Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] "Are you insane like me?"



Jaime Moretti

19 lat | student antrolopogii sądowej na NYU | jego mózg nie broni się przed nadmiarem informacji | jeden z najlepszych studentów na swoim wydziale | pochodzi z Miami | dzieciak z bogatego domu | świadek morderstwa swojego brata | You can't wake up, this is not a dream | dużo pije | dużo imprezuje | korzysta z innych używek | trochę szalony | trochę wyprany z emocji | nierzadko wdaje się w bójki | czeka do ostatniej chwili nim ucieknie z torów przed pociągiem | śmieje się w głos z rozpaczy | I wanna feel something | nici


I'm scared to live but I'm scared to die...



Cześć!
W karcie przewija się Halsey i NF. Na zdjęciu Benjamin Wadsworth. Od dawien dawna siedzę na Indywidualnie, ale na takim blogu już mnie dawno nie było ;) Jaime czyta się przez "h".
Szukamy powiązań do najróżniejszych wątków, szalonych, ale i spokojniejszych :)

201 komentarzy

  1. [Halsey i NF, czyżbym była w niebie?:)
    Hej, cześć i czołem! To musi być straszne widzieć jak członek rodziny jest mordowany, zdecydowanie mu nie zazdroszczę takich doświadczeń. W ostatnim czasie jako fanka kryminałów w różnej postaci ciekawa jestem w jaki sposób do tego doszło, kto to zrobił i dlaczego. Może tego i owego kiedyś się dowiem. :) Mam nadzieję, że się tu zadomowicie i zostaniecie na długo. Udanej zabawy^^]

    Carlie Wheeler, Tyler Brighton
    Ethan Camber &
    Alanya Ayers

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć! Tak się zastanawiam czy to Ty Ace czy to nie Ty Ace, bo kiedyś były dwie autorki o takim nicku i teraz... czy to Ty!? Tak podpowiem, wspólna podstawówka i kawałek gimnazjum? :D
    Co do samej postaci to muszę powiedzieć, że ciekawy pan. Lubię takich z życiowymi problemami i krążących na krawędzi. Z przyjemnością coś wspólnie napiszę, tylko jak zawsze mi się ciężko zdecydować na zaproponowanie konkretnej pani ode mnie...]

    Davina, Villanelle & Allia°

    OdpowiedzUsuń
  3. [Jestem zakochana w antropologii sądowej, którą odkryłam nieco za późno, więc minęłam się z powołaniem. Ale przez chwilę mogłam przenieść to na postać, bo moja pierwsza pani tutaj była właśnie antropologiem sądowym, aż za nią zatęskniłam!
    Pan przyjemny, mam nadzieję, że będzie Ci się nim dobrze pisać. Baw się dobrze :)]
    Margaret, Sadie i Willow

    OdpowiedzUsuń
  4. [Ja chwilowo cisnę z telefonu i nie widziałam ikonki. Miło Cię w takim razie widzieć ponownie na blogach <3 ja z przyjemnością coś napiszę! I fakt, Elka też potrzebuje poczuć, że żyje, chociaż ostatnio to może, aż za bardzo poczuła:D Teoretycznie studiują na tej samej uczelni, nie wiem jak tam wygląda podział kampusu, ale może jakiś duży między kierunkowy projekt lub konkurs w którym jest do zgarnięcia jakaś nagroda lub możliwość realizacji tegoż projektu? Tak mogliby się poznać, a co by z tego wyszło to w sumie... Można pomyśleć, mógłby ją wpakować w jakieś kłopoty czy coś XD]

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  5. [Myślę, że możemy się bardziej na wygranej skupić niż na samym konkursie. Może jakiś projekt dotyczący... Czegoś z archeologią? Jaime chyba ma elementy jej na swoim kierunku, a Elle mogła się dołączyć właśnie ze względu na stworzenie jakiegoś planu starożytnego budynku czy coś?XD improwizuje mocno w tym momencie. w ogóle chodź może na maila, uzgodnimy sobie szczegóły, hm? XD wyborowealoe@gmail.com]

    Elka

    OdpowiedzUsuń
  6. [Znam ten nick, tylko skąd? Z dawnych lat to na pewno, bo i mnie trochę na blogach nie było :)
    Witam wśród autorów, życzę dużo weny i fajnych wątków. U mnie z pomysłami ciężko, ale serdecznie zapraszam do mnie o ile ty coś wymyślisz :)]

    Helen

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Cześć! Fajny on, pewnie dogadałby się z Willem w niektórych kwestiach. Chodź do mojego pana, może razem się zabawią ;> ]

    William

    OdpowiedzUsuń
  8. [A wiesz, że ja też się tym zainteresowałam przez książki? xD to było odkrycie mojego życia, ale cóż, trochę za późne :<
    Dzięki za miłe słowa :)]
    Willow

    OdpowiedzUsuń
  9. NF, Halsey i Benjamin Wadsworth, czego chcieć więcej? Sama obecnie jestem w trakcie tworzenia postaci z jego wizerunkiem na innym blogu, wcześniej chyba nigdzie mi się nie przewinął, więc cholernie miło jest widzieć jego cudną buźkę. <3 Czuję też delikatną inspirację z Marcusem z Deadly Class, czy się mylę? Powiedz, że nie. :D
    Kogoś bym mu podrzuciła... Chyba Nadię, mam ochotę wpakować ją w jakieś kłopoty, ale jeśli masz ochotę na wątek z Archerem, to mów, jestem otwarta na wszystko. :D


    ARCHER FINNEGAN
    NADIA ARISTOVA

    OdpowiedzUsuń
  10. [Zgłoszę się, ja tylko coś wpadnie mi do głowy ;) Oglądanie budowania i samo ich budowanie w Simsach to moje uzależnienie :D ]

    Helen

    OdpowiedzUsuń
  11. [Cześć! W pierwszej kolejności przyciągnęło mnie zdjęcie, zważywszy na to, że ciągle do niego wracam w jednym z moich albumów na Pintereście, a przy kreowaniu postaci, stale odsuwam je na bok. Z powodzeniem możemy określić to pewną słabością, której się opieram, jednak teraz aż żal byłoby to uczynić. Coś będę od was chcieć, dostrzegam tu znaczący potencjał, ale mam nadzieję, że nie będziesz miała mi za złe, że z pomysłami bliżej końca tego tygodnia (z odpisem trochę wcześniej, choć to tak przy okazji) — wygrzebuję się powoli od wczoraj z wątkowych zaległości i umyślnie przesuwam wszelkie ustalenia.]

    Raphael Albright

    OdpowiedzUsuń
  12. [ Haha, chętnie udzielimy bezpłatnych korków z migowego ;> Wiesz co, może przejdziemy na maila? Mam mały pomysł jakby ich tu powiązać, ale nie lubię się bardzo rozpisywać w komentarzach w ustaleniach.
    fioletowarzeczywistosc@gmail.com ]

    William

    OdpowiedzUsuń
  13. [Cześć, Ace! :) Kojarzę Ciebie i Twój nick z blogowego światka, ale o ile pamięć mnie nie myli, to nigdy nie miałyśmy okazji ze sobą pisać i dlatego przychodzę to zmienić :) Miło mi niezmiernie, że po długiej przerwie od blogów grupowych wybrałaś właśnie NYC i w związku z tym mam nadzieję, że zostaniesz u nas na długo, doskonale się przy tym bawiąc ;)
    Jaime i Jerome to trochę dwa różne światy, ale może przez to tym ciekawiej by było, gdyby te światy się ze sobą zderzyły? W razie chęci wiesz, gdzie mnie znaleźć ;)]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  14. [Na Indywidualnie nigdy nie byłam, więc to na pewno nie to :D Większość mojej blogowej kariery spędziłam na NYC, raz na jakiś czas tylko pojawiając się na innych blogach :D
    Bardzo miło mi czytać takie rzeczy o blogu ♥ W końcu razem z resztą administratorek wkładamy w niego sporo serducha i cieszymy się, kiedy jest to doceniane :)
    Z tymi imprezami byłoby ciężko, bo po pierwsze, obecnie raczej nie ma na nie czasu, a po drugie, póki co ma tutaj dość wąskie grono znajomych, więc automatycznie również okazji do imprezowania jest mniej ^^ Ale na to zwiedzanie jak najbardziej się piszę! Myślę, że w wolnej chwili Marshall jak najbardziej mógł się wybrać na ESB. Nie mam tylko pojęcia, co Jaime mógłby tam wyprawiać ^^ I stąd moje pytanie. Masz może ochotę zacząć już z opisem tego, na co też Moretti wpadł, czy mam dla nas napisać jakieś luźne rozpoczęcie? :)]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  15. [Przychodzi mi do głowy tylko to, że mogą się spotkać w jakimś klubie, do którego Helen poszła z koleżanką, ale ta ją wystawiła dla jegoś faceta. Ale co dalej? :< Może ty wpadniesz na to, co mogłoby ich złączyć w tłumie :D]

    Helen

    OdpowiedzUsuń
  16. [Oj tam, to tylko blog, można przymknąć oko na naginanie faktów, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku! :D W takim razie czekam cierpliwie na rozpoczęcie, dzięki!]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  17. [Jeśli wpadnie ci do głowy jakiś zamysł, którym chciałabyś się ze mną podzielić i wcielić w życie przy naszych bohaterach, to zamieniam się w słuch. Z największą przyjemnością się z tym zapoznam, choć na pewno odpowiem z opóźnieniem, ponieważ jak zawsze jestem zabiegana na maxa.

    PS Na to właśnie liczyłam, to jedna z moich ulubionych fabuł.]

    R.A.

    OdpowiedzUsuń
  18. Przechodząc korytarzem, od razu zauważyła plakat z informacją o konkursie, który miał na celu naukę w grupie różnych specjalistów. Dlatego też, był otwarty dla wszystkich studentów Uniwersytetu Nowojorskiego, a praca miała na celu głównie współpracę ze studentami z innych wydziałów.
    Certyfikaty czy dyplomy z tego typu konkursów zawsze były pożądane, przez studentów. Elle zabłysły oczy jeszcze bardziej, gdy przeczytała wzmiankę o interesującej nagrodzie. Dlatego też bez dłuższego zastanowienia zapamiętałam numer pomieszczenia, w której miało odbyć się spotkanie i godzinę. Zamierzała się tam pojawić i poznać więcej szczegółów.
    Dziewczyna była ambitna i jeżeli sobie coś postanowiła, dążyła do tego po trupach, nawet w życiu. Jej związek był tego świetnym przykładem, chociaż życie zainterweniowało i do jej planu wprowadziło pewne zmiany, ostatecznie udało jej się zdobyć to, czego w finalnej wersji chciała.
    Przez to również, po uczelni na jej temat krążyły różne plotki. Nie była pewna, jak miała się sytuacja na innych kierunkach, ale w pewnym momencie znacząca część architektury żyła wydarzeniami z życia Villanelle i młodego prowadzącego, Arthura Morrisona. Nagłe przeniesienie Elle do innej grupy i powoli rosnący brzuch sprawiały, że studenci plotkowali. Obrączki na ich palcach i zmiana nazwiska, były tylko potwierdzeniem przypuszczeń, chociaż sama Elle nasłuchała się na swój temat różnych opowieści.
    Dlatego, jeżeli chodziło o naukę, Villanelle starała się wszystkim udowodnić, że jej mąż nie spisywał jej dobrych ocen przez wzgląd na ich relacje. Dla własnego, czystego sumienia, dawała z siebie wszystko.
    Nie czuła się w stu procentach komfortowo, wśród nieznanych sobie ludzi. Nie miała pojęcia, czy część z nich wiedziała coś o niej, a to zawsze sprawiało, że denerwowała się jeszcze bardziej.
    Spojrzała badawczo na przysiadającego się do niej, młodego chłopaka.
    - Villanelle z architektury – powiedziała z lekkim uśmiechem, wyciągając do niego dłoń. – Chcę wygrać ten konkurs, daję z siebie sto procent i oczekuje tego samego od ciebie, skoro mamy pracować nad tym razem – dodała poważnie, ale na jej ustach cały czas gościł uśmiech. Miała nadzieję, że nie odbierze tego, jako próby nastraszenia. Chciała po prostu, aby wiedział, że ona podchodzi do tego bardzo poważnie i liczy, że on będzie traktował to tak samo.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  19. William w przeszłości stronił od alkoholu i innych używek. Nie dlatego, że udawał idealnego grzecznego syna, ale ponieważ zadawał się z niepijącym towarzystwem, które spędzało czas na maratonach filmowych, jedzeniu pizzy i opychaniu się popcornem. Nie czuł wtedy, że czegokolwiek mu brakuje, bo po prostu nie znał innego życia. Wszystko zmieniło się dopiero po pójściu na studia. Własne mieszkanie, brak mamy i siostry nad głową i nowe przyjaźnie sprawiły, że większość wolnego czasu spędzał na imprezach zakrapianych drogą whisky. Czuł się dzięki temu trochę bardziej dorosły, lubił próbować nowych rzeczy więc robił to bez zbytniego zastanowienia.
    Na domówkę kolegi kumpla trafił zupełnie niespodziewanie; wraz z grupą swoich przyjaciół zamierzali pobawić się w jakimś klubie, ale ich plany uległy gwałtownej zmianie, kiedy zostali zaproszeni do tego odpicowanego apartamentowca. Kto chciałby szaleć na ciasnych dyskotekach pełnych nieznajomych, skoro mieli do wyboru taką chatę? Nie rozpływali się zbyt długo nad podjęciem decyzji. William praktycznie nigdy nie poznał smaku biedy, ale jego dom okazał się niczym w porównaniu do mieszkania na Manhattanie. Z głośników sączyła się głośna muzyka, a przeszklone ściany ukazywały widok na tętniące życiem miasto. Jeszcze przed wyjściem wypił dwa czy trzy drinki, a potem na spółkę z kumplem zajarał skręta, więc można powiedzieć, iż na starcie czuł się w miarę rozluźniony. Dużo osób tańczyło, jeszcze inni grali w piłkarzyki albo pijackie zabawy. Co rusz ktoś mu się przedstawiał, jednak nie miał ani głowy ani ochoty zapamiętywać imion tabunu ludzi. Był duszą towarzystwa, więc świetnie czuł się na takich imprezach i nawet jeśli obowiązek ten nie należał do niego, lubił zamawiać towarzystwo. Był właśnie w połowie opowiadania jakiejś anegdotki na temat wariactwa, jakie odprawił w liceum, kiedy nagle zadzwonił telefon. Spojrzawszy w ekran, zorientował się, że ma trzy nieodebrane połączenia od siostry, więc wycofał się z wyczuciem. Na balkon trafił, gdyż wydawał mu się on jedynym miejscem odpowiednim na jakąkolwiek telefoniczną pogawędkę. Z początku nie zwrócił uwagi na znajdującego się tam chłopaka. Spojrzał na niego dopiero, kiedy po wymianie paru zdań nacisnął czerwoną słuchawkę.
    — Błagam, nie rób głupot! — Uśmiechnął się psotnie, widząc jak nieznajomy z fascynacją mierzy odległość do ulicy. Podszedł do niego powolnym krokiem, unosząc ręce w obronnym geście.
    — Ty skaczesz, ja skaczę. — Dodał, nawiązując do tego nieco tandetnego romansidła o katastrofie na Titanicu. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale przepadał za tragicznymi romansami. Alkohol jednak chwilowo zawładnął jego umysłem, a sam Will nie do końca kontrolował już swoich słów.
    — Wiesz, że statystycznie ludzie, którzy się dzielą mają mniejszą szansę zachorowania na raka? — Zapytał całkiem poważnie, wskazując na skręta i oparł się łokciem o barierkę niepodal nieznajomego.

    Will

    OdpowiedzUsuń
  20. Po przeprowadzce do Nowego Jorku nie czuł się najlepiej. Solidna dawka stresu związana z piętrzącymi się problemami dawała mu się we znaki i zwykle pogodny oraz towarzyski Jerome Marshall ostatnimi czasy chodził osowiały oraz szukał samotności, jednocześnie z utęsknieniem wypatrując końca kłopotów, które zdawały się czyhać na niego na każdym rogu. Może czułby się inaczej, gdyby częściowo za przeszkody w otrzymaniu wizy imigracyjnej nie obwiniał samego siebie i mimo że to potencjalny pracodawca go oszukał, brunet miał wrażenie, że po prostu na tym konkretnym polu zawiódł. Mógł przecież lepiej dopilnować formalności i nie wierzyć Parkerowi na słowo, nie ugadywać się z nim na przysłowiową gębę. W tym momencie odebrał od Nowego Jorku, miasta, które nigdy nie zasypia, pierwszą cenną lekcję – nie wszyscy ludzie byli warci zaufania.
    Pojawiło się też jednak pewne światłego w tunelu; człowiek będący przeciwieństwem Parkera, który zaoferował mu uczciwą pracę. Co prawda nie miało to uratować skomplikowanej procedury wizowej i zmienić czegokolwiek w przypadku wizy pracowniczej, którą w wyniku oszustwa otrzymał zaledwie na miesiąc (co nijak go nie urządzało, nie, kiedy chciał zamieszkać w Wielkim Jabłku z kobietą, którą kochał), ale zważywszy na to, że obecnie przebywał w Stanach Zjednoczonych na wizie narzeczeńskiej i miał dziewięćdziesiąt dni na sformalizowanie związku, liczył się dla niego każdy cent. Tym sposobem, mając doświadczenie jedynie w pracy na kutrze rybackim i na budowie, został kimś w rodzaju sekretarki w salonie fryzjerskim, z pewną dumą używając tego żartobliwego określenia, bowiem zdaniem Marshalla żadna praca nie hańbi. I tak, skończywszy zmianę w miejscu, do którego chyba coraz bardziej pasował, zdecydował się na małe zwiedzanie. Jen umówiła się z przyjaciółką, miała więc wrócić późno do wynajmowanego wspólnie mieszkania, a on niekoniecznie miał ochotę na spędzenie wieczoru w pustych czterech ścianach. A że decyzja ta była dość spontaniczna, szybko wyszukał za pomocą telefonu znajdujące się w pobliżu atrakcje turystyczne i sprawdziwszy godziny otwarcia, ruszył w kierunku Empire State Building.
    Czasu miał pod dostatkiem, więc całą trasę pokonał pieszo, na miejsce docierając już po zachodzie słońca. Do zamknięcia tej atrakcji dla turystów pozostawało niewiele ponad półtorej godziny, więc pani w okienku kasowym, wydając mu bilet, spoglądała na niego dość niechętnie, jakby każdy kolejny zwiedzający przekreślał jej szanse na wcześniejsze wyjście z pracy. Na przekór jej kwaśnej minie, Jerome uprzejmie podziękował za bilet wstępu, a nawet pochwalił jej krótką fryzurkę we wściekle rudym kolorze i ruszył do windy, która wywiozła go na sam szczyt budynku.
    Zwiedzających nie było wielu, a przecież po zapadnięciu zmroku widok na rozświetlone miasto zapierał dech w piersiach. Jerome spędził kilkanaście minut z czołem i dłońmi opartymi na szybie, nie ruszając się z miejsca, po prostu podziwiając rozpościerające się przed nim widoki. Miał wrażenie, że całe miasto leży u jego stóp i tak jak jeszcze niedawno miał wrażenie, że jest tylko małą mrówką, którą ktoś może zdeptać, tak teraz to uczucie zniknęło i Marshall odetchnął głęboko, jakby ktoś zdjął z jego ramion niewidzialny ciężar. W końcu, nacieszywszy oczy, ruszył na przechadzkę po przestrzeni dostępnej dla turystów, poruszając się wzdłuż widokowego tarasu, aż w jednym z bardziej zacienionych miejsc dostrzegł pewien ruch. Przystanął, mrużąc powieki, a kiedy oczy przyzwyczaiły się do półmroku, w cieniu zarysowała się sylwetka młodego chłopaka ewidentnie majstrującego przy oknie. I chyba dobrze mu szło, bo o ile Jerome dobrze zauważył, to został mu do rozkręcenia ostatni z zawiasów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Może pomóc? Coś przytrzymać? Nie zgubiłeś żadnej śrubki? Ludzie zwykle mają problem ze złożeniem czegoś z powrotem do kupy, jak już to rozkręcą — zagadnął niezobowiązująco, opierając się ramieniem o wzmocnione szkło. Dłonie wsunął do kieszeni, a nogi skrzyżował w kostkach, przyjmując dość swobodną pozę. Nie wiedział, co ten chłopak kombinował, ale zważywszy na to, że znajdowali się około czterysta metrów nad ziemią, nie uważał, by rozkręcanie zawiasów przy oknie było dobrym pomysłem.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  21. [A ja mam pomysł! :D
    Carlie mogłaby wyjść na spacer z Babe. Aktualnie jest nawet ładna pogoda, więc co jej szkodzi zajść gdzieś dalej i akurat doszłaby do torów, widząc jak Jaime ucieka w ostatniej chwili? Czasem bywa przewrażliwiona, więc od razu nie dość, że mogłaby mu tam urządzić awanturę, że jest nieodpowiedzialny i co on sobie wyobraża, ale chciałaby też dzwonić po pogotowie/policję, żeby mieć pewność, że mu się nic nie stało. Zanim jednak by to zrobiła, to jeszcze mogłaby jej uciec świnka, sama puściłaby smycz, bo to to by się raczej nie wyrwało z uścisku, ale czegoś tam mogłaby się przestraszyć i uciec. Zamiast dzwonienia na numer alarmowy urządziliby sobie pościg za świnką?
    Do czego to doprowadzi dalej - nie wiem, zobaczymy? Mam jeszcze w głowie po dzisiaj wspólne jedzenie fasolek różnych smaków z Harry'ego Pottera, co można byłoby później wykorzystać. :D A nawet mogliby się kiedyś spotkać na jakiejś nudnej imprezie i z niej uciec, szlajać po mieście, siedzieć an dachu i napić się wódki, podziwiać widok i gadać o bzdurach? ;D]

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  22. — Na pewno chodzi ci o Killing Eve i Oksanę Astankovą — wzruszyła lekko ramionami, spoglądając na niego. Oglądała akurat ten serial, trafiła na niego całkiem przez przypadek, a później po prostu przepadła. Wydawał jej się głupi, główna bohaterka była… Dość specyficzna, ale musiała przyznać przed samą sobą, wciągnął ją jak cholera — to dość dziwne uczucie oglądać serial o morderczyni z takim samym imieniem, jak swoje. Ale spokojnie, nie utożsamiam się z nią pod żadnym względem — wzruszyła ramionami. Pamiętała dobrze, gdy serial pojawił się po raz pierwszy na antenach. Wtedy miała jeszcze była w stanie odnaleźć sporo wolnego czasu i po prostu usiąść przed telewizorem czy przed laptopem. Teraz jej życie wyglądało zupełnie inaczej. Czasami wciąż nie wierzyła, że tak wiele rzeczy mogło wydarzyć się w tak krótkim czasie. W ostateczności… Była szczęśliwa, przynajmniej w tym momencie, na tym etapie. Przeszłość należała do historii, a najważniejsza była przecież teraźniejszość, a w niej nie mogła obecnie na nic narzekać.
    — Masz w ogóle jakiś pomysł? No wiesz… Wiesz, czego chcesz? — Dopytywała. Podobało jej się na tę chwilę podejście chłopaka do sprawy. Nastawienie było połową sukcesu. Nie mogli się bać czy stresować konkurencją. — Moglibyśmy nawiązać do moich i twoich studiów. Temat jest w sumie bardzo szeroki… Chcesz odnieść się do jakiejś konkretnej epoki? Moglibyśmy wybrać jakieś zagadnienie i je zbadać w porównaniu do czasów obecnych. Coś w rodzaju porównania budownictwa te x lat temu, a dzisiaj — wzruszyła ramionami, nie będąc do końca pewną czy to jest właśnie to, czym powinni się zająć — jak masz jakieś pomysły mów śmiało… Wolałabym, żebyśmy jednak omówili wspólnie, co robimy, a później podzielimy się pracą. Co do mojego czasu… Coś zorganizuję tylko powiedz mi, kiedy ty masz czas. Nie jestem w tej chwili w stanie powiedzieć ci, kiedy będę miała wystarczająco go dużo, aby się umówić. — Automatycznie chwyciła swoją obrączkę i zaczęła ją okręcać wokół palca, uśmiechając się przy tym delikatnie — mam dwójkę dzieci, zorganizuję im opiekę tylko muszę wiedzieć na kiedy — dodała, przekręcając się delikatnie na krześle, aby spojrzeć uważnie na swojego nowego partnera projektowego. Miała nadzieję, że ich współpraca będzie satysfakcjonująca dla ich obojga.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  23. [Jestem na tak! Bardzo fajny pomysł. Zaczniesz, czy ja mam to zrobić? Jeśli chodzi o mnie, będę w stanie dopiero około poniedziałku :)]

    Helen

    OdpowiedzUsuń
  24. [ Ja dopiero nadrabiam zaległości po urlopie, który co prawda jeszcze trwa, ale terror w pracy trochę przycichł, więc jestem. Z opóźnieniem, ale witam! Kojarzę z Indywidualnych, do niedawna sama tam byłam, ale niczego nie pisałyśmy, więc zawsze możemy tu nadrobić. Co prawda moje panie są troszkę starsze, ale wiek to liczba, w szczególności u Eden, więc myślę, że Jaime mógłby się z którąś z nich dogadać.
    Na koniec jeszcze życzę udanej zabawy i zostań z nami jak najdłużej! ]

    Eden & Liliana

    OdpowiedzUsuń
  25. [Cześć, dziękuję pięknie. :D Również życzę udanej zabawy i wielu wątków!]

    Lisen Roth

    OdpowiedzUsuń
  26. [ Lepiej nie, bo ten pan jest tu na blogu i jeszcze mu się krzywda stanie, a lubię jego autorkę, która mam nadzieję, nie sprawdza akurat aktywności i nie czyta :P W każdym razie dziękuję w imieniu Lilki za ten rycerski akt <3 Jasne, że mogliby się znać. W sumie zakładałam, że sprzedała jednej osobie, ewentualnie mogła jeden czy dwa modele sprzedać komuś innemu. Jeśli zatem Jamie byłby zainteresowany jakąś opcją, jestem jak najbardziej za. Ja też myślałam o tym, by on wdał się w bójkę z jakiegoś powodu, Eden byłaby tego światkiem, uznałaby później, że chłopak musi zużyć tę energię i zabrałaby go na swój trening bokserki. Skoro on broni honoru, a przynajmniej tak uznałam z tego, że chciałby dorwać typa od Lilki, mógłby stanąć w obronie Eden lub coś w ten deseń. Mógłby być pod wpływem alkoholu, przez co może przesadziłby trochę z reakcją. Ona zabrałaby go do siebie do domu, o świcie obudziła i wyciągnęła na siłę z łóżka na trening. Oczywiście ta opcja nie wyklucza samochodowej znajomości, od tego mogło się zacząć. ]

    Eden

    OdpowiedzUsuń
  27. Podejrzewał, że każda inna osoba na dźwięk obcego głosu odskoczyłaby ze strachem od okna, momentalnie przerywając wykonywaną czynność, ale nie ten chłopak. Nie, on spokojnie odwrócił głowę i uśmiechnął się do Marshalla w taki sposób, że starszemu mężczyźnie na moment zmroziło gorącą barbadoską krew w żyłach. Poza tym i co nawet ważniejsze, każda inna osoba przy zdrowych zmysłach po prostu stałaby przy oknie, podziwiając roztaczające się w dole widoki, zamiast dobierać się do mocujących je zawiasów. A to sprawiło, że póki co Jerome nie zastanawiał się nad motywami nieznajomego, bo nie było na to czasu. Wolał za to uważnie obserwować jego ruchy, gotów zareagować się w odpowiednim momencie. Wydawało mu się, że nastolatka spłoszy sama jego obecność i chłopak porzuci swój szalony pomysł, który chyba nie ograniczał się jedynie do wymontowania obszernej szyby, lecz nic bardziej mylnego. Brunet niezrażony kontynuował rozkręcanie widać nie dość dobrze zabezpieczonego okna, przez co Jerome przestał się dziwić, czemu przed wjazdem na górę należało przejść przez specjalne bramki i w razie konieczności poddać się kontroli ochroniarzy. Widać Jaime nie był pierwszym i zapewne nie ostatnim, który wpadł na taki pomysł.
    — Podziękuję, chciałbym jeszcze trochę pożyć — odparł, mimo powagi sytuacji nie bez pewnego rozbawienia, a widząc, że nastolatek się go nie boi i raczej nie zrobi pod wpływem jego zachowania niczego głupiego, zdecydował się podejść bliżej, ot, tak na wszelki wypadek, gdyby mimo wszystko potrzebna była jego interwencja. A im dłużej tutaj przebywał, tym bardziej wydawało mu się, że bez tej się nie obejdzie, przez co stłamsił w ustach ciche przekleństwo.
    — O, zdążyłem zauważyć! — parsknął na wzmiankę o mózgu i drgnął, kiedy wykręcona z mocowań szyba niebezpiecznie się zachwiała, brunet jednak całkiem nieźle sobie z nią poradził i ostrożnie odstawił ją na bok, co mimo wszystko nie cieszyło coraz bardziej spiętego i czujnego Marshalla. Nie odpowiedział na jego kolejne słowa, za to widząc, co ten nieznający strachu młodzieniec wyprawia, dłużej nie czekał ani też się nie wahał.
    Wystrzelił w jego kierunku jak z procy, bo też wydawało mu się, że nie było czasu na ostrożne i wyważone działania, ani tym bardziej na rozmowę, która docelowo miałaby go odwieźć od pomysłu przechadzki po gzymsie budynku. Zamiast więc bezskutecznie mielić jęzorem, Jerome w kilku susach pokonał dzielącą ich odległość i bezceremonialnie mocno chwycił chłopaka pod pachy, owijając ramiona wokół jego, a kiedy już trzymał go w silnym uścisku, po prostu pociągnął go na siebie, przez co oboje głucho runęli na podłogę, nie zaś czterysta metrów w dół, gdzie na chodniku zostałaby z nich jedynie mokra plama.
    Uderzenie wybiło powietrze z płuc bruneta, a przed oczami stanęły mu obrazy z przeszłości, kiedy nie zdążył kogoś złapać. Kiedy jego młodszy brat stał przed nim na pokładzie kutra rybackiego targanego sztormem, a w następnym ułamku sekundy już go nie było, kiedy ni to potknął się, ni to zmyła go wysoka fala. Nie zdążył. Ale teraz czuł na sobie pewien ciężar, ciepłe i żywe ciało, przez co odetchnął z ulgą, ale poczuł też rosnącą wściekłość. Stąd przekręcił się, siadając na chłopaku okrakiem i przyciskając go do ziemi, by ten przypadkiem nie rzucił się ponownie do pozbawionego szyby prześwitu.
    — Gówniarzu, doszczętnie zwariowałeś? — warknął, mając ochotę wymierzyć mu soczysty cios prosto w nos, tak dla opamiętania, ale powstrzymał się i jedynie zwinął dłonie w pięści. — Co to miało być?
    — Mamusiu, co robią ci panowie? — Nie doczekał odpowiedzi, za to dosłyszał słodki dziecięcy głosik i przekręcił głowę w prawo, w kierunku, skąd ten dochodził. Jego oczom ukazało się na pierwszy rzut oka może jedenastoletnia dziewczynka i jej przerażona matka, mocno ściskająca rączkę dziecka.
    — Nic takiego, kochanie. Chodźmy — poleciła, a kiedy zniknęła z ich pola widzenia, rozległ się stłumiony nieco krzyk: — Ochrona!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jerome powoli przekręcił głowę, spoglądając dość wymownie na chłopaka, którego wciąż przygniatał swoim ciężarem. Zastanawiał się czy go przytrzymać, czy może pozwolić mu czym prędzej się stąd zmyć, by ten mógł uniknąć kłopotów i co więcej, ochroniarze chyba również i jego nie powinni zastać przy odkręconej szybie.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  28. [ On miał rozległą kolekcję bardzo, więc niech Jamie sobie wybierze wymarzony klasyk i możemy uznać, że go ma :P Ja stawiałabym najlepiej na wspólną imprezę, może spotkaliby się tam fani motoryzacji albo mechanik, z którego usług korzysta zarówno Eden, jak i Jamie organizowałby jakąś imprezę. Wiadomo, rajdowcy, motocykliści czy nawet zwykli kierowcy potrafią być czasami natrętni, więc trafiłby się tam taki gagatek zbyt nachalny. Ogólnie Eden nie jest konfliktowa, w dodatku całkiem samodzielna, więc podchodziłaby do tego nieco spokojniej. Moretti mógłby trochę zbyt agresywnie zareagować, a skoro miałby gorszy dzień, to zapewne chciałby się wyładować na kimś, a tu proszę, idealny kandydat. Eden zapewne byłaby wdzięczna, że bronił jej honoru, ale pewnie jeszcze mu się oberwie za bycie narwańcem. Plan idealny jak dla mnie.
    Co do zaczęcia, mogę zacząć, ale jakbyś nam zaczęła to też bym ukochała <3
    I dziękuję bardzo za miłe słowa, muszę się w końcu zebrać i dokończyć książeczkę. ]

    Eden

    OdpowiedzUsuń
  29. Uniosła jedną brew, kiedy po chwili chłopak się roześmiał. Nie była pewna, w jaki dokładnie sposób ma to odebrać. Tak naprawdę znała tylko jego imię i kierunek, który studiował. Po tych kilku minutach i krótkiej rozmowie mogła stwierdzić, że jest ambitny, tak jak ona. Oczywiście wiedziała, że pewnie każdy ze studentów, który pojawił się na spotkaniu przyszedł z myślą, że chce wygrać ten konkurs, ale miała wrażenie, że w głosie chłopaka jest pewność, której jeszcze nigdy wcześniej nie słyszała. Trochę jej tym imponował, bo ona, chociaż również pragnęła wygranej, miała wrażenie, że nie brzmi, aż tak śmiało.
    — Świetnie. Takie tempo pracy po prostu uwielbiam — poprawiła się na krześle i westchnęła cicho, otwierając mały notatnik, który leżał na stoliku. Chwyciła długopis i zapisała słowa chłopaka. Chciała mieć wszystko na papierze, żeby późnej przypadkiem czegoś nie pomylić. Villanelle zawsze starała się być zorganizowana i chociaż w życiu nie zawsze jej to wychodziło, tak skupiając się na nauce, potrafiła naprawdę dobrze wszystko ogarnąć. Notatki zawsze miała staranne i czytelne, przynajmniej z tych przedmiotów, do których notatki były w ogóle potrzebne. — Niewyjaśnione śmierci? — Spytała, przenosząc spojrzenie z zapisanej kartki na jego twarz. Zmrużyła delikatnie oczy, cały czas nie przestając się na niego patrzeć. Rozumiała, że śmierć może go w jakimś stopniu interesować, skoro studiował antropologie sądową, ale miała wrażenie, że te z tego konkretnego budynku interesują go, aż za bardzo. — Świetnie, w takim razie zajmij się tym. Ja poszukam jakichś pierwszych jego szkiców… Mogłabym stworzyć nowy projekt, który mógłby być sposobem renowacji tego zabytku. Na przestrzeni lat się zmieniał… Uwzględnienie poprzednich szczegółów z nową technologią i ogólne porównanie do tego, jak w tym czasie zmieniły się techniki… Mijający czas i postęp technologii, skoro mówisz, że dziś te śmierci mogłyby być zbadane, trzeba to wykorzystać. Nie znam się na tym, ale istniałaby jakaś szansa, jakby na odtworzenie tamtych wydarzeń i zawarcie ich w projekcie, oczywiście tylko zakładając ewentualne możliwości zastosowania technik, o których się teraz uczysz?
    Życie Elle nie było w ogóle poukładane, no może w tym momencie już tak, ale gdy zorientowała się, że może być w ciąży, był to czysty przypadek. Typowa wpadka, której się nie chce i o której myśli się, jako o zrujnowanym życiu, bo nie wyobrażała sobie pogodzenia wychowania dziecka ze studiowaniem, utrzymywaniem się i… Całej tej dorosłości nie była sobie wyobrazić w tamtym momencie.
    — W takim razie pogadam dzisiaj z mamą — uśmiechnęła się delikatnie — weekendy też wchodzą w grę, w sumie nawet łatwiej z opieką, ale faktycznie wolałabym ten czas spędzić z rodziną, co nie oznacza, że jeżeli się nie wyrobimy w tygodniu to z tego nie zrezygnuję. Jak mówiłam, chcę to wygrać, a czasami trzeba się poświęcić. — Zamknęła notes i sięgnęła po telefon — podaj mi swój numer, żebyśmy mieli jakiś kontakt — otworzyła kontakty i pole wprowadzania nowego numeru, a po chwili sama podała mu swój numer, prosząc tylko, że gdyby musiał się z nią skontaktować późnym wieczorem, posługiwał się wiadomościami tekstowymi.

    villanelle

    OdpowiedzUsuń
  30. [Oh My! Nie wiem czemu umknęła mi ta karta, czego szczerze żałuję (nawet jeśli jutro pokuty na kolanach robić nie będę), a wiele innych grzechów pamiętam :P W każdym razie, myślę, że ciekawy pomysł na postać i ładnie stworzona karta, choć minimalistyczna. Zdjęcie jest cudo, a dawną Hasley strasznie lubiłam i nie bez powodu nick mój wygląda, jak wygląda :D
    Myślę, że oprócz bystrego umysłu i zdolności do nauki, Jamie z Nalką mogliby się świetnie dogadać! Zwłaszcza w kwestii częstych imprez, picia, brania i gorszenia innych. Nie przeczę jednak, że i w kwestii pewnego wyprania z emocji i większych uczuć, też im do siebie blisko. Zatem, jeśli masz ochotę coś z nami potworzyć i sprowadzić świat na złą drogę, serdecznie zapraszamy! :D A jeśli nie, to i tak baw się tutaj przednie!]

    Nala Williams

    OdpowiedzUsuń
  31. [ Hej!
    Postać wydaje się mocno niejednoznaczna, ale głównie czuć tutaj zżerającą go pustkę, która wyraźnie została zarysowana jedynie w kilku zdaniach. Ciężko jest być tak zagubionym, dlatego mam nadzieję, że nadejdzie do jego życia ciepło i uczucia w końcu zastąpią chłód i ciemność w jego sercu i umyśle. :)
    A jako, że jestem "specem" od mózgu, to wzmianka o nim mnie przyciągnęła mocno xD
    Życzę mnóstwa dobrej zabawy, ciekawych wątków, no i oczywiście nuty ukojenia dla pana. :) ]

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  32. Will przywykł do poznawania ludzi na imprezach, a już szczególnie dużych domówkach. Zwykle znaleźć można było na nich mieszankę różnych osobowości, a może i towarzystwa, więc automatycznie zwiększała się szansa na nawiązanie interesującej znajomości, szczególnie dla kogoś takiego jak on. Nie bał się zabierać głosu czy zagadywać o głupoty, przez co przechodził od grupki ludzi do grupki ludzi przed wybraniem idealnej dla niego. W tym wypadku jednak, zaczepił jednego człowieka i jakoś tego nie żałował; darmowy skręt potrafił poprawić humor.
    Uśmiech Willa poszerzył się na to zadane z powagą pytanie. Nie wziął jego słów na serio, nawet jeśli nie zauważył wahania na twarzy chłopaka.
    — Oczywiście. Nie miałbym zbyt dużego wyboru, więc żywię nadzieję, że okażesz mi łaskę i nie skażesz nas obu na śmierć. — Zaśmiał się krótko, głośno i dźwięcznie, wzrokiem przesuwając po nocnej panoramie miasta. Kochał Nowy Jork za to, że wiecznie tętnił życiem i rozświetlał swoimi światłami nawet najczarniejsze noce. Uniósł brew słysząc pytanie. Podobało mu się to, że jego nowy kolega nie spojrzał na niego jak na wariata, bo i z takimi reakcjami się spotykał. Brak poczucia humoru uważał za najgorsze, co raziło go w drugim czlowieku.
    — Cóż...Byłby to zaskakujący przypadek, ale pewnie powiedziałbym ci, że najpierw powinniśmy skończyć twoje cudeńko. — Mruknął z miną niewiniątka, a potem wziął od niego skręta z olśniewającym uśmiechem. Zaciągnął się nim, przymykając oczy na zaledwie parę sekund. Jeszcze rok temu popukałby się w głowę, gdyby ktoś powiedział mu, że zacznie jarać na imprezach. Rozluźniły go dopiero ciągle imprezy z nowymi znajomymi na studiach.
    — William. Ale możesz mówić mi Will. — Mrugnął porozumiewawczo w stronę swojego towarzysza, jedną ręką trzymając skręta, a drugą podając mu w geście przywitania. Zaciągnął się jeszcze raz i oddał mu zioło, obserwując jak kłęby dymu tańczą po granatowym niebie.
    — Nikim specjalnym. Jestem tutaj raczej jako osoba towarzysząca jednego z gości. A ty? Co robisz na balkonie sam na sam ze skrętem? — Spytał zwilżając językiem wargi. Wciąż opierał się nonszalancko o barierkę balkonu.

    Will

    OdpowiedzUsuń
  33. [ Dziękuję <3 Jeśli miałabyś chęć, to możemy coś pomyśleć nad wspólnym wątkiem. :> Zastanawiam się nad jakąś sytuacją, w której mogłoby się w nim to coś obudzić. Hm. Ale najpierw powiedz, czy masz na to chęć :D ]

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  34. Ubrana w czarną sukienkę i przewiązaną w talii czerwoną koszulę pojawiła się w barze kilka minut spóźniona, co jednak nie zostało zauważone podczas całej panującej w środku wrzawy. Jej czarne martensy, których podeszwy ozdobione były złotymi gwiazdkami, cicho uderzały o parkiet, gdy kierowała się w stronę sprawcy tego całego zamieszania. Reed dostrzegł ją, gdy znajdowała się parę metrów od niego, a na jego twarzy pojawił się typowy krzywy uśmieszek składający się z uniesienia jednego kącika ust do góry, ukazując tym samym uroczy dołeczek, który odrobinę zmiękczał jego wizerunek twardego rockowego mechanika. Zmierzył ją spojrzeniem, podążając od kręconych włosów spiętych w wysoki kucyk, z którego kilka kosmyków otulało jej twarz, na brokatowych skarpetkach, które wystawały z jej wojskowych butów, kończąc. Eden była specyficzną osobą, zatem jej strój również czasami bywał trochę zadziwiający.
    Przywitała się z mechanikiem, który świętował pięciolecie swojego warsztatu. Nie wyobrażała sobie, by mogło jej zabraknąć na tej imprezie. Nie tylko dlatego, że była jego stałą klientką, aczkolwiek również dlatego, iż była jedną z tych pierwszych, które mu zaufały i oddały swoje maleństwo w jego ręce. Co prawda, Eden nie była aż tak przywiązana do swojego mustanga, lecz w dalszym ciągu ceniła ten samochód. Reed był dobrym mechanikiem, a przynajmniej świadczyła o tym liczba jego klientów i fakt, że udało mu się przebić w tym wielkim mieście i osiągnąć spory sukces.
    Po rozmowie i gratulacjach udała się w stronę baru, zajmując jeden z wysokich stołków. Złożyła zamówienie, stukając palcami o blat, gdy rozglądała się po otoczeniu, aż wreszcie pojawiła się przed nią szklaneczka wypełniona bursztynowym trunkiem. Podziękowała z uśmiechem, upijając mały łyk, by zaraz odstawić alkohol znów na podkładkę. Uniosła głowę, słysząc obok siebie męski głos. Jej ciemne tęczówki zatrzymały się na znajomej twarzy, a ona posłała mu w ramach powitania szeroki uśmiech, mierząc go zaciekawionym spojrzeniem. - Hola guapo. - odparła, po czym zerknęła na stojącą przed nią szklaneczkę, jakby musiała się upewnić, nim udzieli mu odpowiedzi. - Whiskey. - oznajmiła wreszcie, potrząsając szklaneczkę, na której dnie zagruchotały kostki lodu. Eden była znana nie tylko z tego, iż dosyć często wplatała hiszpańskie słowa do rozmowy, lecz również tego, że była kobietą lubująca się w mocniejszych alkoholach, a wspomnienia whiskey znajdowała się bardzo wysoko w jej hierarchii ulubionych napojów procentowych.
    - Dla Ciebie woda czy soczek? - zapytała zadziornie, poruszając brwiami, doskonale wiedząc, iż Jamie oficjalnie nie może spożywać alkoholu ze względu na swój młody wiek. Cherry jednakże nie należała do tych konserwatywnych osób, które tak sztywno trzymały się reguł. Biorąc pod uwagę jej przeszłość, byłaby hipokrytką, gdyby zabraniała mu wypicia drinka. Nie była jego matką ani żadnym opiekunem. Ot dziewczyną, która sprzedała mu jeden z samochodów należących do kolekcji odziedziczonej po dziadku. Zresztą to też był powód, przez który dzisiaj na siebie wpadli, a przynajmniej po części tak było. Jak sam Jamie wspomniał, korzystali z usług wspólnego mechanika. Reed specjalizował się właśnie w starszych modelach samochodów, nie dziwiła się zatem, że i brunet korzysta z jego usług. Z doświadczenia mogła powiedzieć, iż mechanik był naprawdę dobry w swojej pracy, a przynajmniej tak sądziła, biorąc pod uwagę fakt, iż jej samochód dobrze jeździł i w dalszym ciągu mruczał jak szalony. Eden jednakże niespecjalnie znała się na samochodach, zatem każda jej wizyta w warsztacie kończyła się śmiechem, gdy Reed tłumaczył jej wszystko, a ona z udawanym zrozumieniem kiwała głową. Ostatecznie mężczyzna mógłby ją przez ten cały czas oszukiwać, a ona pozostawałaby tego całkowicie nieświadoma, aczkolwiek nie uważała, że Reed jest taką osobą, a wierzyła, że po tylu latach może ufać swojemu instynktowi w kwestii oceny otaczających ją ludzi.

    Eden

    OdpowiedzUsuń
  35. Podążyła jego śladem i również przesunęła wzrokiem po ludziach rozproszonych po barze. W tłumie mignął jej nawet Reed, który najwyraźniej z każdym starał się zamienić kilka słów, od czasu do czasu zmieniając towarzystwo, którym się otaczał. Wreszcie w odpowiedzi wzruszyła ramionami, wracając spojrzeniem do swojego towarzysza. - Niektórzy to klienci, niektórzy to ludzie, którzy mu pomogli, jest też rodzina, ale z imienia znam niewiele osób. - przyznała, upijając łyk swojego drinka. W rzeczywistości nie była aż tak blisko z mechanikiem, by móc powiedzieć więcej. Parę razy w warsztacie udało jej się spotkać kogoś z członków jego rodziny czy przyjaciół, widziała też zdjęcia, które wisiały w jego biurze. Mógł z pozoru nie wyglądać na rodzinny typ, aczkolwiek Eden była zdania, iż mężczyzna był po prostu typowym misiem, z pozoru groźnym, lecz w głębi czułym i milutkim. Ponadto Reed podczas ich powitania i krótkiej rozmowy wskazał jej kilka osób, zachęcając, by później się przywitała i zamieniła kilka zdań. Dzięki temu była zapewne bardziej zorientowana niż Jaime.
    - Oho, z pewnością lepszy, skoro nie pochłaniam alkoholu, jak źródlanej wody. - stwierdziła, gwiżdżąc cicho pod nosem, gdy przyglądała się jak Jaime bierze spore łyki alkoholu. Przez ułamek sekundy zastanawiała się, czy barman zapyta ostatecznie o dowód tożsamości młodego chłopaka, lecz nic takiego się nie stało i nie mogła się temu dziwić. Koniec końców imprezę organizował Reed, a w takich okolicznościach barmani podchodzili do wszystkiego z przymrużeniem oka. Co więcej, Jaime co prawda nie wyglądał zastraszająco dojrzale, lecz jego ponury wyraz twarzy sprawiał, iż prezentował się przynajmniej na te dwadzieścia jeden lat, których jak wiedziała, jeszcze nie ukończył.
    Zaczęła się jednak zastanawiać, skąd wziął się ten jego chmurny wzrok i skrzywiona mina. Nie była wstydliwa, nie miałaby zatem problemów, by zapytać otwarcie. Jednocześnie sama miała sekrety, które mogły ją doprowadzić do takiego stanu i nieczęsto o nich mówiła, a tak naprawdę wcale. Ostatecznie zatem nie miała prawa na niego naciskać. Była jednak gotowa go wysłuchać, a biorąc pod uwagę fakt, że pił w zastraszającym tempie, mogła go najść ochota na zwierzenia.
    Zapewne powinna próbować odciągać go od alkoholu, lecz w niektórych momentach musiała go zostawić, by porozmawiać z kimś, kto akurat ją wołał, a byli to nieliczni, których tu znała. Gdy do niego wracała on albo opróżnił już szklankę, albo miał przed sobą nową. Ona z kolei była znacznie oszczędniejsza w kwestii alkoholu, choć mogła pochwalić się całkiem mocną głową.
    Gdy Jaime zniknął w łazience, skupiła się na rozmowie z barmanem, przy okazji próbując wkupić go w swoje łaski i zachęcić do wspólnej intrygi, jaką było przykręcenie kurka młodemu brunetowi. Nie zamierzała zdradzać, że był niepełnoletni, po głowie raczej chodziło jej dolewanie wody albo to, by barman udawał zajętego. W knuciu przeszkodziło jej męskie ramię, które owinęło się wokół jej tali. Przeniosła zaskoczony wzrok na mężczyznę, którego jak się okazało, kompletnie nie znała. Zmarszczyła brwi, gdy ten posyłał jej czarujący uśmiech, a przynajmniej on zapewne sądził, że tak właśnie wygląda.
    - Aspen, my się chyba nie znamy. - oznajmił tuż przy jej policzku, a jej twarz owiał oddech, w którym dało się wyczuć alkohol, może nie zastraszającym ilość, ale wystarczająco. Wywróciła oczami i położyła dłoń na jego torsie, używając sporej siły, by odsunąć go od siebie na stosowny dystans. Nie była powściągliwa, lecz z pewnością nie przepadała za mężczyznami, którzy patrzyli na nią, jak na kogoś gorszego tylko ze względu na jej płeć, kogoś, kto nadaje się tylko do tego, by opaść plecami na materac lub coś w tym stylu. Od tego mężczyzny biła właśnie ta cecha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - I chyba dzisiaj nie zmienimy tego stanu rzeczy. - odparła, posyłając mu uśmiech, który nie miał w sobie nic z rozbawienia, lecz z irytacji i może, tylko trochę, zniesmaczenia. Czasami zastanawiała się czemu ci natrętni nigdy nie mogli należeć do tych przystojnych, zwalających z nóg? Odwróciła się, by odejść, ale wtedy jego palce owinęły się na jej nadgarstku, pociągając ją w swoją stronę, tak że znów stali twarzą w twarz.
      - Konkretna babka. Pikanteria zawsze jest w cenie. - słysząc te słowa, popatrzyła z niedowierzaniem, próbując wyrwać rękę. - Masz na myśli tę pikanterię, gdy moje kolano wyląduje tam, gdzie zaboli, jeśli nie zabierzesz tej łapy? - zapytała, znacząco patrząc na swój nadgarstek, który ten dalej miał czelność trzymać. Może nie była wielką feministką, aczkolwiek zdecydowanie nie przepadała, gdy ktoś wpatrywał się w jej dekolt, wyrzucając z siebie seksualne aluzje, gdy nawet nie znał jej imienia, co zresztą i tak by nic nie zmieniło, skoro nie była zainteresowana.

      [ Ooo, no to dziękuję bardzo <3 Teraz czekam, jak Jaime zaprezentuje się w roli rycerza *.* A, trochę się bardziej rozpisałam, przez tego faceta :P ]

      Eden

      Usuń
  36. Eden rzadko zdarzały się podobne sytuacje, co mogłoby się wydawać dziwne, przez wzgląd na to, iż często wychodziła do klubów i pojawiła się na różnych imprezach, gdzie pijani mężczyźni byli oczywistym elementem. Zwykle jednak otaczała się grupką osób albo miała już przy sobie jakiegoś partnera. Często również zdarzało się, że jej śmiała postawa i niejednokrotnie zaskakujące, kontrowersyjnie odpowiedzi sprawiały, iż zbyt nachalni mężczyźni po prostu trzymali się od niej z daleka. Ponadto radziła sobie w pojedynkę od bardzo dawna, toteż potrafiła sobie radzić w takich sytuacjach. Jednakże tym razem ani nieznajomy, ani ona nie zdążyli nic więcej dodać, gdy usłyszała znajomy męski głos, który sprawił, iż uścisk na jej ręce zniknął. Zdążyła odskoczyć do tyłu, wydając z siebie pełne zaskoczenia sapnięcie, gdy pięść chłopaka zderzyła się ze szczęką nieznajomego. Dźwięk był nieprzyjemny, a sam fakt, iż ponad całą wrzawą udało jej się usłyszeć ten przyprawiający o dreszcz odgłos, zapewniał ją o tym, że był to naprawdę mocny cios.
    - Jamie, uspokój się. - zarządziła, gdy nieznajomy padł na ziemię. Próbowała nawet chwycić bruneta za koszulkę, by go zatrzymać, ale on najwyraźniej był zbyt skupiony na swoim przeciwniku, chociaż w tym wypadku bardziej pasowało określenie — ofierze, by w ogóle dostrzec coś ponad nim. Patrzyła, jak Jaime wyprowadza kolejny cios. Jej instynkt od razu kazał jej się wtrącić, ale nie mogła ostatecznie stanąć pomiędzy nimi, narażając się tym samym na to, by Jaime, przez przypadek, uderzył także ją. Ona mogłaby to przeżyć, ale wątpiła, by on chciał się mierzyć z poczuciem winy.
    Spojrzała na barmana, który już przeciskał się w ich stronę. Chwilę później odciągnął bruneta, a nieznajomy typ oparł się o ladę, z trudem utrzymując równowagę. Krew ciekła mu po twarzy i wyglądał naprawdę źle, gdy trzymał się za nos. Jakaś jej część mu współczuła, lecz z drugiej strony, poniekąd mu się należało. Nie zamierzała mu jednak pomagać, zresztą nie musiała, ponieważ przez tłum przedarł się wreszcie Reed, który podszedł do poszkodowanego.
    - Przepraszam. - powiedziała, poruszając bezgłośnie ustami, gdy Reed na nią spojrzał, on jednak pokręcił głową, po czym skinął w stronę barmana, który wciąż szamotał się z rozwścieczonym chłopakiem. Eden nie trzeba było dwa razy powtarzać, poza tym, teraz czuła się w jakimś stopniu odpowiedzialna za bruneta. Koniec końców bronił jej honoru, choć jednocześnie podejrzewała, że duży wpływ na jego zachowanie miała chęć wyrzucenia z siebie negatywnych emocji.
    - Hej, hej, jest dobrze. On już się uspokoi, zajmę się nim. - oznajmiła, podchodząc do miejsca, w którym barman przyciskał twarz chłopaka do ściany. Gdy jednak usłyszał jej słowa, poluźnił trochę uścisk, całkowicie go jednak nie uwalniając. Posłała znaczące spojrzenie swojemu samozwańczemu obrońcy, wzrokiem nakazując mu, by naprawdę się opanował. Dopiero wtedy barman go puścił. - Reed pewnie potrzebuje lodu. - rzuciła do barmana, choć tak naprawdę się tym nie przejmowała. Po prostu w ten sposób dawała do zrozumienia, że już może iść. Gdy już się oddalił, chwyciła przedramię towarzysza, patrząc na niego spod przymrużonych powiek.
    - Te vas a meter en problemas. - mruknęła, wywracając oczami. - Wychodzimy, dla ciebie zabawa skończona. - oznajmiła, posyłając mu twarde spojrzenie. Należała do tych upartych ludzi, którzy jak już coś postanowią, zwykle tak robią. Teraz zamierzała wyjść na zewnątrz, a Jaime miał jej towarzyszyć, bez względu na to, czy miał ochotę, czy też nie.

    [ Nie, spokojnie. Przekleństwa mi nie przeszkadzają. A i ja często nazywam bohaterów pobocznych, jakoś tak mi wygodniej, aby było różnorodniej, więc się nie krępuj i jeśli chcesz, to też śmiało nimi kieruj. :D ]

    Eden

    OdpowiedzUsuń

  37. Chłodne powietrze nieco go orzeźwiło, dzięki czemu nie czuł się już tak przytłoczony jak wcześniej. Świat nadal wydawał mu się piękny, bo tak zwykle działał na niego alkohol i zioło, ale przynajmniej nie było mu już tak gorąco. Sam nie zastanawiał się nigdy nad skokiem w nieznane. Lubił życie, można powiedzieć, że nawet je kochał i nie rozumiał czemu ktoś miałby je poświęcać dla ulotnej chwili wolności podczas lotu lub nawet z powodu problemów. Widział w tym tchórzostwo i egoizm, uciekanie od cierpienia i dodatkowo przysparzanie go innym. Chłopak stojący przed nim wcale jednak nie wyglądał na załamanego swoją egzystencją, a poza tym zdaniem Willa gdyby naprawdę zamierzał skoczyć i pragnął tego z całego serca, nie powiedziałby mu.
    — Ulga. — Pokręcił z rozbawieniem głową. Jego oczy rzucały wesołe błyski, a usta ozdabiał szeroki uśmiech. Widać było, że Will ani trochę nie spina się w obecności obcych ludzi. W końcu w najgorszym przypadku nigdy więcej ich nie zobaczy.
    Nie spodziewał się po nim tak nagłego ruchu przez który został wytrącony z równowagi i musiał chwycić barierkę obok ciała Jamiego, by na niego nie wpaść. Przeniósł swoją uwagę na nowego kolegę, z nietypową jak na niego niepewnością przesuwając wzrokiem po jego twarzy. Nadal nie przestał się szczerzyć, choć w jego minę wkradło się coś na kształt zaskoczenia pomieszanego z rodzącą się gdzieś w głębi serca Willa obawą.
    — Jasne. Najlepsze zioło, jakie paliłem od kilku dni. — Uniósł znacząco brew. Z każdą kolejną sekundą coraz intensywniej odczuwał przedłużający się dotyk chłopaka na swojej dłoni, a jednocześnie nie wyślizgnął jej z jego uścisku. Bliskość obcych nigdy mu specjalnie nie przeszkadzała, ale chyba jeszcze nigdy nie doświadczył jej od poznanego parę minut temu faceta.
    Natłok myśli przerwało pytanie ze strony Jamiego. Parsknął, unosząc na chwilę wzrok w stronę nieba. Kiedy z powrotem go opuścił, zabrał niemal gasnącego już skręta wprost z jego ust, zaciągnął się nim lekko, by nie oparzyć się żarem i zgasił o balustradę.
    — Nie. Nie jestem w związku. A co cię to tak interesuje? — Zapytał z widocznym rozbawieniem i wesołym ognikami w spojrzeniu. Czy z nim filtrował? Nie intencjonalnie. Do tej pory umawiał się jedynie z dziewczynami, co nie dawało mu powodu do kwestionowania orientacji...a przynajmniej do tego momentu. Postanowił więc jak zwykle zachować pełen luz. Przekrzywił głowę niczym ciekawski króliczek.
    — Mam coś na twarzy? Gapisz się.

    Will

    OdpowiedzUsuń
  38. Miała ochotę odetchnąć z ulgą, gdy Jaime ruszył z nią w stronę wyjścia, bez zbędnych słów czy tym bardziej kolejnych niepotrzebnych, przesadnie gwałtownych czynów. Zdecydowanie nie chciała się z nim szarpać, aczkolwiek tym razem była gotowa wskoczyć mu na plecy, jeśli nie potrafiłby jakimś cudem zapanować nad tymi popędami jaskiniowca, chcąc ponownie na kogoś się rzucić. Mogłaby powiedzieć, że to nie jest jej problem i machnąć ręką, ale nie była taką osobą. Ponadto, pojawiła się w niej iskierka poczucia wina. Doskonale widziała, że chłopak nie był w humorze i zapewne powinna mu przykręcić kurek alkoholowy znacznie wcześniej, nie pozwalając mu się doprowadzić do takiego stanu. Sama kiedyś była pełna gniewu i miała w sobie zbyt wiele negatywnych emocji. Też była bardzo młoda i jeszcze bardziej zagubiona. Może i sytuacja chłopaka się różniła, lecz po części dostrzegała podobieństwo i żałowała, że przy niej kiedyś nie było kogoś, kto trzepnąłby ją w głowę i przywołał do porządku. Ostatecznie została sama zbyt wcześnie i poniekąd tak było do tej pory. Może właśnie przez to pojawiło się w niej poczucie obowiązku. Nie była najbardziej odpowiedzialną osobą na świecie, zapewne również nie należała do tych najbardziej dojrzałych. Potrafiła być wybuchowa, działać irracjonalnie i popełniać głupi błąd jeden za drugim. Jej życie było szalone i czasami igrała na krawędzi, aczkolwiek w tym samym momencie nie przechodziła obok ludzi obojętnie, gdy mogła zaoferować pomoc.
    Gdy znaleźli się na zewnątrz, chłodne powietrze schłodziło jej rozgrzaną skórę, a ona zaczerpnęła oddechu. Miała ochotę wplątać dłonie we włosy, by jakoś rozładować napięcie, ale kosmyki były spięte w kucyk, więc po prostu potrząsała dłońmi, jakby strzepywała z nich kropelki wody, tym samym pozbywając się niewidzialnego napięcia, które na niej osiadło. Zerknęła na swojego towarzysza, choć raz nic nie mówiąc, a po prostu czekając.
    Odetchnęła i mimowolnie jeden kącik jej ust uniósł się do góry, chociaż chciała zachować całkowitą powagę. Jednakże nie potrafiła zareagować inaczej, gdy patrzyła, jak chłopak spuszcza wzrok, przyznając, że nie chciał, by tamten mężczyzna zrobił jej krzywdę. - Jak ostatnio sprawdzałam, to całkiem nieźle sobie radziłam. - odparła mimo wszystko, krzyżując ramiona na piersi.
    Jej wzrok również zatrzymał się na jego dłoniach. Podejrzewała, że część krwi zdecydowanie należy do tamtego nieznajomego typa, zważając na to, że Jaime złamał mu nos, Bóg wie co jeszcze. Nie chciała myśleć o żadnych konsekwencjach prawnych, a przynajmniej nie teraz. Wierzyła, że Reed załagodzi jakoś sytuację. Co prawda nikt nie mógł bezkarnie chodzić i łamać ludziom części ciała, aczkolwiek ostatecznie tamten facet zasłużył.
    - Nie przysparzasz mi problemów. Tylko sobie. Chcesz mieć kłopoty? - zapytała, choć oczywiście to było pytanie ironiczne i nie oczekiwała odpowiedzi, ponieważ zaraz zaczęła mówić dalej. - Nie możesz chodzić po mieście i bić ludzi jak jakiś Hulk. Nie przyjmą cię dzięki temu do Avengers potworku. - dokończyła, w ten swój pokręcony sposób tłumacząc, że takie zachowanie nie jest na miejscu i z pewnością nie powinno się powtarzać. Eden była dosyć barwnym ptakiem, nic więc dziwnego, że nawet w takim momencie odwoływała się do dziwnych metafor.
    - A teraz jedziemy do mnie. Musimy zająć się twoją ręką i mamy jeszcze do pogadania. - oznajmiła, wskazując na niego oskarżycielsko palcem, by przypadkiem nie myślał, że tak szybko się wywinie. Była jedynaczką, nie wiedziała, więc jak to jest być starszą siostrą lub opiekować się rodzeństwem. Co prawda w pewnym okresie swojego życia poniekąd opiekowała się matką, ale to całkiem inna historia. - A teraz musimy złapać taksówkę. - stwierdziła, naciągając trochę sukienkę, by dekolt był bardziej wyeksponowany i poprawiając kucyk. - Tak będzie szybciej. - wytłumaczyła, szczerząc się do niego, co zapewne odbiegało od jej humory sprzed momentu, aczkolwiek Eden nie była aż tak poważną osobą, by chodzić z wiecznym grymasem na twarzy.

    Eden

    OdpowiedzUsuń
  39. Kiedy chłopak, którego dociskał do ziemi, roześmiał się w głos, brwi Marshalla powędrowały wysoko w górę, a ręce się załamały, z cichym klaśnięciem opadając na uda. Nie tego się spodziewał. Ale czy właściwie spodziewał się czegokolwiek? Pierwszy raz był w takiej sytuacji i nigdy, ale to przenigdy nie wyobrażał sobie, jak się zachowa, ani też jak będzie reagował, kiedy przyjdzie mu zrobić coś podobnego. Człowiek dowiadywał się o samym sobie wielu ciekawych rzeczy dopiero, kiedy doświadczał tego jednego konkretnego momentu, na nadejście którego nie sposób było się przygotować. I teraz, nabuzowany adrenaliną Jerome, miał po prostu ochotę roześmiać się razem z nieznajomym i choć gdzieś za jego mostkiem nawet czaiło się to gilgoczące uczucie, to kiedy rozchylił usta, z pomiędzy bladych warg uleciał jedynie cichy jęk jakby pełen rezygnacji.
    — Jeśli cię puszczę, nie rzucisz się z powrotem do tego okna? — spytał w odpowiedzi na jego sugestie, aby czym prędzej się stąd zmył. — Jaką mam gwarancję, co? — rzucił, przez ramię zerkając na pustą przestrzeń. Czuł na plecach podmuchy zimnego wiatru, w których czaił się już charakterystyczny jesienny chłód i zapach nadchodzącej pory roku.
    Prychnął, kiedy chłopak wspomniał o obiedzie. I jednocześnie zdecydował. Wstał powoli, schodząc z niego, lecz nie odszedł, jeszcze nie. Zamiast tego ustawił się pomiędzy nim a miejscem, w którym brakowało szyby, lustrując sylwetkę młodzieńca spokojnym i uważnym spojrzeniem. Słyszał szum windy jadącej na górę, która najprawdopodobniej, znalazłszy się na górze, miała wypluć ze swojego wnętrza garstkę ochroniarzy. Słyszał też wyraźne poruszenie wśród pozostałych zwiedzających, którzy tłoczyli się gdzieś za ścianą, najprawdopodobniej przy wspomnianej windzie. Podejrzewał, że ludzie czuli się niepewnie, mając świadomość, że brakowało jednej z szyb. Ot, dopadał ich pierwotny lęk, kiedy nagle zabrano im wygodne i komfortowe poczucie bezpieczeństwa, bo w czterystumetrowym budynku ziała nie taka znowu mała dziura.
    Na kolejną zachętę od chłopaka, by wreszcie sobie poszedł, nerwowo zerknął w stronę miejsca, z którego mogli nadejść ochroniarze, w tej chwili uświadamiając sobie jedną dość istotną rzecz. Jako imigrant przebywający w Nowym Jorku na wizie narzeczeńskiej, nie mógł wdawać się w utarczki z prawem. Jakiekolwiek. Nawet te najmniejsze i z pozoru niewinne, jak podejrzenie, że pomógł temu nastolatkowi wykręcić tę nieszczęsną szybę. Urzędnikom, jeśli ci byliby nie w sosie, naprawdę niewiele było trzeba, a on nie chciał ryzykować natychmiastową deportacją bez możliwości powrotu. Na samą myśl o tym wzdrygnął się wyraźnie, otrząsnął i wycelował w studenta palcem.
    — Zaczekam na ciebie na dole. Całego i żywego — zaznaczył, spoglądając znacząco w stronę pustego miejsca po szybie. — Jesteś mi winien sporą przysługę, więc nie próbuj się wymigać — dodał, posyłając mu mocne spojrzenie. Powiedział to tylko dlatego, gdyż miał nadzieję, że obudzi to w chłopaku jakieś poczucie obowiązku i ten faktycznie znajdzie się na dole w jednym kawałku. W rzeczywistości nie uważał, by ten był mu cokolwiek winien. Rzuciwszy mu ostatnie spojrzenie, oddalił się w kierunku windy, docierając do zgromadzonego tam tłumku akurat w momencie, w którym rozsunęły się metalowe drzwi. Wsiadając do windy razem z innymi, Jerome mimo wszystko miał nadzieję, że ten młody mężczyzna jakoś zdoła umknąć przed ochroniarzami. I zgodnie ze swoimi słowami, kiedy już opuścił Empire State Building, przystanął po drugiej stronie ulicy, w cieniu samotnej brzozy, gdzie światło latarni padało jedynie na jego nogi.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  40. [ Hm... To w takim razie, jak już będziesz mieć więcej luzów, to się odezwę i może wtedy jakiś pomysł też fajny przyjdzie :) ]

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  41. Eden zakładała, że atmosfera na imprezie w znacznym stopniu uległa zniszczeniu, mogła mieć nadzieję, że mechanikowi uda się nad wszystkim zapanować i znów wszyscy będą się dobrze bawić, aczkolwiek sama nie czuła zbyt wielkiej potrzeby, by wrócić do baru. Nie była to przecież ostatnia impreza w jej życiu i nie widziała problemu w tym, by wyjść z domu do klubu, gdy najdzie ją ochota na zabawę. Ten wieczór skończył się inaczej, niż zakładała, lecz od zawsze żyła chwilą, a świat zmieniał się z minuty na minutę, musiała więc opanować sztukę dostosowywania się do otoczenia i zmienia kierunku, gdy zostaje do tego zmuszona. Nie znaczyło to, że nie zdarzało jej się iść pod wiatr i buntować, łatwiej jednak było dać się porwać podmuchowi i zobaczyć dokąd ją zaprowadzi.
    - Jak możesz zakładać, że nie istnieją? - zapytała, udając ogromne oburzenie, gdy chwyciła się za serce i patrzyła na niego z niedowierzaniem, jakby kompletnie nie znał się na świecie. Oczywiście w dalszym ciągu była na niego zdenerwowana i zapewne powinna przy którejś okazji zdzielić go po uszach, aczkolwiek to nie sprawiało, że traciła swoje poczucie humoru i przestawała być tym, kim była na co dzień. Ponadto, Jaime nikogo nie zabił, nie można było zatem powiesić go na szubienicy za próbę obrony jej honoru i bezpieczeństwa, a podejrzewała, że to właśnie miał chłopak na celu, przynajmniej po części. Niewątpliwie wykorzystał też okazję i pozbył się jakiejś części napięcia. Sama wiedziała, że świat czasami potrafił człowieka przygniatać do ziemi, a własna głowa mogła być największym wrogiem. Człowiek dusił się od środka i musiał coś z tym zrobić.
    - Nie martw się w domu mam kajdanki. - odparła, przed tym, jak machnęła lekceważąco ręką, zbywając wszystkie jego próby odciągnięcia jej od pomysłu, jakim było zabranie go do swojego domu. Gdy już coś sobie postanowiła, po prostu to robiła. Jej pomysły często były spontaniczne, nie miały sensu i z pewnością nie były przemyślane zbyt dobrze, jak ten teraz, aczkolwiek nie znaczyło to, iż zamierzała się wycofywać. Robiła to, na co miała ochotę i do niczego się nie zmuszała, a tym razem zamierzała zabrać go do siebie.
    Eden w życiu nauczyła się, iż czasami trzeba stosować swoje własne zasady, wyznaczać tylko sobie znane ścieżki i wykorzystywać to, co się ma, by przetrwać w tym wielkim świecie, pełnym pędu i zapomnienia. Nowy Jork był ogromny i szybki. Wszyscy gdzieś się śpieszyli i za czymś gonili. Złapanie taksówki było zatem często nie lada wyzwaniem, szczególnie w wieczornych porach. Zwykle poruszała się własnym samochodem, tym razem jednak planowała się nie ograniczać w alkoholu, więc przyjechała taksówkę, musiała więc również nią wrócić. Na całe szczęście tym razem sztuczka z wykorzystaniem kobiecych walorów podziałała szybko, a ona szeroko uśmiechnęła się do kierowcy przez szybę, gdy ten się przy niej zatrzymał.
    Wsiadła do środka, zajmując wraz z towarzyszem tylną kanapę. Rzuciła taksówkarzowi adres i się rozsiadła, zerkając na chłopaka, gdy usłyszała jego kolejne słowa. Uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami, jakby nie przywiązywała do tego wagi. Przy okazji rozwiązała też koszulę, którą miała związaną w talii i rzuciła nią w jego stronę. - Dłonie. - rzuciła konspiracyjnie, zasłaniając dłonią usta, przy okazji posyłając mu mrugnięcie. - Spokojnie, kosztowała grosze. - zapewniła, gdy oparła się o skórzane oparcie. - Poza tym ty płacisz za przejazd. - dodała, posyłając mu bezczelny uśmieszek, gdy głową wskazywała w stronę przedniego siedzenia i kierowcy, który zapewne przysłuchiwał się ich rozmowie.

    Eden

    OdpowiedzUsuń
  42. [Podoba mi się ten pomysł (R. bardzo ceni sobie rozmowy o mózgach, nie bez przyczyny jest przechylony w stronę neuropsychologii), zapiszę go sobie, zważywszy na to, że zaraz muszę wyjść. Dorzucę do tego, to co stworzyłam w międzyczasie i odezwę się już mailowo, chociaż tutaj mogę się dzisiaj nie wyrobić i zrobić to do środy. Niestety przez rozpisywanie treści propozycji fabularnych do prezentacji jestem bardzo do tyłu, a jednak odpis pojawi się w pierwszej kolejności.]

    R.A.

    OdpowiedzUsuń
  43. [Jeśli dałoby radę, żeby zaczęcie wyszło od Ciebie byłabym wdzięczna. Jak nie, to postaram się coś podrzucić na dniach, jak będę odpisywać. :)]

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  44. [ Okej... Więc tak. Przyszedł mi taki jeden pomysł, ale najpierw zapytam - czy Jaime ma kogoś na cmentarzu? Gdzie został pochowany jego brat? Bo ojciec Jen jest pochowany właśnie na cmentarzu w NY, ale dziewczyna rzadko tam chodzi. Jednak gdy już tam jest, emocje jej całkowicie puszczają. Jaime mógłby również krążyć alejkami tego specyficznego miejsca, może własnie byłoby mu bardzo źle, może szukałby zrozumienia, skoro w jego życiu panuje pustka... Czasami sentencje na nagrobkach mogą dać do myślenia, a tego typu otoczenie nawet wyciszyć. :) Zwłaszcza, jeśli ma się tam kogoś bliskiego. Może właśnie szukałby jakiegoś znaku? I jeśli gra ze śmiercią, to tym bardziej takie miejsce chyba byłoby odpowiednie. Jen akurat też krzątałaby się przy grobie, mogłaby już wracać roztrzęsiona i przypadkiem wpadłaby właśnie na twojego pana. A już później by się potoczyło :) Co o tym myślisz? ]

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  45. [ Okej! Pewnie wolisz, żebym zaczęła...? :D ]

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  46. Upiekło im się, ponieważ kobieta, przez którą zostali przyłapani, pragnęła czym prędzej opuścić to przeklęte miejsce i uchronić swoją córkę przed niebezpieczeństwem – co prawda raczej niewiadomego pochodzenia, ale jednak. Ludzie mieli to do siebie, że niezrozumiałe sytuacje wywoływały w nich lęk, a nieznajoma bez wątpienia nie rozumiała tego, co zobaczyła, na pewno nie w pełni. Spostrzegłszy odkręconą szybę, ziejącą za nią pustkę i dwóch, szamoczących się na podłodze mężczyzn, instynktownie rzuciła się do ucieczki. Zdobyła się jedynie na wskazanie ochroniarzom drogi, po czym z powodu spowodowanej tym zwłoki zjechała na dół w drugiej turze zwiedzających, bo też nie wszyscy obecni na szczycie podczas felernego wydarzenia zmieścili się do dźwigu za pierwszym razem. Jerome widział ją ze swojego miejsca pod młodą brzózką, jak pośpiesznie oddalała się od Empire State Building, ciągnąc za sobą bliską płaczu dziewczynkę, która pewnie nie była zadowolona z nagle przerwanego zwiedzania, nie rozumiejąc, czemu właściwie do tego doszło.
    Marshall za to rozumiał doskonale. A raczej docierało to do niego powoli, kiedy tkwił po drugiej stronie ulicy, czekając na chłopaka i wraz z każdą świadomą myślą, przenikającą go aż do szpiku kości, w dół jego kręgosłupa spływał zimny dreszcz. Gdyby go tam nie było, prawdopodobnie już w wieczornych wiadomościach usłyszałby o samobójcy z Empire State Building. Świadomość, iż jakimś dziwnym i niespotykanym zrządzeniem losu postanowił wybrać się na szczyt budynku właśnie dziś, a nie na przykład jutro, lepiej przygotowując się do tej małej wycieczki sprawiła, iż mocniej przytrzymał się biało-szarego pnia drzewa i odetchnął głęboko, powoli kręcąc głową. Jego rozproszoną uwagę skupił na nowo dźwięk policyjnej syreny, stając się stopniowo coraz głośniejszym i bardziej natarczywym, aż wreszcie niebieskie światło koguta zamigotało na ścianach sąsiednich budynków i radiowóz zatrzymał się pod strzelistą budowlą. To z kolei najprawdopodobniej oznaczało, że Jerome jeszcze trochę sobie poczeka. Teraz jednak tym bardziej ciekaw był rozwoju wydarzeń. Żałował, że nie miał ze sobą papierosów – zdarzało mu się palić dla towarzystwa albo w stresie, a tego ostatnimi czasy zdecydowanie mu nie brakowało. Chętnie puściłby dymka w oczekiwaniu na to, czy nastolatek opuści budynek sam, czy może w towarzystwie funkcjonariuszy.
    Jakieś trzydzieści minut później policjanci z trzaskiem zamknęli za sobą drzwi radiowozu i odjechali. Wtedy też Jerome poruszył się niespokojnie; od uporczywego tkwienia w jednym miejscu nieco zdrętwiały mu nogi. O ile się nie mylił, to w budynku nie pozostał już nikt oprócz chłopaka i ochroniarzy, wypatrywał więc go z pewną niecierpliwością, dłonie wciskając głębiej w kieszenie ciepłej bluzy z kapturem. Zrobiło się ponuro i nieprzyjemnie; zaczął siąpić deszcz, a wraz z każdym wydechem z nozdrzu bruneta ulatywały głąbiaste obłoczki pary, co oznaczało, że temperatura musiała sporo spaść.
    W końcu, pociągając nosem z zimna, dostrzegł również nastolatka i przesunął się o krok, wychodząc z cienia i stając w kręgu światła padającym z latarni.
    — Dzięki — rzucił, mierząc wzrokiem jego sylwetkę. — Jestem w takiej sytuacji, że nawet małe wykroczenie mogłoby mi wyrządzić sporo szkody. A ty… — urwał i odetchnął, nieznacznie unosząc brwi. — Brak mi słów, żeby skomentować to, co tam się działo — dokończył, zadzierając głowę i spoglądając w majaczący gdzieś wysoko szczyt budynku, wraz z jego sięgającą jeszcze wyżej iglicą. — Żartowałem z tym długiem. Raczej spłaciłem swój własny, zaciągnięty dawno temu. Jerome — przedstawił się ostatecznie, wyciągając w jego stronę dłoń. — I chyba rozumiesz, że po tym, co zobaczyłem, nie dam ci tak po prostu odejść? Przynajmniej dopóki nie upewnię się, że to był jednorazowy wybryk. Chciałeś fajne zdjęcie dla zasięgów na Insta? Nie sądzę — mruknął, szybko samemu sobie odpowiadając na to pytanie, po czym zamilkł na dłuższą chwilę, wyraźnie się na czymś zastanawiając.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednocześnie powoli sunął wzrokiem po sylwetce chłopaka, aż rysy jego twarzy wygładziły się, kiedy już wiedział, co zrobić.
      — Okej, Jaime — zaczął spokojnie, z uśmiechem czającym się w kącikach ust. — Mam pewien pomysł. Może głupi, a może nie, dowiemy się w swoim czasie. Daj mi swój numer telefonu — nie tyle poprosił, co zażądał, wyciągając własną komórkę, gotów do dodania nowego kontaktu. — Odezwę się do ciebie za parę dni, dobrze? Najpierw muszę tylko coś załatwić. A ty obiecaj mi, że do tego czasu zostaniesz w jednym kawałku, hm?

      [Oj tam, może i by go zabrali, ale to tylko wątek, a Jerome nie mógł na marne stać pod tym drzewem… xD]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  47. [ Zobaczę, jak się dzisiaj czasowo wyrobię, jak mi się uda, to zacznę, a jak nie, to poczekam na zaczęcie od ciebie :D (muszę się jutro uczyć przeklętych testów, bo pojutrze mam teoretyczny na prawko -_- ) ]

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  48. Spojrzała na niego, unosząc jedną brew ku górze, gdy przyglądała się jak odkłada jej koszulę na kolana, ręce z kolei wycierając o wewnętrzną stronę swojej bluzy. Wywróciła oczami, postanawiając nie komentować tego faktu. Po części go rozumiała, nie chciał zniszczyć jej ubrań, aczkolwiek tę koszulę kupiła akurat w jednym z butików, który oferował odzież używaną, jeśli dobrze pamiętała. Ponadto był to tylko kawałek materiału, ot kolejna materialna rzecz, która nie wiązała się z żadnym sentymentem czy tym bardziej pieniężnym przywiązaniem.
    Gdy wreszcie dojechali na miejsce, co na całe szczęście nie trwało długo, gdyż Eden mieszkała całkiem niedaleko baru, który niedawno opuścili, kierowca rzucił kwotą, nawet nie odwracając się w ich stronę. Jaime szybko zapłacił, czego w rzeczywistości nie oczekiwała, ponieważ jej wcześniejsza uwaga była po prostu rzuconą w eter zaczepką, do której nie przywiązywała rzeczywiście wagi. Dla niej nie miała to najmniejszego znaczenia, kto opłaci rachunek, ale Jaime najwyraźniej wziął jej słowa do serca, więc pożegnała się z kierowcą i wysiadła, stając na chodniku przed budynkiem, w którym od jakiegoś czasu mieszkała.
    Akurat szperała w małej torebce, by znaleźć klucze, gdy usłyszała jego kolejne słowa. Wyłowiła pęk i dopiero wtedy uniosła głowę, posyłając mu pytające spojrzenie, tym samym chcąc, by rozwinął swoją wypowiedź. Akurat ona mogłaby wycofać się z wielu rzeczy, które powiedziała tego wieczoru, aczkolwiek nie miała takiego zamiaru, nieważne co Jaime chciał jej jeszcze powiedzieć. - Użyj swoich własnych wdzięków. - odparła z zawadiackim uśmiechem. Z doświadczenia wiedziała, że wiele kobiet używa tego, czym zostały obdarowane przez naturę, by złapać taksówkę, co w rzeczywistości było trudniejszym zadaniem, niż mogłoby się przyjezdnym wydawać.
    - Ależ z ciebie gaduła. - skomentowała, kładąc dłoń na biodrze i wpatrując się w jego twarz, aż podchwyciła jego spojrzenie, by przypadkiem nie umknęło mu żadne słowo, które zamierzała powiedzieć. Podjęło już decyzję, a sam fakt, iż znajdowali się przed jej mieszkaniem, wystarczył jako dowód, że nie miała w planach się wycofać. Nie obawiała się, że chłopak coś jej zniszczy albo zabrudzi. Nie była pedantką, daleko jej było do podobnego określenia.
    - Kebaba to możemy zamówić do domu, jak już masz ochotę, nawet na śniadanie, jeśli będziesz chciał. A co do tego wstydu, proszę cię, to cecha, która w moim świecie wymarła. - wytłumaczyła, wzruszając ramionami. Jej słowa były prawdą. Gdy człowiek musi radzić sobie w pojedynkę, wyzbywa się wstydu i skupia na tym, by przetrwać. Miała w sobie pewność siebie, która czasami była przytłaczająca, aczkolwiek jednocześnie ułatwiała jej życie w tym wielkim mieście, gdzie każdy jest tylko malutkim elementem.
    - Nie bój się, nie wykorzystam cię czy coś. A skoro już to obgadaliśmy, zabieraj ten swój chudy tyłek do środka. - dodała, wskazując głową w stronę budynku, do którego ona już zaczęła zmierzać, obracając klucze na palcu. Wpierw sięgnęła po klucz, który umożliwił im wejście na klatkę schodową. Ruszyła w stronę schodów, szybko pokonując stopnie, aż wreszcie zatrzymała się przed drzwiami, wykonanymi ze starego drewna, które już powinno zapowiadać charakter jej mieszkania. Niektórzy może spodziewali się po niej różowych ścian i góry kolorowych poduszek, aczkolwiek jej loft miał swój własny charakter, trochę surowy, ale pełen przestrzeni i światła, a to było dla niej jedną z najważniejszych rzeczy. Przekręciła klucze i pchnęła drzwi, odsuwając się, by wpuścić go pierwszego. Na szczęście zostawiła włączone lampki w kuchni, które przypominały małe reflektory, choć nie rzucały takimi wiązankami jasności, dzięki temu Jaime nie mógł połamać sobie nóg, gdy wchodził do środka.
    - Witam w jaskini Batmana.

    Eden

    [ Ooo <3 Weź, bo się zawstydzę jeszcze, ale dziękuję bardzo *.* Lilka jest znacznie spokojniejsza i potrzebowałam takiej pokręconej postaci, jak Eden, by czuć się spełnioną :P ]

    OdpowiedzUsuń
  49. Rozumiała, że niektóre kwestie nie były do uzgodnienia natychmiast. Nie miała nic przeciwko. Najważniejszy był końcowy efekt, a ten miał być na tyle wystarczający, a nawet lepszy, aby ich praca konkursowa była w stanie wygrać ten konkurs. Villanelle bardzo na tym zależało. Potrzebowała jakiś osiągnięć, aby znaleźć nowy staż czy pracę. Po nieprzyjemnej sytuacji, która miała miejsce w dużej korporacji, w której do tej pory pracowała, potrzebowała sukcesów, aby coś znaleźć. Jej były szef był dość… Nieprzewidywalny. Nie była pewna, czego mogła się po nim spodziewać. Trochę się obawiała, jak będzie wyglądać jej i jej rodziny przyszłość.
    Skupianie się na projekcie było w pewien sposób oderwaniem od problemów. Dlatego każdą możliwą, wolną chwilę poświęcała właśnie na przygotowanie się do konkursu. Spędzała sporo godzin w bibliotece, a gdy nie mogła, prosiła swojego męża, by przytargał jej do domu kolejne grube tomy.
    Minęło półtora miesiąca. Pogoda była coraz gorsza, dni częściej były deszczowe, a wieczory i poranki coraz bardziej ciemne. Do świąt Bożego Narodzenia było bliżej niż dalej, a finał konkursu… Okazało się, że czas do finału minął szybciej, niż się spodziewała. W biegu wszystkich zaliczeń, kolokwiów czy właśnie przygotowaniu prezentacji, ten czas minął niepostrzeżenie. Nawet nie wiedziała, kiedy w kalendarzu pojawiła się kartka z listopadem, a drzewa miały na sobie coraz mniej liści.
    — Denerwuję się — szepnęła do Jaim’ego. Przed nimi były jeszcze dwie grupy, które miały zaprezentować swoją pracę. Villanelle była przygotowana najlepiej, jak potrafiła. Pamiętała dokładnie, co ma powiedzieć, na co zwrócić uwagę i w jaki sposób ustalili prezentowanie swojego projektu. Pierwszy raz jednak denerwowała się, aż tak bardzo. Razem z chłopakiem bardzo się starali, aby ich praca była najlepsza. Elle jednak coraz bardziej zaczynała się denerwować tym wszystkim. Można powiedzieć, że cały ten projekt traktowała jako trzecie dziecko, był dla niej naprawdę ważny, uważała, że będzie miał wpływ na jej przyszłość i…I po prostu nie chciała tego zawalić. — Tak bardzo się denerwuję… Masz coś na uspokojenie? — Spytała, wpatrując się w młodszego od siebie kolegę — nie ważne, mam swoje proszki — powiedziała, rozglądając się za swoją torebką, w której trzymała ziołowe tabletki na uspokojenie. W ostatnim czasie miała bardzo dużo stresu i nie zawsze sobie z nim radziła, dlatego w pobliżu trzymała coś, co mogło jej pomóc.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  50. [Hej, hej!
    Przychodzę z tygodniowym opóźnieniem, ale coś kompletnie nie po drodze było mi witanie nowych postaci. Witam więc teraz serdecznie i już na wstępnie życzę udanej zabawy :)
    Twoja karta przypomniała mi czasy, kiedy tylko takie się robiło i aż naszła mnie myśl kiedyś to było... Jestem naprawdę ciekawa historii Jaimego i mam nadzieję, że uda Ci się rozwinąć ją w wątkach. Twój nick kojarzę, ale nie kojarzę, abyśmy coś kiedyś pisały, dlatego tym bardziej zapraszam do siebie, jestem pewna, że uda nam się coś wykombinować. Najlepiej to chyba dogadałby się z Aggie albo z Maisie, ale nic nie narzucam :)]

    Klarissa Cooper, Zachariasz Merrick, Agnes Brighton, Maisie MacKenzie

    OdpowiedzUsuń
  51. - Oferujesz tylko sprzątanie i średniej jakości gotowanie? Czyli nici z zaciągnięcia cię do sypialni? - zażartowała, udając oburzony ton, jakby naprawdę nie mogła pojąć jego karygodnego zachowania. Parsknęła śmiechem, tym samym potwierdzając swoje rozbawienie. Zapewne mogłaby poprosić go o jakąś przysługę, lecz nic podobnego w planach nie miała. Posprzątać mogła sama, gdy uznała, że przyszedł na to czas. Gotować potrafiła, choć najlepiej radziła sobie z kuchnią meksykańską, często jednak stawiają na to, co do zaoferowania miały różne knajpki w okolicy, dzięki czemu w wielu lokalach dostawała już zniżki, za bycie stałym klientem.
    Gdy weszła do mieszkania, od razu się schyliła, rozwiązując buty i odrzucając je na bok, tym samym zostając w swoich brokatowych skarpetkach. Torebka wylądowała z kolei na szafce przy drzwiach, tuż obok drewnianej miseczki, w której wylądował z brzękiem pęk kluczy.
    - Na lodówce masz kilka ulotek do knajpek w okolicy. Zamów to, na co masz ochotę i po prostu weź dwie porcję, nie jestem wybredna. - odparła, dłonią wskazując w stronę kuchni, by zachęcić go do swobodnego poruszania się po jej mieszkaniu. Na całe szczęście zarówno Kronos, jak i Albert znajdowali się w swoich klatkach, zatem chłopakowi nie groziło żadne niespodziewane przywitanie z ich strony, choć Eden nie mogła obiecać, że papuga nie obudzi się w środku nocy, gdy najdzie ją ochota na wygłupy.
    Gdy tylko udzieliła chłopakowi niezbędnych wskazówek, przemierzyła salon, po drodze zapalając światła, wreszcie znikając za drzwiami, które prowadziły do garderoby. Pociągnęła biały sznureczek, dzięki czemu zapaliła się lampka oświetlająca pomieszczenie. Zajęło jej chwilę, nim znalazła to, czego szukała i dopiero z zestawem ciuchów dla siebie oraz czymś dla chłopaka wróciła do głównej części, jaką był pokój dzienny połączony z kuchnią. Swoje rzeczy trzymała na ramieniu, z kolei jedną koszulkę przewiesiła przez oparcie skórzanej kanapy.
    - Pomyślałam, że przyda ci się coś na przebranie. Nie jestem przeciwniczką ekshibicjonizmu, ale nie paraduj na golasa. - oznajmiła z uśmieszkiem, posyłając mu przy tym mrugnięcie. Wiele w życiu widziała, tego nie można było jej odebrać, aczkolwiek wątpiła, by Jaime czuł się komfortowo, paradując dalej w zabrudzonych krwią ciuchach czy też w stroju, w którym przyszedł na świat, tak jak go natura stworzyła. - W razie czego ta jest wyprana i męska, więc nie musisz się martwić. - dodała w celach wyjaśnienia. W swojej szafie faktycznie miała kilka ubrań z męskiego działu, gdyż najzwyczajniej w świecie od czasu do czasu kupowała tego typu fatałaszki, ponieważ z jakiegoś powodu przyciągały jej wzrok. Ta koszulka z kolei należała do jej byłego partnera, a Eden sama nie wiedziała, dlaczego dalej ją ma, skoro od ich rozstania minął ponad rok. W każdym razie znalazła ją w szafie i uznała, że będzie pasować, choć podejrzewała, że może być trochę luźna. Ostatecznie jej były chłopak miał całkiem spore rozmiary, w końcu był żołnierzem.
    - Łazienka jest tam, ręczniki w szafce koło umywalki, a tę czerwoną koszulę wrzuć do kosza na pranie. - wskazała białe drzwiczki, drugą rękę podpierając na biodrze, co zapewne sprawiało, iż wyglądała jak matka wydająca polecenia, ale to był jej własny sposób na zakomunikowanie, że chłopak zostawał na noc. Nie zamierzała pozwolić, by tłukł się po nocach taksówkami do domu, skoro miała wystarczająco miejsca, by go ugościć. Pomijając fakt, iż miała co do niego plany odnośnie do poranka.


    [ W takim razie Eden dobrze się spisuje, bo taki był plan na nią. Miała przynosić dobrą zabawę :P ]

    Eden

    OdpowiedzUsuń
  52. Wsłuchiwała się uważnie w słowa osób, które prezentowały przed nimi swoje projekty. Grupa bezpośrednio wypowiadająca się przed nimi, była naprawdę dobra, a to sprawiało tylko, że Elle czuła coraz większe zdenerwowanie. Tabletki, które wzięła na szczęście zaczynały działać, a oddech dziewczyny się uspokoił.
    Wzięła kilka głębszych oddech, gdy nadszedł ich czas. Przesunęła dłońmi po ciemnej spódniczce, jakby chciała ją w ten sposób wygładzić i oddychając głęboko, ruszyła na wyznaczone miejsce, w którym rozpoczęli wraz z Jaime’m prezentację swojej pracy konkursowej.
    Była zachwycona tym, jak bardzo chłopak był przygotowany. Liczyła, że na oceniających wywrze takie same wrażenie, jak na niej. Elle swoją część prezentacji omówiła i przedstawiła z największą starannością, zwracając uwagę na wszystkie szczególne informacje dotyczące budowli i tego, jakich użyto technik podczas jej tworzenia.
    Zaraz po powrocie na swoje miejsca, uśmiechnęła się lekko do kolegi. Czuła, że dali z siebie ponad sto procent i wierzyła, że uda im się wygrać. Dawno nie była, aż tak dobrze nastawiona na cokolwiek. Powtarzała sobie jednak, że ten konkurs jest naprawdę ważny i za każdym razem, gdy zabierała się do opracowywania materiałów, odcinała się od świata. Skupiała się tylko na obecnym zadaniu.
    — Lepiej, dzięki. Cały stres już ze mnie zszedł, albo po prostu tabletki zaczęły działać — uśmiechnęła się lekko, poprawiając jasne pasemko włosów. Spojrzała na ostatnią grupę i ułożyła dłonie na kolanach, wsłuchując się dokładnie w to, co mieli do powiedzenia studenci. Musiała przyznać, że poziom był bardzo wysoki. Widać było, że wszystkim zależało na wygranej. Prawdą było, że wygrana w takim konkursie była naprawdę dużym osiągnieciem. — Byli naprawdę dobrzy. Wszyscy byli dobrzy — powiedziała po cichu, nachylając się delikatnie w stronę bruneta. Prostując się, westchnęła cicho, wbijając swoje spojrzenie w środek sali.
    — Nie wytrzymam godziny po prostu siedząc i czekając za wynikami — wyszeptała. Nie chciała niepotrzebnie zwracać uwagi siedzących dookoła ludzi — myślisz, że zdążymy się wyrwać na kawę albo coś szybkiego do zjedzenia? — Spytała, cały czas z lekkim uśmiechem, chociaż nie należał on do najszczęśliwszych. Czuła się teraz lepiej, ale i tak odrobinę się denerwowała. Poświęciła bardzo dużo, swojego wolnego czasu, aby przygotować się porządnie na dzisiejszy dzień. Momentami musiała rezygnować z wspólnych chwil z dziećmi czy z mężem.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  53. — Tak, przygotowaliśmy się, ale oni też… — Powiedziała ciężko, zastanawiając się nad tym, czy aby na pewno dali z siebie wystarczająco dużo, aby pokonać swoich konkurentów. Elle zawsze przykładała się do nauki, a gdy sobie coś postanawiała… Była gotowa zrobić wszystko, aby osiągnąć swój cel. — Masz rację, też byliśmy dobrzy i musimy trzymać się dobrych myśli. Pozytywnie nastawienie i te wszystkie inne wierzenia — prychnęła cicho, wywracając przy tym oczami. Wykrzywiła usta w lekkim uśmiechu. Odrobinę prześmiewała te podejście. Owszem, gdy coś sobie powiedziała, chciała to osiągnąć, ale często widziała świat w czarnych barwach — po prostu mam wrażenie, że mogłam zrobić więcej. Teraz i tak nie pozostaje nam nic innego, jak czekanie na wyniki. Mam nadzieję, że ta godzina minie nam szybko.
    — Prowadź — mówiąc to powoli się podniosła z krzesła i chwyciła małą torebkę, którą przewiesiła sobie przez ramię. Miała łańcuszkowy pasek. Wolnymi dłońmi ponownie wygładziła materiał spódniczki i chwyciła czarny sweter, przewieszony przez krzesełko. Na zewnątrz robiło się coraz zimniej, a jesień była już w pełni. Pogoda nie należała do najprzyjemniejszych, ale Elle musiała przyznać, że było w niej coś urokliwego.
    Lubiła kawiarnie, znajdujące się na terenie campusu. Wszystkie były urządzone w przytulny sposób i na różne style. Każdy ze studentów był w stanie znaleźć taką odpowiadającą, jego gustom. Tę, którą wybrał Jaime Elle zdążyła poznać już wcześniej i uśmiechnęła się, kiedy wybrał jeden z przyjemniejszych stolików do siedzenia. Zajęła fotel naprzeciwko niego i przewiesiła przez podłokietnik sweter, a torebkę ułożyła na parapecie okna, na którym stały stare książki i doniczka z jakąś rośliną, której Villanelle nie znała.
    Zamówiła do siebie bezkofeinową kawę z mlekiem i dyniowym syropem, była to zdecydowanie jej ulubiona, jesienna kawa. Upiła odrobinę, a delikatna pianka mleka została na jej wardze, tworząc jasny wąsik.
    — Mój mąż… — zaczęła, ale zmarszczyła delikatnie brwi. Oblizała górną wargę, czując, że zostało na niej mleko i uśmiechnęła się. Nie czuła potrzeby mówienia Morettiemu, że przez niego mieli małą sprzeczkę, tym bardziej, że niczym przecież nie zawinił — tak, czeka. Na pewno mocno trzyma za nas teraz kciuki — dodała po chwili. Jaime wydawał się sympatyczny, a przez cały czas trwania przygotowań do konkursu, Elle naprawdę go polubiła. Wydawał jej się dobrym człowiekiem, który wie, czego chce od życia, a przynajmniej tego uczelnianego. W zasadzie to nie mieli okazji poznać się bardziej prywatnie. Przez cały ten czas, głównie rozmawiali o projekcie i konkursie. W końcu obojgu im cholernie mocno zależało na wygranej i było to widać. — To wszystko trochę skomplikowane. Małżeństwem jesteśmy w zasadzie od lutego — przerwała, aby upić znowu odrobinę kawy — znamy się od mojego trzeciego semestru studiów… Ale ogólnie to jesteśmy ze sobą coś około… Roku? Chyba tak, to… To naprawdę skomplikowane — zaśmiała się cicho — tak od roku, w listopadzie dwa tysiące osiemnaście wróciłam z San Diego. Kończyłam tam drugi rok studiów — zagryzła wargę. Zdawała sobie sprawę z tego, że Jaime pewnie szybko połapie się w tym, że w przeciągu roku nie da się donosić dwóch ciąż. Tak, historia miłosna Elle i Arthura na pewno nie była prosta do zrozumienia. Wręcz przeciwnie, nadawała się świetnie na serial czy film romantyczny. — A ty? Masz kogoś? Ktoś poza moim mężem trzyma jeszcze dzisiaj za nas kciuki? — Spytała z wesołym uśmiechem, spoglądając w oczy kolegi.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  54. To wszystko wydarzyło się tak dawno temu… A wokół śmierci ojca Jen i Noah Woolfów wciąż krążyło dziwne widmo, którego dziewczyna nie potrafiła odgonić, ani też lepiej się z nim zapoznać. Dlaczego Jack zdecydował się popełnić samobójstwo? Czy ktoś mu w tym pomagał?
    Wiedziała, że jako wzięty prawnik, miał sporo wrogów. Czasami pisali o nim w gazetach, czasami ktoś krążył pod domem… Ale takie rzeczy miały miejsce w Los Angeles. Nowy Jork zapewnił mu nieco większą anonimowość, dzięki czemu mógł żyć spokojniej, z daleka od fleszy wścibskich paparazzi. Dlaczego więc zdecydował się na taki krok? Przecież rozwód z żoną przeżył już kilka lat wcześniej, zdążył się ustabilizować psychicznie… Cóż, najwyraźniej były to tylko pozory.
    Nie przychodziła tutaj już zbyt długo. Kwiaty zdążyły zwiędnąć, świece się wypalić, a nagrobek porosnąć u dołu mchem. Ciotka Maybel również nie odwiedzała grobu Woolfa tak często, jak wcześniej - piękny wiek zaczął dawać staruszce o sobie coraz bardziej znać, uniemożliwiając jej długie spacery na cmentarzysko. A bieg wydarzeń sprawiał, że Jen w dzikim szale powoli zapominała, który jest dzień tygodnia, czy nawet jak się nazywa.
    Wreszcie znalazła jednak chwilę, by odwiedzić ojca. Szła dziarskim krokiem przez alejki tego osobliwego miejsca, nieco mocniej układając dłonie w kieszeniach płaszcza, gdy wiatr niepostrzeżenie dmuchnął jej ostrzej prosto w twarz. Musiała mrużyć oczy, żeby choć w małym stopniu uchronić się przed zimnem, dlatego niemal po omacku dotarła na właściwe miejsce.
    Gdy już stała nad grobem, wszystko jakby się uciszyło. Nawet blondynce zrobiło się nieco cieplej, dzięki czemu mogła na spokojnie usiąść na ławce. Na kamiennych płytach postawiła siatkę z dwoma owocami granatu, co mogło dziwić resztę przechodniów. Ale był to dla niej szczególny symbol, który w jakiś sposób łączył wszystkich członków ich rozkruszonej na kawałki rodziny.
    Wzięła głęboki wdech, po czym spojrzała na niebo. Gdzieś w oddali słychać było grzmoty, a ciemne chmury powoli wyłaniały się na horyzoncie.
    Nie miała zbyt wiele czasu.
    - Cześć, tato… - szepnęła bardziej do siebie, uśmiechając się pod nosem. Wstała, wyjęła owoce z siatki, po czym ułożyła je tuż pod wyrytą w kamieniu sentencją. - Dawno się nie widzieliśmy, co? Szkoda, że cię tu nie ma… - mruknęła, opuszkami palców gładząc strukturę nagrobka. - Tak bardzo chciałabym cię móc przytulić… Nawet nie wiesz, jak bardzo - przygryzła delikatnie dolną wargę, kiedy poczuła, że łzy zbierają się w kącikach oczu. - To już prawie trzynaście lat, a ja mam wrażenie, jakby to było wczoraj. Cholera, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak czasami jest mi ciężko - dodała, chowając twarz w dłoniach. - Nie wiem, co mam zrobić, jak ze sobą to wszystko pogodzić… Boję się. - Opuściła dłonie, przenosząc je na kark. - Zakochałam się, wiesz? I to tak naprawdę. Może tak, jak ty kiedyś kochałeś mamę. A może bardziej - pokiwała głową. - Ale mogę go stracić. I próbuję sobie radzić, ale czasami mnie to przerasta. Wiesz, jak bardzo potrzebuję twojej porady? A mama ma tak po prostu to wszystko gdzieś… - westchnęła. - I naprawdę nie rozumiem, dlaczego to wszystko się wydarzyło. Co się między wami stało. Dlaczego nikt nic nie powiedział. I do tej pory nie mówi. Dlaczego nie pomyślałeś o mnie? Czemu ten jeden raz tego nie zrobiłeś…? - jęknęła, po czym wstała i szybkim krokiem zaczęła kierować się do wyjścia. Skrzyżowała ręce na wysokości piersi, a po policzkach dziewczyny kilkoma ścieżkami zaczęły spływać bezbarwne krople. Czuła, jak głowa pulsuje w jej skroniach, a serce nabiera większego tempa. Miała wrażenie, jakby cały świat miał się zawalić na jej głowę, przez co obraz stał się nieco zamglony i zniekształcony.
    Była gdzieś w połowie drogi, gdy nagle, zupełnie przypadkiem, zderzyła się z kimś, prawie upadając na ziemię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Przepraszam… Przepraszam, nie widziałam Pana - wydukała, cała się trzęsąc. - Wszystko w porządku? Nic Panu nie zrobiłam? - spytała, otwierając szeroko oczy, lecz wtedy zrobiło jej się całkowicie ciemno przed oczami, przez co na krótką chwilę zasłabła, nie tracąc jednak przytomności, a po prostu osuwając się na ścieżkę.

      [ Dziękuję, dziękuję :D muszę niestety jednak uzbroić się w cierpliwość i mam poprawkę w poniedziałek xD Nerwy mnie zmiotły niestety. Ale może to lepiej, bo nie czuję, żebym była ju gotowa na praktyczny xD ]

      Jen Woolf

      Usuń
  55. Rozsiadła się na kanapie, gdy chłopak zniknął w łazience, przy okazji przeglądając wiadomości na swoim telefonie. Napisała również wiadomość do swojego trenera, nim drzwi znów się otworzyły, a Jaime wrócił. Wtedy odłożyła telefon na stolik, przyglądając się mu. Podwinęła nogi, robiąc mu miejsce, by mógł usiąść obok na skórzanej kanapie.
    - Wiesz, to zależy od dnia tygodnia. W poniedziałki i piątki pomagam narwanym istotą, środy i czwartki to dni zbłąkanych przybyszy, a reszta dni jest dla zagubionych zwierząt. - stwierdziła z powagą, po czym posłała mu mrugnięcie. Eden może nie była aniołem stróżem, a jej imię, choć związane z Biblią, nie oddawało w pełni jej charakteru, który z pewnością nie był zbyt rajski. Jednakże wychodziła z założenia, iż gdy mogła pomóc, po prostu to robiła, bo ostatecznie nic jej nie powstrzymywało. Nie chciała czuć się przez to wyjątkiem, ponieważ wolała wierzyć, że świat wcale nie jest tak złym miejscem, a ludzie wyciągają do siebie wspierającą dłoń. Widziała wiele złych rzeczy, teraz po prostu skupiała się na tych dobrych.
    - Wracam za kilka minut, jeśli chcesz, możesz coś pooglądać. - oznajmiła, wstając z kanapy i sięgając po przygotowane wcześniej dla siebie ubrania. Posłała mu ostatni uśmiech, nim ruszyła w stronę drzwi łazienki, za którymi po chwili zniknęła. Była kobietą, potrafiła zatem spędzić naprawdę wiele czasu w łazience, w szczególności, gdy decydowała się zrezygnować z prysznica, by wylegiwać się w swojej wannie, w towarzystwie dobrej muzyki i zapachowych świec, bo ludzie powinni sami sobie dogadzać, sprawiając, by ich mały świat stawał się dzięki drobnym gestom lepszy. Potrafiła jednak się sprężyć i spędzić w łazience naprawdę mało czasu. Dzięki czemu niedługo później wyszła ubrana w szary T-shirt z napisem „My Husband Thinks I'm Crazy, but I'm not the one who married me.”, krótkie spodenki w serduszka i białe zakolanówki, które u góry miały tęczowe paski. Jej włosy były spięte w luźny warkocz, z którego kilka kosmyków jak zwykle się wymknęło. Co prawda mężatką nie była, zatem koszulka nijak się miała do rzeczywistości, o czym świadczył między innymi brak pierścionka na palcu, co jednak nie powstrzymało Eden przed jej kupnem. Wyznaczała własne zasady, zatem nikt nie mógł jej narzucić, co miała nosić, a czego zapewne nie powinna.
    - Mam wyczucie czasu. - stwierdziła z uśmiechem, gdy zamykała za sobą drzwi, akurat, gdy Jaime żegnał się z dostawcą pizzy. Gdy wzrok nieznajomego zatrzymał się na niej, uniosła dłoń, machając mu na pożegnanie, nim zniknął z pola widzenia. Wtedy przeniosła wzrok na pudełko i siatki, które trzymał Jaime. - Zwykle ktoś pyta, tutaj czy w sypialni. - odparła z uśmiechem, drocząc się z nim, ale przy okazji wskazała głową na stolik w salonie, zachęcając go, by się tam udał. Sama z kolei ruszyła w stronę kuchni, skąd wzięła dwa talerze i wróciła z nimi do salonu, kładąc je na stoliku.
    - W tym domu nie je się pizzy sztućcami. - oznajmiła, w celach wytłumaczenia, dlaczego przynosząc talerze, nie pofatygowała się również po nóż czy widelec. Sięgnęła po kawałek pizzy, akurat wegetariańskiej, co nie znaczyło, iż nie jadła mięsa, tak po prostu wyszło. Padła na kanapę, podwijając nogi pod siebie i wreszcie wgryzając się w kawałek pizzy. Jęknęła, czując pyszności, które rozpływały się po jej kubkach smakowych. - Czy jest coś lepszego od roztopionego sera? Nie sądzę. - mruknęła, gdy już przełknęła.

    Eden

    OdpowiedzUsuń
  56. [Ajajajaj! Rue zaiste była świetna, choć mnie się cały serial podobał. A, że we mnie dalej żyje imprezowy stwór, a jesień skłania ku depresji, potrzebowałam takiej postaci x) Myślę, że można ich poznać właśnie na jakiejś imprezie, na którą Nalka mogła trafić zupełnie przypadkowo, ale skoro już się gdzieś pojawiła, to wiadomo, warto wybadać grunt na asortyment. Jeśli by się dogadali, myślę, że pijacko-ćpuński pomysł na podróż nie wiadomo gdzie, to całkiem dobry motyw :)
    Wybacz za opóźnienie w odpowiedzi, ale jakoś tak ostatnio u mnie bez polotu :P]

    Nala Williams

    OdpowiedzUsuń
  57. Jerome nigdy nie uratował nikomu życia, bo na pewno w ten sposób można było nazwać to, co miało miejsce na szczycie Empire State Building. I choć Marshall nie był w tym temacie specjalistą, to jednak już po tym jednym razie mógł śmiało powiedzieć, że – jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało – istniały różne kategorie ratowania życia. Co innego bowiem odepchnąć kogoś sprzed kół pędzącego samochodu, gdyż dana osoba zagapiła się na przejściu dla pieszych, będąc zapatrzoną w telefon, a co innego powstrzymać przed wyjściem na gzyms chłopaka, który uprzednio wykręcił szybę na szczycie najwyższego budynku w Nowym Jorku, prawda?
    Te i inne myśli przetaczały się przez jego wyjątkowo ciężką po całym zajściu głowę, kiedy czekał na dole na nastolatka i na dobrą sprawę nie wiedział, co o tym myśleć, a teraz, kiedy słuchał jego słów i wyjaśnień, czuł się tym bardziej skołowany. Przez ułamek sekundy chciał zapytać wprost: Czy chciałeś się zabić?, lecz słowa te nie zdążyły znaleźć się nawet na końcu jego języka. Może to dziwne, ale Jaime nie wyglądał mu na desperata, który pragnął odebrać sobie życie. A na pewno nie do końca. Było w nim coś jakby z rodzaju… zadaniowca? To, w jaki sposób wykręcał zawiasy i tłumaczył jeszcze na szczycie to, co robi. To, w jaki sposób mówił teraz. Jerome nie potrafił tego rozgryźć ani tym bardziej nazwać, dlatego wyjątkowo intensywnie przyglądał się swojemu nowemu znajomemu, chcąc poznać tak wiele odpowiedzi, ale jednocześnie kompletnie nie wiedząc, jakie pytania zadawać, by je uzyskać.
    — Jaki dług? — powtórzył, poniekąd zaskoczony tym, że Jaime wyłapał to z jego wypowiedzi. — Zapytaj przy okazji następnego spotkania — zdecydował po chwili namysłu, uznając, że gdyby teraz wyskoczył ze swoją przeszłością i tym, jak dosłownie przed chwilą zatoczyła ona koło w teraźniejszości, być może mógłby go spłoszyć. Wydawało mu się, że ludzie niechętnie słuchali o wydarzeniach, które odcisnęły na kimś pewne piętno, dowiadując się, że są z nimi w pewien sposób kojarzeni lub może nawet w jakiś sposób powiązani.
    Zapisał podany numer i zaraz nacisnął zieloną słuchawkę, rozłączając się, kiedy tylko rozbrzmiał dzwonek telefonu należący do chłopaka.
    — Dla mnie to też wiele znaczyło, Jaime. Czekaj na telefon — rzucił, a kiedy ten odchodził, uniósł jeszcze swoją komórkę i pomachał nią znacząco. Sam jeszcze przez chwilę pozostał w miejscu, odprowadzając nastolatka wzrokiem i ruszył w swoją stronę dopiero, kiedy ten zniknął z jego pola widzenia.
    Po powrocie do wynajmowanego mieszkania od razu zabrał się za realizowanie swojego pomysłu, a w tym celu musiał przetrząsnąć kilka stron internetowych. Nie wiedział jeszcze, jak opowiedzieć narzeczonej o tym, co mu się przydarzyło, więc zdecydował się milczeć, dopóki to wydarzenie należycie nie ułoży się w jego głowie i dopóki nie pozna lepiej samego Jamie’go, wydawało mu się bowiem, że było to kluczem do określenia ich relacji, która zaczęła się w mocno niecodziennych okolicznościach i choć Jerome nie był przesądny, nie mógł myśleć o tym inaczej, jak w sposób, że ktoś złośliwy postanowił spleść ze sobą losy jego i uratowanego chłopaka.
    Zadzwonił do niego dwa dni później, proponując popołudniowe spotkanie w kawiarni. Wydawało mu się, że Jaime mógł być jeszcze niepełnoletni, więc niekoniecznie chciał ciągać go po barach. Bez większych problemów udało im się umówić i kolejnego dnia Jerome stawił się punktualnie w umówionym miejscu. Było słonecznie, ale wietrznie, więc napisał Jamie’mu krótkiego smsa, iż czeka w środku i zajął jeden z wolnych stolików, chwilowo odsyłając młodĄ kelnerkę, która już była gotowa przyjąć zamówienie.

    [Odmieniam imię „Jamie” na czuja, mam nadzieję, że dobrze. Jeśli nie, krzycz i mnie popraw! : )]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  58. Elle uśmiechnęła się tylko delikatnie do chłopaka. Nie była pewna, co w zasadzie ma mu powiedzieć. Słowa, które powiedział w jej kierunku były naprawdę miłe i sympatyczne. Prawda była taka, że Villanelle sama w sobie była bardzo ambitna, ale odkąd oficjalnie w świat poszła informacja na temat tego, że ma dziecko ze swoim wykładowcą, przykładała się do wszystkiego jeszcze bardziej, aby nikt nie zarzucił jej, że ma układy. Zresztą było kilkoro wykładowców, którzy utrudniali jej wszystko, zwłaszcza, gdy była w drugiej ciąży, a na jej i Morrisona palcu pojawiły się obrączki, a Elle zmieniła nazwisko.
    - Wiesz, ja... Po prostu muszę – powiedziała, przeczesując jasne włosy. Nieco zmieszana spojrzała na kolegę – w sensie... Muszę i chcę, mój mąż... Arthur jest adiunktem na moim wydziale – teoretycznie wcale nie musiała poznać go podczas zajęć, prawda była jednak taka, że faktycznie po raz pierwszy zobaczyła go podczas swoich pierwszych zajęć podczas trzeciego semestru. Wszystko to, co działo się później... Działo się w tempie ekspresowym i z różnych przyczyn – dlatego to dość skomplikowane... Muszę dawać z siebie ponad sto procent, bo chcę mieć świadomość, że wszystkie oceny są moje, nawet jeżeli ktoś wmawia mi, że to przez Arthura – przerwała, aby zacisnąć wargi w wąską linię – kiedyś może opowiem ci więcej, teraz w sumie nie mamy, aż tyle czasu, a to naprawdę długa historia – cały czas trzymała w rękach kubek pełen ciepłej kawy i wpatrywała się w bruneta.
    - Jeżeli chcesz opowiedzieć, to możesz śmiało. Nikomu nic nie powiem, ewentualnie dzieciom, ale one nawet jeszcze mówić dobrze nie potrafią – zaśmiała się cicho, aby po chwili posłać Jaime'mu pełen ciepła uśmiech.
    - Tak, niecały rok – pokiwała twierdząco głową – przede wszystkim ciepło, czasami trochę mi brakuje takiej ilości słońca – zaśmiała się, przypominając sobie czas wyjazdu – ogólnie to nie znałam tam za wiele osób poza ciotką, u której byłam. Miałam też sporo na głowie, jeżeli chodziło o naukę i... W zasadzie większość czasu spędzałam na nauce – zmarszczyła brwi, pomijając fragment historii o krótkim romansie z pewnym weterynarzem, zdecydowanie nie znali się jeszcze na tyle dobrze, aby opowiadała mu o swoim życiu z najdrobniejszymi szczegółami, a poza tym pytał o naukę, a nie o to co robiła tam w wolnych chwilach – no ogólnie to nasz uniwersytet ma wyższy poziom, jeden z powodów dla których wróciłam do Wielkiego Jabłka, ale takie studiowanie i zobaczenie życia i nauki w innym mieście jest fajnym doświadczeniem. Zawsze marzyłam o studiach w Genewie, ale moi rodzice nie chcieli się zgodzić. Ja z kolei byłam tak zdeterminowana, że nie złożyłam nigdzie indziej papierów, przez to miałam rok przerwy – uśmiechnęła się, przypominając sobie wojnę, jaką prowadziła z Henrym, bo oni mi dostanie się na uniwersytet w Szwajcarii, nie pozwolił jej wyjechać.
    - Szczerze, to o tym nie myślałam. Nie przepadam za bardzo za jazda autokarami. Mogłabym wziąć samochód, wtedy moglibyśmy się zabrać spokojnie razem, chyba, że miałeś na myśli coś innego?

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  59. Cieszyła się, że w końcu ma nawet spokój od wszystkiego. Miała jeszcze trochę czasu zanim będzie musiała wrócić na uczelnię i chciała też korzystać z ostatnich dni lata. Nowy Jork był cały czas w promieniach słońca, lato naprawdę było przyjemne w tym roku. W zasadzie cały rok miał po prostu dobrą pogodę i aż chciało się człowiekowi żyć. Szkoda jej było tylko, że znowu kończyło się lato i tak na dobrą sprawę miała zaraz zacząć jesień. Gdyby jeszcze jesień nie była tak przygnębiająca, a faktycznie złota i brązowa, to może byłaby w stanie ją nawet polubić. A tak nie umiała się cieszyć z tej pory roku. Już szukała jakiegoś miejsca, w które mogłaby uciec przy pierwszej lepszej okazji i nacieszyć się słoneczkiem, którego pewnie będzie jej brakowało w jesienno-zimowym okresie. Miała na oku już parę miejsc. Dzisiejszy dzień był jednak tak śliczny, że nie chciała siedzieć w mieszkaniu. Ubrała więc Babe i razem ze świnką ruszyły na podbój miasta. Sąsiedzi już się przyzwyczaili do nietypowego towarzysza rudowłosej, natomiast ludzie na ulicy czasem wciąż i za nią odwracali wzrok. Spacerowała dość długo. Ze słuchawkami na uszach tak naprawdę nawet niezbyt do końca zwracała uwagę, gdzie idzie, ale po jakimś czasie przestała słyszeć gwar miasta. Wciąż była w Nowym Jorku, aż tak daleko przecież zajść nie mogła, ale była najwyraźniej w tej części miasta, gdzie mało ludzi uczęszcza. Carlie była zaskoczona, że tyle przeszła i nie była jeszcze zmęczona. Nie należała do najbardziej aktywnych osób na świecie i prędzej zgodziłaby się jeść pizzę, popijać ją czymś niezdrowym niż wyjść wspólnie na siłownię, ale ten spacer najwyraźniej naprawdę był jej potrzebny. Nie spodziewała się tylko, że najwyraźniej będzie świadkiem samobójstwa. Krzyknęła, oczywiście, że krzyknęła. Tylko jej krzyk zagłuszył jadący pociąg. Babe zwykle grzeczna na spacerach teraz szarpnęła się przestraszona krzyku właścicielki. Widziała, że chłopak uciekł, a mimo to mózg kazał jej szukać śladów krwi, oderwanych części ciała. Zupełnie jakby została wrzucona w środek marnego horroru i tylko miałaby czekać, aż odnajdzie kawałki ciała. Oczami wyobraźni widziała już jak z przerażeniem odpowiada na pytania policjantów, szuka wzrokiem przyjacielskiej twarzy, kogoś kto mógłby ją zabrać i pocieszyć. Na całe szczęście, gdy pociąg przejechał Carlie nie tylko zobaczyła, ale też usłyszała chłopaka, który jeszcze chwilę temu był bliski spotkania z pociągiem dosłownie twarzą w twarz. Stanęła jak wryta zastanawiając się co powinna zrobić w pierwszej kolejności. Delikatnie szarpnęła za smycz, na końcu której uczepiona była świnka i ruszyła w stronę chłopaka.
    — Dla ciebie to był żart?!
    Nie spodziewała się, że jej głos aż tak się rozniesie po okolicy. Przez chwilę nawet była zaskoczona, że tak głośno krzyknęła. Nie o taki efekt jej chodziło, ale faktycznie robiło swoje i dawało ciekawe połącznie z jej niewielką osobą.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  60. Kawiarnia była wyjątkowo przytulna. Oprócz stolików przeznaczonych maksymalnie dla czterech osób znajdowały się tutaj również miejsca, w których z powodzeniem można było zaszyć się w samotności i być przez nikogo nie niepokojonym. Marshallowi szczególnie spodobał się szeroki i niski parapet wieńczący jedno z okien, wyłożony miękkim obiciem i zastawiony wieloma różnymi poduszkami, przez co z powodzeniem można było wygodnie rozsiąść się w tym miejscu i obserwować to, co działo się tuż za szybą, na ulicy. Rozglądając się po wnętrzu, Jerome pomyślał, że pomimo niskich temperatur, chyba polubi nowojorską jesień. Nisko wiszące słońce zaglądało do lokalu, przez co krzesła i stoliki rzucały długie cienie, a że u sufitu wisiały żyrandole zrobione z wielobarwnych kryształków, to na ścianach tańczyły różnokolorowe rozbłyski. Brunet dawno nie był w tego typu miejscu, ostatnio odwiedzając raczej mniej przytulne bary, miło więc było nieco zmienić otoczenie, nawet jeśli niekoniecznie pasowało ono do wizji męskiego spotkania.
    Otwierając drzwi, Jaime poruszył wiszący przy futrynie dzwoneczek, przez co Jerome od razu spojrzał w tamtym kierunku i przymrużył powieki, porażony przez promienie słońca, które momentalnie wkradły się przez powstałą szczelinę. Walcząc z mroczkami i poblaskami, które tańczyły w jego polu widzenia, obserwował, jak chłopak zbliża się do zajmowanego przez niego stolika, czując ulgę, kiedy uznał, że na pierwszy rzut oka nic mu nie było.
    — Nie da się ukryć! — odparł ze śmiechem, który z przyjemnością wyrwał się z jego gardła na widok nowego znajomego, będącego w jednym kawałku. — Cześć. Nie, przyszedłem przed chwilą — odpowiedział szybko i sam wreszcie sięgnął po menu, na co kelnerka, która wcześniej od razu się nim zainteresowała, od razu obróciła głowę w ich kierunku, jakby to dźwięk szeleszczących kartek przyciągał jej uwagę i reagowała na niego zupełnie bezwiednie.
    Jerome szybko wybrał zwykłą kawę z mlekiem, na dłużej za to zatrzymał się przy deserach, odkrywając, że ma ochotę na to mocno czekoladowe ciasto, które tak ładnie wyglądało na zdjęciu.
    — Byłeś to sprawdzić osobiście? — Unosząc na niego wzrok znad menu, uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową. — Beze mnie? — dodał ni to z wyrzutem, ni to karcąco i zaśmiał się krótko, milknąć jednak, kiedy podeszła do nich kelnerka. Upewniwszy się, że są gotowi złożyć zamówienie, wyjęła mały notesik i ołówkiem zanotowała zamówienie Marshalla, zaraz też zwracając się do Jaime’go. Podczas gdy nastolatek składał zamówienie, Jerome pogrzebał w wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki przewieszonej przez oparcie krzesła i ostatecznie wyjął z niej białą podłużną kopertę.
    — To mój pomysł, na który wpadłem po naszym pierwszym spotkaniu — powiedział, przesuwając kopertę po blacie w stronę młodszego bruneta. — Nie wiem, co ty na to. Ale, może… Coś to da — mruknął i wzruszył ramionami. — No, otwórz — zachęcił z lekkim uśmiechem, wygodniej rozpierając się na krześle. W środku kryły się dwa vouchery na skok na bungee. Jeśli bowiem Jaime’mu brakowało wrażeń i adrenaliny, to można było nieco się zabawić bez ryzyka utraty życia.

    [O raju, teraz patrzę, że rzeczywiście, przy poprzednim odpisie pisałam to imię raz tak, raz tak :D Przepraszam! Będę się bardziej pilnować!]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  61. [Znaczenia nie ma żadnego, u mnie kwestia wygląda jedynie tak, że powoli się do wszystkiego zbieram xD Oczywiście nie z lenistwa, ale mnóstwa spraw na głowie, o! :P]

    Nala

    OdpowiedzUsuń
  62. Sama nie wiedziała, dlaczego nadal gdziekolwiek wychodziła ze swoją współlokatorką. Zawsze kończyło się tak samo: Tabitha znikała z jej pola widzenia w nieznanym momencie, z obcym facetem. Helen zawsze czekała czterdzieści minut na koleżankę, a później udawała się w stronę ich mieszkania. Czasami nawet tam ją znajdowała, nierzadko nagą na ich kanapie. Żeby nawet nie mieć na tyle skromności, żeby zamknąć się w swoim pokoju? Helen nie mieściło się to w głowie, nigdy nie dała się ponieść namiętności na tyle, by zapomnieć o kompleksach i przyzwoitości. Czasami nawet zastanawiała się, jakby to było, gdyby po prostu zapomniała się z jakimś nowo poznanym facetem. Czy rano by się nienawidziła? Czy potrafiłaby tak zupełnie odrzucić myśli na bok i cieszyć się rozpustą? Pewnie nigdy już nie spojrzałaby w lustro.
    Siedząc przy barze dopijała campari i zerkała co jakiś czas na zegarek, by upewnić się, czy czterdzieści minut minęło. Próbowała sobie też przypomnieć w głowie, gdzie w ogóle się znajduje i jak trafi do mieszkania. Nie była w tej dzielnicy nigdy. Od trzech lat poruszała się samotnie tylko po znanych na pamięć trasach. Jej koleżanka zaciągała ją w znane tylko sobie miejsca i pozostawiała ją samą sobie. Helen nigdy nie miała przy sobie dużo pieniędzy, by nie wydać za wiele i wystarczyło jej do końca miesiąca.
    Nawet nie zwróciła uwagi na mężczyznę, który obok niej zaczął się kręcić. Była zajęta liczeniem w głowie minut pozostałych do wyjścia. Sytuacja, w której się znalazła zupełnie ją zaskoczyła i niemal zeskoczyła z krzesła odsuwając od siebie drinka. Dłonie zaczęły się trząść mimowolnie. Co mogłoby się stać, gdyby nieznajomy, młody chłopak nie zareagował? Stała z bok i obserwowała, jak ochroniarze klubu podchodzą do mężczyzn – jej wybawcy i niedoszłego zbrodniarza. Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Chyba Daniell miał rację, Nowy Jork bywa niebezpieczny.
    Helen

    OdpowiedzUsuń
  63. — Dzięki to… To naprawdę miłe — powiedziała odrobinę zmieszana. Nie spodziewała się takich słów i nie była do końca pewna, jak powinna na to zareagować. Tylko najbliższa przyjaciółka powtarzała jej, że sobie dobrze z wszystkim radzi. Pozostali znajomi ze studiów raczej… Raczej nie komentowali tego, w jaki sposób żyje i nie wyrażali żadnego zdania na temat tego, czy jest zorganizowana i jak jej to wychodzi. Było to coś nowego i miłego, w dodatku po osobie, po której raczej nie spodziewała się tego typu słów. W końcu byli tylko koleżeństwem od wspólnego projektu. Spojrzała na chłopaka i posłała mu kolejny raz tego dnia uśmiech — tak, oczywiście, że tak, ale… No wiesz, teraz w sumie nie obchodzi mnie to za bardzo, ale na początku myślałam o przeniesieniu. W końcu raz już zniknęłam z tej uczelni, mogłabym to zrobić drugi raz — westchnęła, wzruszając delikatnie ramionami. Wiedziała, że taki ruch byłby przyznaniem się do win i pokazaniem swoich słabości, mąż ją zapewniał, że wystarczy, aby zmieniła grupę, chociaż i to teoretycznie nie było konieczne. Dla spokoju ducha to zrobili, poza tym nie była pewna czy byłaby w stanie skupić się na jego zajęciach wystarczająco dobrze.
    — Hm… Chyba rozumiem — przytaknęła, popijając kawę — ale jakbyś kiedyś miał chęć pogadania czy wygadania się to… Śmiało — nie chciała brzmieć desperacko i nachalnie. Po prostu była tym typem osoby, która była otwarta na nowe znajomości, a gdy ktoś z jej znajomych miał problemy, zawsze starała się pomóc i odnaleźć ich rozwiązanie, albo, chociaż ewentualną możliwość. Nie była genialna, nie umiała pozbyć się wszystkich problemów, ale z cudzymi szło jej znacznie lepiej, niż z własnymi.
    Przyglądała mu się, jak zajadał ciastko i musiała przyznać, że było w tym coś ciekawego. Sama trzymała cały czas swój kubek z kawą, upijając coraz więcej jego zawartości. Zerkała, co jakiś czas na wiszący na ścianie zegar. W końcu nie mogli pozwolić sobie na spóźnienie na ogłoszenie wyników.
    — Przez jakiś czas byłam zakochana w tym mieście — bardzo spłyciła swoją odpowiedź — w sumie to nadal jestem, ale już nie, aż tak bardzo. Ty nie masz miejsce na świecie, które chciałbyś odwiedzić? No wiesz, coś wymarzonego? Poza tym w Genewie jest ciekawe połączenie budownictwa nowoczesnego z nieco starszymi budynkami, co wygląda na zdjęciach świetnie. Chciałam to kiedyś zobaczyć na żywo i być w jakiś sposób częścią tego. No… A później życie potoczyło mi się odrobinę inaczej — zaśmiała się, zlizując z wargi mleczną piankę. Spojrzała na chłopaka i uśmiechnęła się — to jest sensownie uargumentowane. Wspólna podróż wyniesie nas taniej, a jeżeli mielibyśmy jechać oddzielnie samochodami… To nie ma sensu, lepiej złożyć się na paliwo i pojechać razem — poparła jego pomysł, jednak na jej czole pojawiła się delikatna zmarszczka. Wydawało jej się, że dobrze wytłumaczyła swojemu mężowi, że nie ma żadnego romansu i, że go nie zdradza, a te wieczorne wiadomości dotyczyły jedynie wspólnego projektu, ale nie pomyślała w ogóle o nagrodzie i tej dwudniowej wycieczce. Zakładała, że jej ufał, ale mała kłótnia związana z wiadomościami pokazywała, że nie było to stuprocentowe zaufanie. Jak zareaguje, gdy mu powie, że jedzie razem z Morettim na krótką wycieczkę i pojadą jednym samochodem? — Wydaje mi się, że nie powinno być problemu — powiedziała, ale nie była przy tym tak bardzo pewna, jak chociażby wtedy, gdy mówiła, że chce wygrać ten konkurs — strzelby nie ma, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Nie gwarantuje jednak, że nie posłuży się czymś innym — zaśmiała się, próbując obrócić to w żart, ale w sumie to nie była pewna, co na to wszystko jej małżonek — w zasadzie to mamy jeszcze chwilę czasu na obmyślenie sposobu dojazdu. Poza tym… Za jakieś piętnaście minut powinniśmy chyba ruszać z powrotem. Chyba nie chcemy przegapić, jak wyczytują nasze nazwiska — wyszczerzyła się wesoło, zerkając do kubka i oceniając, ile zostało jej jeszcze napoju do wypicia.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  64. [Oho, ale dziwactwa i szaleństwa to i tutaj nie brakuje! I widzę, że imię pana Moretti zupełnie inaczej się wymawia, ale nic nie poradzę na to, że w mojej głowie automatycznie Jaime zestawia się z nazwiskiem Lannister. Chyba dlatego mam do niego jeszcze więcej uczucia, chociaż jeszcze go nie poznałam :D
    Dziękujemy z Alkiem za miłe powitanie i zapraszamy na wątek, gdyby Jaime potrzebował kompana do czegoś szalonego, bo fajny z niego ktoś ;)]

    Alek Collier

    OdpowiedzUsuń
  65. Również Jerome nie mógł doczekać się tego spotkania, jednakże przed wykonaniem wcześniejszego telefonu do nastolatka powstrzymywało go znalezienie zawartości białej koperty, którą sprezentował nowemu znajomemu. I może nie do końca przebierał nogami ze zniecierpliwienia, nie mogąc wcześniej zadzwonić, lecz na pewno na myśl o tym, co się szykowało, czuł pewien dreszcz ekscytacji. Jaime go zaciekawił. Marshall chciał się dowiedzieć, co kierowało tym chłopakiem, ponieważ – wbrew pozorom – nie było to na pierwszy rzut oka oczywiste. Poza tym musiałby skłamać, gdyby powiedział, że nie odbiera tego bardzo osobiście i wiedział, że w pewnym momencie będzie musiał powiedzieć o tym Jaime’mu, choćby dlatego, by młody brunet zrozumiał kierujące nim pobudki, zakorzenione daleko w przeszłości Barbadosyjczyka.
    Spojrzał na chłopaka spod byka, kiedy ten wspomniał o tym, że w Nowym Jorku było jeszcze wiele wysokich budynków.
    — Jaime, czy ja mam cię uwiązać gdzieś w miejscu, tak dla pewności, że nie zrobisz sobie krzywdy? — mruknął, mimo wszystko nie bez rozbawienia i jeszcze przez chwilę nie odwracał wzroku, by dopiero później zaśmiać się krótko. — A uwierz mi, mam młodszych braci i wiem, że to wykonalne — dodał, znacząco poruszywszy brwiami, lecz spoważniał, kiedy Jaime kontynuował swoją wypowiedź. Odchylił się nieco na krześle i skrzyżował ramiona na piersi, ponownie przyglądając mu się uważnie. Z namysłem lustrował wzrokiem jego sylwetkę, a przynajmniej tę część, którą widział ponad stolikiem, by ostatecznie utkwić wzrok w jego twarzy.
    — O co w tym właściwie chodziło, Jaime? — spytał powoli, zmieniając pozycję. Teraz nachylił się nad blatem i oparł o niego łokcie, splatając ze sobą dłonie, by na nich podeprzeć brodę. — Chciałeś przejść się po gzymsie, tak? Z pełną świadomością ryzyka, jakie to ze sobą niesie? Z przekonaniem, że masz więcej szans na niepowodzenie niż powodzenie? I było ci wszystko jedno?
    Zarzucił go tym gradem pytań nie tylko dlatego, że kierowała nim ciekawość. Martwił się. Najzwyczajniej w świecie martwił się o tego siedzącego na wyciągnięcie ręki chłopaka i skoro już raz uratował mu życie, szkoda by było, gdyby to się zmarnowało, prawda? W nieco natarczywym wpatrywaniu się w Jaime’go przeszkodziła mu kelnerka z ich zamówieniami. Zwinnie przetransportowała z tacy na stolik kawy oraz deser Marshalla, po czym uśmiechnęła się wdzięcznie i ich zostawiła. W tym czasie Jaime zdążył zapoznać się z zawartością podsuniętej mu koperty i cóż, widząc jego reakcję, Jerome nie krył zadowolenia. Trafił.
    — Co, proszę? — parsknął, szeroko otwierając oczy, czując coś na kształt pomiędzy zaskoczeniem i rozbawieniem. — Łażenie po gzymsie jest spoko, ale skok na bungee z zabezpieczeniem i instruktorem już nie? — powiedział, następnie chowając twarz w dłoniach. Śmiał się przy tym bezgłośnie, o czym świadczyły jego trzęsące się ramiona, śmiech ten bowiem mógł uchodzić bardziej za nerwowy i może nawet nieco histeryczny, niż czysto radosny. W końcu jednak się uspokoił i spojrzał na swojego towarzysza spomiędzy rozsuniętych palców, by wreszcie odsunąć dłonie od twarzy.
    — W tygodniu zaczynam i kończę pracę o różnych godzinach, więc najbardziej pasują mi weekendy. Mógłby nawet być ten najbliższy — wyjaśnił, a że kawa była dla niego zdecydowanie za gorąca, to przysunął bliżej siebie talerzyk z kawałkiem ciasta. — Choć przyznam szczerze, mam stracha — dodał po przełknięciu pierwszego kęsa deseru. — Po tym jednak, co widziałem na Empire State Building, w życiu nie pomyślałbym, że uznasz skok na bungee za niebezpieczny — dodał z błyskiem zainteresowania w jasnobrązowych oczach.

    [Bardzo podoba mi się ten pomysł, ponieważ sama myślałam o czymś podobnym ze strony Marshalla – że zacząłby traktować Jaime’go jak młodszego brata. Tym bardziej, że nasi panowie mają nieco podobną historię, troszkę takie lustrzane odbicie w nieco krzywym zwierciadle, więc myślę nawet, że mogą sobie nawzajem w pewien sposób pomóc ^^ No, ale to jeszcze zobaczymy, jak nam się wątek rozwinie :)]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  66. Zbyt wiele pytań, pomyślała najpierw. Nie lubiła dużo mówić, a co dopiero w takiej sytuacji. Ręce nadal się jej trzęsły, powoli opadła na hoker i wzięła głęboki wdech. Chyba nigdy, w całym swoim życiu nie czuła się tak wdzięczna. Gdyby nie ten nieznajomy chłopak… Nawet nie chciała o tym myśleć. Przecież ten facet mógł ją zgwałcić, a ona nie byłaby w stanie się bronić…
    -H….He.. Helen – wymamrotała i podała mu zimną, spoconą dłoń. Czuła, że jest mu winna gwiazdkę z nieba lub chociaż drinka za to, co zrobił. –To chyba ja powinnam ci postawić drinka w ramach podziękowania – dodała. Starała się uspokoić, brała głębokie wdechy i masowała otwartymi dłońmi uda. Próbowała też wysilić się na uśmiech, ale zupełnie jej to nie wychodziło. Nie była jeszcze w stanie myśleć trzeźwo.
    Chciała wyjść z klubu, ale nie wiedziała tak naprawdę, czy może. Ochroniarze nawet nie zapytali, czy wszystko w porządku. A gdyby okazało się, że miała złożyć jakieś zeznana dla policji? Gdyby później zaczęli jej szukać i nie mogliby znaleźć?
    Zaczęła w myślach przeklinać chwilę, kiedy zgodziła się po raz kolejny wyjść z Tabithą na miasto, chociaż wiedziała, jak się to skończy, że zostanie sama. A samotna kobieta kusi zboczeńców. Z każdym dniem jej złość na współlokatorkę wzrastała. Coraz bardziej przeszkadzał jej bałagan, który po sobie zostawiała i to, że nie potrafiła uszanować sprzątania Helen. Denerwowało ją wyjadanie jej jedzenia z lodówki, chociaż koleżanka wiedziała, że pieguska nie ma zbyt wielu pieniędzy. No i to nocne zapraszanie obcych facetów. Nie dość, że hałasowali i Helen nie mogła spać, to jeszcze często robili to na kanapie i nie mogła swobodnie zjeść śniadania ani wyjść w pidżamie do toalety. Tabitha twierdziła, że przesadza, bo pidżama to prawie jak bikini, każdy może cię w tym oglądać. Wrodzona przyzwoitość i góra kompleksów nie pozwalało jej jednak się zupełnie wyluzować i paradować nawet przy koleżankach w bieliźnie, a co dopiero przy ich prartnerach.

    Helen

    OdpowiedzUsuń
  67. [ dziękuję bardzo za powitanie! :) ]

    Ari

    OdpowiedzUsuń
  68. Jerome był najstarszy ze swojego rodzeństwa, wliczając w to również zmarłego Nahuela. Dzieliło ich pięć lat różnicy, pomiędzy nimi znajdowała się jeszcze Ivana, jedyna siostra swoich czterech, a niegdyś pięciu braci. Dziś Nahuel miałby dwadzieścia trzy lata i brunet mógł jedynie sobie wyobrażać, jak ten wyglądałby jako dorosły mężczyzna. Na pewno byliby do siebie podobni, wszyscy bowiem przejęli dominujący genotyp barbadoskiego ojca i jedynie u niektórych uwidoczniły się cechy matki, delikatnej Francuzki. Ivana miła intensywnie niebieskie oczy Monique, co w zestawieniu z jej ciemną karnacją i skręcającymi się w sprężynki długimi włosami stanowiło egzotyczne połączenie. Najmłodszy Thian natomiast posiadał jasne blond włosy, przez co wyróżniał się najbardziej na ich tle. Pozostali, czyli Jerome i bliźniacy, byli kropka w kropkę jak ojciec – ciemne włosy, ciemna karnacja, ciemne oczy. Choć tęczówki Marshalla były raczej piwne, a można by nawet rzec, że bursztynowe, jaśniejsze niż ojca i braci.
    Jaime był w wieku podobnym do Nahuela, gdyby nie nieszczęśliwy wypadek na kutrze rybackim, te kilka lat bowiem nie robiło większej różnicy. I kiedy Jerome o tym myślał, miał ochotę z niedowierzaniem pokręcić głową. Za dużo w tym wszystkim było zbiegów okoliczności, za dużo podobieństw i zbyt wiele ukrytych gdzieś głęboko znaczeń, a jednak to – ich spotkanie na Empire State Building – był czysty przypadek.
    Skupił się na nastolatku, kiedy ten mówił. Nie tylko go słuchał, ale również obserwował mimikę twarzy i wyłapywał zmiany w tonie głosu. Naprawdę chciał poznać odpowiedź, tymczasem wiele wskazywało na to, że Jaime nie mógł mu jej udzielić, ponieważ sam nie do końca wiedział, co nim kierowało. Bo coś musiało, prawda? I być może była to rzecz, do której chłopak nie chciał się przed nim przyznać, tak samo jak sam Jerome nie zamierzał wspominać o tym, że stracił młodszego brata w łudząco podobnych okolicznościach, z tą różnicą, że siedzącego teraz tu z nim chłopaka zdążył złapać i… Skrzywił się, bo niespodziewanie go to zabolało, a gardło ścisnęło się dziwnie. Zaraz za bólem poczuł złość, przez którą jego tęczówki pociemniały, bo Jaime nie szanował życia ani też własnego istnienia, igrając z losem tak, jak chyba nikt by się nie odważył.
    — Jest taki jeden cytat, nie pamiętam już jego autora… — mruknął, marszcząc brwi i mrużąc oczy, przy okazji tłumiąc w sobie tę złość, która była zupełnie niesłuszna i nie na miejscu. — Najpierw boisz się, że umrzesz. Później, że przeżyjesz.
    Pozwolił, by te słowa zawisły między nimi i wybrzmiały, uznając, że chwilowo nie będzie już wracał do tego tematu. Widział, jak bardzo Jaime ekscytuje się na myśl o czekającej ich atrakcji i nie chciał psuć tego nastroju niewygodnym pytaniami. Skubnął więc kawałek ciasta i sięgnął wreszcie po kawę, upijając od razu kilka solidnych łyków, bo nabój nie był już tak gorący.
    — Mam nadzieję, że w innych sytuacjach też już nie będzie ci brakować wyobraźni — zaśmiał się, zerkając na niego znad swojego kubka. — Sprawdzę grafik i dokładnie potwierdzę ci tę sobotę, dobrze? — zaproponował, bo też raz weekendy miał wolne, a raz pracował i niekoniecznie pamiętał, jak miało być tym razem. Miał nadzieję, że w jego kalendarzu było pusto. Na propozycje jedzenie skinął twierdząco głową, uśmiechając się pod nosem. Ciekawe, czy w ogóle będą w stanie coś zjeść po takim przeżyciu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czym się zajmuję? — powtórzył za nim, obejmując dłońmi swój kubek, przez co ceramika przyjemnie grzała go w palce. — To nieco pokręcona historia. Aktualnie od niedawna pracuję w salonie fryzjerskim jako ni to asystent, ni to sekretarka — wyjaśnił, mrugnąwszy do niego porozumiewawczo. — Chciałbym jednak znaleźć coś w budowlance. W niej mam największe doświadczenia. Niestety trochę z tym ciężko, a sytuacja życiowa nie pozwala mi na pozostanie radosnym bezrobotnym — wyjaśnił, tym samym bardzo oględnie nakreślając swoją historię, gdyby bowiem miał opowiedzieć mu wszystko, musiałby mówić jeszcze długo, a nie miał pewności, że Jaime ma ochotę, aby tego wszystkiego słuchać. W końcu czym była opowieść imigranta w porównaniu z przechadzką po gzymsie?

      [Przyznam szczerze, że nie mogę doczekać się tego momentu i bardzo się cieszę, że ci nasi panowie mieli okazję na siebie trafić :)]

      JEROME MASHALL

      Usuń
  69. Posłała mu szeroki uśmiech, również zerkając na napis, który zdobił jej koszulkę, chociaż widziała go już nieraz. - Tak, zdecydowanie jest zachwycony. - pokiwała głową ze śmiechem, ponieważ nie mogła inaczej tego skomentować. Sama nie wiedziała, czy kiedykolwiek na jej palcu znajdzie się obrączka, a ona będzie mogła nazwać się czyjąś żoną. Nie była przeciwna małżeństwu, aczkolwiek nie był to jej życiowy cel, po prostu. Akceptowała rzeczy takimi, jakimi były, żyjąc z dnia na dzień, rozkoszując się chwilą. Jeśli to znaczyło, że nie doczeka się ślubu, białej sukni do ziemi i wzajemnego karmienia ciastem, będzie się cieszyła stojąc z boku, jako druhna, co zresztą już mogła odhaczyć w swoim życiowym CV.
    Parsknęła śmiechem słysząc jego odpowiedź dotyczącą sypialni. - Czyli w łóżku nigdy nie jest na spokojnie, hm? - rzuciła zaczepnie z zadziornym uśmieszkiem, choć w gruncie rzeczy nie oczekiwała, że chłopak udzieli odpowiedzi na to pytanie. Nie musiał. Jednakże sam fakt, iż nie miał oporów, by napomknąć o podobnych tematach świadczył o tym, że był pewny siebie, co zresztą wiedziała, ale również o tym, iż nie umykał przed tematami, które społeczeństwo nazwałoby „tabu”. Ona była osobą śmiałą i ciężko było ją zawstydzić, a więc nie miała oporów, by rzucać dwuznacznymi aluzjami i na nie odpowiadać.
    - Może powinieneś spróbować tych trzech rzeczy jednocześnie? Chociaż chyba ciężko połączyć seks i spanie. Skup się może na połączeniu: seks i jedzenie. - zaproponowała, jakby rzeczywiście rozważała podobną ewentualność, ponadto w jej głowie pojawiły się wizje, które naprawdę łatwo byłoby spełnić i nie nazwałaby ich nudnymi, aczkolwiek ciekawymi, doświadczeniami.
    Uniosła wzrok słysząc jego pytanie. W sumie spodziewała się, że Jaime zapyta o to znacznie wcześniej, aczkolwiek doceniała to, że nie był przesadnie ciekawski. Wiedziała, że ciężko było po jej mieszkaniu określić, czy mieszkała sama, czy też ktoś jej towarzyszył i pomagał jej zapełniać tę sporą przestrzeń. Lubiła to miejsce głównie dlatego, że nie było ciasne. Potrzebowała miejsca, uwielbiała wysokie sufity i całkiem spore pomieszczenia, to pomagało jej się odnaleźć. Nie miała klaustrofobii, aczkolwiek i tak nie przepadała za małymi klitkami. - Albert bywa trochę zaborczy, ale łatwo przełamuje pierwsze lody, więc spokojnie. Zadbam o to, by nie przywitał cię o poranku. - wytłumaczyła z powagą, posyłając mu uspokajający uśmiech. Wiedziała, że jej odpowiedź można było odebrać na różne sposoby i było to zamierzane działanie. Eden słynęła z tego, że lubiła się droczyć i zaskakiwać swoich rozmówców. Nie zliczyłaby razów, gdy przyjaciółka ganiła ją za psucie jej podrywu, gdy Eden wpadała do klubu i posyłała barmanowi, który uśmiechał się do jej koleżanki, ostrzegawcze spojrzenie, udając, że te dwie są parą. Robiła wiele podobnych rzeczy. - To królik, ale teraz jest w klatce. Często biega po domu. - dodała po chwili, posyłając mrugnięcie, nim ponownie ugryzła spory kawałek pizzy.
    - No dobrze, teraz czas na twoją spowiedź. Chłopak, dziewczyna? Może to i to? - zapytała, poruszając zabawnie brwiami, aczkolwiek zakładała, iż ta ostatnia opcja również była możliwa. Sama już od dawna nie była w stałym związku, więc po prostu korzystała z życia. Ponadto, gdy była młodsza, nim jeszcze przeprowadziła się do Nowego Jorku miała naprawdę sporo za uszami, a mimo tego, iż nie była dumna z tamtych poczynań, poniekąd dzięki temu teraz była tym, kim była. Nauczyła się wiele na swoich błędach, wiedziała, że nie warto trzymać złości w sobie i próbować przerzucić ją na cały otaczający ją świat. Teraz próbowała skupiać się na pozytywach. Uśmiechać się jak najwięcej, nie brać do siebie zbyt wiele negatywnych uwag, być jak promień słońca i zarażała wszystkich dobrą energią.

    Eden

    OdpowiedzUsuń
  70. Spojrzała na siedzącego naprzeciwko niej chłopaka i uśmiechnęła się do niego szczerze. Musiała przyznać, że po raz pierwszy od dawna czuła się tak swobodnie podczas rozmowy z kimś z uniwersytetu. Większość ludzi, z którymi rozmawiała była z jej wydziału i każdy w jakiś sposób miał wyrobione zdanie na jej temat. Ludzie z innych wydziałów byli… Trudniej osiągalni. Jakby nie było, nie miała dużo możliwości do zapoznania się z innymi, gdy poprzedni semestr większość czasu spędziła w domu lub w szpitalu, a uczyła się z pomocą serweru internetowego.
    — Cmentarz… O coś azjatyckiego mi się podoba. Dla mnie Seul i Tokio — zaśmiała się cicho — mają ciekawe budownictwo. Fajnie byłoby to zobaczyć na żywo, ale… Ale dzieci bardzo ograniczają, jeżeli chodzi o tak dalekie wycieczki. No i chyba sama nie jestem gotowa zostawić ich na tak długo z kimś, nawet jeżeli miałyby być u mojej mamy — oznajmiła, a na jej ustach pojawił się szeroki uśmiech, słysząc wyznanie nowego znajomego. Wyprostowała się nawet i poczuła wewnętrzną radość. Ok to może nie była informacja nie wiadomo jak wielka, a orientacja nie powinna być żadnym sekretem, ale Elle zrobiło się miło, że powiedział jej.
    — W zasadzie, jeżeli tak… Jeżeli tak to stawia nas w trochę lepszej sytuacji — powiedziała, upijając jeszcze odrobinę napoju — nie chciałam o tym mówić, ale… Ale mieliśmy… Eee, małą sprzeczkę, wiesz, on… Te wieczorne wiadomości — wywróciła delikatnie oczami, bo było jej odrobinę wstyd, chociaż to nie była jej wina. Nie mogła odpowiadać za uczucia Arthura, chociaż… W pewnym stopniu może i miała. — Ale spokojnie, naprawdę nie zrobi ci krzywdy — dodała z szerokim uśmiechem, zastanawiając się nad kolejnymi słowami chłopaka.
    Kiedy siedzieli z powrotem w auli, gdzie miały zostać ogłoszone wyniki, Elle bardzo się denerwowała. Nie wiedziała, że może czuć, aż tak silne zdenerwowanie przez jakiś głupi konkurs. Oczywiście nie uważała, aby był głupi. Nie podejrzewała się po prostu o to, że tak bardzo będzie się tym stresować.
    — Ja też — wyszeptała cicho, przechylając się delikatnie w bok, aby odpowiedzieć chłopakowi. Zaciskała mocno palce, aż jej knykcie pobledły. Nie mogła jednak nad tym zapanować, a kiedy komisja wystąpiła na środek i oznajmiła, kto został zwyciężą… W pierwszej chwili nie wiedziała, co się dzieje, dopiero po kilkunastu sekundach dotarło do niej, że padło jej i chłopaka nazwisko.
    — O mój boże, to my! To my Jaime! — Wykrzyknęła szczęśliwa, podnosząc się gwałtownie z krzesełka i uśmiechając się szeroko, nie panując nad swoimi emocjami. Wyszczerzyła się wesoło do Morettiego i delikatnie objęła go, cały czas szeroko się uśmiechając. Była z siebie dumna, z siebie i z niego, bo odwalili kawał dobrej roboty.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  71. Życie Marshalla wywróciło się do góry nogami, kiedy ten miał szesnaście lat. Już od dawna pracował razem z ojcem na kutrze rybackim, robiąc to w dni wolne od szkoły, gdyż z dwojga rodziców to matka bardziej przywiązywała wagę do wykształcenia swoich potomków i pilnowała, by Jerome nie opuszczał zbyt wielu lekcji. Abisai nie wiedział żadnego problemu w kilku nieobecnościach w tą czy we w tą. To był Barbados, nie Francja. Tutaj żyło się z pracy fizycznej, nie intelektualnej, zatem zakończenie edukacji na szkole średniej, a nawet podstawowej w zupełności wystarczyło. Oczywiście niektórzy wybierali się na studia, opuszczając rodzinny kraj, lecz szesnastoletni wówczas Jerome nie miał takich planów. Zamierzał zakończyć naukę w liceum, a później całkowicie poświęcić się pracy. Jako najstarszy syn, nie szukał dla siebie innej przyszłości jak ta, która przewidywała pozostanie przy rodzicach i pomaganie ojcu w skromnym rodzinnym interesie. To był jego niepisany obowiązek, o którym nikt nie mówił głośno, lecz wszyscy zdawali sobie z niego sprawę.
    Nahuel pływał z nimi od roku, stopniowo nabywając wiedzy niezbędnej do sprawnego poruszania się po kutrze rybackim, gdzie liczyła się siła fizyczna i zręczne palce, ale też bystry umysł umożliwiający szybką reakcję w razie niespodziewanych sytuacji. Tamtego dnia jednak żaden z nich nie przewidział, że na otwartym oceanie zaskoczy ich sztorm. Musieli pozwijać sieci, jeśli w ogóle chcieli wyjść z opresji cało i walcząc z czasem, starali się zabezpieczyć kuter tak, by ten przetrwał niespodziewane załamanie pogody, a oni na pokładzie wraz z nim. Jerome nie był w stanie powiedzieć, kiedy wiatr wzmógł się na tyle, iż ich łódź z trudem wspinała się na wysokie fale, zaś deszcz zacinał niemalże poziomo, siekąc prosto w twarz. Teraz, po upływie dwunastu lat, nie pamiętał również czy Nahuel potknął się o plątaninę lin i sieci, czy może zmyła go fala. Jakakolwiek jednak nie była przyczyna, Marshall zdążył jedynie wyciągnąć rękę i poczuć prześlizgujące się po wilgotnej skórze palce młodszego brata, nim ten zniknął za burtą, wpadając we wściekle spienioną toń, która natychmiast go pochłonęła i już nigdy nie oddała ciała.
    Na moment Jerome wrócił myślami do przeszłości i zatopił się w niej zupełnie bezwiednie, czyniąc to dość rzadko, bo kiedy już to robił, ciężko mu było się wyrwać. Teraz również do porządku przywołał go dopiero głos Jaime’go i brunet zamrugał szybko, jakby wybudzony z pewnego letargu. Chcąc na nowo zakorzenić się w rzeczywistości, w tym, co tu i teraz, upił kilka łyków kawy i dziabnął widelczykiem ciasto, jednocześnie słuchając siedzącego naprzeciwko chłopaka.
    Zmroziło go to, co usłyszał, jednakże powoli skinął głową, dając mu znać, że rozumie, albo przynajmniej stara się zrozumieć.
    — Chodzisz do psychologa? Psychiatry? — spytał bez ogródek, ponieważ taki już był cały Jerome; nigdy nie owijał w bawełnę, będąc przy tym wyjątkowo oszczędnym w słowach. — Raczej żaden szary człowiek ci z tym nie pomoże — dodał ostrożnie, przyglądając mu się spod lekko przymrużonych powiek. — Miałem trudny czas w swoim życiu, ale… — urwał, potrzebując chwili na zastanowienie się, czy kiedykolwiek myślał w ten sposób. Owszem, obwiniał siebie i nie mógł wybaczyć sobie pewnych rzeczy, jednakże chyba taki już miał charakter; walczył, mimo wszelkich przeciwności losu. — Ale nigdy nie myślałem w ten sposób — dokończył przerwaną myśl i przesunął dłonią po twarzy, mając teraz potwierdzenie tego, że słusznie martwił się o nastolatka i czuł się zaniepokojony jego stanem. Na jego kolejne zdanie zaśmiał się, mimo wszystko ponuro, ale jednak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie musisz się martwić. Nie uciekam i powie ci to wiele osób. A ten skok na bungee… — powiedział, zerkając na spoczywające pomiędzy nimi na blacie stolika vouchery. — Pomyślałem, że taka kontrolowana dawka adrenaliny może ci dobrze zrobić. Ale o tym jeszcze się przekonamy — uznał i uśmiechając się pod nosem, uniósł swój kubek z kawa jak do toastu, po czym upił łyk. Może jednak szary człowiek był w stanie pomóc Jaime’mu? Jerome działał instynktownie, bo też nie wiedział, skąd właściwie pojawił się u niego pomysł z zakupem voucherów. Czuł, że chce to zrobić i że to być może coś zmieni, więc dlaczego nie? Gdyby jednak ktoś zapytał go o powody tej decyzji, nie byłby w stanie udzielić konkretnej odpowiedzi.
      — Uwierz mi, ja też się tego nie spodziewałem! — kręcąc głową, parsknął śmiechem, wspominając dzień, w którym dostał tę pracę. — Wiesz, generalnie nie byłoby z tym problemu, gdyby nie to, że jestem imigrantem. Żeby legalnie mnie zatrudnić, musiałbym mieć wizę pracowniczą lub obywatelstwo, a chwilowo nie mam ani jednego, ani drugiego. Więc jeśli możesz załatwić mi wizę, to chętnie — wyjaśnił, śmiejąc się przy tym cicho. — A jestem z Barbadosu. Przywiało mnie tu za kobietą. Przyleciałem do Nowego Jorku w ciemno, w marcu, a teraz, cóż… Mam narzeczoną i musimy zorganizować ślub w dziewięćdziesiąt dni, bo takie są procedury przy wizie narzeczeńskiej, dzięki której teraz siedzę tu z tobą i piję kawę — powiedział, zdając sobie sprawę z tego, że o tym, co wydarzyło się w jego życiu od wiosny, mógłby opowiadać przez długie godziny. Tak jakby w tych kilku miesiącach zamykało się zdecydowanie więcej dni i godzin, lecz nawet jeśli momentami Jerome bardzo chciał, to nie mógł manipulować czasem.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  72. Przesłuchanie policji było tylko kolejnym elementem, który wyprowadzał dziewczynę z równowagi. Nigdy wcześniej nie musiała nigdzie zeznawać. A teraz nawet nie wiedziała, co ma mówić. Przecież sama nie została ostatecznie poszkodowana, ani nie widziała całego zajścia. Gdyby nie Jamie pewnie skończyłoby się o wiele gorzej, na szczęście siedziała teraz cała i zdrowa, przestraszona, ale zupełnie trzeźwa. Podała swoje dane i adres, miała dostać wezwanie na przesłuchanie na komisariacie, być może sprawa skończy się nawet rozprawą w sądzie.
    Chłopak był naprawdę miły, nie wiedziała, dlaczego, być może z wrodzonej dobroci serca? Była mu naprawdę wdzięczna, nie bała się go, choć mogło to być całkowitą głupotą. On też mógł chcieć ją skrzywdzić. Nie wyglądał na takiego, co zabija kobiety w taksówce, ani na takiego, który kładzie dłonie na udach, gdy tylko usiądą zbyt blisko siebie. Poza tym był bardzo młody, pewnie młodszy od samej Helen.
    -Obawiam się, że muszę wrócić inaczej niż taksówką – powiedziała lekko zakłopotana. Głośne kluby nie były jej ulubionym miejsce, z natury mówiła cicho, więc przekrzykiwanie muzyki sprawiało jej wiele trudności. Nie chciała mu mówić, że po prostu nie stać ją na powrót taksówką. Czasami wstydziła się tego, że musiała liczyć każdy grosz. Musiała iść do fryzjera, a to oznaczało dodatkowe wydatki. Musiała zacisnąć pasa. Poza tym, musiała jeszcze w najbliższym czasie odwiedzić rodziców, a bilety samolotowe również sporo kosztowały. Coraz częściej zastanawiała się nad zmianą pracy i dzielnicy. Manhattan mocno dawał jej w kość. Brooklyn na pewno był tańszy, a zarobki podobne.
    Wyciągnęła z małej torebki przewieszonej przez ramię telefon i podała go chłopakowi, by wpisał do niego swój numer. Rzadko to robiła, brała numer od kogoś, jeszcze rzadziej rozdawała swój własny numer. Stres jeszcze nie minął. Choć rzuciła palenie ponad rok temu, jedyne o czym teraz myślała, to właśnie papieros. Wiedziała, że kiedy zapali jednego, będzie chciała więcej i więcej. Ale przecież należał się jej teraz, prawda?
    -Masz może papierosa?-zapytała nachylając się w jego stronę delikatnie, by nie musieć aż tak bardzo nadwyrężać głosu.

    Helen

    OdpowiedzUsuń
  73. — Przestań, to nie twoja wina — powiedziała przepraszająco. Czuła skrępowanie tą sytuacją i tym, że jej mąż podejrzewał ją o romans, przez kilka wiadomości — sama powiedziałam, żebyś wieczorami pisał, więc… Nie czuj się w żaden sposób winny. Poza tym nadal jesteśmy małżeństwem, więc jest dobrze — uśmiechnęła się. Tamtego dnia, kiedy się poznali i powiedziała mu o tych wiadomościach, nawet przez chwilę nie pomyślała, że będzie mogło to doprowadzić do jakiegokolwiek konfliktu pomiędzy nią, a małżonkiem. Co prawda raczej zakładała, że będzie ich niewiele, ale w jednym temacie faktycznie musieli szybko uzgodnić, co robią i w jakim kierunku idą. Chodziło o pracę konkursową, nie mogła tego tak po prostu zignorować. Zwłaszcza, że chciała wygrać. Potrzebowała tego, tej świadomości, że jest w czymś dobra i, że pomimo męża i dwójki dzieci, może jeszcze, chociaż w małym stopniu, być po prostu studentką.
    Na pierwsze spotkanie w sprawie konkursu przyszła z myślą, że musi to wygrać; jak każdy inny uczestnik. Im dłużej pracowali nad prezentacją i całym projektem, wierzyła, że faktycznie tak będzie, ale dzisiejszego dnia, kiedy konkurencja zaprezentowała swoje prace, nie była tego już taka pewna. Wiadomość, więc, że to właśnie ona i Jaime wygrali, była miłym zaskoczeniem i czuła, że dali z siebie wszystko, tak jak zakładali na samym początku.
    Kiedy stała na środku sali tuż obok Morettiego, odbierając wraz z nim nagrodę z rąk komisji, szeroki uśmiech nie schodził z jej twarzy. Była dumna, że udało im się, że dotrzymali swoich własnych słów i odebrali główną nagrodę. Już nie mogła doczekać się dnia wyjazdu, chociaż wiedziała, ze to nie będzie takie proste. Liczyła jednak, że Arthur zrozumie.
    — Wiesz, co… Nie piję i teoretycznie powinnam niedługo wrócić, ale… Jeden toast bezalkoholowym piwem nie zaburzy mi rytmu dnia — uśmiechnęła się. Dawno nigdzie spontanicznie nie wyszła, wszystko miała zorganizowane, prawie jak w zegarku, a przecież właśnie tego potrzebowała. Poczuć się, chociaż przez krótką chwilę wolna… Ile mogło zająć im wypicie piwa? Z dotarciem do pobliskiego pubu, maksymalnie pół godziny. Resztę dnia spędzi z mężem i dziećmi, świętując, a przynajmniej miała nadzieję, że tak właśnie będzie. — Chodź, jedno piwo i każde idzie w swoją stronę. Później dogadamy się, co do szczegółów wyjazdu — posłała mu szeroki uśmiech, nim jednak opuścili budynek uniwersytetu, wyciągnęła telefon i napisała krótką wiadomość do męża, że niedługo rusza z uniwerku.

    [Nie wiem właśnie jak chcesz, jak dla mnie mogą jeszcze skoczyć na piwko, albo faktycznie możemy już przeskoczyć do wyjazdu XD]
    Elle

    OdpowiedzUsuń
  74. Eden z charakteru od dziecka cechowała się pewnością siebie. Jeśli po rodzicach dziedziczyło się również pewne fragmenty osobowości, ona zapewne bardziej przypominała swojego ojca. Jej matka była znacznie delikatniejsza, o wiele bardziej wycofana. Czujna i rozsądna. Lubiła przyglądać się wszystkiemu z boku i obserwować. Jej ojciec z kolei był pełen energii i werwy. Na jego twarzy często gościł uśmiech, szczególnie gdy spędzał czas ze swoim rozbrykanym aniołkiem. Przynajmniej właśnie tak go zapamiętała. Eden nigdy nie była jednym z tych wycofanych dzieci. Zawsze pierwsza zagadywała do wszystkich na placu zabaw i dołączała się do kogoś, gdy nudziło jej się budowanie zamków w pojedynkę. Życie w pewnym okresie jej nie oszczędzało i nie miała czasu na nieśmiałość. Musiała walczyć o siebie, a także o wiele innych rzeczy, wysoko trzymając gardę i nie dając się zaskoczyć. Przez ten czas opanowała cechę, którą można było nazwać po prostu gadatliwością.
    Znów parsknęła śmiechem, kręcąc z rozbawienie głową. Nachyliła się i naciskając na jego dłoń, zmusiła go, by wziął kawałek pizzy, który trzymał w ręku do ust. - Zajadaj i przestań gadać o seksie, bo pomyślę, że wyobrażasz sobie mnie nago perwersie. ¿De acuerdo? - rzuciła, nim znów opadła na swoje miejsce, sięgając po następny kawałek pizzy. Jaime zdecydowanie pochłaniał trójkąty w znacznie szybszym tempie. Podejrzewała, że to sprawa męskiego metabolizmu, ale także skutków alkoholu. Z doświadczenia wiedziała, że zawsze, gdy wypiła trochę więcej, po powrocie do domu przeszukiwała lodówkę w celu znalezienia jakichś smakołyków.
    - Mam królika. - potwierdziła, przyglądając się, jak Jaime rozgląda się po jej mieszkaniu. Klatka znajdowała się na górze w sypialni, więc chłopak, nieważne jak bardzo, by się starał, nie mógłby jej dostrzec. Zapewne mogłaby wspomnieć również o papudze, aczkolwiek ostatecznie zostawiła to dla siebie. Zawsze mogła wziąć go z zaskoczenia i zafundować mu miłą pobudkę. Kronos charakterem niewątpliwie wpasował się w swoją właścicielkę, oboje byli trochę dziwni i zwariowali. Zresztą królik nie zostawał daleko w tyle. W końcu to on zwykle witał gości, jakby zapominał, że jest królikiem, a nie psem. Słysząc jego pytanie, od razu pokręciła przecząco głową. - Nie. Większość kabli i tak jest zabezpieczona, ale spędziłam sporo czasu na szkoleniu Alberta. To mądry chłopak. - wytłumaczyła z dumą, ponieważ uwielbiała te swoje dwa pokręcone zwierzaki, a fakt, iż naprawdę dobrze je wyszkoliła świadczył zarówno pozytywnie o nich, jak i o niej. Jej ojciec był żołnierzem, może po nim odziedziczyła jakieś zdolności przywódcze...
    Słysząc jego tajemniczy ton, machnęła ręką, po czym odgarnęła z twarzy kosmyk włosów, nim zaczęła mówić. - Zapominasz z kim rozmawiasz. Ja wychodzę z założenia, że wszystko jest dla ludzi, nie określam się, nie ograniczam. Po prostu idę z prądem. - odparła, ponieważ to było poniekąd jej życiowe motto i odnosiło się także do związków. Miała przygody zarówno z kobietami, jak i z mężczyznami, choć obiektywnie mogła przyznać, iż tych drugich było znacznie więcej, aczkolwiek ten stan rzeczy nie wynikał z jakiegoś szczególnego powodu. Ot tak po prostu wyszło. Podejrzewała jednak, że jeśli w przyszłości miała związać się z kimś na stałe, zapewne byłby to mężczyzna. Potrzebowała kogoś silnego, stanowczego, kto dotrzymałby jej kroku, jak dotąd nie spotkała podobnej kobiety. - Związki są skomplikowane, czy skomplikowane jest to, dlaczego w żadnym nie byłeś? - drążyła, jak to miała w zwyczaju, ujawniając swoją ciekawską naturę, która nigdy nie dawała na zbyt długo o sobie zapomnieć. Tak, Eden bywała wścibska i czasami za bardzo przekręcała śrubokręt. Potrafiła być też nietaktowna, niestety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Ja nie mam nikogo, a czy ktoś ma mnie, któż to wie? - zapytała, rozkładając bezradnie ręce z uśmiechem. - Ja tak naprawdę nigdy nie szukałam. Mojego ostatniego partnera także nie wypatrywałam. Po prostu go zobaczyłam i mnie uderzyło. Był kompletnie inny ode mnie, wydawało się, że do siebie nie pasowaliśmy, a jednak te różnice się uzupełniały. Byliśmy razem ponad rok. Teraz po prostu żyję z wiatrem.

      Eden

      Usuń
  75. Byli do siebie podobni. Mieli podobne historie. W pewien pokraczny i pokręcony sposób, jakby ktoś postawił ich po dwóch stronach krzywego zwierciadła zniekształcającego i zakrzywiającego rzeczywistość, ale jednak. I nie było to bynajmniej szukanie podobieństw na siłę. Wydaje się, że każdy, kto zobaczyłby ich obok siebie, jednocześnie znając ich historie, mógłby to stwierdzić, choć równocześnie nie była to rzecz widoczna na pierwszy rzut oka. Trzeba był zajrzeć głębiej i uważniej, trzeba było postarać się zrozumieć.
    Jerome nie krył zdziwienia, kiedy usłyszał, w jakim wieku Jaime zaczął korzystać z pomocy specjalisty. Jego brwi powędrowały wysoko w górę, a oczy otworzyły się szerzej, podczas gdy sam mężczyzna jeszcze bardziej nachylił się nad dzielącym ich okrągłym blatem, tym uważniej przyglądając się swojemu rozmówcy. Na usta cisnęło mu się jedno krótkie pytanie. Nie wiedział jednak, czy wypadało mu je zadać. Najprawdopodobniej było zbyt wcześnie, by w czasie rozmowy zapuszczać się na aż tak grząski grunt, w końcu było to ich dopiero drugie spotkanie, prawda? Była to jednak znajomość zawarta w niecodzienny sposób, czego nikt nie mógłby im odmówić i to dlatego brunet długo bił się z myślami. Ostatecznie uznał, że da nastolatkowi czas. Sam przecież nie od razu chciał mówić o pewnych rzeczach, najpierw musząc wybadać grunt tworzącej się relacji. Sprawdzić, czy to, co powie, trafi w odpowiednie ręce i nie zostanie obrócone przeciwko niemu. W przypadku Jaime’ego co prawda nie posiadał takiego odczucia, ale też odnosił wrażenie, że chłopak miał wystarczająco swoich problemów, by jeszcze dokładać mu własnych zmartwień, które na dobrą sprawę prędzej czy później dało się rozwiązać. No, może poza jednym.
    — Mam wrażenie, że wcale ci to nie przeszkadzało — zdecydował się odpowiedzieć, zamiast drążyć temat i uśmiechnął się przy tym blado, wyjątkowo smutno jak na niego. — Chyba to rozumiem. To znaczy, moi rodzice tacy nie są i nigdy nie byli. Ale ludzie niestety tacy już bywają. Słyszą, ale nie słuchają. A najgorsze, co mogą zrobić, to posłuchać tylko po to, by później licytować się, kto miał gorzej. — Aż cały się wzdrygnął po wypowiedzeniu tych słów, bowiem tacy ludzie mierzili go strasznie. Jeśli tylko mógł, unikał ich towarzystwa i odcinał się od takich znajomości. Nie tego bowiem oczekiwał od swoich przyjaciół czy nawet kolegów i koleżanek. Nawet nie samego współczucia. Ot, każdy czasem musiał się wygadać, zostając przy tym zrozumianym, prawda? Bez oceniania, bez odbijania piłeczki w sposób a, ty to tam nic, posłuchaj, co się u mnie wydarzyło!. I może dlatego powinien jednak zapytać, dlaczego te wizyty u terapeuty wystąpiły w życiu Jaime’ego tak wcześnie?
    Uśmiechnął się na kolejne słowa towarzysza i tym razem uśmiech ten był zdecydowanie weselszy. Cieszył się, że to proste spotkanie w kawiarni coś znaczy, bo – do czego nieco dziwnie było mu się przyznać nawet przed samym sobą – i dla niego znaczyło. Odruchowo zerknął na talerzyk, na którym pozostały już tylko okruchy po deserze oraz na wypitą w połowie kawę. Doznawał w tym momencie osobliwego dysonansu, nie był bowiem pewien czy siedzieli tu od piętnastu minut, czy może od dwóch godzin. Upływ czasu kompletnie stracił na znaczeniu.
    — Spokojnie, żartowałem! — zawołał, śmiejąc się przy tym i unosząc dłonie w uspokajającym geście. — Nagła pomoc z zewnątrz raczej nie zostałaby przychylnie odebrana, jeśli chodzi o naszą sprawę. Niestety, krok po kroku musimy zrobić wszystko pod dyktando urzędników — westchnął. Jeszcze nie do końca się z tym pogodził. Nie chciał ślubu pod publikę, ale cóż, na tę chwilę nie mieli innego wyjścia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zaproszę cię na nasz prawdziwy ślub na Barbadosie — powiedział całkiem szczerze i choć uśmiech nie schodził mu z twarzy, nie był to żart. Może znali się od wczoraj, ale kiedy o tym pomyślał… Tak, chciał obecności Jaime’ego na tej uroczystości. — I dziękuję, ale nie do końca będzie tak kolorowo. Dopiero po zawarciu związku małżeńskiego mogę zacząć starać się o tak zwaną zieloną kartę. Więc nawet jeśli już będzie po samej ceremonii, wciąż wszystko będzie stało pod znakiem zapytania — mruknął, marszcząc brwi i upił łyk kawy. Naprawdę coraz bardziej tęsknił do dnia, w którym będzie miał to wszystko z głowy.
      — Docenia. I przyznam szczerze, że jeszcze jej nie mówiłem — powiedział powoli, nieco przeciągając samogłoski, jednocześnie z uwagą przyglądając się nastolatkowi, jakby to w jego tęczówkach poszukiwał słów, którymi mógłby opowiedzieć Jen tę historię. — Chyba dlatego, że sam jeszcze nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Co to właściwie znaczy. I jak się z tym czuć. Na tę chwilę wiem tylko, że cieszę się, że siedzisz teraz przede mną.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  76. To spojrzenie i słowa nastolatka sprawiły, że jakaś cząstka Marshalla, ulokowana gdzieś na wysokości mostka i tuż za nim, poruszyła się niespokojnie, a następnie ścisnęła boleśnie, na moment odbierając mu dech. Nie potrafiłby chyba opisać tego uczucia prostymi słowami, w jakimkolwiek języku znanym ludzkości. Uderzyło go i oszołomiło stwierdzenie, że Jaime potrzebował pomocy i co ważniejsze, chciał tej pomocy, lecz nikt nie potrafił mu jej dać. Jednocześnie mówił o tym tak spokojnie i naturalnie, jakby opowiadał o tym, co dzisiaj rano zjadł na śniadanie. Brzmiał jakby… był z tym pogodzony? Nie, nie z tym, co wydarzyło się prawdopodobnie dawno temu w przeszłości, a co tak bardzo na niego wpłynęło, lecz z tym, że nikt nie był sobie w stanie z tym poradzić, nawet on sam. I w tym konkretnym momencie, w ulotnym ułamku sekundy zawieszonym gdzieś między tchnieniami, Jerome bardzo chciał, by okazało się, że przewrotny los przedstawił ich sobie w jakimś konkretnym celu, by istniał chociaż cień szansy na to, że kiedyś będzie lepiej.
    Na moment uciekł spojrzeniem do swojego kubka, na którym zaciskał palce prawej dłoni, czując się wewnętrznie rozedrganym i potrzebował chwili, by wrócić do równowagi.
    — Znalazłeś coś, co pomogło? — spytał, ponownie unosząc wzrok. — Oprócz głupich pomysłów z łażeniem po wysokich budynkach? — dodał i zaśmiał się krótko, by rozluźnić wyraźnie gęstniejącą atmosferę, jednakże ani przez moment nie wątpił w to, że jedno z drugim było mocno powiązane. Kto jednak powiedział, że o poważnych sprawach należało rozmawiać wyłącznie śmiertelnie poważnie? Jerome często ratował się śmiechem nawet w tych najbardziej beznadziejnych sytuacjach, bo cóż innego pozostawało wtedy człowiekowi?
    — Prawda? — podchwycił, wysoko unosząc brwi. — Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach większość ludzi nie widzi niczego poza czubkiem własnego nosa. Chociaż muszę przyznać, że w Nowym Jorku spotkałem naprawdę wielu dobrych ludzi. Choć też już odebrałem od tego miasta pierwszą lekcję i przekonałem się, że nie można wszystkim bezgranicznie ufać — mruknął, co znacząco wiązało się z całą jego historią i tym, że obecnie przebywał w Wielkim Jabłku na wizie narzeczeńskiej, początkowo bowiem planował uzyskać wizę pracowniczą. Został jednak oszukany przez osobę, która miała mu tę pracę zapewnić i cóż… On i Jen musieli znaleźć inne wyjście z tej sytuacji.
    Już otwierał usta, chcąc powiedzieć, że nie trzeba, że przecież Jaime nie musi nic robić, kiedy chłopak wypowiedział to jedno jedyne, kluczowe zdanie. Bo wiesz, uratowałeś mnie. Te kilka słów było jak pocisk, który niespodziewanie na wskroś przeszedł przez jego duszę, rozrywając ją na strzępy i przeleciawszy przez ciało, zatrzymał się dopiero na ścianie, pozostawiając Marshalla kompletnie rozbitego i odsłoniętego. Stąd mężczyzna zamknął usta, odchrząknął, po czym gwałtownie wstał ze swojego miejsca, po raz pierwszy od dawien dawna mając zamiar ratować się ucieczką.
    — Przepraszam, muszę do toalety — bąknął i obróciwszy się na pięcie, zgodnie z własnymi słowami, zniknął we wspomnianym pomieszczeniu, szczególną uwagę zwracając na to, by zasunąć zamek, kiedy zwykle nie przywiązywał do tego aż takiej wagi. I kiedy znalazł się w ciasnym pomieszczeniu, sam na sam ze sobą, głęboko wciągnął powietrze do płuc i zatrzymał je tam na dłużej, czując, że jeśli wypuści je zbyt szybko, to wraz ze strumieniem przeciskającym się przez struny głosowe wyrwie się niekontrolowany szloch. Za cholerę tego nie rozumiał. Wystraszył się własnej reakcji i całej tej mieszanki uczuć oraz emocji, która gorzała w jego wnętrzu, kiedy tak w czasie rozmowy ślizgali się tuż obok jego przeszłości, muskając wydarzenia, dla których w mniemaniu bruneta sytuacja uratowania Jaime’ego na szczycie Empire State Building była niemalże bliźniacza. Znów czuł się tym szesnastolatkiem, który nie uratował własnego brata, nie złapał go, pozwalając, by pochłonął go ocean.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — I kto tu jest popieprzony? — szepnął do lustra, spoglądając na własne odbicie zza szeroko rozwartych palców, bowiem dłonie przyciskał do twarzy. Nigdy nie twierdził, że się z tym pogodził. Mówił, że ból nie znika, że człowiek jedynie się do niego przyzwyczaja. W życiu jednak nie podejrzewał, że jeszcze kiedykolwiek będzie na to aż tak bardzo emocjonalnie reagował. I proszę. Życie znowu go zaskoczyło.
      Nie było go ledwie kilka minut. Wrócił do stolika, uśmiechając się lekko. Jaime był bystry, nie było więc sensu udawać, że nic się nie stało, lecz jednocześnie Jerome niekoniecznie miał ochotę tłumaczyć, o co właściwie chodzi, między innymi dlatego, że sam tego nie rozumiał i szybko odszukał w głowie temat, który poruszali ostatnio, byle tylko skierować rozmowę na inne tory.
      — Najlepszy prezent? Teraz tym bardziej nie mógłbym cię nie zaprosić! — zaśmiał się, wciąż jakby jeszcze nieco nerwowo, ale też sam ten śmiech przyniósł mu pewne ukojenie, stąd uśmiechnął się w odpowiedzi na jego kolejne słowa. Jaime prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co działo się w jego głowie i jakie było to dla niego trudne. Ba!, sam Jerome nie podejrzewał, że to niewinne spotkanie na kawie w celu sprezentowania mu biletów na skok na bungee będzie miało taki przebieg. I szczerze? Podejrzewał, że w trakcie tego wypadu prędzej to Jaime coś odwali, tymczasem to nie kto inny, jak on sam, dawał niezły popis. Ciekawe, prawda?
      — Dokładnie — przytaknął na wzmiankę o ślubie. — A samo załatwienie zielonej karty? Może kolejny miesiąc? — przyznał, bezradnie rozkładając ręce. Miał już trochę do czynienia z urzędnikami i nauczył się, że nie warto pytać ich o konkretne terminy, przy okazji znaś ćwiczył swoją własną cierpliwość. — I w tych filmach wcale tak bardzo nie kłamią! — odparł mu ze śmiechem i było mu najzwyczajniej w świecie miło, że Jaime jest tym wszystkim tak żywo zainteresowany. Właściwie tak szczegółowo rozmawiał o tym jedynie z Jen, nie chcąc zasypywać innych tymi wszystkimi informacjami, które oni sami musieli przyswoić. — Raczej nikt nie będzie nas przesłuchiwał, a przynajmniej taką mam nadzieję… Ale przy składaniu papierów o wizę narzeczeńską dosłownie musieliśmy zebrać dowody, które w oczach urzędników świadczyłyby o tym, że nasz związek to nie fikcja jedynie na potrzebę wizy. Wspólne zdjęcia, bilety lotnicze, zachciało im się nawet screenów rozmów i chyba tylko cudem nikogo wtedy nie uderzyłem… Poza tym zaraz po moim powrocie do Nowego Jorku zamieszkaliśmy razem, założyliśmy wspólne konto i cóż… Możemy mieć tylko nadzieję, że wszystko się uda. Ten ślub tutaj będzie skromny, właściwie tylko ze świadkami. Prawdziwą uroczystość chcemy zorganizować właśnie na Barbadosie, w pełni po naszemu, a nie pod dyktando chorych przepisów — wyjaśnił, a że mówił dość długo, to zwilżył gardło kilkoma łykami zimnej już kawy. — Mało kto chce o tym słuchać. Nie nudzi cię to? — spytał z lekkim rozbawieniem, przyglądając mu się z ukosa. — I nie wiem, czy wszyscy dobrze odbierają ten nasz pośpiech. Ale co innego mamy zrobić? — To pytanie rzucił w eter, nie oczekując żadnej konkretnej odpowiedzi. Zresztą pamiętał, jak sam był przeciwny temu ślubowi, kiedy jeszcze nawet nie mieli problemów z wizą i Jennifer wspominała, że w razie czego mogłaby to zrobić. Nie chciał jej w ten sposób ograniczać, nie chciał, by się dla niego poświęcała, kiedy już tak wiele w swoim życiu poświęciła dla innych osób. Pamiętał za to również doskonale, w jak dosadnych słowach wygarnęła mu, że to żadne poświęcenie i uśmiechnął się do siebie na to wspomnienie.

      [Poniosło mnie z długością, wybacz ^^ Ale bardzo dobrze pisze mi się ten wątek i to dlatego 💙]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  77. Siedząc nie odczuwała nigdy swojego wzrostu, nie górowała wówczas znacznie nad resztą towarzystwa, gównie damskiego. Z facetami zazwyczaj była na równi, rzadko zdarzał się wyższy od niej. Kiedy teraz wstała po papierosa i zrównała się z chłopakiem znowu poczuła się jak wielkolud. 183 cm wzrostu u kobiety zawsze było czymś nienaturalnym. Wzięła papierosa i zapalniczkę do jednej ręki, w drugiej ścisnęła torebkę i skierowała się do wyjścia, skinęła jeszcze na niego głową, by poszedł za nią i mogli spokojnie porozmawiać na zewnątrz.
    Rozejrzała się po okolicy w poszukiwaniu znajomego punktu odniesienia, znajomego elementu na horyzoncie, by wiedzieć w którym kierunku ma w ogóle iść do domu. Szukała też ławeczki, by na niej usiąść i zapalić. Już miała odpalić, kiedy się powstrzymała. Nie paliła od roku, jeśli teraz zapali, to nikotyna zwali ją z nóg. Lepiej jeśli zrobi to w domu.
    -Przyszłam ze współlokatorką, ale jak zawsze mnie zostawiła. Poznała jakiegoś faceta - wzruszyła ramionami i zaczęła wpatrywać się w nieodpalonego papierosa.
    Znowu poczuła złość na Tabithę, jak mogła ją ZNOWU zostawić. Po co w ogóle ją gdziekolwiek zapraszała?
    Chłopak, mimo młodego wieku, był przystojny, z pewnością za pięć, dziesięć lat będzie jednym z przystojniejszych facetów Nowego Jorku. Póki co był trochę jak nieopierzony orzeł. Był jej wybawcą, będzie jego dłużnikiem do końca życia.

    Helen

    OdpowiedzUsuń
  78. - Nie szykuj się na jakieś smakowe doznania – zaśmiała się cicho, kiedy potwierdził chęć wspólnego, ekspresowego świętowania ich wcale niemałego zwycięstwa. Gdyby tylko mogła, skusiłaby się na coś alkoholowego, ale nie tylko musiała wrócić do domu samochodem, to przede wszystkim wciąż karmiła synka i zamierzała robić to tak długo, jak mały będzie wykazywał zainteresowanie.
    Zależało jej na tym krótkim wypadzie, bo po raz pierwszy od dawna czuła się w nowym towarzystwie dobrze, a Jaime miał w sobie coś, co sprawiało, że miała ochotę spędzić wspólnie z nim odrobinę czasu.
    - Serio, gdybym mogła wróciłabym już do alkoholowych. To dziwne, kiedy pijesz coś, czego smak doskonale znasz i niby jest ok, ale czegoś brakuje. To jak z kawą bez kofeiny – była jednak odpowiedzialna i zdawała sobie sprawę z tego, że zwyczajnie nie może. W zasadzie to nie powinna była pić chwilowo w ogóle, biorąc pod uwagę stan jej zdrowia – no, ale nie mogę, więc udaję, że to jest ok – zaśmiała się melodyjnie, poprawiając włosy.
    Pogoda nie była najlepsza, pomimo wczesnej godziny przez zachmurzone niebo, na zewnątrz było szarawo. Poziom wilgoci w powietrzu był bardzo wysoki, a temperatura oscylowała w granicach sześciu, siedmiu stopni. Zawinęła apaszkę na szyi i wsunęła dłonie w kieszenie prochowca.
    - Wybierasz te miejsca, które sama bym zajęła – zauważyła z uśmiechem, siadając na drewnianym krześle, układając torebkę obok. Wyjęła tylko telefon i ułożyła na blacie stolika, aby wiedzieć czy Arthur się odzywa. – Czy coś polecam? To zależy czy lubisz po prostu smak piwa. Jak mówiłam, smakuje tak samo tylko wiesz, że brakuje tych procentów – zaśmiała się, obserwując uważnie Jaimego, który przeglądał listę dostępnych napojów.
    Nie miała pojęcia, jak zareaguje jej mąż na informacje o tym, że chcą jechać wspólnie. W zasadzie, to Arthur nie wiedział, jak właściwie wygląda główna nagroda i trochę się obawiała tego momentu, w którym mu o tym powie. Nie chciała się z nim kłócić, bo nie o to chodziło, ale miała nadzieję, że nie będzie robił jej żadnych, większych problemów.
    Odwróciła głowę w stronę, w którą spojrzał również Moretti i uśmiechnęła się delikatnie, przyglądając się młodemu mężczyźnie.
    - Całkiem przystojny – powiedziała, odwracając spojrzenie od barmana – myślisz, że on... No wiesz? Jest zainteresowany tożsamą płcią? – Nie chciała zabrzmieć źle i nic złego nie miała na myśli. Po prostu była ciekawa, co myśli Jaime – chociaż, jak dla mnie, wydaje się trochę za młody – zaśmiała się, poprawiając się przy tym na krześle – ciągnie mnie do starszych – wzruszyła lekko ramionami. Nie wiedziała skąd nagle ta śmiałość, ale przy koledze czuła się po prostu swobodnie – to znaczy, mam męża i nie rozglądam się za innymi – wyszczerzyła się, od razu prostując swoje słowa – ale od zawsze interesowali mnie nieco starsi ode mnie, a jak zainteresowałem się kimś w moim wieku, to wyniknęły z tego dla mnie tylko problemy – westchnęła, biorąc jedną z kartek. Może zamiast piwa powinna napić się jakiegoś bezalkoholowego drinka? Przeżywała wzrokiem po wymyślnych nazwach, wczytując się w ich skład – jest starszy o sześć lat. To w sumie niewiele... Mój pierwszy, całkiem poważny chłopak był starszy o prawie osiem lat i... To on mieszkał w Genewie, dlatego tak bardzo chciałam tam studiować – powiedziała, nawiązując do ich wcześniejszej rozmowy – nadal uważam, że to miasto jest piękne, ale już tak bardzo nie jestem w nim zakochana – uśmiechnęła się, chociaż nadal bardzo chciała tam polecieć.
    - Dobra to... Na co zwracasz uwagę przy mężczyznach, a na co przy kobietach? – Spytała, unosząc wysoko jedną brew – tak, czasami bywam za bardzo ciekawska, ale taka moja natura – powiedziała, kolejny raz wzruszające ramionami – chyba skuszę się na mohito virgin, zamiast tego piwa – powiedziała trzymając cały czas kartkę i się w nią wpatrując.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  79. — Oczywiście — odpowiedział tylko, czując się speszonym tym, że jednak za bardzo się zapędził, zadając o jego pytanie za dużo. Jakby zapomniał, że to było dopiero ich drugie spotkanie i na dobrą sprawę właśnie tak się czuł. Myśl, że poznali się zaledwie przed paroma dniami wydała mu się nagle nieco abstrakcyjna.
    Chcąc dać nie tylko Jaime’owi, ale również samemu sobie nieco swobody, skupił wzrok na sukcesywnie pomniejszającej się zawartości wysokiego kubka. Był w tej kawiarni po raz pierwszy, ale lokal ten już mocno u niego zapunktował właśnie ze względu na to, że podawali tu solidną porcję kawy za przyzwoite pieniądze, co Jerome, lubiący pić z dużych kubków, potrafił docenić. Poza tym, wyglądałby raczej zabawnie, trzymając w spracowanych dłoniach drobną filiżaneczkę; zdecydowanie wygodniej było mu z ciężkim kubkiem pewnie trzymającym się śliskiego, błyszczącego blatu. I kiedy upił kolejny łyk zimnej kawy, wyjątkowo mały, pomyślał, że to chyba jeszcze nie był odpowiedni czas na zaproponowanie, aby nieco przedłużyć ich spotkanie. Tak, początkowo miał ochotę to zrobić, ale teraz, kiedy brnęli coraz dalej w toczącej się rozmowie, wydawało mu się, że obydwoje będą musieli po tym wszystkim nieco ochłonąć i nabrać dystansu. Jaime i tak powiedział mu już bardzo dużo o sobie, a on, cóż… On dał popis, którego sam po sobie się nie spodziewał i czuł z tego powodu rosnący wstyd. Nie chciał spłoszyć nastolatka, naprawdę, była to ostatnia rzecz, jaką chciałby osiągnąć. Nie chciał również, by Jaime myślał, że była to jego wina, a doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego nagły wypad do toalety właśnie tak mógł zostać odebrany. Sam musiał dopiero poukładać to wszystko w głowie, dosłownie się z tym przespać i to dlatego śmielej pociągnął z kubka, niechętnie godząc się z tym, że ten wypad powoli zmierzał ku końcowi. Coś jednak, jakieś osobliwe przeczucie, podpowiadało mu, że tak będzie lepiej dla nich obojga.
    — Niestety — przytaknął, krzywiąc się przy tym lekko. — Ślub możemy wciąć szybciej, musimy tylko zmieścić się w tych dziewięćdziesięciu dniach, a to, jak się z tym zorganizujemy, zależy już wyłącznie od nas. Generalnie z zieloną kartą jest tak, że czasem trzeba się za nią nachodzić i donosić kolejne dokumenty, a czasem wcale nie ma z tym tak wiele zachodu. Czytałem na jakimś forum, że jedna kobieta dostała ją bardzo szybko, nagle ot tak była gotowa do odebrania w urzędzie imigracyjnym. Także to się jeszcze okaże — wyjaśnił to na tyle, na ile sam orientował się w tym skomplikowanym temacie i potarł opuszkami palców lekko zaczerwienione oczy, ostatnimi czasy zmęczone między innymi śledzeniem różnych pomocnych stron internetowych, gdzie ludzie w podobnej do niego sytuacji opisywali własne doświadczenia.
    — Dokładnie tak, jak mówisz. Trzeba zacisnąć zęby i brnąć dalej. Głupio by było, gdybym się teraz poddał, prawda? — rzucił i zaśmiał się krótko. Jakby nie patrzeć, zaszedł już naprawdę daleko, mimo że momentami odnosił wrażenie, iż wciąż błądził w gęstym i ciemnym lesie, nie widząc żadnego prześwitu pomiędzy ciasno rosnącymi pniami.
    Uśmiechnął się szeroko i szczerze, słysząc ostatnie zdania wypowiadane przez nastolatka i szczerze powiedziawszy, dziwił się, że akurat on, będąc tak młodym, tak dobrze to rozumiał. Wielu dziwiło się, dlaczego Jerome chciał opuszczać miejsce tak piękne jak Barbados, ale to jen była jego miejscem i dom znajdował się wszędzie tam, gdzie ona. Akurat ta kwestia była dla niego jasna niemalże od samego początku, kiedy tylko wreszcie zrozumiał, co tak naprawdę do niej czuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Masz to zaproszenie jak w banku — zapewnił z cichym śmiechem, po czym również opróżnił swój kubek i odstawił go na stolik. — A ty? — spytał niespodziewanie, przyglądając mu się spod lekko przymrużonych powiek. Jednocześnie odchylił się nieco na krześle i wsunął dłonie do kieszeni bluzy. — Troszkę porozmawialiśmy sobie o mnie, więc czas odbić piłeczkę. Nie wiem nawet, co robisz na co dzień — rzucił z lekkim i zaczepnym uśmiechem, nie chcąc już dodawać czegoś w stylu oprócz różnych głupich i ryzykownych rzeczy. — Chyba się jeszcze uczysz, prawda? Studiujesz może? — zagadywał, z pewną przyjemnością prowadząc te rozmowę na bardziej przyziemne i lżejsze tory, bo przecież te tematy były równie istotne, prawda? Obydwoje mogli mieć swoje problemy, jak i pewne sprawy ciągnące się za nimi niczym ponury cień aż z przeszłości, lecz jednocześnie życie toczyło się tu i teraz i trzeba było jakoś się w nim odnaleźć.

      [Mogę aż tak nie szaleć, jeśli wolisz krótsze odpisy ^^ Ten już nie jest taki zły ^^]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  80. [Cudowny jest ten cytat, dziękuję 💙 Na pewno gdzieś go sobie porwę 💙
    W takim razie nie będę się hamować i zobaczymy, co mi palce na klawiaturę przyniosą ^^]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  81. Carlie nie wierzyła swoim oczom i naprawdę była zaskoczona sytuacją, która właśnie miała miejsce. Nie potrafiła chyba do końca zrozumieć, dlaczego to akurat ona została wybrana do tej roli, aby chłopaka zwyczajnie opieprzyć za takie zachowanie, ale skoro nikogo poza nią tu nie było, to ona wzięła na siebie rolę tego odpowiedzialnego człowieka. Dawno nie była tak wściekła i przerażona jednocześnie. Jak ktokolwiek o zdrowym rozsądku mógł się tak zachowywać? A co z ludźmi, którzy jechali pociągiem, co z maszynistą, który będzie do końca życia żył ze świadomością, że ktoś się zabił, gdy on miał zmianę? I co byłoby z nią, gdyby widziała to wszystko? Wheeler miałą nadzieję, że się przesłyszała, ale wcale tak nie było. Kimkolwiek ten chłopak był, naprawdę nie brał tego na poważnie. Jeszcze chwila i byłaby gotowa grozić, że zadzwoni po policję. Telefon wciśnięty w tylną kieszeń spodni nagle stawał się dziwnie nagrzany, jakby wręcz wołał, aby to zrobiła.
    — Jesteś niepoważny, cholernie niepoważny i nieodpowiedzialny! — rzuciła podniesionym głosem, aby wciąż wiedział, że jest zwyczajnie wściekła za to co właśnie zrobił. Nawet nie wiedziała, jak chłopak się nazywa, ale to teraz nie było tak naprawdę ważne. Chciała, aby wiedział, że takiego zachowania nie pochwala. Aczkolwiek też zdawała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę pewnie nic sobie z jej pogadania nie zrobi. Rozejdą się, zapomną. W mieście, które liczyło sobie jakieś dziewięć milionów mieszkańców łatwo szło zapomnieć o tym, kogo się spotkało. Z drugiej strony to nie było zwykłe minięcie się na ulicy i to wydarzenie Wheeler na pewno zapamięta na znacznie dłuższy czas niżby chciała.
    — Niespodziewane to jest samobójstwo na torach, a nie świnka na smyczy — warknęła w odpowiedzi. Zwykle lubiła mówić o Babe, rodzina jej już nie słuchała, partner również nie był zaskoczony tym, że po jej mieszkaniu kręci się prosiaczek, a tylko nieznajomi mieli zszokowane miny, gdy szła nią ulicami Nowego Jorku. — Coś ty sobie w ogóle myślał? A gdybyś nie zdążył, to co wtedy? Nie mówię o tobie, ale o ludziach dookoła, którzy musieliby z tym żyć.
    Rzadko się wściekała, a to była wyjątkowa sytuacja tak naprawdę. Dla rudowłosej to była niespotykana i przerażająca sytuacja, bardzo nie chciałaby oglądać co mogło zostać z chłopaka, gdyby z jakiegoś powodu nie zdążył uciec z torów lub co chyba nawet gorsze, świadomie zdecydował się na nich pozostać.

    OdpowiedzUsuń
  82. -Rzuciłam rok temu – westchnęła zerkając ponownie na papierosa – Boję się, że jak teraz zapalę, to skończę tak samo, jakbym skończyła po tamtym drinku – zaśmiała się nerwowo. Wspomnienie „tamtego drinka” znowu lekko wytrąciło ją z równowagi i lekko zadrżała na samą myśl o tym, co się nie wydarzyło.
    -Jasne, że zimno – przytaknęła. Nie była pewna, czy gęsia skórka na ramionach i nogach była winą stresu, który nadal trochę odczuwała, czy jednak pogody, która nieuchronnie zwiastowała nadchodzącą zimę. Nie uznawała czegoś takiego, jak jesień. Dla niej było lato, albo wczesna zima. Chłodne wieczory, kiedy stopy marzły w klapakach zapowiadały mrozy. Już widziała oczyma wyobraźni ludzi w płaszczach i siebie w śniegowcach i czapce. W rodzinnym mieście nadal była piękna pogoda, trzydzieści kilka stopni i rozgrzewające słońce. Nadal łapała się na tym, że ubierała się względem tamtejszej pogody.
    Lubiła ludzi, którzy dużo mówili. Ten chłopak przypadł jej do gustu między innymi właśnie dlatego. Zagłuszał ciszę między nimi i odgłosy miasta dookoła nich. Ona sama nie należała do gaduł. Wolała po prostu słuchać. Słowa zawsze rodziły konflikty, tak przynajmniej uważała. Odpowiadała na pytania, grzecznościowo, bo była mu wdzięczna, ale mógł zapomnieć o monologach z jej strony. A przynajmniej tej nocy. Może w innych okolicznościach, w inny dzień, kiedy stres by jej nie towarzyszył? Kto wie, może wówczas powiedziałaby mu coś więcej? Niektórzy potrafili z niej wydobyć więcej słów, czasami sama z siebie zdobywała się na dłuższe wypowiedzi. W głowie ciągle prowadziła ze sobą dialogi, głównie przeklinała do siebie na innych. Mama kiedyś groziła jej, że za przekleństwa będzie jej szorować język pumeksem. „Taka ładna dziewczyna nie powinna tak brzydko mówić”. Takie dziewczyny nie powinny też palić, ale jak widać, Helen nie była standardową dziewczynką.

    Helen

    OdpowiedzUsuń
  83. [Hej! Dziękuje za te niezwykle miłe słowa! Wiele dla mnie znaczą :) Dziękuję także za przywitanie i życzę również wielu wątków, jak i niekończącej się weny!]

    beth

    OdpowiedzUsuń
  84. [Razem z Thomasem pięknie dziękujemy za powitanie <3]

    OdpowiedzUsuń
  85. Pokiwała tylko twierdząco głową na zachętę. Nic więcej w tej kwestii nie mogła powiedzieć.
    - Wiesz, w zasadzie możemy kiedyś wyskoczyć i popróbować różnych smaków i firm. Taka zabawa w testerów – uśmiechnęła się – o ile oczywiście kiedyś by ci się nudziło – dodała, wzruszające lekko ramionami. Nie chciała wyjść na natrętną czy nachalną, a już i tak miała wrażenie, że trochę zaskoczyła Morettiego tym wyjściem. Może zaproponował uczczenie wygranej tylko z grzeczności?
    Nie chciała się jednak w tym momencie na tym skupiać. Lepsze było korzystanie z okazji wspólnego wyjścia i po prostu zapoznanie się poza tematem konkursu, wcześniej oboje skupiali się na tym, a teraz przed nimi była wizja wspólnego weekendu.
    - Jasne rozumiem – uśmiechnęła się do niego – jeżeli moje pytania będą Cię denerwowały, albo uznasz, że przesadzam to po prostu powiedz – czasami miała wrażenie, że odezwała się od innego świata, a jej pokręcone rodzinka sprawiała, że czasami chyba zapominała co jest stosowne, a co nie. W każdym razie, liczyła na to, że Jaime nie obrazi się na nią, naprawdę nie chciała źle. Była po prostu odrobinę ciekawska.
    - Niby czego oczy nie widzą, sercu nie żal, ale hej, naprawdę kocham tego faceta i nie zamierzam wystawiać na próby naszego związku – zaśmiała się, tych prób mieli już i tak za dużo, a Elle dobrze wiedziała, że kolejnych mogliby nie przetrwać. – A tak poważnie i bez żartów, to nie myśl sobie, też jestem młoda – zaśmiała się, kiedy powiedział ile ma lat – co prawda odrobinę starsza od ciebie, ale wciąż młoda – świadomość, że wygrali konkurs wprawiła ją w bardzo dobry humor i nastrój. Miała nadzieję, że nie wydarzy się nic, co mogłoby ją tego humoru pozbawić.
    - Rozumiem... Mój student miał niecałe dwadzieścia pięć lat, a ja siedemnaście tylko... Znaliśmy się wyłącznie przez internet – wzruszyła ramionami. Sama nie chciała za dużo mówić o tej znajomości, więc nie zamierzała ciągnąć za język chłopaka. Uznała, że jeżeli się polubią i nabiorą do siebie zaufania, z czasem się przed sobą sami otworzą. Wolała nie naciskać i niczego nie wymuszać, sama w naturalnie rozwijającej się znajomości czuła się lepiej.
    Kiwnęła głową na jego słowa i obserwowała, jak wstaje do baru. Podziękowała, kiedy wrócił z zamówieniem i posłał mu ciepły uśmiech.
    - Następnym razem ja stawiam – powiedziała, zakładając, że już zapłacił. W większości takich miejsc płaciło się w końcu od razu przy zamówieniu. Chwyciła swoją szklankę z bezalkoholowym drinkiem i uniosła rękę – to co? Za zwycięstwo – wyszczerzyła się wesoło i uderzyła delikatnie w naczynie bruneta.
    - Dobra, będziemy musieli pomyśleć, jak z tym dojazdem. Ale liczę, że dostaniemy oddzielne pokoje, Arthur tego nie przeżyje, ja zresztą też... Mimo wszystko wolałabym nieco prywatności – zaśmiała się, układając dłoń na blacie i uderzyła paznokciami w stół.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  86. [Hej! Dzięki wielkie za powitanie - to mega miłe widzieć tyle pozytywów o postaci już w pierwszą godzinę. :) Z Ryana to miły i pomocny gość, więc odczucia jak najbardziej masz słuszne. Pewnie da się go też znielubić, ale komu by na tym zależało.
    Antropologia sądowa brzmi bardzo mądrze. I pewnie to jest mądry kierunek, więc Ryan może tylko podziwiać młodociany zapał Jaime'go do nauki. On tego zapału nigdy w sobie nie miał. :D
    Jeszcze raz dziękuję za miłe słowa!]

    Ryan Wolfgan

    OdpowiedzUsuń
  87. — Oczywiście, że tak — zaśmiała się cicho. Nie miała jeszcze pojęcia, jak mogłaby zorganizować taki wypad. Pewnie mogłaby zostawić dziećmi z Arthurem, ale trochę się obawiała, jakby zareagował na jej wyjście z Jaime’m. Z drugiej strony musiał w końcu zrozumieć, że jej znajomości z facetami nie są jednoznaczne zdradzie i… Obiecywali sobie, że nie będą nigdy więcej wracać do przeszłości, ale cholernie żałowała, że dowiedział się o Boltonie. Teoretycznie nie byli razem, gdy spotykała się w Diego ze starszym od siebie weterynarzem. W praktyce była z nim w ciąży i po powrocie mówiła, że cholernie za nim tam tęskniła, co było prawdą. Tylko na początku nie dodała, że próbowała go sobie zastąpić kimś innym, a później podczas przeprowadzki znalazł jej zdjęcie z mężczyzną, bo Henry zapomniał pozbyć się kartonu przygotowanego do wyrzucenia.
    — Pewnie, rozumiem — uśmiechnęła się pogodnie. Nie zamierzała się na niego obracać. Sama miała w swojej przeszłości historie, o których niekoniecznie chciała w tym momencie, już teraz i na takim etapie znajomości opowiadać — opowiesz kiedyś, jak będziesz czuł, że to odpowiedni moment i, że w ogóle chcesz o tym opowiadać. Mi, czy komukolwiek innemu — wzruszyła przy tym lekko ramionami. Chciała, aby czuł się przy niej swobodnie, bo ona tak się właśnie czuła i nie chciała tego popsuć. — W takim razie dziś, teraz, tylko pozytywne historie nadające się do świętowania. Musisz coś wymyślić, bo ja takich za dużo nie mam — wskazała na niego palcem, a następnie poprawiła farbowane na blond włosy i westchnęła, zastanawiając się nad tym, dlaczego w życiu zawsze musiało być tak wiele ciężkich i trudnych momentów. Nie marzyła o życiu usłanym płatkami róż i jedynie z dobrymi momentami, ale ostatnio czuła, że tych złych było zdecydowanie za dużo. Nawet, jeżeli od jakiegoś czasu nic się nie działo… Nie działo się również nic cudownego, chociaż teraz ta wygrana była nadzieją, ale jednocześnie wizją konfliktu z mężem, co wcale nie napawało jej na tak wysokie, radosne obroty.
    — Myślę, że to dobry pomysł — upiła odrobinę drinka — abyś po mnie przyjechał po prostu, jeżeli to nie problem. Myślę, że do tego czasu przekonam Artiego, że nie musi być zazdrosny. To z jednej strony kochane, ale momentami strasznie męczące — w myślach dodała, że przecież nie miał do tego żadnego powodu, bo pieprzony Bolton to było… Było dawno i trudne do pojęcia, bo i ona i Arthur mieli zupełnie różne podejście do tego tematu — wiesz to nie jest tak, że on mnie jakoś kontroluje, nie chce wypuszczać z domu, czy coś w ten deseń — powiedziała, bo w zasadzie odkąd się dziś widzieli, Jaime słyszał o jej mężu wciąż tyle tylko, że był bardzo zazdrosny, że mieli sprzeczkę o wieczorne wiadomości i nie chciała, aby źle o nim myślał — on się po prostu martwi i… I trochę ma powody, chociaż moim zdaniem niekoniecznie, ale… To skomplikowane. W każdym razie jest naprawdę świetnym facetem — wyjaśniła, opierając łokieć o blat i podparła brodę na dłoni — jak będą opowiadać to, co już wiemy to sami im zorganizujemy wycieczkę i jeszcze pobierzemy od nich opłatę, to brzmi jak plan idealny — wyszczerzyła się znowu wesoło — jestem pewna, że dowiemy się czegoś nowego… Poza tym wiedza, a wiedza połączona z oglądaniem obiektu na żywo, zawsze budzi zapał i mnóstwo pytań — zauważyła, ponownie biorąc łyk napoju.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  88. Była mu wdzięczna za bluzę, naprawdę zaczynała marznąć. Nie mogła sobie pozwolić na chorobę. Po pierwsze to zniszczyłoby jej stały harmonogram dnia, po drugie musiałaby wziąć wolne z pracy, a to oznaczałoby, że zarobiłaby mniej i żyłaby jeszcze skromniej, niż teraz. Uśmiechnęła się z wdzięcznością i nadal wpatrywała się w papierosa.
    -Codziennie marzę o papierosie – powiedziała rozmarzonym tonem i nie kontynuowała wypowiedzi. Rzucenie tego było czymś niemożliwym dla niej. Co prawda nie paliła, co ludzie uznawali za wielki sukces, ale nie wiedzieli, co działo się w jej głowie. Nie było ją już stać na ten nałóg. Przerzuciła się na bieganie, by w inny sposób dostarczać sobie endorfin. Ale nic nie było w stanie zastąpić smaku i zapachu dymu o poranku. Tego uczucia, kiedy pierwszy raz po przerwie się zaciągasz i czujesz mrowienie w dolnych kończynach i lekkie rozleniwienie w głowie. Gdyby nie pieniądze, na pewno nadal by paliła. Inni uważali ten nałóg za okropny, brzydki i śmierdzący. Dla niej był to sposób na przetrwanie pierwszego roku w Nowym Jorku, lubiła siebie z papierosem. Zawsze wydawało jej się, że wygląda lepiej z białą bibułką między palcami.
    Nigdy natomiast nie przepadała za alkoholem czy innymi używkami. Jako nastolatka mocno struła się alkoholem, kiedy nocowała u niej przyjaciółka Kate. Wypiła na tyle dużo, że kolejnego dnia trafiła na płukanie żołądka, tak długo wymiotowała, że do jej organizmy dostała się bakteria, która zainfekowała cały organizm. Ból brzucha, osłabienie… To naprawdę zniechęciło ją do upijania się. Jeśli teraz miała się napić sięgała raczej po Prosseco lub po Campari. Dwa, trzy drinki i szła spać, taka ilość pozwalała jej uniknąć kaca.
    Wiedziała, że szukanie Tabithy nie ma najmniejszego sensu. Gdyby tamta chciała ją znaleźć pewnie by dzwoniła. Telefon milczał, co oznaczało, że koleżanka dawno opuściła imprezę i teraz bawiła się gdzieś indziej. Błagam, oby poszli to tego faceta. Nie chcę znowu tego oglądać i słuchać w naszym mieszkaniu Tabitha nigdy się nie wstydziła, ani swojego ciała ani uniesień miłosnych. Trochę ją za to podziwiała.

    Helen
    [ps historia z zatruciem alkoholowym jest prawdziwa hahaha tylko ja miałam 22 lata i skończyłam tak po imprezie firmowej ;D]

    OdpowiedzUsuń
  89. Tak naprawdę, przed rozpoczęciem studiów prowadziła całkiem normalne, zwyczajne i nawet nieco nudne życie. Wszystko się zmieniło, kiedy pojawił się nowy doktorant na uniwersytecie… Miała paczkę znajomych, z którą regularnie się spotykała, przyjaciółki i prawie chłopaka, a raczej platoniczne zauroczenie, które za wszelką cenę chciała sprowadzić do realnego życia. Jej plan był klarowny i prosty, ale wyszło, jak zwykle.
    Nauczyła się, więc, że w życiu bywa różnie. Przyjaciele czasami się odwracają, lub tak jak ona sama, znikają bez słowa. Lubiła ludzi, ale powoli zdobywali u niej zaufanie. Dlatego stawiała granice. Czasami jasne i wyraźne, czasami zdarzało się inaczej.
    — No wiesz, jakieś wesołe anegdotki i te sprawy — wzruszyła delikatnie ramionami na jego słowa i uśmiechnęła się, próbując go w ten sposób zachęcić. Miała wrażenie, że do tej pory to ona głównie mówiła, a już na pewno w momentach, gdy miała coś do opowiedzenia. Niby powoli obdarzała ludzi zaufaniem, a całkiem sporo już Jaime’mu powiedziała o sobie i swojej rodzinie — masz… Ciekawe hobby — zaśmiała się — ale chyba masz rację… Lepiej takiego tematu unikać przy piwie, jakoś… Nie wiem sama — wzruszyła ramionami, przystawiając ponownie do ust szklankę z bezalkoholowym drinkiem, który tak swoją drogą smakował po prostu jak lemoniada z dużą ilością limonki i mięty.
    — Kiedyś, jak byłam młodsza — zaczęła z lekkim uśmiechem — odrobinę młodsza od ciebie — wyszczerzyła się szerzej — mój kolega przywalił mojemu… Ojcu, bo ten wparował na imprezę i próbował zawinąć mnie do domu, wiesz… Nieletni, alkohol… Znajomy myślał, że to jakiś stary dziad, który próbuje mnie zaciągnąć, gdzieś… — Zaśmiała się cicho, zawsze, gdy sobie przypominała o tamtym wydarzeniu, chciało jej się śmiać. Henry Madisson był wojskowym, co od razu czuło się po jego stylu bycia, który został znokautowany przez nielegalnie pijanego nastolatka. Teoretycznie nie było w tym nic zabawnego, bo zachowywała się z kolegami bardzo nieodpowiedzialnie, ale… Ale i tak szczerzyła się przy tym wesoło — On pracował w wojsku. To znaczy nadal pracuje — wzruszyła lekko ramionami, bo jej rodzinna historia w pewnym momencie zaczęła się bardzo, aż za bardzo, komplikować.
    — Po prostu nie chcę, żebyś myślał, że ciągle na niego narzekam… — Uniosła spojrzenie i uśmiechnęła się, wpatrując się w ciemne oczy kolegi, gdy ten nieco się nachylił — oczywiście, muszę nawet przyznać, że miałam całkiem dobry powód — zachichotała, a następnie westchnęła głęboko, zastanawiając się nad całym tym wyjazdem.
    — Tam nas raczej nie zabiorą. Szczerze mówiąc chciałabym tam zerknąć, z,
    co prawda innych powodów niż ty, ale mimo wszystko… Kurczę, ten budynek jest po prostu świetny. Mam na myśli, jako budowlę samą w sobie. Cholera ile to lat temu było postawione i ile się trzyma! — Powiedziała zafascynowana, wyobrażając sobie już ich na miejscu — i to pomimo tych podtopień — dodała jeszcze, poprawiając jasne włosy.
    — Dobra… Opowiedz mi o jakichś modnych miejscach. Gdzie teraz chodzą studenci na pierwszym roku? Bo jesteś na pierwszym, prawda? — Spytała, unosząc przy tym lekko jedną z brwi — nie pochrzaniłam nic?

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  90. Może ktoś inny, będąc na miejscu Marshalla, uciekłby po usłyszeniu tego wszystkiego. Ba!, ktoś inny mógłby uciec już w momencie przyłapania chłopaka na rozmontowywaniu okna na Empire State Building, a na dobrą sprawę to właśnie ten moment zaważył na ich relacji, tak naprawdę ją określając i nadając jej konkretny bieg. Jerome natomiast nie był typem osoby, która uciekała, jeśli pojawiały się jakiekolwiek problemy, nie odcinał się też od nikogo, kto zdawał się mieć jakieś kłopoty. Bo niektórzy przecież właśnie tak robili, prawda? Po co mieli dźwigać jeszcze czyjś ciężar, skoro już i tak wystarczająco wiele spoczywało na ich barkach? Wydawać by się mogło, że również brunet miał wiele na głowie, ale nie było to nic, z czym nie można było sobie poradzić. Tak, proces wizowania był kłopotliwy, nieprzyjemny, męczący i wyjątkowo upierdliwy, ale jednocześnie gwarantował poruszanie się dokładnie wytyczoną ścieżką, ponieważ nie sposób było obejść skomplikowane przepisy, nie można było znaleźć tutaj żadnych kruczków prawnych. I tak jak jednocześnie wokół Marshalla zdawał się panować chaos, tak droga, którą kroczył, była prosta, szeroka i solidnie wykonana. Nie miał więc najmniejszego problemu z tym, by zatrzymać się i wysłuchać innych, a nawet na moment zboczyć z jasno wytyczonej ścieżki, by zająć się innymi sprawami. To dlatego siedział teraz z Jaime w kawiarni, nad już pustymi kubkami z kawą, z talerzykiem, na którym widniały jedynie okruszki po czekoladowym deserze.
    Początkowo, kiedy nastolatek zaczął się śmiać, jedynie wysoko uniósł brwi. Później stopniowo jego usta rozciągały się w coraz szerszym uśmiechu, aż wreszcie również sam Jerome roześmiał się wręcz nieprzyzwoicie głośno, a powód tego był zaskakująco prosty – o ile zawodna pamięć go nie myliła, jeszcze nigdy, tak po prostu, nie śmiał się z sytuacji, która go spotkała, a jakby nie patrzeć, jego położenie było na swój sposób komiczne. I teraz, kiedy Jaime spojrzał na to z zupełnie innej strony, śmiejąc się wesoło, Jerome poniekąd sam mógł odetchnąć i dać upust negatywnym emocjom w sposób zupełnie inny, niż dotychczas.
    — Nic nie szkodzi — odparł, walcząc z chichotem jeszcze łaskoczącym go w gardło. — Dobrze to podsumowałeś — przyznał, spoglądając na niego z rozbawieniem. — Wiem, że nic nie wiem — potwierdził wciąż wesołym tonem i zawiesił wzrok na młodszym brunecie, który właśnie roztaczał przed nim wizję upragnionej przyszłości. — Nawet nie wiesz, jak bardzo już nie mogę się doczekać. Tęsknię za dniem spokoju, który byłby pierwszym takim dniem od dawna. Za dniem, w którym nie trzeba do niczego odliczać. Najpierw do końca mojej wizy turystycznej. Potem do powrotu do Nowego Jorku. Teraz wielkie odliczanie do ślubu, bo musimy zmieścić się w wyznaczonym terminie. Marzę o dniu, który będę mógł spędzić cały dzień w łóżku, bez wyrzutów sumienia, kiedy nic nie będzie czekało na załatwienie i zorganizowanie — przyznał, a że wiedział, iż nim ten upragniony dzień nadejdzie, to będzie musiał jeszcze trochę powalczyć z przeciwnościami losu, to pokręcił lekko głową i westchnął, lecz uśmiech mimo wszystko nie schodził z jego twarzy.
    Zaraz parsknął i spojrzał na swojego towarzysza z wyrzutem ukrytym w bursztynowych tęczówkach. To on, Jerome, siłą ugryzł się w język, podczas gdy Jaime w ogóle się nie hamował? Dobrze, będzie mu zatem wypominał te głupie rzeczy do końca świata i o jeden dzień dłużej.
    — Tak, oprócz tych głupich i ryzykownych rzecz — wtrącił, z rozbawieniem wywracając oczami, ostatecznie jednak przestał się wydurniać i skupił na tym, co miał do powiedzenia Jaime. — Czemu mnie to nie dziwi? — Tym razem to on roześmiał się wesoło, kiedy usłyszał, co też nastolatek studiuje, co wydało mu się szalenie zabawne tylko i wyłącznie ze względu na okoliczności ich poznania się. — Teraz to ja przepraszam — wydusił, kiedy już zdołał się uspokoić i zerknął na niego, chyba nie musząc tłumaczyć, co tak bardzo go rozbawiło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To cholernie ciekawy zawód. W Rockfield ciężko z kablówką, a internet działa z prędkością żółwia lądowego, ale często po kilka miesięcy pracowałem na budowie w większych miastach na Barbadosie — mówił i początkowo mogło się wydawać, że nie jest to w żaden sposób związane z tym, do czego zmierzał. — A tak już cuda techniki były łatwiej dostępne i czasem oglądałem programy bądź seriale, w których ustalano tożsamość denata jedynie na podstawie dwóch kości. Koniecznie kiedyś będziesz musiał pokazać mi te cuda, Jaime — podsumował z uśmiechem, przyglądając mu się z bliżej nieokreślonym błyskiem w jasnych oczach. Czuł się… dumny? Może w tej chwili było to za dużo powiedziane, ale Jaime bez wątpienia zaimponował mu tym, czego się uczył i co chciał robić w przyszłości.
      — Naprawdę? — podchwycił, kiedy Jaime dodatkowo wspomniał o tym, że jest jednym z najlepszych studentów. — W takim razie tym bardziej będziesz musiał kiedyś więcej mi o tym opowiedzieć. Macie już jakieś praktyczne zajęcia? Czy na razie tylko teoria? — pytał, żywo zainteresowany tym tematem. Sam zakończył naukę na szkole średniej i studia raczej nigdy nie chodziły mu po głowie, ale nie oznaczało to, że nie chciał o tym słuchać.
      — No to na dodatek mamy coś, co nas łączy — podsumował, kiedy usłyszał o pochodzeniu swojego rozmówcy, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że był to zaledwie niepozorny wierzchołek góry lodowej. — Zamawiamy coś jeszcze czy zmieniamy miejsce? — zagadnął jeszcze, spoglądać wymownie na puste naczynia.

      [Przepraszam za zwłokę 💙 W tym tygodniu praca mnie przeżuła i wypluła, dopiero doszłam do siebie ^^]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  91. Czasami zbiegi okoliczności potrafią być naprawdę dziwne, a dopiero po czasie człowiek orientuje się, że może to wcale nie były przypadki. Może coś na górze, czy na dole, jednak ciągnie za sznureczki, doprowadzając do spotkania dwie osoby? W bardziej lub mniej ważnym celu. Niekiedy nawet trzepot skrzydeł motyla może wywołać tsunami po drugiej stronie globu, a więc następstwo pozornego wpadnięcia na siebie może być ciekawsze, niż mogłoby się z początku wydawać.
    Jen jednak nie była w stanie teraz o tym myśleć, skupiając się bardziej na tym, że jej myśli właściwie były całkowicie rozsypane, podobnie jak umysł i drżące we wszystkie strony serce.
    Oparła się wygodniej na ławce, próbując poskładać wszystko do kupy. Co tu się właściwie stało?
    Zmrużyła oczy i przetarła je palcami, czując zaraz wilgoć na opuszkach. No tak, przecież płakała.
    - Nie, naprawdę… Nic mi nie jest - mruknęła, sięgając do swojej torebki i wyjmując z niej chusteczki i lusterko. Nie chciała wyglądać jak rozmazana breja, więc tym bardziej musiała się wziąć w garść. Przecież nie będzie tak siedziała i czekała, aż zenit się do niej uśmiechnie, bo w przeciwnym razie musiałaby tu spędzić kolejny tydzień, jak i czas do końca swoich dni. - To po prostu nerwy. Ostatnio mam trochę za dużo rzeczy na głowie - uśmiechnęła się do niego przepraszająco, zamykając z cichym trzaskiem opakowanie z pudrem i gąbeczką. - Czasem już tak po prostu bywa. Ludzie odwiedzają takie miejsca, a potem… Widać, co się z niektórymi dzieje. Chyba trafił się Panu najgorszy sort - stwierdziła już z uśmiechem, uprzytomniając sobie, że przecież pytał o imię i nazwisko. Wreszcie wyciągnęła ku niego dłoń, nieco się wyprostowała, odgarnęła włosy na bok, a kąciki jej ust podskoczyły wyraźnie. - Nazywam się Jennifer Woolf. Miło poznać… Choć w niezbyt sympatycznych okolicznościach - zauważyła z lekkim skrzywieniem, lecz zaraz przywołała na twarz uśmiech.
    Kto wie, jakie były tak naprawdę zamiary boskie?
    Wzięła głęboki wdech, przymknęła na moment powieki, czując mocne ukłucie w okolicach brzucha. Nie chcąc jednak niczego po sobie dać, oparła się wygodniej, otworzyła szeroko oczy i spojrzała na chłopaka.
    - Raz na jakiś czas odwiedzam tutaj tatę. Ostatnio… Dosyć długo się nie widzieliśmy - kiwnęła głową, robiąc usta w dzióbek. - Kiedyś był moim najlepszym przyjacielem. Teraz, gdy mija już kilka lat od jego śmierci, mam wrażenie, że wszystko pogmatwało się trochę za bardzo… A bardzo potrzebowałabym jego porady. I przede wszystkim wsparcia - westchnęła. - Chyba do tej pory nie mogę pogodzić się z tym wszystkim. A nie jestem już przecież małą dziewczynką… Czasem chciałoby się cofnąć czas - dodała ciszej, nieco bardziej do samej siebie, patrząc w nieokreślony punkt naprzeciwko.
    Nie wiedziała, dlaczego nagle zaczęła mu to wszystko mówić. Może dała się ponieść chwili? A może potrzebowała wytchnienia od codziennego życia i wersów spowijających głowę blondynki, tym samym budując koronę z - nierzadko - przypadkowych słów. Czy trudno było się w takim czymś zagubić?
    Uśmiechnęła się do mężczyzny przepraszająco, a na policzku Jen pojawił się delikatny rumieniec.
    - Chyba trochę za dużo powietrza na dzisiaj. Człowiek zaczyna pleść bzdury - prychnęła, zaczesując kosmyki za uszy. - Może w ramach zadośćuczynienia będę mogła postawić jakąś kawę albo herbatę, ciastko? Niedaleko jest całkiem niezła kawiarnia, a nas zmarli zaraz sami stąd wykopią - stwierdziła, tym razem spoglądając na ciemniejące niebo, by zaraz przenieść wzrok na powoli zatapiające się w mroku alejki, skąpane jedynie w mętnym świetle pojedynczych latarń.


    [Przepraszam, że dopiero teraz podsyłam odpis, ale ostatnie tygodnie wakacji i początek roku akademickiego to walka z czasem i organizacją. -.- ]

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  92. [Cześć! Przyznam szczerze, że (nawet mimo różnicy wieku) Andrew zapewne dałby się sprać Morettiemu, gdyby wiedział o co chodzi. Swoją drogą, po przeczytaniu karty Twojego pana, jakoś tak smutno mi się zrobiło. Jeśli jest chęć na wątek, chętnie przygarnę. :)]

    ANDREW MORGAN

    OdpowiedzUsuń
  93. [Miłość dla Morgana już znalazłem, przynajmniej z tego co wiem, ale dobrą dramą nigdy nie pogardzę. :) Pierwszym, co przyszło mi do głowy, jest spotkanie na torach — Andrew zobaczyłby Morettiego i, myśląc, że ten zamierza wskoczyć pod pociąg, ruszyłby mu na ratunek. No i wtedy Jaime by go rozpoznał?]

    ANDREW

    OdpowiedzUsuń
  94. [Dziękuję pięknie za powitanie!
    Jak tylko zobaczyłam imię Jaime, przeczytałam przez "h", lata nauki hiszpańskiego robią swoje. :D Faktycznie, Jaime wydaje się być pod wieloma względami przeciwieństwem Ledzi, ale to dobrze, dzięki temu jest ciekawiej! Szkoda chłopaka, taki młody, a był świadkiem morderstwa brata, prawdziwa tragedia, mam nadzieję, że znajdzie jakiś promyczek słońca, który mu pomoże.
    Nie wiem, czy szukasz kolejnych wątków, ale jeśli kiedyś Jaime całkiem przypadkiem pojawi się w barze, w którym śpiewa Leda, i narobi zamieszanie, to ona chętnie mu pomoże. Albo kupi alkohol, jeśli mu nie będą chcieli sprzedać. :)]

    LEDA B.

    OdpowiedzUsuń
  95. Powoli wsunęła papierosa do torebki. Zmarzła tak bardzo, że nie czuła już palców u stóp, a stawy w dłoniach powoli odmawiały posłuszeństwa. Było za zimno na sukienki. Zanotowała w głowie, że po jutrzejszym treningu musi wymienić ubrania w szafie z tych letnich na te jesienne. Już cieszyła się na grube rajstopy i szerokie swetry. Nie lubiła lata, gdyż musiała w tedy eksponować swoje ciało, inaczej po prostu by się ugotowała. Wystarczy, że w pracy niezależnie od pogody na zewnątrz, musiała ubierać się w garsonkę.
    -Na pewno dam znać. – uśmiechnęła się i wstała powoli. – Pojadę już, zaraz zamarznę – powiedziała i westchnęła. Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu znaków symbolizujących bliskość metra. Wskazała palcem jeden z nich i nawet się ucieszyła, że jeszcze maksymalnie pół godziny i znajdzie się pod kołdrą. Zapali też na pewno papierosa. Usiądzie na kanapie i go zapali, Tabitha i tak czasem to robiła w mieszkaniu mimo próśb Helen, by tego nie robiła. Trudno rzucić palenie, kiedy ktoś w domu ciągle pali.
    -Jeszcze raz bardzo dziękuję za ratunek
    Uśmiechnęła się a prawdę szczerze i bez dalszych ceregieli po prostu się odwróciła i skierowała do metra. Odwróciła się jeszcze po kilku krokach i pomachała mu wesoło. Nie chciała, by uznał, że ją męczy, czy też się jej narzuca. Po prostu zmęczenie brało górę nad manierami. Miała tak od dziecka, gdziekolwiek, z kimkolwiek by była, kiedy nadchodziła pora snu, po prostu szła spać. Nie interesowali jej goście w mieszkaniu, ciekawa rozmowa telefoniczna, po prostu ubierała pidżamę i szła spać.
    Dobrze trafiła, metro do sąsiadującej stacji z jej domem miał odjechać zaledwie za kilka minut. Dookoła było dużo, pijanych, młodych ludzi, co o dziwo pozwoliło jej czuć się bezpiecznie, niżby miała się czuć stojąc samotnie w obcej części Manhattanu. Gdy tylko weszła do domu wzięła szybki prysznic i wskoczyła w ciepła pidżamę. Znalazła stary słoik i zapalniczkę w kuchni i usiadła na łóżku.
    Cała i zdrowa dotarłam do celu. H. napisała w wiadomości i wysłała do swego wybawcy. W końcu odpaliła papierosa. Jakież to pyszne.


    [Właściwie, to taki miałam plan, żey już zakończyć ten wieczór. Teraz mam takie pomysły: Helen pojechała do domu w jego bluzie, więc na pewno będzie mu chciała ją oddać  Tylko pytanie, czy spotkają się gdzieś i to zrobi, czy też ciągle nie będą się mogli spotkać, bo coś im będzie kolidowało, aż w końcu znowu spotkają się przypadkiem ? Na przykład gdzieś w spokojnej kawiarni, albo podczas porannego joggingu Helen spotka go w parku wracającego z imprezy? ;)]

    Helen

    OdpowiedzUsuń
  96. ⌈ Bry! Zamieniam się w słuch, a raczej wzrok w tym przypadku <; ⌋

    Reginald George

    OdpowiedzUsuń
  97. - Nie przesadzaj. To przecież całkiem ciekawy temat, ale... Ale nie na teraz – wyszczerzyła się wesoło – będziesz mógł mi jeszcze o tym poopowiadać, pod warunkiem, że będziesz wysłuchiwał moich zachwytów nad budynkami – zaśmiała się cicho – czasami naprawdę mi oddała, jak któryś w szczególny sposób mnie zachwyci. Nie martw się, to nie tak, że chodzę po mieście i wzdycha do każdej kamienicy czy kiosku – dodała z szerokim uśmiechem. Fascynowała ją sztuka, była zakochana w niepowtarzalnych projektach, które wyróżniały się na tle innych. Chciałaby kiedyś stworzyć sama coś takiego i przede wszystkim, aby faktycznie, fizycznie zostało stworzone.
    Villanelle była otwarta. Lubiła zdobywać wiedzę i uczyć się nowych rzeczy. Dlatego nie zamykała się na nowe tematy, a studia Moriettiego wydawały jej się bardzo ciekawe, ale po prostu nie w tym momencie.
    - Jego mina była bezcenna – przypomniała sobie tamto wydarzenie i mimowolnie się uśmiechnęła – w sensie Henry'ego, mojego ojca... I tak, zachował się, jak przystało na dorosłego, ale chyba ledwo się powstrzymywał – westchnęła wzruszając lekko ramionami. Spojrzała na Jaime'ego i nie myśląc długo, zadała pytanie – a twój ojciec kiedyś, no wiesz, był w jakiejś głupiutkiej sytuacji przez ciebie?
    - Dobrze wiedzieć, że jesteś taki waleczny – uśmiechnęła się lekko, nieco słabiej. Jakiś czas temu miała bardzo nieprzyjemną sytuację w pracy, a w zasadzie byłej pracy, bo została zwolniona przez coś, czemu nie była w stu procentach winna. – No właśnie, widzisz! Tego chciałam uniknąć, on jest super – zaśmiała się, bo jeszcze nigdy nie przekonywała żadnego znajomego, że jej mąż jest świetny. Zwłaszcza znajomego płci przeciwnej. – Pewnie zadzwonię, albo napiszę prawdopodobnie już jutro, chce mieć to z głowy – zaśmiała się, ale faktycznie tak było. Podejrzewała, że Artie będzie miał z tym problem.
    - Karaoke? Brzmi świetnie, tylko nie wiem czy na trzeźwo dam radę i kiedy znajdę wolny wieczór, ale bardzo chętnie skorzystam z tego zaproszenia. Boże, brakowało mi tego... No wiesz, bycia studentką – poprawiła jasne włosy, spoglądając do szklanki – cały poprzedni semestr spędziłam poza uczelnią, miałam indywidualny plan i kontakt głównie online – mruknęła, bardzo tęskniła za ludźmi ogólnie. Brakowało jej tego, chociaż miała obok siebie dzieci i męża. Przyjemnie było jednak porozmawiać z kimś innym.
    - Dopiję i będę się zbierać... Minęło już więcej niż pół godziny, nawet nie wiem kiedy ten czas minął – uśmiechnęła się – dobrze mi się z tobą rozmawia – dodała, mrugając do niego jednym okiem i śmiejąc się wesoło.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  98. Coś się działo, lecz ciężko było stwierdzić, co. Jerome zauważył delikatną zmianę w zachowaniu swojego młodego towarzysza, a także to, że w pewnym momencie Jaime stał się wyjątkowo milczący, jakby jego myśli zaczęły błądzić w zupełnie innych rejonach, niż kawiarnia, w której się znajdowali, jednakże bynajmniej nie miał mu tego za złe. W końcu sam powiązał wydarzenia, mające miejsce tu i teraz z przeszłością, co sprawiło, że w pewnej chwili nie mógł w ogóle skupić się na teraźniejszości i musiał aż poratować się nagłym wyjściem do toalety, ponieważ tylko to pozwoliło mu na zapanowanie nad tym, co się działo – odcięcie się od zupełnie zwyczajnych bodźców, które wywoływały kompletnie nadzwyczajny efekt. Może Jaime również wiązał nie tylko ich rozmowę, ale również spotkanie z czymś, co już kiedyś miało miejsce w jego życiu? Tego brunet nie mógł wiedzieć, ale skoro sam odczuwał to w ten sposób, siłą rzeczy zastanawiał się nad tym, jak to wszystko postrzega Jaime, jakby chciał wiedzieć, co w tej chwili siedziało w jego głowie, a musiało siedzieć sporo, zważywszy na tę nagłą zmianę nastroju. Stąd uważnie obserwował jego twarz i zmieniającą się mimikę. Odnosił wrażenie, jakby chłopak właśnie toczył wewnętrzną walkę i poczuł ukłucie niepokoju. Może powiedział coś nie tak? Może skierował rozmowę na nieodpowiednie tory? Może Jaime wcale nie chciał słuchać o jego imigracyjnych problemach? Poczuwszy nieprzyjemny ucisk w dołku, poruszył się niespokojnie dokładnie w tym samym momencie, w którym Jaime jakby się otrząsnął i przeprosił za swoje zachowanie. A to z kolei dało Marshallowi do myślenia, nie uważał bowiem, by Moretti miał za co przepraszać. Ponieważ jednak dzisiejszego popołudnia, które zdążyło już przejść we wczesny wieczór, zdążyli poruszyć kilka trudnych i niewygodnych tematów, Jerome uznał, że nie będzie pytał ani drążył. Obydwoje potrzebowali oddechu i oderwania się od tego, co ich dręczyło, mogli więc skupić się na rozmowie na całkiem zwyczajne tematy, prawda?
    — Trzeba chyba być bardzo cierpliwym i rzetelnym, co? Raczej nie wystarczy jeden rzut oka na kość, by wiedzieć, co i jak — zauważył i mrugnął do niego porozumiewawczo, choć sam fakt, że tak wiele można było dowiedzieć się wyłącznie na podstawie jednej kości, był zadziwiający. — Czaszki? Nawet, jeśli ktoś zginął śmiercią naturalną? Zgaduję, że rozmiar ma znaczenie. Czytałem też gdzieś, że czaszka kobiety różni się od czaszki mężczyzny. Bo o co tak dokładnie będzie chodzić w twoim przyszłym zawodzie? Bardziej o ustalenie tożsamości czy może sposobu śmierci? A może jedno i drugie? — dopytywał, ponieważ był to bardzo interesujący temat, który miał okazję liznąć jedynie powierzchownie i nie mógł nie skorzystać, mając przed sobą taką skarbnicę wiedzy, która na dodatek miała być wciąż napełniana. I nagle jego ciałem wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz, a wzdłuż jego kręgosłupa spłynęła lodowata, wyimaginowana kropla, niemalże jakby ktoś musnął go zimną i skostniałą dłonią. Ciała Nahuela nigdy nie odnaleziono. I gdyby ktoś, teraz natrafił na jakieś – być może należące właśnie do niego – szczątki, to ludzie tacy jak Jaime mieli być pomocni w ustaleniu, do kogo one należały i czy było to zgodne z podejrzeniami.
    Tym razem to Jerome musiał powiedzieć sobie STOP, robiąc to dużymi i drukowanymi literami.
    — Istnieją specjalne oświadczenia wypełniane za życia, które pozwalają po śmierci danego człowieka wykorzystać ciało do celów naukowych. To na takich ciałach będziecie się uczyć? No bo skąd brać materiał do ćwiczeń? — spytał i mimo swoich wcześniejszych myśli, parsknął krótko, rozbawiony własnym stwierdzeniem.
    Jerome uznał, że burgery to bardzo dobry pomysł. Nie zwlekając, zaczepił przechodzącą obok nich kelnerkę i poprosił o rachunek, który następnie uregulował. Chwilę później już był ubrany, poczekał na Jaime’go i razem z nim wyszedł na zewnątrz, gdzie postanowił kontynuować temat studiów dziewiętnastolatka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Trupia farma? — zagadnął, wsuwając dłonie do kieszeni kurtki. Niebo zdążyło już poszarzeć, a uliczne latarnie świeciły może od kilkudziesięciu minut. — Przypomnij mi, co to dokładnie? Spotkałem się już parę razy z tym terminem, ale zawsze gdzieś mi to ucieka. — Miał nadzieję, że nie męczył go zbytnio tematem studiów, ale był tak zwyczajnie i po ludzku ciekaw, a Jaime raczej chętnie o tym opowiadał, będąc wyraźnie zainteresowanym kierunkiem, którym wybrał. Nie to co ludzie, którzy odbębniali studia wyłącznie dla papierka.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  99. ⌈ Reggie jest w NY od półtora roku, więc mamy dwie opcje:

    1. Poznali się przed wyprowadzką — George często towarzyszy (a raczej towarzyszył, bo obecnie są w niemałym konflikcie) matce podczas wyjazdów dookoła świata, więc co byś powiedziała na spiknięcie ich ze sobą w trakcie któryś z luksusowych wakacji? On i matka zatrzymaliby się w tym samym hotelu, co rodzina Moretti. Akcja miałaby miejsce trzy lata temu. Ze względu na wiek Twojego pana w tamtym okresie możemy rozegrać to na dwa sposoby: albo idziemy po całości i nie przejmujemy się różnicą lat między nimi, albo zachowujemy ostrożność i robimy z tego summer (w przypadku Jaimego również first) gay love. Wybór należy do Ciebie. Później wiadomo, ich drogi się rozeszły. Aż do przypadkowego wpadnięcia na siebie w trakcie imprezy w jednym z najbardziej znanych klubów w NY. Uczucie wiadomo odżywa, chociaż jest to raczej jednostronne, bo Reginald nie zamierza z nikim się wiązać. Złamanie serca Jaimemu to tylko kwestia czasu. Ach, już mam w głowie scenki, gdzie się kłócą... Niech żyje angst! XD

    lub

    2. Poznali się po przeprowadzce — tutaj wiadomo, impreza w jakimś klubie i Kurwa, to Reginald George!; kilka drinków za dużo, coś mocniejszego i boom, mamy romans. Sytuacja jak przy pierwszej opcji, czyli niestety bez happy endingu. :<

    Byłabyś zainteresowana którąś z nich? Oczywiście możemy zmieniać do woli, tak aby nam obu pasowało. <; Osobiście jestem bardziej za tą pierwszą. Na razie George jest wolnym strzelcem, ale mam w planach to zmienić, jednak ta posada jest już zaklepana, więc jeśli chciałabyś przekłuć ich znajomość w krótki, acz intensywny romans to jestem jak najbardziej za. W to wszystko wplotłabym też temat Ballów, bo Reggie jest na etapie zakładania własnego Domu po tym jak z hukiem został wyrzucony z poprzedniego, więc mógłby wkręcić w to Jaimego. ⌋

    R. G.

    OdpowiedzUsuń
  100. [ Świadek morderstwa swojego brata? O kurcze, to na pewno ukształtowało w jakimś stopniu jego charakter. Szczególnie, że jest tak młody. Utrata brata to na pewno coś, co łączy go z Philippem, bo z Levym to raczej mogliby się gdzieś w barze, gdzie grywał spotkać; ale Phil wie, czym jest utrata rodzeństwa i bycie świadkiem jego śmierci, choć Noah zginął w wypadku... ]

    Philipp / Levy

    OdpowiedzUsuń
  101. ⌈ To znaczy, jeśli chodzi o zepsucie Jaimiego to Reggie jak najbardziej się nadaje. Zawsze można zrobić z nich przypadkowych kochanków, próbujących "coś poczuć". Jeśli nie odpowiadają Ci moje ustalenia to zarzuć swoimi, bo nie chcę sama zmieniać, skoro nie wiem, co masz w głowie. <; ⌋

    R. G.

    OdpowiedzUsuń
  102. ⌈ Okej, okej. Teraz już mi się nieco rozjaśniło, przyznam szczerze. Still, chciałabym jakąś scenę lub dwie angstowe w naszym wątku, pytanie tylko w jakich okolicznościach? ⌋

    R. G.

    OdpowiedzUsuń
  103. ⌈ Wkurzyłby się i to nieźle; jego twarz to rzecz święta! Ale myślę, że będzie fajno. Kto zaczyna? ⌋

    R. G.

    OdpowiedzUsuń
  104. Stworzyła z ust supełek i zmarszczyła delikatnie brwi, uważnie słuchając tego, co miał do powiedzenia chłopak. Wyobrażała sobie sytuację, o której mówił i zaśmiała się, wyginając usta w szeroki łuk.
    - Musisz mnie w takim razie zabrać na spacer, kto wie... Może jakiś kiosk wpadnie mi w oko – zaśmiała się, a następnie przygryzła wargę spoglądając na siedzącego naprzeciwko chłopaka. Spojrzała na swoją rękę na szklance i opieprzyła się samą w myślach. Czy ona z nim flirtowała? Nie powinna. Ma męża, którego kocha i z którym zamierza być szczęśliwa. Przeklęła samą siebie, jak mogła nieświadomie zachowywać się w ten sposób? – To znaczy, wiesz... Jak będziemy szli na ten festiwal, o – sprostowała i uśmiechnęła się przyjaźnie, skupiając się na tym czy przypadkiem ponownie nie zachowuje się w niewłaściwy sposób. Wzięła głębszy oddech i raz jeszcze sprostowała się, doprowadzając się do porządku. – Wiesz, z drugiej strony w Nowym Jorku wszystko jest możliwe... Te miasto nie przestanie mnie zadziwiać. Ostatnio czytałam artykuł, że jakiś chłopak odnalazł ciało w rzece w klatce, nie pamiętam co on tam dokładnie robił, że znalazł w rzece coś takiego, ale... No wiesz. Zdarza się. Może... Może kiedyś będziesz miał takie... Szczęście – wyszczerzyła się, zastanawiając się czy to faktycznie może być szczęśliwy traf. Było to dość dziwne, mówienie o szczęściu w odniesieniu to jakiegoś trupa, ale... Życie to życie, ludzie mają różne zainteresowania. Jaime, miał inne.
    - Ze szpitala też mnie raz odbierali... Rozwaliłam sobie nos i straciłam przytomność – mruknęła, marszcząc delikatnie brwi. Nie chciała być nachalna i wścibska. Nie wypytywała więc o szczegóły, znali się zdecydowanie za krótko, chociaż jej też przecież zdarzało się pić przed ukończeniem dwudziestu jeden lat, w zasadzie dwa lata temu pić przestała i chociaż było to strasznie głupie, nie mogła się doczekać, aż będzie mogła ponownie sięgnąć po kieliszek z winem czy jakiegoś owocowego drinka.
    - Tak, masz rację. O tym lepiej mu nie mówić – przytaknęła i westchnęła – no, bez może być faktycznie ciężko, ale... Jeszcze trochę, mam taką nadzieję – dodała z uśmiechem i pokręciła lekko głową – umówimy się jeszcze, a co do podwiezienia to nie trzeba, przy uczelni mam samochód.

    Kilka dni później dała Morettiemu znać, że z nim pojedzie, ale lepiej aby spotkali się pod uczelnią. Mieli z Arthurem kolejną sprzeczkę. Wychodząc z domu z plecakiem i torebką przeklęła pod nosem, nie wierząc, że jej facet może być takim facetem.
    - Cześć – posłała chłopakowi uśmiech, kiedy spotkali się we wcześniej ustalonym miejscu. – Mam nadzieje, że ten wyjazd będzie udany – dodała. Naprawdę na to liczyła, bo jeżeli nie będzie fajnie, a ona przez to pokłóciła się z mężem to... Zdecydowanie nie będzie usatysfakcjonowana.

    [pozwoliłam sobie przejść do dnia wyjazdu :D]
    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  105. To był zdecydowanie ciężki tydzień, nie tylko jedna z dziewczyn z pracy się rozchorowała i trzeba było rozłożyć jej zmiany pomiędzy pozostałych pracowników, to jeszcze Helen musiała znaleźć czas, by porozglądać się za nową pracą i mieszkaniem. Manhattan stawał się dla niej zdecydowanie za drogi, nie mogła sobie pozwolić na dłuższe życie na skraju ubóstwa. Nic dziwnego, że nie udało jej się znaleźć czasu na spotkanie z chłopakiem poznanym ostatnio w klubie. Powoli złe wspomnienia odchodziły w niepamięć, między innymi za sprawą nadmiaru obowiązków i zmartwień życiem codziennym.
    Bardzo chciała się z nim spotkać, kiedy emocje już opadły i jakoś mu się odwdzięczyć. Choćby filiżanką gorącej kawy. Pogoda coraz bardziej doskwierała, do łask powróciły kurtki i termiczne stroje do biegania. Jogging to jedyne, na co zawsze znajdowała czas. Tego jednego nie mogła zaniedbać. Gdyby tak się stało, pewnie znowu wróciłaby do poprzedniej wagi i znowu czułaby się jak wieloryb wyrzucony na brzeg wyspy.
    Sobota, wspaniały dzień, kiedy w końcu nie musiała stać po dziesięć godzin w sklepie. Nie musiała martwić się wieczornymi podróżami na Brooklyn w celu roznoszenia CV w tamtejszych sklepach. Postanowiła też, że tego dnia nie będzie przeglądała ogłoszeń wynajmu mieszkań, zrobi to dopiero jutro. Wybrała się na jogging jak zawsze o siódmej rano. O tej porze nie było jeszcze tak wiele osób na alejkach i mogła w spokoju przemierzać kolejne kilometry. Znała swoją trasę na pamięć, biegała nią codziennie. Zdziwił ją widok znajomej twarzy na ławce, na której nigdy nikogo o tej porze nie było. Zatrzymała się i z uśmiechem podeszła do chłopaka.
    -Cześć – powiedziała promiennie i wzięła łyk wody z butelki, którą zawsze miała ze sobą podczas porannych ćwiczeń – Raczej nie wyglądasz na kogoś, to przyszedł tak wcześnie pobiegać

    Helen H.

    OdpowiedzUsuń
  106. — To w takim razie co robiłeś na torach, hm? Skoro nie chcesz się zabić to co? To jakaś nowa forma rozrywki, kto w ostatniej chwili ucieknie przed rozpędzonym pociągiem? Kolejne nowe challenge z internetu?
    Widywała różne głupoty. Nie była przecież stara i sama spędzała czas w social media. Widziała o różnych challenge’ach, jak to z tańcem podczas gdy jechało auto do piosenki Drake, nadal tego nie rozumiała i uważała za głupotę, może to było coś właśnie w tym stylu? Tylko cholera, tu naprawdę coś mogło mu się stać. Tamte filmiki były głównie raczej kręcone na pustych drogach czy przy domach, gdzie nie jeździło aż tyle samochodów. Wcale nie uważała, że przesadza, ale naprawdę się wystarczyła, gdy zobaczyła, jak ucieka przed pociągiem i wyobraźnia działała teraz na najwyższych obrotach, nie chciała widzieć jak rzeczywiście mogłoby wyglądać, gdyby chłopakowi jednak nie udało się uciec. Ocenianie ludzi nie leżało w jej naturze, sama nie lubiła czytać wyssanych z palca artykułów o swoim tacie czy mamie, o sobie też potrafiła znaleźć, gdy prasa naprawdę się nudziła i uznawała, że podglądanie osoby, która z medialnym światem nie chce mieć wiele wspólnego to świetna zabawa, a paparazzi, którzy za nią łazili czasem bywali naprawdę nachalni. Przynajmniej teraz żadnego nie było, bo była niemal przekonana, że gdyby się pojawił, to za godzinę byłby artykuł z beznadziejnym tytułem, który pewnie wprowadzałby ludzi w błąd mówiąc, że ruda chciała się zabić lub miała takie plany, a co gorsze była tam z kimś i ze swoim zwierzakiem. Grupowe samobójstwo czy coś w ten deseń.
    — To nie było głupie, tylko niebezpieczne i nieodpowiedzialne. A jakbyś jednak nie zdążył? Nie jestem od tego, aby cię pouczać, ale po tym co widziałam… Jak miałabym przejść obojętnie? — zapytała, aczkolwiek wcale nie oczekiwała odpowiedzi od chłopaka. Była przerażona sytuacją. Zwłaszcza, że nie potrafiła tak naprawdę zrozumieć czemu ktokolwiek chciałby chodzić na tory, aby z nich uciekać w ostatnim momencie. — Więc zakładasz, że ludzie tylko by się zdenerwowali, że im opóźniasz podróż?
    Może wcale nie powinna się dziwić, bo niektórzy faktycznie nie mieli za grosz współczucia dla innych. Ciężko było martwić się losem każdego człowieka, ale w takiej sytuacji… nie potrafiła sobie wyobrazić, że ktokolwiek mógłby się w takim momencie denerwować czy mieć pretensje.
    Szła za nim, chciała się oddalić od torów, ale też jednocześnie chciała się chyba upewnić, że gdyby odeszła to nie zdecydowałby się znowu na robienie totalnych głupot. Każdy miewał gorsze dni, a teraz rudowłosa poczuła się dziwnie za niego odpowiedzialna. Być może to była wina tego, że widziała go w takiej sytuacji i ta opiekuńcza strona Wheeler chciała wiedzieć, że bezpiecznie trafi do domu.
    — W zasadzie to nie wiem, jakoś tak padło na nią. Widziałam ogłoszenie, że są świnki do kupienia i wpadła mi w oko. Nazywa się Babe — odpowiedziała. Może zmiana tematu faktycznie dobrze im zrobi? Spojrzała na świnkę, która grzecznie dreptała obok niej bardziej zajęta tym co znajdowała na ziemi niż ich rozmową. — Tak w ogóle to nazywam się Carlie.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  107. Czasami los tak mocno płatał figle, że nawet przypadkowe spotkania były tymi z ważniejszych, w jakich się kiedykolwiek brało udział. Jakie to było dziwne i zaskakujące, że zupełnie obce osoby nawiązywały ze sobą kontakt, który ciągnięty nicią porozumienia ostatecznie skutkował czymś głębszym.
    Jak to się działo, że w tak dużym oceanie nagle dwie ryby, z zupełnie dwóch różnych krańców, tak po prostu się mijały, w końcu i na siebie wpadając? Może kiedyś nawet pochodziły z jednej ławicy, która nagle została rozerwana, przez co podobne cechy rozproszyły się we wszystkich możliwych kierunkach, tworząc coś zupełnie nowego, a jednak z tym samym, starym źródłem. Być może właśnie tak działały ludzkie uczucia; wszystkie były zakorzenione od samego początku w każdym człowieku, ewoluując po prostu podczas tych wszystkich lat, a jednocześnie wciąż tak samo mocno odbierając ból, gdy wydarzały się pewne sytuacje. Może to ta pierwotna, niematerialna i niemal mistyczna cząstka sprawiała, że znów dwie jednostki znajdowały się w tym samym punkcie?
    A to wszystko zawdzięczało przypadkowi i zwykłej rozmowie.
    Zmarszczyła brwi dostrzegając, że chłopakiem targają równie mocne uczucia, co nią. Zaczęła zastanawiać się w duchu, do kogo właściwie tutaj przyszedł? Czy ona też mogłaby mu w jakimś sensie pomóc?
    Westchnęła bezgłośnie i zaczęła iść w kierunku wyjścia z cmentarza, co jakiś czas spoglądając na złowieszcze niebo, zdające się gonić ich swoimi ciemnymi chmurami coraz bardziej.
    Uśmiechnęła się kącikami ust, tym razem patrząc na Jaime’a.
    - Dam radę, już jest w porządku - kiwnęła głową, nieco poszerzając ów uśmiech. - I postawię. I to jest moje ostatnie słowo - zdecydowała, idąc szybciej.
    W końcu nie każdy zainteresowałby się płaczącą i słabnącą dziewczyną, prawda? Obecny świat był na tyle brutalny, że Jennifer czasami wątpiła w dobroć ludzką, którą się tak przecież - niby - wszędzie propagowało. Bardziej to jednak ziało kłamstwem i ułudą, niż faktycznie przekazywało jakieś wartościowe informacje, skłaniające do udzielenia pomocy nieznajomemu przechodniowi. Cieszyła się więc, że spotkała właśnie jego, a nie kogoś innego. Być może wtedy byłoby zdecydowanie gorzej.
    Po jakichś pięciu minutach znaleźli się przy głównej ulicy, skąd już niedaleko było do przytulnej kawiarni. Jen wskazała jeszcze podbródkiem widoczny już lokal, po czym upewniła się, że nic nie przejeżdża przez jezdnię. Do tej pory trzymane w kieszeniach płaszcza dłonie powędrowały na szyję dziewczyny, z której powoli zaczęła odwijać szal. Byli już bowiem przy samych drzwiach knajpki.
    - Może ten przy oknie, w kącie sali? - zapytała nagle, zwracając się do towarzysza. - Chyba tam będzie spokojnie - zauważyła, rozglądając się jeszcze po innych stolikach. Nie miała w tym momencie ochoty na przekrzykiwanie reszty obecnych, a wypatrzone przez nią miejsce zdawało się być idealne do spokojnej rozmowy.
    Gdy już usiedli, Jen chwyciła stojące, jednostronne menu, wzrokiem ślizgając się po napisach. W międzyczasie nieśmiało zerkała w stronę chłopaka, w końcu się odzywając.
    - Masz coś ulubionego? - spytała, unosząc jedną brew i rozciągając szerzej usta. - Ja uwielbiam maliny. Wszystko, co zawiera maliny, musi być przeze mnie przetestowane - zauważyła ze śmiechem. - No i granaty. Ale one trochę inaczej zapadły mi w pamięć - dodała ciszej, spuszczając głowę, lecz wciąż się uśmiechając. - Mocno kojarzą mi się z dzieciństwem...

    [Uf, to się cieszę, bo ostatnie tygodnie są naprawdę ciężkie :| oby w tym już było spokojniej, bo się przekręcę xD
    I dziękuję bardzo <3 Chciałam, żeby było tu już jesiennie... :D ]

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  108. Naprawdę przyjemnie słuchało się o studiach Jaime’go i tym przyjemniej zadawało kolejne pytania, kiedy Jerome widział, jak brunet chętnie i żywo na nie odpowiadał. Był laikiem w temacie antropologii sądowej, mógł więc mieć jeszcze wiele podobnych pytań, może i czasem głupich, a może czasem zaskakująco błyskotliwych, bo któż to wie? Marshall był człowiekiem, który interesował się wieloma rzeczami; pociągało go wiele różnych dziedzin, przez co siebie samego – może nieco nieskromnie – uważał za osobę, z którą można było porozmawiać na wiele tematów, kiedy jednak przychodziło do zagłębienia się w konkretny temat, zamieniał się w pożądliwego wiedzy słuchacza, a działo się tak z jednego prostego powodu. Jako osoba, która co rusz interesowało coś innego, raczej nie poświęcał czasu na to, by zgłębić i oddać się w pełni tylko jednej tematyce. To dlatego liznął trochę tu, trochę tam i jeszcze tam, a najwspanialszymi nauczycielami zawsze byli ludzie. Tym bardziej, kiedy o swoich zainteresowaniach opowiadali z wyraźnie widoczną i odczuwalną pasją, tak jak Jaime. Jerome najzwyczajniej w świecie czerpał przyjemność z obserwowania go w tym wydaniu – nie zagubionego, lecz pewnego siebie i zadowolonego, płynnie poruszającego się po kolejnych zagadnieniach i spokojnie tłumaczącego to, czego Marshall nie wiedział. Jakby miał do czynienia z zupełnie innym człowiekiem, który daleko za sobą zostawił gryzącą przeszłość i to po prostu było wspaniałe. Jeśli Jaime znalazł coś, o czym był w stanie tak żywo opowiadać, to powinien trzymać się tego ze wszystkich sił. Swoją drogą, zabawne. Żywo opowiadać o trupach, co?
    Temat ten może i rzeczywiście nie był najlepszy do poruszania przed jedzeniem, więc stosunkowo szybko i płynnie ich rozmowa zeszła na dalekie od antropologii tory, dotykając spraw zupełnie powierzchownych i błahych, ale cóż, dobrze było rozmawiać z kimś również w ten sposób i pozwolić głowie odpocząć od codziennych zmartwień, tym bardziej, jeśli towarzyszyło temu dobre jedzenie, a trzeba przyznać, że były to najlepsze burgery, jakie Jerome jadł w Nowym Jorku, jeśli nie nawet w całym swoim dwudziestoośmioletnim życiu. Dziwił się samemu sobie, ale wcale nie miał ochoty kończyć tego spotkania i fakt, że po opuszczeniu burgerowni każdy z nich poszedł w swoją stronę był możliwy tylko dlatego, że w planach mieli już kolejne spotkanie w nieco ekstremalnych warunkach.
    Zaraz po powrocie do domu Jerome sprawdził grafik na najbliższe dni, a kolejnego dnia w pracy upewnił się, że nic nie ulegnie zmianie i potwierdził Moriettiemu najbliższy wolny termin, przypadający w nadchodzący weekend. Kiedy tylko umówili spotkanie i dograli szczegóły, przebierał nogami ze zniecierpliwienia niczym małe dziecko, w noc poprzedzającą to wydarzenia nie potrafiąc zasnąć. Nie wiedział, na co cieszył się bardziej. Czy na sam skok, czy na ponowne spotkanie z nowym znajomym, który wywoływał w nim naprawdę nieokreślone uczucia i emocje, których na tę chwilę nie potrafił w żaden sposób uporządkować i skategoryzować. Choć na dobrą sprawę jedno i drugie miało dla niego spore znaczenie.
    Umówili się, że Jaime zgarnie go spod mieszkania, więc o wyznaczonej godzinie zszedł na dół i przez chwilę pośród aut na parkingu wypatrywał znajomej sylwetki, aż wreszcie dostrzegł wychylającego się zza opuszczonej szyby znajomego nastolatka i lekkim truchtem pokonał dzielącą ich odległość.
    — Bardziej gotowy na pewno nie będę — przyznał, kiedy już obszedł samochód i zajął miejsce przynależne do pasażera. — A ty? — zagadnął, spoglądając po nim z uśmiechem. Czuł się wręcz wewnętrznie roztrzęsiony z powodu rosnącego podekscytowania. — Jen śmiała się ze mnie, że zaraz posikam się z radości jak mały piesek — wyznał, zapinając pas i parsknął śmiechem, na moment chowając twarz w dłoniach, mówiąc przy tym absolutną prawdę. Tak, powiedział narzeczonej, dokąd się wybiera, ale dalej nie opowiedział, w jakich okolicznościach on i Jaime się poznali i miał ku temu jeden powód, o którym chłopak może również dowie się w swoim czasie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Właściwie nigdy nie lubiłem uczucia bezwładnego spadania, więc nie wiem, czemu to wymyśliłem. Wiesz, karuzele kręcące człowiekiem tak, że na moment wręcz doświadczało się nieważkości zawsze były dla mnie udręką. Ale za to mam pomysł na kolejną atrakcję! — zawołał i aż klasnął w ręce. Kiedy był czymś przejęty, bardzo dużo mówił, co Jaime bez wątpienia mógł teraz zauważyć. — Lot w stanie nieważkości. Tylko to pewnie kosztuje kupę kasy, więc daj mi parę lat! — poprosił, ze śmiechem spoglądając na swojego towarzysza, aż wokół jego oczu pojawiła się siateczka zmarszczek. W końcu nie był już tak młody, prawda? A przez dość mocną i ekspresyjną mimikę naprawdę trochę tych zmarszczek posiadał, pojawiających się w zależności od tego, jakim stanom emocjonalnym towarzyszyły i tak jego uśmiechowi zawsze towarzyszyły kurze łapki.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  109. Carlie nie miała żadnego prawa naskakiwać na chłopaka, ale nie widziała w tym momencie innej opcji. Tak naprawdę nie sądziła, że mogłaby być świadkiem sceny niczym z jaiegoś bardzo dramatycznego filmu, który być może miałby w miarę szczęśliwe zakończenie, ale wiedząc, że scenarzyści i reżyserzy byli bardzo wredni dla postaci, to pewnie i koniec takiego filmu nie byłby zadowalający pod pewnymi względami. Mogła się cieszyć, że teraz tak naprawdę nie okazało się, że bierze udział w dramatycznym zdarzeniu. Nadal nie mogła pojąć czemu ten chłopak się tak zachował, ale chyba nie mogła też za bardzo wypytywać. Carlie zawsze się o wszystkich martwiła, bardziej czy mniej, ale jednak i rudowłosa nie potrafiła przejść obojętnie obok krzywdy ludzkiej. Teraz było wysoce prawdopodobne, że Wheeler się chłopaka uczepi, aby mieć pewność, że nic mu złego się nie stanie, dopóki go nie opuści. Jeśli bardzo się nakręci to pewnie jeszcze wciśnie mu swój numer telefonu, aby dzwonił za każdym razem, gdyby miał ochotę znów wejść na tory i uciekać przed pociągami.
    — To z własnej woli po prostu wlazłeś na te tory i w ostatniej chwili uciekasz przed pociągiem? To coś w stylu tych dziwnych fetyszy, które podniecają ludzi czy po prostu brak ci w życiu adrenaliny, a to jedyny sposób, który sprawia, że ją czujesz w całym ciele? — spytała nie do końca przemyślając też swoje słowa, ale w tej chwili chyba rozum po prostu jej gdzieś uciekł i nie do końca przejmowała się tym, co mówi. Ciężko było dziewczynie zrozumieć, że faktycznie ktoś po prostu może chcieć tak robić. To wydawało się być… bez sensu. Ale każdy miał swoje problemy, każdy radził sobie z nimi na swój sposób i nie jej było oceniać. Tylko czy nie bezpieczniej faktycznie byłoby wybrać się do terapeuty czy porozmawiać z kimś bliskim, a nie ryzykować swoim życiem? Och, jasne, że było! Nie miała zbyt dużego pojęcia odnośnie ludzkiej psychiki, każdy działał na swój indywidualny sposób, każdy zmagał się z problemami zupełnie inaczej.
    — Bardzo nisko oceniasz ludzi — zauważyła — na pewno niektórzy byliby zirytowany tym, że im się opóźniła podróż czy muszą teraz ją zmienić, ale nie wszyscy by tak reagowali. Wiesz, niektórym ludziom zależy nawet na tych, których nie znają. Znaczy, przejmują się ich losem, coś w ten deseń — powiedziała lekko wzruszając ramionami. Może w jakiś pokręcony sposób po prostu chciała go pocieszyć? Średnio nadawała się do takich rzeczy, ale teraz nie mogła tak po prostu odejść jak gdyby nigdy nic.
    Uścisnęła jego rękę i uśmiechnęła się nieco przyjemniej. W końcu nie zasługiwał na to, aby ciągle na niego fukać. Nie chciała też wyjść na gburowatą, nie wypadało przecież ciągle tak warczeć.
    — O ile siądziemy na zewnątrz lub znajdziemy miejsce przyjazne psom i ewentualnie świnkom. Nie chciałabym, aby nas wygonili z kawiarni — powiedziała i westchnęła spoglądając na Babe. Przy dobrych wiatrach można było wziąć ją za łysego pieska, ale raczej nikt nie nabrałby się na te raciczki, ale z kolei też do Halloween nie było daleko, zawsze mogła zacząć wciskać kit, że to właśnie na to święto. — Trochę zabłądziłam, nie do końca wiem, gdzie się znajduję. Straciłam poczucie czasu i po prostu szłam, dlatego tu jestem. Będziesz musiał mnie stąd jakoś wyprowadzić.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  110. [Aż się zaczyna tęsknić za czasami, kiedy się miało 19 lat. Teraz to już bliżej raczej do balkoniku niż do imprez, dlatego Jaime - nie lubię cię, ale tylko dlatego, że ci zazdroszczę :D Perry'emu do tego balkoniku jeszcze bliżej niż mnie, wiec wątkowo pewnie by za panem Moretti nie nadążył. Chyba, że chcecie mieć na sumieniu stan przedzawałowy, wtedy zapraszam. Cześć i hej, dzięki za powitanie!]

    Perry Archer

    OdpowiedzUsuń
  111. O ile Jerome dobrze się orientował, to mieli zostać wyniesieni na odpowiednią wysokość właśnie za pomocą dźwigu. Trochę żałował, że ten skok nie odbędzie się w bardziej malowniczych okolicznościach, na przykład z jakiegoś starego mostu przerzuconego nad rzeką czy chociażby doliną, która o tej porze roku pewnie miałaby nieziemskie barwy. Jednakże zawsze mogli wybrać ładniejsze miejsce na kolejny skok, prawda? W końcu, kto wie, może jeszcze ten rodzaj rozrywki przypadnie im do gustu i będą częściej umawiać się na podobne wypady? Tego Jerome nie wiedział, lecz stan jego wiedzy miał zostać uzupełniony już w niedługim czasie i kiedy tak sunęli samochodem przez miasto, chyba dopiero zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, co tak naprawdę mieli zrobić. Skoczyć. Z wysokości kilkudziesięciu metrów. Na bungee.
    W tym momencie zaczął przypominać sobie wszystkie filmiki z różnymi wypadkami, które widział i całe szczęście, że nie oglądał ich zbyt wiele, bo wystarczyło, że we wspomnieniach wrócił do tych kilku klatek, by na jego przedramiona wystąpiła gęsia skórka. Bał się. Oczywiście, że się bał, ale jak to mówią, tylko głupcy nie znają strachu, więc była to dobra i zdrowa oznaka. Oprócz strachu jednak czuł też podekscytowanie, gnieżdżące się gdzieś głęboko w jego wnętrzu. W końcu miało to być niezapomniane przeżycie, prawda? I cieszył się, że może to zrobić akurat z Jaime’m. Wydawało mu się, że ich relacja zasługiwała właśnie na takie niezapomniane przeżycia; chwile, które mogli dzielić razem i później długo wspominać. Jedno takie znaczące wydarzenie mieli już za sobą, więc teraz wypadałoby uzupełnić ich historię o coś pozytywnego. O ile nie ziszczą się te wszystkie czarne scenariusze, które mimowolnie chodziły im po głowach.
    — Właściwie nie do końca zależy mi na pokonywaniu tego lęku — mruknął z przekąsem, spoglądając z ukosa na prowadzącego chłopaka. — Wolałbym, żebyś mimo wszystko bał się dużych wysokości — dodał, znacząco unosząc brwi i zaśmiał się krótko, dobrze czując się z tym, że mogli ze śmiechem wspominać ich okoliczności poznania się. Jerome naprawdę był wdzięczy losowi za to, że tamtego dnia zdecydował się na to małe zwiedzanie, z każdym kolejnym dniem dowiadując się, jak wiele wtedy zyskał. Wszystko bowiem wskazywało na to, że w jego życiu pojawiła się ważna osoba. Ważna w sposób wyjątkowy i zrozumiały wyłącznie dla samego Marshalla.
    — Tak, Jen — przytaknął szybko. — I podejrzewam, że jest ich na pęczki — dodał zgodnie, śmiejąc się cicho. W życiu nie pomyślałby bowiem, że Jaime miałby szansę w tak krótkim czasie zetknąć się również z nią, bo czy Nowy Jork był aż tak mały? — Ja lubię roller costery. I mam taką dziwną manierę, że muszę czuć, że jestem dobrze do wszystkiego poprzypinany i nie ma możliwości, że nagle wylecę z fotelika gdzieś na zakręcie — zaśmiał się, przyznając się do jednej ze swoich słabości i roześmiał się tym weselej, kiedy dotarło do niego, że skok na bungee był dokładnym przeciwieństwem tego, co właśnie opisał. Nie ma co, to im wymyślił atrakcję!
    — Skok na spadochronie brzmi bardziej prawdopodobnie niż ten lot w stanie nieważkości — parsknął, postukując palcami o kolano. — Ale najpierw może sprawdzimy, czy nasze żołądki przeżyją ten skok na bungee, co? — zasugerował, spoglądając na niego z rozbawieniem. Podobno apetyt rósł w miarę jedzenia. I jeśli tylko spodoba im się to, co będą robić dzisiaj, później jak najbardziej będą mogli próbować kolejnych rzeczy, bo czemu nie? Podobno wszystkiego trzeba było w życiu spróbować.
    Nie podejrzewał, że tak szybko dotrą na miejsce i że instruktor bez zbędnych ceregieli wsadzi ich w specjalne uprzęże, by już kilkanaście minut później zacząć wywozić ich na górę. Z paskami nieprzyjemnie wżynającymi się w pachwiny, ale chyba za to dobrze trzymającymi, Jerome zaciskał ręce na wątłej barierce sięgającej mu ledwo pasa i starał się sobie przypomnieć, czemu właściwie wpadł na ten pomysł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jaime, zabiję cię — odpowiedział lekko drżącym głosem, nie potrafiąc oderwać wzroku od nieuchronnie oddalającej się ziemi. — Własnoręcznie uduszę. Jestem na to za stary — jęknął w końcu i odwrócił głowę w stronę nastolatka, by następnie parsknąć nerwowym śmiechem. Chciał jeszcze poprosić instruktora, by ten zaopiekował się Jen, gdyby coś im się stało, ale uznał, że lepiej nie wywoływać wilka z lasu i nie będzie tak sobie żartował.
      W końcu ramię dźwigu zatrzymało się, maksymalnie wyciągnięte, a balkonik kołysał się, poruszany podmuchami wiatru. Ich opiekun przekazał im ostatnie instrukcje i dokładnie sprawdził uprzęże. Mieli skakać po kolei.
      — Właściwie nie ustaliliśmy, który pierwszy — zauważył Jerome z głupkowatym uśmiechem, kiedy instruktor ułożył dłoń na małych drzwiczkach, gotów zaprosić do skoku pierwszego z nich. — Dam ci przykład, szczylu — zdecydował, używając tego określenia nie w sposób obraźliwy, a pieszczotliwy; często mówił tak, albo i nawet gorzej do swoich młodszych braci i teraz użył tego słowa zupełnie odruchowo. — Patrz i ucz się!
      To powiedziawszy, Jerome Marshall szeroko rozłożył ręce, przysunął się bliżej krawędzi i pochylił się do przodu, aż jego własny ciężar pociągnął go w dół i mężczyzna zniknął z oczu nastolatka, do jego uszu za to mógł dolecieć jego głośny krzyk, który po pewnym czasie przeszedł w chrapliwy śmiech.

      [Pewnie pozwolę sobie jeszcze opisać wrażenia z samego skoku w kolejnym odpisie, bo tego tutaj nie chcę już za bardzo rozwlekać ^^]

      I believe I can fly JEROME MARSHALL 🦅

      Usuń
  112. Aż w jej oczach zamigotał blask, a potem Jen otworzyła szerzej usta, czując się zupełnie tak,jakby miała sześć lat i właśnie zobaczyła legendarnego Świętego Mikołaja.
    - Naprawdę?! Nie wierzę! To musi być przeznaczenie! - zauważyła, śmiejąc się zaraz cicho i kręcąc przy tym głową. Uniosła obie brwi, wpatrując się w tego dopiero co poznanego chłopaka.
    Kim tak naprawde był?
    Kiedy panna Woolf go tak obserwowała, miała wrażenie, jakby w całej jego postaci skrywało się jakieś drugie dno, które - być może - było przykryte pod grubą warstwą kurzu wspomnień, lub też po prostu perfekcyjnie zamaskowane. Tego jednak nie wiedziała, ale jakaś cząstka w środku niej nakazywała dziewczynie poznać go lepiej. Cóż, może ich historie wcale tak bardzo się od siebie nie różnią?
    - Urwałeś się chyba z choinki - odparła nagle, po czym mrugnęła do niego porozumiewawczo.
    Odłożyła menu, a następnie splotła ze sobą palce swych dłoni, wygodniej rozsiadając się na krześle. A kolejne słowa towarzysza jeszcze bardziej ją zaintrygowały.
    - To widzę kolejny wspólny punkt - stwierdziła, uśmiechając się do niego pogodnie. Również podążyła wzrokiem w podobnym kierunku, spojrzeniem obejmując nie tylko krople spływające po szybie, ale też przechodniów, którzy niemal biegiem udawali się do najbliższych zadaszeń, by nie zmoknąć do suchej nitki. Nagły drobny deszczyk przeobraził się w prawdziwe oberwanie chmury, więc blondynka tym bardziej się cieszyła, że w porę znaleźli się w lokalu. Współczuła zaś parze, która w oddali dopiero co zmierzała w kierunku jakiegoś schronienia; kobieta miała na sobie krótką sukienkę i obcasy, więc zdecydowanie trudno było jej się przedostać na chociażby drugi koniec ulicy, a co dopiero mówić o jakimś budynku.
    Panna Woolf aż westchnęła, zwracając swoją uwagę na powrót na bruneta.
    - Mnie się nie spieszy - stwierdziła, nieco bardziej rozszerzając kąciki. Chwilę później podszedł do nich kelner, zbierając zamówienia. Jen poprosiła o kubek gorącej czekolady i sernik z malinami, po czym podziękowała pracownikowi, by kontynuować rozmowę. - Widzisz? Czasem życie zaskakuje tak bardzo, że nawet nie wiemy, w którym momencie może zmienić się nasz los… A przynajmniej dzień. Nawet lekki szum liści może nie być taki oczywisty - odparła zaczesując kilka kosmyków za ucho. - A cmentarz to… W pewnym sensie magiczne miejsce. O ile tak w ogóle można powiedzieć - wzruszyła ramionami. Potem na moment zamilkła, spuszczając wzrok. - Mnie też jest miło, Jaime - zapewniła w końcu, lekko przechylając głowę na bok i patrząc na niego ze spokojem w oczach.
    To było w zasadzie dziwne uczucie. Nie znali się przecież za dobrze, ba!, dopiero co się spotkali, a Jen… Miała wrażenie, jakby teraz siedziała z kimś, kogo znała od kilku lat. Może już wcześniej się gdzieś spotkali? W każdym razie, zjawisko to było zdecydowanie ciekawe, a nieco dzika natura dziewczyny nie pozwalała zostawić tego tak, o.
    - A co do tego granatu… To dla mnie też owoce są ważne. Więc nie uważam tego, co powiedziałeś, za coś dziwnego. Każdy ma jakiś swój własny symbol… Czegoś - zmarszczyła brwi i skrzywiła się nieznacznie, bo w zasadzie ciężko było dziewczynie dobrać odpowiednie słowa, aby opisać to tak, jak faktycznie chciała. - Granat mocno kojarzy mi się z ojcem. Z dobrymi latami. Przeszłością, która niestety już nigdy nie wróci - dodała nieco smutniejszym tonem, ale wciąż nie traciła humoru. - Był dla mnie kimś bardzo ważnym. To właśnie jego tam odwiedzałam… Szkoda, że nie mogę z nim znowu normalnie porozmawiać - westchnęła, nieco prostując się, kiedy kelner podszedł z ich zamówieniami. Jen od razu zabrała się do pałaszowania sernika, uprzednio upijając jeszcze łyk gorącej czekolady. - Smacznego - powiedziała, rzucając chłopakowi krótkie spojrzenie.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  113. [Cześć! Bardzo dziękuję za przywitanie i tyle ciepłych życzeń. Mam nadzieję, że wszystko się spełni :)
    Jaime też nie ma łatwego życia. Obydwoje byli świadkami śmierci kogoś bliskiego i obydwoje nie radzą sobie z alkoholem. Jeżeli bylibyście chętni na wątek, to chodźcie do nas, coś wymyślimy :)]

    Linda Wyler

    OdpowiedzUsuń
  114. ⌈ Bry! Wzięłam dla Reggiego urlop, ale nie rezygnuję z naszego wątku; będzie mnie po prostu mniej tą postacią na blogu. Odpis powinien pojawić się do końca tego tygodnia, najpewniej w niedzielę, bo na najbliższe dni (łącznie z dzisiejszym) mam cholernie napięty grafik. Ufam, że mi wybaczysz <; ⌋

    R.G

    OdpowiedzUsuń
  115. [Hej! A to bardzo się cieszę, że przyjemna, bo o to mi właśnie chodziło. Napisałam się już w życiu ponurymi stworkami i dram też miałam bez liku, czas było na coś lżejszego. :D Dziękuję za powitanie, dzięki któremu mogłam sobie przypomnieć, jak bardzo Halsey jest super! Szkoda mi tylko tego Twojego pana, bo, cholera, jakie by moje rodzeństwo chwilami wkurzające nie było, to nie wyobrażam sobie widzieć takiej tragedii, która by mnie ich pozbawiła… Chwilowo niewiele przychodzi mi do głowy, ale ja generalnie jestem elastyczna i w sumie mogę wszystko, więc gdyby była ochota na wątek, to daj znać! :)]

    MJ

    OdpowiedzUsuń
  116. Odrobinę denerwowała się tym wyjazdem. Głównie przez sytuację w jej małżeństwie, jaka zaistniała z powodu wygranej w konkursie. Strasznie ją uwierał fakt, że Arthur nie miał do niej zaufania i nie mógł zrozumieć, że między nią, a Jaime’m nie ma nic więcej poza koleżeństwem. Przecież tak na dobrą sprawę, to nawet dokładnie nie znała Morettiego. Do tej pory skupiali się na konkursie, dopiero po ogłoszeniu wyników mieli odrobinę czasu, aby porozmawiać o czymś innym niż kolejne książki i wykresy potrzebne do konkursowej prezentacji, do której oboje bardzo się przykładali.
    Villanelle spakowała na wyjazd tylko najpotrzebniejsze rzeczy, o prowiancie na drogę nawet nie pomyślała, bo nie należała do tych, które podjadały w trakcie wycieczek. Jej żołądek zdecydowanie lepiej reagował, gdy nic nie jadła w trakcie przemieszczania się, chyba, że naprawdę byłaby bardzo głodna. Zjadła jednak przed wyjście pożywne śniadanie i wypiła ulubioną herbatę.
    — Trzymam cię za słowo — starała się uśmiechać naturalnie, bo naprawdę nie chciała, aby kolega miał wyrzuty, że przez niego Elle kłóci się z mężem. Poza tym, to, co działo się w jej małżeństwie to była jej i jej małżonka sprawa. Chyba nawet nie czuła się jeszcze na tyle zżyta z Jaime’m, aby opowiedzieć mu dlaczego Arthur zachowywał się w ten sposób. — Och wiesz… Dzieci. Ckliwe pożegnania… Łatwiej to ogarnąć w domu — powiedziała, sprawdzając jeszcze tylko, czy na pewno ma telefon w kieszeni płaszcza. — Myślę, że jeszcze będzie okazja do spotkania — wiedziała, że Arthur z pewnością by nie odmówił, ale trochę obawiała się, w jaki sposób takie potencjalne spotkanie mogłoby się zakończyć. Nie podejrzewała, aby rzucił się z pięściami na Morettiego, ale obawiała się raczej jakichś głupich komentarzy czy innego, niewłaściwego zachowania.
    — Ale samochód, niezły! — Uśmiechnęła się, zajmując miejsce pasażera i uważnie przyglądając się wnętrzu. Nie znała się za bardzo na samochodach, ale sam jego wygląd robił wrażenie — no nieźle… Ładniutki. Co prawda nie jestem motoryzacyjnym świrem, ale nawet ja wyczuwam, że ten samochód ma potencjał — zaśmiała się, zapinając pas bezpieczeństwa i wygodnie rozsiadając się na swoim miejscu. Oparła się i uważnie spoglądała przed siebie, kątem oka zerkając na nawigację — szybko minie… Raczej nie musimy się nigdzie zatrzymywać, ale ja się dostosuję — zaśmiała się.
    — Nie wiem czy to ja przypadkiem, nie będę bardziej tęsknić. Matty wciąż jest taki malutki… — uśmiechnęła się, myślami skupiając się na swoim synku — Thea, raczej już rozumie, że nie będzie mamy, ale jest bardzo zżyta z tatą, więc… Podejrzewam, że będzie w siódmym niebie, przebywając tylko ze swoim ukochanym tatusiem. Gorzej, że Matty może dać im popalić — zaśmiała się cicho, za bardzo skupiając się na dzieciach — będziesz musiał ich kiedyś poznać, wiem, że jako matka uważam swoje dzieci za najcudowniejsze, ale oni naprawdę są tacy kochani i śliczni — wyszczerzyła się wesoło, chociaż nie była pewna czy Jaime byłby w ogóle zainteresowany tego typem spotkania, bez włóczenia się, bez alkoholu a za to z dziećmi i mnóstwem kolorowych, gadających zabawek dookoła.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  117. [Hejka! Dziękuję za miłe słowa pod kartą i czytając Twoją, dochodzę do wniosku, że Eva i Jaime są w pewien sposób... podobni? Niemniej, jeśli masz jeszcze wakat na szalony wątek, to oddajemy się w Twoje ręce. :D]

    Eva Baker

    OdpowiedzUsuń
  118. Tuż po rzuceniu się z ramienia dźwigu, Jerome był pewien jednego – że nie zmieni zdania co do uczucia bezwładnego spadania. Wciąż było ono przerażające oraz nieznośnie obce i to dlatego z jego gardła wyrwał się niekontrolowany krzyk, kiedy tak pędził ziemi na spotkanie. To trwało jednak ułamki sekund i kiedy minął początkowy szok, brunet mógł posmakować tego, co faktycznie wiązało się z tak swobodnym lotem. Czuł opór powietrza, które przecinał, a które szarpało jego ubraniem i bez wątpienia zabawnie rozciągało skórę na policzkach. W pewnym momencie zniknęło również samo poczucie bezwładności; jakby spadając, stopniowo się z tym oswajał, aż w końcu zamiast nieprzyjemnego ucisku w dołku czuł przyjemne łaskotanie, przez co ostatecznie roześmiał się w głos, tuż przed tym, jak lina rozwinęła się na całą długość, naciągnęła i momentalnie skurczyła, szarpiąc go ku górze. Wtedy też z jego ust wyrwał się kolejny okrzyk, jednakże już nie strachu, a zaskoczenia i ekscytacji. Kołysząc się na linie, głową w dół, rozłożył szeroko ramiona i na przemian to śmiał się, to krzyczał coś niezrozumiałego do pozostającego na dźwigu nastolatka, czyniąc to tak długo, póki nie został opuszczony na ziemię, gdzie w wyplątaniu się z uprzęży pomogła mu dwójka mężczyzn.
    Na trzęsących się z powodu solidnej dawki adrenaliny nogach, Jerome odsunął się na bok i zadarł głowę, by móc obserwować poczynania Morettiego, nie chcąc przegapić jego skoku. W końcu był to poniekąd jego prezent dla niego i brunet koniecznie chciał poznać reakcję nastolatka, mając nadzieję, że Jaime się nie zawiedzie i nie będzie rozczarowany skokiem.
    — Skubany — mruknął pod nosem, widząc, że po podejściu do krawędzi chłopak obrócił się plecami do rozciągającej się przed nim, a właściwie teraz już za nim pustej przestrzeni. Choć w powietrzu zapewne i tak miało go obrócić, teraz przynajmniej mógł spoglądać w bezchmurne niebo, zamiast na znajdującą się w sporym oddaleniu ziemię i pozazdrościł mu tego, że sam na to nie wpadł. Kiedy zaś Jaime przechylił się i runął w dół, a Jerome dosłyszał jego śmiech, sam roześmiał się ponownie i aż klasnął w ręce, z szerokim uśmiechem wymalowanym na piegowatej twarzy obserwując, jak Moretti bezwładnie dynda na linie. Ruszył w jego stronę, kiedy ledwo dotknął plecami ziemi, ściągany bezpiecznie w dół przez dwójkę instruktorów.
    — I jak było? — spytał niecierpliwie i z ekscytacją, nim nawet jeszcze Jaime zdołał uwolnić się z uprzęży z niezawodną pomocą dwóch dodatkowych par rąk. — Niesamowite, prawda? — podsunął mu, dzieląc się tym, co sam czuł, a widząc wysoko uniesioną dłoń bruneta, aż podskoczył, bo uderzyć w nią z impetem, przez co jesienne powietrze przecięło ostre klaśnięcie.
    — Cały się jeszcze trzęsę. — Odsunąwszy się o krok, stanął na szeroko rozkraczonych nogach i wyciągnął ręce. Nie tylko one, ale również całe jego ciało drżało wyraźnie po bez wątpienia nienaturalnym dla niego przeżyciu, w końcu bowiem gdyby ludzie mieli bezpiecznie spadać z tak znacznych wysokości, to ewolucja wyposażyłaby ich w solidną parę skrzydeł zamiast rąk. — O Boże — tchnął, unosząc ręce, by zgarnąć dłońmi potargane włosy i ułożyć je na głowie. Przez chwilę pozostawał takiej pozycji, krążąc wokół, aż na powrót nie zatrzymał przed Morettim. — Obiecałeś coś dobrego do jedzenia, jak przeżyjemy — przypomniał mu, wysoko unosząc brwi i dźgając go palcem wskazującym w pierś. — Przeżyłem i nie posrałem się w spodnie, nie wiem jak ty, więc chyba można to jakoś uczcić, co?

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  119. Domyśliła się, że chłopak nie przyszedł biegać. Czuć było od niego alkohol, a zmęczona twarz sugerowała, że od dawna nie spał. Pewnie dopiero wracał z imprezy. Kiedyś i Helen brała w takich udział, kiedy jeszcze Kate mieszkała w kraju, kiedy obie były w Lexington i miały siebie, czas i możliwości na takie wypady. Teraz Helen dłuższe imprezy odchorowywała nawet dwa dni. Straciła dryg do zabawy.
    -Od naszego ostatniego spotkania nie zapaliłam ani jednego papierosa, co uważam za osobisty sukces – powiedziała z uśmiechem i powoli usiadła obok chłopaka. Poranek był zdecydowanie chłodny, kiedy się nie ruszała czuła, jak zimno delikatnie szczypie ją w nos i uda.
    Kiedy zapaliła papierosa po ich ostatnim spotkaniu, to tak jakby wróciła do domu. Delektowała się każdym zaciągnięciem celebrując to, jakby była to świętość. Sama nie wiedziała, jak bardzo brakowało jej papierosów, dopóki znowu nie zapaliła. Rano obudziła się z myślą, że może po porannych ćwiczeniach znowu zapali, ale szybko wyrzuciła z siebie tą myśl. Stan konta wspierał ją w rzucaniu palenia, gdyby musiała zacząć kupować papierosy pewnie by szybko zbankrutowała.
    -Jak udała się impreza? – zagadnęła. Siedząc tuż obok jeszcze lepiej czuła alkohol. Usiadła być może nawet zbyt blisko, zbyt zuchwale, ale wszystko było spowodowane chłodem, a on przecież wydzielał ciepło. To było silniejsze od niej.

    [przepraszam, że krótko ;<]

    Helen

    OdpowiedzUsuń
  120. [Bardzo dziękuję za miłe słowa i powitanie ❤️]
    Hailee McAllister

    OdpowiedzUsuń
  121. Z początku miała plan, aby dzwonić na policję. Pewnie, gdyby Jaime zachowywał się… inaczej niż teraz już dawno wykręciłaby numer na odpowiednie służby. Tylko raczej niewiele by tam zdziałała, bo pewnie chłopak zdążyłby uciec zanim ona potrafiłaby powiedzieć, gdzie konkretnie się znajdują, bo szczerze nie miała absolutnie pojęcia, która część Nowego Jorku to jest. Czasem może lepiej było nie iść tam, gdzie nogi poniosą, bo ze swoim szczęściem faktycznie by się zgubiła, telefon rozładował, a ona mogłaby jeszcze trafić na handlarzy ludzkich organów. Czarny scenariusz, ale możliwy. Zwłaszcza, jeśli ma się pecha, a Carlie pewnie nie mogłaby, jak człowiek trafić do domu, tylko na samych typów spod ciemnej gwiazdy.
    — Faktycznie, nie spodziewałam się poznać kogoś kto w ostatniej chwili ucieka przed rozpędzonym pociągiem — zauważyła. Maszynista na pewno nie dałby rady zwolnić, może gdyby zobaczył go wcześniej, ale nawet i to nie dawało tak naprawdę żadnej pewności. Carlie miała tylko nadzieję, że to był ostatni raz, jak jest w takiej sytuacji. Zarówno ona jak i sam Jaime. Oczywiście nie znała go, ale zdążyła się już zamartwiać czy chłopak na pewno będzie bezpieczny. — Może najpierw spróbujmy stąd wyjść? Żaden Uber tu nie dojedzie, a jak będziemy gdzieś bardziej w mieście, to może nawet uda się złapać cokolwiek — zaproponowała. Nawet nie mogliby tak na dobrą sprawę podać konkretnego adresu, gdzie się znajdują, a kierowca auta z pewnością nie byłby zachwycony faktem, że musi szukać dwójki dzieciaków i świnki. Wolała już oszczędzić tego stresu sobie, towarzyszowi i kierowcy.
    — Aż tak to widać? — zapytała lekko się uśmiechając. Może nie zwracała uwagi na wszystkich ludzi, ale lubiła pomagać i nie potrafiłaby przejść obojętnie wiedząc, że może nie do końca być z nim dobrze. A raczej nie było, inaczej nie poznałaby go w takich a nie innych warunkach. Ale czy był jakiś sens, aby dalej to roztrząsać i zastanawiać się co chwilę, jak ta cała sytuacja mogłaby się ostatecznie schować? — Wiesz, gdybym się nie zatrzymała czy odezwała, to gryzłoby mnie sumienie i pewnie szukałabym cię na social media czy coś. Albo sprawdzała kostnice, a o wiele bardziej pasuje mi opcja, aby napić się z tobą kawy.
    Schyliła się, aby podnieść Babe. Nie była duża, ważyła może tyle co mniejszej rasy piesek, ale z lekką nadwagą, psa nie świnki. Spokojnie dałaby radę ją nieść przez długi czas na rękach. Jakby znalazła, to pewnie nawet trafiłaby na torbę, do której by się zmieściła.
    — Szukałam jakiegoś zwierzaka. Trochę się samotnie czułam w mieszkaniu, ale nie chciałam kota czy psa. To się wydawało… za łatwe. Szynszyle, królik, papuga… No i po przeglądaniu Pinteresta pomyślałam o śwince, jak zobaczyłam zdjęcie. Znalazłam hodowlę i tak oto u mnie znalazła się Babe — wyznała spoglądając na świnkę — myślałam, aby założyć jej Instagram. Z tego co widzę, takie rzeczy dobrze się sprzedają.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  122. Gdyby Jerome tamtego pamiętnego dnia nie spotkał Jaime’ego, prawdopodobnie ani nie wpadłby na pomysł skoku na bungee, ani też sam nie zdecydowałby się na to doświadczenie, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie ciągnęło go do sportów aż tak ekstremalnych. Tymczasem po tym, co przeżyli wspólnie na szczycie Empire State Building myśl, by zaproponować Morretiemu coś podobnego, pojawiła się w jego głowie niespodziewanie, ale za to zupełnie naturalnie i natychmiast wydała mu się doskonałą opcją, może nie dla niego samego, ale na pewno dla dziewiętnastolatka. A przy okazji sam dowiedział się, co oznaczało kontrolowane rzucenie się z dużej wysokości i musiał przyznać, że było to niesamowite uczucie, które z czasem mogło stać się nawet kuszące i uzależniające. W końcu co innego miałoby zapewnić porównywalną dawkę adrenaliny i całej gamy emocji, które, razem wzięte, wprowadzały organizm w stan ekstazy nieporównywalnej z żadnym innym doświadczeniem? Owszem, może i Jerome miałby na to parę pomysłów, ale niekoniecznie chciał podążać w kierunku, z którym wiązałaby się ich realizacja.
    — Prawda? — rzucił z uśmiechem i błyskiem w oczach, a jego spojrzenie powędrowało za wzrokiem młodszego bruneta, zatrzymując się na balkoniku usadzonym na końcu ramienia dźwigu, z którego skoczyli. Operator jeszcze nie zaczął opuszczać ramienia, więc mogli dokładnie ocenić, jaką wysokość pokonali, spadając i przez to Jerome, wciąż szeroko uśmiechnięty, z niedowierzaniem pokręcił głową i aż złapał się obydwiema rękoma za brzuch, układając dłonie dokładnie w tym samym miejscu, w którym zakorzenił się dyskomfort związany ze spadaniem i którego echa wciąż gdzieś tam rozbrzmiewały, ściskając jego żołądek.
    — To następne w kolejce — zaśmiał się, gotów już zacząć szukać jakiś voucherów, które do tanich na pewno nie należały, ale co tam! Kiedy zaś Jaime oznajmił, że musi nieco ochłonąć, Marshall skinął głową, doskonale go rozumiejąc i sam, tam gdzie stał, klapnął na trawę, następnie po prostu się na niej kładąc, z szeroko rozstawionymi nogami oraz rękami. Wszystkie jego mięśnie wciąż drżały, więc była to pozycja, w której było mu najwygodniej dojść do siebie, nawet jeśli uwijający się wokół instruktorzy mieli dziwnie się na niego patrzeć. Jerome tymczasem czuł się… tak lekko, jak nigdy dotąd. Wolny i silny, jakby na świecie nie istniała już żadna rzecz, której nie mógłby zrobić. Powoli jego ciało opuszczało napięcie, które jak najbardziej miało prawo wystąpić, szczególnie po tym, co mu zaserwował i zaczynał czuć już tylko przyjemne rozluźnienie, a jego myśli, choć wciąż chaotyczne i rozbiegane, stały się wyjątkowo czyste i ostre, wyraźne jak nigdy. Aż w końcu mogli się stąd zbierać.
    — Do mnie chyba też to nie dociera — przytaknął, ponownie wyciągając ręce i spoglądając po sobie. Wyglądał dokładnie tak samo, jak przed skokiem, a jednak coś się zmieniło. Wiedział już, jak to smakuje, teraz tylko potrzebował jeszcze trochę czasu, by określić, czy smak ten mu odpowiadał czy też nie. — Tym bardziej, że to było kilka sekund. Raz, dwa, trzy i po sprawie. Chyba jeszcze długo będzie mi się wydawać, że się to nam przyśniło — stwierdził ze śmiechem, zaczynając rechotać tym głośniej, kiedy Jaime wspomniał o wspólnym piciu. — Wbrew pozorom po alkoholu jestem niegroźny i wracam na autopilocie do domu — stwierdził, choć to akurat zależało od tego, ile i jak pił. Wyrósł już raczej z tego okresu, kiedy upijał się do nieprzytomności, zbytnio nie wiedząc, co się z nim dzieje. To było fajne, kiedy był w okolicach dwudziestki, ale nie teraz, choć jeszcze raz na jakiś czas potrzebował tego typu imprezy, kompletnie bez hamulców, tak by się zresetować, nawet jeśli na drugi dzień przyrzekał sobie, że już nigdy więcej nie tknie alkoholu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podczas gdy sunęli samochodem przez miasto, emocje powoli opadały. Jerome nucił coś pod nosem w rytm piosenek płynących z samochodowego radia i obserwował przesuwający się za szybą wielkomiejski krajobraz, nie czując potrzeby, by przerywać milczenie, które między nimi zapadło. Było ono komfortowe, kiedy każdy z nich mógł zając się własnymi myślami, ale jednak pozostawali przy tym blisko siebie. Tylko pomiędzy nielicznymi tego typu cisza mogła w pełni wybrzmieć, aż wreszcie to Jaime zdecydował się ją przerwać.
      Słuchał go, intensywnie wpatrując się w jego profil, trawiąc dokładnie każde słowo, które Jaime wypowiadał. I każde kolejne ciążyło mu coraz bardziej, osiadając niewygodnym i duszącym ciężarem na jego piersi, bo… Bo dokładnie to miał na celu, proponując mu skok na bungee i teraz, kiedy słyszał, co ta prosta rozrywka oznaczała dla nastolatka, ciężko wypuścił powietrze z płuc, jakby nie wiedząc czy powinien się cieszyć, czy może jednak martwić tym, że sprawdziły się jego przypuszczenia. W końcu zdecydował się na uśmiech, początkowo może nieco wymuszony, ale ostatecznie poczuł się z nim dobrze i ten sięgnął jego oczu, kiedy brunet pomyślał, że chciałby sprawiać, aby Jaime częściej czuł się właśnie w ten sposób. By nie bał się życia i tego, co miało mu ono do zaoferowania. I by nie ryzykował w nadziei, że to los zdecyduje za niego, czy jego życie było coś warte, czy też nie.
      — To nie jest nic złego, Jaime — powiedział w końcu, odwracając od niego wzrok i spoglądając na rozciągającą się przed nimi drogę. — Czuć się właśnie tak.

      [Dziękuję 💙]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  123. [Hejka, dziękujemy za powitanie.
    Nie wiem, czy masz ochotę na wątek, ale powiem szczerze, że gdyby coś, widziałabym ich jako ratujących się wzajemnie z wpadania w coraz gorsze życiowe bagno. Jakoś tak mnie ta informacja o torach natchnęła. W każdym razie zapraszamy do siebie serdecznie i również życzymy miłej zabawy ;)]

    Helena

    OdpowiedzUsuń
  124. Słuchała uważnie tego, co miał do powiedzenia chłopak i uśmiechała się delikatnie. Nie znała się na samochodach, ale podejrzewała, że musiał kosztować całkiem sporo. Elle nie była ciekawska, ale musiała przyznać, że zainteresował ją ten aspekt. Domyślała się, że osoba od której kupił ten samochód – musiała mieć bogatą rodzinę, skoro w spadku dostała ileś takich samochodów. Wiedziała też, że Jaime ma dziewiętnaście lat i raczej nie podejrzewała, aby sam na taki wóz zarobił.
    — No to miałeś chyba szczęście, że życie pomogło ci zdecydować — uśmiechnęła się lekko, przyglądając mu się. Nadal nie była w najlepszym humorze przez kłótnie ze swoim mężem, ale naprawdę nie chciała teraz o tym rozmawiać. Starała się, więc być cały czas uśmiechniętą i gadatliwą, aby Jaime nie zaczął zadawać niewygodnych pytań — twoi rodzice mieszkają w Nowym Jorku, czy jesteś tutaj sam? — Zapytała z czystej ciekawości, wzruszając przy tym lekko ramionami.
    Podróż mijała przyjemnie. Musiała przyznać, że Jaime był dobrym kierowcą, a sam styl jazdy miał odpowiedzialny. Nawet przez chwilę nie czuła zagrożenia, a to był wielki plus. Elle co prawda nie była panikarą, ale nie ufała wszystkim, jeżeli chodziło o jazdę i często czuła się zestresowana. Tym razem tego nie było, na całe szczęście! Dłuższa trasa w ciągłym stresie nie była niczym przyjemnym.
    — Dzieci to dzieci… Wiesz wydaje mi się, że po prostu nie można ich traktować jakoś super specjalnie — wzruszyła ramionami — wiadomo, nie poprowadzisz z nimi rozmowy i no… Czasami ludzie zdrabniają każde możliwe słowo, a ja sama czasami to robię, ale raczej nie non stop — zaśmiała się wesoło — są bardzo kochane i bardzo śliczne — wyszczerzyła się — wszystko, co najlepsze, mają oczywiście po mamusi — dodała, ciągle się przy tym śmiejąc.
    Słuchała uważnie tego, co miał do powiedzenia i sama opowiadała mu o swoich studiach i o tym, jak bardzo program różnił się w Diego w porównaniu do Nowego Jorku. Wspomniała też, że gdyby mogła drugi raz zdecydować, raczej zostałaby na miejscu, ale z drugiej strony nie była pewna, czy obecnie jej życie wyglądałoby tak samo, a w sumie… W sumie była z niego zadowolona, chociaż zdarzały się chwile, kiedy żałowała niektórych swoich poczynań.
    — Niejednokrotnie — przyznała zgodnie z prawdą — niektórzy profesorowie w ogóle… Mam wrażenie, że urwali się z choinek. Chyba zapomnieli, jak to jest być studentem i wymagają niemożliwego — wzruszyła ramionami. Spoglądając na GPS. Cieszyła się, że są coraz bliżej celu, bo naprawdę była ciekawa całej tej wycieczki. Liczyła, że skoro to nagroda w tak wymagającym konkursie, to będzie na pewno świetna przygoda i mocno trzymała się tej myśli.
    — Muszę ci powiedzieć, że świetnie prowadzisz — skomplementowała kolegę z uśmiechem — no wiesz, nie jedziesz za szybko, ale nie ślimaczysz się i w ogóle… Widać, że jesteś odpowiedzialny. Aż ciężko mi uwierzyć teraz w te opowieści, że ojciec się ze szpitala musiał odbierać lub komisariatu.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  125. Zwykle chodziła po parkach, gdzie było o wiele bezpieczniej i nie bała się spuścić Babe ze smyczy, aby sobie pobiegała. Mieszkała w budynku, więc nie miała tak naprawdę możliwości, aby zawsze mieć dostęp do otwartej przestrzeni, a tego tej mały, różowy zwierzak potrzebował. Lubiła ją za to zabierać często do Matta, który mając dom na przedmieściach miał też i spory ogród, który Babe uwielbiała i chyba zwiedziła tam już naprawdę każdy kąt. Czasem wybierała się z nią na dłuższe spacery i znajdowała takie miejsca jak to. Tylko nigdy wcześniej nie przeżyła czegoś takiego. Ostatnie czego się spodziewała to chłopak na torach, sytuacja była dziwna i niemal wyrwana jak z książki czy jakiegoś dramatycznego filmu, ale na szczęście tutaj skończyła się trochę inaczej i rudowłosa naprawdę mogła odetchnąć i zapomnieć, że coś takiego miało miejsce tutaj. Zwłaszcza, że czekała ich teraz kawa, a na nią naprawdę miała ogromną ochotę. Lub na gorącą czekoladę z kokosowym mlekiem bądź migdałowym. Coś na ciepło w każdym razie musiało być.
    Słuchała go uważnie, przez moment nie wiedziała co ma na myśli, ale prędko się wyjaśniło i była pewna, że przez chwilę miała zaskoczony wyraz twarzy. Rzadko spotykało się ludzi, którzy wybierali taki kierunek. Większość znajomych albo decydowała się od razu na pracę lub wybierali bardziej przyjemne kierunki. Spojrzała na chłopaka nieco zaskoczona taką odpowiedzią.
    — Naprawdę to studiujesz? — zapytała poprawiając na rękach Babe. — Czemu? Znaczy, to trochę creepy przyszłość i sam kierunek, choć sama uwielbiam czytać kryminały, słuchać podcastów i takie tam, to nie wyobrażam sobie takiej pracy. Sam z siebie tak zdecydowałeś? — ciągnęła pytania dalej. Nie wiedziała, jak ludzie wybierali przyszłość mając naście lat. Sama nie pamięta, jak doszło do tego, że ona wybrała architekturę, I w porównaniu do antropologii sądowej w tej chwili to naprawdę brzmiało nijako i nudno.
    — Opowiem ci o niej, jak mi opowiesz coś o studiach. Zaciekawiłeś mnie w tym momencie, nawet bardzo — powiedziała uśmiechając się do chłopaka. Lubiła dowiadywać się nowych rzeczy, teraz miała okazję w zasadzie prosto ze źródła wyciągnąć parę informacji, których w internecie czy książkach tak po prostu nie było. — Ja w sumie też nie korzystam z social media zbyt często. Lubię prywatność, ale taka świnka to mógłby być fajny pomysł. Zauważyłam, że ludzie często robią je dla zwierząt i robi się to coraz bardziej popularne — dodała lekko wzruszając ramionami.
    — Co do Babe, to ona śpi, gdzie popadnie. Ma swoje miejsce, ale zwykle wybiera kanapę czy moje łóżko. Mi nie przeszkadza, bo wbrew pozorom świnki to bardzo czyste zwierzątka — powiedziała spoglądając znów na swoją ulubienicę — chorować może na wszystko, co ludzie. Więc czasami trzymanie jej, to trochę tak jakbym miała małe dziecko i to dosłownie. Wcześniej potrafiła w nocy się domagać pieszczot czy po prostu uwagi. Można uznać, że w razie czego jestem gotowa na macierzyństwo — zażartowała.
    Wychowała świnkę, nauczyła ją pokazywać, jak potrzebuje załatwić swoje potrzeby, to z dzieckiem by sobie nie dała rady?
    — Nie wiedziałam, że Nowy Jork ma takie miejsca — westchnęła — mieszkam tu pięć lat i chyba jeszcze wiele do odkrycia przede mną.

    Carlie x Babe

    OdpowiedzUsuń
  126. Pokiwała z uznaniem głową, słuchając tego, co miał do powiedzenia młodszy kolega.
    - Wspominałeś o Miami na naszym bezalkoholowym opiciu zwycięstwa, ale nie kojarzę czy mówiłeś o tym, od ilu lat tu mieszkasz i czy z rodzicami – powiedziała z lekkim uśmiechem, wzruszające przy tym ramionami. Nie chciała wychodzić na wścibską, ale to chyba było całkiem normalne, że była ciekawa jak wygląda życie Jaime'go. W końcu znali się od niedawna i przez Elle nie przemawiało nic więcej, poza chęcią poznania go po prostu bliżej. – Ja, pomijając krótki moment w San Diego, całe życie mieszkam w Nowym Jorku. Tylko, co jakiś czas zmieniam dzielnicę – powiedziała spokojnie. W ostatnim czasie, gdy czekali, aż Matty będzie mógł opuścić szpital, przeprowadzki były dość intensywne, a wszystko przez to, że oboje mieli dość mieszkania, które kojarzyło się z samymi przyjętymi i trudnymi momentami. Oczywistym było, że zdarzenia losowe nie przestaną nagle dogadać rodziny Morrisonów, gdy zmienią miejsce zamieszkania, ale póki co... Było dobrze. Nawet jeżeli były pomiędzy nimi małe sprzeczki, szybko się godzili i było po prostu lepiej. Zupełnie inaczej, niż wcześniej. Tak przynajmniej cały czas wydawało się Villanelle. – Nie wiem dlaczego, ale Miami kojarzy mi się z ciągłymi imprezami – uśmiechnęła się, zastanawiając się nad tym, dlaczego tak właściwie jest. Przecież imprezy tak naprawdę były w każdym większym mieście.
    Słuchała go, kiwając lekko głową. Miał rację, zajmowanie się dziećmi to był pikuś w porównaniu już do ich wychowania, a Elle... Elle w tym temacie nie mogła się jeszcze za dużo wypowiedzieć, bo dwójka jej dzieci wciąż była malutka i jeżeli chodziło o wychowanie to... Nie było na ten moment żadnego problemu, Thea ładnie już chodziła i powoli zaczynała mówić pojedyncze słówka, ale była grzecznym dzieckiem, a Matty większość dnia jeszcze przesunął, więc najgorsze, tak naprawdę było dopiero przed młodymi rodzicami.
    - Trochę się tego boję, tak szczerze – wyznała po chwili, opisując wargi – no wiesz, to coś... Chyba ciężko się na to przygotować. Oni są jeszcze malutcy, a my na dobra sprawę wciąż się nad nimi rozpływamy... Mała ma dopiero piętnaście miesięcy, chodzi sama i mówi jakieś pojedyncze słówka i no, z takim dzieckiem jeszcze nie ma wiele problemów. Matty ma niby pół roku, ale jest wcześniakiem, ale praktycznie jest na etapie rozwoju troszkę młodszego dziecka – zacisnęła wargi – wiesz to... Kocham ich oboje niesamowicie mocno – wzruszyła ramionami, bo głupio było jej mówić, że w życiu nie zdecydowałaby się na dwójkę dzieci w takim wieku, a przyznanie się do dwóch wpadek i to jedna po drugiej było dość krępujące, biorąc pod uwagę, że po pierwszym dziecku powinna mieć głowę na karku – ale się po prostu boję – dodała z lekkim uśmiechem.
    - Rozumiem. Myślałam, że... No wiesz, bywa różnie w życiu – czuła się trochę głupio, że przez jego ostatnie opowieści, trochę wyrobiła sobie zdanie na jego temat, ale czasami ludzie działali automatycznie, nie kontrolując do końca tego, co robią.
    Reszta drogi minęła Elle przyjemnie, poza tym nie zostało już jej za wiele. Kiedy zaparkowała samochód, z przyjemnością wysiadła i wyprostowała zasiedziane kości, przeciągając się delikatnie. Odebrała swój plecak od chłopaka i spojrzała na budynek z lekko rozchylonymi wargami, wpatrując się w budowle z podziwem.
    - Jest piękny – wymamrotała, wpatrując się w zdobienia mną elewacji – wygląda cudownie – powtórzyła, wpatrując się w dekorację nad wejściem – masz rację, chodźmy. Na pewno ktoś już jest. Chyba nie będą kazali nam na siebie czekać – powiedziała z uśmiechem, wchodząc do holu, który utrzymany był w antyku. Odwróciła się, zerkając czy Jaime idzie za nią i podeszła do kontuaru, za którym siedział recepcjonista.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Dzień dobry, Villanelle Morrison i Jaime Moretti. Jesteśmy tutaj z Uniwersytetu Nowojorskiego – przedstawiła się i pokrótce opisała co tu robią – czy jest już na miejscu ktoś z uczelni? – Spytała z lekkim uśmiechem.
      - Dzień dobry – mężczyzna uśmiechnął się pogodnie do dwójki, młodych ludzi – tak, proszę przejść na pierwsze piętro. Mamy tam salę konferencyjną, gdzie wszystko zostanie państwu wyjaśnione.

      Villanelle

      Usuń
  127. Kiedy Jerome miał szesnaście lat, czuł się dokładnie tak samo – winny. Dziś rozumiał więcej i był mądrzejszy o dwanaście lat życiowych doświadczeń, lecz tak jak wina została przepracowana, tak ból miał towarzyszyć mu już zawsze. Czas bowiem nie leczył ran i nie sprawiał, że człowiek zapominał o bólu. Czas pozwalał jedynie się do tego bólu przyzwyczaić, dostrajając do niego ciało i umysł, a także rozdarte serce. Ból nie zmniejszał się ani nie wzrastał, był jak rażący punkt, jednakże niezmiennie o tej samej intensywności przeszywającego światła, które początkowo raziło w oczy i sprawiało, że człowiek mrużył powieki oraz przesłaniał twarz dłonią. Aż z czasem, w miarę jak krążyło się wokół tego punktu, zastanawiając się, co też właściwie z nim począć, oczy stopniowo przyzwyczajały się do tej nienaturalnej jasności i w pewnym momencie okazywało się, że to światło nie było już oślepiające. Że poza nim można było zobaczyć coś jeszcze, co stopniowo wyłaniało się z poświaty. Jakby to świat zmieniał kontrast na mocniejszy. Tylko na to pozwalał czas.
    Kiedy zmierzali samochodem do celu, będącego kolejnym punktem programu przewidzianego na ten wieczór, Jerome zawędrował myślami w tamte rejony, do których mimo wszystko wracał często i zawsze wtedy, kiedy coś go gryzło. Nahuel i jego śmierć musiały stać się jego siłą. Inaczej Jerome prawdopodobnie nie siedziałby tutaj, potrząsając głową, by odgonić natrętne myśli i miło spędzić resztę dnia w towarzystwie nastolatka, który na nowo skłaniał go do pewnych przemyśleń i refleksji. Ktoś inny na miejscu Marshalla może zrezygnowałby z tej znajomości, nie chcąc rozdrapywać starych ran, ale Jerome… Jerome widział w tym szansę. Szanse na odkupienie ponoć przepracowanych win.
    Kilka dni później pochłonął go wir wydarzeń związany z dopinaniem wszystkiego na ostatni guzik przed ślubem, którego datę udało im się wyznaczyć na osiemnastego listopada. Był to co prawda poniedziałek, ale urzędy – nie tylko cywilne – rządziły się swoimi prawami, a oni właściwie nie mieli nic przeciwko, chcąc jak najszybciej mieć z głowy formalności. Z każdym kolejnym mijającym dniem byli bliżej celu i tak jak Jerome się cieszył, tak jednocześnie gdzieś z tyłu jego głowy zakorzeniła się myśl, czy aby na pewno wszystko będzie w porządku? Czy wszystko pójdzie po ich myśli, czy może los znowu okrutnie z nich zadrwi? Czasem budził się przez to w nocy, lecz tym razem powód jego pobudki był zgoła inny. Do krainy sennych marzeń wdarł się bowiem natarczywy dzwonek telefonu i upłynęło kilka długich sekund, nim brunet powiązał dźwięk z przychodzącym połączeniem. W końcu jednak poderwał się z materaca i namacał komórkę leżącą na szafce nocnej, a jego serce podskoczyło do gardła, kiedy spostrzegł na wyświetlaczu imię Morettiego.
    — Halo? — rzucił głośnym szeptem, gramoląc się spod kołdry. Nie było szans na to, by nie obudził Jen, ale chwilowo skupił się na rozmowie. Głos Jaime’ego był bełkotliwy i słaby, a gdzieś w tle chyba dudniła muzyka. Samo to sprawiło, że z telefonem przy uchu, jedną ręką Jerome zaczął wciągać na siebie spodnie. — Wyślij mi adres smsem. Zaraz będę — obiecał, rozłączając się, by szybciej się ubrać. Jen już siedziała na łóżku i przecierała zaspane oczy, pytając o to, co się dzieje, więc jedynie szybko nakreślił sytuację i cmoknąwszy ją w przelocie czoło, oznajmił, że pożycza samochód. Dziesięć minut później już pędził przez miasto, podążając zgodnie ze wskazówkami nawigacji pod adres, który wysłał mu Jaime. A przynajmniej Marshall miał nadzieję, że poprawnie go odszyfrował, bo w smsie było dużo literówek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Auto zaparkował dwie przecznice dalej, zgadując, że w docelowym miejscu może co najwyżej pomarzyć o miejscu parkingowym i resztę drogi pokonał truchtem, wreszcie trafiając pod klub i jego neonowy szyld, gdzie natychmiast zaczął rozglądać się za dziewiętnastolatkiem. W końcu, przeczesując wzrokiem otoczenie, dostrzegł zarys skulonej pod ścianą sylwetki, poza kręgiem światła i w pewnym oddaleniu od tworzącej się przed klubem kolejki, lecz bynajmniej nie poczuł ulgi. Szybkim krokiem podszedł do Jaime’ego i przykucnął przy nim, przez chwilę uważnie go obserwując. Dopiero po kilku długich uderzeniach serca wyciągnął rękę i ująwszy w palce podbródek nastolatka, ostrożnie uniósł jego głowę, co sprawiło, że na twarz skrytą pod kapturem bluzy padło więcej światła.
      — Dzieciaku… — westchnął ze ściśniętym żołądkiem, widząc, w jakim stanie był Moretti. Coś aż złapało go za krtań i na moment głos uwiązł mu w gardle, kiedy patrzył na roztartą na twarzy krew i puchnące wyraźnie lewe oko. — Jak się czujesz? Dasz radę wstać? — spytał cicho, nie wiedząc, czy może w ogóle go ruszyć, nie mając pojęcia, jak mocno oberwał i jakie tak naprawdę ma obrażenia. W tym momencie żałował, że zaparkował kawałek stąd, inaczej już pakowałby młodszego bruneta do auta i jeśli nie jechałby z nim na izbę przyjęć, to chociaż do jego mieszkania.
      Ostatecznie postanowił zaryzykować, uznając, że Jaime nie może dłużej tkwić pod tą ścianą, nie w takim stanie. Chwycił więc jego prawą rękę i owinął ją wokół swojego karku, by następnie przyklęknąć i złapać chłopaka pod plecy oraz kolana. Kiedy zaś upewnił się, że trzymał go mocno i tak, że Jaime na pewno mu się nie wyślizgnie, podźwignął się z cichym stęknięciem; Moretti – jakby nie patrzeć – był jednak dorosłym facetem i swoje ważył.
      — Kto cię tak urządził? — Krocząc ciężko w stronę samochodu, zerknął na nastolatka, dopiero teraz wyczuwając od niego wyraźną woń alkoholu, a to z kolei zapaliło w jego głowie lampkę. Na pewno nie zamierzał prawić mu teraz żadnych morałów. Nie, kiedy istniało spore ryzyko, że rano Jaime nie będzie niczego pamiętał.

      [Bardzo dobrze, czekałam na ten moment 💙]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  128. — Aligatory nie wydają się być dobrym wspomnieniem — mówiąc to, delikatnie się uśmiechała. Sama doskonale wiedziała, że niektóre wspomnienia były po prostu dziwne i niezrozumiałe dla wszystkich, a jedynie dla tych, którzy je posiadali, do kogo należały. Sama posiadała kilka takich, które na pewno nie były normalnego dla ludzi, którzy nie znali całego jej życia i jego historii. — No, rozumiem. Co prawda tym się akurat nigdy nie interesowałam, ale rozumiem. Fajnie… Na pewno miałeś udane dzieciństwo pełne przygód. — Zauważyła, chociaż nie mogła mieć do tego pewności. Z drugiej strony sposób, w jaki opowiadał o tych żaglówkach. Zmarszczyła delikatnie brwi, gdy usłyszała, że imię jego ojca brzmi tak samo, jak jej.
    — Tak właściwie to ten facet nie jest moim ojcem — mruknęła z kwaśną miną, chociaż sama nie wiedziała, dlaczego akurat w tym momencie zdecydowała się o tym powiedzieć. Jaime wydawał się jej być chłopakiem, któremu może ufać. Nie umiała wskazać, dlaczego konkretnie, wzbudzał w niej takie zaufanie, ale… Ale sama nie wiedziała. Jej intuicja nie była najlepsza, często się myliła, ale jej życie… W ostateczności, prędzej czy później było skierowane na dobrą drogę, a Moretti… Co niby miałby zrobić z taką informacją? Poza tym, to wcale nie był wielki sekret, odkąd Elle się o tym dowiedziała — to znaczy… Jakoś krótko po moich dwudziestych trzecich urodzinach dowiedziałam się, że nie dość, że moja mama urodziła w liceum i mam brata to okazało się, że to wcale nie przyrodni brat, a taki… Taki całkiem normalny i, boże to takie popieprzone. Cała moja rodzina jest zdrowo popieprzona — mruknęła, wywracając oczami.
    Czasami się śmiała z Arthurem, że ich historia jest jak z jakiegoś filmu lub książki, ale później, gdy się o wszystkim dowiedziała, raczej myślała o tym, jako o fatum. Nikomu o tym jednak nie mówiła, poza swoją psycholog, z którą pracowały nad tym, aby Elle nabrała do wszystkiego dystansu i potrafiła żyć normalnie z wszystkimi przeżyciami, jakie jej się przytrafiły.
    Spojrzała nieco podejrzliwie na Jaim’ego i pokiwała powoli głową. Doskonale rozumiała to, co mówił. Nic więcej jednak nie powiedziała, bo nie wiedziała, co byłoby właściwe. Zwłaszcza, że przed chwilą była dość wylewna i miała poczucie, że na ten moment tyle wystarczy.
    Propozycja chłopaka z odniesieniem toreb do pokojów była rozsądna, dlatego nawet się nad tym nie zastanawiała. Co prawda miała tylko plecak, ale bez niego czuła się lepiej. Musiała przyznać, że całe wnętrze budynku bardzo jej się podobało, a pokoje były bardzo ładne i co najważniejsze, czyste.
    — Też jestem zniecierpliwiona — przyznała, z uśmiechem — mam nadzieję, że nas nie zawiodą i opowiedzą coś, czego jeszcze nie wiemy, chociaż to chyba mało realne, biorąc pod uwagę, jak dobrze się przygotowaliśmy — wsunęła kosmyk jasnych włosów za ucho — nie mam pojęcia, czego możemy się spodziewać… No wiesz z jednej strony niby wiem, co dokładnie chcę zobaczyć, ale z drugiej strony cała jego historia jest tak rozległa, że… Jestem mega ciekawa, jak to rozgryźli organizatorzy i na co postawili nacisk.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  129. To, że Jaime nie czuł się najlepiej, nie pozostawiało żadnych wątpliwości, wystarczyło bowiem na niego spojrzeć. Coś jednak podpowiadało Marshallowi, że słowa nastolatka wcale nie dotyczyły jego stanu fizycznego i był tego więcej niż pewien, nie sprawiło to jednak, że podjął temat. Ta noc nie była odpowiednią na poważne rozmowy, jeśli takowe miały w ogóle mieć miejsce i gdyby mieli poruszyć pewne tematy, Jerome wolałby, by kolejnego dnia Jaime o tym pamiętał. To dlatego do samochodu niósł go w milczeniu, a ciężar chłopaka, który odbijał się pieczeniem napiętych mięśni w rękach, był wyjątkowo uspokajający, ponieważ swoim telefonem dziewiętnastolatek napędził brunetowi niezłego stracha. Nie wiedzieć czemu, w głowie Jerome’a rodziły się same najczarniejsze scenariusze i przez to, kiedy zobaczył, że Jaime był wyłącznie pobity i pijany, poniekąd odetchnął z ulgą, choć sam w sobie nie był to przyjemny widok i to dlatego coś ścisnęło go za serce, kiedy znalazł go skulonego pod klubem.
    — Nic się nie stało, Jaime. Bardzo dobrze, że zadzwoniłeś — odpowiedział spokojnie i zerknął na niego kątem oka, kiedy już dochodzili do żółtego audi, widocznego z daleka nawet w świetle ulicznych latarni. Znalazłszy się przy samochodzie, Jerome ostrożnie odstawił młodszego bruneta na ziemię, wciąż jednak przytrzymywał go pewnie, kiedy już jego nogi dotknęły chodnika. Wolną ręką namacał w kieszeni kurtki kluczyki do samochodu i otworzył centralny zamek, czemu towarzyszyło ciche kliknięcie i zamruganie świateł.
    — No, wskakuj… — mruknął, pomagając Moretti’emu zająć miejsce pasażera, a kiedy ten już bezpiecznie siedział, Jerome obszedł auto i sam usiadł po drugiej stronie, za kierownicą. Upewniwszy się, że Jaime stabilnie siedzi w fotelu, sam zapiął pasy i ruszył pod wskazany adres znacznie spokojniej, niż kiedy zmierzał do klubu, wyrwany ze snu.
    Rzeczywiście nie mieli daleko. Po około dziesięciu minutach jazdy już znaleźli się na miejscu i dwudziestoośmiolatek mógł przystanąć w progu, z zaciekawieniem, ale też pewną dozą ostrożności rozglądając się po mieszkaniu nastolatka. Nie wiedzieć czemu, miał wrażenie, że swoim pojawieniem się tutaj wyjątkowo narusza jego prywatność, nawet pomimo tego, że mieszkanie wydawało się puste i na dobrą sprawę chyba nawet niewiele można było tutaj zobaczyć. Stąd z dłońmi wciśniętymi w kieszenie spodni, obserwował poczynania Jaime’ego, zauważając, że ten mimo wszystko całkiem nieźle się trzyma i to zesłało na niego kolejną falę spokoju, bynajmniej nie uśpiło jednak całkowicie towarzyszącego mu od momentu niespodziewanej pobudki niepokoju.
    — Wystarczy, że to ty kupisz vouchery na skok ze spadochronem — zasugerował, odważając się zażartować, a także wreszcie wejść w głąb mieszkania, podczas gdy Jaime ostatecznie zniknął w łazience. Jerome porozglądał się pobieżnie, jedynie prześlizgując się wzrokiem po pewnym kluczowym zdjęciu ustawionym na stoliku i wreszcie rozsiadł się na sofie, nasłuchując odgłosów dobiegających z łazienki. Gdyby do jego uszu doleciało cokolwiek niepokojącego, był gotów do natychmiastowej interwencji, słyszał jednakże wyłącznie dźwięki typowe dla łazienkowej krzątaniny, w tym szum płynącej pod prysznicem wody. Wsłuchując się w ten dźwięk, poczuł ogarniającą go senność. Teraz, kiedy zeszła z niego wyraźna część dotychczasowego napięcia, gotów był ponownie szybko zasnąć i to przez to, kiedy Jaime opuścił łazienkę, spojrzał na niego nieco nieprzytomnie.
    — Zostanę — odparł krótko tonem nieznoszącym sprzeciwu i uważnie przesunął wzrokiem po sylwetce chłopaka, szukając innych obrażeń, niż te, które dostrzegł na jego twarzy. — Oberwałeś też w brzuch…? — Ni to spytał, ni to stwierdził, widząc zaczerwienienie rysujące się niewiele poniżej żeber, gdzie zapewne w niedługim czasie miał pojawić się malowniczy siniak, który w miarę upływających dni miał zaprezentować całe spektrum barw.
    — Prześpię się tutaj — oznajmił, poklepawszy dłońmi sofę, na której siedział. — A ty idź spać, Jamie. Gdybyś rano źle się czuł, pomyślimy nad jakimś lekarzem.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  130. [Przepraszam za ten poślizg, ale rok akademicki naprawdę mnie zaskoczył i dopiero wracam do życia. Jeśli wciąż masz ochotę na wątek, to powiedz czego Ci brakuje, a ja coś im wymyślę :D
    Co do wcześniejszego pisania, to po tym fotografie, coś mi zaczęło dzwonić, ale jeszcze nie wiem dokładnie gdzie :D A jaki wizerunek masz na myśli? :D ]

    Maisie, którą na nowo opublikowałam

    OdpowiedzUsuń
  131. Być może to, co się teraz działo, było dla nich obojga nieco niezręczne, ale bardziej niż tym Jerome przejmował się stanem chłopaka, woląc obserwować, jak sytuacja rozwinie się przez noc i w razie czego interweniować. I nie chodziło tutaj o to, że Jaime był pijany; Marshalla bardziej martwił fakt, że nastolatek został również pobity i z racji alkoholowego upojenia mógł nie odczuwać wszystkich dolegliwości tak, jak powinien, nawet jeśli organizm wysyłałby wyraźne sygnały, że coś jest nie tak. Tak jak pokiereszowana twarz sama w sobie nie była powodem do niepokoju – w końcu ileż to razy Jerome chodził równie poobijany, bo chłopcy w Rockfield właśnie w ten sposób rozwiązywali większość konfliktów – tak zaczerwienione miejsce na tułowiu już jak najbardziej, bo nawet najbardziej niepozorne kopnięcie mogło spowodować poważne obrażenia. Stąd, tak jak do tej pory Jerome był jeszcze w miarę spokojny, tak widząc Morettiego po kąpieli, spiął się wyraźnie, mając nadzieję, że dobre samopoczucie chłopaka to nie przykrywka i że podczas gdy alkohol uśmierzał ból, pozwalając mu swobodnie chodzić i rozmawiać, we wnętrzu jego organizmu, pośród narządów wewnętrznych, nie rozgrywał właśnie jakiś mały dramat. Z drugiej strony, Jaime chyba nie był aż tak bardzo pijany, by nie czuć, gdyby działo się coś poważnego, prawa?
    — Tak, zostaję i będę spał na sofie — mruknął, jednocześnie kręcąc głową, jakby chciał przepędzić z niej myśli, które zaczęły krążyć wokół możliwych ukrytych obrażeń. Może mimo wszystko powinni pojechać na izbę przyjęć? Tak, żeby Jaime’ego zobaczył ktoś, kto zna się na rzeczy? — Na pewno nic cię nie boli? To znaczy, boli na pewno. Ale jakoś tak, sam nie wiem, niepokojąco? — zasugerował, nie wiedząc zbytnio, jak doprecyzować to, o co mu chodzi. — Zadzwoniłeś po mnie, więc teraz będziesz się ze mną użerał — dodał, ostrzegawczo celując w niego palcem, na wypadek, gdyby Jaime zaczął szukać wymówek i nie tylko nie udzielił odpowiedzi na jego pytania, ale też próbował go stąd wyprosić. Jednakże, ku zadowoleniu Marshalla, na sofie po chwili znalazła się poduszka, co wyraźni sugerowało, że dziewiętnastolatek pogodził się z jego niespodziewaną obecnością.
    — Właśnie, Jen! — przypomniał sobie nagle, będąc na tyle zaaferowanym zaistniałą sytuacją, że zapomniał poinformować ją, co się dzieje i podczas gdy Jaime ruszył na antresolę, Jerome – obserwując go uważnie, na wypadek, gdyby chłopak miał z tych nieszczęsnych schodów spaść – odszukał komórkę i wykonał szybki telefon, tłumacząc narzeczonej, co się dzieje i że wróci dopiero rano. Blondynka nie miała nic przeciwko i co więcej, dwudziestoośmiolatek był przekonany, że na jego miejscu postąpiłaby dokładnie tak samo.
    — Dzięki — rzucił, przejmując koc z jego rąk i odprowadził chłopaka wzrokiem, póki ten nie położył się do łóżka i nie obrócił do niego plecami. Wtedy też Jerome opadł z powrotem na sofę, z której wstał na czas rozmowy telefonicznej i chowając twarz w dłoniach, odetchnął głęboko, jakby dopiero teraz uderzyło w niego to, co wyprawiał. Nie znali się przecież na tyle długo i dobrze, by Marshall matkował praktycznie dorosłemu facetowi. Jaime chyba wiedział, co robi, prawda? A może jednak nie? I to właśnie ta pojedyncza myśl była odpowiedzialna za to, że brunet poprawił poduszkę i przyłożył do niej głowę, okrywając się miękkim i ciepłym kocem. Czuł się poniekąd jak intruz. A także odrobinę zawstydzony tym, że tak bezczelnie się tutaj wprosił. Jednakże to, że zostanie na noc, była dla niego oczywiste od samego początku i pozostawało takie nawet pomimo ogarniających go mieszanych uczuć.
    Mimo że gryzło go sumienie i coś niespokojnie wierciło się w jego wnętrzu, Jerome odetchnął, kiedy z przeciwległe końca pokoju do jego uszu zaczęło dolatywać ciche pochrapywanie. Wsłuchując się w ten dźwięk, który jako jedyny wypełniał przestronne pomieszczenie, w końcu sam zasnął płytko, snem czujnym i łatwym do przerwania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obudził się kilka godzin później, kiedy słońce dopiero co nieśmiało wychyliło się zza horyzontu, wpełzając na nowojorskie niebo. Owszem, sofa mogła być wygodna, ale nie zapobiegła sztywności karku, którą Jerome poczuł, kiedy tylko spróbował się ponieść i tak z cichym jękiem dźwignął się do pozycji siedzącej, z grymasem na twarzy rozglądając się po pomieszczeniu. Wyglądało na to, że Jaime jeszcze spał, ale Marshalla senność opuściła. Nie chcąc budzić nastolatka, rozsiadł się nieco wygodniej i sięgnął po telefon, skacząc po aplikacjach i Internecie, by jakoś zabić czas.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  132. — Bo to jest creepy. Znaczy, kurczę, nie chcę, żebyś zrozumiał mnie źle. Takie studia brzmią zajebiście i oglądanie różnych dokumentów czy genialne. W książkach Tess Gerritsen jest sporo różnych opisów i je uwielbiam, wiem fikcja, a realny świat to dwie różne rzeczy, ale jednak coś muszą mieć wspólnego ze sobą, prawda? Nie można pisać bzdur, bo wtedy książki traciłyby na autentyczności, a zwłaszcza takie, które są z gatunku kryminały medyczne… W każdym razie, to brzmi mega strasznie. W końcu, jak już skończysz studia to faktycznie cały czas będzie się pracować z martwymi ludźmi, a to trochę smutne — zauważyła wzruszając lekko ramionami. Ale za to jakie to interesujące, sama raczej by nie potrafiła, bo zwyczajnie nie miała głowy do biologii i całej reszty, zawsze była najgorsza ze wszystkich przy fizyce czy biologii, ale za to dobrze jej szło z matmy i dzięki temu świetnie odnajdowała się na swoich studiach, ale te w ogóle nie były interesujące w porównaniu z tym, co studiował Jaime. I naprawdę chciała dowiedzieć się jak najwięcej od niego. Nie miała wcześniej styczności z kimś, kto studiował coś tak ciekawego. Jasne, medycyna też była ciekawa, ale jednak to wyglądało trochę inaczej niż przy studiach nowego poznanego znajomego.
    — Bill Bass, prawda? Ten doktor tam pracuje — zapytała — widziałam dokument. Nie mogę się tylko zebrać, aby kupić książkę — dodała lekko się uśmiechając. Może odnalazłaby się na takich studiach? Tylko czy widziała siebie w takiej roli? Nigdy w końcu nie było za późno na to, aby zacząć naukę czegoś nowego, prawda? Tragicznych ocen nie miała z końcowych egzaminów przed opuszczeniem szkoły na zawsze i zaczęciem dorosłego życia, więc może gdyby jednak urządzenie wnętrz się jej znudziło to zdecydowałaby się na podjęcie nowego wyzwania? Nigdy nie wiadomo. — Trochę, znaczy, kurczę, zwykle mi się wydawało, że ludzie idą na takie studia, bo ich rodzice byli, dziadkowie czy jakoś tak. Ale chyba nie chcesz mi powiedzieć, że chciałbyś skończyć jako eksponat dla swoich znajomych z zajęć? — spytała. Wcale nie chciała brzmieć wrednie, ale zwyczajnie udzielił się jej trochę czarny humor i nie potrafiła nic na to poradzić. Potrafił się ujawnić w najmniej oczekiwanym momencie.
    — Nie wiem, najlepiej wszystko. Na przykład, jak wyglądają jakieś ciekawsze zajęcia? Nie wiem, oglądacie jakieś wnętrzności, sami coś kroicie takie smaczki — powiedziała wzruszając ramionami. To był ciekawy temat i na pewno mogliby go ciągnąć godzinami tak naprawdę.
    — Może mieć na przykład grypę, ale ona nigdy nie chorowała i mam nadzieję, że ten stan się utrzyma — odparła. W taksówce posadziła Babe na środkowym siedzeniu, taksówkarz tylko się raz odwrócił, ale nie powiedział nic. Najwyraźniej dzisiaj to był jego najdziwniejszy klient. Uspokoiła go tylko, że wracają ze spaceru i nie musi się martwić o brudną tapicerkę, a w razie czego to na pewno po niej posprząta. Babe za to zainteresowała się chłopakiem, bo niemal od razu usiadła bliżej niego uważnie też się przyglądając i chcąc dać mu znać, że wręcz wymaga od niego uwagi położyła raciczkę na jego udzie. — To znaczy, że cię polubiła. A na pewno na ten moment chcę, abyś się nią zajął. To bardzo towarzyska świnka.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  133. Nie był pewien czy aż tak pochłonął go artykuł, który właśnie czytał, czy może jednak jeszcze na chwilę przysnął, ale odgłosy świadczące o tym, że Jaime się obudził, dotarły do niego z pewnym opóźnieniem. Jerome szarpnął głową, głośno wciągając powietrze, a to znaczyło, że bardziej prawdopodobna była druga z opcji, zresztą, telefon wysunął się z jego dłoni i leżał na kocu. Odwróciwszy się w stronę nastolatka, przetarł opuszkami powieki i uśmiechnął się sennie, następnie pocierając dłońmi całą twarz, jakby chciał na dobre odegnać senność i mocno zakorzenić się w rzeczywistości.
    — Cześć — przywitał się, opuszczając nogi na podłogę i dając chłopakowi czas na ubranie się. Widział, jak się krzywi przy niemalże każdym ruchu; dopiero, kiedy mięśnie brzucha bolały, okazywało się, w jak wielu czynnościach brały udział, a Jaime solidnie wczoraj oberwał i nic dziwnego, że teraz nawet wciągnięcie na siebie koszulki sprawiało mu trudność. Marshall czekał więc cierpliwie, aż młodszy brunet skompletuje garderobę, jednocześnie zastanawiając się nad jego przeprosinami. Chyba nie do końca wiedział, jak to ugryźć. Nie czuł się odpowiednią osobą do tego, by prawić mu morały, tym chyba powinni zająć się jego rodzice. Poza tym…
    — Kiedy byłem w twoim wieku, czasem kończyłem imprezy w podobny sposób. I też się wstydziłem — przyznał, uśmiechnąwszy się pod nosem na wspomnienie tamtych lat. — Powiem ci nawet więcej. Do dziś zdarza mi się oberwać albo dać komuś w pysk, kiedy sytuacja tego wymaga. Nie będę więc ci mówił, co powinieneś, a czego nie powinieneś, Jaime. Wiesz, właściwie, to jest między nami w tym względzie tylko jedna różnica — zauważył i urwał na moment, odwracając wzrok od twarzy Morettiego, by skupić go na bliżej nieokreślonym punkcie. Kiedy mówił, jego myśli same z siebie zaczęły się porządkować, więc po kilku uderzeniach serca kontynuował. — Ja nie miałem po kogo zadzwonić. Byłem najstarszy i niekoniecznie chciałem ratować się pomocą ojca, a on… Nie komentował, kiedy rano wypływaliśmy kutrem i widział, że nie jestem w najlepszym stanie. Pozwolił, by pewnych rzeczy nauczyło mnie życie i myślę, że bardzo dobrze zrobił, aczkolwiek… Tak, chciałbym mieć po kogo zadzwonić — podsumował i zamrugał szybko, ponownie odnajdując wzrokiem sylwetkę dziewiętnastolatka.
    — Co widziałem? — zapytał, rzucając mu mocniejsze spojrzenie. — Upiłeś się i z kimś pobiłeś. Nie widzę w tym drugiego dna. Powinienem? — W tym momencie mógł zabrzmieć ostro, tym bardziej, kiedy przyglądał mu się tak, jakby chciał przejrzeć go na wylot. Okoliczności, w jakiś się poznali, późniejsze słowa samego Jaime wyraźnie wskazywały na odpowiedź, nawet jeśli Jerome chciał w tym widzieć jedynie prawa, jakimi czasem rządziła się młodość. Coś jednak, odkąd tylko w nocy zjawił się pod klubem, podpowiadało mu, że to nie była zwyczajna sytuacja. To dlatego nieco pokrętnie sformułował swoją wypowiedź, być może starając się go w ten sposób podpuścić czy też sprowokować, by Jaime wreszcie zrzucił ciężar, jaki ciążył mu na sumieniu. Szkopuł w tym, że Jerome nie miał zielonego pojęcia, ile w rzeczywistości ten niepozorny nastolatek dźwigał.
    — Chyba będę się już zbierał… — wymamrotał, marszcząc brwi i podźwigając się z sofy. Czuł, że atmosfera między nimi gęstnieje i robi się ciężka, nie znał jednak przyczyny. Coś go drażniło. Być może fakt, że Jaime nie szanował swojego życia? Nie chciał myśleć o tym w ten sposób, poniekąd bowiem go to bolało, ale właśnie takie odnosił wrażenie i chyba właśnie to sprawiało, że niekoniecznie chciał drążyć ten temat. Nagle bowiem poczuł złość, która gdzieś w jego wnętrzu zaczęła mruczeć z zadowoleniem niczym stary, wyleniały kocur z naderwanym uchem. Jego myśli z kolei wypuściły się w kierunku, w którym sam Marshall nie chciał podążać. Nahuel nie żył, a Jaime… Jaime świadomie lub nie, balansował na granicy życia i śmierci, obojętny na to, w którą stronę powieje wiatr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tak, pójdę już — zdecydował, prostując palce, nieświadomie bowiem zacisnął dłonie w pięści, na tyle mocno, że jego kłykcie pobielały. Wyrywając się z odrętwienia, rozejrzał się wokół i metodycznie zaczął zbierać swoje rzeczy. Telefon, klucze do samochodu, rzuconą na oparcie sofy kurtkę.

      JEROME MARSHALL 🖤

      Usuń
  134. Zdawała sobie sprawę z chaotyczności własnej wypowiedzi i… Pomimo tego, że minęło już nieco ponad pół roku, Elle nadal nie umiała o tym ze spokojem myśleć. Cała sytuacja rodzinna zrobiła się dość skomplikowana, a to bardzo, na co dzień utrudniało jej życie. Niby była już dorosła, miała swoją własną, małą rodzinę i powinna skupiać się głównie na niej, ale jednak relacja jej rodziców miała wpływ, chociażby na wyprawiane w ostatnim czasie urodziny jej córeczki. A to zdecydowanie wszystko utrudniało. Bardziej, niż Elle początkowo sądziła.
    — Nie musisz rozumieć — westchnęła cicho ze zrezygnowaniem — to znaczy… Po prostu… Wiesz, co, nie ważne. To zdecydowanie nie jest temat na wycieczkę, niepotrzebnie sobie tylko pogorszę jeszcze nastrój — chciała dodać, że bardziej, ale w ostatnim momencie ugryzła się w język. Jaime zdecydowanie nie powinien się zadręczać sytuacją pomiędzy nią, a jej mężem.
    Spojrzała na niego, kiedy powiedział, że też coś wie o popieprzonej rodzinie. Nie zamierzała go jednak o nic wypytywać, skoro sam nie powiedział nic więcej. Ona też nie czuła się szczególnie gotowa, aby zagłębiać się w szczegóły jej historii. Zresztą, czy to było coś naprawdę istotnego i interesującego, aby o tym opowiadać? Z punktu widzenia Elle było dość mocno ważne, ale przecież dla kogoś innego… Ot, nie wszystkie rodziny były przecież szczęśliwe, a Villanelle dobrze o tym wiedziała, już nie tylko ze względu na rodziców, ale również na własną sytuację z Arthurem, pomiędzy nimi bywało różnie. Do tego sama rodzina Arthura… Wszędzie, coś się działo. Blondynka czasami obawiała się tego, co jeszcze takiego zdarzy się u niej. Z czym będą musiały zmierzać się jej dzieci i miała szczerą nadzieję, że będą potrafili razem z Arthurem uchronić ich przed wszelkimi ciemnymi chmurami.
    Czas wolny minął im dość szybko i całkiem przyjemnie. Elle miała takie zdanie. Najadła się i była wdzięczna, że nie musiała nic gotować, ani sprzątać po posiłku. Jako mama dwójki małych dzieci sprzątała dość często. Zwłaszcza, że nadal nie pracowała i miała na głowie utrzymanie domu i studia. Wcześniej dzielili się bardziej z Arthurem obowiązkami, ale teraz, gdy była więcej w domu to… Po prostu robiła więcej, aby nie siedzieć bezczynnie.
    Wysiadła z busa tuż za Jaime’m i uśmiechnęła się delikatnie. Budynek robił wrażenie. Znajomość jego historii tylko dodawała emocji. Zwłaszcza wzmianka Morettiego o zmarłych ludziach, sprawiła, że na jej ciele pojawiła się gęsia skórka.
    — Pewnie — przytaknęła, bo byłoby głupio, nagle zrezygnować. Zwłaszcza, że tak bardzo starali się wspólnie o te zwycięstwo — wiem, że to nieracjonalne i nauka obala istnienie duchów i… Ale myślisz, że te miejsce może być jakoś nawiedzone? — Spytała cicho, kierując się w stronę budynku. Chyba naoglądała się za dużo filmów, bo czuła niepokój, a przecież dobrze wiedziała, że nic jej się nie może stać, bo duchy i potwory nie istniały… Miała jednak wrażenie, że czuć w tym budynku śmierć i to wcale nie było tak cudowne.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  135. Jerome nie lubił tej umiejętności, którą bez wątpienia posiadał – potrafił doprowadzić ludzi na sam skraj przepaści, tak by stanęli twarzą z twarz ze swoimi najgorszymi koszmarami. Mniej bądź bardziej świadomie prowadził ich za rękę na to nieuniknione spotkanie, właściwie niczego nie oczekując. Zrobił to z Jennifer i teraz to samo robił z dziewiętnastolatkiem, przez co czuł się dziwnie pusty w środku, jakby wyprany z emocji, zaraz jednak zaczął odczuwać wobec siebie samego pewne obrzydzenie. Nie wiedział, co powodowało ludźmi, którzy otwierali się przed nim, pozwalając zaglądać tam, gdzie inni nie mieli wstępu. Zauważył jednak, że później było im lepiej. Jakby to wywleczenie całego gnijącego gdzieś w środku ścierwa na wierzch, wręcz wyszarpanie go kawałek po kawałku, było oczyszczające. Patrząc teraz na Jaime’ego, który ewidentnie toczył wewnętrzną walkę, Jerome nie wiedział, czy chciał być osobą. Tą, która wywleka z człowieka to, co najgorsze. Najwyraźniej jednak, jako jeden z nielicznych, potrafił to udźwignąć. Wywlec, ale nie wykorzystać, nie obrócić przeciwko właścicielowi tego, co ujrzało światło dzienne. Po prostu przyjąć.
    Zaczekał więc tak, jak Jaime go poprosił, choć jednocześnie czuł się paskudnie. Zdecydowanie bardziej wolał ofiarowywać te dobre emocje, tak jak podczas skoku na bungee i nie brać udziału w tym, co działo się teraz, nie być częścią tego osobistego koszmaru, ale widać życie miało co do niego inne plany. I to nie tak, że Jerome nie chciał udzielić Morettiemu wsparcia, że nie chciał przy nim być, pomóc mu. Chciał, chciał całym sercem, ale jednocześnie już zawsze miał być osobą, która doprowadziła go do tego momentu. I wtedy Jaime wypowiedział słowa, które przechyliły szalę.
    Brunet zamarł, czując, jak oślizgły dreszcz spływa w dół jego pleców. Widziałem śmierć mojego brata. Jerome zamrugał i cofnął się o krok, a kiedy łydkami dotknął krawędzi sofy, opadł na nią ciężko, mocno zaciskając palce na chropowatym materiale. Jedenaście. Jedenaście lat. Za mało, żeby umierać, prawda? Dokładnie tyle samo miał Nahuel, kiedy pochłonął go ocean i już nigdy nie oddał jego ciała.
    — To zawsze będzie nasza wina — powiedział zagadkowo, po czym przybrał pozycję bliźniaczą do tej, w której siedział Jaime. Schowawszy twarz w dłoniach, trawił i mielił jego słowa głęboko w swoim wnętrzu, analizując i łącząc fakty, pomiędzy które wplatały się obrazy z jego własnej przeszłości. Po jego prawej ręce przebiegło natarczywe mrowienie, przez co dwudziestoośmiolatek odsunął ją od twarzy, zginając i prostując palce. Do dziś czuł miejsce, po którym prześlizgnęła się dłoń Nahuela, ostatecznie rozpaczliwie zaciskając się na przerażającej pustce. Pulsowało, jakby pod powierzchnią pełzało coś niespokojnego, przypominając o sobie w najmniej spodziewanych momentach, aczkolwiek teraz był na to przygotowany i wcale nie dziwił się temu, że dotknął go ten fantomowy ból, choć jego kończyna pozostawała nienaruszona.
    — Co się wtedy stało? — spytał cicho, prostując się i ostrożnie zerkając na siedzącego obok Morettiego. To, co teraz miało się wydarzyć, będzie wyjątkowo nieprzyjemne i bolesne, z czego Jerome doskonale zdawał sobie sprawę i bardzo, bardzo nie chciał robić tego temu młodemu chłopakowi, lecz kto inny, jeśli nie on? Jaime powiedział a i teraz Marshall musiał wyszarpać z jego gardła pozostałe litery alfabetu. Bo to zawsze było konieczne. Musiałby być okrutny, zostawiając go teraz samego z całym tym rozgrzebanym gównem, jakkolwiek by to nie brzmiało. Wolał więc wepchać dłonie w to bagno i spróbować posprzątać razem z nim, nawet jeśli miał się przy tym cholernie wybrudzić. To jednak oznaczało, że całe to błoto nie wyląduje na nastolatku i być może przez to będzie mu łatwiej. Choć odrobinę. A to wystarczało, by zakasać rękawy.
    — Nie wypadek. Nie choroba. Więc co, Jaime? Za co się obwiniasz? — drążył, z trudem przepychając kolejne słowa przez wyjątkowo ściśnięte gardło, nie zauważając, że trząsł się przy tym lekko pod wpływem targającym nich emocji. — Czemu jest winien dziewięcioletni chłopiec?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może jeszcze o tym nie wiedzieli. Ale mogli sobie nawzajem pomóc. Najprawdopodobniej. A przynajmniej Jerome, wiedząc już więcej niż Jaime, chciał, żeby tak było. I wiedział, czuł, że kiedy opowie mu swoją historię, dziewiętnastolatek zrozumie. Pozna powód jego momentami dziwnego zachowania. I będzie wiedział, dlaczego Jerome został. Dlaczego siedział tu teraz z nim, cofając się lata wstecz, do miejsca, w którym żaden z nich nigdy nie chciał się znaleźć.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  136. [A to dzwoni mi jeszcze bardziej i coś kojarzę, ale bez szczegółów XD
    Zaś co do wątku, to trochę pomyślałam i w głowie narodziło mi się kilka pomysłów. Maisie wróciła na studia, więc jeśli założymy, że na NYU też są zajęcia ogólnouniwersyteckie, to mogliby wylądować na takich zajęciach. Mogłyby dotyczyć jakiegoś zagadnienia z psychologii, jak np. sprzedać się, aby dobrze wypaść na rozmowie kwalifikacyjnej albo jakiś innych społecznych, które wymagają współpracy w parach.
    Kolejny pomysł zakłada, że znają się z przeszłości, przez rodziców. Maisie czasami z rodzicami mogła przyjeżdżać do niego i na odwrót. Mogliby się bawić jako dzieciaki w trójkę, bo jeszcze z jego bratem, ale potem kontakt jakoś ucichł i teraz przypadkiem spotkają się w Nowym Jorku.
    Trzeci pomysł, to tinder-randka. Spotkanie i jakieś problemy.
    Albo możemy zrobić misz-masz wszystkiego albo pomyśleć nad czymś zupełnie innym :D]

    Maisie

    OdpowiedzUsuń
  137. Uśmiechnęła się szeroko i oparła jednym łokciem o blat stołu, na dłoni zaś podtrzymując głowę.
    - Po czym stwierdzam, że urwałeś się z choinki? A no po tym, że wydaje mi się, że jesteś w jakimś sensie tak samo pokręcony, co ja - zaśmiała się pod nosem. - A jeśli chodzi o ten symbol, to chodziło mi o to, że rzeczy czysto materialne mogą być odzwierciedleniem naszej natury lub wydarzeń, jakie miały miejsce w naszej przeszłości. Granat jest dla mnie o tyle szczególny, że nie wiąże się jedynie z przeszłością, ale też z teraźniejszością. Ale to dłuższa historia… W sumie stworzyła mnie cała - przyznała z delikatnym uśmiechem. - Kiedy moi rodzice wzięli rozwód, tata wyjechał z moim bratem, Noah, do Nowego Jorku, a my z mamą zostałyśmy w Los Angeles. W sumie to było początkiem wszystkich rodzinnych dramatów, jakie się potem wydarzyły. Niedługo później tata zmarł, a raczej popełnił samobójstwo… Mój brat się wtedy załamał, zaczął błąkać się po całym świecie. A ja za nim. Chciałam go za wszelką cenę odnaleźć… Potem, pewnego dnia, zauważyłam na klamce swoich drzwi wejściowych siatkę z granatem, który miał wyryty podpis. To był Noah - westchnęła, z ciężkością na sercu wspominając tamten moment. - Z jednej strony się ucieszyłam, a z drugiej… Nie wiem. To wszystko jest bardzo pochrzanione - dodała, przenosząc wzrok znowu na płynące po szybie krople, chociaż teraz przypominały one bardziej drobne strumienie. Potem posłała chłopakowi wzrok pełen zrozumienia i… chyba wdzięczności, choć nie do końca pojmowała, dlaczego mu to wszystko powiedziała. Zwykle nie była aż tak otwarta. Nie, jeśli nie miało to pomóc w znalezieniu Woolfa.
    - Tak, czasem życie bywa nieprzewidywalne… - mruknęła, chwytając za kubek z parującą cieczą. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad jego słowami. - Nieprzypadkowo? Co masz na myśli? Bo chyba teraz to ja nie rozumiem - przyznała, upijając łyk. Czyżby też z jego osobą wiązała się jakaś głębsza historia?
    Zaczęła analizować wszystkie kawałki układanki i jedyne, co jej się nasunęło, to to, że być może chciał coś lub kogoś, w jakiś sposób upamiętnić. Czy w Miami ktoś na niego czekał...?
    - Możesz mi zdradzić coś więcej? - zapytała wprost, obracając kubek w dłoniach, mierząc go wzrokiem. - Naprawdę mam wrażenie, że coś nas łączy. Nie potrafię tego jednak nazwać… Określić… Hm - mruknęła, przygryzając delikatnie dolną wargę. - Porzucenie domu niestety wiąże się z tym, że czasami nie możemy pojawić się tam, gdzie byśmy chcieli. Ale zawsze wspomnienie o nim w głowie zostaje.
    Ale czy to aby na pewno dobrze? Może właśnie powinno wyparować?
    - Tata już nie żyje od wielu lat. I na co dzień o tym nie myślę, ale… Cóż, czasem są takie chwile, kiedy po prostu chciałoby się go przytulić i zapytać o radę. Tak normalnie i zwyczajnie, jak się odwiedza koleżankę, czy zwykły sklep spożywczy. A tu kawałka pewnej codzienności już nie ma… Chociaż i tak wykrzywia się ona we wszystkie strony świata - mruknęła, zajadając się ciastem.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  138. Cieszyła się z wygranej i samej wycieczki. Z uwagą słuchała słów przewodnika, który opowiadał o historii tego budynku. Zaciekawił ją, gdy rozpoczął mówić o samych stworzycielach tego projektu, krótka anegdota o tym, jak dawny właściciel ziemi nie chciał dopuścić do sprzedania tego terenu i wybudowania budynku, który w tamtych czasach wydawał się zupełnie oderwany od panującej rzeczywistości… To było ciekawe, owszem, ale Elle to wszystko już wiedziała, bo przeczytała o tym w niejednym podręczniku, gdy przygotowywali się do konkursu. Musiała jednak przyznać, że przewodnik miał umiejętność nawiązywania kontaktu z tłumem.
    Mówienie szło mu gładko i dziewczyna widziała, że sprawiało mu to przyjemność. W ten sposób, ona sama czuła większe zainteresowanie względem jego słów. Mimo wszystko była odrobinę zawiedziona, bo na ten moment wszystko, co usłyszeli… Mogli się dowiedzieć tego wszystkiego sami, tak po prostu.
    — Może pan powiedzieć coś więcej o tych śmierciach? — Spytała niewinnie. Wiedziała, że to bardzo interesowało Jaime’go. Co prawda ona w tym miejscu poczuła się trochę nieswojo. Spojrzała jednak na kolegę i uśmiechnęła się lekko. — Ten temat wydaje się bardzo ciekawy. O ile o samym projekcie, historii etapu jego budowania można znaleźć bardzo dużo informacji, tak na temat tych zgonów… Nie ma prawie nic — powiedziała, wpatrują się pewnie w przewodnika. Liczyła, że opowie jakąś historię na ten temat, ale na jego twarzy pojawiło się jedynie zmieszanie. Widziała, jak spojrzeniem rozgląda się dookoła, jakby szukał w kimś wsparcia.
    — Panienka nie powinna interesować się takimi tematami — skomentował, a Elle tyko wywróciła oczami.
    — Pf, gdybym jeszcze była panienką — wyszeptała cicho, pochylając się w stronę kolegi — ten facet zachowuje się dziwnie. Jakby coś wiedział, ale nie chciał powiedzieć… Widziałeś, jak się rozglądał, dookoła, gdy zapytałam czy mógłby powiedzieć coś więcej? — Szeptała dalej cicho, gdy przewodnik z wycieczką ruszył powoli do przodu. Elle z Morettim jeszcze przez chwilę stali w miejscu.
    — Coś tutaj nie gra, moim zdaniem. Coś jest na rzeczy — mruknęła. Nie była jednak pewna czy chciałaby wiedzieć, co dokładnie. Takie zagadki nieszczególnie ją interesowały. Miała na głowie wiele innych rzeczy, ale musiała przyznać, że zachowanie przewodnika, wzbudziło w niej zaintrygowanie.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  139. W całym swoim życiu na szczęście nie doświadczyła żadnej straty. Jeszcze i tak naprawdę nie mogła nawet pomyśleć, czy gdyby widziała na własne oczy śmierć kogoś bliskiego to byłaby w stanie później wykonywać taki zawód czy w ogóle przeszłoby jej to nawet przez myśl. Rudowłosa była otwarta na wszystko, lubiła uczyć się nowych rzeczy i chętnie dowiedziałaby się na temat tych konkretnych studiów jak najbardziej, ale z kolei, ile mogła wyciągnąć od studenta, który tak na dobrą sprawę dopiero jakiś czas temu zaczął studiować? Była też zaskoczona, że się dogadują. Jeszcze chwilę temu Carlie na niego wrzeszczała, a teraz, jak gdyby nigdy nic siedzieli sobie w taksówce, z Babe niemal pchającą się na jego kolana i na luzie rozmawiali o studiach chłopaka. To było naprawdę zaskakujące, ale rudowłosa musiała przyznać, że taki obrót spraw pasował jej o wiele bardziej niż jakby miała dzwonić po kartkę, bo coś mu się stało. Nie widziała siebie za to oddanej do farmy na badania, tego chyba nie byłaby w stanie przeżyć. A raczej za życia nie byłaby w stanie pogodzić się z myślą, że później ktoś mógłby obserwować jak jej ciało się rozkłada, jakie robaki tam żyją… ta myśl była po prostu przerażająca i chyba o wiele bardziej wolała tradycyjny pochówek, ale o to się jeszcze przecież martwić nie musiała.
    Carlie była ciekawa, czy kawiarnia faktycznie będzie przyjazna zwierzętom. Takich była masa w Nowym Jorku, ale czasem faktycznie trudno było znaleźć coś, gdzie wpuściliby ludzi. Miała jedną restaurację, gdzie mogła zjeść obiad i spotkać się ze znajomymi, mając jednocześnie przy sobie Babe, która siedziała pod stołem i grzecznie czekała, ale nigdy nie było tak naprawdę wiadomo. Na wszelki wypadek wzięła ją na ręce, gdy wchodzili do restauracji.
    — Mam nadzieję, że nas, a bardziej mnie, stąd nie wygonią — powiedziała, gdy weszli do środka i parę osób faktycznie się za nimi obejrzało, a zwłaszcza, gdy Babe się odezwała po swojemu zwracając na siebie uwagę obecnych tu klientów.
    — Mogę jakoś państwu pomóc? — zagadnęła ich młoda dziewczyna o ciemnych włosach i w okularach. Uśmiechała się przyjaźnie i zaciekawiona czasem zerkała w stronę świnki trzymanej na rękach przez Carlie.
    — Można tu ze zwierzętami? Nie widziałam żadnej tabliczki, a Google pokazuje, że śmiało można przychodzić z czworonogami — zapytała kierując nacisk na słowo czworonogi, bo w końcu Babe pieskiem ani kotkiem nie była i dobrze było mieć jasną sytuację. Czuła już zapach kaw, herbat i czekolady i naprawdę chciała usiąść na miejscu i czegoś dobrego się napić, a nie gonić po mieście i szukać kawiarni, która będzie przyjazna zwierzętom.
    — Oczywiście, zapraszam tędy — powiedziała prosząc, aby podążali za nią.
    Carlie zerknęła na chłopaka i lekko się uśmiechnęła, chyba nieźle im się trafiło.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  140. Villanelle z reguły nie była podejrzliwa, ale przewodnik zwyczajnie dał wyraźnie po sobie poznać, że nie chce odpowiadać na jej i Jaim’ego pytania. Jakby się naprawdę obawiał, że może powiedzieć za dużo lub coś nieodpowiedniego. To tylko wzbudziło bardziej ciekawość Elle. Blondynka potrafiła być uparta, a jej mąż doskonale o tym wiedział. Zresztą, sam Moretti również zdołał się przekonać, że jest ambitna i dąży do swoich celów. W końcu już na samym starcie powiedziała, że chce ten konkurs wygrać i… Wygrali go.
    — Możliwe? —Spytała cicho, spoglądając na kolegę, jakby właśnie usłyszała najgłupsze pytanie na świecie — na pewno, widziałeś jego minę — cały czas szeptała, jakby odezwanie się za głośno, mogło sprowadzić na nich kłopoty. Chyba nie chciała zwracać w tym momencie na siebie i Jaim’ego dodatkowej uwagi przewodnika, skoro już i tak zadali oboje dość niewygodne dla niego pytania. Nie chciała go przypadkiem wkurzyć. — Nie wiem, co takiego mogło się wydarzyć. Tak szczerze mówiąc to o tych śmierciach usłyszałam po raz pierwszy od ciebie, ale… To jest dziwne — wymruczała cicho, powoli kierując się za wycieczką. Widząc, że jeden z pracowników ich uczelni odwrócił się, uśmiechnęła się do niego szeroko i uniosła obie dłonie z wyciągniętymi kciukami, robiąc po prostu okejkę co miało pokazać, że wycieczka i oprowadzanie jej się podoba.
    — Drugie wejście? — Powtórzyła marszcząc brwi i próbując przypomnieć sobie projekty, które znalazła. Zagryzła delikatnie wargę, cały czas próbując skupić swoje myśli na dokumentach, które oglądała.
    — O czym myślisz? — Spytała go cicho, kiedy zapytał o włamania. Potrzebowała kilkudziesięciu sekund, aż jej źrenice się powiększyły. Spojrzała na chłopaka z szeroko otwartymi oczami i pokręciła delikatnie głową — chyba nie myślisz, że… Cholera, Jaime nie możemy… Plan pokazywał, że niby jest jakieś wejście od podziemi, ale nie było dokładnie zaznaczone, w którym miejscu na zewnątrz ono się znajduje. Poza tym wiesz, jakie mielibyśmy kłopoty!? — Powiedziała to już normalnym tonem, ale przez to, że do tej pory cały czas szeptała, miała wrażenie, że krzyczy — gdyby ktoś nas nakrył — dodała cicho, chociaż w jej głowie zaczął układać się plan o którym raczej wolałaby nie mówić Jaime’mu. Jeszcze wpakowałby się w kłopoty, a przez to i ją samą, a tego naprawdę wolałaby uniknąć. — Katakumby zalewa na wiosnę, mamy jesień, niedługo początek zimy… Już lepsze od wchodzenia tu drugim wejściem byłoby po prostu sprawdzenie, czy te wejście do nich z tej strony na pewno jest porządnie… — przerwała, zakrywając pospiesznie usta dłonią, bo zorientowała się, że zamiast siedzieć cicho, powiedziała mu o tym, o czym myślała.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  141. [No i super, że wszystko się podoba :D W sumie to randka to może być randka w ciemno ustawiona przez znajomych, przez co nie będą wiedzieli z kim się umówili aż do momentu spotkania. Będą mieli coś charakterystycznego (czerwona sukienka, fioletowy kwiatek z kieszeni marynarki, itd.) i w zależności od jego jak potoczy się spotkanie można pomyśleć nad czymś dalej. Możemy iść w ten projekt albo wymyślić coś całkiem innego :D]

    Maisie

    OdpowiedzUsuń
  142. Jerome nie czuł się przerażony. Raczej zobojętniały i w pewien sposób zrezygnowany, ponieważ los naigrywał się z niego w okrutny sposób, a on nie mógł nic na to poradzić. Znowu. Ta dojmująca bezsilność budziła w nim złość, jakby te dwie emocje nie mogły egzystować bez siebie, lawirując jedna wokół drugiej niczym osobliwy układ dwóch karłowatych gwiazd. I tak jak czuł, jakby znajdował się za grubą i ciężką kotarą, która skutecznie tłumiła pochodzące z zewnątrz bodźce, tak jednocześnie w jego wnętrzu gorzał niespokojny płomień, liżąc krańce lejącego się po ziemi materiału. Jerome natomiast w tym momencie chętnie stanąłby i po prostu obserwował, jak cały świat płonie.
    Obserwował poczynania Jaime’ego z nieodgadnionym wyrazem twarzy i mimo że w jego wnętrzu działo się wiele, nie odzwierciedlały tego jego rysy. Nawet jego oczy zdawały się pozostawać bez wyrazu, choć gdzieś na dnie czarnych źrenic czaił się pewien niespokojny błysk. Być może brunet był w stanie wyobrazić sobie, przez co przechodził teraz dziewiętnastolatek. Być może nawet był w stanie więcej, niż tylko sobie wyobrażać. Wiedział to. Czuł to. Sam tego doświadczył. I to dlatego nie drgnął, podczas gdy chłopak nieco niespokojnie miotał się po pokoju, póki nie usiadł na nieustannie zajmowanej przez Marshalla sofie. Bo jak miałby mu pomóc? Jak załagodzić ten ból, który wwiercał się w ciało i umysł? W tym momencie ponownie nasunęła mu się pewna myśl – jemu nikt nie pomógł. A to dobitnie świadczyło o tym, że nie bez powodu spotkali się na szczycie Empire State Building, nie bez powodu w takich, a nie innych okolicznościach.
    Jerome odetchnął głęboko i łapczywie, jakby właśnie powracał z długiej i wyczerpującej podróży. Nadwyrężając wszystkie siły, niebotycznym wysiłkiem woli odsunął od siebie wszystkie niespokojne myśli, natarczywie domagające się teraz jego uwagi. Zepchnął je w daleki kąt umysłu, tak by w pełni móc skupić się na siedzącym tuż obok młodszym brunecie. To on był teraz ważny. I co ważniejsze, właśnie w tej chwili potrzebował Marshalla, bo może – co zabrzmi pewnie dziwnie i osobliwie – był on jedyną osobą na świecie, która była w stanie pomóc Morettiemu. I nie mógł przegapić tej chwili.
    Słuchał go więc uważnie i w skupieniu, podczas gdy natrętne myśli wyciągały swe pazurzaste łapska przez żeliwne i grube kraty niczym wściekli więźniowie na widok przechodzącego strażnika. Nie zważając na ich zwierzęce wycie, Jerome rysował w głowie obraz tego, co miało miejsce w dalekiej przeszłości, jednocześnie ważąc słowa, które już niedługo miał wypowiedzieć. W końcu, kiedy Jaime skończył mówić, a on sam ani razu mu nie przerwał, brunet zmienił pozycję. Obrócił się przodem do nastolatka, krzyżując nogi po turecku, przez co jedno jego ramię dotykało oparcia sofy. Chwilę wiercił się w tej pozie, nie wiedząc, co począć z rękoma, aż ostatecznie splótł palce dłoni ze sobą i zaczął kręcić młynka kciukami. Przez chwilę śledził ten ruch, po czym uniósł głowę, skupiając spojrzenie na twarzy Jaime’ego. Wiedział, że to, co teraz powie, wyjaśni wszystko, co do tej pory wisiało między nimi, nieodgadnione. I miał nadzieję, że jego słowa sprawią, że Jaime poczuje się lepiej. Choć odrobinę. Że zrozumie, kim się stał, pojawiając się zupełnie niespodziewanie w życiu Marshalla.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ty miałeś dziewięć lat. Ja szesnaście — zaczął i zaraz urwał, pozwalając, by te słowa w pełni między nimi wybrzmiały, przez co Jaime już być może dobrze wiedział, jaki będzie ciąg dalszy tej historii. — Nahuel miał wtedy jedenaście lat, dokładnie tak, jak Jimmy — kontynuował, nie chcąc niczego zatajać, wręcz przeciwnie, zależało mu na tym, by wywlec na wierzch wszystkie podobieństwa, ale też i różnice. — Od małego pływaliśmy z ojcem kutrem rybackim, uczyliśmy się zawodu. Na Barbadosie nie ma nic dziwnego w tym, że jedenastoletni chłopcy wypływają ze swoimi ojcami i braćmi na ocean. Był wrzesień. Pewnego dnia zaskoczył nas sztorm. W pośpiechu zwijaliśmy sieci, zabezpieczaliśmy kuter… Nawet nie jestem w stanie powiedzieć, co dokładnie się wydarzyło. Czy Nahuel o coś się potknął, czy zmyła go wysoka fala? A może jedno i drugie? Nie pamiętam. Za to do dzisiaj wyraźnie widzę moment, w którym traci równowagę. Zdążyłem wyciągnąć rękę. Lewą. Prawą trzymałem się burty. Poczułem tylko, jak dłoń Nahuela prześlizguje się po tej ręce, ale lało niemiłosiernie… I jego palce zacisnęły się w pustce. Widziałem ten błysk zrozumienia w jego oczach, wiesz? Że to już. Że właśnie minął ten ułamek sekundy zawierający w sobie cień szansy. I w kolejnej sekundzie już go nie było.
      Mówił dość lakonicznie, krótkimi zdaniami, a jego niewidzące spojrzenie utkwione było w jednym punkcie, zawieszonym gdzieś w bliżej nieokreślonej przestrzeni. Kiedy skończył, milczał przez dłuższą chwilę, dopóki jego ciałem nie wstrząsnął lekki dreszcz i wtedy też jego wzrok się wyostrzył, skupił się ponownie na siedzącym obok brunecie.
      — Nie złapałem go — powiedział, kręcąc głową i uśmiechając się smutno. — Ale ciebie tak. Rozumiesz, Jaime? Ciebie tak. Dlatego polecę z tobą do Miami. A kiedy będziemy na Barbadosie, na moim ślubie, zabiorę cię na grób Nahuela.
      To wszystko. Nie czuł, by powinien dodawać coś jeszcze. I o dziwo, uśmiechał się. Lekko i niepewnie, ale jednak się uśmiechał, jakby ze spokojem, którego ten szczególny rodzaj czuł pierwszy raz od dawna. Pierwszy raz od długich dwunastu lat.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  143. Minęło już tak wiele lat, a to, co obydwaj przeżyli, miało w nich zostać już na zawsze i nie było od tego ucieczki. Jerome zdążył zaakceptować fakt, że to wydarzenie miało miejsce w jego życiu, że wpłynęło na niego i go zmieniło, pozostawiając na nim swego rodzaju piętno. Czy to jednak oznaczało, że gdyby miał taką możliwość, nie cofnąłby czasu? Oczywiście, że by cofnął. Za wszelką cenę pragnął zwrócić życie Nahuelowi, ale nie posiadał takiej mocy, tak jak Jaime nie mógł przywrócić życia Jimmy’ego. Żaden z nich nie mógł odzyskać brata. Ale można było pokusić się o stwierdzenie, że po tak długim czasie przewrotny los zaoferował im coś w zamian – siebie nawzajem. Być może przez te lata jakaś nieznana siła mozolnie pchała ich ku sobie, ciągnąc ich niemalże z dwóch różnych końców świata, nie tyle geograficznych, co choćby społecznych, aż wreszcie ich drogi przecięły się w konkretnym punkcie i splotły ze sobą, tworząc skomplikowaną i wijącą się ścieżkę.
    Mimo że prowadzili trudną rozmowę, Jerome czuł wyłącznie spokój, miał bowiem silne przeświadczenie, że znajdował się we właściwym punkcie czasu i we właściwym miejscu, z właściwym człowiekiem, jakby ta chwila została stworzona i zaaranżowana specjalnie na ich potrzeby. Tak, by obje mogli z niej wyciągnąć coś dla siebie, być może zaleczyć otwarte latami rany i spojrzeć na pewne sprawy z innej perspektywy. Jakby to cały wszechświat zmówił się, by właśnie teraz zetknąć ich ze sobą i naprawić kilka popełnionych na przestrzeni lat błędów całego uniwersów, które rezonowały na otaczającą ich rzeczywistość, rozchodząc się kolistymi falami.
    — Nie powinno — przytaknął, czując na swoim ramieniu przyjemny i pokrzepiający ciężar. — Och, Jaime, nie musi ci być przykro. Nie powinno ci być przykro. Nie przeze mnie. Masz swoją historię. Swoją własną przykrość. I dlatego to zawsze będzie nasza wina, prawda? — parsknął krótko, ni to z żalem, ni to ze śmiechem, po raz kolejny powtarzając te słowa, które chciał jeszcze rozwinąć. — Minęło tyle lat i zawsze wydawało mi się, że już to przepracowałem. W końcu co mógł wtedy zrobić szesnastolatek, prawda? Albo dziewięciolatek. Ale zawsze z tyłu głowy siedzą te wszystkie myśli. A gdyby udało mi się go złapać? Gdybym to ja wtedy zwijał tę linę, co on? Gdybym kazał mu się wcześniej schować? I te wszystkie cholerne pytania zawsze pozostaną bez odpowiedzi, nawet jeśli ktoś usilnie powtarza ci, że nie mogłeś nic zrobić. Bo ty wiesz, że mogłeś. Analizujesz w głowie tę sytuację po tysiąckroć i wiesz, że mogłeś. To zawsze będzie nasza wina — westchnął, kręcąc głową, a następnie spojrzał na dziewiętnastolatka mimo wszystko z ciepłym i jakby pokrzepiającym uśmiechem. — Ale tę winę można udźwignąć. Może nie pogodzić się z nią, ale zaakceptować jej obecność. — Zamilkł na krótką chwilę, przyglądając się uważnie młodszemu brunetowi. Mimo tak wielu podobieństw, była między nimi znacząca różnica. Różnica, która sprawiała, że Jerome ruszył na przód, ku światłu, natomiast Jaime zdawał się nieustannie błądzić w mroku, przez co Marshall się o niego martwił, współczuł mu i jemu również było przykro, choć nie powiedział tego na głos.
    — Wina. Ból — powiedział te słowa tak, jakby spluwał na chodnik. — Zawsze z nami będą. Ale Jaime, nie możesz tego robić. Nie możesz się w nich rozsmakować — powiedział z naciskiem i rozgoryczeniem, obdarzając chłopaka ciężkim i mocnym spojrzeniem, jakby właśnie próbował wymóc na nim pewną obietnicę. — Masz prawo żyć dalej. Z ciężarem. Z wiszącym nad tobą cieniem. Ale masz prawo żyć dalej, Jaime i nikt ci tego nie odbierze, chyba że ty sam się na to zdecydujesz. I proszę, Jaime, nie chcę, żeby to była twoja ostatnia decyzja. Oni nie mogli wybrać, prawda? Ale my możemy i nie powinniśmy tego zaprzepaścić — urwał, zauważając, że oddycha niezwykle ciężko, a jego wręcz rozpalone spojrzenie gorączkowo błądziło po twarzy nastolatka. Bał się o niego. Nie chciał, by Jaime pozwolił się temu wszystkiemu pogrążyć. Ale może teraz miało być mu łatwiej? Może właśnie po to Jerome stanął na jego drodze?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Spójrz na siebie, Jaime. Popatrz, co właśnie robisz — odezwał się po kolejnych słowach bruneta, jakby z niedowierzaniem kręcąc głową. — Współczujesz mi. Przepraszasz mnie, za co właściwie? Troszczysz się o mnie. Potrafisz to wszystko, Jaime. I to samo musisz zrobić dla siebie.
      Po raz kolejny odetchnął ciężko i przetarł twarz dłonią. Tak jak wcześniej czuł spokój, tak teraz zaczynało mu towarzyszyć swego rodzaju wyczerpanie. Miał wrażenie, że choć powiedzieli sobie to wszystko, to przed nimi wciąż była daleka droga, pełna niespodziewanych zakrętów i przeszkód do pokonania, lecz gdzieś tam na jej odległym końcu majaczyło słabe światełko.
      — Na pewno ci opowiem. Ale może już nie dziś? — zasugerował tonem znacznie lżejszym niż dotychczas i uśmiechnął się słabo. — Dziś chyba mamy już wystarczająco wiele do przetrawienia — zaśmiał się ponuro, machnąwszy niedbale ręką, jakby dłonią chciał objąć wszystko to, nad czym powinni się zastanowić. — Cieszę się, że cię złapałem. Jakby tym razem los nie chciał, żeby coś ważnego wymknęło mi się z rąk.

      Ja również! – JEROME MARSHALL 🖤

      Usuń
  144. Być może Jerome radził sobie lepiej, ponieważ był starszy, kiedy dotknęło go to tragiczne wydarzenie? Bez wątpienia rozumiał wtedy więcej, niż dziewięciolatek i choć z perspektywy czasu obydwoje byli dziećmi w momencie utraty swoich braci, to jednak na barkach Marshalla spoczywało więcej przeżytych lat i może dlatego był w stanie udźwignąć więcej? Nigdy też nie korzystał z pomocy psychologów czy też psychoterapeutów. Nikt nawet o tym nie pomyślał w mieścinie tak małej jak Rockfield, poza tym, nie oszukujmy się – takie tragedie jak ta, która dotknęła ich rodzinę, może niezbyt często, ale jednak miewały miejsce w tego typu miasteczkach, gdzie ich mieszkańcy żyli z tego, co wydarli ziemi lub oceanowi własnymi rękoma. Teraz, kiedy Jerome miał już dwadzieścia osiem lat, był zdania, że z pewnymi demonami człowiek mógł poradzić sobie wyłącznie sam.
    Mimo wyraźnego zmęczenia, czuł się po tej rozmowie zaskakująco dobrze. Miał wrażenie, że jego relacja z Morettim wskoczyła na zupełnie nowy poziom. Wcześniej było między nimi zbyt wiele niedopowiedzeń i tajemnic, które wisiały w powietrzu, doskonale wyczuwalne przez nich oboje. Teraz już dobrze wiedzieli, o co chodzi i prawdopodobnie nie potrzebowali więcej słów, by wiedzieć, jak ta relacja była ważna zarówno dla jednego, jak i drugiego. Wszystkie te podobieństwa, bliźniacze wręcz doświadczenia, a także symboliczny wydźwięk tego, co miało miejsce na Empire State Building; wszystko to mówiło samo za siebie i składało się w jedną, zgrabną całość. Przed tą nocą i porankiem Jerome poniekąd wstydził się tego, jak bardzo ważny w tak krótkim czasie stał się dla niego Jaime. I cholernie obawiał się tego, że chłopak najzwyczajniej w świecie spłoszy się, kiedy się o tym dowie. W końcu, jakby nie patrzeć, Marshall był dla niego obcym facetem, który coś sobie ubzdurał przez własną nieciekawą przeszłość. Teraz z kolei nie miał wątpliwości co do tego, że Jaime zrozumie i że – być może – wcale nie będzie to dla niego dziwne czy też odpychające.
    — To już coś, w sam raz na początek — zauważył, kiedy dziewiętnastolatek oznajmił, że spróbuje. — Nie wiem właściwie, czemu u mnie to tak przebiegło — dodał, wzruszając ramionami. — Czemu byłem w stanie ruszyć na przód, mimo że to zawsze będzie we mnie siedzieć. Chyba po prostu każdy musi zrobić to na swój sposób. Znaleźć własną drogę — powiedział, lekko marszcząc przy tym brwi. Nie potrafiłby wprost odpowiedzieć na takie pytanie. Nie mógł dać Jaime’emu gotowej recepty na ruszenie z miejsca, nie mógł podsunąć mu przepisu na sukces. Sam właściwie niewiele pamiętał z okresu tuż po śmierci Nahuela, jakby w jego pamięci ziała pozbawiona wspomnień luka. W pewnym momencie jednak coś go tchnęło. — To pewnie zabrzmi głupio. Ale musisz zrobić ze śmierci Jimmy’ego swoją siłę. Tak, śmiej się — zachęcił go i sam zaśmiał się krótko, wiedząc, jak absurdalnie to brzmiało. — Nie powiem ci, jak. Ale wiem, że zawsze, kiedy było mi gorzej, zaszywałem się na cmentarzu i gadałem do białego nagrobka. Cholera — mruknął, kiedy uświadomił sobie coś jeszcze. — Teraz będzie to nieco utrudnione — zauważył i westchnął, bo przecież Jaime’ego też dzielił teraz pewien kawałek od brata. Kolejne podobieństwo?
    — Nie ma sprawy, Jaime. Powiem ci szczerze, że chyba nie robiłem tego tylko dla ciebie, ale też poniekąd dla siebie. Jeśli rozumiesz, co mam na myśli, a po tym wszystkim, co powiedzieliśmy, chyba rozumiesz — oznajmił, uśmiechając się lekko, po czym zebrał się w sobie i wstał z kanapy. Ewidentnie przyszedł na niego czas i Jerome czuł, że jeśli zostawi teraz Morettiego samego, to nie będzie musiał martwić się o jego stan i zdrowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Może w samolocie? Ile właściwie leci się do Miami? — zagadnął, narzucając na siebie kurtkę. Powoli, powolutku ich rozmowa wchodziła na całkiem zwyczajne tory i było to przyjemne. Tym przyjemniejsze, że wszelkie wspomniane niedomówienia zniknęły. — Masz mój numer, w razie czego dzwoń — poinstruował go, niczym starszy brat, kiedy już wsunął buty i znalazł się pod drzwiami. — Tym bardziej, gdybyś gorzej się poczuł. Oko masz cudowne, ale bardziej martwi mnie ten brzuch. Uczyli już was tam pewnie na studiach, jakie obrażenia mogą wywołać kopnięcia i jak je rozpoznać? — spytał z rozbawieniem powoli wracającym do jego jasnych oczu. — No, to będziesz wiedział, kiedy reagować — dodał, a następnie jak gdyby nigdy nic wyciągnął rękę i bezceremonialnie potarmosił czuprynę bruneta, wzburzając jego kręcone włosy. A chwilę później już go nie było.

      [Jeśli o mnie chodzi, to możemy przeskoczyć do wycieczki ^^
      I poproszę linka do piosenki!]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  145. [Pewnie, już zaczynam :D]

    Dla Maisie, która wychowywała się w rodzinie naukowców, nauka stanowiła bardzo ważną część życia. Nawet, kiedy była na morzu, cały czas się czegoś uczyła. Zawsze miała przy sobie jakieś naukowe książki czy artykuły na czytniku. Zawsze starała się być na bieżąco ze wszystkim, a kiedy schodziła na ląd, to nim szła na imprezę, sprawdzała co ciekawego działo się w naukowym świecie. Dla niektórych stanowiło to spore zaskoczenie. W końcu była tylko pokojówką, która sprząta kajuty. Rzeczywistość rysowała się zgoła inaczej, a Maisie po prostu lubiła się uczyć. Ponadto od samego początku była przekonana, że kiedy na stałe zejdzie na ląd, to w końcu pójdzie na studia. Podejmując się pracy na statku, wiedziała, że wcześniej, czy później podejmie karierę naukową. Zdawała sobie sprawę, że jej wiek może stanowić przeszkodę. W końcu była dopiero na pierwszym roku, choć powinna skończyć, jednak jej to w ogóle nie przeszkadzało. Mając dwadzieścia cztery lata i będąc na pierwszym roku i tak miała więcej osiągnięć niż niejeden z jej znajomych z roku. Co prawda wszystko dzięki rodzicom, ale nie przeszkadzało jej to. W dzisiejszych czasach znajomości ułatwiały życie i skoro miała możliwość, aby z nich korzystać, to głupotą byłoby, gdyby tego nie robiła.
    Maisie, prócz studiów, miała jeszcze pracę, którą uwielbiała (chociaż czasami drażniła ją do tego stopnia, że miała ochotę rzucić wszystko w diabły i zająć się czymś innym), a także życie towarzyskie, które stanowiło równie ważną część jej życia. Lubiła przebywać z ludźmi, a kiedy zostawała sama, zaczynała się nudzić. Lubiła wychodzić na spotkania, rozmawiać, pić kawę, czy iść na imprezę. Wszystko, byleby być w towarzystwie. Samotność ją dobijała i sprawiała, że miała ochotę wystawić język i udawać trupa.
    Ludzie w jej towarzystwie dobrze wiedzieli, że posiadała konto na portalu randkowym. Większość się dziwiła, że potrzebuje uciekać się do takich pomocy, część nazywała ją jakże przemiłym określeniem na najstarszy zawód świata, a część rozumiała, że to nic wielkiego, a randki są zwyczajnie fajne. Nic dziwnego, że kiedy Amelia zaproponowała jej randkę w ciemno, bez większego zastanowienia się zgodziła. Wątpliwości nastały dopiero później. Dzięki aplikacji przynajmniej co-nieco wiedziała o swoim przyszłym towarzyszu, teraz nie wiedziała dosłownie nic. Ani jak się nazywał, ani co robił, ile miał lat, ani nawet jak wyglądał. Nieco się bała, że to okrutny żart i zostanie umówiona z jakimś starym zboczeńcem, ale i tak chciała zaryzykować. Najwyżej potem będzie obmyślała zemstę, a w tym akurat była dobra. Z czasów szkoły średniej dawno wyrosła, jednak niektóre zachowania zakorzeniły się w niej na dobre.
    W poniedziałek, który wyjątkowo miała wolny, od rana chodziła po mieszkaniu i starała się jakoś przygotować na tę randkę. Miała nadmiar wolnego czasu, więc wyprostowała włosy i trochę poeksperymentowała z makijażem. Dostała nową paletkę cieni, więc musiała przetestować nowe odcienie. Wszystkie okazały się cudowne i nie mogła się doczekać, aby pokazać je znacznie szerszemu gronu. Postanowiła zacząć od dzisiejszego wieczoru.
    Ubrana w czerwoną, obcisłą u góry i rozkloszowaną u dołu sukienkę i wysokie, czarne szpilki strasznie żałowała, że pogoda była do kitu i nie mogła ubrać tej skórzanej kurtki z fajnym futerkiem i zamiast niej założyła płaszcz. Lubiła dobrze wyglądać, ale miała jeszcze na tyle oleju w głowie, aby nie narażać zdrowia i wolała, aby było jej ciepło niż potem wydać fortunę w aptece.
    Chwilę przed umówioną godziną wysiadła z taksówki, która zaparkowała pod restauracją, w której mieli zjeść kolację. Maisie nie znała tego lokalu, jednak po pierwszym rzucie oka podejrzewała, że nie jest to jedna z tych super eleganckich restauracji, lecz coś bardziej na studencką kieszeń. Zachichotała pod nosem, stanęła nieopodal wejścia i czekała aż jej randka przyjdzie.

    Maisie

    OdpowiedzUsuń
  146. Chłonęła spojrzeniem piękno wnętrza. Obserwowała uważnie zastosowane techniki, nie mogąc wyjść z zachwytu nad tym, jak wiele już lat miał ten budynek, a wciąż był w świetnym stanie. Podobało jej się to, że ludzie tak dbali o tę część historii, a jednocześnie łapała ją jakaś melancholia, że tak wiele rzeczy na tym świecie bywało zaniedbywane.
    Była ciekawa historii o której mówił Jaime, jednocześnie trochę się obawiała, bo niewytłumaczone śmierci zawsze budziły w niej lęk. Zresztą, chyba nie tylko w niej. Wiele było osób, które odczuwały w takich sytuacjach i słuchając takich historii strach. Nigdy nie było wiadomo, co konkretnie się za tym czai i… Minęło wiele lat, ale co, jeżeli historia miałaby się kiedyś powtórzyć? Jeżeli kiedyś, ktoś chciałby odwzorować karty historii? Villanelle miała dobitną świadomość, jak wiele psychicznych osób chodzi po tym świecie i na jak dużo ich stać.
    — Boże, o czym my w ogóle rozmawiamy — wyszeptała, uważnie przyglądając się koledze i nie wierząc, że w ogóle zaczęła myśleć o możliwości włamania się do katakumb. Kto normalny chciałby w ogóle zwiedzać te miejsce, wiedząc, że zginęło tam wiele osób i to w niewyjaśnionych okolicznościach? Zamrugała pospiesznie i pokręciła lekko głową, jakby miała się w ten sposób pozbyć z głowy myśli na temat dostania się do budynku niezauważonym.
    Podniosłą spojrzenie na jego twarz, kiedy się nad nią nachylił i wstrzymała oddech, nie odrywając od niego swoich oczu.
    — Jeżeli ktokolwiek nas złapie — wyszeptała cicho i sama się zdziwiła, bo brzmiało to tak, jakby właśnie potwierdziła jego plan. Jakby ten pomysł nie był głupi i naprawdę mogłoby być fajnie, zwiedzając piwnicę budynku, w której skrywało się wiele tajemnic. Zasłoniła dłonią usta, jakby właśnie się zorientowała, że przytaknęła mu. Powiedziała, że jeżeli ktokolwiek ich złapie, a to oznaczało, że brała też do głowy możliwość, że nikt ich nie złapie — chcesz tutaj wrócić w nocy?
    Szepnęła, zerkając w stronę przewodnika i uśmiechając się słabo. Coś jej podpowiadało, że muszą stwarzać teraz bardzo dobre pozory. A jeżeli chodziło o kamery przy zewnętrznym wejściu, musieli tylko na chwilę zerknąć od tamtej strony i się dobrze rozejrzeć, ale… Ale trwałą wycieczka.
    Złapała się za klatkę piersiową jedną dłonią, a drugą zacisnęła na barku kolegi i ugięła delikatnie nogi w kolanach, jakby właśnie miała osunąć się na ziemię.
    — Słabo mi — wyszeptała do Jaime’go, ściskając mocniej palce na jego ramieniu — profesorze potrzebuję wody, zapomniałam o tabletkach rano i… Muszę wyjść na zewnątrz — wiedziała, że w ten sposób powstanie zamieszanie, bo profesorowie z NYU dobrze wiedzieli, że Morrison miała problemy ze zdrowiem. Co prawda wiedziała, że świetnie z jej kartą zapoznani są ci, z wydziału architektury, ale plotki przecież roznosiły się szybko i chyba pierwszy raz cieszyła się z tego, że to działało w ten sposób — brakuje mi powietrza — dodała słabym głosem, niepostrzeżenie puszczając Morettiemu oczko, aby przypadkiem nie zaczął się denerwować i nie myślał, że naprawdę coś się jej stało.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  147. Choć praca Jerome’a była elastyczna, mężczyzna mimo wszystko nie chciał trwonić zbyt wielu wolnych dni. Zawsze oznaczało to nieco szczuplejszą wypłatę, a dla niego liczył się teraz każdy grosz. Może, jeśli chodziło o finanse, on i Jennifer nie znajdowali się w sytuacji podbramkowej, ale też bynajmniej na pieniądzach nie spali i Jerome, nauczony doświadczeniem, tak po prostu wolał mieć coś odłożone na przysłowiową czarną godzinę. Zdecydowanie lepiej czuł się z pewnym zapasem na koncie, niż gdyby miał żyć od wypłaty do wypłaty, skrupulatnie odliczając, czy aby na pewno wystarczy mu do kolejnego miesiąca. Stąd praca u Jaspera, w salonie fryzjerskim, była dla niego ważna. Posiadał pewne oszczędności jeszcze z Barbadosu, ale życie w Nowym Jorku do tanich nie należało i wiedział, że te szybko się uszczuplą. Tym bardziej, że niedługo on i Jen mieli wziąć ślub, nawet jeśli skromny i tylko w urzędzie, to i tak wiązał się on z pewnymi wydatkami.
    To właśnie dlatego termin ich małej wycieczki ustalili na sobotę, kiedy salon był czynny krócej, a kolejnego dnia zarówno Jerome jak i Jaime mogli jeszcze spokojnie odpocząć przed kolejnym, nadchodzącym tygodniem. Będąc gotowym do podróży już z samego rana, Marshall czekał na taksówkę przed schludnym i stosunkowo nowym budynkiem mieszkalnym, więc Jaime nie musiał czekać na niego nawet minuty.
    — Cześć — przywitał się, wskakując do wnętrza pojazdu i zatrzaskując za sobą drzwi. — Gotowy. Na pewno bardziej, niż na skok na bungee — przyznał, w myślach wracając do niedawnych wydarzeń i samo wspomnienie skoku wywołało w nim dreszcz ekscytacji, który spłynął w dół kręgosłupa. I może to dziwne, zważywszy na okoliczności, ze względu na które udawali się do Miami, ale brunet cieszył się na ten wypad. W tym momencie towarzyszyły mu wyłącznie pozytywne emocje, co samo w sobie było zaskakujące. Podejrzewał, że zmieni się to, kiedy dotrą na miejsce, ale teraz najzwyczajniej w świecie zamierzał cieszyć się lotem i perspektywą zmiany miejsca, tym bardziej, że w Miami – nawet jeśli tylko na chwilę – miał być po raz pierwszy.
    Godzinę później zamykał luk bagażowy usytuowany nad ich głowami i zajął swoje miejsce tuż przy szerokim przejściu.
    — A ja lubię — odparł, sięgając po pas. — I nigdy nie leciałem pierwszą klasą. Ładnie się szarpnąłeś — stwierdził, mrugnąwszy do niego porozumiewawczo i szybkim ruchem złączył ze sobą dwie części klamry. — Nigdy nie pytałem, ale twoi rodzice muszą być zamożni, prawda? Bo uczelniane stypendium chyba nie jest aż tak wysokie? — zapytał bez najmniejszego skrępowania, choć akurat to pytanie mogło uchodzić za niewygodne. Na dobrą sprawę on i Jaime wciąż się poznawali i było jeszcze wiele szczegółów, o których nie mieli pojęcia. Być może bladły one w porównaniu z tym, co obydwoje wzajemnie sobie wyjawili, ale wbrew pozorom były równie istotne.
    — Nie mógłbym nie polecieć, Jaime — powiedział, było to bowiem dla niego proste i jasne od samego początku, jak dwa razy dwa. — Wiem, że to ważne. I uświadomiłeś mi, że, cóż… Sam będę teraz bywał rzadko u Nahuela. Wcześniej mogłem tam iść w każdej chwili, nawet w środku nocy.
    Kiedy samolot osiągnął właściwy dla danej trasy pułap, zniknęło nieprzyjemne uczucie wbijania w fotel, a krótki sygnał dźwiękowy oznajmił, że można było odpiąć pasy, co też Jerome zaraz uczynił.
    — Okej, skoro nie lubisz latać to będziesz spał, czytał, słuchał muzyki? Czy mam zawracać ci gitarę i gadać o pierdołach? — spytał z rozbawieniem, wygodniej rozpierając się na wyjątkowo miękkim i dobrze wyprofilowanym, szerokim fotelu, jakich nie można było uświadczyć w klasie ekonomicznej.

    [Bardzo fajna i bardzo, ale to bardzo pasuje!]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  148. Nie była do końca pewna, dlaczego w ogóle postanowiła wziąć w tym udział. Ten pomysł był szalony, a ona była przecież odpowiedzialną studentką, żoną, a przede wszystkim matką dwójki dzieci. Nie mogła mieć splamionej kartoteki. Co prawda nie wiązała swojej przyszłości z niczym innym, jak z architekturą, ale chciała być nieskazitelna, a odnotowanie próby włamania, mocno by tę nieskazitelność nadszarpnęło.
    Jaime wzbudzał w niej jednak ciekawość odnośnie tego elementu budynku. Ciekawość i strach, a do tego dochodził jeszcze upór dziewczyny, bo nie spodobała jej się odpowiedź przewodnika. Gdyby tylko nie okazał zawahania i nie wyglądałby tak, jakby chciał coś ukryć, nie zawracałaby sobie głowy tymi katakumbami. W tej chwili jednak, cały czas zastanawiała się nad tym, co takiego może tam być lub co takiego się wydarzyło, że nikt nie chciał o tym mówić.
    Zdawała sobie sprawę z tego, że początek jej gry mógł nieco przestraszyć kolegę, ale szybko przecież dała mu znać, że to tylko gra. Co prawda nie uważała siebie za idealną aktorkę, ale w stresie profesorowie nie zwracali tak bardzo uwagi na drobne szczegóły, zwłaszcza, kiedy wiadomym było, że dziewczyna miała problemy zdrowotne.
    — Dziękuję profesorze — uśmiechnęła się słabo, podpierając się delikatnie o starszego mężczyznę, który pomógł jej wyjść na zewnątrz i nakrył swoją bluzą, bo na zewnątrz było już całkiem chłodno.
    — Pani Morrison, proszę jutro nie zapomnieć o tabletkach. Będę miał to na uwadze i przypomnę przy śniadaniu. Chyba nie chce pani wracać wcześniej z wygranej wycieczki? — Mężczyzna uśmiechnął się też do niej i upewnił się, że jest gotowa stanąć o własnych siłach i nieco odsunął się od niej — panie Moretti, proszę się zająć koleżanką. Skoro już jesteśmy na zewnątrz pozwolę sobie na krótką przerwę. Pani Morrison, mogę prosić o papierosy z kieszeni? — Spojrzał na sweter, który miała na sobie. Elle momentalnie wsunęła rękę i podała je profesorowi.
    — Mógłby pan tylko trochę odejść na bok? Dym źle na mnie działa, a w dodatku karmię synka i wolałabym nie wdychać tego świństwa — poprosiła z uroczym uśmiechem, a profesor odszedł kilkanaście metrów dalej, nie zwracając na nich uwagi.
    Chwyciła kubek od Jaim’ego i wypiła wodę z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
    — Dzięki za wodę — powiedziała, odnotowując informację od niego w pamięci. Mieli więc możliwość wejść do katakumb, bo kamery i tak nie działały — a jak mają jeszcze jakieś zabezpieczenia? Cholera nie wiem… Przecież, jak nas ktoś złapie to… To pieprzone włamanie do budynku zabytkowego — jęknęła, samej nie będąc pewną czy powinna się w to mieszać.

    [W ogóle teraz mi się przypomniało, że pisałaś o tym zwierzogrodzie, ale szczerze, to nie bardzo pamiętam, co tam w tej bajce było :<]

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  149. Nigdy nie było wiadomo co sobie wymyśli właściciel i może mogły tu wchodzić tylko pieski. Na szczęście prędko się okazało, że i dla Babe znajdzie się tu trochę miejsca, a oni nie musieli się martwić szukaniem kolejnego miejsca, w którym mogliby się napić czegoś dobrego. Babe dostała miseczkę ze świeżą wodą i to na ten moment byłoby na tyle, ale sama Carlie chyba wolała, aby nic nie jadła. Nie że nie ufała kawiarni, ale chyba nie czułaby się komfortowo wiedząc, że jej zwierzak zjada coś niesprawdzonego. Tak było po prostu bezpieczniej. Sama zainteresowana za to napiła się tylko wody, a następnie ułożyła pod krzesłem Jaimego, który faktycznie stał się obiektem zainteresowania świnki. Wybór był dość spory, ale podobnie jak jej znajomy wybrała czekoladę, tylko zwyczajną, ale na mleku kokosowym, piankami i z syropem karmelowym, a do tego wzięła dwa wegańskie ciasteczka i kawałek ciasta marchewkowego. Zamierzała się dziś porozpieszczać, a po części domagała się też cukru, a po takiej ilości na pewno będzie miała go aż nadto.
    — Jest trochę ludzi, więc na pewno ruch mają przez prawie cały czas — zauważyła rozglądając się. Wchodząc zauważyła parę osób, a im więcej ich było tym lepszy był to dla nich znak i prawdopodobnie kawiarnia była dobra, a nawet jeśli nie spełni ich oczekiwań to chociaż będą mogli sobie odpocząć. Miejsce też nie było wybitnie drogie, to z kolei tak wiele nie stracą, gdyby się okazało, ze zamówione przez nich napoje czy ciastka nie są szczególnie dobre.
    — Pracuję na weekendy w kawiarni, trochę stylizowanej na francuski klimat. A na co dzień studiuję architekturę. To z kolei nie jest aż tak ciekawe jak twoje, ale też czasem jest nawet ciekawie. Bardziej nie mogę się doczekać samej pracy — stwierdziła. Raczej nie były to studia, które wprawiały ludzi w zachwyt. Tylko jakoś nigdy sama nie zastanawiała się nad tym co jedni uważają za fajne, a co nie. Chciała to robić i zamierzała to robić, była pewna swojego wyboru, a tego trzymała się uparcie już piąty rok, co chyba zaskoczeniem było dla niej samej.
    — A w Super Women bawię się tylko czasami. Tylko mnie nie zdradź, nikt nie wie o moim drugim życiu — zażartowała. To byłoby całkiem zabawne mając drugie życie, jako super bohaterka, ale z tymi swoimi rudymi, wyróżniającymi się włosami raczej długo nie dałaby rady udawać dwóch różnych osób. — Nie no, tak na serio to mam nadzieję, że to była wyjątkowa sytuacja i następnym razem ani ciebie, ani kogokolwiek innego tak nie poznam. Wystarczy mi taka jedna historia na całe życie zdecydowanie.
    To był zdecydowanie najbardziej oryginalny sposób w jaki kogoś poznała, ale też i cholernie niebezpieczny. Była pewna, że gdyby sobie teraz wyobraziła tamtą scenę raz jeszcze, to dostałaby dreszczy.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  150. — Chyba masz rację — powiedziała cicho, walcząc jeszcze ze swoimi myślami. Pomysł wejścia do budynku, który stanowił zabytek, był… Głupi, nieodpowiedzialny, nierozsądny i zdecydowanie nieprzemyślany. Nie mogli zrobić czegoś takiego, tylko dlatego, że mieli takie widzi mi się i byli zaciekawieni ukrywaną tajemnicą. O ile w ogóle istniała, jakaś tajemnica. Całkiem możliwe, że jedynie ją sobie ubzdurali. — Chyba nie powinniśmy tego robić. No wiesz… Żadne z nas nie chce ryzykować — powiedziała powoli, ciągle myśląc nad tym. Nie, zdecydowanie nie mogła zachowywać się w ten sposób. Arthur, gdyby się dowiedział, że włamała się do katakumb… Byłby zawiedziony, a nie chciała tego. Mimo, że często się kłócili i zdarzały im się gorsze chwile, czuła, że popełnienie takiego błędu mogłoby zaważyć mocno na jej małżeństwie i życiu rodzinnym.
    — W domu czeka za mną mąż i dwójka dzieci — powiedziała, pewna, że nie da się namówić. Musiała teraz tylko przekonać Jaim’ego, że ten pomysł jest naprawdę głupi i nie warto ryzykować — jeżeli ktoś by nas złapał, on by się dowiedział… Boże, wziąłby mnie za skończoną wariatkę — powiedziała, marszcząc brwi — szukanie informacji w internecie wydaje się dużo ostrożniejsze i rozsądne. Wiesz, może tylko się niepotrzebnie nakręcamy — powiedziała po chwili, spoglądając na niego ciemnymi oczami.
    Poprawiła blond włosy i wsunęła jeden z kosmyków za ucho. Upiła jeszcze odrobinę wody i westchnęła cicho.
    — To jest pomysł głupców. To… To jest za duże ryzyko. Powinno nam wystarczyć źródło, jakim jest internet. No wiesz… Na pewno coś tam będzie napisane — powiedziała, a kiedy dostrzegła zbliżającego się profesora, zamilkła na chwilę. Utkwiła spojrzenie w koledze i słabo się uśmiechnęła.
    — Tak lepiej mi… Dziękuję za pomoc — oznajmiła nieco słabszym głosem i słabo uniosła kąciki ust w górę — nie wiem, jak mogłam zapomnieć tych leków. Wyjechałam na chwilę z domu i zapomniałam o swojej własnej rutynie. Głupia ja — mruknęła, uderzając się delikatnie w czoło otwartą dłonią. Pokręciła lekko głową i wzruszyła ramionami, zerkając na profesora — ustawiłam sobie przypomnienie już na wieczór i rano w telefonie — dodała, aby starszy mężczyzna ją usłyszał.
    — Jak wrócimy do hotelu możesz wpaść do mojego pokoju, mam ze sobą tablet… Możemy czegoś po prostu poszukać — szepnęła, kontrolnie zerkając w stronę profesora.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  151. Jen już bardzo dużo rzeczy na swoje oczy widziała i niewiele było rzeczy, które faktycznie mogłyby ją przestraszyć, czy od danej rzeczy odgonić. Przyzwyczaiła się do tego, że spotykani ludzie mili swoje wielobarwne historie; jedne były niemal cukierkowe, inne spowijała mgła tajemniczości, kryjąca za sobą piętno strasznej przeszłości. Wydawało jej się, że sama żyje w czymś pomiędzy tymi dwoma, niechętnie spoglądając na to, co zostawiła za sobą, a z drugiej strony to właśnie czasy dzieciństwa - nie licząc obecnego życia - były dla niej najszczęśliwsze. Sploty wydarzeń doprowadzały do tego, że ludzie musieli nierzadko zmuszać się do niektórych czynów, których potem przez całą egzystencję żałowali. Robili to też po to, by nie mieć wyrzutów sumienia do samych siebie, ale czy na pewno było to dla nich dobre? Jen, od wielu dobrych lat, pędziła za bratem przez pół świata, całkowicie zapominając o własnych potrzebach. Nie rozumiała, co wydarzyło się w jej rodzinie, dlaczego Noah nie rozmawia z matą, a także dlaczego Edith nie potrafi wziąć się w garść i wreszcie otrząsnąć po zniknięciu syna. Dlaczego tym wszystkim obarczano blondynkę? Czując taki bagaż na swoich plecach, dwudziestoparolatka dźwigała go po wszystkich kontynentach, w końcu znajdując dla siebie odpowiednie miejsce - Barbados. To tam odnalazła wolność i poczucie, przynajmniej częściowe, że nie musi uszczęśliwiać wszystkich na siłę i to nie jej wina, że Noah zniknął.
    Teraz, mieszkając na stałe w Nowym Jorku już jakiś czas, odkryła, że po prostu wystarczyło się zatrzymać. Puzzle rozwalonej układanki same zaczęły się do siebie przyciągać, a jednym z nich był właśnie panicz Woolf. Jakie to proste, prawda? Zmienić swoje życie, znowu, o sto osiemdziesiąt stopni, wykazać się pewnym egoizmem, żeby pomóc innym. Czegoś takiego się nie spodziewała, ale już wiedziała, że musi nauczyć się wybaczać. I to nie wybaczać pozostałym ludziom, tylko tej istocie, która siedziała w jej umyśle - sobie. Inaczej nie będzie w stanie wieść normalnego życia, bo wszystko skomplikuje się do entej potęgi, niszcząc to, co udało się dziewczynie zbudować.
    Dlatego też słuchała w milczeniu tego, co chłopak ma do powiedzenia, w końcu lekko kiwając głową i uśmiechając się pod nosem.
    - Szukałeś miejsca, które choć trochę zastąpi ci to docelowe - stwierdziła, wzdychając bezgłośnie. Potem zmarszczyła brwi i zastanowiła się nad czymś głębiej, uważnie ważąc w głowie słowa, które miała zamiar wypowiedzieć. - Mój brat… Mamy ciężki kontakt. Bardzo trudny. Ale cieszę się, że wreszcie go znalazłam - przyznała, upijając łyk napoju. Dokończyła też ciastko, po czym odłożyła widelczyk na talerz. - Przez bardzo długi czas czułam, że przestał istnieć, chociaż gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że w końcu go spotkam. Świat nie jest przecież aż tak wielki, prawda? - mrugnęła do niego porozumiewawczo. - Latałam za nim po całym świecie jak wariatka, a on… Wystarczyło, że przestałam. Że się zatrzymałam i dałam sobie spokój. Wzięłam głębszy wdech uznając, że pora porzucić coś za sobą i iść dalej. I wtedy się zjawił. Może o to właśnie chodziło? Żeby zacząć patrzeć na życie inaczej. Na nowo. Otworzyć inny rozdział i… Po prostu pogodzić się z tym, co się stało. A czego już nie da się odwrócić - wzruszyła ramionami. - Próbujemy chyba się dogadać. Jest trudno. Ale nie można w sobie ciągle trzymać tych toksyn, bo i ciebie zabiją. A to nie tędy droga. Zdecydowanie człowiek nie powinien samego siebie dręczyć, jeśli najwyższa pora ruszyć do przodu - dodała, wzrokiem, może nawet trochę nieobecnym, błądząc po wnętrzu pomieszczenia. - Jak my sami sobie nie damy szansy, to nikt jej nam nie da. Nie możemy być dla siebie aż tak źli.

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  152. Jerome sam był ciekaw tej wizyty, ale jednocześnie czuł spokój. Cmentarze, mimo że większości osób kojarzyły się nieprzyjemnie, dla niego, pomimo wszystko i wbrew wszystkiemu, miały wyjątkową aurę. Choć też przez całe swoje życie nie odwiedził ich zbyt wiele, będąc częstym gościem jedynie na niewielkim cmentarzu w Rockfield, do którego można było dojść zarówno główną drogą jak i ścieżką, która rozpoczynała się tuż za ich domem. Do niedawna znał ją wyłącznie Jerome oraz jego rodzeństwo, lecz kiedy Jen odwiedzała go na Barbadosie po skończeniu się jego wizy turystycznej i w oczekiwaniu na wizę pracowniczą, pokazał tę dróżkę również jej. Dopiero wtedy zresztą blondynka dowiedziała się o jego zmarłym bracie; wcześniej nie było okazji, by mógł jej o nim powiedzieć, poza tym nie chciał dodatkowo obarczać jej własnymi rozterkami, kiedy dziewczyna miała swoje problemy i zaczynały piętrzyć się przed nimi pierwsze wspólne trudności. Również Morettiemu zamierzał pokazać tę ścieżkę.
    Słuchał Jaime’ego, uważnie odnotowując w pamięci każdą informację, którą chłopak miał mu do przekazania. Chciał go lepiej poznać, także od tej zwyczajniej i zupełnie szarej strony, jaką posiadał każdy człowiek. Zresztą, przez to, że ich znajomość od samego początku przebiegała dość burzliwie, potrzebne im były również te momenty, które były całkiem… normalne.
    — Właściwie od jak dawna mieszkacie w Nowym Jorku? Kiedy się przeprowadziliście? — spytał, podejrzewając, że jak najbardziej mogło to być wiązane z wydarzeniami z przeszłości. Wcale by się nie zdziwił, gdyby to właśnie śmierć Jimmy’ego była głównym powodem przeprowadzki do innego miasta. Nie chciał pytać, jak rodzice Morettiego zareagowali na to, co miało miejsce. Jak oni się trzymali. Jeszcze nie teraz. Uważał, że jeśli już, to ten temat powinien wypłynąć raczej samoistnie i naturalnie. — I proszę, zawsze podziwiałem ludzi, którzy potrafią się dorobić na własnej firmie. Nie każdy ma żyłkę do interesu. A i w pracy mimo wszystko jest się dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu — przyznał, znając ludzi, którzy mimo iż byli właścicielami pewnych biznesów, to często pracowali więcej i ciężej, niż ich właśni pracownicy.
    — Trzy godziny nie, ale pięć. Też nie ma tragedii — przyznał, lekko wzruszając ramionami. — U mnie jest nieco inny problem — dodał, poprawiając się na swoim fotelu. — Jako imigrant, raczej nie mogę zbyt często i zbyt długo przebywać poza granicami Stanów Zjednoczonych, chyba sam rozumiesz. Byłoby to nieco podejrzane. Najpierw usilne starania o wizę, a potem szalone podróże po całym świecie? — mruknął i parsknął krótko, oczywiśnie nieco przy tym koloryzując. — Choć nieco inaczej chyba to wygląda, kiedy ktoś ma wizę, na przykład pracowniczą i po bodajże dziesięciu latach dostaje zieloną kartę, a inaczej, kiedy ja tę zieloną kartę powinienem dostać niedługo po ślubie. Muszę jeszcze o tym poczytać. Właśnie, mówiłem ci? — rzucił, wyraźnie się ożywiając. — W urzędzie już wyznaczyli nam datę. Osiemnasty listopada. Zapraszam, jeśli masz ochotę, ale nie spodziewaj się fajerwerków — powiedział i mrugnął do niego porozumiewawczo, przy okazji zaczepnie go szturchając. — Najpierw formalności, a potem tylko obiad ze świadkami — wyjaśnił. W tej chwili nie mogli sobie pozwolić na nic więcej. Goniły ich terminy oraz kolejne dokumenty do wypełnienia, więc teraz zamierzali jedynie zadowolić urzędników z Urzędu Imigracyjnego, chcąc należycie skupić się dopiero na ślubie, który planowali zorganizować w ich barbadoskim domu.
    Jerome, jak na niego, wyjątkowo się rozgadał i westchnął cicho, kiedy Jaime zapytał o Nahuela. I to nie dlatego, że nie miał na to ochoty. Po prostu potrzebował chwili na zebranie myśli i to dlatego przecząco pokręcił głową, kiedy dziewiętnastolatek zaproponował film.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Z perspektywy czasu mam wrażenie, że Nahuel miał w sobie po trochu z każdego z nas; ze mnie i z mojego rodzeństwa. Mamy mocne charaktery, a on mógłby być klamrą, która to wszystko ładnie łączy. Czy chciał być rybakiem? — powtórzył za brunetem ze śmiechem, wcale nie mając mu za złe tego pytania. — Być może. Wiesz, chłopcy z tak małych miejscowości jak Rockfield raczej nie snują wielkich planów na przyszłość i od małego uczą się tego, czym zajmuje się ojciec, wiedząc, że i oni będą kiedyś to robić. A wypływał z nami raczej chętnie. Prędzej to mi się nie chciało, bo byłem wtedy w takim wieku, kiedy wszystko było na nie. A Nahuel był trochę jak rzep u psiego ogona — dodał z uśmiechem. — Wszędzie za mną łaził i chciał robić wszystko to, co ja. Tak, był upierdliwy i teraz brakuje mi tej jego upierdliwości — powiedział, jednocześnie przejmując w rąk stewardessy kawę, która zamówił przy okazji tego, jak Jaime poprosił o wodę.
      — Ciekawe czy Jimmy powiedziałby o tobie to samo — rzucił z pewnym rozbawieniem. W końcu to on był starszym bratem, a Jaime młodszym, być może równie upierdliwym, co Nahuel.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  153. Jeśli miałaby wybrać inną ścieżkę zawodową to chciałaby otworzyć kafejkę, która byłaby zarówno dlzwierząt jak i ludzi, ale byłaby tam też opcja adoptowania zwierząt, które tego naprawdę potrzebują. Nie ważne czy pies, kot, królik, osiołek czy koń – Carlie kochała je wszystkie i każdemu z osobna chętnie by pomagała, ale nie mogła tego robić aż tak bardzo jakby chciała. Podpisywała różne petycje, przelewała pieniądze na fundacje, ostatnio nawet adoptowała tygrysa oraz pszczołę, a raczej całą masę pszczółek, które były przecież naprawdę potrzebne. A taka kawiarnia była naprawdę fajnym miejscem dla osób, które kochały zwierzaki. Szła o zakład, że znalazła się też i taka osoba, która miała wielki problem z tym, że są tutaj zwierzęta i ich sobie nie życzy, ale na całe szczęście nie było takiej tu dziś. Im obojgu wystarczyło chyba emocji jak na jeden dzień.
    — Nie, to zdecydowanie nie francuski styl. Bardziej po naszemu, ale też jest ładnie — powiedziała. Nie wyglądało źle, zachęcająco, a to był już ogromny plus. — Może to po prostu styl właściciela? Nie przypominam sobie, aby to była jakaś sieciówka. I fakt, mam podgląd. Ale mam wrażenie, że będziemy całkiem zadowoleni z obsługi i zamówionych rzeczy.
    Wydawało się jej, że naprawdę będą mieli miejsce, w którym można przyjść i spokojnie porozmawiać po spacerze z psiakiem. Carlie była zadowolona, jak na ten moment. Jeszcze, żeby tylko ich zamówienia okazały się być zgodne z tym, o co prosili i aby były przede wszystkim smaczne to więcej już tak naprawdę potrzebować wcale nie będzie więcej do szczęścia. Dziewczyna wróciła po chwili i z jej zamówieniem, wszystkiego było dużo, ale po tym dniu czuła się wyczerpana i chciała coś porządnie zjeść, a że były to słodkości, to już nie była przecież jej wina.
    — Od małego lubiłam rysować, nadal lubię. I wybór był w zasadzie prosty — zaczęła mówić jednocześnie dzieląc ciasto na mniejsze kawałki — moi rodzice i znajomi z początku sądzili, że jedyne co robię to cały czas projektuję wnętrza, bo tym się chcę zajmować, ale szczerze? Zaczynam piąty rok i jeszcze ani razu nie umeblowałam pokoju, nie wybrałam koloru ścian czy tapety. Bardziej… hm, bardziej projektujemy większe przestrzenia. Centra handlowe, salony samochodowe czy meble.
    Miała plan na przyszłość, wiedziała, gdzie chce i co chce robić, nie było już odwrotu tak naprawdę i miała tylko nadzieję, że pójdzie po jej myśli wszystko.
    — A właśnie, mówiłeś na jakiej uczelni studiujesz? — spytała zabierając się za ciasto. Upiła najpierw jednak czekoladę, a bita śmietana została jej na górnej wardze czego z początku nawet nie zauważyła, dopiero po chwili sięgnęła po serwetkę, aby się wytrzeć.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  154. Elle była naprawdę bardzo ciekawa tego, co mogły skrywać podziemia tego budynku. Wcześniej, aż tak bardzo się tym nie interesowała, dopóki Jaime nie wzbudził w niej tej ciekawości i do tego wszystkiego przewodnik, który zamiast uspokoić ich zapału, tylko je zwiększył swoją tajemniczością. Villanelle naprawdę nie chciała pakować się, w aż tak duże kłopoty. Po prostu nie mogła, włamanie było bardzo głupim pomysłem, a mimo wszystko, ciągle gdzieś z tyłu głowy trzymało się jej i nie chciało puścić. Robiąc jej po prostu na złość! Przecież nie mogła, dobrze o tym wiedziała, po prostu nie mogła popełnić takiego błędu, przestępstwa! To było przestępstwo, za które mogliby trafić nawet za kratki. Wzdłuż kręgosłupa przeszły dziewczynie ciarki, a ona sama delikatnie się wzdrygnęła.
    Wzięła głęboki oddech w momencie, gdy wskazali z powrotem do busika. Słuchała kolegi, zapatrzona w małe okienko. Intensywnie przy tym zastanawiając się nad tym, co mogliby zrobić, aby nie naruszyć prawa, ale dowiedzieć się czegoś sensownego. W jej głowie rodziły się głupkowate pomysły wyrwane prosto z bajek, które oglądały jej dzieci.
    - Gdybyśmy mieli szczura i kamerę, moglibyśmy wtedy to tam wprowadzić- zaśmiała się – mielibyśmy czyste ręce i rzeczywisty obraz – wiedziała, że nie są w stanie zrealizować tego pomysłu, ale na jej ustach pojawił się uśmiech. Zdecydowanie powinni ograniczyć się do internetu, biblioteki i rozmowy z miejscowymi.
    - Hej, to wyjście do baru i porozmawianie z tutejszym to dobry pomysł – powiedziała po chwili, wracając myślami do rzeczywistości. Miała wrażenie, że słowami o dobrej decyzji chciał bardziej przekonać samego siebie niż ja, bo Elle wiedziała, że nie może ryzykować. Miała za dużo do stracenia – idziemy na obiad do hotelu, czy pierw sprawdzimy w necie, a później zjemy na mieście coś, przy okazji szukając mieszkańców? – Spytała, kiedy dojechali pod hotel i wysiedli z pojazdu.
    Przeczesała włosy na jedno ramię i powoli zmierzyła w stronę budynku. Była odrobinę zawiedziona dzisiejszą wycieczką i tym, jak się skończyła. Chyba za dużo sobie zaczęła wyobrażać i za bardzo samą siebie nakręcać.
    - To widzimy się później, muszę wziąć prysznic, bo czuję się jakbym tarzała się w kurzu. To okropne, ale zawsze tak się czuję po wizytach w takich miejscach – dodała ze śmiechem, przekraczając próg hotelu i kierując się powoli w stronę windy.
    Tak, jak zamierzała. Wzięła prysznic i odświeżyła się. Zrobiła lekki makijaż i założyła na siebie czarną sukienkę za kolano, a na nią założyła ciepły sweter, bo pogoda była już chłodna. Słysząc pukanie do drzwi, otworzyła je z uśmiechem i wpuściła kolegę do środka.

    [A dziękuję, długo się zastanawiałam nad tym zdjęciem xd]

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  155. Zatem potwierdziły się jego przypuszczenia i powód przeprowadzki Morettich z Miami do Nowego Jorku był nader oczywisty. Wbrew pozorom było to całkiem logiczne i być może gdyby Jerome miał taką szansę, również poratowałby się ucieczką, choć z drugiej strony, być może to bliskość cmentarza była kluczem do tego, że się pozbierał? Niemalże sam wydeptał skrót, który wiódł od tyłu ich domu do dziury w cmentarnym płocie. To ta kilkunastominutowa trasa była jego ucieczką, kiedy przedzierał się przez zarośla i potykał o korzenie drzew, brodząc również w miałkiej ziemi w pobliżu przecinającego ścieżkę strumienia. Ta ziemia była świadkiem wielu jego upadków, wielu załamań, ale też za każdym razem wstawał i szedł dalej. I dopiero, kiedy przydeptana przez niego trawa zaczęła żółknąć, a wśród poszycia zaczęły pojawiać się wyraźniejsze prześwity, pokazał rodzeństwu, że wcale nie muszą chodzić główną drogą i że istnieje pewien dróżka z dala od wścibskich oczu. Dróżka, którą sam wydeptał w kilka miesięcy po śmierci Nahuela, kiedy ginął z domu na długie godziny, zaszywając się właśnie na cmentarzu. I nie wiedział, co by było, gdyby wtedy nagle znalazł się z dala od tamtego miejsca. Podejrzewał jednak, że na dobrą sprawę to wcale nie mogło mieć większego znaczenia.
    — Już zawsze będziesz go widział — zauważył cicho i nie bez pewnego żalu, ponieważ z własnego doświadczenia wiedział, że była to prawda. Sam do dziś czuł to miejsce na swojej skórze, gdzie rozpaczliwie prześlizgnęła się dłoń Nahuela i wiedział, że to osobliwe mrowienie zostanie z nim do samego końca. Mógł jedynie pogodzić się z jego obecnością, nauczyć się z tym funkcjonować. — Wiesz, nie lubię, jak ludzie mówią, że czas leczy rany. Że można zapomnieć i pogodzić się z pewnymi rzeczami. Gówno prawda — zawyrokował dobitnie i nieco podniesionym tonem, przez co zerknęła na niego siedząca nieopodal kobieta. Uśmiechnął się do niej przepraszająco i kontynuował. — Nie nazwałbym też tego akceptacją. Po prostu… — urwał, szukając odpowiednich słów. — Trzeba nauczyć się z tym żyć. Tak jak ludzie na nowo uczą się chodzić po wypadkach. I ten chód nigdy już nie będzie taki, jak przed urazem, ale człowiek przynajmniej może poruszać się o własnych siłach — stwierdził z lekko zmarszczonymi brwiami, uznając, że chyba dobrze udało mu się oddać to, co sam czuł.
    — A ojciec nie ma ci tego za złe? — spytał po raz kolejny bez ogródek, kiedy Jaime powiedział, że to jego kuzyn szykował się na stanowisko prezesa. — Pytam, bo zauważyłem, że rodzice nie lubią, kiedy dzieci nie podążają w ich ślady. Ale z drugiej strony… Chyba nie ma powodów do narzekań, prawda? — rzucił, porozumiewawczo mrugnąwszy do dziewiętnastolatka. — Studia z perspektywą, stypendium.
    Być może nawet, przez to, co się stało, rodzice Jaime’ego obawiali się mieć mu cokolwiek za złe. Być może obwiniali się o to, co miało miejsce? Jerome ich nie znał i zaczynał trochę tego żałować. Był tak po prostu ciekaw ich podejścia, ich zdania. Kto wie, może kiedyś spotkają się w większym gronie?
    Tymczasem jednak temat płynnie zszedł na nieco przyjemniejsze kwestie i Jerome roześmiał się, widząc entuzjastyczną reakcję młodszego bruneta.
    — Jaime, stop! — przyhamował go ze śmiechem, starając się wtrącić w ten zaskakująco radosny słowotok. — Nie musisz niczego przynosić. Ważne, że będziesz. Ślub jest na jedenastą. I tak, ten normalny ślub później. Nawet jeszcze nie zaczęliśmy go planować. Myślę, że zabierzemy się za to, jak już będę miał zieloną kartę w ręce i wtedy będzie można na spokojnie się tym zająć.
    Jerome nie lubił robić zbyt wielu rzeczy na raz. Wolał najpierw zamknąć temat ślubu na potrzeby urzędników i domknąć papierologię, tak by kwestia jego obywatelstwa i pobytu jako takiego w Stanach Zjednoczonych wreszcie stała się jasna, a dopiero później przejść do kolejnego etapu, jakim był ślub na Barbadosie, który na pewno będzie dla niego organizacyjnym wyzwaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym razem to on uważnie słuchał Jaime’ego, teraz tym wyraźniej dostrzegając to, jak bardzo ich historie stanowiły bliźniacze lustrzane odbicia. Może niezbyt często, ale Marshall czasem wyobrażał sobie, jak wyglądałoby ich życie, gdyby Nahuel żył. Miałby teraz dwadzieścia trzy lata. Ciekawe, co by powiedział na przeprowadzkę dwudziestoośmiolatka? Kibicowałby mu czy może byłby święcie oburzony jak Gian, jeden z jego młodszych, żyjących braci? Nie gdybał jednak w ten sposób za często, ponieważ to wpędzało go w groszy humor.
      — Tak, mnie też jest przykro — przyznał, zawieszając wzrok na trzymanej przez siebie filiżance kawy. — Byliby teraz w podobnym wieku. Dwadzieścia jeden i dwadzieścia trzy lata. Myślisz, że Jimmy poszedłby na studia? — zagadnął i zdziwił się, kiedy niedługo potem z głośników popłynął komunikat zachęcający pasażerów do zapięcia pasów, gdyż za jakieś pół godziny mieli lądować. Naprawdę minęły już trzy godziny? Kiedy? Brunet zerknął na filiżankę, gdzie została resztka kawy. I przemknęło mu przez myśl, że powinien zabierać ze sobą Jaime’ego w pięciogodzinne loty na Barbados, tak by nieco zagiąć czas.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  156. Całkiem niedawno Jerome usłyszał bardzo mądre słowa od przyjaciółki swojego pracodawcy, którą Jaime prawdopodobnie również znał, ponieważ Nowy Jork, pomimo swoich rozmiarów i porażającej liczby mieszkańców, na dobrą sprawę okazywał się być całkiem mały. Ta blondynka, matka dwójki dzieci, powiedziała mu, że nie zastanawia się nad tym, co byłoby gdyby, ponieważ bez wątpienia byłoby inaczej, a inaczej niekoniecznie oznacza lepiej ani też gorzej. Marshall ochoczo przyklasnął jej na te słowa, uważając, że trafiła tym w samo sedno i to dlatego gdybanie tak właściwie nie miało większego sensu. Należało bowiem radzić sobie z tym, co tu i teraz, a nie przebudowywać przeszłość i snuć dziesiątki scenariuszy, które ostatecznie prowadziły donikąd, ponieważ to rzeczywistość brutalnie, bez skrupułów i najmniejszego nawet skrzywienia się z nimi rozprawiała. Może to dlatego Jerome dobrze poradził sobie ze śmiercią brata? Rzadko zastanawiał się nad tym, jak wyglądałoby jego życie, gdyby Nahuel nie zginął tamtego dnia na kutrze. Nie było go i wyobrażanie sobie, że mogłoby być inaczej, było zbyt bolesne.
    — Powoli i na spokojnie — podsumował Jerome, również ściszając głos, kiedy już kobieta, której uwagę wcześniej nieopatrznie przyciągnął, odwróciła głowę. — Choć niektórzy mogą ci powiedzieć, że dziesięć lat to kawał czasu i szczerze? Moim zdaniem to też jest gówno prawda — powiedział, tym razem już nie tak głośno i uśmiechnął się przy tym mimo wszystko łobuzersko, dobrze wiedząc, że tymi słowami wywołałby święte oburzenie u wielu osób. — Miałeś wtedy dziewięć lat i możliwe, że niektóre rzeczy dopiero zaczynasz rozumieć. I dojście do ładu i składu zajmie ci kolejnych dziesięć lat. W sumie… — mruknął i zmarszczył brwi, kiedy coś sobie uświadomił. — Ja mam dwadzieścia osiem lat — wyjaśnił, ponieważ po tych dziesięciu latach Jaime miałby znajdować się mniej więcej w punkcie, w którym on był teraz. — To nie, jednak życzę ci, żeby to nastąpiło wcześniej — zmienił zdanie i zaczerpnie szturchnął chłopaka, bo choć cały czas poruszali temat śmierci, to w tym momencie Marshall miał wyjątkowo pogodny i lekki ton. Nie chciał, by dzisiejszego dnia dziewiętnastolatek popadł w ponury nastrój. Owszem, wizyta na cmentarzu bez wątpienia niosła ze sobą pewną melancholię i zadumę, ale można też było spróbować podejść do tego inaczej. I może byłoby to dużo powiedziane, ale można było… cieszyć się tym? Cieszyć się z możliwości odwiedzin, z obecności na grobie, nawet z zapalenia tej symbolicznej lampki.
    — Prawda — przytaknął Jerome, dobrze wiedząc, że on do prowadzenia firmy na pewno by się nie nadawał. Nigdy nie chciał brać na siebie tak dużej odpowiedzialności, przez co bardzo odpowiadała mu praca fizyczna, którą wykonywał przez całe swoje życie. — Tak, z tym rozkładem zwłok, to w ogóle im się nie dziwię — mruknął z rozbawieniem, ponieważ Jaime miał rację; w tym przypadku raczej każdy rodzic by się zdziwił, ale skądś przecież świat musiał brać antropologów sądowych, prawda? — To dobrze, że są dumni. Powinni być — zauważył z lekkim uśmiechem. Przez ułamek sekundy kusiło go, aby pociągnąć temat matki, ale uznał, że to mogłoby być zbyt wiele. W końcu w czasie tego lotu poruszyli już wiele nie tak znowu lekkich tematów, a najważniejszy punkt tej wyprawy wciąż mieli przed sobą i chyba powinni zachować jeszcze nieco sił.
    Uśmiechnął się tylko, kiedy Jaime odnotował w pamięci datę i godzinę ślubu. Cieszył się, że będzie go miał w urzędzie, że gdzieś za plecami będzie czuł jego obecność. Mimo że nie znali się długo, ten dziewiętnastolatek stał się dla niego ważny i chyba nie trzeba było już tłumaczyć, dlaczego.
    — No proszę cię, mówisz jak baba! — skarcił go ze śmiechem, bo co sam nabiegał się za starą piłką z poodrywanymi łatkami, to jego. Niemalże codziennie po szkole rozgrywali z kolegami z klasy mecz o wszystko lub o złote gacie, jak kto woli, lecz zainteresowanie Marshalla co do tego sportu ograniczyło się do podwórkowej rozrywki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie no, żartuję — poprawił się szybko i mrugnął do niego porozumiewawczo. — Może dostałby nawet jakieś stypendium sportowe? — dodał, wracając do Jimmy’ego. — Nahuel lubił nurkować. Ba!, uwielbiał! Wiesz, każde z nas czuło się jak ryba w wodzie, ale on chyba miał za uszami skrzela, jak w tym filmie z Kevinem Costnerem. My z chłopakami uczyliśmy się serfować, a on kręcił się gdzieś nieopodal na płyciźnie i nawet nie chcesz wiedzieć, jak często doświadczałem mini-zawałów, kiedy zbyt długo nie wypływał na powierzchnię. — Aż w końcu woda jednak zabrała mu go na zawsze, ale tego już na głos nie powiedział. Uratowało go poniekąd to, że chwilę później faktycznie zaczęli podchodzić do lądowania i komunikat ogłoszony pół godziny temu nie okazał się kłamstwem; te trzy godziny rzeczywiście upłynęły tak szybko.
      — Właściwie to moglibyśmy — przyznał, kiedy już znaleźli się na świeżym powietrzu i zaraz uśmiechnął się szeroko. — Ciepło. O rany, jak ciepło! — westchnął błogo, zaraz ściągając bluzę i wychodząc na słońce, by wygrzać zmarznięte kości. Niskie temperatury w Nowym Jorku dawały mu już nieźle popalić, podczas gdy tutaj czuł się jak u siebie i z przyjemnością wystawił twarz ku słońcu. Aż nie chciało się wierzyć, że ledwo trzy godziny lotu samolotem i mógł poczuć namiastkę tego, co miał na Barbadosie.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  157. Marshallowi bardzo zależało na tym, by pomóc dziewiętnastolatkowi. Pamiętał doskonale, jak sam czuł się w najgorszym momencie i jeśli stan ten utrzymywał się u Jaime’ego permanentnie, to należało jak najszybciej go z tego wyciągnąć. Choć na dobrą sprawę sam Jerome nie mógł wiele zdziałać. Całą ciężką, związaną z tym pracę, musiał wykonać nie kto inny, jak Moretti. Dwudziestoośmiolatek mógł jedynie być obok i pomagać, kiedy to konieczne, ale nie mógł niczego zrobić za niego, nawet jeśli bardzo chciał. Chociaż czy właśnie wspólnie nad tym nie pracowali? Może i rzucili się na głęboką wodę, dosłownie i w przenośni, tam, na Empire State Building, ale teraz już wykonywali małe i rozważne kroki ku lepszemu, a przynajmniej taką Jerome miał nadzieję.
    — Trudno, żebyś dzwonił w środku nocy, jeśli będziemy upijać się razem — zauważył niby to zupełnie niewinnie, ale jego zaczepny uśmiech mówił zupełnie co innego. Chociaż, czy w Stanach Zjednoczonych przypadkiem nie można było pić legalnie dopiero od dwudziestego pierwszego roku życia? Brunet nie znał się aż tak dokładnie na wszystkich przepisach, a w tej chwili miał w małym palcu wyłącznie prawo imigracyjne. Nie miał jednakże nic przeciwko wspólnym wyjściom z Morettim, o ile oczywiście ten w ogóle będzie miał na to ochotę. I proszę, jak bardzo w przeciągu lat potrafiła zmienić się perspektywa, jeśli nawiązać do ich wcześniejszych słów i wspomnianej upierdliwości młodszych braci.
    To, co w następnej kolejności powiedział Jaime, było… mocne. Jerome aż za dobrze wiedział, co w tym momencie chłopak miał na myśli i najzwyczajniej w świecie nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Jego sytuacja wyglądała zgoła inaczej. Kiedy Nahuel zginął, nie został… sam. Posiadał już młodsze rodzeństwo, Ivanę i bliźniaków, a Monique, ich matka, była w ciąży z najmłodszym Thianem. I choćby ze względu na to Jerome podejrzewał, że choć ich historie były podobne, to w jego rodzinie to wszystko rozegrało się zgoła inaczej. I może mogło zabrzmieć to nieodpowiednio, ale po prostu ten ciężar mógł rozłożyć się na więcej osób.
    Niemniej jednak cieszył się, że z tej jednej istotnej kwestii Jaime zdawał sobie sprawę. Że nie starał się zastąpić swojego starszego brata własnym rodzicom, ponieważ akurat to nie miałoby najmniejszego sensu. I Jerome miał nadzieję, że działało to również w drugą stronę.
    — Mam wrażenie, że ta dwójka mogłaby dobrze się ze sobą dogadać — stwierdził po chwili namysłu, kiedy Jaime wspomniał o nurkowaniu. — Popatrz, jakie to dziwne — dodał zaraz, postanawiając swoje przemyślenia w tej kwestii wypowiedzieć na głos, zamiast zatrzymać je dla siebie, jak dotychczas starał się robić w ich rozmowie, by zbyt daleko się nie zapędzić. — Nie masz wrażenia, że to wszystko jest ze sobą powiązane jakby na krzyż? Ja byłem starszy, ty młodszy. Ty straciłeś starszego brata, ja młodszego. I teraz proszę, los nas ze sobą zetknął. A oni… Oni zginęli w tym samym wieku i byli do siebie zaskakująco podobni, nawet ich śmierć łączy niewielki odstęp czasu. Także przykro mi, Jaime, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że jesteś już na mnie skazany — podsumował z lekkim uśmiechem i sam z niedowierzaniem pokręcił głową. Cóż, teraz chyba pozostawało im jedynie czerpać z tych wszystkich podobieństw, ale też wielu nieoczywistości.
    Podczas jazdy taksówką z zaciekawieniem wyglądał przez szybę. Mieli zostać tutaj tylko na jeden dzień, więc chciał zobaczyć choć kawałek miasta i przez to śledził przesuwający się za samochodowym oknem krajobraz, póki nie znaleźli się na miejscu. Kiedy z kolei weszli do przyjemnego wnętrza, brunet zdziwił się cichym szumem klimatyzacji. No tak, tutaj przez cały rok było gorąco, podczas gdy w Nowym Jorku grzejniki pracowały już na pełnych mocach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Moi rodzice nie mieli nic do gadania — oznajmił z tajemniczym uśmieszkiem, lecz zaraz miał wyjaśnić, o co chodzi. Najpierw jednak złożył zamówienie u ciemnoskórej kelnerki, która podeszła do ich stolika i poczekał, aż Jaime zrobi to samo. A kiedy obydwoje już czekali na swoje dania, obszerniej odpowiedział na zadane pytanie. — Moja mama pochodzi z Francji, z Prowansji. Poznała tatę na wakacjach i cóż, okazało się, że to miłość od pierwszego wejrzenia — nakreślił i uśmiechnął się znacząco. — Rzuciła studia, zostawiła rodzinę i przeprowadziła się do Rockfield. Więc co tu dużo mówić, wszystko zostaje w rodzinie! — przyznał ze śmiechem. — I myślę, że to dlatego łatwiej było im to zrozumieć, niż gdyby sami nie mieli na koncie podobnej historii. A jeśli chodzi o Jen, to poznali ją dość dobrze, kiedy była na dwa miesiące na Barbadosie i chyba większość podejrzewała, że tak to się skończy. Lubią ją, to na pewno. I nikt nie chciał wybijać nam tego związku z głowy. Poza tym myślę, że moja mama dałaby się za Jen pokroić, odkąd ta powiedziała jej, że ten ślub z prawdziwego zdarzenia chcemy wziąć na Barbadosie.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  158. Fakt, Jerome już nie szalał tak, jak kiedy miał te dwadzieścia lat. Zdążył się wyszumieć i teraz niekoniecznie miał ochotę na cotygodniowe borykanie się z kacem, ale raz na jakiś czas wciąż miał ochotę puścić wszelkie hamulce i bawić się tak, jakby jutra miało nie być. Póki co jednak, w Nowym Jorku nie miał osoby, z którą mógłby bawić się w ten sposób, nie licząc samej Jennifer, która przez najbliższe miesiące zmuszona była stronic od alkoholu i była to kwestia, o której brunet jeszcze nie wspominał Morettiemu, ale która cały czas siedziała gdzieś z tyłu jego głowy i czekała na odpowiedni moment. Wątpił, by nastał on akurat dziś, ale nieuniknionym było, że Jaime dowie się o wszystkim jako jeden z pierwszych i nielicznych, którzy w ogóle mieli wiedzieć.
    — Za parę lat możemy sprzedać naszą historię jako materiał na całkiem niezłą książkę albo film — zauważył z rozbawieniem, ponieważ podejrzewał, że jakakolwiek postronna osoba, która usłyszałaby o tych wszystkich podobieństwach i rzekomo zbiegach okoliczności, byłaby w niemałym szoku. Sam Jerome nie mógł nadziwić się temu, co ich spotkało i jak sprytnie splatały się ze sobą ich losy, ale akurat to go cieszyło i przez to z uśmiechem skinął głową, kiedy Jaime wspomniał o tym, o czym on sam myślał.
    Sam Marshall czuł lekkie obawy przed wizytą na cmentarzu. Nie wiedział bowiem, jak Jaime zareaguje. Nie miał jeszcze okazji oglądać go w podobnych okolicznościach i miał dopiero o wszystkim się przekonać, a sądząc po tym, czego dotychczas zdołał się dowiedzieć i co sam widział na własne oczy, mógł się spodziewać absolutnie wszystkiego. Mógł mieć tylko nadzieję, że Jaime wiedział, co robi, zabierając go tutaj. I że jego obecność faktycznie okaże się pomocna, a nie wręcz przeciwnie. Póki co jednak nie chciał martwić się na zapas. Było ciepło, słońce za oknem świeciło jak szalone, wdzierając się przez wysokie okna do pomieszczenia, a oni siedzieli w przyjemnej knajpie, gdzie zewsząd otaczał ich przyjemny zapach jedzenia.
    — Sprawa z rodziną Jen jest dość… skomplikowana — mruknął, skupiając wzrok na serwetce wyciągniętej ze stojaka, którą teraz się bawił i zwijał ją między palcami, i chcąc, nie chcąc, jego słowa potwierdzały rodzące się w głowie nastolatka obawy – to niekoniecznie był trafiony temat. — Właściwie do tej pory poznałem jedynie jej przyszywaną ciocię i kuzyna. Brat Jen długo był nieosiągalny, jej matka mieszka na co dzień w Los Angeles, a ojciec nie żyje — wyjaśnił krótko i rzeczowo, dobrze wiedząc, że gdyby zaczął zagłębiać się w szczegóły relacji, których sam nie do końca rozumiał, musieliby siedzieć tutaj do wieczora.
    — To głupie, ale znając jej historię, czasem wstydzę się tego, że akurat pod względem rodziny bardzo mi się poszczęściło — przyznał, a Jaime był pierwszą osobą, której o tym powiedział. Te myśli towarzyszyły mu często, ale nie wypowiadał ich na głos. Nie powinien przecież wstydzić się czegoś takiego, prawda? A jednak. Czasem po prostu, słuchając historii innych ludzi, głupio było mu przyznać, że pod wieloma względami los go oszczędził, pomijając oczywiście śmierć Nahuela. Poza tym jednym, rzucającym cień na jego życie doświadczeniem, Jerome tak na dobrą sprawę nie miał na co się skarżyć. I był za to wdzięczny, ale momentami czuł również wspominany wstyd, czym dzielił się teraz z Morettim, ponieważ coś mu podpowiadało, że być może chłopak to zrozumie.
    Z zamyślenia wyrwało go pojawienie się kelnerki, która z uśmiechem postawiła przed nimi talerze z parującymi daniami. Jej białe zęby wyraźnie odcinały się na tle ciemnej cery, a szczery uśmiech okazał się wyjątkowo zaraźliwy i Jerome czym prędzej podziękował za przyniesione zamówienia, szybko przenosząc spojrzenie na wypełniony po brzegi talerz. Pachniało niesamowicie, a porcja była jak dla wojska, więc brunet podejrzewał, że nie wyjdzie stąd zawiedziony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Cały czas zapominam, że Jimmy był tylko dwa lata starszy — przyznał, kiedy już przełknął pierwszy gorący kęs. — Ja i Nahuel trochę się jednak minęliśmy, jeśli chodzi o szkołę. Mieliście tych samych nauczycieli? — zagadnął, grzebiąc widelcem w talerzu. Zauważył, że Jaime dość swobodnie opowiadał o bracie, a to chyba mimo wszystko był dobry znak. Niektórzy nie potrafili opowiadać o zmarłych, pewnie było to dla nich zbyt bolesne. Jerome jednak lubił raz na jakiś czas swobodnie powspominać Nahuela, szczególnie razem z Ivaną. Reszta była zbyt mała, by aż tak dobrze go pamiętać.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  159. Słysząc słowa kolegi, tylko delikatnie pokiwała głową. Na pewno znaleźliby szybko jakiś sklep zoologiczny, a w mieście z pewnością też był sklep ze sprzętem elektronicznym, więc Jaime nie do końca miał rację. Plan był realny, ale Elle tylko ugryzła się w język, aby nie pisnąć ani jednego słowa więcej. Nie potrzebowali przecież kłopotów… Tylko czy wpuszczenie szczura naprawdę oznaczałoby kłopoty? Po takiej kamerce, Elle nie była pewna, chyba nawet by ich nie znaleźli, o ile później by się pozbyli oprogramowania ze swojego urządzenia.
    — W takim razie do zobaczenia później — powiedziała z lekkim uśmiechem, kiedy już ustalili plan na dalszą część dnia. To wydawało się sensowne. Poszperanie w celu odnalezienia informacji bezpośrednio dotyczących niewyjaśnionych śmierci, a później porozmawianie o tym z ludźmi… Elle była pewna, że na pewno znajdą kogoś, kto z chęcią im opowie o dawnych wydarzeniach.
    Otworzyła drzwi i wpuściła kolegę do środka, koncentrując się na słowach, które wypowiadał. Kiwała przy tym delikatnie głową, a na jej ustach gościł subtelny uśmiech.
    — Pamiętasz, w którym to było roku? — spytała, a po chwili na jej ustach pojawił się nieco wstydliwy uśmiech, gdy dotarł do niej komplement z jego ust — przesadzasz… Wyglądam normalnie, ale dziękuję — powiedziała, zastanawiając się jeszcze nad tym, co powiedział wcześniej. To miało sens.
    — Będziesz chory — oznajmiła nagle, orientując się, że jego włosy nie są całkiem suche — chcesz suszarkę? Wzięłam swoją z domu… Jest w łazience i jest znacznie lepsza niż te hotelowe — wskazała ręką na drzwi od łazienki i uśmiechnęła się lekko. Podeszła do komody, która stała naprzeciwko łóżka. Leżał na niej jej tablet. Chwyciła go i usiadła na skraju łóżka, odblokowując jego ekran. Spojrzała na Jaime’go i delikatnie mrużąc oczy, nad czymś zaczęła się intensywnie zastanawiać.
    — Może faktycznie warto skupić się głównie na lokalnych informacjach. Wiesz, jakieś strony miasta i informacje z nich, jakieś miejscowe portale… Na pewno jest coś takiego — przesunęła palcem po ekranie, aby uruchomić aplikacje google, a następnie wpisała odpowiednie frazy w poszukiwaniu czegoś, co dałoby im wystarczający trop, z którego byliby w stanie wyciągnąć coś więcej, niż udało im się znaleźć do tej pory. Naciągnęła odrobinę rękawki swetra i westchnęła cicho, przesuwając spojrzeniem pomiędzy kolejnymi linijkami tekstu.
    — Tutaj jest napisane, że jedna z miejscowych legend opowiada o człowieku, który żył w tamtych podziemiach, jednak to nie był zwykły człowiek… To coś, co przybierało postać człowieka i żywiło się mięsem ludzkim… Brr, brzmi okropnie — wzdrygnęła się delikatnie — ale bzdury, niech mi tu dadzą jakieś sensowne informację — mruknęła pod nosem, przesuwając dalej palcem po ekranie, w poszukiwaniu kolejnych wiadomości, które według Elle, byłby bardziej rzeczywiste.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  160. Villanelle może i nie myślała racjonalnie. Nie zastanawiała się nad ewentualnymi szczegółami planu. Patrzyła na to raczej, jak na układankę, a widziała, że poszczególne elementy jest zdobyć całkiem łatwo. Nie brała jednak pod uwagę tego, że stworzenie z kilku drobnych kawałków, bez szczegółów nie jest w stanie ułożyć arcydzieła. Poza tym, wiedziała, że tego po prostu nie zrobią… Nie powinni pakować się w nic, co mogłoby przynieść im w jakimś stopniu problemy.
    — To mogłoby mieć sens — powiedziała tylko krótko, bo nie widziała sensu w rozdrabnianiu się. Była szansa, że ludzie zwyczajnie się tego bali w tamtym okresie i stworzyli z pozoru zwykłej historii, coś naprawdę tajemniczego. Elle zastanawiała się nad tym, czy ciekawość zżera ją tak bardzo, aby próbować rozwiązywać tą zagadkę. Teraz, kiedy to brzmiało wszystko tak tajemniczo, wydawało się być naprawdę ciekawe, ale… Jeżeli to nie będzie nic ciekawego? Jaime może będzie usatysfakcjonowany, biorąc pod uwagę, jego kierunek studiów, ale Elle? Podobała jej się odrobina przygody w tej wycieczce i te poczucie gęsiej skórki, która z jednej strony rodziła dreszczyk, a z drugiej sprawiała, że czuła się… Sama nie wiedziała, jak się czuła.
    Przeglądała dalej strony internetowe, kiedy chłopak poszedł do łazienki. Uśmiechnęła się tylko pod nosem, mając poczucie, że matkowanie weszło jej w krew, skoro nawet jemu zwróciła uwagę na to, że może się rozchorować. Cieszyła się jednak, że wziął sobie jej słowa do serca.
    — Brzmi strasznie i nie mam pojęcia, o jakiej mówisz grze. Wiesz, nie mam za bardzo czasu na takie rozrywki — zaśmiała się, bo zdecydowanie z dwójką małych dzieci nie było czasu na za wiele rzeczy, zwłaszcza, że gdy mieli z mężem wolne wieczory razem, Elle zwyczajnie ten czas wolała spędzić z nim, chociażby siedząc i gapiąc się przed siebie, byleby razem — myślisz, że pójdziemy do baru i zapytamy o potwora z katakumb, to nam coś powiedzą? Wystraszą się… — zauważyła, mrużąc lekko oczy i zastanawiając się nad tym, co powinni właściwie zrobić. Podniosła się z łóżka i podeszła do drzwi, przy których zostawiła swoje czarne botki.
    — W każdym razie powinniśmy już iść, myślę, że dłuższe czekanie nie ma sensu — wsunęła nogi w buty, a następnie schyliła się, aby zapiąć ich zamki — idziemy coś zjeść i przy okazji pogadamy z kimś z obsługi. Najlepiej wybrać jakiś mały lokal, gdzie obsługa będzie nieco starsza… Ewentualnie gdzieś ze znudzoną nastolatką dorabiającą sobie w ten sposób. Tak, jakieś dzieciaki to będzie źródło opowieści… Tak mi się przynajmniej wydaje — powiedziała, chwytając jeszcze płaszcz i ubierając go. Był listopad i na zewnątrz było już naprawdę zimno, a Elle nie chciała się przecież rozchorować.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  161. Dziewczyna pokiwała delikatnie głową na słowa Jaime’ego. Zacisnęła wargi i zaczęła zastanawiać się nad tym, jakie działania w tym przypadku sprawdziłby się najlepiej. Tak naprawdę nigdy wcześniej nie prowadziła takiego dochodzenia i nie była pewna, jak w ogóle powinni się za to zabrać, aby cokolwiek poszło zgodnie z ich założeniami.
    — Ale zjemy coś dobrego? Robię się głodna, a wizja tego małego śledztwa tylko wzbudza mój apetyt jeszcze bardziej — zaśmiała się cicho, kiwając głową na jego słowa — pewnie, zaczekam. Widzimy się na dole — mówiąc to, chwyciła swój płaszcz, upewniła się, że trzyma w dłoni kartę od pokoju oraz telefon komórkowy i wyszła z Jaime’m, zatrzaskując za sobą drzwi i kierując się już na parter, gdzie był hol, w którym zamierzała poczekać za kolegą.
    Podeszła do recepcji i zapytała o kilka najbardziej polecanych miejsc, jeżeli chodziło o dobre jedzenie, ale również o ciekawą historię miasta, które warto byłoby odwiedzić.
    Widząc Morettiego, od razu ruszyła za nim do samochodu poprawiając przewiązany w talii pasek od płaszcza. Usiadła na miejscu pasażera i zerknęła na kolegę z lekkim uśmiechem.
    — To nie takie głupie… A ‘propos recepcjonistów. Nasz hotelowy poleca kolację w The Bucket of Blood, chociaż nie brzmi to zbyt… Przyjemnie, ale możemy tam później wjechać — westchnęła, analizując nazwę, która naprawdę nie zachęcała do odwiedzin. Z drugiej strony może nie bez powodu miała taką właśnie nazwę? Może coś było na rzeczy? — Co do seriali i recepcjonistów z takich hostelów… Oglądałam jakiś czas temu The End Of The F****** World i zdecydowanie jestem zdania, że to psychole. Przynajmniej wszyscy ci z seriali — zaśmiała się cicho, chociaż po jej plecach przeszedł dreszcz na wspomnienie odcinków krótkiego serialu — koleś był ostro porąbany — dodała jeszcze, zerkając przez szybę samochodu i zastanawiając się nad tym, czy cokolwiek uda im się dzisiejszego wieczoru dowiedzieć. Tak naprawdę nie mieli za wiele czasu, bo w niedzielę zaplanowany był już powrót do Nowego Jorku, a to oznaczało, że musieli dzisiaj dowiedzieć się, jak największej ilości informacji.
    — Skoro w hotelu mówiłeś, że nie powinniśmy zaczynać rozmowy od potwora z katakumb, to od czego twoim zdaniem powinniśmy? Zagadać tak po prostu o historię miasteczka, czy jak to widzisz? — dopytywała, kiedy zajęli miejsce przy stoliku. Elle musiała przyznać, że lokal był przyjemny i panująca w nim atmosfera wydawała się być ciepła, co niekoniecznie musiało być dobre dla ich wywiadu. Podejrzewała, że ludzie stąd będą za bardzo sympatyczni i nie będą chcieli rozmawiać o czymś tak nieprzyjemnym w ich lokalu — czy raczej coś spontanicznego, jak udawania dwójki idiotów, która szuka przygód? — zachichotała, zerkając uważnie na młodszego kolegę.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  162. — Tak właśnie pomyślałam… No wiesz, że ta nazwa to wcale nie tak przez przypadek — uśmiechnęła się, chociaż musiała przyznać, że mimo wszystko nazywanie restauracji czy pubu w taki sposób nie wzbudzało raczej przyjemnych odczuć. Z drugiej strony, jeżeli te miejsce było polecane w hotelu, to raczej nie mogło dziać się tam nic nieodpowiedniego, prawda? Elle miała taką nadzieję. Naprawdę wolałaby uniknąć wszelkich kłopotów. Wystarczyły jej wszystkie te, które miała na głowie i tak w tym momencie. Chociaż musiała przyznać, że taki krótki wyjazd dobrze jej robił. Oderwanie się na chwilę od tego, co było w szarej rzeczywistości.
    Przewiesiła płaszcz przez wolne krzesło i na nim też ułożyła torebkę. Tak jak Jaime chwyciła menu i uważnie zaczęła czytać jego pozycje, zastanawiając się nad tym, co w ogóle by stąd chciała. Nie była jeszcze, aż tak głodna, a kolega właśnie potwierdził, że pojadą w tamte miejsce, więc chciałaby zjeść tam coś konkretniejszego. Elle uwielbiała jedzenie, uwielbiała próbować nowych rzeczy i jeżeli ktoś polecał jakieś miejsce konkretnie z powodu jedzenia, Villanelle musiała po prostu przetestować to na własnych kubkach smakowych.
    — No właśnie w tym drugim sezonie był taki hostel i recepcjonista i, brr. Mam ciarki na samą myśl, że mogłabym kiedyś trafić na kogoś takiego — zadrżała delikatnie, na wspomnienie konkretnej sceny, która wprowadziła ją w taki dyskomfort — ale oni są trochę zacofani, nie mają bezalkoholowego piwa… Wezmę colę i może jakieś przekąski, lubisz paluszki czy wolisz orzeszki? — spytała, bo pamiętała, że ostatnim razem to on stawiał — co chcesz do picia? — uśmiechnęła się lekko na wspomnienie o nocowaniach w motelach i hostelach — długie podróże z dzieciakami to raczej coś, czego wolę unikać — zaśmiała się — wiec raczej nie trafię w takie miejsce i… Zdecydowanie będę tego unikać za wszystkie skarby świata.
    Tak, nie miała pojęcia, jak powinni się zachowywać, aby wzbudzić sympatię w miejscowych i rozbudzić w nich chęć rozmowy z nimi na temat nieco szerszy, niż jedynie ciekawe miejsca o odwiedzenia..
    — Oszalałeś, ja zamawiam — powiedziała — i płacę. Nawet nie próbuj ze mną dyskutować. Płaciłeś za nasz bezalkoholowy toast po wygranej — przypomniała i uśmiechnęła się. Z drugiej strony może dobrze byłoby, gdyby to Jaime zagadnął kobietę za barem? Te zazwyczaj chętnie rozmawiały z mężczyznami. Z drugiej strony nie była ona najmłodsza, więc może? — Albo ty idź zamów… No wiesz, jesteś facetem… Może tobie chętniej cokolwiek powie i no… Nie wiem już sama. Ale ja stawiam, dam ci pieniądze — zaznaczyła od razu, aby sobie nie wyobrażał przypadkiem za dużo.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  163. [ Hej!
    Dzięki za powitanie i te wszystkie miłe słowa pod kartą :) Cieszę się, że karta przypadła do gustu. Twój pan wydaje się równie pokręcony i zagubiony co mój, a minimalistyczna karta to coś co lubię :D
    Może jakiś wątek? Mogli by razem imprezować i zapominać o całym bagnie z życia :D ]

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  164. [ Nie przeszkadza mi to :) Pomysł jest na prawdę fajny, a nieodpowiedzialne zalewanie się w trupa jest takie typowe dla Gabriela. Lądują na jakieś imprezie wspólnych znajomych i tam się w ogóle poznają, czy już się znają ? ;) ]

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  165. [ Rozumiem rozumiem :D
    Okej to mogą się po prostu kojarzyć z imprez na które trafiali razem i teraz może być taka kolejna impreza gdzie po prostu akurat siądą razem do jednej butelki z alkoholem i popłyną dość mocno ;D
    To można od tego zacząć, że wychodzą na imprezę.
    Ale to musi być śmieszne uczucie, gdy tak budzisz się nagle w innym mieście czy stanie mając dziurę w pamięci i do tego męczy cię solidny kac xD ]

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  166. — Koniecznie. Mam tylko nadzieję, że nie zrobią trzeciego sezonu, bo to byłoby… Dziwne. W każdym razie, jeżeli znasz jeszcze jakieś takie krótkie seriale, to poproszę o tytuły. Przy dzieciach czasami ciężko znaleźć więcej czasu — uśmiechnęła się, jednak jej uśmiech nie był najweselszy z tych, które już zdążyła zaprezentować Jaime’mu. W jej życiu wiele się pozmieniało i poza opieką nad dziećmi musiała w ostatnim czasie poświęcać też więcej czasu samemu Arthurowi. Cieszyła się z tego wyjazdu, bo naprawdę mogła trochę odpocząć psychicznie, chociaż miała za złe tę małą sprzeczkę, którą miała z mężem na krótko przed samym wyjazdem. Westchnęła cicho, starając się jednak o tym wszystkim nie myśleć — myślałam, że zjemy w tym miejscu polecanym przez recepcjonistkę z hotelu, ale jeżeli jesteś głodny to śmiało, zamawiaj. Ja sobie zjem teraz paluszki — uśmiechnęła się — no wiesz, powiedziała, że warto tam zjeść. Jestem ciekawa tego, co tam podają — powiedziała zgodnie z prawdą, chociaż nie odrzucała myśli, że jeżeli Jaime zamówi sobie coś z frytkami, to, jako dobra koleżanka kilka mu ich podkradnie, aby sam nie przyswajał za dużo węglowodanów.
    Usiadła wygodnie na krześle, zerkając co jakiś czas w stronę baru, ciekawa efektu rozmowy, jaką prowadził właśnie Moretti z kobietą. Miała nadzieję, że uda mu się zdobyć jakieś nowe informacje, które rzuciłyby światło na to, co do tej pory udało im się dowiedzieć, a niestety… Na tę chwilę nie mieli za dużo.
    — Och… Szkoda — przyznała, kiedy Jaime wrócił i powiedział, że nie dowiedział się w zasadzie niczego nowego. Naprawdę żałowała, bo liczyła, że może coś odrobinę się rozjaśni, ale… No trudno. Będą musieli poszukać gdzieś jeszcze. Może biblioteka i jakieś miastowe archiwum to wcale nie był, tak głupi pomysł? — no trudno… To dopiero pierwsze miejsce, jakie odwiedziliśmy. Byłoby za łatwo, gdybyśmy od razu dowiedzieli się czegoś ciekawego — zaśmiała się próbując pocieszyć siebie i Jaime’ego, bo widziała, że nie był zadowolony z takich wiadomości.
    Słysząc otwierane drzwi i stukot butów, Elle podniosła się odrobinę na krześle i zerknęła w stronę wejścia, przyglądając się uważnie grupce starszych ludzi. Dwóch mężczyzn i kobieta. Na oko mogli mieć koło pięćdziesiątki, no może sześćdziesiątki.
    — Spójrz — kiwnęła koledze głowę w stronę wchodzących ludzi — może oni będą coś wiedzieli? — tak naprawdę nie mieli wiele do stracenia, a wydawało się, że obecność młodych i obcych, zwróciła uwagę miejscowych staruszków.
    — Loren, czy w mieście coś się dzieje? — spytał jeden z mężczyzn do towarzyszki — to kolejne młodziaki… Cholera, skąd ich tyle nagle w mieście?
    — Dzień dobry! Jesteśmy studentami, to taka wycieczka nagroda w jednym z konkursów. Ja i kolega jesteśmy akurat z Nowego Jorku, ale różne stany brały udział w konkursie — odezwała się od razu, posyłając im najserdeczniejszy uśmiech, na jaki było ją w tej chwili stać — razem z kolegą postanowiliśmy zwiedzić trochę miasto na własną rękę… W hotelu polecili nam te miejsce i jeszcze jedno… The Bucket of Blood ale nie powiem, nazwa troszkę odstrasza! — zaśmiała się — poza tym, chcielibyśmy zobaczyć coś więcej poza pubami i restauracjami — dodała jeszcze szybko.
    — No proszę… Wycieczka do tego miasteczka? A co tu niby jest do oglądania, że studentów przywieźli… — wymruczał drugi mężczyzna, a kobieta; Loren pokręciła tylko głową.
    — Młodzi muszą się uczyć i zobaczyć, jak wygląda prawdziwe życie, a nie tylko te w książkach. Pewnie zabrali ich tu, żeby zobaczyli, jak mogą skończyć… — zaśmiała się i ruszyła w kierunku stolika Elle i Jaime’ego.
    — Kolega studiuje antropologie sądową — powiedziała, jakby to miało wiele wyjaśnić — ja architekturę. Bardzo podobają mi się budynki w tym mieście, są piękne. Ludzie, którzy nad nimi pracowali musieli mieć ogromny talent — powiedziała, oczywiście się podlizując. Liczyła, że może kilka komplementów na temat miasta, w którym mieszkają ich jakoś zachęci do rozmowy ze studentami.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  167. Właściwie to było ciekawe – jak ich historie zostałyby opowiedziane przez kogoś, kto byłby w stanie spojrzeć na nie obiektywnie i z pewnego dystansu. I czy powstałby z tego kasowy hit? Fakt, że jego myśli krążyły wokół tego tematu, nieco rozbawił Marshalla, nigdy bowiem nie myślał o tym w tym kontekście, choć już to, że był do tego zdolny, aż tak bardzo go nie dziwiło. Przez te wszystkie lata nauczył się przekuwać część negatywnych emocji w pozytywne, a wspominanie Nahuela niosło ze sobą pewną siłę. Wyobrażanie go sobie w tych dobrych momentach było najzwyczajniej w świecie miłe i poprawiało mu humor, nie mógł bowiem w nieskończoność przywoływać z zakamarków pamięci wyłącznie momentu jego śmierci, prawda? To były zaledwie ułamki sekund. Ułamki sekund w porównaniu z długimi godzinami materiału bogatego w wiele innych momentów, śmiesznych i wesołych, i właśnie tego Jerome przede wszystkim starał się trzymać.
    — Nic nie szkodzi. Skąd mogłeś wiedzieć? — rzucił z lekkim uśmiechem i równie lekko wzruszył ramionami. — I czy ja wiem, czy to drażliwe? Raczej przykre — stwierdził, na moment skupiając się na jedzeniu, lecz ostatecznie uniósł wzrok, skupiając się na nastolatku. Wiedział to wszystko, doskonale zdawał sobie z tego sprawę, lecz mimo wszystko dobrze było usłyszeć to z czyichś ust. To jednak nie rozwiało tego nieprzyjemnego uczucia, które zaczęło mu towarzyszyć, odkąd tylko o tym wstydzie wspomniał. Tak, Jaime był pierwszą osobą, z którą o tym rozmawiał i to prawdopodobnie dlatego Jerome zdecydował się pociągnąć ten temat dalej. Miał prostą i zwyczajną, ludzką potrzebę wygadania się.
    — Bardzo bym chciał, żeby była ze mną szczęśliwa — wyznał, niemrawo grzebiąc widelcem w jedzeniu. — Ale czasem wydaje mi się, że choćbym bardzo się starał, to nie dam jej tyle szczęścia, na ile zasługuje. Jen… — urwał, szukając odpowiednich słów. — Zawsze bardzo przejmuje się innymi i czasem zapomina przy tym o sobie. Mam też wrażenie, jakby nie wierzyła w to, że na to szczęścia zasługuje. Zawsze czeka, aż wydarzy się coś złego. Pod tym względem chętnie zrobiłbym jej pranie mózgu — zażartował na koniec, by nieco złagodzić swoją mimo wszystko poważną wypowiedź. To chyba była jego największa obawa dotycząca przyszłości. Z drugiej strony, ile byli razem? Ledwo od kwietnia, choć ich związek był niezwykle intensywny i pędził na łeb, na szyję. Może z czasem uda mu się zmienić to wyuczone przez lata myślenie? W końcu na to trzeba było czasu. A nawet jeśli miałby zawalić się cały świat, to teraz przynajmniej nie była z tym wszystkim sama.
    Z przyjemnością wrócił do lżejszych tematów, jednocześnie samemu czując się lepiej. Bynajmniej nie oczekiwał pocieszenia czy też światłych rad, ot, po prostu czasem potrzebował powiedzieć komuś, co leży mu na sercu i duszy, ciążąc niemiłosiernie, przez co ciężar ten stawał się choć odrobinę lżejszy. A Jaime był bardzo dobrym słuchaczem. Jerome wiedział, że dziewiętnastolatek go nie oceni, ale też nie zbagatelizuje jego słów i to dlatego mówił tak chętnie, nie oczekując nic więcej ponad to, że zostanie wysłuchany.
    — Języki są w cenie, więc chyba nie masz się nad czym zastanawiać — przyznał, zauważając, że jego porcja ubywała w dość szybkim tempie, mimo iż zdawało mu się, że przez większość czasu jedynie przesuwał poszczególne elementy na talerzu. — Oczywiście, że przychodził. Wszyscy przychodzili. Co nie zawsze im wychodziło na dobre, bo nie byłem jakimś orłem — powiedział ze śmiechem, wspominając, jak młodsze rodzeństwo często miało do niego pretensje o źle zrobione zadanie domowe, za które dostawali burę od nauczycieli. Ale co on mógł? Problem często pojawiał się w tym, że nie rozwiązywał zadań zgodnie z wymogami, tylko po swojemu i nawet jeśli wynik był dobry, to sposób nie ten. Fakt, czasem złośliwie źle podpowiadał, ale tym sposobem wszyscy szybko nauczyli się samodzielności i przychodzili tylko wtedy, kiedy faktycznie był kłopot, a nie wtedy, kiedy nie chciało im się samemu ślęczeć nad zeszytami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie będę się kłócił — odparł, zmiatając z talerza ostatni kęs. — Bo podejrzewam, że na tej kłótni o pieniądze upłynęłaby nam reszta wyjazdu. To co? Zbieramy się pomału? — zagadnął, skoro już obydwoje zjedli, a niestety nie mieli całego dnia i gonił ich czas.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  168. [ Reid fajnie brzmi i jakoś tak mi podpasowało do imienia Gabriel :D
    Jasne, mogę zacząć ale nie wiem czy jeszcze dziś coś podeślę. ]

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  169. Cały świat składał się z tak wielu kawałek jednej układanki, że momentami, kiedy dane puzzle całe zalewały się tą samą barwą, ciężko je było odróżnić od siebie jedynie po kształcie. Wydawało się, że coś jest takie samo, kiedy nagle okazywało się, że pewien odłamek w ogóle nie pasuje do jednej części planszy. Dokładnie tak było z samymi ludźmi - chociaż stałoby się pośrodku zwykłego, szarego tłumu, przypominającego niekształtną i bezbarwną masę, każda z tych osób miała własną historię, niekiedy diametralnie się od siebie różniącą, czasem zaś na tyle podobną, że aż było to dziwne. Jen owszem, brata miała, lecz przez te wszystkie lata musiała walczyć z poczuciem i pytaniem, czy ma go tylko dlatego, że jego serce i mózg funkcjonują, pożywiając się niemal tą samą krwią, czy zawarta jest w tym relacja dwójki osób, wartościowa i szczera, bez której to wszystko nie miałoby żadnego sensu. W pewnych momentach naprawdę było trudno wytrzymać to ciągłe napięcie i niepewność, która rozsadzała myśli. Zwłaszcza, gdy zostawało się całkowicie samym, na środku pustkowia kanionu.
    Uśmiechnęła się jednak pod nosem i przechyliła delikatnie głowę na bok, zaczesując kilka kosmyków za ucho.
    - Póki co ciężko to jednoznacznie nazwać i nie wiem, na ile nam się to uda… Ale mam nadzieję, że kiedyś będzie normalnie. Albo, że przynajmniej będziemy potrafili ze sobą rozmawiać jak bliscy sobie ludzie, bez sztuczności i tajemnic… Chyba one są w tym wszystkim najgorsze - przyznała, upijając łyk nieco chłodniejszej już cieczy.
    Właśnie. Było tak wiele rzeczy, które skrywał w sobie jej brat, że nawet nie miała pojęcia, ile ze swojej przeszłości przed nią zataił, ale czuła, że jest tego więcej, niż może sobie wyobrazić.
    Wzięła głęboki wdech, mocno zastanawiając się nad odpowiedzią.
    - Cóż… Przez tyle lat uciekałam, że w pewnym momencie to się stało bardzo męczące. Początki były najtrudniejsze, bo najpierw był rozwód rodziców, przemieszczanie się pomiędzy Los Angeles i Nowym Jorkiem… Potem śmierć taty. Załamałam się, ale gdzieś nagle urosło we mnie postanowienie, że muszę zrobić wszystko, żeby sprowadzić brata do domu. Więc biegłam za nim po tym świecie, całkowicie o sobie nie myśląc. Działałam jak robot. I w końcu, kiedy od dłuższego czasu to nie przynosiło efektów, poleciałam na Wyspy Kanaryjskie, gdzie niby miał być. To był największy fałszywy ślad w całej mojej wyprawie. Załamałam się, znowu. Poczułam, że już tak dłużej nie mogę. Że skoro tyle razy się nie udawało, to nie ma sensu. Czas się zatrzymać. Tym bardziej, że trafiłam na Barbados… - uśmiechnęła się mimowolnie, a w jej oczach rozbłysły iskry. - Zakochałam się totalnie w tym miejscu. Czułam spokój, mogłam lepiej oddychać… I poczułam też wolność. Coś, czego nie czułam nigdy wcześniej. To było tak dziwne i… I piękne, że nie dało się tego odrzucić. Potem, z ciężkim sercem, wróciłam do USA. Poszwędałam się jeszcze chwilę i ostatecznie stwierdziłam, że czas osiąść w Nowym Jorku na stałe. Bo to po prostu nie ma dalej sensu. i wtedy wszystko jakby się odczarowało - przyznała, rozciągając usta w wąską kreskę i unosząc dłonie, a potem czyniąc nimi coś na kształt półkola w powietrzu. - Chyba czasem naprawdę trzeba sobie powiedzieć stop. Odrzucić to, co cię tak wewnętrznie ciągle gryzie. Myślisz, że mnie się teraz żyje lżej? Wcale nie. No, może trochę, bo wrócił Noah, mam najlepszego narzeczonego pod słońcem… Ale dalej pozostaje sprawa matki. Nie wiem, co mam z tym zrobić. Jak się dowiedzieć, co się stało między nią, a moim bratem, że to wszystko jest takie dziwne i niezrozumiałe. Nie wiem, jak mam pomóc. Jak sprawić, że on naprawdę wróci do domu. Bo to, że tu jest, jeszcze niczego nie przesądza. Może zaraz znowu zniknie i przeżyję cały koszmar od nowa? Tego nie wiem, Jaime. Nie wiem, jak żyć, żeby to wszystko poukładać. Nie cofnę śmierci ojca.

    OdpowiedzUsuń