

Charlotte Ulliel
niegdyś Naya Brown • miliarderka, dziedziczka rodziny Ulliel • właścicielka popularnej kawiarni Velvet Bean • urodzona 17 lipca 1996 roku w Bostonie
Urodziła się w jednej z najbogatszych rodzin w Stanach Zjednoczonych, ale jej życie dalekie było od bajki. Zanim skończyła cztery lata, została porwana dla okupu. W wyniku nieprzewidzianych komplikacji porywacze porzucili ją w domu dziecka, gdzie nadano jej nową tożsamość. Tak narodziła się Naya Brown – wygadana, do bólu szczera i niepokorna dziewczyna, której temperament skutecznie odstraszał potencjalnych rodziców adopcyjnych. Szkolne lata? Prawdziwa katastrofa. Miała wrażenie, że kłopoty same do niej lgną, choć inni twierdzili, że to ona ich szuka. Szczęście uśmiechnęło się do niej trzy razy. A przynajmniej tak jej się wydawało. Pierwszy raz – kiedy poznała starszego, wpływowego mężczyznę. Myślała, że to początek pięknej historii. Nie wiedziała jednak, że była jedynie ozdobą, którą można zabrać na bankiet. Nie wolno jej było wychodzić samej, nie mówiąc już o wyrażaniu własnych opinii. Każda niesubordynacja kończyła się karą – psychiczną i fizyczną. Stała się ptakiem uwięzionym w złotej klatce. Ucieczka wymagała czasu i odwagi, ale dzięki pomocy starszej sąsiadki w końcu się uwolniła. Przynajmniej teoretycznie – bo jej oprawca nie zamierzał pozwolić jej o sobie zapomnieć. |
Drugi raz szczęście znalazło ją przypadkiem, podczas rutynowych badań. Wtedy odkryła prawdę o swoim pochodzeniu i poznała brata. W jednej chwili z biednej wychowanki domu dziecka stała się jedną z najbogatszych osób w kraju. Przystosowanie się do nowej rzeczywistości było jednak długie i bolesne. Brat wcale jej tego nie ułatwiał – można wręcz powiedzieć, że byli dla siebie jak naturalni wrogowie, gotowi uprzykrzać sobie życie na każdym kroku. Rodzina oczekiwała od niej, że odnajdzie się w roli zaginionej Charlotte, ale nikt nie pomyślał, że wciąż jest Nayą Brown.
I wreszcie trzeci raz – miłość. Wielka, prawdziwa, ta na zawsze. Żyli we troje – ona, Jason i Biszkopt. Było idealnie. Przynajmniej tak myślała. A potem przyszły problemy. Ciąża miała być nowym, choć przerażającym rozdziałem w jej życiu. Rozdziałem, który zamiast połączyć, rozdzielił ich na zawsze. Już sama nie wie, czy to, co się stało, było tragicznym wypadkiem, czy jej własną, nieświadomą decyzją. Strata okazała się zbyt wielkim ciężarem. Została sama. Najpierw odszedł on. Potem Biszkopt. Więc wyjechała. Zwiedzała świat, gubiła się i próbowała odnaleźć. Zrozumieć siebie. Uleczyć się. I wróciła. Czy teraz jest gotowa? Czy tym razem naprawdę jest wolna? Czas pokaże. |
Długo się wahałam czy wrócić z moją Charlotte, jednak mam poczucie, że jej historia nie została jeszcze zakończona. Mam nadzieję, że tym razem bez przeszkód będziemy sie dobrze bawić! Może niektórzy ją pamiętają ;)
Jesteśmy otwarte na wszystko, przede wszystkim szukamy przyjaciół, dobrych dusz! Gdyby ktoś potrzebował: iwoyii@gmail.com
Jesteśmy otwarte na wszystko, przede wszystkim szukamy przyjaciół, dobrych dusz! Gdyby ktoś potrzebował: iwoyii@gmail.com
[a ja ją pamietam! <3 i dobrze, że z nią wracasz, a niech dziewczyna sobie nieco poszaleje po mieście :D i widze, że ona szaleństwa potrzebuje, dzikości, nabrania wiatru w żagle!
OdpowiedzUsuńprzypomina ptaka, może i z złotej klatki uciekła, ale ma powyrywane pióra... liczę, że odrosną, a ona wzniesie się pod same chmury! strasznie skrzywdzona, do ukochania obowiązkowo!!!
duuużooo weny i wariackich przygód dla Was :D]
Lilka & Emka
[Ciao Bella! Miło Cię widzieć! :)]
OdpowiedzUsuńScott/Max/Nico
[Hejka! :)
OdpowiedzUsuńPamiętam Charlotte, co prawda, jak przez mgłę, ale z jakiegoś powodu jej historia utknęła mi w głowie. Dużo dziewczyna wycierpiała w swoim życiu i mam nadzieję, że teraz będzie jej już tylko łatwiej. Totalnie na to zasługuje. ^^ Mam nadzieję, że dobrze będziesz się z nią bawić i napiszesz same wciągające wątki.
W razie chęci zapraszam do kogoś ze swojej gromadki, chociaż może nie do Zane, bo on pewnie ściągnąłby na nią tylko dodatkowe problemy, ale za to Brie już nadawałaby się na przyjaciółkę! ;)]
Bridget Calloway, Sophia Moreira & Zane Maddox
[Dobry wieczór! Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że ponownie mogę tutaj zobaczyć Charlotte - choć dla mnie ona już zawsze będzie Nayą 💙 A kiedy zobaczyłam Jerome'a w powiązaniach, już całkiem się rozpłynęłam 💙
OdpowiedzUsuńJa również mam poczucie, że jej historia nie została jeszcze skończona i że Charlotte wciąż ma nam dużo do zaoferowania :) Wielko szkoda, że to z powodu straty opuściła Nowy Jork, ale mam ogromną nadzieję, że odnajdzie się w nim na nowo, ponieważ za pierwszym razem doskonale sobie poradziła :) Mocno trzymam za nią kciuki!]
CHRISTIAN RIGGS & IAN HUNT
[Cześć! Miło Cię widzieć z kolejną postacią. Kojarzę Charlotte, choć nie kojarzę, abyśmy kiedys razem ze sobą pisały, ale zawsze jest mi niezmiernie miło, gdy na bloga wracają stare postaci. No i Phoebe jest taka piękna!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że uda Ci się teraz nieco nadpisać historię Nayi. I wiem, że wiszę nam jeszcze rozpoczęcie na linii Debbie-Nate, ale pomyślałam sobie, że może skoro Debbie i Charlotte są rówieśniczkami to może lepiej będzie pójść w babski wątek?
Daj znać! ;-)]
Debbie Grayson
[Hej, no pewnie, masz cos na myśli? :)]
OdpowiedzUsuń[Ha! Dobrze, że karta Diego jeszcze figuruje w archiwum i mogłam sobie odświeżyć pamięć. I tak, już pamiętam. Choć był to niedługi wątek, to bardzo go lubiłam. Bijatyki w tle i te sprawy! Ech, jednak mój sentyment do Diego pozostaje wielki. ♥
OdpowiedzUsuńWiesz, możemy na dobrą sprawę pisać dwa wątki, tylko to ja muszę się ogarnąć i to jedno rozpoczęcie napisać. Może się zgadamy na mailu albo HG? ;-)]
Debbie
[Ani trochę Ci się nie dziwię, w końcu sama dobrze wiem, jak zareagowałam na powrót Nayi :) To znaczy Charlotte :>
OdpowiedzUsuńCo prawda nie jestem pewna moich mocy przerobowych, ale świta mi w głowie zalążek pomysłu. Czy jest szansa na to, że kiedy Charlotte nie było w Nowym Jorku, to przez jakiś czas była w Filadelfii? Ponieważ pomyślałam, że to właśnie tam Charlotte i Chris mogliby się poznać, i to może nawet parę lat temu? Może nawet wdaliby się w jakiś przelotny, niezobowiązujący romans? Rozeszliby się w zgodzie, Charlotte ruszyłaby dalej w świat, aż tu pewnego pięknego dnia spotkają się w Velvet Bean, do której Chris przyjdzie w weekend z córką? Oczywiście zakładam, że nie wiedziałby nic o tym, że to Charlotte prowadzi tę kawiarnię i na pewno byłby miło zaskoczony, a przy okazji nieco speszony ^^]
CHRISTIAN RIGGS
Wieczór zaczął się spokojnie, niemal bezbarwnie. Scott wrócił z warsztatu później niż zwykle — zapach oleju silnikowego nie zniknął nawet po gorącym prysznicu. W tle grał stary winyl Coltrane’a, nieco przyciszony, jakby i muzyka bała się zakłócić ciszę, która tego dnia wydawała się wyjątkowo gęsta. Przez uchylone okno wpadał chłodny powiew nowojorskiej wiosny, niosąc ze sobą zapachy betonu, deszczu .
OdpowiedzUsuńWlał sobie niewielką porcję whisky. Wziął szklankę do ręki i oparł się o framugę, obserwując jak światła za oknem układają się w znajome schematy, a miasto oddycha tym samym rytmem co zawsze, nawet jeśli ludzie w nim się zmieniają.
Myśli błądziły gdzieś daleko – wciąż krążył wokół rozmowy z Maxem, wokół niezałatwionych spraw i zbyt wielu słów, które nigdy nie padły.
Nie spodziewał się nikogo. Tym bardziej jej.
Dźwięk dzwonka do drzwi wydał mu się niemal nierzeczywisty – jakby ktoś próbował przedrzeć się przez jego samotność, nie pytając o pozwolenie. Wstał bez pośpiechu, z odruchem bardziej zdziwienia niż niepokoju. Otworzył drzwi – i wtedy czas, na krótką chwilę, cofnął się w miejscu.
Charlotte.
Stała przed nim, jak wspomnienie, które w końcu zebrało się na odwagę, by powrócić. Trzymała torbę wypchaną drobiazgami, które pachniały ciepłem – kawę, muffinki, butelka wina. Ale to nie one przyciągnęły jego uwagę. To był jej wzrok – niepewny, a jednak prosty. Jakby wreszcie chciała naprawdę być tu, gdzie jest.
Zaskoczenie ustąpiło miejsca czemuś cichszemu, głębszemu – ulga? Może coś jeszcze. Coś, czego nie potrafiłby nazwać, ale co rozlało się po nim ciepłem, którego nie czuł od dawna.
— Cha — powiedział. Cicho, ale z uśmiechem, który nie próbował niczego udawać. — Wejdź - dodał. Zaraz potem uśmiechnął się szerzej, tak jakby dopiero teraz naprawdę uwierzył, że to ona. — Kurczę, nie wierzę, że tu jesteś. — Zrobił krok do przodu, objął ją lekko, z ostrożnością, ale bez wahania. Przytulił ją tak, jak przytula się kogoś, kogo nie widziało się od lat, ale kto nigdy nie przestał być częścią wewnętrznego świata. — Naprawdę miło cię zobaczyć.
Scott
Scott naprawdę nie spodziewał się gościa. Zwłaszcza jej.
OdpowiedzUsuńMiał plan — niezbyt wzniosły, ale jego własny: skończyć zaległe notatki do projektu, posłuchać starego winyla i wypić coś mocniejszego. Standardowy wieczór samotnika z wyboru, a może raczej z przyzwyczajenia.
Uśmiechnął się lekko, z tą charakterystyczną mieszanką zaskoczenia i ironii, którą nosił jak tarczę.
— Charlotte Ulliel, i to we własnej osobie, a nie jako przypadkowe wspomnienie o trzeciej nad ranem. Nie wierzę.
Mimo żartu w jego głosie, w oczach było ciepło, takie, które zostaje, nawet gdy usta już milczą.
Zamknął za nią drzwi i zerknął na pakunek.
— Kawa, wino, coś słodkiego. Albo planujesz mnie przekupić, albo próbujesz mnie rozbroić. Obie opcje działają, uprzedzam.
Zachowywał się tak, jakbyś ta przerwa w ich znajomości nie istniała. Poprowadził ją w głąb mieszkania. Rozejrzał się po kuchni, szybko zdejmując z blatu kilka porozrzucanych papierów.
— No dobra, nie będę udawał, że byłem przygotowany na wizytę. Ale mam wolne krzesło, a to już coś, prawda?
Uśmiechnął się, podchodząc do szafki po kieliszki. Na jej widok poczuł, jak coś w nim się odblokowuje. Nie w sposób dramatyczny. Raczej tak, jak otwiera się okno po zbyt długiej zimie. Patrzył na nią z lekkim uśmiechem.
— Nie, nie przeszkodziłaś mi w niczym ważnym. Miałem randkę z samotnością i playlistą sprzed dziesięciu lat.
Podał jej kieliszek i zatrzymał się obok kuchennej wyspy. Przez chwilę tylko patrzył na nią, jakby chciał nadrobić stracony czas nie słowami, a samym byciem obok.
— Wiesz, to dziwne… — powiedział po chwili. — Mam wrażenie, jakbyś nigdy nie wyjechała. Jakbyśmy po prostu… zrobili sobie przerwę i wrócili do rozmowy, którą przerwał zły zasięg.
Wzruszył ramionami, z typową dla siebie mieszaniną bezbronności i żartu.
Nie szukał w tym wieczorze drugiego dna. Po prostu — cieszył się, że siedzi przed nim ktoś, kto znał go zanim wszystko się poplątało. I że w jej oczach nie było osądu. Tylko obecność.
— Mów, co u ciebie. Chcę wiedzieć wszystko — powiedział szczerze, ale z typową dla siebie lekkością. — Nawet jeśli nie wszystko jest wygodne.
Scott
Kiedy wspomniała o Blaise’ie, Scott przez moment zastygł. Przeniósł wzrok na kieliszek, potem na nią. Nie wyglądał na zaskoczonego – raczej jak ktoś, kto dawno już pogodził się z pewnym brakiem. Jej słowa rozbrzmiały w nim dłużej, niż się spodziewał. Prawdopodobnie dlatego, że sam dawno nie mówił na głos niczego o Blaise’ie. Ani o żadnej z rzeczy, które tak długo udawał, że już go nie obchodzą.
OdpowiedzUsuń— Nie… — odpowiedział cicho, a potem wzruszył ramionami. — Nie mamy kontaktu. Od tamtego wypadku praktycznie się nie odzywamy. I szczerze? Nie tęsknię. Zawsze miał w sobie coś… co ciągnęło innych na dno. A może po prostu miałem dość grzebania w cudzym chaosie, skoro ledwo ogarniałem swój.
Przez chwilę zapadła cisza. Ale nie ta niezręczna. Taka, która mówi: „w porządku, możemy chwilę pomilczeć”.
W końcu dodał:
— Pamiętam, jak mówiłaś, że akbyś była aktorką w ich scenariuszu, że tak na prawdę do nich nice pasujesz. I wiesz co? — Podniósł wzrok na Charlotte. — Fajnie, że się z tego wyłamałaś. Fajnie, że w końcu grasz własną rolę.
Uśmiechnął się, lekko, bez patosu. Potem, odchylając się na krześle, dodał z tą typową dla siebie przekorną nutą:
— Ale żeby nie było za poważnie: mam jeszcze kilka butelek wina w zapasie. Jeśli chcesz wyciągnąć wszystkie „niewygodności”, to myślę, że jestem na to gotowy. Jak za starych czasów. Może nawet zrobię popcorn, jak na film katastroficzny.
Przewrócił oczami teatralnie, jakby sam się z siebie śmiał. Ale nie uciekał od tematu. Po prostu nie umiał, tam samo jak nigdy nie umiał być całkiem poważny zbyt długo.
— A tak serio… dobrze, że przyszłaś. Czasem sobie myślę, że nic już mnie nie zaskoczy. A potem ty stoisz w moich drzwiach z muffinkami i wszystko wraca — westchnął z uśmiechem.
Spojrzał na nią, bez maski. Tak po prostu. Ze szczerością, która nie miała drugiego dna.
— Dobrze, że wróciłaś. Nawet jeśli na chwilę.
Scott
Miała w swoim życiu okres, kiedy to miasto wydawało się być kompletnie obce. Miejsca, które znała i kochała z dnia na dzień straciły jakiekolwiek sens. Ludzie, z którymi blondynka była blisko nagle przestali się kontaktować, gdy po raz kolejny odrzucała od nich połączenia. Wiele się pozmieniało przez te kilka lat, a najwięcej zmian zaszło wraz z końcem 2022 roku, kiedy straciła wszystko to, co było istotne. Dlatego, być może, jak nikt inny Bridget rozumiała potrzebę zniknięcia. Co prawda, ona nie wyjechała z miasta. Utknęła w nim, gdzie wszystko przypomniało jej o tym, co utraciła. Zamiast uciec w podróże, poznawanie nowych miejsc, kultur czy dań, Brie wybrała łatwiejszą ścieżkę. Sięgnęła po coś, czego nigdy przedtem – ani później – już nie tknęła. Bo łatwiej było łyknąć kilka tabletek niż mierzyć się z rzeczywistością. Trudną, bolesną i niemożliwą do przeskoczenia. Dlatego rozumiała. Potrzebę ucieczki, zamknięcia się w sobie i życia tak, jak się samemu tego chce. Z tych powodów nie naciskała na Charlotte. Przy każdej wymianie wiadomości, która miała miejsce raz na jakiś czas, nie domagała się, aby już teraz wracała, szanowała jej potrzebę przestrzeni i cierpliwie czekała.
OdpowiedzUsuńPamiętała, jak się poznały i jak zagubiona dziewczyna była. Pewnie będąc na jej miejscu czułaby się podobnie. Bridget, będąc osobą, jaką jest, chętnie wzięła ją pod swoje skrzydła. Zapoznała z paroma osobami, pokazała na kogo lepiej jest uważać. Po prostu była. Na tyle, na ile mogła to doradzała. I uznała tę małą misję za sukces, bo Charlotte szybko łapał co i jak, ale też widać było, że to nie jest do końca jej świat. Brie się w nim urodziła. Od małego chodziła na przyjęcia, a ponad połowa jej dorosłego życia to było jedno wielkie przyjęcie. Od pokazów mody, po prywatne imprezy z celebrytami. Co prawda już się wyciszyła, nie biegała tak chętnie na każdą wspomnianą imprezę. Miała ważniejsze sprawy na głowie. Miała prywatne życie, które ceniła sobie ponad wszystko. I nawet jeśli czasem tęskniła za tą Bridget, która do czwartej bawiła się na imprezie, a o ósmej pojawiała na ściance to cieszyła się, że jej życie zaczęło zwalniać.
Widząc wiadomość od Charlotte nie mogła odmówić. Ba, odpisała natychmiast zgadzając się na spotkanie. Dogadały miejsce i czas, a jej zostało tylko odliczanie. Nie chciała pojawić się z pustymi rękami, a akurat niedawno dostała kilka ogromnych paczek, w których było pełno kosmetyków. W życiu sama nie dałaby rady tego zużyć. Zapakowała więc do ozdobnego pudełka to, co uznała, że mogłoby się brunetce przydać. Od pielęgnacji ciała, twarzy i włosów po kosmetyki do makijażu, pędzle i znalazła nawet perfumy, które były, jak ta wisienka na torcie.
Wpisała adres kawiarni w GPS. Miała niecałe dwadzieścia minut jazdy. Jak na Nowy Jork to był to naprawdę w porządku czas. Drogę umilała sobie śpiewaniem razem z artystami. Nie rozmyślała zbyt mocno o tym spotkaniu. Traktowała je tak, jak każde inne z Charlotte, a fakt, że nie widziały się przez długi czas tylko potęgował ekscytację blondynki. Miała mały problem ze znalezieniem parkingu, ale w końcu się jej udało. Zgarnęła torebkę z prezentem – zapakowała pudełko do ładnej różowobrokatowej torebki – i wysiadła. Po niespełna minucie otwierała już drzwi od kawiarni i od razu się rozejrzała za poszukiwaniem znajomej twarzy.
— Charlotte! — Niemalże pisnęła, a twarz blondynki się rozjaśniła, kiedy zobaczyła młodą kobietę. Ruszyła od razu w jej stronę. — Nie wierzę, że w końcu tu jesteś. — Od razu ją objęła i przytuliła. Trochę dłużej, bo się stęskniła i jej brakowało na co dzień osoby, przy której czuła się dobrze.
— Wyglądasz świetnie — pochwaliła — kocham włosy. Będę potrzebowała namiarów na fryzjera, ale najpierw to, mam coś dla ciebie.
Brie
Christian Riggs całe swoje życie spędził w Nowym Jorku i tylko w przeciągu ostatnich dziewięciu lat więcej czasu spędzał w Filadelfii, niż w rodzinnym mieście i bynajmniej mu to nie przeszkadzało. To w Filadelfii znalazł pracę, która początkowo była tylko namiastką tego, co niegdyś chciał robić w życiu, a która szybko stała się tym, czym faktycznie zapragnął się zająć i co przynosiło mu satysfakcję. Być może bycie trenerem uniwersyteckiej drużyny futbolu amerykańskiego nie wiązało się z niebotycznymi zarobkami, ale bardziej niż na pieniądzach, Christianowi zależało na spełnieniu. I to spełnienie w pracy osiągał, a to, ile wkładał w tę pracę serca i wysiłku, ta oddawała mu z nawiązką. Trenowanie młodych ludzi nie było proste i Riggs niejednokrotnie miał ochotę rwać sobie włosy z głowy, jednak nerwowe chwile były warte tego, co przychodziło później – były warte sukcesów odnoszonych przez drużynę, tych mniejszych i tych większych.
OdpowiedzUsuńBył zadowolony z tego, jak jego życie ułożyło się na polu zawodowym i mógłby mieć pewne obiekcje co do tego, jak to życie układało się na polu prywatnym gdyby nie to, że przez długi czas Chris w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, że coś było nie tak. Uparcie trwał w przekonaniu, że tak powinno być – że przebywające na stałe w Nowym Jorku Natalie i Abigail miały żyć bez niego, a nie z nim. Choć to nie tak, że był nieobecny w życiu córki oraz byłej partnerki, przeciwnie, jego obecność w ich życiach była aż nadto zaznaczona, ale… Ale nie bez powodu Chris do Nowego Jorku zjeżdżał tylko w weekendy, a resztę tygodnia spędzał w Filadelfii. Ponieważ to nie on był stałym elementem ich codzienności, ani one nie były stałym elementem jego codzienności.
Przynajmniej właśnie w ten sposób sprawy miały się jeszcze do niedawna, ponieważ dziś blondyn miał więcej niż jeden powód – jakim było regularne widywanie się z nastoletnią córką – do przebywania w Nowym Jorku i powód ten nazywał się Natalie Harlow, ale o tym jeszcze nikt nie wiedział. Nie wiedziała o tym nawet Abigail, która podczas weekendowego spotkania z Christianem postanowiła wyciągnąć go na spacer i choć jedynaczka już dawno zauważyła, że każde z jej rodziców kogoś sobie znalazło, nie miała pojęcia, że tym kimś dla Chrisa była Natalie, a dla Natalie… Chris. Oczywiście zamierzali jej powiedzieć, ale nie chcieli tego zrobić zbyt pochopnie i zbyt wcześnie. Nie byli już nierozsądnymi nastolatkami, a dorosłymi ludźmi, chociaż w swoim towarzystwie nada zachowywali się tak, jakby mieli naście lat, a nie byli po trzydziestce.
— Tato, zobacz! — Idąca obok Abi złapała go jedną ręką pod ramię, a drugą wskazała na szyld majaczącej kilka metrów przed nimi kawiarni. — Słyszałam o tym miejscu, podobno prowadzi je siostra Ulliela — poinformowała, z trudem powściągająca ekscytację, a kiedy napotkała spojrzenie Riggsa, z poirytowaniem wywróciła jasnymi jak jego własne oczami. — No wiesz, tego Ulliela. Pierwsza dziesiątka najbogatszych Nowojorczyków? — podpowiedziała, ale że Christianowi nadal nic to nie powiedziało, to ten tylko delikatnie wzruszył ramionami.
Ulliel. Powtórzył to nazwisko w myślach, podczas gdy Abi już prowadziła go do lokalu. To nazwisko coś mu mówiło, ale na pewno nie ze względu na to, że nosił je jakiś facet, który miał niebotycznie dużo pieniędzy. Nim jednak zdążył skojarzyć fakty, Abigail przyspieszyła kroku i tym sposobem, nie wiedzieć kiedy, już znajdowali się w przytulnym wnętrzu i zmierzali ku jednemu ze stolików ustawionych przy przeszklonej ścianie. Z tego miejsca mieli doskonały widok na ulicę, a oboje lubili obserwować przechodniów i generalnie to, co działo się za szybą, więc Chris porzucił rozważania na temat tego, dlaczego nazwisko Ulliel wydawało mu się bardziej znajome, niż powinno.
[A ja jestem z odpisikiem! Gdyby coś było nie tak, krzycz, a się poprawię ^^]
CHRISTIAN RIGGS
Scott zerknął na nią kątem oka, jakby dopiero teraz przetwarzał coś, co powiedziała wcześniej. Zmrużył lekko oczy, z tym swoim półuśmiechem, który nie zawsze zdradzał, o co mu chodzi — i właśnie dlatego czasem trudno było go rozgryźć.
OdpowiedzUsuń— Wiesz… jak tak mówisz, że jesteś z siebie dumna, to cholernie dobrze to słyszeć. Naprawdę. — Zerknął na nią z ciepłym uśmiechem. — Bo pamiętam, że kiedyś częściej o sobie mówiłaś jak o kimś, kto musi nadążyć, a nie jak o kimś, kto już coś zrobił dobrze.
Upił łyk wina, spojrzał przez ramię na kuchnię, gdzie coś jeszcze delikatnie strzelało w garnku z popcornem.
— I… serio, nie wiem, czy twoja rodzina się kiedyś ogarnie, ale jeśli nie, to ich strata. Ty się ogarnęłaś. — Dodał ciszej.
Scott uśmiechnął się pod nosem, słysząc jej entuzjastyczny ton. Było w tym coś rozbrajającego. Lubił to w niej — tę umiejętność wchodzenia do czyjegoś życia z takim naturalnym ciepłem, jakby nigdy z niego nie wychodziła. A jednocześnie wiedział, że za tym uśmiechem często kryje się coś bardziej kruchego.
— Co u mnie? — Przechylił się lekko na chwilę milknąc, jakby szykował się do odpowiedzi, której sam jeszcze do końca nie rozpracował.
— Jakby to ująć: stabilnie w sposób absolutnie niestabilny. Albo odwrotnie.
Obracał kieliszek w dłoni, jakby szukał w tym zajęciu odpowiedzi albo pretekstu, żeby nic nie mówić. Potem przesunął dłonią po karku, potem spojrzał na nią z lekkim półuśmiechem.
— Czasem mam wrażenie, że im bardziej próbuję coś uporządkować, tym szybciej rozjeżdża się to we wszystkie strony.
Uniósł kącik ust, ale był to raczej grymas niż uśmiech.
— Nie żebym popadł w jakiś dramatyczny kryzys egzystencjalny, spokojnie.
Wziął łyk wina, jakby chciał zrównoważyć gorycz z ust słodyczą w kieliszku. Potem spojrzał na nią już nieco lżej.
— Serio, mam takie momenty, kiedy wydaje mi się, że niewiele się zmieniłem od czasów, kiedy pierwsze, co robiłem po wejściu do domu, to wyjście na imprezę. A potem patrzę w lustro i widzę gościa, który ma taki porządek w lodówce, jakby właśnie spodziewał się inspekcji sanepidu. I rozpisany co do minuty grafik. A będzie jeszcze bardziej intensywnie.
Odstawił kieliszek i przeciągnął się, jakby próbując rozprostować nie tylko kręgosłup, ale i ciężar ostatnich miesięcy.
— Trochę śmieszne. Trochę przykre. Ale żyję. I nie jestem sam. A to już coś, prawda?
Zamilkł na chwilę, stukając lekko palcem w bok kieliszka, po czym uniósł brew, zerkając na nią.
— A teraz? Jakie masz plany? Wróciłaś, mówisz, że nie na chwilę… To co dalej?
Nachylił się nieco do przodu, opierając łokcie o blat, jakby chciał ją lepiej usłyszeć. Albo po prostu być bliżej. W jego spojrzeniu było coś miękkiego, spokojnego. Zero oceniania, tylko ciekawość. I coś jeszcze — coś, co trudno było nazwać. Jakby naprawdę zależało mu na tej odpowiedzi.
Scott
Scott parsknął cicho, gdy usłyszał jej uwagę o „roztrzepanym nim”, jakby przyjął to z lekkim zawstydzeniem, ale bez protestu.
OdpowiedzUsuń— Coś na pewno zostało… Wiesz, stare nawyki umierają ostatnie. Ale przynajmniej teraz pamiętam, gdzie trzymam klucze. Zazwyczaj — rzucił z udawaną dumą i łobuzerskim błyskiem w oku.
Kiedy wspomniała o nowym mieszkaniu i zaczęła pisać wiadomość, nachylił się lekko, próbując zerknąć na ekran.
— No proszę. W końcu wiem, gdzie cię szukać, gdy zgubisz się we własnym mieście. Czyli część mojej życiowej misji zaliczona — mruknął, zerkając znów na nią, tym razem z cichym, wdzięcznym uśmiechem. Lubił to: jej obecność, ciepło, fakt, że wciąż potrafili się śmiać bez napięcia. Jakby wszystko dało się odbudować.
Na pytanie o wyścigi wzruszył ramionami — nie od razu. Najpierw spuścił wzrok, jakby szukał słów.
— Wiesz co… czasem tęsknię. Za adrenaliną, za tym chaosem, za tym, że wszystko miało sens dopiero wtedy, gdy ryczały silniki. Ale… nie żałuję. Musiałem przestać biec za czymś, co przestało mnie gonić. Teraz uczę się żyć inaczej — dodał, odstawiając kieliszek, jakby celowo zostawił miejsce dla jej reakcji.
— Z Tonym… jest dobrze. Nawet bardzo. — Pokiwał lekko głową, a jego głos na moment złagodniał. — Dogadujemy się. Chce być blisko, sam z siebie. I to dla mnie naprawdę dużo znaczy.
Zamilkł na sekundę, jakby wspomnienie ich wspólnych chwil właśnie przeszło mu przez myśl.
— Trenuje karting. Startuje w zawodach. Ja się przy tym bardziej stresuję niż na własnych startach — zaśmiał się pod nosem. — Ale jak go widzę na torze, jak się skupia, jak analizuje każdy zakręt… To jakbym trochę patrzył na siebie. Może nawet bardziej upartego.
Odstawił kieliszek, nachylił się nieco w jej stronę, głosem niższym, bardziej osobistym:
— Wiesz, to mi trochę wypełnia tę lukę po wyścigach.
Uśmiechnął się lekko, z mieszanką czułości i czystej, nieskrywanej dumy.
— No, i jesteśmy razem z Niną. Znów. Albo raczej… jeszcze. — Uśmiechnął się nieco niepewnie, ale było w tym coś prawdziwego. — A teraz… spodziewamy się dziecka. Kolejnego. — Zawiesił na niej wzrok, jakby chciał się upewnić, czy dobrze to przyjęła. — Nie planowaliśmy. Ale chyba nikt nie planuje naprawdę. Więc… tak. U mnie powrót do przeszłości, w wersji soft.
Jej radosna reakcja rozluźniła go zupełnie. Zaśmiał się cicho i uniósł kieliszek do toastu.
— Za niespodzianki. I za to, że czasem w ogóle nie wiemy, dokąd idziemy, ale jakoś tam trafiamy.
Uśmiechnął się szerzej, kiedy powiedziała o kawiarni.
— Czekaj, serio? Kawiarnia? — Jego oczy rozbłysły. Uśmiechnął się szerzej, z tym swoim półżartobliwym tonem, który wciąż brzmiał ciepło i z uznaniem. — Wiesz, to idealnie w twoim stylu. Zawsze byłaś dobra w tym, żeby ludziom robiło się przy tobie trochę cieplej.
Oparł łokieć o blat, a jego spojrzenie złagodniało, kiedy dodał:
— I podoba mi się ten symboliczny powrót do pierwszej pracy. Ma to jakiś sens, nie? Jakbyś zatoczyła koło, ale tym razem na własnych warunkach.
Zaśmiał się krótko, widząc jej minę.
— No i darmowe ciacho? Brzmi jak najlepsza zniżka lojalnościowa, jaką mogłem sobie wymarzyć — dodał, stukając lekko palcem w blat.
Spojrzał na nią jeszcze raz z delikatnym uśmiechem, nieco poważniej:
— Fajnie cię widzieć w takim miejscu życia. Naprawdę.
Scott
Deborah Grayson lubiła swoją pracę. Lubiła pomagać ludziom, nawet jeśli czasami te czynności były prozaiczne. I mimo strachu, który towarzyszył jej podczas każdej służby, lubiła też narażać swoje życie. Przysięgała, że będzie służyć miastu i jego mieszkańcom, że będzie dbać o prawo i porządek, że zrobi wszystko, aby zapobiegać przestępstwom. To było proste. Wielkie, ale proste. Debbie o wiele lepiej czuła się w tej pracy niż podczas pracy w nowojorskim ratuszu. Siedziała tam za biurkiem, zajmowała się lokalną polityką, wypisywała arkusze, robiła prognozy i analizy. Nudziła się. W mundurze, jeśli tylko pomyślała o nudzie, zawsze dostawali wezwanie. Więc o tym nie myślała. Szybko nauczyła się tego, aby nawet nie wypowiadać tego słowa ani nie wspominać o spokoju, bo wtedy się kończył.
OdpowiedzUsuńDzisiaj było podobnie. Złamała zasadę, którą jej partner — Louis Hunt, wpajał od samego początku.
— Ale dzisiaj spokój — powiedziała, kiedy około godziny dziesiątej od kilkudziesięciu minut siedzieli w radiowozie pod jednym z centrów handlowych i delektowali się kawą. Louis w odpowiedzi tylko syknął, zganił Debbie zabójczym spojrzeniem, a po chwili odezwała się ich radiostacja. Wiedziała, że zrobiła źle, kiedy nie mieli chwili wytchnienia do samego wieczoru.
Dochodziła dziewiętnasta, kiedy powinni zawijać z powrotem na komisariat, zdać broń, wóz i spisać raporty, gdy musieli jechać na kolejną interwencję. Louis był zmęczony, Debbie jeszcze bardziej, ale posłała mu wtedy ostrożny uśmiech. Cóż, nie zamierzali dzisiaj wrócić do domu o czasie.
Stłuczka na jednym z ruchliwych skrzyżowań Brooklynu zatamowała ruch w tej części dzielnicy. Kierowcy, którzy byli w centrum zamieszania, krzyczeli po sobie, z zakrwawionymi twarzami. Przechodnie stali się gapiami, wyciągali telefony. Bo było co nagrywać. Na ulicy stało kilka, jeśli nie kilkanaście pojazdu i każdy był wbity w kolejny. Nie mocno. Nikt nie zginął, ale zapanował chaos.
Louis i Debbie szybko znaleźli się przy dwóch mężczyznach, którzy już się okładali pięściami, jakby za mało oberwali. Po chwili dołączył do nich drugi patrol. I trzeci. Przyjechało pogotowie i straż pożarna. Louis rzucił krótko, aby poszukała kilku rzetelnych świadków, którzy stawią się na komisariacie.
Debbie omijała nastolatków, którzy kręcili filmy na tik-toka.
— Czy ktoś coś widział? — spytała głośniej, stając naprzeciwko ściany gapiów, którzy szeptali coś po sobie. Wiedziała, że ma małą siłę przebicia. Bo była niewysoka, drobna, ruda i piegowata. Ale wsunęła kciuki za pasek od munduru, groźnie spoglądając na tych wszystkich ludzi, którzy nie chcieli pomóc.
— Naya?! — spytała zaskoczona, kiedy wśród tłumu dostrzegła znajomą twarz. A przynajmniej tak jej się wydawało. Zapamiętała ją na dobre, na całe życie właściwie, bo była to jedna z ciekawszych spraw, jakimi zajmowała się w ratuszu. I trochę żałowała, że nie udało jej się wtedy porozmawiać z Nayą/Charlotte dłużej, bo historia dziewczyny była… nietypowa, książkowa, ba!, filmowa.
Debbie
[(Pamiętam tą panią, ha!)
OdpowiedzUsuńDzień dobry :) Pięknie dziękuję za powitanie i miły komentarz; to prawda, Eden lekko przygniótł ten pęd i swego rodzaju nagłość dorastania, którego przecież wcale nie musiała jeszcze doświadczyć. Niemniej we własnych historiach przynajmniej można zadbać o równowagę, toteż może — może — uda się dziewczynie w końcu chwycić trochę szczęścia za ogon. :D
Jeszcze raz dziękuję; w razie chęci zapraszam do siebie, no i muszę dodać, że Twoja karta baaardzo przyjemnie zaspokaja mój zmysł estetyczny. :D]
Eden Alderstone, Maddie Quinn & Willow Calloway
[A dziękuję <3]
OdpowiedzUsuńBridget wyszłaby na hipokrytkę, gdyby oczekiwała od Charlotte obecności, kiedy sama w pewnym momencie zniknęła pod powierzchnią ziemi. Przez prawie rok z nikim się nie widywała, unikała ludzi, jak ognia i wolała spędzać czas w pokoju, gdzie nikt jej nie przeszkadzał. Gdzie nikt nie wiedział, co blondynka pod osłoną nocy robi. Jakaś jej część wiedziała, że nie może dłużej tak żyć i musi wziąć się w garść, ale to wcale nie było takie łatwe ani przyjemne. Popełniła parę błędów z mniej lub bardziej odpowiednimi facetami, uciekała przed rzeczywistością, która była dobijająca. Teraz, ponad dwa lata później, widziała ogromną różnicę. Nie tylko w tym, jak wyglądało jej życie, ale ona sama. Nie było już, tak często, opuchniętych i czerwonych od płaczu oczu. Nie było wymyślanych na poczekaniu kłamstw, aby wywinąć się od niechcianego spotkania. Wyglądała zdrowiej i tak się też przede wszystkim czuła. Zamiast wychudzonej dziewczyny, która nie miała na nic energii w lustrze spoglądała na nią z bystrym błyskiem w oku dziewczyna, która się sobie podobała. Ubrania na niej nie wisiały, tam, gdzie było trzeba odpowiednio się zaokrągliła i była znów sobą. I cholernie się z tego cieszyła, a chociaż nie wszystko poukładało się tak, jakby tego chciała to była zwyczajnie szczęśliwa. Na tyle, na ile mogła odnajdowała szczęście w życiu codziennym.
Według Brie, Charlotte dobrze zrobiła, że nie przyjeżdżała do Nowego Jorku z jej powodu. Ledwo wytrzymywała z dziadkami i Willow, którzy skakali nad nią, jakby była zrobiona z delikatnego szkła. Kolejna osoba, która gładziłaby ją po głowie i mówiła jaka to jest biedna, doprowadziłaby ją do szału. Pomagała jej na odległość znacznie bardziej niż mogła sobie wyobrazić.
— Wydaje mi się, że mam jakieś pojęcie — zaśmiała się. Była pewna, że obie stęskniły się za sobą w równym stopniu. Brie czuła wielką ulgę mając obok Charlotte. Otaczała się wieloma znajomymi, ale tylko parę osób było, którym ufała w stu procentach. Do tej grupy zaliczała się jej kuzynka Willow, ale również Charlotte. To im mówiła wszystko. To z nimi dzieliła się największymi sekretami, które w sobie trzymała. No dobrze, większością, bo jednak nie każdy jeden sekret mogła zdradzić. Zwłaszcza, gdy dzieliło się go z inną osobą.
— Nic a nic? — Spytała i lekko uniosła brew. To z jednej strony był dobry komplement. Charlotte, mimo wszystko, ale nie widziała jej w tym najgorszym stanie. Brie uznała to za dobry znak. Takie małe potwierdzenie, że wszystko wraca na odpowiednie tory. — Za to ja mam wrażenie, że zmieniło się w tobie wszystko. Ale wciąż jesteś tak samo piękna, jak przy ostatnim spotkaniu.
Nie było co ukrywać, ale Charlotte była wybitnie śliczną kobietą.
— Chciałam ci po prostu coś dać. Nie widziałyśmy się tyle czasu i uważam, że zasługujesz na małe co nieco — opowiedziała z uśmiechem — a poza tym, dostaję tyle rzeczy w paczkach PR’owych, że mogłabym spokojnie otworzyć własny sklep kosmetyczny. Nie chcę, aby się zmarnowały, a u ciebie znajdą dobry i porządny dom.
Zawsze komuś coś dawała. Nie miała szans, aby sama wykończyć kosmetyki, Czasem robiła rozdania na Instagramie dla swoich obserwatorów, a czasem rozdawała po koleżankach czy rodzinie. Była wdzięczna za możliwość przetestowania nowości, ale nie było możliwości, aby dała radę przejść przez te wszystkie kosmetyki sama.
— Kocham magnesy. I pocztówki. Tyle mi w zupełności wystarczy — zapewniła. Równie dobrze nie musiała jej nic dawać. Dla Bridget liczyła się przede wszystkim obecność. Więcej nie potrzebowała. — Koniecznie. Daj mi tylko znać, kiedy mogę wpaść i przyjdę z dobrym winem. Wciąż lubisz wino, prawda? Moja babcia ostatnio przywiozła świetne z Hiszpanii.
Imprezy były dobre i Brie chętnie na jakąś by poszła, ale nie był to priorytet. Sama znajdowała więcej radości w spokojnym wieczorze, który mogła spędzić z kimś bliskim. Huczne imprezy zostawiła na inne okazje.
Brie
Velvet Bean okazała się wyjątkowo przyjemnym miejscem. Stolik pod oknem, choć wydawał się być na widoku, zapewniał dokładnie tyle samo prywatności, co miejsca skryte nie tylko przed wzrokiem przechodniów, ale i gości. Mimo swojego wyeksponowania pozostawał niewidoczny, a niewidocznym czyniła go atmosfera tego miejsca, w której można było z powodzeniem się zanurzyć i odciąć od płynących z zewnątrz bodźców. A przynajmniej takie wrażenie odniósł Christian, kiedy rozsiedli się wygodnie razem z Abigail i przerwali rozmowę na rzecz zapoznania się z przyniesionym przez jedną z pracownic menu. Nie zastanawiali się długo – każde z nich wybrało swój ulubiony wariant kawy i tylko kiedy składali zamówienie, zdecydowali się zostawić jedną z kart menu przy stoliku, gdyby później naszła ich ochota na coś słodkiego. Po złożeniu zamówienia rozmawiali o wszystkim i o niczym. O tym, kiedy Abigail ostatnio widziała się z Tylerem i że żałowała, że jej chłopak nie przyjechał do Nowego Jorku razem z Riggsem. Chris zażartował, że nie będzie wiecznie go woził i że Tyler powinien bardziej się postarać. Choć kibicował tej dwójce z całego serca, zgrywał surowego ojca. Bardziej z przekory niż z konieczności, z czego Abi bez wątpienia zdawała sobie sprawę, kiedy spoglądała w jego niebieskie, roześmiane oczy.
OdpowiedzUsuńŚmiali się właśnie z czegoś, zupełnie głośno i otwarcie, kiedy do ich stolika ktoś podszedł. Tak śmiejący się Chris obrócił głowę i uniósł ją wyżej, by móc swobodnie spojrzeć na górującą nad nimi kobietę, która w następnej sekundzie z przekonaniem wypowiedziała jego imię i nazwisko. Uśmiech zamarł na jego ustach, kiedy zdał sobie sprawę, kto przed nim stoi i do kogo należał ten znajomy, przyjemny dla ucha głos.
— Charlotte Ulliel. — Christian przywitał się z nią w ten sam sposób, co ona z nim, a ten uśmiech, który na mgnienie zamarł na jego ustach bez wyrazu, znowu nabrał życia. Odchrząknął i przelotnie spojrzał na odstawioną na stolik tacę, jakby potrzebował przypomnieć sobie, jaką kawę zamówił. Nad latte ze wzorkiem w postaci liścia w piance delikatnie unosiła się para.
— Tak. Moja ulubiona — zgodził się, a po chwili syknął cicho. To Abigail pod stolikiem kopnęła go w kostkę i kiedy Chris na nią spojrzał, ta najpierw zrobiła wielce sugestywną minę, a potem uśmiechnęła się promiennie i lekko skinęła głową ku Charlotte. Ta rezolutna siedemnastolatka już zdążyła zwęszyć, że coś jest na rzeczy i nabrała przekonania, że oto ma przed sobą kobietę, z która jej ojciec gorączkowo wymieniał smsy. Nie mogła bardziej się mylić, ale skąd Riggs mógł wiedzieć, co chodziło jej po głowie.
— To moja córka, Abigail — przedstawił ją więc, posyłając jej przy tym tylko odrobiną karcące spojrzenie. — A to… — zaczął i zreflektował się. Nagle speszony swoim własnym, nieeleganckim zachowaniem, z głośnym szurnięciem odsunął krzesło i wstał, przez co teraz to on spojrzał na Charlotte z góry. — A to Charlotte — wyjaśnił i uśmiechnął się nieco nieporadnie, po czym skupił uwagę już tylko na brunetce.
— Nie wiedziałem, że jesteś w Nowym Jorku — powiedział, omiótł wzrokiem wnętrze lokalu i popatrzył ponownie na kobietę. — I że tutaj… pracujesz? — zaczął zgadywać, a przy tym czuł wwiercające się w plecy, konkretnie między łopatki spojrzenie Abi. Wiedział, że informacja to Charlotte nie miała usatysfakcjonować siedemnastolatki.
CHRISTIAN RIGGS
I Deborah Grayson była zadowolona ze swojego życia. Mimo tego, że jej ojciec - agent DEA — zginął na służbie, to decyzję o zmianie kariery uważała za najlepsze, co mogła dla siebie zrobić. Za biurkiem umierała. Powoli, metodycznie, ale konsekwentnie. Z dnia na dzień gasła coraz bardziej i jak na początku, kiedy dopiero wchodziła w trybiki machiny administracyjnej, czuła pewną ekscytację, tak potem, z czasem, wszystko zaczynało ją zwyczajnie nudzić. Sterty papierów piętrzące się na biurku, obmyślanie strategii, co zrobić, aby władze miasta dobrze wypadły podczas takiej i śmakiej parady. Nie była to jej praca marzeń, a służba w oddziale nowojorskiej policji… Cóż, musiała przyznać, że na powrót czuła, że żyje. Przygotowania na przyjęcie do akademii pochłaniały mnóstwo czasu, ale wtedy poczuła, że ma pasję, wczytywanie się w książki, codzienne wizyty na siłowni, biegi wytrzymałościowe, to wszystko sprawiało, że niezauważalnie stała się najlepszą wersją samej siebie, przynajmniej fizycznie.
OdpowiedzUsuńByły jednak momenty w tej pracy, które zwyczajnie ją przytłaczały. Takie chwile, jak ta, kiedy harmider, raban i wrzaski ludzi zagłuszały zdrowy rozsądek i utrudniały logiczne myślenie. Może dlatego Debbie, zamiast rozpytywać gapiów o to, co się wydarzyło, stała w bezruchu i wgapiała się w piękną brunetkę, próbując odgadnąć co ona mogła tu robić, chociaż… to przecież nie była jej sprawa, prawda?
Ruda, dla większości, w mundurze wyglądała po prostu śmiesznie, zwłaszcza kiedy stawała obok Louisa, który przewyższał ją o co najmniej głowę, a i w barkach był z dwa razy szerszy. Ale ona wiedziała, że sobie zapracowała na miejsce, w którym była.
— Tak. Zmieniłam — mruknęła cicho i podeszła bliżej. I choć faktycznie minęło kopę lat, a Debbie najzwyczajniej w świecie miała ochotę postać tutaj z Nayą i pogadać, wymienić się informacjami, co działo się u nich w ostatnich latach, jak Naya aka Charlotte radziła sobie z nową tożsamością i nowym życiem. Bardzo tego chciała. Typowo babskich pogaduszek i już miała pytać, czy u niej wszystko w porządku, czy radzi sobie, co robi, kiedy ten cały harmider, który na chwilę w swojej głowie wyłączyła, uruchomił się ponownie. Jęknęła cicho, bo doskonale wiedziała, że to nie jest pora na pogaduszki, ale…
— Widziałaś coś? — spytała nagle, robiąc kolejny krok w stronę młodej kobiety. — W sensie… z wypadkiem? Widziałaś kto w kogo wjechał i dlaczego? — Owszem, Debbie właśnie zaczęła rozpytywać Nayę jako świadka, bo… bo to był jedyny sposób na to, aby zabrać jej numer telefonu i potem ewentualnie odszukać. Improwizowała, ale miała nadzieję, że zostanie jej to wybaczone. I przez partnera, i przez pannę Ulliel.
Debbie była w pracy, za jej plecami rannych kierowców sadzano przy karetkach, zakładano kołnierze, opatrywano drobne rany. Wszyscy żyli i pewnie dlatego było takie zamieszanie, a ustalenie kto był sprawcą wymagało nie tylko rozpytania gapiów, ale i sięgnięcia do miejskiego monitoringu. Debbie wiedziała, że będą robić dzisiaj nadgodziny.
Debbie
Scott odwzajemnił uśmiech — ciepły, spokojny, trochę zawstydzony, ale szczery. Pochylił się lekko w jej stronę, zerkając w jej oczy, jakby na nowo próbował ją odczytać po tych wszystkich latach.
OdpowiedzUsuń— Wiesz, to zabawne. Jak się było młodym, to człowiek myślał, że szczęście to wielkie rzeczy, adrenalina, podium, szampan i tłum. A potem… no właśnie. Potem przychodzi życie. I jak ci dzieciak mówi, że chciałby być taki jak ty, nie przez wyścigi, tylko przez to, jak go traktujesz, to wszystko nabiera zupełnie innego znaczenia — powiedział cicho, ale z siłą, jakby sam dopiero niedawno zrozumiał te słowa do końca.
Zamyślił się na moment, ale kiedy usłyszał jej śmiech, jej szczerość, to jak mówiła o swojej rodzinie, znów wrócił do niej z lekkim uśmiechem.
— O rany, twoja matka dostałaby zawału, widząc cię z fartuszkiem i kawą w ręce — parsknął śmiechem, widząc to wyraźnie w swojej głowie. — Ale to dobrze. Bardzo dobrze. Robisz po swojemu. Nie próbujesz się już wciskać w żadną ramę. Ty… zawsze miałaś w sobie coś z buntowniczki, ale teraz to wygląda na bunt z kierunkiem, z celem. I to widać.
Scott sięgnął po kieliszek, zakręcił nim lekko, jakby myśl miał jeszcze nie do końca uformowaną. Zanim jednak upił, spojrzał na Charlotte raz jeszcze — z tą samą uwagą, z jaką kiedyś słuchał jej, gdy mówiła o rzeczach, które naprawdę miały znaczenie.
— Serio, nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy ostatnio wyglądałaś na tak spokojną. Nie mówię, że wszystko masz ułożone, bo znam cię na tyle, żeby wiedzieć, że pewnie nie, ale… jesteś inna. Silniejsza.
Uśmiechnął się pod nosem, miękko, trochę z rozczuleniem, ale bez cienia pobłażliwości. A potem spojrzał na nią nieco łagodniej, bardziej prywatnie:
— Czyli planujesz zostać tu na dłużej? Zapuścić korzenie? To nie kolejny przystanek w twojej wersji rewolucji? — zapytał cicho, ale bez nacisku. Przesunął palcami po krawędzi swojego kieliszka, jakby to miało pomóc mu lepiej zebrać myśli. Patrzył na nią — z uważnością, której nie dało się pomylić z niczym innym niż prawdziwym zainteresowaniem. Czuł, że Charlotte naprawdę się zmieniła. Ale nie tak, jak zmieniają się ludzie z biegiem lat. Ona dojrzała, bez utraty swojej niezależności. I to robiło na nim wrażenie.
Scott