Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

1952. A hero of war - that's what I'll be...

Pamiętacie, jak w dzieciństwie bawiliście się w wojnę, w policjantów i złodziei, w Indian i blade twarze? Wystarczył patyk, kamień, kawałek sznurka czy gumki, resztę załatwiała wyobraźnia. Nikt z nas nie przejmował się stłuczonym kolanem czy rozdartą koszulką a jedno słowo: „obiad!” zwalniało z zabawy na pół godziny i nikt na nikogo się nie obrażał. Przyjacielem zostawał kolega, który podzielił się gumą do żucia, a wrogów miewało się „do jutra”, bo przez noc wszelkie kłótnie odchodziły w niepamięć. Nazywano nas niedojrzałymi, wybuchano śmiechem gdy tłumaczyliśmy niezrozumiałe dla nas rzeczy prostą, dziecięcą logiką. Karmiono nas bajkami o Świętym Mikołaju i Zębowej Wróżce, by dać nam zabawne wspomnienia. Byliśmy dziećmi. Każdy z nas. Ale nie każdy miał dzieciństwo.


      Wysoki, dobrze zbudowany brunet siedział na skraju łózka, intensywnie wpatrując się w swoje dłonie. Mył je już wielokrotnie, zdzierał skórę pumeksem, bezustannie wycierał o nogawki spodni, a mimo to dokuczał mu ten ściskający żołądek dyskomfort, że nie są wystarczająco czyste. 
     - Tyler? - na dźwięk ciepłego, cichego głosu uniósł głowę i nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na Narcisse. - Tyler, zejdź, proszę, na dół, tato przygotował kolację.
     - Nie jestem głodny – odparł machinalnie, jak to robił już wielokrotnie w ciągu dwóch ostatnich tygodni. Śledził wzrokiem brunetkę z wolna zbliżającą się do łóżka, na którym siedział. Odwrócił wzrok dopiero, gdy ta kucnęła przed nim.
      - Proszę. Nie musisz jeść, po prostu zejdź do nas – szept był doskonale słyszalny w ciszy wypełniającej pokój. Kobieta wyciągnęła przed siebie rękę, by dotknąć jego dłoni, na co mężczyzna zareagował gwałtownym szarpnięciem.
       - Puść! - wrzasnął, aż drgnęła zaskoczona. - Nie dotykaj mnie! - Odepchnął ją na bok, torując sobie drogę do łazienki, gdzie znów zajął się szorowaniem skóry dłoni.
Brunetka przełknęła cisnące się do oczu łzy i, wyprostowawszy się, stanęła w drzwiach łazienki. Oparła się o framugę i splotła ramiona na piersiach, wbijając spojrzenie w tył jego głowy. Tyler, zauważywszy odbicie jej twarzy w lustrze, opuścił wzrok.
       - Narcisse, proszę, daj mi spokój. - Cisza z jej strony była aż nazbyt wymowna. - Nie rozumiesz tego.
       - Więc pomóż mi zrozumieć – poprosiła, a jej zrezygnowany ton zmusił mężczyznę do odwrócenia się w stronę brunetki. Widział, że choć bardzo jej zależy, nie ma już siły z nim walczyć i wywołało to w nim palące poczucie winy. Kiedy tak stała, bezradna, z lśniącymi w oczach łzami, miał ochotę ją przytulił. Niewiele myśląc, podszedł do niej i przygarnął do siebie, opierając brodę na czubku jej głowy.
       - Moja mała siostrzyczka... - szepnął bardziej do siebie niż do niej, jakby właśnie rozumiał, że jeśli jest na świecie ktoś, komu powinien ufać równie mocno, jak sobie samemu, to właśnie trzyma tę osobę w ramionach. - Chodźmy na dół – dodał, chwytając jej dłoń i prowadząc ku wyjściu. Pojawiający się na twarzy siostry uśmiech jedynie utwierdził go w przekonaniu, że podjął właściwą decyzję.

***
      Mokre, z wolna gnijące już liście gęsto pokrywające parkową aleję nieprzyjemnie plaskały pod stopami, przypominając o nieuchronnym zbliżaniu się zimy. Oprócz mężczyzny i kobiety idących pod rękę oraz kilku wiewiórek w okolicy nie było żywej duszy. Cóż, późna pora i ciemny, ponury park nie zachęcały do przechadzek. Jednak właśnie te czynniki sprawiły, że Tyler wybrał akurat to miejsce. Potrzebował mroku, który miał skryć jego twarz, oraz samotności, by poczuć się pewnie.
     - Gwiazdko, chciałbym cię prosić o jedno, zanim zacznę. Nie przerywaj mi bez względu na to, co usłyszysz i co będziesz miała do powiedzenia. Możesz mi to obiecać? - Oboje patrzyli przed siebie, jednak emocjonalna bliskość rekompensowała brak kontaktu wzrokowego. W tej chwili jedno istniało dla drugiego i odwrotnie, nie potrzebowali więc dodatkowych bodźców.
    - Jasne. Masz to jak w banku – odparła po chwili wahania, a on wyczuł w jej głosie nutkę dezorientacji. Zapewne bała się tego, co miała za chwilę usłyszeć.
Mężczyzna westchnął głośno, dając sobie kilka sekund na ostateczne przemyślenie wszystkiego, po czym zaczął mówić:
     - Nie zostałem wojskowym po to, żeby zadowolić ojca. Wiem, że bardzo mu na tym zależało i oczekiwał tego ode mnie, ale to była moja świadoma decyzja. Wierzyłem, że jestem w stanie coś zmienić. Naiwnie ufałem przeczuciu, że mogę być bohaterem. Wielu z nas decydowało się dla pieniędzy, ale mnie przecież wiodło się całkiem nieźle. Podążałem za swoimi ideałami. Nie martwiłem się, że już na pierwszych godzinach szkolenia jasno określono wymagania co do nas i narzucano nam czyjś schemat myślenia, że wymagano od nas całkowitego podporządkowania się funkcjonującym od lat regułom. Sądziłem, że jestem inny, silniejszy od nich, że mój zapał i prawdziwe powody wezmą górę nad tym całym systemem. Nie mówiłem głośno o swoich oczekiwaniach, żeby nie wyjść na głupca, ale w głębi serca ciągle w nie wierzyłem. I wtedy wysłano nas na front. Dostałem mundur, broń, cały ten wojskowy sprzęt, który ciągle leży w moim plecaku pod łóżkiem. I, wiesz co? Grając w piłkę z tymi bosymi, brudnymi chłopcami śmiałem się sam z siebie, śmiałem się ze swojego wyobrażenia wojny. Spałem dobrze, jadłem dobrze, bawiłem się, na patrolach nie działo się nic godnego uwagi. Prócz doskwierającego upału było całkiem przyjemnie. Aż pewnego popołudnia, podczas mojej warty, zjawiła się w pobliżu naszego obozu zapłakana dziewczynka. Nie mówiła ani słowa, nie reagowała na pytania, jedynie płakała, trzymając dłoń na dziwnie wybrzuszonej klatce piersiowej. Pod koszulką miała domowej produkcji bombę ze zdalnym zapłonem. Zbliżała się do naszego obozu, krok po kroku, a ja trzymałem ją na muszce. Celowałem do kilkuletniej, zapłakanej dziewczynki, rozumiesz? Bardzo, Narcisse, ja tak cholernie nie chciałem do niej strzelić, przecież to dziecko... Uniosła dłoń z białą chustką. Machała nią do mnie, machała, jakby chciała ogłosić pokój. Już prawie się złamałem, chciałem podejść do niej, pomóc, na Boga, przecież to było niewinne dziecko... - Głos Tylera się załamał, a Narcisse poczuła, że zaczyna pocierać dłońmi o nogawki spodni. Zacisnęła zęby, przełykając cisnące się na usta słowa. - Nade mną stał dowódca, dosłownie, ja kucałem, on stał nade mną i kazał mi strzelać. Tłumaczył, że robię to w obronie kolegów z jednostki, że muszę być lojalny wobec kraju, że po to noszę na mundurze flagę, że powinienem to zrobić z uniesioną głową i być z tego dumnym. W tej jednej sekundzie moje ideały rozpłynęły się w upale a żar w sercu dogasł. Pociągnąłem za spust. Moje dłonie... Mam na nich krew tej dziewczynki, tego małego, zapłakanego dziecka. Boże, Narcisse, różowa mgiełka. Różowa mgiełka, rozumiesz? Tyle zostało z drobnego ciałka, przeze mnie, zabiłem ją. Zastrzeliłem człowieka, patrząc mu prosto w oczy. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak się czułem, kiedy wszyscy witaliście mnie na lotnisku jak bohatera, gratulowaliście... - urwał, głośno przełykając ślinę. - Nie zasłużyłem na to. Jestem mordercą – dodał jeszcze po dłuższej chwili milczenia, obawiając się gorzkich słów, które zapewne za chwilę usłyszy od kochanej przez niego istoty.
Cisza jednak zawisła między nimi i dookoła nich, napierając coraz natarczywiej z każdej strony. Tyler pomyślał, że wolałby mieć jej osąd już za sobą, dlatego zatrzymał się i zwrócił swoją twarz ku twarzy siostry. Z zaskoczeniem zauważył, że Narcisse nerwowo ociera policzki rękawem kurtki, szlochając bezgłośnie jak wtedy, gdy za dzieciaka uderzyła się w kolano i nie chciała pokazać rodzicom, że coś ją boli.
     - Gwiazdko, nie płacz – wydusił z trudem. Spodziewał się krzyków, wyrzutów, wyzwisk a nawet rękoczynów, ale w najśmielszych snach nie sądził, że jego wyznanie wywoła u brunetki łzy.
Ta w odpowiedzi pokręciła przecząco głową, zaciskając dłonie na jego kurtce.
     - Ja cię przepraszam, Tyler. To przeze mnie. Pewnie nie wiesz, o czym mówię, ale to wszystko moja wina... - wyrzuciła z siebie w końcu niemal histerycznie, ale jednak przepraszającym tonem. - Gdyby nie ja... Przepraszam.
      - Nie rozumiem. O co chodzi? To nie ty kazałaś mi pociągnąć na spust – mruknął kompletnie zdezorientowany, starając się ją uspokoić. Poczucie winy w jej głosie raniło go niemal fizycznie 
      - Spytaj taty. I zostaw mnie, okej? - błagalne spojrzenie załzawionych oczu na chwilę odebrało mu głos, a nim zdążył zaprotestować, Narcisse pobiegła przed siebie, szybko niknąc w mroku drzew.    


________________________________________
Nie jestem z tego zadowolona, ale bardzo potrzebowałam tego rozdziału, żeby zacząć budować konkretną postać. Końcówka wskazuje na kontynuację i ta naturalnie nastąpi w swoim czasie, żeby nowa Cyzia zaczęła być prawdziwa. 

3 komentarze

  1. [Będę pierwsza, yay! XD lubie jak piszecie notki, bo mogę sobie usiąść z czekoladowym budyniem i przeczytać i nie mam wyrzutów sumienia, że powinnam robić w tym czasie coś innego, bo przecież notka sama sie nie przeczyta! XD podobało mi się! :)]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Bardzo chcę kolejny rozdział. Chciałabym zrozumieć Narcisse. Chociaż narzekasz, to rozdział całkiem fajna... jeśli można to ująć w takie kategorie. :P Smutna, mglista, fragmentaryczna, więc chce więcej :D]

    OdpowiedzUsuń
  3. [Toś napisała! Napisałaś tak, że już teraz, w tej chwili domagam się dalszej części! Jesteś jak scenarzyści seriali, urywasz akcję w najmniej odpowiednim momencie, i później taka biedna ja muszę niecierpliwie czekać na dalszy ciąg...;p
    I jak możesz się domyślić, podobało mi się. Oczywiście, że mi się podobało! I jak już wspomniałam, niecierpliwie czekam na dalszy ciąg :)]

    OdpowiedzUsuń