczurów, do którego zupełnie się nie nadawałam. Nie chciałam walczyć o miejsce w społecznej hierarchii. Chciałam tylko znaleźć swoje miejsce, ale gdzieś po drodze się zgubiłam. Tak po prostu.
Terapeutka po krótkiej chwili podziękowała mi za wypowiedź i zwróciła się do innego uczestnika warsztatów. Zaczął opowiadać, a ja automatycznie się wyłączyłam. Przez krótki moment próbowałam wierzyć w to, że jestem we właściwym miejscu, jednak teraz docierało do mnie, że pojawiłam się na terapii tylko ze względu na ojca.
Spojrzałam na sufit wyłożony kasetonami, które kiedyś pewnie były białe. Oczywiście, że wolałabym teraz usiąść z butelką piwa przed telewizorem. Byłoby to zdecydowanie przyjemniejsze niż spotkanie w gronie alkoholików. Postanowiłam przyjrzeć się wszystkim tym zmęczonym, beznadziejnie zmęczonym twarzom. Czy wyglądam tak jak oni? Czy moje spojrzenie jest tak samo wyprane z wszelakich emocji? Czy skóra jest poszarzała, ramiona przygarbione? Czy brakuje mi energii, blasku i radości? Czy naprawdę zgubiłam się tak bardzo, że po spojrzeniu w lustro nie byłabym w stanie rozpoznać osoby, którą kiedyś byłam?
Ludzie zgromadzeni w przestronnej sali zaczęli się podnosić z krzeseł. Owijali szyje szalikami, zarzucali na ramiona kurtki i płaszcze. Ja nie byłam w stanie się ruszyć, choćby drgnąć. Cała moja wypowiedź, która teraz nie miała dla mnie większego sensu, zapisana była na kilku kartkach z zeszytu. Gniotłam je w dłoniach. Dziwnie śliskich i spoconych. Te wszystkie słowa nikły, przemijały, ale dwa ostatnie zdania sprawiały, że czułam nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej, który spłycał oddech.
Nazywam się Zoey. I jestem alkoholiczką.

Dawno, dawno nie pisałam już nic w pierwszej osobie. 
Za sprawdzenie tekstu dziękuję El. ♥

10 komentarzy

  1. [To ja zacznę od "nie ma za co i dobrze o tym wiesz!" :P
    A co do notki... poza tym, co już wiesz, to mojemu Noah byłoby na pewno smutno, gdyby się o wszystkim dowiedział. Tak ciężko na serduchu. Bo on ma serducho. I lubi Zoey. I stanowczo nie chce jej dalej rozpijać. Choć pewnie nie bardzo wie, co innego miałby robić. :(]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest, jest za co! Zwłaszcza, że pewnie nie raz jeszcze skorzystam z Twoich usług. ;D
      I myślę, że Zoey wkrótce zacznie pomagać Noah w tym, żeby jej nie rozpijał. Damy radę! ♥

      Usuń
    2. Zawsze chętnie poczytam Twoje notki :) I mam nadzieję, że wątek naszych postaci będzie się rozwijał ;)

      Usuń
  2. Dawno nie pisałaś niczego w pierwszej osobie, ale myślę, że możesz robić to zdecydowanie częściej :) Przyznam, że właśnie początkowo zdziwiłam się, widząc pierwszą osobę, ale było to pozytywne zaskoczenie i pochłonęłam notkę w mgnieniu oka! Chętnie poczytam częściej o tym, co też dzieje się w głowie Zoey, ponieważ robisz to zgrabnie i rzeczowo ♥
    I podobno najtrudniej przyznać się do problemu, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa, dziękuję! ♥ Ostatnio lubię ekspemrymenty w notkach, więc myślę, że do pierwszej osoby będę wracać częściej, zwłaszcza w przypadku Zoey, która sama siebie musi poukładać, więc właśnie jej przemyślenia mogą być... ciekawe. :D
      Podobno tak. Mam nadzieję, że uda mi się tak pokierować Zo, żeby teraz miała tylko z górki. :D

      Usuń
  3. Ojejku. To pierwsze co mi przyszło do głowy, po przeczytaniu tekstu, który jest cudnie napisany i czytałam go z przyjemnością, a pisanie w pierwszej osobie wychodzi Ci świetnie. Mam ogromną ochotę przytulić Zoey. Może się mylę, ale pierwszy krok do wyzdrowienia to chyba przyznanie się samemu przed sobą, że ma się problem. Potem pewnie wcale łatwiej nie jest, ale zupełnie inaczej, gdy już się wie, że ten problem jest i trzeba z nim walczyć. Mam nadzieję, że jeszcze uraczysz nas jakimś tekstem, z tego co pamiętam poprzednia notka Zoey nie skończyła się najlepiej, więc liczę, że następna będzie już bardziej kolorowa. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Bardzo miło czyta się takie słowa, zwłaszcza, że do końca nie byłam przekonana co do swojego pisania w pierwszej osobie. ♥
      Zoey przytulaskom nie odmówi, ale też myślę, że jeszcze sporo czasu minie zanim zacznie u niej być bardziej kolorowo. Ale dojdziemy i do tego. :)

      Usuń
  4. Bardzo fajna notka, dzięki której możemy spojrzeć na sytuację z punktu widzenia Zoey. Myślę, że decydując się na udział w spotkaniu zrobiła wielki krok ku lepszemu i wierzę, że od teraz będzie już tylko dobrze. Małymi krokami buduje się najtrwalsze sukcesy.
    Chętnie przeczytam kontynuację, więc będę jej wypatrywać! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! ♥
      Razem z Zoey, właśnie tymi małymi krokami, zamierzam zbudować jej sukces. I mój, jeśli chodzi o pisanie notek. Mam nadzieję, że niebawem znowu uda mi się napisać jakiś post i pchnę historię Zo do przodu. :)

      Usuń
  5. Jestem pod ogromnym wrażeniem notki, bo wzbudziła we mnie naprawdę wiele emocji. Myślę, że pisanie w pierwszej osobie zdecydowanie w tym pomogło - pozwoliło czytelnikom na moment wejść do głowy Zoey i zobaczyć, jak bardzo zmaga się ze swoim problemem.
    Cieszę się, że Zoey zdecydowała się na terapię, nawet jeśli zrobiła to tylko ze względu na ojca. Widać, że mimo to zaczęła się angażować, a co najważniejsze - przyznała się do swojego nałogu, co podobno jest tym pierwszym i zarazem najtrudniejszym krokiem.
    W takim razie trzymamy kciuki za Zoey i nie umiemy się doczekać naszego wątku <3

    OdpowiedzUsuń