Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2166. Sometimes we need to lose something to understand its value

 "Whiskey, like a beautiful woman, demands appreciation. You gaze first, then it’s time to drink.” 
– Haruki Murakami
Trzy/cztery lata wcześniej...
Każda decyzja w życiu niesie ze sobą konwencje. Każda bez wyjątku, nawet jeśli stojąc przed wyborem, wycofujemy się z niego, to też podejmujemy decyzję. Czym szybciej się z tym pogodzimy, tym mniej będziemy obarczać los za swe niepowodzenia. Nikt nie rzuca nam kłód pod nogi znienacka - sami wybraliśmy, by iść tą dokładnie drogą, a czy był to świadomy wybór, czy ucieczka przed czymś innym, to nie ma większego znaczenia. Konsekwencje same w sobie potrafią być ledwo dostrzegalne lub też tak spektakularne, że na zawsze już odmienią nasze życie. Niestety nie każdy ma możliwość, by od razu dostrzec czy przewidzieć to, co będzie po. 

Wchodząc do jednego z wielu nowojorskich klubów znany i szanowany Lucas Black nie podejrzewał, że począwszy od tego wieczoru, jego życie będzie się powoli wywracać niemal o sto osiemdziesiąt stopni. Kolejny piątek skreślony z kalendarza, wilgoć w powietrzu były dowodem na to, że kilka godzin wcześniej na zewnątrz panowała burza, a słońca chylące się ku zachodowi dawało początek upragnionemu weekendowi. Mężczyzna nie miał bladego pojęcia o tym, jak bardzo matka natura postanowiła zagrać na nosach wszystkich tych, którzy późnym popołudniem wybrali się na piknik do Central Parku. Spędził niemal kilkanaście godzin w zamknięciu - najpierw w swoim gabinecie, następnie na sali sądowej. Czy tak jak większość z ulgą opuszczał swoje miejsce pracy? Nie do końca, ponieważ kochał to, co robił. Analizował sprawy, klientów i swoich przeciwników, by po raz kolejny bez większego wysiłku odnieść zwycięstwo. Był cholernie dobry w tym, co robił, i mało kto miał co do tego wątpliwości, a niewielu w ogóle chciało podjąć się jakiejkolwiek biznesowej konfrontacji z Blackiem. On za to szukał wyzwań, by poczuć ten uzależniający dreszczyk emocji. 

Dokładnie w momencie przekroczenia progu lokalu na telefon przyszło powiadomienie o pokaźnej sumie zasilającej jego konto. Wywiązał się z umowy i doceniał, że klient również nie ociągał się ze spłatą do umówionych dwóch tygodni. Nie brakowało mu pieniędzy, jednak lepiej świętowało się zwycięstwo ze świadomością kilku zer więcej w banku. Wyjątkowo dzisiejszego wieczoru postanowił wypić kilka szklanek whiskey samotnie i - kto wie - może znaleźć jakieś damskie towarzystwo na jedną noc. Bez zobowiązań, ot czysta wymiana przyjemności i małe rozruszanie spiętych mięśni po godzinach siedzenia za biurkiem. Przewiesił marynarkę na oparciu krzesła, rękawy czarnej koszuli podwinął do łokci, a jeden guzik przy kołnierzyku zostawił odpięty. Szybkim ruchem dłoni przywołał barmana, który bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, kto i co zamierza zamówić. Black bywał tu nie raz, nie dwa, więc już po chwili w jego dłoni spoczywała szklanka z whiskey on rocks. Uważnym wzrokiem śledził bawiących się ludzi, jakby szukając swojej potencjalnej ofiary.  Ci, z którymi się spotykał na co dzień, byli skrzywdzeni lub też przeżarci złem do kości, więc obecni tutaj nieznajomi, beztrosko tańczący, wydawali się mu jak bajeczka na dobranoc. Chciał wierzyć, że tych dobrych jest znacznie więcej niż obłudnych, chociaż coraz częściej w to wątpił. Gdy skończył mu się alkohol, odwrócił się z powrotem do baru. Nim jednak zdążył zamówić następną kolejkę, ta sama pojawiła się w dłoni, a do jego uszu dotarł dziwnie znajomy głos.

 Panie Black… ciężki tydzień? — zapytała i uśmiechnęła się do niego wyzywająco nieprzeciętnej urody blondynka.  — Robi pan reklamę temu miejscu. Powinnam zaprosić pana do siebie… to byłby szybki i tani sposób na wypromowanie mojego lokalu – dodała, nim szatyn był w stanie połączyć głos, twarz i majaczące gdzieś z tyłu głowy imię czy nazwisko. Faktycznie jego ostatnia sprawa przyciągnęła uwagę reporterów, którzy przedstawiali go jako jedynego sprawiedliwego w tym skorumpowanym światku. Zdecydowanie taka łatka nie szkodziła jego reputacji, ale bardzo go bawiła. Wiedział bowiem, ile sam miał za uszami, i choć swoje czyny mógł tłumaczyć działaniem w dobrej wierze, to nie zawsze udawało mu się przestrzegać litery prawa. Z racji zajmowanej pozycji mógł pozwolić sobie na nieco więcej niż przeciętny Smith.

— Panno Eagle, czemuż zawdzięczam to spotkanie?  w końcu zapytał, unosząc jedną brew ku górze. Nie znał jej za dobrze, bo, powiedzmy sobie szczerze, wypicie paru lampek szampana na bankiecie raz na kilka miesięcy nie czyniło z nich przyjaciół. Po prostu się znali i mogli powiedzieć sobie "dzień dobry", mijając się na ulicy. Lucas musiał jednak przyznać, że kobieta przyciągała męskie spojrzenia i trudno byłoby jej nie zapamiętać.

— Cóż, nie otrzymałem nigdy zaproszenia do pani lokalu, a mogłoby się okazać, że przypadłby mi do gustu. — Najwidoczniej ofiara dzisiejszego wieczoru znalazła go sobie sama. Tak przynajmniej myślał Black, uważnie przyglądając się córce sławnych Eagle'ów. Ta niewinna wymiana zdań była tylko początkiem czegoś, czego z całą pewnością nie mógł przewidzieć. Gdy kolejne słowa padały z ust jednej czy to drugiej strony, Lucas czuł rosnące w powietrzu wyzwanie. Zamierzał się go podjąć, nawet jeśli wygraną miał się okazać jedynie wspólny taniec na zapełnionym parkiecie.

— Uczyni mi pani tę przyjemność? — Szarmancko wyciągnął ku niej dłoń, tym samym zapraszając na parkiet. Z głośników zaczął wypływać rockowy kawałek, który aż prosił, by wstać z miejsca. — Jeśli pani ze mną zatańczy, gwarantuję odpowiednią reklamę pani lokalu. — On nigdy nie rzucał słów na wiatr, więc blondynka nie miała kompletnie nic do stracenia, a nawet mogła zyskać coś, czego rzekomo chciała.

— Nie mogłabym odmówić w takiej sytuacji. Pozytywnej reklamy lokalu nigdy na wiele — odpowiedziała żartobliwie i spojrzała na niego z naturalnym entuzjazmem. Nie zwlekał ani chwili i poprowadził ich niemalże na sam środek parkietu, bo tam było najwięcej wolnego miejsca. Ludzie często unikali oświetlonych punktów, gdyż mieli wrażenie, że każdy z obecnych ich obserwuje, lecz jemu to nie przeszkadzało. Ba! Wręcz przeciwnie chciał, by zobaczyli, jak powinno się poruszać do takiej muzyki.

— Jest pani gotowa? — szepnął jej do ucha, gdy przyciągnął partnerkę do siebie, odpowiednio ustawiając oba ciała. 

— Oczywiście, panie Black — odszepnęła w odpowiedzi i spojrzała mu niemal radośnie w oczy.

Kiedy z głośników poleciał mocniejszy, szybszy i pełen pasji dźwięk, bez wahania zakręcił kobietą tak, że utorowali sobie jeszcze więcej przestrzeni. Nie puszczał jej nawet, gdy wirowała, ponieważ jedną dłonią oplatał delikatnie, lecz stanowczo jej talię. Patrzył blondynce prosto w oczy, przyciągał do siebie, by znów odsunąć wprawiając w obroty. Utwór znał bardzo dobrze, więc w kulminacyjnym momencie...

—Trzymaj się. —Uśmiechnął się zabójczo, a następnie uniósł kobietę tak, że górowała nad nim o co najmniej głowę. Była zadziwiająco lekka, co tylko ułatwiło poruszanie się do ostatnich taktów. Delikatnie niczym szklaną lalkę postawił Elaine przed sobą. Oddech miał przyspieszony, ale to nie wysiłek fizyczny był tego powodem. Bez względu na to, jak bardzo próbował, nie potrafił oderwać od niej wzroku. W tańcu liczyli się oni, a rzadko zapominał o tym, co działo się wokół niego.

— Jestem Lucas. — Wyciągnął w jej kierunku dłoń, by oficjalnie przejść na wygodniejszą formę komunikacji. Czekał na jej odpowiedź z zawadiackim uśmieszkiem. 

— El — odparła i zdecydowanie uścisnęła jego dłoń. Jej ruch był pewny, ale stanowczo nie przypominał męskiego chwytu. Podobało mu się to równie bardzo, jak iskrzące oczy, pełne usta czy kropelki spływające w zakamarki kuszącego dekoltu. — Miło mi cię poznać — dodała wesoło i mrugnęła do niego. 

Wchodząc do tego klubu po kolejnej wygranej sprawie, nie spodziewał się, że będzie go opuszczał w towarzystwie kobiety, której nie tylko nie mógł rozłożyć na czynniki pierwsze podczas całego wieczoru, ale również na kolejnych spotkaniach. Nie wiedział, w czym tkwił jej urok, a może mroczny sekret, lecz czuł niedosyt. Był on na tyle duży, że nie wystarczyła zmiana lokalizacji, przetańczone godziny, wypity alkohol ani zakończenie świętowania w łóżku. Podjął szereg decyzji, których konsekwencje choć nie były widoczne na powierzchni, miały na zawsze zmienić jego codzienność. Miały zmienić go i uczynić słabszym, w oczach przeciwników.


"She has become my weakness. She has become my strength. She became my world first and foremost"

Lucas nigdy nie narzekał na brak interesujących zajęć, ponieważ gdy w jego życiu osobistym wkradało się zbyt dużo monotonii, wybywał za miasto z przyjacielem nieco zaszaleć. Bez zbędnych ustaleń dawali się ponieść chwili w towarzystwie kobiet, których imion nawet nie starali się zapamiętać. Gdy natomiast stagnacja pojawiała się w życiu zawodowym, Black za wszelką cenę starał się sam znaleźć  sprawę, która do reszty go pochłonie. Takim sposobem potrafił znikać dla świata na tygodnie, a nawet miesiące, by doprowadzić do satysfakcjonującego go finału. To nie zawsze klient miał rację i wielu już się zdziwiło, gdy nagle w połowie współpracy szatyn odkrywał, że broni kogoś, kto nie jest niewinny, i przedstawiał w sądzie obarczające go dowody. Łamał umowę, tracił pokaźne sumy i słuchał kazań prezesa - swojego ojca - jednak kilka dni później znajdywał dla kancelarii nowego klienta wartego nawet więcej niż ten, którego stracili. Bilans prawie zawsze wychodził na plus i dlatego zarząd przymykał oko na jego fanaberię - poszukiwanie sprawiedliwości za wszelką cenę. Nikt nie zadawał niewygodnych pytań, choć domyślano się, że Lucas często działał w szarej strefie, a nawet i poza nią. Nie było pytań, nie było też odpowiedzi, a tym samym żadnych dowodów. Na sali sądowej czy w terenie czuł się jak ryba w wodzie. Nie lubił zostawiać czegoś kwestii przypadku. Wiedział, jak kontrolować sytuację, jak być kilka kroków przed przeciwnikiem i nie dać się nagle zaskoczyć. Cenił sobie lojalność, a dzięki temu mógł liczyć na szeroką gamę kontaktów, które sprawnie wykorzystywał, gdy zachodziła potrzeba. Słusznie wyznawał w życiu zasadę, że nie ma nic za darmo i starał się nie pozostawać nikomu dłużny, lecz nie wszystko tak łatwo było spłacić.

Wiele rzeczy uległo diametralnej zmianie, odkąd tamtego pamiętnego wieczoru trzy, czy to prawie cztery lata temu na jego drodze stanęła kobieta o równie silnym charakterze, co jego własny. Zaczął łamać ustawione przez samego siebie reguły i wpuścił ją do swej codzienności. Nie mógł potraktować jej jako jednonocnej przyjemności, a następnego ranka wrócić do rutyny znanej od lat. Powoli, niemal niezauważalnie zakorzeniła się w jego sercu tak bardzo, że najmroczniejsze sekrety przeszłości nie były w stanie ich rozdzielić. Nie zawahał się ani na moment, gdy przyszło mu postawić na szali własne życie, by ją ratować. Wiedział, że nigdy nie zapomni tego strachu, który ściskał mu wnętrzności, gdy nie miał pewności, czy dojedzie na czas, czy zdąży ją ocalić. Nie miał też zapomnieć tej ulgi i wszechogarniającej go radości, gdy wiedział, że Elainie jest cała i bezpieczna.

Sebastian - jego kierowca i najlepszy przyjaciel w jednym - od samego początku powtarzał, że panna Eagle jest tą, która zdoła usidlić niepokornego Devila. Choć był względem niej nieufny, to obserwując rozwój sytuacji i to, w jaki sposób jego pracodawca się do niej odnośni, doszedł do odpowiednich wniosków. Znacznie szybciej i bez takiej dramaturgii, jakiej potrzebowało serce Blacka, by w końcu móc wyszeptać w ucho blondynki - kocham Cię. Nie były to słowa, które rzucałby na wiatr, lecz trzymając w rękach poobijane ciało Elaine, wiedział, że nigdy nie chciałby jej stracić, za nic w świecie. Pewnie, gdyby ktoś w przeszłości zasugerował mu podobne heroiczne czyny i słowa, to wybuchłby gromkim śmiechem. On, wieczny kawaler Nowego Jorku, topowy prawnik i człowiek, który częściej zmieniał partnerki na bankietach niż zegarki na nadgarstku. To było naprawdę nie do pomyślenia, a jednak miało odzwierciadlenie w rzeczywistości. Ich drogi się skrzyżowały i dalej miały biec w tym samym kierunku. Lucas już o to zadbał, pewnego wieczoru klękając przed kobietą, by poprosić ją o rękę. Wiedział, że to była ta jedyna, ta na zawsze i że z żadną inną nie zbuduje tego, co z pozoru niezniszczalną Elaine. Kto inny niemal bez zająknięcia przyjąłby do wiadomości fakt, że szatyn z dnia na dzień został ojcem pięciolatki, o której istnieniu nie miał wcześniej pojęcia? Kto pokochałby zarówno jego z całym mrokiem skrytym w sercu, jak i niewinnego aniołka imieniem Clary? Kto mimo skomplikowanej przeszłości otworzyłby serce, by stworzyć dom pełen rodzinnego ciepła? Kto z uporem maniaka szukałby przepisów na pierwsze wspólne święta, by rozpocząć jakąś ich tradycję? Lucas nie musiał odpowiadać na żadne z tych pytań na głos, po prostu kupił pierścionek i miał nadzieję, że blondynka nie postanowi po raz kolejny dać mu kosza lub nie uzna, że to nie tak powinny wyglądać zaręczyny.

Kilka miesięcy wcześniej...

Wracając po niemal rocznej przerwie do pracy, nie sądził, że tak wiele ulegnie zmianie. Korytarze, które znał na pamięć, nagle wydały mu się jakieś dziwnie obce. Twarze mijających go osób w większości okazały się nieznajome. Miejsce, gdzie czuł się jak ryba w wodzie jeszcze niespełna rok temu, nie było już mu takie bliskie. Stojąc przed salą rozpraw ze skórzaną teczką w ręku, nie tracił jednak pewności siebie. Wiedział, po co tu przyszedł, i nie zamierzał wyjść jako przegrany. Ta sprawa musiała zakończyć się po jego myśli. Przeczesał dłonią idealnie ułożone włosy, a następnie nieco poprawił krawat, oczekując swojej klientki. To ona i ich przeszłość zmusiły go do wcześniejszego powrotu na sale rozpraw. Blanka Afanasjew nigdy nie przyjmowała do wiadomości, że ktoś mógłby się jej sprzeciwić. Tak było i tym razem, choć Lucas nie łatwo się komukolwiek podporządkowywał, to nie miał wyboru. Jeśli chciał utrzymać demony przeszłości w ukryciu, musiał się zgodzić na tę współpracę. Miał teraz wiele do stracenia, zbyt wiele. Nie chodziło tutaj o renomę kancelarii, bo tu przyprawiłby co najwyżej ojca o atak serca, jednak obawiał się, jak pewne rewelacje z przeszłości wpłynęłyby na jego teraźniejszość i przyszłość.

— Lucas! — Pomachała do niego elegancka brunetka z szerokim, acz fałszywym uśmiechem na ustach. Zaciętość jej wzroku zdradzała, jak bardzo chciała stąd zniknąć, i nie było w tym nic dziwnego. Za kilkanaście minut miała stanąć na sali sądowej naprzeciwko swego męża, by przekonać sąd do orzeczenia rozwodu z jego winy. 

— Mam nadzieję, że jesteś odpowiednio przygotowany i to będzie jedynie formalność — wyszeptała mu do ucha, gdy przybliżyła się, by kurtuazyjnie ucałować go w policzek na powitanie. Mężczyzna z grzeczności nie odsunął się zbyt raptownie, jednak starał się zachować profesjonalny dystans. Spojrzał na nią bez zbędnego okazywania emocji, bo to, że kiedyś tworzyli naprawdę zgrany duet friends with benefits, nie miało teraz żadnego znaczenia. 

— Powiedziałem ci na samym początku, że nie zajmuję się rozwodami, ale jeśli niczego przede mną nie zataiłaś, to wszystko powinno pójść po twojej myśli. — Nie spuszczał z niej swych błękitnych tęczówek, ponieważ przeczuwał, że kobieta nie powiedziała mu wszystkiego, jednak nie miał pewności. Nie mógł się wycofać z tej sprawy, ponieważ brunetka, choć wyglądała na miłą i niewinną, wcale taka nie była. Najlepiej świadczył o tym szantaż, którym posłużyła się, by zmusić Blacka nie tylko do niezatrzaśnięcia jej drzwi przed nosem, ale również do reprezentowania jej w sądzie. 

— Wiesz tyle, ile powinieneś wiedzieć — rzuciła, odwracając wzrok w kierunku nadchodzących trzech mężczyzn, których znała aż za dobrze. Dwóch szło z przodu: po prawej wysoki, szczupły i niemiłosiernie blady okularnik, któremu owy atrybut co rusz spadał z nosa, a teczka niesiona w ręce wyglądała, jakby miała go lada moment przeciążyć; po lewej równie wysoki, jednak lepiej zbudowany brunet w eleganckim garniturze i z pedantycznie przystrzyżonym zarostem; za nimi niczym cień przemieszczał się ostatni, który gdyby nie opięty na mięśniach garnitur, pewnie uchodziłby za zagubionego w sądzie zawodnika MMA.

— Rozprawa numer 173B. — Rozległ się zachrypnięty głos kobiety w starszym wieku, która otworzyła przed nimi drzwi sali sądowej.

— Chodźmy — powiedział Lucas, prowadząc swoją klientkę do środka. Szatyn zawsze był przygotowany do rozpraw i choć rozwody to naprawdę nie była jego broszka, nie sądził, że dosłownie dwadzieścia minut później będzie wychodził prawieże pokonany. Prawie, ponieważ sędzia wyznaczył kolejny termin rozprawy, która miała sfinalizować rozwód państwa Afanasjew. Black był wściekły, lecz z okazaniem tychże emocji musiał poczekać, aż zostaną sam na sam z Blanką. Nie mógł uwierzyć, że kobieta była aż tak lekkomyślna, by zataić przed nim kluczowe fakty, które druga strona wykorzystała bez skrupułów. Nie dziwił się im, bo gdyby o tym wiedział, mógłby jakoś odwrócić je na swoją i klientki korzyść, a tak był równie zaskoczony, co sędzia.

Gdy już miał opuszczać budynek, brunet, którego żonę reprezentował, zrównał się z nim na dosłownie kilka sekund.

— Bсе только начинается. Реши, хочешь ли ты рискнуть. — Tylko tyle (albo aż tyle) powiedział, a następnie z perfidnym uśmiechem mu się skłonił i wyprzedził o kilka kroków. Nie było w tych słowach ani uśmiechu nic przyjaznego. Black dopiero zaczynał rozumieć, w co został wplątany. To nie był zwykły rozwód, to nie była sprawa, która zamykał bez większego wysiłku, choć początkowo tak się wszystko zapowiadało. 

— Blanka, kurwa mać! Dlaczego nie powiedziałaś mi, że jesteś w ciąży? Dlaczego nie ostrzegłaś mnie, że brałaś udział w jego szemranych interesach i że może mieć dowody?! — Uderzył otwartymi dłońmi o blat pokaźnego, dębowego biurka, które stało w jego gabinecie i choć wytrzymało wiele lat, teraz wyglądało tak, jakby pod naporem gniewu Lucasa miło rozlecieć się jak domek z kart. Po drugiej stronie w fotelu kuliła się brunetka już nie tak pewna siebie, choć nie zapowiadało się na szczęście, by miała mu się tutaj zaraz rozpłakać.

— W coś ty mnie, do cholery, wplątała... — Opadł na skórzany fotel, a następnie nerwowo przeczesał dłonią włosy. Wiedział, że mógłby teraz zwyczajnie się odwrócić od dawnej przyjaciółki, jednak nie mógł. Nie mógł, bo sam miał córkę i wiedział, że nie oddałby jej nikomu. Rozumiał siedzącą naprzeciw niego kobietę. Chciała chronić już nie tylko siebie, ale i dziecko przed nieprzewidywalnym mężem i ojcem.

— Lucas... proszę. To jest rosyjska mafia, ja sama sobie nie poradzę. Już dawno bym leżała w jakimś czarnym worku, gdyby nie fakt, że jestem z nim w ciąży — odezwała się w końcu i choć głos jej się łamał, to spojrzenie miała pełne determinacji. Zawsze taka była, a przynajmniej taką ją pamiętał - nie poddawała się, nawet gdy sytuacja wydawała się z góry przegrana. Pod tym i wieloma innymi względami byli podobni. Może właśnie dlatego ich układ nie przetrwał zbyt długo.

— Cholera... Musisz mi teraz powiedzieć wszystko, co wiesz, wszystko, co będziemy mogli wykorzystać przeciw niemu nie tylko w sądzie, ale i poza nim. — Powiesił marynarkę na oparciu krzesła i wysłał esemesa do narzeczonej, że nie wróci dzisiaj na noc do domu. Z każdą kolejną informacją od pani Afanasjew przekonywał się, w jak głębokie bagno został wciągnięty i że właśnie nieumyślnie narażał na niebezpieczeństwo swych najbliższych. Z mafią się nie zadzierało, gdy nie miało się bardzo mocnych kart w rękawie. On aktualnie nie miał kompletnie nic. 

"I felt like I died too and they just forgot to bury me with her"

Kilka tygodni wcześniej...

Każda decyzja w życiu niesie ze sobą konwencje. Każda bez wyjątku, nawet jeśli stojąc przed wyborem, wycofujemy się z niego, to też podejmujemy decyzję. Czym szybciej się z tym pogodzimy, tym mniej będziemy obarczać los za swe niepowodzenia. Nikt nie rzuca nam kłód pod nogi znienacka - sami wybraliśmy, by iść tą dokładnie drogą, a czy był to świadomy wybór, czy ucieczka przed czymś innym, to nie ma większego znaczenia. Konsekwencje same w sobie potrafią być ledwo dostrzegalne lub też tak spektakularne, że na zawsze już odmienią nasze życie. Niestety nie każdy ma możliwość, by od razu dostrzec czy przewidzieć to, co będzie po.

Lucas przeczuwał, jak wiele ryzykuje, nadal brnąc w sprawę Blanki, a mimo to nie sądził, że najczarniejszy ze scenariuszy ujrzy światło dzienne. Myślał, że jest na wszystko przygotowany, że wszystko przewidział, że jak zwykle był kilka kroków przed przeciwnikiem, że ma wystarczająco odpowiednich znajomości, by uniknąć tragedii. Był w końcu cholernym Lucasem Blackiem, człowiekiem legendą, a jednak życie pokazało mu, jak bardzo się mylił i jak bezsilność potrafi odebrać zdolność do wykonania podstawowych czynności. 

Gdy porwano Clarissę, wpadł w furię, która sprawiła, że pociągnął za tak wiele sznurków, iż postawił niemal cały Nowy Jork na nogi. Nie miało znaczenia, czy były to wtyki w policji, służbach specjalnych czy całkiem po drugiej stronie, w nielegalnym światku. Wiedział, że tutaj liczą się godziny, a nawet minuty, by mieć szansę na odzyskanie tego, co było dla niego najcenniejsze - sześcioletniego Aniołka, który odmienił całe jego życie. Obiecał córce już kiedyś, że nic złego jej się nie stanie i nie dotrzymał słowa. Pełen determinacji i wyzbyty wszelkich skrupułów był gotów oddać Blankę w ręce jej już byłego męża, by tylko odzyskać Clarissę. Tylko ta pierwsza po zakończonej rozprawie zniknęła bez słowa, tak jak kilkanaście lat temu, tak i teraz nie mógł jej namierzyć. Miotał się, nie wiedząc czy lepiej skupić się na poszukiwaniu córki czy dawnej przyjaciółki, której żądał porywacz. Był bezsilny. Był przerażony. Był wściekły. 

— У тебя осталось три часа. — Usłyszał po drugiej stronie jednorazowego telefonu komórkowego, którego został właścicielem dzień wcześniej. Był to na tyle stary model, że nic nie dało się z niego namierzyć, a przynajmniej nic przydatnego. 

— Dajcie mi więcej czasu. Znajdę ją! Błagam do cholery — niemal wykrzyczał do głuchej już słuchawki. Ostatkami silnej woli nie roztrzaskał telefonu o chodnik. Wiedział, że to jedyne źródło kontaktu z porywaczami i jedyna szansa na odnalezienie córki.  Błagał, choć wiedział, że z nimi się nie dyskutuje, ale w krytycznych momentach człowiek łapał się nawet lichej nadziei. Ta była matka głupich, chociaż może bardziej zdesperowanych. Tak, szatyn był zdesperowany, wiedział, że zegar wymierzał jedynie czas do egzekucji. 

— Kurwa mać! — Wsiadł z powrotem do samochodu, pędząc do kolejnego miejsca, które okazało się tylko ślepym tropem. Nie było tam ani ludzi Afanasjewa, ani Clarissy. Czas uciekał, a on nie miał nic. Sebastian informował go na bieżąco, ale również nie miał dla niego żadnych dobrych wiadomości. Blanka naprawdę zapadła się pod ziemię i zamierzała tam pozostać. 

Gdy wybiła godzina zero, on gnał jakimiś nieznanymi sobie drogami poza granicami Wielkiego Jabłka. Łudził się, że kolejny trop to będzie właśnie to. Liczył, że zdąży, że dotrzyma słowa i jego ukochanej córce nie spadnie włos z głowy. Nagle rozdzwonił się jego prywatny telefon informujący o przychodzącej rozmowie video z nieznanego numeru. Bez wahania odebrał. Nie zatrzymał się, ale telefon miał ustawiony tak, że mógł spokojnie spoglądać na to, co, a raczej kto znajdował się na ekranie. Obraz nie był do końca wyraźny, jednak kto inny mógłby do niego dzwonić?

— Clarissa! Zostawcie ją, już do was jadę, mam Blankę! — krzyczał, ale druga strona jakby w ogóle go nie słuchała. Kłamał, ale czy to miało teraz jakiekolwiek znaczenie? Mało nie wpakował samochodu i siebie w pobliskie drzewa, a gdy obok zapłakanej twarzyczki kilkulatki pojawił się pistolet.

— Tatusiu! — chlipała, a jemu łamało się serce. Nie było go tam, nie miał czasu, nie miał nic. Wciskał mocniej pedał gazu, nawet nie wiedząc, czy jedzie do dobrego miejsca. Po prostu liczył, że tak jest.

— Księżniczko! Zostawcie ją! Powtarzam, mam Blankę do cholery! — Dziewczynka szarpała się, ale nic nie wskazywało na to, że go słyszała. Widząc, jak zamaskowany mężczyzna wkłada pełen magazynek do pistoletu szatyn nie umiał już bardziej pędzić swoim samochodem. Przeklinał, zaciskał mocniej palce na kierownicy, ale nie mógł nic zrobić. 

— Время улетелoю — Nie musiał się skupiać, by przetłumaczyć sobie to, co padło z ust zamaskowanego egzekutora. Brakowało mu dokładnie dwunastu minut do celu. Nagle do jego uszu doszedł odgłos strzału. 

— Nieeee! — niemal zawył i stracił panowanie nad kierownicą. Widział, jak mała główka bezwładnie opada do przodu. To był koniec. Zawiódł. Połączenie zostało zakończone, a on wypadł z drogi. Na szczęście się opamiętał i wcisnął hamulec na tyle szybko, by nie zderzyć się z drewnianym płotem. Serce waliło mu w piersi, a on  miał wrażenie, że właśnie trafił do piekła. Tam, gdzie miał rzekomo królować został zdetronizowany. Gdy na ekranie pojawiła się wiadomość od tego samego numeru, co wcześniej połączenie wideo, natychmiast ją odczytał. Były to współrzędne, które natychmiast wprowadził w nawigację. To było to miejsce, do którego jechał. Dwanaście minut, cholerne dwanaście minut. Ruszył z piskiem opon przed siebie, wpadł do opuszczonej chatki, gdzie nie było śladu po porywaczach. Na środku za to znajdowało się krzesło, na którym przywiązany siedział blondwłosy Aniołek.

—Clarisso... — szeptał, ale podbiegł. Sprawdził puls, próbował reanimować, ale tu nie było już kogo ratować. W tym ciele nie było ani kropli życia. Płakał, wył i tulił nadal ciepłe ciało swojej córki. Miał wrażenie, że ktoś własnoręcznie wyrwał mu najważniejszy z organów - serce.

Aktualnie...

Wsiadając do samolotu, zmęczonym wzrokiem spoglądał na panoramę Nowego Jorku, który powoli otulał się promieniami wschodzącego słońca. Nie wiedział, kiedy będzie mu dane znów zobaczyć to miasto, które ofiarowało mu tak wiele, ale jednocześnie odebrało szczęście już na zawsze. Nie potrafił spojrzeć w lustro bez obrzydzenia do samego siebie. Zawiódł. Nie dał rady. Nie dotrzymał obietnicy i już nie mógł tego nijak naprawić. Nie potrafił przecież cofnąć czasu i nie zgodzić się na przyjęcie córki do swojego domu. To ją mogło uratować - zmiana jednej decyzji lub innej znacznie później. Nie musiał uginać się pod szantażem Blanki, nie musiał wcale zgodzić się na prowadzenie tej sprawy, a jednak to zrobił. Tej przegranej nigdy sobie nie wybaczy, jednak wiedział, co należy zrobić. Teraz, gdy nie miał już nic do stracenia, zaplanował zemścić się na tych, którzy bez skrupułów odebrali dopiero co kiełkujące życie sześciolatki. Po policzki spłynęła mu pojedyncza łza, gdy maszyna poderwała się w powietrze.

W mieszkaniu zostawił klucze, a także większość swoich rzeczy, które w Rosji mogły okazać się tylko zbędnym balastem. Na stole w kuchni leżał krótki list z wyjaśnieniem, ich wspólna fotografia ze świąt - kopie trzymał w portfelu, by nigdy nie zapomnieć tego, co stracił - i szczera prośba, by kobieta jego serca nie próbowała go szukać. 

                                                            Becasue I love you for infinity, Elaine.
                                                                                                                       ~Luc


___________________________________
Gratulacje dla każdego, kto dotrwał do końca notki, i dziękuje za przeczytanie :) Ciężko było mi zrobić takie podsumowanie Lucasowego życia, ale było ono potrzebne mi, a na pewno Blackowi. Mam nadzieję, że wyszło całkiem znośnie. Lucas niestety znika z NYC, więc korzystając z okazji, chciałabym podziękować każdemu, z kim miałam okazję prowadzić nim(?) wątek. 


10 komentarzy

  1. Złamałaś mi serduszko 💔

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się spłakałam, a Elaine to serduszko się po prostu rozpadło. Ale notka dobrze zebrała to, co się wydarzyło.
    Mam nadzieję, że będziesz się dalej dobrze bawić z Lottą i Fleur, bo nie będzie Cię Luc już obciążał :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *podsuwam chusteczki* Ciesze się, że udało mi się to dobrze podsumować i bez takich.. Lucas nie ciążył tylko za bardzo odbiegał juz od wersji jaka miał być:(

      Usuń
  3. Cześć!
    Przepiękny post nakreślający historię twojej postaci. Wszystko fajnie i ciekawie napisanę. Bardzo dobrze się czytało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć! Dziękuję bardzo za miły komentarz i ciesze się, że dobrze się czytało notke ;)

      Usuń
  4. No i musisz tak serducha łamać na noc?:(( Nie miałam okazji pisać wątku z Lucasem, choć z kartą kiedyś na pewno się zapoznałam, ale notka mi umiliła (jakkolwiek to brzmi) męczący wieczór spędzony nad książkami. Zupełnie nie spodziewałam się takiego zakończenia No i... oh, biedna mała i biedny Lucas. Naprawdę. 💔
    A notka mimo, że łamie serce na końcu to jest bardzo ładnie napisania!😊❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale... no przepraszam tak samo jakos wyszło:( Ciesze się, że moje wypociny dobrze się czytało i ze umiliły Ci czas <3

      Usuń
  5. O, matko kochana, dlaczego? Ja się pytam - dlaczego? To było takie smutne... Generalnie mam nadzieję, że każdy, kto w jakimś stopniu maczał w tym palce, dostanie to, na co zasłużył.
    Może i nie miałyśmy wątku, ale i tak szkoda, że Lucas znika.
    No ale notka bardzo ładnie napisana i mimo wszystko dobrze mi się ją czytało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie umiem odpowiedzieć dlaczego :( A co do zemsty to jestem pewna, że Lucas nie wróci do Stanów dopóty dopóki wszyscy powiązani z morderstwem Clarissy nie dostaną tego na co zasłużyli! Dziękuje bardzo za komentarz i miłe słowa <3

      Usuń