Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] "So many thoughts that I can't get out of my head."




But the blood on my hands scares me to death...

14 lipca 2000 rok — student antropologii sądowej na NYU — jego mózg nie broni się przed nadmiarem informacji — jeden z najlepszych studentów na swoim wydziale — pochodzi z Miami — dzieciak z bogatego domu — świadek morderstwa swojego brata — You can't wake up, this is not a dream

...Maybe I'm waking up today...

mniej pije — bardzo rzadko chodzi na imprezy — ogranicza inne używki — stara się zachowywać bardziej racjonalnie — najczęściej walczy na ringu — chce postępować bardziej odpowiedzialnie i rozsądnie — pragnie nawiązywać zdrowe relacje — kilka bliższych znajomości nadzieją na lepsze jutro — I'll be good, I'll be good and I'll love the world like I should
jaime moretti
© BLACK DREAMER

Cześć! W karcie przewija się Halsey, NF i Jaymes Young, w tytule Three Days Grace. Na zdjęciu Benjamin Wadsworth. Jaime czyta się przez "h". Szukamy powiązań do najróżniejszych wątków, szalonych, ale i spokojniejszych :)

201 komentarzy

  1. [ Cześć! Dziękuję za powitanie. Hm.. skoro Jamie trochę imprezuje, a Fifi jest ochroniarzem w klubie na Manhattanie to już na pewno mamy jakiś punkt zaczepienia. Tylko w którą stronę pójdziemy xD ]

    Phil Davis

    OdpowiedzUsuń
  2. Jerome nie podejrzewał, że kiedykolwiek pokocha kogoś tak bardzo. W swoich wyobrażeniach na temat przyszłości zakładał, że owszem, kiedyś na pewno zwiąże się z kimś na stałe i założy rodzinę, jednocześnie nie chcąc spieszyć się w tym względzie, bo też nie zamierzał niczego robić na siłę. Wiedział, odkąd tylko wystarczająco dojrzał, by w ogóle myśleć o takich rzeczach, że będzie po prostu cierpliwie czekał na odpowiedni moment, na właściwą osobę. Jednakże nawet swobodnie puszczając wodze wyobraźni, w najśmielszych wyobrażeniach, gdzie nic by go nie ograniczało, nie wymyśliłby ani nie ułożył tak śmiałego scenariusza, jaki przytrafił się jemu i Jen. Uczucie, które pojawiło się między nimi było niespodziewane i silne, tak że nie sposób było nad nim zapanować, nawet jeśli początkowo to Jennifer była tą, która się przed nim wzbraniała. Cóż, najprawdopodobniej Jerome miał dziwić się temu wszystkiemu już do końca życia, lecz bez wątpienia niczego nie żałował i gdyby miał możliwość ponownego podjęcia pewnych decyzji, postąpiłby dokładnie tak samo, byle tylko znaleźć się w tym punkcie, w którym znajdował się teraz.
    Śmiejąc się pod nosem, z kawałkiem pizzy w rękach i piwem cierpliwie czekającym na stoliku, Jerome czuł się dobrze i choć miał z tego powodu delikatne wyrzuty sumienia, wiedział, że tego potrzebuje. Że przed nim oraz Jennifer było jeszcze wiele pracy, by wrócić do względnej normalności i swobodnie ruszyć na przód, by znaleźć w ich wspólnym życiu miejsce dla tej straty. A żeby to zrobić, potrzebował wytchnienia i odpoczynku, jakie dawały mu właśnie takie chwile normalności i uczył się, by ich nie odrzucać, lecz wynosić z nich jak najwięcej. W końcu jutro, kiedy Jen wyjdzie ze szpitala i wróci do domu, będą musieli zderzyć się z zupełnie nową rzeczywistością. Pokonać kolejną przeszkodę, a potem kolejną, przy czym każdą z nich omijali niezwykle drobnymi kroczkami, bo też nie mieli sił na wielkie susy.
    Pozwolił się sobie wyśmiać, już nie komentując imienia przyjaciela, z którym sam na początku miał drobny problem (a raczej to niedobra Mama Muminka go miała, ale ciii) i sięgnął po piwo, sącząc je powoli, podczas gdy Jaime opowiadał o swojej rodzinie i z namysłem skinął głową, kiedy młodszy brunet przedstawił sedno problemu, ponieważ było to coś, co Jerome również znał z własnego doświadczenia.
    — To może spróbuj im to po prostu powiedzieć? — zasugerował i mrugnął do niego porozumiewawczo, lecz zaraz kontynuował, ponieważ wiedział, że to nie było takie proste. — Wiem, że łatwiej powiedzieć niż zrobić. Ale ten rok chyba był dla ciebie trochę lepszy, hm? A przynajmniej taką mam nadzieję. I może samemu będzie ci łatwiej z nimi rozmawiać o Jimmy’m? Możesz zacząć od jakiegoś żartu, wesołego wspomnienia, żeby sprawdzić ich reakcję. Może podchwycą temat, a może się zmieszają… Wtedy mógłbyś im wyjaśnić, że chcesz tylko wyciągnąć na wierzch te dobre myśli, że przecież to nie tak, że Jimmy zniknął na dobre z waszego życia, to znaczy… — urwał, wiedząc, że nie do końca poprawnie ubrał w słowa to, co miał na myśli, bo w pewien sposób Jimmy naprawdę zniknął z ich żyć i to zniknął bezpowrotnie. — Musicie po prostu nauczyć się o nim rozmawiać. Wiesz, jak u nas to wyglądało? — rzucił, zawieszając wzrok na twarzy przyjaciela. — Długo nikt nawet nie potrafił wypowiedzieć na głos imienia Nahuela. I chyba po kilku tygodniach to moja mama, podczas jakiegoś wspólnego posiłku, rzuciła coś w stylu A pamiętacie, jak Nahuel… Śmialiśmy się i płakaliśmy jednocześnie. Ale zrozumieliśmy, że czujemy to samo i że tak, pewne słowa będą bolec, a inne nie… To tak jak teraz… Z Lionelem… — mruknął, marszcząc nieznacznie brwi. Nie mogli o nim nie rozmawiać. To bolało, to nie było nic przyjemnego, ale też zamiecenie tego tematu pod dywan niczego by nie dało, a wręcz przeciwnie, mogłoby tylko pogorszyć sytuację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie mam pojęcia, jak będzie ze świętami w tym roku — przyznał nieco płaskim tonem, po czym westchnął ciężko i zauważył, że opróżnił już swoją butelkę. Nie zwlekając, wstał i podszedł do lodówki, wyciągając kolejne piwo również dla Jaime’ego. — Wiesz, jest taka jedna sprawa… — zaczął cicho, kiedy już otworzył swoją butelkę i ponownie usiadł. — Moja młodsza siostra jakiś czas temu urodziła — wyjaśnił, unosząc spojrzenie na przyjaciela. Momentalnie cały zesztywniał, czują ogarniający jego ciało chłód. — Urodziła syna. Yoel ma nieco ponad miesiąc. Nie miałem okazji jeszcze go widzieć na żywo, a Jen… Jen chyba nie da rady — wyjaśnił szybko, nim mocny ścisk objął jego gardło i by przynajmniej częściowo się go pozbyć, Jerome najpierw upił trochę piwa, a później sięgnął po pizzę, lecz zdawało mu się, że ugryziony kęs rośnie mu w ustach.
      To był ciężki temat, który sprawiał, że Jerome czuł się niezwykle zagubiony. Zderzały się w nim skrajne uczucia, jakby walcząc ze sobą o dominację, bo z jednej strony Marshall chciał się cieszyć tym, że miał siostrzeńca, a z drugiej tym intensywniej myślał przez to o własnym synu, przez co czuł się sam ze sobą wyjątkowo paskudnie. Nie było to jednak nic, na co mógł cokolwiek poradzić, choćby nie wiadomo jak się starał.
      Otrząsnął się jednak, kiedy powrócili do tematu domku na plaży. Dzisiejszego wieczora naprawdę nie chciał skupiać się na tym, co nieprzyjemne.
      — Chyba przyspieszę organizację tego ślubu, bo jestem coraz bardziej ciekaw tego prezentu — rzucił, z uśmiechem nico słabszym, niż jeszcze niedawno, ale szczerym. — Okej, może ty nie zamierzasz się odzywać, ale ja na pewno cię pomęczę. Muszę być na bieżąco — uznał i mrugnął do niego porozumiewawczo. Harold w tym czasie, najwidoczniej znudzony krążeniem po kanapie, wdrapał się na uda wyspiarza i tam zwinął w kłębek, zaczynając spokojnie drzemać. — Ktoś tu chyba jest stęskniony za czułościami — mruknął, spoglądając wymownie na gryzonia. — Wiesz, wcześniej mało co się nim zajmowałem, a tu nagle przez ostatnie dni byliśmy na siebie skazani — wyjaśnił żartobliwie, nie mogąc teraz drgnąć, by nie zbudzić zwierzaka.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  3. [Jasne, dla mnie nie ma problemu :D Możemy zrobić wypad ze znajomymi, ale tak mi też przyszło do głowy, że na uczelniach w Stanach są organizowane takie Poszukiwania Skarbów. Studenci dobierają się w grupy, jest rywalizacja, rozwiązywanie zagadek i innych takich. I może by tak wyszło, że Jaime i Maisie wylądują w jednej drużynie? Myślę, że to da nam sporo ciekawych możliwości :D]

    Maisie

    OdpowiedzUsuń
  4. Carlie mogła, ale nie chciała trzymać się z dala od social media. Mimo wszystko lubiła korzystać z tych różnych aplikacji, dzięki którym mogła się odprężyć wieczorami. Istniało zawsze wielkie prawdopodobieństwo, że natrafi na wiele komentarzy, które się jej nie spodobają, ale tak naprawdę dziewczyna starała się tym nie przejmować i po prostu przeglądać dalej, a nie czytać to, co ludzie, którzy nie mieli tak naprawdę żadnych informacji wyrzucali w internecie myśląc, że wiedzą lepiej. Takich historii było przecież naprawdę wiele, co chwilę pojawiały się posty, a pod nimi masa komentarzy od ludzi, którzy byli przekonani, że wiedzą lepiej i nie dopuszczali do siebie innej opcji. Carlie uśmiechnęła się lekko.
    ― Tak, to też na pewno trzeba mieć. Ale teraz zresztą jest tak dużo takich ludzi, że zwyczajnie ciężko się wybić, ale zawsze warto próbować, bo nigdy nie wiadomo tak naprawdę, co z tego wyjdzie ― powiedziała i wzruszyła ramionami. Jakby nagle zechciała zostać influencerką, to nie miałaby większego problemu. Przez rodziców miała już zbudowaną podstawę, a Matt dolewał tylko oliwy do ognia i tak naprawdę zebranie kilku tysięcy, jak nie kilkudziesięciu tysięcy obserwatorów nie byłoby problemem. A tymczasem z prywatnym profilem miała tylko najbliższych znajomych, ludzi z uczelni i w zasadzie to było tyle. Ale taki profil dla nietypowego zwierzątka byłby czymś zupełnie innym i Carlie byłaby chętna do tego, aby taki profil założyć. ― Jeśli lubisz grać i czułbyś się na siłach, aby to nagrywać i później montować to wiesz, zawsze warto spróbować i zobaczyć co z tego wyjdzie, a jakby ci się nie podobało to przecież nic nie szkodzi i można zamknąć czy usunąć kanał ― powiedziała z uśmiechem. Na pewno wspierałaby chłopaka, gdyby zdecydował się to zrobić. Dawałaby mu łapki w górę, wrzucała pewnie różne komentarze i oglądała, aby podbić mu wyświetlenia. Może nie było to dużo, ale chyba na początek nawet taka niewielka pomoc by mu się przydała.
    ― Ja tam bym chętnie zobaczyła taki kanał od ciebie. Masz przyjemny głos, fajnie się ciebie słucha ― powiedziała z lekkim uśmiechem. Niektórych nie dało się słuchać, co oczywiście nie było ich winą i pewnych rzeczy nie dało się przeskoczyć tak naprawdę, a Jaime miał przyjemny dla ucha głos. ― Jak kiedyś zmienisz zdanie, to chcę wiedzieć pierwsza ― dodała.
    Carlie miała nadzieję, że jednak ich nie przyłapią. Nie chodziło o to, że mogłaby mieć jakieś problemy ze strony Matta, bo nawet by nie zwrócił pewnie na to uwagi, ale tacy ludzie byli irytujący i potrafili iść metr przed człowiekiem i walić fleszem po oczach, a to nigdy nie było przyjemne.
    ― Z moim prawnikiem, nawet nie miałbyś nic wpisane ― obiecała, oczywiście sobie żartując, bo nie zamierzała wciągać go w żadne problemy. W jakiś dziwny sposób zależało jej na tym, aby chłopak trzymał się z dala od problemów. ― A tak na poważnie to dobrze, że próbujesz głupie rzeczy ograniczyć.
    Skinęła głową, gdy powiedział, aby poczekała. Rudowłosa uwielbiała słodycze, pączki, ptysie, ciasta i całą resztę. Naprawdę czasem gotowa była cały dzień jeść słodycze, a nie zjeść porządnego posiłku w ciągu dnia. Wiedziała, że nie powinna była tak jeść, ale to naprawdę była jej słaba strona i czasami nie mogła się powstrzymać. Zwłaszcza, jak czasem ją nachodziło, aby tylko i wyłącznie jeść słodkości. Najchętniej wzięłaby wszystko z cukierni, ale faktycznie mieli dość sporo słodyczy i na jeden dzień na pewno im wystarczy. W dodatku była pewna, że w kuchennych szafkach również znalazłaby jakieś słodycze. Nie umrą z braku słodkości, to jest pewne.
    ― Mam pomysł, lubisz filmy Disneya? Animowane głównie ― zapytała zerkając z ciekawością na chłopaka.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  5. [To możeee... Jest sobie jakaś parka. Chłopak kumpluje się z Jaimem, a dziewczyna z Maisie, więc tym sposobem wylądowaliby w jednej drużynie :D I zacząć można od samego początku, jak ta parka ich sobie przedstawia, a oni ogarniają, że się przecież znają :D
    Jeśli mnie pamięć nie myli, to miało być tak, że poznali się przez rodziców i trzymali się w trójkę (ona, Jaimie i jego brat), kiedy ona akurat była w jego stronach. Potem ojciec przestał podróżować, więc ich kontakt się urwał, więc Maisie nie ma nawet pojęcia o śmierci Jamesa :)]

    Maisie

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiedział, że same słowa na niewiele się tutaj zdadzą, że to nie działało w ten sposób. Niestety, ludzie jednak zostali już stworzeni w taki sposób, że potrafili porozumiewać się ze sobą wyłącznie za pomocą słów, które nie tyle nawet nie zawsze, co nader często nie oddawały tego, co działo się głęboko w sercu danego człowieka. Wyjątkowo ciężko było ubrać uczucia i emocje w proste zdania, wyrazić je odpowiednio, tak by nie zostać opatrznie zrozumianym czy źle odebranym. Ale należało próbować, nawet jeśli początkowo sztuka ta wydawała się niezwykle trudną, wręcz nie do opanowania.
    Mówiąc, Jerome obserwował twarz przyjaciela i widział, że ten nie był przekonany co do jego pomysłu. Skoro jednak potrafił wyrazić swoje chęci i obawy przed nim, poniekąd właśnie na nim ćwicząc, może powinno być choć odrobinę łatwiej z samą rodziną? Marshall nie do końca wiedział, co też gnieździło się w głowie młodszego bruneta, ale w jednym się zgadzali; póki Jaime nie spróbuje, nie dowie się, jaka w rzeczywistości byłaby reakcja jego bliskich. Sam wyspiarz natomiast coraz bardziej nabierał ochoty na rozmowę z rodzicami dziewiętnastolatka, choć nie uważał, by to wtrącenie się było dobrym pomysłem i już na pewno nie zamierzał robić niczego za plecami Morettiego. Po prostu wydawało mu się, że pomiędzy nimi brakowało pewnego pomostu, który on być może mógłby przerzucić. Nie sądził, że na pewno zakończyłoby się to powodzeniem, ale zawsze można było spróbować, prawda? Podążając za własnymi myślami, lekko pokręcił głową. Wiedział, że ot tak, w mgnieniu oka nie można było naprawić tego, co psuło się przez całe lata ale naprawdę bardzo zależało mu na tym, by w życiu Jaime’ego zaczęło się układać. By to życie, choć nieuchronnie do niej zmierzające, nie było już zawsze przesycone śmiercią.
    Przeszył go niespokojny dreszcz, kiedy pochwycił słowa nastolatka i zerknął na niego z ukosa, lustrując wzrokiem jego sylwetkę.
    — Naprawdę? Ani odrobinę? — spytał cicho, nieznacznie marszcząc brwi, a jego serce, które w ostatnich dniach nieustannie gubiło rytm, zadrżało i zabiło niespokojnie. — Ani tyci, tyci? — mruknął nieco bardziej żartobliwie, przechylając głowę, lecz tak jak w jego kącikach ust czaił się uśmiech, tak spojrzenie pozostawało przenikliwe i poważne. Poniekąd zabolały go te słowa, ponieważ chciał, żeby było lepiej i wydawało mu się, że być może Jaime zaczął dostrzegać pewne rzeczy, na które wcześniej nie zwracał uwagi, ale mógł się mylić. Z tego też powodu westchnął ciężko i do tej pory przygarbiony w siadzie tureckim, wyprostował się i spojrzał przed siebie, przytykając butelkę z piwem do ust. Teraz mógł mieć tylko nadzieję, że kolejny rok będzie lepszy. Dla Jaime’ego. Ale również dla niego samego.
    — Masz rację, jasna cholera — zgodził się z cieniem uśmiechu. — W szpitalu rozwaliłem telefon — mruknął, skinieniem głowy wskazując na spoczywający na stoliku aparat, którego szybka stanowiła mozaikę rys i pęknięć. — To było chyba... Po tej nocy, kiedy u ciebie nocowałem. Ivana wysłała mi zdjęcie Yoela i jakoś tak... — urwał bezradnie, ponieważ to najlepiej opisywało jak się wtedy czuł i jakie uczucia towarzyszyły mu nawet teraz. A mimo tego nie musiał zastanawiać się nad odpowiedzią na kolejne pytanie przyjaciela.
    — Na pewno. Nie wyobrażam sobie, że nie — odparł, zerkając na niego przelotnie. — Inaczej wyobrażałem sobie to pierwsze spotkanie, ale życie pewnie jeszcze nieraz mnie zaskoczy — zauważył przyciszonym tonem, nieznacznie wzruszając ramionami. Nie miał pojęcia, jak zareaguje, kiedy weźmie siostrzeńca na ręce i z czym to będzie się wiązało. Podejrzewał, że pęknie, znowu, ale już nie tak bardzo, jak na samym początku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Spróbowałbyś się nie zjawić! — Śmiejąc się, pogroził mu palcem, z przyjemnością wracając do lżejszych i przyjemniejszych tematów. — A wiesz, że nie mam zielonego pojęcia? — zadumał się, zerkając na śpiącego na jego udach Harolda. — Nie wiem, kto się nim zajmował, kiedy Jen nie mogła i nim zamieszkaliśmy razem — dodał, po czym uniósł głowę i posłał Jaime’mu chytre spojrzenie, uśmiechając się łobuzersko. — Nie chcesz świnki? — spytał niewinnie, jakby wcale nie zamierzał przehandlować mu Harolda na czas ich nieobecności.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  7. [Hej, dziękuję za powitanko i życzenia. <3
    Krótkie karty zawsze spoko, przynajmniej nikt się nie zmęczy czytaniem!]

    Benjamin Hirsch

    OdpowiedzUsuń
  8. [No i pięknie, w takim razie lecę z tym początkiem :D ]

    – No Maisie, no weeeź! – Amy od kilku minut sterczała nad uchem brunetki i starała się ją przekonać do swojego kolejnego genialnego pomysłu. Maisie dobrze znała tradycję gry w poszukiwanie skarbów. Na wielu, a być może i na wszystkich, uczelniach w USA była ona kultywowana. Ojciec niejednokrotnie jej opowiadał o swoich zmaganiach w tej grze. Nie wystarczyło być bystrym. Potrzeba było jeszcze sprytu, wiedzy, a i czasami sprawności fizycznej. I chociaż propozycja Amy, aby Maisie dołączyła do jej drużyny, była bardzo kusząca, to też trochę się tego obawiała. Nie chodziło o to, że sobie nie poradzi. Po pierwsze obawiała się, że nie zgra się z resztą drużyny. Jeśli chodziło o projekty i inne takie, to była raczej samotnym wilkiem, nie lubiła pracy w grupie, nie do końca dobrze radziła sobie z podziałem obowiązków i momentami nie ufała swoim kolegom. Po drugie czuła się nieco... za stara na to. Amy i jej chłopak byli na roku studiów adekwatnym do ich wieku. Podejrzewała, że ich znajomi również. Tymczasem, Maisie była od nich nieco starsza. Za niedługo skończy dwadzieścia pięć lat i nie była pewna, czy chce jej się biegać po kampusie i szukać ukrytych wskazówek. Trzecim, a zarazem najważniejszym powodem, przez który nie chciała się zgodzić, była rywalizacja. To nie tak, że MacKenzie jej nie lubiła. Problem polegał na tym, że lubiła ją znacznie bardziej niż powinna. Przez to czasami jej odwalało. Nienawidziła przegrywać i jeśli trzeba było zagrać nieczysto, to była do tego zdolna. Wśród znajomych miała opinię raczej grzecznej studentki i wolała nie psuć tego obrazu.
    Ale im dłużej słyszała no zgódź się no! i tych wszystkich argumentów, które przemawiały za tym, aby się jednak zgodziła, dochodziła do wniosku, że może to nie taki zły pomysł. Tradycję trzeba kultywować, a wśród tego wszystkiego mogła się świetnie bawić. Nawet jeśli nie wygra... Sama ta myśl ją uwierała. Jeszcze się nie zgodziła, ale już wiedziała, że nie podda się bez walki.
    – To tak, czy nie? – zapytała Amy, przez co z widelca Maisie spadła niewielka porcja sałatki, którą miała zamiar zjeść. Spojrzała na koleżankę i westchnęła cicho.
    – Tak. – Odpowiedziała w końcu, a potem słuchając dalszej paplaniny dziewczyny, spokojnie mogła dokończyć posiłek.
    Wciąż nie była przekonana co do słuszności tego pomysłu. Dalej się nieco obawiała, ale miała nadzieję, że w ostatecznym rozrachunku wcale nie będzie tak źle. Amy zaproponowała, aby spotkały się z resztą drużyny godzinę przed oficjalnym rozpoczęciem tej gry. Chodził o to, aby się poznać, chociaż z imienia i wejść razem na salę, aby niepotrzebnie nie szukać się w tłumie. Ponadto musieli również wybrać nazwę. Amy i jej chłopak mieli kilka propozycji, więc Maisie nie miała zamiaru wychylać się w tym temacie.
    Kilkanaście minut o piątej po południu weszła do kawiarni. Wiedziała, że jest już spóźniona, ale sprawy związane z zaliczeniem jednego z przedmiotów znacznie jej się przeciągnęły. Starała się szybko załatwić tę sprawę, ale profesor miał nieco inne spojrzenie na tę sprawę.
    – Hej – powiedziała, starając się złapać oddech, kiedy podeszła do stolika, przy którym siedziała Amy, jej chłopak i jeszcze ktoś. – Przepraszam, ale niektórzy profesorowie za bardzo lubią rozmawiać – zaśmiała się nieco ponuro. Ściągnęła szalik i odsunęła jedno z wolnych krzeseł. – Maisie – przedstawiła się, wyciągając rękę w kierunku nieznajomego. Zmarszczyła lekko brwi, mając nieodparte wrażenie, że nieznajomy nie do końca jest nieznajomym. Wpatrywała się w niego uważnie, starając się znaleźć jakiś moment, wydarzenie, cokolwiek, co pozwoli jej na zidentyfikowanie chłopaka.

    Maisie

    OdpowiedzUsuń
  9. Odetchnęła z ulgą, kiedy na balu pojawił się w końcu ktoś przychylny obecności chłopaka na rodzinnej imprezie. Wrogie spojrzenia ze strony kuzynostwa czy części seniorów rodu mogły skutecznie zniechęcić Jaimego i ucieszyła się, kiedy ten nie musiał czuć się wśród reszty niczym niechciany intruz. Widać było, że za sprawą miłej i spokojnej wymiany zdań jej partner poczuł się nieco pewniej i powoli zaczynała się nawet łudzić, że kto wie, być może będzie jednak miło wspominał ten bankiet i nie będzie wyklinał jej pod nosem za to, że wpakowała go w taką ‘rzeź’.
    - Prosto z wnętrza mojej duszy – zaśmiała się, kręcąc przy tym z rozbawieniem głową – Często dopadają mnie takie filozoficzne myśli, co zresztą o dziwo bardzo często przydaje się podczas studiów. Poza tym lubię gwiazdy i pewnie kiedyś polecę w kosmos, żeby którąś ukraść sobie do słoika i postawić na szafce w sypialni – uśmiechnęła się, wpatrując jeszcze przez chwilę w migający punkcik na niebie. Czuła się zaskakująco dobrze w towarzystwie Jaimego i cieszyła się, że ten zdecydował się wyciągnąć ją na mały spacer. W towarzystwie jej kuzynki nie mieli zbyt wiele okazji do spokojnej rozmowy, a przecież wciąż było mnóstwo rzeczy, których chciała się na jego temat dowiedzieć.
    - Spokojnie, mam niebywale dużą odporność i właściwie ostatni raz poważnie chorowałam chyba w podstawówce – zaśmiała się, łapiąc go za rękę i podnosząc się do pozycji strojącej – Jednak to całkiem miłe, że się o mnie martwisz i troszczysz o moje zdrowie – dodała, czując jak przyjemny dreszcz przebiega przez jej ciało pod wpływem jego dotyku. Ze względu na jej charakterystyczną urodę większość facetów od razu chciała zaciągnąć ją do łóżka i cieszyła się, że Jaime postępuje z nią w zupełnie inny sposób. Miała wrażenie, że chłopak naprawdę interesuje się tym co ma mu do powiedzenia i nie czeka tylko na to, aż ściągnie przed nim majtki i będzie mógł wpisać egzotyczną panienkę na listę swoich łóżkowych zdobyczy. Zamrugała kilkakrotnie, kompletnie nie spodziewając się takiej reakcji z jego strony. Zaskoczył ją tym pocałunkiem, ale kiedy ruchy jego warg stawały się coraz bardziej pewniejsze, nie odepchnęła go i pozwoliła dać się ponieść chwili namiętności. Spodobało jej się to i miała ochotę na więcej, ale nie chciała, aby chłopak poczuł się przez nią osaczony. Seks na trawie w blasku gwiazd i księżyca wydawał się całkiem kusząca opcją, nie wchodził jednak w grę w sytuacji, kiedy w każdej chwili mogli ich na tym przyłapać Max albo Lucas. Już wystarczająco kłopotów ściągnęła swoją osobą na Jaimego i nie mogła pozwolić na to, aby zginął ze strony lub na polecenie kogokolwiek z jej pokręconej rodzinki.
    - Powinniśmy wracać do środka…- westchnęła, odsuwając się od niego po dłuższej chwili – Nie pokazałam ci jeszcze wszystkich moich tanecznych możliwości, a zaraz wybije północ i wszyscy niczym Kopciuszek rozejdą się do domów… - uśmiechnęła się delikatnie, starając wyrównać niespokojny oddech. Miała ochotę zrzucić z chłopaka koszule i pokazać mu, jak bardzo nakręcił ją tym pocałunkiem, ale wiedziała, że zbyt wiele ryzykuje i musi zrobić wszystko, aby nie doszło dziś pomiędzy nimi do podobnego zbliżenia – Obiecuję, że już nikt nie będzie cię dzisiaj nękał i obrażał – mrugnęła do niego i oddała mu marynarkę, ukazując mu tym samym nieświadomie swoją dość wyraźną i rozległą bliznę pod prawym obojczykiem – Jakie masz plany na najbliższy tydzień, miesią, rok? Wybierasz się do rodzinnego miasta czy skupiasz już na studiach? – rzuciła jak gdyby nigdy nic, zmieniając tym samym zgrabnie temat i dając mu do zrozumienia, że powinni zapomnieć o pocałunku i wrócić ot tak do ‘normalności’.


    Laura<3

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie chciała, aby poczuł się zmieszany całą ta sytuacją, ale nie mogła narażać go na atak ze strony swojej rodziny. Nigdy nie była w poważnym związku właśnie ze względu na swoich kuzynów czy ojca, którzy zawsze skutecznie odstraszali każdego z potencjalnych kandydatów na jej partnerów. Wiedziała, że tutaj ma nieco więcej swobody i może sobie pozwolić na rzeczy, których nie robiła we Włoszech, ale mimo wszystko nie mogła mieć żadnej pewności, że Max czy Thomas nie doniosą na nią do seniorów rodu, działając pod pretekstem jej dobra i zapewnienia jej bezpieczeństwa.
    - Jeśli jednak jakimś cudem się rozchoruję to chętnie wpadnę do ciebie na rosół – uśmiechnęła się, pochylając się nieco w dół, aby ułatwić mu założenie na jej ramiona marynarki. Czując na sobie dotyk jego rozgrzanych palców delikatnie zadrżała, a chwile potem znieruchomiała, przypominając sobie o bliźnie, która była pamiątką po pocisku z broni ich rodzinnego rywala – W dzieciństwie miałam wypadek i nabiłam się podczas zabawy na metalowy pręt – rzuciła, szukając na szybko jakiejś wymówki. Nie mogła powiedzieć mu prawdy i miała nadzieję, że nie będzie dłużej drążył tego tematu. Sam w końcu także miał na ciele niejedną bliznę i taki widok nie powinien być dla niego niczym nadzwyczajnym.
    - Wyjazd? Gdzie? Na długo? – zagadnęła, kierując się w stronę windy. Musiała jak najszybciej zmienić temat, aby nie czuć narastającego podniecenia. Jaime od początku się jej podobał i nie dało się ukryć, że tym namiętnym pocałunkiem rozbudził jej zmysły i wyobraźnie. Miała ochotę zrzucić z niego tą idealnie wyprasowaną koszulkę, ale wiedziała, że ryzyko jest zbyt duże i nie może zrobić nic, co mogłoby narazić chłopaka na jeszcze większe niebezpieczeństwo.
    - Tak, wracamy do środka…- uśmiechnęła się delikatnie, wchodząc pewnym krokiem do windy. Zastanawiała się jak potoczy się reszta tego wieczoru i co jeszcze może ich dzisiaj czekać. Impreza co prawda przebiegała jak do tej pory bez większych przeszkód, ale w jej rodzinie wszystko było możliwe i nie zdziwiłaby się, gdyby czyjś nagły i niepohamowany wybuch agresji rozwalił nagle cały bankiet. Kontrolowanie emocji z natury nie przychodziło Włochom łatwo, nie mówiąc już o członkach mafijnego gangu, którzy przez 24 godziny na dobę żyli nabuzowani adrenaliną niczym po porządnej dawce kokainy.
    - Wiesz co, pieprzyć to…- mruknęła po chwili namysłu i zanim znaleźli się na docelowym piętrze, zatrzymała windę, blokując odpowiednim przyciskiem jej dalszy przejazd – Tutaj nikt nie powinien nas zobaczyć i możemy czuć się bezpiecznie – uśmiechnęła się delikatnie i zanim chłopak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, oparła się plecami o ścianę windy i przyciągnęła go za muszkę do siebie – Naprawdę cię lubię – dodała i wbiła się ustami w jego usta, zatapiając je w namiętnym pocałunku i przy okazji szybkimi ruchami rozpinając guziki jego koszuli.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  11. - Będę za was trzymała kciuki – oznajmiła z subtelnym uśmiechem na ustach, wpatrując się w swojego kolegę z wielką uwagą – po prostu za to, żeby było dobrze, a te rodzinne spotkanie nie przyniosło żadnej tragedii. Może będziecie mieli więcej szczęścia niż ja i Artie... Moja rodzina jest – przerwała, aby wywrócić oczami dookoła i westchnąć głośno – kopnięta, co bym nie musiała się niepotrzebnie sama nakręcać – mrugnęła przy tym jednym okiem i uśmiechnęła się kolejny raz tego dnia. Nigdy chyba nie zapomni swoich dwudziestych trzecich urodzin, gdy ciotka uznała, że to będzie idealny moment na wyciąganie brudów. Zmarszczyła lekko brwi, zdając sobie sprawę z tego, że poza prezentem gwiazdkowym powinna również kupić coś dla męża na urodziny, które obchodził dwudziestego piątego grudnia. Ten prezent również powinien być wyjątkowy... Ale tym razem chyba nie będzie prosiła Jaime’ego o pomoc, bo już w jej głowie urodził się zalążek pomysłu.
    - Jasne, że możemy tak zrobić – pokiwała potwierdzająco głową – kiedy masz wolne popołudnie? Albo możemy wyskoczyć w przerwie na zajęciach, jeżeli masz jakieś dłuższe okienka pomiędzy zajęciami – zaproponowała, zastanawiając się nad tym, kiedy mogłaby znaleźć odpowiednią ilość czasu. Nim chłopak zdążył cokolwiek powiedzieć, Elle już chwyciła swoją torebkę i wyciągnęła z niej kalendarz – bez niego bym chyba teraz zginęła... No wiesz, nie chciałabym cię wystawić, bo zapomniałam, że mam jakieś spotkanie, na którym muszę być – mruknęła, kartkując strony, aby odnaleźć te z rozpiską na cały miesiąc, gdzie miała dokładnie zaznaczone co robi i kiedy, a każda kategoria miała przypisany sobie kolor. Lubiła porządek jeżeli chodziło o organizację czasu, bo była pewna, że inaczej by się w tym wszystkim po prostu pogubiła.
    - Pasuje ci czwartek za tydzień? Kończę zajęcia o pierwszej i mam wolne popołudnie – poinformowała, patrząc to na kalendarz, to na Jaime’ego – albo powiedz, kiedy tobie pasuje. Może uda mi się jakoś wpasować – dodała z uśmiechem.
    Miała nadzieję, że kiedy spotkają się po nowym roku, oboje będą mieli sobie dużo do opowiedzenia i będą to same miłe, przyjemne rzeczy. Zdecydowanie obojgu należało im się od życia coś dobrego. Elle wierzyła, że to był dla niej właśnie ten czas. Musiała w to wierzyć, aby się nie załamać.
    - Lepiej, żeby tak było! Chcę wysłuchać jakiejś... Hm, gorącej opowieści – wyszczerzyła się, śmiejąc się przy tym odrobinę za głośno – żartuję, nie będę wyciągać z ciebie żadnych szczegółów, ale... Liczę, że to będzie dobra opowieść – dodała, aby Moretti nie obawiał się, że Elle będzie na coś nalegała i zmuszała go do opowiadania wszystkiego.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  12. Takich komentarzy niestety była cała masa, a najlepszym co można było zrobić to udawać, że ich nie ma. Wchodzenie w dyskusję często kończyło się tym, że osoby, które racji nie miały pojawiały się masowo i swoimi krzykami przekrzykiwały osoby, które ów rację miały i nie dało się pewnych rzeczy po prostu przetłumaczyć. Ale tym tak naprawdę nie musieli się tak bardzo przejmować, bo choć Carlie zaczynała się w Instagram bardziej bawić, to nie musiała się męczyć z takimi komentarzami, bo wszystko tak naprawdę blokowała, aby dostawać ich jak najmniej i nie przejmować się ludźmi, którym może się nie podobać to, co rudowłosa robi ze swoim życiem.
    ― Cała masa jest takich ludzi, którzy się tym zajmują. Więc chyba, aby teraz się wybić naprawdę trzeba byłoby mieć jakiś genialny pomysł na siebie albo chociaż znajomych z takiego miejsca, którzy trochę pomogliby się wybić ― powiedziała i lekko wzruszyła ramionami. Wiele tematów było już milion razy przerobione i dziewczyna nie była zaskoczona tym, że ludzie powoli przestawali tworzyć nowe filmy i kanały, bo zwyczajnie wszystko już było, a nikomu bądźmy szczerzy, nie chciało się oglądać po setki razy tych samych filmików opartych na tych samych grach. Trzeba było trochę pomysłu, chęci i można było osiągnąć wiele, ale jednocześnie jej łatwo było mówić, bo zupełnie w tym nie siedziała, a gdyby przyszło jej zacząć od całkowitego zera, to nie miałaby na to w ogóle ochoty. ― Szkoda, bo chętnie bym oglądała twoje filmiki. Gdybyś się kiedyś zdecydował, to możesz mnie mieć za swojego montażystę. Idealna nie jestem, ale trochę w tym siedziałam, więc chętnie bym pomogła ― dodała z uśmiechem. Fajnie byłoby być częścią czegoś takiego, ale przecież nie będzie chłopaka naciągać na to, aby coś takiego robił, skoro w ogóle tego nie czuł. Sama czasem się zastanawiała, czy może nie byłoby dobrze, gdyby się za coś takiego zabrała, ale z drugiej strony kto chciałby oglądać jej życie? No, na pewno ktoś by się znalazł. Z pewnością fani Matta, bo mogli liczyć, że zobaczą tam jego, ale poza nimi raczej nie było grupy osób, które byłyby zaciekawione życie, zwykłej rudowłosej dziewczyny.
    Carlie uśmiechnęła się, gdy przystał na jej propozycję. Nie chciała, aby się nudzili czy czuli skrępowani w swoim towarzystwie, a w tym momencie znaleźli kolejny wspólny temat do rozmów. O bajkach Disneya mogła się wypowiadać cały czas. Wychowała się na nich, na niektórych była w kinie, gdy były premiery. Rodzice zawsze ją zabierali i zaszczepili w niej miłość do bajek, a teraz dalej sama ją pielęgnowała. Jak nie mogła zasnąć lub czuła się niego gorzej, zawsze wystarczyło włączyć bajkę i od razu było lepiej.
    ― To jaka jest twoja ulubiona? Mamy słodkości, zrobię czekoladę i jak znajdę, to chyba nawet jest popcorn. Będziemy mieli idealne popołudnie z bajkami ― powiedziała zadowolona i mało brakowało, a klasnęłaby w dłonie i podskoczyła w miejscu niczym dziecko. ― Mam wrażenie, że przeze mnie przytyjesz jakieś dwa kilo. Za co przepraszam, ale ja naprawdę kocham słodycze i ciężko mi się od nich oderwać, jak już jakieś znajdę ― wytłumaczyła z uśmiechem.
    Jedni mieli słabość do tłustych obiadków, a ona miała do słodyczy. No i czy było w tym coś złego?

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  13. Dobrze wiedziała, że gra w poszukiwanie skarbów stanowi pewną uniwersytecką tradycję i lepiej było brać w niej udział niż nie brać. Co prawda również potrzebowała punktów, w końcu pragnęła dostać się na studia doktoranckie, a potem robić dalszą karierę naukową, więc wszystko się liczyło, ale wolała stawiać na naukę i osiągnięcia w swojej dziedzinie. W astrofizyce zajęć nie brakowało i wiedziała, że przy odpowiednim nakładzie pracy oraz zaangażowaniu sama się wybroni. Mimo wszystko, doszła do wniosku, że udział w tej zabawie dobrze wypadnie w jej dokumentach, a i może ostatecznie będzie się dobrze przy tym bawiła.
    Wiedziała, że z Amy będzie jeszcze Josh, ale nie miała pojęcia, kim będzie ta czwarta osoba. Nieco się tego obawiała, ponieważ nigdy nie było wiadomo na kogo się trafi. Chociaż bardziej obawiała się tego, że nie złapią wspólnego kontaktu. Amy i Josha znała, lubiła ich i nie martwiła się o brak porozumienia. Martwiła się, że zaczną się kłócić i spinać o prywatne sprawy, niczym te wszystkie typowe parki, a gra i rywalizacja odejdzie na dalszy plan. Naprawdę nie chciałaby być świadkiem ich kłótni, a nie znała ich na tyle dobrze, aby wiedzieć, czego się po nich może spodziewać.
    Była jeszcze młoda i nie sądziła, że ma jakiekolwiek problemy z pamięcią. A jednak, wpatrywała się w (nie)znajomego chłopaka i nie mogła sobie skojarzyć skąd go zna. Nawet nazwisko w pierwszej chwili nic jej nie powiedziało. Dopiero, kiedy rzucił żart o małym świecie, doznała nagłego olśnienia. Szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy, a ona w dwóch krokach znalazła się nagle blisko niego.
    – Kiedy się ostatni widzieliśmy byłeś... Mniejszy! – zaśmiała się, a w następnej chwili, nie przejmując się niczym, zarzuciła mu ręce na szyję i krótko uściskała. Na zakończenie, musnęła go lekko w policzek i cofnęła się o krok, już nie naruszając jego przestrzeni osobistej.
    – Co ty tu właściwie robisz? – zapytała, odwiązując szalik i zdejmując kurtkę. Upchnęła szalik do rękawa i całość przewiesiła przez oparcie wolnego krzesła. W międzyczasie uśmiechnęła się do kelnera i gestem dała sygnał, że może podejść. – Skąd się tutaj wziąłeś? Myślałam, że nigdy nie opuścisz Miami! – powiedziała zupełnie poważnie, siadając na krześle. Kiedy kelner podszedł, złożyła zamówienie na karmelowe caffe latte. – Koniecznie musisz mi wszystko opowiedzieć – oznajmiła od razu i już otwierała usta, aby coś jeszcze powiedzieć, lecz Amy skutecznie jej przerwała:
    – Cieszę się z waszego spotkania po latach, ale mamy inne sprawy do obgadania – zauważyła, na co Maisie wywróciła oczami.
    – Ale mamy sporo czasu, a Jaimiego nie widziałam od... – zacięła się, licząc w głowie od ilu się właściwie nie widzieli. – Bardzo dawna – dokończyła po krótkiej chwili, bo i tak nie mogła się doliczyć. – Opowiadaj mi wszystko – zwróciła się bezpośrednio do Jaimiego. – Co studiujesz? – zapytała, dochodząc do wniosku, że od tego będzie najlepiej wyjść, bo to, że studiowali na jednym uniwersytecie akurat było logiczne.
    Skinieniem głowy podziękowała kelnerowi, który przyniósł jej kawę. Od razu wsypała do niej saszetkę cukru i zamieszała cztery razy w prawo i pięć razy w lewo. Otworzyła również drugą saszetkę i wysypała ją na piankę w kawie. Łyżeczką zgarnęła trochę i wsadziła sobie do ust. Między zębami zazgrzytał cukier, a na jej ustach wstąpił błogi uśmieszek.
    – Gdybym wiedziała, że to ty będziesz tą czwartą osobą, to zgodziłabym się bez marudzenia – przyznała zupełnie szczerze, czekając na jego odpowiedzi.

    Maisie

    OdpowiedzUsuń
  14. Siedząc i popijając piwo, Jerome doszedł do pewnego wniosku, który wydał mu się nieprzyzwoicie zabawny w obliczu tego, co jego samego obecnie spotkało. Pomyślał bowiem, że Jaime powinien nauczyć cieszyć się nawet z tych najmniejszych rzeczy, lecz czy on sam nie miał z tym teraz problemu? Czasem, kiedy nad człowiekiem zawisały wyjątkowo czarne chmury, ciężko było dostrzec nieśmiało przebijające się przez nie promienie słońca, choć kiedy już się je zauważyło, był to widok zapierający dech w piersiach; złote, na wpół przezroczyste smugi rozkładały się szerokim wachlarzem na ciemnym tle aż do samej ziemi.
    Uśmiechnął się pod nosem, kiedy dziewiętnastolatek wspomniał o nim i o rozpoczęciu ich znajomości, ale bynajmniej nie to było jego celem, choć jednocześnie nie mógł ukryć zadowolenia z faktu, iż Jaime uważał to za dobrą rzecz. Jeśli ich przyjaźń faktycznie była czymś, co poprawiało jego samopoczucie, to Jerome tym bardziej za żadne skarby świata nie zamierzał z niej rezygnować, co oczywiście nie oznaczało, że wcześniej miał chociażby cień takich planów.
    — A widzisz? — rzucił i mrugnął do niego porozumiewawczo, po chwili jednak poważniejąc. — Ale cieszę się, że tak uważasz. No i pojawiła się jeszcze Laura, prawda? — zasugerował, ponownie przyglądając mu się uważniej. Może i akurat ta znajomość stała pod znakiem zapytania, bo chyba żadne z nich nie wiedziało, jak ona się rozwinie, ale należało tak po prostu cieszyć się nią, póki trwała. — Trzeba dostrzegać takie rzeczy — powiedział, w myśl tego, co przyszło mu wcześniej do głowy. — Nawet te najmniejsze.
    Sam starał się kurczowo tego trzymać, żeby nie zwariować. Pogrążenie się w rozpaczy, całkowite poddanie tej ciemnej i gęstej fali negatywnych emocji bez wątpienia było łatwe, ale czy dokądkolwiek prowadziło? Jeśli tak, to Jerome podejrzewał, że wyłącznie do gorszego miejsca niż to, w którym teraz się znajdował. To dlatego pozwolił, by te zimne i nieprzychylne wody omywały jego sylwetkę, jednocześnie jednak nie stawiając większego oporu ani też uparcie nie brnąc na przód, pod prąd. Musiał minąć pierwszy, największy przybój, by poruszanie się wbrew biegowi wody w ogóle było możliwe, Jerome więc po prostu czekał. Ani nie dawał się porwać, ani też nie próbował się przeciwstawiać. Jeszcze nie teraz, kiedy dopiero co odzyskiwał siły.
    Wiedział, że spotkanie z siostrą i Yoelem będzie ciężkie, nie tylko dla niego, ale również dla niej. Doświadczenie jednak nauczyło go, że przed takimi sprawami nie wolno było uciekać, bo te prędzej czy później i tak dopadały człowieka, w momencie, w którym ten był na to najmniej gotowy. Mając z kolei świadomość tego, że na pewno nijak nie będzie w stanie się do tego przygotować, po prostu musiał to zrobić i mieć za sobą.
    Zaśmiał się krótko, kiedy usłyszał o zaanonsowaniu Jaime’ego u swojego siostrzeńca.
    — Pokażę mu jakieś twoje zdjęcia, żeby się nie rozpłakał, jak już cię zobaczy — zażartował, śmiejąc się nieco głośniej. — Tylko nie mam żadnych na telefonie — westchnął niby to z żalem, na którego rzecz porzucił rozbawienie. Pewnie gdyby miał możliwość, chwyciłby komórkę i pstryknął jakieś zdjęcie, nim Moretti zdążyłby zareagować, ale oprócz rozbitego ekranu, podczas rzutu o ścianę został uszkodzony również obiektyw aparatu i Marshall wolał nie sprawdzać, jakiej jakości zdjęcia robi teraz jego telefon.
    Pociągnąwszy ostatni łyk piwa, odstawił pustą butelkę na stolik i wyciągnął się wygodniej na rogowej kanapie, również robiąc sobie małą przerwę od jedzenia i picia. Poruszał się jednak ostrożnie, bo Harold, o którym zresztą była teraz mowa, wciąż spał smacznie na jego nogach, zwinięty w futrzasty kłębek.
    — A jeśli nie? Jeśli naprawdę nie będzie miał się nim kto zająć? — zapytał, ze wszystkich sił starając się zachować powagę i nie parsknąć śmiechem. Po minie nastolatka widział, jak bardzo tej jest na nie i oczywiście nie zamierzał go do niczego zmuszać, tym bardziej, że Jen na pewno miała jakąś sprawdzoną osobę do opieki nad gryzoniem, ale to nie oznaczało, że nie mógł się z nim nieco podroczyć, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Popatrz, jak słodko śpi — wymruczał przesłodzonym, cukierkowym tonem, wskazując skinieniem głowy na swoje nogi. — No czyż nie jest uroczy? A jak nie śpi, to naprawdę się cieszy, kiedy poświęca mu się uwagę i jakoś tak po swojemu-świnkowemu chrumka i piszczy. Serio, nie wiedziałem, że świnki morskie potrafią wydawać takie odgłosy! Aż szkoda, że bodajże w Peru uchodzą za przysmak. — Tym ostatnim zdaniem na nerwy działał również Jen, oczywiście jeszcze wtedy, kiedy mógł zdobywać się na podobne żarty. Teraz w życiu nie powiedziałby przy niej niczego podobnego, więc cóż, siłą rzeczy jego słuchaczem został Jaime. Widząc jednak jego nietęgą minę, Jerome postanowił dać sobie spokój i roześmiał się serdecznie, a kiedy się uspokoił, dłonią wskazał na szafkę z telewizorem, gdzie na jednej z półek leżała wspomniana w smsie Jenga.
      — To co, gramy? — zagadnął, sugerując, że w razie czego to Jaime będzie musiał przynieść do stolika drewniane klocki, bo przecież wyspiarz nie mógł się ruszyć ze względu na Harolda.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  15. [Hej, hej. Oczywiście, że razem pisałyśmy, pamiętam. Nadal mi dziwnie, jak widzę, że ktoś był urodzony w roku 2000, why. Miłego pisania!]/Sawyer

    OdpowiedzUsuń
  16. — Świetnie — zaśmiała się wesoło — w takim razie kolejne spotkanie po łyżwach, koniecznie musi być zakrapiane — zauważyła, chociaż nie była tego akurat taka pewna. Nie miała pojęcia, kiedy uda im się spotkać w późniejszym czasie. Najważniejsze jednak w tym momencie było to, że udało im się umówić całkiem szybko na łyżwy. Pomimo jej pełnego grafiku, co było naprawdę bardzo optymistyczną wizją. Zdecydowanie potrzebowała odrobiny oderwania od codzienności, pracy, uczelni i dzieci, chociaż to brzmiało nad wyraz okropnie.
    Spotkanie na łyżwach było równie miłe, jak każde spotkanie Elle i Jaime’ego. Tak naprawdę nawet nie brała pod uwagę możliwości, aby mogło wyjść inaczej. Musiała jednak przyznać, że była nieco zestresowana, bo w tamtym czasie było coraz bliżej do rozprawy, a dziewczynie odprężenie i beztroskie myślenie o niczym, wychodziło… źle. Mimo wszystko musiała przyznać, że te spotkanie było jej w jakimś stopniu potrzebne i pomocne.

    ~*~

    Luty był zimny, a pogoda za oknem szalała. Villanelle miała wrażenie, że dopiero w tym miesiącu rozpoczęła się prawdziwa zima, chociaż można było powiedzieć, że przecież marzec i pierwszy dzień wiosny był już tuż, tuż… A jednak. Na dworze panował nadal mróz i nikt nie mógł z tym nic poradzić.
    Villanelle była ubrana w gruby, ciepły płaszcz. Na głowie miała beżową czapkę z pomponem i owinięta była grubym szalem w tym samym kolorze.
    Była umówiona z koleżanką z grupy, aby razem przygotowały się do jednego z projektów na uczelnie. Miały spotkać się w bibliotece na terenie uniwersytetu. Elle niestety była spóźniona i co jakiś czas zerkała na zegarek w samochodzie. Korki przez zaśnieżone miasto nie ułatwiały jej przedostania się na teren uniwerku, a co sprawiało, że dziewczyna bardziej stresowała się tym, że się spóźni na tyle, że koleżanka po prostu się wkurzy. Nie dziwiłaby się jej przy tym w ogóle, bo sama też byłaby zdenerwowana. Zwłaszcza, że umawiały się już dawno.
    — Jadę, już jadę. A raczej wiję się w korku. Przepraszam, ale miasto jest po prostu sparaliżowane. Nie mam pojęcia, czy to tylko wina śniegu czy coś się stało — wybrała numer do dziewczyny i poinformowała ją o swoim spóźnieniu, nie mogąc uwierzyć, że od kilkunastu minut przejechała… Może ze sto metrów. Była gotowa porzucić samochód i ruszyć biegiem w umówione miejsce. Chwilę nerwowo postukała w kierownicę, aż światła zmieniły się i Elle mogła w końcu ruszyć. Tylko, że jakiś samochód nadjeżdżający z lewej strony nie wyhamował na światłach i wjechał w bok samochodu Elle.
    Brunetka przeklęła głośno, czując narastającą złość, bo tylko tego jej w tym momencie brakowało.
    Na szczęście nie stało się nic poważnego. Żaden z kierowców nie ucierpiał, gorzej było z samochodem, który dziewczyna zatrzymała na środku skrzyżowania, bo w pierwszej chwili nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Dopiero po kilkunastu sekundach włączyła światła awaryjne i wjechała w najbliższą boczną ulicę, licząc, że sprawca kolizji nie uciekł z miejsca wypadku.
    W pierwszym odruchu zadzwoniła do męża informując go, że jakiś palant w nią wjechał, ale nic jej się nie stało i ma się nie martwić, bo jest w jednym kawałku i zapewniła, że wróci do domu najszybciej jak tylko będzie mogła i jak uda jej się zorganizować transport. Zaraz później zadzwoniła do koleżanki, bo musiała jej powiedzieć, że na zajęcia nie dotrze, a później… Później zadzowniła do Jaime’ego.
    — Przepraszam, że ci zawracam głowę — powiedziała na wstępie, a po chwili wyjaśniła, że jest przecznicę od uniwersytetu z zepsutym samochodem i nie bardzo wie, co powinna nim zrobić. Spisała oświadczenie ze sprawcą, ale nadal pozostawała kwestia jej auta i jej powrotu do domu — jeżeli jesteś zajęty i nie jesteś w stanie mi pomóc śmiało powiedz, nie obrażę się… — dodała zaraz po tym, gdy spytała, czy mógłby jej pomóc w tej konkretnej sytuacji.

    [Napisałam coś spontanicznie :D jeżeli coś jest nie tak to krzycz, poprawię :D]

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  17. Noah słuchał chłopaka ze szczerym zainteresowaniem. Jak na takie młokosa, chłopak faktycznie mówił z sensem i część jego rad mężczyzna z pewnością planował przemyśleć w wolnej chwili.
    - Trochę przez ten czas zmądrzałem. Nieznacznie, ale jednak - mrugnął do niego. - Postaram się więc nie pakować w jakieś bezsensowne tarapaty - zapewnił.
    Kiedy Jaime zabrał talerze po obiedzie, Noah wstał.
    - Dziękuję za posiłek - powiedział i wyciągnął do chłopaka rękę. - Będę się zbierał. Chciałbym się przespać i wieczorem pochodzić trochę z aparatem po mieście... gdybyś więc znudził się nauką, zawsze możesz dołączyć - stwierdził. Czemu nie miałby go zaprosić? Nie proponował mu alkoholu czy narkotyków, a tylko nocny spacer po Nowym Jorku. Noah uważał, że nocą to miasto się zmienia, ukazuje swoje inne oblicza, i to nie jedno, a niezliczenie wiele ciekawych twarzy, nieznanych zakątków, tajemniczych zaułków. Woolf też nie namawiał zbytnio, po prostu odpowiadał na pytanie i zasygnalizował, że mile widziane byłoby towarzystwo. Jaime nie musiał się zgadzać ani tego pochwalać, ale mógł. Wszystko zależało od niego.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  18. Sam Jerome, od momentu swojego przyjazdu do Nowego Jorku, wzbogacił się o kilka nowych i przy okazji wyjątkowo wartościowych znajomości, cały czas nieprzerwanie się temu dziwiąc. Nie spodziewał się bowiem, że tak dobrze odnajdzie się w tym wielkim mieście, że tak szybko znajdzie tu tak bliskich sobie ludzi. Dzięki temu najzwyczajniej w świecie czuł się lepiej, nie tęskniąc tak bardzo za Barbadosem, za pozostawioną na nim rodziną i przyjaciółmi. Tutaj bowiem, w Wielkim Jabłku, tworzył i budował swoją własną rodzinę. Poznawał nowych przyjaciół. I już wiedział, że jego serce będzie należało do obydwu tych miejsce, tęskniąc za słoneczną wyspą, kiedy przebywał w miejskiej dżungli i odwrotnie, myśląc o tętniącym życiem mieście podczas pobytu w rodzinnym Rockfield. Taka zdawała się być najwłaściwsza kolej rzeczy, której Marshall nie zamierzał się przeciwstawiać, sam przecież wybrał sobie takie życie, prawda? I teraz mógł cieszyć się w tego, że jego nowojorska przygoda miała szansę tak bardzo się rozwinąć.
    — Umówimy się na jakiś sygnał! — potwierdził ze śmiechem, lecz kiedy do głowy przyszła mu kolejna myśl, zmusił się do udawania powagi. — Chyba że przed wejściem zabiorą ci telefon. Myślisz, że ci kuzyni byliby do tego zdolni? — zasugerował, nie potrafiąc jednak do końca nad sobą zapanować, bo kąciki jego ust drżały w powstrzymywanym rozbawieniu. W końcu na twarzy mężczyzny wykwitł szeroki uśmiech i Jerome pokręcił głową, jakby z pewnym niedowierzaniem.
    Ta normalność, którą potrafił z siebie wykrzesać, wciąż go zaskakiwała. Mimo ciężaru, który spoczywał gdzieś w jego wnętrzu, życie tak po prostu toczyło się dalej, a on wraz z nim. Może nieco wolniej, może nie tak energicznie, ale jednak. I tylko odrobinę go to martwiło. Wiedział bowiem, że potrzebuje spokoju oraz wyciszenia, że musi nieco odetchnąć i wyrwać się z tego codziennego pędu, gdyż inaczej szybko się pogubi. Potrzebował zatrzymania. I to dlatego nie mógł doczekać się wyjścia Jen ze szpitala, co oznaczało również rychły wylot na Barbados, tam bowiem czas płynął inaczej i dwudziestoośmiolatek wiedział, że jeśli to na rodzinnej wyspie nieco odpocznie i poukłada sobie wszystko nie tylko w głowie, ale też w sercu, to z czystym sumieniem będzie mógł wrócić do Nowego Jorku i ruszyć na przód.
    Oczy mu się zaświeciły, kiedy Jaime przypomniał mu o zdjęciach ze ślubu.
    — Masz rację! Coś powinniśmy mieć! — zgodził się, zacierając ręce. — Później na pewno je przejrzę. W ogóle chcieliśmy z Jen powywoływać nasze zdjęcia, ozdobić nimi jakąś ścianę w domu na Barbadosie… — przyznał, zdając sobie sprawę z tego, że właśnie teraz była ku temu okazja. Na wyspie w jakiejś większej miejscowości nie powinno być z tym problemu, a oni dużo fotografii posiadali przecież na telefonach. Jerome z kolei nie wiedział, ile czasu tam spędzą, sam jednak nie zamierzał próżnować, już bowiem myślał o tym, co jeszcze wymagało naprawy. Praca zawsze przynosiła mu wytchnienie. Odciążała umysł, pozwalając skupić się na czymś prostym i metodycznym.
    Z rosnącym rozbawieniem obserwował unoszącego się Morettiego, słuchając jego wywodu o śwince morskiej i opiece nad nią.
    — Niech ci będzie — mruknął, przyglądając mu się spod byka. — Zobaczysz, jeszcze kiedyś będziesz chciał zaopiekować się Haroldem, a wtedy, o! — oznajmił dobitnie, wraz z wypowiedzeniem ostatniej samogłoski pokazując przyjacielowi środkowy palec i zagryzając zębami dolną wargę w nieco bezczelnym wyrazie. Oczywiście tylko żartował i zaraz zaśmiał się cicho, powoli biorąc Harolda na ręce, tak by zbytnio go nie rozbudzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Harold na pewno wpadłby w te klocki i wszystkie wywrócił — stwierdził, ostatecznie wstając i pokonał kawałek salonu, by odłożyć gryzonia do klatki. Zamknął za nim też drzwiczki, by przypadkiem nie zaczął plątać się po mieszkaniu, gdzie wbrew pozorom czyhało na niego wiele niebezpieczeństw. Harold na chwilę zamarł, jakby nie wiedząc, co się dzieje, lecz szybko umościł się wygodnie na swoim legowisku, a Jerome wrócił na kanapę, pomagając przy ustawieniu reszty klocków.
      Już chciał wyrazić swe bezgraniczne zdziwienie, że też Jaime nigdy nie grał w tę grę, ale zreflektował się i przypomniał sobie, co też mogło być tego powodem, także zdążył ugryźć się w język.
      — To pewnie wygrasz. Szczęście początkującego. — Zerknął na niego wymownie. — Ale znasz zasady, hm?

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  19. Maisie bardzo często przekonywała się, że świat wcale nie był taki wielki, a los bywał naprawdę przewrotny. Spotykała osoby, których nie spodziewała się już nigdy więcej spotkać. Spotykała starych znajomych albo przypadkowych ludzi, których kiedyś poznała i teraz na nowo pojawiali się w jej życiu. Niektórzy narobili całkiem sporego zamieszania, ale nie narzekała i całkiem nieźle się przy tym bawiła.
    – A na którym roku? – zapytała od razu, wtrącając się nieco w jego wypowiedź. Doszła do wniosku, że skoro już się tutaj spotkali, to chce wiedzieć, jak najwięcej. Nie wiedziała tylko, czy chłopak wykazuje podobne zainteresowania, ale akurat w tej chwili niekoniecznie brała to pod uwagę. – W sumie, to nie wiem. Miami, to dość koślawe miasto, ale myślałam, że je lubisz i zostaniesz tam na stałe – przyznała zupełnie szczerze. Byli o wiele młodsi, inaczej patrzeli na świat. Wtedy Maisie nawet nie podejrzewała, że mogłaby wyprowadzić się z Bostonu na stałe. Tymczasem w wieku osiemnastu lat zaczęła życie na statkach i od roku mieszkała w Nowym Jorku. Życie bywało zaskakujące.
    – Ja studiuję astrofizykę – powiedziała, uśmiechając się szeroko. To raczej nie powinno stanowić większego zdziwienia. Prawie wszyscy podejrzewali, że wcześniej czy później pójdzie w ślady ojca i to się właśnie wydarzyło. Od początku wykazywała zainteresowania tym tematem i chociaż nie poszła na studia od razu po zakończeniu szkoły, to nie żałowała swojego wyboru. Była starsza, później zdobędzie wymarzony tytuł, ale nie przeszkadzało jej to. Wiedziała, że w końcu osiągnie swój cel, a wszystkim zazdrośnikom i tym, którzy jej źle życzą pęknie żyłka, czego życzyła im z całych sił.
    – Ej, pięć minut nas nie zbawi! – zaprotestowała od razu i spojrzała na Amy i jej chłopaka, którzy pokręcili przecząco głowami. Wywróciła oczami, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. – Pięć minut rozmowy, a potem pełne skupienie, obiecuję! – powiedziała, zwracając się do koleżanki. Ta najpierw spojrzała na swojego chłopaka, potem na Jaimiego i w końcu kiwnęła lekko głową.
    – Masz pięć minut z zegarkiem w ręku, MacKenzie – odparła w końcu, na co Maisie wyszczerzyła się szeroko i powróciła spojrzeniem do bruneta.
    – Dobra, to mamy pięć minut na szybką rozmowę, ale i tak liczę na spotkanie i rozwinięcie wszystkich opowieści – powiedziała i dokończyła zjadanie pianki z kawy. Cukier chrzęścił jej między zębami, co było najlepszym elementem tej czynności. Złapała kubek w obie dłonie. – Od jak dawna tutaj jesteś? I dlaczego akurat Nowy Jork? Jest tyle innych miast. – Wiedziała, że mają mało czasu, więc nie chciała tracić nawet sekundy. Musiała dobrze go spożytkować, chociaż nieco obawiała się sytuacji, kiedy role się odwrócą i to ona zostanie zasypana pytaniami. Z częścią odpowiedzi nie będzie miała większego problemu, ale kiedy dojdzie do historii o jej ojcu... Mimo że minął już rok, to wciąż reagowała w bardzo nieprzewidywalny sposób. Czasami robiła się smutniejsza, czasami przestawała się odzywać, czasami się wkurzała i miała ochotę rzucać czym popadnie, a czasami po prostu się uśmiechała. Nie wiedziała, jak zareaguje teraz, ale obiecała samej sobie, że postara się nie wyjść na szurniętą wariatkę.

    Maisie

    OdpowiedzUsuń
  20. Carlie uważała, że najlepszym rozwiązaniem na naukę jest grzebanie po YouTube. Czasem, gdy naprawdę nie chciała się uczyć przyłapywała się na tym, że zaglądała na strony YouTube, o których wcześniej nie miała pojęcia. Słodkie kotki i inne zwierzątka czy oglądanie starych filmów z vines nie było już wystarczające. Dorwała się do gier, choć nie była żadną fanką i nie grała, a jedynie co to w przeszłości widziała, jak brat grał, a teraz jej partner, ale sama nigdy w nic trudniejszego poza The Sims nie zagrała. No, może parę razy w GTA, ale chyba nie było osoby, która by w to nie grała. W jej przypadku to raczej też było jeżdżenie dookoła, strzelanie w przypadkowych ludzi i ucieczki przed policją. Nie była dziewczyną, która zna gry i umie w nie grać. Była dziewczyną, która wiedziała, jak przeszkadzać ludziom w graniu i w tym była prawdziwym mistrzem.
    — Masz mój numer telefonu, śmiało możesz do mnie pisać albo dzwonić, gdybym miała ci z czymś pomóc — powiedziała z uśmiechem. Lubiła być pomocna, a to na pewno byłoby ciekawe doświadczenie. Robić filmiki dla kogoś innego niż dla samej siebie. Naprawdę polubiła tego chłopaka i miała nadzieję, że on ją również, a to byłby tylko kolejny pretekst do spędzania ze sobą więcej czasu. Jak na razie mieli przed sobą masę filmów do obejrzenia, choć jeśli miała być szczera to nie widziała, ile zdążą ich obejrzeć, ale bajki były krótkie i oglądanie ich nie zajmowało wiele czasu tak naprawdę. Więc powinni obejrzeć ich na pewno kilka. Może jeszcze się okaże, że włączą bajki, których wcześniej nie znali? Carlie choć wychowywała się na tych bajkach to nie wszystkie pamiętała. Miała swoje ulubione, które oglądała naprawdę często, a o innych zwyczajnie w świecie zapominała.
    Myślami była przy tych wszystkich słodkościach, które będzie popijać gorącą czekoladą, na którą zdecydowanie da masę bitej śmietany i jakąś posypkę. Ostatnio, gdy odwiedziła ją Elle, miała złotą posypkę i chyba nadal powinna ją mieć w szafkach i zapasach. I chyba to był też znak, skoro jej myśli tak obsesyjnie krążyły wokół słodkości, że powinna nieco je ograniczyć.
    — Jakoś nigdy nie mogłam się przekonać do „Planety Skarbów”. Niby ogląda się przyjemnie, ale chyba nie do końca moje klimaty — przyznała. Może mogliby teraz włączyć i rudowłosa zmieniłaby zdanie? Bajka sama w sobie nie była zła, ale daleko jej było nawet do top 10. — Oczywiście „Król Lew” bezkonkurencyjnie jest na pierwszym miejscu, tu nie ma co dyskutować nawet. Później… mam dylemat między „Piękną i Bestią”, "Nowymi szatami króla”, a „Drogą do El Dorado” — przyznała szczerze. Te trzy filmy mogła oglądać bez końca i nigdy się jej nie nudziły, ale jednocześnie było wiele innych bajek, które zasługiwały na pierwsze miejsce i… och, to było naprawdę trudne!
    — Najpierw masa, potem rzeźba? — zaśmiała się. Chyba wszyscy, a na pewno większość stosowała tę technikę, choć niektórzy zatrzymywali się tylko na masie. — To wtedy będziemy musieli chodzić na siłownię razem. Bo jakby nie patrzeć będę jeść to wszystko z tobą, a jak zacznę, to nie mam hamulców. To jest naprawdę straszne, wiesz? Prawie jak uzależnienie. Niektórzy palą, a ja nałogowo jem słodycze. I chociaż tyle dobrego, że nie przybieram od razu na wadze, bo inaczej pewnie toczyłabym się po tym chodniku, a nie szła.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  21. Słuchał szpiegowskiego wywodu przyjaciela z rosnącym rozbawieniem, w głowie już wizualizując sobie, jakby to wszystko wyglądało, przez co ostatecznie zaczął śmiać się cicho pod nosem, nawet pomimo tego, że ze wszystkich sił starał się zachować powagę. Kiedy jednak Jaime skończył mówić, Jerome odchrząknął w zwiniętą pięść i skinął głową, jakby właśnie poddawał wnikliwej analizie przedstawiony mu, szczegółowy plan.
    — Dobrze. Ja wypożyczę furgonetkę — poinformował, oczyma wyobraźni już widząc furgonetkę przystosowaną do potrzeb tajnych agentów, napakowaną po sam dach elektroniką, tak jak zazwyczaj było to obrazowane w filmach, które oglądał. — Kilka dni wcześniej założymy w jej domu podsłuch i rozmieścimy ukryte kamery. Zaparkuję w bezpiecznej odległości i będę wszystko obserwował, a w razie czego ruszę z pomocą i od razu będziemy mieli czym uciekać — stwierdził, siląc się na ten sam spokój i powagę, które wcześniej towarzyszyły młodszemu brunetowi, lecz podobnie jak w jego przypadku, nie trwało to długo. Również Marshall parsknął głośnym i serdecznym śmiechem, choć nie ukrywał, że ta wizja bardzo mu się spodobała i chętnie przeżyłby coś podobnego. Na pewno istniały jakieś escape roomy stylizowane właśnie w ten sposób!
    — Masz rację. Laura uciekłaby, gdzie pieprz rośnie! — zgodził się z rozbawieniem. — Duże dzieci — podsumował wesoło i pokręcił głową, choć z drugiej strony… Czy było w tym coś złego? Jerome lubił siebie dokładnie takim, jakim był i wolał to, niż gdyby zachowywał się tak, jakby połknął przysłowiowy kij od miotły. I nawet pomimo swoich dwudziestu ośmiu lat na karku, nie zamierzał się zmieniać. W ostatnim czasie i tak wyjątkowo dojrzał, na nowo poukładał wartości, jakimi kierował się w życiu i zmienił niektóre poglądy, ale przecież jedno nie wykluczało drugiego, prawda? Wciąż był tylko zwyczajnym i prostym chłopakiem z Barbadosu.
    — Pewnie w głównej mierze będzie to dzieło Jen. Wiesz, wybór ramek i zdjęć. Ja będę tylko przybijał gwoździe tam, gdzie pokaże mi palcem — stwierdził, nie mając jednak nic przeciwko temu, gdyż odpowiadała mu rola pracownika fizycznego w tym zadaniu; część kreatywną spokojnie mógł pozostawić swojej żonie, która miała w tym znacznie lepsze wyczucie, niż on.
    Roześmiał się głośno na uwagę o złamanym palcu. Również widział ten filmik, pamiętając, że środkowy palec został pokazany kotu po przegranej przez niego grze w kółko i krzyżyk. Może i Marshall nie posiadał żadnego czworonożnego towarzysza, ale koncepcja ta rozbawiła go niemalże do łez i pomyślał, że może coś podobnego zrobi z Jenkinsem, kiedy już będzie na Barbadosie.
    — Dobrze. Złamiesz mi go już po tym, jak wygram z tobą w jengę i jeszcze raz ci go pokażę — odparł prowokacyjnie, zabawnie poruszywszy przy tym brwiami, a następnie zatarł ręce, sugerując, że jest pewien swojej wygranej. Co znowuż wcale nie było takie oczywiste; dłonie bruneta nie nawykły do koronkowej pracy. Były raczej szorstkie i niezgrabne, spracowane, bo też jego dotychczasowe zajęcia nie wiązały się nijak z delikatnością. Ani na budowie, ani na kutrze rybackim nie potrzeba było zwinności i precyzji palców, choć tę Jerome ćwiczył podczas rozplątywania sieci po całym dniu pracy z ojcem i kto wie, może było to jego ukrytym atutem, mającym przełożyć się na grę w jengę?
    — Bardzo dobrze, Jaime — pochwalił go z rozbawieniem, kiedy chłopak wyrecytował zasady. Wieża stała dumnie na środku stolika, który specjalnie na tę okazję wyspiarz przestawił tak, by ten nie chwiał się ani odrobinę. Mogli zatem z powodzeniem się o niego opierać, a blat nie miał drgnąć. Nim jednak rozpoczęli grę, Jerome również sięgnął po pizzę i pochłonął szybko już nieco chłodny kawałek, jakby chciał nabrać sił przed rozgrywką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To co, zaczynamy? — rzucił nie czekając na zgodę, pochylił się ku wieży. Ocenił, który z drewnianych klocków będzie najluźniejszy, lekko muskając je palcem, a następnie bez problemu wyjął prostokąt i z ostrożnością ułożył go na szczycie wieży, odsuwając się powoli, tak by ruch powietrza nie zniweczył jego dzieła.
      — Teraz jest jeszcze prosto. Zobaczymy za kilka ruchów — mruknął, rozpierając się na kanapie.

      [Aż mam ochotę kupić jengę i w nią pograć ^^]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  22. Noah właściwie nie do końca wiedział, czemu zaprosił chłopaka. Może dlatego, że dobrze im się rozmawiało, a może dlatego, że chciał mu pokazać, że ma nieco inne zainteresowania niż narkotyki w ostatnim czasie? Raczej nie podejrzewał samego siebie o podświadomą potrzebę udowadniania komukolwiek, że potrafi sobie radzić bez używek. Wiele złego i dobrego mógł o sobie samym powiedzieć, ale na pewno nie to. Nie oznaczało to, że nigdy niczego nie brał - przeciwnie. Nigdy jednak nie wpadł w uzależnienie. Nie posądzał się też o silny charakter w tej kwestii, a raczej o wysoce rozwinięty instynkt samozachowawczy, który podpowiadał mu, że ćpanie nieswoich prochów może zakończyć się szybką i mało przyjemną śmiercią. Prosta zasada - albo sprzedajesz, albo ćpasz.
    - Spoko. Napiszę ci co i jak, ok? - odparł. Oczywiście, że miał jego numer - w końcu wymagał tego formularz sprzedaży.
    Spotkali się niedaleko jego mieszkania.- Co powiesz na spacer wzdłuż Harlem River? Księżyc świeci, piękna pogoda, można porobić fajne fotki... a potem skoczyć na Manhattan, żeby sobie posiedzieć gdzieś w spokoju - zaproponował, dobrze zdając sobie sprawę z tego, że Manhattan i spokój w jednym zdaniu to oksymoron. Stanowczo jednak nie zamierzał namawiać chłopaka do jakiś podejrzanych działań.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  23. — Nie oglądałeś Drogi do El Dorado? — zapytała niemal aż się zatrzymując. Miała wrażenie, że wszyscy to oglądali i wszyscy znali, była po prostu w szoku, że ktoś mógł nie znać tej bajki, a była według Carlie naprawdę warta obejrzenia i spędzenia każdego czasu na oglądanie tej bajki. W takim razie już doskonale wiedziała, co takiego będą oglądać, gdy dotrą już do mieszkania. Mieli zapas dobrego jedzenia, a raczej słodkości, nie zabraknie im tego na pewno i spędzą miło czas. Nie mogła się już doczekać tak naprawdę. I z pewnością będą naprawdę mocno zadowoleni po takim popołudniu spędzonym ze zwierzakami, oglądając bajki i jedząc masę słodkości. Czego można było chcieć więcej od życia? — Trzeba naprawić ten błąd życia i wprowadzić cię na odpowiednią ścieżkę. Nieoglądanie tej bajki, powinno być wpisane jako jeden z grzechów — powiedziała ze śmiechem. Oczywiści sobie żartowała, ale zamierzała ten błąd Jaimego naprawić.
    Do mieszkania wcale nie było daleko. W zasadzie po pięciu minutach spacerku byli już na miejscu. Weszli do budynku. Pierwsze co mogło rzucić się w oczy to był dozorca pilnujący kto wchodzi, a kto wychodzi. Czasem dziwnie się czuła wiedząc, że mieszkają tu jakieś ważniejsze osobistości, a raczej też zwykli ludzie, ale po prostu z większą ilością zer na koncie. Carlie od razu skierowała się do windy i wcisnęła guzik, a po chwili drzwi się przed nimi otworzyły. Jechali w górę przez chwilę, dopóki nie zatrzymali się na piętrze, na którym było mieszkanie rudowłosej. Poprowadziła chłopaka w odpowiednią stronę, a z torebki jednocześnie wyciągnęła klucze.
    — Nie jesteś głodny ani nic? — spytała i pchnęła drzwi. Weszła do środka i otworzyła je szerzej dla przyjaciela. Nie chciała nazywać go znajomym. Może i długo się nie znali, ale naprawdę miała co do niego dobre przeczucia. — Zostań tu — zwróciła się tym razem do zwierzaków i sama jak tylko ściągnęła buty wróciła z ręcznikiem papierowym. Nie chciała, aby łaziły i zostawiały mokre plamy na podłodze czy meblach, a to, że wpakują się na sofę czy do łóżka było po prostu pewne. Wytarła wszystkie łapki i wtedy cała trójka uciekła przed siebie.
    — Jakbyś miał na coś ochotę, poza słodkościami, to daj znać albo się częstuj. Lodówka i szafki są do dyspozycji — powiedziała zerkając na chłopaka. Przekręciła tylko jeszcze klucz w zamku. Choć budynek sam w sobie był bezpieczny to ona czuła się o wiele lepiej wiedząc, że i tutaj do mieszkania nikt się nie dostanie.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  24. — Naprawdę przepraszam, że zawracam ci głowę — powiedziała, przygryzając lekko policzek. To była jej pierwsza stłuczka samochodowa i naprawdę nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Na jej nieszczęście mężczyzna prowadzący samochód, który w nią uderzył, po prostu odjechał — podejrzewam, że nie mogę w niego wsiąść i po prostu jechać… — jęknęła, patrząc na odczepiony zderzak. Światło było zbite, a jakiś element się oderwał i smętnie zwisał w dół, lekko kołysząc się przez wiatr.
    — Wiesz, nasze pierwsze spotkanie po świętach wyobrażałam sobie nieco inaczej — wyznała zgodnie z prawdą. Była tym wszystkim zestresowana i, chociaż początkowo wydawałoby się, że Elle podeszła do sprawy stłuczki bardzo spokojnie, tak teraz było widać, że wcale tak nie jest. Głos jej nieco drżał, a ona sama czuła, jak się cała w środku trzęsie. Chyba to przez to, że sprawca wypadku zwiał. Nogi miała, jak z waty i nie była nawet pewna, czy byłaby w stanie jechać w tym momencie samochodem. Ona z pewnością znała się jeszcze mniej niż Jaime. Liczyła więc na jakieś wsparcie z jego strony i podjęcie ostatecznej decyzji.
    — Ja nie wiem — wymruczała, patrząc to na samochód, to na przyjaciela — po prostu nie wiem, mam wrażenie, że serce zaraz mi wypadnie — jęknęła, układając dłoń na wysokości klatki piersiowej. Próbowała wyczuć, czy to faktycznie tylko wrażenie czy naprawdę, aż tak mocno uderzyło.
    — Nie, ze mną wszystko w porządku. Słuchaj, ten facet sobie po prostu odjechał — powiedziała, zagryzając mocno wargi — nie wiem, co zrobić… — było ją stać na naprawę samochodu. Nie w tym był problem. Elle uważała jednak, że taki człowiek powinien ponieść odpowiedzialność za swoje zachowanie na drodze. Na całe szczęście, że nikomu nic się nie stało, ale gdyby jednak sytuacja byłaby gorsza? — Pomysł z lawetą jest chyba dobry — westchnęła, przykładając palce do skroni i delikatnie je rozmasowując. Czuła po raz pierwszy, że za chwilę naprawdę dopadnie ją ból głowy. Przymknęła powieki i skupiała się przez chwilę jedynie na masowaniu skóry — masz… Możesz wyciągnąć mi torebkę? — Spytała, odrywając jedną rękę od czoła i sięgając do kieszeni płaszczu, w którym miała kluczyki. W torebce powinna mieć jakieś proszki przeciwbólowe i może nawet małą butelkę wody.

    [Przepraszamy, że tyle to trwało Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  25. Jerome był zrównoważoną psychicznie osobą i nie zamierzał instalować kamer w żadnym domu, przynajmniej nie na poważnie, ponieważ w żartach, w celu zapewnienia bezpieczeństwa przyjacielowi, jak najbardziej był w stanie to zrobić, a nawet to i o wiele więcej. Stąd, kiedy usłyszał, że powinien odpuścić sobie kamery, zrobił nieco zbolałą i zawiedzioną minę, wydymając dolną wargę, przez co wyglądał nie tyle żałośnie, co groteskowo. Przeszło mu jednak, kiedy Jaime podchwycił temat furgonetki, wysnuwając dla odmiany swoją teorię i prezentując drogę dedukcji, którą starszy brunet wcześniej nie podążył.
    — Nie puściłbym pary z ust! — oburzył się, kiedy do jego uszu doleciał ten bluźnierczy zarzut. — Choćby wyrywali mi paznokcie! — zarzekał się, a trzeba zaznaczyć, że wyrywanie paznokci wydawało mu się najgorszą z możliwych tortur wymyślonych przed ludzkość. Wolał sobie nawet nie wyobrażać, co to za ból. Wystarczyło, że niejednokrotnie miał okazję obserwować swoją matkę i siostrę, a od pewnego czasu również Jennifer, kiedy te cierpiały katusze podczas nieopatrznego wygięcia się zbyt długiego paznokcia. Skoro to było tak bolesne, to co dopiero ich wyrywanie? Tym bardziej, że Marshall stracił kiedyś paznokieć u dużego palca u stopy, zahaczając nim o metalowy schodek na kutrze rybackim. Na co dzień o tym nie pamiętał, ale kiedy już to wspomnienie dopadało do jego myśli, aż się skręcał, nawet pomimo tego, że miał stosunkowo dużą odporność na ból.
    — Przejrzałeś mnie… — westchnął ciężko, kiedy Jaime zarządził koniec ich szpiegowskich wywodów. W rzeczywistości wcale nie chciał go rozproszyć, po prostu podobało mu się żartowanie na ten temat i snucie coraz bardziej nieprawdopodobnych scenariuszy. Może minął się z powołaniem i powinien zostać pisarzem, zamiast budowlańcem?
    — Proszę, jakiego my tu mamy specjalistę od związków! — gwizdnął cicho z podziwem, by zaraz roześmiać się wesoło. Jednakże z której strony by na to nie spojrzeć, Jaime miał rację i Jerome nie mógłby się z nim nie zgodzić. Potem z kolei słuchał przyjaciela, uśmiechając się przy tym szeroko i choć starał mu się przyglądać podejrzliwie spod przymrużonych powiek, jakoby wątpił w jego słowa, to w jego uśmiechu nie było ani krztyny złośliwości. Jerome bowiem lubił obserwować dziewiętnastolatka, kiedy ten zachowywał się tak swobodnie, dosłownie żyjąc tym, co tu i teraz. Kiedy jego myśli nie błądziły gdzieś daleko, zaabsorbowane skrupulatnym badaniem najciemniejszych zakamarków umysłu. Cieszył się, widząc go takim i czuł niejaką dumę, kiedy Moretti stawał się takim właśnie w jego towarzystwie, bowiem naprawdę zależało mu na tym, by pomału, pomalutku Jaime wyszedł na prostą. By zaczął czerpać z życia coraz więcej radości i przyjemności.
    — Zmiażdżę cię — skomentował jedynie, głosem groźnym i głębokim, aż jego oczy pociemniały nieco. I proszę, bez większych kłopotów udało mu się wyciągnąć pierwszy klocek, a cała wieża ani przy tym drgnęła. Kiedy naszedł ruch chłopaka, Jerome obserwował go uważnie, jakby chciał wywrzeć na nim presję. Lubił rywalizować, ale też nie dałby pokroić się za wygraną i rywalizacja ta była czysto przyjacielska.
    — Gorzej, jak ta partyjka zaraz się skończy, bo nam nieopatrznie wieża pierdyknie! — stwierdził ze śmiechem, strzelając palcami i nachylając się ku wieży. Czasem wystarczył jeden nieostrożny ruch, by z pozoru stabilna nawet jeszcze w początkowej fazie gry budowla runęła niespodziewanie i chyba właśnie to było w tej grze najbardziej wciągające – człowiek nigdy nie wiedział, czego się spodziewać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kilkanaście ruchów później ich wieża z klocków wyglądała na o wiele mniej stabilną. Dół budowli był znacznie przerzedzony, podczas gdy na górze pojawiały się kolejne klocki, sprawiając, że z każdym kolejnym posunięciem zmieniał się środek ciężkości, który należało odpowiednio zbilansować, tak by nie przegrać w swoim ruchu. Jerome właśnie walczył z wyciągnięciem jednego z klocków, przesuwając go dosłownie milimetr po milimetrze, ponieważ z każdym ruchem wieża drżała niebezpiecznie. Udało mu się wreszcie wyjąc prostokąt, jednakże położenie go na górze już nie było łatwe i temu również brunet poświęcił trochę czasu.
      — Rany, aż się spociłem! — zaśmiał się, kiedy po udanym ruchu odsunął się na bezpieczną odległość.

      [W alkoholową Jengę nie grałam, chyba mam czego żałować… xD]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  26. Noah skinął głową i ruszył spokojnym krokiem przed siebie, licząc, że Jaime pójdzie za nim. Wtedy chłopak dziwnie zaczął się plątać w słowach i mówić o "ogarnianiu się". Woolf spojrzał na niego z pewnym rozbawieniem i pokręcił głową.- Spokojnie. Żadnego pijaństwa. A pizza brzmi jak dobry plan - przyznał. Potem złapał spojrzenie towarzysza. - Serio nie zamierzam cię częstować prochami. Nie zrobiłbym tego, nawet gdybym je miał - dodał, wyraźnie sugerując, że nie trzyma żadnych podejrzanych tabletek lub proszków po kieszeniach. - Też staram się "ogarnąć", jak to określiłeś. Poza tym... nigdy nie handlowałem tutaj. Za blisko rodziny, żeby ich narażać. Robiłem to tylko, gdy potrzebowałem szybkiej gotówki. Teraz mam stałą pracę i serio nie zamierzam za szybko umierać, sprzątnięty gdzieś nocą za sprzedawanie nie tam, gdzie trzeba - pokręcił głową i spojrzał na niego z pewnym rozbawieniem. Miał nadzieję, że chociaż trochę uspokoił chłopaka.
    - Od dawna... choć to tylko dodatek. Prowadzę bloga i w pewnym momencie uznałem, że chcę, żeby wszystko, co się na nim pojawia, było moje - i teksty, i zdjęcia - wyjaśnił. - Czasami łażenie bez celu po ulicach to najlepszy sposób na znalezienie dobrego tematu na następny post - dodał.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  27. Noah uśmiechnął się lekko. Wyraźnie wyjaśnili sobie z chłopakiem tę podstawową kwestię, jaką było przyjmowanie używek tego konkretnego wieczoru. I całkiem miło było stwierdzić, że Jaime nie robi z tego jakieś dramatycznej historii o odkupieniu win czy rehabilitacji utracjusza, a raczej sam dobrze bawi się tematem.
    - Doceniam zrozumienie - odparł z rozbawieniem. Dziwnie też było opowiadać komuś o blogu. Może powinien się tego wreszcie nauczyć, skoro już doszło do wydawania książki, ale jakoś nadal się z tym nie odnajdował. Ten Woolf, który publikuje posty i zarabia na wyświetleniach, to Daniel, ten, który ściąga sobie na głowę kłopoty i stara się pożyć jak najdłużej, to Noah. Niełatwo scalić ich w jedną osobę i otworzyć się przed kimś nawet w tak prostej kwestii jak samo pisanie.
    - E tam. Nic specjalnego - odparł, choć oczywiście tak nie sądził. Był dumny ze swoich prac. Uważał, że jeśli coś było jego osiągnięciem w życiu, to właśnie ten blog. Resztę dość skutecznie spaprał.
    - Z resztą ostatnio mniej piszę... Siedzenie w Nowym Jorku nie sprzyja mojej wenie. Powinienem coś z tym zrobić... i stąd pomysł tego spaceru - wyjaśnił. To w pewien sposób było prawdą - w ostatnich tygodniach, jeśli nie miesiącach, miał dość pracy, żeby się trochę pogubić i nie pisać tak regularnie jak dawniej. Zachowywał jednak na tyle dyscypliny, żeby nie stracić obserwatorów i sponsorów.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  28. — Dziękuję — uśmiechnęła się nieco, bo naprawdę nie chciała się nikomu narzucać. Gdyby Arthur był sprawny, zadzwoniłaby po prostu po swojego męża, a ten z pewnością pomógłby jej z samochodem i wszystkimi dodatkowymi sprawami, którymi w tym momencie powinna się zająć. Westchnęła cicho, bo przytulenie się w tej chwili do ukochanego, byłoby ukojeniem. Niestety, ale w tym momencie nie było to możliwe — powiedziałbyś mi, gdybyś był zajęty, prawda? — Spytała, bo pamiętała dokładnie, jak przed świętami opowiadał jej o jakiejś dziewczynie. Co jeżeli przerwała im w spotkaniu, w randce? Nie chciała być koleżanką, która wzbudza zazdrość u potencjalnej partnerki. Zagryzła wargi i pokiwała tylko głową na słowa chłopaka, bo co innego pozostało jej do zrobienia?
    Ponownie tego dnia zagryzła wargi, czując na ramionach dłonie Morettiego. Pokiwała powoli głową i wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić. Chłopak miał rację. Samochód nie był w bardzo złym stanie, jej nic się nie stało, a to przecież było najważniejsze.
    Odebrała swoją torebkę od niego i od razu zerknęła do środka, odnajdując plastikowe pudełeczko z lekami uspokajającymi. W ostatnim czasie brała je dość często i wiedziała, że będzie musiała je w końcu ograniczyć, ale dzisiaj… Dzisiaj po prostu musiała. Wsadziła dwie tabletki do ust, a po chwili odkręcała butelkę z wodą i popijała już proszki.
    — Dziękuję… Ja nie wiem co bym miała zrobić — powiedziała, bo nawet nie pomyślała o monitoringu. Domyślała się, że telefon na policje jest konieczny. Zdecydowanie wolałaby tego uniknąć, ale tak trzeba było się zachować.
    — Tak, tak od razu do niego zadzwoniłam… Martwiłby się gdybym nie wróciła tak, jak mu mówiłam… Laweta… — wymruczała, patrząc to na samochód to na Jaime’ego — alkohol nie jest dobrym pomysłem — wygięła lekko kąciki ust — ile może trwać taki przyjazd po pojazd? Chyba muszę usiąść — wymamrotała, odruchowo łapiąc przedramię chłopaka i zamykając oczy, bo czuła, jak w oczach robi jej się ciemno. Zdarzały jej się zawroty głowy w szczególnie stresujących sytuacjach, ale teraz… Teraz przecież nie było bardzo źle. Nie była tu sama, Jaime zaczął działać… Rozluźniła uścisk, gdy mroczki zniknęły i ponownie odkręciła butelkę z wodą, upijając kilka łyków.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  29. Droga do El Dorado była filmem, a raczej bajką, którą powinni obejrzeć tak naprawdę wszyscy. Carlie miała zamiar naprawić błąd. To na pewno będzie pierwsza bajka, którą włączą. Drugą mogła być „Atlantyda”. Może tym razem akurat faktycznie by się przekonała do tej bajki i spodobałaby się jej o wiele bardziej niż za pierwszym razem? Nie lubiła skreślać produkcji Disneya, te animowane prawie zawsze były świetnie, a im więcej ich było, tym więcej mogła je oglądać. Zwłaszcza, że czasami uwielbiała robić sobie wieczory z bajkami albo nawet i całe dnie. W zależności od tego, ile miała wolnego czasu, ale niedługo miała mieć znów przerwę i podejrzewała, że wykorzysta ten czas na oglądanie bajek i po prostu naładowanie baterii, aby niedługo później wrócić w pełni do swojej codzienności.
    — Naprawimy ten błąd, nie martw się. Mi samej długo zajęło, aby obejrzeć w sumie tę bajkę, ale jak już siadłam… Serio, podoba mi się bardziej niż „Shrek”, a „Shrek” jest najlepszy na świecie, ale… piosenki w „Drodze…” są ciekawsze — odpowiedziała. Nie ukrywała, że była tą, która lubi śpiewać piosenki podczas bajek. Była niestety w tym gorsza niż jej partner i nie nadawała się na publiczne występy przed tysiącami ludzi, ale też raczej nie można było umrzeć od jej śpiewu i chyba nie był wcale on z kolei taki najgorszy, jak mogłoby się wydawać. To matma była jej mocną stroną, nie śpiewanie.
    Do swojego mieszkania nie była jeszcze przyzwyczajona w pełni. Rudowłosa czasami się zastanawiała czy aby na pewno tego wszystkiego potrzebują, ale z drugiej strony to było miłe. Mieszkanie w takim miejscu, mając świadomość, że można sobie naprawdę pozwolić na wiele i nie trzeba się bardzo martwić zbytnio codziennymi rzeczami. Wnętrze co prawda by pozmieniała, bo było tu dla niej nieco za ciemno, ale nie zamierzała narzekać. Była bardziej niż pewna, że za jakiś czas wszystko się tu pozmienia i niedługo to dość ciemne mieszkanie nie będzie już takie… czarne. Choć huśtawki na pewno nie wyrzuci, to była najlepsza i jej ulubiona część w domu.
    — Trzeba zachować porządek w domu. Mam jasną pościel, a jakby tam wpadły… wolałabym sobie nie wyobrażać małych łapek z błota na mojej ukochanej pościeli — powiedziała z uśmiechem. Co prawda czasem się zdarzyło, ale to były rzadkie sytuacje, a przy tej pogodzie wolała mimo wszystko, aby nie zabrudziły zbytnio mieszkania.
    Przeszła do kuchni i wyjęła jedną większą tacę, na której mogliby poukładać wszystkie talerzyki, a później wyjęła parę talerzyków, które mogły im się przydać. To na pewno będzie miłe popołudnie. Mieli masę słodkości, będą oglądać cały czas bajki, nie istniało nic lepszego niż spędzenie wieczoru w taki sposób. Zostawiła go na moment, aby przygotować bajkę. Nie była pewna, czy miała włączyć normalnie na telewizorze, jak każdy normalny człowiek czy jednak w tej małej Sali kinowej, ale zdecydowała się na opcję drugą. Mogli się tam rozłożyć, mieliby świetny widok i o wiele więcej miejsca. Miała też nadzieję, że Jaime nie odbierze tego w sposób, jakby się chwaliła, bo zupełnie tak nie było.
    — Myślę, że to jest nawet bardziej niż prawdopodobne — odpowiedziała z uśmiechem, gdy wróciła do kuchni — wezmę dla nich ich ciasteczka i takie tam, aby się naszymi zbytnio nie interesowały. Ale istnieje też szansa, że są zmęczone i trochę im zimno, więc może po prostu się położą obok i zasną — dodała, bo i to było możliwe. Czekoladę robić teraz, czy później?


    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  30. Wypowiedź chłopaka miała trochę sensu, ale Noah był paranoikiem. Nie chciał, żeby zbyt wiele osób łączyło handlarza narkotykami z autorem popularnego bloga. To stanowczo mogło mu zaszkodzić na tak wielu poziomach, że nie chciał ryzykować. Nie łatwo było prowadzić podwójne życie, ale Woolf przetrwał już wiele lat w takim stanie i dobrze wiedział, że zbytnie rozluźnienie może mieć nieodwracalne konsekwencje. Nie chciał co prawda powodować wrogości wobec Jaime'ego, ale pewne rzeczy wolał zachować dla siebie.- Tak.... o podróżach - powiedział powoli. - Wolałbym coś bardziej egzotycznego - przyznał. - Chociaż na bezrybiu i rak ryba... - westchnął. Chciał czy nie chciał na jego stronie pojawił się cykl opowieści z okolicy. Wiedział jednak, że to sposób na przetrzymanie. Nie da rady utrzymać wpływów ze sponsoringu, pisząc wyłącznie o Nowym Jorku i sąsiednich miastach i miasteczkach.
    - Staram się... żeby te wpisy nie były tylko moim wrażeniem o danym miejscu. Przecież nikogo nie interesuje, co mnie się podoba lub co ja czuję. Chodzi raczej o to, żeby zainspirować innych do własnych poszukiwań, żeby poczuli, że takie zwiedzanie i odkrywanie jest dostępne również dla nich - wyjaśnił. Czasem to wpis o okolicy, a kiedy indziej o innym mieście. Urozmaicenie krajobrazu dobrze wpływa na rozszerzenie grupy odbiorców - wyjaśnił spokojnie.
    Popatrzył na budkę.
    - Może kawę? - zastanowił się. Noah nie miał problemu z tym, żeby pić kawę o każdej porze dnia i nocy.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  31. Po wieczorze spędzonym w towarzystwie Jaime’ego, kiedy wszystko zdawało się być tak proste i oczywiste, Jerome zmuszony był ponownie zderzyć się z rzeczywistością. Jennifer wyszła ze szpitala i kilka kolejnych dni później odbył się pogrzeb ich nienarodzonego syna, którego przebieg okazał się być tak bardzo nieoczywisty, iż Marshall znowu nie mógł być niczego pewien. I tym razem to on musiał zastanowić się nad własną psychiką i poczynaniami. Nad tym, w jakim kierunku właściwie zamierza pójść po tym wszystkim, co spotkało młode małżeństwo. Jednego był jednak pewien. Osiągnął osobiste dno. Dotarł do punktu, od którego można było wyłącznie odbić się i zawrócić, czy też ruszyć dalej. Jednakże nie było to takie proste, zważywszy na konsekwencje jego czynów.
    Zawiódł bowiem swoją żonę. Zawiódł na tyle, że wstydził się spoglądać nie tylko w jej oczy, ale również we własne odbicie w lustrze, żałując, że nie może cofnąć czasu i postąpić inaczej. Dosłownie brzydził się samym sobą, wiedząc, że nic nie zmyje jego winy, zrobił przecież coś, o co sam miewał pretensje do blondynki. Uciekł. Zniknął na całą noc, zostawiając ją samą po tym, jak ledwo pochowali własne dziecko i wiedział, że nic nie mogło tego usprawiedliwić. Jak miał odbudować jej zaufanie? Jak odnaleźć się w tym wszystkim?
    Niedługo potem, po kolejnej krótkiej rozłące, wyjechali na Barbados. Tam, gdzie to wszystko się zaczęło, uznając, że być może w tym tkwił sęk – że powinni zacząć od początku, już bez strachu. Nie do końca od nowa, ale inaczej, bardziej świadomie, bez sztucznych ograniczeń, jakie kiedyś sobie narzucali.
    Z dala od świata, na niemalże rajskiej wyspie spędzili kilka długich tygodni, dając sobie dokładnie tyle czasu, ile potrzebowali. Nie spieszyli się z powrotem, nie ustalili nawet żadnej konkretnej daty, a kupując bilety na samolot, początkowo kupili je tylko w jedną stronę. W końcu nie wiedzieli, jak wiele czasu zajmie im odnalezienie tego, co utracili, prawda? I dopiero kiedy poczuli się gotowi na powrót, zaczęli nieśmiało rozglądać się za biletami, wypatrując najlepszej okazji. W międzyczasie Jerome dopieszczał ich dom, który po tych kilku tygodniach wreszcie można było uznać za zdatny do zamieszkania. Nie było w nim już bowiem żadnej usterki, która utrudniałaby życie. I tak jak ganek został naprawiony, kiedy jeszcze Jerome przebywał na Barbadosie, oczekując na wizę narzeczeńską, tak werandę odświeżał teraz, wymieniając połamane deski i skrzypiące, drewniane schodki. Własnoręcznie sklecił nawet kilka półek i szafek, wprawił okno na poddaszu zaadaptowanym na dużą sypialnię. Na pewno się nie nudził, a praca pomagała mu uporządkować myśli.
    Ani się nie obejrzał, kiedy po ich powrocie nadeszła wiosna, a wraz z nią, niedługo potem, jego urodziny. Niekoniecznie miał wcześniej czas i chęci, by myśleć o zorganizowaniu jakiejś hucznej imprezy, ale też nie oznaczało to, że kompletnie nie zamierzał w jakikolwiek sposób uczcić tego dnia i postawił na atrakcję, o której dotychczas jedynie słyszał, a z którą sam jeszcze nie miał do czynienia. Zaklepał termin, wybierając godziny popołudniowe i zadzwonił do Jaime’ego, informując go, że czternastego kwietnia o godzinie szesnastej ma być gotowy do wyjścia.
    Jak zapowiedział, tak zrobił. Wskazanego dnia, o umówionej porze, zjawił się pod budynkiem, w którym mieszkał przyjaciel. Podjechał po niego wraz z panem taksówkarzem, nie chcąc brać samochodu, ponieważ po cichu liczył na to, że później uda im się jeszcze wyskoczyć do jakiegoś baru. Nie odzywał się wiele, póki nie dotarli na miejsce, wysiadając z pojazdu gdzieś w głębi osiedla.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ta dam? — zaanonsował, dłonią wskazując na szyld z napisem „Escape Room”. — Uznałem, że ten nasz skok ze spadochronem może jeszcze chwilę poczekać — dodał z rozbawieniem, bo gdyby ktoś go o to zapytał, musiałby przyznać, że i to chodziło mu po głowie. Zważywszy jednak na to, jak późno zabrał się za zorganizowanie tego dnia, skok ze spadochronem na pewno by nie wypalił. Mimo wszystko wolne terminy na tego typu atrakcje były bardziej odległe, niż w przypadku takiego escape room’u.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  32. Skoro miała zrobić czekoladę, to z tym nie zwlekała. Była pewna, że po wszystkim będą czuć się ciężko i może nawet być im od nadmiaru słodkości niedobrze, ale w końcu czasami wszyscy potrzebowali takiego dnia spędzonego na jedzeniu słodkich dobroci. Nic im się poważnego przez to raczej nie stanie. Rudowłosa nie miała żadnej ścisłej diety, której musiałaby się trzymać i pilnować, więc tym bardziej nie zamierzała się wstrzymywać ze słodkościami. Gorącą czekoladę udekorowała bitą śmietaną, złocistą posypką. Pojęcia nie miała czym ta posypka była, ale nadawała się do ozdobienia ciastek, ciast i innych rzeczy, a przede wszystkim była jadalna. Grunt, że od tego nie umrą. Do środka wrzuciła nawet pianki. Wszystko wyglądało naprawdę genialnie i już nie mogła się doczekać, aż będzie mogła zatopić zęby w pierwszym gryzie słodkości. Potrzebowali również czegoś do popicia, więc zdecydowała się zrobić wodę z lawendą, miętą i limonką oraz lodem. Z takim zestawem mogli udać się do małej Sali kinowej, która nadal robiła na niej spore wrażenie.
    ― Mam nadzieję, że po wszystkim zęby nam nie wypadną… a gdyby jednak, to mam dobrego dentystę. Tak nas załatwi, że nikt nawet nie pomyśli, że mamy jakieś ubytki ― zaśmiała się, choć wolałaby, żeby do tego w ogóle nie doszło. Carlie wszystko ułożyła obok siebie, aby mogli sięgać bez problemu po słodycze, czekoladę czy szklanki z wodą.
    Nad odpowiedzią musiała się chwilę zastanowić i zdała sobie sprawę, że tak naprawdę niewiele wie o mieszkaniu, w którym mieszkała. Ale nigdy nie było to dla niej problemem, wiec zwyczajnie wzruszyła ramionami.
    ― Wszystkim zajmował się głównie Matthew. Ale wydaje mi się, że mogło już być wcześniej. Dość szybko się wprowadziliśmy, a większość była już zrobiona, więc zapewne poprzedni właściciele lubili mocno oglądać filmy ― powiedziała. Sama lubiła tu przychodzić, ale tak naprawdę najbardziej lubiła oglądać filmy w łóżku, gdzie mogła w każdej chwili zasnąć. Tutaj byłoby o to mimo wszystko trudno. ― Wystrój też nie moja broszka. Wcześniejsze mieszkanie miałam… wręcz sterylnie białe. Lubię ten kolor, ale jak będziemy zmieniać wystrój, to upewnię się, aby było tu jaśniej.
    Czarny był przygnębiający, ale panująca w mieszkaniu atmosfera sprawiała, że wcale tutaj nie było ponuro i smutno. Może nie wszędzie, ale rzeczy rudowłosej były rozłożone, a nie przepadała za całkiem czarnymi kolorami i już nawet drobiazgu sprawiały, że było tu inaczej.
    ― Och, pewnie! Uwielbiam, jak ktoś dla mnie gotuje. Tylko… ja nie jem mięsa. Poza tym, wszystko wcinam ― uprzedziła. Chyba mu o tym mówiła, ale wolała uprzedzić, aby później nie zrobić mu niespodzianki podczas obiadu, gdyby okazało się, że nie będzie mogła tego zjeść. ― Ja nie mogę się jakoś przekonać do gotowania. Niby coś umiem, ale nie jest to moje ulubione zajęcie. A dobrego jedzonka nigdy nie odmawiam. Zwłaszcza tego, które ktoś chce przygotować dla mnie. Takie jest najlepsze.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  33. Noah z pewnym rozbawieniem popatrzył na chłopaka, który tak poważnie potraktował zapowiedź Woolfa, że nie chce rozmawiać na temat bloga. Było w tym coś dziecinnego i zabawnego równocześnie. A jednocześnie trudno było posądzać Jaime'ego o bycie dzieckiem. Noah nie miał problemów z mówieniem... mógł paplać godzinami, ale nie podawać żadnych znaczących szczegółów, mówić o abstraktach i potencjałach... A nie koniecznie mówić o miejscach, w których sam był, lub co robił w trakcie swoich podróży. Niemniej pochwała była miła dla uszu Woolfa, choć zaskakująca. Oczywiście na pytanie o popularność Noah nie odpowiedział. Spoglądał tylko z rozbawieniem na towarzysza.
    - A gadaj - wzruszył ramionami Noah. - Gdybym szukał ciszy, nie zaproponowałbym ci wspólnego spaceru - dodał szczerze. Chociaż rozumiał problem chłopaka - większość wypowiadanych przez człowieka kwestii ma niewiele wspólnego z prawdziwą rozmową - są to raczej krótkie wymiany niezbędnych informacji, które w gruncie rzeczy niczego w życiu nie zmieniają.
    Noah odebrał swoją kawę i upił łyka gorącego napoju, jakby coś takiego nie było go w stanie poparzyć.- Nie będziesz po tym śpiący? - zapytał. Jemu samemu kakao kojarzyło się właśnie z napojem do snu, kiedy w dzieciństwie budził się w nocy z koszmarami. Tata brał go ze sobą do kuchni i przygotowywał mu ciepłe kakao. Woolf dawno wyrósł z tego napoju, jeszcze przed tym, nim główny gotujący odszedł z tego świata. Kawa była odpowiedniejszym napojem dla Noah, który długie godziny musiał zachowywać czujność.

    [Dziękuję w imieniu własnym i Black <3]
    Noah

    OdpowiedzUsuń
  34. Nie spodziewał się tych życzeń. Może dlatego, że to były jego pierwsze urodziny w Nowym Jorku? Choć jeśli tak dłużej się nad tym zastanowić, to nie, wcale nie pierwsze. Zjawił się przecież tutaj w zeszłym roku już w marcu, kwiecień jak najbardziej spędzając w Wielkim Jabłku, lecz wtedy jedyną osobą, którą znał, był nikt inny, jak Jen i tylko ona mogła mieć nikłe pojęcie o tym, kiedy Jerome świętuje urodziny. Teraz było inaczej. Teraz miał szersze grono znajomych i przyjaciół, a w przeciągu tego roku jego życie wzbogaciło się o kilka wartościowych relacji, które trwały w najlepsze i wyspiarz uświadomił to sobie właśnie wtedy, kiedy Jaime składał mu te krótkie życzenia. A był tym na tyle oszołomiony, że jedynie zdawkowo mu podziękował, wymieniając z nim jakiś taki nieporadny uścisk, ponieważ dziewiętnastolatek, a rocznikowo już nawet dwudziestolatek zmusił go do pewnych refleksji i przemyśleń. W końcu to znajomość właśnie z nim należała do tych kilku, które stały się na bruneta naprawdę bardzo ważne.
    — Jaime, nie musiałeś — rzucił dość oklepaną formułką, kiedy chłopak wręczył mu owinięte w kolorowy papier pudełko. Miał ochotę rozerwać go zaraz, wręcz roztargać na strzępy i sprawdzić, co jest w środku, lecz uznał, że zrobi to nieco później, kiedy będzie już po zaplanowanej przez niego atrakcji. Najlepsze należy zostawić na koniec, prawda?
    Stąd, kiedy wysiedli z taksówki, wciąż dzierżył prezent w rękach, uznając, że będzie musiał dać go na przechowanie pracownikom miejsca, do którego się wybierali.
    — Nikt nie zginie! — upomniał go ze śmiechem, sprzedając mu lekkiego kuksańca w bok za pomocą łokcia. — Co najwyżej utkniesz tam, do czegoś przywiązany, jak nie będziesz potrafił się uwolnić — poprawił go ze wzruszeniem ramion, a że wyraźnie poddawał w wątpliwość umiejętności Jaime’ego w uwalnianiu się z różnorakich więzów, to zaraz pokazał mu język i przyspieszył nieco kroku, by za to nie oberwać. Czy to tylko wrażenie, czy przy Morettim Jerome dziwnym trafem zaczynał zachowywać się jak beztroski, acz uszczypliwy nastolatek?
    — Zarezerwowałem i to coś specjalnie dla ciebie — odparł z dumą, zabawnie poruszywszy przy ty brwiami, a kiedy weszli do środka, od razu zainteresował się nimi pracownik tegoż przybytku rozrywki.
    — Panowie na szesnastą trzydzieści do Prosektorium? — upewnił się, a kiedy padło ostatnie słowo, Jerome znacząco spojrzał na przyjaciela, ponieważ było to słowo-klucz. Kiedy tylko na stronie internetowej zobaczył, że jest tutaj dostępny pokój o nazwie Prosektorium, od razu wiedział, co wybrać i nie musiał zastanawiać się nad tym ani przez sekundę. Miał nadzieję, że Jaime doceni ten wyraźny ukłon w jego stronę.
    Przed wprowadzeniem do specjalnie urządzonego pomieszczenia, pracownik Escape Room’u przewiązał im oczy kawałkami ciemnego materiału i poprowadził każdego z osobna, umieszczając ich w dwóch przeciwległych kątach. Oczywiście na dobry początek zostali przykuci kajdankami do jakichś powierzchni bądź też przedmiotów, Jerome w pozycji kucającej, a że miał opaskę na oczach, to nie wiedział, co u Jaime’ego.
    — Dobrze, panowie! Zaraz ściągnę wam opaski i zaczynamy zabawę. Macie godzinę, żeby się wydostać! — Po tych słowach Marshall usłyszał odgłos kroków i szelest ocierających się o ciało przy chodzie ubrań, po czym przepaska zniknęła z jego oczu i oślepiło go jasne światło. Kiedy jednak już się do niego przyzwyczaił, zorientował się, że znajdują się w pokoju wyglądem przypominającym kostnicę. A przynajmniej tak jego zdaniem powinna wyglądać kostnica, ponieważ wygląd tego pomieszczenia znał tylko z filmów.
    — Och, świetnie! — roześmiał się, zorientowawszy się, że jest przykuty do ściany zapełnionej kwadratowymi drzwiczkami z stalowymi klamkami. Zapewne były do drzwiczki do komór ze zwłokami, on natomiast kucał w kącie, z kajdankami zaczepionymi o jedną z klamek najniższego rzędu drzwiczek. Jaime z kolei został unieruchomiony przy stole, na którym chyba przeprowadzało się sekcje i był on całkiem realistyczny, bo wyposażony nawet w rynienki odprowadzające wszelakie płyny ustrojowe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — No dobrze — mruknął Marshall, zaczynając rozglądać się w koło. — Musimy znaleźć kluczyki i lepiej zróbmy to szybko, bo już wszystko zaczyna mnie boleć — poskarżył się, bo też był bardzo nieporozciągany, będąc niczym drewniana kłoda i zaczynały boleć go napięte uda oraz łydki.

      [Nie mam pomysłu na całą fabułę pokoju, więc jeśli Tobie również nie chodzi nic po głowie, to możemy przeskoczyć jakoś do końca tej zabawy? ^^]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  35. Noah roześmiał się, gdy Jaime zauważył, że samo gadanie nie jest wcale łatwym zajęciem. Woolf z większym zainteresowaniem popatrzył na chłopaka i tym razem uśmiechał się już całkiem swobodnie. Musiał przyznać, że towarzyszowi nie brakowało inteligencji, wyczucia sytuacji i pewnego rodzaju zrozumienia dla świata. Fakt, że nie czuł potrzeby mówić o czymkolwiek też wiele o studencie mówiło.
    - Doceniam - odparł Woolf, ale nie dodał nic więcej.
    Potem sytuacja skupiła się na napojach. Na komentarz chłopaka o śnie Noah odpowiedział rozbawieniem. Widać było też, ze Woolf jest w dobrym nastroju.
    - Tak słyszałem... że sen się przydaje. I podobno ma jakieś magiczne właściwości. Może nawet doprowadzić do legendarnego stanu wyspania - zażartował. Ruszyli dalej.
    - Jasne... jeśli znajdziemy coś interesującego - odparł. - A może ty zrobisz mi jakieś zdjęcie? - zaproponował. - Kiedy samemu się wszystko robi, czasami brakuje tej drugiej ręki, która zrobiłaby zdjęcie chociażby twoim plecom - dodał całkiem serio. - Chodźmy tam niżej .Na tle wody. O tej porze nie widać, że do najczystszych nie należy - rzucił niefrasobliwie.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  36. — Dziękuję, Jaime — powiedziała z delikatnym uśmiechem, spoglądając na niego. W obecnej sytuacji ciężko było mówić o radosnym, szerokim wygięciu ust w łuk zadowolenia. Elle była jednak naprawdę wdzięczna chłopakowi za pomoc, którą właśnie jej zapewniał. Sama na pewno by sobie z wszystkim nie poradziła. Nie wiedziałaby nawet, od czego zacząć. Na szczęście miała wokół siebie ludzi, na których mogła liczyć. Zawsze sobie powtarzała, że to nie ilość przyjaciół jest ważna, ale jakość. Ostatnio przekonywała się o tym, że dobrze lokowała czas na rozwijanie ludzkich relacji, chociaż tak szczerze mówiąc, chciałaby, aby ten czas się skończył. Żeby po prostu mogła spokojnie umówić się z przyjaciółmi na kawę, czy może jakieś planszówki. Miło byłoby spędzić czas wspólnie, tak po prostu.
    Nie było jednak czasu na rozmyślanie o przyjaźniach i kontaktach z innymi. — Przestań… Wolałabym nie okazywać tego w taki sposób. No wiesz… — jego komentarz nieco ją rozbawił i chyba to był dobry sposób. Nie była, co prawda w tej chwili pewna, czy są to tylko żarty czy Jaime mówił poważnie, była za bardzo zestresowana, aby to rozróżnić.
    Nie lubiła być słaba. Niestety często musiała korzystać z czyichś pomocy, co nie zawsze jej się podobało. W zasadzie w ogóle jej się to nie podobało. Ostatnio w końcu sama doszła do wniosku, że lubi udowadniać, że jest supewoman, ale chyba powoli kończył się czas jej bycia u szczytu formy. Coraz częściej nie dawała sobie rady sama i wiedziała, że musi się zastanowić, co dalej z tym wszystkim. Nie mogła przecież tak po prostu napisać podania o rezygnację z życia.
    Dała mu się poprowadzić do samochodu i zajęła miejsce, na które pomógł jej usiąść. Ściskała chudymi palcami plastikową butelkę i odchyliła na chwilę głowę do tyłu, przymykając w tym samym czasie powieki.
    — Dzięki — wymamrotała wciąż z zamkniętymi oczami. — To stres. Po prostu stres, Jaime — dodała po chwili, otwierając powoli oczy. Spojrzała na twarz przyjaciela i wymusiła na sobie uśmiech, chociaż podejrzewała, że w obecnej sytuacji mogło jej to wychodzić dość nieudolnie. — Nie, nie potrzebuję lekarza. Nie martw się, nie będzie miał ci tego za złe. Po prostu… Muszę trochę głęboko pooddychać i będzie ze mną lepiej. Obiecuję. Ja… Chwilę po prostu tutaj posiedzę, dobrze? — Wydusiła z siebie. Przez cały czas, gdy Jaime zajmował się jej sprawą, dziewczyna głęboko oddychała, próbując przywrócić się do formy sprzed tej małej stłuczki. Widok policji na nowo ją odrobinę poddenerwował, ale już nie tak mocno, aby czuła fizyczne osłabienie, co miało miejsce kilka minut temu.
    Opowiedziała im dokładnie, co się stało, jak całe te zderzenie wyglądało z jej perspektywy i próbowała przypomnieć sobie markę i kolor pojazdu. Spisali od dziewczyny zeznania, poinformowali, że będą jeszcze wzywać ją na policję, aby dopełnić wszystkich formalności i sprawdzą czy w tym miejscu był monitoring miejski.
    Odetchnęła głęboko, kiedy policjanci odjechali i ponownie została sama z Jaime’em.
    — Myślisz, że moglibyśmy skoczyć na coś do zjedzenia, gdy już przyjedzie laweta? — Spytała, podnosząc ponownie tego dnia spojrzenie na chłopaka — chyba też tak osłabłam przez to, że jadłam tylko śniadanie. I to strasznie marne — mruknęła, czując delikatny ból żołądka spowodowany głodem.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  37. Jeżeli nie zamierzali w ten sposób jeść codziennie, to nie musieli się martwić, że nagle im wypadną zęby. Carlie mimo całej swojej miłości do słodkości starała się nie jeść ich codziennie. Czasami urządzała sobie takie wieczory, choć tu był dzień, jak ten, kiedy brała naprawdę dużo słodkiego i je wchłaniała na raz, a później grzecznie myła zęby, jadła zdrowo i nawet trochę ćwiczyła. W końcu chodziło w tym wszystkim, aby zachować odpowiedni balans, a nie katować się na śmierć ćwiczeniami czy cały czas jeść zdrowe jedzenie i same warzywa. Od tego też człowiek mógł zwariować. Raz na jakiś czas zdecydowanie im nie zaszkodzi, a gdyby jednak zęby Jaimego nie były posłuszne to mógł liczyć na wsparcie ze strony Carlie i dobrego dentystę, który naprawiłby mu wszystkie ubytki.
    ― To głównie ty masz czarne wizje, ja jestem pozytywnie nastawiona. I słuchaj, jak nam wypadną, żeby to możemy zawsze chodzić po parkach i straszyć dzieciaki, jak będziemy się uśmiechać ― powiedziała i prawie wybuchła śmiechem, bo prawdę mówiąc to naprawdę była zabawa wizja. Ale mimo wszystko jednak wolałaby, aby do niej nie doszło. Lubiła swój uśmiech i swoje zęby, było jej w nich ładnie i dopóki nie osiągnie drastycznego wieku lat siedemdziesięciu to chciałaby chodzić tylko i wyłącznie w swoich zębach.
    Carlie, gdyby mogła urządziłaby to mieszkanie od nowa. A raczej pierwszy raz od nowa, bo wykończenie było dla niej zaskoczeniem. Mimo wszystko czuła, że jest tutaj za ciemno, ale zdążyła się przyzwyczaić. Pewnie w cieplejsze miesiące będzie to wszystko zupełnie inaczej wyglądać. Teraz zmuszona była mimo wszystko cały czas siedzieć przy sztucznym świetle, które sprawiało, że całość nie prezentowała się najlepiej i można było odnieść wrażenie, że naprawdę jest tutaj ponuro. Jednak to w tym wszystkim lubiła i nie chciała zbytnio zmieniać. Chyba już taka jej uroda, zmieniłaby, ale jednocześnie nie chciałaby zmieniać niczego w tym miejscu. Zdecydowanie przyzwyczaiła się już do miejsca, w którym mieszkała. Również zdecydowała się chwycić za ciasto, które kusiło ją już od długiego czasu. Od bardzo długiego, a pierwszy kęs był naprawdę… No niczym wybawienie.
    ― Luzik, zjem wszystko tak naprawdę. Po prostu byle było bez mięsa, a tak to… nie mam większych wymagań ― stwierdziła i uśmiechnęła się ― dla mnie gotowania to trochę czarna magia, ale fajnie, jak ktoś to lubi i umie. O wiele bardziej wolę jeść czyjeś niż próbować własne. Mam wrażenie, że moje gotowanie ogranicza się do absolutnego minimum. I jasne, już włączam.
    Sięgnęła po pilot, aby włączyć. I po chwili ekran zrobił się jasny, a oni mogli dostrzec znaną już niemal wszystkim ikonę Disneya, która oznaczała, że właśnie zaczynali oglądać film produkcji Disneya.
    ― Obiecuję, że polubisz Drogę do El Dorado. Jest świetna.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  38. Dostrzegł ten błysk w oczach przyjaciela, kiedy padła nazwa Prosektorium i co tu dużo mówić, po prostu ucieszył się z tego, że trafił w jego gust. Pamiętał przecież, jak Jaime opowiadał mu o tym, że nie mógł już doczekać się momentu, kiedy uda się na trupią farmę, jakkolwiek ta gra słów dziwnie by nie brzmiała. I może stylizowanemu na prosektorium pokojowi zabaw daleko było do tego, co miało spotkać chłopaka w rzeczywistości, ale zawsze była to już pewna namiastka, prawda? I Jerome był przekonany, że właśnie w tym miejscu będą się świetnie bawić, tym bardziej, że Moretti naprawdę zainteresował go swoją opowieścią o studiach oraz o tym, co zamierzał robić w przyszłości, przez co i dla niego ta tematyka stała się interesująca. Może nie na tyle, by na własną rękę nieustannie poszukiwał informacji o antropologii sądowej, ale wystarczająco, by pośród wielu dostępnych escape room’ów wybrać właśnie Prosektorium.
    — Proszę, mamy tutaj prawdziwego znawcę — zacmokał z przekąsem, a także zaczepnym uśmiechem wymalowanym na twarzy, kiedy młodszy brunet polecił mu, co powinien robić. To, że się z nim droczył nie oznaczało jednak, że będzie również protestował. Potulnie szarpnął za drzwiczki, które ustąpiły z metalicznym zgrzytem i Jerome wysunął długą, płytką szufladę. Pustą, na szczęście, bo chyba nie był gotowy na widok zwłok (nawet sztucznych!) na tak bardzo początkowy etapie zabawy.
    Później jednak nie miał nic przeciwko nurkowaniu po łokieć w sztucznych wnętrznościach, szukając wskazówek pośród oślizgłych, wyjątkowo realistycznych jelit, które wypełzały z brzucha nieboszczyka niczym kłębowisko węży, gotowych ukąsić w najmniej spodziewanym momencie. Bawił się doskonale, czując rosnącą satysfakcję i ekscytację, kiedy udawało im się odkrywać kolejne podpowiedzi, które prowadziły do dalszych poszlak, aż wreszcie jak po nici do głęboka, doszli do rozwiązania zagadki i otworzyły się przed nimi zamknięte drzwi kostnicy, prowadzące na zewnątrz, ku wolności.
    — A widziałeś, jak sprawnie grzebałem w tych jelitach? — spytał ze śmiechem, jednocześnie zarzucając kurtkę na ramiona, a kiedy to zrobił, przystanął na środku chodnika i zaczął imitować ruchy, które wtedy wykonywał. Jakby siłował się z kimś w czasie przeciągania liny. — Gdybyś kiedyś potrzebował korepetycji z sekcji zwłok, to służę pomocą! — parsknął, bo później trzeba było te sztuczne jelita upchać do równie sztucznego brzucha, tak by przypadkiem nie potykali się o nie w trakcie dalszej zabawy.
    — Nie ma sprawy. Następnym razem ty wybierzesz jakiś ciekawy pokój dla mnie. Może piracki statek? — zasugerował z rozbawieniem, ponieważ widział podobną propozycję, kiedy sam był jeszcze na etapie szukania dla nich tej atrakcji.
    — Pizza zawsze i wszędzie — zawyrokował, zabawnie poruszywszy brwiami i zaraz sięgnął po telefon, chcąc sprawdzić, czy znajdą jakiś lokal w pobliżu. Kilka przecznic dalej znajdowała się mała pizzeria, wedle reklamy na stronie serwująca prawdziwą włoską pizzę, więc po krótkiej naradzie ruszyli właśnie w tamtą stronę, Jerome cały czas ze swoim nierozpakowanym prezentem wciśniętym pod pachę.
    Po dotarciu na miejsce zajęli jeden z wolnych stolików, Marshall jednakże nie sięgnął po menu. Ułożył swój prezent na blacie i zerkając znad niego na przyjaciela, rozgrzewkowo zaczął przebierać palcami, szykując się do roztargania kolorowego papieru.
    — No to zobaczmy, co tam ciekawego mamy… — wymruczał, macając przez chwilę pudełko, aż wreszcie natrafił na fragment, gdzie spokojnie mógł chwycić papier między palce i go roztargać. A później poszło już gładko. Szybko rozprawił się z kolorowym opakowaniem, czyniąc przy tym nieco hałasu, a widząc, co się dzieje, kelnerka, która już zmierzała w kierunku ich stolika, postanowiła się wycofać i dać tej dwójce jeszcze trochę czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Planszówka? — spytał, kiedy jego oczom ukazało się kolorowe pudełko i uniósł wzrok na nastolatka, by zaraz wrócić spojrzeniem do pudełka. Prześledził tytuł, a potem obrócił opakowanie, ponieważ z tyłu powinny znajdować się jakieś informacje o fabule. — Sugerujesz, że Jenga ci się nie podobała i na przyszłość będziemy mieli coś bardziej wymagającego? — zażartował, śmiejąc się cicho, jednocześnie oglądając pudełko z każdej możliwej strony, co tylko świadczyło o tym, jak bardzo ten prezent przydał mu do gustu. — Dziękuję! To strzał w dziesiątkę! Teraz będziesz musiał częściej do nas przychodzić, bo przecież nie będę grał sam ze sobą albo tylko z Jen. Na ile to w ogóle jest osób? Osiem? — rzucił wesoło, kiedy doszukał się odpowiedniej informacji. — No nieźle, będziemy musieli dokupić więcej krzeseł!

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  39. Noah nie miał zbyt wielu znajomych, których mógłby nazwać kolegami. Z resztą większość ludzi trzymał na dystans. Z Jaimem chciał zachować jak najlepsze stosunki nie tylko dlatego, że chłopak wiedział o nim stanowczo za dużo, a wrogów (nawet tych potencjalnych) lepiej trzymać bliżej niż przyjaciół, nawet nie dlatego, że wiedza i znajomości chłopaka mogły być przydatne w przyszłości, ale także dlatego, że Jaime wywołał u Noah szczere zainteresowanie własną osobą – nie był nudnym, rozpuszczonym młodzieńcem, jakich wiele. Nadawał się na znajomego od spaceru czy taniego żarcia na mieście.
    Noah pokiwał głową.
    - Może na starość się znowu uda. W końcu… jak już przyjdzie czas demencji i zapomni się o wszystkich problemach, obowiązkach i sprawa, to może człowiek sobie wtedy spokojnie spać, nie? – zażartował. Właściwie rzadko myślał o swojej starości – wychodząc z uzasadnionego założenia, że ma duże szanse jej nie doczekać. Noah nie wiedział, co było przyczyną niedosypiania chłopaka. Podejrzewał, że raczej nauka i znajomi, ale wolał go zawczasu nie oceniać – w końcu nigdy nie wiadomo, co człowieka spotkało.
    - Daj spokój. Sam nie jestem zawodowym fotografem. Po prostu się staram – odparł. Ruszył przodem do brzegu.
    - Nie… Biorąc pod uwagę stan tej wody… sądzę, że opowieści o krokodylach gigantach mogą wcale nie być tylko miejską legendą – odparł z rozbawieniem. – Wolałbym nie sprawdzać, czy po wykąpaniu się w tej cieczy wyrosną mi zielone łuski czy raczej czerwona skorupa… - pokręcił głową. Rozejrzał się po okolicy, a potem wskazał ręką na most i latarnię.
    - Spróbuj uchwycić to tak, jakby ta latania była znacznie większa od mostu, co? Stanę przy niej bokiem… Będziesz musiał kucnąć, żeby złapać kąt – odpowiedział poważnie, a potem uśmiechnął się lekko. – A resztę… jestem pewien, że sam wymyślisz – dodał wesoło.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  40. Rudowłosa wiedziała, że bajka mu się spodoba. W końcu komu nie podobałaby się Droga do El Dorado? To była świetna produkcja, w dodatku w niektórych momentach można było naprawdę się pośmiać przy niej, a relacja głównych bohaterów była dla Carlie zawsze takim ładnym obrazem świetnych przyjaciół, którzy dla siebie są w stanie zrobić wszystko. I naprawdę lubiła to oglądać, czasami miała wrażenie, że zbyt często leci, ale z kolei kto by się tym przejmował? Najważniejsze było, że ich dzień z bajkami produkcji Disneya, ale pewnie i nie tylko, się udał. Mieli słodycze, gorącą czekoladę, która co prawda pod koniec bajki gorąca już nie była, ale nadal picie jej było słodsze niż można było przypuszczać i nawet Carlie zaczęła się martwić co by było, gdyby te zęby im jednak wypadły. W internecie na pewno robiliby szum przez chwilę jako ta dziwna para, która straszy dzieciaki na placach zabaw brakiem uzębienia. A może nawet i nie na pięć minut, bo znając internet i to, do czego ludzie są w nim zdolni to mogli stać się prawdziwymi gwiazdami internetu. A to nawet nie byłaby wcale taka głupia przyszłość. Bycie taką gwiazdą dawało im w końcu całkiem spore pole do popisu, prawda?
    Jak tylko bajka się skończyła, Carlie przeciągnęła się, aby rozprostować kości i nieco się poruszać po takim słodkim lenistwie, a naprawdę się teraz lenili. Zwłaszcza, że co chwilę sięgali po ciastka, ciasto, popijali to czekoladą i wizja bycia szczerbatym nadchodziła coraz szybciej, ale przecież to był tylko jeden dzień jedzenia słodyczy, a nie tygodnie obżerania się takimi rzeczami. W końcu rudowłosa na co dzień starała się odżywiać w miarę zdrowo, co też nie znaczyło, że od rana do nocy objadała się jedynie jarmużem i innymi zielonymi warzywami, które miały sprawiać wrażenie, że osoba je jedząca na pewno jest fit i odżywia się tylko i wyłącznie tym. Cieszyła się szczerze mówiąc na to, że Jaime miałby dla niej coś ugotować. Nie chciała sprawiać mu wiele problemów z tym, że nie jada mięsa, ale wolała powiedzieć to wcześniej niż pryz stole zorientować się, że na talerzu wylądował jej jakiś kawałek mięsa, którego nie byłaby w stanie zjeść. Nawet pomyślała, że sama będzie musiała jakoś odwdzięczyć się chłopakowi za to i może nie tyle co przekupiłaby go na dietę wegańską, ale mogłaby przygotować parę swoich ulubionych przepisów i się nimi z chłopakiem podzielić?
    — Widzisz, mówiłam, że ci się spodoba! — powiedziała z uśmiechem wyraźnie bardzo z siebie zadowolona, że bajka przypadła mu do gustu. Sama mogłaby oglądać ją bez końca. Wlała sobie jeszcze trochę wody do szklanki, aby zwilżyć gardło i trochę pozbyć się słodkiego smaku z ust. — To co, teraz twoja kolej? „Atlantyda i zaginiony ląd”, tak? — spytała. Wiedziała, że to była ta bajka, ale jednak wolała się upewnić, że chodzi na pewno tę bajkę i nic innego nie chodziło mu jeszcze po głowie.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  41. Praca patologa bez wątpienia była interesująca, lecz Jerome chyba nie miał podobnych ciągot. Choć, kto wie? Czasem lubił o sobie myśleć, że jest człowiekiem wielu zainteresowań, jednakże jednocześnie cierpiał na pewną przypadłość, która nie pozwalała mu na dłużej zagłębić się w dany temat. Nie potrafił wsiąknąć w nic konkretnego, wszelkie rzeczy wchodzące w zakres typowych, ludzkich zainteresowań poruszając jedynie powierzchownie, przez co na dobrą sprawę nie miał żadnego hobby i ciężko było stwierdzić, czym było to spowodowane. Może popełniał błąd, chcąc posiąść zbyt dużo wiedzy na raz? W końcu rzadko zdarzali się prawdziwi ludzie renesansu, biegli naprawdę w wielu dziedzinach. A może po prostu był człowiekiem, który szybko się nudził? Dobrze jednak, że dotyczyło to tylko zajęć dodatkowych, a nie chociażby znajomości z innymi ludźmi, bowiem gdyby Jerome zmieniał przyjaciół nie tyle nawet jak rękawiczki, co skarpetki, to bez wątpienia on i Jaime nie mieliby za sobą tak udanego wypadu do escape room’u.
    Może jednak powinien się czymś zainteresować? Tak, by mieć coś, czemu mógłby dać się pochłonąć na stare lata? Może i tak, lecz wybieganie myślami tak daleko w przyszłość nie było w jego stylu. Marshall żył przede wszystkim tu i teraz, a nici przeszłości oraz przyszłości luźno oplatały jego rzeczywistość, ledwo ją muskając, choć czasem i one zaciskały się mocniej, dusząc go w ciasnej pętli, kiedy nie potrafił oderwać myśli od tego, co było i tego, co będzie. W związku z tym, tym bardziej cenił sobie ludzi, którzy skupiali jego uwagę na danym momencie i do takich bez wątpienia należał Jaime. Przebywając z przyjacielem, którego traktował poniekąd jak młodszego brata, nie myślał o niedawnym powrocie z Barbadosu ani o tym, co czeka go w kolejnych miesiącach. Aktualnie interesowało go tylko pudełko z grą, którą obracał w dłoniach i zaraz uniósł wzrok na młodszego bruneta, kiedy ten zaczął wyjaśniać mu zasady.
    Słuchał, a im więcej Moretti mówił, tym uśmiech wyspiarza stawał się szerszy i nabierał na dwuznaczności, co tylko odzwierciedlało jego zadowolenie płynące z takiej, a nie innej tematyki gry. Jaime przecież niejednokrotnie zdążył przekonać się na własnej skórze, że był to rodzaj humoru, który najzwyczajniej w świecie trzymał się Marshalla i ten lubił żartować sobie w ten sposób, przy okazji drocząc się z dziewiętnastolatkiem i nieco grając mu na nerwach.
    W międzyczasie zdołał otworzyć pudełko, wcześniej odzierając je z zabezpieczającej foli i teraz przebierał w kartach, już śmiejąc się pod nosem z powodu niektórych pytań i możliwych odpowiedzi. Oczyma wyobraźni widział, co podczas takiej zabawy musi dziać się w większej grupie znajomych i to nawet niekoniecznie przy alkoholu, choć ten bez wątpienia ubarwiał całą rozgrywkę. Szybko jednak odłożył karty i samo pudełko, nie chcąc psuć sobie niespodzianki w trakcie gry.
    — Cudowna gra — podsumował z udawanym wzruszeniem, pociągając nosem i ocierając z kącika oka wyimaginowaną łezkę. — A tak na poważnie, to lepiej wybrać nie mogłeś i teraz koniecznie musimy umówić się na partyjkę — zawyrokował, trajkocząc żywo, przez wyrzucał z siebie kolejne słowa niemalże z prędkością karabinu maszynowego. — Nie będę miał dla ciebie litości w tej grze — dodał i zabawnie poruszył brwiami, bo choć zabawa nie polegała dokładnie na tym, że ktoś wygrywał, a ktoś inny przegrywał, to Jerome węszył wspaniałą okazję do podenerwowania przyjaciela, chociażby różnymi aluzjami co do Laury… I w tym też momencie w jego głowie zapaliła się lampka przypominająca mu, że nie zdążył zapytać go o najważniejsze. Nim jednak mu się to udało, do ich stolika podeszła kelnerka, która chyba zwietrzyła okazję, by wreszcie przyjąć od nich zamówienie.
    Zażyczyli sobie dwie średnie pizze, każda o innym smaku, by mogli powymieniać się kawałkami i colę do popicia. Typowy męski posiłek podczas takiegO wypadu, ale czy był jakikolwiek sens w udziwnianiu i kombinowaniu? Dwudziestoośmio… A nie, już jednak dwudziestodziewięciolatek chciał po prostu zapełnić żołądek czymś dobrym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mój drogi, a jak tam impreza rodzinna u Laury? — zagadnął, nonszalancko rozpierając się na swoim siedzisku, przyglądając się bacznie Jaime’emu spod lekko przymrużonych powiek. — Widzę, że siedzisz przede mną cały i zdrowy, więc kuzyni musieli okazać ci łaskę — kontynuował dość poważnym tonem, choć obydwaj doskonale wiedzieli, że stroił sobie żarty. — A może po prostu siniaki zdążyły zejść, kiedy byłem na Barbadosie? — rzucił, sprzedając mu słownego pstryczka w nos i roześmiał się wesoło, niecierpliwie oczekując odpowiedzi.

      [Ta gra świetnie by się sprawdziła na naszych zeszłorocznych wakacjach ze znajomymi ^^ Wieczorami w lobby graliśmy sobie często w czółko, również 18+ i cały hotel nas słyszał ^^]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  42. Poprawiła sukienkę, przesuwając ją nieco poniżej ud i zgrabnym ruchem związała włosy ponownie w kucyk. Nie sądziła, że ten wieczór zakończy się w ten sposób, ale niczego nie żałowała i jeśli miałaby okazję, chętnie by to wszystko powtórzyła, pozwalając, aby znów zalała ją płynąca z orgazmu fala przyjemności. Jaime od początku się jej podobał, a dziś udowodnił, że są także dopasowani w łóżku, co budziło całkiem pozytywne prognozy na przyszłość. Miała nadzieję, że nikt z jej rodziny nie będzie miał potrzeby przeglądu kamer z dnia imprezy i ich seks w windzie pozostanie tajemnicą, która nie trafi do Maxa czy Lucasa. Naprawdę polubiła tego chłopaka i nie chciała, aby coś mu się przez nią stało, zwłaszcza, że jej kuzyni czy wujostwo potrafili być wyjątkowo bezwzględni i nieobliczalni. Sięgnęła po leżącą na podłodze torebkę i wyciągnęła z niej błyszczyk, przejeżdżając nim kilka razy po ustach.
    - Mam nadzieję, że niczego nie żałujesz – uśmiechnęła się, delikatnie cmokając go w usta – Impreza pewnie powoli się kończy, więc jeśli chcesz, odwiozę cię z moim kierowcą do domu. Robi się późno, a ty pewnie musisz się przygotowywać do egzaminów na uczelni – dodała, poprawiając mu muszkę i dopinając ostatni guzik lekko pomiętej koszuli. Im dłużej trwała impreza, tym większe ryzyko, że chłopak dowie się kim są zebrani na niej goście, dla własnego bezpieczeństwa wolała więc wrócić z nim do domu, zanim pijany wujek czy kuzyn niepotrzebnie palnie przy Jaime coś głupiego. Ich znajomość była dopiero na początkowym etapie, ale obiecała sobie, że jeśli wyjdzie z tego coś poważnego, powie o wszystkim chłopakowi, mając przy tym nadzieję, że nie ucieknie i nie zostawi jej wtedy w popłochu.
    - Jeśli masz ochotę to wpadnij jutro do mojego klubu na trening, popracujemy trochę nad twoją klatą – zaśmiała się, klepiąc go delikatnie w klatkę piersiową i odblokowując windę – Jak wyglądam? Nie jestem nigdzie rozmazana? – podeszła bliżej do niego i cmoknęła go lekko w usta – To co miało miejsce w tej windzie, zostaje w tej windzie – zaśmiała się, nawiązując do słynnego powiedzenia o mieście grzechu. Im mniej osób dowie się o tym co ich łączy, tym bezpieczniej dla Jaimego i całej jego rodziny.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  43. Noah nie potrafił spokojnie spać. Nawet nie chodziło o to, że coś go dręczy. Po prostu zachowywał ciągłą czujność. Niby powinien już odetchnąć, w końcu przebywał w Nowym Jorku od kilku miesięcy, ale ciągle spotykało go coś, co powodowało, że jego wyrobione odruchy wracały – spanie jak zająć pod miedzą, brak zaufania do kogokolwiek, zbytnie analizowanie i rozpracowywanie zajęć sąsiadów i spotykanych ludzi. Nie potrafił się tego pozbyć, choć naprawdę nie wnikał w życie osobiste innych – interesowało go tylko to, co mogło mieć związek z nim samym.
    - Skoro tak to ja po śmieci powinien zostać zmumifikowany, żeby moje ciało też miało szansę na odpoczynek przez rozkładem – odparł żartobliwie. – Cóż… nie polecę ci używek do wyspania, bo to nie działa. Może jakieś bardziej… babcine sposoby? Ciepłe kakao na noc? – zasugerował z rozbawieniem. Obaj chyba zdawali sobie sprawę z tego, że po alkoholu lub prochach nie wstaje się najlepiej – najczęściej z porządnym kacem na koncie.
    Noah starał się nie robić głupich min i wyglądać w miarę naturalnie. Jednak zwykle sam stawał z aparatem w ręku i nie łatwo było mu nagle zmieniać rolę na tego, kto znajduje się na celowniku obiektywu. Pewnie powinien był przywyknąć, ale słabo mu to szło. Niestety praca wymaga poświęceń – nawet jeśli jest to praca influencera. Dobrze, że nie było to jego jedyne źródło utrzymania…
    Po chwili wziął od Jaime’ego aparat i obejrzał zdjęcia.
    - Noo… są spoko. Serio – uśmiechnął się do niego. – To teraz potrzebny mi jeszcze temat – dodał żartobliwie. – Choć myślę, że… nie trzeba daleko szukać. Co się dzieje na wybrzeżach nocą? Można zrobić z tego dłuższy cykl z relacją z każdego ważniejszego punktu – zastanowił się. – Co o tym myślisz? – zapytał ze szczerym zainteresowaniem.
    Noah

    OdpowiedzUsuń
  44. Cieszyła się, że jej kontakt z Jaime się nie urwał i nawet jeśli nie widywali się ostatnio zbyt często, przez cały czas wysyłali do siebie wiadomości i byli na bieżąco z tym co dzieje się w życiu jednego i drugiego. Przez cały czas biła się z myślami, czy nie wyznać chłopakowi prawdy na temat swojej rodziny i tego, czym naprawdę się zajmuje, ale za każdym razem, kiedy napisała do niego bardzo długą wiadomość odnośnie włoskiej mafii i ich działań, bardzo szybko ją kasowała, wracając tym samym do punktu wyjścia. Nie mogła doczekać się, aż w końcu będą mieli okazję się zobaczyć i pogadać w cztery oczy. Czuła się trochę niczym nastolatka, która idzie na pierwszą randkę i nie do końca wie jak ma się zachować. Cóż, z jednej strony mieli za sobą cudowny seks i świetnie im się ze sobą rozmawiało, z drugiej wciąż nie miała pewności na jakim etapie znajomości tak naprawdę są i czy powitać go na dzień dobry namiętnym pocałunkiem w usta czy może jedynie delikatnym skinieniem głowy i cichym „cześć, miło cię widzieć przyjacielu”. Nie chciała się spóźnić na kolację, odwołała więc kilka swoich ostatnich zajęć w szkole walki i spędziła ponad godzinę w toalecie, kilka razy zmywając i nakładając od nowa makijaż. Koniec końców postawiła na delikatny i dziewczęcy look, prostując jedynie włosy i zakładając zwiewną, długą sukienkę. Punktualnie o umówionej porze zapukała do drzwi chłopaka, wdychając przy tym z rozkoszą woń unoszących się w powietrzu zapachów aromantycznych przypraw.
    - Cześć…- rzuciła trochę nieśmiało, ale zaraz po tym się rozluźniła, czując jego pocałunek na swoich ustach – Ciebie również miło widzieć – dodała i powoli się od niego odsunęła, nie chcąc na dzień dobry wylądować w jego sypialni czy na kuchennym blacie – Pięknie pachnie! – klasnęła radośnie w dłonie, udając się w głąb mieszkania. Często tutaj bywała i czuła się tu już trochę jak u siebie – Co u ciebie? Jak nowy semestr? Jak podróż i wycieczka? – uśmiechnęła się, siadając wygodnie na kanapie z podkulonymi nogami. Miała mu bardzo dużo do opowiedzenia, wolała jednak najpierw zarzucić go pytania i zachęcić do zwierzeń, zanim na dobre się rozgada i nie da chłopakowi dojść do głosu.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  45. Była nieco zagubiona i oszołomiona tym wszystkim, co się wydarzyło. Nie podejrzewała, że będzie miała kiedyś stłuczkę. Jej jedyne uszkodzenie samochodu było, gdy prowadziła auto Arthura i pierwszy raz wsiadła ze skrzyni automatycznej do manualnej i zapomniała o sprzęgle przy parkowaniu, przez co samochód ruszył do przodu, uderzając tablicami rejestracyjnymi o niską barierkę – na szczęście nic się nie stało nikomu, ani niczemu. Teraz natomiast sytuacja była zupełnie inna, a Elle była po prostu oszołomiona tym wszystkim i nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić, jak się zachować. Na całe szczęście miała Jaime’ego, który był chętny do pomocy jej. Policja również wydawała się być łagodnie nastawiona i nie naciskali na nią w żaden sposób, rozumiejąc, że dziewczyna była nieco zagubiona i przytłoczona emocjami, które towarzyszyły wypadkowi.
    Odetchnęła jednak z wyraźną ulgą, kiedy policja odjechała, a ona i Jaime zostali sami. Nim wskazała warsztat, zadzwoniła jeszcze do swojego męża i wypytała go, gdzie powinna skierować samochód. Poinformowała go również, że wszystko jest w porządku, że złożyła zeznania policji i, że jeszcze będzie poproszona na rozmowę, ale zostanie o tym zawiadomiona listownie.
    — Tak, już mi lepiej — uśmiechnęła się, kiedy zajęła miejsce pasażera i zapięła pas bezpieczeństwa. Poprawiła swoją torebkę na kolanach i upewniła się raz jeszcze, że pas jest zapięty — naprawdę dziękuję za wszystko. Sama bym chyba sobie nie poradziła… Nie wiem, stres i to wszystko. Po prostu, nie wiem, co się stało. Zazwyczaj potrafię sobie poradzić sama — westchnęła cicho, wbijając spojrzenie w torebkę.
    Podniosła głowę i zerknęła na chłopaka, kiedy powiedział, że powinna opowiedzieć mu o czymś wesołym. Zagryzła wargę, zastanawiając się nad tym, co właściwie mogłaby mu w tej chwili powiedzieć. Niestety nie miała za wiele pomysłów teraz.
    — Tak, zazwyczaj tak — powiedziała — ale jakoś w tym momencie, nie mogę sobie nic przypomnieć… Wiesz, to już takie normalne się robi, że ciągle coś się dzieje — powiedziała, zastanawiając się nad tym, co faktycznie mogłaby mu powiedzieć — Thea ostatnio zamiast śmiesznych rzeczy, robi niesamowicie urocze rzeczy. Wiesz… Podchodzi, przytula się. Mówi, że mnie kocha — na same wspomnienia wydarzeń związanych z córeczką, uśmiechnęła się — och ostatnio dała mi swojego króliczka… Wiesz, ulubioną maskotkę. Jak wróciłam po pracy wykończona. Przyszła, wdrapała się na kanapę, przytuliła i dała mi go — zerknęła na Jaime’ego — będziesz musiał je kiedyś poznać, Thea jest tak uroczym dzieckiem — uśmiechnęła się szeroko. Wiedziała, że nie wszyscy uwielbiają dzieci, ale jej własne wydawały jej się najpiękniejszymi, najbardziej uroczymi i kochanymi na świecie.
    — Ale chyba lepiej, jak będziesz mi opowiadał ty o czymś… Co z tą dziewczyną? Wszystko idzie tak, jak powinno iść? — Spytała z uśmiechem, przypominając sobie ich wcześniejsze spotkanie i rozmowę.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  46. Znalezienie wspólnego hobby było świetnym pomysłem! Musieliby jedynie poszukać czegoś, co im obojgu przypadłoby do gustu, lecz chyba nie miało to być trudne – po wspólnym skoku na bungee nie powinni mieć problemu z wyborem kierunku, który mogliby obrać i może dobrze by było zdecydować się na coś równie ekstremalnego? Jerome nie miał nic przeciwko solidnym zastrzykom adrenaliny, podejrzewał jednak, że Jennifer mogłaby mieć pewne obiekcje. Z drugiej strony on i Jaime na pewno nie zostaliby samoukami i postawiliby na profesjonalne lekcje, jeśli nie nawet cały kurs. Zapewne kosztowny, ale za to jakże ekscytujący, niezależnie od tego, czego miałby od dotyczyć, przy okazji zaś doświadczone osoby zadbałyby o ich bezpieczeństwo.
    Był to temat jak najbardziej do rozważenia, może w czasie kolejnych spotkań? No mogli przecież obgadać wszystkiego za jednym razem; najzwyczajniej w świecie mogło im po prostu nie starczyć na to czasu.
    — Sugerujesz, że ta gra niszczy przyjaźnie? — zapytał ze śmiechem, lekko kręcąc przy tym głową. Może była jak słynne Monopoly, które potrafiło rozbijać związki? W końcu w duchu rywalizacji ludzie potrafili pokazywać swoje drugie, dotychczas nieznane nikomu oblicze, nagle okazując się bezwzględnymi graczami, zdolnymi do wyjątkowo paskudnych posunięć. Mówili rzeczy, o których w normalnych okolicznościach nawet by nie pomyśleli. Kto by pomyślał, że zwykła gra potrafiła tak bardzo namieszać i śmiech przeradzał się w gorzkie łzy. Sam Jerome na szczęście (a może jednak miał czego żałować?) niczego podobnego nie doświadczył, podobne historie znając jedynie z opowieści innych. Kto wie, może jednak za sprawą gry podarowanej mu przez przyjaciela, miał niedługo przekonać się o tym wszystkim na własnej skórze?
    — O której? — powtórzył za nim, zaskoczony tym pytaniem i potrzebował chwili, by zebrać myśli oraz przeanalizować, czy w ogóle posiadał taką informację. Przypomniał sobie jednak, że mama prawdopodobnie kiedyś mu o tym mówiła i przymrużył powieki, starając się odszukać w pamięć odpowiednie cyfry. — To chyba była czwarta dwadzieścia. — Więc jeśli w przyszłym roku chcesz wstrzelić się idealnie z życzeniami, to dzwoń właśnie o tej godzinie — oznajmił i mrugnął do niego porozumiewawczo. — Matko. Za rok będę miał już trzydziestkę! — sapnął, przykładając dłonie do twarzy, by z udawanym przerażeniem zerknąć na Jaime’ego. — Czy to już starość? — zaśmiał się, tym samym dając znać, że jego przerażenie było tylko udawane.
    Zaraz zresztą skupił się na czymś innym, niż swój wiek i zapomniawszy o rozbawieniu, zaczął uważnie słuchać tego, co Moretti miał do powiedzenia na temat imprezy u Laury, a im więcej Jaime mówił, tym jego uśmiech stawał się szerszy. Tej informacji jednak, jaką sprzedał mu na sam koniec, Jerome w ogóle się nie spodziewał i aż szeroko rozdziawił usta, prostując się na swoim krześle, co może było mało eleganckie, ale całkowicie szczere.
    — Uuu, aż tak? — gwizdnął z podziwem, pozwalając, by zeszło z niego wcześniej mocno wciągnięte powietrze i skulił się nieco, wracając do luźnej, siedzącej pozycji. — Proszę, mój mały braciszek to niezły Casanova — skomentował z rozbawieniem, jednocześnie kompletnie nie zastanawiając się nad doborem słów, jakich użył. Jakoś tak samo mu się to powiedziało i kiedy zdał sobie sprawę z tego, co powiedział, zmieszał się wyraźnie i trzeba zaznaczyć, że powodem tego zmieszania wcale nie był wspomniany Casanova.
    Szybko jednak zapomniał o swoich słowach, nachylając się nieco nad stolikiem, by być bliżej Jaime’ego i wysłuchać go uważnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To normalne, że martwisz się takimi rzeczami, spokojnie — powiedział z delikatnym uśmiechem. — Dopiero się poznajecie. Musicie się nawzajem poczuć, by wiedzieć, jakie słowa nie urażą drugiego, nawet jeśli wypowiedziane w żartach i… — urwał, oszołomiony informacją o Jimmy’m, zaraz jednak uśmiechnął się lekko, mając to za dobrą wróżbę. — To już całkiem sporo. Jak zareagowała? — spytał ostrożnie. — Nie powinieneś mówić jej na siłę. Tylko wtedy, gdy poczujesz, że to bezpieczne. I nie chodzi mi w tym momencie o Laurę, a o ciebie. Czujesz, że zrozumiałaby?
      Wyprostował się i zamilkł, kiedy do ich stolika podeszła kelnerka, rozkładając szklanki i napoje, które zamówili. Na pizzę zapewne musieli jeszcze trochę poczekać, ale już teraz Jerome sięgnął po coca-colę i trochę sobie nalał, uważając na buzującą pianę.

      [Niestety, takie czasy, ale miejmy nadzieję, że szybko miną :)]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  47. Śmiejąc się cicho, machnął już ręką na wzmiankę o graniu i ewentualnych konsekwencjach. Nie było co gdybać, musieli po prostu czym prędzej przekonać się na własnej skórze, na czym będzie to polegało i kto z nich okaże się mieć najbardziej wybujałą wyobraźnię. Jeśli bowiem Jaime był przekonany, że ta gra spodoba się Marshallowi (i jak najbardziej trafił z nią w dziesiątkę), to nie znał jeszcze Jen i jej możliwości; wielce prawdopodobnym było, że blondynka okażę się tą, która będzie układać najbardziej pokręcone zdania i jeszcze rozłoży ich wszystkich na łopatki, ale! Aby to sprawdzić, musieliby przestać jedynie snuć nieśmiałe plany i po prostu umówić się na jakieś spotkanie. Tym bardziej, że Jerome nabierał coraz większej ochoty na to, by poznać Laurę. Dziewczyna ewidentnie stawała się kimś ważnym w życiu jego młodego przyjaciela i był jej tak najzwyczajniej w świecie ciekaw. Nie zamierzał przy tym kwestionować wyboru Morettiego czy poddawać Laurę jakiejś surowej ocenie, nic z tych rzeczy! Po prostu uznał, że miło by było wiedzieć, o kim rozmawia z dziewiętnastolatkiem. Mieć przed oczami jej rzeczywisty obraz, a nie tylko wyobrażenie; sposób mówienia i poruszania się, brzmienie głosu, ponieważ wszystko to budowało pełen obraz człowieka.
    — Przypomnij mi wtedy dzień wcześniej, żebym nie wyciszał telefonu na noc — powiedział i mrugnął do niego porozumiewawczo, wcale przy tym nie żartując. Zawsze wyciszał dźwięki, ponieważ telefon miał przy łóżku – służył mu on jako budzik, więc nawet w nocy leżał gdzieś w pobliżu i wyspiarz nie zniósłby ciągłego plumkania powiadomień czy nawet samych wibracji, gdyby jego znajomi, będący nocnymi markami, akurat postanowili do niego napisać. A często, kiedy wstawał, miał kilka powiadomień i to na różnych komunikatorach. Memy od przyjaciół, zdjęcia Yoela od siostry, wiadomości od mamy, która – odkąd Jerome wyjechał do Nowego Jorku – codziennie pisała mu coś na dzień dobry, życząc miłego dnia.
    — Niektórzy uważają, że w takim wieku pewnych rzeczy już nie wypada — podsumował wesoło, co najlepiej świadczyło o tym, że sam raczej się tym nie przejmował, wcześniej również żartując. Na pewno nie był tym typem dorosłego, który zatracił gdzieś dziecięcą radość i nie zamierzał ukrywać jej przed innymi.
    Sącząc powoli colę, słuchał przyjaciela, jego słowa natomiast w ogóle go nie dziwiły. Powoli pokiwał głową i odstawił szklankę na blat, oblizując usta ze słodkiego napoju i jednocześnie ważąc swoje kolejne słowa.
    — Niedługo się tego dowiesz. Czy zrozumie czy też nie, nie widzę jednak powodu, dla którego miałaby nie zrozumieć. I to dobrze, że chcesz poczekać, aż będziesz miał pewność. Ja też nie powiedziałem Jen o Nahuelu od razu, dowiedziała się o nim całkiem późno. Wróciłem wtedy na Barbados po tym, jak skoczyła mi się wiza turystyczna i liczyłem na to, że wrócę dzięki wizie pracowniczej. Jen przyleciała wtedy do mnie na kilka dni, pojechaliśmy razem do ambasady odebrać wizę, wtedy dowiedziałem się, że Parker mnie oszukał… I kiedy już nieco ochłonąłem, zabrałem ją na cmentarz — podsumował z delikatnym uśmiechem, ledwo unosząc kąciki ust. — Zawsze tam chodziłem, kiedy coś mnie gryzło, a po tym, jak dostałem śmieszną miesięczną wizą w twarz wręcz musiałem tam pójść… I to była dobra okazja, żeby zabrać ją ze sobą. Właściwie myślałem wtedy bardziej o sobie, niż o niej — przyznał, a jego uśmiech stał się nieco szerszy. — Ale byłem gotowy na to, żeby pójść tam razem z nią. Żeby zobaczyła mnie takim, jakim jeszcze nigdy wcześniej mnie nie oglądała, bo wtedy już miałem pewność, że mnie zrozumie. I że jest tą osobą, przed którą nie chce niczego ukrywać, a wręcz przeciwnie.
    Jego nieco przydługi wywód przerwało pojawienie się kelnerki, która zaskakująco szybko przyniosła najpierw talerzyki wraz z koszyczkiem ze sztućcami, a niedługo potem również gorącą tacę z jeszcze gorętszą pizzą, która pachniała obłędnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Także macie jeszcze czas — podsumował, kiedy ponownie zostali sami i sięgnął po jeden z talerzy, układając go przed sobą. Nie zamierzał jeść za pomocą noża i widelca, co może początkowo mogło tak wyglądać; nie chciał po prostu kruszyć bezpośrednio na blat i wyłącznie po to był mu talerz, ponieważ po pierwszy kawałek sięgnął palcami i od razu wgryzł się w gorące, parujące jeszcze ciasto, aż sos pomidorowy wypływający spod sera lekko poparzył mu podniebienie, lecz średnio się tym przejął i ze smakiem jadł dalej.
      — To nie koniec prezentów? — spytał ze śmiechem, kiedy Jaime oznajmił, że ma dla niego coś jeszcze. — Nie musiałeś — dodał odruchowo, acz gdzieś tam w środku zżerała go ciekawość. Po chwili sam przypomniał sobie o czymś jeszcze i odłożył nadgryziony kawałek pizzy na talerz, palce wycierając w serwetkę. — Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o moim siostrzeńcu? — dopytał, sięgając po telefon. — Poszedłem do Ivany — wyjaśnił, przeglądając zdjęcia, aż wreszcie natrafił na całą serię przedstawiającą Yoela w łóżeczku, Yoela na rękach jego siostry, wreszcie samego Marshalla z Yoelem, a później jeszcze Yoela leżącego na kocyku na kanapie. Komórkę podsunął zaraz Morettiemu.
      — Pooglądaj sobie, jaki ze mnie fajny wujek — mruknął, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.

      [Ja chyba też… ^^ Chociaż mi tam obecny stan rzeczy nie przeszkadza, a nawet wręcz przeciwnie… Jestem introwertykiem i jestem przeszczęśliwa, że nie muszę nigdzie chodzić ^^ Doskonale się bawię w swoim własnym towarzystwie ^^]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  48. - Wybacz. Odruch - westchnął, przepraszając za... kakao. - Ale faktycznie ruch jest jakimś pomysłem. Trochę czasochłonnym, ale gdyby tak się zmęczyć odpowiednio, to może faktycznie dałoby się zasnąć. Albo zemdleć. W zależności od kondycji fizycznej - zażartował.
    - Uwierz trochę w siebie - odparł rozbawiony. - Na pewno selfiestickiem nie zrobiłbym lepszych - dodał z przekonaniem. Roześmiał się, kiedy Jaime zaczął się bronić, że go do niczego nie namawia. Czyżby Noah był aż takim paranoikiem, że chłopak tak bardzo się przejął?
    - Pożyjemy, zobaczymy... najpierw muszę napisać, prawda? - odparł wesoło, myśląc o udostępnieniu chłopakowi adresu swojego bloga. Podejrzewał, że gdyby Jaime dobrze poszukał po necie, to sam by dotarł do właściwego bloga, ale czy Noah chciał mu to podpowiadać? W końcu Jaime nie wiedział, na ile popularny jest blog Woolfa. Tymczasem Noah zamyślił się nad pomysłem chłopaka. Wybranie cichych miejsc faktycznie wiązało się z pewnym ryzykiem, ale Noah nigdy nie był szczególnie strachliwy. Gdyby zachować odpowiednie środki bezpieczeństwa i wzmożoną ostrożność, można by pozyskać dobry materiał na chwytliwy artykuł. A może nawet cykl. Biorąc pod uwagę, że wydawnictwo zaczęło podpytywać go, czy ma już pomysł na kolejną publikację, może warto byłoby zaryzykować?Uśmiechnął się lekko.
    - Może wiemy o sobie niewiele, ale chyba zauważyłeś, że mam pociąg do niebezpiecznych i nieodpowiedzialnych zachowań, prawda? - powiedział żartobliwie. - A twój pomysł brzmi naprawdę atrakcyjnie. Zebranie dobrego materiału i uchwycenie dłuższego tematu, który nadałby moim tekstom pewną spójność... przynajmniej  na jakiś czas? Kuszące. Naprawdę kuszące - złapał jego spojrzenie. - Ciebie nie będę tam ciągnął, spokojnie. Z resztą najpierw research. Nieprzygotowany nie odważyłbym się iść. Ale tekst o nabrzeżu może być dobrym wstępniakiem - zamyślił się. Korciło go wyjąć coś do pisania i zanotować pomysły. Miał nadzieję, że będzie to wszystko pamiętał po powrocie do domu, bo głupio wyglądałby z notatnikiem w ręku... wieczorem, w takim miejscu.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  49. Gdyby całą czwórką poznali się lepiej, może mogliby nawet pomyśleć o jakimś wspólnym wyjeździe? Marshallowi nieco brakowało czasu spędzanego w większym gronie znajomych; na Barbadosie miał swoją paczkę i przeważnie wszyscy szwendali się razem, w te kilka osób. Jerome nie miałby nic przeciwko temu, aby uzbierać podobną stałą grupkę również w Nowym Jorku i nie musiał intensywnie zastanawiać się nad tym, co zrobić, by poznać ze sobą wszystkich swoich przyjaciół; w końcu przed nimi wciąż był barbadoski ślub, prawda? To była świetna okazja do poznania ze sobą wszystkich tych, na których mu zależało, lecz z drugiej strony zastanawiał się również nad tym, by zorganizować spotkanie w większym gronie jeszcze przed tym wydarzeniem, tak żeby w Rockfield poszczególne osoby już mogły się kojarzyć. Jen na pewno nie miałaby nic przeciwko pospraszaniu ludzi do ich mieszkania, musieli tylko usiąść razem i zastanowić się nad dogodnym terminem. Jednocześnie wcale by się nie zdziwił, gdyby część osób, które chodziły mu po głowie, już się znała – Nowy Jork często okazywał się wcale nie taki duży, a wręcz przeciwnie, był wyjątkowo mały, jeśli brać pod uwagę to, kto kogo znał.
    — Zawsze możesz przyjechać i porwać mnie z mieszkania — podpowiedział mu i mrugnął porozumiewawczo do przyjaciela. — Co prawda tak bardzo z rana pewnie byłbym zmierzły… I w sumie to scenariusz chyba bardziej pasujący do wieczoru kawalerskiego niż urodzin — zażartował, lecz nagle z głowie zapaliła mu się lampka i spojrzał na młodszego bruneta z chytrym błyskiem w bursztynowych oczach. — Jaaaaaimeeee — zagadnął przeciągle i jękliwie, a sam, usłyszawszy coś podobnego, chyba zacząłby zastanawiać się nad tym, by nie uciec gdzie pieprz rośnie przed pomysłem, który miał ujrzeć światło dzienne. — Zorganizujesz mi w razie czego wieczór kawalerski? — wypalił i zgoła niewinnie zatrzepotał rzęsami, jednocześnie opierając brodę na splecionych ze sobą dłoniach, tak by spojrzeć na przyjaciela oczami słynnego kota z Shreka. Zaznaczył, że w razie czego, gdyż nie miał pojęcia, kiedy miałoby to mieć miejsce. Przed ślubem w urzędzie nie było na to czasu, a ten na Barbadosie… Jeśli uda im się zorganizować go za dwa lata, to będzie można powiedzieć, że to będzie szybko. Niemniej jednak Jerome czynił wobec Jaime’ego poważne plany, zakładając, że wciąż będą się przyjaźnić, kiedy przyjdzie co do czego.
    — Może to kryzys wieku średniego? — zasugerował z rozbawieniem, słysząc o chrzestnym. Żartował sobie tylko, podejrzewał bowiem, że sam raczej się nie zmieni i pozostanie dość beztroską, pozytywną osobą i wiek nie będzie tu miał nic do rzeczy. Nie wiedział, co musiałoby wydarzyć się w jego życiu, by to się zmieniło i na dobrą sprawę nie miał teraz ochoty na to, by się nad tym zastanawiać.
    — Kto wie — zgodził się z nim krótko z lekkim uśmiechem, bo też chyba wszystko w tym temacie zostało już powiedziane. Jeśli Jaime poczuje się gotowy, to być może zabierze Laurę na grób Jimmy’ego i być może zdradzi jej okoliczności śmierci starszego brata. Jednakże nikt nie oczekiwał, że zrobi to już na samym początku ich znajomości, ponieważ na to potrzeba było czasu. Najzwyczajniej w świecie koniecznym było zbudowanie wzajemnego zaufania i poczucia, że ta druga osoba nie będzie oceniać, że postara się zrozumieć. Wtedy potrzeba ukrywania czegokolwiek zanikała sama z siebie. Jerome miał cichą nadzieję, że Laura stanie się dla Morettiego właśnie taką osobą, lecz jednocześnie wcale by się nie zdziwił, gdyby tak nie było, nawet pomimo tego, że mocno im kibicował. Po prostu… Sam zakochał się poważnie w wieku dwudziestu ośmiu lat i nie żałował, że nie wydarzyło się to wcześniej. Niektórym ta prawdziwa miłość przydarzała się już w wieku nastoletnim, a innym znacznie później, niekiedy nawet dopiero na starość, lecz w każdym przypadku człowiek czuł, kiedy to się działo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podczas gdy Jaime zajął się oglądaniem zdjęć, Jerome skupił się na pizzy. Dokończył pierwszy kawałek, by zaraz pochłonąć drugi i trzeci. Dopiero zaspokoiwszy w ten sposób głód, zwolnił nieco z jedzeniem, robiąc sobie krótką przerwę przed czwartym kawałkiem. Odebrał telefon od dziewiętnastolatka i schował go do kieszeni, krzywiąc się nieznacznie, kiedy ten zapytał o Jen.
      — Nie, nie była ze mną — odparł, przecząco kręcąc głową. Nie miał jej tego za złe. Rozumiał. Sam długo zastanawiał się nad tym, czy w ogóle tam iść, bijąc się z myślami, lecz w końcu podjął decyzję. — Ale czuje się zdecydowanie lepiej i chyba mogę powiedzieć, że jest… normalnie? — rzucił, ryzykując to stwierdzenie z lekkim uśmiechem. — Nauczyliśmy się z tym żyć. I wiedzieliśmy, że musimy ruszyć na przód. Mnie już nie dręczą koszmary — dodał, nie będąc pewnym, czy wspominał o tym Morettiemu, nie było to bowiem coś, czym chwalił się na prawo i lewo. — Ten wyjazd był nam bardziej potrzebny, niż początkowo sądziliśmy.

      [Ojoj, to faktycznie masz ciężko. Ja tak bardzo tego nie biorę do siebie, oczywiście dbam o środki ostrożności i czystość dłoni. Tym bardziej mam nadzieję, że niedługo się to uspokoi, bo sobie skórę zedrzesz! ;)]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  50. Nieśmiały pocałunek ze strony Jaimego nieco ją zaskoczył, ale odwzajemniła jego ruch, dając się przy tym ponieść chwili. Sama nie wiedziała na jakim etapie była ich znajomość, ale wszystko wskazywało na to, że powoli wkraczali w fazę poważniejszą niż wspólne treningi czy zwykłe, przyjacielskie spotkania. Przez ostatnie kilkanaście lat broniła się przed wszelkimi uczuciami i unikała związków jak ognia, ale w Nowym Jorku nie było jej ojca i mogła pozwolić sobie w końcu na coś więcej niż kolejna przelotna i niewiele warta znajomość.
    - Dziękuję – uśmiechnęła się nieśmiało, wsuwając za ucho kosmyk niesfornych włosów. Ludzie często chwalili jej nietypową urodę, ale ona wciąż nie przywykła do przyjmowania komplementów i czuła się zawstydzona, kiedy ktoś podkreślał jakkolwiek jej ładną twarz – Nananana…- zaczęła nucić ni stąd ni zowąd pod nosem, poruszając się na kanapie w rytmie płynącej z głośników muzyki – Nie bądź taki spięty, ej – zaśmiała się, szturchając go lekko w ramię. Miała wrażenie, że chłopak cały czas się nad czymś intensywnie zastanawia i nie zamierzała pozwolić mu dłużej się tym zadręczać. Cokolwiek to było, na pewno nie warto było się tym nadmiernie przejmować. Upiła łyk wina, obserwując jak chłopak wraca do stolika z pudełeczkiem w ręku. Nie spodziewała się prezentu i była mile zaskoczona, że pamiętał o niej podczas wyjazdu. Ona sama także wyjechała na jakiś czas do Włoch, ale przez swoje wieczne roztrzepanie i wrodzoną sklerozę nie pomyślała kompletnie o tym, aby przywieźć dla Jaimego coś z rodzinnego regionu.
    - Są naprawdę piękne, dziękuję – rozpromieniła się, zamykając go w niedźwiedzim uścisku – Pomożesz? – podała mu naszyjnik i odwróciła się do niego plecami, aby mógł zapiąć jej na szyi biżuterię – Powiedziałabym, że nie trzeba było, ale to wszystko tak idealnie trafia w mój gust, że nawet jeśli się wykosztowałeś to cóż, przykro mi, nie oddam – roześmiała się, wracając do poprzedniej pozycji i opróżniając kieliszek z winem. Widziała, że chłopak wciąż jest nieco spięty i miała nadzieję, że alkohol nieco bardziej go rozluźni. Chciała, aby to spotkanie było dla niego przyjemnością i miała nadzieję, że z czasem przestanie zastanawiać się nad każdym swoim ruchem. Cokolwiek by nie zrobił na pewno by go nie odtrąciła i nie musiał obawiać się jej dotyku.
    - Trupy? Twoja pasja czasem mnie przeraża, wiesz? – zaśmiała się, podnosząc się z miejsca i krążąc po salonie – Jak było na wyjeździe? Co robiłeś ciekawego? Masz dla mnie dużo zdjęć? – obróciła się kilka razy wokół własnej osi i opadła na kanapę, siadając mu przy tym na kolanach – Nigdy nie byłam na Bali, musisz pokazać mi wszystko na fotografiach, tym bardziej, że to część twojego życia – uśmiechnęła się i odrzucając do tyłu bujną burzę loków, oparła dłonie na jego ramionach i zaczęła je powoli oraz delikatnie masować.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  51. Wszystko było przed nimi, jeśli z kolei Jaime nie był nawykły do większych towarzyskich wydarzeń, to mogli zacząć nieco wolniej, od spotkań krótszych i nie tak zobowiązujących. Wspólny spacer przecież też dobrze rokował, prawda? Aż szkoda, że żadne z nich nie miało psa, z którym mogliby wyjść do parku, a przynajmniej Marshallowi nic nie było wiadomo na temat tego, czy Laura posiadała jakiegoś zwierzaka, ponieważ to jedynie w niej mógł pokładać nadzieję. I kiedy tak o tym rozmyślał, tknęło go, że skoro był wolontariuszem w schronisku, to przecież nic nie stało na przeszkodzie, by zorganizował spacer z tamtejszymi zwierzakami. Skorzystaliby nie tylko oni, ale też przede wszystkim psy, które potrzebowały ruchu i uwagi człowieka, by nie zmarnieć w schronisku, nawet jeśli opiekunowie starali się zapewnić im jak najlepsze warunki. Nic jednak nie mogło zastąpić kochającego domu, w którym czworonóg byłby oczkiem w głowie wszystkich domowników.
    Musiał później gdzieś zapisać sobie ten pomysł do realizacji, ponieważ w przeciwieństwie do przyjaciela, jego pamięć potrafiła być wyjątkowo ulotna, tymczasem jednak skupił się na obserwowaniu młodszego bruneta w celu wyłapania jego reakcji na tę dość niespodziewaną propozycję, która na dobrą sprawę zaskoczyła również samego Marshalla, bowiem ten nie spodziewał się, że podczas dzisiejszego spotkania poruszą temat wieczoru kawalerskiego.
    — A czy musimy robić wszystko według niepisanych zasad? — odpowiedział pytaniem na pytanie, z uśmiechem nachylając się ku Jaime’emu przez dzielący ich stolik. — Jestem pewien. Ale oczywiście nic na siłę, nie przymuszę cię do organizowania, jeśli nie będziesz miał ochoty. Właściwie sam nie wiem, czy podjąłbym się takiego zadania… — przyznał szczerze, krzywiąc się przy tym nieznacznie. — Aczkolwiek na pewno dogodzić łatwiej grupce facetów, niż kobiet — zauważył już z rozbawieniem, nawiązując do tego, że organizowanie wieczoru panieńskiego potrafiło być prawdziwą katorgą. Jego siostrze raz przypadła rola organizatorki i był to dla niej prawdziwy koszmar, ponieważ każda z zaproszonych panien kręciła nosem na kolejne pomysły dotyczące atrakcji. Z nerwów Ivana rwała włosy z głowy i nauczona doświadczeniem, cóż… Sama zorganizowała swój własny wieczór panieński, planując go od A do Z dokładnie tak, jak chciała.
    — Zniknął z powodu śmierci Jimmy’ego? — spytał bez ogródek, a że nigdy wcześniej nie słyszał o tym wujku, to wcale nie uważał, że mieli ciekawsze tematy, wręcz przeciwnie; tek okazał się dla niego wyjątkowo interesujący. — Nie wspominałeś o nim wcześniej — zauważył, bawiąc się słomką wetkniętą w jego szklankę z colą. — Ale skoro wcześniej był ci bliski, to dobrze, że wrócił. Dobrze jest mieć wokół siebie więcej osób, na których można polegać. Długo byliście na Bali? — dopytywał, nienachalnie jednak, tak by Jaime czuł, że nie musi odpowiadać, jeśli akurat nie miał na to ochoty. Sięgnął też po kawałek pizzy i wgryzł się w niego, jakby sugerując przyjacielowi, że na ten moment były to wszystkie pytania, które zamierzał zadać, nie chcąc go nimi bombardować.
    — Ja też się cieszę — zgodził się, przełknąwszy, jednak tym razem to on się nie uśmiechnął i jedynie uniósł wzrok na dziewiętnastolatka. — Jeszcze kilka miesięcy temu było to dla mnie nie do pomyślenia, ale… Nie mogliśmy utknąć w miejscu, to by nas zniszczyło. I jakkolwiek to wciąż boli, jakkolwiek nigdy się z tym nie pogodzę, to… Świat na nas nie zaczeka i nie musi tego wszystkiego oglądać — podsumował z bladym uśmiechem. Swoją żałobę, żal, smutek i złość nosił głęboko w sercu, będąc w stanie je tam pomieścić, podczas gdy wcześniej te wszystkie uczucia się z niego wylewały, szukając ujścia. Teraz Jerome wiedział, jak nad nimi panować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Być może powinniśmy. Skończyliśmy doprowadzać do porządku nasz dom, więc w razie czego mamy gdzie się podziać. Ale też to Nowy Jork jest naszym miejscem — stwierdził, powoli kiwając głową i uśmiechnął się do siebie. — To w tym mieście wszystko… Może nie się zaczęło, ale nabrało tempa. To też nasz dom — zauważył z zadowoleniem, dojadając pizzę.

      [A dziękuję, trochę się go naszukałam ^^]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  52. Nawet jeśli miało nie udać im się znaleźć dogodnego terminu dla całej czwórki, to pomysł z wyprowadzaniem psów ze schroniska spokojnie mogli zrealizować w dwójkę i Jerome śmiał podejrzewać, że ani Laura, ani tym bardziej Jen nie będą miały nic przeciwko, nie obrażą się również, że zostaną pominięte. W końcu chyba obydwie doskonale wiedziały, że ci dwaj panowie się przyjaźnili, bo też połączyła ich dość szczególna więź i raczej nikt nikomu nie powinien mieć za złe, że chcieli razem spędzać czas, tak po prostu czując się dobrze w swoim towarzystwie. Musieli jeszcze koniecznie pomyśleć o wspólnym hobby i pretekst do wyjść mieli gotowy.
    — Przejmujesz się pierdołami! — skomentował z rozbawieniem. — Dla mnie na pewno żadnego znaczenia to nie ma. To znaczy, ma, ale nie jeśli chodzi o jakieś niepisane ślubne zasady, które ktoś ustalał dawno temu i nie wiadomo z jakich pobudek. Rzadko kiedy interesuje mnie, co wypada, a co nie, więc sam sobie wybiorę organizatora wieczoru kawalerskiego oraz trzymacza obrączek, o! — postanowił z nagłą determinacją, lecz wciąż również wesołością. Sam nie znał się na tym wszystkim, a znając siebie i Jen, nie podejrzewał, że ślub na Barbadosie zorganizują w taki sposób, by przypodobać się absolutnie wszystkim. Sam był zdania, że ślub był dniem w stu procentach należącym do państwa młodych i powinni zorganizować go tak, jak im się marzyło, nie patrząc przy tym na widzimisię gości i nie przejmować się tym, co ludzie powiedzą. Podobne zdanie miał co do wieczoru kawalerskiego. Może i powinien organizować go świadek, ale co z tego? Poza tym, lepiej niech Jaime uważa – decyzji co do świadka na barbadoskim ślubie Jerome jeszcze nie podjął, więc wszystko było możliwe i kto wie, może jeszcze okażę się, że tym wieczorem kawalerskim Marshall wykrakał przyjacielowi również zostanie świadkiem?
    W jednym natomiast zdecydowanie się z nim zgadzał – Kac Vegas należało traktować jako organizacyjny antyporadnik, choć z drugiej strony wyspiarz nie miałby nic przeciwko wyjazdowi do Las Vegas. Niekoniecznie natomiast zależało mu na tym, by jego znajomych spotkało dokładnie to samo, co bohaterów wspomnianego filmu.
    — Proszę, rozochociłeś się — zauważył z zadowoleniem i rozbawieniem, mrugnąwszy porozumiewawczo do Morettiego. — W takim razie musimy ustalić datę ślubu i pozostaje mi tylko czekać.
    Ich relacja od samego początku była specyficzna, można nawet powiedzieć, że dość burzliwa i intensywna. Prawdopodobnie to dlatego Jerome nie bał się zadawać Jaime’emu trudnych pytań, a takim bez wątpienia było to o wujka. Mógł udawać, że nie wyłapał słów przyjaciela świadczących o tym, że ten wyjazd na Bali był istotny, mógł też spróbować zamieść to pod dywan, lecz dwudziestodziewięciolatek taki nie był. Nie unikał trudnych tematów. Może niekiedy, gdy potrzebował nieco czasu na przetrawienie danej sprawy, nim poczuł się gotowy na rozmowę, pozwalając sobie na odsunięcie jej w czasie. Teraz z kolei złapał Jaime’ego za język i pociągnął lekko, nie bojąc się, że poruszy jakaś wrażliwą strunę i zburzy kruchą nić zaufania, jaką się darzyli, bowiem… Ta nić wcale nie była krucha, wręcz przeciwnie.
    — Gdyby nie to, to on wtedy by się wami zajmował? — spytał cicho, chyba rozumiejąc, co Jaime ma na myśli. Może i pizzeria nie była najlepszym miejscem na tego typu rozmowy, lecz lokal nie był wyjątkowo zatłoczony, a siedzący nieopodal goście zajęci byli sobą i nikt ich nie podsłuchiwał. Mimo tego, zgodnie z prośbą bruneta, Jerome nie zamierzał drążyć tematu, bynajmniej jednak nie ze względu na to, iż uważał, że był to jego dzień i to na nim powinni się skupić. Takie rozumowanie było dla niego wyjątkowo śmieszne i Barbadosyjczyk był ostatnią osobą, która mogłaby zachowywać się czy też myśleć w ten sposób.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Spoko, weźmiemy moją nową grę i możemy lecieć tam choćby nawet jutro — zaśmiał się i jeśli dobrze by się nad tym zastanowić, to chyba nawet nie żartował. To dałoby się zorganizować, ale… W Nowym Jorku trzymały go pewne obowiązki i jeśli faktycznie to właśnie w tym mieście chciał się ustatkować, to nie mógł pozwolić sobie na podobną swobodę. Nie w środku tygodnia, ponieważ co innego, jeśli mowa o weekendach!
      — Byłem parę dni temu na rozmowie o pracę — pochwalił się, jednocześnie dojadając ostatni kawałek pizzy. Czuł się już na tyle pełny, że zostawił obgryziony brzeg ciasta, czego zazwyczaj nie robił. — Chcę wrócić do budowlanki. Jednak bycie sekretareczką w salonie fryzjerskim, to na dłuższą metę nie dla mnie — zaśmiał się, sięgając po colę.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  53. Marshall nie uważał swojego przyjaciela za nieśmiałego, a na pewno nie odebrał go w taki sposób tamtego pamiętnego dnia, kiedy się poznali, jakoś nie potrafiąc połączyć nieśmiałości z chęcią wyjścia na gzyms Empire State Building, choć jedno bez wątpienia nie wykluczało drugiego. Poza tym wtedy, mając przed oczami chłopaka nie bojącego się zaryzykować własnego życia dla dawki adrenaliny, nie wiedział jeszcze, co kryło się za tą misternie skonstruowaną fasadą. Teraz, wspominając tamtą chwilę, odnosił wrażenie, jakby miał do czynienia z dwiema różnymi osobami. Poznając Jaime’ego, po ich pierwszym niecodziennym spotkaniu wyobrażał go sobie jako butnego, nieznającego strachu nastolatka, którym mogła kierować wyłącznie głupota. Już wtedy jednakże podejrzewał, a może lepiej byłoby powiedzieć – miał nadzieję, że nie chodziło wyłącznie o to i nie zawiódł się, stopniowo odkrywając naturę Morettiego oraz to, co nim powodowało.
    Zadziwiające, jak długą drogę już razem przeszli, prawda? Jerome, błądząc pośród własnych myśli, aż pokręcił głową z niedowierzaniem i uśmiechnął się do siedzącego naprzeciwko dziewiętnastolatka. Jaime mógł myśleć, że to z powodu tematu, o którym rozmawiali, ale nie. Wyspiarz po prostu cieszył się, że miał go obok siebie; że ich ścieżki postanowiły się skrzyżować i połączyć, oraz że chłopak chyba już nie przejawiał chęci do podejmowania się równie ryzykownych posunięć, co tamto, które tak wpłynęło na ich wspólne losy.
    — Na pewno w Nowym Jorku — odparł, nie zdradzając się ze swoimi przemyśleniami i powracając do tematu wieczoru kawalerskiego. — Będę chciał ściągnąć tutaj chłopaków z Barbadosu i pokazać im chociaż kawałek miasta, do którego się przeniosłem. Dla nich to na pewno będzie świetna atrakcja i cóż, oni też będą musieli odpowiednio wcześniej poznać termin, by zdążyć wyrobić wizy. To będzie ich jedyna okazja do zobaczenia Nowego Jorku, a pozostali jeszcze zdążą nacieszyć się Barbadosem na ślubie — wyjaśnił, a jego plan był dość prosty i logiczny, zakładający najlepsze możliwe rozwiązanie, tak żeby możliwie wszyscy byli zadowoleni.
    Pokiwał głową, kiedy Jaime krótko opowiedział mu o najważniejszym aspekcie wyjazdu na Bali i zamilkł przez chwilę, szukając odpowiednich słów.
    — Dziwne… — powtórzył za nim powoli, znowu zaczynając bawić się słomką, która była wetknięta w jego napój. — Czy dziwne dlatego, że jest ci inaczej ze świadomością, że ktoś czuje to samo, co ty? — zapytał, początkowo chcąc ująć to jeszcze inaczej, lecz uznał, że tamte słowa byłby nieodpowiednie i to dlatego zaczął nieco ostrożniej, w bardziej wyważony sposób, nie formułując od razu pochopnych wniosków, lecz właśnie najpierw pytając. I cieszył się, że po tak długim czasie Jaime oraz jego wujek znaleźli wspólny język. Uważał bowiem, że Moretti potrzebował kogoś takiego w swoim życiu; kogoś, kto również znał Jimmy’ego i w podobny sposób doświadczył jego straty. Jerome w końcu mógł posiłkować się jedynie tym, co Jaime mu opowiedział i opierać się na własnych doświadczeniach, co prawda podobnych do tych, które posiadał dziewiętnastolatek, ale jednak różnych.
    — Wiesz, obawiam się, że moglibyśmy z niego nie wrócić, a przynajmniej ja mógłbym nie wrócić — skomentował ze śmiechem, jednocześnie gładząc się po pełnym pizzy, zaokrąglonym brzuchu. Objadł się pod przysłowiowy korek i nawet z trudem popijał gazowaną coca-colę, ledwo znajdując na nią resztki miejsca w żołądku. — Urząd Imigracyjny mógłby chyba nabrać podejrzeń co do tak częstych wyjazdów i zapytać, na cholerę mi ta zielona karta, skoro i tak nie siedzę w Stanach — zaśmiał się, kręcąc głową i ostatecznie odsunął na bok także opróżnioną w dwóch trzecich szklankę, uznając, że na ten moment jego żołądek ma dość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tak, wszystko legalnie i w porządku. Normalna firma, normalna rozmowa o pracę, a nie takie dogadywanie się na gębę, jak to było z Parkerem. Poszło mi… chyba dobrze? Nie mnie to oceniać — podsumował z uśmiechem i lekkim wzruszeniem ramion. Pewnie byłby bardziej zmartwiony, gdyby nie posiadał teraz pracy, jednakże mając zapewnione stałe źródło dochodów, mógł spokojnie szukać czegoś nowego i jednocześnie nie martwić się o jutro. — Teraz czekam na telefon. Było więcej kandydatów, niż wolnych wakatów, więc pewnie potrzebują trochę czasu na zastanowienie się, kogo ostatecznie zatrudnić.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  54. Jerome nie wiedział, co wyniknie z ich znajomości i jeśli miałby być całkowicie szczery, to na samym początku, kiedy dopiero się poznawali, bał się, że pewnego dnia Jaime ponownie zdecyduje się chociażby na spacer po gzymsie Empire State Building i tym razem nie będzie miał kto odciągnąć go od rozkręconego okna. Czy miałby wyrzuty sumienia, gdyby coś takiego się wydarzyło? Najprawdopodobniej tak. Na całe szczęście nie musiał zastanawiać się nad niczym podobnym, gdyż strach zdążył go opuścić. Wiedział już, że Jaime zyskał co najmniej kilka dobrych powodów, by nie decydować się na podobne zachowania i przez to był spokojniejszy. Nie martwił się już o przyjaciela, nie tak bardzo i teraz zależało mu na tym, by dziewiętnastolatek stawiał coraz pewniejsze kroki w życiu, które dopiero zaczęło się na niego otwierać. Mogły to był całkiem małe kroczki, mogły one nawet czasem prowadzić w tył, zamiast w przód, najważniejszym jednakże było, by nie tkwić w miejscu.
    Zaangażowanie Jaime’ego w organizację wieczoru kawalerskiego mogło być właśnie jednym z tych kroków. Tym bardziej że młodszy brunet, mimo iż początkowo wyglądał na spłoszonego, teraz chyba sam przekonał się do tego pomysłu, podsuwając Marshallowi własne propozycje, przez co ten uśmiechnął się z zadowoleniem.
    — Mogą być też inne miasta — zgodził się, dodatkowo twierdząco skinąwszy głową, w następnej chwili zaś jego spojrzenie stało się nieco mętne. Nie zamierzał zapraszać do Nowego Jorku całej zgrai swoich znajomych, właściwie jego barbadoska paczka była niewielka; składała się z dwóch najbliższych kumpli i Sonei, która była ich żeńską rodzynką w tym męskim gronie. Trzymali się razem od podstawówki i tak, dziewczynę też zamierzał ściągnąć do Nowego Jorku, by pokazać jej miasto, lecz jakkolwiek bardzo by chciał, chyba nie mógł jej zaprosić na sam wieczór kawalerski, tym samym narażając przyjaciółkę jeszcze z dzieciństwa na żarty i żarciki. Chociaż skoro pieprzył już kilka zasad związanych z organizacją takiego wieczoru, to dlaczego nie miałby zaprosić również jej?
    Uśmiechnął się pod nosem do własnych myśli i otrząsnął, zaraz skupiając się na tym, co Jaime miał mu do powiedzenia.
    — Nie wiem, czy do końca rozumiem — odparł szczerze — ale może to nie tyle dziwne, co miłe? Wiedzieć, że ktoś czuje to samo, co ty? — podsunął, przyglądając mu się badawczo, acz również z lekkim uśmiechem. — Shay na pewno rozumie to wszystko lepiej, niż ja. Przede wszystkim, znał Jimmy’ego. Cieszę się, że zaczęliście znowu rozmawiać — przyznał zgodnie z prawdą, powoli, jakby z aprobatą kiwnąwszy głową.
    — Musi minąć trochę czasu — potwierdził, kiedy przeszli do rozmowy na temat wyjazdu. — Nie darowałbym sobie, gdybym z powodu mojego widzimisię miał jakieś problemy. Na szczęście Miami leży w Stanach, z wypadem tam nie będę miał problemu. Chyba, że będziesz chciał wyrwać się na weekend z Laurą — zaznaczył, jakby czytając w myślach nastolatka, czego oczywiście nie potrafił, ale zważywszy na ich wcześniejszą rozmowę, przyszło mu to do głowy. — Wtedy nie będę robił za waszą przyzwoitkę! — zaśmiał się i gdyby nie dzielił ich stolik, to pewnie jeszcze sprzedałby przyjacielowi zaczepnego kuksańca w bok.
    Zdziwił się nieznacznie, kiedy Jaime opowiedział o tym, w jakim kierunku jego ojciec zdecydował się rozwinąć swój biznes i zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
    — Poczekajmy jeszcze, jaki będzie wynik tej rozmowy. Mam dobre przeczucia. A firma nazywa się Fibre — sprecyzował mimo wszystko i zaśmiał się krótko, bo coś przyszło mu do głowy. — Gdybyś jednak wyczytał, że to nie najlepsza firma, to może mnie nie informuj. Dość mam rozczarowań, jeśli chodzi o pracę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście żartował i byłby wdzięczny za informację, gdyby Jaime zorientował się, że coś jest nie tak, ale byłoby to dla niego jak przełknięcie gorzkiej pigułki. Naprawdę zależało mu na tym, żeby wreszcie znaleźć coś odpowiedniego w wyuczonym, szlifowanym latami zawodzie i gdyby nagle miało okazać się, że każda firma budowlana jest nieuczciwa, to raczej nie byłby zadowolony.
      — To co, zbieramy się pomału? — zagadnął, widząc, że już żaden z nich nie je i właściwie nie było czego jeść, kiedy na talerzach zostały same ogryzione brzegi ciasta.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  55. Najlepsze znajomości to były te niespodziewane. Nawet jeśli za pierwszym razem, gdy się spotkali Carlie miała ochotę zadzwonić na policję przy spotkaniu chłopaka, to cieszyła się, że jednak doszli do porozumienia. Na pewno ciężko byłoby zapomnieć taki początek znajomości, ale rudowłosa nawet nie chciała o tym zapominać. Nie można było powiedzieć, że znają się ze sobą jak łyse konie, bo to byłoby kłamstwo, ale czuła się w jego towarzystwie naprawdę swobodnie i dobrze, a to wiele świadczyło. Niby nie powinno się ufać ludziom tak od razu, ale tak naprawdę nie zamierzała i nie chciała myśleć, że coś mogłoby się stać, w ten sposób nigdy nie zdobyłaby żadnych przyjaciół, gdyby każdego uważała za potencjalne zagrożenie. Tymczasem oboje objadali się słodyczami i oglądali bajki Disneya. Powodzenia ze złapaniem jej, po tych wszystkich słodkościach, które w siebie wcisnęli. Nawet jej samej byłoby ciężko uciekać.
    ― Widzisz, mówiłam, że ci się spodoba ― odpowiedziała z zadowoleniem. To była naprawdę fajna bajka, którą warto było obejrzeć. Była pewna, że znajdą się milion razy lepsze produkcje od tej, ale Carlie miała do niej szczególną słabość. Była to inna bajka od tych, które zostały wyprodukowane, ale również była warta obejrzenia. Była pewna, że jeszcze tak za tydzień albo dwa znów ją włączy do snu albo jak będzie w trakcie robienia czegoś. Nie potrafiła, a raczej ciężko jej było zasypiać bez czegoś grającego w tle. Zwykle była to muzyka, ale czasem wybierała filmy bądź bajki, które już znała, aby tylko słuchać i paść w trakcie, a jeszcze innym razem decydowała się na różnego rodzaju podcasty i w towarzystwie głosów zasypiała.
    ― Okej, to mi się pomieszało. Byłam pewna, że to jest ten sam film, a jedynie dwa różne tytułu… nie ważne ― mruknęła. Zaśmiała się pod nosem z własnego zakręcenia, ale w końcu czasami się zdarzało, prawda? Planeta Skarbów za to również naprawdę się jej podobała i z kolei teraz to ona dopisała sobie film do listy, aby jeszcze raz go obejrzeć. Teraz co prawda i tak była skupiona, ale zupełnie inaczej oglądało się bajki samemu, a jeszcze inaczej w towarzystwie kogoś. Z Jaimem mogła po seansie chociaż przedyskutować całość, a sama mogła co najwyżej zrobić miliard przemyśleń w głowie.
    ― Nie ma sprawy, ja trochę nuciłam podczas „Drogi do El Dorado”, więc jak najbardziej rozumiem ― zapewniła z uśmiechem. Sama za to na kolanach miała Leię, a obok ułożył się Benny, który jako pierwszy przysnął i nie wyglądało na to, aby psiak zamierzał się ruszyć. Rozejrzała się jeszcze odruchowo za Babe i uśmiechnęła szerzej widząc, że ta oczywiście jest u chłopaka. ― Naprawdę cię polubiła. Nie, żeby było w tym coś dziwnego, bo to miła świnka, ale… po prostu jestem zaskoczona, jak bardzo do ciebie lgnie. Mam tylko nadzieję, że nie będę musiała się o nią robić zazdrosna ― zażartowała.

    Carlie
    [Jak tu ładnie. :D:D]

    OdpowiedzUsuń
  56. Noah roześmiał się.
    - Ty! To może jest sposób. Poszukaj jakiś podcastów o usypianiu. Albo czegoś bardzo nudnego. I puszczaj sobie przed snem. Może twój umysł stwierdzi "dość tych głupot, idę spać"? - zażartował. - Brzmi bezpieczniej od padania z wykończenia  - dodał. Woolf w tym drugim miał trochę doświadczenia. Wiedział, jak to jest, gdy nie prześpi się jednej lub dwóch nocy, ciągle pozostaje w ruchu i ciągle na pełnym skupienia (pełnym na tyle, na ile pozwala wymęczony umysł). Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że takie padanie w nieświadomość wcale nie jest przyjemne. Po czym takim człowiek budzi się albo jeszcze bardziej nieprzytomny, albo tak, jakby próbował pochwycić powietrze po zbyt długim zanurzeniu pod wodą. Pięćdziesiąt procent szans. Warto ryzykować?
    Woolf na pewno nie miał do Jaime'ego pretensji o śmiech. Sam uważał, że część dawnych zachowań była nie tylko niebezpieczna, ale wprost głupia. Choć nie da się zaprzeczyć, że dilowanie może być szybkim sposobem na zarobek, o ile zamierza się po tygodniu czy dwóch zniknąć z danego miasta na zawsze. Powrót mógłby okazać się samobójstwem. Szczególnie, gdy pozostawiało się jakieś niespłacone długi, a Noah nie miał oporów, żeby kilkukrotnie zniknąć bez zapłaty... Przecież okradanie takich drani nie było do końca złe, prawda?
    - Naprawdę staram się być grzecznym... tylko słabo mi to wychodzi. Siostra twierdzi, że mamy to w genach. Kłopoty - wyjaśnił z pewnym rozbawieniem.
    Kiedy chłopak poparł decyzję Noah, ten parsknął cicho.
    - Boję się, że mógłbym zainteresować policję lub dziennikarzy i szybko ukradliby mi temat. Ludzie potrafią być prawdziwymi gnidami. Dlatego zwykle publikuję odcinki po zamknięciu tematu... - przyznał, zdradzając tym samym, że nie warto wierzyć w chronologię jego publikacji. Rzeczywistość często bywała zupełnie inna.

    [Widzę, że Black dobrała Ci się do karty! Ślicznie :D]

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  57. Już otwierał usta, żeby odpowiedzieć przyjacielowi, lecz zamknął je pospiesznie, lekko przechylając głowę w bok i zaciskając wargi w cienką linię. Wydał przy tym policzki i nieznacznie wybałuszył oczy, przez co mógł wyglądać dość zabawnie, lecz właśnie uświadomił sobie coś istotnego i w ten sposób okazał konsternację, niedługo potem ze świstem wypuszczając wstrzymywane w płucach powietrze, przez co też wyraz jego twarzy stał się bardziej neutralny.
    — Nie, klub ze striptizem odpada — stwierdził, w ogóle nie zastanawiając się nad odpowiedzą, ponieważ od początku miał na ten temat wyrobione zdanie i zamierzał się go trzymać. — Wolałbym jakąś ciekawszą atrakcję. Nie wiem, paintball? Gokarty? Coś w tym stylu. Wiesz, wieczór kawalerski to dla mnie słaby pretekst, żeby iść do klubu ze striptizem, kiedy można to zrobić właściwie każdego innego wieczora — przyznał, wzruszając ramionami. — I jeszcze jedna istotna kwestia. Pytałeś o te najmłodsze osoby, no właśnie… — mruknął, marszcząc ciemne brwi. — Bliźniacy to gówniarze, mają siedemnaście lat — wyjaśnił ze znaczącym uśmieszkiem, słowa gównierze używając tutaj jako pieszczotliwego określenia wobec swoich braci. — Ale nie póki co, nie zaprzątaj sobie tym głowy. Zastanowię się, jak to zorganizować, tak żeby wszyscy byli zadowoleni i kogo w ogóle zaprosić… I będę dawał ci znać. Poza tym, najpierw musimy ustalić z Jen datę ślubu, a średnio nam się spieszy — roześmiał się, kręcąc głową. Niegdyś wydawało im się, że uda im się to wszystko zorganizować szybciej, ale życie jak zwykle zweryfikowało ich plany i chyba zdążali się już nauczyć, że nie było większego sensu w zbytnim przywiązywaniu się do terminów. Jeśli coś miało się wydarzyć, to prędzej czy później po prostu się działo.
    Parsknął nieco głośniejszym śmiechem, kiedy Jaime powrócił do tematu wujka.
    — Przepraszam, ale z waszej dwójki chyba ja jedyny domyślam się, o co może wam chodzić — zauważył rozbawiony, nie dodał jednakże niczego więcej. Nie wiedział bowiem, jak w proste słowa ubrać to, co siedziało mu w głowie i uznał, że nie będzie próbował, swoje przemyślenia zostawiając dla siebie. Podobnie miały się sprawy między wyspiarzem, a jego ojcem, z tą różnicą, że oni obydwaj byli na kutrze, kiedy Nahuela pochłonął ocean. Obydwaj się obwiniali, obydwaj jednak najprawdopodobniej z różnych powodów, a to dlatego, że ani jeden, ani drugi nie mogli zapobiec tej tragedii. Tak jak w przypadku Jaime’ego i Shay’a, pozostała im tylko gdybanie, które niestety już niczego nie mogło zmienić.
    Marhall należał do tych, którzy czasem woleli nie wiedzieć. W szkole po sprawdzianach nie zaglądał do zeszytów, by sprawdzić, czy udzielił poprawnych odpowiedzi i tak samo w życiu, momentami celowo uciekał od niektórych informacji, tak by uniknąć niepotrzebnych spekulacji i przyjąć to, co los miał mu do zaoferowania. Co być może było głupotą, zważywszy na to, że chodziło o poszukiwanie pracy i że już raz został oszukany, lecz Jerome naprawdę nie miał potrzeby, by przetrząsać Internet w poszukiwaniu informacji o Fibre.
    — W takim razie umówmy się tak. Poczekam, czy do mnie oddzwonią, a jeśli oddzwonią, to jakie mają wieści. I wtedy, jeśli będą chcieli mnie zatrudnić, nim udzielę ostatecznej odpowiedzi, wszystko mi opowiesz. — Mrugnął do niego porozumiewawczo, a że akurat przechodziła obok nich kelnerka, która zajmowała się ich stolikiem, to poprosił o rachunek. — Z praktykami ci nie pomogę. Chyba że patroszenie ryb jakoś się nada — parsknął, nawiązując do zajęcia swojego ojca.
    Niedługo potem kelnerka wróciła z rachunkiem i Jerome zapłacił, zostawiając przy wsadzonym w małą okładkę paragonie również napiwek. Niekoniecznie jednak miał ochotę na ruszanie się z miejsca; był tak przyjemnie najedzony, że najchętniej zostałby tutaj i uciął sobie drzemkę. Robiło się jednakże już późno i przez to ostatecznie ciężko podniósł się ze swojego miejsca, narzucając na ramiona kurtkę.

    [Sugeruję, że może można powoli przeskoczyć, na przykład do pierwszej wyprawy na ściankę? ^^]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  58. Sposób, w jaki się zapoznali świetnie nadawał się na początek filmu o dwójce przyjaciół, którzy ciągle pakują się w różne, dziwne sytuacje. A może taki już istniał? Z pewnością coś podobnego, ale czy konkretnie z zapoznaniem się na torach? Bardzo w to wątpiła. Chyba, że był to film, który nie zyskał za dobrych ocen i wszyscy po prostu o nim zapomnieli, a wyszukanie informacji o nim było równie trudne. Sama nie miała zbyt wielu znajomych, tak na dobrą sprawę. Wolała mieć przy sobie osoby, którym naprawdę mogła zaufać. Nie z każdym od razu chciała się spoufalać, każdego zapraszać do siebie. Jaime był po prostu inny, przy nim czuła się bardzo dobrze i cieszyła się, że wtedy trafiła na te tory. Teraz miała kompana do oglądania wspólnie bajek, do poznawania nowych. Planety Skarbów nie oglądała wcale, stąd pomyłka. Tę sprawę jednak wyjaśnili sobie już wcześniej. I naprawdę, gdyby nie Jaime to byłaby pewna przez cały czas, że to dwa tytułu do jednej bajki! Powinna chyba zrobić listę wszystkich bajek Disneya i Pixara, a później je oglądać w jakiejś wymyślonej przez siebie kolejności, która będzie zrozumiała tylko i wyłącznie dla niej.
    Carlie zupełnie nie przeszkadzało to śpiewanie. Sama uwielbiała to robić podczas oglądania bajek. Zwłaszcza śpiewała te piosenki, które bardzo dobrze znała i lubiła, a tych tak naprawdę było… po prostu wiele. Miała nawet specjalną playlistę na Spotify, na którą dodawała same piosenki z bajek i włączała, gdy nachodziła ją ochota na pośpiewanie. I polecała to naprawdę każdemu, kto był fanem Disneya.
    ― Możliwe. Zwierzęta chyba wyczuwają pewne rzeczy ― odpowiedziała. Pojęcia nie miała, jak to wszystko ze zwierzętami działa, ale niektóre naprawdę potrafiły lgnąć do ludzi, które uważały za dobre i im ufały. Najwyraźniej Babe ufała w ten sposób chłopakowi i po prostu chciała z nim spędzić czas. To dobrze świadczyło, zarówno o niej, jak i o nim. ― Hm, oglądałeś już żywą wersję „Króla Lwa”? ― spytała. Nie była pewna, czy już się chłopaka o to pytała wcześniej. Miała czasami naprawdę krótką pamięć, a skoro mieli za sobą już dwa filmy animowane, mogli zmienić teraz taktykę i wybrać film animowany, który został przerobiony na „żywą” wersję. Lubiła niektóre przeróbki bajek, choć do „Króla Lwa” bardzo długo była sceptycznie nastawiona. W końcu był ważną dla niej bajką i nie chciała, aby ją zniszczyli, ale koniec końców okazało się, że jest po prostu świetna.
    ― Jeśli damy radę się po nich ruszać, to możemy się na jakąś wybrać ― powiedziała. Na pewno nie zamierzała wylecieć teraz z tekstem „czyli co, uważasz, że jestem gruba” czy oburzać się za taką propozycję. Na siłowni również można było całkiem dobrze się bawić, a Carlie nawet lubiła wysiłek fizyczny. Nikt im też nie kazał wyciskać siódmych potów na siłowni. Sama lubiła korzystać z bieżni, przebiec kilka kilometrów i od razu człowiekowi byłoby lepiej. ― Ale to wcale nie jest głupi pomysł. Może się nie roztyjemy… za bardzo, jak pójdziemy na siłownię. W której części miasta mieszkasz? To mogę się za czymś rozejrzeć. Chyba, że już coś masz na oku?

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  59. Różnica wieku dla Hope jest akurat najmniej istotna, więc jak najbardziej jesteśmy chętne na wątek! Co prawda również nie mam na tę chwilę pomysłu, ale może stara, dobra burza mózgów by coś zaradziła? Napisz do mnie na na hg lub maila :)
    myszojelen98765@gmail.com

    Hope

    OdpowiedzUsuń
  60. Miał wrażenie, że odkąd wrócił z Barbadosu, czas uciekał mu przez palce. Nie żeby wcześniej nie pędził jak szalony, lecz teraz zdawał się osiągnąć prędkość światła. Nie tyle nawet kolejne dni, co całe tygodnie przemijały w mgnieniu oka, podczas gdy w życiu wyspiarza na dobrą sprawę wcale nie działo się wiele. Jedynym wydarzeniem, znaczącym i wartym uwagi, była zmiana pracy, o której on i Jaime wcześniej jedynie rozmawiali. Okazało się, że na rozmowie o pracę, o której Jerome zdążył opowiedzieć przyjacielowi, wypadł całkiem przyzwoicie i niedługo potem został zatrudniony w firmie budowlanej Fibre, ostatecznie rozstając się z salonem fryzjerskim Małeckich. Co istotniejsze i przy tym zabawniejsze, okazało się, że jego były szef oraz nowy szef byli kuzynami, przez co załatwienie wszelkich formalności przebiegło wyjątkowo sprawnie i w większości bez udziału Marshalla, który nie musiał biegać z dokumentami z jednego miejsca do drugiego.
    Tym sposobem robił to, co lubił i w czym czuł się jak ryba w wodzie. Również jego dochody uległy pewnej poprawie, może nie ze względu na samą stawkę (która jak na początek i tak była więcej niż zadowalająca), ale liczbę przepracowanych godzin. Praca na budowie rządziła się swoimi prawami – nie można było przecież przerwać w połowie wylewania fundamentów, ponieważ kończyła się szychta, prawda?
    Jednocześnie Jerome miał stały kontakt z Jaime’em i mimo że się nie widzieli, to za pomocą postępu technologii i wszelakich komunikatorów kontaktowali się ze sobą na bieżąco, szukając dla siebie jakiegoś wspólnego zajęcia. Zgodnie uznali, że przydałoby się coś, co pozwoliłoby im spalić te wszystkie kalorie pochłaniane podczas wspólnych wyjść, ponieważ wypady na dobre jedzenie zdążyły stać się już ich małą tradycją. A że na naukę skoków ze spadochronem było jakoś tak za wcześnie, to zdecydowali się na coś mniej ekstremalnego i szybko doszli do wniosku, że skoro żaden z nich wcześniej nie próbował swoich sił na ściance wspinaczkowej, to warto było razem spróbować, prawda?
    — Na swój własny, POKRACZNY sposób! — poprawił go ze śmiechem, zatrzaskując za sobą drzwi po stronie pasażera, tak by mogli ruszyć do celu. — Jen poprosiła, by jeszcze raz podziękować ci za prezenty — odezwał się, kiedy wyjechali spod jego bloku i dostali się na główną ulicę. — Magnesy zdobią lodówkę, a co do masek, Jennifer zdecydowała, że znajdzie dla nich miejsce w domu na Barbadosie. Także będziemy mieli coś od ciebie i tu, i tam. — Mrugnął do niego porozumiewawczo, zaraz powracając do pobieżnej obserwacji drogi. Bębniąc palcami w udo, zaczął też nucić piosenkę lecącą w radiu, przestał jednakże, kiedy o czymś sobie przypomniał i obrócił głowę w stronę kierującego bruneta, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
    — Niedługo kończy mi się okres próbny w Fibre. Najprawdopodobniej przedłużą mi umowę — pochwalił się. — A jak sesja? Zdasz wszystko jeszcze przed praktykami?
    Dzięki wymienianym wiadomościom, był względnie na bieżąco z tym, co działo się u Jaime’ego, ale zawsze dobrze było usłyszeć z ust danej osoby, co też u niej słychać. A na żywo mógł mu nieco bardziej podokuczać, niż w suchej wiadomości i oby Jaime przyzwyczaił się już do tych przytyków ze strony Marshalla, bo właśnie w ten sposób prawie trzydziestoletni mężczyzna często okazywał sympatię.
    Po kilkunastu minutach przedzierania się przez miasto dotarli na miejsce, parkując przed klubem sportowym, którego oferta wychodziła znacznie ponad ścianki wspinaczkowe. Można było tu pograć w squash’a czy przyjść na zajęcia grupowe z wykorzystaniem różnorakiego sprzętu. O ile Jerome się nie mylił, na najniższym piętrze znajdowała się nawet kręgielnia, lecz właśnie to miejsce wydało im się odpowiednie do rozpoczęcia przygody ze wspinaniem. Gdyby miało im się nie spodobać, zawsze będą mogli poszukać czegoś bardziej odpowiedniego, a tymczasem Jerome, poprawiając przerzuconą przez ramię sportową torbę z ubraniami na zmianę, które nie ograniczały swobody ruchów, ruszył w stronę wejścia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Kilka pierwszych treningów chyba spędzę na rozciąganiu — mruknął z lekkim rozbawieniem, bo też wiedza na temat ścianek wspinaczkowych podpowiadała mu, że czasem trzeba było nieźle się nagimnastykować, żeby wspiąć się wyżej i sięgnąć kolejnych punktów podparcia.

      [A dziękuję bardzo :D I jednocześnie przepraszam za zwłokę, życie mnie trochę pochłonęło, ale mam nadzieję, że od przyszłego tygodnia już się lepiej zorganizuję ^^]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  61. [Cześć i czołem i dziękuję serdecznie za powitanie! Nie mogę nie zacząć tego komentarza od zauważenia, jak dużo się tutaj dzieje pod względem wizualnym, bo to zdecydowanie rzuca się w oczy jako pierwsze; niecodziennie i ciekawie. Oczywiście życzę panu Moretti wytrwałości w postępowaniu odpowiedzialnie i rozsądnie, ale czy sama zaufałabym temu "niewinnemu" spojrzeniu ze zdjęcia? Ano, niekoniecznie :D Może jednak opowiesz mi o tym swoim pomyśle? Jeśli nie będzie możliwości wykorzystania go w takiej formie, w jakiej przyszedł Ci do głowy, zawsze będziemy mogły spróbować go zmodyfikować, bo Theo jest wystarczająco elastyczny, żeby można było przy nim co nieco pomajstrować, z kolei Jaime to taka postać, obok której nie można przejść tak po prostu, bez napisania jakiegoś wątku, ot co.]

    THEO KILINSKY

    OdpowiedzUsuń
  62. Sam był niezmiernie zadowolony z pomysłu Jen, maski bowiem powinny idealnie pasować do salonu, który młoda kobieta sama urządziła, dając się przy tym nieco ponieść wyobraźni. Do wystroju bowiem częściowo wykorzystała to, co ocean wyrzucał na pobliskie plaże i tym sposobem w domu zaczynał panować naprawdę przyjemny klimat, a przy tym robiło się tam wyjątkowo przytulnie. Niesamowicie dobrze było mieć świadomość, że istniało miejsce, do którego zawsze mogli uciec przed szarą rzeczywistością, by od niej odetchnąć. I z jednej strony Jerome miał ochotę wszystkim pokazać swój barbadoski dom, tak by inni mogli go podziwiać, z drugiej zaś pragnął chronić go przed całym światem, tak aby było to tylko ich bezpieczne miejsce. Były to mieszane uczucia, z którymi musiał się oswoić, jeśli to tam mieli zorganizować ślub i lepiej, by do tego czasu skłonił się ku temu pierwszemu, a nie drugiemu.
    — Na pewno będą pasować. Znajdę im jakiś honorowe miejsce w salonie — obiecał i mrugnął do niego porozumiewawczo, w przeciwieństwie do Morettiego znacznie częściej odrywając wzrok od drogi, w końcu on nie musiał pilnować, by nie wjechali w tył innego samochodu, ponieważ na miejscu pasażera i tak nie miał nad tym żadnej kontroli i przez to też wygodniej rozsiadł się na swoim siedzisku, opierając głowę o zagłówek.
    — Dwa miesiące? — gwizdnął z lekkim zaskoczeniem i podziwem jednocześnie. — Długo, ale to dobrze. I mam nadzieję, że nie nauczysz się tam tylko parzyć kawę? — zażartował, znacząco unosząc brwi. — Wiesz w ogóle, czym mniej więcej będziesz się zajmował? Może ordynator przedstawił ci jakiś program praktyk? — zagadywał, szczerze tego wszystkiego ciekaw, a później raczej nie będzie miał okazji, by dokładnie wypytać o wszystko przyjaciela. Na pewno nie na ściance, tam bowiem powinien raczej skupić się głównie na tym, żeby nie spaść albo chociaż nie uszkodzić się w żaden sposób, który zmusiłby go do wzięcia chorobowego w dopiero co rozpoczętej pracy.
    Usłyszawszy o swoim wieku, spojrzał wymownie na młodszego bruneta, by zaraz chwycić się za krzyż i pochylić lekko, postękując przy tym cicho.
    — Nie śmiej się — wytknął mu jękliwie, starając się brzmieć jak styrany życiem starzec. — Starość nie radość, młodość nie wieczność! — oznajmił, gniewnie potrząsając pięścią, po czym porzucił przyjętą pozę i śmiejąc się, potruchtał do drzwi, jakby tym sposobem chcąc udowodnić chłopakowi, że wcale nie ma z nim tak źle.
    Znalazłszy się w środku, podążyli do przebieralni i zmieniwszy ubrania na sportowe, przeszli dalej, by rozpocząć swoją małą-wielką przygodę ze wspinaniem.
    Jerome podążył wzrokiem za spojrzeniem przyjaciela, jednocześnie łapiąc się pod boki. Chwilę przyglądał się parze, która nie tylko znajdowała się cholernie wysoko, ale też wkraczała na część ściany, która znajdowała się niemalże równolegle do podłoża. To dopiero było wyzwanie!
    — Myślę, że za parę lat może damy radę — ocenił niczym fachowiec lub też stary wyjadacz, dodatkowo z namysłem kiwając głową i starając się zachować przy tym powagę, uśmiechając się dopiero, kiedy podeszła do nich para instruktorów.
    — No dobrze, może i na początek za wysoko nie wejdziecie, ale i tak trzeba was zabezpieczyć — poinformował szatyn, nieco niższy z dwójki trenerów, który nazywał się Zack. Obydwaj mężczyźni posiadali smukłe, ale ładnie wyrzeźbione sylwetki; człowiek odnosił wrażenie, że ich ciała składały się wyłącznie z elastycznych mięśni i ścięgien, na których nie sposób było znaleźć choćby grama tłuszczu. Wyglądali na sprawnych; takich, którym żadna ścianka nie była straszna.
    — Proszę — kontynuował Zack, wręczając im po kasku, by później rozłożyć przed nimi specjalne uprzęże, w które musieli się zainstalować. Przypominały nieco te, w które zostali ubrani do skoku na bungee, lecz były jakby delikatniejsze w budowie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Generalnie nie ma w tym większej filozofii. — Drugi z trenerów, Miles, uśmiechnął się tajemniczo. — Przynajmniej nie na początek. Jaime, ja będę asekurował ciebie, Zack weźmie Jerome’a. Musicie po prostu… spróbować. To który pierwszy? — Klasnąwszy w dłonie, Miles zaczął spoglądać po nich z zachęcającym uśmiechem, Jerome z kolei zerknął na Jaime’ego, obdarzając go pytającym spojrzeniem.
      — Masz okazję pokazać staruszkowi, jak to się robi — zachęcił go złośliwie i uniósłszy lewą brew, wyzywająco skrzyżował ręce na piersi.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  63. [Gdyby Theo zobaczył załamanego Jaime'ego w ławce, na pewno nie zostawiłby go samego. Oczywiście, z jednej strony taka jego rola, być w takich chwilach wsparciem dla drugiego człowieka, ale z drugiej po prostu taką już ma osobowość. Ponadto nie tak dawno temu przechodził podobny stan po śmierci swojego brata i prawdopodobnie nie poradziłby sobie z tym tak dobrze (albo nie poradziłby sobie z tym wcale) bez pomocy innych ludzi, dlatego będzie miał dla chłopaka jeszcze więcej zrozumienia, nawet nie wiedząc dokładnie, co powoduje u niego takie zawirowania. Nie próbowałabym tutaj szukać dla nich jakiegoś wcześniejszego powiązania; wydaje mi się, że byłoby o to trudno, może przyjdzie nam coś do głowy w trakcie pisania wątku, ale już abstrahując od tego, wolę nie odmawiać sobie przyjemności wgryzania się w postać Jaime'ego od samego początku jego znajomości z Theo, więc co tu dużo mówić, jestem absolutnie na tak :D Ta znajomość na pewno potoczy się dalej, chociażby z tego względu, że Theo nie będzie chciał odesłać tego chłopaka z kwitkiem do domu po zaledwie jednej rozmowie, a ja po cichu liczę na to, że Jaime mógłby mu w pewnym momencie zaufać. Nie ma jednak łatwego charakteru, jak sama wspominałaś, dopiero uczy się nawiązywać zdrowe relacje międzyludzkie i dobrze postępować, więc w niedalekiej przyszłości może raz odpychać od siebie Theo, by za jakiś czas znowu potrzebować jego pomocy; rozmowy, albo bardziej dosłownego rozwiązania jakiegoś problemu. Ale nie musimy od razu wybiegać tak w przyszłość. Chciałabyś coś jeszcze ustalić, czy zaczynamy już wątek? :))]

    THEO KILINSKY

    OdpowiedzUsuń
  64. Cieszyła się, że Jaime nieco się uspokoił i przestał stresować jej obecnością w mieszkaniu. Chciała, aby miło spędzili razem czas i miałaby ogromne wyrzuty sumienia gdyby chłopak nie poczuł się swobodnie w jej towarzystwie. Miała mu mnóstwo rzeczy do opowiedzenia po jej wizycie we Włoszech i choć jak zwykle milion słów na raz cisnęło jej się na język, wolała najpierw wysłuchać jego wrażeń po ostatniej podróży, aby nie czuł się przez nią przypadkiem jakkolwiek zignorowany.
    - Pasuje do mojej pokręconej osobowości – zaśmiała się, odkładając prezenty na stolik kawowy. Żałowała, że sama niczego mu nie przywiozła, ale postanowiła nadrobić to przy następnej okazji. Zawsze mogła też zabrać Jaimego że sobą i pokazać mu wszystko to, co najbardziej kocha we Włoszech, choć wtedy musieliby polecieć jak najdalej od swojej rodzinnej miejscowości, gdzie każdy ją kojarzył i dostrzegał jako tą złą i niebezpieczną.
    - Bardzo ładne miejsce. Wybierzemy się tam kiedyś razem? – uśmiechnęła się, kiedy skończyli przeglądać zdjęcia – Wygląda na to, że świetnie się tam razem bawiliście – dodała, pochylając się lekko do tyłu, aby sięgnąć po lampkę wina. Miała wrażenie, że pod koniec wszystkich opowieści chłopak nieco spoważniał i wyraźnie posmutniał, nie chciała jednak na siłę ciągnąć go za język. Nie znała jego wujka i nie miała pojęcia jakie relacje łączą tą dwójkę, na fotografiach wyglądali jednak tak, jakby naprawdę dobrze się czuli w swoim towarzystwie i mimo różnicy wieku całkiem nieźle się ze sobą dogadywali.
    - Pomógł wam? Wujek znalazł jakąś seksowną dziewczynę? – zaśmiała się, dając mu tym samym do zrozumienia, że jeśli woli zachować pewne rzeczy z wyjazdu tylko dla siebie, nie zamierzała zmuszać go do zwierzeń – Ugotowałeś dla mnie coś pysznego? – cmoknęła go delikatnie w usta i opróżniła trzymany w dłoni kieliszek. Naprawdę lubiła dania które jej serwował i miała nadzieję, że i tym razem doprowadzi ją do kulinarnego orgazmu. No, może nie tylko kulinarnego, kto wie, ona zawsze była bardzo otwarta na takie propozycje.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  65. Odwiedziłem ten kościół po raz pierwszy w wieku sześciu lat; byłem wtedy małym rozkapryszonym dzieciakiem z wiecznie pokaleczonymi nogami i nie obchodziło mnie wiele więcej od schowania przed moim bratem ukradzionej paczki ciastek, ale pamiętam ten wieczór doskonale. Był podobny do dzisiejszego, ciepły i parny, tak samo jak dzisiaj zbierało się wtedy na burzę. Zadzierałem mocno głowę do góry, próbowałem przyglądać się freskom wymalowanym na suficie, tak wysokim i strzelistym, że już samo wybudowanie takiego kolosa wydawało mi się wtedy niemożliwe do zrobienia ludzką ręką. Przyprowadziła mnie tutaj moja mama, usiedliśmy w ostatniej ławce tuż obok kolumny i całe szczęście, że ta kolumna znajdowała się wtedy tak blisko mojej głowy. Potwornie się nudziłem, raz kiwałem się do przodu i do tyłu, raz znowu przysypiałem i właśnie o tę kolumnę starałem się dyskretnie podpierać skronią. Nie pamiętam, czy tego dnia była odprawiana jakaś msza, wydaje mi się, że byliśmy tutaj zupełnie sami, a nasze oddechy odbijały się echem od ogromnych murów, choć te tak naprawdę nie miały prawa ich dosłyszeć. Ta cisza wwiercała mi się w głowę i nie rozumiałem, dlaczego ludzie dobrowolnie przychodzą w takie smutne miejsca, ciche i zimne, szczególnie wtedy, kiedy nie odbywa się tutaj nic ważnego. Nie rozumiałem tego ani wtedy, ani potem przez kolejnych kilkanaście lat mojego życia, dopóki nie zauważyłem, że jednak może odbywać się tutaj jedna ważna sprawa nawet wtedy, kiedy nie ma dookoła mnie śpiewających ludzi, a zza ołtarza nie przemawia do mnie dziwnie ubrany mężczyzna. Nagle zaczęło się tutaj odbywać niemal całe moje życie.
    Przechodząc pomiędzy ławami w stronę ołtarza i ukrytego trochę po lewej wąskiego wejścia do zakrystii, przecieram lekko czoło wierzchem dłoni i łapię kilka głębokich oddechów. Dziwne, że po tylu latach biegania wszędzie tam, gdzie tylko mogę się dostać na własnych nogach, nadal mam kondycję nałogowego palacza. Tutaj przynajmniej jest chłodniej, nie przeszkadza mi wszędobylski zapach kadzidła, który z taką łatwością wgryza się człowiekowi w ubranie i włosy, nie myślę też o tym, że tu i ówdzie podłoga jest zadeptana białymi śladami z pokruszonego tynku. Przy jednej ze ścian, na ostatnich szczebelkach drabiny, balansuje starszy mężczyzna w roboczym stroju, majstrując coś przy przewodach elektrycznych z rozmontowanej do szczętu lampy. Zgodnie z obietnicą, lecz trochę za późno. Zerkam na zegarek na swoim nadgarstku; zbliża się dziewiąta.
    — Proszę uważać na tej drabinie, panie Espinoza — wołam, gdy udaje mi się rozpoznać w mężczyźnie elektryka, który jako jedyny z okolicznych potrafi obchodzić się delikatnie z tutejszym zmurszałym okablowaniem. Ten ogląda się przez ramię i marszczy czoło.
    — Ojciec Gardener wysłał cię na przeszpiegi? — pyta z udawaną pretensją w głosie.
    — Coś w tym rodzaju — uśmiecham się — Co u pańskiej córki?
    — Coraz lepiej, wczoraj wypisali ją ze szpitala. Następnym razem chyba rzucę wam dwa dolary więcej na ofiarę.
    Kłaniam mu się teatralnie w podzięce; pan Espinoza jest jak zwykle w nastroju do zgryźliwych żartów, ale za to go tu wszyscy pokochali. Owdowiał ponad siedem lat temu i od tego czasu stara się być przydatny w każdym możliwym miejscu poza własnym domem. Przyznał kiedyś, że tutaj przynajmniej mniej myśli o samotności, bo w domu wszystko przypomina mu o zmarłej małżonce. Wraca do swoich obowiązków, a ja znowu przyspieszam kroku, zostawiając za sobą ostatnie rzędy ławek. Mimochodem spoglądam na młodego chłopaka siedzącego w jednej z nich; uśmiecham się do niego, ale nie jestem pewien, czy odwzajemnił uśmiech i czy w ogóle go zauważył, przechodzę obok niego zbyt szybko. Nie przypominam sobie, bym widział go tu kiedykolwiek wcześniej.
    Do zakrystii prowadzi kilka wysokich stopni, które pokonuję, podwijając sobie sutannę nieco powyżej kostek; nie raz i nie dwa przekonałem się na własnej skórze, jak łatwo można się tutaj zaplatać i jak niewiele brakuje, żeby powybijać sobie zęby o kamienną posadzkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomieszczenie po dzisiejszym urzędowaniu tu Ojca Gardenera wygląda jak po przejściu tornada, a ja próbuję w tym chaosie zlokalizować skoroszyt z dokumentacją i futerał na okulary, które zostawił tutaj po odprawieniu ostatniej mszy, a po które nie raczył się pofatygować o własnych siłach. Nie dziwi mnie, że po około dziesięciu minutach odnajduje je na podłodze w kącie za szafą, przykryte kilkoma poskładanymi kartonowymi pudłami. Zdaje się, że miały zostać wyrzucone kilka dni temu, ale zamiast tego przekładamy je tylko z kąta w kąt, tak jak przekłada się stare rupiecie na strychu, mając nadzieję, że jeszcze kiedyś do czegoś się przydadzą. Po powrocie do kościoła zauważam, że pan Espinoza zdążył w tym czasie uwinąć się ze swoją robotą; pozbierał narzędzia, ułożył na podłodze złożoną drabinę i zgarnął co większe kawałki ukruszonego tynku w jedno miejsce. Na pewno wróci tu jutro z samego rana dokończyć dzieła. Chłopak, którego mijałem kilka minut temu, nadal siedzi w tej samej ławce; sprawia wrażenie wykutego w kamieniu posążka, skazanego na tkwienie w bezruchu aż do końca świata i to mocno mnie zastanawia. Na myśl, że mógłbym go teraz zostawić samemu sobie, przeszywa mnie dziwny niepokój, jakby od tego, czy poświęcę mu teraz chwilę swojego czasu zależeć miało całe jego życie. Nie mogę zagwarantować samemu sobie, że tak właśnie nie jest.
      — Czasami to naprawdę najlepsze miejsce na to, żeby przemyśleć sobie kilka rzeczy — zagaduję, przysiadając się w tej samej ławce, w pewnej odległości od chłopaka. Wiem co mówię; w podobny sposób spędziłem tutaj wiele, wiele godzin w samotności i te godziny zwykle stawiały mnie duchowo do pionu. A czasem doprowadzały do takiego obłędu, że miałem dosyć duchowego detoksu przez co najmniej trzy miesiące; w obu przypadkach skutek spełniał moje oczekiwania — Albo się wyłączyć i nie myśleć o niczym, tylko czuć. Myślisz, czy wyłączasz się?

      [Postanowiłam już nie przedłużać i napisać nam zaczęcie. Czasami lubię się trochę rozpisać, a już zwłaszcza na początku wątku, także niech Cię to nie przeraża, jeśli wolisz pisać krócej. Ja przytulam do serducha wszystkie odpisy, i te dłuższe i te krótsze :))]

      THEO KILINSKY

      Usuń
  66. O praktykach Jaime’ego i wielu innych rzeczach zapewne będą mogli jeszcze porozmawiać po ich małej przygodzie ze ścianką wspinaczkową. Teraz Jerome musiał skupić się na wyzwaniu, które na nich czekało, będąc ciekawym, jak się sprawdzi. Całe życie pracował fizycznie, ostatnio tylko mając kilkumiesięczną przerwę, kiedy to zadomowił się w pewnym salonie fryzjerskim. Ponadto kiedy tylko znajdował czas, chodził na siłownię. Miał też krótki epizod z krav magą, lecz dawno nie był na żadnym treningu i coś mu podpowiadało, że chyba nie zostanie stałym bywalcem na tamtejszej salce treningowej. W każdym razie, był ciekaw, jak całe to doświadczenie przełoży się na ściankę i czy w ogóle okaże się pomocne, czy też może wręcz przeciwnie i wyspiarz utknie, znalazłszy się ledwo kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią.
    Starannie ubrał zarówno uprząż, jak i kask, choć zapewne mogło to nieco poczekać, skoro wszystko wskazywało, że był drugi w kolejce. Uśmiechnął się szeroko, widząc, że Jaime podjął rzuconą mu rękawicę i pokazał chłopakowi uniesiony kciuk, samemu stając nieco dalej, a nie tuż pod ścianką, tak żeby móc mieć lepszy widok.
    — Jak nabierzecie trochę wprawy, będziecie mogli asekurować siebie nawzajem. — Podczas gdy Miles skupił się na asekurowaniu nastolatka, Zack stanął obok bruneta i oderwawszy wzrok od podchodzącego do ścianki Jaime’ego, zmierzył wzrokiem sylwetkę starszego z mężczyzn. — Co prawda dzieli was trochę kilogramów, ale to nie powinien być problem. Jesteście braćmi? — zagadnął luźno, opierając dłonie na biodrach. — Choć jacyś tacy niepodobni… — zastanowił się na głos, marszcząc brwi. Jerome z kolei roześmiał się na jego uwagę.
    — Tak jakby. To skomplikowane — sprostował z rozbawieniem. — Właściwie to jesteśmy przyjaciółmi — wyjaśnił, a napotkawszy bezgraniczne zdziwione spojrzenie instruktora, niedbale wzruszył ramionami. — Wiem, dzielą nas nie tylko kilogramy, ale też lata. Ale mamy wiele wspólnego.
    Na tym uciął ich rozmowę, skupiając się na przyjacielu, który z każdym kolejnym ruchem ręki czy też nogi znajdował się wyżej i o dziwo, szło mu całkiem sprawnie. Nawet Miles odpowiedzialny za asekurację z zadowoleniem skinął głową, robiąc do pozostających na dole minę, która sugerowała, że jest bardzo zadowolony ze swojego młodego podopiecznego.
    Wszyscy parsknęli śmiechem, kiedy doleciały do nich słowa znajdującego się w górze Jaime’ego.
    — Chyba jak kozica górska! — zawołał Jerome z dołu, przykładając dłonie do ust, by jego głos niósł się lepiej, jakby Moretti znajdował się nie wiadomo jak wysoko, podczas gdy dzieliły ich około dwa metry w pionie. Śmiejąc się, pokręcił głową, czując swego rodzaju… dumę? Ponieważ pomimo tego, że jak zwykle droczył się z przyjacielem, cieszył się, że ten tak chętnie podszedł do nowego zajęcia i mógł zająć głowę czymś innym, niż myślami towarzyszącymi mu na co dzień. Takie rozpraszacze były potrzebne i wyspiarz doskonale zdawał sobie z tego sprawę, mając nadzieję, że kiedyś przyjdzie taki dzień, pod koniec którego Jaime ze zdziwieniem zauważy, że ani razu nie pomyślał o zmarłym bracie. Marshall doskonale pamiętał, kiedy przydarzyło mu się to po raz pierwszy. Kiedy wieczorem położył się do łóżka i nagle uświadomił sobie, że w ciągu dnia w jego głowie ani razu nie pojawił się Nahuel. Przyjął to ze strachem, z przyspieszonym biciem serca i wyrzutami sumienia, lecz w końcu nauczył się, że taka była kolej rzeczy. A takich dni było coraz więcej i więcej.
    — No, nie mogę teraz wypaść gorzej od ciebie! — Zabawnie poruszył brwiami i lekko klepnął przyjaciela w ramię, by następnie samemu zbliżyć się do ścianki. Cierpliwie poczekał, aż Zack podepnie go do asekuracyjnej liny i zamieni się z Miles’em, aż wreszcie dostał sygnał do startu. Początkowo stanął tuż przy ścianie i zadarł głowę, oceniając, których wypustek mógłby się złapać. Trwało to na tyle długo, że z tyłu ponaglająco odezwał się Zack.
    — To nie Ściana Płaczu, Jerome!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brunet obejrzał się przez ramię z miną wyraźnie sugerującą, co myślał o tym komentarzu, po czym odetchnął głęboko i wreszcie uczepił się ścianki. Od razu poczuł napięcie w całych rękach; ramiona i przedramiona napięły się mocno, więc przeniósł część ciężaru ciała na nogi i postarawszy się zbliżyć tułów do płaskiej powierzchni, tak by ten pokracznie od niej nie odstawał i Marshall nie świecił wypiętym tyłkiem, złapał balans, czując się bardziej komfortowo. Mięśnie już tak nie piekły, więc ruszył w górę, szukając kolejnych punktów podparcia i szło mu całkiem nieźle, do czasu jednak.
      Zastygł w pozycji, która była bardzo niekomfortowa. Z ugiętymi, przyciśniętymi do boków rękoma uczepił się długiej, płaskiej wypustki. Jego lewa noga pozostawała ugięta i podkurczona, z kolanem wychylonym na zewnątrz. Podczas gdy prawa… Nie wiedzieć czemu, Jerome zarzucił ją wyprostowaną dość wysoko, piętą zahaczając o jedną z wypustek, chyba licząc na to, że z tej pokracznej pozycji, w której wyglądał jak powykręcana żaba, uda mu się jakoś zgrabnie podciągnąć. Nic bardziej mylnego, a na dodatek nie było w tym ani krztyny zgrabności.
      — Chyba utknąłem — odezwał się z góry, ostrożnie spoglądając w dół. — I zaraz mi rozerwie nie powiem co — poinformował, krzywiąc się, bo ścięgna coraz wyraźniej dawały o sobie znać.
      — Możesz się trochę podciągnąć i odepchnąć na lewej nodze. Tam po prawej, po skosie masz dobry chwyt dla prawej ręki. A jak nie, do się puść, żabko! — zawołał Zack, zaraz śmiejąc się głośno. Również Jerome parsknął, a niedługo potem, po marnej próbie ruszenia się z miejsca, odpadł od ścianki i z pomocą instruktora zjechał na dół. Kiedy tylko jego stopy dotknęły ziemi, nogi lekko się pod nim ugięły.
      — Ała… — pożalił się, krzywiąc się smutno, powstrzymał się jednak przez rozmasowaniem obolałych pachwin.

      JEROME MARSHALL aka Kermit

      Usuń
  67. Podniosła spojrzenie na chłopaka, kiedy usłyszała swoje imię z jego ust. Wpatrywała się w niego nieobecnym wzrokiem, próbując zarejestrować to, co właśnie do niej powiedział. Zamrugała przy tym kilkakrotnie, cały czas patrząc na niego w ten sam sposób. Jakby znajdowała się gdzieś poza własnym ciałem. Szczerze mówiąc, odrobinę czuła się właśnie w taki sposób. Jakby wcale nie była w miejscu, w którym była. Po kilku minutach dopiero dotarło do niej w końcu, że siedzi w samochodzie Jaime’ego, a dziewiętnastolatek mówi do nikogo innego, jak do niej. Znajdowali się przecież w pojeździe tylko oni.
    — Przepraszam — wymamrotała zawstydzona, swoją nieobecnością. Zamrugała ponownie kilkakrotnie, jakby chciała w ten sposób przywołać się do porządku. Przygryzła policzek od wewnątrz, próbując skupić się na przypomnieniu sobie, co takiego przez ten czas powiedział do niej Jaime. Było jej naprawdę bardzo wstyd za samą siebie i to, w jaki sposób się właśnie zachowała. — Mógłbyś… Mógłbyś powtórzyć? Przepraszam, ale… Ale coś mnie rozproszyło — wyznała cicho, nie wierząc, że mogła się zachować w taki sposób.
    Problem polegał na tym, że chociaż starała się w tym momencie całkowicie skoncentrować na chłopaku i tym, co takiego miał jej do powiedzenia, Elle nie mogła tego zrobić. W głowie miała nieprzyjemną pustkę, w której się pogrążyła. Próby pozostania w świecie rzeczywistym były na nic. Oparła głowę o zagłówek samochodu i powoli przymknęła powieki, oddychając głęboko i powoli. Do tej pory ściskała mocno butelkę, ale i uścisk stał się delikatniejszy.
    Tabletki, które zażyła brunetka były silne, a zachowanie dziewczyny wynikało z faktu, że zażyła od razu dwie.
    — Zamknę tylko na chwilę oczy — powiedziała cicho, robiąc to. — To tabletki… Nic się nie dzieje — wydusiła jeszcze z siebie, już z zamkniętymi oczami. Nie chciała przecież, aby Jaime niepotrzebnie się denerwował, jeżeli nie było do tego powodu. Dla kogoś, kto nie wiedział, jak działały te konkretne lekarstwa, które zażyła dziewczyna, mogło wyglądać to jak zasłabnięcie.
    Elle dopiero, gdy wsiadła do samochodu drugi raz – już po załatwieniu spraw u mechanika, nieco otrzeźwiała.
    — To dobrze. Wychodzi na to, że cię zaakceptowali? — Uniosła lekko brew i uśmiechnęła się przy tym kącikami ust — z drugiej strony nie widzę powodu, dla którego mieliby tego nie zrobić. Jesteś przecież porządnym chłopakiem. Nie koleguję się z nieporządnymi — powiedziała poważnie. Wcześniej, nim zaszła w ciążę, towarzystwo, w którym się obracała nie należało do najlepszego. Spotkanie z jednym z nich w ostatnim czasie przyniosło niespodziewane problemy, których zwyczajnie się nie spodziewała. Chyba zakładała, że oni, chociaż trochę wydorośleli… Wyszło, jak zwykle.
    Chwyciła kartę i wpatrywała się w nią, nie mając pojęcia, na co powinna się zdecydować.
    — Co bierzesz? — Spytała, raz jeszcze przesuwając wzrokiem po wypisanych pozycjach. Była na ten moment pewna jedynie, co do napoju i frytek. Wiedziała jednak, że musi zjeść do tego coś więcej, bo przecież sama uznała, że musi coś zjeść, aby nabrać sił. Frytki i kawa nie były natomiast czymś, co można by uznać za pełnowartościowy posiłek.
    Odchyliła się delikatnie na krześle i spojrzała na Morettiego.
    — Wracając jeszcze do ciebie i tej dziewczyny… Wychodzi w takim razie na to, że to coś poważnego?

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  68. Wspinanie się po ściance wydawało się proste i nieskomplikowane jedynie z dołu, bowiem kiedy człowiek znajdował się w górze, starając się możliwie przykleić do płaskiej powierzchni, dowiadywał się o istnieniu mięśni, o których wcześniej nie miał pojęcia, a na dodatek dotkliwie utwierdzał się w istnieniu grawitacji, która za wszelką cenę próbowała ściągnąć delikwenta z powrotem na ziemię, jakby oderwanie od niej stóp było bluźnierstwem.
    Utkwiwszy na pewnej wysokości ścianki, w tej pokracznej pozycji i szukając rozwiązania, Jerome zaczął myśleć o tych wszystkich ludziach, którzy pracowali na dużych wysokościach. Sam był jedną z takich osób, w końcu jako budowlaniec wspinał się po rusztowaniach, lecz jako pierwsi przyszli mu na myśl operatorzy dźwigu, którzy musieli wspiąć się do swojego miejsca pracy na wysokość kilkudziesięciu metrów, ufając jedynie sile własnych rąk i nóg, oraz lichemu – na pierwszy rzut oka – zabezpieczeniu. Marshall nie miał lęku wysokości, choć, kto wie? Ten może i mógł się u niego ujawnić, gdyby znalazł się odpowiednio wysoko, bez jakiegokolwiek zabezpieczenia, a na taki dźwig nawet z zabezpieczeniem pewnie by nie wszedł, wnioskując po tym, jak miała się jego kondycja i siła. Przecież ledwo zaczęli zabawę, a jego już wszystko piekło; jego ciało ewidentnie nie było przyzwyczajone do tego rodzaju wysiłku.
    — A nic, tak sobie na chwilę przycupnąłem — zawołał z góry w podpowiedzi na pytanie Jaime’ego, kiedy tak nie umiał ruszyć ani w tą, ani we w tą. Jako to mówią, głupie pytanie, głupia odpowiedź, a że Jerome w pozycji rozjechanej żaby czuł się coraz bardziej obolały, to w końcu pozwolił sprowadzić się na dół, nieco niezadowolony, że na własne życzenie utknął, nieporadnie zarzuciwszy nogę zbyt wysoko.
    — Ty byś się nie przejmował, jakby ci prawie jajka rozerwało? — wypalił, by zaraz roześmiać się głośno i serdecznie. Oczywiście dramatyzował na pokaz, by rozbawić towarzystwo i chyba mu się udało, bo również instruktorzy chichotali, przygotowując się do zmiany w asekuracji.
    I podczas gdy Jaime przystąpił do kolejnego starcia ze ścianką wspinaczkową, wyspiarz postarał się rozchodzić obolałe nogi i pachwiny, kręcąc małe ósemki nieopodal instruktorów, aż napięcie mięśni nieco odpuściło i Jerome mógł zacząć spokojnie myśleć o drugim podejściu, jednocześnie z dołu obserwując poczynania przyjaciela.
    Łącznie spędzili na miejscu około godziny, co rusz się zmieniając, przez co każdy z nich zaliczył kilka prób i pewnie za każdym razem szło by im coraz lepiej, gdyby nie powoli dopadające ich zmęczenie, które pomimo chęci, utrudniało dalsze wspinanie się, aż w końcu zgodnie uznali, że na dziś wystarczy. Zostali nawet pochwaleni przez swoich instruktorów, którzy zaprosili ich ponownie na ściankę, jak tylko miną im zakwasy po dzisiejszym dniu. Jerome podejrzewał, że wcale nie nastąpi to tak szybko i uśmiechnął się krzywo, kiedy usłyszał, że od następnego razu będą mogli zacząć pracę nad techniką, w duchu uznając, że on powinien zacząć pracę, ale nad rozciąganiem, tak jak podejrzewał jeszcze przed dotarciem na ściankę. Inaczej takie utknięcia jak to dzisiejsze staną się dla niego chlebem powszednim, a tego raczej nie chciał.
    — Jutro nie wstanę z łóżka — skomentował, kiedy ramię w ramię, już przebrani, opuścili szatnię, by skierować się do wyjścia. — Nie będę potrafił niczym ruszyć — kontynuował, choć daleko było temu do marudzenia czy niezadowolenia. Jerome był bowiem bardzo zadowolony z ich wypadu i jednocześnie po prostu stwierdzał fakty, dobrze wiedząc, że po tym zupełnie nowym rodzaju wysiłku ciało odmówi mu posłuszeństwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Oby te hamburgery były tego warte! — zażartował, zaczepnie szturchając młodszego bruneta w bok. — Dowieziesz nasz na miejsce, czy nogi ci za bardzo drżą? — śmiał się, kiedy przystanęli przy samochodzie. — Zawsze możemy zamówić taksówkę — dodał, znacząco poruszywszy brwiami. Sam nie przepadał za prowadzeniem, kiedy był zmęczony, na przykład po treningu. Nie chodziło o to, że wtedy jego umiejętności jako kierowcy kompletnie przestawały istnieć, ot, czuł się po prostu niekomfortowo i na pewno nie wybrałby się w dłuższą, kilkugodzinną trasę. Podróżowanie po mieście, żeby dojechać do domu, jednakże jak najbardziej wchodziło w grę. Tym bardziej, że w Nowym Jorku i tak często tkwiło się w korkach, zatem po drodze można było spokojnie odpocząć.

      [Ciutek nam przeskoczyłam :)]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  69. Sama nie potrafiła określić co tak naprawdę ich łączy. Czuła się dobrze w jego towarzystwie, lubiła z nim rozmawiać i potrafili idealnie dopasować się w łóżku, ale z ust żadnego z nich nie padła przy tym żadna poważna deklaracja. Nie miała chłopaka od dobrych kilku lat i nie wiedziała, czy w ogóle udałoby się jej sprawdzić w stałym związku. Poza tym każdy, kto wchodził z nią w jakąkolwiek bliższą relację prędzej czy później uciekał przed jej rodziną i nie chciała, aby podobny los spotkał niewinnego Jaimego.
    - Pewnie, są idealne – uśmiechnęła się, odwzajemniając pocałunek. Nie każdy był w stanie zaakceptować jej specyficzny charakter i cieszyła się, że chłopak nie ma nic przeciwko jej pokręconej osobowości. Bardzo trudno było za nią nadążyć i tylko wybrani byli w stanie cierpliwie znieść jej skoki nastrojów czy milion pomysłów na minutę, jakie pojawiły się co chwilę i zupełnie niespodziewanie w jej głowie.
    - W życiu należy dzielić się z innymi nie tylko radosnymi, ale i tymi nie do końca optymistycznymi wiadomościami. Nie musisz się obawiać, że popsujesz nastrój, jeśli chcesz mi coś powiedzieć, nie krępuj się – poklepała go ochoczo po udzie, chcąc dodać przy tym nieco otuchy. Była ciekawa jaka historia kryje się za jego relacją z wujkiem i nie miałaby nic przeciwko, gdyby chłopak opowiedział jej dlaczego nie miał z nim kontaktu i o co tak naprawdę chodziło w ich wspólnym wyjeździe na Bali. Sama miała sporo sekretów za uszami, ale te mogły definitywnie zakończyć jej relacje z Jaime i na razie wolała zachować wszystko dla siebie. Kiepska relacja z wujkiem była w końcu niczym pikuś w porównaniu z mafijnym powiązaniem i życiem wielu niewinnych ludzi na sumieniu.
    - Mój kochany kucharz – roześmiała się, dając mu buziaka w policzek i podrywając się z jego kolan, aby mógł swobodnie udać się w kierunku kuchni – Naprawdę podziwiam twoje wszechstronne talenty. Ja nienawidzę gotować, więc jestem zdana na twoją łaskę – dodała z uśmiechem, poruszając się w rytmie płynącej z głośników muzyki. Tanecznym krokiem przemierzała salon, co jakiś czas zatrzymując się przy komodach, aby obejrzeć stojące na nich zdjęcia. Miała ochotę zapytać go o brata, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język, pamiętając, że miał jej o nim opowiedzieć dopiero, kiedy będzie na to gotowy i kiedy nie okaże się to dla niego zbyt bolesne. Nie lubiła zasmucać innych i nie wybaczyłaby sobie, gdyby ich miły wieczór zamienił się w traumatyczne zwierzenia chłopaka.
    - Twoja mówisz? – uśmiechnęła się, puszczając do niego oczko i zgrabnym ruchem podskakując do góry tak, aby znaleźć się w jego ramionach i opleść nogami jego biodra, a rękami szyję – Nakarm mnie – delikatnie cmoknęła go w usta, opierając głowę na jego ramieniu i niczym mała dziewczynka czekając, aż zaniesie ją na rękach do kuchni i grzecznie (lub mniej grzecznie) postawi przy stole czy na blacie.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  70. Carlie, jakby nie patrzeć, musiała uważać na to co robi. Nie chodziło o to, że nie chciała się pakować w kłopoty, no dobra, nie chciała, ale te niegroźne jeszcze nikomu krzywdy przecież nie zrobiły. Chodziło tylko i wyłącznie o to, że rudowłosa pochodziła z takiego, a nie innego środowiska i zawsze była wystawiona na pokaz. Tak, jak rodzice w dzieciństwie i czasach, gdy chodziła do szkoły chronili ją przed pasożytami i oczerniającymi gazetami, jak już w dorosłym życiu było trudniej tego uniknąć i tak naprawdę wystarczyło wpisać jej imię w wyszukiwarkę, aby poczytać różnego rodzaju głupoty. O wiele bardziej wolałaby, gdyby mogła robić co chce i kiedy chce i nie martwić się, że nagle pojawi się setka artykułów, w których ludzie będą pisać co takiego robiła i z kim, a plotki zaczną się mnożyć jak wściekłe bakterie i nie da się ich tak łatwo pozbyć. Każda, nawet najgłupsza plotka, która nie miała nawet nic wspólnego z prawdą mocno się na niej odbijała, a nie chciała przecież być architektką, o której z każdej strony mówią i to niekoniecznie dobrze. Zależało jej, aby jak już jakaś opinia o niej chodzi, to o jej serwisach i tym, że jest dobra w swojej pracy, a nie, że kupiła latte karmelowe, a jako wegetarianka wzięła zwykłe mleko zamiast sojowego, o zgrozo!
    — Świat zwierząt jest fascynujący — przyznała. Wiele jeszcze było zapewne rzeczy, które domowe zwierzaki potrafiły robić, a o których oni, zwykli ludzie nie mieli większego pojęcia. Carlie kochała każde zwierzaki i tak naprawdę mogłaby mieć tu małe zoo, zresztą już miała, ale w mieszkaniu trudno było o to, aby zapewnić im dobre warunki i gdyby już miała mieć więcej zwierzaków, to koniecznie chciałaby mieć dom i ogromny ogród, na który mogłyby wychodzić. — Nie słyszałam o tej historii, ale brzmi prawdopodobnie. Czasem zauważam, że Leia zachowuje się podobnie, jak ja. No wiesz, jak jestem wesoła to skacze i merda ogonem, a jak mam gorszy dzień to też jest taka cicha i spokojna — przyznała i wyciągnęła ręce, aby przenieść sobie suczkę na kolana. Zaspana ziewnęła tylko, ale nie buntowała się przed tym i zaraz znowu skuliła się na kolanach Carlie i zasnęła.
    — Dlatego jestem za, aby każdy miał zwierzaka. Oczywiście o ile wcześniej będzie wiadomo, że będzie je traktował z szacunkiem i jak należy — podkreśliła. Nienawidziła ludzi, którzy krzywdzili zwierzęta i każdemu takiemu po kolei dałaby po głowie. Zsunęła ze swoich kolan Leię i poszła włączyć Króla Lwa. — Jeśli chce ci się iść, to znajdziesz je w łazience. Stoją na drugiej półce, ta wbudowana w ścianę, jakby szafka.
    Carlie byłaby ostatnią osobą, która obraziłaby się za to, że ktoś proponował jej siłownię. Wiedziała, że nie należy do osób, które mają o kilka kilogramów więcej, a wysiłek fizyczny lubiła. Co prawda bardziej siebie widziała na zajęciach z jogi czy coś w rodzaju fitnessu albo jakieś taneczne zajęcia, ale i siłownia brzmiała dobrze.
    — Czy ty zawsze tak rzucasz dobrymi pomysłami? — zapytała z uśmiechem. Wszystkie pomysły się jej jak najbardziej podobały, a Jaime nie musiał się wcale martwić o Matta. W końcu idąc na basen nie robiliby niczego złego, wszystkiego było dla ludzi. — Ale trampoliny brzmią świetnie. W zasadzie… może zrobimy sobie taki „plan lekcji”, kiedy i co robimy? Wiesz, tu raz trampoliny, tu siłownia, a jeszcze innym razem pójdziemy zrelaksować się na basenie i wygrzać w jacuzzi, albo znajdziemy jakiś odjechany aqupark. Dawno nie byłam w aquaparku — przyznała. To nie byłby chyba wcale taki głupi pomysł, gdyby w tak aktywny sposób spędzali czas, a z całą pewnością dobrze by się bawili.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  71. Cieszyła się, że Jaime odzyskał kontakt z wujkiem i spędził z nim trochę czasu na wspólnym wyjeździe. Sama miała bardzo dużą rodzinę i nie wyobrażała sobie, że któryś z jej wujków zniknąłby z dnia na dzień, urywając tym samym wszelki kontakt z nią czy jej ojcem. Pochodziła z typowej, włoskiej rodziny gdzie przywiązywało się bardzo dużą uwagę do rodziny i tradycji, a także konserwatywnych poglądów. Rolą większości kobiet w jej domu było wydanie na świat potomstwa i zajmowanie się gospodarstwem domowym, co było jedną z wielu przyczyn jej ‘ucieczki’ do Stanów. Chciała czuć się przede wszystkim wolna i móc o sobie decydować, a posiadanie dzieci było ostatnią rzeczą na jej liście rzeczy do zrobienia przed czterdziestką.
    - Widocznie miał ku temu jakiś powód – uśmiechnęła się delikatnie, muskając ustami jego policzek – Przeszłość to przeszłość, ważne że wrócił i znów macie całkiem niezły kontakt. Kto wie, może wybierzemy się z nim kiedyś we trójkę na kolację? – dodała z uśmiechem, krążąc wokół kuchni. Rzadko kiedy gotowała i jej umiejętności w tej dziedzinie były raczej znikome, wolała więc nie wtrącać się w pracę Jaimego i jedynie co jakiś czas podkradała mu łyżkę, przy okazji oplatając go ramionami wokół szyi i opierając się na jego plecach.
    - Na pewne rzeczy nie mamy wpływu i nie powinien się o nic obwiniać. Jak to mówią, co ma wisieć nie utonie. Ja kiedyś nie złamałam sobie ręki, kiedy spadłam z drzewa, to tydzień później wpadłam na hulajnodze pod samochód i złamałam sobie obydwie – zaśmiała się, wracając tym samym wspomnieniami do tamtych chwil. Zawsze była wyjątkowo ruchliwym dzieckiem i ciężko było jej upilnować, zwłaszcza, że większość czasu spędzała w towarzystwie swoich starszych kuzynów. Od dziecka była chłopczycą i jedyne co zmieniło się u niej po latach to nabycie umiejętności chodzenia i tańczenia w szpilkach, co było konieczne podczas udziały w międzynarodowych konkursach tańców latynoamerykańskich.
    - Zawsze mam dużo siły, trenuję sztuki walki, ej – zaśmiała się, przyciągając go do siebie i całując go kilka razy po szyi – Jak długo będzie gotował się ten makaron? – uśmiechnęła się figlarnie, puszczając do niego pawie oczko – Nie czuję się piękna, ale dziękuję. Jakoś tak od zawsze mam problem z przyjmowaniem komplementów, peszą mnie i w ogóle…- mruknęła, wsuwając dłoń w jego spodnie i muskając opuszkami palców jego intymne części ciała – Mogę ci w czymś pomóc? – dodała z uśmiechem, odsuwając się jak gdyby nigdy nic od niego i wsuwając za ucho opadające kosmki włosów – Mam coś pokroić? – wzięła do ręki nóż i sięgnęła po stojącą na blacie deskę, przez cały czas poruszając przy tym biodrami w rytm dochodzącej z salonu muzyki.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  72. Odetchnęła z ulgą, kiedy zakończyli temat dotyczący rodziny i sprawnie przeszli do kolejnych kwestii. Nie chciała, aby chłopak dręczył się dzisiaj jakimiś demonami z przeszłości i zamierzała zrobić wszystko, aby spędzili razem cudowny wieczór.
    - Dlaczego nie? Możemy wybrać się do jakiejś fajnej restauracji, albo sam przygotujesz dla nas coś pysznego. Ewentualnie możemy iść do jakiegoś klubu, żeby wujek dalej mógł podrywać młodsze od niego koleżanki – zaśmiała się, oblizując seksownie łyżkę po sosie. W powietrzu wyraźnie czuć było narastające podniecenie i miała nadzieję, że szybko uda im się uporać z kolacją. Cieszyła się, że Jaime ma równie luźne podejście do seksu co ona i nie jest tak konserwatywny jak niektórzy Włosi. Obydwoje czerpali przyjemność z obcowania w swoim towarzystwie i zaczynała się zastanawiać nad tym, czy nie wyznawać chłopakowi, że zaczyna do niego coś powoli czuć.
    - Było okropnie, ale miałam wtedy jakieś 9 lat, więc cieszyłam się, że nie muszę chodzić do szkoły i że mama uzupełnia za mnie zeszyty – zaśmiała się, obejmując go w pasie. Zawsze szukała we wszystkim jakiś pozytywów i od dziecka była niepoprawną optymistką. Miała wrażenie, że mocno różni się pod tym względem od Jaimego, ale właśnie to, że byli niczym ogień i woda sprawiało, że tak dobrze się dogadywali i że od początku coś ich do siebie ciągnęło.
    - Myślę, że wytrzymam i nie umrę z głodu – zaśmiała się, ściskając go delikatnie za pośladki i namiętnie całując go w usta – Pytanie, czy ty wytrzymasz zanim skończymy…jeść?- uśmiechnęła się figlarnie i nie czekając na jego reakcję, zaczęła odpinać guziki jego koszuli – Pięć minut mówisz? Na pewno? Nie piętnaście? – mrugnęła do niego i po tym jak ściągnęła z niego koszulę, zaczęła dobierać się do jego paska – Co mamy dzisiaj w MENU? Nie da się tego później odgrzać? No wiesz, gdyby szef kuchni miał jakieś nagłe wezwanie do…niecierpliwej klientki – wyszeptała mu na ucho, składając kilka czułych pocałunków na jego nagiej klatce piersiowej.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  73. Noah z przyjaznym rozbawieniem popatrzył na towarzysza. Nie zamierzał żartować z jego problemów ze snem. Po prostu była to dla Woolfa taka swobodna i niezobowiązująca konwersacja, podczas której trudno stwierdzić, kiedy rozmowa jest na poważnie, a kiedy w żartach. Z tego względu Noah wolał zachować pewien bezpieczny dystans, chociaż naprawdę chciałby mu pomóc. Wiedział, jak wielką katorgą jest pozostawanie w stanie wiecznego niedospania.
    - Cóż.... nie trudno znaleźć coś podejrzanego w miejscach, do których niewielu praworządnych zagląda - odparł. Uśmiechnął się z przekąsem. - Wtedy... gdy mnie spotkałeś.... to nie był mój pierwszy raz i pierwsze miejsce. To był mój sposób na dorabianie w wielu miejscach. Szybki. Łatwy. I zawsze potrafiłem znaleźć odpowiednich ludzi. Widocznie jestem tym człowiekiem, który potrafi szukać kłopotów - spojrzał na niego uważnie i pokręcił głową. - Spokojnie. Naprawdę z tym skończyłem. Ale dobry artykuł wymaga pewnego ryzyka. Najpierw trzeba zbadać sprawę, żeby ją opisać, ponieważ policja od razu by mnie odcięła od informacji. Można ich powiadomić, ale dopiero wtedy, gdy będzie dość materiałów. Niestety. Takie życie - wzruszył ramionami. WIedział, że to nie brzmi najlepiej, szczególnie, gdy rozmawia się z przyszłym współpracownikiem ludzi prawa. Obaj jednak znali ciemną stronę miast i Noah wiedział, że Jaime nie mógłby wygadać. Mieli haka na siebie nawzajem. Tylko Noah niewiele by stracił, a chłopak mógł zamknąć przed sobą karierę... chyba że rodzice by za nią zapłacili.

    [Dziękuję <3]

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  74. Lubiła spędzać czas z Jaime’m i, chociaż ich znajomość wciąż była na etapie wzajemnego poznawania się, Elle wiedziała, że śmiało może nazywać chłopaka swoim przyjacielem. Niejeden raz udowodnił, że może na niego liczyć. Pozostawało jej jedynie mieć nadzieję, że Moretti traktuje ją w taki sam sposób. Nie była pewna tego, czy dziewiętnastolatek przepada za dziećmi, ale perspektywa poznania go z Theą, Matthew i… Najnowszym członkiem rodziny, jakim stała się kózka Izabela, napawała Elle niesamowicie dużymi pokładami nie tylko radości, ale również energii. Po prostu, najzwyczajniej po ludzku nie mogła się doczekać nadchodzącego spotkania.
    Ze względu na letnią przerwę od uczelni i ładną, słoneczną pogodę pani Morrison wymyśliła sobie, że będą mogli sobie zrobić piknik na trawniku. Dla dzieci to zawsze była dobra zabawa, a dla niej i Jaime’ego okazja do skorzystania z przyjemnych warunków atmosferycznych.
    Nikogo nie powinno dziwić, że Elle wzięła się za przygotowywanie pikniku niczym z bajki. Kolorowe kubeczki i talerzyki, dopasowane kolorystycznie do koca. Przygotowane zabawki czekały już na dzieci, a w kuchni na blacie stał wiklinowy kosz, w którym spakowane były już różne przekąski. W końcu to był piknik – nie mogło się obejść bez kosza z jedzeniem i napojami.
    Podejrzewała, że brunet będzie zaskoczony całą otoczką spotkania, bo Elle nie zdążyła mu nawet powiedzieć, co dokładnie wymyśliła na ich spotkanie. Myśląc jednak o tym, chciała przede wszystkim sprawić frajdę swoim dzieciom, co nie powinno nikogo dziwić. Te dwa małe szkraby i pan Morrison byli dla Villanelle najważniejsi. Tak naprawdę wszystko co robiła, robiła głównie z myślą o nich. Wiedziała też, że przyjemne okoliczności sprawią, że Thea będzie bardziej otwarta na poznanie nowego wujka.
    Niespełna dwulatka miała na sobie kostium wróżki i opaskę z króliczymi uszami. Była bowiem właśnie na etapie ubóstwiania zwierzątek i księżniczek, a raczej wszystkich postaci z bajek, które miały tiulowe i brokatowe ubrania. Na głowie brunetki, znajdowała się taka sama opaska ze zwierzęcymi uszami, tylko w odrobinę większym rozmiarze.
    Słysząc dźwięk dzwonka, Elle uśmiechnęła się i chwyciła Matty’ego z edukacyjnej maty i podeszła z nim w ramionach do drzwi, aby je otworzyć.
    — Witamy w bajkowym królestwie Morrisonów — zaśmiała się wesoło, na widok Jaime’ego. Przepuściła go w drzwiach, cały czas z szerokim uśmiechem na twarzy — wchodź i się nas nie bój. Tylko troszeczkę zwariowałam — szepnęła teatralnie, zamykając drzwi za chłopakiem.
    — Dzień dobly — wysepleniła dziewczynka, obejmująca ciasno nogę Elle. Traktowała łydkę mamy niczym swoją tarczę i zarazem pelerynę niewidkę.
    — To jest Jaime. Kolega mamy ze szkoły — powiedziała do dziewczynki z uśmiechem — Jaime to jest Thea i Matty, o których ci opowiadałam. Moje dwa największe skarby — mówiąc to, pogłaskała główkę synka, który nie był zainteresowany tym, co się właśnie działo w domu. Najbardziej interesował go wisiorek na szyi Elle, który próbował złapać za wszelką cenę swoimi małymi rączkami.

    Elle & dzieciaczki

    OdpowiedzUsuń
  75. Jerome lubił ruch i nie miał również niczego przeciwko poznawaniu nowych sportów, lecz jednocześnie brakowało mu wytrwałości, co chyba już raz zostało wspomniane. Próbował wielu różnych rzeczy, z żadną nie wiążąc się na dłużej, lecz miał cichą nadzieję, że ze ścianką wspinaczkową będzie inaczej. W końcu teraz miał kompana, prawda? A razem zawsze było raźniej, na pewno dla wyspiarza, któremu daleko było do typu samotnika. Liczył zatem na to, że ta pierwsza wizyta na ściance nie okaże się zarazem ostatnią, lecz na pewno będzie musiało minąć nieco czasu, nim wybiorą się tutaj po raz kolejny. Na pewno będą musiały przejść mu zakwasy, tak by brunet w ogóle był w stanie się poruszać, bowiem już teraz czuł w mięśniach, że będzie źle. Również nadwyrężone pachwiny dawały o sobie znać i jakoś tak dziwnie mu się chodziło; miał wrażenie, jakby nogi zaraz miały mu uciec na boki i było to niezwykle niekomfortowe. Mógł mieć tylko nadzieję, że to szybko minie, albo że chociaż skupi się na burgerach, na myśl o których już ciekła mu ślinka.
    — To był dobry pomysł, żeby wybrać się na ściankę w piątek — zgodził się, brzmiąc przy tym odrobinę jak staruszek, ale co mógł poradzić na to, że dawno już nie był w wieku, w którym jego ciało regenerowało się wręcz błyskawicznie? Tym bardziej, że odkąd rozpoczęła się jego przygoda w Wielkim Jabłku, trudno było mu zachować jakąkolwiek regularność, jeśli chodzi o ćwiczenia. Właściwie dopiero od niedawna mógł zacząć o tym myśleć i ponownie sobie na to pozwolić, wcześniej bowiem działo się zbyt wiele, by w ogóle zaprzątał sobie głowę czymś takim, jak własna sprawność fizyczna.
    I nie miał nic przeciwko wspólnemu narzekaniu. Sam podejrzewał, że już z rana zasypie Jaime’ego wiadomościami o tym, jak bardzo wszystko go boli i jak bardzo nienawidzi go za to, że wyciągnął go na ściankę.
    — Jestem stary — skwitował z udawaną rezygnacją, kiedy młodszy brunet oznajmił, że z jego nogami było wszystko w porządku i wsiadł do auta, smutno zwieszając głowę. Właściwie w przyszłym roku miał obchodzić już trzydzieste urodziny i kiedy był o wiele młodszy zawsze wydawało mu się, że w tym wieku będzie już niezwykle dojrzały i bajecznie bogaty. No co? Chyba każdy czasem marzył o tym, żeby spać na pieniądzach, prawda? Tymczasem ani nie był szczególnie dojrzały, ani też nie śmierdział groszem… Czując się jak dwudziestokilkulatek, jakby czas zatrzymał się dla niego na pewnym etapie i cóż, nie oznaczało to, że w jakikolwiek sposób mu to przeszkadzało.
    — Jeszcze długo będziemy uwłaczać górskim kozicom z naszymi marnymi umiejętnościami! — zaśmiał się, bębniąc palcami o udo w rytm płynącej z radia piosenki i zerknął na prowadzącego chłopaka. — Żeby się czegoś nauczyć, to powinniśmy tam chodzić chociaż raz w tygodniu. Wiesz, możemy to sobie wpisać w nasze kalendarze — zażartował, mrugnąwszy dla niego porozumiewawczo, jakby oboje prowadzili terminarze z godzinową rozpiską zajęć na dany dzień. Bo nie prowadzili, prawda…? — Umówić się, że na przykład w piątek czy sobotę, rano czy wieczorem zawsze idziemy na ściankę i tego się trzymać, a nie szukać non stop wolnych terminów, hm? — zaproponował, podejrzewając, że w ten sposób byliby w stanie być regularni w tym, co robili, mogąc wyjść zdecydowanie gorzej na postawieniu na spontaniczność.
    Gdy dotarli na miejsce, dwudziestodziewięciolatek z ulgą zajął miejsce, rozsiadając się wygodnie i ciesząc, że przez najbliższą godzinę, jeśli nawet nie dłużej, nie będzie musiał nigdzie się ruszać. Zaczynało go dopadać zmęczenie, do tego stopnia, że nawet nie czuł się głodny – jakby naprawdę był starym dziadkiem – lecz kiedy tylko zaczął przeglądać pozycje z menu, jego żołądek przypomniał sobie, do czego został stworzony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wybrałem. Dla mnie Zboczek — uśmiechnął się niewinnie, zwracając się do kelnera, który już czekał przy ich stoliku, palcem wskazując na pozycję z menu o takowej nazwie, niczego bowiem sobie nie wymyślił, wybierając po prostu burgera z boczkiem, do zestawu (w każdym bowiem znajdowały się frytki i surówka) domawiając jeszcze porcję krążków cebulowych.
      — Już zacząłem. Jestem na okresie próbnym — sprostował i odruchowo zerknął na zegarek, jakby doszukując się na nim dat, mimo iż ten zawierał jedynie prosty cyferblat. Od pewnego czasu robił to jednak odruchowo, tym samym kupują sobie jeszcze nieco czasu do namysłu. — Został mi jeszcze miesiąc. A jak ci się układa z Laurą? — zagadnął z niewinnym uśmieszkiem, ekspresowo przeskakując z tematu na temat. Dawno go o to nie pytał i nie był na bieżąco, a przecież wiele mogło się wydarzyć.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  76. Bardzo często zazdrościła ludziom, którzy nie byli tak narażeni na plotki, jak właśnie ona. Choć ona, jak ona, nie była nikim specjalnym tak naprawdę i nie osiągnęła nic, co zasługiwałoby na to, aby plotkarskie strony poświęcały jej całe artykuły. Wolałaby być zwykłą, szarą mieszkanką Nowego Jorku, która może robić i mówić co chce, a nikt nie będzie się temu przyglądał. Niby można było bardzo łatwo ignorować to wszystko, ale zawsze pozostawała ta ciekawość, aby zobaczyć co tym razem pisali. I nigdy tak naprawdę nie kończyło się to dobrze. Z zasady wszystkie informacje też albo były wyssane z palca albo jedna, niewielka część była tylko prawdziwa, a cała reszta została wymyślona przez pseudo dziennikarzy.
    — Pocieszają czasami o wiele lepiej niż ludzie — powiedziała. Ciężko byłoby, aby świnka czy pies zastąpili prawdziwego człowieka z krwi i kości, ale zwierzęta nie oceniały. Nawet może i nie rozumiały, że jakiś problem był, ale to polizanie po twarzy, zamerdanie ogonem i leżenie obok naprawdę wiele dawało. Przynajmniej Carlie tak to odczuwała, a sama, gdy w takich sytuacjach była to uśmiech sam się cisnął na twarz, gdy taki zwierzak położył się obok i po prostu był, to człowiek czuł się już o wiele lepiej. Taka drobna rzecz, a naprawdę mogła zmienić cały dzień i nastrój. Sama pewnie, gdyby mogła to przygarnęłaby jeszcze jakiegoś czworonoga, ale jak na razie było ich dość i w dodatku mieszkali w budynku, a Nowy Jork to była ogromna, betowa dżungla, a żadne zwierzę tak naprawdę nie będzie w pełni szczęśliwe zamknięte w czterech ścianach. Jej samej też marzył się dom z ogrodem, a już z pewnością jej małej gromadce tym bardziej to chodziło po futrzanych łebkach. Sama pewnie, gdyby nie była pewna tego, że chce zwierzę zaczęłaby od kwiatka. Jednak prawda była taka, że do roślin miała niezbyt pewną rękę. O wiele lepiej wychodziło jej opiekowanie się zwierzętami niż roślinami, bo te w jej opinii były o wiele bardziej skomplikowane niż się mogło wydawać. Wcale nie wystarczyło tylko regularnie podlewać kwiatków. Tu specjalna ziemia, jakiś nawóz, a tu jeszcze się okazuje, że doniczka jest za mała. Zdecydowanie za dużo roboty z tym było.
    Jak Jaime wyszedł po chusteczki, ona zajęła się przełączeniem filmu. Przeczuwała, że Król Lew, jak zawsze, będzie kończył się ze łzami, a raczej zacznie się tak, bo w końcu najgorsza część historii była na samym początku.
    — Pewnie, że dobre. Mnie ostatnio wyobraźnia trochę opuściła — odpowiedziała. W ostatnim czasie w pełni polegała na tym, co inni mieli do zaoferowania. — Źle zrozumieć? Jak masz na myśli Matta, to zapewniam, że słowem by się nawet nie odezwał. Co najwyżej mruknąłby, że go nie zabraliśmy — zapewniła — ale to zebranie większej ilości osób też mi odpowiada.
    W grupie zawsze było raźniej. Będą musieli się jakoś zorganizować i po prostu zabrać osoby, które akurat będą miały wolne i chęci na takie zabawy.
    — Jak dasz radę, to ja mogę nawet w przyszłym tygodniu — powiedziała. W zasadzie teraz niewiele robiła, miała jeszcze na głowie co prawda studia, ale da radę znaleźć w ciągu tygodnia parę godzin na to, aby dobrze się pobawić w ciekawym towarzystwie i nie mieć z tego powodu większych zaległości. — Rozumiem, że teraz pewnie oboje będziemy śpiewać?

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  77. — Szachy może zostawmy sobie na ten czas, jak już będziemy pomarszczonymi staruszkami! — skomentował ze śmiechem, oczyma wyobraźni już widząc ich w ten właśnie sposób: starych i pomarszczonych, z siwymi włosami i ledwo widzącymi na oczy, jak pochylali się nad stolikiem i z trudem przesuwali pionki powykręcanymi palcami. Żeby jednak mogło to wyglądać w ten sposób, chyba mimo wszystko odpowiednio wcześniej powinni zacząć ćwiczyć. Jerome znał zasady i wiedział, jak poruszają się poszczególne piony, zrozumiałym były dla niego pojęcia szach oraz mat, lecz daleko było mu do prawdziwego szachowego mistrza, który znał tysiące strategii i jeszcze więcej sposobów na poprowadzenie danej rozgrywki. W takich momentach jak ten, kiedy brunet pozwalał płynąć myślom swobodnie, często uświadamiał sobie, jak człowiek rzeczywiście mało wiedział o otaczającym go świecie i proszę, w taki nastrój potrafiła wprawić go nawet rozmowa o szachach. By jednak nie skupiać się na tym, iż wiem, że nic nie wiem, potrząsnął głową i uśmiechnął się lekko, zerkając na Jaime’ego przepraszająco, ponieważ na pewno widać było po nim, że lekko odpłynął.
    — Tak szybko. — Pokiwał głową, jednocześnie wracając myślami na ziemię. — Pewnie, że dam ci znać. I musisz trzymać kciuki, żeby to były dobre wieści — zaznaczył, celując w niego palcem ze znaczącym uśmieszkiem, choć uważał, że raczej nie ma czego się obawiać. On oraz pozostali nowi pracownicy, zatrudnieni dokładnie w tym samym czasie, stworzyli dobrze zgraną ekipę, która widywała się już nie tylko w pracy, ale coraz częściej również po niej, wyskakując wieczorem na jedno czy też dwa piwa, w przypadku Marshalla nie więcej. Od swojego małego incydentu z całonocnym zniknięciem tuż po pogrzebie Lionela niekoniecznie ciągnęło go do alkoholu, jakby obawiał się, że straci kontrolę tak jak wtedy i nie będzie w stanie wrócić o własnych siłach do domu, choć wiedział, że prawdopodobnie nic podobnego nie miałoby już miejsca.
    Ponownie przyłapawszy się na tym, że jego myśli miały dziś wyjątkową tendencję do uciekania w dalekie rejony, skupił się na lokalu i przede wszystkim na siedzącym po drugiej stronie stolika przyjacielu, tym bardziej, że ten wyjątkowo ochoczo zaczął odpowiadać na jego pytanie.
    — Naprawdę? I niczego sam nie powiedziałeś?! Gratuluję! — zawołał i nawet podniósł się nieznacznie ze swojego miejsca i pochylając się nad blatem dzielącego ich stolika, lekko klepnął przyjaciela w ramię. — Musisz odstawić auto i koniecznie jeszcze dziś to oblejemy! — zarządził i z uśmiechem opadł na swoje miejsce, następnie uważnie zmierzywszy wzrokiem sylwetkę przyjaciela. — Nie musisz się spieszyć. Będziesz wiedział, kiedy nadejdzie ten właściwy moment i zaczniesz mówić o tym sam, bez większego zastanowienia. A przynajmniej tak było w moim przypadku — zaznaczył i mrugnął do niego porozumiewawczo, bo też przecież każdy był inny i inaczej podchodził do podobnych spraw. Życzył po prostu przyjacielowi, by podobnie jak w jego przypadku, nie był to szczególnie stresujący i bolesny moment, bo kiedy mówiło się o tym właściwej osobie, człowiekowi powinno się zrobić choć odrobinę lżej.
    — Właściwie możemy umówić się na jakiś wspólny wypad, nie wiem tylko, co z Jen — zaproponował, jednocześnie płynnie przechodząc do odpowiedzi na pytanie Jaime’ego. — Jest teraz nieco zabiegana. Sama szuka nowej pracy, rozgląda się też za studiami. Ten wyjazd na Barbados rzeczywiście był nam potrzebny. — Uśmiechnął się lekko, rozpierając się wygodniej i krzyżując ramiona na piersi. — Teraz możemy spokojnie ruszyć na przód. Choć Jen to chyba nie tak spokojnie, zważywszy na plany co do pracy i studiów — zaśmiał się krótko. — Po tym wszystkim ma też lepszy kontakt z matką i chyba nawet planuje niedługo wybrać się do niej na kilka dni. Może wtedy wpadniecie z Laurą? Żebym sam w mieszkaniu nie usechł z tęsknoty? — roześmiał się, lekko wywracając przy tym oczami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako słomiany wdowiec, miał mieć nieco więcej czasu i mogli to wykorzystać, tymczasem jednak do ich stolika podeszła kelnerka, kładąc przed Jaime’em jego zamówienie i odeszła na moment, zaraz wracając z burgerem przeznaczonym dla Marshalla. Oddaliła się, życząc im smacznego, podczas gdy wyspiarz już zacierał ręce na widok swojej porcji.
      — Pachną i wyglądają obłędnie — skomentował, chwytając szklankę z napojem, by w geście toastu zbliżyć ją do przyjaciela. — To co, za Laurę? Potem przejdziemy do procentów, hm?

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  78. Cieszyła się, że zamknęli drażliwy temat i mogli przejść do przyjemniejszych czynności. Nie lubiła, kiedy ktoś był smutny i nie zniosłaby myśli, że Jaime przez cały wieczór się czymś zadręcza. Widać było, że przestał się stresować, co także zdecydowanie jej odpowiadało. Zależało jej na tym, aby czuł się w jej towarzystwie swobodnie i nie obawiał się o jej reakcje, nawet jeśli jakimś cudem postąpiłby lub powiedziałby coś nie tak.
    - Świetnie, więc jesteśmy umówieni. Ja wybieram restaurację, ty ustalasz termin z wujkiem – uniosła rękę do góry, zgłaszając się niczym dziecko do odpowiedzi w szkole. Naprawdę chciała poznać członka rodziny Jaimego, mając przy tym nadzieję, że wujek okaże się tak samo sympatyczny jak jego bratanek. Ich związek (lub prawie związek) dopiero kiełkował i być może za wcześnie było na przedstawienie sobie nawzajem rodziców, wujek był dobrym początkiem, podobnie jak poznana przez Jaimego na balu większość jej wujostwa i kuzynów.
    - Tak, tata i reszta musieli mnie wtedy nosić na rękach, ale mi to absolutnie nie przeszkadzało. No wiesz, czułam się jak taka mała księżniczka. Zresztą, moja rodzina dalej mnie traktuje tak, jakbym mimo wieku wciąż nią była – zaśmiała się, odkładając na bok łyżkę i wtulając się w Jaimego. Cieszyła się, że prawidłowo odczytał jej znaki i przestał chwilowo skupiać się na gotowaniu. Zawsze mogli zjeść później, a ona nabrała właśnie apetytu na coś zupełnie innego. Zdziwiła się, kiedy chłopak wspomniał o omijaniu klubów. W końcu był studentem, a życie na tym etapie powinno opierać się głównie na imprezach i wypitym ma nich alkoholu. Cóż, widocznie chciał skupić się na nauce, ewentualnie miał już dość trybu życia, jaki zdarzyło mu się prowadzić zanim się poznali, co także jakoś specjalnie jej nie przeszkadzało. Chciała, aby był bezpieczny i było jej na rękę, że nie musi się martwić, że ktoś znów obije mu jego słodką twarz.
    - Makaron…mhm…makaron – wymruczała mu do ucha, poddając się jego pieszczotą. Czuła, jak jej organizm przechodzi przyjemny dreszcz, a Jaime zdecydowanie wiedział co robić, aby sprawić jej przyjemność. Dała się temu całkowicie ponieść, wtulając się w niego i pozwalając tym samym przenieść się do sypialni. Czuła jego język pomiędzy swoimi udami, wydając przy tym co jakiś czas ciche i niekontrolowane pomruki. Napięcie rozprzestrzeniało się po jej całym ciele, zalewając je falą orgazmu. Wygięły plecy w łuk rozkoszy, kiedy Jaime w nią wchodził, dając tym samym przyjemne spełnienie i ulgę.
    - Chyba zaczynam się w tobie zakochiwać…- wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy, kiedy skończył i opadł zmęczony, zajmując miejsce obok niej – To znaczy…makaron chyba się nam przypala – rzuciła, gryząc się w język i podrywając z miejsca. Wiedziała, że chłopak wyłączył wszystkie palniki i nie istniało żadne zagrożenie pożaru, a mimo to pobiegła do kuchni, nieco zawstydzona swoim zbyt bezpośrednim wyzwaniem, jakie padło pod wpływem silnych emocji.

    Laura

    OdpowiedzUsuń
  79. Gdyby Jaime wypowiedział na głos swoje myśli, Jerome bez wątpienia bardzo by się ucieszył, dowiadując się, że wizja bycia staruszkiem okazywała się dla niego pozytywną. W końcu już nigdy nie miał zapomnieć okoliczności, w których się poznali – było to zbyt przejmujące doświadczenie, by ot tak móc wyrzucić je z pamięci. Wspomnienie to należało zdecydowanie do tych, które głęboko i mocno, wręcz boleśnie wgryzały się w umysł, raniąc go w tym osobliwym procesie zakorzeniania się, przez to w tkance tworzyła się trwała blizna. Można było się do niej przyzwyczaić, z czasem można było nawet o niej nie myśleć, lecz ona wciąż tam była i kiedy tylko człowiek na nią spojrzał, przypominał sobie jej historię, dokładnie tak, jak to było ze śladami na skórze – pod każdym kryła się opowieść, dłuższa lub krótsza, wesoła lub całkiem smutna, wręcz wyciskająca łzy. Przez to wyspiarz martwił się o przyjaciela, choć nie było to martwienie się z tego rodzaju, które spędzało sen z powiek. Marshall sądził bowiem, że Jaime raczej nie pokusi się już o nic głupiego, jednakże zależało mu na szczęściu dwudziestolatka i to z tego powodu chciał się o niego troszczyć, ze swojej strony chcąc dać mu tyle, na ile w rzeczywistości siedzący naprzeciwko chłopak zasługiwał.
    — Mam nadzieję, że zostawią wszystkich, których zatrudnili razem ze mną. Wiem, że niedawno firma wygrała przetarg na nową inwestycję, więc raczej każda para rąk do pracy powinna im się przydać — stwierdził z lekkim uśmiechem i choć podejrzewał, że przejdzie okres próbny pozytywnie, liczył się również z tym, że życie może go zaskoczyć i będzie inaczej. Nie zakładał od razu najczarniejszego scenariusza, ale zamierzał być gotowy, kiedy ten jakimś cudem lub przez złośliwość losu nadejdzie.
    Cieszyło go szczęście przyjaciela i nie zamierzał tego ukrywać. Jaime był dla niego naprawdę bardzo ważny i każda pozytywna zmiana w jego życiu sprawiała, że Marshall miał ochotę skakać pod sufit z radości. Może nie dosłownie, ponieważ wyglądałoby to co najmniej dziwnie, ale aż coś przyjemnie łaskotało go w środku i przez to poniekąd szczerzył się jak głupi do sera w pełnym zadowolenia uśmiechu, który zbladł nieco, kiedy Moretti poddał w wątpliwość oblewanie tej nowiny.
    — A czemu by nie? Sam powiedziałeś, że to twoja pierwsza dziewczyna, więc moim zdaniem jest co świętować. I teraz już koniecznie muszę ją poznać! — zastrzegł, celując palcem w chłopaka, po czym sięgnął po przyniesionego chwilę temu burgera. Jak zwykle miał problem z takim ujęciem kanapki w dłonie, by cała jej zawartość nie znalazła się na drewnianej desce służącej za talerz, lecz w końcu spłaszczył nieco burgera i ujął go w dłonie. Dodatkowo do burgerów dołączono papierowe, trójkątne torebki i Jerome skorzystał z niej, bo jeśli już coś miało mu wypaść – a będzie wypadać na pewno – do wpadnie do asekuracyjnego trójkącika.
    — Jeśli chodzi o studia, to chyba dowiem się tego dopiero, kiedy faktycznie gdzieś ją przyjmą — powiedział z lekkim rozbawieniem, kiedy już przełknął pierwszy kęs. — Początkowo mówiła o psychologii, ale na Barbadosie wspominała o tym, że chciałaby się zatrudnić w jakiejś redakcji. Kobieta-zagadka! — podsumował ze śmiechem. — Także spytaj mnie o to za jakiś czas, jak już Jen się zdecyduje i coś znajdzie. Bo póki co, nie mam pojęcia, w jakim kierunku pójdzie.
    Teraz wreszcie nie musieli nigdzie się spieszyć, pędzić od jednego do następnego punktu, jakby wcześniej żyli pod czyjeś dyktando i właściwie stwierdzenie to nie było przesadzone. Rytm ich życia wyznaczał tryb wizowania, wyznaczali urzędnicy i urzędy, później zaś kolejna podróż. Teraz z kolei znajdowali się w punkcie, z którego wreszcie mogli ruszyć w dowolnym, wybranym przez siebie kierunku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Poza tym niedługo to ty masz urodziny — dodał, nawiązując do tematu spotkania, które chodziło im po głowie i był przekonany, że jeśli Jen pojedzie do mamy, na pewno coś zorganizuje. Zbyt długo wyłącznie o tym rozmawiali, by nadal odwlekać to w czasie i czekać na dobrą okazję, ponieważ co, jeśli ta miała nigdy nie nadejść?
      Stuknąwszy się szklankami z Jaime’em, zaśmiał się cicho i ze znanych tylko sobie powodów lekko pokręcił głową, następnie sięgając po kilka frytek. Poniekąd dziwiło go to, ile czasu przebywał już w Nowym Jorku i jak wielu wspaniałych znajomości się dorobił. Przyjeżdżając tutaj po raz pierwszy, jeszcze za sprawą wizy turystycznej, na pewno nie podejrzewał, że zapragnie zostać tu na stałe. A teraz proszę, w marcu minął rok, odkąd po raz pierwszy postawił stopę na terytorium Wielkiego Jabłka. Kiedy ten rok zdążył uciec? Nie wiedział, ale też mimo tego wszystkiego, co zdążyło się wydarzyć, niczego nie żałował.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  80. Noah na pewno nie chciał psuć atmosfery spaceru męczeniem chłopaka i matkowaniem mu. Obiecał mu spokojny spacerek i zamierzał dotrzymać słowa. Poza tym całkiem przyjemnie rozmawiało się z chłopakiem na trzeźwo. Ok, nie była to ich pierwsza rozmowa, ale podczas poprzedniej dość niepewnie próbowali wybadać jeden drugiego, na jakim etapie w życiu się znajdują. Teraz... raczej z ciekawością podchodzili do spotkania. Przynajmniej Noah.
    Cóż... Noah doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie łatwo jest w legalny sposób zdobyć pieniądze na już, teraz, zaraz... Nie raz podejmował się długiej i uczciwej pracy, żeby utrzymać się w jakimś miejscu, ale zwykle wcale nie wychodziło mu to na zdrowie... dlaczego więc nadal próbował? Stanowczo nie chciał kłopotów w Nowym Jorku.
    - Jaime! Jeszcze pomyślę, że się o mnie martwisz! - roześmiał się Noah. Spojrzał na niego z pewnego rodzaju rozbawieniem. Co jak co, ale rzadko zdarzało się, by ktoś wyrażał swoją troskę o życie Woolfa. A szczególnie męskich potomków tego rodu.

    [Jestem jak najbardziej za. Możemy nawet zrobić od razu sierpień XD I możemy faktycznie zrobić jakąś przerwę w postaci niespodziewanego gościa ;)Noah mógłby chcieć opowiedzieć chłopakowi o wynikach swoich poszukiwań na wybrzeżach i opowiedzieć o publikacjach... i spotkaliby kogoś stamtąd XD]

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  81. Wizja praktyk w prosektorium nawet dla samego Marshalla była kusząca, zawsze bowiem fascynowało go to, co na pierwszy rzut oka pozostawało nieoczywiste. Podejrzewał jednak, że w ostatecznym rozrachunku nie nadawałby się do takiej pracy. Te wszystkie zapachy, których nie można było nazwać przyjemnymi, a także samo przeprowadzenie sekcji zwłok czy nawet oględziny ciała osoby, która zginęła w okropnych okolicznościach, co z kolei na wspomnianym ciele znajdowało wyraźne odzwierciedlenie… Prawdopodobnie nie było to na jego nerwy, choć nigdy nie brzydziła go krew czy też widok mniej bądź bardziej poważnych ran. Niemniej jednak łatwiej było o tym słuchać czy też oglądać programy telewizyjne poświęcone tej tematyce, niż faktycznie zmierzyć się z denatem i brać w tej procedurze czynny udział. Jerome aż wzdrygnął się na tę myśl, uznając, że wszędzie dobrze, ale najlepiej jednak w budowlance.
    — Przede wszystkim potraktuj to jako okazję do nauki, nie musisz od razu błyszczeć i być prymusem — zauważył z łagodnym uśmiechem, ciągnąc temat praktyk, które miał odbyć młodszy brunet. — Często wiedza teoretyczna diametralnie różni się od tej praktycznej, nabytej wraz z doświadczeniem… Chociaż w twoim przypadku pewnie byłoby ciężko bez jakichkolwiek podstaw. W każdym razie, jeśli twój opiekun będzie widział, że nie ziewasz z nudów, za to chętnie zadajesz pytania, to powinien być zadowolony — stwierdził i mrugnął do niego porozumiewawczo. — Będziesz musiał koniecznie opowiedzieć mi, co tam robisz, ale to może nie przy jedzeniu — zażartował, znacząco nieco wyżej unosząc ściskanego w dłoniach burgera.
    — Ciekaw jestem, co jej o mnie naopowiadałeś — rzucił, jednakże nie z całkowitą powagą i chwilowo skupił się na jedzeniu. Często wydawało mu się, że nie był ciekawym człowiekiem, bo niby co takiego można było o nim powiedzieć? Okazywało się jednak, że postronni obserwatorzy widzieli w nim całkiem sporo i często mieli więcej do powiedzenia, niż sam Jerome o sobie.
    — Właściwie szkoda, że Jen wtedy nie będzie, ale też nie chcę odkładać tego w nieskończoność — mruknął, kontynuując temat spotkania w większym gronie, kiedy już pochłonął ostatni kęs burgera i otarł wybrudzone palce w serwetki. Do zjedzenia zostały mu jeszcze frytki, więc leniwie zabrał się za ich skubanie, maczając je w oferowanym w zestawie sosie. — W sumie nie mogę się też doczekać, aż zabierzemy się za organizację barbadoskiego ślubu. Mam po prosu ochotę zebrać razem tych wszystkich ludzi, których tutaj poznałem — wyznał z lekkim, a można było powiedzieć, że nawet nieśmiałym jak na niego uśmiechem. — Tak, żeby wszyscy się poznali i nie byli już anonimowi, kiedy jednym opowiadam o drugim.
    Naprawdę udało mu się zebrać całkiem sporą grupę znajomych i wiernych przyjaciół, co nawet po upływie czasu pozostawało dla niego pozytywnym zaskoczeniem. Jakby wciąż nie potrafił uwierzyć w to, że Nowy Jork przyniósł mu tyle dobrego.
    — Już zaczyna mnie wszystko boleć — zamarudził jękliwie, kiedy poprawił się na krześle i odczuł skutki wyprawy na ściankę wspinaczkową. — Musze się zregenerować do tego naszego spotkania, bo Laura weźmie mnie za starego dziadka niewartego uwagi! — zaśmiał się, kręcąc głową. — Ona sama właściwie coś ćwiczy? — spytał z ciekawości, a poniekąd także dlatego, by wiedzieć, o co może podpytywać dziewczynę, kiedy już się zobaczą i będą mieli okazję porozmawiać. Jeszcze nie wiedział, że nie miał czego się obawiać i Laura, której buzia się nie zamykała, dobrowolnie wręcz zbombarduje go informacjami o sobie.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  82. Od ich spotkania upłynęło sporo czasu i Noah mógł powiedzieć, że nie próżnował. Faktycznie dość ostrożnie, ale szczegółowo badał wybrzeża. Szybko nauczył się, gdzie stacjonują dilerzy, a gdzie przesiadują napaleni nastolatkowie, których nie stać na pokój w hotelu. Długi jednak czas nie napotykał niczego, co pozwoliłoby stworzyć dobrą historię. Mógł opowiadać o malowniczych kamieniach, cichych zakątkach i urokach wschodu słońca nad wodą... tylko to nie kupiłoby mu czytelników... sponsorów. Nie dałoby wydawnictwu powodu, żeby podpisać kontrakt na kolejną książkę. Potrzebował czegoś więcej i wiedział, że to coś musi tu być... tylko nie do końca wiedział, gdzie szukać.
    Krążył i krążył... aż około miesiąc wcześniej podsłuchał dwóch dilerów. Był to pierwszy ślad, za nim poszły kolejne. Obecnie wiedział dość, żeby donieść o wszystkim policji. Miał gotowe teksty i pozostało podjąć decyzję o rozwiązaniu całości. Może dlatego stwierdził, że warto się spotkać z Morettim.
    Oczywiście nie mogło być tak, że przyjedzie za wcześnie. Nawet jeśli wyszedł z odpowiednim zapasem czasu. Po prostu nie pisany mu los punktualnego człowieka. Światła, korki, kaczki na pasach... wszystko byle się spóźnił. Tego dnia mógł być chociaż dumny z tego, że zmieścił się w kwadransie akademickim. Wszedł do lokalu, którego nazwę podał mu znajomy i niemal od razu go zauważył. Podszedł szybkim krokiem i przysiadł się z ulgą.- Wybacz... Już jestem. Lub dopiero jeśli wolisz - spróbował się uśmiechnąć. Zerknął na kartę. - Znalazłeś coś ciekawego?

    [Hahahaha XD]
    Noah

    OdpowiedzUsuń
  83. — Oh, nie musiałeś im niczego kupować — powiedziała, zdając sobie sprawę z trzymanych przez chłopaka toreb. Kiedy powiedział, że ma też coś dla niej, wywróciła tylko dookoła oczami i pokręciła przecząco głową — Jaime, to naprawdę bardzo miłe z twojej strony, ale nie trzeba było — uśmiechnęła się do przyjaciela.
    Thea natomiast od razu zabrała się za rozpakowywanie prezentu. Znajdując w środku maskotkę w kształcie kotka, uśmiechnęła się szeroko i trzymając go mocno w swoich rączkach, energicznie nimi pomachała.
    — Miau! — Wydała z siebie pisk zbliżony do miałczenia i uśmiechnęła się, powtarzając jeszcze kilka razy piskliwe miauczenie, nie zaprzestając poruszać rączkami. Schyliła się po chwili i postawiła maskotkę na podłodze, skupiając się na zabawie kotkiem.
    — Skarbie, ale nie tutaj… I przede wszystkim, co się mówi? Dostałaś prezent kochanie — Elle weszła w rolę matki, upomniawszy swoją córeczkę, która momentalnie wbiła spojrzenie w chłopaka.
    — Dziękuję — wysepleniła, nie przestając trzymać maskotki.
    — Nie martw się, mamy dużo akcesoriów — zamknęła drzwi wejściowe i poprowadziła Jaime’ego w głąb mieszkania. — Jest ładna pogoda, pomyślałam, że zrobimy sobie piknik. Co ty na to? Poznasz nowego członka naszej rodziny. Izabelę. — Wyszczerzyła się wesoło, szczerze mówiąc, nie mogąc się doczekać reakcji chłopaka na kózkę. Nic wcześniej nie wspominała mu o zwierzątku, tym bardziej była po prostu ciekawa. Zwłaszcza, że imię Izabela nie było przeznaczone dla pupilów. — Muszę ci powiedzieć, że pomysł z robieniem opaski jest w sumie fajny. Jeżeli tylko masz ochotę stworzyć coś sam, nie ma sprawy. Mam nadmiar kredek, papieru i kleju w domu — zaśmiała się.
    Nie dość, że sama czasami lubiła coś po prostu narysować, to Morrisonowie mieli w domu nadmiar przedmiotów, które mogły zainteresować Theę na dłużej. Kredki i papier spisywały się na medal, a pod czujnym okiem i nadzorem rodziców, zabawa nożyczkami i klejem była niczym przygoda nie z tego świata.
    — To co… Chcesz sobie coś wybrać, czy od razu wolisz wycinanki? — Spytała z uśmiechem, ale tak naprawdę było to całkiem poważne pytanie. — Serio, mów na co masz ochotę. — Dodała, a następnie prowadząc go do wejścia na taras, zatrzymała się kilka kroków wcześniej, na wysokości wejścia do kuchni. — Możesz mi odrobinę pomóc? Na blacie stoi już przygotowany kosz… No wiesz, piknik jak z marzeń. Dzieciaki cię za to pokochają, w zasadzie głównie Thea… Matty… Matty jest jeszcze na etapie wpychania sobie do buzi wszystkiego, co w jakiś sposób w jego mniemaniu załagodzi ból. Jesteśmy na etapie ząbkowania, wiesz — uśmiechnęła się lekko.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  84. Elle nie zamierzała pozbyć się roślinki. Wręcz przeciwnie, już wiedziała, że będzie o nią dbać. W końcu był to prezent od przyjaciela. Mogła mieć tylko nadzieję, że uda jej się ją utrzymać przy życiu. Nie była najlepszą ogrodniczką, o czym świadczyły jej wcześniejsze przygody z kwiatami. Dlatego też w domu państwa Morrison nie było za wiele roślin.
    Potrafiła jednak zaopiekować się dwójką dzieci. Jedna roślinka nie powinna sprawić jej tak dużo kłopotów, chyba.
    Odłożyła kwiatka na stoliku w salonie i z uśmiechem, trzymając Matta w dłoniach, odwróciła się do córeczki.
    — Króliczku przyniesiesz pudełeczko z opaskami? — Poprosiła córeczkę, która z entuzjazmem pokiwała głową i już po chwili biegiem ruszyła w stronę swoich zabawek, gdzie było jedno plastikowe pudełko z różnymi dekoracjami na głowę. — Trzymaj je ładnie i chodź… Idziemy na ogród. Zaraz pokażesz, co tam masz — powiedziała z uśmiechem, sprawdzając czy Jaime idzie za nimi, gdy Elle skierowała się w stronę tarasu, a z niego po dwóch niskich stopniach stanęła na przyjemnie chłodnej trawie.
    — Tak w cieniu, w cieniu — przytaknęła z uśmiechem — dzięki… Ogród jeszcze jest cały do zrobienia tak naprawdę. Zajęliśmy się tarasem i kwiatami wokół niego, a reszta czeka na lepsze czasy — zaśmiała się. Basen, który również znajdował się na ogrodzie był w opłakanym stanie; nie było się jednak czemu dziwić. Stał przez prawie osiem lat nie używany, a Elle i Arthur w pierwszej kolejności remontowali dom, gdy można było się wprowadzić, odnowili taras, a cała reszta nie była im na ten moment niezbędna. Plany oczywiście już mieli, ale do ich realizacji było jeszcze trochę. — Możemy rozłożyć koc tam przy płocie, obok tego krzewu. Będzie przyjemnie — zaproponowała, kierując się w stronę, o której mówiła.
    Doszedłszy na miejsce, odłożyła synka na trawę i rozłożyła koc.
    — Proszę bardzo, można się rozgościć — uśmiechnęła się szeroko. Nie musiała dwa razy powtarzać, aby Thea od razu zasiadła na kocu, ściągając prędko małe buciki. Nim Elle i Jaime zdążyli zrobić cokolwiek z koszem, w którym były przekąski, dwulatka zdążyła rozsypać zawartość pudełka, które niosła.
    — Ceba coś wyblać — oznajmiła słodziutkim głosikiem, wskazując Jaime’mu opaski i spinki, które były rozsypane po kocu.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  85. Słuchał o pracy patologa, właściwie dopiero teraz uświadamiając sobie, jak wiele ten zawód obejmował zagadnień i jak bardzo był obciążający. W końcu lekarze tak ściśle współpracujący z policją często mieli do czynienia ze zwłokami znajdującymi się w daleko posuniętym stadium rozkładu, a same ciała na pewno bywały obrzydliwie wręcz okaleczone – obrzydliwie z tego względu, że ciężko było sobie wyobrazić, iż człowiek był w stanie zrobić coś takiego drugiej osobie i to z pełną premedytacją, często planując każde, najdrobniejsze nawet posunięcie. Zapewne był to widok różny od tego, który można było zastać w szpitalnym prosektorium, gdzie znaleźć można było zwłoki czyste i odpowiednio oporządzone, o ile w ogóle w tym przypadku można było pokusić się właśnie o taki dobór słów.
    — To dopiero praktyki — zauważył z uśmiechem. — Może dobrze będzie nauczyć się podstaw właśnie najpierw w szpitalu? A w kolejnych latach studiów na pewno w końcu trafisz do takiego prosektorium znajdującego się przy komisariacie. I coś mi się wydaje, że patolodzy, podobnie jak inni lekarze, i tak uczą się przez całe życie — stwierdził i mrugnął do niego porozumiewawczo. Właściwie chyba nie było takiej dziedziny, która na przestrzeni lat pozostałaby niezmieniona. Ludzie nieustannie szukali nowych rozwiązań, czyniąc coś, co przed laty wydawało się niemożliwym do osiągnięcia. Czy to w medycynie, czy w technice. Bo czy kiedyś ludzie słyszeli o pełnej narkozie albo lotach w kosmos? Nikt nie był w stanie przewidzieć, co stanie się powszechne za kilkadziesiąt lat, dziś będąc abstrakcją.
    — Masz szczęście! — zaśmiał się, grożąc przyjacielowi palcem. Niech wie, że o Marshallu można mówić tylko w taki sposób! Aczkolwiek mimo żartobliwego tonu, było mu bardzo miło z powodu tego, co powiedział Jaime i cieszył się przy tym, że w końcu sam będzie miał okazję poznać Laurę, o której tyle słyszał. — No proszę, czyli nie będę musiał martwić się przy niej, że powiem coś głupiego, co ją urazi. Wychowana z chłopakami, pewnie jest odporna na różne komentarze. To trochę jak moja siostra, też była jedyną dziewczyną i często miała nas po dziurki w nosie — wspomniał z rozbawieniem, doskonale pamiętając, co Ivana z nimi przeszła. Czasem – ale tylko czasem – było mu głupio, że aż tak bardzo jej dokuczali, ale z drugiej strony niejednokrotnie dziewczyna była w stanie im się postawić i tak obracała całą sytuację, że w ostatecznym rozrachunku to oni byli tymi poszkodowanymi, a nie ona. — No i będziesz mógł zaprosić Laurę. Niech ona też się przekona, jakiego świetnego mam świadka — stwierdził i mrugnął do niego porozumiewawczo.
    Na wzmiankę o sztukach walki i wdawaniu się w bójki na mieście trochę mocniej zabiło mu serce, a to dlatego, że brunet przypomniał sobie, jak raz Jaime zadzwonił do niego w środku nocy i w jakim stanie Marshall znalazł go pod klubem. Nie było to dobre wspomnienie, choć dwudziestodziewięciolatek poniekąd ucieszył się, że w tej sytuacji Moretti zadzwonił właśnie do niego. Wtedy, na początku ich znajomości było to zaskakujące, ale jednocześnie miłe. Dziś Jerome mógł tylko cieszyć się, że przyjaciel znalazł coś, co stanowiło alternatywę dla bójek, dostarczało mu dawkę adrenaliny i pozwalało w bezpieczny sposób rozprawić się z negatywnymi emocjami.
    — Dzięki za propozycję, dobrze wiem, że worek treningowy potrafi wiele znieść — stwierdził z lekkim uśmiechem. — Moja przyjaciółka trenuje krav magę, kilka razy z nią ćwiczyłem, byłem też na paru zajęciach dla początkujących. Generalnie krav maga jest bardziej nastawiona na samoobronę niż atak, ale też idzie nieźle się wyżyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale pamiętał, jak wraz z Lottą naprzemiennie maltretowali worek, póki nie padli bez tchu na materace. Obydwoje borykali się wtedy z różnymi zawirowaniami w życiu i obydwoje, bez wcześniejszego kontaktowania się ze sobą, przyszli wyżyć się na salę, a uporawszy się z emocjami, mogli stosunkowo spokojnie porozmawiać i wymienić się informacjami.
      — Dalszych planów brak — odparł ze wzruszeniem ramion, nie mając pomysłu na resztę wieczora. — Ale jutro będę potrzebował masażu, naprzemiennie z sauną i zimnymi okładami — jęknął, krzywiąc się lekko na myśl o zakwasach. — Także chyba możesz odwieźć swojego starego przyjaciela do domu — zasugerował ze śmiechem, znowu robiąc z siebie starego dziadka.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  86. [Hej, hej! Też myślę, że można już przeskoczyć. Zwłaszcza, ze grudzień stuknął, a u nas już sierpień... xD Akurat tak się poukładało, że w lato Carlie ma termin i bawi już dzieciaczki, a nie chciałabym Cię zasypywać bombelkami, ale może można byłoby przeskoczyć tak do maja/czerwca, za wiele to nie porobią, ale tak mi wpadło do głowy, że mogliby wybrać się może do jakiegoś schroniska, aby wyprowadzić psiaki? Skoro teraz trochę o zwierzakach rozmawiali, a jak nie te schroniskowe to psiaki Carlie i przy okazji pomoczyliby nogi w oceanie? :D NYC ma jakieś tam plaże, można ich wysłać. To tak an szybko, bo chwilowo jakoś mam pustkę w głowie na rudą i mi coś wena na nią trochę szwankuje. ;<]

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  87. Czas leciał nieubłagalnie do przodu. Rudowłosa miała wrażenie, że zaledwie chwilę temu oglądali z Jaime swoje ulubione bajki Disneya, płakali i śpiewali w trakcie, a to był dopiero ledwo grudzień. Tymczasem w końcu nadszedł czerwiec. Zima zniknęła, grube swetry można było schować z powrotem do szafy, a zamiast nich wyciągało się cienkie sukienki, szorty i spódnice. Lubiła lato nie tylko z tych względów, że czuła się bardziej pobudzona do życia, a pogoda zachęcała do spędzania czasu na zewnątrz, a nie siedzenia w domu, ale również przede wszystkim miała też w czerwcu urodziny, których może i nie obchodziła hucznie, ale naprawdę lubiła ten dzień. Dzisiaj jednak nie chodziło o jej urodziny, ale o coś równie ekscytującego i nie mogła się doczekać już spotkania z Jaime. Trochę obawiała się, jak wizyta w schronisku może przejść. Była wrażliwa na krzywdę zwierząt i na samą myśl, że ma znaleźć się wśród setek, które nie mają domu robiło się jej okropnie smutno i najchętniej zabrałaby wszystkie ze sobą. Nie mogła sobie teraz pozwolić na przygarnięcie kolejnego zwierzaka, choć z pewnością w którymś się zakocha i będzie o nim bez przerwy myśleć, dopóki nie zdecyduje się na adopcję. Jednak już przy swoim małym zoo i dzieciach, które też lada moment miały się pojawić, musiała myśleć logicznie i nie ściągać sobie na głowę kolejnych obowiązków, których nie miałaby, jak wypełnić, a polegnąć też nie chciała.
    Umówili się na pierwszą w południe z jednym z pracowników schroniska, który miał im pokazać co i jak, a także dać odpowiednie zwierzaki na spacer. Wcześniej już musieli się z nimi zobaczyć, aby mieli pewność, że nie pojawiają się tylko po to, aby zwierzaki ukraść i z nimi zwiać. Chodziło przecież o dobro zwierzaków i byle kto nie mógł z nimi wychodzić. Co było też z kolei zrozumiałe. Na miejscu pojawiła się chwilę przed trzynastą, parkując wcześniej na miejscu dla wolontariuszy mając nadzieję, że nie wlepią jej za to mandatu, tego naprawdę do szczęścia nie potrzebowała. Nie wychodziła jeszcze z auta, nie chcąc stać w upale, a poczekać raczej na chłopaka w klimatyzowanym samochodzie. Dopiero teraz się zorientowała, że przecież mogli pojechać razem i nie szkodziłoby jej po niego podjechać. Zamierzała mu to zrekompensować później i odwieźć po spacerze, bo z pewnością po dniu spędzonym na zewnątrz nie chciałoby się nikomu wracać transportem publicznym. Nie była pewna, ale w końcu Jaime mógł mieć prawo jazdy i podobnie jak ona pojawić się tu samochodem, jakoś chyba umknęło im rozmawianie o tym podczas różnych spotkań.
    Wysiadła z samochodu, kiedy dostała powiadomienie od Jaimego, że jest już na miejscu. Zabrała ze sobą jedynie torebkę, w której miała wodę i była gotowa do spotkania ze zwierzakami.
    — Cześć! — zawołała machając mu na powitanie. — Jakbym wiedziała, że zrobi się tak ciepło, zaproponowałabym inną atrakcję — stwierdziła. Patrzyła wcześniej na pogodę, ale ta zdecydowała się ją oszukać, bo miało być zdecydowanie chłodniej. — Rebekah ma na nas czekać w recepcji i zaprowadzi nas do zwierzaków, jak wypełnimy jakieś tam dokumenty — poinformowała. Już stąd dało się słyszeć szczekające psy i nie mogła się doczekać już poznania czworonogów.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  88. W trakcie odpowiedzi chłopaka Noah łapał powietrze w płuca i przywracał sercu normalne tempo bicia.
    - Nie ma sprawy - zapewnił.
    - To ja poproszę to samo - dodał bardziej do kelnera niż towarzysza. Nie chciał robić zbyt dużego zamieszania, ale wypadało coś zjeść. Kiedy zostali sami, Noah uśmiechnął się lekko.
    - Zaraz Ci wszystko opowiem...
    Woolf wyciągnął z torby mapę Nowego Jorku i wygiął ją tak, żeby przed ich oczami znalazła się ta część, na której przedstawione zostało wybrzeże. Jaime mógł zauważyć, że Noah pozaznaczał czerwone punkty na planie.- Rzeczywiście przez pewien czas myślałem, że już nic tam nie znajdę... imprezy, śmieci... kilka miejsc, w których ludzie znikają na szybki numerek. Poza ładnymi ujęciami niewiele atrakcji. W końcu jednak spotkałem jednego dilera. Specjalnie mnie to nie zainteresowało. W końcu... nie ma się czemu dziwić. Są imprezy, są i narkotyki - wzruszył ramionami. - Kiedy jednak dołączył do niego kolega... dało się już co nieco podsłuchać. Nie zauważyli mnie tylko dlatego, że właśnie schowałem się w takim zakątku dla kochanków. Serio... można by tam postawić automat z prezerwatywami... - Przewrócił oczami. - W każdym razie rozmawiali o kimś, kto im te prochy podrzuca. Poszperałem trochę... popytałem. Okazuje się, że na całym terenie jest jeden dostawca. Zebrałem dość materiałów, żeby przekazać to dalej.... tylko chciałbym, żebyś w nie spojrzał. Czy to wystarczy, żeby ich zgarnąć, czy też policja to wszystko spaprze... 

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  89. Noah powstrzymał się od komentarzy, kiedy zobaczył idącego kelnera. Schował sprawnie mapę, żeby przygotować miejsce na ich zamówienie. Woolf nie dziwił się, że Jaime chce zobaczyć dowody i mieć pewność, że sprawa nie utknie w toku. Noah też bardzo na to uważał. Miał świadomość, że jeśli coś sknoci, a policja zaalarmuje dilera... to Noah będzie miał przerąbane. Nie bardzo mu się uśmiechało ponowne rzucenie wszystkiego w diabły i ucieczka na drugą stronę świata... szczególnie, że tych bezpiecznych dla Woolfa stron było coraz mniej. Nie chciał też narażać znajomych, którzy mogliby ucierpieć za sprawą... rykoszetu.
    Kiedy mężczyźni ponownie zostali sami, Woolf pokiwał głową.- Zdaję sobie sprawę z tego, że dowody są tu kluczowe - odparł. - Wolałbym się nie wplątać w coś... co do czego nie mam pewności - przyznał. Przez chwilę zajmował się tylko jedzeniem. Trochę po to, żeby zebrać myśli, ale również po to, by pomęczyć towarzysza i wzbudzić w nim ciekawość. W końcu jednak sięgnął po teczkę i pokazał towarzyszowi.
    - Masz tu zdjęcia faktycznej wymiany towaru z datami i miejscem. Poza tym mam nagrane dwa filmiki i sprawdziłem dane dostawców... wraz z rejonami, w których działają - wskazał na kolejne kartki. - Poza jednak ksywką ich szefa nie mam innych dowodów, że to on. Boję się, że gdy przekażę to policji... to po prostu schrzanią sprawę.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  90. Czas leciał zdecydowanie za szybko. Czasami przydałby się przycisk pauzy, aby móc bardziej cieszyć się wszystkimi rzeczami, których się doświadczało. Zwłaszcza teraz Carlie doceniłaby, gdyby można było zatrzymać się na jakiś czas i cieszyć tym, co się działo. Miała teraz zadanie nieco ułatwione, dzięki telefonom, kamerom można było pewne wydarzenia naprawdę zatrzymać na zawsze i wracać do nich, gdy tylko miało się na to ochotę. Teraz nawet nie pomyślała, że powinna powiedzieć wcześniej Jaimemu o tym, że niekoniecznie dałaby radę przebiec maraton i chwilami zajmuje jej więcej czasu przejście z punktu A do B. Całkowicie wyleciało jej to z głowy, co uświadomiła jej jego mina.
    — Przepraszam, że nic nie mówiłam. Jakoś… działo się tak wiele, że mi wyleciało z głowy — przyznała całkowicie szczerze. Naprawdę zapomniała, czego teraz żałowała, bo mogła przynajmniej go przygotować na tę nowinę. No ale nic, czasu przecież już nie cofnie, a skoro już i tak się spotkali, to gdyby był ciekaw przecież opowie mu co tylko będzie chciał. — Oczywiście, że dam radę! Nie umieram, jeszcze. I… w zasadzie to oba. I chłopiec i dziewczynka — odpowiedziała uśmiechając się lekko.
    Nie mogła doczekać się już spaceru ze zwierzętami. Miała tylko nadzieję, że widok ich w zamkniętych klatkach nie sprawi, że rozwyje się na miejscu, co było możliwe. Hormony nią i tak targały na wszystkie możliwe strony, czasem zachowywała się irracjonalnie, ale nawet i bez tego widok zwierząt w schronisku łamałby jej serce.
    — Nie szkodzi, mogłam ci powiedzieć. Nie wiem, po prostu jakoś nie brałam tego pod uwagę. Przyzwyczaiłam się już, że wszyscy wiedzą i nie wzięłam pod uwagę, aby wspomnieć tobie wcześniej — wyjaśniła. Naprawdę nie chciała go w ten sposób zaskoczyć, a to jednak było coś czym można było się pochwalić. — Chodźmy może po psiaki i pogadamy na spacerze? — zaproponowała. Mogli tu przecież stać i stać, a nie w tym celu tu przyszli. Co prawda nie pogardziłaby rozmową z Jaime, ale teraz po prostu już nie mogła się doczekać jakiegoś uroczego psiaka, któremu będzie mogła zrobić dzień zabierając na spacer.
    Wchodząc do środka do budynku powitała ich włączona klimatyzacja. Było tu znacznie chłodniej niż na zewnątrz i była miła różnica. Za biurkiem siedziała kobieta około trzydziestki w spiętych w kucyka włosach. Carlie nie musiała patrzeć na plakietę, aby wiedzieć, że to Rebekah.
    — Cześć, fajnie was widzieć — powiedziała wstając ze swojego miejsca — to co, gotowi mam nadzieję?

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  91. — Zapraszam, jesteś naprawdę mile widziany — uśmiechnęła się pogodnie do mężczyzny. Była również pewna, że Arthur z chęcią poznałby jej przyjaciela. Co prawda bywał czasami nieco nieprzyjemny, ale przy bliższym poznaniu naprawdę dużo zyskiwał. Zresztą, Elle nauczyła się tym nie przejmować. Wiedziała, że chociaż są małżeństwem, nie są jednością. Szczerość, która obowiązywała w ich związku sprawiała, że sobie ufali i nie było pomiędzy nimi żadnych niedomówień.
    Przeżyli razem za dużo i za dużo się stało, aby któreś z nich było zazdrosne o jakiegoś znajomego. Dlatego też, Elle tak chętnie zaprosiła w końcu Jaime’ego do siebie i oświadczyła, że jest tutaj mile widziany. Prawdą również było to, że w momentach, w których musiała być z dziećmi, bo Arthur miał do pozałatwiania swoje sprawy, było jej dużo wygodniej w domu, niżeli wybierać się z tą dwójką gdzieś na miasto. Elle spojrzała na Jaime’ego i uśmiechnęła się. Nadal nie wiedziała dokładnie, dlaczego Jaime tak niechętnie opowiada o swojej przeszłości. Doceniła więc to, że podzielił się z nią, z pozoru tak nic nieznaczącą wiadomością. Uśmiechnęła się przyjaźnie i pokiwała głową — my ogrodem chyba zajmiemy się dopiero na kolejną wiosnę. Teraz trzeba było skupić się na tym fragmencie wokół tarasu. Chciałam, żeby chociaż część wyglądała na skończoną — zaśmiała się. Tak właśnie to wyglądało. Dom z zewnątrz wyglądał dobrze; był w końcu świeżo po remoncie. Wokół niego też wszystko wyglądało dobrze, jak i od przodu. Zielony trawnik i krzewy z pachnącymi kwiatami. Tył nie wyglądał jednak już tak dobrze. Elle natomiast i tak była dumna z całej pracy, jaką z mężem w to wsadzili. Bardzo dużo rzeczy Arthur robił sam, Elle natomiast starała się zapanować nad ogrodowymi rabatkami i stworzyć z nich coś ładnego. — Ogrodnik to na pewno świetny sposób na zadbanie o ogród, zwłaszcza jeżeli jest duży — pokiwała głową — ale jakoś nie przepadam za obcymi ludźmi tutaj. No wiesz, to jest taka nasza oaza. Chcemy tu tylko ludzi, którym ufamy i których lubimy. Wiem, że nie musiałabym lubić ogrodnika czy mu w pełni ufać, bo zajmowałby się samym ogrodem i roślinami, ale… Ale nie. — Dodała, mając nadzieję, że Moretti rozumie coś z tego jej rozumowania.
    Thea zaklaskała rączkami z zadowolenia, jednocześnie wyrażając swój podziw i uznanie za wybór chłopaka.
    — Ładnie — wysepleniła — Mama, Matt nie ma — zmierzyła oczkami swojego brata i wbiła surowe, jak na niespełna dwulatkę, spojrzenie w swoją mamę.
    — Matt śpi, będzie miał strój jak się obudzi — wyjaśniła.
    — Socek — Thea oczywiście pierwsza się odezwała, widząc Jaime’ego z koszem.
    — Jest spakowany w takim kubeczku różowym, na pewno od razu go zauważysz — zaśmiała się cicho, tłumacząc Jaime’emu co powinien podać jej córeczce.
    — Napij się i pobaw się, hm? — Zaproponowała, a dziewczynka odebrała tylko kubeczek i zaczęła z niego pić.
    — No… To opowiadaj mi o wszystkim, o czym powinnam wiedzieć — uśmiechnęła się zachęcająco do chłopaka — a mi możesz podać po prostu wodę i coś słodkiego. Co tam masz na wierzchu — dodała, bo nie pamiętała dokładnie, co znajdowało się w koszu.

    Elka

    OdpowiedzUsuń
  92. Noah miał różne doświadczenia w życiu. Nie wszystkie były miłe, niektóre wiązały się z uciekaniem (przed służbami mundurowymi lub tymi, którzy uciekają przed służbami mundurowymi), inne zaś opierały się na sztuce negocjacji i umiejętnego blefu. Do tej pory wykorzystywał te umiejętności przede wszystkim do przeżycia, ale tym razem próbował zrobić coś obiektywnie dobrego. Dziwnie się z tym czuł, chociaż zamierzał perfidnie wykorzystać sytuację do własnego zarobku. SKoro już podjął decyzję, że to zrobi, nie było sensu się wycofywać - nie na tym etapie, kiedy niemal wszystko było gotowe.
    - W kilku oddalonych miejscach - odparł. - Nie siedziałbym tak spokojnie, gdybyśmy byli bliżej - przyznał. Zdawał sobie sprawę z tego, że cała ta akcja może okazać się groźna. - Nie sądzę, żeby ktoś mnie rozpoznał, ale... strzeżonego i te sprawy - dodał cicho. - Mam nadzieję, że policja to przejmie. Rzecz w tym, że mam już niemal gotowe teksty na bloga i wstrzymuję się z publikacją, żeby nie popsuć ewentualnego śledztwa. Jeśli jednak służby to zbagatelizują, teksty pójda i tak. Może chociaż kogoś w ten sposób ostrzegę przed wpakowaniem się w to bagno - westchnął.
    - Pozostaje pytanie... do kogo się z tym udać. Jakoś nie wierzę, że wejdę sobie na komisariat i powiem, że mam dla nich teczkę z papierami, a oni magicznie otworzą przede mną drzwi do ich detektywa - przyznał.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  93. Zapewne, gdyby była na miejscu chłopaka, również byłaby zaciekawiona. Sama przyłapywała się na tym, że często zatrzymywała się przy lustrach czy oknach, bo zwyczajnie w świecie widok większej jej był zaskakujący. Dziwny i nowy, ciężko było się przyzwyczaić do takiej nowej wersji, której sobie w zasadzie nie wyobrażała nigdy, a teraz miała już tylko kilkanaście tygodni do rozwiązania. Wcale mu nie miała za złe tego przyglądania się, w pewien sposób jej to nawet schlebiało.
    — Jedno przyplątało się przypadkiem — zaśmiała się. W końcu chyba nikt nie spodziewał się, że starając się o jedno dostanie w pakiecie dwójkę. A już na pewno nie Carlie, choć może powinna, bo w końcu w rodzinie miała jeden zestaw bliźniaków, ale nawet nie spodziewała się, że i ona może zostać nimi kiedyś obdarzona. — Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to na początku września. Różnie może być, ale chyba póki co jeszcze trochę sobie posiedzą — odpowiedziała. Była gotowa na to, że wszystko może się zdarzyć. Jednak ostatnio do wszystkiego była bardzo pozytywnie nastawiona, a skoro miała też same dobre wieści od lekarza to w zasadzie niczym się nie martwiła aż tak bardzo. Jakieś tam ciemne myśli krążyły jej nad głową, jednak nie były one na tyle silne, aby całkiem nią zawładnęły, a ona bała się wystawić nogę spoza swojego łóżka. W każdej chwili coś się mogło stać, nawet tutaj, gdy stała przed wejściem do recepcji schroniska.
    Psina, którą dostała Carlie była średniej wielkości. Miała beżową sierść i machała ogonem na wszystkie strony. Szła grzecznie, choć dało się wyczuć, że nie mogła się już doczekać wyjścia dalej. Carlie było naprawdę szkoda tych wszystkich psiaków, które były zamknięte w schronisku. Na pewno była masa wolontariuszy, którzy chętnie wychodzili na spacer z psiakami, ale jednak to było zupełnie co innego niż gdyby miały swojego właściciela, a spacery miały zapewnione kilka razy dziennie.
    — Jest w porządku — zapewniła z uśmiechem. Owinęła jednak dla pewności smycz wokół nadgarstka. — Przypomina mi trochę Leię, tylko tak może o parę kilogramów cięższa — przyznała. Co prawda nie znała tego psa i nie wiedziała czego może się spodziewać, ale nie przewidywała większych problemów z nią. Rebekah w końcu ich zapewniła, że dała dość łagodne psiaki, aby było im łatwo podczas spaceru.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  94. Elle uśmiechnęła się na słowa młodszego znajomego. Sama uważała, że w ogrodzie potrzebne było jeszcze naprawdę dużo pracy, ale prawda była taka, że dyskusja na ten temat nie była im potrzebna. Wiedziała, że Jaime raczej nie marzy o rozmowie o kwiatach i roślinach, które Morrison chciałaby jeszcze zobaczyć w swoim ogrodzie.
    - Myślę, że będzie ładnie. Tak naprawdę z niczym szczególnie nam się nie spieszy. W końcu to tutaj całe życie przed nami – skwitowała, bo tak właśnie widziała swoją przyszłość. Na przedmieściach, ze swoimi ulubionymi ludźmi. Latem właśnie na trawniku i tarasie, a jesienią i zimą przy kominku, z muzyką w tle i gorącą czekoladą. Tak po prostu, zwyczajnie. Bez pospiechu, spięć czy nerwów. Liczyła, że to wszystko jest już za nimi i jedynie same przyjemności czekają na nich w przyszłości. Naprawdę zamierzała się tego trzymać.
    Villanelle z przyjemnością słuchała tego, co miał do powiedzenia Moretti. Miała jednak wrażenie, że dopiero podczas rozmowy o swojej dziewczynie i praktykach poczuł się dużo swobodniej.
    Brunetka jadła ciasto, popijając je wodą i uśmiechała się, dokładnie przysłuchując się temu, co do powiedzenia miał przyjaciel.
    - Arthur ma do pozałatwiania kilka spraw na mieście. Jest w trakcie otwierania swojego biura projektowego. Chce odejść z uniwersytetu, ale to wszystko jeszcze trochę potrwa. Póki co remontuje biuro. Staramy się wymieniać opieką nad dzieciakami – uśmiechnęła się – więc kiedy mam wolne, on od rana wszystko załatwia i korzysta z wyjścia z domu. Nie mam pojęcia, o której dzisiaj wróci. Czasami zajmuje mu to mniej, a czasami więcej czasu – wzruszyła lekko ramionami, zerkając na bawiącą się Theę. Uwielbiała to w swojej córeczce, że potrafiła zając się sama sobą – może się załapie jeszcze na piknik – dodała, cały czas się uśmiechając.
    - To świetnie. Naprawdę się cieszę – pamiętała, jak Jaime opowiadał jej o tym spotkaniu i o tym, jak się nim denerwował – naprawdę, swietnie, że wszystko potoczyło się w taki sposób – uśmiechnęła się szeroko. – Cudownie! Już zacząłeś, czy dopiero zaczniesz? Co prawda ja bym się w takie miejsce nie nadawała – zaśmiała się nerwowo – ale ten czas szybko leci... Niemal wczoraj się poznaliśmy w tej auli na konkursie – wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu – a tu zaraz rok minie... Po tych małych bąkach to już w ogóle widzę, jak to leci – zerknęła wymownie na Theę. Pamiętała, jak nerwowo zerkała to na zegarek w komórce, to na test ciążowy... Wtedy cały jej świat się zmienił, a od tego czasu minęły już prawie trzy lata. – No i to mój ostatni rok na uniwerku... Nadal nie wierzę, że udało mi się to wszystko pogodzić – uśmiechnęła się, naprawdę w to nie wierząc. Lata studiów zdecydowanie były tymi, które Morrison miała zapamiętać do końca życia.

    Elka

    OdpowiedzUsuń
  95. Słodzina Carlie nazywała się Olive i gdyby nie to, że miała już dwa psy i świnkę w domu, to najchętniej wróciłaby do domu z trzecim psem. Wiedziała, że Matt nie miałby nic przeciwko temu, aby przyprowadziła im kolejnego członka rodziny, ale jednak jakby nie patrzeć zaraz mieli na świecie powitać jednocześnie dwójkę dzieci, kolejnego wyzwania nie potrzebowali, jak na razie. Tak naprawdę Carlie najchętniej przygarnęłaby każdą jedną potrzebującą istotę, która szukała domu, ale z kolei to było niemożliwe, a ona nie miała warunków nawet na trzeciego psiaka czy nawet kota. Wyjście do schroniska i podarowanie jednak jednemu pieskowi chociaż odrobinę normalności na chwilę mogło uciszyć jej sumienie. Olive była urocza, nawet jak chwilami trochę wyrywała się do przodu to nie sprawiała trudności Carlie. Raczej było to spowodowane tym, że pewnie mimo, iż to schronisko było dobre i przyzwoite, to nie mogli przecież każdemu psu załatwić codziennych długich spacerów i zapewne ten był jej pierwszym od jakiegoś czasu.
    — Na razie zostajemy tutaj, gdzie mieszkamy. Mamy dość miejsca i ostatnio wpadliśmy w szał zakupowy, jak się dowiedzieliśmy, że będzie parka, to koniecznie chciałam nakupić rzeczy tylko dla chłopca i dziewczynki, wcześniej mieliśmy takie neutralne — odpowiedziała. Trochę im wtedy odbiło przy zakupach, ale wszystko się przyda, a nawet jeśli nie, bo w końcu to nie była żadna niespodzianka, że dzieci rosły przerażająco szybko, to z pewnością znajdzie się masa organizacji, które będą chciały przyjąć ubranka nawet z metkami, bo niektórych to zapewne nawet nie zdążą im założyć. Carlie nawet wolała kupować trochę większe ciuszki, aby były na dłużej. — Nie ma sprawy, serio. Jeszcze nie. Z miejsca odrzuciłam wszystkie takie popularne imiona, typu Emily, Mary czy James, John i takie tam. Nic mi się chwilowo nie podoba, Mattowi zresztą też nie. Myślę, że potrzebujemy jakiejś mocnej inspiracji — powiedziała. Wybór imienia jednak był trudny, ich dzieci będą z tym żyć przez resztę życia, a oni muszą dokonać odpowiedniego wyboru i prawdę mówiąc Carlie nie chciała dokładać kolejnej Elizabeth, Mary Ann i innych takich, bo tych imion zdecydowanie było za wiele na świecie.
    Zanim sama zaczęła myśleć o rodzinie, miała podobne podejście do dzieci co i Jaime. No fajnie, były i niech będą zdrowe, ale co jej do tego? Tak naprawdę pewnie, gdyby nie Matt to wciąż nie zmieniłaby nastawienia do swojego życia. I to z kolei też nie tak, że skoro miała za kilka tygodni zostać mamą to chciała się zamknąć w domu i nic więcej nie robić. Pewnie z początku tak będzie, aby odnaleźć się w nowej rzeczywistości i wypracować jakiś plan działania, ale chciała i miała nadzieję prędko wrócić do swoich codziennych zajęć, pracy i przyjaciół.
    Olive również chciała być spuszczona ze smyczy. Może nie powinni, ale nie było w parku dużo osób i psy miały się słuchać, więc na pewno nic się nie stanie. Po odpięciu jej ze smyczy Olive od razu pobiegła za Alexem i wyglądało na to, że będą bawić się w swoim towarzystwie.
    — Nie ma czego — zapewniła z lekkim uśmiechem — zobacz, jak biegają. Dawno chyba nigdzie nie były. A nasze psiaki są urocze, ale w sumie sama mam lekkiego stresa — przyznała. To mimo wszystko były obce psy, ale spacer do parku, jak i teraz pobyt tutaj przebiegały spokojnie i to dawało Carlie nadzieję, że i reszta dnia tak upłynie.
    — Wzięłam im parę ciasteczek, możemy im w sumie dać — stwierdziła i z torebki wyciągnęła woreczek, w którym było trochę psich ciasteczek. — Mam zielone światełko od Rebekah, możemy im je dać. Hej Olive, Alex! — Zamachała woreczkiem, aby zwrócić ich uwagę i to wystarczyło, aby sprintem ruszyły w ich stronę. Rudowłosa zaśmiała się, gdy zatrzymały się przy nich wesoło merdając ogonami i szczekając, jakby pospieszały ją w wydaniu ciasteczek.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  96. Villanelle od zawsze wiedziała, że jej priorytetem w życiu będzie rodzina. Nawet, gdyby zapytano ją o to w nastoletnim wieku. Marzyła o kochającym mężu i dzieciach, jednak mając naście lat widziałaby to w zupełnie innej kolejności. Chciała przecież wyjechać do Genewy. Wyszaleć się za wszystkie możliwe czasy, spróbować każdego smaku młodzieńczości, a dopiero później, gdy z błyskiem w oczach powiedziałaby, że niczego nie żałuje: zaczęłaby myśleć o poważnej przyszłości.
    Nastoletnie marzenia nie pokrywały się w żaden sposób z życiem, które teraz prowadziła, ale również niczego nie żałowała. Oczywiście nie zawsze chodziła w stu procentach zadowolona z życia, uśmiech nie zawsze gościł na jej twarzy. Była jednak szczęśliwa; w chwilach złości czy smutku, miała do kogo się odezwać. Miała swoje bezpieczne miejsce na ziemi, do kogo się przytulić, z kim porozmawiać o wszystkim, co ją dręczyło i spędzało sen z powiek. Była wdzięczna za to wszystko, co dostała od życia. Nawet, jeżeli tak naprawdę o to nie prosiła.

    - Tak i jeszcze nie jestem pewna, jak sobie z tym wszystkim poradzimy – uśmiechnęła się, słysząc komplement dotyczący ciasta – pewnie, podeślę ci – dodała po krótkiej chwili. Sama również zaczęła jeść, uwielbiała te ciasto i musiała przyznać, że tego dnia wyszło jej nadzwyczaj pyszne. – Wiesz… Dzieciaki i to wszystko – wzruszyła ramionami.
    Zawsze chciała być we wszystkim dobra, nie lubiła robić czegoś na pół gwizdka, a ostatnio miała wrażenie, że wiele rzeczy mogłaby zrobić lepiej. Dlatego cały czas biła się z własnymi myślami i tym, co powinna tak właściwie zrobić.
    - Myslę, że na pewno się czegoś nauczysz. Mimo wszystko wiedzą, że czegoś praktykantów muszą nauczyć… Tak mi się wydaje – dodała, bo sama w zasadzie nigdy nie była na praktykach w obcym miejscu. Wcześniejsze miała w firmie, w której obecnie pracuje, a wszystko to przez to, że Arthur znał jej prezesa. – Ale spójrz ile za to mamy wspomnień – zaśmiała się, chociaż dreszcz przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa. Wydarzenia z miasteczka zdecydowanie nie należały do przyjemnych, a wtedy Elle bardzo się bała tego, w jakie kłopoty się wpakowali.

    - Na pewno nie będę pracować z Artim. Ustaliliśmy to już dawno. Wyobrażasz to sobie? W domu razem, w prazy razem… Zaczęlibyśmy w pewnym momencie chyba mieć siebie dość. – Tak, przerabiali to już kilkakrotnie. Niby wspólna praca i prowadzenie razem biura wydawało się ekscytujące, ale zgodnie stwierdzili, że fajnie jest za sobą zatęsknić w ciągu dnia – ale nie wiem czy zostanę w firmie. Tęsknie za dzieciakami. Mam wrażenie, że przez to, że mam tak dużo na głowie dużo mnie omija. Arthur spędza z nimi dużo więcej czasu, Thea go uwielbia, a ja… Nie jestem zazdrosna, ale… ale zawsze myślałam, że to ja, mama, będę miała wyjątkową więź z dziećmi, wiesz, wspólnie spędzane dnie i takie tam – mruknęła, pierwszy raz mówiąc komuś o tym, że momentami czuje, że coś ją omija w rodzinnym życiu.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  97. Villanelle uważnie słuchała każdego słowa, padającego z ust Jaime’ego i w pewnym momencie uśmiechnęła się szeroko. Przechyliła nieco głowę w bok i wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, celując przy tym palcem wskazującym z chłopaka.
    — Przepis na ciasto, żeby spróbowała go Laura. Jakieś myśli o przyszłości i pracy… — poruszyła przy tym sugestywnie brwiami, cały czas z szerokim uśmiechem. — Czy ty masz jakieś plany, o których nie zdążyłeś mi powiedzieć? — Spytała. Oczywiście żartowała. Podejrzewała, że Moretti nie chciałby się tak szybko wykonać tak poważnego kroku, jakim były oświadczyny, ale z drugiej strony… Elle przecież słyszała nie jednokrotnie o szalonych historiach, gdy para znała się zaledwie kilka miesięcy, a już czuła, że to jest właśnie to. Miała jednak przeczucie, że Jaime nie należy do tego typu ludzi. Z drugiej strony, mogła się przecież mylić. — Mam wrażenie, że jakoś tak mocniej patrzysz w przyszłość niż wcześniej… Ale ta Laura musiała zawrócić ci w głowie. Pewnie świetna z niej dziewczyna — dodała, uśmiechając się przy tym pogodnie.
    Miała nadzieję, że faktycznie tak jest. Lubiła, kiedy jej znajomym i przyjaciołom układało się w życiu. Związek, a w dodatku szczęśliwy związek to było coś, co dodawało szczęścia i radości. Liczyła, więc na to, że Jaime naprawdę jest zadowolony i szczęśliwy.
    — Możesz mieć rację, ale nie wiem, czy wytrzymam tak kolejny rok — uśmiechnęła się delikatnie. Zwłaszcza, że miała przed sobą przecież ostatni rok. Wiązało się z nim mnóstwo pracy poza samymi zajęciami na uniwersytecie. Pracując i mając dwójkę dzieci, tego czasu automatycznie robiło się dużo mniej — nie, nie będzie więcej dzieci — pokręciła przy tym głową, jakby chciała dosadnie powiadomić, że w ich rodzinie nie pojawi się już żadne dziecko. Pragnęła trzeciego, ale dobrze wiedziała, jakie podejście miał do tego Arthur. Wystarczyło, że naraziła się z Izabelą. A pro po kozy… Jaime miał ją przecież poznać — no właśnie. Co do dzieci. Miałeś przecież kogoś poznać — uśmiechnęła się i zaczęła podnosić się z koca — poczekaj tu chwileczkę — poprosiła, zostawiając Theę i Matthew razem z Jaime’em.
    — Ta-dam — wyszczerzyła się wesoło, prowadząc kózkę — o to Izabela — przedstawiła parzystokopytne stworzenie, zmierzając ponownie ku kocowi.

    Elka

    OdpowiedzUsuń
  98. [ Hejka! Mi w sumie tyle, że mógłby być jego wykładowcą i tyle, ale nic konkretniejszego. Jak coś masz, to możesz mi napisać na maila i zobaczymy czy da się to jakoś fajnie poprowadzić, a jak nie, można poczekać, aż coś z biegiem czasu wpadnie :D ]

    Anthony

    OdpowiedzUsuń
  99. [Cześć!
    Widziałam Twoje ogłoszenie na czacie, więc stwierdziłam, że zajrzę i aż się uśmiechnęłam, bo przecież Jamie jest studentem, jak Aurora! :D Fakt, panna Ratchford jest starsza od niego, ale mimo wszystko studenci!
    Chętnie bym coś razem napisała, skoro mamy jakiś punkt zaczepienia. No i, myślę, że nasze dzieci powinny się dogadać. :D W razie chęci zapraszam, może uda nam się wymyślić coś ciekawego i śmieszkowego.]

    Aurora Ratchford

    OdpowiedzUsuń
  100. [Aurora nadaje się na bycie promyczkiem, jeszcze będziecie mieli tego dość. :D
    W sumie mogliby się poznać w szpitalu, bo przecież Aurora ma tam staż i jest w szpitalnych murach codziennie, bo z niej mały pracoholik jest i jak już wpadnie w trans, to po niej.
    Pomyślałam więc, że mogą kojarzyć się z tego, że właśnie są w tym samym czasie w szpitalu, skoro Jamie ma praktyki i jak napisałaś, zrobić wątek w wrześniu. :D I możemy wykorzystać krwawienie Aurory jak najbardziej, a potem wszystko wyjdzie w praniu.]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  101. To był kolejny ciężki dzień. Od kiedy zaczęła robić dwie specjalizacje, naprawdę miała mniej czasu. Do tego doktor Lee być może był trochę milszy — to jednak wciąż pracowała z nim do późna, więc jeśli zaczynała zmianę w południe, to wychodziła do domu dopiero przed północą.
    Nie przeszkadzało jej to jednak jakoś bardzo. Lubiła swój staż i możliwość bycia wśród chorych, mogąc im pomóc. Jej wielkie marzenie powoli się spełniało, a Aurora wiedziała, że to nie tylko jej zasługa. Tak wiele ludzi dało jej szansę, żeby się wykazała, że słowo dziękuję wydawało się być naprawdę małe. Była szczerze i żywo wdzięczna, że mogła uczyć się od najlepszych, więc nic dziwnego, że przez ostatni miesiąc kompletnie oddała się w wir pracy.
    Do tego wynajęła własne mieszkanie i to całe załatwienie umowy było dość pokręcone. Musiała też zabrać swoje rzeczy z pokoju, który wynajmowała u wujka. Prace dorywcze były do tego koniecznym dodatkiem. Potrzebowała pieniędzy, żeby się utrzymać, ale obiecała sobie, że w tym semestrze zdobędzie stypendium. Uczyła się więcej i starała się siedzieć w książkach w każdej wolnej chwili.
    Nigdy nie była leniem, a przez chorobę, która w jakiś sposób ją definiowała, obiecała sobie, że będzie dawać z siebie więcej niż inni. Żyła w biegu, nie chcąc się zatrzymywać, bo bała się, że wtedy może się rozpaść, a Aurora nie chciała się rozpadać. Chciała walczyć o siebie dla siebie, mogąc być dla innych dobra i miła. Nie było w niej wewnętrznego gniewu ani niczego, co mogłoby definiować ją w kategorii fałszywej. Wszystko, co robiła, było prawdziwe i czyste. Nie umiała kłamać, bo kłamstwo było dla niej okrutne. Mówiła dużo, ciepło i uśmiechała się łagodnie. Ludzie ją lubili i obserwowali jej bieg przez życie, wierząc, że uda jej się być szczęśliwą.
    Oparła dłoń o ścianę, czując, że szumi jej w głowie. Odetchnęła cicho, zamknęła oczy i przez moment się nie ruszała.
    Jej ciało było słabe i nie dało się temu zaprzeczyć. Aurora przy swoim metr sześćdziesiąt sześć była naprawdę szczupła, więc wydawała się zdecydowanie mniejszą, drobniejsza. Do tego jej skóra zawsze mieniła się bielą i często wyglądała szaro, więc sprawiała wrażenie przezroczystej.
    Wydała z siebie niezadowolone sapnięcie, gdy poczuła krew z nosa. Nie miała przy sobie chusteczki, więc próbowała zatamować ją rękawem kitla.
    Aurora zdążyła przyzwyczaić się do częstych krwotoków. Były w końcu jej codziennością, tak samo jak towarzyszący w kościach ból i omdlenia, choć przecież radziła sobie naprawdę świetnie. Terapia działała, więc mogła funkcjonować w społeczeństwie. Społeczeństwie, które mierzyło jej siniaki podejrzliwym spojrzeniem, podejrzewając, że jest ofiarą przemocy domowej, ale przecież nikt nigdy nie podniósł na nią ręki. Siniaki pojawiały się mimowolnie i to był kolejny objaw jej choroby. Fioletowo-zielone plamy, które zdobiły jej skórę, były jak niechciana biżuteria.
    Docisnęła rękaw mocniej do nosa i podniosła spojrzenie, gdy ktoś podał jej chusteczkę. Omiotła wzrokiem twarz chłopaka, który jej się przyglądał. Uśmiechnęła się do niego ciepło, przyjęła materiał i skinęła delikatnie głową.
    — Dziękuję. Naprawdę dziękuję — odezwała się cicho. — Nie miałam przy sobie żadnej chusteczki — wyznała szczerze i spuściła głowę, żeby krew z nosa mogła spłynąć. — Już wszystko jest dobrze. Przepraszam, jeśli pana przestraszyłam.
    Mówiła do niego per pan, bo był dla niej kimś obcym, a przecież należało mieć do każdego szacunek.

    Aurora
    [Stwierdziłam, że zacznę! :D Mam nadzieję, że może być. Niech się dzieciaki bawią.]

    OdpowiedzUsuń
  102. Villanelle tylko uśmiechnęła się szeroko na słowa Jaime’ego. Nie zakładała, że ten już za chwilkę uklęknie na jedno kolano przed Laurą. Podejrzewała jednak, że z tego może być faktycznie coś poważnego. Miała wrażenie, że od jakiegoś czasu co spotkanie, słyszała właśnie o tej dziewczynie. I nie przeszkadzało jej to w żaden sposób, wręcz przeciwnie. Cieszyła się, że mówił jej o takich rzeczach, że chciał w ogóle jej o czymkolwiek mówić. To oznaczało, że jej w jakimś stopniu ufał, prawda?
    — Dobrze, dobrze. Ale jeszcze wspomnisz moje słowa — uśmiechnęła się szeroko i wesoło. Nie zamierzała jednak torturować Morettiego. Może, kiedy indziej. Dzisiaj będzie dla niego łaskawa! Powinien to docenić.
    Pokiwała głową, wciąż się uśmiechając. Po chwili raz jeszcze pokiwała głową. Wiedziała, że rezygnacja na ostatnim roku wydawała się być absurdalna. Tyle, że Elle nie była w zasadzie pewna, z czego konkretnie chciałaby zrezygnować.
    — Po prostu, kiedy już Arthur otworzy swoje biuro, nie wiem, jak to rozegramy z opieką nad dzieciakami — westchnęła. Opiekunki nie wchodziły w grę. Nie chcieli ich i nic nie było w stanie tego zmienić. — Będę jeszcze to rozważać… Zostało mi trochę czasu na ewentualne złożenie wszystkich potrzebnych dokumentów — wzruszyła przy tym ramionami.
    Dobry humor szybko do niej powrócił. Pokazanie kozy Jaime’emu było zdecydowanie tym, co chciała przede wszystkim zrobić podczas tego spotkania.
    — Jest cudowna prawda? — Wyszczerzyła się wesoło, prezentując przyjacielowi zwierzaka. — Świnki są dość popularne, moja przyjaciółka ma. Babe jest najcudowniejsza na świecie — uśmiechnęła się, myśląc o śwince — musimy je z Izabelą poznać. W każdym razie wymarzyłam sobie koze, a jeden z moich przyjaciół postanowił spełnić te marzenie. Ku przerażeniu Artiego — dodała, szczerząc przy tym szeroko swoje zęby. Elle zaśmiała się, słysząc cholerę z ust Jaime’ego.
    — Thea jest zachwycona, Matt… Matt po prostu piszczy, jak ją widzi — powiedziała, wzruszając lekko ramionami. Był zdecydowanie za mały, aby mieć jakiś kontakt ze zwierzątkiem. Thea też była mała, ale rozumiała już znacznie więcej, niż jej mały braciszek. — Nie wiem w sumie… Kiedyś naoglądałam się filmów z małymi, słodkimi kózkami i jakoś tak, chciałam mieć swoją małą kózkę.

    [O mój boże! Jestem jutro w mieście, pójdę na przeszpiegi XD]
    Elka

    OdpowiedzUsuń
  103. Uśmiechnęła się blado, gdy nieznajomy wręczył jej chusteczkę i zaraz po tym przystawiła ją sobie do nosa z cichym westchnięciem.
    Miał rację. Nie musiała przepraszać, ale zawsze to robiła. Przepraszała za wszystko, co uważała za coś, co powinno uzyskać jej przeprosiny. Tak samo było z dziękowaniem, bo każde jej podziękowanie było szczere i całkowicie niewinne, bo Aurora wierzyła w to, że każdy miły gest, jak np. otworzenie przed nią drzwi, wymagał podziękowań.
    — Dziękuję — powiedziała krótko, gdy chłopak pomógł jej usiąść.
    Nie wiedziała, że zostanie z nią dłużej i raczej się tego nie spodziewała. Z racji tego, że krwotoki zdarzały jej się często, prawie nikt nie był tym zdziwiony, ale oprócz pani ordynator, Cassiana i Nancy nikt więcej nie wiedział o jej chorobie. I jak się okaże: miało się to niedługo zmienić.
    — Tak, głowa nisko i głębokie oddechy — wymamrotała, doceniając to, że nieznajomy próbował ją w tym wszystkim jakoś pocieszyć. — Zazwyczaj przydaje się też coś zimnego, żeby przyłożyć to sobie do karku, ale chyba nie mamy tutaj żadnych mrożonek. — Zaśmiała się miło i posłała chłopakowi krótkie, rozbawione spojrzenie, dociskając mocniej chusteczkę do nosa.
    — Często krwawię z nosa, ale to nie przez przemęczenie — wyjaśniła gładko. Nie chciała go okłamywać, ale nie chciała też mówić prawdy, więc zdecydowała się wyznać tyle, ile uznała za słuszne. — Po prostu źle się poczułam.
    Zazwyczaj nie mówiła otwarcie o tym, że choruje, żeby uniknąć współczujących spojrzeń. Nie chciała ich widzieć, bo ani trochę nie podobała jej się rola biednej dziewczynki, dotkniętej rzadką chorobą genetyczną. Pracowała, studiowała i robiła staż, hodowała rośliny i zioła w doniczkach, które sama zrobiła, uczyła się dziergać, właśnie wynajęła własne mieszkanie — była kimś więcej niż chorującą dziewczyną.
    — Nie, nie, nie musisz. Już mi lepiej. Dziękuję. — Wyprostowała się powoli, ścierając krew z nosa, a potem przesunęła palcami po skórze, jakby chciała się upewnić, czy aby nie jest brudna. Zawinęła kosmyk włosów za ucho, a potem wyciągnęła rękę do nieznajomego. Uśmiechnęła się do niego łagodnie. — Jestem Aurora, a ty?
    Nigdy wcześniej go tutaj nie widziała, a przecież bardzo dobrze znała personel szpitala. Poza tym to ona była tym słoneczkiem, które biegało od sali do sali, biorąc nadgodziny. Była też całkiem znana z tego, że pracowała z doktorem Lee, który nienawidził studentów i raczej nie miała zbyt łatwo pod jego skrzydłami.
    Lubiła jednak doktora Lee i wierzyła w to, że tak naprawdę był dobrym człowiekiem. Nie chciała mówić o nim źle, bo nigdy nie mówiła o nikim źle, sugerując się tym, że każdy człowiek powinien dostać drugą szansę. Może ktoś miał zły dzień lub stało się coś tragicznego, a może miał inne problemy — Aurora nikogo nie skreślała, a raczej wyciągała pomocną dłoń, próbując dać komuś wsparcie i ciepło.
    Niektórzy mówili, że jej empatia jest cudowna, że niesie światło, ale były też głosy, które sugerowały, że przez to będzie tylko i wyłącznie cierpieć, że poświęcając się dla innych, nie starczy jej dobra dla samej siebie — ale Aurora wciąż była taka sama. Wciąż tak samo uśmiechnięta i bezinteresowna.

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  104. Wycieczka do schroniska, aby zająć się zwierzakami to był dobry sposób na zrelaksowanie się, pozbycie stresu i danie trochę szczęścia zwierzętom, które były zamknięte przez większość swojego czasu w klatkach. Oczywiście, te ich były w miarę szczęśliwe i trzymane w dobrych warunkach, a gdyby było inaczej Carlie na pewno nie chciałaby takiego miejsca wspierać. Większość schronisk była w porządku, niestety, ale i znajdowały się takie, do których lepiej było nie zaglądać, a zwierzaki trzeba było zabrać z nich jak najszybciej. Nawet wizyta w najlepszym schronisku mogła skończyć się płacze, rudowłosa byłą od zawsze bardzo emocjonalna i choć przebywała z Olive dopiero kilkanaście minut zdążyła się już do niej tak bardzo przyzwyczaić, że nie wyobrażała sobie momentu, w którym będzie musiała ją oddać i wrócić do siebie.
    Nie chciała zanudzać Jaimego tematami dzieci. Wiedziała, że nie wszyscy chcieli o nich słuchać, niektórzy się wręcz za nie obrażali, ale póki sam się interesował to było jej naprawdę miło, że w pewien sposób pozwalał się jej wygadać. Bała się tylko, że gdyby zaczęła to mogłaby mówić dalej i dalej i ktoś musiałby jej porządnie przerwać, aby zmieniła temat. Miło było też jednak czasem wyrwać się z mieszkania, w którym nie było dziecięcych rzeczy, łóżeczek do skręcenia, szafek do przyczepienia i ubranek do przeprania, wyprasowania i poukładania. Tego wszystkiego naprawdę była masa, a dziś, dziś skupiała się, a na pewno chciała, na zwierzętach. Na Olive i Alexie, ale na odpowiedzenie na parę pytań jej przecież nie zaszkodzi.
    — Hej, nie martw się. Nie zamierzam tu padać ze stresu — zapewniła z uśmiechem. Denerwowała się, to normalne. W końcu to nie był jej pies, wszystko się mogło wydarzyć i Carlie nie chciała, aby jakaś niepożądana sytuacja się wydarzyła, ale też nie chciała nastawiać się na to, że coś złego się wydarzy. Psy wydawały się być szczęśliwe i skupione tylko na sobie, a całą resztę miały gdzieś, więc to cieszyło dziewczynę. Jeśli dalej też będą zajmować się tylko sobą, to Carlie i Jaime nie mieli się czym tak naprawdę przejmować.
    Carlie zaśmiała się, kiedy Alex i Olive wystrzeliły przed siebie za patykami. Obserwowanie zwierzaków ganiających za kawałkiem drewna zawsze było zabawne. Zwłaszcza, gdy te mniejsze psy znajdowały patyki dziesięć razy większe od nich samych i dumnie z nimi paradowały zamierzając je oczywiście zabrać ze sobą, bo jakże to inaczej?
    — Mam jeszcze, w razie kryzysowej sytuacji po prostu im je rzucimy i może przybiegną — stwierdziła — choć Leila się zorientowała, że gdy chcę ją przywołać to wyjmuję ciasteczka i czasem udaje, że nie słyszy. Ale może Alex i Olive nie znają tych trików i przybiegną — powiedziała. Raczej chciały się teraz po prostu wybiegać, poszaleć zanim wrócą do schroniska i wcale im się dziewczyna nie dziwiła. — Chyba je znalazły i będą zaraz wracać z tymi patykami — powiedziała spoglądając na psy, które się zatrzymały i faktycznie po chwili oba wracały już do nich merdając ogonami, a w pyszczkach trzymały patyki rzucone przez chłopaka.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  105. Noah westchnął. Nie czuł się gotowy do roli obrońcy ludzkości, nawet takiego małego od ludzi straconych. Naprawdę wolał, żeby całą sprawę przejęła policja, a jego rola skończyła się na publikowaniu (nie)wesołych tekstów pod pseudonimem. Niestety nikt nie mógł dać mu pełnej gwarancji, że policja potraktuje sprawę poważnie. A nawet jeśli... czy będą chcieli, żeby był ich świadkiem? Wolał jednak pozostać względnie anonimowym informatorem. Ok. W porządku. Nie był anonimowy, skoro zamierzał na tym zarobić, ale przecież zamierzał zrobić dobry uczynek i wydać złych ludzi policji. Mógł machnąć publikację, ostrzec przestępców i po sprawie.- Uparty mogę być - przyzna i uśmiechnął się z przekąsem. - Patrz... kto by pomyślał, że będę szedł na policję, a nie przed nią uciekał. - Potrząsnął głową. - Czy to znak, że się starzeję? Ale pewnie masz rację, że nie mogę wyłożyć wszystkich kart na stół i lepiej poczekać, aż całość trafi do odpowiednio posadzonego tyłka - westchnął. Słychać było, że nie darzy funkcjonariuszy jakimś szczególnym szacunkiem.  Potem spojrzał na towarzysza uważnie, jakby chciał odczytać, co dzieje się w duszy Jaime'ego.
    - Na pewno czułbym się lepiej, ale... Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł. Jeśli coś się spiep....nie uda, to lepiej, żeby nie spadło to na twoją głowę - odpowiedział wreszcie. - Biorąc pod uwagę twoje studia... to lepiej, żeby jakieś bzdury się za tobą nie ciągnęły - dodał.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  106. Wydawać by się mogło, że życie Jerome’a zaczęło płynąć całkiem naturalnym rytmem, w który nowojorska codzienność wpisała się gładko i niezauważalnie, szybko stając się dla niego chlebem powszednim. Czas jakby zwolnił, nie obfitując już w zaskakujące wydarzenia, które zapędzały człowieka do ciemnego miejsca, długo nie pozwalając z niego uciec i przez to wyspiarz przestał liczyć upływające dni czy nawet tygodnie, ciesząc się tym spokojem, który postanowił zaoferować mu los. Jakby pula nieszczęść miała już zostać wyczerpana. Nie przeszkadzało mu nawet to, że ostatnimi czasy na nowo zainteresował się nim Urząd Imigracyjny, choć zielona karta została mu przyznana niemal rok temu. Cierpliwie donosił kolejne dokumenty, o które go poproszono, takie jak zaświadczenia z pracy czy nawet wyniki badan lekarskich upoważniających go do pracy na budowie. Nie kręcił nosem, kiedy okazało się, że kopie nie były wystarczające i prowadząca jego sprawę urzędniczka zapragnęła mieć wgląd do oryginałów. Stawiał się w Urzędzie minimum raz w tygodniu, dopiero po pewnym czasie odnotowując, że częstotliwość tych wizyt stała się zbyt duża i właśnie wtedy po raz pierwszy poczuł irytację, lecz nie niepokój.
    Również przez wizytę w Urzędzie Imigracyjnym spóźnił się na spotkanie z przyjacielem, wpadając do baru na rogu ulicy kilkanaście minut po siedemnastej. Mieli coś zjeść i w spokoju napić się piwa w to piątkowe popołudnie, a że Jerome nie miał okazji zjeść wiele w ciągu dnia, to teraz kiszki grały mu marsza. Był głodny i spragniony zimnego alkoholu, a fakt, że po raz kolejny musiał stawić się z dokumentami przed urzędniczką tylko podsycał jego irytację. Gotów był wyładować się na pierwszej napotkanej osobie, lecz kiedy dostrzegł czekającego na niego przy barze Jaime’ego, odetchnął i mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, lawirując między stolikami w kierunku młodszego bruneta.
    — Cześć! — przywitał się, lekko klepnąwszy chłopaka w plecy i wdrapał się na wysoki stołek. — Przepraszam za spóźnienie, znowu musiałem wpaść do Urzędu Imigracyjnego. Ostatnio nie dają mi spokoju, ale mniejsza z tym… — Machnął ręką, uśmiechając się zdawkowo. — Zamówiłeś już coś? Bierzemy jakieś frytki? — zagadnął, ponieważ bar oferował również przekąski na ciepło, lecz nim chociażby zdążył zorientować się w tutejszym menu, wydarzyło się coś zupełnie nieoczekiwanego.
    Jakiś mężczyzna zbliżył się do nich, przez chwilę kręcąc się za plecami siedzącej przy barze dwójki, jakby potrzebował czasu do namysłu, aż w końcu szturchnął Marshalla w ramię i odezwał się dopiero, kiedy ten się odwrócił.
    — Pozdrowienia od Parkera — oznajmił z wrednym i brzydkim uśmieszkiem, ukazując pożółkłe od tytoniu zęby, by w następnej chwili zamachnąć się solidnie i uderzyć wyspiarza prosto w szczękę. Cios był na tyle mocny i celny, że dwudziestodziewięciolatek nieomal stoczył się z barowego stołka, w ostatnim przebłysku świadomości chwytając się lśniącego kontuaru, by w zamroczeniu opaść bez sił na wypolerowaną ladę. W uszach mu dzwoniło, a przed oczami pociemniało, podczas gdy nieznajomy oddalił się pośpiesznie, przez nikogo nie niepokojony, ponieważ w lokalu nie było wiele osób i nieliczni świadkowie byli zbyt oszołomieni zajściem, by zareagować odpowiednio szybko i zatrzymać delikwenta. Jerome z kolei powoli zaczął odzyskiwać kontakt z rzeczywistością i przesunął językiem po zębach, sprawdzając, czy wszystkie były na swoim miejscu.
    — Co do… — urwał warkliwie, czując posmak krwi i syknął, kiedy opuszki palców dotknęły pękniętej dolnej wargi. — Jaime, czy jakiś typ właśnie zdzielił mnie w mordę? — spytał, jeszcze nie dowierzając temu, co się wydarzyło.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  107. — Nie, naprawdę. Czuję się już lepiej — odparła, gdy chłopak zasugerował, że mógł pójść po zimną wodę, i uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
    Nie lubiła martwić innych, ale często się zdarzało, że ludzie panikowali, gdy widzieli u niej krew. Być może dlatego, że wydawała się innym mała i bezbronna, a może dlatego, że po prostu martwili się o jej zdrowie — Aurora jednak całkiem nieźle radziła sobie z krwotokami, choć czasem zdarzały się dużo częściej niż zazwyczaj.
    Chciałaby mu odpowiedzieć, że to nic takiego, że przecież dobrze wie, co oznaczają jej krwotoki i że taka się urodziła. W jakimś sensie była zepsuta, wadliwa partia produktu, której nie dało się już wycofać, ale dzięki terapii mogła żyć względnie normalnie, bo przecież pracowała i studiowała, nie oszczędzając się ani trochę. Lubiła biec przez życie i doświadczać wszystkiego, chcąc cieszyć się drobnostkami. I nie chciała zobaczyć w oczach chłopaka żadnego współczucia.
    — Jaime. Jak Jaime Lannister? — spytała z uśmiechem, ale chłopak mógł zrozumieć jej porównanie tylko, jeśli oglądał Grę o Tron. Pokiwała głową, gdy dodał, że nie pochodził z krajów, w których mówiło się po hiszpańsku.
    — Właściwie to kończę zmianę… — zaczęła — i chętnie pójdę z tobą na kawę, choć zdecydowanie bardziej wolałabym napić się gorącej białej czekolady. — Zdradza chłopakowi swoją największą słabość: biała czekolada była czymś, co mogła jeść w każdych ilościach. Szczególnie wyjadając ją ze słoiczka łyżeczką.
    Poprosiła go o to, żeby za nią poczekał, przeprosiła krótko i ruszyła korytarzem. Musiała zdjąć z siebie kitel i wziąć swoje rzeczy — sprawdziła też, czy zabrała telefon i czy nie zapomniała o książkach, które musiała oddać do biblioteki, a później zawinęła kosmyk włosów za ucho, pożegnała się z pielęgniarkami i wróciła do Jaimego.
    Uśmiechnęła się do niego, poprawiła torbę przy ramieniu i oboje opuścili szpital. Aurora uznała, że zaprowadzi chłopaka do jednej ze swoich ulubionych kawiarenek, gdzie panował istny kwiatowy chaos. Rośliny były niemal wszędzie, a drewniane meble bardzo ładnie kontrastowały z liśćmi.
    Zajęli stolik przy oknie, gdzie stała ogromną donica z palmą.
    — Też właśnie poczułeś się tak, jakbyśmy pojechali na wakacje? — spytała ze śmiechem i rzuciła mu krótkie, rozbawione spojrzenie, a zaraz potem odwróciła twarz do młodej, ładnej kelnerki.
    Dla siebie wzięła kubek gorącej białej czekolady i dwie gałki lodów śmietankowych. Podziękowała kelnerce, usiadła wygodniej i posłała chłopakowi kolejny uśmiech.
    — Właściwie to… co takiego studiujesz? — spytała, wyrażając swoje zainteresowanie jego osobą. — Nigdy wcześniej cię nie widziałam… ale to może przez to, że do tej pory mieliśmy inne zmiany.
    Skoro już zajęli stolik i siedzieli w kawiarni, to mogli się lepiej poznać, szczególnie że Aurora łatwo nawiązywała nowe znajomości. Nie była zamknięta w sobie, a każdą jej emocję widać było przy twarzy. Jej twarz była niemal teatrem uczuć, więc wystarczyło tylko patrzeć, a mogło się zrozumieć naprawdę wiele.

    [Dziękujemy pięknie!]
    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  108. Tego było zbyt wiele. Najpierw przepychanki z Urzędem Imigracyjnym, a teraz to? Jerome chyba zbyt wcześnie zaczął cieszyć się ze spokoju, który zapanował w jego życiu. W końcu, jak to mówią, nie chwal dnia przed zachodem słońca i proszę, kiedy wydawało się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, ktoś bezceremonialnie walnął go w mordę, nie podając przy tym przyczyny. Choć ten gość chyba coś powiedział, prawda? Póki co jednak Marshallowi za bardzo dzwoniło w uszach, by móc przywołać jego słowa, stąd też uśmiechnął się z wdzięcznością do przyjaciela, który go przytrzymał i zaraz syknął ostro, kiedy rozciągnięta, pęknięta dolna warga odezwała się piekącym bólem i pociekło z niej kilka kropelek krwi.
    — To nic takiego — zapewnił. — Do wesela się zgoi — zażartował nawet i rozejrzawszy się, sięgnął po stojący nieopodal stojak z serwetkami. Przysunął go bliżej siebie, wiedząc, że chwilę zajmie mu zatamowanie krwawienia z wargi i przykładając kilka zwiniętych serwetek do ust, odprowadził młodszego bruneta wzrokiem, będąc średnio zadowolonym z tego, że ten pognał za uciekającym delikwentem. Nie chciał bowiem, by z jego powodu Jaime’emu stała się jakakolwiek krzywda, tym bardziej, że słowa wypowiedziane przez nieznajomego wreszcie odżyły w jego pamięci i ułożyły się w zgrabne, acz niepokojące stwierdzenie, które dało wyspiarzowi do myślenia.
    Odetchnął z ulgą, widząc, że Jaime wrócił do środka i zmienił zakrwawiony zwitek serwetek na nowy. Powinien podejść do łazienki i się umyć, najpierw jednak rana musiała choć lekko przyschnąć, by po drodze nie pobrudził sobie koszulki, uznał więc, że póki co prowizoryczny opatrunek mu wystarczy.
    — Tego kogoś nie — odparł nieco niewyraźnie z powodu przyciśniętych do wargi serwetek. — Ale słyszałeś, co powiedział? — dopytał, by zaraz zwrócić się w kierunku barmana, który podał mu gazik oraz woreczek z lodem owinięty w czystą szmatkę. Wyglądało, jakby to nie była dla niego pierwszyzna i przez to Jerome uśmiechnął się do mężczyzny z wdzięcznością. Wymienił serwetki na gazik i przyłożył do wargi lód, wstając jeszcze na chwilę, by wyrzucić zakrwawione świstki do kosza. Dopiero po tym ponownie rozsiadł się na swoim wysokim stołku i kontynuował.
    — Powiedział ”Pozdrowienia od Parkera” — uściślił. — A Parker to ten dupek, który oszukał mnie przy wizie pracowniczej — wyjaśnił i zmarszczył brwi, rozważając coś, co właśnie przyszło mu do głowy. — Może to, że ostatnio Urząd Imigracyjny tak bardzo mnie męczy, to też nie przypadek? — rzucił, wysoko unosząc brwi i przeniósł spojrzenie na Jaime’ego. — Zapamiętałeś twarz tego, który mnie walnął? — dopytał, nie zapominając o szczególnych umiejętnościach swojego przyjaciela, jak się bowiem okazywało, te mogły teraz bardzo im się przydać. Jeśli Parker faktycznie zapragnął utrzeć mu nosa po tym, jak Jerome narobił mu smrodu, oczywiście nagłaśniając sprawę z jego oszustwem, to mogło być nieciekawie. Mężczyzna był za pan brat z szemranym światkiem Nowego Jorku i Marshall nie miał pojęcia, co może z tego wyniknąć, ani jakie zamiary miał wobec niego Parker. Choć może miało mu wystarczyć tylko tyle? W końcu wyspiarz też go uderzył, kiedy udało mu się dopaść go po załatwieniu wizy narzeczeńskiej i powrocie do Wielkiego Jabłka.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  109. Carlie była pewna, że gdyby nie to, że trafiła na odpowiednią osobę, to nie chciałaby nawet myśleć o dzieciach. Tymczasem okazało się, i to już jakiś czas temu, że Matthew jest tym, z kim chciałaby spędzić resztę swojego życia. Po stracie, którą przeszli w listopadzie była pewna też, że chciała podjąć się i spróbować z dziećmi. Może to nie było coś, co później mogliby odłożyć na półkę, gdyby im się znudziło, ale podjęli dorosłą i świadomą decyzję, a to było równie ważne. Wcześniej też z dziećmi miała styczność tylko wtedy, gdy odwiedzała koleżanki. Ciekawe, że gdyby Jaime jej wspomniał o Elle, doszliby do wniosku, że mają wspólnego znajomego, a tego chyba jeszcze raczej nie wiedzieli.
    — Nie wiem, czy cię to pocieszy, ale ja też nie wiedziałabym co robić — zaśmiała się. W sprawach czysto medycznych polegała na ludziach, którzy mieli doświadczenie i nie załamywaliby rąk nie wiedząc co robić. Ona do takich nie należała, może i umie założyć prosty opatrunek, ale lekarzem nigdy nie była i co najwyżej zapamiętała jakieś wyrywki z seriali medycznych, ale wiadomo, że te nie zawsze pokrywały się z prawdą i zapewne wielu rzeczy nie dało się zrobić na ekranie, które wykonywali lekarze.
    Raczej nie musieli się też martwić tym, że ich psy będą nagle niegrzeczne i zaczną sprawiać kłopoty. Alex i Olive byli po prostu uroczy i rozczulali rudowłosą do granic możliwości. Naprawdę chętnie wróciłaby z nimi do domu. Cieszyła się, że zdecydowali się razem z Jaimem dać im trochę radości. Lubiła robić coś dobrego, a to była właśnie jedna z takich rzeczy. Może i w pewien sposób łamało jej to serce, ale patrząc na to, jakimi uroczymi zwierzętami były te dwa psiaki, Carlie była pewna, że znajdą bardzo dobre domy i to dość prędko. Zazwyczaj w końcu takie maluchy były rozchwytywane i każdy wolał mieć ładnego, spokojnego pieska niż takiego, którym trzeba się ciągle zajmować, bo coś się z nim dzieje. No i nie mogła się dziwić, w końcu też nie każdy miał tyle na koncie, aby w razie kryzysowej sytuacji zwierzęciu pomóc.
    — W zasadzie, to możesz mieć rację — przytaknęła. Raczej za często takich dobroci nie otrzymywały, więc sztuczka z przywołaniem ich kilka razy za pomocą przysmaku powinna zadziałać bez problemu i to dość prędko. Przynajmniej taką mieli nadzieję, ale też większych problemów ze zwierzakami nie mieli, to i martwić się na zapas nie musieli.
    Carlie zaśmiała się, kiedy Jaime walczył z psem, któremu najwyraźniej nie uśmiechało się puszczanie patyka, co zrobił dopiero po dłuższej chwili. Uwielbiała takie zabawy ze zwierzętami, Olive sama za to przyniosła jej patyk. Schyliła się po niego, uważając przy tym bardziej niż zwykle. Może teraz to nie należało do najłatwiejszych zadań, ale dawała jeszcze jako-tako radę.
    — Oli, Oli, zobacz — powiedziała i rzuciła patyk przed siebie, a po zwierzęciu przy nodze rudowłosej nawet nie było śladu. — Myślę, że to drugie. Szantażem raczej nie przejął się zbytnio.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  110. - Nie skorzystamy z niczyich usług – powiedziała, po krótkiej chwili. Pomysł, że żłobkiem w miejscu pracy był świetny, ale biuro jej męża było za małe, a Elle nie miała, aż tyle do powiedzenia w firmie, w której pracowała. Poza tym i tak nie byłaby w stanie się na niczym skupić, myślami będąc tylko przy swoich dzieciach. Rozmyślałaby nad tym, czy na pewno wszystko jest w porządku. Sama się sobie nie dziwiła, chciała spytać o radę swojej psychoterapeutki, ale było jej tak bardzo wstyd, że nie potrafiła poruszyć tego tematu przed kobietą. Właściwie przed nikim, powiedziała tylko niedawno poznanej kobiecie i to tylko przez to, że była zmęczona psychicznie tak dużym ciężarem, że nie dawała już sobie rady. Rozpłakała się i nie mogła nad sobą zapanować. Była też na tyle zdenerwowana, że wymyślenie jakiegoś drobnego kłamstwa nie wchodziło w tamtym czasie w grę, nie była w stanie wymyślić jakiejś płytkiej historyjki. Westchnęła cicho i zerknęła na Jaime’ego. Jemu też nie mogła powiedzieć, nie była w stanie. Miała tak ogromne poczucie winy, a przyznanie się do tak ogromnego błędu nie było w jej stylu. Ciążyło to nad nią, bardzo. Dlatego czuła się ostatnio tak bardzo zmęczona, za wszelką cenę chciała znaleźć sposób na to, aby spędzać więcej czasu z dziećmi, ale to nie było niestety tak łatwe, jakby sobie tego życzyła. – Po prostu... Coś się wymyśli. To nie może być, aż tak trudne – stwierdziła z uśmiechem. Uśmiech zdecydowanie był tym, co w tej chwili było jej potrzebne. Nie musiała nawet długo go na sobie wymuszać, bo kolejne słowa chłopaka sprawiły, że usta brunetki wygięły się w dużo szerszym łuku zadowolenia.
    - Babe i Carlie mówisz... Brzmi jak opis mojej najlepszej przyjaciółki – zaśmiała się, zwłaszcza kiedy wspomniał o rudych włosach. Czy była duża szansa na spotkanie drugiej Carlie o rudych włosach i śwince Babe? Podejrzewała, że nie. – Nasze zwierzątka po prostu muszą się zaprzyjaźnić. Nie mają wyboru. Skoro my się przyjaźnimy, to one też – zaśmiała się ponownie – świat jest naprawdę mały. Wyobrażasz to sobie? A Nowy Jork niby jest tak ogromny, a tu proszę... Znam się z Carlie od kilku lat, na jakiejś studenckiej imprezie się poznałyśmy – dodała, cały czas uśmiechając się przy tym szeroko. – Ale to dobrze, musimy się kiedyś spotkać w większym gronie w takim razie – dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu, którego nota bene nauczyła się od swojego męża.
    - No wiesz, ma specjalną paszę i rośliny, które je. Mieszka chwilowo w tej szopce, ale marzy mi się dla niej zagroda taka wiesz... Piękna i duża, ocieplana na zimę. Najchętniej wzięłabym ją do domu, ale Arthur... Ta wizja nie jest dla niego, no ale trudno – wyszczerzyła zęby – zawsze mogło być gorzej i tego będę się właśnie trzymać. A Thea do czasu szkoły ma jeszcze mnóstwo czasu. I oby mijał on jak najwolniej, nie chcę, żeby rosły – przygryzła wargę i zrobiła minę kota ze Shreka. Uwielbiała małe dzieci, kochała swoje dzieci i obawiała się, że nie będzie w stanie ich wystarczająco ochraniać, gdy podrosną. Bardzo się tego bała. Niesamowicie.

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  111. Noah uśmiechnął się lekko.
    - Cóż... najwyraźniej jesteśmy bardzo starymi ludźmi - stwierdził i westchnął ciężko. Głupio było przyznać, ale chyba właśnie liczył na to, że Jaime wybije mu to wszystko z głowy... albo chociaż odwlecze sprawę na pewien czas. Prawda jednak była taka, że Woolf już nie mógł zrezygnować z tej sprawy - za dużo czasu i energii na nią poświęcił, za wiele ryzykowałby, gdyby teraz się wycofał.
    Noah wysłuchał wyjaśnień chłopaka i pokręcił głową
    - Nie, serio... nie chcę zgrywać bohatera. Byłoby miło, gdybyś poszedł ze mną - przyznał. - Może nie brzmiałbym jak szaleniec - dodał. Odetchnął głęboko.
    - Serio łatwiej było iść tam niż na policję. Jakkolwiek jest to irracjonalne - stwierdził. Potem zastanowił się.
    - Wspomniałeś o kartotece... na czym cię złapali? - zapytał ostrożnie. Nie chciał wyciągać takich rzeczy z chłopaka na siłę, ale był ciekawy, czy to miało jakiś związek z narkotykami. Jemu samemu udało się zachować czyste konto...w stanie Nowy Jork. I generalnie nic wielkiego w Stanach Zjednoczonych. W większe bagno wlazł w Europie, dlatego na razie wycieczek w tamtym kierunku nie planował. Azja brzmi atrakcyjnie... Afryka tym bardziej.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  112. [Dzień dobry, czołem! To miłe, że ta zakładka aż tak przyciągnęła Twoją uwagę, a pomyśleć, że przy pierwszej odsłonie miało jej nie być :D Dziękuję Ci za komentarz i nowy pseudonim dla Tiago, od dzisiaj będzie z niego człowiek orkiestra ^^ Udanej zabawy! ]

    TIAGO WATTS

    OdpowiedzUsuń
  113. Przyłożenie lodu okazało się prawdziwym wybawieniem. Jerome czuł, jak rozcięta warga nieprzyjemnie pulsuje, lecz nie wydawało mu się, by opuchlizna się powiększała, a krwawienie powoli ustawało dzięki obkurczeniu zimnem uszkodzonych naczynek. Wreszcie brunet przeprosił na chwilę przyjaciela i poszedł do łazienki, gdzie doprowadził się do porządku. Obmył twarz, dokładnie pozbywając się krwi i obejrzał pęknięcie, oceniając, że nie było ono duże i obejdzie się bez szycia. Musiał tylko uważać, by podczas mówienia czy jedzenia nie uszkadzać zbyt często rany i pozwolić jej spokojnie się zasklepić, choć Jennifer na pewno nie miała być zadowolona, widząc go w takim stanie i być może będzie nalegała na wizytę u lekarza. Nie zamierzał jednak niepokoić jej wcześniej, niż przed powrotem do domu, kiedy to na własne oczy kobieta miała zobaczyć, co się stało.
    Wyjście do toalety miało mu pomóc również w zastanowieniu się nad pytaniami Jaime’ego, jednakże tych kilka minut nie przyniosło mu żadnej odpowiedzi. Wrócił więc na swoje miejsce nieco zrezygnowany, ponownie przykładając do twarzy lód owinięty szmatką. Zorientował się również, że z tego wszystkiego nie zdołali niczego zamówić i przez to poprosił barmana o dwa piwa oraz wspomniane frytki, z których chyba niewiele miał zjeść. Ochota na jedzenie przeszła mu nie tylko z powodu rozciętej wargi.
    — Nie wiem — westchnął ciężko, podejmując przerwany swoim wyjściem temat. — Naprawdę nie wiem. Dopilnowaliśmy z Jennifer, żeby w dokumentach wszystko było dopięte na ostatni guzik. Pomagał nam prawnik zarówno na Barbadosie, jak i tutaj, w Nowym Jorku. Tak samo przy wniosku o zieloną kartę. Musieliby naprawdę bardzo się postarać, żeby cokolwiek znaleźć, albo… — urwał, kiedy zdał sobie sprawę z pewnej rzeczy i jego serce aż zadudniło głucho w piersi. — Albo podrobić jakieś dokumenty — tchnął na wydechu, uświadamiając sobie, że przecież niedawno został poproszony o doniesienie oryginałów. Skrzywił się zaraz, ponieważ myśl ta wydawała mu się jednocześnie niesamowicie realna i niedorzecznie absurdalna.
    — Ale to chyba byłaby przesada — powiedział po chwili milczenia, zawieszając wzrok na bliżej nieokreślonym punkcie przestrzeni, mówiąc ni to do siebie, ni to do młodszego bruneta. — To by oznaczało, że Paker ma w Urzędzie swojego człowieka. Myślisz, że to prawdopodobne? — spytał, tym razem skupiając wzrok na twarzy chłopaka, który żył w Stanach zdecydowanie dłużej niż on i mógł mieć na tę sprawę trzeźwy osąd, wiedząc na przykład, że coś takiego byłoby w tym kraju niedopuszczalne.
    — Chyba na razie niczego nie będziemy robić — mruknął, nie wiedząc, co począć. W tym samym czasie barman ustawił przed nimi kufle z piwem, jednocześnie informując, że na frytki będą musieli poczekać jeszcze kilkanaście minut. Jerome odsunął od twarzy lód, sięgnął po serwetkę i przytknąwszy ją do wargi, z zadowoleniem stwierdził, że ta już nie krwawiła.
    — A przynajmniej nie wiem, co moglibyśmy zrobić — przyznał z rezygnacją, dłonią pocierając policzek po tej stronie twarzy, w którą nie oberwał. — Dobrze, że zapamiętałeś tego gościa i w razie czego go rozpoznasz. A ja… Pójdę jutro do Urzędu Imigracyjnego — zdecydował i ostrożnie upił łyk piwa. — Zabiorę oryginały dokumentów i dopytam, czemu właściwie znowu tak się mną interesują. Może jedno nie ma nic wspólnego z drugim? — rzucił, wzruszywszy ramionami. Jeśli któryś z urzędników faktycznie był uwikłany w sprawę, Marshall wątpił, by ten cokolwiek mu powiedział. Zresztą wcale nie zamierzał o nic bezpośrednio nikogo pytać; ot, zabranie dokumentów miało po prostu uspokoić jego sumienie.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  114. — To naprawdę ładne imię — skomentowała, gdy wyznał jej historię swojego imienia i uśmiechnęła się do niego. — Tak, bo to dokładnie to imię — przyznała, zawijając kosmyk włosów za ucho. — Moja mama uwielbia tę bajkę, a większość mojego życia była nazywana księżniczką… choć nigdy tego nie lubiłam, bo wcale nie czułam się jak księżniczka.
    Nigdy nie czuła się tak, żeby móc nazwać się księżniczką, ale pracując z dziećmi, często musiała ją udawać, że nią jest, gdy mianowali ją księżniczką Aurorą.
    Rozsiadła się wygodniej i zawinęła kosmyk włosów za ucho, patrząc po twarzy chłopaka, którego przecież nie znała. Nie bała się jednak, że mógłby ją skrzywdzić — Aurora naiwnie wierzyła w to, że każdy człowiek był dobry. Choć po ostatnich wydarzeniach zaczęła nabierać pewnej rezerwy. Nie ufała już tak mocno, nie otwierała się i zdołała się przekonać, że mimo wszystko nie każdy człowiek powinien w ogóle otrzymać drugą szansę, skoro nie umiał się zmienić, a raczej: skoro nie chciał się zmienić.
    — Byłeś na Bali? — spytała z żywym zainteresowaniem i posłała mu ciekawskie spojrzenie, uśmiechając się. — Jak tam jest? Zupełnie inaczej niż tutaj? Kiedy byłam w Londynie, a później we Francji zauważyłam, że za każdym razem powietrze jest zupełnie inne… Londyn pachnie deszczem, a Francja ciastem i białą czekoladą.
    Zaśmiała się cicho i pokręciła głową, jakby chciała dać znać, że to jedynie jej gadulstwo i że nie powinien brać tego do siebie, bo lubiła dużo mówić, a mówiła zawsze to, co myślała. Zawsze szczerze i prosto, nie umiejąc się od tego powstrzymać.
    — Możemy rozmawiać o tym przy jedzeniu. — Posłała mu uśmiech. — Wcale mi to nie przeszkadza. Wiem, jak wygląda ludzkie ciało i myślę, że to naprawdę ciekawe, że możesz badać przyczyny śmierci… właściwie brzmi to trochę tak, jakbyś był adwokatem śmierci, szukając dowodów, że śmierć faktycznie była nieunikniona. To niezwykłe.
    Pokiwała głową, gdy uznał, że musiała studiować coś bardziej związanego z żywymi ludźmi.
    — Tak, studiuję medycynę i robię specjalizację. Chirurgię i pediatrię. Chcę przede wszystkim pracować z dziećmi — wyznała szczerze. — Myślę, że potrzeba naprawdę dobrych lekarzy, żeby dzieciaki czuły się bezpieczne i kochane.
    Aurora nie czuła, żeby Jaime był beznadziejny i gdyby powiedział, że nie czuł się pewnie, nawiązując nowe relacje, zapewniłaby go, że naprawdę dobrze mu idzie. Zresztą — niczego od niego nie wymagała, była cierpliwa i ciągnęła temat dalej.
    — Ale w szpitalu chyba nie jest tak źle, prawda? — spytała, a potem podziękowała miło, gdy kelnerka wróciła z ich zamówieniem.
    Od razu sięgnęła po kubek białej czekolady i upiła łyk. Była naprawdę słodka i naprawdę dobra. Wciąż pamiętała, że będąc Francji jadła czekoladę prosto ze słoika — i to było jedno z jej najsłodszych wspomnień.

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  115. Elle uśmiechnęła się wesoło na słowa Jaime’ego. To była już któraś sytuacja z rzędu, w której Elle dowiadywała się, że ten świat jest mały. Nowy Jork pomimo swojej wielkości był niemal, jak małe miasteczko, w którym wszyscy się znali. Co prawda było to dość przesadne określenie, ale to kolejna osoba, która znała tych samych ludzi, których znała ona.
    — Serio, serio — zaśmiała się wesoło, kiwając przy tym potwierdzająco głową — już kilka lat. Nie wiem co bym bez niej zrobiła — dodała z uśmiechem. Zawdzięczała Carlie wiele, nawet w momentach, gdy mogłoby się wydawać, że były od siebie naprawdę daleko. — Nie będą miały wyjścia… No chyba, że któraś będzie gryzła drugą. Wtedy nie będziemy zmuszać ich do przyjaźni, chociaż liczę na to, że ani koza, ani świnka nie będą przejawiać jakiegoś dziwnego zachowania. W końcu te zwierzęta nie są agresywne.
    — Super, że jesteś za. Carlie na pewno też się zgodzi. Pewnie będzie w szoku — dodała, zastanawiając się nad tym, jak mogłaby zareagować rudowłosa.
    Miała świadomość mijanego czasu, ale mimo wszystko pragnęła, aby jej dzieci, jak najdłużej pozostały takimi słodkimi, niewinnymi istotami, jakimi były w tej chwili. Obawiała się tego, co może przynieść przyszłość. Miała do tego podstawy, ale nie była jeszcze gotowa, aby mówić o nich głośno. Wiedziała, że może ufać Jaime’emu. Pierw jednak musiała się z tym przede wszystkim pogodzić sama ze sobą, aby mieć siłę na rozmowę z kimkolwiek innym. Nie chodziło, bowiem o brak zaufania, a jedynie własny strach. Jakby wypowiedzenie słów mogło sprawić, że nastanie to, czego się bała.
    — Cieszę się, cieszę — powiedziała — każdą. A przynajmniej bardzo się staram. Dlatego przygotowałam piknik na dziś. Nie powiesz chyba, że to nie jest lepsza opcja niż siedzenie w zamkniętym domu lub umówienie się do jakiejś kawiarni? — Uniosła brew, przypatrując się uważnie przyjacielowi i wyczekując odpowiedzi. — Chyba, że wolałbyś celebrować chwilę w inny sposób? — Dodała zaciekawiona. Naprawdę ją to interesowało. Każdy był przecież inny, każdy czerpał radość i szczęście z czegoś innego. Była niesamowicie ciekawa, jak to jest z chłopakiem.

    Elle

    OdpowiedzUsuń
  116. Jeszcze kilka la temu, gdyby ktoś mu powiedział, że będzie cieszył się z bycia wykładowcą - zaśmiałby mu się prosto w twarz. Idąc na studia wyobrażał sobie przygody godne Indiany Jonesa. Odlatując marzeniami czuł wręcz ten żar prażącego słońca, oddech niebezpieczeństwa na plecach, adrenalinę, dzięki której każdy dzień mógł przeżyć na całego i czuć, że naprawdę żyje. Jednak gdy w końcu po wielu latach nauki, starań, udało mu się spełnić marzenia i wysiadł na lotnisku w płonącym żarem Egipcie, szybko przekonał się, że praca na miejscu wykopalisk jest nużąca. Z początku podchodził z entuzjazmem, ale im dłużej trwał wyjazd, tym bardziej pragnął wrócić do domu. Teraz zdecydowanie uważał pracę z dzieciakami, młodymi ludźmi nauki za naprawdę sporą zabawę. Miał do tego wielki dystans i jeszcze większy olewawczy stosunek niż jego wszyscy studenci. Nie prowadził zajęć z kijkiem w tyłku, robił to na swój własny, pokręcony, nieco zabawny, ale czasami i cyniczny sposób, wiedząc, że ci, którzy chcą tylko dostać zaliczenie, to i tak nic z tego nie wyniosą, a taka forma podania zapadnie bardziej w młodzieńcze umysły. Nie miał co do tego naukowych badań, ale pewne doświadczenie i obserwacje. A jak komuś wyjątkowo nie pasuje jego styl, co czasem się zdarzało, mógł zmienić prowadzącego, ze szkodą dla siebie jak mawiał Blake, albo siedzieć z nosem w książkach i wyciągać wiedzę z nich. To już nie było zmartwienie Tonego, ważne by mu się odpowiedzi na sprawdzianach zgadzały.
    Wiedział, że ma dużo pracy nad opisywaniem szczątków w swoim gabinecie. I choć miał epizod ze współpracą z policją, gdzie badał dla nich ludzkie pozostałości, to cieszył się ogromnie z zakończenia tej współpracy. Anthony nienawidził robić niczego na wczoraj. Im krótszy termin miał tym bardziej mu się odechciewało. Przy takich sprawach wolał się pochylić nad kośćmi, sprawdzić wszystko dokładnie, mieć czas na analizę i wyciągnięcie wniosków. Wbrew pozorom, kości były trudniejsze do badań niż ludzka tkanka. No i bardziej higieniczne. To przede wszystkim.
    Był hipokrytom, bo nie raz kazał swoim studentom, stażystom czy praktykantom spisywać różne raporty, wypracowania w krótkim i pilnym terminie, ale byli młodsi od niego. Młodsi, niewyuczeni, mieli mało do powiedzenia w przeciwieństwie do niego. Może gdzieś w środku chciał ich przygotować na ciężką, stresującą i wymagającą pracę, której tak bardzo nie lubił. Nikt nie lubił, no ale czasem trzeba. I mieli się o tym przekonać.
    Po skończonych badaniach, opuścił instytut i wrócił do domu, gdzie nie czekało na niego nic. Westchnął ciężko, czasem miał naprawdę dość zachowania swojej narzeczonej, gdzie zachowywała się tak poważnie. Zaczęli być swoimi przeciwieństwami, nie potrafili odnaleźć wspólnego języka, kłócąc się o każdą możliwą pierdołę.
    Blake nie zastanawiał się długo, miał ochotę się wyszaleć, więc umówił się ze znajomym w klubie, gdzie jak zwykle raczył się cudowną wódką z whiskey. Mimo początkowego zamiaru zabawy, ostatecznie przyssał się do baru, starając się uciec myśli od rozpadającego się związku, co przychodziło mu cholernie ciężko.
    Westchnął głęboko i opróżnił kolejną szklankę, gdy w tym głośnym szumie usłyszał głos swojego studenta. Nie miał absolutnie pamięci do twarzy, ale słowa, które do niego dotarły, wyjaśniły mu tę kwestię.
    - Doceniam twoją opinię - oznajmił z nutką sarkazmu w głosie, bo nawet jeśli czasem musiał robić sprawozdania z opinii studentów i zadawał im takie pytanie, to w rzeczywistości miał to kompletnie w poważaniu. - O ile nie będę miał kaca, to może i będę. A tobie bez kaca zdecydowanie lepiej będzie się słuchać - zauważył, po czym obrócił się do niego przodem. Zdecydowanie mógł stwierdzić, że chłopak był mocno wcięty. Może i ciut za mocno, ale przecież nie jest od tego, by komukolwiek prawić morały. Zwłaszcza siedząc samemu przy barze.

    [Wybacz, że tak średnio. Po urlopie ciężko wrócić w dobre tory ;c]

    Anthony

    OdpowiedzUsuń
  117. — Na jedzenie nie musisz mnie dwa razy zapraszać — wyszczerzyła zęby do przyjaciela w szerokim uśmiechu — powiedz mi tylko gdzie, kiedy i o której mam być. Mówię poważnie, Jaime. Mówi się, że to kobiety trafiają mężczyznom przez żołądek do serca, ale gwarantuję, że gdyby Arthur nie robił tak pysznego spaghetti ze szpinakiem, cała reszta nie miałaby znaczenia — zaśmiała się, pozostawiając sobie szczegóły tego konkretnego dania dla siebie. Oczywiście uwielbiała je w wykonaniu swojego męża, jednak inne okoliczności sprawiały, że tak bardzo kochała się w tym daniu i kojarzyło jej się tylko z Arthurem. Miało być tak już zawsze. — No, w każdym razie ja bardzo chętnie. No i z chęcią spróbuję jakiegoś twojego popisowego dania. Pamiętam jak przed świętami spotkaliśmy się w centrum, wspominałeś, że zaczynasz gotować. Serio jestem ciekawa, jak ci idzie. To znaczy jestem pewna, że idzie ci świetnie, ale chcę sama sprawdzić, jak bardzo — wyszczerzyła szeroko zęby — oczywiście będę bez dzieci, nie martw się — dodała jeszcze, aby miał pewność, że na spotkaniu nie pojawi się dwójką dzieciaków. Żaliła się, że spędza z nimi za mało czasu, ale z drugiej strony przecież sama tego chciała, biorąc na siebie tak dużo.
    — Och i tak, mam bardzo silne uczulenie na soję i orzechy. I mam na myśli takie naprawdę silne. Raz dostałam danie, w którym nie było informacji o orzechach i niewiele brakowało, abym pożegnała się z życiem — westchnęła, przypominając sobie nieprzyjemną sytuację. Było jej wtedy bardzo przykro, bo sama kolacja była niesamowicie ważna dla niej i Arthura, a uczulenie wiele zepsuło. Wiedziała, że to nie jej wina, bo zawsze sprawdzała spis alergenów, ale doszło i tak do błędu. — Ale jestem, miewam się teraz świetnie i nadal jem z miłością — wyszczerzyła zęby. Była zadowolona, że Jaime’emu podobał się pomysł pikniku. Mogli korzystać ze słonecznej pogody i złapać trochę promieni słonecznych. Dawkę witaminy D mieli zapewnioną.
    — Mogłabym tutaj siedzieć cały czas. Wiesz, zapomnieć o wszystkim innym — uśmiechnęła się, nadstawiając twarz w stronę słońca i przymykając oczy. — Lubię być tak blisko natury, chociaż na jakieś spanie w namiotach i dzikie biwaki w ogóle się nie nadaję — wyznała zgodnie z prawdą. Za bardzo brzydziła się robali i pająków, a dzikie zwierzęta sprawiały, że wpadała w panikę.

    Elka

    OdpowiedzUsuń
  118. Wyspiarz naprawdę z czystym sumieniem chciałby móc powiedzieć, że przesadza. Szkopuł w tym, że nigdy nie miał podobnych skłonności; wręcz przeciwnie, często przejmował się danymi sprawami nawet mniej, niż było to konieczne. Dziś jednak intuicja podpowiadała mu, by nie zignorować tego, co się wydarzyło i w najbliższym czasie zamierzał mieć się na baczności. Już raz Parker nabruździł w jego życiu i Jerome nie mógł pozwolić, by doszło do tego po raz drugi, tym bardziej, że bardzo łatwo byłoby narobić wokół niego smrodu. Przecież nie było żadną tajemnicą to, że imigranci w Stanach Zjednoczonych nie mieli najłatwiej, nawet ci przebywający w kraju całkowicie legalnie. Wystarczyło szepnąć co nieco na uszy odpowiednich ludzi i właściwe służby już przyczepiały się do człowieka, tak jak było to w przypadku Marshalla. Jedynym, co go pocieszało był fakt, że wraz z Jennifer w istocie dołożyli wszelkich starań, aby dokumentacja związana z jego pobytem w USA była czysta i klarowna.
    Dlaczego jednak po takim czasie Parker wciąż miałby żywić do niego urazę? Jerome zadawał sobie dokładnie to samo pytanie, co Jaime.
    — Chyba, że… — mruknął z przekąsem, powtarzając za przyjacielem, ponieważ ten chcąc, nie chcąc, trafił w samo sedno sprawy. — Musiałbym porozmawiać z Charlotte — powiedział z niezadowoleniem, nie chciał bowiem martwić tym kobiety, która dopiero niedawno wróciła do Nowego Jorku po półrocznej nieobecności. — To moja przyjaciółka. Zna Parkera i to ona załatwiła mi u niego pracę, która miała zapewnić mi wizę. Więc można powiedzieć, że Parker wycyckał nas oboje. — Uśmiechnął się kwaśno, przypominając sobie tamte wydarzenia i to, że Lotta czuła się najzwyczajniej w świecie winna jego problemom, choć skąd miałaby wiedzieć o tym, co się szykuje? Parker był jej winien przysługę i w ten sposób miał się odwdzięczyć. Także nie ma co, facet się postarał…
    — Ale nie chcę jej martwić. Ma na głowie własne problemy, nie bez powodu wyjechała na tak długi czas… — wymamrotał, kręcąc głową i uśmiechnął się słabo do młodszego bruneta, kiedy ten zaczął opowiadać o procedurach, jakie musiał spełnić Urząd Imigracyjny. — To też całkiem prawdopodobne — zgodził się. — Może po prostu to tylko zbieg okoliczności. Wiesz, Urząd i Parker — rzucił, wzruszywszy ramionami i upił łyk piwa.
    Na tę chwilę, bez żadnych konkretnych dowodów tego, że jedna sprawa była powiązana z drugą, chyba lepiej było po prostu trzymać się wersji, że to przypadek. Złe zgranie się w czasie wydarzeń, które były od siebie kompletnie niezależne i by dodatkowo nie utrudniać sobie życia, Marshall postanowił przyjąć właśnie takie założenie. Przynajmniej do czasu, aż nie odwiedzi Urzędu Imigracyjnego i nie spróbuje się dowiedzieć, o co chodzi.
    — Dziękuję, ale poradzę sobie sam — odparł z cichym śmiechem i wyciągnął rękę, by klepnąć Jaime’ego w ramię. — W Urzędzie już mnie znają, pójdzie sprawniej, jeśli odwiedzę ich w pojedynkę, jak zwykle. Nikt nie będzie się na mnie krzywo patrzył — wyjaśnił i mrugnął porozumiewawczo do chłopaka, mając nadzieję, że ten nie poczuje się urażony odmową. Jego towarzystwo naprawdę nie było konieczne, poza tym… Jeśli Parker faktycznie miał człowieka w Urzędzie i nagle Jerome pojawiłby się tam z kimś, z kim dotychczas się nie pokazywał, to czy Parker nie zacząłby podejrzewać, że z kolei Jerome coś podejrzewa… Stop! Barbadosyjczyk potrzasnął głową, by przerwać spiralę nakręcających się myśli i spekulacji, nie chcąc poczuć się jak w tanim filmie kryminalnym.
    — Dobrze — zgodził się natomiast, jeśli chodziło o odprowadzenie go do domu. Co prawda to również uważał za zbędne, ale jednocześnie cenił troskę przyjaciela i poza tym… W ten sposób mogli spędzić jeszcze trochę czasu razem, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A jak tam Apsik? — zagadnął, tym samym nieco zmieniając temat, by pokierować rozmowę na nieco inne tory. W tym momencie i tak nie mogli zrobić nic więcej ponad bezsensowe gdybanie, więc Jerome uznał, że tak jak ten wspólny wieczór rozpoczął się beznadziejnie, tak mógł się chociaż miło i normalnie zakończyć. — Radzicie sobie? — dopytywał z rozbawieniem, by po chwili spoważnieć. — I jak po rozstaniu z Laurą? — spytał bez ogródek, szczerze tym zaniepokojony. Wiedział, że ta relacja była dla dwudziestolatka ważna i obawiał się tego, jak jej zakończenie na niego wpłynęło. Mając w pamięci początek ich przyjaźni, wolał trzymać rękę na pulsie. — Minęło już trochę czasu…

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  119. Zaśmiała się, gdy opowiedział jej o poście na Tumblrze i pokiwała głową. Lubiła, gdy ludzie opowiadali o czymś, co faktycznie ich rozbawiło, a przy tym pokazywali swój uśmiech i szczerość.
    — Nie, nie, nie przejmuj się. Miło się ciebie słucha — przyznała, patrząc łagodnym spojrzeniem po jego twarzy. — Właściwie to... możemy kiedyś obejrzeć Mulan wspólnie. Nie widziałam niczego nowego, a chyba słyszałam ostatnio, albo może nie?, nie wiem, ale podobno coś niedawno zostało wypuszczone?
    Kompletnie nie orientowała się w tym, co puszczano teraz w kinach, bo była raczej fanką Netflixa, koca i chrupek serowych albo ciasteczek czekoladowych z rodzynkami. Z drugiej strony — nigdy nie miała zbyt wiele czasu, żeby faktycznie usiąść i móc coś obejrzeć, bo ciągle gdzieś biegła. Od pracy do pracy, a później spędzała większość czasu w szpitalnych murach, biorąc swoją zmianę i nadgodziny. Lubiła pracować i lubiła czuć się potrzebna.
    — Jestem pewna, że było tam niesamowicie. — Przytaknęła i uśmiechnęła się wesoło. — Mam nadzieję, że każda jaszczurka, którą spotkałeś w toalecie, przeżyła. — Zaśmiała się i zmarszczyła zabawnie nos. — Cieszę się, że mogłeś zobaczyć coś innego… to naprawdę niesamowite, jak ładnie mówisz o tym miejscu, aż mogę sobie wyobrazić jak mogło być tam kolorowo. Jestem pewna, że spróbowałabym wszystkiego, co można tam zjeść.
    Zawsze, gdy była w innym miejscu niż Nowy Jork, chciała poznać miasto z tej strony. Chciała wiedzieć jak pachniało i jak smakowało.
    — Tak, rozumiem, i myślę, że to naprawdę potrzebne — stwierdziła, kiwając głową. — Dzięki tobie policja może pracować, więc to właściwie handel wymienny. Pewnie inaczej wygląda to, kiedy ciało jest już w stanie rozkładu, bo przecież to kolosalna różnica między ciałem w kostnicy, a takim w terenie. Prawda?
    Trochę o tym wiedziała, trochę czytała, ale nigdy nie zajmowała się tym dokładnie.
    — Myślisz, że mogłabym kiedyś zobaczyć, jak pracujesz nad takim ciałem? — spytała dość niepewnie i wlepiła spojrzenie w jego oczy. — Oczywiście, jeśli to w ogóle możliwe…
    Upiła kolejny łyk swojej białej czekolady i oblizała dolną wargę.
    — Tak, z dziećmi. — Uśmiechnęła się. — I masz rację, ale myślę, że naprawdę nieźle się z nimi dogaduję. Rozczulają mnie w jakiś sposób, a kiedy widzę te wszystkie uśmiechy i radosne miny, to wiem, że jestem we właściwym miejscu.
    Posłała mu spojrzenie i wzruszyła delikatnie ramionami, jakby nie umiała dokładnie wyjaśnić, dlaczego podjęła się pracy z dziećmi.
    — Rozumiem, mam nadzieję, że ci się uda znaleźć pracę w policji. Będę trzymać kciuki. — Posmakowała lodów i odpowiedziała tym samym, gdy życzył jej smacznego, a potem pokręciła głową. — Nie, chirurgia ogólna. Może później bardziej to doprecyzuję… ale skoro chcę pracować z dziećmi, to pewnie zdecyduję się zrobić jeszcze położnictwo. — Zamyśliła się przez moment. — Ostatnio odebrałam poród i było to naprawdę niesamowite, zupełnie tak, jakbym była świadkiem jakiegoś cudu… i uświadomiłam sobie, że tak właśnie było, no wiesz, że każde zdrowe, silne dziecko to cud nie tylko dla rodziców, ale też dla lekarzy.

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  120. Carlie nie chciała myśleć o tym, że za jakiś czas będą musieli się ze zwierzakami pożegnać. Polubiła strasznie te dwa psiaki, które im teraz towarzyszyły i rudowłosa wiedziała, że pożegnanie będzie dość trudne. Póki co mieli jeszcze trochę czasu zanim będą musieli się zbierać i zamierzała w pełni wykorzystać ten czas na zabawę z Olive i Alexem. A jeśli jej życie i obowiązki pozwolą to chętnie wybrałaby się tu jeszcze raz. Lubiła pomagać, zwłaszcza tym, którzy sami nie mogli sobie pomóc. I co prawda łamało jej to serce, to pod koniec dnia wiedziała, że poczuje to przyjemne uczucie w sercu, gdy zda sobie sprawę z tego, że zrobiła dla tej dwójki coś dobrego, że dzięki niej zwierzaki poczuły się trochę lepiej niż zazwyczaj.
    — Wiesz, że mnie do jedzenia nie trzeba namawiać — zaśmiała się — zwłaszcza teraz, chłonę większość jak odkurzacz. Ale chętnie coś bym zjadła, jak już je odstawimy — powiedziała z uśmiechem. Na koniec dnia nie miała żadnych planów, pewnie wróciłaby do mieszkania i coś sobie na obiad zrobiła lub zamówiła, z naciskiem na zamówiła, bo zwyczajnie teraz nie chciało się jej gotować. Zwykle to lubiła, robiła dobre zapiekanki warzywne, lazanię i różnego rodzaju pasty, jednak teraz prędko ją to męczyło i wygodniej było otworzyć drzwi dostawcy z jedzeniem niż samej się trudzić. A jak jeszcze miałaby podstawione pod nos prosto z restauracji, to tym bardziej narzekać nie zamierzała.
    — Ah, faktycznie. Przepraszam, musiałam nie do końca zrozumieć — powiedziała. Psiak najwyraźniej wiedział, co powinien robić, żeby wyszło na jego. Nie dało się ukryć, że Jaime i Carlie dostali dość rozgarnięte zwierzaki, które od samego początku nie tylko były posłuszne, ale i wiedziały, jak wysępić od nich dodatkowe przekąski i rudowłosej wcale, a wcale to nie dziwiło. — Nie wiem, jak ty, ale ja wcale nie chcę się z nimi rozstawać — stwierdziła.
    To był naprawdę dobry dzień i cieszyła się, że mieli okazję z Jaime się zobaczyć. Ich ostatnie spotkanie miało miejsce naprawdę dawno temu, więc dobrze było się zobaczyć i po prostu porozmawiać czy nawet pomilczeć, bo dziewczyna czuła się na tyle dobrze w jego towarzystwie, aby nie musieć ciągle mówić. Cisza wcale jej nie przeszkadzała.
    — W zasadzie to… wzięliśmy z Mattem ślub. Taki cichy, tylko my i świadkowie, łącznie było nas sześcioro — przyznała — nie mogliśmy się już doczekać, a bliźniaki trochę pokrzyżowały nam plany, bo gdyby nie one, to pewnie w tym roku byłoby wesele — powiedziała. To była druga zdecydowanie największa zmiana w jej życiu. — Chętnie jeszcze bym się wybrała. Raczej mam jeszcze trochę czasu, więc możemy się umówić niedługo i jeszcze raz wyjść.
    Lubiła pomagać, więc nic nie stało jej na przeszkodzie, aby tutaj jeszcze wrócić. Mieli sprawdzone schronisko, opiekunowie ich znali i wiedzieli, że nie zrobią krzywdy zwierzętom.
    — Chyba nawet wolę w taki sposób spędzać czas niż siedzieć przed telewizorem w mieszkaniu i oglądać jakieś głupoty — stwierdziła. Przynajmniej robili coś dobrego. Nie tylko dla zwierzaków, ale również i dla siebie.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  121. Noah popatrzył na chłopaka uważnie i skinął głową, gdy Moretti zdecydował, że powinni załatwić sprawę jak najszybciej. Fakt faktem... Woolf naprawdę miał ochotę się wycofać. Uciekanie było jego specjalnością, na co miał licznych świadków. Zacieranie śladów też szło mu nie najgorzej.
    Woolf nie chciał też za bardzo wchodzić z butami w życie Jaime'ego i z pewnością nie miałby do niego pretensji, gdyby ten nie odpowiedział na jego pytanie. W końcu pokiwał ze zrozumieniem głową. Sam stanowczo więcej miał na sumieniu, ale tego na głos nigdy by nie powiedział.
    - Dobry z ciebie chłopak... Mam nadzieję, że jakoś sobie życie poukładasz - stwierdził spokojnie, a dopiero gdy wypowiedział te słowa, poczuł się staro. - Dobra.. chodźmy, nim zupełnie stracę odwagę.Po opłaceniu rachunków wyszli na ulicę. Naoh rozejrzał się nerwowo.
    - Dobra... w tamtą stronę... przynajmniej tak google pokazał najbliższy komisariat. Bo w sumie dokąd indziej mielibyśmy się udać? Jakoś wątpię, czy na główny by nas w ogóle wpuścili...

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  122. Aurora nie miała czasu, żeby faktycznie interesować się tym, co było teraz w kinie, ale chętnie wyszłaby z domu, chcąc choć trochę oderwać się od ciągłych obowiązków. Kiedy przeprowadziła się do Nowego Jorku, mimowolnie straciła głowę przez to, co działo się wokół niej. Nagle musiała być odpowiedzialna nie tylko za samą siebie, ale też za swoje otoczenie, a przecież dopiero co poznawała miasto, choć myśląc o tym teraz, to całkiem nieźle sobie z tym wszystkim poradziła, a minęły już przecież cztery lata.
    — Rozumiem… hm, wiesz, jak najlepiej będzie to sprawdzić? Po prostu wezmę telefon — oznajmiła ze śmiechem i pochyliła się nad stołem, odblokowując komórkę przyciskiem, podsuwając ekran tak, żeby Jaime mógł go widzieć i zaczęła sprawdzać pobliskie kino, a później następne i kolejne. Koniec końców wydała z siebie ciche westchnięcie. — Chyba nie zobaczymy tego w kinie, ale pomyślałam, że możemy wybrać coś innego… jeśli chciałbyś gdzieś wyjść. — Uśmiechnęła się do niego miło, a potem podsunęła mu swój telefon. — Możesz podać mi swój numer, jeśli chcesz, bo właściwie ciężko mnie złapać, kiedy pracuję, bo poza stażem… — Upiła łyk gorącej czekolady — mam dwie prace dorywcze. Jedną na stacji paliw, a drugą w hotelu, i to pewnie dlatego jeszcze nigdy cię nie widziałam. Musieliśmy się mijać.
    To nie było nic dziwnego, że się mijali. Szpital był duży i zawsze dużo się działo, a Aurora naprawdę często biegła od pracy do pracy. Poza tym większość swojego czasu spędzała z Cassianem, więc nie myślała o niczym innym jak o tym, żeby w końcu się do niego przytulić i zrzucić z siebie ciężar dnia.
    — Małe aligatory wyglądają naprawdę uroczo — przyznała ze śmiechem, uznając, że naprawdę chciałaby takiego zobaczyć, a potem pokiwała głową, gdy Jaime uznał, że jedzenie było nawet dobre. — Powinieneś posmakować żabich udek albo ślimaków, choć jeśli mam być szczera: nie były jakoś bardzo zaskakujące, ale nie umiałam sobie odmówić, bo myślę, że trzeba poznawać miejsce poprzez ich smak.
    Słuchała tego, co mówił, gdy zaczął opowiadać o swojej pracy. Uważała to za coś wyjątkowo interesującego, choć przecież śmierć sama w sobie była tragiczna. Wciąż pamiętała moment, kiedy straciła pacjenta po strzelanie, którego nie dało się już uratować, bo było już za późno, ale to było coś zupełnie innego od tego, co mówił Jaime.
    — Mam nadzieję, że będziesz mógł pracować tam, gdzie chcesz. Kiedy o tym opowiadasz, świecą ci się oczy — oznajmiła radośnie. — To dobrze, bo przecież o to chodzi, prawda? Kiedy można robić coś, co nas interesuje… hm, jest wtedy zupełnie inaczej.
    Zjadła swoje lody i uśmiechnęła się do niego.
    — Właściwie nie do końca osobiście, bo wciąż nie mam tytułu lekarza, ale asystowałam i było to tak dobre uczucie — odparła miękko. — Niesamowita? Nie. To ta matka była niesamowita i naprawdę dzielna, żeby urodzić dziecko. — Uśmiechnęła się, nie kryjąc się ze swoim wzruszeniem. — A właściwie to… który rok właśnie zacząłeś? — spytała. — Mam wrażenie, że mogę być od ciebie trochę starsza.
    Wiedziała, że ludzie często mylili się, jeśli chodziło o jej wiek. Miała bardzo młodą i dziewczęcą twarz, a poza tym nigdy jakoś bardzo się nie malowała, jedynie zakrywała pudrem podkrążone oczy, więc mogła uchodzić za młodszą niż faktycznie była.

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  123. Nie był zadowolony z tego, że najprawdopodobniej będzie musiał porozmawiać z Charlotte i było to po nim widać. Siedział z posępną miną, bezmyślnie śledząc drogę frytek z talerza do ust przyjaciela, aż sam zdecydował się skubnąć jedną i niestety szybko przekonał się, że nie był to najlepszy pomysł. Tak jak ostrożne popijanie piwa z pękniętą wargą jeszcze jakoś mu wychodziło, tak przeżuwanie okazało się kłopotliwe i bolesne. Opuchnięte ciało nieprzyjemne szorowało o zęby i Jerome jedynie zmusił się, by przełknąć to, co miał już w buzi, co tylko dodatkowo go zirytowało. Nie dość, że znalazł się w nieciekawym położeniu i będzie zmuszony niepokoić przyjaciółkę, to na dodatek miał pozostać głodny, póki dolna warga choć odrobinę się nie podgoi. Mógł liczyć jedynie na to, że piwo nieco zapełni skurczony żołądek i przez to sięgnął po kufel, pijąc ostrożnie.
    — Wiesz, trochę nieciekawie mi się je, także na zdrowie — wyjaśnił, tym samym sugerując, że Jaime może spokojnie przygarnąć całą porcję dla siebie i odłożył piwo na podstawkę, wzdychając przy tym cicho. Podążał w dół spiralą złego nastroju, nawet się nie opierając, lecz w pewnym momencie przypomniał sobie, że przecież nie tak miał wyglądać ten wieczór i obiecał sobie, że postara się nie być naburmuszonym ponurakiem. Stąd ugryzł się w język, powstrzymując się przed zapytaniem, co zrobią, jeśli okaże się to nie być standardową procedurą?
    — Wpadnę po ciebie po wizycie w urzędzie — obiecał zamiast tego. — I pójdziemy na pizzę — dodał, ponownie kręcąc głową na wzmiankę o frytkach, mając jednocześnie nadzieję, że za parę dni będzie mu się jadło wygodniej. Na dobra sprawę liczył na to, że już jutro rano będzie znacznie lepiej, nie wyobrażał sobie bowiem chodzenia z pustym żołądkiem, a nie uśmiechało mu się również jedzenie jogurtów i innych mało wymagających rzeczy, którymi raczej ciężko było się najeść.
    Po zadaniu tych kilku kluczowych pytań uważnie obserwował reakcję młodszego bruneta, wręcz świdrując go spojrzeniem i poniekąd odetchnął z ulgą, kiedy Jaime wyraźnie spoważniał, a mina mu sposępniała. Zdecydowanie wolał to, niż gdyby Moretti udawał, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Wtedy Jerome bez wątpienia miałby powód do zmartwień, choć to oczywiście nie tak, że teraz nie przejmował się tym zupełnie. Martwił się o Jaime’ego, ale też był spokojny i nie uważał, by dwudziestolatkowi strzeliło coś głupiego do głowy.
    — Henryk? — podchwycił z rozbawieniem. — Podobno dobrze jest trzymać świnki morskie parami, ale nie wiem, jak to jest z samczykami. Powinniśmy to najpierw sprawdzić — zasugerował, podejrzewając, że Jennifer zamordowałaby go z zimną krwią, gdyby tylko coś stało się jej pupilowi. — A po urzędzie i pizzy pojedziemy zobaczyć ten wybieg! — dodał, celując w przyjaciela palcem, bo skoro ten aż tak się postarał, to Marshall nie mógł tego przeoczyć. Ponadto skupienie uwagi na Heniu mogło skutecznie pomóc w odciągnięciu jej od Laury, prawda?
    — Prawda, ale gdyby jednak coś głupiego przyszło ci do głowy, dzwoń. Przyjadę i cię trzepnę — zapowiedział z powagą, choć w jego bursztynowych oczach czaiło się rozbawienie. — A jeśli nie zadzwonisz, to znajdę cię i wtedy na trzepnięciu się nie skończy — dodał ostrzegawczo, znacząco unosząc przy tym brwi. Miał nadzieję, że nie będzie musiał interweniować jak na szczycie Empire State Building, ale Jaime musiał wiedzieć, że w razie czego Jerome był gotów go naprostować i to bez przebierania w środkach. Czasy, w których by się z nim cackał, raczej już dawno się skończyły.
    — Tak, u nas wszystko w porządku — przytaknął, ograniczając się tylko do tego, ponieważ ostatnimi czasy naprawdę nie działo się u nich wiele, ale Jerome nie zamierzał na to narzekać. Ten spokój był im najzwyczajniej w świecie potrzebny. — A Harold chyba nieco zaokrąglił się na zimę. Można w ogóle utuczyć świnkę morską? — spytał retorycznie, zaraz zdając sobie sprawę z tego, że było to całkiem prawdopodobne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Rany, jak ten czas zasuwa — skomentował, kiedy Jaime powiedział o trzecim roku studiów. — Ani się obejrzymy, a je skończysz — podsumował, z zadumą kręcąc przy tym głową. On sam w końcu za kilka miesięcy miał mieć trzydzieste urodziny i było to dla niego odrobinę przerażające. Nie wiek, nie o niego chodziło, ale o to, jak ten czas faktycznie szybko płynął.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  124. Wyprawa do Urzędu Imigracyjnego naprawdę nie była dla Marshalla żadnym wielkim halo. Podejrzewał, że nawet jeśli coś miałoby być na rzeczy i ktoś faktycznie maczał palce w nader gorliwym postępowaniu urzędników, to nikt mu tego wprost nie powie, prawda? Poza tym pracownicy, z którymi miał styczność, mogli nawet nie zdawać sobie sprawy z tego, że są manipulowani i robią coś ponad to, co jest konieczne, nie mając innego wyjścia, jak tylko wykonywać polecenia służbowe od przełożonych. Poza tym im dłużej Jerome nad tym wszystkim myślał, tym bardziej wydawało mu się, że połączenie Parkera z Urzędem było abstrakcyjne. Jedno nieostrożne posunięcie i mężczyzna sam mógł sobie napytać biedy, w końcu poniekąd oszukał wyspiarza właśnie na wizie i w dokumentach Urzędu na pewno pozostał po nim ślad. Jeśli nie chciał wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania swoją osobą, nie powinien grzebać kijem akurat w tym mrowisku, pełnym gorliwych mróweczek rozkochany w biurokracji.
    Co nie zmieniało faktu, że jutro Jerome zamierzał się tam wybrać. Tymczasem jednak postanowił wreszcie postarać się skupić w pełni na dzisiejszym wieczorze i zdecydowanie więcej uwagi poświęcił kuflowi z piwem, sącząc ostrożnie złoty trunek.
    — Mhm, rozumiem — przytaknął z powagą równą tej, z którą Jaime mówił o Heniu i zacisnąwszy usta, powoli pokiwał głową na znak, że doskonale rozumie, co chłopak miał na myśli i że musztrowanie świnki morskiej jej pełnym imieniem na pewno odniesie skutek zgodny z zamierzonym.
    Chciał nawet roześmiać się na wygłupy przyjaciela i nim wydobył z siebie jakikolwiek dźwięk, rozciągnął usta w szerokim uśmiechu, co było błędem. Pęknięta warga znowu zapiekła go okrutnie i zamiast zaśmiać się, Jerome jęknął żałośnie, pochylając się nad ladą. Złożywszy na niej splecione dłonie, kilkukrotnie stuknął o nie czołem, aby dać wyraz temu, w jak beznadziejnym położeniu się znalazł i jak bardzo mu się to nie podobało. Nie był mięczakiem, nie zamierzał omdlewać z bólu, ale uczucie, które lekkim mrowieniem obejmowało spuchniętą wargę chociażby właśnie podczas prób uśmiechania się, czy śmiania, naprawdę nie było przyjemne i stawało się na tyle irytujące, że przeszywało go aż do kości.
    — Też mam taką nadzieję i pamiętaj, trzymam cię za słowo. — Wyprostowawszy się, wycelował palcem w przyjaciela, a następnie upił łyk piwa, jakby w celu przypieczętowania ich małej umowy. — I koniecznie rozejrzyj się za jakimiś praktykami. To dobrze wygląda w CV. Niestety, ale dziś dla pracodawców liczy się przede wszystkim doświadczenie. Choć to pewnie zależy też od zawodu. Ale wiesz… Skoro masz ochotę na praktyki, to nie ma co się wzbraniać, na pewno sobie tym nie zaszkodzisz, a tylko pomożesz — posumował swój wywód, który w pewnym momencie zaczął niebezpiecznie prowadzić donikąd, lecz ostatecznie Jerome znalazł właściwa puentę.
    — A Heniem zawsze mogę się zaopiekować — zaoferował, zdębiawszy dopiero po chwili, kiedy w pełni dotarło do niego pytanie przyjaciela. — Na rozdanie dy-dyplomów? — zająknął się, podczas gdy przyjemne ciepło rozlało się po jego wnętrzu i brunet uśmiechnął się od ucha do ucha, nie zważając już nawet na rozciętą i piekącą wargę. — Pewnie! Będziemy zaszczyceni! — zapewnił gorliwie i choć do tego szczególnego dnia pozostawało jeszcze trochę czasu, to wiedział, że koniecznie będzie musiał zapisać to w swoim kalendarzu i zepchnąć na drugi plan wszystko inne.
    — A jak tam wujek Shay? Widujecie się teraz częściej? — zagadnął, dość niespodziewanie przypominając sobie o mężczyźnie. Chciał jednak ze wszystkim być na bieżąco i prawdopodobnie Jaime musiał spodziewać się, że Jerome zada mu dzisiejszego wieczora jeszcze wiele podobnych pytań; chyba miał taki dzień, w którym te same przychodziły do jego głowy.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  125. Te niespodziewane pozdrowienia od Parkera znacząco wpłynęły na nastrój Marshalla i brunet nawet nie próbował tego ukryć. Nawet jeśli postanowił się na tym nie skupiać, wspomnienie wydarzeń sprzed góra kilkudziesięciu minut wciąż siedziało z tyłu jego głowy i choć nie narzucało mu się zbytnio, to Jerome czuł jego obecność. Jedynym, co go uspokajało był fakt, że po powrocie do mieszkania nie będzie musiał niczego tłumaczyć żonie, mogąc spokojnie przemilczeć całe zajście, póki nie dowie się czegoś więcej. Nie zamierzał bowiem zatajać przed nią prawdy, ale też nie chciał denerwować jej zbyt wcześnie, kiedy sam nie miał żadnej pewności do tego, co się działo.
    Jennifer bowiem spędzała teraz czas w Los Angeles, gdzie udało jej się dostać na staż w jednym z wydawnictw. Po powrocie do Nowego Jorku kobieta nieustannie szukała swojego miejsca i nie mogła przegapić takiej okazji, kiedy ta się nadarzyła, tym bardziej, jeśli chodziło jej po głowie związanie swojej przyszłości z pisaniem. Nie dość, że się rozwijała, to nie musiała oglądać obitej gęby swojego męża. Przyjemne z pożytecznym, prawda?
    — Na pewno — zgodził się co do istotności odbytych w szpitalu praktyk. — Naprawdę, teraz wszędzie patrzą na doświadczenie i nie da się przed tym uciec — westchnął, by po chwili parsknąć krótko w reakcji na minę barmana. No tak, w przyszłości raczej powinni unikać miejsc, gdzie serwowano jedzenie, jeśli akurat będą chcieli porozmawiać o pracy młodszego bruneta. Wszystko to w celu zadbania o komfort zarówno gości, jak i obsługi, którzy może niekoniecznie mieli ochotę słuchać o nieboszczykach.
    — Jedzenia nigdy nie odmawiam — stwierdził żartobliwie na wzmiankę o obiedzie, lecz zaraz skrzywił się lekko. — No, prawie nigdy — uściślił z westchnieniem, wymownie spoglądając na pusty talerz po frytkach, na którym pozostały jedynie białe kryształki soli. — Ale nie martw się, nie zamierzam przyjść na rozdanie dyplomów z posiniaczoną twarzą — zapewnił na powrót z rozbawieniem, mając ogromną nadzieję, że nie wypowiada tego w złą godzinę i nie chcąc zapeszyć, postukał od spodu w blat kontuaru, przy którym siedzieli.
    — Jak tak słucham o twoim wujku, to mam wrażenie, że ominąłem jakiś bardzo ważny etap w swoim życiu — zauważył z udawanym zamyśleniem, skubiąc palcami szczecinę porastającą jego brodę. Jerome bowiem nigdy nie przebierał tak w dziewczynach i nie miał ich na pęczki, kłamał jednakże, twierdząc, że chyba mu tego brakowało i oczywiście żartował. Ucieszył się za to na wieść, że Jaime i Shay rozmawiali o Jimmy’m i wzajemnie się wspierali. Uważał, że tylko oni nawzajem mogą sobie najlepiej pomóc, bo też doskonale się rozumieli i wiedzieli, co czuli, a czego tak prosto nie można było opisać komuś postronnemu.
    Następnie wyspiarz opowiedział przyjacielowi o domu na Barbadosie. O tym, że udało im się całkowicie skończyć remont przed powrotem i o tym, że do sklecenia kilku mebli Jennifer wykorzystała nawet to, co ocean wyrzucił na brzeg. Opowiedział, jak ich łóżko w sypialni zostało zalane, kiedy na wyspie rozpętała się potężna burza, a on jeszcze nie zdążył wstawić nowego okna i przez kilka dni, podczas gdy materac schnął na słońcu, on i Jen cisnęli się na wąskiej, nierozkładanej kanapie w salonie. Miał jeszcze kilka takich anegdotek w zanadrzu, którymi uraczył Morettiego, nim się rozstali. Jerome, nie będąc w nastroju, nie chciał przeciągać spotkania. Poza tym udało im się ustalić, że już kolejnego dnia spotkają się zaraz po wizycie w Urzędzie Imigracyjnym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się jednak okazało, życie lubiło krzyżować plany, w tym przypadku jednakże w pozytywny sposób. Okazało się bowiem, że budowlaniec skończył wcześniej pracę i, jako że mieli jeszcze sporo czasu do zamknięcia urzędu, podskoczył po Jaime’ego przed wizytą w przybytku biurokracji, ostatecznie to wraz z młodszym brunetem zajeżdżając pod właściwy budynek. Poprosiwszy, by Jaime został w samochodzie, Jerome wszedł do środka i udał się na właściwe piętro, gdzie po spędzeniu kilkunastu minut w kolejce, dostał się do odpowiedniego biura i porozmawiał z mężczyzną, któremu jego sprawa nie była obca. Został zapewniony, że to standardowe procedury i że nie powinien się niepokoić, odebrał również bez problemu oryginały wcześniej doniesionych dokumentów i dostał kopie, by sprawdzić, czy wszystko się zgadza. Uspokojony, opuszczał budynek urzędu jakby o kilka kilogramów lżejszy i już z daleka uśmiechnął się do przyjaciela, który czekał na zewnątrz, oparty o żółte audi.
      — Wszystko w porządku! — zawołał, machając do niego białą teczką. Nie zauważył jeszcze, że za nim wybiegła kobieta w średnim wieku, szybko szczelniej owijając się płaszczem, kiedy uderzyło w nią zimne powietrze.
      — Panie Marshall! — zawołała, doganiając mężczyznę. — Możemy porozmawiać na uboczu? — spytała, rzuciwszy nerwowe spojrzenie za siebie, gdzie wyrastał gmach urzędu, a następnie ponaglająco zerknęła na Barbadosyjczyka i jego towarzysza, skinieniem głowy sugerując, by udali się chociaż za róg.

      [Pozwoliłam sobie troszkę nam przeskoczyć ^^]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  126. — Wiesz, póki co najchętniej wcale nie wracałabym do domu — powiedziała z uśmiechem. Czuła się naprawdę nieźle, a siedzenie na czterech literach nigdy nie było dla niej. Wolała coś robić, a teraz, choć niby miała się oszczędzać, to nie chciała przesiedzieć wakacji. Była więc całkowicie pewna tego, że dość prędko skontaktuje się z Jaimem, aby jeszcze gdzieś razem wypadli. Nie była pewna, jak Jaime, ale ją nawet zadowoliłoby przejście się po Central Parku z lodami kupionymi tam na miejscu i wygrzanie się na słońcu podczas siedzenia na ławce i spróbowania zjedzenia lodów, aby nie spłynęły po rękach. —Dobrze mi tu z nimi.
    Skłamałaby, gdyby powiedziała, że dawno tak dobrze się nie czuła. Jednak coś w tym wyjściu było innego. I oczywiście, że chodziło o Olive i Alexa. To nie był zwykły spacer, jak gdyby wzięli jej zwierzaki. Wtedy wiedziałaby, że wraca z całą gromadką do domu, a tutaj chcieli czy nie, ale musieli odstawić je z powrotem do schroniska i Carlie naprawdę bardzo nad tym ubolewała. Ale na ten moment na kolejnego nie mogła sobie pozwolić. Uwielbiała towarzystwo zwierząt i naprawdę chciałaby jakiemuś maluchowi dać jeszcze dom. I może, gdy wszystko będzie już spokojniejsze mogłaby to zrobić? Nikt raczej nie byłby zaskoczony, gdyby w końcu przyniosła kolejnego psa do domu. Miała w tym niewielką już przecież wprawę.
    — Przepraszam — zaśmiała się widząc jego reakcję. Czasem naprawdę zapominała, że nie wszyscy wiedzą o jej codziennym życiu, a ona nie wszystkim się chwali. Bardzo lubiła Jaimego i chciała się z nim podzielić dobrymi wiadomościami, jednak chwilami działo się tyle, że po prostu zapominała. — Dziękuję. To na razie był tylko cywilny, podpisanie papierków w urzędzie i nic poza tym. W ogromnej białej sukni przejdę się za rok, mam nadzieję i osobiście dostarczę zaproszenie — obiecała uśmiechając się. Powoli szykowała listę osób do zaproszenia i imię Jaimego również się tak znalazło. Nie chciała robić wielkiego wesela na kilkaset osób, choć doskonale wiedziała, że trochę tego wyjdzie. Miała dość liczną rodzinę, ale też i przez lata narobiła sporo znajomości. Jedne bliższe, a drugie mniej i ważniejsze osoby chciała mieć po prostu przy sobie.
    Carlie wcale nie chciała się z nimi rozstawać. Przez ten czas zdążyła już się przywiązać do obu psiaków i oddanie ich pracownicy schroniska łamało serce. Obiecała już sobie, że tutaj wrócą i jeszcze się z nimi pobawią, a jednocześnie liczyła, że przed następną wizytą okaże się, że Olive i Alex znaleźli domy, w których będą już zawsze kochane.
    — Masz ochotę na taco? Znam świetną miejscówkę, na Midtown, Otto’s Tacos. Są geeenialne. Ja stawiam.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  127. [Henlo! Trochę się śmieję z siebie, bo nie mogłam przez chwilę znaleźć postaci w spisie. ;') W okresie okołoletnim na pewno przewaliłam dwa ustalenia wątkowe i chyba bez podpowiedzi nie zgadnę, który to był, bo jednak gorący czas polityczno-społeczny z dehumanizacją ludzi na pierwszym planie to coś, co dało mi ostre flashabacki z wizyty w Auschwitz-Birkenau i przyblokowało mnie. Także przepraszanko i na przyszłość polecam się dopominać, bo po czasie ja tak średnio ogarniam rzeczy. A przy codziennym ciśnieniu 220 i ciągłym przewracaniu oczami na to, co dzieje się obecnie w tym kraju idzie mi lepiej, chociaż nie powinnam zapeszać, ahaha. ;'DD No, ale przechodząc do ustaleń, to mam nadzieję, że tutaj uda mi się nieco poprawić swój wizerunek jako autora. Masz jakiś pomysł na zapoznanie albo typ relacji, w który chciałabyś popchnąć nasze postacie? ;)]

    Leander

    OdpowiedzUsuń
  128. — Więc możemy iść do kina w piątek — uznała wesoło, nie widząc problemu w tym, żeby iść z nim gdziekolwiek. Jaime wydawał się być kimś, kto nie skrzywdziłby muchy i chyba nie umiała tak po prostu bać się tego, czy faktycznie tak było, czy jednak znowu się pomyliła, pchając się w niebezpieczeństwo, ale tak po prostu było. Wierzyła w ludzi i chyba nigdy nie będzie umiała zrezygnować w całości z tej wiary.
    — Nie pracuję codziennie — wyjaśniła z uśmiechem. — Zazwyczaj po kilka godzin, no wiesz, żeby się utrzymać… a poza tym nie lubię siedzieć w miejscu — dodała, patrząc po jego twarzy. Naprawdę rozumiała taką reakcję, bo czasem łapała się zbyt wielu rzeczy i nie umiała sobie odmówić, ale to chyba bardziej tyczyło się tego, że wolała być ciągle w ruchu. Choroba dostatecznie zatruwała jej życie, ale nie dawała jej się zdominować, bo ani trochę nie chciała sobie odpuszczać.
    Aurora lubiła smakować kraje przez kuchnię. Próbować nowych rzeczy i oceniać, budując sobie smak danej kultury. Skoro była we Francji, w samym Paryżu, to jak mogłaby nie skorzystać z tej okazji, skoro żabie udka i ślimaki były tuż obok?
    — Hm, w sumie to tak, ale czekają mnie jeszcze egzaminy. — Zaśmiała się miło. — Jak dostanę dyplom, to wtedy będę mogła uznać, że będę zarabiać, choć właściwie nie myślę o pieniądzach samych w sobie — wyznała szczerze. — Po prostu wiem, że prawdziwy lekarz, który ma serce dla pacjentów, jest naprawdę drogocenny. Myślę, że bez takich osób wielu chorych po prostu by się poddało.
    Pokiwała głową w momencie, gdy Jaime stwierdził, że czas szybko leciał. Miał rację. Czas naprawdę szybko biegł, nie patrząc za siebie, dlatego warto było dbać o siebie i innych.
    — Mhm, rozumiem to bardzo dobrze — przyznała szczerze i uśmiechnęła się szeroko. — Ja zaczęła studia cztery lata temu i minęło to tak szybko, że nawet nie wiem, kiedy. — Zaśmiała się i pokręciła głową. — Ostatni rok — odpowiedziała, gdy zapytał ją o studia. — I tak, dla mnie to też było takie… hm, jakby sprawdzianem? Pierwszy raz trzymałam dziecko od razu po porodzie. To niesamowite!
    Zaśmiała się ponownie, gdy Jaime uznał, że woli trupy i przytaknęła.
    — Cóż, ja trupem nie jestem, ale mam nadzieję, że za bardzo się nie nudzisz, hm? — Posłała mu wesołe spojrzenie, a kiedy poczuła pod nosem krew, przeprosiła krótko i sięgnęła po chusteczkę, zatrzymując nią krwotok. Krwawienie z nosa było dość częste i zdążyła się do tego przyzwyczaić, więc nie było to dla niej ani trochę męczące.

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  129. Na pewno nie spodziewał się tego, że ktoś za nim wyjdzie i kiedy urzędniczka go dogoniła, jego pierwszą myślą było to, iż po prostu czegoś zapomniał. Stąd uśmiechnął się do niej uprzejmie i lekko uniósł brwi, czekając na to, co kobieta miała do powiedzenia i to dopiero jej słowa starły ten beztroski uśmieszek z jego twarzy. Zmarszczył brwi, przenikliwie lustrując ją wzrokiem i po chwili zastanowienia twierdząco skinął głową.
    Oddalili się od samochodu szybkim krokiem, mijając front urzędu i przechodząc dalej, gdzie miejski zgiełk mógł zagłuszyć ich rozmowę. Urzędniczka tylko raz obejrzała się przez ramię na Jaime’ego, jakby zdziwiona tym, że ten poszedł z nimi i była nie do końca pewna, czy to dobre posunięcie, ale jedno spojrzenie Marshalla uświadomiło jej, że obecność bruneta jest jak najbardziej mile widziana i akurat ona nie miała w tym temacie niczego do powiedzenia. Odeszli więc we trójkę, przystając w końcu na uboczu, gdzie blondynka z włosami upiętymi w ciasny kok rozejrzała się nerwowo i poprawiła palcem zsuwające się z nosa okulary w grubych, plastikowych, czarnych oprawkach.
    — Pan Marshall niczego nie zapomniał — powiedziała, zerkając szybko na Morettiego, następnie zaś ulokowała spojrzenie na twarzy Barbadosyjczyka. — Pomagam przy pana sprawie niemalże od momentu jej założenia i nie mogę przemilczeć tego, co się dzieje — zaczęła rzeczowo, przez co głównego zainteresowanego aż oblał zimny pot.
    — To znaczy? — ponaglił ją Jerome, nachylając się lekko ku kobiecie, by móc lepiej ją słyszeć. Nie chciał uronić ani jednego jej słowa.
    — Już tłumaczę. Mój kolega nie okłamał pana, wszystkie czynności są rutynowe — przyznała i skrzywiła się z niesmakiem, raz jeszcze poprawiając okulary, które zsunęły się, gdy z niezadowoleniem pokręciła głową. — Jednakże rutynowym nie jest sprawdzanie osoby, która dopiero co dostała zieloną kartę. Zwykle dzieje się to po pięciu latach od jej wydania, czasem wcześniej, jeśli mamy niepokojące przesłanki — tłumaczyła przyciszonym tonem, a jej bystre spojrzenie skakało pomiędzy mężczyznami, jakby kobieta na bieżąco śledziła, czy wszystko rozumieją. — Ktoś na pana doniósł — wyjaśniła bez ogródek, skupiając się teraz na Marshallu, który odruchowo przyłożył dłoń do twarzy i przesunął nią po niej, wyglądając przez to na bardzo zmęczonego i chyba również zrezygnowanego.
    — Doniósł, to znaczy? — zapytał, prosząc o uściślenie i szybko spojrzał w bok, na przyjaciela, posyłając mu zaniepokojone spojrzenie.
    — Zgłoszono nam, że pracuje pan na czarno, a podobnej informacji nie można zignorować. Oczywiście po sprawdzeniu dokumentacji okazało się, że to wierutne bzdury… — westchnęła, lekko przewracając oczami. — To było anonimowe zgłoszenie. I myślę, że ktoś po prostu chce panu narobić smrodu, panie Marshall. Na dziś sprawa zostanie zamknięta. Ale może ktoś znowu szepnie słówko na ucho któregoś z urzędników? — zasugerowała, bezradnie wzruszając ramionami. — Ludzie potrafią być zawistni, panie Marshall. Nie znalazł pan komuś ostatnio za skórę?
    — Parker — tchnął Jerome, spoglądając przy tym bezpośrednio na młodszego bruneta. — To musiał być Parker.
    — Jak powiedziałam, nie znam nazwiska. Ale proszę na siebie uważać — powiedziała, rozejrzała się szybko i przysunęła bliżej, by odezwać się szeptem: — Mój kolega z biura to służbista, a do tego rasista. Nie lubi imigrantów. Nie dam sobie ręki uciąć, ale podejrzewam, że mógłby wziąć w łapę — powiedziała, odsuwając się. — Nie wiem, czemu taki człowiek pracuje w takim miejscu — dodała już głośniej i powtórzyła: — Proszę na siebie uważać. Muszę już wracać. Nie chcę, by Murphy zaczął coś podejrzewać.
    Zerknęła najpierw na Jerome’a, potem na Jaime’ego i nim odeszła, rzuciła im coś na kształt pokrzepiającego uśmiechu, który bardziej przypominał krzywy grymas. Po chwili zniknęła za rogiem i jeszcze tylko przez chwilę mogli słyszeć miarowy stukot jej obcasów uderzających o chodnik, a kiedy on ucichł, Jerome z ciężkim westchnieniem oparł się o ścianę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Skurwysyn — podsumował krótko, cedząc głoski przez zaciśnięte zęby. Przez kilka sekund wyglądał tak, jakby memłał w ustach najgorsze przekleństwa, lecz nie ważył się ich wypowiedzieć na głos i dopiero po pewnym czasie odepchnął się od ściany, zaczynając nerwowo krążyć tam i z powrotem, aż przystanął przed przyjacielem. — Jaime, może masz ochotę na wizytę u Parkera? — rzucił. Ręce miał luźno puszczone po bokach, ale jego dłonie zwinęły się w pięści, aż pobielały mu kłykcie. — Chyba muszę z nim porozmawiać.
      Nie mógł tak tego zostawić i nie zamierzał. A właśnie teraz miał ku temu dobrą okazję – mógł załatwić wszystko pod nieobecność Jen, nim ta zakończy swój staż i wróci do Nowego Jorku, tym samym nie niepokojąc jej niepotrzebnie. Kobieta chyba nie zniosłaby tego, że los znowu rzuca im kłody pod nogi i Jerome zamierzał temu zapobiec. Nawet jeśli oznaczało to, że jednej z tych kłód ponownie trzeba było rozkwasić nos.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  130. Oczywiście Noah mógł oceniać Jaime'ego jedynie po tych nielicznych informacjach, które miał, ale nie potrafił ocenić chłopaka jako złego. Może podejmował głupie decyzje w przeszłości, ale wydawał się mieć serce po właściwej stronie. Dobrze patrzyło mu z oczu.
    - Staram się.. - odparł Noah, kiedy chłopak zapytał, czy Woolf wychodzi na prostą.
    - Jeśli nie przyjmą tego... to ja wiem, co zrobię z tym materiałem - wzruszył ramionami. Nie pokładał zbyt wielkich nadziei w policji. Chciał zachować się właściwie, zgłosić sprawę komu trzeba, żeby niepotrzebnie się nie narażać - ani policji, ani handlarzom. Niemniej odmowa oznaczała dla niego tyle, co przygotowanie się do ataku... a potem oblężenia we własnej twierdzy.
    Nie spodziewał się jednak, że przyjdzie im opuścić przyłbice tak wcześnie. Też poczuł się nieswojo, gdy opuścili lokal, ale liczył, że to tylko jego paranoja... albo przynajmniej zdoła odciągnąć Jaime'ego w jakieś bezpieczne miejsce. Na przykład na komisariat.
    - Po prostu idziemy spokojnie do celu. Tak, żeby nie wyglądać podejrzanie - odpowiedział Noah i ruszył pewnie ulicą. - Z komisariatu weźmiemy taksówkę... Mam nadzieję,że w nic głupiego cię nie wciągnąłem. Może lepiej, żebyś od razu złapał taksówkę i pojechał do domu? Ja sobie poradzę.

    Noah

    OdpowiedzUsuń
  131. Nie miała pojęcia, jak mogła dopuścić do tego, że nic wcześniej mu nie wspomniała. Nawet wysłanie głupiego zdjęcia zajmowało dwie sekundy przecież, a miała do niego numer telefonu i bez problemu mogła wysłać MMS. O ile się nie myliła, to Jaime nie był fanem social media i nie miała go nigdzie dodanego. A może coś przez ten czas się pozmieniało? Z całą pewnością będzie musiała się go o to później dopytać. Na pewno mogłaby zwalić winę na to, że była pochłonięta przygotowaniami do zupełnie nowego życia, które jeszcze było dla niej jedną wielką zagadką. Nie chciała jednak szukać dla siebie żadnych wymówek i usprawiedliwiać. Po prostu wcześniej mu nie powiedziała i nic za tym więcej się nie kryło. I cieszyła się, że Jaime jest na tyle wyrozumiały, aby nie czepiać się jej o to. Niektórzy nie odpuściliby tego, że nie zostali od razu poinformowani. Ale tę kwestię mogli chyba już zamknąć i skupić się na kolejnych tematach.
    — Oczywiście, że zapraszam — powiedziała z uśmiechem. Jej grono i tak było ograniczone, ale Jaime zaliczał się do osób, które chciałaby mieć na swoim ślubie i w pobliżu tego dość ważnego dnia. — Cieszę się, że mam to u ciebie wybaczone. I jestem pewna, że razem z Mattem się polubicie — zapewniła. Była tego niemal pewna, raczej istniały bardzo małe szanse, aby sobie nawzajem nie przypadli do gustu, a nawet, gdyby tak było, to był to w końcu znajomy Carlie i wcale nie musieli na siłę spędzać czasu we trójkę. I pewnie jeszcze zanim dojdzie do ślubu zaprosi Jaimego do siebie, aby poznali się wcześniej lub zorganizuje jakiś ciekawy wypad, aby mieli coś fajnego do porobienia. To były jednak plany na delikatną przyszłość, póki co ich celem były taco.
    — Dawno nie jadłam nic meksykańskiego. Chyba wezmę taco, a z tego co pamiętam to mają tam jeszcze inne potrawy, więc oboje powinniśmy być zadowoleni — powiedziała i przytaknęła, gdy pytał się czy to, aby na pewno ta restauracja.
    Nowy Jork zazwyczaj stał w korkach. Korki niejako były symbolem Nowego Jorku, ale na ich szczęście udało im się ominąć najgorsze godziny i niedługo później mogli rozprostować nogi, a na pewno Carlie to robiła. Już przed wejściem do restauracji dało się czuć cudowne zapachy. Już miała ślinkę w ustach i nie mogła doczekać się aż podadzą im jedzenie.
    Carlie zaśmiała się wesoło po jego komentarzu, ale był prawdziwy. Zazwyczaj, gdzie by nie poszła wszyscy zwracali uwagę na jej stan i magicznie znajdowały się fajne miejscówki. Kto wie, może i tym razem to przejdzie?
    Znalezienie stolika nie było trudne. Siedzieli w takim jakby półokręgu, a zasłonięci byli niemal całkiem. Mieli tu dość sporo prywatności, co akurat sprzyjało rudowłosej. Wolała tam niż jakby siedzieli na widoku czy na środku Sali. Kelnerka przyszła podać im karty z menu i obiecała wrócić za parę minut, gdy już na coś się zdecydują.
    — Chciałam, żeby to było na mnie, ale skoro nalegasz to zaklepuję następne wyjście i ja stawiam — odparła i tylko pod taką zgodą zamierzała się zgodzić na to, aby Jaime i za nią zapłacił.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  132. [Henlo! Widziałam, widziałam! Nie starczyło mi czasu, aby odpisać i wyrobić się ze wszystkich. Przy okazji muszę zaproponować wam coś innego (mam już coś zaplanowane z pewnych autorem i mam tu troszkę związane ręce), no, ale też w takich podobnych klimatach, także będzie dużo emocji, tylko zrobię to w ten weekend dopiero. ;D]

    Leander

    OdpowiedzUsuń
  133. Jerome posłał przyjacielowi zbolałe spojrzenie i chyba niewiele brakowało, by jeszcze zaskomlał cicho niczym skarcony szczeniak. Zamiast tego z jego rozchylonych warg uleciało tylko westchnienie i wyspiarz z wysiłkiem rozprostował palce, pozwalając, by jak najbardziej rozsądne słowa młodszego bruneta ostudziły jego zapędy. Marshall bywał w gorącej wodzie kąpany i często dawał porywać się emocjom, zarówno tym pozytywnym, jak i negatywnym. Był jak ta chorągiewka targana na wietrze, bezwiednie poddając się temu, co akurat wypełniało jego serce, a w tej chwili były to przede wszystkim złość i niewysłowiony żal.
    — Masz rację — westchnął niechętnie i poczłapał za Jaime’em, by zająć miejsce przynależne kierowcy. Posępnie zwiesiwszy głowę, słuchał tego, co Moretti miał do powiedzenia i cóż, nie mógł się z nim nie zgodzić, nawet jeśli oboje mieli w tym momencie ochotę pokazać Parkerowi, gdzie raki zimują. Potakiwał mu więc, raz na jakiś czas twierdząco kiwając głową, mimo że sam się nie odzywał. Bębnił tylko niespokojnie palcami o kierownicę, bo też nie potrafił uspokoić się ot tak, jak za pstryknięciem palców, aczkolwiek wiedział, że powinien zawierzyć przyjacielowi i zdać się na niego, ponieważ czasem kierowanie się emocjami nikomu nie wychodziło na dobre. A trzeba przyznać, że mało było w życiu wyspiarza takich momentów, w których ten całkowicie oddawał kontrolę, zdając się na innych. Jednym z nich była chwila, kiedy przebywając na Barbadosie wraz z Jennifer, dowiedzieli się właśnie o oszustwie Parkera i o tym, na jak śmiesznie krótki czas została mu przyznana wiza pracownicza. Miało to miejsce już chyba ponad półtorej roku temu i proszę, teraz to również pośrednio Parker przyczynił się do tego, że Jerome zdecydował się zdać na drugą osobę. Wtedy po krótkiej chwil załamania za rękę poprowadziła go Jennifer, teraz z kolei miał to zrobić Jaime i mimo odczuwanej złości Marshall był niesamowicie wdzięczny, że miał w życiu takich ludzi. Ludzi, którym mógł całkowicie i bez zawahania zaufać, kiedy sam nie wiedział, co dalej powinien zrobić.
    Nie wiedział jeszcze, co sądzić o wynajęciu prywatnego detektywa, dlatego przemilczał ten temat, uznając, że łatwiej będzie mu rozmawiać w bezpiecznych czterech ścianach.
    — Dobrze, pojedźmy do ciebie — zgodził się i w odpowiedzi na jego słowa, posłał brunetowi lekki uśmiech. Nie chciał, by Jaime niepotrzebnie się o niego martwił, ale z drugiej strony dobrze było mieć świadomość, że jest ktoś, kto się o niego troszczy – ktoś inny niż Jen. Nie chciał obarczać żony tym problemem, przynajmniej jeszcze nie teraz, bo też nie zamierzał zatajać przed nią tego, co się teraz działo. Miał jednak za mało informacji, by z całą pewnością twierdzić, że to wszystko sprawka Parkera, choć miał prawo podejrzewać właśnie tego mężczyznę. A jednak, bez mocnego dowodu nic nie było pewne.
    Przedarcie się przez miasto do mieszkania Morettiego zajęło im nieco ponad dwadzieścia minut. Po wjechaniu windą na odpowiednie piętro i przekroczeniu progu mieszkania, Jerome od razu opadł ciężko na znajomą kanapę, nie musząc przecież pytać o drogę do salonu.
    — Naprawdę myślisz, że wynajęcie prywatnego detektywa to dobry pomysł? — odezwał się w końcu, wracając do tematu rozpoczętego jeszcze na parkingu przed urzędem. Jemu samemu nic lepszego nie przychodziło do głowy, ale chciał jeszcze raz usłyszeć, co na ten temat sądzi Jaime. W końcu miał pamięć absolutną. Może dzięki pomocy odpowiedniego człowiek mogli najpierw dotrzeć do faceta, który uderzył Marshalla?
    — Masz papierosy? — spytał jeszcze niespodziewanie, wstając i zaczynając krążyć po pokoju. Z chęcią by się napił, ale nie chciał zostawiać samochodu pod blokiem przyjaciela, ani też wracać do domu komunikacją miejską. — Zapaliłbym — rzucił w ramach wyjaśnienia, jakby nie było to jasne po jego pierwszym pytaniu. Papierosy zawsze w pewien sposób go uspokajały, a teraz nie miał czego zrobić z towarzysząca mu nerwowością.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  134. — Jeżeli masz wolny, wolę weekend. W tygodniu trudniej będzie mi się zorganizować, tak szczerze mówiąc — powiedziała z uśmiechem — ja już sobie zorganizuję ten czas tak, że i uda mi się być na obiedzie i zająć odpowiednio dzieciakami, nie będą czuli się zostawieni — powiedziała, uśmiechając się. Wierzyła, że tak właśnie będzie. Poza tym w tygodniu faktycznie byłoby gorzej z organizacją opieki. Zwłaszcza, że biuro Arthura cały czas było w trakcie remontu. Jej mąż musiał zacząć poświęcać więcej czasu swojemu interesowi. Dlatego popołudniami to głównie ona siedziała z dziećmi, a Artie doglądał tego, co doglądnąć musiał. — Nie, będę bez nich. Zostaną z Arthurem. Czas z tatą też jest im bardzo potrzebny. W końcu oboje jesteśmy rodzicami — dodała, wciąż się przy tym uśmiechając. — To czekam na konkretniejsze szczegóły. O której godzinie, gdzie mam być i czy coś ze sobą wziąć? Pijesz wino? Daj znać, jakie zabrać. Ty zajmujesz się jedzeniem, ja napojem. A wiadomo, że wino do obiadu to najlepszy wybór — wyszczerzyła zęby — to będzie pierwszy etap do naszego festiwalu winnego. Doskonale pamiętam, że mieliśmy się kiedyś na taki wybrać — przypomniała sobie jedną z rozmów, po wygranym konkursie albo może w jego trakcie? Już nie pamiętała, aż tak dokładnie. Wiedziała jednak, że na pewno pojawił się wówczas temat wina, a to w tej chwili było właśnie najbardziej istotne.
    — Wierzę, że nie będziesz mnie próbował zabić. To w zasadzie byłoby dla ciebie dość kłopotliwe. Wierzę, że Arthur nie popuściłby tak łatwo — zaśmiała się. W tej chwili potrafiła się z tego śmiać. Zawsze miała przy sobie adrenalinę, zawsze teoretycznie była przygotowana, ale kiedy przychodził moment nieświadomego spożycia któregoś z alergenów, śmiech momentalnie znikał z oczywistych powodów.
    — Aligatory… Brzmią przerażająco — mruknęła, nie mogąc sobie tego nawet wyobrazić. Jak dziecko mogło je podglądać — nie bałeś się? Ale tak serio, zero lęku? — Spytała, unosząc brew — nie takie rzeczy przerażają — dodała zgodnie z prawdą, a po chwili uśmiechnęła się — masz domek na Bali? — Uniosła wysoko brew, uważnie mu się przyglądając — z dwojga złego zdecydowanie lepiej na kanapie. Gdybym odkryła taką w łóżku, to bym już w nim nie zasnęła, jestem pewna. W ogóle takie stworzonka mnie… Obrzydzają co nieco — wyznała, otrząsając się automatycznie. Już miała wrażenie, że coś po niej chodzi o strzepała niewidzialne robactwo ze swoich ramion.

    Elcia

    OdpowiedzUsuń
  135. Zabawnym było, że Jaime myślał o wyspiarzu jak o łagodnej owieczce, ponieważ on sam nie postrzegał siebie w ten sposób. Zwykle nie miał nic przeciwko temu, by pięści poszły w ruch, kiedy słowne argumenty za żadne skarby nie chciały trafić do uszu delikwenta, który zdecydował się zaleźć mu za skórę. Z drugiej strony Jerome potrzebował naprawdę dobrego powodu, by użyć siły fizycznej, co z kolei zdarzało się rzadko i może dlatego sprawiał wrażenie osoby łagodnej i pokojowo nastawionej? Należało również zaznaczyć, że dla swoich bliskich był jak do rany przyłóż. Kiedy zaś myślał o Parkerze, niekontrolowanie czerwieniał ze złości, a w jego głowie powstawały różnorakie scenariusze tego, co zrobi z oszustem, kiedy ten już wpadnie w jego łapska i Jaime naprawdę nie chciał oglądać tych obrazków, nawet jeśli jako praktykant w prosektorium wiele już widział.
    — Tak — odparł bez zawahania. — Spuścić pierdol Parkerowi — oznajmił bez ogródek i uśmiechnął się głupkowato, acz jednocześnie ponuro, spoglądając przy tym wprost na przyjaciela. Oczywiście pamiętał, że zdążyli już ustalić, iż nie było to żadnym rozwiązaniem, ale przemożna chęć na rozkwaszenie uśmiechniętej gęby tego parszywca wciąż w nim buzowała, burząc krew. To dlatego poprosił o papierosy – nikotyna zawsze go przytępiała, szczególnie kiedy nie palił od dłuższego czasu. Miał nadzieję, że otępiając zmysły, zdoła się uspokoić, tymczasem wciąż krążył po salonie i pomimo tego, że miał pod nosem ogromny wybieg dla świnki morskiej, to go nie widział. Zapewne miał zwrócić uwagę na ten szczegół dopiero, kiedy emocje nieco opadną.
    — Dzięki — mruknął z wdzięcznością i również podszedł do wysokich salonowych okien. Uchylił jedno z nic i uśmiechnął się smutno do siebie, przypominając sobie, w jakich okolicznościach ostatnim razem palił dokładnie przy tym samym oknie. Wyłuskał jednego papierosa z napoczętej paczki i odpalił go od małego ognika zapalniczki, na dobry początek zaciągając się lekko i ostrożnie. Dopiero kolejny haust papierosowego dymu był pewniejszy i mocniejszy, aż Marshallowi lekko zakręciło się w głowie.
    — Jaime — zaczął, spoglądając na przyjaciela siedzącego przed laptopem. Wysłuchał go wcześniej, kiedy mówił, ale sam pozostawał milczący; musiał się uspokoić i spróbować zaczął szukać innych rozwiązań niż to, jakim było pobicie Parkera. — Jak my za to zapłacimy? — spytał rzeczowo, wbrew pozorom nie mając na myśli siebie i młodszego bruneta. W domyśle mówił o sobie samym i Jennifer, ponieważ to ona była osobą, z którą tak po prostu dzielił budżet. — Nie stać mnie na prywatnego detektywa — oznajmił zgodnie z prawdą. Stał, ramieniem oparty o framugę okna, a wypalany papieros tlił się pomiędzy jego wargami, raz po raz przytykany do ust. — Przez wyjazd na Barbados pozbyliśmy się praktycznie wszystkich oszczędności. Remont domu pochłonął sporo gotówki, a równocześnie cały czas płaciliśmy za wynajem mieszkania w Nowym Jorku. Nie pracowaliśmy tam. Dopiero pod koniec chwyciłem się paru dorywczych prac — mówił, chcąc jak najlepiej nakreślić przyjacielowi swoje położenie. — Teraz dopiero wychodzimy na prostą, choć życie w Nowym Jorku nie jest tanie. To dlatego od dłuższego czasu pracuję po kilkanaście godzin dziennie. Nie stać mnie na prywatnego detektywa — powtórzył konkluzję, do której doszedł już na samym początku swojej wypowiedzi i oderwawszy spojrzenie od twarzy Morettiego, przeniósł wzrok na widok za szybą. Dopalił papierosa, zamknął okno i zgasił niedopałek pod kranem w kuchni, wyrzucając filtr do kosza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero teraz jakby od niechcenia zakręcił się przy wybiegu. Przykucnął przy nim, uważnie zlustrował konstrukcję i wciąż pochylony nad instalacją, odwrócił głowę ku Jaime’emu.
      — Sam to wszystko zrobiłeś? — spytał podejrzliwie nie dlatego, że nie wierzył w umiejętności dwudziestolatka, ale dlatego, że jak zwykle chciał mu trochę podokuczać. Nawet jeśli humor miał paskudny, nie chciał wyładowywać złości na Morettim, który robił wszystko, aby mu pomóc. Jerome musiałby być nieczułym draniem, żeby tego nie docenić. A przecież była z niego milutka owieczka, prawda?

      [W takim upale to tylko bez koszulki!]

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  136. [Myślę, że można przeskoczyć. Tak ciągle lato ciągnąć... xDD
    W sumie nie wiem, jak z wątkiem grupowym, może jakoś po nowym roku? Ja chwilowo mam mętlik na studiach i próbuję dogonić deadline, więc tak po 15.01 powinnam mieć więcej luzu na więcej wątków, co ty na to? :D
    A co do naszego wątku, to... Mam pomysł! Ha, jestem w bardzo świątecznym nastroju i chętnie wpakowałabym Carlie i Jaimego w coś świątecznego. Nie wiem na ile paliłby się do pomocy innym, ale może mogliby pomagać w jakimś schronisku, gdzie rozdawaliby gorące posiłki i takie tam do ludzi, którzy nie mieli gdzie wrócić na święta? :D Jakby pasował Ci pomysł to od razu do tego bym przeskoczyła. :D
    I dziękuję!<3:D]

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  137. Przemoc nigdy nie była rozwiązaniem, a przynajmniej tak głosiły wszystkie znane Marshallowi hasła nawołujące do powstrzymywania się przed rękoczynami. Jerome uważał jednak, że odrobina bólu jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła, szczególnie jeśli na pozostałych polach dana osoba pozostawała nietykalna. Trudno było utrzeć nosa Parkerowi w inny sposób, niż poprzez sięgnięcie pięściami ku jego ślicznej buzi. Na razie jednak musieli się przed tym powstrzymać i działać rozsądniej, a wynajęcie prywatnego detektywa być może miało im pomóc w dobraniu się do Patricka od zupełnie innej strony. Szkoda tylko, że było to tak kosztowne. Wyspiarz chyba nawet nie chciał wiedzieć, ile taki detektyw liczył sobie za godzinę pracy.
    Westchnął ciężko i z niebywałym niezadowoleniem, kiedy Jaime powtórzył, że to on zapłaci. Nie podobało mu się to, bardzo mu się nie podobało, ale czy mieli inne wyjście? Marshall nie mógł pozwolić sobie w tej chwili na wydanie tak dużej kwoty, a z kolei odłożenie odpowiedniej sumy zajęłoby mu trochę czasu; za dużo, by mogli zadziałać szybko i skutecznie, nim Parker wykona kolejny ruch. Nie pozostawało mu zatem co innego, jak tylko się zgodzić, choć czynił to wyjątkowo niechętnie.
    — Dobrze. Ale oddam ci co do centa — zastrzegł, celując w młodszego bruneta palcem, by ten nie miał co do tego żadnych wątpliwości. — I wymienię za darmo wszystkie żarówki — dodał i parsknął śmiechem, zaraz zerkając ku wysokim sufitom. Dla niego nie stanowiło to większego problemu, a jeśli faktycznie mógł odwdzięczyć się w ten sposób, to był gotów wdrapać się na drabinę w tej sekundzie.
    — Zajebiście ci to wyszło — pochwalił go, nie przebierając przy tym w słowach. — Kawał naprawdę dobrej roboty — cmoknął, obchodząc wybieg w koło i przyglądając się wszystkim elementom. — Może wypuścimy Henia? — zapytał, wskazując na połączoną z wybiegiem klatkę, na razie zamkniętą. Mimo że Jerome nie pałał wielką miłością do tych gryzoni i świnki morskie były słabością Jen, a nie jego, był ciekaw, jak zwierzak zachowuje się na wybiegu i czy faktycznie korzysta ze wszystkich przygotowanych dla niego atrakcji. W końcu świnki morskie były bardzo inteligentne; może nie tak jak szczury, ale w ogólnej klasyfikacji na pewno plasowały się wyżej od chociażby chomików.
    — Na pewno przyprowadzę Harolda, chłopak nie może tego przegapić! — zaśmiał się. — Może nawet zabiorę ze sobą Jen? Jak tylko skończy wreszcie staż w Los Angeles. Byle tylko nie wpadła na pomysł, żebym zrobił u nas coś podobnego… — jęknął, ponieważ jak już zostało wspomniane, sam nie był wielkim fanem świnek morskich i niekoniecznie zależało mu na posiadaniu w salonie podobnej konstrukcji.
    Poczekał, aż Jaime wykona telefon, a kiedy oznajmił, na którą godzinę mają spotkanie, skrzywił się i podrapał po pokrytym zarostem policzku. Pracował, oczywiście, że pracował, ale uśmiechnął się, kiedy przypomniał sobie o czymś jeszcze.
    — Pracuję, ale mam dopiero na trzynastą. Wyrobimy się chyba w dwie godziny? — spytał, woląc się co do tego upewnić. Zawsze mógł zgłosić szefostwu, że trochę się spóźni i zostanie dłużej w pracy, żeby odrobić godziny. Nie mógł jednak z tym przesadzić; również cierpliwość jedynych w swoim rodzaju właścicieli Fibre gdzieś się kończyła i wyspiarz wolał nie sprawdzać, gdzie.

    [Wymienimy wszystkie, żadna żarówka nam nie umknie! ^^ Tak poza tym, Parker zagościł w powiązaniach u Charlotte, możesz sobie zerknąć ^^]

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  138. [Że przyjmujemy różne wątki i pomysły. Autorzy zawsze zaskakują nas tym, co chodzi im po głowach, więc pozostajemy otwarci. Wydaje mi się jednak, że student antropologii sądowej raczej szukałby praktyk u lekarza medycyny sądowej, nie detektywa z wydziału narkotykowego. Nie jestem jednak ekspertem, feel free to correct me.]

    Emmyn

    OdpowiedzUsuń
  139. [A, okej, teraz rozumiem. Dobra, jeśli masz jakieś pomysły na ten motyw kryminalny, to mogę spróbować ruszyć razem z tobą głową i coś wykombinujemy.]

    Emmyn

    OdpowiedzUsuń
  140. Aurora wierzyła w dobro. Wierzyła w to, że każdy człowiek zasługiwał, żeby dostać drugą szansę, choć ostatnio dobitnie przekonała się o tym, że istniały wyjątki. Wyjątek ten obejmował człowieka, który nie potrafił naprawić swoich błędów, biorąc więcej niż sam chciał dać. Był samolubny. Był po prostu zły. Wątpiła jednak w to, żeby chłopak, który siedział naprzeciwko niej mógł zrobić coś okropnego; coś, co dałoby mu satysfakcję, nie przynosząc poczucia winy. Poczucie winy było reakcją każdego zdrowego człowieka, bo człowiek nie umiał czynić zła, nie czując, że postąpił niewłaściwie, chyba że coś mu w tym przeszkadzało.
    Nie miała jednak zamiaru oceniać Jaimego. Nie znała go, więc nie mogła wyciągać pochopnych wniosków. Uczyła się tego, żeby nie ufać ludziom aż tak bardzo, ale mimo wszystko wciąż naiwnie w nich wierzyła i zapewne umiałaby sobie usprawiedliwić każdy mniejszy lub większy występek.
    — Tak, wiem, że sporo, ale zawsze chciałam studiować w Nowym Jorku, a że nie mogłabym brać dodatkowych pieniędzy od rodziców, to podjęłam pracę. Muszę z czegoś żyć — powiedziała, nie żaląc mu się, a jedynie stwierdzając fakt. Nie chciała obciążać rodziców dodatkowymi kosztami, skoro to oni dali jej możliwość studiowania, opłacając jej naukę. Gdyby prosiła ich o więcej — czułaby się z tym po prostu źle.
    — Prawda. — Uśmiechnęła się do niego radośnie, gdy wspomniał o tym, że podejście lekarza było bardzo ważne. Tak, zawsze starała się nieść uśmiech i dobrą energię, szczególnie że najczęściej przychodziło jej pracować z dziećmi, więc zarażała je śmiechem, obdarowywała cukierkami w kolorowych papierkach i opowiadała historię o księżniczce i odważnych rycerzach.
    Słuchała go uważnie, gdy powiedział, że nie wyobrażał sobie trzymać w swoich ramionach dziecka i pokiwała głową. Nie każdy lubił dzieci, ale też nie każdy umiał się nimi zająć, tak po prostu. Czasem ludzie obawiali się tego, że mogliby skrzywdzić małą istotkę, małego, żywego człowieka, a czasem zwyczajnie woleli trzymać się z daleka. Aurora lubiła jednak pracować z dziećmi i uwielbiała spędzać z nimi czas.
    — Nie martw się — odparła i popatrzyła po jego twarzy. — Ja lubię dzieci dlatego, że są szczere — wyznała z uśmiechem. — Myślę, że kiedyś się przekonasz, o ile będziesz tego chciał. Ludzie się zmieniają i pewne poglądy też — oznajmiła miękko.
    Zaśmiała się cicho, trochę z zawstydzeniem, gdy wyznał, że przyjemnie mu się z nią rozmawia i pokiwała delikatnie głową. Zazwyczaj nie miała czasu, żeby spotykać się z kimś poza szpitalem, bo zwyczajnie biegła pomiędzy zajęciami, nie umiejąc znaleźć żadnego wolnego popołudnia, żeby wyrwać się gdzieś ze znajomi, a kiedy miała wolny dzień, wolała spędzić go z Cassianem, bo przecież on także cały czas pracował, więc gdy udawało im się spotkać wieczorem, to wieczór zamieniał się w wieczór tylko we dwoje.
    Posłała mu przepraszające spojrzenie, gdy zaczęła krwawić, a potem uśmiechnęła się łagodnie, gdy uznał, że powinna coś z tym zrobić. Wszystko jednak skupiało się przy tym, że ona bardzo dobrze wiedziała, dlaczego tak się działo, ale nie lubiła o tym mówić. Choroba zawsze w jakiś sposób była dla niej czymś, co wywoływało w ludziach współczucie, a ona wcale go nie potrzebowała. Liczne siniaki przy ciele objawiały się zmartwionymi spojrzeniami, alarmując o tym, że być może była ofiarą przemocy domowej. Ale przecież nigdy takiej nie doświadczyła, dlatego nigdy nie mówiła ani o chorobie, ani o tym, że źle się czuła. Nie chciała nikogo martwić i nie chciała dawać sobie żadnej taryfy ulgowej.
    — To… nic takiego — wyznała, kończąc temat, który był dla niej niewygodny.

    Aurora
    [Wybacz, że tak długo… biję się w pierś! ;___; Ale pomyślałam, że możemy trochę przeskoczyć w czasie i umówić Aurorę i Jaimego do kina, co mogłoby być ich jakimś małym rytuałem, że raz w miesiącu wybierają się na jakąś premierę czy coś w tym stylu, o ile masz ochotę. :D]

    OdpowiedzUsuń
  141. [Och, Benjamin! Jakąż ja mam słabość do tego chłopaka! <3 Niezmiernie miło mi widzieć jego buzię gdzieś poza telewizyjnym ekranem, więc wątkowi mówimy duże tak. :) Karta nie zdradza dużo na jego temat (albo nie klikam tam, gdzie trzeba...), ale odniosłam wrażenie, że przeszedł mniejszą lub większą przemianę, a to wspaniała rzecz. Moim celem jest dokonać takiej przemiany na lepsze u Celeste, pomożecie nam, czy raczej przeszkodzicie? :D Burzę mózgów pora zacząć! Możemy przenieść się z tym na maila, jeśli tak będzie wygodniej.]

    CELESTE GUEVARRA

    OdpowiedzUsuń
  142. — Poznałam mojego brata ubiegłej wiosny — Elle nawet nie wiedziała, dlaczego to właśnie powiedziała. Coś ją jednak rozczuliło w słowach Jaime’ego. Ona ze swoim bratem… Nie mieli trudnego kontaktu. Jakoś udało im się dogadać. Był przy niej w jednym z trudniejszych momentów jej życia, ale… Ale czy potrafiłaby powiedzieć, że czuła się przy nim bezpiecznie? Czy wiedziała, że ochroniłby ją? Nie było go przy niej niemal przez całe życie. Czym był rok znajomości w porównaniu z dwadzieścia paroma? Była pewna, że nigdy nie uda im się zbudować więzi, jaka panowała pomiędzy prawdziwym rodzeństwem. Uśmiechnęła się delikatnie do Morettiego. — Och no wiesz… Już liczyłam, że uda mi się wprosić na jakiś krótki wakacyjny pobyt — zachichotała wesoło, kiedy powiedział, że nie ma domku na Bali — to na pewno był wspaniały wyjazd. Mam nadzieję, że sobie odpocząłeś i zrelaksowałeś się wystarczająco — dodała szybko, wciąż z wesołym uśmiechem przyczepionym do twarzy — nie mów takich rzeczy na głos przy Izabeli — zaśmiała się ponownie, wesoło, wręcz perliście — usłyszy i się obrazi. Albo zacznie wygryzać ci materiał koszulki. Thei zniszczyła tak już kilka ubranek, memla je jak trawę — wytłumaczyła, cały czas się uśmiechając.
    Takie popołudnie jak te, było jej naprawdę potrzebne. Chwila relaksu, bez zmartwień, bez niepotrzebnych nerwów… Ciepłe słońce grzejące ciało. Było idealnie. Zerkała tylko od czasu do czasu na zapuszczony basen, odnotowując w myślach, że do przyszłego lata zdecydowanie muszą go odnowić i uruchomić. O ile byłoby przyjemniej, gdyby mogli właśnie leżeć na materacach. Dobra… Z dwójką dzieci to wcale nie byłoby takie przyjemne, bo Elle musiałaby i tak być poza basenem i pilnować urwisów, ale i tak, uważała, że razem z Arthurem powinni wziąć się w końcu za odnawianie ogrodu.
    — Chcesz się czegoś napić? — Spytała, bo sama czuła, że słońce sprawiało, że chciało jej się znacznie więcej i częściej pić. Matty siedział na kocu pochłonięty zabawą drewnianymi klockami, które przekładał pomiędzy jedną a drugą nogą. Thea natomiast przyglądała się Jaime’emu z zaciekawieniem na twarzy, jakby zastanawiała się, co może zrobić, aby zwrócić na siebie uwagę nowego wujka. Była bardzo otwartą dziewczynką i uwielbiała być w centrum zainteresowania.

    [Co Ty na to, żeby przeskoczyć już do tego obiadu u Jaime'ego? :D Czy może wolisz przeskoczyć do bardziej aktualnych wydarzeń?]

    Villanelle

    OdpowiedzUsuń
  143. Jerome przystał na propozycję zorganizowania wycieczki kutrem dla Jaime’ego. Nie miał nic przeciwko temu, by razem wybrali się na Barbados i by chłopak poznał jego rodzinę, w końcu i tak miało to mieć miejsce, kiedy państwo Marshall zorganizują barbadoski ślub, prawda? Wyspiarz nie uważał jednakże, że on i Jaimie koniecznie musieli czekać na to wydarzenie i kiedy tylko czas na to pozwoli, jak najbardziej mogli wyrwać się chociażby na kilka dni w cieplejsze strony, by zrealizować swoje plany. Brunet nawet uśmiechnął się do siebie na tę myśl, duchem już przenosząc się w swoje ulubione rejony, jednakże otrząsnął się stosunkowo szybko i wrócił na ziemię, do zimnego i ponurego o tej porze roku Nowego Jorku, który w tej chwili wymagał jego uwagi i skupienia.
    Niestety, mające miejsce kolejnego dnia spotkanie z detektywem okazało się kompletnym niewypałem. Marshall nie do końca potrafił stwierdzić, co poszło nie tak, ale nie poczuł, by mężczyzna, z którym byli umówieni, potraktował ich poważnie i przejął się ich sprawą. Odniósł nawet wrażenie, że detektyw miał pretensje, że się u niego zjawili i czym prędzej chciał się ich pozbyć, więc brunet zdecydował się spełnić jego pragnienie i szybko zakończył spotkanie, informując, że on i Jaime muszą się jeszcze raz nad wszystkim zastanowić oraz że na pewno się odezwą. Nie trzeba chyba dodawać, że się nie odezwali, prawda?
    Przez tę niefortunną rozmowę Jerome odrobinę zraził się do pomysłu poszukiwania pomocy u prywatnego detektywa, ale nie chciał od razu rezygnować. Pomyślał, że być może działała tutaj zasada podobna do tej, która sprawdzała się w przypadku terapeutów – nie każdy specjalista był właściwy dla danej osoby i trzeba było szukać tak długo, aż znalazło się człowieka, z którym poczuło się odpowiednią więź. Może również między nimi, a detektywem, którego zamierzali wynająć, powinno kliknąć? Przed świętami jednakże nie było czasu, aby to sprawdzić. Wyspiarz wybierał się do Los Angeles, do Jennifer, której przedłużono staż i nie miała wrócić do Nowego Jorku przed końcem roku, jak początkowo planowała, więc przygotowania do wyjazdu Marshalla siłą rzeczy zepchnęły znalezienie właściwego detektywa na dalszy plan. Jaime miał jednak wolną rękę, jeśli chodziło o poszukiwania kolejnej agencji detektywistycznej i dwudziestodziewięciolatek wcale się nie zdziwił, kiedy otrzymał od przyjaciela wiadomość, że ten umówił ich w drugim tygodniu stycznia na kolejne spotkanie.
    Jerome wrócił do miasta krótko po nowym roku i specjalnie na okazję umówionej wizyty, załatwił wolne pracy. W poprzednich miesiącach wziął chyba wszystkie możliwe nadgodziny, więc szefostwo nie miało problemu z podpisaniem jego karty urlopowej i tym samym o umówionej godzinie Jerome stawił się pod blokiem przyjaciela, czekając na niego w żółtym audi, którym razem zjeździli już nie taki mały kawałek Nowego Jorku.
    — I jak minęły ci święta? — zagadnął, kiedy już Jaime wsiadł do jego samochodu i zdążyli się ze sobą przywitać po dłuższym czasie nie widzenia się. — Niedługo chyba też zaczynasz sesję zimową? — dopytał, chcąc od razu być ze wszystkim na bieżąco. Wiedział, że akurat oceny Jaime’ego były ostatnim, o co powinien się martwić, ale nie chciał, by ich wspólne perypetie z Parkerem wpłynęły na studia dwudziestolatka i mimo wszystko zamierzał mieć to na uwadze.
    Chwilowo nie ruszył też z miejsca pod blokiem. Czekał cierpliwie, aż Moretti pod mu adres i spojrzał na niego wymownie, kiedy ktoś zaczął na nim trąbić – niestety stojąc w tym miejscu, blokowali wąską uliczkę przy bloku i chociaż ruch na osiedlu był mały, to akurat trafił się ktoś, kto chciał przejechać i pognać dalej.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  144. Przez cały ten czas działo się naprawdę wiele. Aurora zdążyła wejść w mrok i zostać tam przez dłuższy czas, nie rozumiejąc, dlaczego to się stało, bo wszystko działo się tak szybko. Wypadek samochodowy i śpiączka Cassiana, a później całe to szczęście, jakie do niej spłynęło, gdy zapytał ją o to, czy zechce zostać jego żoną — wszystko nabierało kształtów i wydawało się biec ku temu, co najlepsze. Nie bała się już tego, że mogłaby zostać w tym świecie bez precyzyjnych, dokładnych rąk, obejmujących ją za każdym razem, gdy działo się coś złego, a choć umiała sobie radzić, to tym razem wcale nie czuła się tak, jakby mogła temu sprostać.
    Dlatego pogrążyła się ciągłej pracy. Schudła, trochę zmizerniała, ale zaczęła już odzyskiwać swoje kolory. Cassian wrócił w końcu do domu, więc nie umiałaby trwać w swoim limbo, w którym dobrowolnie się zamknęła, ale teraz wszystko musiało być dobrze.
    Poza tym naprawdę lubiła spotykać się z Jaimem i starała się być gdzieś obok. Tak po prostu, bez upiększeń, po prostu być i cieszyć się jego towarzystwem, bo mimo wszystko Jaime pozwalał jej być sobą. Nie posyłał jej już zaniepokojonych spojrzeń, gdy krwawiła z nosa, a jedynie podawał jej chusteczkę. Kiedyś nawet zażartowała, że zapewne kupował całą paczkę przed spotkaniem z nią. Wiedziała też, że niedługo będzie musiała mu powiedzieć prawdę; prawdę o chorobie, choć tak naprawdę bała się tego, jak Moretti może zareagować.
    Miała nadzieję, że dzisiejszy wieczór będzie naprawdę udany. I że koniec końców będą mogli ze sobą porozmawiać, bo ostatnim razem nie udało im się złapać (była zbyt zajęta nadgodzinami) i Aurora obiecała sobie, że zostanie dłużej i może wyciągnie chłopaka do jednej z tych restauracji, gdzie podają orientalne jedzenie?
    Poprawiła szalik przy szyi i schowała w nim nos, stwierdzając, że dzisiaj było wyjątkowo zimno. Przyłożyła dłonie do ust, zapominając o rękawiczkach i popchnęła drzwi, przechodząc przez próg. Rozejrzała się wokół, szukając wzrokiem chłopaka, a kiedy do niej podszedł, otoczyła go ramionami, witając się z nim ciepłym uściskiem.
    — Jest tak strasznie zimno! — zawołała z uśmiechem i potarła palcami czerwony nos. — Hm, nachos z podwójnym serem, coś słodkiego do picia i żelki. Najlepiej truskawkowe — odpowiedziała, gdy zadał jej pytanie i złapała go pod ramię, ciągnąc w stronę kasy. — Jak weźmiesz coś innego, to możemy się podzielić po połowie — stwierdziła, posyłając mu wesołe, błyszczące spojrzenie. — Mam nadzieję, że nie czekasz długo? Doktor Lee zatrzymał mnie dłużej w pracy. Musiałam uzupełnić kilka kartotek, bo on wyjątkowo nie lubi tego robić.
    Wiedziała, że nie musiała się przed nim tłumaczyć, ale nie chciała, żeby myślał, że spóźniła się o te kilka minut specjalnie. Nie lubiła się spóźniać i kazać innym czekać, dlatego czuła się trochę winna.
    — A może weźmiemy jeden zwykły popcorn, a drugi karmelowy? — spytała, wodząc spojrzeniem po urządzeniach z popcornem, przyglądając się wszystkiego, co mogliby kupić. — Mają tutaj chyba wszystkie rodzaje żelków… — mruknęła i rozpięła kurtkę, obnażając swój żółty sweterek z drobnymi różyczkami. — Myślisz, że powinniśmy posmakować je wszystkie? — Odwróciła się do chłopaka, spojrzała mu w oczy i zacisnęła usta w wąską linię, próbując ukryć swoje podekscytowanie głupim pomysłem.

    Aurora
    [Cieszę się, że pomysł się spodobał, a za wcielenie go w życie stawiam popcorn! :D]

    OdpowiedzUsuń
  145. Aurora zazwyczaj jadła naprawdę sporo i nie odmawiała sobie niczego słodkiego. Naprawdę lubiła wszelkie słodkości, a jej apetyt bywał czasem naprawdę przeogromny. Nie było nic lepszego od frytek zanurzonych w lodach z McDonalda albo od nuggetsów w sosie śmietanowym. Albo od białej czekolady.
    Dlatego kiedy stanęła przy kasie i oglądała wszystkie te słodkości, jej oczy błyszczały. Błyszczały jak u dziecka, chcącego zjeść coś naprawdę pysznego.
    — Myślisz, że starczy? No nie wiem… — Zaśmiała się cicho, nie zdradzając niczego, bo Jaime miał się osobiście przekonać, jakim łakomczuchem była. Nigdy nie uważała akurat tej cechy w sobie za uroczą — ale chyba nie musiała się niczym przejmować, prawda?
    Aurora poprosiła dodatkowo kubełek waty i długie, kwaśne żelki (bo nie umiałaby niczego nie kupić, a skoro Jaime wydał swoje pieniądze, ona też chciała dorzucić się do tego jedzeniowego szaleństwa) i duży kubek coca-col dla siebie, a choć nie była wielką fanką tego typu napojów, to tym razem zrobiła wyjątek, w końcu to kino, a w kinie piło się takie właśnie rzeczy.
    Zajęła wygodnie miejsce, ściągnęła z siebie kurtkę i rozejrzała się wokół, czekając, aż w kinie zupełnie zgasną światła. Lubiła ten moment, bo wtedy jedynym źródłem światła był wielki ekran naprzeciwko siedzeń.
    Nie była zdziwiona tym, że jedzenie szybko się skończyło, bo była nowojorskim łakomczuchem i raczej ciężko byłoby jej się powstrzymać od skubnięcie waty czy wsypaniu sobie kilku M&M’ów do ust. Nie żałowała tego, że spędziła niecałe dwie godziny w towarzystwie Jaime’ego, obcych osób i kogoś, kto głośno komentował każdą scenę. Nie przejęła się tym jednak jakoś bardzo, mając anielską cierpliwość do takich osób, choć naprawdę rozumiała to, że głośne komentarze mogły przeszkadzać innym, dlatego wywiązała się z tego wszystkiego mała kłótnia.
    — Zawsze znajdzie się ktoś, kto uwielbia dodać coś od siebie — szepnęła w jego stronę i uśmiechnęła się, wzruszając bezradnie ramionami.
    Rozciągnęła się mimowolnie po filmie, ubrała kurtkę i wzięła wszystkie kolorowe papierki po ich uczcie, żeby wyrzucić je w momencie, gdy będą opuszczać salę kinową. Uśmiechnęła się miło do dwóch chłopaków stojących przy drzwiach, dziękując za seans i odwróciła się do Jaime’ego.
    Film był naprawdę całkiem niezły i nie umiała żałować, że kupiła swój bilet.
    — Tak. Jestem mile zaskoczona — odparła i pokiwała głową. Uśmiechnęła się mimowolnie, gdy Jamie zapytał, czy zjedzą coś porządnego, a później sprawdził godzinę. — Nie przejmuj się. Mam wolny wieczór — oznajmiła, zawijając kosmyk włosów za ucho i ubrała swoją czapkę z wizerunkiem pingwinków, którą dostała kiedyś od Cassiana. Spojrzała po jego twarzy w momencie, gdy dodał, że on stawia. — Nie ma mowy. Dzielimy się rachunkiem po połowie. Oboje jesteśmy jeszcze studentami, więc powinniśmy się wspierać…
    Rzuciła mu nieznoszące sprzeciwu spojrzenie, bo jeśli chodziło o pieniądze, Aurora była wyjątkowo uparta. Nie lubiła, gdy ktoś tracił pieniądze z jej powodu, nawet jeśli oferował się za nią zapłacić. Czuła się dziwnie i miała wtedy wielką potrzebę, żeby się jakoś odwdzięczyć.
    — Zjedzmy coś orientalnego — zaproponowała. — Wiesz, coś takiego, co chciałbyś spróbować zjeść, ale jeszcze nie jadłeś. — Uśmiechnęła się do niego zachęcająco i sięgnęła po telefon komórkowy z jeansów, żeby sprawdzić kilka restauracji blisko kina. — Może tutaj? — Podsunęła mu ekran pod nos, pokazując adres restauracji z chińską kuchnią.


    [Nie ma sprawy. :D U mnie to też różnie wychodzi, czasem dłuższe odpisy ślę a raz krótsze, wszystko zależy od momentu. I jasne, że będą mogli sobie pogadać!]

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  146. [Hejka, dzięki za powitanie (nie martw się, nie jesteś sama, ja też niezbyt odnajduję się takich witających komentarzach :P) i miłe słowa odnośnie karty. <3 Jaime’go życie też nie oszczędziło, ale bardzo się cieszę, że udało mu się wyjść z tego okresu ciemności. Po cichu liczę, że w trakcie pisaniny tutaj i Octavii choć trochę się to uda, ale z drugiej strony nie wiem czy nie jest ona przypadkiem beznadziejnym.
    Wątek bardzo chętnie napiszę, nie mam może jeszcze aż tak konkretnego pomysłu, ale wspólnymi siłami na pewno coś stworzymy. Zaczęłam sobie myśleć, że Jaime i Octavia mogliby znać się jeszcze z okresu, gdy chłopak równie często co ona chadzał na imprezy (pytanie tylko jak bardzo rozwinęła się ta znajomość i w jakim kierunku poszła). Może Jaime chciałby pomóc trochę dziewczynie wyrwać się z tego świata, mając w pamięci, to co inni zrobili dla niego? Ale znałby tylko wierzchołek góry lodowej problemów Octavii. ;)
    Oczywiście możemy iść w zupełnie innym kierunku. Możemy przenieść ustalenia na maila, albo pozostać w komentarzach – to już jak wolisz. ^^]

    Octavia Flies

    OdpowiedzUsuń
  147. Wywarcie odpowiedniego wrażenia na Marshallach było ostatnim, czym Jaime powinien się przejmować i Jerome miał nadzieję, że za jakiś czas chłopak przekona się o tym na własnej skórze. Mama wyspiarza, Monique, bez wątpienia od razu miała go potraktować jak jednego ze swojej gromady urwisów, a ojciec, Abisai, nawet jeśli początkowo mógł wydawać się chłodny i zdystansowany, to tak naprawdę nie był groźny i nikomu źle nie życzył. Był po prostu człowiekiem, który przesadnie nie okazywał emocji, nie czyniło go to jednak nieczułym czy szorstkim. Rodzeństwo wyspiarza pewnie nawet zbytnio nie będzie mu się naprzykrzać, a na pewno nie bliźniacy, którzy znajdowali się w dość problematycznym wieku i najprędzej go zignorują. Najmłodszy Thian zapewne miał wypytać Morettiego o wszystko, co przyjdzie mu do głowy, a Ivana… Cóż, Ivana jako młoda mama nieustannie pozostawała w centrum uwagi i jej osoba rządziła się swoimi prawami.
    Jedynym, kogo Jaime mógłby się obawiać, była Yamila. Babka Marhalla świdrowała wszystkich wzrokiem. Jej jasnoniebieskie oczy o zimnym odcieniu zdawały się prześwietlać człowieka na wskroś. Wystarczyło jedno jej spojrzenie, by mogła wedrzeć się w najbardziej odległe zakamarki duszy i bez wysiłku wydrzeć z nich to, co skrywało się przed światem. Kiedy Jerome koniecznie chciał zachować coś dla siebie, unikał babki jak ognia. Czasem jednak zdawało się, że wiedziała nawet pomimo tego.
    Jednakże do momentu, w którym miały nastąpić te liczne spotkania, obydwoje mieli jeszcze wiele czasu, który powinni poświęcić na rozwiązanie sprawy Parkera i Jerome miał nadzieję, że w kolejnej agencji detektywistycznej zdołają im w tym pomóc.
    — Rodzice dalej nie zmienili podejścia? — Nie tyle nawet zapytał, co mruknął z niezadowoleniem i pokręcił głową, nerwowo bębniąc palcami o kierownicę. Może nim polecą na Barbados, najpierw powinni zająć się inną rodziną, niż tą wyspiarza…? — Na razie przedłużyli jej staż o kolejny miesiąc, a później zobaczymy. Póki co, nic nas nie goni, a wydaje mi się, że pobyt w Los Angeles jej służy — odparł na pytanie o Jen i uśmiechnął się lekko, choć zaczynał odczuwać lekki dyskomfort z powodu nieobecności żony. Pierwsze tygodnie rozłąki przyszły im łatwo, może obydwoje potrzebowali nabrać dystansu po ostatnim, intensywnym czasie? Teraz jednakże zaczynała go uwierać jej nieobecność. Czuł, że oddalili się od siebie, ale czasem trzeba było zrobić krok w tył, by następnie wykonać dwa kolejne w przód, prawda?
    Zamiast kontynuować rozmowę, poirytowany wywrócił oczami i kiedy tylko GPS wyznaczył najszybszą trasę, ruszył, tym samym przestawszy blokować uliczkę. Na miejsce dotarli po pół godzinie przedzierania się przez miasto, co było zabawne, zważywszy na to, że czasem dokładnie tyle zajmowało ludziom przejechanie z jednego miasta do drugiego, na przykład do pracy, a oni poruszali się w obrębie zaledwie kilku dzielnic. Całe szczęście, Jerome wziął poprawkę na nowojorskie korki i nie spóźnili się na umówione spotkanie, które przebiegło w atmosferze zupełnie innej, niż podczas ich pierwszego starcia z prywatnym detektywem.
    — Jestem pozytywnie zaskoczony — przyznał szczerze, kiedy wyszli na zewnątrz i zimne powietrze uderzyło go w twarz, przez co lekko przymrużył powieki. — Wreszcie nie czułem się tak, jakby ktoś traktował mnie jak idiotę. Veronica… Tak się nazywała, prawda? — wtrącił, zerkając szybko na przyjaciela. — Wydawała się przejęta i zaangażowana, ale przy tym profesjonalna. Zadawała naprawdę konkretne i celne pytania — zauważył, a na propozycję jedzenia uśmiechnął się szeroko i ochoczo skinął głową. Nie zwlekając, od razu ruszył do samochodu, uznając, że to w nim, osłonięci przed wiatrem, wymyślą, gdzie pojadą. Kiedy natomiast zbliżył się wystarczająco, zamarł, dostrzegając na tylnym zderzaku wyraźne zarysowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Co do… — urwał i szybkim krokiem podszedł bliżej. Oparłszy dłoń o auto, przykucnął przy nim i odkrył, że z bliska wydrapany lakier układa się w krótki i zgrabny przekaz. — Wypierdalaj, brudasie — przeczytał i uniósł wzrok na Morettiego. — Chyba mamy całkiem świeży dowód rzeczowy dla naszej pani detektyw… — oznajmił kwaśno.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  148. Aurora ucieszyła się z tego, że Jaime się zgodził. Zazwyczaj kompletnie nie miała czasu odwiedzać żadnych restauracji, a tak poza tym lubiła gotować samodzielnie. Podobno całkiem nieźle radziła sobie z przyprawami, ale zazwyczaj najwięcej radości sprawiło jej to, kiedy mogła ugotować coś dla bliskich. Stanie przy kuchence, dbanie o to, żeby danie było smaczne i ciepłe — w ten sposób mogła się troszczyć.
    Prószył śnieg i nie mogła przez chwilę oderwać wzroku od białych, zimnych płatków. Zima w jakiś sposób zawsze ją zachwycała; wszystko niknęło pod puchem, stając się spokojniejsze. Życie trochę zwalniało i pozwalało dostrzec zbliżający się Nowy Rok, który zawsze owocował w liczne postanowienia. Lubiła zimę i była pewna, że gdyby było trochę więcej śniegu — ulepiłaby śnieżkę i zaczęłaby śnieżną bitwę.
    — Hm, to trochę ryzykowne, bo nie wiesz, czy będziesz coś lubił, czy nie, ale z drugiej strony: chyba warto zaryzykować, żeby dobrze zjeść, prawda? — zasugerowała, patrząc po jego twarzy i uśmiechnęła się do niego. — Najwyżej oddam ci swoją porcję, jeśli twoja okaże się dla ciebie niejadalna.
    Kiedy znaleźli stolik, ściągnęła z siebie kurtkę, szalik i czapkę i zajęła wolny wieszak. Przez moment jeszcze ogrzewała dłonie swoim ciepłym oddechem, wysmarkała nos w chusteczkę i zajęła miejsce, drżąc delikatnie. Jasne, lubiła zimę, ale rozchodzący się po ciele chłód był zdecydowanie nieprzyjemny.
    Przyjęła od kelnerki kartę menu i podziękowała jej wspólnie z Jaimem. Przygryzła dolną wargę, szukając wzrokiem pozycji dla siebie. Właściwie dla Aurory wszystko wydawało się naprawdę kuszące. Nie bała się próbować nowych rzeczy. Będąc we Francji, posmakowała przecież ślimaków i żabich udek, a choć smak był zupełnie inny niż sobie wyobrażała, to mimo wszystko cieszyła się, że mogła uraczyć swoje kubki smakowe czymś nowym.
    — Krewetki w tempurze są naprawdę niezłe — odpowiedziała, gdy zapytał, co chciałaby mu polecić. — Yukgaejang jest pyszna, ale tylko jeśli lubisz ostre jedzenie.
    Koniec końców wzięła dla siebie tajską zupę Tom Yam z kurczakiem, kilka pierożków gioza z gęsiną i słodkim sosem kabayaki, a do tego zieloną herbatę z owocami, imbirem, miodem i nutą rozmarynu. Nie zapomniała też o deserze, prosząc o brownie dyniowe z serkiem mascarpone i migdałami.
    — Wszystko w porządku… myślę, że nie może być lepiej. — Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i wzruszyła trochę wstydliwie ramionami, nie wiedząc, czy powinna mówić o tym, co faktycznie się u niej działo, ale koniec końców zaczerwieniła się mimowolnie, uznając, że powie o tym przy innej rozmowie.
    — Zwierzaka domowego? — Zainteresowała się i pokiwała głową w momencie, gdy Jaime wspomniał, że był pewien, że nie podoła, bo nie był wystarczająco odpowiedzialny. — Henio? To naprawę świetne imię. — Zaśmiała się cicho i spojrzała w stronę jego telefonu, gdy pokazywał jej zdjęcie. — Wiem, co chcesz powiedzieć. Odpowiedzialność za zwierzę potrafi być przytłaczająca. — Posłała mu łagodne spojrzenie. — Kiedy przeprowadziłam się do Nowego Jorku, przygarnęłam dwa kocury. Lucyfera i Mendę, a potem, gdy zamieszkałam z chłopakiem, stałam się jeszcze mamą dla kotki i szczeniaka.
    Chłopak brzmiało już tak obco w jej ustach, bo teraz Cassian był jej narzeczonym, dlatego dodała (nie mogąc zgodzić się mianować go dalej chłopakiem):
    — A tak właściwie już z narzeczonym — dodała z uśmiechem, wyrażającą każda pozytywną emocję przy jej twarzy. Jej spojrzenie błyszczało i pokazywało, jak bardzo wzruszało ją to, że Cassian jej się oświadczył. — Zaręczyłam się...

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  149. Aurora lubiła chodzić do restauracji, szczególnie gdy miała możliwość zamówienie dla siebie czegoś nowego. Pod tym względem bywała naprawdę odważna, choć wcale by tak o sobie nie powiedziała, gdyby ktokolwiek ją o to zapytał. Poza tym naprawdę wierzyła w to, że przez kuchnię dało się poznać charakter i kulturę danego kraju. Bo jak smakowała Francja? Jak smakował Londyn? Wiedziała to, gdy tam była, bo nie odmówiła sobie spróbowania tego, co było tam charakterystyczne, a nawet jeśli trochę mogła się zawieść, to przecież w ten sposób zaspokoiła swoją ciekawość.
    — Jakbyś wyszedł niezadowolony — zaczęła — to mógłbyś zamówić sobie pizzę do domu. Zawsze istnieje jakieś koło ratunkowe. — Wzruszyła beztrosko ramieniem, uśmiechając się do niego. — W porządku. To tak właśnie zrobimy: zamienimy się, gdyby twoje danie okazało się jakoś bardzo koszmarne.
    Pokiwała głową w momencie, gdy zrezygnował z yukgaejang. Ta zupa była naprawdę wyjątkowo ostra.
    — Ja również nie — odpowiedziała, kiedy wyznał, że nie był wegetarianinem. — Lubię warzywa, ale chyba nie umiałabym zrezygnować z kurczaka.
    Aurora umiała zjeść naprawdę dużo i nigdy się z tym nie kryła. Nie było dla niej problemem sięgnąć po duży talerz, a później zjeść jeszcze deser i przygarnąć pudełko lodów. Niczego sobie nie odmawiała, a dodatkowe kilogramy i tak się jej nie trzymały — przede wszystkim dlatego, że chodziła pieszo w trasie dom-uczelnia-praca, a czasem zdarzało jej się biec w dane miejsce, bo czas ją gonił, dlatego nie mogłaby narzekać. Z drugiej strony: nigdy nie zależało jej jakoś, żeby wybitnie dobrze wyglądać. Akceptowała swój wygląd, choć długo zajęło jej pokochanie miejscowego bielactwa, odznaczającego się białą plamką przy czole, koło linii jasnych włosów.
    — Dlaczego musiałeś je zmienić? — spytała, chcąc się dowiedzieć, bo z reguły nikt nie zmieniał imion pupilów bez wyraźnego powodu, ale gdyby Jaime nie chciał o tym rozmawiać, zrozumiałaby.
    — Oj nie. — Pokręciła głową w momencie, gdy zasugerował, że jej koty były grzeczne. — To prawdziwe demony… ale to moje dzieci, więc akceptuję wszystkie ich wady. — Zaśmiała się cicho i zmarszczyła przy tym swój nos. — Tak. Właściwie kotka: Całka i szczeniak: Behemot. — Lubiła myśl o tym, że w jakiś sposób ich dom był tak pełny. Uwielbiała moment, gdy wracała do domu, a psiak biegł w jej stronę. Lub gdy zajmowała kanapę, Całka grzała jej brzuch, a Lucyfer domagał się pieszczot, miaucząc głośno.
    — Dziękuję. — Zaczerwieniła się, gdy jej pogratulował, a potem patrzyła, jak się podniósł i stanął blisko, rozkładając dla niej zachęcająco ramiona i zapraszając do mocnego uścisku.
    Dlatego wstała i objęła go radośnie, wiedząc, że nie mógł kłamać, gdy powtórzył jeszcze raz, że jej gratuluje. Przytulała go przez chwilę, a potem odsunęła się i zdarła spojrzenie do jego twarzy. Posłała mu wesołe, szczęśliwe spojrzenie i zaśmiała się nieśmiało, jakby wciąż nie mogła uwierzyć w to, że naprawdę się zaręczyła. Ale przecież czuła pierścionek, który ozdabiał jej palec i chyba to było najlepszym dowodem tego, że nie tkwiła w jednym ze swoich snów.
    — To naprawdę niesamowite — wyznała, zajmując swoje miejsce. — Nigdy nie myślałam, że to się wydarzy — dodała, uśmiechając się do niego. — Ale chyba nie umiałabym być teraz szczęśliwsza... — Popatrzyła po jego twarzy i odetchnęła cicho, czując dokładnie każdą ze swoich emocji. — Ale teraz twoja kolej! — Oparła łokcie o stolik, przyglądając się łagodnym wzrokiem chłopakowi. — Działo się coś? Jak studia i zaliczenia?

    Aurora
    [Dziękujemy. :D Nigdy nie mogę się zdecydować, jeśli chodzi o zdjęcie, ale cieszę się, że się podoba!]

    OdpowiedzUsuń
  150. Wywrócił oczami i posłał przyjacielowi pobłażliwe spojrzenie w odpowiedzi na to znaczące szturchnięcie, nie mając zamiaru w żaden sposób tego komentować. Nie czuł takiej potrzeby, a i najzwyczajniej w świecie nie wypadało tego robić. Zresztą chwilę później jego głowę zaprzątały już zupełnie inne sprawy i kiedy tak wyspiarz kucał przy samochodzie, czuł się tak po prostu zrezygnowany. Nie miał pojęcia, o co mogło chodzić Parkerowi i czy to faktycznie był on; być może pani detektyw będzie w stanie rozwiać ich wątpliwości co do motywów sprawcy oraz jego samego. Wydawało mu się, że drogi jego i Parkera rozeszły się już dawno. Pewnie nadal trwałby w tym przekonaniu, gdyby nie incydent w barze świadczący o tym, że było inaczej; resztę wydarzeń można było póki co najwyżej luźno z nim powiązać. Chociaż, było coś jeszcze, o czym Jerome nie zdążył powiedzieć przyjacielowi, a co mogło okazać się istotne w sprawie, choć raczej był to zbieg okoliczności. A przynajmniej Marshall miał nadzieję, że właśnie tak było.
    W tym momencie Jerome daleki był od złości. Jeśli już, towarzyszyła mu irytacja, w następnej kolejności niezrozumienie i swego rodzaju rozżalenie, nieukierunkowane jednak na żadną konkretną osobę. Westchnąwszy, wyprostował się i wsunął ręce do kieszeni, chcąc uchronić je przed chłodem.
    — To tylko auto, dobry lakiernik uratuje sytuację — stwierdził, ponieważ bardziej zaczynało martwić go coś innego i przez to rozejrzał się nerwowo, jakby w poszukiwaniu czegoś niepokojącego. W tym czasie Jaime postanowił udać się po panią detektyw i brunet tylko spojrzał za nim, po jego słowach czując się jak pięcioletnie dziecko, któremu koniecznie należało wytłumaczyć, co powinno robić, a czego absolutnie nie. Stał więc grzecznie, nie ruszał się i tylko obserwował okolicę, nie wypatrzył jednak tego, czego się spodziewał. Po kilku minutach Jaime wrócił wraz z dwoma kobietami; Veronicą i młodszą od niej dziewczyną, która nie odezwała się słowem, tylko od razu wzięła do pracy.
    — Bardziej martwi mnie co innego — zauważył Jerome, przyglądając się pracy kobiet. — Ktoś musiał nas śledzić — oznajmił chłodno, dziwiąc się, że jeszcze nikt nie poruszył tego tematu. — Nie wydaje mi się, żeby ktoś zamieszany w sprawę zupełnym przypadkiem był w okolicy i postanowił spłatać nam psikusa. Tak, to audi jest charakterystyczne, ale też Nowy Jork jest ogromny i ludzie Parkera zapewne nie czają się na każdym rogu — mówił, przedstawiając swój tok rozumowania. — Jeśli połączą fakty, będą ostrożniejsi — dodał.
    Budynek, w którym znajdowała się agencja detektywistyczna był biurowcem, w którym swoją siedzibę miało mnóstwo firm. Jaime i Jerome mogli przyjechać tu w każdej, nawet najbardziej błahej sprawie, jednakże teraz, stojąc przy samochodzie z dwoma kobietami, które ewidentnie były zainteresowane powstałym niedawno napisem, raczej nie pozostawiali złudzeń. Krzyczeli wszem i wobec, że postanowili poszukać pomocy i oby w tym momencie nie obserwował ich nikt, komu mogłoby zależeć na posiadaniu podobnej wiedzy.
    — Jest coś jeszcze — westchnął, spoglądając to na Veronicę, to na przyjaciela. — Rozmawiałem z moją przyjaciółką. Tą, która skontaktowała mnie z Parkerem, kiedy poszukiwałem pracy, żeby móc zostać w Nowym Jorku. Charlotte pracuje teraz jako grafik w agencji reklamowej i cóż… Parker niedawno się do nich zgłosił, Charlotte będzie pracować przy projekcie dla niego. Nie chciałbym, żeby przez nasze działania wpłynęły na jej posadę. Może wstrzymamy się, póki Charlotte nie zamknie tego zlecenia? — zaproponował i zamierzał naciskać na to, aby się zgodzili. Nie zamierzał bowiem pozwolić na to, by przez ich nieroztropne działanie jego przyjaciółka miała jakiekolwiek, najdrobniejsze kłopoty i by straciła pracę, której tak długo poszukiwała.
    Veronica słuchała go uważnie, z lekko zmarszczonymi brwiami i ustami ściągniętymi w delikatny dziubek. Wpatrzona w wydrapane w lakierze słowa, właśnie zabezpieczane przez swoją pomocnicę, co jakiś czas kiwała głową na znak, że rozumie i dopiero kiedy Jerome skończył mówić, przeniosła na niego spojrzenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Możemy się wstrzymać — zgodziła się ostrożnie. — Ja i Penny przygotujemy dokumentację wraz z zabezpieczonymi teraz dowodami, to zawsze zajmuje trochę czasu. I będziemy czekać na sygnał do działania.
      — Mogę? — Blondynka tymczasem, Penny, jak się okazało, zbliżyła się do wyspiarza i wskazała na jego twarz. W miejscu, gdzie jeszcze przed świętami pod wpływem uderzenia pękła jego warga, pozostawało lekko zaczerwienione. — Szkoda, że nie zgłosiliście się do nas wcześniej, kiedy obrażenia były świeże. To też byłby dowód w sprawie. Teraz ledwo co widać, ale i tak chciałabym pstryknąć fotkę — oznajmiła i właściwie nie czekając na pozwolenie, błysnęła Marshallowi fleszem po oczach.
      — Jaime. — Veronica z kolei zwróciła się do młodszego bruneta. — Zgłoś się do nas pojutrze, dobrze? W biurze będzie nasz zaprzyjaźniony rysownik. Postaramy się sporządzić chociaż ogólny portret tego faceta, który uderzył pana Marshalla. I koniecznie będziesz musiał więcej opowiedzieć mi o swoim szczególnym talencie — dodała, uśmiechając się łagodnie do dwudziestolatka.

      JEROME MARSHALL, a także VERONICA & PENNY

      Usuń
  151. Akurat wydrapanie obraźliwego napisu na samochodzie było zdaniem Marshalla żałosnym zagraniem i ani trochę w niego nie ugodziło, ponieważ nie wstydził się swojego pochodzenia. Bardziej martwiło i denerwowało go niedawne zamieszanie w Urzędzie Imigracyjnym, ponieważ to, w przeciwieństwie do wyzwisk, w istotny sposób mogło mu zaszkodzić. Najprawdopodobniej zarówno za donos w urzędzie, jak i zniszczenie samochodu odpowiadała jednak ta sama osoba – Parker, bądź też ktoś zupełnie inny, póki nie mieli pewności – ponieważ określenie go brudasem pozostawało aż nadto wymowne i wprost mówiło o tym, że ktoś nie życzył sobie jego obecności w Stanach Zjednoczonych, czy to z powodów ideologicznych, czy jakichkolwiek innych.
    — Powinieneś udać się na obdukcję — zauważyła Penny, spoglądając przy tym na Jaime’ego, który postanowił wytłumaczyć się za przyjaciela, lecz zaraz przeniosła wzrok na wyspiarza, do którego zostały skierowane te słowa. — Obdukcja nie jest równoznaczna ze zgłoszeniem sprawy na policję, ale w razie czego miałbyś papier w ręku. Musisz mieć coś na sumieniu, skoro o tym nie pomyślałeś — zauważyła zupełnie spokojnie i uśmiechnęła się lekko. Mówiła, co ślina przyniosła jej na język i nie zamierzała przy tym nikogo obrażać. Ot, była bystra i spostrzegawcza, a przy tym niezamierzenie szczera, co chyba nie zawsze wychodziło jej na dobre, ponieważ usłyszawszy słowa swojej współpracownicy, Veronica lekko wywróciła oczami.
    — Następnym razem od razu zgłoszę się do lekarza, dziękuję — odparł kwaśno Jerome, nie szczędząc sobie przy tym złośliwości, przez co blondynka chyba zrozumiała, co właśnie powiedziała i z tego powodu aż szerzej otworzyła jasne oczy.
    — Przepraszam, panie Marshall! — zawołała, podchodząc do niego i kładąc dłoń na jego ramieniu. — Wcale nie sugerowałam, że jest pan osobą, której często się obrywa, albo która nagminnie wdaje się w bójki, ja w ogóle…
    — Penny — wtrąciła się Veronica, widząc, że techniczka plącze się w zeznaniach. — Wystarczy.
    W odpowiedzi na tę lekką reprymendę, kobieta uśmiechnęła się przepraszająco najpierw do swojej szefowej, a później do bruneta i grzecznie się wycofała, by zająć się zbieraniem swoich rzeczy. W międzyczasie Jaime wraz z panią detektyw potwierdzili jeszcze termin kolejnego spotkania i niedługo potem kobiety, z kompletem dowodów i bogatsze o nowe informacje, wycofały się do budynku, gdzie mieściło się ich biuro.
    — Możemy się tym zająć — zgodził się, przystając jeszcze przy samochodzie. Dłonie oparł o biodra i zawiesił wzrok na napisie, jakby oceniał szkodę. — Fachowiec pewnie uwinie się z tym szybko i tak, że nie zostanie ślad, ale na dwa, trzy dni pewnie i tak zostanę bez auta — westchnął z lekkim żalem. Nie uważał, że bez samochodu sobie nie poradzi, często też korzystał z komunikacji miejskiej, ale kiedy trzeba było szybko coś załatwić, cztery kółka okazywały się nieocenione.
    Przeszedł bliżej drzwi kierowcy i ponad dachem spojrzał na przyjaciela. Początkowo miał powiedzieć, że przewożenie Harolda, by ten nie był samotny, to poroniony pomysł, ale ostatecznie machnął na to ręką; dziś chyba był w nastroju, w którym było mu wszystko jedno.
    — Zgadzam się na wszystko — stwierdził i wsiadł do samochodu, w którym spędzili kolejne kilkanaście minut, nim znaleźli dobrego lakiernika. Niezbyt drogiego według opinii osób, które skorzystały z jego usług, ale takiego, który znał się na swoim fachu. Nie pozostawało im zatem nic innego, jak tylko pojechać pod wskazany adres, gdzie pozostawili żółte audi. Pracujący tam mężczyzna powiedział, że auto powinno być gotowe do odbioru mniej więcej za dwa, trzy dni, ale będzie jeszcze w tej sprawie kontaktował się z Marshallem i dzwonił.
    Do mieszkania Jerome’a dotarli metrem i godzinę później również podróżowali komunikacją miejską, z tym że towarzyszył im Harold, który popiskiwał po świnkowemu w transporterze, w którym zwykle Jen zabierała go do weterynarza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mam wrażenie, że ludzie patrzą na nas jak na idiotów. Albo gejów — szepnął, nachylając się ku przyjacielowi, kiedy tak siedzieli w metrze ramię w ramię; Jerome ze świnką morską w transporterze na kolanach, która wydawała się podekscytowana niespodziewaną wyprawą.

      JEROME MARSHALL

      Usuń
  152. — Ja lubię gotować — przyznała szczerze. — Kiedy mieszkałam z rodzicami, jeszcze w Ellicottville, często im gotowałam. Przede wszystkim dlatego, że wtedy mogłam faktycznie coś robić.
    Nie wspomniała o tym, że lubiła gotować, bo było to jedno z zajęć, któremu mogła się poświęcić. Mieszkając z rodzicami, była trzymana pod kloszem, przede wszystkim dlatego, że mama bała się, że jej jedyne dziecko może coś sobie złamać, szczególnie że jej kości były naprawdę słabe, a złamania zdarzały się często. Dzieciństwo spędziła więc w domu, słysząc jedynie, że nie powinna bawić się z innymi dziećmi, nie powinna biegać, rzucać się w liście ani gonić za innymi, bo była chora.
    Decydując się studiować medycynę w Nowym Jorku, uświadomiła rodzicom, że jest już dorosła i że nadszedł czas, żeby zaczęła żyć. Tak po prostu: żyć. Dlatego zamieszkała z wujkiem, zajmując pokój w jego mieszkaniu i dlatego tak ciężko pracowała, biegając od pracy do pracy — pragnęła coś sobie udowodnić, ale tak czuła się jeszcze jakiś czas temu. Teraz nie goniła za niczym, bo wszystko znalazło się w jej rękach, droższe niż złoto. Przyjęła oświadczyny kogoś, kto codziennie ją uszczęśliwiał, za kilka miesięcy miała skończyć studia i zacząć pracować jako lekarz, podejmując specjalizację — życie nabierało w końcu barw, a ona nie biegła przed siebie, chcąc zapomnieć o chorobie. Zatrzymała się, a raczej: Cassian pozwolił jej się zatrzymać, zrozumieć, że choroba nigdy jej nie definiowała i że wobec tego to od niej zależało, jak będą widzieli ją inni. Nie współczuł, a jego oczy nie zdradzały tego, jak krucha bywała. Teraz planowali wspólne życie i Aurora całą sobą pragnęła uszczęśliwiać mężczyznę swojego życia, który tak bardzo uszczęśliwiał ją.
    — Przykro mi… — Uśmiechnęła się do niego ciepło, gdy doszedł do momentu, w którym wyznał, że nie jest ze swoją dziewczyną. Rozstania zapewne bywały trudne, choć ona nigdy z nikim się nie rozstała. I nigdy też tak naprawdę nie była w żadnym poważniejszym związku przed Cassianem, a właściwie: nie była w żadnym związku. Przez jej życie przewinęło się kilku chłopców i kilka nieśmiałych pocałunków — ale to było bezwartościowe i Aurora w tamtym czasie wcale nie chciała się wiązać. Bała się, że chłopak mógłby nie zrozumieć jej choroby; że mógłby poczuć się przytłoczony jej osobą.
    Zakochała się więc w Cassianie tak mocno i bezgranicznie, że nie umiałaby sobie wyobrazić ich rozstania. Czy byłaby lekko zła, gdyby się rozstali? Czy czułaby się winna temu, że zbyt wcześnie pomyślała, że jest szczęśliwa i jest jej z nim dobrze? Wiedziała jednak, że najpierw próbowałaby wszystkiego, byleby naprawić między nimi wszystko, co wymagało naprawy. Była uparta, zakochana i samolubna, tak, była samolubna, jeśli chodziło o jej związek z Cassianem, bo chciała mieć go przy sobie. Tak po prostu, a jeśli wspólnie podjęliby decyzję o tym, że powinni się rozstać — wciąż chciałaby dla niego jak najlepiej.
    — Tak, Henio to naprawdę dobre imię — odparła i przytaknęła, domyślając się, że rozmawianie o byłym związku musiało być dla niego trudne.
    — Hm? Trupia farma w Tennessee? — Zainteresowała się tematem. — Mam nadzieję, że będziesz mógł pojechać — wyraziła swoją nadzieję. — Pamiętam, że wspominałeś, że wolałbyś odbywać kolejne praktyki gdzieś indziej niż w szpitalu — zaczęła — ale chyba szpital nie jest aż tak zły? Zawsze mogło być gorzej.
    Uśmiechnęła się do niego miło.

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  153. Brał ten pomysł za poroniony, ponieważ nie uważał, by świnka morska miała cierpieć z powodu jednego, samotnie spędzonego wieczora. W przypadku państwa Marshall to Jennifer była osobą zdecydowanie bardziej zaangażowaną w opiekę nad Haroldem i traktowała go niemalże jak członka rodziny, do czego wyspiarzowi było daleko. Jeśli zatem Jaime liczył na wspólne zachwycanie się tym, jak Henio i Harold biegają razem po wybiegu i się zaprzyjaźniają, to niestety, ale musiał z tym poczekań na powrót pani Woolf-Marshall. Jerome co najwyżej prędzej był skłonny mu z tego powodu podokuczać. Co nie zmieniało faktu, że teraz jechał metrem z transportem na kolanach…
    — Czy ty mnie właśnie obraziłeś? — spytał, siląc się przy tym na zachowanie powagi. — Jak to, nie jestem w twoim typie… — rzucił z żalem, wyglądając na śmiertelnie załamanego tym, że Jaime nie chciał z nim flirtować, jakby wcale nie był heteroseksualnym mężczyzną, który w ogóle nie powinien przejąć się czymś podobnym. Pociągnął nawet nosem i spuścił głowę, ignorując to, że swoją odpowiedzią zapewne tym bardziej wzbudził ciekawość współpasażerów. A co, jeśli w tym momencie również ktoś ich śledził? Może taka osoba mogła pomyśleć, że w istocie Jerome preferował mężczyzn, a ślub z Jen wziął tylko dla wizy? To dopiero byłoby ciekawe i przez to brunet parsknął serdecznym śmiechem, dochodząc do wniosku, że ktokolwiek chciał mu zaszkodzić, wcale nie musiał mieć z nim tak łatwo i przyjemnie.
    Dobrze było odetchnąć po ostatnich wydarzeniach i oderwać się od nich za pomocą tak błahych czynności. Z brzuchem wypełnionym pizzą, Jerome popijał drinka i wlepiał wzrok w ekran, gdzie on i Jaime szykowali się do kolejnego wyścigu. Palce miał tłuste i umorusane po jedzeniu pizzy, dodatkowo były też one oblepione okruszkami po chipsach, które mężczyzna przegryzał co jakiś czas, wcale nie przejmując się tym, że był już przejedzony. Jednocześnie starał się pamiętać, by później wyczyścić po sobie pada. Szkoda tylko, że dzwonek do drzwi zmusił ich do spauzowania gry.
    — Może Parkera skusiła ta pizza i zdecydował, że wpadnie? — rzucił głupio, uśmiechając się przy tym szeroko i szczerze. Zdążył odzyskać dobry humor, uznając, że przynajmniej dzisiejszego wieczora postara się nie przejmować tym, na co bezpośrednio nie miał wpływu. Obserwując, jak Jaime zmierza ku drzwiom, odłożył pada, a usłyszawszy, kto też postanowił ich odwiedzić, sam szybko podniósł się z kanapy i pośpiesznie wytarł ręce o jeansy, nerwowo pozbywając się okruszków i zabrudzeń. Nie wiedzieć czemu, poczuł się lekko zestresowany tą niespodziewaną wizytą człowieka, o którym wiele już słyszał.
    — Cześć — przywitał się z uśmiechem, od razu uścisnąwszy dłoń bruneta. — Mi również, trochę już o tobie słyszałem — przyznał, znacząco spoglądać przy tym na Jaime’ego. Podejrzewał jednak, że Moretti również o nim opowiadał swojemu chrzestnemu, więc przysłowiowa piłeczka została odbita.
    — Napijesz się czegoś? — zapytał, wskazując na dwa drinki, które zdobiły stolik w salonie, gotów przygotować coś również dla gościa. W mieszkaniu przyjaciela czuł się poniekąd jak u siebie i stąd nie miał najmniejszych oporów przed porządzeniem się w kuchni, tym samym wyręczając dwudziestolatka. — Zostało nam też chyba jeszcze trochę pizzy, ale pewnie będzie już zimna… — mruknął. Sam nie potrzebował wiele do szczęścia, ale nie miał pojęcia, co na to wszystko mężczyzna. Nie znając jego preferencji, postanowił zaczekać, aż ten przystanie na jego propozycję bądź odmówi, ponieważ, jak to się mówi, nadgorliwość rzekomo była gorsza od faszyzmu.

    JEROME MARSHALL

    OdpowiedzUsuń
  154. Miała ze sobą wino, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami. Skoro obiecywała, że zajmie się napojem, to tak zamierzała właśnie zrobić. Zwłaszcza, że nie często miała możliwość skosztowania alkoholowych napojów. Będąc mamą dwójki małych dzieci, musiała być czujna przez cały czas, a ze względu na to, że Arthur często musiał coś załatwiać w biurze, nie mogła sobie pozwolić na bycie nieodpowiedzialną osobą. Zresztą picie samej ze sobą nie sprawiało jej żadnej przyjemności. Okazja taka jak obiad u przyjaciela – zdecydowanie była dobrym powodem do wypicia odrobiny alkoholu. Bo nikt przecież nie mówił, że mają się wspólnie z Jaime’m upić.
    - Oczywiście, że jestem głodna. Nie ośmieliłabym się przyjść na obiad jedząc coś wcześniej. Zwłaszcza, że jestem pewna, że gotowanie idzie ci świetnie – powiedziała z uśmiechem ,wręczając przyjacielowi butelkę białego wina, o którym rozmawiali jeszcze podczas spotkania u państwa Morrison. W dodatku… Miło było wyjść w końcu bez dzieci. Elle kochała tę dwójkę szkrabów całym swoim sercem, ale od czasu do czasu było… Przyjemnie bez nich. Takie wyjścia kobiecie nie zdarzały się często, toteż jeszcze bardziej cieszyła się na wyjście z domu i spotkanie z Morettim.
    - Bardzo ładne mieszkanie – powiedziała, automatycznie rozglądając się po wnętrzu. Mówiła szczerze, chociaż nie zdążyła jeszcze zobaczyć wszystkiego. Liczyła na to, że Jaime zrobi jej krótką wycieczkę. Z przyjemnością zobaczyłaby więcej nowoczesnego wnętrza. – Mam nadzieję, że to wino jest dobre. Stałam i się zastanawiałam… - uśmiechnęła się. Ostatecznie sięgnęła po takie ze średniej półki. Uznała, że trochę żal pieniędzy na jakieś specjalnie drogie trunki, skoro tak naprawdę oboje nie będą w stanie docenić tego smaku. Elle zazwyczaj sięgała po te tanie wina, a Jaime sam kiedyś jej wspomniał, że nie pija dużo wina. Chyba, że coś jej się pomyliło, ale… Ale to z pewnością nie było najgorsze z możliwych win, jakie były dostępne w sklepie, więc raczej nie miała sobie nic do zarzucenia. Podała alkohol w dłonie przyjaciela i wyszczerzyła się do niego wesoło.
    - Cokolwiek przygotowałeś, pachnie obłędnie – stwierdziła, wchodząc w głąb mieszkania i pociągając nosem, aby poczuć bardziej intensywnie unoszący się w powietrzu zapach.

    [Dramaciki zawsze w cenie :D]
    Elle

    OdpowiedzUsuń
  155. [Hej, wybacz za tę zwłokę, ale ostatnie dni były szalone jeśli chodzi o ilość spraw na studia, które musiałam załatwić. Kompletnie wyłączyło mnie z blogowego życia, ale już wracam. Mail od Ciebie doszedł i posłałam już odpowiedź. ^^]

    Octavia

    OdpowiedzUsuń
  156. — Szczerze mówiąc to nie jestem najlepszą znawczynią win — powiedziała zgodnie z prawdą — dla mnie osobiście najistotniejsze jest to, żeby było na tyle słodkie, aby nie czuć alkoholu. Nie przepadam za mocnymi trunkami, ale kiedy nie czuję tej goryczy… Jestem w stanie wypić dużo — zaśmiała się, ale szybko spoważniała — ktoś mi kiedyś powiedział, że alkohol nie ma smakować, ale… Ale chyba zaliczam się do tej grupy, dla której smak jest ważny — zachichotała wesoło, obserwując uważnie Jaime’ego i idąc za nim w głąb mieszkania.
    Musiała przyznać, że Heniu był bardzo sympatyczną świnką morską. Elle nie była fanką takich zwierzątek, wolała nieco większe i do których z łatwością można było się przytulić, ale musiała przyznać, że Heniu naprawdę miał w sobie coś urokliwego i Elle, aż uśmiechała się do małego futerkowego stworzonka.
    Usiadła na miejscu wskazanym przez Morettiego i cały czas się wesoło uśmiechała. Czuła przyjemny spokój. Wyjście bez dzieci, wizja wypicia prawdopodobnie całkiem dobrego wina… Nie dziwne, że uśmiech nie schodził z jej twarzy.
    — Muszę powiedzieć, że jak na małe mieszkanie, masz je urządzone świetnie – powiedziała, analizując jeszcze to, co mówił o antresoli — ostatnio czuję się trochę, jak jakiś znawca. Odwiedziłam w ostatnim czasie kilku znajomych, będąc po raz pierwszy u nich w domach i… No wiesz, można powiedzieć, że to takie zboczenie zawodowe — zaśmiała się sama z siebie — nawet jak chcę, to nie potrafię po prostu nie patrzeć na wnętrza i konstrukcje. To jest silniejsze ode mnie, ale chyba da się tego oduczyć, albo przynajmniej nie robić tego tak jawnie — powiedziała, kiwając z entuzjazmem głową, kiedy przed nią Jaime postawił talerz z zupą.
    Chwyciła łyżkę i od razu spróbowała odrobiny. Przez chwilę smakowała dania, rozbijając je językiem o podniebienie, aż w końcu spojrzała poważnie na chłopaka.
    — Genialne to mało powiedziane — oznajmiła, wciąż z powagą na twarzy, a po chwili się wesoło zaśmiała — naprawdę, jest pyszne. Jeszcze trochę i uznam, że marnujesz się na swoich studiach. Jesteś pewien, że gastronomia to nie kierunek, w który chcesz iść? Jest po prostu przepyszna, a uwierz mi, jadłam w swoim życiu już całkiem sporo zup dyniowych — dodała z charakterystycznym, matczynym ciepłem. Zjadła jeszcze kilka łyżek, a następnie nieśmiało sięgnęła po czarny kieliszek, jednocześnie zachwycając się jego designem, i wyciągnęła dłoń w stronę Morettiego — za spotkanie i wspaniałe jedzenie — pozwoliła sobie wznieść toast, przypatrując się koledze.
    [Oczywiście, że to czas najwyższy, aby dowiedziała się czegoś więcej z jego życia. I zdecydowanie okoliczności powinny być bardzo dramatyczne. Pytanie tylko, jak to widzisz… W sensie, w jakim kierunku idziemy z tym dramatem. To, że będzie z pewnością bardzo emocjonalnie, to wiem, ale… Ale jak bardzo? :D]

    Elka

    OdpowiedzUsuń
  157. — Rozumiem, ale ze swojego doświadczenia wiem, że rodzinny obiad jest naprawdę miły. — Uśmiechnęła się do niego. — Przez pół dnia sterczysz przy kuchence, a potem możesz poczęstować rodziców czymś wymyślnym, choć wydaje mi się, że spaghetti również byłoby w porządku — dodała i wzruszyła beztrosko ramionami, sięgając po swoją zieloną herbatę z owocami, imbirem, miodem i nutą rozmarynu. Upiła łyk i oblizała językiem dolną wargę. — Zazwyczaj mężczyznom lepiej idzie ze spaghetti, nawet nie wiem, dlaczego.
    Pokręciła z rozbawieniem głową. Zdecydowanie mogła gotować naprawdę dobrze, ale kiedy jej tata robił makaron, cóż, nie miał żadnej konkurencji. Lubiła, gdy gotował. W ten sposób sięgnęła myślami do rodziców, mając świadomość tego, że mama obdzwoniła już wszystkich znajomych, żeby im powiedzieć, że się zaręczyła, a tata zapewne kręcił głową i zerkał w stronę żony z książką w ręku. Jej rodzice nigdy nie rozróżniali się w swoich obowiązkach i zazwyczaj wszystko starali się robić wspólnie: mycie naczyń, porządkowanie i sprzątanie. Byli ze sobą niemożliwie zgodni. Podziwiała ich za to; tata, nauczyciel fizyki, był cierpliwym, łagodnym facetem, który zawsze doszukiwał się dobra, a mama, fryzjerka, była wulkanem energii, rozgadana, ciepła i zmienna jak wiatr. Kochała ich, wiedząc, że zrobili dla niej naprawdę wiele, a oni kochali ją — i pokochali jeszcze mocniej w momencie, gdy ich drugie dziecko zmarło jeszcze pod matczynym sercem.
    — Hm, jeśli mam być szczera, to myślę, że jeżeli próbowałeś to naprawić, jeśli szukałeś rozwiązania, żeby było dobrze, to nie masz tak naprawdę czego żałować — oznajmiła łagodnie i ciepło, a w jej niebieskich oczach odbiła się cała empatia i dobro. — Jesteś wyjątkowy i ona zapewne też taka była, dlatego tak ważne jest to, żeby uświadomić sobie, że chce się dla tej drugiej osoby jak najlepiej. Bo przecież dzieliłeś z nią dobre wspomnienia i uszczęśliwiała cię…
    Aurora wiedziała, że to wszystko było skomplikowane. Właściwie jej związek od samego początku był ciągłą walką z barierami, jakie stawiał wokół siebie Cassian, ale nie chciała odpuszczać i się wycofywać, bo kochała go, a kochając, nie umiałaby się odwrócić i zapomnieć, a jeśli to wszystko zależało od niej — brała tę odpowiedzialność, chcąc być obok niego, niezależnie od tego, co miałoby się dziać, a kiedy uznałby dobitnie, że jest nią zmęczony — dopiero wtedy poddałaby się i pozwoliła mu odejść, bo najbardziej pragnęła tego, żeby był szczęśliwy.
    — Lubię jak o tym mówisz — odparła, gdy zaczął opowiadać o trupie farmie. — Mam wrażenie, ze wtedy błyszczą ci oczy. — Uśmiechnęła się do niego radośnie i pokiwała głowę w momencie, gdy wspomniał o ocenach.
    Ona również całkiem nieźle sobie radziła; miała stypendium, a do tego otrzymywała pieniądze ze stażu. W najbliższej przyszłości miała zamiar zupełnie zrezygnować z prac dorywczych i oddać się szpitalowi. Nie będzie to nawet takie trudne, bo otrzymując tytuł lekarza, miała zacząć dwie specjalizację: chirurgię dziecięcą i pediatrię. Wciąż chciała pracować z dziećmi i chyba nic nie mogło tego zmienić, mimo że ciężko znosiła każdą śmierć, której była świadkiem.
    — Mam nadzieję, że będziesz pracować w zawodzie i że ci się uda — stwierdziła szczerze, bo Aurora nigdy nie mówiła niczego, co mogłoby być nieprawdą. Ceniła sobie szczerość. — To naprawdę budujące, kiedy człowiek może robić coś, co sprawia mu satysfakcję — dodała i zjadła trochę swojej tajskiej zupy Tom Yam z kurczakiem, a jednego z pierożków gioza z gęsiną i słodkim sosem kabayaki oddała chłopakowi. — Spróbuj. Te pierożki są naprawdę pyszne.

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  158. [A skoro tak, to można coś pomyśleć i pokombinować na grupowy. Tylko jakoś czasowo trzeba się zgrać :D
    Święta, święta i po świętach… ehh, wybacz mi takie wolne odpisy, początek stycznia spędzałam na dopieszczaniu spraw związanych ze studiami. :D A skoro jest po świętach to może jednak spróbować z czymś innym? I Carlie chętnie dowie się o tym co przeszedł, jak najbardziej. :D Wiesz co, może, aby sobie nie śmiecić pod kartami dogadamy się na hangouts albo mejlu?:)
    Zostawię w razie chęci: bysiaa44@gmail.com ]

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  159. Zaśmiała się cicho, słysząc jego żart, bo naprawdę ją to rozbawiło, biorąc pod uwagę to, że Cassian był człowiekiem pracy — i chyba oboje mogliby postarać się o tytuł pracoholika/pracoholiczki roku. Aurora lubiła pracować, poświęcać się obowiązkom i chyba od zawsze tak było; od zawsze chciała robić coś dobrego dla innych. Studiowanie medycyny było więc jej naprawdę głęboko zakorzenionym w niej marzeniem, a kiedy jej się udało i zamieszkała w Nowym Jorku, nie wyobrażała sobie, żeby było inaczej — Nowy Jork stał się jej domem i to tutaj budowała cegiełka po cegiełce swoją karierę. I to tutaj chciała założyć z Cassianem rodzinę.
    Uśmiechnęła się do niego łagodnie, gdy jej podziękował. Rozumiała, że Jaime może nie chcieć dalej o tym rozmawiać; być może wciąż przeżywał rozstanie i próbował się pozbierać. Było to całkowicie zrozumiałe i Aurora zdawała sobie sprawę z tego, że tylko czas może tutaj coś zmienić — czas, a może też ktoś, kogo Jaime będzie mógł pokochać.
    — Jestem pewna, że się uda — odparła pewnie, wierząc w to, że naprawdę będzie mógł oddać się temu, co chciał robić. — Nie wypada? — Zaśmiała się cicho i pokręciła głową. Nie miała większego problemu, żeby dzielić się jedzeniem, więc wzruszyła jedynie beztrosko ramionami i przyjęła kęs zamówionego przez chłopaka dania, kiwając głową. Oblizała dolną wargą i zamruczała cicho, uznając, że było naprawdę smaczne. Idealnie wyważone.
    — Hm? — wydała z siebie, gdy Jaime zaczął kontynuować rozmowę i uśmiechnęła się do niego. — Tak. Praca z dziećmi wciąż mnie cieszy… lubię patrzeć, jak dostają drugą szansę i mogą wrócić do domu, do rodziców. — Zawinęła kosmyk włosów za ucho. — Choć czasem jest naprawdę ciężko. Śmierć dziecka zawsze jest trudna, dotyka rodziców, ale też lekarzy. Wtedy zadajesz sobie pytanie, czy nie dało się zrobić niczego więcej. — Sięgnęła po kubek herbaty i upiła łyk, wiedząc, że nie najlepiej radziła sobie ze śmiercią pacjentów; pracowała nad tym, choć wciąż wracała do domu ze załzawionymi oczami i rozklejała się w ramionach narzeczonego, nie robiąc tego w szpitalnych murach, umiejąc trzymać negatywne emocje pod przykrywką przez całą zmianę.
    Wróciła do swojej zupy i podniosła spojrzenie dopiero w momencie, gdy Jamie zadał jej pytanie. Przez chwilę nie wiedziała, co powinna mu odpowiedzieć, bo raczej nie dało się ukrywać dłużej tego, że zbyt często krwawiła z nosa czy źle się czuła; wiedziała o tym, a mimo to przeciągała powiedzenie prawdy do ostatecznej granicy. I to nie dlatego, że mu nie ufała, a dlatego, że bała się, jak może zareagować.
    — Cóż, całkiem nieźle… — zaczęła. — Za tydzień będę miała robiony rezonans magnetyczny i być może mój lekarz zmieni dawkę kroplówek. — Wiedziała, że zaczęła mówić od końca, nie wspominając o tym, że jest chora. Wzięła oddech, położyła dłonie po stole i spięła ramiona, wpatrując się w twarz chłopaka. — Choruję. Od dziecka. Choroba Gauchera — wyznała powoli, kontynuując: — To choroba genetyczna. Najprościej mówiąc: jest związana z brakiem, niskim poziomem albo obniżoną aktywnością jednego z naturalnie wytwarzanych w organizmie człowieka enzymów, a enzym ten jest właściwie bardzo ważny. Substancja tłuszczowa, która nie rozkłada się przez ten enzym, gromadzi się w narządach, np. w śledzionie, wątrobie albo szpiku kostnego i zazwyczaj prowadzi to do ich uszkodzenia. — Chciała mu dokładnie wyjaśnić, co właściwie jej dolegało, mówiąc w przystępny sposób, choć jej głos delikatnie drżał z emocji. — Ale do głównych objawów należą: krwawienie z nosa, osłabienie, często pojawiające się siniaki, bóle kostne i… bardzo łatwo mogę sobie coś złamać. I tak, istnieje terapia. Biorę kroplówkę co dwa tygodnie i w ten sposób utrzymuję swoje narządy wewnętrzne w miarę dobrej kondycji, więc... czuję się całkiem nieźle.
    Uśmiechnęła się do niego niepewnie.

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  160. — W takim razie wyszło ci naprawdę ładnie, skoro wcześniej było tu pusto. Całość zawdzięczasz sam sobie, jest super — powiedziała naprawdę szczerze — wiesz, faceci często ograniczają się do całkowitego minimum. U ciebie jest to niezbędne minimum, ale jest ładne i przyjemne — dodała. Zgadzała się całkowicie ze stwierdzeniem, że mniej rzeczy na wierzchu wyglądało po prostu lepiej. Dlatego też podobało jej się to konkretne wnętrze i czuła się tutaj dobrze, swobodnie. W jej przypadku nie dało się uniknąć rzeczy na wierzchu. Dwójka małych urwisów sprawiała, że wnętrze domu żyło swoim własnym życiem, a sama Elle wolała skupiać się na czymś innym, niż na chodzeniu za dziećmi i odkładaniu wszystkiego na swoje miejsce. Dlatego też dom na przedmieściach wyglądał, jak wyglądał, ale Elle nie miała z tym żadnego, nawet najmniejszego problemu. Lubiła to. Lubiła wszystko, co dotyczyło jej rodziny. — Jest naprawdę dobrze, nie możesz być taki krytyczny względem siebie. Podoba mi się i mówię to nie jako przyjaciółka, ale jako przyszła pani architekt — uśmiechnęła się szeroko, kiwając przy tym entuzjastycznie głową, na znak potwierdzenia swoich własnych słów.
    — A szkoda, trochę zmarnowany talent, ale robienie czegoś, co jednak nie sprawia, aż tak dużej przyjemności z pewnością byłoby gorsze. Zresztą, wiem coś na ten temat — mruknęła nieco mniej zadowolona. Ostatnim razem wspominała, że była zmęczona nadmiarem obowiązków. Uczucie zamiast maleć jedynie wzrastało, a Elle była niemal gotowa rzucić swoje studia. Musiała jednak jeszcze to przedyskutować z Arthurem i, chociaż wiedziała, że decyzja należy tylko i wyłącznie do niej, trochę się tym stresowała. Nie chciała go przecież rozczarować, a odnosiła wrażenie, że tak się stanie, kiedy zrezygnuje z uczelni. Zresztą… Sama wciąż mówiła o sobie jako o przyszłej pani architekt… Bardzo chciała uzyskać tytuł i pracować w zawodzie, ale… Ale czasami trzeba było podejmować różne, niekoniecznie cudowne decyzje.
    — A ja się cieszę, że smakuje ci wino — stwierdziła wesoło, upijając jeszcze odrobinę z uśmiechem na twarzy. Odstawiła kieliszek i sięgnęła ponownie po łyżkę, zajadając się zupą. Widząc kolejne dania, Elle nie potrafiła powstrzymać wesołego wyrazu twarzy. Uwielbiała wszystko co mączne, a widok pierogów zachwycił jej serce — trafiłeś w same sedno — wymamrotała z pełnymi ustami, rozpływając się nad ich smakiem.

    [No to myślę, że możemy jechać z tym koksem! :D]

    Elka

    OdpowiedzUsuń
  161. Jeszcze na początku lipca udało się Carlie zobaczyć z Jaime, wpadli do tego samego schroniska, aby zobaczyć dwa psiaki, które Carlie całym serduchem pokochała i gdyby tylko miała możliwość, zabrałaby Olive ze sobą. Prawdę mówiąc nawet o tym myślała i chyba uważała, że czas najwyższy, aby i jej brat miał jakieś zwierzątko, ale naciągnięcie go na adopcję zamierzała zostawić na potem. Zgonie też z obietnicą, którą dała Jaimemu niecałe trzy tygodnie później dała mu znać wiadomością, że dokładnie siedemnastego lipca pojawiły się na świecie jej dwa maluchy. Nieco za wcześnie, przez co zmuszone były zostać w szpitalu, dopóki nie było stu procentowej gwarancji, że bezpiecznie mogą wrócić do domu, co całkowicie łamało serce rudowłosej, ale te tygodnie na całe szczęście minęły szybko i niedługo później cieszyła się nimi już w domu. To był naprawdę dziwny czas. Musiała się do wszystkiego przyzwyczaić, jej codzienność wyglądała teraz zupełnie inaczej i jeszcze rok temu o tej porze nie sądziła, że miałaby dwójkę maluchów. Jej życie wyglądało teraz inaczej, ale nie chciała, aby jej życie towarzyskie na tym ucierpiało. Już i tak trochę było pokrzywdzone, bo jednak spędzała sporo czasu w domu, potrzebowała tego czasu na dojście do siebie i przyzwyczajenie się do nowej sytuacji, a także późniejsze problemy z Olivią, fanką Matthew, która nie do końca rozumiała to, że tworzy życie z kimś innym i stanowiła zagrożenie dla niej i maluchów. Ta sytuacja dała popalić wszystkim, każdy był postawiony na nogi i czujny przez długi czas. W okolicy świąt sytuacja powoli się uspokoiła, a Carlie była też pewniejsza, gdy Matt wrócił do domu i wszystko było po prostu lepiej.
    Wraz z nadejściem Nowego Roku, Carlie chciała zacząć nieco bardziej udzielać się towarzysko. Nie chodziło jej o szalone imprezy, bo póki co, na te w ogóle nie miała ochoty i sądziła, że nie będzie się w głośnych miejscach teraz bawić. Jej uszy miały serdecznie dość głośnych dźwięków, wystarczyłoby jej tak na dobrą sprawę nawet wyjście na kawę do kawiarni, gdzie mogłaby wypić jakieś mocno przesłodzone latte z syropem karmelowym i zjeść napchane kaloriami ciastko i niczego nie żałować.
    Wizyta w jej mieszkaniu też całkowicie jej odpowiadała. Cieszyła się, że Jaime zgodził się przyjść. Bliźniaki udało się jej wcisnąć bratu, a taką miała przynajmniej nadzieję do momentu, kiedy nie zadzwonił dać jej znać o jakiejś porządnej awarii w firmie, która wymagała jego natychmiastowej obecności. Zajmował jakieś wyższe stanowisko w agencji reklamowej i coś dosłownie waliło się wszystkim na głowę. Nie tak ten dzień miał się potoczyć, ale nie mogła przecież mieć do niego pretensji. Nie wiedziała tylko, jak Jaime zareaguje na wieść, że jednak dzieciaki zostają. Nie mogła też dodzwonić się do opiekunki, która czasem zajmowała się maluchami. Ale nawet się jej nie dziwiła, że w wolnym dniu nie odbiera telefonów, a Carlie nie miała tu nikogo tak na dobrą sprawę, komu chciałaby powierzyć swoje dzieci. Nie liczyła przyjaciółek, te w końcu były zajęte swoimi rzeczami.
    — Zobacz, twój tygrysek jest tutaj. — Sięgnęła po leżącego na stoliku pluszowego tygryska, którego podała córce. Leilani wciąż była niezadowolona, ale przynajmniej przestała marudzić. — Nie mogłabyś pójść spać, hm? Ułatwiłabyś mi życie, gdybyś jednak poszła.
    Wiedziała, że mogłaby sobie gadać bez końca, a Leilani wcale nie miała ochoty na to, aby się położyć. Zabawkowy tygrysek trochę zdążył poprawić jej humor i nie marudziła. Carlie trochę martwiła się tym, jak może zareagować Jaime na to, że dzieci jednak tu są, a przecież nie powinno ich tutaj być, ale tym będzie mogła się martwić nieco później.
    I akurat usłyszała dźwięk dzwonka do drzwi.
    — O, zobacz. Ktoś przyszedł — zwróciła się do dziewczynki i razem z nią poszła otworzyć drzwi. Trzymała mocniej dziewczynkę, kiedy otwierała drzwi i uśmiechnęła się lekko do Jaimego. — Heeej, wejdź. Mam… małą zmianę planów.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  162. Widziała jego poruszenie, ale nie chciała się do tego odnosić. Czasem ludzie przeżywali coś wewnętrznego, co wylewało się wokół, choć zapewne nie umieliby się do tego przyznać, a Aurora nie miała zamiaru się tego łapać, wiedząc, że lepiej będzie, gdy Jaime samodzielnie zacznie temat. Czasem lepiej było coś przemilczeć i pozwolić temu dojrzeć.
    Praca z dziećmi nosiła znamiona ciężkiej i wyczerpującej; ale czy było coś jaśniejszego od uśmiechu ocalonej duszy? Tej małej duszyczki, przed którą życie ponownie rozwinęło swój wachlarz? Czy mogłaby czuć się szczęśliwsza i potrzebniejsza, gdy mogła obserwować wstawanie z łóżek, odrzucanie kul i pojawiający się róż przy policzkach? Kochała dzieci; kochała to, jak kreowały własny świat. Zawsze szczere, pełne nadziei, niedotknięte złem i doświadczeniem. Wystarczyło poświęcić im kilka słów, uśmiechów i całą troskę, żeby mogły być pewne, że są bezpieczne — ale równie ważne były sprawne, łagodne dłonie, obszerna wiedza i odpowiedzialność za każdy błąd. Aurora właśnie takim lekarzem chciała być: pragnęła być jednym z najlepszych chirurgów dziecięcych w Nowym Jorku.
    Jaime wylał nieco herbaty — zauważyła, że jego dłoń zadrżała, ale nie wiedziała, co się dzieje, więc jedynie milczała, zastępując temat swoją chorobą.
    Aurora nie chciała pocieszenia ani jakiegokolwiek współczucia. Radziła sobie z chorobą tak, jak umiała i nie było potrzeby do tego, żeby się nad nią użalać, dlatego cieszyła się, że Jaime tak do tego podszedł. Nie zniosłaby tego, gdyby jego wzrok się zmienił i dostrzegłaby, że miał ją za ofiarę.
    — Staram się — odpowiedziała jedynie, uśmiechając się.
    Długo zajęło jej zrozumienie, że choroba wcale nie czyniła ją słabą i że wszystko zależało od niej. Cassian pozwolił jej to dostrzec i było w tym coś oczyszczającego. Podniosła spojrzenie, gdy Jaime uznał, że: narzeczony na pewno jest bardzo dumny. Nie wiedziała, czy był dumny — ale była pewna, że ją wspierał, a ona nie chciała go zawieść. Zawsze bardzo ciężko pracowała, ale gdy miało się obok siebie takiego człowieka, jak Cassian, to chciało się robić więcej. Inspirował ją i podziwiała go.
    Skupiła wzrok przy jego twarzy w momencie, gdy zaczął mówić o swoim bracie. Wstrzymała oddech, gdy wyznał, że umarł w wieku jedenastu lat i że on wtedy miał zaledwie dziewięć. Dostrzegła, że nie podniósł spojrzenia, dlatego wyciągnęła dłoń i złapała w nią rękę chłopaka, zaciskając palce.
    — Przykro mi, naprawdę — szepnęła i przez moment milczała, chcąc dać sobie i jemu czas. — Ale jestem pewna, że twój brat jest ciągle z tobą… a skoro ty żyjesz, możesz o nim pamiętać. To jest naprawdę ważne. Pamięć o kimś, kogo się kochało, bo nic innego nie możesz zrobić. — Uśmiechnęła się ciepło. — James był na pewno wspaniałym bratem.
    Mogła sobie wyobrazić, co takiego musiał czuć Jaime; ona również zetknęła się ze śmiercią. Być może nie dotyczyło to jej rodzeństwa, bo go nie miała, ale gdy Cassian uległ wypadkowi, a ona została zupełnie sama, nie umiała się odnaleźć; nie umiała żyć, funkcjonować i wtedy uświadomiła sobie, że świat bez niego był zupełnie szary. I że wcale nie chciała żyć w takim świecie, dlatego rozumiała cały ból i to, że było ciężko o tym mówić. Ona również cały czas wracała myślami do wypadku, a koszmary piętrzyły się nad jej głową i zabierały spokojny sen.

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  163. Wiedziała, że była to dość niespodziewana zmiana planów. Raczej mieli spędzić ten czas razem, a dzieciaki miały siedzieć bezpiecznie u jej brata. Carlie chciała spędzić trochę czasu bez nich, ale skoro wyszło tak, nie mogła z nimi zrobić nic innego. Wcale też nie byłaby zaskoczona, gdyby Jaime wolał jednak zmienić czas ich spotkania. Nie pisał się w końcu na wizytę z dzieciakami, a Carlie nie chciała na nim wcale wymuszać tego, aby koniecznie poznał jej bąbelki. Z całą pewnością nie była jedną z tych matek, które chcą pokazać swoje dzieci całemu światu. To w jakiej rzeczywistości żyła i w jakim towarzystwie się obracała sprawiło, że chciała chronić prywatność swoich dzieci tak bardzo, jak tylko się da.
    — Tak, to Leilani — odpowiedziała z uśmiechem i czule musnęła policzek dziewczynki. Zafascynowana nową osobą dziewczynka wpatrywała się w Jaimego. Minęło niby już pół roku, ale Carlie nadal się swoich dzieci uczyła, ale teraz póki co wiedziała, że żadnych krzyków i awantur nie będzie, a dziewczynka niedługo powinna się zmęczyć i pójść spać, więc mieliby trochę spokoju. O ile nagle jednak nie zbudziłby się Casper, ale liczyła, że do tego, póki co jeszcze nie dojdzie. — Nie musiałeś im nic kupować, naprawdę. Ale dziękuję. Tak, w salonie będzie w sam raz, dziękuję.
    Carlie podążyła za przyjacielem. Zaryzykowała też odłożeniem dziewczynki do leżaka, który wibrował co miało jakby imitować noszenie na rękach i z ciekawością zajrzała do torebek przyniesionych przez chłopaka.
    — Jejku, jakie urocze —powiedziała wyciągając pluszowego zwierzaka. Carlie, gdyby dostała taki prezent sama byłaby zachwycona.
    Wiedziała, że musiała mu się wytłumaczyć z tej nagłej zmiany planów. I po cichu liczyła, że skoro już tutaj jest to nie zmieni zdanie i jej nie ucieknie. Nie wszyscy musieli być fanami dzieci i całkowicie to rozumiała. Sama też ich największą fanką nie była. Mogła przypilnować maluchy komuś raz na jakiś czas, ale na dłuższą metę to jednak nie było to dla niej. Mając swoje patrzyła na to już trochę inaczej, ale jej to były w końcu jej. Zupełnie co innego.
    — Przepraszam, że nic nie mówiłam wcześniej, ale Alistair miał je zabrać. Chwilę temu dosłownie dał mi znać, że nie może i musi lecieć do pracy ratować sytuację. Potem pomyślałam, że mógłby je zabrać jego chłopak, ale jak na złość on i Sam pracują w tym samym miejscu, więc oboje ratują firmę przed jakąś wielką katastrofą — wyjaśniła i westchnęła. Trochę to komplikowało sytuację, ale była dobrej myśli i była prawie pewna, że uda im się pogodzić chęć spędzenia razem czasu z bliźniakami. — Lepiej mi powiedz co dobrego przyniosłeś, bo pachnie booosko i mam ochotę się już do tego dobrać.
    Zerknęła jeszcze tylko na dziewczynkę w leżaku, ale pochłonięta była trzymaniem tygryska i wpatrywania się w nową zabawkę, którą Carlie postawiła przed nią na kanapie, aby miała na nią dobry widok.
    — Miało ich nie być, wiem. Opiekunka też nie odbiera, a Matt jest w pracy i nie miałam ich komu wcisnąć — dodała.
    Byłoby o wiele łatwiej, gdyby rodziców miała na miejscu, a nie na drugim końcu kraju, ale z tym teraz nic zrobić za bardzo nie mogła.
    — Napijesz się czegoś? Kawa, herbata czy może gorąca czekolada? Obiecuję nie robić jej zbyt słodkiej.

    Carlie

    OdpowiedzUsuń
  164. Aurora od zawsze chciała robić dla innych coś dobrego. Jako dziecko leczyła swoje misie i lalki, dużo czytała i się uczyła. Naukę wpił jej ojciec, nauczyciel fizyki, który zawsze powiadał, że wiedza jest bardzo, bardzo ważna i że to dzięki tej wiedzy lekarze mogą jej pomóc, bo od dziecka musiała przyjmować kroplówki, mierzyć się z bólem i dawać sobie radę, a mając wokół siebie tak cudownych lekarzy — wzięła całą tę pasję i zapragnęła być równie pomocna, i równie mocno pomagać chorym.
    I to właśnie dlatego przeprowadziła się do Nowego Jorku i w nim została. I nic też nie mogło tego zmienić. Jasne, miała swoje życie prywatne i kochała to życie, kochała Cassiana i powiedziała tak, gdy się jej oświadczył, ale kariera była dla niej równie ważna, a raczej: praca, w której będzie mogła pomagać innym, bo nigdy nie chodziło jej o pieniądze czy prestiż. Pragnęła po prostu ratować ludzkie życie.
    — Wygrywam. — Przytaknęła, uśmiechając się do niego. Wiedziała, że nie zmienił swojego podejścia do niej i że nie dostrzegał w niej ofiary. Zazwyczaj ludzie zmieniali swoje spojrzenie, dostrzegając w niej coś kruchego i nietykalnego, dlatego tak bardzo nie lubiła mówić o swojej chorobie.
    Nie wiedziała, jak umarł jego brat, ale nie miała zamiaru o to pytać, bo kiedy nadejdzie czas, Jaime jej o tym powie. Być może nie chciał robić tego teraz, a może nie czuł, że powinien o tym opowiedzieć. A może nie był gotów. Rozumiała to i nie chciała naciskać, czy dopytywać się. Nigdy tego nie robiła, dlatego patrzyła w jego stronę łagodnie i troskliwie.
    — Więc jestem pewna, że zawsze jest przy tobie — odparła, gdy wyznał, jaki był Jimmy i widząc jego szerszy uśmiech, również się uśmiechnęła.
    Nie chciała zmuszać go do żadnych wyznań, ale cieszyło ją to, że zdecydował się z nią podzielić czymś, co mogło być dla niego ciężkie. Zazwyczaj ludzie zmykali się w swoich tragediach i obawiali się tego, co może ich spotkać, gdy wyjdą ze swojej skorupy. A czasem dawali się wciągnąć w pracę lub cokolwiek innego, co odgoniłoby cały ból i niemoc.
    — Właściwie to nie — przyznała szczerze, gdy zapytał ją o wstępną datę ślubu. Zawinęła kosmyk włosów za ucho i wróciła do swojej herbaty. — Mój narzeczony miał wypadek samochodowy i zapadł w śpiączkę — powiedziała cicho, nie chcąc do tego wracać, bo robiło jej się nieprzyjemnie zimno, ciało drżało i oczy robiły się szkliste, jakby miały wyrzucić z siebie potok łez. Objęła się ramionami i wpiła delikatnie palce w swój sweter. — Obudził się właściwie dość niedawno, a kiedy to zrobił… oświadczył mi się. — Pokręciła głową i zaczerwieniła się lekko, a mówiąc o tym, po jej twarzy spłynęło kilka gorących kropelek, które od razu starła z policzków. — Przepraszam… — Posłała mu spojrzenie, nie chcąc, żeby widział, jak się rozkleiła, a potem potrząsnęła głową.
    Przez dwa tygodnie, kiedy Cassian leżał w śpiączce, trwała w bezimiennym piekle. Świat stracił każdy ze swoich kolorów, powietrze nie docierało do płuc, a ona wciąż i wciąż pracowała. Wracała do domu tylko po to, żeby wziąć prysznic i nakarmić zwierzyniec; czasem spędzała noc w ich wspólnym łóżku, tuląc do siebie męską koszulkę, chcąc poczuć jego obecność, choć był to jej marny substytut.
    — Nie zaplanowaliśmy jeszcze niczego. — Wzruszyła delikatnie ramionami, bo przecież najważniejsze było to, żeby Cassian wrócił teraz do formy. Musiał w końcu odrzucić kule i zacząć pracę. Wiedziała, jakie to było dla niego ważne. — Właściwie niczego, oprócz tego, że oboje chcemy coś małego. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak powinien wyglądać mój ślub, ale kiedy o tym myślę, hm… chciałabym, żeby było kameralnie. — Uśmiechnęła się mimowolnie i zawinęła zawieruszony kosmyk za ucho.

    Aurora

    OdpowiedzUsuń
  165. Spotkanie z przygotowanym przez Jaime’ego obiadem minęło naprawdę bardzo przyjemnie i bardzo szybko. Dla Elle może nawet trochę za szybko, bo wyrwanie się z domu bez dzieci było prawdziwą przyjemnością, której doceniała każdą minutę. A wiadomo, jak było – w takich sytuacjach czas mijał zdecydowanie za szybko.

    Nie lubiła nachodzić ludzi. Zazwyczaj zapowiadała wcześniej swoje wizyty, ale była akurat w pobliżu miejsce zamieszkania Jaime’ego. Niedaleko swój gabinet miała psychoterapeutka Elle, a wizyta, na którą była umówiona niespodziewanie została przesunięta w czasie. Nie na tyle, aby zdążyła dojechać na przedmieścia i wrócić, ale za dużo, aby siedzieć w poczekalni i przeglądać stare gazety. Myśl, że mogłaby zerknąć czy Jaime jest u siebie wpadła do jej głowy najbardziej naturalnie, jak tylko się dało. Nie zastanawiała się nad tym, po prostu, orientując się, w jakiej okolicy się znajduje, skierowała swoje kroki w odpowiednim kierunku.
    Nie była pewna czy dobrze pamiętała numer mieszkania i piętro, ale odnalazła w telefonie bez problemu wiadomość z adresem, którą jej przysłał, kiedy umówili się na obiad. Dlatego też wchodząc do windy wcisnęła od razu odpowiedni przycisk. Miała szczęście, bo winda znajdowała się akurat na parterze, więc nie musiała na nią czekać. Miała nadzieję, że zastanie przyjaciela w domu. Oczywiście nie miałaby mu za złe, gdyby był w domu i odmówił jej ugoszczenia. Miała pełną świadomość, że pojawi się bez zapowiedzi, a każdy mógł mieć przecież plany.
    Kiedy urządzenie zatrzymało się na odpowiednim piętrze i otworzyło swoje drzwi, Elle nie zdążyła wyjść, bo do jej uszu dotarł znajomy głos. Podniosła głowę i uśmiechnęła się przyjaźnie, ale uśmiech szybko zniknął z jej twarzy. Przyjaciel bowiem nie wyglądał najlepiej.
    — Cześć — powiedziała, nie wiedząc w zasadzie czy ma zostać w windzie, czy wyjść na korytarz. Przeczesała nerwowo włosy i spojrzała w oczy chłopaka — byłam w okolicy i pomyślałam, że wpadnę… Widzieliśmy się już jakiś czas temu i… Ale oczywiście rozumiem, jeżeli masz jakieś plany, nie masz czasu i no… Wiem, mogłam zadzwonić albo chociaż napisać — dodała posyłając mu delikatny uśmiech.

    Elcia

    OdpowiedzUsuń
  166. Świadectwo dotyczące tego, w jaki sposób otrzymałem pożyczkę w wysokości 2% (Frank Loans Services) k.frankloans@gmail.com

    Bez zastrzeżeń polecam współpracę z firmą Frank Loan Services, jeśli jesteś na rynku kredytu hipotecznego na dom. Rozmawiałem z wieloma brokerami podczas kupowania mojej pożyczki hipotecznej przez Internet, Od pierwszego kontaktu mogłem powiedzieć, że jest typem osoby, której mógłbym zaufać, aby pomóc mi podjąć najlepszą decyzję dla mnie i mojej rodziny, Oferują zarówno krótkie, jak i długie terminy pożyczka na okres 1-30 lat, z zabezpieczeniem lub bez, ale bez sprawdzania zdolności kredytowej, a ich usługi są szybkie, niezawodne i godne zaufania, ponieważ zostały przetestowane i zaufane przeze mnie w przeciwieństwie do innych firm. E-mail: k.frankloans@gmail.com

    Ich usługi obejmują pożyczki refinansowe, pożyczki na pojazdy ciężarowe, pożyczki na edukację, pożyczki studenckie, pożyczki osobiste, pożyczki samochodowe, pożyczki konsolidacyjne, pożyczki biznesowe, pożyczki zabezpieczone i niezabezpieczone, pożyczki hipoteczne, pożyczki mieszkaniowe. : k.frankloans@gmail.com

    OdpowiedzUsuń