Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2194. This is my last hurrah

18 marca 2022, Indian Wells, Kalifornia

 

Siedziała w jednej z restauracji niedaleko Indian Wells Tennis Garden, naprzeciwko dawno niewidzianej przyjaciółki, która następnego dnia miała do rozegrania finał debla. A mimo to znalazła czas, by się z nią spotkać i porozmawiać w cztery oczy.
— Niedługo będzie okrągła rocznica — odezwała się blondynka.
— Wiem — ucięła od razu Whitney. Wzrok miała utkwiony w swojej ledwie nadpoczętej kawie.
We wrześniu mijało dziesięć lat od jej premierowego zwycięstwa w US Open. Dziesięć lat od dnia, w którym na zawsze odmieniło się całe jej życie.
— Przemyślałaś tę sprawę? Zamierzasz się pojawić w Nowym Jorku? — dopytywała Claudia.
Westchnęła cicho i przytaknęła. Tak naprawdę już od dawna pragnęła raz na zawsze zamknąć ten rozdział jej życia, ale brakowało jej odwagi by podjąć tę decyzję. Bała się, że jeśli wyjdzie ponownie na kort to wszystkie emocje powrócą do niej ze zdwojoną siłą i nie będzie w stanie ich opanować.
Nie wzięła rakiety do ręki od czasu przegranej w półfinale WTA Finals na początku listopada 2019 roku. Od tamtej pory wiele przeszła, natomiast z fizycznego punktu widzenia była już zdrowa. Dostała od lekarza zielone światło i mogła pożegnać się tak jak należy, podczas rywalizacji. W miejscu, od którego wszystko się zaczęło.
Niektórzy próbowali ją namówić, by wróciła na stałe do touru, ale Whitney wiedziała, że to niemożliwe. Wróciła do pełnej sprawności po wypadku, ale jej organizm nie wytrzymałby już tak intensywnych treningów jak wcześniej. Poza tym, nie widziała w tym sensu. Musiałaby od nowa szukać całego sztabu, a dopasowanie się z obcymi ludźmi zajęłoby czas. Nie lubiła robić czegokolwiek na pół gwizdka.
— Właściwie formalności załatwiłam już jakiś czas temu, więc to już pewne. Ale jeśli to ma się udać, będę potrzebować twojej pomocy — Po raz pierwszy podczas ich spotkania spojrzała Claudii prosto w oczy.
— Jasne, z przyjemnością. Co tylko chcesz — Claudia posłała przyjaciółce pokrzepiający uśmiech. Znały się od dziecka, przez wiele lat wspólnie trenowały i zdobywały największe trofea. Kiedyś obiecały sobie, że zawsze pozostaną przyjaciółkami, nieważne jak ich życie się potoczy. Chociaż kariera Whitney przedwcześnie dobiegła końca, a Claudia wciąż odnosiła sukcesy, bycie częścią wielkiego pożegnania utytułowanej koleżanki było dla niej wielkim zaszczytem.

*** 

Ze znajomościami Claudii znalezienie sparingpartnera oraz fizjoterapeuty dla Whitney, który miał jej pomóc w przygotowaniu do US Open nie było szczególnie trudne. Chciała wrócić tylko na ten jeden turniej, więc nie potrzebowała trenera od tenisa. Nie chodziło o wynik, wygrana również jej nie groziła. Liczył się sam start i to, by nie zrobić sobie krzywdy.
Kiedy na krótko przed rozpoczęciem turnieju media obiegła informacja, że Whitney Barrera otrzyma dziką kartę do głównej drabinki US Open w singlu, w sieci zadrżało. Nikt się tego nie spodziewał. Dziennikarze sportowi niedowierzali, podobnie jak kibice. Wrogowie drwili. Czego ona szuka? Tak czy inaczej, bilety sprzedały się jeszcze szybciej niż zwykle. Każdy chciał się przekonać na własne oczy, czy rzeczywiście wystąpi i co takiego pokaże.
Wyszła na kort Arthura Ashe’a – największy kort na świecie, przy aplauzie tysięcy ludzi zgromadzonych na trybunach. Tak jak to robiła wielokrotnie w swojej karierze. Znała ten obiekt jak własną kieszeń. Wróciła do domu. Tu zdobyła zarówno pierwszy jak i ostatni wielkoszlemowy tytuł. Tu poznała miłość swojego życia, której już nie ma. Tu miało się to ostatecznie zakończyć. Na zawsze.
Tego co się stało, chyba nikt nie był w stanie przewidzieć. Kompletnie niespodziewanie Whitney wygrała z rywalką z czołowej setki rankingu, w dodatku w dwóch setach z wynikiem 6:4, 7:5. Zaskoczyła tym nie tylko kibiców, ale i samą siebie. Brakowało jej sporo dawnej mocy i szybkości reakcji, jednak wciąż miała w sobie „to coś”. Pamięć mięśniowa nie zniknęła.
W pomeczowym wywiadzie ledwie mogła sklecić chociaż jedno sensowne zdanie. Ciągle nie wierzyła w to, że zdołała wygrać mecz, po tym wszystkim co przeszła i to nie z byle kim, bo z zawodniczką, z którą już kiedyś grała. Spojrzała w kierunku swojego boksu, gdzie siedziała jej matka, trzymając na kolanach jej córkę, a potem w niebo. Otarła z twarzy łzy i dopiero wtedy dokończyła rozmowę.
— To miał być ostatni mecz w mojej karierze, ale wygląda na to, że… spotkamy się jeszcze raz. Nie zamierzam się wycofywać. Dziękuję wam bardzo za wsparcie i do zobaczenia wkrótce — powiedziała do widowni na koniec, otrzymując w odpowiedzi gromkie brawa.
W drugiej rundzie na Whitney czekała o wiele trudniejsza przeciwniczka – dwudziestoletnia wiceliderka rankingu Grey McBryer, która miała na swoim koncie wygraną w Wimbledonie. I była nową podopieczną Luisa Barrery. Ze wszystkich możliwych opcji, los połączył akurat te dwie tenisistki. Tuż po rozlosowaniu drabinki wszyscy fani tenisa ostrzyli sobie zęby na to starcie i doczekali się.
Whitney nie zamieniła z ojcem ani słowa odkąd stało się jasne, że nie wróci do zawodowego sportu. Ich ostatnia rozmowa wciąż jednak rozbrzmiewała w jej głowie, tak samo żywa jak wtedy. „Jestem trenerem, a ty jako sportowiec jesteś nic nie warta. Nie jesteś mi już więcej potrzebna.”, „Gdybyś mniej rozczulała się nad sobą i ciężej ćwiczyła, wyszłabyś z tego i wciąż mogłabyś grać.”. „Może lepiej by było, gdybyś zginęła w tamtym wypadku razem Prestonem.”.
 Minęli się w stołówce podczas śniadania w dniu meczu i jedynie wymienili krótkie spojrzenia, ale żadne z nich się nie odezwało. Whitney jako pierwsza odwróciła wzrok. Kiedyś pracowali razem, jeździli po całym świecie w ramach tenisowego touru, a obecnie każde z nich wiodło swoje własne życie tak, jakby drugie nie istniało. Jakby wcale nie byli najbliższą rodziną.
Na meczu drugiej rundy między Grey, faworytką do zwycięstwa w turnieju, a Whitney, trybuny wypełniły się do ostatniego krzesełka. Wiele osób chciało zobaczyć to historyczne starcie pomiędzy przyszłością, a przeszłością amerykańskiego tenisa spod skrzydła „trenera wszechczasów” Luisa Barrery.
Spoglądając na swoją rywalkę, Whitney widziała siebie sprzed lat. Miały podobne warunki fizyczne, z jedną różnicą – Grey była leworęczna. Podobnie jak Whitney w jej wieku, wyglądała na stuprocentowo skoncentrowaną na celu, czyli wygranej. Była pewna siebie i wyniosła. Ambitna młoda sportsmenka, marząca o rzeczach wielkich. Whitney nie znała Grey, nie wiedziała skąd pochodzi i jaka jest na co dzień , dlatego nie oceniała jej wyboru dotyczącego trenera. Pod względem warsztatu nie mogła trafić lepiej. Mogła tylko mieć nadzieję, że Grey otaczała się dobrymi ludźmi, którzy nie pozwolą jej zginąć w świecie zawodowego sportu.
Chociaż starała się ze wszystkich sił, nie była w stanie dorównać niesamowicie dysponowanej Grey McBryer i przegrała z nią 6:1 6:2 w niecałą godzinę. Mimo to cała uwaga publiczności oraz organizatorów skupiła się właśnie na niej, nie na zwyciężczyni. Nigdy nie lubiła być w centrum zainteresowania, ale tym razem, poczuła niewielką satysfakcję.
— Whitney. Na początku chciałabym powiedzieć, że dobrze widzieć cię wśród nas całą i zdrową. Wszyscy znamy twoją historię, wiemy, że dużo przeszłaś, dlatego cieszymy się, że wróciłaś. Nowy Jork się za tobą stęsknił — zaczęła wywiad prowadząca.
— Dziękuję. Ja też stęskniłam się za tym miastem i tymi kibicami. Zawsze ciepło mnie przyjmowaliście i jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam przed wami wystąpić jeszcze jeden razy — Pomachała w stronę trybun, na których wybuchła jeszcze większa wrzawa. — Ostatnie trzy lata były dla mnie naprawdę bardzo trudne i z tego miejsca chciałabym serdecznie podziękować wszystkim, którzy wspierali mnie w najgorszym momencie mojego życia, za to, że każdego dnia dajecie mi siłę, by iść do przodu. Gdyby nie wy, nie byłoby mnie tutaj.
Na twarzy Whitney pojawiły się łzy wzruszenia. Wymownie zerknęła w kierunku ojca, siedzącego w boksie Grey. Nie łatwo jej było o tym mówić, tym bardziej przed publicznością. Od wypadku upłynęło sporo czasu. Zdołała dojść do siebie pod względem fizycznym, aczkolwiek w jej głowie wciąż panował chaos. Nie potrafiła się pogodzić z tym, co straciła. Musiała natomiast robić dobrą minę do złej gry. Dla córki, która jej potrzebowała.
— Twój mąż i trener, pochodził stąd, z Nowego Jorku, dlatego chciałabym, byśmy wszyscy uczcili zmarłego Prestona Jamesa minutą ciszy.
Stała przed mikrofonem z całej siły próbując nie bawić się nerwowo palcami. Miała chwilę na uspokojenie się i unormowanie oddechu.
— Whitney. Dwunastokrotnie wygrywałaś turnieje wielkoszlemowe, w tym czterokrotnie tutaj, na tym korcie. Jesteś mistrzynią olimpijską. Jako druga kobieta w historii osiągnęłaś Złotego Wielkiego Szlema. Które z tych osiągnięć jest dla ciebie najważniejsze? — kontynuowała prowadząca.
— Każdy turniej to zupełnie odrębna historia, więc trudno je jakkolwiek do siebie porównać. Nigdy nawet nie podejrzewałam, że mogłabym aż tyle osiągnąć, dlatego każdy z nich jest wyjątkowy na swój własny sposób. Nie jestem w stanie wybrać jednego najważniejszego.
— Rozumiem — Kobieta uśmiechnęła się— Nie martw się, nie będziemy cię długo trzymać, ale mamy jeszcze jedną niespodziankę dla ciebie.
Whitney spojrzała na ekran, na którym zaczął się wyświetlać film z fragmentów jej meczów, finałowych meczów, a dokładnie ze zwycięskich piłek mistrzowskich, zapewniających tytuły wielkoszlemowe. Łatwo można było dostrzec, jak na przestrzeni lat zmieniała się jej reakcja. Na początku padała na ziemię w euforii, pojawiały się łzy, a potem już tylko dyskretnie zaciśnięta pięść i nic więcej.
Pomiędzy urywkami wmontowane zostały części wywiadów z trzema największymi rywalkami, z którymi przyszło jej się zmierzyć; Rosjanką Alexeevą, Czeszką Barankovą i Brytyjką Hamilton. Każda z nich wypowiadała się o niej w bardzo ciepły sposób, który wzruszył Whitney do łez. Zakryła usta dłonią, wnioskując, że to nagrania z okresu po wypadku, bo pojawiały się życzenia szybkiego powrotu do zdrowia.
Nie spodziewała się zobaczyć czegoś takiego. Na długie miesiące całkowicie odcięła się od internetu, od całego zewnętrznego świata. Czuła wsparcie ze wszystkich stron, jednak nie miała pojęcia o jego rzeczywistej skali.
Zawsze była postrzegana jako ta, która nie ma koleżanek w szatni, jako ta, która nie przepada za rywalkami. Co prawda rzadko się z nimi integrowała, ale to nie znaczyło, że ich nie szanowała. Jako najlepsza tenisistka była izolowana od reszty, głównie przez ojca. Powtarzał jej, że nie powinna zadawać się, czy spoufalać ze swoimi przeciwniczkami.
Dlatego nie sądziła, że chociaż pokonywała każdą z nich wielokrotnie i nieraz wysoko, traktowała chłodno, ale profesjonalnie, one będą wypowiadać się o niej w tak bardzo przyjacielskim tonie.
— Dziękuję bardzo. Ja… nie wiem co powiedzieć — wydusiła po krótkiej przerwie. Ukryła twarz w dłoniach, słysząc jeszcze głośniejsze owacje z trybun. Chciała się chociaż na chwilę schować przed ich wzrokiem i przed wszędobylskimi kamerami.
— Nie musisz nic więcej mówić. Panie i panowie, Whitney Barrera!
Ostatni raz pozdrowiła kibiców. Ostatni raz zabrała swoje rzeczy z ławki i opuściła kort, po drodze podpisując kilka zielonych piłek. Ostatni raz przeszła się korytarzem. Już nigdy tego nie zrobi. Tym razem, na pewno i definitywnie skończyła sportową karierę. Miała być niekwestionowanie najlepszą tenisistką w historii. Odeszła jako „tylko” wybitna.

1 komentarz

  1. Niesamowitą przyjemność sprawiło mi przeczytanie tego posta 💙 Dobrze było móc zapoznać się z przeszłością Whitney, a Ty, jako autorka, opisałaś ten jej fragment, który bardzo wzrusza 💙 Ojca Whitney najchętniej udusiłabym gołymi rękoma za to, co od niego usłyszała, ale cała reszta sprawia, że mimo wszystko zrobiło mi się ciepło za serduszku. Cieszę się, że Whitney miała okazję pożegnać się z zawodowym sportem właśnie w ten sposób, choć na pewno było to słodko-gorzkie pożegnanie i w trakcie czytania niejednokrotnie coś ścisnęło mnie za gardło 💙
    Pięknie to wszystko opisałaś, bo w prostych słowach, bez zbędnego koloryzowania i ta forma mocno do mnie trafiła.

    OdpowiedzUsuń