Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1953. Every step that I take is another mistake to you .

stąd również pochodzi tytuł rozdziału


Prawie nikt z nas nie pamięta zachwytu rodziców, gdy zrobiliśmy swój pierwszy krok czy wybełkotaliśmy „mama”, nie wiedząc jeszcze, cóż to słowo oznacza. Uśmiechacie się teraz, prawda? Przed oczami stanęła wam zadowolona twarz kogoś bliskiego, kiedy podczas szkolnej akademii recytowaliście wiersz bez jednego zająknięcia albo wtedy, gdy wygraliście jedną z popularnych podwórkowych gier, prawda? Nie ma w tym niczego niestosownego, ludzie są próżni i lubią być doceniani. To dlatego ciągle porównujemy się z innymi, celowo wybierając tych, przy których wyglądamy korzystniej. To dlatego piękne dziewczyny nieustannie narzekają na swój asymetryczny biust czy garbaty nos. Łakniemy pochwał. Tacy już jesteśmy.


    - Przywitajmy brawami nasze piękne Wojowniczki! - Ostatnia sylaba nie zdążyła jeszcze przebrzmieć, gdy trybuny zalała fala wrzasków i wiwatów zachęcających grupkę dziewcząt ubranych w kuse topy i podobnej długości spódniczki do rozpoczęcia pokazu.
Postaci w czarno-zielonych uniformach wykonywały wcześniej przygotowane akrobacje, zagrzewając futbolistów do walki, a uśmiechy nie znikały z ich twarzy. Wydawałoby się, że wszystkie, jak jeden mąż, uwielbiały być w centrum uwagi i dlatego właśnie zdecydowały się na cheerleading. Gdyby jednak uważniej zbadać historię każdej z tych dziewcząt, zdziwilibyśmy się, jak różne motywy mogą wpływać na podjęcie takiej decyzji.
Jedną z nich była Narcisse. Krzyczała najgłośniej, latała najwyżej. Z racji drobnej postury i niemal idealnie opanowanej techniki została jedną z lotek, zachwycając wykonywanymi w powietrzu akrobacjami. Sprawiało jej to przyjemność, to fakt, lubiła wbiegać spóźniona na wyczerpujące treningi, uwielbiała wspólne drużynowe lunche i porozumiewawcze skinięcie głowy pani kapitan, kiedy ta dawała znak, że czas zadowolić publiczność. Prócz samozadowolenia jednak miała jeszcze jeden cel: usłyszeć od ojca, że jest z niej dumny. Wypatrywała go wśród ciemnych, niewyraźnych twarzy zapełniających trybuny. Podczas każdego meczu uśmiechała się najbardziej promiennie, jak była w stanie, szukając w tłumie surowej twarzy byłego wojskowego. Przezwyciężała ból i zmęczenie, bezgranicznie ufając swojej bazie. Upadała, tak wiele razy upadała na twarz, kolana i łokcie, jednak zawsze podnosiła się zapewniając, że wszystko w porządku. Otrzepywała się i, ponownie wyrzucana w powietrze, dopracowywała figury.
Wszystko po to, by choć raz usłyszeć słowa uznania od wiecznie niezadowolonego taty. Była tylko córką, czyli nie do końca udanym zapłodnieniem, w końcu Pan Sierżant pragnął synów, synów, którzy poszliby w jego ślady i służyli ojczyźnie. Córki nie mógł zmusić do założenia munduru, nie mógł, choć bardzo tego chciał i próbował. Ona spełniła jego oczekiwania w nieco przewrotny sposób: wybrała uniwersytet Wojowników, by móc z dumą nosić barwy moro. To jednak nie wystarczało. Ba, to go nawet nie zadowoliło. Narcisse postanowiła zostać cheerleaderką. Najlepszą. Najwytrwalszą. Wzbudzającą zachwyt. Osiągnęła niemal wszystkie wcześniej założone cele, czuła to w sobie i często słyszała od innych, że tak właśnie jest. Zawsze grzecznie dziękowała za komplementy, ciągle jednak tęskniąc do tego jedynego, dla którego robiła to wszystko. Po każdym meczu, po każdym pokazie i konkursie naiwnie wpatrywała się w wejście do przedsionku boiska wierząc, że za chwilkę ujrzy jego uśmiechniętą twarz i usłyszy oszczędną, ale najpiękniejszą dla niej pochwałę wspartą wystudiowanym uściskiem. Nie oczekiwała kwiatów, wiwatów ani przyjęcia na swoją cześć. Zależało jej na zwykłym docenieniu. Nie dostawała nawet tego.
Bolało, choć nie przestawała się uśmiechać.
    Całą tę sytuację obserwował Tyler, jej starszy brat. W nim ojciec również pokładał ogromne nadzieje, samemu chłopakowi jednak nie zależało na jego uznaniu. Czuł się spełniony kończąc byle jaki kierunek na byle jakiej uczelni i powoli, bardzo powoli rozkręcając własny interes. Samochody pasjonowały go od zawsze, marzył o własnym warsztacie, nieśmiało również myślał o specjalistycznej stacji diagnostycznej dla zabytkowych samochodów sprowadzanych z Europy i Azji. Wierzył w siebie, wierzył w swoją pasję i umiejętności, dlatego wsparcie ojca było mu niepotrzebne. Doskonale znał swoją młodszą siostrzyczkę i zdawał sobie sprawę z tego, że – prędzej czy później – będzie cierpieć. Zgrywała silniejszą, niż była w rzeczywistości. Była bardzo zachowawcza, nie szarżowała z okazywaniem emocji. Z całego serca starała się być taka, jaki on nigdy nie był, a jaką chciał widzieć ją Pan Sierżant. Każdą decyzję analizowała pod kątem reakcji ojca, nie zważając na własne korzyści. Kiedy pan Haywood zrozumiał, że z syna nie zrobi swojego pieska w mundurze, wykorzystał potrzebę uznania, którą odczuwała jego córka. I wtedy Tyler nie wytrzymał. Do tej pory był biernym obserwatorem, czasem nawet bawiły go te wszystkie starania ze strony siostry. Wiedział jednak, że szkoła wojskowa zabije jej artystyczną duszę, jej kreatywność i pasję, jaką była iluzja. Pasję, którą Pan Sierżant uparcie starał się wybić z jej głowy, nie doceniając kunsztu mini przedstawień, jakimi raczyła go Narcisse. Po długiej rozmowie z bratem dziewczyna po raz pierwszy postawiła się ojcu i podjęła decyzję zgodnie ze swoim sumieniem. Nadal jednak walczyła o pozycję lidera. W dalszym ciągu pragnęła udowodnić, że i bez munduru może być najlepsza. On tego nie zauważał.
A ją to bolało, choć nie przestawała się uśmiechać.

Jako dzieci z błyszczącymi oczyma obserwowaliśmy ogromne wozy strażackie, eleganckie mundury policjantów, z miną znawcy zerkaliśmy pod ramieniem ojca na wnętrze maski samochodu żywo komentując, co naszym zdaniem się stało. Przed snem z uśmiechem wyobrażaliśmy sobie siebie jako dorosłych ludzi pracujących w wymarzonym zawodzie, ratujących ludzkie życia czy wbiegających w eleganckim garniturze na służbowe spotkanie. Wierzyliśmy, że to wszystko leży w zasięgu naszych rąk, wystarczy jedynie sięgnąć. Niestety, życie weryfikuje marzenia w niezwykle bolesny sposób, stawia nas przed trudnymi wyborami, od których zależy nasz los. I udowadnia, że tak naprawdę nic nie zależy od nas.

    Henry Haywood przetarł suchą ściereczką ramkę ze zdjęciem zatrzymując na dłuższą chwilę wzrok na czterech uśmiechniętych twarzach uwiecznionych na tle flagi narodowej. On w odświętnym mundurze, tak samo dostojny i postawny jak dziś, jedynie starszy i bardziej szpakowaty. Piękna kobieta opierająca dłonie na ramionach dziewczynki w kucykach ubranej w błękitną sukienkę. I wysoki, zdecydowanie za chudy chłopiec z podbitym okiem. Kiedyś byli rodziną, rozumieli się, spędzali wspólnie wieczory. Okres młodzieńczego buntu boleśnie doświadczył rodzinę, bezpowrotnie ją rozłamując. Ta niewinnie uśmiechająca się dziewczynka została szulerem, bez skrupułów okradającym ludzi. Wiecznie wdający się w bójki chłopiec całkowicie odwrócił się od ojca, choć poszedł w jego ślady. A wystarczyło słowo, by Sierżant pomógł swojemu chłopcu. Dzieci nie rozumiały jak ważne jest, by być bohaterem. Nie dostrzegały, ile wojsko robi dla kraju, ba, ile robi dla całego świata!
Od wielu lat czuł, że źle ich wychował.
    Jego rozmyślania przerwało skrzypnięcie drzwi. Nie musiał się odwracać by wiedzieć, że to Narcisse. Bardzo nie lubił zapachu jej perfum, kojarzyły się mu ze świątynią grzechu, w której spędzała większość czasu.
    - Pozmywałem po obiedzie – zakomunikował, równiutko składając ściereczkę.
Ona przyjęła jego uwagę skinieniem głowy i bez słowa poszła po odkurzacz. Po odejściu matki ojciec nie radził sobie z domem. Wpadała więc do niego kilka razy w tygodniu z ciepłym obiadem, w międzyczasie sprzątała. Nie rozmawiali ze sobą, wymieniali jedynie konieczne uwagi. Cisza ciążyła jej bardzo, jednak czuła, że Henry brzydzi się jej obecną posadą i nie ma najmniejszej ochoty na pogawędkę. Przychodziła więc, wstawiała do lodówki jedzenie, powierzchownie sprzątała i wychodziła, z żalem wspominając te wszystkie lata, kiedy bezskutecznie starała się go zadowolić.
Co prawda odkąd Tyler wrócił z misji bywała tam częściej, ale tylko ze względu na brata. Czuła, że ma w nim wsparcie i swojego czasu to udowodnił. Chciała być przy nim, chciała go choć trochę odciążyć. Tak naprawdę nie miała pojęcia, jak wiele przeszedł w Afganistanie, miała jednak nadzieję, że przyjdzie czas, gdy jej brat zapuka do jej dawnego pokoju, dawnym zwyczajem usiądzie przy łóżku i zacznie mówić, odprawiając ich prywatną, rytualną oczyszczającą spowiedź.
    - Usłyszałem odkurzacz i wiedziałem, że to ty! - krzyknął mężczyzna, zbiegając po schodach. Wyłączył sprzęt i za rękę pociągnął siostrę do salonu, w którym niewzruszenie siedział ich ojciec.
Narcisse nie lubiła konfrontacji, w ułamku sekundy rozbolał ją brzuch.
    - Tato, musimy porozmawiać – zaczął mężczyzna przysiadając na podłokietniku kanapy, a brunetka jęknęła z niezadowoleniem.
Sierżant Haywood uniósł brwi, splatając dłonie na brzuchu, czym bez słowa dał znak, że jest gotów.
    - Narcisse obwinia się za to, co zrobiłem. Mówi, że to przez nią zastrzeliłem tamtą dziewczynkę, która pod sukienką miała ukryty ładunek. Mówi też, że ty wiesz, dlaczego ona tak myśli. Możecie mi to wyjaśnić?
Ojciec z wolna pokręcił przecząco głową, wypuszczając powietrze. Spodziewał się rozmowy na każdy  temat, ale ten zaczęty przekraczał granice absurdu.
    - Nie mam zielonego pojęcia, o czym mówi ta panna – odparł, a Narcisse prychnęła, słysząc jego protekcjonalny ton. Zawsze traktował ją jak przedstawicielkę gorszego gatunku, wcale się z tym nie kryjąc.
I tyle. Tyler milczał, Henry również. Starszy nie poczuwał się do odpowiedzialności, by pociągnąć temat, młodszy z zaskoczeniem patrzył to na ojca, to na siostrę. Wszystkim, czego chciał, była normalna rozmowa, a nie dostał nawet tego. Czuł, jak wzbiera w nim żal. Od swojego powrotu prawie z nikim nie rozmawiał, nie poddawał się, gdy siostra go o to prosiła. Niemal nie wychodził ze swojego pokoju. A gdy poczuł nadzieję na odzyskanie dawnych więzi, na normalizację stosunków zarówno z ojcem jaki i z siostrą, ci wszystko schrzanili. Przez myśl przebiegło mu, że byłoby łatwiej, gdyby wrócił do nich w trumnie dumnie przykrytej flagą. Może to by ich zjednoczyło.
    - Jesteście beznadziejni – rzucił z żalem, podnosząc się z kanapy. Narcisse pod wpływem chwili chwyciła go za rękę i powstrzymała przed odejściem. Głęboko odetchnęła i, patrząc ojcu prosto w niebieskie, chłodne oczy, zaczęła mówić.
    - Nigdy nie zastanawiałeś się, dlaczego Tyler jednak poszedł do wojska. Nie muszę nawet pytać, ty po prostu uważałeś, że to naturalna kolej rzeczy, że zmądrzał i chce być bohaterem, że chce być taki jak ty. Że cię podziwia, jesteś jego autorytetem. Gówno prawda. - W tym momencie przeniosła wzrok na zaczerwienioną z przejęcia twarz brata. - Wiedziałam, że tobie nie zależy, że ty nie chcesz takiego życia. Wolałeś samochody... - urwała, słysząc pełne zdumienia westchnięcie ojca. Pokręciła głową, śmiejąc się gorzko. - Nie udawaj, każdy by to zauważył, wystarczyło wejść do jego pokoju – rzekła, z żalem patrząc na pana Haywood.
Istotnie, w pokoju Tylera stało biurko zmontowane z karoserii starego cadillaca, z pozostałych części chłopak wyczarował niesamowite łóżko.
   - Ja ci się nie udałam. Nie chciałeś córki – gestem dała ojcu znak, by jej nie przerywał. Mówiąc, patrzyła mu w oczy napawając się uczuciami, które bezbłędnie odgadła, jeszcze zanim pojawiły się na jego twarzy niczym malowane pędzlem najzdolniejszego artysty naszych czasów. - Nie chciałeś córki, ale kiedy pogodziłeś się z tą myślą, okazało się, że nie chcesz takiej córki. Wymyśliłeś mnie sobie inaczej, a ja uparcie nie dawałam wcisnąć się w te ramy. Byłam najlepsza, starałam się i robiłam to wszystko dla ciebie. Myślisz, że zależało mi na tych pomponach? Przez te wszystkie lata w collegu czekałam, aż podejdziesz do mnie po meczu, przytulisz i pogratulujesz. Patrzyłam na kolegów z drużyny i ich rodziców i uśmiechałam się udając sama przed sobą, że pewnie zgubiłeś się gdzieś w tłumie albo nie zdążyłeś kupić biletu. Później wracałam do domu, szłam przez pół miasta w tym durnym stroju tylko po to, żebyś mnie w nim zobaczył. Naiwnie wierzyłam, że robiłeś coś ważniejszego, że rzeczywiście stało się coś, co uniemożliwiło ci pojawienie się na meczu. A ty... Ty nawet nie siliłeś się na wyjaśnienia. Jasno dawałeś mi do zrozumienia, że masz w dupie moje osiągnięcia. Co z tego, że byłam cheerleaderką, że trenowałam do upadłego, że nie dawałam kontuzjom się zagoić, żeby wrócić do treningów... Nie podobało ci się i założę się, że nie podoba ci się do tej pory to wszystko, co umiem zrobić z kartami, to, że umiem oszukiwać, że bawię się w tę całą iluzję. Nie o takich osiągnięciach dla mnie marzyłeś, prawda? Tym nie mogłeś pochwalić się przed kolegami. Dlatego Tyler zdecydował się na włożenie munduru. Chciał cię wreszcie zadowolić, chciał, żebyś przestał być taki naburmuszony, taki ważny, chciał, żebyś spojrzał na niego jak ojciec, jak kochający ojciec, a nie jak wiecznie oceniający potwór! Zrobił to dla mnie. Było mu żal, że przez całe życie czołgam się przed tobą, że się płaszczę, żeby cię zadowolić. Ignorowałeś mnie, a ja, zamiast odpuścić, starałam się jeszcze bardziej. Aż w końcu Tyler zrobił to, czego oczekiwałeś. Myślał, że dzięki temu będę szczęśliwa a ty zaczniesz mnie akceptować. - Czuła, że cała drży. Wiele razy wyobrażała sobie, że powie ojcu to wszystko, że się przed nim otworzy, a on przytuli ją do serca i przeprosi. Chciała być wtedy silna, nie okazywać emocji. Wspomnienia jednak bolały i nie potrafiła tego przezwyciężyć. Nim odetchnęła i zebrała się w sobie, by podsumować swoją wypowiedź, uprzedził ją pan Haywood.
    - Jestem ci wdzięczny za to, że mi pomagasz, ale poradziłbym sobie sam. Masz rację, zawiodłaś mnie, nie potrafiłaś mnie słuchać i wyciągać wniosków z tego, co mówiłem. Jesteś moją córką i to się nie zmieni, ale nie mogę powiedzieć, że jestem z ciebie dumny, bo to byłoby kłamstwo. A ludzie honorowi nie kłamią.    
Ogromna gula w gardle kobiety rosła z każdym tak obojętnie wypowiedzianym słowem. Wolałaby, żeby ją uderzył, zbeształ, wtedy mniej by bolało. Głos ojca odbijał się echem w jej głowie, przez co stała się głucha na nawoływania brata. Sama nie wiedziała, kiedy znalazła się przed domem i popędziła biegiem przed siebie.
Słowa, które od tylu lat wisiały w powietrzu między nią a ojcem teraz, gdy zostały wypowiedziane, zraniły ją do żywego sprawiając, że rozsypała się w miliony łez.



5 komentarzy

  1. Wyjustujesz tekst? :D A nadrobię wątki i sobie poczytam!

    G.

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Kocham Twój styl pisania, to jeden z najbardziej charakterystycznych na NYC-u i co najważniejsze, staje się coraz lepszy. Uczucia Narcisse są mi bliskie, sama jestem takim jednym wielkim rozczarowaniem, które nie spełnia wymagań rodziców, więc meeeh, mogę się solidaryzować]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Okropnego ma ojca! Podoba mi się to, jak wykreowałaś Narcisse. Jest taka realna. Wszystko zdaje się być na miejscu, jej chęć starania się, brat, który się za nią wstawia, który rezygnuje z marzeń dla - nieco naiwnej, jak sądzę - siostry. Notka jest cudowna. Przeczytałam ją z przyjemnością i powiem szczerze, że nie mogę doczekać się kontynuacji, mam nadzieję, że taka się pojawi, bo teraz, kiedy pewne słowa zostały wypowiedziane, sporo może się zmienić, prawda?
    Poniżej to, co wyłapałam:
    1. czarno zielonych, a nie czarno-zielonych?
    2. trony siostry. - Zjadłaś literkę, głodomorze. :D
    3. mini – przedstawień - mini przedstawień.
    4. odprawiając cih prywatną - widzisz?
    5.
    - Jesteście beznadziejni – rzuciła z żalem, podnosząc się z kanapy. Narcisse pod wpływem chwili chwyciła go za rękę i powstrzymała przed odejściem. Głęboko odetchnęła i, patrząc ojcu prosto w niebieskie, chłodne oczy, zaczęła mówić.
    - Czytają ten fragment odniosłam wrażenie, że wypowiada to brat Narcisse. Mam zamieszane teraz. :)]

    OdpowiedzUsuń
  4. [JJ: Dziękuję. To niesamowicie słyszeć (bo sobie czytam na głos^^) takie słowa od kogoś, kogo pisaninę sama podziwiam. I nie sądziłam, że ktoś uzna mój styl za charakterystyczny. Dziękuję raz jeszcze.

    Grzesiu: Ta postać jest zdecydowanie bardziej przemyślana i złożona niż tamta prosta, wiejska Cyziuchna:D Będzie oczywiście kontynuacja, jeszcze sama nie wiem, jak to dalej tworzyć, ale coś będzie.
    Bardzo dziękuję za poprawki, sama często gubię literówki i ich nie poprawiam :) Co do 3. miałam wątpliwości, jak to zapisać i widocznie wybrałam złą wersję. A piąteczka to oczywiście moje przeoczenie, te słowa rzeczywiście wypowiadał brat. Lecę do poprawiania, dzięki raz jeszcze :)]

    OdpowiedzUsuń
  5. W końcu zebrałam się do czytania. Już mówiłam, że bardzo podoba mi się to jak piszesz :) Chce więcej więcej więcej! Mam nadzieję, że niedługo doczekam się kontynuacji :)

    OdpowiedzUsuń