Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] "Because you might not like what you see."

end
Fear, oh fear, I'm still here
end
Jaime Moretti
.
end

14 lipca 2000 rok ✗ student antropologii sądowej na NYU ✗ jego mózg nie broni się przed nadmiarem informacji ✗ jeden z najlepszych studentów na swoim wydziale ✗ pochodzi z Miami ✗ dzieciak z bogatego domu ✗ świadek morderstwa swojego brata ✗ You can't wake up, this is not a dream ✗ dużo pije ✗ dużo imprezuje ✗ korzysta z innych używek ✗ trochę szalony ✗ are you insane like me? ✗ nierzadko wdaje się w bójki ✗ czeka do ostatniej chwili nim ucieknie z torów przed pociągiem ✗ śmieje się w głos z rozpaczy ✗ I wanna feel something


nici ✗ notki ✗ karty

end
.
I'm scared to live but I'm scared to die...
end

Cześć! W karcie przewija się Halsey i NF, w tytule cytat z serialu (mam nadzieję, że z serialu i czegoś nie pomyliłam). Na zdjęciu Benjamin Wadsworth. Od dawien dawna siedzę na Indywidualnie, ale na takim blogu już mnie dawno nie było ;) Jaime czyta się przez "h". Szukamy powiązań do najróżniejszych wątków, szalonych, ale i spokojniejszych :)
Szablon karty w wykonaniu Black Dreamer <3

199 komentarzy

  1. Randki stanowiły bardzo ważny element życia Maisie. Chadzała na nie od szesnastego roku życia i na każdej świetnie się bawiła. Stanowiły idealną okazję do wystrojenia się, co bardzo lubiła robić. Umawiała się tylko na soboty i to jeszcze takie, kiedy nie miała nic lepszego do roboty, bo rodzice nie planowali żadnych wyjazdów i innych takich. Szykowała się cały dzień, a potem wychodziła z dobrym nastawieniem i zazwyczaj wracała w dobrym humorze. Czasami zdarzało się, że trafiała na jakiegoś szczególnie upierdliwego i mało sympatycznego mężczyznę, ale nawet takie randki stanowiły ważne doświadczenie w jej życiu. Właściwie to na temat randkowania mogłaby napisać książkę i była pewna, że w niektórych kręgach zyskałaby na popularności. Problem leżał w tym, że niekoniecznie jej się chciało. Zapewne, kiedy się potknie podczas skakania po szczeblach kariery, to pomyśli o takim przedsięwzięciu na serio.
    Dzisiejsza randka od innych różniła się jedynie tym, że nie miała pojęcia, kim będzie jej partner. Słyszała, że był zdolny i zajmował wysokie miejsce wśród rankingu zdolnych studentów. Tylko niekoniecznie wiedziała, co o tym powinna myśleć. Z jednej strony bardzo lubiła inteligentne osoby, bo miały coś do powiedzenia i podczas rozmowy nie czuła się, jakby cofała się do przedszkola. Z drugiej strony takie osoby były przemądrzałe, a arogancja wylewała im się uszami, zawsze wiedziały wszystko najlepiej, nie przyjmowały krytyki i wyznawały zasadę moje zdanie jest najmojsze. Wiedziała i poniekąd sama taka była, co niejednokrotnie słyszała. Ale to nie jej wina, że urodziła się w tak wykształconej rodzinie, a rodzice stawiali bardzo silny nacisk na jej edukację. Od najmłodszych lat była wożona na różne zajęcia rozwijające i chociaż czasami była naprawdę zmęczona i miała dość, to z perspektywy czasu była wdzięczna rodzicom, że tak naciskali i nie starali się na siłę ukierunkować jej na dyscyplinę, z której sami byli dobrzy. Tym sposobem Maisie, będąc córką pani profesor oceanografii i astronauty, była dumną studentką literatury i dzisiejszy wieczór miała spędzić ze studentem antropologii sądowej.
    Nieco obawiała się, że to tylko głupi żart jej znajomych. Była od nich nieco starsza i dawno wyrosła z takich głupich żarcików, ale była dobrej myśli. Obawy nieco potwierdziły się, kiedy przed knajpą nikogo nie zastała. Rozejrzała się wkoło i już chciała wyciągnąć telefon, aby zadzwonić do jednego z tych żartownisiów, kiedy usłyszała czyjś głos. Odwróciła się w stronę chłopaka z szerokim uśmiechem. Chwilę się w niego wpatrywała, mając wrażenie, że nie tylko go gdzieś widziała, ale na pewno go zna! Zdziwienie odmalowało się na jej twarzy, kiedy w kilku krokach znalazła się przy chłopaku i zarzuciła mu ręce na szyję.
    – Jaime! – zawołała radośnie, po czym cmoknęła go w polik, nie przejmując się, że zostawiła na nim ślad po swojej pomadce. Niczym stara ciotka przetarła to miejsce. – No nie wierzę w taki zbieg okoliczności! – wyszczerzyła się szeroko, grzecznie się od niego odsuwając. Wygładziła sukienkę, która nieco jej się ściągnęła. – Chodźmy do środka! Mamy tyle rzeczy do omówienia. Skąd się tutaj wziąłeś? Od dawna mieszkasz w Nowym Jorku? Co u Jimmiego? Jak to się stało, że jesteś najlepszym studentem? – Pytania wypadały jej z ust i nim kończyła jedno, to już zaczynała kolejne. – Przepraszam, ale... No cieszę się! – uśmiechnęła się wesoło i jeszcze raz zarzuciła mu ręce na szyję.

    Maisie

    OdpowiedzUsuń
  2. — O nie… O orzeszkach myślałam dla ciebie — uśmiechnęła się — mam alergię, jak zjem chociaż jednego, zaraz zacznę się dusić — powiedziała, kiedy Jaime oznajmił co takiego wziął — ale to miłe, że mnie słuchasz — dodała jeszcze, mając nadzieję, że kolega nie poczuje się zakłopotany.
    Skoro jednak miał się ktoś do nich przysiąść, orzeszki mogły okazać się przydatne. Liczyła, że gdy ich nowi towarzysze poczują się nieco rozluźnieni, będą skłonni mówić po prostu więcej i szczerzej.
    Dlatego, była z siebie bardzo dumna, kiedy zdecydowali się przysiąść do ich stolika i powiedzieć, co nieco na temat budynku, bo jak się okazuje, to wcale nie było dziwne, że wzbudzał w studentach zaciekawienie.
    — Tak, oglądaliśmy już dzisiaj część tego budynku — przytaknęła blondynka z lekkim uśmiechem i zerknęła na kobietę, która szła powoli w ich kierunku z zamówionymi wcześniej przez Jaime’ego napojami i przekąskami. Na swoje danie musiał poczekać jeszcze chwilę. Elle od razu chwyciła napój i kilka paluszków, wsuwając je pomiędzy usta i powoli obgryzając.
    — Morderca? Och! — zareagowała na słowa starca. Wepchnęła paluszki do ust i nachyliła się nieco bliżej, aby wsłuchiwać się uważnie w to, co miał do powiedzenia staruszek — to musiało być okropne! Na pewno wszyscy mieszkańcy przeokropnie się bali — powiedziała, robiąc przestraszoną minę i nawet wzdrygnęła się delikatnie, jakby właśnie przez jej plecy przeszedł mało przyjemny dreszcz.
    — No właśnie! Panowała panika — odezwał się drugi mężczyzna, któremu zdecydowanie spodobała się reakcja Elle. Dokładnie tak, jakby czekał na kogoś, kto mógłby się przerazić nieznaną historią. Mężczyźni wymienili między sobą spojrzenia i porozumiewawczo sobie mrugnęli — jedna z historii głosi, że co dziesięć lat jego duch powraca i mści się na tych, którzy go tam zamknęli. Ponoć wyjście jest zaryglowane, a przy drzwiach rozsypana jest sól, bo według niektórych odstrasza i stawia granice demonom — kontynuował, a Elle delikatnie zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć, czy gdzieś w budynku widziała sól. Zwróciłaby uwagę na to, zwłaszcza, że z Morettim przystanęli przy wejściu do katakumb i uważnie im się przyglądali.
    — Brzmi okropnie… — wyszeptała dziewczyna, sięgając po kolejny paluszek.
    — Okropnie to brzmi to, że w tym roku jest dziesięciolecie! — tym razem odezwała się kobieta, delikatnie uderzając pięścią w stół — wszyscy się boją! Na ulicach nie widać nikogo już po osiemnastej. Tylko nieliczni… Odważni a raczej głupcy, decydują się na zwiedzanie miasteczka o tej porze.
    Elle zerknęła na Morettiego i zmarszczyła delikatnie brwi. Nie miała pojęcia, co ma o tym wszystkim myśleć. Nie wierzyła w demony i duchy… A na pewno nie wierzyła w duchy-morderców, bo… Bo to byłoby, jak z filmu fantasy, a to przecież było życie.
    — Nie bój się kochanie! — Kobieta spojrzała na Elle i posłała jej ciepły uśmiech — macie jeszcze trochę czasu, aby wrócić do hotelu.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  3. [Dziękuję bardzo za powitane! :) Jaime to specyficzny chłopak, ale bardzo ciekawy i interesujący. Fajny kierunek studiów mu wybrałaś, zdecydowanie! Również życzę Wam dobrej zabawy i jak najdłuższego pobytu u nas, hej! :)]

    Archard Lloyd

    OdpowiedzUsuń
  4. Gabriel siedział znudzony na ostatnich piątkowych zajęciach. Niezbyt słuchał słów padających z ust profesora na temat finansów. Zarządzanie było złem koniecznym, które musiał wybrać i które poniekąd zostało mu narzucone. Interesował się czymś zupełnie odmiennym, literaturą ewentualnie samochodami i muzyką. Jednak w przyszłości chciał mieć za co prowadzić wygodne życie, a rodzinny interes sam się nie poprowadzi, gdy jego ojca zabraknie. W tym wszystkim tylko jedno go bardzo irytowało, fakt że jego ojciec jest niezmiernie zadowolony ze ścieżki którą obrał jego syn. Gabriel zazwyczaj robił wszystko na przekór słowom rodziciela, ale w tym jednym robił wyjątek. I uważał, że przez to ojciec nie powinien wymagać od niego niczego innego, ani wtrącać się w jego życie. Gabriel od dawna był na wojennej ścieżce z ojcem. Nie potrafili się dogadać, a awanturę wywoływała najmniejsza błahostka. Nie widział jednak problemu w swojej osobie. To jego ojciec był wszystkiemu winien, to jego ojciec pogrzebał szansę na posiadanie zdrowej relacji z synem.
    Krótka wibracja telefonu wyrwała chłopaka z letargu. Sięgnął po komórkę i przesunął spojrzeniem po krótkiej wiadomości. Impreza w domu bractwa. Dziś o 20.
    Każdy piątek i każda sobota wyglądały bardzo podobnie. Studenci mogli wziąć głęboki oddech przed następnym tygodniem, mogli oderwać się od rzeczywistości. Gabriel starał się korzystać z tych wolnych dni w pełni. Nie oszczędzał się i nigdy nie spędzał tego czasu nad nauką. On i jego znajomi bawili się w najlepsze. Nie raz i nie dwa zdarzyło mu się że kompletnie niczego nie pamiętał, ale ten stan był dla niego najlepszy. Gdy gardło go piekło, a umysł przepełniała pustka. W tedy nie miał żadnych problemów, a życie wydawało się niezwykle łatwe.
    Po zajęciach udał się do swojego pokoju. Resztę dnia spędził nad pracą, którą musiał oddać w poniedziałek w wydawnictwie. Staż zabierał mu sporo wolnego czasu, ale lubił tą pracę. Była dla niego jak hobby, a dodatkowo pozwalała mu na samodzielność. Nie musiała nikogo prosić o pieniądze. Zresztą wolałby głodować niż prosić się o ojca o pieniądze. Gdy skończył wszystko co miał do zrobienia, przebrał się i ruszył w stronę domu bractwa. Głośna muzyka uderzyła go za nim stanął w progu. Był chwilę przed czasem, jak chyba większość ludzi. W środku było pełno osób, niektórych z nich kojarzył innych nie. On rozglądał się za swoimi znajomymi, szybko namierzył ich stłoczonych w salonie. Gabriel bez słowa sięgnął po butelkę z przeźroczystym płynem i opadł na jedną z kanap.

    [A ja się zastanawiałam dlaczego mi nie odpisujesz xD Chyba przypadkiem dodałam zaczęcie pod inną kartą, sorki ^^ ]
    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  5. [Razem z Maximilianem bardzo dziękuję za powitanie <3]

    Max i reszta wesołej gromadki

    OdpowiedzUsuń
  6. Uśmiechnęła się tylko, zerkając to na Jaime’ego, to na ich nowych towarzyszy. Co jakiś czas marszczyła delikatnie brwi, słuchając tych elementów historii, które w ogóle się nie zgadzały. Kiedy kobieta zwróciła się do niej, starała się, aby jej twarz wyrażała strach, chociaż Elle bardziej miała ochotę się śmiać, niż trząś się przestraszona. Zwyczajnie nie wierzyła w duchy i nie mogła sobie wyobrazić żadnej zemsty ducha mordercy. To było całkowicie bezsensu.
    — Przepraszam, ale trochę nie rozumiem tej historii — powiedziała po chwili, zerkając na talerz Morettiego i uśmiechnęła się delikatnie, wyciągając rękę w jego stronę. Podkradła mu jedną frytkę i uśmiechnęła się szeroko, odgryzając jej kawałek — to duch mści się na jakichś krewnych osób, które go zamknęły czy… Chce zniszczyć jakąś knajpę? Wydaje mi się to trochę pogmatwane, przepraszam, ale nie rozumiem — wymamrotała, mrużąc delikatnie oczy i zastanawiając się nad słowami tych ludzi.
    Podparła brodę na dłoni i wzięła głęboki oddech, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z kolegą, miała wrażenie, że oboje w tym momencie myślą dokładnie o tym samym.
    — Dziękujemy za tyle informacji! Na pewno wrócimy do hotelu… Lepiej nie ryzykować własnym życiem — powiedziała i upiła trochę napoju, zastanawiając się nad tym, czy trójka starszych osób będzie dalej z nimi siedziała, czy może zdecydują się przesiąść do oddzielnego stolika.
    Trójka staruszków chyba zrozumiała, że ich historia nie spodobała się młodym studentom, bo po chwili uśmiechnęli się i wstali od ich stolika, i ruszyli do lady, złożyć swoje zamówienia.
    — Jak zjesz to stąd spadamy. Tutaj niczego się nie dowiemy — uśmiechnęła się i sięgnęła po jeszcze jedną frytkę, z każdym kęsem czując, że sama robi się coraz bardziej głodna — ta historyjka nie miała najmniejszego sensu. To brzmiało, jakby na bieżąco wymyślali to, co chcieli nam powiedzieć — wyszeptała, nachylając się nieco nad stołem, aby tylko Jaime usłyszał to, co chciała mu właśnie przekazać.
    — Czy to tylko ja? Serio, ale to brzmiało, jak jakaś opowiastka dla niegrzecznych dzieci, aby nie wychodziły z domu i były grzeczne. Co swoją drogą jest strasznie niewychowawcze, jeju, nigdy nie będę straszyła swoich dzieci — wymamrotała szybko, sięgając tym razem nie po frytkę kolegi, a paluszki — mam nadzieję, że w tym drugim barze będzie coś ciekawszego… Poza tym, gdzie jeszcze jedziemy? Te dwa miejsca czy jeszcze gdzieś po drodze?

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że miałaby iść w ślady rodziców. Raczej po prostu nie dałaby rady założyć ich butów i zostać znaną aktorką czy piosenkarką. Do tego drugiego nie miała większego talentu, a za mikrofon chwytała tylko po wypiciu odpowiedniej ilości alkoholu, będąc w pełni świadomą by tego nie zrobiła, a na widok większych kamer dostała dreszczy. Może powinna być przyzwyczajona, bo w końcu na premierach filmów ojca, na które uczęszczała kamery były z każdej strony, ale to było też nieco inna sytuacja, a tak to sobie przynajmniej tłumaczyła. Chciała uciec od tego medialnego świata, a i tak wpadła prosto w jego ramiona, ale teraz już nawet się przed tym nie broniła. Na szczęście na studiach czy przy stażu, ewentualnej pracy jej nazwisko nie pomagało i naprawdę była z tego dumna, bo mogła pokazać swój talent, to czego się nauczyła, a nie co znaczy nazwisko odziedziczone po ojcu.
    — Kocham słodycze, serio. Czekolady, ciągutki, żelki… no żelek nie powinnam jeść, ale kurczę, każdy ma jakieś swoje słabości — jęknęła zerkając na świnkę — chodzi mi o te żelki Haribo, ale nie byłabym człowiekiem, jakbym nie miała pewnych wad, prawda? Ale to… to jest naprawdę słodkie i mam wrażenie, że właśnie pożeram swoją miesięczną porcję słodkości — wyznała nabierając palcem bitej śmietany. Było dobre, cholernie dobre i chyba znalazła nową, ulubioną kawiarnię. Przynajmniej nie było tu tak tłoczno, jak w znanym Starbucksie czy innych popularnych kawiarniach, a tu było całkiem przyjemnie, miła atmosfera i przesłodkie napoje, ciasteczka i ciasto, pojęcia nie miała ja to wszystko w siebie wciśnie i chyba nie zapowiadało się na to, aby prędko zamierzała to zjeść. Już czuła się pełna. — Bardziej mnie interesują wnętrza, choć tak naprawdę przez całe studia nie zaprojektowałam ani jednego pomieszczenia, ale mam dziwne wrażenie, że o tym ci chwilę temu mówiłam… Czasem mam pamięć, jak u złotej rybki. Albo jak Dory z Gdzie jest Nemo? — powiedziała wzruszając lekko ramionami. Zajęta słodkościami nawet nie zwracała większej uwagi na to co powiedziała jakiś czas temu, ale za dobre powtórzenie chyba nikt jej nie zje, racja?
    — Na Cornell University — odparła. Potrzebowała ucieczki z domu, a Nowy Jork wydawał się być najlepszą do tego opcją. Sama nazwa miasto, które nigdy nie śpi wręcz ją zapraszało, aby spróbowała życia tutaj. W Mieście Aniołów poznała już chyba wszystko, a Nowy Jork nadal był dla niej zagadką. — Dobra, wiem, co studiujesz, a co robisz w wolnym czasie? Koszykówka, baseball czy w ogóle nie jesteś fanem sportu? Koncerty, festiwale, jaki gatunek muzyki lubisz?

    [Dziękuję!<3]
    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  8. Gabriel podniósł wzrok, gdy usłyszał pytanie. Kojarzył go, nawet gdzieś z tyłu głowy kołatało mu się imię chłopaka. Przez studenckie imprezy przewijało się zazwyczaj mnóstwo ludzi. Niemal za każdym razem widział nowe twarzy i nie sposób było spamiętać ich wszystkich. Być może z połową tych ludzi spotkał się wcześniej, ale widocznie nie byli na tyle ciekawi by ich zapamiętywać. Poza tym często kończył dość mocno pijany lub naćpany by pamiętać szczegóły. Najważniejsze było to, że niemal zawsze kończył w swoim łóżku.
    - Jasne – odparł wzruszając ramionami. Wyciągnął butelkę w stronę chłopaka po czym przejął od niego skręta. Zaciągnął się głęboko delektując się przyjemnym drapaniem w płucach. Zioło zaczął palić dość dawno temu, gdy spotkał na swojej drodze nieodpowiednie towarzystwo. Tak przynajmniej twierdził jego ojciec. Gabriel po prostu uważał takie osoby za otwarte na nowe doświadczenia. Sam lubił sięgać po ten lekki narkotyk, przyjemnie rozluźniał ciało i odprężał umysł. W swojej historii miał jednak przygody z różnymi innymi rzeczami. Jednak ciężkich narkotyków nie brał często. Zdawał sobie sprawę, że to już nie przelewki, a nie chciał by nad jego umysłem i ciałem panowała taka rzecz. To z alkoholem miał większy problem. Kiedyś tym gardził i sądził, że nigdy nie będzie pił, nie chciał być jak ojciec. Nie chciał trząść się i rzygać, gdy alkoholu zabrakło w jego żyłach. Teraz jednak zszedł z tej ścieżki i miał to gdzieś. Może i po alkoholu stawał się bardziej drażliwy i łatwiej było go sprowokować, to jednak lubił to specyficzne szumienie w uszach i niemożność skupienia.
    - Jamie, tak? - spytał gdy w końcu wpadł na imię, które może nosić jego nowy towarzysz. Zaciągnął się jeszcze raz, a po chwili wypuścił z ust gęsty obłok dymu. Uśmiechnął się lekko. Nie rozumiał jak ludzie mogą sobie odmawiać takich drobnych przyjemności i nie rozumiał dlaczego tego tak ostro zabraniali – jesteś z bractwa? - zapytał przyglądając się chłopakowi. Kojarzy go, ale nie miał pojęcia skąd.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  9. Rodzina jest nieodłącznym elementem ludzkiego życia i nie mogli tak po prostu odsunąć od siebie tego tematu, zapominając o tym, co niewygodne. Jerome mógł dać Jennifer szczęście na zupełnie nowym polu, mógł z nią stworzyć własną, zupełnie nową rodzinę, lecz nijak nie mógł odczarować tego, co miało miejsce w przeszłości i co ciągnęło się aż do teraz, jakby ktoś kiedyś rzucił na Woolfów klątwę, której nie łamał pocałunek prawdziwej miłości, jak to bywało w bajkach i gdyby tylko to było takie proste. Z chęcią odjąłby jej tego wszystkiego, odsunął od niej ten ciężar, zastępując go czymś lekkim i przyjemnym, ale nie mógł tego zrobić, nie potrafił. I wiedział, że to już zawsze będzie wisiało nad Jen, nie tyle nawet jak cień kładący się na ich wspólnym życiu, co jak sęp, gotów rzucić się na nią ze szponami i ostrym dziobem w momentach słabości. Mógł tylko starać się ją osłonić; wystawić na atak własne plecy.
    Powinien jednak odsunąć od siebie te myśli i ten temat, nie był to bowiem odpowiedni czas i miejsce na takie rozważania. Przylecieli tu przecież ze względu na Jimmy’ego i to na nim powinni się skupić. Może Jerome po prostu potrzebował oczyścić głowę przed tym, nim dotrą na cmentarz? I to dlatego tak się rozgadał przy posiłku? Tak czy inaczej, był gotowy, kiedy Jaime dał sygnał do wyjścia i oddalił się, by uregulować rachunek. Marshall w tym czasie pozbierał swoje rzeczy, zgarniając również kurtkę przerzuconą przez oparcie krzesła, choć z racji panujących na zewnątrz temperatur, najchętniej by ją tutaj zostawił, by nie nosić ze sobą zbędnych szpargałów.
    — Spokojnie. Nie wydarzy się nic złego — zapewnił, uśmiechając się lekko, kiedy sunęli przez miasto taksówką. — Pamiętam, jak pierwszy raz wziąłem ze sobą Jen na cmentarz. Wcześniej nawet nie wiedziała, że miałem jeszcze jednego młodszego brata i nie miałem zielonego pojęcia, jak zareaguje — przyznał, również przenosząc spojrzenie na przesuwający się za szybą krajobraz. Wizyty na cmentarzu były dla niego naturalne i tak jak niektórzy być może czuli lekki dyskomfort, przebywając w takim miejscu, tak on właśnie na cmentarzu się uspokajał i – o dziwo – ładował baterie. Nahuel stał się jego powiernikiem, wiernym słuchaczem, który nigdy nikomu miał nie zdradzić jego sekretów. Wszystko to, co leżało mu na sercu, przelewał w biały, nadgryziony nieco przez ząb czasu kamień z wyciosanym w nim imieniem brata, aż chciało się powiedzieć, że kamień ten, podobnie jak papier, był cierpliwy i był w stanie przyjąć wszystko.
    Wreszcie dotarli na miejsce i Jerome pozwolił Jaime’emu prowadzić, pozostając pół kroku za nim. Sam nie zaopatrzył się ani w znicz, ani tym bardziej w kwiaty, ponieważ w niedużym plecaku, który miał ze sobą, chował coś innego. Nic specjalnego, ale poniekąd symbolicznego dla niego samego. Teraz, kiedy przemierzali kolejne alejki, miał wrażenie, że plecak ten zaczął mu ciążyć bardziej niż dotychczas. Jego spojrzenie automatycznie prześlizgiwało się po kolejnych nagrobkach, śledząc imiona, nazwiska i daty, związane nierozerwalnie z początkiem i końcem życia tak wielu istnień. Im dłużej szli, tym bardziej odczuwał żal i swego rodzaju tęsknotę, uświadamiał sobie tym dotkliwiej, im dalej byli, że teraz już nie będzie mógł w każdej chwili wyrwać się na cmentarz, by rozsiąść się wygodnie przed nagrobkiem Nahuela, gdzie czas na moment zatrzymywał się w miejscu, dając mu upragnioną chwilę wytchnienia.
    Uczucia te przycichły, kiedy zatrzymali się we właściwym miejscu. Brunet przesunął wzrokiem po płycie, kręcąc głową, kiedy natrafił na wzmiankę o wieku. Dopiero teraz zauważył, że odkąd weszli na teren cmentarza, miał gęsią skórkę, zdając sobie sprawę z jej obecności dopiero, kiedy zniknęła, a on sam poczuł się lepiej. Było ciepło, ponad dwadzieścia stopni, co przywodziło mu na myśl Barbados. I może wszystko wokół wyglądało obco, ale otaczały go znajome zapachy kwiatów i palonego wosku, przez co miał ochotę przymknąć powieki i wyobrazić sobie, że znajduje się w innym, a jednak bliźniaczo podobnym miejscu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Naprawdę chciał zabrać do domu małego aligatora? — parsknął, kiedy Jaime opowiedział mu o znaczeniu stojącej przy nagrobku zabawki. — Niezłe było z niego ziółko — musiał przyznać, głośno i ze świstem wypuszczając powietrze z płuc, po czym przykucnął, rozsuwając plecak. — Nahuel na szczęście ściągał do domu tylko bezpańskie psy — rzucił, zerkając na nastolatka z dołu i jednocześnie grzebiąc we wnętrzu plecaka. W końcu zacisnął palce na znajomym kształcie i wydobył na światło dzienne znicz, nieco inny od tych, które obecnie były w modzie.
      — W Rockfield nie mamy takich fikuśnych zniczy jak chociażby tutaj, przy bramie — wyjaśnił, podczas gdy na jego dłoni spoczywała gliniana miseczka wylana woskiem, ze sterczącym knotem. — Te od kilkudziesięciu lat robi taka jedna już starsza pani, czasem sprzedaje je przy cmentarzu, czasem zostawia u pastora. Ma własny piec, w którym wypala te miseczki, sama je żłobi i delikatnie przyozdabia, sama wkłada knot i zalewa woskiem. Podczas ostatniej wizyty na Barbadosie zrobiłem sobie zapas — wyjaśnił, prostując się z cichym strzyknięciem kolan i zerkając na Morettiego. — Nie wątpię, że w Nowym Jorku nie brakuje zniczy, ale… To nie byłoby to samo — mruknął, marszcząc brwi. — A że nie mogłem zabrać ze sobą grobu Nahuela, to zabrałem chociaż to — wyjaśnił i wzruszył ramionami, jakby chcąc zbagatelizować swoje własne pokrętne tłumaczenie. Wiedział, że nie może porzucić tego małego rytuału i nawet jeśli w Nowym Jorku przyjdzie mu odwiedzać losowe groby, to znicze… Znicze będą tylko ich.

      [Przepraszam za zwłokę ♥ Ostatnio sporo się działo i nie było tyle czasu na odpisy, ale teraz chyba już będzie spokój ^^]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  10. Chyba nieco przesadzili z ilością słodkości, jakie zamówili, ale nie można było tego w końcu zmarnować. Nie pamiętała, kiedy ostatnio zamówiła aż tyle, ale kto jej zabroni? Raz na jakiś czas mogła sama siebie rozpieścić, a patrząc na dzisiejszy dzień potrzebowała zastrzyku cukru na raz. Nadal nie wierzyła, że niemal chłopak uniknął spotkania z pociągiem, a ona terapii do końca życia. Zdecydowanie nie chciałaby widzieć czegoś takiego, a teraz zamiast na komisariacie składać zeznania piła z nim gorącą czekoladę, jadła ciasto i rozmawiali tak po prostu, poznawali się, choć wcale przecież nie musieli, ale Carlie chyba też nie chciała zostawiać go samego sobie. Gdzieś tam z tyłu głowy miała myśl, że być może chłopak teraz potrzebował towarzystwa, a ona nie mogła go zostawić. Ta nadopiekuńcza strona dziewczyny nie pozwoliła jej tak zwyczajnie odejść, co pewnie większość ludzi zrobiłaby już dawno po upewnieniu się, że Jaimie jest cały i raczej po raz kolejny na torach kłaść się nie będzie.
    — Dla chipsów też przepadam, chyba nawet je tutaj sprzedają, bo widziałam jakieś paczki, ale raczej nie były to szczególnie dobre smaki — stwierdziła. Raz rzuciła się na chipsy, które po otworzeniu, bo oczywiście nie czytała opakowania, okazały się być warzywnymi chipsami. Choć buraki uwielbiała, tak nie w formie chipsów. I tym sposobem straciła półtora dolara, bo po jednym gryzie cała paczka wylądowała w koszu. Naprawdę powinni dawać większe ostrzeżenia na paczkach, a nie tylko zachęcający napis chipsy. Po tej akcji była ciekawa, ile osób, podobnie jak ona, nabrało się i później żałowało swojej decyzji, bo z pewnością nie mogła być jedyną osobą, która nie zwróciła uwagi i kupiła je na oślep. — Od zawsze chyba chciałam zajmować się wnętrzami, ale zwyczajnie na studiach skupiają się na budynkach i takich tam, choć miałam już staż w firmie to mam przynajmniej doświadczenie.
    Nie mogła się za to doczekać już co przyniosą jej kolejne miesiące, naprawdę była ciekawa, gdzie ją zaprowadzi życie. Na ten moment była zadowolona, to pewne. Carlie zupełnie go nie znała, ot chwilę teraz rozmawiali i zadawali sobie nawzajem pytania, aby lepiej się poznać, ale to nie znaczyło jeszcze, że cokolwiek o nim wie. Niby pierwsze spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych, a ona chyba za bardzo się wydarła, to dobrze jej było w jego towarzystwie, jak na ten moment chciała wiedzieć, czy to tylko jednorazowe spotkanie czy może jeszcze kiedyś ich drogi się ze sobą skrzyżują.
    — Masz jakiś ulubiony serial albo film, do którego często wracasz? — spytała krojąc ciasto widelczykiem na mniejsze kawałki. — Ja? Ja jestem typem osoby, która uwielbia wszystkie festiwale. W tym roku byłam na Coachelli zaliczyłam trochę koncertów… głównie tego samego artysty, ale zawsze to coś. I możemy przybić sobie piątkę, lubię seriale i filmy. Czytam zwykle horrory lub kryminały, rzadziej sięgam po romanse. Te chyba wolę oglądać. O rock, no proszę. Mój chłopak kiedyś występował w zespole rockowym. Jakiś konkretnych wykonawców słuchasz czy tak po prostu, co wpadnie ci w ucho?

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  11. — Pewnie… Nie widzę w sensu w dłuższym siedzeniu tutaj. To tylko strata czasu. Mam nadzieję, że chociaż jedzenie było dobre? Frytki były pyszne — zaśmiała się, kiedy byli tak naprawdę gotowi do odejścia od stolika i opuszczeniu tego miejsca. Nie chciała siedzieć tutaj dłużej, bo to nie miało żadnego, nawet najmniejszego sensu. Tak jak Jaime miała wrażenie, że ci starsi państwo będą się z nich śmiać i będą zadowoleni, że wcisnęli młodym studenciakom, jakaś lipną historyjkę.
    — Mam naprawdę nadzieję, że tam dowiemy się czegoś więcej… I czegoś prawdziwego — westchnęła, bo naprawdę chciałaby uzyskać po prostu jakichś rzetelnych informacji. Takie historyjki, które dzisiaj usłyszeli były po prostu bezsensu.
    Wstała więc od stolika i zabrała swoje rzeczy. Założyła płaszcz i chwyciła torebkę, nie zakładając paska na ramię, bo zaraz i tak mieli wsiąść do samochodu.
    — Ach no i powiedz ile płacę, nie będziesz ciągle mi wszystkiego stawiał — powiedziała, kiedy znaleźli się w samochodzie, a nim Jaime włączył GPS, Elle sprawdziła w telefonie, pod jakim adresem znajduje się wcześniej wspomniana restauracja i czy po drodze nie ma czegoś, co mogłoby ich zainteresować — wiesz… Nie jestem jeszcze, aż tak bardzo głodna, a po drodze według google maps, powinniśmy mijać stary kościół z osiemnastego wieku… Może tam coś znajdziemy? No wiesz… Jakieś dokumenty. Tylko nie mam pojęcia czy nam ktokolwiek, cokolwiek udostępni. Może powinniśmy rzucić jakimś delikatnym kłamstwem, że szukamy kogoś z rodziny? Nie wiem… Tylko pewnie tutaj się z każdym zna — wymamrotała, zastanawiając się nad tym, jak mogliby spróbować zdobyć informację. Wydawało jej się, że odwiedzenie kościoła było naprawdę dobrym pomysłem. W końcu wiadomo, że to zakonnicy spisywali wiele informacji, prowadzili kroniki… Zakładała, że jeżeli mieliby dowiedzieć się czegoś bardziej sensownego, a przede wszystkim prawdziwego, to właśnie tam. No i może w jakiejś miejscowej bibliotece, która miałaby wydania starych, miejskich gazet. Wiadomo, jak było. Artykuły mogłyby być podkolorowane, zawierać sporo kłamstw i ubarwień, ale w takich tekstach, zawsze była jakaś cząstka prawdy, która może pokierowałaby ich do kolejnego punktu, albo zwyczajnie znaleźliby jakąś podpowiedź?
    — Co myślisz? — spytała, pokazując mu swój telefon i włączoną mapkę z pinezką na kościele, który znalazła w aplikacji — i tak nie mamy nic konkretnego do robienia… — dodała z lekkim uśmiechem i wzruszając przy tym ramionami. Miała jednak wrażenie, że nie będzie musiała długo namawiać Jaime’ego na coś takiego. W końcu też bardzo mu zależało na tym, aby dowiedzieć się czegokolwiek.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  12. - Co ty, wystarczy mi, że ich znam. Nadęci idioci – odparł wzruszając ramionami. Gabe zdecydowanie nie nadawał się do przystąpienia do czegoś takiego. Tak samo jak nie nadawał się do żadnych sportów drużynowych. Zawsze chciał żeby było tak jak on powie, poza tym jego zachowanie według większości osób było godne pożałowania. Nie żeby się tym przejmował, ale nie pchał się tam gdzie go nie chciano.
    - To dobrze trafiłeś – uśmiechnął się szerzej – ja odpływam regularnie – dodał. Kiedyś alkohol był jego wrogiem numer jeden, teraz był najlepszym przyjacielem. Zapijał smutki i rozterki. Nawet jeśli alkohol przynosił tylko chwilową ulgę, nie potrafił wyrwać się spod jego wpływu i tak w kółko po niego sięgał. Miał pełno znajomych z którymi pił, ale oni robili to dla samej zabawy, a Gabriel miał więcej powodów i coś czuł, że ten chłopak także ma bardziej skomplikowaną historię niż można by sądzić. Nie żeby miał ochotę na ckliwe wyznania.
    - Musimy zorganizować sobie jakieś towarzystwo – stwierdził marszcząc brwi. Butelka była prawie pusta, a skręt wypalony. To im zdecydowanie nie wystarczy. I jakby ktoś czytał mu w myślach do pomieszczenia wtoczyła się grupka innych studentów. Dwie dziewczyny kokieteryjnie im pomachały. Gabe był znany ze swoich podrywów. Wcale się nie krył z tym, że ciągle sypia z kimś innym. Nie nadawał się do trwałego związku. Pragnął fizycznej bliskości dziewczyn, jak każdy normalny facet, ale nie miał zamiaru pakować w żadne uczuciowe gówno – chcesz całą noc siedzieć tu, czy chcesz gdzieś wyskoczyć? - Nowy Jork był miastem, które nigdy nie spało i słynęło z różnego rodzaju pokręconych miejsc. Jeśli chcieli się porządnie zabawić istniało przynajmniej kilkanaście innych, lepszych miejsc niż dom bractwa na uczelnianym kampusie. Nie wiedział jednak czego chce jego nowy kolega. Gabrielowi wiele do szczęścia nie było potrzeba. Potrzebował tylko dopływu alkoholu i czasem czegoś mocniejszego.
    - Jeśli nie chcesz kończyć na zielsku to mam tu gościa, który ma mocniejsze rzeczy – zarzucił. Gabe nie ćpał regularnie. Gdy miał naprawdę kiepski humor posuwał się dalej. Stał wtedy na krawędzi zastanawiając się czy rzucić się w dół.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  13. Może to i było głupie, ale biorąc pod uwagę fakt, że sama Jen była przez pewien czas barmanką (a jej umiejętności w tej dziedzinie były naprawdę spore), Jaime mógł się faktycznie poczuć w pewnym sensie szczególnie. Przecież to normalnie ona by słuchała innych, prawda? Jak widać, w tym momencie role się odwróciły. I chyba potrzebowała takiego dnia oraz zupełnie nieznanej osoby, żeby w pewien sposób się oczyścić. Bo pewnych myśli już nie wypowiadało się na głos, gdy miało się tak wielu bliskich obok, z różnych względów. A nowa osoba mogła spojrzeć na to wszystko inaczej, być może dostrzec to, co dla innych było poza horyzontem.
    Uśmiechnęła się delikatnie i westchnęła z ulgą. Było jej jakoś tak lżej wiedząc, że ktoś inny postąpiłby w dokładnie ten sam sposób. Przez bardzo długi czas pozostawała w zawieszeniu i nie wiedziała już, co jest odpowiednie, czy wybrała dobrze. Kiedy więc dostawała takie sygnały, jej wewnętrzne niebo nieco jaśniało, a świat stawał się lżejszy do przejścia.
    Potem zaśmiała się pod nosem i pokręciła głową.
    - Oj tak, świat jest zdecydowanie za mały… Tym bardziej w Nowym Jorku - mrugnęła do niego porozumiewawczo, upijając ostatnie łyki napoju. - Bardzo bym chciała, żeby wszystko się ułożyło. Bo ileż można uciekać? W pewnym momencie to już jest męczące. Tym bardziej, jak nawet osiądziesz w jednym miejscu, a twoja gonitwa i tak dalej trwa. W takim czymś można się zgubić - przyznała robiąc usta w dzióbek i patrząc w jakiś punkt przed sobą. Potem jednak zmarszczyła brwi, przenosząc wzrok na rozmówcę. Zmarszczyła brwi i przechyliła delikatnie głowę na bok, zaciskając usta. Nie wiedziała, czy powinna to pociągnąć, czy jednak zostawić w spokoju wszelkie myśli, skoro chłopak nie zdecydował się wyjawić wszystkiego. Coś jednak sprawiało, że czuła, że powinna się zagłębić i w jego historię, poznać przeszłość siedzącej tuż obok osoby. Może i jemu by wtedy było lżej?
    Wzięła głęboki wdech i się wyprostowała, wypuszczając zaraz powoli powietrze spomiędzy ust.
    - Skończyć jak ty… - powiedziała szeptem, niemal niesłyszalnie, więc wcale nie musiał tego zauważyć. Mógł, ale nie musiał. Zależy, jak bardzo sam był zamyślony.
    Wahała się jeszcze przez dłuższą chwilę, ale jego kolejne słowa sprawiły, że wewnętrzny ogień zapłonął, popychając dziewczynę na drodze, by wreszcie dotknęła tych bram, za którymi czaiła się, jak sądziła, wielka tajemnica.
    W końcu odsunęła na bok filiżankę, układając łokcie na stole, a potem złączając obie dłonie, by na nich oprzeć swój policzek. Milczała, po prostu obserwując go przez moment.
    - A czego ty sobie nie możesz wybaczyć, Jaime? - zapytała wreszcie, z nieco smutną, ale i zamyśloną miną. Wiedziała, instynkt jej podpowiadał, że musiało za tym kryć się coś strasznego i głębokiego, skoro chłopak podchodził do tego w taki sposób. - Wiem, że jestem obcą osobą, ale… Może będę ci w stanie jakoś pomóc? Bardzo bym chciała - przyznała zupełnie szczerze, uśmiechając się kącikami ust. - Gdzie się teraz znajdujesz? W jakim momencie swojej podróży? Może pokażę ci łatwiejszą ścieżkę? - dodała, unosząc jedną brew. Bała się tego, że Jaime pomyśli o niej, jak o jakiejś wariatce, która gada jak pokręcona, chcąc zbawić świat. Nie, to zupełnie nie działało w ten sposób. Po prostu; jeśli był jakiś sposób, za pomocą którego ułatwiłaby choć w małym stopniu życie, to dlaczego miała tego nie spróbować? Obecny świat gonił coraz bardzie do przodu, zamykał z trzaskiem wszystkie drzwi, ale nie upewniając się, że zamek naprawdę wskoczył na odpowiednie miejsce. Czasem ów wrota pozostawały w efekcie niedomknięte, przez co brudy przeszłości wyciekały na zewnątrz, zalewając w końcu i czyste kartki nowego notatnika. Jen wiedziała o tym aż za dobrze, dlatego była w stanie zrozumieć, jak bardzo mogą męczyć kogoś własne demony. Sama przecież miała ich kilka.
    - Możesz mi o tym opowiedzieć…? - dodała bardziej nieśmiało, przysuwając się z krzesłem bliżej stołu.


    [A dziękuję bardzo, cieszę się, że się podoba <3 I w takim razie czekam na swoją kolej! :D ]

    Jen Woolf

    OdpowiedzUsuń
  14. Do wszystkiego należało dojrzeć, a Jaime miał przed sobą całe życie i przecież z niczym nie musiał się spieszyć, prawda? Również na miłość, tę prawdziwą, należało cierpliwie poczekać. I choć wcześniej Jerome bywał w związkach, dopiero przy Jennifer dowiedział się, co to tak naprawdę znaczy kochać. Dla niej jednej był gotów na wszystko, na każde poświęcenie, choć czy można było w ogóle mówić o poświęceniu, jeśli pewne rzeczy robiło się po to, by po prostu być z tą drugą osobą, ponieważ tylko ona potrafiła dać tak wiele szczęścia? Jerome doskonale pamiętał, jak podczas wycieczki w Tajlandii pokłócili się o ślub. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak rozwinie się ich relacja i w którą stronę podąży wspólnie obrana ścieżka, ale już wtedy Jennifer zaoferowała, że gdyby Marshall miał mieć problemy z wizą, to może za niego wyjść. Nie chciał się na to zgodzić. Nie chciał jej w żaden sposób ograniczać, nie chciał również, by tak się dla niego poświęcała. I wtedy otrzymał cały wykład o poświęceniu właśnie, rozumiejąc go dokładniej dopiero po tak długim czasie, z każdym dniem coraz bardziej wiedząc, o co dokładnie jej wtedy chodziło, ponieważ teraz czuł tak samo. Chciał wtedy jak najlepiej dla niej, nie dla siebie i nie rozumiał jeszcze, nie myślał nawet w tak śmiały sposób, że to on był jej szczęściem, dla którego mogła zrobić wszystko.
    Miał nadzieję, że Jaime znajdzie taką osobę. Życzył mu tego z całego serca, jednocześnie wiedząc, że dziewiętnastolatek jeszcze miał na to czas, choć z drugiej strony, być może potrzebował kogoś takiego właśnie teraz? Być może pomogłoby mu to się podnieść? Jerome nie ukrywał, że odkąd miał przy sobie Jen, było łatwiej, tak po prostu. Wracał do mieszkania, a ona czekała na niego, w jej ramionach z kolei ginęły wszystkie smutki i troski minionego dnia.
    — Bardzo dobrze, o ile można tak powiedzieć — przyznał z nikłym uśmiechem. — Po prostu tam ze mną była. Wiesz, byliśmy już wtedy na takim etapie, że wiedziałem, że mogę jej zawierzyć wszystko, także to — dodał, zataczając dłonią bliżej nieokreślony krąg, jakby obejmował tym gestem nagrobek Jimmy’ego. Zmarły w wieku jedenastu lat brat. Nie było to coś, o czym mówiło się wszystkim, prawda? I Jerome wiedział o tym doskonale. Gdzieś pod skórą czuł, poznając bliżej dane osoby, kto zasługiwał na tę wiedzę, a kto nie. Przez to, kiedy teraz spoglądał na stojącego obok nastolatka, aż uśmiechnął się pod nosem, bowiem nikt inny nie zasługiwał na tę wiedzę tak bardzo jak on i Jerome cieszył się, że spotkali się tamtego wieczora, teraz mogąc stać tutaj razem i nie potrzeba im było wiele słów, by rozumieć się doskonale.
    — To chyba naturalne — zauważył, zawieszając wzrok na trzymanym w dłoni zniczu. — Wiesz, możesz być gówniarzem, ale jednocześnie chyba nie da się nie czuć odpowiedzialności za młodsze rodzeństwo. Tym bardziej, kiedy widzisz, że jesteś ich bohaterem — westchnął ciężko, kręcąc głową. — Ivana patrzyła na mnie w ten sposób, kiedy podsadzałem ją do półek, do których nie potrafiła sięgnąć. Dla mnie to było nic, dla niej ogromny wyczyn. Nahuel… — urwał, przymykając na moment powieki. Głośno wciągnął powietrze do płuc, a następnie wypuścił je powoli. — Nahuel, który potrafił zacisnąć zęby przy kolegach, kiedy wywrócił się i zdarł kolano, przy mnie rozklejał się totalnie ze złości i bezsilności. To trwało minuty, zaraz hardo zbierał się do kupy i wycierał nos rękawem, ale kiedy obserwujesz, jak ludzie zaczynają ukrywać przed innymi to, czego przed tobą nie boją się pokazać… — urwał po raz kolejny, kiedy jego głos załamał się lekko i potarł twarz wolną dłonią, czując się tak, jakby ktoś położył mu na piersi ciężki głaz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiesz, pomyślałem, że ta wizyta… To trochę tak, jakbym odwiedzał Nahuela… — wyznał, nieco nieprzytomnym wzrokiem obserwując, jak Jaime zapala znicze. — Teraz obydwoje nie mamy ich przy sobie. Nawet w taki sposób — mruknął, wstając i chowając dłonie do kieszeni spodni, skinieniem głowy zaś wskazał na nagrobek. Uświadamiał sobie, jak będzie mu tego brakowało. I że początkowo może być nawet ciężko. Te wizyty na cmentarzu jednak dużo mu dawały, ale z drugiej strony, czy nie minęło już wystarczająco dużo czasu, by było łatwiej? Czy może jednak ból, do którego zdążył się przyzwyczaić, zyskiwał nowe oblicze?
      Stał, wpatrując się w tańczący na lekkim wietrze płomień. Knot kopcił delikatnie, smużka dymu momentalnie rozmywała się w powietrzu. Jednocześnie słuchał młodszego bruneta, uśmiechając się do siebie, kiedy usłyszał o podobnie brzmiących imionach i pochmurniejąc, kiedy usłyszał, jakie wspomnienia się z tym wiązały i jakie emocje wywoływały.
      — W ustach innych brzmi to jak bluźnierstwo, hm? — zauważył, domyślając się, jak Jaime może czuć się w takich momentach. Dla innych było to niewinne zdrobnienie, delikatny błąd wywołujący chwilowe zakłopotanie, dla niego z kolei wiązało się z całym bagażem wspomnień i emocji, tak jakby ktoś szturchał ten pakunek ostro zakończony kijem, ze złośliwym uśmieszkiem sprawdzając jego wytrzymałość.
      — Nie musisz, Jaime. — Drgnął niespokojnie, kiedy usłyszał, w jakim kierunku zmierza ich rozmowa. Coś aż ścisnęło go w żołądku i zawiązało na nim mocny supeł, w dół kręgosłupa spłynął zimny dreszcz. Nie reagował tak dlatego, że nie był gotowy tego przyjąć. Można powiedzieć, że szykował się na to od dawna, robiąc miejsce i zbierając siły, by przejąć część niesionego przez Morettiego balastu. Ale czy sam Jaime był na to gotowy? Skoro jednak zaczął mówić, to być może doszedł do wniosku, że to właśnie ten moment? Jerome aż szerzej stanął na nogach, jakby faktycznie fizycznie przygotowywał się na przyjęcie czegoś ciężkiego i utkwił spojrzenie w chłopaku, słuchając.
      W pewnym momencie nie znajdował się już na cmentarzu w pełnym, gorącym słońcu Miami. Był zupełnie gdzie indziej; w domu gdzieś na obrzeżach miasta, gdzie nie docierały tak bardzo liczne światła, gdzie w parnym i gęstym nocnym powietrzu rozchodziło się rytmiczne cykanie świerszczy. W salonie szumiał telewizor, wesołe odgłosy kreskówki niosły się po kolejnych pomieszczeniach, aż Suzie, wtedy zapewne czując się niezwykle dorosłą i odpowiedzialną, w istocie będąc tylko nastolatką, zaganiała młodszych od siebie chłopców do spania. Obrazek jak z każdego amerykańskiego filmu bądź serialu, prawda? Co złego mogłoby się wydarzyć? A jednak. Jednak coś sprawiło, że padło akurat na ten dom. Na te dzieci.
      Jerome tego nie widział i nie czuł, ale szybko zaczął cały się trząść. Ze złości. Z bezsilności. Z obrzydzenia do tych ludzi. Natura była łagodniejsza; ocean okazywał się być łaskawszy. Zabrał Nahuela szybko i cicho, otulił go i nawet jeśli chłopiec krzyczał czy też wołał o pomoc, jego głos zagłuszył ryk fal tłukących o burtę, toczące się po niebie grzmoty; pochłonęły go odgłosy szalejącego żywiołu. Był, by zgasnąć w następnej chwili. Jak łagodnie zdmuchnięta świeczka.
      Jimmy zaś został brutalnie zarżnięty i choć brzmiało to okrutnie, Jerome nie potrafił myśleć o tym w inny sposób, bezwiednie zaciskając dłonie w pięści, przez co krótkie paznokcie wbiły się w jego skórę. Pozwolił, by ta wściekłość rozeszła się po jego ciele, pełznąc tuż pod skórą, na którą występowały kolejne dreszcze. Nie było usprawiedliwienia dla takiego bestialstwa. I tak jak Jerome mógł powtarzać sobie, że to był nieszczęśliwy wypadek, zrządzenie losu, tak w przypadku tej historii ktoś poderżnął nożem gardło jedenastoletniego chłopca.

      Usuń
    2. — Kurwa — wyrwało mu się przez ściśnięte gardło, a jasne oczy zaszkliły się wyraźnie, kiedy przez jego ciało przetoczyła się fala mdłości. I teraz rozumiał. Rozumiał o wiele więcej, niż początkowo i może było to samolubne i egoistyczne, może również bardzo nie na miejscu, ale czuł wdzięczność. Wdzięczność, że nie musiał oglądać Nahuela w takim stanie. Że nie widział, jak ktoś pozbawiony skrupułów morduje jego młodszego brata. I jednocześnie współczuł Jaime’mu. Ponieważ on nie miał wyboru. Ponieważ widział to wszystko, co teraz tkwiło w jego głowie i nie dawało mu spokoju. Jerome już o nic nie musiał pytać, nie potrzebował więcej wyjaśnień i odnosił wrażenie, że gdyby zamienili się miejscami, gdyby to on był świadkiem czegoś takiego, być może już dawno nie byłoby go na tym świecie.
      — Zrobiłeś dokładnie tyle, ile mogłeś, a nawet więcej — powiedział cicho, zbierając się w sobie, a następnie zrobił rzecz, która wydawała mu się w tym momencie jedyną właściwą. Wyciągnął rękę, nieco nieporadnie i jakby z zawahaniem przygarnął dziewiętnastolatka do siebie, a następnie objął go mocno, jakby w tym szczelnym uścisku własnych ramion chciał go odgrodzić od całego świata, od wspomnień, od tamtego wieczora sprzed dziesięciu laty. — Byłeś przy nim, nie zostawiłeś go samego. I on na pewno był ci za to wszystko bardzo wdzięczny — mówił z trudem łamiącym się głosem, przed oczami mając na zmianę Nahuela z rozpaczliwie wyciągniętą ręką, Jimmy’ego z poderzniętym gardłem, klęczącego przy nim Jaime’ego, obydwu całych w ciepłej krwi. Obrazy te mieszały się i zlewały ze sobą. Nagle to Nahuel miał poderznięte gardło, Jimmy tonął w oceanie, a on i Jaime przyglądali się temu wszystkiemu bezradnie jak lodowe rzeźby, które nie mogły się poruszyć, mogąc tylko patrzeć i już nic nie mogło wymazać tych obrazów, które trwale odbijały się w szeroko rozwartych z przerażenia oczach.

      [Co za odpis. Co za wątek. Aż mam zlodowaciałe ręce i sama się trzęsę, a w środku mnie dusi 💔💙💔]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  15. Nie wierzyła w historyjki o demonach. Była w stanie uwierzyć, że kiedyś mógł grasować w tych rejonach jakiś morderca, który akurat w katakumbach zorganizował swoją kryjówkę, ale grasujący duch? Bez sensu.
    — Myślę, że mogli by nie chcieć dla nas pracować — zaśmiała się wesoło, kiedy Jaime opowiedział o swoich przypuszczeniach. Miał rację. Jakiś konserwator musiał doglądać stanu technicznego. Inaczej nie mogliby organizować wycieczek i wpuszczać do środka ludzi. Byłoby to wówczas nieodpowiedzialne i mogło zagrażać życiu i zdrowiu — no i na pewno jest też ten monitoring… Pewnie ktoś też musi go co jakiś czas sprawdzać — powiedziała, zastanawiając się jeszcze nad tym, gdzie mogliby znaleźć jakieś informację, chociaż na obecną chwilę, najbardziej ciekawa była tego kościoła. Pokładała w tamtym miejscu naprawdę duże nadzieje i liczyła, że nie zawiodą się tym razem.
    — Tak dokładnie — powiedziała z uśmiechem, kiedy wprowadził prawidłowy adres do nawigacji. Zagryzła wargi, zastanawiając się nad tym, jako kto powinni odwiedzić ten kościół — wydaje mi się, że to ma największy sens. No wiesz… Obcym nic nie powiedzą — o tym doskonale oboje wiedzieli. A kłamstwo przecież nie było zbrodnią. Nie czekały ich żadne, konsekwencje za opowiedzenie kilku nieprawdziwych zdań na temat swojej przeszłości.
    — Twój pomysł z tym rodzeństwem i adopcją jest dobry — powiedziała z uśmiechem, bo to mogło mieć sens i się sprawdzić. Nie wysiadła jednak od razu z samochodu. Skoro mieli z kimś rozmawiać, nie mogli iść zupełnie na żywioł. Tym razem powinni ustalić, chociaż kilka faktów — kiedy suszyłeś włosy, przeglądałam jeszcze trochę w necie na temat tego budynku. Gdzieś mignęło mi nazwisko Eklund. Możemy powiedzieć, że tyle znaleźliśmy w dokumentach adopcyjnych… Może… Że matka miała tak na nazwisko? — spytała i spojrzała na kolegę — ojciec mógł być nieznany, dlatego trafiliśmy do adopcji, to całkiem sensowne. Mogła być młoda, jakieś osiemnaście lat? — Ona sama będąc nieco starszą, przez krótką chwilę rozważała i taką opcję, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży.
    Wysiadła z samochodu i ruszyła powoli w stronę wejścia do kościoła. Naprawdę miała nadzieję, że czegoś się dowiedzą.
    — Niech będzie pochwalony — wymruczała, nie będąc pewną czy tak się mówi. Nie była religijna. Ostatni raz w kościele, a raczej kaplicy była na pogrzebie swojego dziadka — przepraszam — wyszeptała cicho do siostry zakonnej, wchodząc w głąb kościoła — ja i mój brat… Szukamy jakichś informacji na temat naszej rodziny. To, co udało nam się do tej pory dowiedzieć, sprowadziło nas tutaj… Byliśmy adoptowani, gdy on był maleńki, a ja miałam niecałe pięć lat… — zaczęła, a siostra tylko pokiwała głową.
    — Zaczekajcie tutaj chwilę. Sprawdzę czy jest ksiądz… On ma dostęp do archiwum — uśmiechnęła się, nie podejrzewając, że stojący przed nią młodzi ludzie, mogą chcieć ją oszukać, bo i po co?

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  16. Lubiła się otaczać ludźmi. Nie była osobą, która szuka atencji, co to to nie. Po prostu lubiła towarzystwo innych osób, a jak czuła się przy nich dobrze na tyle, aby być w pełni sobą to było idealnie. Nieczęsto się trafiały okazje, aby dziewczyna trafiła na takich ludzi tak po prostu z ulicy. Ciężko było jej stwierdzić do jakiej kategorii powinna przykleić Jaimie’go, nie znali się wcale tak na dobrą sprawę, ale nie czuła się przy nim skrępowana. Już nie, z początku pewnie cała się trzęsła i nie mówiła zbyt składnie, ale chyba nikt nie mógł się jej dziwić, prawda? To nie była zwyczajna sytuacja, w której spotyka się ludzi i zawiera nowe znajomości. Starała się ludzi nie oceniać po pierwszym wrażeniu, inaczej już dawno dzwoniłaby po psychiatrę, a tymczasem popijała gorącą czekoladę z chłopakiem, rozmawiali o życiu i nie było wcale dziwnie. Przynajmniej nie dla niej.
    — Wszystkiego po trochu, ale wiesz, nie uczą mnie jaki kolor ścian będzie pasował do jakiego typu mebli. Chociaż czasem mam wrażenie, że to byłoby o wiele ciekawsze niż te wszystkie projekty — mruknęła przewracając oczami. Dziwnie było jej z myślą, że to jej ostatni rok i niedługo wejdzie w ten dorosły świat. Chyba nie chciała, chyba trochę przerażała ją myśl, że pewien etap w jej życiu się kończy i na ten moment mogła śmiało powiedzieć, że zazdrości chłopakowi tego, że wszystko przed nim. Z drugiej strony miała też w tamtym czasie ogromne obawy przed tym co dalej, czy da sobie radę i jak będzie wyglądać jej przyszłość. Chyba ludzie nigdy tak naprawdę nie przestawali się tym zamartwiać. Nie ważne ile by mieli lat, jakie umiejętności, jaką pracę. — Tak z ciekawości, tę farmę mogą odwiedzać ludzie, którzy nie są związani z medycyną? Choć z drugiej strony to byłoby przecież idiotyczne. Taki creepy park rozrywki… chyba sama sobie właśnie odpowiedziałam na to pytanie — powiedziała. To byłoby dziwne i przerażające, gdyby ludzie mogli odwiedzać to miejsce tak po prostu i oglądać rozkładające się zwłoki.
    — Ej, uwielbiam Szybkich i Wściekłych. Przy siódmej części zawsze ryczę, zresztą przy każdej. Strasznie lubiłam Paula Walkera, a pożegnanie, jakie mu dali do tej pory jest strasznym wyciskaczem łez — stwierdziła lekko się uśmiechając. Chyba przy żadnym innym aktorze się tak nie wzruszała, ale czuła do niego dziwne przywiązanie. — Chyba mamy taki sam gust, jak chodzi o seriale czy filmy. Ale zakończenie Dextera, jak dla mnie nie istnieje. Tragiczne jest. Lubię Przyjaciół, często do nich wracam pewnie jak większość ludzi. Trochę te netflixowe seriale dla młodzieży, mam do nich dziwną słabość. A z tych bardziej lubianych to zdecydowanie Supernatural i Lucyfer. Kolejna słabość to mnóstwo demonów, diabły i takie tak. No i różne dokumenty, głównie o seryjnych mordercach, które ludzie wrzucają na Youtube.
    — Tych dwóch ostatnich nie znam. Pozostałe bardzo lubię — odparła — a Matt był wokalistką w The Legacy. Teraz występuje sam.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  17. — Skoro nie jesteś dobry w kłamstwach, to mów teraz, jak najmniej — powiedziała z lekkim uśmiechem. Potrafiła kłamać, kiedy naprawdę tego potrzebowała. Nie lubiła się tym chwalić, ale przecież do poznania Arthura również wykorzystywała swoje umiejętności, bo wcale nie chciała od niego porad odnośnie projektów, miała wtedy też swój plan. Dokładnie tak, jak teraz — nie myślałam o aktorstwie, od bardzo dawna chciałam zostać architektem i… Mam nadzieję, że to mi się uda — odpowiedziała zgodnie z prawdą, skinąwszy przy tym delikatnie głową. Miała nadzieję, że nazwisko, które postanowiła użyć będzie faktycznie tym, które pomoże im się czegokolwiek dowiedzieć. Mieli jedną szansę i szkoda byłoby ją zmarnować.
    — Jakiego nazwiska szukamy? — spytał ksiądz, machając na nich ręką, aby ruszyli za nim.
    — Eklund — powtórzyła, przypatrując się uważnie mężczyźnie. Na jego twarzy pojawił się delikatny grymas, co Elle bardzo zainteresowało. Była ciekawa czy to czysty zbieg okoliczności, czy naprawdę wybór tego akurat nazwiska był trafny — to nazwisko mamy. W akcie niestety wpisane było, że ojciec jest nieznany…
    — Eklund… — powtórzył tylko cicho za dziewczyną i pokiwał delikatnie głową — Eklund — wymamrotał jeszcze raz i otworzył drzwi małego pomieszczenia, w którym było pełno drewnianych regałów, a na nich znajdowały się księgi i teczki oraz segregatory. Niektóre wyglądały na całkiem nowe, a inne na naprawdę stare. Elle rozejrzała się z zafascynowaniem i zerknęła ukradkiem na Jaime’ego — znacie datę urodzenia waszej matki?
    — Niestety nie… Ale ponoć, kiedy zaszła w ciąże ze mną była bardzo młoda. Miała około osiemnastu czy siedemnastu lat… Tak powiedzieli w domu dziecka — Elle zagryzła wargi i próbowała naturalnie wprawić w ruch żuchwę, aby jej szczęka drżała tak, jakby się czymś bardzo denerwowała — jeżeli to byłaby prawda to ona… Ja urodziłam się w dziewięćdziesiątym trzecim roku, odjąć, załóżmy te siedemnaście to… Siedemdziesiąty piąty? Szósty? Dobrze liczę? — wymamrotała, zerkając na swojego braciszka.
    Duchowny podszedł do jednego z regałów i wyciągnął jedną z ksiąg, która byłą opisana według tego rocznika i otworzył ją, otwierając ciężką, grubą okładkę. Przesunął palcem po zżółkniętych kartkach, cały czas mamrotając cicho pod nosem. Elle nieśmiało podeszła do niego i śledziła tekst, ten który czytał również mężczyzna. W spisie widniały dwie kobiety o tym nazwisku, Rosemary i Nancy. Oba imiona wydawały się Villanelle interesujące.
    — Znacie imię?
    Elle zerknęła tylko na Jaime’ego i zerknęła na księgę. Nie miała pojęcia, które z nich było odpowiednim wyborem.
    — Nancy — szepnęła, bo coś jej podpowiadało, że to właśnie te imię.
    — Nancy Eklund… Mamy tu taką. Urodzona w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym siódmym roku, ojcem był Zachariasz Eklund, a matką była Tamara Eklund, z domu Jordan — powiedział. Elle chciała już coś dodać, ale ksiądz ponownie się odezwał — pamiętam ją, Nancy była bardzo wesołą dziewczyną, ale zniknęła w pewnym momencie z miasta… Wróciła tutaj po około pięciu, może sześciu latach i… Tak mi przykro, ale nic więcej nie mogę wam powiedzieć, poza miejscem, w którym znajdziecie na cmentarzu jej nagrobek — uśmiechnął się smutno spoglądając na studentów — została zamordowana… Sprawa została umorzona, bo nigdy nie znaleziono mordercy — powiedział, robiąc przy tym współczującą minę, Elle przeszedł po plecach nieprzyjemny dreszcz.
    — Pięć, sześć lat… — powiedziała cicho, mrużąc oczy — zgadzałoby się z naszą historią… Może nas zostawiła i nie wiedziała co ma zrobić, a później postanowiła wrócić do rodzinnego domu — wyszeptała z drżącą, dolną wargą, bo nie spodziewała się, że to cokolwiek im da — możemy… Możemy zerknąć? — spytała, wskazując na księgę.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  18. - Na razie nie – stwierdził mierząc spojrzeniem oddalające się dziewczyny. Na razie miał ochotę na coś innego, później zobaczy jak ten wieczór potoczy się. Podniósł się z podłogi i ruszył za chłopakiem. Zarzucił na ramiona kurtkę, zgarnął ze stolika butelkę za jakimś alkoholem po czym wyszedł na zewnątrz. Rozejrzał się po podjeździe i szybko spostrzegł odpowiedni samochód z odpowiednim gościem w środku. Szturchnął swojego kompana po czym wskazał samochód. Z jego środka wysiadła jakaś dziewczyna, gdy drzwi się za nią zatrzasnęły, Gabriel ruszył w ich stronę.
    - To nie jest student, powiedzmy że miejscowy. Ogólnie to skończony dupek, ale ma dobry towar – wyjaśnił w skrócie. Jake był osoba, z którą Gabriel trzymał się przez krótki czas. Nie był to dobry czas. Robili różne rzeczy, ale ostatecznie Gabe nie wciągnął się w żadną z nich. Przynajmniej teraz miał kumpla, który zawsze załatwił coś mocniejszego do wzięcia.
    Gabe podszedł do samochodu po czym zapukał w szybę.
    - Co chcesz Reid? Myślałem, że sporządniałeś – rzucił kąśliwie blondyn. Gabriel wywrócił oczami. Nie miał zamiaru wdawać się z nim w żadne dyskusje, a tym bardziej wspominać dawnych czasów. Miał lepsze rzeczy do roboty.
    - To, że się z tobą nie włóczę nic nie oznacza. Masz towar? - spytał nie owijając w bawełnę. Jake skinął głową jednocześnie śmiejąc się. Uczelnie i wszelkie szkoły były dla niego największym źródłem dochodów. Dzieciaki i studenci niemal codziennie prosili się o kolejny towar, a Jake zawsze miał talent do wciskania najwięszego gówna.
    - Jak zawsze bezczelny, to co zawsze ? - Gabe spojrzał przez ramię na nowo poznanego kolegę po czym wzruszył ramionami i przytaknął. Wyciągnął z portfela kilka banknotów, które wcisnął w dłoń Jake'a. Po chwili odebrał niewielką paczuszkę z białym proszkiem. Zdawał sobie sprawę, że narkotyki zaliczają się do działu z rzeczami złymi, ale nie zbyt się tym przejmował. Był jeszcze młody i miał prawo brać z życia garściami i porządnie się bawić. Zazwyczaj takie wieczory były pokręcone, ale raz się żyje.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  19. Od dziecka zawsze lepiej dogadywała się z facetami, przez co posiadała zdecydowanie większe grono kolegów niż koleżanek. Utrzymywała bardzo dobre relacje z chłopakami, którzy trenowali w jej szkole sztuk walki i bardzo często wychodziła z nimi wieczorami do klubów. Nie należała do osób, które kochały wspólne ploteczki czy obgadywanie innych, a zamiast ‘babskich’ drinków stawiała bardziej na wódkę, tequile czy whisky. Tego dnia świętowali urodziny jednego z chłopaków, który od początku u niej trenował, zgodziła się więc na darowanie swojej ekipie jutrzejszych zajęć i przesiadywanie w wynajętej przez nią na te okazję loży nawet do białego rana. Zazwyczaj stawiała na naturalność i w makijażu można było spotkać ją jedynie na uczelnianych egzaminach czy ‘wielkich wyjściach’, ale tego dnia wyjątkowo wyprostowała swoje niesforne loki, postawiła na wyraźny i odważny make up oraz ubrała elegancką, czarną i obcisłą sukienkę, plus szpilki, których w normalnych warunkach także unikała jak ognia. Nie lubiła być w centrum uwagi, ale zawsze była bardzo otwarta i śmiała, przez co większość czasu spędziła tańcząc na specjalnym podeście, a kiedy uraczyła się kolejnym kieliszkiem ukochanej tequili, niewiele brakowało, aby znalazła się na barze, polewając alkohol prosto do ust zgromadzonym pod nim facetom, niczym w amerykańskich filmach czy teledyskach country. W Nowym Jorku mieszkała już prawie od dwóch lat i zdążyła się tutaj bardzo dobrze zaaklimatyzować. Przesiąkła powoli ich kulturą, przyzwyczaiła się do zupełnie innego rytmu życia, a przede wszystkim oswajała się małymi kroczkami z tym, że nie ma przy sobie swojej wielkiej, ukochanej rodziny. Na odległość mimo wszystko wciąż potrafiła być prawą ręką swojego ojca, załatwiając dla niego interesy z miejscowymi gangsterami. W mafijnych środowiskach równie ważna co rywalizacja, była także współpraca, a ona zdążyła już wyrobić sobie tutaj grono zaufanych kontaktów. W klubie, którego tego wieczora się bawili, rozprowadzali narkotyki ludzie pracujący dla jej ojca, mogła więc czuć się bezpiecznie w gronie pilnujących wejścia do środka osiłków. Zresztą, nigdy nie zdarzało jej się odczuwać strachu, gdziekolwiek by nie była. Wpajano jej od urodzenia, że strach to tylko wymysł ludzkiego umysłu i nawet będąc świadkiem cudzej śmierci, pozostawała kompletnie niewzruszona i gotowa do dalszych działań. Po opróżnieniu kolejnego kieliszka tequili, oblizała sok z cytryny z ust i wyszła na zewnątrz, aby nieco się przewietrzyć. Nie miała słabej głowy, ale tempo jakie narzucili dziś jej kompani do picia było wyjątkowo szybkie i nawet jej zaczynało już powoli kręcić się głowie. Usiadła na chłodnej o tej porze roku ławce przed budynkiem i zanim zdążyła odpalić cygaretkę, poderwała się z miejsca, kierując w stronę małego zbiegowiska. Prosiła chłopaków, aby w żaden sposób nie pakowali się tutaj w bójki i nie robili grandy z zaprzyjaźnionym jej ojcu klubie, ale najwyraźniej alkohol robił swoje i jeden z nich dał się sprowokować jakiemuś dzieciakowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Wystarczy – warknęła, podchodząc do nich – Powiedziałam wystarczy! – zaakcentowała mocniej, ale ten wciąż zdawał się nic z tego nie robić – Policja już tu jedzie, uciekaj zanim będziesz miał kłopoty! – krzyknęła, wyrywając go w końcu z amoku. Mężczyzna zadał jeszcze chłopakowi ostatni cios i poderwał się z miejsca, ukradkiem racząc ją przepraszającym spojrzeniem. Był pijany, ale najwyraźniej kontaktował na tyle, aby zdawać sobie sprawę z czekających go konsekwencji, uciekł więc najszybciej jak mógł, znikając w kilka sekund za horyzontem. W jej świecie wszystko musiało grać niczym w szwajcarskim zegarku i nie mogła pozwolić sobie na czyjś błąd, który mógłby zaszkodzić jej czy jej bliskim.
      - Jeśli planujesz popełnić samobójstwo to rzuć się na przyszłość z mostu, a nie pociągaj za sobą innych – westchnęła, wyciągając w jego kierunku dłoń i pomagając mu podnieść się z trawy – Porywanie się z motyką na księżyc nikomu nigdy nie wyszło na dobre – dodała, ot tak urywając kawałek materiału swojej sukienki i przykładając go do jego łuku brwiowego – Nie wymaga szycia, lepiej stąd spadaj, zanim na robisz sobie i innym problemów – pokręciła zrezygnowana głową, wyciągając z torebki mokre chusteczki i odruchowo przecierając nimi jego zakrwawioną twarz.

      Laura

      Usuń
  20. Villanelle spoglądała to raz na księdza, raz na Jaime’ego. Słuchała uważnie tego, co miał do powiedzenia starszy mężczyzna i zastanawiała się nad tym czy mieli tak wielkie szczęście i faktycznie uda im się czegoś dowiedzieć w tym kościele, czy może duchowny robi sobie z nich żarty, wiedząc, że go okłamują? Nie wyglądał jednak na kogoś, kto mógłby mieć powód do opowiadania im nieprawdziwych historyjek.
    — Ciało Nancy zostało znalezione w Descent building to ten budynek kawałek za naszym miastem. Wzbudza bardzo duże zainteresowanie… Przykro mi to mówić, ale Nancy była jedną z wielu kobiet, które tam znaleziono — jego ton głosu był ściszony i posępny. Elle podejrzewała, że jednak nie robił sobie z nich żartów. To byłoby przesadą. Do tego, czy duchownemu wypadało żartować sobie z cudzych śmierci? — Chodźcie, cmentarz leży na terenie naszego kościoła… Pokażę wam dokładnie grób waszej matki.
    Elle przełknęła ślinę, bo jakieś nieprzyjemne dreszcze przeszły wzdłuż jej kręgosłupa. Chyba nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Cały czas miała myśl z tyłu głowy, że tajemnicze śmierci mogą być tylko głupią legendą, wymysłem, który miał na celu wzbudzenie większego zainteresowania wokół samej budowli i miasteczka. Takie rzeczy w końcu przyciągały turystów, sprawiały, że w ludziach budził się jakiś zmysł detektywistyczny, ludzie lubili tajemnice i lubili je odkrywać.
    — Chodźcie — duchowny ponaglił młodych studentów i ruszył w stronę wyjścia do głównej części kościoła, skąd mieli wyjść i skierować się w prawą stronę. Cmentarz nie był duży. Raczej mały i od razu było widać, które z grobów zostały zapomniane, a które nie — mogę was skontaktować z siostrą Nancy — powiedział, kiedy zwolnił kroku przy jednym z nagrobków.
    — Możemy… Może pastor zostawić nas na chwilę samych? To… To szokujące — wyszeptała cicho, mając wrażenie, że w jej ustach robi się coraz bardziej sucho. Nie chciała tutaj stać. Nie podobało jej się, że wpadli na ten pomysł. Może nie zrobili niczego bardzo złego, ale miała pewnego rodzaju poczucie winy, że naruszyli cudzą prywatność. Kiedy mężczyzna się oddalił i opuścił teren cmentarza, Elle spojrzała tylko na Jaime’ego, ale nie miała nawet pojęcia, co powinna powiedzieć. Że mają ślad? Tylko, że Elle wcale się to nie podobało. Jeżeli historia była prawdziwa… Mordowano tam kobiety i nie wiadomo, co wcześniej je tam spotykało. Kto to robił i dlaczego. Czy został złapany? Czy przestępstwa z tego wieku miały jakikolwiek związek z tymi, których ciekaw był Moretti?
    — Myślisz, że… Że ten ktoś jest na wolności? — spytała cicho. Mieli dowiedzieć się o śmierciach sprzed kilkuset lat, a tym czasem… — tobie też zrobiło się zimno? — spytała cicho, wpatrując się w wygrawerowany napis z imieniem i nazwiskiem oraz datą urodzenia i śmierci, Nancy Eklund i było jej cholernie przykro, chociaż w ogóle jej nie znała.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  21. Miłość mogła mieć różne formy i oblicza. Nie posiadała konkretnej, przypisanej do niej definicji, będąc uczuciem niezwykle plastycznym i subiektywnym, przez co nie należało jej porównywać do innych miłości, nieustannie rodzących się i umierających wokół, poszukując tej, która byłaby dla nas najlepsza. I czy naprawdę można było ją znaleźć? Doszukać się jej, podnosząc każdy napotkany kamień? Czy może jednak uderzała znienacka, zachodząc od tyłu, w nieprzewidywalnej i niejednokrotnie zaskakującej formie, początkowo, wydawałoby się, obcej, ale z czasem stającej się coraz bardziej znajomą, tą właściwą, tą jedyną? Tego można było dowiedzieć się prawdopodobnie dopiero wtedy, kiedy już się ją spotkało. Nie wcześniej, ani też nie później. Jedno jednakże było pewne – taka miłość zostawała bez względu na wszystko i pomimo wszystko, a jeśli patrzyła na przeszłość, to nie po to, by oceniać, lecz po to, by uświadomić, że to wszystko miało głębszy sens. Że to zamierzchłe wydarzenia, a nawet trwając ułamki sekund momenty prowadziły właśnie do tego miejsca, w którym możliwe stawało się wzięcie głębokiego oddechu i ruszenie dalej, nawet jeśli początkowo powoli i mozolnie.
    Marshall brał pod uwagę, że Jaime może uciec; wyszarpnąć się i odsunąć, być może nie chcąc tego pocieszenia, stąd odetchnął z ulgą, kiedy nic takiego nie nastąpiło, za to przeciwnie, chłopak wręcz wczepił się w niego gorączkowo, przez co brunet objął go jeszcze mocniej i ściślej, czując, jak jego ciało wyraźnie straciło na siłach. I nie pozostało mu nic innego, jak po prostu być. Być wyłącznie dla niego, w tym konkretnym momencie, który musiał wybrzmieć i wręcz przebrzmieć, niczym niosący się po ciemnym, burzowym niebie grzmot, który najpierw tylko cicho mruczał, by w pewnej chwili gruchnąć z całym impetem, przyprawiając o niespokojne drżenie i później ucichnąć, już nie z narastającą niecierpliwością, ale rodzącym się spokojem. Jerome natomiast trwał jak wiekowe drzewo, targane silnymi podmuchami wiatru i smagane deszczem, ale nieugięte, z korzeniami głęboko wpuszczonymi w glebę, z rozłożystą koroną rozpraszającą co niektóre porywy.
    Nie wiedział, jak długo tak stali, czas jednak nie miał najmniejszego znaczenia. Sam potrzebował chwili spokoju i tej bliskości, która zdawała się łamać pomiędzy nimi ostatnie bariery i niedomówienia, przez co ich relacja nabrała wreszcie pełnych i soczystych kształtów, które mimo wszystko wychodziły poza wszelkie znane ramy. Stąd, kiedy Jaime już się odsunął, było to naturalne, a dwudziestoośmiolatek bynajmniej nie czuł się niezręcznie. Zlustrował wzrokiem sylwetkę nastolatka, odetchnął i pokręcił głową. Tak, był ciekaw, co z Suzie.
    — Masz z nią jeszcze kontakt? — spytał jeszcze łagodnie, kiedy bowiem Moretti zaczął ponownie mówić o włamywaczach, obudził się w nim przytłumiony chwilowo gniew. Jego oczy wyraźnie pociemniały, jakby zachodząc mgłą, podczas gdy sam Jerome drżał z bolesnej bezsilności, wiedząc, że nic nie może zrobić. Czy były w ogóle w stanie racjonalnie myśleć, gdyby Nahuela ktoś zabił? Czy starałby się wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę? Teraz bowiem miał ochotę dorwać tego faceta i zrobić mu dokładnie to samo, co ten uczynił z Jimmy’m, a jego głęboko uśpiona i na co dzień skrywana część natury pozwoliłaby mu zrobić to z zimną krwią i bez wyrzutów sumienia, za to z ogromną satysfakcją. Czasami bowiem Jerome był bezkompromisowy. I ta bezkompromisowość mogłaby popchać go do rzeczy, o które na co dzień nikt go nie podejrzewał.
    Chciał coś powiedzieć na ten temat, ale tylko otworzył i zamknął usta, uznając, że byłyby to jedynie kontrowersyjne słowa rzucone na wiatr.
    — Mam nadzieję, że współwięźniowie umilają mu odsiadkę — mruknął tylko, zaciskając i prostując palce w rytm pulsowania, które dudniło pod jego czaszką, boleśnie obijając się o kości. Trwał jeszcze przez jakiś czas w tym gniewie, nie tłumiąc go, lecz podsycając w sobie, póki nie dotarły do niego kolejne słowa Jaime’ego. Zamrugał, kiedy zrozumiał ich sens, posyłając mu zaskoczone spojrzenie, zaraz jednak uśmiechnął się nikle i ze zrozumieniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Cieszę się, że mogłem stać się dla ciebie kimś takim. I vice versa. Choć teraz, kiedy wiem już wszystko… — urwał i wsunąwszy dłonie do kieszeni spodni, przeniósł wzrok na nagrobek, przed którym stali. — Podobno każdy z nas dostaje dokładnie taki ciężar, jaki potrafi unieść — zaczął zagadkowo. — Nie wiem, czy udźwignąłbym coś takiego jak ty, Jaime. Wydaje mi się, że nie. I być może robiłbym podobnie, balansował na granicy, po cichu licząc na to, że los zdecyduje za mnie i to wszystko wreszcie się skończy — prychnął, zaraz uśmiechając się smutno. — Wcześniej się dziwiłem i pieprzyłem ci jakieś farmazony, ale tak, teraz wiem wszystko i rozumiem zdecydowanie więcej. I w obliczu tego wszystkiego mogę ci tylko powiedzieć, że są na tym świecie osoby, które byłby bardzo niezadowolone z twojego zniknięcia. Twoim rodzice. Ja. Jimmy, on przede wszystkim. I może to tej myśli warto się trzymać? — rzucił, zerkając wprost w błękitne niebo i wzruszając ramionami.
      Nie odpowiedział na jego prośbę. Zamiast tego w oczach mężczyzny pojawił się łobuzerski błysk, a on sam wykonał dłonią charakterystyczny gest, jakby zamykał usta za zamek błyskawiczny, a następnie wyrzucał przez ramię kluczyk do wyimaginowanej kłódki.
      — Myślę, że tak — przytaknął z lekkim uśmiechem, nie odrywając spojrzenia od nieboskłonu. — Myślę, że mogli nawet się zmówić, żeby doprowadzić do naszego spotkania, kiedy już sami się poznali i uznali, że zabawnie byłoby zetknąć również naszą dwójkę. Myślę, że… Że mogą się teraz przejrzeć, jak w lustrze, uwięzieni w ciele jedenastolatków, spoglądając z góry na to, co mogłoby być, gdyby. Myślę, że dali nam coś cennego — powiedział w końcu, powoli przechylając głowę, by zerknąć na stojącego obok Jaime’ego i uśmiechnąć się pod nosem.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  22. Nie mogła zostawić go w takim stanie, zwłaszcza, że oberwał stając w obronie jakiejś niewinnej dziewczyny. Wiele razy prosiła trenujących w jej klubie chłopaków, aby nigdy nie wykorzystywali swoich umiejętności poza ringiem, ale najwyraźniej Lucas miał z tym problem i zamierzała wyciągnąć wobec niego stosowne konsekwencje. Każdy niewłaściwy ruch pracujących dla niej i jej rodziny ludzi mógł okazać się tragiczny w skutkach, a ona nie mogła ryzykować wieloletnią odsiadką.
    - Każda bójka może skończyć się problemem, jeśli ktoś wezwie policje – wzruszyła ramionami, poprawiając rozdartą sukienkę. Nadpruty materiał zaczynał coraz bardziej się rozchodzić, ukazując tym samym jej długie nogi w pełnej okazałości. Wokół panował na szczęście półmrok i dopóki nie zaczęłaby świecić przed gośćmi w klubie swoimi majtkami, nie widziała w tym jednak żadnego problemu. Poza tym i tak zamierzała wrócić już do domu, najlepiej zgarniając przy okazji ze sobą tą wyraźnie zabłąkaną duszyczkę.
    - Naprawdę myślisz, że pozwolę ci w takim stanie wrócić do domu? – westchnęła ciężko, ruszając za nim w stronę klubu – Jesteś mocno poobijany, możesz mieć wstrząśnienie mózgu, miałabym wyrzuty sumienia, jeśli bym ci nie pomogła – uśmiechnęła się delikatnie, przyspieszając kroku i wyprzedzając go przed drzwiami wejściowymi – Nie popełnisz dzisiaj pieprzonego samobójstwa, nawet jeśli bardzo tego chcesz – dodała stanowczo i zanim cokolwiek odpowiedział, wparowała do środka, prosząc w szatni o płaszcz, w którym pojawił się w klubie chłopak. Należała do wyjątkowo upartych osób i jeśli już coś sobie postanowiła, ciężko było ją przegadać i zmusić do zmiany zdania. Widziała w oczach tego chłopaka taką rozpacz, że byłaby idiotką, pozwalając mu samotnie wrócić do domu. Być może śmierć i ludzka tragedia nie robiły na niej żadnego wrażenia, ale jak każdy miała uczucia, które po spożyciu alkoholu odzywały się w niej zazwyczaj ze zdwojoną siłą.
    - Kierowca czeka już na nas przed budynkiem, musisz wziąć prysznic i jakoś doprowadzić się do porządku – wcisnęła w jego dłonie płaszcz i bez słowa złapała go za rękę, ciągnąc za sobą i szybkim krokiem kierując się w stronę samochodu – Jeśli masz ochotę komuś przywalić, albo poczuć adrenalinę, zapisz się na treningi sztuk walki, a nie baw się w bohatera, ryzykując przy tym swoje życie i tą chłopięcą buźkę – pokręciła zrezygnowana głową, wręcz na siłę wpychając go do środka samochodu. Zachowywała się w tym momencie niczym wściekła na syna matka i nie zdziwiłby się, gdyby wziął ją za jakąś wariatkę, ale nic nie mogła poradzić na to, że obudził w niej jakiś opiekuńczy instynkt i nie mogła ot tak pozwolić mu wrócić do domu, do którego i tak być może nijak by nie trafił, rzucając się po drodze pod jakiś pociąg czy skacząc z mostu.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  23. Rudowłosa była szczerze zaskoczona tym, że tak łatwo przyszło jej mówienie w towarzystwie chłopaka. Zwykle potrzebowała trochę czasu zanim się do kogoś przekonała, a teraz każde pytanie, odpowiedź czy gadanie dla samego gadania przychodziło jej z zaskakująca łatwością. Jakikolwiek był tego powód, dziewczyna była zadowolona, że nie siedzi tu spięta i z myślą, aby jak najszybciej wrócić do domu. O wydarzeniu z torów prawie zapomniała, a raczej nie rozpamiętywała, bo i tak nie było większego sensu. Nie chciała go zawalić pytaniami czy nie potrzebuje przypadkiem jakiejś pomocy, a wydawał się jej być naprawdę przyjemnym chłopakiem, z którym fajnie było się zaprzyjaźnić, a gdyby tak zaczęła na niego naskakiwać pytaniami mógłby się zniechęcić i odejść, a tego dziewczyna zwyczajnie nie chciała. Przyznaje, korciło ją, aby pytać o różne rzeczy odnośnie czemu tam był, ale to też nie był temat na teraz tylko na ewentualnie inne spotkanie.
    — Mamy, ja się głównie wolę dostać na staż w jakiejś firmie. Na poprzednim roku spędziłam dwa miesiące w LA na stażu. Wydaje mi się, że to działa lepiej niż jakieś dodatkowe kursy — powiedziała. OD razu się uczyła zawodu, a lepiej było mieć fach w ręku niż teorię, która w ostateczności mogła się jej wcale nie przydać, ale uważała, że jak na ten moment ma całkiem sporą wiedzę na interesujący ją temat. Po dłuższym zastanowieniu się jej pytanie brzmiało naprawdę głupio, bo gdyby każdy mógł tam pojechać to byłoby to naprawdę tragiczne. Patrząc na to, że istniało wiele idiotów, którzy nie potrafiliby się w takim miejscu zachować. — No tak, to brzmi dość rozsądnie. Chyba trochę za bardzo podekscytowałam się tym tematem i z rozbiegu pomyślałam, że to byłoby możliwe. W każdym razie, jak już tam będziesz to możliwe, że będę chciała informacji z pierwszej ręki — dodała uśmiechając się lekko.
    Carlie temat interesował. Na tyle, aby czytała o tym książki, czy oglądała seriale poświęcone tej tematyce, ale robienie tego w praktyce naprawdę ją mogło zmrozić. Chyba nie była aż tak wytrzymała psychicznie, aby dzień w dzień pracować z martwymi ludźmi. Z drugiej strony to też miało swoje zalety, bo takim ludziom już się nigdzie przecież nie spieszyło.
    — Z kina wyszłam z rozmazanym tuszem po policzkach i zapomniałam się poprawić — powiedziała rozbawiona. Wtedy akurat do śmiechu jej nie było, ale teraz to było fajne wspomnienie. — Ja lubię szóstą chyba tak najbardziej, poza pierwszą oczywiście. Ta bezkonkurencyjnie jest najlepsza i nic nie zmieni mojego zdania.
    Chyba filmy i seriale to był temat, który naprawdę ich zainteresował, bo już po tych paru zdaniach czuła, że mogliby sobie zorganizować wieczór filmowy i nie ważne co by zaproponowali to chyba by im odpowiadało. Jak usłyszała, że nie oglądał przyjaciół chwyciła się dramatycznie za serce i westchnęła zrezygnowana.
    — Pora to naprawić, serio. To jeden z lepszych sitcomów, jakie istnieją. Mogę oglądać w kółko i nigdy mi się nie nudzi. Gra o tron jest cudowna, jeśli znów, usunąć ostatni sezon lub zakończenie, bo tak brzydko powiem, ale po tylu latach dosłownie zjebali genialny serial — mruknęła nawet nieco zła. Seria była genialna, ale gdy wyszedł ostatni odcinek myślała, że wyrzuci telewizor przez okno. Było aż tak złe i zwyczajnie po niemal dekadzie była zawiedziona, że serial, który przez tyle lat był brany za genialny ostatecznie zakończył się debilnie. — Ok, ok. Masz ulubiony sezon? Dean czy Sam? Kurczę, gdzie ty się chowałeś przez całe moje życieee — jęknęła. Naprawdę czuła, że znalazła serialową bratnią duszę. W tym wielkim świecie był chyba jedyną osobą, która mogłaby zrozumieć jej zachwyt nad demonami, nienawiść do aniołów i wyklinanie Boga i nie patrzyłby na nią jak na skończoną idiotkę. — Nieee, jeszcze nie widziałam. Mam na liście, ale jakoś nie mogę się zebrać. Warto?

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  24. Gabs machnął ręką.
    - Postawisz kilka szotów i będziemy kwita – stwierdził wzruszając ramionami. Gabriel miał to szczęście, że mógł utrzymywać się sam. Na stażu wyciągał dość niezłe pieniądze, na początku to nie było coś nadzwyczajnego, ale szef dość szybko zorientował się, że Gabriel dobrze wywiązuje się ze swoich obowiązków i z czasem podniósł jego wypłatę. Za akademik i szkołę płacił mu ojciec, z początku wysyłał synowi pieniądze na konto, ale Gabriel mu je odsyłał i tak w końcu zaczął od razu przelewać opłatę na konto szkoły. Gabriela to wkurzało, ale nie miał zamiaru się z tym kłócić. Poza tym samemu byłoby mu ciężko, co jak co ale studia w stanach potrafiły wydoić z człowieka ogromne sumy.
    - Możemy zapytać taksówkarza czy zna coś ciekawego – stwierdził choć w razie czego Gabriel miał kilka pomysłów w głowie. Za zwyczaj on i jego znajomi imprezowali u kogoś w mieszkaniu. Tak było najbezpieczniej. Gdy nie byli jeszcze pełnoletni mogli spokojnie się napić, a później chodziło głównie o jaranie i branie innych gówien. Na mieście zawsze ktoś mógł ich zgarnąć, a na wejściach do klubów często trzepali na bramkach. Gabs nie chciał nigdy tracić towaru i tym bardziej użerać się z policją. Wystarczyło, że w papierach miał to co miał, kilka bójek, zatrzymanie za wandalizm i inne pierdoły. To nadal było sporo syfu, ale do tej pory udawało mu się unikać konsekwencji. Nie miał problemów by znaleźć staż i na uczelni też się zbytnio nie czepiali. Najwięcej oczywiście gadał jego ojciec, nie żeby się tym specjalnie przejmował. On nie miał żadnego prawa by wytykać Gabrielowi jakiekolwiek błędy. On przynajmniej nie zamiatał ich pod dywan i nie udawał, że nic się nie stało.
    - Chcesz od razu jechać, czy najpierw lecimy się poczęstować? - zapytał przesuwając spojrzeniem po budynku bractwa. Najchętniej już by się naćpał i solidnie napił. Czuł jak w środku coś go nieprzyjemnie ściska. Często miewał takie uczucie, a po kilku głębszych magicznie znikało.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  25. Najważniejsze było to, że się dogadywali. Nie ważne, że dopiero co się poznali, Carlie była podekscytowana, że może komuś się wygadać odnośnie jej ulubionej serii i nikt będzie na nią krzywo patrzył, bo mówi o rzeczach, o których ludzie normalnie nie rozmawiają. Kto to w końcu słyszał, aby na co dzień ludzie między sobą mówili o demonach, aniołach i całej reszcie? Miała wrażenie, że trafiła na bratnią duszę, jeśli chodzi o seriale, bo pop tych kilku, które wymienili naprawdę była gotowa twierdzić, że Jaime jest jej dobrym serialowym kolegą, a ich Netflix pewnie wygląda identycznie, jak nie tak samo.
    ― A w życiu! Brałam czynny udział w projektach, sama nawet projektowałam. Kawę robiłam sobie sama ― odpowiedziała. To było zaskakujące, bo akurat zwykle na stażach ludzie wykorzystali studentów do robienia kawy czy noszenia ciastek, a nie brali na poważnego tego, że chcą się czegoś nauczyć. Na szczęście rudowłosa trafiła na cudowny zespół, który doceniał jej pomysły, widział potencjał i dał nawet wolną rękę, a nie powstrzymywał przed pracą i tylko narzekał, że jakieś studenty się kręcą po biurze. Ciekawa była, czy gdyby trochę cofnęła się w czasie to wybrałaby ten sam kierunek, ale chyba odpowiedź brzmiała tak. Na pewno by tak było. Nie widziała siebie jako kogoś innego, a to było… cóż była w tym dobra, wiedziała, że ludzie będą zadowoleni z jej pracy i zamierzała się tego trzymać, a także niedługo być może będzie już prawdziwą panią architekt i będzie pracowała na pełnych obrotach, a nie tak jak teraz od czasu do czasu, gdy coś jej wpadnie w ręce.
    ― Nie gadaj bzdur, jestem pewna, że ci się uda ― powiedziała przewracając oczami. Była optymistką, ogromną w niektórych sprawach i teraz była też pewna, że Jaime dostanie się na farmę, gdy nadejdzie odpowiedni na to czas. Teraz chyba jeszcze nie musiał się tym martwić. Zwłaszcza, że dopiero chyba co zaczął studia, a staż mu nie ucieknie przed nosem. ― O, jasne. Chwilka ― mruknęła wyciągając telefon. Weszła w kontakty, aby podać mu swój numer telefonu, a potem zapisać jego.
    Carlie naprawdę się nie spodziewała, że ta rozmowa przebiegnie w taki sposób i że naprawdę go polubi po tej rozmowie, ale zaczynała naprawdę chłopaka lubić. Nawet jeśli jeszcze chwilę temu się na niego wydzierała.
    ― Taaak, pierwszy sezon jest zdecydowanie najlepszy. Nie przepadam chyba tylko za siódmym, nigdy nie lubiłam tych lewiatanów, ale za to ostatni zapowiada się mega. Tylko… Eh, strasznie mi szkoda, że się kończy ― westchnęła. To chyba była jedna z tych serii, które naprawdę uwielbiała i nie była zawiedziona, mimo że minęło już tyle długich lat, a serial wciąż trzymał poziom. Oczywiście nowsze sezony różniły się od tych starych, ale nadal były genialne w opinii rudowłosej. ― Mi też go brakuje. Chyba cały czas mam nadzieję, że pojawi się w ostatnim sezonie, ale co do tego mam poważne wątpliwości. Skoro nawet na trzy setny odcinek nie został zaproszony ― powiedziała lekko wzruszając ramionami. Tak, Crowley był zdecydowanie bardzo barwną postacią, która na dobre wpisała się do tego serialu i była jego ogromną częścią.
    ― Będę musiała zobaczyć. Niedługo wychodzi tyle seriali, że nie wiem w co włożę ręce. Serio, powoli się zastanawiam czy nie rzucić studiów i zacząć jakoś zarabiać na życie oglądaniem seriali czy filmów. Za recenzje przecież też płacą.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  26. Czuła się strasznie nieswojo stojąc przy tym nagrobku i nie wiedziała, co tak właściwie mają zrobić dalej. Z jednej strony, nadal była ciekawa tego, co mogło się wydarzyć w tamtym budynku te kilkaset lat temu, ale z drugiej strony… To, gdzie znaleźli się w tym momencie nie sprawiało, aby czuła większe zainteresowanie. Wręcz przeciwnie. A co, jeżeli tamci staruszkowie z tamtego baru mieli częściowo rację? Co, jeżeli faktyczne niebezpiecznie jest w tym miasteczku po zmroku? Biorąc pod uwagę historię, jaką usłyszeli od duchownego… Elle bała się. Tak po prostu, najzwyczajniej na świecie bała się, że może im się przytrafić coś, czego wcale nie chcieli. Zresztą… Była kobietą, a wiadomość, że znajdowano w pobliżu ciała innych kobiet sprawiała, że po prostu się bała, co było przecież normalne…
    — Nie wiem czy warto… Nie wiem czy chcę dalej… — powiedziała cicho, marszcząc delikatnie brwi. Zgodziła się jednak od razu na propozycję Jaime’ego odnośnie opuszczenia cmentarza. Atmosfera była bardzo nieprzyjemna i zdecydowanie, chciała jak najszybciej stąd wyjść. Nie była tylko pewna czy chce dalej rozmawiać z księdzem lub kimkolwiek innym na ten temat — może powinniśmy sobie odpuścić? Te całe poszukiwania? — spytała, kiedy znaleźli się ponownie przed kościołem — a jeżeli wpakujemy się w jakieś kłopoty? Jaime, jeżeli… Jeżeli masz rację? Jeżeli naprawdę jest jakiś psychopata, który próbuje odwzorować tamte wydarzenia? — pytała przejętym głosem, bo zaczynała się naprawdę bać — to miała być tylko wycieczka… Wygrana w konkursie, a my, co robimy?
    Nie rozglądała się dookoła, nie czuła się obserwowana i nie miała podejrzeń, aby tak się czuć. Skupiała się tylko na obecności Jaime’ego, jakby w tym momencie jego obecność obok mogła sprawić, że żaden psychol nie będzie chciał jej zamordować.
    — Nie wiem… Jakoś nie jestem już szczególnie głodna, ale… — wstrzymała oddech, zapinając pas bezpieczeństwa. Nie była pewna, czego w tym momencie chciała. Najbardziej chyba pragnęła wrócić po prostu do domu i zapomnieć o tym. Zamknąć się z dziećmi i mężem, skupiając się tylko na ich obecności i tym poczuciu bezpieczeństwa, bo najbezpieczniej czuła się przy swoim mężu — chcesz? Nie wiem czy… Nie wiem czy powinniśmy jeszcze szukać informacji, tak szczerze… Trochę się boję, ten ksiądz mnie nastraszył — powiedziała zgodnie z prawdą, podnosząc powoli spojrzenie na Jaime’ego — co jeżeli… Jeżeli to jakiś morderca? Seryjny? Jaime… — była przerażona, bo czegoś takiego w ogóle się nie spodziewała.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  27. Jaime zrobił naprawdę bardzo dużo, o wiele więcej, niż jakikolwiek dziewięciolatek będzie kiedykolwiek w stanie zrobić i powinien to zrozumieć, uświadomić sobie z całą mocą. Jednocześnie jednak Jerome rozumiał jego winę, która również poniekąd była jego własną. Rozumiał aż za dobrze, gdyż sam – kiedyś częściej, w miarę upływu czasu jednak coraz rzadziej – analizował dokładnie moment, w którym Nahuel ześlizgnął się z pokładu kutra, widząc wyraźnie jak na dłoni to, co mógł zrobić, by temu zapobiec. Możliwości było wiele. Były jak pień drzewa, rozgałęziający się ku rozłożystej koronie, rzucającej cień na wszystko, co też znalazło się w jej otoczeniu. Od poskręcanych gałęzi odchodziły cieńsze, od nich z kolei jeszcze drobniejsze gałązki, na końcu których wyrastały soczyście zielone liście, a każdy z nich był utracaną szansą. Liście, które żółkły i opadały ku podstawie drzewa, gnijąc i wgryzając się w glebę, użyźniając ją i nawożąc, tak by wpuszczone głęboko w grunt korzenie mogły czerpać składniki niezbędne do życia i… Cały cykl się powtarzał. Wina, ich wina była jak perpetuum mobile, samonapędzająca się machina, której nie sposób było zatrzymać, można jednak było sprawić, że będzie toczyć się jednostajnym tempem; takim, które można było w spokoju znieść, obok którego można było wieść własną egzystencję.
    Suzie na przykład. Poradziła sobie, choć Jerome nie wątpił, że i na nią padał cień rozłożystej korony, że równiej u jej stóp czasem pojawiały się pożółkłe liście, będąc jak powracające echo, odbite od odległej ściany, którą człowiek zdawał się już dawno zostawić za sobą, ale ona jednak wciąż niezmiennie tam była.
    — Chyba też wolałbym się odciąć. Nie wiedzieć, co u niego. Jakkolwiek paradoksalnie to brzmi — prychnął, kręcąc głową. Co u niego?. Tak pytało się innych o dawno niewidzianych znajomych, ale nie o mordercę swojego starszego brata, prawda? Najważniejsze, że ten gnił w więzieniu i miał już nigdy z niego nie wyjść, już nigdy nikomu nie zrobić krzywdy.
    Rzeczywiście mógł zabrzmieć niepokojąco, ale dopiero teraz weryfikował wszystko to, czego wcześniej się dowiedział, szczególnie wspominając okoliczności, w jakiś się poznali i z perspektywy czasu oraz wraz z posiadaną wiedzą to, co wtedy myślał, wydawało mu się śmieszne i niewłaściwe. Zastanawiał się, co mogło kierować dziewiętnastolatkiem i cóż, na pewno nie wpadłby na to, co faktycznie się wydarzyło. Owszem, tego typu tragedie działy się na świecie, działy się nawet całkiem blisko, w jego bezpośrednim otoczeniu, ale chyba nikt nie potrafi zajrzeć w przeszłość osoby, którą dopiero co poznaje. I nikt nawet nie podejrzewa, co za demony mogą w tej przeszłości siedzieć, drąc pazurzastymi łapskami również teraźniejszość.
    — Oczywiście, że nie możemy — przytaknął bez zawahania. — I dziwię się, że moje słowa w ogóle tam trafiały — przyznał szczerze, decydując się na wyciągnięcie ręki i poczochranie włosów młodszego bruneta, czemu towarzyszył cichy śmiech, który dźwięczał wesołymi nutami nawet pomimo tematu, który poruszali. — Ale chyba rzeczywiście nie bez powodu się spotkaliśmy. Jak to mówią? Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Mam na myśli to, że… chcąc, nie chcąc, wiedziałem, o czym mówię — westchnął, a jego uśmiech z wesołego płynnie przeszedł w nieco ponury. — Chciałbym móc tylko zgadywać, jak to jest, naprawdę, chciałbym… — urwał, podejrzewając, że Jaime doskonale wie, o co mu chodzi i że ze wszystkich ludzi na świecie, akurat jemu nie musiał tego tłumaczyć. I był niesamowicie wdzięczny za to, że ktoś taki jak Jaime znalazł się w jego życiu. Że wystarczyło, iż rzuci hasło, a on już doskonale będzie wiedział, o co chodzi i co się z tym wiązało, że nie trzeba było mu tłumaczyć rzeczy, dla nich tak oczywistych, a dla innych kompletnie niezrozumiałych. Nowy Jork obfitował dla niego w wiele cennych i zaskakujących znajomości, ale nie podejrzewał, że pośród nich, skrytą gdzieś głęboko na dnie oceanu, znajdzie taką perłę, jak relacja z Jaime’m.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jaime, proszę cię. Ja to wiem! — zawołał, sprzedając mu zaczepnego kuksańca w bok. — A czy my chcieliśmy, żeby nasi bracia zniknęli? — spytał zaraz retorycznie, zerkając na niego z wysoko uniesionymi brwiami. — Teraz mają kłopot z głowy i mogą skupić się tylko na zabawie — dodał, nawiązując do jego kolejnych słów. — Nie wiem, jak ty, ale ja uważam, że odwalili kawał dobrej roboty — oznajmił, odetchnąwszy głęboko i spojrzał na chłopaka z szerokim uśmiechem pełnym wdzięczności, który wreszcie sięgnął również jego bursztynowych oczu. — Możemy tu przylatywać częściej. Ale wiem też, co powinniśmy zrobić, jak już wrócimy do Nowego Jorku.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  28. Odetchnęła z ulgą, kiedy Jaime powiedział, że powinni odpuścić to swoje małe śledztwo. Trochę się bała, że chłopak będzie nalegał. Na jej ustach nawet, przez krótką chwilę jawił się słaby uśmiech po jego słowach. Zacisnęła jednak ponownie wargi, uważnie słuchając tego, co miał do powiedzenia. To wszystko było naprawdę pokręcone, a ona sama nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. To było dziwne… Dlaczego nigdzie nie było żadnych listów gończych? Żadnych ostrzeżeń od policji o niebezpieczeństwie? Na pewno nie byli w stanie ukryć tych wszystkich odnalezionych ciał, próbując zachować to w tajemnicy. Musieli być jacyś świadkowie, ktoś musiał identyfikować te ciała… Dla Elle to było nie do pomyślenia, bo w Nowym Jorku już trąbiliby w wiadomościach, w telewizji, w gazetach i na portalach internetowych, aby być ostrożnym, a tu…? Jedynie staruszkowie opowiedzieli bzdurną historyjkę, w którą ciężko było uwierzyć.
    — Nie… Jest już szaro i na pewno jesteś zmęczony po całym dniu. Lepiej będzie, jeżeli… Wyruszylibyśmy rano — powiedziała, zastanawiając się nad tym, czy może faktycznie nie było lepiej, ruszyć już do domu. Naprawdę czuła nieprzyjemny dreszcz na plecach.
    Pokiwała lekko głową, na jego słowa. Kolejny raz zgadzała się dokładnie z tym, co powiedział. Jeżeli w okolicach budynku dochodziło do mordu, wycieczki powinny być odwołane. Zakazane powinno być wejście do środka… Sprowadzanie studentów było największą głupotą, jakiej mogli się dopuścić władze miasteczka.
    — To jest cholernie dzi… — nie dokończyła jednak, bo Moretti nagle zaczął wykonywać gwałtowne ruchy, wprawiając samochód w niebezpieczny tor jazdy. Krzyk wyrwał się z jej ust, a kiedy ostro zahamował, automatycznie z siłą poleciała do przodu. Na całe szczęście miała zapięte pasy i jedynie delikatnie uderzyła głową o przednią szybę, jęcząc przy tym cicho z bólu. Pas przy szarpnięciu wżynał się jej w bark i szyję, ale miała płaszcz i sweter… Raczej nic się nie stało, ale mogła sprawdzić to tak naprawdę dopiero w hotelu — co się stało? — spytała, układając rękę na głowie w miejscu, którym uderzyła o szybę i delikatnie je rozmasowywała. Nie rozumiała, co się stało.
    — Tak… Jest ok, ale Jaime… Co ty właściwie zrobiłeś? — rozejrzała się dookoła. Po jednej stronie drogi był las, a po drugiej normalny chodnik i sztucznie nasadzone krzewy — dlaczego to zrobiłeś? Wszystko jest w porządku? — pytała, wpatrując się w kolegę.
    Słysząc pukanie w szybę od jej strony, przerażona cała się wzdrygnęła, ale mimowolnie odwróciła się, aby spojrzeć przez okno…
    — Wszystko w porządku!? — jakiś mężczyzna stał i nadal pukał w szybę, krzycząc do nich.
    Elle tylko pokiwała szybko, twierdząco głową.
    — Jaime, możemy jechać? — spytała, zerkając raz na niego, raz na faceta stojącego na zewnątrz.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  29. Gdy narkotyk powolutku zaczynał działać na jego organizm, Gabriel czuł jak spokój napływa do jego ciała. Można by się od tego uzależnić, od błogiego stanu, który na co dzień nie gościł w jego głowie, od braku napięcia w ciele. To było niebezpieczne, igranie z nałogiem w jego sytuacji. Każdego dnia męczył się sam ze sobą, nienawidził siebie, a żal do ojca nieznośnie go dusił. Starał się z tym walczyć, ale zazwyczaj gniew brał górę. Używki były łatwą drogą do wyboru. Od tak mógł przestać czuć. Zastanawiał się co też mogło przytrafić się jego towarzyszowi, że też potrzebował takiej przerwy. Wiedział, że na świecie jest pełno osób z najrozmaitszymi problemami, traumami i doświadczeniami. Z drugiej strony były osoby takie jak jego kumpel James. Jemu nic takiego w życiu się nie przytrafiło. On po prostu lubił się porządnie zabawić. Tak czy inaczej Gabriel nie miał zamiaru się z nikim mocno bratać, ani tym bardziej zwierzać się z sekretów. Poimprezują razem, a później każdy pójdzie w swoją stronę i zajmie się swoimi sprawami.
    Było mu wszystko jedno gdzie zawiezie ich kierowca. Gabe był już w najróżniejszych miejscach, w zwykłych barach, spelunach i eleganckich klubach. I tu i tu potrafił się porządnie zabawić i zapomnieć o tym co go trapiło. Mimo wszystko zabawa z używkami nie była najlepszym rozwiązaniem. Pozornie był spokojny i odprężony, ale w takim momencie potrzeba było mu jeszcze mniej żeby wybuchnąć. Każda zaczepka mogłaby napędzić go do działania.
    - Kiedyś chcieli żebym do nich dołączył – odpowiedział z nutą rozbawienia. Gabriel był ostatnią osobą, która nadawała się do tego cyrku. Nie był nadzwyczajnie towarzyski, a jego zachowanie było nieprzewidywalne. Nie czuł też potrzeby by wyróżniać się w taki sposób – z kilkoma osobami z bractwa imprezowałem wcześniej i teraz dostaję cynk, gdy coś się dzieje – wyjaśnił wzruszając ramionami – zarządzanie – dodał bez większego entuzjazmu. Nie robił tego dla własnej przyjemności. To była jedyna rzecz, która musiał zrobić i za którą wziął odpowiedzialność – a ty? Co cię sprowadziło do bractwa – zapytał choć najbardziej interesowało go dlaczego chciał mu towarzyszyć.

    Gabriel

    OdpowiedzUsuń
  30. Kiedyś również wydawało mu się, że wraz ze śmiercią Nahuela skończył się świat. Ten niestety, jak na złość, uparcie brnął na przód i to Jerome pozostał w tyle, mogąc jedynie biernie przyglądać się, jak życie nieubłaganie pędzi, wymykając mu się z rąk. Długo nie potrafił go dogonić. Właściwie nie pamiętał nawet zbyt dokładnie pierwszego roku po śmierci młodszego brata. Dopiero później zaczął oswajać się z bólem i ze stratą, a także z przygniatającym poczuciem winy oraz gryzącymi wyrzutami sumienia, nie wiedząc dokładnie, kiedy na nowo ruszył z ciemnego i zimnego miejsca, w którym utknął na długie miesiące, jednakże wyjście z niego było niemałym szokiem.
    Nie mógł też nieustannie tkwić w progu, jakby w zawieszeniu między dwoma światami i w końcu przeszedł również przez niego, podejrzewając jednak, że Jaime został dokładnie w tym miejscu. Może teraz wystarczyło jedynie lekko pociągnąć go za rękę? Choć dziś, na skąpanym w słońcu cmentarzu w Miami bez wątpienia wykonał duży krok naprzód, być może właśnie biorąc rozpęd, by zacząć doganiać świat.
    — Zobaczysz — odparł z zagadkowym uśmiechem, zakołysawszy się na piętach. O nie, nie miał zamiaru od razu wszystkiego zdradzać. Lubił zaskakiwać ludzi, nawet jeśli ci byli częściowo uprzedzeni o nadchodzącej niespodziance, tak jak teraz Jaime. Jerome jednak miał nadzieję, że wymyślił coś, co powinno pomóc im obu i zamierzał wziąć się za realizację swojego małego, niecnego planu zaraz po powrocie do Wielkiego Jabłka. Tymczasem jednak miał ochotę nacieszyć się jeszcze temperaturami w tym mieście, znajdującym się jakieś trzy godziny lotu od Nowego Jorku.
    Cmentarz opuścili wyjątkowo naturalnie. Żaden z nich nie przebąkiwał, że może by już poszli. Po prostu, w pewnym momencie spojrzeli na siebie i zgodnie skinęli głowami, by następnie skierować się ku wyjściu.
    — Pewnie! A następnym razem koniecznie musimy wziąć coś na przebranie. Może nawet zostaniemy na noc? — zaproponował niezobowiązująco, z lekkim wzruszeniem ramion. Tym razem to on złapał taksówkę, prosząc o zawiezienie ich na plażę.
    To sam spędzili czas pozostały do samolotu, siedząc w piachu i sącząc piwo z plastikowych kubeczków, które Jerome kupił dla nich w budce przy zejściu na plażę. I czuł się prawie jak na Barbadosie, przez co bardzo, ale to bardzo nie miał ochoty wracać do szarej, nowojorskiej rzeczywistości, do zimna i deszczu, do ciemnych i pochmurnych dni. Niestety, w życiu nie można było mieć wszystkiego, a to była tylko pogoda, prawda? Stąd o odpowiedniej porze ruszyli na lotnisko, odprawili się i niedługo potem spędzili kilka godzin w powietrzu, a po sennym i nużącym locie przywitał ich deszczowy Nowy Jork.
    Kolejne dni mijały Marshallowi na typowej krzątaninie, jednocześnie jednak szykował to, o czym wspominał Jaime’mu jeszcze w Miami. Poszukiwania zajęły mu kilka dni, ale wreszcie był gotów zadzwonić do chłopaka, czyniąc to w pewne środowe popołudnie, zaraz po wyjściu z pracy.
    — Cześć, Jaime. Masz teraz czas? — zagadnął, kiedy tylko usłyszał w słuchawce znajomy głos. — Mógłbym wpaść po ciebie za jakieś… pół godziny? — zaproponował, zerkając na zegarek, a następnie unosząc głowę i oceniając rozmiar korków.

    [Coś kiepsko to wyszło, nigdy nie byłam dobra w przeskokach, proszę o wybaczenie 💙]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  31. Głowa bolała ją delikatnie, w porównaniu do bólu, którego doświadczała w swoim życiu wcześniej. Oczywiście nie było to za bardzo komfortowe, ale do zniesienia. Bała się, gdy ktoś zapukał w samochodowe okno, bo zwyczajnie nikogo się nie spodziewała o tej porze na ulicach, chyba nadal była też przestraszona tym gwałtownym hamowaniem i historią, którą usłyszeli w kościele od duchownego. Nie dziwne, że była nastraszona.
    Ulżyło jej, kiedy Jaime po prostu ruszył. Nie odzywała się tym razem w drodze za dużo, nie była też pewna, co właściwie miałaby mówić. Miała wrażenie, że zrobiło się nagle strasznie zimno, a cała ta sytuacja tylko dodawała jej poczucia mentalnego zmarznięcia. Tak właśnie się czuła w tym momencie, jakby miała za chwilę zamarznąć, co było niesamowicie dziwne.
    - Nie było żadnego jelenia, Jaime – szepnęła, zastanawiając się nad tym, czy to może ona czegoś nie zauważyła, ale była pewna, że na drodze nic nie było. Zauważyłaby przecież, gdyby jeleń przebiegał im przed samochodem. Na pewno by zauważyła zwierzę – jestem pewna... Nic nie było. Dobrze się czujesz? Chcesz się zamienić? Mam prawko i jeżdżę dobrze... – zaproponowała, chociaż trochę chyba by się stresowała prowadząc taki klasyk, może lepiej, że to jednak Jaime dowiózł ich pod sam hotel. Dopiero tam, Elle odetchnęła z wyraźną ulgą, bo poczuła się bezpiecznie.
    - Poproszę w restauracji, żeby mi zawinęli lód – powiedziała z lekkim uśmiechem, a po chwili pokręciła przecząco głową – gdybym wróciła połamana to wtedy pewnie tak – powiedziała uśmiechając się – ale za guza nic ci nie grozi, tak myślę – Arthur bywał przewrażliwiony jeżeli chodziło o nią i jej bezpieczeństwo, ale guza mogła nabić sobie przecież sama, wystarczyła chwila nieuwagi.
    Rozejrzała się dookoła i wzięła głęboki oddech mroźnego powietrza.
    - Wiesz, jest dziwnie... Szczerze? Trochę się boje, ta informacja o morderstwach, to nie jest coś normalnego. No i ten jeleń... Martwię się, wiesz? – powiedziała zgodnie z prawdą, przygryzając delikatnie wargę. Przyłożyła palce do miejsca, w które się uderzyła i syknęła cicho, bo chyba zaczęło boleć ją odrobinę mocniej, niż wcześniej – no wiesz, może to głupie, ale... No jestem kobietą, a ten ksiądz nie mówił nic o martwych mężczyznach i nie wiem... Ten facet tam na drodze – wyszeptała – nie mam jakiegoś wysokiego mniemania o sobie i naprawdę nie chciałabym być w kręgu zainteresowania kogoś takiego, ale jeżeli tamten facet to nie był zwykły przechodzień? Pewnie sobie wkręcam, ale Jaime... Po prostu się boję – szepnęła, rozglądając się uważnie dookoła, ale nie zauważyła niczego podejrzanego.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  32. - Luz, to nie jest mój wybór – odparł wzruszając ramionami, gdyby chciał robić coś co sprawia mu przyjemność wybrałby kierunek związany z literaturą. To było coś w czym czuł się jak ryba w wodzie, to było coś co sprawiało mu radość – to ta jedna jedyna rzecz, którą powinienem zrobić i zrobiłem. Mój ojciec ma firmę, ktoś to musi później przejąć, a nie ma innej możliwości jeśli biznes ma zostać w rodzinie – wyjaśnił zbyt obszernie niż musiał, ale chyba narkotyki działały tak na każdego. Albo zamulasz, albo się rozgadujesz jak idiota. Gabriel póki nad sobą jako tako panował zawsze miał ochotę gryźć się w język. Gadał wszystko co mu ślina na język przyniesie i w końcu robiło się tego zdecydowanie za dużo. Później zazwyczaj miał to w dupie – ja też raczej się do tego nie nadaję, przynajmniej tak sądzą wszyscy wokół mojego ojca, no bo jak ktoś taki może prowadzić firmę. Ale to pewnie przez to, że każdego zdążyłem zwyzywać od idiotów – dodał odrobinę rozbawiony własnym słowotokiem. Chyba wziął za dużo naraz.
    Gabriel rozejrzał się po lokalu, było ładnie, a muzyka nie była zła. Taksówkarz dobrze im wybrał.
    - Zdecydowanie – odpowiedział pocierając dłonie. Ruszył do baru omijając różne grupki ludzi. Niektórzy byli młodsi, ale dostrzegł też kilka starszych osób. Takie miejsca przyciągały zarówno bogate dzieciaki jak i ludzi na poziomie. Na wejściu bardziej zwracano uwagę jak kto wygląda niż na faktyczny wiek potencjalnych klientów. Gabe w sumie nie musiał się tym przejmować, ale nie był pewien ile lat ma jego nowy kolega. Ważne, że bez większych problemów się tutaj dostali.
    Przy barze tłoczyło się sporo osób, ale udało im się od razu stanąć przy ladzie. Gabriel skinął na jednego z barmanów.
    - Co dla was ? - zapytał ciemno włosy mężczyzna za barem.
    - Wódka ze spritem – rzucił Gabriel po czym spojrzał na swojego towarzysza – podwójna – dodał. Nie miał zamiaru się oszczędzać, najwyżej wyrzucą go z klubu, ale nie specjalnie martwił się o swoją reputację.

    Gabriel
    [A dziękuję dziękuję, twoja też jest cudna :D]

    OdpowiedzUsuń
  33. Słodkości, jak na jeden dzień chyba było jej wystarczająco. Miała wrażenie, że gorąca czekolada wciąż tkwi jej na zębach, bo w ustach ciągle czuła słodkość, ale chyba po takiej ilości nie powinna była się w ogóle dziwić. Naprawdę to było tylko słodkie, a jak doszło do tego ciasto i ciasteczka, cóż nie miała zamiaru sobie żałować, ale zdecydowanie na dziś wszelkich słodkości jej wystarczy. I może nawet na resztę tygodnia. Carlie lubiła być pozytywnie nastawiona do ludzi i świata, może czasami za bardzo pozytywnie do wszystkiego podchodziła, ale nie lubiła od samego początku się nastawiać, że wszystko w życiu pójdzie źle. Wierzyła za to, że jeśli ktoś naprawdę czegoś bardzo chce, to będzie potrafił to zrobić i osiągnie wszystko, a sposób w jaki Jaime wypowiadał się o studiach mówił jej, że w przyszłości będzie bardzo dobry w wykonywanym przez siebie zawodzie, a staż na farmie z pewnością bardzo mu pomoże i się tam dostanie. Sama czasem chciałaby mieć kogoś kto by jej tak mówił, nie, żeby otaczały ją same nieprzyjemne osoby, ale ostatnio nikt tak jej nie mówił i sama się zmotywowała do tego, aby te studia faktycznie skończyć w czas.
    Rozmowa raczej kończyć się nie zamierzała, skoro zaczęli taki temat. A prawda była taka, że o Supernatural mogła mówić bez końca. Fakt faktem, siódmy zapadł jej najbardziej w pamięć właśnie przez te istoty, których nie polubiła, ale o innych również pamiętała całkiem nieźle.
    ― Pamiętam też o czym są inne. Może niedokładnie, ale w większości. W siódmym pojawiła się też przecież Charlie, a to było… no miała boskie wejście. Strasznie jej postać lubię. Podoba mi się też dziesiąty sezon z Deanem jako demonem, jako Michael też był całkiem fajny. Tylko wolałabym, gdyby to jednak trwało wszystko dłużej. Demonem był ile, przez trzy odcinki? Coś takiego, jako Michaela też się go dość szybko pozbyli albo tylko takie odniosłam wrażenie ― powiedziała lekko wzruszając przy tym ramionami. Te nowsze sezony zdecydowanie lepiej zapamiętała niż starsze, bo jednak częściej je widziała. Teraz nie potrafiła sobie wyobrazić, jak ten sezon może się skończyć. Był w końcu ostatnim. Nie będzie już więcej oczekiwania do października na kolejny sezon, domysłów tylko definitywny koniec, a to jakoś do dziewczyny nie docierało.
    ― Wiesz, nie wyobrażam sobie, aby mieli mieć spokojne życie. Tak jak w szóstym sezonie Dean był z Lisą i Benem. Niby fajnie, niby pasuje do takiego życia, ale wiadomo, że to nie on. Myślę, że na końcu oboje umrą. Że wszystkie te stwory na dobre znikną, a oni razem z nimi. Coś takiego, ale z drugiej strony nie do końca chciałabym takie zakończenie ― opowiedziała mieszając łyżeczką w szklance. Nie miała zbytnio pojęcia, jak sobie koniec wyobrazić i wolałaby chyba wiedzieć, że ma jeszcze z parę sezonów przed sobą do oglądania. ― Wiem, że w grudniu wychodzą „V-Wars”, o wampirach. Mam spore nadzieję co do tego i zapisane, aby oglądać. A tak… kurczę, chyba wymieniłam wszystko co oglądam tak naprawdę.

    [Jak tu się mrocznie zrobiło!;)]
    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  34. — To do zobaczenia! — zawołał do słuchawki i rozłączył się, ruszając na parking i odnajdując pośród gąszczu samochodów żółte audi należące do Jennifer. Pozwolił sobie zaklepać je już wczorajszego wieczora i pożyczyć je specjalnie na dzisiejszy dzień, gdyż już wtedy zaczął planować, że to akurat dziś porwie Jaime’ego. Nie miał jeszcze pojęcia, czy osiągnie efekt współmierny do zamierzonego i czy to, co wymyślił przypadkiem nie okaże się głupie, ale nie mógł się o tym przekonać, póki nie zrealizuje skleconego na prędko pomysłu, którego realizacja jednak zajęła mu odrobinę czasu.
    Odpaliwszy samochód wraz z przyjemnym mruczeniem silnika wytoczył się z parkingu i włączył do ruchu, rozpoczynając mozolne przedzieranie się przez miasto. Musiał odstać swoje w kolejce na dosłownie każdych światłach, gdyż zamiast tak zwanej zielonej fali, trafiła mu się czerwona, co pod koniec jazdy stało się nieco irytujące, lecz ostatecznie dokładnie po wspomnianych trzydziestu minutach, tak jak zapowiedział, dotarł pod klatkę dziewiętnastolatka.
    — Możesz schodzić — oznajmił, kiedy ponownie wybrał numer młodego przyjaciela i usłyszał jego głos w słuchawce, rozłączywszy się szybko, by rozmową nie dać mu pretekstu do zwłoki. Musiał poczekać na niego ledwo kilka minut potrzebnych na ubranie się i zbiegnięcie schodami na dół, lecz i tak kiedy Moretti zamajaczył w drzwiach klatki, zatrąbił na niego krótko i kilkukrotnie, śmiejąc się przy tym pod nosem.
    — No cześć — przywitał się, kiedy dziewiętnastolatek zajął miejsce pasażera i nie zwlekając, ruszył, ostatecznie ponownie znajdując się na głównej drodze. — Nie pytaj, dokąd jedziemy — ostrzegł go, celując w niego palcem i na krótką chwilę odrywając wzrok od drogi. — Zobaczysz — zapowiedział z tajemniczym uśmieszkiem i z zadowoleniem zabębnił palcami o kierownicę, zaczynając nucić cicho piosenkę, która akurat leciała w radiu. Podczas całej, trwającej kilkanaście minut trasy niekoniecznie był zbyt rozmowny, obawiając się, że najzwyczajniej w świecie z powodu odczuwanego podekscytowania przedwcześnie zdradzi się z tym, co zamierzał i to przede wszystkim dlatego uparcie milczał, póki nie znaleźli się w nieco spokojniejszej części miasta, aż wreszcie zatrzymali się nieopodal niedużego, starego kościółka. Widząc to, Jaime być może mógł zacząć podejrzewać, co też Jerome kombinuje, ale ten tylko uśmiechnął się lekko i zgasił silnik, wyjmując kluczyki ze stacyjki.
    — Za mną — polecił, zabrawszy z tylnego siedzenia cięższy niż zazwyczaj plecak, o czym świadczył sposób, w jaki go podniósł i ruszył w stronę kościoła, nie wchodząc jednak do środka. Wkroczył za to na żwirową ścieżkę prowadzącą lekkim zakolem w dół łagodnego zbocza za świątynią, aż w polu ich widzenia zamajaczyła cmentarna brama. Jerome zerknął na Jaime’ego, niewinnie wzruszył ramionami i poszedł dalej, prowadząc go alejką pomiędzy nagrobkami, aż wreszcie zatrzymał się pod rozłożystym jesionem, w cieniu którego znajdowało się kilka nagrobków, w tym ten, przed którym się zatrzymali.
    — Jesteśmy — oznajmił i odetchnął, szykując się do wyjaśnienia, o co w tym wszystkim chodzi.
    Nie stali przed standardową płytą nagrobną, jakimi usiane były cmentarze w stanach zjednoczonych. Przed sobą mieli rzeźbioną w marmurze figurę anioła, wzrostem dorównującą kilkuletniemu dziecku. Anioł ten, nieznacznie pochylony, z na wpół złożonymi skrzydłami, trzymał w dłoniach tabliczkę i to na niej zostały staranie wyryte wszystkie niezbędne informacje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tobias urodził się w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym ósmym roku i zmarł w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym. Miał jedenaście lat. Wiem jeszcze tylko, że chyba już nikt długo go nie odwiedzał — wyjaśnił, skinieniem głowy wskazując na figurę. Kamień był brudny, gdzieniegdzie pokryty mchem i odchodami ptaków, wokół leżało pełno zbutwiałych liści jesionu. Jerome ściągnął plecak z ramienia i położył go na ziemi, przykucając. Rozsunął zamek i zaczął wyciągać szmatki, szczotki, środki chemiczne oraz zmiotki i nieduże grabki do zagarnięcia liści. Wziął też dwa znicze, dokładnie takie same jak ten, który zostawił na grobie Jimmy’ego.
      — Pomyślałem, że dobrze będzie znaleźć sobie tutaj, w Nowym Jorku choćby namiastkę takiego miejsca, jak te w Miami czy Rockfield. Tobias też powinien być zadowolony — rzucił z lekkim uśmiechem i spoglądając z dołu na Jaime’ego, w pytającym geście wyciągnął w jego stronę jedną ze szczotek.

      [Ale masz tu cudnie 💙]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  35. Często była impulsywna i działała pod wpływem emocji i choć większości jej znajomym to nie przeszkadzało, obcy ludzie mogli postrzegać ją niczym niezrównoważoną wariatkę. Szybko podejmowała decyzje, a kiedy już sobie coś postanowiła, ciężko było przekonać ją do zmiany zdania. Widząc nieznajomego chłopaka w rękach doświadczonego zawodnika MMA wiedziała, że takie połączenie prędzej czy później okaże się śmiertelne dla zdecydowanie zbyt odważnego i pozostającego pod wpływem alkoholu śmiałka. Jego wzrok był tak pusty i pełen żalu, że kto wie co jeszcze mogłoby mu przyjść do głowy, a ona nie zamierzała mieć na sumieniu czyjegoś życia. Do jej klubu zgłaszało się mnóstwo chłopaków z różnymi problemami i choć studiowała prawo a nie psychologię, każdemu z nich starała się jakoś pomóc. Chciała w ten sposób choć odrobinę odwdzięczyć się światu za zbrodnie, jakich każdego dnia dopuszczała się jej rodzina, nawet jeśli sama w tym uczestniczyła i z dumą pomagała ojcu robić rzeczy, za które normalnie trafiało się dożywotnio do więzienia.
    - Laura – wyciągnęła w jego kierunku dłoń, badawczo mu się przy tym przyglądając – W domu mam lód i jakieś maści, powinno rano nieco mniej boleć – dodała, ocierając kciukiem delikatną stróżkę krwi, która wciąż powolutku toczyła się z jego łuku brwiowego. Nie było dla niej problemem, aby tą noc spędził u niej i nieco przy tym ochłonął, tym bardziej, że oberwał od chłopaka, którego sama wytrenowała do zabijania. Jedną z zasad panujących w klubie było niewykorzystywanie nabytych umiejętności wobec niewinnych i bezbronnych osób, ale najwyraźniej nie każdy z członków wciąż o tym pamiętał.
    - Narządy są co prawda drogie, ale spokojnie, nie zamierzam cię uprowadzić, pokroić i sprzedać twoich wnętrzności na czarnym rynku – zaśmiała się, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że ta cała sytuacja może przypominać jakieś szalone i kiepsko zorganizowane porwanie – Robię najlepszą gorącą czekoladę pod słońcem i byłoby mi niezmiernie przykro, gdybyś jej dzisiaj nie skosztował – uśmiechnęła się, a kiedy kierowca dał znać, że są już na miejscu, szybkim krokiem wysiadła z samochodu i pociągnęła chłopaka za sobą za rękę. Zawsze była bardzo śmiała w kontaktach z innymi i nawet nieznajomych często zdarzało jej się traktować niczym dobrych przyjaciół z którymi zna się dobre parę lat.
    - Dobry wieczór panie Adams – uśmiechnęła się szeroko, dając buziaka w policzek portierowi, który dorabiał sobie w ten sposób do emerytury – Widzę, że paczka dotarła, smacznego! – dodała rozbawiona, wskazując na ogromne pudełka z pączkami – Uwielbia słodycze, a ja znam cudowną cukiernię w Nowym Jorku, jeśli chcesz, to ci ją polecę – dodała tym razem w kierunku nieznajomego i zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, znów pociągnęła go za sobą za rękę, wpisując kod do swojego apartamentu i gestem zapraszając go do środka.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  36. Nie wchodzili na tematy, które mogły w jakiś sposób jednego czy drugiego urazić. Zdecydowanie dobrze było teraz lepiej po prostu wybrać uniwersalne tematy. Na poważniejsze zdecydowanie jeszcze przyjdzie czas, ale na ten konkretny moment dobrze było nie poruszać niczego bardziej poważniejszego. Poza tym naprawdę się cieszyła, że może z kimś porozmawiać na temat Winchesterów. Do tej pory nie spotkała nikogo osobiście, kto byłby aż tak bardzo zainteresowany tym serialem, jak ona. W zasadzie to wcale nikogo takiego nie spotkała, wszyscy mieli inne seriale lub uważali, że ten konkretny nie jest wart spędzonego czasu i nawet nie wiedzieli, jak się mylą, ale nie w jej obowiązku leżało, aby zmienili zdanie. Tym sposobem miała więcej Deana dla siebie, ale z drugiej strony dobrze było mieć kogoś z kim można było wymieniać poglądy na temat nowych odcinków.
    ― W zasadzie to prawie wszystkich w tym serialu lubię. Jedynie ci łowcy duchów zawsze działają mi na nerwy i ta głucha dziewczyna, którą ciągnie do Sama. Nie wiem, co w niej jest, ale po prostu jej nie lubię. Rowena za to jest… cóż, patrząc na ten sezon to była też bardzo fajną postacią. I nie mówię tego tylko przez solidarność koloru włosów ― powiedziała wzruszając ramionami z uśmiechem. Fakt faktem, miały ten sam kolor, choć u aktorki, która ją grała był o wiele bardziej żywy, ale sama postać choć momentami mogła działać na nerwy to była po prostu wyjątkowa. Łatwa do zapamiętania przez akcent i ciągłe knucie przeciwko Crowley’owi czy właśnie braciom, ale koniec końców jednak zawsze wybierała stronę łowców. Ostatecznie też stając się po części ich rodziną, tak to sobie lubiła tłumaczyć Carlie. ― No proszę, mnie postać Michaela drażniła, ale Jensen jako Michael… Oh, no coś cudownego ― mruknęła rozmarzona z uśmiechem.
    Herbata po takiej ilości słodyczy była wybawieniem. Zrezygnowała ze słodzenia swojej, już i tak była wystarczająco mocno słodka przez bycie owocową, a dodatkowego cukru w swoim organizmie dziś nie potrzebowała. To też nie tak, że przesadnie dbała o linię czy coś, ale zwyczajnie czuła, że dziś pochłonęła dostatecznie dużo cukru i spokojnie obejdzie się bez posłodzenia herbaty.
    ― Mogliby dalej polować, ale tak jak w pierwszym sezonie. Wiesz, bez Chucka, demonów i problemów z kosmosu. Dwójka braci, którzy po prostu polują na gnidy i je zabijają, a na końcu Dean mógłby zapukać do drzwi Lisy… nie oceniaj, uwielbiam ich razem i jestem pewna, że Ben to jego syn v westchnęła. To byłoby miłe, gdyby zdecydowali się dać Deanowi rodzinę, na którą naprawdę zasługiwał, ale po kilku spędzonych latach z scenarzystami tego serialu wiedziała, że to były tylko i wyłącznie jej marzenia. ― Nope, w „V-Wars” gra doktora, Luther Swann czy coś takiego. A ja znam parę facetów, którzy „Pamiętniki” oglądali. Przecież nigdzie nie jest napisane, że to serial tylko dla dziewczyn, prawda?

    [Carlie jeszcze tego nie wie, ale V-Wars są absolutnie kozackie i mocno polecam, jak jeszcze nie widziałaś!:D]
    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  37. Wyglądał na nieco zagubionego i nijak jej to właściwie nie dziwiło. Była dla niego zupełnie obcą osobą, a ot tak zaciągnęła go najpierw do swojego samochodu, a później mieszkania, nie pytając nawet, czy ma w ogóle na to ochotę. Dla niej oczywistym było, że chce i powinna mu pomóc po bójce, której ofiarą stał się w klubie, ale nie znał jej i mógł mieć teraz w głowie wizję zupełnie niestworzonych i niekoniecznie bezpiecznych dla niego rzeczy.
    - Daj spokój, to żaden kłopot, nie miałam planów na wieczór – uśmiechnęła się, odbierając od niego płaszcz i wieszając go w dużej szafie w holu – Nie zabiję cię, przestań – dodała rozbawiona, zostawiając go w salonie i kierując się szybkim krokiem do kuchni. Nie chciała, aby jutro za bardzo cierpiał i wiedziała, że im szybciej zareaguje, tym rany lepiej i łaskawiej się zagoją. Od dziecka krew nie stanowiła dla niej żadnego problemu, a kontakt z zawodnikami w klubie sprawił, że nauczyła się od pracującego dla nich lekarza jak opatrzeć podstawowe i niezagrażające życiu rany. Koniec końców była też w stanie zszyć na szybko rozcięty łuk brwiowy, ale na szczęście ten nieznajomego nie był w aż tak kiepskim stanie i nie wymagał interwencji chirurgicznej.
    - Nie powiedziałeś mi jak masz na imię – uśmiechnęła się, siadając przed nim na kanapie i delikatnie obracając jego twarz w swoją stronę – Często bawisz się w bohatera i ryzykujesz swoje życie w obronie dobrego imienia kobiet? – rzuciła, przemywając chusteczkami do dezynfekcji jego łuk brwiowy i górną wargę oraz obmywając z zaschniętej krwi jego policzki – Gorąca czekolada właśnie się robi, ale pewnie najpierw potrzebujesz przepłukać usta i pozbyć się z nich metalicznego posmaku krwi. Mam nadzieje, że nie straciłeś żadnego zęba – zaśmiała się, podając mu szklankę z wodą i przecierając krew z jego przetartych knykci. Czuła się w jego towarzystwie zupełnie swobodnie i miała nadzieję, że chłopak z czasem także nabierze do niej zaufania. Nie chciała go wystraszyć, zależało jej jedynie na tym, aby mu pomóc i nie mieć później wyrzutów sumienia, że poniekąd przez nią ktoś znów odszedł z tego świata.
    - Jeśli chcesz mogę ci podać dokładny adres i wybrać od razu numer na policję. Nie chcę, żebyś myślał że to jakieś porwanie, albo usiłowanie zabójstwa – dodała rozbawiona, kończąc powoli przemywanie jego ran i krwi i przykładając mu do posiniaczonych miejsc lód owinięty w chusteczkę – Zimne, ale pomaga – uśmiechnęła się, wsuwając dłonie pod jego koszulkę i przykładając lód do jego poobijanych mocno żeber.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  38. Noah lubił swoją obecną pracę. W porównaniu z tym, co robił przez długie lata, kiedy chwytał się różnych fuch, byle żyć na jakimś w miarę sensownym poziomie. Z  czasem jego wymagania wzrastały, a pieniądze spływały w regularniejszy sposób, ale nadal była w tym nuta niepewności i zagubienia. Odkąd jednak zdecydował się wrócić do Nowego Jorku i podjąć stałą pracę, życie powoli stawało się spokojniejsze, stabilniejsze. Nadal zdarzały się chwile zagrożenia i balansowania na skraju, ale większość czasu spędzał jednak już zupełnie na czymś innym - organizował spotkania, załatwiał dokumenty, rozmawiał z ludźmi.... Wreszcie też czuł, że ta niepełna edukacją, którą swego czasu odebrał, jednak do czegoś mu się w życiu przydaje. Szczególnie, gdy organizowali coś tak dużego jak aukcja przedświąteczna. Przygotowywali się do niej już od pewnego czasu - gromadzili sprzedawców i kupców, wybierali miejsce, rozsyłali zaproszenia, reklamowali... nawet zatrudnili więcej osób na ten konkretny weekend, aby każdy klient był zadowolony. Przy tym wszystkim przygotowano poczęstunek i doglądano gości. Noah co prawda znowu musiał przywdziać maskę poważnego i zdystansowanego człowieka, który nie pozwala sobie na bezsensowne pogadanki i zawsze zmierza do celu. Mężczyzna wiedział, czego oczekuje po nim szef. Woolf jako jedyny bym dopuszczony do spraw, które nie miały prawa ujrzeć światła dziennego, odpowiadał za rozmowy z tymi klientami, którzy chcieli mieć coś niezwykłego bez względu na koszty.
    Po dwóch dniach wystawy wszyscy byli nieco zmęczeni, ale ponieważ zbliżał się wielki finał, nikt nie zwalniał tempa. Również Noah, który ubrany w garnitur, spacerował między gośćmi. Nagle zauważył pewnego człowieka, który zachowywał się podejrzanie. Noah skierował się w jego stronę i uprzedził w ten sposób ochronę, która już chciała zareagować na dziwne zachowanie mężczyzny. Wtedy jednak Woolf uspokoił ich i zapowiedział, że sam odprowadzi pana do wyjścia. Kiedy jednak naleźli się na zewnątrz, nieznajomy chwycił Noah za marynarkę i szarpnął. Woolf dał się wciągnąć w uliczkę, żeby nie robić zamieszania przy wejściu na aukcję - stanowczo takiej reklamy nie potrzebowali.
    Wkrótce dowiedział się, o co chodziło napastnikowi. Padło kilka gróźb, nieco przepychania. Noah w końcu powiedział coś, co uspokoiło gościa na tyle, by dał spokój... przynajmniej na ten moment. W końcu rozeszli się - każdy w swoją stronę, a Woolf nie zorientował się, że oprócz nich dwóch w okolicy był ktoś jeszcze.
    Kiedy kilka dni później jeździł od rana z dziełami i dostarczał je do nowych właścicieli, czuł się jak pieprz*** kurier. Niestety jego praca czasami przybierała i taką postać, a Noah nie zamierzał narzekać. W końcu płacili mu za to odpowiednio. Niemniej ucieszył się, gdy dotarł do końca swojej listy. W bagażniku miał już tylko jedno dzieło sztuki i zamierzał je dostarczyć jak najszybciej. Wziął je ostrożnie i ruszył ku ostatnim drzwiom... Zadzwonił do nich i zastanawiał się, kto odbierze ten obraz. Przywykł, że często odbiorcy dzieł sztuki wyglądają, jakby już mieli wszystko i nie wiedzą, na co wydać pieniądze...

    [Zapomniałam zapytać, gdzie Jaime mieszka XD]
    Noah

    OdpowiedzUsuń
  39. Może gdyby nie ten wypadek z jeleniem na drodze, zgodziłaby się na powrót do Nowego Jorku jeszcze tego samego wieczoru, ale nie uważała, aby to był dobry pomysł w momencie, kiedy Jaime widział jelenie… Których nie było. Była w stu procentach pewna, że zwierzę nie wybiegło na drogę. Widziałaby je, gdyby tak faktycznie było…
    — Nie było go — powiedziała cicho, bo naprawdę bardzo ją to niepokoiło, że chłopak dostrzegł coś, czego tak naprawdę nie było. Zmarszczyła delikatnie brwi i zacisnęła usta — Jaime… Czy… No wiesz… Przewidzenia się zdarzają… To był pierwszy raz? — spytała z wyczuwalną troską w głosie. Nie znała go tak naprawdę i nie wiedziała w sumie, z kim ma do czynienia. Może Jaime chorował? Może to nie był pierwszy raz, kiedy widział rzeczy, które naprawdę nie istniały?
    W dalszej drodze w samochodzie się nie odzywała. Przyglądała się natomiast uważnie krajobrazowi za szybą, jakby chciała się upewnić, że nic więcej nie pojawi się nagle na drodze, a jeżeliby tak faktycznie było, chciała mieć pewność, że i ona to zobaczy.
    Nie była taka pewna, co do tego, czy im coś groziło czy też nie. Te miejsce, całe te miasteczko było strasznie dziwne i Elle naprawdę zaczynała czuć się niepewnie. Tak naprawdę od momentu rozmowy z pastorem miała dziwne uczucie na ramionach, jakby coś jej ciążyło, ale sama nie wiedziała, co dokładnie. Martwiła się historią kobiety, którą poznali w archiwum, martwiła się też o swojego kolegę, z którym wygrała ten konkurs i zaczęła się nawet zastanawiać, po jaką cholerę w ogóle się zgłosiła do tego konkursu.
    Spojrzała uważnie na niego, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że chłopak traci siły. Wyprostowała się momentalnie i podeszła do niego, aby w razie potrzeby podparł się o nią. Nie mogła przecież pozwolić na to, aby upadł na ziemię.
    — Posłuchaj… To wszystko jest cholernie dziwne, ale jeżeli masz rację, jeżeli ktoś ci czegoś dosypał… Co to jest za posrane miejsce, czego od nas mogą chcieć? — spytała, chociaż nie była pewna czy chce znać odpowiedź — chodźmy… Proszę, chodźmy do środka. Nie potrzebuję tego lodu, naprawdę. Nic mi się nie stanie od guza czy siniaka — powiedziała, chcąc jak najszybciej znaleźć się w pokoju, chociaż nie była pewna czy będzie w nim spokojniejsza.
    — Jeżeli coś się będzie działo, poczujesz się gorzej, daj mi znać dobrze? — poprosiła go, gdy zatrzymali się przy drzwiach jej pokoju — dobranoc Jaime — dodała cicho, zamykając za sobą drzwi. Upewniła się dwa razy, że je dobrze zamknęła i poszła do łazienki, aby wziąć gorący prysznic. Wzięła ze sobą standardowo telefon, aby włączyć sobie muzykę. Gorące krople rozbijały się o jej ciało, kiedy cicho nuciła najnowszą piosenkę Nialla Horana. W pewnym momencie poczuła jednak powiew chłodnego powietrza, momentalnie zamknęła kran i chwyciła ręcznik, aby się nim owinąć. Nie ściszyła jednak muzyki, a jedynie podeszła powoli do drzwi od łazienki, nasłuchując, co się dzieje za nimi. Wyraźnie słyszała kroki, a na kostkach czuła zimny powiew. Chwyciła telefon i napisała tylko sms do Jaime’ego, aby przyszedł do niej, bo ktoś jest w pokoju, chociaż na pewno zamykała drzwi, a sama siedzi w łazience i cholernie się boi. Drzwi od łazienki nie przekręciła, bo była w stu procentach pewna, że te od pokoju zamknęła tuż po tym, gdy pożegnała Jaime’ego.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  40. Włączyła po chwili ponownie wodę z prysznica, ale sama nie stała już pod strumieniem wody. Chciała sprawić, aby ten ktoś nie nabrał podejrzeń, że ona wie, że ktoś jeszcze jest w jej pokoju. Sama stanęła tak, że gdyby ten ktoś wszedł do łazienki, ona znajdowała się za drzwiami. Trzymała w rękach szczotkę do toalety. Zdawała sobie sprawę z tego, że to nie jest najlepsza broń, ale zawsze mogła spróbować wbić końcówkę komuś w oko czy chociażby w brzuch. Ból, którego się nie nikt nie spodziewa, zawsze spowalnia, chociaż na krótką chwilę i ponowne zorientowanie się, co takiego się dzieje. Czuła, jak cała drży, ale starała się zachować względny spokój, chociaż dolna warga cały czas drżała, a sama dziewczyna miała wrażenie, że za chwilę się rozpłacze… Ale łzy wcale nie zbierały się w jej oczach. Nie było po nich śladu, jakby wiedziały, że czas na nie, będzie później.
    Na szczęście nie musiała używać swojej prowizorycznej broni. Słysząc głos Jaime’ego odetchnęła z ulgą i, chociaż chciała odłożyć szczotkę powoli, ta wypadła z jej drżących dłoni.
    — W łazience — wychrypiała, szczelniej owijając się ręcznikiem — ale nie wchodź! — Dodała szybko, pociągając nosem i rozglądając się dookoła. Chwyciła swoją sukienkę, którą miała na sobie wcześniej i po prostu założyła na siebie. Przetarła twarz mokrym ręcznikiem i odłożyła go na umywalce i powoli otworzyła drzwi od łazienki, a mając pewność, że w pomieszczeniu jest tylko Jaime przyspieszyła i zarzuciła ramiona na jego kark, zaciskając mocno powieki.
    — Chcę do domu — wyszeptała, słysząc, jak jej głos drży. Czuła, jak całe jej ciało drżało. W tym momencie nie myślała o niczym innym, jak o znalezieniu się w swoim domu, w ramionach swojego męża, czując się po prostu dobrze i bezpiecznie — zamykałam drzwi, jestem pewna, że je zamknęłam, na pewno — powiedziała jeszcze chaotycznie, puszczając w końcu chłopaka i powoli cofając się do tyłu, aby spojrzeć na jego twarz, a swoją własną szybko przetrzeć dłońmi — na pewno je zamknęłam… Nie przekręciłam zamka w tych od łazienki, bo wiedziałam… Sprawdzałam dwa razy, że te są zamknięte — oznajmiła, odwracając się, aby wskazać na drzwi od łazienki i znowu poczuła zimny dreszcz na plecach. Otworzyła szerzej oczy i wpatrywała się w napis, który został… Nie miała pojęcia czy to był marker, spray czy co… Ale ktoś zostawił jej wiadomość.

    Mama byłaby dumna. Nie szukaj mnie, bo skończysz jak ona.
    PS. Ładne perfumy, Villanelle


    Przełknęła tylko ślinę i spojrzała na Jaime’ego. Sama natomiast podeszła do swojego plecaka, który leżał na łóżku. Od razu widziała, że ktoś w nim grzebał. Perfumy faktycznie były na wierzchu, ale Elle teraz nie tym się martwiła. Miała tam portfel. Portfel z dokumentami, z adresem zamieszkania i zdjęciami Arthura, jak i dzieci.
    — Nie ma portfela — wyszeptała cicho, podeszła jeszcze do torebki, bo może po prostu go nie przełożyła, bez zabawy po prostu odwróciła ją do góry nogami i wysypała całą jej zawartość — nie ma, nie ma go — powiedziała kucając i w panice dłońmi przesuwając rzeczy, które wysypała.

    Elle
    PS. Ale horror nam się z tego robi :D

    OdpowiedzUsuń
  41. Carlie miała na odwrót. Od wielu już lat była ogromną fanką serialu, a raczej bardziej aktorów, których życie śledziła na Instagramie i planowała wybrać się na jeden z comic conów, aby ich w końcu poznać. Jasne, mogła wykorzystać znajomości i o wiele szybciej i wygodniej byłoby ich poznać, gdyby przy jakiejś okazji tata po prostu ją wcisnął na ten sam event, na którym znajdowałaby się główna obsada, ale nie towarzyszyłyby jej wtedy te wszystkie emocje, jak gdyby faktycznie poszła na comic con i była osaczona fanami, którzy podobnie jak ona byli podekscytowani tym, że ich widzą w jednym miejscu, a później zdjęcie, autografy. Coś niesamowitego. Była też pewna, że za jakiś czas się jej to uda. Teraz była zajęta po łokcie, ale za jakiś czas może zdecydowałaby się wybrać. Tylko na bilety musiała polować, te się rozchodziły zawsze jak świeże bułeczki.
    ― Oni chyba nawet mieli swoją własną stronę, a nie tylko kanał na Youtube. To taki… dziwny wątek, trochę irytujący, ale do przeżycia ― powiedziała wzruszając lekko ramionami. Na pewno nie były to najbardziej porywające momenty w serialu, ale nie należały do najgorszych. Mogłaby wskazać parę bezsensownych momentów z innych sezonów, tamci byli całkiem ok, jeśli popatrzeć na cały serial i to, co czasem się w nim działo. Ale czego by nie wymyślili, Wheeler i tak byłaby zadowolona z tego co dostała. ― Już wcześniej mówili, że ją czeka tylko jeden los i umrze z ręki Sama. To było… przykre, bo po części liczyłam, że może by się nie tyle co zeszli, ale mieli po prostu nieco bardziej intymny moment? Coś w ten deseń, strasznie ich razem lubiłam, a zapowiada się na to, że Sam skończy z Eileen czy jak jej tam, już nawet nie wiem. I Jack, albo Słodziak, jak lubię na niego mówić powinien jeszcze wrócić. Choć, jak mam być szczera to wątpię, że mu się to uda. Znaczy… Eh, serio w taki sposób go zabić? No i ten demon, którego później Alex grał był fajny, ale też za długo nie pobył w serialu.
    Mieli, jak widać bardzo podobne zdanie i Carlie cały czas była w szoku, że tak świetnie się ze sobą dogadują. Naprawdę do tej pory nie udało się jej spotkać nikogo, kto nadawałby na tych samych falach jeśli chodzi o seriale, a teraz trafiła na Jaimego i chyba mogła spokojnie powiedzieć, że chłopak jest dla niej jak serialowa bratnia dusza.
    ― Na mnie tak działa Nina Dobrev. Po prostu… no wow, no ― odpowiedziała z ciepłym uśmiechem ― a na to jeszcze masz czas. A zresztą, chłopcy też są fajni ― dodała puszczając mu oczko. Akurat to kto z kim był naprawdę jej nie robiło żadnej różnicy i nie umiałaby traktować kogoś inaczej przez ich orientację. ― O tak, ten serial też oglądałam. W sumie to włączyłam go z nudów, a okazał się być genialny. No i Paul i Danielle, miłe wspomnienia z TVD. Nie mogłabym nie włączyć, ale bardzo mnie zachwyciło intro. Wiem, jak to brzmi, ale od czasu jak obejrzałam „Gotowe na wszystko” to nie widziałam dobrego intra, a te od razu mnie zachwyciło.
    Carlie trochę zdążyła zapomnieć, że mają tu Babe. Siedziała dziwnie cicho, nie przeszkadzała i chyba tylko dlatego, że cały czas była wpatrzona w chłopaka. Carlie mogła to uznać za dobry znak, zwykle Babe nie była tak chętna do poznawania nowych ludzi, a tymczasem proszę, ledwo mogła zostawić Jaime’go w spokoju. Rudowłosa upiła trochę herbaty, czując jak ciepło rozlewa się po jej ciele. Tak, zdecydowanie herbata była dobrym pomysłem po takiej ilości słodyczy.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  42. — Ktoś musiał nas obserwować… — wyszeptała cicho, kręcąc przy tym głową. Była przerażona tym wszystkim i pragnęła po prostu wrócić do domu. Zdecydowanie. Gdyby tylko mogła się teleportować, właśnie znalazłaby się na przedmieściach Nowego Jorku — wtedy przy kościele… — powiedziała, co było oczywiste. W napisie na drzwiach od łazienki nie chodziło o jej prawdziwą mamę, z czego oboje dobrze zdawali sobie sprawę. Elle nie zamierzała bawić się więcej w detektywa. Nie spodziewała się, że w ten sposób sprowadzą na siebie, tak duże kłopoty. Mieli zająć się rozwiązaniem zagadki, aby przypadkiem nie wpakować się w problemy… A tymczasem ktoś właśnie włamał się do hotelowego pokoju i napisał na drzwiach groźbę skierowaną w jej stronę, no bo jak inaczej to nazwać? Skoro jej mama została zamordowana, a wychodzi na to, że sam morderca ją znalazł… Ponownie zaczęła drżeć, zdając sobie sprawę, że tuż obok niej był ktoś zdolny do zamordowania drugiego człowieka.
    — Ten konkurs to był najgorszy pomysł w moim życiu — wychrypiała zrezygnowana, wpatrując się w Jaime’ego. Karty to była ostatnia rzecz, którą się teraz martwiła — na dowodzie jest mój adres zamieszkania… Miałam w nim zdjęcia dzieci i męża — powiedziała zmartwiona, spoglądając na niego z przerażeniem w oczach. Elle zawsze miała tendencje do czarnowidztwa, ale tym razem nie chciała wierzyć w to, aby ten ktoś ukradł jej portfel. To byłoby… Przesada.
    — A może… Może jest w twoim samochodzie? — spytała, przygryzając wargę. Nie mogła uwierzyć w to, aby jej portfel trafił w ręce mordercy. W ogóle, to było takie abstrakcyjne. Myśl, że tak blisko znajdował się tak niebezpieczny człowiek — to jest jak niskobudżetowy horror — powiedziała, biorąc głęboki wdech i odrobinę się uspokajając, co wcale nie było łatwym zadaniem. Najchętniej zadzwoniłaby od razu do Arthura i o wszystkim mu powiedziała, ale to byłoby tylko niepotrzebnym denerwowaniem — możemy iść zobaczyć czy go tam nie ma? Proszę… Jeżeli ten ktoś wie gdzie mieszkam… — wyszeptała, czując, jak do jej oczu napływają łzy. Strach o rodzinę był najgorszym z możliwych jego odmian — moje dzieci… Jaime jeżeli to naprawdę był jakiś psychopata? Jeżeli jest na tyle porąbany, że coś komuś zrobi? Oni są tacy maili, a Arthur… Boże, Jaime — załkała chowając twarz w swoich dłoniach. Czuła, jak nie może złapać oddechu, tak, jakby wokół jej płuc zawiązany został ciężki, metalowy łańcuch, a każda próba oddechu sprawiała, że było tylko coraz trudniej. Dostała ataku paniki i nie potrafiła się w tej chwili uspokoić. Łzy spływały po jej policzkach jedna za drugą, a oddech było coraz trudniej złapać na tyle, że twarz zaczęła przybierać czerwonych odcieni.

    Elle
    [Trzeba z tego wyjść jakoś z klasą, haha :D]

    OdpowiedzUsuń
  43. [Na szczęście nie kłóci się z mamusią, po prostu ich zdania zawsze są odmienne. Leoś mógłby mieć jej za złe całkiem oschłe dzieciństwo, ale to nie wpływa na niego obecnie w jakiś szczególny sposób. Cóż… Leoh wisi z głową w chmurach, maluje gwaszami i pewnie za dużo rozmyśla o swoich kochankach, a na tym cierpi biedny kotek. ;’)]

    Leoh

    OdpowiedzUsuń
  44. Nie obwiniała go za całą tę sytuację. To ona wpadła na genialny pomysł wjechania do tego kościoła i okłamania pastora, a cała ta sytuacja, ewidentnie miała związek z tym momentem. To tam doszli do tego, że są „dziećmi” Nancy. Tylko, że wcale tak nie było, a teraz przez jej bujną wyobraźnię, podsuwającą głupie pomysły mieli problemy.
    — To nie twoja wina — wyszeptała cicho, łapiąc jeszcze z trudem powietrze. Nie mogła pozwolić mu na wyrzuty sumienia, skoro to się w ogóle nie łączyło — to ja wymyśliłam te głupie udawanie… A ten ktoś… Ten ktoś na pewno musiał nas tam widzieć i coś usłyszeć, ale nie wiem — zapłakała, bo to wszystko zwyczajnie zaczynało ją przerastać.
    Miała już na swoich barkach i tak o wiele za dużo problemów, a to, co działo się w tym momencie było już przesadą. Tym dodatkowym ciężarem, który sprawiał, że nie była w stanie ustać na nogach, że jej kolana zwyczajnie zaczynały się uginać pod wagą, której nie mogła udźwignąć.
    Czując jego ramiona obejmujące jej ciało, po kilku próbach wzięcia głębszego oddechu uspokoiła się, ale to wcale nie było takie łatwe. Łzy wciąż spływały jej po policzkach, a oddech był znaczne płytszy niż wcześniej. Spojrzała na Jaime’ego, gdy się odsunął i przymknęła po chwili oczy, czując jego palce na swoich policzkach. Nie lubiła płakać przy innych, a jak na złość, zdarzało jej się to nadzwyczaj często, za często.
    — Okej — wychrypiała cicho, chwytając od niego swoją kurtkę i zakładając ją, a następnie buty. Powoli ruszyła za nim, czując się tak, jakby miała zaraz paść na podłogę. Wszystkie siły, jakie miała w jednym momencie się z niej ulotniły — u ciebie wszystko ok? W pokoju? — spytała, kiedy powoli kierowali się już na parter i do wyjścia z hotelu.
    Otworzyła drzwi od strony pasażera, ale na pierwszy rzut oka nie dostrzegła swojej zguby. Wsunęła dłonie w schowek na drzwiach i tylko poczuła nieprzyjemny ucisk w klatce, bo nie było tam tego, co tak bardzo chciała odzyskać.
    — Nie ma — powiedziała, podnosząc głowę i spoglądając przez przestrzał samochodu na kolegę. Czuła, że oczy za chwilę znowu zajdą jej łzami. Nie miała pojęcia, co teraz. Nie chciała, aby jej rodzinie groziło jakieś niebezpieczeństwo, przez jej własną głupotę — nie ma go — wymamrotała, kucając jeszcze i sprawdzając czy nie leży gdzieś na wycieraczkach. Cały czas miała nadzieję, że może jednak, gdzieś go znajdzie — nie rozumiem tego… Przecież nie zrobiliśmy nic złego, cholera, Jaime… Byliśmy tylko my, pastor i ta siostra zakonna — powiedziała cicho, zastanawiając się nad tym, czy ktoś tam był jeszcze, ale była pewna, że nie, że nikogo więcej nie było z nimi na tyłach kościoła.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  45. [Dzięki wielkie za przywitanie <3 Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że gdyby dobę dało się wydłużyć, to i tak byłoby nam za mało? Nie wiem czy dodatkowe godziny by coś dały :P Fajniutka ta karta, a Jamie też niczego sobie. Za stary mój Theo, ale może z Caroline mogliby się znać? Chyba, że masz limit, to już nic nie proponuję :D]

    Theo Kennedy/Caroline Fender

    OdpowiedzUsuń
  46. Z jednej strony ulżyło jej, że u Jaime’ego wszystko było dobrze i nie było żadnych śladów tego, aby ktoś był w jego hotelowym pokoju. Z drugiej jednak strony czuła wściekłość, której nie umiała wytłumaczyć. Dlaczego ktoś uczepił się właśnie jej? Nie zrobiła… Dobrze, skłamała w tym kościele, trochę może za bardzo wczuła się w rolę córki Nancy, ale… Ale działała w dobrej wierze. Nie chciała niczego złego. Byli po prostu ciekawi, co się działo w tamtym budynku i dlaczego nikt nie chciał o tym mówić, ale teraz… Teraz nie była pewna czy chce wiedzieć, cokolwiek więcej. Teraz rozumiała przysłowie mówiące o tym, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Wydawało się, że te właśnie na nich spada, a raczej pochłania ich.
    Odniesienie się do piekła było całkiem dobre, bo to co właśnie ich spotkało, mogło je przypominać, albo mogli się w nim znaleźć, jeżeli ten cały morderca dopadłby Elle… Obawiała się tego, co mogło ją spotkać, więc nie chciała już więcej niczego się dowiadywać, co było raczej oczywiste. Kto po takiej wiadomości próbowałby dalej się dowiedzieć, co takiego się stało? Nie była głupia. Wiedziała, kiedy powinna się wycofać, a teraz mała wrażenie, że zrobili krok za dużo i… Zwyczajnie się bała.
    Szukała portfela w samochodzie, tracąc już całkowicie nadzieję na odnalezienie swojego portfela. Nie było go nigdzie na wierzchu i nie miała pomysłu, gdzie jeszcze powinna sprawdzić. Obserwowała uważnie Jaime’ego i tego, jak również szukał portfela. Kiedy przeklął, podniosłą głowę i spojrzała na niego. Głośne westchnięcie pełne ulgi wydobyło się z jej ust, a po chwili na twarzy pojawił się bardzo szeroki uśmiech.
    — Mój. Boże, boże, jak dobrze! — Byłby ślepy, gdyby nie zauważył, jak bardzo jej ulżyło, a strach, który towarzyszył jej do tej pory, po prostu zniknął. Nie bała się tak bardzo o siebie, jak o swoją rodzinę. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, chwytając portfel i przytulając go do siebie, a następnie podeszła do młodego mężczyzny i przytuliła go w przypływie radości — jezu, nie wierzę… Tak bardzo się bałam, że może wiedziałby, gdzie mieszkam — powiedziała jeszcze, układając dłoń na swoim dekolcie.
    Po chwili radości z powodu odnalezienia swojej zguby, wzięła głęboki oddech i spojrzała ponownie na chłopaka, powoli kiwając przy tym głową.
    — Wiem… Musimy zgłosić wykładowcą, co się stało — przywołała jego wcześniejsze słowa. Nie mogli przecież udawać, że nic się nie stało. Ktoś włamał się do jej pokoju hotelowego i w dodatku zagroził… Śmiercią, jakby nie było — prawda? Musimy… — poprawiła kurtkę i dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo jest jej zimno. Wyszła w końcu z mokrymi włosami i teraz zaczynała to czuć — najlepiej do razu, nie? — spytała cicho, chociaż wiedziała doskonale, jaka będzie odpowiedź.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  47. Gabriel czuł już wpływ wszystkiego co wypił i zażył. Siedział koło swojego nowego kolegi, z nieco głupkowatym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Jego ciało kołysało się do rytmu. Zastanawiał się, czy widać po nim jak mocno jest porobiony, czy tylko w jego głowie jest takie wyobrażenie. Gadał co mu ślina na język przyniosła. Puszczał komentarze na temat osób poruszających się na parkiecie, komentował ich ruchy i kolorowe palemki w drinkach niektórych kobiet. Wywodził się również na temat najlepszych alkoholi co najmniej jakby był wykwalifikowanym specjalistą. Ani trochę nie przeszkadzał mu ten luźny stan i dobry humor. Wreszcie czuł się dobrze, jakby był wolny od rzeczywistości i wszelkich problemów. Pragnął by to się nigdy nie skończyło.
    - Chodź – zeskoczył z wysokiego barowego stołka – czas trochę zaszaleć – stwierdził dopijając kolejnego drinka. Nie czekając na odpowiedź Jaimego, położył dłoń na jego ramieniu i pociągnął go ze sobą w stronę parkietu. Na środku panował lekki ścisk, Gabrielowi jednak nie przeszkadzał dotyk innych ciał. Nie był mistrzem tańca, ale nie uważał by wychodziło mu to tragicznie, być może dlatego, że za każdym razem gdy tańczył, był pijany. Jego ciało samo dało porwać się dźwiękom wydobywającym się z głośników. Szumiało mu w uszach, a szybciej poruszające się osoby, rozmywały się pozostawiając za sobą kolorową smugę. Dość długo niczego nie brał i teraz narkotyk w połączeniu z alkoholem działał ze zdwojoną siłą. Wypić mógł sporo, ale prochy za każdym razem ścinały go bardzo szybko. Czuł, że w tym tempie bardzo szybko straci kontrolę nad sobą, albo urwie mu się film. Jednak nawet to nie sprawiało by zechciał przystopować.
    Zerknął na swojego towarzysza, posyłając mu nieznaczny uśmiech. Dość szybko jednak jego uwagę skupiła blond włosa dziewczyna, która sama do niego dołączyła. Nie miał nic przeciwko, tego wieczora był gotowy dać się ponieść, a jeśli częścią zabawy miała być jakaś ślicznotka, to nie miał żadnego ale.

    Gabriel
    [Ja to się nadal nie mogę napatrzeć na twoją kartę i tego gifa *_* ]

    OdpowiedzUsuń
  48. Miała nadzieję, że Jaime szybko dojdzie do siebie, a po pobiciu za kilka dni nie będzie śladu. Nie znała go zbyt dobrze, ale była niemalże pewna, że nader często pakuje się podobne do tej bójki, narażając przy tym bez cienia namysłu swoje życie i zdrowie. Miała wrażenie, że w jego oczach kryje się ogromny ból, ale nigdy nie studiowała psychologii, nie znała też nijak jego przeszłości, nie miała więc prawa przypisywać mu jakiejś łatki i tworzyć sobie w głowie jakiś niestworzonych historii na jego temat.
    - W takim razie miło cię poznać Jaime – uśmiechnęła się, kończąc przy tym zajmować się jego łukiem brwiowym – Każdy pretekst do obicia komuś mordy jest dobry, co? – zaśmiała się, zbierając z stolika wszystkie zabrudzone gaziki i wrzucając je do kosza – Głodny? Zanim wyszłam na imprezę zrobiłam lasagne, podobno wychodzi mi całkiem nieźle. No wiesz, pochodzę z Włoch, a tam kuchnia to dla nas religia – rzuciła, kiedy wyszedł z łazienki i zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, włożyła porcję jedzenia do mikrofalówki. Wyglądał już o wiele lepiej i wszystko wskazywało na to, że łuk brwiowy faktycznie nie będzie jednak wymagał szycia. Po bójce nie było już prawie śladu i jedynie pobrudzona krwią koszulka przypominała usilnie o tym, co wydarzyło się kilka godzin temu przed klubem.
    - Nie musisz dzwonić po taksówkę, mój kierowca odwiedzie cię kiedy będziesz potrzebował, ma mieszkanie tutaj na dole – wyjaśniła, krzątając się dalej po kuchni – Najpierw jednak musisz coś zjeść, daję sobie rękę uciąć, że od dobrych kilku godzin nic nie jadłeś – uśmiechnęła się, wracając do solanu i stawiając przed nim talerz z porcją lasagne. Roześmiała się po cichu, uświadamiając sobie właśnie, że znów zachowuje się niczym matka, której syn wrócił niedawno z imprezy i trzeba się nim zaopiekować, aby rano bez wyrzutów sumienia skarcić za to co zrobił. Miała nadzieję, że chłopak nie weźmie jej za jakąś niezrównoważoną wariatkę, która posiada nieadekwatny do sytuacji i poziomu ich znajomości instynkt opiekuńczy.
    - Nie ma sprawy, nic takiego nie zrobiłam. Zresztą, takie jest moje hobby, każdego wieczora siedzę przed klubami nocnymi i czekam aż ktoś zacznie się naparzać, a później zabieram tego bardziej pokrzywdzonego do domu – roześmiała się, przynosząc mu jeszcze na wszelki wypadek więcej lodu – Nawet jeśli okazałbyś się tym złym, ja i tak byłabym od ciebie gorsza. Opowiesz mi coś o sobie? Oprócz tego, że lubisz adrenalinę i całkiem nieźle potrafisz się bić – mrugnęła do niego i skupiła się na pochłanianiu swojej porcji lasagne. Chłopak nijak nie był świadom tego, że bez trudu mogłaby go w kilka minut zabić i wolała, aby tak właśnie pozostało. Nie miała zbyt wielu znajomych w Nowym Jorku i choć prawie w ogóle nie znała Jaime, miała po cichu nadzieję, że chłopak będzie miał ochotę czasem wyskoczyć z nią na kawę czy jakąś durną komedię romantyczną, ot tak, w ramach dobrej, koleżeńskiej znajomości.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  49. Gdyby Jerome wiedział, jakie myśli towarzyszą młodszemu brunetowi, być może wcześniej powiedziałby mu, co kombinuje. W końcu sam nie znał najlepszego sposobu na pozbycie się zwłok i jedyny, jaki kojarzył, pochodził z serialu Breaking Bad, choć i tam nie obyło się bez pewnych perturbacji. Ta wizyta jednak nie miała na celu skierowania ich myśli ku tego typu tematom, wręcz przeciwnie i Marshall mógł mieć jedynie nadzieję, że kiedy już powie te kilka zdań o Tobbym, Jaime zrozumie, co ten chciał osiągnąć. Stąd uważnie obserwował jego reakcję i uśmiechnął się pod nosem, kiedy chłopak ostatecznie przejął z jego rąk narzędzia pracy. Nie umknęło mu jego początkowe wahanie, a nawet strach gnieżdżący się gdzieś na dnie jego oczu i przez chwilę Jerome obawiał się, że przesadził; że nie trafił i wcale nie było to coś, co mogło sprawić, że będzie im łatwiej, że nie będą tak dotkliwie odczuwać tego, iż groby ich braci znajdowały się tak daleko. Odczuł więc ulgę, kiedy obydwoje zabrali się do pracy.
    Początkowo działali w milczeniu. Najpierw za pomocą suchej szczotki wyspiarz postarał się omieść figurę z większości brudu, zdrapując i zmiatając wszystko, co się dało. Uważał, że moczenie anioła od razu nie miało większego sensu, gdyż jedynie rozmazaliby wszystko to, co już się na nim znajdowało, tworząc artystyczne brunatne smugi, a przecież nie to było ich celem.
    — Pewnie — przytaknął, kiedy mogli ocenić pierwsze efekty czyszczenia i Jaime zaproponował, że pójdzie po wodę. Kiedy go nie było, Jerome zgarnął część znajdujących się wokół liści, tworząc z nich rosnącą w oczach kupkę nieopodal posągu. Wziął też worki na śmieci, więc później mogli spokojnie zebrać liście, oczyszczając trawnik i wyrzucić je do kosza, przez co, kiedy będą odwiedzać to miejsce, niekoniecznie będą stąpać bo zbutwiałej ściółce i cząstki gnijących roślin nie powinny oblepiać ich butów.
    — Naprawdę tak uważasz? — rzucił, kiedy Moretti w końcu zdecydował się powiedzieć coś na temat tego, co właśnie tutaj robili. — Bo na początku trochę się obawiałem, że nie trafiłem i ci się nie podoba — przyznał szczerze, zerkając na niego z ukosa z lekkim, jakby wciąż niepewnym uśmiechem. — Ale dokładnie to sobie pomyślałem. Że dobrze będzie mieć takie miejsce, do którego można przyjść dosłownie o każdej porze dnia i nocy, kiedy będzie taka potrzeba — dodał, prostując się i zerkając na anioła; marmur coraz wyraźniej wyłaniał się spod brudu zgromadzonego przez lata zaniedbań, również tabliczka zaczęła zyskiwać na wyrazistości i stawała się coraz bardziej czytelna, przez co nie trzeba było już niemalże przytykać do niej nosa, by cokolwiek odszyfrować.
    — Możemy tu przychodzić razem. Możemy przychodzić sami. I nie ma za co — odparł, śmieją się cicho. — Czasem uda mi się wymyślić coś fajnego — zauważył z rozbawieniem i mrugnął do niego porozumiewawczo, a później wrócił do szorowania, czując rozlewający się po jego wnętrzu przyjemny spokój. Praca fizyczna zawsze pozwalała mu się wyciszyć i uporządkować myśli, może dlatego tak bardzo ją lubił? Choć teraz właściwie nie myślał o niczym konkretnym; pozwolił płynąć myślom swobodnie, przez co te dotykały różnych tematów, lecz przy żadnym nie zatrzymywały się na dłużej.
    — Wyobraź sobie, jak będzie tu ładnie, kiedy spadnie śnieg — powiedział po dłuższej chwili milczenia. — Czekam na śnieg. Na Barbadosie nie miałem go zbyt wiele — zażartował ze śmiechem. — Póki co zrobiło się szaro i buro. Myślę, że ze śniegiem będzie zdecydowanie ładniej. Jeździsz na łyżwach? — spytał niespodziewanie, zaraz odrywając wzrok o czyszczonego anioła i spoglądając uważnie na przyjaciela. Jeszcze nie powiedział na głos, że nigdy nawet nie miał łyżew na nogach, ale po głowie już chodził mu kolejny niecny plan.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  50. Odetchnęła z ulgą, kiedy sięgnął po widelec i skosztował jej lasagne, nie wypluwając jej zaraz po tym z ust. Najwyraźniej wciąż mogła popisać się kulinarnym talentem, nawet jeśli ostatnio coraz mniej gotowała i żywiła się głównie na mieście. W jej rodzinnym domu wychodzenie na obiad do restauracji było czymś nie do pomyślenia, ale tutaj mogła robić to na co tylko miała ochotę, a szczerze mówiąc nie miała zbyt wiele czasu na siedzenie przy garach i bawienie się w panią domu.
    - Tak, dokładnie tak. Mój tata jest Włochem, moja mama pochodzi z Nigerii, stąd mam taką a nie inną karnację. Na szczęście tutaj w Stanach ludzie są bardzo tolerancyjni i nie spotkałam się jak dotąd z żadnymi komentarzami odnośnie koloru skóry i nieco afrykańskiej urody – uśmiechnęła się, podrywając się z miejsca i przynosząc z kuchni butelkę wina – Wiem, że pewnie całkiem sporo już dzisiaj wypiłeś, ale włoskie jedzenie wymaga choć kieliszka czerwonego trunku, jest tłuste i musi jakoś się strawić – zaśmiała się, stawiając przed nim szkło i napełniając je odrobinę winem. Nie wiedziała. czy w ogóle miał jeszcze ochotę na alkohol, wolała więc nie zmuszać go do pochłania zbyt dużej dawki procentów. Wszystko wskazywało na to, że Jaime z minuty na minutę czuje się coraz lepiej, a to sprawiało, że ona sama także była przy tym radosna. Naprawdę przestraszyła się widząc go pod jednym z lepszych zawodników w jej klubie i cieszyła się, że koniec końców chłopak wyszedł z tego w miarę cało.
    - Nigdy nie byłam w Miami, ale jeśli jest tam ciepło, to koniecznie muszę tam lecieć, nawet jeszcze dziś. Zamarzam w Nowym Jorku, wszyscy się ze mnie śmieją, bo chodzę podwójnie ubrana i wyglądam jak bałwan – zaśmiała się, mamrotając końcówkę zdania z ustami wypełnionymi jeszcze makaronem – Często miałeś okazje być w Europie? Wycieczka czy może jakaś delegacja? – zagadnęła, będąc ciekawa jaką opinię o jej kontynencie ma Jaime. Większość Amerykanów znała w Europie jedynie Paryż i Londyn i zastanawiała się, co przyciągnęło chłopaka na odległy kontynent. Rzym na szczęście nie miał żadnego związku z jej rodzinnym miastem, nie musiała się więc obawiać, że Jaime słyszał kiedykolwiek o włoskiej mafii, a tym samym mógł mieć jakiekolwiek pojęcie o jej małym, rodzinnym sekrecie i pochodzeniu.
    - Pochodzę z okolic Sycylii, kocham więc ciepło i pomarańcze, podobno pachnie nimi dalej moja skóra – zaśmiała się, odruchowo podkładając mu pod nos swoją rękę – Tak naprawdę to tylko balsam, ale cii – dodała rozbawiona, racząc się kolejnym kęsem lasagne – Byłam tutaj kiedyś na turnieju tanecznym i tak mi się spodobało, że zachciało mi się tutaj przenieść na dłużej i przy okazji zacząć tutaj studia – wyjaśniła, nie dzieląc się z nim zbytnio większymi szczegółami odnośnie pobytu w Wielkim Jabłku. Nikt nie mógł dowiedzieć się co tutaj właściwie robi i że uciekła z Włoch, bo większość jej rodziny jest poszukiwana w całym kraju listem gończym.
    - Moje hobby to tak naprawdę taniec, ale krwi jak zdążyłeś zauważyć też się nie boję. Prowadzę tutaj szkołę walki, ale to też tak bardziej w celach zarobkowych niż rekreacyjnych. W każdym razie, moi chłopcy są wyjątkowo zdolni i są na każde moje zawołanie, dlatego mogę zapraszać do mieszkania kompletnie obcych facetów, których porywam z klubów – zaśmiała się, wyjaśniając mu tym samym, dlaczego jest tak śmiała i otwarta w kontaktach z innymi. Nie była głupia i naiwna, ze jaką mógł ją na początku odbierać, po prostu w każdej chwili na ratunek w jej mieszkaniu zjawiłoby się co najmniej kilku ‘rycerzy gotowych zabić smoka’.
    - Naprawdę? Też tam studiuję, tylko prawo. Ha, może nawet będziemy mieli jakieś wspólne zajęcia i nie pozbędziesz się mnie już tak łatwo ze swojego życia – klasnęła ochoczo, odsuwając od siebie opróżniony z jedzenia talerz – Gotowaniem? Rozumiem, że mogę czuć się zaproszona na obiad w ramach rewanżu? Tym razem ty przygotujesz dla mnie coś regionalnego – uśmiechnęła się, rozsiadając się wygodniej na kanapie i sięgając po leżące na szafce obok chusteczki do demakijażu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Wybacz, ale będziesz musiał znieść moje naturalne piękno – zaśmiała się, jak gdyby nigdy nic przemywając chusteczkami twarz. Czuła się przy nim swobodnie, a jej cera znienawidziłaby ją, gdyby ta położyła się zaraz spać na tzw. ‘trolla’, nie przebrana w swoją pidżamkę i w resztkach zatykającego pory makijażu.

      Laura

      Usuń
  51. [Na wizerunku najpierw była Lucy Hale, ale musiałam zmienić kartę, bo coś mi nie pasowało :/ Może ustalimy wszystko na hangouts? Tak byłoby łatwiej, napisz do mnie - choocoolate.pudding@gmail.com]

    Caroline Fender

    OdpowiedzUsuń
  52. Po zwycięstwie ostatniej edycji The Voice of New Jork nie zamierzała rezygnować z pracy, która należała do jej pierwszej w życiu. Zatrudniła się w Victoria's Secrets, gdy tydzień wcześniej odebrała dyplom ukończenia szkoły średniej, więc po pierwsze mocno przywiązała się do tego miejsca, a po drugie nie wróżyła sobie muzycznej kariery.
    Początkowo myślała, że albo żaden z jurorów nie odwróci swojego fotela, albo odpadnie od razu w trakcie bitwy. Nie wierzyła w to, gdy to ona przeszła do nokautów, a następnie do odcinków na żywo. Największym zaskoczeniem był wybór Caroline przez trzydziestoczteroletniego trenera, dlatego stojąc jako jedyna kobieta w kręgu zdolnych, trzech mężczyzn, nie liczyła na zwycięstwo, a jednak. To Fender odebrała główną nagrodę i mogła zaprezentować własny utwór w trakcie finału. Było jej ciężko, bo ukochany tata wyjechał na misję do Afganistanu, ale musiała zawalczyć o swoje, spisując słowa w trakcie burzowej nocy, myśląc o tym, kto być może małymi kroczkami zdobędzie serce studentki.
    Show biznes był dla niej tajemnicą; jedną wielką niewiadomą, której nie dało się określić w żaden logiczny sposób. Nie rozumiała tego jak można fascynować się człowiekiem, którego nigdy w życiu nie widziało się przez nawet sekundę. Jako dziecko czy nastolatka nie miała ani idola, ani idolki. Nie była fanką nikogo sławnego, bo wystarczy wziąć pod uwagę to, że dla niej największym wzorem do naśladowania byli rodzice. Tatę uważała za prawdziwego bohatera, chociaż w żadnym stopniu nie przypominał Spider-Mana czy Batmana. Mamę podziwiała, gdy ta wypowiadała skomplikowane słowa w obcym języku i sama uczyła się ich przez długie lata. Stali się dla niej autorytetem, więc kiedy dzieci w klasie na pytanie kto jest dla Was ważny i dlaczego? opisali sławnych aktorów, sportowców czy piosenkarzy, to ona w długiej wypowiedzi przedstawiła Arię i Maximiliana, wzruszając przy tym młodziutką wychowawczynię. I tak pozostało jej do dzisiaj, gdy z ośmioletniej dziewczynki wyrosła na dwudziestojednoletnią kobietę.
    Kończyła ozdabiać czerwone pudełeczko kokardą dla eleganckiego mężczyzny, który wzbudzał zainteresowanie wśród klientek. Która kobieta przeszłaby obojętnie obok takiego przedstawiciela płci męskiej? Zadbany, z doprecyzowanymi wzorkami na włosach, śnieżnobiałymi zębami, wyprasowaną koszulą, długim płaszczem i tak czystymi butami, że można byłoby się w nich przejrzeć. Wypisała na karteczce dla ukochanej, dodając tam serduszko i życzyła klientowi wesołych świąt, wręczając mu paragon i potwierdzenie zapłaty kartą. Uśmiechając się do niego, poszła po drabinkę, wychodząc ze sklepu, żeby zdjąć miętową koszulkę nocną, którą właśnie zakupił, przez co pozostał jeden, jedyny rozmiar. Kluczem otworzyła przesuwane szyby i po chwili zamieniła strój na manekinie, wyciągając dłoń w kierunku czerwonych światełek, które jak na zawołanie, zbuntowały się i przestały świecić.
    ― Czy to musi być tak wysoko? Emily, zaczekamy na ochroniarza! ― krzyknęła do starszej o trzy lata koleżanki, która zawieszała nową dostawę bielizny na wieszaki.
    Emily by zrobiła, bo miała więcej niż sto pięćdziesiąt siedem centymetrów, lecz prezentowała się dzisiaj w krótkiej spódnicy, więc wchodzenie na drabinę nie byłoby najlepszym pomysłem. Caroline po poprawieniu ramiączek, zeskoczyła, wywracając drabinkę, która narobiła hałasu, a ona cofnęła się za bardzo. Za linię, gdzie podest od wystawy kończył się.
    Spanikowana poczuła jak ktoś ją mocno łapie, a ona momentalnie odrzuciła grzywkę, która zasłoniła jej oczy. Popatrzyła na twarz swojego wybawcy i uśmiechnęła się szerzej, zerkając na jego dłonie. Dalej ją trzymał, a Fender po raz pierwszy od dawna nie peszył dotyk mężczyzny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To był Jaime; syn najlepszej przyjaciółki mamy, który był od niej młodszy o dwa lata, jednak do obcych nie należał. Czy ją rozpoznał? On jedynie wyrósł z tego ostatecznego, dziecięcego wyglądu, przypominając teraz dziewiętnastolatka. Ona podczas ich ostatniego spotkania miała naturalny kolor włosów, osiem kilogramów więcej i ogromną niepewność, jeżeli chodziło o relacje międzyludzkie.
      ― Dziękuję, znalazłeś się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze.

      Caroline Fender

      Usuń
  53. Czuła się w jego towarzystwie naprawdę bardzo swobodnie i miała wrażenie, że znają się od dobrych kilku lat, a nie zaledwie kilku godzin. W jej mieszkaniu ani przez moment nie zapanowała niezręczna cisza i nie brakowało jej z Jaime wspólnych tematów do rozmów, nawet jeśli na początku chłopak wydawał się być nieco przestraszony i wycofany.
    - Oryginalna? Potraktuję to jako komplement – zaśmiała się, wyrzucając do kosza brudną chusteczkę i wracając z powrotem na kanapę – Nie ruszę się stąd dzisiaj – dodała z uśmiechem, kładąc się wzdłuż na kanapie tak, że jej nogi robiły mostek nad kolanami chłopaka, a jej plecy spoczywały na dużej poduszce dekoracyjnej na skraju łóżka. Zawsze była śmiała i otwarta w relacjach z innymi, nie widziała więc problemu w tym, aby traktować nieznajomego niczym dobrego kumpla.
    - Taki mały psikus, wszyscy myślą, że masz coś wspólnego z Hiszpanią albo Ameryką Północą, a ty po prostu masz zakręconego ojca – dodała z uśmiechem, sięgając po nieopróżnioną jeszcze lampkę wina – Od dawna mieszkasz w Nowym Jorku? I co cię tutaj właściwie ściągnęło? Jak można porzucić ciepełko i wybrzeże Oceanu Atlantyckiego na rzecz tego ponurego i zimnego miasta? – zaśmiała się, bo o ironio, sama postąpiła dokładnie tak samo. Zostawiła swoją rodzinę, przyjaciół, pachnące cytrusy i piękne zabytkowe kamieniczki na rzecz życia w mieście pełnym wyzwań, hałasu, korków i skrajnej biedy pomieszanej z ogromnym bogactwem. Prawda była taka, że nie miała wyboru i zrobiła to, aby ratować siebie i bliskich, a Jaime kto wie, być może także miał ku temu jakiś ukryty powód, którym podobnie jak ona nie dzielił się z resztą świata.
    - W takim razie masz jeszcze całkiem sporo do odkrycia, zadzwoń jeśli będziesz potrzebował kiedyś przewodnika po Europie. Na naszym kontynencie jest mnóstwo pięknych miejsc i fascynujących kultur, które warto osobiście poznać i zobaczyć. Wiem, że to daleko, ale warto, nie pożałujesz, słowo harcerza – uniosła w górę dwa palce w geście przyrzeczenia, choć z harcerstwem właściwie nigdy nie miała nic wspólnego. Kiedy mieszkała jeszcze we Włoszech często załatwiała z kuzynami interesy dla ojca w różnych częściach Europy, miała więc przy okazji świetną okazję do podróżowania i zwiedzania świata, nie narażając się przy tym na narzekania ze strony tatusia - spełniała w końcu swój rodzinny obowiązek i robiła to wszystko dla dobra całej rodziny.
    - Dobrze, jakoś będę musiała sobie z tym poradzić. Ważne, że zrobisz to wszystko od serca i na pewno będzie przepychotka, zupełnie jak moja lasagna – wyszczerzyła się dumnie, ciesząc się przy tym, że chłopakowi wyraźnie posmakowało jej danie. Przyrządziła je z godnie z recepturą swojej babci, a ta była w końcu ekspertem od regionalnej, włoskiej kuchni.
    - Zdobyłam mistrzostwo świata w tańcach latynoamerykańskich, takie tam, pikuś – wzruszyła ramionami ze śmiechem, mając nadzieję, że nie brzmi teraz jakby zaczynała się przechwalać. Była dumna z tego co osiągnęła i cieszyła się, że została doceniona przez jury. Ostatnimi czasy miała jednak coraz mniej czasu na próby i poświęcanie się swojej pasji, nad czym zresztą mocno ubolewała.
    - Jesteś za stary, żeby pokazywać się razem z rodzicami na imprezach czy wolisz zamiast eleganckich bankietów upijać się w obskurnych barach i wdawać po tym w bójki ? – szturchnęła go lekko ramieniem ze śmiechem, będąc przy tym ciekawa, dlaczego nie korzysta z życia na wysokim poziomie i prowadzi życie buntownika zamiast grzecznego chłopca z wyższych sfer, dla którego najważniejsza jest dobrze ułożona fryzura i kolejny milion na koncie.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  54. Spojrzała na Jaime’ego, a następnie na swój portfel i zgodnie z jego słowami, od razu otworzyła i sprawdziła czy wszystkie rzeczy są na swoim miejscu. Nie chciała myśleć nawet o tym, że ktoś mógł zabrać ten portfel z jej pokoju i podrzucić do samochodu. Skutecznie też nie dopuszczała do siebie tych myśli, skupiając się jedynie na tym, że jej portfel się odnalazł w samochodzie i wcale nie został przez nikogo skradziony.
    Odczuła ulgę, po upewnieniu się, że nic nie zniknęło, a przynajmniej nie zwróciła uwagi, aby czegoś brakowało. Wszystkie karty były na swoim miejscu, tak samo, jak jej dokumenty czy zdjęcia jej dzieci i Arthura. Wydawało się, że nikt nie dotykał jej portfela, a przez to na ustach Elle pojawił się szeroki uśmiech, bo ta myśl, że jej rodzina jest bezpieczna sprawiała, że przez krótką chwilę nie skupiała się na niczym innym.
    Głos chłopaka dopiero wyrwał ją z tych rozmyślań i sprowadził z powrotem na ziemię. Zamrugała kilkakrotnie patrząc na niego i zastanawiając się nad tym, o co tak właściwie mu chodzi. Sama po chwili zorientowała się, że przecież przed tą całą sytuacją brała prysznic i myła również włosy, jakby dopiero teraz zdając sobie z tego sprawę. Automatycznie dotknęła mokrych kosmyków i spojrzała na końcówkę uchwyconych włosów, wzruszając przy tym delikatnie ramionami. Posłuchała jednak kolegi i ruszyła powoli w stronę hotelu.
    Wchodząc do środka zaczęła zastanawiać się nad tym samym, co Moretti. Do tej pory działała instynktownie, nie zastanawiała się nad wszystkimi konsekwencjami, a przede wszystkim nie brała pod uwagę tego, że swoim zachowaniem i tym co zrobili, będą musieli podzielić się z kimś z uczelni… Podawanie się za oddane do domu dziecka, dzieci jednej z miejscowych nie było chwalebnym czynem, a Elle poczuła się strasznie źle sama ze sobą.
    — Nie mam pojęcia… przyznała zgodnie z prawdą, przymykając na krótką chwilę powieki i zastanawiając się nad tym, co powiedzą wykładowcom. Najgorsze w tym było to, że była pewna, że informacje trafią do jej męża, a zachowanie, które zaprezentowała podczas wycieczki zdecydowanie zaliczało się do dziecinnego, a wręcz szczeniackiego — cholera… Ale musimy komuś powiedzieć, ten napis… — wymamrotała. Może gdyby nie ta wiadomość na drzwiach od łazienki, udawałaby, że nic się nie stało, ale w takiej sytuacji… — tak, pójdę… Pójdę się ogarnąć i ich poszukamy, nie jest jeszcze bardzo późno — powiedziała i tak, jak ustalili, Elle wróciła do swojego pokoju, aby wysuszyć włosy i przebrać się w coś innego, cieplejszego i przede wszystkim wygodniejszego.
    Po około dwudziestu minutach stała pod pokojem Jaime’ego z wysuszonymi włosami ubrana w dresowe spodnie i ciepłą bluzę Arthura z logo NYU.
    — Nie wiem w jakich są pokojach, powinniśmy spytać w recepcji — zaproponowała — ale nie wiem, co im powiedzieć…No wiesz, te moje kłamstewka — westchnęła, bo miała wrażenie, że wszystko było jej winą. To ona w ostateczności się tak nakręciła i chciała dowiedzieć się czegoś więcej, że udawała, że się źle czuje już podczas zwiedzania, aby mogli się czegoś dowiedzieć, a później wszystko poszło jakoś tak samo, Elle nie zastanawiała się długo nad tym co robiła, tylko po prostu działała i, jak widać, nie było to dla nich najbardziej korzystne.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  55. Również on nie szukał nigdy grobu innego jedenastoletniego chłopca, bo jak dotąd nie miał takiej potrzeby, ale jak to mówią, współczesne problemy wymagały również współczesnych rozwiązań, a że Jerome, ani raczej żaden inny człowiek na świecie, nie opanował jeszcze skomplikowanej sztuki teleportacji, to postanowił poszukać jakiegoś substytutu. Miejsca, które samemu można było odpowiednio nacechować, by nadać mu pożądane znaczenie. Początkowo uparł się, że będzie to grób dziecka powiązanego właśnie w ten sposób z ich braćmi – wiekiem oraz płcią. Okazywało się jednak, że bardzo trudno było takowy znaleźć, tym bardziej opuszczony, tak by przypadkiem w czasie swoich odwiedzin nie natknęli się na członków rodziny zmarłego i kiedy teraz, czyszcząc posąg anioła, Jerome myślał o tym wszystkim, wydawało mu się, że zachowywał się jak wariat. W końcu który normalny facet jeździł po okolicznych cmentarzach, szukając grobu spełniającego konkretne warunki? Jak to w ogóle brzmiało?! Marshall jednak nie miał na celu, aby swoim zachowaniem oraz poszukiwaniami kogokolwiek urazić, ani żywych, ani tym bardziej zmarłych. Poza tym kiedy zobaczył, jak było ciężko, uznał, że ostatecznie wybierze jakikolwiek grób, którym mogliby się zaopiekować.
    Cmentarz, na którym obecnie przebywali, był ostatnim, który zdecydował się odwiedzić, nie chcąc przesadzać z poszukiwaniami. I proszę, to właśnie tutaj znalazł to, na czym najbardziej mu zależało, jakby ten nagrobek na niego czekał, jakby to sam anioł stróż Tobiasa wreszcie wskazał mu drogę, podszeptując do ucha hej, tutaj jestem, na samym końcu twojej drogi!
    — Mnie cmentarz mimo wszystko zawsze uspokajał — przyznał, samemu na moment przerywając czyszczenie i prostując się, by spojrzeć na Jaime’ego. — To dlatego pomyślałem o tym wszystkim, ale jeśli nie masz ochoty tu przychodzić, to powiedz. Nie czuj się do niczego zobowiązany — dodał z lekkim uśmiechem, absolutnie nie chcąc wywierać na młodszym brunecie jakiejkolwiek presji. Był bowiem w stanie go zrozumieć i zaraz przypomniał sobie, dlaczego. — Nie zawsze tak było. Nie zawsze na cmentarzu znajdowałem ukojenie. Na samym początku było parę takich nieprzyjemnych sytuacji, szczególnie taka jedna… Wpadłem w szał, po prostu. Ta cała złość, frustracja, żal… Wszystko to wylało się ze mnie i zacząłem niszczyć, co popadnie, co tylko znajdowało się w zasięgu mojej ręki. Wiesz, cmentarze odwiedzają głównie starsze osoby, przynajmniej tak było w Rockfield — wyjaśnił z rozbawieniem, bo z perspektywy czasu nawet ta historia miała swój urok. — Dopiero nasz pastor się ze mną uporał. Po prostu powalił mnie wtedy na ziemię i przygniótł własnym ciężarem ciała, póki sam się nie zmęczyłem tym wybuchem — dodał i zaśmiał się cicho, ponieważ po tym zdarzeniu długo był niemile widzianym gościem na barbadoskim cmentarzu. Oczywiście naprawił i posprzątał wszystko to, co wtedy zdewastował, ale jeszcze długo wszyscy patrzyli na niego spode łba i cóż, Jerome wcale się tym ludziom nie dziwił.
    — Widzisz, widać mam te dobre pomysły dzięki tobie — uznał i mrugnął do niego porozumiewawczo. — Nie przeżyłem jeszcze nigdy połączenia śnieg plus wielkie miasto, to będzie mój pierwszy raz — zauważył z rozbawieniem, kiedy Jaime wyraził swoją opinię na ten temat i wybałuszył oczy, kiedy wspomniał o maszynach do robienia sztucznego śniegu. — Serio? Na to chyba bym nie wpadł.
    Pokręciwszy głową, wrócił do czyszczenia pomnika. Ostatecznie spłukał go wodą i odsunął się o kilka kroków, oceniając efekt ich pracy, z którego, po krótkich oględzinach, był całkiem zadowolony. Gdyby nie miejsce, w którym się znajdowali, mógłby powiedzieć, że figura anioła świeciła się jak pewna część ciała pewnego zwierzęcia, zgodnie ze znanym powiedzeniem, ale był na tyle przyzwoity, by zachować ten komentarz dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — No to jest nas już dwóch! — zauważył ze śmiechem, pod którym starał się ukryć zakłopotanie. Ciągle bowiem zapominał, że Moretti stracił brata, kiedy był znacznie młodszy niż sam Jerome i przez to jego dzieciństwo nie do końca było takie, jak powinno. — Tak, teraz tym bardziej chcę cię zabrać na łyżwy, tylko chyba najpierw kupimy sobie ochraniacze — kontynuował wesołym tonem i Jaime powinien wiedzieć, że tych łyżew mu już nie odpuści, nawet jeśli obydwoje będą wyglądać na lodzie niezwykle pokracznie.
      — Zawsze możesz do nas wpaść. Właściwie to moja wina, że nigdy cię nie zaprosiłem, ale to chyba przyzwyczajenie z Barbadosu… Do nas zawsze wszyscy przychodzili wtedy, kiedy chcieli i nikt nie potrzebował zaproszenia. Śmieję się, że moja mama prowadziła dom otwarty — oznajmił i parsknął krótko. — Także czuj się zaproszony, dogramy jakiś termin, a obiad brzmi dobrze. Chętnie zjem coś ciepłego — przytaknął i pozbierawszy rzeczy niezbędne do szorowania na jedną stertę, pomógł nastolatkowi z liśćmi, przez co uporali się z nimi całkiem szybko i wyglądało na to, że skończyli, uwijając się ze wszystkim w około godzinę.
      Mokre po szorowaniu szczotki i szmatki Jerome zawinął w jeden z worków i wraz z pozostałymi rzeczami wrzucił do swojego plecaka, by następnie pochylić się i podnieść barbadoskie znicze. Jeden z nich wręczył przyjacielowi i wygrzebał z kieszeni kurtki dwie zapalniczki, jedną również oddając młodszemu brunetowi.
      — To co? Tak na dobry początek współpracy z Tobby’m? — mruknął wesoło, znacząco spoglądając na Jaime’ego, bo co z tego, że brzmiał, jakby wznosił toast. — Tobby, co ty na to? — rzucił, przenosząc wzrok na czystą figurę anioła.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  56. Choć nigdy otwarcie tego przed samą sobą nie przyznała, wzięła na siebie aż tyle zajęć i obowiązków tylko po to, aby oderwać głowę i nie myśleć ciągle o tym, ile bólu, cierpienia i śmierci zadaje niewinnym ludziom jej rodzina. Zależało jej na tym, aby zostać następcą ojca nie tylko dlatego, aby podkreślić swoją pozycję w rodzinie, ale i po to, aby zmienić całkowicie politykę jaką się kierowali. Potyczki pomiędzy gangsterami to jedno, ale zabijanie przy okazji niewinnych członków ich rodzin, w tym niejednokrotnie torturowanie ich dzieci, było co najmniej nie na miejscu i budziło w Laurze obrzydzenie.
    - Ja dopiero od niecałych dwóch, ale myślę, że już całkiem nieźle sobie radzę. Przestalam się gubić w Central Parku, to już dla mnie duży sukces, naprawdę – uśmiechnęła się, rozumiejąc ukryty w jego krótkiej odpowiedzi przekaz. Nie chciał najwyraźniej rozmawiać z nią na temat przeprowadzki z rodzinnego miasta i jak najbardziej to rozumiała. Znał ją w końcu dopiero od kilku godzin i i tak podzielił się z nią już wystarczająco duża ilością faktów na temat jego życia. Poza tym nie chciała być wścibska, jeśli nie rozwodził się na temat Miami i powodu przenosin do Nowego Jorku, musiała to uszanować i przy okazji zakodować sobie w głowie, aby więcej go o to na wszelki wypadek nie pytać. Zależało jej w końcu na tym, aby mieć jakichkolwiek znajomych w Wielkim Jabłku i nie zrażać do siebie ludzi na dzień dobry.
    - Nigdy nie byłam w Tokio, ale uwielbiam anime porno z Japonii, są świetne, polecam – roześmiała się, podnosząc się z miejsca i dolewając sobie wina – Nie patrz na mnie jak na wariatkę, nie tylko faceci oglądają takie rzeczy – wzruszyła bezradnie ramionami, robiąc przy tym niewinną minkę szczeniaczka. Przeciągnęła się leniwie, uświadamiając sobie, że wciąż ma na sobie obcisłą i cholernie niewygodną sukienkę w której wybrała się dziś do klubu. Miała nadzieję, że Jaime zostanie w jej mieszkaniu jeszcze na jakiś czas, tym bardziej, że bardzo miło jej się z nim rozmawiało. Nie mogła jednak znęcać się nad swoim drobnym ciałem i porzucając myśl o gorącej kąpieli, zamarzyła właśnie jedynie o wygodnej pidżamce.
    - Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli zostawię cię na minutkę? Zaraz wracam, pójdę tylko do toalety – uśmiechnęła się i tanecznym krokiem skierowała się do toalety, porywając przy tym ze stolika kieliszek i opróżniając go do końca. Wyciągnęła z szafki w łazience swoją składającą się z krótkiego topu i bokserek pidżamkę i z głębokim oddechem ulgi zrzuciła z siebie sukienkę, szybko wskakując w ubiór przeznaczony do snu.
    - Od razu lepiej – odetchnęła, rzucając się na kanapę i kładąc się tym razem na brzuchu, głowę opierając na łokciach i wpatrując się z dołu w Jaime – Nie, nigdy nie byłam harcerką, nie podobały mi się ich szare mundurki – zaśmiała się, gestem ręki prosząc, aby dolał jej wina i podał jej kieliszek. To, że nie zasilała grona harcerek nie oznaczało, że składane przez nią przyrzeczenia nie były prawdziwe, wręcz przeciwnie, jeśli już coś przysięgała, to zupełnie szczerze i przy 100 procentowej pewności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Wbrew pozorom całkiem sporo rzeczy, ale lepiej chwalić się umiejętnościami, niż brakami, prawda? No i pomimo licznych zajęć które na siebie wzięłam i tak mam dużo czasu wolnego, po prostu nie lubię siedzieć w miejscu, urodziłam się z nadpobudliwością psychoruchową i chyba zostało mi to do dziś – uśmiechnęła się, sięgając po leżące na stoliku paluszki i przegryzając jednego z nich – Jeśli lubisz się bić, może powinieneś popracować trochę nad techniką? No wiesz, żebyś to ty obijał innym twarz, a nie na odwrót. Wpadnij do mojego klubu, chłopcy szybko nauczą cię czego trzeba. Aaa jeśli sobie zasłużysz, może czasem uda ci się nawet dostać na jakieś prywatne lekcje do mnie – mrugnęła do niego porozumiewawczo, ale zaraz po tym się roześmiała, uświadamiając sobie, że Jaime może odebrać jej słowa niczym kiepski i nieudolny flirt z jej strony – Ciężko stwierdzić, co lubię najbardziej, właściwie chyba wszystko po trochu, nie umiem wybrać. A jak jest z tobą? Co oprócz narażania swojego zdrowia i życia cię kręci Jaime Moretti? – wbiła w niego zaciekawione spojrzenie, mając nadzieję, że uda jej się dowiedzieć czegoś więcej na temat chłopaka, przy okazji nie wywołując u niego żadnych przykrych wspomnień i nie psując nieświadomie ich radosnego nastroju.

      Laura

      Usuń
  57. Od kilkudziesięciu lat mówiono o tym, że to właśnie kobiety są stworzone do robienia zakupów. Gdy Caroline patrzyła na swoją mamę albo jej najbliższe przyjaciółki, zgadzała się z tym stwierdzeniem, ale ona nie pasowała zbytnio do tego świata. Jako nastolatka wmawiała mamie, że ma dużo nauki, boli ją brzuch albo jest z kimś umówiona, byle tylko nie iść z nią do żadnego ze sklepów. Kiedy wymówki przestały działać, zaczęła być stałym bywalcem okolicznych galerii, chwaląc Arię, iż we wszystkim wygląda obłędnie. Sama natomiast nie zwracała uwagi na miny mamy, gdy ta widziała, że albo córka wybiera zbyt wiele ubrań w tym samym kolorze, albo chętniej sięga po wieszaki ze spodniami, niż z sukienkami.
    Poznała Jaime'ego krótko po siedemnastych urodzinach i może syn Annette stałby się dla niej pokrewną duszą, ale od tamtego bolesnego wydarzenia nie minął nawet miesiąc. Wtedy nie była gotowa na nowe znajomości, dopuszczała do siebie nielicznych, a jedynymi mężczyznami, z którymi chciała spędzać czas, byli tata, młodszy brat, dziadek i przyjaciel rodziny. Tylko im ufała, bo żaden z nich nie wyrządziłby jej krzywdy. Oczywiście, nie myślała o brunecie w sposób negatywny, ale w tamtym czasie pozostałych mężczyzn postrzegała tak samo. Jako tych, którzy chcą sprawić sobie chwilową przyjemność, zostawiają w psychice dziewcząt ślad na całe życie.
    Z Olivierem tańczyła od samego początku. W dniu tamtej tragedii mijało dziesięć lat, odkąd zostali parą na parkiecie. Najpierw traktowała go jak serdecznego kolegę, a z czasem byłaby gotowa na to, aby nazwać go bratem . To jego rodzice uratowali ją w ostatniej chwili, gdy wykryto poważną wadę serca. To jemu co roku kupowała prezent na urodziny i święta, pamiętając o tym, że uwielbia jedynie czekoladę z nadzieniem truskawkowym. I nagle rzucił się na nią, rozrywając wszystkie ubrania, dysząc przy tym prosto w twarz Caroline. Po uwolnieniu się z tamtego koszmaru, wspomnienia z tancerzem zamazały się całkowicie, lecz on dalej prześladował ją w snach. Próbowała tłumaczyć sobie, że to tylko zły sen, ale wracała do punktu wyjścia, podczas prawie każdej nocy, bo częściej był tam obecny, niż nieobecny.
    — Gdybyś mnie nie złapał, to skończyłabym gorzej — odetchnęła z ulgą, podnosząc nieszczęsną drabinę. — Tak, to ja, Jaime — uśmiechnęła się, rozplątując lampki, które zamierzała wręczyć ochroniarzowi. — Inaczej? To znaczy gorzej czy lepiej?
    Zamykając przesuwane szyby, przyjrzała się nieco odświeżonej wystawie, aż przeniosła wzrok na chłopaka. Nie widzieli się zbyt długo, żeby wyglądać tak samo, gdy oboje byli młodsi o cztery lata. Ona niemal całkowicie wyrosła z lęku, przypominała bardziej kobietę, niż nieśmiałą, zamkniętą w sobie nastolatkę. Wtedy chowała się w wielkich bluzach, unikała spojrzeń prosto w oczy i znacznie częściej milczała. Obecnie więcej mówiła, uśmiech był jej znakiem rozpoznawczym i zmieniła zupełnie styl ubierania. Nie widziała nic złego w tym, że ma na sobie obcisłe spodnie i koronkową koszulkę z wyciętym dekoltem. To w przedstawicielach płci męskiej musiał tkwić problem, jeżeli poprzez ubiór decydowali się na bestialski czyn.
    — Zgodzisz się na wspólną kawę? Muszę się odwdzięczyć, bo naraziłam Cię na dodatkowy stres i Twoje prezenty mogły ulec zniszczeniu — popatrzyła na godzinę w telefonie. — Kończę za dwadzieścia minut.

    Caroline Fender

    OdpowiedzUsuń
  58. Zmarszczyła delikatnie brwi, kiedy zatrzymała się przed drzwiami swojego hotelowego pokoju. Wcale nie miała ochoty tam ponownie wchodzić. Nie podejrzewała, aby ktoś ponownie włamał się do jej pokoju, ale świadomość znajdującej się w środku wiadomości sprawiała, że nie miała ochoty tam w ogóle wchodzić. Wiedziała jednak, że nie ma przecież innego wyboru.
    Uśmiechnęła się słabo do chłopaka i zamknęła za sobą drzwi, ponownie upewniając się kilka razy, czy drzwi są zamknięte i na wszelki wypadek, trochę paranoicznie, ale zdecydowała się na zablokowanie drzwi i klamki krzesłem. Po prostu... Była przestraszona tym wszystkim i najzwyczajniej w świecie bała się o samą siebie. Upewniła się też, że okno jest zamknięte i dopiero wtedy wróciła do łazienki, ale nie włączyła już muzyki i zostawiła szeroko otwarte drzwi.
    Westchnęła ciężko, kiedy znaleźli się w windzie. Jaime miał rację, mimo wszystko w hotelu z pewnością nie będą skorzy do udzielenia im, jakichkolwiek informacji.
    - Mam nadzieję, że nie będziemy musieli szukać ich... Nie chcę wychodzić z hotelu, te miasteczko mnie przeraża, a teraz... Jeszcze bardziej – wyszeptała, a kiedy winda zatrzymała się na parterze, wzięła głęboki oddech i rozchyliła delikatnie usta. Widok rozemocjonowanych wykładowców w żywej dyskusji nie był zachęcający. Elle jedynie zerknęła nieco zmieszana na stojącego obok chłopaka i uniosła odrobinę zdziwiona brew. Niepewnie ruszyła do przodu w stronę prowadzących, upewniając się tylko, ze Jaime wciąż jest obok.
    - Dzień dobry – uśmiechnęła się słabo, wpatrując się w grupkę wykładowców. Uniosła brew nieco wyżej, a słysząc o zatrzymaniu przewodnika, Elle odwróciła głowę w bok, aby wymienić z nim spojrzenia – o mój boże – wyszeptała, zakrywając dłońmi usta. Czyli to musiał być on, w jej pokoju, postać, o której mówił Jaime...
    - On... – zaczęła, ale musiała przed powiedzeniem, co się stało wziąć głęboki oddech – ten facet musiał być w moim pokoju, ktoś... Ktoś wszedł do środka, jak byłam w łazience i na drzwiach zostawił wiadomość, my... – wskazała na siebie i Jaime’ego – byliśmy ciekawi i co chodziło z tymi niewyjaśnionymi śmierciami i... Trochę chyba przesadziliśmy, ale... – znowu zaczęła delikatnie drżeć, ale jednocześnie czuła wielką ulgę, bo skoro został zatrzymany... – ale ktoś mu chyba pomagał. Jaime powiedz o tym jeleniu.. – wymamrotała – musimy powiedzieć o wszystkim, go przecież... – spojrzała wymownie na chłopaka i przygryzła delikatnie wargę, wpatrując się w twarze zdezorientowanych profesorów.
    - Jaki jeleń? Włamanie? Pani Morrison, trzeba to zgłosić – oznajmił jeden z męzczyzn.
    - To znaczy... Nie ma śladów włamania, ale... To znaczy... – ściszyła głos i spojrzała w stronę recepcji, bo przecież była pewna, że drzwi zamknęła. Jaime też to potwierdził, gdy przyszedł do jej pokoju, ale przy tym nie było żadnych śladów zbrodni, poza wiadomością na drzwiach – ale... Tylko ta wiadomość.

    [Dziękuję ❤]
    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  59. [Przepraszam, że odpisuję po takim czasie, jednak ledwie opublikowałam kartę, życie zapragnęło mnie wciągnąć w obowiązki. A zatem: cześć! Dziękuję za miły komentarz odnośnie Judith. :) Jeżeli masz ochotę na wątek, chętnie nad czymś pomyślę.]

    J. Grace

    OdpowiedzUsuń
  60. W jej życiu byłoby o wiele milej, gdyby pamiętała tak o ważniejszych sprawach, a nie o serialach, które mogła obejrzeć po raz kolejny w każdej chwili tak naprawdę. Chyba każdy miał takie rzeczy, które pamiętał najlepiej, a to o czym faktycznie powinien wiedzieć jakoś tak po prostu wylatywało mu z głowy. W jej przypadku były to seriale, głównie seriale, bo te oglądała najczęściej. Jeszcze inni znali na pamięć piosenki, gry czy książki, a u niej były seriale. Na pewno nie było to szczególnie oryginalne, w końcu miliardy, jak nie więcej ludzi, oglądało seriale. Była za to szczerze zaskoczona, że coraz więcej seriali oglądał też i Jaime. Nawet niektóre typowo „babskie”, choć oczywiście nic nie definiowało męskiego czy damskiego serialu, ale takie właśnie „Gotowe na wszystko” zawsze wydawały się jej być serialem stworzonym z myślą o kobietach, a tymczasem młody mężczyzna to znał. Była po prostu zaskoczona.
    — Jak mi powiesz, że oglądałeś też „Seks w wielkim mieście” to wskoczysz na miejsce najlepszego przyjaciela w tej chwili — powiedziała patrząc uważnie na chłopaka, jakby chciała dostrzec jego reakcję, gdy się odezwała. Supernatural było chyba serialem, który sprawił, że dziewczyna tak załapała sympatią do chłopaka. Ogółem to on sam takie sprawiał wrażenie, po prostu dobrze się jej z nim rozmawiało, był bardzo uprzejmy, a oboje zauważyli, że buzie im się nie zamykają odnośnie seriali. Nawet jeśli to miał być ich jedyny temat, to raczej szło zauważyć, że nie potrafią się zamknąć i co chwilę na wierzch wychodzi od zupełnie nowego. — Owszem, podoba. Wiesz, niekoniecznie ship jako para… znaczy no tak, ale.. kurczę, nie wiem do końca jak to wytłumaczyć. Między nimi jest taka boska chemia, jak ona go nazywa Samuel to aż się rozpływam, ale wiem, że nie potrafiliby sobie na przykład powiedzieć „kocham cię”. Poza tym to nie serial skupiony na związkach, ale na relacji dwóch braci. Bardziej byłabym zadowolona, gdyby na samym końcu okazało się, że Sam i Dean są po prostu szczęśliwi niż w związkach — wyznała. Sprawiedliwie zakończenie dla braci, którzy przeszli przez piekło (dosłownie i w przenośni) było tym co najbardziej zadowoliłoby dziewczynę. Tylko tak na dobrą sprawę przyjmie każde zakończenie, bo po tylu latach fanów zawieźć nie będą mogli, a świadomość, że sami główni aktorzy brali udział w zakończeniu i je przede wszystkim zaakceptowali była dla niej wystarczająca. Jeśli im się podoba, podoba się też i jej.
    — Kwiecień mógłby szybciej nadejść. Umieram z braku nowych odcinków Domu z papieru I trochę wstyd się przyznać, ale dopiero w lipcu obejrzałam wszystko. W niecały tydzień, dość długo mi to zajęło, ale ten serial naprawdę jest boski — odpowiedziała z uśmiechem — a Berlin zawsze w serduszku, lubię takich psycholi — dodała przykładając dłoń do serca.
    — Moja kolej, „Sabrina” była na twojej liście może?

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  61. Wątpliwym było, by z powodu zaopiekowania się zapomnianym co najmniej przed paru laty grobem mieli popaść w konflikt z prawem, ale dla świętego spokoju chyba rzeczywiście lepiej by było sprawdzić obowiązujące przepisy. Sam Jerome uważał, że ktokolwiek sprawował opiekę nad tym konkretnym cmentarzem, powinien być im wdzięczny, ale paragrafy widniejące w odpowiednich ustawach mogły głosić inaczej, a Marshall doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że urzędnicy i zapewne również funkcjonariusze policji patrzyli tylko na nie. Póki co jednak, nikt się nimi nie zainteresował, a sam cmentarz wydawał się być mało uczęszczany. Również w dniu, w którym brunet odnalazł grób, nad którym teraz zgodnie się pochylali, nie zastał tutaj żywej duszy. Co może brzmiało nieco dziwnie, zważywszy na miejsce, w którym się znajdowali, ale nie napotkał nikogo podczas przechadzania się między nagrobkami i również teraz, kiedy uniósł głowę, by się rozejrzeć, nie rzuciła mu się w oczy żadna ludzka sylwetka.
    Na słowa nastolatka jedynie skinął głową. Naprawdę nie zamierzał ciągać go tutaj ze sobą na siłę, a po jego słowach uznał, że również póki co nie będzie proponował wspólnych wizyt, chcąc, by to Jaime wyszedł z inicjatywą, jeśli tylko będzie miał taką ochotę. Był w stanie zrozumieć, że młodszy brunet nie czuł się na cmentarzach komfortowo, Jerome sam przez długi czas nie mógł zdecydować się co do swoich uczuć i emocji podczas odwiedzin u brata, ale w końcu, siedząc u Nahuela, faktycznie zaczął czuć się lepiej, zamiast gorzej i wtedy wizyty na cmentarzu nabrały dla niego zupełnie nowego wydźwięku.
    — Właśnie — przytaknął z cichym westchnieniem. Wbrew pozorom, potrafił reagować gwałtownie, często dając porwać się emocjom, czy to negatywnym, czy też tym pozytywnym. Owszem, starał się nad sobą panować, w końcu zbyt częste wybuchanie raczej nikomu nie służyło, ale były takie momenty, kiedy to wszystko było silniejsze od niego i Marshall nawet nie myślał o tym, żeby się uspokoić, wiedząc, że nie miało to najmniejszego sensu.
    — A jednak wcześniej jakoś nie wymyśliłem skoku na bungee — przypomniał mu na wzmiankę o tym, że Jaime tylko tutaj sprząta i zabawnie poruszył brwiami, by wraz z jego kolejnymi słowami zaśmiać się cicho. — Nie strasz mnie, bo zaraz się spakuję i złapię pierwszy samolot na Barbados!
    Mimo swoich żartobliwych słów, nie planował wyjeżdżać. I z pewnym zaskoczeniem uświadomił sobie, że to nie tylko dlatego, iż to właśnie w Nowym Jorku miał Jen. Znajdowali się tutaj bowiem również inni ludzie, których żal byłoby mu opuszczać, co było zadziwiające, zważywszy na to, że łącznie przebywał w Wielkim Jabłku ledwo od kilku miesięcy, a zdążył nawiązać naprawdę wiele wspaniałych znajomości. I tak jak na początku mógłby zliczyć swoich nowojorskich znajomych na palcach jednej ręki, tak teraz z powodzeniem mógł już używać obydwu rąk, a i tak nie miał pewności, czy wystarczyłoby mu palców.
    Łyżwy były zdecydowanie czymś, co Jerome w ułamku sekundy zapragnął przetestować, jednakże na wszelki wypadek wolał zrobić to po ślubie. Nie uśmiechało mu się zjawić się na nim połamanym, o kulach, a nie daj Boże w gipsie. Tym bardziej, że po ostatnich przymiarkach odebrał już garnitur i ten na pewno nie miał na niego pasować, gdyby którakolwiek część jego ciała została unieruchomiona i usztywniona przez sprawne ręce gipsiarza.
    — Trzej muszkieterowie — podsumował z uśmiechem, odpalając swój znicz i ustawiając go u stóp wyczyszczonego przez nich anioła. Nim odeszli, rzucił figurze ostatnie, zadowolone spojrzenie i spokojnie skierował się do bramy, a stamtąd do samochodu, wklepując w Google Maps nazwę knajpki podanej przez Morettiego, przez co już niedługo potem podążali wyznaczoną przez aplikację trasą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Gotowanie? To czemu jedziemy do knajpy? — spytał ze śmiechem, płynnie hamując na czerwonym świetle. Żartował; nie chciał teraz wpraszać się do przyjaciela, tym bardziej, że chyba oboje zdążyli już porządnie zgłodnieć, a gotowanie jednak zawsze zajmowało trochę czasu i w knajpce bez wątpienia mieli dostać posiłek szybciej, niż gdyby sami zabrali się za jego przyrządzanie.
      Dotarłszy na miejsce, Jerome chwilę krążył po okolicy, szukając miejsca do zaparkowania, a kiedy je znalazł, po opuszczeniu samochodu mieli jeszcze kawałek do przejścia. Ostatecznie jednak znaleźli się w ciepłym wnętrzu i zajęli wolny stolik, rozsiadając się wygodnie na fotelach po jego obydwu stronach.
      — To co ciekawego do tej pory udało ci się upichcić? — zagadnął, sięgając po menu. Sam raczej nie był tak zwanym mistrzem patelni, ale z głodu nigdy nie umierał i potrafił gotować w miarę własnych potrzeb.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  62. Osobiście przypuszczała, że nigdy nie uwolni się od niekończących koszmarów, a terapię z psycholożką zakończyła wraz z nadejściem wakacji, gdyż nie wierzyła w to, aby zły sen nie nawiedzał ją, kiedy zacznie z kimś spać. Nie wierzyła w cuda, więc nawet nie zamierzała próbować, bo kto miałby towarzyszyć Caroline w trakcie snu? Była już dorosła i nie wypadało dzielić łóżka ani z rodzicami, ani młodszym bratem.
    Przed niedoszłym gwałtem nie miała chłopaka, potajemnie podkochiwała się w chłopaku z równoległej klasy, ale znali się zbyt krótko, żeby zbudować coś poważnego i trwałego. Doskwierała jej samotność, z którą potrafiła walczyć, ale ileż można cały wolny czas, spędzać w gronie rodziny? Zaczynało być to dla niej nudne, bo nie chciała każdego dnia rozpoczynać i zaczynać, gdy obok przebywają najbliższe osoby, z którymi była spokrewniona w mniejszym lub większym stopniu.
    Również za kilkanaście dni zmierzy się z samotnością, gdy nadejdzie ostatni dzień tego roku. Wtedy usiądzie w krótkim szlafroku, z kojącą maseczkę na twarzy, kieliszkiem schłodzonego szampana, a towarzyszyć będą jej seriale, gdyż planowała ponownie wykupić Netflixa, którego odinstalowała i przestała opłacać wraz z nadejściem castingu do The Voice of New Jork. Nie chciała znowu być sama, ale nie miała przyjaciół, żeby to z nimi spędzić czas do północy, podziwiając kolorowe fajerwerki. Kiedyś była lubiana i podziwiana, bo potrafiła połączyć naukę z wyczerpującymi treningami, ale po tragicznej śmierci tancerza, grono znajomych przekreśliło ją ostatecznie, zapominając o istnieniu Fender.
    Zanim tych dwadzieścia minut upłynęło, pomogła dwóm mężczyznom dopasować bieliznę dla ich drugich połówek. Jeden z nich kupował ją z okazji trzydziestych urodzin narzeczonej, a drugi nie chciał szukać prezentów świątecznych na ostatnią chwilę. Obydwaj zaznaczyli na niewielkim ekranie, doczepionym do kasy, zieloną buźkę, dając tym samym do zrozumienia, że są zadowoleni z obsługi. Odkąd wprowadzono ten system, który pozwalał klientom wyrażać swoją opinię i utwierdzić szefa Caroline, że nie popełnił błędu, zatrudniając ją, tylko raz otrzymała czerwoną, smutną buźkę. Dlaczego? Również się starała, dopasowując odpowiedni rozmiar miseczki, a także kolor i jakość. Wydawało się, że małżeństwo było zadowolone z obsługi, lecz to kobieta, która miała otrzymać prezent, wybrała negatywną opcję. I zrobiła to tylko dlatego, że odnosiła wrażenie, iż pracownica Victoria's Secret podrywa jej męża.
    Może i Caroline była singielką, ale nigdy nie zwróciłaby uwagi na mężczyznę, który nosiłby na palcu srebrny lub złoty krążek. Nie chciałaby być tą zdradzaną i tą drugą, więc uważała, że kiedyś znajdzie tego jedynego, który będzie należał jedynie do niej.
    Chwilę po tym, gdy przeliczyła pieniądze, które trafiły do kasy numer dwa, podpisała się w specjalnej rubryce, żegnając się z Emily. Obie miały wrócić tu jutro z samego rana, a obecnie zastąpiły je trzy inne kobiety. Ta pierwsza była kiedyś właścicielką wytwórni muzycznej i pochodziła z Jamajki, przypominając obecną Miss World. Ta druga również miała na imię Caroline i wyróżniała się tym, że miała aż metr osiemdziesiąt pięć. Ta trzecia była równolatką panny Fender, studiując medycynę, gdyż już jako dziecko operowała swoje maskotki.
    — Mam nadzieję, że bardzo się nie nudziłeś — stanęła nad nim, zapinając pod sam biust wielką bluzę z napisem na plecach i motywem rozlanej farby na przodzie. — Jak widzisz, nie wyrzuciłam wszystkich — pokręciła głową, zaczesując kosmyki włosów za uszy, w których znajdowały się drobne, złote krzyżyki. — Najlepszej kawy napijemy się naprzeciwko sklepu zoologicznego, na kolejnym piętrze. — dodała, oczekując na reakcję mężczyzny.
    Również skorzystałaby z propozycji bruneta, gdyby samodzielnie zaproponował swoją ulubioną kawiarnię, przecież nie musieli akurat przebywać w tej galerii, wybierając inne miejsce na pierwsze spotkanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieco się stresowała, bo od czterech lat, stroniła od propozycji zaproszeń, chcąc z kimś spędzić wolne popołudnie. Dodatkowo Jaime był mężczyzną, a to już w ogóle przekraczało sferę bezpieczeństwa Caroline, ale musiała ruszyć do przodu, startując z ogromnym opóźnieniem.

      Caroline

      Usuń
  63. Nigdy nie miała dobrej orientacji w terenie i prawdopodobnie za kilka lat wciąż będzie gubić się w Nowym Jorku. Nie potrafiła zapamiętać swojego położenia, a kierunki świata brzmiały dla niej niczym czarna magia. Choć miasto było dobrze oznakowane i podzielone dodatkowo na charakterystyczne dzielnice, dla niej każda uliczka wyglądała tak samo, nawet jeśli wyglądała w rzeczywistości zupełnie inaczej i posiadała mnóstwo charakterystycznych tylko dla siebie budynków.
    - Są świetne, prawda? No i nie ma w nim sztucznej gry aktorów, bo postaci są animowane. Przy okazji mają też całkiem niezłą fabułę, w sam raz na zrelaksowanie się w łóżku po całym dniu. Jedyny minus jest taki, że nie da się przy nich masturbować, nie są aż tak mocno podniecające, a szkoda – zaśmiała się, opróżniając kolejną lampkę wina. Była wychowana głównie w towarzystwie mężczyzn i zdążyła sobie przez te wszystkie lata wyrobić całkiem niezłą głowę do picia. Mimo, że piła całkiem sporo wina czy drinków podczas imprez, nigdy nie upijała się tak, aby całkowicie stracić kontrolę. Zbyt wiele osób czaiło się gdzieś w mieście i czyhało na jej życie, aby ot tak mogła przestać panować nad tym co robi i co dzieje się wokół niej. Zawsze czujna i w gotowości, tak samo jak jej tatuś i cała jej nieco pokręcona rodzinka.
    - Mam nadzieję, że moja pidżamka ci nie przeszkadza. Tamta sukienka była cholernie niewygodna, a tak nic mnie już nie ogranicza. Jeśli masz ochotę, mogę dać ci jakąś koszulkę czy coś, mieszka ze mną dwóch facetów więc coś się znajdzie na pewno – uśmiechnęła się, rozsiadając wygodnie na kanapie i zmieniając pozycję tak, że leżała na kanapie z nogami w górze opartymi o obicie – Oh, to nic takiego ciekawego, po prostu zawsze byłam popierdolona – roześmiała się, wzruszając bezradnie ramionami – Lubię być cały czas w ruchu i nie znoszę, kiedy nic się w moim życiu nie dzieję. Kocham prędkość, adrenalinę i to, co robię na co dzień. Jeśli ktoś zabroniłby mi trenować sztuki walki albo taniec to pewnie zwariowałabym szybciej niż przewiduje to jakaś ustawa – dodała rozbawiona, bawiąc się przy tym wyciągniętą wcześniej przez jej gościa z kieszeni zapalniczką. Od dziecka wszędzie było jej pełno i wszystko wskazywało na to, że syndrom wiecznego pozostawiania w ruchu zostanie z nią do później starości. Nie rozumiała ludzi, którzy cały dzień potrafili przesiedzieć przed kanapą, oglądając przy tym jakieś nudne i w kółko się powtarzające seriale. Życie ma się tylko jedno, a ona funkcjonowała każdego dnia tak, aby nie zmarnować z niego ani jednej minuty.
    - Czyli bijesz się po to, aby się wyładować, już rozumiem – uśmiechnęła się, wracając do normalnej pozycji siedzącej – Ja mogę być twoim workiem, wpadaj kiedy chcesz. To znaczy mamy specjalne rękawice, w które można walić i się wyżyć – wyjaśniła od razu, nie wiedząc, czy chłopak kiedykolwiek był na jakimś treningu związanymi z boksem czy sztukami walki. Większość chłopaków w jej klubie przychodziło tam po to, aby uporać się z problemami i przeszłością, przy okazji wyrzucając z siebie wszelkie negatywne myśli. Porządny trening i pozornie błahe i głupie walenie w worek treningowy przynosiły czasem zaskakująco dobre rezultaty, w wielu przypadkach nawet lepsze od wieloletniej terapii u psychologa czy psychiatry.
    - Podniecają cię trupy i ich kości, tak? – roześmiała się, wstając z miejsca i kierując się do wysepki kuchennej – Dlaczego akurat te studia? Lubisz ścigać morderców na podstawie tego, co zostawili? Czy kręci cię widok martwego ciała? No wiesz, ludzie mają różne parafilie, a ja nikogo nie oceniam, możesz mówić śmiało – dodała rozbawiona, przynosząc mu sok. Sama w życiu widziała aż zbyt wiele martwych ciał, ale o tym wolała mu nie wspominać. Kto wie co by sobie o niej pomyślał, a ona i tak ze względu na swoją przeszłość i pochodzenie nie mogła zaprzyjaźnić się czy związać z kimś na dłużej. Wolała więc nie ryzykować i nie przestraszyć go na starcie tym, że jest córką szefa sycylijskiej mafii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie, nie mam żadnego faceta, i spokojnie, nawet jeśli to nie pozwoliłabym żadnemu dać ci po pysku – zaśmiała się, okrywając się lekko kocykiem – Mieszkam z dwoma kuzynami, ale oni rzadko kiedy bywają w domu. Dzisiaj na pewno się tutaj nie zjawią, polecieli na weekend do Vegas, więc jak to mówi młodzież, chata wolna. Jeśli masz ochotę zostać na noc, nie krępuj się, są dwa wolne łóżka – uśmiechnęła się, gestem wskazując na dwa puste pokoje.

      Laura

      Usuń
  64. Ruda również nie udzielała się online w sprawie seriali. Chyba, że z całkowicie fałszywego konta, które nawet nie miało żadnych jej zdjęć, ale po kilku razach nauczyła się, że udzielanie się odnośnie seriali potrafi być czasem naprawdę denerwujące i podnosi ciśnienie bardziej niż cokolwiek innego. Niektórzy ludzie byli po prostu dziwni, a ulubionych seriali i postaci bronili bardziej niż matki własne dzieci. I nie docierało też do większości, że to tylko serial, a nie rzeczywistość i aktorzy nie są tak naprawdę tymi postaciami, które grają, a to było już nieco straszne i naprawdę była zaskoczona, że niektórzy tak bardzo nie ogarniali otaczającej ich rzeczywistości. Teraz, jak znalazła kogoś, z kim mogłaby gadać na ten temat czuła, że żaden internet nie jest jej potrzebny. Mieli nawet bardzo zbliżone opinie odnośnie tego serialu i Carlie była zadowolona, że trafiła na kogoś takiego. Wszystkich bliskich pewnie doprowadzała już do szału swoim gadaniem o tym, ale co miała innego robić? Musiała z kimś się przecież dzielić opiniami, prawda?
    — W takim razie będziesz musiał nadrobić tę pozycję, jest świetna — odpowiedziała — i tak, są dwa filmy. Trochę można uznać, że już naciągane, ale uwielbiam obydwa. Idealne są do takiego nudnego wieczoru, jak nie wiesz co włączyć, więc włączysz to, bo nie trzeba się jakoś wyjątkowo mocno skupiać na fabule — dodała wzruszając lekko ramionami. Chyba nie zliczy, ile razy oglądała sam serial i filmy. Znać na pamięć znała już pewnie każdą kwestię, doskonale wiedziała co się wydarzy w którym momencie, a i tak nie przestawała tego oglądać. Zupełnie tak, jakby za każdym razem, gdy oglądała od nowa znajdowała w tym serialu coraz to ciekawsze smaczki.
    — Teraz jestem ciekawa, jakie miałeś shipy. Obiecuję, że nie będę oceniać — powiedziała zerkając na chłopaka. Czas naprawdę leciał bardzo szybko, a Carlie nie chciała jeszcze kończyć rozmowy, bo czuła, że mają naprawdę wiele do obgadania jeszcze i z całą pewnością to jedno spotkanie im nie wystarczy, aby opowiedzieć o wszystkim. — Uwielbiam też Denvera, choć momentami jest drażniący. No i nie ogarniam tego wątku z tą blondyną. Znaczy, rozumieć rozumiem, ale ona jest czasami tak drażniąca. Ale nie bardziej niż Arturitto — stwierdziła rozbawiona. Musiała chyba włączyć ten serial jeszcze raz, aby odświeżyć sobie wszystkie wątki po kolei, a do kwietnia miała jeszcze sporo czasu i z pewnością uda się jej to zrobić. Być może nawet i niejeden raz.
    — Tak, Sabrina wychodzi dwudziestego czwartego stycznia. Akurat w urodziny Deana — odparła z lekkim uśmiechem — to również oglądałam. I też muszę obejrzeć od nowa, bo naprawdę większość wątków już pozapominałam. W dodatku miałam zniszczony trzeci sezon, bo na Facebooku znajomy się podzielił losem dwóch postaci i… to po prostu niesprawiedliwe, a nie wszyscy mają czas, aby obejrzeć w jedną noc cały serial — mruknęła nieco nadąsana tym faktem. Ale akurat tego nigdy nie przeżyła, bo jeśli miała wybrać coś, czego nienawidziła to spoilery znalazłyby się na pierwszym miejscu. Zdecydowanie.
    — A widziałeś może „Dom na przeklętym wzgórzu”?

    [A dziękuję. Musiało się w karcie zrobić trochę świątecznie, a to jedyne co znalazłam w dobrej jakości xDD
    I faktycznie fajnie ten wątek nam wychodzi. Dawno już się tak nie rozgadałam... i gdzieś ty całe moje życie była?!XD Nikt już nie ogląda SPN. Niiiikt. XDDD]
    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  65. Jerome był niesamowicie wdzięczny za te kilka sekund na Empire State Building, w czasie których podjął decyzję i odciągnął siedzącego teraz naprzeciwko niego chłopaka od rozkręconego okna z wyjętą szybą, choć wtedy nie pomyślałby, że ta znajomość przyniesie mu tyle dobrego i mimo że zdążyło upłynąć już trochę czasu, wciąż nie mógł się temu nadziwić. Każde inne przypadkowe spotkanie mogło skończyć się prędzej, niż na dobrą sprawę się zaczęło. Mijał przecież tak wielu ludzi na ulicach, wymieniał spojrzenia, zagadywał sprzedawców w sklepie oraz klientki w salonie Jaspera, lecz na tym to się kończyło; ci ludzie pojawiali się i znikali, przepływając obok niego niczym zjawy utkane z delikatnej mgiełki. Tymczasem coś sprawiło, że on i Jaime trwali w znajomości, a teraz nawet już przyjaźni i czasem wyspiarz zastanawiał się, czy byłoby tak nadal, gdyby poznali się w innych okolicznościach. Zwyczajnych, jeśli można tak je nazwać. Kto wie, może również szybko znaleźliby wspólny język? Może rzeczywiście jakaś nieznana siła pchała ich ku sobie? A może były za to odpowiedzialne dwa chochliki spoglądające na nich gdzieś z góry?
    — Nie znasz dnia ani godziny — zażartował, kiedy Jaime oznajmił, że sam jest zaskoczony swoim nowym hobby i wcale nie dziwił się temu, że nastolatek zamawiał jedzenie. To było szybkie i wygodne, a człowiek nie zawsze miał przecież ochotę stać przy garach, które później trzeba było jeszcze pozmywać. On co prawda jeszcze do niedawna mieszkał w domu rodzinnym i nie miał tego problemu. Monique gotowała dla całej rodziny i ciepły obiad zawsze był na stole, jednakże nie podsuwała również pozostałych posiłków pod nosy domowników i śniadania oraz kolacje przeważnie każdy robił sobie sam, przez co Jerome potrafił zadbać o siebie w tym względzie i pozostawiany na pastwę Nowego Jorku tuż po swoim przylocie, nie miał raczej zginąć z głodu.
    — Proszę, może i ja powinienem się nieco podszkolić? — zauważył ze śmiechem. — Choć jeśli chodzi o tego typu programy, to ja chętnie zostałbym jurorem, a nie uczestnikiem — przyznał z rozbawieniem i znacząco poruszył brwiami. Wiedział, o czym mówi Jaime tylko dlatego, że odkąd zjawił się w Wielkim Jabłku, oglądał zdecydowanie więcej telewizji. Na Barbadosie raczej nie było na to czasu, poza tym kto tkwiłby przed szklanym ekranem, kiedy tuż za oknem mógł obserwować słońce zachodzące nad oceanem? — Chętnie spróbowałbym tego wszystkiego, co oni tam gotują. Także wiesz, nim zdecydujesz się na zgłoszenie do kolejnej edycji, mogę zostać twoim osobistym krytykiem — podsunął mu ten pomysł i roześmiał się głośno oraz wesoło, wcale nie ukrywając, że taki układ bardzo by mu odpowiadał. Skoro Jaime zaczynał lubić gotowanie, a Jerome lubił jeść, to czyż nie mogli lepiej się dobrać?
    — Spaghetti carbonara, słyszałem, ale przyznam szczerze, że nigdy nie jadłem. To raczej nie jest typowa barbadoska potrawa, a nie mogę zbyt szybko nadrabiać kulinarnych zaległości, bo źle się to dla mnie skończy — zaśmiał się i znacząco poklepał po brzuchu. Kiedy zaś wraz z Jen otrzymał zaproszenie na coś dobrego, przypomniało mu się o czymś istotnym, czym jeszcze nie zdążył podzielić się z Morettim, ponieważ właściwie nie było okazji. — Chętnie wpadniemy. I jest coś, o czym musisz wiedzieć — oznajmił, uśmiechając się lekko. Chciał od razu powiedzieć, o co chodzi, ale nagle poczuł się dziwnie zestresowany i przejęty. Coś ścisnęło go w żołądku, a serce zabiło szybciej; Jaime był dla niego ważny i chyba po prostu chciał, żeby ucieszyła go ta nowina. — Jen jest w ciąży — wypalił w końcu na wydechu, a jego uśmiech automatycznie stał się szerszy. — Dwunasty tydzień — dodał, zaznaczając, że to początek ciąży i zamilkł, siedząc nieruchomo na swoim krześle i oczekując na reakcję, czym lekko się denerwował. Fakt, w jego związku z Jen wszystko działo się wyjątkowo szybko, ale cóż, tej jednej rzeczy wyjątkowo nie planowali, po prostu, zdarzyło się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chcąc nieco zapanować nad nerwami, skupił się na menu, ostatecznie decydując się na potrawkę z ryżem i kurczakiem, niedługo później z kolei podeszła do nich kelnerka, która przyjęła zamówienie i zaraz się oddaliła.
      — Odebrałem niedawno garnitur, mamy ogarnięte miejsce, gdzie później zjemy obiad… Także chyba wszystko jest już zapięte na ostatni guzik. Po obiedzie chcę od razu porwać Jen do takiego domku za miastem, chociaż na dwa dni, taka mini-mini podróż poślubna — wyjaśnił. — A wieczór kawalerski dopiero przed ślubem na Barbadosie, teraz ze wszystkim bym się nie wyrobił. No, chociaż ten ślub na Barbadosie chyba będzie musiał nieco poczekać… — mruknął ze znaczącym uśmiechem, nawiązując do swoich wcześniejszych słów, kiedy to informował Jaime’ego, że ten zostanie wujkiem.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  66. [Mam sklerozę i zapomniałam podrzucić odpowiedź, jak wrzucałam odpis od rudej. :D
    Bardzo Dziękuję za takie miłe powitanie Brightona. Kurczak był pomysłem Baby Yody i to jej się należą oklaski xD co do samych zwierzątek to myślę, że jeszcze trochę ich się że się kiedyś gdzieś tam pojawi. :D A Tyler serdecznie poleca rzucenie wszystkiego w cholerę, tylko może bez dramatyzmu jak u niego z siostrą w śpiączce. :D]

    Tyler Brighton

    OdpowiedzUsuń
  67. To wszystko wydawało się być po prostu szalone. Cała ta sytuacja, która miała miejsce... Jeden dzień poza Nowym Jorkiem i już tyle zdążyło się wydarzyć. Elle nie była pewna, jakie będą tego konsekwencje, ale była świadoma, że nie mogą nie powiedzieć profesorom co się stało. Zwłaszcza, że to były jedyne osoby, którym mogli tutaj zaufać. Usiadła obok Jaime’ego i pokiwała lekko głową. Przytakiwała co jakiś czas, wsłuchując się w jego słowa i uzupełniała historię swoimi spostrzeżeniami, które były raczej kosmetycznymi poprawkami, bo chciała coś... Cokolwiek powiedzieć, a nie tylko siedzieć cicho.
    - Zachowaliśmy się, jak dzieci... – westchnęła cicho, bo zdawała sobie sprawę z tego, że ona powinna być przecież odpowiedzialna. Nie dość, że była od kolegi starsza to miała już przecież rodzinę. Ok, mimo wszystko była młoda, ale powinna przede wszystkim myśleć o swoich dzieciach i ich bezpieczeństwie. Jak mogła pokusić się na coś tak nieodpowiedzialnego? – Pojedziemy złożyć zeznania – wymamrotała, marszcząc przy tym delikatnie brwi – tak, jeżeli profesorowie mogą, będziemy czuli się pewniej, ja na pewno... – uśmiechnęła się słabo i nieco wymuszenie, co było widocznie wyraźne. Nikt się chyba jednak nie dziwił, biorąc pod uwagę obecna sytuację.
    Elle nie chciała czekać. Pragnęła, jak najszybciej znaleźć się na komendzie, powiedzieć o wszystkim, co wiedzieli i jak najszybciej wrócić do Nowego Jorku, do domu.
    - Chyba nie poniesiemy żadnych konsekwencji, prawda? Nie zrobiliśmy przecież niczego niezgodnego z prawem...Żadnego włamania, kradzieży, a kłamstwo... To przecież nie jest karalne, prawda? – Trochę się martwiła, bo przecież nie mogła być karana – przecież nic nie zrobiliśmy, ba... Jakby nie patrzeć pomogliśmy im go złapać – to nie było najlepsze pocieszenie, ale może wezmą to pod uwagę i zerkną na nich jakoś łagodniej? – myślisz, że będziemy mogli od razu rano wracać? Nie chcę tu być... Jaime wiem, że już go złapali, ale cały czas czuję niepokój, taki dziwny... Tak drżę w środku i, och martwię się – wymamrotała cicho.
    Kiedy dojechali pod komisariat Elle nie była pewna, jak to wszystko będzie wyglądało. Nigdy nie zeznawała ani też nic nie zgłaszała, więc czuła się dość niepewnie. Na szczęście policjant, który zajmował się sprawą był całkiem sympatyczny, Villanelle stresowała się nieco mniej, a obecność Jaime’ego też działała na nią jakoś tak kojąco, chociaż w Sali zeznań go oczywiście nie było.
    - Mam nadzieje, że nie będziemy musieli już nic więcej dodawać e tej sprawie – oznajmiła, kiedy wypuszczono ją do poczekalni i uśmiechnęła się nieco szerzej, bo wyraźnie się uspokoiła.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  68. Gdyby dobrze się nad tym zastanowić, to Jerome nie lubił gotować dla samego siebie i podobnie jak Jaime, stawiał przeważnie na coś szybkiego i łatwego w przygotowaniu, chyba że wena na gotowanie wyjątkowo mu dopisywała i miał ochotę na coś dobrego oraz specjalnego. Sytuacja jednak zmieniała się diametralnie, kiedy Marshall gotował dla kogoś. Wtedy zawsze bardziej się starał, i cóż, tak po prostu przyjemnie było obserwować, jak druga osoba z zapałem pałaszowała podane jej danie, które okazało się smaczne i zbierało same pochwały. Wtedy człowiekowi jakoś tak od razu bardziej się chciało, prawda? A przynajmniej właśnie tak to działało w przypadku bruneta i odkąd zamieszkał z Jennifer, chętnie stał przy garach, wcale nie należąc do tego grona mężczyzn, którzy nie potrafili zagotować wody na herbatę i musieli mieć wszystko podane pod nos. Wyniósł to z domu rodzinnego. Monique była tym typem matki, która miała tendencję do rozpieszczania i wyręczania swoich dzieci, lecz jednocześnie nie brakowało jej zdrowego rozsądku i wiedziała, że jeśli będzie tak postępowała, to wychowa nieporadnych, niesamodzielnych leni. Starała się więc zachować zdrowy balans i po latach Jerome śmiało mógł przyznać, że jej się to udało.
    Uniósł prawą brew, podczas gdy lewa pozostała lekko zmarszczona, gdy Jaime roześmiał się na jego słowa, tymczasem wyspiarz mówił całkiem poważnie, nawet jeśli tonem, w którym było dużo wesołości.
    — Nigdy nie mów nigdy — zawyrokował, niby to grożąc nastolatkowi palcem. — Zobaczysz, jeszcze za parę lat zdobędziesz statuetkę i wydasz własną książkę kucharską, a nagrodę pieniężną dasz mnie, za to, że tak wspaniale sprawdziłem się w roli krytyka — wyrecytował z dużym przekonaniem i zadowoleniem pobrzmiewającym w głosie, po czym roześmiał się dźwięcznie. Mogli sobie teraz na ten temat żartować, ale jeśli Jaime miał wytrwać w swoim nowym hobby, które być może z czasem stanie się również jego pasją, to dwudziestoośmiolatek zamierzał namawiać go na wzięcie udziału w jakimś kulinarnym programie.
    — I uważaj, bo jak nam zasmakuje, to będziesz miał nas codziennie na głowie — ostrzegł go z rozbawieniem, jednakże jednocześnie coraz bardziej nabierał ochoty na takie wspólne spotkanie i uznał, że musi coś zorganizować. Może na dobry początek faktycznie zorganizują jakieś spotkanie u siebie? W końcu Jerome miał już okazję być u Morettiego, ten tymczasem nie odwiedził ich ani razu, a zdążyli przecież zmienić mieszkanie i całkiem nieźle się w nim zadomowić. Odnotował w pamięci, by porozmawiać z Jen na ten temat, bo też w najbliższym czasie miała też odwiedzić ich matka blondynki i wielce prawdopodobne, że po tej wizycie będą musieli nieco odsapnąć, nim zdecydują się na podjęcie kolejnych gości.
    W napięciu oczekiwał na reakcję młodszego bruneta i chyba nie spodziewał się aż takiego wybuchu radości. Z pewnym zaskoczeniem obserwował, jak ten wstaje i dziwnie odrętwiały, sam podniósł się z pewnym opóźnieniem, zaraz też pozwalając się uściskać i ten gest sprawił, że po jego wnętrzu rozlało się przyjemne ciepło, a na twarzy zagościł jeszcze szerszy niż dotychczas uśmiech.
    — Cieszę się, że się cieszysz, naprawdę — przyznał, również poklepując go po plecach i posłał mu wesoły uśmiech, kiedy odsunęli się od siebie na wyciągnięcie ramion. — Zostaniesz wujkiem — oznajmił mu z przywołaną szybko powagą, z powrotem siadając. — Chyba, że nie lubisz dzieci? Wtedy nic na siłę — dodał z naturalnym i lekkim uśmiechem, dobrze wiedząc, że niektórzy ludzie po prostu za małymi dziećmi nie przepadali, tak po prostu i koniec, kropka.
    — Jeszcze troszkę — odparł i skinął powoli głową na wzmiankę o ślubach, a następnie wyprostował się i zrobił miejsce kelnerce, która przyniosła ich zamówienia, życząc im smacznego. Jerome podziękował i chwycił sztuczce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie ma sprawy. Mam przyjaciela, który pracuje w firmie przeprowadzkowej. Gdyby był problem z przewiezieniem stołu, myślę, że chętnie weźmie swoją ciężarówkę i nam pomoże. Pomagał nam już, kiedy przeprowadzaliśmy się z Jen — wyjaśnił i nieco nakreślił sytuację, nim ostatecznie zabrał się za jedzenie, zaraz mrucząc z zadowoleniem, bo potrawka okazała się naprawdę dobra. A może to on po prostu nie miał zbyt wygórowanych wymagań względem jedzenia? To niestety niezbyt dobrze wróżyło karierze Jaime’ego, jeśli Jerome faktycznie miał oceniać jego dania, bo co to za krytyk, który sypie jak z rękawa wyłącznie pozytywnymi opiniami?

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  69. [Cześć! Dziękuję za powitanie i przyznam, że Jaime też jest intrygującą postacią. Może rzeczywiście trochę się zgubiła w zbyt wielkiej ambicji, choć sama by się do tego nie przyznała. : D
    Generalnie marzy mi się wątek świąteczno-sylwestrowy, więc jeśli lubisz takie klimaty, to chętnie Cię na coś zaproszę ♥]

    Yennefer

    OdpowiedzUsuń
  70. Od siedzenia nad pracą na studia, uczeniem się seriale zawsze były lepsze i tylko chyba dlatego je tam namiętnie oglądała. Miała dziwny nawyk zostawiania wszystkiego na ostatnią chwilę, ale serial obejrzany musiał być. Ba, nawet dwa razy cały sezon i powtórki, a potem mogła myśleć nad ewentualnym uczeniem się. Oczywiście nie robiła tak ciągle, bo prędko te studia by ją zżarły żywcem, gdyby się wcale do nich nie przykładała. Cieszyła się, że miała kogoś z kim mogłaby porozmawiać o serialach, niektórzy jej miłości do produkcji telewizyjnych nie rozumieli, jeszcze inni uznawali tylko ambitne kino, które ją potwornie nudziło, a cała reszta miała inne seriale do oglądania, a to co interesowało rudowłosą już niekoniecznie interesowało całą resztę. Na szczęście poznała Jaime’ego, z którym dogadywała się świetnie odnośnie seriali. Patrząc na to, jak teraz świetnie im się rozmawiało to podejrzewałaby, że krzyczała na niego na torach, gdy czekał na jadący pociąg i przed nim uciekał.
    — I potem musiał ją zabić… Sam ma pecha do dziewczyn, a one do niego. Która się z nim nie prześpi, umiera — powiedziała ze śmiechem. Cóż, to naprawdę było zabawne, a z drugiej strony trochę tragiczne. W końcu nawet ta dziewczyna z drugiego bodajże sezonu, a może to był pierwszy? Już nie pamiętała, też zakończyła swój żywot jakoś niedawno, a minęło już tyle lat od tamtych wydarzeń. Żadne nie była bezpieczna. Żadna. — Matt i Rebekah byli fajni, ale… Damon i Kol? Wiesz, jestem całym sercem za Deleną, więc… ale Damon i Kai wydają mi się ciekawsi — powiedziała po zastanowieniu. W końcu po coś mieli tą parodię pocałunku Damona i Eleny w deszczu. Świat fanfiction był ogromny i z całą pewnością znalazłaby się masa osób, które podobnie, jak Jaime lubili wspomnianą przez niego dwójkę bohaterów razem, a w zasadzie Damona szło parować dosłownie z każdym, choć niektóre związki, które ludzie wymyślali wydawały się jej być oderwane od rzeczywistości i nie mówiła tu o towarzyszącym jej chłopaku. Ale chyba za dużo siedziała w internecie i widziała zbyt wiele, zdecydowanie.
    — No ja wiem, wiem. Ale to dobrze, że postacie tak działają na ludzi. Znaczy, że serial wzbudza jakieś emocje i nie jest nudno — odpowiedziała. Tak sobie lubiła tłumaczyć odcinki seriali z postaciami, których nie mogła znieść i na sam ich widok dłonie zaciskały się w pięści. Emocje, nic więcej. — Po Berlinie, jestem gotowa na to, że i Nairobi do niego dołączy, ale… nie nie chcę, wiesz? Ona jest zbyt kochana i cudowna, aby odejść. Jak dobrze, że nowy sezon już niedługo. Nie mogę się doczekać, a pewnie i tak obejrzę całość w jeden wieczór. I pisz śmiało, jestem chodzącą encyklopedią. jeśli chodzi o seriale — powiedziała dumnie. Może nie było tok coś, z czego większość byłaby dumna, ale Carlie nie miała czego się wstydzić. W końcu każdy miał jakieś zdolności, ona umiała zapamiętać dużo szczegółów o serialach.
    Słysząc, jak ją poprawia odnośnie tytułu serialu skinęła głową.
    — Tak, chodzi mi o to — mruknęła przewracając oczami — i tyle z mojego popisywania się serialami.
    Uśmiechnęła się lekko, gdy zobaczyła Babe na jego kolanach. Cóż, dobrze było wiedzieć, że się z nią również zaprzyjaźnił. Świnka była wesołą świnką, która lubiła towarzystwo innych ludzi i Jaime najwyraźniej naprawdę przypadł jej do gustu, bo byłą jego osobą cały czas bardzo zainteresowana i domagała się uwagi bardziej niż od swojej opiekunki. A to już dość wiele mówiło.
    — Pokręciły mi się tytuły, wybacz. A „Riverdale”? Straszna tandeta, dziwne odcinki i scenariusz chyba pisany na kolanie, ale jakoś nie umiem się od tego serialu oderwać i oglądam zawsze, jak wychodzi nowy odcinek. Albo po kilku dniach, bo to jednak nie jest najważniejszy serial, raczej taki… przerywnik.

    [Jesteś serio drugą osobą, która ogląda spn, więc mega miło się wygadać. A Jack to słoneczko, które trzeba chronić przed wszystkim. Słodziak mały <3]
    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  71. [Cześć!
    Dziękuję za przywitanie i za miłe słowa również. :) Cieszę się, że Cyn się spodobała i nie odstraszyła swoją osobą.
    Jaime wydaje się być naprawdę interesujący, więc chętnie pomyślałabym nad jakimś wątkiem, jednak na ten moment nie mam sprecyzowanego pomysłu, ale możemy pomyśleć nad tym wspólnie lub odłożyć to na czas, gdy przyjdzie coś konkretnego do głowy. :)
    Jeszcze raz dziękuję za przywitanie!]

    Cynthia King

    OdpowiedzUsuń
  72. Gdyby to Caroline miała siedzieć na tej ławeczce, obserwując sklep, w tym przypadku chyba inny, bo nie przypuszczałaby, żeby Jaime z własnej chęci zatrudniłby się w Victoria's Secret, pewnie z kilka razy skorzystałaby z tego, że posiada konta na niemal wszystkich portalach społecznościowych. Nienawidziła bezczynności, więc w takim momencie pewnie zajrzałaby do pobliskich butików, kupując coś stacjonarnie, a nie kolejny raz przez Internet. Co pewnie zaskoczyłoby ją samą, ale też mamę, która nie mogła uwierzyć w to, że córka bywa kilka razy w tygodniu, w galerii i nie korzysta z tego, że sklepy znajdują się tuż obok. Po prostu Caroline nie ciągnęło do tego, żeby chodzić między wieszakami, szukać swojego rozmiaru, zrzucać ubrania z siebie i męczyć się z założeniem tych, które wybrałaby chwilę wcześniej.
    Z delikatnym uśmiechem weszła do kawiarni. Bywała tutaj o wiele częściach, niż w sklepach, do których ciągnęło mamę wraz z jej najbliższymi przyjaciółkami. Przychodziła tu albo przed rozpoczęciem zmiany, albo krótko po zakończeniu pracy. Czasami miała trudne poranki, więc cierpliwie czekała w długiej kolejce, kontrolując czas i zamawiając jedną z trzech ulubionych kaw. Ciężko bywało też wieczorami, gdy musiała być w sklepie do dwudziestej drugiej, więc korzystając z dwóch dziesięciominutowych przerw, przychodziła tutaj, kupując tyle kubków kofeiny, żeby ona i pozostałe dziewczyny dotrwały do końca.
    Wyszeptała słowo dziękuję, siadając na odsuniętym przez bruneta krześle. Który chłopak w tych czasach wykazywał się aż takim dobrym wychowaniem? Teraz istniało o wiele mniej dżentelmenów, niż za czasów młodości mamy lub babci, a może to Caroline miała takiego pecha i nie trafiała na takich mężczyzn? Jako syn Annette został tego prawdopodobnie wyuczony, bo kobieta należała do inteligentnych osób, więc pewnie dokładała wszelkich starań, żeby Jaime był taki, jaki jest. Dotykając wychudzonego obojczyka, odpięła bluzę do końca, bo w kawiarni na zimno nie można było narzekać i chociaż Caroline urodziła się w grudniu, to uwielbiała, gdy nie było ani za chłodno, ani za gorąco.
    — Zaczęłam tydzień po zakończeniu szkoły średniej, akurat zwolniło im się miejsce i zostałam zatrudniona już po pięciu minutach rozmowy z szefem — poprawiła się na krześle, krzyżując nogi. — Od tamtej pory nie zatrudnili nikogo nowego, bo powiem Ci, że to dość interesująca praca i trzymamy się tego kurczowo — zerknęła na kelnerkę zbierającą zamówienia, ale uwzględniając ruch w kawiarni, przyjdzie do nich nieprędko. — Tak, studiuję, a Tobie jak idzie na antropologii sądowej?
    Ostatnio przysiadła na kanapie, podkradając dwa ciastka i została z kobietami, aż do wyjścia Annette. Nie chciała wyjść na tą, której zabrakło domowych wypieków mamy i tylko po to zajrzała do salonu, więc opowiedziała kobiecie o całej przygodzie w The Voice of New Jork, wysłuchując z zainteresowaniem o kierunku studiów, które wybrał Jaime.
    Przed tragedią łatwiej nawiązywała kontakty z rówieśnikami, czy nawet ze starszymi lub młodszymi osobami. Była pewna, że gdyby Moretti pojawił się chociaż miesiąc wcześniej, to byłaby w stanie rozbroić go żartami, zarazić śmiechem i stać się dla niego znacznie bliższą dziewczyną, lecz brutalny ruch Oliviera odebrał jej radość życia. Może i przerwała terapię z psycholożką, ale już któryś raz uciekała spod drzwi, za którymi odnalazłaby pomoc. Próbowała samodzielnie się pozbierać, lecz za każdym razem wydawało jej się to trudniejsze, a kiedy już myślała, że stabilnie trzyma się na równym terenie, znowu w nocy dręczył ją ten sam koszmar.
    — Ruch jak w Rzymie, witajcie — stanął przed nimi kelner, który musiał mieć dwa metry wzrostu. — Dla Ciebie pewnie kawa z dodatkiem mleka i dwiema łyżeczkami cukru, prawda? A dla Pana?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fender tylko dwukrotnie zamawiała kofeinę dla siebie u tego mężczyzny, a on zapamiętał to aż zbyt dobrze. Gdyby miało to miejsce cztery lata temu stwierdziłaby, że wpadła mu w oko i kelner wkrótce poprosi ją w jakiś sposób o numer telefonu, ale teraz ignorowała jego zaczepny uśmiech. Nie dział na nią nawet błysk w oku, więc potwierdzając zamówienie, ułożyła dłonie na kolanach i próbowała zapanować nad sobą, gdyż wysoki pracownik tej kawiarni, miał takie same perfumy, jak tancerz, z którym spędziła dziesięć lat swojego życia.

      Caroline

      Usuń
  73. Jerome nie zamierzał nigdzie wypychać Jaime’ego na siłę, tym bardziej, że w ostatnim czasie chyba i tak zapewnił dziewiętnastolatkowi wystarczająco wiele atrakcji. Śmiało można było powiedzieć, że od momentu ich poznania się, aż do teraz, nieustannie robili coś znaczącego i chyba wreszcie nadszedł ten moment, w którym należało powiedzieć stop i złapać oddech. Udział w jakimkolwiek programie kulinarnym na pewno na złapanie takowego oddechu nie pozwalał, a wręcz przeciwnie, zapierał dech w piersiach, zmuszając do niebotycznego wysiłku, więc Marshall jedynie uśmiechnął się zdawkowo, nie kontynuując tego tematu. Tym bardziej, że tak czy siak, miał czerpać korzyści z nowego hobby Morettiego, prawda? Oczywiście była to myśl żartobliwa, brunet bowiem nie traktował ich relacji tak płytko, o czym Jaime bez wątpienia wiedział i czego niejednokrotnie otrzymał dowód.
    — Na pewno nie będziemy aż tak często zawracać ci gitary — zapewnił, mrugnąwszy do niego porozumiewawczo. Odkąd Marshall przeprowadził się do Nowego Jorku, cenił sobie czas, który mógł spędzić w ciszy i spokoju. W Rockfield, w jego rodzinnym domu, który nie był duży, a który jak na swój niewielki rozmiar musiał pomieścić całkiem sporo osób, dzielił pokój z braćmi i właściwie nie miał ani chwili wytchnienia. Nie przeszkadzało mu to jednak, póki nie poznał luksusu posiadania choć jednego pokoju wyłącznie dla siebie, najpierw w hostelu przy lotnisku, później w wynajmowanym wraz ze współlokatorką mieszkaniu i w końcu teraz, kiedy dzielił przestrzeń tylko z jedną osobą. Od pewnego czasu uważał zatem, że każdy człowiek potrzebował odrobiny czasu spędzonego wyłącznie we własnym towarzystwie.
    Tak, dokładnie o to chodziło w bliskich relacjach, choć może niekoniecznie? Istniało bowiem pewne grono ludzi, które potrafiło cieszyć się szczęściem również kompletnie obcych osób, mogła to być jednak wyjątkowo rzadka umiejętność i mimo wszystko zdecydowanie łatwiej było napawać się radością kogoś bliskiego; tak jakby grzało się w blasku osoby promieniującej tym szczęściem, niepostrzeżenie kradło odrobinę dla siebie. Stąd Jerome lubił uszczęśliwiać innych, na tyle, na ile potrafił. Lubił poprawiać ludziom humor, lubił widzieć uśmiech na ich twarzach i jak na mężczyznę, zdawał się być wyjątkowo empatyczny. Tę cechę odziedziczył prawdopodobnie po matce i teraz skrzętnie ją wykorzystywał, dzieląc się z innymi swoim podejściem do życia, starając się pokazać ludziom tą lepszą stronę, która każdy przy odrobinie wysiłku mógł dojrzeć. Wystarczyło tylko okiełznać strach i odchylić ciężką, ciemną i grubą kotarę, by wpuścić do zaciemnionego pomieszczenia wyraziste i jasne promienie słońca.
    Słuchał, kiedy Jaime opowiadał o swoim podejściu do dzieci i raz po raz powoli, lecz twierdząco kiwał głową, doskonale rozumiejąc obawy młodszego bruneta, bo choć sam posiadał pewne doświadczenie z małymi dziećmi ze względu na posiadanie dużo młodszego rodzeństwa, to minęło już trochę czasu, odkąd trzymał w ramionach tak kruchą istotę. I co innego, opiekować się własnym rodzeństwem, a co innego, pierwszy raz spojrzeć na własne dziecko. Jak do tej pory, umysł Marshalla tego nie obejmował i dwudziestoośmiolatek podejrzewał, że uwierzy w to wszystko dopiero, kiedy weźmie córkę bądź syna na ręce. Póki co obserwował jedynie z dnia na dzień okrąglejszy brzuch Jen, niedowierzając, że w środku rozwija się życie.
    — Nie martw się, nie ugryzie cię — zażartował, mrugnąwszy do niego porozumiewawczo. — A przynajmniej dopóki nie wyrosną mu zęby. Albo jej — dodał ze śmiechem. Nie znali jeszcze płci, na to wciąż było za wcześnie, ale prawdopodobnie podczas kolejnej wizyty u lekarza, która miała odbyć się za kilka tygodni, wszystkiego się dowiedzą. — Ale nic na siłę — zapewnił już z większa powagą i na pewien czas skupił się na jedzeniu, z przyjemnością wypełniając żołądek, który z głodu zdążył się już nieco ścisnąć i przestał jeść dopiero, kiedy Jaime wyjaśnił, skąd pomysł kupna stołu. Przełknął to, co aktualnie miał w ustach i odłożywszy sztućce na krawędź talerza, gwizdnął cicho.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zaprosiłeś ją na obiad — powtórzył za nim z chytrym uśmieszkiem, opierając łokcie na stole i stykając ze sobą opuszki palców, którymi zaczął poruszać powoli, zerkając zna dłoni na przyjaciela. — Wiesz, że skoro już powiedziałeś a, to teraz będziesz musiał wyśpiewać mi cały alfabet? — oznajmił z nutą rozbawienia w głosie, ale jego spojrzenie pozostawało nieustępliwe. — Jak się nazywa i jak się poznaliście, że teraz chcesz jej dziękować? — spytał prosto z mostu, bez owijania w bawełnę, kompletnie w tym wszystkim pomijając temat ewentualnych alergii, bo czy w świetle tego, co właśnie powiedział Jaime, miało to jakiekolwiek znaczenie? Oczywiście, że nie.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  74. Zaczynała się obawiać, że jej zbytnia otwartość może nie do końca podobać się chłopakowi i starała się przez to zachować nieco większy dystans. Ludzie często bali się wchodzić z nią w jakiekolwiek relacje i zdawała sobie sprawę z tego, jak duży ma to związek z jej gadatliwością i poruszaniem przez nią tematów, które nie do końca były odpowiednie dla początkującej znajomości. Zależało jej na tym, aby niespodziewany gość czuł się dobrze w jej towarzystwie i choć bardzo się starała, zaczynała się obawiać, że powoli przytłacza Jamie'go swoją osobą.
    - Nie, miałam dodatkowe przerwy, czasem też indywidualne nauczanie, dało się to wszystko jakoś przeżyć - uśmiechnęła się, zajmując w końcu normalną, siedzącą pozycję. Nauczyciele z prywatnej szkoły do której uczęszczała, dobrze znali jej rodzinę i nawet jeśli ta przeszkadzałaby innym w lekcji, nikt nie miałby odwagi zwrócić jej uwagi. W Nowym Jorku była w końcu anonimowa i choć innym za pewne mogłoby się to nie do końca podobać, ona cieszyła się, że jest traktowana na równi z innymi i sama może wykazać się na studiach. Lubiła się uczyć i choć nie zawsze miała wystarczająco dużo czasu na naukę, dzięki swojej bardzo dobrej i fotograficznej pamięci, całkiem nieźle radziła sobie na prawie.
    - Lubisz adrenalinę czy ma to na celu coś zupełnie innego? Nie licząc oczywiście stawania w obronie kobiet i słabszych, bo to pochwalam i sama zazwyczaj też tak robię – zaśmiała się, przypominając sobie przy tym zszokowane miny ludzi, którzy byli tego świadkiem. Mężczyźni często ją lekceważyli i aż nader często musiała wykorzystywać swoje umiejętności, aby sprowadzić co poniektórych osiłków na ziemię. Nie widziała nic złego w licznych zbrodniach, których dopuszczała się jej rodzina, ale jeśli tylko była świadkiem znęcania się nad słabszą ofiarą (niezależnie od płci) dostawała od razu białej gorączki i natychmiast reagowała.
    - Przepraszam, źle to zabrzmiało – westchnęła, podając mu papierowy ręcznik, aby przetarł mokrą od topniejącego lodu koszulkę i klatkę piersiową – Czasem zdarza mi się palnąć jakąś głupotę, powinnam kilka razy ugryźć się w język – dodała, unosząc lekko do góry jego koszulkę, aby swobodnie mógł wszystko wytrzeć. Na zewnątrz panowała zimowa aura i nie chciała, aby przemoczony wracał do domu, narażając się przy tym na jakieś paskudne przeziębienie. Na dole czekał co prawda w gotowości jej kierowca, ale nie miała pojęcia co może przyjść chłopakowi do głowy i jeśli nagle zachciałoby się mu jednak nocnych spacerów po Nowym Jorku, wolała niczym troskliwa mamusia dmuchać na zimne.
    - Dobrze jest studiować coś, co się naprawdę lubi. Widzę, że masz na to niezłą zajawkę, chyba nawet większą niż dostawanie po tej słodkiej buźce – zaśmiała się, życząc mu przy tym, aby jak najszybciej znalazł zatrudnienie i mógł w pełni poświęcić się pracy. Z doświadczenia wiedziała, że im mniej czasu miał człowiek, tym wbrew pozorom o wiele lepiej funkcjonował. Najgorszą opcją było siedzenie w domu i gapienie się w ścianę, połączone przy tym z niepotrzebnym rozpamiętywaniem wszystkiego i dołowaniem się problemami.
    - To raz, a dwa mógłbyś nie wyjść ze starcia z nimi cało. To oni nauczyli mnie jak się bić czy bronić się i są w tym naprawdę dobrzy – dodała z uśmiechem, nie wspominając przy tym, że tak naprawdę pełnią w tym mieście głównie rolę jej ochroniarzy. Ojciec w życiu nie pozwoliłby jej zamieszkać w obcym mieście, gdyby nie miał pewności, że jego córeczka ma odpowiednią obstawę i nic jej dzięki temu nie grozi.
    - Mam nadzieję, że mimo wszystko nie będziesz źle wspominał tego wieczoru. Jestem nieco pokręcona i ludzie często się tego boją, a ja naprawdę taka jestem i nie umiem inaczej, nawet jeśli próbuje być bardziej poważna. Mój kierowca czeka w gotowości, odwiezie cię w każdej chwili - uśmiechnęła się, gestem wskazując na okno apartamentu, pod którym czekał cały czas zaparkowany samochód.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  75. Nadal była nieco przestraszona, chociaż z każdą chwilą czuła się coraz spokojniej. Posterunek teoretycznie powinien działać na nią łagodząco, bo przecież to powinno być bezpieczne miejsce, a jednak wcale nie czuła się tutaj tak dobrze. Marzyła tylko o tym, aby jak najszybciej znaleźć się w swoim domu w Nowym Jorku. Zdecydowanie miała dość wyjazdów na najbliższy czas, a już na pewno sama, bez swojego męża. Przy nim czuła się jednak najpewniej i gdyby teraz był obok, przeżywałaby to wszystko inaczej, może łagodniej. Arthura nie było jednak w pobliżu i Elle wiedziała, że musi sobie poradzić bez niego. O tyle dobrze, że względnie sprawa została wyjaśniona, a przestępca złapany. Miała szczerą nadzieję, że mordercą naprawdę jest ten przewodnik, bo w przeciwnym razie ten prawdziwy zbrodniarz byłby na wolności, a to oznaczałoby, że coś nadal może jej grozić i jej rodzinie.
    - Wiem, ale to silniejsze ode mnie – wyznała zgodnie z prawdą – wiesz, już tak mam, że nie potrafię przestać myśleć – dodała jeszcze, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że nie mówi do końca jasno – to znaczy wiem, że ludzie myślą, ale ja nie umiem przestać myśleć o złych rzeczach – sprostowała jeszcze, zaciskając dłonie w pięści, bo tak w pewien sposób była w stanie zapanować nad swoimi emocjami, chociaż to i tak było trudne.
    Miała nadzieję, że gdy tylko wyjadą z tego miasteczka, to nigdy więcej nie będą musieli wracać do tego miasteczka. Miała go już po dziurki w nosie i naprawdę chciała wierzyć w to, że nigdy więcej nie będzie musiała się tutaj pokazywać.
    - Oby nie – powiedziała na jego słowa – naprawdę nie chcę tutaj już nigdy więcej przyjeżdżać. Nie chcę mieć już nigdy nic wspólnego z tym miastem – wyjaśniła, chociaż podejrzewała, że Jaime doskonale ją rozumie. W końcu to było normalne zachowanie. Kto chciałby wracać w miejsca, w których działy się takie rzeczy?
    - Wątpię, że mnie wpuszczą. Nie jestem nawet pewna czy będę mogła zabrać stamtąd wszystkie swoje rzeczy... Mogą być na nich odciski – westchnęła i spojrzała na Jaime’ego – wiem, że to głupie, ale... Chyba spytam panią profesor czy mogę spać u niej na podłodze... Jakoś, nie wiem, nie chcę być sama – wyznała marszcząc delikatnie nos. Może to było dziecinne, ale nie chciała być sama w tej chwili, a noc wydawała się w tym momencie nadzwyczaj przerażająca – po prostu boję się, że znowu ktoś wejdzie... – szepnęła, składając razem ręce i zaciskając palce na swoich dłoniach.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  76. [No niestety... Przestrzeliłam. Ale ja to nigdy nie trafię w dobry czas. XD To skoro Święta się kończą, to może jakiś bal Sylwestrowy, coś w takim klimacie? Co myślisz?]

    Yennefer

    OdpowiedzUsuń
  77. Starała się nie wracać wspomnieniami do tamtego konkursu i wycieczki. Co prawda, ciągle sobie powtarzała, że gdy tylko znajdzie odrobinę więcej czasu napisze lub zadzwoni do Jaime’ego, aby zapytać jak się czuje i czy wszystko u niego w porządku. Mówił, że pobrano od niego próbkę krwi i była ciekawa czy coś w niej znaleźli.
    Miała jednak w ostatnim czasie tak dużo obowiązków i tak wiele zadziało się w jej życiu, że naprawdę ciężko było o jakąkolwiek wolną chwilę. Pewnie mogłaby napisać krótką wiadomość, ale gdyby jej odpisał pewnie szybko by jej nie odczytała. Działo się dużo, a Elle trochę za tym wszystkim nie nadążała. Jedna tragedia za kolejną, chociaż grudzień był dla niej i jej rodziny łaskawy. Mogłaby powiedzieć, że był miłą odmianą po całym roku, który przeżyli.
    Święta zbliżały się nieubłagalnie, w tym roku postanowili z mężem, że spędzą je tylko w czwórkę. Ostatnio rodzinne spotkania nie kończyły się najlepiej, a oboje potrzebowali po prostu spokoju. Prezenty dla dzieci miała już kupione od dłuższego czasu, ale musiała kupić jeszcze jeden. Ten najważniejszy, bo dla mężczyzny jej życia.
    Dlatego wybrała się na zakupy. Chodzenie po sklepach nie należało do jej ulubionych czynności, zwłaszcza, gdy nie była pewna, czego tak właściwie szuka. Dlatego w dużej mierze po prostu chodziła od sklepu do sklepu i uważnie wszystko oglądała w poszukiwaniu tego czegoś, co wpadnie jej w oko. Chciała, aby prezent był wyjątkowy, ale to nie było tak łatwe zadanie.
    Przeglądała właśnie skórzane paski, rozglądając się jeszcze, dookoła, bo to jednak nie było coś, co chciała mu kupić. Zmarszczyła delikatnie brwi, rozpoznając znajomą sylwetkę. Momentalnie sobie przypomniała, że miała przecież napisać do niego, ale… Zapomniała. Nie znalazła wystarczająco dużo czasu i momentalnie zrobiło jej się strasznie głupio.
    — Jaime! — Uniosła rękę i pomachała mu żwawo, uśmiechając się przy tym delikatnie. Opuściła rękę i ruszyła w jego stronę — cześć! Jeju… Nie widziałam cię nigdzie na uczelni! Co tam? Wszystko w porządku? Jak się trzymasz? — Zasypała go gradem pytań, nie spuszczając z niego spojrzenia. Przygryzła delikatnie wargę, bo było jej strasznie głupio, że wcześniej się nie odzywała — codziennie sobie powtarzam, że do ciebie napiszę, ale w ogóle nie mam czasu… — powiedziała zgodnie z prawdą. Dobra, może przesadziła odrobinę z tym codziennie, ale bardzo często o tym myślała tylko ciągle działo się coś ważniejszego.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  78. We Włoszech nigdy nie umawiała się z chłopakami w obawie o to, co jej ojciec mógłby zrobić każdemu z nich, zwłaszcza jeśli któryś z nich chciałby ją wykorzystać czy skrzywdzić. Rodzina trzymała ją w pewien sposób pod kloszem, niczym unikatowy egzemplarz książki czy kruchą różę, którą bardzo łatwo jest pozbawić wszystkich płatków, tym samym zabierając jej zapierające dech piersiach piękno i cudowny zapach. Po przeprowadzce do Nowego Jorku czuła się nieco bardziej wyzwolona i wolna, ale jej kuzyni i tak chodzili za nią krok w krok, co znacząco utrudniało jakiekolwiek randki. Zdarzyło jej się co prawda spotkać z kilkoma facetami z Tindera czy wyjść na kawę z jakimś znajomym z uczelni, ale nie pamiętała kiedy ostatni raz była na kolacji w domu jakiegoś mężczyzny. Cieszyła się, że Jaime skontaktował się z nią i zaproponował ponowne spotkanie, najwyraźniej nie wypadła na poprzednim tak źle, jak się tego spodziewała. Chłopak widział ją pierwszy raz w życiu, a ona zachowywała się co najmniej dziwnie i nie miałaby mu za złe, gdyby uciekł przestraszony i słuch po nim zaginął. Obiecała sobie, że dziś będzie nieco bardziej stonowana i postara się nie poruszać tematów, które były nieodpowiednie czy niestosowne. Przy okazji postara się także nie krążyć po mieszkaniu Jaime niczym Messerschmitt, choć na to nie miała niestety zbyt dużego wpływu. Nie chciała wyglądać zbyt wyzywająco i odważnie, postawiła więc na bardzo delikatny, dziewczęcy makijaż, nie prostowała także włosów, pozostawiając je naturalnie kręcone. Nie lubiła zakładać szpilek i dopiero od niedawna nauczyła się w nich w ogóle chodzić, założyła więc wygodne adidasy, które całkiem nieźle pasowały do prostej, czarnej sukienki. Narzuciła na siebie ciepły płaszcz, aby nie zamarznąć po drodze i punktualnie o 18:00, zjawiła się pod drzwiami mieszkania chłopaka.
    - Hej, miło cię widzieć, w dodatku z niepoobijaną twarzą – zaśmiała się się, kiedy otworzył drzwi i wręczyła mu butelkę z winem – Mam nadzieję, że ten piękny zapach ulatnia się z twojej kuchni, jestem cholernie głodna – dodała i po tym jak gestem zaprosił ją do środka, zgrabnym ruchem przekroczyła próg, wieszając po tym płaszcz na wieszaku. Jak mantrę powtarzała sobie w myślach, aby zachowywać się całkowicie normalnie i niczego nie popsuć, przy okazji nie irytując swoim zachowaniem chłopaka. Nie miała zbyt dużego doświadczenia w relacjach z innymi ludźmi, nie licząc oczywiście treningów, które prowadziła. Krótkie hasła i krzyki na sali ciężko było jednak porównać ze wspólną kolacją i choć Jaime nie miał pojęcia czym zajmuje się jej rodzina i tak obawiała się, że zbyt szybko to wszystko wyjdzie na jaw, a ona znów utraci potencjalnego znajomego.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  79. Jeden grudniowy dzień, dokładniej jedna próba, banalne sześćdziesiąt minut pozostawiły więcej wspomnień, niż całe dwadzieścia jeden lat. Tak często nie powracała do przeszłości, gdy wywinęła pierwszego koziołka, chcąc dogonić młodszego brata; codziennie nie przypominała sobie tego, gdy odkryła, że Hiszpania mogłaby stać się jej drugim domem, ale szybko zmieniła zdanie, podziwiając filmy nagrywane w Japonii. Te dobre chwile nie powracały jak bumerang, bo ich miejsce zajmował tamten koszmar, pod którego wpływem, potrafiła rozpłakać się w jednej chwili, trzęsąc się jak galaretka, którą wraz z bratem popychali widelczyki, gdy mama szykowała dla nich kolorową przekąskę.
    Kelner odszedł, a ona czuła, że jest blada jak ściana, a wewnątrz aż się gotowało. Rozpalało ją w okolicach serca i chociaż oddychała tak, jak chwilę temu, to odnosiła wrażenie, jakby ktoś zaciskał sznur na jej szyi. Znajomy zapach perfum odebrał studentce jakąkolwiek moc. Co jeśli za parę sekund pokona ją strach? W gardle pojawiła się trudna do przełknięcia gula, więc dziewczyna próbowała skupić się na tym, żeby nie rozsypać się, jak te maleńkie części Lego, które przez lata składał jej brat.
    Przeczesując włosy na jeden bok, próbowała sobie wytłumaczyć, że nie ma do czynienia z Olivierem; że tego mężczyznę łączy z nieżyjącym tancerzem jedynie zapach perfum; że kelner nie rzuci się na nią, bo po pierwsze nie byli sami w tej kawiarni, a po drugie nie mógłby być potworem. Po chwili najchętniej roześmiałaby się ze swoich myśli, bo starszy o równy rok brunet również wydawał się najspokojniejszym chłopakiem w całym Nowym Jorku. Przez długie lata współpracy nie miała do niego żadnych zastrzeżeń. Nerwowo naciągnęła rękawy od bluzy na swoje dłonie i skupiła się na ułożonych serwetkach z nazwą kawiarni.
    — Ostatnio jak była u nas na kawie, to wspomniała o tym, że studiujesz kierunek, który lubisz — dalej nie spojrzała ani na chłopaka, ani nawet nie obróciła się, żeby śledzić wzrokiem kelnera. — I nie martw się, innych szczegółów nie znam. Nie opowiadała o twoim rozmiarze buta czy upodobaniach muzycznych. — roześmiała się na moment.
    Z pół roku przed tragedią, do mamy przychodziła koleżanka z pracy, inna nauczycielka, która miała syna w podobnym wieku, co Caroline. W godzinę streściła najważniejsze wydarzenia z życia nastolatka, którego dziewczyna w ogóle nie kojarzyła. Nowy Jork nie był wioską, a szkoła nie należała do najmniejszych, ale po tamtej rozmowie, widząc chłopaka w żółtych adidasach wiedziała, że nienawidzi on jajecznicy, planuje robić coś w kierunku chemii, ma najładniejszy charakter pisma z całej rodziny i najchętniej na starość osiedliłby się na bezludnej wyspie, odpoczywając od tego zgiełku.
    Panią Moretti wyróżniało to, że nie mówiła wiele o synu, nie psując mu przy tym opinii albo nie próbując umówić go na randkę z córką przyjaciółki. Kto by zaakceptował takie podchody? Chyba nikt, a coś takiego wyczytała z zachowania tamtej nauczycielki.
    — W takim razie również gratuluję, stypendium to nie jest byle coś, bo trzeba się napracować, żeby je zdobyć. — odetchnęła z ulgą, widząc że z ich zamówieniem idzie kelnerka, która zdążyła zapełnić już wszystkie kartki, a po sali, gdzieś w oddali kręcił się wysoki mężczyzna.
    Podziękowała kobiecie, patrząc to na ciasto, a to na kawę, decydując się popatrzeć na syna Annette. Nieco się uspokoiła, więc nie chciała grać takiej niedostępnej, bo kończąc terapię z psycholożką, obiecała sobie, że nie będzie dłużej kobietą, która najwięcej mówi w sklepie, rzucając najczęściej dzień dobry, dziękuję, ten rozmiar mam na zapleczu, dostarczymy dany model do sklepu, do widzenia czy miłego dnia. Chciała stopniowo otwierać się na świat i chociaż wygrała program, to dalej wolała pozostawać z tyłu, żeby nikt nie rozpoznawał jej zbyt często.
    — Akurat nie studiuję antropologii sądowej, Jaime — oblizała widelczyk z bitej śmietany, dodanej obok ciasta. — Jestem na trzecim roku wokalistyki, a już drugi rok studiuję budowę i mechanikę maszyn.

    Caroline

    OdpowiedzUsuń
  80. Spoglądała na Jaime’ego. Uważała się winna wszystkim tym wydarzeniom, które miały miejsce podczas ich wycieczki. Obwiniała się, bo gdyby nie była tak zawzięta, aby wymyślać jakieś historyjki odnośnie ich pochodzenia, może wcale nie spotkałoby ich to wszystko. Może to też miało wpływ na to, że odkładała ciągle odezwanie się do chłopaka? Oczywiście obowiązki były obowiązkami, ale ta świadomość gdzieś z tyłu głowy, mogła sprawiać, że podświadomie odkładała to ciągle na później.
    — Rodzina nie jest usprawiedliwieniem na brak wysłania, chociaż wiadomości — powiedziała zgodnie z prawdą, ale uśmiechnęła się po krótkiej chwili i pokiwała delikatnie głową — tak… Został mi jeden do kupienia. Problem polega na tym, że nie mam w ogóle pomysłu, co kupić… Święta to zawsze takie zamieszanie — powiedziała, rozglądając się dookoła. Wszędzie było pełno ludzi, którzy podobnie jak Elle poszukiwali z pewnością ostatnich prezentów. Z głośników dobiegała świąteczna muzyka, a świąteczne dekoracje sprawiały, że te święta były naprawdę bardzo wyczuwalne. Elle lubiła ten okres w roku. Miała wrażenie, że wszyscy są dla siebie milsi, bo tak po prostu wypadało, a poza tym… Odkąd miała dzieci to znowu był bardzo magiczny czas. Co prawda Matty, wciąż był malutki i nie wiele jeszcze rozumiał, ale Thea była coraz mądrzejszym, małym człowieczkiem. Dlatego też prezenty dla dzieci były pochowane, a Elle opowiadała bajeczki na temat rozdającego prezenty świętego Mikołaja wkradającego się do ich mieszkania przez komin.
    W tym roku mieli spędzić święta tylko w czwórkę, a Villanelle liczyła, że to będzie naprawdę mile spędzony czas i tej myśli mocno się trzymała.
    — A ty jak tam? Wszystkie prezenty kupione? — Zagadnęła, posyłając mu ciepły uśmiech. Poprawiła torebkę na swoim ramieniu i rozejrzała się dookoła — tutaj kompletnie nie ma nic, co pasowałoby do Arthura… Może mógłbyś mi pomóc? Nakierować gdzie są jakieś fajne sklepy z rzeczami dla facetów? Nie wiem… Jakiś czas temu kupiłam mu zegarek, więc to odpada. Tutaj jest za dużo sportowych rzeczy, a on raczej nie nosi się na sportowo — uśmiechnęła się, spoglądając na chłopaka — a później może skoczymy na kawę? I pomogę ci z twoimi zakupami! Co ty na to? —Spytała — będziemy mogli na spokojnie porozmawiać…Minęło trochę czasu, odkąd się widzieliśmy, a u mnie… Trochę się dzieje. Powiedziałabym, że trochę dużo, ale jakoś trzeba sobie przecież z wszystkim radzić… — wzruszyła lekko ramionami.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  81. Im dłużej słuchał Jaime’ego, tym mniej chciało mu się wierzyć, że ten nie przepadał za dziećmi. Choć może było to akurat złe określenie; nastolatek po prostu obawiał się, że z powodu braku wprawy może zrobić takiemu maluchowi krzywdę i Jerome wcale się mu nie dziwił, bowiem pomimo tego, że miał pewną wprawę dzięki dużo młodszemu rodzeństwu, to nie pamiętał, kiedy ostatni raz trzymał na rękach noworodka. Miałby ku temu okazję, gdyby przebywał teraz na Barbadosie. Kilka tygodni temu jego siostra urodziła zdrowego chłopca, Yoela i póki co, brunet mógł jedynie podziwiać go na zdjęciach, żałując, że nie może być teraz na miejscu, by osobiście poznać swojego siostrzeńca. Zamierzał jednak wybrać się tam, kiedy tylko nadarzy się ku temu okazja.
    Słuchał Morettiego, który opowiadał o zabawkach z niegasnącym entuzjazmem i uśmiechał się pod nosem, czując w kościach, że ten chłopak będzie świetnym wujkiem, choć może jeszcze on sam nie zdawał sobie z tego sprawy. I nagle Marshalla tchnęło dość osobliwe uczucie, uświadomił sobie bowiem, że to dobrze, wręcz świetnie, iż jego dziecko będzie miało tutaj kogoś takiego. Że nie wszyscy jego bliscy będą rozrzuceni po całym świecie, że będą również pewne osoby tuż na wyciągnięcie ręki.
    — Myślę, że będziesz jego, lub jej, ulubionym wujkiem — podsumował z szerokim uśmiechem cały wywód Jaime’ego. — Konkurencja nie będzie dorastać ci do pięt — dodał ze śmiechem, naprawdę ciesząc się, że Jaime miał do tego takie, a nie inne podejście. — Nie znamy jeszcze płci, ale Jen twierdzi, że to chłopiec. Lionel Jack Nahuel — oznajmił, przedstawiając mu imiona, które wybrali. Pierwsze po prostu się im spodobało, drugie należało do zmarłego ojca Jen, a trzecie… Cóż, tego jednego komu jak komu, ale akurat dziewiętnastolatkowi brunet nie musiał tłumaczyć i przez to uśmiechnął się nikle, nie chciał jednak teraz skupiać się na tym przykrym temacie i wykorzystał fakt, że pociągnięty za język Jaime wyjątkowo się rozgadał, z przejęciem opowiadając o swojej nowej znajomej.
    — Na kolację. Ze śniadaniem? — zażartował, znacząco poruszywszy brwiami, mając nadzieję, że nie zostanie za ten śmiały żart zdzielony. Na wszelki wypadek wyprostował się i nieco odsunął na swoim krześle, śmiejąc się pod nosem, przestał jednak błaznować, nie chcąc uronić ani słowa z tego, co przyjaciel miał do powiedzenia. — Cierpi na to samo, co ty? — podchwycił, marszcząc brwi, gdyż była to dla niego niezrozumiała kwestia. — To znaczy? — rzucił, prosząc o wyjaśnienia, gdyż poczuł ukłucie niepokoju.
    Nie mogąc się powstrzymać, posłał mu karcące spojrzenie, kiedy Moretti wspomniał o bójce. Ugryzł się jednak w język i nie odezwał ani słowem, uznając, że obrażenia odniesione w wyniku pobicia stanowiły wystarczające konsekwencje tego czynu. Zaczynał jednak rozumieć, że to Jaime był prowodyrem i podejrzewał, że zna powód tych prowokacji, uznając, że kiedyś będzie musiał z nim o tym porozmawiać. Może nawet nie kiedyś, a całkiem szybko, jeśli bowiem Jaime trafi na niewłaściwego przeciwnika, może chociażby skończyć jako warzywo (co było brzydkim określeniem, ale dokładnie obrazowało sytuację) i na jakiekolwiek rozmowy będzie wtedy za późno.
    — Bardzo zgrabnie to sobie wymyśliłeś — uznał i mrugnął do niego porozumiewawczo. — I oczywiście, że to tylko spotkanie — dodał, unosząc ręce w obronnym geście. — I specjalnie na to spotkanie pojedziemy kupić stół. Może być chociażby jutro, jak skończę pracę. Przecież nie pozwolimy, żeby Laura jadła na podłodze? — rzucił i roześmiał się serdecznie, doskonale wiedząc, że coraz bardziej sobie grabi, ale nie mógł powstrzymać się przed tymi sympatycznymi żartami, które wyrażały jego aprobatę dla tej znajomości.
    — Jest w twoim wieku? — zagadnął gdzieś pomiędzy jednym a drugim kęsem posiłku, zerkając na młodszego bruneta znad talerza. Był ciekaw tej dziewczyny, tak po prostu.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  82. [Wybacz takie opóźnienie, ale grudzień upłynął mi pod patronatem chorowania :(  I to takiego, że o przytomności umysłu mogłam zapomnieć....]- Dzień dobry - odezwał się Noah i uśmiechnął uprzejmie, kiedy drzwi otworzyły się przed nim. Szybko jednak zmarszczył brwi. Chłopak naprzeciwko podobnie wyglądał na skonfundowanego lub zaniepokojonego, Czyżby skąd się znali? Najprawdopodobniej.... tylko skąd? Coś zaczęło świtać w głowie Woolfa, gdy nagle usłyszał swoje imię - niezaprzeczalny dowód, że nie tylko się znali, ale i mieli okazję poznać swoje imiona. I wtedy padły szczegółowe dane dotyczące spotkania. Naoh skinął powoli głową.
    - Jaime - przypomniał sobie nagle Woolf i uśmiechnął się lekko. Skorzystał z zaproszenia i wszedł do środka. - Masz na nazwisko Moretti? - dodał. Spojrzał na kartkę, na której miał zapisany numer identyfikacyjny klienta i jego nazwisko. Noah westchnął, kiedy poczuł zapach obiadu. Aż zaburczało mu w brzuchu. Sam rzadko gotował, ponieważ nie miał na to specjalnie dużo czasu, a tego dnia w ogóle niewiele jadł, gdyż jeżdżenie z jego punktu do drugiego nie ułatwia spokojnego posiłku. Gdyby siedział w biurze, pewnie przynajmniej coś by zamówił.
    - Wybacz, że przeszkadzam w obiedzie, ale chyba zamówiłeś u nas obraz - dodał żartobliwym tonem i postawił dzieło na ziemi, po czym oparł je ostrożnie o ścianę. - Sprawdź, proszę, czy wszystko się zgadza... Mam nadzieję, że ci z magazynu się nie pomyli - dodał. Zwykle Noah sam brał zamówienie, które trzeba było gdzieś dostarczyć, ale tym razem paczek było zbyt wiele, a Woolf miał zbyt wiele na głowie, więc wyręczył się pracownikami tymczasowymi.
    Noah wyprostował się, rozejrzał odruchowo wokół siebie i spojrzał uważnie na chłopaka. Jaime wyglądał całkiem porządnie, mieszkał w drogiej dzielnicy w uporządkowanym mieszkanku. Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że prowadził całkiem sensowne życie i nie dał się wykończyć narkotykom. Noah czasami spotykał tych, którym kiedyś coś sprzedał albo z którymi coś brał. Większość z nich wyglądała jak personifikacja śmierci, nędzy lub biedy, a tymczasem Moretti trzymał się dobrze i nie wyglądał na skończonego ćpuna. Oczywiście pozory mogą mylić, ale tylko do pewnego stopnia. Jeśli nadal coś brał, to na pewno nei tak dużo, żeby skończyć na ulicy.
    - Nie spodziewałem się, że jeszcze na siebie wpadniemy - dodał ostrożnie. Noah zastanawiał się, czy powinien poruszyć temat tamtej przygody, czy też udawać, że pewne rzeczy nie miały miejsca. Sam Woolf stanowczo odszedł od dilerki.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  83. Podobno taki malutki człowiek wcale nie był taki ciężki w obsłudze i nie tak łatwo można było go uszkodzić, jak to niektórym się wydawało. Lęk ten nie był jednak czymś zaskakującym i towarzyszył wszystkim młodym rodzicom, którzy zostawali nimi po raz pierwszy, a jak się okazywało, również wujkom i to również nie powinno nikogo dziwić, w końcu w ostatecznym rozrachunku Jen i Jerome będą mieli do czynienia z dzieckiem codziennie, Jaime natomiast będzie pojawiał się z doskoku i nic dziwnego, że oswojenie się z małym Marshallem bądź też Marshallówną zajmie mu więcej czasu.
    Słuchając, jak Jaime dochodził po nitce do kłębka, Jerome ostatecznie parsknął śmiechem, nie wiedząc czy powinien być zadowolony z tej wizji, czy może jednak nie do końca, w końcu to on będzie musiał później wysłuchiwać czegoś w rodzaju tato, ale wujek Jaime mi pozwolił! Myśl ta sprawiła, że odczuł w swoim wnętrzu osobliwe, miękkie poruszenie. W końcu to oznaczało, że Moretti będzie obecny w jego życiu przez najbliższe lata; wszyscy doskonale wiedzieli, że małe dzieci nie zaczynały mówić ot tak i trzeba było na to czasu.
    — Cieszę się, że się poznaliśmy — powiedział niespodziewanie znad swojego talerza, kierowany przewalającymi się w jego głowie myślami o przyszłości. — Nawet jeśli to oznacza, że będziesz rozpieszczał mi dziecko — dodał już z rozbawieniem, niby to ostrzegawczo celując w bruneta widelcem.
    Na chwile odłożył sztućce i uniósł dłonie ni to w niewinnym, ni to obronnym geście, uśmiechając się przy tym zdawkowo, kiedy spostrzegł, że Jaime chyba nie do końca był zadowolony z jego niewinnych żarcików. Ale przecież co złego, to nie on, prawda?
    — Nie chwaliłeś się tym wcześniej. Koledzy ze studiów pewnie cię nienawidzą — zaśmiał się, lecz ten śmiech uwiązł mu w gardle, kiedy zdał sobie sprawę z czegoś jeszcze. — I masz to od małego? — spytał ostrożnie, nie mając wątpliwości co do tego, że Jaime będzie aż za dobrze wiedział, o co mu chodzi i do czego Jerome pije. To jednak również wiele by tłumaczyło. I jeśli Jaime mógł odtwarzać śmierć brata w pamięci niczym film w jakości full hd, który nawet po latach nie tracił na doskonałych parametrach to… To było to cholernie niesprawiedliwe.
    — Jak mnie udusisz, to z kim kupisz stół? — rzucił, szczerząc się głupkowato. — Jestem ci potrzebny. Nie możesz mnie zabić — dodał niczym bohater jakiegoś filmu kryminalnego i roześmiał się głośno, nie zważając, że przyciąga tym uwagę pozostałych klientów lokalu. Jednakże to droczenie się i dokuczanie mu było niczym innym, jak tylko wyrażaniem sympatii i radości. Tak chyba postępowała większość starszych braci, prawda? I Jaime nie miał innego wyjścia, jak tylko na nowo zacząć się do tego przyzwyczajać.
    Już, już chciał coś powiedzieć, ale pochylił głowę nad talerzem i zasznurował usta. Zdanie „To zadziwiające, ile zdążyła zrobić podczas mojej krótkiej wizyty u niej w mieszkaniu, serio.” samo prosiło się o komentarz i Jerome aż zagryzł wewnętrzną stronę policzka, by niczego nie palnąć. Walczył ze sobą tak mocno, że aż poczerwieniał na twarzy i ze świstem wypuścił powietrze dopiero wtedy, kiedy był pewien, że ani nie powie niczego głupiego, ani też znacząco się nie zaśmieje.
    — Wydaje się być bardzo ogarniętą i zaradną dziewczyną — podsumował tylko, całkiem naturalnie i zresztą szczerze, ponieważ opisana w tych kilku zdaniach Laura tworzyła w jego głowie właśnie taki obraz. — Obrus? — mruknął, postukując się palcami w policzek. — Niekoniecznie. Teraz w modzie są chyba bieżniki czy jak się to nazywa. Takie coś, co można puścić tylko przez środek stołu. Na pewno znajdziemy w sklepie jakąś miłą panią, która chętnie nam doradzi — dodał i mrugnął do niego porozumiewawczo. Choć przeważnie Jerome tego nie lubił, czasem mimo wszystko warto było zdać się na pomoc sprzedawców.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  84. Carlie tak naprawdę teraz w ogóle już nie patrzyła na czas. Nie była pewna, ile czasu już tutaj siedzą. Godzinę, dwie, a może pięć? To było w zasadzie nawet bez znaczenia, bo naprawdę bardzo dobrze rozmawiało się jej z Jaimem i nie chciała tej rozmowy kończyć, ale na siłę go zatrzymać tu też nie mogła. Z drugiej strony miała jednak wrażenie, że chłopak też dobrze się czuje w jej towarzystwie i jemu również nie przeszkadza to, że już dość długo siedzą w swoim towarzystwie cały czas nawijając o serialach, które oglądali. Rudowłosa już dawno nie miała osoby, z którą mogła tak swobodnie rozmawiać o programach, które ją interesowały i była naprawdę zadowolona z faktu, że trafiła na niego. Może przydałyby się tylko przyjemniejsze okoliczności, w których się zapoznali, ale teraz już nawet o tym nie myślała, bo nie było większego sensu, aby ciągle rozkładać na czynniki pierwsze czemu w ogóle się tam Jaime znalazł i jaki był tego powód. Grunt, że nic mu się nie stało.
    ― Dean miał szczęście, tylko dla ich bezpieczeństwa je opuszczał. Chociażby Lisa, jestem pewna, że gdyby nie to, że wtedy ją opętał demon to nadal mogliby być razem. Ale lubię optymistycznie myśleć, a ten serial za bardzo lubi ich krzywdzić, więc nawet, gdyby nie tamto opętanie, to za jakiś czas by coś się stało ― powiedziała. To było chyba nawet aż za bardzo pewne i najwyraźniej ani Dean ani Sam nie mogli pozwolić sobie na szczęście. Co było przykre, bo w końcu minęło już tak wiele lat, a oni wciąż zajmowaliby się cały czas tym samym i w dodatku jeszcze wszyscy wydawali się być nastawieni przeciwko nim. Słysząc jego komentarz odnośnie Deleny po prostu przewróciła oczami. ― Tylko Elena wszystkich traciła po kolei, miała siedemnaście lat tylko i ciężko, moim zdaniem, oczekiwać od nastolatki bycia w pełni dorosłą, a Damon… A Damon był w niej zakochany i mów co chcesz, ale dla mnie to zawsze będzie najlepsza serialowa para, jaką stworzono.
    Ten serial skończył się już ponad dwa lata temu, a jeszcze się zdarzało, że wywoływał silne emocje. Czasem, jak przeglądała Instagram czy inne social media i widziała różne komentarze od ludzi, którzy twierdzili, że są wielkimi fanami, ale nawet imion nie umieli napisać poprawnie to nie wiedziała, czy się śmiać czy płakać. W pewien sposób ten serial chyba też na dobre wpisał się do historii, bo nie podejrzewała, aby pojawił się jakiś inny, który tak bardzo złączyłby (i rozdzielił jednocześnie) miliony ludzi z różnych stron świata.
    ― Ten lód, to najnormalniejsza rzecz, jaka się w tym serialu dzieje ― powiedziała ― serio, niektóre rzeczy są tak… wzięte z kosmosu. Ronnie jest irytująca i ona raz z rudym jest, a innym razem zrywają, ja sama nie nadążam. Jedna z bohaterek za to przez długi czas mieszkała z trupem w domu… Autentycznym trupem, także tak… typowe rzeczy, które robią nastolatki w wolnym czasie. Zajmują się trupem po szkole, zamiast odrabiać pracę domową albo strzelają do ludzi z łuku.
    Riverdale było jej guilty pleasure, Carlie je po prostu lubiła i nie potrafiła przestać oglądać, choć już wieki temu pogubiła się w serialu i nie wiedziała o co w nim tak naprawdę chodzi. Spojrzała na telefon, który wskazywał dość późną porę.
    ― Faktycznie zrobiło się już późno ― zgodziła się z tym ― tak, chyba tak… A lunch bardzo mi pasuje. I masz pracę domową, musisz zobaczyć Seks w wielkim mieście. Niby od premiery minęło już… cóż wiele lat, ale serial nadal jak najbardziej aktualny ― powiedziała z uśmiechem do chłopaka.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  85. Nie krył zaskoczenia, kiedy Jaime wspomniał o chronieniu dziecka, jeszcze trochę bezimiennego, jeszcze trochę o niewiadomej płci, które dopiero zaczynało powoli rosnąć w łonie Jen i miało minął jeszcze całkiem sporo czasu, nim pojawi się na świecie. To była poważna i ważna obietnica, na której złożenie nie mógłby zdecydować się byle kto i kiedy pierwsza fala zaskoczenia minęła, Jerome uśmiechnął się pod nosem, ciesząc się, że to akurat Jaime stał mu się tak bliski. I mimo że ich znajomość rozwinęła się tak bardzo na przestrzeni ilu, ledwo trzech miesięcy? To teraz brunet nie wyobrażał sobie, by kiedyś tego niepozornego, siedzącego naprzeciwko chłopaka miało kiedykolwiek w jego życiu zabraknąć. Chciał dzielić się z nim wszystkim, co sam przeżywał i chciał równie wiele mu dawać. Jednocześnie wcale nie wstydził się tych myśli, tej znajomości, tej osobliwej więzi, która utworzyła się między nimi. Pomyślałby kto, prawda? Że to wszystko tak się potoczy. Ilekroć Jerome się nad tym zastanawiał, a zdarzało mu się to stosunkowo często, nie mógł się temu nadziwić i podejrzewał, że jeszcze długo będzie odczuwał coś podobnego.
    — Naprawdę? Nawet twoi rodzice? — spytał, nie potrafiąc już zliczyć, który to już raz, kiedy czuje się zaskoczony jakąś informacją o dziewiętnastolatku. Nie uważał, by Jaime był aż tak skryty, choć z drugiej strony brunet często powtarzał, że Jerome jest pierwszą osobą, która o czymś od niego słyszy. Okazywało się, że było niewiele spraw, o których mówił na głos. Może w ten sposób próbował poniekąd chronić siebie samego?
    Zwiesił spojrzenie, kiedy Moretti wspomniał o sztormie i pozwolił sobie wrócić wspomnieniami do tamtego dnia. Analizował go tak wiele razy, że teraz nie był już pewien czy przypadkiem nie dodał czegoś od siebie, czy nie nadpisał pewnych wspomnień, jeśli można tak powiedzieć. To, co najważniejsze, widział jednak wyraźnie. Wzrok Nahuela. Jego zaciskająca się w pustce dłoń. Momentalnie poczuł mrowienie w ręce, tam, gdzie po skórze prześlizgnęły się palce brata i krzywiąc się ze złością, nerwowo potarł to miejsce, chcąc pozbyć się tego przejmującego do głębi wrażenia.
    — Pamiętam — zgodził się z nim, zerkając na niego przelotnie, pozostając jakby nieco wybitym z rytmu, przez co wrócił do jedzenia. Skupił się na swoim talerzu, póki wspomnienia nie odpłynęły niczym wody oceany cofające się podczas odpływu i już po kilku minutach mógł wrócić do swobodnej, lekkiej rozmowy, skupiając się na Laurze i na stole, starając się już więcej nie dokuczać przyjacielowi, bo kto wie, może Jaime był gotów się na niego obrazić? Skoro jednak udało im się umówić na zakup stołu, to chyba udało mu się nie przegiąć i kolejnego dnia Jerome cierpliwie czekał, aż Jaime odbierze go spod zakładu fryzjerskiego Małeckich. Wypatrzywszy samochód chłopaka, podszedł te kilka kroków do miejsca, w którym udało mu się zatrzymać przy chodniku i wskoczył do środka, tak by od razu mogli ponownie włączyć się do ruchu.
    Już otwierał usta, żeby się przywitać, kiedy Jaime zabił mu przysłowiowego klina. Stąd Marshall jedynie poruszył bezgłośnie ustami jak wyrzucona na brzeg ryba i zamrugał szybko, starając się przetworzyć to, co właśnie usłyszał.
    — Co? — rzucił nienaturalnie wysokim tonem i odchrząknął, ponieważ musiał brzmieć komicznie. — Renifery? Adoptować? Ale że jak? I gdzie ja mam trzymać tego renifera, na balkonie?!

    [Bardzo dobrze, mi również już chodziło po głowie przeskoczenie ^^]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  86. Co ją podkusiło, żeby po ukończeniu dwóch semestrów wokalistyki podjąć się mechaniki i budowy maszyn? Ciągnęła już to drugi rok, a dalej widziała w oczach studentów malujący się szok, bo co kobieta mogła robić na kierunku, który przede wszystkim przeznaczony był dla mężczyzn?
    Odkąd nauczyła się sprawnie chodzić i mówić, ale czytanie jeszcze przysparzało niemałych trudności, biegała za swoim tatą do warsztatu. Mężczyzna miał słabość do starych samochodów, ale mała Caroline nie nazywała ich nic nieznaczącymi starociami, a prawdziwymi pojazdami z duszą, o które należało dbać z całego serca. Doskonale pamiętała Forda Mustanga z 1966 roku. To nim jeździli w niemal każde niedzielne popołudnie na piknik, słuchając francuskich piosenek. To nim przywieźli ze szpitala sześciodniowego Dennisa, śpiącego w ciemnofioletowym foteliku po siostrze. Córka Arii i Maximiliana traktowała ten samochód jak część rodziny. Wszystkich dziwiło, żeby dziewczynkę interesowały takie sprawy, bo która inna szukałaby po sklepach odpowiednich części, wymieniałaby płyn do spryskiwaczy, zwracając uwagę na panującą temperaturę i czyściłaby go w każdą sobotę? Ze względu na swoje zainteresowanie była stałym gościem w warsztacie prowadzonym przez dziadka. Do pracujących tam mechaników zwracała się wujaszku, zdobywając z prędkością światła ich młodsze lub nieco starsze serca.
    Gdyby dziadek nie zachorował na Alzheimera, postępującego z roku na rok, byłby dumny ze swojej młodszej wnuczki. Już kilkanaście lat temu podziwiał rysunki, które tworzyła w trakcie każdej wolnej chwili. Wystarczyło dać brunetce kartki i kredki, a ona była w stanie odwzorować większość samochodów. Do tej pory w pokoju Dennisa wisiały jej prace; a stworzony jako ostatni Ferrari Testarossa, zajmował szczególne miejsce tuż nad biurkiem. Istniało również prawdopodobieństwo, że po ukończonym licencjacie, dostałaby pracę związaną z kierunkiem, ale nie wszystko szło po jej myśli.
    — Czyli Twoja mama również nie opowiedziała wszystkiego o mnie? — zadała pytanie, chociaż mogłoby być stwierdzeniem, bo gdyby dzieliła się z tym, co Aria mówiła o swojej córeczce, to chłopak wiedziałby o tym, że śpiewa, a nawet wzięła udział w programie, chcąc pokonać barierę i sprawdzić, czy jeszcze do czegoś się nadaje.
    Śmiało twierdziła, że po tamtym bolesnym wydarzeniu, ocenia się bardziej krytycznie, robi to na tyle skutecznie, iż opinie z ust nieznajomych nie bolą na tyle, co ta wystawiona przez nią samą. Uważała się za najgorszą i od czterech lat podchodziła do życia, jak wystraszony lis, który robi krok do przodu, a dwa do tyłu, gdyż boi się tego, aby nie natrafić na myśliwych, którzy użyją broni bez zawahania. Dlaczego porównywała się do drapieżnego ssaka? Może dlatego, że po tym, gdy wpadła pod tamten rozpędzony samochód i znalazła się w szpitalu, gdzie natychmiast zbadano ją po kątem tego, iż prawdopodobnie została zgwałcona, została przysypana gorzkimi słowami. Najbardziej zabolało to, które wypowiedziała matka chłopaka, uważając Caroline za wredną dziwkę, która chciała wykorzystać jej syna, a teraz robi z siebie ofiarę. Od razu przed oczami pokazał jej się lis, bo przecież rude jest wredne, prawda?
    — Gdybym dalej tańczyła, to najprawdopodobniej albo nie zaczęłabym wcale żadnego kierunku, albo skupiła się jedynie na jednym — dostawiła filiżankę do warg, odczuwając ciepło kofeiny. — Teraz mam znacznie więcej czasu, grafik dopasowują mi pod zajęcia i nawet znajdzie się czas na odpoczynek. Niedługo skończę mechanikę i budowę maszyn, więc później skupię się na magisterce z wokalistyki — przerwała, robiąc dwa mniejsze łyki kawy. — Chciałam zostać mechanikiem. Nosić robocze ogrodniczki, być ubrudzoną smarem i naprawiać samochody, serio. — zaśmiała się cichutko, wiedząc o tym, że brzmi to absurdalnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele razy słyszała, że panowie odstawiający swoje perełki do warsztatu dziadka, nie oddadzą auta w ręce kobiety. Może i pracownicy byli nią zachwyceni, a ona przychodząc do tego miejsca, nie rozmawiała z mechanikami o aktualnej pogodzie, bo znała się na tym, co robili i używała odpowiedniego słownictwa, nie będąc zieloną w tym temacie.
      Może to dlatego zdała prawo jazdy za pierwszym razem? Nie wiedziała, ale mężczyźni doceniali zainteresowanie Caroline i to chyba dlatego, łatwiej było porozumieć się z nimi, niż z mamą, która najchętniej rozmawiałaby o modzie. Odbierając odpowiedni dokument i dosłownie chwilę po tym, gdy tata ogłosił, że ich dwuletnia Kia Sorento idzie na sprzedaż, a za pieniądze, które dostanie, kupi pierwszy samochód dla córki, zaprotestowała. Nie pozwoliła na to, aby pozbyć się tej maszyny, która zapierała dech w piersiach. Pogodziła się z tym, że nie dostanie Forda Mustanga, lecz nie widziała siebie w czymś innym, niż w pojeździe, który budził respekt, solidnym wyglądem i dużymi wymiarami. Ze swoim wzrostem, dokładnie z metr pięćdziesiąt siedem, wyglądała na fotelu kierowcy, jak słodki krasnal, ale dosięgała do hamulca, sprzęgła i gazu, a to liczyło się najbardziej.
      — Może jeszcze długo będę pracować w Victoria's Secret, dalej rysując samochody, a śpiewając kołysanki jedynie dla własnych dzieci — spojrzała na chłopaka, nadziewając na widelczyk kawałek ciasta, ale dalej nie unikała kontaktu wzrokowego. — A ty? Jak już skończysz studia, to co chciałbyś dokładnie robić?

      Caroline

      Usuń
  87. To spotkanie było naprawdę zaskakujące. Rudowłosa nie spodziewała się, że mogłaby poznać kogoś w ten sposób i szczerze się cieszyła, choć brzmiało to źle, że trafiła na chłopaka w tamtym momencie i nie doszło do prawdziwej tragedii. Wracając do domu, jak już była sama rozmyślała nad tym całym dniem, który był po prostu pełen różnych niespodzianek. Miała tylko nadzieję, że nie będzie musiała się martwić tym, że chłopakowi coś się może stać. Znali się niby dopiero dzień, ale w jakiś pokręcony sposób się o niego po prostu martwiła. Dlatego opcja, aby spotkali się za jakiś czas na lunch po raz kolejny czy nawet na zwykły spacer bardzo jej odpowiadała. Będą mieli na pewno o czym porozmawiać, w końcu przez tydzień zdąży się obejrzeć wiele odcinków różnych seriali, czy nawet obejrzeć coś, co już dawno widzieli, ale nie zdążyli wspomnieć o tym w swojej krótkiej rozmowie. Co prawda rozmowa sama w sobie wcale taka krótka nie była i naprawdę się rozgadali na dobre, bo jak wychodzili z kawiarni było już całkiem ciemno. Jako też, że Jaime polubił się z Babe uznała, że to będzie dobry pomysł, aby ją przyprowadzić jeszcze raz na spotkanie. Central Park był dobrym pomysłem, zwłaszcza, że musiała wyprowadzić swoją małą gromadkę, a wcale nie mieszkała daleko i w drodze na obiad będą mogli wstąpić do niej, aby zostawiła maluchy w domu, czy nawet zdecydowaliby się na to, aby zostać w mieszkaniu i samemu coś przygotować, jak byłoby im wygodniej tak naprawdę. Może nie powinna była pokazywać obcym gdzie mieszkała, ale nie czuła jakoś żadnych obaw przed tym, aby Jaime zobaczył w jakim miejscu mieszka Wheeler. Raczej nie widziała w nim seryjnego mordercy, który tylko czekałby na moment, aby ją dopaść, gdy będzie sama.
    Łatwo było ją rozpoznać w parku. Miała przyczepione do pasa trzy czworonogi, tak było jej zdecydowanie łatwiej chodzić na spacery niż mając trzy osobne smycze, których nie dałaby rady utrzymać i z daleka była dobrze widoczna w swojej czerwonej kurtce ze sztucznym futrem. Jako że spadł śnieg całość dopełniła różową, wręcz neonową czapką. Miała słabość do takich kolorów, a w wiadomości wspomniała Jaimemu, że nie będzie miał żadnego problemu z tym, aby ją wypatrzeć w tłumie ludzi, który jak co roku zbierał się w Central Parku.
    Leia i Bernie biegali sobie dookoła ganiając się po śniegu, a także zaczepiając inne psy, które były chętne do wspólnej zabawy. Jedynie Babe w swoim, a jakże!, czerwonym kubraczku dreptała obok Carlie. Wyszli na spacer dopiero kilkanaście minut temu, co było jeszcze stanowczo zbyt krótkim czasem, aby wrócić do mieszkania, ale już widziała, że bycie na zewnątrz wcale się jej nie podoba. Musiała jednak jeszcze chwilę wytrzymać zanim wróci do ciepłego domku i będzie mogła się zagrzać na swoim posłaniu, które tak naprawdę było posłaniem małego pieska, ale tego przecież nikt wiedzieć nie musiał. Odwracając się za goniącymi się psiakami dostrzegła zbliżającego się w jej stronę Jaimego.
    ― No dzień dobry! ― zawołała z uśmiechem i nawet zamachała ręką na przywitanie. Sama Babe również trochę się orzeźwiła na widok swojego nowego znajomego, którego najwyraźniej musiała zapamiętać całkiem dobrze z ostatniego spotkania. ― Chłodny dzień, huh? ― mruknęła decydując się schować ręce do kieszeni kurtki. Mimo rękawiczek było jej w nich zwyczajnie w świecie zimno.

    [To ja grzecznie przeskoczyłam już do kolejnego spotkania. :D]
    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  88. Woolf odnotował sobie, że zamówienie zostało odebrane i wszystko się zgadza, po czym podsunął do podpisania Morettiemu. Potem schował notatki do torby.- Prezenty... ciekawe, czy powinienem kupić coś siostrze... - zastanowił się nagle, a potem przewrócił oczami. Wątpił, by Jen czegokolwiek się po nim spodziewała pod choinką. W końcu nie był mistrzem terminowości i pamiętania o okazjach. Z resztą nawet nie wiedziałby, co może jej kupić. Po kobiecie w ciąży mógł się podziewać wszystkiego.
    Cóż.... stanowczo Noah nie chciał uchodzić za wygłodniałego, ale byłby głupi, gdyby odmówił i nie został na obiedzie. Nic zatem dziwnego, ze chętnie przeszedł za chłopakiem do części kuchennej.
    - Jasne... dzięki - odparł. - Byłeś ostatni na mojej liście klientów - przyznał. Tym razem spokojniej rozejrzał się wokół.
    - Nieźle się tu urządziłeś - dodał. Wyglądało na to, że Jaime żyje spokojnie, z dala od dawnych zagrożeń. A przede wszystkim z dala od narkotykowego towarzystwa. To ważne, ponieważ ludzie tego pokroju potrafią skutecznie ciągnąć w dół. Nawet jeśli spotka się ich w zupełnie innym miejscu i innych okolicznościach. Noah doskonale tego doświadczył i dlatego teraz był znacznie ostrożniejszy. Wiedział, że nie może sobie pozwolić na porażkę w Nowym Jorku. Co innego gdzieś w Meksyku. We Francji. Gdzieś, gdzie był dla wszystkich obcym przybyszem, ale nie w mieście, które uważał za swój dom.
    - Emm.... w firmie? Pewnie lekko ponad rok, ale w Nowym Jorku jestem znacznie krócej - odparł. - Wcześniej pracowałem w terenie. Wiesz... szukanie dzieł sztuki, rozmowy z klientami, wyłapywanie perełek - odparł. - W końcu postanowiłem wrócić tutaj, więc mniej wyjeżdżam, ale zdarza mi się robić za kuriera - dodał żartobliwie. Nie zamierzał mu opowiadać o mniej legalnych aspektach tej roboty. Był jedna z nielicznych w pełni wtajemniczonych osób, ale wolał uchodzić za kogoś mało znaczącego - w razie kłopotów nie byłby głównym podejrzanym.
    - A ty? Co robisz w Wielkim Jabłku? - zapytał z ciekawości i spojrzał na chłopaka uważnie.

    [No.... ale z zaległości będę wychodzić nie wiadomo jak długo :(]

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  89. Jerome nie tyle niechętnie opowiadał o sobie, co o swoich problemach. Tymi dzielił się jedynie z nielicznymi, mając pewność, że te osoby po prostu wysłuchają go bez zbędnego oceniania czy też wydawania opinii, które w ostatecznym rozrachunku niczego nie wnosiły. Stąd o tym, że miał jeszcze młodszego brata, który nie żył od dwunastu lat, na dobrą sprawę wiedziało niewiele z tych osób, które poznał w Nowym Jorku. Nie licząc Jen, była to jeszcze Emily, szefowa panny Woolf, a jego dobra znajoma oraz sam Jaime. Na nim ta krótka lista się kończyła i Marshall nie sądził, by miała w niedługim czasie się wydłużyć, gdyż śmierć brata nie była informacją, którą dzielił się w każdej rozmowie. Zapytany o to, najpewniej nie miałby problemu z odpowiedzią, lecz nie dawał ludziom żadnych przesłanek, by ci w ogóle mieli podstawy, aby pytać. I najwidoczniej podobnie robił Jaime, z tym że niemalże we wszystkich kwestiach i Jerome naprawdę doceniał to, że dziewiętnastolatek dopuścił go tak blisko siebie, o tak wielu rzeczach mu powiedział. Wyspiarz uważał, że to ważne, aby mieć w swoim życiu taką osobę i wiedząc, że w przypadku Morettiego to właśnie on jest taką osobą, czuł, jakby spoczywała na nim podwójna odpowiedzialność. Był to jednak… przyjemny ciężar, ponieważ Jaime wiele wniósł do jego życia i Jerome za nic nie zamierzał rezygnować z tej szczególnej znajomości.
    Teraz, kiedy sunęli powoli ruchliwymi nowojorskimi ulicami, słuchał tego, co brunet miał do powiedzenia o reniferach i uśmiechał się pod nosem, aż wreszcie jego uśmiech rozkwitł od ucha do ucha.
    — Adoptujemy renifery — podsumował zatem, ponieważ pomysł ten bardzo przypadł mu do gustu. — Mój będzie się nazywał Alfred — dodał zaraz, ponieważ było to pierwsze imię, jakie przyszło mu do głowy i przez to parsknął śmiechem. — Czy może jednak nie powinienem tak krzywdzić tego biednego renifera? — zdołał wykrztusić pomiędzy jedną salwą śmiechu a drugą, ostatecznie ocierając wierzchem dłoni łzy wyciśnięte rozbawieniem.
    Niemniej jednak słyszał o tego typu adopcjach na odległość i dziwił się, że wcześniej sam na to nie wpadł. Skąd jednak mógł wiedzieć, że można adoptować również renifery?! Gdyby wcześniej się o tym dowiedział, pewnie byłby pierwszym, który zgłosił się na ochotnika, stąd niezmiernie cieszył się, że Jaime nie wstydził się wyskoczyć z tym pomysłem.
    — Ale z tymi odwiedzinami, to się na razie wstrzymamy — rzucił jeszcze z udawaną powagą. — Nim ruszymy na podbój mroźnej północy, najpierw muszę przetrwać zimę w Nowym Jorku — zaznaczył, unosząc palec wskazujący i uśmiechnął się szeroko, znacząco spoglądając na swoją grubą kurtkę. Zimno wciąż było czymś, do czego musiał się przyzwyczaić.
    Wreszcie dotarli do sklepu, w którym Jerome nieco się rozpłaszczył, rozpinając kurtkę i ściągając szalik, ponieważ było przyjemnie ciepło. Odszukanie działu z meblami typowymi dla jadalni nie zajęło im wiele czasu i już po chwili krążyli pomiędzy stołami o przeróżnych rozmiarach i kształtach.
    — Spokojnie, na początek wystarczą trzy — mruknął, klepiąc Jaime’ego po ramieniu i parskając śmiechem. W końcu wystarczy, jeśli on i Jen będą mieli na czym siedzieć, prawda? Chłopak nie musiał od razu kupować całego kompletu, aczkolwiek Jerome jedynie sobie żartował, zdając sobie sprawę z tego, że jednak dobrze byłoby wybrać parzystą liczbę.
    — Taki? — zagadnął, przystając przez prostym stołem z jasnego drewna, bez zbędnych zdobień i udziwnień. Mieszkanie dziewiętnastolatka było urządzone w nowoczesny sposób, więc typowy ciężki stół raczej by do niego nie pasował. Potrzebowali czegoś lekkiego i uniwersalnego. — Spokojnie zmieścisz się przy nim z Laurą, ja i Jen też damy radę — dodał, mrugając porozumiewawczo do przyjaciela.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  90. [Może w takim razie matka by go nakłoniła, zmusiła?, załóżmy, że on by się upił i uciekał przed matką i tak wpadliby na siebie z Yen? XD]

    Yennefer

    OdpowiedzUsuń
  91. Pewnym krokiem weszła do środka, rozglądając się po pomieszczeniu. Mieszkanie faktycznie sprawiało wrażenie bardzo dużego, zwłaszcza, że było przestronne, a przy okazji urządzone bez zbędnego przepychu czy jakiś niepotrzebnych dodatków. Uwagę faktycznie przykuwała od razu antresola, ale domyślała się, że ta może pełnić rolę jakiejś bezpiecznej i intymnej przystani, której nie zamierzała przekraczać. Oszem, bywała bardzo gadatliwa i aż nader otwarta, ale mimo wszystko potrafiła się zachować i nie lubiła być przy tym wszystkim wścibska.
    - Walka z myślami też nie jest nigdy wyrównana, ale przynajmniej nie cierpi na niej twój organizm – uśmiechnęła się, zostawiając w holu trampki i torebkę, kierując się zaraz po tym od razu do stołu – Mieszkasz tutaj sam? Nie zacząłeś przez to mówić sam do siebie czy coś? Ja nie potrafię milczeć nawet przez godzinę – zaśmiała się, mając nadzieję, że nie odbierze tego jako jakiś przytyk w jego kierunku. Sama po prostu nie potrafiłaby mieszkać w kawalerce, ale to z pewnością duża zasługa jej pochodzenia. W domu rodzinnym zawsze mieszkało razem z nią kilka rodzin i nie dało się spędzić dnia bez rozmowy z wujostwem czy kuzynami. Wspólne rodzinne obiady przy ogromnym stole były jedną z tych rzeczy za którymi w Nowym Jorku tęskniła najbardziej. Mieszkała teraz co prawda z kilkoma kuzynami, ale w Wielkim Jabłku żadne z nich nie przywiązywało już większej uwagi do rodzinnej tradycji i zabiegani jadali na mieście czy u swoich znajomych.
    - Pokaż mi jak mieszkasz, a powiem ci kim jesteś – zaśmiała się w odpowiedzi na jego propozycję oprowadzenia po lokalu – Jestem gotowa, prowadź – dodała, porywając ze stołu jedną z grzanek i tanecznym krokiem ruszając w jego kierunku. Najwyraźniej Jamie był jedną z jej bratnich dusz i idealnie trafił w jej kulinarny gust. Nie mogła się doczekać aż zaserwuje jej kolejne dania, rozpieszczając przy tym jej żołądek. Zjawienie się u chłopaka kompletnie na czczo było naprawdę dobrym pomysłem i nie wybaczyłaby sobie, gdyby nie spróbowała wszystkiego, co przygotował dla niej na dziś ‘szef kuchni’.
    - Myślę, że wszystkie z nich będą idealne, tym bardziej, że te grzanki są niebiańskie – uśmiechnęła się, kończąc właśnie jedną z nich i ocierając kąciki ust z okruszków – Zdecydowanie powinieneś rozważyć jakąś własną restaurację, kiedy znudzą ci się już kości i trupy – dodała, oblizując wargi i głaszcząc się po brzuchu, dając mu tym samym do zrozumienia, że to co przygotował naprawdę było bardzo dobre – Jestem gotowa na kulinarny orgazm, który z pewnością dzisiaj mnie dopadnie – zaśmiała się, porywając jeszcze ze stołu kolejną grzankę i krewetki i posłusznie kierując się za nim, aby mógł spokojnie oprowadzić ją po swoim mieszkaniu.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  92. Carlie nie przepadała wyróżniać się z tłumu, ale nie mogła sobie odmówić kolorowych ubrań. Jej garderoba zawierała różnego rodzaju ubrania i kolory, nie ograniczała się tylko i wyłącznie do jednego, bo byłoby jej zwyczajnie smutno. Brzmiało to dość płytko, ale taka była prawda. Wierzyła, że człowiek ma wpływ na swoje samopoczucie i może je poprawić nosząc kolorowe ubrania. Nie mówiła może tu od razu o neonowych różach, które rzucały się w oczy, ale już nawet koszulka w kolorze innym niż czarny czy inne ciemne dobrze wpływała na człowieka. Najbardziej lubiła chyba żółty kolor, choć ten kojarzył się jej z wiosną albo latem, na zimę wolała właśnie róże i czerwienie. Pojęcia nie miała skąd się to u niej brało, może była po prostu dziwna, ale chyba każdy miał jakieś swoje upodobania, dziwności i takie tam, prawda? W takie zimy czasami tęskniła za tym, że nawet w grudniu mogła iść na plażę i zawsze było w mieście aniołów jakieś dwadzieścia stopni. Jednak, jak patrzyła tak teraz na swoje życie, na to wszystko co się wydarzyło, nawet te złe rzeczy, przez które chyba wypłakała cały zapas łez na przyszły rok, to za nic w świecie już by się stąd nie ruszyła. Było jej tutaj zdecydowanie zbyt dobrze.
    Uśmiechnęła się do chłopaka i westchnęła patrząc na swoje zoo. Brakowało jeszcze wylegujących się w mieszkaniu kotów, ale była pewna, że nawet i to by się znalazło tam za jakiś czas. Ewentualnie małej kózki czy czegoś jeszcze innego. Świnka była już niezłym wyzwaniem, a niedawno doszły jej dwa psy, ale była zadowolona, bo dzięki nim miała powód, aby wstać rano z łóżka, kiedy wiedziała, że nie musi się podnosić i może leżeć w nim do południa.
    ― Nazbierało się ich trochę po drodze ― przyznała z lekkim uśmiechem. Wskazała najpierw na suczkę w typie rasy cavalier king charles spaniel, była drobniutka, ale potrafiła bywać złośliwa. ― To jest Lady Leia, znajda. We wrześniu, jak wracałam z kolacji z chłopakiem to znalazłam ją przywiązaną do drzewa i już nie mogłam się z nią rozstać. A ten tutaj, to Bernie. Matt już go miał na długo zanim się z nim poznałam i zeszłam, a wszyscy jesteśmy wielką, szaloną rodzinką ― odpowiedziała patrząc na Berniego, który słysząc swoje imię nadstawił uszu i spojrzał na rudowłosą.
    ― Zaczęłam przez ciebie oglądać Mindhuntera. Jezuu, jakie to jest genialne! ― zawołała wesoło z bardzo szerokim uśmiechem. ― Jeszcze nie skończyłam pierwszego sezonu, ale jestem zachwycona. Świetnie się ogląda, jedynie żałuję, że intro nie jest ciekawsze, bo przy tym serialu mogłoby być naprawdę dobre, ale jak na ten moment to jedyna wada tego serialu.

    Carlie
    [A to dzięki Paskudzie tam się tak porobiło. ♥ Dziękuję w jej imieniu, hah! :D<3]

    OdpowiedzUsuń
  93. — Dobrze… Zatem po prostu nie mieliśmy oboje czasu — uśmiechnęła się na jego stwierdzenie, bo to było chyba najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji. Każdy z nich po powrocie z wycieczki zajął się swoimi sprawami i swoim życiem. U Villanelle działo się naprawdę wiele i trudno było się dziewczynie skupić na tak codziennych rzeczach. Powoli na szczęście wszystko się normowało, a ona w jakimś stopniu potrafiła zapanować nad tym… w jakimś stopniu.
    Pokiwała głową na jego słowa, bo rozumiała dobrze, co miał na myśli.
    — My z reguły też, ale w święta… Lubię tę tradycję dawania sobie prezentów — uśmiechnęła się — wiesz to dopiero nasze drugie, wspólne święta, ale Arthur zawsze, jak jest jakaś okazja to potrafi mnie zaskoczyć… W ubiegłym roku oświadczył mi się — na wspomnienie tamtego dnia, na jej ustach pojawił się jeszcze szerszy uśmiech — ja mu za to tego samego dnia, nieco wcześniej powiedziałam o drugiej ciąży… Miał szczęście z tymi oświadczynami, jakby zrobił to dzień później byłabym pewna, że to przez dzieci, a nie… No wiesz z miłości do mnie — wyszczerzyła się. Zdecydowanie zrobili sobie wzajemnie prezenty, których nie będą w stanie przebić. Mimo wszystko chciała mu w tym roku sprawić jakiś naprawdę świetny prezent, który będzie kojarzył mu się równie miło co informacja o ciąży, chociaż samą Elle nieco to przerażało — nasz związek jest dość… Intensywny — wyszczerzyła się do Jaime’ego zdając sobie sprawę z tego, że chłopak mógł już nie pierwszy raz zorientować się z jej wypowiedzi, że jej związek z Arthurem był… Właśnie, może słowo intensywny było w tym przypadku najbardziej właściwe?
    Elle spojrzała na bluzę, którą jej pokazał i pokiwała głową. Podobała jej się i uważała, że chłopak powinien jak najbardziej ją zakupić.
    — Krawat nie, ale może koszula… — posłała mu uśmiech i z przyjemnością skierowała się do kasy z chłopakiem, a następnie w stronę odpowiedniego sklepu.
    Spojrzała na kolegę i wzruszyła delikatnie ramionami. Od czasu, kiedy się widzieli ostatni raz wydarzyło się naprawdę dużo, a Elle… Momentami sama nie miała pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Były dni takie, jak dzisiejszy. Kiedy naprawdę czuła się dobrze i miała wrażenie, że ma jakąś kontrolę nad swoim życiem, ale innym razy… Nie umiała powstrzymać strachu i łez.
    — Szczerze? Sama nie wiem to… Dzieje się naprawdę dużo — powiedziała powoli. Nie była pewna czy chce mu opowiadać o wszystkim z najdrobniejszymi szczegółami, bo zwyczajnie nie chciała sobie psuć przy tym humoru, a ten miała dziś naprawdę dobry — to wszystko jest strasznie skomplikowane, ale wśród trudnych i… Złych momentów było też kilka dobrych — uśmiechnęła się delikatnie — nie wiem tylko czy to rozmowa do kawy, czy raczej do czegoś znacznie mocniejszego — zaśmiała się lekko, poprawiając sobie torebkę.

    Elle, przepraszamy za taką przerwę, ale jakiś gorszy czas nas złapał <3

    OdpowiedzUsuń
  94. — Muszę ci kiedyś, na spokojnie opowiedzieć całą historię — stwierdziła z uśmiechem, bo im dłużej byli małżeństwem, tym łatwiej było jej wracać wspomnieniami do początków, chociaż te zdecydowanie nie należały ani do najłatwiejszych, ani do najprzyjemniejszych. Wiedziała jednak, że najważniejsze było to, do czego ich to wszystko doprowadziło, a w tym momencie byli szczęśliwym małżeństwem. Nie zawsze zachowywali się tak, jak przystało na dwoje dorosłych ludzi (którzy w dodatku posiadali dwójkę dzieci!), ale byli ze sobą szczęśliwi i to liczyło się przede wszystkim — masz rację dziękuję! Dla ciebie też wszystkiego dobrego z okazji nadchodzących świąt! — Wyszczerzyła się wesoło do kolegi. Miała dzisiaj naprawdę dobry humor i musiałoby wydarzyć się coś naprawdę wielkiego, aby to się zmieniło.
    — Nie wiem… — wymruczała, rozglądając się dookoła. Jeszcze niedawno nie było ją stać na takie zakupy, a teraz dobrze wiedziała, że mogłaby naprawdę poszaleć — to znaczy na pewno masz rację, coś wybiorę, ale… Nie uważasz, że koszula to takie zwykłe? — Spojrzała przy tym pytająco na Jaime’ego. Na pewno koszula to był dużo lepszy pomysł niż krawat, bo Arthur raczej unikał takich elementów garderoby i zakładał je wtedy, kiedy musiał. Zdążyła to zaobserwować przez ten rok, odkąd regularnie się spotykali — i wiem, że nie muszę, ale… — zacisnęła na chwilę usta, a po chwili rozejrzała się dookoła po wnętrzu sklepu — jeszcze niedawno nie weszłabym do takiego sklepu tak po prostu… — wyznała zgodnie z prawdą — to znaczy może i bym weszła, gdyby mąż mi kilka razy nie powtórzył, że naprawdę możemy sobie na to pozwolić, ale… Dostałam spadek i nadal trochę w to nie wierzę i… Jezu to jest takie dziwne, kiedy o tym myślę — westchnęła, bo cała sytuacja miała dość nieprzyjemny początek. Spadek miał być rekompensatą za wyrządzone krzywdy wnuka zmarłego, ale prawda była taka, że testament sprawił, że Elle zyskała również kilka dodatkowych kłopotów, jednak w tej chwili nie chciała o tym myśleć — w każdym razie może wezmę koszulę i coś jeszcze? — Mówiła bardziej do siebie, bo musiała się zastanowić dokładnie nad prezentem dla ukochanego, aby ten faktycznie był idealny.
    — Mnie? — Wyszczerzyła się wesoło, miała dziś naprawdę bardzo dobry humor. Dlatego parsknęła śmiechem, przyglądając się swojemu koledze i niewinnie wzruszyła ramionami — przepraszam, mam dzisiaj jakąś głupawkę — wyznała i zerknęła na czarną koszulę, którą wybrał dla siebie chłopak — taka mogłaby się i jemu spodobać. No i jest architektem, planuje w przyszłości otworzyć swoje własne biuro projektowe. Myślałam nawet nad jakimś fajnym szkicownikiem dla niego, no ale to przecież takie banalne, prawda? — Spytała — no i jasne. Jestem za wspólną kawą, jak już uporamy się z prezentami. Może przymierzysz te koszule? — zaproponowała — powiem ci, w której wyglądasz lepiej, a jak będziesz się przebierał sama się trochę rozejrzę za czymś dla Artiego — dodała jeszcze, po krótkiej chwili.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  95. Nie znała jeszcze dobrze Jamie’go i nie wiedziała, jak często imprezuje i w jaki sposób radzi sobie z problemami, ale domyślała się, że to właśnie walka z myślami pchała go w kierunku tej drugiej, bezpośredniej walki w ręcz. Sama często spędzała jakieś gorsze chwile na sali treningowej, wyżywając się na worku i wyładowując swoją złość poprzez aktywność fizyczną. Rodzice zawsze powtarzali jej, że alkohol to najgorszy ze środków na ukojenie bólu, starała się więc ograniczać jego spożywanie do minimum, zazwyczaj pijąc jedynie na imprezach czy racząc się lampką wina do obiadu lub kolacji.
    - Nie czujesz się tutaj samotnie? Czy jesteś po prostu typem introwertyka? Ja mam zwierzaki i roślinki. Te drugie są w piwnicy, albo na oknie w mojej garderobie, lubią ciepło i nie są do końca legalne w Nowym Jorku – zaśmiała się, kończąc kolejną grzankę i rozglądając się z uwagą po kolejnych pomieszczeniach. Mieszkanie chłopaka naprawdę jej się podobało, choć ona wolała nieco bardziej kobiecy styl i przepych. Jaime był jednak facetem, w dodatku kawalerem, więc wnętrze jego mieszkania idealnie do niego pasowało, a to przecież było w tym wszystkim najważniejsze.
    - Każdy potrzebuje czasem odrobinę samotności – uśmiechnęła się, klepiąc go przyjacielsko po ramieniu w geście zrozumienia – Ja mam trochę na odwrót, kocham ludzi i uwielbiam wśród nich przebywać. Jeśli muszę zostać chwilę sama w domu to zaczynam wariować i nie wiem co ze sobą zrobić. No wiesz, czasem lepiej w ogóle nie mieć czasu dla siebie, aby nie wyolbrzymiać niepotrzebnie problemów i się dodatkowo nie dołować – dodała z delikatnym uśmiechem, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie tylko on boryka się z problemami i nikt na świecie nie jest idealny. Samotne chwile przypominały jej o rodzinie, która poniekąd zmuszona była zostawić we Włoszech, robiła więc wszystko, aby być ciągle w ruchu i nie dopuszczać do siebie ponurych myśli. Wszyscy wokół odbierali ją jako wieczną optymistkę i nawet jeśli zdarzało jej się czasem popłakiwać w poduszkę, starała się każdy dzień zaczynać z uśmiechem na ustach i zarażać pozytywną energią innych.
    - Sądząc po przystawkach i tym zapachu na pewno takie będą. Potrzebujesz tutaj jakieś pomocy? Zawsze mogę wskoczyć w twój fartuszek i przygotować jakieś dodatki czy coś – uśmiechnęła się, porywając kieliszek wina i upijając łyk alkoholu – Dziękuję, chociaż nie wiem czy potrafię przyjmować komplementy. Nie umiem zrobić sobie porządnego makijażu czy coś, jestem raczej jak chłopczyca, nie potrafię nawet porządnie chodzić w szpilkach, bo wolałam wspinać się po drzewach zamiast chodzić po klubach – zaśmiała się, wznosząc razem z nim toast, przy okazji cały czas poruszając się po kuchni w rytm muzyki – Ty też całkiem nieźle wyglądasz, te renifery są słodkie, podobnie jak cały ty – mrugnęła do niego i zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, odstawiła zarówno swój jak i jego kieliszek i porwała go za sobą za rękę w kierunku salonu, gdzie znajdowało się wystarczająco dużo miejsca, aby porwać Jamie’go do tańca.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  96. Faktycznie miała ze sobą małe zoo, ale zwłaszcza teraz było jej ono naprawdę na rękę. Miała co robić i kim się zająć, skoro teraz aż do świąt miała być sama, bo Matt był na trasie. Trochę żałowała, że musiał wyjechać z początkiem grudnia, ale wiedziała przecież na co się pisze, gdy zdecydowała się na związek z artystą. Tyle dobrego w tym wszystkim, że przynajmniej święta będą mogli spędzić w swoim towarzystwie i nikt im nie będzie przeszkadzać. Nie mogła się ich doczekać tak naprawdę, mieli spore plany, bo w końcu za jednym zamachem miał poznać pół jej rodziny, a na pewno tej najbliższej i sama również się denerwowała nie wiedząc, jak jej bliscy zareagują.
    ― Chciałabym w to wierzyć, ale była prawie północ… Kto zostawia psa o tej porze? Poza tym nie miała chipa, szukałam po różnych stronach, czy ktoś nie szuka psa, ale nie było ani jednego ogłoszenia, więc ją przygarnęłam. Matt wrzucał na Instagram wzmiankę o naszym znalezisku, ale pisali tylko ci, którzy ewentualnie by ją chcieli, a nie zamierzałam jej oddać jakiemuś randomowi, więc Leia wylądowała u nas ― wyjaśniła. Jeśli ktoś jej szukał, to najwyraźniej się poddał, ale szczerze wątpiła, że byłą zagubionym psiakiem. Po prostu próbowano się jej pozbyć. Może ktoś liczył, że kupił rasowego pieska, a okazało się, że jest ona tylko psem w typie tej rasy? Różne rzeczy chodziły ludziom po głowie, równie dobrze mogła być nieudanym prezentem. To chyba zawsze drażniło ją najbardziej, kupowanie żywych zwierząt na prezent, a potem pozbywanie się ich w taki sposób. Zaśmiała się, gdy powiedział o alpace. O tym jeszcze nie myślała! ― Wyobrażasz sobie mnie wychodzącą na spacer z alpaką? Raczej nie miałabym na nią miejsca w apartamencie, ale zapamiętam sobie, jak kiedyś zdarzy mi się przenieść z mieszkania do domu ― powiedziała rozbawiona. Biegająca po ogrodzie alpaka byłaby śmiesznym widokiem. Wiedziała, że ludzie hodują je ot tak po prostu, aby mieć, ale sama chyba by się na to nie umiała zdecydować. Lubiła mieć świnkę, na niej zamierzała poprzestać.
    ― Oglądam, oglądam. Czasem ciężko się oderwać.
    Bardzo polubiła ten serial, o wiele bardziej niż się spodziewała. A tymczasem trafił w stu procentach w gusta rudowłosej i coś czuła, że niedługo będzie mogła z tego zrobić niezłą powtórkę, bo serial był tego naprawdę wart, a poza tym lepiej połączy ze sobą wszystkie wątki. To zdecydowanie nie był serial, który mógł lecieć w tle, a trzeba było się skupić na nim, a to nie zawsze się jej udawało, więc powtórzenie go będzie dla niej czystą przyjemnością.
    ― Tego chyba nie widziałam, ale faktycznie czasem mam tak z różnymi aktorami. Choć niektórzy aktorzy grają w tylu filmach, że człowiek nie wie, jak te postacie się nazywają, a po prostu zawsze mówi się o nich imieniem aktora ― zauważyła z lekkim uśmiechem. ― Tak, tak widziałam. Też bardzo fajne, jakbyś miał chwilę czasu to koniecznie włącz. Nie takie typowe… wampiry, jakby się mogło wydawać.
    Nie chciała zbytnio rozwodzić się nad serialami, bo prawdę mówiąc ten temat mogli może nie szybko wyczerpać, ale chciała chyba czegoś więcej niż tylko serialowych, luźnych pogaduszek. Nie zamierzała na nic oczywiście naciskać, bo to nie było w jej stylu. Być może ta relacja sama z siebie przejdzie na wyższy stopień niż tylko omawianie nowych seriali?
    ― A jak ci idzie na studiach? Ja chyba mam dość, ale pocieszam się, że to już ostatnie parę miesięcy i niedługo będę panią magister ― zaśmiała się. Faktycznie, jeszcze chwila i nim się obejrzy będzie już po studiach, z dyplomem i oby dobrą, fajną pracą. ― Bernie! Wracaj tu! ― zawołała za psem, kiedy ten odbiegł zbyt daleko. Przez chwilę jej nie słuchał, jakby drażnił się z dziewczyną, ale w końcu, jak za drugim razem go zawołała przybiegł z powrotem.
    ― Wybacz, czasem lubi tak uciekać i się drażnić. Jeszcze jakbym miała go gonić ― wyjaśniła przewracając oczami i zapinając mu jednak smycz, aby tym razem już nie zwiał.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  97. — Wydaje mi się, że tak — zaśmiała się i wcale nie odebrała tego tak, że Jaime nie chciał spędzić z nią jednego ze swoich wolnych wieczorów — tak, dokładnie jest tak, jak mówisz. Jakbym miała zagłębiać się we wszystkie szczegóły… Nie wiem czy wystarczy jeden wieczór na taką opowieść, chociaż nie powiem, momentami zachowywałam się, jak skończona idiotka — przyznała zgodnie z prawdą — i nawet nie próbuj zaprzeczać, naprawdę, miałam chyba jakieś… Nie wiem, zaćmienie mózgu. Pokłóciliśmy się i postanowił mi nie pomagać — zaśmiała się, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, jak żałośnie może to brzmieć, zwłaszcza dla studenta antropologii. Dobrze wiedziała, że nie mogła się pokłócić z własnym mózgiem, ale cóż… Naprawdę miała wrażenie, że w pewnych momentach miała jakieś zaćmienia.
    To wszystko było jednak już przeszłością, a ona była w tym momencie szczęśliwa, chociaż w jej życiu pojawiło się naprawdę dużo problemów, wiedziała dobrze, że wróci do domu do męża i dzieci, że zjedzą wspólnie kolację, zajmą się dziećmi, a później spędzą miło wieczór we dwoje, tak po prostu, jak przystało na kochające się małżeństwo.
    — Tak, zdecydowanie koszula to lepszy pomysł niż skarpetki — zaśmiała się i pokiwała delikatnie głową, słysząc od niego życzenia — dziękuję, na pewno będą spokojne. W tym roku jesteśmy tylko we czwórkę. Ja, Artie i dzieci. Będzie idealnie — uśmiechnęła się, bo było w tym coś dobrego. Naprawdę miała dość wszelkich rodzinnych spotkań. Jej rodzina nie należała do normalnych, za każdym razem coś się działo podczas takich uroczystości, a ona i jej mąż mieli tego po postu dość. Pokręciła szybko głową — ja nawet nie znałam tego człowieka… Cholera to kolejna opowieść na dłuższy wieczór. Ostatnio trochę się takich opowieści nazbierało — westchnęła, ale o tym akurat mogła powiedzieć teraz — to trochę gorzko-słodka historia… Miałam jakiś czas temu całkiem dobrze płatną praktykę u przyjaciela Arthura… Ogólnie to wszystko było w porządku, później miałam przerwę bo urodziłam Matty’ego, ale schody zaczęły się od mojego powrotu. Uparłam się, że chcę wrócić nieco wcześniej… Wysłali mnie na spotkanie w celu podpisania umowy — zacisnęła na chwilę wargi, bo wspomnienia tamtego dnia nie należały do najprzyjemniejszych — prawie się udało… Byłam taka szczęśliwa, bo udało mi się zdobyć kontrakt na kilkaset milionów dolarów, ale ten facet myślał, że w zamian za to, że on podpisał umowę, ja z nim pójdę do łóżka — wzdrygnęła się na samą myśl. Zdecydowanie uprościła całą tę historię i nie wdała się w szczegóły — facet podarł umowę i zadzwonił do prezesa nim ja to zdążyłam zrobić, zrobiła się awantura… W jego oczach powinnam się cieszyć, że ktoś chce mnie przelecieć, bo, jak to powiedział… Tamten biznesmen mógł mieć każdą modelkę, a ja mu wpadłam w oko, więc powinnam być wdzięczna — prychnęła wywracając oczami. Nie wdała się w szczegóły kolejny raz, bo tamta kłótnia wyszła mocno poza relacje zawodowe i skupiła się mocno na niej i jej rodzinie — Arthur i prezes się przyjaźnili do czasu… Pogadał z jego dziadkiem opowiedział mu, co się stało i jak zostałam potraktowana. Długo nic się nie działo… Aż pewnego dnia dostałam pismo o odczytaniu testamentu — pokręciła lekko głową, bo nadal w to nie wierzyła — to przykre, że jego dziadek zmarł, ale… W końcu dostałam od życia coś innego niż kop w tyłek — wymamrotała wzruszając delikatnie ramionami — to taka bardzo przyspieszona i skrócona historia.
    — Spinki to dobra myśl — uśmiechnęła się. Może powinna kupić coś więcej poza samą koszulą właśnie. Spinki nie były złym pomysłem — nie wiem nigdy nie lubiłam kupować prezentów, zawsze się boję, że nie trafię… Ale jak już się uda to uwielbiam oglądać tę radość na twarzy ludzi, którzy te prezenty dostają — powiedziała i uśmiechnęła się szeroko, kiedy Jaime zgodził się jednak na przymierzenie koszul.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy on poszedł w stronę przymierzalni, Elle ruszyła w głąb sklepu w poszukiwaniu czegoś idealnego dla swojego męża.
      — Wyglądasz genialnie — oznajmiła kiwając z uznaniem głową. Ona sama trzymała w rękach skórzane, eleganckie pudełko z piórem wiecznym — ja prezent też znalazłam, to znaczy jeden z jego elementów, ale misja można powiedzieć, że została zakończona sukcesem — powiedziała z uśmiechem, machając ręką z pudełeczkiem, które trzymała mocno w swoich palcach.

      [Dziękuję i bardzo mi miło! Przeczytałam komentarz i zdecydowanie muszę sobie z Jaime'm pogadać trochę od serducha!]
      Villanelle

      Usuń
  98. [Cześć i (w końcu) dziękuję za powitanie.
    Przyznam, że już jakiś czas chodzi za mną postać, która wychowywałaby się w cyrku. To chyba po jakimś odcinku CSI. :D
    Twoja karta jest niesamowicie estetyczna i wydaje się wizualnie dopasowana do postaci, bardzo lubię takie dopasowania. (:]
    Blue Hale

    OdpowiedzUsuń
  99. — W ogóle to możemy sobie darować festiwal bezalkoholowego piwa, chyba, że będziesz chciał, ja w każdym razie sięgam już czasem po normalny alkohol — uśmiechnęła się delikatnie, zerkając na swojego kolegę — akurat sam moment poznania się był dość naturalny, ale to faktycznie opowiem ci po prostu kiedyś, jak będziemy mieli więcej czasu, bo nie lubię przerywać opowieści w połowie — zaśmiała się cicho. Miała, co prawda teraz trochę czasu, ale zdecydowanie nie była to wystarczająca ilość, na zagłębienie się w tę konkretną opowieść.
    Przypatrywała się wieszakom w poszukiwaniu jakiegoś idealnego prezentu dla swojego męża, ale z ubrań nic szczególnego nie wpadło jej w oko. Skupiała się głównie na spoglądaniu właśnie w wywieszone na wieszakach ubrania, kiedy opowiadała, co takiego spotkało ją podczas stażu. Cała sytuacja i okoliczności były ciężkie, ale fakt, że dziewczyna była już w trakcie terapii u psychologa, od razu dostała odpowiednią pomoc. Czasami wciąż nie czuła się tak samo pewnie, jak wcześniej. Było jednak w tej chwili i tak dużo lepiej, niż na samym początku. Była wdzięczna, że Jaime nie komentował w szczególny sposób tego, co mówiła. A jedyny komentarz był… Naturalny. Nie oczekiwała od niego żadnego pocieszanie czy czegoś w tym stylu, bo zwyczajnie tego nie lubiła i cieszyła się, że Moretti powiedział tylko tyle.
    — Tak… Tak chyba właśnie było — uniosła kąciki ust w słabym uśmiechu, wzruszając przy tym ramionami. W zasadzie nie interesowało ją to w tym momencie jakoś szczególnie — chociaż wnuczek nie jest, aż tak niezadowolony jak jego ojciec — westchnęła, bo to był akurat większy problem. Z Blaise’m względnie się dogadywała, pomimo całej tej chorej sytuacji — w każdym razie mam pomysł, co z tym zrobić. No wiesz… Skoro przytrafiła się taka okazja, nie można jej zmarnować.
    — Widzisz mówiłam, że jak będziesz przymierzał to na pewno coś znajdę — uśmiechnęła się, chociaż nadal rozmyślała, co jeszcze mogłaby mu do tego dokupić. Jaime jednak i tak dużo pomógł, bo pewnie bez niego, nie trafiłaby akurat do tego konkretnego sklepu — tak myślę, że kawiarnia to idealne miejsce — pokiwała twierdząco głową, chowając portfel i pudełeczko do torebki, gdy odeszli od kasy. Automatycznie poprawiła też paski od torebki na ramieniu. Ruszyli powoli w stronę jednej z kawiarni znajdującej się w galerii, a kiedy dotarli na miejsce i wybrali jeden ze stolików, Elle od razu odłożyła torebkę i płaszcz na jedno z wolnych krzeseł.
    — Wiesz uznałam, że skoro dostałam szansę pojawienia się tam jeszcze raz, to nie bez powodu… Chcę dać pracującym tam kobietom poczucie bezpieczeństwa. Dopilnować, żeby nigdy więcej taka sytuacja nie miała miejsca. Jeszcze dokładnie tego nie rozpracowałam… Nie mam pojęcia o zarządzaniu, ale chcę znaczną część pieniędzy przekazać na organizacje wspierające praw kobiet — powiedziała z uśmiechem. Może ona nie dostawała od życia za wiele dobroci, ale sama zamierzała mimo wszystko zrobić coś dobrego dla innych i mieć satysfakcję z tego, że coś robi, że po tym jak sama została potraktowana, być może, będzie mogła pomóc komuś innemu — ale mniej o mnie, więcej o tobie. Opowiadaj, co się działo przez ten czas — uśmiechnęła się pogodnie, zastanawiając się nad tym, co takiego chce zamówić.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  100. Było jej naprawdę przykro, gdy znalazła Leię. Skulona, zupełnie sama pod drzewem tylko czekała, aż ktoś przejdzie obok i się nią zainteresuje. Dziewczyna nie potrafiłaby jej zostawić samej nawet w klinice, gdzie mieli się nią zająć, a następnego dnia popołudniu już była w swoim nowym domu u niej. Tamta noc była ciężka, a teraz Leia miała naprawdę dobry dom i towarzystwo, z którym od razu załapała kontakt. Przynajmniej nie musiała trzymać świnki i psa oddzielnie, przy pracy, a także studiach ciężko było raczej cały czas mieć oko na to, co dzieje się w mieszkaniu. Chociaż tyle, że ten problem miała z głowy. Co nie oznaczało, że było całkiem kolorowo, ale to już była zupełnie inna historia.
    ― Może podpowiem rodzicom, aby kupili alpakę. Albo lamę. Wiesz, mają duży ogród na zewnątrz, więc taka alpaka czy lama na pewno byłaby szczęśliwa ― powiedziała rozbawiona. Pewnie jej mama trochę mniej by się cieszyła, gdyby jej zżerała kwiatki, ale to była całkiem zabawna wizja. Wiedziała za to, że będzie musiała się wybrać w jakiejś miejsce, gdzie mieli właśnie te zwierzęta. Ciekawie byłoby je poznać, a może faktycznie kiedyś, gdy już będzie miała warunki, kupiłaby alpakę? W końcu ludzie dość często kupowali je jako zwierzęta i normalnie się nimi zajmowali. ― Przez ciebie będę poważnie o tym wszystkim myśleć. I jak ją kupię, to całą winę zwalę na ciebie ― ostrzegła z uśmiechem. To byłoby zabawne, gdyby faktycznie ją kupiła. Jaime wtedy będzie mógł się czuć w stu procentach winny tego zakupy, którego ewentualnie dokonałby rudowłosa.
    ― Ja tak mam z Nicholasem Cagem. Po prostu… gdzie by nie grał to widzę aktora, a nie postać. A Jasona bardzo lubię, jest taki… sama nie wiem, po prostu fajny ― stwierdziła. Co prawda filmy akcji nie były jej ulubionymi, raczej średnio za nimi przepadała, ale czasami zdarzało się jej coś obejrzeć. Raczej nie mogła powiedzieć, że jest fanką Jasona, bo tego nie wiedziała. Widywała go raz na ruski rok podczas jakiegoś filmu i to zawsze było na tyle, nigdy nic więcej. Ale przyjemnie się na niego patrzyło no i po prostu dobrze grał, a to było również ważne.
    ― Brzmi znajomo, ostatnio sama nie wiem w co mam włożyć ręce ― powiedziała wzruszając lekko ramionami. Jeszcze musiała się wbić ponownie w rytm uczelni. ― Miałam krótką przerwę w listopadzie, jeszcze trochę musi minąć, abym przywykła do studenckiego życia. Muszę ogarnąć jakiś zajebisty projekt, który zwali wszystkich z nóg. Jak… nie wiem, jak dajmy na to jakieś kabiny turystyczne w jakimś fajnym miejscu. Nie miałam ostatnio głowy, aby nad tym wszystkim posiedzieć, a kończy mi się mimo wszystko czas ― odpowiedziała z westchnięciem. Jeszcze nie była pewna, co chce zrobić, ale zacząć musiała już teraz. Przez ostatnie tygodnie skupiała się głównie na sobie, a uczelnię odłożyła na bok. Nawet myślała, czy nie przełożyć tego na kolejny rok, ale chciałaby mieć wszystko już z głowy i po prostu pożegnać się z uczelnią i zacząć całkiem nowy etap w życiu.
    ― Święta spędzasz w Nowym Jorku, czy gdzieś wyjeżdżasz? ― spytała zerkając na chłopaka. Bernie szedł niezadowolony obok niej, w końcu nie mógł już biegać dookoła, jak Leia. Babe za to cały czas oglądała się na chłopaka, najwyraźniej naprawdę go zapamiętała. ― Polubiliście się wtedy, Babe nie mogła przestać o tobie mówić ― zażartowała.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  101. Z sali wyproszono go o dwudziestej krótkim koniec odwiedzin, a on nie miał siły protestować. Jennifer spała, bądź udawała, że śpi, więc podniósł się z krzesła, przelotnie zerkając na stojącą w progu pielęgniarkę, tą samą, która pojawiała się tutaj wcześniej. Najwyraźniej chciała się upewnić, czy Marshall posłucha i rzeczywiście wyjdzie, chyba jednak nie spodziewała się, że jej prośba zostanie tak bezproblemowo spełniona, bowiem kiedy mężczyzna mijał ją bez słowa, wysoko uniosła brwi. Odprowadziła go spojrzeniem, a kiedy zniknął na korytarzu, cicho zamknęła drzwi i zaczęła kręcić się przy szpitalnym łóżku, doglądając wszelkich przyrządów oraz zmieniając kroplówkę na nową.
    Znalazłszy się na korytarzu, nie wiedział, co ze sobą zrobić. Miał pojechać do domu? Sam? Nie był do końca pewien, czy chciał spędzić najbliższe godziny bez jakiegokolwiek towarzystwa, jednakże nie wiedział również, czy byłby w stanie z czyimkolwiek towarzystwem sobie poradzić. Od podjęcia decyzji uratowała go przemykająca korytarzem położna.
    — Przepraszam — zaczepił ją. — Od której zaczynają się odwiedziny?
    — Od ósmej, proszę pana — odparła, zwalniając kroku, lecz nie zatrzymując się. — A teraz proszę już stąd uciekać! — upomniała go, wołając przez ramię.
    Tym zagraniem kupił sobie około trzydziestu sekund. Trzydzieści sekund, w czasie których nie musiał decydować, co dalej. Czuł się wyczerpany i zagubiony. W głowie miał pustkę. Chyba po raz pierwszy w życiu był gotów na to, by ktoś wziął go za rękę i poprowadził, pokazując, co może i co powinien teraz zrobić. To dlatego bezradnie rozglądał się po korytarzu, lecz ten był opustoszały. Nigdzie nie widział rodziny Jennifer, ale akurat za nią nie tęsknił – były to ostatnie osoby, które chciałby w tej chwili oglądać.
    — Jerome?
    — Merida.
    Odwrócił się na dźwięk swojego imienia, skupił spojrzenie na lekarce prowadzącej ciążę Jen i na osobie, która tę ciążę zakończyła. Poniekąd. Wiedział, że doktor Spellman zrobiła wszystko, co w jej mocy i był jej za to niezmiernie wdzięczny, jakkolwiek nie potrafił teraz tego wyrazić. Ratowała jego żonę i dziecko, z tej niesprawiedliwej batalii jedynie połowicznie wychodząc zwycięsko.
    — Idź do domu. Odpocznij — poprosiła łagodnie, zbliżając się do niego. — Niedługo będziecie musieli podjąć kilka trudnych decyzji — urwała, odszukując jego oczy i pozwalając, by ich spojrzenia się skrzyżowały. — Choć… Najprawdopodobniej ty będziesz musiał je podjąć — poprawiła się, nie mogąc go oszukiwać. Coś w jego oczach mówiło jej, że nie powinna tego robić, nie powinna silić się na łagodność i delikatność. Jakże by mogła, skoro zostali odarci z tego wszystkiego? Skoro to, co ich spotkało było tak brutalne i okrutne, iż bluźnierstwem byłoby zamydlanie im oczu? Porozmawiali jednak, krótko i rzeczowo, aż rudowłosa kobieta pomogła mu w podjęciu decyzji.
    — Zamówię ci taksówkę.
    Pozwolił jej na to, tak samo, jak pozwolił zaprowadzić się na dół i wsadzić do czekającego pod szpitalem pojazdu. Nie znała ich adresu, więc jedynie zatrzasnęła za nim drzwi, licząc na to, że ostatecznie Jerome trafi do domu. On jednak nie podał kierowcy nazwy ulicy, na której mieszkali razem z Jen, odruchowo każąc zawieść się pod blok Jaime’ego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedział, czemu zdecydował się do niego pojechać. Chyba nie chciał zostać sam. Kiedy jednak wślizgnął się na klatkę schodową, korzystając z tego, że ktoś pozostawił niedomknięte drzwi i nie musiał korzystać z domofonu, długo wahał się przed naciśnięciem guzika przyzywającego windę. Aż znalazł się na górze, na odpowiednim piętrze, przed drzwiami do mieszkania dziewiętnastolatka. Spędził przed nimi dobre pół godziny, nim zdecydował się zapukać. Niezbyt głośno. Jakby to los miał zadecydować, czy Jaime usłyszy i otworzy, czy może jednak nie. A może w ogóle nie było go w domu? Jerome nie wiedział, czego bardziej by sobie życzył. Miał wrażenie, że zaraz zacznie krzyczeć, niezależnie od tego, co miało nastąpić. Czuł, że z jego gardła uleci rozpaczliwy skowyt, obojętnie, czy drzwi się otworzą czy pozostaną zamknięte, ponieważ teraz już nic nie miało znaczenia. Nic nie mogło cofnąć czasu, odwrócić biegu wydarzeń, a on sam nie mógł obudzić się z tego dziejącego się na jawie koszmaru.
      Odwrócił się, czując pewną ulgę, lecz kiedy już kierował się w stronę windy, drzwi skrzypnęły. Zamarł w pół kroku. Mógł odejść bez słowa, zniknąć za załomem korytarza. Ale czy chciał?
      — Ja… — urwał, odwracając się w stronę Morettiego i przełknął z trudem. — Ja nie wiem, co tu robię — wyznał bezradnie, nie wyobrażając sobie, by użyć tych dwóch słów, które w mgnieniu oka wyjaśniłyby wszystko. — Chyba nie miałem dokąd pójść. Nie mogłem wrócić do mieszkania — mówił gorączkowo, unikając patrzenia na przyjaciela. Wiedział, że wystarczy jedno pochwycone spojrzenie, by tu, na środku korytarza, rozsypał się w pył. Postąpił krok na przód, zachwiał się i potrząsnął głową. Gardło miał ściśnięte, a w jego wnętrzu się kotłowało, nagle poczuł przeogromny strach. Wiedział, że już dłużej nie jest w stanie się trzymać. Z trudem trzymał w garści te wszystkie elementy, które składały się na jego osobę, uginał się pod ich ciężarem i wiedział, czuł, był przekonany, że zaraz upuści to wszystko na podłogę, pozwoli się temu rozsypać. Chciał jednak zrobić to w bezpiecznym miejscu. Za zamkniętymi drzwiami. Tam, gdzie ktoś pomoże mu schylić się i wyciągnąć spod kanapy to, co akurat tam się poturlało.
      — Jaime — to dlatego jęknął błagalnie, posyłając mu rozpaczliwe spojrzenie, choć sam się nie ruszył. Nie był w stanie. Potrzebował pomocy już teraz, już teraz bowiem poukładane z trudem życie wyślizgiwało mu się z rąk.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  102. Kiedy Jaime go objął, Jerome aż cały zadrżał, by następnie sztywno znieruchomieć. Od kilku dobrych godzin nikt go nie dotykał; czyżby wszyscy bali się do niego podejść, widząc, w jakim jest stanie? A może to on odpychał od siebie ludzi? Wyrzucił dziadków Jennifer z korytarza i kłócił się z pielęgniarkami, nawet ze swoją żoną nie potrafił się porozumieć, jakby w ułamku sekundy runęła wieża Babel i pomieszały się ich języki. Dlatego teraz, czując na sobie ciepło drugiego człowieka, tak bliskiego jego sercu człowieka, był bliski rozsypania się, ledwo stojąc na trzęsących się nogach. Bezwiednie oparł część swojego ciężaru na nastolatku, łaknąc tej chwili wytchnienia; wisiał nad przepaścią, kurczowo trzymając się palcami ostrej krawędzi, wbijając paznokcie w miałką ziemię, aż w końcu ktoś podał mu dłoń, pozwalając na rozluźnienie mięśni i uspokojenie oddechu. Jednakże napięcie opuszczające jego ciało groziło również pęknięciem tamy, za którą pieniła się i kotłowała wezbrana woda, co nie mogło mieć miejsca tutaj, jeszcze nie teraz.
    Skinął głową, kiedy Jaime poprosił, by weszli do środka i z trudem poruszył ciężkimi, jakby zrobionymi z ołowiu nogami. Pokonał jednak tę niewielką odległość, a wraz z trzaskiem zamykanych gdzieś za jego plecami drzwi odetchnął głęboko i mocno zacisnął powieki, opadając na kanapę. Zaraz skulił się na niej, łokcie opierając na kolanach, a twarz chowając w dłoniach. Właściwie była to jedyna pozycja, w jakiej od tych kilku godzin siedział, jakby to miało pomóc mu odgrodzić się od całego świata i uciec od rzeczywistości, która dzisiejszego dnia okazała się być wyjątkowo brutalna, wręcz nieznająca litości.
    Wraz z zadanym przez przyjaciela pytaniem żałował, że tu przyszedł, jednocześnie będąc wdzięcznym, że Jaime otworzył. Nie wiedział, czy potrafiłby zostać teraz sam, ale też wciąż nie miał pewności, czy obecność Morettiego była wybawieniem, czy też stanowiła osobliwy ciężar. Bo przecież musiał mu powiedzieć, prawda? A kiedy powie to na głos, nie będzie już ucieczki ani odwrotu, nie będzie mógł zrobić niczego, nie będzie w stanie dłużej tego od siebie odsuwać. To było jak przysłowiowe wywoływanie wilka z lasu. A wilk ten był wyjątkowo paskudny, z obnażonymi pożółkłymi zębami i pianą toczoną z pyska, z ostrymi zakrzywionymi pazurami i skołtunioną sierścią, gdzieniegdzie wyliniały, brudny i cuchnący. Kłapał paszczą tuż naprzeciwko twarzy Marshalla i mężczyzna wiedział, że jeśli pozwoli na ugryzienie, to jego ciało i umysł zaczną toczyć nieuleczalne choroby. Z tym właśnie wiązało się powiedzenie na głos tego, co się stało, a świadomość, jak bardzo było to nieuniknione, była nawet bardziej bolesna.
    Trwając wciąż w tej samej pozie, nieznacznie odsunął dłonie od twarzy i splótł ze sobą palce, opierając na nich czoło.
    — Jen poroniła — tchnął w końcu ledwo słyszalnie, jakby pragnął, by jego słowa nie zostały pochwycone przez świat. Wciąż miał nadzieję, że to wszystko okaże się jedynie koszmarem, z którego zaraz się obudzi i nie dopuszczał do siebie myśli, że owszem, był to koszmar, ale śniony na jawie. — Mielibyśmy syna. Mielibyśmy — powtórzył, pocierając twarz dłońmi i wreszcie ponownie ją nimi zakrywając. Poczuł na palcach coś mokrego, zapewne własne łzy, na którymi nie panował, podczas gdy nawet nie był w stanie określić, co się z nim dzieje. Podejrzewał, że dłużej nie wytrzyma, że rozpadnie się na drobne kawałeczki, tymczasem dalej stał nieporadnie, dalej trzymał wszystko w garści, z trudem, bo z trudem, ale jednak. Musiał jednak odpocząć. I to dlatego zupełnie świadomie oraz kontrolowanie zaczął odkładać na bok wszystkie kawałeczki swojego jestestwa, pieczołowicie składając jeden obok drugiego w pewnym oddaleniu od siebie samego, tak by później móc je z łatwością pozbierać, a kiedy skończył, nie mając już niczego w rękach omdlałych z wysiłku, pozwolił, by wzniesiona z trudem tama pękła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Kilka godzin temu trafiła do szpitala. Okazało się, że miała silną anemię. Łożysko zaczęło się odklejać, doszło do krwotoku… Lekarze robili, co mogli. Uratowali ją. Ale nie dziecko. Nie dziecko — wyrzucił na jednym tchu, po raz pierwszy komuś o tym opowiadając, a kiedy mówił, miał wrażenie, że opowiada zmyśloną historię. Bo to nie mogła być prawda. Nie teraz, kiedy pokonali tak wiele przeszkód i zdawało się, że wreszcie będą mogli odetchnąć.
      — Straciliśmy syna — powiedział i zaśmiał się gorzko, jakby rozbawiony tą ironią losu, jednakże ten chrapliwy śmiech szybko przeszedł w bezgłośny szloch. — Ja… Nie mogę w to uwierzyć. Nie chcę. To… — urwał, kręcąc głową. — To nie dzieje się naprawdę.
      Oddychał spazmatycznie, ani razu nie spoglądając na Jaime’ego, kiedy mówił. To byłoby za wiele. Wilk kąsał jego ciało, wyszarpując kawały mięsa, zaś przez pęknięcie w tamie przewalały się zwały wody, sunąc spienianą, ryczącą wściekle masą wprost na nich, aż wreszcie wysoka fala uderzyła z całym impetem i porwała obydwoje, obracając ich ciałami. Jerome dygotał lekko, aczkolwiek jakby przyglądał się temu wszystkiemu z boku. Nie wierzył. Nie chciał wierzyć. Zaprzeczał temu ze wszystkich sił, jakie mu pozostały i starał się nie myśleć o tym, że rano będzie musiał wrócić do szpitala i jeszcze raz stawić temu wszystkiemu czoła. I tak każdego kolejnego dnia aż do samego końca.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  103. Niektórzy ludzie byli po prostu straszni. Carlie potrafiła zrozumieć, że nie wszyscy mają ochotę posiadać zwierzęta w swoim domu, ale nie trzeba było się ich pozbywać w taki sposób. Choć Central Park nie był najgorszym z miejsc, tu było sto procent pewności, że ktoś na zwierzę trafi i zawiezie je do odpowiednich służb. Leia była ładną suczką, prędko znalazłaby nowy dom. Zwłaszcza, że na pierwszy rzut oka wyglądała, jak rasowy pies, a niektórym ludziom tylko i wyłącznie na tym zależało. Od długich miesięcy jednak cieszyła się, że to ona na nią trafiła. Teraz nie wyobrażała sobie życia bez tej psiny. Nawet jeśli momentami przeklinała ją w myślach za zniszczenie nowych butów czy pogryzienie zasłonek, ale wiedziała w końcu na co się pisze. Z odpowiednią dyscypliną niedługo pozbędzie się tego problemu, a Leila nie miała nawet roku, więc takie zachowanie było jeszcze bardziej zrozumiałe.
    ― Na razie nie planuję przeprowadzki, ale jak tylko zmienię mieszkanie na dom, to obiecuję, że prawie na [pewno kupię alpakę. A Matt nie ma nic do gadania, myślisz, że on ze mną by skonsultował, gdyby kupował jakieś nowe zwierzę? Lub adoptował? ― zapytała z rozbawieniem. Była w stu procentach pewna, że gdyby doszło co do tego to brunet wcale by jej nie wspomniał, że planuje sprowadzić nowego członka rodziny. Była w tej relacji tak naprawdę gotowa na wszystko, nawet na to, że któregoś dnia może obudzić się w innym miejscu, bo w środku nocy uznał, że trzeba się przeprowadzić do innego miejsca, które znalazł w necie i to miejsce musiało być ich.
    Najpewniej oboje potrzebowali jeszcze trochę czasu i po prostu musieli się lepiej poznać, aby tematy przeszły na bardziej osobiste. Carlie cały czas jednak czuła, że spokojnie może chłopakowi zaufać, a to było naprawdę dziwne. Zwłaszcza, że widzieli się dopiero po raz drugi w życiu. Już nie pamiętała, jak wiele czasu spędzili w tamtej kawiarni rozmawiając o wszystkim i o niczym, ale czuła się przy nim naprawdę dobrze i tak było również i teraz, gdy po prostu spacerowali po parku. Co prawda w zimie, ale to nie miało jakoś większego znaczenia.
    ― To miałyby być takie domki do tymczasowego mieszkania. Maksymalnie na trzy osoby, do podziwiania jakiś wyjątkowych widoków, czy coś takiego. Nie wiem naprawdę jeszcze co mogłabym zrobić ― przyznała szczerze. Miała wielką pustkę w głowie, ale w końcu pewnie to wymyśli. Musiała przecież zacząć nad tym pracować, jeśli nie chciała zawalić ostatnich lat spędzonych na nauce. ― Chciałabym, żeby to było tylko nie chodzenie na wykłady i ćwiczenia. Miałam zwolnienie od lekarza na trzy tygodnie.
    Nie lubiła wracać myślami do tego czasu. Zwyczajnie było to niemożliwe, jak już wspomniała o przerwie. Nie chciała jednak w żaden sposób psuć tego spotkania, bo w końcu nie spotkali się tutaj, aby opowiadać o przeżyciach rudowłosej. Na to, być może, spokojnie będą mieli jeszcze kiedyś czas.
    ― Chciałabym, ale nie. Byliśmy na wakacjach we wrześniu, przed rozpoczęciem zajęć i zanim Matt zaczął trasę. Teraz też go nie ma, dopiero chwilę przed świętami wróci i lecimy do moich dziadków do Boise. Z jednego zimna do drugiego, pora przedstawić go reszcie rodziny ― odpowiedziała z uśmiechem. Już naprawdę nie mogła się doczekać tego, aż Matt pozna wszystkich, a wszyscy poznają Matta. ― Trzymaj. Musicie się sobą nacieszyć, do kolejnego spotkania jeszcze mi uschnie z tęsknoty za tobą.
    Odpięła smycz z Babe, a następnie wręczyła ją chłopakowi. W końcu widziała, jak oboje do siebie lgnęli i to był po prostu urocze, bo już dawno nie widziała, aby jej świnka z kimś się tak zaprzyjaźniła. Zwłaszcza, że nie zawsze lubiła poznawać obcych.
    ― Nie myślałeś nad tym, aby przygarnąć jakiegoś zwierzaka? Wydaje mi się, że masz do nich naprawdę świetną rękę.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  104. Uśmiechnęła się szeroko do chłopaka, słysząc jego chęci odnośnie bezalkoholowego festiwalu. Szczerze mówiąc, to Elle była przekonana, że Jaime będzie wolał wybrać się na jakiś normalny, gdzie podawany będzie najprawdziwszy alkohol.
    — Naprawdę chcesz iść na ten festiwal? No wiesz, tam podają same piwa bez alkoholu. Nie wolisz iść na taki normalny? — Spytała z uśmiechem, spoglądając na chłopaka. Zastanawiała się nad tym czy mówi o tym festiwalu z grzeczności czy naprawdę miał na to ochotę.
    Uśmiechała się delikatnie przez cały czas w jego towarzystwie. Była to naprawdę miła odskocznia po wszystkich wydarzeniach, jakie miały miejsce w jej życiu.
    — Pomogłeś w najlepszy możliwy sposób — wyszczerzyła się wesoło i dziarskim krokiem szła koło Jaime’ego. Perspektywa spędzenia miłego czasu w kawiarni była kusząca, dlatego cały czas na jej ustach był uśmiech, pomimo opowiedzianych, niekoniecznie przyjemnych wydarzeń. To wszystko było jednak tylko częścią tego, co się ostatnio u niej działo.
    Poprawiła się wygodnie na krześle i ułożyła dłonie na stoliku, chwyciła jedną z kart, które przyniosła do ich stolika kelnerka i uśmiechnęła się, przeglądając jej zawartość. Oderwała na chwile wzrok od kartek i uniosła głowę, aby spojrzeć na kolegę.
    — Cieszę się, że podoba ci się ten pomysł… No wiesz to wspierające, że jednak to, co wymyśliłam nie jest głupie — uniosła kąciki ust — mam tam dyrektorskie stanowisko… — zacisnęła delikatnie wargi. Po chwili wzięła głęboki oddech i wstrzymała powietrze w płucach, aby po chwili spokojnie wypuścić je przez rozchylone wargi — powiedziałam, że je przyjmę, ale jeszcze nie wiem, jak to wszystko mam sobie zorganizować… Boje się, bo nie znam się kompletnie na tym i… — denerwowała się, bo to zdecydowanie było coś, czego od życia się nie spodziewała. W końcu zawsze marzyła o swoim własnym biurze i projektach, chciała być architektem, a teraz działo się tak dużo… I niewiele z tego miało wspólnego z tym, co faktycznie chciała robić w przyszłości.
    Z drugiej strony potrzebowali pieniędzy, owszem Arthur powtarzał, że mieli oszczędności, ale ostatnio remontowali dom, pobyty w szpitalach, jej terapia, ciągłe kontrolne wizyty z Matthew… Potrzebowali tego, chociaż dziewczyna nie była szczególnie szczęśliwa, nie w tym momencie.
    — Oooo…Dziewczynę? — Dopytała zaciekawiona, uważnie mu się przyglądając — no… Mów coś więcej! Opowiadaj, kto to? Z uczelni ktoś? — Wypytywała, nie odrywając od niego spojrzenia.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  105. — Nie jestem pewna czy ktokolwiek się zgłosi no wiesz… Do pomocy. Jeżeli podobne zachowanie spotkało kogoś jeszcze, kto jest zatrudniony… Kobiety mogą się bać, że ich zwolnią, chociaż będę zapewniała, że to się nie stanie, ale… Sama nie wiem, strasznie stresuję się przed powrotem tam, na tę chwilę to taki plan i bardzo chciałabym, żeby wszystko wyszło zgodnie z nim, ale czy na pewno się uda? — Westchnęła na końcu, marszcząc delikatnie brwi. Plany zawsze były piękne i idealne, z realizacją bywało już rożnie, chociaż Elle naprawdę wierzyła, że w tym przypadku wszystko się uda. Bardzo jej na tym zależało i zamierzała być w tej kwestii naprawdę uparta, chociaż łapały ją momentami wątpliwości. Wsparcie Jaime’ego okazało się jednak pomocne, bo w tej chwili czuła, że ten pomysł nie jest naprawdę głupi. Jego uśmiech był prawdziwym wsparciem — a część chcę przeznaczyć też na badania nad schizofrenią — dodała z delikatnym uśmiechem. Miała nadzieję, że spadek i pieniądze, które dostała nie zmienią jej osoby i tego, jaką jest teraz, bez tych wszystkich zer na swoim koncie. Elle zawsze panicznie bała się wysokich sum, obawiała się, że wysokie kwoty ją zepsują sprawią, że nie będzie doceniać wartości pieniądza; dlatego też zawsze ukrócała swojego męża, naciskała na oszczędzanie i skromne życie, a teraz… Teraz znalazła sposób w fundacjach i różnych organizacjach.
    — Tak… I nie mam pojęcia, co robić, tak szczerze mówiąc — wyznała. W rozmowie z Ullielem powiedziała, że ze wszystkim sobie poradzi, ale nie miała pojęcia, czy to faktycznie prawda — no wiesz… Studia, dom, dzieci, mąż i ta cała praca… — zagryzła wargi. Nie chciała jednak mówić cały czas o sobie i swoich problemach. Dlatego też po zamówieniu kawy z mlekiem i kawałka tarty z malinami na słodko, oparła się wygodnie o oparcie krzesła i wpatrywała się wyczekująco w Jaime’ego, wsłuchując się w słowa, które miał do powiedzenia.
    — Starsza mówisz — poruszyła brwiami w zabawny sposób, uśmiechając się przy tym — trochę to znaczy ile? Jest w moim wieku czy starsza? — Spytała, a po chwili się wyprostowała, bo w zasadzie nie była pewna czy rozmawiała kiedykolwiek na temat wieku z Jaime’m. Chyba nie było takiej sposobności, wcześniej rozmawiali głównie o projekcie, a podczas wygranej z konkursu, bawili się w detektywów — czekaj… Nie miałeś do tej pory stołu w mieszkaniu? Coś jeszcze masz nieurządzone? — Spytała zaciekawiona — a co do gotowania… Musisz się w takim razie podzielić ze mną jakimiś sprawdzonymi przepisami. Czasami mam wrażenie, że gotuję gorzej niż Arthur — zaśmiała się — z chęcią przygotuję coś dobrego i w miarę szybkiego do przygotowania no i przede wszystkim sprawdzonego! — Zaśmiała się, przyglądając mu się — czyli… Już nie lądujesz na komisariacie za bójki tak? — Uśmiechnęła się, bo skoro zamiast bijatyk wybierał gotowanie, to była to naprawdę świetna zamiana zainteresowań.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  106. Tkwił na kanapie, mając wrażenie, że cały świat wokół niego wiruje. Aczkolwiek jeszcze jakoś się trzymał, wzbraniał przed wszechogarniająca rozpaczą, jakby własnymi rękoma starając się zatkać powstałą w tamie dziurę, lecz lodowata woda i tak przeciekała przez jego palce. Może powinien puścić? Pozwolić zmieść się tej fali, póki znajdował się u Jaime’ego? Jeśli nie teraz, to kiedy? Wydawało mu się, że Jen nie powinna widzieć go w takim stanie, a przecież z samego rana planował do niej wrócić. Potrzebowała go teraz. Ale czy życzyła sobie jego obecności? I była to kolejna rzecz, która powiększała pęknięcie w tamie, bowiem Jerome bez wątpienia potrzebował teraz swojej żony.
    Dłoń Jaime’ego, która spoczęła na jego ramieniu, przeważyła szalę. Nieustannie skrywając twarz w dłoniach, Jerome pozwolił, by wszystko to, co odsuwał od siebie resztkami sił, runęło na niego z całym impetem. Strach o Jennifer. Złość na jej rodzinę. Stłamszona nadzieja, podtrzymywana do samego końca, póki doktor Spellman nie przekazała mu druzgoczących wieści. Niedowierzanie. Ból. Poczucie winy i niesprawiedliwości. Wszystko to wybrzmiało z całą mocą, rozrywając go od środka, przez co brunet miał ochotę krzyczeć aż do zdarcia gardła. Zamiast tego jednak najzwyczajniej w świecie się rozpłakał, głośno i żałośnie, tak jak tylko mężczyźni potrafili płakać, kiedy nikt nie widział. Nie trwało to długo, bowiem kiedy Jaime ustawiał na stole kolejne naczynia, przełykał ostatnie łzy, odważając się odsunąć dłonie od twarzy i spojrzeć na przyjaciela. Gdzieś w jego wnętrzu kłębił się jeszcze ten bezsilny wrzask pragnący wydostać się na zewnątrz i Jerome podejrzewał, że zostanie on w nim już na zawsze, tłukąc się po ciele, które pozostawało teraz pustą skorupką.
    Nim odpowiedział, zamaszystym ruchem sięgnął po butelkę, zapełniając szklankę w jednej czwartej wysokości. Wypił wszystko duszkiem, otarł usta i odsunął szkło, popychając je po blacie stołu, tak by znalazło się poza zasięgiem jego ręki. Może i by się upił, może i tak byłoby łatwiej, ale pamiętał o tym, że powinien być rano w szpitalu. Jen go potrzebowała. Jak nigdy dotąd.
    — Źle — wychrypiał, w odpowiedzi na pierwsze pytanie. — Bardzo źle — kontynuował i odetchnął ciężko, pocierając oczy palcami, strzepując z rzęs resztki wilgoci. — I nie wiem, co robić. Jak jej pomóc. Czy w ogóle mogę jej pomóc? — rzucił, powoli przekręcając głowę, by spojrzeć na młodszego bruneta. — Ja? — powtórzył za nim, kręcąc głową. — Nie wiem, Jaime. Paskudnie. Wciąż mam nadzieję, że to tylko głupi żart. Że zaraz się obudzę. Ale z drugiej strony… Nie mogę sobie na to pozwolić, wiesz? Na ten luksus — mruknął, marszcząc brwi. Wyparcie byłoby kolejnym łatwym rozwiązaniem. Udawanie, że nic się nie stało. Ale czy to było w ogóle możliwe? Marshall miał wrażenie, że plątał się między tymi dwoma stanami, raz przyjmował wszystko do siebie, raz odsuwał jak najdalej, nie potrafiąc się zdecydować, co lepsze. A może gorsze?
    — Tak. Lekarka powiedziała, że najprawdopodobniej za kilka dni wyjdzie ze szpitala — wyjaśnił, ponieważ stan jej zdrowia, teraz, kiedy sytuacja się ustabilizowała, nie był taki zły. Jerome natomiast martwił się czymś innym. — Boję się o nią. Tak cholernie się boję — warknął przez zaciśnięte zęby, wściekły, że los zdecydował się doświadczyć ich czymś podobnym. — Boję się, że to dla niej za dużo. Dobrze wiesz, że już wcześniej nie miała łatwo, a teraz… Kurwa! — krzyknął, uderzając pięścią w siedzisko kanapy. Musiał uporać się nie tylko ze stratą, ale też z rozrastającym się w jego wnętrzu strachem o żonę, o kobietę, którą pokochał całym sercem i nie mógł stracić również jej. A właśnie tego się obawiał. Znał ją przecież. Wiedział, co robi w kryzysowych sytuacjach. Ucieka. Otacza się pancerzem, przez który wcześniej zdołał się przebić, krusząc mury stawiane przez lata, ale teraz? Teraz najbliższa przyszłość była jedną wielką niewiadomą, a Jerome nie miał pojęcia, co robić i jak sprawić, by i teraz się od niego nie odsunęła, nie postawiła kolejnej barykady.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mogę tu zostać? — spytał niespodziewanie. — Ja… chyba nie chcę wracać dziś do naszego mieszkania — wyjaśnił cicho. Sam w ich domu czułby się tym bardziej przytłoczony. — O ósmej chcę być w szpitalu — dodał, jakby tym samym pragnął zapewnić, że nie będzie przeszkadzał.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  107. — Zastanawiałaś się nad zabraniem kilka dni wolnego? — Chloe zmarszczyła nieznacznie brwi, słysząc pytanie Michaela, jednak nie zareagowała. Pochylona nad zdjęciami Jillian Sanders dostarczonymi przez rodzinę kilka chwil wcześniej, której pogrzeb miał się odbyć jutrzejszego poranka, starała się dostrzec wszystkie najdrobniejsze szczegóły jej urody, by w odpowiedni sposób odzwierciedlić je przy nakładaniu makijażu. Starsza pani, około sześćdziesiątki, z lekko siwiejącymi włosami uśmiechała się szeroko z papieru fotograficznego, podkreślając pajęczynkę drobniutkich zmarszczek wokół oczu, a przy tym najwyraźniej doskonale się bawiła w dniu, kiedy zdjęcie zostało wykonane. Wciąż jeszcze pełna młodzieńczego szaleństwa, optymizmu i wigoru ani trochę nie przypominała wycieńczonej chorobą staruszki, która martwa leżała na metalowym stole w jednej z lodówek, w sali do balsamacji kilka metrów pod stopami blondynki.
    — Jakieś ciepłe kraje? Plaża i słońce? Bo, sorry, że to powiem, ale sama powoli zaczynasz wyglądać jak trup, C — Michael wstał od stołu, szurając nogami krzesła po drewnianej podłodze. Blondynka zamrugała, szczerze oburzona, po czym podniosła wzrok na brata. — Mówię tylko jak jest! — rzucił na odchodne, po czym z prędkością światła zniknął za drzwiami korytarza, w ostatniej chwili unikając zderzenia z długopisem, którym rzuciła za nim Chloe.
    Pokręciła głową z delikatnym uśmiechem majaczącym gdzieś pod nosem, jak zawsze, kiedy dostawała podobne uwagi od brata, po czym naciągnęła na zimne dłonie rękawy swetra. Rozejrzała się po kuchni, która bardzo często również pełniła rolę nieformalnego biura domu pogrzebowego Thompson Funeral Home, a widząc pliki zdjęć i dokumentów, którymi zasłany był stół, westchnęła ciężko.
    Może Michael miał rację? Chloe spróbowała przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz była na prawdziwym urlopie — bez telefonu, laptopa, bez dokumentów z pracy, bez zdjęć zmarłych pod pachą, nawet jeśli uwielbiała swoją pracę całym sercem — i nagle zdała sobie sprawę, że od jej ostatnich wakacji minęło zdecydowanie więcej czasu, niż się spodziewała. Może faktycznie wyjazd i kilka dni wolnego dobrze jej zrobią?
    — Tylko dokąd? — mruknęła sama do siebie, zagryzając dolną wargę.

    Poprzedniego wieczoru Chloe wciąż jeszcze nie była pewna, czy faktycznie dobrym pomysłem były wakacje w pojedynkę, biorąc pod uwagę fakt, że na ostatnich była kilka lat wcześniej, jeszcze przed śmiercią mamy, jednak panująca obecnie nowojorska deszczowa pogoda utwierdziła ją w myśli, że lepszej decyzji nie mogła podjąć.
    — Dziękuję! Miłego dnia! — Chloe uśmiechnęła się szeroko do taksówkarza, wręczając mu banknot z drobnym napiwkiem, kiedy ten pomógł wyciągnąć jej walizkę z bagażnika, po czym naciągnęła na głowę kaptur przeciwdeszczowej kurtki i szybkim krokiem ruszyła do głównego wejścia na lotnisko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie miała pojęcia, skąd pojawił się u niej pomysł na Indonezję. Myśl o Bali zakiełkowała w jej głowie chwilę po tym, jak dopuściła do siebie wizję ewentualnego urlopu, i blondynka za nic w świecie nie mogła się jej pozbyć. Pomimo usilnych starań znalezienia jakiejś bliższej Nowemu Jorkowi destynacji — biorąc pod uwagę, że przecież wybiera się w pojedynkę, a przy tym jest kobietą, która wygląda na lat piętnaście, a nie dwadzieścia dziewięć — w jej głowie za każdym razem pojawiała się myśl: A może jednak Bali? A więc Bali.
      — Witam w Qatar Airways, życzę pani udanej podróży! — stewardessa w dopasowanym uniformie uśmiechnęła się szeroko, oddając Chloe bilet samolotowy, po czym gestem wskazała rząd przy dziobie samolotu, gdzie powinno znajdować się odpowiednie miejsce. Blondynka zarzuciła na ramię plecak, który posłużył jej jako bagaż podręczny — jednak tym razem nie miała w nim laptopa i dokumentów z pracy, jak zazwyczaj się to zdarzało, a kilka książek, notatnik i przemyconą podczas odprawy paczkę czekoladowym M&M’sów, którą teraz wepchnęła do kieszeni kurtki — i ruszyła pomiędzy rzędami siedzeń.
      Miejsce piętnaste znajdowało się w czwartym rzędzie, odruchowo zarezerwowała zaraz przy oknie — był to jej zwyczaj jeszcze z czasów, kiedy w gimnazjum cierpiała na chorobę lokomocyjną, a okno było jedyną deską ratunku przed puszczeniem siarczystego pawia. Miejsce szesnaste, czyli zaraz obok, zajmował już ciemnowłosy chłopak, wyglądający Chloe na nieco ponad dwadzieścia lat, jednak z własnego doświadczenia nauczyła się nie oceniać wieku na podstawie wyglądu, bo przecież nie tylko ona mogła cierpieć na baby face.
      — Cześć — uśmiechnęła się delikatnie do nieznajomego towarzysza, doskonale zdając sobie sprawę, że jednak spędzą w swoim towarzystwie kilkanaście godzin lotu, więc jednak wypadałoby chociaż się przywitać. — Ty też uciekasz przed nowojorskim deszczem? — zażartowała, zerkając na mężczyznę. Jednocześnie zrzuciła plecak z ramienia i wspięła się na palce, żeby wepchnąć go do skrytki na bagaż podręczny, znajdujący się nad ich głowami, jak zwykle w takich sytuacjach przeklinając swoje sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu.

      Chloe, która nie może się doczekać wspólnego mordowania komarów

      Usuń
  108. [Cześć, dzięki za powitanie! ^^
    Cieszę się, że Irvin Ci się spodobał, podobnie jak wygląd karty (kiedy zobaczyłam to zdjęcie, wiedziałam już, że koniecznie muszę je wykorzystać. Ma w sobie coś, co idealnie pasuje do Irvina :D). Postaci za wiele postaram się nie zabijać, a zostać zamierzam jak najdłużej. ^^
    Wątek z Jaime’m bardzo chętnie bym stworzyła, zwłaszcza, że wydaje się być ciekawą postacią (jaki interesujący kierunek sobie wybrał!). Smutny jest bardzo, historia z bratem przytłacza. :c Mam nadzieję, że jego morderca się znalazł.
    Co do wątku, to mam pomysł na toksyczną relację, a dokładniej coś na kształt takiej chorej zabawy w kotka i myszkę. Pomiędzy Irvinem a Jaime’m mogłoby pojawić się coś na kształt przyjaźni, ewentualnie czegoś więcej (nie wiem jak to wygląda u twojego pana) - z pewnością jeden drugiego by intrygował, chcieliby dowiedzieć się o sobie więcej. Irvin mógłby myśleć o tym, by pokazać Jaime’mu prawdziwą twarz – chciałby, by ten go zrozumiał, tak w pełni, co oznacza, że powinien ukazać mu całą swoją ciemniejszą stronę – mógłby wierzyć, że Jaime stanie się bratnią duszą, poza tym Irvin chciałby mieć osobę, która by go podziwiała. Dlatego zostawiałby mu wskazówki, popychał go we właściwym kierunku, nasycając strachem, ale też fascynującym poczuciem więzi z tajemniczym mordercą. I tutaj Jaime mógłby się zachować różnie – albo nie chciałby wierzyć w to, że Irvin jest tym kim jest, a z drugiej strony wskazówki będą wskazywać na niego. A może domyślał się już czegoś od samego początku, a te próby Irvina traktowałby z politowaniem? Widziałabym tutaj relację przepełnioną kontrolą, toksycznością, kłamstwem, z czego ta toksyczność mogła by być obustronna.
    Mam nadzieję, że nie opisałam tego wszystkiego tak zawile, jak mi się wydaje. :c Jestem beznadziejna w przedstawianiu pomysłów.]

    Irvin

    OdpowiedzUsuń
  109. [Dobry wieczór! Podziwiam ratowników medycznych, bo ja najprawdopodobniej nie w każdej sytuacji zachowałabym "zimną krew", a najlepsze jeszcze jest to, że wielu z nich ma więcej wiedzy niż lekarze. Dziękuję za powitanie i miłe słówka! Twój pan jaki młodziutki, ale fajnie widzieć takiego dwudziestoletniego robaczka :D Niech mu się dobrze wiedzie! Pozdrawiam :)]

    Blanca Sheridan-Lipinski

    OdpowiedzUsuń
  110. — Dziękuję — blondynka uśmiechnęła się z wdzięcznością, kiedy mężczyzna pomógł ulokować jej plecak tam, gdzie było jego miejsce. Od dziecka zazdrościła siostrze, że jakimś cudownym trafem to ona okazała się tą wyższą bliźniaczką, i złościła się za każdym razem, kiedy brakowało jej tych kilku centymetrów, nawet już po wspięciu na palce, by dosięgnąć czegoś z najwyższej półki w kuchni czy podczas zakupów w przeciętnym sklepie spożywczym. — Mój brat polecił mi częściej nosić szpilki, ale chyba za bardzo cenię swój kręgosłup, więc wolę być krasnalem. — zażartowała ze śmiechem, zajmując swoje miejsce w fotelu przy oknie.
    Jaime. Ciekawe imię. Nieświadomie powtórzyła je w myślach kilka razy, obracając na końcu języka do góry nogami, wizualizując i przyglądając mu się z każdej możliwej strony, analizując, jak zwyczajowo robiła to w pracy, pochylając się nad zabalsamowanym ciałem — ot, rodzaj przyzwyczajenia, którego nie potrafiła się pozbyć. A powinna! Bo już jesteś na wakacjach, a nie w pracy, C!
    — Chloe. Miło cię poznać — przedstawiła się, uśmiechając po raz kolejny, i uścisnęła jego dłoń. Dopiero po niewczasie zorientowała się, że nie zdjęła czarnej skórzanej rękawiczki. Nie rozstawała się z nimi zbyt często, stąd już dawno przestała zauważać, że ma je na rękach, jednak przy powitaniach i przedstawianiu się obcym zwykle pamiętała o zasadach savoir vivre. — Przepraszam. To po prostu… marzną mi dłonie. — wytłumaczyła się szybko, posyłając towarzyszowi przepraszające spojrzenie. Wetknęła dłonie do kieszeni cienkiej kurtki (bo przecież na co byłby jej zimowy płaszcz na Bali?), wciąż nie mogąc się rozgrzać po tym, jak przemarzła w drodze na lotnisko.
    — Często latasz? — zapytała, wyglądając przez okno na pas startowy. Lada moment mieli rozpocząć startowanie, a Chloe czuła się zupełnie tak, jakby leciała samolotem po raz pierwszy w życiu. Oczywiście, nie było to dla niej nic nowego, bo kilkanaście razy do roku latała do Kolorado, do taty, ale zawsze towarzyszył jej wtedy Michael i w każdym momencie mogła złapać go za rękę — albo strzelić w łeb, to też była dobra alternatywa! — gdyby poczuła się zestresowana w trakcie lotu. Tym razem jednak jej nie wypadało zrobić ani jednego, ani drugiego. — Skąd pomysł na Ubud, na Bali? Czyżbym miała do czynienia z obieżyświatem? — uniosła brwi zaciekawiona, jednocześnie zapinając pas, kiedy na ekranie pojawiła się odpowiednio podświetlona emotikona. Praca ze zmarłymi miała to do siebie, że często spędzała długie godziny milcząc lub prowadząc monologi i rozmawiając sama ze sobą, stąd zagajanie ludzi, dosłownie wszędzie!, stało się dla niej czymś w rodzaju hobby.

    Chloe

    OdpowiedzUsuń
  111. Hodowla marihuany była kroplą w morzu w porównaniu z tym, co jeszcze Laura miała na sumieniu. Jej rodzina zajmowała się produkcją broni i narkotyków, a roślinki w mieszkaniu dziewczyny były jedynie namiastką tego, co znajdowała się w magazynach we Włoszech. Lubiła od czasu do czasu się zrelaksować, konopie które hodowała u siebie były jedynie na użytek własny jej oraz kuzynów. Widziała lekkie zmieszanie wywołane na ustach chłopaka i nie zamierzała więcej poruszać tego tematu. Wiedziała, że jeśli dowie się choćby namiastki prawdy na temat jej rodziny, ucieknie w popłochu i więcej go nie zobaczy, a naprawdę go polubiła i miała nadzieję, że to spotkanie nie będzie ich ostatnim.
    - Każdy czasem czuje się samotnie, zwłaszcza w mieście, które nie jest tym rodzinnym. Ważne, że nie przesiadujesz tutaj 24 godziny na dobę i wychodzić do ludzi, gratuluję, nie jesteś introwertykiem – zaśmiała się cicho, kończąc tym samym ten temat. Czuła, że to kolejna kwestia, która mogłaby być dla niego drażliwa i z niej także postanowiła zrezygnować. Znali się zbyt krótko, aby dzielić się ze sobą swoimi problemami i nie zamierzała na nic naciskać. Jaime nie mówił w końcu nic na temat swojej rodziny i kto wie, może także był zmuszony zamieszkać tutaj bez swoich bliskich, za którymi tęskni równie mocno jak ona.
    - Nie potrafię dobrze chodzić w szpilkach, ale za to świetnie w nich tańczę. Na pokazach i konkursach wymagane jest odpowiednie obuwie i niestety nie mogę tańczyć tam w trampkach – uśmiechnęła się, będąc przy okazji zaskoczona jego postawą. Całkiem nieźle radził sobie z utrzymaniem ramy i nie wyglądał jak ktoś, kto pierwszy raz będzie miał okazję postawić kroki w tańcu towarzyskim. Cóż, być może miał jakiś wrodzony talent, o którym nie miał pojęcia i który zdecydowanie powinien w końcu w sobie odkryć.
    - Tańczysz na jakiś uroczystościach, albo chodziłeś na jakiś kurs? Swobodnie czujesz się w walcu, a nie każdy facet potrafi tak dobrze trzymać ramę. A muszka fakt, jest bardzo urocza, lubię renifery – mrugnęła do niego i kiedy utwór zmienił się na inny, zgrabnie się od niego odsunęła i utrzymując taneczny krok, skierowała się do kuchni. Przyszła tutaj w końcu po to, aby spróbować kulinarnych dzieł chłopaka i jej żołądek nie mógł się doczekać, aby spróbować czegoś równie dobrego jak krewetki czy grzanki, które wcześniej jej zaserwował.
    - Ze wszystkim ci pomogę i nawet nie próbuj protestować – zarządziła, schylając się w stronę piekarnika dokładnie w tym momencie, kiedy zrobił to Jaime – Wypadek przy pracy – roześmiała się, kiedy lekko zderzyli się czołami i na moment zawiesili na sobie swoje spojrzenia – Przyda się nam jakiś lód – dodała, podnosząc się do pionowej pozycji i czując się jak u siebie, otworzyła zamrażalkę, wyciągając z niej kilka kostek lodu – Trzymaj, bo jeszcze ktoś pomyśli, że pobiliśmy się podczas kolacji – dodała rozbawiona, podając mu lód owinięty w ściereczkę. Jego słodka buźka dopiero co zagaiła się po starciu przed klubem i miała nadzieję, że przez ich drobny wypadek chłopak nie nabawi się jakiegoś lima pod okiem.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  112. — Pewnie masz rację — powiedziała ze spokojem, chociaż tak naprawdę odrobinę się tym denerwowała. Wiedziała, co chce zrobić w tej konkretnej firmie, w której dostała całkiem sporo możliwości, ale nie była pewna, jak to faktycznie się skończy i czy wszystko pójdzie z godnie z jej planami. Miała nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z jej myślami, ale… Trochę się obawiała, że coś może pójść nie tak, że zacznie się za bardzo tym wszystkim stresować, że będzie jej jednak ciężko współpracować z człowiekiem, który potraktował ją w taki sposób, albo mówienie o tym, co sama przeszła okaże się zbyt trudne. Nie chciała jednak w tej sytuacji z góry zakładać czarnego scenariusza, naprawdę chciała wierzyć, że wszystko będzie dobrze…
    Spodziewała się, że może go zainteresować, dlaczego, akurat zdecydowała się na wspomaganie organizacji dotyczących tej konkretnej choroby. Uśmiechnęła się delikatnie, a następnie przechyliła głowę w bok i podparła się łokciami o stolik.
    — Nie uważasz, że to dość… Ciekawa choroba? — Spytała. Wiedziała, że nic mu nie wspominała nigdy na ten temat, ale uważała, że zwyczajnie nie znali się za dobrze. W dodatku nie mówiła o tym nikomu, nawet najbliższym przyjaciołom — tak na dobrą sprawę możesz nawet nie wiedzieć czy ktoś, kogo znasz choruje… Dobra terapia, odpowiednio dobrane leki i nawet nie masz żadnych podejrzeń — oznajmiła, wzruszając przy tym ramionami — nie wiem, mnie to bardzo zainteresowało. Jest wiele ciekawych badań… Ale niektórym zwyczajnie brakuje dofinansowania. Jest wielu ludzi, którzy potrzebują pomocy, ale nie dostają jej, bo nie mają ubezpieczenia lub nie stać ich na to. Dlaczego mają cierpieć, jeżeli mogliby się podjąć badań? — Była ciekawa, co na to Jaime. Naprawdę interesowało ją jego zdanie, dlatego wpatrywała się w niego z zainteresowaniem, czekając na jego wypowiedź w tym temacie. Elle ze względu na swojego męża wiedziała dość sporo akurat na temat tej choroby. Wolałaby jednak nie mówić wprost, skąd to wynika.
    Uśmiechnęła się, słuchając jego opowieści na temat tej dziewczyny.
    — To opowiedz mi, co o niej wiesz — poruszyła brwiami, czekając na kolejną część historii — opowiedz mi wszystko… Skoro mam ci kiedyś opowiedzieć historię mojego związku… Ty i ona to coś więcej? — Wyszczerzyła się wesoło. Nie zamierzała go zmuszać do jakiejś wymiany informacji, ale po prostu chciała go w jakiś sposób zachęcić — już myślałam, że będę mogła ci się wprosić i pomóc w urządzaniu — wyszczerzyła się wesoło, chociaż nie była pewna czy w swojej obecnej sytuacji życiowej byłaby w stanie znaleźć na to czas.
    — A co do przepisów, to koniecznie musisz mi podesłać te strony. Lubię, że Arthur gotuje zwłaszcza teraz, jak większość czasu siedzi w domu. Trochę mnie tym odciążą, ale mimo wszystko źle mi z tym, że sama nie robię mu porządnych obiadów. To może wydawać się śmieszne, ale naprawdę chciałabym dla niego dobrze gotować — zaśmiałaś się wesoło, przeczesując palcami swoje blond włosy.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  113. Nie tylko Jaime’ego dręczyła niewiedza. Również Jerome nie wiedział. Nie wiedział, nie tylko, jak dać ujście tym wszystkim emocjom, ale również nie wiedział, co dalej. Jakby nagle świat się skończył. Ich mały wszechświat, budowany pieczołowicie na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy, nagle przestał istnieć. Zgasł, rozproszony w wielkim wybuchu, pochłonięty przez czarną dziurę, przepadł na wieki. Lecz jednocześnie życie uparcie toczyło się na przód i mimo ich osobistej tragedii, świat wcale nie zamierzał się zatrzymać, choćby nawet zwolnić. Ta perspektywa sprawiała, iż Jerome wiedział, że prędzej czy później będzie musiał ruszyć dalej i dogonić to, co mu uciekło, choć na tę chwilę wydawało się to tytanicznym, wręcz niemożliwym do podjęcia wysiłkiem. To przecież nie mogło się tak skończyć, prawda? Ich historia. Jego i Jennifer. To, co dotychczas razem zbudowali, chwiało się niebezpiecznie w posadach niczym domek z kart i jak najbardziej miało prawo runąć w obliczu najlżejszego podmuchu, lecz czy to oznaczało koniec? Wiąż mieli materiał, wciąż posiadali karty. Mogli zacząć na nowo, jak przy nowym rozdaniu, przetasować kolorowe kartoniki i zacząć układać je od początku.
    Mogli. Czy na pewno? Słowa wykrzyczane przez Jen w szpitalu głęboko wryły się w jego pamięć, raniąc go tym dotkliwiej, jakby ból, którego doświadczał po stracie syna nie był wystarczający. Do niego musiał bowiem dołączyć strach o to, co przyniesie przyszłość, niepewność oraz odrzucenie. Blondynka nie chciała jego obecności, wyszarpała dłoń z jego uścisku i kiedy teraz sobie o tym przypominał, nerwowo zagryzł wewnętrzną stronę policzka do krwi, raniąc się w to samo miejsce, co jeszcze w szpitalu. Znowu poczuł smak krwi, który w zestawieniu ze słowami Morettiego rozsierdził go nieco, sprawiając, że ponownie miał ochotę krzyczeć na cały głos.
    — Wiem to wszystko Jaime, wiem — warknął zduszonym głosem i rzucił mu szybkie spojrzenie, błyskając białkami. — Ale ona niczego nie musi — dodał i poderwał się z kanapy, zaczynając krążyć po salonie, szybko, mocno, w każdy krok wkładając wiercącą się w jego wnętrzu złość. — Nie musi — powtórzył, cały czas chodząc i nie spoglądając na przyjaciela. — Do niczego jej nie zmuszę. Mogę być tylko obok. Próbować raz po raz. Wiem, że ja muszę. Tylko że mnie też może kiedyś skończyć się cierpliwość, chęć, nie będę miał już siły… — jęknął, szarpiąc poczochrane włosy. — I tego też się boję, Jaime, a na dodatek kurewsko mnie to wkurwia — warknął głośno, będąc na granicy krzyku i tym razem zamiast w kanapę, uderzył płasko dłonią o ścianę, przez co w pomieszczeniu rozległo się głuche plaśnięcie. — Tego jest za dużo, za dużo… — wymamrotał do siebie, tęsknie zerkając na butelkę. Marzył o tym, by się wyłączyć, choć na chwilę. Zatrzymać tę gonitwę myśli, wcisnąć pauzę, tak by w jego głowie nie powstawały kolejne scenariusze, nie uwidaczniały się kolejne ścieżki, którymi mógłby podążyć, coraz liczniejsze opcje, każda kolejna bardziej przerażająca od poprzedniej. Im więcej bowiem o tym myślał, tym więcej piętrzących problemów dostrzegał, a przy tym nie widział żadnego rozwiązania.
    — Tak… — przytaknął powoli i przeciągle, podchodząc do okna. Dłonie oparł na parapecie, czoło przytknął do szyby. — Przeżyła — dodał, nic nie mówiąc na temat tego, że będą sobie radzić. Nie mógł w to uwierzyć, nie teraz, wszystko bowiem zdawało się sypać z zastraszającą prędkością i intensywnością. Nie miał teraz na to pomysłu. I nie miał też siły, by go szukać.
    — Przepraszam, Jaime — powiedział cicho, stojąc wciąż przy oknie, odwrócony do niego plecami. — Wiem, że się starasz. Ale pewnie wiesz też, że żadne słowa tu nie pomogą. Jeszcze nie teraz. A ja… Ja mogę nad sobą nie panować. Przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozchylił przymknięte do tej pory powieki, spoglądając na rozciągające się w dole miasto, na światła samochodów, ciągnące się w te i we w tę ulice. Nowy Jork wyglądał tak, jakby wszystko było po staremu, dokładnie tak samo, jak jeszcze kilka godzin temu. Mimo wieczora, ludzie podążali chodnikami w znanych tylko sobie kierunkach i Jerome chętnie znalazłby się pośród nich. Wracałby teraz do domu z pracy, do ciężarnej Jen, tak żeby razem mogli wylegiwać się na kanapie, z Netflixem odpalonym w tle. Tak było jeszcze wczoraj, ale dziś… Dziś jego życie wyglądało zupełnie inaczej i chcąc, nie chcąc, musiał się z tym pogodzić.
      — Wystarczy kanapa — zdążył zaprotestować, ale kiedy wreszcie się odwrócił, Jaime już biegał z pościelą i Jerome nie miał siły, żeby się z nim kłócić. Marzył o śnie, o oderwaniu się od tego, co tu i teraz, ale czy w ogóle będzie w stanie zasnąć? Na wzmiankę o zupie skrzywił się lekko. — Nie wiem, czy będę w stanie coś przełknąć. Może później — mruknął, kręcąc głową i machnąwszy ręką. — Masz papierosa? — spytał nagle, opierając się pośladkami o parapet. — Ostatnio paliłem, kiedy zginął Nahuel. Jeden od drugiego, jeden od drugiego — westchnął, krzyżując ręce na piersi. Wątpił, by to w czymkolwiek pomogło, ale przynajmniej będzie miał czym zająć ręce.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  114. Chloe nie miała w zwyczaju rozpatrywać i analizować zachowań ludzi dokoła w aspekcie psychologicznym, o co wszyscy mieli w zwyczaju ją oskarżać, kiedy tylko dowiadywali się, że skończyła studia psychologiczne. W rzeczywistości używała swoich umiejętności psychoanalitycznych niezwykle rzadko, a jeżeli już takowa sytuacja się zdarzyła, miała miejsce głównie w domu pogrzebowym i zazwyczaj jej celem było wsparcie rodziny zmarłego. Sytuacji, gdzie klient nie potrafił sobie poradzić ze stratą bliskiej osoby było na pęczki, a wyjątkowo ciężko radziły sobie z tym dzieci, więc w takich momentach jej doświadczenie psychologiczne przydawało się jak znalazł.
    Osobiście nie nazywała tego doświadczeniem, ponieważ jej praktyka psychologiczna nie była tak pokaźna jak innych specjalistów, z którymi miała do czynienia — zdecydowanie bardziej wolała określenie szósty zmysł, który nie kojarzył się tak negatywnie i od razu nie podsuwał błędnych wyobrażeń tego, jak postrzega ludzi, którzy ją otaczali. Zdarzały się jednak sytuacje, absolutnie niezależne od Chloe, kiedy właśnie ten zmysł w połączeniu z osobistymi wydarzeniami z przeszłości i niesamowicie wyczuloną intuicją na emocje, którymi emanowali ludzie zupełnie nieświadomie, pozwalał jej dostrzec coś więcej. W takich sytuacjach wystarczyła krótka rozmowa, czasami wymienione jedno zdanie albo nawet spojrzenie, by blondynka już wiedziała, że osoba, z którą ma styczność pogrążona jest w bólu.
    Tym razem też tak było, Chloe była pewna. Postać Jaime’a, pomimo zaledwie rozmowy trwającej osiem minut, przypominała jej ją samą z przeszłości, kiedy rozpadła się w drobny mak po śmierci siostry. Jego spojrzenie, chociaż sam pewnie nie był tego świadomy, zdradzało wszystko. U każdego potrafiła je rozpoznać — zranienie, zagubienie pomieszane z bezsilnością, często również złością — nie ważne, jak bardzo ludzie próbowali ukrywać to w sobie. Zamrugała, odsuwając od siebie te myśli.
    — Jego strata. Twój niedoszły towarzysz właśnie stracił świetną okazję na ucieczkę z tej zimowej zawieruchy — stwierdziła Chloe z uśmiechem, mając nadzieję, że trochę rozluźni tym sytuację. Co jak co, ale bycie wystawionym nigdy nie jest miłe, a tym bardziej, kiedy w grę wchodzi wyjazd gdzieś dalej. — Bardzo dobrze zrobiłeś, decydując się jednak polecieć. Wydaje mi się, że podejmowanie takich wyzwań świetnie pomaga poszerzać nasze granice komfortu. — wzruszyła lekko ramionami, jakby to było coś zupełnie oczywistego.
    Chloe przypomniała sobie rozmowę z Michaelem kilka dni wcześniej, kiedy porównując ją do zmarłego, subtelnie zasugerował, by wybrała się na urlop. Uśmiechnęła się pod nosem, po raz kolejny trochę żałując, że jednak nie mogli wybrać się wspólnie.
    — Za czasów liceum i studiów podróżowaliśmy z rodzeństwem prawie co miesiąc, zawsze znalazła się jakaś spontaniczna wycieczka — na samo wspomnienie tamtych czasów oczy Chloe rozbłysły radośnie. — Teraz trochę mniej, skupiam się głównie na pracy. Poza tym, wstyd się przyznać, ale sama boję się latać — przyznała, a na jej policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, jakby faktycznie był to powód do wstydu. — Na wyjazd namówił mnie brat, uznał, że przydadzą mi się wakacje. A Bali… cóż, chyba potrzebowałam zmienić zatłoczone miasto na dzikie plaże. I słońce. Trochę brakuje mi ciepła.
    Trochę to mało powiedziane, bo prawda była taka, że Chloe dałaby się pokroić za to, by w Nowym Jorku panowało wieczne lato. W grudniu i styczniu, kiedy temperatury były najniższe, zwykle przechodziła kryzys i zaczynała przeglądać oferty domów na sprzedaż w Kalifornii, co Michael zawsze kwitował wybuchem śmiechu.
    — Wspomniałeś o sesji — napomknęła Chloe, odruchowo zaciskając mocniej dłonie na brzegu fotela, kiedy samolot ruszył pasem rozpędowym, a silniki wyraźnie zwiększyły moc. Tego momentu nie lubiła najbardziej, dlatego wolała skierować swoją uwagę na rozmowę z chłopakiem. — Co studiujesz?

    Chloe

    OdpowiedzUsuń
  115. Zazwyczaj była w ciągłym ruchu i nie wyobrażała sobie przesiadywania w samotności w mieszkaniu choćby przez kilka godzin. W domu rodzinnym zawsze miała się do kogo odezwać, a przy okazji ciążyło na niej sporo obowiązków, podobnie więc działała tutaj, biorąc na siebie jak najwięcej zajęć. Im mniej czasu miała na rozmyślenia, tym lepiej się czuła i robiła wszystko, aby spędzać jak najmniej czasu w samotności.
    - Nie, najchętniej w ogóle chodziłabym wszędzie na bosaka, cenie sobie wygodę – zaśmiała się, zajmując miejsce przy stole – Na pewno wszystko gra? Nie chciałam rozwalić ci czoła, naprawdę – westchnęła, bacznie go obserwując. Jak zwykle była kompletną niezdarą i cieszyła się, że skończyło się jedynie na małym wypadku, a nie rozbitych talerzach czy zdemolowanej kuchni. W tańcu potrafiła poruszać się z ogromną gracją, ale w życiu codziennym ciągle się potykała, coś upuszczała czy wpadała na przypadkowych przechodniów, zagapiona akurat w jakiegoś ptaszka czy przelatujący samolot.
    - Mój partner taneczny złamał rękę i jest ze swoim narzeczonym na wycieczce w Europie, a ja nie mogę usiedzieć w miejscu na żadnej imprezie, skoro tak świetnie sobie radzisz z tańcem…nie masz ochoty wybrać się ze mną na rodzinne przyjęcie? – rzuciła, choć zaraz po tym ugryzła się w język. Znała Jaime bardzo krótko, a to było zaledwie ich drugie spotkanie i nie zdziwiłaby się, gdyby wystraszyła go tym pytaniem. Jej w żaden sposób to nie przeszkadzało i nie zdziwiłaby się, jeśli poszłaby na ten bankiet z kimś zupełnie obcym, ale chłopak mógł nie mieć aż tak luźnego i otwartego podejścia do życia i nie chciała, aby odebrał to jako propozycję kolejnej randki czy jakichkolwiek zobowiązań.
    - W każdym razie, twoja mama zasługuje na pochwałę. To miło, że zadbała o waszą szlachetną edukację, pewnie jesteście z jakiś wyższych sfer? – zaśmiała się, zabierając się w końcu za jedzenie – Masz rodzeństwo? Czy edukowała ciebie i twojego tatę? Ja jestem jedynaczką, ale mam bardzo dużo kuzynów, chociaż to już o mnie pewnie wiesz…chyba o tym wcześniej wspominałam, przepraszam – dodała z uśmiechem, jak zwykle się rozgadując. Zawsze, kiedy czuła się w czyimś towarzystwie swobodnie, dostawała totalnego słowotoku i nic nie mogła na to poradzić. Lubiła dużo mówić, czasem wręcz paplać niczym nakręcona katarynka, ale nawet jeśli starała się z tym walczyć, z własną naturą nie była w stanie wygrać.
    - Gratuluję, zadbałeś o mój kulinarny orgazm, jesteś niesamowity – wymamrotała jeszcze z pełnymi ustami, sięgając przy tym po kieliszek z winem – Za twoje kulinarne zdolności, zdecydowanie powinieneś pójść w tym kierunku, jeśli studia jednak ci się znudzą – uśmiechnęła się, wznosząc toast za jego umiejętności i upijając kilka łyków alkoholu. Jaime naprawdę był uzdolniony i miała nadzieję, że swoją osobą nie wystraszyła go jeszcze na tyle, aby więcej nie zaprosił jej do siebie na obiad. Naprawdę byłoby jej przykro, gdyby nie miała już w przyszłości okazji skosztować innych dań, jakie wyjdą z jego kuchni.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  116. Cieszyła się, że czołowe zderzenie obyło się bez większych konsekwencji i chłopak nie będzie miał poobijanej twarzy. Ostatnimi czasy wystarczająco wiele razy oberwał i martwiła się, aby nie doznał przez ten drobny incydent jakiegoś urazu mózgu. Z tego co mówił wcześniej, obrywał aż nader często i musiał na siebie teraz uważać, zwłaszcza że miał bardzo delikatną i chłopięcą urodę.
    - Tak, przyjeżdża część rodziny z Włoch, pojawią się też znajomi z Nowego Jorku i okolicy. Moi rodzice zawsze wyprawiają w rodzinnym mieście noworoczny bal i odkąd przeniosłam się tutaj, starają się organizować dla mnie jego namiastkę. W tym roku ich nie będzie, ale poznasz moich kuzynów, wujostwo i przyjaciół rodziny. Naprawdę cieszę się, że się zgodziłeś. Mam nadzieję, że nie pożałujesz – uśmiechnęła się, nieco uspokojona jego pozytywną reakcją. Najwyraźniej jej propozycja nie była aż tak straszna jak mogła się wydawać na początku i nie przestraszyła nią chłopaka. W końcu nie prosiła, aby poszedł tam z nią jako jej partner, nie musiał więc czuć się do niczego zobowiązany. Klimat imprez organizowanych przez jej kuzynów zawsze był dość specyficzny i jeśli tylko Jaime zdecyduje, że chce wracać do domu i nie zamierza dłużej uczestniczyć w bankiecie, osobiście odwiezie go razem z kierowcą do mieszkania. Najważniejszym było dla niej, aby chłopak mimo uczestnictwa w bankiecie nie dowiedział się w żaden sposób prawdy na temat tego, czym zajmuje się jej rodzina.
    - Impreza jest w sobotę za dwa tygodnie, zaraz po Nowym Roku. I spokojnie, nie będzie tam jakoś super sztywnie, możesz posługiwać się byle jakimi sztućcami – zaśmiała się, wyobrażając sobie Jaimego na eleganckim bankiecie, niczym jakiegoś księcia z bajki – Moi rodzice nie są sztywni, to będzie luźna impreza, ale urządzona z dużym rozmachem. No wiesz, coś jak cygańskie wesela, chociaż nie mamy w żaden sposób romskich korzeni – wyjaśniła, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie musi w ogóle się przejmować tym, jak wypadnie podczas bankietu. Nie była z wyższych sfer, a jej rodzina dorobiła się fortuny na różnego rodzaju przestępstwach, nikt nie wymagał więc na balach nienagannych manier czy dworskiej etykiety.
    - Taka praca to bardzo duża odpowiedzialność, twoja mama musi być naprawdę bardzo mądrą kobietą. Jeśli kiedyś przez moją nadmierną aktywność fizyczną wysiądzie mi serduszko, to załatw mi po znajomości jakieś miejsce na oddziale – uśmiechnęła się, upijając łyk wina. Jego rodzina ratowała ludzkie życia, kiedy członkowie jej gangu je odbierali. Cóż za pokręcony paradoks – Nie zachowujesz się jak typowy, bogaty dzieciak. Tj. poznałam takich całkiem sporo po tym, jak wygraliśmy na loterii. Nagle zmieniłam szkołę na prywatną i wcale nie było mi łatwo się tam odnaleźć, dużo bogatych dupków nieźle mi tam na początku dokuczało. Później skopałam im tyłek i broniłam wszystkich, nad którymi się znęcali – uśmiechnęła się, choć nie wiedziała, czy chłopak pochwali takie zachowanie. Przyznała się właśnie, że pobiła kilku facetów, a to że jej dokuczali w żaden sposób jej nie usprawiedliwiało. Z tego co mówił Jaime jemu wcześniej także zdarzało się stawać w czyjejś obronie, miała więc nadzieję, że nie potępi jej za takie zachowanie i dalej będzie chciał się z nią mimo wszystko zadawać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Przykro mi, naprawdę…-odruchowo ścisnęła dłoń, którą trzymał opartą na stole – Spokojnie, nie zamierzam cię o nic wypytywać. Jeśli kiedyś będziesz chciał o tym pogadać, wiesz gdzie mieszkam – uśmiechnęła się delikatnie, choć nie do końca wiedziała jaki temat mogłaby teraz poruszyć. Chciała jakoś rozładować atmosferę, ale bała się, że jeśli zmieni temat lub zacznie z czegoś innego żartować, on odbierze to jako brak szacunku dla jego zmarłego brata.
      - Deser? Chcesz mnie aż tak rozpieszczać? Lepiej uważaj, bo jeszcze się do ciebie wprowadzę – zaśmiała się, stawiając przed nim pusty talerz – Najwyżej twoja mama zoperuje mój pęknięty z przejedzenia żołądek – wyszczerzyła się szeroko, dając mu tym samym do zrozumienia, że wszystko tak bardzo jej smakowało, że od razu prosi go także o przygotowany przez niego deser.

      Laura

      Usuń
  117. — Na pewno zależy od przypadku — powiedziała z delikatnym uśmiechem — w każdym razie, mimo wszystko, moim zdaniem jest dość ciekawa… Ale faktycznie, potrafi być przerażająca — pokiwała delikatnie głową.
    Nie zamierzała jednak ciągnąć tego tematu. Nie była gotowa, aby komukolwiek mówić o prawdziwych powodach swojego wyboru, odnośne dofinansowania tych konkretnych badaniach i chorych osób.
    Wolała jednak skupić się na czymś innym. Na jakimś przyjemniejszym temacie, a ten dotyczący spotkania Jaime’ego z jakaś dziewczyną, wydawał się dla Elle w tym momencie dużo ciekawszy i na pewno milszy, niż rozmowa o schizofrenii.
    — Nie wiesz czy ona jest zainteresowana, a ty jesteś zainteresowany? — Szybko odbiła piłeczkę i uśmiechnęła się cwaniacko, mrużąc przy tym delikatnie oczy. — Poza tym, co z tego, że nie wiesz o niej dużo? Zawsze możesz się dowiedzieć — wzruszyła ramionami, uśmiechając się przy tym cały czas — w dodatku początkowo też nie znałam Arthura, a widzisz, jak skończyliśmy — dodała, uśmiechając się, kiedy kelnerka przyniosła im zamówione rzeczy.
    Nie zastanawiając się długo, chwyciła swój kubek i upiła odrobinę ciepłego napoju. Mleczna pianka standardowo osadziła się na jej ustach, a Elle powoli starła piankę serwetką i ponownie się uśmiechnęła, spoglądając na Jaime’ego.
    — Poza tym czasami dobrze jest działać spontanicznie. Analizowanie i zastanawianie się nad wszystkim nie ma sensu. To psuje nastrój — dodała pewna siebie — możesz mi wierzyć na słowo, wiem, co mówię — mrugnęła do niego porozumiewawczo. Przeczesała palcami włosy i przerzuciła je na jedno ramię. Oparła się wygodnie na krześle i odsunęła się odrobinę od stolika, odkładając kubek z kawą na niego.
    — Tak… Z tym gotowaniem to wiesz, on po prostu obecnie jest więcej w domu niż ja, chociaż mi z tym strasznie źle… Nie wiem, jak to wszystko pogodzić — przyznała zgodnie z prawdą, a później uśmiechnęła się jeszcze szerzej — jesteś pewny zadając takie pytanie? Chcesz słuchać niekończącej się opowieści na temat moich dzieci? — spytała nieco rozbawiona, ale nawet nie czekała na jego odpowiedź. Może się bała, że zrozumie co właśnie zrobił i się wycofa — Thea już tak pięknie chodzi, po prostu… Nie nadążam za nią, a gada jak najęta. Połowy nie rozumiem, ale jej głos jest cudowny, uwielbiam jej słuchać — wyszczerzyła się wesoło, momentalnie się rozpogadzając — a Matty… Matty nadal jest moim słodkim, maleńkim chłopcem i chciałabym, żeby zostało tak już na zawsze — dodała z uśmiechem.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  118. Wszystko wskazywało na to, że Jaime chętnie wybierze się na jej rodziną imprezę, co napawało ją niezmierną ulga. Nie brzmiał i nie zachowywał się tak, jakby miał się tam wybrać jedynie z grzeczności i cieszyła się, że nie wymusiła na nim w żaden sposób wspólnego wyjścia. Zawsze mogła iść tam co prawda sama, ale to wiązałoby się z ciągłymi tłumaczeniami rodzinie, dlaczego wciąż chce mieszkać w Nowym Jorku i nie wraca do Włoch. Podobało jej się życie w Wielkim Jabłku, a jeśli na imprezie pojawi się z obcym dla wszystkich chłopakiem, nikt nie odważy się poruszać przy nim rodzinnych tematów i problemów. Poza tym naprawdę go polubiła i wierzyła, że razem będą się tam całkiem nieźle bawić.
    - Mam nadzieję, że później tego nie pożałujesz. Nie stresuj się, nikt nie będzie cię tam oceniał, spokojnie – zaznaczyła, choć nie do końca była o tym przekonana. Wiedziała, że jej kuzyni od razu zaczną go o wszystko przepytywać, ale nie zamierzała ani na moment zostawiać go samego w ich towarzystwie. Zdecydowanie byli w stosunku do niej zbyt opiekuńczy i nie mogła pozwolić na to, aby Jaime przez przypadek od nich oberwał.
    - Spokojnie, można powiedzieć, że jestem w pewien sposób niezniszczalna. Wiele razy otarłam się o śmierć, więc nic mi nie grozi, spokojnie – uśmiechnęła się, kończąc właśnie danie główne. Miała nadzieję, że chłopak nie będzie drążył tematu, który przed chwilą poruszyła. Normalni ludzie nie mają ciągle do czynienia z niebezpieczeństwem i życiem na granicy, a Jaime miał się przecież w ogóle nie dowiedzieć z jakiej rodziny pochodzi i czym się zajmuje na co dzień.
    - Czasy liceum mamy na szczęście za sobą, chociaż dorosłość wcale nie jest dużo łatwiejsza. W każdym razie, jestem teraz dużo silniejsza i odważniejsza niż wtedy, poza tym jakoś nikt nie chce mi dokuczać…- zamyśliła się na moment, marszcząc przy tym brwi w charakterystyczny sposób – Nie, ja nie wyglądam groźnie, ale moi kuzyni którzy chodzą za mną krok w krok wyglądają jak kryminaliści i odstraszają każdego, kto mógłby do mnie podejść. Jestem przez nich wyrzutkiem społeczeństwa – zaśmiała się, mając nadzieję, że chłopak nie wystraszy się na dzień dobry jej barczystych ‘ochroniarzy’. Rolą Maxa, Toma i Sama było chronienie jej na każdym kroku i choć nie zawsze jej się to wszystko podobało, musiała się z tym pogodzić, aby ojciec zgodził się na jej pobyt w Nowym Jorku.
    - To i tak wcześnie, ja poznałam co to niezależność dopiero tutaj, w Nowym Jorku. W rodzinnym mieście rodzice mocno ograniczali moje wyjścia do znajomych czy imprezy w klubach, nie miałam okazji przeżyć buntu młodzieńczego i dopiero tutaj staram się wszystko nadrabiać – uśmiechnęła się, obserwując jak kieruje się w stronę kuchni. Odetchnęła z ulgą, że tak łatwo udało się im przejść od tematu jego brata do błahostek związanych z życiem codziennym. Czuła, że sprawa rodzeństwa mocno dręczyła chłopaka i nie zamierzała nigdy więcej poruszać przy nim tego tematu, przynajmniej do czasu, aż sam nie będzie gotowy opowiedzieć jej o okolicznościach śmierci brata.
    - Masz rację, ruch zrobi mi nieco więcej miejsca w żołądku i będę mogła zjeść więcej deseru – zaśmiała się, dając mu się porwać do tańca – W takim środowisku czuję się najpewniej, dobrze mnie już znasz – uśmiechnęła się, poruszając się w rytm muzyki i ocierając przy tym delikatnie o jego ciało – Zróbmy dzisiaj coś szalonego – wyszczerzyła się, przybliżając się do niego na znaczną odległość i patrząc mu przy tym głęboko w oczy. Cóż, zawsze była nieobliczalna i Jaime musiał się z tym pogodzić, ewentualnie uciekać póki jeszcze może.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  119. Wszystkie ustalenia odnośnie imprezy mieli już dopięte niemalże na ostatni guzik i miała nadzieję, że Jaime nie zrezygnuje w ostatniej chwili, zostawiając ją tym samym na lodzie. Oczywiście zrozumiałaby, gdyby coś mu nagle wypadło i nie byłby w stanie przyjść, ale nie chciała z góry zakładać jakiś czarnych scenariuszy i już nie mogła się doczekać, aż przedstawi go swojej rodzinie.
    - Na początku może być ciężko, ale spokojnie, nie zrobią ci krzywdy. Pójdziesz tam jako moja osoba towarzysząca, więc nie zdziw się, jeśli prześwietlą cię na wszystkie strony. Spokojnie, cały czas będę obok ciebie i nie rzucę cię hieną na pożarcie – zaśmiała się, klepiąc go krzepiąco po ramieniu. Wiedziała, że jej wujkowie i kuzynostwo nie dadzą temu biednemu chłopakowi spokoju, ale miała nadzieję, że Jaime tak łatwo się nie podda i nie ucieknie w przedbiegach. Wyglądał na odważnego i mimo wszystko pewnego siebie chłopaka i wystarczyło jedynie, aby nie dał się im wciągnąć w żadne głupie gierki i test wiedzy na temat tego, jakie ma wobec Laury zamiary.
    - Na treningach komuś czasem odbije, chodzę też czasem na nielegalne zawody sztuk walki, gdzie walczą jacyś chłopcy, których chcę stamtąd wyciągnąć i dać im szansę na lepsze życie. Często wchodzę też pod rozpędzone samochody, kiedy akurat się zagapię na coś, co pewnie nikogo by nie zainteresowało…- wyliczyła wszystko, wskazując każdą z tych rzeczy na palcach u ręki. Nie wspominała przy tym o licznych porwaniach czy groźbach, które otrzymywał w jej sprawie ojciec oraz o tym, że już dwa razy oberwała podczas akcji kulkę, na szczęście zawsze bez większego uszczerbku na zdrowiu.
    - Pewnie tak, ale jak mówiłam, kompletnie się tym nie przejmuj. Moi kuzyni to taki mój cień, który musisz zaakceptować ze mną w pakiecie. Nie wiem, są nadopiekuńczy i traktują mnie jak małą dziewczynkę, a że nie mają innej młodszej siostry, mi przypadła ta rola – wzruszyła bezradnie ramionami, wracając do kołysania się w rytm płynącej z głośników muzyki – Są trochę jak moi aniołowie i mimo wszystko nie mam na co narzekać, zwariowałabym tutaj sama bez nich – dodała, poruszając przy tym biodrami i prezentując kilka ruchów z gamy kroków salsy. Nie mogła mieszkać sama w tak dużym mieście i chociaż na początku mocno się przed tym buntowała, cieszyła się, że ma obok kogoś, na kogo może liczyć w każdej sytuacji. Poza tym ona sama także mogła mieć ich przy okazji na oku, przez co była o wiele spokojniejsza. Bez jej nadzoru miewali wyjątkowo głupie pomysły i musiała czuwać nad tym, aby nie zakończyli zbyt szybko swojego żywota, zadzierając z kim nie trzeba.
    - Zjeść twój deser, mimo że grozi to eksplozją mojego żołądka – zaśmiała się i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, odsunęła się od niego i pobiegła do kuchni po przygotowane w lodówce talerze – Masz ochotę? – uśmiechnęła się i tanecznym krokiem zbliżyła się w jego stronę, znów znajdując się blisko niego – Są rewelacyjne – dodała, karmiąc go przy tym jego deserem i oblizując z jego podbródka smużkę roztopionych lodów.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  120. — Po prostu mnie zainteresowałeś — oznajmiła z uśmiechem na ustach. Nie chciała być tą wścibską znajomą, ale skoro nie chciał jej mówić sam z siebie, musiała go trochę pociągnąć za język. Zresztą miała wrażenie, że w jego przypadku to było konieczne. Zdążyła zauważyć podczas pracy nad projektem, a później na wspólnym wyjeździe, że Jaime jest rozgadany jeżeli chodziło o względnie neutralne tematy. Zresztą, nie mogła go za to winić. Tak naprawdę nie znali się jakoś bardzo dobrze.
    — Takimi słowami tylko bardziej mnie intrygujesz... Cholera, chcę ją poznać, jak już coś między wami będzie — oznajmiła z szerokim uśmiechem. Naprawdę była ciekawa tej dziewczyny, była po prostu zainteresowana życiem swojego znajomego, ale to nie miało związku z typową wścibskością. Raczej to był przejaw troski o kogoś, kogo po prostu lubi.
    — Ale proszę bardzo, jeżeli chcesz mogę pytać o coś innego — oznajmiła i uśmiechnęła się cwano — ulubiona, świąteczna tradycja? — Spytała, cały czas na niego patrząc. Elle kochała święta. Uwielbiała je całą sobą, była trochę jak świąteczny elf, który uwielbiał tworzyć świąteczną atmosferę. Taki pomocnik Mikołaja. Morrison zdawała sobie sprawę, że nie wszyscy je kochali tak bardzo, jak ona, a jej świąteczny nastrój potrafił wręcz wkurzać. — I dobrze, zapamiętuj. Korzystaj z doświadczenia starszej koleżanki — wyszczerzyła się wesoło. Chwyciła widelczyk i wbiła go w zamówione ciasto, zjadając odrobinę — Czasami przez dzieciaki czuję się tak staro... Nawet Artie jakiś czas temu stwierdził, że zdziadzieliśmy... — wywróciła oczami, chociaż jej mąż miał rację, ostatnio nie ruszali się z domu. W całym swoim związku byli dwa razy na tej samej imprezie, ale nawet nie pojawili się tam razem, a przypadkowo... — Dlatego zorganizowałam nam krótki wypad za miasto... Mam nadzieję, że mu się spodoba i, że dzieciaki wytrzymają... Co do Thei to faktycznie zasuwa, że aż się kurzy — zaśmiała się wesoło. Mogłaby godzinami opowiadać o swoich dzieciach i o tym, co się u nich dzieje. Wiedziała jednak, że Jaime zapytał o nich raczej z grzeczności.
    — Mhm, nie narzekamy... Powoli wszystko się układa — przytaknęła nadal z uśmiechem na twarzy — jeżeli gadam za dużo to śmiało mów.
    Miała nadzieję, ze nie zrazi dziś do siebie Jaime’ego, ale naprawdę ostatnio nie miała z kim nawet porozmawiać na takie banalne tematy, a takie spotkanie jak te, było niczym zbawienie dla jej gadulstwa.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  121. Dla Chloe od razu było jasne, że chłopak ewidentnie miał problem z interakcjami międzyludzkimi, aczkolwiek absolutnie jej to nie przeszkadzało. Zastanawiało ją tylko, czy jest tak z przyczyn charakteru, bo po prostu należał do grona nieśmiałych albo introwertyków, czy kryje się za tym jakaś historia, zapewne niezbyt przyjemna, jak to zwykle bywało w takich przypadkach.
    Od razu, nie do końca świadomie, wróciła wspomnieniami do dnia, kiedy Stephanie ostatecznie przegrała walkę z chorobą. Stała na szpitalnym korytarzu, zmęczona i słaba, po serii nieprzespanych nocy, które spędziła przy łóżku siostry bliźniaczki, rozmawiając z lekarzem o kolejnej eksperymentalnej terapii, którą znalazła w Szwajcarii, kiedy to poczuła. Fala przejmującego do szpiku kości zimna rozlała się po jej ciele, na moment paraliżując Chloe całkowicie, jakby zanurzyła się w wannie z lodowatą wodą, po czym ogarnęła ją pustka. Gęsta, ciężka, niemal namacalna. I w tamtym momencie już wiedziała, że jej siostra zmarła. Po prostu, bliźniaki już tak mają.
    Wtedy jeszcze Chloe nie zdawała sobie sprawy z tego, że rozpacz jest całkowicie naturalnym zjawiskiem po stracie i absolutnie nie powinna z nią walczyć. Wręcz przeciwnie — pozwolić jej przejąć kontrolę, zapłonąć, rozniecić pożar tak ogromny, że ostatecznie strawi sam siebie, oczyszczając jego nosiciela. Zagubiona, rozdarta, z sercem wyrwanym z piersi zrobiła to, co wydawało się jej najłatwiejsze — ukryła się, przed światem i ludźmi, a kiedy się zorientowała, że jednak nie tędy droga, nagle okazało się, że zapomniała, jak się mówi.
    — Antropologia, cudownie! Skąd pomysł, żeby wybrać akurat tą drogę? — Chloe poprawiła się w fotelu, wyraźnie zaciekawiona. Samolot już wyrównał lot, więc pozwoliła sobie na zsunięcie ze stóp przemokniętych trampek, a kolana podciągnęła pod brodę, by było jej wygodniej. Nie pamiętała, by ktoś z jej rocznika na zakończenie liceum obierał tego typu kierunki, które jednak do łatwych nie należą, co tylko zwiększyło podziw Chloe dla chłopaka.
    — Nie kupuję chleba, należę do tego grona szczęśliwców, którzy mają alergię na gluten — rzuciła z krzywym uśmiechem, dla żartu, doskonale wiedząc, że nie to było sednem pytania Jaime’a. — Cóż… zwykle, kiedy opowiadam o swojej pracy ludzie raczej patrzą na mnie, jak na wariatkę — wzruszyła lekko ramionami, jednak tym razem spodziewała się odmiennej reakcji, niż zwykle, skoro chłopak wybrał edukację z podobnego zakresu. — Razem z bratem prowadzę dom pogrzebowy. Jestem tanatopraktykiem, zajmuję się balsamowaniem zwłok, rekonstrukcją, makijażem pośmiertnym… ogólnie wszystkimi tymi rzeczami, które mają sprawić, że zmarli będą wyglądali jak żywi — wyjaśniła, a na jej ustach pojawił się delikatny, odrobinę nostalgiczny uśmiech. Zastanawiała się, ile wytrzyma bez pracy, bo miała wrażenie, że już zaczęła za nią tęsknić. — Wiesz, lubię poznawać tych ludzi, zanim ich pochowam. Lubię dowiadywać się, co w życiu robili, jacy byli, co sprawiało im radość, a co smutek. Mam wrażenie, że dzięki temu wydobywam z nich całą tożsamość, by rodzina, najbliżsi pamiętali ich takimi, jacy byli jeszcze za życia. Brzmi to logicznie? — Chloe zerknęła na swojego towarzysza i poczuła, jak jej policzki oblały się lekkim rumieńcem, jak zwykle z resztą, kiedy za bardzo angażowała się w opowiadanie o swojej pracy.

    Chloe

    OdpowiedzUsuń
  122. To też z kolei nie było tak, że nie muszą o niczym rozmawiać. Carlie po prostu czuła, że nie wszystko muszą z Matthew uzgadniać razem, bo na wiele rzeczy mieli podobny pogląd. Niektórym mogło być to trudno zrozumieć, bo nie znali do końca prawdy jak było między tą dwójką. Gdyby spędzała czas z kimś, kto nie był Jaimem to pewnie nawet nie starałaby się o jakiekolwiek wyjaśnienia. Nie chciała, aby sobie pomyślał, że rudowłosa jest całkowicie nieodpowiedzialna, bo to właśnie w ten sposób brzmiało, a wcale tak nie było. Można o ich dwójce wiele powiedzieć, ale z całą pewnością nie to, ze byli nieodpowiedzialni.
    — Z tym się zgodzę, ale wiesz co, na razie chyba się wstrzymam z alpaką. Mam w zimie dość spacerów z nimi, a co dopiero z takim wielkim zwierzakiem wychodzić… Ale na pewno wtedy trafiłabym na okładki gazet już nie jako dziewczyna Matta, która robi zakupy w sieciówce, a jako ta, która w Nowym Jorku trzyma alpakę! — zaśmiała się. Potrafiła sobie to wyobrazić i z całą pewnością byłoby o niej dość głośno, a ludzie w końcu różne dziwne zwierzęta trzymali. Ciekawe czy taka alpaka była w ogóle legalna do hodowania w tym mieście? Wiedziała, że niektóre zwierzęta były zabronione do trzymania w Nowym Jorku i kto wie, może taka śliczna alpaka również była na takiej liście?
    — Nie, bardziej… hm, jak podziwianie zorzy polarnej na Islandii czy coś takiego. W żadnym groźnym miejscu, choć teraz dałeś mi do myślenia i może zmienię jednak swoją koncepcję — mruknęła, bo faktycznie być może zrobienie tego w miejscu, które byłoby mniej popularne i z różnych powód należałoby do tych mniej bezpiecznych byłoby ciekawym zabiegiem? Musiała się porządnie zastanowić, a na to miała jeszcze sporo czasu, aby wszystko sobie ogarnąć tak, jak chce. W każdym razie Jaime na pewno pomógł jej z podjęciem pewnej decyzji, a raczej sprawił, że zacznie patrzeć również na inne dostępne dla niej opcje. — Nie wiem, nad tym się nie zastanawiałam. Ale chyba w takiej sytuacji musieliby wynająć jeszcze jedną kabinę i się jakoś podzielić. Kurczę, muszę się teraz nad tym zastanowić — mruknęła i przewróciła oczami, bo to był kolejny punkt, który musiała przemyśleć i porządnie się zastanowić, jak go rozwiązać. — Nie masz za co przepraszać, przecież nie wiedziałeś.
    Z jakiegoś powodu naprawdę chłopakowi ufała. Dziwiła się, bo zwykle zajmowało jej to o wiele dłużej czasu, aby komuś zaufać, a tutaj wszystko przychodziło jej z wielką łatwością. Może w poprzednim życiu byli ze sobą jakoś wyjątkowo mocno zżyci i stąd ta pewna nic porozumienia?
    — Zależy, jak bardzo szczerą chcesz odpowiedź. Bo mogę skłamać i powiedzieć ci, że to w sumie nic takiego, ale potrzebowałam przerwy lub odważyć się na szczerość — odparła. Nie chciała go jakoś szczególnie mocno obciążać swoimi problemami, ale jak tak na chłopaka patrzyła to odnosiła wrażenie, że z jakiegoś powodu potrafiłby ją zrozumieć. On sam w końcu na tych torach nie znalazł się bez powodu, a teraz, jak na to patrzyła to miała wrażenie, że przez cały listopad ona sama również na nich stała i czekała na zderzenie z nadjeżdżającym pociągiem.
    — Rozumiem, serio. Dobrze, że jesteś świadom tego, że nie czujesz się gotowy na taki obowiązek — stwierdziła z lekkim uśmiechem — a nie myślałeś o przykładowo wyprowadzaniu psów ze schroniska? Są z tego dwie korzyści, ty spędzisz czas z psami, a one zaznają trochę miłości. Sama o tym myślałam, ale jakoś nie mogę się zebrać. Mam wrażenie, że gdybym się tam pojawiła, to nie potrafiłabym przestać płakać i chciałabym zabrać wszystkie zwierzaki ze sobą do domu.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  123. Zawsze działała pod wpływem impulsu i robiła wiele nie do końca przemyślanych rzeczy. Normalna dziewczyna pewnie nie zaprosiłaby na dość intymne, rodzinne spotkanie w zamkniętym gronie chłopaka, którego widzi drugi raz w życiu, ale Laura należała do osób, które szybko obdarzały zaufaniem innych, poza tym naprawdę polubiła Jaimego i podświadomie czuła, że na pewno będą się razem dobrze bawić podczas bankietu.
    - Spokojnie, nie zostawię cię samego w tej paszczy lwa – zaśmiała się, robiąc kilka piruetów wokół własnej osi – Poza tym w każdej chwili możesz uciec, spokojnie – dodała z uśmiechem, obejmując jego szyję dłońmi. Nie każdy za nią nadążał i miała nadzieję, że ciągłe przemieszczanie się z miejsca na miejsce nie zacznie nagle irytować chłopaka. Lubiła być ciągle w ruchu i każdy kto chciał się z nią zadawać musiał zaakceptować jej wyjątkową nadpobudliwość.
    - Jaki ty jesteś opiekuńczy. Nic mi nie grozi, spokojnie, nie jestem samobójcą czy kimś takim – zaśmiała się, obdarzając go buziakiem w policzek – Do twarzy ci z troską wymalowaną na tej słodkiej buźce – mrugnęła do niego porozumiewawczo, ponownie poruszając się przy tym w rytm płynącej z głośników muzyki. Jej kuzyni ciągle powtarzali, że ma na siebie uważać i nie robić nic, co mogłoby jakkolwiek narażać ją na niebezpieczeństwo, ale ona kochała czuć w żyłach strach i adrenalinę i nie zamierzała dać się nikomu podporządkować. Zawsze chodziła swoimi ścieżkami niczym kot, który potrafi zniknąć bez słowa na kilka dni po czym jak gdyby nigdy nic wraca bezpiecznie do swoich właścicieli.
    - To typy spod ciemnej gwiazdy, ale są do przeżycia, polubisz ich – uśmiechnęła się i mruknęła cicho, kiedy poczuła jego ciepłe wargi na swojej szyi. Nie należała do wstydliwych dziewczyn u których na samą myśl o pocałunku pojawiał się rumieniec na twarzy, z szerokim uśmiechem na ustach poddała się więc jego grze, nie zamierzając się przy tym w żaden sposób opierać. Obydwoje byli dorośli i nie byłoby nic złego w tym, gdyby ten wieczór skończyli w jego sypialni.
    - Ah te lody, potrafią czasem działać jak afrodyzjak…- westchnęła, wsuwając dłoń pod jego koszulkę i błądząc paznokciami po jego umięśnionych plecach – Przepraszam, ale to ważne – obdarzyła go przepraszającym spojrzeniem i zamiast kontynuować ich zabawę, odebrała szybko telefon, w kilku krótkich zdaniach przeprowadzając telefoniczną rozmowę z kuzynem. Max jak zwykle nie do kończył sprawy i wpakował się w tarapaty, a ona nie zniosłaby później wyrzutów sumienia, gdyby jak zwykle nie pognała mu na ratunek. Cóż, oni dbali o to, aby nie stała się jej krzywda, a ona robiła wszystko, aby przez swoją głupotę i lekkomyślność nie wpadli w ręce policji albo członków innego gangów, narażając się tym samym na pewną śmierć.
    - Przepraszam, ale muszę już iść. Mój kuzyn złapał jakieś zatrucie i mnie teraz potrzebuje, naprawdę przepraszam, nadrobimy to! – uśmiechnęła się delikatnie, wtulając się w jego ciało – Kolacja była naprawdę pyszna, na pewno nie dam ci spokoju i czekam na kolejny kulinarny popis – uśmiechnęła się szeroko, odsuwając się od niego i kierując w stronę wyjścia – Kierowca czeka na dole, niewiele wypiłam, ale nigdy nie wsiadam za kółko choćby po jednej kropli wina – wyjaśniła i zabrała się do zakładania swoich trampek, po czym narzuciła na ramiona płaszcz i szal, który miał chronić jej drobne ciało przed chłodem i tak nieobecnej zimy.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  124. Gdyby Jaime i Jerome zamienili się teraz miejscami, to brunet również najpewniej nie wiedziałby, co powiedzieć. Bo czy istniały jakiekolwiek słowa, które mogły załagodzić ten ból? Nie i chyba nie było nikogo, kto mógłby się z tym nie zgodzić. Marshall jednakże nie przyszedł tutaj dlatego, że oczekiwał od dziewiętnastolatka górnolotnych, podnoszących na duchu przemów. Wbrew temu, jak bardzo był roztrzęsiony, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, po co tu przyszedł i to dlatego, kiedy młodszy brunet gorączkowo zapewniał go o tym, na co może sobie pozwolić, wyspiarz mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Kąciki jego ust drgnęły ledwo zauważalnie, lecz gdzieś w sercu pojawiła się ciepła iskierka, pozwalająca na moment ogrzać się w swoim blasku.
    — Nie będę robił nic takiego, Jaime — odparł spokojniej niż dotychczas, będąc najzwyczajniej w świecie wdzięcznym za to, że może teraz przebywać w tym konkretnym mieszkaniu. — Wystarczy, że po prostu będziesz. Już jesteś — oznajmił, szerzej rozkładając ramiona, jakby chciał objąć nimi całe pomieszczenie. — A ja bardzo nie chciałem zostać dziś sam — dodał, przenosząc wzrok ze ścian na przyjaciela, do którego ponownie uśmiechnął się słabo, ponieważ w całym swoim cierpieniu uświadomił sobie coś bardzo istotnego – miał to cierpienie z kim dzielić. Miał z kim podzielić się ciężarem, który nagle spadł na jego barki, tak by nie musiał dźwigać go samemu. I to było dobre; świadomość takiego stanu rzeczy podnosiła na duchu. Sprawiała, że poniekąd – co może w tej chwili było absurdalne – Jerome czuł dumę. Dumę z tego, że udało mu się stworzyć taką więź w tym wielkim mieście, zbudować taką znajomość, co do której miał stuprocentową pewność i zaufanie. Przez to wszystko Jaime naprawdę nie musiał niczego robić. Absolutnie wystarczyło, że był, trwał w życiu Marshalla i otworzył mu dzisiaj drzwi.
    — Dziękuję.
    Kiedy chłopak zniknął w łazience, Barbadosyjczyk wrócił na kanapę, na której usiadł już nie tak skulony, jak jeszcze jakiś czas temu. Zdołał nieco się uspokoić, zapanować nad rozbuchanymi emocjami, w czym pewnie pomogło mu również powoli ogarniające go zmęczenie. W końcu od kilku godzin jego umysł i ciało pracowały na najwyższych obrotach, a on sam, od momentu dotarcia do szpitala, niczego nie jadł ani nie pił. Chyba był bliski odcięcia, zapadnięcia w głęboki i mocny sen, tak by organizm miał choć cień szansy na regenerację. Zachowywał świadomość tylko przez nieustannie galopujące myśli, wciąż uciekające do różnych tematów, nie miał już jednak siły, by dzisiaj się nimi zajmować. Musiał zachować je na jutro, kiedy wróci do Jen.
    Uniósł głowę, kiedy Moretti do niego wrócił i śledził wzrokiem jego poczynania podczas poszukiwania papierosów, nerwowo przebierając palcami. Naprawdę miał ochotę zapalić i w duchu odetchnął z ulgą, kiedy Jaime podsunął mu otwartą paczkę.
    — Możesz coś jeszcze dla mnie zrobić — uznał, obracając fajkę między palcami. — Porozmawiajmy o czymś… zwyczajnym, proszę — mruknął i wstał, rozglądając się za miejscem, w którym mógłby zapalić. — Masz tu jakiś balkon? A może wyjdę na korytarz? — rzucił, nie wiedząc zbytnio, w którym kierunku powinien się udać, nie chciał przecież smrodzić w mieszkaniu chłopaka. Co prawda niektórzy palacze nie mieli nic przeciwko paleniu również wewnątrz pomieszczeń, w których mieszkali, ale Jerome ani razu, kiedy tu przychodził, nie zauważył, by w powietrzu można było zawiesić siekierę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jak tam sprawy z Laurą? — spytał po chwili milczenia, w myśl swojej wcześniejszej prośby. — Jak udał się obiad? — dociekał, może nie tak z dużym entuzjazmem, jak robiłby to w innych okolicznościach, ale mimo tego był szczerze ciekaw przebiegu tego spotkania i miał nadzieję, że obydwoje byli z niego zadowoleni. Jednocześnie zerknął na nowy element wystroju salonu, czyli stół, który razem kupili. Miał nadzieję, że się sprawdził. Kibicował tej znajomości i nawet jeśli teraz było u niego gorzej (by nie powiedzieć, że bardzo źle), chciał być na bieżąco. A poza tym naprawdę potrzebował oderwać się choć na chwilę od tego, co się dzisiaj wydarzyło. Zająć głowę czymś innym, nawet jeśli wydawało się to trudne.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  125. Cieszyła się, że Jaime się nie rozmyślił i nie odmówił w ostatniej chwili udziału w imprezie. Nie znali się zbyt długo i nie zdziwiłaby się, gdyby ten przemyślał sobie wszystko na spokojnie i zdecydował, że nie ma zamiaru brać udziału w zamkniętej, rodzinnej imprezie. Upięła włosy w lekkiego i luźnego koka i zdecydowała się na nieco wyraźniejszy niż zwykle makijaż. Założyła dopasowaną, ceglastą sukienkę i szpilki, które i tak zamierzała jak najszybciej zamienić na wygodne balerinki. Cieszyła się, że zobaczy tak wiele członków rodziny, którzy na co dzień mieszkali we Włoszech i mieli z nią sporadyczny kontakt. Co prawda jej rodzice nie byli w stanie zostawić swoich obowiązków i przelecieć do Nowego Jorku, ale z drugiej strony Jaime mógł się czuć dzięki temu pewniej. Jej ojciec na pewno nie dałby im spokoju i nie zdziwiłby się, gdyby prześwietlił biednego chłopaka na wszystkie strony.
    - Jeszcze możesz uciec, spokojnie – zaśmiała się, kiedy kierowca zaprosił go do samochodu – Obiecuję, że się nie pogniewam – uśmiechnęła się, choć Jaime na szczęście nie wyglądał tak, jakby zamierzał zrezygnować. Bankiet trwał już od dłuższego czasu, ale wolała nieco się spóźnić, unikając tym samym sztywnej atmosfery, jaka panowała zazwyczaj na początku tego typu imprez. Nie należała do wstydliwych osób, ale obecność Jaimego sprawiała, że zaczynała się tym wszystkim nieco stresować. Co, jeśli ktoś przez nieuwagę czy nadmiar alkoholu zdradzi, czym zajmuje się ona i jej rodzina? Była niemalże pewna, że słysząc słowo mafia chłopak uciekłby i całkowicie straciłaby z nim kontakt.
    - Gotowy? – mrugnęła do niego, podając dłoń kierowcy, który otworzył przed nią drzwi – Jeśli tylko poczujesz się niekomfortowo i będziesz chciał stąd wyjść, nie krępuj się i od razu daj mi znać – uśmiechnęła się, biorąc Jaimego pod rękę i kierując się razem z nim w stronę wejścia do restauracji. Impreza odbywała się w dużej sali bankietowe, gdzie znajdowało się już kilkadziesiąt osób. Większość osób znajdowała się na parkiecie, a pozostali który chwilowo zdecydowali się siedzieć przy stolikach, żywo dyskutowali, nie szczędząc sobie przy tym alkoholu.
    - Głośno i z przytupem, witamy prawie we Włoszech – zaśmiała się, ciągnąć go za sobą za rękę. Przy stoliku, gdzie mieli wyznaczone miejsce nie było na szczęście jej kuzynów, którzy najwyraźniej bawili się w tańcu ze swoimi partnerkami lub prowadzili gdzieś jakieś ciemne interesy. Miała nadzieję, że mężczyźni zdążyli wypić już na tyle alkoholu, aby nie robić żadnych scen i nie postrzegać chłopaka jako wroga. To, że pojawił się z nią na balu nie oznaczało, że zamierza ją od razu skrzywdzić i wykorzystać, ale jej bracia cioteczni wciąż widzieli w niej małą dziewczynkę i nie zdziwiłaby się, gdyby traktowali na początku Jaimego z góry i z pewnym dystansem.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  126. Noah nawet nie podejrzewał, że jego obecność na obiedzie jako rasowego darmozjada może być dla chłopaka stresująca. Przyglądał się gospodarzowi, który kręcił się po kuchni i słuchał go uważnie, próbując wywiedzieć się, jak Jaime obecnie żyje i sobie radzi.
    - Wcale się tobie nie dziwię - przyznał. - Chociaż mnie życie zmusiło do zaproszenia współlokatora. Zapomniałem już jak drogie jest utrzymanie się w Nowym Jorku. Niemniej nie jest źle. Jeden współlokator to jeszcze nie tragedia i z pewnością nie ma nawet co tu porównywać z gwarnym i zatłoczonym akademikiem - przyznał. - Już pomińmy fakt, że jestem ciut za stary na takie przygody - dodał żartobliwie. - Ale życie poza domem rodzinnym to fajna sprawa. Człowiek zaczyna trochę inaczej patrzeć na życie - pokiwał głową. Próbował pochwalić decyzję chłopaka, ale nie do końca wiedział, jak to zrobić.
    Noah podziękował za posiłek i sięgnął po widelec. Ochoczo spróbował sosu z makaronem, ponieważ żołądek Woolfa zaczął już odgrywać marsz pogrzebowy.
    - No.... dobre. Masz więcej ciekawych talentów poza gotowaniem? - zapytał, zajadając się dziełem chłopaka.
    - Antropologia sądowa? - spojrzał  z ciekawością. - Możesz powiedzieć coś więcej? W sensie... no jak to wygląda, czego się uczysz? Bo dla mnie brzmi to dość enigmatycznie. Antropologia kojarzy mi się bardziej z grupą badaczy biegających po puszczy amazońskiej i próbującej pogadać z tamtejszymi ludami, nim ci zdążą ponabijać ich na pale... - przyznał i uśmiechnął się przepraszająco z powodu swojej ignorancji. Pokiwał głową w zamyśleniu.
    - Może? Nie wiem.... Partner siostry nie jest.... nastawiony do mnie zbyt przyjaźnie. Obawiam się, że nadmiernym wchodzeniem im w życie mógłbym go tylko wkurzyć. No... chyba, że wyślę jakiś prezent pocztą. Tylko zielonego pojęcia nie mam, co mogłoby jej się spodobać - westchnął. Wcześniej w ogóle nie myślał o prezencie dla Jen. Od dawna nic nikomu nie kupował na święta i nie bardzo wiedział, co takiego mogłoby przypaść siostrze do gustu i jej nie rozdrażnić niepotrzebnie.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  127. Chloe przywykła, że zwykle za planami na życie kryją się albo niespełnione marzenia lub ambicje rodziców, którzy za wszelką cenę chcieli, by ich dzieci stały się kimś, albo kwestie przypadku, bo po prostu tak wyszło, a że wyszło w miarę przyzwoicie, to po co kombinować. Dlatego kiedy Jaime opowiedział jej swoją historię wyboru studiów, musiała przyznać, że zrobił na niej wrażenie. Był zdecydowany, doskonale wiedział, czego chce i — przynajmniej z tego, co mówił — najwyraźniej dążył do ziszczenia się tych planów, co według blondynki w obecnych czasach nie wydawało się takie oczywiste w mniemaniu studentów.
    — Jakie to zabawne, że jedna książka jest w stanie wpłynąć na całe nasze życie. — westchnęła, uśmiechając się lekko.
    Sama od dziecka wiedziała, czym się chce zajmować. Doskonale pamiętała dzień, kiedy pierwszy raz — a było to jeszcze przed rozpoczęciem pierwszej klasy szkoły podstawowej — zobaczyła zwłoki na metalowym stole w kostnicy taty. Od tamtego momentu na każde pytanie, czym chciałaby się zajmować w przyszłości, odpowiadała tak samo: będę pracować w domu pogrzebowym tatusia!.
    — Jesteś pierwszą osobą, jaką poznała, która uznała to, czym się zajmuję, za ciekawe — stwierdziła ze śmiechem, poprawiając się w fotelu i chowając dłonie w kieszeniach kurtki. Usłyszała szelest i przypomniała sobie o paczce m&m’s, którą tam schowała. — Ah, tak, faktycznie! Pytali, czy nie przewożę trupa w walizce, bo jest za ciężka o trzydzieści kilo. No, i musiałam dopłacić za bagaż — zażartowała, mając nadzieję, że chłopak nie poczuje się tym urażony. Dla niej śmierć była czymś naturalnym i nie przeszkadzało jej nawet żartowanie z tego, ale ludzie różnie reagowali na jej poczucie humoru. Dodała już poważniej: — Ludzie zasługują na to, by pożegnać się z bliskim, jak należy. Nie ważne, jakie relacje ich łączyły, czy się kochali, czy nienawidzili. Mają prawo uwolnić siebie od bólu i cierpienia po stracie bliskich, bo bez tego nie da się ruszyć z życiem do przodu. Wierzę, że im w tym pomagam.
    Chloe spojrzała na Jaime’a i nagle dotarło do niej coś, czego była świadoma odkąd tylko zaczęli rozmowę, ale umykało jej, zawsze pozostając kilka centymetrów poza jej zasięgiem. Uderzyło ją ze zdwojoną siłą, jakby złośliwie chcąc powiedzieć Brawo! Zdążyłaś w tym stuleciu, pani psycholog!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ból, który dostrzegła w oczach chłopaka, był dokładnie tym samym bólem, który sama czuła kolejno osiem i cztery lata wcześniej. Był bólem pełnym tęsknoty, samotności, może poczucia winy. Był bólem po śmierci kogoś bliskiego. Była pewna.
      Nie odezwała się jednak ani słowem. Jeszcze nie. Zamiast tego uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła z kieszeni paczkę m&m’s.
      — Masz ochotę?

      Samolot wylądował w porcie lotniczym Denpasar dokładnie o dziesiątej jedenaście, gdzie pasażerowie zostali powitani trzydziestostopniowym upałem połączonym z osiemdziesięcio dziesięcioprocentową wilgotnością, co w porównaniu z ostatnimi temperaturami Nowego Jorku musiało być zdecydowanym szokiem na większości.
      Dla Chloe na pewno było. Niemalże od razu zdjęła kurtkę, w której przesiedziała całą podróż samolotem, i bluzę z kapturem, zostając w samym t-shircie. Zmrużyła oczy przed grzejącym z nieba słońcem, nie mogąc powstrzymać się przed szerokim uśmiechem. Dokładnie tego potrzebowała.
      Po odebraniu bagażu stanęła przed wyjściem z lotniska, napawając się promieniami słońca muskającymi jej twarz. Postanowiła poczekać na Jaime’a. Liczyła na to, że może będzie miał ochotę wymienić się numerami telefonów i, ewentualnie, wspólnie odkryć parę sekretów tej wyspy, skoro oboje nie mieli nikogo do towarzystwa. Cały lot, który na dobrą sprawę trwał trochę ponad dwadzieścia dwie godziny, minął jej niesamowicie przyjemnie, głównie ze względu na towarzystwo chłopaka — wspólne zajadanie się m&m’sami, gra w karty czy przeglądanie głupich filmików w internecie sprawiły, że znowu poczuła się jak za czasów liceum, kiedy robiły podobne rzeczy podczas długich podróży razem ze Stephanie. Polubiła go, faktycznie.
      — Pani Thompson? — głos kobiety wyrwał Chloe z zamyślenia. Spojrzała na nieznajomą w eleganckim, lnianym komplecie. Na szyi miała zawieszoną legitymację, która informowała, że jest przedstawicielem firmy, w której blondynka zrobiła rezerwację domku w Ubud. — Witam, jestem Kemala Avanza z Sang Giri Mountain Camp. Rezerwowała pani przez naszą firmę domek wakacyjny, zgadza się?
      — Tak, dokładnie tak było. O co chodzi? — Chloe uśmiechnęła się szeroko, kątem oka zauważając Jaime’a. Pomachała do niego, dając w ten sposób znać, żeby na moment do niej dołączył.
      — Otóż… — kobieta zaczęła, jednak ton jej głosu nagle stracił na pewności siebie. — Nie mam pojęcia, jak mogło do tego dojść, naprawdę. Musiał się pojawić jakiś błąd w systemie, złośliwość rzeczy martwych, zapewne. W każdym razie, na czas pani rezerwacji w naszym domku została dokonana jeszcze jedna rezerwacja, pokrywająca się z pani datą — kobieta spojrzała na Chloe przepraszającym wzrokiem. — Będę musiała zaraz namierzyć jeszcze drugiego pana, który dokonał rezerwacji. Zdarzyła nam się pierwsza taka sytuacja od początku założenia firmy i dla nas samych jest ogromnym zaskoczeniem. Niestety, nie mamy w tym momencie żadnego innego wolnego domku, żeby przenieść któreś z państwa w obrębie naszej firmy, stąd aktualnie szukamy innych opcji w okolicy, którą pani wybrała. Oczywiście, wszystkie koszty pokryjemy, dodatkowo może pani liczyć na benefity od naszej firmy.

      Usuń
    2. Chloe zamrugała oczami, zaskoczona tym, co słyszy. Wiedziała, że od urodzenia zdecydowanie przyciąga pecha i wszystkie najbardziej niecodzienne, pokręcone sytuacje, ale szczerze nie spodziewała się, że spotka ją to nawet tutaj, na Bali, siedemnaście tysięcy kilometrów od domu.
      — Słyszałeś, co się stało? Mam niespodziewanego współlokatora w domku, który zarezerwowałam. Jeden błąd w systemie jest w stanie wpłynąć na całe życie — rzuciła blondynka ze śmiechem, kiedy Jaime podszedł bliżej. — W takim razie, czy potrzebuje pani pomocy w szukaniu tego drugiego pana, który dokonał rezerwacji? — tym razem Chloe zwróciła się do kobiety.
      — Nie będzie to konieczne. Mam tutaj numer telefonu, więc od razu zadzwonię. Z panią miałam szczęście, akurat zobaczyłam naklejkę z nazwiskiem na walizce. — kobieta wyjęła komórkę, po czym wpisała numer z dokumentów, które trzymała w dłoni, i przyłożyła do ucha.
      Nie minęły trzy sekundy, kiedy w kieszeni Jaime’a rozbrzmiał dzwonek jego komórki. Chloe spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami, nie mogą uwierzyć w tak ogromny zbieg okoliczności. Kobieta najwyraźniej też nie.
      — Pan Jaime Moretti? — zapytała, unosząc nieznacznie brwi ku górze.
      Chloe wybuchnęła się.

      Chloe

      Usuń
  128. Uśmiechnęła się na jego słowa i skinęła z pokorą głową, przyjmując do wiadomości, że temat tej dziewczyny naprawdę został w tym momencie zakończony. Nie była usatysfakcjonowana, ale domyślała się, że skoro faktycznie jeszcze nie wydarzyło się nic konkretnego, to zwyczajnie nie miał, o czym mówić więcej, niż powiedział jej do tej pory.
    — Nic nie stoi na przeszkodzie, aby to zmienić, ale musisz się przygotować, że nie będzie szczególnie przyjacielsko nastawiony — wzruszyła ramionami — nie chodzi o to, że przeszkadza mu twoja osoba… Generalnie jest dość… Hm… To będzie okropne, jeżeli określę swojego męża niezbyt przyjemnym? Dla innych, dla mnie jest bardzo przyjemny — zaśmiała się — a w dodatku ja kiedyś popełniłam dość poważny błąd i… Po prostu — wzruszyła ramionami, bo sytuacja była dość skomplikowana, a nie chciało jej się teraz wszystkiego tłumaczyć — no i obecnie jeździ na wózku, na to też jest się dobrze przygotować — dodała z uśmiechem, bo to nie było już coś, co bolało i sprawiało przykrość. Owszem, momentami cholernie frustrowało, ale… Teraz było dobrze, bardzo dobrze. Lepiej, niż kiedykolwiek. Tak przynajmniej jej się wydawało.
    — Ja kocham święta — powiedziała z entuzjazmem — uwielbiam je… Po prostu te wszystkie dekoracje, światełka, aniołki, renifery, czerwone Mikołajki, śnieg… Jemioła — wymieniała z szerokim uśmiechem — ozdoby z reniferami brzmią cudownie. Szkoda tylko, że wszystkie najlepsze dekoracje kupowała moja mama i są w jej domu… Muszę kupić tyle nowych rzeczy — nie żaliła się, bo nie było nic lepszego od świątecznych zakupów dla osoby takiej, jak Elle, która po prostu kochała święta i tę całą otoczkę.
    — Nie, nie… Na farmę świątecznych drzewek. Spędzimy miły wieczór, a o poranku wybierzemy drzewko do domu — powiedziała — wiesz tam jest niesamowity, świąteczny klimat. W sam raz na grudniowy wypad. A co do świątecznej, ulubionej tradycji… Nie mam pojęcia, jak to będzie wyglądało w tym roku… W przeciągu roku wydarzyło się naprawdę dużo. Zawsze spędzaliśmy święta razem. W sensie ja, rodzice i moja ciotka, która była moją najlepszą przyjaciółką, ale teraz jest… Źle.
    Westchnęła przy tym ciężko, bo nie wiedziała, co dokładnie ma mu powiedzieć. Jej życie było strasznie skomplikowane i wszystko się zaczęło sypać na koniec dwa tysiące osiemnastego roku, a cały dziewiętnasty to była tragedia. Jedna, wielka tragedia.
    — Henry… Wspominałam ci kiedyś, że ojciec ma tak na imię… Tylko, że to nie jest mój biologiczny tata, a o wszystkim dowiedziałam się w swoje urodziny w tym roku — westchnęła — dlatego tegoroczne święta spędzamy tylko we czwórkę. Ja, Arthur i dzieciaki. Taka chyba, całkiem nowa tradycja, którą mam nadzieję, że pokocham — uśmiechnęła się kącikiem ust, ale to nie był tak wesoły i radosny uśmiech, jakim obdarowywała go wcześniej tego dnia — to znaczy cieszę się, bo ostatnio wszystkie wielkie rodzinne imprezy kończyły się tragicznie, ale… Ale pierwsze święta bez mamy — wzruszyła ramionami, upijając odrobinę kawy, aby zamknąć sobie w końcu usta.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  129. Było po prostu zbyt wcześnie. Zbyt wcześnie na to, by słowa niosły ze sobą oczekiwane ukojenie, lecz akurat w tym momencie nie było to konieczne. Wystarczała bowiem sama obecność Jaime’ego oraz świadomość, że w razie problemów Jerome miał się do kogo zwrócić, wiedząc, że właśnie Morettiemu nigdy nie będzie musiał niczego tłumaczyć i że chłopak nie będzie naciskał bardziej, niż to konieczne. Czasem bowiem bywały w życiu takie momenty, których nie można było wyjaśnić w racjonalny i logiczny sposób, tak jak miało to miejsce również teraz. Jen poroniła. I w tych słowach zawierało się wszystko i nic jednocześnie, jakby ich wypowiedzenie na głos otwierało tysiące drzwi, które kryły za sobą kolejne tysiące rozdwajających się ścieżek, a każda prowadziła w zupełnie inne miejsce. Wszędzie i donikąd.
    Odwrócił się bokiem, przechylając głowę w kierunku bruneta, kiedy ten zaczął mówić, słuchając go uważnie. Może wcześniej wiedział to wszystko, może czuł, że to właśnie na Jaime’im może polegać jak na nikim innym, lecz dobrze było usłyszeć to zapewnienie z jego ust, tak po prostu. Jego wcześniejsze zawahanie, jeszcze przed drzwiami mieszkania przyjaciela nie dotyczyło bowiem tego, czy był on odpowiednią osobą, do której Jerome mógł przyjść i zwrócić się o pomoc. Tego jednego akurat był pewien. Wahał się, ponieważ nie miał pewności, czego sam w tamtym momencie oczekiwał, czego potrzebował, może jednak powinien zostać sam? Teraz jednak nie żałował.
    — Ja też się cieszę — przyznał, zresztą zgodnie z prawdą i uśmiechnął się blado, wyjątkowo słabo. — To był odruch. Wsiadłem do taksówki i po prostu podałem twój adres — wyjaśnił, nie wiedzieć czemu, chcąc wytłumaczyć, dlaczego się tu znalazł. Zrobił to bezwarunkowo, jakby pchany przez nieznaną siłę, a może przez dwie siły, doskonale znane im obojgu? Może rzeczywiście ktoś nad nim czuwał, dbał o niego i po prostu wiedział lepiej? I przez ułamek sekundy Jerome pomyślał, że gdziekolwiek trafił jego syn, miał nadzieję, że będą tam również Nahuel i James.
    Skorzystał z podsuniętej zapalniczki, odpalił papierosa i podszedł bliżej okna, tak by dym nie rozchodził się po mieszkaniu, a od razu ulatywał przez powstałą szparę. Początkowo nawet się nie zaciągnął, przyzwyczajając się na nowo do tego smaku, a kiedy zdecydował się nabrać dymu w płuca, zaraz rozkaszlał się na tyle mocno, że oczy zaszły mu łzami. Szybko jednak zapanował nad tym odruchem i kolejne zaciągnięcie się nikotyną obeszło się już bez obronnego odruchu ze strony płuc, które na nowo zapoznawały się z tym dawno niewidzianym znajomym.
    — To był chłopiec, wiesz? — rzucił niespodziewanie, acz cicho, ramieniem oparty o framugę, ze wzrokiem utkwionym w szybie. Nie spoglądał jednak przez nią, a na nią, widząc własne półprzezroczyste odbicie. Spoglądał na mężczyznę, który jeszcze dzisiejszego poranka był najszczęśliwszym facetem pod słońcem, ba!, w całym wszechświecie, a teraz? Teraz, ledwo kilka godzin później, wszystko zdawało się lec w gruzach i nawet jeśli on oraz Jen mieli przetrwać, to w tym momencie leżeli jakby bez życia pod ciężkimi głazami, przysypani przez rumowisko utraconego szczęścia. I nie pamiętał nawet, że już mówił, że miałby syna. Wspomnienia tego, co działo się przez cały dzień, jakby mu umykały, a on niekoniecznie chciał się ich trzymać i to dlatego zmienił temat, chcąc porozmawiać o czymś innym choć przez chwilę. Tak, by zająć głowę.
    — Lionel — mruknął jeszcze, nim zupełnie niespodziewanie znalazł się w ciasnym uścisku ciepłych ramion, co gwałtownie wyrwało go z otępienia, w jakie powoli zaczął popadać. Najpierw drgnął, zaskoczony, później jednak jego spięte mięśnie rozluźniły się wyraźnie i Jerome znowu poczuł, jakby miał rozsypać się na miliony kawałków, tym razem jednak nie wydawało się to tak przerażające, bo wiedział, że z pomocą przyjaciela się pozbiera. Choćby nie wiadomo jak długo miało to trwać, w końcu nastąpi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — No już… — zganił go jakby niecierpliwie, kiedy Jaime się odsunął, spoglądając na niego spod lekko przymrużonych powiek i zza smużki dymu ulatującej z żarzącego się papierosa. — Poradzę sobie. Muszę.
      I zaczął słuchać o Laurze. Kurczowo uczepił się opowieści o tej dziewczynie, skupiając na niej swoje myśli, aż wreszcie udało mu się nieco odsunąć od tego, co dotychczas zaprzątało jego głowę i mógł poczuć to przejęcie, z jakim Jaime opowiadał o niedawnym spotkaniu. Uśmiechnął się nawet lekko pod nosem, popalając i obserwując chłopaka i jego reakcje, kiedy opowiadał o tej znajomości.
      — Impreza rodzinna? — podchwycił. — Jaka? I kiedy? — dopytał, podsycając w sobie kiełkującą ciekawość, która z trudem przebijała się przez to wszystko, co złe. — Ona też musiała bardzo cię polubić, skoro chce pochwalić się tobą przed rodziną — zauważył, uważając, że Jaime jak najbardziej był chłopakiem, który nadawał się do przedstawienia rodzicom i jeśli Laura chciała to zrobić, to chyba zamierzała kontynuować tę znajomość, prawda? I to dobrze. Bardzo dobrze. Można nawet powiedzieć, że Jerome odetchnął z ulgą, ciesząc się, że w życiu Morettiego pojawił się ktoś, kto wnosił do niego światło. Od niego bowiem jeszcze przez jakiś czas miał bić posępny mrok.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  130. Nie stresowała się tak jak Jaime, ale miała gdzieś z tyłu głowy lekką nutkę niepewności związaną z tym, jak na chłopaka zareagują pozostali goście. Od razu uprzedziła, że będzie z osobą towarzyszącą, ale każdy z obecnych na sali spodziewał się u jej boku partnera tanecznego, który od lat jest zdeklarowanym gejem i ma narzeczonego, a nie kompletnie obcego faceta, który w dodatku na pierwszy rzut oka wyglądał zupełnie hetero i w mniemaniu jej kuzynów mógł stanowić dla niej zagrożenie.
    - Nie, spokojnie, wystarczy, że będziesz się uśmiechał. Nie są jakieś staroświeckie i na pewno od razu przypadniesz im do gustu – wyjaśniła, biorąc go odruchowo za rękę i od razu kierując się z nim w stronę parkietu. Przy ich stoliku zaczęło pojawiać się sporo osób i wolała na razie uniknąć konfrontacji z mierzących ich wzrokiem kuzynami i wujkami. Z minuty na minutę coraz bardziej zaczynała obawiać się, że ta impreza skończy się jednak jakąś katastrofą, a Jaime ucieknie z niej przerażony, urywając tym samym kontakt na dobre. Obecni na balu członkowie rodziny wyglądali co prawda zupełnie normalnie, ale nie zdziwiłaby się, gdyby któryś z obecnych tutaj wujków za dużo wypił i niewiele trzeba by mu było do wszczęcia jakiejś awantury, która bardzo szybko zamieniłaby się w krwawą jatkę.
    - Większość czasu spędzimy pewnie na parkiecie i musisz się z tym jakoś pogodzić – zaśmiała się, kołysząc się w jego objęciach w rytmie płynącej z głośników melodii – Widać, że to nie twój pierwszy raz na parkiecie, zdecydowanie musisz pogratulować swojej mamie – dodała z uśmiechem, opierając głowę na jego ramieniu i przymykając delikatnie powieki. Naprawdę czuła się dobrze w jego towarzystwie i na moment zapomniała o zagrożeniu, jakie może stanowić ich każde zbliżenie. Pewnym było, że przez cały wieczór będą pod czujnym okiem licznych obserwatorów i wysłanników jej ojca, a ona nie wybaczyłaby sobie, gdyby Jaime oberwał przez nią kulkę czy był okrutnie torturowany przez któregoś z mafijnych osiłków.
    - Odbijany – wyszczerzył się dumnie Max i zanim Laura zdążyła jakkolwiek zareagować, porwał do tańca jej osobę towarzyszącą – Kim jesteś i co tu robisz, hm? – rzucił, tanecznym krokiem odsuwając się z nim coraz dalej od swojej kuzynki – Jesteś gejem? Jeśli nie, dotknij ją chociaż małym paluszkiem, a twoje jaja zawisną na latarniach w Central Parku – zmierzył go wściekłym wzrokiem i odepchnął od siebie, oddając go tym samym w ręce Laury, która od razu podbiegła w ich stronę. Miała nadzieję, że kuzyn nie nagadał mu jakiś głupot i zamierzała później dobitnie dać mu znać, że nie życzy sobie takiego zachowania. Rozumiała, że wszyscy w rodzinie chcieli ją chronić i działać w imię jej dobra, ale nie mogła pozwolić na to, aby któryś z kuzynów przekroczył granice i był niemiły dla jej osoby towarzyszącej.
    - Wszystko w porządku? Max jest nieco…nadopiekuńczy, przepraszam, jeśli palnął jakąś głupotę, bywa impulsywny, ale jest niegroźny – westchnęła ciężko, przewracając przy tym teatralnie oczami. Dopiero co przyszli, a chłopak już oberwał od tamtego kretyna, nie zdziwiłaby się, gdyby kolejne osoby z rodziny zaczynały go osaczać i koniec końców musieliby stąd wyjść zanim na dobre się rozgoszczą.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  131. Miała wrażenie, że zwierzęta to jest najbardziej bezpieczny temat, jaki mogli wybrać. Może powinna faktycznie pomyśleć o zakupieniu alpaki, gdyby dorobiła się domu z ogrodem? To byłaby na pewno fajna żywa ozdoba, bo oczywiście w pełni by o takie zwierzątko dbała. Sprawdziłaby się w ogóle w roli opiekuna tak wielkiego zwierzęcia? Nie miała zbytnio styczności z zwierzętami bardziej hodowlanymi, Babe do nich nie zaliczała, bo była w końcu małą świnką, a nie ogromną alpaką, która wymagała pewnie jeszcze więcej opieki. W każdym razie, to był widok, który Carlie chciała kiedyś zdecydowanie zobaczyć i Jaime miał jak w banku to, że pierwszy zostanie poinformowany o takim zakupie oraz będzie pierwszym gościem, którego dziewczyna zaprosi, aby zobaczył jej nową towarzyszkę życia, bo bez wątpienia musiałaby to być dziewczynka. Zawsze miała wrażenie, że z samicami (nieważne jakiego gatunku) po prostu szło się łatwiej dogadać.
    — Pewnie nawet dostałabym osobną rubryczkę w New York Times, wyobrażasz sobie? To byłoby całkiem ciekawe — powiedziała z lekkim uśmiechem. Na pewno przez dzień czy dwa cały Nowy Jork żyłby dziewczyną z alpaką, ale po chwili zostałaby zastąpiona kolejnym newsem i tak w kółko… Codziennie pojawiały się jakieś inne, nowe informacje, a te z dnia poprzedniego były zapomniane po krótkiej chwili. Chyba już ludzie tka bardzo nie przeżywali wiadomości, które im się praktycznie podsuwało pod nos. — Pewnie i teraz nieodpowiedni ludzie kupują takie zwierzęta, ale chociaż tyle dobrego, że jest tyle organizacji, które pomagają je ratować i dają im nowe domy i miejsca, gdzie mogą spokojnie dożyć starości.
    Na Facebooku czy Instagramie było naprawdę masa różnych filmików, które pokazują jak zwierzęta są ratowane z różnych miejsc. Jedne w lepszym stanie, inne ledwo żywe. Ich przemiany zawsze zadziwiały dziewczynę, a także zostawiały ją całą we łzach. Nie umiała przejść obojętnie obok takich historii, dlatego często przyłapywała się na wpłacaniu mniejszych czy większych kwot na różne fundacje. I to był nawyk, którego zmieniać wcale nie chciała.
    — No coś ty, żaden kłopot. Teraz będę miała po prostu więcej rzeczy do przemyślenia, ale to dobrze, naprawdę. Chcę, aby ten finalny projekt był po prostu… bardziej niż dobry, a nie zrobię tego w dwie nocki, więc im więcej pomysłów tym lepiej — zapewniła. Była mu za ten pomysł nawet bardzo wdzięczna, bo sama pewnie by nie wpadła na to, aby pewne kwestie przemyśleć, a teraz faktycznie miała się nad czym zastanawiać i liczyła, że na koniec zrobi coś naprawdę fajnego, co być może kiedyś jakoś mogłoby wpłynąć na architekturę… choć w to akurat mocno wątpiła. Geniuszem na takim poziomie nie była. Z jednej strony powinna chyba uciąć temat, ale teraz poczuła się winna wyjaśnienia. — To pewnie głupio zabrzmi, ale wcale nie traktuję cię, jak kogoś obcego. Niby się nie znamy, ale… nie wiem, jakoś tak po prostu ci ufam — dodała wzruszając lekko ramionami. Może nie powinna była mówić takich rzeczy, bo nie wiedziała tak na dobrą sprawę z kim ma do czynienia, ale nie chciała myśleć o czarnych scenariuszach ani zacząć być podejrzliwą, bo Jaime nie zrobił nic, aby sobie zasłużyć na takie nagłe odsunięcie się od niego i myśli, jakby miał ją zadźgać za drzewem.
    Z jednej strony miała wrażenie, że zasypałaby go swoimi problemami, a wcale tego nie chciała. Może jednak odrobina szczerości jej nie zaszkodzi, a wygadanie się komuś kto jej nie znał również w jakiś sposób pomoże?
    — Na samym końcu października, dzień czy dwa przed Halloween wylądowałam w szpitalu. Na miejscu dowiedziałam się, że mój organizm nie przyjął ciąży… Byłam jakby za słaba, aby ją w ogóle utrzymać — odpowiedziała. Dziwnie było o tym mówić na głos, komuś mało znanemu, ale z drugiej strony poczuła też, jak spada z niej pewien ciężar i chyba dobrze, że to z siebie wydusiła. — Nie musisz nic mówić, serio. To… było minęło. Musiałam odpocząć od świata, aby się do nowej sytuacji przyzwyczaić, a wróciłam można powiedzieć z naładowanymi bateriami do działania dalej. Jakkolwiek to brzmi — dodała mruknięciem z nieśmiałym uśmiechem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spojrzała na chłopaka, gdy mówił dalej o zwierzętach i uniosła lekko brew, ciut zaskoczona tymi słowami, które wypowiedział. Nie spotkała chyba jeszcze osoby, która stroniła od zwierząt i tłumaczyłaby się w taki sposób, w jaki robił to Jaime. Brzmiało to trochę niepokojąco, automatycznie jakby chciała od niego wyciągnąć znacznie więcej, ale nie mogła i nie chciała na niego naciskać. Był bardzo tajemniczy, już od samego początku ich spotkania, gdy pierwszy raz na siebie wpadli i coś jej mówiło, że chłopak nie jest taki sam, jak jego rówieśnicy.
      — Babe cię bardzo polubiła. Leia i Bernie na spacerach zawsze zajęci są sobą, ale w mieszkaniu zawsze lgną do ludzi… Wiesz, faktycznie się nie znamy, ale jeśli to może jakoś pomóc, czy może trochę zmienić twoje nastawienie, to po tym, jak ją traktujesz — mówiła zerkając na Babe i później na chłopaka — to wiem, że dobry z ciebie chłopak. A jakbyś kiedyś zmienił zdanie, to pamiętaj, aby do mnie napisać. Chętnie razem z tobą bym wyprowadzała psy ze schroniska na spacer — poprosiła.
      Zmusić go do tego nie mogła i również nie chciała, bo skutek mógłby wyjść odwrotny, a przecież nie chciała, aby się do niej zraził. Zwłaszcza, że coraz bardziej zaczynała go lubić.
      — Masz ochotę może na gorącą czekoladę? — zapytała. — Mieszkam niedaleko, wciąż testuję nowy ekspres z milionem funkcji, a przy okazji będziesz mógł poznać te dwa urwisy. Oczywiście o ile chcesz.

      Carlie

      Usuń
  132. Z ukosa obserwowała wściekłą minę Maxa, domyślając się przy tym, że jego wymiana zdań z Jaime nie mogła należeć do przyjemnych. Chłopak miał problemy z kontrolowaniem swoich emocji i zdecydowanie musiała ostrzec przed nim swoją osobę towarzyszącą zanim znów oberwie w tą słodką buźkę, a ona będzie musiała wstydzić się za swoją rodzinę.
    - Nie reaguj na jego zaczepki i nie daj się sprowokować. Max jest zawodnikiem sztuk walki i szybo wpada w szał, nie chcę żebyś przeze mnie od niego oberwał – westchnęła, trąc chwilowo ochotę na dalszy taniec. Zaczęła się poważnie zastanawiać nad tym, czy dobrze zrobiła w ogóle się tu pojawiając, nie mówiąc już o tym, że w towarzystwie obcego dla reszty faceta. Nie oceniła dostatecznie zagrożenia i nawinie wierzyła, że może być jak każda normalna dziewczyna, ale mina Maxa i jego ciche szepty z Tomem skutecznie sprowadziły ją na ziemię, uświadamiając poważne zagrożenie, jakie stanowili dla Jaime’go.
    - Naprawdę strasznie cię przepraszam…- pokręciła zrezygnowana głową i pociągnęła go za sobą za rękę w stronę stolików. Miała nadzieję, że chociaż tam towarzystwo wykaże się ogładą i nikt nie będzie miał odwagi grozić niewinnego Moretti. Nie miała pojęcia kto zajmował się rozkładem gości na sali, ale nijak nie podobał jej się to, że będzie musiała znosić przez kilka godzin towarzystwo Carli. Od dziecka niezbyt za sobą przepadały, a kuzynka nigdy nie mogła pogodzić się z tym, że to Laura jest córką szefa ich rodzinnego gangu i zajmie kiedyś najważniejsze stanowisko w ich rodzinnym ‘biznesie’.
    - Jaime, Carla – przedstawiła ich sobie, prosząc przy okazji kelnera, aby rozlał im do kieliszków wina – Carla to moja kuzynka, Jaime to mój znajomy, studiuje na tej samej uczelni co ja – wyjaśniła, odruchowo obejmując chłopaka w pasie. Dobrze znała Carle i nie zdziwiłaby się, gdyby ta za cel obrała sobie spędzanie z nim upojnej nocy. Cieszyła się, że dziewczyna na co dzień mieszka we Włoszech i widywały się jedynie przy okazji rodzinnych uroczystości. Max co prawda wspominał coś ostatnio, że chciałby ściągnąć ją do Nowego Jorku i znaleźć jej tutaj jakieś zajęcie, ale ona zdecydowanie nie wyobrażała sobie mieszkania z tą dziewczyną pod jednym dachem.
    - Na pewno wszystko jest w porządku? Jeśli nie, mogę odwieźć cię do domu, nie pogniewam się – wyszeptała mu na ucho, muskając przy tym delikatnie ustami jego szyję. Nie czuła się tu dziś komfortowo, więc nie zdziwiłaby się, gdyby Jaime miał dość i jedyne o czym marzył to ucieczka z tej klatki w której zupełnie nieświadomie się znalazł.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  133. [Cześć! Przyszłam sobie trochę pożebrać. Liczę, że obędzie się bez poganiania mnie jakimś kijkiem i marchewką za to, że sklecam jeszcze tak ślimaczo ten odpis zwrotny (powinien wpaść w okolicach piątku), ale… ja potrzebuje wątek z tym chłopcem, nawet po tym czasie. ¯\_(ツ)_/¯]

    Raphael Albright

    OdpowiedzUsuń
  134. [Skoro nie jesteś do końca przekonana do windy i jakże porywającej dyskusji o mózgach w oczekiwaniu na ratunek, to nie ukrywam, iż również nie miałabym nic przeciwko, by zacząć od czegoś innego. Nakreśl mi fabularne ramy chronologii u Jamiego przed wyniszczaniem swojego zdrowia, jak i po, gdyż sądząc po ewentualnym flircie czy coś mam pełne pole do sypnięcia pomysłami z rękawa na różne warianty powiązania tych bohaterów. Nie obiecuję, że podeślę coś wcześniej, niż po środzie, aczkolwiek okaże się.]

    Raphael Albright

    OdpowiedzUsuń
  135. Nie miała pojęcia, po którym z rodziców odziedziczyła ten dziwaczny gen, który ściągał na nią wszystkie możliwe pechowe sytuacje świata, ale po dwudziestu dziewięciu latach zdecydowanie zdążyła się do tego przyzwyczaić. Gdzieś mniej-więcej w pierwszej klasie liceum ostatecznie przestała zgłaszać zażalenia do przeznaczenia, że zsyła na nią wszystko co najgorsze, a najzwyczajniej w świecie zaczęła się z tego śmiać. Próbując dostrzegać zawsze tą jasną stronę sytuacji, zaczęła nawet twierdzić, że to wcale nie jest zwykły pech, a wręcz odwrotnie — nazywała to szczęściem do pecha. Niby nic, oczywiście, ale wystarczyło, żeby spojrzeć nawet na najgorszą sytuację z innej perspektywy.
    Chloe przyglądała się całej zaistniałej sytuacji, siedząc okrakiem na swojej walizce, i zastanawiała się, jak to możliwe, żeby z ponad dwustu pasażerów samolotu — albo i więcej, tego sama nie była pewna — tym właściwym, którego szukała pani Avanza, był właśnie Jaime. Jakie mogło być prawdopodobieństwo, że system wybierze dla nich sąsiednie miejsca w samolocie? Jeden do dwustu, może trzystu, w zależności od ilości miejsc w samolocie. Ale żeby zostali zakwaterowani w tym samym domu wakacyjnym? Tutaj prawdopodobieństwo sięgało jednego do ponad siedmiu milionów, bo zamiast chłopaka mógł się jej trafić każdy inny człowiek zamieszkujący Ziemię. Nie mieściło się jej to w głowie.
    — Szczęście do pecha, cholera! — mruknęła sama do siebie, pod nosem, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech.

    — Kilka dni? Mogłabym tutaj zostać cały miesiąc! — westchnęła Chloe z błogim uśmiechem na ustach, zawiązując t-shirt w talii na supeł, bo coraz bardziej dotkliwie zaczynała odczuwać upał i wilgoć, które zwiększały się wraz ze zbliżającym się południem. Marzyła o tym, żeby przebrać się w bikini i wskoczyć do basenu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W momencie, gdy otrzymywali klucze do ich tymczasowego miejsca zamieszkania, zmuszeni podpisać kilka dodatkowych dokumentów, biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację z błędem przy rezerwacji, zostali również poinformowani, że ich bagaże czekają na miejscu. Za co Chloe dziękowała z całego serca, bo nie wyobrażała sobie jeszcze dodatkowo ciągnąć za sobą walizki. Z tego, czego dowiedziała się od przedstawicielki firmy, otrzymali apartament znajdujący się na najwyższym punkcie wzgórza, najbardziej oddalony od wszystkich, dodatkowo zagwarantowała, że z tarasu przy górnej sypialni widać najpiękniejsze zachody słońca, co było kolejną rzeczą, której blondynka nie mogła się doczekać. Z tym, że jednak trzeba było poświęcić kilka minut, by na to wzgórze wejść, jednak każdy krok był zdecydowanie tego wart.
      — Cofam ten miesiąc, mogę zostać tutaj do końca życia — Chloe zatrzymała się w połowie kroku, kiedy zza zakrętu wyłonił się nie domek, jak się spodziewała, a prędzej apartament. Otoczony gęstą roślinnością, oszklony niemalże z każdej strony, z tarasem, który prowadził wprost na basen wydrążony w zboczu wzgórza sprawiał wrażenie mieszkania gwiazdy filmowej w Los Angeles, a nie domku wakacyjnego na Bali. — Czy wyjdę na chamską, jeśli już teraz zaklepię sobie sypialnię na piętrze? Oczywiście, nie musisz się martwić, zaproszę cię na podziwianie zachodów słońca wieczorem, nawet wino załatwię! — zażartowała blondynka, mrużąc oczy przed słońcem, żeby spojrzeć na Jaime’go.
      Wcześniej, jeszcze na lotnisku, kiedy cała sytuacja z błędem przy rezerwacji absolutnie ją zaskoczyła, nie miała czasu pomyśleć nad jej konsekwencjami. Co by zrobiła, gdyby faktycznie została przeniesiona w inną część miasta? Bliżej centrum, bardziej niebezpieczną? Co by zrobiła, gdyby firmie, u której rezerwowała domek nie udałoby się znaleźć dla niej innego lokum i musiałaby być skazana na łaskę — bądź niełaskę — tej drugiej osoby, z którą dokonała rezerwacji? Gdyby to nie był Jaime, którego poznała w samolocie, bo los postanowił posadzić ich akurat obok siebie, a ten obleśny casanova, który siedział trzy rzędy za nimi i co chwilę zamawiał kolejną porcję whisky? Co by zrobiła, gdyby jednak wujek chłopaka nie zrezygnował w ostatniej chwili i jego sypialnia by się nie zwolniła? Była samotną turystką z twarzą osiemnastolatki, która nie znała nikogo i na obcym kontynencie mogło ją spotkać dosłownie wszystko. Dotarło to do niej dopiero teraz, kiedy byli na miejscu, a chłopak otwierał drzwi. Poczuła, jak po jej plecach przebiega zimny dreszcz.
      — Hej, Jaime… ja… — blondynka zająknęła się, co raczej nie zdarzało się często w jej przypadku. Założyła za ucho kosmyk włosów i przestąpiła z nogi na nogę, przez co poczuła się jak zawstydzona dwunastolatka. Pewnie też tak wyglądasz, C, jak zwykle. — Wiem, że nie musiałeś tego robić… mam na myśli, że nie musiałeś się zgadzać, żebym z tobą zamieszkała. Bo jakby nie patrzeć, znasz mnie niecałe dwadzieścia cztery godziny i dodatkowo będziesz musiał spać w sypialni obok ze świadomością, że doskonale potrafię pozbywać się zwłok… — roześmiała się, jednak w duchu od razu skarciła się za ten żart, na powrót poważniejąc. — Dziękuję. To dla mnie wiele znaczy i jestem ci niesamowicie wdzięczna. — delikatnie dotknęła ramienia Jaime’go, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech.

      Chloe

      Usuń
  136. [Cześć! Kod zapożyczony, nie mam takich umiejętności... Moja panna już ma i doniczki, i zwierzaki do opieki :) Bawcie się dobrze, dzięki za komentarz i pozdrawiam :)]

    Sandy Metcalfe

    OdpowiedzUsuń
  137. ― Dziewczyną muzyka, córką reżysera czy piosenkarki… wyliczać dalej? ― mruknęła z przekąsem. Nie miała za złe tego, że była zawsze czyjąś dziewczyną, córką, siostrą. Pasowało jej życie w cieniu, choć teraz wszystko się zmieniało, od kiedy dziewczyna zaczęła się spotykać z Matthew. Na szczęście, chociaż jak sama wychodziła na miasto, to nie kręciły się żadne chcące zrobić zdjęcie paparazzi, bo była pewna, że gdyby się pojawili zaraz i Jaime byłby okrzyknięty nowym romansem czy podejrzanym nieznajomym, z którym rudowłosa spędza czas, podczas, gdy jej chłopak jest na światowej trasie i nie ma go aktualnie w Nowym Jorku. A bardzo chciała mu oszczędzić tego wszystkiego. Jeszcze przypadkiem mógłby się do niej przez to zrazić, a wcale nie chciała, aby uznał, że lepiej będzie się z nią nie zadawać. ― Będę dziewczyną z alpaką! Nawet założę sobie osobne konto na Instagramie, gdzie będzie można oglądać codzienność alpaki… nie wiem czemu, ale nazwałabym ją chyba Maya. Alpaka Maya, chyba ładnie? ― rzuciła, choć wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Bardziej jakby zastanawiała się na głos nad tym, jakie imię pasowałoby do jej przyszłej alpaki. Maya ładnie brzmiało, było pospolite i przemielone na milion sposobów, ale raczej nie było zbyt wielu alpak z takim imieniem. O ile w ogóle.
    Jakby potrafiła, to sama udzielałaby się w każdej możliwej fundacji jako wolontariuszka. Nie umiałaby powstrzymać emocji, gdyby trafił się jakiś wyjątkowo przykry przypadek. To byłoby silniejsze od niej, a łzy leciałyby jej strumieniami. Naprawdę łatwo się wzruszała, jeśli chodziło o krzywdę zwierząt. Nikomu nic nie robiły, o ile nie czuły zagrożenia. Niektórzy w końcu też krzywdzili zwierzęta umyślnie, co było straszne i chyba wolała dłużej się nad tym nie zastanawiać. Skupiła się na wesoło biegającej Lei, na Bernim, który choć naburmuszony, że był na smyczy też krążył przy niej. I na Babe, uparcie wpatrzonej w chłopaka. Jeszcze dojdzie do tego, że będzie musiała mu ją podrzucać na weekendy, bo zacznie tak za chłopakiem tęsknić. To byłoby nawet zabawne, a powoli zaczynali do tego dążyć, skoro świnka tak bardzo za nim łaziła krok w krok.
    Sama była zaskoczona i nie potrafiła wytłumaczyć skąd to się brało. Po prostu tak czuła i nie umiała tego zmienić, choć na pewno w pewien sposób byłoby bezpieczniej trzymać pewien dystans, ale z drugiej strony, skoro nie czuła, że powinna to czy musiała się wstrzymywać? Nie chciała zarzucić go własnymi problemami i to był pewnie dobry czas, aby się zamknąć.
    ― Tak, wszystko jest w porządku i… przepraszam, chyba nie powinnam tak o tym mówić ― westchnęła uciekając wzrokiem w bok. Poczuła się głupio, w końcu nie wszyscy lubili słuchać o prywatnych problemach innych. Zwłaszcza jeśli ich nie znali, wiedziała doskonale, jakie to beznadziejne uczucie, gdy ktoś opowiada życiowe problemy, a człowiek nie ma pojęcia, jak się do tego odnieść. ― Czasem się po prostu zdarza. Niektóre kobiety nawet nie wiedzą, że coś się stało. Miałam trochę mniej szczęścia, ale to już nie jest w sumie takie ważne. Mam nadzieję, że cię nie wystraszyłam. Obiecuję, zero już prywatnych dramatów wyciąganych na wierzch.
    Uśmiechnęła się, gdy powiedział o gorącej czekoladzie. Zawołała jeszcze Leię, aby ją przypiąć do smyczy. W parku zaczynał robić się większy ruch, a wychodząc z niego wolała, aby nie uciekła prosto pod koła samochodu, czy aby uciekła w jeszcze jakieś zupełnie inne miejsce. Jeszcze tego brakowało, aby biegała po Nowym Jorku w poszukiwaniu psa.
    ― Masz mój numer, w razie czego dzwoń. Mówię całkiem poważnie, a teraz chodź. Nie mieszkam daleko, to może jakieś dziesięć minut, piętnaście stąd… bardzo blisko ― zapewniła z uśmiechem.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  138. To, że odpuściła mu w tej chwili, nie było jednoznaczne z tym, że przy kolejnym spotkaniu nie będzie pytała o dziewczynę, z którą miał się spotkać.
    Owszem znali się już jakiś czas, co prawda nie byli ze sobą bardzo blisko, ale Elle chciała to zmienić. Lubiła Jaime’ego. Dlatego postanowiła, że teraz da mu nieco wytchnienia. Później, nie będzie miał tak łatwo, aby ją zbyć. Będzie twarda i wyciągnie z niego wszystkie informacje, które będzie chciała znać. Przynajmniej tak to sobie właśnie wyobrażała.
    — Jest najlepszy — powiedziała z uśmiechem. Nie chciała zanudzać Jaime’ego opowieściami o tym, jak bardzo kocha swojego męża. Uważała, że to było widać po tym, w jaki sposób o nim opowiadała. W końcu jej oczy momentalnie błyszczały radośnie, kiedy tylko myślała o Arthurze — tak jest… Jest teraz dobrze, można tak powiedzieć — kącik ust drgnął jej przy tym delikatnie. W zasadzie to było nawet lepiej niż dobrze.
    Oczywiście sytuacja nie należała do najprostszych, wręcz przeciwnie. Była dość skomplikowana, ale dla Elle najważniejsze było to, że potrafili sobie z tym poradzić i z dnia na dzień było naprawdę dobrze. Byli dużo bliżej siebie, niż wcześniej. Tak przynajmniej ona to odbierała i miała wrażenie, że Artie myśli dokładnie tak samo.
    — Dzięki na pewno będzie cudownie… No i ozdoby. Liczę, że przy tej farmie będą jakieś sklepiki, no wiesz… Święta — zaśmiała się, podejrzewając, że Jaime dokładnie rozumie, o co jej chodziło. Święta to był konsumpcjonizm, farma była tego częścią. Zakładała więc, że będą tam również inne sklepiki z dekoracjami i innymi świątecznymi ozdobami.
    — Dowiedział się w podobnym czasie, co ja — powiedziała, podnosząc głowę i spoglądając na młodego mężczyznę — może wiedział dzień czy dwa wcześniej, nie wiem dokładnie — westchnęła, marszcząc delikatnie brwi — nie wiem na kogo byłam bardziej zła, to… Skomplikowane, jak całe moje życie — wywróciła oczami, nadal ze zmarszczonymi brwiami — mama teoretycznie zdradzała ojca wcześniej, ale byli szczęśliwi… Aż on pewnego razu ją zdradził, a później się po prostu wszystko posypało… Cała prawda wyszła na jaw przez moją ciotkę, która… Która chyba ma jakiś kompleks bycia samą — zagryzła wargi, bo pamiętała dokładnie co takiego chciała zrobić Kate — kiedyś się przyjaźniłyśmy, ale to się zrobiło… Nierealne. Zresztą nieważne, są ciekawsze rzeczy do opowiadania niż moja zwariowana rodzinka — mruknęła, oblizując wargi — lepiej ty mi coś opowiedz — uśmiechnęła się wesoło, chcąc, aby Jaime nieco się przed nią otworzył.


    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  139. Gdyby jeszcze nie tak dawno temu ktoś zapytał Jerome’a o ich relację, brunet na pewno nie powiedziałby, że on i Jaime kiedykolwiek zamienią się miejscami czy też rolami. Życie jednak potrafiło zaskakiwać, również – a może nawet przede wszystkim – w ten negatywny sposób i teraz to Marshall był osobą, która nie potrafiła z optymizmem spojrzeć w przyszłość, nie mając zielonego ani jakiegokolwiek innego pojęcia, co dalej. Nie był nawet w stanie myśleć o tym, co będzie jutro. Zbyt wiele wysiłku bowiem wkładał w przetrwanie, w wytrwanie od jednego do drugiego uderzenia serca, a te ułamki sekund, kiedy mięsień pompujący krew pozostawał w bezruchu, były jedną wielką niewiadomą. Wiedział tylko, że wróci do szpitala. Jednakże co tam zastanie? Jak będzie czuła się Jen? Myślenie o tym teraz było ponad jego siły, potęgowało w nim paniczny strach, który osadził się głęboko w dołku, niosąc ze sobą nieznośny i niepokojący ucisk, który kazał być brunetowi w ciągłej gotowości. Gotowości do czego? Ucieczki? Działania?
    Paląc, odrobinę się uspokajał. Miarowy rytm tej czynności nadawał tempo jego myślom, zatrzymując je w ryzach niczym swoisty metronom. Uniesienie ręki do ust, wdech, opuszczenie ręki, przytrzymanie dymu w płucach, wydech. I znowu. Uniesienie ręki do ust, wdech, opuszczenie ręki, przytrzymanie dymu w płucach, wydech. Jutro wrócę do szpitala. Muszę. Z samego rana. Tak cholernie się tego boję. Muszę.
    Uśmiechnął się blado na słowa przyjaciela i nieznacznie skinął głową, powoli sunąc wzrokiem po sylwetce młodszego bruneta. Miał pewność co do tego, że los nie bez powodu przeciął ich drogi, wręcz zmuszając ich do zderzenia się ze sobą. Teraz już to wiedział. Byli potrzebni sobie nawzajem i nie mogli zmarnować tej nici porozumienia, która połączyła ich na samym początku, pozwalając na to, co dla niektórych ludzi nie było osiągalne. Nie musieli bowiem wiele mówić, by jeden rozumiał, co czuje ten drugi. Nie musieli się tłumaczyć, nawet z tych najdziwniejszych zachowań i myśli. Jerome uważał, że każdy powinien mieć to szczęście, by natrafić w swoim życiu na taką właśnie osobę. Tutaj, w mieszkaniu Jaime’ego nie czuł, że coś powinien bądź musiał, a że czegoś nie mógł. Wiedział, że nie będzie oceniany i że Jaime nie będzie absolutnie niczego od niego wymagał, podczas gdy jeszcze w szpitalu mierzył się z lekarzami i z rodziną Jen, a oni wszyscy oczekiwali od niego jakiejś reakcji, jakiegoś stanowiska. A to było na tę chwilę zbyt wiele.
    Fakt, nieco dziwnie słuchało mu się opowieści o Laurze, kiedy w jego głowie wciąż głośno dźwięczało to, co się dzisiaj stało, ale z drugiej strony pomagało mu to zakotwiczyć się w rzeczywistości, świat bowiem nie zamierzał się zatrzymać ze względu na ich osobistą tragedię.
    — Skoro mogła pójść z kimkolwiek, a wybrała ciebie… — urwał znacząco, a kąciki jego ust mimowolnie powędrowały ku górze, co było osobliwe, ponieważ wydawało mu się, że nie będzie to możliwe przez wiele kolejnych lat. — Tak, możesz mieć przewalone — zgodził się bez zastanowienia. — Sam jestem starszym bratem i pamiętam, co się działo, kiedy Ivana zaczęła spotykać się z Matiasem. Szykuj się na najgorsze — ostrzegł go zupełnie szczerze, aczkolwiek gdzieś na dnie jego oczu zamigotały słabe iskierki rozbawienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Myślę, że chętnie ją poznam, kiedy już nieco się u nas uspokoi. Jeśli się uspokoi — poprawił się, krzywiąc się nieznacznie i niedługo potem dopalił papierosa. Nie wiedząc zbytnio, gdzie go zgasić, skierował się do części kuchennej i zdusił niedopałek w zlewie. Wyrzucił go do kosza, a sam zlew dokładnie opłukał z tej odrobiny popiołu, która w nim została. Teraz, kiedy część emocji zdążyła nieco opaść, zaczynał odczuwać wyłącznie przemożne zmęczenie. Podejrzewał, że nie zaśnie mocno i głęboko, ale jego ciało i umysł domagały się choć chwili wytchnienia, podjęcia takiej próby. Nie miał już siły rozmawiać o tym, co miało miejsce. Ani o czymkolwiek innym. Pocierając twarz, podszedł do kanapy i oparł się bokiem o jej oparcie, pochwytując spojrzenie Morettiego.
      — Położę się — zakomunikował, bo też nic lepszego nie przyszło mu do głowy. — I kanapa naprawdę mi wystarczy — dodał jeszcze, lekko klepiąc mebel, bo niekoniecznie chciał zajmować łóżko bruneta. Czuł, że byłoby to marnotrawstwo, skoro i tak nie będzie potrafił spać spokojnie.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  140. Zmierzyła na odchodnym Maxa wzrokiem, mając nadzieję, że ten odczyta ukryty przekaz i przestanie wtrącać się w nieswoje sprawy. Doceniała jego troskę, ale była pełnoletnia i sama mogła decydować o sobie i o tym z kim wybierze się na rodzinną imprezę. Miała powoli dość kontroli ze strony swojej rodziny i zaczynała trochę żałować, że nie przeniosła się do Nowego Jorku zupełnie sama. Co prawda czułaby się pewnie wtedy jeszcze bardziej samotna, ale mogłaby przynajmniej zachowywać się choć w połowie jak każda, normalna kobieta, bez ciągłego widma utraty życia i upierdliwych ochroniarzy towarzyszących jej na każdym kroku.
    - Uprzedzałam ich, że pojawię się z kimś i mają być dla ciebie mili, ale najwyraźniej mówić do nich to jak rozmawiać ze ścianą – westchnęła, upijając łyk wina i kręcąc lekko z zażenowania głową. Nie chciała, żeby Jaime oberwał za swoją niewinność, tym bardziej, że zamierzała sprowadzić go ‘na dobrą drogę’ i wybić mu z głowy ciągłe wdawanie się w bójki, czy zalewanie się w trupa na imprezach. Nie znała go jeszcze zbyt dobrze, ale przeczuwała, że takie destrukcyjne i lekkomyślne zachowanie mogło mieć jakiś związek ze śmiercią jego brata, nie zamierzała jednak poruszać z nim tego tematu zanim sam nie będzie na to gotowy.
    - Nie musisz się jej spowiadać, naprawdę. Carla ma swoje sprawy na głowie, którymi właśnie powinna się zająć…- chrząknęła, mierząc kuzynkę wściekłym wzrokiem. Wiedziała, że ta jak zwykle będzie próbowała podrywać jej osobę towarzyszącą i miała nadzieję, że Jaime zbyt szybko jej nie ulegnie. Dziewczyna nie miała żadnych zahamowań w kwestii podrywania cudzych facetów i nie zdziwiłaby się, gdyby robiła wszystko, aby wylądować dzisiaj w łóżku z Moretti. Nie mogła oczywiście niczego mu zakazywać i jeśli tylko Carla mu się spodobała i zamierzałby spędzić z nią resztę tego wieczoru, przyjęłaby to z pokorą i odsunęła w cień. Znali się w końcu dopiero od kilku tygodni i nie mogła go w żaden sposób ograniczać, nawet jeśli zdążyła naprawdę mocno go polubić i zaczynała darzyć go szczególną sympatią.
    - Masz ochotę się nieco przewietrzyć? – uśmiechnęła się, widząc, jak chłopak szuka ratunku i skupia swój wzrok na drzwiach balkonowych – Po spotkaniu z Maxem zdecydowanie musisz ochłonąć – zaśmiała się i nie czekając zbyt długo na jego reakcję, porwała ze stołu dwa kieliszki z winem, a drugą, wolną ręką, pociągnęła za sobą Jaime’go – To może być bardzo długi wieczór – westchnęła, opierając się plecami o barierkę i kołysząc w dłoni lampkę wypełnioną czerwonym winem – Najgorsze masz już chyba za sobą, a jeśli któryś z moich kuzynów znów zacznie ci grozić, od razu mi o tym powiedz. Zapomnieli chyba gdzie ich miejsce w szeregu i coś czuję, że muszę ich jak najszybciej sprowadzić na ziemię – uśmiechnęła się delikatnie i duszkiem opróżniła całą zawartość szkła. Nie chciała się upić, ale z minuty na minutę coraz bardziej obawiała się tego co będzie dalej i czy Jaime nie zostanie przez przypadek wciągnięty przez nią w jakieś bagno. Jej rodzina nigdy nie mogła czuć się bezpieczna i w każdej chwili jakiś wrogi gang czy rozwścieczony przeciwnik mógł wparować do restauracji, strzelając do nich jak do królików.
    - Carla na ciebie leci, aż pożerała cię wzrokiem – roześmiała się, odwracając się w drugą stronę i wpatrując się z góry na widok budzącego się do życia miasta. Znajdowali się na ostatnim piętrze jednego z najwyższych budynków w okolicy i widok Nowego Jorku nocą wręcz zapierał dech w piersiach – Ciekawe jak szybko spada ludzkie ciało z takiej wysokości i co czuje człowiek, który leci w dół niczym ptak. To musi być naprawdę fascynujące przeżycie – uśmiechnęła się, opierając ramiona na barierce i pochylając się nieco bardziej do przodu. Nie zamierzała skoczyć w dół, a samobójstwo uważała za przejaw największego tchórzostwa, pozbawiona uczucia jakiegokolwiek strachu robiła jednak w życiu wiele rzeczy na granicy śmierci i właśnie dlatego tak trudno było innym za nią nadążyć.

    Laura

    OdpowiedzUsuń

  141. — Pewnie możemy się jakoś zgadać — uśmiechnęła się do niego. Perspektywa kolejnego spotkania była dla Elle czymś miłym. Lubiła rozmawiać i spędzać czas z Jaime’em — pewnie i opowiem ci, co z naszym weekendem na farmie — dodała z szerokim uśmiechem. Oczywiście wówczas podpytałaby, co nieco o tę tajemniczą dziewczynę, z którą się umówił.
    Nie wiedziała, na kiedy dokładnie mieli umówione spotkanie, ale możliwe, że już po świętach sytuacja mogłaby być odrobinę jaśniejsza niż w obecnej chwili.
    Informacja o tym, że w domu jego rodziców dekoracjami zajmuje się służba, nie zrobił na Elle większego znaczenia. Znała w końcu kogoś takiego jak Ulliel. On z pewnością też miał ludzi od dekorowania na święta domu, chociaż Elle nigdy nie oddałaby tego komuś innemu. Za bardzo to po prostu lubiła i cały ten proces sprawiał jej niesamowicie dużo frajdy.
    Przez chwilę chyba czekała, aż Jaime powie coś więcej o sobie i swojej rodzinie. Miała wrażenie, że ona sama z kolei mówi za dużo, w porównaniu do niego, który… Raczej poruszał neutralne tematy lub kontynuował to, o czym ona sama zaczęła mówić.
    Skupiła się na swojej kawie, powoli sącząc ją. Przez skoncentrowanie się na napoju, nie zrozumiała dokładnie, co powiedział Jaime, a może nie chciała od razu dopuścić tego do siebie. Po chwili jednak otworzyła szeroko oczy i rozchyliła usta. Szczerze mówiąc, nie spodziewała się po nim takiego pytania. Pochyliła się do przodu, aby odłożyć kawę na spodek, ale przez drżącą dłoń nie zrobiła tego dokładnie, co wpłynęło na położenie wysokiej szklanki, która przechyliła się. Elle na szczęście złapała ją w ostatniej chwili i jedynie odrobina wylała się na stolik.
    — Cholera — wymruczała, chwytając szybko serwetkę i wycierając wylany napój. Wbiła spojrzenie w chłopaka, nie wiedząc nawet, co ma mu w tej sytuacji odpowiedzieć. Okej… Przeprosił, ale jego słowa trochę ją zabolały. Może i nie powinny, to w końcu nie było jej winą, a Alison, mama blondynki faktycznie nie postąpiła fair w stosunku do swojego męża i Larry’ego — wie… Wie — wymamrotała, spoglądając na niego. Nie było sensu się gniewać, wiedziała, że nie powiedział tego specjalnie i z pewnością nie chciał jej w żaden sposób zranić, ale po prostu, zaskoczył ją tym. Naprawdę ją zaskoczył — jest cholernie skomplikowane… Opowiedz mi coś o tym chrzestnym. Muszę poczuć, że to nie tylko ja otaczam się… Specyficznymi ludźmi — wymamrotała, mając oczywiście na myśli swoją rodzinę — na pewno masz coś do opowiedzenia… Mówiłeś, że się przeprowadziliście. Dlaczego? — Uniosła brew, wbijając w niego spojrzenie i wyczekując odpowiedzi.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  142. Zwykle ludzie potrafili w niej rozpoznać córkę Sylvestera, tego reżysera, który niedawno pracował nad filmem w Japonii czy córkę Penelope, która dawno występowała w popowym zespole znanym w latach dziewięćdziesiątych, ale większość ludzi też kojarzyła tylko jej rodziców, a nią nikt nieszczególnie zwracał uwagę. Lubiła życie w cieniu, nie chciała się wychylać. Po zaczęciu związku z Matthew było zupełnie inaczej. Nagle stała się celownikiem młodych fanek, paparazzi i całej reszty, którzy koniecznie albo chcieli zdjęcie z nią, bo miała bezpośredni kontakt z Matthew albo chcieli wyciągnąć jakieś informacje o mężczyźnie. Przy Jaime czuła się naprawdę normalnie. Nie wyczuwała tego, aż zacznie prosić o wkręcenie przy filmie ojca, może autograf od mamy czy krótki face time z jej facetem, był po prostu normalnym, fajnym chłopakiem, z którym dobrze się jej spędzało czas i przy którym czuła się jak szary nowojorczyk, który nie jest narażony na depczących po piętach paparazzi.
    ― Mój tata jest reżyserem filmowym, a mama założyła fundację dla osób, które zostały ofiarami przemocy domowej. A trochę przed tym, jak się urodziłam albo trochę po, już nie pamiętam dokładnie, śpiewała w zespole. Była dość znana ― odpowiedziała z lekkim uśmiechem. Była dumna z sukcesu rodziców, gdyby nie to, to nie miałaby tylu rzeczy. Nie dorastałaby w domu z cudownym widokiem, nie miałaby dobrej szkoły. Na pewno byłaby tak samo kochana, ale jednak miała o wiele więcej możliwości. Zdecydowanie tez brała pod uwagę adopcję alpaki. To brzmiało niedorzecznie, ale byłoby naprawdę zabawne, gdyby kiedyś się na to zdecydowała. Tylko mieszkanie zdecydowanie nie było miejscem na takie zwierzę. Miała już świnkę, sąsiedzi nadal nie byli przekonani, co do takiego zwierzaka, ale w swoim mieszkaniu mogła robić co chciała. Nie zamierzała więc przejmować się opinią kogoś, kogo ledwo znała. ― Jak nie będziesz nas obserwować, to sama ci założe konto na Instagramie i będę udawała, że to ty. Albo podam ci po prostu login i hasło, a ty będziesz już musiał coś z tym zrobić. W zasadzie… jesteś chyba pierwsza osobą, którą spotykam bez tej aplikacji. Zwłaszcza, że teraz stała się ona dość popularna i… no po prostu każdy to ma ― powiedziała wzruszając lekko ramionami. Ale nie wszyscy musieli mieć, nie było w tym przecież nic złego, że ktoś nie posiadał Instagrama, czy tej całej reszty. Tak na dobrą sprawę, to byłaby gotowa z tego zrezygnować. Sama wrzucała coś raz od święta, wszystko miała poblokowane i prywatne, więc tylko obserwatorzy mogli zobaczyć co wrzuca, a i tak nie były to szczególnie wybitne zdjęcia. Ale nie umiałaby nie korzystać z tej aplikacji, za bardzo lubiła zdjęcia kotków i zabawne filmiki z nimi, czy innymi zwierzętami.
    ― Jak w studnię? ― powtórzyła unosząc lekko brew. Nigdy wcześniej nie spotkała się z takim określeniem, najwyraźniej coś ją musiało ominąć. ― Po prostu nie chciałabym wyjść na laskę, która rzuca od razu dramatami komuś prosto w twarz. Nienawidzę, jak ludzie to robią, a sama teraz to zrobiłam i… trochę mi zwyczajnie głupio, ale jak mówisz, że nic się nie stało to tak jest. Odwdzięczę się dobrą gorącą czekoladą ― obiecała.
    ― Milszy temat zdecydowanie bardziej się przyda ― stwierdziła ― o, no to bardzo dobrze. Spokojnie, nie musisz się martwić, że będę wyciągać szczegóły. Jak będziesz chciał, to sam powiesz więcej. Mam tylko nadzieję, że poznaliście się w… mniej wariacki sposób niż my ― powiedziała mając nadzieję, że chłopak nie odbierze tego źle.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  143. Jerome był pewien, że nie chce niczego jeść. Jego żołądek był ściśnięty, tak samo jak gardło i Marshall był przekonany, że nie będzie w stanie przełknąć nawet łyżki zupy. Głód pewnie z czasem miał przyjść, póki co jednak jego głowę zaprzątały zupełnie inne sprawy, co mężczyzna w miarę upływu dnia odczuwał tym intensywniej. Skorzystał więc z propozycji przyjaciela i udał się do łazienki, gdzie oparł się o umywalkę, zaciskając palce na jej krawędzi i zerknął w lustro, dopiero teraz widząc, jak wygląda. Te kilka godzin odcisnęło na nim wyraźne piętno i Marshall prezentował się tak, jakby postarzał się o kilka lat. Włosy, choć spięte w niski kucyk, pozostawały potargane i wokół jego głowy falowała aureola krótszych kosmyków, które wyślizgnęły się spod gumki. Oczy miał nie tylko zaczerwienione, ale i opuchnięte, pojawiły się również pod nimi ciemne sińce i były to niepodważalne dowody na to, że coś dosłownie zjadało go od środka. Jakiś nieznany pasożyt kawałek po kawałku pożerał jego duszę, żując i przełykając metodycznie, powoli, acz skutecznie, pozbawiając go kolejnych istotnych fragmentów jestestwa i Jerome miał nieodparte wrażenie, że z minuty na minutę coraz bardziej brakuje mu czegoś istotnego, czego już nigdy nie odnajdzie i czego nie można będzie nijak zastąpić.
    Nie wiedział, jak długo wpatrywał się we własne odbicie, lecz w końcu drgnął, jakby przytomniejąc i zerknął na kabinę prysznicową, ostatecznie zmuszając się do rozebrania i szybkiego umycia. Wreszcie opuścił łazienkę i zagrzebał się w pościeli, robiąc to nie bez wyrzutów sumienia, jeśli jednak miał być szczery, to kompletnie nie miał dzisiaj siły na kłócenie się z Jaime’em i stawianie na swoim.
    Nie tylko nie spodziewał się, że zaśnie, ale też nie przewidywał, że jeśli sen w ogóle nadejdzie, to tak szybko. Początkowo osunął się głęboko w ciemną otchłań bez snów i spał mocno, głęboko, jakby to organizm potrzebował tej chwili wytchnienia na chociaż szczątkową regenerację i kiedy dostał to, czego potrzebował, sen stał się płytki i niespokojny, pełen złowrogich szeptów i ulotnych zjaw. Jerome rzucał się w pościeli i wybudzał często, szybko jednak zasypiając, mając wrażenie, że nieustannie znajduje się na granicy snu i jawy, co ostatecznie okazywało się niezwykle męczące. Obudził się wcześnie rano, kiedy za oknem jeszcze było ciemno, czując się jeszcze bardziej zmęczonym, niż kiedy się kładł. Tym razem jednak wiedział, że już nie zaśnie.
    Odnalazł swój telefon, wciśnięty pod poduszkę i sprawdził godzinę. Było przed szóstą. Potarłszy ciężkie powieki, zaczął nasłuchiwać, starając się wyłapać jakiekolwiek odgłosy świadczące o tym, że Jaime już by nie spał, jednakże z antresoli dolatywał go tylko miarowy i spokojny oddech chłopaka, a przynajmniej wydawało mu się, że właśnie to słyszy. Zmusił się zatem, by zostać w łóżku i nie hałasować, w końcu jednak nie był w stanie dłużej leżeć w bezruchu i poszedł do łazienki, a odgłosy porannej krzątaniny prędzej czy później zapewne i tak miały obudzić Morettiego.
    Porozmawiali jeszcze chwilę, nim Jerome przed ósmą wyszedł z mieszkania przyjaciela, zmierzając do szpitala.
    Później natomiast pozostawali w stałym kontakcie. Nie widzieli się, lecz wymieniali wiadomości i można było powiedzieć, że już kolejnego dnia po opuszczeniu mieszkania przyjaciela Marshall miał dla niego dobrą informację. On i Jennifer zaczęli rozmawiać. Uczyli się na nowo ze sobą rozmawiać. Nie milczeli w swoim towarzystwie, choć wszelkie słowa, które mieli do powiedzenia, były przerażające. Każde złożone i wypowiedziane na głos zdanie bolało, każde mocniej zakorzeniało w rzeczywistości to, co się wydarzyło i nie było już odwrotu. Ale rozmawiali. Próbowali. Szukali siebie nawzajem w tym zupełnie obcym dla nich świecie, wrogim i nieprzychylnym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzień przed wyjściem Jen ze szpitala Jerome spędzał popołudnie i wieczór w mieszkaniu. Sprzątał, nie zaglądając jednak do pokoju, który docelowo był przeznaczony dla Lionela, a który teraz pozostawał wymownie pusty i poniekąd Jerome odczuwał ulgę na myśl, że on i Jen nie zdążyli zacząć go urządzać. Nie zdążyli. Ból towarzyszył mu permanentnie i zaczął oswajać się z jego obecnością, jednak niektóre myśli powodowały, że ten rozbrzmiewał i promieniował z nową siłą i tak miało pozostać pewnie jeszcze długo. Niemniej jednak wiadomość, którą Jerome wysłał do Jaime’ego, niosła ze sobą coś nowego.

      ”Masz ochotę wpaść? Mam jengę i piwo w lodówce ;)”

      Była w niej nadzieja, jasna niczym ostre światełko w tunelu. Sygnał, że Jerome jest gotowy przyjąć to, co miało nastąpić, cokolwiek by to nie było.
      Otrzymawszy twierdzącą odpowiedź, wyskoczył jeszcze do sklepu po jakieś przekąski, ponieważ lodówka – oprócz wspomnianego piwa i mocniejszych alkoholi – świeciła pustkami. Zaopatrzony w paluszki, chipsy i krakersy, wrócił do mieszkania, aż kilkadziesiąt minut później rozległ się dzwonek do drzwi.
      — Cześć — przywitał się z lekkim uśmiechem, szerzej otwierając skrzydło i zachęcając bruneta, aby wszedł do środka. — Wreszcie to ty przychodzisz do mnie, a nie ja do ciebie — mruknął znacząco, zamykając za nim drzwi.

      [No cóż, pasuje mi ono do obecnej sytuacji… :p]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  144. Woolf nie wyobrażał sobie sytuacji, w której z wdzięcznością nie przyjąłby darmowego posiłku - byłoby to czyste marnotrawstwo! No... chyba, że ktoś wykonał zamach na jego wartości, a tych nie było wiele, więc tej niewielkiej cząstki bronił z zaciekłością lwa. Niemniej nic nie chciało samo się opłacić, więc nie dziwił się nikomu, kto mógł znaleźć jakąś tańszą opcję lub czyjeś wsparcie.
    - Też prawda - potwierdził. Oczywiście były zalety mieszkania z kimś, jeśli tych ktosiów było dostatecznie mało. Jedna.... dwie osoby... to były możliwości, które Noah mógł brać pod uwagę. Sądził jednak, że mieszkanie samemu byłoby o wiele odpowiedniejsze dla jego stylu życia. Niestety trzeba liczyć siły na zamiary i cieszyć się, że ma przynajmniej pomoc w sprzątaniu mieszkania.
    - Trzeba wiedzieć, kiedy komuś wchodzić do mieszkania - odparł rozbawiony. - Ale serio dzięki. Miałem tak zabiegany dzień, że nic wspanialszego od jedzenia sobie nie wyobrażam - dodał żartobliwie. Potem zaś skupił się na słowach chłopaka.
    - Interesujące - stwierdził. - Ale i dość mocno odpowiedzialne, nie? Twoja... opinia o zmarłym może być przerażająca w stwierdzeniu, kto jest mordercą, czyż nie? - popatrzył na niego uważnie. - No i potrzebujesz ogromnej wiedzy i spostrzegawczego oka - pokiwał głową. - Podziwiam... podejrzewam, że musi być to niezwykle ciekawe, ale i bardzo trudne, czyż nie? - zagadnął, starając się zachęcić towarzysza do podjęcia wątku.  Woolfowi w ogóle nie przeszkadzało to, że przy jedzeniu mówią o badaniu trupów. Nie był czuły na takie wypowiedzi, bardziej wzbudzały one jego zainteresowanie... Miał nadzieję, że wiedza, którą dysponował Jaime nigdy nie będzie potrzebna Noah, ale lepiej wiedzieć niż nie wiedzieć.
    - Nie wiem... - przyznał. - Ma częściowo słuszne powody do złości... a po części... pozbawiony jest obiektywizmu. Więc uważa, że najlepiej, żebym nie istniał - przeczesał nerwowo włosy. Szczególnie ostatnio Jerome był czuły na punkcie Noah.
    - Może.... pomyślę o czym bezpieczniejszym... jakieś płycie czy coś... - westchnął. Jeśli Jaime twierdził, że jest słaby w wymyślaniu prezentów, to miał właśnie przed sobą obraz człowieka najgorszego w tej kategorii.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  145. — Nic nie szkodzi, serio — powiedziała od razu, spoglądając na Morettiego. Prawdą było, że nie spodziewała się po nim akurat takiego pytania, ale… Stało się. Poza tym próbowała postawić się na jego miejscu. Prawdopodobnie, gdyby usłyszała taką historię, sama by zastanawiała się nad podobnymi rzeczami, nad którymi zastanawiał się Jaime — wiem, że nie chciałeś źle — westchnęła cicho, zagryzając wargę.
    Nie mogła się na niego gniewać, bo sama często zdawała dość bezpośrednie i nie zawsze grzeczne pytania, chociaż raczej starała się hamować.
    Spodobało jej się jednak to, że chłopak w końcu postanowił powiedzieć coś więcej o sobie. Była zwyczajnie ciekawa tego, jakie było jego życie. Nie było w tym chyba nic złego, prawda? Tylko, że blondynka nie spodziewała się usłyszeć taką odpowiedź, na swoje pytanie.
    Raczej zakładała, że będzie to jedna z historyjek typu: moi rodzice postanowili otworzyć tutaj oddział firmy, ojciec dostał lepszy kontakrt czy cokolwiek w tym stylu. O śmierci starszego brata nawet nie myślała. Nie myślała nawet o tym, że Jaime miał rodzeństwo, ale teraz… To wydawało się oczywiste. Nikt nie chciał rozmawiać raczej na takie tematy, tak po prostu.
    — Przepraszam… Nie chciałam przywoływać nieprzyjemnych wspomnień — powiedziała cicho, patrząc na chłopaka. Można było powiedzieć, że mieli dzisiaj remis, jeżeli chodziło o poruszanie nieprzyjemnych tematów — to… Strasznie przykre, co się stało — wymamrotała, spoglądając na swoją kawę i skupiając na niej spojrzenie. Powoli jednak uniosła głowę, a wzrok utkwiła w oczach kolegi od projektu — i ta sprawa z chrzestnym… Próbowałeś go szukać teraz? — Spytała, chociaż nie była pewna czy zadawanie takich pytań było odpowiednie.
    Mogła przecież założyć, że ro robił, że starał się go odnaleźć. Skoro tak bardzo zaciekawiła go sprawa podczas zwiedzania tamtego budynku, to nagłe zniknięcie mężczyzny na pewno zainteresowało go równie mocno.
    — Serio… Wtedy byłeś za młody, ale teraz? Przecież chyba mógłbyś… — wymruczała, chwytając szklankę z kawą i przystawiając ją sobie pod nos. Musiała się na czymś skupić, aby nie wymyślać i nie zadawać kolejnych, głupich pytań. Nie chciała być zgryźliwa i męczyć go ze względu na wypowiedziane przez niego wcześniej pytanie dotyczące jej mamy.
    — Jaime… Masz konkretne plany na święta? — Spytała po krótkiej chwili — no wiesz, poza kolacją z rodzicami — dodała z lekkim uśmiechem.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  146. Balkon okazał się wybawieniem, bo cholernie obawiała się, co jeszcze może spotkać ich na tym przyjęciu. Miała wyrzuty sumienia, że zabrała ze sobą Jaime, nie ostrzegając go przy tym w co go przez to pakuje. Restauracja pełna członków mafijnych nigdy nie była bezpiecznym miejscem, zwłaszcza dla kogoś, kto pochodził z kompletnie innego środowiska.
    - To Max, po prostu go unikaj i całkowicie ignoruj jego zaczepki– westchnęła, zakładając opadający kosmyk włosów za ucho – Nie jest bezpiecznym człowiekiem, potrafi kogoś zabić bez kiwnięcia palcem…no wiesz, na ringu – dodała szybko, aby nie wzbudzić w nim żadnych podejrzeń. Nie skłamała, kuzyn faktycznie był jednym z najlepszych zawodników mma, a że przy okazji działał także na zlecenie ojca i mordował ludzi poza pracą, cóż, to akurat wolała już przemilczeć.
    - Tak, nie muszę się za ciebie wstydzić, wyglądasz całkiem przyzwoicie – zaśmiała się, strzepując z jego ramiom niewidzialny kurz. Widać było, że chłopak znał się na rzeczy i potrafił dobrać stosowny do okazji strój. Jego mama nauczyła go tańczyć, więc kto wie, być może czuwała także nad jego dobrym gustem i stylem.
    - Nigdy nie byłam dobra z matematyki – wzruszyła bezradnie ramionami, odsuwając się od barierki. Zazdrościła ludziom, którzy odczuwali strach i byli w stanie racjonalnie myśleć. Zawsze działała pod wpływem impulsu i niejednokrotnie otarła się przez to o śmierć. Najwyraźniej była jak kot, który ma kilka żyć i podnosi się po każdym upadku, przynajmniej do czasu, kiedy nie wykorzysta limitu dziewięciu żyć.
    - Na tej imprezie to może nie być wcale takie łatwe – zaśmiała się, oddając mu marynarkę i kierując się w stronę wejścia. Nie wiedziała co jeszcze może ich tego wieczoru czekać i miała nadzieję, że gorzej niż po starciu z Maxem i Carlą już być nie może. Sergio i Alexandra przesiąkli już Nowym Jorkiem na tyle, że nie przywiązywali większej wagi do rodzinnych tradycji, a to stanowiło dla Laury i jej osoby towarzyszącej światełko w tunelu.
    - Nie znam się na rynku nieruchomości czy budowlance, wybacz, że nie skojarzyłam twojego nazwiska z jakimś gigantem – uśmiechnęła się, dolewając sobie wina. Cieszyła się, że wujostwo pozytywnie zareagowało na Jaime’go, ale wciąż nie wiedziała co jeszcze ich dzisiaj czeka i nie potrafiła przestać się stresować. Wino działało na nią niczym środek znieczulający, ale wiedziała, że musi uważać i nie może się upić. Nie chciała wypaść źle w oczach chłopaka, a poza tym musiała zachować trzeźwy umysł, aby być gotową bronić go przed czyhającym na każdym kroku niebezpieczeństwem.
    - Nie mają tutaj nic tak pysznego, jak kolacja, którą mi ostatnio zaserwowałeś – uśmiechnęła się, obserwując ludzi na parkiecie – Moja rodzina nie jest zła, po prostu nie lubią obcych i długo trzeba pracować nad zdobyciem ich zaufania…- westchnęła, opróżniając kieliszek z winem – Część jest w porządku, część pewnie ma ochotę cię zabić i nie wiem,…po prostu możemy stąd uciec i darować sobie ten bal, jeśli nie czujesz się tutaj dobrze – uśmiechnęła się lekko, urywając z kiści kilka winogron i obracając je nerwowo w dłoniach. Zależało jej na tym, aby znajomość z Jaime nie skończyła się tak szybko jak przypuszczała, ale miała wrażenie, że z każdą minutą coraz bardziej pogrąża się w oczach chłopaka, nawet jeśli ten wydawał się być w dobrym humorze, zwłaszcza po ciepłym przyjęciu przez Sergio i jego żonę.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  147. Noah pokręcił głową.- Jasne... do stwierdzenia tak. Ale bez opinii ekspertów do niczego by sami nie doszli - odpowiedział Noah. - W każdym razie... życzę wytrwałości i sukcesów - dodał. - Czeka cię pewnie sporo nauki i nie mało wyzwań, żeby się wybić i gdzieś tam zaistnieć - dodał. Spokojnie zajadał się sosem. Zupełnie mu "trupie" tematy nie przeszkadzały przy posiłku.
    - On... po prostu nie do końca rozumie sytuacje naszej rodziny i relacji między poszczególnymi członkami - odparł. - I w najlepszym razie uważa nas za szaleńców, choć pewnie bliższe mu pojęcie patologii - prychnął. Wbrew pozorom Noah lubił Jeroma i nawet go doceniał w pewnym sensie. A z pewnością szanował to, w jaki sposób Marshall zajmował się Jen. Niemniej na dłuższą metę irytującym stawało się przemykanie obok niego za każdym razem, gdy Noah chciał pobyć z siostrą w spokoju.
    - Pewnie faktycznie zdecyduję się na coś bezpiecznego - powiedział stanowczo i po jego tonie można było poznać, że uważa temat za zakończony.
    Kiedy usłyszał dość niepewne pytanie chłopaka, spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko.
    - Tamto... było tylko chwilowe. Potrzebowałem kasy na już. Generalnie podejmowałem swego czasu studia z historii sztuki i literatury... Fakt, nie ukończyłem ich, ale coś tam mi w głowie zostało, więc pomyślałem, że można to wykorzystać w życiu - wyjaśnił spokojnie. W sumie niewielu ludzi wiedziało o tym, że Noah Woolf w ogóle coś studiował. Większość ludzi znała go jako rasowego włóczęgę. Tymczasem jemu udało się ukończyć pierwszy rok studiów i szczęśliwie dobrnąć do końca drugiego... życie zmusiło go do zmiany planów przez samą sesją.
    - Poza tym... pomyślałem, że całkiem fajnie byłoby mieć stałą pracę, a podróże mogę sobie zostawić na inną okazję - dodał.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  148. Ludzie często nie potrafili za nią nadążyć i mało kto wytrzymał z nią tak długo, jak Jaime. Mógł urwać z nią kontakt po ich pierwszym spotkaniu i uznać ją przy tym za jakąś pokręconą wariatkę, a tymczasem zaprosił ją na kolację, a po wszystkim zgodził się pójść z nią jako osoba towarzysząca na imprezę zadedykowaną bliskim przyjaciołom i członkom rodziny. Nie każdy miałby w sobie tyle odwagi co on i właśnie dlatego tak bardzo zależało jej na tym, aby nie uciekł z bankietu w popłochu, zniechęcony negatywnymi komentarzami jej kuzynów czy nachalnym podrywem ze strony Carly. Chciała ot tak szaleć z innymi na parkiecie i pić przy tym kolejne butelki wina, ale nie potrafiła się wyluzować, kiedy z tyłu głowy wciąż paliło się światełko ostrzegawcze dotyczące nie tylko samopoczucia, ale i bezpieczeństwa Jaimego.
    - Nie kojarzę większości rzeczy i nazwisk, które nie są bezpośrednio związane z moją branżą. Jestem zbyt roztrzepana, żeby ogarniać takie rzeczy i kojarzyć co, gdzie i kto robi – zaśmiała się, wyrzucając rozmamłane przez jej ciepłe palce winogrona – Ta rodzina jest pokręcona, ale to nie zmienia faktu, że Max nie powinien zachować się w ten sposób. Poza tym Jaime to tylko mój kolega i nie powinni na dzień dobry traktować go jak wroga. Na szczęście nie ma tu dzisiaj taty i wuja Armando…- westchnęła, wzdrygając się na samą myśl o obecności najważniejszych głów rodu. Max był problematyczny i traktował ją niczym bezradną lalkę, którą trzeba chronić na każdym kroku, ale w porównaniu z jej ojcem był nic nie znaczącym pionkiem. Jeśli jej rodzice zdeklarowaliby obecność na bankiecie, zdecydowanie nie mogłaby zabrać ze sobą osoby towarzyszącej (chyba, że ta byłaby jej największym wrogiem, którego chciałaby zlikwidować).
    - Przepraszam, po prostu nie chcę, żebyś źle się tutaj czuł…- westchnęła, pozwalając mu prowadzić się w tańcu. Cieszyła się, że wyciągnął ją na parkiet i uwolnił tym samym od natłoku natrętnych myśli. Taniec zawsze pozwalał jej się oderwać od negatywnych emocji, przywracając tym samym lepszy humor. Wiedziała, że nie może przez cały wieczór zachowywać się niczym skwaszona maruda, tym bardziej, że kompletnie nie była wtedy sobą. Jeśli Jaime twierdził, że całkiem nieźle się bawi, musiała mu w końcu w to uwierzyć i sama zacząć mu w tym towarzyszyć.
    - Najgorsze mamy już chyba za sobą – uśmiechnęła się, kiedy znaleźli się sami w ogrodzie i mogli w końcu nieco odetchnąć – Jest już całkiem nieźle – dodała, ściskając jego dłoń i przymykając na moment powieki. Nie sądziła, że ta impreza aż tak da jej w kość i zaczynała powoli marzyć o tym, aby znaleźć się w ciepłym łóżku i nieco odpocząć. Przez cały czas musiała być w pełnej gotowości i choć wcześniej jej się to nie zdarzało, zapragnęła być chociaż przez moment jak każda inna ‘normalna’ dziewczyna z Nowego Jorku. Wiele by dała, aby móc nie myśleć o tym, czy lada moment ktoś nie wtargnie do restauracji, aby powybijać połowę jej rodziny, ale wiedziała z czym wiąże się nazwisko Giordano i nie mogła łudzić się, że to bal jak każdy inny, a bawiący się na górze ludzie nie mają na sumieniu nielegalnego przemytu, handlu bronią, napadów, produkcji narkotyków i innych okropnych rzeczy, o którym innym ludziom za pewne nigdy się nawet nie śniło.
    - Nie wiem, czy chcę wracać znów na górę. Posiedźmy tutaj tak długo jak się da – uśmiechnęła się, wysuwać swoją dłoń z jego zgrabnych palców i ot tak, jak gdyby nigdy nic położyła się na trawie, wpatrując przy tym w gwieździste niebo – To będzie od dzisiaj nasza gwiazda i zawsze, kiedy na nią spojrzę, będę myślała o tobie – uśmiechnęła się i palcem wskazała na jedną z najjaśniejszych plamek na niebie – Księżyc to miejsce, gdzie mieszkają zmarli, więc my ludzie, zamknięci w gwiazdach, musimy być blisko nich i się nimi opiekować – dodała, gestem zachęcając, aby położył się obok niej i okrył ich swoją marynarką.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  149. Zacisnęła wargi i tylko delikatnie, powoli pokiwała głową. Robiła to na tyle delikatnie, że mogło się wydawać, że w tym czasie próbuje wymyślić, co takiego ma powiedzieć młodemu chłopakowi.
    Westchnęła jednak głęboko, bo ostatnio miała wrażenie, że ciężkie tematy uczepiły się jej niczym rzep psiego ogona. Czasami nie potrafiła zrozumieć, dlaczego na świecie jest tak wiele cierpienia.
    Gdzie nie odwróciła głowę, tam coś się działo. Bardzo jej się to nie podobało, ale była świadoma, że niewiele jest w stanie z tym zrobić.
    Nie myślała już nawet o własnych problemach, ale… Pierw dowiedziała się, że jej najlepsza przyjaciółka poroniła. Co prawda nie wiedziała jeszcze, że była w ciąży, ale… Dowiedzenie się w taki sposób? Elle nawet nie próbowała sobie wyobrazić, jak musiała czuć się rudowłosa. Później okazało się, że Jasper – jej najlepszy przyjaciel, który wziął udział w społecznym eksperymencie emitowanym przez jeden z programów telewizyjnych – rozwiódł się, a do tego wszystkiego spotkała jakiś czas temu Jerome’a i dowiedziała się, że jego żona poroniła.
    — Rozumiem… — powiedziała cicho, oblizując nerwowo wargi — to na pewno musiało być ciężkie dla ciebie i rodziców — dodała, nie wypytując o szczegóły. Uznała, że nie znali się na tyle, aby zadawać, aż tak drażliwe pytania, poza tym… To chyba nie był czas na takie poważne i długie rozmowy. Sama wzięła przykład z chłopaka i chwyciła swoją szklankę z kawą, chociaż wcale w dokładnie tym momencie nie miała ochoty na napicie się jej. Dobrze było jednak zając sobie czymś ręce i usta, aby nie powiedzieć niczego głupiego.
    — W sumie może masz rację. Po co się prosić o odrzucenie — wymruczała cicho, ponownie, powoli kiwając głową i zastanawiając się nad tym, co jeszcze mogłaby powiedzieć. Co prawda była trochę zaskoczona, że Jaime nie chciał szukać mężczyzny, ale… Ale może miał rację? Może nie było warto, może znowu by się wycofał, zniknął i gdzieś ukrył? Dziewczyna wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się delikatnie do Morettiego.
    — Jak mówiłam my będziemy we czwórkę — uśmiechnęła się słabo — może odwiedzimy mamę… Ale jak mówiłam szybciej, z rodziną wychodzi się najlepiej na zdjęciach — westchnęła, bo chyba nie była gotowa na ponowne konfrontacje. Nawet z mamą i Larry’m. Zdecydowanie wolała spędzić ten czas po prostu z najbliższymi, a w tej chwili był to Arthur i ich dzieci.
    — A po świętach? W końcu przerwa na uniwerku trochę trwa — powiedziała, unosząc brew. Chyba za wszelką cenę chciała pozbyć się widoma nieprzyjemnych tematów — lubisz łyżwy? — spytała, patrząc na niego ze słabym, nieco bladym uśmiechem.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  150. Carlie niestety miała już kilka takich sytuacji podczas pierwszego roku studiów, gdy ktoś się dowiedział, że jest od tego Wheelera. Nietrudno było znaleźć jej zdjęcia w internecie podczas jakieś gali, na którą koniecznie musiała pójść z rodzicami czy coś jeszcze innego, a w końcu łatwiej się przy czymś zakręcić, gdy ma się przyjaciół w takim środowisku. Dlatego stała się dość ostrożna, gdy przychodziło o wybieranie sobie przyjaciół, ale przy chłopaku nie miała tego problemu. To było dopiero ich drugie spotkanie, a ona po prostu się czuła, jakby znała go naprawdę długi czas. Dobrze się czuła w jego towarzystwie, nawet zbyt dobrze, jakby nie patrzeć i po prostu trochę się zapędziła z opowieściami o swoim życiu. Ale nie mogła raczej już z tym niewiele zrobić, przy następnej historii o sobie powinna po prostu się ugryźć w język. W końcu nie zależało jej na tym, aby uznał ją za wariatkę, która się żali każdemu na prawo i lewo.
    ― Mama najbardziej jest kojarzona w Los Angeles, tam miały najwięcej fanów, ale też nie wybiły się tak bardzo mocno jak dajmy na to… Spice Girls, o. One chyba najbardziej są kojarzone z latami dziewięćdziesiątymi, ale to była mniej więcej podoba muzyka ― odpowiedziała z lekkim uśmiechem. Miło było porozmawiać z kimś, kto nie rzucał się na jej rodziców, a faktycznie chciał pogadać z Carlie. Zaśmiała się słysząc jego odpowiedź. ― I za to szanuję. Nie dla sławy, a dla zwierzaka… To można wybaczyć. Czasami też się spotykam z ludźmi dla ich zwierząt ― dodała z lekkim uśmiechem. Nie było w tym nic złego przecież. To też nie tak, że z resztą ludzi się nie integrowała, ale ci, którzy posiadali jakiekolwiek zwierzaki. Wysłuchała go, jak mówił o rodzicach. Z pewnością w kręgach, w których się obracali rodzice byli dobrze znani. Chyba zwłaszcza lekarze się dość dobrze znali albo ona po prostu za często oglądała Chirurgów i miała spaczoną wizję lekarzy. ― Jak konto nie jest prywatne, to można je przeglądać nie mając własnego. Takie ułatwienie wprowadzili, ale wtedy nie można komentować, lubić zdjęć czy oglądać wrzucanych stories.
    Zmarszczyła lekko czoło, bo chyba przy kolejnej rozmowie nieco się rozminęli w rozmowie i każde myślało o czymś zupełnie innym albo to ona nie zrozumiała.
    ― Nie wiem, czy dobrze rozumiem, mi chodziło o ciebie i mnie… nie wiem, co tobie chodziło po głowie ― odparła z uśmiechem, ale w końcu to było ludzkie, tak? Coś zrozumieć, coś przekręcić. Nic strasznego. ― Ale skoro nie było zwyczajne, to chętnie się dowiem. O ile coś chcesz zdradzić, rzecz jasna ― dodała. Nie chciała na chłopaka specjalnie naciskać, więc grzecznie zamierzała poczekać na odpowiedź jeśli chciałby ją rudowłosej udzielić.
    Przeszli kawałek, a gdyby nie stojący przed nimi wysoki budynek byliby w stanie zobaczyć budynek, w którym mieścił się apartament Carlie i Matthew. Sama chyba nie wierzyła, że teraz gościła na Upper East Side, co często było marzeniem wielu ludzi. Może i nie mieszkała wcześniej w złej okolicy, ale teraz będąc niemal w sercu Nowego Jorku, czuła się… sama nie wiedziała zbytnio, jak powinna to określić. Było jej tu po prostu dobrze.
    ― Jeszcze kawałek i będziemy, obiecuję, że długo iść nie musimy ― zapewniła, gdy przystanęli na światłach i wcisnęła guzik, aby te zmieniły się dla nich na zielone. Mimo, że wiele ludzi przebiegało przez ulicę podczas, gdy jechały auta ona ze zwierzakami wolała nie ryzykować.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  151. Jaime naprawdę nie musiał wiele robić. W zupełności wystarczyło, że Jerome po prostu mógł być z nim w kontakcie i dzięki temu nie miał wrażenia, że został z tym wszystkim sam. Z dala od własnej rodziny, ale również poniekąd z dala od żony. Okazało się, że przełomowym momentem było otwarcie się przed Jen, dosłownie pęknięcie przed nią. Kiedy zobaczyła, że on również cierpi i kiedy Jerome nie potrafił już dłużej tego ukrywać, coś, co rosło między nimi, jakaś niewidzialna bariera, rozkruszyła się i zniknęła, pozwalając im dostrzec siebie nawzajem w otaczającej ich pustce i ciemności. Mieli siebie, znowu. I po stracie syna tylko oni mogli wzajemnie zrozumieć swój ból i to, co działo się w ich wnętrzach, nie musząc nawet szczególnie dzielić się wszystkim tym, co odczuwali. Odkąd zaczęli rozmawiać i podejmować pewne decyzje, odkąd Jen dopuściła go do siebie, Marshallowi było zdecydowanie lżej.
    Widząc, że Jaime przychodzi do niego obładowany różnymi smakołykami, uśmiechnął się pod nosem i od razu przejął od chłopaka wszystkie rzeczy, tym samym ułatwiając mu rozebranie się.
    — Wiesz, z natury jestem raczej ciepłolubny — zauważył, rzucając mu porozumiewawczy uśmiech i choć młodszy brunet wyjął z jego dłoni pudełka z pizzą, Jerome pozostawił w swojej garści czteropak piwa i od razu z niewielkiego przedsionka powędrował do salonu połączonego z kuchnią, chcąc schować puszki do lodówki. Nim jednak to zrobił, wyjął dwie butelki piwa i ustawił je na stoliku w salonie, zrobiwszy w ten sposób miejsce na przyniesioną przez Jaime'ego porcję złotego trunku.
    — Jest lepiej — zdecydował się powiedzieć na temat Jen, wyciągając z szuflady otwieracz. Obszedł kuchenną wyspę, stanowiącą naturalne rozgraniczenie salonu oraz kuchni i otworzył im po piwie. — Chcesz kufel? — zagadnął jeszcze, nim będzie mógł rozsiąść się na kanapie.
    — Tak, to dobrze, że wreszcie wychodzi, ale chyba i tak nie zabawimy tutaj długo. Chcemy polecieć na Barbados — wyjaśnił, ponieważ było to coś, co ustalili niedawno. — Musimy pobyć sami. Jakoś… ułożyć to wszystko na nowo — mruknął, nieznacznie marszcząc brwi. Wiedział, że jeszcze długo nie będzie dobrze, ale od czegoś przecież musieli zacząć, prawda? I obydwoje czuli, że powinni zrobić to z dala od innych, bo choć doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ludzie mieli dobre chęci, to najzwyczajniej w świecie irytowały ich te wszystkie cenne wskazówki a propos tego, co powinni, a czego nie powinni robić.
    — Jeszcze tylko lekarka zajmująca się Jen musi się wypowiedzieć na ten temat. Czy w ogóle może już podróżować. A łazienka jest tam — wskazał dłonią na drzwi w przedsionku, doskonale widoczne z miejsca, w którym znajdowała się rogowa kanapa.
    Kiedy Jaime zniknął w pomieszczeniu, Jerome rozłożył i otworzył pudełka z pizzą, wcześniej przesuwając nieco porozsypywane do różnych miseczek chipsy, krakersy i paluszki, robiąc więcej miejsca na stoliku. Nie pofatygował się do kuchni po talerze i sztućce, bo też nie podejrzewał, żeby mieli z nich korzystać, ale za to w chwili olśnienia przyniósł kuchenne papierowe ręczniki do wytarcia tłustych po pizzy palców. W tle cicho szumiał telewizor, nastawiony na jakiś muzyczny kanał, jednakże dźwięki były na tyle ciche, że na pewno nie miały im przeszkadzać w rozmowie.
    Kiedy Moretti wrócił, wyspiarz akurat już wygodnie siedział na kanapie, powoli sącząc piwo z butelki. Wyglądał lepiej, niż jeszcze te kilka dni temu, kiedy nocował u przyjaciela. Doprowadził się względnie do porządku i cóż, starał się jakoś egzystować i o siebie dbać, by mieć teraz siłę za ich dwoje, za siebie i Jen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chcesz poznać Harolda? — spytał, szyjką butelki wskazując na stojącą na szafce klatkę. — To świnka morska Jen. Musieliśmy się nieco bardziej zapoznać w ostatnich dniach i okazuje się, że całkiem spoko z niego gość — mruknął z uśmiechem i iskierkami rozbawienia w bursztynowych oczach. Ta normalność wciąż budziła w nim niepokój i lekkie wyrzuty sumienia, ale Villanelle uświadomiła mu, że najzwyczajniej w świecie jej potrzebował. Że musiał mieć jakąś odskocznię i wcale nie było w tym niczego złego.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  152. Na jego słowa pokiwała tylko lekko głową. Nie wiedziała, co w zasadzie mogłaby dodać. Villanelle była zawsze dobrym słuchaczem, ale z mówieniem w jej przypadku była różnie. Czasami wiedziała doskonale, co mógłby chcieć usłyszeć drugi człowiek, ale były też sytuacje takie, jak ta… Kiedy po prostu nie umiała wybrać odpowiednich słów, które cokolwiek by mogły znaczyć dla Jaime’ego. Dlatego ograniczyła się właśnie do skinienia głową. Wiedziała nie od dziś, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem.
    Po co miałaby mówić cokolwiek, tylko po to, aby coś powiedzieć? Nie widziała sensu w takiej nieprzemyślanej paplaninie.
    Trochę jej ulżyło, kiedy Moretti również wykazał chęć zmiany tematu. Elle szybko to podłapała i uśmiechnęła się.
    — No ładnie… Jeszcze się nie znacie, a już przedstawianie rodzinie? — Uśmiechnęła się wesoło, ale nie zamierzała być natrętna. Dlatego nic więcej już w tym temacie nie powiedziała. Uczepiła się natomiast łyżew, których temat sama rozpoczęła.
    — Tak! Pomyślałam sobie, że moglibyśmy wyskoczyć… No wiesz, może nawet jakąś większą grupą, jeżeli miałbyś ochotę — zaproponowała z uśmiechem — może wziąłbyś ze sobą tę dziewczynę? Ja, co prawda Arthura nie wezmę, ale mogłabym też wziąć koleżankę, albo brata o — zastanawiała się na głos, bo przecież musiała w którymś momencie dać szansę Connorowi raz jeszcze.
    — Albo… Cokolwiek i gdziekolwiek — dodała, bo zwyczajnie polubiła chłopaka i z chęcią utrzymywałaby z nim kontakt. Zmarszczyła nawet lekko brwi — no i musisz mi później opowiedzieć, jak było na poznaniu rodziny tej dziewczyny. Nawet sobie nie myśl, że po takim newsie, będziesz mógł zignorować jej temat. Chcę wiedzieć wszystko — dodała z melodyjnym śmiechem, chwytając szklankę i upijając jeszcze odrobinę kawy, której niestety nie zostało już za wiele. Między innymi przez wcześniejszy wypadek i rozlany napój. Biorąc jednak to pod uwagę, to wylało się ciepłego napoju na szczęście niewiele — no, a ja sama będę musiała ci opowiedzieć o tym naszym wypadzie… Mam nadzieję, że wszystko się uda — powiedziała — dawno nie mieliśmy czasu tylko dla siebie, takiego, no wiesz… Bez żadnego stresu i myśli, że coś jeszcze trzeba zrobić, że powinniśmy jeszcze sprawdzić co u dzieci, czy coś — westchnęła, mając naprawdę wielkie nadzieje, co do ich wspólnego weekendu połączonego z zakupem świątecznego drzewka.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  153. Noah uśmiechnął się nieznacznie i skinął głową.
    - W takim razie trzymam kciuki, żeby wszystko poszło zgodnie z planem - wzniósł toast widelcem z makaronem, ale potem zaczął nim wygrażać: -  Tylko pamiętaj, żeby nie zwalać potem winy na mnie. - Poważna mina Woolfa na nikim nie zrobiłaby wrażenia, ponieważ starał się nie roześmiać. Z rozbawieniem stwierdził, że Nowy Jork go zmiękcza i pozwala sobie na rozluźnienie w sytuacjach, w których dawniej byłby gotowy sięgać po nóż stołowy z zupełnie niepokojowych celach. Widocznie powrót do domu miał pewne wady.- Może... poznać. A może po prostu poczekam, aż się nudzi - stwierdził i wzruszył ramionami. Nie był stworzony do uganiania się za czyjąś aprobatą, szczególnie, że korzyści były raczej niewielkie. Wiedział, że Jen tak łatwo nie da się wystraszyć, nawet swojemu partnerowi.
    - Ludzie potrafią... zaskakiwać - powiedział spokojnie, choć pewnie powinien zakończyć: "oszukiwać". Takie słowo jednak mogłoby wzbudzić niepokój rozmówcy, a tego Noah stanowczo nie potrzebował.
    - Wiesz... że nawet o tym nie myślałem? Praca zajmuje sporo czasu, a lubię podróżować, więc w wolnych chwilach wyrywam się z miasta na mniejsze i większe wycieczki, więc chyba czasowo nie miałbym możliwości iść na studia. Może na starość? Tak dla frajdy? Żeby podenerwować mądrych profesorów? To brzmi... jak wesołe życie staruszka - stwierdził beztrosko. Zachowywał się zupełnie swobodnie, ale dalej obserwował swojego gospodarza. Przy tym powoli skończył obiad.
    - Dziękuję. Tego mój żołądek stanowczo potrzebował - westchnął.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  154. [No cześć.
    Nareszcie ktoś w wieku chociaż trochę zbliżonym do Millicenta. :D Oby to uciekanie z torów przed nadjeżdżającym pociągiem kiedyś źle się dla niego nie skończyło.
    Dzięki za powitanie!]

    millie

    OdpowiedzUsuń
  155. Marshall nie miał nic przeciwko piciu z butelki czy też puszki, lecz ludzie miewali równe preferencje i wypadało zapytać. O ile dobrze sobie przypominał, on i Jaime dotychczas pijali razem piwo wyłącznie w knajpach czy też wtedy, na plaży w Miami i zarówno w jednym, jak i drugim przypadku nie mieli większego wyboru. W knajpie bowiem piwo lane z kega dostać mogli wyłącznie w kuflu, a na plaży w Miami… Cóż, na plaży w Miami raczej nie mogli napotkać żadnego barmana, który zaproponuje im przelanie zakupionego w sklepie trunku do szkła. Stąd teraz, kiedy mieli wybór, dobrze było poznać preferencje przyjaciela, prawda? Dzięki temu Jerome już wiedział, że podczas ich przyszłych spotkań nie będzie musiał przejmować się takimi głupotami.
    Póki co, uśmiechając się pod nosem, wyspiarz obserwował rozpartego na kanapie młodszego bruneta, najzwyczajniej w świecie ciesząc się, że ten czuł się tutaj dobrze, co po prostu było po nim widać. Było to tym bardziej miłe, kiedy Jerome przypomniał sobie historię znalezienia tego mieszkania i jego uśmiech momentalnie oraz mimowolnie stał się szerszy, a pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno temu Marshall był przekonany, że jeszcze długo nie będzie w stanie unieść kącików ust, wygiąć ich w tym wymownym łuku.
    — Jen sama to zaproponowała — wyjaśnił, powoli kiwając głową, po czym upił łyk piwa. — Już się tak nie boję, wiesz? — zdradził, zerkając krótko na Jaime’ego. Następnie pochylił się, odłożył butelkę na stolik i sięgnął po kawałek pizzy, walcząc przez chwilę z ciągnącym się serem. — Nie wiem, jak mam to dokładnie nazwać, ale widzę po niej, że podjęła decyzję — mruknął ze zmarszczonymi brwiami, intensywnie wpatrując się w ułożony na cieście kawałek salami, jakby to on miał mu pomóc w zebraniu myśli. — Że chce… walczyć? — rzucił, nie wiedząc, jak lepiej to opisać i ostatecznie wgryzł się w pizzę. Było po nim widać, że dzięki temu jest mu zdecydowanie lżej, że chociaż ten jeden ciężar został zdjęty z jego ramion, pozwalając mu swobodniej odetchnąć.
    Zajęty przeżuwaniem, pokiwał tylko głową, kiedy Moretti wspomniał o decyzji lekarki. Brunet nie miał pojęcia, jaką ta wyda opinię. Jen straciła dużo krwi, ale odzyskiwała siły i jeśli tylko kilkugodzinny lot oraz związane z tym zmiany ciśnienia, a także inne czynniki nie miały pogorszyć stanu blondynki, to miał już upatrzonych kilka terminów na zakup biletów, a jego matka wiedziała, że przylecą, jeśli tylko będą mogli. I dlaczego przylecą, aczkolwiek powiedzenie jej o tym… Mówienie o tym komukolwiek nie pozwalało tej otwartej ranie przestać krwawić.
    — Kiedyś żartowałem, że Jen nie będzie wybierać imion dla naszych dzieci — rzucił dość swobodnie, przełknąwszy ostatni kęs i sięgnął po papierowe ręczniki, odrywając jeden z nich. — Bo wymyśli coś równie pokręconego, jak Harold — oznajmił, wycierając tłuste po pizzy palce, choć zaraz pewnie miał sięgnąć po kolejny kawałek. Zaskakujące, że mówił o tym tak swobodnie, prawda? Również dla niego to było dziwne i poniekąd przerażające, ale nie mógł na siłę się umartwiać. Inaczej to wszystko już dawno straciłoby sens. I podczas gdy Jaime wrócił na kanapę, sam Jerome wstał i podszedł do klatki. Otworzył drzwiczki i wziął na ręce popiskującego w ten charakterystyczny dla świnek morskich sposób Harolda i wrócił z nim na kanapę, puszczając gryzonia, tak by ten mógł swobodnie między nimi dreptać.
    — Nie będzie ci przeszkadzać? — spytał, widząc, że świnka podeszła do Jaime’ego i oparła przednie łapki o jego udo, węsząc z zaciekawieniem. — Nie zeskoczy z kanapy, a przynajmniej nieco się porusza i może w nocy będzie mniej hałasował.
    Sięgając po kolejny kawałek pizzy, słuchał o świętach, jednocześnie uświadamiając sobie, że dla niego i Jen to nie będzie ciekawy czas, ale nie mogli zrobić nic innego, jak tylko spróbować go przetrwać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Będziesz leciał do Miami, tak? — upewnił się, spoglądając na dziewiętnastolatka. Jeszcze dziewiętnastolatka, ponieważ wraz z nadejściem nowego roku miało się to zmienić. — Kiedy właściwie masz urodziny, Jaime? — spytał, tknięty swoją wcześniejszą myślą i zaraz uśmiechnął się na jego kolejne słowa. — Spokojnie. Naprawdę jest lepiej niż wtedy, kiedy do ciebie przyszedłem. Muszę rozmawiać o wszystkim, bo świat nagle się nie zatrzyma specjalnie dla nas — stwierdził, rozprawiwszy się z pizzą. Powoli porządkował własne myśli, powoli godził się ze stratą syna i dzisiejszego wieczora czuł się wyjątkowo spokojny, jakby właśnie tego potrzebował. Ból wciąż mu towarzyszył, wciąż w jego wnętrzu czaiły się wściekłość i bezsilność, ale nie wylewały się już z niego niepohamowanym strumieniem. Idąc tym tokiem myślenia, można było powiedzieć, że teraz Jerome lekko przeciekał.
      — Mamy na Barbadosie swój dom, nie wspominałem ci? — spytał, sięgając po piwo. — Mogło mi to umknąć. Co prawda cały czas jest w remoncie, ale da się tam mieszkać. Może akurat naprawię kilka rzeczy, kiedy tam polecimy — mówił, myśląc i zastanawiając się na głos, ale coś go tknęło i z cichym pomrukiem odsunął butelkę od ust. — Ta rodzinna impreza u Laury? Odbyła się już? — spytał, a następnie przyjrzał mu się spod lekko przymrużonych powiek. — Nie masz obitej gęby, więc albo nie, albo kuzyni okazali się łaskawi — wytknął mu z wyraźnym rozbawieniem.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  156. If you want my future, forget my past
    If you wanna get with me, better make it fast
    — zanuciła z nadzieją, że dzięki temu Jaime nieco sobie przypomni piosenkę wspomnianego zespołu. Carlie nie wierzyła, że istnieje osoba, która nie znałaby Spice Girls. Może osoby z młodszych roczników nie wiedziałyby o kim mowa, ale w końcu każda młodość rządziła się swoimi prawami i tak, jak jej rodzice mieli swoje zespoły, tak ona miała swoje i tak dalej. Nie sposób było też znać wszystko i wszystkich, a jeszcze niektórzy w ogóle nie lubili muzyki, aczkolwiek Spice Girls… były wszędzie. Nawet przypadkiem w sklepie człowiek usłyszał ich kawałek, więc była w stu procentach pewna, że i Jaime będzie piosenkę kojarzył.
    — Zwierzęta przejmują internet. Moja alpaka stałaby się królową internetów, jestem tego pewna — stwierdziła z zaskakującą pewnością w głosie. Teraz nie było odwrotu i po prostu musiała kupić alpakę. Tylko może jednak powinna ten zakup dwa razy przemyśleć, aby mieć pewność, że będzie miała czas i chęci, aby takim wielkim stworzeniem się zajmować. Co prawda chęci na pewno by jej nie zabrakło, kochała zwierzątka, ale jeśli chodziło o czas to z tym mogła już stać nieco krucho. Ostatnio trochę podróżowała, to raczej nie zmieni się w przeciągu następnych miesięcy i pewnie raczej powinna zostawić plany o alpace na następne kilka lat. — Wrzucam, nawet częściej niż siebie. Nie lubię mieć robionych zdjęć… raz tata próbował mnie zaciągnąć do reklamy i zwiałam przed kamerą — powiedziała z lekkim uśmiechem na to wspomnienie — ale wolę robić komuś zdjęcia niż aby robiono je mnie. Jednocześnie mam przekichane mając rodziców, z którymi czasem się muszę pokazywać publicznie i faceta, który też „żyje w błysku fleszy” — zauważyła. Łatwiej było jej mimo wszystko to ze sobą pogodzić, gdy miała obok siebie kogoś i gdy nie zwracano na nią większej uwagi, bo nie było to sekretem, że na to na Matthew wszyscy się skupiali, gdy już ktoś ich przyłapał i to jej w pełni odpowiadało. Ona była tylko tłem, dodatkiem. I tak mogło dla niej zostać.
    — Minęliśmy się w porozumieniu… Nie, my się poznaliśmy całkiem… nie wiem, normalnie? Moja przyjaciółka jest jego kuzynką, ale że Jen nigdy nie było, bo jeździła po świecie i nie miała chwili, aby nas poznać, wzięliśmy sprawy w swoje ręce i Matt mnie zaprosił na jego trasę po Stanach — odpowiedziała. Pewnie, gdyby nie to, że zdecydowali się ogarnąć spotkanie sami to do tej pory by się nie poznali, jako że każde miało swoje sprawy na głowie i nie było po prostu czasu, aby się spotkać w większym gronie. Wysłuchała opowieści Jaimego i skinęła w pewnym momencie głową. To na pewno też nie było typowe spotkanie. Jak widać chyba coś w tych nietypowych spotkaniach było. — Mam nadzieję, że nic poważnego ci się wtedy nie stało? Kurczę, lubisz chyba robić mocne wejście przy pierwszych spotkaniach z ludźmi — zauważyła oczywiście nie mając nic złego na myśli.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  157. A co takiego miałby powiedzieć? Tak, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, ile Jaime miał lat i od jakiego wieku legalnie można było pić alkohol w Stanach Zjednoczonych, nawet pomimo zakończenia edukacji na szkole średniej potrafiąc dokonać odpowiednich obliczeń. Nie zamierzał jednak robić mu jakichkolwiek wykładów oraz odwoływać się do jego moralności, ponieważ Jerome Marshall sam miał kiedyś dziewiętnaście lat i doskonale wiedział, jak to jest. Swoje pierwsze piwo wypił na długo przed uzyskaniem pełnoletności i nie łudził się, że w innych zakamarkach świata wyglądało to inaczej. Póki Jaime nie upijał się przy nim do nieprzytomności, było wszystko w porządku, acz nie oznaczało to, że Jerome nagle zamierzał rozpijać chłopaka. Ot, te dwa-trzy piwa podczas ich spotkań czy też szklaneczka czegoś mocniejszego były akceptowalnym limitem, poza tym nie spotykali się tylko po to, by razem pić i jeśli szli na miasto, to często po to, by coś zjeść albo wyskoczyć do kina, a nie zaszyć się w barze. Jerome zatem, póki widział, że jego przyjaciel zachowuje zdrowy rozsądek i umiar, nie zamierzał nijak tego komentować.
    — Bez niej bym sobie nie poradził — przyznał szczerze, lekko marszcząc brwi. — Te dwa, trzy dni, kiedy nie wiedzieliśmy, jak ze sobą rozmawiać… — urwał, a jego ciałem wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz na samo wspomnienie tego czasu. — To były trzy najgorsze dni od bardzo dawna — mruknął, lekko kręcąc głową i zaraz odetchnął głęboko, chcąc przegnać te ponure myśli. Niekoniecznie chciał przypominać sobie o przerażeniu, które wtedy odczuwał i to dlatego pochwycił się tematu o Haroldzie.
    — Sam przyznajesz, że z dzieckiem byłoby ciężko — mruknął, tym razem jednak nie ponuro, a z rozbawieniem i wycelował w Morettiego palcem, by następnie roześmiać się cicho na jego kolejne słowa. — Masz rację. Jest śliczne — stwierdził z udawanym, wręcz przesłodzonym zachwytem, przez co ostatecznie roześmiał się jeszcze głośniej, a to chyba był dobry znak, prawda?
    Nie mógł odpychać od siebie tych dobrych chwil, kiedy te czepiały się go niczym oset swetra. Życie toczyło się dalej i nie było innego wyjścia, jak tylko spróbować ruszyć na przód, choć najpierw on i Jen potrzebowali małego przystanku i to dlatego zdecydowali się na wylot na Barbados. Życie w Nowym Jorku mogło pędzić, podczas gdy oni mieli zaszyć się w swoim domu, by uporać się ze stratą i bólem, by znaleźć miejsce dla tego, co wydarzyło się w ich życiu. Musieli to jakoś zdefiniować, ułożyć… nadać temu sens? Nie, akurat z tym wyspiarz się nie zgadzał, nie chciał szukać w śmierci syna jakiegokolwiek drugiego dna, ukrytej głębi, ponieważ było to zbyt okrutne i brutalne, by tak działać.
    — A to kto miałby być na świętach oprócz twoich rodziców? — spytał, odnosząc wrażenie, że Jaime mówi o większej liczbie osób niż ich trójka. Właściwie niewiele słyszał o pozostałych członkach rodziny Morettiego i nie wiedział, jak ci blisko żyją ze sobą, jak często się spotykają i czy w ogóle chłopak ma gdzieś tu w okolicy jakąś rodzinę.
    Obserwując plączącego się między nimi Harolda, który co jakiś czas przystawał, by umyć futerko, sięgnął po pizzę i ochoczo zabrał się do jedzenia, bo też ostatnio raczej nie odżywiał się najlepiej i teraz chyba organizm czuł, że musi nadrobić zaległości. Jerome bowiem z każdym kolejnym kęsem, zamiast czuć, że się najada, robił się tylko coraz bardziej głodny.
    — Tak po prostu. Pytam, bo nie wiedziałem, a nie chciałbym ich przegapić — odparł, przepijając pizzę piwem i naprawdę nie chodziło mu o nic więcej ponad to, co powiedział. — W sumie dzień nie trudno będzie zapamiętać — zauważył z uśmiechem. — Bo moje są czternastego kwietnia. Tu i tu czternasty — podsumował z cichym śmiechem, ponieważ był to kolejny mały punkt, który ich łączył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — No tak, zacząłbym się martwić, gdybyś o tym zapomniał, więc może faktycznie ci nie mówiłem. W każdym razie Jen wpadła na ten pomysł jakiś czas temu, jeszcze przed końcem mojej wizy turystycznej. Taki prezent ślubny od niej dla mnie — wyjaśnił z lekkim uśmiechem. — I kiedy wróciłem na Barbados, miałem za czymś się rozejrzeć. Znalazłem dom parę kilometrów od Rockfield, na niewysokim wzgórzu. Mamy własną plażę — pochwalił się, bo było to coś, co chyba przeważyło o wyborze. — Wiesz, taką, na którą da się zejść tylko od strony naszego ganku, bo jest otoczona skałami. Wąska, ale szeroka. I na pewno nas tam odwiedzisz — odparł, wyciągając rękę i szturchając go zaczepnie. — To tam zorganizujemy barbadoski ślub. Na tej plaży, w naszym domu.
      Dojadł swój kawałek, słuchając o imprezie rodzinnej u Laury i śmiejąc się pod nosem.
      — W sumie, już raz cię opatrzyła… — wytknął mu z rozbawieniem, nawiązując do tego, jak się poznali. — Więc w razie czego znowu cię poskłada. I jasne, dam znać. Wiesz, w Rockfield mimo wszystko jest zasięg — zażartował, mrugnąwszy do niego porozumiewawczo. — Także możemy być w kontakcie, choć przez większość dnia telefon będzie pewnie leżał gdzieś w kącie.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  158. Była to po prostu piosenka, którą trzeba znać i tyle. Tak jak i wiele innych, można nie było kojarzyć tytułu czy też wykonawcy, ale piosenkę się po prostu kojarzyło. W przypadku tej była chyba używana dosłownie wszędzie, że ciężko byłoby jej gdzieś nie usłyszeć. Teraz przynajmniej mogła być pewna, że nie musi ustawić chłopaka na właściwie tory i puszczać mu tej piosenki. dopóki nie nauczy się słów na pamięć. No oczywiście pewnie by tego nie zrobiła, może raz, aby się z nią zapoznał i wiedział jak wiele go ominęło, ale nie zmuszałaby go słuchania w kółko i w kółko. Teraz zresztą była pewna, że sama zacznie jej cały czas słuchać, dopóki się jej nie znudzi lub nie przypomni sobie innego, starego hitu, który kojarzył się jej z dzieciństwem czy też nastoletnimi latami. Tymi bardzo wczesnymi, bo jakby nie patrzeć to nastolatką była jeszcze kilka lat temu, a piosenka swoje lata już miała.
    ― Tak naprawdę to na Instagramie serio idzie zarobić, ostatnio dowiedziałam się ile moja bliska koleżanka zarabia prowadząc Instagram ― powiedziała i złapała się za serce ― w takich chwilach człowiek ma ochotę rzucić wszystko i zacząć pracować na social media. Tylko, żeby to jeszcze takie proste było ― mruknęła i przewróciła oczami. Daleko było jej do influencerki z Instagrama, ale co nieco miała wgląd w to wszystko i naprawdę trzeba było mieć pomysł na siebie, chęci i przede wszystkim nie kraść innym pomysłów, bo tego nikt nie lubił. I też wśród tych wszystkich osób, które coś na tej platformie polecają ciężko znaleźć wiarygodną osobę. W końcu znaczna większość robi tylko po to, aby na koncie zgadzała się liczba zer.
    ― Jakbyśmy kiedyś na kogoś trafili, to przepraszam ― uprzedziła. Nie lubiła takich sytuacji, ale w każdej chwili mogło się zdarzyć, że trafią na jakiegoś upartego paparazzi i wtedy będą dostawać fleszami po oczach. Carlie szczerze nienawidziła tych momentów, a nie chciała również skazywać na nie Jaimego. ― W razie czego, upoważniam nas do kopania po kostkach paparazzich. Znajdę nam dobrego prawnika ― zażartowała.
    ― I to wszystko jeszcze było za darmo! ― dodała, jakby to było najważniejsze. Czuła się trochę źle wtedy, że za nic nie musi płacić, ale w końcu dostała zaproszenie i sam Matthew też nie wyłożył nawet gorsza, więc nie było chyba tak źle. A gdyby odmówiła to pewnie nawet by się z Jaimem nie poznali. Jakoś tak była przekonana, że jedna rzecz prowadzi od razu do kolejnej i gdyby nie rzeczy z przeszłości, to dziś byłaby w zupełnie innym miejscu.
    Chyba każdy miał jakieś bójki w swoim życiu. Co prawda wydawało się jej, że to chłopcy częściej się w nie pakują niż dziewczyny, ale i te czasem się lały gorzej niż niejedni zawodnicy MMA i to o byle co tak naprawdę. Spojrzała na niego, gdy wspomniał o chodzeniu do terapeuty, ale nie podjęła tematu. W zasadzie każdy jeśli potrzebował to chodził do różnych lekarzy, a ona była zdania, że dusza tak samo jak ciało może chorować i czasem trzeba się wygadać, aby było lżej.
    ― Obyś robił coraz mniej głupich rzeczy ― powiedziała z lekkim uśmiechem ― takich wiesz… naprawdę głupich. Bo czasem trzeba robić głupie rzeczy, aby przestać być takim… nie wiem, dorosłym? Wszyscy potrzebujemy przerwy od pracy, nauki i takich tam. A co do słodyczy, to nie powinieneś nawet pytać. Jasne, że chcę. Nie wiem, czy mogę z nimi wejść do środka, nie chciałabym robić problemów w środku, ale… te pączki, to pączki? Nie wiem, polane czekoladą i posypane orzechami wyglądają na naprawdę dobre. Co powiesz na te? I coś jeszcze do nich? Coś z bitą śmietaną? Widzisz, dlatego nie powinnam chodzić po takich miejscach. Od razu wszystko chcę.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  159. [Dzień dobry, albo w sumie już dobry wieczór :)

    Dziękuję serdecznie za miłe słowa, aż nie wierzę, że Aloani tak wszystkim przypadła do gustu, na prawdę, jestem w szoku :)
    Jak już tu jestem, to zaproszę do wątku, jeśli jest ochota :D]
    Aloani

    OdpowiedzUsuń
  160. [Hejo!
    Ja wiem. Pojawiam się i znikam i nie robię dobrego wrażenia :( Planowałam wpaść, jak tylko dam Maisie ponownie do linków, ale na planach się skończyło, bo życie zaplanowało mi coś innego. Ale jestem teraz! I obiecuję poprawę, więc jeśli dalej chciałabyś kontynuować nasz wątek, to biorę się za odpis :)

    A co do Kyle, bo pozwolę sobie wrzucić wszystko w jednym komentarzu, to on bardzo chętnie przedstawiłby Jaimiemu swoich ojców, bo się ich nie wstydzi i całkiem lubi się nimi chwalić :D Bardzo dziękuję za życzenia i mam nadzieję, że się spełnią! :)]

    Maisie MacKenzie
    Kyle Hofstadter

    OdpowiedzUsuń
  161. [Tak jak obiecałam, to wpadam! Szkoda, że Jaime taki młodziutki, bo by mi pasował ideolo na partnera Maddie!
    Jestem słaba w powiązaniach, za to mogę zaczynać! Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to to, że partner Maddie mógłby wdać się w bójkę z Jaimim (Jaimem? Nie wiem, jak się to po polsku odmienia xD). Maddie przyjechałaby go odebrać z nocnej wyprawy do baru, i tam zastałaby całą sytuację. Byłoby jej żal Jaimiego, więc próbowała by mu potem jakoś pomóc.
    Wiem, że słabe, więc jestem chętna na inne propozycje!]
    Maddie Hesford

    OdpowiedzUsuń