stąd również pochodzi tytuł rozdziału
Prawie nikt z nas nie
pamięta zachwytu rodziców, gdy zrobiliśmy swój pierwszy krok czy
wybełkotaliśmy „mama”, nie wiedząc jeszcze, cóż to słowo
oznacza. Uśmiechacie się teraz, prawda? Przed oczami stanęła wam
zadowolona twarz kogoś bliskiego, kiedy podczas szkolnej akademii
recytowaliście wiersz bez jednego zająknięcia albo wtedy, gdy
wygraliście jedną z popularnych podwórkowych gier, prawda? Nie ma
w tym niczego niestosownego, ludzie są próżni i lubią być
doceniani. To dlatego ciągle porównujemy się z innymi, celowo
wybierając tych, przy których wyglądamy korzystniej. To dlatego
piękne dziewczyny nieustannie narzekają na swój asymetryczny biust
czy garbaty nos. Łakniemy pochwał. Tacy już jesteśmy.
- Przywitajmy
brawami nasze piękne Wojowniczki! - Ostatnia sylaba nie zdążyła
jeszcze przebrzmieć, gdy trybuny zalała fala wrzasków i wiwatów
zachęcających grupkę dziewcząt ubranych w kuse topy i podobnej
długości spódniczki do rozpoczęcia pokazu.
Postaci w czarno-zielonych uniformach wykonywały wcześniej przygotowane akrobacje,
zagrzewając futbolistów do walki, a uśmiechy nie znikały z ich
twarzy. Wydawałoby się, że wszystkie, jak jeden mąż, uwielbiały
być w centrum uwagi i dlatego właśnie zdecydowały się na
cheerleading. Gdyby jednak uważniej zbadać historię każdej z tych
dziewcząt, zdziwilibyśmy się, jak różne motywy mogą wpływać
na podjęcie takiej decyzji.
Jedną z nich była
Narcisse. Krzyczała najgłośniej, latała najwyżej. Z racji
drobnej postury i niemal idealnie opanowanej techniki została jedną
z lotek, zachwycając wykonywanymi w powietrzu akrobacjami. Sprawiało
jej to przyjemność, to fakt, lubiła wbiegać spóźniona na
wyczerpujące treningi, uwielbiała wspólne drużynowe lunche i
porozumiewawcze skinięcie głowy pani kapitan, kiedy ta dawała
znak, że czas zadowolić publiczność. Prócz samozadowolenia
jednak miała jeszcze jeden cel: usłyszeć od ojca, że jest z niej
dumny. Wypatrywała go wśród ciemnych, niewyraźnych twarzy
zapełniających trybuny. Podczas każdego meczu uśmiechała się
najbardziej promiennie, jak była w stanie, szukając w tłumie
surowej twarzy byłego wojskowego. Przezwyciężała ból i
zmęczenie, bezgranicznie ufając swojej bazie. Upadała, tak wiele
razy upadała na twarz, kolana i łokcie, jednak zawsze podnosiła
się zapewniając, że wszystko w porządku. Otrzepywała się i,
ponownie wyrzucana w powietrze, dopracowywała figury.
Wszystko po to, by
choć raz usłyszeć słowa uznania od wiecznie niezadowolonego taty.
Była tylko córką, czyli nie do końca udanym zapłodnieniem, w
końcu Pan Sierżant pragnął synów, synów, którzy poszliby w
jego ślady i służyli ojczyźnie. Córki nie mógł zmusić do
założenia munduru, nie mógł, choć bardzo tego chciał i
próbował. Ona spełniła jego oczekiwania w nieco przewrotny
sposób: wybrała uniwersytet Wojowników, by móc z dumą nosić
barwy moro. To jednak nie wystarczało. Ba, to go nawet nie
zadowoliło. Narcisse postanowiła zostać cheerleaderką. Najlepszą.
Najwytrwalszą. Wzbudzającą zachwyt. Osiągnęła niemal wszystkie
wcześniej założone cele, czuła to w sobie i często słyszała od
innych, że tak właśnie jest. Zawsze grzecznie dziękowała za
komplementy, ciągle jednak tęskniąc do tego jedynego, dla którego
robiła to wszystko. Po każdym meczu, po każdym pokazie i konkursie
naiwnie wpatrywała się w wejście do przedsionku boiska wierząc,
że za chwilkę ujrzy jego uśmiechniętą twarz i usłyszy
oszczędną, ale najpiękniejszą dla niej pochwałę wspartą
wystudiowanym uściskiem. Nie oczekiwała kwiatów, wiwatów ani
przyjęcia na swoją cześć. Zależało jej na zwykłym docenieniu.
Nie dostawała nawet tego.
Bolało, choć nie
przestawała się uśmiechać.
Całą tę
sytuację obserwował Tyler, jej starszy brat. W nim ojciec również
pokładał ogromne nadzieje, samemu chłopakowi jednak nie zależało
na jego uznaniu. Czuł się spełniony kończąc byle jaki kierunek
na byle jakiej uczelni i powoli, bardzo powoli rozkręcając własny
interes. Samochody pasjonowały go od zawsze, marzył o własnym
warsztacie, nieśmiało również myślał o specjalistycznej stacji
diagnostycznej dla zabytkowych samochodów sprowadzanych z Europy i
Azji. Wierzył w siebie, wierzył w swoją pasję i umiejętności,
dlatego wsparcie ojca było mu niepotrzebne. Doskonale znał swoją
młodszą siostrzyczkę i zdawał sobie sprawę z tego, że –
prędzej czy później – będzie cierpieć. Zgrywała silniejszą,
niż była w rzeczywistości. Była bardzo zachowawcza, nie
szarżowała z okazywaniem emocji. Z całego serca starała się być
taka, jaki on nigdy nie był, a jaką chciał widzieć ją Pan
Sierżant. Każdą decyzję analizowała pod kątem reakcji ojca, nie
zważając na własne korzyści. Kiedy pan Haywood zrozumiał, że z
syna nie zrobi swojego pieska w mundurze, wykorzystał potrzebę
uznania, którą odczuwała jego córka. I wtedy Tyler nie wytrzymał.
Do tej pory był biernym obserwatorem, czasem nawet bawiły go te
wszystkie starania ze strony siostry. Wiedział jednak, że szkoła
wojskowa zabije jej artystyczną duszę, jej kreatywność i pasję,
jaką była iluzja. Pasję, którą Pan Sierżant uparcie starał się
wybić z jej głowy, nie doceniając kunsztu mini przedstawień,
jakimi raczyła go Narcisse. Po długiej rozmowie z bratem dziewczyna
po raz pierwszy postawiła się ojcu i podjęła decyzję zgodnie ze
swoim sumieniem. Nadal jednak walczyła o pozycję lidera. W dalszym
ciągu pragnęła udowodnić, że i bez munduru może być najlepsza.
On tego nie zauważał.
A ją to bolało,
choć nie przestawała się uśmiechać.
Jako dzieci z
błyszczącymi oczyma obserwowaliśmy ogromne wozy strażackie,
eleganckie mundury policjantów, z miną znawcy zerkaliśmy pod
ramieniem ojca na wnętrze maski samochodu żywo komentując, co
naszym zdaniem się stało. Przed snem z uśmiechem wyobrażaliśmy
sobie siebie jako dorosłych ludzi pracujących w wymarzonym
zawodzie, ratujących ludzkie życia czy wbiegających w eleganckim
garniturze na służbowe spotkanie. Wierzyliśmy, że to wszystko
leży w zasięgu naszych rąk, wystarczy jedynie sięgnąć.
Niestety, życie weryfikuje marzenia w niezwykle bolesny sposób,
stawia nas przed trudnymi wyborami, od których zależy nasz los. I
udowadnia, że tak naprawdę nic nie zależy od nas.
Henry
Haywood przetarł suchą ściereczką ramkę ze zdjęciem zatrzymując
na dłuższą chwilę wzrok na czterech uśmiechniętych twarzach
uwiecznionych na tle flagi narodowej. On w odświętnym mundurze, tak
samo dostojny i postawny jak dziś, jedynie starszy i bardziej
szpakowaty. Piękna kobieta opierająca dłonie na ramionach
dziewczynki w kucykach ubranej w błękitną sukienkę. I wysoki,
zdecydowanie za chudy chłopiec z podbitym okiem. Kiedyś
byli rodziną, rozumieli się, spędzali wspólnie wieczory. Okres
młodzieńczego buntu boleśnie doświadczył rodzinę, bezpowrotnie
ją rozłamując. Ta niewinnie uśmiechająca się dziewczynka
została szulerem, bez skrupułów okradającym ludzi. Wiecznie
wdający się w bójki chłopiec całkowicie odwrócił się od ojca,
choć poszedł w jego ślady. A wystarczyło słowo, by Sierżant
pomógł swojemu chłopcu. Dzieci nie rozumiały jak ważne jest, by
być bohaterem. Nie dostrzegały, ile wojsko robi dla kraju, ba, ile
robi dla całego świata!
Od
wielu lat czuł, że źle ich wychował.
Jego
rozmyślania przerwało skrzypnięcie drzwi. Nie musiał się
odwracać by wiedzieć, że to Narcisse. Bardzo nie lubił zapachu
jej perfum, kojarzyły się mu ze świątynią grzechu, w której
spędzała większość czasu.
- Pozmywałem
po obiedzie – zakomunikował, równiutko składając ściereczkę.
Ona
przyjęła jego uwagę skinieniem głowy i bez słowa poszła po
odkurzacz. Po odejściu matki ojciec nie radził sobie z domem.
Wpadała więc do niego kilka razy w tygodniu z ciepłym obiadem, w
międzyczasie sprzątała. Nie rozmawiali ze sobą, wymieniali
jedynie konieczne uwagi. Cisza ciążyła jej bardzo, jednak czuła,
że Henry brzydzi się jej obecną posadą i nie ma najmniejszej
ochoty na pogawędkę. Przychodziła więc, wstawiała do lodówki
jedzenie, powierzchownie sprzątała i wychodziła, z żalem
wspominając te wszystkie lata, kiedy bezskutecznie starała się go
zadowolić.
Co
prawda odkąd Tyler wrócił z misji bywała tam częściej, ale
tylko ze względu na brata. Czuła, że ma w nim wsparcie i swojego
czasu to udowodnił. Chciała być przy nim, chciała go choć trochę
odciążyć. Tak naprawdę nie miała pojęcia, jak wiele przeszedł
w Afganistanie, miała jednak nadzieję, że przyjdzie czas, gdy jej
brat zapuka do jej dawnego pokoju, dawnym zwyczajem usiądzie przy
łóżku i zacznie mówić, odprawiając ich prywatną, rytualną
oczyszczającą spowiedź.
- Usłyszałem
odkurzacz i wiedziałem, że to ty! - krzyknął mężczyzna,
zbiegając po schodach. Wyłączył sprzęt i za rękę pociągnął
siostrę do salonu, w którym niewzruszenie siedział ich ojciec.
Narcisse
nie lubiła konfrontacji, w ułamku sekundy rozbolał ją brzuch.
- Tato,
musimy porozmawiać – zaczął mężczyzna przysiadając na
podłokietniku kanapy, a brunetka jęknęła z niezadowoleniem.
Sierżant
Haywood uniósł brwi, splatając dłonie na brzuchu, czym bez słowa
dał znak, że jest gotów.
- Narcisse
obwinia się za to, co zrobiłem. Mówi, że to przez nią
zastrzeliłem tamtą dziewczynkę, która pod
sukienką miała ukryty ładunek. Mówi też, że ty wiesz,
dlaczego ona tak myśli. Możecie mi to wyjaśnić?
Ojciec z
wolna pokręcił przecząco głową, wypuszczając powietrze.
Spodziewał się rozmowy na każdy temat, ale ten zaczęty
przekraczał granice absurdu.
- Nie
mam zielonego pojęcia, o czym mówi ta panna – odparł, a
Narcisse prychnęła, słysząc jego protekcjonalny ton. Zawsze
traktował ją jak przedstawicielkę gorszego gatunku, wcale się z
tym nie kryjąc.
I tyle.
Tyler milczał, Henry również. Starszy nie poczuwał się do
odpowiedzialności, by pociągnąć temat, młodszy z zaskoczeniem
patrzył to na ojca, to na siostrę. Wszystkim, czego chciał, była
normalna rozmowa, a nie dostał nawet tego. Czuł, jak wzbiera w nim
żal. Od swojego powrotu prawie z nikim nie rozmawiał, nie poddawał
się, gdy siostra go o to prosiła. Niemal nie wychodził ze swojego
pokoju. A gdy poczuł nadzieję na odzyskanie dawnych więzi, na
normalizację stosunków zarówno z ojcem jaki i z siostrą, ci
wszystko schrzanili. Przez myśl przebiegło mu, że byłoby łatwiej,
gdyby wrócił do nich w trumnie dumnie przykrytej flagą. Może to
by ich zjednoczyło.
-
Jesteście beznadziejni – rzucił z żalem, podnosząc się z
kanapy. Narcisse pod wpływem chwili chwyciła go za rękę i
powstrzymała przed odejściem. Głęboko odetchnęła i, patrząc
ojcu prosto w niebieskie, chłodne oczy, zaczęła mówić.
- Nigdy nie
zastanawiałeś się, dlaczego Tyler jednak poszedł do wojska. Nie
muszę nawet pytać, ty po prostu uważałeś, że to naturalna kolej
rzeczy, że zmądrzał i chce być bohaterem, że chce być taki jak
ty. Że cię podziwia, jesteś jego autorytetem. Gówno prawda. - W
tym momencie przeniosła wzrok na zaczerwienioną z przejęcia twarz brata. -
Wiedziałam, że tobie nie zależy, że ty nie chcesz takiego życia.
Wolałeś samochody... - urwała, słysząc pełne zdumienia
westchnięcie ojca. Pokręciła głową, śmiejąc się gorzko. - Nie
udawaj, każdy by to zauważył, wystarczyło wejść do jego pokoju
– rzekła, z żalem patrząc na pana Haywood.
Istotnie, w pokoju
Tylera stało biurko zmontowane z karoserii starego cadillaca, z
pozostałych części chłopak wyczarował niesamowite łóżko.
- Ja ci się
nie udałam. Nie chciałeś córki – gestem dała ojcu znak, by
jej nie przerywał. Mówiąc, patrzyła mu w oczy napawając się
uczuciami, które bezbłędnie odgadła, jeszcze zanim pojawiły
się na jego twarzy niczym malowane pędzlem najzdolniejszego
artysty naszych czasów. - Nie chciałeś córki, ale kiedy
pogodziłeś się z tą myślą, okazało się, że nie chcesz
takiej córki. Wymyśliłeś mnie sobie inaczej, a ja uparcie nie
dawałam wcisnąć się w te ramy. Byłam najlepsza, starałam się
i robiłam to wszystko dla ciebie. Myślisz, że zależało mi na
tych pomponach? Przez te wszystkie lata w collegu czekałam, aż
podejdziesz do mnie po meczu, przytulisz i pogratulujesz. Patrzyłam
na kolegów z drużyny i ich rodziców i uśmiechałam się udając
sama przed sobą, że pewnie zgubiłeś się gdzieś w tłumie albo
nie zdążyłeś kupić biletu. Później wracałam do domu, szłam
przez pół miasta w tym durnym stroju tylko po to, żebyś mnie w
nim zobaczył. Naiwnie wierzyłam, że robiłeś coś ważniejszego,
że rzeczywiście stało się coś, co uniemożliwiło ci
pojawienie się na meczu. A ty... Ty nawet nie siliłeś się na
wyjaśnienia. Jasno dawałeś mi do zrozumienia, że masz w dupie
moje osiągnięcia. Co z tego, że byłam cheerleaderką, że
trenowałam do upadłego, że nie dawałam kontuzjom się zagoić,
żeby wrócić do treningów... Nie podobało ci się i założę
się, że nie podoba ci się do tej pory to wszystko, co umiem
zrobić z kartami, to, że umiem oszukiwać, że bawię się w tę
całą iluzję. Nie o takich osiągnięciach dla mnie marzyłeś,
prawda? Tym nie mogłeś pochwalić się przed kolegami. Dlatego
Tyler zdecydował się na włożenie munduru. Chciał cię wreszcie
zadowolić, chciał, żebyś przestał być taki naburmuszony, taki
ważny, chciał, żebyś spojrzał na niego jak ojciec, jak
kochający ojciec, a nie jak wiecznie oceniający potwór! Zrobił
to dla mnie. Było mu żal, że przez całe życie czołgam się
przed tobą, że się płaszczę, żeby cię zadowolić.
Ignorowałeś mnie, a ja, zamiast odpuścić, starałam się
jeszcze bardziej. Aż w końcu Tyler zrobił to, czego oczekiwałeś.
Myślał, że dzięki temu będę szczęśliwa a ty zaczniesz mnie
akceptować. - Czuła, że cała drży. Wiele razy wyobrażała
sobie, że powie ojcu to wszystko, że się przed nim otworzy, a on
przytuli ją do serca i przeprosi. Chciała być wtedy silna, nie
okazywać emocji. Wspomnienia jednak bolały i nie potrafiła tego
przezwyciężyć. Nim odetchnęła i zebrała się w sobie, by
podsumować swoją wypowiedź, uprzedził ją pan Haywood.
- Jestem ci
wdzięczny za to, że mi pomagasz, ale poradziłbym sobie sam. Masz
rację, zawiodłaś mnie, nie potrafiłaś mnie słuchać i
wyciągać wniosków z tego, co mówiłem. Jesteś moją córką i
to się nie zmieni, ale nie mogę powiedzieć, że jestem z ciebie
dumny, bo to byłoby kłamstwo. A ludzie honorowi nie kłamią.
Ogromna gula w
gardle kobiety rosła z każdym tak obojętnie wypowiedzianym słowem.
Wolałaby, żeby ją uderzył, zbeształ, wtedy mniej by bolało.
Głos ojca odbijał się echem w jej głowie, przez co stała się
głucha na nawoływania brata. Sama nie wiedziała, kiedy znalazła
się przed domem i popędziła biegiem przed siebie.
Słowa, które od
tylu lat wisiały w powietrzu między nią a ojcem teraz, gdy zostały
wypowiedziane, zraniły ją do żywego sprawiając, że rozsypała
się w miliony łez.
Wyjustujesz tekst? :D A nadrobię wątki i sobie poczytam!
OdpowiedzUsuńG.
[ Kocham Twój styl pisania, to jeden z najbardziej charakterystycznych na NYC-u i co najważniejsze, staje się coraz lepszy. Uczucia Narcisse są mi bliskie, sama jestem takim jednym wielkim rozczarowaniem, które nie spełnia wymagań rodziców, więc meeeh, mogę się solidaryzować]
OdpowiedzUsuń[Okropnego ma ojca! Podoba mi się to, jak wykreowałaś Narcisse. Jest taka realna. Wszystko zdaje się być na miejscu, jej chęć starania się, brat, który się za nią wstawia, który rezygnuje z marzeń dla - nieco naiwnej, jak sądzę - siostry. Notka jest cudowna. Przeczytałam ją z przyjemnością i powiem szczerze, że nie mogę doczekać się kontynuacji, mam nadzieję, że taka się pojawi, bo teraz, kiedy pewne słowa zostały wypowiedziane, sporo może się zmienić, prawda?
OdpowiedzUsuńPoniżej to, co wyłapałam:
1. czarno zielonych, a nie czarno-zielonych?
2. trony siostry. - Zjadłaś literkę, głodomorze. :D
3. mini – przedstawień - mini przedstawień.
4. odprawiając cih prywatną - widzisz?
5.
- Jesteście beznadziejni – rzuciła z żalem, podnosząc się z kanapy. Narcisse pod wpływem chwili chwyciła go za rękę i powstrzymała przed odejściem. Głęboko odetchnęła i, patrząc ojcu prosto w niebieskie, chłodne oczy, zaczęła mówić. - Czytają ten fragment odniosłam wrażenie, że wypowiada to brat Narcisse. Mam zamieszane teraz. :)]
[JJ: Dziękuję. To niesamowicie słyszeć (bo sobie czytam na głos^^) takie słowa od kogoś, kogo pisaninę sama podziwiam. I nie sądziłam, że ktoś uzna mój styl za charakterystyczny. Dziękuję raz jeszcze.
OdpowiedzUsuńGrzesiu: Ta postać jest zdecydowanie bardziej przemyślana i złożona niż tamta prosta, wiejska Cyziuchna:D Będzie oczywiście kontynuacja, jeszcze sama nie wiem, jak to dalej tworzyć, ale coś będzie.
Bardzo dziękuję za poprawki, sama często gubię literówki i ich nie poprawiam :) Co do 3. miałam wątpliwości, jak to zapisać i widocznie wybrałam złą wersję. A piąteczka to oczywiście moje przeoczenie, te słowa rzeczywiście wypowiadał brat. Lecę do poprawiania, dzięki raz jeszcze :)]
W końcu zebrałam się do czytania. Już mówiłam, że bardzo podoba mi się to jak piszesz :) Chce więcej więcej więcej! Mam nadzieję, że niedługo doczekam się kontynuacji :)
OdpowiedzUsuń