Pamiętacie, jak w dzieciństwie
bawiliście się w wojnę, w policjantów i złodziei, w Indian i
blade twarze? Wystarczył patyk, kamień, kawałek sznurka czy gumki,
resztę załatwiała wyobraźnia. Nikt z nas nie przejmował się
stłuczonym kolanem czy rozdartą koszulką a jedno słowo: „obiad!”
zwalniało z zabawy na pół godziny i nikt na nikogo się nie
obrażał. Przyjacielem zostawał kolega, który podzielił się gumą
do żucia, a wrogów miewało się „do jutra”, bo przez noc
wszelkie kłótnie odchodziły w niepamięć. Nazywano nas
niedojrzałymi, wybuchano śmiechem gdy tłumaczyliśmy niezrozumiałe
dla nas rzeczy prostą, dziecięcą logiką. Karmiono nas bajkami o
Świętym Mikołaju i Zębowej Wróżce, by dać nam zabawne
wspomnienia. Byliśmy dziećmi. Każdy z nas. Ale nie każdy miał
dzieciństwo.
Wysoki, dobrze zbudowany brunet
siedział na skraju łózka, intensywnie wpatrując się w swoje
dłonie. Mył je już wielokrotnie, zdzierał skórę pumeksem,
bezustannie wycierał o nogawki spodni, a mimo to dokuczał mu ten
ściskający żołądek dyskomfort, że nie są wystarczająco
czyste.
- Tyler? - na dźwięk ciepłego,
cichego głosu uniósł głowę i nieprzytomnym wzrokiem spojrzał
na Narcisse. - Tyler, zejdź, proszę, na dół, tato przygotował
kolację.
- Nie jestem głodny – odparł
machinalnie, jak to robił już wielokrotnie w ciągu dwóch
ostatnich tygodni. Śledził wzrokiem brunetkę z wolna zbliżającą
się do łóżka, na którym siedział. Odwrócił wzrok dopiero,
gdy ta kucnęła przed nim.
- Proszę. Nie musisz jeść, po
prostu zejdź do nas – szept był doskonale słyszalny w ciszy
wypełniającej pokój. Kobieta wyciągnęła przed siebie rękę,
by dotknąć jego dłoni, na co mężczyzna zareagował gwałtownym
szarpnięciem.
- Puść! - wrzasnął, aż drgnęła
zaskoczona. - Nie dotykaj mnie! - Odepchnął ją na bok, torując
sobie drogę do łazienki, gdzie znów zajął się szorowaniem
skóry dłoni.
Brunetka przełknęła cisnące się do
oczu łzy i, wyprostowawszy się, stanęła w drzwiach łazienki.
Oparła się o framugę i splotła ramiona na piersiach, wbijając
spojrzenie w tył jego głowy. Tyler, zauważywszy odbicie jej twarzy
w lustrze, opuścił wzrok.
- Narcisse, proszę, daj mi spokój.
- Cisza z jej strony była aż nazbyt wymowna. - Nie rozumiesz
tego.
- Więc pomóż mi zrozumieć –
poprosiła, a jej zrezygnowany ton zmusił mężczyznę do
odwrócenia się w stronę brunetki. Widział, że choć bardzo jej
zależy, nie ma już siły z nim walczyć i wywołało to w nim
palące poczucie winy. Kiedy tak stała, bezradna, z lśniącymi w
oczach łzami, miał ochotę ją przytulił. Niewiele myśląc,
podszedł do niej i przygarnął do siebie, opierając brodę na
czubku jej głowy.
- Moja mała siostrzyczka... -
szepnął bardziej do siebie niż do niej, jakby właśnie
rozumiał, że jeśli jest na świecie ktoś, komu powinien ufać
równie mocno, jak sobie samemu, to właśnie trzyma tę osobę w
ramionach. - Chodźmy na dół – dodał, chwytając jej dłoń i
prowadząc ku wyjściu. Pojawiający się na twarzy siostry uśmiech
jedynie utwierdził go w przekonaniu, że podjął właściwą
decyzję.
***
Mokre, z wolna gnijące już liście
gęsto pokrywające parkową aleję nieprzyjemnie plaskały pod
stopami, przypominając o nieuchronnym zbliżaniu się zimy. Oprócz
mężczyzny i kobiety idących pod rękę oraz kilku wiewiórek w
okolicy nie było żywej duszy. Cóż, późna pora i ciemny, ponury
park nie zachęcały do przechadzek. Jednak właśnie te czynniki
sprawiły, że Tyler wybrał akurat to miejsce. Potrzebował mroku,
który miał skryć jego twarz, oraz samotności, by poczuć się
pewnie.
- Gwiazdko, chciałbym cię prosić
o jedno, zanim zacznę. Nie przerywaj mi bez względu na to, co
usłyszysz i co będziesz miała do powiedzenia. Możesz mi to
obiecać? - Oboje patrzyli przed siebie, jednak emocjonalna
bliskość rekompensowała brak kontaktu wzrokowego. W tej chwili
jedno istniało dla drugiego i odwrotnie, nie potrzebowali więc
dodatkowych bodźców.
- Jasne. Masz to jak w banku –
odparła po chwili wahania, a on wyczuł w jej głosie nutkę
dezorientacji. Zapewne bała się tego, co miała za chwilę
usłyszeć.
Mężczyzna westchnął głośno, dając
sobie kilka sekund na ostateczne przemyślenie wszystkiego, po czym
zaczął mówić:
- Nie zostałem wojskowym po to,
żeby zadowolić ojca. Wiem, że bardzo mu na tym zależało i
oczekiwał tego ode mnie, ale to była moja świadoma decyzja.
Wierzyłem, że jestem w stanie coś zmienić. Naiwnie ufałem
przeczuciu, że mogę być bohaterem. Wielu z nas decydowało się
dla pieniędzy, ale mnie przecież wiodło się całkiem nieźle.
Podążałem za swoimi ideałami. Nie martwiłem się, że już na
pierwszych godzinach szkolenia jasno określono wymagania co do nas
i narzucano nam czyjś schemat myślenia, że wymagano od nas
całkowitego podporządkowania się funkcjonującym od lat regułom.
Sądziłem, że jestem inny, silniejszy od nich, że mój zapał i
prawdziwe powody wezmą górę nad tym całym systemem. Nie mówiłem
głośno o swoich oczekiwaniach, żeby nie wyjść na głupca, ale
w głębi serca ciągle w nie wierzyłem. I wtedy wysłano nas na
front. Dostałem mundur, broń, cały ten wojskowy sprzęt, który
ciągle leży w moim plecaku pod łóżkiem. I, wiesz co? Grając w
piłkę z tymi bosymi, brudnymi chłopcami śmiałem się sam z
siebie, śmiałem się ze swojego wyobrażenia wojny. Spałem
dobrze, jadłem dobrze, bawiłem się, na patrolach nie działo się
nic godnego uwagi. Prócz doskwierającego upału było całkiem
przyjemnie. Aż pewnego popołudnia, podczas mojej warty, zjawiła
się w pobliżu naszego obozu zapłakana dziewczynka. Nie mówiła
ani słowa, nie reagowała na pytania, jedynie płakała, trzymając
dłoń na dziwnie wybrzuszonej klatce piersiowej. Pod koszulką
miała domowej produkcji bombę ze zdalnym zapłonem. Zbliżała
się do naszego obozu, krok po kroku, a ja trzymałem ją na
muszce. Celowałem do kilkuletniej, zapłakanej dziewczynki,
rozumiesz? Bardzo, Narcisse, ja tak cholernie nie chciałem do niej
strzelić, przecież to dziecko... Uniosła dłoń z białą
chustką. Machała nią do mnie, machała, jakby chciała ogłosić
pokój. Już prawie się złamałem, chciałem podejść do niej,
pomóc, na Boga, przecież to było niewinne dziecko... - Głos
Tylera się załamał, a Narcisse poczuła, że zaczyna pocierać
dłońmi o nogawki spodni. Zacisnęła zęby, przełykając cisnące
się na usta słowa. - Nade mną stał dowódca, dosłownie, ja
kucałem, on stał nade mną i kazał mi strzelać. Tłumaczył, że
robię to w obronie kolegów z jednostki, że muszę być lojalny
wobec kraju, że po to noszę na mundurze flagę, że powinienem to
zrobić z uniesioną głową i być z tego dumnym. W tej jednej
sekundzie moje ideały rozpłynęły się w upale a żar w sercu
dogasł. Pociągnąłem za spust. Moje dłonie... Mam na nich krew
tej dziewczynki, tego małego, zapłakanego dziecka. Boże,
Narcisse, różowa mgiełka. Różowa mgiełka, rozumiesz? Tyle
zostało z drobnego ciałka, przeze mnie, zabiłem ją.
Zastrzeliłem człowieka, patrząc mu prosto w oczy. Nawet nie
wyobrażasz sobie, jak się czułem, kiedy wszyscy witaliście mnie
na lotnisku jak bohatera, gratulowaliście... - urwał, głośno
przełykając ślinę. - Nie zasłużyłem na to. Jestem mordercą
– dodał jeszcze po dłuższej chwili milczenia, obawiając się
gorzkich słów, które zapewne za chwilę usłyszy od kochanej
przez niego istoty.
Cisza jednak zawisła między nimi i
dookoła nich, napierając coraz natarczywiej z każdej strony. Tyler
pomyślał, że wolałby mieć jej osąd już za sobą, dlatego
zatrzymał się i zwrócił swoją twarz ku twarzy siostry. Z
zaskoczeniem zauważył, że Narcisse nerwowo ociera policzki rękawem
kurtki, szlochając bezgłośnie jak wtedy, gdy za dzieciaka uderzyła
się w kolano i nie chciała pokazać rodzicom, że coś ją boli.
- Gwiazdko, nie płacz – wydusił
z trudem. Spodziewał się krzyków, wyrzutów, wyzwisk a nawet
rękoczynów, ale w najśmielszych snach nie sądził, że jego
wyznanie wywoła u brunetki łzy.
Ta w odpowiedzi pokręciła przecząco
głową, zaciskając dłonie na jego kurtce.
- Ja cię przepraszam, Tyler. To
przeze mnie. Pewnie nie wiesz, o czym mówię, ale to wszystko moja
wina... - wyrzuciła z siebie w końcu niemal histerycznie, ale
jednak przepraszającym tonem. - Gdyby nie ja... Przepraszam.
- Nie rozumiem. O co chodzi? To nie
ty kazałaś mi pociągnąć na spust – mruknął kompletnie
zdezorientowany, starając się ją uspokoić. Poczucie winy w jej
głosie raniło go niemal fizycznie
- Spytaj taty. I zostaw mnie, okej?
- błagalne spojrzenie załzawionych oczu na chwilę odebrało mu
głos, a nim zdążył zaprotestować, Narcisse pobiegła przed
siebie, szybko niknąc w mroku drzew.
________________________________________
Nie jestem z tego zadowolona, ale bardzo potrzebowałam tego rozdziału, żeby zacząć budować konkretną postać. Końcówka wskazuje na kontynuację i ta naturalnie nastąpi w swoim czasie, żeby nowa Cyzia zaczęła być prawdziwa.
[Będę pierwsza, yay! XD lubie jak piszecie notki, bo mogę sobie usiąść z czekoladowym budyniem i przeczytać i nie mam wyrzutów sumienia, że powinnam robić w tym czasie coś innego, bo przecież notka sama sie nie przeczyta! XD podobało mi się! :)]
OdpowiedzUsuń[Bardzo chcę kolejny rozdział. Chciałabym zrozumieć Narcisse. Chociaż narzekasz, to rozdział całkiem fajna... jeśli można to ująć w takie kategorie. :P Smutna, mglista, fragmentaryczna, więc chce więcej :D]
OdpowiedzUsuń[Toś napisała! Napisałaś tak, że już teraz, w tej chwili domagam się dalszej części! Jesteś jak scenarzyści seriali, urywasz akcję w najmniej odpowiednim momencie, i później taka biedna ja muszę niecierpliwie czekać na dalszy ciąg...;p
OdpowiedzUsuńI jak możesz się domyślić, podobało mi się. Oczywiście, że mi się podobało! I jak już wspomniałam, niecierpliwie czekam na dalszy ciąg :)]