Jest jak kot — zawsze chadza własnymi ścieżkami i nie pozwala sobie niczego narzucać. To prawdziwa indywidualistką z wyrobionym zdaniem na niemal każdy temat. Codziennie czytuje wiadomości, potrafiąc oddzielić każdą przekłamaną informacje od tej wiarygodnej. Z przyjemnością zaznajamia z wszelkimi ważnymi informacjami, zawsze sprawdzając ich źródło. Lubi być dobrze poinformowana bo jak powszechnie wiadomo informacja to władza. Nigdy nie zdarzyło jej się podążać za tłumem, zdecydowanie woląc kiedy ów tłum podąża za jej melodyjnym i cichym głosem.
Cechuje ją spokój i cierpliwość — nerwy ma niemal ze stali a wyprowadzenie jej z równowagi graniczy z cudem i niewielu personom się to do tej pory udało. Jest dumna lecz nie wyniosła, każdy jej ruch wypełniony jest gracją i niewymuszoną elegancją. Przychodzi jej to zupełnie naturalnie, zupełnie jakby miała to zakodowane w genach. Porusza się z lekkością, lawirując wśród innych, zawsze idealnie wyprostowana i z głową noszoną wysoko, zawsze w idealnie wyprasowanej sukience i z idealnie ułożonymi włosami, roztacza wokół siebie aurę tajemnicy. Niewiele bowiem mówi o samej sobie, jest raczej skryta, cicha i powściągliwa, nie lubiąc niepotrzebnie strzępić języka.
Jej ciepłe oczy o barwie błękitu obserwują wszystko i wszystkich z bezpiecznego dystansu, najczęściej znad papieru. Przez większość czasu, kiedy nie siedzi przy starej maszynie ojca, to sama jest zaczytana w książkach. Kiedy na nią spojrzysz jesteś pewien, że jest autorką romansideł, historii o wielkiej miłości i wierze, która potrafi przenosić góry. I choć często w jej książkach występują elementy erotyki, złamanych serc, to głównym ich elementem jest tajemnica, morderstwo i próba ich rozwikłania. Pisuje mrożące krew w żyłach kryminały, które jakimś cudem utrzymują się na listach bestsellerów.
Zdecydowanie chodzi z głową w chmurach i zdarza jej się śnić na jawie. Choć stara kreować się na realistkę i pragmatyczkę, to gdzieś z jej głębi wylewa się romantyczna dusza, która zdecydowanie nie pasuje do okładki. Częściej słucha złośliwych podszeptów serca, które potrafią być zdradliwe, niż zdrowego rozsądku. Uczucia już nie raz przysłoniły jej trzeźwy osąd sytuacji. Ma szlachetne serce, zawsze stanie w obronie słabszych i nie pozwoli by komuś na jej oczach działa się krzywda. Jest wrażliwa i empatyczna co jednak skrywa za grubym pancerzem, otulającym jej ciało i chroniącym przed zranieniem.
Nie należy już do naiwnych duszyczek, prawda?
Nauczyła się, że świat potrafi być okrutny, a za pięknym uśmiechem może czaić się potwór. Mimo to wciąż stara się wierzyć w ludzi, w drugie szanse i obietnice, które niekoniecznie muszą okazać pustymi i nic nie znaczącymi.
27 grudnia 1994, Waszyngton, Seattle — pisarka, autorka znanych kryminałów; nie publikuje pod swoim nazwiskiem, nie chcąc sławy i rozgłosu — córka kiepskiego pisarza i krawcowej — zainteresowana otaczającym ją światem, polityką i ludźmi — chętniej słucha innych niż opowiada o sobie — nienawidzi social mediów i na pewno nie znajdziesz jej na Instagramie — jej rodzice zginęli w pożarze — mieszka na Brooklynie i ma domek w górach, gdzie często szuka weny.
cześć! :) ostatnio miałam powrót do serialu twin peaks po latach i z tego oto zrodziła się ta pani :) szukam wszystkiego, na pewno jakieś powiązanko do oddania się znajdzie. shherilyn.t@gmail.com
[Słodka jest. Przynajmniej na tym gifie! I słodka w obyciu też się wydaje. Szkoda, że tak komplikujemy tym naszym postaciom życie. Muszą się z nami bidulki męczyć! Mam nadzieję, że Sherilyn w Nowym Jorku odnajdzie miejsce dla siebie. ;-) W takim przyjemnym mieszkaniu i uroczej chatce wena musi jej dopisywać, choć chyba sama bałabym się w takim lesie, w takich górach znaleźć. Baw się dobrze! ♥]
OdpowiedzUsuńAndrea Wilson, Debbie Grayson & Olivia Fitzgerald
Oh, to zaskakujące jak bardzo twoja postać jest bliska mojej... zupełnie jakbym była jej inspiracją? ♥
OdpowiedzUsuńTwin brother :)
Hej! Widzę, że pisarze z ciężką przeszłością nam się mnożą na NYC, ale wcale mnie to nie dziwi, w końcu my autorzy lubimy dręczyć naszych bohaterów, prawda? Marco też jest trochę jak kot, więc myślę, że z pewnością by ją zrozumiał. Niestety muszę na ten moment przyhamować z ilością wątków, bo górka odpisów mi się piętrzy, niemniej mam nadzieję, że Sher znajdzie w NYC wszystko to, czego szuka. Bawcie się dobrze!
OdpowiedzUsuńMARCUS LOCKHART
[Mam wrażenie, że Sherilyn to kobieta, ktora ma swoje żelazne zasady i jasno sprecyzowane cele w życiu. Wzbudza zaufanie, a poza tym też ciekawość. Mam nadzieję, że uda Wam się zadomowić na blogu, i że wena zawsze będzie dopisywać w tworzeniu nowojorskich historii :) W razie chęci zapraszam do siebie, a teraz życzę Ci dużo świetnej, niezapomnianej zabawy!]
OdpowiedzUsuńTanner Morgan
& Chayton Kravis
[Hej. :)
OdpowiedzUsuńCi pisarze to jak przez pączkowanie tutaj powstają. Jeszcze z taką samą tragiczną historią. 🫢 Życie nie oszczędza nikogo, a te kreatywne osoby to zdaje się, że dostały szczególnie mocno. Dobrze przynajmniej, że mają miejsca, gdzie można uciec i szukać weny i odpocząć od zgiełku miasta. ;) Moja Soph podziela za to niechęć do social mediów i też trzyma się na dystans. ;D
Oby w pisaniu szło Sherilyn lepiej niż jej ojcu. Miłej zabawy i wątkowania. ^^]
Sloane Fletcher, Sophia Moreira & Zane Maddox
[Mogłabym być taką Sherilyn. Przekonuje mnie ta zawsze wyprasowana sukienka i te zawsze ułożone włosy, ponieważ ja nienawidzę prasować i nie potrafię układać sobie włosów xD I podziwiam za to pisanie na maszynie, ponieważ z moim nie trafianiem w klawisze byłoby to co najmniej uciążliwe - tyle literówek, których nie można poprawić!
OdpowiedzUsuńSherilyn jest jak kot, a mój kot aktualnie siedzi obok mnie i domaga się kolacji, więc pozostaje mi życzyć Ci udanej zabawy na blogu, z masą wątków, które nie dają spać po mocach 🩵]
MAXINE RILEY & IAN HUNT & CHRISTIAN RIGGS
[To na pewno zależałoby od tego, czego dotyczyłaby ta sprawa, o której wspominasz, ale myślę, że mógłby pomóc, gdyby nie kłóciło się to jakoś bardzo z jego własnymi zasadami, a przy okazji też z obowiązującymi prawnie kodeksami :D Jeśli chcesz, możemy uzgodnić szczegóły na mailu: zdaniezlozone@gmail.com]
OdpowiedzUsuńTanner Morgan
[Hmm... stalker, powiadasz? ;> Brzmi interesująco. Jeśli to nie problem, to może ustalimy coś więcej na e-mailu albo hangoutsach? lisfarbowany@gmail.com]
OdpowiedzUsuńDebbie Grayson
[Odważne stwierdzenie o ojcu. Może jako pisarz był marną podróbką, kiedy córka jako pisarka mimo niepublikowania pod prawdziwym nazwiskiem, stała się oryginałem, pociągającym wielu czytelników nie tylko do zwiększania utargów w księgarniach, ale i do czytania, bo wierzę, że jeśli publikowałaby na serio, stałaby w kolejce pomiędzy pozycjami kryminałów moich ulubionych autorów :D Łamiąca serce historia związana z odejściem rodziców, oby już więcej nie spotkało ją nic potwornego. Tak jak Leonardowi, tak też Sheri zazdroszczę tego domku! (w końcu nazwa dziołcha z gór zobowiązuje :D)
OdpowiedzUsuńSukcesów na blogu! ^^]
NATALIE HARLOW & VANESSA KERR
[Jest jak kot - a czy żyć też ma dziewięć? :D Cześć, cześć, cześć!
OdpowiedzUsuńFajna jest z tą swoją spokojną pewnością siebie, a w dodatku ciepła uroda ciekawie kontrastuje z wrażeniem, który wywołuje (pierwsza) część opisu: że stonowana, classy, może trochę chłodna, pozornie]
Leif Zweig
[Cześć!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe powitanie i nie ukrywam, że podglądam Sherliyn od momentu opublikowania karty, po cichu licząc na wątek. :) Myślę, że bez problemu znajdziemy kilka punktów zaczepienia, jak choćby wspólny pociąg Sher i Gilberta do tajemnic, historii z dreszczykiem, lub wrzucimy trochę kontrastu w postaci jego zainteresowania wszystkim co paranormalne kontra jej pasję do weryfikowania wszystkiego i logiki. :)]
GILBERT MINX
Już dawno nie miał takiej nagłej akcji, gdy trzeba porzucić papiery przy biurku, wsiąść w samochód i jak najszybciej dotrzeć na policyjny komisariat, żeby na miejscu wyciągnąć kogoś z tarapatów, oczywiście improwizując, bo nie znając sprawy nawet w ułamku procenta. Najpierw wydawało mu się, że telefon od Anne to jakiś głupi żart, bo gdy opowiedziała mu o przyjaciółce pisarce, którą śledzi jakiś stalker, mający fioła na punkcie jej książek, to nic w tej opowieści nie trzymało się kupy, jednak jej gorączkowy głos i błaganie o pomoc zabrzmiało tak jednoznacznie, że musiałaby być naprawdę zajebistą aktorką, żeby tak perfekcyjnie odegrać zdenerwowanie – a aktorką wcale nie jest i nigdy nie była. Gdyby się nie znali, pewnie odesłałby ją z kwitkiem, bo nie bierze wszystkich spraw, jakie trafią na jego biurko, a wręcz przeciwnie – wybiera te najbardziej skomplikowane, zagmatwane, takie, w których inni dawno stracili już nadzieję na sprawiedliwy wyrok. Zasłynął jako adwokat od spraw trudnych, często beznadziejnych, bo nie odpuszcza do samego końca, jakby walcząc o klienta, walczył o samego siebie, aczkolwiek nie jest dla każdego. Ci, którzy przychodzą do niego z drobnymi problemami codziennego życia, odchodzą szybko, bo Tanner nigdy nie zajmował się błahostkami, a są też tacy, których przeraża jego honorarium, chociaż nie jest nawet w pierwszej dziesiątce najdroższych prawników w Nowym Jorku. Jest w zasadzie najtańszy z całej swojej rodziny – tak na przekór i Morganom i Millerom, bo prawo to nie były buty, które założył sobie sam, tylko w które został wciśnięty bez pytania o zgodę i to jeszcze zanim przyszedł na świat. Usługi dla znajomych wyceniał jednak całkowicie inaczej, bo według niespisanego cennika, czasami robiąc coś za wyraz wdzięczności, czasami w ramach handlu wymiennego, a innym razem za kwotę daleką od tej oficjalnej. Z Anne znał się już parę długich lat, więc to, że porzucił bieżącą robotę i zajął się jej przyjaciółką w tarapatach, wynikało z dobrego kontaktu, który utrzymywali i ze wzajemnych korzyści. Anne zawsze mogła na niego liczyć, a już tym bardziej, gdy potrzebowała pomocy dla kogoś, kto był jej bliski.
OdpowiedzUsuńPrzeczuwał, że dotarcie do pokoju przesłuchań będzie jak przedzieranie się przez dżunglę upierdliwych małp, które będą mu to utrudniać, więc nie był zaskoczony, gdy już na wejściu młody referent stawiał opór, a później kolejni policjanci przepuszczali go z rezerwą, jakby zamierzał co najmniej podłożyć bombę i wysadzić budynek w powietrze. Bo czy na pewno jest adwokatem? A czy posiada pełnomocnictwo? Doprawdy, jakby nie gościli go tuż paręnaście razy i za każdym razem bez podpisanych papierów.
Na korytarzu zamienił z Anne kilka szybkich słów, bo przesłuchanie trwało już kilkanaście minut, a później przeszedł z policjantem pod odpowiedni pokój, poczekał aż ten otworzy mu drzwi i wszedł do środka – elegancki, pewny siebie, z nonszalanckim uśmiechem, jakby wchodził na scenę teatru, a nie do pokoju, w którym dwaj detektywi maglują zapewne niczemu winną kobietę. Garnitur miał prosty, choć skrojony na miarę, na nadgarstku ulubiony zegarek Cartiera, a na mankietach srebrne spinki, w których błyszczał turmalin Paraiba, ale to nie wygląd sprawiał, że ludzie prostowali plecy, tylko sposób, w jaki na nich patrzył.
— Adwokat Tanner Morgan-Miller — rzucił krótko, chociaż ewidentnie nie musiał. Detektyw Kruger natychmiast go rozpoznał, aż krew napłynęła mu do twarzy, bo Morgan był jak pieczęć wyroku – gdzie się pojawiał, tam cała misterna praca policji rozsypywała się w proch. — Moja klientka nie odpowie na żadne pytanie, dopóki nie skończymy tej farsy — powiedział spokojnie, ale stanowczo, tak na dzień dobry. Jego spojrzenie szybko prześlizgnęło się po twarzach policjantów i zatrzymało się na Sherilyn.
— Farsa? — zmarszczył brwi detektyw Kruger. Zdążył już zrobić się czerwony ze złości. — To jest oficjalne przesłuchanie w sprawie ciężkiego przestępstwa.
Tanner powrócił do niego spojrzeniem.
Usuń— Oficjalne przesłuchanie zaczyna się wtedy, gdy przestrzegane są wszystkie procedury — odparł ostrzejszym tonem. — A ja widzę tu jedynie próbę zastraszenia kobiety, która od kilku godzin siedzi na komisariacie bez dostępu do prawnika. To naruszenie konstytucyjnego prawa do obrony.
— Próbujemy tylko ustalić fakty — Kruger zacisnął szczękę.
— Fakty? — Tanner pochylił się lekko do przodu, a jego brew powędrowała ku górze w sceptycznym wyrazie. — Faktem jest to, że bez mojej obecności każde jej słowo może zostać uznane za nieważne. Faktem jest, że wszystko, co zdobyliście w ten sposób, będzie dowodem zatrutego drzewa i poleci do kosza przy pierwszej rozprawie. I faktem jest, że znowu tracicie czas, panowie.
Zapadła cisza. Drugi detektyw odchrząknął, ale nie odezwał się ani słowem. Kruger patrzył na Morgana, jakby wahał się między irytacją, potrzebą przywalenia mu, a niechętnym uznaniem.
— Więc… rozumiem, że przesłuchanie kończymy? — spytał wreszcie ze ściśniętym ze złości gardłem.
— Nie rozumie pan — Tanner pokręcił głową i uśmiechnął się lekko. — Ono się nigdy nie zaczęło.
Przesunął wolne krzesło, nachylił się nieznacznie do Sherilyn i sugestywnie położył jej dłoń na ramieniu.
— Chodźmy — powiedział do kobiety, dla pewności łapiąc z nią kontakt wzrokowy. Mogli wyjść teraz, już, w tej chwili, ponieważ to przesłuchanie nie miało żadnej mocy prawnej i detektywi dobrze o tym wiedzą. Nie istnieje żadne uzasadnione podejrzenie, że Sherilyn popełniła przestępstwo, dlatego nie mogli jej tutaj przetrzymywać, a bez nakazu nie mogli jej też zatrzymać. Liczyli na to, że zagrają trochę na jej strachu, ale nie tym razem. Znowu.
Tanner Morgan
Największym wstydem życiowym Gilberta Minx był fakt, że nie posiadał on żadnego wykształcenia. Owszem, na przestrzeni lat podejmował się najróżniejszych prac i żadnej z nich się nie bał, nawet tych z kategorii wymagających fizycznie lub wyniszczających psychicznie. Natomiast nie mógł się oszukiwać — formalnej edukacji nie posiadał żadnej. Ze szkołą rozstał się w wieku lat osiemnastu, kiedy to postanowił uciec z domu po tragicznym wypadku własnej matki. Nie skończył liceum, nie poszedł na studia i nie wierzył, że jego życie będzie kiedyś czymś więcej niż tułaczką od farmy do farmy, od miasta do miasta, w poszukiwaniu kolejnego zajęcia, aby mieć co zjeść na kolację i stworzyć sobie chociaż minimalną poduszkę finansową. Na założenie własnej rodziny nigdy nie liczył, nawet tego nie chciał, a ponadto nie posiadał żadnych znajomych ani nikogo ważnego w swoim życiu, toteż wszystko, co udało mu się zarobić na przestrzeni lat, mógł wydawać tylko i wyłącznie na siebie, a to, co zostało, ładować do przysłowiowej skarpety z nadzieją na to, że kiedyś zostanie gdzieś na dłużej, że coś się zmieni.
OdpowiedzUsuńDo Nowego Jorku trafił mając 27 lat. To właśnie wtedy, podczas jednej z pieszych wieczornych wędrówek z fabryki, w której pracował, do wynajmowanego pokoju, po raz pierwszy raz zobaczył budynek, który w późniejszym okresie miał stać się sensem jego istnienia. Zbudowany z czerwonej cegły, ze zniszczonymi oknami, a także połowicznie pozbawiony drzwi wejściowych, niewątpliwie straszył mieszkańców tej części Queens. Kino Cudów — głosił wyblakły szyld, stylem graficznym przypominający lata 20. i 30. ubiegłego wieku. Na parapecie za jedną z wybitych szyb znalazł kartkę informującą o tym, że ten oto przybytek jest na sprzedaż. Do dzisiaj nie jest w stanie dokładnie powiedzieć, co kierowało nim tamtego poranka, kiedy dzwonił pod numer z kawałka papieru, ale chyba po prostu wiedział. Wiedział, że w końcu znalazł coś dla siebie. Chciał stworzyć miejsce ekskluzywne, przyciągające bogatych klientów awangardowym repertuarem. Liczył, że szybko zarobi fortunę, skoro władował w to miejsce nie tylko oszczędności życia, ale też pracę własnych rąk – samodzielnie odnowił budynek, korzystając z technicznego doświadczenia zdobytego na przestrzeni lat. Zachował jednak oryginalną nazwę i szyld, ożywiając go nową paletą kolorów. Kino Cudów miało stać się hitem, przyciągającym zamożnych ludzi nie tylko z miasta, ale też z całego stanu.
Takie były jego wyobrażenia. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna. Dwunastoosobowa sala przyciągała jedynie hipsterów, spłukanych narkomanów, którzy na wyjście do prawdziwego kina nie mogą sobie pozwolić, a raz na jakiś czas również zwykłych obywateli Nowego Jorku, jednak ci ostatni zazwyczaj już nigdy nie wracali. Gilbert szybko uświadomił sobie, że nie będzie w stanie pozwolić sobie na wyświetlanie gorących premier, bo skoro ledwo starczało mu na opłacenie rachunków, to nigdy w życiu nie byłoby go stać na wykupienie licencji blockbusterów. Ostatecznie jedynym plusem zakupu tego przybytku był fakt, że w pakiecie z nim otrzymał niewielkie dwupokojowe mieszkanie, znajdujące się tuż nad salą kinową. Gdyby nie zagwarantowany dach nad głową, prawdopodobnie już dawno rzuciłby to w cholerę i wyjechał gdzieś daleko, może nawet za ocean, żeby po raz kolejny spróbować od nowa. Do tego dochodziła oczywiście też jego miłość do filmów, jednak przekonał się już na własnej skórze, że mało komu udaje się z tego wyżyć. Toteż co tydzień posłusznie układał repertuar, wyszukiwał nowe, potencjalnie interesujące tytuły, zamawiał dostawę popcornu i napojów, na własnej drukarce produkował ulotki, które w jego zamyśle miały zachęcić nowych klientów. Co tydzień godził się też jednak z kolejną porażką. Chętnych widzów nadal brakowało. Poza jedną kobietą.
Początkowo zupełnie nie zwracał na nią uwagi – ot, kolejna twarz pojawiająca się tylko po to, żeby po seansie zniknąć i już nigdy więcej nie przekroczyć progu jego sali kinowej. Stopniowo jednak zaczęła przychodzić coraz częściej, a on nie mógł oderwać od niej wzroku. Zawsze elegancko ubrana, stawiająca się na miejscu przed czasem, miła, a do tego można było powiedzieć, że została jego pierwszą stałą klientką. Z czasem nawet poznał jej imię, a raczej podejrzał, kiedy jej dowód osobisty wypadł z portfela na ladę kinowego baru. Sherilyn Blossom.
UsuńTego jesiennego wieczoru również się pojawiła. Nie sądził, że kiedykolwiek zobaczy ją na maratonie filmowym, a jednak stała właśnie przed nim i zamawiała maślany popcorn. Zobaczywszy ją, zaczął zastanawiać się, czy jego selekcja dwóch tytułów na to wydarzenie była słuszna. W pierwszej kolejności zamierzał wyświetlić ”Noc myśliwego” –klasyk z 1955 roku, gdzie w rolę główną wcielił się genialny Robert Mitchum, lecz mimo to sama fabuła nie była niczym szałowym. Ot, fałszywy kaznodzieja poznaje w celi więziennej mężczyznę, który przez sen zdradza, że ukrył gdzieś dużą sumę pieniędzy, a lokalizację skrytki znają tylko jego dzieci. Oszust ucieka z więzienia, owija sobie wokół palca żonę współwięźnia, po czym rozpoczyna zastraszanie dzieciaków. Nic szczególnego, przynajmniej jego zdaniem. Nie chcąc jednak uśpić tych paru widzów, którzy postanowili kupić bilety, zaraz potem miał ich rozbudzić jeden z najbardziej kontrowersyjnych filmów wczesnych lat dwutysięcznych, czyli ”Dom 1000 trupów” w reżyserii Roba Zombie. Brutalny, obrzydliwy i stuprocentowo wpisujący się w definicję indie oraz campu, czyli idealny na zakończenie nocy.
— Dobry wieczór, Sherilyn. — odparł, skinąwszy przy tym uprzejmie głową. — Szczerze powiedziawszy, nie spodziewam się dzisiaj tłumów, co oznacza jedynie, że to dzień jak co dzień.
Wraz z tymi słowami z jego ust wydobył się suchy śmiech. Gilbert przyjął od kobiety banknot, dyskretnie zwracając uwagę na jej paznokcie, po czym podał jej popcorn i jeden z ręcznie wypisywanych przez siebie biletów na seans.
— A pozwolenie na rzucanie w gaduły ma pani zawsze, chociaż znając życie będą zbyt zjarani, żeby wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. — przewrócił oczami, na sekundę odwracając się do niej plecami, aby strzepnąć kilka zagubionych ziaren popcornu z blatu do kosza na śmieci.
Szczerze powiedziawszy, bardzo dobrze, że akurat stał do niej tyłem, bo właśnie w tym momencie zaprosiła go do dotrzymania jej towarzystwa w trakcie seansu, a na jego ustach mimowolnie pojawił się mały uśmiech. Ponownie stanął z nią twarzą w twarz dopiero, gdy udało mu się opanować własną mimikę. Odchrząknął.
— Nic nie obiecuję. — ten uśmiech, który posłał jej wypowiadając te słowa, był już o wiele bardziej służbowy niż ten, który przed nią ukrył. — Miłego seansu.
Nie był przyzwyczajony do przebywania w towarzystwie kobiet, toteż naturalnym było pewnego rodzaju onieśmielenie nachodzące go w obecności Sherilyn, szczególnie gdy uświadamiał sobie, że była naprawdę atrakcyjna.
Odprowadził ją wzrokiem aż do drzwi sali kinowej, po czym wrócił do pracy. Na maraton przyszło jeszcze kilka osób, jednak nie czuł potrzeby rozmawiania z nimi – wydał bilety, napełnił kubki popcornem, a następnie udał się do pokoju projekcyjnego, aby przygotować projektor i rozpocząć seans.
Kiedy wybrzmiały napisy końcowe ostatniego filmu, powrócił do głównego korytarza, aby osobiście pożegnać gości. Widząc Sherilyn, uniósł do niej rękę w geście pożegnania, a na jego ustach pojawił się uśmiech cieplejszy niż ten, który zaserwował jej kilka godzin wcześniej. Był chyba zbyt zmęczony, żeby przejmować się tym, co sobie o niej pomyśli. Kiedy ostatnia para stóp przekroczyła próg drzwi wejściowych, Gilbert zamknął je na klucz i dwa razy upewnił się, że zamek na pewno się zatrzasnął. Ze względu na późną godzinę postanowił, że salę posprząta jutro, a teraz uda się na zasłużony odpoczynek. Kiedy tylko wszedł schodami na drugie piętro budynku, od razu stał się ofiarą ataku ziewania. Włączył telewizor z nadzieją, że hałas w tle pozwoli mu pozostać przytomnym przynajmniej do momentu, kiedy przebierze się do spania. Usiadł na łóżku, poluzował krawat i rozpiął koszulę, po raz kolejny ziewając. Właśnie wtedy usłyszał gorączkowe pukanie do drzwi, na tyle donośne, że dobiegło jego uszu aż z parteru.
UsuńZmarszczył czoło, lekko zdziwiony, lecz mimo to pospiesznie zszedł na dół. Ku jego zdziwieniu, po drugiej stronie znajdowała się Sherilyn, z którą dopiero co się pożegnał. Mało tego – wyglądała jakby gonił ją sam diabeł. Nim zdążył się odezwać, kobieta znalazła się w jego ramionach. Zdziwienie połączone ze zmęczeniem sprawiły, że nawet nie zdążył poczuć wstydu związanego z własną półnagością.
— Sherilyn… — wymamrotał niepewnie, obejmując ją koślawo jedną ręką i obserwując, jak ta spanikowana wyrywa mu z dłoni klucz i zamyka za sobą drzwi. — Nic ci nie jest?
Bacznie zlustrował ją wzrokiem od góry do dołu, na szczęście nie odnotowując żadnych szkód. Po krótkiej chwili namysłu, kiedy oddała mu klucz, delikatnie odsunął ją na bok i ponownie otworzył drzwi. Zrobił krok za próg i uważnie rozejrzał się dookoła, jednak w ciemnościach nie zauważył niczego, co mogłoby stanowić zagrożenie, poza przebiegającym po drugiej stronie ulicy szczurem.
— Wygląda na to, że wszystko w porządku. — starał się, aby jego głos był spokojny, do tego dokładnie zamknął za sobą drzwi i trzy razy nacisnął klamkę, aby upewnić się, że nikt nie dostanie się do środka. Wiedział jednak, że o tak później godzinie raczej nie pozwoli jej wrócić samej do domu. Byłoby to skrajnie nieodpowiedzialne.
— Chodź ze mną. — rzucił po chwili namysłu, po czym delikatnie ujął ją za łokieć i poprowadził drewnianymi schodami na górę do części budynku, gdzie wstępu nie miał nikt poza nim.
Jego mieszkanie nie było niczym spektakularnym: salon z dwuosobową kanapą, stolik z jednym krzesłem, drewniana szafka z telewizorem, do tego niewielki aneks kuchenny, a po drugiej stronie korytarza dwa dodatkowe pomieszczenia. W jednym znajdowała się jego sypialnia, a drzwi do drugiego były szczelnie zamknięte. Jedynym widocznym urozmaiceniem były dwa koty spoglądające na nich leniwie z parapetu – szara puszysta Pearl i czarny Creeper, pozbawiony jednego oka. Oba jednak pobiegły schować się pod łóżkiem w drugim pokoju, gdy tylko uświadomiły sobie, że na ich terenie pojawił się ktoś obcy.
Gilbert zamknął za nimi drzwi, nie przekręcając jednak klucza w zamku, żeby kobieta nie pomyślała sobie, że ma wobec niej złe zamiary. Wskazał dłonią w stronę kanapy, zapraszając ją do zajęcia miejsca, po czym sam podszedł do czajnika, aby wstawić wodę. W trakcie tej krótkiej chwili na powrót zapiął kilka dolnych guzików koszuli.
— Zaparzę ci melisy. — rzucił, kątem oka obserwując jak Sherilyn rozgląda się dookoła. — Jeśli chcesz, możesz tu przenocować i wrócić do domu za widoku, nie będzie to dla mnie problemem. Prześpię się na kanapie, dla ciebie pościelę łóżko w sypialni.
Oparł się pośladkami o krawędź blatu kuchennego, a dłonie skrzyżował na piersi. Wzrok utkwił w swoim gościu, oczekując przy tym na zagotowanie się wody.
GILBERT MINX
Usuń[ Hej!
OdpowiedzUsuńPiękna kreacja postaci! Utożsamiam się z nią jako możliwością bycia kotem. To poczucie niezależności to jest to!
Bardzo fajna kobietka z niej, wydaje się mimo wszystko bardzo ciepła!
Życzę wam dużo ciekawych wątków, weny i czasu, a jakby nadeszła ochota - z chęcią zaproszę do mojej gromadki! ]
Charlotte Ulliel, Nathaniel Park i Caleb Crowe
[ Odezwałam się do Ciebie na maila ;) ]
OdpowiedzUsuńNathaniel
Wyraźnie skinął głową w odpowiedzi i, dla pewności, wskazał dłonią drzwi na korytarz. W tym momencie był już pewny, że Sherilyn nie została poinformowana o Prawach Mirandy, a przecież policja musi to zrobić przed przesłuchaniem, bo bez tego każde jej zeznanie może okazać się nieważne. Nie bez powodu Kruger siedział cicho – wiedział, że Tanner doskonale zdaje sobie sprawę z ich umyślnego działania, więc żeby nie pogorszyć własnej sytuacji, wolał schować dumę w kieszeń i przełknąć porażkę w milczeniu. To spore nadużycie mogłoby obrócić się przeciwko niemu, a ktoś taki, jak Tanner, bardzo chętnie doprowadziłby do takiego obrotu, jeżeli to faktycznie mogłoby utrzeć detektywowi nosa. A tak naprawdę, nadużyciem było już samo to, że ktoś wpadł na pomysł wyciągnięcia Sherilyn z domu i doprowadzenia na komisariat – nie ma przecież żadnego dowodu, że maczała palce w tych zbrodniach, więc jakim, do cholery, cudem ktoś odważył się to zrealizować? Gdyby Tanner nie zderzył się już kiedyś z chorymi ambicjami policjantów i detektywów, pomyślałby, że to żart, ale zderzył się niejeden raz i wiedział, że ich chore ambicje to smutna prawda, z którą niewiele da się zrobić.
OdpowiedzUsuńNie odwracając się za siebie, wyszedł na korytarz tuż za Sherilyn, uprzednio otwierając przed nią drzwi. Mundurowi zostali w pomieszczeniu, przeklinając go zapewne soczyście po stokroć, ale nie oni pierwsi i nie ostatni, patrząc na to, że miał za sobą już dobre dziesięć lat prawniczego stażu, a przed sobą przynajmniej jeszcze kilka kolejnych, równie burzliwych i pokręconych.
Uścisnął jej dłoń, gdy stanęli nieco z boku, i przyjął słowa uznania symbolicznym uśmiechem. Zawsze daje z siebie sto procent, ale trzeba przyznać, że pewna siebie postawa to część jego codzienności i stylu bycia, więc pod tym względem nie musi jakoś bardzo się starać – takim po prostu jest człowiekiem.
— Anne zerwała się tylko na chwilę ze spotkania, a znamy się na tyle dobrze, że na jej prośbę zgadzam się zająć sprawami, nie mając nawet pojęcia, jakie jest ich sedno — oznajmił w odpowiedzi, która z góry zdradzała, że między nim a Anne musi być gruba nić zaufania, skoro pojawił się tutaj za sprawą jednego telefonu. Ale to prawda – miał do niej zaufanie, wieloletnie i przetestowane wieloma podbramkowymi sytuacjami, podobnymi do tej dzisiejszej. Teraz też nie miał przecież pojęcia, jak wygląda oskarżenie, czego konkretnie dotyczy sprawa i kim tak w zasadzie jest w tym wszystkim Sherylin, czy kim jest w ogóle, ale jeśli Anne zapewniała, że to przyjaciółka, którą niesłusznie obarczono winą, to tyle wystarczyło. Przynajmniej na początek.
— Na razie proszę sobie głęboko odetchnąć — zalecił spokojnym głosem, uważnie jej się przyglądając. Rozumiał jej emocje, mimo że dla niego takie akcje to chleb powszedni. — Następnym razem panowie detektywi będą działać zgodnie z procedurami, gwarantuję — zapewnił, posyłając Sherilyn wyraźniejszy, może nawet pocieszający uśmiech. — Za kilka dni otrzyma pani wezwanie, by stawić się tutaj na ponowne przesłuchanie. Ja zapoznam się do tego czasu z aktami sprawy — wyjaśnił.
— Oczywiście, jeżeli mam panią reprezentować, musimy zawrzeć pełnomocnictwo, ale przede wszystkim, musi pani opowiedzieć mi o całej sytuacji, od początku aż do teraz — powiedział, mając tu na myśli opowieść ze szczegółami, bo zwykle to właśnie w nich tkwi diabeł. Policja będzie drążyć, czasami w absurdalnym kierunku, dlatego musiał być przygotowany na każdą ewentualność, która mogłaby ich gdzieś w trakcie zaskoczyć.
Usuń— Im szybciej zaczniemy, tym lepiej — zaznaczył, wsuwając dłoń do wewnętrznej kieszeni marynarki. — I dlatego wyjątkowo mogę przyjąć panią dziś lub jutro po godzinach.
Wyjął z kieszeni iPada w pokrowcu, a z pokrowca firmową wizytówkę, którą wręczył Sherilyn. Na czarnym, matowym papierze nadrukowano złote logo ich rodzinnej kancelarii z adresem przy 270 Park Avenue, jego dane oraz numer telefonu. Decyzję pozostawiał oczywiście jej.
Tanner Morgan
[Nadrabiam zaległości, próbuje budzić się do życia... A tu taki skarb! Ona jest cudowna, ciepła, piękna i magnetycznie przyciągająca! Wizerunek hipnotyzuje, imię niebanalne, a to jak ją opisałaś, mnie całkowicie oczarowało. Wyobraziłam sobie, że jedna i druga moja panna siedzi i wpatruje się w nią wpatrzona jak w obrazek. Ujełaś w niej coś, czego nie da się pominąć. Nieodparty urok!
OdpowiedzUsuńWspaniałości i dobrej zabawy dla was 😁]
Emma & Lily
Nie tylko będzie z nią na przesłuchaniu, ale stanie przy niej w każdej sytuacji, gotowy bronić jej interesów przed każdym pytaniem i zarzutem. Będzie jej tarczą, blokującą każdy atak, a także jej bronią, gotowy walczyć o nią w każdej sprawie, dopóki nie osiągną sprawiedliwości. A niezliczone pokłady determinacji i wytrwałości jak zawsze mu w tym pomogą, i daj tylko boże, żeby Sherilyn miała w sobie tyle siły, by cały czas iść do przodu i nie dać się powalić ciosom, które będą uderzać w nich z każdej strony. Ale kiedy tak stał i przyglądał się jej, czekając z odpowiedziami, aż załatwi w recepcji formalności, dotyczące zwrotu skonfiskowanych własności, dochodził do wniosku, że z tym nie powinno być problemu. Jej życzliwa strona na pewno nie jeden raz dostanie po tyłku, bo nie wszędzie da się coś załatwić, będąc tak sympatycznym, a zwłaszcza w sądzie, gdzie będą liczyć się przede wszystkim dowody, fakty i zeznania, ale miał przynajmniej pewność, że współpraca między nimi będzie przebiegać bez zarzutów. Bo w to, że Sherilyn nie popełniła przestępstwa, to on nie wątpił nawet teraz, nie znając jeszcze szczegółów sprawy. Po prostu to widział. Po tylu latach doświadczenia przy rozmaitych sprawach i brodzenia w bagnie pełnym pozorów i podstępności, człowiek naprawdę może nauczyć się odczytywać ludzi i ich intencje, a w Sherilyn nie było niczego, co mogło zasiać choćby maleńkie ziarno niepewności. Jej postawa była chłodno elegancka, ale wciąż zachowywała ciepłe usposobienie, okraszone subtelną wrażliwością, a to ciepło odbijało się w jej spojrzeniach i uśmiechach, nawet tych, które posyłała smutnym ludziom za recepcyjnym biurkiem, którzy tak niechętnie wyciągali ze schowka należące do niej rzeczy. Tego nie dało się nie zauważyć, tym bardziej, że Sherilyn cały czas zachowywała się w pełni naturalnie i autentycznie – była sobą, kulturalną i rzeczową, nawet w tak patowej sytuacji, a to że potrafiła kontrolować emocje i nie poddawać się sile stresu było albo częścią jej natury, albo umiejętnością nabytą w biegu życia. Jeżeli była pisarką, tak jak wspominała Anne, to na pewno nie pisała sztampowych harlekinów, zresztą, jeżeli ktoś posługiwał się jej opowieściami, żeby mordować, to na pewno nie czytał tam o głębokich pocałunkach i motylkach w brzuchu. Wychodzi więc na to, że Sherilyn musi pisać dobre kryminały, albo zagmatwane thrillery.
OdpowiedzUsuń— Gdyby otrzymywanie dziwnych listów i maili było pani codziennością od zawsze, wtedy faktycznie można by założyć, że to normalne i nie ma znaczenia, ale skoro zaczęła dostawać je pani niespodziewanie od jakiegoś czasu, to oczywiste, że komuś zaczęło zależeć na tym, żeby zatruć pani życie — zauważył, kierując się do wyjścia z budynku. Na razie nie wiedział, czy to mogło mieć coś wspólnego ze sprawą, bo nie znał ani sedna sprawy ani treści tych wiadomości, ale nie wątpił, że niebawem wszystko stanie się jasne i zrozumiałe. Mógł sobie jedynie zakładać, że jedno ma prawdopodobnie związek z drugim, bo w takich sprawach zbiegi okoliczności nie istnieją.
— I wierzę, że nie ma pani z tym nic wspólnego — przyznał. — Kruger siedział goły i wesoły, gdyby było inaczej, od razu rzucałby dowodami. To jasne, że nie mają na razie nikogo podejrzanego i działają na oślep — powiedział. — Poza tym, tak eleganccy przestępcy istnieją tylko na ekranach i w książkach — dodał, przemycając między słowami drobny komplement. Zatrzymał się na chodniku przed budynkiem i utkwił spojrzenie w twarzy Sherilyn. Na jego ustach malował się lekki uśmiech.
— O dziewiętnastej powinienem być już wolny, ale proszę, żeby pani do mnie zadzwoniła, bo kancelaria jest już o tej porze nieczynna, więc ochrona budynku pani nie wpuści — zaznaczył na wstępie. — Co do przygotowania, chciałbym zapoznać się z treścią listów i maili, ale też z książką, która posłużyła komuś za plan wydarzeń. Mam kilku znajomych w NYPD, więc do dziewiętnastej zapoznam się z aktami sprawy, ale dziś na pewno będę zadawał pani dużo pytań, więc proszę nastawić się na dłuższą, szczerą pogawędkę ze mną — wyjaśnił, zabarwiając ostatnie słowa nutą żartu i wyraźniejszym uśmiechem. Jeżeli mają współpracować, muszą grać w otwarte karty. Jeżeli mają wygrać, muszą sobie choć trochę zaufać.
UsuńTanner Morgan
Obserwując jak kobieta zapada się na ciemnozielonej sztruksowej kanapie, Gilbert poczuł lekkie uczucie wstydu. Miał nieodparte wrażenie, że pochodzą z dwóch różnych sfer i ich życia diametralnie się różnią, oceniając chociażby po wyglądzie.
OdpowiedzUsuńKanapa, na której zasiadła Sherilyn, pochodziła z drugiej ręki, jak prawie wszystko w jego mieszkaniu. Znalazł ją na wyprzedaży garażowej zorganizowanej przez dzieci starszego, zmarłego mężczyzny, za jedyne 10 dolarów – takiej okazji nie można było ominąć. Stojący na wprost niej telewizor nieomalże pamiętał czasy tych z ogromnym tyłem, był niewiele nowszy, ale przynajmniej dało się podłączyć do niego odtwarzacz DVD i oglądać w kolorze. Na luksusy typu 4K lub smart TV nawet nie liczył i, powiedziawszy szczerze, nie było mu to potrzebne do szczęścia – gdyby naszła go ochota na lepsze doświadczenie wizualne, zawsze mógł skorzystać z własnej sali, i właśnie to czasami robił. Drewniany stolik został niedbale postawiony przy prawym podłokietniku kanapy. Pomimo tego, że najlepsze lata miał już za sobą, nadal był w stanie utrzymać na swoim blacie niewielką lampkę i stos magazynów Fangoria – jedynego czasopisma, na prenumeratę którego nie było mu szkoda pieniędzy. Z okładki numeru położonego na samej górze spoglądała na nich zakrwawiona Megan Fox.
— Nic się nie stało, naprawdę. — uspokajająco machnął ręką, drugą wyjmując z otwartej szafki kubek w kształcie maski Jasona Voorheesa. — Dobrze, że przyszłaś, przynajmniej mogę być spokojny o twoje bezpieczeństwo.
Pomimo tego, że na pierwszy rzut oka nie widział w ciemnej alejce nic, gdy jeszcze byli na dole a on wyjrzał przez drzwi, nadal nie mógł pozbyć się wrażenia, że pomiędzy cieniami czaił się wtedy jakiś humanoidalny kształt. Odbyta jakiś czas temu terapia nauczyła go jednak, żeby nie wierzyć zbytnio własnym oczom – nie byłby to pierwszy raz, kiedy czuł się obserwowany, a włosy na karku stawały mu dęba. Razem ze wspomnieniami o psychoterapii pojawiły się te o wiele mniej przyjemne, dotyczące wypadku jego matki. Ledwo widocznie potrząsnął głową, wracając do rzeczywistości, i zalał saszetkę melisy wrzątkiem.
— Mimo wszystko nalegam, żebyś kanapę pozostawiła jednak mi. Pewnie zdążyłaś już poczuć, że nie jest najwygodniejsza. A w sypialni wystarczy po prostu szybko zmienić pościel.
Na twarzy Gilberta pojawił się lekki, przepraszający uśmiech, jakby była to jego wina, że sprężyny lubiły atakować pośladki, a siedzisko zapadało się przy każdym ruchu. Dwuosobowe łóżko było w znacznie lepszym stanie, gdyż pochodziło prosto ze sklepu, a na materacu też nie poskąpił.
— Proszę. — podał Sherilyn kubek z herbatą, gdy ta na powrót do niego podeszła po odwieszeniu płaszcza, a następnie zajął miejsce na kanapie.
— Obstawiałbym, że jednak zaśniesz. Zapewne zanudzę cię swoim gadaniem, jeśli posiedzimy tu chociaż przez 10 minut. — obserwował ją kątem oka, a kiedy zajęła miejsce obok niego, nieco się odsunął, nie chcąc wchodzić w jej przestrzeń osobistą, szczególnie że do tego momentu byli tak naprawdę nieznajomymi, pomimo jej częstych odwiedzin w kinie.
Na pytanie o zmęczeniu pokręcił jedynie głową. Sherilyn nie miała prawa wiedzieć, że nawet pomimo zmęczenia on i tak zazwyczaj nie był w stanie zmrużyć oka w nocy, a jedynym ratunkiem były tabletki, których buteleczka stała na szafce nocnej w sypialni. Prawdę powiedziawszy, nawet nie był sobie w stanie przypomnieć ostatniej przespanej naturalnie nocy.
— Mną się nie przejmuj, jestem nocnym markiem. — puścił do niej oczko, a na jego ustach zagościł niewielki, ale pełen ciepła uśmiech. — A do tego, w nocy najlepiej ogląda się filmy, szczególnie horrory.
Mówiąc to, zaśmiał się cicho i rozsiadł odrobinę wygodniej. Roztaczana przez nią przyjazna atmosfera sprawiła, że odrobinę się rozluźnił. Rzadko się to zdarzało, zazwyczaj w otoczeniu obcych czuł się spięty i odrobinę speszony, niezależnie od okoliczności, więc była to miła odmiana. Gdy jednak padło następne pytanie, on na chwilę zamilknął. Czy mieszkał tu sam? Można by powiedzieć, że tak, jeśli nie liczyć jego dawnej najlepszej przyjaciółki, teraz zamkniętej na klucz w osobnym pokoju.
Usuń— Tak. — odpowiedział po chwili, po czym sprecyzował. — Jeśli nie liczyć kotów oczywiście. Ich ucieczką się nie przejmuj. Nieczęsto miewam gości, więc nie są przyzwyczajone.
Sięgnął dłonią w stronę stolika i wziął z niego polaroida, na którym uchwycone zostały dwa zwierzaki – te same, które przed paroma chwilami uciekły na widok kobiety.
— Ten bez kota to Creeper. — odchrząknął cicho, wskazując palcem na ciemną kulkę na fotografii. — A ta druga to Pearl. I jedno i drugie z fundacji.
Gdy poczuł, że Sherilyn już się napatrzyła, odłożył zdjęcie na miejsce. Miał szczerą nadzieję, że nie będzie go oceniać przez nazwanie kotów na cześć postaci filmowych. Domyślał się jednak, że nie jest fanką horrorów, więc szanse, że skojarzy imiona mogą być marne. Uwagę o makijażu skwitował cichym śmiechem.
— Nie przejmuj się, nadal wyglądasz pięknie. — palnął, nawet nie zastanawiając się nad tym co mówi, a po chwili dodał: — W łazience jest lustro, gdybyś chciała sama się przekonać.
Wskazał na drzwi znajdujące się zaraz przy aneksie kuchennym.
— I koniecznie daj mi znać, jeśli zrobisz się śpiąca, pójdę zmienić pościel. — I schować rodzinne zdjęcia, ale o tym nie wspomniał na głos.
Uciekając z domu, specjalnie zmienił nazwisko. Po pierwsze po to, żeby odciąć się od kontaktów z rodziną, a po drugie po to, żeby nikt nie był w stanie skojarzyć go z tym, co spotkało jego matkę. Pomimo odległości dzielącej Detroit od Nowego Jorku, o sprawie było dość głośno w telewizji, prasie i radio, jako że do grona podejrzanych należał nie tylko on, ale też trójka jego rodzeństwa – wszyscy tak samo nienawidzili Dorothy, każdemu z nich zgotowała piekło. A on chciał po prostu zapomnieć i zbudować sobie życie. Zdarzało mu się jednak tęsknić za młodszymi Douglasami, toteż ich oprawione zdjęcia dumnie stały w jego sypialni, a on regularnie na nie spoglądał. Gdyby Sherilyn nie daj Boże je zobaczyła, mogłaby skojarzyć młodą, ale nadal niesamowicie do siebie podobną Maggie Douglas – młodszą siostrę Gilberta, modelkę, której sesje ukazały się już w większości prestiżowych magazynów, swego czasu widniały na billboardach na Times Square, a ona sama aktywnie udzielała się na portalach społecznościowych swojej marki beauty, gromadząc miliony obserwujących. Nie chciał też uwidaczniać kontrastu między ich życiami. Jedno trafne skojarzenie mogłoby doprowadzić do wielu niewygodnych pytań.
— Powinienem też mieć na zbyciu jakieś rzeczy do spania, w aktualnym stroju mogłoby nie być ci zbyt wygodnie.
Po drewnianym blacie przysunął do siebie w połowie zapełnioną popielniczkę, po czym z kieszeni spodni wyciągnął paczkę papierosów. Włożył jednego między wargi i odpalił.
— Otworzę okno, jeśli dym będzie ci przeszkadzał. Chyba, że się poczęstujesz? — wyciągnął dłoń z pudełkiem w jej stronę, unosząc jedną brew pytająco.
nawiedzony kinomaniak
[Cudowna i ciekawa! Czy to przez zdjęcie, czy to przez sam jej opis, chwyta za gardło jakaś tęsknota za serialami z lat 90. :)
OdpowiedzUsuńO ile nie byłaby zainteresowana stworzeniem kryminału na bazie przestępstw politycznych i chciałoby się jej spędzać czasu na forach, czy wiecach prawicowych przedstawicieli nowojorskiej klasy średniej, faktycznie mogłoby ich powiązanie stanowić problem. Jeśli jednak chcialaby iść tym tropem, zapraszam do Leviego. :)]
Levi
To naturalne, że w obliczu tej sytuacji Sherilyn czuła się zagubiona, skoro ni stąd ni zowąd została wciągnięta w sprawę, z którą nie miała nic wspólnego, a na dodatek przyszło jej stanąć twarzą w twarz z gorszą stroną organów ścigania. Miała prawo być zaniepokojona i głęboko tym wszystkim poruszona, za to wcale nie musiała ukrywać tych emocji za zasłoną uśmiechu, bo Tanner, choć zachowywał pełen spokój, doskonale ją teraz rozumiał. Przez lata pracował zarówno z ludźmi, którzy do samego końca potrafili zachować stalowe nerwy, jak i z tymi, którzy byli w totalnej rozsypce, niezdolni nawet wydukać jednego sensownego zdania przed sądem. Przerobił cały wachlarz różnorakich sytuacji – tych lepszych, gorszych, banalnych i totalnie beznadziejnych, a działając dla The Innocence Project zetknął się z takimi absurdami, że mógłby spisać z nich scenariusz na oscarowy komediodramat. I chyba niewiele mogło go już zdziwić, aczkolwiek trzeba przyznać, że odwzorowywanie morderstw i przenoszenie fikcyjnych zdarzeń do realnego życia to coś, z czym do tej pory jeszcze się nie zetknął. Było to zatem coś naprawdę nowego – jak lekki powiew świeżości pośród spraw, które od lat krążą wokół tych samych schematów.
OdpowiedzUsuńJego brew uniosła się wyraźnie w górę, gdy Sherilyn wspomniała, że publikuje pod pseudonimem, bo ta informacja była istotna i z pewnością wykorzysta ją w trakcie następnego przesłuchania.
— Jeżeli nie wydaje pani książek pod swoim nazwiskiem, natomiast obcy ludzie nie mają szans dotrzeć do pani poprzez pseudonim, a jednak ktoś zna pani adres i nęka panią listami, to znaczy, że należy przyjrzeć się ludziom wokół siebie — stwierdził nieco ostrzegawczo, choć tylko dlatego, że teraz Sherilyn powinna nabrać ostrożności w kontaktach z kimkolwiek, dopóki sprawa nie zostanie przynajmniej częściowo wyjaśniona. Bezpieczeństwo jest najważniejsze, a jej mogło być realnie zagrożone. Oczywiście, nie wychodził z założenia, że mordercą jest ktoś z jej znajomych, bo nie miał takich podstaw, ale niewykluczone, że gdzieś w tym środowisku jest ktoś, kto mógł mieć ze wspomnianym mordercą bliższy lub dalszy kontakt, nawet nieświadomie. W którymś momencie jej dane stały się przestępcy znane, a jeśli obcy ludzie nie mogą ich posiadać, bo w sieci nie ma po nich śladu, to odpowiedź nasuwa się sama.
— Gdyby mieli dowody na pani winę, rozmawialibyśmy przez kraty w areszcie. Gdyby mieli dowody na winę kogoś innego, przesłuchano by panią w charakterze świadka, a nie podejrzanej — powiedział, pochylając głowę w bok i posyłając Sherilyn lekki uśmiech. — Ewidentnie badają teren, myślę, że sprawa jest świeża, ale jeśli dotarli do pani, to znaczy, że morderca zostawia najwidoczniej ślady, które mają wskazywać właśnie na panią — założył, choć na razie było to zwykłe gdybanie, bo nie poznał jeszcze akt sprawy i nie wiedział nawet w jaki sposób morderstwo zostało dokonane. Na ten czas zbyt wiele było niewiadomych, żeby rzucać konkretami, ale gdy spotkają się wieczorem, z pewnością będzie mógł powiedzieć jej już coś więcej.
— Proszę się nie martwić, gwarantuję, że nie spędzi pani w celi nawet minuty — zapewnił z pokrzepiającym usmiechem. — I tak, to Manhattan. Budynek kancelarii mieści się około cztery przecznice na wschód od Rockefeller Center — wyjaśnił trochę bardziej obrazowo, bo co jak co, ale Rockefeller Center nie da się nie kojarzyć, choćby ze względu na choinkę i tor łyżwiarski, które każdego roku zdobią jego teren. — Albo przy Grand Central Terminal, jak kto woli — dodał, bo to w zasadzie też znany punkt na mapie Manhattanu. — Będę czekał na panią o dziewiętnastej.
Tanner Morgan
Sporo wschodów i zachodów słońca spędziła na służbie, odkąd podjęła pracę w policji. Do początku lipca tego roku cieszyła się z każdej służby, z każdej zmiany, nawet jeśli nierzadko trwała ona dwadzieścia cztery godziny. Patrolowała ulice Nowego Jorku, a dokładnie Brooklynu z Louisem Huntem i nie była nic, co cieszyłoby ją bardziej. Debbie poświęciła wiele, aby dostać się do szeregów policji. Rzuciła ciepłą posadkę, nadwyrężyła zaufanie matki i według niektórych podążała niebezpieczną ścieżką, śladami nieżyjącego już ojca, a jednak… nigdy nie była szczęśliwsza.
OdpowiedzUsuńW lipcu tego roku dostała swoją pierwszą kulkę. Minęły ledwo trzy miesiące i Debbie została dopuszczona przez lekarza do służby warunkowo, żadnych patroli, żadnych akcji, biurko i papierkowa robota. Zgodziła się, bo siedzenie w ciasnym mieszkaniu na czwartym piętrze było męczące, zwłaszcza wtedy, kiedy jedyną rozrywką była rehabilitacja. Deborah nadal odczuwała ból ramienia, ciągnęło i rwało, zwłaszcza na zmianę pogody lub przy gwałtowniejszym ruchu. Wiedziała, że uszkodzone nerwy będą dochodzić do siebie jeszcze przez co najmniej trzy miesiące. Albo więcej. Dlatego nie marudziła. Pokornie wróciła do służby na zasadach, które jej przypisano.
Louis dostał nowy przydział, tymczasowego partnera, podobno kolejnego świeżaka prosto z akademii, a Debbie na tę wieść nie mogła się nie uśmiechnąć. Louis zdecydowanie nie miał szczęścia i pewnie już tęsknił za wiewiórą. Ona też tęskniła. Choćby za momentami, kiedy wschody słońca obserwowali nad zatoką, pijącą piątą kawę tej nocy i zagryzając trzecim pączkiem prosto z Syrena Bakery. Teraz wschód słońca nie zrobił na niej wrażenia. Miała nocny dyżur na komisariacie, przyjmowała zgłoszenia tych, którzy przychodzili bezpośrednio do nich, przekazywała informacje do oficera i wysyłała wytyczne patrolom. Chciała być w patrolu.
Na nocnym dyżurze siedziała z dobiegającym pięćdziesiatki Johnem. John był sympatycznym, gadatliwym gościem, który miał historie z różnych dekad i pokazywał, jak zmieniało się życie w Nowym Jorku. Dzięki jego opowieściom, nocka, jedna z pierwszych po powrocie do pracy, minęła Debbie szybko i przyjemnie. A kiedy okazało się, że John znał jej ojca… Wszystko stało się jeszcze lepsze.
Była już 6:30, kiedy oficer dyżurny wpadł do nich i oznajmił, że wszystkie patrole są na interwencjach, a potrzebują kogoś, kto odbierze kobietę na przesłuchanie. Najlepiej, jakby na siódmą dotarła na posterunek, bo wtedy będą detektywi. Sprawa pilna. Rzucił im teczkę z podręcznymi aktami sprawy, nie wytłuszczając jednak żadnych konkretów. Dostali klucze do starego radiowozu i tyle mieli do gadania. Nieważne, że za pół godziny powinni wychodzić już do domów.
Minęli jeszcze poranne korki, więc dotarcie pod wskazany adres zajęło im około piętnastu minut, dostanie się na klatkę schodową było ułatwione o tyle, że akurat starsza pani wyprowadzała swojego psiego przyjaciela.
John załamotał w odpowiednie drzwi swoją masywną dłonią zaciśniętą w pięść.
— Tu jest dzwonek — zauważyła tylko Debbie, ale nie John zignorował. Działał jak stary glina. Ze starych filmów o gliniarzach. Młodej, rudowłosej pozostawało tylko westchnąć. Otworzyła im młoda, wystraszona kobieta. Debbie przesunęła spojrzeniem po jej sylwetce i już miała zaproponować, że zaczekają na nią przed drzwiami, kiedy John ewidentnie nie zamierzał młodszej koleżance dać dojść do głosu.
Weszli do środka. Debbie więc milczała, wiedząc, że nie ma siły przebicia i mogła tylko przepraszającą miną złagodzić atmosferę, kiedy młoda kobieta okazała się diabelnie elegancka. Debbie nigdy nie potrafiła tak wyglądać. I mimo tego, że odnosiła wrażenie, że ona i niejaka Blossom są w zbliżonym wieku, to czuła się przy niej… gówniarsko. Poza mundurem nosiła najczęściej trampki, t-shirty z nadrukami rockowych, klasycznych zespołów i jeansy. Widziała też, jak na widok podejrzanej brew Johna pomknęła ku górze. Sprzedała mu dyskretnego kuksańca w bok.
— Pani współpracuje, odłóż te kajdanki — mruknęła. I wtedy w trójkę wyszli z mieszkania Blossom. Prosto do radiowozu.
UsuńSherilyn siedziała za kierowcą, który był John, więc Debbie ignorując zapięcie pasów, odwróciła się w jej stronę.
— Wiemy niewiele więcej niż pani — zaczęła spokojnie, John coś mruknął pod nosem. — Słuchaj, oficerze Henderson, pani ma prawa, więc jeśli nie chcesz… — John zgromił rudą spojrzeniem, które mogło zabić, ale nie odzywał się już więcej, więc Deborah skupiła swoją uwagę ponownie na eleganckiej brunetce.
— Chciałabym powiedzieć, że nie ma powodu do obaw i stresu, ale… — wzruszyła lekko ramionami, krzywiąc się przy tym nieznacznie. — Musimy dowieźć panią na przesłuchanie. Pewnie więcej powiedzą detektywi prowadzący sprawę. Wiem tylko tyle, że chodzi o morderstwo. Inaczej nie wyrywalibyśmy pani z piżamy.
Debbie Grayson
Na razie wolał nie wracać do kwestii nadawcy listów, bo bez pewnych dowodów każde słowo będzie jak rzucone na wiatr, a on unika składania zapewnień bez pokrycia. Poza tym zadręczanie się tym to najgorsze, co Sherilyn mogłaby teraz zrobić, bo i bez tego jej głowa będzie podsuwać różne myśli i scenariusze. Nie było potrzeby dokładać jej zmartwień, szczególnie, że na ten moment nadawcą może być każdy – znajomy, sąsiad, czy daleki krewny, albo znajomy znajomego, który dostał adres od jeszcze innego znajomego. Tak czy siak, skoro nadawca był w posiadaniu adresu, to znaczy, że musiał mieć kontakt z kimś, kto jest Sherilyn na tyle bliski, żeby wiedzieć, gdzie mieszka. Mniej realnym scenariuszem jest to, że stalker ma wtyki w organizacjach, które mają dostęp do takich danych, choć tego też nie należało na razie wykluczać, bo w tych czasach wszystko jest przecież możliwe. Ale dopóki nie pojawiły się żadne konkrety, można sobie tylko pogdybać, a na gdybanie szkoda teraz zarówno energii, jak i czasu.
OdpowiedzUsuńKiedy się pożegnali, wrócił do kancelarii, żeby dokończyć to, co zostawił na rzecz nagłego przesłuchania. Popołudniowe słońce wpadało przez wysokie okna biurowca, rozlewając złote smugi na stosach dokumentów. Na biurku w jego gabinecie leżały otwarte teczki, poprzetykane notatkami, zdjęciami i wydrukami z raportów policyjnych, a wokół panował porządek wymieszany z chaosem spraw – niewidocznym dla oczu, ale wyczuwalnym w elegancko urządzonej przestrzeni. Zanim wrócił skupieniem do poprzedniej sprawy i dowodów biologicznych w formie testów DNA, które było narzędziem jakie w ostatnich latach odmieniło los wielu niesłusznie skazanych, przeszedł do pomieszczenia obok, gdzie urzędowali prawni asystenci i osoby dbające o to, żeby wszystko działało tu jak w szwajcarskim zegarku. Oznajmił, że zajmą się od dziś sprawą pewnej pisarki i poprosił o przygotowanie wszystkich niezbędnych dokumentów, a także o skontaktowanie go z oficerem nadzorującym codzienne operacje detektywów w komisariacie, który prowadzi sprawę Sherilyn. Po niedługim czasie i rozmowie z porucznikiem, który sam jeszcze nie posiadał wszystkich informacji na temat sprawy, Tanner był już mniej więcej zorientowany – wiedział kim była ofiara i w jaki sposób została zamordowana, a także co do tej pory udało się ustalić detektywom. Sprawa była świeża, tak jak podejrzewał, więc im skuteczniej zaczną obronę, tym szybciej oczyszczą się z podejrzeń, a policja będzie mogła odpuścić sobie fałszywy trop, który prowadzi do Sherilyn i zająć się szukaniem sprawcy, który wciąż pozostaje na wolności i stanowi realne zagrożenie. Zaczną oczywiście od przesłuchania, które zaplanowano na za kilka dni – tym razem zgodnie z procedurami, tak żeby Morgan nie miał się już do czego przypieprzyć.
Resztę dnia, aż do spotkania z Sherilyn, poświęcił sprawie Stephena Brooksa z New Jersey, który jest osadzony w więzieniu od ponad dwóch dekad za gwałt, którego twierdzi, że nie popełnił. Razem z Innocence Project walczą o test DNA i próbują odnaleźć biologiczne dowody, które mogłyby zweryfikować jego niewinność, dlatego teraz skupiał się przede wszystkim na przeglądaniu raportów z laboratorium i uważnej analizie kolejnych wyników. Niektóre próbki były zbyt stare, inne zniszczone, ale kilka mogło dać odpowiedź, na którą sam Brooks czeka już dwadzieścia lat. Każda próbka mogła stać się kluczem do prawdy i do osiągnięcia sprawiedliwości, choć o nią będą musieli jeszcze trochę powalczyć.
Gdy za oknem gasło światło dnia, a półmrok kancelarii oświetlał blask lampki stojącej na biurku i kilka ściennych żarówek, Tanner odsunął się od biurka, przeciągnął ramiona na fotelu i pozwolił sobie na chwilę wytchnienia. Sięgnął po szachownicę z dolnej szuflady – stary zwyczaj, który pomagał mu od lat wyczyścić głowę. Ułożył pionki i pozwolił, by prosty rytm gry wciągnął go na chwilę w inny świat, bo chociaż tu, tak jak w pracy, każdy ruch wymagał skupienia, planowania i przewidywania konsekwencji, to jednak bez presji i niepewności.
W całym biurze zrobiło się już tak cicho, gdy został sam, że wokół było słychać tylko stuknięcia figur na drewnianej szachownicy i odległy szum miasta dobiegający zza okien. Dopiero przed dziewiętnastą ciszę przeciął dzwonek telefonu. Tanner rzucił okiem na zegarek, a potem odebrał połączenie, zakładając, że to na pewno Sherilyn.
Usuń— Dobry wieczór, pani Blossom — przywitał się, przyłożywszy komórkę do ucha. — Zaraz powiadomię ochronę. Zapraszam na trzydzieste trzecie piętro — oznajmił, a gdy się rozłączyli, przedzwonił na dyżurkę ochroniarzy i poprosił o wpuszczenie klientki. Pozostawił rozpoczętą partię szachów i sięgnął po dokumentację Brooksa, po czym przełożył ją starannie na drugą stronę biurka, żeby nie przeszkadzała. W ich miejsce położył za to teczkę z pełnomocnictwem dla Sherilyn i całą resztą papierów potrzebnych do działania, a kiedy zawitała już do środka, podniósł na nią spojrzenie, automatycznie lustrując jej sylwetkę. Na jego ustach pojawił się subtelny uśmiech – klasyczna elegancja zawsze w cenie. Poza tym dostrzegł, że miała ze sobą jakieś rzeczy; zapewne te, o które prosił dziś do południa.
— Oczywiście, że nie — odparł zaraz, podnosząc się z fotela. Obszedł biurko i wskazał na wolne fotele po drugiej stronie mebla. — Jest pani w sam raz. Proszę się rozgościć — zachęcił. Co prawda, nie miał tu w gabinecie wieszaka na kurtki i płaszcze, bo ten stoi nieopodal recepcji, a to głównie dlatego, na co dzień to właśnie tam zaczyna się podróż każdego klienta, zanim trafi tutaj. — Pozwoli pani? — zapytał spokojnie, podchodząc bliżej, żeby pomóc jej z płaszczem. Na pewno spędzą tutaj sporo czasu, więc gdy mówił o rozgoszczeniu, nie naciągał faktów. Ani trochę.
Tanner Morgan
Czuł, że musi odpocząć. Zarówno lato, jak i jesień były dla niego dość pracowitym okresem. Pojawiał się jako model na wybiegach, prezentując najnowsze kolekcje, uczestniczył w pokazach jako gość, a obie te czynności nierzadko wymagały od niego podróży po różnych częściach globu. Oczywiście dochodziły do tego sesje zdjęciowe, spotkania kontraktowe i jego ulubiona czynność – live’y, w których mógł poczuć, że te cyferki wyświetlające się na jego kontach społecznościowych to prawdziwi ludzie. Uwielbiał wdawać się z nimi w dyskusje na temat odpowiedniej metody składania ubrań czy dzieląc się przepisami. Pokazywał, co udało mu się wymyślić w ostatnim czasie, a także próbował nowości podesłanych przed obserwatorów. I choć kochał swoja pracę, to w pewnym momencie czuł, że jego organizm potrzebuje zwolnić. Mięśnie zaczynały go boleć bardziej i szybciej, a sam robił się drażliwszy. Nie pokazywał tego innym, nie chciał obarczać innych swoimi zmianami nastroju, psując im dnia. Wiedział, że to niepotrzebne i okropne, dlatego gdy czuł, że powoli kontrola nad emocjami wymyka mu się spod kontroli, po prostu znikał. Znał siebie. Potrafił oszacować mniej więcej kiedy nastąpi ten czas. Jego manager również świetnie się w tym odnajdywał, przewidując z wyprzedzeniem urlop. Nate był mu szalenie wdzięczny. Dzięki temu nie musieli rezygnować, ani przekładać projektów czy spotkań. To było szalenie ważne i cenione w jego pracy. Fani, o ile mógł nazywać swoich obserwatorów, doskonale rozumieli chęć odcięcia się od świata. Czekali cierpliwie na jego powrót, oczekując wielu nowych historii i zdjęć Barama lub nagiego torsu Parka w jakiejś ładnej scenografii. Oczywiście, było wiele komentarzy negatywnych, ale tym od dawna przestał się przejmować.
OdpowiedzUsuńWyjazd w góry marzył się mu od dłuższego czasu. Przygotował się do niego solidnie, pakując wszystkie konieczne rzeczy dla siebie i swojego czworonożnego towarzysza do swojego kampera. Zakup tego auta był jednym z lepszych, cholernie dziękował losowi, że był w takiej sytuacji, że mógł sobie pozwolić na taką wygodę. I za Barama, który znosił dzielnie podróż, śpiąc sobie zazwyczaj pod fotelem pasażera, w ulubionym legowisku.
Trasa była długa, ale takie Nat lubił najbardziej. Jazda za kierownicą go odprężała, była też miła odskocznią. Zwłaszcza, gdy kierowało się już poza ogromną, zakorkowaną metropolią! Często wybierał trasy krajobrazowe. Były dłuższe, ale za to mógł nacieszyć się pięknymi widokami, czasem pójść na krótki spacer, odkrywając zupełnie nowe miejsca.
Po dojechaniu na miejsce, zaparkował w dozwolonym i wyznaczonym miejscu. Na obozowisku nie było prawie nikogo, ale tym lepiej dla niego. Jemu nie straszna była ponura, jesienna pogoda. Uwielbiał widok mgły o poranku, która spowijała drzewa i pobliskie jeziora. Było w tym widoku coś magicznego, a zarazem niezwykle kojącego, więc choć nie musiał, często wstawał o poranku, by móc napawać się tym widokiem.
Podczas jednej z wieku przechadzek po okolicy, gdy schodził z góry, usłyszał coś dziwnego. Początkowo pomyślał, że to niedźwiedź, więc wyjął spray, by w razie czego odstraszyć zwierzę. Powoli zaczął kierować się w kierunku kampera, gdy nagle Baram zaszczekał, uciekając między drzewami.
– Baram! Do nogi! – krzyknął, ale pies zdecydowanie miał gdzieś usłyszaną komendę.
Mężczyzna zaklął pod nosem, ale udał się za swoim przyjacielem, wołając go co jakiś czas i nasłuchując szczekania. Przeszedł w końcu na ścieżkę, na której w oddali zauważył swoją zgubę oraz człowieka. Podchodząc bliżej, zorientował się, że była to kobieta. Trzymała się za kostkę, co od razu podpowiedziało mu, że przybył w dobrym momencie.
– Hym? – mruknął przeciągle, zaraz delikatnie kręcąc głową. – Raczej on ma ciebie – stwierdził z delikatnym uśmiechem i podszedł do niej bliżej. Ukucnął obok, chowając spray na niedźwiedzie, a z kieszeni wyjął smaczka, dając go swojemu przyjacielowi. – Dobry pies – oznajmił, zaraz zwracając się do kobiety. – Co cię boli? – zapytał od razu, obserwując ją, ale wyglądała w porządku.
UsuńRobiło się powoli ciemno, co za tym idzie – niebezpiecznie. Domyślał się więc, że kobieta nie siedziała na ziemi rekreacyjnie.
Nathaniel
— To prawda, są nieśmiałe. — zaśmiał się, słysząc jej bardzo trafną uwagę na temat swoich futrzaków. — Ale to kwestia przyzwyczajenia się, a przynajmniej taką mam nadzieję.
OdpowiedzUsuńPo chwili ciszy, dodał:
— Nie odwiedza mnie zbyt wiele osób, jeśli nie liczyć dostawców jedzenia, więc poza mną nie znają tak naprawdę nikogo. — na jego twarzy pojawił się niezręczny grymas, odrobinę przypominający uśmiech.
Stwierdzenie to było jednak szczerą prawdą. Gilbert nie miał żadnych prawdziwych znajomych, o przyjaciołach nie wspominając, a większość swojego czasu spędzał w kinie lub w mieszkaniu, w samotności, szykując repertuary na nadchodzące tygodnie, oglądając filmy lub po prostu czytając książkę z którymś z kotów na kolanach. Podsumowując, jego życie nie było interesujące i nie działo się w nim nic godnego uwagi, a on sam był raczej typem dość aspołecznym, nieprzyciągającym do siebie tłumów.
— Tak. — odparł, a jego głos na krótką sekundę stracił swoją zwyczajną głębię i stał się odrobinę wyższy. — Zdecydowanie.
Następna wypowiedziana przez Sherilyn uwaga zaskoczyła go na tyle, że przysiągłby, że włosy stanęły mu dęba na karku. Nie spodziewał się usłyszeć takich słów, szczególnie w trakcie ich pierwszego spotkania sam na sam. Z resztą, w ogóle nie był do tego przyzwyczajony – jego romantyczno-intymne doświadczenie ograniczało się do kilku przelotnych romansów na przestrzeni wielu lat, które kończyły się tak samo szybko, jak się zaczynały.
— Myślę, że bez problemu uda mi się znaleźć dla ciebie jakieś czyste ubrania. — odezwał się w końcu po chwili ciszy, kiedy udało mu się na powrót pozbierać wewnętrznie, jednocześnie myśląc „Nie musisz robić wyjątku”.
Przez chwilę miał ochotę po prostu kazać jej iść do sypialni, otworzyć szafę i wybrać coś dla siebie, co na pewno ułatwiłoby sprawę, ale jednocześnie mogłaby to być dość dziwna propozycja, skoro byli dopiero na etapie poznawania się, a ona pierwszy raz postawiła nogę w jego mieszkaniu.
Kiedy odpalił papierosa, jasny dym szybko spowił kanapę. Standardowo, skłaniał się w stronę czerwonych Marlboro, jako że były jednymi z najtańszych dostępnych na rynków, ale przy tym cena nie rzutowała drastycznie na ich jakość. Prawdopodobnie, widząc jego problemy finansowe, wiele osób zapytałoby go, dlaczego po prostu nie rzuci palenia i tym samym nie zaoszczędzi. Dla niego była to jednak jedna z niewielu rzeczy, dzięki którym nie oszalał do końca, i nie był w stanie rozstać się z tym nawykiem.
W odpowiedzi na pytanie Sherilyn, skinął głową i przyłożył ogień rozpalonej zapalniczki do jej papierosa, obserwując jak tytoń zaczyna się żarzyć. Dopiero po upływie kilku milisekund poczuł na sobie jej spojrzenie i odwzajemnił je, wpatrując się w jej oczy tak samo głęboko, jak ona wpatrywała się w jego. Mógłby przysiąc, że w tamtej chwili przeskoczyła między nimi jakaś elektryczna iskra, której nigdy wcześniej nie poczuł w obecności żadnej innej kobiety. Próbując schować zapalniczkę z powrotem w kieszeni swoich spodni, nieznacznie musnął wierzchem dłoni jej udo i dopiero spoglądając w dół, aby lepiej wycelować, zauważył jej podwinięta sukienkę. Czy tego chciał, czy nie, musiał w głębi duszy przyznać przed samym sobą, że Sherilyn była piękną kobietą, i chyba nawet trochę mu się podobała. Nie wiedział jednak, czy komentarz potencjalnie eskalujący sytuację nie wprawiłby jej w zakłopotanie, toteż postanowił dyskretnie zmienić temat.
— Obyś tylko nie wypluła płuc, skoro nie palisz na co dzień. — na jego usta wstąpił uśmiech, jednak policzki miał nadal minimalnie zaczerwienione po tym, co zobaczył. — Ale też nie chciałbym wpędzić cię w nałóg, to paskudztwo.
UsuńRozsiadł się odrobinę wygodniej na kanapie, a jego kolano zetknęło się z kolanem rozmówczyni. Zaciągnął się papierosem, przymykając na chwilę oczy. Gdy na powrót je otworzył, od razu skierował spojrzenie na Sherilyn. Wolną dłoń oparł o tapicerkę kanapy tuż przy swojej nodze, pomiędzy nim a nią.
— Po tym, co cię dzisiaj spotkało, szczególnie w połączeniu z wcześniejszym maratonem horrorów, mam nadzieję, że nie myślisz sobie, że mam wobec ciebie jakieś złe zamiary. — wyparował nagle, chcąc już mieć ten temat za sobą, aby uniknąć potencjalnych nieporozumień, w końcu dla osoby postronnej mogłoby wydawać się dziwne to zaproszenie na górę prawie nieznajomej kobiety. — Nie chciałem po prostu, żebyś po takim przeżyciu była sama, wiem jak to jest wpaść w paranoję.
Wyraz jego twarzy złagodniał, a on cały czas wpatrywał jej się w oczy. Szczerze powiedziawszy, od kilku tygodni liczył na to, że może pewnego dnia uda im się poznać, spędzić trochę czasu razem. Nie sądził jednak, że nastąpi to tak szybko.
gilbert ♥
Wnętrze jego rodzinnej kancelarii było przestrzenne, miało jasne, drewniane podłogi współgrające z ciemnym sufitem, a szlachetne drewno, szkło i czerń tworzyły tu harmonijną kompozycję – surową, ale pełną klasy. Emanowało nowoczesną elegancją i spokojem, a ponieważ znajdowało się budynku otwartym zaledwie kilka miesięcy temu, wciąż pachniało nowością. Jego gabinet stanowił kwintesencję prestiżu i został urządzony dokładnie tak jak chciał – przestronnie, z panoramicznym widokiem na miasto, w ciemnych tonach z akcentami złota i ciepłego światła. Bliżej środka stało masywne biurko z połyskiem i skórzane fotele, a podłogę zdobiła marmurowa posadzka, która wieczorem błyszczała w świetle lamp. To, że przenieśli się akurat tutaj, nie było wcale przypadkowe, ponieważ budynek w całości należy do JP Morgan, a w tej firmie część jego rodziny wciąż posiada swoje udziały. Trzydzieste trzecie piętro należy więc w całości do nich i zostało zaadaptowane pod kancelarię, łącząc estetykę nowoczesnego drapacza chmur z powagą prawa.
OdpowiedzUsuńZdjął płaszcz z ramion Sherilyn i przeszedł z nim do zabudowanego mebla, który stał pod ścianą. Półki były zastawione opasłymi tomiszczami i kilkoma nagrodami, a w zamkniętych regałach znajdowała się obszerna dokumentacja prowadzonych aktualnie spraw, a tuż obok wąska szafa, w której Tanner trzymał między innymi zapasową koszulę. Wyjął ze środka szafy jeden wolny wieszak i odwiesił płaszcz, a potem wrócił do biurka i zasiadł na swoim miejscu, lekko odchylając się na oparciu fotela.
Słuchając Sherilyn, przeniósł spojrzenie na książkę, którą miękko przesunęła po blacie biurka w jego stronę.
— A teraz tę inspirację przekazuje pani mnie? — Podniósł wzrok do twarzy Sherilyn i uśmiechnął się. — Ciekawie to wróży, dziękuję — stwierdził z żartem i pochylił się do blatu, biorąc książkę w dłoń. Na jego czole pojawiło się kilka drobnych zmarszczek, gdy studiował okładkę z uwagą. Rozpoznał grafikę, bo już kiedyś ją widział. — A więc to pani jest autorką — powiedział, nieznacznie zaskoczony i nieśpiesznie otworzył książkę na pierwszej stronie. — Ja nie czytałem — zaznaczył od razu. — Ale znam osoby, które czytały — wyjaśnił krótko, a jego spojrzenie spoczęło na dedykacji. Dla wspaniałego mężczyzny, który będzie moją tarczą. Brzmiało to bardzo osobliwie, ale miło, przyjemnie i na pewno miało w sobie ziarno prawdy, bo od teraz rzeczywiście będzie jej tarczą, chroniąc wszystkich jej praw i prowadząc przez to długie pole ciągnącej się dniami i nocami bitwy.
Przełożył kolejną stronę, spojrzał na rok wydania książki, a potem przeniósł uwagę na list, który palcem wskazywała Sherilyn. Pochylił się bardziej i przytaknął, kiwając lekko głową – przygotowała się, tak jak prosił. Doceniał jej zaangażowanie, bo wszystko było poukładane, a listy i maile będą bez wątpienia istotnym dowodem w sprawie.
— Ofiara to Mary Holman, młoda dziewczyna znaleziona martwa przed czterema dniami. Liczne rany kłute klatki piersiowej i ciała. Detektywi niewiele jeszcze wiedzą, wciąż czekają na wyniki sekcji zwłok i zbierają dowody — objaśnił, podnosząc spojrzenie do oczu Sherilyn. Odsunął książkę nieco na bok, zamierzając zająć się nią trochę później. — Ale proszę starać się o tym nie myśleć. Wiem, że cała ta sytuacja to dla pani duże zaskoczenie, jednak nie jest pani niczemu winna — zapewnił, jeszcze przez chwilę obserwując jej oczy, jakby tym sposobem mógł na stałe ulokować tę myśl w jej głowie. Nie była winna, to jasne, i nigdy nie powinna tak się czuć.
Oczywiście, głowa i tak zrobi co swoje, podrzucając czarne myśli i scenariusze, ale grunt to nie obwiniać się o zajście, na które nie miało się żadnego wpływu.
Usuń— Teraz to pani bezpieczeństwo jest najważniejsze, więc zaraz przejrzymy po kolei listy i maile. Chciałbym zobaczyć, kiedy otrzymała pani pierwszą wiadomość, ile mniej więcej czasu upłynęło między nią a premierą książki i czego ten stalker tak naprawdę od pani chciał przez cały ten czas — zapowiedział, po czym odsunął się fotelem od biurka i wstał z miejsca. — Napije się pani czegoś? Kawy, herbaty? — zapytał, czekając chwilę na odpowiedź i lustrując sylwetkę Sherilyn z góry. Bez filiżanki espresso nie ma co zaczynać, bo do końca spotkania jeszcze daleka droga, ale przynajmniej atmosfera jest przyjemna. I widoki bez wątpienia też.
Tanner Morgan
— Bardzo dobrze, nałogi to niesamowite gówno. — mruknął, kiwając powoli głową ze zrozumieniem.
OdpowiedzUsuńGdyby jeszcze tylko sam umiał słuchać swoich „mądrości życiowych”… Szczerze powiedziawszy, papierosy były, mimo wszystko, jego najbardziej niewinnym uzależnieniem – o ile jakakolwiek używka mogła zostać opisana takim przymiotnikiem. Szafkę nocną w jego sypialni zdobiły buteleczki leków nasennych, bez których od lat nie był w stanie nawet zmrużyć oka, a gdyby otworzyć szufladę, to znalazłoby się też kilka opakowań benzodiazepin – w teorii miały pomagać mu z napadami paniki, w praktyce stały się po prostu formą ucieczki od rzeczywistości, tak samo jak spożywany w samotności od czasu do czasu alkohol. W głębi duszy czuł, że jest stworzeniem bardzo społecznym, ma potrzebę przebywania blisko innych, ale wyraźne jeszcze w pamięci wspomnienia z dzieciństwa mu na to nie pozwalały, dlatego większość życia spędzał samotnie, odcinając się od problemów z pomocą substancji psychoaktywnych, zamiast po prostu stawić im czoła.
Gilbert podążył wzrokiem za jej dłonią kiedy odkładała papierosa, zaciągając się przy tym swoim raz za razem – powoli docierając do filtra. Zanim ponownie skierował na nią wzrok, wypuścił z płuc szarą chmurę dymu, a na jego ustach pojawił się uśmiech, który można by określić jako lekko zadziorny. Wyczuł, że się z nim droczy, więc nie zamierzał pozostawać dłużny, nawet jeśli takie gierki nie wychodziły mu zbyt dobrze.
— Wiesz… Zawsze mogłoby się okazać, że chcę cię potraktować jak Baby Firefly i jej pieprznięta rodzinka potraktowali swoich gości… — rzucił, nawiązując do jednego z filmów, które wyświetlił tego samego wieczoru w maratonie horrorów – „Domu 1000 trupów”; w tym samym czasie, przesunął palcem wskazującym po swoim gardle, imitując podrzynanie go, a jednocześnie puścił oczko do Sherilyn.
Kiedy jej ręka spoczęła na jego kolanie, odruchowo napiął mięśnie, jednak nie miało to mieć negatywnego wydźwięku – niekontrolowany odruch spowodowany nieprzyzwyczajeniem do dotyku innej osoby. Cicho przełknął ślinę, oczami śledząc następne ruchy jej dłoni. Ponownie spojrzał w górę dopiero, gdy ta opadła na kanapę przy jego nodze. Głos w głowie podpowiadał mu, żeby za nią chwycić, jednak stłumił te myśli, nadal niezbyt wiedząc, jak dokładnie powinien się zachowywać i jaki był wydźwięk aktualnej sytuacji. W między czasie, kiedy na kilka chwil zagubił się w swoich rozmyślaniach, Sherilyn zdążyła zmienić temat i żartowała o ukradnięciu jego kolekcji filmowej.
— Za tym akurat nie przepadam. — odparł, kiedy uniosła pudełko DVD „Lśnienia”; nie był fanem psychicznego znęcania się nad aktorkami na planie przez resztę obsady, ale że właśnie był w trakcie pisania posta na ten temat na swojego bloga, musiał dzień wcześniej ponownie to obejrzeć. — Ale tam… — wskazał za siebie, na korytarz, gdzie pod ścianą stał zamknięty kufer. — Tam można znaleźć prawdziwe perełki horrorowe.
Po raz ostatni zaciągnął się papierosem i wrzucił niedopałek do popielniczki. Zapach perfum kobiety przyjemnie podrażnił jego nos. Co prawda spędzili ze sobą dopiero tylko kilka chwil, ale z każdą kolejną odkrywał w Sherilyn kolejne rzeczy, które chyba mu się podobały – tym razem było to to, że świetnie pachniała i nie wiedział, czemu wcześniej tego nie dostrzegł. Poprawił się na kanapie, nieznacznie się do niej przysuwając.
Gdybyś tylko wiedziała, co znajduje się zamknięte w pokoju za twoimi plecami, pomyślał, jednak nie wypowiedział tych słów na głos, nie chcąc jej przestraszyć. W tym samym czasie odniósł wrażenie, że jego uszu dobiegł cichy śmiech zza owych drzwi. Rzucił w ich stronę szybkie spojrzenie, marszcząc czoło, ale po sekundzie przywołał się do porządku. Kurwa, chociaż sprawiaj wrażenie normalnego – skarcił się w myślach.
Widząc jej ziewnięcie, uśmiechnął się ciepło i położył dłoń na jej ramieniu.
Usuń— Poczekaj tu chwilkę. — rzucił i wstał z kanapy, lekko się przy tym przeciągając.
Na krótki moment zniknął za drzwiami sypialni, przymykając je za sobą. Kiedy wrócił, w dłoniach trzymał złożoną czerwoną koszulkę z logo drużyny futbolowej Kansas City Chiefs – pamiątkę z okresu pobytu w tamtym regionie. Nie wiedział, czy kobieta chce już udać się do spania, więc na razie nie zawracał sobie głowy chowaniem zdjęć rodzinnych i leków.
— Gdybyś chciała się przebrać, łazienka jest tam. — wskazał dłonią drzwi znajdujące się na lewo od tych do sypialni, a drugą starannie ułożył koszulkę obok Sherilyn. — Chyba nawet będzie pasować ci do paznokci.
Szczerze powiedziawszy, sam miał już ochotę wydostać się ze swojego codziennego, może nazbyt eleganckiego stroju, ale nie chciał wyjść na niegościnnego – przecież mogłoby to sprawić, że kobieta poczuje się poganiana. A przecież gdyby poszli teraz spać, może nie byłoby już nigdy kolejnej okazji do spędzenia czasu razem.
gilbert ♥
— Mieszkałem tam… przez jakiś czas. — odparł, nie chcąc zagłębiać się w szczegóły.
OdpowiedzUsuńDo Kansas City trafił mając dwadzieścia trzy lata i przebywał w mieście przez następne dwanaście miesięcy, pracując w fabryce samochodów. Nie była to najgorsza robota, jakiej musiał się w życiu podejmować, a do tego wynajmował mieszkanie z naprawdę sympatycznym gościem. Mimo to musiał wyjechać, kiedy dowiedział się, że jego ojciec wykładał gościnnie na lokalnej uczelni. Nawet jeśli nie zapuszczał się w tamte rejony, nie chciał ryzykować potencjalnego spotkania z kimś, kogo nie darzył ani jednym pozytywnym uczuciem.
— Ze sportem tak samo mi po drodze jak z baletem. — rzucił żartobliwie, zdając sobie sprawę z tego, że na chwilę spoważniał, i chcąc na powrót rozładować atmosferę.
Po wręczeniu kobiecie jej tymczasowej piżamy, na powrót opadł na kanapę i odpalił kolejnego papierosa. Wzdrygnął się słysząc, które drzwi omyłkowo próbowała otworzyć i odwracał się już, żeby nakierować ją w dobrą stronę, ale ta sama odnalazła drogę. Miał jedynie nadzieję, że nie zainteresuje się tym, czemu jedne jedyne drzwi w mieszkaniu są zamknięte na klucz, kiedy reszta stoi prawie że otworem. Sam nie przekroczył progu tego pokoju od kilku tygodni, a konkretniej odkąd dotarło do niego, że jedna z jego sióstr sprowadziła się do Nowego Jorku – na tą wiadomość zalała go fala wspomnień, której nie był w stanie odgonić niezależnie od tego, jak bardzo próbował.
Odruchowo podążył wzrokiem za Sherilyn, kiedy ta udała się do łazienki i (świadomie?) nie domknęła za sobą drzwi. On, odrobinę przytłoczony zmęczeniem i nieco przytłumiony przez kolejnego papierosa odpalonego tak szybko po ostatnim, nie odwrócił wzroku nawet wtedy, kiedy głos w głowie krzyczał na niego, że zachowuje się jak zboczeniec. Aksamitna skóra jej pleców lśniła w świetle sufitowej lampy. Do rzeczywistości wrócił, gdy nieomal włożył papierosa do ust odpaloną stroną. Odetchnął cicho i spojrzał przed siebie, w ekran wyłączonego telewizora, co jakiś czas zaciągając się dymem. Miał cholerną nadzieję, że jego gość nie będzie nawet podejrzewać, że dopuścił się podglądania.
— Dwuosobowe łóżko. — puścił do niej oko, wstając i rozprostowując dłońmi spodnie na udach; niedopalonego papierosa wrzucił do popielniczki z zamiarem dokończenia później.
— Niestety znowu muszę cię poprosić o poczekanie tu chwilę, nie wypada wpuścić damy do bałaganu. — rzucił przepraszająco w jej stronę i wszedł do sypialni; był pewien, że drzwi się za nim zamknęły i nawet nie zauważył, gdy zatrzymały się w połowie drogi, odsłaniając część wnętrza, z którego chciał pospiesznie uprzątnąć elementy swojego życia potencjalnie mogące wywołać niechciane pytania.
Otworzył szufladę szafki nocnej i szybkim ruchem zmiótł do niej z blatu buteleczkę leków nasennych, mając nadzieję, że nie grzechotała przy tym zbytnio. Łóżko prezentowało się dobrze, zawsze dbał o to, żeby było pościelone, toteż udał się pod okno i ze stojącej tam szafki zaczął ściągać zdjęcia przedstawiające jego rodzinę. Na sekundę zatrzymał się tylko przy jednym – tym, na którym był z całym swoim rodzeństwem. Dziesięcioletni Gilbert zatrzymał się w czasie, trzymając na rękach małą Elevyn, najmłodszą z dzieci Douglasów. Obok niego stała Maggie (aktualnie jej twarz widniała na jednym z billboardów na Times Square, jako że wypuściła nową linię kosmetyków) z językiem na wierzchu, a Robert siedział na podłodze z niezadowoloną miną, nie lubił bycia fotografowanym nawet bardziej niż jego starszy brat. Cholera, chyba za nimi tęsknił. Nie miał jednak teraz czasu na wspominki – chwycił wszystkie ramki jednocześnie i wrzucił je do szafy z ubraniami. Przetarł czoło rękawem koszuli – lekki stres sprawił, że wstąpiły na nie krople potu. Sypialnia chyba była gotowa na przyjęcie gościa – jego prywatny notatnik spoczywał w szufladzie biurka, laptop był wyłączony i miał zamknięta pokrywę, wszystkie książki były równo poukładane na półkach (jedynie ich temat przewodni, czyli zjawiska paranormalne, mógł być kwestionowany).
Gdy odwrócił się z powrotem w stronę korytarza, zauważył na wpół otwarte drzwi. Zamarł, serce przyspieszyło. Nie chcąc jednak dać nic po sobie poznać, przybrał na twarz niezręczny uśmiech.
Usuń— No, zapraszam. — rzucił do Sherilyn. — Nie jest to co prawda Hilton ani najwygodniejsze łóżko na jakim przyjdzie ci w życiu spać, ale nie jest aż tak źle, żebyś nie była w stanie rano wstać.
gilbert ♥
Co prawda, nie był pracoholikiem w takim dosłownym sensie, bo pracoholik to ktoś, kto pracuje nie dlatego, że chce, a dlatego, że musi i to nawet wtedy, gdy praca przestaje dawać radość, a zaczyna szkodzić, ale faktem jest, że w jego przypadku praca to większość życia. Szczegół jednak w tym, że on czerpie ze swojej pracy energię i nieliczone pokłady satysfakcji, a zwłaszcza z jubilerstwa, które stanowi jego pasję od najmłodszych lat. Konfucjusz powiedział kiedyś: wybierz pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia w swoim życiu, i właśnie takiego wyboru Tanner dokonał, zajmując się teraz czymś, co go uszczęśliwia i co przede wszystkim go spełnia. Poświęca pracy mnóstwo czasu, ale tylko dlatego, że otrzymuje w zamian dużo uciechy. Poza pracą ma jednak życie towarzyskie, rodzinę i inne zajęcia, które ubarwiają jego codzienność na wiele różnych sposobów, i które pozwalają zachować równowagę między obowiązkami, a odpoczynkiem. Oczywiście, zdarza mu się niezdrowo zostawać po godzinach, ale to zwykle wtedy, gdy musi przygotować się do jakiejś rozprawy, albo dla wyjątków takich, jak przypadek Sherilyn.
OdpowiedzUsuń— Przeczytam — zapewnił, przechodząc do mebla pod ścianą. Treść książki mogła zdradzić wiele szczegółów, którymi mógł kierować się sprawca, więc zrobi to w ramach zawodowych obowiązków. A nuż dostrzeże w powieści coś ciekawego, co może umknąć organom ścigania, którzy w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach nawet nie pomyślą, żeby tę książkę przeczytać, albo chociaż pobieżnie prześledzić.
Otworzył szafkę, w której znajdował się ekspres do kawy i niezbędne produkty, po czym podstawił większą filiżankę pod lejek i uruchomił maszynę, nastawiając ją na podwójne espresso. Skoro czarna i mocna, to ta z pewnością taka będzie. Ekspres wydobył z siebie charakterystyczny dźwięk, a chwilę później zaczął napełniać naczynko aromatycznym napojem.
— Gdyby nie napisała pani tej książki, morderca znalazłby inny sposób na zrealizowanie swoich fanaberii. To nieuniknione, pani Blossom — powiedział, stawiając pod ekspres drugą filiżankę. — To wydarzyłoby się prędzej czy później, jeżeli nie za sprawą pani książki, to czegoś innego — oznajmił, wracając do biurka z dwiema filiżankami podwójnego espresso. Podstawił jedną przed Sherylin, a z drugą zasiadł do biurka i od razu sięgnął po pierwszy list w kremowej kopercie. Przeczytał treść dwa razy, nabierając pierwszych podejrzeń, że stalker i morderca to może być jedna i ta sama osoba. Czułość w zbrodni? O ile można dostrzegać piękno w bólu, o tyle czułości w zbrodni nie dopatrzy się nikt o zdrowym kręgosłupie moralnym, chociaż coś takiego oczywiście istnieje. Wielu było morderców, którzy dbali o to, by ofiara nie cierpiała, mimo że czynili na niej akt przemocy, albo którzy dbali o estetykę czynu lub traktowali ofiarę w sposób wyjątkowo troskliwy w kontekście swojego chorego rytuału. Tu mogło być całkiem podobnie.
— A więc stalker nie tylko zna pani adres, ale również zna pani imię, mimo że nie istnieje pani w sieci — zauważył, odkładając list na bok. — Ciekawe. Niewykluczone, że już się spotkaliście — stwierdził, podnosząc wzrok do twarzy Sherilyn. Z Anne na pewno też o tym porozmawia, skoro odbierała jej korespondencję. — A ostatni list z kiedy jest? — zainteresował się nagle, bo to też było dość istotne, skoro do zbrodni doszło cztery dni temu.
Tanner Morgan
Dla samej Debbie ta sytuacja też była absurdalna. Tęskniła za Louisem, który na pewno nie byłby tak obcesowy dla osoby, której nie przedstawiono jeszcze zarzutów. A Sherilyn Blossom kimś takim właśnie była. Dopóki sąd nie przyzna jej winy, była niewinna, dlatego patrzyła teraz na Hendersona z niemałym zaskoczeniem, które wyraźnie malowało się na bladej, piegowatej buzi.
OdpowiedzUsuń— Nie wysłaliśmy wezwania, bo to sprawa niecierpiąca zwłoki. Musi mi pani uwierzyć, że gdyby tylko dało się to rozwiązać w bardziej klasyczny sposób, na pewno byśmy to zrobili. My też — mówiąc to, Debbie tutaj spojrzała na swojego tymczasowego partnera. Do tej pory robił na niej naprawdę dobre wrażenie. Noc spędzona razem, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, była jedną z tych przyjemniejszych zmian, jakie Debbie odbyła na komisariacie po powrocie do pracy.
Chciałaby móc odpowiedzieć na wszystkie pytania, które padały z ust kobiety zajmującej tylną kanapę policyjnego forda. Ale nie mogła, bo sama ich nie znała. Teczkę, którą otrzymali od oficera dyżurnego była cienka, a informacje w niej okrojone.
Debbie nadal wychylała się nieznacznie zza fotela, ciągle patrząc albo na Sherilyn, albo na Johna, który ze ściągniętymi brwiami i niezadowoloną miną prowadził radiowóz.
Grayson go zignorowała. W pewnym momencie po prostu uznała, że ma wywalone na starego glinę, który nie potrafi z szacunkiem potraktować osoby, która została brutalnie wyrwana ze swojej codzienności. I nawet jeśli Sherilyn faktycznie miała okazać się winna morderstwa, nawet jeśli miała stanąć za kratami stanowego więzienia, to oni nie powinni teraz traktować jej jak zabójczyni. Nie mieli dowodów, nie znali sprawy, a kobieta wydawała się tak wiarygodnie wystraszona, że trudno było zrzucić to na wybitną grę aktorską.
— Naprawdę chciałabym odpowiedzieć na wszystkie pytania, ale musiałabym na każde z nich odpowiadać, że nic nie wiem… Śledczy z panią porozmawiają. Na pewno. Przykro mi — dodała jeszcze, patrząc na nią przepraszająco znowu. — I nikt mnie bezczelnie nie wykorzystuje, oficerze Henderson.
Wyszli z radiowozu, kiedy John zajął jedno z zarezerwowanych miejsc pod komisariatem. Debbie, widząc naburmuszenie Hendersona, sięgnęła do ramienia kobiety. Zacisnęła delikatnie palce na ręce Sherilyn, skinąwszy przy tym lekko głową. Lepiej, żeby to ona prowadziła kobietę niż Henderson, który najchętniej by ją skuł.
Policjant szedł za kobietami. Drzwi rozsunęły się, kiedy podeszli bliżej i Debbie wprowadziła Blossom do budynku. Dyżurny skinął im głową. Mieli czekać.
— Niech pani usiądzie — Debbie ruchem głowy wskazała rząd krzeseł. Niezbyt wygodnych, ale tutaj raczej nikt nie dbał o komfort oczekujących. Grayson zerknęła na duży, okrągły cyferblat zegara, który wisiał nad drzwiami. Dochodziła ósma. Przy dobrych wiatrach, Debbie byłaby już w swojej sypialni. Nieprzespana noc odciskała swoje piętno na jej buzi, która wydawała się jeszcze bledsza niż zwykle, ciemniejsze cienie pojawiły się pod jej oczami, a słaby uśmiech nie potrafił do końca przebić się przez ogarniające ją zmęczenie.
— Może napije się pani wody?
Debbie Grayson